Kap. Kap. Kap. Zaciskam pięści z całej
siły, aby powstrzymać swój gniew. Kap. Kap. Kap. Krew ścieka z nich,
łaskocząc mnie nieznośnie. Kap. Kap. Kap. Nee przyjmuje kolejne ciosy, nie
cofając się nawet o milimetr, z bezwzględnym opanowaniem czekając na błąd
przeciwniczki. Kap. Kap. Kap.
Nie potrafię się
powstrzymać.
Czuję, jak budzi się we mnie bestia, spychając mój umysł
w ciemność i mgłę. Z ostatnim jękiem z moich ust wydobywa się także ostatnie
tchnienie, kiedy lekko przykurczając nogi zaczynam biec. Bieg po wolność.
Bieg po siłę. Bieg po zwycięstwo.
Nic tylko bieg.
Widzę, jak
moja siostra wykorzystuje nieuwagę przeciwniczki przerażonej moim krzykiem.
Dwa taneczne kroki i jeden cios. A potem brzęk tłuczonej szyby, kiedy biedna
dziewczyna wypada przez okno na znajdujący się dwa piętra niżej bruk. Nikt
już nie zwraca na to uwagi, nie wiem nawet, czy ktoś sprzątnął ciało
wczorajszego przeciwnika. Zresztą, nic mnie to nie obchodzi. Teraz jest
tylko Nee. Prawie pieszczotliwym ruchem uderzam ją w lewy bark. Chyba
złamałem jej kość. Dobrze. Teraz półobrót. Unik. I cios. Moja siostra upada
na podłogę, na której przed chwilą pokonała kolejną w swoim życiu
przeciwniczkę. A ja kiedy to widzę, budzę się. Powstrzymuję nogę, która
uniosła się o kilka centymetrów gotowa do zadania ostatecznego ciosu.
Rozluźniam pięści, powoli odzyskując kontrolę nad swoim ciałem... Jak
człowiek badający językiem szparę po brakującym zębie wkraczam w coraz to
dalsze zakątki swojego umysłu, sprawdzając czy wściekłość wyparowała,
zostawiając miejsce dla kontroli. Wdech. Powoli, nie zważając na drżenie
kończyn, siadam na podłodze. Wydech. Koncentruję się na barku Nee. Wdech.
Wraz z wydechem odpycham od siebie negatywne uczucia, przyciskam dłoń do
złamanej kości. Przecięła koszulę, plamiąc ją krwią. Źle. Starając się
zrobić to jak najszybciej, wpycham kość na miejsce, otaczające ją tkanki
zmuszam do zrośnięcia się. Nee zemdlała. Może to i lepiej... Patrzę, jak
rana zasklepia się, jak znika siniak. Oddycham już spokojnie, nie ma we mnie
śladu demona. Wstaję i odchodzę, zostawiając opiekę nad siostrą służącym.
Wydech.
*
Nee przebudziła się, odruchowo sięgając ręką do
barku. Nie wyczuła zgrubienia, najwyraźniej San miał na tyle opanowania żeby
uleczyć ją przed odejściem. Odetchnęła z ulgą. Jej brat nie zawsze potrafił
to zrobić. Wyciągnęła rękę i zadzwoniła na służącą. Ta weszła szybko, jakby
czekała za drzwiami. Może i tak było.
- Gdzie on teraz jest? - spytała
Nee, sprawdzając czy bark jest w pełni sprawny. Kolejnego dnia spodziewała
się silnego przeciwnika, nie mogła pozwolić sobie na kontuzję.
- Odszedł
w stronę góry Jifu. Czyli tak jak zwykle, pani.
- Dziękuję, możesz
odejść. Przyślij tu O. Niech przyniesie mi moją suknię. Zieloną, ze smokami.
Mamy dziś święto spadającego kwiecia.
- Tak, pani - służąca ukłoniła się
i wyszła.
Nee znowu westchnęła. Opętanie jej brata sprawiało rodzinie
kłopoty już od trzystu lat... Ale co można było zrobić? Egzorcyzmy nie
pomagały, a zajęcie rodziny wykluczało podróże w poszukiwaniu innych
sposobów. Najgorsze w całej sytuacji było to, że San potrzebował walki. A to
ona była nastarsza z rodu Kirk... To ona musiała ścierać się codziennie z
jednym przeciwnikiem. Jej brat będzie czekał, aż ktoś ją pokona, ale nikomu
się to nie udało od co najmniej pół tysiąca lat. Może gdyby jej ojciec wciąż
żył... Pogrążyła się w rozmyślaniach, jednocześnie przygotowując się
psychicznie na jutrzejszą walkę.Tymczasem do bram miasta otaczającego
Kirkengaard zbliżał się jeździec na białym koniu...
Dzięki za
wytknięcie błędów Iney Aczkolwiek wprowadziłem tylko te poprawki z którymi się
zgadzam.
e ty dupo... dasz dyle co kot napłakał i
domagasz sie komentarzy. poczekam na wiecej...
a słowo
Kirkengaard kojarzy mi sie z S. Kierkegaard'em - i nie wiem czy masz
jakies przykre wspomnienia z lat szkolnych zwiazane z tekstami tego pana.
czy to przypadek... w kazdym razie niepozytywnie mi sie kojarzy.
Duzo tego Jak na razie fajne. Tak miejscami mi Kingiem zalatuje, co mi
się podoba. Czekam na kolejny part.
Jejej, Psycho, w jakim zalotnym nastroju
dzisiaj jesteś... Już dawno nikt nie nazwał mnie tak pieszczotliwie dupą
Czyżby to zwiastowało zamianę odwiecznych ról kobiety i
mężczyzny?
A Kirkengaard to nazwa zamku. Rodzina nazywa się
Kirk, to jej zamek musi nazywać się Kirkengaard, prawda?
Kontrola. Krok. Krok. Półobrót. Cios.
Oddech.
Nee obserwowała jak jej brat trenuje. Nogi niosły go z
jednej strony sali na drugą, jak w morderczym tańcu. Z zamkniętymi oczami
atakował wyimaginowane cele, nawet na chwilę nie zmieniając rytmu
oddychania. Przez chwilę wydawało jej się że się zachwiał, ale to była tylko
finta, zwód po którym jej brat wykonał prawie niemożliwe uderzenie z
półobrotu. Jakiś czas tylko patrzyła bez słowa, ale nie trwało to długo.
Zaczęła śpiewać, dostosowując pieśń do jego ruchów.
Jeszcze kiedyś
cię zrozumiem
Cios. Krok. Krok. Wdech. Półobrót. Cios. Wydech.
Krok.
Jeszcze kiedyś dotknąć zdążę
Kopnięcie. Krok. Cios.
Wydech. Unik. Wykrok. Obrót. Cios.
Jeszcze kiedyś cię
poczuję
Wdech. Obrót. Kopnięcie. Unik. Cios. Wydech. Cios.
