Harry Potter - Iv Tom... [cdn], czyli wariacja na temat chyłkiem spisana
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Harry Potter - Iv Tom... [cdn], czyli wariacja na temat chyłkiem spisana
radziczek |
13.06.2005 09:47
Post
#1
|
Mugol Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 6 Dołączył: 13.06.2005 |
"Harry Potter i Książę Półkrwi" - moja wersja
autor: radziczek a.k.a. Michał B. przedział wiekowy - PG13 ale może iść w górę gatunek - przygoda, tajemnica, horro, romans, suspens, etc... Streszczenie: Nowy uczeń - nowe kłopoty... ale to dopiero początek Oświadczenie: HP i s-ka należą do JKR a ja sobie tak tylko bazgram dla własnej przyjemności ----------------------------------------------------------------------------------------- - Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? Drobna dziewczyna o niebieskich oczach odgarnęła kosmyk włosów za czoło i z troską popatrzyła na swojego towarzysza. - Tak Ann – powiedział cicho. – Nie mam innego wyjścia. Chłopak, który się odezwał nie wyróżniał się niczym szczególnym. Miał krótko ostrzyżone włosy i jasną karnację skóry. Był dosyć wysoki jednak nie rzucało się to aż nadto w oczy. W jego intensywnie niebieskich oczach przebłyskiwały złote iskierki. - Nadal nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę – odezwała się. Przez kilka sekund trwało milczenie. - To się musi w końcu zakończyć. I tym razem nie mogę od tego uciec. Pochylił się i objął drżącą na całym ciele Ann. - Obiecuję, że do ciebie wrócę – wyszeptał jej prosto do ucha. – Nie po to cię odzyskałem, abym miał cię teraz stracić. - Trzymam cię za słowo – odparła równie cicho. Odsunął się nieco i na jego wargach pojawił się szelmowski uśmiech. - Do zobaczenia. Pocałował ją lekko, po czym odszedł od niej na kilkanaście kroków i na ułamek sekundy przymknął oczy. - Est Mondo Shifto – wymruczał do siebie, a jego oczy stały się nagle mleczno białe. Wokół jego postaci utworzył się ni z tego ni z owego potężny wir powietrza przypominający miniaturową trąbę powietrzną. W jednej chwili pokrył go całego i zaraz potem nastąpił głośny huk. Kiedy wiatr ustał, po dziwnym chłopcu nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Ann stała nieruchomo a po jej policzkach płynęły powoli dwa strumyki łez. - Wracaj szybko – powiedziała, po czym odwróciła się i znikła w mroku nocy. * * * Było już dobrze po północy i opustoszała Ulica Pokątna wyglądała na całkowicie uśpioną. Wstrząsy nadeszły dość niespodziewanie. Z początku wyglądało na to, jakby ziemia lekko zadrżała. Wiszące nad drzwiami sklepów dzwonki rozdzwoniły się lekko, jednak było to na tyle cicho, że nie zwracały na siebie większej uwagi. Po chwili niewielka błyskawica białej energii rozdarła na dwoje fragment powietrza i z powstałej w ten sposób dziury wyskoczyła pojedyncza postać. Zamknęła się równie szybko jak powstała. Ten sam chłopak, który jeszcze przed momentem rozmawiał z dziewczyną o imieniu Ann w zupełnie innej części świata, spokojnie otrzepał spodnie z kurzu i rozglądnął się z uwagą po okolicy. Jego wzrok spoczął o oddalonym o kilkaset metrów jasno oświetlonym szyldzie gospody. - "Pod Rozbrykanym Kucykiem" – mruknął do siebie po czym wzruszył ramionami. – Równie dobre miejsce jak każde inne. Przeciągnął się mocno tak, że można było usłyszeć trzask kości. - No dobra, faza pierwsza zakończona... jestem na miejscu. Teraz pozostaje tylko dać o sobie znać, nieco się zakamuflować, no i czekać na list z Hogwartu. Złożył na krótko obie dłonie jak do modlitwy i zamknął oczy. Wypowiedziawszy pod nosem zaklęcie utajniające, odczekał moment jak jego całe ciało błysnęło, krótkim lecz niezwykle silnym błyskiem. Otworzył oczy. - Okej, to z głowy. Kątem oka zauważył przebiegającego przez środek drogi szczura. Szybko wyciągnął rękę w jego kierunku. - Accio szczur. Szamoczące się bezsilnie zwierzę pomknęło w powietrzu i już po chwili chłopak trzymał je za ogon. Odczekał kilka sekund po czym uwolnił gryzonia i westchnął. - Sprawa pierwszego użycia magii bez licencji również załatwiona. Pogwizdując pod nosem jakąś melodyjkę spacerowym krokiem ruszył w kierunku gospody. Zanim jednak wszedł do środka podniósł z ulicy kilka kamieni i trzymając je na rozpostartej dłoni przykrył je drugą. - Metamorfa gelleo. Uśmiechnął się lekko, kiedy po wypowiedzeniu zaklęcia kamienie zmieniły się w garść złotych galeonów. Wsunął pieniądze do kieszeni i wszedł do środka. Szybko wynajął pokój u opryskliwego barmana i nie zwracając uwagi na zaciekawione spojrzenia gości zgromadzonych w głównej sali szybko udał się do przydzielonego pokoju. Stare łóżko skrzypnęło lekko pod ciężarem jego ciała, a wygodna i miękka pościel aż nadto zachęcała do odpoczynku. Niestety pomimo tego, że chłopcu oczy same się zamykały, to nie mógł sobie jeszcze pozwolić na upragniony sen. Dopiero po jakiś niespełna dwudziestu minutach, dźwięk delikatnego stukania w okno wyrwał go z odrętwienia. Wstał z łóżka i wpuścił do środka szaroburą sowę w listem uczepionym do jej nogi. Młodzieniec odwiązał pergamin, a sowa natychmiast odfrunęła z powrotem. Złamał pieczęć z wielką literą "H" i zagłębił się w lekturze. Jego usta wykrzywiły się z niesmakiem, kiedy przeczytał do kogo jest ów list zaadresowany, jednak z uwagą przyswajał sobie każde zawarte w liście słowo. Do: Sz.P. Thomas Riddle Pokój nr 4, gospoda "Pod Rozbrykanym Kucykiem", ul. Pokątna Od: Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie Szanowny Panie Riddle. W związku z pierwszym zarejestrowanym użyciem przez Pana mocy magicznej, pragnę poinformować, że został Pan przyjęty w poczet uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Informuję jednocześnie, że Ministerstwo Magii nie posiadając na Pański temat, żadnych wcześniejszych danych rzuciło na Pana zaklęcie identyfikujące. Stąd też Szkoła uzyskała informacje o Pana personaliach. Z racji Pańskiego wieku (lat 16), zostanie Pan przydzielony do szóstej klasy. Niestety wiąże się to z koniecznością zaliczenia przez Pana wcześniejszych lat w możliwie jak najkrótszym terminie. O terminie zaliczeń i egzaminów zostanie Pan poinformowany z początkiem roku szkolnego. Spis książek i wymaganych przedmiotów potrzebnych do rozpoczęcia szóstego roku nauki znajdzie Pan na pergaminie dołączonym do niniejszego listu. Z wyrazami szacunku Z-ca Dyrektora ds. Administracyjnych Minerwa McGonagall Tom Riddle starannie złożył list do kieszeni i na jego wargach pojawił się lekki uśmiech. - Udało się – powiedział do pustego pokoju. – Teraz pozostaje już tylko czekać na, aż mój cel sam się odsłoni. Wyciągnął się na łóżku i zamknął oczy. Po kilkunastu sekundach spał jak zabity. * * * - JAK TO JEGO SYN??? Profesor Snape chodził po dyrektorskim gabinecie jakby paliły mu się podeszwy. Jego długa i czarna jak noc peleryna falowała gwałtownie. - Uspokój się Severusie – głos Dumbledora rozbrzmiał w pokoju. – To twoje chodzenie powoduje u mnie zawroty głowy. Snape posłuchał i usiadł ciężko na krześle stojącym przed biurkiem. Na prawo od niego siedziała profesor McGonagall. Ta również wyglądała na niezwykle podenerwowaną. - Chcesz abym się uspokoił Albusie? – syknął mistrz eliksirów. – Nie dość mamy kłopotów z jednym... Sam-Wiesz-Kim... a teraz na głowy zwala się na jeszcze jeden??? Dyrektor nie odpowiedział zatopiony w myślach. - To jego syn! – warknął Snape. – Zaklęcia identyfikującego Ministerstwa nie można oszukać. Pojawia się ni z tego ni z owego, a na dodatek my mamy obowiązek przyjąć go do Hogwartu. Jakim cudem nikt nie wiedział o jego istnieniu przez ostatnich szesnaście lat??? Jak to możliwe, że zdecydował się ujawnić dopiero teraz, poprzez jeden z możliwie najprostszych czarów??? Głos starej profesor transmutacji był również pełen napięcia. - Albusie, nie mamy pojęcia kim jest ten chłopiec ani jaką posiada moc. nie wiemy również tego w jaki sposób zechce ją wykorzystać... Nie wiemy po prostu nic. Zaklęcie Ministerstwa również nie dało nam wiele szczegółów. Mamy tylko jego imię i nazwisko, wiek oraz kilka nieistotnych szczegółów jak wzrost, waga, kolor włosów czy oczu. Identyfikacja krwi twierdzi jednak niepodważalnie, że ten chłopiec jest właśnie synem Toma Riddle. TEGO TOMA RIDDLE. Na Merlina! On nosi takie same imię i nazwisko!!! - A co z matką? – zapytał Snape. Kobieta pokręciła głową. - Tu właśnie mamy coś dziwnego. Jakaś niezwykle silna moc blokuje dostępu do tej informacji. Nic czego Ministerstwo próbowało nie było w stanie jej przełamać. - Proszę – warknął ubrany na czarno czarodziej. – Już zaczynają się schody. Albusie, nie możemy dopuścić aby syn Toma Riddle uczył się w Hogwarcie. Wyobraź sobie reakcję innych profesorów i nauczycieli... nastąpi totalny chaos. Kiedy Dumbledore się odezwał jego głos był cichy i spokojny. - Zapominacie o jednym drodzy przyjaciele. Tom Riddle... kimkolwiek by nie był, czyimkolwiek synem by nie był... jest tylko młodym chłopcem. Chłopcem, któremu musimy zapewnić dostęp do wiedzy i nauki na takim samym poziomie jak wszystkim innym. Naszym obowiązkiem jest nauczanie, a nie przenoszenie win z ojca na syna. - Ale przecież Sam-Wiesz... - Voldemort... och moi drodzy, powinniście już dawno przyzwyczaić się do tego imienia... na pewno będzie próbował coś w związku z tym młodym człowiekiem zrobić. I naszym zadaniem jest właśnie temu przeszkodzić. Snape pokręcił głową. - Nie zgadzam się z tobą Albusie. To będzie naprawdę niebezpieczne. Profesor McGonagall również nie miała zbyt szczęśliwej miny. - Coś mi mówi, że ten rok będzie jednym z najcięższych jakie przeżyliśmy. Dumbledore powoli skinął głową. - Pewnie masz rację Minerwo, jednak jak na ten moment nie to mnie najbardziej niepokoi. - W takim razie co? Dyrektor przez ułamek sekundy się zawahał. - Co zrobi Harry Potter gdy dowie się, że jego nowym kolegą z roku jest syn mordercy jego rodziców. Głucha cisza, która zapadła po jego słowach była aż nadto znacząca. * * * Lord Voldemort siedział w swoim fotelu kiedy nagle naszło go przedziwne uczucie. Poczekał parę sekund aby je rozpoznać. Jego krwistoczerwone oczy błysnęły kiedy ten cel został osiągnięty. Pomału na jego ustach wypłynął szatański uśmieszek. Odetchnął głęboko i zasyczał. - Moja krew przybyła dziś na ten świat. Wyciągnął prawą dłoń i położył ją na łbie olbrzymiego węża leżącego przy jego stopach niczym wierny pies. - Tak Nagini – wyszeptał. – Nie wiem jak... ale czuję energię życiową mojego bękarta. Wąż poruszył się ciesząc się z dotyku swego pana. - W rzeczy samej mój wierny kompanie – zamyślił się. – Coś mi mówi, że ta sytuacja może być całkiem użyteczna. Szaleńczy śmiech wyrwał się z gardła czarnego Pana i odbijając się echem od ścian ruszył korytarzami Mrocznej Twierdzy. *** Leżący na łóżku Tom syknął z bólem i złapał się za głowę. Przez chwilę masował skronie czekając aż ból ustąpi. Upłynęła chwila ciszy, po czym chłopaka odsunął dłonie od czoła pełnym satysfakcji wzrokiem popatrzył w ciemność. - A więc już wie – mruknął do siebie. – Gra została rozpoczęta. * * * Harry Potter przebudził się gwałtownie i ostrożnie dotknął opuszkami palców pulsującej na jego czole blizny. Rzucił przelotne spojrzenie na chrapiącego w łóżku, kilka metrów od niego, swojego najlepszego przyjaciela Rona Wesley. Starając się zachować najciszej jak tylko możliwe, podniósł się ze swojego posłania i zarzuciwszy na plecy jedną ze swoich flanelowych koszul, wyszedł z pokoju. Wszyscy mieszkańcy Nory najwyraźniej smacznie sobie spali, więc Harry nie niepokojony przez nikogo zszedł do salonu, a później przez kuchnie wyszedł na zewnątrz zaczarowanego domu. Przeszedłszy kilka metrów usiadł na jednym z kamiennych stopni prowadzących do drzwi wejściowych. Pogrążony we własnych myślach, podskoczył gwałtownie, kiedy kilka minut później na jego ramieniu spoczęła znajoma drobna dłoń. - Na Merlina! – krzyknął cicho. – Czy chcesz mnie doprowadzić do zawału Hermiono? Jego najlepsza przyjaciółka uśmiechnęła się lekko po czym usiadła obok niego. - Mówiłam do ciebie non-stop przez ostatnią minutę, jednak najwyraźniej mnie nie słyszałeś. - Zamyśliłem się. - Tego się raczej domyśliłam. Harry spojrzał na nią pytająco. - A tak w ogóle to dlaczego nie śpisz? - O to samo mogłabym spytać ciebie. Chłopak nie odpowiedział oczekując na jej odpowiedź. Westchnęła. - Czytałam w jadalni przy kominku, kiedy zszedłeś na dół. Nie zauważyłeś mnie, i chciałam sprawdzić czy u ciebie wszystko w porządku. Harry ponownie popatrzył na otaczającą ich czerń nocy. - Znowu miałeś koszmar? – zapytała. W każdym innym momencie Harry starałby się zbagatelizować to pytanie. Jednak od momentu kiedy dwa tygodnie wcześniej przybył do Nory, aby spędzić z Wesleyami tradycyjnie koniec wakacji, wiedział, że nie był w stanie ukryć swoich złych snów. Kiedy przyjechał, Hermiona była już na miejscu od paru dni. Ją również Molly zaprosiła, a dziewczyna chętnie na to przystała. Trio z Hogwartu zawsze najlepiej się przecież czuło w swoim własnym towarzystwie. Koszmary Harry'ego zaczęły się od dnia, kiedy powrócił do Dursleyów na kolejną przerwę międzyszkolną. Przez kilka pierwszych tygodni wręcz myślał, że oszaleje, jednak jego wrodzony ośli upór nie pozwolił mu tego zaakceptować. Cierpienie i ból stały się jego towarzyszkami przez wszystkie te dni, tak, że całymi dniami chodził jak nawiedzony i dosłownie znikał w oczach. Praktycznie nic nie jadł, i to nie dlatego, że Dursleyowie go nie karmili. O nie, po ostrzeżeniu członków Zakonu Feniksa, w tym departamencie znacznie się poprawiło, nie mniej jednak starali się w ogóle nie zauważać mieszkającego z nimi chłopca i nieustannie go ignorowali. Harry'emu było to tylko na rękę. Ktokolwiek mógłby sądzić, że chłopcu śniły się różne koszmary byłby jak najbardziej w błędzie. Sen był tylko jeden. Departament Tajemnic... Belatrix Lastragne... Syriusz Black... Zasłona... Ten jeden z najgorszych, który niestety okazał się prawdą. ... Syriusz.... kochany Syriusz. Ostatnia najbardziej zbliżona do rodziny osoba, którą Harry poznał w swoim życiu. Jego ojciec chrzestny... przyjaciel... człowiek, dzięki któremu z nadzieję zaczął patrzyć w nadchodzącą przyszłość. On który... ... Teraz był martwy Za każdym razem Harry budził się z krzykiem i zwijając się w kłębek drżał jak małe dziecko. Nikt o tym nie wiedział. Nikt nie miał prawa wiedzieć. Dlatego też pozwalał sobie na te chwile słabości tylko kiedy był sam. Dursleyów to nie obchodziło, a jeśli chodzi o przyjaciół to chłopak nie chciał ich litości. I tak wystarczająco już przez niego przecierpieli, przekonywał się. Nie chciał już więcej nikomu być ciężarem, więc stopniowo i z biegiem czasu coraz usilniej budował wokół siebie niewidoczny mur, zza którego nic nie miało się przedostać na światło dzienne. Kiedy przyjechał do Nory, przyjaciele niemal go nie poznali. Dawny pogodny Harry gdzieś zniknął, a jego miejsce zajął inny, wychudzony o smutnych oczach. Chłopiec, który owszem, uczestniczył w toczących się przy stole rozmowach, latał na miotle tak samo jak przedtem, który uśmiechał się lekko, gdy jeden z bliźniaków zrobił coś zabawnego lub szalonego. Nastolatek ten posłusznie zjadał każde ilości jedzenia podsuwane mu przez Panią Wesley, który tak jak dawniej każdorazowo przegrywał z Ronem w partiach magicznych szachów, który z leciutkim uśmiechem powtarzał za każdym razem "Naprawdę wszystko w porządku", kiedy się go o to z troską pytano. Te wszystkie zachowania... te wszystkie słowa... były jednak po prostu zwyczajną maską. Ron jakby wyczuwając, że przyjaciel jest daleki od jakiegokolwiek dzielenia się swoimi uczuciami, nie naciskał, tylko czekał na moment aż Harry sam się do niego zwróci. Wiele razy słyszał jak ten przewraca się z boku na bok w kolejnym koszmarze, ale bezsilny nie mógł zrobić nic aby temu zapobiec. Pozostało tylko jedno i rudy chłopak przysiągł sobie, że będzie na miejscu gdyby przyjaciel go potrzebował. ... Zupełnie inaczej sprawa wyglądała z Hermioną. Od samego momentu jak Harry przekroczył próg Nory dziewczyna nie odstępowała go na krok. Z samego początku przerażona jego wyglądem i sposobem zachowania szybko rozgryzła to jak się do wszystkich odnosi. Ku jego wielkiej irytacji, nie tylko postanowiła nie zwracać uwagi na delikatne aluzje, że chce być sam, ale na dodatek starała się zrobić wszystko aby zając go jak największą ilością rzeczy do zrobienia, tak aby choć na chwilę wyrwać go z tego odrętwienia. Oczywiście na początek jej wysiłki przynosiły podobny efekt jak rzucanie grochem o ścianę. Harry grzecznie kiwał głową, przytakiwał jej a nawet z udawanym zainteresowaniem zgodził się odrabiać zadane na wakacje prace domowe. Ta jego fasada cichej akceptacji na wszystko wokół doprowadzała ją do granicy furii. To nie był Harry Potter, którego znała i który był jej najbliższym przyjacielem. To nie był Harry, którego wewnętrzna siła przyciągała do niego wszystkich tych, którzy tego potrzebowali. To był po prostu jego cień. Potrzebowała czegoś, co naruszyło by ten mur, którym się otoczył i sam Merlin jej świadkiem, że w końcu to cos odnalazła. Zaczęli ze sobą rozmawiać jakiś tydzień po jego przyjeździe. Jedyną rzeczą o której się tego lata w Norze nie rozmawiało był Syriusz. Nie mówiono o tym jak zginął, nie wspominano o nim przy chłopcu, nikt nie pytał co tak naprawdę się wydarzyło w Departamencie tajemnic (a ci nieliczni, którzy wiedzieli trzymali buzie na kłódkę). Syriusz był tematem tabu i nikt przy zdrowych zmysłach nie odważył by się o nim wspomnieć przy pozornie pogodzonym z jego odejściem nastolatku. Cóż... Hermiona zawsze uważała, że odziedziczyła trochę szalonych genów po swoim wujku (bracie ze strony matki), który połowę swojego życia spędził w mugolskich zakładach psychiatrycznych myśląc, że jest strusiem. Po tym jak jednego wieczoru na spacerze z Harrym wspomniała mu o Syriuszu, ten nie odezwał się do niej słowem przez następne trzy dni. Ktoś stojący trzeźwo na ziemi od razu po takiej reakcji dałby sobie spokój i starał się przeczekać nadchodzącą burzę. Oczywiście mówimy tu o kimś, kto nie nazywał się Hermiona Granger. Określenie jej jako kogoś niezwykle upartego i nieustępliwego w dążeniu do raz obranego celu... byłoby po prostu niedopowiedzeniem roku. W ciągu następnych dni dziewczyna umiejętnie wplatała zakazany temat do ich rozmów w niezwykle delikatny i ostrożny sposób i to tylko wtedy kiedy byli sam na sam. Nie było w tym najmniejszej nawet nachalności czy wścibstwa. Po prostu najzwyklejsze uwagi o człowieku, który był kimś wyjątkowym dla już i tak wystarczająco zranionego przez los chłopaka. Powoli, słowo po słowie, fragment po fragmencie ponownie ukazywała Harry'emu portret człowieka jakim był za życia Syriusz Black. Człowieka bez reszty oddanego swoim przyjaciołom, dla których nawet największa ofiara nie była zbyt wysoka. Mówiła mu o odwadze, lojalności, honorze i miłości. O wierności i przyjaźni wykraczającej ponad wszelkie granice pojmowania. O więzach międzyludzkich tak mocnych, że po prostu niezniszczalnych. Hermiona powoli lecz nieubłaganie stworzyła na nowo wspomnienie człowieka za którym Harry powinien tęsknić i którego powinien opłakiwać, ale który na pewno by nie chciał aby przez to jego jedyny chrześniak odgradzał się od całego świata. ... I tak właśnie... krok po kroku... dzień po dniu... Syriusz Black ponownie stał się częścią Harry'ego Pottera. Częścią pieczołowicie hołubioną w sercu, jednak już nie w sposób, którego kochany Łapa, by na pewno nie pochwalił. A w oczach młodego chłopaka wkrótce ponownie zawitało życie. To właśnie dzięki młodej dziewczynie o brązowych włosach Harry mógł po raz pierwszy od śmierci Syriusza za nim zapłakać. Stało się to pewnej sierpniowej nocy nad jeziorem oświetlanym jasnym światłem księżyca. A wtedy ona była tuż przy nim i obejmując mocno jego wstrząsane spazmami ciało szeptała mu do ucha kojące słowa. Tamtego dnia świt zastał nad brzegiem wody dwójkę nastolatków, z których każde miało czerwone i opuchnięte oczy, jednak wiele lżejsze od trosk serca i umysły. Od tamtego momentu Harry'ego i Hermionę połączyły więzi przyjaźni silniejsze od czegokolwiek magicznego lub nie co istniało w całym świecie. Nic... ale to absolutnie nic... nie mogło tych więzi zerwać. Zaczęli również ze sobą rozmawiać. Jednak rozmawiać nie w sensie "Hej, co tam nowego piszą w Proroku?", tylko rozmawiać w sensie prawdziwego głębokiego porozumienia. On opowiadał jej o wszystkim czego się bał i co napełniało go radością. O rodzicach, Syriuszu, magii, Durlseyach. Mówił jej rzeczy, których wcześniej nie zdradziłby nikomu nawet na największych torturach. Nie wstydził się przed nią swoich myśli i pragnień wiedząc, że w każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji znajdzie w niej oparcie i pomoc. Ona ze swojej strony rewanżowała mu się opowieściami ze swojego dzieciństwa, o swoich stosunkach z rodzicami i tego do czego dąży w swoim życiu. Mówiła również o Voldemorcie (tak, nauczyła się w końcu nie wymawiać normalnie jego imię, i robiła to zwykle z całą pogardą na jaką tylko ją było stać). Oprócz tego nie ukrywała także przed nim swoich wpadek i porażek jakie zdarzyły się już w jej młodym życiu, i z uśmiechem na ustach słuchała jak on spokojnym i ciepłym głosem stara się jej pomóc w sprawach na pozór nierozwiązywalnych. On był w pełni dla niej, a ona była w pełni dla niego. Oboje nie byli pewni jak mogą nazwać tę ich nowo odkrytą zażyłość, dlatego też uważali, że skupia się to tylko i wyłącznie na pogłębieniu ich już i tak mocnej przyjaźni. ... I dlatego też właśnie tej nocy na wargach Harry'ego pojawił się cień pełnego wdzięczności uśmiechu. - Znowu miałeś koszmar? Znowu Voldemort? – zapytała ponownie z troską dziewczyna. Skinął głową. - Tak, jednak tym razem było w tym coś dziwnego. - Bardziej niż zazwyczaj? Patrzył na nią przez chwilę z uwagą zanim odpowiedział. - Był czymś zaskoczony. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie. - Co takiego? - Dostał jakąś wiadomość. Nie mam pojęcia jaką, ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że ona go zaskoczyła. Poczułem jego emocje zanim je ukrył. Początkowe niedowierzanie, ciekawość, aż do dziwnego zadowolenia. - Jak dziwnego? - Zupełnie coś w stylu... nie wiem... akceptacji wyzwania czy czegoś podobnego. Milczała przez kilka minut. - Coś jeszcze? - Nic – pokręcił głową. – Blizna mnie rozbolała więc się obudziłem. - Przypuszczasz co to może oznaczać. - Nie mam pojęcia, jednak jestem pewien, że prędzej czy później się tego dowiemy. Para nastolatków zatopiła się na kilka minut we własnych myślach. Ciszę przerwała Hermiona. - Zapomnijmy o tym na razie – uśmiechnęła się. – Jutro jest bardzo ważny dzień. Skinął głową. - Racja. - Zaczniemy nasz szósty rok w Hogwarcie. - Niewiarygodne. A mi się wydaje jakbym jeszcze wczoraj płynął łodzią przez jezioro w towarzystwie innych pierwszorocznych. Delikatnie wzięła go za rękę. - Kawał czasu, prawda? - zapytała. - Prawda – zgodził się. – Ale jakby to powiedział Syriusz... "To dopiero początek". Zaśmiała się cicho. - Tylko pamiętaj, że w tym roku, żadnego wałęsania się po szkole w godzinach nocnych. W końcu jestem prefektem i nie chciałabym dawać ci szlabanu. Oczy Harry'ego błysnęły zawadiacko. - Cóż... myślę, że uda mi się cię jakoś wyprowadzić w pole. - O nie Potter! Teraz to masz już naprawdę przechlapane!!! * * * Nadszedł w końcu kolejny pierwszy dzień szkoły. Dzień w którym trójka najlepszych przyjaciół miała wyjechać do Hogwartu na szósty już z kolei rok nauki. Hermiona Granger została odprowadzona na dworzec przez swoich rodziców, którzy wpadli z samego rana do Nory. Ron został wraz z swoją o rok młodszą siostrą Ginny przybył na dworzec w towarzystwie swojej matki jednak ich ojciec został wezwany z jakąś niezwykle ważną sprawą do Ministerstwa Magii. Po pożegnaniu z matką, Ginny odłączyła się od Rona i udała się do wspólnego przedziału z koleżankami z pokoju, które spotkała na peronie. Ron wspólnie z Harrym, udał się do jednego z wolnych przedziałów w którym usiedli wspólnie z Hermioną. Harry z drugiej strony, stał się w ciągu ostatnich dwóch dni niezwykle zamyślony. Oczywiście w całości wiązało się to z Hermioną. Zakłopotanie i niepewność chłopaka wzbudzał jeszcze fakt, że ostatnimi czasy ilekroć patrzył czy rozmawiał z Hermioną zauważał rzeczy, na które w przedziwny sposób nigdy wcześniej nie zwracał uwagi. To jak się uśmiecha czy przygryza dolną wargę kiedy jest zamyślona. To jak jej oczy rozjaśniają się gdy przepełniają ją emocje takie jak strach czy szczęście. Czy też to jak bawi się kosmykiem włosów gdy jest czymś naprawdę zafascynowana. Harry nie był pewien o tym innym spojrzeniu na swoją najlepszą przyjaciółkę więc zrzucał to na oczywistą troskę o jej dobro i bezpieczeństwo. Bał się głębszej analizy swoich uczuć jednak był pewien, że gdyby się nad tym konkretniej zastanowił to wyniki tych jego przemyśleń mogły by się okazać jak najbardziej zaskakujące. Teraz jednak więc wsiadł do pociągu z dwójką swoich najlepszych przyjaciół i zalazłszy wolny przedział pogrążyli się w rozmowie. Minuty upływające do odjazdu mijały niezwykle szybko i kiedy zabrzmiał gwizdek zawiadowcy pociąg powoli ruszył z miejsca wyrzucając z komina kłęby gęstej i białej pary. Kilka minut po tym jak pociąg ruszył do przedziału w którym siedziała trójka rozgadanych przyjaciół wszedł ktoś zupełnie nowy, kogo nigdy jeszcze wcześniej w Hogwarcie nie widzieli. Każde z nich zareagowało na pojawienie się nowoprzybyłego inaczej. Ron, obrzucając chłopaka zaciekawionym spojrzeniem zauważył jego szczerą twarz i zwyczajne mugolskie ubranie. Nieznajomy miał zarzucony na ramię ciemnogranatowy marynarski worek w którym zapewne trzymał swoje rzeczy. Instynktownie Ron uznał, że ich nowy towarzysz podróży jest całkiem w porządku a nie kimś w rodzaju Draco Malfoja w swoim najgorszym stadium. Harry był po prostu zdumiony. Zwykle kojarzył choćby z twarzy uczniów uczęszczających do Hogwartu, jednak jego twarzy nie mógł nigdzie umiejscowić. Na oko przybyły chłopak był w wieku jego i jego przyjaciół i skoro znajdował się w ekspresie do Hograwtu znaczyło to, że należy do jednego z czterech domów istniejących w szkole. Gryffindoru, Ravenclawu, Huffelpuffu lub Slytherinu. Jednak Harry był pewien, że nigdy go tam nie spotkał. Jakby tego było mało w całej jego postawie i zachowaniu wyczuwał coś niepokojąco znajomego i o dziwo.... niepokojącego. Nie mogąc przyporządkować twarzy chłopaka do żadnej znanej mu postaci skinął mu lekko głową gdy ten pojawił się w drzwiach. Chyba jednak najbardziej zszokowana pojawieniem się nieznajomego z całej trójki była Hermiona. Kiedy tylko usłyszała otwieranie drzwi ich przedziału jej pełen zaciekawienia wzrok zastąpił szok i niedowierzanie. Te oczy. Te niebieskie, przejmujące i przenikające na wskroś spojrzenie. Uważne i czuje, jednak jednocześnie pełnie dziwnego spokoju, który w jakiś przedziwny sposób skierowany było właśnie na całą ich trójkę. Nie! Przekonywała się w myślach. To oczywiście nie mogło być prawdą. No bo jak chłopak, którego widziała po raz pierwszy w swoim życiu mógł tak na nich patrzeć (choćby nawet przez sekundę) w taki właśnie sposób. Coś jej się musiało przewidzieć, przekonywała się. Zresztą, co można powiedzieć o drugiej osobie kiedy widzi się go po raz pierwszy w życiu i to przez pięć sekund w momencie gdy otwiera drzwi do przedziału. Odgłos przesuwanych drzwi zabrzmiał głośno w przedziale i trójka przyjaciół odwróciła głowy aby powitać nową osobę. - Cześć - z lekkim uśmiechem przywitał się Tom Riddle. - Czy znajdzie się jedno wolne miejsce? Ron skinął lekko głową i machnął zapraszająco ręką. - Jasne, wejdź. Chłopak ściągnął worek z ramienia i jednym płynnym ruchem wrzucił go na miejsce dla bagaży. Kiedy usiadł wyciągnął rękę do Rona. - Dziękuję. Naprawdę trudno było znaleźć jakieś wolne miejsce. Mam na imię Tom. Ron uścisnął wyciągniętą dłoń. Po nim tak samo uczynili Harry i Hermiona, tyle, że z lekką rezerwą której oboje nie byli w stanie przed sobą wytłumaczyć. Tom oparł się wygodnie o siedzenie i przyjrzał się trójce z życzliwym zainteresowaniem. - Jesteście z szóstego roku? - zapytał. Harry skinął głową i wskazał na przyjaciół. - Tak. To jest Hermiona, to Ron, a ja jestem Harry. Tom kiwnął lekko głową. - Czyli wynika z tego, że będziemy na tym samym roku. Zaskoczona Hermiona odezwała się po raz pierwszy. - Nie wydaje mi się abym widziała cię wcześniej w Hogwarcie - zauważyła. - To prawda - zgodził się tamten. - To jest w zasadzie moja pierwsza wizyta w Hogwarcie, jednak z racji mojego wieku i zostałem od razu przydzielony na szósty rok. Przyjaciele wymienili ze sobą zaskoczone spojrzenia. - Nie uczęszczałeś wcześniej do innej szkoły magii? Tom pokręcił głową. - Nie. Próbowałem nieco magii na własny rachunek i to przez parę lat, kiedy w końcu otrzymałem list w Hogwartu. Szczerze mówiąc byłem totalnie zaskoczony, gdyż nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak świat magii i czarodziejów. Z tego co wiem czekają mnie jeszcze egzaminy kwalifikujące zaraz z początku roku. - Czyli jesteś praktycznie mugolem? - zapytała Hermiona. Tom zaśmiał się cicho. - W zasadzie to można by tak powiedzieć. Jestem głęboko związany ze światem mugolskim i trochę trudno jest mi przyzwyczaić się do innych reguł jakie okazują się rządzą tą rzeczywistością. - Próbowałeś wcześniej czarów? - Tak. Kilka lat praktyki już za sobą mam. Harry pokręcił głową. - W takim razie nie rozumiem dlaczego Ministerstwo nie zwróciło na ciebie wcześniej uwagi? Tom uśmiechnął się lekko. - Wiesz... jakby to powiedzieć... moja magia jest nieco inna od tej właściwej. Przynajmniej tak wynika z tego co się do tego momentu dowiedziałem. - Jak to inna? - nie zrozumiał Ron podobnie jak i jego dwójka przyjaciół. - Jestem pewien, że zauważycie to w czasie roku szkolnego. Tom zmienił temat i po chwili cała czwórka nastolatków pogrążyła się w przyjaznej rozmowie. Harry, Ron i Hermiona byli zaskoczeni jak łatwo udało im się nawiązać przyjacielskie stosunki z nieznajomym. Wydawało im się jakby znali go kilka dobrych lat, a nie spotkali po raz pierwszy przed kilkunastoma minutami. Ich dyskusję na temat co zawiera większą moc magiczną, łuska smoka czy pióro feniksa, przerwało wtargnięcie do przedziału znajomej postaci o platynowo blond włosach. Draco Malfoy i jego dwóch ochroniarzopodobnych kumpli Crabe i Goyle, wparowali do przedziału z uśmieszkami wyższości drgającymi na cienkich wargach. Malfoy obrzucił obojętnym spojrzeniem siedzącego przy wejściu Toma po czym skupił wzrok na trójce przyjaciół, którym uwielbiał uprzykrzać życie w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. - Proszę, proszę, proszę - zaczął zjadliwie. - Potter, Granger i Wesley. A więc ponownie trójka nieudaczników zamierza zaszczycić nas wszystkich swoją obecnością? - Malfoy - Ron odezwał się ironicznie. - Z której dziury wylazłeś tym razem. Może z jamy ropuchy błotnej, bo to by nawet do ciebie pasowało. Draco wydawał się ignorować jego słowa, jednak przeczył temu lekki rumieniec jaki wypłynął mu na policzki. Skupił uwagę na Hermionie. - Granger!- udał zdziwienie. - Jak tam szanowne zdróweczko? Teraz skoro Czarny Pan wrócił to mam nadzieję, że pokaże wszystkim szlamom gdzie jest ich prawowite miejsce. Wzburzona dziewczyna już miała się odezwać, kiedy ubiegł ją w tym Harry. Zerwał się na równe nogi i z bladą z wściekłości twarzą poprzez zaciśnięte usta wysyczał. - Przeproś ją Malfoy, bo inaczej będziesz miał ze mną do czynienia. Draco zaśmiał się złośliwie i jednym płynnym ruchem wyciągnął różdżkę. - Serio Potter? Bo coś mi się wydaje, że jako bezrozumny szympans małe będziesz miał szanse to zrobić. Zobacz czego nauczyłem się przez te wakacje. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować różdżka Dracona wystrzeliła do przodu i wspomagana przez wypowiedziane przez niego zaklęcie, z jej końca wystrzeliła zielona błyskawica prosto w Harry'ego. - Transmutus apeus. Nagle głos zamarł Malfoyowi w gardle, kiedy wpatrywał się w coś co wydawało się zupełnie niemożliwe. Trójka przyjaciół również nie mogła uwierzyć w to co się dzieje, kiedy wykonany przez blondyna czar zatrzymał się w pół drogi do celu po napotkaniu najbardziej niezwykłej bariery. Zaklęcie uformowane w postać niewielkiej kuli jaskrawozielonego światła zatrzymało się w powietrzu kilka centymetrów od dłoni Toma, którą ten postawił na drodze wypowiadanego przez Malfoya zaklęcia jednocześnie chroniąc Harry'ego. Zaskoczony Draco zamrugał powiekami na ten niespotykany widok i po raz pierwszy jego wzrok skupił się na czwartym podróżnym. - Co... co się dzieje? Tom spojrzał na niego zimno. - Proste zaklęcie hamujące. Czy to tak trudno pojąć twojemu poniekąd bystremu umysłowi? Malfoy z trudem wypowiedział kolejne zdanie. - A... ale... bez różdżki? - Bez różdżki można robić wiele rzeczy chłoptasiu. Oczy blondyna błysnęły gniewnie. - Kim ty do diabła jesteś? Tom popatrzył na niego z pogardą. - Kimś, kto naprawdę nie znosi słowa szlama. Bo widzisz... rodzice mojej mamy, również byli pełnokrwistymi mugolami. Więc takim wrednym określeniem obraziłeś nie tylko Hermionę, ale również moją mamę. A takiej obrazy przepuścić nie wolno. Tom uśmiechnął się lekko na widok min wszystkich znajdujących się w przedziale. Z satysfakcją odnotował na twarzy Draca niepewność. - Returno magico. - wypowiedział zaklęcie młody Riddle. Lewitujący w powietrzu czar Dracona zadrżał gwałtownie, po czym na krótką chwilę zatrzymał się a następnie błyskawicznie ruszył na Malfoya. Ten zaskoczony nie miał szans by zareagować i zaklęcie uderzyło go prosto w piersi. Tom, Ron, Harry i Hermiona parsknęli szaleńczym śmiechem, kiedy w miejscu blondyna stanął niedużej wielkości szympans ubrany w jego ciuchy. Dzięki niezwykłej interwencji czar mający ugodzić Harry'ego cofnął się i zadziałał na swoim twórcy. Małpa wydała z siebie głośny wrzask i jak szalona wypadła z przedziału. Za nią krok w krok podążali zszokowani Crabe i Goyle. Hermiona śmiała się tak mocno, że aż łzy pociekły jej po policzkach. Harry i Ron również niemal tarzali się po ziemi. - Widziałeś jego minę... - Nie mogę uwierzyć... - Malfoy małpa... - Zauważyłeś, że nawet szympans był blond? - Ja to zrobiłeś? Ostatnie zdanie było skierowane do chichoczącego Toma. Po krótkiej chwili kiedy wszyscy dostatecznie spoważnieli, ten odezwał się lekko. - Powiedzmy, że tego zaklęcia nauczyła mnie konieczność. Zdecydowanie pomaga w wielu podobnych sytuacjach. Hermiona zapytała Toma z napięciem w głosie. - Jesteś bezróżdżkowcem, prawda? Pytany skinął lekko głową. - Tak. To by się zgadzało. - To bardzo zaawansowana magia. - Podobno. Jednak ja od zawsze uczyłem się tylko takiej. - Naprawdę. Dlaczego? - Od zawsze uważałem, że czary bezróżdżkowe wymagają większej ilości ćwiczeń i zdolności samoopanowania. Wychodzę z założenia, że cięższa praca na początku owocuje większymi możliwościami w przyszłości. Hermionie na moment odjęło mowę. Tak właśnie ona sama postrzegała naukę czarów, dlatego też spędzała na nauce dwa razy więcej czasu niż pozostali. Nie wyłączając nawet Harry'ego i Rona. - To... to bardzo mądre stwierdzenie - wykrztusiła. Tom zaśmiał się cicho. - Dziekuję. Cieszę się, że ci się podoba. Żartobliwy błysk w jego oku nie umknął uwadze dziewczyny jednak postanowiła go nie komentować. - Jak długo potrwa ten czar na Malfoyu? - zapytał Ron. Pytany zachichotał. - Tyle ile miał trwać na Harrym. Lepiej więc dal niego, jeśli chciał się tylko popisać nowymi zdolnościami. Jeżeli nie... cóż... Slytherin będzie się musiał przyzwyczaić do nowego kolegi. Harry zmarszczył brwi. Skąd Tom wiedział, że Malfoy jest w Slytherynie? Skoro to była jego pierwsza wizyta w Hogwarcie to nie miał wcześniej możliwości się tego dowiedzieć. Jakby odgadując jego myśli chłopak powiedział wyjaśniająco. - Kiedy wsiadałem do pociągu usłyszałem jak rozmawia o swoim domu z jednym ze swoich kumpli. - A'propos domów - zapytał Ron. - Do jakiego chciałbyś należeć? Tom udał, że się zastanawia. - Jakoś nigdy się nad tym nie myślałem - stwierdził. - W zasadzie do jakiegokolwiek bym nie trafił będzie dobrze... chociaż, po tym co teraz zrobiłem blondynowi to raczej w Slytherinie nie miałbym łatwego życia. - Co racja to racja - uśmiechnęła się Hermiona. - A wy w jakich domach jesteście? - Oczywiście w Gryfindorze - stwierdziła z dumą. - Kto wie? - uśmiechnął się Tom. - Skoro się już znamy, to może mi również się poszczęści i do niego trafię? - Fajnie by było - odparła. Czwórka młodych ludzi pogrążyła się w luźniej rozmowie. Pociąg w coraz szybszym tempie zbliżał się do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. *** Kiedy pociąg dojechał na miejsce wszyscy uczniowie wysiedli ze swoich wagonów pozostawiając bagaże, ponieważ te miały zostać dostarczone do ich pokojów przez szkolne skrzaty. Ku Harry'emu, Ronowi, Hermionie i Tomowi przez tłum przechodził potężnych rozmiarów brodaty mężczyzna. Uczniowie pierzchali mu sprzed drogi i kiedy się w końcu zatrzymał na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech. - 'Arry jak dobra cię znowu widzieć. Ron! Miona! Was jasne tyż! Trójka nastolatków uścisnęła go mocno. - Witaj Hagridzie. Stęskniliśmy się za tobą. - Ja za wami tyż dzieciki. Hermiona wskazała na stojącego z tyłu chłopaka. - Hagridzie, poznaj Toma. Jest po raz pierwszy w Hogwarcie, jednak będzie w naszym roczniku. Hagrid uścisnął wyciągniętą rękę chłopaka i przyjrzał mu się uważnie. - Holibka chłopie! Jak ty mi kogoś przypominasz! Czy my się już kiedy nie spotkali? - Nie