Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Księga Szlabanów. Z Kronik Kryminalnych Hogwartu, z archiwum Minerwy ZAK do LW

Minerwa
post 14.05.2004 13:47
Post #1 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 14.05.2004




Nie, to nie plagiat. Minerwa jest panieńskim imieniem Dziewczyny Hagrida, do którego to imienia właśnie wróciłam.


Księga Szlabanów. Z kronik kryminalnych Hogwartu.

Prolog

Remus Lupin podniósł głowę znad pergaminu.
Było ich trzech, zdecydowanych na wiele, bo mówić, że na wszystko, byłoby jednak przesadą. Trzech ludzi, lekko wściekłych i nieziemsko wprost chcących go dorwać. Rozejrzał się oceniając szanse ucieczki, ale jasne było, że ucieczki nie ma. Za nim stała ogromna, wyładowana po brzegi szafa z książkami, przed nim byli oni. Wiedział, czego chcą. Od kilku tygodni śledziły go ich ukradkowe spojrzenia, porozumiewawcze miny, jakimi przekazywali sobie nawzajem zadanie pilnowania go - zawsze któryś z nich był przy nim. Pomyślał z politowaniem, że konspiratorzy z nich żadni, musiał jednak przyznać, że zorganizowani byli świetnie.
Spojrzał na nich. Zrobił nawet ruch, jakby chciał zaatakować. Oczywiście żaden z nich nie wziął tego poważnie, choć nauczka, jaką Remus raz na jakiś czas zmuszony był dawać któremuś ze zbyt wścibskich Ślizgonów, powinna była ich ostrzec. Ale nie ostrzegła, i słusznie. Albowiem ze wszystkich ludzi których znał, tylko tych trzech miało prawo lekceważyć takie ostrzeżenia. Syriusz. James. I Peter. Najważniejsi ludzie w jego życiu, a przez dziesięć miesięcy w roku - także najbliżsi.
- Pokaż - James wyciągnął rękę. Remus bez oporu podał mu pergamin, wyjęty spod księgi, gdzie przed chwilą go ukrył.
- Uważaj - uprzedził tylko dlatego, by nikt nie mógł powiedzieć, że nie uprzedzał. W rzeczywistości jednak było już za późno. Z pergaminu buchnął obłok drobniusieńkiego, perłowego pyłu, który sprawił, że James Potter złożył się we czworo na podłodze, wstrząsany nieustannym kichaniem.
- Uaaaaha! Zabiję cię, ty cho... uaaaahaaaa! ...lerny głupku, czemuś nie mówił... aaakhhhh! Zróbcie coś, bo już nie mogę... yyyyh!
- Sternuto - Syriusz Black machnął różdżką i kichanie ustało. James smarkając i ocierając łzy powoli zbierał się z podłogi.
- Ty pieroński wilku - powiedział z wyrzutem, głosem ochrypłym od kichania. - Byłoby mi trąbę urwało!
- Mówiłem, żebyś uważał - Remus uśmiechnął się łagodnie.
- Jeszcze jak mówiłeś! To była pułapka.
- To po co mnie szpiegujecie? Jak skończę, to wam pokażę, zresztą bez was się nie obejdzie, wy czarodzieje zakichane. Dacie mi jeszcze tydzień na skończenie tego, czy mam wymyślić coś jeszcze?
- Tydzień - James Potter uporał się już ze skutkami ataku kichania. - W przyszły wtorek o tej samej porze opowiesz nam szczegółowo i w kolorach, co kombinujesz.
- Bo w przeciwnym razie - Syriusz skrzyżował ręce na piersiach i uśmiechnął się paskudnie - szczyt północnej wieży wzbogaci się o nową ozdobę. Której jasne kudły, muszę dodać, wiatr będzie rozwiewał na cztery strony świata. Domyślasz się, co to będzie?
- Niech zgadnę... Moja głowa?
- Otóż to - potwierdził z powagą milczący dotąd Pettigrew.
- Ale do tego czasu - Remus starannie schował "kichający" pergamin do wewnętrznej kieszeni szaty - zdejmiecie ze mnie ten ścisły nadzór. Nie mogę się skupić, jak na was patrzę.
- Bezczelny - Syriusz zmierzył go spojrzeniem. - Dobrze. Znaj pana. Dajemy ci pełny luz.
- Ja wam za chwilę też coś dam - usłyszeli za plecami pełen pasji głos.
Odwrócili się. Dopiero kiedy zobaczyli panią Pince, bibliotekarkę, wspartą pod boki, uświadomili sobie, że ostatnio zachowywali się trochę zbyt głośno jak na miejsce, w którym się znajdowali.
- Czy wam się zdaje, że skoro jesteście tu sami, wolno wam hałasować? - pani Pince była mistrzynią retorycznych pytań. - Za dwadzieścia minut zamykam czytelnię. Ale wy czterej wynoście się stąd już teraz.
- Ale ja jeszcze nie napisałem... - próbował oponować Remus.
- Coś powiedziałam, Lupin - pani Pince aż kipiała z gniewu. - A może wolicie, żeby powtórzyła wam to profesor McGonagall? Dodając przy okazji zasłużony szlaban? To jest do zrobienia.
- Nnie, przepraszamy, już nas tu nie ma - James wyszczerzył się w uśmiechu, wypychając kolegów za drzwi. - Żeby nam ta zołza nie wykrakała - dodał, kiedy pani Pince nie mogła już ich słyszeć. - Ona czasem jak coś powie...

Rozdział pierwszy

Cienka wstążeczka pergaminu zatrzepotała w powietrzu i rozdzieliła się na trzy skrawki, które opadły wprost na głowy adresatów. James Potter westchnął i dyskretnie wyplątał papierek ze swej kędzierzawej czupryny. Tylko Syriusz mógł rozsyłać korespondencję w taki zbzikowany sposób. Odkąd profesor McGonagall, znudzona ciągłym upominaniem, rozsadziła ich w cztery kąty klasy, musieli wynaleźć kilka nowych sposobów porozumiewania się, i to takich, by uszły uwadze niezwykle czujnej nauczycielki transmutacji.
James spojrzał na strzępek pergaminu. Były tam tylko cztery słowa, nabazgrane ledwie czytelnym pismem Syriusza: "Mija tydzień. Kryjówka, 20.30."
Lekko uniósł się z krzesła, spojrzał na klasę. Syriusz, siedzący pod wielką tablicą przedstawiającą fazy tramsmutacji poduszki w kota i z powrotem, podchwycił jego spojrzenie i skinął głową. To samo zrobił cierpiący w pierwszej ławce Remus, którego McGonagall z niejasnych powodów posadziła tuż przed katedrą. Nie mógł powtórzyć tego gestu Peter Pettigrew, który właśnie gimnastykował się przy tablicy, rysując, pod surowym okiem nauczycielki, wykres mający obrazować przemiany materii organicznej w magiczną.
- Dobrze, Pettigrew, zawartość magii wzrasta... współczynnik mułowatości proporcjonalnie - co?
- Maaaaaleje, pani profesor - Peter tryumfował, po raz pierwszy od wielu tygodni odpowiedź szła mu zupełnie nieźle.
- Dobrze. A teraz weź różdżkę i zrób to... Lupin, ostrzegam, że zaraz cię wyrzucę - McGonagall zmierzyła surowym spojrzeniem siedzącego nieruchomo w pierwszej ławce ucznia. - Telepatyczne podpowiadanie to stanowczo zbyt dziecinna sztuczka jak na czwartą klasę. Proszę, Pettigrew. Peter wziął różdżkę i wycelował w siedzącego na pulpicie stołu robaczka świętojańskiego. Jeden ruch, i świecąca drobina rozpadła się na snop różnokolorowych iskier, które zawirowały pod sklepieniem sali.
- Dobrze, Pettigrew... a co to? - zdumienie pani profesor było w pełni uzasadnione, bo iskry, zamiast grzecznie zgasnąć, zamieniły się w setkę robaczków, takich samych, jak ten, z którego powstały. - Kto ci kazał dodawać zaklęcie wsteczno-multyplikujące... a sio! A sio! - robaczki bowiem, za nic mając sobie nauczycielską powagę, obsiadły gęsto jej kok, zmieniając fryzurę w rodzaj połyskującego diademu.
- Jak ładnie! - pisnęła siedząca obok Jamesa Lilka Evans.
- Dziękuję, Evans - gdyby profesor McGonagall była bazyliszkiem, Lilka spędziłaby resztę swoich dni jako kamienna ozdoba kwietnika. - Tobie też, Pettigrew - zręcznym ruchem zgarnęła robaczki ze swej głowy i wyrzuciła przez okno. - Są ludzie, którym po trzech latach nauki strach dawać różdżkę do ręki. Gryffindor traci pięć punktów.
- A tak mi dobrze szło - żalił się Peter, gdy po skończonej lekcji szli korytarzem. - I Remus nic mi nie podpowiadał, i iskry mi wyszły... a że mi się trochę różdżka zsunęła, to naprawdę każdemu może się zdarzyć!
- Dobra jest, mały, mnie ostatnio powiedziała, że naoglądałem się mugolskich bajek - Syriusz dyskretnie pominął fakt, że wyczarowany przez niego na poprzedniej lekcji królik miał kwadratową głowę i oczy jak talerzyki, a do tego był zupełnie niebieski. - My tu mamy teraz gorszy problem.
- Jaki? - James spojrzał na niego zdziwiony.
- Jak dzisiaj do dwudziestej wykraść miecz Godryka Gryffindora - Syriusz powiedział to takim tonem, jakby szło o rzecz najzwyklejszą.
- Po co ci miecz Gryffindora? - Remus uznał, że James już się zdziwił, więc on nie musi.
- Bo Gryfonowi nie godzi się ucinać łba tępym scyzorykiem - wyjaśnił uprzejmie Syriusz. - Lunatyk nie Lunatyk, ale zawsze Gryfon...
- Chodźcie, bo się spóźnimy - Peter otworzył przed nimi drzwi do klasy profesora Binnsa. - Na tej lekcji przynajmniej można spokojnie pogadać...

~~@~~

- Do dzieła, panowie - James zręcznie zmienił mopa w taboret i usiadł, dokładnie wpasowując się w kąt pomiędzy schodami a szafą. Komórka na miotły obok wejścia do wieży Gryffindoru była idealnym miejscem na wszystkie tajne narady, zwłaszcza odkąd Irytek, nie bez pomocy Syriusza, dokładnie zakitował dziurkę od klucza gumą do żucia, a Filch, zazwyczaj nieustępliwy do obrzydzenia, tym razem z niejasnych powodów dał za wygraną. - Tydzień minął. Remus, oddajemy ci głos.
- Proszę bardzo - Remus, rozwalony wygodnie na stercie wypranych ścierek, dobył z zanadrza pergamin.
- Nie! - James w panice chwycił się za nos. - Tylko nie to!!!
- Nie szpiegowaliśmy cię - w głosie Syriusza był łagodny wyrzut. - A jak on się tutaj rozkicha, to nas nakryją jak amen w pacierzu.
- Nie bój się, głupi. Tym razem to zupełnie inny pergamin - Remus ostentacyjnie powąchał rozłożoną kartę. - A wszystko to zasługa Jamesa.
- Moja?
- A kto wspominał, jeszcze w tamtym roku, że przydałaby się mapa Hogwartu?
- To jest mapa??? - szaleńczo zaciekawiony Syriusz mało nie rozdarł pergaminu, za co dostał łagodnie w ucho od Jamesa. Chciał mu oddać, na szczęście jednak Peter rozdzielił ich.
- Czyście oszaleli? Zaraz się tu zleci pół szkoły!
- Mapa... - Syriusz znów pochylił się nad kartą, jakby nieskazitelnie biały pergamin miał mu za chwilę objawić wstrząsające tajemnice. - Ale przecież tu nic nie ma!
- Bo to nie jest zwykły pergamin. A poza tym, czy myślisz, że bez was zrobibym chociaż jedną kreskę? - zapytał rzeczowo Remus. - Trzeba w to włożyć z pół roku pracy, ale efekt może być niezły... Cały Hogwart z przyległościami, wszystkie przejścia, korytarze, klasy, posągi, nawet osoby...
- Będziemy wiedzieli, gdzie jest Filch!!! - zakwiczał radośnie Peter.
- Oczywiście. I McGonagall, i ten wścibski Oślizgły...
- Jak na to wpadłeś? - Jamesowi też udzieliło się podniecenie przyjaciół.
- Pod koniec wakacji byliśmy na zakupach... zostawiłem mamę w butiku pani Malkin, a sam urwałem się... no, jest taki sklep z różnymi dziwnymi rzeczami.
- Gdzie?
- Na Nokturnie - Remus uśmiechnął się wstydliwie. - Wiecie, że mam kota na punkcie czarnej magii...
- Lunatyk, źle skończysz - Syriusz westchnął z ubolewaniem, jednak oczy mu się śmiały. - Chłopie, ja od pierwszej klasy szukam okazji, żeby tam pobuszować, a ty tak ot, urywasz się mamie...
- Miałem szczęście, szyła sobie jakąś fasoniastą suknię, trochę to trwało... Właściciel już mnie trochę zna, od razu pokazał mi ten pergamin. Jest zresztą zupełnie niewinny.
- Pergamin, mam nadzieję? Bo właściciel pewnie zwiał z Azkabanu... - zaśmiał się Peter.
- Z Azkabanu nie można zwiać - zaprotestował Syriusz. - Ale pergamin sprawdziłeś?
- Jak myślisz, co robiłem przez ostatni miesiąc? Musiałem go trochę poznać. Dołożyłem parę zaklęć, znalazłem sposób rysowania... Dzisiejszej nocy możemy zacząć.
- Lunatyk, jesteś wielki - oświadczył uroczyście James.
- To dopiero poczatek - Remus ze wszystkich sił starał się ukryć, że pęka z dumy. - Bez was nie zrobiłbym nic. Musimy nanieść na mapę wszystkie nasze drogi, wiecie, ile to będzie roboty?
- I znowu będziemy łazić po nocy - jęknął Peter, widać było jednak, że i on wprost pali się do nowej psoty.
- Jeszcze jaaaak - James miał w oczach czyste rozmarzenie. - Tyle razy chciałem zwiedzić całą tę starą budę...
- Musimy wymyślić zaklęcie - zastanawiał się Syriusz. - Żeby nikt oprócz nas nie mógł z tej mapy skorzystać...
- A jak będzie próbował, żeby mu poszło w pięty...
- I w ogóle, żeby tę mapę jakoś nazwać...
- Mam! Mam nazwę! - Peter aż podskoczył, zahaczając łokciem o kij od miotły, który uderzył w wiaderko, stojące na półce nad głową Jamesa. Wiaderko spadło Jamesowi wprost na kolana, przy czym otwarła się umieszczona w nim butelka płynnej pasty do podłogi. Remus widząc to przechylił się do przodu chcąc zapobiec katastrofie, niestety jednak, góra ścierek, na której siedział rozjechała się. Pasta chlusnęła na podołek Jamesa, który chcąc się usunąć palnął w żołądek Syriusza. Ten zgiął się w pół i stracił równowagę, poleciał głową wprost na zamknięte drzwi komórki, które gwałtownie otworzyły się, wyrzucając nieszczęsnego Syriusza wprost pod nogi... Filcha i profesor McGonagall.
- Mówiłem!!! - tryumf w głosie Argusa Filcha był słyszany chyba aż w Wielkiej Sali. - Mówiłem, że to oni zapchali zamek!!! Pani psor, niech pani coś zrobi, bo ja już do tych huncwotów siły nie mam! Kajdany i loch, to jedyne, co im się należy...
- Black, Potter, Pettigrew… no, jasne, jakże by inaczej, Lupin też - oczy McGonagall ciskały błyskawice. - Pozwólcie do mojego gabinetu.
- Ja też mam nazwę - Syriusz nachylił się do ucha Petera, przepuszczając przodem ociekającego pastą do podłogi Jamesa. - Mapa Zakutych w Kajdany Huncwotów.

Rozdział drugi

- Ale tu bałagan - James Potter rozejrzał się po dormitorium. - Niech mi ktoś powie, co tym skrzatom odbiło? Zastrajkowały, czy co?
- Skrzaty? Zastrajkowały? - Remus parsknął śmiechem, usiłując przebić się przez zwał książek i zeszytów leżących na dywaniku pomiędzy łóżkiem jego i Syriusza. - Ty to masz pomysły...
- To wobec tego skąd to wszystko? - szeroki gest Jamesa obejmował zarówno wspomnianą już stertę książek, na którą Syriusz co wieczór wysypywał zawartość swojej torby i wybierał rzeczy potrzebne na jutro, jak i zwieszone z baldachimu łóżka Remusa podskakujące jeszcze serpentyny, które zostały tam od jego niedawnych urodzin.
Reszta pokoju prezentowała się równie imponująco. Na stoliku Petera stał sporych rozmiarów szklany nocnik, pozostałość po wyjątkowo nieudanej transmutacji kulki do gry w złotą rybkę. W nocniku siedział z zamyśloną miną Soter Belizariusz III, szczurek Lilki Evans, który od pierwszego dnia zapałał do Petera gorącą miłością. James westchnął. Jego własna, dość mocno oblepiona błotem szata do quidditcha dzięki rzuconemu przez Syriusza zaklęciu usztywniającemu stała obok jego łóżka jak bezgłowy pomnik.
- Jakby tu przyszedł zeugl ze śmietnika, to by zwymiotował z obrzydzenia - zawyrokował James. - Lunatyk, rusz tyłek. Sam nie będę sprzątał.
- A ja nie będę nawet razem z tobą - Remus dotarłszy wreszcie do swego łóżka natychmiast wsadził głowę w książkę starannie oprawioną w stary numer Proroka, by nie można było zobaczyć okładki. - Zawołaj skrzaty... muszę to skończyć do jutra.
- I pewnie nie chciałbyś, żebym zapytał, co czytasz? - domyślił się James. - Żle skończysz, młody człowieku. Czarna magia to parszywa rzecz.
- A wiedza o niej to najlepsza broń - Remus niemal odruchowo zacytował Neglecta, nauczyciela obrony przed czarną magią. - Może zamiast od razu chwytać za miotłę, pomyślałbyś, co tu się stało?
- Tymczasem ten bajzel posprząta się sam - zgodził się James. - A profesor Lunatyk będzie robił wykład, kto i z jakiego powodu rzucił urok na pewne wyjątkowo obrzydliwe dormitorium.
- Możliwości są dwie, albo skrzaty przestały nas lubić, albo z jakiegoś powodu nie mogą tutaj wejść - Remus z premedytacją nie słyszał ostatnich słów. - Proponuję zasięgnąć informacji od naszych współmieszkańców...
- Zwłaszcza od jednego - zgodził się James. - O, właśnie, o kimś tu mowa.
- Mam! - Syriusz Black wpadł jak bomba, trzymając przed sobą jakiś płaski, kwadratowy przedmiot, zawinięty w kilka warstw papieru. - A już myślałem, że mi nie przyślą...
- Ty lepiej powiedz, co zrobiłeś skrzatom, że przestały sprzątać - przerwał mu James. - Chcesz, żebyśmy tu zgnili żywcem?
- I o to mi chodziło - Syriusz najwyraźniej nie słuchał go zbyt uważnie. - To nic takiego, nałożyłem na drzwi zaklęcie wzrostu...
- Proszę? - Remus wykonał gest, który we wszystkich kulturach świata oznacza iż ktoś gwałtownie minął się z własnym rozumem. - Chciałeś zmienić nasze drzwi w bramę Hogwartu?
- Nie takiego wzrostu, idioto. Po prostu wolałem, żeby nie pchał się tu żaden mikrus, pętak ani pierwszoklasista... a także, oczywiście, skrzat. Dzisiaj jeszcze trochę podniosłem poprzeczkę...
- Zwariował - James spojrzał bezradnie na Remusa, który odpowiedział mu wymownym rozłożeniem rąk. - Wziął i zwariował. Posłuchaj, Syriuszu, chcesz nam coś wyjaśnić, czy też wolałbyś zachować to dla siebie? - dodał tonem psychiatry, zwracając się do głównego bohatera, który klęcząc przed swoim łóżkiem mozolnie szukał czegoś z głową ukrytą pod zwisającym prześcieradłem.
- Zaraz, niech to znajdę - Syriusz wywlókł spod łóżka sporą kwadratową walizkę. - Jest - powiedział z dumą. - A tu mam coś jeszcze - z pietyzmem zdjął pierwszą warstwę papieru z płaskiego przedmiotu, który przyniósł ze sobą. Zanim jednak zdążył zdjąć następną, ktoś przeraźliwie załomotał w drzwi.
- Nakryli nas! - Syriusz kopniakiem wepchnął walizkę z powrotem pod łóżko. - Te cholerne Ślizgony widziały, jak odbierałem paczkę...
- Otwórzcieeee! - zawył zza drzwi znajomy głos.
- Kto tam? - James porozumiał się spojrzeniem z kolegami.
- Otwierajcie, kretyni, to ja, Peter!
- Jaki Peter? - Remus mrugnął do Jamesa, podejmując żart. - Peter Sellers? A może Peter O'Toole?
- Pettigrew, durniu! Otwieraj!
- Najpierw mówił, że Peter, teraz że Pettigrew - dziwił się głośno Syriusz. - Jakoś nie może się zdecydować...
- Otwierajcie, chłopaki, to przestało być śmieszne - głos zza drzwi był lekko załamany.
- To nigdy nie było śmieszne, przychodzi taki, dobija się, i nawet porządnie nie powie, kim jest...
- Do cholery, to przecież ja! Peter Pettigrew, Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwart, Gryffindor!
- Niech będzie, właźcie - Syriusz od niechcenia machnął różdżką w stronę wejścia. - A ten ostatni żeby pamiętał drzwi zamknąć...
- Czy wyście do reszty zdurnieli? - Peter, czerwony z gniewu jak pomidor, wparował do dormitorium. - Kto zaczarował te drzwi?
- Ja - przyznał się Syriusz. - Sorry, mały, trochę przesadziłem z tym zaklęciem wzrostu, to miało być na skrzaty.
- I dlatego trzymaliście mnie na korytarzu? - pieklił się Peter. - Po co wam było to zaklęcie?
- A, tego to już sami jesteśmy ciekawi - Remus zdjął buty i usiadł na łóżku na podwiniętych nogach. - Syriusz właśnie zaczął nam coś wyjaśniać. Słuchamy cię, Syriuszu. Bardzo uważnie.
- To mówi samo za siebie - Syriusz znów wyciągnął walizkę spod łóżka, ale tym razem postawił ją na środku pokoju. Przyjaciele jak na komendę zbliżyli się, i patrzyli, jak uroczystym gestem otwiera ceratowe pudło.
- Co to jest? - James z dezaprobatą spojrzał na czarny talerz, zajmujący znaczną część dziwnego urządzenia. Od pudła do pokrywy biegł poskręcany kabel, drugi taki sam, zakończony wtyczką, wypadł na podłogę.
- Grafoman! - ucieszył się Peter.
- Grafoman to ty sam jesteś, jak piszesz sześciorolkowe wypracowania z historii magii - zgasił go Syriusz. - To się nazywa gramofon. Mugole używają tego do słuchania muzyki.
- Zgadza się - przytaknął Remus, który miał za sobą cztery klasy mugolskiej podstawówki. - Ale z tego co wiem, to urządzenie chodzi na prąd. Ciekawe, do czego je włączysz.
- Chodzi na prąd, ale może też chodzić na magię - Syriusz był optymistą. - Dostałem zaklęcia od jednego chłopaka z szóstej klasy, on ma rodziców mugoli i czasem im pomagał, jak coś się zepsuło...
- Słyszałem, że to możliwe - James jako jedyny z nich wychowywał się z dala od mugolskich urządzeń. - I co dalej?
- Nic. Po prostu chciałem, żebyście usłyszeli to - Syriusz odpakował z kolejnych trzech warstw papieru płaski przedmiot, który przyniósł ze sobą. Ukazała się gruba, kartonowa koperta, na której czerwone litery układały się w napis ponad głowami czterech uśmiechniętych postaci. Syriusz ostrożnie wyjął z koperty duży, czarny krążek z kolorową naklejką dookoła znajdującej się w środku małej dziurki.
- No, chłopaki - powiedział głosem sztywnym ze wzruszenia. - Czas nadszedł.
Z namaszczeniem położył płytę na talerzu gramofonu i przesunął ramię. Następnie wciąż w tym samym skupieniu ujął różdżkę i wypowiedział zaklęcie.
- Bgrdfyyyy... - zawyła płyta, wirując jak szalona.
- Świetna muzyka - zachichotał Peter. - I mugole to lubią?
- O kurczę, użyłem zaklęcia na single - Syriusz jednym ruchem zatrzymał urządzenie. - Tu jest podana prędkość trzydzieści trzy i jedna trzecia...
- Trzydzieści trzy czego? - nie zrozumiał James.
- Obrotów na minutę - wyjaśnił mu Remus. - Znasz to wolniejsze zaklęcie?
- Jasne. O, teraz... uwaga...
Machnął różdżką jeszcze raz i płyta powoli, dostojnie ruszyła z miejsca. Wszyscy czterej zamarli w oczekiwaniu. Wreszcie rozległa się muzyka.