Blok.
Jeszcze znajdę cel twych dążeń
Wdech. Unik. Cios. Blok.
Kopnięcie. Półobrót. Cios. Wydech.
Słyszę śpiew. Cudowna muzyka unosi
moje serce jak świetlista fala, pozbawia wszelkich barier. Uderzam, prawie
czując jak moja dłoń rozrywa ciało przeciwnika. Niestety, to tylko moja
chora wyobraźnia podpowiada mi obrazy które chciałbym ujrzeć. Nie będzie mi
dane walczyć. Dziś, jutro, nigdy. Nikt nie pokona mojej siostry. Zbyt wiele
lat, zbyt wielu wojowników. Jak ślicznie unosi się jej pieśń, jak dobrze mi
przy niej tańczyć. Jak szybko moje dłonie gładzą powietrze, układając
fantastyczne kształty, głaszcząc niewidzialne zwierzęta. Czuję wewnątrz ten
wspaniały rytm, tą kolejną próbę osłabienia mnie przez moją siostrę Tak
bardzo ją kocham. Staram się powstrzymać przed odruchowymi zmianami rytmu,
niech myśli że wpadłem w jej małą pułapkę...
San zmienił styl.
Teraz wyglądał jak dostojny żuraw czekający w spokoju na niczego nieświadomą
ofiarę. Delikatnie gładził końcami palców stóp podłogę, a jednocześnie jego
ręka kreśliła w powietrzu nieokreślone wzory, hipnotyzując, zapraszając do
zabawy. Nee wkroczyła na tatami, odruchowo dostosowując się do stylu walki
brata. Zmieniła się w nurt rzeki starający się go porwać. Rozluźniła mięśnie
i przyjmowała jego ciosy z delikatnością matki myjącej dziecko. Obejmowała
atakujące ją dłonie i zmieniała ich kierunek. Obracała się jak fryga,
zmuszając go do pójścia za nią, do zmiany stylu. Teraz był tygrysem, jego
szpony chciały ją zniszczyć, rozerwać. Ona zmieniła się w małego kotka,
uciekała ze śmiechem przed jego atakami, toczyła się po ziemi, zachęcając do
zabawy. San przyskakiwał do niej, wyprowadzał kilka ciosów po czym był znów
zmuszony do odwrotu. Znów zmienił styl. Przestał używać rąk, zaczął uderzać
nogami. Rytmicznie obracał się i wyprowadzał kopnięcie po czym wykonywał
umykający oczom piruet i atakował znowu. Nee cały czas śpiewając fruwała
dookoła niego, zachowując się bardziej jak jedwabna chusta niż jak żywa
istota. Delikatnymi dotknięciami kierowała jego kopnięcia w bezpieczne
okolice, sama używając stóp żeby wybić go z równowagi. Tanecznymi krokami
uciekała przed nim, wymuszając odpowiedni dystans. Jeśli ktokolwiek
zajrzałby w tej chwili do sali treningowej nigdy nie byłby do końca pewien
czy to co widział było walką czy tańcem...
Jednak taki stan rzeczy
nie mógł trwać długo.
Nee siedziała w pozycji lotosu, koncentrując
energię w okolicach splotu słonecznego. Jej przeciwnik, Karn, krążył po
See'tar jak rozdrażniony kot, czekając na odgłos dzwonu. Wreszcie dało
się słyszeć głuche uderzenie a potem miedziane echo kiedy drżenie
rozchodziło się po całej powierzchni wielkiego instrumentu. Walka mogła się
rozpocząć. Nee spojrzała na Sana. Stał w pewnym oddaleniu od See'tar
obserwując i analizując. Jego palce zaciskały się spazmatycznie w pięści,
otwierając stare rany. Jak co dzień. Karn stanął w miejscu i wyciągnął z
pochwy miecz. Promienie słońca zatańczyły na obnażonym ostrzu, przyprawiając
kobietę o gęsią skórkę. Wspomnienia w jej myślach wybuchły bólem i
przerażeniem. Przypomniała sobie jakie to uczucie, czuć w piersi kawał
zimnego metalu... Oddaliła od siebie te myśli, oczyściła umysł,
skoncentrowała się na przeciwniku, który właśnie ruszył niespiesznie w jej
stronę. I uderzył, paskudnym skośnym cięciem, mającym pozbawić ją ręki.
Jednak ona zawirowała w umykającym oczom piruecie i znalazła się po jego
drugiej stronie, zaskoczona łatwością z jaką przyszło jej wygrać tę walkę.
Uderzyła aby ją zakończyć. Jednak radość była przedwczesna, bo Karn przyjął
jej cios na metalową pochwę miecza. I natychmiast zaatakował z półobrotu,
zmuszając ją do wykonywania kolejnych obrotów i uników. Powoli ustawiał ją
dokładnie tam gdzie chciał ją mieć. Nee nie mogła na to pozwolić. Przy
jednym z kolejnych piruetów nagle zmieniła rytm, stanęła w miejscu
pozwalając ostrzu miecza przejść przed nią. Czuła jak sztych zahacza o
wierzchnią warstwę jej szaty, usłyszała zaskoczone stęknięcie przeciwnika,
który rozpaczliwie próbował odwrócić cięcie. Ale było za późno. Zrobiła krok
w przód i szybkim kopnięciem złamała mu kolano. Następnie z półobrotu
uderzyła łokciem w szyję pozbawiając Karna tchu. Smutek rozbłysł w jej
oczach fioletowym światłem kiedy podskoczyła lekko jak motyl i uderzyła
kolanem w jego brodę, odrzucając jego głowę do tyłu i łamiąc mu kark. Zanim
upadł na See'tar był już martwy. Nee natychmiast odwróciła się i rzuciła
okiem na Sana. Najwyraźniej jeszcze nad sobą panował. Dobrze. Dziś obędzie
się bez dodatkowych problemów.
poczatek tego odcinka - ze tak to
nazwe skojarzyl mi sie z pewnym milym panem ktory gosci miedzy innymi na
mych rysunkach i to sprawilo ze opowiadanie zaczelo mi sie podobac. Niezle
opisy i nawet niebanalne.
Czekam na wiecej dupo
Dzięki Psycholu, moja ty stopo kochana
Tym razem krótko bo mi na więcej natchnienia zbrakło.
Następnym razem więcej. Zostały jeszcze ze 3 party do
końca.
***
- W naszej wiosce ludzie tacy jak ten który
wjechał wedle przez bramę na białej kobyle określani byli mianem
"Przytrupów". Widać było kostuchę w ich oczach, ledwie z koń
zeszli. Wszyscy oni do Kirkengaardu zdążali, w pośpiechu niemożebnym... -
Opowiadający staruszek wysmarkał się głośno w palce, przyprawiając Selkę o
dreszcz. Nie żeby była szczególnie wrażliwa. Po prostu miała czułe uszy.
