Przeczytałem te słowa i doszedłem do
wniosku, że trafnie opisuje moją sytuację.
Nigdy nie spodziewałem się,
że mogę dojść do takiego załamania jak obecnie.
Dawne wartości gdzieś
się ulotniły, w niczym nie da znaleźć się już radości. Wieczna samotność,
kązdy dźwięk denerwuje, cisza przeraża. Niby to tylko czas matury...a jednak
zadania, zadania które nie mają końca i takie których nie da się już wykonać
bo jest się za starym, właśnie za starym. Nie da się nadrobić staraconych
lat. Pustka wypełniana niegdyś komputerem i telewizorem teraz jest
całkowicie obnażona. Nie mogę słuchać piosenek o miłości ale też straciłem
okazję by działać, nie wiedziałem że będę tak cierpieć. Nie ma mnie już na
tym forum i nigdy nie będzie. To w sumie nic takiego. Sam traktowałem forum
jako "wypadkową". Jest pare fajnych znajomych osób- cacy, nieznane
osoby- be. Personalia były w gruncie rzeczy nieważne. Jestem samotny, walczę
tylko o normalność ale gdy już ją osiągnę nie daje mi to szczęścia bo i dać
nie może. Śmiech i rozrywka są tylko wstępem do jeszcze większego bólu. Może
być już tylko gorzej. Wiem, że nigdy nie odbiorę sobie życia, bo chcę żyć
tylko nie wiem po co. Nie ma takiego celu który by wszystko spełnił...
Gdybym tylko mógł komuś pomóc, miał dość możliwości....
jaki cel ma ten temat?
najlepiej siasc i plakac nad bezsensem
zycia. Uzalac sie nad soba i twierdzic ze wszystko jest do dupy, wtedy
bedzie fajnie.
przepraszam
dosc mam tego ciaglego narzekania
mlodych ludzi... pseudo depresje, samotnosc, ciachanie sie szklem i dlugie
rozmowy na gg o swej niedoli.
stracone lata?
wiec trzeba sie
starac by nie przegapic kolejnych.
cześć Hagrid. świat stanął na głowie.
właśnie Psycho, to jest takie
generalizowanie. są ludzie, którzy naprawdę mają problemy... nie lubię jak
ktos ocenia innych w ogóle nic o nich nie wiedząc, nie znajac ich sytuacji,
problemów. moze faktycznie teraz jest jakas 'doba' dołowania sie,
robienia sobie sznytów i tak dalej [taką samą mode obserwuje sie na bycie
wrednym, złosliwym i cynicznym. ohhh, tylko prosze, nie mówcie, ze tak nie
jest == ]. ale sa tez tacy, którzy naprawde... maja po prostu problemy. i
naprawde maja depresje. i nie chca juz zyc. ale tak naprawde.
Hagrid, depresja to jest choroba. to sie leczy. samemu nikt sie z tego nie
wygrzebie.
Kira, a może na razie to po prostu
samotność? nie jesteś w stanie ocenić co to.
Kira, ja nie podwazam tu problemow
hagrida, pisalam ogolnikowy post.
co do depresji, chcialabym Ci
napisac, ze zdaje sobie sprawe znacznie lepiej niz moze sie wydawac, na
czym polega ta choroba.
depresja to powazne problemy psychiczne,
czlowiek nie jest w stanie normalnei funkcjonowac, ma leki, boi sie
wychodzic z domu, slyszy glosy.
Bardzo bliska mi osoba cierpiała na
depresje i dlugo leczyła sie, takze szpitalnie.
przyczyna tej depresji
byla tragedia którą, ta osoba przeszła.
dlatego jestem przewrazliwiona
na punkcie " załamanych, pograzownych w depresji" ludzi.
i tyle.
Ehehe ;]
To jest ból...
Ale jak
mawiają tybetańscy mnisi (7 lat w tybecie rox ;])
Jeżeli problem da się
rozwiązać - po co się martwić?