Yesterday...
All my troubles seemed so far away,
Now it looks as thought they're to stay,
Oh, I believe in yesterday...

- Znam to! - wykrzyknął Peter. - Nasi sąsiedzi stale to puszczają...
- Słyszałem to na King Cross, z głośników na mugolskich peronach - zawtórował mu James.
Remus nie mówił nic, siedział zasłuchany. Syriusz promieniał.
- A co, mówiłem wam! Oni są rewelacyjni...
- Cicho - Remus podniósł rękę i już bez słowa słuchali dalej, chłonąc melodię i tekst.

Whyyy, she had to go
I don't know, she wouldn't say.
I said something wrong,
now I long for yesterdaaaaay!

Gdy przebrzmiały dźwięki "Yesterday", zaczęło się "Hey, Jude", potem następne. Przy "Michelle" Peter przekomarzał się z Jamesem podśpiewując "Lily, ma belle", a "Lucy in the Sky" sprawiła, że zaczęli tańczyć i podskakiwać, jak na mugolskiej dyskotece. W tany ruszył nawet Soter Belizariusz III, skacząc co sił w łapkach po szklanym nocniku Petera.
- Ale fajnie! - cieszył się James, z nadmiaru radości podrzucając w górę swą poduszkę. - Magiczna muzyka ani się umywa, to jest milion razy lepsze!
- Zawsze byłem ciekawy, co te mugole w tym widzą - Peter wyjął z nocnika Sotera Belizariusza i nie przestając tańczyć posadził go sobie na ramieniu. - O posłuchajcie tego: Lucy in the skyyy with diamonds...
Gdy płyta dobiegła końca, usiedli na podłodze wokół gramofonu. Byli zdyszani, oczy im błyszczały.
- Jeszcze raz? - zaproponował Syriusz, odwracając płytę.

Yesterday
Love was such an easy game to play
Now I need the place to hide away
Oh, I believe in yesterday...

- Tak, jak myślałem - usłyszeli nagle za sobą starczy, skrzekliwy głos, i zobaczyli profesora Binnsa, unoszącego się metr nad podłogą z wyrazem oburzenia na przezroczystej twarzy. - Pięknie, panowie. Doigraliście się - i zanim którykolwiek z nich zdążył się odezwać, Binns podleciał do drzwi, by wpuścić przez nie tak samo zagniewaną profesor McGonagall.
- My nic złego... - zaczął James, Binns jednak przerwał mu.
- Proszę bardzo, pani koleżanko. Proszę spojrzeć. Kiedy mówiłem, że mugolska muzyka - te ostatnie słowa wypowiedział z grymasem obrzydzenia - wyzwala agresję, nikt nie chciał mi wierzyć. Ma pani dowód. Proszę. Pod wpływem mugolskiej muzyki zdemolowali dormitorium.
- Pani profesor, to nie tak - próbował tłumaczyć Syriusz, jemu jednak przerwała sama McGonagall.
- Po pierwsze, zabronione jest korzystanie z z mugolskich urządzeń - oświadczyła surowo. - Podobnie jak, po drugie, blokowanie drzwi niedozwolonymi zaklęciami. Jak również, po trzecie, wszelkie hałasy w dormitoriach, szczególnie po godzinie dwudziestej drugiej. Tak jest, Potter - dodała, widząc, że James wyciąga szyję, by spojrzeć na ścienny zegar. - Nie mylisz się, dochodzi północ.
- Proszę im przede wszystkim odebrać ten sztumpigrafon! - Binns uniósł się w przenośni i dosłownie, kipiąc z oburzenia. - Jeśli pozwolimy w Hogwarcie na mugolską muzykę, w dwa tygodnie będziemy mogli zamknąć szkołę!
Profesor McGonagall przytaknęła mu skinieniem głowy, i dała chłopcom znak, by odsunęli się od gramofonu. Potem spojrzała na Syriusza.
- Zabierz płytę - powiedziała kącikiem ust. Syriuszowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać, wystarczył nieznaczny ruch różdżki i płyta zdematerializowała się. W tej samej chwili z różdżki prof. McGonagall wystrzeliła potężna iskra i uderzyła w gramofon. Chłopcy znieruchomieli patrząc ze zgrozą na dymiące resztki urządzenia. Syriusz mocno zaciskał dłonie na trzymanej za plecami kartonowej kopercie.
- Posprzątajcie tu - poleciła McGonagall, nie zaszczycając ani jednym spojrzeniem Sotera Belizariusza, który piszcząc żałośnie usiłował się schować pod szatę Petera. - A o waszym karygodnym zachowaniu porozmawiacie jutro po lekcji z profesorem Binnsem.

Rozdział trzeci

- Furkające fyrgotki, ja już nie mogę - narzekał Syriusz, niosąc na widłach kolejną porcję siana. - Czy te bydlaki naprawdę muszą tyle żreć?
- Nie narzekaj, gdyby nie Hagrid, szorowałbyś kible - James przesunął zgrzebłem po grzbiecie czterorogiej krowy, która przyjęła to z wyraźym zadowoleniem. - Binns był tak wściekły, że aż mu się ektoplazma gotowała.
- Prawda - Syriusz przezornie założył siano za drabinkę przed kolejnym rogatym stworem i dopiero wtedy zaczął się śmiać. - Jak sobie przypomnę sztumpigrafon...
- Nie zapominaj, że pod wpływem mugolskiej muzyki zdemolowaliśmy dormitorium - zawtórował mu James. - A w ogóle to dowiedziałem się, kto jeszcze w Hogwarcie ma gramofon. Iza Adderly, ta z szóstego roku.
- No proszę. I jakoś nie dała się nakryć - Syriusz wlazł na stryszek, by zrzucić następną stertę, tym razem kukurydzianych łodyg. - Tylko my musieliśmy tak głupio wpaść... A ty skąd wiesz?
- Od Lilki. Była wściekła, że jej nie zaprosiliśmy.
- Ehe, już to widzę. Lilka o północy w naszym dormitorium... Wiesz, co by było?
- Byłoby świetnie - rozmarzył się James, przerywając na chwilę szczotkowanie krowy. - No dobra, już - zreflektował się, gdy ta zdzieliła go po głowie końcem ogona. - Wiem, co by było. McGonagall rozerwałaby nas na strzępki.
- Już chyba mają dość - Syriusz ocenił krytycznie stan wyładowanych po brzegi żłobów i wyjrzał ze stajni. - Hagrid, czy móglbyś tu zajrzeć? O Merlinie...
- Co się stało? - zaciekawiony James wyszedł za nim i zamarł. Przed stajnią z łopotem skrzydeł lądował właśnie olbrzymi hipogryf.
- Co jest, dzieciaki? - Hagrid z wniebowziętą miną zeskoczył na ziemię i poklepał hipogryfa po dziobie. - Dzięki, Kubuś. Ukłońcie się - podpowiedział półgłosem.
Wiedzieli, co należy zrobić, obaj skłonili się, patrząc w żółtopomarańczowe oczy hipogryfa. Ten odkłonił się, więc podeszli.
- Nie bój się, Kubuś - Hagrid pogłaskał konioptaka po złotokasztanowych piórach. - To są pierońskie huncwoty, ale ci przecie krzywdy nie zrobią. Kubuś jest tu nowy - wyjaśnił. - Dopiero teraz udało się znaleźć naprawdę dużego.
- W sam raz dla ciebie? - domyślił się Syriusz. - Ale przecież na tamtych też latałeś.
- One mogłyby wziąć naraz dwóch takich jak ja - Hagrid zaśmiał się z głębi swej pomierzwionej brody. - Mocne są. Ale te duże są najlepsze do... no, do hodowli. Bo chcemy, żeby miały małe, nie?
- Gryfoźrebaki? - James spojrzał na niego okrągłymi oczyma.
- A coś myślał? - zaśmiał się znowu Hagrid, a Kubuś łypnął na Jamesa żółtopomarańczowym okiem. - Zobaczysz, jakie będą śliczne. No gdzież się te dwa huncwoty podziały? - zniecierpliwiony obejrzał się na niebo. - Cholibka, chyba trza lecieć ich poszukać.
- Remus i Peter?
- Opanda potrzebuje teraz więcej ruchu, no to im kazałem oblecieć błonia i wracać... Skaranie z tymi huncwotami.
- Może coś się im stało? - zaniepokoił się James.
- Opanda ma więcej oleju w głowie, niż oni obaj razem - mruknął Hagrid nie przestając głaskać przestępującego z łapy na łapę Kubusia. - Cholibka, lecim. Wsiadacie ze mną?
- Jasne! - ucieszył się Syriusz. James, który zawsze twierdził, że do latania nie ma jak solidny kawałek miotły, przytaknął z dużo mniejszym entuzjazmem.
- Syriuszek, ty przede mną - zakomenderował Hagrid. - James, siadaj z tyłu, tylko się dobrze trzymaj. Wio, Kubuś!
- Niech to nagła, jasna i porywista... - zamamrotał James, wczepiając palce w jego kurtkę. Na szczęście wszystko zagłuszył łopot hipogryfich skrzydeł i gwizd powietrza.
- Nigdzie ich nie ma, cholibka! - darł się Hagrid, rozglądając się sponad głowy Syriusza. - James, obejrzyj no się!
- Za nami też nie! - James niechętnie oderwał twarz od pleców olbrzyma i obejrzał się. - Lećmy w stronę zamku!
- Cholibka, przecieżem im nie kazał blisko zamku - Hagrid niepokoił się coraz bardziej. - Do stu sklętych sklątek...
- Są!!! - wrzasnął Syriusz, podskakując na karku hipogryfa. - Lecą prosto na nas!
- Widzę! - Hagrid gwałtownie ściągnął wodze. - Kubuś, na ziemię! Ale już!
Hipogryf jednak ani myślał go słuchać. Nie zważając na rękę ściskającą go za obrożę gwałtownie runął do przodu. Z oddali rozległ się wrzask. To darli się siedzący na Opandzie Remus i Peter, Opanda bowiem najwyraźniej postanowiła staranować Kubusia wraz z siedzącymi na nim jeźdźcami.
- Trzymajcie się mocno! - wrzasnął do nich Hagrid. Nadludzkim wysiłkiem zgarnął wodze w jedną rękę i naparł na kark hipogryfa, mało nie rozgniatając Syriusza. Kubuś zniżył lot, to samo zrobiła wpatrzona w niego Opanda.
- Jak tylko dotkną ziemi, zeskakujcie, i na bok! - twarz gajowego była czerwona z wysiłku. - Nic wam nie zrobią.
- Ratunkuuuu! - darł się Peter. Remus był tak przerażony, że chyba nawet nie miał siły krzyczeć - z całej mocy trzymał się piór na karku Opandy, zupełnie ignorując zwisające luźno lejce. Wreszcie hipogryfy, nie przestając zniżać lotu, zbliżyły się do siebie. Ich dzioby były otwarte, pazury sterczały do przodu, jak do walki.
Hagrid, cały czas ściągając w dół Kubusia, starał się nie dopuścić do starcia. Tuż nad ziemią gwałtownie skręcił w bok i hipogryf, orząc pazurami trawę, wylądował około dwóch metrów od Opandy.
- Na bok! - rozkazał Hagrid, chwytając za kołnierz szaty półprzytomnego Syriusza. James sturlał się na ziemię i zobaczył, jak Remus i Peter, zrzuceni z grzbietu Opandy podczas gwałtownego lądowania, uciekają na czworakach w dwie przeciwne strony.
Hipogryfy kotłowały się ze sobą, kompletnie ignorując zbierających się z trawy ludzi. Hagrid, wciąż trzymając w ręku dziwnie wydłużone wodze Kubusia, powiedział coś półgłosem i te rozciągnęły się jeszcze bardziej, tak, że zdołał przywiązać je do sterczącego z ziemi pnia. Potem w taki sam sposób uwiązał Opandę i dopiero teraz odwrócił się do stojących w bezpiecznej odległości chłopców.
- Żyjecie, huncwoty? - zapytał głosem ochrypłym z emocji. Jak na komendę rzucili się ku niemu. Objął ich wszystkich czterech naraz i przygarnął do siebie.
- Chodźcie, napijemy się herbatki - powiedział wreszcie.
- Zostawisz je tak? - James skinął głową w stronę przewalających się po trawie hipogryfów. Na ziemi leżało już sporo złotokasztanowych piór Kubusia, przemieszanych ze stalowoszarymi Opandy. - Przecież one się pozabijają.
- Trzeba im dać spokój - Hagrid uśmiechnął się, pociągając ich za sobą. - Cholibka, pierwsze widzę... Normalnie trzeba dwa tygodnie, żeby się hipogryfy zakochały, a te tak od razu... Piorun, nic innego, tylko piorun.
- Jaki piorun? - Peter wciąż był blady, miał minę, jakby chciał zwymiotować.
- Miłość od pierwszego wejrzenia - oznajmił uroczyście Hagrid, i to biednego Petera dobiło do reszty. Wpadł pędem do chatki, przez otwarte drzwi zobaczyli, jak rzuca się w stronę łazienki.
- Dobra jest - powiedział wreszcie Syriusz, gdy po trzech kubkach herbaty (Remus skusił się nawet na krajankę-mordoklejkę) ich twarze przybrały nieco bardziej naturalny kolor. - Myśleliśmy już kiedyś, żeby zmienić dewizę Hogwartu, no to mamy nową jak znalazł. "Nigdy nie dosiadaj zakochanego hipogryfa".
- Equogriphus amans nunquam ascendus - uzupełnił Remus, popijając herbaty, by trochę rozkleić szczęki.
- Ano, prawda - rozczulony Hagrid wytarł oczy wielką, kraciastą chusteczką. - Ale powiedzcie mi, wy dwaj, gdzieście latali. Mówiłem, żeby nie koło zamku, tak czy nie?
- No, w zasadzie tak... staraliśmy się - zaczął Peter. - Ale Opanda chciała zobaczyć z bliska chorągiew Slytherinu, i nie utrzymaliśmy jej...
- Cholibka - Hagrid wybałuszył na niego oczy. - Chcesz powiedzieć, że...
- Tak, Hagridzie - przyznał się Remus, spuszczając oczy. - Chorągiew Ślizgonów wisi na wierzbie bijącej. O ile w ogóle jeszcze coś tam wisi - dodał uczciwie.
- Aaaale fajnie!!! - zawył Syriusz, wykonując jakiś dziki taniec dookoła stołu. - Nareszcie ich mamy!
- Ale to jeszcze nie koniec - Peter uśmiechnął się skromnie. - Kiedy przelatywaliśmy obok okna klasy historii magii...
- Peter szczęśliwie miał przy sobie małą, poręczną łajnobombkę. Z opóźnionym zapłonem.
- A Binns jutro o ósmej rano ma tam lekcję - dodał Peter.
- Idioci, przecież on tego nie poczuje - James spojrzał na nich zaskoczony.
- On nie - Remus znów spuścił oczy. - Ale dla kogo będzie prowadził lekcję, jak Ślizgoni pouciekają od tego smrodu?
- Remusik, ty się weź zamknij - przerwał mu kategorycznie Hagrid. - Wiesz, co by było, gdybym z tego, coś powiedział, słyszał chociaż słowo? Chyba mi dzisiaj nawiało do uszu, będę musiał iść do pani Pomfrey...
- Niestety, jest pewien szkopuł - Peter dopił herbatę i spojrzał na przyjaciół z powagą. - Obawiamy się, że jak już odlatywaliśmy... no, wiecie, z tych miejsc, gdzie nas absolutnie nie było... mignęło mi w oknie coś jakby łysa pała Holza. Ale nie jestem pewien.
- Tak powiadasz? - uśmiech Syriusza był już tylko na wpół szczęśliwy. No to mam dobrą wiadomość, chłopaki. Wiemy, u kogo mamy następny szlaban.

Rozdział czwarty

Musimy się wreszcie zastanowić - James usiadł na zwalonym pniu i dał znak kolegom, by usiedli obok. Teraz, w biały dzień, Zakazany Las nie wydawał sie straszny. Jedynym stworzeniem, na jakie powinni byli uważać był Hagrid, gotowy w każdej chwili złapać ich za kołnierze i przegonić z ich ulubionego schronienia. - Czas leci, a my nic.
- Jak to nic? - zaprotestował Syriusz podkładając sobie pod siedzenie świerkową gałąź. - Pierwszy Eliksir już jest gotowy.
- A wiesz, co do niego wrzucisz? - zapytał celnie James. - Nie możesz zostać animagiem, jeśli nie zdecydujesz, w jakie zwierzę będziesz się zmieniał!
- Wiem - mruknął Syriusz patrząc w ziemię. - Ale wiem też, że cholernie nie mam na to ochoty.
- Nie zaczynaj teraz wszystkiego od początku - James rozumiał jego obiekcje, sam też dostawał gęsiej skórki na myśl, że będzie musiał wypić eliksir, stojący w dormitorium pod łóżkiem Petera. - Obiecalismy, że pomożemy Remusowi, tak, czy nie?
- Obiecaliśmy - zgodził się Syriusz. - I gdyby nie chodziło o Remusa, nie zbliżyłbym się do całej tej sprawy na długość miotły.
- A poza tym pomyśl, stary, jaką będziemy mieć zabawę! - przekonywał James takim tonem, jakby przy okazji przekonywał samego siebie. - Będziemy mogli szaleć po lesie bez ograniczeń, robić kawały, jakich Hogwart nie widział!...
- Wiem, wiem. Najweselej będzie, jak coś zmaścimy, i przemienimy się do połowy. Albo co gorsza tylko w jedną stronę.
- A czemu zaraz mamy coś zmaścić? - James był optymistą. - "Tajemnice Animagii" znamy na pamięć, Pierwszy Eliksir zrobiliśmy że niech się Holz schowa, zaklęcia możemy recytować obudzeni o północy... co byś ty jeszcze chciał? A jakie usługi może nam odać bycie animagiem, to chyba sobie wyobrażasz. Będziemy należeli do ścisłej elity czarodziejów...
- Nie myśl, że się boję - Syriusz spojrzał spod oka na milczącego dotąd Petera, jakby u niego szukał pomocy. Zrobię to. Ale nie wiem, czy mamy prawo pakować w to jeszcze małego...
- Mów za siebie - odezwał się niespodzianie Peter. - Decyduję o tym tak samo, jak wy.
- Nie boisz się?
- Skoro James się nie boi...
- No to powiedz, w jakie zwierzę chcesz się zmieniać - Syriusz był rozdrażniony. - Tylko nie mów, że w mantykorę, bo umrę ze śmiechu.
- Zostaw małego - upomniał go James. - Pamiętacie, zwierzę musi być zwyczajne, to znaczy takie, żeby nie budzić sensacji wśród mugoli.
- Szkoda, tak chciałem być hipogryfem - mruknął Syriusz. - No dobra, już przestaję - uprzedził kolejną uwagę Jamesa. - Ale tobie to dobrze, bo już wiesz.
- Wiem - zgodził się James. - Odkąd wszedłem po raz pierwszy do tego lasu, wiedziałem, że chcę nim być. Gnać przez błonia, przez las, na własnych nogach jak na najszybszej miotle...
- Koń? - zapytał Peter.
- Jeleń - poprawił James.
- Rogacz - dodał z uśmiechem Syriusz. - Z rusztowaniem na głowie.
- Z naturalną bronią - Peter wziął stronę Jamesa. - A ja kim mam być?
- Jakimś piekielnym małym spryciarzem - Syriusz powoli dawał się wciągać w rozmowę. - Kot odpada, kotem jest McGonagall.
- To może pies?
- Pies też odpada - zaprotestował Syriusz tak kategorycznie, że Peter aż się zdziwił.
- Czemu?
- Bo psem będę ja - wyjaśnienie było krótkie i rzeczowe. - W końcu to z przyjaźni pakujemy się w ten cyrk.
- No nareszcie! - James klepnął go w ramię. - Odetkało ci się!
- Ale dopiero, jak wymyśliłem psa - przyznał Syriusz. - Muszę jeszcze wybrać jakąś rasę.
- Pekińczyk - zachichotał Peter i spadł z pnia, uchylając się przed strzałem w ucho. - Ratlerek... Puuuuudel!
- Po co ci rasa? Pies to pies, duży, czarny, kudłaty - James krytycznie przyglądął sie przyjacielowi. - Pies włóczykij, brat łapa, chciałem powiedzieć łata...
- Łapa też może być - zgodził się Syriusz. - Możecie mnie tak nazywać.
- A ja? - pisnął Peter. - Zapomnieliście o mnie!
- Szop pracz - palnął Syriusz i teraz on mało nie potoczył się w mech. - Przepraszam, zapomniałem, że w Anglii nie ma szopów... Coś małego i kudłatego, świstak?
- Żebym ja cię nie świsnął! - zdenerwował się Peter. - Jakiś naprawdę fajny zwierzak, żeby mógł być i w domu, i na polu...
- Lis? Nie, one nie mieszkają w domach. Coś, co żyje między ludźmi. O, już wiem.
- No? - ucieszył się Peter. - Mówże!
- Ale się nie obraź - zastrzegł Syriusz. - Przypomniał mi się Soter Belizariusz Trzeci...
- Szczur? - Peter poczerwieniał jak balonik. - Nie! Nie zgadzam się! Bawcie się w to sami - i zanim któryś z nich zdążył zaprotestować, Pettigrew zerwał się i ruszył w stronę błoń.
- Czy ktoś mówił ci, że masz parszywy język? - zapytał uprzejmie James. Zanim jednak zdążył usłyszeć (a może raczej poczuć) odpowiedź na to pytanie, w krzakach gdzie zniknął Peter coś się zakotłowało. Słychać było szamotaninę, pełen protestu wrzask, i wreszcie soczyste mlaśnięcie, jakby czyjaś ręka zderzyła się z czymś sprężystym i okragłym.
Dwóch spiskowców skamieniało ze zgrozy - wreszcie na polanie zjawił się Hagrid, prowadząc za kaptur szaty nie opierającego się Petera.
- Tuście mi, huncwoty - powiedział. - A ten to kto? odwrócił Petera do światła i przyjrzał mu sie uważnie. - Cholibka, nie tegom przecież łapał... Gdzie jest tamten?
- Jaki tamten? - zdziwili sie wszyscy trzej.
- A niby ten Ślizgon, co was od pół godziny podsłuchiwał - wyjaśnił Hagrid. - Jegom chciał dostać, nie tego szczurka... czego się chichracie? - zapytał surowo, patrząc na Syriusza i Jamesa, którzy zgodnie unikali patrzenia na purpurowego z gniewu Petera. - Tamtemu tak przyłożyłem w tyłek, że ani uciekać nie musiał, poleciał jak z procy. A was to chyba wezmę za uszy i zaprowadzę do zamku.
- Haaagrid... - jęknęli wszyscy trzej. - Zlituj się... wiesz, ile ostatnio mieliśmy szlabanów?
- Chyba jeszcze za mało - Hagrid pokręcił kudłatą głową. - Ale jakbyście jutro po południu wpadli pokarmić hipogryfki, może bym zapomniał, że was tu widziałem.
- Stoi - zgodził się James wyciągając dłoń. - Auu! nie tak mocno!
- Macie swoją animagię - Syriusz niemal turlał się po trawie, gdy wracali do zamku przez błonia. - Już teraz jesteśmy w ścisłej elicie czarodziejów...
- Jak to? - zdziwił się wciąż jeszcze nadąsany Peter.
- A czy komuś innemu na świecie udało się zarobić szlaban u Hagrida?