Nadstawiła ich więc i słuchała dalej.
- Jakem mówił, do zamku wszyscy
ciągnęli jako do miodu pszczoły! I żaden nie wrócił. Ino raz zdarzyło
się, że koń przyniósł jednego nazad do wioski. Ale kołowaty jakiś był, musi
czarownica z Kirków w głowie mu namieszała, zaraza jedna.
- To strasznie
ciekawe dziadygo, ale o tym rycerzu na białym koniu prawić miałeś!
Zmiarkowałam od razu że on inny niż wszyscy. Szparko na koniu cwałował a i
czystszy był niźli większość tej chołoty którą tutaj morowe wiatry ściągają.
Nijak go do nich przyrównać nie można!
- Prawaś, moście panienko, toż
niedawno to było, dotąd pamiętam że jak wjechał to słoneczko od zbroi prosto
w oczy mi zaświeciło! Jakby czyścił ją codziennie, albo i po kilka razy.
Musem magiczna to zbroja była. A i rycerz magiczny, od razu wiedział kędy na
zamek jechać, nawet nie zatrzymał się żeby o drogę spytać jak reszta.
Paladdyn to jakiś musiał być, jako żywo. Żal go, już trzeci dzionek mija jak
nie wraca. Ani chybi zginął jak reszta.
Selka przestała słuchać. Po
pierwsze nie wierzyła żeby ten człowiek mógł zginąć tak jak reszta.
Pamiętała jak dziś oczy, które przeszyły ją błękitnym spojrzeniem,
przyprawiając o miły dreszcz przesuwający się jak wąż wzdłuż kręgosłupa.
Było w nich coś... Niesamowitego, jak głos w jej głowie mówiący jej że musi
za nim pojechać. Już dawno przestała się mu opierać. Problemem było tylko
jak to zrobić, żeby ominąć kolejkę czekających na walki. Pogłoski o skarbie
Kirków, bardzo prawdopodobne nawiasem mówiąc, ściągały do Kirkengaardu
zabijaków z całego świata. Nieraz nawet magicy przybywali żeby stanąć w
szranki z panią zamku. Ale nikomu nie udało się wygrać. Selka nie kwapiła
się do bitki, więc miała zamiar dostać się tam w inny sposób. Pierwsze próby
skończyły się niepowodzeniem. Rodzina Kirk nie zatrudniała - ani pokojówek,
ani stajennych, ani służących. Nie zamawiali jedzenia, a przynajmniej nie w
wiosce, bo raz na miesiąc do zamku wjeżdżała kareta zaprzężona w cztery
rumaki. Nikt nie wiedział co przywoziła. A o dostaniu się na nią nie było
mowy - zawsze była strzeżona przez przynajmniej sześciu żołnierzy. Dlatego
Selka wpadła na inny pomysł. Dostanie się na Kirkengaard dzięki kanałom
odprowadzającym wodę. I zrobi to dziś w nocy - inaczej nigdy się nie
zdecyduje, nie dowie co się stało z tajemniczym rycerzem na białym koniu,
który jednym spojrzeniem zabrał jej serce...
***
Kolejna
walka, kolejny cios, każdy kolejny przeciwnik którego pokonuje moja siostra
zwiększa jej siłę. I moją wściekłość. Gdybym tylko mógł uderzyć, na chwilę
się rozluźnić, zaatakować. Ale muszę się powstrzymać - nie wolno uwolnić
demona. Nie wolno słuchać głosów mówiących o pocie, euforii i walce walce
walce! O krwi i bólu. O zwycięstwie. Byle wytrwać do treningu. Taniec
bez końca, figury, piruety i obroty pozwolą mi się wyciszyć. Opanować. Może
Nee zaśpiewa, tak bardzo to lubię. I ona o tym wie, pomimo że nigdy nie
odezwałem się do niej ani słowem. Już ponad trzy dni minęły od ostatniego
ataku i moja siostra ma nadzieję że może to oznaka powolnego zdrowienia, ale
ja wiem że jest inaczej, czuję jak demon śmieje się w kułak gdzieś w
mrocznych, pokrytych pajęczyną zakamarkach mojej duszy. Nee walczy a ja znów
zaciskam dłonie w pięści dodając kolejne blizny do mojej kolekcji.
Dzisiejszy przeciwnik był bardzo finezyjny. Nie używał broni, a
to świadczyło o dobrym wyszkoleniu. Albo o totalnej głupocie. Nee nie
zastanawiała się nad tym. Była szczęśliwa. San nie miał ataku już od trzech
dni, być może w końcu uda mu się przezwyciężyć śpiącego w nim demona...
Zatańczyła dookoła szczupłego mężczyzny o nieproporcjonalnie długich rękach,
i wyprowadziła szybki cios na podbródek, jednocześnie fingując kopnięcie w
podbrzusze. Nie dał się nabrać, odskoczył jak na sprężynie po czym od razu
wrócił w umykającym oczom piruecie. Jego lewa ręka ze świstem przecinając
powietrze zdążała w stronę Nee, gdy tymczasem druga krążyła w okolicach
serca gotowa do bloku. Był bardzo szybki, ale i tak zbyt wolny. Kobieta
uderzyła w jego blok i natychmiast kopnęła go w kostkę, wybijając z rytmu,
oszałamiając na moment na tyle długi że mogła spokojnie wyprowadzić cios
prosto w lewe oko. Wbiła kciuk aż do mózgu i wycofała rękę. Służący zabrali
ciało. Minęła czwarta walka podczas której San powstrzymał się od
ingerencji.
Bez jaj... 120
czytań i żadnych wpisów poza Psycho i Agrado. Ludzie bądźcie mili, napiszcie
co myślicie, ja po to to zamieszczam żeby waszą opinię usłyszeć (między
innymi )
Heh, ja się przyznam, że po prostu nie
wiem, co napisać. Że mi się podoba, to chyba nie trzeba wspominać. Widać po
tym opowiadaniu z daleka, że jest bardzo dobre. Powinieneś, Matoos, częściej
pisać, bo miło czytać takie dopracowane (tylko przecinków mało
) twory. Wciągajęce i intrygujące. Świetne, szczegółowe
opisy walk, uczuć, jest i stylizacja. No cóż tu więcej potrzeba? Dawaj
szybko resztę .
tak, tak, dawaj i to szybko
!!!!!!!!!
Strasznie mi się
podoba, mimo, że raczej nie gustuję w literaturze tego typu.
A to jest
bardzo ciekawe i ma (przynajmniej dla mnie) Coś niezwykle świeżego i
porywającego..
Czekam na reszte
Tylko nie myślcie, że słodzę ;P
Okej dziś trochę więcej. Dzięki za
komentarze
_______
Nee znowu obserwowała trening
swego brata. Już po kilku jego ruchach rozpoznała Wietrzny Taniec i
zaproszenie do zabawy, jednak nie podniosła się.
