Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Dziennik Prof. Remusa J. Lupina, z archiwum Minerwy

Minerwa
post 14.05.2004 13:32
Post #1 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 14.05.2004




Nie, to nie plagiat, po prostu Dziewczyna Hagrida wróciła do panieńskiego imienia Minerwa. smile.gif
Tekst jest stary, pamięta początki mojej potteromanii - ale może jeszcze ktoś go nie czytał.



Dziennik prof. Remusa J. Lupina

Prolog

Szanowna Pani,

nasz wspólny znajomy, p. Rubeus Hagrid powiedział mi, że zamierza Pani pisać fanfiction poświęcone jednemu z naszych najzdolniejszych absolwentów - Harry'emu Potterowi. Dlatego też po namyśle zdecydowałam, że spróbuję zainteresować Panią pewnym rękopisem, który od lata 1994 roku jest w moim posiadaniu. Kiedy z panem Filchem - bo domyśliła się Pani zapewne, iż autorką tego listu jest kotka, zwana w Hogwarcie Panią Norris - po zakończeniu roku szkolnego porządkowaliśmy gabinety profesorów, w pokoju profesora Lupina znalazłam pod szafą zapomniany zeszyt. W pierwszej chwili bardziej zainteresowały mnie myszy, które obgryzły okładkę i zabierały się właśnie do pierwszej strony, jednak po pokrzepieniu się drugim śniadaniem (no, z tym pokrzepieniem to przesada, myszy karmione papierem nie są szczególnie kaloryczne, a poza tym ośmielam się twierdzić, że przy prof. Lupinie nawet mysz by się nie pożywiła) przystąpiłam do lektury. Zeszyt okazał się rodzajem dziennika prowadzonego przez cały rok pobytu prof. Lupina w Hogwarts. Ponieważ, jak Pani zapewne wie, odznaczam się wyjątkowo wrednym charakterem tudzież wścibstwem, ciekawość zwyciężyła nad dobrym wychowaniem i przeczytałam cały tekst, co więcej, ośmielam się zaproponować Pani lekturę. Zeszyt jest cienki, zszyty ręcznie z pergaminowych kartek, zapisany w połowie dość niestarannym pismem. Moim skromnym zdaniem zawiera parę ciekawych informacji dotyczących Harry'ego Pottera i jego kolegów, a także profesorów naszej szkoły. Jeśli zatem jest Pani zainteresowana przeczytaniem go, będę nadsyłać fragmenty dalszego ciągu.

Z poważaniem
Norris the Cat


1.IX.1993

Tym razem księżyc był wyjątkowo jasny - dawno przemiana nie kosztowała mnie tyle zdrowia, co teraz. Mimo to cieszyłem się, kiedy nadeszła, bo wiedziałem, że następnego dnia wyjadę do Hogwartu. Hogwart... To coś więcej niż praca, mimo, że nigdy nie byłem w takiej potrzebie jak teraz. A jednak bałem się. Od śmierci Jamesa i tego, co się potem stało, moje wspomnienia ze szkoły zamieniły się w koszmar. A jeszcze teraz, kiedy myśli wszystkich zaprzątnięte są ucieczką Syriusza... Nie! Dosyć. Najwyższa pora, żebyś oduczył się myśleć o nim per "Syriusz". Miałeś na to dwanaście lat.
Byłem tak wykończony, że kiedy ekspres do Hogwartu wreszcie przyjechał, wsiadłem do najbliższego przedziału i wcisnąwszy się w kąt zasnąłem jak zabity. Co jakiś czas sen stawał się płytszy, czułem wtedy kołysanie pociągu, słyszałem głosy jadących ze mną w przedziale dzieci, ale nie mając siły otworzyć oczu zasypiałem z powrotem.
Obudziły mnie krzyki dzieci. Pociąg stał, dookoła było ciemno. Krzyknąłem "spokój!" i zapaliłem płomyki. Przez ułamek sekundy myślałem, że mam zwidy - naprzeciwko mnie siedział James. Trzynastoletni i trochę przerażony. Dopiero potem przypomniałem sobie, co Dumbledore pisał mi o Harry'ym. Rzeczywiście, chłopiec jest strasznie podobny. Od Minerwy wiedziałem, że mieszka u mugolskiej rodziny Lilki, a po spotkaniu z Voldemortem została mu na czole blizna w kształcie błyskawicy. Nie miałem czasu mu się przyglądać - chciałem iść zobaczyć, co się stało, kiedy drzwi rozsunęły się i wszedł dementor. Pewnie Knot kazał im przeszukać pociąg, a oni zrobili to z właściwym sobie taktem. Wyjąłem różdżkę i najspokojniej jak umiałem wyprosiłem go, ale nie posłuchał. Jakaś dziewczynka zaczęła płakać, z Harrym też zaczęło się dziać coś dziwnego, słaniał się jakby miał zemdleć - nie można było dłużej czekać. Użyłem patronusa i dementor znikł, niebawem też zapaliło się górne światło i z przerażeniem zobaczyłem, że Harry leży na podłodze nieprzytomny.
Poklepałem go po twarzy, ocknął się. Na szczęście miałem ze sobą czekoladę, kazałem wszystkim wziąć po kawałku i poszedłem wzdłuż pociągu. Zaglądałem do przedziałów, wyglądało na to, że dla innych dzieci skończyło się tylko na strachu. W przedziale obok naszego dwóch trzynastoletnich osiłków trzęsło się jak w febrze, a o połowę od nich mniejszy blady blondynek na mój widok zrobił minę, jakby poskromił dementorów gołymi rękami, choć widać było, że i on miał nielichego stracha. Gdybym nie martwił się tak o Harry'ego, byłoby to nawet zabawne.
Wróciłem do przedziału. Dzieci siedziały bez ruchu, a czekolada topiła im się w rękach. Harry na szczęście wyglądał już trochę lepiej. Zażartowałem, że nie zatrułem tej czekolady, i wreszcie zaczęły jeść. Oprócz Harry'ego były tam dwie dziewczynki, jedna starsza, z wielkim, krzywołapym kotem na kolanach, i druga mała, ruda jak wiewiórka - bardzo podobna do siedzącego obok Harry'ego chłopca, jak się potem dowiedziałem, jego siostra. Był tam jeszcze jeden chłopiec, pucołowaty brzdąc ściskający w spoconych rękach wierzgającą łapami ropuchę.
Niebawem dojechaliśmy do Hogsmeade, lał deszcz, było ciemno. Nie chciałem tracić z oczu Harry'ego, ale wsiadł z kolegami do innego powozu. Ze mną wsiadła dziewczynka, która miała sowę, pożyczyłem ją od niej i posłałem Minerwie wiadomość o dementorach w pociągu. Nie zataiłem też, że Harry zemdlał - czekolada robi swoje, ale lepiej, żeby obejrzała go pani Pomfrey.
W zamku oczywiście panował tłok i niesamowity rozgardiasz, oddałem walizkę Filchowi i poszedłem przywitać się z Dumbledore'em. Uściskał mnie jak syna, widziałem, że się cieszy z mojego przyjazdu. Oczywiście o dementorach w pociągu już wiedział, obiecał, że każe im się trzymać z daleka od zamku. Poszliśmy do Wielkiej Sali, tam przywitałem się z resztą nauczycieli, większość z nich pamiętała mnie jeszcze jako ucznia, oczywiście nie obeszło się bez wspomnień. Zaledwie zdążyłem się przywitać z Flitwickiem (był tak miły, że nie przypomniał mi, że największy w życiu szlaban zarobiłem od niego za zaklęcie "tarantallegra", którym potraktowałem nogi jego krzesła), wpadłem w objęcia Hagrida.
- Cholibka, a toż to nasz Remus! - chwycił mnie za ramiona i podniósł na wysokość swojej twarzy, na szczęście wszyscy byli zajęci powitaniami i nikt nie zwrócił na nas uwagi. - Co tu robisz, huncwocie jeden?
- To samo, co ty - wiedziałem już o jego awansie, powiedziała mi to Minerwa, kiedy przywiozła list od Dumbledore'a. - Gratuluję! Będziemy kolegami.
- Ano, niby tak - postawił mnie na ziemi, wielką chusteczką przetarł oczy. - Ale ty to co innego, jesteś teraz taki mądry, wykształcony... Będę ci mówił "panie profesorze", dobrze?
- Nie waż się - zapowiedziałem surowo i musieliśmy przerwać rozmowę, bo zaproszono nas do stołu. Moje miejsce wypadło pomiędzy panią Sprout a Flitwickiem. Z rozmów dowiedziałem się, że Harry jest na trzecim roku, uczy się dobrze, jeszcze lepiej gra w quidditcha, jednym słowem, cały James. Z tego, co zauważyłem, Severus Snape raczej za nim nie przepada. No, cóż. Gniew Wielkiego Severusa sięga poprzez pokolenia.
Całą ucztę przegadałem z panią Sprout, dopiero teraz miałem okazję ocenić, jaka to niezwykle taktowna osoba - podczas gdy cały stół odmieniał Syriusza Blacka przez wszystkie przypadki, ona opowiadała mi o mandragorach i o tym, jak potrzebne były w zeszłym roku. Słuchałem tego jak baśni, ale nagle usłyszałem z drugiego końca stołu coś, co zaintrygowało mnie o wiele bardziej. Ci dementorzy w pociągu i dookoła Hogwartu są tu po to, zeby chronić Harry'ego! Podobno Black przed ucieczką powtarzał przez sen "on jest w Hogwarcie". Boże. Jeżeli tak, muszę natychmiast iść do Dumbledore'a i powiedzieć, że Black jest animagiem. Prawdopodobnie jeśli mu powiem, jak do tego doszło, wyrzuci mnie z Hogwartu, ale jestem to winien Jamesowi, Peterowi i sobie. Inaczej Harry nie będzie tu bezpieczny choćby stała mu nad głową cała zgraja dementorów.