Rozdział piąty

- Uważam, panie dyrektorze, że tych czterech już dawno powinno wylecieć ze szkoły - twarz Filcha zastygła w bladoszarą maskę wyrażającą jednocześnie głębokie uszanowanie dla rozmówcy, i równie głęboką odrazę do przedmiotu rozmowy - czterech uczniów, którzy z niewinnymi minami wpatrywali się w jasne oblicze Albusa Dumbledore'a. - Takie jest moje zdanie, jeśli pan profesor łaskaw.
- Nie sięgałbym jeszcze po aż tak radykalne rozwiązania, drogi Argusie - Dumbledore uśmiechnął się sponad swoich księżycowych szkieł. - Nasi czterej przyjaciele ostatnio rzeczywiście mieli pecha, ale prawdą jest, że tym razem niczego jeszcze nie zbroili.
- Jeszcze - parsknął Filch. - Kiedy się dowiedziałem, że buszują po zamku, była pierwsza w nocy. Pierwsza, panie dyrektorze. Poszedłem natychmiast...
- Podziwiam, mnie by się nie chciało - mruknął Dumbledore. - Wyrazy uznania dla Pani Norris. Jak widać potrafi łapać nie tylko szczury.
- To nie Pani Norris, tylko pewien uczeń ze Slytherinu - Filch nadął się tak, że wydawało się, że pęknie, tak samo z nieznanych dla Dumbledore'a powodów nadął się najmniejszy z winowajców. - Przypadkiem zobaczył ich w pobliżu wejścia do lochów...
- Ciekawe, co tam robił - mruknął znów Dumbledore. Czterej podsądni wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Filch wbrew swym intencjom skierował właśnie całą sympatię dyrektora w ich stronę - Dumbledore organicznie wprost nie cierpiał donosicieli.
- A wy co macie do powiedzenia? - dyrektor spojrzał na nich, zdejmując na moment okulary. - Co robiliście o pierwszej w nocy przy wejściu do lochu Ślizgonów?
- Wtedy właśnie udało nam się znaleźć drogę, panie profesorze - zaczął James. - Zasiedzieliśmy się w bibliotece, i chcieliśmy przejść na skróty do wieży Gryffindoru... Niestety, zabłądziliśmy.
- Wy? - wyrwało się Dumbledore'owi. - Jakim cudem?
- Był piątek, panie profesorze - Syriusz bezradnie rozłożył ręce.
- Ach, prawda - każdy z nich mógł przysiąc na obu kolanach, że Dumbledore nie uwierzył w ani jedno wypowiedziane przez nich słowo. - Widzisz, Argusie, wszystko się wyjaśniło. Ja sam kiedyś w piątek zamiast do swojego gabinetu, trafiłem do wspaniale urządzonej komnaty, w której było chyba z tysiąc nocników...
- Nie sądzę, żeby ich spotkało coś podobnego - Filch spojrzał z obnurzeniem na chichoczących winowajców. - Łżą jak z nut, panie dyrektorze. Niech pan ich zapyta...
- Ponieważ jednak nie jesteśmy w stanie udowodnić tym gagatkom nic konkretnego - Dumbledore wyszedł zza biurka i przyjacielskim gestem położył dłoń na ramieniu woźnego - musimy udawać, że im wierzymy. Panowie są wolni. Prosiłbym jednak, żebyście dla własnego dobra postarali się więcej nie błądzić.
- Tak jest, panie dyrektorze - obiecał solennie Remus. - Czy możemy już iść? Mamy mnóstwo nauki...
- Chyba trochę przegiąłeś - ocenił James, gdy szli korytarzem w stronę wieży Gryffindoru. - "Mamy mnóstwo nauki"... Stary popatrzył na ciebie jakby chciał powiedzieć, że bezczelność też ma swoje granice.
- A ty co? "Zasiedzieliśmy się w bibliotece" - odciął się Remus. - Filch słuchał i uszom nie wierzył.
- Ba, jak go pięciu ludzi na raz robiło w konia... - mruknął Syriusz. - Byłem dumny ze Starego. Ten facet umie kłamać lepiej od nas.
- Aż tak to może nie - zawahał się Peter. - Ale starał się jak mógł.
- Gorzej, że na parę dni będziemy musieli odłożyć mapę - Syriusz szarmancko ukłonił się Grubej Damie, która zaśmiała się i puściła do niego oczko. - Koty za płoty.
- Już, kochasiu - Gruba Dama usunęła się, by zrobić im przejście do pustawej w sobotę rano wieży Gryffindoru.
- A mieliśmy narysowany prawie cały parter - westchnął Remus, wyjmując z torby gruby tom, w którym między kartkami wyraźnie odznaczał się złożony we czworo kawałek pergaminu. - To był dobry pomysł, żeby zacząć od dołu.
- I fatalny pomysł, żeby nie zabrać peleryny-niewidki - dokończył James. - Ten piekielny Ślizgon znowu za nami łazi.
- Trzeba go będzie kiedyś złapać - rozmarzył się Peter. - Złapać i przekonać, żeby nas nie szpiegował.
- Delikatnie, ale przekonująco - kontynuował z takim samym rozmarzeniem James. - Żadnej przemocy, żadnej brutalności, ale jakaż sugestywna perswazja....
- To by było niezłe - zgodził się Syriusz. - Ale najpierw musimy załatwić klienta, który ma pierwszeństwo.
- To znaczy? - nie zrozumiał Peter.
- Wytłumaczcie mu, bo mnie się nie chce - Syriusz rozciągnął się w fotelu i przymknął oczy. - Jak skończycie, niech mnie ktoś obudzi.
- On ma na myśli Filcha - wyjaśnił krótko James i "obudził" Syriusza zaciskając dwa palce na jego nosie. Przez chwilę trwało zamieszanie, bo Syriusz koniecznie chciał wlać mu za kołnierz resztkę pozostawionego od wczoraj w szklance dyniowego soku. Kiedy wreszcie przewrócone krzesło wróciło na swoje miejsce, a rozlany sok nieco przesechł, Remus odezwał się:
- Co mu zrobimy?
- Syriuszowi? Zmienimy go w pekińczyka i podarujemy Filchowi - odparł natychmiast James, lecz Black zgasił go.
- Przymknij się, dowcipnisiu. To musi być coś, co by Filchowi w pięty poszło, żeby wiedział, że to my, a nie miał najmniejszego dowodu.
- Przyprawimy Pani Norris skrzydełka, niech zapoluje na nietoperze - zaproponował Peter.
- I zostawi w spokoju szczury? Au! - Syriusz złapał się za ucho, w które właśnie dostał. - No co, myślałem o Soterze Belizariuszu!
- Kotka jest wredna, ale to nie ona nam podpadła - Remus wprawnie rozdzielił Syriusza i Petera. - Oślizgłego też musimy dorwać, ale on jest następny w kolejce. Ma ktoś pomysł na Filcha?
- Chyba ja... - James skinął na nich i trzy głowy nachyliły się nad stołem, nadstawiając sześcioro uszu.
- Dooobre - kiedy się wyprostowali w ich oczach płonął cichy tryumf bliskiego zwycięstwa. - Kiedy zaczynamy?
- Jak to kiedy? - James spojrzał po nich z lekką pogardą. - Wiadomo! Dzisiaj w nocy.
- Ale skąd weźmiemy tyle... - Syriusz przyglądał mu się z podziwem graniczącym z niedowierzaniem.
- Ciiiicho. Nie pękaj, znajdziemy - uspokoił go Remus. - Znam miejsce, gdzie jest tego dość i trochę.

~~@~~
- Ile najwięcej uniesiesz? - zapytał szeptem Remus, wpatrując się w ciemność małego magazynku na tyłach skrzydła szpitalnego. - Tu jest tego chyba za sto.
- Weźmiemy wszystkie! - zapalił się Peter, opierając na wysuniętym brzuchu pokaźny stosik. - Filch wyskoczy ze skóry...
- Nie bierz tyle, głupi, nie dasz rady - zmitygował go James, obciążony dokładnie takim samym ładunkiem. - Czekajcie, jeszcze zaklęcie, żeby było cicho... Ale jestem idiota, przecież mogę je zaczarować, żeby były lżejsze! Przed nami kawał drogi.
- Szkoda, że w zamku nie można otworzyć portalu - Syriusz miał minę, jakby co najmniej wiedział jak się to robi. - Dobra, chłopaki, wystarczy. I tak musimy tu wrócić.
- A swoją drogą, po co pani Pomfrey tyle tego? - zastanawiał się James upychając całe towarzystwo pod peleryną-niewidką. - Na wypadek jakiejś epidemii, czy co?
- Nie wiem, wiejmy stąd, zanim nas nakryją - Remus wysunął spod peleryny rękę z różdżką i zaklęciem zamknął magazynek.
Szli w stronę sali wejściowej, koło której znajdował się gabinet Filcha. Bo też gabinetem trzeba było nazwać to ponure pomieszczenie, pełne ciężkich, tandetnych a okazałych mebli, wśród których poczesne miejsce zajmowała osławioną kartoteka przewinień uczniów Hogwartu w ciągu ostatnich kilkuset lat.
Szybko pozbyli się swego ładunku, rozstawiając przyniesione z sobą przedmioty w najrozmaitszych miejscach - najwięcej dostało się oczywiście biurku Filcha.
- Popatrzcie, mamy tu oddzielną szufladkę! - wykrzyknął Syriusz, przyglądając się kartotece. - Jak byk, Potter, Black, Lupin, Petigrew... Pettigrew pisze się przez dwa t, nieuku.
- Tu są lepsze rzeczy - Remus wysunął inną szufladkę, zawierającą znacznie starszą część archiwum. - Fiszki jeszcze po łacinie, in dormitorio puellarum status erat... przebywał w dormitorium dziewczyn, ciekawe, co mu za to zrobili... Poena: plagae, decem, o Boże, dostał dziesięć batów. Co za czasy... A tamten? Asinus asinorum in saecula saeculorum*, ale się ktoś wysilił...
- Ja już wolę to, posłuchaj - przerwał mu Syriusz. - "Uporczywie i w warunkach recydywy zatykali gumą do żucia dziurkę od klucza zamka komórki na miotły, uniemożliwiając korzystanie ze sprzętu..."
- Brzmi znajomo - przytaknął James. - No co, nacieszyliście się? To smarujemy po drugą porcję.
Z drugą porcją poszło równie gładko, jeśli nie liczyć momentu, kiedy James potknął się o brzeg peleryny-niewidki i cały jego balast, z ogromnym hałasem, bo tym razem zapomnieli o zaklęciu wyciszającym, wylądował na podłodze sali wejściowej, płosząc śpiącego pod sufitem nietoperza.
- Ile tam tego jeszcze zostało? - zainteresował się James, kiedy zabierali się do trzeciego okrążenia.
- Jeszcze tylko parę, ale między nimi jeden naprawdę ogromny... Istny tron - cieszył się Remus. - Postawimy go na samej górze.
- To ja go wezmę! - Peter gorliwie wyciągnął ręce. - Wszystkie już? To idziemy.
- Jeju, Filch pęknie ze złości... - przeżywał James. - Będzie mógł dać głowę, że to my, ale nie będzie miał ani cienia dowodu...
Nagle znieruchomieli. Drzwi gabinetu Filcha były szeroko otwarte, a w środku, najwyraźniej podziwiając osobliwą dekorację, stali... Filch i Dumbledore. Chłopcy zamarli w bezruchu, bojąc się odetchnąć.
- To nie mógł być nikt inny, tylko oni!!! - Filch aż podskakiwał ze złości, a u jego stóp podskakiwała, najwyraźniej naśladując swego pana, nastroszona, fukająca Pani Norris. Dumbledore rozglądał się po gabinecie i widać było, że z największym trudem stara się powstrzymać śmiech.
- To ich robota, panie profesorze! - pieklił się dalej Filch. - Jeśli zamierza pan dłużej tolerować tych huncwotów, ja rezygnuję!
- Co daj Boże amen - przytaknął nabożnie Syriusz i... niechcący nastąpił na brzeg peleryny.
Peter, popchnięty nagle, poleciał do przodu, a z jego rąk wypadł na podłogę ogromny, biały, emaliowany nocnik ze szlaczkiem z małych, różowych kwiatuszków. Ze straszliwym brzękiem rabnął o posadzkę i potoczył się prosto pod nogi Dumbledore'a.
Dyrektor nie wytrzymał. Zdjął okulary, włożył do kieszeni i ryknął śmiechem tak zaraźliwym, że chłopcy ukryci pod peleryną mało nie pozjadali powpychanych w usta własnych rękawów. Dumbledore jeszcze przez długą chwilę pokładał się ze śmiechu, patrząc na nocnik w kwiatki, i sto innych, zdobiących cały pokój.
- No wie pan... - tyle tylko zdołał wykrztusić purpurowy z gniewu Filch. Dumbledore wreszcie opanował się.
- Wybacz, Argusie, ale te kwiatuszki... Nie mogłem się opanować. Wyciągnął rękę w stronę drzwi i strzelił palcami.
- Accio!
Peleryna-niewidka przyfrunęła do niego, odsłaniając stłoczonych w drzwiach czterech przyjaciół. James i Syriusz dzierżyli w dłoniach każdy po sporym nocniku, Remus miał ich aż dwa.
- No, panowie, tym razem nie sądzę, żebyście zabłądzili - powiedział Dumbledore, a jego niebieskie oczy za księżycowymi szkłami na moment stały się poważne. - Doceniam waszą umiejętność korzystania z inspiracji, ale tym razem chyba przesadziliście.
- A nie mówiłem! - Filch miał minę, jakby spotkało go największe w życiu szczęście. - Mamy ptaszków... Panie dyrektorze, loch i kajdany czekają.
- O nie, brzęczałyby tak samo, jak te tutaj... - Dumbledore znowu zaczął chichotać, co odebrało biednemu Filchowi sporo satysfakcji.
- Jeśli pan nie ukarze przykładnie tych huncwotów, słowo daję, odchodzę!!!
- Nie, drogi Argusie - Dumbledore objął go za ramiona. - Ktoś musi czuwać nad tym miejscem. Hogwart cię potrzebuje. I ja też. A tych huncwotów... no cóż. Zapewne trzeba ich jakoś ukarać, niech pomyślę... Przede wszystkim musicie zabrać stąd te wszystkie... naczynia - Dumbledore znowu walczył z atakiem śmiechu.
- Zaraz wrócą do skrzydła szpitalnego - zapewnił James, profesor jednak przerwał mu.
- Nie, nie do skrzydła szpitalnego. Zaniesiecie je do pokoju wspólnego Gryffindoru. Pan Filch da wam farby i pędzelki, i na każdym z nocników wymalujecie - podniósł z podłogi naczynie ze szlaczkiem i przyjrzał mu się uważnie - po sto takich kwiatuszków. To powinno was zająć na jakiś czas...

* Osioł nad osłami na wieki wieków, stara szkolna sentencja.

Rozdział szósty

- "Ponieważ działaniu Pierwszego Eliksiru zawsze towarzyszą wizje, często połączone z drgawkami i utratą przytomności - głos Petera, czytającego fragment "Historii animagii" drżał lekko - ...uznano go za podstawowy test dla organizmu czarodzieja, mający sprawdzić, czy w ogóle może on zostać animagiem. Ci, u których test się nie powiódł, odczuwali jedynie objawy ostrego zatrucia pokarmowego, podobnie bywało gdy - w celach badawczych - eliksir stosowano u mugoli."
- Widzisz, nawet mugolom nic się nie dzieje - przerwał mu James. - Najwyżej polecisz raz i drugi do kibla...
- Mugolom nic, ale nam może - zaprotestował Peter i czytał dalej: - "Dowiedziono, iż test najlepiej znoszą osoby zdrowe i przede wszystkim młode. Nie jest tajemnicą, iż w ubiegłych wiekach do animagii przygotowywano głównie dzieci, twierdząc, że ich organizmy najlepiej przystosują się do autotransmutacji przez swą naturalną elastyczność i podatność na zmiany. Oczywiście w naszych czasach nikt nie odważyłby się zastosować Pierwszego Eliksiru u osoby niepełnoletniej..."
- I to jest duży błąd - znów wtrącił się James. - Skoro mamy do tego naturalne predyspozycje, czemu ich nie wykorzystać?
- Już nie mamy - Peter przelatywał oczyma tekst. - W średniowieczu zaczynano uczyć animagii już siedmio i ośmioletnie dzieci.
- Tośmy są ciut spóźnieni - zauważył sarkastycznie Syriusz. - Ale u nas w podstawówce tego nie uczyli.
- Niekoniecznie, posłuchaj: "Najwłaściwszym jednak, z biomagicznego punktu widzenia wydawałby się wiek od piętnastu do osiemnastu lat, oczywistym jest jednak, że struktura psychiczna piętnastoletniego czarodzieja nie jest jeszcze w pełni przygotowana do odpowiedzialnego posługiwania się animagią."
- Jakbym słyszał McGonagall - zaśmiał się Syriusz. - Zobacz, czy czasem nie ona to pisała?
- Coś ty, Minia napisałaby, że wyjątkowa niedojrzałość psychiczna piętnastoletnich czarodziejów całkowicie wyklucza ich jako potencjalnych animagów, ze szczególnym uwzględnieniem pana Syriusza Blacka - James porozumiewawczo zmrużył oko. - Jest tam jeszcze coś ciekawego?
- Nie, historie o animagach i ich przemianach, literatura fantastyczno-przygodowa - Peter przekartkował książkę. - Może byśmy się wreszcie zabrali do roboty?
- Jeszcze tylko parę spraw technicznych - uspokoił go James. - Eliksir będzie gotowy do wypicia w sobotę o jedenastej wieczorem. W sobotę, bo gdyby te cholerne atrakcje miały potrwać dłużej, lepiej mieć w zapasie cały dzień.
- To jeszcze lepiej w piątek, mielibyśmy dwa dni - zauważył Peter. - Nie, bo gdybyśmy w sobotę znikli na dłużej, zaczęli by nas szukać. Tym bardziej, że my z Syriuszem mamy w sobotę dodatkowy trening. W niedzielę zawsze jest więcej luzu, można iść na błonia, można przespać cały dzień...
- Zamkniemy dormitorium zaklęciem, a Remus będzie opowiadał wszystkim, że jeszcze śpimy - uzupełnił Peter.
- Akurat - milczący dotąd Remus wzruszył ramionami. - Chyba, że się rozdwoję. Chcę być przy was cały czas, gdyby coś się działo.
- Solidarność ssaków - James poklepał go po ramieniu, widać było jednak, że jest mu wdzięczny. - Musimy przygotować poduszki i koce...
- I wybrać którąś z sal na trzecim piętrze - dodał Syriusz, James jednak pokręcił przecząco głową.
- Pomyślałem właśnie, że lepiej, gdybyśmy tego nie robili w zamku - powiedział ściszając głos. - Nawet najbardziej zapomniane sale nie są bezpieczne. Jest Filch, jest Pani Norris, jest Gumowe Ucho Dumbledore'a...
- Ta misa w jego pokoju to nie jest żadne ucho, tylko myślodsiewnia - zaprotestował Syriusz. - Nie wiem, jakiemu idiocie wpadło do głowy, że Stary przez to podsłuchuje. Absurd!
- Wszystko jedno. Ale faktem jest, że po tych eliksirach możemy zachowywać się... nie całkiem cicho. Hałas może kogoś ściągnąć, zaklęcia wyciszające mogą nie wytrzymać... Krótko mówiąc, wymyśliłem Wrzeszczącą Chatę.
- Jedyne miejsce, gdzie można wrzeszczeć do woli i nawet nikt się nie zdziwi - zgodził się Syriusz. - I do którego wejście znają trzy osoby... oprócz nas.
- W dodatku te trzy osoby, co trzeba - dodał Remus. - Oprócz mnie tylko Dumbledore i pani Pomfrey, prawie jak pogotowie ratunkowe...
- Tylko żebyś nie spietrał i nie wezwał nikogo przed czasem - zapowiedział surowo James. - Pamiętaj, tylko gdybyśmy się nie ocknęli przed niedzielą wieczór. Powiedzmy, do siódmej. Albo gdybyśmy nie odjechali, tylko zaczęli na przykład umierać... Żartuję - dodał szybko, widząc, że Peter lekko zielenieje. - Dam ci na kartce cały spis ewentualnych awarii.
- Muszę jeszcze iść do Hagrida po włos z sierści Kiełka - dodał szybko Syriusz, jakby i jemu nie bardzo chciało się myśleć o kłopotach.
- Tylko się nie pomyl i nie weź z Kubusia - zachichotał Peter. - Albo czterorogiej krowy...
- Cicho, ty szczurku. Ciekawe, jak będziesz wyglądał z łysym ogonem, takim długim, glizdowatym... Glizdogon to ładne imię, nie uważacie, chłopaki?
- Ja ci dam Glizdogona! - zawył Peter, i natychmiast umilkł. W ich stronę szła, z miną nie wróżącą nic dobrego, pani Sprout.
- Już skończyliście? Pokażcie no, co zrobiliście na dzisiejszej lekcji - zażądała wchodząc pomiędzy wielkie donice z palmami. - Mieliście posadzić wszystkie naparstnice, całą grządkę... co?! Nawet nie zabraliście się do roboty, tylko czytaliście jakieś głupstwa! - oskarżycielskim gestem wskazała odłożoną przez Petera książkę, która na szczęście leżała tylną okładką do góry. - To już bezczelność, przez całą lekcję nie kiwnęliście palcem! Nie można was ani na chwilę spuścić z oka, jak małe dzieci! Pokaż no mi tę książkę, Potter - zażądała nagle, szukając okularów w kieszeniach ubrudzonej ziemią szaty. - Co to jest?
- "Quidditch przez wieki", pani profesor - skłamał James, podając jej książkę. Nie zawiódł się - profesor Sprout otrząsnęła się, jakby podał jej skorpiona.
- Quidditch? Wam tylko to jedno w głowie, uganianie się na miotłach nie wiadomo za czym! - wszyscy wiedzieli, że nauczycielka zielarstwa patologicznie wprost nie znosi quidditcha, a udział Puchonów w rozgrywkach traktuje jak niemiłą przypadłość. - Cała wasza czwórka zamelduje się tutaj dziś wieczorem... Będziecie mieli trening, że popamiętacie!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Minerwa
post 14.05.2004 14:02
Post #2 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 14.05.2004




Rozdział siódmy

- Gotowe? - James rozejrzał się po pokoju na piętrze Wrzeszczącej Chaty. Całą podłogę pokrywały przyniesione z dormitorium poduszki, koce i kołdry - było tam też kilka purpurowych puchowych śpiworów, wytrzaśniętych przez Syriusza nie wiadomo skąd.
- Gotowe - głos Petera trochę drżał. Syriusz tylko skinął głową. Remus z różdżką w dłoni, oparty o ścianę, patrzył przed siebie nieruchomym wzrokiem.
- Lunatyk, ocknij się - przywołał go do porządku James. - Na medytacje będziesz miał całą noc. Peter, szklanki.
- Tak jest - Peter ostrożnie wyjął z kieszeni szaty trzy niewielkie szklane naczynia.
- Wynieś je potem, żebyśmy się nie pokaleczyli - powiedział James do wciąż milczącego Remusa. - Kociołek.
- Okay - Syriusz postawił na środku pokoju kociołek z brudnobiałą cieczą, która cały czas bulgotała. - Uwaga, nalewam.
Powoli, starając się za wszelką cenę opanować drżenie rąk, rozlał białawą ciecz do trzech naczyń i oddał Remusowi pusty kociołek.
- Zaklęcie - rozkazał James. - Remus, ty też.
Cztery różdżki wyciągnęły się nad trzema szklankami, czworo ust wypowiedziało chórem długie, niezrozumiałe słowo.
- Włosy - James wyjął z kieszeni papierowe zawiniątko. To samo zrobili Peter i Syriusz.
Ciecz w trzech szklankach zawrzała jeszcze gwałtowniej. Spiskowcy wymienili tryumfalne spojrzenia - znaczyło to, że eliksir jest dobry. Jak dotąd wszystko szło bez awarii.
- Drugie zaklęcie - zakomenderował James. - Tym razem bez Remusa. Peter, wyżej różdżka.
- Transsubstantiatio!
- Dobrze. Remus, w ręce twoje - James uroczyście wręczył mu swoją różdżkę, to samo zrobili pozostali. - Chłopaki, pijemy. Tylko nie pomylić szklanek.
- Nie ma obawy - Peter podniósł swoją, w której po wrzuceniu szczurzego włosa brudnobiała ciecz przybrała jednolicie szary kolor. W szklance Jamesa płyn był brązowy, u Syriusza zaś smoliście czarny.
- Cisza - James powoli, uroczyście podniósł do ust swoją szklankę i opróżnił ją trzema łykami. To samo zrobili Syriusz i Peter. Remus stał pod ścianą. Przez kieszenie szaty mocno rysowały się zaciśnięte pięści. Na efekt trzeba było chwilę poczekać - akurat tyle, by oddawszy Remusowi naczynia (James oddał też okulary) rozsiedli się wygodnie na pokrywających podłogę poduszkach.
Pierwszy odpadł Peter.
Zerwał się z miejsca i rzucił do drzwi, jakby chciał uciekać, coś jednak zatrzymało go w pół drogi. Runął na podłogę - Remus patrzył ze zgrozą, jak ciałem przyjaciela wstrząsają drgawki. Przełamując strach podbiegł i wepchnął mu między zęby zwiniętą mocno chusteczkę. Nie było to łatwe, bo Peter na krótką tylko chwilę otworzył usta do krzyku - jego wrzask przeszedł w wycie, potem w krótkie, urywane jęki. Wił się i rzucał, jakby miotany niewidzialną siłą - widać było, że zawładnęła nim magia i nikt na świecie nie jest w stanie mu pomóc. Może poza czarodziejem o wiele mocniejszym niż Remus Lupin, który przyklejony plecami do ściany rozszerzonymi z przerażenia oczyma patrzył na to, co dzieje się z jego przyjaciółmi.
Bo wkrótce to samo zaczęło się z Jamesem. Ta sama paniczna ucieczka, krzyk, drgawki - Remus spodziewając się tego przygotował w kieszeniach kilka dużych, zwiniętych chustek.
Jako ostatni poddał się Syriusz. Tym razem do drgawek dołączyło się jeszcze głuche, jednostajne wycie, przerywane jękami bólu. Remus ze zgrozą patrzył, jak ciała przyjaciół przybierają nienaturalną, szarobrązową barwę. Jako wilkołak widział i umiał znieść niejedno, czuł jednak niejasno, że ta noc we Wrzeszczącej Chacie będzie jedną z najgorszych rzeczy, jakich doświadczył w życiu.
W godzinę potem był już tego pewny. Do drgawek i jęków bólu dołączyły się upiorne trzaski jakby pękających kości. Ciała przyszłych animagów kurczyły się gwałtownie i rozprężały, przy czym James powiększał się, a Syriusz i Peter maleli. Remus pomyślał, że zaczęła się ostatnia, najważniejsza faza testu - jeśli w ciągu najbliższych kilku godzin uda im się całkowicie przemienić, pierwszy krok do animagii będzie można uznać za udany.
Wycie powoli cichło, uspokajały się drgawki. Trzy szarobrązowe kształty, w których już tylko z trudem można by się dopatrzeć zarysów ludzkich ciał, znieruchomiały. Gdyby nie wciąż poruszający je oddech można by sądzić, że dziwne istoty nie żyją - one jednak oddychały, i to nieco szybciej, jak śpiące zwierzęta. Remus pomyślał, że powinien im pomóc ułożyć się wygodniej. Poskręcani, z głowami wciśniętymi ni to w ręce, ni zwierzęce łapy, każdy w samotności, dochodzili do swojej przemiany. Remus stał bez ruchu. Nie miał odwagi podejść i dotknąć Tego Czegoś, co kiedyś było Syriuszem, Jamesem, Peterem. Usiadł pod ścianą, zasłonił twarz rękami - i pożałował, że dopiero teraz wpadł na ten pomysł.