- Nie mogę ci dziś
zaśpiewać San. Czekam na wizytę Bezdźwięcznych. - powiedziała, starając się
ukryć grymas bólu. Jej brat nie dał się oszukać.
- Po tylu latach nadal
nie rozumiem jak możesz utzrzymywać z nimi kontakt. Nie mów mi że nie
czujesz bijącego od nich smrodu. Jest zupełnie jak zapach otwartego po kilku
latach grobu.
- Są nam potrzebni.
- Możemy znaleźć innych
dostawców.
Nie drąż tego tematu bracie. Proszę cię nie zmuszaj mnie żebym
znowu musiała cię oszukiwać. Ból który mnie przepełnia jest nie do
zniesienia, ale nie mogę ci o tym powiedzieć...
- Nie chcę o tym
rozmawiać. Powiedz mi, gdzie nauczyłeś się Wietrznego Tańca?
Tym razem
przyszła kolej Sana na grymas bólu.
- Nie pamiętam. I nie próbuję sobie
przypomnieć. To boli.
Wiem, ukochany bracie. Wiem o tym jak nikt na
świecie.
- Więc nie rób tego. - Nee podniosła głowę, jakby nasłuchując. -
Oto są. Muszę ich przyjąć. Mam nadzieję że nie będziesz wychodzić poza tą
salę, tak jak cię prosiłam.
San skinął lekko głową, więc podniosła się i
odwróciła. Zdążając w stronę sali wejściowej zastanawiała się ile lat minęło
od kiedy ostatni raz jej brat pytał o Bezdźwięcznych. Nie mniej niż pół
wieku. Otarła łzę, która wypłynęła jej z oka, parząc policzek. Tak długo...
Przekroczyła próg i zamknęła za sobą drzwi. Natychmiast w jej głowie rozległ
się głos, mroczny i ciężki jak bezksiężycowa noc.
- Stwierdzenie.
Burza uczuć. Brak gotowości.
- Nie, jestem przygotowana. To tylko
chwilowa słabość.
- Pytanie. Kłotnia z bratem. Demon.
- Demon
zdaje się wycofywać. Nie kłociłam się z Sanem. Staram się tego unikać - Nee
uśmiechnęła się lekko. - Sami wiecie jakie to niebezpieczne. Ale dość
pogaduszek. Przyszliście tu w konkretnym celu. Nie jest to miłe ani dla mnie
ani dla was. Więc przejdźmy do rzeczy i miejmy to już za sobą.
-
Skrucha. Przeprosiny. Gotowość.
- Ja też jestem gotowa -
powiedziała Nee i otworzyła myśli. Jej umysł ogarnęła zbawienna ciemność, w
chwilę po tym jak poczuła strach pierwszej ofiary z zeszłego
tygodnia.
***
Czuję jak pot spływa mi po plecach łaskocząc
stare blizny. Zasklepione od dawna ale nadal bolesne. Gdybym tylko wiedział,
skąd się tam wzięły. Staram się o tym nie myśleć, skupiony na nowo odkrytym
Wietrznym Tańcu. Styl walki idealny dla mej siostry - lekki i szybki jak
poranny skowronek. A zarazem zabójczy bardziej niż stalowe ostrza. Moja
stopa służy jako przeciwwaga dla reszty ciała i bez problemu przeskakuję z
jednej na drugą, wykonując w powietrzu dwa kopnięcia. Pewne lądowanie i dwa
szybkie ciosy na wysokości nerek. Obrót, krok i kopnięcie. Tak, idealny styl
walki dla mojej siostry. Ja zawsze przedkładałem brutalność nad finezję. A
może tylko tak mi się wydaje? Pot zalewa mi oczy, więc podnoszę dłoń aby go
otrzeć i siadam w pozycji lotosu. Pora na chwilę medytacji. Przez chwilę
zastanawiam się nad przywołaniem sobie książki, ale zmieniam zdanie. Chcę po
prostu pomyśleć. Jednak nie jest mi to dane. Kątem oka dostrzegam ruch.
Odruchowo wstaję i przybieram pozycję obronną. Ktoś jest na górnym balkonie
tego pokoju. Czuję to. Skupienie i kotrola oddechu.
Skok.
***
"Zauważył mnie, do jasnej cholery zobaczył
mnie!" - przelatywało przez głowę Selki jak wiatr przez pole po
sianokosach. Była na siebie wściekła. Mało że kanały okazały się kiepskim
pomysłem - były strzeżone przez dobrze wyszkolonych żołnierzy - to teraz po
tylu godzinach skradania się i krycia zdradziła się bo nie patrzyła jak
lezie... Jak nic przyjdzie jej tu zginąć, jeśli okaże się że dziwnie ubrany
mężczyzna na dole ją zobaczył. Ale nie da się tak łatwo. Wyjęła dwa sztylety
z pochw przypiętych po wewnętrznych stronach przedramienia. Ostrza błysnęły
w półmroku, odbijając światło wiszących tu i ówdzie pochodni. Przyczaiła
się, nasłuchując. Po chwili w jej uszach zabrzmiały kroki. Mężczyzna okazał
się idiotą - w ogóle się nie krył. Uśmiechnęła się lekko, pozwalając sobie
na iskierkę nadziei. Może jeszcze uda się jej wyjść z tego żywo. Po
dźwiękach oceniła odległość i skoczyła, uderzając na wydechu, lewą ręką.
Gdyby jej przeciwnik był zwykłym człowiekiem, zginąłby zanim zdążyłby
krzyknąć. Jednak ten mężczyzna najwyraźniej nie był. Uniknął ciosu,
przestawiając tylko lekko nogę i z półobrotu kopnął ją w nerkę. Selka była
weteranką wielu walk, zablokowała kopnięcie prawą dłonią, obracając sztylet
tak, żeby móc dźgnąć kiedy tylko poczuje że noga przeciwnika zwiotczała. Nie
była więc przygotowana na uderzenie w twarz jego lewą ręką. Nigdy nie
widziała kogoś tak szybkiego! Potoczyła się po kamiennej podłodze,
boleśnie ocierając łokcie. Sztylet z lewej dłoni gdzieś się zapodział,
musiał jej wypaść kiedy ten dziwny człowiek ją kopnął. Wstała i wypluła krew
która zebrała się w jej ustach podczas upadku. I natychmiast odskoczyła bo
przeciwnik nie czekał aż się pozbiera tylko od razu atakował. Musiała cały
czas się cofać unikając ciosów. Sztylet nie dawał jej żadnej przewagi,
mężczyzna był po prostu zbyt szybki. W końcu uderzyła plecami w ścianę,
podczas kolejnego uniku. A wtedy ją dopadł. Uderzył w żołądek, wybił
powietrze z płuc, pozbawił tchu. Selka upadła po raz kolejny, pewna że tym
razem już nie wstanie. Jednak cios którego oczekiwała z napiętymi wszystkimi
mięśniami nie nastąpił. Podniosła głowę. Mężczyzna patrzył na nią z
niedowierzaniem. Usłyszała jego głos, niski i dziwnie drżący.