3.IX.1993

Ciężki był dzień, mimo, że jeszcze nie miałem lekcji. Rano poszedłem do pokoju nauczycielskiego spojrzeć na grafik, i jak się okazało podpadłem już na starcie i to nie byle komu. Ale po kolei. Jeszcze dobrze nie wszedłem, a już wiedziałem, że coś się dzieje. Zza drzwi, nie wyciszonych zaklęciem, dobiegał stłumiony warkot, z gatunku tych, które znałem stanowczo za dobrze. Zdrętwiałem ze strachu. Na wszelki wypadek otworzyłem drzwi alohomorą, bezgłośnie, i zobaczyłem wilkołaka. Przed nim, ściskając różdżkę w dłoni, stał... Severus Snape. Przez ułamek sekundy szukałem w myśli najskuteczniejszego zaklęcia, gdy nagle uświadomiłem sobie cały absurd tej sytuacji. Idioto, gdyby to był wilkołak, na pewno nie patrzyłbyś na niego ludzkimi oczami... Oczywiście był to bogin. Miałem ochotę parsknąć śmiechem, ale kiedy pomyślałem, czego i kogo naprawdę boi się Severus, przeszło mi natychmiast. Oczywiście poradził sobie doskonale, jedno "riddikulus" i wilkołak zmienił się w zdechłego psa, który nagle ożył, zaszczekał i wskoczył do wielkiej szafy stojącej w kącie pokoju. Udałem, że wchodzę z rozpędu i przywitałem się.
- Widziałeś? - Snape był wściekły, że wyrwało mu się to pytanie, więc ze sztuczną wesołością odparłem:
- Widziałem, jak rzucasz w bogina zdechłym psem, zupełnie nowa metoda... Ale chyba skuteczna, prawda?
- Owszem - Snape nie wyglądał na przekonanego, ale trochę się odprężył. - Bogin to coś z twojej działki. Może byś dał mały pokaz swoich umiejętności?
- Mam lepszy pomysł - uśmiechnąłem się do niego. - Jutro będę miał lekcję z trzecioklasistami. Boginy są w programie pod koniec semestru, ale skoro jest tu taki piękny okaz...
- Skończysz jak twój poprzednik - mruknął niechętnie Snape. - Też mu się zachciało ćwiczeń praktycznych i zrobił z siebie takiego durnia, że aż żal było patrzeć.
- Może nie będzie tak źle - postanowiłem, że nie pozwolę, by zepsuł mi nastrój na resztę dnia, nie doceniłem go jednak.
- Może być całkiem źle, i to już niedługo - wzruszył ramionami i usiadł w fotelu, mierząc mnie nieprzychylnym spojrzeniem. - Miesiąc szybko zleci, Lupin. Bardzo szybko.
- Niech leci - wciąż nie dałem się wyprowadzić z równowagi, lecz Snape nie rezygnował.
- Nie udawaj kretyna, Lupin. Masz zamiar podczas pełni latać po Hogwarcie wymachując ogonem? A może zamówiłeś sobie klatkę i chcesz posłużyć jako pomoc naukowa?
- Dumbledore mówił mi, że możliwe jest inne rozwiązanie - noo, teraz już musiałem uważać na język. - I to nie bez twojego udziału. Jesteś jednym z niewielu, którzy umieją przygotować wywar tojadowy.
- Słuchaj, Lupin. Chcę, żeby jedna rzecz była dla ciebie jasna. Nie chciałem, żebyś tu przyjeżdżał - głos Snape'a był lodowaty jak zimowy wicher. - Niestety, Dumbledore uparł się dać ci jeszcze jedną szansę. Moim zdaniem nie zasługujesz na nią. Uważam, że wilkołaki są najnikczemniejszymi stworzeniami na świecie i nie można ufać żadnemu z nich. Zresztą, jak można wierzyć komuś, kto był przyjacielem mordercy...
- ZAMKNIJ SIĘ! - tym razem nie wytrzymałem. - Moimi przyjaciółmi były też jego ofiary: Lilka, James i Peter. Jeśli nie masz ochoty mi pomóc, po prostu to powiedz!
- Nigdy więcej nie mów do mnie tym tonem - w oczach Snape'a była nienawiść. - Inaczej przyrzekam ci, pożałujesz. A eliksir tojadowy będziesz pił, bo tego wymaga bezpieczeństwo szkoły. Tu w grę wchodzi nie twoja urażona ambicja, tylko coś, o czym zapewne nie masz bladego pojęcia - odpowiedzialność.
- Dziękuję, że mi przypomniałeś - w razie potrzeby też umiałem być wredny, byłem jednak zły na siebie, ilekroć przyszło mi uciec się do tej broni. - Gdybyś jeszcze miał do tego jakieś prawo...
- Chłopcy, albo mi się zdawało, albo słyszałem, że się kłócicie - Dumbledore nie mógł sobie wybrać lepszej chwili, żeby wejść do pokoju nauczycielskiego. - To, że jesteście najmłodszymi nauczycielami w tej szkole, to nie powód, żeby się zachowywać jak sztubacy. Severusie, mówiłeś Remusowi o wywarze tojadowym?
- Tak jest, panie dyrektorze - Snape podniósł się z krzesła i ostentacyjnie spojrzał na wielki, stojący zegar. - Za kwadrans zaczynam lekcję. Do widzenia.
- I krzyżyk na drogę - mruknął Dumbledore mrugając do mnie porozumiewawczo. - Musisz mu darować, Remusie. Ostatnio sporo przeszedł. Prawdę mówiąc, nigdy nie był uroczym kompanem - zachichotał na samą myśl, że Severus Snape mógłby kimś takim być. - A ty przypomniałeś mu to, o czym bardzo chciałby zapomnieć.
- Przepraszam, nie powinienem był się na niego drzeć - było mi trochę wstyd. - Obiecuję, że już się to nie powtórzy.
- Przeciwnie - Dumbledore znów puścił do mnie oko. - To by mu nawet dobrze zrobiło, gdyby ktoś na niego raz na jakiś czas powrzeszczał. Ale obawiam się, że na ciebie nie mam co liczyć - zachichotał. - Jak się tu czujesz? - zapytał nagle, siadając w zwolnionym przez Snape'a fotelu - Pomijając Severusa i jego humory, oczywiście.
- Świetnie - odpowiedziałem szczerze. Stanowczo Hogwart miał cudowną moc łagodzenia wszystkich złych wspomnień. - Mam wrażenie, jakbym wrócił do domu.
- Wyglądasz też trochę lepiej - gestem zaprosił mnie, żebym usiadł naprzeciwko. - Tylko te twoje szaty... W Hogsmeade nie ma sklepu z ubraniami, musiałbyś jechać do madame Malkin. A może bym ci coś pożyczył?
- Nie, dziękuję - z przerażeniem wyobraziłem sobie siebie wystrojonego w Dumbledore'owe fiolety. - Kilka zaklęć naprawiających, i jeszcze wytrzymają.
- Gdzieś tu był mój CZARNY płaszcz - Dumbledore chyba zrozumiał moje obiekcje. Wstał i podszedł do szafy. - Panie dyrektorze, nie! - zdążyłem krzyknąć, ale było już za późno. Z szafy wyleciał ohydny, sinoróżowy nietoperz i zatoczył koło nad głową Dumbledore'a, zwabiony jego śnieżnobiałą czupryną.
- Riddikulus - zachichotał Dumbledore i nagle na nietoperzu pojawiło się mnóstwo drobnych, niebieskich kwiatuszków. Nietoperz spojrzał po sobie i czym prędzej uciekł do szafy.
- Cudne! - zawyłem, pokładając się ze śmiechu. Dumbledore aż się popłakał, siwa broda trzęsła mu się i podskakiwała do taktu. Naraz jednak spoważniał.
- Podobno mamy tu nauczyciela samoobrony przed czarną magią - zaczął, patrząc na mnie surowo. - Wygląda na to, że jest pierońskim leniem.
- Zostawiłem tego bogina na jutrzejszą lekcję - pospieszyłem z wyjaśnieniem, mimo, iż doskonale wiedziałem, że żartuje. - Pokażę trzecioklasistom zastosowanie zaklęcia "riddikulus". Ale jeżeli miałby tu przeszkadzać...
- Nie, w takim razie zostaw - zgodził się natychmiast Dumbledore. - Tylko zamknij te drzwi zaklęciem, drugiego nietoperza bym nie przeżył.
Przez chwilę znowu chichotaliśmy. Wreszcie odważyłem się zapytać:
- Czemu różowy, panie profesorze?
- To proste, synu. Ludzie najbardziej boją się tego, co nie istnieje.

5.IX.1993

Miałem dzisiaj pierwszą lekcję z klasą Harry'ego. Najpierw rozczulił mnie Irytek, że też ta pokraka pamięta, jak mnie przezywał dwadzieścia lat temu... Ba, dwadzieścia lat temu sam bym chętnie zatkał parę dziurek od klucza gumą do żucia, na złość Filchowi. No, niestety, tym razem Irytek miał pecha - z Huncwota zrobił się stary, zgryźliwy nauczyciel.
Powoli poznaję moich uczniów. Miałem już lekcje w czterech klasach, jak dotąd udało mi się nie poplątać imion. To może trochę nieprzepisowe, ale sam zawsze wolałem, jak nauczyciel mówił na mnie "Remus", a nie "pan Lupin". Przyglądam się Harry'emu. Zabawne, jak historia się powtarza, chłopak ma ten sam dar gromadzenia wokół siebie ludzi, jaki miał jego ojciec. Obecny "gang Pottera" to oprócz Harry'ego Hermiona Granger, właścicielka krzywołapego kota i największej w dziejach Hogwartu ambicji (czasem wydaje mi się, że ta dziewczyna zna wszystkie możliwe odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania), Ron Weasley, jeden z siedmiorga rodzeństwa - mało nie spadłem z fotela, jak się dowiedziałem, że mamą tej gromadki jest Mała Molly, ta sama, która była prefektem Gryffindoru kiedy zaczynaliśmy naukę - i znajomy z pociągu właściciel wiecznie wędrującej ropuchy, Neville Longbottom. Całe to sympatyczne skądinąd bractwo jest przedmiotem bacznej obserwacji nauczycieli i solidnej, głębokiej, starannie przemyślanej nienawiści Severusa Snape'a. I w ten oto prosty sposób znowu podpadłem - ale po kolei.
Lekcja z boginem udała się świetnie, głównie z powodu mojego tchórzostwa. Nie mogąc sobie wyobrazić konfrontacji bogina-Voldemorta z synem Jamesa, na wszelki wypadek zapytałem Harry'ego z teorii na początku lekcji. Dalej poszło łatwo, bogin spisał się na medal. Prawdziwym bohaterem okazał się jednak mały Neville. O ile Harry, Hermiona i Ron jakoś dają sobie radę z eliksirami i mistrzem Oślizgłym, o tyle Neville'owi wszystko ze strachu leci z rąk. Wyobraziłem sobie, jak Severus musi poniewierać tym biedakiem i nie zdziwiłem się, kiedy Neville powiedział, że najbardziej boi się właśnie jego. I tak się zaczęło.
Nie będę opowiadał, jak Neville sprawił, że bogin ukazał się jako Snape przebrany w suknię jego babci (zielona z koronkami, do tego kapelusz z wyleniałym sępem na czubku i czerwona torebka, babcia Neville'a lubi mocne efekty kolorystyczne) i jaka była reakcja całej klasy, jedno jest pewne - zarobiłem u Snape'a grubą, czarną krechę. Ale nie zamierzam się tym przejmować. Grunt, że Neville odzyskał trochę wiary w siebie, zdobył dla Gryffindoru aż dziesięć punktów, a przede wszystkim nauczył się pokonywać lęk. Przy okazji obejrzałem sobie ładną kolekcję strachów, jakie nękają trzecioklasistów Hogwartu - ożywająca mumia, szyszymora, odcięta ręka, pająk Rona Weasleya - zbiorowisko zabobonów i absurdu, czyli to, co najczęściej jest powodem wszystkich ludzkich lęków.
Oczywiście był tam też księżyc. Ale nikt, nawet najmądrzejsza na roku Hermiona, nie wpadłaby na to, że nauczyciel obrony przed czarną magią boi się czegoś zupełnie innego. Dziwne, przecież boginy bezbłędnie wyczuwają powód strachu. No dobrze. Napiszę to, bo inaczej nigdy nie będę mógł spojrzeć w lustro: BAŁEM SIĘ, ZE KTÓREŚ Z DZIECI PRZEJĘŁO SIĘ OSTATNIMI KOMUNIKATAMI, I BOGIN PRZYBIERZE POSTAĆ SYRIUSZA BLACKA.
Muszę porozmawiać z Dumbledore'em.

Sześć powodów, dla których powinieneś schodzić z drogi Severusowi Snape'owi:

1. Jest wredny. Nawiasem mówiąc, sam jesteś temu winien - kto na trzecim roku wykradł z dormitorium Ślizgonów jego zimowe kalesony i puścił na miotle dookoła boiska? W dodatku przed najważniejszym meczem sezonu?
2. Dużo wie. I to, że ty wiesz, że kalesony były zielone w srebrne wężyki, nie robi już na nim takiego wrażenia jak kiedyś.
3. Dużo może. Nawet jeśli nie jest powszechnie uwielbiany, jego słowo sporo znaczy, także u Dumbledore'a. A ty co? Możesz iść się wypłakać Hagridowi w kamizelkę z kretów.
4. Nie znosi cię. Nic nowego, ale u licha, Remus, czy ty zawsze musisz wszystkim podpaść już pierwszego dnia? Masz samobójczy refleks.
5. Nie jesteście już uczniami, i nie możesz go tak po prostu strzelić w ucho. Możesz jedynie żałować, że kiedy mogłeś, robiłeś to zbyt rzadko.
6. To ON wie, jak przygotować wywar tojadowy. Ty w swoim kociołku od eliksirów możesz ugotować najwyżej owsiankę, a i tak będzie przypalona.
Krótko mówiąc, i niech pan Lupin słucha, bo powtarzał nie będę, Severusa Snape'a należy omijać szerokim łukiem. W razie niezastosowania się, szlaban i minus pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru.

4.X.1993

godz. 18.00 Właśnie wypiłem ostatnią porcję eliksiru tojadowego. Za jakieś dwadzieścia minut wzejdzie księżyc. Dumbledore zapewniał mnie, że wystarczy, jak zamknę się w swoim pokoju, ale chyba powinienem iść do Wrzeszczącej Chaty. Byłem tam przedwczoraj, wrota są nadal solidne. Wzmocniłem okna kilkoma zaklęciami, ot tak, na wszelki wypadek. Ale wolałbym tu zostać. Jestem za słaby, żeby dojść do wyjścia - ten eliksir działa z dużym wyprzedzeniem. Może dam radę jeszcze zabezpieczyć drzwi, tylko sięgnę po różdżkę.... Udało się. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale póki jestem przytomny, spróbuję pisać. Mam nadzieję, że przeżyję tę kurację, zresztą, jeśli nie, to niech się Dumbledore martwi. Gdzie on w październiku znajdzie nauczyciela... Oho, robi mi się ciemno w oczach. Zaraz wróci ten koszmar o bulgoczącej krwi.... Krew, zęby wgryzają się w miękkie, żywe ciało, rozrywają tętnicę, cały potok krwi... zaraz się przemieeeee (nieczytelne)

5.X.1993

godz. 13.00
Boże, jaki jestem szczęśliwy.
We łbie mam młyn, gdybym teraz wstał, pewnie straciłbym resztę zębów, ręce mi się trzęsą tak, że sam nie wiem, co piszę, ale jestem szczęśliwy.
Niech błogosławiony będzie Severus Snape i jego zardzewiały kociołek. Ten eliksir to wynalazek większy od różdżki i latającej miotły. Połowę, co mówię, trzy czwarte mniej bólu podczas przemiany, prawie ludzka świadomość, ale przede wszystkim zero, kompletne zero agresji... Nic. Nawet mój krwawy koszmar trwał tylko kilka sekund, potem ogarnęła mnie senność i zapadłem się jakby na jakieś bardzo głębokie dno. A kiedy się obudziłem, byłem prawie jak człowiek, prawie myślałem... Czuję się, jakbym wyszedł z więzienia. Po raz pierwszy nie muszę się bać, że zrobię komuś krzywdę i zostanę zabity wyrokiem komisji (bo nawet nie sądu) Ministerstwa Magii.



godz. 16.00
O drugiej była Poppy, przyniosła mi obiad, ale nie jadłem. Wieczorem wstanę.
Muszę podziękować Severusowi, ma to zapewne głęboko w nosie, ale w końcu sprawiedliwość to znaczy oddać każdemu, co mu się należy. Pójdę do niego, tylko się jeszcze z pół godziny prześpię

