Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

2 Strony < 1 2 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Oswoić Smoka

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 17 ] ** [80.95%]
Gniot - wyrzucić [ 4 ] ** [19.05%]
Zakazane - zgłoś do moderatora [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 21
Goście nie mogą głosować 
Arthur Weasley
post 06.06.2006 21:13
Post #26 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




A jestem, jestem. Bo nie ma innego subforum "dozwolone od lat...". A w tym utworze dzieją się rzeczy, które się rozumie od pewnego wieku. Niekoniecznie w sferze damsko-męskiej.

Odcinek 12
ROZDZIAŁ PIĄTY
w którym Charlie najpierw robi to, co zwykle,
potem to, czego się można było obawiać,
wreszcie to, czego jego ukochana zupełnie się nie spodziewała,
co oczywiście kończy się pijaństwem


Dziurawy Kocioł, poniedziałek, 6 maja 1996

...przed nami długa noc,
Ruszamy jutro z rana,
Pod szary wpełzasz koc,
Co skrywa grzech Onana -
Miła! Nie przychodź na wołanie!
(1)

darli się chłopcy w mundurach Akademii Aurorów.
Lubił ich.
Nie mógł im powiedzieć tego, co wie. Na wszelki wypadek nie siadał przy Żylecie – stole, który niepisane, lecz w razie potrzeby bezwzględnie egzekwowane prawo Dziurawego Kotła rezerwowało dla Akademii. No, chyba że przysiadł się bomang, jak w skrócie nazywano posiadaczy tytułu Bohatera Magicznej Anglii.
Bomangowie, którzy tego tytułu nie otrzymali pośmiertnie, w większości lokali piwo pili za darmo. A przy tym stole pili za darmo wszystko.
Charlie wiedział, że choć nie jest ani bomangiem, ani kandydatem na aurora, byłby tam mile widziany, trzymał się jednak od tego stołu z daleka. Bał się, że po pijaku powie za dużo. W każdym razie lubił ich i żałował, że nie może im powiedzieć, jak blisko jest to, na co czekają. Odkąd utworzono Akademię Aurorów, jej uczniowie i kadra zawsze żyli dwiema wojnami: ostatnią i następną. Nie zmieniały tego kazania ani apele, Prorok Codzienny ani wielebny Hobbson – kandydaci na aurorów rozpamiętywali ostatnią wojnę i czekali na kolejną.

...wojenka moja pani! Z nią się kochać chcę,
Gdy w nocy się budzę...


Było mu smutno i źle.
Przyjechał do Anglii. I nie miał prawa pojawić się w Szkocji. Względy bezpieczeństwa. Tak powiedział Moody.
Ale nie to było najgorsze. Gdyby mógł, co by zrobił? Co by powiedziała, widząc go w Hogsmeade? Trzy miesiące temu była dziko szczęśliwa – a dziś?
Dziś siedział w Dziurawym Kotle i, jak tyle razy, opowiadał przypadkowym kumplom od kufla – językiem zrozumiałym dla ludu, jak to określał – historię Zbawienia.
- ...no to Mośki ich wzięli za chabety, zwinęli, zwołali ten swój sowiet...
- Swoje co? - zapytał zdziwiony najtrzeźwiejszy z rozmówców.
- A, sorki... no swoją Radę, u nich to się Sanhedryn nazywało. Gadali, gadali, już ich prawie chcieli krzyżować, aż wtedy się odezwał Gamaliel, może o nim słyszeliście...
- Ten od Ewangelii?
- No ten. I mówi: ludzie, weźcie wy się kwilkie zastanówcie, co chcecie zrobić? Zadym różnych było od cholery i nic z tego nie wyszło. Za każdym razem to samo, krew się polała, a potem wyschło. To se wyrzućcie na luz. Że co, że oni mówią, że ich Bóg oświecił? A to niech se gadają, ludzka rzecz pogadać. Jak im się coś przyśniło, to nic z tego nie będzie, Rzymianie się z nimi pobawią, a nam co? A znowu jak oni faktycznie mają jakieś siuchty z Szefem... w końcu dlaczego nie mają mieć?... to i tak im nic nie zrobicie, jeszcze wyjdzie na to, żeście z Szefem walczyli i na ch.. wam to? (2) Polej, Nick...
Czarodziej nazwany Nickiem polał.
- Niegłupi facet był – powiedział. - Taki więcej mało nerwowy.
- Pewnie, że niegłupi – wzruszył ramionami Charlie. - A bo to mało takich tam było? Jak o tym czytałem, to mnie najwięcej Rzymianie bawili, Festus na przykład, co mu kazali Pawła sądzić.
- A tego to nie znam – ożywił się niski zarośnięty blondyn z brzuszkiem, który już dawno złożył głowę przy podstawie rury i zdawał się nie rejestrować tego, co się dzieje dookoła.
- No przywieźli mu Pawła... tego przewerbowanego... Paweł się zaparł, że chce, żeby go wysłać drogą służbową do cesarza, akurat się napatoczyła inspekcja i pytają, co jest grane. A ze strony Festusa to wyglądało tak: przyprowadzili mi Mośki jednego od siebie, myślałem, że nie wiadomo jaki kiler, a oni mi tu coś pieprzyli o swoich pomysłach z religią i jakimś Jezusie, co umarł, a ten tutaj mówi, że żyje, i im to strasznie zawadza.(3).
Kilku czarodziejów zakrztusiło się. Takie podsumowanie Zmartwychwstania trochę ich zaskoczyło.
- No czego się chichracie? Jak ktoś nie znał sprawy, to tak mu to brzmiało. Spróbujcie porozmawiać z niewierzącym czarodziejem, to zrozumie tyle, że Jezus jest duchem. A tam akurat, cholera, byli sami mugole. I to nie Grecy.
- A Grecy co?
- A Grecy z kolei mieli od zajebania różnych bogów, tak jak katolicy mają świętych, tak oni mieli jednego boga od piorunów, drugiego od wojny, piątego od sklepów spożywczych, a dwudziestego trzeciego od hodowli psów ugryźnych... w każdym razie jak taki bóg zrobił dobrze normalnej kobiecie, to potem się rodziło takie ni gumochłon, ni fretka, taki trochę mocniejszy czarodziej...
- Fajne – zauważył blondyn. - Masz kupę takich fajnych historii, i to wszystko jest w Biblii, dlaczego o tym nie opowiadają na kazaniach?
- Ba – prychnął Charlie. - Czy ja wyglądam na pastora?
Odpowiedział mu zbiorowy ryk śmiechu.
- Twoje zdrowie... Padre!!!
- Niech żyje! Niech się zacznie rozmnażać, do cholery!
Pytanie rzeczywiście brzmiało nieco dziwne w ustach człowieka, który co drugą wypowiedź przyozdabia odwołaniem do Biblii i chętnie wyjaśnia jej treść współbiesiadnikom. Ksywa "Padre" nie wzięła się znikąd, a czarne ciuchy były najmniej istotne.

Wybiła jedenasta.
W Dziurawym Kotle nastała, jak to złośliwi nazywali, Godzina Smętów. Po północy, kiedy już pary zainteresowane głównie sobą rzucą monetą - idziemy do mnie czy do ciebie? - i opuszczą lokal, pojawi się żywsza muzyka. Na razie jednak to, co rozlegalo się dookoła, skłaniało do rzewnych rozmyślań i upijania się na smutno.
Tym bardziej, że w takich chwilach ostatnio często miewał bardzo realistyczną wizję. Do niewielkiego pomieszczenia ktoś wprowadzał wychudzonego Billa, z bladą twarzą człowieka, któremu od kilku dni nie pozwalano spać, w więziennych łachach dostatecznie podartych, żeby widać było ślady butów na klatce piersiowej, a gdzieś z boku dobiegał błagalny głos Percy'ego:
- Bill, ja wiem, że jesteś twardy, ale tu są naprawdę dobrzy fachowcy, tu każdy się załamuje najdalej na piątym przesłuchaniu, ja ci po prostu chcę oszczędzić tych czterech...
Sposób na wizję był jeden. Duży Morderca Cierpień.
Wypił. Przeszło.
Wyciągnął dyskretnie zdjęcie Susan. Miał złe przeczucia co do ich dalszej znajomości, ale ze zdjęciem się nie rozstawał.
Tym razem coś się zmieniło. Jakby zdjęcie odzyskało magiczną moc. Co więcej, wyraźnie sygnalizowało, że w tej chwili jest jej jeszcze gorzej niż jemu.

Sowa zatoczyła łuk nad barem, spłynęła lotem ślizgowym nad stół i zgrabnie wylądowała na kraniku rury.

Hogwart, 4 maja 1996
Drogi Charlie!
Tak mi źle! Urwij się choć na chwilę, coś ze mną zrób!
A jak nie możesz, to chociaż napisz, na adres mojej mamy, tak będzie lepiej.
Przede wszystkim przepraszam Cię stokrotnie za ostatnie listy. Nie mogły być inne.
W tym liście piszę, co chcę i co czuję, bo wiem, że przeczytasz go tylko Ty. A przynajmniej jest duża szansa. Szkolną pocztę czyta Towarzyszka Dolores, albo, co gorsze, jej pomagierzy ze Slytherinu.


Odetchnął z ulgą. Weasley, wy to jednak głupi jesteście, pomyślał. Przecież wiedział, co się dzieje w Hogwarcie. Jak mógł nie wpaść na tak prosty pomysł, jak to, że ktoś czyta listy?
Rzeczywiście, list datowany w Wielkanoc był długi i ciepły.

Kiedy się ostatni raz widzieliśmy, mówiłeś, że są rzeczy, których się nie da znieść na trzeźwo. Bardzo mi się to wtedy nie podobało. To znaczy dalej mi się średnio podoba, ale wtedy uważałam, że ściemniasz, po prostu lubisz wypić i dorabiasz teorię do praktyki.

Tak całkiem w błędzie to nie byłaś, pomyślał. Bądźmy szczerzy, wypić to ja faktycznie lubię, nigdy tego nie ukrywałem.
- Ponieważ ukryć by się tego nie dało - mruknął zgryźliwie cichy głosik.

Teraz patrzę, co tu się dzieje, i bardzo Cię przepraszam. Masz rację. Przecież przeżyłeś rzeczy, o jakich mi się nie śniło, a ja, gdyby nie Ty, też bym piła. Trzyma mnie przy życiu to, że wiem, że jesteś. To znaczy popijam i tak, bo muszę. W szkole pojawiają się zwyczaje z Nokturnu - trzeba pić, bo ludzie mówią, że "kto nie pije, ten kapuje" (zresztą mają sporo racji - a w każdym razie faktycznie kto pije, ten nie kapuje). Jak mam chodzić sama po Hogsmeade albo siedzieć w sypialni, kiedy w pokoju wspólnym jest impreza, to wolę się z ludźmi napić. Poza tym jak mnie zapytają, kto co mówił, to mogę powiedzieć "nie pamiętam, byłam pijana". Ten miód, co piłam z Tobą u Hagrida, to był mój pierwszy alkohol mocniejszy od kremowego - a od Twojego wyjazdu upiłam się porządnie co najmniej trzy razy.
Starsze klasy zawsze imprezowały - mam starszego brata, to wiem - ale to było co innego. Napili się trochę, poprawili sobie humor i tyle. W Hogsmeade chłopcy wypijali po jednym piwie...


- Jak który - mruknął do siebie.- Po prostu twój brat był grzecznym chłopcem. Po jednym piwie, akurat. Jeden to jest Pan Bóg na niebie. A i to w trzech osobach.

...może dwa. Trzy to już było dużo. Teraz wracają w takim stanie, że nie wiedzą, za który koniec się różdżkę trzyma. Jeszcze zimą jak chłopak wrócił z Hogs dobrze wstawiony, to jego dziewczyna się o to ostro rzucała. Dziś nieraz chłopak przychodzi zbyt pijany, żeby powtórzyć hasło, a dziewczyna kiwa głową, że widocznie musiał, i przyrządza na rano Eliksir Oprzytomnienia, żeby dotarł bez problemów na śniadanie.
Jak tu byłeś, żałowałam, że już skończyłeś Hogwart. Zazdrościłam koleżankom, że mają swoich chłopaków na miejscu. Teraz sama nie wiem. Źle mi bez Ciebie. Ale wiem, że by Cię zniszczyli.
Czy wyobrażasz sobie wieczorem po kolacji pokój wspólny, w którym jest cicho? Ja też sobie kiedyś nie wyobrażałam. A teraz to jest standard. Ludzie się boją. Boją się rozmawiać o czymkolwiek, co nie wiąże się bezpośrednio z lekcjami. Boją się rozmawiać z ludźmi z innych domów, zwłaszcza z Gryfonami. A już jak ktoś spoza Gryffindoru podejdzie do Harry'ego P., to ma jak w banku, że zaraz będzie się musiał tłumaczyć, o czym rozmawiał i dlaczego właśnie z Harrym.
Unikam takich rozmów. Nie rozmawiam z Gryfonami bez wyraźnej potrzeby. I staram się tego nie robić przy ludziach. I bardzo siebie za to nie lubię. I to jest drugi powód, dla którego ostatnio lubię się napić. Wtedy o tym nie myślę. I o tym, że się boję dostać szlaban za nie wiadomo co.
Ja nie wiem, jak wyglądają teraz szlabany. Ludzie wracają i nic nie mówią. "Było, jak było". "Szlaban, jak szlaban, co tu opowiadać". I piją. Tak było z Zachariaszem Smithem i Twoim szwagrem. Nie wiem nawet dobrze, co zrobili...


Wiesz, pomyślał. Doskonale wiesz. Co więcej, liczysz na to, że i ja się domyślę. Inaczej byś o tym nie pisała.

...w każdym razie w marcu dostali szlaban za "niszczenie mienia szkolnego". Dotąd nikt nie wie, gdzie byli i co robili od piątku wieczór do poniedziałku rano. Nawet Ginny.

Zamyślił się. Corner i Smith. Ha. Dobrze latali, to swoją drogą, ale przede wszystkim bardzo interesowali się wszelkimi artefaktami służącymi do magicznej łączności. A właśnie w marcu dostał cynk od Rona, że może będzie można rozmawiać z Hogwartem, omijając podsłuch. Wszystko pasowało.
Nawet swojej dziewczynie nie powiedział... Co oni mu zrobili?!

Smith od tego czasu odzywa się głównie monosylabami, a Corner po powrocie wyglądał tak, że po lekcjach Ginny sama mu dała pół kwarty whisky. Jak ją potem spytałam, to powiedziała: ma sobie pichcić jakieś podejrzane eliksiry, to lepiej niech się po prostu urżnie.

Odłożył list. Odetchnął głęboko. Chwiejnym krokiem wyszedł przed próg pubu.
Chwała Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu... Chwała Ojcu, Synowi i Duchowi Swiętemu... Chwała Ojcu...
Wiedział, że facet na zmianę żegnający się trzy razy zamaszystymi gestami i bijący pokłony, a wszystko to przed progiem pubu, wygląda nieco egzotycznie (zwłaszcza jeśli żegna się prawosławnym krzyżem, od prawej do lewej). Hak w plecy. Lepiej chwilę wyglądać egzotycznie, niż zdemolować lokal. Co ta pinda zrobiła z Hogwartu? Chryste Panie, Ginny, święta z kałamarzem, Ginny, która zrzędziła nad każdym kieliszkiem... co chłopak musiał mieć w oczach, żeby Ginny kazała mu zalewać robaka, nie wiedząc nawet, co przeżył?!

No to się urżnął. A w następny weekend jak poszedł do Hogsmeade, to z powrotem trzeba go było nieść.
Ludzie się tych szlabanów boją jak ognia. I może dlatego składają tzw. oświadczenia. Wstaje ktoś na lekcji i mówi, że chce złożyć oświadczenie. I odcina się od czegoś, co mówił wcześniej (na przykład że nie wierzy w to, co oficjalnie mówią o śmierci Cedrika). Wygląda to na ogół, jakby wygłaszał coś, czego się wyuczył na pamięć, w co kompletnie nie wierzy, patrzy w podłogę i mówi, że nie miał racji, że go koledzy sprowadzili na złą drogę, wymienia tych kolegów z nazwiska, rzygać się chce. Na początku z takimi ludźmi nie rozmawiano, omijano ich jak zapowietrzonych, teraz już nie. Jest ich za dużo. A poza tym wszyscy się boją. Ja też nie wiem, co bym zrobiła. Jak to mówił Twój ojciec? Nie ma ludzi niezłomnych, są tylko nieudolnie łamani?
Czwarta nad ranem. Może sen przyjdzie?
Czemu Cię nie ma na odległość ręki?!
Twoja
Susan

Asfodelus Duesenberg, oparty o centralny słup lokalu. z niepokojem przyglądał się rudowłosemu czarodziejowi czytającemu list przy stole naprzeciwko Żylety.
Bywał w Dziurawym Kotle na tyle często, by wiedzieć, że Padre na ogół się tak nie zachowuje. Od dobrych dwóch minut siedział bez ruchu z listem w zesztywniałej ręce. A potem wstał.
Asfodelus wysunął dłoń spod pleców towarzyszącej mu mugolki i nieznacznie dotknął różdżki.
Padre ruszył w ich stronę sztywnym krokiem człowieka, który stara się iść prosto. Asfodelus bardzo starał się nie zmieniać wyrazu twarzy. Czuł na przegubie zaciśniętą dłoń dziewczyny.
Rudzielec stanął o dwie stopy przed nim i sięgnął nad jego głowę, gdzie na kolumnie wisiały dwa dzwony - mosiężny i srebrny. Po chwili wahania szarpnął za sznur mosiężnego, odwrócił się i ruszył w stronę baru.
- Ja piórkuję - mruknął Asfodelus. - Stawia wszystkim.
- Piwo czy whisky? - zainteresowała się umiarkowanie jego towarzyszka.
- Piwo, ale i tak się szarpnął, buda jest pełna, a w końcu w darowanej miotle witek nie... - urwał, bo nad jego głową znowu zabrzmiał dzwon. Tym razem niewątpliwie srebrny.
- Jedno i drugie - powiedział, w duchu klnąc sam siebie, że nie zauważył wracającego Weasleya. - Poważna sprawa.

Muntele Jorzea, wtorek, 7 maja 1996

Pierwsze przykazanie smokarza: Nie antropomorfizuj smoka!
Nowicjusz, który przemawia do smoka jak do rozumnej istoty, nie mówiąc już o zwierzaniu się, starszych kolegów albo rozczula, albo (częściej) irytuje. W każdym razie szybko z tego wyrasta.
Gadać to można do hipogryfa.
A jednak Charlie Weasley, zamiast po powrocie z dalekiej i ryzykownej podróży spokojnie popijać piwo we wspólnej izbie bazy w Muntele Jorzea, siedział w smokarni pod wielkim napisem SMOKI LUBIĄ LUDZI – MOGŁYBY ICH JEŚĆ PECZKAMI w kojcu walijskiego smoka krótkopyskiego, który z niewiadomych powodów zatrzymał się na długości piętnastu stóp, głaskał potwora po brzuchu i półgłosem opowiadał mu o kimś, przy kim teraz powinien być. Kto potrzebuje go o wiele bardziej niż jego rozmówca, w nieregularnych odstępach kiwający kolczastym łbem.
Trzymał go przy życiu tylko fakt, że najwyraźniej nie jego jednego noc Belleteyn nastroiła melancholijnie. W końcu to nie on uruchomił stojący we wspólnej izbie patefon i nastawił nastrojową piosenkę, która teraz dobiegała z okna.

...everyone turns to see
This beautiful lady
Who's walking around with me
And then, she asks me:
"Do you feel allright?"
And I say:
"Yes, I feel wonderful tonight".


Marzenia, marzenia, pomyślał. Zabrałbym ją na wesele Dmytra, krucaseks, ile razy ja coś takiego widziałem w Zwierciadle, wszystko by pasowało. Mi by nie przycinali, że Susan jest, a jakby jej nie było. Wyrwałbym ją na jedną noc z tego pieprzonego Hogwartu... pieprzony Hogwart, jak to brzmi... może wolałbym Azkaban niż życie w takim syfie, jak ona opisuje, a już mugolskie więzienie to na pewno, też ludzi gnoją, ale przynajmniej nie mówią, że to dla ich dobra!
Zaraz, sekundę. To jest do zrobienia. Trzeba tylko dostać się do zamku... ale to by trzeba po ciszy nocnej, wesele dobrze w połowie, nie da rady, musiałbym mieć zmieniacz czasu.
Zaraz, że jak? Zmieniacz czasu?
Tymko Czornowił jest bratankiem zakarpackiego ministra magii. Przy niezbyt nerwowym stosunku Rusinów do magicznych artefaktów załatwienie zmieniacza czasu nie powinno być dla niego zadaniem ponad siły. A równocześnie sceptycyzm Tymka był powszechnie znany - złośliwi mówili, że jego dewizą życiową jest "błogosławieni, którzy widzieli, a nie uwierzyli".