A jezeli problemu nie da sie rozwiązać -
to martwić się nie ma sensu.
nic już nie poradzisz na to co było
:>
Ejnoy życie :]
i umrzyj przy czterdziestce :] ja tak planuje
;p
(no chyba że mi się zycie wreszcie spodoba - wtedy przt 40
zaglądne do kościoła i wytłumacze szefowi że tylko żartowałem ;p)
"...P..."
A ja wciąż chciałabym wiedzieć czy Hagrid
chciał do czegos doprowadzic zakladajac ten temat, i jakich opinii sie
spodziewal.
Dół, chandra, chwilowe załamanie jest normalne i
zdarza sie kazdemu z nas, i normalne jest też że w tym czasie narzekamy na
wszystko wokół, że gadamy czasem bez sensu, że sie chcemy zabić, choć w
lekkich przypadkach to tylko czcze gadanie (depresje zostawmy w spokoju).
Ale to w końcu mija, bo: albo jest wyjście z sytuacji, a w gorszym
wypadku..czas leczy rany.
Niewiem jak mnie tu skomentujecie, lecz nie
mam sie gdzie szczerze wygadać, więc napiszę to tutaj... może mi troche
ulży... Ja już dawno straciłam sens... potrzebuje pomocy i moze niektórzy
mysla, ze mi ja daja, zapisując mnie do psychologa, lecz ja nawet tam nie
umiem prosto w oczy powiedzieć mojej psycholożce, ze mam same problemy z
niektorymi osobami, ze mam kilka wykonanych z niepowodzeniem prob
samobojczych... i dupa, niewiem co ze soba zrobic... zakochana tez jestem...
ale to tylko pogorsza sytujacje... czas na mnie... czesc...
Grid - życie ma sens - tylko trzeba go
szukać... A może sens życia jest w jego poszukiwaniu? Tak też może być -
anyway - nie poddawaj się - życie i świat i przyjaciele i... (...) są zbyt
piękne, by się poddawać. Uszy do góry i bzium przez następne sekundy życia
@post up:
Do ciebie też się to tyczy.
Neonai Hagrid zapewne założył ten temat,
ponieważ jest to forum dyskusyjne i zapewne chce żeby na ten temat
podyskutować. Być może musi się komuś wyżalić i nie ma komu, albo oczekuje,
że mu pomożemy.
Też miałam ostatnio załamanie i to z dość
poważnych i konkretnych problemów, nie mam pojęcia jak będzie wyglądać moje
życie choćby za miesiąc i bardzo się źle z tym czuje. Czasami każdy człowiek
przeżywa taki okres w swoim życiu, że wszystko wydaje mu się bezsensu, a
szczególnie jego własna egzystencja. Nie jest przez nikogo zrozumiany,
wszyscy albo tego nie zauważają albo mówią tak jak Psychopatka, że
pierdzielimy głupoty i powinniśmy wziąść się w garść, co zamiast pomóc
pogarsza jeszcze sytuacje. Jeśli ten problem nie jest aż tak bardzo poważny
(bo poważny jest zawsze) to musimy niestety jakoś sobie z tym sami poradzić.
Niestety najczęsciej nie wiemy kompletnie jak, a rady dawane nam przez
innych ludzi wydają się kompletnie głupie, nic nie dające i nie do
zrealizowania (bo co on może wiedzieć przecież nie czuje się tak jak ja jest
szczęśliwy). Nie wiem jak Tobie pomóc, bo każda moja rada będzie kompletni
beznadziejna i głupia. Myśle że wiem co czujesz Hagridzie, bo do niedawna
czułam się podobnie: nic dla mnie nie miało sensu. A teraz sobie z tym jakoś
poradziłam, nauczyłam się żyć z dnia na dzień i cieszyć drobnostkami.
Przeczytałam kilka tomów "Jeżycjady" M. Musierowicz (chyba
najbardziej optymistyczne i przepełnione ciepłem książki jakie keidykolwiek
czytałam) i jakoś mi przeszło. Jeszcze nad tym pomyśle i jak coś wymyśle co
jeszcze skrobnę. W każdym razie trzymaj się.
Macie +3 do lansu za ciekawe posty.