~~@~~

Syriusz najpóźniej z nich wszystkich stracił przytomność. Ból przenikał każdą komórkę jego ciała, łamane kości rozrywały żyły i mięśnie, pot zalewał oczy. Poczuł, że leci w jakąś przepaść, spada coraz niżej i niżej - ale w miarę spadania opuszcza go ból, traci świadomość własnego ciała.
"Umieram" - błysnęło mu w przelocie i... poczuł, że się budzi. Wspomnienie Wrzeszczącej Chaty i przeżytych w niej tortur było już daleko za nim, więc nawet nie zdziwił się, że znalazł się na łące. Resztką swojej dawnej świadomości przypomniał sobie wyczytane gdzieś zdanie, że droga przez łąkę prowadzi do raju - i nawet nie zdziwił się, jak bardzo ta łąka go przypomina.
Było na niej mnóstwo zwierząt. Nie sprawiały wrażenia stłoczonych, a jednak w którą spojrzało się stronę, wzrok napotykał któreś z nich. Najwięcej psów i kotów, ale były też konie, sarny, wiewiórki, niedźwiedzie, króliki. Niżej uwijały się chomiki, myszy, jeże. Całe bractwo w najlepszej zgodzie bawiło się pod opieką chudego, brodatego czarodzieja, który widząc Syriusza poklepał jeszcze po grzbiecie zaglądające mu do kieszeni łaciate cielątko i ruszył w jego stronę.
- Witaj - powiedział. - Szybko tu trafiłeś.
- Wypiłem eliksir - Syriusz nie mógł oderwać wzroku od baraszkujących zwierzaków. - To jest raj, prawda? - zapytał nieoczekiwanie.
- A czy ja wyglądam na Adama? - chudy czarodziej roześmiał się, jego brązowe oczy błyszczały wesoło w spalonej słońcem twarzy. - A może na Ewę? Oczywiście węże też tu mamy - wskazał rosnące nieopodal drzewo, z którego zwieszało się kilka sennych od słońca gadów.
- A... a kim jesteś? - odważył się zapytać Syriusz.
- Frank - czarodziej wyciągnął rękę. Była sucha i gorąca, a jej mocny uścisk ostatecznie przekonał Syriusza, że nie śni. - Przewodnik Animagów.
- Syriusz Black - Syriusz czuł, że lubi tego dziwnego człowieka, niezależnie od tego, czy jest on realną postacią, czy wytworem halucynacji. - Dokąd mam iść?
- Na razie donikąd. Jak przyjdzie czas, pobiegniesz. Na własnych czterech łapach - Frank schylił się i podniósł z ziemi czarnego kudłatego szczeniaczka, który wdrapawszy się na but Syriusza z zainteresowaniem obwąchiwał sznurówki. - Popatrz na tego brzdąca.
- Śliczny - Syriusz wziął pieska na ręce, otarł się policzkiem o aksamitny łebek. Psiak musiał niedawno otworzyć oczy, bo był jeszcze zupełnie niezdarny.
- To jesteś ty - powiedział Frank tak naturalnie, jakby była to rzecz oczywista. - Już widzisz, węszysz, poznajesz świat... a jesteś jeszcze bezradny. Prawie jak ludzkie dziecko.
- Wiem - przyznał z pokorą Syriusz. Frank uśmiechnął się i mówił dalej:
- Chcąc stać się animagiem musisz sprawić, że ten pies stanie się tobą, a ty nim. Będzie dorastał w tobie, uczył się razem z tobą...
- Jak mam to zrobić? - zapytał Syriusz, drapiąc pieska za uchem.
- Musisz wiedzieć o nim wszystko. Musisz myśleć tak jak on. Na każdym kroku wyobrażaj sobie, że tu jesteś, że bawisz się... nie z nim jako człowiek, ale tak jak on sam.
- Czy będę mógł z nim rozmawiać?
- Kiedy myślisz, rozmawiasz ze sobą. To będzie tak samo. Ale zanim przyjdziesz tu znowu, musisz rozumieć go jak samego siebie. Jak mam go nazwać? - zapytał nagle.
- Łapa - odparł bez namysłu Syriusz.
- Łapa - Frank wziął od niego pieska, zajrzał w głupiutkie, brązowe oczka. - To twoje zadanie na następną lekcję, Syriuszu. Rozmowa z samym sobą.
- Będę pamiętał - obiecał Syriusz. Nie pytał, kiedy będzie ta "następna lekcja", a i chudy czarodziej nie spieszył się do dalszych wyjaśnień.
- No to weź Łapkę - Frank rozpiął mu górny guzik szaty i włożył pieska w zanadrze. - I chodź. Pokażę ci resztę łąki. A potem las.

~~@~~

W tej samej chwili Remus Lupin wyczarował jeszcze jedną świecąca kulę, na miejsce tej, która przed chwilą zgasła. Jasne światło, które zalało zrujnowany pokój nie miało nad nim litości. Wśród pozwijanych koców zobaczył troje zwierząt. Młodego jelenia o niewielkich, ale już rozgałęzionych rogach, czarnego, kudłatego psa i monstrualnej wielkości szczura - Peter widocznie nie dał rady jeszcze skurczyć się do właściwych rozmiarów. Przemiana była zakończona. Na jak długo? Z książek, które studiowali we czwórkę Remus wiedział, że stan taki może potrwać nawet kilkanaście godzin, i zakończy się ponowną transformacją w ludzką postać. Rzadko, bardzo rzadko i tylko na skutek potężnych a złośliwych zaklęć zdarzało się, że czarodzieje nie powracali do swego pierwotnego wyglądu - żyli z ludzką świadomością w zwierzęcym ciele, póki ktoś nie zdołał zdjąć z nich czaru. Remus zapatrzył się na śpiących przyjaciół. Już prawie nie mieściło mu się w głowie, że to jednak są oni - James, Syriusz i Peter. Irracjonalnie pomyślał, że może ich już nigdy nie zobaczyć. Co wtedy powie ich rodzicom? Jak stanie przed Dumbledore'em, tym, który zaufał mu na długo przedtem, zanim zrobili to przyjaciele? Jak przejdzie mu przez gardło, że zrobili to z jego powodu, dla niego, by towarzyszyć mu podczas pełni? Kiedy przed dwiema godzinami patrzył na ich miotane bólem ciała nie myślał o tym - wiedział tylko, że cierpią. Teraz jednak z całą ostrością zdał sobie sprawę, że to wszystko dzieje się z jego powodu. Dla niego. Że tyle warte są jego oszalałe z bólu noce w szczelnie zamkniętym domu, tyle warta jest jego samotność... Nie. Nie tak. Tyle warta jest przyjaźń. Ich przyjaźń. Nagła radość oświeciła go jak błysk pioruna. Teraz mogło stać się już wszystko. Uniesienie odebrało mu głos, zaparło oddech. Poprzednia bezsenna noc, gdy ostatni raz rozważali wszystkie za i przeciw, potworne napięcie nerwowe ostatnich godzin, nagła radość - wszystko to zrobiło swoje. Remus Lupin schował głowę w najbliższej poduszce i rozbeczał się.

~~@~~

Kiedy weszli do lasu, Syriusz poczuł, że dookoła robi się coraz ciemniej. Tu już nie było zwierząt, albo może udały się na spoczynek. Syriusz też był zmęczony - miał ochotę położyć się na mchu pod którymś drzewem i zasnąć.
- Jeszcze chwilę - usłyszał za sobą głos Franka. Odwrócił się, ale brodatego czarodzieja nie było. Zniknął albo się teleportował, bo nigdzie też nie było słychać jego kroków. Syriusz rozejrzał się, chcąc odnaleźć ścieżkę, którą przyszli. Było już jednak zupełnie ciemno.
Nagle poczuł ją. Ścieżkę z ich śladem, własny zapach, tysiączne wonie wieczornego lasu, zapach butwiejących liści, igliwia, kwiatów... Kierując się tym ostatnim ruszył tam, skąd woń kwiatów dochodziła najsilniej. Nie pomylił się. Świat jego zmysłów, tak cudownie rozszerzony, wabił go niezliczoną ilością zapachów, uwodził - ale i obiecywał, że nie da mu zginąć. Wiedziony węchem, wrócił na to samo miejsce, gdzie rozmawiali z Frankiem. Malutki Łapa, który przed godziną zasnął wtulony w jego podkoszulek, teraz obudził się i zapiszczał. Syriusz wyjął go zza pazuchy. Piesek zapiszczał jeszcze raz, i nagle jakby wsiąkł w trzymające go ręce - znikł bez śladu. Syriusz westchnął. Rozejrzał się po uśpionej łące i wciągnął nosem jej bogaty, mocny zapach. Od tej woni nagle zakręciło mu się w głowie i poczuł, że łąka wiruje dookoła niego. Upadł na ziemię.
Przez długą chwilę szamotał się, usiłując się wydostać z oplątujących go traw. Poczuł chłód i dotkliwą świadomość, że oto znów znajduje się zupełnie gdzie indziej. Powoli przypominał sobie rodziców, Hogwart, przyjaciół, Wrzeszczącą Chatę... i ten cholerny eliksir, którego działanie chyba właśnie zaczynało mijać.

~~@~~

Remus Lupin ocknął się. Nie wiedział, jak długo tak leżał, wzdychając do wszystkich magicznych potęg, by to, co niedawno widział w zakurzonym pokoju Wrzeszczącej Chaty było tylko snem. Wreszcie otworzył oczy. Nie, to jednak była jawa. I nawet, w sumie, nienajgorsza. Trzej przyszli animagowie leżeli wciąż na podłodze w dziwacznie poskręcanych pozach, ale ich powrotna transmutacja już się zaczęła. Z chwili na chwilę stawali się coraz bardziej sobą - Remus wepchnął pięść do ust, by nie krzyczeć z radości. Wyczarował jeszcze jedną świecącą kulę i przyniósł z przedpokoju kubki, herbatę i czajnik.
Syriusz długą chwilę jeszcze walczył z ogarniającą go jawą. Wreszcie podniósł głowę. Znowu pierwszym co poczuł był zapach. Zrujnowanego drewnianego domu, własnego potu, ziół i... jeszcze kogoś. Przyjaciela. Człowieka i nie całkiem.
- Remus!
- Obudziłeś się! - Remus złapał go za ramiona, potrząsnął mocno. - Żyjesz!
- Tak... - Syriuszowi mało nie zakręciło się w głowie. Remus pachniał nieprzespaną nocą, strachem, łzami - ale także czymś krzepiącym i dobrym. - A jak chłopaki?
- Jeszcze się nie obudzili. Chcesz herbaty?
- Głodny jestem - Syriusz zdziwił się słysząc własny głos, głód był bowiem ostatnią rzeczą, jaką mógłby teraz odczuwać. Kiedy jednak wypowiedział te słowa, poczuł ssanie w żołądku.
- Przewidziałem to - Remus troskliwie odwinął z papieru bułkę z żółtym serem i podał mu. - Masz - jednym skinieniem różdżki wyczarował gorącą wodę w czajniku i zaparzył herbatę. - To ci dobrze zrobi.
- Dzięki - Syriusz rzucił się na jedzenie. Bułka była wczorajsza, pachniała masłem i czerstwym pieczywem, pomieszanym z wonią zgniecionego sera, mimo to gryzł ją wielkimi kęsami i połykał prawie nie żując. - O Boże, jaki jestem głodny.
- Mamy jeszcze trochę czasu - Remus spojrzał na zegarek. Podniósł z podłogi śpiwór i kilka poduszek i przygotował pod ścianą prowizoryczne posłanie. - Prześpij się, widzę, że ledwo patrzysz.
- Chciałbym być przy tym, jak oni się obudzą - Syriusz wskazał głową przewracających się jakby w niespokojnym śnie Jamesa i Petera. - Już chyba wracają.
- Skąd wracają? - zapytał cichym głosem Remus.
- Opowiem ci, wszystko ci opowiem - Syriusz przebiegł w myślach wszystko, co czytał o animagii, nigdzie jednak nie przypominał sobie zakazu mówienia komuś o swoich wizjach. - Ale jak trochę odpocznę.
- Jasne - Remus przyglądał się, jak rozpina guziki szaty. - Daj, pomogę ci. A cóż to takie mokre?
- Co mokre? - Syriusz pomacał przód swej szaty, potem powąchał go. - O ten zbereźnik, zsikał mi się...
- Kto?
- Łapa. Malutki, jeszcze prawie ślepy. Widziałem go - Syriusz zdjął przez głowę szatę, okrył się kocem. - Długo to trwało?
- Dosyć długo. Teraz jest niedziela, piąta po południu. Poczekamy, aż się chłopaki pobudzą, prześpimy się, i pójdziemy na śniadanie - Remus starał się tym gadaniem o zwykłych sprawach zamaskować niepokój i coraz bardziej rosnącą ciekawość. Oho, Peter już zaczyna - dodał, widząc, że Pettigrew dźwiga się na rękach i trzęsie głową, próbując odpędzić resztki nękających go zwidów. - Glizdogon! Glizdogon, obudź się!
- Po co? - zapytał całkiem przytomnie Peter, otwierając jedno oko. - Już siódma?
- Nie - Remus zrobił kolejną herbatę i podał mu. - Wypij to, i możesz chrapać dalej.
Ostatni obudził się James. Otworzył oczy i długo, długo wpatrywał się w obwieszony pajęczynami sufit. Wreszcie powiedział tylko jedno słowo, ale za to takie, że Remus i Syriusz zerwali się na równe nogi.
- Co się stało?!
- Nic - James usiadł, zamknął oczy, by trochę stłumić zawroty głowy. - Szkoda, że już się skończyło.
- Wypij to i w kimono - Remus wypełnił do końca swoją samarytańską misję. - Zdążymy się jeszcze trochę przespać.
Kiedy ponownie się obudzili, przez okiennice Wrzeszczącej Chaty wpadało światło. Remus zerwał się szukając zegarka, wpadł na niego James, który właśnie szukał okularów, a obaj zderzyli się z szukającymi swoich różdżek Peterem i Syriuszem.
- Chłopaki, jest punkt ósma!!! - rozdarł się rozpaczliwie Remus. - Co mamy pierwsze, wróżbiarstwo... Niech to licho, Trelawney pewnie myśli, że się jej sprawdziła przepowiednia i zeżarły nas mantykory...
- Ale się rozczaruje, bidula - mruknął James, dopinając guziki szaty. - Łapa, uczesz się! Wyglądasz, jakbyś spał na sianie.
- Ty jeszcze lepiej - Syriusz nerwowo przygładził włosy. - Lecimy!!!
Wpadli do korytarza. James momentalnie wysunął się na czoło, biegł pierwszy, co chwilę oglądając się na pozostawionych w tyle kolegów.
- Ale pruje, niech go licho - dyszał Peter. - Gdzie ty się, Rogaty, tak spieszysz?.. Do Sybilli ci pilno? Remus nie mówił nic. Od dłuższego czasu obserwował Syriusza obwąchującego wszystko z iście psią gorliwością, teraz James gnał jak jeleń... Był ciekaw, czym zaskoczy go Glizdogon.
Okazało się to pod Wierzbą Bijącą - Peter wyszedł pierwszy i tak zwinnie przemknął do zbawczego sęka, że drzewo nie zdążyło go nawet dotknąć. Gałęzie zamarły i czterech spiskowców wydostało się na zasypane śniegiem błonia. Kiedy dopadli wieży Sybilli było wpół do dziewiątej. Bez tchu wspięli się po drabinie na górny pomost i stanęli przed obliczem nauczycielki wróżbiarstwa, która na ich widok wypuściła z rąk szklaną kulę. Gdyby nie Lilka, która jednym zaklęciem zatrzymała kulę na dziesięć centymetrów nad podłogą, wizja profesor Trelawney zmieniłaby się w kryształowy śmietnik. Sybilla pisnęła przeraźliwie, a potem wycelowała w czterech przyjaciół długi, kościsty palec z jeszcze dłuższym szmaragdowym paznokciem.
- Co wy sobie myślicie?! - zapytała głosem rozzłoszczonej harpii, tracąc w jednej sekundzie całą swą nieporadną łagodność. - Przychodzicie pod koniec lekcji, wpadacie niszcząc aurę, przez was tak się zdenerwowałam... Ach... - Sybilla Trelawney przypomniała sobie, że subtelnym wróżkom nie wypada wydzierać się, jakby były profesorami eliksirów. - Co najmniej przez tydzień nie odbuduję swojej aury, wszystkie przepowiednie będą na nic - tu nie tylko czwórka przyjaciół, lecz i reszta klasy spojrzała po sobie, wymieniając porozumiewawcze uśmieszki.
- Przepraszam, pani profesor, zaspaliśmy - tłumaczył James. - Uczyliśmy się wczoraj do późna...
- Nie kłam, Jamesie Potter! - profesor Trelawney znowu wycelowała w niego szmaragdowy paznokieć. - Widziałam was wczoraj w mojej kuli, siedzieliście "Pod Trzema Miotłami" aż do zamknięcia gospody! Nie, moi drodzy, tego już za wiele. Przyjdziecie do mnie dziś wieczorem, zasłużyliście na porządny szlaban.
- Żeby tak jeszcze wiedziała za co - mruknął James, gdy schodzili po drabinie, bo tymczasem lekcja dobiegła końca. - Świetnie się bawiłem pod "Trzema Miotłami", a wy, chłopaki?


Rozdział ósmy

Gdy Remus Lupin wyszedł z Wrzeszczącej Chaty, było już po lekcjach. Wstąpiwszy do pani Pomfrey na rutynowe badania, poszedł prosto do wieży Gryffindoru. Ku swojemu zdziwieniu w pokoju wspólnym nie spotkał żadnego z przyjaciół - wszyscy Gryfoni zgodnie twierdzili, że po ostatniej lekcji James i Peter pomaszerowali prosto do dormitorium, a Syriusz gdzieś znikł.
Remus powlókł się na górę. W dormitorium panował zwykły o tej porze bałagan, na kilometr jednak można było wyczuć, że stało się coś niezwykłego. I raczej niezbyt miłego - sądząc z przygnębienia Jamesa i przerażenia na twarzy skulonego na krzesełku Petera.
- Co się stało? - Remus najpierw starannie zamknął drzwi. - Gdzie Syriusz?
- Ojejku, Lunatyk, zabijesz nas - lamentował James. - Wiesz, co ten idiota zrobił?
"Idiota", czyli Peter Pettigrew, skulił się jeszcze bardziej i widać było, że gdyby się zmieścił, chętnie wlazłby pod swoje krzesło.
- Co jest? - Remus pomyślał, że jedyne, o czym w tej chwili marzy jest pójście do łóżka. - Macie miny, jakbyście podpalili Hogwart.
- Gorzej - James rzucił biednemu Peterowi jeszcze jedno mordercze spojrzenie i kontynuował: - Ten mały kretyn oddał dziś rano do pralni moją szatę. Wiesz, co miałem w kieszeni.
- Mapa - Remus, o ile to było możliwe, zbladł jeszcze bardziej. - Musimy lecieć do pralni...
- Nie da się - James pokręcił głową. - Peter był tam przed godziną i narobił tyle zamieszania, że ściągnął Filcha. Teraz Filch sterczy skrzatom nad głową i mowy nie ma, żeby cokolwiek wydostać. Mapa poszła w diabły.
- Ja nie wiedziałem - odezwał się zgnębiony Peter. - Sprawdzałem kieszenie, wszystko ci wywaliłem na łóżko...
- A o wewnętrznej ściśle tajnej zapomniałeś - dokończył James. - Pamiętasz, co mówi Holz? Zapomnieć to możesz zjeść obiad albo iść do kibla. Wszystko inne musisz pamiętać.
- Trzeba coś zrobić - przerwał mu Remus. - Gdzie jest Łapa?
- McGonagall wzięła go, żeby jej pomógł porządkować rzeczy do ćwiczeń z transmutacji. Wiesz, te tam czajniki, guziki... - wyjaśnił James. - Każde spotkanie z nią to gorzej niż szlaban.
- Trzeba wywabić Filcha z pralni - powiedział zdecydowanie Remus. - Skrzaty najlepiej też. Została ci jeszcze jakaś łajnobomba?
- Ja mam! - Peter uszczęśliwiony, że może się na coś przydać wyjął spod łóżka papierową torbę. - Ostatnia.
- Dobrze - Remus niespodziewanie dla wszystkich, a najbardziej dla samego siebie, objął komendę. - Rogacz, czy mógłbyś?..
- Jasne! - James już sięgał po pelerynę niewidkę. - Rzucę ją w kuchni, skrzaty zaraz tam polecą a Filch za nimi... Ty załatwisz pralnię?
- Tak. Tym bardziej, że gdyby któryś skrzat został...
- Wiem - zgodził się James. Skrzaty domowe z niejasnych powodów wyczuwały, kim jest Remus, a że z natury były płochliwe, profilaktycznie wiały przed nim aż się kurzyło. - Poznasz moją szatę? Ta stara, z plamą na rękawie.
- Poznam. Leć już! Glizdogon - Peter spojrzał na niego przerażony, oczekując następnych wyrzutów czy pretensji. - znajdź Irytka i powiedz mu, że w kuchni coś strasznie śmierdzi. A potem leć do pralni i wrzaśnij to samo pod drzwiami.
- Dobrze. Lunatyk... Ja naprawdę nie chciałem.
- Gdybyś chciał, już byś nie żył - mruknął Remus, ale zreflektował się. - Dobra jest, mały. Najważniejsze teraz, to odzyskać mapę.
"To niesprawiedliwe - myślał Peter biegnąc korytarzem. - Syriusz ciągle pakuje nas w jakieś kłopoty, a nikt nie ma do niego pretensji. Wszyscy są przeciwko mnie, nawet James. Dobrze, że nie ma Syriusza, ten by mi dopiero dał... Gdzież się podział ten przeklęty poltergeist?"
- Irytek!
- Czyżbyś wołał Irytka? - usłyszał nad sobą znajomy, lecz tym razem lekko speszony głos. Sir Nicholas de Mimsy-Porpington chował właśnie za siebie wielki miecz, którym najwyraźniej próbował odciąć sobie do reszty niezupełnie odciętą głowę. - Nic z tego - wyjaśnił zażenowany. - Duchy nie mogą... no, wiesz czego.
- Wiem - przytaknął nieuważnie Peter. - Czy nie widział pan Irytka?
- Ostatni duch, jakiego chciałbym widzieć - przezroczysta twarz Prawie Bezgłowego Nicka skrzywiła się z niesmakiem. - O ile coś zrozumiałem z jego paplaniny, wybierał się postraszyć waszego przyjaciela. Zapomniałem, jak on się nazywa, wiesz, ten wysoki z bródką...
- Wysoki z bródką? - Peter spojrzał na niego zdumiony.
- Tak, on jest teraz gajowym, czy leśniczym - wyjaśnił beztrosko Nick. - Nigdy nie pamiętam.
- Hagrid! - Peter parsknął śmiechem na myśl, że dżunglę na twarzy Hagrida można nazwać "bródką". - No to się źle wybrał, Hagrid jest łagodny, ale jak się zdenerwuje... Biedny Irytek.
- A, to już jego sprawa i gajowego - odparł sentencjonalnie Prawie Bezgłowy Nick. - Ale po co ci był Irytek? Chcesz zarobić szlaban?
- Nie, potrzebuję, żeby powiedział panu Filchowi, że w kuchni coś śmierdzi. To jest święta prawda - dodał szybko. - Ale ja mam u pana Filcha krechę, więc wolę się nie narażać.
- To ja powiem - Prawie Bezgłowy Nick lubił uczniów i czasem wybawiał ich z kłopotów. - Gdzie go znajdę?
- W pralni.
- Zrobione - duch porozumiewawczo zmrużył oko. - W zamian prosiłbym cię, żebyś nikomu nie mówił, że ja... no, wiesz, z tym mieczem. Śmialiby się ze mnie.
- Obiecuję - Peter podziękował mu i pobiegł w stronę pralni. Mieściła się ona na pierwszym poziomie lochów, dwa piętra nad pracownią eliksirów. Zza wielkich, dębowych drzwi nie dobiegał żaden odgłos, więc Peter ostrożnie zbliżył oko do dziurki od klucza. W środku nie było nikogo. Wszedł i nie zastanawiając się zaczął grzebać w wielkim koszu z napisem "Gryffindor".
- Nie trudź się, już znalazłem - usłyszał nad sobą znajomy głos. Remus wyszedł zza ogromnej, blaszanej kadzi, w której podgrzewano wodę. - Schowałem się, bo myślałem, że Filch wraca.
- Masz mapę, to wiejmy - Peter trwożnie obejrzał się w stronę drzwi.
- Nie tak szybko - Remus uśmiechnął się. - Widziałem tutaj coś jeszcze. Jak mi pomożesz, może to znajdziemy.
- Gdzie mam szukać?
- Stań przy drzwiach, jakby ktoś szedł, to powiedz - Remus wrócił do przerwanej jego przyjściem czynności, to znaczy do przeszukiwania kosza z brudami oznaczonego napisem "Slytherin". - Powinny gdzieś tu być...
- Ale co?
- Potem ci powiem, będziesz miał niespodziankę - głos Remusa dobiegał jakby z bardzo głębokiego dna. - Pilnuj.
Peter wyjrzał na korytarz. Był on zupełnie pusty, najwyraźniej Filch wraz ze skrzatami robili obławę na niewidzialnego autora kuchennej dywersji. Peter wsunął się za drzwi, tak, by móc obserwować schody. Nie przewidział jednak, że zagrożenie może nadejść z drugiej strony korytarza. Niesłyszalne kroki, szybki ruch, gwałtowne otwarcie drzwi...
- Remus, uważaj! - zdążył wrzasnąć, i w tym samym momencie uświadomił sobie, że właśnie wpakował przyjaciela w kłopoty. I to poważne, sądząc po minie stojącego przed nim profesora Neglecta, nauczyciela samoobrony przed czarną magią. Już sama powierzchowność profesora mogła napędzić stracha: Neglect nosił czarno szpakowatą, rozwichrzoną brodę, długie, nigdy nie czesane włosy i wyświecone szaty, pokryte tłustymi plamami. Wielki, pokryty wągrami nos i solidna żałoba za paznokciami dopełniały obrazu.
- Co tu się dzieje? - bas Neglecta wypełnił cały loch. - Wyjdź zza tej kadzi, Lupin, widzę cię doskonale. A więc to wy.
- My tylko chcieliśmy coś odzyskać, żeby się nie zniszczyło w praniu - próbował tłumaczyć Peter.
- Przed chwilą wezwał mnie pan Filch, mówiąc, że coś śmiertelnie wystraszyło skrzaty, myślałem, że bogin albo zmora - Neglect zdawał się w ogóle go nie słuchać. - Lupin, ile razy cię mam uczyć, że niektóre rodzaje stworzeń są bardziej podatne na irracjonalne lęki niż człowiek?
- Wiem, panie profesorze. Nie chciałem ich wystraszyć. Miałem w kieszeni ważne notatki - łgał Remus, modląc się w duchu, by Neglect nie zauważył wybrzuszenia na przodzie jego szaty, pod którą w ostatniej chwili udało mu się schować znalezioną rzecz.
- Trzeba było poprosić pana Filcha - pouczył go Neglect. - Chociaż po tym, jak wasz kolega rzucił w kuchni łajnobombę, wątpię, żebyście jeszcze mogli go o coś prosić. Co się stało? - zapytał, widząc, że Remus blednie i chwyta się ręką za brzeg kadzi. - Czyżby Potter był z wami w zmowie?
- Nie, panie profesorze. Wczoraj była pełnia... źle się czuję.
- Ale narobić zamieszania na całą szkołę to miałeś siły? - Neglect generalnie nie przepadał za swoimi uczniami, Remus jednak miał u niego doskonałe stopnie i z tego powodu był traktowany nieco lepiej. - Gryffindor stracił właśnie dwadzieścia punktów - po raz pierwszy od początku tej rozmowy zaszczycił spojrzeniem Petera Pettigrew. - Wracajcie do wieży.