Pop Iwan, środa, 8 maja 1996

- Jasne. Mugolskim samochodem latali. Już ci wierzę.
- Wielka mi sztuka zaczarować samochód. Samochód, motocykl, dorożkę, co chcesz. Jeżeli można zaczarować pogrzebacz, co tutejsze małolaty robią z uporem maniaków, rozbijając się od czasu do czasu, to dlaczego nie motor?
- Ilu już u nas próbowało i nic.
- A założysz się?
- A o co?
- Że zaczaruję motor.
- To ja wiem, ale jaka stawka?
- Jak wygram, skołujesz mi na jedną noc zmieniacz czasu. A jak przegram, to Srebrna Strzała twoja.
- Zmieniacz czasu, dobre sobie! - prychnął Tymko. - Wymyśl coś innego.
- Nic innego mnie nie interesuje. Zaczarowuję emkę, startuję na Czortowym Moście, wykręcam pokaz obowiązkowy. Uda się, dostarczasz zmieniacz. Nie uda się, bierzesz Strzałę.
Tymko zamyślił się. Stawka była wysoka, ale w końcu szansa, że Wizliej naprawdę oderwie się na motorze od ziemi, była niewielka. Ale z drugiej strony...
- Wizliej, na koj czort tobie ten zmieniacz?
- Dziewczynę chcę zabrać na wesele Dmytra Muraszki. Bez zmieniacza nijak jej tu na wieczór nie ściągnę, ani nie odwiozę na czas do Anglii. Ona na szkole, nikt jej legalnie nie wypuści...
Tymko przyjrzał się rozmówcy bardzo uważnie. W życiu by nie przypuszczał, że Anglik może coś takiego wymyślić. Co prawda nie był to typowy Anglik, pił jak Rusin, klął jak Rusin i latał na miotle jak wariat, ale mimo to... Prawie był gotowy załatwić mu ten zmieniacz bez zakładu, ale słowo czarodzieja nie dym.
- A jak się zabijesz? - zapytał.
Charlie dość nieszczęśliwie wybrał przykład - dorastający chłopcy rzeczywiście latali na pogrzebaczach, ale trudno było na takim sprzęcie utrzymać równy kurs, nie mówiac o akrobacji.
- To będziesz miał po mnie pamiątkę.

Czortowy Jar, Zakarpacie, czwartek/piątek, 9/10 maja 1996

Była trzecia nad ranem, kiedy na wysoki most o gęsto ustawionych filarach - z którego mugolskie oko widziało tylko dwa zrujnowane przyczółki - wpadł z rykiem ciężki motocykl, wspólne dzieło niemieckiego inżyniera i sowieckiego robotnika, owoc serdecznej współpracy dwóch szaleńców z wąsami marzących o władzy nad światem.
W połowie długości mostu rudowłosy motocyklista nagle skręcił w lewo. Motocykl zarzucił gwałtownie i przez kilkadziesiąt stóp sunął bokiem, ustawiony w poprzek jezdni.
A potem skoczył do przodu, ku grupce czarodziejów siedzących na urwistym brzegu i wyrywających sobie nawzajem omniokulary. Bariera rozstąpiła się. Motocykl zaczął spadać w stronę wody. Kierowca wparł się nogami w podnóżki, ciągnąc kierownicę do góry.
Motocykl wyrównał lot i zaczął się wznosić. Nabrał wysokości. Zatoczył koło nad mostem i zaczął wykonywać pokaz figur obowiązkowych. Pętla... opadanie liściem... Beczka... podciągany zakręt...
- Job twoju mat', won ce zrobył!(4)
...korkociąg...
- Szczo won robyt?!(5)

W Wielkiej Brytanii była pierwsza w nocy.
W zamku Hogwart, hrabstwo Argyll, Szkocja czarnowłosa dziewczyna obudzona nagle z głębokiego snu usiadła na łóżku. Męczyło ją uczucie, że dzieje się coś bardzo złego. Ktoś bliski jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie miała wątpliwości, kto z bliskich jej osób ma największą skłonność do pakowania się w niebezpieczne sytuacje.
Rzuciła okiem na zdjęcie stojące przy wezgłowiu łóżka. Wyglądało inaczej niż wieczorem. Spod rudej strzechy patrzyła zacięta twarz bez uśmiechu. Skupione oczy człowieka balansującego na cienkiej czerwonej linii.
Nie pierwszy raz i na pewno nie ostatni. Najczęściej bez wyraźnej potrzeby. Dla szpanu. Dla adrenaliny. Bo musiał jakoś odreagować. Bo się założył.
Spojrzała na leżący obok obrazek. Wilkołak podwinął ogon pod siebie i krył się za świętym Franciszkiem. Najłagodniejszy ze świętych patrzył na nią wyczekująco.
Uklękła przy łóżku.
- Serce Jezusa, Syna Ojca przedwiecznego, zmiłuj się nad nim...
I nad jego głupotą, szepnął cichy głos.
Niech będzie, i co z tego?
- Serce Jezusa, nieskończonego majestatu...

Motocykl wyprysnął gdzieś wysoko z nosem ostro zadartym do góry, znieruchomiał, przechylił się do przodu i runął niemal pionowo w dół, by za chwilę nabrać wysokości serią pięciu podciąganych zakrętów i ruszyć w stronę osłupiałych widzów. Ale nie wylądował. Opadł niemal nad ich głowy kilkoma zwitkami korkociągu i pomknął w stronę mostu.
- Rozwali się!
Emka leciała prosto na most. Zamarli. Przy tej prędkości, przy porywistym wietrze, trudno byłoby trafić między tak ustawione przeszkody na miotle, a co dopiero taką kupą żelastwa.

- Serce Jezusa, gorejące ognisko miłości... Serce Jezusa, dobroci i miłości pełne...

Trafił.
I po cholerę to wszystko, zapytał cichy głos zupełnie bez wyczucia chwili. Przecież zakład już wygrałeś.
No i właśnie dlatego!
Wykręcił pętlę i wpadł pod następne przęsło. Następne. Następne. Most uciekał w tył, pojawiał się gdzieś w górze przed nim, rzucał się na niego rozcapierzonym grzebieniem filarów.

- Serce Jezusa, z którego pełni wszyscyśmy otrzymali... Serce Jezusa, odwieczne upragnienie świata...

Dwadzieścia trzy przęsła. Jeżeli zrobi o jedną pętlę za dużo, wbije się w przyczółek mostu.

- So wsim z hustu zjichał(6) - powtórzył Tymko, patrząc, jak snop światła omiata niebo i wpada pod kolejne przęsła.

- Serce Jezusa, zbawienie ufających Tobie...

Coś pchało motocykl w lewo. Filar po lewej stronie przedostatniego już przęsła rósł w oczach. Pchał lewe ramię kierownicy, ale skutek był mizerny.

- Serce Jezusa, nadziejo w Tobie umierających...
Poczuła zimny dreszcz.

Kurtka ze smoczej skóry skrzesała snop iskier, ocierając się o beton filara. Rozgwieżdżone niebo przeleciało mu przed oczami i znikło gdzieś pod nim. Gdzieś nad jego głową po raz dwudziesty trzeci pojawiła się jezdnia mostu.
Wracamy.

- ...i racz udzielić przebaczenia w imię tegoż Syna swego Jezusa Chrystusa, który z Tobą żyje i króluje na wieki wieków, amen.

c.d.n.

(1) Miła, sł. i muz. Karel Kryl, tłum. Martyna Miklaszewska
(2) Dz 5, 33-39.
(3) Dz 25, 14-19.
(4) K**** go mać, on to zrobił! (mieszanka rosyjskiego z ukraińskim).
(5) Co on robi? (ukr.)
(6) Kompletnie zwariował (ukr.)

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 08.11.2006 20:27
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
koala
post 07.06.2006 17:39
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 83
Dołączył: 23.05.2006
Skąd: z Centrum Dowodzenia Wszechświatem =3

Płeć: Kobieta



Od jakiegoś czasu zabierałam się za przeczytanie tego ff i właśnie mi się udało.

Głównie odrzucał mnie sam wstęp, zwłaszcza pisanie w pierwszym zdaniu słów bardziej skomplikowanych, niż 70% dorosłych Polaków zdoła wymówic, a co dopiero zrozumiec (nie, żebym się do nich zaliczała, ale mnie to drażni). Zupełnie, jakbyś celowo chciał mnie zniechęcic, pozorując opowiadanie na coś nudnego, kojarzącego się ze słownikiem wyrazów obcych lub encyklopedią. Wiem, dziwna jestem, ale takie odniosłam wrażenie. tongue.gif

Przyznam, że pierwszy raz w życiu spotykam się z parringiem ChW/SB, co mi się niezmiernie podoba. Plusów i zalet cała masa, więc je wypunktuję:
1) Poprawnosc merytoryczna i porządna beta, choc gdzieś mignęła mi literówka i brak przecinka...ale kto by na to patrzył? tongue.gif
2) Niektóre dialogi dosłownie (albo prawie dosłownie) wzięte z "Ogniem i mieczem", mojego ulubionego filmu, a także zalatujące lamusem ... kocham antyki biggrin.gif
3) Jestem osobą religijną i zawsze łapie mnie za serducho, kiedy bohaterowie ff są "wierzący", a przynajmniej starają się byc.
4) Udźwiękowienie smile.gif

Dziwne, że tak dobre opowiadanie czyta i komentuje właściwie mało osób. huh.gif

A takie jeszcze małe pytanko na koniec...
QUOTE
...wojenka moja pani! Z nią się kochać chcę,
Gdy w nocy się budzę...

Było mu smutno i źle.

Rym zamierzony, czy nie? wink2.gif


--------------------
Nie wiem jaka broń zostanie użyta w trzeciej wojnie światowej,
ale czwarta będzie na maczugi. [Albert Einstein]user posted image

***
logiczna konsekwencja katolickiej ideologii
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
nessa
post 07.06.2006 20:41
Post #28 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 07.06.2006




heh...

właściwie zarejstrowałam się na tym forum właśnie z powodu tego tekstu...


ostatecznym czynnikiem, który pchnął mnie do tego, było chyba ubolewanie Everaldine(czy ja to napewno dobrze napisałam... :/) nad małą popularnością tego opowiadania i niskim poziomem intelektualnym forumowiczów (co prawda nie jestem pewna czy wpływam na poprawę akurat tego kryterium, ale cóż...inny nie znaczy gorszy:p) zaglądających do Kwiatu, no ale do rzeczy, bo znów sie zaczynam rozpisywać na tematy nie do końca adekwatne do sytuacji:p


więc...(nigdy nie zaczynaj zdania od 'więc':p)-podoba mi się :] i to bardzo biggrin.gif


pisane bardzo przyjemnym stylem, interesujace, moim zdaniem na wysokim poziomie intelektualnym, dość niekonwencjonalne (wcześniej nie spotkałam sie z takim paringiem i jest on dla mnie miłą niespodzianką, jak rówinież tak wiele nawiązań do religii), zaskakujaco zgodne z kanonem (co prawda nie przywiązuję do niego aż tak wielkiej wagi, niemniej miło jest czasem przeczytać coś w miarę prawdopodobnego w świecie J.K.R., gdzie postaci zachowują swój pierwotny charakter), nie zauważyłam też poważniejszych błędów (gdzieniegdzie jakaś literówka, ale to też raczej żadkość) no i duży plus za muzykę, chciażby za sam 'Czarny blues o czwartej nad ranem'(ubóstwiam, jak z resztą SDM w ogóle),podsumowując-same pozytywne sprawy biggrin.gif


ach, należałoby rówinież wspomnieć o częstotliwości pojawiania się kolejnych rozdziałów, która jest wprost zadziwijąca-naprawdę podziwiam



cóż, pozostaje mi tylko życzyć weny, dużo czasu i czekać na kolejną część biggrin.gif


Nes


EDIT: szczerze mówiąc spodziewałam się, że masz skończoną już sporą część opowiadania, ale skoro całość, to tym lepiej, nie ma obawy, że po prostu znikniesz i zostawisz niedokończone opowiadanie :] (no dobra, akurat po kimś kto pisze takie teksty nie spodziwałabym się takiej nieodpowiedzialności i niekonsekwencji, ale są ludzie i taborety:p) (grrr...czy ja nawet w komentarzach muszę mieć powtórzenia :/....no dobra, nie chce mi sie tego poprawiać, mimoże ich nie cierpię....leń ze mnie:p)


E-L-V-A-R-A-L-I-N-D-E. Ja blagam - nie jestes pewna to skopiuj. Bo mnie krzywdzisz tongue.gif

Ten post był edytowany przez Elvaralinde: 08.06.2006 18:29
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Arthur Weasley
post 07.06.2006 21:41
Post #29 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




QUOTE(koala @ 07.06.2006 17:39)
Głównie odrzucał mnie sam wstęp, zwłaszcza pisanie w pierwszym zdaniu słów bardziej skomplikowanych, niż 70% dorosłych Polaków zdoła wymówic, a co dopiero zrozumiec (nie, żebym się do nich zaliczała, ale mnie to drażni). Zupełnie, jakbyś celowo chciał mnie zniechęcic, pozorując opowiadanie na coś nudnego, kojarzącego się ze słownikiem wyrazów obcych lub encyklopedią.
W sumie jeżeli dla kogoś te wyrazy byłyby za trudne, to niektóre problemy poruszane w utworze również....
QUOTE
QUOTE
...wojenka moja pani! Z nią się kochać chcę,
Gdy w nocy się budzę...

Było mu smutno i źle.

Rym zamierzony, czy nie? wink2.gif
*
A nie, nie. <wstydzi się>
QUOTE(nessa @ 07.06.2006 20:41)
ach, należałoby rówinież wspomnieć o częstotliwości pojawiania się kolejnych rozdziałów, która jest wprost zadziwijąca-naprawdę podziwiam
*
Ba. Jak utwór jest napisany w całości, to sobie można pozwolić na taki luksus. Następny (jak już go w ogóle z grubsza napiszę) będzie miał odcinki raczej co trzy tygodnie niż co trzy dni.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Emili_Morger
post 08.06.2006 08:34
Post #30 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 08.06.2006
Skąd: Szczecin ; )




Nie wciągnęło mnie to zbytnio ... Ale starasz się i to się ceni ! ! Tlko zasmuciło mnie to , że nie bierzesz to ze swojego pomysłu ... POnieważ znam to już z Zakonu Feniksa ... Możesz brać jakieś lepsze pomysły albo zrób wedłóg twojego uznania 7 część HP ; ) - mUa... ; *


--------------------
Mój blog jest najbardziej : GłanaBanaKunkfaPersiomonasaLa... "Kochać, to nie znaczy patrzeć na siebie, lecz patrzeć razem w tym samym kierunku."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Arthur Weasley
post 08.06.2006 09:07
Post #31 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




QUOTE(Emili_Morger @ 08.06.2006 08:34)
nie bierzesz to ze swojego pomysłu
Czego, przepraszam, nie biorę ze swojego pomysłu? Bo jeżeli chodzi o to, że całość jest oparta na "ZF", to, widzisz, ten utwór jest z definicji wtórny w stosunku do ZF. Powstał w ten sposób, że autor wziął pewną książkę innego autora i dopisał do niej inny wątek, tak, żeby to jak najlepiej pasowało do oryginału. To się nazywa fanfikt.
QUOTE
POnieważ znam to już z Zakonu Feniksa...
*
Co mianowicie?

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 08.06.2006 09:16
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
koala
post 08.06.2006 11:25
Post #32 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 83
Dołączył: 23.05.2006
Skąd: z Centrum Dowodzenia Wszechświatem =3

Płeć: Kobieta



QUOTE
jeżeli dla kogoś te wyrazy byłyby za trudne, to niektóre problemy poruszane w utworze również....
Tak, tak... w sumie prawda!

Arthurze Weasley - czekolada.gif 4U (na wenę) biggrin.gif

Ten post był edytowany przez koala: 19.06.2006 09:57


--------------------
Nie wiem jaka broń zostanie użyta w trzeciej wojnie światowej,
ale czwarta będzie na maczugi. [Albert Einstein]user posted image

***
logiczna konsekwencja katolickiej ideologii
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Arthur Weasley
post 09.06.2006 16:39
Post #33 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Odcinek 13

Hogwart , sobota/niedziela, 11/12 maja 1996


Zegar na Północnej Wieży wybił północ.
Susan Bones zamknęła zaczytany tom z ledwo czytelnym tytułem na okładce Historia Zjednoczonego Brytyjskiego Królestwa (czarodziejów) - Krótki kurs. Zdecydowanie wolała się uczyć z tego prostego niezbędnika prostej wiedzy dla prostych ludzi, skądinąd źródła traumatycznych wspomnień jej matki, niż z opasłych tomiszcz zalecanych przez Binnsa czy też nieco szczuplejszych, ale za to trudniejszych w przyswojeniu ksiąg preferowanych przez Lucy Blair. Dla kogoś, kto nie wiązał swojej przyszłości z historią magii ani nie zamierzał skończyć szkoły ze średnią 5,0, wiedza zawarta w Krótkim kursie była aż nadto wystarczająca. Trzeba było jedynie krytycznie podejść do niektórych rozdziałów, zwłaszcza osławionego Najazdu mugolskich jaśnie panów na Zjednoczone Królestwo.
- Dobranoc, misiu - szepnęła, przytulając się do kołdry.
Może znowu jej się przyśni? Śnił jej się chyba co drugą noc. Zupełnie zwyczajnie wchodził drzwiami, teleportował się, wyłaził z kominka, przylatywał na hipogryfie, wywalał główną bramę małym czołgiem, ale zawsze przybywał, żeby ją zabrać. Porwać do świata, w którym ludzie mówią to, co myślą, i nic im za to nie grozi.
Sen nie przychodził. Wstała i z dna kufra wyciągnęła małe kremowe. Dwa, dla pewności.
- Twoje zdrowie, Rudy - westchnęła.
Ładnie, ładnie, mruknął zgryźliwie cichy głos. Na kłopoty z zaśnięciem browarek. Ileż to, jeśli wolno spytać, szanowna pani liczy sobie wiosen? Od miesiąca szesnaście?
Sen przyszedł. Ale nie taki, jak chciała.

Szła środkiem Pokątnej. Lato, żar lał się z nieba, był środek dnia, ale ludzi na ulicy niewielu. Połowa sklepów była zamknięta, drzwi opieczętowane. Wszędzie wisiały niezrozumiałe transparenty - każde słowo z osobna rozumiała, ale razem wziąwszy sensu pojąć nie mogła.
Z bocznej uliczki wyszli dwaj czarodzieje w brązowych szatach z jakimś dziwnym znakiem prowadzący trzeciego, bladego jak ściana, omotanego magicznymi więzami, ubranego w luźną mugolską bluzę z kapturem...
- Charlie! - próbowała krzyknąć. Nie mogła. Z szeroko otwartych ust nie wydobywał się żaden dźwięk
.