Ale i -1 do Spostrzegawczosci za nietrafne odpowiedzi i niezrozumienie
tematu.
I czterysta punktow expa.
Grid: Czlowiek staje
sie wyzuta z uczuc forma zycia teskniaca za tym co bylo chociaz to co bylo
wcale zadna rewelacja nie bylo. Czeka Nas przyszlosc - jednak jaka ona
bedzie to rowniez od nas zalezy.
jezeli zycie stracilo sens niech jego celem
stanie sie poszukiwanie sensu zycia
twoja mama level.
Why do you want to hurt yourself?
God
has not hands wide open!
It's not a manner for ending your
day
No way!
Why do you want to hurt yourself?
The
heavens gate isn't open!
That's not a good way to finish
your day
When everybody wants to kick you...
Don't try
to want to hurt yourself!
'Cause angels don't expect
you!
That's not your land, that's not your home...
Not
yet.
Don't try to want to hurt yourself!
'Cause
chance is possible always
You'll find a man who will understand
you
And forever really love you.
Find your Holy Land.
Illusion, Holy Land.
Jeśli nie masz po co żyć, to żyj na złość
innym - czasami mnie to bardzo podtrzymuje na duchu. Mogłabym tu jeszcze
dorzucić kilka mądrych cytatów mojego ukochanego filozofa Seneki np.
"Jeśli chcesz być szczęśliwym to nie zwracaj uwagi na to, że inni
uważają cię za głupca" (mogłam troche przeinaczyć bo pisze z pamięci,
ale sens ma ten sam).
Po pierwsze ranić się jest tu w znaczeniu
przenośnym imho. A poza tym to nie było tylko do Hagrida.
nie czytalem calego watku bo wydaje mi
sie ze bylo by to bez celowe. jestem tu nowy, spojrzlem na ten temat i mnie
przyciagnal bo wydaje sie znajomo bliski.
mowisz, hagrid, ze zycie to
sen, a obudzic sie znaczy umrzec. wszyscy jestesmy snami boga (czy
jakiejkolwiek mistycznej istoty, ktora mozna nazywac jak tylko dusza
zapragnie) w takim samym stopniu jak postaci z naszych snow... tak tak...
zadko ktos mysli o sobie jak o bogu, a przeciez jadac autobusem i myslac o
niebieskich migdalach w naszych umyslach powstaja niezliczone swiaty,
zamieszkane przez bezkres wszelkich stworzen, wlacznie z nami samymi.
jednak, gdy nagle zmieniamy nasze mysli, to te swiaty przepadaja i mimo ze
trwaly tylko chwile to zdazyly przezyc cala swoja historie, bo ten czas byl
tak naprawde wiecznoscia... bog rownie dobrze mogl stworzyc wszechswiat dla
zabawy i w naszej perspektywie jego nieustanne trwanie jest wiecznoscia,
jednak dla boga to tylko mgnienie, chwilka ulotna. bog ktoregos dnia moze
odrzucic sa mysl, a wtedy przepadniemy. ulecimyw nicosc. zyskamy wolnosc
absolutna, zalujac straty tego co bylo dobrze nam znane. a smierc nie jest
nikomu tak naprawde znana, smierc kpi sobie z kazdego kto jej pozada i
buduje wzniosle hasla, takie jak ten w temacie. umrzec wcale nie znaczyc
obudzic sie. przebudzic sie oznacza rozumiec swoj sen...
jest taki
sonet jonna doe...
smierci, prozno sie pysnisz; coz, ze wszedy
slynie
potega twa i groza; licha w tobie sila,
skoro ci, ktorych
- myslisz - juzesz powalila,
nie umra, biedna smierci; mnie tez to
ominie.
juz sen, ktory jest twoim obrazem jedynie,
jakze mily: tym
bardziej wiec musisz byc mila,
aby ciala spoczynek, ulga w duszy
byla
przyneta, ktora ludzi wabi w twe pustynie.