.
godz. 21.00
Dobrze, że nie miałem dziś lekcji. Przeleżałem półżywy cały dzień. O ósmej wylazłem z łóżka i poszedłem szukać Severusa. Miałem szczęście, nawet nie wywaliłem się na schodach i nikogo nie spotkałem. Severus był u siebie, nie mogę powiedzieć, żeby mój widok specjalnie go ucieszył, ale zaskoczył z pewnością.
- Co jest? - zapytał odstawiając kociołek z czymś, co wyglądało jak turkusowa farba, do której ktoś wrzucił garść czerwonych kulek. - Po coś wyłaził, wyglądasz jak własny trup - zrzędził po swojemu, ale cały czas czułem na sobie jego badawczy, niemal zaciekawiony wzrok.
- Chcę ci podziękować - uśmiechnąłem się. - Jesteś genialny. Po raz pierwszy kompletnie nie czułem agresji, miałem normalną, ludzką świadomość...
- Do tego ci jeszcze sporo brakuje - mruknął, ale wiedziałem, że słuchał bardzo uważnie. - Grunt, że jesteś bezpieczny dla otoczenia.
- To twoja zasługa, Severusie - powiedziałem uroczyście i... uściskałem go.
- Idź do licha - otrząsnął się, jakby oblazło go coś wyjątkowo paskudnego, nie miałem jednak zamiaru się tym przejmować, zresztą reakcja była, jak na niego, niezwykle wprost łagodna. - Ile razy mam ci powtarzać, że ani mi w głowie robić to dla ciebie!
- Mam gdzieś, dla kogo to robisz - powiedziałem najserdeczniej jak umiałem. - Nawet gdybyś robił to na osobistą prośbę Voldemorta.
- Tfu, już nie masz o kim gadać? - Snape odruchowo splunął pod nogi. - Dobra, dość tych głupstw. Chcesz coś jeszcze? Bo jak nie, to wybacz, mam robotę.
- Jeszcze raz ci dziękuję. Na razie - odwróciłem się i chciałem wyjść, gdy w połowie drogi do drzwi zatrzymał mnie jego głos.
- Czekaj.
Podszedł do mnie i zmierzył mnie wzrokiem z góry na dół, a potem dla pewności z dołu do góry.
- Pokaż ręce - rozkazał.
- Czyste, mamusiu - zażartowałem, wyciągając przed siebie otwarte dłonie.
- Nie wydurniaj się - koścista, niespodziewanie silna ręka chwyciła mój nadgarstek i przekręciła o sto osiemdziesiąt stopni. - Wierzchem do góry. I podciągnij rękawy.
- Nawet najmniejszego zadrapania - nietrudno było się domyślić, o co mu chodzi. - Ten eliksir naprawdę działa. - I o to chodziło. Miałeś zawroty głowy przed przemianą?
- Bardzo silne.
- A teraz? Dasz radę sam wrócić na górę?
- Tak - odpowiedziałem, niepewny, czy to rzeczywiście mówi Severus Snape.
- To znaczy, że przyczyną był eliksir. Postaram się go trochę udoskonalić - zimne, uważne oczy Snape'a były teraz prawie łagodne. - Idź się połóż, jutro od rana masz lekcje.
- Tak, dziękuję ci... dobranoc - wyszedłem z lochu i dopiero teraz poczułem, że kręci mi się w głowie. Tym razem jednak nie była to wina eliksiru.

31.X.1993

Jutro Halloween, nikt nie ma głowy, żeby myśleć o lekcjach, wszędzie pełno latających dyń, płomyki świec wyrwały się Flitwickowi spod zamknięcia i mało nie podpaliły biblioteki (Irma Pince z magiczną gaśnicą i ogniem w oczach była imponująca), strach wziąć do ręki pióro, czy nie zamieni się w trupią kość, gadżety od Zonka panoszą się wszędzie - a wieczorem uczta. Po południu pozwolono uczniom wyjść do Hogsmeade, zrobiło się trochę spokojniej, ale nie całkiem, bo zostali przecież pierwszo i drugoklasiści, i ci nieszczęśnicy, którzy akurat dostali szlaban. Spotkałem na korytarzu Harry'ego, w pierwszej chwili pomyślałem, że Severus przydybał go na jakiejś psocie, ale potem przypomniałem sobie, że jemu w ogóle nie wolno wychodzić. Minę miał tak żałosną, że zaprosiłem go na herbatę, po raz pierwszy mieliśmy okazję pogadać. Okazuje się, że na naszej pierwszej lekcji we wrześniu byłem w błędzie. Miałem rację, ale byłem w błędzie. To, czego najbardziej boi się Harry Potter, to wcale nie Voldemort. Dementorzy. Spotkanie w pociągu zostawiło na nim głęboki ślad. Ba, jak się ma takie wspomnienia... Minerwa mówiła mi, ze chłopak w ogóle nie zaznał w życiu wiele dobrego, mugolska rodzina Lilki nienawidzi go i poniewiera nim na każdym kroku. Właściwie tylko w Hogwarcie dzieciak ma jakąś przyjazną duszę, na szczęście, jak już pisałem, ludzie garną się do niego. Przyznam, że słuchając Minerwy zaciskałem pięści. Syn Jamesa. Rogacz-junior, którego z taką dumą pokazywał nam jego ojciec. Chłopiec, za którego - tak nam się wtedy wydawało - każdy z nas oddałby życie. James, Lilka i Peter już to zrobili... zostałem mu tylko ja, włóczęga bez pracy i domu, odrzucony przez wszystkich wilkołak. Ale przecież powinienem był coś dla niego zrobić, cokolwiek... Tymczasem jeśli Black dopadnie Harry'ego, to będzie moja wina. Do rozmowy z Dumbledore'em zabierałem się już kilkanaście razy, zawsze coś albo ktoś nam przerywa. Ostatnio Stary w ogóle mało się pokazuje, mówią, że robi coś pilnego dla Ministerstwa Magii. Zobaczę się z nim na uczcie, spróbuję się umówić na rozmowę.

Po uczcie
Udało się!!! Dumbledore zaprosił mnie na jutro rano do swojego gabinetu. Na wszelki wypadek przedtem spakuję rzeczy... Uczta minęła świetnie, przegadałem całą z Flitwickiem. Pogratulowałem mu szczerze świetnego wystroju Wielkiej Sali, wszędzie latające lampiony z dyń, płonące serpentyny, żywe nietoperze (Dumbledore chichotał, że wolałby różowe), on zrewanżował mi się opowieściami o co ciekawszych pomysłach mojego poprzednika. Usłyszałem historię o sesjach zdjęciowych z Harry'ym, o klubie pojedynków, o niesławnej pamięci chochlikach kornwalijskich - większość z tych spraw znałem od Minerwy i Severusa, ale Flitwick ma prawdziwy dar opowiadania. Wreszcie spytałem go, czy zna książkę "Wędrówki z wilkołakami".
- Nawet mi nie mów - zapiszczał Flitwick, i przez chwilę bałem się, że wpadnie ze śmiechu pod stół. - Czytałem do poduszki, żeby się rozerwać. Tak zaskakującej mieszaniny rzetelnej wiedzy i najgłupszych plot...
- Wyobraź sobie zatem, że poniekąd przyczyniłem się do powstania tego arcydzieła - powiedziałem z powagą.
- Dałeś się nabrać temu imbecylowi? - oczy Flitwicka zrobiły się okrągłe. - Jakim cudem?
- Ktoś kiedyś powiedział mu, że jeśli chce napisać książkę o wilkołakach, to jest facet, który coś o nich wie. Tak trafił do mnie. Jak zobaczyłem jego turkusową szatę w złote gwiazdki, straciłem ochotę na rozmowę, ale coś mu tam poopowiadałem. Był zachwycony, ale niestety, w pewnym momencie zapytał, skąd to wszystko wiem...
- I ty mu powiedziałeś!!! - Flitwick zakwiczał tak, że połowa nauczycieli obejrzała się w naszą stronę.
- Powiedziałem. I przyznam ci się, że w życiu nie widziałem, żeby ktoś tak zwiewał. Nic dziwnego, że resztę musiał sobie dofantazjować.

1.XI.1993

Syriusz Black jest w zamku. Wszedł w nocy do wieży Gryffindoru. Gdy wszyscy byli na uczcie, wyciął z ram Grubą Damę i wszedł do pokoju wspólnego. Przez całą noc przeszukiwaliśmy zamek, uczniowie spali w Wielkiej Sali. Severus nie odstępował mnie ani na krok, mogę się założyć, ze podejrzewa mnie o ułatwienie Blackowi wejścia do zamku. I znowu, niestety, ma rację. Co gorsza Dumbledore w całym tym zamieszaniu znów nie będzie miał dla mnie czasu - a niestety, sprawy niezarejestrowanych animagów i naszych nocnych wypraw nie da się wyjaśnić w trzech słowach. Jest jednak coś, co nie daje mi spokoju. Gdyby Black naprawdę chciał zabić Harry'ego, jak powtarzają wszyscy, nie wchodziłby do wieży Gryfonów podczas uczty, kiedy wiadomo, że wszyscy są w Wielkiej Sali. O co mu chodzi? Jeżeli zdecydował się na włamanie w porze, kiedy nie było nikogo, to znaczy, ze szuka raczej czegoś niż kogoś. A zatem nie Harry'ego... Co takiego może mieć Harry, czego szukałby Black? Pelerynę niewidkę Jamesa? Nonsens. Przyznam, ze trochę mi ulżyło na myśl, ze Black może nie mieć zamiaru zrobić Harry'emu nic złego. Ale o co mu chodzi? Dowiem się. Przeszukując zamek przekonałem się, że pamiętam jeszcze sporo naszych sekretnych korytarzy i przejść. Postanowiłem POSZUKAĆ BLACKA. Wiem, mogę z tego nie wyjść cało, ale przynajmniej dowiem się, czego chce od Harry'ego.

22.XI.1993

Był u mnie Dumbledore, przeprosił mnie za swój, jak się wyraził, niefortunny pomysł z zastępstwem. Absurd! Zastąpić mnie kimkolwiek podczas mojej choroby (tym bardziej, że choruję tak często) to jego święte prawo i nie ma za co przepraszać. Tym bardziej, że Severus Snape naprawdę zna się na samoobronie przed czarną magią, a jak wiem od Harry'ego, zawsze marzył o tym, żeby jej uczyć. Może Dumbledore powinien mu na to pozwolić, przynajmniej w paru klasach - wiem, że ma do dyspozycji kilka zmieniaczy czasu, Ministerstwo Magii nigdy nie robiło mu trudności. Jedyny problem w tym, że Severus zachowuje się czasami tak, jakbyśmy znowu mieli po piętnaście lat i płatali sobie nawzajem głupie figle. Wiem, że moja obecność tutaj doprowadza go do szału, byłoby dziwne, gdyby było inaczej, ale nigdy, przynajmniej dotąd, nie okazywał mi tego w obecności uczniów. Prawdopodobnie jego też zawodzą nerwy. Pomijając to, że nastawiał mnóstwo złych stopni (końcowe oceny i tak zależą ode mnie), i że na wszystkie sposoby starał się przekonać moich uczniów, że niczego ich nie nauczyłem (nie jest tak źle), to jeszcze w trzecich klasach trochę hm... zmienił program, sięgając po temat z końca roku szkolnego. Wiadomo, jaki. Przyznam, że kiedy się o tym dowiedziałem, byłem wściekły. Teraz chce mi się tylko śmiać. Biedny Severus. Z jednej strony kategoryczny, jak przypuszczam, zakaz Dumbledore'a wspominania komukolwiek, kim jestem, z drugiej - tajemnica, która od dwudziestu lat parzy go w język, teraz bardziej, niż kiedykolwiek. Jedno słowo i pozbywa się konkurencji... Aż mi go żal, taka pokusa... Oczywiście nie miał prawa kwestionować mojego zdania wobec uczniów, ale jak to zwykle bywa, jego autorytet ucierpiał na tym bardziej niż mój. Miałem zresztą pięć minut satysfakcji, gdy wręczyłem mu wypracowanie Hermiony Granger, jedynej, która bez mrugnięcia okiem napisała swoje cztery rolki pergaminu na temat rozpoznawania i uśmiercania (tak!) wilkołaków.
- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego zmieniłem twój plan lekcji - Severus Snape spojrzał na mnie sponad katedry, gdzie czekając na następną lekcję pisał coś w wielkiej, pergaminowej księdze. I tu go miałem.
- Bynajmniej - odpowiedziałem z uśmiechem, którego nie powstydziłby się mój poprzednik. - To jest dla mnie całkowicie jasne. Prosiłbym jednak, żebyś na przyszłość uzgadniał takie zmiany ze mną.
- Na jaką przyszłość? - Snape wzruszył ramionami. - Naprawdę myślisz, że jestem tu po to, żeby nadrabiać twoje braki? Twoi uczniowie, pomijając fakt, że nie mają pojęcia o dyscyplinie, nie umieją kompletnie nic. Zabawy z boginem to naprawdę nie jest wszystko, co będzie im w życiu potrzebne.
- Szczególnie w spotkaniach z wilkołakami? - uśmiechnąłem się niewinnie.
- A żebyś wiedział. Już widzę, jak przerabiasz z nimi ten temat! Według ciebie wilkołak nie różni się niczym od merdającego ogonem pieska. Tymczasem fakty są inne, to jest krwiożercza bestia, którą człowiek musi zabić, zanim ona zabije jego, i na nic się nie zdadzą humanitarne frazesy o bezpieczeństwie i środkach ostrożności.
- To dlaczego przygotowujesz mi wywar tojadowy, a nie arszenik?
- Bo ministrem magii jest sentymentalny dureń, który twierdzi, że bestie też mają prawo do życia. Niestety, Dumbledore również tak uważa, wobec tego nie mam wyjścia. Ale bądź pewien - w jego głosie zabrzmiała groźba - że jeśli uznam, że twoja obecność może być niebezpieczna dla kogokolwiek, nie zawaham się powiedzieć głośno, kim jesteś.
- Jestem pewien, że się nie zawahasz - odpowiedziałem takim tonem, że Severus zerwał się jak oparzony.
- Nie waż się tak do mnie mówić! Twoje udawanie niewinnej ofiary może wyprowadzić w pole Dumbledore'a, ale nie mnie. A w ogóle to jestem zajęty.
Była to tak ewidentna rejterada, że aż zrobiło mi się go żal. On też o tym wiedział, bo chociaż nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem, prawie fizycznie czułem narastającą w nim złość.
- Do widzenia - odparłem i wyszedłem, pozostawiając go tak wściekłego, że doprawdy współczułem następnej klasie. Dopiero za drzwiami przypomniałem sobie, że obiecałem nie wchodzić mu w drogę. Do licha, Remus, czy ty się nigdy nie nauczysz?