sądzę bo na pewno bym zapamiętał. Gajowy zaśmiał się gardłowo. - Pewno że tak chłopie. Przepraszam. Witoj w Hogwarcie. - Dziękuję Hagridzie. Ja również się cieszę. że tu jestem. Hagrid pokręcił głową i machnąwszy przyjaciołom zwrócił się do tłumu. - Uwaga pirszroczniki! Wy chodźta za mną do łodzi. Reszta uczniów do powozów i na zamek. Uczta czeka! Wszyscy wsiedli do bezkonnych powozów i już po chwili zajechali pod zamek i weszli do sali jadalnej. W następnej kolejności wniesiono do sali Tiarę Przydziału, czarodziejski kapelusz zajmujący się przyporządkowaniem nowych uczniów Hogwartu do ich domów, po czym rozpoczęła się ceremonia przydziału. Z każdym razem gdy tiara wykrzykiwała nazwę kolejnego domu z głowy nowego ucznia, następował wybuch radości uczniów z odpowiedniego domu. - Ravenclaw! – zakrzyknęła tiara, a uczniowie tego właśnie domu gromkimi brawami przywitali swojego kolejnego młodego kolegę. Rozradowany chłopiec zajął szybko przeznaczone mu miejsce. Był on ostatni z tegorocznych pierwszoroczniaków jednak o dziwo profesor McGonnal nie odłożyła magicznego kapelusza z powrotem na swoje miejsce. Trójka siedzących przy stole Gryfindoru przyjaciół popatrzyła na siebie ze zrozumieniem. Oni już wiedzieli, że został ktoś jeszcze do przydziału. Szum zaciekawienia przeszedł przez całą salę, jednak umilkł natychmiast gdy profesor Dumbledore podniósł się ze swojego miejsca. Harry'ego, Hermionę i Rona zdziwił nieco fakt, że jego twarz była niezwykle poważna. - Jakkolwiek pierwszoroczni zostali już przydzieleni pozostała nam dzisiaj jeszcze jedna osoba – powiedział powoli. – Wejdź chłopcze. Z jednych z bocznych drzwi wszedł na sale chłopak. Przyjaciele błyskawicznie rozpoznali chłopca, przez którego Malfoy musiał przez całą drogę do Hogwartu pozostawać w ciele szympansa. Pomachali mu wesoło na przywitanie. Nagle atmosfera na sali stała się dziwnie napięta. Hermiona z niedowierzaniem wpatrywała się w siedzących za stołem profesorów, na których twarzach aż nadto widoczny był spory niepokój i niepewność. O co tutaj chodzi? Zastanawiała się. Dlaczego wszyscy nauczyciele spoglądają na tego chłopaka jakby zaraz miał ich potraktować jakąś klątwą. To chyba z powodu Toma, pomyślał przytomnie Harry. Ale dlaczego? Zmusił się, aby słuchać co dalej mówi dyrektor. - Wasz nowy kolega zostanie przydzielony na szósty rok, gdyż całkiem niedawno skończył siedemnaście lat. Nie uczęszczał wcześniej do żadnej ze szkół czarodziejstwa i magii jednak jak sami się wkrótce przekonacie jest niezwykle zdolnym i umiejętnym młodym czarodziejem. Tom stanął na środku sali i spokojnie przesunął wzrokiem po zaintrygowanych spojrzeniach siedzących na sali uczniów. Kiedy napotkał nienawistne spojrzenie Draco Malfoya, jego wargi wykrzywiły się w leciutkim uśmiechu. Kiedy doszedł do Gryfindoru zatrzymał wzrok na Harrym, Hermionie i Ronie. Coś w jego oczach błysnęło kiedy na nich patrzył, jednak po chwili całą swoją uwagę skupił na Dumbledorze. Dyrektor gestem wskazał mu krzesło. Tom usiadł a profesor transmutacji nałożyła mu na głowę czarodziejską tiarę. Harry'emu wydawało się, że czas nagle zwolnił, gdyż przez kilka minut trwała niczym nie zmącona cisza, a czarodziejski kapelusz zachowywał stoickie milczenie. Nagle stała się rzecz niespotykana. Tiara Przydziału delikatnie podniosła się znad głowy chłopaka i przesunęła się w powietrzu prosto w ręce zaskoczonej takim obrotem sytuacji profesor MacGonnal i wykrzyknęła. - NIEZALEŻNY!!! Tom pokręcił głową z niewielkim uśmieszkiem po czym nie zważając na zdumione spojrzenia studenckiej braci stanął przed stołem nauczycielskim. Szmer rozmów rozniósł się po sali jak burza. - Niezależny! - Jak to możliwe? - Kim on jest? - Coś podobnego! - Ty! Zobacz na miny profesorów... Nic nie rozumiejący Harry pochylił się do ucha swojej przyjaciółki. - Co oznacza "niezależny"? Hermiona pokręciła z niedowierzaniem głową. - Niezależny to znaczy, że posiada w sobie równe cechy wszystkich czterech domów. Czyli tiara nie mogła go przydzielić do żadnego z nich. To niezwykle rzadki przypadek. Według "Historii Hogwartu" ostatnio miało to miejsce jakieś sto pięćdziesiąt lat temu. Osoba z cechami czterech domów ma zadatki na posiadanie naprawdę olbrzymiej mocy magicznej. - I co teraz się stanie? – wtrącił Ron. - Najprawdopodobniej profesorowie pozwolą mu samemu wybrać sobie dom. Przynajmniej tak było do tej pory. Ponownie skupili wzrok na profesorze. Ten uniósł dłoń i momentalnie nastała cisza. - Tiara Przydziału nie mogła dokonać wyboru więc według tradycji to ty chłopcze musisz sam wybrać sobie dom. Hufflepuff, Ravenclaw, Gryffindor czy też Slytherin? Pytany chłopak zastanawiał się tylko przez krótką chwilę po czym skłonił się lekko. - Panie dyrektorze wybieram Gryffindor. Zbiorowe sapnięcie doszło zza nauczycielskiego stołu. Zdumienie widoczne na ich twarzach wywołało jeszcze większą ciekawość uczniów. Dumbledore skinął lekko głową. - Dokonałeś wyboru. Niech będzie GRYFFINDOR!!! Ostatnie słowo wykrzyknął głośno i uczniowie tego domu, pomimo, że w dalszym ciągu zaskoczeni rozwojem wypadków, przywitali swojego nowego kolegę gromkimi brawami. Tom szybko usiadł na przeznaczonym dla niego miejscu, które dziwnym zrządzeniem losu znajdowało się naprzeciw siedzącego Harry'ego, Rona i Hermiony. Mimo, że wszystkich rozpierała ciekawość powściągnęli ją na moment ponieważ dyrektor chrząknął znacząco. - Tak jak każdego roku muszę wam przypomnieć o głównych zasadach. Mroczny las jest zakazany dla wszystkich studentów bez wyjątku, jak również przebywanie uczniów poza dormitorium po ogłoszeniu ciszy nocnej. Również w związku z obecną podwyższoną aktywnością grup Śmierciożerców oraz Sami-Wiecie-Kogo, zakazane jest również opuszczanie terenu szkoły bez powiadomienia o tym opiekuna domu – na jego wargach pojawił się ciepły uśmiech. – Ale koniec już z tymi wszystkimi zakazami. Czas na długo oczekiwaną ucztę. Wcinajcie! Kiedy klasnął w dłonie na półmiski stojące przed uczniami wypełniły się w jednej chwili górami przepysznego jedzenia. Wszyscy z apetytem zaczęli pochłaniać jedzenie. - Witaj w Gryffindorze Tom – powitał nowoprzybyłego Harry. - Właśnie – przytaknęła Hermiona. To najlepszy dom w całej szkole. Chłopak skinął im w lekko głową. - Dzięki. Jestem pewien, że macie rację. Ron ugryzł kawałek trzymanego w dłoni udka z kurczaka. - Ale się porobiło z tym wyborem. Pierwszy raz widziałem coś takiego. Jak to możliwe? Pytany wzruszył ramionami. - Czy ja wiem – odpowiedział wymijająco. – Widocznie coś musiało to sprawić. Harry uważnie przyjrzał się jego twarzy. - Na pewno. Ale to nie wszystko... - Co masz na myśli? Harry milczał przez chwilę. - Może to trochę dziwne, ale... - Co takiego? – dopytywał się Ron. - Ale bardzo zdziwiła mnie reakcja profesorów na twoje przybycie. Powieki Hermiony zamrugały gwałtownie. - A ja myślałam, że mi się to przewidziało. Jednak ty też to widziałeś... Wydawali się czymś bardzo wzburzeni. - Nawet Dumbledore był nieco dziwny. Tom skinął z namysłem głową. - Bo rzeczywiście profesorzy się nieco niepokoili – powiedział spokojnie. Trójka przyjaciół przyjrzała mu się z napięciem. - Ale dlaczego – zapytał Harry. – Czemu ich tak zdenerwowała twoja obecność? Tom nie odpowiadał przez chwilę jakby zastanawiając się czy odpowiedzieć na to pytanie czy nie. W końcu jakby zdecydował się i poważnie spojrzał Harry'emu prosto w oczy. - To ma pewnie wiele wspólnego z tym jak się nazywam. Na kilka długich sekund zapadła cisza. Przerwała ją Hermiona. - Z twoim nazwiskiem. A zresztą jak ty się w ogóle nazywasz? Chłopak uśmiechnął smutno. Ani na sekundę nie odwracał wzrok od Harry'ego. Westchnął, ale kiedy się odezwał jego głos był twardy jak stal. - Nazywam się Riddle. Thomas Augustus Riddle. Cisza jaka zamarła po jego słowach przy stole Gryffindoru była absolutna. X X X Pierwszy ciszę przerwał Ron. - Czekaj, czekaj... nazywasz się Riddle? Pytany chłopak był niezwykle spokojny. - Tak właśnie powiedziałem. - Tom Riddle? - Tak. - A imię… masz po kimś szczególnym? - Po ojcu. Siedzący przy stole uczniowie nabrali głęboko powietrza w płuca. Ron z trudem zadał kolejne pytanie. - Twój ojciec również nazywa się Tom Riddle? Pytany skinął głową. Oczy Rona rozszerzyły się gwałtownie. - Czy to... czy on... czy... – zająknął się. – Czy to jest TEN Tom Riddle? Zanim odpowiedział chłopak przesunął wzrokiem po siedzących przy stole Gryffindoru uczniach. Na twarzach jednych widział szok i niedowierzanie, na następnych strach i przerażenie. Przestrach i zdumienie na twarzy Rona było aż nadto widoczne. Hermiona spoglądała na niego z niedowierzaniem i podejrzliwością. Tylko jedna osoba przy stole patrzyła na niego z nieukrywanym gniewem. To Był Harry Potter. Odpowiadając na pytanie rudego chłopaka Tom zwrócił się prosto do Harry'ego. - Tak. Ten właśnie Tom Riddle jest moim ojcem. Przez chwilę nikt nie mógł wykrztusić słowa. Nagle ciszę przerwał Harry. - Jeżeli to ma być żart – powiedział powoli cedząc słowa. – To jest on w bardzo złym guście. Tom spokojnie wytrzymał jego przeszywające wspomnienie. - Nie mam powodu aby na ten temat żartować Harry. Kruczowłosy chłopak tak mocno zacisnął pięści, że ta aż całe zbielały. - Voldemort jest twoim ojcem? Zduszone krzyki rozległy się przy stole na dźwięk tego imienia. Nazwisko to przemknęło po sali niczym błyskawica, mimo iż nie było wypowiedziane zbyt głośno. Cała sala umilkła jak jeden mąż. Twarz Toma była niczym wykuta z kamienia. Gdzieś nagle zniknął wesoły chłopiec, którego trójka przyjaciół spotkała w pociągu. - Tak. Harry wstał gwałtownie. Jego oczy rzucały błyskawice. - On zamordował moich rodziców – syknął przez zaciśnięte gardło. Młody Riddle kiwnął powoli głową. - Tak. Wielu dzieciom odebrał rodziców... tobie także. Harry zachwiał się gwałtownie i przymknął oczy na kilka sekund. Przerażona zaistniałą sytuacją godną sennego koszmaru – Hermiona, wpatrywała się w troską w jego twarz. Opalizujące zielone oczy Harry'ego ponownie napotkały jasnoniebieskie Toma. Ten milczący pojedynek wyrażał więcej niż tysiąc słów. Wiele osób przeszedł dreszcz po plecach na widok pogardy i nienawiści jakie wyrażał wzrok Pottera. - Trzymaj się ode mnie z daleka Riddle. To moje pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Po tych słowach odsunął się od stołu i szybkim krokiem wyszedł z Wielkiej Sali. Ron i Hermiona rzuciwszy ostatnie zszokowane spojrzenie na Toma, rzucili się w ślad za przyjacielem. Kiedy cała trójka znikła za drzwiami Tom odetchnął głęboko po czym przesunął wzrokiem po wpatrzonych w niego z niepokojem twarzach. Oczywiście były wśród nich te należące do nauczycieli. Chłopak uśmiechnął się lekko po czym poniósł nieco do góry trzymany w dłoni kubek z sokiem dyniowym w udawanym toaście. - Skoro mamy już za sobą formalne przedstawienie, to życzę wszystkim smacznego – mruknął na tyle głośno aby jego głos dotarł do wszystkich zainteresowanych. Po tych słowach ochoczo zabrał się do pałaszowania posiłku. Cała Wielka Sala pozostała w niczym nie zmąconej ciszy. X X X - Harry! ... - Harry!!! ... - HARRY!!! Chłopak słyszał dobiegający zza jego pleców głos Hermiony jednak gniewnie parł naprzód. Dopiero kiedy na miejscu osadziła go jej mała dłoń, odwrócił się do niej z furią. - Zostaw mnie w spokoju! – krzyknął. - NIE! - Herm... - Uspokój się stary, proszę! - Ron nie wtrącaj się! - Musisz się uspokoić. - Hermiono! Czy ty wiesz kim on jest??? - Tak, wiem. - Wiesz??? Czy ty naprawdę to wiesz??? Ron! A ty? - Tak chłopie, wiem. - NIE!!! Nie wiecie!!! Nie macie pojęcia!!! - Harry, proszę... - NIE HERMIONO!!! On jest jego synem! SYNEM VOLDEMORTA!!! Siedział ze mną w jednym przedziale... żartował... śmiał się... zachowywał się jak gdyby nigdy nic. Jakby to nic nie znaczyło, że on... że jest... jego... - Harry. - Nie mogę – chłopak złapał się bezsilnie za głowę i przesunął wzrokiem po swych przyjaciołach. – On zachowywał się jak gdyby nigdy nic mimo, że doskonale wiedział kim jestem. Wiedział... że ma w swoich żyłach krew zabójcy moich rodziców. Z oczu Hermiony popłynęły dwa strumyki łez na widok cierpienie Harry'ego. Wyciągnęła rękę chcąc go dotknąć, jednak ten odsunął się gwałtownie kręcąc rozpaczliwie głową. - Nie! Nie potrzebuję pocieszenia Hermiono... czego chcę... to... wyjaśnień. Tego jakim cudem syn mordercy znalazł się w Hogwarcie? - Może ja ci w tym pomogę drogi chłopcze? Trójka przyjaciół odwróciła się błyskawicznie na dźwięk dobiegającego zza ich pleców głosu. - Profesor Dumbledore – szepnęła Hermiona. Wzburzony Harry wystąpił o krok naprzód. - Co się tutaj dzieje panie profesorze? – zapytał. Starzec w zamyśleniu pogładził się po brodzie. - Szczerze mówiąc drogi chłopcze, sam dokładnie nie wiem, jednak wyjaśnię wam to tyle na ile sam potrafię. Chodźcie wszyscy do mojego gabinetu. Trójka uczniów skinęła głową i posłusznie podążyła za dyrektorem. Kiedy już byli na miejscu, Dumbledore usiadł za swoim biurkiem i gestem poprosił ich aby usiedli. Z trudem utrzymujący nerwy na wodzy Harry pytająco na niego spojrzał. Stary profesor zauważył to spojrzenie i odchrząknął znacząco. - Kilka dni temu Ministerstwo Magii zarejestrowało nieuprawnione użycie mocy magicznej. Błyskawiczne zaklęcie monitorujące wykazało, że nieznanego czaru użył młody chłopiec na oko w waszym wieku. Nie było by w tym może nic dziwnego i skończyło by się na zwykłym naruszeniu przepisów, gdyby nie jedna bardzo istotna sprawa. - Czyli? - zapytał cicho Harry. - Zaklęcie monitorujące nie zdołało ustalić kim jest ten młody człowiek, który pojawił się dosłownie znikąd. Procedura postępowania w takich przypadkach nakazuje użycie, oczywiście za zgodą Ministerstwa, zaklęcia identyfikującego. Tak też natychmiast uczyniono. Hermiona spojrzała na niego uważnie. - To był Tom? Dumbledore uśmiechnął się lekko i kontynuował. - Możecie sobie wyobrazić jakiego szoku doznaliśmy, kiedy powracające zaklęcie oznajmiło, że tym młodym człowiekiem jest Thomas Augustus Riddle, lat 16, nie będący wcześniej nigdzie zarejestrowany, ani jako potencjalny ani praktykujący czarodziej. - Zupełnie jakby nigdy wcześniej nie istniał. - Dokładnie panie Wesley. Zresztą zaklęcie identyfikujące napotkało na znaczne trudności i powróciło do nas w stanie bardzo rozproszonym. Jedyną dokładną informacją była informacja o ojcu owego chłopca. - Voldemorcie – syknął Harry. - Tak – skinął głową profesor. – Tom, jest synem Lorda Voldemorta. - A matka? – zapytała Hermiona. - Tego również nie wiemy. Ta informacja została jakimś dziwnym sposobem wymazana z zaklęcia. Bez wątpienia, ktoś musiał w nie bardzo ingerować aby pozbawić nas dostępu do tych informacji. - Tom? - Może tak... może nie. Nie mniej jednak, jako niepełnoletni czarodziej, pan Riddle został automatycznie przydzielony do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Jak sami wiecie w świecie czarodziejów najpierw się działa, a dopiero potem zadaje pytania. - Pytania zadane przez Zakon Feniksa? - Tak Harry. Zakon nie ma sobie równych w zdobywaniu wszelkich, nawet najbardziej tajnych informacji. - Czyli co wiemy o tym Tomie? – zapytała z nadzieją Hermiona. - Absolutnie nic. - Jak to? Przecież... - Spokojnie panno Granger, Zakon może nie działa najszybciej, jednak bardzo skutecznie. Na ostateczne wyniki śledztwa trzeba trochę poczekać. Harry zerwał się wzburzony. - Poczekać profesorze? POCZEKAĆ? Jak pan to sobie wyobraża? Syn tego mordercy ma z nami uczęszczać na zajęcia. Dumbledore popatrzył na niego poważnie. - Harry... ten chłopak nie jest swoim ojcem. Nie odpowiada za jego czyny... za to co tamten zrobił. Nie przerzucaj grzechów ojca na następne pokolenie. Może powinieneś dać mu szansę na ukazanie swojego prawdziwego Ja. Poruszony słowami starego człowieka Harry opadł bezsilnie na krzesło. - Dać mu szansę, panie profesorze? Nie wiem czy potrafię – odparł szczerze. – On jest częścią człowieka, który pozbawił mnie tego co w życiu najważniejsze. Człowieka... który, nieustannie dąży do śmierci mojej i moich bliskich. - Zdaję sobie z tego sprawę drogi chłopcze. - Jak na razie nie mam powodu przypuszczać, że Tom jest inny niż Voldemort. Jak pan sądzi, po której stronie ten chłopak się opowie kiedy będzie miał do wyboru pomóc nam tu obecnym, czy pomóc jemu – ostatnie słowo niemal wypluł. - Nie mogę ci na to odpowiedzieć Harry. - Ja także profesorze. Obdarzenie kogoś zaufaniem wymaga czasu i pełnej wiary w daną osobę, a i tak nie zawsze wychodzi to na dobre. Moi rodzice również ufali jednemu ze swoich przyjaciół... jednak Peter Petigrew zdradził ich doprowadzając do śmierci. Harry poczuł delikatny uścisk na swojej dłoni. Nie musiał patrzeć w dół aby wiedzieć, że to Hermiona przekazywała mu swoją siłę aby kontynuować. - Proszę mnie zrozumieć panie profesorze. Nie mogę mu na razie zaufać... nie mogę nawet zrobić tego na krótką chwilę. Ponieważ nawet gdybym zapomniał kim on jest, to i tak ten chłopak kryje w sobie zbyt wiele niewiadomych. Dumbledore uśmiechnął się smutno. - Nie powiem, abym nie rozumiał twojego punktu widzenia drogi chłopcze. Jednak pamiętaj, że treść książki nie zawsze pokrywa się z tym co znajduje się na jej okładce. Harry popatrzył na swoich przyjaciół. Ron w dalszym ciągu wyglądał na oszołomionego, jednak jego twarz nabierała już coraz żywszych kolorów. Kiedy zauważył wzrok przyjaciela skinął mu lekko głową. - Na pewno trzeba zachować ostrożność – stwierdził. – Jednak dopóki nie dowiemy się wszystkiego, nie powinniśmy od razu wyciągać wniosków mogących okazać się fałszywymi. Na wargach Harry'ego pojawił się cień uśmiechu. - Nienajgorzej powiedziane staruszku. Przyjaciel wyszczerzył zęby. - Cóż... inteligencja zawsze idzie w parze z urodą. Harry parsknął śmiechem i pokręcił bezsilnie głową. Kiedy jego wzrok napotkał spojrzenie Hermiony, ta w odpowiedzi uścisnęła nieco mocniej jego dłoń, mówiąc tym samym, że niezależnie od wszystkiego, to i tak ze wszystkim sobie poradzą. Harry westchnął głęboko i dopiero po kilku długich sekundach odezwał się do starego czarodzieja. - Panie profesorze, spróbuję tego o co pan prosił, jednak czy to się uda naprawdę nie wiem. Dumbledore uśmiechnął się ciepło i skinął głową trójce przyjaciół. - Cieszę się, że do Hogwartu chodzi taka wyjątkowa trójka młodych ludzi jak wy. Miejmy nadzieję, że wszystko się wkrótce wyjaśni. Kiedy Harry z Ronem i Hermioną wyszli z gabinetu, feniks Fawkes siedzący na swoim miejscu przy kominku, sfrunął na biurko dyrektora i delikatnie dziobnął go w palce domagając się swojej codziennej porcji pieszczot. Głaskając pióra swojego ulubieńca profesor Dumbledore uśmiechnął się lekko. - Jakkolwiek by to się nie skończyło drogi przyjacielu, jedno jest pewne – zwrócił się do feniksa. – Nadchodzą ciekawe czasy... Naprawdę ciekawe czasy. A ta trójka, będzie w nich odgrywała naprawę istotną rolę. Fawkes zaskrzeczał na potwierdzenie słów profesora po czym pochylił głowę domagając się więcej uwagi. X X X Kiedy trójka przyjaciół opuściła gabinet dyrektora, powolnym krokiem ruszyła w kierunku części zamku przeznaczonej dla Gryffindoru. Harry był tak mocno pogrążony w myślach, że nawet nie zauważył, iż pod koniec drogi jego przyjaciele gwałtownie przystanęli. Poderwał głowę do góry aby zobaczyć co się stało i jego wzrok napotkał spojrzenie osoby, której na pewno nie spodziewał się jeszcze dzisiaj zobaczyć. Błyskawicznie poczuł gniew, jednak przypominając sobie słowa Dumbledora postarał się go opanować. - Czego chcesz Tom? – zapytał opartego o portret Grubej Damy chłopaka. Młody Riddle nawet na ułamek sekundy nie spuszczał z niego wzroku. Kiedy się odezwał, jego głos był niewzruszony. - Nie jestem twoim wrogiem Harry – stwierdził cicho. Gwałtowne wciągnięcie powietrza przez przyjaciół nie uszło uwagi Harry'ego. On sam był również był zaskoczony. - Słowa nic nie kosztują Tom. Jedyne co wiem to to, że od pierwszego momentu nie byłeś z nami szczery. Tamten skinął głową. - Przemilczałem to, gdyż spodziewałem się twojej reakcji, a chciałem mieć spokojną podróż. Trójka przyjaciół wpatrywała się w niego intensywnie. Ciszę przerwała Hermiona. - Jeszcze wiele tajemnic w sobie ukrywasz, prawda? Na wargi Toma wypłynął lekki uśmiech. - Moje życie to otwarta księga i na pewno kiedyś pozwolę ją wam przeczytać. Na razie jednak... musi wam wystarczyć małe streszczenie. Kiwnął im lekko głową po czym zwrócił się do portretu i wymówił hasło. Kiedy ten odsunął się, Tom ostatni raz zerknął na Harry'ego. - Tak jak mówiłem... z mojej strony nie musicie się niczego obawiać. Dobranoc. Po tych słowach zniknął w korytarzu pozostawiając trójkę przyjaciół jeszcze bardziej niepewnych niż wcześniej. X X X Wydawać by się mogło, że nic już nie może zadziwić uczniów w Hogwarcie. Jednak pojawienie się w ich gronie młodego Toma Riddle było szokiem nad wyraz trudnym do zaakceptowania. Nie sposób opisać reakcji poszczególnych osób, jednak najlepiej odzwierciedlały to sposoby zachowania domów. Hufflepuff, dosyć wyraźnie obawiał się nowo przybyłego. Trudno się temu było dziwić, gdyż uczniowie należący do tego domu zwykle starali się unikać wszelkiego rodzaju zawirowań w swoim życiu. A na dodatek w tym przypadku nie chodziło tu o kogoś zwyczajnego, tylko o chłopaka, w którego żyłach płynęła krew Czarnego Pana. Ravenclaw, podszedł do osoby Toma z typową sobie powściągliwością. Skupiający jednych z najinteligentniejszych uczniów szkoły dom, postanowił z daleka obserwować rozwój sytuacji. Ich, jak na czarodziejów, ścisłe umysły, skupiały się głównie na rozwiązaniu tajemnicy otaczającej ich nowego kolegę. Co nie znaczy, że im się to udało. Slytherin, był w szoku. Z szybkością błyskawicy rozeszła się u nich wiadomość o incydencie w którym brał nowy z Malfoyem. Nie mogli zrozumieć, dlaczego syn Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, zdecydował się na Gryffindor, a nie na dom w którym na pewno znalazł by dużo osób gotowych mu wiernie pomagać. Nie wspominając już o tym, że spora ilość ich rodziców pozostawała w najbliższym kręgu Czarnego Pana. Za to w Gryffindorze, panował całkowity zamęt. Większość uczniów nie wiedząc co myśleć o nowym postanowiła wyczekać odpowiedniego momentu na wyrobienie sobie o nim zdania. Jak na razie Tom został wyklęty z ich towarzystwa, może nie specjalnie, jednak zła sława jaką cieszył się Voldemort wystarczała, aby nikt nie chciał zawierać z nim większej znajomości. Jedynie Harry, Hermiona i Ron oraz kilka osób z Armii Dubmbledora, postanowili zwrócić baczną uwagę na Toma i rozgryźć jego prawdziwe zamiary. Czujność Harry'ego wzmogła się znacznie, jednak postanowił pójść za radą dyrektora i swoich najbliższych przyjaciół i dać synowi swego największego wroga, czas na odkrycie wszystkich kart. Postanowienie to wzmagało jeszcze odczucie, że wbrew zdrowemu rozsądkowi nakazującemu wystrzegać się Toma, naprawdę można mu było zaufać. Wszystko zależało od tego jak dana sytuacja miałaby się rozwinąć. Jeśli chodzi o samego Toma, to ten sprawiał wrażenie jakby zupełnie nie obchodziły szepty które rozlegały się gdy szedł korytarzem, ani to, że gdy wchodził do pokoju to milkły wszelkie rozmowy. Wciągu tych pierwszych kilkunastu godzin jakie upłynęły od jego przyjazdu do Hogwartu, nikomu się nie naprzykrzał ani nie sprawiał kłopotu. Był za to niezwykle grzeczny i spokojny, oraz sprawiał wrażenie najzwyklejszego na świecie ucznia, który nie różni się niczym szczególnym od pozostałych. Jednak... to wrażenie "zwyczajności" zostało błyskawicznie zapomniane w czasie pierwszych zajęć lekcyjnych na jakie uczniowie udali się następnego ranka. Ten post był edytowany przez radziczek: 13.06.2005 09:51 |
radziczek |
13.06.2005 09:54
Post
#2
|
Mugol Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 6 Dołączył: 13.06.2005 |
X X X
Zajęcia z zaklęć prowadzone przez profesora Flitwicka były urządzone wspólnie dla wszystkich domów. Wraz z wybiciem odpowiedniej godziny uczniowie zajęli swoje miejsca w ławkach, a malutki nauczyciel stanął przy swojej katedrze. Jak to miało miejsce już wiele razy wcześniej, przycupnął na niewielkiej piramidzie złożonej z kilku książek, tak aby wszyscy mogli go dobrze widzieć i słyszeć. Harry rozglądnął się po sali szukając wzrokiem jednej osoby, jednak tak jak przypuszczał Toma nigdzie nie było widać. Łańcuch plotek w Hogwarcie od zawsze był zdecydowanie prężny i niewiele umykało uwadze uczniów, którzy pragnęli zasięgnąć coraz to nowych informacji. Tak jak wspomniał to Harry'emu – Dumbledore, tuż po jego walce z opętanym przez Voldemorta Quirrellem pod koniec pierwszego roku: "To co się wydarzyło w podziemiach jest ścisłą tajemnicą, więc oczywiście wie o tym cała szkoła." Niewiele było informacji, które w tej szkole mogły pozostać nieodkryte. Podobnie rzecz się miała z osobą Toma. Pomimo dalszych obaw związanych z osobą młodego Riddle, Harry nie bez lekkiego rozbawienia zmieszanego z ulgą zauważył, że nareszcie przestał być największym obiektem zainteresowania w szkole. Od wczorajszego dnia, i jak zakładał jeszcze przez wiele nadchodzących tygodni, można było słyszeć tylko o nowym uczniu. Nie upłynęły nawet dwie godziny od chwili gdy Tom wyjawił swoje pochodzenie, a środki masowego przekazu w postaci uczniów wiedziały wszystko co jak na razie było tylko możliwe. Oczywiście jedną z najważniejszych wiadomości była ta o planowanych egzaminach zaliczeniowych z poprzednich lat, a co za tym idzie zaliczenie SUM-ów, który każdy piątoklasista musiał zaliczyć. Jako, że Tom nigdy nie uczęszczał do żadnej Szkoły Magii (już samo to było totalnym zaskoczeniem) musiał zaliczyć materiał podstawowy a następnie przystąpić do SUM-ów externistycznie i zdać je w Ministerstwie Magii. Trójka przyjaciół zdawała sobie sprawę, że Tom nie jest zupełnym laikiem w świecie czarów (mógł się o tym przekonać choćby Malfoy), jednak wiedzieli, że poradzenie sobie z taką ilością materiału w ciągu paru tygodni jest rzeczą niezwykle ciężką, jeśli nie powiedzieć – niemożliwą. Ron wyraził chyba myśli wszystkich uczniów, kiedy tuż przed zajęciami napomknął coś o prawdopodobieństwie sytuacji, w której "nowy" będzie potrzebował nawet kilku miesięcy aby dojść do poziomu umożliwiającego choćby próbę podejścia do egzaminu ze Standartowych Umiejętności Magicznych. Tylko Harry i Hermiona nie zabrali głosu w tej sprawie instynktownie czując, że ten ich rówieśnik jest w stanie poradzić sobie z każdym wyzwaniem. Lekcja czarów trwał już przeszło czterdzieści minut, kiedy na dźwięk skrzypiących drzwi wszyscy, jak jeden mąż odwrócili głowy w kierunku wejścia. Stojący w drzwiach Tom uśmiechnął się przepraszająco. - Dzień dobry panie profesorze. Można? – zapytał. - Panie Riddle – przywitał go Flitwick. – Z tego co wiem to ma pan dzisiaj zajęcia uzupełniające z transmutacji, a przynajmniej tak mnie poinformowano. Tom zamknął za sobą drzwi i podszedł do niego. - Przepraszam za to nagłe wtargnięcia profesorze, ale profesor McGonagall uznała, że dalsze korepetycje nie będą potrzebne i aby nie tracić dnia przysłała mnie do pana na zajęcia. Oczy Flitwicka rozszerzyły się lekko. - Zajęcia z transmutacji skończyły się w czterdzieści minut? Tom spuścił wzrok przepraszająco. - Raczej w dwadzieścia minut. - To dlaczego jest pan dopiero teraz? - Wstyd się przyznać ale trochę pobłądziłem. Nie znam jeszcze Hogwartu na tyle dobrze, aby móc się po nim normalnie poruszać. Zaskoczony szczerym tonem jego głosu profesor zastanawiał się co odpowiedzieć, aż w końcu odprężył się zauważalnie i uśmiechnął dobrotliwie. - W porządku panie Riddle. Jednak następnym razem proszę postarać się uniknąć takich opóźnień. - Dziękuję. Obiecuję. - Proszę siadać. Tom usiadł na pierwszym z brzegu wolnym krześle, które akurat sąsiadowało z tym na którym siedział Neville Longbottom. Ten zaskoczonym wzrokiem obrzucił swojego sąsiada i odpowiedział na jego "cześć" podobnym, tylko, że bardziej zduszonym. Natychmiast też skupił swoją uwagę na profesorze. Tom pokręcił lekko głową na tę widoczną oznakę niepewności i również skupił się na Flitwicku. Tymczasem Harry i Hermiona patrzyli po sobie nic nie rozumiejąc. Skoro Tom miał dzisiaj zajęcia uzupełniające z transmutacji (według planu trwające cały dzień), a skończył je zaledwie po kwadransie, to po prostu musiała się wydarzyć jedna z dwóch rzeczy. Po pierwsze McGonagall mogła odwołać zajęcia z powodu sprawa szkolnych lub... co nie wiedząc czemu wydawało się im obojgu bardziej prawdopodobne... materiał przeznaczony na lekcję skończył się z powodu umiejętności chłopaka. Pytanie tylko. Jaki zakres materiału mogli przerobić w piętnaście minut? Głos Flitwicka przywołał ich do porządku. - Panno Granger, proszę przypomnieć o czym przed chwilą mówiliśmy. Hermiona zaczerwieniła się przyłapana na nieuwadze, jednak szybko się pozbierała. - Przerabialiśmy zaklęcie "Władcy Bestii" mające na celu łagodzenie zachowań agresywnych stworzeń. - Bardzo dobrze. A więc... – zwrócił się do klasy. – Inkantacja zaklęcia brzmi Maestro Animali. I w czasie wypowiadania go robicie ruch różdżką w kształcie stożka – zademonstrował. – Proszę powtórzyć. - MAESTRO ANIMALI – powtórzyli uczniowie. - W porządku drodzy państwo. A teraz przećwiczymy to zaklęcie w praktyce. Machnął różdżką i przed każdym z uczniów pojawiła się niedużej wielkości klatka z szamoczącym się w środku niej kształtem. - Chochliki Szkockie – zakomunikował mały profesor. – Są znane ze swojego agresywnego zachowania w stosunku do wszystkich istot żywych. Pomimo, że same w sobie nie stanowią zbyt wielkiego zagrożenia, no może poza wyjątkiem niezbyt przyjemnych ugryzień, to stanowią idealny cel pierwszych ćwiczeń. Harry z zainteresowaniem przyglądnął się bladoniebieskiemu stworzeniu rzucającemu się w klatce i szczerzącego złośliwie zęby. - Proszę pamiętać o nie otwieraniu klatek – przypomniał Flitwick. – Celem dzisiejszych ćwiczeń jest jedynie uspokojenie zwierzęcia na tyle aby zachowywało nie w sposób opanowany. Dla bezpieczeństwa lepiej pozostawić je w zamknięciu gdyż jedno nieuważne słowo może z powrotem przywrócić je do ich naturalnego stanu. Ręka Hermiony wystrzeliła do góry. - Tak, panno Granger? - Czy zaklęcie "Władcy Bestii" można stosować do wszystkich stworzeń? - W większości tak, jednak im zwierzę posiada większą magiczną moc tym trudniej jest je opanować. Istnieje jednak szereg gatunków, których opanowanie jest niemożliwe. A przynajmniej nikomu do tej pory się to nie udało. - Jakie to są zwierzęta? - Przede wszystkim wszystkie gatunki smoków. Ich moc jest tak olbrzymia, że wszelkie próby opanowania ich spełzły na niczym. W następnej kolejności mamy gryfy, harpie oraz pegazy. Te zwierzęta również skutecznie opierają się wszelkim zaklęciom. Pozostałe gatunki w miarę tego jak silny jest czarodziej dają się prędzej czy później opanować. Aha... byłbym zapomniał... wszystkie pozostałe za wyjątkiem węży. - Dlaczego akurat węży? - Węże, szczególnie te olbrzymie są wierne tylko i wyłącznie sobie oraz, jeżeli się tak zdarzy, swojemu panu. Potrafią blokować swoje receptory zmysłów na czas wykonania zadania jakie sobie powzięły, dlatego też stają się odporne na wszystkie zaklęcia oddziałujące na umysł. Profesor klasnął w dłonie. - Ale w porządku. Teraz najwyższy czas przystąpić do zajęć praktycznych. Różdżki w gotowości. Zaczynajcie. Wszyscy uczniowie skupili się na wykonaniu powierzonego zadania. Harry machnął różdżką i wypowiedział zaklęcie. Po kilku minutach z zadowoleniem zauważył, że szamocący się w wściekłości chochlik zdecydowanie się uspokoił. Zerknął w bok sprawdzając jak idzie Hermionie i bez większego zaskoczenia zauważył, że przeznaczonej jej zwierzątko jest potulne jak baranek. Uśmiechnął się do niej lekko na co ona również uśmiechnęła się w odpowiedzi. Oboje przenieśli wzrok na Rona, który ze średnim powodzeniem radził sobie ze swoim zadaniem. W końcu i jemu również udało się wykonać zaklęcie prawidłowo i niebieskie stworzonko znajdujące się w jego klatce wyraźnie się uspokoiło. Trójka przyjaciół popatrzyła po sobie z zadowoleniem, jednak naraz zauważyła, że tylko oni są zajęcie swoim zadaniem. Reszta klasy bez słowa wpatrywał się w jeden określony punkt na sali. Oczy Hermiony rozszerzyły się gwałtownie, kiedy jej wzrok spoczął na Tomie. Harry zmarszczył brwi i uchwycił zaskoczone spojrzenie Rona. Ciszę na sali, przerywaną jedynie cichymi i pełnymi zadowolenie chrząknięciami pochodzącymi od niebieskiego stworzonka, postanowił przerwać profesor. - Panie Riddle. Czy może mi pan wyjaśnić co pan robi? Tom podniósł zaskoczony wzrok na profesora i na chwilę przerwał drapanie chochlika za uszami co natychmiast zaowocowało pełnym niezadowolenia mruknięciem. - Stosuję zaklęcie tak jak pan profesor polecił. - Wspominałem przecież o zostawieniu zamkniętej klatki. Tom uśmiechnął się lekko i ponownie podrapał chochlika na uszami. - Czy on wydaje się panu groźny. Flitwick pokręcił bezsilnie głową. Po czy wzruszył ramionami i powrócił na swoje miejsce w katedrze. Tymczasem Tom powrócił do zajęcia jakim było bawienie się z chochlikiem. Uczniowie powoli powrócili do swoich zajęć, tylko jedyny Neville patrzył chwilę dłużej na dziwnego chłopaka siedzącego na miejscu tuż obok niego. Tylko Neville zauważył coś co uszło uwadze wszystkich innych. Tom nigdy nie wypowiedział zaklęcia "Władcy Bestii". Po prostu otworzył klatkę, a agresywne zwierzątko stało się potulne jak baranek. O co tutaj do diabła chodziło? X X X Stare, dębowe drzwi z głośnym trzaskiem zamknęły się za odzianą w czerń postacią. Profesor Severus Snape przesunął uważnym spojrzeniem po siedzących w jego sali Zaawansowanych Eliksirów, szóstoklasistach. Obojętnie przesunął wzrokiem po kilku osobach z Hufflepuffu, którym udało się dostać do jego klasy. Hannah Abbot i Susan Bones oraz jeszcze dwie inne osoby z tego domu z dosyć dużą niepewnością wpatrywały się w nielubianego profesora. Dosyć sporo, bo aż kilkanaście osób było z Ravencalwu, jednak to raczej nie dziwiło nikogo. Podobna ilość uczniów należała do uczniów domu którego on sam był opiekunem. Gdyby to nie było przeciw jego naturze, to uśmiechnąłby się z niejaką dumą na widok swoich podopiecznych. Oczywiście prym wśród nich wiódł Draco Malfoy, który tym razem był jednak pozbawiony swoich gorylo-inteligentnych przyjaciół Crabe i Goyla, gdyż ta klasa była dla nich po prostu poprzeczką postawioną zdecydowanie za wysoko. W końcu jego wzrok spoczął na uczniach Gryffindoru. W przeszłości zawsze spoglądał na uczniów tego szczególnie nielubianego przez niego domu przez pryzmat własnych uprzedzeń i doświadczeń z przeszłości. Zdawał sobie sprawę, że nie było to zbyt uczciwe z jego strony, jednak ta kwestia wcale nie spędzała mu snu z powiek. Ci uczniowie byli jego ulubionym przedmiotem ataku i odbierania punktów, co zawsze sprawiało mu niemałą satysfakcję. Lubił obserwować jak gotuje się w nich furia na niego i jak z najwyższą trudnością starają się panować nad własnymi emocjami. Oni wszyscy byli tacy przewidywalni... Od ciapowatego Longbottoma (Snape dalej nie mógł uwierzyć jak udało się temu szczeniakowi zaliczyć SUM-y na tyle aby dostać się do jego klasy), poprzez genialną lecz niezwykle działającą mu na nerwy – Granger, aż skończywszy na jego osobistym fatum w postaci Harry'ego Pottera. Och... aż go palce swędziły na samą myśl za co można by tu odebrać im jakieś punkty. W przeszłości wystarczało do tego byle co, jak np. za słaby ogień pod kociołkiem czy zbyt odważne spojrzenie. Tym razem było jednak inaczej... Ponieważ tym razem w gronie Gryfonów był młody Tom Riddle. Snape zadrżał niezauważalnie, kiedy jego wzrok na sekundę zatrzymał się na tym chłopaku. Oczywiście sam go wezwał na te zajęcia aby zorientować się co umie, przed przystąpieniem do nadprogramowych SUM-ów. Nie miał jednak zamiaru tak jak McGonagall rezerwować dal niego innego terminu. Dlaczego? Hmm.... Oficjalna wersja mówiła, że to dlatego aby nie marnować jego cennego czasu... Nieoficjalna wersja jednak (i to ta o której wiedział tylko on sam) głosiła, że to strach spowodował taką a nie inną decyzję. Tak... jakkolwiek by to śmiesznie nie brzmiało, profesor Severus Snape bał się zostać sam na sam w jednym pokoju z tym chłopakiem. Oto ten którego bali się wszyscy uczniowie, nagle zaczął się obawiać jednego z nich. Ech... Gdyby to kiedykolwiek wyszło na jaw jego reputacja byłaby zrujnowana. Nie rozumiał dlaczego tak się dzieje, ponieważ ona sam nigdy się nikogo nie obawiał. Nawet Voldemort nie wywoływał u niego takich emocji jak ten szczeniak. Tamten w najgorszym wypadku mógł go po prostu zabić doprawiwszy to sporą dozą tortur. To nie było nic nowego, gdyż ból i śmierć były przez całe życie jego nieodłącznym towarzyszem. Najpierw jako Śmierciożercy, a potem szpiega w służbie Zakonu Feniksa. Nigdy się o siebie nie bał, a jedyna osoba nad którą kiedykolwiek czuł potrzebę roztoczenia opieki, już od dawna nie żyła. Kochana Artemis, westchnął w myślach pozwalając sobie na jedno, krótkie wspomnienie. Ile to już lat minęło od kiedy cię widziałem po raz ostatni. ... Otrząsnął się jednak szybko i podszedł do tablicy. ... Jednak ten chłopak... Cholera! Te niebieskie oczy przenikające na wskroś jakby znał najmniejsze zakamarki twojej duszy i ten stale obecny lekki uśmiech kryjący za sobą więcej treści niż niejedna książka. I jakby ta dziwna pewność, że jeżeliby tylko chciał, to mógłby wszystkie skrywane przez niego sekrety raz na zawsze wydostać na światło dzienne. Snape nie bał się o siebie... bał się tego co krył w sobie. Mistrz Eliksirów zmienił się i to bardzo od swoich młodzieńczych lat. Teraz