losu, przypadku,
krolow, desperatow slugo,
posluszna jestes wojnie, truciznie,
chorobie;
latwiej w maku czy w czarach sen znalezc niz w tobie
i w
twych ciosach; wiec czemu pusysz sie tak dlugo?
ze se krotkiego zbudzi
sie dusza czlowieka
w wiecznosc, gdzie smierci nie ma; smierci, smierc
cie czeka.
kiedys rozumialem ten sonet i swiat tak jak ty.
bylem glupcem. ty takze nim jestes. nie szukaj nadzieji w smierci, bo gdy
zrozumiesz ze smierc nie jest nadzieja, ona przyjdzie i zabierze ci zycie,
za ktorym zatesknisz. spojrz w siebie, przez siebie, ku sobie, pochyl sie
nad soba, wyzbadz sie strachu i poznaj swoj obled. to tylko twoj sen.
Tak czasami bywa, że z jakiegoś powodu, a
raczej z wielu powodów, pozornie nie związanych ze sobą małych wydarzeń, z
których to jedno było poprostu tym, czego brakowało, aby wprawić machinę w
ruch, nagle życie traci sens. Wtedy żyje się tak jak nakręcana zabawka -
automatycznie wykonując codzienne czynności, miotając się szkoła - dom -
zajęcia, nie widząc w tym żadnego sensu. Gdy jesteś z ludźmi pragniesz
samotności, gdy jesteś sam pragniesz bliskości innych. Czasami zdaża ci się
widzieć wszystko trochę wyraźniej, ostrzej jakby to czego szukasz było tuż
obok, tak blisko, na wyciągnięcie ręki, tylko, że wtedy po raz kolejny
zdajesz sobie sprawę, że oddziela cię od tego szyba z grubego, nie możliwego
do rozbicia szkla. Jednak chcesz życ. Żyć, a nie wegetować z dnia na dzień,
z tygodnia na tydzień, z roku na rok... Chcesz czuć życie, zaczynasz
balansować, w tym co robisz posuwasz się co raz dalej, prowokujesz,
przrewrotnie podjudzasz ludzi i los do działania, czekając aż to przekroczy
ich możliwości, sprawdzając jak daleko możesz się posunąć, zanim nastąpi
finał. To tańczenie na skraju przepaści, byle tylko chwilowo poczuć
adrenalinę. Tylko, że któregoś dnia niespodziewanie odkrywasz, że to już nie
wystarcza. Twój taniec stał się elementem, tego nieruchomego układu z
którego chciałeś się wyzwolić, zatraca sowją zbawienną rolę. Szukasz
rozpaczliwie jakiejkolwiek odskoczni do normalności, jakiegoś punktu
oparcia, czegoś na czym możesz się oprzeć, gdy budzisz się w nocy i zadajesz
sobie te pytania " Kim jestem" "Dlaczego..." i w końcu
"Skąd mam wiedzieć czy to prawda?". Te pytania kołacą ci się w
mózgu, odbijają głuchym echem, praliżują. Nie znajdujesz niczego, co mogłoby
pomóc ci utrzymać się na powierzchni, toniesz. Wreszcie nie możesz spać,
jeść, myśleć, normalnie funkcjonować, wszystkie te myśli nieustanniecię
atakują, czekasz jak zbawienia krótkich przebłysków świadomości, dotyku
prawdy, na śmierć zaczynasz czekać jak na oczyszczenie, uwolnienie od tego
co cię przygniata... Ale wiesz, że nawet śmierć cię nie uwolni. Nie możesz
sam jej sobie zadać i patrzysz martwym wzrokiem w noc za oknem, bo jednak
zawsze gdzieś na dnie duszy tli się iskierka nadziei, że ktoś cię uratuje,
nie pozwoli ci zginąć. Tylko, że najczęciej nie ma takiej osoby. Nawet, ci
którym dajesz wszystko co masz, w ostatnim rozpaczliwym geście, odpychają
cie... A to jest gorsze od jakiegokolwiek fizycznego bólu. To jakby ktoś
wbijał ci powoli w serce ostrą igłę.
Co dalej ... ? Nie wiem.
Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)