23.XI.1993

Wczoraj tak byłem pochłonięty marginalną w sumie sprawą Severusa, że nie napisałem o najważniejszym. Kiedy byłem chory, Harry miał wypadek. Podczas meczu z Puchonami dementorzy przyszli na boisko. Dumbledore zabronił im zbliżać się do zamku, więc są wygłodzeni - a tu naraz tyle emocji... Harry stracił przytomność i runął na ziemię z wysokości trzydziestu stóp. Nie wiem, jakim cudem nic mu się nie stało, ale jego miotłę zniszczyła wierzba bijąca. Żal mi Harry'ego, czy ten dzieciak zawsze będzie tak cierpiał? Boi się, że nie zdoła zagrać w następnym meczu - a dla niego, tak jak dla Jamesa, quidditch jest wszystkim. W dodatku te jego koszmary... Nie mogę go z tym zostawić. Jeżeli tyle lat nie raczyłem pamiętać, że istnieje, najwyższa pora, żebym wreszcie coś dla niego zrobił. Nauczę go zaklęcia patronusa. To jedyne, co mogę mu dać.
Moje poszukiwania Blacka na razie nie dały nic. Nigdzie nie znalazłem śladu ani człowieka, ani psa. Obchodzę nasze stare ścieżki, odkryłem kilka zapomnianych sal, podręczną bibliotekę profesora Binnsa, która zniknęła kiedy wyciągnąłem rękę do półki, zakręt korytarza, gdzie najczęściej kryliśmy się przed Filchem, odwiedziłem wieżę Sinistry, pamiętną pewnym włamaniem, na skutek którego następnego dnia na sklepieniu Wielkiej Sali obok słońca świecił na niebie monstrualnej wielkości Syriusz, pogadałem z Grubą Damą (zamieszkała w mapie Argyllshire na drugim piętrze, jej miejsce zajął pomylony sir Cadogan), wreszcie zawędrowałem w okolicę północnej wieży. Stałem właśnie przy okrągłym oknie rozglądając się po doskonale stąd widocznych błoniach, gdy nagle ktoś z tyłu zasłonił mi oczy. - A kto to? - głos był niewątpliwie damski, nie sądziłem jednak, by na taki żart pozwoliła sobie któraś z uczennic, z nauczycielek zaś... prychnąłem, wyobraziwszy sobie Minerwę McGonagall skradającą się na palcach, by z piskiem złapać mnie za łeb.
- Nie śmiej się, tylko zgaduj - głos był lekko urażony. - Co z ciebie za czarodziej?
- Nie zgadnę - starym sposobem dotknąłem mocno trzymających mnie dłoni. Wyczułem dwa ogromne pierścienie i długie, ostro zakończone paznokcie. Byłem w domu.
- Sybilla! - odwróciłem się i chwyciłem ją za ramiona. Zaśmiała się jak podlotek i zatrzepotała półmetrowymi rzęsami. - Ty niepoprawna uwodzicielko...
- Co tu robisz? - zapytała. Była prawie miła, kiedy nie zgrywała się na wszechwiedzącą wróżkę. - Przyszedłeś po radę? Zaraz postawię ci kabałę, chodźmy na górę.
- Nie, nie trzeba - przestraszyłem się. - Tak tylko przechodziłem...
- Nie wstydź się, synku, przecież widzę, że masz kłopoty - Sybilla przyglądała mi się z troską. - Każdy mówi, że nie trzeba, a potem wypłakuje się w filiżankę, aż miło. Powiem ci, co cię czeka, zawsze potem łatwiej znieść nieszczęście...
- Dziękuję - na takie wróżby już zdecydowanie nie miałem ochoty. Kiedy sam byłem uczniem traktowałem wróżbiarstwo raczej rozrywkowo, mimo iż Sybilla zawsze powtarzała, że mam fantastyczną aurę. - Osobiście wolałbym, żeby raczej nie spotkało mnie nic złego.
- To się tylko tak mówi, kochanie - wąska dłoń Sybilli wsunęła mi się pod ramię. - Ten biedny Harry Potter już na pierwszej lekcji zobaczył ponuraka i proszę, mało nie zginął.
- Pewnie wziął sobie to do serca i uważał - nie chciałem robić przykrości Sybilli, która mimo swego irytującego sposobu bycia była poczciwą osobą. - Ponurak, powiadasz...
- Tak, w fusach z herbaty. Widziałam tak wyraźnie, jak ciebie teraz widzę. Wielki, kudłaty pies.
- Ponurak... - w miarę, jak jej słuchałem, coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że po pierwsze, wróżby Sybilli nie są tak znowu wyssane z palca, po drugie niestety, ona sama nie umie ich czytać. Czarny, kudłaty pies. Ten sam, z którym kiedyś w wilczej postaci goniłem się po Zakazanym Lesie. Łapa. I to, że stanął na drodze Harry'ego... Do licha, to się przecież zgadza!
- Prawda? - Sybilla promieniała. Przez roztargnienie ostatnie słowa powiedziałem głośno. - Od razu mówiłam mu, żeby uważał. Tobie też się przyda ostrzeżenie. Chodź na górę, zajrzymy do szklanej kuli...
- Nie! - wrzasnąłem, jakby złożyła mi nieprzyzwoitą propozycję. Stanowczo wolałem, żeby nie zagłębiała się w moich tajemnicach, kto wie, co mogłaby tam zobaczyć i roznieść po Hogwarcie. - Sybillo, jesteś kochana, ale muszę lecieć - cmoknąłem ją w policzek i zwiałem, mocno żałując, że w zamku nie da się teleportować.

26.XII.1993

No, mam to za sobą. Ominęło mnie Boże Narodzenie, ale przynajmniej nie opuściłem żadnej lekcji. Dzisiaj czuję się już nieźle, niestety, zimowe noce to dla wilkołaków fatalna pora. W ostatni wieczór przed przemianą byłem na wpół żywy. Moja blizna poczerwieniała, mogłem się spodziewać, że lada chwila zacznie znowu krwawić. Na szczęście były już ferie. Przeleżałem cały dzień w swoim pokoju, nie chciało mi się nawet jeść. Pani Pomfrey zajrzała na chwilę, ale co mi mogła pomóc? Czekałem na Severusa z ostatnią porcją eliksiru. Przyszedł chyba zaraz po kolacji, nie chciało mi się sprawdzać godziny, ale musiało być dosyć wcześnie. Ostatnio księżyc świecił tak, że wszystko dookoła zamku lśniło jak pomalowane srebrną farbą odblaskową - takich nocy zawsze się najbardziej bałem. Severus jak zwykle bez słowa podał mi kielich, ale zamiast odwrócić się i wyjść, jak to zwykle robił, poczekał aż skończę pić, a potem... przysunął sobie fotel i usiadł.
- Zostanę tu dzisiaj na noc - powiedział takim tonem, jakby to była rzecz najoczywistsza. Gdybym nie był taki słaby i chory, pewnie zleciałbym z łóżka z wrażenia. Od naszego ostatniego starcia w ogóle nie rozmawialiśmy ze sobą, starannie mijając się w przejściach. Patrzyłem na niego czekając na jakieś wyjaśnienia, on jednak tylko wzruszył ramionami.
- No co jest, nie rozumiesz po ludzku? Dałem ci o połowę silniejszą dawkę i muszę widzieć, co się z tobą dzieje.
- Ale dlaczego?... - wyjąkałem.
- Co dlaczego? Dlaczego ci dałem silniejszą dawkę? Spójrz przez okno, księżyc zwariował, wszystko aż błyszczy. Zwykła porcja to za mało.
- Ja nie o tym... - urwałem, bo nagle przypomniałem sobie, w co zmienił się bogin podczas naszego spotkania w pokoju nauczycielskim.
- Tylko co? Myślisz, że nagle zostałem siostrą miłosierdzia? Zapomnij o tym, Lupin, to dla mnie żadna przyjemność pilnować twojego ogona. Ale gdyby ci się cos stało, Dumbledore urwałby mi łeb. Muszę tu być, bo nie wiadomo co ci strzeli do głowy. Wilkołaki są nieobliczalne.
- Ale to jest niebezpieczne - protestowałem ostatkiem sił.
- Bardziej dla ciebie, niż dla mnie. Nie gadaj tyle, bo się tylko męczysz.
Przesadą byłoby twierdzić, że Snape siedział całą noc obok łóżka i trzymał mnie za rękę, bo tak na pewno nie było, z drugiej strony jednak, kiedy zaczęła mi wracać świadomość, pierwsze, co zobaczyłem, to był on. Siedział w fotelu z nogami opartymi o kolumnę mojego łóżka i spał. Przez moment przyglądałem się jego odchylonej do tyłu głowie i półotwartym ustom, zanim dotarło do mnie, że spędził tu ładnych parę godzin. Z wysiłkiem wyciągnąłem rękę i dotknąłem jego kolana.
- Severus... Severus, obudź się.
- Co jest? - jego przejście od snu do całkowitej aktywności było błyskawiczne, jak u zwierzęcia. - Jak się czujesz?
- Świetnie, dziękuję ci - do świetnego samopoczucia zdaje się, że mi troszeczkę brakowało, w sumie jednak nie byłem bardziej chory niż zwykle.
- Nie ma za co - Snape powoli pozbierał się, przeczesał palcami włosy. - Ani mi w głowie cię niańczyć, ty pieroński wilku. Chcesz wody? I pewnie jesteś głodny?
- Nie, dziękuję. Nie chce mi się jeść.
- Akurat - wzruszył ramionami i wyjął różdżkę. - Accio - powiedział i na stole zmaterializował się talerz z kanapkami i garnek herbaty. - Jak dla mnie, możesz tu siedzieć cały dzień o suchym pysku, nie zależy mi. Tylko potem powiedzą, że cię zabiłem. No jak, jesz, czy mam ci to wetknąć do gęby?
- Jem - wziąłem od niego kanapkę. - Ale ty też.
- Idę - Snape nie zaszczycił uwagą mojego zaproszenia. - Masz to wypić, zanim zamarznie - dodał, wciskając mi w rękę kubek herbaty.
- Dziękuję ci za wszystko. I Wesołych Świąt! - poniewczasie przypomniałem sobie, że dziś Boże Narodzenie. - Wesołych - Snape nieznacznie skinął głową i wyszedł.

27.XII.1993

To pierwsze od wielu, wielu lat Boże Narodzenie, na które dostałem tyle prezentów. Komplet nowości książkowych na temat obrony przed czarną magią od Dumbledore'a i Minerwy, wściekle kolorowy, pasiasty szalik od Sybilli, parę wełnianych skarpetek od Poppy, i drogie, oprawione w masę perłową pióro od nieznanego ofiarodawcy. Sowa niosąc przesyłkę musiała zgubić kartkę, albo w ogóle pomyliła adres, bo nie było nikogo, od kogo mógłbym się spodziewać takiego prezentu. Dziś czułem się już lepiej, wybrałem się nawet na spacer. Odwiedziłem Hagrida, ucieszył się, przegadaliśmy pół dnia przy świątecznych ciastkach domowej roboty (to znaczy głównie on gadał, bo ja po dwóch kęsach zakleiłem się na amen). Ma kłopoty z hipogryfem, jeszcze we wrześniu Hardodziob zranił w rękę młodego Malfoya, nie bez jego zresztą zasługi, i teraz jego ojciec robi wielką aferę w ministerstwie. Hagrid boi się, ze mogą uznać hipogryfa za niebezpiecznego i zabić - prawdę mówiąc, nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Gdybym miał nieszczęście im podpaść, pewnie też nie robiliby sobie ceregieli. Oczywiście tego nie powiedziałem Hagridowi, i tak był dość przygnębiony. Żeby go pocieszyć, zacząłem mówić o Harry'ym - i pomogło. Mnie zresztą też. Dowiedziałem się, ze Hagrid był pierwszym, który powiedział synowi Jamesa o jego rodzicach i w ogóle o tym, że jest czarodziejem. Mugolska rodzina Lilki ukrywała to przed nim z całych sił. W ogóle, wygląda na to, że Hagrid kocha Harry'ego jak syna - i jestem mu za to wdzięczny. Chłopiec nie mógł trafić na lepszego opiekuna. Stary, kochany, niezawodny Hagrid. Tak bym chciał, żeby ten jego hipogryf został uniewinniony. Niestety, ministerstwo magii ma dosyć elastyczne pojęcie sprawiedliwości - Hagrid w zeszłym roku spędził prawie dwa miesiące w Azkabanie, kompletnie za nic. Podejrzewano, że otworzył Komnatę Tajemnic. Idiotyzm.
- Kto mówi, że nie idiotyzm - Hagrid znowu wpadł w podły nastrój na wspomnienie Azkabanu. - Te dementory z piekła rodem są na pewno bardziej niebezpieczne, niż mój Dziobek. Słyszałeś, co zrobiły Harry'emu.
- Miał szczęście, że się nie zabił - do tej pory truchlałem na wspomnienie jego upadku z wysokości trzydziestu stóp. - Kiedy są w pobliżu, traci przytomność. One sprawiają, że przypomina mu się Voldemort i tamta noc, wyobrażasz sobie?
- Aż za dobrze - Hagrid rzadko kiedy był tak zwięzły. - Bestie.
- Obiecałem, że spróbuję go nauczyć zaklęcia patronusa - sam nie wiedziałem, jak to się stało, że powiedziałem o tym Hagridowi. - Już nawet mniejsza o quidditcha, ale te jego koszmary... Nie wiem, czy da sobie radę, to bardzo zaawansowana magia, ale trzeba spróbować.
- Da sobie radę, na pewno! - Hagrid spojrzał na mnie błagalnie, jakby się bał, że mogę się rozmyślić. - On jest zdolny, tak jak James... Błagam cię, naucz go! Niech pokaże tym potworom...
- Będę się starał, przysięgam - wciąż miałem przed oczami twarz Harry'ego, kiedy mówił mi, że słyszy Voldemorta i krzyk umierającej Lilki. - Przynajmniej tyle mogę dla niego zrobić.
- Lunatyk! - Hagrid porwał mnie w objęcia i poczułem, jak trzeszczą mi żebra. - Tyś był zawsze przeporządny chłopak.