- Nee? Co
tu robisz siostro?
Najwyraźniej wziął ją za kogoś innego. Dobrze.
Uderzyła z prawej sztyletem który trzymała nadal w
dłoni.
***
Z łatwością blokuję cios dziwnego noża,
uderzając kobietę w nadgarstek. To nie może być moja siostra, jest zbyt
wolna. Nie jest dla mnie zadnym wyzwaniem. Ale to uderzające podobieństwo...
Ten sam głęboki, melancholijny błękit w jej oczach, pełne usta i lekko
skośne oczy, przypominające kształtem migdały... Kiedy jej broń upada na
ziemię, podnosi się i patrzy na mnie ze zdumieniem. Na co czeka? Ach, myśli
że ją zabiję. Nie zrobię tego. Czułbym się jakbym mordował Nee. Co mam
zrobić? Pytania przebiegają moje myśli szybko jak pioruny w czasie burzy.
Gdybym tylko mógł spytać o zdanie moją siostrę... Smutek szarpie moje
wnętrzności, jak pies który dorwał się w końcu do padliny, ale podejmuję
decyzję.
***
Dziwny mężczyzna stał i patrzył na nią z
błyskiem w oczach. Chyba się nad czymś zastanawiał, bo po wybiciu jej ostrza
z ręki nie poruszył się nawet o centymetr... Po chwili odezwał się,
przyprawiając Selkę o drżenie. Jego głos brzmiał tak niesamowicie...
- Po
co tu przyszłaś? Czego chcesz?
Co miała mu odpowiedzieć? Kłamstwo nie
wchodziło w rachubę - Selka czuła że ten człowiek wykryłby je bezwzględnie.
- Panie, czemu mnie nie zabiłeś? Wiem, żeś miał szansę... Ja bitna
kobieta jestem, nie boję się śmierci. Ale tego co zrobiłeś nie rozumiem.
Masz mnie na swej łasce i w ostatniej chwili powstrzymujesz się...
-
Nie... Nie zadawaj mi pytań. Jestem gospodarzem tego domu a ty jesteś tu
intruzem. Więc odpowiadaj. Po co przyszłaś.
- Szukam jednego człowieka.
Wjechał tutaj kilka dni temu na białym koniu i w zbroi świetlistej. Chcę
wiedzieć co się z nim stało.
- Rycerz? Trzy dni temu moja siostra go
zabiła. Przybył aby ją wyzwać.
Selka zatoczyła się jak uderzona. To
niemożliwe. On nie mógł po prostu umrzeć jak cała reszta tych rębajłów...
Nie, ten człowiek na pewno kłamał. Nagle domyśliła się po co ją
oszczędził.
- Nie wierzę ci. Skoroś mnie nie zabił, to może się choć
przedstawisz, żebym wiedziała kto mnie chędożyć będzie?
- Chędożyć?
-
A jak? Po coś mnie poniechał jak nie po to żeby sobie ulżyć? Znam ja was,
nie martw się. Ale ostrzegam że nie poddam się bezwolnie. Będę walczyć. I
jak tylko gardę obniżysz gardło ci przegryzę.
Mężczyzna patrzył przez
chwilę na nią jak na wariatkę, po czym wybuchnął śmiechem. Śmiał się jak
szalony, a echo zwielokrotniało jeszcze jego rechot, sprawiając że brzmiał
on jakby po całym zamku ganiała się banda trefnisiów, głośno ciesząc się z
opowiedzianego dowcipu. Nagle jednak pochylił się, a głos uwiązł mu w
gardle. Zacisnął mocno pięści. Selka zobaczyła dwie kropelki krwi ściekające
po palcach. Po chwili mężczyzna wyprostował się i spojrzał wprost na
nią.
- Jestem San. Choć, zaprowadzę cię do twojego rycerza.
Z każdym partem coraz lepiej. Jakieś tam
drobne literówki były i chyba powtózenie (albo to z powodu godziny mi się
dwoi w oczach )
Ale mniejsza z tym. Opowiadanko naprawdę w porządku.
Czekam na dalszy ciąg.
Huh.. prosiles o komentarz. Oto i on.
Wiesz pewnie ze uwielbiam tego typu klimaty, wiec sama tematyka
sprawia ze opowiadanei jest wyjatkowo na tak.
Poza tym podobal mi sie
komentarz bohaterki, zwiazany z chedozeniem =D
I fajna jest sprawa
mieszanie jezyka "zwyczajnego" ze staropolskim.
Czekam na
wiecej i pozdrawiam.
przejrzałam dokładnie pierwszy part.
intrygujący, ale te przecinki... wstawiłam wszystkie brakujące na czerwono,
może jak przeczytasz, to będziesz w stanie wprowadzić te same poprawki w
następnych częściach.
QUOTE |
Kap. Kap. Kap. Zaciskam pięści z całej
siły, aby powstrzymać swój gniew. Kap. Kap.