Leżała na swoim łóżku, ciężko łapiąc powietrze. Ktoś się nad nią pochylał.
- Kto mnie wzywał, czego chciał? - zapytał scenicznym szeptem, całując ją w czoło.
Strach znikł, ale dalej nie mogła wydobyć z siebie głosu.
- Sorki za tego Afaniusa. Zaraz go zdejmę, tylko nie krzycz. Eloquens!
- Co ty tu... - zaczęła. Położył palec na ustach.
- Ubieraj się - przerwał jej. - Idziemy na imprezę.
- To niemożliwe - zamruczała - przecież to były tylko dwa piwa... ty mi się tylko śnisz... jesteś w Rumunii...
- Jestem w Szkocji - odparł stanowczo. - A za dwie godziny, albo jak wolisz pięć godzin temu, będę na Rusi Zakarpackiej na weselu kumpla. W twoim towarzystwie, tylko, do jasnego dementora, przestań się dziwić, nie ma czasu, potem się zdziwisz. Wskakuj w kombinezon i weź jakieś ciuchy, żeby się przebrać stosownie do okoliczności.
- Odpada - oprzytomniała nagle. - Nigdzie nie idę. Nie mam się w co ubrać.
- Ty głupia kobieto! - prychnął, kręcąc głową z szerokim uśmiechem.- W wyjściówce pójdziesz i też będzie dobrze!
- Co to, to nie - odparła. Jeszcze czego, w szkolnej szacie na wesele. Wymyślić coś takiego, to naprawdę trzeba być mężczyzną. - Trza być w butach na weselu.
Nie była jakąś nawiedzoną Gryfonką, żeby w piątej klasie nie mieć żadnych cywilnych ciuchów.
Wyciągnęła z kufra szatę kupioną zawczasu na wesele brata. Brat miał się co prawda żenić w wakacje, ale w Hogsmeade można się było przy odrobinie inwencji ubrać nie gorzej niż na Pokątnej, a za to trzy razy taniej. I tak nikt ze szkoły ani z rodziny jej na tej imprezie teraz nie zobaczy.
Na włożenie kombinezonu wystarczyła jej minuta.
- Możemy iść - powiedziała, zapinając buty - ale właściwie dokąd?
- Na razie do starego Glasgow, za dwie godziny mamy naszykowany świstoklik do Użhorodu. Gotowa?
- Chryste Panie, to naprawdę...
- Nie mów do mnie Chryste Panie, bo mnie to peszy.
- Jak ty do mnie mówisz "święta Felicyto i Perpetuo", to jest dobrze?
- Mniejsza o to. Gotowa?
- Zaraz.. - zamrugała oczami - jak ty tu wszedłeś, te drzwi były zablokowane, faceci nie...
- Nauczyciele mieli podane zaklęcia, a nikt ich jakoś przez te trzy miesiące nie zmienił.
W pokoju wspólnym panowała cisza. Na fotelu przy kominku pochrapywała Hanna Abbott, przytulona do Erniego Macmillana.
- I tyle pożytku z tych zaklęć - skomentował Charlie szeptem, który słychać było chyba w wieży Gryffindoru.
Ernie podniósł głowę, nie otwierając oczu.
- Oczywiście, oczywiście - powiedział - to samo chciałem w tej chwili powiedzieć, kochanie.
- Nie zablokowali drzwi? - zdziwiła się Susan w hallu wejściowym, gdy Charlie otworzył drzwi zwykłą Alohomorą.
- Co człowiek zablokował, człowiek odblokuje - odparł. – Accio motor!
Susan widziała w życiu parę motocykli, ale to, co wyjechało z wysokich traw, było do nich mało podobne. Wielka, topornie wyglądająca konstrukcja z silnikiem na wierzchu, bez jakichkolwiek osłon, za to z dwoma siodełkami przypominającymi rowerowe, z których tylne znajdowało się chyba o stopę wyżej od przedniego.
- Wsiadaj i trzymaj się mnie mocno.
- Pojedziemy?
- Polecimy. Trzymaj się, mówię ci.
Usiadł na przednim siodełku i kopnął rozrusznik. Silnik zawarczał i umilkł.
- Ech, ruskie sprzęty, jacy ludzie, takie maszyny, twarde i odporne, ale jak trzy razy nie kopniesz, to nie zrozumie...
Susan milczała. Nieraz już przed spotkaniem z Charliem obiecywała sobie niczemu się w jego wykonaniu nie dziwić, ale nigdy nie wytrwała w tym postanowieniu dłużej niż pół godziny.

Już po pierwszej minucie lotu zrozumiała, że jeżeli Charlie mówi "trzymaj się mocno", to należy to traktować dosłownie. Leciał tuż nad dachami, w ostatniej chwili omijając dzwonnice i wieże kościołów, po czym, wyleciawszy nad morze, obniżył lot jeszcze bardziej.
Wspominał kiedyś, że nad morzem najlepiej lecieć na wysokości trzydziestu stóp, bo wtedy nie wpada się w zasięg mugolskich radarów, ale nigdy nie spodziewała się, że uzna za stosowne jej to zademonstrować w praktyce. W dodatku nad morzem tak wzburzonym, że bryzgi wody chlapały na nich.
- A teraz trzymaj się naprawdę mocno! - zażądał, dolatując do skał wysokiego brzegu.
Zamknęła oczy. Poczuła, że leży na plecach, wsparta czymś od tyłu - prawdopodobnie jakimś zaklęciem - a dwieście funtów Charliego leży na niej.
Ciężar zelżał. Otworzyła oczy. Gdzieś w dole migało jezioro świateł.
- Glasgow! - ryknął Charlie, przekrzykując warkot silnika. - Schodzimy!
- Ale błagam, misiu, już bez takich akcji! - krzyknęła mu w ucho.
- Bez. To znaczy muszę zrobić małą śrubkę, żeby nie zniżać się nad mugolskim terenem. Delikatnie, obiecuję.
Rzeczywiście, dotrzymał słowa. Leciał ostrożnie. Przynajmniej jak na niego.
Silnik ucichł. Lecieli po coraz ciaśniejszej spirali. Co chwilę Charlie wykonywał nerwowy ruch kierownicą, jakby znajdowali się wewnątrz niewidzialnego leja, a on unikał zderzenia z jego ścianą.
Z wieży ratusza wystrzeliła czerwona smuga. Potem druga. I trzecia.
- Piętnaście po jedenastej - powiedział Charlie. - Wszystko się zgadza.
- Skąd wiesz, że akurat piętnaście po jedenastej?
- Trzy czerwone smugi - odparł. - Kwadrans po nieparzystej.
- Zaraz, czekaj, jak to jest wesele, to my tam na sam koniec dotrzemy?
- Spokojnie, nie przejmuj się...
Ciśnienie powietrza zatykało jej uszy, kręciło jej się w głowie. W końcu wylądowali w kawiarnianym ogrodzie. Towarzystwo przy stolikach ostentacyjnie nie zwróciło uwagi na dwoje ludzi lądujących obok na latającym motocyklu i siadających przy jedynym wolnym stoliku.
Charlie wyjął z kieszeni coś, co wyglądało jak duży mugolski budzik
- Wiesz, co to jest?
- No nie powiedz, że zmieniacz czasu?
- Owszem.
Przez chwilę kręcił różnymi pokrętłami z tyłu budzika. Otoczył ich dym. Kiedy opadł, okazało się, że siedzą przy tym samym stoliku, ale jest jasno, a przy sąsiednich stolikach siedzi sporo gości, którzy nie zwracają na nich uwagi.
Charlie strzelił palcami.
- Herr Ober - mruknął.
Nad stolikiem wykwitł spory znak zapytania.
- Też jakiś ruski wynalazek? - zainteresowała się Susan. - Bez różdżki?
- Ano bez. Jest opracowanych parę użytecznych zaklęć.
- Wygodny patent.
- Życiowa konieczność. W wielu lokalach przy wejściu odbierają różdżki. Tak na wszelki wypadek. Rusini dobrzy ludzie, ale trochę nerwowi...
Jak spod ziemi wyrosła kelnerka.
- Pan uważa? - zwróciła się do niego.
- Dwie kawy - odparł. - Może zapłacę teraz?
Susan była nieco zdetonowana.
- W ogóle na mnie nie zwróciła uwagi!
- Tu jest Szkocja - odpowiedział.
- Byłam kiedyś z rodzicami w Szkocji i było inaczej...
- W mugolskiej może. Szkoccy czarodzieje tak mają. W lokalu, jak przychodzi para, kelner rozmawia z mężczyzną. Na Rusi jest jeszcze zabawniej, jak przychodzi parę osób, to kelner pyta, kto tu dowodzi, i przyjmuje od niego zamówienie dla wszystkich... mniejsza o to. Jest wpół do piątej, o piątej dwadzieścia mamy świstoklik do Użhorodu.
- A dalej jak?
- Też na motorze.
- Dobrze, ale przepraszam na chwilę... - wstała i znikła za najbliższymi drzwiami.
Kiedy wracała, Charlie właśnie ściskał rękę potężnie zbudowanemu mężczyźnie w czarnym garniturze i popielatej koszuli z białym kołnierzykiem. Ze zdziwieniem rozpoznała w nim księdza, który wygłosił kazanie na jedynej katolickiej mszy, na jakiej była w Hogwarcie.
Ksiądz wyszedł, a Charlie krztusił się ze śmiechu.
- Co się stało? - zainteresowała się.
- A nic, na odchodnym stwierdził "Idę do domu i niech nikt się nie waży mnie budzić. To znaczy owszem, można mnie obudzić, ale tylko w przypadku zniesienia celibatu".
- A tak w ogóle to skąd wy się znacie? Ten ksiądz kiedyś miał kazanie w Hogwarcie, ale to już po twoim wyjeździe. Cudzoziemiec chyba.
- A znamy się. Główny duszpasterz polskich czarodziejów.

Charlie wyłączył silnik. Słychać było tylko szum wiatru. Obniżali się łagodnie, po spirali, do widocznej w dole szerokiej górskiej doliny.
Kiedy znaleźli się poniżej otaczających grzbietów, wiatr ucichł. Cisza dzwoniła w uszach. Księżyc wydobywał z ciemności widmowe, niemal przezroczyste zarysy domów i obejść. Przed niektórymi stały nietknięte krzyże i kapliczki, przeraźliwie realne na tle widm domów.
- Co to jest? - spytała zdetonowana. - Cmentarz? Wieś duchów?
- Raczej duch wsi - odparł. - Tu była mugolska wieś, ale inni mugole ją spalili, mieszkańców wywieźli na drugi koniec kraju. Lądujemy, jest zwyczaj, że się nad takimi miejscami nie lata.
Jeszcze nieraz miała się tej nocy przekonać, że znalazła się w miejscu, w którym "pryniato" albo "ne pryniato"(1) jest ostatecznym argumentem.
Pomiędzy widmowymi zarysami chat lądowali czarodzieje. Uwagi Susan nie uszło, że niewielu przylatuje na miotłach. Najpopularniejszym sprzętem latającym były różnego rodzaju kotły i beczki, sporo też młodych ludzi, którzy zdawali się łagodnie acz chybotliwie szybować bez użycia jakiegokolwiek sprzętu latającego.
- On lewituje? - spytała, wskazując Charliemu jednego z nich.
- Niezupełnie - uśmiechnął się. - Leci na pogrzebaczu. Może się nie zabije...
Nie zabił się, ale przy lądowaniu przekoziołkował kilka razy. Najwyraźniej nikt nie zwrócił na to uwagi. Chłopak wstał, podciągnął absurdalnie szerokie spodnie i wyciągnął z sakwy szatę.
Obok cerkwi zaś... zaraz, co to jest?
- No widzisz? - trącił ją w bok. - Nie mówiłem, że jak ktoś umie, to i na drzwiach od stodoły poleci?
Widziała kilka razy drzwi od stodoły, ale żadne nie były prostokątem pancernej blachy o wymiarach trzydzieści stóp na czterdzieści, jak obiekt, który właśnie opadł na trawę przy płocie okalającym widmo cerkwi, przywożąc chyba z setkę czarodziejów różnej płci i wieku. Wprawne oko zauważyłoby nieco zatarty, ale wciąż czytelny napis głoszący, że ongiś drzwi te stanowiły własność kołchozu „Czerwone Mleko”.
- Łokomotor worota!
Wiekowy acz krzepko wyglądający czarodziej wywijał różdżką, aż drzwi ułożyły się przy samej cerkwi.
- Sława Bihu! - pozdrowił ich.
- Sława na wiki! - odpowiedział wesoło Charlie.
- Na wesilia?
- A kudy?
- Prawda... Ce twoja żina? - zainteresował się staruszek.
- Frairka.
- Widkida?
- Iz Anglii, ne razumieje po ruski.
- Dobre, szczo ja maju Mowne Ziele...(2)
- Co on mówi? - spytała Susan.
- A nic, taka wymiana grzeczności, a skąd, a po co, a kto to, krótko rozmawialiśmy, bo się trochę spieszymy.
- To było krótko?
- Oczywiście, nawet go nie spytałem o zdrowie żony, dzieci i wnuków.
Wkrótce przekonała się, że jeśli nawet Charlie przesadził, nazywając tamto powitanie krótkim, to niewiele. Co chwila spotykali ludzi, którzy witali się z Charliem nie tyle jak ze starym znajomym, co jak z dawno nie widzianym bratem. Przynajmniej tak początkowo odbierała gesty ludzi biorących go w ramiona. Stopniowo zauważyła, że takie powitanie jest tu bardziej oczywiste niż w Anglii podanie ręki.
Z większością z nich wymieniał po parę zdań. Wkrótce zaczęła po intonacji zgadywać, że powinna się uśmiechnąć i ukłonić, co też robiła.
Za kolejnym zakrętem ujrzeli kilku czarodziejów, którzy najwyraźniej uznali za stosowne zacząć wesele jeszcze przed ślubem. Siedzieli przy drodze i śpiewali, obok zaś stał pokaźnych rozmiarów dzban.
Jaworzyna górom się kłania,
Spod obło...

zaczęli.
Jak na komendę kilkanaście osób przechodzących najbliżej wyrwało różdżki. Charlie również.
- Drętwota!
- Co to było? - zainteresowała się.
- To była taka piosenka-zaklęcie. Sprowadza deszcz. Nawet w wykonaniu mugoli, a co dopiero czarodziejów.
- I co, nie ma na to przeciwzaklęcia?
- Teoretycznie jest. Inna piosenka. Ale praktycznie to ona zatrzymała porządny deszcz raz, parę lat temu we Lwowie. Co prawda śpiewali ją głównie mugole, ale razem było ze trzysta tysięcy osób, a zaintonował ją czarodziej klasy Dumbla. No, jesteśmy na miejscu.
Susan zdziwiła się nieco. Spodziewała się, że ślub będzie w cerkwi, a nie w lesie.
W lesie, w którym w dodatku na korze drzew widać twarze.
- Mówiłeś, że idziemy na wesele, a to jest...
- Cmentarz - zgodził się. - Cmentarz, na którym leży rodzina pana młodego. I pod ich drzewem będzie ślub.
Pod drzewami stało dobre parę setek czarodziejów ze świecami w rękach.
- Chyba się spóźniliśmy - szepnęła Susan.
- Trochę, ale niedużo. Dopiero rozpalają ogień. To znaczy oni się tu modlą i śpiewają pewnie od dwóch godzin, ale samego ślubu jeszcze nie było.
Horiła sosna, pałała - zaczęli śpiewać czarodzieje.
Pieśń ciągnęła się długo, a te same słowa powtarzano po trzy razy i nawet Susan zaczęła je powtarzać, nie rozumiejąc.

...ej kosy, kosy wy moi,
Dołho służyły wy meni,
Dołho służyły wy meni...


- O czym to było? - spytała.
- Zdziwię cię: o warkoczach. Że długo służyły, a teraz się schowają... zresztą zobaczysz przy ślubie.
- Ale zaraz, widziałam i młode dziewczyny bez warkoczy, i kobiety z dziećmi bez nakrycia głowy...
- Ale do ślubu każda idzie z warkoczami.
- A jak się wcześniej krótko strzygła?
- To zapuszcza. Tutejszym kobietom szybko rosną. I wyszło tak, że długie warkocze to jest atrybut dziewczyny od dawna i trwale zajętej...
- I oczywiście zupełnie przypadkiem zapomniałeś mi o tym powiedzieć?
- Czekaj, nie rozumiem?
- Nie chodziło ci aby o to, żeby było widać, że jestem, jak to określiłeś, trwale zajęta?
- A owszem, chodziło. I, tak mimochodem, że ja jestem trwale zajęty. To źle?
Zamyśliła się. Właściwie nie... właściwie przecież tego chciała, ściągając go do Hogsmeade, chciała, żeby wszyscy widzieli, że jest jej i nikomu go nie odda - i żeby nikt nie robił planów związanych z nią.
Nad głową popa i nowożeńców na tle drzew pojawił się obraz. Brodaty święty w nakryciu głowy przypominającym koronę. Po obu stronach zaczęły się pojawiać kolejne, mniejsze obrazy, w trzech rzędach. Susan ze zdziwieniem zauważyła, że mocno to przypomina kaplicę Hogwartu w czasie katolickiej mszy.
- Takie same obrazy jak u katolików? – zdziwiła się.
- A bo?
- A bo jak byłam w Hogwarcie na katolickiej mszy, to też były trzy rzędy obrazów, i taki święty pośrodku i w ogóle.
- To w Hogwarcie są takie same jak u prawosławnych – odparł Charlie. – Malarz, który urządzał kaplicę na potrzeby katolików, był unitą, znaczy... no mniejsza o to, co to znaczy, są tacy katolicy, co mają kościoły urządzone jak cerkwie. I cerkiewne obrzędy też.
Czarodzieje stojący na przedzie odpalili świece od ogniska. Susan wyciągnęła różdżkę i przytknęła do świecy.
- Schowaj to! - syknął Charlie. - Nie ma zwyczaju. Odpal ode mnie albo od jakiejś kobiety.
Spojrzała na niego zdziwiona, ale schowała różdżkę. Odpaliwszy w chwilę później swoją świecę od świecy Charliego, chciała podać ogień sąsiadowi. Ten spojrzał przerażony na nią, jeszcze bardziej przerażonym spojrzeniem obrzucił Charliego i pospiesznie odpalił świecę od czarownicy stojącej po jego drugiej stronie.
Nic nie rozumiem, pomyślała. Ale może nie muszę...
Kręciło jej się w głowie. Dym z setek woskowych świec miał w tym swój udział, ale to nie tłumaczyło wszystkiego. Godzinę temu leżała w swoim łóżku w Hogwarcie i próbowała nie myśleć o tym, jak, będąc prefektem, nie zostać świnią ani męczennikiem. Teraz stała w nocy na cmentarzu wśród tłumu ludzi mówiących dziwnym językiem i przyglądających jej się bardzo uważnie. Wielu z nich przywitało się z Charliem jak ze starym znajomym, więc nie dziwiła się, że jej się przyglądają, zwłaszcza że jej strój był - dlaczego on jej nie uprzedził? - nieco zbyt śmiały w porównaniu z tym, co miały na sobie inne dziewczyny.
Charlie próbował tłumaczyć kolejne pieśni. Uciszyła go. Wolała słuchać nie rozumiejąc.
- Będzie kazanie, to mi przetłumaczysz.

Drodzy moi!
Są trzy rzeczy, które potrafi każdy idiota. Znacie to?