13.I.1994, czwartek

No, udało się. Pierwszą lekcję Harry i ja mamy za sobą - nie wiem, który z nas jest bardziej zmęczony. Poprzednich kilka nocy znowu spędziłem na poszukiwaniach, tym razem dwóch rzeczy naraz. Blacka oczywiście ani śladu, znalazł się za to w kartotece Filcha całkiem ładny bogin, który miał nam zastąpić dementora. Osobiście nie miałbym nic przeciwko temu, żeby przy pomocy patronusa dać wycisk prawdziwemu dementorowi, ale dla Harry'ego nie byłoby to bezpieczne. Nad boginem łatwiej zapanować, nie wspomnę już o tym, że Dumbledore zabiłby mnie, gdybym wpuścił któregoś z tych stworów do zamku. Bogin jak bogin, spełnił swoje zadanie, one mają tę pożyteczną cechę, że zmieniają się bardzo dokładnie. Gorzej było z Harry'ym. Zastanawiałem się, czy ten mały w ogóle ma jakieś dobre wspomnienia, czy będzie miał z czego stworzyć patronusa. Próbował trzy razy, za każdym prawie tracąc przytomność - czekolada trochę pomogła, ale boję się, że to za mało. Po drugim razie już chciałem dać spokój, ale Harry uparł się, jest bardzo ambitny. Zdaje się, że mniej już nawet chodzi mu o quidditcha, bardziej wstydzi się swojej słabości. Bzdura, to, co on słyszy zbliżając się do dementora wystarczy, żeby zwalić z nóg dorosłego mężczyznę - ale dla trzynastoletniego chłopaka to nie jest argument, rozumiem go. Dlatego bałem się o niego jak o nikogo. James, modliłem się, pomóż mu. Nie pozwól, żeby jedynym co słyszy w wyobraźni, były twoje ostatnie słowa, broń go, póki sam jeszcze nie potrafi... I wreszcie coś się stało. Patronus Harry'ego, słaby jeszcze i bezkształtny, powstrzymał na chwilę dementora! Byłem szczęśliwy. Harry chciał spróbować jeszcze raz, ale nie pozwoliłem. W euforii sam nie wiedział, jaki jest zmęczony, ale widziałem, że słania się na nogach. Następny raz spróbujemy dopiero za tydzień.

14.I.1994, piątek

Dziś w nocy byłem w nieużywanej części zamku, tej, do której wejść można tylko z korytarza na trzecim piętrze. Jest tam kilkanaście pustych sal, zbyt małych na klasy i zbyt ponurych, by można tam mieszkać. Stoją tam jakieś rupiecie, połamane ławki, na wszystkim pół metra kurzu. Jedyne ślady czyjejś obecności to poprzyklejana wszędzie guma do żucia i poniewierające się w kątach papierki od cukierków - oczywiście dzieło Irytka, podobnie jak napis na ścianie korytarza: "McGonagall jezd gupia". Jak widać, do straszenia w szkole niepotrzebna jest znajomość ortografii. Raz czy dwa razy na zakurzonej podłodze mignęły mi ślady łapek pani Norris - na nią samą nigdy się nie natknąłem, i dobrze. Wolałbym, żeby Filch nie zaczął dociekać, czego szuka nocą po zamku były Huncwot, wielokrotnie notowany w jego kartotekach recydywista. Ciekawe, czy ma gdzieś jeszcze naszą mapę, kiedy kończyliśmy szkołę, podarowaliśmy mu ją na pamiątkę, wiedząc, że i tak nie zdoła z niej zrobić użytku. Och, jak by mi się teraz przydała! Ale Filch, jak go znam, prawdopodobnie wrzucił ją do pieca, wściekły, że jako nie-czarodziej nie może się nią posłużyć. Raczej nie zapytam go o to. Mijając mnie kłania się nisko, ale dałbym głowę, że pamięta każde moje przewinienie i żadnego mi nie wybaczył. Gdybym miał chociaż pelerynę-niewidkę Jamesa! Wiem od Dumbledore'a, że przekazał ją Harry'emu. W ostateczności spróbuję ją od niego pożyczyć, ale wolałbym tego nie robić. Harry nie ma pojęcia, że James, Black, ja i Peter byliśmy kiedyś nierozłączni. Myśli, że byłem jednym z wielu kolegów jego rodziców - i niech tak zostanie.
Tak rozmyślając wszedłem do ostatniej sali. W pierwszej chwili myślałem, że jest dużo mniejsza od pozostałych, bo ściana była zaledwie półtora jarda od drzwi, zbliżywszy się jednak zobaczyłem, że to, co brałem za ścianę jest ogromną, sięgającą prawie do sufitu tablicą. Zdziwiła mnie jednak wielka, rzeźbiona rama - takich tablic nie było w szkołach nawet za królowej Wiktorii. Wyglądała przy tym dziwnie znajomo... Zapaliłem światło i poznałem. To było stojące tyłem zwierciadło Ain Eingarp.
Znałem je aż za dobrze, w czasie naszych nocnych wędrówek natykaliśmy się na nie kilkakrotnie. Wydawało się, że obdarzone własnym życiem wędruje po całej szkole, żeby podsuwać nam przed oczy marzenia, do których nie przyznawaliśmy się nawet sami przed sobą. Na szczęście niedługo potem znikało, żeby odnaleźć się po pół roku w zupełnie innej części zamku - na pierwszym roku James zobaczył w nim siebie jako mistrza quidditcha ze złotym zniczem w ręce, potem, kiedy przygotowywali się do zostania animagami, widział, jak przemienia się w jelenia, ale przez ostatnie trzy lata nauki w zwierciadle królowała Lilka. Peter prawie zawsze widział siebie jako prefekta albo ministra magii - śmialiśmy się, że do tego ostatniego musi jeszcze solidnie zgłupieć. Tylko ja widziałem zawsze jedno i to samo. Pełnię księżyca. I siebie samego, który patrzę na nią ludzkimi oczami. Byłem pewny, że tym razem będzie tak samo, więc bez lęku okrążyłem zwierciadło i spojrzałem.
Dziękowałem potem Bogu, że mury zamku są grube - długo jeszcze dźwięczał mi w uszach mój własny wrzask.
Nie wiem, co się stało. Wczoraj w nocy byłem gotowy dać głowę, że ktoś zaczarował zwierciadło - wiem jednak, że to niemożliwe.
W zwierciadle zobaczyłem siebie i Syriusza Blacka. Ściskałem go jak brata, patrząc na niego z radością pomieszaną z niedowierzaniem. W głowie tłukła mi się myśl, że to nie mogę być ja, że to jakaś pomyłka - ale to byłem ja, obejmujący za ramiona kogoś, kto - to jasne - był moim przyjacielem. I nie było to wspomnienie z Hogwartu. Byliśmy dorośli, ja z siwizną we włosach, Syriusz wymizerowany i obdarty, taki, jakim go widziałem na zdjęciach w gazecie. Myślałem, że oszalałem. To nie może być moje pragnienie! Jakim cudem?!
Stałem gapiąc się w zwierciadło, niepewny bodaj jak się nazywam. Nie wiem, jak by się to skończyło, na szczęście ktoś przerwał ten mój idiotyczny stan. Nad zwierciadłem, tuż pod samym sufitem usłyszałem znaczące chrząknięcie.
- Iryt, won - powiedziałem, zastanawiając się absurdalnie, czy to, co widzę w zwierciadle nie jest jego kolejnym żartem.
- O, przepraszam - głos pod sufitem był lekko urażony, podniosłem głowę i zobaczyłem Prawie Bezgłowego Nicka, siedzącego na ramie zwierciadła. - Jak chcesz, mogę sobie iść.
- Nie, to ja przepraszam - zreflektowałem się, nie patrząc już w lustro wyszedłem zza niego a Nick natychmiast odwrócił się w moją stronę. - Myślałem, że to Irytek robi mi kawały.
- Raczej zwierciadło - Nick nie był głupi i prawdopodobnie przyglądał mi się od dłuższej chwili. - Ja zawsze widzę w nim swoją głowę unoszącą się w powietrzu - nadął się i westchnął tak, że w sali na moment przygasły lampy.
- Współczuję - postanowiłem sobie, że sprawę zwierciadła i tego co w nim zobaczyłem zostawię sobie do przemyślenia na później, bo inaczej Nick uzna mnie za wariata. - Dlaczego nie powiesz sobie raz, że to bezgłowe towarzystwo łowieckie to po prostu banda nadętych snobów? Nie chcą cię, to ich strata. I to bardzo duża.
- Poczciwy z ciebie chłopak, Remus - przezroczysta twarz sir Nicholasa de Mimsy-Porpington rozpogodziła się wyraźnie. - Ty jeden mnie zawsze rozumiałeś. A może - jego zapadnięte oczy przymrużyły się znacząco - może mógłbym ci w czymś pomóc?
- Czy ja wiem? - nie chciałem wtajemniczać Prawie Bezgłowego Nicka w cel swoich poszukiwań, wiedziałem jednak, jak bardzo może mi być pomocny - Gdybyś mógł zajrzeć do kartoteki pana Filcha... Powinien tam mieć duży, o, mniej więcej taki kawałek pergaminu, poskładany jak mapa. Kompletnie czysty, ale wyświechtany i postrzępiony na brzegach.
- Dobrze! - Prawie Bezgłowy Nick zgodził się z entuzjazmem, nie lubił Filcha tak jak wszyscy. - Wykraść go nie dam rady, ale...
- Wystarczy, jeśli mi powiesz, że tam jest - nie miałem pojęcia, co w takim razie miałbym zrobić, ale sama wiadomość o mapie już była cenna. - Będę ci bardzo wdzięczny.
- Drobiazg - Nick zrobił lekceważącą minę. - Idziemy stąd, czy zostajesz?
- Wracam do siebie - zadecydowałem kategorycznie. - Dobranoc.
- Zaczekaj, pójdę z tobą - Prawie Bezgłowy Nick był w świetnym humorze. Towarzyszył mi aż do drzwi pokoju, a potem znikł. Zostałem sam i natychmiast wrócił mi przed oczy obraz ze zwierciadła. Czy to możliwe, żeby Syriusz był niewinny? Żeby stał się jakiś cud, i okazało się, że to nie on wydał Jamesa, nie on zabił Petera i tamtych mugoli? I nagle poczułem, że chciałbym, aby tak było. Więcej, że oddałbym wszystko, żeby ten cud się stał. Zwierciadło miało rację. Położyłem się spać, ale zasnąłem dopiero o świcie.