jako szpieg Zakonu ukrywał w sobie informacje, które w nieodpowiednich rękach mogły przechylić szalę zwycięstwa na stronę Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Życie... życie innych ludzi... życie jego uczniów (nawet tych upierdliwych Gryfonów)... życie członków Zakonu oraz czarodziejskiej wspólnoty. Za nich wszystkich ponosił po części odpowiedzialność i to zmieniło całkowicie jego sposób patrzenia na świat. ... A teraz czuł, że ten chłopak może mu to wszystko zniszczyć jednym tylko gestem. ... Otrząsnął się z myśli i postanowił skoncentrować się na lekcji. Machnął różdżką w kierunku tablicy i wskazał na ukazaną w ten sposób metodę przygotowywania eliksiru. - Dzisiaj zajmiemy się eliksirem "Najgłębszy Sen". Macie czterdzieści minut na przygotowanie. Zaczynać. Drobna dłoń wystrzeliła do góry. - O co chodzi Granger? - Czy to wszystko panie profesorze? Bez żadnych wyjaśnień? Cienkie wargi starszego czarodzieja wykrzywiły się w ironicznym uśmieszku. - To są Zaawansowane Eliksiry panno Granger, a nie zajęcia dla pierwszorocznych. Zresztą muszę sprawdzić czy nie zapomnieliście wszystkiego przez wakacje – tu zwrócił się do klasy. – Jeżeli ktokolwiek zrobi to źle, to może się raz na zawsze pożegnać z tymi zajęciami. Nie będę tu tolerował kogoś, kto nie jest w stanie poradzić sobie z tak prostym eliksirem. Niezależnie od wyniku SUM-ów to będą jego ostatnie zajęcia. Czy wyraziłem się jasno? Pomruk "Tak panie profesorze" rozszedł się po sali i uczniowie wzięli się z zapałem do pracy. Snape tymczasem podszedł do stolika stojącego nieco z boku klasy przy którym siedział młody Riddle. Mistrz Eliksirów specjalnie kazał siąść mu samemu aby nikt nie mógł mu przeszkadzać lub co bardziej prawdopodobne pomagać w wykonaniu zadań jakie temu chłopakowi przeznaczył. - Panie Riddle. Tom spojrzał na niego z uwagą. - Tak profesorze? - Oto informacje o wszystkich eliksirach jakie są wymagane przez pięć lat nauki w Hogwarcie – podał mu rulon pergaminu. – Tylko zaliczenie ich wszystkich umożliwi Panu przystąpienie do SUM-ów z Eliksirów. Czy rozumiemy się? WSZYSTKICH. Riddle uśmiechnął się lekko i skinął głową. - Oczywiście. Czy mogę już zacząć coś robić? Brwi Snape'a podjechały wysoko do góry. - Jeżeli Pan chce to proszę bardzo choć sądziłem, że najpierw będzie Pan chciał zapoznać się z materiałami. Jednak... im wcześniej tym lepiej. - Rozumiem. Dziękuję. Zaskoczony Snape wrócił na swoje miejsce i usiadł za biurkiem obserwując klasę. Jednak jego wzrok nieustannie wracał do niebieskookiego chłopca. Zauważył jak ten rozwinął dany mu pergamin i z uwagą czytał go przez kilkanaście minut. Snape sam go pisał więc niemalże mógł wyczuć jak jego wzrok przesuwa się po liście wymaganych magicznych płynów. Czterdzieści pięć. Na tej liczbie stanęło. Czterdzieści pięć eliksirów ze wszystkich stopni zaawansowania dostępnych dla uczniów piątej klasy. Od najłatwiejszych to tych których przygotowanie zajmowało kilka ładnych dni. Przy niezwykle sprzyjających wiatrach i wytężonej pracy przez cały czas ukończenie wszystkiego powinno zająć około trzech miesięcy. Trzech miesięcy zaliczania i siedzenia w jednym miejscu. Tak. Plan Mistrza Eliksirów był dosyć precyzyjnie rozplanowany. Trzy miesiące to czas aż nadto wystarczający do dowiedzenia się absolutnie wszystkiego na temat młodego Toma Riddle. Czy jest zagrożeniem czy też kimś zupełnie innym. Cień uśmiechu jaki pojawił się na jego wargach znikł jednak szybko, kiedy jego wzrok ponownie spoczął na odseparowanym od innych biurku. Już chciał coś powiedzieć, kiedy instynkt podpowiedział mu, że lepiej zachować milczenie. Tymczasem Tom odłożył przeczytany pergamin po czym zaczął wyciągać z dolnej szafki stołu, jedne po drugich, nieduże szklane butelki na eliksiry. Upłynęło kilka minut a na blacie znajdowało się równo czterdzieści pięć identycznych pojemników. Tom zmarszczył na chwilę brwi jakby przypominając sobie co ma dalej robić po czym sięgnął po kociołek z krystalicznie czystą wodą i systematycznie wypełnił każde naczynie do połowy. Pozostali uczniowie skupieni na swoich zajęciach nie zwrócili uwagi na to dziwne zachowanie, jednak Snape z niedowierzaniem wpatrywał się w rozpoczęte przygotowania. Lodowaty pot zrosił mu czoło, kiedy zaczął domyślać się o co w tym wszystkim chodzi. - Na Merlina – mruknął do siebie w szoku. – Czyżby on zamierzał... Nie dokończył myśli bowiem słowa uwięzły mu w gardle. Tom usiadł spokojnie na swoim krześle i podpierając się nieco brodą wolną ręką, uważnie zaczął wpatrywać się w stojące bezpośrednio przed nim szklane fiolki. Znieruchomiał niczym posąg i tylko jego otwarte szeroko oczy świadczyły o tym, że nie zasnął. Jedna po drugiej bezbarwna zawartość szklanych butelek zmieniała swój kolor aż do osiągnięcia tego wymaganego. Niespełna pół godziny później Tom wyprostował się na krześle i zadowolonym spojrzeniem obrzucił swoje dzieło. Każda butelka wypełniona innym eliksirem była starannie opisana i zamknięta. Chłopak podniósł wzrok znad stołu i spojrzał pytająco na Snape'a. Zduszony szept Mistrza Eliksirów zabrzmiał jak wystrzał w kamiennej piwnicy. - Jest Pan wolny Panie Riddle – wykrztusił. Tom wskazał ręką na szklane butelki. - Nie sprawdzi pan? Snape jak we śnie jeszcze raz przyjrzał się wykonanej przez chłopaka pracy mimo, że nie robił nić innego od pół godziny. Idealne kolory, gęstość i wygląd. Bycie Mistrzem Eliksirów oznaczało, że nie potrzebował fizycznego testu aby wiedzieć, że stoi przed nim czterdzieści pięć perfekcyjnie przygotowanych napojów magicznych. Zrobionych przy pomocy... no tego właśnie nie miał pojęcia... nie mniej jednak zrobionych. - Sądzę, że nie trzeba – wycharczał. – Ocenę otrzyma pan na następnych zajęciach. - W porządku – stwierdził spokojnie Tom i zebrał swoje książki. – Do widzenia. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, zdumione szepty rozeszły się po całej sali. Harry i Hermiona spojrzeli po sobie kręcąc niepewnie głowami. Oni również, podobnie jak Snape, przez cały czas obserwowali młodego Riddle w czasie "pracy". Wszystkie słowa jakie cisnęły im się w tym momencie na usta, ni z tego ni z owego nie mogły się wcale sformułować. Mistrz Eliksirów stał w dalszym ciągu bez ruchu i nieprzytomnym wzrokiem wpatrywał się w zawartość szklanych naczyń. X X X Późnym wieczorem, jeszcze tego samego dnia, Albus Dumbledore szedł powoli szkolnymi korytarzami zmierzając w kierunku klasy transmutacji. Kiedy dotarł na miejsce i otworzył drzwi, uśmiechnął się lekko na widok kilku osób zebranych w środku. - Witaj Albusie – przywitała go McGonagall. – Czekaliśmy na ciebie. Dyrektor skinął jej głową po czym jego spojrzenie prześlizgnęło się po twarzach zebranych. Snape, Flitwick i Sprout mili zmartwione miny co nie zwiastowało niczego dobrego. Zwykle nieruchoma twarz Mistrza Eliksirów teraz drgała lekko od wstrząsanych nią emocji. Dumbledore westchnął i podszedł do nich powoli. - Młody Tom Riddle, prawda? – zapytał choć z góry znał odpowiedź. Minerva skinęła głową na znak potwierdzenia. - Tak. Albusie... chciałabym abyś coś dla mnie zrobił. Brwi dyrektora podniosły się do góry z zaciekawienia. - Co takiego? McGonagall wskazała mu kilkadziesiąt przeróżnych przedmiotów ułożonych po kolei obok siebie na długiej drewnianej ławie pod ścianą. - Chciałabym abyś wykonał pewne zadanie. Dumbledore uśmiechnął się domyślnie. - Chcesz abym transmutował wszystkie te przedmioty w kolejności w jakiej były one przedstawiane w ciągu pierwszych pięciu lat nauki. Zgadza się? Pytana nie odpowiedziała, ale jej oczy dawały aż nadto potwierdzenia. Dumbledore skinął głową ze zrozumieniem i powstrzymując ciekawość wyciągnął z płaszcza różdżkę. - W porządku. No to zaczynam. Kilka minut później wszystkie przedmioty zmieniły swój pierwotny kształt. Dumbledore schował różdżkę i pytająco spojrzał na swoją najbliższą współpracownicę. - I co ten pokaz miał udowodnić Minervo? Napotkał jej poważne spojrzenie. - Albusie. Wszyscy wiedzą, że jesteś wielkim czarodziejem i zakres materiału potrzebny do przystąpienia do SUM-ów jest dla ciebie błahostką. W miarę praktyki i doświadczenia wiele rzeczy można robić coraz szybciej i sprawniej. Tyczy się to również tak prostych zadań transmutacyjnych jakie trzeba zaliczyć przez pierwsze pięć lat nauki w Hogwarcie. Przerwała na chwilę dla złapania oddechu. - Wykonanie całego zadania zajęło ci dokładnie jedenaście minut. I to nie ze względu na umiejętności, tylko dlatego, że przy takiej ilości przedmiotów nie ma praktycznie fizycznej możliwości zrobić tego szybciej. Kiedy ja ćwiczyłam przed tobą to zadanie na czas, to doszłam do dwunastu minut. Rozumiesz? Ty to zrobiłeś w jedenaście, a ja w dwanaście minut. Dokładnie to samo zadanie, które młody Tom Riddle robił dziś rano. Dumbledore pogładził się po brodzie wiedząc doskonale co profesor powie dalej. - I jak szybko poszło naszemu nowemu podopiecznemu? McGonagall zawahała się, ale zaraz odpowiedziała dosyć zduszonym głosem. - Pięć. Zajęło mu to zaledwie pięć minut. Na twarzy dyrektora nie drgnął ani jeden mięsień. - Imponujący wynik. Naprawdę imponujący. - To nie wszystko. Jak wiesz ten chłopak jest bezróżdżkowcem, jednak to co zrobił dziś rano wykracza zupełnie poza początkującą magię. Bowiem zanim zaczął zadanie przez jakąś minutę usilnie się na czymś koncentrował, aż w końcu po prostu podszedł do stołu i po kolei dotknął lekko każdego z przedmiotów. Bez żadnych słyszalnych zaklęć... bez niczego. Przedmioty po jego dotknięciu transmutowały się w te wymagane. W oczach maga zamigotały iskierki wesołości. - Niezwykły potencjał jak na taką młodą osobę. Zapadła chwila ciszy po czym zabrał głos każdy z profesorów. Snape opowiedział Dumbledorowi o niezwykłej lekcji eliksirów, Flitwick o błyskawicznym poskromieniu chochlika, a profesor Sprout jego zdolnościach ujawnionych na lekcjach Zielarstwa (najwyraźniej udało mu się niemal niemożliwe zadanie stworzenia hybrydy Orchidei Pani Nocy z Lilią Jasnego Świtu). Dumbledore słuchał tego wszystkiego z uwagą, nie dając po sobie poznać, że go to w jakikolwiek sposób poruszyło. Wkrótce profesorowie powrócili do swoich zajęć pozostawiając dyrektora samego w sali transmutacji. Dopiero wtedy pozioma zmarszczka przecięła czoło wielkiego maga w wyraźnej oznace zmartwienia i niepewności. X X X - Panie proszę cię! – błagalny głos Petera zabrzmiał w ciemnym lochu. – Panie! Proszę nie każ mi otwierać tej komnaty! Voldemort obrzucił leżącego u jego stóp sługę spojrzeniem pełnym najwyższej pogardy. - Czyżbyś śmiał mi się sprzeciwić Glizdogonie? – zasyczał i skierował na niego swoją różdżkę. – Crucio!!! Petrigrew zawył z potwornego bólu rozdzierającego mu mięśnie. Zaczął wić się na posadzce, starając się dotknąć szaty Czarnego Pana. Po chwili ból zelżał, a zdrajca podniósł wzrok na swojego władcę. - Wybacz mi Panie... ale tą komnatę zapieczętowałem dla ciebie wiele lat temu, wykonując twój ostatni rozkaz. Zrobiłem to już nawet po tym jak Potter... - Milcz glisto! – zagrzmiał Czarny Pan. – Tylko dlatego, że wykonałeś to zadanie to cieszysz się jeszcze swoim nędznym życiem. Przez lata istnienia pomiędzy życiem a śmiercią myślałem o chwili, kiedy znowu tu stanę. Peter drżał na całym ciele jednak nie śmiał ponownie sprzeciwić się Voldemortowi. - Otwieraj – usłyszał syk, który do końca zmroził mu krew w żyłach. Z trudem wstał z ziemi i podszedł do olbrzymich i zamkniętych na głucho kamiennych drzwi. Wiele lat temu wykonał ostatni rozkaz pokonanego Voldemorta i umieścił za nimi coś przez co cierpiał koszmary gorsze od wszystkich tortur Czarnego Pana. Za tymi drzwiami znajdował się jego największy grzech i wieczne potępienie. Za tymi drzwiami była jego przeszłość oraz jego wieczna zguba. Krople lodowatego potu zrosiły mu czoło i jak nic straciłby przytomność, gdyby nie strach jaki czuł przed tym, któremu służył. Wyciągnął nóż z płaszcza i naciął sobie dłoń po jej wewnętrznej stronie. Nie czuł bólu, tylko przerażające zimno. Zupełnie tak, jakby zamiast krwi płynął mu w żyłach czysty lód. Kap... kap... kap... Kiedy brunatny strumyk spłynął na posadzkę, kamienna komnata umieszczona bezpośrednio pod zamkiem Lorda Voldemorta zadrżała gwałtownie. Magiczne zamki otwarte krwią tego, który je stworzył, otwarły się po piętnastu latach i odkryły to co za sobą kryły. Ważące kilkanaście ton wrota powoli podniosły się do góry. ... Kiedy tylko jego wzrok na ułamek sekundy zatrzymał się na wnętrzu komnaty, Glizdogon krzyknął przeraźliwie i upadł twarzą na kamienną posadzkę. Trzęsąc się jak w febrze i jęcząc jak potępiony, starał się odsunąć najdalej jak tylko mógł z miejsca swojej największej zbrodni. Voldemort z obrzydzeniem odrzucił kopniakiem skamlącego zdrajcę i z szatańskim uśmiechem wszedł do środka. Po kilku krokach zatrzymał się przed ścianą złożoną z olbrzymich kryształów. W jej środku wyraźnie coś się znajdowało. Z perwersyjną fascynacją wpatrywał się w ten tajemniczy kształt, aż w końcu na jego wargach pojawił się pełen sadyzmu uśmieszek. - Nie mają znaczenia przegrane bitwy – zasyczał. – Nie ma znaczenia, również to, że jakimś cudem na tym świecie pojawił się mój bękart. Nie ma znaczenia, że ten stary głupiec Dumbledore usiłuje prowadzić ze mną wojnę. To wszystko nie ma najmniejszego znaczenia. Odetchnął głęboko, z satysfakcją. - Wszystko zaczyna się i kończy na tym gówniarzu Potterze. Niezależnie od wyniku bitew i od tego ile jeszcze razy uniknie śmierci, to i tak w ostatecznym rozrachunku przegra. Przegra... ponieważ posiadam coś co go zniszczy, a z czym po prostu nie będzie potrafił walczyć. Uśmiechnął się szeroko. - Wkrótce się przebudzicie moje dzieci, a wtedy pomożecie mi zniszczyć Harry'ego Pottera. Na dźwięk imienia i nazwiska Chłopca-Który-Przeżył kryształy zadrżały gwałtownie i Glizdogon mógłby przysiąc, że stłumiony krzyk odbił się od kamiennych ścian. Czarny Pan roześmiał się głośno, a Peter jeszcze bardziej skulił się na lodowatych kamiennych płytach. Dwa strumyki łez pociekły po jego wysuszonych policzkach. W tej chwili, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, Peter Petrigrew poczuł, że naprawdę jest człowiekiem przeklętym. X X X Harry przebudził się gwałtownie z koszmaru i delikatnie przyłożył dłoń do pulsującej bólem blizny. Nie zapamiętał nic ze swojego snu jednak tak dziwnie był nim poruszony, że całkowicie się rozbudził. Wstał z łóżka i zarzuciwszy na siebie szlafrok w barwach Gryffindoru, powoli zszedł po schodach do pokoju wspólnego. Usiadł ciężko na jednym z foteli ustawionych naprzeciw kominka i wpatrując się w buzujący wesoło ogień ponownie przyłożył dłoń do czoła usiłując ograniczyć nieco tępy ból jaki rozchodził się wewnątrz jego czaszki. - Pomyśl o czymś przyjemnym to szybciej przejdzie. Harry odwrócił się błyskawicznie na dźwięk znajomego głosu dobiegającego z prawej. Zielone oczy napotkały jasno niebieskie. - Tom? Co ty tu do diabła robisz? – zapytał wytrącony z równowagi Harry. Odpowiedziało mu wzruszenie ramion. - To samo co i ty. Staram się z rozbudzić ze snu jaki i ty pewnie śniłeś. Zdumionemu Harry'emu głos uwiązł w gardle. Tom uśmiechnął się lekko. - Tobie również Voldi daje ostro popalić w nocnych koszmarach, nieprawdaż? Oczy Harry'ego niemalże wyskoczyły z orbit. - Że... co... ty... jak... CO? Tom pokręcił głową w udawanej bezsilności. - Harry! Wrzuć na luz... Mówię o twoim powiązaniu z moim starym. Wiesz przecież o czym mówię... no to całe wasze, "Ja cię zniszczę, a jak nie ja ciebie, to ty mnie". Wierz mi, doskonale wiem jak ten palant daje w dupę przez te cholerne wizje. Znam to z własnego doświadczenia. Harry z trudem odzyskał zdolność racjonalnego myślenia. W dalszym jednak ciągu czuł się, jakby nagle znalazł się w zupełnie innej rzeczywistości. Bo to raczej nie mogło dziać się naprawdę. Oto on, Harry Potter, Chłopiec-Który-Jakimś-Cholernym-Fuksem-Przeżył siedzi sobie w środku nocy we wspólnym pokoju Gryffindoru, i rozmawia na temat swoich koszmarów, z nikim innym jak właśnie z synem tego Podłego-Szczura-Voldemorta, który to syn, jest wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, osobą planującą dostarczyć jego głowę na srebrnej tacy swojemu wrednemu ojczulkowi. Jakby tego było mało, ów syn... wyraża się o swoim ojcu w sposób, najdelikatniej mówiąc... nieco pozbawiony szacunku. Nie! To zdecydowanie musi być sen. Coś takiego po prostu się nie mogło zdarzyć. Najlepiej chyba będzie się po prostu uszczypnąć i się obudzić. - Auuuuu! – Harry syknął z bólu, kiedy swoją ostatnią myśl wprowadził w czyn. Cholera! Czyli to jednak nie jest sen! Otrzeźwiał nieco, kiedy usłyszał jak Tom parsknął cichym śmiechem. - Spokojnie chłopie, bo jeszcze zrobisz sobie krzywdę. Harry zmarszczył brwi. - Ty też masz koszmary z nim w roli głównej? Tom skinął głową. - Ba! Jasne, że tak! Pomyśl tylko o rodzaju więzi jakie łączą z nim ciebie, a jakie mnie. Zapewniam cię, że jakimkolwiek traumatycznym przeżyciem nie byłoby przetrwanie jego śmiertelnej klątwy czy też ostatnimi czasy dzielenie się z nim odrobiną własnej krwi po niespodziewanym odrodzeniu... to wierz mi... że więzy krwi "ojciec-syn" zapewniają mi koszmary w pełnym stereo i krystaliczną wizją. Harry doskonale zrozumiał co tamten chciał mu przekazać. - Ty naprawdę śnisz to co ja – mruknął. – I to samo cię dziś obudziło. - Zgadza się, jednak strasznie było to wszystko dzisiaj "zwichrowane". - Jak zawsze – mruknął Harry. Tom roześmiał się. - Przez grzeczność nie przeczę. Zielonooki chłopak przyjrzał mu się uważnie. - Co miałeś na myśli mówiąc... "Pomyśl o czymś przyjemnym"? - Dokładnie to co wynika ze zdania. Opatentowałem już to jakiś czas temu. Wystarczy, że skoncentrujesz się na czymś lub na kimś kogo lubisz, i od razu głowa zyskuje trochę oddechu. Zaskoczony Harry zorientował się, że rzeczywiście stara się pójść za radą młodego Riddle. Głowa bolała go okropnie, a do tego przedziwna rozmowa jaką właśnie odbywał tym bardziej ów dyskomfort wzmagała. Postanowił skoncentrować się na czymś co lubił. Jednak po chwili zrezygnował, kiedy nie przyniosło to spodziewanego rezultatu. - Nic z tego. Tom rzucił mu zaskoczone spojrzenie. - Żartujesz? A o czym myślałeś jeżeli można zapytać? Harry wzruszył ramionami. Nie było sensu tego trzymać w tajemnicy. - O Quidditch'u. Riddle pokręcił głową. - To nie wystarczy. To musi być coś bliższego... coś komfortowego... coś dzięki czemu uspokajasz się i czujesz się szczęśliwy. Quidditch ma w sobie za dużo akcji, niespodziewanych rozwiązań i za dużo planowania. To po prostu musi być coś co powoduje, że czujesz się dobrze i komfortowo. - A ty? – zapytał go Harry. – O czym ty myślisz? Tom mrugnął do niego. - O Ann. - Ann? – nie zrozumiał Harry. - Tak ma na imię moja dziewczyna – odparł. – Wystarczy tylko, że o niej pomyślę, a cały ból znika jak ręką odjął. - Dziewczyna? – mruknął Harry. – Ale ja nie mam dziewczyny. Tom wzruszył ramionami. - To nie jest ważne. Ja jestem szczęśliwy myśląc o Ann, a ty czujesz się komfortowo myśląc o czymś ważnym dla ciebie. To nawet niekoniecznie musi być jakaś osoba. To może być zwykła rzecz, na temat której żywisz ciepłe wspomnienia. Harry zastanowił się nad słowami chłopaka po czym zaczął intensywnie przeszukiwać zakamarki swojej pamięci. Pierwsza jazda pociągiem do Hogwartu... Nie, to jednak nie to! Pobyt u Dursley'ów – ZIMNO! Pierwsze spotkanie z Ronem i Hermioną... O! Odrobinę cieplej! Przydział do Gryffindoru... chłodno. Walka z Trolem podczas pierwszego roku... minimalnie cieplej. Wyprawa całej ich trójki po kamień filozoficzny... cieplej. Drugi rok w Hogwarcie... zimno. Wspólne wieczory spędzone na nauce i zabawie z przyjaciółmi... ciepło. Jego nazwisko wyłaniające się z Czary Ognia... zimno. Ćwiczenie z Hermioną zaklęcia przywołującego... Cholercia! Gorąco! Cho – LODOWATO!!! ... - Kurde! – zdenerwował się Harry starając się bardziej skoncentrować. ... Drugie zadanie pod wodą w Turnieju Trójmagicznym... Syriusz... wyprawa do Hogsmeade... utarczki z Malfoyem... lekcje DA... ZIMNO-ZIMNO-ZIMNO-ZIMNO!!! Wizyty u Wesley'ów... ulica pokątna... ratowanie Syriusza... nauka do SUM-ów... żartobliwe utarczki słowne Rona i Hermiony... CIEPŁO-CIEPŁO-CIEPLEJ!!! Lot z Hermioną na Hardodziobie... wieczorne rozmowy przy kominku... wspólna nauka... propagowanie działalności W.E.S.Z.... GORĄCO-CHOLERA-GORĄCO!!! Pierwszy uścisk jaki kiedykolwiek otrzymał... uśmiech Hermiony jakim go obdarzyła po dobrym zdaniu SUM-ów... ich rozmowy na temat Syriusza... bezproblemowe porozumiewanie się bez słów... PARZY!!! PARZY!!! PARZY!!! Pocałunek w policzek na stacji King's Cross... POŻAR!!! POŻAR!!! Hermiona. ... Ból zniknął. ... Hermiona? Tak. Hermiona?? TAK. H-E-R-M-I-O-N-A??? ... Zero bólu... Zero... Zip... Null... Pustka... Nic a nic... Ani tyci-tyci... ... Po prostu - Hermiona. Harry wyrwał się z zamyślenia i nieprzytomnym wzrokiem popatrzył w kierunku gdzie wcześniej siedział Tom. Jego miejsce było jednak puste. Rozglądnął się szybko po wspólnym pokoju i zorientował się, że tym razem naprawdę jest sam. Tom musiał wyjść, kiedy Harry pogubił się we własnych myślach. Nie mniej jednak udało się. "Pokoszmarowy" ból głowy całkowicie ustał. I to dlaczego? Dlatego, że zaczął myśleć o swojej najlepszej przyjaciółce. O CO TU NA MERLINA CHODZI??? Dlaczego właśnie ona? Czemu Hermiona? - Cholera! Harry poczuł, że znowu go zaczyna boleć głowa, tym razem nie miało to jednak absolutnie nic wspólnego z jego snami i koszmarami. X X X Trzeba zacząć działać! Tak! Jest już na to najwyższy czas! Otrzymałem znak od Czarnego Pana. Zupełnie tak jak zapowiedział ostatnim razem gdy miałem zaszczyt przebywać w jego obecności. Tą cudowną chwilę będę pamiętał do końca swych dni. A Mroczny Znak zdobiący moje przedramię oddaje mnie w całości pod władanie Największego Z Wielkich. Potter! Tfu! Jedyna pluskwa stojąca na drodze mojego władcy do osiągnięcia wielkości i potęgi o której marzą zastępy czarodziejów, wkrótce przestanie sprawiać jakiekolwiek kłopoty. Plan mego Pana jest precyzyjny i nie do dyskusji. Powierzoną mi misję wykonam w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe. Czarny Pan umie nagradzać wierne mu sługi. Taaaak! Władza i fortuna są już tylko w zasięgu mojej ręki. Wystarczy tylko wyciągnąć ją i chwycić nadarzającą się sposobność. Jak to dobrze, że dzięki własnemu uporowi udało mi się przekonać Tiarę Przydziału, że chcę należeć do Gryffindoru. Musiałem ją długo przekonywać, jednak ku mojej radości to się udało. Już w wieku jedenastu lat wiedziałem dokładnie kim chcę zostać aby pomóc Czarnemu Panu w jego powrocie. Moi rodzice zawsze byli najbardziej wiernymi i zakonspirowanymi zwolennikami Czarnego Pana. Historia ich poznania i prawdziwych tożsamości jest jedną z największych tajemnic. W dniu kiedy otrzymałem Mroczny Znak, pełni dumy wyjaśnili mi wszystko nawet w najdrobniejszych szczegółach. Wiele lat temu sam Czarny Pan wierząc w ich możliwości zapewnił im nową tożsamość używając swej nieograniczonej mocy. Matka i ojciec z ochotą zajęli miejsca marnego czarodzieja i jego żałosnej mugolskiej żony. Od tamtego momentu, żyli ich życiem, oczekując dnia gdy Czarny Pan powróci i zapanuje nad światem. Służąc memu władcy tak jak moi rodzice, zasłużę sobie na wieczne miejsce u jego boku.. Ale wszystko po kolei... Najważniejszym jest wprowadzić w życie plan Czarnego Pana. Ciekawe co zrobi Harry Potter, gdy zostanie mu odebrany powód do walki? Co zrobi Harry Potter, gdy za jednym zamachem zniszczę jego siłę i oparcie? Co zrobi Potter... kiedy odbiorę kogoś, na kim mu najbardziej zależy? Oooo taaaak!!!! Czarny Pan miał zaiste doskonały pomysł... Najwyższy czas wziąć się do roboty!!! X X X Klasę w której odbywały się zajęcia z Obrony Przed Czarną Magią wypełniona była głośnym gwarem rozmów. Siedząca na jednym z wolnych miejsc Hermiona, uważnym wzrokiem obrzuciła wszystkich zgromadzonych, aż w końcu zatrzymała się na dwójce swoich przyjaciół. Ron i Harry rozmawiali o czymś z Nevillem i Seamusem. Najprawdopodobniej o zbliżającym się meczu Quiditcha. Jej wzrok zatrzymał się nieco dłużej na jej czarnowłosym przyjacielu. Coś z nim się działo, jednak nie miała bladego pojęcia co. A wszystko to zaczęło się tego ranka. Dzień zaczął się normalnie jak każdy inny. Obudziła się i wzięła szybki prysznic. Założyła standardowy szkolny mundurek i razem z koleżankami z pokoju zeszła do pokoju wspólnego. Harry i Ron już na nią czekali na dole aby jak zawsze udać się wspólnie na śniadanie. Już tedy zauważyła dziwne zachowanie Harry'ego. Nie. Nie był zmartwiony ani przestraszony. Nie wydawał się również zmęczony czy niewyspany jak to zwykle miało miejsce po nocnych koszmarach. Był po prostu czymś... niezwykle trudno jej to było określić... zmieszany. Tak. Harry Potter chyba po raz pierwszy w życiu wydawał się czymś zawstydzony. Mimowolnie uśmiechnęła się kiedy po przywitaniu zaczął się rozglądać po pokoju jakby po raz pierwszy w życiu widział go na własne oczy. Nie patrzył ani na nią ani na Rona, jednak starł się to umiejętnie ukryć. Oczywiście niewiele rzeczy Harry był w stanie ukryć przed jej czujnym wzrokiem i tak też było i w tym przypadku. Zdecydowała się jednak jak na razie powstrzymać od jakichkolwiek komentarzy. Jej czarnowłosy przyjaciel najwyraźniej chciał po prostu zatrzymać to co się z nim działo, tylko dla siebie. I trwało to tak przez cały dzień. Rozmawiali zupełnie normalnie, śmiali się oraz szli razem na lekcje. Niby wszystko było w porządku jednak Hermiona z coraz większym zaintrygowaniem myślała o powodach takiego a nie innego zachowania swojego Harry'ego. Wszystko jednak było tak subtelne, że chwilami miała wrażenie, że jej się to po prostu wydaje. Ron z pewnością niczego nie zauważył, pomyślała. Jakkolwiek postrzeganie dziewcząt jest zdecydowanie bardziej konkretne. W końcu nadeszła pierwsza w tym roku lekcja Obrony Przed Czarną Magią. Gwar rozmów ucichł gwałtownie kiedy wszedł profesor Lupin. Hermiona nie mogła się nie uśmiechnąć kiedy go zobaczyła ponownie. Dumbledore już na początku wakacji postanowił przywrócić ostatniego z Maruderów na swoje stanowisko, które tak dobrze pełnił kilka lat wcześniej. I nie zważając na protesty wielu rodziców (szczególnie tych dzieci ze Slytherinu) umożliwił wilkołakowi powrót. Trójka przyjaciół była oczywiście z tego faktu niezmiernie zadowolona. Harry w szczególności. Dziewczyna wiedziała, że po śmierci Syriusza, Lupin był jedynym człowiekiem, który w jakikolwiek sposób wiązał go z przeszłością James'a i Lilly Potterów oraz Syriusza Blacka. Lupin obrzucił zadowolonym spojrzeniem swoich uczniów i choć jego wzrok zatrzymał się nieco dłużej na osobie Toma Riddle, to nie dając po sobie nic poznać, mrugnął uspokajająco do trójki przyjaciół. - Witam was na pierwszej lekcji Zaawansowanej Obrony Przed Czarną Magią – zagaił. – W tym roku będziemy zajmować się poznawaniem nowych sposobów skutecznego odparcia wrogich ataków oraz doskonalić wcześniej zdobyte umiejętności. Poziom zaawansowany tych zajęć umożliwi wam głębszy wgląd w ofensywne i defensywne zaklęcia oraz uroki, które mogą się okazać pomocne w obecnym czasie. Tu urwał na chwilę dla zaakcentowania ostatniego zdania. Oczywiście wszyscy uczniowie zdawali sobie doskonale sprawę z tego jaki "obecny czas" profesor ma na myśli. Wojna ze zwolennikami Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, przybierała na sile, a skrytobójcze ataki oddziałów Śmierciożerców znacznie się pogorszyły. Instynktownie, jakby kierowane nieznaną siłą, spojrzenia wszystkich uczniów powędrowały na ułamek sekundy na stojącą wśród nich postać młodego Riddle. Za to on udając, że nic nie dostrzega, pozwolił aby na jego wargi wypłynął łagodny uśmiech. Lupin chrząknął znacząco, aby przywołać uczniów do porządku, a kiedy wszystkie oczy ponownie się na niego skierowały, kontynuował. - Na dzisiejszych zajęciach będziemy doskonalić znane wam już zaklęcie "Protego". Jednak w aspekcie współpracy między czarodziejami. Lupin przeszedł parę kroków zastanawiając się nad kolejnymi słowami. - Jakkolwiek w przypadku wszelkich pojedynków czarodzieje zwykle działają sami. Czyli jeden na jednego. To zdarzają się również sytuacje, tak na przykład w ogniu walki, kiedy wspólna współpraca dwóch lub większej ilości magów, może przynieść wymierne efekty. Jak doskonale wiecie podczas działanie czaru ochronnego, możliwość działania osoby stosującej ten czar jest nieco ograniczona. Koncentrując się na barierze ochronnej nie możemy szybko wyprowadzić kontrataku, a w przypadku większej ilości atakujących, zakończenie czaru może się okazać niezbyt wygodne. Wszyscy uczniowie słuchali go z ogromnym zainteresowaniem. - W takich właśnie sytuacjach nieoceniona jest pomoc drugiego czarodzieja, który działając spoza ochraniającej go bariery, jest w stanie powziąć odpowiednie akcje defensywne. Zademonstruję wam to. Harry pozwól tu na moment. Harry posłusznie podszedł do wilkołaka i stanął w oczekiwaniu na dalsze polecenia. - To będzie zadanie czysto praktyczne. Harry zastosuje barierę a wy... – tu wskazał na trójkę uczniów. – Spróbujecie wytrącić różdżkę z ręki zarówno mnie jak i jemu. W porządku? No to na pozycje. Wszyscy zajęli wskazane miejsca i przez chwilę trwała cisza. - Zaczynamy! - Expelliarmus! – zakrzyknęli wybrani uczniowie, kiedy w tym samym momencie Harry użył poleconego mu zaklęcia. - Protego!!! Błękitno niebieska poświata błyskawicznie otoczyła Harry'ego i Lupina, a trzy czary nieszkodliwie się od niej odbiły. I w momencie gdy poświata znikła przyszła kolej na Lupina. -Expelliarmus. Trzy różdżki atakujących w jednej chwili znalazły się w jego wyciągniętej dłoni. - Bardzo dobrze Harry – pochwalił ucznia profesor i popatrzył po twarzach innych. – Nasze ćwiczenia będą się odbywały podobnie. Zostaniecie dobrani czwórkami przy czym jedna para będzie tą atakującą, a druga tą broniącą się. Harry skinął lekko głową i dołączył do grupy. Kiedy podszedł do przyjaciół, Seamus akurat rozmawiał o czymś z Hermioną. Gdy go zobaczył szepnął coś do niej i odszedł parę kroków w bok. Na pytające spojrzenie przyjaciela dziewczyna potrząsnęła lekko głową i ku jego zdumieniu zarumieniła się lekko. Myśląc, że mu się to przewidziało stanął tuż obok niej ponownie skupiając się na słowach Remusa. - Aby w pełni wykorzystać te ćwiczenia zostaniecie dobrani losowo gdyż w wirze walki jest wielce prawdopodobne, iż zostaniecie rozdzieleni ze swoimi partnerami. Musicie umieć się szybko odnaleźć w każdej sytuacji. Machnął różdżką i w ręku każdego z uczniów pojawił się fragment pergaminu z losowo wybranym nazwiskiem. Trójka przyjaciół popatrzyła na wybrane la nich nazwiska. Harry trafił Tracy Davis ze Slytherinu, parą Rona została Susan Bones z Hufflepuffu, a Hermiona... Harry i Ron spojrzeli na nią pytająco, kiedy dziewczyna westchnęła niepewnie. Potter nachylił się nad jej ramieniem i przeczytał nazwisko widniejące na jej kartce. ... Thomas Riddle. ... Harry poczuł zimno rozchodzące mu się wzdłuż kręgosłupa. Zdecydowanie nie podobała mu się myśl, że ten chłopak będzie w jednej parze z Hermioną. Już się zastanawiał czy nie zwrócić się o radę do Remusa, kiedy lekki uścisk dłoni dziewczyny na jego ramieniu przywołał go do porządku. Jej spojrzenie było spokojne i pewne i mówiło mu wszystko co chciałby wiedzieć. Niezależnie od tego jak się rozwinie dalsza sytuacja, Harry wiedział, że jego przyjaciółka będzie się miała na baczności. - Gotowa Hermiono? Na dźwięk głosu Toma dziewczyna podniosła na niego wzrok i skinęła głową. - Jasne Tom – powiedziała spokojnie. – Kto jest naszą drugą parą? Riddle uśmiechnął się lekko i wskazał na dwie postacie stojące parę metrów od nich. - Lepiej trafić nie mogliśmy. Zimne spojrzenia Draco Malfoya i Pansy Parkinson były aż nadto wymowne. Pomimo wyraźnego respektu co do osoby Toma, jako syna Voldemorta, Draco najwyraźniej planował wyrównanie rachunków za to co zdarzyło się w pociągu. Hermiona westchnęła i nieco zirytowana przyjrzała się Tomowi. - Czyżby to cię bawiło? Tom wzruszył niewinnie ramionami, ale w jego oczach widać było iskierki wesołości. - Hej! Spokojnie! Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Hermiona westchnęła i ostatni raz spojrzała na stojącego obok niej Harry'ego. Jego wzrok mówił wyraźnie "Miej się na baczności". Rozumiała to doskonale. Oto podczas tego zadania miała stanąć naprzeciw dwójki nienawidzących jej Ślizgonów mając jedyne wsparcie w chłopaku, który według wszelkiego prawdopodobieństwa z nimi sympatyzował. Będzie miała szczęście, jeżeli nie skończy jako tarcza na strzelnicy dla Pansy i Malfoya. W końcu przecież było pewne, że wszystkie ich ataki będą skierowane głównie na nią. A Tom... cóż... w końcu to przecież żaden problem aby udać, że w nieodpowiednim momencie rzuciło się zaklęcie ochronne, prawda? Taaak! Zdecydowanie mogła lepiej trafić. Postanowiła jednak mieć oczy szeroko otwarte i w razie czego błyskawicznie zareagować. - Bardzo dobrze – usłyszała głos profesora Lupina. – Skoro wszyscy już mają swoje pary, to najwyższy czas przejść do części praktycznej. Każda z czwórek będzie ćwiczyła na środku sali, a reszta niech uważnie obserwuje i uczy się tego co zaobserwuje. Po kolei każde pary rozgrywały swoje mini pojedynki. Zasady były dosyć proste. Można było używać wszelkich klątw jednak głównym czynnikiem zadania było zaklęcie ochronne i współpraca przy jego stosowaniu. Wraz z kolejnymi wywołanymi osobami, zdenerwowanie Hermiony wzrastało. Harry i Ron poradzili sobie całkiem dobrze ze swoimi przeciwnikami. Kilkanaście osób miało jednak problemy i zakończyło się to dosyć frapującym widokiem. Najwyraźniej tarcze ochronne niektórych osób były albo za słabe, albo czary stosowane przez ich przeciwników były za mocne... - Hermiono? Dziewczyna podskoczyła na dźwięk swojego imienia i spojrzała na Toma. - O co chodzi? Pytany popatrzył na nią z rozbawieniem. - Nie denerwuj się. Na pewno nie planuję nic za twoimi plecami. Okej? Zamrugała powiekami. - Skąd...??? - Nie trzeba czytać w myślach aby zorientować się nad czym się zastanawiasz? Spokojnie... bądź co bądź jesteśmy na razie w tej samej drużynie. Przyjrzała mu się z uwagą starając się go w jakiś sposób rozgryźć. - A co będzie gdy drużyny się zmienią? – nie mogła się powstrzymać przed zadaniem tego pytania. - Nie ma się co martwić na zapas, nie sądzisz? Wzruszyła ramionami. - W porządku. Może i masz rację – zauważyła gest profesora Lupina. – W porządku. Nasza kolej. Zaczynamy. Ukłonił się teatralnie. - Panie przodem. Hermiona mimowolnie uśmiechnęła się delikatnie na ten pełen afektu gest po czym zajęła przydzielone jej miejsce na środku sali. Tom stanął tuż przy niej, a Malfoy i Parkinson kilka metrów dalej. - Gotowi? – usłyszał głos Remusa. – To zaczynajcie. X X X Wściekła Hermiona przeglądała poszczególne półki w bibliotece szukając tych, które odpowiadały jej wymaganiom. - "Moje życie to otwarta księga" – parsknęła zirytowana przedrzeźniając wcześniej usłyszane słowa młodego Toma Riddle. – Jaasneeee!!! Co za cholerna bzdura!!! Kolejne tytuły na sproszonych kurzem woluminach przepływały jej przed oczami jak nieustająca rzeka. - Gdzieś to musi być – mruknęła do siebie. – W którejś z tych książek na pewno znajdę informacje lub choćby najdrobniejsze wspomnienie o synu Voldemorta. Nie ma siły! TO MUSI TU BYĆ!!! Już któryś z kolei raz stanęła jej przed oczami dzisiejsza lekcja Obrony Przed Czarną Magią. Teraz to wszystko przypominało się jej w formie dziwacznych slajdów przewijających się przez jej pamięć. Westchnęła, starając się pojąć o co w tym wszystkim chodzi. Gdy tylko ona i Tom zajęli swoje miejsca naprzeciwko dwójki Ślizgonów, wszystko zaczęło przypominać przedziwny balet, w którym poruszał się jak jeden z aktorów. Wszystko stało się błyskawicznie. Zmartwione i niepewne spojrzenie Harry'ego... Stoicki spokój Toma... Zaklęcia rzucone przez Draco i Pansy... Jej błyskawiczne Protego oraz jednoczesna akcja młodego Riddle... Różdżki dwójki Ślizgonów spoczywające w jej dłoni... Wszystko zakończone w ciągu paru sekund... Ogłupiała mina Malfoya. ... No a potem odwrócenie ról. To oni byli jako ci atakujący. ... Sporej mocy tarcza ochronna stworzona przez Parkinson i Dracona... Gest Toma, zupełnie... jakby odganiał upartą muchę... Protego Ślizgonów przemienione w kupę bezużytecznych iskier... Jej automatyczna reakcja na odsłonienie się przeciwnika... Draco i Pansy leżący na podłodze i nie mogący ruszyć nawet palcem... Cisza jaka zapadła w sali po tym błyskawicznym pojedynku. ... Dzięki ćwiczeniu przeprowadzonemu przez nią i przez Toma, Gryffindor został nagrodzony piętnastoma dodatkowymi punktami od zadowolonego profesora Lupina. Miała jeszcze w uszach jego pochwalną przemowę, jednak bardzo dobrze mogła się przyjrzeć jego oczom. Kiedy chwalił Toma za jego doskonałe zastosowanie czarów, w jego oczach mogła doskonale zobaczyć niepewność i zamartwienie. Jeszcze raz akcja wykonana przez tego nikomu nie znanego chłopaka zasiała więcej niepewności niż to mogło się na samym początku wydawać. A sam Tom??? On oczywiście z tym swoim wszechobecnym cholernym uśmieszkiem na ustach, zbagatelizował całą sprawę i przypisał całą zasługę właśnie jej. JEJ!!! Jasne, że trochę mu w tym zadaniu pomogła, jednak wiedziała doskonale o tym, że to tylko i wyłącznie Tom wykonał dziewięćdziesiąt pięć procent całego zadania. Miała pewne przeświadczenia, że gdyby młody Riddle stanął sam jeden przeciwko wszystkim uczniom zebranym wtedy w sali, to i tak zakończyłoby się to tym samym wynikiem. ... I dlatego też przysięgła sobie w duchu, że dowie się KIM ON NAPRAWDĘ JEST!!! ... Po obiedzie, pod pretekstem, odrobienia zadań domowych udała się do biblioteki, aby przeszukać wszelkie możliwe książki, które mogły rzucić choć odrobinę światła na temat syna Lorda Voldemorta. Jak na razie jednak wszelkie jej wysiłki spełzały na niczym. Ani w oficjalnych ani w mniej oficjalnych źródłach na temat Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać nie było nigdy, nawet w najmniejszym stopniu wspomniane o tym, że mógłby mieć jakąkolwiek rodzinę. Oczywiście nie mówimy tu o rodzicach czy jego drzewie genealogicznych, gdyż te dane były aż nadto ujawniane. Nie! Konkretne informacje biograficzne o Voldemorcie zawsze kończyły się w jednym określonym punkcie. Na dniu w którym Tom Riddle "senior", ukończył Hogwart i rozpłynął się w powietrzu. Potem jest już tylko historia wojny z Voldemortem, księgi pełne nazwisk jego ofiar, śmierć i zniszczenie chodzące krok w krok za jednym z najpotężniejszych mrocznych magów wszechczasów. Żadnej żony, kochanki czy niewolnicy, a przynajmniej... żadnej znanej historykom. Dzień po dniu... Miesiąc po miesiącu... Rok po roku... Na świat magiczny padł strach i przerażenie i tylko nieduże zastępy Aurorów Ministerstwa Magii, stawiały opór coraz silniejszym oddziałom Śmierciożerców. ... ... ... Aż tu pewnego dnia wszystko ucichło jak (co za ironia!) za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Oto rocznemu czarnowłosemu chłopczykowi udało się coś, czego nie mógł dokonać nikt inny. Lord Voldemort został pokonany i w Magicznym Świecie na powrót zapanował pokój. ... ... ... Hermiona z furią zatrzasnęła kolejną książkę i już miała zamiar wyciągnąć następną gdy ta zawisła w powietrzu zupełni nieruchomo. - Nie znajdziesz tu tego czego szukasz Hermiono. Dziewczyna obróciła się gwałtownie i skupiła wzrok na opierającym się o stół Tomie. Spokojny ton jego głosu ponownie sprawił, że zalała ją fala irytacji. - Nie masz pojęcia czego szukam Tom – parsknęła gniewnie. Riddle wzruszył ramionami. - Aha rozumiem... czyli oczywistym jest, że przeszukujesz książki o historii starego Voldiego nie po to aby zasięgnąć informacji o mojej skromnej osobie, tylko po to aby odnaleźć przepis na słynny omlet z jaja feniksa? Splotła ręce na piersiach. - Co ci do tego Tom? Podniósł do góry ręce w geście poddania. - Absolutnie nic. jeśli chodzi o mnie to możesz szukać sobie do woli. Chciałem tylko zaznaczyć, że nie znajdziesz w tych księgach absolutnie nic na mój temat. - Takiś pewny? - Tak. Po prostu nikt-nic-nigdy o mnie nie napisał. Koniec. Kropka. - To by właśnie powiedziała osoba, która nie chciałaby aby coś się o niej znalazło. Tom roześmiał się. - Czyżbym wyczuwał w twoim głosie odrobinę nieufności? Hermiona potrząsnęła bezsilnie głową i usiadła przy stole. Cały buzujący w niej gniew nagle się gdzieś ulotnił. - Nieważne Tom. Możesz mi teraz powiedzieć co tu robisz? Chłopak przekrzywił nieco głowę i zrobił minę smutnego szczeniaka. - Chciałem cię poprosić o korepetycje. - Że co? – wykrztusiła ze zdumieniem. - Mam problem z jednymi zajęciami, które muszę zaliczyć na SUM-ach, i profesor McGonagall poradziła mi abym zwrócił się w związku z tym do ciebie. Hermiona pokręciła z niedowierzaniem głową. - Ale przecież z tego co wiem, to jak do tej pory nie miałeś najmniejszych problemów z zaliczaniem poprzednich lat. W ciągu tych paru dni udowodniłeś, że aż nadto potrafisz posługiwać się magią. Skinął głową. - To prawda, że nie mam problemów z magią fizyczną... - Fizyczną? - Nooo... z przedmiotami, które wymagają bezpośredniego użycia czarów. Z tym to nie mam problemu. - A z czym jest? - Historia Magii – zasugerował nieśmiało. - Naprawdę? - Pamiętasz jak wspominałem, że wychowałem się wśród ludzie nie używających magii? No więc jest to stuprocentową prawdą. Nie mam zbyt wielkiego pojęcia na temat tego co było przedtem, więc dlatego potrzebuję twojej pomocy. Popatrzył na nią uważnie. - Zrozumiem, jeżeli nie będziesz chciała mi pomóc Hermiono. Dziewczyna westchnęła głęboko i przez dłuższą chwilę uważnie mu się przyglądała. W końcu jakby wygrywając ze sobą jakaś wewnętrzną walkę. - W porządku Tom – powiedziała. – Spotkajmy się tutaj jutro po zajęciach. Spróbujemy coś porobić. Tom uśmiechnął się szeroko. - Super Hermiono! Dziękuję. Już się odwracał aby wyjść z biblioteki, kiedy na miejscu osadził go głos dziewczyny. - Kim ty jesteś Tom? – zapytała cicho. Młody Riddle przyjrzał się jej uważnie, a na jego twarzy nie było ani śladu poprzedniej wesołości tylko dziwna... troska. - Jeżeli chcesz to wiedzieć Hermiono, to mogę zaspokoić twoją ciekawość. Oczy brązowowłosej nastolatki rozbłysły wewnętrznym światłem. - Naprawdę? - Jednak pod jednym warunkiem – powiedział cicho. - Dasz mi Czarodziejski Parol na to, że tego co usłyszysz nie powiesz nikomu innemu. Hermiona zgarbiła się nieco i zszokowana wpatrywał się w swojego rozmówcę. Czarodziejski Parol był najpotężniejszą obietnicą jaką jeden czarodziej może dać drugiemu czarodziejowi. Istniał tylko w przypadku gdy przekazywane informacje były stuprocentowo prawdziwe. Nikt ani nic nie był także w stanie złamać siły tego sekretu, a tych którzy chcieli tego dokonać czekały najgorsze konsekwencje. Dziewczynie znane były nazwiska czarodziejów, którzy zginęli gdy próbowali złamać tę najsilniejszą z przysiąg. Propozycja Toma oznaczała więc sytuację, że ona poznałaby całą prawdę o najbardziej tajemniczym chłopcu w szkole, jednak nigdy nie mogłaby przekazać komu innemu tych informacji, a przynajmniej do momentu aż Tom nie zwolniłby ją z danego słowa. Mogło to oznaczać również, że młody Riddle mógł jej równie dobrze powiedzieć o tym, jak planuje uśmiercić Harry'ego, ją samą i wszystkich uczniów w Hogwarcie, a ona pomimo najszczerszych chęci nie mogłaby nikogo przed tym ostrzec. Już sama świadomość takiej możliwości wykluczała jakąkolwiek możliwość przyrzeczenia Czarodziejskiego Parolu. - To... to niemożliwe Tom... nie mogę tego zrobić... Skrywasz w sobie zbyt wiele niewiadomych. Riddle uśmiechnął się do niej ciepło. - Wiedziałem, że to odpowiesz Hermiono, ale spokojnie... tak jak mówiłem to wcześniej... wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Wyprostował się i przez krótką chwilę się na czymś zastanawiał. - Pomimo wszystko coś ci mogę jednak zasugerować. Podniosła na niego zaciekawiony wzrok. - Co takiego? - Skoro przeszukiwałaś książki na mój temat, to pozwól, że zasugeruję ci jedną, która powinna skierować cię na właściwy trop. - Ale przecież mówiłeś... - Mówiłem, że w żadnych z tych książek nie znajdziesz informacji o mnie samym. Tak to jest prawda. Nie tyczy się to jednak reszty mojej rodziny. Accio!!! Nieduży tom oprawiony w białą skórę wylądował na stole przed zdumioną dziewczyną. Tom mrugnął do niej wesoło i pogwizdując wesołą melodię wyszedł z biblioteki. Zszokowana Hermiona jeszcze przez długie minuty wpatrywała się w wybity złotymi ozdobnymi literami tytuł. Uszczypnęła się lekko aby sprawdzić czy nie śni. Złoty tytuł mieniący się przed jej oczami głosił. "OFIARY WIELKIEJ WOJNY – ZAGINIENI AURORZY" X X X Ten post był edytowany przez radziczek: 13.06.2005 09:55 |
radziczek |
13.06.2005 09:55
Post
#3
|
Mugol Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 6 Dołączył: 13.06.2005 |
X X X
Siedzę tutaj w pokoju wspólnym i w dalszym ciągu nie mogę się nadziwić ile już się wydarzyło od początku tego roku szkolnego. Wiem, że to tylko takie moje pobożne życzenie, ale czy tak ciężko jest naprawdę zyskać odrobinę spokoju? Wiem, wiem... święta naiwności! W obecnym czasie jest to po prostu niemożliwe. I to nie tylko dlatego, że powrócił Vol... to znaczy Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać... Głównym powodem jest to, że jestem jednym z najbliższych przyjaciół chłopaka, którego ten sadysta chce zniszczyć. Taaaaak. Od sześciu lat moim najlepszym przyjacielem jest Harry Potter. Przygody. Tak... Było ich wiele. Wystarczająco aby obdarować dziesięć żyć dorosłych czarodziejów. Pierwszy rok i sprawa z Kamieniem Filozoficznym, nie wspominając podwójnej tożsamości Quirrella czy ulubionego "zwierzaczka" Hagrida – Norberta. Drugi rok i otwarcie Komnaty Tajemnic oraz cała szkoła uważająca Harry'ego za Dziedzica Slytherinu. Rok trzeci pozostający pod znakiem Dementorówi ucieczki Syriusza Blacka z Azkabanu. Rok czwarty... Okres, który pragnąłbym wyrzucić po prostu z pamięci, jednak wciąż uparcie do mnie powracam. Czas w którym prowadziła mną zazdrość o Harry'ego i Turniej Trójmagiczny oraz o Hermionę i Kruma. W dalszym ciągu nie mogę uwierzyć, że przez moją głupotę omal nie straciłem ich przyjaźni. W zasadzie bardziej Harry'ego niż... jej. Nie wiem! Po prostu nie wiem co się wtedy ze mną działo. Chociaż... mam co do tego całkiem dobre przeczucie. Rok piąty... najgorszy z dotychczasowych. Wszystko co czułem i co przeżyłem jawi mi się teraz jako pasmo nieustających przepychanek, kłopotów i nieuzasadnionych emocji... Nominacja na prefekta, Quidditch i moja gra, spotkania Armii Dumbledora w Pokoju Życzeń, Umbridge z piekła rodem, Departament Tajemnic czy w końcu Vol... to znaczy ON. Czuję się jakbym w dalszym ciągu nie mógł tego wszystkiego ogarnąć. ... Rok z piekła rodem. ... Bezsensowne i doprowadzające mnie do szału zachowanie Percy’ego... Przeklęty bogin podczas sprzątania w domu Syriusza i ujawniony największy koszmar mojej matki... Atak na ojca i potworne chwile spędzone w szpitalu... Harry!!! Przyjacielu!!! Wiem, że to dla ciebie horror, ale twoja więź z Vol... z Nim, pozwoliła ocalić życie mojego ojca!!! I za to będę ci wdzięczny do końca moich dni. ... Aż dochodzimy do najgorszego. Syriusz. Na Merlina! Człowiek, którego znałem. Z którym się śmiałem i z którym żartowałem. Wielki czarodziej, który tylko sobie znanym sposobem uniknął najgorszego więzienia na tej planecie. Ojciec chrzestny, powiernik i opiekun mojego najlepszego przyjaciela. Odszedł. Przeklęta Belatrix!!! Przeklęty Voldemort!!! !!! No proszę! Wystarczy odrobina czystej furii a strach przed nazwiskiem znika! Oczywiście wymówienie go na głos to już zupełnie inna para kaloszy. Gdybym tylko potrafił to zniszczyłbym całe zło tego świata jednym dobrym zaklęciem. Niestety... Nie potrafię!!! ... Niech to wszyscy diabli!!! ... Może i rzeczywiście jestem człowiekiem, którego cała wrażliwość zmieściłaby się na dnie łyżeczki do herbaty... jak to nie omieszkała mi kiedyś wspomnieć Hermiona... jednak wcale nie oznacza to, że nie potrafię dostrzec pewnych rzeczy. I co tu dużo mówić... Wiem gdzie jest moje właściwe miejsce i co najważniejsze, już jakiś czas temu zaakceptowałem je bez większych problemów. Teraz czekam aż dostrzegą to inni. A w szczególności... X X X - Co powiesz na partię szachów? Ron poderwał głowę na głos przyjaciela i skinął mu lekko głową. - Jeszcze nie znudziło ci się ciągłe przegrywanie? Harry roześmiał się i usiadł w fotelu. - Wiesz jak to mówią... wystarczy tylko ten JEDEN raz, a ból zniknie. Ron pokręcił bezsilnie głową. - W takim razie przygotuj się na spore baty staruszku. Już po chwili przyjaciele pogrążyli się w wyjątkowo pasjonującej rozgrywce. Niestety usilnie starający się dotrzymać kroku Ronowi – Harry, musiał w końcu skapitulować. Trach! Osaczony Król czarnowłosego chłopaka nie miał innego wyjścia jak odrzucić swój miecz w geście poddania. - Szach! Mat! – zakrzyknął Ron uśmiechając się szeroko. Harry westchnął teatralnie i wykonał gest jakby przytrzymywał ostrze wbite w jego pierś. - "I ty Brutusie!" – zaśmiał się. Zanim Ron zdążył zapytać "Kto to do diabła jest Brutus???", uwagę obu chłopaków zwrócił odgłos rozsuwanego obrazu zza którego wyszli Hermiona z Seamusem. Dziewczyna obejmowała mocno rękoma opasłą białą księgę i ku zaskoczeniu obu chłopców wpatrywała się intensywnie w podłogę, cały czas rozmawiając ze swoim towarzyszem. Ron i Harry wymienili zdziwione spojrzenia i ponownie powrócili do dziwnej sceny. Byli za daleko aby słyszeć o czym tych dwoje rozmawia, jednak byli nieco zdumieni zachowaniem przyjaciółki. Harry poczuł irracjonalny niepokój, kiedy zaczerwieniona Hermiona skinęła lekko głową Seamusowi na co tamten odpowiedział szerokim uśmiechem. Potem nachylił się i szepnął jej coś do ucha co zaowocowało pojawieniem się na jej policzkach rumieńca. W końcu Seamus pożegnał się z nią i zniknął na schodach do swego dormitorium. Hermiona otrząsnąwszy się nieco rozglądnęła się po pokoju i zauważyła wpatrzone w nią zaciekawione oczy dwójki przyjaciół. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej ale podeszła do ich stolika. - Cześć chłopaki – przywitała ich siadając obok. Skinęli jej na powitanie po czym wymieniwszy ze sobą krótkie spojrzenia zaczęli nową grę. - Byłaś w bibliotece? – ustawiający pionki Harry wskazał na trzymaną przez nią księgę. Skinęła głową. - Tak. Szukałam jakiś informacji o Tomie. Harry zesztywniał nieco na dźwięk tego imienia. - No i z jakim wynikiem? – zapytał Ron. - Nie mam pojęcia – wzruszyła ramionami. – Mam niewielki ślad, ale to jeszcze za mało aby wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Westchnęła głęboko. - Co jest? – zapytał z troską Harry. – Czegoś nam nie mówisz? Posłała mu lekki uśmiech i nagle spoważniała. - Tom poprosił mnie o korepetycje. Harry popatrzył na nią zszokowany. - Słucham? - Prosił o pomoc w Historii Magii. Ron przełknął głośno ślinę. - I co ty na to? - Zgodziłam się. W oczach Harry'ego błysnęło zmartwienie. - Jesteś pewna? - Nie w stu procentach, nie mniej jednak zrobię to. - A jeżeli to jakiś przekręt? - A jeśli naprawdę potrzebuje pomocy? - Herm... - Harry, daj spokój! – zirytowała się dziewczyna. – Potrafię o siebie zadbać. - W to nie wątpię, ale... - Żadnego "ale"! Nie wycofam się z obietnicy, tylko dlatego, że wydaje ci się, że może mi coś grozić. Ron postanowił się wtrącić. - Herm. Harry wcale nie twierdzi, że masz się wycofać. Rzuciła mu ostre spojrzenie, które szybko przeniosła na czarnowłosego chłopaka. - W taki razie co H-a-r-r-y twierdzi? Ten do którego skierowane było to pytanie wytrzymał jej wzrok. - Mówię tylko abyś była ostrożna. Złagodniała nieco. - Wiem – westchnęła. – Przepraszam chłopaki. Miałam ciężki dzień. Ron machnął bagatelizująco ręką udając, że nie zauważa napięcia w dalszym ciągu panującego między dwójką jego przyjaciół. Uśmiechnął się lekko. - Wszyscy mieliśmy. I to nie tylko dzień, ale i cały tydzień – zauważył. – Mam jednak pomysł jak się możemy nieco zrelaksować. Brwi dziewczyny uniosły się lekko do góry w zaciekawieniu. - Co masz na myśli? - Cóż... w ten weekend mamy wypad do Hogsmeade, prawda? – zapytał retorycznie, a kiedy Harry i Hermiona kiwnęli głowami, kontynuował. – Fred i George wspominali, że planują wielką imprezę w sobotę ze względu na iluś-tam-miesięczną "rocznicę" otwarcia ich sklepu. Oczywiście zapraszają nas wszystkich w ten dzień około trzeciej po południu. Harry roześmiał się. - Ciekawe co tym razem zmalują? Bo w oczach jeszcze mi się mieni od dnia ich otwarcia. Rozbawiony Ron skinął głową. - Oczywiście w niczym nie chcą się zdradzić, ale możemy być pewni, że to przejdzie to do historii. Harry potrząsnął bezsilnie głową wiedząc doskonale do czego zdolni są bliźniacy Wesley, po czym zwrócił się do dziwnie cichej Hermiony. - To chyba niezły pomysł, nie sądzisz? Uśmiechnęła się bez przekonania. - Tak... jasne. Tyle tylko, że... dołączę tam do was nieco później gdyż mam wcześniej pewne plany. - Jakie? Zaczerwieniła się. - Hmm... no wiecie... Seamus zapytał mnie czy bym z nim nie poszła do Trzech Mioteł na maślane piwo w ten weekend no i ja... jakby to powiedzieć... zgodziłam się. Harry popatrzył na nią tak jakby wyrosła jej druga głowa. - Seamus cię zaprosił? - No tak... ale z pewnością zdążę na imprezę w sklepie bliźniaków, tyle tylko, że nieco się spóźnię. Harry w dalszym ciągu starał się przyswoić sobie tą informację, gdyż z niewiadomego dla niego powodu spowodował on, że poczuł się dosyć niewyraźnie. - Masz randkę z Seamusem? - No przecież mówię. - Kiedy to... kiedy cię zaprosił? – wykrztusił. - Przed chwilą. Wychodziłam akurat z biblioteki, gdy do mnie podszedł... a zresztą to nieważne... nie muszę się przecież tłumaczyć – zakończyła z dziwnym błyskiem w oku. Harry zakrztusił się gwałtownie. - A... tak... no jasne… ja tylko pytam. Nie denerwuj się znowu. - Nie ma sprawy Herm – Harry usłyszał głos Rona. – Wpadniesz kiedy będziesz mogła. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić. Harry odwrócił się gwałtownie i w bezbrzeżnym zdumieniu popatrzył na przyjaciela. Zważywszy na poprzednie lata i to jak Ron zachowywał się w stosunku do Hermiony, Harry spodziewał się kolejnego wybuchu zazdrości ze strony najlepszego przyjaciela. Wystarczyło przecież wspomnieć jego stosunek do Victora Kruma i balu na który ten ją zabrał. Tymczasem teraz... Ron zachowywał się tak, jakby zaistniała sytuacja zupełnie go nie interesowała. A jakby tego było mało... w jego głosie było można wyczuć coś w rodzaju - (nie był tego pewien) - powstrzymywanego rozbawienia. Harry poczuł, że zaczyna go znowu boleć głowa. - Wszystko okej Harry? – jakby zza ściany usłyszał zmartwiony głos Hermiony. – Wyglądasz jakbyś źle się poczuł. Potrząsnął gwałtownie głową odganiając dziwne uczucie i wzruszył ramionami. - Tak jasne. Przepraszam Herm... po prostu mnie trochę zaskoczyłaś. Ja również mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić. Uśmiechnęła się do niego. - Dzięki Harry i nie masz za co przepraszać. Przyjrzał się jej przekornie. - Ale obiecaj, że wpadniesz do bliźniaków? Roześmiała się. - Pewnie, że tak. Szczególnie, że jak znam życie to znowu zmienią Rona w wielkiego kanarka. Ron zakrztusił się gwałtownie pitym właśnie sokiem. - Hej! Wypraszam sobie! Trójka przyjaciół wybuchła wesołym śmiechem. ... Może gdyby byli bardziej uważni podczas tej rozmowy zauważyli by coś co umknęło ich uwadze. Może gdyby jedno z nich odwróciłoby na ułamek sekundy głowę i spojrzało na schody prowadzące do męskiego dormitorium, ujrzeli by osobę, która słyszała ten ich cały dialog. Może... zauważyliby młodego Toma Riddle, który bardzo dziwnie się im przyglądał. Może... ujrzeliby jego oczy, które błyszczały intensywnie od skrywającej się w nich wewnętrznej siły. Może... X X X Glizdogon szedł powoli pogrążonymi w ciemnościach korytarzami zamku swego pana. Odkąd kilka dni wcześniej został przez niego zmuszony do otworzenia Kryształowej Komnaty, po prostu nie mógł dojść z tym do siebie. Potrząsnął głową w bezsilności zmieszanej z bólem. Koszmar... to po prostu koszmar! Zamknięty nocami w swoich komnatach Peter czuł, że naprawdę niewiele brakuje mu do utracenia resztek zdrowego rozsądku i pogrążenia się w otchłani winy i chaosu, na które z całą pewnością zasłużył. Przeklinał siebie jak i cały swój ród zdrajców i morderców. Glizdogon potrząsnął bezradnie głową. Czarny Pan dobrze wiedział jak wykorzystywać słabości ludzkie na swoją korzyść. Bawił się uczuciami i obawami innych tak, aby wyczuć ich najsłabsze punkty i potem bezlitośnie wykorzystać nadarzającą się sposobność. I najpotężniejsza z tych "słabości" była właśnie zamknięta w potężnych kryształach komnaty. A to, że się tam znajdowała, było zasługą tylko i wyłącznie Petera Petrigrew. ... Rozpoczęła się wojna. Lord Voldemort wrócił w swojej pełnej mocy i chęci zemsty nad światem, który nie chciał mu się podporządkować. Wierne oddziały Śmierciożerców z każdym dniem i z każdą godziną przybierały na sile werbując coraz to nowych zwolenników znęconych chęcią władzy i bogactwa, jakich nie był w stanie im zapewnić obecny porządek. Nieustraszeni, bezwzględni i gotowi na śmierć. Czekający z niecierpliwością na każdy, nawet najbardziej szalony lub sadystyczny rozkaz swojego władcy. Przekonani o jego mocy i sile sądzili, że nie ma nikogo, kto byłby w stanie się mu przeciwstawić. Mylili się jednak... Czarny Pan obawiał się kogoś. Jednego człowieka, który posiadał moc większą od wszystkich innych i którego siła tylko czekała aby wydostać się na zewnątrz. Śmierciożercy nie mieli o niczym pojęcia, jednak... Peter wiedział. Był to Harry Potter. Albus Dumbledore i jego świta żałosnych aurorów dawno już przestali interesować Czarnego Pana. Przewidywalni jak śnieg w zimie stanowili w ostatecznym rozrachunku jedynie sporą niedogodność. Rzecz jasna lekceważenie tego starego głupca byłoby błędem, jednak Lord Voldemort opracował idealny plan pozbycia się tej przeszkody. Jednak z Harrym Potterem sprawa była zupełnie inna. Jego największym atutem była nieprzewidywalność i wewnętrzna siła o której nie miał pojęcia. Jakkolwiek umknięcie przed śmiercią z ręki Czarnego Pana podczas pierwszego czy drugiego roku można było podciągnąć pod głupi fart, to spotkanie na cmentarzu po Turnieju Trójmagicznym czy atak na Departament Tajemnic, to tu... można było dostrzec fragmenty tego co mogło w przyszłości zagrozić istnieniu nowego porządku. Peter pokręcił głową w szoku. Siła Potterów i Evansów płynąca w żyłach tego chłopaka jest... niezmierzona. Już na samą myśl co stało się owej fatalnej nocy piętnaście lat temu, Glizdogonowi stawały włosy dębem na głowie. Nie było to jednak to co wszyscy sądzili. ... Peter nie zawracał sobie głowy rykoszetującą śmiertelną klątwą, którą Voldemort ugodził małego Pottera, gdyż jego samego już wtedy tam nie było... Nie spędzała mu również snu z powiek jego pierwsza zdrada. Ta, która doprowadziła Czarnego Pana do domu Potterów... Jednak ta DRUGA... TA ostateczna... TA która sprawiła, że Glizdogon po raz pierwszy uzmysłowił sobie straszliwą zbrodnię jakiej się dopuścił. Ten rozkaz, jaki wykonał na bezpośrednie polecenie Czarnego Pana. Pamiętał tę chwilę tak dobrze jakby to było wczoraj. Powracała ona do niego każdej nocy w sennych koszmarach, jako część pokuty i przekleństwa jakie zawisło nad niego głową. ... Oczy James'a, kiedy ujrzał Petera u boku Voldemorta. Śmiertelna klątwa trafiająca go prosto w piersi. Rogacz leżący bez ruchu na podłodze. Droga na piętro, skąd dochodził płacz dziecka. Lilly Potter osłaniająca swoim ciałem małego Harry'ego. Błysk przeklętego, zielonego światła. Czarny Pan robiący krok nad nieruchomą kobietą. Uspokojone dziecko, patrzące bez strachu w wycelowaną w niego różdżkę. Słowa klątwy Voldemorta urwane w pół słowa. Cichutki i ledwo słyszalny dźwięk rozchodzący się po dziecinnym pokoju... Zszokowane i pełne nagłego strachu spojrzenie Czarnego Pana... Sekundy jakie upłynęły dla Petera, a które wydawały się latami... Sprawdzenie źródła głosów... Kolejny szok... ROZKAZ!!! Wykonanie rozkazu Voldemorta, który całkowicie zniszczył duszę młodego Petera. Druga ZDRADA!!! Ta najgorsza ze wszystkich. ... Glizdogon zatrzymał się na moment w ciemnym korytarzu starając się uspokoić nieco swój oddech. Zawsze tak było ilekroć powracał wspomnieniem do tamtej nocy. Po chwili ruszył dalej i otworzywszy drzwi komnaty na końcu korytarza, podszedł do wielkiego tronu stojącego pośrodku i ukląkł przed siedzącym w nim swoim władcą. - Przybyłem na twoje wezwanie Panie – powiedział nie podnosząc wzroku. Krwistoczerwone oczy Voldemorta spoczęły na słudze. - Jak przygotowania do ataku? – zasyczał. - Wszystko gotowe mój Panie. Bal Zimowy w Hogwarcie odbędzie się tak jak zawsze. Oddziały Śmierciożerców są gotowe na twój rozkaz Panie. Wszystko odbywa się dokładnie tak jak to zaplanowałeś. Voldemort skinął z zadowoleniem głową. - Jak idzie tworzenie Portalu Aparcyjnego? - Również jest na ukończeniu. Jeszcze tylko kilka dni Panie, a będzie go można użyć. - Doskonale Glizdogonie, doskonale. Mroczny mag zamyślił się na chwilę, a drżący sługa nie śmiał mu przerywać. W końcu... - Jakieś nowe informacje od moich sług w Hogwarcie? - Tak Panie. Jeden się odezwał. Zaczął wprowadzać w życie twój plan dotyczący Pottera i jego przyjaciół. Na wargach Voldemorta pojawił się cień sadystycznego uśmiechu. - Taaaak!!! Najpierw zabijcie tą szlamę! Tym parszywym Wesley'em zajmiecie się później. Tylko pamiętaj Glizdogonie... Potter ma to widzieć! Czy wyrażam się jasno? - Tak Panie – Peter pochylił się jeszcze niżej czołem niemal dotykając posadzki. – Dwójka twoich najwierniejszych sług już ustaliła miejsce gdzie Granger zginie. Twój szpieg w Hogwarcie doprowadzi ją tam w ten weekend w Hogsmeade. - Potter musi widzieć jej śmierć! – powtórzył Voldemort. - Tak będzie o Panie! - Możesz odejść! Glizdogon zawahał się lekko co nie umknęło uwadze Czarnego Pana. - Co jeszcze sługo? Peter zadrżał. - Panie! Wybacz mi śmiałość, ale jest jeszcze jedna sprawa. - Mów! - Panie! Chodzi o twojego... syna. Oczy Voldemorta błysnęły zimnym okrucieństwem. - Tak? - Nasi szpiedzy... oni... nikt nie byli w stanie... Błagam o łaskę Panie, ale nie uzyskaliśmy o nim żadnych informacji. Wszelkie nasze źródła zawiodły. - A matka? - Również nic Panie. Zaklęcie chroniące jej tożsamość jest zbyt potężne. Voldemort zaczął z namysłem bawić się swoją różdżką. W końcu jego oczy błysnęły. - Niech moi słudzy w Hogwarcie zwrócą na niego szczególną uwagę. Nie lubię niejasnych sytuacji Glizdogonie, szczególnie jeżeli jest z nią związany ktoś o mojej krwi. Macie odkryć wszystko co tylko jest możliwe o moim bękarcie. Czy wyrażam się jasno? - Tak Panie. Peter chciał się podnieść z posadzki jednak zamarł nagle na dźwięk głosu swego władcy. - Glizdogonie... pamiętaj o tym, że lepiej by było dla ciebie, gdybyś nie przynosił mi już więcej niepomyślnych wieści. X X X Oto nadszedł czas działania. To się stanie już jutro. Właśnie otrzymałem potwierdzenie od wysłannika Czarnego Pana, że wszystko zostało odpowiednio przygotowane. Co najważniejsze, nie będę osamotniony w swych działaniach. Dzisiejszego ranka dostałem zaszyfrowaną wiadomość od moich rodziców. Zapowiedzieli mi, że to właśnie oni będą na mnie czekać w umówionym miejscu i to oni dokonają egzekucji na tej parszywej szlamie. Na Merlina! Wkrótce się to skończy! Na samą myśl, że musiałem zbliżyć się do tej durnej Granger aby mogła mi zaufać przechodzi mnie dreszcz wstrętu. Oto ja! Czarodziej szlachetnej krwi, muszę udawać zainteresowanie tą żałosną dziewczyną. Jednak pewne poświęcenie ku chwale Czarnego Pana musi zostać spełnione. Moi rodzice również od lat ukrywają swoją prawdziwą tożsamość przed Magicznym Światem. Jednak już wkrótce się to zmieni! Krok po kroku... Harry Potter zostanie unicestwiony, a cała moja rodzina dozna chwały przebywania w towarzystwie tego, który zaszczycił nas możliwością noszenia swego znaku. Taaak!!! Wkrótce niezmierzone bogactwa i władza będzie w naszych rękach... ... Przedtem jednak muszę jeszcze zrobić jedną rzecz. Muszę porozmawiać z synem Czarnego Pana, który przebywa w Hogwarcie. Na początku nie wiedziałem co o tym myśleć. Kiedy po szkole rozeszła się wieść, że Krew z JEGO Krwi będzie uczęszczał na zajęcia razem ze mną, chciało mi się krzyczeć z radości. Przebywać tak blisko chłopaka, którego więź z Czarnym Panem jest niepodważalna i wieczna, już samo w sobie było wstrząsającym przeżyciem. Chciałem paść przed nim na kolana i zaoferować swoją służbę tak samo, jak uczyniłem to wcześniej wobec jego mrocznego ojca. Powstrzymałem się jednak... przynajmniej wtedy. Obserwowałem go z uwagą i w spokoju analizowałem każdy jego krok. Instynktownie wyczułem, że prowadzi on jakąś grę, która wkrótce okaże się brzemienna w skutkach. Z każdym upływającym dniem i z każdą mijającą godziną przekonywałem się o tym, że nie mylę się co do jego motywów. No bo jak można by to inaczej wytłumaczy, jak nie tym, że syn Czarnego Pana planuje dokładnie to samo co ja? Zauważyłem jak odnosi się do uczniów i nauczycieli. Jak raz za razem zbliża się do przeklętego Pottera i jego żałosnych przyjaciół po to tylko aby zasiać zamęt w ich głowach. Jak pokazuje fragmenty swojej mocy, której mógł nauczyć go tylko najpotężniejszy mag na świecie... jego własny ojciec. Widziałem, jak udało mu się doprowadzić do rozejmu z łatwowiernym Potterem, tak aby to wyglądało na niczym nie wymuszoną propozycję. Lub choćby ostatnia lekcja Obrony Przed Czarną Magią... Może i nie mam jeszcze takiego doświadczenia jak moi rodzice lub inni wielcy Śmierciożercy, jednak obserwowanie go w czasie akcji było przeżyciem niemal mistycznym. Inni tego nie czuli, jednak pulsowanie Mrocznego Znaku na moim przedramieniu było dla mnie aż nadto potrzebnym dowodem. Mroczna magia w tym chłopaku była niezwykle podobna do tej, którą wyczuwałem kiedy miałem zaszczyt przebywać w obecności Czarnego Pana. ... I z tego też powodu powziąłem pewną decyzję. Zrozumiałem, że Tom Riddle prowadzi swoją własną grę z Potterem i jego przyjaciółmi. Coś, co w swym zamyśle z pewnością doprowadzi do jego zguby. Jestem niemal pewien, że jako syn Czarnego Pana, pozostaje on z nim w bezpośrednim kontakcie. Nie ma innego wyjścia. Dlatego nie chcę, abym jakimś nieprzewidzianym zbiegiem okoliczności, mógł przez przypadek przeszkodzić Tomowi w realizacji jego planu. Dlatego też muszę doprowadzić do naszej konfrontacji... Muszę ujawnić przed nim mój plan, chociaż pewnie i tak się w nim doskonale orientuje... Muszę oddać się pod jego rozkazy, tak aby nikt ani nic nam nie przeszkodziło... Kiedy stanę u boku syna Czarnego Pana, będę po prostu niepokonany. Taaak!!! Niech ta żałosna szlama cieszy się ostatnimi godzinami życia. X X X Księga zaginionych aurorów, zdecydowanie nie była lekturą do poduszki, dlatego też Hermiona czytała ją przy jednym ze swoich ulubionych stołów w szkolnej bibliotece. Westchnęła z frustracją i przetarła palcami zmęczone oczy. Dzień coraz bardziej zbliżał się ku końcowi, a ona w dalszym ciągu nie znalazła nic, co mogłoby naprowadzić ją na ślad Toma Riddle. W dodatku popadała w coraz większe przygnębienie. Dziesiątki nazwisk wybitnych czarodziejów i czarownic, którzy zaginęli i najprawdopodobniej oddali życie w walce z Voldemortem. Ich opisane w szczegółach życie i dokonania, wygrane bitwy czy nawet szkolne oceny i anegdoty uczniów o nich z czasów, kiedy ci studiowali jeszcze w Hogwarcie czy innej szkole Magii i Czarodziejstwa. Ci ludzie posiadający własne życia i marzenia, nagle i bezlitośnie zostali wymazani z istnienia przez jedno straszliwe słowo. ZAGINIENI. Kolejne nazwiska przewijały jej się przed oczami aż w końcu doszła do końca książki i jej uwagę zwróciła pojedyncza kartka zawierająca zaledwie kilka nazwisk. Kilka samotnych nazwisk, bez żadnych opisów czy informacji o rodzinach... Przez chwilę zastanawiała się co to ma wszystko znaczyć, kiedy ją olśniło. To były nazwiska szpiegów! Ludzi, którzy według wszelkiego prawdopodobieństwa pracowali w głębokiej konspiracji dla nikogo innego jak dla samego Zakonu Feniksa. Tak! To musiało być to! Z ostrożną uwagą przesunęła wzrokiem po pięknie ukształtowanych literach... Albertus Kont Arienne Bass Frederic Strawblood Sebastian von Arhus Artemis Pride Esperanza Domingez Charles Burn Westchnęła głęboko czując, że nareszcie do czegoś doszła. Być może Tom dawał jej wskazówkę, że ktoś z jego rodziny należał do tej grupy zaginionych? Ale to przecież nie miało sensu, prawda? W jaki sposób szpiedzy, którzy niewątpliwie oddali życie pracując dla Zakonu, mogli być w jakikolwiek sposób spokrewnieni z młodym Riddle, a co za tym idzie z Voldemortem? Przecież z tego co wiadomo... wszyscy z jego najbliższej rodziny powymierali wiele lat temu (oczywiście za wyjątkiem Toma). Zarówno rodzice jak i wszyscy bliżsi lub dalsi krewni, po prostu nie żyli. Chyba, że... Jeszcze raz przebiegła wzrokiem nazwiska. Czy to możliwe? Nie! Raczej nie! A jeśli? Lodowate zimno rozeszło jej się wzdłuż kręgosłupa i z wielkim wysiłkiem opanowała drżenie. TO NAPRAWDĘ MOGŁO BYĆ TO!!! - Panno Granger – zabrzmiał za jej plecami znajomy beznamiętny głos. – Raczy mi pani wyjaśnić, skąd wzięła pani tę księgę? Dziewczyna odwróciła się gwałtownie i przestraszona wbiła wzrok w stojącego za nią profesora Snape'a. - S... skąd? – zająknęła się. – Z biblioteki panie profesorze. Lodowato zimne oczy wpatrywały się w nią z irytacją. - Domyślam się, że nie z kuchni, panno Granger – syknął. – O ile się jednak nie mylę, to ta właśnie pozycja znajduje się w dziale ksiąg zakazanych. A co za tym idzie, nie ma pani prawa jej przeglądać. Kto ją pani dał? Zszokowana Hermiona przyjrzała się książce. Dział Ksiąg Zakazanych? Jakim cudem? Racja! Przecież są tam nazwiska szpiegów. Czemu do diabła nie zwróciłam uwagi skąd ją Tom przywołał? Głupia! Głupia! Głupia! - A więc to młody pan Riddle – usłyszała nagle głos profesora. Szlag! Czyżbym powiedziała jego imię na głos? Cholera! Jak mogłam do tego dopuścić? Podniosła powoli wzrok na Mistrza Eliksirów. - Dwadzieścia punktów od Gryffindoru! – zagrzmiał. – A teraz raczy mi pani oddać tą książkę. Pokonana Hermiona posłusznie podała mu oprawiony w skórę biały tom, po czym ruszyła w kierunku wyjścia. W jej głowie odbijały się echem nazwiska, które przeczytała na ostatniej stronie księgi. Kont…Bass... Strawblood…Arhus... Pride... Domingez... Burn... To któreś z nich, zdecydowała. Któryś z tych aurorów musi być w jakiś sposób powiązany z Tomem Riddle. Wyszła z biblioteki nie oglądając się za siebie, dlatego też nie zauważyła czegoś, co na pewno dałoby jej wiele do myślenia... Śmiertelnie pobladły profesor Snape wpatrywał się w ostatnią stronę księgi z umieszczonymi na niej nazwiskami siedmiu zaginionych aurorów. Lodowaty pot wystąpił mu na czoło, kiedy jego wzrok spoczął na jednym konkretnym nazwisku. - Artemis... – szepnął z bólem. X X X Było już dobrze po północy, kiedy Tom Riddle wyszedł zza obrazu Grubej Damy. Uśmiechnął się lekko na widok pogrążonego w głębokim śnie obrazu (ten kto go wezwał najwyraźniej potrafił uśpić wścibską, namalowaną kobietę) i ruszył powoli korytarzami Hogwartu. Pogrążona w ciszy i ciemności szkoła sprawiała wrażenie oazy spokoju i bezpieczeństwa. Chłopak wiedział jednak, że daleko jej jest do tego stanu. Powoli doszedł do umówionego korytarza i oparł się plecami o ścianę czekając na swojego rozmówcę. Nie trwało to długo. Znajomy cień wyłonił się zza zakrętu i zatrzymał się od niego w odległości niecałych dwóch metrów. Oczy Toma błysnęły zrozumieniem, kiedy rozpoznał z kim ma do czynienia. Nowoprzybyły pochylił nieco głową w oznace szacunku. - Chciałeś ze mną porozmawiać? – w głosie młodego Riddle nie można było wyczuć żadnych emocji. - Tak, Tom – odparł pytany. – Ośmieliłem się cię tu poprosić ze względu na szacunek jakim darzę twojego wielkiego ojca. Oczy chłopaka zamieniły się w lód. - Mów dalej. - Wiem, że planujesz coś w związanego z Potterem i nawet nie śmiem pytać co to takiego. Jednak sytuacja zmusiła mnie do spotkania się z Tobą. - Dlaczego? - Dzisiaj, Czarny Pan przekazał mi przez wysłannika swoją wolę. Wprowadza on w życie plan, mający na celu zniszczenie Pottera i jego przyjaciół. Na pierwszy ogień idzie ta szlama. Riddle wykrzywił usta w lekkim uśmiechu. - Teraz rozumiem to twoje zachowanie w stosunku do niej – zauważył. – Ciekawy obrałeś sposób muszę przyznać. - Dziękuję Tom – jego rozmówca pochylił się jeszcze niżej. – Pochwała z ust syna Czarnego Pana ma ogromną wartość. - Nie wątpię – stwierdził cierpko. – Dlaczego się ze mną skontaktowałeś? - Musiałem się upewnić czy moje działania nie staną na przeszkodzie twoim? - O to się nie martw. Nikt nie jest w stanie przeszkodzić w moich planach – głos Toma był spokojny i niczym nie zmącony. – A teraz... powiedz mi krok po kroku co zamierzasz zrobić i kiedy. - Dlaczego? - Czy to nie proste Śmierciożerco – uśmiechnął się. – Bo pragnę mieć miejsca w pierwszym rzędzie gdy to się stanie. X X X Severus Snape zerwał się gwałtownie z łóżka i błyskawicznym ruchem wyciągnął spod poduszki na której zawsze sypiał, swoją różdżkę. Jej koniec wycelował w siedzącą spokojnie w fotelu postać dobrze widoczną w świetle kominka. Oczy Mistrza Eliksirów zwęziły się gwałtownie, gdy rozpoznał intruza. - Drogi panie Riddle – jego wzrok na ułamek sekundy zatrzymał się na wskazówkach zegara stojącego na kominku. – Ma pan pięć sekund aby powiedzieć mi, co pan robi w mojej komnacie i to o drugiej w nocy, zanim odbiorę Gryffindorowi tyle punktów, że nie odrobi ich przez następnie milenium? Uśmiechnięty dobrotliwie Tom, upił łyk herbaty z trzymanej w dłoniach parującej filiżanki. - Cóż panie profesorze... potrzebuję wspólnika w jednym zadaniu, które zamierzam wykonać i doszedłem do wniosku, że pan będzie do tego najodpowiedniejszy. Snape zamrugał gwałtownie. - Co... co takiego? Dlaczego? Tom wskazał powoli na białą księgę leżącą na nocnym stoliku, tą samą którą wcześniej wskazał Hermionie, a którą zabrał jej Snape. - Dlatego... że ona zawsze ci ufała Severusie. Teraz moja kolej, aby to uczynić. Trzymająca różdżkę ręka Mistrza Eliksirów zadrżała gwałtownie, po czym bezsilnie opadła w dół. X X X Następnego ranka, siedzący przy swoim biurku Albus Dumbledore, podniósł z zaciekawieniem głowę na dźwięk otwieranych drzwi do jego gabinetu. Znajoma ubrana na czarno postać skinęła mu głową na przywitanie. - Witaj Severusie – dyrektor przywitał Mistrza Eliksirów. – W czym mogę ci pomóc? Stary mag z zaskoczeniem zauważył lekkie wahanie pytanego, jednak znikło ono tak samo szybko jak się pojawiło. - Witaj Albusie. Chciałem cię zapytać o Pottera. Dumbledore wyprostował się w fotelu. - Co z Harrym? - Dzisiaj uczniowie udają się do Hogsmeade, prawda? On również? - Zgadza się. Głos Snape'a w dalszym ciągu był zupełnie wyprany z emocji. - Jak dobrze rozumiem przydzieliłeś mu kogoś z Zakonu do ochrony? - Tak, oczywiście – brwi czarodzieja podjechały lekko do góry. – Według moich zaleceń, to gdy Harry znajduje się poza murami szkoły, musi być pod obserwacją. Szczególnie w czasach jak te. - Kogo wyznaczyłeś? - Nymphadora Tonks zgłosiła się na ochotnika. Bardzo lubi Harry'ego. A dlaczego pytasz? - Chciałbym zająć dziś jej miejsce. Nawet jeżeli dyrektor był zdumiony tą niespodziewaną prośbą, to nie dał tego po sobie poznać. - Myślę, że da się to zrobić. Snape skinął mu lekko głową i odwrócił się w kierunku wyjścia. Zatrzymał się jednak na chwilę, kiedy usłyszał... - Co się dzieje Severusie? Czarnowłosy czarodziej spojrzał na niego przelotnie. - Lepiej abyś nie wiedział. Dyrektor zmarszczył brwi. - Sev... - Albusie ufasz mi? Dumbledore zamrugał zaskoczony pytaniem. - Oczywiście, że tak. Wiesz przecież o tym. - No to zaufaj mi i tym razem, dobrze? Siła przebijająca z tonu głosu Mistrza Eliksirów nie pozostawiała pola do dyskusji. Dyrektor westchnął. - W porządku przyjacielu. Rób co uważasz za słuszne. Potrzebujesz wsparcia? - Dziękuję, ale mam wsparcie jakiego potrzebuję. Do zobaczenia. Kiedy zniknął za drzwiami zaskoczony dyrektor oparł się wygodnie o fotel. ... Czy to możliwe? Czy to nie jakieś złudzenie? Czy może jakaś przewrotna gra odbitego światła? Czy też mimowolny skurcz mięśni twarzy byłego Śmierciożercy? Czy naprawdę mówiąc to ostatnie zdanie Severus Snape się... uśmiechnął? X X X Harry był niespokojny. Było to nieokreślone i niezrozumiałe, ale coś zdecydowanie mu w tym dniu nie grało. Zupełnie tak jakby jakaś obca siła wsadzała mu do głowy dziwaczne i niepokojące obrazy. Wiedział, że nie śni i jest całkiem przytomny, jednak cały czas czuł nieodpartą potrzebę uszczypnięcia się, aby sprawdzić, czy to aby na pewno rzeczywistość. I co tu dużo mówić... kilka razy właśnie to zrobił. Nie spał jednak. Było około dziesiątej rano w sobotę, kiedy pod szkołę przyprowadzono karoce mające za zadanie zawieźć uczniów do Hogsmeade. Już sam widok zaprzężonych do nich Terestali sprawił, że chłopak poczuł nieprzyjemne zimno rozchodzące się wzdłuż kręgosłupa. A to był dopiero pierwszy ze znaków, jakie pojawiały się nieustannie poprzez cały dzień. Wraz z Ronem, Nevillem i Collinem, Harry wsiadł do jednej z karoc, która po chwili ruszyła do miejsca swojego przeznaczenia. Wcześniej chłopak rozglądał się w poszukiwaniu Hermiony, jednak nigdzie nie mógł jej znaleźć. Kiedy dotarli do wioski, na chwilę udało mu się zapomnieć o tym co czuł od samego początku dnia i wspólnie z przyjaciółmi zanurzył się w wielobarwny i wesoły tłum czarodziei i czarodziejek. Irracjonalny niepokój powrócił jednak ze zdwojoną siłą, a co najdziwniejsze koncentrował się on tylko i wyłącznie wokół postaci dziewczyny o puszystych, brązowych włosach. ... Po kilku godzinach spędzonych w Trzech Miotłach i Miodowym Królestwie, Harry odłączył się od przyjaciół mówiąc, że ma pewną sprawę do załatwienia. Ron zorientowawszy się natychmiast o co mu chodzi, skinął tylko lekko głową i przypomniał tylko o późniejszym spotkaniu w sklepie Freda i George'a. Neville i Collin machnęli mu tylko na pożegnanie po czym zaproponowali Ronowi wyprawę do sklepu Zonka. Tymczasem Harry nie niepokojony przez nikogo powoli ruszył dobrze znaną mu trasą i po kilkunastu minutach zatrzymał się i popatrzył na widniejący daleko przed nim, budynek. Wrzeszcząca Chata, zawsze wywoływała wśród uczniów Hogwartu wiele emocji. Znana jako miejsce rządzone przez duchy i upiory, była jednym z ulubionych tematów nocnych opowieści zarówno w męskich jak i dziewczęcych dormitoriach. Historyjki o tym co się tam dzieje powstawały jak grzyby po deszczu, a zła sława tego domostwa powodowała, że nikt nigdy nie zapuszczał w głąb polany na której się ona znajdowała. Nie mówiąc już zupełnie o jakichkolwiek próbach zapuszczania się do środka upiornego domu. Harry jednak wpatrując się w skazane na potępienie domostwo wcale nie czuł strachu czy obrzydzenia, tylko... wzruszenie. Dla tego chłopca Wrzeszcząca Chata nie była miejscem, którego należało się bać, tylko pomnikiem pamięci wyjątkowego i bliskiego chłopcu człowieka. Syriusza Blacka. Harry musiał tu przyjść sam i był wdzięczny swemu najlepszemu przyjacielowi, że ten to rozumiał. Harry przymknął na moment oczy rozkoszując się ciszą panującą wokół, po czym odetchnąwszy głęboko z powrotem popatrzył na widniejący w oddali dom. - Witaj Syriuszu – zaczął cicho. – Wiele czasu upłynęło odkąd ostatnio rozmawialiśmy. Przepraszam cię drogi Łapo i obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. Przysiadł na kamieniu i na moment ukrył twarz w dłoniach. - Byłem wściekły na ciebie Syriuszu – kontynuował. – Byłem zły za to, że przez ciebie znowu jestem sam. Teraz wiem, że było to podłe i samolubne, jednak muszę ci wyjaśnić dlaczego tak się czułem. Zajęło mi to wiele czasu... ale teraz nareszcie jestem gotowy. - Kiedy... kiedy umarłeś... gdy zniknąłeś za tą przeklętą zasłoną... cały mój świat stracił dotychczasowy sens. Tak nie powinno być, wiesz? Świat nie powinien mi cię zwracać, a potem znowu odbierać. To było niesprawiedliwe i okrutne. Byłeś moim opiekunem i przyjacielem kochany Łapo, a to właśnie z mojej winy straciłeś życie, które nie tak dawno odzyskałeś. Przeze mnie Syriuszu... czułem, że to tylko i wyłącznie moja wina. Obwiniałem o to swoją głupotę i kompleks bohatera... a wina zżerająca mnie od środka sprawiała, że nie wiedziałem czy kiedykolwiek jeszcze będę mógł powrócić do życia. Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku i upadła na pokrytą śniegiem ziemię. - Jednak żyję Syriuszu. Żyję... mimo, że wydaje mi się, że na to nie zasługuję. Nie mam pojęcia dlaczego. Przecież gdziekolwiek bym nie był... Czegokolwiek bym nie robił... To zawsze ktoś przeze mnie zaczyna cierpieć. Moi rodzice... ty... Cedric... pan Wesley... Ron... Hermiona… I wielu innych. Nie potrafię zrozumieć jakim cudem mam jeszcze jakichkolwiek przyjaciół. Przecież, każdy z nich przez pozostawanie ze mną w bliskich stosunkach równie dobrze mógłby sobie na plecach namalować tarczę z napisem "Celuj tutaj Voldemorcie!". Pochylił się na moment i zgarnąwszy z ziemi odrobinę śniegu, ścisnął ją w dłoni czekając aż się roztopi. Lodowate zimno wyrwało go odrobinę z zamyślenia. - Naprawdę nie wiem już co o tym wszystkim myśleć. Czasami mam ochotę po prostu to wszystko rzucić, całą tą walkę i nieustanną niepewność i wreszcie zaznać odrobiny spokoju. Wiem jednak, że to nie jest możliwe. Dopóki Voldemort żyje, stanowi zagrożenie dla każdego dobrego człowieka, dlatego też musi zostać powstrzymany. Albo on albo ja, Syriuszu. Tak właśnie mówi przepowiednia. Jestem ciekaw czy wiedziałeś o niej jako członek Zakonu. Albo on... albo ja. Łagodny powiew wiatru przywrócił Harry'ego do rzeczywistości. Wstał z kamienia i jeszcze raz popatrzył na Wrzeszczącą Chatę. Ostatnie słowa modlitwy wspominające zmarłego ojca chrzestnego wymknęły się spomiędzy jego zziębniętych warg. - Brak mi ciebie Syriuszu. Byłeś moją jedyną rodziną. Harry już miał ruszyć z powrotem w kierunku centrum Hogsmeade, kiedy ni stąd ni z zowąd zorientował się, że klęczy w śniegu trzymając się oburącz za głowę. - Aaaaaaaaaaaaa...!!! Krzyk sprawiony potwornym bólem jaki wybuchł w jego czaszce sprawił, że ugięły się pod nim kolana i jak długi runął na śnieg. W tym samym momencie przez jego umysł przebiegł szereg obrazów, które sprawiły, że włosy stanęły mu dębem na głowie. - O Boże! Tylko nie to... Nie ONA!!! Tytanicznym wysiłkiem poderwał się na nogi i wyciągnąwszy błyskawicznie różdżkę, puścił się biegiem w kierunku Wrzeszczącej Chaty. Niemalże sparaliżowany potwornością otrzymanej przed momentem wizji, czuł jakby na sercu zaciskała mu się żelazna obręcz. OBY TYLKO ZDĄŻYŁ!!! X X X |
radziczek |
13.06.2005 09:56
Post
#4
|
Mugol Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 6 Dołączył: 13.06.2005 |
X X X
Dwieście metrów do Wrzeszczącej Chaty... Tup, tup, tup. Ja chyba oszalałem! Naprawdę nie mam pojęcia co się ze mną dzieje... Czuję się jakby ktoś wydzierał mi serce pazurami, a ja nie mam najmniejszej możliwości aby się temu przeciwstawić. Moja głowa! Ten ból... ten potworny ból, który paranoicznie nie ma w tej chwili najmniejszego znaczenia. Czuję się jakbym przeżywał to wszystko jeszcze raz od początku. Tak jak to było z Syriuszem... To samo uczucie wszechogarniającej paniki i bezsilności... gonione potrzebą zrobienia czegoś co może okazać się zgubne w skutkach. Nogi niosą mnie same... tup, tup, tup... Rosnący z każdą sekundą fronton rozpadającego się budynku oznajmia nieubłaganie, że jeszcze chwila... jeszcze sekunda..., a stanę w drzwiach najprawdopodobniej tylko po to, aby umrzeć. Dziwne... ale moje życie w tej chwili najmniej mnie obchodzi! ... Sto pięćdziesiąt metrów do Wrzeszczącej Chaty… Tup, tup, tup. Nie mogę oddychać, a mimo to biegnę coraz szybciej. Muszę zdążyć! To co widziałem było zapowiedzią... było proroctwem! JAKIM DO DIABŁA CUDEM MIAŁEM WIZJĘ PRZYSZŁOŚCI –TO SAM NIE WIEM!!! To proroctwo było jednak niezwykle bliskie. Niedaleka przyszłość... Szlag!!! Kilka minut... sekund? A może nawet to już się zdarzyło? NIE!!! Nie mogę o tym myśleć! Nie mogę TAK myśleć! Muszę ją ocalić... ... Sto metrów do Wrzeszczącej Chaty... Tup, tup, tup. Co ona zresztą tam robi to diabła??? Powinna teraz spacerować sobie z cholernym Seamusem po ulicach Hogsmeade, a nie... O Boże! Nawet nie potrafię o tym myśleć!!! Szybciej! Szybciej!! Szybciej!!! Zimny pot oblewa mnie całego, jednak prawdę mówiąc nawet mnie to nie obchodzi. W głowie tylko nieustannie tłucze się jedna myśl, aby zdążyć... ZDĄŻYĆ, zanim będzie za późno! Czuję już jak krew gotuje się w każdym milimetrze moich żył, a serce bije tak gwałtownie jakby się chciało wyrwać z mojej klatki piersiowej. ... Pięćdziesiąt metrów do Wrzeszczącej Chaty... Tup, tup, tup. WIZJA!!! Nie mogę... nie mogę o tym myśleć, bo po prostu padnę na kolana i będę płakał jak jakiś bezsilny szczeniak. Te rzeczy... te potworne i bezduszne tortury, które widziałem i czułem w swej wizji, a które wszystkie były przeznaczone dla niej! Dwie zakapturzone postacie, których twarze ukryte są za srebrzystobiałymi maskami sługusów Voldemorta! Dwoje Śmierciożerców, pastwiących się nad jej nieruchomym i zakrwawionym ciałem... ... ZABIJĘ!!! Sam Merlin mi świadkiem, że jeżeli ją skrzywdzą... jeżeli choć jeden włos spadnie jej z głowy.. to zabiję ich jak psy! A kiedy skończę z tymi, to zabiorę się za następnych! Jeden za drugim. ŚMIERĆ ZA ŚMIERĆ!!! Przyrzekam! Pozabijam ich wszystkich po kolei, aż w końcu dojdę to tego największego z łajdaków i sprawię, że będzie się czołgał jak oślizgły wąż w prochu u mych stóp błagając o swe nędzne życie zanim mu je zabiorę... ... Boże! Proszę cię! Niech nic jej nie będzie! POMÓŻ JEJ! ... Tup, tup, tup. Jestem przy drzwiach do Wrzeszczącej Chaty. ... TERAZ MYŚL! WIESZ, ŻE TO PUŁAPKA! MUSISZ SIĘ OPANOWAĆ, BO INACZEJ OBOJE MOŻECIE ZGINĄĆ! POSŁUCHAJ GŁOSU ROZSĄDKU I NIE ATAKUJ FRONTALNIE! PAMIĘTASZ? TAK SAMO BYŁO Z SYRIUSZEM!!! POMYŚL CHŁOPIE! A MOŻE TO TYLKO PRZEWIDZENIE! CZY JESTEŚ PEWIEN, ŻE CHCESZ RYZYKOWAĆ??? ... Przecież tu chodzi o Hermionę. ... ... ... MASZ RACJĘ! PIEPRZYĆ ROZSĄDEK! KOPA W DRZWI!!!!!! ... T-R-A-C-H!!!! X X X TRACH!!! Drzwi odskoczyły gwałtownie do środka po celnie wymierzonym kopnięciu. Harry zamrugał gwałtownie przyzwyczajając się do panującego wewnątrz mroku. Ułamek sekundy późnej, krew w jego żyłach zamieniła się w lód, gdy ogarnął spojrzeniem widok jaki się przed nim rozpościerał. Dwie znajome postacie, leżące bez ruchu na podłodze... - Hermiono! – krzyknął Harry i przeskakując nad nieruchomym Seamusem, dopadł do leżącej bezwładnie przyjaciółki. W jednej chwili ukląkł przy niej i delikatnie, jakby bał się ją uszkodzić, dotknął jej dłoni. Włosy stanęły mu dębem na głowie, gdy poczuła jak jest zimna. Stracił oddech i przez krótką chwile czuł, że zaraz podda się ogarniającej go panice. Spokojnie! Uspokój się Harry! Krzyczał w myślach. Pamiętasz Departament Tajemnic? Pamiętasz Neville'a? ZRÓB TO SAMO!!! Drżąc na całym ciele, Harry wyciągnął dłoń i palcami dotknął właściwego miejsca na jej szyi, tak, aby wyczuć puls... Fala ulgi jak go zalała w chwili gdy wyczuł miarowe tętno pod opuszkami palców była tak potężna, że na chwilę zrobiło mu się ciemno przed oczami. Wypuścił ze świstem powietrze z płuc orientując się dopiero teraz, że wstrzymał oddech, po czym delikatnie odgarnął włosy z czoła nieprzytomnej dziewczyny. - Herm – potrząsnął nią lekko. – Hermiono! Słyszysz mnie? Zero reakcji. - To ja, Harry! Proszę otwórz oczy. Musisz się obudzić. Czy mu się to zdawało, czy też jej powieki zauważalnie drgnęły. Nie chcąc zmarnować nadarzającej się szansy, kontynuował. - Wstawaj Herm! McGonnagal się wścieknie, jeżeli spóźnisz się na Transmutację. Wstawaj! Chyba nie chcesz oblać, co? Omal nie rozpłakał się z radości, kiedy zauważył, jak leżąca na ziemi przyjaciółka, wyraźnie się poruszyła. Słaby szept jaki wydobył się z jej ust, zabrzmiał w jego uszach jak najpiękniejsza muzyka. - Harry... - Tak? – zapytał przez ściśnięte gardło. - Gadasz głupoty. - Czemu, maleńka? - Przecież w weekend nie ma zajęć z Transmutacji. Dotknął dłonią jej policzka i poczekał, aż dziewczyna otworzy oczy. Chwilę później zielony wzrok napotkał ten niebieski. Uśmiechnął się. - Wiedziałem, że co jak co... ale perspektywa przegapienia lekcji na pewno cię rozbudzi. W odpowiedzi otrzymał słaby klaps w ramię. - Hej! A to za co? – udał oburzenie. - Za kolejną próbę wytknięcia mi, że jestem kujonką. Pokręcił głową z rozbawieniem zmieszanym z ulgą. - Możesz wstać? – zapytał. - Raczej nie... ale gdybyś pomógł mi usiąść, to byłoby super. Harry ostrożnie wywindował ją do pozycji siedzącej, kiedy nagle przypomniał sobie o jeszcze jednym aktorze tego dramatu. Odwrócił się w kierunku leżącego nieruchomo Seamusa i już miał do niego podejść, kiedy krzyk Hermiony osadził go na miejscu. - Harry, uważaj!!! Zadziałał zupełnie instynktownie i w ułamku sekundy. Nawet nie próbując odwrócić się w kierunku zagrożenia, jasnym było, że zajęłoby to zbyt wiele czasu, błyskawicznie wyciągnął różdżkę i zakreślił nią bardzo dobrze znany kształt. - Protego!!! Błękitna bańka ochronna okryła dwoje nastolatków dokładnie na czas, aby odbić dwie wymierzone w nich klątwy. Rykoszetujące zaklęcia trafiły w ścianę, wyrywając w niej dwie potężne dziury. Zużyte Protego zniknęło i Harry z wyciągniętą różdżką stanął twarzą w twarz ze swoimi przeciwnikami. Było ich dwoje. Dwoje Śmierciożerców skrytych za srebrnymi maskami. Otuleni w czarne płaszcze stali nieruchomo gotowi do ataku. Harry nie miał pojęcia o tożsamości swoich przeciwników, jednak ich postawa dawała mu tylko jedną, czytelną informację. Kobieta i mężczyzna. Najczystsza furia błysnęła w oczach czarnowłosego chłopaka, kiedy przed oczami na powrót stanęły mu obrazy z wcześniejszej wizji. Co prawda chwilowo sprawił, że zagrożenie nieco się oddaliło, jednak nie trzeba było być geniuszem, aby stwierdzić, że jeszcze spora droga jest do tego aby ono całkowicie znikło. - Bydlaki! – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Zapłacicie mi za to! Zza maski kobiety Śmierciożercy, dobiegł nieco stłumiony, sadystyczny śmiech. - Jesteś żałosnym głupcem Potter! Zjawiłeś się tu dokładnie tak jak tego planowaliśmy. Pójdziesz z nami grzecznie do Czarnego Pana, jednak wcześniej będziesz świadkiem widowiska, jakim będzie śmierć tej parszywej szlamy. Wściekłość bijąca z postawy Harry'ego była niemal namacalna. Szmaragdowozielone oczy błysnęły wewnętrzną siłą, a palce dłoni zaciśniętej wokół różdżki zwiększymy swój nacisk. - Niedoczekanie wasze! W następnej chwili rozpętało się piekło. X X X Harry błyskawicznie odwrócił się na pięcie i rzucił najpotężniejsze Protego na jakie tylko mógł się zdobyć, na zszokowaną i zbyt słabą aby coś w tej sytuacji zrobić, Hermionę. Przez mgnienie oka chłopak napotkał jej wzrok, w którym krył się tak potężny ładunek emocji skierowany ku niemu, że poczuł się jak uderzony obuchem w głowę. Momentalnie jednak doszedł do siebie i rzucił się w wir walki. Nagłym skrętem ciała uniknął pomarańczowego promienia wystrzelonego przez mężczyznę i w tej samej chwili podniósł czarami jedno z przewróconych krzeseł i rzucił nim w kobietę. Ta otrzymawszy cios uderzyła ciężko o ścianę, jednak szybko się otrząsnęła i zaatakowała. Harry poczuł ciepło czaru, jaki ominął jego głowę dosłownie o milimetry. Przyklęknął unikając następnego i ponowił atak. Zaklęcie obezwładniające roztrzaskało się snopem iskier po zderzeniu z barierą przeciwników, i wtedy też oboje zaatakowali. Nie w pełni utworzone Defentia, Chłopca Który Przeżył, nie miało innego wyjścia, tylko musiało zawieść. Harry przeleciał w powietrzu parę metrów i rozbijając na swojej drodze cienką drewnianą ścianę, wpadł do następnego pokoju. Resztki bariery obronnej uchroniły go od fatalnych obrażeń, jednak i tak poczuł siłę i moc tego uderzenia. Wypluł na podłogę krew, która zebrała mu się w ustach i skrzywił się z bólu dotykając uszkodzonego boku. Nie trzeba mu było wiedzy lekarskiej, aby stwierdzić, że ma co najmniej jedno pęknięte żebro, nie wspominając już o wielce prawdopodobnym krwotoku wewnętrznym. Stanął na nogi akurat na czas aby uniknąć zaklęcia, które wyłączyłoby go na dobra z dalszej walki. Splunął na podłogę krwią, jaka zebrała mu się w ustach i spokojnie przyglądnął się wpadającym do pokoju Śmierciożercom. Harry od zawsze był realistą. Wiedział doskonale czego może się spodziewać, kiedy przekroczył próg Wrzeszczącej Chaty i kiedy rozpoczął całą ta walkę. Jego szanse przeciwko dwóm doświadczonym i bezlitosnym przeciwnikom, były od samego początku niezbyt wielkie. Jednak to utrzymująca go na nogach wściekłość spowodowana atakiem na bliską mu osobę sprawiała, że nie dopuszczał do siebie myśli o jakiejkolwiek możliwości porażki. Adrenalina gotująca się w jego żyłach, znieczuliła ból ogarniający całe jego poturbowane ciało na tyle, że mógł w całości skupić się na walce. Naraz wpadł mu do głowy szaleńczy pomysł. Pojedynczym ruchem różdżki roztrzaskał szybę w jednym z ostatnich ocalałych okien i zebrawszy ostre odłamki w wirującą szaleńczo kulę, rzucił w kierunku przeciwników. Tak jak się tego spodziewał, para Śmierciożerców skupiona chwilowo na stosowaniu bariery osłaniającej, utraciła pełnię koncentracji. W chwili gdy szkło uderzyło w pole ochronne nie czyniąc najmniejszej szkody osobom znajdującym się za nim... przegnita i rozpadająca się kanapa, uniesiona przez Harry'ego czarem, który był jednym z pierwszych jakie się kiedykolwiek nauczył, uniosła się w powietrze i z potwornym impetem uderzyła prosto w zakapturzone postacie, wyrzucając ich dokładnie przez tę samą dziurę, którą kilka chwil wcześniej zrobił Harry. Wykorzystując oszołomienie zabójców, czarnowłosy chłopak wrócił na korytarz gdzie się to wszystko zaczęło i ogarnąwszy szybko wzrokiem pobojowisko, znalazł rozwiązanie. Starannie wymierzona klątwa wyłamała jedną z głównych belek podtrzymujących część stropu nad dwójką morderców, który w następstwie zawalił się prosto na nich. Kobieta i mężczyzna stęknęli pod ciężarem i bezsilnie próbowali się wygrzebać spod pułapki. Ich przebijające zza srebrnych masek oczy, miały w sobie tyle jadu i furii, że jak nic mogło to sparaliżować strachem, każdego zwykłego nastolatka. Harry nie był jednak zwykłym nastolatkiem. Chłopak wycelował właśnie różdżkę przygotowując się do wypowiedzenia ostatecznego zaklęcia obezwładniającego, kiedy usłyszał za plecami znajomy, lodowaty głos. - Odłóż różdżkę na ziemię! Natychmiast! Chłopak odwrócił się błyskawicznie i zamarł bez ruchu, nie wierząc w scenę jak rozgrywała się przed jego oczami. Obca różdżka wbijała się boleśnie w policzek siedzącej na podłodze Hermiony, w której oczach aż nadto było widać szok i niedowierzanie zaistniała sytuacją. Ręka Harry'ego zadrżała. - To ty! – wycharczał. – To wszystko był twój plan! X X X Lodowate spojrzenie Seamusa przyciskającego różdżkę do głowy Hermiony, nie zadrżało ani na moment, tylko na jego wargach pojawił się zalążek cynicznego uśmiechu. - Masz pięć sekund na poddanie się Potter, inaczej mózg tej szlamy udekoruje najbliższe ściany. Przez głowę Harry'ego w jednej sekundzie przepłynęły setki myśli, jednak żadna z nich nie była warta głębszego rozpatrzenia. Może gdyby udało mu się... Jakby czytając w jego myślach Finnigan skrzywił się nieznacznie. - Nawet nie próbuj Potter. Nawet ty nie jesteś tak szybki! Pięć... Co się tu do diabła dzieje!?! Jakim cudem Seamus... - Cztery... Myśl do diabła myśl! Nie możesz pozwolić by coś się jej stało! - Trzy... Spieprzyłeś Harry! Naprawdę schrzaniłeś sprawę! - Dwa... Przepraszam cię Hermiono, to wszystko moja wina!!! Drewniana różdżka wysunęła się ze zmartwiałych palców czarnowłosego chłopaka i z głośnym stukotem upadła na podłogę. Hermiona szarpnęła się bezsilnie w stalowym uścisku Seamusa, a jej wzrok nakazywał Harry'emu aby walczył i nie przejmował się jej bezpieczeństwem. Chłopiec Który Przeżył uśmiechnął się smutno do bliskiej przyjaciółki i pokręcił przecząco głową na jej nieme wezwanie. Nic jej się nie mogło stać! W głosie Seamusa wyczuł doskonale, że gdyby się nie zastosował do jego polecenia, to ten zabiłby dziewczynę bez chwili wahania. Harry musiał zyskać na czasie, a jego jedyną szansą było to, a nóż a widelec nadarzy się jakaś możliwość ucieczki. Usłyszał szmer za plecami i zimno mu się zrobiło, gdy zorientował się, że powaleni przez niego Śmierciożercy wydostali się spod zawalonego sufitu i odzyskali w pełni całą sprawność. Przez chwilę miał trudność z zarejestrowaniem następnych słów Seamusa, ale kiedy mu się to udało, Harry poczuł się tak, jakby ziemia rozstąpiła mu się pod nogami. - Cześć mamo, cześć tato! – powitał dwójkę zabójców. – A uprzedzałem was, że nie pójdzie wam tak łatwo! Harry upadł na kolana, kiedy otrzymał potężny cios pięścią do zamaskowanego mężczyzny. Kobieta nie pozostała w tyle za swoim partnerem i wymierzyła oszołomionemu chłopcu kopniak w żołądek. Popękane żebra Harry'ego eksplodowały bólem i tylko jego ogromna siła woli sprawiła, że nie stracił przytomności. Zakaszlał tylko gwałtownie, po czym powoli wyprostował się i spojrzał z pogardą na swoich oprawców. - Wspaniale! – zaśmiała się kobieta. – Żałosny, mały Potter i jego kompleks bohatera. Wystarczy zagrozić jakiejś parszywej szlamie, a ty już nie jesteś w stanie walczyć. Czarny Pan będzie zadowolony gdy rzucimy cię skamlącego do jego stóp. Harry zaczerpnął głęboko powietrza i starając się aby jego głos brzmiał jak najspokojniej, zwrócił się do trzymającego ciągle w żelaznym uścisku Hermionę, byłego kolegę z Gryffindoru. - Puść ją Seamus. Przecież to o mnie wam chodzi. Ona nie ma z tym nic wspólnego. Wargi chłopaka wykrzywiły się kpiąco. - Jesteś żałosny Potter. Nie mam pojęcia jak taki ktoś jak ty może stanowić zagrożenie dla Czarnego Pana? Grałem z tobą i ze wszystkimi uczniami oraz nauczycielami tej cholernej szkoły od pięciu lat i nikt nigdy mnie o nic nie podejrzewał. A to ja właśnie wskazałem profesorowi Quirrellowi, u kogo może znaleźć informacje na temat Puszka... To ja namawiałem Ginny Wesley, aby nie zaniedbywała wpisów do swojego pamiętnika na drugim roku... to właśnie ja wpuściłem Dementorów na boisko Qudditcha oraz od pierwszej chwili wiedziałem kim naprawdę jest fałszywy profesor Moody. Nie wspominając już o rzeczach, które robiłem na piątym roku, po to tylko aby zmienić twoje życie w piekło. Harry wpatrywał się bez słowa w człowieka, którego jeszcze nie tak dawno uważał za swojego kolegę, a którego, jak się okazało w ogóle nie znał. Seamus na widok jego miny roześmiał się. - Znam cię Potter. Obserwowałem każdy twój ruch przez ostatnie trzy lata i wiem doskonale o ludziach na których ci zależy – tu wskazał na Hermionę. – A ona właśnie jest jedną z tych osób i nic nie sprawi mi większej satysfakcji, jak obserwacja twojej reakcji na jej śmierć. Harry chciał rzucić się na Finnigana, jednak na widok wycelowanych w siebie różdżek jak i tej przyciśniętej do głowy dziewczyny, powstrzymał go na jakiś czas. Warknął tylko przez zaciśnięte gardło. - Jeżeli choć tylko jeden włos jej spadnie z głowy to przysięgam, że zabiję cię jak psa! Nieważne jak... nieważne kiedy... jednak daję ci na to moje słowo. Potężne uderzenie w żołądek ponowne rzuciło Harry'ego na kolana. Zadowolony ojciec Seamusa szarpnięciem za włosy, poderwał głowę chłopca do góry i z bliska popatrzył mu w oczy. - Już za chwilę gnojku będziesz patrzył jak ta gówniara wije się w kałuży własnej krwi, zanim to jednak nastąpi, musi się zjawić jeszcze jedna osoba, która również mogłaby się cieszyć tym wspaniałym przedstawieniem. - Kto? – zapytał Harry przez zaciśnięte gardło. Odpowiedział mu spokojny glos dochodzący zza jego pleców. - Coś mi się wydaje, że chodzi tu o mnie. W jednej chwili Harry poczuł się całkowicie rozbity. Znał dobrze właściciela tego głosu i zaistniałej sytuacji nawet nie łudził się, że w jakikolwiek sposób ta osoba będzie im pomocna. Pokręcił bezsilnie głową i nawet się nie odwracając, przywitał nowoprzybyłego. - Witaj Tom. Stojący za nim młody Riddle uśmiechnął się lekko. - Cześć Harry. X X X Gniew. Taaaaak! Dokładnie to uczucie ponownie go opanowało. ... Tom Riddle szedł powoli na umówione z Seamusem spotkanie w ruinach Wrzeszczącej Chaty. Był już niespełna kilkadziesiąt metrów od budynku, kiedy do jego uszu doszły ostre odgłosy odbywającej się w jego środku walki. W jednej chwili rzucił się biegiem w tamtym kierunku. - Niech to szlag trafi! – zaklął głośno. – Mówiłem tym szczurom aby nie ważyli się ich wcześniej atakować! Puszczając jeszcze pod nosem kolejną dawkę przekleństw, Riddle już po kilku chwilach zatrzymał się przed otwartymi drzwiami i zajrzał do środka. ... Gniew. Ta emocja była młodemu Tomowi, aż nadto dobrze znana. Towarzyszyła mu ona od wielu lat i to dzięki niej potrafił tak dobrze skrywać to co od zawsze w chciał zachować w tajemnicy. Jest wiele rodzajów gniewu... Czasami jest to uczucie powstałe z bezsilności i irytacji, kiedy człowiek nie jest w stanie osiągnąć tego co sobie wcześniej zaplanował. Jest ono skierowane głównie na siebie samego... wściekłość na swoją bezsilność i niemożność zrobienia tego co należy. Następuje wtedy to przerażające uczucie strachu zmieszanego z wściekłością z powodu własnej nieudolności. To... To właśnie czuł Tom, kiedy jego matce została wydarta jej ISKRA, a on nie mógł zrobić absolutnie nic aby temu zapobiec. ... Innym rodzajem gniewu jest prosta i najzwyklejsza nienawiść. Pojawia się ona w chwili, kiedy jedna myśl o pewnej osobie powoduje, że krew gotuje ci się w żyłach, a dłonie same zaciskają się w pięści. Nienawiść... G-N-I-E-W nienawiści. Jest najbardziej destrukcyjną i niszczącą siłą, jaką tylko człowiek może znieść. To właśnie przez nią ludzie tracą swoją godność i honor oraz pozwalają by to uczucie zjadało ich od środka do tego stopnia, że w końcu nie zostaje już nic oprócz pustej powłoki. Nienawiść do tego, który jak nikt inny zasługuje na karę... Który... otrzyma kiedyś to na co zasługuje! Tom już po wielokroć powoływał Boga na świadka, że TAK właśnie będzie! ... Riddle potrząsnął głową usiłując zebrać myśli. Powoli! Pomału! Szeptał do siebie. Pamiętaj o proroctwie... PROROCTWO! Niech je diabli wezmą!!! A w szczególności jego drugą... nieujawnioną do tej pory połowę. Tomowi w dalszym ciągu nie chciało się uwierzyć, że to nie on ma być tym, który wymierzy ostateczną karę, na szczęście jednak miał w sobie na tyle samodyscypliny, że potrafił to zaakceptować. I to pomimo tego, że wiedział, iż prawo do zemsty jemu również się należy. ... Następnym rodzajem gniewu był jednak ten, który przeżywał w tej właśnie chwili zaglądając do wnętrza Wrzeszczącej Chaty i który z wielkim trudem udało mu się opanować. Był to gniew skierowany na to co zostało zrobione i na tych, którzy to coś uczynili. Jego wzrok powoli przesunął się po aktorach rozgrywającego się przed nim dramatu. PIERWSZY i DRUGI aktor. Dwoje dorosłych i tryumfujących Śmierciożerców, którzy w okrutny sposób kpili sobie ze swych bezsilnych ofiar. TRZECI aktor. Szatańsko zadowolony z siebie i tego do czego się przyczynił Seamus, którego różdżka mocno naciskała policzek klęczącej przy nim dziewczyny. CZWARTY aktor. Bardzo osłabiona Hermiona, która ku podziwowi Toma, usiłowała nie dać tego po sobie poznać, a której oczy spoglądały z troską i obawą o życie chłopaka, który stał oddalony zaledwie o parę metrów od niej. PIĄTY aktor. Harry Potter, w którego oczach nie było obawy o własne życie tylko strach o bezpieczeństwo swojej najlepszej przyjaciółki. Różdżka chłopaka leżała co prawda od niego na wyciągnięcie ręki, jednak Tom zdawał sobie sprawę, że dla Harry'ego, równie dobrze mogłaby być ona na drugim końcu świata. Użycie jej było wykluczone z powodu groźby wiszącej nad dziewczyną. Oraz SZÓSTY (!) aktor. Tom odetchnął głęboko, kiedy jego wzrok zatrzymał się na jeszcze jednej postaci. Oczywiście dla pozostałych była ona niewidoczna, jednak na szczęście dla młodego Riddle, niewiele było w tym świecie rzeczy, które mogły mu umknąć. Tak też było i tym razem. Delikatna błękitno-zielona poświata okrywała człowieka skrytego pod niewidzialnym płaszczem, a którego postawa wskazywała, że jest bezwzględnie gotów do ataku. Tom z zadowoleniem kiwnął głową, jednocześnie posyłając w jego kierunku wiązkę telepatycznych myśli. ... "Spokojnie. Jeszcze nie teraz. Zgramy to w jednym momencie." ... Wiedząc, że jego przekaz został odebrany, Riddle skupił się na rozgrywającej się właśnie scenie i ponownie poczuł ogarniający go gniew. Dorosły Śmierciożerca powalił właśnie Harry'ego na kolana potężnym ciosem w żołądek i chwytając go za włosy, poderwał brutalnie głowę chłopaka do góry i powiedział z jadem. - Już za chwilę gnojku będziesz patrzył jak ta gówniara wije się w kałuży własnej krwi, zanim to jednak nastąpi, musi się zjawić jeszcze jedna osoba, która również mogłaby się cieszyć tym wspaniałym przedstawieniem. - Kto? – Tom usłyszał spokojny głos Harry'ego. To był właśnie moment na, który młody Riddle czekał aby wkroczyć. - Coś mi się wydaje, że chodzi tu o mnie. Zauważył, że Harry zgarbił się trochę na dźwięk jego głosu, po chwili jednak wyprostował się i nawet się nie odwracając, pokręcił głową. - Witaj Tom. Tom uśmiechnął się. Zapowiadała się ciekawa rozgrywka. - Cześć Harry. Riddle wszedł powoli do środka i cierpliwie przyjął skierowane na niego spojrzenia. Dwoje dorosłych Śmierciożerców błyskawicznie obrzuciło go spojrzeniem pełnym nieufności i z trudem ukrywanej wrogości. Zapewne tylko dzięki udowodnionemu pokrewieństwu z Czarnym Panem nie skierowali na niego swych różdżek. Tom przypuszczał również, że Seamus musiał ich wcześniej poinformować o jego życzeniu przyglądania się egzekucji Hermiony. Ich pełne nienawiści oczy błyszczały czystym obłędem. Seamus z szacunkiem skinął głową nowoprzybyłemu, dziękując mu w ten sposób za zaszczyt jaki okazał im zjawiając się na przedstawieniu. - Dziękuję, że przybyłeś synu naszego władcy. Jak przypuszczam chciałbyś teraz zobaczyć jak ta nic nie warta szlama będzie się wić w mękach. Tobie przypadnie przywilej wymierzenia jej pierwszej klątwy. Kończąc, roześmiał się z sadyzmem, a jego przeklęci rodzice mu w tym zawtórowali. ... Tom ostatkiem woli powstrzymał się od zabicia całej trójki w tym właśnie momencie. ... Twarz chłopaka stężała, a oczy zamieniły się w czysty lód, spod którego nie wydostawały się nawet najmniejsze emocje. Wyczuł na sobie wzrok dziewczyny i kiedy odwrócił głowę by go napotkać, zauważył w nim tylko zawód i rozczarowanie. Tom nie dał nic po sobie poznać, ale w środku uśmiechnął się ciepło. Hermiona Granger była naprawdę wyjątkową osobą. Nawet w tej chwili... w chwili kiedy sądziła, że on jest tu po to aby ją zabić... nie potrafiła go nienawidzić. Była tylko zawiedziona i zasmucona tym, że ktoś, kogo zaczęła uważać porządnego człowieka... okazał się właśnie kimś innym. Kimś, za kogo był posądzany o wiele wcześniej. Tom skinął jej lekko głową, po czym przeniósł wzrok na Harry'ego. Pomimo, że w jego oczach zauważył nieskrywaną furię i wzgardę skierowaną ku niemu, jednak co było najważniejsze, widział w nich również przepotężną wolę walki i pragnienie ochrony bliskiej mu osoby, która znajdowała się teraz w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Riddle zorientował się, że Harry jest na granicy. Jego życie przestało się dla niego absolutnie liczyć. Liczyła się tylko ta brązowowłosa dziewczyna, którą poprzysiągł sobie chronić nawet za cenę własnej śmierci. Tom zdecydował się szybko rozwiązać zaistniałą sytuację, tak aby Harry nie zrobił czegoś, co zmusiłoby go do przedwczesnego ujawnienia swojej prawdziwej mocy. ... Cichy głos Chłopca Który Przeżył zabrzmiał jak wystrzał w starym domu. - Przyszedłeś dokończyć dzieła, Tom? – zapytał z pogardą. – Dziwię się jednak, że postanowiłeś wyręczyć się swoimi sługami. Riddle podniósł na moment do góry ręce w geście pojednania. - Wyluzuj Harry! Ja na tę balangę zostałem tylko zaproszony przez Seamusa. Daję na to słowo skauta, którym nigdy nie byłem. Harry mrugnął zaskoczony, jednak zacięty wyraz jego twarzy nie zmienił się ani na moment. - I oczekujesz, że tak po prostu ci w to uwierzę? Pytany pokręcił głową. - Oczywiście, że nie. Czego oczekuję... Tu zwrócił się do zadowolonego z siebie Seamusa, a w jego głosie zabrzmiały stalowe nuty. - ...to odpowiedzi: Dlaczego parszywy gnoju nie zaczekałeś z tym durnym atakiem na mnie, tak jak ci to poleciłem? Młody Śmierciożerca zszokowany wybałuszył oczy na Toma, który powoli ruszył w jego kierunku. - C... co? – zająknął się. - O... o czym... mówisz? Riddle zatrzymał się tuż przy nim. - Chyba wyraziłem się jasno, pluskwo – wycedził. – Jak śmiałeś, nie zastosować się do mojego rozkazu? Wydawało się, że temperatura we Wrzeszczącej Chacie nagle obniżyła się o kilkanaście stopni. Zszokowany Seamus niemal zapomniał języka w gębie. - Nie sądziłem... nie myślałem... On zjawił się tu tak szybko, że nie mogliśmy... - ZAMKNIJ SIĘ! – warknął Tom, po czym skinął głową w kierunku klęczącej Hermiony. – Puść ją! Młody zabójca automatycznie opuścił swoją różdżkę i osunął się na krok od dziewczyny. Tymczasem Tom wyciągnął do zdumionej Hermiony rękę. - Wstań, proszę. Pomogę ci. Jak we śnie, dziewczyna ujęła jego dłoń i pomogła mu podnieść się na moment do góry, aby po chwili opaść wygodnie na stary fotel, który ni stąd ni zowąd, znalazł się za jej plecami przywołany bezgłośnym zaklęciem Toma. Przyglądającym się tej całej scenie świadkom, umknął mały błysk fioletowego światła, jaki powstał, kiedy dłoń chłopaka ścisnęła tą dziewczyny. A już zdecydowanie nie mieli pojęcia o telepatycznym przekazie, jaki Tom posłał prosto do jej głowy. Reakcją na niego były tylko i wyłącznie jej szeroko rozszerzające się źrenice. Kiedy usiadła w fotelu, Tom pochylił się nieco i delikatnie przesunął opuszkami palców po krwawiącej szramie na jej policzku. Furia jaka go ogarnęła gdy to zobaczył była tak potężna, że przez chwilę czuł niemalże w ustach jej smak. Dziewczyna zauważywszy w nim tę zmianę, chciała coś powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle. Tymczasem Tom powoli wyprostował się. - Seamus? – zapytał stojącego obok niego chłopaka, a tym razem jego głos był niemal jedwabiście miękki. - T... tak? - Czy to twoja robota? – zapytał, wskazując na policzek Hermiony. Śmierciożerca nagle odzyskał pewność siebie. Wykazał się przecież... i za to należała mu się pochwała lub nagroda. - Oczywiście. Ta parszy... T-R-A-C-H!!! Trafiony potężnym podbródkowym wymierzonym mu przez Toma, Seamus uderzył z impetem o ścianę i znieruchomiał trzymając się za twarz. Cóż... W jednym się nie mylił... Naprawdę otrzymał nagrodę. X X X Drobny promyk nadziei przedostał się przez burzowe chmury i delikatnie musnął serce Hermiony Granger. Już w chwili gdy tylko odzyskała przytomność i zauważyła pochylającego się nad nią z troską Harry'ego, dziewczyna zorientowała się, że oboje wpadli z poważne kłopoty. I co najważniejsze... stało się to tylko i wyłącznie z jej winy. Była tak osłabiona, że z trudem udawało jej się utrzymać w górze opadające powieki. Musiała zostać wcześniej potraktowana jakimś zaklęciem obezwładniającym, którego efektem końcowym było pełne wycieńczenie organizmu. Jakim cudem w ogóle udało jej się odzyskać przytomność, to już sama nie miała pojęcia. Jak przez mgłę przypomniała sobie głos Harry'ego, który przedarł się do jej bezpiecznego schronienia w błogiej nieświadomości i kategorycznie kazał powrócić do świata żywych. Ten jego głos nie ustawał i nie ustawał, aż w końcu postanowiła wreszcie otworzyć oczy i dać mu ostrą reprymendę. Do tego jeszcze ten jego komentarz o tym, że niby spóźni się na lekcje. Co jak co, ale na pewno wiedziała, że zimna podłoga na której leży, nie jest miękkim i ciepłym łóżkiem w którym sypia w Hogwarcie, a poza tym zdawał sobie sprawę z tego, że właśnie zaczął się weekend. Oczywiście nie zapomniała mu tego wypomnieć, kiedy tylko zebrała na tyle sił, aby otworzyć usta. Radość jaką ujrzała w jego oczach była tak wielka, że uścisnęłaby go, gdyby tylko miała na to choć odrobinę siły. Kiedy na jej prośbę pomógł jej usiąść, przez chwilę widziała przed oczami tylko czarne plamy, zupełnie jakby jej oczy nie chciały zaakceptować faktu, iż coś należy zrobić w celu odzyskania choć minimum sprawności fizycznej. Potem wszystko potoczyło się w tempie spadającej lawiny. Zauważyła cienie... te same, które ujrzała na sekundę przed tym jak została uderzona zaklęciem ogłuszającym. Nie mogąc zrobić nic aby odepchnąć