~~@~~

- Wybiegałem z kuchni, kiedy wpadł do niej Irytek - opowiadał czerwony z emocji James, malując dla uspokojenia sześćdziesiąty szósty kwiatuszek na osiemdziesiątym piątym nocniku. - Jeszcze go takiego nie widziałem, był cały w dżdżownicach, jakby ktoś go przeciągnął przez kanał w ogrodzie... zatrzasnął drzwi i przyciął mi pelerynę. Wtedy przyleciał Filch ciągnąc za sobą Neglecta, bełkotał coś o skrzatach i boginie w pralni. Oczywiście obaj natychmiast mnie nakryli, a że przy okazji napatoczył się Łapa...
- Ja tam byłem przypadkiem - zaprotestował z godnością Syriusz. - Przez McGonagall zjadłem tylko połowę obiadu, więc szukałem jakiejś repety. Ale jak powąchałem ten smród, od razu mi się odechciało.
- Czyli znowu mamy przechlapane całą czwórką - stwierdził pogodnie Remus. - Nic to, chłopaki. Zdobyłem za to coś, co może nam się przydać.
- I odzyskaliśmy mapę - dodał żarliwie Peter. - Lunatyk, a czego ty właściwie szukałeś?
- Tego - Remus nieznacznie sięgnął do torby i wyjął jakieś zawiniątko. - Tylko błagam, nie rozkładajcie tego tutaj.
- Czarne w srebrno-zielone wężyki! - zapiał z radości Syriusz. - Jakiś nadgorliwy Ślizgon nosi superslytheriński podkoszulek!
- Nie podkoszulek - Remus uśmiechnął się szelmowsko. - Kalesony. W dodatku popatrzcie - odwinął brzeg czarno-srebrno-zielonej dzianiny - co tu jest wyszyte?
- ESeS - przeczytał Peter. - Chcesz powiedzieć, że to...
- Nasz oślizgły przyjaciel! - Syriusz zawył tak, że w pokoju wspólnym na moment zapanowała cisza, a głowy połowy Gryfonów zwróciły się w ich stronę. - Remus, jesteś genialny! Wciągniemy to na maszt przed zamkiem!
- Albo jeszcze co innego - Remus znów się uśmiechnął. - Poczekamy. Bo właściciel chyba się nie przyzna, że mu coś zginęło.
- Nacieszyliście się już? - zapytał James odstawiając na bok osiemdziesiąty piąty nocnik.
- A co? - Peter, a za nim Syriusz i Remus spojrzeli na niego z niepokojem. James sięgnął do torby i z zeszytu do zaklęć wyjął kawałek pergaminu, który rzucił na stół.
- A to - powiedział krótko. - Znalazłem w zeszycie.
- "Wasz szlaban rozpoczyna się dzisiaj o dwudziestej pierwszej w Zakazanym Lesie. Zbiórka przed chatą gajowego" - przeczytał Syriusz. - I jeszcze podpis... - schylił się nad pergaminem i nagle najniespodziewaniej dla wszystkich wybuchnął szaleńczym śmiechem.
- Na mózg ci padło? - zainteresował się życzliwie James.
- Nie! Zobaczcie, co on tu napisał: "Neglectus magister"... Neglectus, bo skonam... Mistrz Neglectus... Lepiej byłoby "Niechlujus", albo "Nygus", jak już koniecznie chciał po łacinie...

Rozdział dziewiąty

Był piękny, kwietniowy dzień. Ferie wielkanocne rozpoczęły się dla czterech przyjaciół dokładnie przed godziną, kiedy wysiedli z hogwarckiego ekspresu na dworcu King's Cross. Nieczęsto zdarzała się taka gratka - na dworcu czekała na nich mama Remusa, która obiecała, że zanim odwiezie ich do domów (Peter, który mieszkał najdalej, miał udać się w drogę Błędnym Rycerzem), pozwoli im spędzić całe pół dnia na zakupach.
- Idę do pani Malkin - zapowiedziała, gdy tylko przekroczyli próg Dziurawego Kotła. - Chodźcie no tu, chłopcy - zlustrowała ich uważnym spojrzeniem, wreszcie znalazła ofiarę. - Syriusz! Idziesz ze mną. Ta szata niedługo sama z ciebie zleci.
- Ale proszę pani, ona jest jeszcze w porządku - bronił się Syriusz, wiedział jednak, że to bezcelowe. Mama Remusa uwielbiała kupować ciuchy, a ponieważ jej synowi nie mieściły się już w kufrze, co jakiś czas ofiarami tej manii padali także jego przyjaciele. - Może trochę za krótka, ale znam zaklęcie wydłużające...
- Wyrosłeś z niej już co najmniej miesiąc temu - nie dawała za wygraną pani Lupin. - Poza tym ma przetarte mankiety, w kieszeniach masz co najmniej dwie dziury, i mogę się założyć, że przez ostatni semestr chodziłeś w tej szacie na lekcje eliksirów.
- Pani to jak detektyw - Syriusz nie próbował nawet zgadnąć, jakim cudem mama Remusa wie o jego dziurawych kieszeniach. - Ale może później? Tak strasznie mnie ciągnie do sklepu sportowego...
- Właśnie, mamo, mają nowe komplety piłek, w "Proroku" była reklama - poparł go Remus. - A Peter musi wstąpić do Eylopa, bo go Lilka prosiła o odżywkę dla szczurów... Auć! - syknął kopnięty w kostkę. - No co, nieprawdę mówię?
- Dobrze, wobec tego zajrzymy tam przed odjazdem - mama Remusa w gruncie rzeczy ucieszyła się, że będzie miała pretekst do odwiedzenia ulubionego sklepu aż dwa razy. - Podobno na dzisiaj zapowiadali jakieś atrakcje.
Syriusz wywrócił oczy do góry, ale nie powiedział już nic i w chwilę potem biegli wzdłuż Pokątnej, byle dalej od szyldu "Szaty na wszystkie okazje". Po ulicy przewalały się tłumy czarodziejów i czarownic, ściągniętych tutaj zarówno gorączką przedświątecznych zakupów jak i pięknym, ciepłym dniem.
- To gdzie najpierw? - zapytał Peter, gdy zadyszani przystanęli przed sklepem Eylopa.
- Najpierw quidditch - zawyrokował James. - Potem Eylop, potem zajrzymy do Esów-Floresów. Potem ja muszę do apteki... Patrzcie!
Obejrzeli się i znieruchomieli. Brzegiem chodnika szła w ich stronę przedziwna postać. Była to wysoka, rudowłosa dziewczyna w marszczonej, trochę zbyt głęboko wyciętej bluzce, szerokiej spódnicy i trzewikach na wysokich obcasach, które jeszcze dodawały jej wzrostu. Pchała przed sobą ręczny wózek pełen misek, baryłek i koszy, w których przy każdym ruchu coś chrobotało. Nie to było jednak najdziwniejsze. Najdziwniejsze było to, że dziewczyna była duchem. Przez jej twarz i postać, a nawet przez burzę rudych włosów widać było ulicę, drzewo, wejście do banku Gringotta, reklamę apteki...
- Świeże kraby, małże, żywe małże! - zawołała dziewczyna. Miała irlandzki akcent i dźwięczny, nawykły do wołania głos. - Małże, żywe małże!...
- Małże w kwietniu? - zdziwił się Syriusz. - Przecież...
- Cicho -James dał mu znak, by zamilkł, a sam podszedł do dziewczyny. - Dzień dobry, Molly.
- No nareszcie - śmiech dziewczyny był równie dźwięczny, jak wołanie. - Nareszcie ktoś mnie poznał. Witaj, piękny paniczu. Myślałam, że nikt tu o mnie nie słyszał.
- Raczej nie skojarzył - roześmiał się James. - Pozwól, to moi przyjaciele, Syriusz, Remus i Peter. Chłopaki, przecież to Molly Malone!*
- A pewnie, że ja - dziewczyna znów się roześmiała. - Małże, żywe małże!
- Ale przecież pani nie żyje - Peter na wszelki wypadek wolał być uprzedzająco grzeczny. - Więc jak te małże mogą być żywe?
- Nie wiem jak, chłopczyku, ale są - Molly wskazała mu jedną z chroboczących misek. - A ja, jak wiecie, umarłam na febrę. I taki był koniec słodkiej Molly Malone... - zanuciła dość głośno. - A może kupilibyście małży? Bardzo tanio, cztery tuziny za sykla.
- Rzeczywiście tanio - przyznał James. - Czemu wobec tego nikt ich nie kupuje?
- Bo są żywe - Molly roześmiała się. - Jeśli je kupisz, będziesz je musiał zjeść. Zjecie cztery tuziny surowych małży na każdego?
- O Boże, nie - Syriusz nienawidził wszelkich owoców morza. - Za nic!
- A kto ich nie zje, tego czeka przykra niespodzianka - dodała Molly, uśmiechając się złowieszczo. - Pamiętajcie, to ja jestem martwa. One są żywe, i jeśli ich nie zjesz w ciągu kwadransa...
- To my może podziękujemy... - Peter przezornie schował się za Syriusza. - Mamy mnóstwo zakupów. Do widzenia pani!
- Do widzenia, młodzi panowie! - Molly pomachała im widmową dłonią. - Małże, żywe małże!
- Jakbym nie miał dość duchów w Hogwarcie - Peter otrząsnął się, zerkając przez ramię, czy na pewno odeszli dość daleko. - Po coś z nią gadał?
- Bo wyglądała, jakby miała na to ochotę - wyjaśnił z prostotą James. - Gorzej, że nam się czas kurczy. Idziemy do sportowego, a potem każdy załatwia swoje sprawy, ja aptekę, Peter Eylopa... A ty, Remus?
- A, rozejrzę się - niedbały ton Remusa Lupina był stanowczo zbyt swobodny, by nie wydawało się to podejrzane.
- Źle skończysz, młody człowieku - westchnął z ojcowska James i wmaszerowali w oszklone drzwi sklepu, nad którym wznosiła się monstrualnych rozmiarów miotła.