Susan przemknęło przez głowę, że Charlie prawdopodobnie tłumaczy swoimi słowami.
Znacie? To posłuchajcie. Te trzy rzeczy to: drogo kupić, tanio sprzedać, źle się ożenić. Z tych trzech trzecią najłatwiej zrobić niechcący. I najtrudniej naprawić. Jeśli drogo kupiłeś, tanio sprzedałeś – to może się odkujesz. Coś się uda tanio kupić, coś innego drogo sprzedać – i wyjdziesz na swoje. Ale kto się źle ożeni, już tego nie odkręci. Już nigdy nie będzie kawalerem ani panną. Kiedy Dmytro i Oksana przyszli do mojego biura, niewątpliwie rzuciła im się w oczy tabliczka „Po odejściu od ołtarza reklamacji nie uwzględnia się”. Rozbawiło ich to bardzo, widziałem w ich oczach pytanie: a co ja bym tu miał, czy miała reklamować?
Ale, drodzy moi, nie tylko ten źle się żeni, kto wybiera złą osobę, albo kto poślubia osobę, której nie kocha czy która nie kocha jego. Bywa i tak, że się pobierają ludzie stworzeni dla siebie, a małżeństwo jest złe. Bo, kochani, ludzie ciągle zakochu-ją się w sobie – to żadna sztuka. Potem trzeba na to uczucie chuchać, dmuchać, pielęgnować, bo to ma starczyć na, daj wam Boże jak najdłuższe życie, na dziesiątki lat. Inaczej najlepsze uczucie, jakie może być między ludźmi, może się przerodzić w najgorsze. Wiecie, co jest najgorsze ze wszystkiego, co może być między ludźmi? – zawiesił na chwilę głos. – Nie, nie macie racji. To wcale nie jest nienawiść. Jeżeli cię nienawidzę, jesteś dla mnie kimś. Jesteś osobą. Jesteś godny mojej uwagi. Ja coś do ciebie czuję. Od nienawiści do miłości nie jest wiele dalej niż od miłości do nienawiści. Najgorsza, moi drodzy, jest obojętność.
Kiedyś widziałem pijanego czarodzieja dyskutującego z magicznym artefaktem. Stał przed drzwiami prowadzącymi na ulicę czarodziejów w Paryżu i próbował z nimi rozmawiać. Drzwi otwierały się same, kiedy zbliżał się do nich czarodziej, a zamykały, gdy odchodził. On podszedł, drzwi się otworzyły. Zdziwił się, cofnął o krok. Drzwi się zamknęły. Tak podchodził, odchodził i próbował rozmawiać z tym kimś, kto te drzwi otwiera i zamyka. Potem mu zaczął wymyślać, a na koniec niemal płakał, krzycząc „W mordę nie dasz, wódki nie postawisz, tylko umiesz patrzeć i te drzwi otwierać!”
Ja też mu w mordę nie dałem, ani wódki nie postawiłem. Ani nie zrobiłem tego, o czym tak naprawdę mówił – nie zatrzymałem się, nie zagadałem. Poszedłem dalej. Bo się spieszyłem. Bardzo się tego wstydzę. Bo nie dałem mu tego, czego rozpaczliwie potrzebował, a co mogłem dać. Tylko musiałbym go zauważyć.
Kochani, wielu z nas wobec bliskiej osoby – męża, żony, dziecka – postępuje jak ten artefakt. Wykonujemy swoje obowiązki i dziwimy się, o co chodzi? Ugotowałam obiad obiad? Ugotowałam. Przyniosłem pieniądze na życie? Przyniosłem. No to o co chodzi?
O drobiazgi, kochani. Bardzo często o drobiazgi. Nie przypadkowo wybrałem Ewangelię, której fragment jeszcze raz przytoczę: Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dajecie dziesięcinę z mięty, kopru i kminku, lecz pomijacie to, co ważniejsze jest w Prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę. A należało i jedno czynić, i drugiego nie zaniedbywać.
Jedno i drugie, kochani. Wszyscy wypominają faryzeuszom, że zajęci drobiazgami zapomnieli o sprawach wielkich. Ale to nie znaczy, że należy zapominać o drobiazgach. To jest pułapka i na mężczyzn, i na kobiety. I ja w nią kiedyś wpadłem. Kiedy zwierzyłem się przyjacielowi, że jakoś ostatnio źle mi się układa z żoną, zapytał, czy ją kocham. Oczywiście, mówię, co za pytanie? A on na to: a kiedy jej to ostatnio mówiłeś? Osłupiałem. Przecież powiedziałem, jak jej się oświadczałem, podtrzymałem przy ślubie, gdyby coś się zmieniło, tobym powiedział!
Trzeba o tym mówić. Za chwilę przysięgniecie sobie miłość, wierność i uczciwość. Nie ma przysięgi, że będziecie dla siebie mili. Ale bądźcie. Kochacie się? Mówcie to sobie. Lubicie się? Okazujcie to sobie. Jedni mówią: ślub to moment, od którego mężczyzna przestaje przynosić kobiecie kwiaty, a zaczyna jarzyny. Drudzy mówią: bo przed ślubem kobieta wygląda jak kwiat, a po ślubie jak jarzyna. No i po co? Przynoś jej dalej kwiaty. Wyglądaj dalej jak kwiat, a nie jak jarzyna. Nie narażajcie się nawzajem na pokusy. Jeśli będziesz jej przynosił jarzyny, narażasz ją na pokusy ze strony tych, którzy przynoszą kwiaty. Jeżeli będziesz wyglądała jak jarzyna, nie miej pretensji, że się ogląda za tą, która wygląda jak kwiat.
Napisał sobie na biurku pewien mugolski polityk:
Gospodarka, idioto, gospodarka! A ja wam dziś mówię – wypiszcie sobie nie na biurku, lecz w głowach: Drobiazgi, człowieku, drobiazgi!
I będzie dobrze. Nie ma się co denerwować. Nie wy pierwsi wstępujecie w związek małżeński. Miliony par przed wami zdecydowało się na ten krok. I miliony zdecydują się po was. Małżeństwo jak wino – dla ludzi, ale dla mądrych.

Pop zamilkł na chwilę, rozejrzał się po obecnych. Uśmiechnął się.
- Podnimajsia, raboczyj narod!(3)
Susan nie musiała rozumieć słów, by z reakcji zgromadzonych wywnioskować, że słowa popa nie pochodziły z mszału.
Czarodzieje wstali, kierując różdżki w stronę pary młodej. Dookoła pary młodej, świadków i popa pojawiła się gęstniejąca mgła. Widać było, jak młodzi stoją oparci prawymi rękami o pień i coś mówią.
Wieńce zetknęły się i stopniowo zamieniły w jeden duży.
Pieśń umilkła, obłok znikł. Znikły też warkocze panny młodej, a pojawił się rzeczywiście biały welon.
- Pocełuj twiju żinu! - zawołał pop. Pan młody wykonał polecenie najlepiej jak umiał.
- Mazełtow! Mazełtow! - krzyknęli wierni, wyciągając różdżki. – Accio wino!
Nie wiadomo skąd nadlatywały maleńkie kieliszki z czerwonym winem. Do nich również. Rusini przepijali do sąsiadów. Charlie również nadpił kieliszek sąsiadki z prawej strony, a swój podał do nadpicia Susan. Po kłopotach ze świecą nie była pewna, co zrobić, ale po krótkim namyśle podała swój kieliszek sąsiadowi z lewej.
- Co zrobić z kieliszkiem? - zapytała.
- Wypij, rzuć na ziemię i rozdepcz obcasem - odpowiedział.
W pierwszej chwili myślała, że żartował, ale rozejrzawszy się, zauważyła, że wszyscy tak właśnie robią.
- Dlaczego tamci nie używają różdżek? - spytała, wskazując na grupę brodatych mężczyzn i czarno ubranych kobiet.
- Bo są mugolami – odpowiedział Charlie.
- Jak to? Tutaj?
- Żydzi – wyjaśnił. – Za Grindewalda, jak tutaj po mugolskiej stronie mordowano Żydów jak leci, na Zakarpaciu żydowscy czarodzieje ściągali swoich mugolskich krewnych do naszego świata. Zakarpackie Ministerstwo stwierdziło, że chrzani konwencję o tajności. A potem okazało się, że ci Żydzi nie mają dokąd wracać. To zostali. Żyją wśród czarodziejów, żenią się między sobą albo mieszają z czarodziejami i jakoś tam funkcjonują. Zresztą ten obrzęd z kieliszkami jest właśnie żydowski...
Drzewa zaszumiały, zrazu cicho, potem coraz głośniej, choć w dole nie czuło się wiatru. Szum liści zagłuszył gwar głosów, potem stopniowo wszystko ucichło. W ciszy rozległa się pieśń. (4)

Z Bogiem bądźcie, aż się zejdziem znów,
Niech on was swą radą wodzi,
Od wszelkiego zła odgrodzi...


Nowożeńcy wraz ze świadkami odwrócili się i odeszli od ołtarza. Goście rozstąpili się, śpiewając dalej.

...aż się zejdziem znów,
Niech skrzydłami was okrywa,
Niech na niczym wam nie zbywa...


Młodzi przeszli przez śpiewający szpaler i odeszli między drzewa.

...aż zejdziemy się u Zbawcy stóp,
Aż się znów, zejdziem znów,
Aż u Zbawcy stóp się zejdziem znów.


- To już? - zdziwiła się Susan.
Charlie zakrztusił się.
- Pewnie, że nie. Dopiero się zaczyna.
Po raz co najmniej dziesiąty od wylotu z Hogwartu postanowiła nie zadawać zbędnych pytań. Zresztą Charlie nie czekał na pytanie.
- Idą na miejsce wesela. Jak tam przyjdziemy, będą nas witać jako małżeństwo. Nas to nas, ale rodziców obu stron również. Że to od teraz oni są na swoim, a rodzice są ich wspólnymi gośćmi.

- Wona ne razumieje...
Powtarzał to już chyba dwudziesty raz. Znał wielu gości tego wesela, a oni, przyzwyczajeni, że on zna ich język całkiem nieźle, instynktownie spodziewali się tego samego po jego dziewczynie.
- Ne razumieje? - zafrasował się sąsiad. - Poczekaj, pidu do Mykoły, won maje Mowne Zilia...(5)
Po chwili wrócił, niosąc potężną fajkę wodną i jakieś zawiniątko.
Ułożył na palniku zawartość zawiniątka, wysypał na nie kilka węgli i owinął wszystko razem rulonem czegoś, co przypominało cienką smoczą skórę.
- Incendio!
Z rulonu wydobył się łagodny obłoczek dymu.
- Co to jest? - spytała.
- Mowne Ziele - wyjaśnił Charlie. - Od tego starika, z którym rozmawiałem we wsi. Jak z nami zapalisz, to co prawda dalej nie będziesz rozumiała po rusku, ale będziesz mogła razem z nami śpiewać. Zawsze coś.
- Dawaj, zakurim! - czarodziej, który przyniósł fajkę, zaciągnął się głęboko. Woda zabulgotała, ziele rozżarzyło się. Czarodziej przymknął oczy, wypuścił z nozdrzy lekko świecący obłok błękitnego dymu i podał cybuch Susan.
- I co ja mam z tym zrobić?
- Pociągnąć, chwilę przytrzymać w płucach i powoli wypuścić dym nosem. Ostatecznie ustami. Powoli. Nie dmuchać.
Z pewnym wahaniem włożyła ustnik do ust.
I dmuchnęła.
Woda zabulgotała wściekle. Z ziela buchnął obłok siwego dymu. Rusini wznieśli oczy ku niebu.
Następne kilka minut wypełniła zacięta walka o ponowne rozpalenie ziela, zakończona odkryciem, że ziele raz ugaszone wodą nie nadaje się do ponownego użytku. Równocześnie czarodzieje spierali się, czy ktoś powiedział Susan, żeby nie dmuchała, czy też w ferworze przygotowań o tym zapomniano, albo też Charlie nie przetłumaczył. Dyskusja doprowadziła do zgodnego wniosku, że teraz i tak się tego nie ustali, może powiedzieli, może nie powiedzieli, ale w każdym razie należy wypić jej zdrowie.
Jak pomyśleli, tak zrobili. Susan z pewną nieufnością patrzyła na podany jej napój, zwłaszcza że Charlie na pytanie, z czego to zrobione, odpowiadał, że z klukwy, i twardo odmawiał bliższych wyjaśnień. Wypiła. Zaciągnęła się dymem Mownego Ziela i przyłączyła się do śpiewu.

Czom ty ne pryszoł,
Jak mesiac iszoł,
Ja tebe czekała!
Czy konia ne mał,
Czy styżki ne znał,
Maty ne puskała?

I konia ja mał,
I styżku ja znał,
I maty puskała -
Najmensza sestra,
Bodaj ne wzrosła,
Sidelce schowała...


- Leszcz – mruknął Charlie.
- Kto? – zdziwiła się.
- Ten z piosenki.
- A bo? W razie gdybyś nie zauważył, ja dalej nie rozumiem słów. O czym to jest?
- Dziewczyna marudzi, dlaczego nie przyjechał, a on mówi, że nie mógł, bo co prawda miał konia, ale siostra schowała siodło... swoją szyną gdyby Ginny mi wycięła równorzędny numer, toby już nie żyła... w każdym razie leszcz, bo bez siodła też się da, zupełnie jakby ktoś twierdził, że nie mógł polecieć na miotle, bo nie miał uchwytu przy stylisku...
Susan otworzyła usta, ale ugryzła się w język. Tłumaczenie wstawionemu Charliemu, że jest jedynym znanym jej czarodziejem, który lotu na miotle bez uchwytu nie uważa za wyrafinowaną formę samobójstwa, było w oczywisty sposób bezcelowe.
- ...zresztą nieważne. Polać?
- Na razie nie. Mam prośbę... jeżeli to by się tu dało... możesz mi przynieść herbaty?
Charlie spojrzał na nią wzrokiem skacowanego gumochłona.
- Spróbuję.
Odszedł od stołu. Długo nie wracał. Wstawszy, zobaczyła, jak stoi przy ognisku i rozmawia z kimś najwyraźniej nie do końca rozumiejącym, co się do niego mówi.
Kiedy wstała znowu, zobaczyła, jak Charlie idzie w jej stronę, powtarzając coś donośnym głosem, a ludzie się rozstępują. Nadstawiła ucha.
- Ja pjanyj, nesu kipiatok! – usłyszała. – Ja pjanyj, nesu kipiatok! Ja pjanyj...
- Jakieś zaklęcie na torowanie drogi? – zainteresowała się, kiedy postawił przed nią szklankę dymiącej jeszcze herbaty.
- E tam zaklęcie. Chociaż właściwie można uznać. Żadnej magii w tym nie ma, po prostu mówiłem ”Jestem pijany, niosę wrzątek”. Na ogół działa.

Susan musiała przyznać, że Mowne Ziele, choć przy aplikowaniu drapie w gardle, jest doskonałym wynalazkiem. Przestawała czuć, że jest nietutejsza. Tylko chwilami, śpiewając na przykład, że

a ja maty prawdu skażu,
Szczo s Kozakom spaty łażu,
A ja maty pryznajusia,
Szczo z Kozakom lubujusia
(6)

miała wrażenie, że słowa piosenek, które śpiewa, wprawiają patrzących na nią Rusinów - a także jej ukochanego, który właśnie bębnił palcami obu rąk po stole, symulując energiczną grę na fortepianie - w doskonały humor. Ale po trzecim kieliszku mocnego czerwonego wina, o ile naczynie o objętości przeciętnej szklanki można było nazwać kieliszkiem, i to przestało ją obchodzić.
Z pewną obawą myślała o dalszym ciągu imprezy. Nigdy nie była na weselu, tym bardziej w kraju, który niekoniecznie potrafiłaby wskazać na mapie, ale w każdym razie kojarzyło się jej ono z imprezą, na której się tańczy. Jakoż istotnie tuż obok kłębił się tłum tańczących czarodziejów i żydowskich mugoli. Tańczące kręgi wyginały się, wybrzuszały, chwilami plecy weselników zderzały się z oparciem ławy, na której siedziała. Charlie wyraźnie miał dużą ochotę dołączyć do zabawy. Ona ze swej strony bala się trochę znalezienia się w środku tego młyna.
Świat szlabanów, SUMów i rżnięcia głupa przed Umbridge odpływał. Wiedziała, że istnieje, ale miała wrażenie, że ostatnio była w nim w zeszłym stuleciu.
Charlie przytulił ją z całej siły.
- Idziemy!
W chwilę później znalazła się w kręgu tańczących, śpiewając wraz z nimi na całe gardło coś, czego nie rozumiała. Pośrodku pojawiło się kilka osób i w chwilę później okazało się, że wewnątrz kręgu, w którym się znajdowała, tańczy drugi, obracając się w przeciwną stronę. Coś jej mówiło, że lepiej nie patrzeć na obiekty nieruchome...
Muzyka ucichła na chwilę. Charlie przycisnął ją do siebie.
- Chcesz usiąść? – zapytał.
Otworzyła usta, żeby powiedzieć, że tak, ale w tej samej chwili zrozumiała, że wcale nie chce siadać. Chce tańczyć dalej, z nim i z tymi wszystkimi dziwnymi ludźmi, zapomnieć, że było jakieś przedtem i będzie jakieś potem, a po kolejnym kielichu nalewki z klukwy, cokolwiek to jest, i kolejnych paru tańcach zapomnieć także, że jest jakieś gdzie indziej. Bo pierwsze gdzie indziej, jakie jej przychodziło na myśl, nadawało się wyłącznie do tego, żeby o nim zapomnieć. Najwyraźniej doskonale o tym wiedziało i broniło się rękami i nogami.
- Nie! – odpowiedziała z przekonaniem.
W chwilę później znalazła się w kolejnym kręgu. Krąg rósł. Po czym zmienił kształt. Ramię Charliego z jednej strony, a jakiegoś jasnowłosego drągala z drugiej pchało ją do przodu. Krąg zamienił się w elipsę, ludzie z naprzeciwka zbliżyli się do niej na dwie stopy. Czuła opary piwa, wina, samogonu i jakichś cieczy, których nie potrafiłaby nazwać.
Krąg rozszerzył się. I znowu zaczął się spłaszczać. Nagle Charlie ostrym naciskiem zgiął ją wpół, żeby w ułamek sekundy później sam ledwo uniknąć zderzenia z wezbranym biustem wiedźmy mającej tak na oko sześć i pół stopy wzrostu.
Nie zauważyła, kiedy i ten krąg się rozwarstwił, kiedy znalazła się w mniejszym kręgu wewnątrz. I ten krąg zmieniał kształt. Czasem czuła, że jest o nią jedną za dużo, że traci grunt pod nogami, że wisi na wykręconych do tyłu rękach. Nie zważała na to. Stopniowo przestawała zauważyć cokolwiek. Istniała tylko ona, Charlie, potem dłuuuugo nic, potem to towarzystwo dookoła, a potem... nie było żadnego potem.
- Siadamy?
- Nie!
Serce waliło jej jak młotem. Wiedziała, że powinna odpocząć. Ale tego nie czuła.
W jakimś obłędnie długim wężu przelatywała między stołami, by w chwilę później znaleźć się w kolejnym kręgu. Wewnątrz niego nagle pojawili się czterej młodzi ludzie w czarnych bluzach z wyhaftowanym srebrnym trójzębem na niebiesko-żółtym tle, spleceni w ciasnym kręgu obracającym się z dużą prędkością i obijającym o tańczących. W oczywisty sposób umyślnie wpadali na innych – i najwyraźniej nikt nie miał im tego za złe.
Czasem ktoś padał na ziemię. Nie robiło to na innych wrażenia – tańczyli jedynie tak, żeby go nie rozdeptać. Nikt też nie zwrócił uwagi, gdy spotkało to człowieka, którego Charlie chwilę wcześniej wskazał jej jako ukraińskiego wiceministra magii. Dygnitarz podniósł się, otarł pot z czoła, poprawił zapiaszczoną szatę i, najwyraźniej uznając incydent za niebyły, dołączył do kręgu.
Nie ma Dolores. To tylko zły sen. Nieważne, że znowu się przyśni.
Usiedli znowu przy stole.

Lisom, lisom za boramy
Chodme, myłyj, za hrybamy,
Heja hej, lełyja,
Lubowania to wełyka pasyja.
A my hrybiw ne zberały,
Łem zaś my sia lubowały,
Heja hej...
(7)

- Akurat tyle twojego, co na tych grzybach - prychnął, przechylając się do Charliego przez dwóch sąsiadów i dysząc oparami płynu hamulcowego, stary czarodziej w mugolskiej wojskowej kurtce z charakterystycznym emblematem dwóch błyskawic. Jego wygląd wyraźnie wskazywał, że pił już w życiu wszystko, co się nadaje do picia, może z wyjątkiem lepiku do dachu. - Znajdzie sobie lepszego, tylko niech podrośnie, a na razie zawsze miło, że ktoś ją z tego przedszkola na zabawę miedzy dorosłych ludzi zabierze...
- A co ty tam wiesz! - prychnął Charlie.
- Swoje wiem, swoje widzę, a co tobie się zdaje, że ona cię kocha?
- A może nie?
- A sprawdziłbyś? Teraz, zaraz? Nas zde bahato, muzyka hraje, no, jak?
Charlie zawahał się.
- A widzisz? - uśmiechnął się tamten ze złośliwą satysfakcją.
A niech tam, pomyślał. Potarł parę razy różdżką o ramię, jakby grał na skrzypcach, i z rozmachem postawił czubkiem na stole.
- Zastawka!
Susan rozejrzała się niepewnie. Wokół nich zrobiło się cicho, wzdłuż stołu przebiegł szmer. Niejasno czuła, że może to mieć związek z rozmową Charliego z tym zarośniętym dziadem.
- Wizlej robyt zastawku!
- Wyzlej, szczo ty... - powiedział niepewnie stary czarodziej - ja żartował... Wiesz, co się stanie, jeżeli ona cię nie kocha tak, jak ci się zdaje? Narażasz siebie i ją...
- Kocha, kocha. I nie tak, jak mi się zdaje, tylko bardziej.
Ostra muzyka rozsadzała stodołę. Czarodzieje wstawali od stołów, czarownice pozostały na swoich miejscach. Charlie pociągnął Susan za rękę w stronę tańczącego kręgu.
- Tam są sami faceci - zaprotestowała.
- Czekają na nas - oświadczył.
Przyłączyli się do kręgu. W chwilę później wciągnął ją do środka. Czuła się trochę jak na scenie, ale nie przeszkadzało jej to. Jeśli chodzi o taniec, nie miała się czego wstydzić. Partner też był niczego sobie.
Czarodzieje w kręgu wyciągnęli różdżki i skierowali je w podłogę dookoła nich. Z różdżek wytrysnęły pomarańczowe promienie. Charlie prowadził ją do coraz dziwniejszych figur.
- Nie patrz pod nogi! - ostrzegł.
Poczuła, że coś jest nie tak. Czuła grunt pod nogami, ale wszyscy dookoła jakby się zapadali w ziemię. I dachy był jakby bliżej. Jakby kawałek podłogi, na którym tańczyli, zaczął się unosić, podparty pomarańczowymi promieniami.
Przestali się unosić. Byli w połowie wysokości stodoły, chyba z dziesięć stóp nad ziemią. Charlie skinął głową. Z dołu rozległ się pomruk zdziwienia. Znowu się wznosili. Coraz wyżej. Dopóty, dopóki więźba dachowa nie zaczęła przeszkadzać w tańcu.
Spojrzała w dół. Na miotle to jednak było co innego...
Łagodnie opadli na ziemię. Muzyka przestała grać. Rusini kręcili głowami, niektórzy podchodzili do Charliego i najwyraźniej mu gratulowali.
- Co to było? - spytała.
Uśmiechnął się łobuzersko.
- Powiem ci po ślubie.
Chciała zaprotestować, że na razie o żadnym ślubie nie było mowy, ale nie mogło jej to przejść przez gardło. Zupełnie nie wiedziała, dlaczego.
- To chociaż powiedz, czego oni ci gratulowali?
- Ciebie.
Nie rozumiała też, dlaczego Charlie takim strasznym wzrokiem patrzył na swojego poprzedniego rozmówcę, usłyszawszy:
- Ja dla tebe zamowił "Mładu żenu".
I dlaczego najwyraźniej z lekkim zażenowaniem śpiewa refren:

A na szczo mi, na szczo młada żena,
Koł' ja mam sam zo sobom dost traplenia...
(8)

Koniec rozdziału piątego


c.d.n.