Harry'ego poza zasięg rażenia klątwy, zrobiła jedną rzecz jaką mogła, po to by zwrócić jego uwagę. Krzyknęła. To co się stało potem było przerażające, a jednocześnie piękne. Przeklinając swoją bezsilność z otwartymi oczami wpatrywała się w rozgrywające się przed nią widowisko. Już wielokrotnie wcześniej widziała walczącego Harry'ego. Czy to na spotkaniach Armii Dumbledora czy też w potyczkach ze złośliwymi Ślizgonami czy też w końcu podczas tragicznej w skutkach wyprawy do Departamentu Tajemnic. Jednak to co Harry wyczyniał tym razem przechodziło po prostu jej granice pojmowania. Gdzie on się tego wszystkiego nauczył? W jaki sposób potrafił tak szybko reagować? Jak to się stało, że dwójka doświadczonych Śmierciożerców nie mogła sobie dać rady z szesnastoletnim chłopcem? Pytania... pytania... pytania. ... Jednak w głębi serca znała doskonale odpowiedzi na te wszystkie pytania. Ponieważ tym chłopcem był Harry Potter – Chłopiec Który Przeżył. Ten który pokonał Voldemorta będąc niemowlakiem... Chłopak, któremu zwierzała się ze swoich największych sekretów... Nastolatek o złotym sercu i wielkiej pogodzie ducha... Niemal dorosły mężczyzna o którym wiedziała, że w środku był cały czas małym chłopcem z blizną, burzą kruczoczarnych włosów i połamanymi okularami... ... Harry Potter... Jej najlepszy przyjaciel. ... W chwili kiedy Seamus zerwał się z posadzki, gdzie udawał nieprzytomnego i przycisnął różdżkę do jej policzka, w jednym momencie wszystko zrozumiała i zachciało jej się niemal wyć z bólu. ... Była przynętą. Była trofeum. Kartą przetargową. Była... Była powodem porażki swojego najlepszego przyjaciela. ... Nie słyszała szyderczych słów Seamusa, kiedy kazał mu się poddać. Nie słyszała odpowiedzi Harry'ego, gdyż po prostu nie mogła oderwać wzroku od jego oczu. Drżała na całym ciele, kiedy ujrzała czyste przerażenie w jego spojrzeniu. Zrozumiała, że to strach o nią i o jej bezpieczeństwo. Jej najlepszego przyjaciela sparaliżowała myśl o tym, że coś się jej może stać... Że może zginąć... Na tym właśnie polegał plan Seamusa. Odnalezienie słabego punktu Chłopca Który Przeżył i wykorzystanie go przeciwko niemu. ... I tym właśnie punktem była ona. ... Chciała krzyczeć, ale była na to po prostu zbyt osłabiona. Wiedziała, że na nią patrzy i dlatego starała się mu przekazać to co miała mu właśnie do powiedzenia. WALCZ, HARRY! WALCZ!!! Nie odkładaj różdżki! Nie poddawaj się!! Nie giń!!! Ja nie jestem ważna Harry! To ty jesteś ważny! Nikt nie jest w stanie pokonać Voldemorta jak właśnie ty. Mną się nie przejmuj! Nie szkodzi! Miałam dobre życie... krótkie, ale dobre. Zostałam czarownicą... dostałam się do Hogwartu... Poznałam ciebie i Ron'a... Moich dwóch najlepszych przyjaciół! Pokazaliście mi czym jest prawdziwa przyjaźń. Czym jest troska jedno o drugiego i czym jest prawdziwe poświęcenie. Kocham was obu, głuptasy! Jesteście dla mnie tak samo ważni jak moi rodzice. Wiem, że polegaliście na moim zdaniu i mnie słuchaliście. Może nie zawsze... ale wiem, że tak właśnie było, gdy to dotyczyło ważnych spraw. TO JEST WŁAŚNIE WAŻNA SPRAWA HARRY!!! Popatrz mi w oczy i zrób to co ci każę... ATAKUJ!!! NIE UMIERAJ... NIE PODDAWAJ SIĘ... TYLKO ATAKUJ!!! JA NIE JESTEM WAŻNA! WAŻNI SĄ RON, GINNY I WSZYSCY WESLEYOWIE... WAŻNI SĄ UCZNIOWIE W HOGWARCIE, KTÓRZY ZGINĄ, JEŻELI TY SIĘ TERAZ PODDASZ! WAŻNY JESTEŚ TY, GŁUPTASIE!!! ZAŁATW SEAMUSA DOPÓKI TAMTYCH DWOJE JEST OSZOŁOMIONYCH!!! JA I TAK JUŻ JESTEM MARTWA!!! ZGINĘ CZY W TEN, CZY W INNY SPOSÓB!!! S-Ł-Y-S-Z-Y-S-Z? HARRY!!! NIE! HARRY NIE WAŻ SIĘ TEGO ROBIĆ!!! NIE RZUCAJ TEJ CHOLERNEJ RÓŻDŻKI! NIEEE!!! ... Stukot upadającej różdżki zabrzmiał w jej uszach jak wystrzał. Hermiona widziała jego spojrzenie... jego wzrok, kiedy to zrobił. Był w nich spokój i akceptacja. Dziewczyna instynktownie wiedziała, że Harry doskonale zrozumiał to, co usiłowała mu wcześniej powiedzieć. Zawsze doskonale rozumieli się bez słów i tym razem również nie było wyjątku. Wiedziała, że zrozumiał o co go prosiła i co od niego wymagała. Nie zgodził się jednak na to i postanowił się poddać, po to tylko aby nic się jej nie stało. Po jej policzkach popłynęły dwa strumyki łez. ... Kiedy pierwszy cios Śmierciożercy powalił go na ziemię, Hermiona poczuła się tak, jakby sama otrzymała uderzenie. Kolejne kopnięcie w skuloną na ziemi postać wyrwało jęk rozpaczy z jej gardła. Nie! Zostawcie go sadyści! Nie krzywdźcie go! Jednak jej bezgłośne błagania pozostały bez odpowiedzi. ... Kiedy kilka chwil później w drzwiach domu pojawił się Tom Riddle, Hermiona pomyślała, że to już naprawdę koniec. ... Nie czuła gniewu, złości czy też nienawiści, kiedy patrzyła na nowoprzybyłego... tylko zawód i rozczarowanie, że Tom okazał się tym za kogo go wszyscy uważali. A ona właśnie wbrew sobie samej i wszystkim dowodom jakie do tej pory przeciwko niemu zebrała, powoli zaczynał lubić tego chłopaka, a nawet ufać, że nigdy nie próbowałby skrzywdzić Harry'ego. Okazało się jednak inaczej. Ta cała tajemniczość i wielka moc jaką w sobie skrywał i którą wyczuwała, była właśnie mroczną odmianą magii. Żeby tylko... Hej, hej!!! Zaraz! Coś tutaj nie grało! Tom zachowywał się dziwnie. Było to niemal niezauważalne, ale Hermiona była zbyt spostrzegawczą osobą aby jej to umknęło. Gdzieś znikło całe jego opanowanie, które tyle razy wcześniej doprowadzało ją do szału, kiedy próbowała go rozgryźć. Zauważyła ze zdumieniem, że z wysiłkiem stara się zapanować nad rozsadzającymi go emocjami. Co tu się...? Kiedy podszedł do niej i kazał odstąpić Seamusowi, wiedziała, że zaraz stanie się coś niespodziewanego. I tym razem również się nie pomyliła. Kiedy przyjęła jego wyciągniętą ku niej dłoń zauważyła, że w momencie, kiedy ich ręce się zetknęły, pojawiło się między nimi na ułamek sekundy, delikatne fioletowe światło. W tym samym momencie poczuła, że przez całe jej ciało przepłynął jakiś ożywczy prąd, który natychmiast przywrócił pełnię energii i sił, każdej z komórek jej ciała. Całe zmęczenie i bezsilność w tej jednej chwili zniknęły bez śladu. Już chciała poderwać się z miejsca, kiedy stanowczy głos Toma, jaki rozległ się w jej głowie, osadził ją na miejscu. "Poczekaj na odpowiednią chwilę Hermiono. Powiem ci kiedy to nastąpi" – kategoryczny ton, nie pozostawiał pola do dyskusji. "Twoim celem jest Seamus. Pamiętaj! Musisz zaatakować dokładnie w chwili, kiedy każę ci to zrobić! Ani sekundy wcześniej, ani później! Inaczej ty albo Harry zginiecie! Zrozumiałaś?" Oszołomiona zaistniałą sytuacją, spróbowała odpowiedzieć w myślach, nie będąc pewna czy to się jej uda. "Ale... nie mam swojej różdżki! Zabrano mi ją!" "Spokojnie! Teleportowałem ją do kieszeni twojego płaszcza w chwili gdy wchodziłem do Wrzeszczącej Chaty." – odparł. "Pamiętaj! Nie ważne co się będzie działo, musisz czekać na mój znak, dobrze?" Niezauważalnie skinęła głową. Tom mrugnął do niej uspokajająco, kiedy nagle znieruchomiał wpatrując się w jej policzek. Po chwili delikatnie przesunął palcami w miejscu, gdzie czuła, że ma niedużą opuchniętą ranę po różdżce Seamusa. Znieruchomiała wpatrywała się w oczy Toma, kiedy te gwałtownie pociemniały z ogarniającej go furii. Chciała coś powiedzieć, ale była w zbyt wielkim szoku i głos po prostu zamarł jej w gardle. Jak przez mgłę usłyszała głos młodego Toma Riddle, skierowany do jej byłego kolegi Gryfona. - Seamus? - T... tak? - Czy to twoja robota? Zauważyła, że pytany wyprostował się nieco i lekko uśmiechnął. ROBISZ BŁĄD SEAMUSIE! – pomyślała. – CO JA GADAM... ZROBIŁEŚ DUŻY BŁĄD! - Oczywiście. Ta parszy... T-R-A-C-H!!! A nie mówiłam, draniu! X X X |
radziczek |
13.06.2005 09:57
Post
#5
|
Mugol Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 6 Dołączył: 13.06.2005 |
X X X
Cios Toma wymierzony prosto w szczękę śmiejącego się Seamusa podziałał na Harry'ego jak kubeł zimnej wody. Zdumiony patrzył na trzymającego się za twarz młodego Śmierciożercę usiłując odgadnąć o co w tym wszystkim do diabła chodzi. Kątem oka zauważył jak rodzice Seamusa spięli się gwałtownie szykując się do ataku na nowoprzybyłego, jednak stanowczy gest ręki Toma osadził ich z powrotem na miejscu. Finnigan podniósł się ciężko na nogi. - Co to miało znaczyć do ciężkiej cholery? – warknął. Riddle uśmiechnął się i spokojnie oparł się plecami o ścianę. Ignorując wściekłego Seamusa zwrócił się do Harry'ego. - Nic mnie tak nie wkurza jak przemoc wobec kobiet. Harry, musisz przyznać, że niewiele jest rzeczy, które są podlejsze i bardziej godne pogardy niż właśnie to. Harry skinął powoli głową przytakując nie spuszczając wzroku ze swojego rozmówcy. - Wiem, wiem... – westchnął teatralnie Tom. – Powinienem być zdecydowanie bardziej opanowany, jednak zaistniała sytuacja po prostu zmusiła mnie aby przywalić temu palantowi. Harry poczuł, że całkowicie się pogubił. Najpierw atak Śmierciożerców, potem walka i zdrada Seamusa, aż w końcu nagłe i niespodziewane pojawienie się syna jego największego wroga. Na dodatek jak na razie wszystko to zostało zakończone niespodziewaną reakcją młodego Riddle, kompletnie nie pasującą do obrazu jego osoby, jaki ukształtował się wcześniej w głowie Harry'ego. Po co pomagał Hermionie? Dlaczego odsunął ja od Seamusa? Co oznaczał ten cios jaki mu wymierzył? I dlaczego do diabła jest cały czas tak cholernie spokojny!?! Usiłując to wszystko ogarnąć, z trudem zmusił się do zachowania spokoju. - Co tu robisz Tom? – zapytał. – Skąd się tu wziąłeś? Pytany pstryknął głośno palcami. - O tym właśnie chciałem powiedzieć... Przeciągnął się lekko po czym kontynuował. - Widzisz... w dniu wczorajszym, miałem wątpliwą przyjemność zostać zaczepionym na korytarzu przez tą karykaturę człowieka – tu wskazał palcem na gotującego się z wściekłości Seamusa. – Który skonfrontował mnie w sprawie moich, ponoć w-i-e-l-k-i-c-h planów, i czy te jego aby z nimi nie kolidują. - Dlaczego? - Ha! Ja zadałem to samo pytanie – parsknął Tom. – A odpowiedzią było poinformowanie mnie o dzisiejszym planie zwabienia was do tego miejsca, i co za tym idzie zaatakowanie was. Seamus miał ogłuszyć Hermionę i ją tu dostarczyć, a wizja... wywołana sztucznie, miała cię tutaj zwabić. Ja oczywiście... jako "synuś" Największego Z Dupków zostałem zaproszony tutaj w charakterze widza. Rozbawiony Tom obrzucił wzrokiem pomieszczenie w którym się znajdował. - I jak widać z owego zaproszenia skorzystałem. Harry pokręcił głową powoli rozumiejąc do czego zmierza ta rozmowa. - I z tego co wspomniałeś, to kazałeś im się wstrzymać z atakiem do twojego przyjścia? - Widzisz zrobiłem to po to... Tom mówił dalej, jednak zaskoczony Harry nie słyszał tego co wychodziło z jego ust. Ze zdumieniem usłyszał rozbrzmiewający w jego głowie głos młodego Riddle przekazywany telepatycznie. "Na mój znak zaatakujesz mężczyznę Śmierciożercę. Pamiętaj... masz tylko jedną szansę." "Co? Co takiego? O czym ty mówisz? Mają nas na celowniku." "Chcesz przeżyć?" "Tak." "To rób co ci mówię!" "Hermiona..." "Już to z nią ustaliłem. Ona załatwia Seamusa, ty zaś jego ojca. Wszystko musi zostać zrobione w jednym momencie." "Ale przecież ona jest zbyt osłabiona." "Odnowiłem jej siły i zwróciłem różdżkę. Poinformowałem też o tym planie i ona się na niego zgodziła. Mamy tylko jedną szansę na zaskoczenie i trzeba ją wykorzystać." "Co z tą kobietą Śmierciożercą?" "Spokojna głowa... nią również się ktoś zajmie." "Ty?" "Skąd... zresztą nie mam dziś ochoty zawracać sobie głowy bijatyką." "Więc kto?" Harry zauważył, że Tom mrugnął do niego wesoło. "Czy ty naprawdę sądzisz, że Zakon Feniksa, zostawiłby cię bez żadnej obstawy? Zresztą... byłem u jednego z jego członków wczoraj w nocy i poinformowałem o tym co ma się dzisiaj wydarzyć." "Co? Jak? Skąd do diabła wiesz o istnieniu Zakonu Feniksa? Skąd wiesz kto do niego należy? Kim ty do diabła jesteś Tom?" "Tak dużo pytań Harry... Spokojnie... Kiedyś się wszystkiego dowiesz. Teraz najważniejszym jest załatwienie tych durniów, którym wydaje się, że wszystko mogą." "Dobra Tom. Niech ci będzie... mimo, że mam opory, to tym razem ci zaufam." "No i dobrze. Pamiętaj! Atakuj na mój znak! Ty mężczyznę, Hermiona Seamusa. Kobietą się nie przejmuj." - ...no i tak to się mniej więcej miało zakończyć. Harry otrząsnął się gwałtownie, kiedy usłyszał jak Tom kończy swój wywód. Przyjrzał mu się uważnie, jednak nie dostrzegł na jego twarzy najmniejszego znaku, że ta rozmowa jak odbywała się przed chwila w jego głowie w ogóle miała miejsce. Zaryzykował spojrzenie na dziewczynę i natychmiast napotkał jej wzrok. W nim też natychmiast znalazł potwierdzenie, że to wszystko dzieje się naprawdę. Niemal niezauważalnie skinął dziewczynie głową po czym całą swoją uwagę skupił na trójce zabójców. Widać było, że ci są niemalże na granicy wybuchu. Zorientował się, że za kilka sekund stanie się to o czym mówił Tom. Seamus z obłędem w oczach postąpił krok naprzód i wyciągnął różdżkę. - Mam tego dość! – krzyknął. – Prowadzisz jakąś cholerną grę, ale ja nie zamierzam się w nią bawić. Kończymy tę całą zabawę. Szlama idzie do piachu, a Pottera i ciebie zabieramy do Czarnego Pana. On rozstrzygnie o co w tym wszystkim chodzi. Rodzice młodego zabójcy również skierowali swoje różdżki w młodego Riddle. Ten uśmiechając się szeroko wzruszył ramionami. - Niech ci będzie chłopie – zgodził się. – Pozwól tylko jeszcze, że coś powiem. - Co takiego? - Hmm... widzisz... chodzi o takie jedno maleńkie słówko... TERAZ!!! T-R-A-C-H!!! Trzy błyskawiczne klątwy opuściły różdżki i każda z nich centralnie ugodziła jednego z Śmierciożerców. Zaskoczenie było całkowite. Nieprzytomny Seamus opadł bezwładnie na nieruchome ciała swoich rodziców i zastygł w bezruchu. Stojący nad nimi z wyciągniętymi różdżkami Harry i Hermiona, popatrzyli po sobie zdumieni tym, że jeszcze żyją. Ich zdumienie pogłębiło się jeszcze bardziej, kiedy w odległości kilku metrów od nich powietrze gwałtownie zafalowało i zza niewidzialnego płaszcza wyszła, dobrze im znana, ubrana na czarno postać. - Prof... profesor Snape? – zapytała Hermiona. – Co... co pan tu robi? Mistrz Eliksirów posłał jej cierpkie spojrzenie. - Nie wydaje mi się, aby to było zbyt inteligentne pytanie panno Granger. To chyba oczywiste. Harry pokręcił głową. - Pan był tu przez cały czas? - Prawie. Pilnowałem cię na zewnątrz, kiedy nagle ruszyłeś biegiem do Wrzeszczącej Chaty. Nie chcąc się zdemaskować musiałem poruszać się wolniej i dlatego też dotarłem tutaj kiedy walka już trwała. Wtedy już nie mogąc interweniować czekałem na rozwój wypadków. Czarnowłosy chłopak wskazał na leżące bez ruchu postacie. - Co teraz z nimi będzie? - Trafią w odpowiednie miejsce – mruknął Snape. – A teraz zmiatajcie stąd, gdyż zaraz zjawią się posiłki jakie wezwałem z Zakonu. Na te słowa Tom oderwał się od ściany i podszedł bardzo zadowolony do rozmawiającej trójki. - To było całkiem niezłe – mruknął z uznaniem i roześmiał się. – Jak dla mnie moglibyście startować w zawodach na czarowanie synchroniczne. Harry popatrzył na Hermionę, a Hermiona na Harry'ego i oboje w jednym momencie potrząsnęli bezsilnie głowami. - Tom? - Tak? - Czy mógłbyś nam dokładnie wyjaśnić o co tutaj do diabła chodziło? Pytany zaśmiał się cicho. - Z przyjemnością, ale to was będzie kosztowało parę maślanych piw. Umowa stoi? - Stoi – powiedział Harry. - No i dobra. Czyli teraz kierunek Trzy Miotły. Pogwizdując wesołą melodyjkę wyszedł na zewnątrz odprowadzany ich niepewnymi spojrzeniami. Kiedy już mieli ruszyć za nim zatrzymał ich na moment głos Mistrza Eliksirów. - Potter! - Tak profesorze. Snape patrzył na niego chwilę w milczeniu jakby zastanawiając się co ma powiedzieć. W końcu, pokonawszy wewnętrzną niechęć do czarnowłosego chłopaka, odezwał się powoli, starannie cedząc każde słowo. - Tego co teraz mówię Potter, już nigdy ponownie nie usłyszysz z moich ust, więc radzę ci zapamiętać tę chwilę – urwał na chwilę. – Niezła robota Potter. To była naprawdę dobra walka. Spisałeś się. A teraz... spadaj już stąd bo mnie irytujesz. Harry skinął lekko głową Mistrzowi Eliksirów, po czym kręcąc z niedowierzaniem głową wyszedł z chaty zaraz za równie zdumioną Hermioną. Czyżby stary Snape naprawdę go pochwalił??? Zamrugał gwałtownie. Cholera! Najwyraźniej piekło zamarzło! Albo lepiej... zbliża się koniec świata! Naprawdę... ARMAGEDON!!! X X X Intensywne białe światło powoli ogarniało dwa olbrzymie kryształy. Dwa sporych rozmiarów cienie znajdujące się w ich wnętrzu zadrgały spazmatycznie i wydały z siebie ostry dźwięk przypominający przeciągłe zawodzenie. Stojący przed kryształami Glizdogon zadrżał spazmatycznie a jego płonące oczy zwilgotniały niebezpiecznie. Łzy jednak nie popłynęły. Peter potrząsnął bezsilnie głową i pozostawiwszy za sobą dwoje Śmierciożerców zajmujących się ładowaniem energii do kryształów, powoli ruszył w kierunku głównej sali mrocznego zamku. Kiedy dotarł na miejsce, uklęknął na jedno kolano i pochylił głowę przed siedzącym na tronie władcą licząc, że ten pierwszy zabierze głos. Nie musiał długo czekać. - Jak postępują prace nad kryształami w Zaklętej Sali – zasyczał Voldemort. - Ponad połowa mocy potrzebnej do przebudzenia Dwojga jest już wykorzystana, mój Panie. Jeszcze niespełna dwa tygodnie i bariera snu zostanie przełamana. Czarny Pan uśmiechnął się z zadowoleniem. - Doskonale Glizdogonie – mruknął. – A więc moment mojej ostatecznej zemsty jest już bliski. Zwycięstwo jest tym słodsze im dłuższe jest na nie oczekiwanie. Peter zadrżał wyraźnie, po czym jeszcze niżej się nachylił. - Panie, wybacz mi proszę to pytanie, ale czy przebudzenie Dwojga jest naprawdę konieczne? Przecież atak jaki zaplanowałeś na Hogwart nastąpi już najbliższych dniach... a skoro się on powiedzie to nie będziesz miał możliwości wykorzystania swojej ostatecznej przewagi nad Potterem? Voldemort patrzył przez chwilę bez słowa na swego sługę, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią, po czym odrzekł. - Zaletą Dwojga jest nie tylko ich moc nad Potterem. Jest nią również możliwość wyrównania rachunków z przeszłości Glizdogonie. Atak na Hogwart nastąpi. To jest więcej niż pewne. Jednak moja zemsta nie byłaby pełna, gdyby Potter umarł, nie zaznawszy wcześniej największego z cierpień. I to właśnie mój sługo jest zadanie dla Dwojga. Peter nie odpowiedział tylko nieruchomo wpatrywał się w kamienną posadzkę. - Jak tam oddział moich wybranych Śmierciożerców? - Są gotowi i czekają na twe rozkazy Panie. Kiedy tylko bariery antyapartacyjne Hogwartu zostaną przełamane, czterdzieścioro twoich najwierniejszych sług zostanie przeniesionych do szkoły w tym samym momencie co Ty, Panie. - Przekaż im, aby byli w gotowości na dzień Balu Zimowego. Wtedy zaatakujemy. - Jak sobie życzysz, Panie. Glizdogon już miał wstać i wyjść z sali, kiedy na miejscu osadził go jeszcze głos Lorda Voldemorta. - Są jakieś nowe informacje o Finniganach? Peter pokręcił przecząco głową. - Nie Panie. Odkąd dwa tygodnie temu mieli wykonać misję pojmania Pottera i zabicia tej mugolskiej szlamy, wszelki słuch po nich zaginął. Potter i Granger w dalszym ciągu przebywają w Hogwarcie pod opieka Dumbledora. Oczy Voldemorta zalśniły wściekłością. - A więc cała trójka mnie zawiodła. W porządku... niech modlą się abym ich nigdy nie odnalazł, ponieważ ja nigdy nie wybaczam niekompetencji. Glizdogon pochylił się nisko i ruszył w kierunku Zaklętej Sali. Kiedy po kilku chwilach znalazł się przed kryształami, ponownie... jak to miało miejsce dziesiątki razy wcześniej, z rosnącym przerażeniem wpatrywał się w dwa, zawarte w ich wnętrzach, cienie. X X X Minęły dwa tygodnie. Dwa tygodnie w czasie których większość rzeczy pozostała tak samo zagadkowych jak to miało miejsce wcześniej. Harry szedł powoli ciemnymi korytarzami Hogwartu starając się zebrać rozbiegane myśli. Po koszmarnych wydarzeniach jakie miały miejsce we Wrzeszczącej Chacie, nastąpiło kilkanaście dni względnego spokoju podczas których można było jakoś głębiej odetchnąć. Zgodnie z tym co zapowiedział, Tom wyjaśnił jemu i Hermionie jakie dokładnie okoliczności spowodowały, że ich drogi skrzyżowały się w środku tego przeklętego domu. Jego wyjaśnienia były zupełnie przejrzyste i nie pozostawiały pola do jakichkolwiek wątpliwości. Jakby tego było mało to istniała jeszcze wersja profesora Snape'a, która w całości potwierdzała historię młodego Riddle. Nie ulegało wątpliwości. Tom naprawdę uratował im obojgu życie. Harry pokręcił bezsilnie głową nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Jakby nie było ten tajemniczy chłopak w dalszym ciągu był enigmą. Oprócz wielkiej przysługi jaką im oddał i wyjaśnieniach jakie przedstawił, to w dalszym ciągu wszystkie informacje o swojej osobie trzymał głęboko ukryte. W dalszym ciągu nie było o nim wiadomo nic ponad to co i tak wszyscy naokoło wiedzieli. To, że był synem Voldemorta i wykazywał niezwykłe zdolności w posługiwaniu się magią. Wszelkie inne informacje na temat innej rodziny czy tego co tak naprawdę (i czy w ogóle) planuje, były po prostu nie do zdobycia. Harry czuł się rozdarty i tak naprawdę nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony zaczynał lubić Toma za jego bezkompromisowe podejście do różnych spraw i łatwość z jaka potrafił poradzić sobie z wrogością i strachem, jakich codziennie mógł odczuć u uczniów Hogwartu w stosunku do swojej osoby. Sympatię Harry'ego zyskiwał Tom poprzez stoicki spokój jaki ciągle go otaczał. Zupełnie tak jakby żył w innym świecie i nic nie mogło go ani urazić, ani zdenerwować. Hmm... niemałą rolę w tym zyskaniu jego sympatii, miał również fakt, że gdyby nie jego interwencja to według wszelkiego prawdopodobieństwa Hermiona już dawno by nie żyła, a on sam trafiłby w łapy swojego największego wroga. ... Z drugiej jednak strony Tom Riddle był przecież synem Voldemorta. ... Harry nie mógł zrozumieć, jak człowiek, który ma w sobie krew mordercy i najmroczniejszego czarodzieja obecnych czasów, może być po prostu zwyczajnym chłopakiem, który nie chce nikomu wchodzić w drogę. A do tego jeszcze te wszystkie tajemnice otaczające jego osobę, były po prostu aż nadto podejrzane. Harry był stuprocentowo pewien, że Tom ma jakiś plan, przed zrealizowaniem którego, nie cofnie się przed niczym i nikim. - No i jak tu można w ogóle o czymś zadecydować – mruknął do siebie Harry. – Coraz więcej pytań i coraz mniej odpowiedzi. ... Nagle zatrzymał się gwałtownie, kiedy jego uwagę zwróciło głuchy odgłos uderzenia. Brzmiało to zupełnie tak jak zatrzaśnięcie jakiegoś wieka. Harry stanął chwilę w bezruchu nasłuchując... i po krótkiej chwili ponownie usłyszał dziwny dźwięk. Powoli ruszył kierunku z którego ów dźwięk dochodził i po chwili z niemałym zdumieniem zatrzymał się przed okutymi żelazem drzwiami zza którego wydobył się ów dziwny odgłos. Czarnowłosy chłopak błyskawicznie rozpoznał wejście do Pokoju Życzeń i zaintrygowany uchylił je nieco po czym wszedł do środka. Widok jaki przed sobą ujrzał bardzo go zaskoczył i zorientował się, że wszystkie wątpliwości powróciły do niego ze zdwojoną siłą. - Tom? – zapytał Harry. – Co ty tutaj robisz o tej porze? Stojący na środku pokoju Riddle zatrzasnął głośno drzwi szafy (najwyraźniej to był ten dźwięk jaki zwrócił uwagę Harry'ego) i odwrócił się do pytającego. - O cześć Harry – przywitał go i podszedł parę kroków w jego kierunku. – Chciałem poćwiczyć trochę na zajęcia z Obrony Przed Czarną Magią, ale niezbyt mi to dzisiaj wychodzi. - Co takiego ćwiczysz? Tom skinął głowa w kierunku zamkniętej szafy. - Obronę przed boginem i zastosowanie zaklęcie Riddikulus. Pokój Życzeń nadaje się do tego idealnie. Wystarczy sobie pomyśleć co planujesz zrobić i "puf", szafa z boginem podana na właściwym miejscu. Harry przyjrzał mu się z niedowierzaniem. - Masz problemy z Riddikulus? Przecież to jest zajęcie przerabiane na trzecim roku i to jedno z tych bardziej prostych. Tom wzruszył ramionami. - Nie Harry. Z samym zaklęciem nie mam większych problemów, tylko raczej z samym boginem, lub raczej w to co się zmienia. Harry kiwnął głową ze zrozumieniem. - Chodzi o twój największy koszmar? - Dokładnie. Chłopiec Który Przeżył przyjrzał mu się zdziwiony. - Nie rozumiem cię. Przecież sam widziałem jak bez najmniejszych problemów radziłeś sobie z o wiele trudniejszymi rzeczami. - To prawda, jednak boginy stają się zdecydowanie groźniejsze wraz z wiekiem tego, który ich atakuje. Harry zmarszczył brwi. - Niezbyt rozumiem o co ci chodzi, ale jeżeli chcesz, to mogę ci zademonstrować jak się ich pozbyć. Wyciągając różdżkę, ruszył w kierunku szafy, jednak zatrzymał się gwałtownie na wymowny gest ręki Toma. - Poczekaj Harry. - Dlaczego? - Nie jesteś gotów na spotkanie z boginem, uwierz mi. - O czym ty mówisz? – zirytował się chłopak. – Poradzenie sobie z boginem było jednym z podstawowych zadań na zaliczenie trzeciego roku. Skoro poradziłem sobie z nim wtedy, to i teraz nie będę miał z tym problemów. Tom pokręcił przecząco głową. - I tu się właśnie mylisz. - Jak to? Dlaczego? O czym ty gadasz? Riddle zastanowił się chwile po czym kontynuował. - Nie zastanawiałeś się nigdy dlaczego zajęcia z boginami są już na trzecim roku? Przecież, to jest w końcu skonfrontowanie się ze swoim największym strachem. Z tym czego człowiek najbardziej się boi. Czyż nie lepiej by było zajmować się tym rodzajem magicznych stworzeń, kiedy jesteś już w pełni świadomym swoich mocy czarodziejem? Kiedy potrafisz oddzielić swój umysł od tego co robisz i co widzisz? Harry zmarszczył brwi. - Może... ale w dalszym ciągu nie wiem do czego zmierzasz. Tom uśmiechnął się. - Boginy są przerabiane już na trzecim roku dlatego, że to w co się wtedy zmienia... Gdy zmienia się w ten największy strach... W to czego boi się dziecko... no bo w końcu właśnie dzieckiem jest jeszcze trzynastolatek... To ten strach dziecka, jest jeszcze na tyle łatwy do opanowania. Inaczej ma się sprawa z dorosłymi. Harry przyjrzał się uważnie swemu rozmówcy. - Mów dalej. Tom umilkł na chwilę przed zadaniem kolejnego pytania. - No dobra. Powiedz mi jakie postacie przybierał bogin na waszych zajęciach w trzeciej klasie? Czarnowłosy chłopak zamyślił się na moment. - Więc tak... w jednym wypadku był to wielki pająk, w jeszcze innym wściekły wilk, był jeszcze olbrzymi wąż, czy nawet psychopatyczny klaun. Aaaa... jedną z nich był nawet profesor Snape. - Snape? – zakrztusił się śmiechem Tom. - Dokładnie – zawtórował mu Harry. – Największy z koszmarów Neville'a. - A co było twoim? - Dementor. Tom kiwnął głową ze zrozumieniem. - Widzisz. I o to mi właśnie chodzi. To wszystko były koszmary dzieci, jednak wraz z wiekiem sprawa o wiele bardziej się komplikuje. - Czyli? - Powiedz mi szczerze Harry – zapytał Riddle. – Czy byłbyś w obecnej chwili stawić czoła swojemu największemu koszmarowi? - Przecież Dementor... - Nie mówię tu o Dementorach stary – przerwał mu Tom. – Tylko o tym czego się naprawdę boisz. Harry powoli zaczynał rozumieć o co tamtemu może się rozchodzić. - Czyli mówisz o tym, że... - Dokładnie – ponownie wpadł mu w słowo. – Z tego co wiem walczyłeś z Dementorami i udało ci się ich pokonać. Wiesz dobrze jak ciężkim są przeciwnikiem, ale jestem pewien, że na chwilę obecną się już ich nie boisz. Tamten największy strach, zastąpił już nowy, o wiele potężniejszy. - Czyli chcesz powiedzieć, że wraz z wiekiem, im bardziej człowiek zaczyna dorastać i przestawać się bać rzeczy, które straszyły go jako dziecko... to tym trudniej mu pokonać koszmar, któremu ma stawić czoło w realnym życiu. Mam rację? - Dokładnie. - Ale czy to nie jest jedno i to samo? Czym się różni koszmar dorosłego od koszmaru dziecka? Przecież strach to jedno i to samo uczucie zarówno dla tym mniej jak i bardziej dorosłych. Tom uśmiechnął się smutno. - A widzisz... i tu jest właśnie ten problem, że to nie jest to samo. - Jak to? - Człowiek dorosły, lub ten który właśnie w tę dorosłość wchodzi widzi świat inaczej niż dziecko. Zmienia się całe jego postrzeganie i sposób widzenia. Ma inne priorytety i cele, aż w końcu to czego obawiał się jako dziecko... okazuje się, że zupełnie traci na znaczeniu. Umilkł na chwilę po czym znowu się odezwał. - Powiedz mi czy widziałeś kiedyś bogina atakującego dorosłego człowieka? Harry kiwnął głową. - Tak. Na pierwszej lekcji Obrony Przed Czarną Magią walczył z nim profesor Lupin. Tom machnął przecząco ręką. - To zły przykład. Profesor Lupin kształcił się specjalnie przeciwko takim właśnie sytuacjom. Czy widziałeś kogoś innego? Harry zastanowił się przez chwilę kiedy nagle go olśniło i w jednej chwili zrozumiał o co tak naprawdę od samego początku chodziło Tomowi. - Pani Wesley. - Co z nią? - Kiedyś zaatakował ją bogin podczas sprzątania... eeee.... jednego domu. Kiedy zobaczyła swój najgorszy koszmar, ten sparaliżował ją niemal całkowicie. Gdyby nie nadeszła pomoc, to nie mam pojęcia jak by wyszła z tego cało. Tom skinął ze zrozumieniem głową. - I co ten jej koszmar przedstawiał? - Jej rodzinę – powiedział Harry cicho. – Jej całą rodzinę... martwą. - Sam widzisz – mruknął poważnie Tom. – Coś takiego zdecydowanie przebija wielkiego pająka czy nawet całe stado Dementorów. Harry nie mógł się z tym nie zgodzić. - Masz rację. To było naprawdę potworne. - Tak więc widzisz – westchnął Riddle. – W tej chwili nawet sobie nie wyobrażasz co jest twoim największym koszmarem. Wiesz to oczywiście w głębi serca... ale najgorsze jest to, że dorastający człowiek, zwykle nie zdaje sobie z tego sprawy. Harry przyjrzał mu się uważnie. - Co więc w takim razie można zrobić? - Nic. Trzeba się po prostu nauczyć z tym żyć i temu przeciwstawiać. Trzeba pamiętać, że to cię najbardziej przeraża, nie może kierować twoimi poczynaniami. Bo wtedy stary, nie tylko bogin wygra... ale ty sam nigdy już nie będziesz taki sam. Obaj chłopcy milczeli przez chwilę po czym ponownie głos zabrał Tom. - Dlatego też rozumiesz moją reakcję, kiedy zaproponowałeś mi demonstrację w pozbyciu się bogina. Po prostu człowiek nieprzygotowany psychicznie na to co może ujrzeć na własne oczy, po prostu nie byłby w stanie absolutnie nic zrobić. Riddle wstał powoli i podszedł parę kroków do szafy. - Pamiętaj Harry. Musisz stawić czoło swojemu strachowi i wygrać. On nie może nad tobą zapanować. Patrz! Harry zafascynowany patrzył jak Tom łagodnym gestem ręki zaczarował i otworzył na oścież drzwi do szafy będącej zaledwie kilka metrów od niego. Powstrzymując okrzyk zdumienia wpatrzył się w zajwisko, które było największym koszmarem syna Voldemorta. Z otwartych drzwi powoli wynurzyła się postać kobiety na której ustach czaił się pełen ciepła i spokoju uśmiech. Była tak niezwykle piękna, że jej wygląd przywiódł Harry'emu na myśl Veelę. Pełnym intensywnego blasku niebieskimi oczami wpatrywała się spokojnie w stojącego przed nią Toma. Jej złocisto brązowe włosy łagodnymi kaskadami opadały na jej ramiona i ciągnęły się aż do pasa. Poruszonemu Harry'emu z trudem udało się wydobyć jedno zdanie z zaciśniętego gardła. - Kim ona jest? Oczy młodego Riddle zalśniły niewyobrażalnym smutkiem. - To moja matka. Zszokowany Harry chciał coś powiedzieć, kiedy na jego oczach, obraz pełen łagodności i spokoju zamienił się w najprawdziwszy horror. Kobieta z przeraźliwym krzykiem upadła na kolana obejmując kurczowo dłońmi swoją głowę, jakby usiłując powstrzymać targające jej ciałem spazmy bólu. Z ust wypłynął jej strumyk krwi, który w jednej chwili spłynął na jej lśniące białością szaty. I nagle jej oczy, wcześniej tak pełnie wewnętrznego ciepła i łagodności, zmatowiały i w ułamku sekundy straciły cały swój blask. Oślepiająco jasny promień światła wydobył się z piersi kobiety i kiedy zniknął na jego miejscu pojawiła się migocząca wszelkimi kolorami tęczy maleńka gwiazdka, która przez chwilę lewitowała nad jej skulonym i nieruchomym ciałem. O chwili ten niewytłumaczalny fenomen rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając po sobie tylko drgające spazmatycznie ciało matki Toma. Patrzący na tę scenę z przerażeniem Harry zauważył jak Tom poruszył ręką w kierunku leżącej na posadzce postaci i wymamrotał pod nosem właściwe zaklęcie. Targane ciągłym bólem ciało zamieniło się w mlecznobiałą mgiełkę, która spokojnie powróciła do wnętrza szafy. Wstrząśnięty Harry zauważył jak Tom bez słowa wyciera zroszone lodowatym potem czoło i przez dłuższą chwile walczy z rozsadzającymi go wewnętrznie emocjami. Kilka sekund później uspokoił się już na tyle, że wyprostował się i zwrócił w kierunku Harry'ego. - Teraz już chyba rozumiesz o czym mówiłem – stwierdził spokojnie i tylko ledwo wyczuwalne drżenie głosu oznaczało jak bardzo nim wstrząsnęło to co się przed chwilą wydarzyło. Harry pokręcił z niedowierzaniem głową. - To było potworne. - Takie są zwykle najgorsze koszmary, Harry. Jednak nie to jeszcze było najgorsze. - A co mogłoby być gorsze od tego? Tom uśmiechnął się smutno. - To, że ja coś takiego naprawdę przeżyłem. Harry z trudem wykrztusił z siebie kolejne pytanie. - Jakim sposobem udało ci się to odeprzeć? - Widzisz... zaletą zaklęcia Riddikulus jest to, że niekoniecznie jedynym sposobem na bogina jest śmiech... zresztą, niemożliwością byłoby do takiej właśnie sceny wykombinować rozweselające zakończenie. Mimo, że uczono cię, że śmiech jest dobrym sposobem na pokonanie bogina. - Tak jak mówiłeś. Śmiechem posługują się dzieci. - Właśnie – potwierdził Tom. – Jednak w tym zaklęciu można zawrzeć emocje, które nie mają wiele wspólnego z zabawą. Kiedy twój koszmar sprawia ci ból, zastosuj zaklęcie w którym zawrzesz pomysł na przeciwdziałanie temu co widzisz przed swoimi oczami. - Czyli wymawiając zaklęcie zawierasz w nim twoją chęć przeciwdziałania temu co przedstawia sobą bogin. - Tak, jednak to jest niezwykle trudne do opanowania. - Wyobrażam sobie. Harry z determinacją popatrzył na zamkniętą szafę. - Chcę spróbować. Riddle przyjrzał mu się z uwagą. - Jesteś tego pewien? Czarnowłosy chłopak zawahał się. - Nie... ale po prostu... muszę to zrobić. Tom skinął poważnie głową i osunął się nieco robiąc mu miejsce. - W porządku Harry, tylko pamiętaj... to co zobaczysz może tobą potężnie wstrząsnąć. - Rozumiem i jestem na to gotowy. Odetchnąwszy głęboko kilka razy i starając się uspokoić skołatane nerwy, Harry podszedł parę kroków do przodu, stanął naprzeciwko szafy i machnąwszy różdżką otworzył ciężkie drewniane drzwi. Chłopiec otworzył szeroko oczy nie mogąc uwierzy w to czego właśnie jest świadkiem i niemal poczuł jak jego właśnie serce zamiera mu w piersi, a krew płynąca mu w żyłach staje się najczystszym lodem. Pierwsza zjawa jaka się przed nim pojawiła wstrząsnęła nim do głębi. Przy drugiej, trzeciej, czwartej i piątej... ...zaczął krzyczeć z przerażenia. X X X Harry zatrzymał wzrok na pokrytym miękkim śniegiem placu. Odetchnął głęboko mroźnym powietrzem i skoncentrował się na uspokojeniu nerwów. Przeszedł go dreszcz zimna, kiedy lodowaty wiatr przeniknął na wskroś jego odświętne, ale niezbyt nadające się do stania na otwartym powietrzu, szaty. Chłopak skrzyżował ręce na piersi starając się powstrzymać nieco panujący ziąb. Oto nadszedł dzień w którym miał odbyć się Bal Zimowy i każdy z uczniów Hogwartu chciał wyglądać na tę chwilę jak najlepiej. Nawet Harry, przywdział swoje najlepsze szaty, te same jakie miał na balu na czwartym roku. Jednak ochota na jakąkolwiek zabawę była w tej chwili, tak daleko o Harry'ego, jak to tylko możliwe. Czarnowłosy chłopak przesunął dłonią po czole, starając się pozbyć nieco napięcia jakie trzymało go od kilku dni. Napięcia... które trzymało się go od chwili, gdy ujrzał swojego bogina... lub raczej koszmar, który on przedstawiał. To było już trzy dni temu, a jemu od tego czasu nawet nie udało się zmrużyć oka, bo ilekroć przymknął powieki, przerażające zjawy powracały do niego ze zdwojoną siłą. Czy naprawdę widział to co widział? Czy naprawdę tego się najbardziej obawiał? A jeżeli tak... to czy naprawdę mogłoby się to kiedyś zdarzyć? Nie! Potrząsnął rozpaczliwie głową. Nie mógł do tego dopuścić! ... Pamiętał swoją reakcję na tego cholernego bogina... Kiedy krzyk uwiązł mu w gardle, poczuł się niemal całkowicie sparaliżowany. Nie miał siły aby podnieść do góry różdżkę i odeprzeć atak mrocznego stworzenia. Tom go ostrzegał przed tym co może zobaczyć, ale Harry w swej głupocie sądził, że uda mu się z tym poradzić. Zaklął w myślach, wypominając sobie od najgorszych. Przeszedł go dreszcz. Ostatnia zjawa w jaką się zamienił bogin, całkowicie odebrała mu wolę walki. Kiedy opadł bezsilnie na kolana i zwymiotował, jak przez mgłę zauważył przed sobą plecy Toma odgradzające go od mrocznego stworzenia. I ponownie był świadkiem tego, jak największy koszmar syna Voldemorta pojawia się przed jego oczami. Zjawiskowo piękna kobieta, będąca matką chłopaka, szarpiąca się w agonii na kamiennej podłodze, której ciało po chwili ponownie zmieniło się w białą mgłę. Kiedy drzwi do przeklętej szafy zamknęły się z trzaskiem, Tom pomógł mu się podnieść z podłogi i podsunął krzesło na które ciężko opadł zielonooki chłopak. Nie mówili tego dnia więcej o tym co mieli okazję ujrzeć. Jakby bez słów porozumieli się, że to czego byli świadkami pozostanie tylko i wyłącznie między nimi przynajmniej na jakiś czas. ... Harry instynktownie wyczuł jak ktoś za nim stanął. Odwrócił się i łagodnym uśmiechem skinął na przywitanie Hermionie. Ona... podobnie jak i on, była odświętnie ubrana z okazji odbywającego się tego dnia balu. - Cześć Harry! – przywitała go. – Szukałam cię po całej szkole. Kiedy nie odpowiedział, rzuciła mu zmartwione spojrzenie. - Wszystko w porządku? Skinął jej lekko głową. - Tak, jasne. Po prostu chciałem trochę odetchnąć świeżym powietrzem. Nie powiedział jej o tym co widział w swoich koszmarach i w głębi ducha miał nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie. Hermiona była jednak zbyt spostrzegawcza, aby nie dostrzec, że coś przed nią ukrywa. Nie naciskała jednak wiedząc, że prędzej czy później i tak wyjawi jej co go gnębi. Zawsze tak było... w końcu byli... najlepszymi przyjaciółmi. - Gdzie jest Ron? – zapytał Harry zauważając brak trzeciego członka ich trio. Dziewczyna roześmiała się serdecznie. - Nawet końmi nie byłbyś w stanie odciągnąć go teraz od Parvati Patil. Jest tak odkąd zgodziła się pójść z nim na bal jako jego randka. Harry również się uśmiechnął. - "Wesley jest naszym królem..." – zanucił cicho znaną piosenkę, co spowodowało kolejny wybuch wesołości. Harry pokręcił bezsilnie głową i zastanowił się, jak to możliwe, że w jej obecności zawsze poprawiał mu się humor. I to niezależnie od tego, jak podle się czuł minutę wcześniej. - Wynika na to, że w dzisiejszy wieczór będziemy musieli dotrzymywać sobie towarzystwa – mrugnął do niej przekornie. Brązowowłosa dziewczyna westchnęła teatralnie. - Tak. Najwyraźniej jestem skazana na ciebie, chłopczyku. Przekrzywił zabawnie głowę. - Tak jak ja na ciebie, Herms. - Uważaj co pleciesz Harry – pogroziła mu palcem. – Bo w przeciwnym wypadku zostawię cię samego na rzecz Malfoya. Czyste przerażenie jakie zagościło na twarzy jej najlepszego przyjaciela, spowodowało u niej kolejny wybuch śmiechu. Harry położył rękę na sercu i z udawanym oburzeniem zakrzyknął, specjalnie przeciągając litery. - Panno Granger! Jeżeli nie chcesz mnie doprowadzić do zawału, to nigdy więcej czegoś takiego nie mów. Nie odpowiedziała, tylko z uśmiechem na ustach wzięła go pod ramię. - Chodźmy panie Potter. Uczta już trwa na całego. Harry pozwolił się jej pociągnąć do wewnątrz zamku, ale nie byłby sobą, gdyby nie wspomniał o jednej zasadniczej kwestii. - Zdajesz sobie sprawę, że żadna siła nie zmusi mnie dzisiaj do tańczenia? Pokręciła głową z rozbawieniem. - Hmm... może i masz rację, ale wiesz też chyba, że niektórzy uważają mnie za całkiem dobrą czarownicę. - Taaaak? I co w związku z tym? - Chyba znajdę jakiś sposób aby cię przekonać – zaśmiała się. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej uznałby po prostu, że tylko się z nim w ten sposób przekomarza, jednak wydarzenia ostatnich miesięcy sprawiły, że teraz czuł się o wiele mniej pewny tego czy uda mu się wytrwać w swoim postanowieniu. Coś mu podpowiadało, że komu jak komu, ale tej dziewczynie udałoby się go namówić nawet na włożenie różowej sukienki i paradowanie w niej przed stołem pełnym Ślizgonów. ... Zwiesił rozpaczliwie głowę i już chciał jej powiedzieć, że się poddaje, kiedy jego uwagę zwrócił szybko poruszający się cień na górze schodów. Hermiona również to zauważyła i zaskoczona spojrzała na Harry'ego. - To Tom – mruknęła. – Gdzie on się tak śpieszy? Harry zmarszczył brwi. - Nie mam pojęcia, ale chyba coś się stało. HEJ, TOM!!! Na dźwięk głosu Harry'ego młody Riddle zatrzymał się gwałtownie i spojrzawszy uważnie na stojącą w dole schodów dwójkę, szybko ruszył w ich kierunku. Przeskakując po cztery – pięć stopni naraz, dosyć szybko znalazł się tuż obok nich. Dwójka przyjaciół z niepokojem wpatrywała się w zmartwioną twarz Toma. - Co się stało? – zapytał Harry. – Gdzie tak lecisz? Tom poczekał chwilę z odpowiedzią dla złapania oddechu. - Biegłem właśnie do Dumbledora, ale dobrze, że was też spotkałem. Chyba mamy kłopoty. Harry i Hermiona wymienili błyskawiczne spojrzenia. - O co chodzi? Pytany pokręcił głową. - Nie mam pojęcia, ale czuję, że do szkoły zbliża się jakieś niebezpieczeństwo. X X X Starszy rangą Śmierciożerca, ukłonił się nisko przed Voldemortem. - Jesteśmy gotowi do ataku mój Panie. Oczy Mrocznego Pana zalśniły krwistą czerwienią. - Doskonale. Wszyscy na stanowiska. Wyciągnął różdżkę i zakreślił nią w powietrzu wymagany kształt. - Teleporta Controapartos!!! X X X Nagle Harry poczuł znajome pulsowanie blizny w kształcie błyskawicy znajdującej się na jego czole. Potarł ją dłonią aby złagodzić napięcie, jednak nic a nic to nie pomogło. - Harry co się dzieje? – usłyszał zaniepokojony głos Hermiony. Potrząsnął głową nie wiedząc za bardzo co powiedzieć. Coś w stylu "hej, boli mnie głowa więc pewnie Voldemort jest blisko", jakoś nie wydawała mu się zbyt inteligentna. To znaczy tak było do momentu gdy jego wzrok spoczął na stojącym obok niego Tomie. Na jego śmiertelnie bladej twarzy pojawiły się kropelki potu. Spojrzenia ich obu spotkały się i w jednej chwili zrozumieli się bez słów. - Voldemort – wymruczał Tom. Dziewczyna patrzyła na nich obu oszołomiona. - Voldemort? Skąd... jak... co... co się dzieje? Harry skinął lekko głową. - Tak. Skąd wiesz, że to on? Tom uspokoił się zauważalnie. - On może dzieli z tobą cząstkę swojej krwi, jednak nie zapominaj, że ja dzielę tę z nim po połowie. Oczy Harry'ego rozszerzyły się w zrozumieniu. - Wasze pokrewieństwo! Racja! Przecież wspomniałeś mi kiedyś o tych twoich wizjach z jego udziałem? Pytany parsknął sarkastycznie. - Jeżeli przez wizje masz na myśli koszmary, to zgadza się w stu procentach. Nagle jego oddech stał się szybszy i o wiele płytszy, a ucisk na bliznę Harry'ego znacznie się powiększył. - On tu przybędzie – powiedział cicho Tom. - Gdzie "tu"? – zapytała dziewczyna. - Zjawi się w Hogwarcie. I to już w najbliższym czasie. - Niemożliwie. Szkoła jest w pełni chroniona! Tom potrząsnął głową. - Znalazł lukę. Niech to szlag trafi! Znalazł jakąś lukę! Ja to po prostu wiem. Harry w jednej chwili podjął decyzję. - Wszyscy są w Wielkiej Sali. Trzeba ich ostrzec. A zwłaszcza Dumbledora i innych nauczycieli. Tom bez słowa odwrócił się na pięcie i ruszył biegiem we wspomnianym kierunku. Harry i Hermiona w jednej chwili podążyli za nim modląc się aby nie przybyli za późno. Cała trójka wpadła jak bomba do Wielkiej Sali co natychmiast spowodowało, że gwar rozmów przy stołach ucichł jak ucięty nożem. Zdumieni uczniowie patrzyli na trójkę uczniów biegnących w kierunku profesorskiego stołu. Tom dopadł tam pierwszy i zatrzymał się tuż przed dyrektorem. Siedzący za stołem profesorowie popatrzyli na niego niepewnie po raz pierwszy widząc go tak wzburzonego. - Dyrektorze! – krzyknął Tom. – On tu przybędzie! Dumbledore zerwał się na równe nogi. - Jak to? To niemożliwe! Skąd to wiesz? - Nieważne. Po prostu wiem! Trzeba natychmiast usunąć uczniów z Wielkiej Sali bo inaczej... Odwrócił się gwałtownie na dźwięk głośnego trzasku dochodzącego ze środka sali. Jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, kiedy zrozumiał co to oznacza. - A niech to wszyscy diabli!!! – zaklął głośno. – Już na to za późno! Pośrodku sali ni stąd ni zowąd uformował się potężny portal odpychając stojących obok niego uczniów pod ścianę razem ze stołami przy których siedzieli. Profesorowie siedzący przy głównym stole poderwali się gwałtownie, jednak nie mieli nawet szansy wyciągnąć swoich różdżek. Tom złapał się z głowę i z głośnym okrzykiem bólu upadł na podłogę. Harry i Hermiona próbowali podbiec do leżącego bez ruchu chłopaka, jednak nie dane im było tego uczynić. - Paralyzis Totalus! Ryknął głos z wnętrza portalu i w ułamku sekundy wszyscy znajdujący się w Wielkiej Sali znaleźli się pod działaniem najpotężniejszego zaklęcia unieruchamiającego jakie istniało w magicznym świecie. Zadziałało tak błyskawicznie, że absolutnie nikt, nawet jeden z profesorów, nie była wstanie ochronić się nawet najmniejszą tarczą. Ułamek sekundy za pierwszym zaklęciem popłynęło drugie. - Butcheros Defentia! Nauczyciele przy głównym stole z przerażeniem ujrzeli jak nad każdym z uczniów Hogwartu zebranych na sali pojawia się czerwone wirujące ostrze, które zawisa nad nimi w odległości kilkunastu centymetrów. Posiadając zdolność ruchu tylko od szyi w górę, Harry Potter napotkał zaskoczone spojrzenie dyrektora. W tej samej chwili zrozumiał, że po raz pierwszy w swoim długim życiu Albus Dumbledore jest bezsilny. Przeniósł spojrzenie na przerażoną zaistniałą sytuacją Hermionę i sklął się w myślach, że nie jest w stanie nic zrobić aby uchronić ją przed tym co wkrótce nieuchronnie nastąpi. ... Kątem oka zauważył klęczącego na posadzce i trzymającego się za głowę Toma. Chłopak wyglądał na całkowicie wyłączonego z obiegu. ... Zduszone krzyki rozeszły się po całej sali, kiedy uczniowie zorientowali się w jakiej znaleźli się sytuacji. Krzyki jednak szybko zmieniły się w pełne zgrozy milczenie, kiedy ich oczy spoczęły na miejscu gdzie jeszcze przed kilkoma sekundami znajdował się tajemniczy portal. Harry'emu i Hermionie krew w żyłach zamieniła się w czysty lód na widok uśmiechniętego szatańsko Toma Riddle w otoczeniu około czterdziestu Śmierciożerców, stojących na samym środku Wielkiej Sali. - Voldemort. Cichy i pełen odrazy głos Dumbledora zabrzmiał w sali niczym wystrzał. Przerażeni uczniowie wydali z siebie kilka pisków po czym zapadła śmiertelna cisza. Lśniąco na czerwono piekielnym blaskiem oczy mrocznego czarodzieja zabłysły sadystycznie, kiedy tan zatrzymał wzrok na twarzy dyrektora. - Albus – zasyczał. – Jak to dobrze znowu cię widzieć. Co za nieszczęście, że w niezbyt sprzyjających dla ciebie okolicznościach. Dyrektor otworzył usta jednak wstrzymał się na znak dany przez Voldemorta. - Nie radziłbym tego robić stary pryku – powiedział dobitnie i wskazał na ostrza lewitujące nad głowami uczniów. – Znasz tak samo doskonale jak ja skutki działania klątwy Butcheros. Ustawiłem je specjalnie na ciebie oraz pozostałych nauczycieli. Wypowiesz nieco więcej niż jedno słowo na raz, a Hogwart przejdzie do historii jako szkoła o najmniejszej liczebności studentów od wieków. Zaśmiał się gardłowo na widok zatroskanych twarzy grona pedagogicznego. - Więc gęby na kłódkę moi państwo, chyba, że chcecie oglądać, rzeź swoich kochanych uczniów. Co do mnie samego to nie miałbym nic przeciwko tego typu rozrywce. Nikt z obecnych na sali nie mógł wykrztusić słowa. Voldemort zaśmiał się gardłowo i przesunął wzrokiem po sali. Jego oczy błysnęły szatańsko, kiedy zatrzymał się na unieruchomionym Harrym. - Potter... co za spotkanie. Patrząc w zimne i bezwzględne oczy zabójcy swoich rodziców Harry począł modlić się bardzo głęboko o to, aby Voldemort skoncentrował swój gniew tylko i wyłącznie na nim. Nie zależało mu na sobie, gdyż doskonale wiedział iż umrze. Tak przecież mówiła przepowiednia. Jednak obłędnym przerażeniem napełniała go świadomość, że sadystyczny mag zechce zrobić krzywdę Hermionie lub komukolwiek z bliskich mu osób. Na samą myśl, że ten bydlak może dotknąć jego najbliższą przyjaciółkę, poczuł jak w żołądku zawiązuje mu się lodowy supeł. W jego głowie ponownie skrystalizowały się potworne wizje bogina w kilu swoich najgorszych formach. Nie mógł dopuścić do tego, aby to co widział spełniło się choć w najmniejszym stopniu. ... W jednej sekundzie podjął decyzję. ... Tytanicznym wysiłkiem ukrył głęboko swoje uczucia, i o dziwo zdobył się nawet na lekki uśmiech. - Witaj Tom – powiedział starannie cedząc słowa. – Czyli nareszcie dopiąłeś swego ty żałosna namiastko czarodzieja. W końcu masz mnie jak na widelcu. Dookoła siebie usłyszał zszokowane oddechy uczniów Hogwartu, którzy wprost nie mogli uwierzyć w jaki sposób Harry zwrócił się do najstraszliwszego czarodzieja obecnych czasów. Przestraszone spojrzenia nauczycieli skierowały się na niego nic nie rozumiejąc i tylko w oczach Dumbledora błysnął znak zrozumienia. Stary profesor poważnie i z niezwykłym smutkiem skinął mu głową na znak, że rozgryzł jego zamierzenia. W sercu Harry'ego zapaliła się iskierka nadziei, że pomimo tego, że on sam zginie, to nie wszystko może być jeszcze stracone. Stojąca za nim Hermiona wydała z siebie zduszony krzyk, kiedy również zrozumiała co planuje, jednak głos kompletnie uwiązł jej w gardle. Przerażona jego zamierzeniem nie mogła wydobyć z siebie słowa. Plan Harry'ego był zupełnie prosty. Przyszedł mu do głowy w jednej chwili i wiedział, że może to być ostatnia szansa dla Hogwartu. Oczywiście oznaczał to dla niego koniec, jednak w tej chwili najmniejsze czym się przejmował, było jego życie. Harry chciał tak rozwścieczyć Voldemorta, aby ten skoncentrował swój gniew tylko i wyłącznie na nim. W ten sposób mogła powstać szansa aby nauczyciele, a w szczególności Dumbledore, znaleźli sposób aby ominąć klątwę rzuconą przez Czarnego Lorda. Wtedy wszyscy byliby bezpieczni... a co najważniejsze... Hermiona byłaby bezpieczna. Oczy zabójcy błysnęły złowrogo. - Pragniesz śmierci Potter? – Voldemort podszedł o krok bliżej. Harry parsknął lekceważąco. - Z ręki kogoś takiego jak ty? Śmiechu warte! Nie byłeś w stanie mnie zabić gdy miałem kilka miesięcy, a co dopiero teraz! Mag był o krok bliżej. - Gdyby nie twoja szlamowska matka, już dawno byłbyś trupem! Krew zagotowała się Harry'emu w żyłach, jednak przełknął obraźliwe określenie na temat swej matki która oddała za niego swe życie i kontynuował. - Jesteś żałosnym śmieciem w porównaniu z nią i z moim ojcem Tomie Riddle. Jesteś jak karaluch roznoszący choroby, którego trzeba się pozbyć tak szybko jak to tylko możliwe. Syk wydobywający się z gardła Czarnego Lorda był coraz bliżej. - Będziesz cierpiał Potter. Będziesz mnie błagał o śmierć leżąc u moich stóp. Tak, pomyślał Harry. To może zadziałać. Skoncentruj się na mnie łajdaku. Tylko z daleka od Hermiony i od moich przyjaciół. Tylko na mnie... tylko mnie miej na uwadze. - Tommy, Tommy, Tommy – parsknął lekceważąco kręcąc głową. – Myślisz, że twoje groźby robią na mnie jakieś wrażenie? Ta twoja postawa... "Jakiż to ja nie jestem zły i straszny" jest tak żałosna, że nie wiem czy śmieć się czy płakać. Pole zaklęcia otaczające nauczycielski stół zaczęło się nieco osłabiać. Harry nie odważył się popatrzeć w tamtą stronę, jednak przez skórę czuł, że wściekłość Voldemorta zaczyna powoli pokonywać jego samokontrolę. Syczący z furii czarodziej wyciągnął dłoń z różdżką i wycelował w chłopca. Ten wiedząc, że jego sekundy są już policzone, postanowił do końca wykorzystać swój plan. Usłyszał jak stojąca za nim Hermiona szarpnęła się rozpaczliwie w swych niewidzialnych więzach z których jednak nie mogła się uwolnić. Harry uśmiechnął się ciepło na wspomnienie dziewczyny. Jeżeli już miał umrzeć, to zrobi to mając nadzieję, że ją to uratuje. Jaka szkoda, że ona nigdy się nie dowie... Naprawdę wielka szkoda... - Ty żałosny, trzeciorzędny skrzacie... – wycedził starannie odmierzając słowa. - Nie jesteś wart, żeby stać w tej sali ze swoimi sługusami. Kończ po co przyszedłeś i spadaj na drzewo z którego zlazłeś! Kiedy przebrzmiały jego ostatnie słowa Voldemort znajdował się w zupełnym amoku. Jego nieludzkie czerwone źrenice rozszerzyły się gwałtownie. Jego głos w tym momencie praktycznie zatracił różnicę pomiędzy słowami a sykiem. - Advada Keda... - ZAMKNIJ SIĘ DURNIU!!! X X X Voldemort urwał gwałtownie zaklęcie i błyskawicznie odwrócił się na pięcie w kierunku dobiegającego zza jego pleców głosu. Przygotowany na otrzymanie śmiertelnej klątwy Harry, zamrugał gwałtownie, kiedy zorientował się, że cały jego plan spalił na panewce. Nie mógł też nie usłyszeć głębokiego westchnienia ulgi jakie za jego plecami wydała Hermiona. Zaskoczony mroczny czarodziej błyskawicznie odzyskał kontrolę nad swoimi emocjami. Pole klątwy otaczające nauczycieli zafalowało gwałtownie po czym z powrotem się ustabilizowało. Na pytające spojrzenie chłopaka Dumbledore pokręcił bezsilnie głową na znak, że się nic nie udało. Zszokowany Harry podążył spojrzeniem za Voldemortem po czym zatrzymał go na klęczącej w dalszym ciągu na ziemi postaci Toma. Głos uwiązł mu w gardle, kiedy zorientował się, że to właśnie jego słowa uratowały Voldemorta od utraty samokontroli. Zalała go fala gniewu na chłopaka. Jakim prawem śmiał się w to wtrącić? Przecież gdyby wszystko potoczyło się po jego myśli to mogłaby nastąpić szansa ratunku. Dlaczego? DLACZEGO SIĘ WTRĄCIŁ??? Nagle straszliwa myśl skrystalizowała mu się w głowie. A co jeśli...? Nie! To niemożliwe! A może on...? To przecież JEGO syn! TOM JEST SYNEM VOLDEMORTA!!! Ale przecież... Czy to wszystko było grą? Te dni w czasie których zbywał ich zaufanie... to jak pomógł im podczas zasadzki we Wrzeszczącej Chacie... Czy to wszystko mogło być po prostu zwykła grą zmierzającą do najgorszego z możliwych finałów? Czy te tajemnice jakie w sobie ukrywał polegały tylko i wyłącznie na poddaniu się złu, którego kwintesencję stanowił jego własny ojciec? Harry'emu zrobiło się nagle bardzo, ale to bardzo zimno. ... - Kto śmiał mi przerwać?!? – Voldemort wymierzył różdżkę w klęczącą postać. - Ja – odparł Tom nie zmieniając pozycji. - Co za ja? – zasyczał mag. Odpowiedziała mu cisza. Różdżka w jego ręku zadrgała. - Odpowiadaj glisto, bo lubię wiedzieć kogo mam zabić! Na te słowa Tom powstał z klęczek i powoli stanął z nim twarzą w twarz. Uczniowie i nauczyciele z Hogwartu ze zdumieniem wpatrywali się w jego twarz, na której teraz widniał łagodny i ciepły uśmiech. Jego oczy błysnęły złotem kiedy się odezwał. - Hmmm... skoro ja jestem glistą, to glistą musi być ten który mnie spłodził – zauważył łagodnie i uśmiechnął się do Voldemorta. – W zasadzie to by się nawet zgadzało... Czyż nie tak... O-J-C-Z-E??? Zduszony krzyk uczniów przeszedł przez salę. Wszyscy profesorowie zadrżeli gwałtownie za wyjątkiem Dumbledora, który z napięciem wpatrywał się w młodego człowieka. Harry i Hermiona w bezbrzeżnym zdumieniu patrzyli jak dłoń mrocznego maga dzierżąca różdżkę zadrżała, po czym powoli opadła. Usta Voldemorta wykrzywił szatański uśmiech, a jego oczy błysnęły złowrogo. - Mój bękart – wycedził powoli przez zaciśnięte usta. Na kilka sekund wszyscy znajdujący się w Wielkiej Sali wstrzymali oddech. X X X - Ty jesteś moim bękartem – powtórzył Voldemort. Tom udał, że się zastanawia. - Wolałbym określenie "kochany synuś", ale najwyraźniej nie stać cię na nic więcej. Czarnoksiężnik zbliżył się do niego o kilka kroków. - Słyszałem plotki o tym, że w Hogwarcie jest ktoś mojej krwi. Nawet nie tylko plotki... Czułem to jak się pojawiłeś w tym świecie. Rozpoznałem zew mojej krwi i czekałem na to spotkanie no i proszę, teraz nie tylko to widzę ale i czuję. Nasze pokrewieństwo jest mocno wyczuwalne. Nagle jego oczy zrobiły się zimne jak lód. - Jednak braku szacunku nie wybaczam nikomu, nawet swoim bękartom! Crucio!!! Zakrzyknął i błyskawicznie wycelował różdżkę w chłopaka. Jasna błyskawica uderzyła Toma z całą swoją mocą. Cała sala zamarła w oczekiwaniu na krzyk chłopaka, jednak ten w ogóle nie nastąpił. Poddany działaniu okrutnej klątwy Tom uśmiechnął się lekko i o dziwo... ziewnął szeroko, po czym jakby właśnie się przebudził ze snu przeciągnął się gwałtownie. Resztki zaklęcia snopem złotych iskier opadły na ziemię. Niedoszła ofiara wydawała się tak samo zrelaksowana jak przed chwilą. Harry zamrugał gwałtownie. Co tu się do diabła działo? Tom patrząc Voldemortowi prosto w oczy wzruszył lekceważąco ramionami. - I co? Tylko na tyle cię stać? To, że tamten był zaskoczony to mało powiedziane. - Nie działa na ciebie? - Działać – działa. Jednak potrafię się wystarczająco skupić aby Cruciatus nie była bardziej bolesna od ugryzienia komara. - Jak? Chłopaka pokręcił głową. - Nieważne. Ważnym natomiast jest to, że w końcu cię spotkałem. Mówiąc to pomału przeszedł kilka kroków w bok w dalszym ciągu nie spuszczając wzroku ze swojego rozmówcy. Obecni na sali ludzie zorientowali się, że najwyraźniej klątwa paraliżu zupełnie na niego nie działa, lub co bardziej prawdopodobne, on się w jakiś niezwykły sposób jej pozbył. - Jesteś potężny – zauważył Voldemort. Tom zrobił niewinną minkę. - Eeee... gdzie tam. Najzwyczajniej w świecie mam fuksa. Mag skinął głową w kierunku Harry'ego. - Dlaczego mi przerwałeś? Wzrok Toma napotkał na sekundę rozgniewany wzrok Harry'ego. - Może dlatego, żebyś zabijając Pottera nie dał szansy na uwolnienie nauczycielom – zauważył spokojnie. – Nie wiem czy zauważyłeś, ale traciłeś koncentrację co mogło spowodować szansę dla profesorów. To koniec! Ten przeklęty zdrajca! Krzyczał w myślach Harry. Czyli jednak Tom stoi po stronie zła! A my mu zaufaliśmy. Został naszym przyjacielem pomimo tego, że wszyscy traktowali go jak trędowatego! Przeklęty zdrajca! Przez niego wszyscy zginą! Hermiona! Ron! Dumbledore! Wszyscy uczniowie... Potok wściekłych myśli przerwał mu chrapliwy śmiech Voldemorta. - Czy ty naprawdę sądzisz, że nie rozgryzłem jego żałosnego planu? To pole jest nienaruszalne! Żałosna próba Pottera mająca sprawić utratę mojej koncentracji, była niczym innym jak błahostką!!! W oczach Toma pojawiło się zaciekawienie. - Zaplanowałeś to? Te całe fluktuacje energii? Pozorne osłabienie czarów? - Oczywiście! Chciałem zobaczyć w jego oczach fałszywą nadzieję, że uda mu się uratować przyjaciół, a potem zmiażdżyć je w jednej sekundzie. Tom zatrzymał się w swoim spacerze na ułamek sekundy. - To dlaczego chciałeś go od razu zabić? Oczy maga błysnęły sadystycznie, kiedy odwrócił swój wzrok na Harry'ego. - A kto powiedział, że chciałem go zabić? – mruknął z ekscytacją. – Potter zasługuje na znacznie więcej cierpień niż może mu to zapewnić proste Avada Kedavra. Najpierw trzeba go złamać. - Czyli? – głos Toma był spokojny, jednak przebrzmiewała w nim jakaś stalowa nuta. - Chciałem zabić ją! – Voldemort wskazał palcem na stojącym za chłopakiem dziewczynę. - Nie! – krzyknął Harry. – NIE WAŻ SIĘ JEJ TKNĄĆ DUPKU! Odwrócił szybko głowę i zauważył wpatrzoną w niego z przerażeniem Hermionę. Szarpnął się bezsilnie patrząc na nią z rozpaczą. Jak mogłem być taki głupi? Wprawiłem go we wściekłość, prze co niemalże spowodowałem jej śmierć. O Merlinie! Umarłbym gdyby coś się jej stało! Moja głupota omal jej nie zabiła! Odwrócił się do uśmiechniętego Voldemorta. - Spróbuj jej tylko dotknąć Riddle, a klnę się na wszystko co święte, że zabiję cię choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobię w życiu! Głowa Harry'ego odskoczyła gwałtownie, kiedy pięść czarodzieja z potężną siłą trafiła go w prawy policzek. Mag z satysfakcją cofnął się o krok obserwując Harry'ego walczącego z przesłaniającą mu oczy mgłą. - Może nie jest to tak efektywne jak Klątwa Noży, ale chwilowo wystarczy. Chłopak podniósł na niego pełen nienawiści wzrok, jednak tym razem zachował milczenie. Voldemort odwrócił się do swojego syna, z którego twarzy nie schodził wyraz życzliwego zainteresowania. - Więc to planowałeś? – zapytał. – Cóż... trzeba przyznać, że wredny to ty naprawdę jesteś! - A ty mi w tym przeszkodziłeś – zauważył zimno mag. Tom żartobliwie mu się skłonił. - W takim razie może pozwolisz mi dokończyć co zacząłeś? Szok jaki zapanował po jego pytaniu sprawił, że uczniowie i nauczyciele Hogwartu zaczęli się wpatrywać w chłopca z niekłamanym przerażeniem. Voldemort uniósł lekko brwi. - Chcesz zabić tą szlamę? - Oczywiście! W końcu jak lepiej mógłbym udowodnić, że mogę stanąć u twego boku, jak nie sprawiając Potterowi największego z możliwych cierpień, a przy okazji pozbywając się uczennicy niegodnej zostania czarodziejem. Starszy Riddle z ukontentowaniem skinął głową. - Zrób to, a udowodnisz mi, że jesteś godzien stanąć po mojej prawicy! Tom ponownie skłonił się lekko i powoli podszedł do przestraszonej Hermiony. - Tom nie waż się jej tknąć! – usłyszał krzyk Harry'ego gdy go mijał. Chłopak uśmiechnął się do niego szeroko. - Wyluzuj Harry – zaśmiał się. – Nigdy nie jest tak źle aby nie mogło być gorzej. Zatrzymał się przed Hermioną. - Gotowa maleńka? – zapytał. Hermiona nigdy w życiu bardziej się nie bała niż w tej właśnie chwili. Najpierw przybycie Voldemorta... potem samobójczy plan Harry'ego... aż w końcu przerażające i niewytłumaczalne zachowanie Toma. I nagle ni z tego czy z owego okazuje się, że chłopak któremu zaufała i w jakiś dziwny sposób zaczęła szanować... którego traktowała niemalże jak przyjaciela... Okazało się, że ten właśnie chce ją teraz zabić, po to tylko, aby stanąć u boku znienawidzonego przez cały czarodziejski świat mrocznego maga. Zauważyła pełne rozpaczy spojrzenie Harry'ego i uśmiechnęła się do niego pocieszająco. Jaka szkoda, że już nigdy go nie zobaczy. Jaka szkoda, że nie będzie miała szansy mu powiedzieć... Ogarnął ją niezwykły spokój. Aż zdumiało ją jak łatwo pogodziła się z nieuniknionym. Spojrzała w roześmiane oczy stojącego przed nią Toma przysięgając sobie w duchu, że do samego końca będzie patrzeć w oczy swemu zabójcy. ... Z-A-R-A-Z!!! ... Czy jej się to przewidziało czy też Tom mrugnął do niej pocieszająco, jakby zapewniając, że wszystko będzie w porządku. O co mu chodzi? Przecież właśnie chce ją zabić??? O W MORDĘ!!! Tak!!! W jednej sekundzie wszystko zrozumiała. To wydawało jej się niemożliwe, ale chyba naprawdę tak było!!! Niewiadomo skąd, instynktownie zrozumiała, że wszystko będzie dobrze! Poczuła się tak jak w chwili gdy Tom dotknął jej dłoni we Wrzeszczącej Chacie. Spokój... pewność... brak obaw. Cały plan Toma objawił się jej nagle i z krystaliczną czystością!!! ... To była tylko gra! Najzwyklejsza na świecie G-R-A!!! ... W dłoniach Toma pojawiła się jasnoczerwona kula energii. Wirowała błyskawicznie ocierając się o opuszki jego palców, a wokół niej pojawiały się małe wyładowania elektryczne. Tom błyskawicznie wyciągnął przed siebie rękę, a magiczna kula uderzyła w Hermionę z całą swoją mocą. - Giń! – zaśmiał się Tom. - N-I-E!!! – krzyknął Harry. - Tak! – zasyczał Voldemort. Otoczona czerwoną mgiełką dziewczyna poruszyła się niespokojnie po czym... wybuchła śmiechem. X X X |
radziczek |
13.06.2005 09:58
Post
#6
|
Mugol Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 6 Dołączył: 13.06.2005 |
X X X
Gdyby profesor Dumbledore wyskoczył nagle na stół i zaczął śpiewać "Jestem małą truskaweczką, więc kto ma ochotę mnie zjeść?", to nie spowodowałoby to większego szoku niż śmiech Hermiony. I to w szczególności, gdy nastąpił on tuż po otrzymaniu rzekomej śmiertelnej lub torturującej klątwy. Dziewczyna szybko się opanowała, po czym obrzuciła Toma spojrzeniem pełnym rozbawienia, co zważywszy na sytuację było aż nadto niezwykłe. - Hej to było naprawdę niezłe! – zachichotała. Kąciki warg chłopaka wykrzywiły się znacząco. - Staram się jak mogę. - Herm? Na dźwięk głosu Harry'ego, dziewczyna spojrzała szybko w jego kierunku. Z jego twarzy biła taka niepewność i troska, że poczuła gwałtowny ucisk w sercu. Skinęła mu głową pocieszająco. - Wszystko w porządku Harry, naprawdę nic mi nie jest. - Jesteś pewna? - W stu procentach. - Co jej zrobiłeś? – rzucił Tomowi na pół zagniewane na pół niepewne spojrzenie. Zimny głos zabrzmiał za jego plecami. - Ja również chciałbym się tego dowiedzieć. Tom z lekkim uśmiechem odwrócił się do Voldemorta, po czym wyciągnąwszy z kieszeni małą czerwoną książeczkę rzucił ją wściekłemu czarodziejowi. Ten złapał ją zręcznie i popatrzył na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem. - "100 najlepszych dowcipów magicznego świata" autorstwa Seamusa Kepple – poinformował go chłopak. – Panna Granger właśnie poznała jej wszystkie w jednym skumulowanym zaklęciu. - C..coo? – to jedyne co mag był w stanie wykrztusić. Hermiona z trudem powstrzymywała chichot. Tom zauważył to i zagadnął wesoło. - Który ci się najbardziej podobał? Posłała Harry'emu przepraszające spojrzenie. - Może chwila obecna nie jest najodpowiedniejsza, ale ten o czarodzieju, mugolu i skrzacie co siedzą w barze był całkiem niezły. - Prawda. Chociaż ja wolę ten... "Puk, puk! - Kto tam? – Ministerstwo Magii! – Ministerstwo Magii? W nocy? Nie wierzę! – Otwieraj chamie Sam-Wiesz-Kto nie kłamie!". Harry patrzył na rozmawiającą wesoło dwójkę jakby nagle oboje stracili rozum. Zmarszczył brwi starając się to wszystko zrozumieć, kiedy nagle go olśniło. Tom nigdy nie miał zamiaru krzywdzić Hermiony! To było tylko przedstawienie, dzięki któremu mógł zapobiec śmierci dziewczyny. Dlatego rzucił na nią zaklęcie rozśmieszające udając, że jest to cos o wiele gorszego. Jednak to przecież jeszcze nie był koniec. Czarny Lord jest tak samo niebezpieczny jak kilka minut wcześniej, a może nawet bardziej. Voldemort najwyraźniej doszedł do tego samego wniosku i kiedy zorientował się, że z niego zakpiono, jego furia wzrosła w dwójnasób. - ZABIĆ ICH!!! POTTERA ZOSTAWIĆ NA PÓŹNIEJ!!!– wrzasnął do swoich Śmierciożerców, a około dziesięciu z nich, posłusznie wypełniając każdy rozkaz swojego pana, rzucili się z wyciągniętymi różdżkami na Toma i dziewczynę. Harry i Hermiona nie mieli nawet czasu się przestraszyć, kiedy stała się rzecz zupełnie nieprawdopodobna. Tom zrobił dwa szybkie kroki w kierunku nadbiegających Śmierciożerców po czym wyciągnął przed siebie ręce tak aby wnętrze dłoni skierowane było na atakujących. Cała sala z szokiem i niedowierzaniem obserwowała Toma, którego uśmiechnięta twarz w jednej sekundzie zmieniła się w pełną napięcia kamienną maskę. Jednak najbardziej niewiarygodne było to co stało się chwilę później. Z wyciągniętych dłoni chłopaka wystrzeliło oślepiające białe światło. Błyskawicznie rozdzieliło się na kilka małych strumieni, a każdy z nich trafił centralnie każdego z nadbiegających morderców w sam środek piersi. Na nic się zdały ich zaklęcia osłaniające. Jedni podniesieni z ziemi z potężną siłą, przelecieli kilkanaście metrów w powietrzu i upadli nieprzytomni na posadzkę. Inni z impetem uderzyli w stoły na których jeszcze w dalszym ciągu znajdowały się potrawy z uczty. Drewniane ławy pękały z trzaskiem jak zapałki pod ich bezwładnymi ciężarami. Wyglądało to zupełnie tak jakby z łańcucha zerwała się jakaś potężna siła, której opanowanie było zupełnie niemożliwe. Nagle tak samo gwałtownie jak się zaczęło, wszystko ucichło. Tom odwrócił się do patrzących na niego w bezbrzeżnym zdumieniu Harry'ego i Hermiony. Jego lśniące złotem oczy powróciły do normalnego koloru. - Chyba lepiej będzie jak się trochę odsuniecie – wykonał ręką niewielki gest mrucząc pod nosem niezrozumiałe zaklęcie. – Za chwilę zrobi się tu naprawdę gorąco. Dwójka przyjaciół w jednej chwili poczuła, że odzyskali zdolność poruszania się. Harry szybko doskoczył do Hermiony i nieśmiało położył jej dłoń na ramieniu. - Wszystko okej? Nic ci nie jest? Skinęła lekko głową i ścisnęła lekko jego dłoń. - Tak. Naprawdę wszystko w porządku. Uspokojony chłopak odwrócił się do Toma i spojrzał na niego pytająco. - Co mamy robić? - Tak jak mówiłem. Odsuńcie się jak najdalej. Wytłumaczę wszystko jak się to skończy. - Ale... – usiłował zaprotestować jednak dłoń dziewczyny na jego ramieniu powstrzymała go od dalszych słów. - Harry. Musimy go posłuchać... to... to zbyt wiele jak na nas. Będziemy mu tylko przeszkadzać. - Dlaczego? - Nie wiem czy... czy mam rację. Ale magia Toma wykracza poza ten świat. - Za ten świat? O czym ty...? Skąd ty...? – popatrzył na nią pytająco. - Nieważne. Po prostu to czuję. Złapała Harry'ego za rękę i pociągnęła w stronę nauczycielskiego stołu. Stanęli niedaleko unieruchomionego ciągle Dumbledora. Profesor obserwował ich przez chwilę z uwagą po czym przeniósł spojrzenie na stojących na środku sali chłopca i jego ojca. Jeden z nich zachowywał stoicki spokój, podczas gdy drugi po prostu kipiał wściekłością. Głośny syk odbił się echem po cichej sali. - Kim ty jesteś? Tom spojrzał zimno na pytającego. - Myślałem, że wiesz? Jestem dzieckiem potwora, które swoje życie zawdzięcza tylko i wyłącznie przemocy i okrucieństwu. W moich żyłach płynie pół krwi czarodziejskiej i pół krwi ludzkiej... mugolskiej. Jestem przeklęty tylko dlatego, że los okrutnie sobie ze mnie zażartował umieszczając w mojej puli genów takiego łajdaka jak ty. Imię Tom Riddle przybrałem tylko po to aby zwrócić na siebie uwagę... aby zwrócić TWOJĄ uwagę. Po to aby wywabić cię z tej twojej nory w której się ukrywasz i wyrwać z ciebie tajemnicę, którą tak starannie w sobie ukrywasz. - O czym ty mówisz? Wzruszył ramionami. - Wiedziałem, że mnie odnajdziesz. Od samego początku wiedziałem, że wyczujesz nasze pokrewieństwo i przyjdziesz żądać tego co wydaje, że ci się należy. To, że znalazłem się w Hogwarcie jest tylko małą częścią wielkiej układanki, której ty nie byłbyś nawet w stanie pojąć. A teraz... kiedy już jesteś tu gdzie chciałem cię mieć... nadszedł czas aby zamknąć ten, otwarty tak dawno temu, rozdział. Tom pokręcił głową z pogardą, przez cały czas nie spuszczając uważnego wzroku ze swojego ojca. - Masz szczęście, że potrafię odróżnić dobro od zła... Sens od szaleństwa... Wszelkie człowieczeństwo jakie we mnie istnieje zawdzięczam tylko i wyłącznie swej matce. Osobie, którą skrzywdziłeś w najokrutniejszy z możliwych sposobów. Twarz Voldemorta zbladła, a oczy błysnęły szaleństwem. - Kim była? Kim była ta która wydała cię na świat? Tom uśmiechnął się pogardliwie. - Naprawdę chcesz to wiedzieć? - Mów! - W porządku. Naprawdę nazywam się Christopher Pride... a moją matką jest Artemis Pride. Dumbledore wciągnął głęboko powietrze, a całe nauczycielskie grono szarpnęło się w szoku w swoich magicznych więzach. Harry z Hermioną, jak i cała szkolna brać Hogwartu w szoku wpatrywała się w śmiertelnie pobladłą twarz Voldemorta. Ten cofnął się o dwa kroki i obrzucił wzrokiem swoich pozostałych w pełni sił Śmierciożerców. - ZABIĆ GO!!! TERAZ!!! NATYCHMIAST!!! Śmierciożercy popatrzyli na siebie bez słowa po czym jak jeden mąż wymierzyli różdżki w uśmiechającego się lekko Toma. W jednej sekundzie rozpętało się prawdziwe piekło. X X X Elitarne oddziały Śmierciożerców Voldemorta były najpotężniejszymi i najokrutniejszymi zastępami czarnych magów jakich nosiła ziemia. Ich perfidne i brutalne akcje spędzały sen z powiek każdego porządnego czarodzieja. Byli nieustępliwi, nieubłagani i ślepo wykonywali każdy, nawet najbardziej szalony i sadystyczny rozkaz swojego pana. Znali taką gamę zaklęć mogących skrzywdzić, zabić, ranić czy torturować, że wystarczyłoby na wymordowanie całej ludzkości. Gwardia przyboczna Voldemorta była najtwardszym i najsilniejszym oddziałem zabójców na świecie i nic, poza niemalże całym batalionem Aurorów, nie było w stanie odwieść ich od obranego celu, którym niemal zawsze było zadawanie potwornych cierpień i śmierci. ... Christopher Pride walcząc z nimi, nawet się nie spocił. ... To wszystko przypominało przedziwny i cudowny, a jednocześnie przerażający balet. Jego świadkowie patrzyli ze strachem i zafascynowaniem na rozgrywający się przed ich oczami spektakl. Poruszający się jak błyskawica młody chłopak, w przeciągu kilkunastu sekund zdziesiątkował pierwszą falę atakujących, odbijając klątwy rzucone w jego stronę prosto w ich właścicieli. Padający bez ładu i składu Śmierciożercy wili się z bólu od Crucio, Hexamera, Butho jakimi postanowili obdarzyć młodzieńca. Chris jakby nie pozwalając im długo cierpieć, rzucił na nich błyskawicznie zaklęcia oszałamiające, które litościwie odsyłało te sadystyczne potwory w otchłań nieświadomości. ... To wszystko robił bez najmniejszego nawet użycia różdżki. ... Pozostali zabójcy przeskakiwali przez ciała swoich nieprzytomnych towarzyszy i prawie jednocześnie z ich różdżek wystrzeliło kilkanaście śmiertelnych klątw. Skoncentrowane zaklęcie Avada Kedavra, było nie do uniknięcia i stuprocentowo śmiertelne. Pride wyciągnął tylko przed siebie rękę, a zielone błyskawice zatrzymały się w powietrzu niespełna pół metra od niego. - Composo Hexus – powiedział dobitnie, na co błyskawice połączyły się szybko w jedną, zieloną i wirującą kulę. Kiedy ta się już uformowała, chłopak podszedł pół kroku i wziąwszy zamach z całej siły uderzył w nią pięścią. Potężna dawka szmaragdowej śmierci wybuchła jak fajerwerk i w ułamku sekundy przestała istnieć. Kiedy opadła zielona mgła, na jej miejscu stał już tylko chłopak o oczach zimnych jak lód. Zbiorowe sapnięcie wydobyło się z gardeł ukrytych za białymi maskami i wszyscy jak jeden mąż zrobili pół kroku do tyłu. Cichy głos nastolatka zabrzmiał w olbrzymiej sali jak wystrzał. - No dobra, kończmy tę zabawę. Trzy minuty później, żaden Śmierciożerca nie był w stanie ustać na własnych nogach, a przeważająca ich większość, po prostu zupełnie straciła kontakt ze światem zewnętrznym. Pride rzucił na nich zaklęcie wiążące, a potem przy pomocy prostego Vingardium Leviosa umieścił ich na środku sali, zaledwie kilka metrów od stojącego nieruchomo, śmiertelnie bladego Voldemorta. - Twoje wojsko bydlaku – odezwał się Chris głosem pełnym smutku. – Tyle samo warte co ty sam. Oczy Czarnego Lorda zwęziły się nieznacznie. - Nie zabiłeś ich – zasyczał. – Nawet jeżeli umieścisz ich w Azkabanie, oni znajdą sposób by do mnie powrócić. Chris skinął powoli głową. - Masz rację. Jeżeli się wydostaną, to znowu będą ci wierni. Jednak nie sądzę drogi Tomie, abyś miał jeszcze z nich jakiś pożytek. Jego jednym machnięciem ręki, grupę uwięzionych morderców otoczyła jasna poświata. Ci którzy byli jeszcze przytomni zaczęli głośno krzyczeć, bynajmniej jednak nie z bólu, tylko z tego co wiedzieli, że się z nimi dzieje. Kiedy światło zniknęło, kąciki warg chłopca uniosły się lekko w rozbawieniu. - Powiedz mi drogi Tomie... jaki będziesz miał pożytek z czterdziestu Charłaków? Oświeć mnie, bo nie jestem pewien czy moja odpowiedź na to pytanie może być zadowalająca? Chyba po raz pierwszy w całym swoim mrocznym życiu Voldemort wyglądał na naprawdę przestraszonego. - Dlatego nie było sensu ich zabijać – mówił dalej Pride. – Zresztą... jedyną osobą która tu dzisiaj powinna zdechnąć jesteś tylko ty drogi Tomie. Z głosu Voldemorta przebijał czysty jad. - Czyżbyś chciał zamordować własnego ojca? Stalowo złote błyski w oczach chłopca