~~@~~

James, Syriusz i Peter skończyli swe zakupy dokładnie w tym samym czasie, toteż całą długość ulicy Pokątnej pomiędzy apteką a sklepem pani Malkin przemierzyli razem, rozglądając się, czy nie spotkają gdzieś Remusa.
- Gdzież ten Lunatyk wsiąkł - burczał James, zaglądając bez większego przekonania do sklepu z magiczną biżuterią. - Mantykora go porwała, czy co?
- Zakochał się w Molly i poleciał do pięknego Dublina - zażartował Peter. - O cholibka, patrz!
James spojrzał. Widok nie napawał optymizmem. Przed sklepem madame Malkin stała pani Lupin, a przed nią Remus z miną, jakby właśnie złapał go Filch.
- Remus, zapowiadam ci, że jeśli jeszcze raz pojawi się na Nokturnie bodaj twój cień, zapomnę, że masz piętnaście lat i spiorę cię na kwaśne jabłko. Wiesz, że nie wolno ci zbliżać się do niczego, co choćby pachnie czarną magią - pani Lupin była naprawdę bardzo zdenerwowana. - Te kłopoty, które mamy z Ministerstwem Magii, w zupełności nam wystarczają. Nie musisz nam dodawać nowych. O, jesteście... - ponad głową syna zobaczyła jego przyjaciół, którzy zatrzymali się niepewni - podejść czy nie. - Mam nadzieję, że nie byliście z tym gagatkiem na Śmiertelnym Nokturnie?
- Nnie... - bąknął Peter.
- I wasze szczęście. Zrobiliście już wszystkie zakupy?
- Tak... to znaczy właściwie jeszcze nie... - zaczął James, lecz mama Remusa przerwała mu wpół słowa:
- No to macie piętnaście minut na kupienie tego, co wam brakuje. A potem idziemy wszyscy do pani Malkin. Dzisiaj w jej sklepie będzie pokaz mody!
- O Morgano... - jęknął James, a Syriusz zachwiał się, jakby miał zemdleć. Pani Lupin roześmiała się.
- To naprawdę nic strasznego, zobaczycie, może być całkiem zabawnie.
- Maaamo, zlituj się - jęknął Remus, zerkając przez ramię, czy przyjaciele już się rozbiegli, czy zrobią to dopiero za chwilę. - Czy naprawdę musimy tam z tobą iść? Poczekamy u Fortescue, albo zajrzymy do Esów-Floresów...
- Albo na Śmiertelny Nokturn? - pani Lupin spojrzała na syna surowo. - Nic z tego, Remy. Pójdziecie ze mną do madame Malkin, to w końcu tylko pół godziny.
- O Boże, mamo, nie róbże nam takiego wstydu... Pokaz mody! Będą nas pokazywać palcami do końca szkoły.
- Będzie taki tłum, że nawet nikt was nie zauważy. No, rozchmurz się. Potem pójdziemy wszyscy na lody, stawiam waszej paczce podwójne porcje.
- O! Dziękujemy - Syriusz wiedział, w którym momencie oprzytomnieć. - To bardzo miłe, że nas pani zaprasza.
- A co mam z wami, urwisami, robić - mama Remusa żartobliwie zwichrzyła mu włosy. - No, za piętnaście minut meldujecie mi się pod butikiem.
- Chłopaki, ja się zabiję - jęknął Remus, gdy mama oddaliła się na bezpieczną odległość. - Jakiś kretyn wpadł do pani Malkin z rewelacją, że widział ucznia Hogwartu wychodzącego od Borgina. Oczywiście mama zaraz się domyśliła, że to byłem ja... no i mam teraz przechlapane. Dobrze, że mi nie kazała obiecać, że więcej tego nie zrobię... Ale za to musimy z nią iść na ten przeklęty pokaz mody. Przepraszam, że was tak wpakowałem...
- Przeżyjemy - stwierdził grobowym tonem James. - Ale gdyby nie te podwójne lody, już by było po tobie.
- Ach, ta dzisiejsza młodzież, nic, tylko słodycze - odezwał się pełen afektacji głos. Odwrócili się jak na komendę - za nimi stał młody mężczyzna, ubrany w jasnobłękitną szatę czarodzieja z dyskretnymi, złotymi guziczkami. - Czy nikt nie powiedział wam, że od słodyczy psują się zęby?
- Nie, jesteś pierwszy - odciął się James, lecz nieznajomy wydawał się wcale tego nie słyszeć, bo wciąż uśmiechał się promiennie. Był niemożliwie wprost przystojny, wysoki, o regularnych rysach i pięknych, falujących blond włosach. Miał najwyżej dwadzieścia lat i James jak przez mgłę pamiętał kogoś podobnego wśród dawnych absolwentów Hogwartu. Za nic w świecie jednak nie mógł sobie przypomnieć jego nazwiska.
- Idziecie na pokaz mody, chłopcy? - oczy nieznajomego były wprost absurdalnie błękitne. - Rzeczywiście, wyglądacie, jakby się wam przydało trochę porządnych ubrań.
- A co, nie podoba ci się? - Syriusz założył ręce do tyłu tak, by nie było widać, że ma przetarte mankiety.
- Pewnie, że nie - chłopak roześmiał się, ukazując nienagannie białe zęby. - Ani w tym stylu, ani kompozycji... No, ty jeszcze jako tako wyglądasz - obrzucił uważnym spojrzeniem nową szatę Remusa. - Ale czemu jesteś taki śmiertelnie blady? Miałeś spotkanie z wampirem? A może z wilkołakiem, cha,cha,cha... powinieneś skorzystać z kwarcówki albo solarium.
- Dzięki, nie tym razem - Lupin wzruszył ramionami. - Do kosmetyczki też się nie wybieram.
- A szkoda, bo wszyscy macie okropne pryszcze - nieznajomy spojrzał na nich z dezaprobatą. - Coś strasznego, jak ta młodzież kompletnie nie umie dbać o siebie.
- Wrócimy do Hogwartu, to nas pani Pomfrey poratuje ropą z czyrakobulwy - wtrącił obronnym tonem Peter. - A ty co, jesteś kącikiem porad w tygodniku "Wiedźma"?
- Nie "Wiedźma", a "Czarownica" - poprawił go tamten. - I rzeczywiście, mam nadzieję zostać kiedyś jego konsultantem.
- Powodzenia - James i Syriusz wymienili wiele mówiące spojrzenia.
- Ale najpierw chciałbym coś osiągnąć na polu zwalczania czarnej magii - nieznajomy zdawał się nie dostrzegać ich min. - Czuję, że właśnie to jest moim powołaniem.
- Remus, coś dla ciebie - wyrwał się Peter i umilkł pod karcącym wzrokiem Lupina. - No co, ja tylko powiedziałem...
- No proszę, byłem pewien, że spotkam w tobie pokrewną duszę - nieznajomy wziął Remusa pod ramię i nie speszyło go nawet to, że "pokrewna dusza" gwałtownie się wzdrygnęła. - Tak, mój drogi, stosowny wygląd to dla czarodzieja podstawa... ktoś, kto broni innych przed czarną magią powinien wzbudzać zaufanie.
- Masz nadzieję to osiągnąć? - zapytał Remus, dyskretnie uwalniając łokieć.
- Remus, Remus, Remus... - nieznajomy uśmiechnął się, po raz kolejny demonstrując reklamę pasty do zębów. - Jeśli chcesz, mogę dać ci kilka lekcji. Jestem pewien, że dużo byś skorzystał.
- Może niekoniecznie... - wymamrotał Remus.
- Oczywiście, wiem, że małym chłopcom nie wolno nawet zbliżać się do tajemnic czarnej magii... - nieznajomy uśmiechał się protekcjonalnie, nieświadomy, że czterem przyjaciołom właśnie drgnęły w kieszeniach różdżki, a Syriuszowi dodatkowo otworzył się składany nóż. - Ale cóż mogą zakazy? Sam nie dalej jak przed chwilą widziałem ucznia Hogwartu wychodzącego z jednego z tych podejrzanych sklepów na Śmiertelnym Nokturnie... Wyobraźcie sobie, że gdy powiedziałem o tym u pani Malkin, wszyscy byli oburzeni. Jedna klientka tak się tym zdenerwowała, że wyszła... a przecież to normalne, że młodzież garnie się do wszystkiego, co zakazane...
James, Syriusz, Remus i Peter wymienili znaczące spojrzenia. Och, gdyby mieć tutaj pelerynę-niewidkę... Albo gdyby już byli animagami... Z błękitnookiego przystojniaka poleciałyby wióry. Niestety, wszystko wskazywało na to, że do końca wizyty na Pokątnej mama Remusa będzie ich trzymać na bardzo krótkiej smyczy.
- Do zobaczenia, chłopcy - nieznajomy spojrzał na bardzo błyszczący złoty zegarek. - Muszę się przygotować. Do widzenia u pani Malkin!
- A bodaj ci droga krzakami zarosła - powinszował mu szczerze James.
- Dokładnie - przytaknął Peter. - Panowie, co robimy?
- A co możemy? - warknął Syriusz. - Ten ptyś z pianką zasługuje, żeby go zamienić w trolla... A my musimy iść na jakiś cholerny pokaz mody.
- Chłopcy, idziecie? - pani Lupin zmaterializowała się jak na zawołanie. - Chodźcie, mamy najlepsze miejsca.
Butik pani Malkin wyglądał zupełnie inaczej, niż zwykle. Manekiny krawieckie i wieszaki z tysiącem szat i sukien odsunięto na boki, środek sklepu, naprzeciw wielkiej szyby wystawowej, zajmował szeroki podest odgrodzony aksamitnym, czerwonym sznurem. Wokół podestu stało już ze trzydzieści osób, w większości kobiet, choć kilka z nich przyprowadziło także swoich mężów.
- Patrz, ci faceci mają takie same miny jak my - szepnął Peter wprost do ucha Syriusza.
- Ciekawe, na czym ich złapali - mruknął Syriusz. - Nie widzę naszego ptysia...
- Stańcie tu - pani Lupin wskazała im miejsce u krótszego końca podestu. - Będziemy mogli widzieć wszystkie modele od przodu... Przy okazji zobaczycie parę ładnych dziewczyn.
- A skąd one będą wychodzić? - zapytał Remus. Podest kończył się, a właściwie zaczynał na szybie wystawowej.
- Zobaczysz, kochaneczku - zachichotała pani Malkin, która właśnie wyszła ze swego kantorka w tyle sklepu. - Będzie mnóstwo atrakcji...
Tłum gęstniał. W sklepie zaczynało już powoli brakować miejsca, spory tłumek widzów zgromadził się też na ulicy, po drugiej stronie szyby wystawowej. Madame Malkin, cała w uśmiechach, przechadzała się wzdłuż wybiegu, zagadując do znajomych. Mama Remusa należała do jej stałych klientek, toteż czterej udręczeni przyjaciele dowiedzieli się przy okazji, że pokaz rozpocznie się już zaraz, za chwileczkę, że prezentowane będą modele z kolekcji wiosennej i letniej, i że zapowiedział swoje przybycie - pani Malkin mówiąc o tym zniżyła głos - naprawdę specjalny gość.
Wreszcie rozmowy ucichły. Zegar w głębi sklepu wybił piątą. Madame Malkin zręcznie wskoczyła na podest, jej czarna, jedwabna szata zamigotała brązowawymi refleksami, idealnie pod kolor naszyjnika z tygrysich oczek.
- Witam państwa serdecznie na wiosennym pokazie mody z kolekcji Malkin Diagon Alley - zaczęła. - Dziś pokażemy państwu, co nosi się w magicznym świecie tej wiosny, i czym zaskoczy nas tegoroczne lato. Będą państwo mieli okazję obejrzeć najnowsze tendencje mody damskiej, męskiej, a także, uwaga! młodzieżowej, którą prezentować dziś będzie nasza wschodząca gwiazda, najprzystojniejszy młodzieniec magicznej Anglii, sam Gilderoy Lockhart!!!
Madame Malkin odwróciła się w stronę szyby wystawowej, wyciągając rękę. Z szyby elastycznym krokiem wybiegł jasnowłosy młody człowiek i skłonił się głęboko. Rozległy się oklaski. Gilderoy Lockhart wyprostował się i powiódł dookoła zwycięskim spojrzeniem.
- O Merlinie, Merlineczku, toż to nasz ptyś... - zapiszczał cicho Peter i umilkł kopnięty w kostkę przez Remusa.
- Nie wyjdzie stąd żywy - wycedził przez zęby Syriusz. - Chłopaki, myśleć. Ale szybko.
- Prawda, że jest uroczy? - madame Malkin poklepała Gilderoya Lockharta po policzku. - No, drogi chłopcze, przedstaw nam się i powiedz kilka słów o sobie.
- Ależ on jest piękny - westchnęła tęsknie jakaś czarownica w średnim wieku, stojąca obok. - Niech pani spojrzy, jaki śliczny...
- Według mnie nic nadzwyczajnego - dla pani Lupin najprzystojniejszym chłopcem świata był stojący obok niej syn, a następne trzy miejsca zajmowali jego przyjaciele. - Słodki jak ptyś z pianką. Cicho - to warknięcie przeznaczone było dla chichoczących obok Remusa i Jamesa. - Bo za karę was mu przedstawię.
- ... nie jestem tylko przystojniakiem jakich wielu, przeciwnie, chciałbym się poświęcić zwalczaniu czarnej magii - kontynuował Lockhart tym samym afektowanym głosem, jakim mówił poprzednio. - Chętnie napisałbym kilka książek o swoich przygodach, których sporo już przeżyłem...
- Mam nadzieję, że pisząc wspomnienia nie zapomnisz o pokazie mody na ulicy Pokątnej - zakończyła zręcznie pani Malkin. - Drodzy państwo, naszego miłego gościa zobaczymy jeszcze pod koniec pokazu, a teraz kolej na nasze dziewczęta! Jak zwykle, zaczniemy od szat na specjalne okazje. Dominującą linią pozostaje lekko wcięty trapez, najmodniejsze kolory to ciepły brąz i butelkowa zieleń!
Szyba wystawowa zamgliła się na ułamek sekundy, po czym wyszły z niej dwie młodziutkie czarownice w powiewnych, zielonych sukniach. Jedna z nich miała głęboko wycięty dekolt, u drugiej szerokie, obszyte srebrną nitką rękawy zaczynały się dopiero na wysokości łokci. Dziewczyna wdzięcznie podniosła ręce, i wszyscy zobaczyli, że rękawy trzymały się na zaklęciu. Obie modelki zgrabnie wykonały zwrot (na widok tej z dekoltem Syriusz przełknął ślinę) i znikły w szybie wystawowej.
Następne dwie suknie były brązowe, jedna miała u dołu ornament z migoczących gwiazdek, druga, odsłaniająca ramiona, miała wspaniały, szeroki pas z żółtych kamyków, podkreślający talię.
- Coś dla ciebie, mamo - szepnął Remus.
- Zrzucę dziesięć kilo i będzie w sam raz - odszepnęła pani Lupin. - Patrz na to!
Rzeczywiście, było na co patrzeć. Następna suknia, prezentowana solo, była przeznaczona dla czarownic lubiących mocne efekty. Na całej długości czarnej szaty wił się srebrnozielony wąż z rubinowymi oczami. Jego głowa spoczywała na ramieniu modelki, a ciemnoczerwony, rozdwojony język poruszał się lekko.
- Patrzcie, coś dla Ślizgonów - Peter Pettigrew zapomniał, że miał się tutaj nudzić. - Gdyby Slytherin był kobietą...
- A teraz zapraszamy wszystkich, którzy lubią styl retro! - ogłosiła pani Malkin. - Tak ubierały się czarownice w wiekach średnich... kiedy jeszcze wierzono, że dbałość o wygląd zewnętrzny dowodzi u magiczki płochości umysłu, hi,hi,hi... Nie, proszę państwa, nasze szaty, choć barrrdzo klasyczne w kroju, nie ściągną na nikogo takiego podejrzenia. Oto suknia codzienna!
Z szyby wymaszerowała dziarskim krokiem dziewczyna z miotłą w dłoni. Miała na sobie zawiesistą spódnicę o niemożliwej do określenia ilości zakładek, zmarszczeń i fałd, a jej bluzka...
- Cholibka, chyba coś mam... - zajęczał cicho Syriusz. - Chyba mam... James... - przyciągnął do siebie głowę przyjaciela i przez długą chwilę szeptał mu coś do ucha. James z aprobatą skinął głową i nachylił się do ucha Remusa, który z kolei powiedział coś Peterowi.
- Remus, powiedz swojej mamie, że muszę do kibelka - powiedział James scenicznym szeptem, który dotarł dokładnie tam, gdzie miał dotrzeć, tzn. do uszu pani Lupin. - Za pięć minut wracam.
- Jakby cię nie chcieli wpuścić z powrotem, powiedz, że jesteś ze mną - mama Remusa nie odrywała wzroku od wybiegu, na którym tym razem ścigały się dwie wesołe czarownice na miotłach. - Tylko wracaj zaraz...
- Uciekajcie, moje panny, teraz kolej na modę męską - madame Malkin ruchem ręki przepędziła obie modelki, które z dzikim wizgiem znikły w szybie wystawowej. - Wybór eleganckich szat z najlepszych materiałów, kroje od najsurowiej pojętej klasyki po młodzieżową ekstrawagancję. Dominujące w tym roku kolory to granat i ciemna zieleń, dla zwolenników jaśniejszych strojów mamy też jasnopopielaty i beżowy.
Z wystawowej szyby wynurzyło się trzech zupełnie identycznych czarodziejów. Widownia powitała ich oklaskami, byli to bowiem znani w świecie magicznych modeli bracia Krahe, zwani też Trojaczkami z Jeny. Jeden prezentował klasyczną, ciemnogranatową szatę z kapturem, zbliżoną krojem do strojów uczniów Hogwartu. Drugi miał na sobie ciemnozieloną, kaszmirową szatę z dużym kołnierzem, ozdobioną niewielką, oksydowaną spinką. Trzeci był również ubrany na granatowo - jego szata miała jednak szeroki, wykładany kołnierz, wykończony ciemnobordowym materiałem.
- Ładnie by ci było w tym granatowym - szepnęła pani Lupin do Syriusza. - A tobie, Remy, w zielonym.
- Ależ mamo, mam już trzy galowe szaty, prędzej z nich wyrosnę, niż włożę - Remusowi teraz nie w głowie były wszystkie stroje i ubiory tego świata. - Jejku, gdzież ten James...
- Cicho - Syriusz trącił go w bok, pani Lupin na szczęście tym razem nie usłyszała. - Ma kawałek drogi... Specjalnie posłałem jego, bo najszybciej biega.
- A oto, proszę państwa, coś dla wyższych urzędników państwowych i prezesów firm - zapowiedziała pani Malkin, wskazując trzy urzędowe, ciemnoszare szaty, które różniły się między sobą tylko kolorem wypustek dookoła kołnierza i mankietów. - Oczywiście zawsze można dołączyć jakiś modny dodatek, jak choćby kapelusz - pstryknęła palcami i cytrynowozielony melonik sfrunął na głowę pierwszego modela, wywołując śmiech i oklaski. - Albo teczkę - znów pstryknięcie palcami, i pod pachą drugiego modela zmaterializowała się pomarańczowa śniadaniówka w zielone jabłuszka. - No, ostatecznie szalik - i trzeci model zachwiał się niebezpiecznie, gdy jego szyję omotał znienacka wściekle pasiasty szal z pomponami.
- Jestem - James przepchał się do pierwszego rzędu, ściskając coś pod pachą.
- Ile minut? - zapytał z niepokojem Syriusz.
- Osiem...
- To mamy jeszcze siedem... Trzeba z TYM coś zrobić. Pokaz jeszcze potrwa...
- Już nie trzeba - James pokazał mu, co miał pod pachą. Była to różdżka skierowana w górę. - Kiedy Malkin oplątała tamtego szalikiem, nikt nie patrzył na sufit.
Syriusz spojrzał. Pod sufitem wisiało na wieszakach całe mnóstwo strojów i kapeluszy, znalazły się tam też dwa lub trzy krawieckie manekiny.
- Za tym trzecim - uświadomił mu James i zrobił minę bez reszty pochłoniętego podziwianiem jasnobeżowej szaty ze szlakiem z egipskich hieroglifów. - Żebym tylko trafił...
- Daj - Syriusz był napastnikiem w drużynie quidditcha i strzelanie do celu miał opanowane doskonale. Ostrożnie, uważając by nie zmienić kąta, przejął różdżkę od Jamesa.
- Pewnie stęskniliście się państwo za naszym uroczym gościem - madame Malkin wprost promieniała szczęściem. - Ja też. A więc - oto on!!! Gilderoy Lockhart w kolekcji dla młodzieży!
Gilderoy Lockhart wbiegł tym samym, elastycznym krokiem. Ubrany był w bladoliliową szatę w złoty wzorek, który znakomicie pasował do jego blond włosów. Z miną zdobywcy obrócił się w koło, pokazując kimonowy krój rękawów.
- To raczej coś dla złotej młodzieży, Gilderoy - zaśmiała się pani Malkin i skinęła różdżką. Strój Lockharta zmienił się na czarną szatę z wielką, srebrną błyskawicą na plecach. - O, a to będzie w sam raz dla naszych młodych kontestatorów!
Lockhart spojrzał po sobie z dezaprobatą.
- Osobiście wolę jasne kolory - powiedział. - Czy ma pani coś dla prawdziwych miłośników piękna?
- Oczywiście - zachichotała pani Malkin i czarny strój zmienił się w przepiękną, miodowozłocistą szatę o fantastycznym kroju, bez żadnych ozdób. - A jak ci się podoba ta, Gilderoy?
- Poproszę jeszcze coś na głowę - Gilderoy wdzięcznie potrząsnął złocistymi lokami, zanim jednak madame Malkin zdążyła wykonać następny czar, na głowę modela wysypała się zawartość wiszącej pod sufitem papierowej torby. Dwanaście tuzinów małży i krabów przyczepiło mu się do włosów, nosa i uszu, szczypiąc bez litości. Kilka wlazło do rękawów miodowozłotej szaty, parę wpadło za kołnierz. Rozległ się dziki wrzask i chóralny śmiech. Biedny Gilderoy przez chwilę miotał się po wybiegu, podczas gdy pani Malkin próbowała uwolnić go od szczypiącego towarzystwa, wreszcie razem wykotłowali się przez wystawową szybę.
- Bingo! - James, Remus, Syriusz i Peter prawie kulali się po podłodze. - To było super! Nie wiedzieliśmy, że panią Malkin stać na takie żarty!
- A co, nie mówiłam, że może być zabawnie? - pani Lupin wciąż wycierała łzy, próbując stłumić atak chichotania. - Chodźcie, ekipa, idziemy na lody. Szkoda tylko, że przez to zamieszanie nie kupimy szaty dla Syriusza...

*In Dublin's Fair City
Where the girls are so pretty
I first set my eyes on sweet Molly Malone
As she wheel'd her wheel barrow
Through streets broad and narrow
Crying: "Cockles and mussels, alive, alive o!"

Chorus
Alive, alive o!, alive, alive o!
Crying: "Cockles and mussels, alive, alive o!"

She was a fishmonger
But sure 'twas no wonder
For so were her father and mother before
And they each wheel'd their barrow
Through streets broad and narrow
Crying: "Cockles and mussels, alive, alive o!"

Chorus
Alive, alive o!, alive, alive o!
Crying: "Cockles and mussels, alive, alive o!"

She died of a fever
And no one could save her
And that was the end of sweet Molly Malone
But her ghost wheels her barrow
Through streets broad and narrow
Crying: "Cockles and mussels, alive, alive o!"

Chorus
Alive, alive o!, alive, alive o!
Crying: "Cockles and mussels, alive, alive o!"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Minerwa
post 14.05.2004 14:05
Post #3 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 14.05.2004




Rozdział dziesiąty

- Oh, show me the way... - Syriusz Black niewiele sobie robiąc ze zgorszonego spojrzenia pani Rosmerty wskoczył na stolik. Reszta zgromadzonych "Pod Trzema Miotłami" uczniów wiedziała, na co się zanosi, więc odwrzasnęła radośnie:
- To the Three-Broomstick pub! - i w chwilę potem korowód w kształcie gigantycznego węża z Syriuszem na czele maszerował pomiędzy stolikami drąc się na całe gardło:
- Oh, don't ask why, oh, don't ask why...
Rosmerta przez moment usiłowała robić surową minę, w końcu machnęła ręką. Każda wizyta Syriusza Blacka i jego paczki kończyła się jakimś szaleństwem, a "Alabama song" Doorsów był teraz największym przebojem zarówno u mugoli, jak i wśród czarodziejów. Raz na miesiąc nadawało go nawet magiczne radio, a to już oznaczało niezwykłą popularność.
- Rosmerto, pani z nami! - krzyknął Syriusz, wyciągając do niej rękę. Trzepnęła go po łapie, ale maszerujący za nim Potter i Lilka Evans szybko wciągnęli ją do korowodu. Teraz kto żył, ten, wykonując w marszu skomplikowane ewolucje, lawirował między stolikami i już nie śpiewał, ale wył:
Oh, moon of Alabama
We now must say goodbyyye
We've lost our good old Hogwart
And must have butterbeer, oh, you know why!
- Dajcie spokój, chłopaki, tylko nie na dwór! - rozdarła się Rosmerta, widząc, jak Syriusz prowadzi cały korowód w stronę drzwi. - Tylko nie to, bo mi knajpę zamkną!!!
James, widząc, że Syriusz jest gotów się tym nie przejmować, chwycił go za ramiona i tuż przed drzwiami gwałtownie skręcił w bok. Syriusz, pchnięty na stojący przy drzwiach stolik błyskawicznie pod nim zanurkował. James nie zdążył. Wpadł na stolik, na jego plecach rozpłaszczyła się Lilka, na Lilce wylądował Remus Lupin, o którego potknęła się madame Rosmerta, pociągając za sobą Petera Pettigrew. Reszta węża wykoleiła się gdzie popadło, tłukąc szklanki, rozlewając piwo kremowe i przewracając krzesła. Alabama song zamarł, urwany w pół następnego goodbyyye, słychać było tylko krzyki i hałas wywracanych mebli.

~~@~~

- Chłopaki, chybaśmy przegięli - Peter Pettigrew z głębokim westchnieniem schował do kieszeni wyogladany na dziesiątą stronę skrawek pergaminu. Było na nim niewiele słów, ale za to takich, że mogły napędzić stracha najodważniejszemu: "Proszę Panów na 20.30 do mojego gabinetu. Dumbledore".
- Nie wygląda to wesoło - przyznał Remus. - Pewnie sąsiedzi Rosmerty zrobili nam koło pióra, i Stary się wściekł... Jak myślicie, wyleją nas?
- Zapytaj Trelawney - parsknął Syriusz.
- Wszystkich straszą wyrzuceniem, a jakoś jeszcze nikogo to nie spotkało - James wzruszył ramionami. - Ale też nikt nie twierdzi, że nie możemy być pierwsi.
- Możemy - zgodził się Lupin. - Ale problem w tym, żebyśmy nie byli. Co powiemy Staremu?
- Nikt z nas nie pił niczego poza piwem kremowym, zresztą Rosmerta by nie dała. -zastanawiał się głośno Syriusz. - Zdaje się, że ci z Hogsmeade właśnie tym byli najbardziej zdziwieni...
- Że można na trzeźwo zrobić taką rozróbę - zachichotał Peter. - Przyznacie, że kocioł był przedni.
- Zaraz nam Stary zrobi jeszcze lepszy - mruknął James. - No więc nic zakazanego nie piliśmy, zaklęć nie używaliśmy, nawet nie klęliśmy za bardzo... a zakazu śpiewania nie ma, tańczyć wolno też.
- Wobec tego jesteśmy niewinni - podsumował Lupin. - Tylko ciekawe, skąd się wzięły cztery połamane krzesła, piętnaście rozbitych kufli, jeden podarty obrus i jedenaście ran ciętych nie licząc mojego guza na głowie i podartej szaty głupiej Anette.
- Po co się, idiotka, chowała za barem. Zahaczyła o kurek...
- I zalała piwem kremowym pół sali - przytaknął Peter. - No więc zakładając, że to nie nasza wina, przewiduję po dziesięć lat Azkabanu dla każdego. Dla Syriusza dwanaście, bo to on zaczął.
- Zapłaciliśmy Rosmercie co do knuta - zaprotestował Syriusz. - I jeszcze kupiliśmy jej pudło czekoladowych żab.
- Rosmerta by na nas złego słowa nie powiedziała, chyba, żebyśmy jej podpalili te "Trzy Miotły"... Szkoda, że o Starym nie da się powiedzieć tego samego.

~~@~~

- Siadajcie, chłopcy - Dumbledore nawet jeśli miał zamiar natrzeć im uszu, nie widział powodu, by stawiać ich przed jednoosobowym trybunałem. - Sytuacja dojrzała do tego, żebyście mi coś powiedzieli.
- My bardzo przepraszamy, panie profesorze - pospieszył z odpowiedzią James. - Bawiliśmy się, poniosło nas trochę...
- Nie o to chodzi, James - przerwał mu Dumbledore. - Chciałbym, żebyście mi powiedzieli, czy jesteście dalej zainteresowani nauką w tej szkole.
Winowajcy skulili się na krzesłach, jakby przez ciepły gabinet dyrektora powiał lodowaty wiatr. Kiedy Stary zadaje takie pytania...
- Jesteśmy, panie profesorze - powiedział wreszcie James. Syriusz tylko skinął głową. Remus podniósł na Dumbledore'a swoje słynne spojrzenie chorego wilka. Peter siedział ze wzrokiem wbitym w podłogę.
- No to powiedzcie mi, do stu tysięcy gumochłonów, jak się wam udało całą czwórką w ciągu trzech miesięcy zarobić osiem szlabanów? Profesor McGonnagall, profesor Binns, profesor Holz, Hagrid... na Merlina, szlaban u Hagrida? Wyście chyba poszaleli. Ja, profesor Sprout, profesor Trelawney, profesor Neglect... Niewiele zostało w tej szkole nauczycieli, którym nie daliście się we znaki. Teraz jeszcze ta historia w "Trzech Miotłach"... nie oczekuję wyjaśnień, Syriuszu - Dumbledore widząc, że Black już otwiera usta, powstrzymał go gestem. - Wszystko, co było tej sprawie do powiedzenia, już zostało powiedziane, i to co najmniej o raz za dużo. I co ja mam z wami zrobić?
- Kajdany i loch - powiedział nieoczekiwanie Peter Pettigrew. Zabrzmiało to tak absurdalnie i bezczelnie zarazem, że James spojrzał na niego ze zgorszeniem, Syriusz przygryzł wargi a Remus schował głowę w ramiona, jakby się bał, że Dumbledore za chwilę wyrżnie go w ucho.
- To nie są żarty, Peterze.
- Nie żartowałem, panie profesorze - Peter spojrzał prosto w niebieskie oczy Dumbledore'a. - Pan Filch ma rację, jesteśmy skończone huncwoty. Ale połowa z tych rzeczy, za które dostaliśmy karę, wyszła zupełnie niechcący.
- Rozumiem, że afera nocno-nocnikowa należała do tej drugiej połowy? - profesor Dumbledore przyjrzał mu się z właściwym sobie wyrazem dobrotliwej kpiny. - Nie, chłopcy. Nawet zakładając, że istotnie kilka razy mieliście pecha, zasłużyliście na niego sumiennie. Złamaliście trzy razy więcej punktów regulaminu, niż ich tam w ogóle jest. Daliście się we znaki wszystkim nauczycielom. Nie ma dnia, żeby ktoś się na was nie skarżył. Na dobrą sprawę dawno powinno tu po was nie zostać nawet śladu. Ale szkoda mi was. A jeszcze bardziej szkoda mi dyrektora każdej innej szkoły, do której byście poszli. Gdyby nie to, że jesteście dobrymi uczniami i jakimś cudem przez was Gryffindor nie spadł jeszcze na ostatnie miejsce...
- Nie spadnie, panie profesorze - odważył się odezwać James. - Póki my żyjemy...
- To się może zmienić - Dumbledore spojrzał na niego bystro. - Jeżeli usłyszę jeszcze bodaj o jednej waszej psocie, wylecicie stąd szybciej niż na najszybszej miotle. Mam nadzieję, że dobrze to zapamiętacie, a teraz pomówmy o jakimś zadośćuczynieniu z waszej strony. Profesorowie są na was bardzo zagniewani, i w zasadzie trudno się im dziwić. Dlatego moja propozycja jest taka: zrobicie każdemu z nich jakąś miłą niespodziankę. Oczywiście nie ma mowy o żadnych prezentach, stawiam na konkretną, pożyteczną pracę. Profesor Holz dostał nowy transport odczynników, trzeba go posegregować i opisać. Ty, Syriusz, mógłbyś pomóc profesor McGonagall w zajęciach wyrównawczych dla mugolaków z pierwszych i drugich klas. Ty, Remus, to samo, jeśli chodzi o profesora Neglecta, słyszałem, że masz talent pedagogiczny, pora zrobić z niego użytek. Profesor Sprout na pewno ucieszyłaby się, gdyby jej ktoś pomógł porozsadzać tentakule. Rozumiecie? Pracy jest mnóstwo, i każda, byle sensowna, będzie wdzięcznie przyjęta.

~~@~~

- No to mamy osiem szlabanów zamiast jednego - podsumował Syriusz, gdy wracali do wieży Gryffindoru. - Policzmy: McGonagall, Binns, Holz Łysa Pała, Hagrid, Dumbledore, Sprout, Sybilla, Niechlujus. Czy kogoś pominąłem?
- Hagrida możemy sobie odpuścić, darował nam na pewno. Dla Sybilli możemy ułożyć horoskop całego Hogwartu, z uwzględnieniem trzech nieszczęść na każdy dzień nauki - zastanawiał się James. - McGonagall to twoja sprawa, Neglectem zajmie się Remus. Oczywiście wszyscy wam pomożemy, to jasne. Sprout - wiadomo, mam nadzieję, że ta jej tentakula nas nie zeżre. Petera już dwa razy chapnęła.
- Odżywia się myszami, to może dlatego - wtrącił Syriusz i dostał w łeb od Petera. - No czego, mały? Pewnie znowu miałeś Sotera Belizariusza w kieszeni.
- Holz wiadomo, Dumbledore... Jaką niespodziankę można zrobić Staremu?
- Cytrynowe dropsy?.. E, nie, musielibyśmy je kupić, i to gdzieś w mugolskim sklepie. Jest problem, Stary niczego nie uczy, pomóc mu nie ma w czym. To musi być coś miłego, co Stary jeszcze lubi? Oprócz cytrynowych dropsów?
- Muzykę. I to bez podziału na czarodziejską i mugolską. Powiedział kiedyś, że każda muzyka jest magią.
- To może wyczarujmy mu muzykę? - zaproponował Peter. - Żeby mu coś grało, jakiś gadżet...
- To by się dało zrobić - zgodził się Syriusz. - Na szczęście Flitwick nauczył nas zaklęcia pozytywkowego. Ale co by to miało być?
- Jaka muzyka?
- Też, ale przede wszystkim jaki przedmiot. Coś, czego często używa, i co można zaczarować bez włażenia do jego gabinetu.
- Coś z ubrania, płaszcz albo tiara... - zastanawiał się Peter.
- Jak mu tiara wrzaśnie nad uchem "Love me tender", wylecimy z Hogwartu szybciej, niż zdążymy powiedzieć "Hooray, hooray, it's a holi-holiday" - zarechotał Syriusz. - Nie, to musi być coś, co się bierze do ręki, żeby mógł to w każdej chwili odłożyć. I żeby reagowało tylko na niego.
- Tylko na niego, powiadasz? - zafrasował się James. - Trzeba będzie zdobyć matrycę, jakiś przedmiot którego dotykał. Nic to, poprosi się skrzaty. Już się nas mniej boją...