Kap. Krew ścieka z nich, łaskocząc mnie nieznośnie. Kap. Kap. Kap. Nee
przyjmuje kolejne ciosy, nie cofając
się nawet o milimetr, z bezwzględnym opanowaniem czekając na błąd
przeciwniczki. Kap. Kap. Kap. Nie potrafię się powstrzymać. Czuję, jak budzi się we mnie bestia, spychając mój umysł w ciemność i mgłę. Z ostatnim jękiem z moich ust wydobywa się także ostatnie tchnienie, kiedy lekko przykurczając nogi , zaczynam biec. Bieg po wolność. Bieg po siłę. Bieg po zwycięstwo. Nic tylko biegnąć. biec!!! Widzę, jak moja siostra wykorzystuje nieuwagę przeciwniczki przerażonej moim krzykiem. Dwa taneczne kroki i jeden cios. A potem brzęk tłuczonej szyby, kiedy biedna dziewczyna wypada przez okno na znajdujący się dwa piętra niżej bruk. Nikt już nie zwraca na to uwagi, nie wiem nawet, czy ktoś sprzątnął ciało wczorajszego przeciwnika. Zresztą, nic mnie to nie obchodzi. Teraz jest tylko Nee. Prawie pieszczotliwym ruchem uderzam ją w lewy bark. Chyba złamałem jej kość. Dobrze. Teraz półobrót. Unik. I cios. Moja siostra upada na podłogę, na której przed chwilą pokonała kolejną w swoim życiu przeciwniczkę. A ja kiedy to widzę, budzę się. Powstrzymuję nogę, która uniosła się o kilka centymetrów gotowa do zadania ostatecznego ciosu. Rozluźniam pięści, powoli odzyskując kontrolę nad swoim ciałem... Jak człowiek badający językiem szparę po brakującym zębie wkraczam w coraz to dalsze zakątki swojego umysłu, sprawdzając czy wściekłość wyparowała, zostawiając miejsce dla kontroli. Wdech. Powoli, nie zważając na drżenie kończyn, siadam na podłodze. Wydech. Koncentruję się na barku Nee. Wdech. Wraz z wydechem odpycham od siebie negatywne uczucia, przyciskam dłoń do złamanej kości. Przecięła koszulę, plamiąc ją krwią. Źle. Starając się zrobić to jak najszybciej , wpycham kość na miejsce, otaczające ją tkanki zmuszam do zrośnięcia się. Nee zemdlała. Może to i lepiej... Patrzę, jak rana zasklepia się, jak znika siniak. Oddycham już spokojnie, nie ma we mnie śladu demona. Wstaję i odchodzę, zostawiając opiekę nad siostrą służącym. Wydech. * Nee przebudziła się, odruchowo sięgając ręką do barku. Nie wyczuła zgrubienia, najwyraźniej San miał na tyle opanowania, żeby uleczyć ją przed odejściem. Odetchnęła z ulgą. Jej brat nie zawsze potrafił to zrobić. Wyciągnęła rękę i zadzwoniła na służącą. Ta weszła szybko, jakby czekała za drzwiami. Może i tak było. - Gdzie on teraz jest? - spytała Nee, sprawdzając czy bark jest w pełni sprawny. Kolejnego dnia spodziewała się silnego przeciwnika, nie mogła pozwolić sobie na kontuzję. - Odszedł w stronę góry Jifu. Czyli tak jak zwykle, pani. - Dziękuję, możesz odejść. Przyślij tu O. Niech przyniesie mi moją suknię. Zieloną, ze smokami. Mamy dziś święto spadającego kwiecia. - Tak, pani.tu bez kropki - służąca ukłoniła się i wyszła. Nee znowu westchnęła. Opętanie jej brata sprawiało rodzinie kłopoty już od trzystu lat... Ale co można było zrobić? Egzorcyzmy nie pomagały, a zajęcie rodziny wykluczało podróże w poszukiwaniu innych sposobów. Najgorsze w całej sytuacji było to, że San potrzebował walki. A to ona była nastarsza z rodu Kirk... To ona musiała ścierać się codziennie z jednym przeciwnikiem. Jej brat będzie czekał, aż ktoś ją pokona, ale nikomu się to nie udało od co najmniej pół tysiąca lat. Może gdyby jej ojciec wciąż żył... Pogrążyła się w rozmyślaniach, jednocześnie przygotowując się psychicznie na jutrzejszą walkę.Tymczasem do bram miasta otaczającego Kirkengaard zbliżał się jeździec na białym koniu... |
QUOTE |
Czuła jak sztych zachacza zahacza o wierzchnią warstwę jej szaty, usłyszała zaskoczone stęknięcie preciwnika przeciwnika, który rozpaczliwie póróbował próbował odwrócić cięcie. |
QUOTE |
Nastawiła nadstawiła ich więc i słuchała dalej. |
QUOTE |
który jednym spojrzeniem zabrał może lepiej skradł? jej serce... |
QUOTE |
Minęła czwarta walka w której podczas której San powstrzymał się od ingerencji. |
Łał...
Świetny... Part czwarty był po
prostu świetny. Już nie mogę się doczekać następnego!
Co do błędów,
pomijając przecinki (może innym razem, jakoś nie mam do nich teraz serca
):
QUOTE |
Po tylu latach nadal nie rozumiem jak możesz utzrzymywać utrzymywać z nimi kontakt. |
QUOTE |
Tym razem przyszła kolej Sana na grymas bólu. |
QUOTE |
Otarła łzę, która wypłynęła jej z oka, |
QUOTE |
Wyjęła dwa sztylety z pochw z pochew przypiętych po wewnętrznych stronach przedramienia. |
QUOTE |
Choć Chodź, zaprowadzę cię do twojego rycerza. |
Skończę, skończę... Wszystkie zaczęte
kiedyś skończę
Sorki, ale poprzeniego parta jeszcze nie zdążyłem
poprawić uwzględniając twoje zastrzeżenia.
To jest przedostatni part.
Nie zdążyłem go jeszcze dobrze poprawić, a dzisiaj wyjeżdżam, więc po
powrocie spodziewam się wytknięcia wszystkich literówek, powtórzeń i innych
błędów
__________________________
Powietrze w
sali pojedynków jest chłodne jak zawsze. To efekt magii spowijającej
See'tar. Kobieta podobna do mojej siostry idzie o kilka kroków za mną,
chyba chcąc przekonać się na własne oczy o mojej prawdomówności. To dobrze.
Gestem wskazuję okno - tam spadło ciało rycerza trzy dni temu. Chyba nie
przedstawia sobą najładniejszego widoku, bo dziewczyna nagle blednie i pada
na posadzkę. Uśmiech sam wypełza mi na usta kiedy widzę jak cierpi
i...
NIE! Nie teraz... nie...
***
Selka upadła
na posadzkę i wymiotowała, jakby nigdy nie miała przestać. To naprawdę był
wstrząs. Ciało jej rycerza było... To było nie do opisania. Najpierw
zmasakrowane podczas upadku na ziemię z dużej wysokości, po trzech dniach
zostało rozwleczone po całym dziedzińcu. Tu i ówdzie walały się jelita nadal
pokryte krwią... Na wszystkich bogów, ona nadal wyglądała na ciepłą!
Nagle odgłos upadku zwrócił uwagę kobiety. To San przewrócił się i wił w
paroksyzmach bólu na podłodze, przewracając okoliczne sprzęty. Selka wstała
z sercem przepełnionym chęcią zemsty. Zemsty za straconą miłość, za ból, za
smutek i za całe zło jakie świat jej uczynił. Wyjęła z pochew sztylety.
Podeszła do mężczyzny i patrząc mu w oczy pchnęła go prosto w
serce.
***
Nee przebudziła się - a raczej została przebudzona
- nagle i brutalnie. Powietrze dookoła wypełniało nieziemskie wycie. Żadna
szyba w zamku nie była cała. Ale to nie było ważne, bo kobieta rozpoznała
głos. To był San. Natychmiast ruszyła przed siebie, starając się
zidentyfikować kierunek z którego dochodził ją krzyk. I nagle zrozumiała. To
był pokój pojedynków. Przecież miał zostać w sali treningowej! Przez
głowę przelatywała jej ogromna ilość myśli ale tylko jedna była na tyle
silna żeby sprowokować ją do działania. Jej brat był w niebezpieczeństwie.