(1) "Jest zwyczaj" albo "nie ma zwyczaju".
(2) – Pochwalony! – Na wieki! – To twoja żona? – Moja dziewczyna. – Skąd? – Z Anglii, nie rozumie po rusku. – Nie rozumie? Dobrze, że mam Mowne Ziele.
(3) Powstań, ludu roboczy!
(4) Sł. Jeremiah Eames Rankin, muz. William Gould Tomer.
(5) Ona nie rozumie... – Nie rozumie? Pójdę do Mikoły, on ma Mowne Ziele.
(6) A ja powiem mamie prawdę,
Że chodzę z Kozakiem do łóżka,
A ja się mamie przyznam,
Że się z Kozakiem kocham.
(7) W lesie, w lesie, za borami
Chodźmy, miły, na grzyby (...)
A myśmy grzybów nie zbierali,
Tylko się kochaliśmy.
(8) A po co mi, po co młoda żona,
Jak ja mam sam ze sobą dosyć kłopotów?

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 24.11.2006 21:07
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
koala
post 09.06.2006 21:49
Post #34 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 83
Dołączył: 23.05.2006
Skąd: z Centrum Dowodzenia Wszechświatem =3

Płeć: Kobieta



O! CUDNIE! Wchodzę na Kwiat Lotosu, a tu nowy part. Domyślam się, że nastepny będzie około 12.06.br. taaak?

Jak zwykle dobrze napisane, choc nie spodobała mi się jedna rzecz. Mianowicie:
QUOTE
Zegar na Północnej Wieży wybił północ.

Nie za dużo tej "północy" jak na jedno zdanie? dry.gif

PS. Spróbowac zawsze warto...a więc - IMPERIO czarodziej.gif OK! Skoro zostałeś już "zaimperiowany" to może wrzucisz następny rozdział 11 .06? tongue.gif Ładnie proszę!

Ten post był edytowany przez koala: 09.06.2006 21:56


--------------------
Nie wiem jaka broń zostanie użyta w trzeciej wojnie światowej,
ale czwarta będzie na maczugi. [Albert Einstein]user posted image

***
logiczna konsekwencja katolickiej ideologii
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Arthur Weasley
post 11.06.2006 23:18
Post #35 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




QUOTE(koala @ 09.06.2006 21:49)
O! CUDNIE! Wchodzę na Kwiat Lotosu, a tu nowy part. Domyślam się, że nastepny będzie około 12.06.br. taaak?

Jak zwykle dobrze napisane, choc nie spodobała mi się jedna rzecz. Mianowicie:
QUOTE
Zegar na Północnej Wieży wybił północ.

Nie za dużo tej "północy" jak na jedno zdanie? <_
Nie wiem. Zastanowię się. Można uniknąć powtórzenia przez zastąpienie północy dwunastą, ale to nie ma wydźwięku.
QUOTE
to może wrzucisz następny rozdział 11 .06?  tongue.gif Ładnie proszę!
*
Odpada. I tak kleję bardzo gęsto, to należałoby kleić jeden odcinek na tydzień, ale chcę skończyć do wakacji.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Arthur Weasley
post 12.06.2006 19:40
Post #36 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Odcinek 14
ROZDZIAŁ SZÓSTY
w którym Dolores Umbridge postanawia pokazać, kto tu rządzi,
a różne osoby pojawiają się tam, gdzie się ich wcale nie spodziewano,
co ostatecznie, jak było do przewidzenia, kończy się pijaństwem


Hogwart, sobota, 18 maja 1996 wieczorem


- Mów co chcesz – upierał się Zachariasz Smith. - To nie jest normalne, że koło szkoły latają motocykle.
Susan przysłuchiwała się tej rozmowie z mieszanymi uczuciami. Cieszyło ją, że Smith po dwóch miesiącach zaczął się zachowywać w miarę normalnie. Z drugiej strony rozmowa przybierała nieco niezręczny obrót.
- Posunąłbym się dalej - poparł go Justyn swoim jak zawsze nieskazitelnie uprzejmym tonem. - Nie wydaje mi się normalne, że gdziekolwiek latają motocykle.
- Widocznie trzeba, żeby latały - uśmiechnęła się.
- Hej, Su, ty coś wiesz! - ożywił się Ernie Macmillan.
- Coś tam wiem - skinęła głową. - Znam numerologię i parę innych rzeczy.
- Aha – mruknął sarkastycznie Ernie. – Ze wskazaniem na parę innych rzeczy.
Miała szaloną ochotę dać mu do zrozumienia, że wie, iż Ernie zeszłej nocy, udowadniając Hannie, że jest ssakiem, przy okazji dał podstawę do podejrzeń, że jest gryzoniem. Ale zrezygnowała. Niech się dzieci bawią.
Dzieci. Tak o nich myślała od pewnego czasu. Na szybkobieżnie tasujące się pary rówieśników patrzyła z politowaniem. Czasem tylko czuła lekką zazdrość. Jakich one chłopaków mają, takich mają, ale ich mają na miejscu. Mogą się do nich przytulić i przestać myśleć.
Charlie był wielki oraz jednokrotny, ale był daleko. Żeby nie myśleć, mogła albo pić, albo się uczyć. Tego wieczoru postanowiła zastosować ten drugi sposób.
Od pokoleń uczniowie Hogwartu powtarzali, że Hogwart byłby bardzo miłym miejscem, gdyby nie było trzeba się tam uczyć. A już tacy, dla których nauka była ulubionym zajęciem, byli istnymi zielonymi sowami. Susan w każdym razie do nich nie należała. Do wiosny tego roku. Ostatnio jednak, czego nie przewidywała w najśmielszych snach, uważała, że nauka jest jednym z najprzyjemniejszych sposobów spędzania czasu w Hogwarcie. Już nawet mniejsza o SUMy – idąc za radą Charliego, postanowiła nie dać się zwariować, nie poddać się powszechnej wśród piątoklasistów histerii, i nawet całkiem nieźle jej się to udawało. Po prostu był to jakiś sposób na wyłączenie się. Byle nie historia magii, bo wszystko jej się tam kojarzyło z ostatnimi wydarzeniami.
Teraz właśnie siedziała nad dotkniętym nieuleczalną nadwagą podręcznikiem zoologii magicznej. Program na wieczór był jasny – kuć, aż oczy się zaczną kleić, potem odłożyć książki, przeczytać na dobranoc jakiś sympatyczny psalm, położyć się, pomyśleć o Charliem i zasnąć, zanim zdąży pomyśleć o czymś mniej przyjemnym.
Psalm... Od pewnego czasu przestała przed snem odmawiać pacierz. Zbyt trudno przechodziły jej przez gardło słowa "jako i my odpuszczamy". Z pewną irytacją stwierdziła, że trudno liczyć na Boską sprawiedliwość, bo albo się w Boga nie wierzy, albo się w Niego wierzy – a w tym drugim przypadku trzeba wierzyć w Jego nieograniczone miłosierdzie i w to, że nawet Dolores Umbridge ma duszę nieśmiertelną, choć na to nie wygląda. Stanowczo lepiej radził sobie w tym zakresie Goldstein. Być może Nowy Testament lepiej uczył miłości, ale im teraz potrzebniejsza była nadzieja. Stary Testament taką nadzieję dawał i Goldstein z niezachwianą pewnością twierdził, że sprawiedliwi są skazani na sukces i wcześniej czy później Pan uderzy Dolores Umbridge wrzodem egipskim, guzami odbytu, świerzbem i liszajem, a jak się dobrze zdenerwuje, to również złośliwymi wrzodami na kolanach i udach, z których nie będzie się mogła wyleczyć, od wierzchu głowy aż do stopy nożnej.
- Szczerze mówiąc, wolałabym, żeby zaczął od uderzenia jej przytępieniem umysłu – skomentowała to wtedy Hermiona.
Na razie jednak Dolores Umbridge kwitła jak pączek w maśle, obficie zlany różowym lukrem, a przytępienie umysłu groziło raczej wiecznie niedospanym piątoklasistom.
Zwłaszcza w obliczu podręcznika napisanego najwyraźniej przez niespełnionego poetę, informującego czytelnika, że leksztoń grabarz jesienią ze sfermentowanych liści gruszki wysysa alkohol i pod zgubnym wpływem takowego niszczy drzewa i inne meble w salonie przyrody... Jakżeż ten grafoman się nazywa? Spojrzała na kartę tytułową. Lilpop. Aha, no jasne, fabryka Lilpopa. Fabryka Lilpopa, róg Złotej, Pokątna, adresy się mylą... Nie, zaraz, stop. Nie dość, że mówię na głos do siebie, to jeszcze bez sensu. Dosyć na dzisiaj, pomyślała.
Wróciła do dormitorium. Sięgnęła po Biblię. Usiadła na łóżku.
Nauczona doświadczeniami z Charliem postanowiła sprawdzić, czy rzeczywiście w Biblii jest coś o wrzodzie egipskim i innych interesujących przypadłościach, czy też Goldstein ma równie twórcze podejście do tekstu Pisma. Za bardzo przypominało jej to wiązanki w rodzaju "oby ci zęby powypadały ze ślubnej fotografii". Gdzie to miało być? Powtórzonego Prawa?
W końcu powiedział: nie przyszedłem, aby zmienić Zakon, lecz żeby Zakon wypełnić...
Jest. O, faktycznie. Przekleństwa za występki. Tu akurat jest przetłumaczone "świerzbem i parchem", tyz piknie. Wczytała się głębiej w tekst. Twój trup będzie strawą wszystkich ptaków powietrznych i zwierząt lądowych, a nikt ich nie będzie odpędzał. Dobrze, ach, dobrze cholerze... Przestraszyła się swoich myśli, ale czytała dalej. Wywołasz grozę, wejdziesz do przysłowia i w pośmiewisko u wszystkich narodów, do których zaprowadzi cię Pan. Uśmiechnęła się zgryźliwie. Do tego to ta gangrena już jest na prostej drodze, pomyślała.
Spojrzała wyżej. Błogosławieństwa za wierność. Błogosławiony będzie owoc twego łona, plon twej roli, przychówek twych zwierząt, przyrost twego większego bydła i pomiot bydła mniejszego... więc to stąd te życzenia urodzinowe Goldiego! Wyda Pan w ręce twoje nieprzyjaciół twoich, którzy powstaną przeciwko tobie. Jedną drogą wyjdą przeciwko tobie, a siedmioma drogami uciekać będą przed tobą...
Zmęczone oczy odmawiały posłuszeństwa. Litery zacierały się. Biblia zsunęła się na podłogę. Usnęła w ubraniu.
Śniło się jej, że leci na drzwiach od kołchozowej stodoły nad widmową doliną i gra w gwinta z Charliem i z Winstonem Churchillem, który palił cygaro i strzepywał popiół na zewnątrz drzwi. Drobinki popiołu zamieniały się w mannę i spadały w dół, wirując w świetle księżyca jak płatki śniegu. Potem Charlie gdzieś znikł. Rozejrzała się i zobaczyła, że Charlie stoi na najbliższym wzgórzu, a na innych wzgórzach dookoła doliny stoją inni Weasleyowie i głaszczą smoki. W głębi księżyc w pełni leciał coraz szybciej w kierunku cerkwi, która była bardzo podobna do Hogwartu, żeby ją zniszczyć. Spojrzała znowu na Churchilla i okazało się, że to wcale nie jest Churchill, tylko Dumbledore, który celuje cygarem w księżyc i krzyczy "Milcz i ucisz się!" Księżyc zatrzymał się, przymrużył jedno ślipie, a drugim groźnie łypał. Tymczasem w dole kłębił się tłum zamaskowanych śmierciożerców, którzy biegali bezładnie krzycząc, że nie mogą uciekać, bo znaleźli tylko sześć dróg, a mieli uciekać siedmioma. Na środku doliny, przy cerkwi, na skrzyżowaniu dróg stał wielki drogowskaz, wokół którego wił się miedziany wąż. Podniósł łeb i powiedział do Dumbledore'a głosem Dracona Malfoya:
- Panie kolego, nie ma pan prawa zatrzymywać ciał niebieskich będących w ruchu, ponieważ nie zaliczył pan wychowania fizycznego. Gryffindor traci resztę punktów!
Z dzwonnicy zaczęły się gwałtownie wysypywać szkarłatne kulki, które zasypywały węża. Borsuk w krawacie w barwach Hufflepuffu łapał kulki i zjadał z głośnym mlaskaniem. Bliźniacy Weasleyowie złapali borsuka i wysmarowali go od wewnątrz i od zewnątrz smołą.
Borsuk uniósł łeb i powiedział dobitnie:
- Rolnicy! Nie zapomnijcie włożyć ciepłych gaci!

Muntele Jorzea, sobota, 25 maja 1996

- Ależ ja jestem kretyn – powiedział Charlie w przestrzeń.
Był wściekły na siebie. Przetrącony grzbiet, potraktowany rozmaitymi eliksirami, bolał koszmarnie, a w dodatku wskutek działania tych eliksirów na sześć tygodni musiał zapomnieć o teleportacji. Mało tego, dalekie loty na miotle też mu odradzano.
Żeby chociaż przy czymś godnym uwagi. Ale nie. Oddawał się różnym niebezpiecznym zabawom, od nocnego quidditcha w czasie nowiu – oczywiście bez oświetlenia, oświetlenie jest dla mięczaków - poczynając, przez podchody pod zamek, w którym odbywała się konferencja wampirów, a na pamiętnych ewolucjach na motorze wokół Czortowego Mostu kończąc, i nic. A tu po prostu parę dni temu smok, którego coś użarło w nasadę ogona, tym ogonem machnął. Raz. I nie miał nic lepszego do roboty, jak trafić go w plecy.
Nic, tylko się upić. Tak też od czasu do czasu robił.
- Nie mówię nie – odparł po dłuższej chwili milczenia Mike Shag. – Ale jak na to wpadłeś, Haynesie?
- Elementarne, drogi Wilsonie. Mam fajną dziewczynę, to jak już jest dobrze, to muszę zrobić wszystko, żeby ją spłoszyć.
- Co tym razem?
Pamiętał dokładnie, co powiedział przed pożegnaniem: "Nie boję się, że mi coś zrobią, mam taką pracę, że ryzykuję na co dzień. Ale czy ty chcesz być wojenną wdową?"
- ...i jakieś inne takie, o tym, że boję się kochać kogokolwiek, bo umiem zaryzykować własne życie, ale nie wiem, czy bym umiał zaryzykować cudze, że nie chcę wybierać, czy jakby co to będzie żywą dziewczyną tchórza względnie świni, czy...
- No i co? – zdziwił się Mike. – No owszem, patetyczny byłeś strasznie, ale po pierwsze większość lasek to kręci, a po drugie nie pierwszy raz. Po trzecie sam mówisz, że ma głowę nabitą tamtą wojną. A po czwarte najbardziej małolata rajcuje, jak go traktujesz jak dorosłego. Nie wiem jak ty, ale ja nigdy nie byłem taki dorosły jak wtedy, kiedy miałem siedemnaście lat.
- Ona ma szesnaście.
- Wsio rawno. Stwarzasz sztuczne problemy.
- Jakie sztuczne problemy, ten tekst o wdowie, przecież to cholery można dostać, co ja gadałem, jaka wdowa!
- Wojenna. Sam mówiłeś.
- Płoszę ją.
- Czym?
- No tymi tekstami, toż mówię, spasi Chryste, co ja nagadałem, do ołtarza to jeszcze lata świetlne! Nie ma pół roku, jak z nią jestem, ona ma szesnaście lat, więc jak chcę, żeby uciekła z krzykiem, to nie mogłem wymyślić lepszego sposobu.
- Obywatelu, nie pieprz bez sensu. Zdecyduj się, czy ją traktujesz jak dziecko, czy jak kobietę. Albo uważasz, że to jest dziecko, i wtedy w ogóle od początku wkręciłeś się w chorą akcję i im szybciej sobie dacie na luz, tym lepiej dla wszystkich, albo uważasz, że jest duża i traktujesz ją jak dużą. Jest duża?
- Jest.
- To wasze zdrowie. Polej!
Nie mogli wiedzieć, że od czasu wyprawy na wesele Susan nazywa Rona szwagrem. Co prawda dopiero przy trzecim piwie, ale zawsze.
I że na kogoś, przy kim w takich czasach miałaby pewność, że nie zostanie wojenną wdową, nawet by nie spojrzała.

Hogwart, piątek, 31 maja 1996

- Wiecie, co się kroi? - spytała Susan.
Odpowiedziały jej smętne wzruszenia ramion.
Wszyscy wiedzieli. Nazajutrz po artykule w Quibblerze opisującym, jak większość uczniów Hogwartu tęskni za powrotem Dumbledore'a, Dolores Umbridge wezwała do siebie prefektów.
- I co z tym zrobić?
- Zależy, czego będzie chciała - zauważyła ostrożnie Padma Patil.
- Mniej więcej wiadomo - odparł Anthony Goldstein. - Żebyśmy się odcięli od Dumbla i złożyli oświadczenie, jaki to on był do niczego i jak nikt go tu nie chce.
Ron przymknął oczy.

Jedyny człowiek, który im wtedy uwierzył.

- Ty to zorganizowałeś?
- Tak, ja.
- Ty zwerbowałeś tych uczniów do... do swojej armii?
- Dziś wieczorem miało się odbyć pierwsze spotkanie. Na razie po to, by zobaczyć, czy byliby zainteresowani przyłączeniem się do mnie. Teraz oczywiście widzę, że zaproszenie panny Edgecombe to był błąd.
Triumf w oczach Knota.
- Więc spiskujesz przeciwko mnie!
- Zgadza się.


Jeżeli teraz wyprze się Dumbledore'a, to potem będzie w stanie wyprzeć się wszystkiego i każdego.

Przerażone oczy oszalałego ze strachu Petera Pettigrew.
- Nic nie rozumiesz! Przecież on by mnie zabił!
Kipiący z wściekłości Syriusz.
- Na coś trzeba umrzeć! Lepiej zginąć niż zdradzić przyjaciół! My byśmy to zrobili dla ciebie!
Stalowy wzrok Lupina. Głos zawsze łagodny, a dziś tak rzeczowy i spokojny, że nieludzki.
- Trzeba było o tym pomysleć wcześniej. Trzeba było pomyśleć, że jeżeli nie zabije cię Voldemort, to zginiesz z naszych rąk. Żegnaj, Peter.