~~@~~

Następne dwa tygodnie wlokły się czterem przyjaciołom jak koszmarny sen. Wracali do dormitoriów późnym wieczorem, półprzytomni ze zmęczenia, bo oprócz dodatkowych zajęć mieli jeszcze odrabianie lekcji, a James i Syriusz treningi quidditcha. W dodatku zasugerowane przez Dumbledore'a "pożyteczne zajęcia" też nie należały do łatwych - Peter został po raz trzeci chapnięty przez jadowitą tentakulę, Syriusz po lekcji z wyjątkowo tępymi pierwszakami był tak wykończony, że zamienił własne buty w dwa borsuki, które natychmiast uciekły mu w dwie przeciwne strony i musiał je gonić na bosaka, a James zamiast korzenia siedmioróżdżki dodał do znikającego atramentu jaskółczego ziela, wynajdując przypadkowo substancję, która przeszła do historii Hogwartu jako "smród Pottera". Tylko Remus jakoś sobie radził, jeśli nie liczyć paniki wśród skrzatów domowych, kiedy wszedł do kuchni pytając uprzejmie, czy może pożyczyć srebrnej chochli, bo chce pokazać pierwszakom, jak się straszy wampiry.
Generalnie jednak ich gotowość została oceniona bardzo dobrze i po dwóch tygodniach wytężonej pracy byli już z powrotem w łaskach u wszystkich profesorów. No, prawie u wszystkich.

~~@~~

- Ja już nie mogę - Peter z rezygnacją zatrzasnął opasłą księgę, która natychmiast sama zamknęła się na trzy mosiężne klamry. - Czytaliście to?
- Na pewno nie - James z roztargnieniem oderwał wzrok od malowanego na sto szóstym nocniku dziewięćdziesiątego pierwszego kwiatuszka. - O co pytałeś?
- Tę lekturę z historii magii... - zajęczał boleściwie Peter, otwierając klamry. - Jak on się nazywa? Antenor z Salvemec...
- "Magia w piętnastym stuleciu" - uzupełnił Remus, odrywając się na chwilę od tłukących się na szachownicy figur. - Nie czytaliśmy, bośmy usnęli po trzeciej stronie. Albo coś koło tego.
- Nie wygłupiajcie się, powiedzcie, o co w tym chodzi - marudził Peter. - Ja tego w ogóle nie rozumiem, o, proszę! - oskarżycielsko tknął palcem w środek pergaminowej stronicy. - "Przez gonfaloniera niegodziwego zdradą pojman, na gardle był pokaran." Co to w ogóle znaczy?
- Że był utopion, powieszon lub zaszlachtowan - wyjaśnił zwięźle James.
- Albo spalon na stosie i na cztery wiatry rozsypan - dodał Syriusz.
- A po śmierci osikowym kołkiem przebit i pod cmentarnym murem między psy zdechłemi pogrzebion - uzupełnił Remus i wzdrygnął się. - Jak nam Binns jeszcze raz powie, że żyjemy w barbarzyńskich czasach, to słowo daję, nie wytrzymam.
- I pokarzesz go na gardle - zakwiczał radośnie Syriusz. - Uuups, ale to chyba nieaktualne...
- Ładnych parę lat nieaktualne - zgodził się James, odstawiając gotowy nocnik. - A swoją drogą ciekawe, gdzie spoczywa ciało Binnsa.
- I czy ma ładny nagrobek? - zachichotał Syriusz. - Mnie bardziej interesuje, czy można by go przebić osikowym kołkiem... I czy wtedy jego dusza przestałaby tak smęcić.
- Teoretycznie powinna iść do nieba - zastanowił się James. - Ale on by chyba nie chciał.
- Nawet żywcem do raju by nie chciał - parsknął Lupin. - Trzeba by jakieś supermocne egzorcyzmy. Co ci jest, Syriusz?
- Chłopaki, ale obsuwa - Syriusz patrzył na nich, jakby właśnie wysłuchał proroctwa Sybilli Trelawney dotyczącego zniszczenia Hogwartu. - Zapomnieliśmy o Binnsie!
- A co mu zrobisz - prychnął James. - Chyba, że go rzeczywiście przebijesz osikowym kołkiem. Nie wydaje mi się, żeby można mu było w czymś pomóc.
- Może by zamówić nabożeństwo za jego duszę? - zastanowił się Syriusz. - Tylko pytanie, jakiego był wyznania.
- Takiego, które wierzy w nieśmiertelność duszy - stwierdził logicznie Peter. - Anglikanin, ewangelik, katolik, Żyd...
- Baptysta, adwentysta, menonita, muzułmanin, prawosławny - zawtórował mu James. - Można by tak wymieniać do jutra. Nie, to na nic. Już lepiej znajdźmy jego grób i zapalmy mu świeczkę. Powinien się ucieszyć.
- Tylko pytanie, gdzie jest ten grób - Syriusz wzruszył ramionami. - Ja stawiam na opactwo Westminsterskie. Albo cmentarz Pere Lachaise.
- Czy kompletnie żaden z was nie czytał "Historii Hogwartu"? - zapytał Remus, przysłuchujący się dotąd w milczeniu. - Jest napisane, że Binns zasnął przed kominkiem w pokoju nauczycielskim, i nawet nie zauważył, że umarł?
- Może i jest - zgodził się ostrożnie Peter.
- Nie może, tylko na pewno. I mogę się założyć, że pochowali go gdzieś blisko.
- Trochę to naciągane rozumowanie, ale co nam szkodzi sprawdzić - przytaknął łaskawie James. - Od czego zaczynamy?
- Cmentarz w Hogsmeade.

~~@~~

- Barthemius Magellan, zmarł na niewydolność różdżki - James pochylił się nad setnym z kolei na wpół zatartym epitafium. - Ciekawe, co tą różdżką robił, transmutował się w słonia i z powrotem? Florence McTabb, najukochańsza żona i napastnik quidditcha... Do licha, czy nie ma jakiegoś zaklęcia znajdującego?
- Nie wiem, Johann Edelbluth, zmarł tragicznie w 1944, ciekawe, czemu nie napisali po prostu, że zginął na wojnie... - Remus przeglądał następny rząd nagrobków. - Rachel Ellen Miller, emerytowana położna... Facundo Rabaudi, były woźny Uniwersytetu Merlina. Hej, chłopaki!
- Co jest? - James wyprostował się z lekkim stęknięciem. - Hej, Łapa, Glizdogon, chodźcie tu!
- Co się stało? - zapytał Syriusz, przekraczając mogiłę Tarkusa Vramina, sekretarza Stowarzyszenia Kelnerów. - Znalazłeś?
- Nie, Lunatyk na coś wpadł.
- Pewnie na świętej pamięci Nathana Loofburrowa - prychnął Peter, odruchowo odczytując kolejny nagrobek. - Znalazłem jednego Binnsa, ale to był kat miasta Edynburga, i do tego w szesnastym wieku.
- O to mi właśnie chodzi - Remus oparł się o pomnik przedstawiający smutną czarownicę ze złamaną różdżką. - Czy znaleźliście tutaj chociaż jednego profesora Hogwartu?
- Nie - Syriusz w mig zrozumiał, o co chodziło przyjacielowi. - A wy?
- Ja też nie.
- Ja znalazłem tylko nauczyciela tańców towarzyskich, ale z pewnością nie uczył ich w Hogwarcie - uzupełnił Peter. - Czyli wygląda na to, że chowają ich gdzie indziej. Ale gdzie?
- W kryptach - w głosie Jamesa była niezachwiana pewność. - Hogwart musi mieć krypty. Bieda tylko, że nie wiemy, gdzie one są.
- Jeszcze nie wiemy - pewność w głosie Syriusza była, o ile to możliwe, jeszcze bardziej granitowa. - Kto nam to może powiedzieć... Hagrid!

~~@~~

- No i krewa, panowie - Syriusz usiadł z rozmachem na łóżku. - Hagrid jak na zamówienie pojechał do Londynu, i licho wie, kiedy wróci. Zastępuje go Filch... mam mówić dalej?
- Niekoniecznie - Remus wciąż pamiętał szlaban u Neglecta i dwadzieścia punktów, które stracili przez aferę z mapą. - Akurat teraz, kiedy jest nam potrzebny. Przecież nie możemy iść do Starego i zapytać "panie profesorze, gdzie tu są krypty?"
- Od razu by zapytał, czy zamiast wiecznego odpoczywania nie wystarczy nam weekend - zachichotał Syriusz. - A może spytamy któregoś ducha?
- To na nic, Nick poległ w jakiejś bitwie, Szarą Damę ścięto, Iryt wprowadził się jako dziki lokator... - wyliczał James. - Przydałby się ktoś młodszy. Co się tak wiercisz, mały? - zapytał, widząc, że Peter już nie może usiedzieć na taborecie. - Masz owsiki, czy co? Chcesz iść do kibla to idź, poczekamy na ciebie.
- A właśnie że pójdę - obraził się Peter. I poszedł.
"To niesprawiedliwe - myślał, patrząc na wodę, zataczającą koła na dnie pisuaru. - Traktują mnie jak smarkacza, i co najgorsze ja im na to pozwalam. Ostatni raz!" - postanowił sobie kategorycznie. Będzie odtąd twardy, męski i nieugięty. Nie da sobie rozkazywać nikomu, nawet Jamesowi. I nikomu nie pozwoli z siebie żartować. Nawet Syriu... - Ojej!
Z głębin pisuaru trysnęła woda, ochlapując go od stóp do głów. Odskoczył do tyłu i pospiesznie zapiął spodnie, co było czynem niezwykle rozsądnym, zważywszy, że ponad wciąż tryskającą z porcelanowej miski fontanną unosiła się... Jęcząca Marta.
- Czyś ty zgłupiała, to jest męski kibel! - wrzasnął Peter, dopinając spodnie i opuszczając przód szaty. - Patrz gdzie włazisz, idiotko!
W sekundę potem pożałował tego, co powiedział, bo Marta oczywiście rozjęczała się na całego.
- Pomy..y..yliłam się, a co, nie wolno? - wyszlochała, a fontanna jej łez dorównywała w zupełności tej z pisuaru. - A ty od razu na mnie krzyczysz, wy-y-yp-ypraszam sobie!
- Przepraszam, Marto - Peterowi zrobiło się jej żal. - Ale przestraszyłaś mnie, i to w takiej chwili...
- Nikt mnie nie kocha - zawyła Jęcząca Marta, siadając na spłuczce. - Nawet mama i tata mnie nie kochali, jak umarłam, pochowali mnie w krypcie obok tego okropnego, starego profesora Binnsa!
- Marto... to cudownie! Naprawdę?
- Tak, jeszcze się ze mnie śmiej! Głupia nieżywa Marta, każdy z niej może żartować... Buhuuu!
- Nie, ja wcale nie żartowałem! - Peter poniewczasie ugryzł się w język. - Powiedziałem, że to dobrze, bo będę mogł ci zapalić świeczkę! I kwiaty ci przyniosę, zobaczysz! Na przeprosiny.
- Se-erio? - Jęcząca Marta hałaśliwie wytarła nos.
- Jasne! - Peter grzmotnął się w pierś aż zadudniło. - Tylko mi powiedz, gdzie to jest.
- Jak to gdzie, trzecie drzwi za salą eliksirów. Tam są schody... dwa piętra w dół. Ale powiedz, nie nabijasz się ze mnie?

~~@~~

- Deo Optimo Maximo, Bogu Najlepszemu, Największemu - czytał półgłosem Remus. - Joannes Augustus Binns, magiae albae artifex, Hogwartis Academiae professor, mistrz białej magii, profesor Akademii Hogwart. Obiit calendis novembri... ale miał farta, umarł w samo Święto Duchów. Pewnie się przejadł na uczcie... MCMXVIII, w tysiąc dziewięćset osiemnastym.
- Świetnie - James troskliwie umieścił na samym środku kamiennej płyty doniczkę z ogromną białą chryzantemą. Druga taka sama zdobiła płytę nagrobną Jęczącej Marty ("Myrtle Wreath, zmarła tragicznie w 15 roku życia. Cześć Jej pamięci"). - Co powiedziałeś pani Sprout, że dała kwiatki?
- Prawdę - Remus, ponieważ nie grał w quidditcha, cieszył się u nauczycielki zielarstwa pewnymi względami. - Że to dla profesora Binnsa na grób, a to drugie dla Marty. Mało się nie popłakała ze wzruszenia.
- I świetnie - Syriusz zapalił dwie potężne świece, buchnięte ze stołu w Wielkiej Sali. Jedną postawił na grobie Binnsa, drugą dał Peterowi, by zgodnie z obietnicą ofiarował ją Jęczącej Marcie. - Poczciwa dusza z tej Marty.
- I z was też - usłyszał głos podobny do skrzypienia nienasmarowanych drzwi. Podskoczyli ze zdumienia. Pod sklepieniem unosił się profesor Binns, ocierając łzy rozczulenia.
- Kochani chłopcy, poczciwe dzieci... od dwudziestu lat nikt mi nie zapalił ani jednej świeczki...

~~@~~

- Drodzy państwo, wiecie, że nie mam zwyczaju przerywać nikomu dobrze zasłużonego posiłku - profesor Dumbledore rozejrzał się po sali, która wyglądała, jakby ktoś przed chwilą rzucił na nią zaklęcie petryfikujące. - Ale jest coś, o czym muszę wam powiedzieć. Otóż, jak zapewne wiecie, czterej wasi koledzy z Gryffindoru mieli ostatnio pewne hm... nawet dość spore problemy z zachowaniem panujących wśród nas reguł. Dziś z wielką przyjemnością oznajmiam, że panowie Potter, Black, Lupin i Pettigrew dzięki swej niezwykle ofiarnej pracy na rzecz szkoły w pełni zrehabilitowali się w opinii profesorów a nawet zasłużyli na pochwałę. W uznaniu ich zasług przywracam Gryffindorowi dwadzieścia punktów.
- Hurraaa!!! - zawyli przepisowo Gryfoni. Dumbledore podniósł dłoń i znów zapadła cisza.
- Nie oznacza to jednak, że naszym czterem niesfornym bohaterom wolno z powrotem zacząć broić. Aha, no i chyba w ferworze ogólnego zadośćuczynienia zapomnieliście panowie o mnie...
- Nie zapomnieliśmy, panie profesorze - wyrwał się Syriusz i umilkł, kopnięty w kostkę przez Jamesa.
- Nie zapomnieliście? To bardzo miłe z waszej strony, dziękuję! - Dumbledore uśmiechnął się do nich i usiadł. W sali wciąż panowała cisza. Dyrektor spokojnie nalał sobie herbaty i sięgnął po cukierniczkę. Gdy podniósł wieczko, wszyscy aż podskoczyli. Cukierniczka zatańczyła na stole i zaśpiewała przeraźliwie:

Oh, show me the way,
To the next whiskey bar,
Oh, don't ask why,
Oh, don't ask why...


Rozdział jedenasty


Na zegarze na Południowej Wieży wybiła druga. Hogwart zdawał się być pogrążony we śnie, każdy jednak, kto znał zamek trochę lepiej, wiedział, że ogólna senność jest pozorna, a spokój złudny. W pokoju wspólnym Puchonów, korzystając z nieobecności pani Sprout, która pojechała do Londynu po sadzonki mandragory, rżnięto hazardowo w eksplodującego durnia. Grano ostro – w puli, którą trzymała prefektka, były już dwie łajnobomby, szesnaście lizaków o smaku musztardy i żywy nietoperz, ukradziony z pracowni eliksirów przez jakiegoś miłośnika przyrody.
Dormitoria Ravenclawu spowijała cisza. Tylko w kącie korytarza za posągiem Alberta Pluja Starszego Alexander Jackson Młodszy i Balsamina Jones udowadniali słowem i czynem, że dla prawdziwych uczuć nie ma zakazów ni przeszkód.
W Slytherinie także panował spokój, zmącony jedynie cichymi krokami amatora nocnych wędrówek, który właśnie wymykał się z lochów w kierunku wieży Gryffindoru.
Gryffindor spał kamiennym snem. W gwarnej zazwyczaj wieży była cisza jak makiem zasiał. Nawet sławetne dormitorium czterech przyjaciół, nie bez racji zwanych Huncwotami, mogło dziś służyć za wzór porządku i dobrego zachowania.
Mogłoby. Gdyby nie było zupełnie puste.
- Teraz korytarz koło biblioteki – Remus końcem rózdżki narysował na magicznym pergaminie kreskę, która sama rozdzieliła się wzdłuż, znacząc równoległe ściany korytarza. – Peter, nie wierć się, bo zamiast korytarza będziemy mieli spiralne schody!
- Kiedy mi Łapa wlazł na łapę... to znaczy na nogę – zamarudził Peter. Podział pracy przy rysowaniu mapy Huncwotów był dla niego dość krzywdzący, bo gdy Remus rysował linie a Syriusz wyznaczał trasę, jemu przypadło w udziale trzymanie, oczywiście pod kryjącą ich wszystkich peleryną niewidką, zaświeconej rózdżki. Jamesa jednogłośnie wybrano szefem do spraw bezpieczeństwa.
- Mam wrażenie, że ktoś za nami lezie – szef ochrony nie miał zwyczaju zbyt pochopnie wszczynać alarmów. – Ale może mi się tylko zdawało.
- Lepiej, żeby ci się zdawało – Peter odruchowo ściszył głos. – Nie słyszałem nikogo. Lunatyk!
- Co?
- Posłuchaj ty – Remus znany był z tego, że potrafił usłyszeć na grubym dywanie stapanie Pani Norris. – Lezie ktoś za nami, czy nie?
- Czekajcie – Lupin wystawił głowę spod peleryny. – Teraz cisza. Ale przedtem rzeczywiście mogło coś być. Pod ścianę! – syknął nagle, chowając głowę.
Zwinnym, wypraktykowanym ruchem odskoczyli pod ścianę. W korytarzu nic się jednak nie działo. Dopiero gdy Peter zdążył zwątpić w nieomylność Lunatyka, u wyjścia z biblioteki zamajaczyła ciemna postać. W nikłym świetle wiszącej na ścianie oliwnej lampki mignął długi nos i czarne, źle uczesane włosy.
- Oślizgły! – syknął James.
Severus Snape zatrzymał się i rozejrzał dookoła. W ręku trzymał różdżkę, i James pogratulował sobie, że na lekcjach zaklęć u profesora Flitwicka Snape był jednym z najgorszych w zaklęciach przywołujących. Doskonale natomiast radził sobie ze szpiegowaniem, a jako szukający Ślizgonów miał na koncie kilka wyjątkowo brutalnych fauli.
- Potter? – Snape musiał iść za nimi od samej wieży Gryffindoru, albo później rozpoznać ich głosy. – Nie chowaj się, wiem, że masz pelerynę niewidkę.
James bezgłośnie pokazał przyjaciołom kierunek ewakuacji, którym było... wejście do biblioteki. Syriusz również na migi dokonał pospiesznej oceny jego stanu władz umysłowych, ale było już za późno. James na palcach ruszył w stronę otwartych drzwi, i Syriusz, nie chcąc się ujawnić musiał, podobnie jak reszta przyjaciół, iść jego śladem.
W bibliotece było ciemno. Mrok rozświetlał tylko nikły blask księżyca, wpadający przez ogromne okna. Czterej przyjaciele, ukryci za regałem, dokonali błyskawicznej oceny sytuacji.
- Dajcie mi pelerynę, i schowajcie się dobrze – polecił szeptem James. – Mam z nim porachunki za ostatni mecz.
- A my to nie? – próbował protestować Syriusz, lecz James uciszył go gestem.
- Wszyscy mamy. Ale to trzeba zrobić uczciwie, jeden na jednego.
- W pelerynie to nie będzie zanadto uczciwie – zaczął Remus, i sam sobie przerwał. – Dobra, schowamy się tutaj a ty startuj. Tylko uważaj.
- Nie tu, idźcie na antresolę – James pociągnął ich w stronę kręconych schodów. – W razie czego wiejcie górnym wejściem.
- A ty sam?... - nie dokończył Peter, patrząc na niego z przestrachem pomieszanym z uwielbieniem.
- Jeden na jednego. Uważajcie – bardziej tchnął niż szepnął James, wpychając go za regał. Stąpając ostrożnie po wyłożonych dywanem schodach ruszył w kierunku rozglądającego się nerwowo Snape’a – Hej, Oślizgły! – zawołał. – Co tu robisz? Zaklęcia na oślizgłość jeszcze nie wynaleziono!
- Potter, jak cię dorwę! – Ślizgon rzucił się w jego stronę, ale James, niewidoczny w swojej pelerynie, właśnie okrążał go z tyłu. – Dopadnę cię, i zobaczysz, wylecisz ze szkoły!
- Próżny trud, Oślizgły! – James cisnął w niego "Tysiącem zaklęć na głupie sytuacje" i natychmiast uciekł na ciągnący się wzdłuż kilku okien kamienny parapet. – Prędzej Slytherin wygra Puchar Quidditcha, a ty nauczysz się latać na miotle!
- Potter, jesteś martwy! – wrzasnął Snape, sięgając po różdżkę. – Expelliarmus!
James odruchowo uchylił się, niepotrzebnie, bo zaklęcie poszło w zupełnie inną stronę, odbiło się rykoszetem od rzeźbionego regału i poleciało w górę, strącając z żyrandola kilka ogarków świec.
- Pomiłujta, panocku – zawył James z najbardziej groteskowo-wsiowym akcentem, na jaki go było stać. – Nie strzylajta, dyć ja niewinowaty, że waszą mietłe ino na tyłku połamać... I to na twoim tyłku! – dodał już normalnie, trzepiąc Ślizgona w tyłek porwaną z parapetu drewnianą przykładnicą. Wypuścił ją natychmiast i chwytając się rękami ramy okna wspiął się na wiszącą między oknami półkę,palcami jednej nogi oparty o skrawek wolnego miejsca koło mosiężnego popiersia brzydkiego jak troll czarodzieja w kłapciastym kapeluszu. Czas był najwyższy, bo Severus Snape, nieprzytomny ze złości, właśnie wskakiwał na parapet. James wstrzymał oddech. Na półce mógł wytrzymać niezbyt długo, obciążone palce stopy już zaczynały boleć. Na domiar złego peleryna niewidka, choć zapięta mocno pod szyją, z boków zwisała niebezpiecznie luźno.
- Gdzie jesteś, Potter? – Snape miotał się pomiędzy jednym oknem a drugim, za każdym razem przechodząc dokładnie pod półką i zawieszoną w powietrzu drugą nogą Jamesa. – Musisz tu być, słyszałbym jak uciekasz...
Nagłe łupnięcie sprawiło, że omal nie zleciał z parapetu. To Syriusz, wiedziony szóstym zmysłem, albo raczej wyciągający logiczne wnioski z nagłego zamilknięcia bardzo dotąd gadatliwego Jamesa, rąbnął o podłogę twardo oprawionym tomem "Zastosowań magicznych szesnastokrotki". Snape odwrócił się w kierunku, skąd dobiegł go hałas, nie odszedł jednak na tyle, by James mógł próbować zeskoczyć.
- Hej, Oślizgły! – głos Syriusza rozlegał się z najciemniejszego kąta Działu Ksiąg Zakazanych, skąd, James doskonale to wiedział, nie było wyjścia. – Wiesz, jaką masz w tej chwili głupią minę?
Choć Syriusz w żaden sposób nie mógł widzieć jego miny, Snape z furią rzucił się w kierunku głosu. James nie czekając, aż tamten odbiegnie dość daleko, zeskoczył z półki. Zdrętwiała noga zabolała go tak, że omal nie wrzasnął. Kulejąc pobiegł jak umiał najprędzej w kierunku Działu Ksiąg Zakazanych, uważając, by dzielił go od Snape’a co najmniej jeden regał.
- Chodź tu, Black – w głosie Snape’a był tryumf bliskiego zwycięstwa. – Wiem, że nie macie drugiej peleryny-niewidki, wystarczy, żebym cię tylko zobaczył... Wylecicie z Hogwartu jak z procy, i ten wasz lalusiowaty zdechlak, i ten mały szczurek... No, pokaż się, Black.
Syriusz, schowany za regałem pełnym przykutych łańcuchami ksiąg, dziękował swoim przodkom, że jego włosy w pełni odpowiadają jego nazwisku. Nagarnął ich jak najwięcej na czoło, i chowając twarz w kołnierz szaty chciał przemknąć za plecami Snape’a, niestety jednak, zahaczył rękawem o jeden z łańcuchów. Łańcuch zabrzęczał.
- A, tu jesteś! – Snape rzucił się w jego stronę. Syriusz wymknął się i zaczął uciekać w ślepy korytarz pomiędzy dwoma regałami. Ślizgon nie gonił go nawet. Posuwał się powoli ale nieubłaganie, ignorując hałasy, którymi próbował go zwabić nadbiegający James.
Syriusz oparł się plecami o ścianę. To był koniec. Zawsze zostawała mu jeszcze walka, i nie wątpił, że zdoła naciągnąć Ślizgonowi kaptur na oczy i uciec – zostałby jednak rozpoznany. Póki Snape go nie widział, według niepisanego prawa Hogwartu jego świadectwo nie było wiarygodne.
Cofając się oparł rękę na jednej z ksiąg i natychmiast cofnął dłoń. Księgi z Działu Zakazanego...
- Hej, Oślizgły, gdzieś ty wlazł? – James najwyraźniej zgubił drogę w ciemności. – Uważaj, żeby cię szczury nie zjadły, one lubią Ślizgonów!
Syriusz wiedział, że musi zaryzykować. Stanął tyłem do regału, rozpłaszczony na grzbietach ksiąg, w wykroku, gotowy do ucieczki. I kiedy Snape, sądząc z oddechu i szelestu szat, był dwa kroki od niego, porwał z półki najbliższą księgę i otworzył ją szeroko.
Przeraźliwy chichot zatrząsł podstawami biblioteki. Syriusz w chwili nagłego olśnienia rzucił Snape’owi otwartą książkę.
- Łap!
I Snape złapał. Złapał odruchowo, i natychmiast tego pożałował. Książka zamknęła się, przytrzaskując mu palce, a coraz głośniejszy chichot obwieszczał całemu Hogwartowi, że Severus Snape próbuje nocą studiować dzieło „Magia a życie seksualne”.
- Wiejemy! – niewidzialna dłoń chwyciła Syriusza za ramię i przeciągnąła go obok szamocącego się z książką Severusa. Przykryci peleryną, wypraktykowanym od lat rytmem, pobiegli na antresolę.
- Co tam się stało? – chciał wiedzieć Remus, lecz James bez pardonu wciągnął go pod pelerynę.
- Potem – obiecał, i wszyscy czterej, tak szybko, jak pozwalał im czarodziejski płaszcz, oddalili się z niebezpiecznego miejsca.
- Jeju, ale fajowo – cieszył się Peter, gdy dotarłszy bezpiecznie do swego dormitorium składali sobie nawzajem relacje z wydarzeń w bibliotece. – Filch już tam na pewno jest, jak zobaczył Oślizgłego z tą książką...
- Ta książka to był cud – oznajmił pobożnie Syriusz. – Nic, tylko cud. Mogłem złapać za coś, co gryzło, albo po czym mówi się limerykami...
- To by nawet nie było takie złe – wtrącił się Peter. – Posłuchajcie!
Zarzucił na ramię kołdrę, stanął na środku dormitorium w pomnikowej pozie i zadeklamował:

Był raz młody czarodziej w Hogwarcie
Co nie umiał się poznać na żarcie.
Rzekł: "Jam głowę dać gotów,
Że od żartu Huncwotów
Lepsza sraczka lub trzydniowe zaparcie!"