Biegła, przecinając gęste od starożytnej magii powietrze dłońmi, nie
zważając na suknię zachaczającą o wszystkie nierówne kawałki muru. A kiedy
dotarła na miejsce, z jej ust wyrwał się cichy jęk. Spóźniła się. Usiadła i
oparła się o ścianę. I tak nie mogła już nic zrobić. Jej umysł zalały
wspomnienia.
***
Lord Kirk patrzył z zadowoleniem na swoje
dzieci, bawiące się radośnie na trawie. San właśnie wytężał wszystkie siły,
z dziecięcym uporem próbując trafić pięścią uciekającą ze śmiechem Nee. Nie
mogło mu się udać - starsza Nee była pierworodną, więc od urodzenia była
szkolona we wszystkich sztukach walki. Zadanie spoczywające od pokoleń na
rodzinie Kirk nie znało wyjątków. Każdy pierworodny musiał codziennie
staczać walki z każdym kto tego zażądał, aby dostarczyć energii Krellowi,
ich własnemu krwiożerczemu bogu. "Ale już niedługo", pomyślał do
siebie Redan, uśmiechając się pod wąsem. "Już za tydzień, kiedy Nee
skończy osiemnaście lat, odprawimy rytuał i w końcu będziemy
wolni".
Błysk.
Ojciec nie wiedział wtedy jak to się
skończy. Że zamiast nas uwolnić, skaże na wieczne potępienie. A Krell
zapewne śmiał się na swoim tronie z czaszek, kiedy obserwował rytuał, który
miał go pozbawić władzy nad nami.
Błysk.
Powietrze w
krypcie było zgęstniałe, jakby ciężkie od wielu istnień które tu spoczywały.
Nee medytowała na środku komnaty w pozycji lotosu. Jej nagie ciało spływało
potem. Niedługo miał ropocząć się rytuał, który albo uwolni Kirków od władzy
ich odwiecznego prześladowcy, albo ją zabije. Zabrzmiał gong. Kobieta
odrzuciła do tyłu włosy i położyła się z szeroko rozrzuconymi ramionami, tak
jak ją nauczono. Do wyrysowanego dookoła niej kręgu wszedł jej ojciec. Na
twarzy miał żelazną maskę, a dookoła jego dłoni tańczyły magiczne światła,
rzucające na ścianę dziwne cienie, toczące ciągle bezgłośną walkę. Z każdym
jego ruchem powietrze dookoła wypełniało się zapachem ozonu. Nee zamknęła
oczy. Nie będzie na to patrzeć. Wsłuchała się w głos ojca.
- Tarev naak
ter geedan arket! Przywołuję cię do tego kręgu, duchu śmierci. Wejdź i
towarzysz nam na drodze ku przeznaczeniu. Neetak naak ter geedan arket!
Przywołuję cię do tego kręgu, duchu miłości. Wejdź i połącz nas
nierozerwalnymi więzami. Kroten naak ter geedan arket! Przywołuję cię
do tego kręgu, duchu pokoju. Wejdź i przynieś nam swoje uspokajające
tchnienie. Reket ter arket gedan nee! Zakazuję ci wstępu do tego kręgu,
duchu nienawiści i wojny. Odejdź i zabierz ze sobą przekleństwo wiszące nad
nami. Przyjmij niewinną krew jako ofiarę przebłagalną.
Ojciec podszedł do
niej i płynnym, umykającym oczom ruchem wbił rytualny sztylet w jej serce,
aż po rękojeść. Nie zawachał się ani przez chwilę, Nee czuła to wyraźnie. I
wtedy pod jej powiekami rozbłysł mrok nienawiści. Czuła jak życie wycieka z
niej razem z krwią, jak spływa po żelaznym ostrzu i szerokim strumieniem
wylewa się na posadzkę komnaty. I jak wraca do niej czucie, kiedy
sprzeciwiła się pętającym ją więzom zaklęcia. Podniosła rękę i, żałując że
nie widzi twarzy swojego ojca, wydobyła sztylet ze swej piersi. A następnie
wbiła mu pod brodę, wrażając ostrze aż do mózgu. Przepełniała ją zimna
nienawiść. Gdzieś na granicy świadomości słyszała głuchy, paskudny
śmiech.
Błysk.
Gdybym tylko wiedziała jak wiele zmieni moja
nienawiść do ojca... Powstrzymałabym się, przyjęła śmierć z radością. Ale
było zbyt późno, a ja byłam zbyt młoda... Od początku życia przygotowywana
tylko do tego żeby stać się ofiarą przebłągalną nie mogłam znieść hipokryzji
mojej rodziny. Wszyscy twierdzili że mnie kochają, że to wielka ofiara. A
ten skurwiel nawet się nie zawachał, wbijając mi sztylet w serce. Nawet
teraz moja nienawiść nie wygasła do końca. I tak stałam się żywym trupem,
który się nie starzeje i nie zazna odpoczynku, dopóki ktoś nie pokona go w
uczciwej walce... A mój brat został opętany przez demona wojny, boga któremu
oddawaliśmy wszystkie uczucia strachu zaczerpnięte od naszych niezliczonych
ofiar. Moje ręce i ręce całej mojej rodziny są splamione krwią, ale nie
pozwolę zabrać Sana. Nigdy na to nie pozwolę! Nee westchnęła do siebie,
kiedy czas zawirował i powróciły najnowsze wspomnienia.
Wspomnienia
o Bezdźwięcznych...
Błysk.
U ła. Całkiem nieźle. No dobra, nawet
więcej - podoba się. Choć do zachwytu jestem daleko. Szczególnie, że coś
zapominasz o przecinkach (gdzieś nawet kropki nie było ). Sam mówiłeś mi kiedyś (albo mówił mi to Ikar, nie pamiętam
zresztą kto, ale mniejsza o to), że trzeba part sprawdzić kilkakrotnie
jzanim się doda, a sam wszystko robisz "hop ciup". Oj bzy bzy,
nieładnie (: Trza bić =P
Aha, i kiedy San mówi w pierwszej osobie to
jakby... no sama nie wiem... jakby coś było nie tak. Nie bardzo mi się
"jego" słowa podobają.
QUOTE |
[...]przelatywało przez głowę Selki jak wiatr przez pole po sianokosach |
No, bardzo ładnie. Lubię, kiedy wszystko
wyjaśnia się powoli, nieśpiesznie. Podoba mi się klimat, zresztą jak mówiłam
wcześniej.
Jednak jest parę rzeczy, na które trzeba zwrócić uwagę. Na
pewno są to te nieszczęsne przecinki, oraz pewne drobnijesze sprawy,
np.
QUOTE |
Nie zawachał się ani przez chwilę |
Dzięki za wszystkie komentarze. Teraz czekam
na commenty dotyczące opowiadania jako całości. Czy to przedsawia sobą jakiś
sens, czy ma odpowiednio wciągający scenariusz i tym podobne
_________________________________
Wędrowie
c poruszył się. Jego służba dobiegała końca. Wyczuł zgrubienie
rzeczywistości w jednym ze światów które podlegały jego jurysdykcji.