wystarczyłyby za całą odpowiedź. - Nie jesteś moim ojcem Tomie Riddle, a jedynym co mamy ze sobą wspólnego, to pula genów, której niestety nie mogę się pozbyć. Jesteś moim koszmarem, który śniłem od szesnastu lat i z którego w końcu pragnę się obudzić. Przez obecność twojej krwi czułem i słyszałem każdą ofiarę jaką torturowałeś i zabijałeś. Czułem ból i grozę kobiet i dzieci mordowanych z twojego rozkazu i dla twojej przyjemności. Mówisz o morderstwie Tomie Riddle? To nie będzie morderstwo czy ojcobójstwo... Nie nazwę tego nawet wymierzaniem sprawiedliwości... Drogi Tomie... To po prostu będzie zwykłe wyrywanie chwasta! Otumaniony wydarzeniami których był świadkiem Harry, czuł na koszuli wilgoć łez wtulonej w niego Hermiony. Widział jak wstrząsnęły nią słowa chłopca, który nosił w swoim sercu największy ze wszystkich z możliwych koszmarów i który przez całe swoje dotychczasowe życie znajdował się na granicy szaleństwa spowodowanego przez psychopatę, z którym tylko przez okrutne zrządzenie losu dzielił po połowie krew... Młodego chłopaka, który jednak nie poddał się złu i zamiast tego postanowił je zwalczyć w jedyny sposób, który wydawał mu się możliwy. Dziewczyna zadrżała gwałtownie, kiedy jej oczy ponownie spoczęły na dwóch stojących na środku sali postaciach. Harry zupełnie nie wiedział co może teraz zrobić aby ją pocieszyć. Jakaś jego część chciała ją wziąć w ramiona i pocieszyć, jednak jego skołatany umysł z trudem formował w głowie choćby najprostsze, pojedyncze myśli. Cała nierealność rozgrywającej się przed jego oczami sceny sprawiała, że jakiekolwiek plany rozsądnego działania momentalnie traciły rację bytu. - No więc jak drogi Tomie? – cichy głos Chrisa wybudził Harry'ego z letargu. – Jesteś gotowy na ostatnią rundę? W następnej sekundzie psy wojny zerwały się ze swego łańcucha. Voldemort podniósł różdżkę i krzyknął. - Inferno Maximus!!! Z końca różdżki wystrzeliła ognista trąba powietrzna prosto w stojącego chłopaka. Ten ruszył do przodu i złożywszy ręce jak do modlitwy stanął gwałtownie na szeroko rozłożonych nogach. Ogniste piekło w jednej chwili go pochłonęło. Hermiona krzyknęła rozpaczliwie zasłaniając oczy. Harry z niedowierzaniem zamrugał oczami. Czegoś takiego nikt nie byłby w stanie przeżyć. Moc Voldemorta była naprawdę potężna. Jakim cudem mogłem w ogóle przypuszczać, pomyślał, że kiedyś będę się mógł z nim zmierzyć. Biedny Tom... czy też Chris. Taka potworna śmierć. ... Po kilkunastu sekundach ogień wygasł. ... Zbiorowe sapnięcie wyrwało się z piersi zgromadzonych na sali uczniów. Stojący na środku poczerniałej od ognia posadzki Chris, powoli i z namysłem zdusił lekko tlący się koniec rękawa swojego płaszcza. Kiedy podniósł wzrok na swojego przeciwnika w jego oczach pojawiło się żartobliwe zdziwienie. - Tylko na tyle cię stać? Harry mimowolnie cofnął się o krok jeszcze bardziej odsuwając stojącą za nim dziewczynę od walczącej dwójki. - Jest potężny – wyszeptał w szoku. – Zbyt potężny. X X X - Jest zbyt potężny – ponownie mruknął do siebie Harry nie mogąc oderwać oczu od rozgrywającego się przed nim widowiska. Kątem oka zauważył jak Dumbledore i inni profesorowie bezskutecznie starają się wyrwać z magicznych więzów, jednak wszelkie ich wysiłki spełzały na niczym. Zastanawiała go też ich reakcja na nazwisko jakie wypowiedział Chris. Po tym co przed chwilą zaszło, nawet w myślach już nie nazywał tego chłopaka Tomem Riddle. To nazwisko... ... Pride. Artemis Pride. … Dlaczego na dźwięk tych dwóch słów Dumbledore zareagował jakby dostał zawału serca? A do tego McGonagall, Lupin, Flitwick, Sprout czy nawet Hagrid, wydawali się nie wierzyć własnym uszom. Do tego jeszcze profesor Snape... jego reakcja była już nawet kompletnie innym przedmiotem do dyskusji. Severus Snape stał nieruchomo i nawet nie próbował się uwolnić z magicznego więzienia. Na jego śmiertelnie bladej twarzy odbijała się taka gama emocji, że Harry zastanawiał się, czy za moment nie pęknie mu ona na dwoje. Jego rozgorączkowane oczy nawet na ułamek sekundy nie odrywały się od stojącego naprzeciwko swojego przeklętego ojca, Chrisa. ... Wzrok Harry'ego powrócił ponownie na pole bitwy jakim stała się teraz Wielka Sala. ... Voldemort dyszał szybko, a ciężkie krople potu spływały mu z czoła i skapywały na ziemię. Kolejna seria klątw popłynęła w kierunku stojącego naprzeciw niego chłopaka, jednak ten błyskawicznie rozproszył je lekkim machnięciem ręki, zupełnie jakby nie stanowiły w sobie nic wyjątkowego. Zaraz też przeszedł do kontrataku. Kula wirujących błyskawic uderzyła w barierę ochronną Czarnego Pana, która była jednak zdecydowanie za słaba aby zniwelować zadane uderzenie. Jakby pchnięty potężną pięścią mag wpadł z impetem na jeden z zastawionych wybornym jadłem stołów, roztrzaskując go w drobny mak. Szybko jednak przyszedł do siebie i zerwawszy się na nogi, splunął krwią na kamienną posadzkę. Wściekłym spojrzeniem zmierzył swojego przeciwnika, po czym... ku zdumieniu wszystkich, roześmiał się głośno. - Nieźle! Naprawdę nieźle! Trzeba przyznać, że coś niecoś umiesz, a nie potrafisz tylko kłapać gębą. Chris przekrzywił zabawnie głowę. - Jak to dobrze być za coś docenionym, ojczulku – jego głos był pełen ironii i sarkazmu. Voldemort spokojnie otrzepał z pyłu swoje szaty i splatając dłonie na piersiach powolnym krokiem zaczął obchodzić stojącego na środku sali chłopaka. Tamten, nawet na ułamek sekundy nie spuszczał z niego uważnego wzroku. - Imponująca moc. Naprawdę imponująca. Jestem ciekaw skąd ją uzyskałeś? Chris uśmiechnął się lekko. - Czy nikt ci nie mówił, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ojczulku? - Nie nazywaj mnie tak bękarcie! - O przepraszam... wybacz O-J-C-Z-U-L-K-U! Voldemort zastanowił się przez chwilę nad kolejnym pytaniem. - Ty nie pochodzisz stąd – warknął. – Nikt na tym świecie nie posiada takiej siły, a w szczególności w takim wieku w jakim ty jesteś. - Może tak... a może nie. Zmierzasz do czegoś ojczulku, czy możemy już wracać do naszej małej rozróby? Jaskrawoczerwone oczy mrocznego maga, zadawały się na wskroś przenikać stojącego przed nim chłopca. - Rozumiem, że masz prawo być silny. Moja krew w połączeniu z krwią Artemis, musiała dać niezwykłe rezultaty. Jednak to co ty sobą reprezentujesz, wykracza znacznie ponad cechy dziedziczne. Oczy Chrisa zwęziły się wyraźnie. - Pozwól, że o czymś cię uprzedzę drogi Tomie – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Jeżeli jeszcze raz... choć jeden, malutki, malusieńki raz... przez twe plugawe usta przejdzie imię mojej matki... to sam Merlin mi świadkiem, że twoje flaki będzie można zbierać od Hogwartu aż do Londynu. Czy wyrażam się jasno? Voldemort zazgrzytał zębami, a jego przepełnione furią oczy rzucały błyskawice. - Uważaj na to co mówisz bękarcie – zasyczał. – Niech ci się nie wydaje, że tymi kilkoma kuglarskimi sztuczkami jakie pokazałeś, możesz mi się przeciwstawić. Gdybym chciał, to rozgniótłbym cię jak robaka w tej sekundzie. Brwi Chrisa uniosły się do góry w żartobliwym zdziwieniu. - Aaaaa... czyli mam rozumieć, że to jak wycierałem tobą przed chwilą podłogę, było właśnie częścią tego twojego "rozgniatania mnie jak robaka", tak? W taki razie gratuluję staruszku! Rzeczywiście świetny plan. Tylko tak trzymać! Tom Riddle przystanął na moment i wyciągnął przed siebie palec w niemym ostrzeżeniu. - Uważaj gnojku. Niedocenianie mnie, raczej nie wyjdzie ci na zdro... Jego ostatnie słowa urwały się gwałtownie, kiedy jaskrawoczerwona błyskawica wypuszczona przez Chrisa, uderzyła go centralnie w same piersi. Przerażający okrzyk bólu jaki wydobył się z gardła Czarnego Pana, odbił się szerokim echem od kamiennych ścian Wielkiej Sali. Chłopak z wyciągniętą przed siebie ręką podszedł do lewitującego w powietrzu i targanego spazmami bólu Voldemorta. Purpurowe wyładowania elektryczne, w ślimaczym tempie przesuwały się wzdłuż jego drgającego ciała. Twarz chłopca przypominała teraz kamienną maskę, a jego lśniące złotem oczy, zdawały się nie zawierać w sobie nawet najdrobniejszych ludzkich uczuć. - Czujesz to ojczulku? – zapytał wrzeszczącego Voldemorta. – Czujesz? Wiesz co to jest? Wiesz czym jest to, co właśnie w tym momencie czujesz? Nie? No to pozwól, że cię oświecę! To sekundy cierpień jakie zadawałeś swoim ofiarom przez całe swoje żałosne życie. Ułamki i szczęty bólu, tortur i okrucieństw jakich się kiedykolwiek dopuściłeś. Masz szczęście, że zastosowałem tylko ich tysięczną cząstkę, bo gdybym potraktował cię pełnią ich mocy, to każda komórka twojego ciała uległaby spopieleniu. Zacisnął pięść kończąc czar i pozwolił aby ciało jego ojca głucho upadło na ziemię. Voldemort potrząsnął gwałtownie głową usiłując dojść do siebie po przebytym szoku i dopiero po dłuższej chwili udało mu się stanąć z powrotem na swoich, teraz już nieco chwiejnych, nogach. - Jak... – przełknął zebraną w ustach krew. – Jak śmiałeś... Zabiję cię! Kolejne zaklęcie uderzyło go w prawy policzek. Głowa Voldemorta odskoczyła gwałtownie, a sam mag z trudem utrzymał równowagę. Błyskawicznie jednak wyciągnął różdżkę i krzyknął. - Avada Kedavra!!! Zielona strzała pomknęła w kierunku Chrisa, jednak nie dotarła do celu. Chwilę po tym jak opuściła różdżkę Voldemorta, śmiertelna klątwa zatrzymała się w powietrzu zaledwie kilka milimetrów od wyciągniętej przez Chrisa dłoni. Chłopak patrzył przez kilka chwil na wirującą w szaleńczym tańcu zieloną śmierć, po czym nachylił się lekko i pojedynczym dmuchnięciem zupełnie ją rozproszył. Na ten widok podniesiona do góry różdżka Voldemorta powoli opadła w dół. - Skąd masz taką moc? – wysyczał czarodziej, usilnie starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo to co przed chwilą zobaczył, nim wstrząsnęło. Chris otrzepał powoli ręce i przekrzywiając lekko głowę odpowiedział. - Tego się nigdy nie dowiesz. - A więc zabierzesz tę informację do grobu. Chłopak pokręcił głową z niedowierzaniem. - Ty naprawdę nie rozumiesz z kim masz do czynienia szalony staruchu – westchnął z rezygnacją. – Cóż... w takim razie pozwól, że ci to zademonstruję. W chwili kiedy przebrzmiały jego słowa na całej Wielkiej Sali zapanowała śmiertelna cisza. Oddechy przerażonych uczniów umilkły, profesorowie przestali się szarpać w swych więzach, a nawet palące się spokojnie pochodnie jakby przytłumiły swój blask. Harry i Hermiona poczuli jak włosy na ich głowach podnoszą się lekko do góry przyciągane jakimś niewidocznym napięciem elektrostatycznym. Powietrze wokół stojącego spokojnie Chrisa gwałtownie pociemniało po czym rozrastając się w przedziwną formę monstrualnej kuli, która w jednej chwili ogarnęła całe pomieszczenie. Leżące na stołach talerze i sztućce grzechotały gwałtownie poruszane jakąś nieznaną siłą. Naraz potężny ryk wydobył się z trzewi zamku, a cała jego fasada zadrżała gwałtownie jakby pod wpływem potężnego trzęsienia ziemi. Kamienne mury trzęsły się jak w febrze, sprawiając wrażenie jakby w każdej chwili mogły zawalić się z potwornym hukiem. Stojący na środku sali Chris odchylił głowę patrząc na zaczarowane sklepienie, kiedy z jego otwartych ust i oczu wystrzeliły smugi białego światła. Światło to rozproszyło ciemność, na kilka chwil tworząc kształt czegoś, co swym wyglądem przypominało potężne zwierzę, trzymające pieczę nad samotnym chłopcem. Lśniące się srebrem i złotem skrzydła... Ciało pokryte diamentową łuską... Bijący z wściekłością ogon... Rozwarte szeroko szpony... Ziejąca ogniem paszcza... Niewiarygodnie głośny ryk wydobył się z gardła zwierzęcia, a szkolne mury ponownie zatrzęsły się w swych posadach. ... Nagle wszystko ucichło. ... Voldemort zamrugał gwałtownie i jego wzrok spoczął na stojącym w niedbałej pozie Chrisie. Zaciskając ze złością zęby wysyczał. - To Kamień Merlina. Pytany skłonił się lekko. - Tak. Dziwne, że dopiero teraz to zajarzyłeś ojczulku. Voldemort podszedł o krok do przodu. - To niemożliwe. Kamień Merlina został zniszczony wieki temu. Tamten wzruszył ramionami. - Jesteś pewien? - Tak. Chris uśmiechnął się. - No to w takim razie pomyśl jak mogłem go zdobyć? Pytanie zawisło w powietrzu na dłuższą chwilę. Cisza jaka zapanowała była tak namacalna jakby stanowiła rzecz absolutnie fizyczną. Błyszczące krwawym blaskiem źrenice Czarnego Pana rozszerzyły się gwałtownie, kiedy w ułamku sekundy pojął to co jego przeciwnik starał się mu przekazać. Mięśnie jego twarzy zadrgały gwałtownie przez rozsadzające go od wewnątrz emocje. - Czego ode mnie chcesz? Pride przekrzywił lekko głowę. - Nooo... od razu inna śpiewka. - Zadałem ci pytanie bękarcie! Chłopak zrobił parę kroków i zatrzymał się niespełna dwa metry od swojego przeciwnika. Voldemort zesztywniał wpatrzony w jego nieporuszoną twarz. - Czego chcesz?!? – krzyknął. Wargi chłopaka poruszyły się powoli wymawiając pojedyncze słowo, które odbiło się szerokim echem po całej sali. Poruszony Harry zaobserwował jak potworny impakt miało to słowo tak na mrocznego maga jak i nauczycieli Hogwartu. Na zadane przez swojego ojca pytanie, Christopher odpowiedział. - ISKRY. X X X ISKRY. To pojedyncze słowo przemknęło po Wielkiej Sali niczym błyskawica. Przez chwilę odbijało się echem od kamiennych ścian i po jakimś czasie ucichło pozostawiając po sobie odpowiednie wrażenie. Dumbledore zmarszczył brwi z zaintrygowaniem. Snape szarpnął się w swych magicznych więzach. Flitwick zamrugał gwałtownie nie wierząc swoim uszom. Lupin przekrzywił głowę z niepokojem. Uczniowie popatrzyli po sobie nic nie rozumiejąc. Voldemort zachwiał się na nogach, a jego twarz przyoblekła się śmiertelną bielą. Na ustach Chrisa pojawił się zimny uśmieszek. ... Harry popatrzył uważnie na stojących naprzeciw siebie przeciwników. O co tutaj do diabła chodzi, zastanawiał się. Jaka "iskra"? Co to w ogóle jest? Voldemort cofnął się o krok. - Co ty wiesz o Iskrze? Chris zmarszczył brwi. - Nie powinno cię to obchodzić. Ważne jest to, że masz o niej informacje których potrzebuję. Czarny Pan zacisnął mocniej palce na różdżce. - Nigdy się tego nie dowiesz! W ślad za jego pełnymi nienawiści słowami popłynęła cała litania klątw w kierunku stojącego nieruchomo chłopaka. Jedna za drugą uderzały one w niego z całą potęgą swojej niszczącej mocy. Najwyraźniej cała walka jaka została stoczona zaledwie kilka minut wcześniej nie pozbawiła go sił. Pride podobnie jak wcześniej odbił większość skierowanych w siebie magicznych pocisków. Co prawda kilka trafiło go bezpośrednio, jednak ten wydawał się być tym faktem absolutnie nieporuszony. Kiedy ustała nawałnica, chłopak uśmiechnął się kpiąco i splótł ręce na piersiach. - No proszę! Czyli coś jednak potrafisz! Voldemort zawył z wściekłości i ponownie ruszył do ataku. Wszyscy unieruchomieni i bezwolni świadkowie tego, przechodzącego ich najśmielsze wyobrażenia pojedynku wpatrywali się z otwartymi szeroko oczami w rozgrywający się przed nimi potworny spektakl. Przepełnieni wielkimi emocjami zdawali się zupełnie zagubieni w otaczającej ich rzeczywistości. Dla nich wszystkich sama Wielka Sala w której się znajdowali zupełnie straciła na znaczeniu. Zdawali się nie przejmować tym, że ich ciała są unieruchomione magicznymi więzami oraz tym, że nad ich głowami cały czas wiruje w szaleńczym tańcu jaskrawoczerwonych ostrzy śmiertelna klątwa Butchero. Jedynym co miało dla nich znaczenie była walka, której żadne z nich nie spodziewało się nigdy ujrzeć. Jednak nie wszyscy poddali się temu uczuciu. Nie wszyscy zapomnieli o grożącym im w dalszym ciągu niebezpieczeństwie. Nie wszyscy... Pozbawieni możliwości odezwania się choćby najmniejszym słowem profesorowie, zauważyli "TO" niemal natychmiast. Posiadający wieloletnią praktykę w walce z czarną magią nauczycie, już na samym początku tej fascynującej walki zauważyli "TO" co umknęło uwadze przeważającej większości zbyt jeszcze niedoświadczonych w aspektach magii uczniom Hogwartu. Na początku "TO" wydawało im się czymś nad czym nie warto się bliżej zastanawiać. Czymś co mogło być tylko drobnym błędem jaki wynikł z potężnej mocy posiadanej przez tego zadziwiającego młodego chłopca. Małym... malutkim problemikiem, który uda się natychmiast wyeliminować. Ku ich zdumieniu jednak... wcale tak się nie stało. Z każdym ruchem, z każdym rzuconym zaklęciem, ten maleńki błąd przybierał coraz większe rozmiary i nadawał zupełnie nowy sens całemu pojedynkowi. Zupełnie inne znaczenie... W chwili, gdy tylko "TO" zaczęło narastać, wymienili ze sobą zaskoczone spojrzenia. Coś tu nie grało... coś tu ZDECYDOWANIE nie grało... i to pomijając już niemalże całą baśniową nierealność sytuacji w której się teraz znajdowali. Ich uważne spojrzenia koncentrowały się na smukłej postaci młodego chłopca, który w zupełnie niepojęty dla nich sposób, posiadał miażdżącą przewagę nad najstraszliwszym mrocznym magiem współczesnych czasów. Nie mogąc odgadnąć zamierzeń Pride'a z coraz większym niepokojem obserwowali toczący się pojedynek. Jednak nie tylko profesorowie zauważyli ten istotny szczegół walki między dwoma potęgami. Udało się to bowiem, jeszcze dwóm parom młodych oczu. Harry'emu i Hermionie. To właśnie po ostatnim ataku Chrisa, Hermiona zauważyła w jego stylu walki "TO", co na samym początku dostrzegły tylko uważne profesorskie spojrzenia. Uwolniona wcześniej przez Christophera z paraliżujących magicznych więzów, stała tuż przy Harrym na samej granicy prowizorycznego ringu, jakim stała się kamienna posadzka Wielkiej Sali. Ta myśl przyszła do niej tak niespodziewanie, że przez chwilę sądziła, że jest to tylko produkt jej wyobraźni i nie ma nic wspólnego z tym co się naprawdę dzieje. Jednak z każdym wymienionym ciosem, z każdą puszczoną klątwą, "TO" stało się dla niej po prostu oczywiste. Kiedy tylko "TO" sobie uzmysłowiła, złapała Harry'ego za rękę i mocno ścisnęła starając się zwrócić jego uwagę. Ten natychmiast oddał uścisk, jednak jego oczy nawet na ułamek sekundy nie opuściły pola walki. Dziewczyna modląc się o to aby jej czarnowłosy przyjaciel zauważył to samo co ona, zmusiła swe ściśnięte gardło do posłuszeństwa. - Harry... – jej głos był zaledwie o oktawę głośniejszy od szeptu. – Czy widzisz to samo co ja? Prawie niezauważalnie skinął głową. - Tak. Obserwuję to już od momentu gdy trzymał Voldemorta w potrzasku. - Co się dzieje? Przecież Chris walczy tak jakby... Harry skinął powoli głową. - Wiem. Walczy jakby wiedział... że tego pojedynku nie wygra. - Ale dlaczego? Przecież posiada tak przepotężną moc, a jednocześnie... – zawahała się. - ...tak wiele mu jej brakuje. Oczy Chłopca Który Przeżył zalśniły gwałtownie od targanych nim emocji. - Brakuje mu do Voldemorta... i to wiele... z zewnątrz wygląda to na zupełnie jednostronny pojedynek, jednak wyraźnie widać, że siły Chrisa powoli się wyczerpują, a Voldemort ma ich jeszcze niemal nieograniczony zapas. - Zupełnie tego nie rozumiem, ale tak właśnie jest. Chris sprawia wrażenie panującego nad sytuacją, jednak coś głęboko we mnie mówi mi, że to tylko gra pozorów. Ale i tak jego siła... - Tak... Jak na tę konkretną chwilę, przewyższa Voldemotra potęgą. Czuję to tak samo jak to... że gdyby tylko chciał, to mógłby zakończyć ten pojedynek tu i teraz. Mimo, że siły go pomału opuszczają, ma ich jeszcze na tyle aby zniszczyć swojego ojca tu i teraz. Jednak... Hermiona mocniej zacisnęła palce na jego dłoni. - Sprawia wrażenie jakby na coś czekał... na coś co pozwoli osiągnąć mu wcześniej obrany kierunek. Harry zaczerpnął gwałtowne powietrza. - Już wiem! - O czym mówisz? - On ma zupełnie inny cel! Chris nie walczy z Voldemortem aby go zabić! Nawet więcej... on walczy z nim wiedząc o tym, że nie może go pokonać. - Ale dlaczego? - Przepowiednia! - CO??? - Później Hermiono – pokręcił głową Harry. – Chris ma jakiś plan i chyba zaczynam domyślać się o co w nim głównie chodzi. Dziewczyna milczała przez ułamek sekundy. - O Iskrę! - Właśnie! - Ale czym jest ta Iskra? - Nie mam pojęcia! Jednak, Chris liczy, że zadziała jego plan i Voldemort da się podejść. I jak sądzę ma nadzieję, że stanie się to zanim zupełnie opadnie z sił. - Jednak jeżeli Voldemort nie da się wciągnąć w pułapkę? Harry pokręcił głową. - To na pewno przegra... wiem... - W takim razie co możemy zrobić? Przecież nie możemy tak stać i się gapić! Może... - Nie Hermiono – Harry przytrzymał ją mocno. – Chris ma coś w zanadrzu i każdym naszym działaniem moglibyśmy zepsuć to co planuje... Musimy poczekać na odpowiednią chwilę, aż wszystko się wyjaśni. - Sądzisz, że tak właśnie będzie? - Mam nadzieję... Oboje umilkli i z jeszcze większą uwagą skupili się na pojedynku. X X X Walka trwała. Chris powstrzymał ledwie zauważalne drżenie ręki i rozproszył kolejne zaklęcia lecące prosto w jego twarz. Mięśnie karku napięte do granic możliwości przypominały o sobie pulsującym bólem, a ruchy całego ciała zaczynały sprawiać mu coraz większą trudność. Musiał jednak wytrzymać. Wcześniejsza potyczka ze śmierciożercami jego ojca wyczerpała jego siły szybciej niż miał nadzieję, że tak się stanie. Jednak musiało się tak właśnie być aby wszystko wyglądało tak jak to zaplanował. Nie mógł się oszczędzać, nie mógł odpuścić nawet na sekundę, nie mógł pozwolić aby jego znienawidzony przeciwnik odkrył jego jedyną słabość zanim doprowadzi do końca swój plan. Odetchnął głęboko i celną ripostą posłał Voldemorta na ścianę. Ten szybko się podniósł i wrócił do walki, jednak w jego ruchach Pride zauważył początki tego, na co tak długo czekał. ... Voldemort powoli tracił nad sobą kontrolę. ... Christopher nie zamierzał zabijać swojego ojca. Oczywiście nie znaczy to, że nie miał na to ochoty, jednak ostatecznym celem chłopaka było coś o wiele ważniejszego od krótkiej chwili jaką mogła być satysfakcja z zaspokojenia zemsty. Zepchnął nienawiść do najgłębszych zakamarków świadomości i metodycznie starał się przeprowadzać wcześniej zaplanowane działania. Zresztą... tak naprawdę to nie mógł zabić mrocznego maga i to nawet gdyby taki był jego główny cel. Nawet nie chodziło tu o to, że znał treść dwóch części przepowiedni dotyczących Harry'ego Pottera. Chris pokręcił głową nad najważniejszymi ograniczeniami swojej siły. Mimowolnie uśmiechnął się, kiedy przypomniał sobie o "fizycznych" ograniczeniach swojej magii. Cała ironia zaistniałej sytuacji dawała wszystkiemu dosyć przewrotny charakter. Stracił oddech kiedy kolejna śmiertelna klątwa trafiła go bezpośrednio w piersi. Odepchnął ją szybko, dziękując w myślach Kamieniowi Merlina. Bez tego kawałka skały, całe to przedstawienie w jakim brał udział Chris skończyło by się dosyć szybko. Lekko zirytowany przedłużającą się walką rzucił w swego ojca zaklęcie miażdżące i z satysfakcją odnotował, że Voldemort całkowicie stracił nad sobą panowanie. Nareszcie stało się to na co tak długo czekał!!! Najwyższy czas przystąpić do realizacji planu!!! ... Wydawać by się mogło, że mroczny mag zupełnie oszalał. Z jego oczu przebijał czysty obłęd, a z jego ust nieprzerwanym strumieniem wypływały dziesiątki okrutnych klątw. Wydawał się nie mieć pojęcia gdzie się znajduje, całą uwagę skupiając na przeciwniku. Jego zachowanie stało się chaotyczne i zupełnie nie do przewidzenia. Na coś takiego właśnie czekał Chris. ... - ISKRA!!! – krzyknął głośno Chris. Na to słowo Voldemort szarpnął się jak szaleniec i podniósł różdżkę do kolejnego ataku. - Nigdy się nie dowiesz!!! Jednak młody Pride właśnie na to czekał. Na jedną jedyną szansę, kiedy całe opanowanie Voldemorta odsłoni go na jeden najważniejszy atak. - Legilimens!!! Błyskawica białego światła wystrzeliła z wyciągniętej ręki Chrisa i trafiła dokładnie w jaskrawoczerwone oczy jego ojca. Złapany z opuszczoną "gardą" Voldemort zawył rozdzierająco starając się wyrzucić chłopaka ze swego umysłu jednak było już na to za późno. Pride przymknął oczy starając się uspokoić wodospad myśli jakie zaatakowały jego umysł. Skoncentruj się na jednym... na tym co ci najbardziej zależy, powtarzał w myślach. - Iskra – wyszeptał cicho. Ułamek sekundy później znalazł to czego pragnął. ... Dwójka Strażników Iskry... Pojmanie przez śmierciożerców... Klęska Voldemorta z ręki młodego Pottera... Ostatni rozkaz ich Pana... Iskra szansą odrodzenia po upadku... Okazja zwiększenia potęgi... Klątwa Cruciatus wykonana na więźniach... Ból i cierpienie... Upór Strażników Iskry... Dotrzymanie tajemnicy pomimo potwornych cierpień... Intensyfikacja tortur... Upadek Strażników w studnię szaleństwa... Ocalony sekret... ... Chris skoncentrował się na tych myślach. Nazwisko! Musze poznać ich nazwisko!!! I nagle, zupełnie jakby ktoś zapalił światło z zaciemnionym pokoju, nazwisko Strażników Iskry rozbłysło w głowie Chrisa całą swoją mocą. ... LONGBOTTOM!!! ... Voldemort zawył jak ranne zwierzę i szarpnął się gwałtownie, jednak Pride nie pozwolił mu się wyrwać. Chłopak odetchnął głęboko z satysfakcją z osiągniętego celu. - Mam cię sukinsynu! – szepnął pod adresem swojego ojca. – Mam to co chciałem! Już chciał się wycofać z umysłu Voldemorta, kiedy nagle coś zwróciło jego uwagę. Skoncentrował się bardziej i poczuł, że włosy zaczynają mu się jeżyć na głowie... Gdzieś głęboko... w najgłębszych i najczarniejszych zakamarkach umysłu swego ojca, Chris znalazł miejsce, które było jeszcze bardziej chronione od pozostałych. Coś... co stanowiło największą i najskryciej chowaną tajemnicę mrocznego maga. Zbierając w sobie wszystkie siły Chris przedarł się przez niewidzialną barierę umysłu ojca i zajrzał w to, co tamten tak usilnie starał się ukryć. ... W ułamku sekundy tysiące obrazów pojawiło się w głowie chłopca... Komnata… Voldemort... Zdrada Glizdogona... Mały Harry Potter... Śmierć... Zawartość kryształów... ... Jeden po drugim obrazy poczęły się układać w logiczną całość. Zszokowany Christopher został porwany w wir tej potwornej opowieści i cały jej sens zapisał się z ogromną wyrazistością w jego skołatanym umyśle. Przymknął oczy i spod zamkniętych powiek popłynęły mu dwa strumyki łez. Odwrócił się powoli w kierunku wpatrzonego w niego Harry'ego Pottera i spomiędzy jego warg wypłynęło pojedyncze zdanie. - Tak bardzo mi przykro Harry... Dalsze jego słowa utonęły w potwornym ryku jaki wyrwał się z gardła Voldemorta. Wstrząśnięty ostatnią swą wizją Chris nie miał najmniejszych szans aby odpowiednio zareagować. Mroczny mag wyrwał się z zaklęcia Legilimens i całą jego siłę skierował w tego, który je pierwszy zastosował dodając do tego swoją brutalną siłę. TRACH!!! Potworne uderzenie rzuciło Chrisa na ścianę. Chłopak poczuł jak jedno po drugim pękają mu żebra, a lewe ramię zostaje wybite ze stawu. Walcząc z mgłą przesłaniającą mu wzrok wstał chwiejnie na nogi i splunął krwią na kamienną posadzkę. Chris pokręcił głową w bezsilności. Najwyraźniej podróż do umysłu Voldemorta osłabiła go bardziej niż przypuszczał. Jego już i tak wcześniej znikająca moc teraz straciła niemal połowę swej wartości. Teraz musi szybko coś wykombinować, zanim przeklęty ojciec zorientuje się, czego się w tej chwili jego syn najbardziej obawia. Kiedy niebieskie oczy Chrisa skrzyżowały się z jaskrawoczerwonymi Voldemorta, chłopak zrozumiał, że ten bezbłędnie odgadł jego obawy. Czarny Pan zaśmiał się jak szaleniec co spowodowało, że krew w żyłach Pride'a zamieniła się w najczystszy lód. Voldemort podniósł różdżkę i ryknął. - BUTCHEROS EXECUTO!!! W tej samej chwili, wirujące w powietrzu świetliste ostrza spadły na krzyczących z przerażenia uczniów. X X X To co się późnej stało trwało parę sekund, ale wydawało się, że trwa niemal całą wieczność. Christopher Pride śnił jeden ze swoich najgorszych koszmarów. Jego przeklętemu ojcu udało się odkryć główne powody postępowania swego syna. Udało mu się odkryć to... ... Dlaczego ten przerwał mu gdy chciał zabić Hermionę... Dlaczego walczył z jego Śmierciożercami... Dlaczego podczas ich walki tak usilnie starał się aby odbite klątwy nie trafiały w zebranych w Wielkiej Sali uczniów... Voldemort odkrył to, co Chris tak usilnie starał się przed nim ukryć. ... Młodemu Pride'owi zależało na tych ludziach i nie chciał aby stała im się jakakolwiek krzywda. ... I to właśnie aż nadto wystarczyło mrocznemu czarodziejowi aby uderzyć celnie w tej nowoodkryty czuły punkt jego przeciwnika. ... Kiedy wirujące ostrza klątwy Butchero runęły w dół Chris miał mgnienie oka na podjęcie ostatecznej decyzji. Wszystko inne odeszło na inny plan i teraz największym priorytetem było ocalenie tych wszystkich niewinnych ludzi. Błyskawicznie kumulując w sobie resztę swej mocy i modląc się aby to wystarczyło, Chris wyciągnął przed siebie dłonie i w jednej i tej samej chwili zastosował dwa, diametralnie się różniące zaklęcia. Pierwsze z nich utworzyło potężny wir teleportacyjny, który w ułamku sekundy pochłonął wrzeszczącego z wściekłości Voldemorta i zniknął zabierając okrutnego maga w miejsce z którego przyszedł. Mroczny Pan zniknął tak samo błyskawicznie jak się pojawił. Natomiast drugie zaklęcie zatrzymało wirujące ostrza dosłownie na milimetry przed osiągnięciem swoich celów. Magiczne sztylety drgały spazmatycznie starając się wyrwać z przeznaczonych dla nich tymczasowych więzów i przeniosły się w górę ku sklepieniu Wielkiej Sali. Krople potu wystąpiły na czoło Chrisa usiłującego okiełznać furię drzemiącą w tym sadystycznym zaklęciu. Jednak jego osłabienie walką i wędrówką po umyśle Voldemorta zaczęły wyraźnie dawać o sobie znać. Jego siły... powoli acz nieubłaganie wyczerpywały się. Jedynym plusem zaistniałej sytuacji było to, że wraz ze zniknięciem złego maga, przestało działać jego zaklęcie paraliżujące i wszyscy na sali odzyskali zdolność poruszania się. Uczniowie zbili się w ciasne grupki nie wiedząc co ze sobą począć, jednak do akcji szybko wkroczyli oswobodzeni profesorowie i zaczęli ich uspokajać jednocześnie ewakuując z zagrożonego miejsca. Jednak do całkowitego zażegnania niebezpieczeństwa była jeszcze daleka droga. Dumbledore, Snape i Lupin dopadli słaniającego się na nogach Chrisa w tym samym momencie co Hermiona i Harry. Pochwycone w pułapkę Butcheros z sekundy na sekundę coraz bardziej zaczynały wymykać młodemu chłopcu spod kontroli. Dumbledore delikatnie oparł dłoń na ramieniu Chrisa. - Wytrzymasz chłopcze? – zapytał cicho. Walcząc z ciemnymi plamami przysłaniającymi mu wzrok pytany wyszeptał przez zaciśnięte zęby. - Nie za długo... profesorze... to... jest... już kwestia... sekund... uciekajcie... stąd... Dumbledore pokręcił lekko głową. - Wytrzymaj jeszcze chwilę. Spróbujemy użyć zaklęć rozpraszających. Severus! Remus! Gotowi? Dwóch dorosłych magów kiwnęło głowami i tak jak Dumbledore skierowali swe różdżki na wirującą w powietrzu kulę magicznych ostrzy. Harry i Hermiona posyłając sobie błyskawiczne spojrzenia w jednej sekundzie dołączyli do trójki doświadczonych czarodziejów. Dumbledore zauważył co zrobili i ledwo zauważalnie skinął głową na znak, że się zgadza na ich udział. Im większa moc, tym większe mieli szanse powodzenia. Cichy głos Dumbledora zdawał się docierać do najdalszych zakamarków sali. - Zaklęcia rozpraszające! Na mój znak! TERAZ!!! Pięć wirujących trąb powietrznych uderzyło w sam środek skupiska klątw, jednak kiedy ten kilkunasto sekundowy atak się zakończył, okazało się, że nie wywarł on nawet najmniejszego efektu. Wirujące ostrza śmierci ani trochę nie utraciły swojej mocy. - Profesorze... Na dźwięk głosu Chrisa pięć głów zwróciło się w jego stronę. Chłopak miał szeroko otwarte oczy, a jego wyciągnięte w kierunku wiru ręce spazmatycznie drgały z trudem wytrzymując stawiany im opór. - To... nic... nie... da... – zwrócił się do Dumbledora. – Widziałem to w jego głowie... Doskonalił tą klątwę... od miesięcy... Jej nie można... rozbroić... Ona musi trafić w jakiś... cel... w... jakiś... ŻYWY... cel... i ja... mam jeszcze... tylko na tyle... sił... aby ją...w ten... cel... skierować... Harry i Hermiona wymienili przerażone spojrzenia. Jeżeli to była prawda, to czar musi zostać wykonany. Nikt jednak nie przeżyje takiej konfrontacji. Na czole Dumbledora pojawiła się pozioma zmarszczka. Stary profesor w jednej chwili podjął decyzję. - Skieruj ją na mnie! – powiedział do chłopaka. Dwójka przyjaciół oraz Snape i Lupin zamarli ze zgrozy na dźwięk słów dyrektora. - Nie! – krzyknął Harry, jednak reszta słów uwięzła mu w gardle. Oczy starego dyrektora błysnęły niezachwianą pewnością i siłą. - To jedyna szansa! Klątwa musi w kogoś ugodzić! Z moją siłą może będę w stanie ją zablokować! Chłopcze... – popatrzył Chrisowi prosto w oczy. – Skieruj klątwę na mnie!!! Przez kilka napiętych do granic możliwości sekund panował niczym nie zmącona cisza. Młody chłopak i stary czarodziej mierzyli się spojrzeniami oceniając swoje siły. Harry z Hermioną oraz Snape z Lupinem, ze zgrozą wpatrywali się w toczącą milczący pojedynek dwójkę. Nagle ku ich zdziwieniu na wargach Chrisa pojawił się lekki uśmieszek. - Jeżeli... pan... to... przyjmie... na... siebie... to... pan... zginie... Oczy Dumbledora zamigotały. - Na każdego w końcu przychodzi czas mój chłopcze. Tytanicznym wysiłkiem Chris pokręcił głową. - Może kiedyś... panie profesorze... ale... na pewno... nie dzisiaj! Młody Pride skulił się gwałtownie po czym wypuścił gwałtownie powietrze. Naelektryzowane magią chłopca powietrze odepchnęło piątkę magów o kilka metrów od niego. Chris zmienił ułożenie dłoni i świetlisty wir śmierci uformował się w długą na kilkanaście metrów wstęgę, która zaczęła zataczać błyskawiczne kręgi po całej Wielkiej Sali. Coraz szybciej i szybciej, aż w końcu sprawiały wrażenie ciągłego pasa jasnego światła. Rozumiejąc co Pride chce zrobić, Harry i Dumbledore rzucili się w jego kierunku, jednak zderzyli się z niewidzialną barierą o wielkiej mocy. - NIEEEE!!! Chris uśmiechnął się lekko do wpatrzonych w niego z przerażeniem czarodziejów. Zebrawszy ostatek sił wzruszył ramionami wydając się bagatelizować całą sprawę. - Spokojnie moi drodzy... ja jako jedyny... mam szansę to przeżyć... zaufajcie mi. Po tych słowach Tom opuścił gwałtownie ręce i przymknął oczy przywołując do siebie szalejącą klątwę. Wirująca wstęga jakby zawahała się na ułamek sekundy, po czym spadła z szybkością błyskawicy uderzając młodego Pride'a prosto w piersi. Jedno za drugim... kilkaset wirujących sztyletów, przeznaczonych po jednym na każdego ucznia Hogwartu, wnikały w wstrząsane spazmami ciało Chrisa, wyładowując na nim całą zawartą w nich furię. Agonalny krzyk chłopca odbił się od kamiennych ścian sali. ... Kilka sekund później zapadła głucha cisza. ... Zszokowany sceną której był właśnie świadkiem Harry, zamrugał z niedowierzaniem powiekami, po czym jego wzrok spoczął na stojącej samotnie, pośrodku sali postaci. Jakimś niezrozumiałym zbiegiem okoliczności Christopher Pride stał jeszcze na własnych nogach i jakby wyczuwając na sobie spojrzenie Harry'ego podniósł głowę o parę milimetrów. Błękitno niebieskie oczy napotkały te opalizująco zielone. Pomimo rozdzierającego bólu Chris wykrzywił usta w cieniu uśmiechu. - Widzisz Harry... – wyszeptał cicho. – A mówiłem... że... złego... diabli... nie... biorą... Z kącika ust chłopca wypłynęła strużka krwi, a jego oczy wywróciły się i zajrzały w tył głowy. Bezwładne ciało Chrisa wpadło prosto w czekające już na niego ramiona profesora Snape'a. X X X |
Moonchild |
13.06.2005 10:58
Post
#7
|
Iluzjonista Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 120 Dołączył: 11.04.2005 Skąd: z daleka |
No dobra. Po pierwsze - dlaczego wrzuciłeś tyle tekstu na raz? Trzeba było zostawić tylko pierwszy post a potem dokładać kolejne. Takiej ilości tekstu nie sposób przeczytać na jeden raz.
Jak na razie przeczytałam tylko pierwszą cześć więc tylko ją będę komentować. Podobało mi się bo czyta się dość szybko, lekko i co najważniejsza tekst jest całkiem ciekawy. Nie było literówek ani jakiś rażących błędów. Gdzieś widziałam jakis błąd stylistyczny ale to był pojedyńczy przypadek. Jak będę miała więcej czasu to przeczytam resztę. -------------------- |
Błysk21 |
24.02.2006 22:13
Post
#8
|
Mugol Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 6 Dołączył: 24.02.2006 Skąd: Z bajecznej krainy, mlekiem i miodem płynacej |
Bardzo mi sie spodobał twój pomysł na 6 tom HP.Opowiadanie jest barfzo ciekawe i szybko wciąga.Czwekam na ciąg dalszy.
|
WeEkEnD |
06.07.2006 19:48
Post
#9
|
Iluzjonista Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 103 Dołączył: 29.03.2006 Skąd: Taka dziura nad jeziorem Czos ;P |
Bardzo mi się spodobało. Powinieneś pisać więcej i częściej. Poza tym mam nadzieję, że to nie jest koniec? Jeśli nie, pisz kontynuację, a ja będę czekał zniecierpliwiony. I oczywiście muszę dodać, że mam niejasne wrażenie, że Harry zakochał się w Hermionie (z wzajemnością). Uwielbiam ten parring.
Pisz dalej! No i: QUOTE Takiej ilości tekstu nie sposób przeczytać na jeden raz. Bzdura. Jak usiadłem, tak przeczytałem (na jeden raz).Pozdro -------------------- |
Tomak |
24.07.2006 13:59
Post
#10
|
Iluzjonista Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 116 Dołączył: 12.07.2005 Skąd: Hogwart |
Boskie. Inaczej tego nie umiem ująć
Mam nadzieje że to nie koniec. Chociaż jeżeli nawet to i tak jest super i jest co po czytać. Czytanie zajeło mi koło 4h ale było warto. Naprawde Warto -------------------- |
Mione_96 |
20.09.2011 17:19
Post
#11
|
Mugol Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 3 Dołączył: 20.09.2011 |
Po prostu to opowiadanie jest genialne. Znalazłam je dość niedawno i przeczytałam całe (będą dalsze części?) Lekko się czyta, nie ma wielkich błędów (zauważyłam tylko Wesley zamiast Weasley). Świetne!
-------------------- |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 02:05 |