- Ja nic nie podpisuję - oświadczył. - Ani publicznie nic w tym tonie nie powiem.
- Ja też nie - poparła go Hermiona. - Najwyżej mnie wyleją.
- Ja nie wiem... - zaczęła znowu Padma. - Jeżeli... to znaczy oczywiście macie rację, ale nie wiem... jak przyjdzie co do czego... bo z drugiej strony może lepiej... jakby to nie miało być nic ostrego...
- Pewnie! - wybuchnął Ernie. - Nikt mi nigdy tego nie da, co mi moja buda da! Wyprzeć się, a potem się zobaczy! Przede wszystkim ratować własną dupę!
Susan zaniepokoiła się jeszcze bardziej. Ernie był wzorem opanowania nawet jak na wyśrubowane standardy Hufflepuffu. A teraz rzucał się jak pijany Gryfon.
- No nie... - zmieszała się Padma. - Ja przecież nie mówię... ale sam wiesz... nie mów, że się nie boisz...
- Tylko kretyni się nie boją - mruknęła Hermiona. - I co z tego?
Głos jej lekko drżał. Ona też wiedziała, że tym razem stawka jest o wiele wyższa.
- Gotowiście na śmierć?
Jakkolwiek pytanie Susan zawierało pewną dozę przesady, nie ulegało wątpliwości, że żarty się skończyły. Mogli stanąć albo po stronie Dumbledore'a, albo po stronie autorki słów "z tarczą albo na tarczy, znaczy się ze mną albo przeciw mnie" - nie było miejsca na kompromisy i trzecie drogi. Dumbledore się ukrywał. McGonagall leżała w szpitalu. Wszystko zmierzało prostą drogą do frontalnego starcia, w którym nie mogli wygrać. Jeśli odmówią, wszystko może się zdarzyć - łącznie z niespodziewanym wykryciem spisku prefektów, po którym całe towarzystwo - naturalnie poza Malfoyem i Parkinson - trafi jeśli nie do Azkabanu, od wydania kolejnego dekretu dostępnego również dla nieletnich (choć nikt z tego na razie nie zrobił użytku), to przynajmniej do Rhondy - a jakże, nie za karę, lecz jedynie do wyjaśnienia sprawy.
- Zażyjcie to - wyciągnęła z kieszeni sześć żółtych kuleczek. - Na odwagę.
- Jakieś prochy? - zapytał Ernie Macmillan.
- Poniekąd. Jak coś dla ciebie jest naprawdę ważne, to się nie dasz przestraszyć byle czym, w impulsie – odparła i połknęła jedną kulkę.
- Masz Apostolski Eliksir? - zdziwiła się Hermiona. - Skąd?
- Charlie mi dał.
- Lepiej zginąć stojąc, niż żyć na kolanach - oświadczył Ernie, wyraźnie nadrabiając miną. - Dawaj.
Ron i Goldstein bez słowa wyciągnęli ręce. Ron wziął dwie kulki i podał jedną Hermionie. Obmacała podany jej przedmiot z wyraźną nieufnością, ale zażyła. Oczy wszystkich skierowały się na Padmę. Stała dłuższą chwilę nieruchomo z żółtą kulką w ręce, po czym połknęła ją. Wyraźnie było widać, że robi to bez przekonania.

- ...w tej sytuacji - kończył Malfoy - jest propozycja...
Spojrzeli po sobie. "Jest propozycja" oznaczało, tego zdążyli się już nauczyć, propozycję nie do odrzucenia.
- ...żebyśmy w imieniu zdrowych sił społeczności czarodziejów – spojrzał na Hermionę z nieukrywaną odrazą – dali odpór nieodpowiedzialnym...
- Malfoy, nie barłóż tyle - przerwał mu Ernie. - W krótkich aurorskich słowach: jest propozycja, żebyśmy w imieniu społeczności uczniowskiej Hogwartu, przepraszam, po waszemu to się chyba kolektyw nazywa, odcięli się i dali wyraz. Tak?
- Trochę to skrótowo przedstawiłeś, ale w ogólnym zarysie...
- W ogólnym zarysie - odezwał się Anthony Goldstein - przedstawię rzecz skrótowo: chędóż się.
- Goldstein - warknął Malfoy, patrząc na Krukona przymrużonymi oczyma - zdajesz sobie sprawę, co to teraz znaczy opowiedzieć się po stronie wroga państwa?
- A jak ja ciebie powiem, że ja sobie nie zdaję, to co ty mnie pójdziesz zrobić, co?
- Chcesz mieć na co dzień towarzystwo dementorów? Jesteś na prostej drodze...
- Aj waj, wielki giewałt! - prychnął Goldstein. - Jak ja bym miał tyle galeonów, ile ja ci znajdę porządne czarodzieje z dobre rodziny, co siedzieli w Azkabanie, to ja bym był bogatszy od Gringotta!
- No, ładnie, ładnie - cmoknął Draco. - Reszta towarzystwa też się wybiera? Weasley?
Ron wyglądał, jakby już stał oko w oko z dementorem.
- Azkaban też dla ludzi - powiedział głucho.
- A, prawda, tobie to w sumie wszystko jedno, w więzieniu i tak będziesz miał większy komfort niż w tej waszej ruderze, przynajmniej dostaniesz osobne łóżko... chociaż może z siostrzyczką było przyjemniej?
Twarz Rona nagle z bladej stała się purpurowa. W ciągu sekundy zapomniał o Azkabanie.
- Ron, zostaw - Hermiona ścisnęła go za rękę. - Nie teraz. Potem mu nastukasz.
Ron przez chwilę dyszał ciężko.
- Komfort komfortem - sapnął w końcu - a każdy powinien się trochę przesiedzieć dla życiowego doświadczenia.
- Pewnie - dodał Ernie. - Lepiej być uczciwym człowiekiem w Azkabanie niż świnią w Hogwarcie.
Twarz Malfoya stężała. Potoczył wzrokiem po twarzach obecnych, szukając najsłabszego ogniwa.
- Patil?
Krukonka rozejrzała się po pokoju. Na twarzy Malfoya błąkał się ironiczny uśmieszek. Spojrzała na pozostałych. Na moment jej oczy spotkały się z oczami Hermiony. Miała wrażenie, że słyszy spokojny i zacięty zarazem głos: a tylko spróbuj...
Przez dłuższą chwilę poruszała ustami bez słów, oddychając ciężko, jak ktoś, kto chce coś powiedzieć, ale najpierw musi sobie przypomnieć, jak się mówi.
- Nie... powiem... publicznie...
Długie przerwy brzmiały tak, jakby zastanawiała się nad każdym słowem osobno.
- ...ani... nie... podpiszę - ciągnęła - nic, czego nie podziela reszta prefektów.
W oczach Malfoya można było jednocześnie wyczytać zagubienie i nienawiść.
W drzwiach stanęła Dolores Umbridge. Spojrzała pytająco na Malfoya. Wyraźnie unikał jej wzroku.
Potoczyła wzrokiem po pozostałych prefektach. Odpowiedziało jej nieznaczne kręcenie głowami i ledwo widoczne ironiczne uśmiechy.
Zbladła.
- Obawiam się, że nie wiecie, co robicie - jej sposób mówienia uderzająco przypominał to, co przed chwilą słychać było z ust Padmy. - Zostawiam wam to jako temat do przemyśleń. Do tej sprawy jeszcze powrócimy. Koniec odprawy. Wyjść!

- Dzielna dziewczynka – powiedział Ron, patrząc na Padmę.
Miało to chyba brzmieć ciepło - nie wyszło. Ale i tak Ron był jedyną osobą, która była w stanie w tej chwili powiedzieć cokolwiek.
Spojrzała na niego. Uśmiechnęła się blado. Krew odpłynęła jej z twarzy. Powoli osunęła się na schody pod koślawym napisem "ŚLIZGON W TRUMNIE TO BRZMI DUMNIE".

c.d.n.

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 08.11.2006 20:29
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
HUNCWOTKA
post 12.06.2006 20:32
Post #37 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 213
Dołączył: 06.06.2005
Skąd: :]




Kurde jak ja uwielbiam twoje opowiadanie! Musiałam skomentować jeszcze raz, choć i tak już dawno przeczytałam całego "Smoka", nie mogę się powstrzymać aby nie zaglądać tu co jakiś czas. biggrin.gif


--------------------
"Członkini The Marauders-fanklubu Huncwotów"
Kociaki:]
user posted image
UWAGA GRYZIE:P
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Arthur Weasley
post 15.06.2006 10:13
Post #38 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Odcinek 15

Muntele Jorzea, sobota, 15 czerwca 1996


Miał doła. Dosyć głębokiego. A list od Susan tego doła pogłębiał. Marzyła, żeby po nią wyszedł na King's Cross. Ba. On to wręcz planował. Jeśli nawet pojawią się teraz ograniczenia teleportacji przez granicę, jakoś by się pozwolenie załatwiło, w końcu nie jest akwizytorem mioteł, tylko naukowcem, jego prawo od czasu do czasu teleportować się do kraju – ale na razie o teleportacji mógł zapomnieć.
Tęskniła, to jasne. Ale z listu wyraźnie widać było coś więcej. Chciała się nim pochwalić. Pokazać innym, że o nią dba. To samo zresztą powiedziała, gdy się żegnali po weselu:
- Taki odlot mi zafundowałeś, każda by tak chciała, a nawet nikomu nie mogę o tym powiedzieć. A żebym i mogła, i tak nikt nie uwierzy...
Ba. On też nie z każdym mógł palić spirytus po Syriuszu. Oczywiście to, co stało się w Ministerstwie, było szeroko komentowane, przypominano też niejasne okoliczności uwięzienia Blacka i trzymanie go w więzieniu bez uczciwego procesu, a nawet bez takiej parodii sądu, jakie urządzano śmierciojadom. Brał udział w takich dyskusjach, umiejętnie podsycał wątpliwości, ale osobistą znajomością z nieboszczykiem się raczej nie chwalił. Chyba, że miejscowym.
- Wiem, co zrobię – oświadczył nagle, z trzaskiem stawiając kufel na stole.
- Taaak? - zaciekawił się Mike Shag, przerywając na chwilę ostrzenie noża.
- Dosiądę się do Heksu w Glasgow. Tego się nie spodziewa na pewno.
Mike Shag i Pat Finnigan orientowali się dość dobrze w sprawach sercowych Charliego.
- No pewnie – przyświadczył Pat, patrząc na niego zza kuchennego pieca. - Lepiej może nie będzie, ale zabawniej. Zobaczysz ją przytuloną do jakiegoś przystojnego szóstoklasisty...
- Ona nie z tych – zaprotestował wtedy.
- Nie, ona nie z Tych – zgodził się Pat - ona z Londynu, i co z tego? Niezła laska jest, bez trudu znajdzie nie gorszego od ciebie, młodszego i nie takiego smutasa jak ty...
- Za kogo ty ją masz?!
- Za szesnastkę. Ze wszystkimi konsekwencjami tego faktu.
- Stary, mógłbyś z łaski swojej przestać oceniać wszystkie dziewczyny według Ingi, zanim sobie przypomnę, jak się rzuca Drętwotę?
- Wyluzuj – wtrącił się Shag. - Nikt nie mówi, że tak musi być. Ale nie można wykluczyć.
- Ja wykluczam.
- Se wykluczaj. Ja nie wykluczam. I dlatego pomysł, poza tym że jest fajny, to jest praktyczny. Jak będzie fajnie, to super, a jak będzie niefajnie, to wiesz, na czym stoisz.
- A bo?
- A bo jeżeli ona cokolwiek do ciebie ma, to jesteś skazany na sukces. I już jej nic nie musisz udowadniać. A jeżeli jej to nie weźmie, to się o tym przekonasz zaraz na starcie.
- Ma na pewno – upierał się Charlie. - Ma, że więcej nie trzeba. Ja po prostu chcę jej zrobić radochę.
- Stary, znamy się parę lat – odezwał się znowu Pat. - I chcesz jeszcze jednego. Chcesz zaszpanować. I żeby ona mogła tobą zaszpanować innym laskom. Powiedz mi, że nie mam racji.
- A pewnie, że masz. To źle?
- A ja mówię, że źle? - roześmiał się Pat, zdejmując z ognia patelnię z grzybami. - Polej!

W Transylwanii od dwóch godzin była noc. Obraz z leśną drogą wskazywał, że i w Anglii już się ściemnia.
Między drzewami błysnęło światło.
- Connecto!
Na obrazie pojawiła się Molly. Oparła się o drzewo, oddychając ciężko. Blada, z lekko potarganymi włosami przypominała wróżkę po wygłoszeniu ciężkiej przepowiedni.
- I co, zadowolony jesteś? – zapytała, nie tracąc czasu na wymianę wstępnych grzeczności.
Charlie domyślał się, czego dotyczy pytanie, uznał jednak za stosowne upewnić się.
- Chwileczkę, mamo, chyba moim zwyczajem zaczęłaś od środka. Z czego mam być zadowolony albo nie?
- Twój brat się nie trzymał z boku. Teraz leży nieprzytomny w szpitalu. Tego chciałeś?
Chcieć nie chciał, ale brał pod uwagę, że tak może być. Tak trzeba. Owszem, dowiedziawszy wydarzeniach w Ministerstwie i o udziale Rona, przede wszystkim martwił się o los brata. Dumny zaczął być dopiero potem. Gdy już wiadomo było, że Ron przeżyje. Prawie na pewno. I że będzie normalny. Prawdopodobnie.
- Po pierwsze, o ile wiem, stan jest stabilny. Będzie żył i będzie normalny.
- Gwarancji nie dają. Gdyby się w tę aferę nie wpakował, gdyby nie ta cała Samoobrona...
Charlie osłupiał. Nie pierwszy raz zastanawiał się, czy matka naprawdę wierzy w to co mówi.
- Gdyby nie lewe ćwiczenia z oceemu, to co by było twoim zdaniem? - zdenerwował się. - Toby się trzymał z boku? Ty tak na poważnie? Już nie mówię o tym, że narobiłby wtedy Davidowi obciachu na całe niebo, ale naprawdę myślisz, że fizycznie byłby w stanie zostawić Harry'ego? Jak to sobie wyobrażasz? Albo może Ginny by powiedziała: pa, Harry, strzelaj się ze śmierciojadami, jak cię to bawi, miło było cię poznać? W mechanikę kwantową wierzysz? Poszliby i tak. I zamiast na szpitalce Ron leżałby teraz pod dębem. Jak sobie wyobrażasz utrzymanie z boku takich szczawi natchnionych duchem bojowym?
- Jak się chce, to wszystko można!
- A pewnie. Można. Jasne. Pod warunkiem, że ktoś sprawnie się posługuje Imperiusem. A i to nie na pewno.
- To znaczy - spytała głosem, który w zamierzeniu najwyraźniej miał być lodowaty - uważasz, że wtedy, jak rozmawialiśmy ostatni raz, miałeś rację?
Miał wielką chęć poinformować matkę, że tak właśnie uważa, że tak samo uważał Dumbledore i że w niedługim czasie Gwardia stanie się faktycznie częścią Zakonu. W końcu skład ekipy z Hogwartu, zaproszonej na dwa sierpniowe tygodnie do bazy na Muntele Jorzea, nie był przypadkowy. I nie tylko smokami mieli się tam zajmować. Po krótkim namyśle uznał jednak, że to nie jest właściwy moment.
- Co ja tu mam do uważania - wzruszył ramionami. - Właśnie teraz mamy niezbity dowód.
Bardzo chciała, żeby Charlie nie miał racji. Niestety to, co mówił, miało sens - od dawna było wiadomo, co Ron w takiej sytuacji zrobi. Ale wbrew temu starała się wierzyć, że może być inaczej.
- A tak między nami - masz mu to za złe?
Nie miała. Tak samo, jak nie miała za złe Arthurowi, kiedy się narażał. Ale bardzo chciała ich żywych. Była zmęczona. Niech już będzie ta wojna, pomyślała, niech się zacznie, skończy i niech wreszcie będzie względny spokój!

Stacja Carlisle, peron 1 1/2, piątek, 21 czerwca 1996

- Okrutnie liche piwsko w tym Carlisle – mruknął do siebie Charlie Weasley.
Wybierał się do Glasgow. Rano okazało się jednak, że musiałby znad Carlisle lecieć okrężną drogą, omijając Edynburg od wschodu – nad górami ogłoszono trzeci stopień zagrożenia turbulencjami. Na Bałkanach nic by sobie z tego nie robił, zdarzało mu się latać i przy czwórce, jednakże szkocka Służba Egzekwowania Magicznego Prawa egzekwowała magiczne prawo bardzo konsekwentnie. A w tej chwili konflikt z sempami był mu potrzebny jak dementor na weselu.
Tak więc zamiast drugą godzinę siedzieć w Hogwart Expressie, siedział trzecią godzinę na dworcu w Carlisle. Według rozkładu "Hex" powinien przyjechać za siedem minut, ale w pierwszym dniu wakacji była to czysta teoria.
Na co dzień Hogwart Express był, wbrew swej nazwie, trzywagonowym pociągiem z Glasgow, a w piątek i sobotę ciągnął jeszcze jeden wagon z Hogsmeade. Wtedy kursował punktualnie. Ale trzy razy w roku skład ledwo mieścił się przy krawędzi peronu, a parowóz – ta sama sympatyczna dziewiętnastowieczna machina, która na codzień bez trudu pokonywała trasę z trzema wagonami – wyraźnie nie radził sobie z takim balastem, a niektóre wzniesienia był w stanie pokonać tylko z rozpędu. Magia magią, a grawitacja grawitacją, siła ściągająca na podjeździe wyraża się wzorem m razy g razy sinus alfa i ani knuta mniej. Niezawodnie i tym razem na pofałdowanej trasie nienanoszalnej linii z Glasgow pociąg nabrał co najmniej godzinę opóźnienia.
Akurat zdąży przeczytać gazetę. Podszedł do baru.
- Czarodzieja Powszechnego i Bravo Witch poproszę.
Bufetowa osłupiała. Zdecydowanie nie był to typowy zestaw. Szkoda, że nie poprosiłem jeszcze o Naszego Proroka, pomyślał.
Już miał zajrzeć na ostatnią stronę, by zacząć lekturę od felietonów, gdy na pierwszej stronie mignęło mu nazwisko Weasley. Rzucił okiem. David Weasley: Modlitwa.
Znał ten wiersz. David napisał go przed swoimi ostatnimi wakacjami, pod wrażeniem hucznych obchodów Dnia Pamięci. Moody kiedyś powiedział, że jest to jeden z najgłupszych wierszy, jakie widział w życiu. Inni byli oględniejsi w słowach, ale w każdym razie utwór budził, oględnie mówiąc, kontrowersyjne zdania. Szczególnie irytował krytyków fakt, że nawet nie można autora nazwać tchórzem.

Od niepewności każdej nocy,
Od rozpaczliwej rąk niemocy,
Od lęku przed tym co nastanie,
Uchroń nas, Panie!

Od rezygnacji w dobie klęski,
Lecz i od pychy w dzień zwycięski,
Od krzywd, lecz i od zemsty za nie
Uchroń nas, Panie!

Uchroń od zła i nienawiści,
Niechaj się odwet nasz nie ziści,
Na przebaczenie im przeczyste
Wlej w nas moc, Chryste
.(1)

Doprawdy trzeba Bullsona, żeby teraz zamieścić taki wiersz, i to na pierwszej stronie, pomyślał. Inne pisma prześcigały się w pomysłach na zaostrzenie prawa, co według licznych autorów wprawionych w wymyślaniu prostych rozwiązań złożonych problemów i udzielaniu łatwych odpowiedzi na trudne pytania miało pomóc w walce z czarną magią.
George Bullson, od półwiecza wydający Czarodzieja, dawno już wyspecjalizował się w pchaniu zupełnie niezłego palca między drzwi. Kiedy po śmierci Potterów wszystkie gazety żądały głowy Syriusza, jeden Czarodziej domagał się uczciwego procesu. To wtedy Bullson powiedział:
- Nie byliśmy przez ostatnie dziesięć lat tacy ostrożni, żebyśmy teraz musieli być tacy odważni.

Poczuł, że od tych rozmyślań zaraz znowu złapie doła. A to nie był właściwy moment. Nie po to leciał do Szkocji, żeby go Susan pocieszała. Ona sama potrzebowała wsparcia. To nie był dobry rok.
Wyciągnął Bravo Witch. Będzie dobry temat na początek rozmowy. Nic tak nie poprawia humoru, jak wspólne wytrząsanie się nad osobą trzecią.
BW okazało się niezawodne. Tym razem, zostawiszy sobie na deser umieszczony w dziale “Psychozabawy” tekst “Torsy i pośladki – naga prawda o facetach”, zwrócił uwagę na poradnik, jak podrywać chłopaków w zależności od znaku zodiaku obiektu. Tak zwulgaryzowane horoskopy uważał za skrajne mugolstwo i nie pamiętał nawet, spod jakiego znaku jest Susan. O sobie jednak wiedział. Jastrząb. No, czego się o sobie dowiem?
Nie rozczarował się.
Tego modela wali, co masz w łebie. Ważne, żebyś wyglądała jak półtorej wili. Idealny makijaż, świetna fryzura i modny ciuszek zrobią na nim wrażenie. Dodaj do tego uśmiech i kolo jest twój!