9.III.1994

Obudził mnie głos Minerwy, wzmocniony magicznym megafonem. "Uwaga! Proszę wszystkich państwa do pokoju nauczycielskiego. Natychmiast!" - strach w jej głosie nie był czymś, co można by lekceważyć. Narzuciłem szatę na piżamę i potykając się o własne sznurówki zbiegłem na pierwsze piętro.
- Co się stało? - usłyszałem gdzieś na wysokości żołądka. - O, przepraszam - to Flitwick wpadł na mnie w drzwiach. - Czy ktoś wie...
- Zaraz się dowiemy - przepuściłem go przodem i weszliśmy do pokoju. Był tam już Dumbledore, jak zawsze nienaganny w swoich fioletach, była pani Sprout w czerwonym szlafroku w róże, w kącie profesor Vector uspokajała trzęsącą się ze strachu Sybillę, a Severus Snape, odziany z niedbałą perfekcją (chyba w ogóle się nie kładł), patrzył na całe to zamieszanie z miną "a nie mówiłem?".
- Są wszyscy? - Minerwa nie traciła czasu na wędrówkę korytarzami, wypadła z kominka z magicznym megafonem w ręku. - Syriusz Black dostał się do wieży Gryffindoru! Musimy znowu przeszukać zamek. Uważajcie, jest zdesperowany. Ma nóż. Wszedł do dormitorium chłopców, o mało nie zaatakował małego Weasleya. Na pewno szukał Harry'ego.
- Idę tam - zadecydował Dumbledore wchodząc w kominek. - Rozejdźcie się parami, tylko uważajcie!
- Idę z panem - Snape ruszył za nim. Na placu boju zostałem ja, Flitwick i kobiety.
- Jazda, idziemy. - Minerwa objęła dowództwo. - Ale mówię, uważać. Black ma nóż i nie zawaha się go użyć. Wszyscy macie różdżki? Flitwick i Sprout, przeszukajcie lochy, potem szklarnie. Vector i Sinistra, wy górne piętro i wieże. Ty, Sybillo, zawiadom Hagrida, niech weźmie Kła i przeszuka błonia, przynajmniej tyle możesz zrobić. Remus, ty idziesz ze mną, sprawdzimy klasy na drugim i trzecim piętrze - skinęła ręką i poszliśmy.
- Jak to się stało, Minerwo? - zapytałem, gdy szliśmy korytarzem.
- Ten młody imbecyl Longbottom zapisał sobie wszystkie hasła i oczywiście zgubił kartkę. A drugi kretyn, sir Cadogan, nie patrzył, kogo wpuszcza - Minerwa aż kipiała ze złości. - Dawno nie widziałam takiej fury idiotów w jednym miejscu. I to Gryffindor - z impetem otworzyła drzwi klasy, pomyślałem, że gdyby Black tam był, sama jej furia zmiotłaby go z powierzchni ziemi. - Boże, jak pomyślę, co się mogło stać, gdyby Weasley nie narobił wrzasku...
- Black zdecydowanie szuka Harry'ego - złapałem się na tym, że po tamtej nocy przed zwierciadłem Ain Eingarp znowu zaczynam myśleć o nim per "Syriusz" i byłem o to zły na siebie. - O co może mu chodzić?
- Jak to o co, chce go zabić - Minerwa gniewnie zatrzasnęła kolejne drzwi. - Chociaż sama nie bardzo w to wierzę.
- Czemu?
- Rusz głową, Lupin. Miał na to całe dwanaście lat. Dlaczego uciekł akurat teraz? Moim zdaniem on chce się spotkać z Harry'ym. Być może po to, żeby go potem zabić, ale gdyby zależało mu tylko na jego śmierci, już by to zrobił.
- Może czekał na właściwy moment - rząd klas skończył się, szliśmy teraz jedną z mniej używanych klatek schodowych, która prowadziła wprost na trzecie piętro.
- Akurat teraz? Jak myślisz, gdzie chłopiec jest bezpieczniejszy, w Hogwarcie, czy u swojej mugolskiej rodziny?
- Teraz już sam nie wiem - stuknąłem różdżką, żeby otworzyć przejście do nieużywanej części korytarza.
- Gdzież ty idziesz, przecież tu nic nie ma - zdziwiła się Minerwa.
- A to co? - pokazałem jej zakurzony korytarz z zarosłym pajęczynami oknem i drzwi do nieużywanych sal. Miałem tylko nadzieję, że zwierciadło Ain Eingarp zmieniło już miejsce pobytu i nie podsunie mi pod nos swojego absurdalnego widoku. - Black zna na wylot wszystkie kryjówki w zamku, na pewno będzie chciał to wykorzystać.
- Pracuję w tej szkole od trzydziestu lat, a nie wiem, czy kiedyś tu byłam - Minerwa patrzyła na mnie jakby się bała, że za chwilę się teleportuję. - Tym lepiej, będę mogła przysiąc, że nie odstąpiłam cię nawet na krok.
- Kto ci każe przysięgać? - prawdę mówiąc liczyłem, że mi się uda od niej uwolnić, chciałem sprawdzić przejście do Hogsmeade i to drugie, obok wieży Puchonów.
- Jest ktoś, kto uważa, że Black nie dostałby się do zamku bez pomocy od wewnątrz - Minerwa była bardzo niezadowolona, że się wygadała. - Ja oczywiście uważam, że to wierutna bzdura...
- Ale Severus Snape jest innego zdania - dokończyłem. - Myśli, że pomagam Blackowi, bo kiedyś był moim przyjacielem?
- Nie przejmuj się nim, gada bzdury. A to co? - zatrzymała się na moment, celując palcem w napis na ścianie. - No proszę - pomyślałem, że gdybym był Irytkiem wyprowadziłbym się z zamku. - Dobrze, że chociaż był łaskaw nie pomylić mi się w nazwisku.
Do pokoju nauczycielskiego wróciliśmy dopiero nad ranem. Był tam już Dumbledore, błyskający szkłami znad kubka herbaty, obok niego pani Sprout na próżno starała się schować pod szlafrokiem wylewającą się dołem powódź bawełnianych koronek, Flitwick siedział na stole, machając nogami w futrzanych bamboszach, a Sybilla, skulona na fotelu w kącie, podłożyła sobie pod głowę tom "Historii Hogwartu" i spała. Brakowało Vector, Sinistry i Snape'a.
- I co? - Dumbledore na nasz widok podniósł się z fotela, a Flitwick zeskoczył ze stołu.
- Nic - Minerwa machnęła ręką, dopiero teraz zobaczyłem, jaka jest zmęczona. - Sprawdziliśmy najmniejsze zakamarki, mysz by się nie ukryła. Remus świetnie zna wszystkie przejścia i korytarze, byliśmy dosłownie wszędzie.
- To co się z nim stało? - Sprout z pasją trzasnęła pięścią w poręcz fotela. - Teleportować się nie mógł, transmutować chyba też?..
- Sprawdziłam wszystkie zaklęcia - Minerwa potrząsnęła głową. - Mam nadzieję, że wy także... Czy ktoś nie widział jakiegoś podejrzanego przedmiotu?
- Albo zwierzęcia - dodałem jakby od niechcenia. - Jakiegoś nieznanego psa albo kota...
- Albo wilka - usłyszałem od drzwi ironiczny głos Severusa Snape'a. - Zachowaj dla siebie te naiwne spekulacje, Lupin. Powiedz nam raczej, czy twoim zdaniem Black mógłby się tutaj dostać bez świadomej i wyraźnej pomocy kogoś z zamku.
- Severusie, przestań! - ton McGonagall był ostry jak cięcie noża. - Remus nie odstąpił mnie nawet na krok, obeszliśmy razem cały Hogwart! Poza tym nie widzę powodu, żebym miała mu wierzyć mniej niż tobie.
- Doprawdy? - Snape uśmiechnął się ironicznie i chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tej samej chwili ze zdumieniem usłyszałem swój własny głos.
- Panie profesorze, czy mógłbym potem prosić o chwilę rozmowy?
- To niepotrzebne, Remusie - Dumbledore wstał, podszedł i położył mi rękę na ramieniu. - Wszyscy ci wierzymy - powiódł spojrzeniem po zebranych w pokoju nauczycielach, a ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię na głębokość najwyższej wie

Ten post był edytowany przez Minerwa: 14.05.2004 13:35
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Minerwa
post 14.05.2004 13:33
Post #2 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 14.05.2004




Jeśli do spółki z Ronem Weasleyem wykradli ją z kartoteki Filcha - skłamałem mówiąc, że Filch skonfiskował ją dawno temu, bo dostał ją od nas w prezencie - to jeszcze pół biedy. Ale jeżeli ją znalazł? Albo jeżeli dał mu ją ktoś, kto rzeczywiście pomaga Blackowi (nie ja)? Muszę to sprawdzić, ale na samą myśl, że miałbym zawołać Harry'ego po lekcji i urządzić przesłuchanie, robi mi się niedobrze.

16.III.1994

Kończyłem poprawiać zadania pierwszaków, gdy ktoś zapukał do mojego biura. Powiedziałem "proszę", ale nikt nie wszedł, więc sam otworzyłem drzwi. W progu stał Harry.
- Panie profesorze, przyszedłem w sprawie mojego szlabanu.
Zatkało mnie. Nasze wczorajsze spotkanie w gabinecie Snape'a i późniejsza rozmowa nie należały do miłych, ale ostatecznie Harry zasługiwał na to. Nigdy jednak nie zamierzałem go karać, byłem zresztą pewny, że Snape jeszcze sobie o nim przypomni.
- Nie dałem ci szlabanu, Harry.
- Wiem - Harry był blady i bardzo poważny. - Ale niech mi pan każe coś zrobić, bo jest mi strasznie głupio. Nie powinienem był wychodzić z zamku. Przepraszam.
- Siadaj - wskazałem mu krzesło. Nie pytałem już, czy chce herbaty, po prostu zrobiłem w dwóch kubkach. - Wiem, Harry, że czujesz się tutaj uwięziony. Ale kiedy Black poharatał Grubą Damę, a miesiąc potem wszedł z nożem do waszego dormitorium, sprawa zrobiła się poważna.
- Wiem - Harry machinalnie wziął kubek, "wsypał" do niego pustą łyżeczkę, nie zauważając nawet, że nie ma na niej cukru. - Czasem mi coś odbije. Przepraszam.
- To nie mnie powinieneś przepraszać, tylko profesora Snape'a - uśmiechnąłem się. - Mapa Huncwotów musiała go nieźle zdenerwować.
- Na pewno - Harry parsknął śmiechem, chcąc nie chcąc musiałem mu zawtórować, gdy przypomniałem sobie Severusa czytającego nasze pozdrowienia.
- No właśnie, ta mapa - Harry spoważniał i spojrzał na mnie błagalnie. Zrozumiałem tę prośbę i poczułem, jak ściska mi się serce.
- Nie, Harry - powiedziałem. - Nie wypytuj, bo ci nie odpowiem. A przecież nie chcesz, żebym kłamał albo zbywał cię byle czym.
- Odkąd jestem na świecie - Harry odstawił kubek tak gwałtownie, że herbata chlapnęła na biurko - wszyscy mówią mi, żebym nie zadawał pytań, bo nic mi nie powiedzą. I to nie tylko Dursleyowie, bo Dumbledore... profesor Dumbledore też. I teraz pan. A ja chcę się tylko dowiedzieć czegoś o moich rodzicach!
- Harry, przyrzekam ci - uspokajającym gestem położyłem rękę na jego dłoni. - Jak się skończy ta historia z Blackiem, opowiem ci... Ale na razie chciałbym, żebyś to ty odpowiedział mi na parę pytań. To ważne.
Spojrzał na mnie - wiedziałem, że w tej chwili stawiam wszystko na jedną kartę. Teraz miałem się przekonać, czy mi naprawdę wierzy.
- Dobrze - powiedział wreszcie.
- Obiecuję, że nic, co tu powiesz, nie zostanie powtórzone. Ani u dyrektora, ani u profesora Snape'a, ani nigdzie. Skąd masz tę mapę? Możesz mówić bez nazwisk.
- Ktoś mi ją dał. Na gwiazdkę.
- Ktoś, kogo znasz? - czułem do siebie coraz większą odrazę o to przesłuchanie, ale sprawa była poważna. - I o kim wiesz na pewno, że nie chciałby zrobić ci krzywdy?
- Tak. Ale przysięgam panu, to nie Ron.
- Gdyby nawet Ron, przecież ci obiecałem. Wiesz, skąd mapa znalazła się u nich? Bo to, o ile się domyślam, Fred i George?
- Tak. Skąd pan wie? - Harry spojrzał na mnie jakbym raptem zmienił się w Sybillę.
- Podobieństwo do autorów - mruknąłem raczej na własny użytek. - Od jak dawna ją mieli?
- Zwędzili Filchowi z kartoteki, kiedy byli na pierwszym roku.
- I dobrze - poczułem, jak spada mi z serca ogromny kamień. - To znaczy, że oprócz nich i ... autorów mapy miał ją tylko Filch.
- Czy pan myśli, że Black wie o tej mapie? - Harry myślał logicznie, ale ja przez moment nie wiedziałem, powiedzieć prawdę, czy skłamać. Wybrałem rozwiązanie pośrednie.
- Tak właśnie myślę - powiedziałem. - Zauważ, jak dobrze orientuje się w zamku, zna wszystkie wejścia.
- Ale gdyby wszedł przez Miodowe Królestwo, byłoby wiadomo, prawda? - Harry bezwiednie zdradził mi trasę swoich eskapad.
- Zapewne - przytaknąłem. Właściciele Miodowego Królestwa nie mogliby nie zauważyć na zapleczu sklepu metrowej wysokości psa, który w dodatku musiałby sobie otworzyć klapę w podłodze.
- Niektórzy uważają... - zaczął Harry, ale urwał w pół zdania. Nie naciskałem, ale w chwilę potem sam mówił dalej - Niektórzy uważają, że nie powinienem czekać, aż Black mnie dopadnie, tylko samemu go poszukać.
Już miałem wrzasnąć na cały Hogwart "ani się waż!!!", opanowałem się jednak.
- Ktoś, kto tak twierdzi na pewno nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa - powiedziałem, patrząc z powagą na Harry'ego, który trochę się zaczerwienił. - Albo właśnie zależy mu na tym, żeby cię na nie narazić. A już na pewno na poważne kłopoty. Mogę ci obiecać, że z mojej strony też.
Ku mojemu zdziwieniu Harry uśmiechnął się.
- A wie pan, kto mi to powiedział? - zapytał i dodał nie czekając na odpowiedź - Draco Malfoy.
- Czyli masz wszelkie powody, żeby zrobić dokładnie na odwrót - podsumowałem. - To co, uważasz, że już odbyłeś swój szlaban, czy może chciałbyś mi pomóc?
- Jasne! - Harry zerwał się z krzesła. - Co mam robić?
- Chodź ze mną do Zakazanego Lasu - zaproponowałem. - Potrzebuję jeszcze parę zwodników na jutrzejszą lekcję. Gdy wychodziliśmy z hallu spotkał nas Severus.
- Coś się zdaje Lupin, że twój ulubiony uczeń wcale się nie przejął swoim przewinieniem - zauważył z wrednym uśmieszkiem. - Ale nie martw się, Potter, zaraz to nadrobimy...
- To już może innym razem - odparłem z niewinną miną. - Bo na razie Harry idzie do Zakazanego Lasu odrabiać szlaban.
- Wiesz co, Lupin - Snape przysunął się do mnie tak, żeby Harry nas nie słyszał. - Jest dzień, który ty i twoi kolesie powinniście świętować bardziej niż własne urodziny. Zapamiętaj sobie, pierwszy września tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego dziewiątego roku - to była data naszego wstąpienia do Hogwartu.
- Bo tego dnia mieliśmy zaszczyt zostać twoimi kolegami? - zapytałem uprzejmie.
- Nie. Tego dnia w Hogwarcie oficjalnie zniesiono karę chłosty. Moim zdaniem Dumbledore pospieszył się z tym o całe siedem lat.
- Może masz rację - przyznałem wspaniałomyślnie. - Tym bardziej, że kandydatów do tej kary byłoby więcej niż nasza czwórka - i pożegnawszy go skinieniem głowy wyszedłem z Harry'ym na błonia.

27.V.1994

Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwart

Egzamin z przedmiotu: samoobrona przed czarną magią.
Rok szkolny: 1993/94
Klasy: 1-7
Nauczyciel: prof. Remus J. Lupin.

Klasa 1: Sprawdzian teoretyczny: test na rozpoznawanie najprostszych przejawów czarnej magii.
Sprawdzian praktyczny: wyobrazić sobie, że jest się wampirem i opisać dzień po dniu miesiąc ze swojego życia z uwzględnieniem faz księżyca.
Zdających: 36.
Zaliczyli wszyscy.
Punktacja: Gryffindor 200 pkt., Hufflepuff 180 pkt., Ravenclaw 140 pkt., Slytherin 200 pkt.