Odpowiedzią był chóralny wybuch śmiechu, stłumiony poduszkami, rękawami szat, a nawet (Remus) wetkniętym w zęby zeszytem od transmutacji, który właściciel znalazł pod prześcieradłem.
- Piękne – zakwiczał z radości Syriusz. – Zapisz to, mały!
- Pewnie, że zapiszę – Peter urósł z dumy o co najmniej pięć centymetrów. – I wydam w tomie "Limeryki oślizgłe"!
- No właśnie – Syriusz tknięty jakąś myślą odłożył poduszkę. – Czy uważacie, żeśmy dołożyli Oślizgłemu?
- Nie. Tak – powiedzieli jednocześnie James i Remus. Peter, wciąż dumny i blady, wstrzymał się od głosu.
- Czemu tak, Lunatyk?
- Bo przez tę książkę będzie miał wystarczające kłopoty. To raz. Bo na razie mu wystarczy. To dwa. I jest jeszcze trzeci powód.
- Jaki?
- A taki, że chwilowo sprzykrzyła mi się kariera kryminalisty. Chętnie bym sobie trochę pożył jako zwykły, praworządny obywatel – Remus na potwierdzenie tych słów wywlókł spod poduszki piżamę i zaczął się rozbierać. – Nie mówię o Mapie, bo tę trzeba kontynuować, ale z innymi kawałami chwilowo dałbym spokój.
- A po co innego nam Mapa? – Syriuszowi jak zwykle nie chciało się rozpinać szaty, więc ściągał ją przez głowę, plącząc się w fałdach materiału. – Daj spokój, Lunatyk. Oślizgły też się od nas tak zaraz nie odczepi.
- Wtedy co innego – Remus usiadł po turecku i oparł brodę na twardej okładce zeszytu – Jak nas zaczepi, dziej się wola nieba. Sam będzie sobie winien.
- Nie będę czekał, aż nas zaczepi – zaprotestował James. – Na brodę Dumbledore’a, Lunatyk, czy ty zawsze musisz być takim cholernym legalistą?
- Ja ci dam cholernego legalistę! – Remus trzasnął zeszytem o kolano. – Pamiętasz, jak nas Stary wezwał? Trząsłeś portkami dokładnie tak samo jak ja. Ledwie się nam udało trochę odkuć, ledwie nauczyciele się trochę uspokoili, już mamy zaczynać od początku? Daruj, ale to cholernie dziecinne. Nie mógłbyś trochę usiąść na tyłku?
- Musiałbym być tobą – odciął się James. – Wiesz co, Lunatyk, dobry kumpel jesteś. Ale fantazji to ty nie masz za grosz.
- Nie mam? – Remus wstał, jakby chciał mu przyłożyć.
- Nie masz.
- No to się przekonasz – Lupin spojrzał na przyglądających im się w milczeniu Syriusza i Petera, jakby wzywał ich na świadków.
- Co chcesz zrobić? Nie odrobisz lekcji z wróżbiarstwa?
- Zobaczysz – Remus wzruszył ramionami. – I to nie tylko ty, ale cała klasa. A właściwie dwie klasy.
- Chcesz to zrobić na lekcji? – James spojrzał na niego ze wzrastającym szacunkiem.
- Owszem. I bez waszej pomocy.
Przez chwilę w dormitorium panowała cisza. Wreszcie James odezwał się:
- Wiesz co, Lunatyk? Jeżeli ci się uda...
- To zrobisz dla mnie jedną rzecz – dokończył twardo Lupin. – Może być?
- Jaką rzecz? – James spojrzał na niego nieufnie.
- Nie bój się – Remus uśmiechnął się. – Nic szczególnego. Taki sobie ot, drobiażdżek.
- Niech cię zaraza, pieroński wilku – James walnął w niego jaśkiem w kształcie truskawki, który dostał na gwiazdkę od Lilki. – Kiedy ty mówisz "drobiażdżek"... A zresztą, niech ci będzie.

Lekcja zaklęć była pierwsza. Czterej nocni wędrownicy przyszli na nią punktualnie dzięki zaklęciu katapultującemu, którego używali tylko w wyjątkowych wypadkach, nic jednak nie wskazywało, żeby mieli wziąć w niej szczególnie aktywny udział. Peter szedł krokiem somnambulika, nie do końca świadomy, że torba z książkami wlecze się za nim po podłodze, czupryna Jamesa zdradzała, że jej właściciel nie spotkał się tego dnia z grzebieniem, Syriusz ziewał jak hipopotam, a Remus z podkrążonymi oczyma i zieloną z niewyspania twarzą sprawiał wrażenie, jakby od pełni dzieliły go tylko godziny. Idąc do ławki potknął się o stojące na środku klasy wysokie krzesło profesora Flitwicka i omal go nie przewrócił. Wymamrotał coś pod nosem i z różdżką w ręce powlókł się na swoje miejsce, nie zważając na śmiechy i kpiny przyglądających mu się Ślizgonów.
- Witam państwa! – piskliwy głos profesora Flitwicka wydawał się tego dnia jeszcze wyższy niż zwykle. – Wszyscy obecni? To dobrze. Nie pytam, czy wszyscy przytomni, bo widzę, że nie – na te słowa James Potter natychmiast stłumił ziewanie, a siedzący w ostatniej ławce Severus Snape zrobił minę, jakby został właśnie ciężko obrażony. – Przypominam, że nadmiar nocnych atrakcji ma fatalny wpływ na wszelkiego rodzaju zaklęcia. Chyba będę musiał zaaplikować wam coś na przebudzenie...
- Nieee! – jęknęło kilka głosów. Ostatnie zaklęcie przebudzające profesora Flitwicka spowodowało, że nad każdym z uczniów zawisła gotowa do użycia konewka z lodowatą wodą.
- No to ocknąć mi się, i to już – profesor Flitwick przysunął sobie mały stołeczek, i stękając wgramolił się na krzesło. – Zapiszcie sobie temat... Ajajaj!
Temat lekcji zabrzmiał tak intrygująco, że nawet najbardziej senni podnieśli głowy. I najpierw zamarli ze zgrozy, a potem wybuchnęli śmiechem. Albowiem krzesło profesora Flitwicka najpierw podskoczyło w górę wszystkimi czterema nogami, a potem zaczęło skakać po klasie, ba, nie tylko skakać, ale tańczyć, w dodatku w rytmie polki: raz-i-dwa, raz-i-dwa, raz-i-dwa, raz-i-dwa, przytupując coraz to inną nogą.
- Ratunku! – wrzeszczał Flitwick, kurczowo zaciskając dłonie na poręczach. – Zatrzymajcie je!!!
Kilku uczniów zerwało się celując różdżkami w hopsające krzesło, ono jednak ani myślało dać się uspokoić. W efektownej promenadzie przegalopowało wzdłuż klasy, zawirowało szaleńczo. Flitwick poczerwieniał, jakby miał dostać apopleksji. Śmiechy ucichły. Nawet rozbawieni do łez Ślizgoni, którym, trzeba to przyznać, Gryffindor dzielnie sekundował, zerwali się z miejsc i za pomocą wszystkich zaklęć, jakie przyszły im do głowy próbowali opanować szalejące krzesło.
- Impedimentio! Drętwota! Petrificus totalus! Rigor mortis!
Po chwili połowa klasy była niezdolna do poruszania się, albowiem zaklęcia niekoniecznie trafiały tam, gdzie powinny. Kilka z nich dosięgło również profesora Flitwicka, który nie mogąc wyjąć różdżki nie miał ich jak odparować. Na szczęście ktoś przytomny wycelował w długie, cienkie nogi krzesła, i najprawdopodobniej przez przypadek trafił. Flitwick z ulgą osunął się na ziemię. Krzesło dla zachowania fasonu podskoczyło jeszcze dwa razy i znieruchomiało.
- Finite incantatem! – wrzasnął któryś z Gryfonów. Odpowiedział mu zbiorowy jęk ulgi i kilka ofiar zaklęć paraliżujących opadło na krzesła.
- Panie, panowie - Flitwick ochłonął zdumiewająco szybko. - Istnieje około stu sposobów dowiedzenia się, kto z was to zrobił. Ale tylko jeden z nich uważam za godny dżentelmena. Oczekuję, że sprawca przyzna się sam.
Nikt się nie odezwał. Połowa klasy spojrzała na Flitwicka wzrokiem, który mówił "Oj, naiwny, naiwny...", druga połowa, w tym także Huncwoci, udawała, że jej tu nie ma.
- Tak też sądziłem - mały profesor powiódł po klasie groźnym spojrzeniem. - Zatem zmuszony będę ukarać oba domy odjęciem pięćdziesięciu punktów.
- Panie profesorze, a my za co? - wyrwał się Ślizgon z pierwszej ławki. - To Gryffindor!
- I nawet wiemy, kto - dodał mimochodem siedzący z tyłu Severus Snape. - Panie profesorze, nie widzę powodu, żeby Slytherin miał tracić punkty przez jakiegoś Pottera!
- Za to traci dwadzieścia przez ciebie - zdenerwował się Flitwick. - I radzę wam obu pamiętać, że nawet w Slytherinie nie toleruje się donosicielstwa. Ale dobrze, sami tego chcieliście. Będzie śledztwo. Lily Evans, czy to ty zaczarowałaś moje krzesło? - zwrócił się do uczennicy siedzącej w pierwszej ławce z lewej strony.
- Nie, panie profesorze.
- James Potter, więc może jednak ty?
- Nie.
- Dosyć - z ławki na drugim końcu sali podniósł się Remus Lupin, przed miesiącem przesadzony tam karnie za notoryczne gadanie z Blackiem. - Panie profesorze, Ślizgonie miały rację. To ja.
- A zatem pan - Flitwick musiał wysoko zadrzeć głowę, by spojrzeć na ucznia, mimo to wydawało się, że patrzy na niego z góry. - Zapewne uważał pan to za bardzo zabawne?
- Tak, panie profesorze - odpowiedź została udzielona z taką powagą, że nikt nie mógł posądzić jej autora o bezczelność. - Ale tylko na początku. Potem już nie. I dlatego bardzo pana przepraszam.
- Przyjmuję pańskie przeprosiny - Flitwick z powrotem wdrapał się na katedrę. - Między innymi dlatego, że chociaż w ostatniej chwili, ale jednak zachował się pan jak człowiek honoru. Żeby jednak skutecznie zniechęcić pana do podobnych żartów, proszę – skinął różdżką, i z półki sfrunęła ogromna, stara księga w okutej miedzianymi ozdobami oprawie. Świsnęła w powietrzu i łupnęła o ławkę przed Lupinem, wzbudzając tuman kurzu.
- "Złota księga zaklęć" – powiedział z emfazą Flitwick, wskazując tomiszcze końcem różdżki. – Spisana w jedenastym wieku, przepisywana co sto lat. Ma pan zaszczyt zostać jej dziewiątym kopistą.
Gdy skończyła się lekcja, Huncwoci natychmiast otoczyli Remusa.
- Aleś dał czadu, Lunatyk – powiedział Syriusz, nikt nie wiedział, z uznaniem czy dezaprobatą. – Szlaban stulecia.
Remus z bynajmniej nie tryumfującą miną rzucił na księgę zaklęcie ćwierćwagi i starannie zamknąwszy mosiężne klamry wziął ją pod pachę. Dopiero wtedy spojrzał na Pottera.
- I jak? – zapytał krótko.
- Wygrałeś – odparł równie krótko James. – Już się zaczynam bać, co wymyślisz. Może bym ci pomógł w przepisywaniu?
- Nie – Remus dopiero teraz uśmiechnął się. – Poczekaj, Rogaczu.
- Panowie, zdaje się, że mamy kłopoty – Peter nerwowo obejrzał się w stronę drzwi, gdzie zgromadziła się właśnie, z minami nie wróżącymi niczego dobrego, męska część Slytherinu. Na czele stał oczywiście Severus Snape uśmiechając się paskudnie i starannie kryjąc w rękawach szaty palce noszące ślady wczorajszej przygody.
- Kto ma, ten ma – uśmiech Jamesa nie był ani na jotę milszy. – Idziemy.
- Mamy ze sobą do pogadania, Lupin - Severus Snape zagrodził własną osobą wyjście z klasy.
- Kto ma, ten ma - James już miał go odepchnąć, ale Syriusz chwycił go za ramię. - Nie widzę powodu, dla którego Remus miałby z tobą gadać, ty...
- Zostaw - teraz Remus pociągnął go za rękaw. - Snape podobno chce mi coś powiedzieć.
- Owszem, Lupin. Zapamiętaj sobie raz na zawsze, że jeśli kiedykolwiek jeszcze odważysz się powiedzieć o ludziach ze Slytherinu per "Ślizgonie"...
- To doniesiesz na mnie do samej pani Norris - dokończył ze stoickim spokojem Lupin. - Bo do Filcha już w tej chwili za wysokie progi.
Chóralny ryk śmiechu, jakim Gryffindor przyjął tę odpowiedź, zagłuszył reakcję Snape'a.

~~@~~

Nazajutrz rano przy śniadaniu na stole Gryffindoru leżała na honorowym miejscu ogromna, rozpadająca się księga, a Remus Lupin kończył właśnie przepisywać trzecią z tysiąca dwustu dwudziestu ośmiu stron.
- Ej, Lunatyk, odłóż to i jedz – Syriusz podsunął mu jego ulubioną wysmażoną na drewno jajecznicę. – Do końca roku spokojnie zdążysz.
- Kalendarzowego? Może – Lupin odłożył jednak pióro i zamknął księgę. – Bo szkolnego na pewno nie. To naprawdę jest szlaban stulecia.
- Będą o nim pisać w historii Hogwartu – oświadczył uroczyście James. – W rozdziale "Rzeczy, jakie w Hogwarcie robi się raz na sto lat".
- Owszem – Remus uśmiechnął się chytrze. – Ale nie będę tam sam. Coś mi obiecałeś, pamiętasz?
- Słowo się rzekło – James na wszelki wypadek nałożył sobie na talerz porcję parówek. – Rozkazuj. Ale tylko raz.
- Najpierw zjedz, bo ci wystygną – troskliwy uśmiech Remusa nie wróżył niczego dobrego. – A potem... – nachylił się do ucha przyjaciela i szepnął coś, po czym James zakrztusił się musztardą.
W chwilę potem oczy całego Hogwartu zwrócone były na stół Gryffindoru, gdzie na starannie rozłożonej gazecie, wśród półmisków, salaterek i dzbanków, stał James Potter wyśpiewując wniebogłosy:

Hogwart, Hogwart, Pieprzo-Wieprzy Hogwart,
Naucz nas trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego.
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziem wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!

- Wiesz co, Potter – w uroczystej ciszy, jaka zapadła po ostatnich słowach pieśni głos profesor McGonagall zabrzmiał dziwnie doniośle. – Mam wrażenie, że to ostatnie już się stało.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Miaka
post 19.05.2004 22:29
Post #4 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 64
Dołączył: 16.05.2004




Bardzo mi się podoba i to nie tylko dlatego, że jest to fic HP, masz fajny styl. Kontynuuj.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Elvlanden
post 25.05.2004 08:31
Post #5 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 12.01.2004
Skąd: Z Zapadłej mieściny jaką jest Józefów...




Jak na mój gust opowiadanie to jest całkiem poczytne i niewiem czemu jest tu tak niewiele postów. Kilka faktów mi się tu jednak nie zgadza, np. w 1 rozdziale Syriusz wspomina o mieczu Gryfindora, który przecierz został odnaleziony dopiero przez syna Jamesa. Nie jest to błąd straszny - w końcu to twój fick, ale jeśli korzystasz z wymyślonego już świata to miło by było gdybyś trzymała się faktów, ot taka moja skromna opinia.


--------------------



Czemu?...
Dlaczego?!...
Tak wiele pytań...
Tak mało odpowiedzi...



User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Cinija Nicija
post 25.05.2004 13:57
Post #6 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 17
Dołączył: 23.04.2003




baaaardzo mi się podoba, humor jest, trochę dramatyzmu też jest, np. w części z przemianą, co se Remus patrzał na nich i jego wyrzuty sumienia. Łatwo się czyta, a co najważniejsze: duuuuuuuuuuuuuuuużo tekstu! Kocham ten fick smile.gif
Dialogi i opisy zrównoważone, rzeczywiście, popieram Elvlanden, czemu tak mało komentarzy?! Może ta długość.....
Nie przejmuj się i pisz dalej. To dla nich zbyt ambitna lektura.... smile.gif
Elvladen, Syriusz chyba ot, tak wymyślił, że można by kogoś mieczem Gryffindora ciachnąć ( bo to chyba był syriusz, jeśli się pomyliłam, to sorry).
Ogolnie: fajnie jest!

Ten post był edytowany przez Cinija Nicija: 25.05.2004 13:58


--------------------
Padfoot... Padfoot, where are you?!
You aren't beyond the veil, so where ARE you?
You are in the different place...
Strong's gone... only Wormtail and Moony left...
Padfoot...
Pad...foot...
Pad...........foot............
- said Harry. Ron was looking at the floor. Hermione was crying...


<img src="http://nimbo.net/quiz/raven.gif" alt="i'm in ravenclaw!"><br>
<a href="http://nimbo.net/quiz/houses.html" target="0">be sorted</a> @ <a href="http://nimbo.net" target="0">nimbo.net</a>
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Minerwa
post 26.05.2004 15:04
Post #7 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 14.05.2004




Nigdzie nie jest napisane, że Harry odnalazł miecz Godryka Gryffindora. On się nim tylko posłużył. Miecz mógł sobie od zawsze leżeć w gabinecie Dumbledore'a, czekając, aż będzie komuś potrzebny. W stosownej chwili Dumbledore zapakował miecz do Tiary Przydziału i wysłał przez Fawkesa Harry'emu na pomoc.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Elvlanden
post 28.05.2004 15:26
Post #8 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 12.01.2004
Skąd: Z Zapadłej mieściny jaką jest Józefów...




Muszę przyznać, iż jest to zaskakujące (jak dla mnie) zinterpretowanie tego faktu. Ja nawet takiego rozwiązania nie wziąłem pod uwagę. Nie jestem jednak do końca przekonany... ale to mam wrażenie, że nie ma sensu się tu o to spierać. W każdym razie wykorzystałaś to książkowe niedomówienie niczym naprawdę dobry adwokat . I tyle.


--------------------



Czemu?...
Dlaczego?!...
Tak wiele pytań...
Tak mało odpowiedzi...



User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Eowina
post 19.06.2004 00:18
Post #9 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 200
Dołączył: 09.03.2004
Skąd: Lublin




Masz bardzo fajny styl.Bardzo dobrze piszesz. Księga Szlabanów jest wyjątkowo dobra, i do tego jest o Huncwotach(a o nich FF lubie najbardziej). Pisz dalej bo naprawdę dobrze Ci to wychodzi.


--------------------
"Nie każdy bładzi,kto wędruje..." J.R.R Tolkien

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Jupka
post 13.07.2004 20:27
Post #10 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 10
Dołączył: 11.07.2004
Skąd: ze Świnoujścia, nad Morzem Krwii




biggrin.gif Bardzo mi się podobało, a zwłaszcza ostatni rozdział i to jak James śpiewał. Na Początku pyślałam, że to tylko jedne z tych nudnych opowiadań o Huncwotach, ale na szczęście się myliłam.
Koontynuuj biggrin.gif


--------------------
Przyjaciel jest jak cichy anioł, który podnosi, gdy skrzydła zapomniały jak latać...
Wchodzić na mojego bloga---->Jupka----> KLIK!


"- Virginio....- poczuła jego ciepły oddech na swoim uchu. Podświadomie czuła, bo chyba teraz nie umiała czuć normalnie, że ją bardzo mocno obejmuje. Była nieprzytomna, a w dodatku trochę wstrząśnięta i roztrzęsiona. Czuła się jak pijana powietrzem.
Przytuliła się do niego, mocno, mocno, nie chcąc go puścić. Jeśli... Jeśli by tego nie zrobiła i odeszła tak po prostu, to wiedziała, że już nigdy nie będzie mogła, nie będzie umiała z nim być....
- Kocham cię, Virginio..."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Mira
post 14.07.2004 23:18
Post #11 

Ścigający


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 289
Dołączył: 05.04.2003

Płeć: Kobieta



troche czasu mi zajęło by przebrnąć przez ten fick, ale opłacało sie biggrin.gif
jest świetny, masz fajny styl
no i duży plus za to ze jest o huncwotach wink.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kaola
post 19.07.2004 14:50
Post #12 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 50
Dołączył: 17.06.2004
Skąd: warszawa




Dlugi, ale super! Czyta mi milo, jest ciekawy, wciagajacy... No, po prostu swietny! Wspaniale piszesz. I tak moim ulubionym nadal pozostaje 'Apokryf', ale ten jest juz chyba na drugim miejscu... biggrin.gif


--------------------
...i już mnie tu nie ma!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Chauve-Souris
post 05.08.2004 20:26
Post #13 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 04.08.2004
Skąd: Chorzów/Kraków

Płeć: Kobieta



Ahh... Minny, droga moja, toż to lepsze jest od Apokryfu! Ostatnio, kiedy się tak uśmialam, to chyba przy Hapy Niu Jer... A to dawno było, bo na Mirriel przyszłam, jak jeszcze nieskończony był... smile.gif Masz talent...
Uwielbiam ten fafik... dawno nic mnie tak nie rozbawiło.... ehh... To jeszcze koniec nie jest, prawda? Tak myślę. Lecę w takim razie czytać resztę na Twojej stronie... smile.gif
Bises:*
Nietoperek vel bbr
EDIT: Aaaaa! własnie wróciłam ze strony! Nie ma! 11 to ostatni rozdział! Nieeeee...! Ja nie chcę! To nie fair! Tak się nie robi! Nie, nie, nie, nie, nie, nie....

Ten post był edytowany przez Chauve-Souris: 05.08.2004 20:29
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 30.04.2024 11:39