- Pociąg pospieszny Hogwart Express z Fort William, Hogsmeade i Glasgow do Manchesteru i dalej jako ekspres do Londynu wjedzie na tor przy peronie wpół do drugim – zatrzeszczało niespodziewanie sklepienie nad peronem. - Wagony klasy drugiej zatrzymują się w sektorach pierwszym, trzecim i wpół do czwartym. Wagon restauracyjny, bagażowy i wagony klasy pierwszej zatrzymują się w sektorze drugim. Podróżnych prosimy o przejście do właściwych sektorów. Przypominamy o zakazie używania zaklęć transportujących na peronach.
Osłupiał. Przyzwyczaił się nie wierzyć w cuda w dziedzinie tak ścisłej jak kolejnictwo... Szybkim krokiem przeszedł na początek peronu, nie chcąc być widocznym z okna wagonu.
W chwilę później wiedział już, co się stało. Po latach dyskusji w dniu zakończenia roku szkolnego Hogwart Express wyposażono wreszcie w parowóz odpowiedni dla tak długiego pociągu. Cztery napędzane koła z każdej strony, wysokie na chłopa, budziły zaufanie. Resztki czerwonej gwiazdy na dymnicy nie pozostawiały wątpliwości co do pochodzenia sprzętu.

Omal nie nadepnął na parę siedzącą na stopniu trzeciego wagonu. Czarnoskóry chłopak i dziewczyna o rudawych, prostych włosach.
Ginny?! No wiecie państwo...
Okazywali sobie uczucia najwylewniej, jak tylko można to zrobić nie rozbierając się. Mógłby ich teraz okraść, wypatroszyć i zapisać do Slytherinu, nic by nie zauważyli. Ostatecznie Ginny patrzyła na rodzonego brata z odległości trzech stóp i nie zauważyła. Na świecie była ona i osobnik głaszczący ją po kształtnej piersi, reszta się nie liczyła.
Ależ się z niej laska zrobiła, pomyślał Charlie. To jest to coś, co mi się na wakacjach pod nogami plątało i na pastora mówiło Batman?
Uśmiechnął się bardziej do siebie niż do nich. Jeszcze tylko parę minut, pomyślał, i my też...
Poczuł lekki niepokój. A jeżeli Finnigan miał rację?
Ruszył dalej.
- Życzysz coś z wózka, kochanieńki?
Spojrzał na starszą panią z wózkiem bufetowym.
- Podwójną ognistą - zachrypiał.
- O, bardzo pana przepraszam. Wie pan, dzisiaj to sama szkoła jedzie - zmieszała się i pojechała dalej.
Zaraz, chwileczkę, pomyślał. Ginny przyklejona do tego negatywa? A co z Cornerem?
W chwilę później już wiedział. W wagonie restauracyjnym siedział Corner i intensywnie pocieszał niezmiennie pogrążoną w nieutulonym żalu Cho Chang.
Natomiast sąsiadujące z owym wagonem przedziały prefektów były puste.
Mijając przedział, w którym Draco Malfoy wyraźnie w złym humorze popijał ze swoją gwardią jakąś podejrzaną ciecz, Charlie zaczął się denerwować. Zbliżał się do końca pociągu, a Susan jak nie było, tak nie było.
- Ona jest w ostatnim wagonie - usłyszał za sobą. - Drugi albo trzeci przedział od końca.
Obejrzał się. Z przedziału za nim wystawała głowa czarnoskórej ścigającej Gryfonów, której +nazwiska mimo najszczerszych chęci nie mógł sobie przypomnieć, zwłaszcza że miałby kłopot z przypomnieniem sobie własnego.
- Jaka ona... - zaczął i urwał, widząc rozbawienie w oczach tamtej.
- Ta, której szukasz... - zacięła się, w widoczny sposób nie mogąc się zdecydować, czy rozmawia z nauczycielem, czy z bratem młodszego kolegi - której pan szuka. Chyba, że oprócz tego, co wie cała szkoła, jest coś, o czym nie wiem?
Pokręcił głową.
- Dziękuję. Gryffindor zyskuje pięć punktów, a pani moją dozgonną wdzięczność.
Przez otwarte drzwi trzeciego przedziału od końca zobaczył cztery postacie zaabsorbowane bez reszty grą w gwinta. Siedząca tyłem do drzwi postać w dżinsowej kurtce miała na plecach długi warkocz. Ten sam, który widział pod przymkniętymi powiekami przez ostatnich kilkadziesiąt wieczorów. Oparł się o framugę i czekał, aż ktoś go zauważy.
- Cztery liście - powiedziała Susan. Zajrzał jej przez ramię, instynktownie analizując kartę. Jeżeli partner ma cokolwiek w krzyżach, to czterech można nie ugrać tylko na własne wyraźne życzenie, pomyślał.
- Puszczam - westchnął Anthony Goldstein. Odwrócił głowę w stronę drzwi i drgnął nerwowo. Charlie położył palec na ustach.
- Puszczam - wzruszył ramionami siedzący plecami do okna wyrośnięty Puchon w polarze. Charlie odruchowo odnotował, że wszystko w normie - Puchoni przy pierwszej okazji przebrali się po cywilnemu. - Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - mrugnął prawym okiem do Charliego.
- Puszczam.
Uwadze Charliego nie uszło, że szatę czwartego gracza zdobi wąż Slytherinu. No tak, pomyślał, jak potrzeba czwartego do gwinta, to nawet Ślizgon z mugolakiem do stołu usiądzie.
- Nikt nie wetuje? - zdziwiła się Susan. - Nie to nie, ja gram. Goldie, gwint.
Krukon położył na burcie kufra, służącej za stół, dzwonkowego goblina. Susan odetchnęła z widoczną ulgą.
- Dobra, wykładać wychodek!
Puchon spod okna pedantycznie układał karty na kufrze.
- Krzyży ci nie zgłaszałem, bo miałem piątego szatniarza... - zaczął. Charlie z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, słysząc udatne naśladownictwo swoich własnych monologów przy wykładaniu wychodka.
- Wiem, co mi zgłaszałeś - zgasiła go Susan. - A co miałeś, to wolałabym zobaczyć.
Nadszedł czas.
- Tu nie ma co grać - odezwał się - bijesz smokiem, ściągasz górą liście...
Susan odwróciła głowę.
- A co... - zaczęła ostro i urwała. Przez sekundę długą jak wieczność patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem człowieka, który próbuje ustalić, co właściwie zobaczył i dlaczego mu to do niczego nie pasuje.
Kwik, który wydała z siebie po owej sekundzie, było prawdopodobnie słychać w lokomotywie. W jej żelaznym uścisku rzucony na przeciwległą ścianę Charlie poważnie obawiał się o całość swoich żeber.
- No, to tyle było słów Ewangelii Świętej przeznaczonych na dzień dzisiejszy - westchnął Goldstein. - Chyba, że znajdziemy innego czwartego. Bo Susan już mamy z czapy.

c.d.n.

(1) Jan "Bonawentura" Romocki (1926-1944), Modlitwa.

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 08.11.2006 20:30
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
nessa
post 20.06.2006 14:53
Post #39 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 07.06.2006




uuuu...!

jest tam kto?

czy kolejny odcinek nie powinien był się pojawić w niedzielę....??

heh... sad.gif

mam nadzieję, że będzie niedługo...

może autor wyjechał i nie ma dostępu do internetu czy coś...

a może ma focha, bo nie ma nowych komentarzy...?

mam nadzieję, że nie...no bez przesady, po co co chwilę pisać to samo "oh, ah, jak bardzo mi się podoba" tongue.gif

....lecz jeśli przypadkiem tak, to drogi autorze, nie foch'uj się na swoich wiernych czytelników i nie katuj ich dłużej w tak bezlitosny sposób...proszę....



stęskniona nowych odcinków
Nes


PS(w szczególności adresowane do huncwotki): Gdzieś jest cały Smok? Gdzie??



EDIT:No tak jak sie dobrze poszuka, to sie znajdzie tongue.gif tylko jakim cudem ja tego opowiadania wcześniej nie znalazłam (głupek).... no cóż....najważniejsze, że mam smile.gif i mogę z radością oddać się czytelnicstwu smile.gif

Ten post był edytowany przez nessa: 20.06.2006 15:05
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Arthur Weasley
post 23.06.2006 15:46
Post #40 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Autor nie ma focha. Autor w ogóle nie ma zwyczaju mieć fochów. Autor po prostu przez ostatni tydzień nie widział netu inaczej niż przez modem. Rzadko, krótko, wolno i w dodatku u teściowej, której nie chciał wpędzać w koszty.

Odcinek 16

Welwyn Garden City, 21 czerwca 1996


Boję się ognia w twoich oczach,
Jeszcze drżysz ze zmęczenia i potu,
Świat chcesz dzielić na białe i czarne..
.(1)

- trzeszczało radio.
Annabela Bones z wyraźną irytacją stuknęła końcem różdżki w uchwyt. Muzyka umilkła. Radio znowu przypominało wysoki barek z roletowymi drzwiami.
- Nie lubisz tego? - zdziwiła się Susan.
- Nie lubię jak nie lubię - wzruszyła ramionami jej matka. - Piosenka jest niczego sobie, ale po pierwsze słyszę ją po parę razy dziennie, już prawie boję się wejść do kościoła, a po drugie diabli mnie biorą na tych z CRR. Przez rok nie nadawali Dziewczyny aurora w ogóle. Zapis na wszystko, co przypominało tamtą wojnę. Ani tego, ani Nim wstanie dzień...
Charlie zakrztusił się trzecim kieliszkiem znakomitej nalewki z pigwy - wyrobu babci Aspazji, która uważała, że młody człowiek kręcący się przy jej wnuczce powinien mieć co najmniej równie mocną głowę jak jej nieboszczyk mąż.
- O? Myśmy to nieraz słyszeli, Glasgow nadawało.
- Bo Glasgow nadaje co chce... no, to może za dużo powiedziane... nadaje to, czego ludzie chcą słuchać, a CRR to, co Knot sobie zażyczy. W każdym razie przez rok nie nadawali tego w ogóle, a od tygodnia leci na okrągło. Tacy sami mądrzy, jak Ministerstwo, które lata całe o aurorach nie pamiętało, a teraz sobie nagle przypomnieli. W zeszłym roku na Dniu Pamięci Ministerstwo reprezentował jakiś podrzędny urzędas, a teraz zrobili wielki jubel z Knotem osobiście, hukiem, pukiem, biciem w bębny, chórem dziecięcym i powszechnym entuzjazmem.
- Ale włącz, mimo to.
- A proszę bardzo – Annabela dotknęła kluczyka różdżką. – Effatha!
Rolety odsunęły się z charakterystycznym szurnięciem, ukazując głośnik i liczne pokrętła.

...Leżysz jeszcze, oczy zamknięte,
Zrobisz wszystko, o co poproszę -
Muszę wierzyć, przecież mnie kochasz,
Krótka chwila i wracasz...


- Młody człowieku, zapewne zdaje pan sobie sprawę, że zaklęcia zabezpieczające nie działają od razu? - zapytała babcia. Po czwartym kieliszku nalewki starsza pani stała się zdumiewająco bezpośrednia.
Charlie starannie udał, że nie słyszy. Przyszło mu to o tyle łatwiej, że w świecie, w którym żył od ukończenia Hogwartu – z krótką przerwą, kiedy w tymże Hogwarcie uczył - gdzie herbatę liczy się na menażki, cukier na łyżki stołowe, a wódki wcale, rzadko zdarzało mu się jeść nożem i widelcem i trochę wyszedł z wprawy, toteż teraz czynność ta wymagała od niego pełnej koncentracji. Duży gorący grzyb stawiał zacięty opór.
Pani Bones spojrzała na swoją teściową wzrokiem zranionego bazyliszka.
- A bo to – zmieszała się babcia – ogromnie przypadków wiele, i przypomnieć pożytecznie...
- Oj babciu - wtrąciła się Susan - ty ciągle o jednym, nie rozumiem tej wczorajszej młodzieży.
Charlie nagle bardzo zainteresował się małpsiatką bagienną(2), patrzącą na nich niesamowicie zielonymi oczami z konara wierzby rosnącej za oknem. Nadludzkim wysiłkiem uniknął zakrztuszenia się. Annabeli Bones to się nie udało.
Babcia roześmiała się, po czym nagle wzdrygnęła się jak osoba, która poniewczasie przypomniała sobie o czymś bardzo ważnym. Rzuciła nerwowe spojrzenie na zegar.
- Przełącz na Bangor – powiedziała.
- Ale właściwie dlaczego? – zdziwiła się Susan.
- Przełącz!
Przez chwilę słychać było głównie rozmaite piski i trzaski.
- ...nie zapomnijcie włożyć ciepłych gaci – powiedział uroczystym głosem spiker z wyraźnym walijskim akcentem.
- Można prosić głośniej?! – ożywił się gwałtownie Charlie.
– W całej Wielkiej Brytanii będzie jutro pochmurno. Po południu należy spodziewać się opadów w Kornwalii i zachodnim Wessexie. W południowej Nortumbrii możliwe burze. Warunki przelotów sów trudne do ledwo przeciętnych.
Prognoza skończyła się zapowiedzią, że informacje o warunkach do lotów na miotłach zostaną podane za godzinę, ale Charlie siedział sztywno, jakby spodziewał się usłyszeć coś bardzo ważnego.
- Rolnicy – powtórzył spiker tym samym uroczystym głosem, co na początku. – Nie zapomnijcie włożyć ciepłych gaci!
Charlie i babcia spojrzeli na siebie nawzajem i pokiwali głowami. Susan i jej matka patrzyły na nich w osłupieniu.
Kominek zaczął migotać.
- Kogo tam znowu niesie? - zdziwiła się babcia. - Connecto!

Tymczasem na Grimmauld Place

- No to mamy wojnę - powiedział odkrywczo Kingsley Shacklebolt. - Napijmy się.
Jedno i drugie mówił już któryś raz z kolei. Arthur Weasley zdążył już odśpiewać kilka zapomnianych piosenek, a Tonks stłuc kilka talerzy.
Właściwie nie planowali wspólnej popijawy. Arthur stwierdził, że w tym roku nie będzie obchodził urodzin, bo to jakoś nie wypada między śmiercią a pogrzebem Syriusza. Stopniowo jednak na Grimmauld Place zgromadziła się liczna grupa zakonników.
- Zaraz, sekundę, kogoś mi tu brakuje - zauważył Moody. - Gdzież jest brat twój? - zwrócił się do Billa.
- Azaliż jestem stróżem brata mego? W Norze go w każdym razie nie ma.
- Nie marudźcie tyle - warknął Moody. - Charlie jest u Bonesów, gdzie ma być? Niech tam ktoś skoczy. Kto jest jeszcze na tyle trzeźwy, żeby go matka z babką ze schodów nie spuściły?
- Bill, połącz się z Edgarówką... – rzucił Kingsley.
- Dlaczego ja?
- Bo jesteś starszy i mądrzejszy – wyjaśnił Kingsley, szczerząc białe zęby w uśmiechu.

- Dobry wieczór. Przepraszam, jest tu może mój...
- Czego ci, zmoro, potrzeba? – jęknął Charlie, wchodząc w pole widzenia kominka. - Jadła? Napoju? Choć dziś zostaw mnie w spokoju!
- Cicho bądź, małolacie – ofuknął go Bill. Susan zakrztusiła się. – Bardzo przepraszam, ale ja po Charliego. Chodź, brat, jest impreza na Grymoldówce. Niechcący się zrobiły urodziny taty, jest Lupin, Dung i w ogóle z połowa Zak... i w ogóle kupa znajomych.
- Nie wiem, czy zauważyłeś, ale ja tu jestem z wizytą – odparł Charlie. Co prawda wiadomo było, że po obiedzie gdzieś wyjdą - nie mieli jeszcze konkretnych planów – ale uznał za stosowne nieco zmitygować starszego brata. – I, bez urazy, w towarzystwie kogoś, kogo mi trochę brakowało.
- No przecież wiem. Ja do was obojga. Pożegnaj się ładnie z panią, bierz pannę pod pachę i wypad z baru.
Susan rozejrzała się niepewnie.
- Babciu... mogę? Charlie mnie na pewno odprowadzi...
- Do łóżeczka – mruknęła babcia pod nosem. – Ależ oczywiście – powiedziała, uśmiechając się szeroko. – A ściśle biorąc, to nawet powinnaś. Tylko go dobrze pilnuj!
- Dzięki, babciu, kochana jesteś! – zawołała Susan, zrywając się z miejsca. – Pa, mamo!
- A nie mówiłem? - zaśmiał się Bill. - Dzięki ci, Panie, za ten cud. Naprzód, młodzieży świata!
Gdy Charlie po pożegnaniu z Aspazją Bones całował w rękę jej synową, która właśnie o kilka sekund za późno wyszła z kuchni, Susan była już w przewodzie kominowym.

- Mamo, coś ty wymyśliła? – zapytała zdetonowana wdowa po aurorze. – Gdzie oni poszli?
- Na urodziny Arthura Weasleya czy jakoś tak. O ile rozumiem, głównie towarzystwo z pierwszego Zakonu.
- I ty tam puściłaś Susan? Już nie mówię o tym, żeśmy się umawiały, że od puszczania albo niepuszczania Susan to ja jestem, i zawsze to szanowałaś, ale przecież tam będzie jedna wielka pijatyka, a Charlie... ja go bardzo lubię, ale wiesz, że za kołnierz nie wylewa.
- Właśnie dlatego.
- Czekaj, mamo, jedna chwila. Właśnie dlaczego?
- Bo męska rzecz popić, a babska chłopa za łeb wyciągnąć z imprezy, jak będzie miał dosyć.
Annabela spojrzała na swoją teściową takim wzrokiem, jakby ją widziała pierwszy raz w życiu.
- Babska. Ale ona ma szesnaście lat. Pamiętasz, co mówiłaś wtedy w Wielkanoc?
- Pamiętam doskonale. I o ile uważam, że z pewnymi sprawami powinna poczekać... ale to już twoja sprawa i tylko ty znasz wszystkie przesłanki twoich decyzji... o tyle twierdzę, że skoro są razem, to nie może być tak, że on sobie, ona sobie. Jest dziewczyną dorosłego faceta i ty to aprobujesz. I albo będzie funkcjonować jako dziewczyna dorosłego faceta, chodzić z nim na imprezy i w razie potrzeby interweniować, albo to wszystko nie ma sensu.
- A nie wydaje ci się, że w ten sposób wzrasta ryzyko, że stanie się to, z czym, jak to określiłaś, powinna poczekać?
- Moja droga, albo ci się udało córkę wychować, albo nie. Jeżeli ci się udało, to żadne ograniczenia nie są potrzebne. A jeżeli ci się nie udało, to żadne ograniczenia nie pomogą.

Grimmauld Place, 21 czerwca 1996 wieczorem

Za drzwiami, przy których stali, głęboki bas ogłaszał, że im dłużej wojna potrwa, tym lepiej:

...więcej czarownic zostanie dla nas,
Bo nas jest mało...


Susan znała ten głos. Jego właściciel swego czasu był częstym gościem w jej domu.
Słowa zmieszały się z odgłosem spuszczania wody.

...a duży kraj,
Spotkasz aurora...


Drzwi otwarły się i stanęła oko w oko z Kingsleyem Shackleboltem.

...dupy mu..