Klasa 2:
Sprawdzian praktyczny: zaklęcia rozbrajające, obrona przed urokami (uff! Trzydzieści siedem razy pozwolić się rozbroić, to dość nawet dla zakamieniałego pacyfisty).
Zdających: 37.
Zaliczyli wszyscy
(co widać na zdjęciach zrobionych przez Colina Creevey. Na jednym, kiedy różdżka wylatuje mi w powietrze, mam przegłupią minę).
Punktacja: Gryffindor 210 pkt., Hufflepuff 180 pkt., Ravenclaw 200 pkt., Slytherin 230 pkt.

Klasa 3:
Sprawdzian praktyczny: tor przeszkód w terenie - czerwone kapturki, zwodnik, druzgotek, bogin.
Zdających 33.
Zaliczyli wszyscy
(łącznie z Hermioną, która narobiła wrzasku, ponieważ bogin zmienił się w... Minerwę McGonagall. Nie mówiłem jej tego, ale sam bym się wystraszył. Harry i Neville zdali świetnie).
Punktacja: Gryffindor 220 pkt., Hufflepuff 200 pkt, Ravenclaw 180 pkt., Slytherin 160 pkt. (a mówiłem, Malfoy, żeby nie lekceważyć druzgotka? Parkinson, Crabbe i Goyle, to samo!)

Klasa 4:
Sprawdzian teoretyczny: "Niewybaczalne klątwy a problemy moralne i prawne" - esej.
Sprawdzian praktyczny: obrona przed klątwą "Imperio".
Zdających: 30.
Zaliczyli wszyscy.
Punktacja: Gryffindor 190 pkt., Hufflepuff 180 pkt., Ravenclaw 200 pkt., Slytherin 160 pkt. (no tak, problemy moralne to zdecydowanie nie ich specjalność).

Klasa 5:
Sprawdzian praktyczny: sporządzenie talizmanu Najważniejszego Słowa
(Fred i George na swych talizmanach napisali "radość". Myślę, że to dobre Najważniejsze Słowo. Ma wielką moc obronną).
Zdających: 32
Zaliczyli wszyscy.
Punktacja: Gryffindor 230 pkt., Hufflepuff 250 pkt., Ravenclaw 240 pkt., Slytherin 240 pkt.

Klasa 6
Sprawdzian teoretyczny: "Czarna magia w epoce Voldemorta (lata 1950-1980)" - esej.
Zdających: 29.
Zaliczyli wszyscy.
Punktacja: Gryffindor 180 pkt., Hufflepuff 160 pkt, Ravenclaw 160 pkt., Slytherin 220 pkt.

Klasa 7:
Sprawdzian teoretyczny: Okropnie Wyczerpujący Test Magiczny z zakresu obrony przed czarną magią.
Sprawdzian praktyczny: trening aurora (to już raczej dla rozrywki, nauczyłem ich niektórych sztuczek, które pokazał mi Szalonooki).
Zdających: 31.
Zaliczyli wszyscy
(chociaż Percy'emu Weasley'owi mogę przysiąc na brodę Dumbledore'a, że aurorem nie zostanie).
Punktacja: Gryffindor: 220 pkt., Hufflepuff 190 pkt., Ravenclaw 220 pkt., Slytherin 170 pkt.

Punktacja domów:
Gryffindor: 1450 pkt.
Hufflepuff: 1340 pkt.
Ravenclaw: 1340 pkt.
Slytherin: 1380 pkt.
No, to po egzaminach. Dumbledore powiedział, że jestem najlepszym nauczycielem obrony przed czarną magią od dwudziestu lat - przesadza, ale ostatnio rzeczywiście nie miał szczęścia. Angaż na przyszły rok (Dumbledore wręczył mi go uroczyście przy wszystkich) zawdzięczam zatem szalonemu słudze Voldemorta i laureatowi plebiscytów tygodnika "Czarownica". Farciarz z ciebie, Lupin.
Dobry był ten rok. Po raz pierwszy od prawie dwudziestu lat jestem zwyczajnie, po ludzku szczęśliwy. Nie tylko dlatego, że lubię uczyć, ale że nareszcie ktoś mnie potrzebuje, nareszcie komuś nie przeszkadza to, kim albo raczej czym jestem. Chciałbym tu zostać. Mam dużo planów na przyszły rok, ale przede wszystkim chciałbym być blisko Harry'ego. Przekonałem się, że zaklęcie patronusa to nie jest wszystko, co mogę mu dać.

3.VI.1994

Odkąd mam z powrotem naszą mapę, zaprzestałem nocnych wędrówek po Hogwarcie. Za to każdą wolną chwilę spędzam wpatrując się w wędrujące kropki. Wiem, że Fred i George byli w pracowni Snape'a (nietrudno było się domyślić, co tam robili, nawet jeśli nie słyszało się wrzasku Severusa, który w szufladzie biurka znalazł dwie dorodne, eksplodujące właśnie łajnobomby), wiem, że kot Hermiony wciąż kręci się po błoniach jakby czegoś szukał, wiem, że Minerwa w kociej postaci spotkała na korytarzu Panią Norris (potem nikt, nawet ona sama, nie wiedział, skąd się na jej twarzy wzięły dwa małe zadrapania), i wiem też, że Jęcząca Marta, porwana strumieniem ze spłuczki wytrysnęła na sam środek prywatnej łazienki Dumbledore'a, który akurat tam był (no nie, tym razem powstrzymam się od domysłów). Znam każdy krok Harry'ego, Rona, Hermiony, Draco Malfoya, a nawet, o zgrozo, Severusa Snape'a. Gdyby wiedział, co mu zabrałem...
Mapa wciąż otwarta leży na stole, zaglądam do niej o każdej porze dnia i nocy. Teraz piszę w zeszycie rozłożonym wprost na niej, kropki tańczą mi przed oczyma. Spoglądam na błonia, i chatkę Hagrida, biedak przegrał apelację i ministerstwo magii przysłało Macnaira, żeby zabił hipogryfa. Jak o tym myślę, chce mi się kląć. Pilnuję dzieciaków - Harry, Ron i Hermiona już kwadrans temu poszli do niego, gotowi wpakować się w kłopoty... Pewnie mają na sobie pelerynę-niewidkę, ale i tak lepiej, żeby nikt nie wiedział, gdzie są. No, Hagrid pewnie wyprawił ich z powrotem, bo wychodzą...

O Boże! Syriusz Black! Wpada, chyba złapał Rona, nie Harry'ego, tylko Rona, czemu jego?! Ciągnie do wierzby bijącej, do przejścia! Ron, trzymaj się, idę tam! Zaraz, koło nich jest jeszcze trzecia kropka, nie widzę, co tam jest napisane, Ron, odsłoń, błagam cię... Peter Pettigrew?!... On żyje!!! Glizdogon żyje, jakim cudem?! Zatem możliwe, że Syriusz nie wydał też Potterów, że nie on zabił tych mugoli... Zwierciadło miało rację. Syriusz!!! Dwanaście lat w Azkabanie... Syriusz! Idę do ciebie -

4.VI.1994

Świtało, kiedy Hagrid znalazł mnie leżącego w trawie. Byłem półprzytomny, otumaniony bólem i przemoczony do nitki, musiałem gdzieś po drodze zaliczyć sadzawkę. Poczułem, jak bierze mnie na ręce, był kompletnie pijany, ale w obecnym stanie nie robiło mi to najmniejszej różnicy. Zaniósł mnie do swojej chaty i przebrał w coś, co było chyba bluzą od piżamy, a w czym zmieściłbym się cały w jeden rękaw. Wszystko jedno, było suche i ciepłe, tak, jak cały jego dom i pikowana kołdra, którą mnie okrył. Zasypiając poczułem, jak kładzie się koło mnie, odwróciłem głowę, bo można było się wstawić samym jego oddechem.
Kiedy się obudziłem, było prawie południe. Moje ubranie suszyło się nad kominem, a Hagrid, trzeźwy jak niemowlę, podawał mi kubek herbaty.
- Dzięki - powiedziałem zażenowany. - Narobiłem ci kłopotu.
- Ee tam- Hagrid aż promieniał. - Po tym, co się tu wyrabiało w nocy, to było małe piwo. Dziobek im prysnął, rozumiesz? Dyla dał i zwiał, i zwiał - zaśpiewał w ekstazie. - A to cwaniak...
- Świetnie!
- Cholibka, ja myślę, że świetnie. W dodatku znowu nawiał im Black, mają co innego na łbie, niż szukać mojego Dziobka... Nie mówię, że to dobrze, ale... - przerwał, patrząc na mnie dziwnie. Musiałem wyglądać na podejrzanie szczęśliwego, bo rzeczywiście aż zakręciło mi się w głowie.
- Syriusz uciekł? - wyjąkałem.
- A co, masz pietra? No, nie bój się, nie taki on głupi, żeby się znowu ładować do Hogwartu. Słuchaj no, Lunatyk, ale ja ci się coś chciałem zapytać. Tylko jakby co, to się nie gniewaj, okej?
- Naturalnie - zgodziłem się natychmiast, chociaż bałem się tego pytania. Gdyby teraz przyszło mi tłumaczyć Hagridowi całą historię... której zresztą tak naprawdę wcale do końca nie rozumiałem.
- Bo tak se pomyślałem... nie gniewaj się... Czy przypadkiem tej nocy Dziobek nie nadział się na ciebie. Wiesz, mogłeś być po prostu głodny... to nie twoja wina.
- Hagrid, kochany - odetchnąłem z ulgą. - Nie, słowo daję. Zobacz, nie mam nigdzie krwi - pokazałem mu ręce, podrapane i brudne, ale bez śladów zębów, wywar tojadowy zrobił swoje. - Chyba w ogóle nie polowałem tej nocy.
- To dobrze - ucieszył się tak, że i mnie zrobiło się przyjemnie. - Tak se myślałem, że po spotkaniu z hipogryfem byłbyś chyba ciut poharatany... ale chciałem wiedzieć na pewno - wyciągnął spod stołu gigantyczną miednicę i postawił na krześle, nalał do niej wody ze stulitrowego kotła, który zdjął z pieca tak, jakby to był garnuszek. - Masz, umyj się. Zdałaby ci się maszynka do golenia, ale osobiście nie używam - zarechotał, dotykając swojej brody. - Idę na chwilę do zamku, dowiem się, co w trawie piszczy. Na stole masz śniadanie. Ja zaraz przyjdę.
Zanim Hagrid wrócił, zdążyłem się umyć i ubrać, moje szaty na szczęście wyschły. Nalałem sobie drugi kubek herbaty. Nie chciało mi się jeść. Radość z powodu ucieczki Syriusza, połączona ze wstydem, kiedy przypomniałem sobie wczorajsze wydarzenia, skutecznie pozbawiła mnie apetytu. Kiedy drzwi chatki otwarły się, poczułem, że zamiast żołądka mam ciasny kłębek sznurka - Hagrid przepuścił przed sobą... Dumbledore'a.
- Dzień dobry, Remusie.
Po raz pierwszy w życiu sam zapragnąłem przemienić się z powrotem w wilka i uciec w las. Dumbledore patrzył na mnie i uśmiechał się, a ja czułem, jak rozsypuję się w kupkę popiołu.
- Niech mnie pan zabije, dyrektorze - powiedziałem wreszcie. - To wszystko moja wina.
Opadłem na krzesło. Dawniej nigdy nie pozwoliłbym sobie usiąść, gdy Dumbledore stał, teraz nie zważałem na to. Było mi tak głupio, i źle, i wstyd, że gdyby Stary naprawdę mnie zabił, jeszcze byłbym mu wdzięczny. Dumbledore podszedł do mnie i wyciągnął rękę. Nie bez wstrząsu poczułem jego dłoń na swoich włosach.
- Biedny Remus - powiedział. - Lojalny do obłędu - jego ręka przesunęła się po mojej głowie, zmuszając, bym spojrzał w górę. Dumbledore stał nade mną i patrzył. Zwykły wyraz dobrotliwej kpiny znikł z jego twarzy bez śladu. Był bardzo smutny i bardzo uważny zarazem.
- Przestań - zaczął, wciąż z ręką na mojej głowie. - Wiem, jak się teraz czujesz. A to jeszcze nie koniec. Dlatego przestań się obwiniać, to nie przez ciebie Syriusz siedział w Azkabanie, nie z twojego powodu uciekł Peter... wszyscy po trosze jesteśmy winni, ty, ja, Syriusz.
- Gdybym się wczoraj nie przemienił - powiedziałem bezradnie.
- Przestań - upomniał mnie Dumbledore. - Nie wybrałeś sobie tego losu. Tobie zawsze jest ciężej niż innym, za wszystko płacisz podwójnie. Teraz też. Ale pamiętaj, że są ludzie, dla których taki jaki jesteś, jesteś wart tyle, co ich własne życie.
- Wiem - ciasna kula mojego żołądka zwinęła się jeszcze mocniej. Dumbledore jak zwykle rozumiał wszystko i poczułem, że jest jedynym człowiekiem na świecie, od którego jestem w stanie przyjąć każdą rzecz. Nawet współczucie.
- Remus - Dumbledore przysunął sobie krzesło, usiadł przy stole zmuszając mnie do odwrócenia się w jego stronę. - Nie wiem, co ci to pomoże, ale chciałbym, żebyś wiedział, że do nich należę. No, już - przerwał sam sobie, widząc, że naprawdę niedużo mi trzeba, żebym się rozpłakał, nie zważając na obecność Hagrida, który od początku tej rozmowy udawał ślepego, głuchego i bez reszty zajętego sznurowaniem swoich butów. - Dosyć, robimy się sentymentalni od rana i na trzeźwo, okropność. Jadłeś śniadanie?
- Nie, nie jestem głodny.
- Zaraz się przekonasz - podsunął mi monstrualnej wielkości kanapki, które przygotował dla mnie Hagrid. - Hagridzie, czy możesz nam nalać herbaty?
- Się robi - Hagrid natychmiast odzyskał słuch. - Mówiłem temu lunatykowi, że ma śniadanie na stole, ale chyba się jeszcze nie ocknął.
- Ja też chętnie coś dołożę - Dumbledore wziął z talerza kanapkę zrobioną chyba z całego bochenka chleba. - Strasznie wielka, podzielmy się - przekroił kanapkę na pół, połowę wetknął mi do ręki nim zdążyłem zaprotestować. Hagrid z wniebowziętą miną postawił przed nim kubek herbaty, drugi taki sam, a już trzeci tego dnia, dał mnie. Ugryzłem chleb, wolałem nie dociekać, co jest w środku, smakował nawet jadalnie. Dumbledore jadł wciąż przyglądając mi się.
- W zamku powoli się uspokaja - powiedział, jakby rozumiał, że na to czekam. - Harry i Hermiona jeszcze dziś wyjdą ze szpitala, Ron być może też.
- Harry i Hermiona? - zdrętwiałem z przerażenia. - O Boże, co im się stało?
- Nic, to wina dementorów, szukając Syriusza, mało ich z rozpędu nie pozabijali. Na szczęście nie doszło do najgorszego. Wiesz, że Harry zna Zaklęcie Patronusa? To ich uratowało - Dumbledore uśmiechnął się porozumiewawczo. - To znaczy, uratował ich ten, kto nauczył Harry'ego. Jestem dumny z was obu.
- Z Harry'ego - słusznie. A ja i tak składam rezygnację - powiedziałem.
- Remusie! - Dumbledore spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Dyrektorze, tak musi być. Podjąłem decyzję. Wczorajszej nocy mogłem zaatakować każdego, kto wyszedłby na błonia. Kiedy pan powiedział, że Harry i Hermiona są w szpitalu, myślałem, że...
- Skądże - uciął Dumbledore. - Co prawda Severus swoim zwyczajem trochę namącił, bo dziś rano niby przypadkiem wygadał się przed Ślizgonami, że profesor Lupin jest wilkołakiem, ale...
- Powiedział im to?! - poczułem, jak skórka chleba staje mi w przełyku. - Boże...
- Remusie, uspokój się. Jedno "obliviate" i nikt niczego nie pamięta. Zrobię wszystko, żeby cię tu zatrzymać. A z Severusem... już rozmawiałem.
- Dyrektorze, to na nic. Ktoś taki jak ja nie powinien uczyć, to pewne. Dziękuję, że mi pan zaufał, ale w gruncie rzeczy Snape miał rację. Nie zasługuję na to. A poza tym...
- Poza tym gadasz bzdury - Dumbledore sprawnie przekroił następną kanapkę i znów wetknął mi połowę. - Źle ci tu?
- Skądże!
- No, to co jest? - patrzył na mnie tak, jakby czekał, że cofnę rezygnację. - Chyba, że masz jeszcze inny powód.
- Tak - powiedziałem, patrząc mu prosto w oczy. - Jestem to winien Syriuszowi. Nie pomogę mu siedząc w Hogwarcie.
- Wiesz, jakie to niebezpieczne?
- A co mam do stracenia? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie. - On by mi pomógł.
- Uważaj na siebie.
- Całe życie to robię. Jak pan widzi, bez skutku.
- Zrobię, co będę mógł, żeby ci pomóc - obiecał Dumbledore. - A teraz chyba musimy wracać do zamku. Trzeba, żeby nas zobaczyli razem... no, może niekoniecznie w takim stanie. - machnął różdżką, i moje wymiętoszone szaty zaczęły wyglądać, jak prosto spod żelazka. - Czy jesteś pewien, że nic ci się nie stało? - zapytał nagle.
- Nic - rzuciłem zdziwione spojrzenie w stronę Hagrida, który zblizył się i słuchał. - Jak pan widzi, czuję się świetnie.
- Już byś nie łgał - Dumbledore dotknął kołnierza mojej szaty i pokazał mi ślad krwi. - Odwróć się i schyl głowę - rozkazał. - Masz na karku ślady zębów, jakby psa albo wilka. Sam byś się tak nie ugryzł - poczułem na karku stuknięcie różdżki i wiedziałem, że moja rana właśnie przestała krwawić.
- To Syriusz - powiedziałem. - Przemienił się i złapał mnie za kark, żebym nie zrobił krzywdy dzieciakom. Obawiam się, że on ode mnie też trochę oberwał...
- To znaczy, że on też... - Hagrid popatrzył na mnie ze zgrozą.
- Nie, Hagridzie - Dumbledore zrozumiał go. - Syriusz jest animagiem. W zwierzęcej postaci nie zaszkodzi mu to bardziej, niż zwykła rana.
- A-ni-ma-giem? - Hagrid patrzył na nas, jakbyśmy kazali mu uwierzyć w zbyt dużo niemożliwych rzeczy naraz. - Cholibka, szefie, ja już do tych huncwotów nie mam siły. Najpierw Minia straszy porządnych ludzi kotem w okularach, potem mały Pettigrew zmienia się w Parszywka, którego zjada kot Hermiony, teraz mówi pan, że Syriusz... to w takim razie niedługo się dowiem, że James też był animagiem!
- Owszem, zmieniał się w jelenia - poinformowałem go uprzejmie. - Czy nigdy się nie zastanawiałeś, co znaczą nasze przezwiska? Glizdogon, Łapa, Rogacz...
- ...i Lunatyk - dokończył zgryźliwie Hagrid. - Nad tym ostatnim akurat nie musiałem za długo medytować.
- My też coś ci zawdzięczamy - przyznałem. - A kto pierwszy nazwał nas huncwotami?
- I miał rację - uciął Dumbledore, zgarniając mnie. - Idziemy. Dzięki za śniadanie, Hagridzie.

4.VI.1994, c.d.

Siedem powodów, żeby nazwać Remusa J. Lupina idiotą stulecia:



1. Mapa Huncwotów! Czemuś ją, kretynie, zostawił na stole? I to otwartą!
2. Wywar tojadowy. Czemuś go, głupku, nie wypił wcześniej?
3. Peleryna-niewidka Harry'ego. Trzeba było ZABRAĆ!
4. Pettigrew! Przykuwanie go do chłopca ze złamaną nogą i wilkołaka było szczytem głupoty.
5. Snape! Rozumiem, że nie miałeś odwagi go ocucić, ale w ten sposób straciłeś świadka. I to sto razy bardziej wiarygodnego, niż ty sam.
6. Dumbledore! Nie pytam, czemuś mu nie powiedział o Syriuszu, bo nie chcę używać brzydkich słów.
7. Harry! Gdybyś mu powiedział wcześniej, nie sterczelibyśmy we Wrzeszczącej Chacie aż do wschodu księżyca.
Krótko mówiąc, Remusie J., wszystko to twoja wina. I jak następnym razem zobaczysz Syriusza, nie zapomnij paść na kolana. Wpakowałeś go, że lepiej nie trzeba. Jeżeli ma takich przyjaciół, wrogowie są mu już niepotrzebni.

Epilog

Cześć, Mała!

Mam dwie wiadomości: dobrą i złą. Dobra jest taka, żem w Norwegii spotkał Remusa. Kazałaś mi załatwić pozwolenie na publikację jego pamiętników z Hogwartu, no tom załatwił. Remus najpierw się wnerwił i obiecał, że Cię zamieni w kociołek Snape'a, ale potem przejrzał swoje notatniki, ma tego od groma, i powiedział, że żadnego nie brakuje, i że ten Twój to jakaś fałszywka spreparowana przez te zołze kocice. I to jest ta zła wiadomość. Ale ogólnie to machnął ręką i powiedział, że możesz drukować. Więc jak chcesz, ale ja bym Pani Norris nie wierzył. Co prawda jakem się przypatrzył tym Remusa zeszytom, to mi wyszło, że akurat tego z Hogwartu nigdzie nie ma, ale jak go kiedy spotkasz, to mu nie mów. Tym kociołkiem się nie przejmuj. Remus jest dusza chłop i krzywdy by Ci nie zrobił, no a jakby co, to jeszcze ja jestem. Tak że się nie bój. Mam dla Ciebie zwierzątko, nie wiem, czy Ci się spodoba, bo strasznie maluśkie, ledwie cztery metry, ale urośnie. Z pyszczka to całkiem podobny do mojego biednego Norbercika, zresztą też jest norweski kolczasty. Wracam niedługo, bo na wrzesień muszę być w Hogwarcie. Remus Cię pozdrawia.

Całuję
Twój Rubeus
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
skicia
post 15.05.2004 20:59
Post #3 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 227
Dołączył: 16.11.2003
Skąd: Place where the angels fall...




Na początku mnie wciągnęło, później było coraz gorzej. Ogólnie powiem: mogłoby być lepiej.


--------------------
user posted image

user posted image WE ARE ELITA user posted image LEAGUE OF SZYDERCY user posted image
(hm...)Kto nie jest z nami , ten jest przeciwko nam(hm...)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Merkury
post 16.05.2004 00:13
Post #4 

KAFEL


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 136
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: Gdańsk




Uff... Troche mi zajęło przeczytanie, ale nie żałuję... smile.gif
Powiem tak jak moja poprzedniczka: mogło być lepiej.
Pozdrawiam.


--------------------
"Czarny Pan powrócił,
i teraz nikt go nie powstrzyma!"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Eowina
post 14.08.2004 15:22
Post #5 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 200
Dołączył: 09.03.2004
Skąd: Lublin




Widze ze nie tylko ja nie moglam tego przeczytac. Początek byl dobry,ale pozniej bylo troche gorzej. Ogólnie jest dobry. wink.gif


--------------------
"Nie każdy bładzi,kto wędruje..." J.R.R Tolkien

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kkate
post 14.08.2004 16:56
Post #6 

Czarodziej


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 894
Dołączył: 10.03.2004

Płeć: Kobieta



Uff... Minerwa, powinnaś to podzielić na więcej części... bo jak się zacznie, to sie czyta i czyta... Ale ogólnie fajnie. Super. Sama myślałam, jak wygladał trzeci rok z punktu widzenia Remusa Lupina. To naprawdę bardzo dobre wyobrażenie.

Mi się podoba. biggrin.gif

Jest jedno "ale"... Za mało napisałaś o tym, co Remus poczuł w momencie gdy dowiedział się, jak to naprawdę było z Syriuszem i Peterem... Mam wrażenie, że chciałaś jak najszybciej dobrnąć do końca.

A poza tym - świetne! tongue.gif


--------------------
just keep dreaming.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kkate
post 25.08.2004 17:57
Post #7 

Czarodziej


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 894
Dołączył: 10.03.2004

Płeć: Kobieta



Hej Minerwa, nie mogę ci wysłać PM-a, bo się coś z tym popsuło, ale mam pytanie: ponieważ twój fick już jest skończony, dałabys mi pozwolenie na zamieszczenie go na głównej?


--------------------
just keep dreaming.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Minerwa
post 15.11.2004 02:40
Post #8 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 14.05.2004




QUOTE(kkate @ 25.08.2004 17:57)
Hej Minerwa, nie mogę ci wysłać PM-a, bo się coś z tym popsuło, ale mam pytanie: ponieważ twój fick już jest skończony, dałabys mi pozwolenie na zamieszczenie go na głównej?
*



Jasne. Tylko podpisz moim nickiem smile.gif
Aha - na pisanie, co Remus czuł, dowiedziawszy się, jak to było z Syriuszem i Peterem, zwyczajnie nie było czasu. Przecież on chciał jak najszybciej cisnąć tę pisaninę i lecieć zobaczyć co jest grane. Musiałam zachować przynajmniej odrobinę życiowego prawdopodobieństwa - i tak mi czytelnicy suszą głowę, że ten moment doprowadzony jest zbyt daleko, że on by już urwał trzy zdania wcześniej.

Ten post był edytowany przez Minerwa: 15.11.2004 02:43
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tenebris69
post 16.11.2004 17:16
Post #9 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 228
Dołączył: 05.10.2004




Bardzo ładne. Co prawda wolałabym gdyby to były wspomnienia Remusa z jakiegoś innego okresu niż mój ukochany 3 tom, który znam chyba na pamięć ale i tak było ciekawie. Lubię takie przedstawienie Lunatyka.

Podsumowując: Szkoda, że to koniec.


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Piotrek
post 24.04.2005 11:50
Post #10 

Kandydat na Maga


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 84
Dołączył: 31.08.2004
Skąd: Kraśnik

Płeć: Mężczyzna



Kiedyś już to czytałem, a nie skomentowałem. Dzisiaj wszedłem na ff i sobie przypomniałem. Śmieszne teksty ("myszy żywione papierem", "Na jednym, kiedy różdżka wylatuje mi w powietrze, mam przegłupią minę"). Ogólnie bradzo dobre.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
corka_ciemnosci
post 24.04.2005 13:23
Post #11 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 42
Dołączył: 02.11.2004




Ja osobiście już czytałam Twoje opowiadanie, i pozostanę przy swoim zdaniu, że bardzo mi się podoba. Wspomnienia... hmm... coś ciekawego, jak lubie taką literaturę <a jakiej ja nie lubie tongue.gif >.
Dlatego miło, że to opowiadanie pojawiło się także tutaj.
Pozdrawiam
CyCuś


--------------------
user posted image

Członkini (Naczelny psotnik)*- The Marauders - fanklubu Huncwotów

* designe by me :D
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
anagda
post 29.04.2005 19:04
Post #12 

Członek Zakonu Feniksa


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1994
Dołączył: 05.04.2003

Płeć: Kobieta



Dłuuuuuuuuuuuggooo sie czytało to fakt... ale ogólnie rzecz biorąc to bardzo ładniutkie... tylko właśnie szkoda, ze w gruncie rzeczy to III tom tyle ze z innej perspektywy.... cuż. ale ładne smile.gif


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.03.2024 13:37