Śpiew zamarł aurorowi na ustach.
- Tak, słucham? - uśmiechnęła się słodko.
- A nie, nic - zmieszał się - tak sobie... czysto teoretycznie...
Susan przez chwilę miała wielką ochotę pociągnąć jeszcze trochę tę wykwintną konwersację, ale w tym samym momencie z salonu dobiegł ją potężny ryk Alastora Moody'ego:
- Nieee! Nieeeee!!! Panie Boże wszechmogący, będę po kres dni moich wspomagał ubogich...
Weszła do salonu. Charlie podążył za nią. Obok drzwi, pod portretem Jeżysława Pogiełły, oparty o kredens wielkości niedużych organów, stał Moody z bażancim piórem przy uchu i ryczał jak ranny smok:
- ...tylko spuść bombę i zabij tę trąbę! Takiemu to tylko rozpalony pogrzebacz nierozpalonym końcem naprzód wsadzić w dupę...
- Dlaczego nierozpalonym? - zainteresował się Charlie.
- Żeby za ten drugi nikt nie mógł złapać i wyciągnąć, doskonale o tym wiesz! Nie, to nie do ciebie! Do jakiego klasztoru ci kazałem iść, ośle ośmiokątny przez nawiedzonego pacykarza wyleniałym pędzlem w drobną pepitkę przemyślnie wymalowany?
Siedzący w kącie przy oknie Arthur Weasley i Remus Lupin odstawili kieliszki i wpatrywali się w Moody'ego jak hipogryfy w wyjątkowo apetyczną fretkę.
- Nie, nie do sióstr służebniczek Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny, tylko do sióstr służebniczek Najświętszej Marii Panny Niepokalanie Poczętej, baranie Boży!... Jest, jest, kurza twoja twarz ścierką nakryta, taka mianowicie, że drugi jest naszą odkrywką, a pierwszy ordynarnym mugolskim klasztorem! No nic, trudno, na tym terenie jesteś spalony, idź teraz na ulicę Byłych Więźniów Politycznych do klasztoru sióstr Wynagrodzicielek Najświętszego Oblicza. Tylko się znowu nie pomyl i nie traf przypadkiem do klasztoru sióstr Wyrazicielek Najświętszego Oblicza!
Nie czekając na odpowiedź, Moody wstawił pióro do najbliższego kieliszka.
Usiadł ciężko przy stole i spojrzał na Charliego i Susan wzrokiem pufka przytrzaśniętego drzwiami.
- Po cholerę toto żyje?! – parsknął.
- Skąd wziąłeś takie kryptonimy? - zainteresował się Charlie.
- Znikąd. Naprawdę są takie zakony. Natworzyli tego tyle, że nazw brakuje, od bocznego ołtarza, od wiecznej adoracji, od potępienia niemowląt...
- A toście chyba przesadzili, towarzyszu.
- No dobrze, przesadziłem, ale są na przykład siostry franciszkanki od pokuty i miłości chrześcijańskiej...
- Siostry od miłości – rozmarzył się Bill. - To nawet może być pożyteczny zakon.

Zasięgnąwszy informacji, ile już wypito, Charlie zaczął intensywnie nadrabiać zaległości i wkrótce osiągnął, jak to określał, wysokość przelotową. Susan była nieco zażenowana, słysząc, jak jej ukochany udziela konkretnych odpowiedzi na pytania o plany, które jako żywo musieliby realizować wspólnie i w porozumieniu. Z dwojga złego wolała, kiedy opowiadał o wydarzeniach z Hogwartu – zwłaszcza, że pojawiały się tam szczegóły, których zupełnie sobie nie przypominała.
- ...no to mówię "wlazł", myślałem, że to jest Hagrid, otwierają się drzwi, wchodzi Susan. Zobaczyła Syriusza, wyrwała różdżkę. A trzeba trafu, że Syriusz jak raz coś robił z różdżką...
- Polerował? – podsunęła życzliwie Tonks.
- ...wyczucia do zaklęć nie miał nigdy, zero-jeden, wszystko albo nic, a wtedy dodatkowo był narąbany jak szpadel...
- Znalazł się trzeźwy – prychnęła Susan.
- O przepraszam. Ja byłem narąbany zwyczajnie, a nie jak szpadel. No więc machnął różdżką i jebut obliwiatem z pełnej mocy... w Hagrida!
Susan zobaczyła oczyma duszy całą tę scenę z fotograficzną dokładnością. Na moment znalazła się znowu w chatce Hagrida, oko w oko z Charliem. Odzyskawszy kontakt z rzeczywistością, usłyszała dalszy ciąg opowieści:
- ...a ta stoi naprzeciwko mnie, celuje we mnie różdżką, no trudno, myślę sobie, opuściłem różdżkę i mówię: Strielaj, zobaczysz, jak ginie radziecki oficer!
Udało jej się nie wybuchnąć śmiechem.
- Susan, to szeszzywiździe tak wyglądało? – zapytał Bill z udaną powagą.
- Skoro moje szczęście tak mówi...

Z kąta pomieszczenia dobiegał głośny acz smętny śpiew dwóch głosów, których właściciele najwidoczniej wysokość przelotową osiągnęli już dawno i teraz tylko dolewali. Jeden z głosów był podobny do głosu Charliego, acz niewątpliwie jego właściciel był dużo starszy. Drugi pamiętała z dzieciństwa. Podeszła bliżej. Na starym fortepianie siedzieli Arthur Weasley i Sturgis Podmore. Obok nich stała pokaźna butelka z podejrzanie mętną cieczą.

...Brodiagaa, sud'bu proklinaajaaa – zawodzili –
Taszcziłsa s sumkoj na plecziaach...

- Pójdźże, umiłowana! – zawołał kordialnie Arthur. – Napij się z nami za pamięć Syriusza!
- Ale proszę pana, ja...
- Mów mi wuju!
- Ale proszę wuja, ja już piłam...
- Ale i tak jesteś trzeźwa jak świnia i mnie to krępuje.
- Dobrze mówi – poparł go Podmore. - Susan, napij się!
Ze zdziwieniem stwierdziła, że w płynie prawie nie czuje się alkoholu. Po ostro przyprawionej zupie z gumochłona bardzo jej się chciało pić, toteż ani się obejrzała, jak wypiła zawartość podsuniętej jej szklanki. Tymczasem Arthur i Sturgis podjęli śpiew.

...Bieżał iz tiurmy tiomnoj nocziu,
Za prawdu on dołgo stradał,
Bieżat' bol'sze nie było moczi,
Pieried nim rasstielałsa Bajkał
.

Wracając do pokoju, bez trudu wyłowiła z ogólnego gwaru głos Charliego - chrypiący i nieco zbyt donośny:
- ...poszedłem się kąpać, to było zaraz potem, jak zrobili nową łazienkę prefektów, wielka nie jest, ale trochę popływać można...
- Burżuje – mruknął z wyraźnym słowiańskim akcentem wysoki czarodziej popijający wino z półkwartowej szklanki. – Ja był główny prefekt, a tyle mojego, że u mnie był swój prysznic i ja nie stojał pół nocy w kolejce...
- Wskoczyłem do basenu – ciągnął Charlie - normalnie, jak Pan Bóg stworzył, w końcu sam byłem, to co się mam w krawacie kąpać? Wchodzą dwie prefektki i jedna zmiennokształtna, która się tym razem zrobiła na trzecią prefektkę...
Podeszła bliżej. Tonks jakoś dziwnie interesowała się zawartością swojego kieliszka.
- ...mówię: dziewczyny, proszę o chwilę nieuwagi, bo chcę wyjść. No to wyłaź. Dziewczyny, ale ja jestem goły. Widocznie myślały, że se jaja robię i mówią: wyłaź, my się nie wstydzimy. Za trzecim razem też nie posłuchały, wyłażę, a one centralnie stupor...
- I co zrobiłeś?
- A co miałem zrobić? Zacząłem sobie wycierać plecy...
- Jak ty z nim wytrzymujesz? – spytała scenicznym szeptem Tonks.
- Jakoś wytrzymuję. Teraz na szczęscie już takich akcji nie odstawia.
- Nie, ja nie o tym. O procentach myślałam...
Susan wzruszyła ramionami
- Łe tam. Jak ktoś chce abstynenta, to się nie wiąże z Weasleyem...
Poczuła, że "kompocik", jak Arthur Weasley nazywał płyn, którym ją poczęstował, zaczyna działać. Miękły jej nogi. Przysiadła się do najbliższego stołu, przy którym siedział Lupin i przysadzisty rudy mężczyzna z trzydniowym zarostem i przekrwionymi, podkrążonymi oczami. Wyglądał jak Weasley, który ćwierć wieku temu osiadł na Nokturnie.
Lupin wyglądał niewiele lepiej. Ściśle biorąc, robił wrażenie człowieka, który od trzech dni nie spał, a od dwóch nie trzeźwieje. Najwyraźniej wyprawa po ciało Syriusza nie była miłą wycieczką.
- ...to własssiwie laszego zabiłeś tę Lestrange? – zachrypiał rudy.
Susan zesztywniała. Kiedy w jej rodzinnym domu spotykali się koledzy ojca, nieraz obijały jej się o uszy wspomnienia, kto jakiego śmierciojada załatwił i jakim zaklęciem. Ale dotyczyło to zamierzchłej – według jej standardów – przeszłości. Teraz patrzyła na kogoś, kto zabił człowieka wczoraj czy przedwczoraj.
I był to ktoś, do kogo jej to zupełnie nie pasowało.
Lupin napełnił kieliszek i wychylił duszkiem.
- Bo to zła kobieta była, Dung – powiedział ponuro.
Chwilę siedzieli w milczeniu.
- Dobra nie była. Fakt – zgodził się tamten. – Niepoczciwa taka.
Spojrzeli w stronę Susan. Pospiesznie sięgnęła po najbliższą butelkę i napełniła najmniejszy dostępny kieliszek. Jakby co, zawsze mogę powiedzieć, że mam, pomyślała nauczona doświadczeniami ostatniego roku w Hogwarcie.
Zaległo niezręczne milczenie.
- Zaś u Weasleyów – powiedział Mundungus, przeciągając sylaby. – Zaskroniec – dodał i pociągnął nieznacznie z kieliszka – wpadł do barszczu.
Lupin dopełnił kieliszek i upił zeń nieco.
- A Aarthuur – powiedział tym samym grobowym tonem i znowu nadpił – co?
Mundungus spojrzał na Susan. Albo raczej spojrzał w stronę Susan. Jego wzrok wyrażał doskonałą bezmyślność.
Lupin patrzył na niego oczami bez wyrazu.
Mundungus sięgnął po pękatą baryłkę z kranikiem i dolał sobie do szklaneczki cieczy, która nieznacznie zadymiła. Pociągnął mocno.
- Arthur – powiedział i zamilkł na chwilę. – Łyżkę odłożył, i powiada – pociągnął nieznacznie – „nie jem”.
Susan rozpaczliwie próbowała znaleźć w tej rozmowie jakiś sens.
- I co? – w grobowym głosie Lupina słychać było nutę zainteresowania. – Nie jadł?!
Mundungus nie odpowiedział od razu. Gdzieś w tle bohater tej dramatycznej opowieści śpiewał na dziadowską nutę o tym, jak Syriusz

...zawarczał "Skończył się szlaban",
A potem zadnią podnosząc nogę,
Z wzgardą obsikał Azkaban"
.(3)

Obaj pociągnęli jednocześnie.
- Nie – powiedział Mundungus dobitnie.
Znowu dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu.
- To – zauważył Lupin tonem człowieka podsumowującego dyskusję o Istocie Bytu – dobrze powiedział.

- Nu, gospoda! - zahuczał Moody, podnosząc kieliszek. - Nasze dieło prawoje, my pobiedim! Za pobiedu!
- Za pobiedu! - poparł go Lupin.
- Że co? - spytała niepewnie Tonks, która jako jedyna w Zakonie nie znała ani słowa po rosyjsku.
- Za zwycięstwo - wyjaśnił Bill i pospiesznie przyłączył się do toastu. Zakarpacki samogon przepłukał gardła Zakonu.
- Razcwietali jabłoni i gruszi... - zaczął śpiewać Charlie, ale Tonks położyła mu rękę na ustach.
- Wypiłeś za dużo, żeby śpiewać czysto, a myśmy wypili za mało, żeby nam to nie przeszkadzało.
Moody wyraźnie uznał, że i on, i obecni wypili już dosyć. Albo prawie dosyć. Wstał z miejsca.
- Góra! - krzyknął.
Obecni wstali. Wiedzieli, co będzie.
- Za pobiedu!
Wypili kolejny toast.
- Jest wojna?
- Jest!
- Kto zwycięży?
- Myyyy!
- Ura!
- Uraaaaaaaaaaaa!
- Pieśń, curvaż, nasza pieśń! - ryknął Moody.
- Wstawaj, strana ogromnaja! (4) - zaintonował.
Wstawaj na smiertnyj boj -
- podjęli Charlie i Lupin. Po chwili śpiewali już wszyscy. Szyby dzwoniły.

- ...s prokliatoju ordoj!
Pust' jarost' błagorodnaja
Wskipajet kak wołna...


Susan patrzyła na nich z przerażeniem. Słyszała nieraz tę pieśń, śpiewał ją Charlie, śpiewali kiedyś w domu koledzy ojca. Nie znała słów, ale wystarczała podniosła melodia i tytuł. Święta wojna. Dla niej - strzelisty oksymoron. Nigdy nie miała skłonności do pacyfizmu, przystępując do Gwardii Dumbledore'a myślała nie tylko o samoobronie, ale też nie widziała w wojnie nic fascynującego. Wojna oznaczała dla niej klęskę żywiołową, może smutną konieczność, ale nic ponadto. A tu widziała mężczyzn, których wyraz twarzy mówił wyraźnie, że wreszcie ich życie nabrało sensu. I jednym z nich był człowiek, którego kochała. Świętej wojny, cholera, zachciało się mu...
Czy w każdym z nich drzemie takie bezradne dziecko, czy każdy z nich, dotknięty w odpowiednie, nikomu nieznane miejsce, krzyczałby bez słów: "niech ktoś się mną zaopiekuje"?

...idiot wojna narodnaja,
Swiaszczennaja wojna!


Na portrecie w hallu czarnowłosy mugol w mundurze uśmiechał się pod wąsem.

KONIEC ROZDZIAŁU VI, OSTATNIEGO
(Epilog nastąpi)


(1) Powroty, sł. i muz. Krzysztof Jurkiewicz.
(2) MAŁPSIATKA BAGIENNA - okrutnie płochliwy padlinożerca o rozczulającym wyglądzie. Występuje dyskretnie na podmokłych terenach kraju. Boi się własnego cienia, dlatego wyłazi wyłącznie po ciemku. Często rozpaczliwie skowycze i lamentuje. Doskonale nurkuje. Odżywia się po kryjomu, najchętniej leszczami bagiennymi.
(3)Straszna ballada o Azkabanie, wersja Minerwy (wówczas znanej jako Dziewczyna Hagrida), standardowa melodia ballady dziadowskiej.
(4) Święta wojna, 1941, sł. Wasilij Lebiediew-Kumacz, muz. Aleksandr Aleksandrow. Refren polski:
I święty niech uderzy gniew
I kipi niby zdrój,
Za wolność przelejemy krew,
Pójdziemy w święty bój!


Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 08.11.2006 20:30
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Arthur Weasley
post 27.06.2006 16:14
Post #41 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004





Epilog


Welwyn Garden City, piątek/sobota, 21/22 czerwca 1996

Cicho. Ciemno. A oprócz tego, że ciemno, to jeszcze cicho. Gdzieś w dali zawył mugolski autoalarm.
W co ty się pakujesz, dziewczyno, pomyślał, wsłuchu-jąc się w spokojny oddech przytulonej do niego istoty. Jutro pogrzeb, a wojna dopiero się zaczyna. Chciałabyś pewnie normalnego faceta, normalnego życia, a kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości, normalnego domu. Nic zdrożnego, ale to przecież nie w takich czasach, a jeśli już, to nie z Weasleyem. I ja chciałbym mieć dom, żonę, dzieci i psa, ale...
Przymknął oczy. W uszach stanęła mu piosenka, która wyraźnie ich prześladowała - gdziekolwiek pojawili się w zasięgu słyszalności jakiegoś radia, wcześniej czy później musieli to usłyszeć. Nim wstanie dzień, przebój tamtej wojny. (1) Za każdym razem obiecywał sobie, że tym razem nie będzie mówił o tamtych latach. Nigdy nie dotrzymał słowa.

...Przyjmą kobiety nas pod swój dach
I spójrz - będą śmiać się przez łzy,
Znowu do tańca ktoś zagra nam, może już
Za dzień, za dwa, za noc, za trzy,
Choć nie dziś.


Nie dziś. I nie wiadomo kiedy. To dopiero początek. Gdyby jej się coś stało... apage satanas...

...Dzieci urodzą się nowe nam
I spójrz - będą śmiać się, że my
Znów wspominamy ten podły czas, porę burz...


Żeby jeszcze miał kto wspominać, myślał. I żebyśmy się tego nie wstydzili. I żeby dzieciom było do śmiechu.
On się nie miał kiedy śmiać. Z dzieciństwa nie pamiętał kombatanckich wspomnień z niesprecyzowanej przeszłości, lecz konkretną do bólu teraźniejszość.

Mała czarna sowa siada na parapecie. Rozmowa urywa się. Ojciec odbiera list. Czyta.
- Kto?
- McKinnonowie.
Jedzą dalej w milczeniu.

W kominku zacięta twarz Alastora Moody'ego. Nic nie mówi. Ojciec patrzy pytająco.
Moody kiwa głową. Ojciec kiwa głową. Ubiera się.
- Wrócę, przecież wiesz.
- Daj Boże.
Rysuje mu krzyż na czole. Nigdy tak nie robiła.

- Mamo - tłumaczy z całą swoją dziesięcioletnią powagą najstarszy mężczyzna w domu - nie martw się, złego diabli nie biorą!

Ojciec ściska mamę. Bliźniacy siedzą mu na ramionach. Z boku tulą się do niego David i Percy.
Próbuje znaleźć dla siebie jakieś miejsce w tym kłębie.
- Poczekaj - strofuje go Bill. - Najpierw kobiety i dzieci.

...choć nie dziś,
Za rok, za dzień doczekasz się -
Wstanie świt.


Pogłaskał ją po włosach.
- Dobranoc, panno Bones.
- Dobranoc, panie profesorze - wymamrotała, wygodniej układając głowę na jego piersi.
Z półpiętra rozległo się bicie wielkiego szafkowego zegara. Od trzech godzin był dwudziesty drugi czerwca.

KONIEC


(1) Sł. Agnieszka Osiecka, muz. Edmund Fetting, z filmu Prawo i pięść.

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 27.06.2006 16:15
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Arthur Weasley
post 27.06.2006 16:17
Post #42 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Autor składa podziękowanie nieświadomym współautorom utworu, a mianowicie:

Valdemarowi Baldheadowi
Georgesowi Brassensowi
Władysławowi Broniewskiemu
Lewisowi Carollowi
Papciowi Chmielowi
Waldemarowi Czerniakowskiemu
Krzysztofowi Daukszewiczowi
Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu
Irytkowi
Janowi Pawłowi II
Jęczącej Marcie
Jackowi Kaczmarskiemu
Koledze Kierownikowi
Andrzejowi Korzybowi
Salomei Krauzowiczowej
Jackowi Kuroniowi
Stanisławowi Lemowi
Januszowi Meissnerowi
Adamowi Michnikowi
Margaret Mitchell
Andrzejowi Mleczce
Janowi Młodożeńcowi
Wiaczesławowi Mołotowowi
Sławomirowi Mrożkowi
x. Wacławowi Oszajcy
gen. Alexandrowi Pattonowi
Andrzejowi Pilipiukowi
Terry'emu Pratchettowi
Bolesławowi Prusowi
Jeremiemu Przyborze
Januszowi Przymanowskiemu
Andrzejowi Sapkowskiemu
Margaricie Selwie
Henrykowi Sienkiewiczowi
Edwardowi Stachurze
Aleksandrowi Ściborowi-Rylskiemu
x. Józefowi Tischnerowi
Julianowi Tuwimowi
Melchiorowi Wańkowiczowi
Stefanowi "Wiechowi" Wiecheckiemu
Wierzbie Bijącej
Stanisławowi Wyspiańskiemu
Andrzejowi Zbychowi

i innym
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Arthur Weasley
post 27.06.2006 16:20
Post #43 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Ciąg dalszy w fanfikcie tegoż autora Pogrzeb i stypa.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ciasteczko
post 09.07.2006 18:36
Post #44 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 69
Dołączył: 03.12.2005




ojej.
koniec.

brak mi bedzie tego ficka.
bo byl naprawde dobry.
komentowalam go od poczatku i naprawde jestem zadowolona ze go przeczytalam.
paring -> susan + charlie jest b. dobry.
pasuja do siebie.
i do tego oczywiscie piszesz swietnie.

pozdrawiam, wiecej takich fickow.

ciasteczko.


--------------------
najpiękniejsi, najmądrzejsi, najbogatsi, najsprytniejsi, najlepsi.
Slytherin.


Wielka fanka Blaise'a Zabiniego & Severusa Snape'a <33!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

2 Strony < 1 2
Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 30.04.2024 15:08