Wyżlebiona milionami lat skóra odpadała z niego płatami kiedy zmieniał
kształt, aby przystosować go do panującego w miejscu do którego zdążał
infotypu. Długie włosy pocięły pustkę Limbo na mniejsze kawałki, kiedy
poruszył głową. Nie robił tego od tak dawna... Końcówkami palców dotknął
pieszczotliwie tablicy kontrolnej i przeniósł się
do innego świata.
Natychmiast zwinął swe efemeryczne skrzydła. Rzeczywistość tego miejsca była
bardzo mocno napięta, nie powinien jej nadwerężać. Będzie musiał dotrzeć na
miejsce spotkania pieszo. Ruszył przed siebie. W stronę strzelającego w
niebo słupa światła.
***
Błysk!
Bezdźwięczni
pojawili się kilka dni później. Pierwsze spotkanie nie przebiegło łatwo. Ich
przedstawiciel starał się porozumieć, ale Nee była zbyt oszalała z
wściekłości aby go słuchać. Zaatakowała i zabiła. A on wdarł się przemocą do
jej umysłu i pozwolił jej po raz drugi posmakować śmierci. Zanim odszedł w
niebyt dowiedziała się wiele o nich i ich hierarchii – skomplikowanej
jak w pszczelim ulu. Przynieśli ze sobą odpowiedzi na problemy o których
myślała. Starali się unikać Sana, kontaktowali się tylko z kobietą. W
niezwykle dziwny sposób wsuwali swe myśli bezpośrednio wgłąb jej umysłu.
Towarzyszące temu uczucie było bardzo nieprzyjemne, ale Nee znosiła je. Nie
miała innego wyjścia. Bezdźwięczni pozwalali nadal dostarczać uczucia
strachu do Krella. A to było konieczne. Bez tego starzeliby się, a ponieważ
oboje byli nieśmiertelni, w końcu rozsypaliby się w pył. Ich ciała nie miały
prawa wytrzymać milionów lat walki. Dzięki ciągłemu dostarczaniu nienawiści
i strachu ich własnemu, zapomnianemu bogu, mogli zatrzymać swoje starzenie
się w miejscu i czekać aż narodzi się ktoś kto będzie mógł ich pokonać. I
czekali. San co jakiś czas tracił pamięć, ale Nee pamiętała każdą godzinę z
siedmiu tysięcy lat które przeżyła...
Błysk
Wróciła do
rzeczywistości. San przestał krzyczeć. Unosił się kilkanaście metrów nad
ziemią, cały promieniując jasnym, oślepiającym światłem. „Wygląda
jakby na coś czekał” – przemknęło przez głowę Nee, kiedy
spojrzała na jego twarz. To było zaskoczenie. Wydawało jej się, że kiedy jej
brat zostanie zabity, uwolni z siebie Krella – a ten zniszczy świat,
wykonując tym samym zadanie dla którego powstał... Jednak stało się inaczej.
Nie była pewna co to oznacza. I czy cieszyć się z tego czy płakać.
Przyjęłaby zniszczenie świata z radością, po tylu latach czekała na śmierć
jak na wybawienie. Wstała z miejsca i ruszyła na górę. Może uda się jej
porozmawiać z Sanem.
***
Wędrowiec spojrzał w górę, z podziwem
obserwując architekturę zamku przed którym stał. Piękne flanki, wspaniale
zaprojektowane wieżyczki, wszystko idealnie ze sobą współgrało, tworząc
razem obraz porażający swoim ponurym pięknem. Ale nie przybył tu aby dziwić
się kunsztowi budowniczych. Czuł coraz silniej wezwanie, a Wzywający był już
bardzo blisko. Jednak dotarcie do niego przedstawiało problem. Wędrowiec
skoncentrował się, i ryzykując zapadnięcie się rzeczywistości w której
przebywał
zmienił ją nieco. Rozejrzał się. Stał na podwórcu zamku
który wcześniej obserwował. A nad nim lewitował w powietrzu Wzywający.
Wędrowiec rozpostarł skrzydła i wzniósł się na wysokość jego twarzy.
-
Oto przybyłem, na mocy układu zawartego u korzeni tego świata. Nadszedł czas
aby dokonało się oczyszczenie. – powiedział metalicznym głosem, po
czym odczytał pragnienia Sana.
***
Nee obserwowała ze
zdziwieniem jak znikąd na zamkowym podwórcu pojawił się ciemnowłosy
mężczyzna. Jak uniósł się w powietrze i spojrzał na twarz Sana. Powiedział
coś, a w chwilę potem jakby się zachwiał... Rozpostarł ramiona i przytulił
jej brata, jak matka.
***
Wściekłość opada i czuję
otaczające mnie ramiona. Nienawiść znika. Ja... Nie żyję... Pamiętam jak ta
dziwna kobieta wbiła we mnie sztylet. Mroczne światło... I śmierć.
Pamiętam! Pamiętam wszystko. Moja siostra... Nee... I Selka. Dwie osoby,
jedna dusza. Kto mnie przebudził?
***
Wędrowiec opadł na
dziedziniec, cały czas trzymając Sana w ramionach. Nadeszła pora. Uniósł
głowę i krzyknął, a potem zniszczył panującą w tym świecie
rzeczywistość.
Koniec
Epilo
g
Nee ćwiczyła z Sanem w ogrodzie zamku. Mały robił się coraz
silniejszy, każdy jej cios był blokowany i natychmiast następował kontratak.
Pomimo swego młodego wieku jej brat coraz lepiej radził sobie z Wietrznym
Tańcem. Jednak nadal był taki młody. Uśmiechnęła się pod nosem i powaliła go
na ziemię.
- Hej! Tak nie można, to nie był Wietrzny Taniec –
oburzył się chłopak. Nee roześmiała się.
- Myślisz że w prawdziwej walce
ktokolwiek będzie się cały czas stosował do zasad? – przypomniała mu,
jednocześnie mierzwiąc jego włosy dłonią. San przyjął pieszczotę z powagą na
twarzy, nadal naburmuszony.
- Ale... – zaczął, ale przerwał mu głos
ojca.
- Nee, San, wracajcie do domu, zbiera się na burzę! –
mówił, a raczej krzyczał z okna północnej wieży. Dziewczyna spojrzała do
góry. Rzeczywiście chmury nie wyglądały zbyt ładnie. Chwyciła brata za rękę
i razem ruszyli w stronę głosu ojca. Ich serca przepełnione były szczęściem
i miłością.
Co do przedostatniego
parta:
QUOTE |
wypełza |
QUOTE |
ona nadal wyglądała na ciepłą |
QUOTE |
nie była cała |
QUOTE |
dochodził ją krzyk. |
QUOTE |
zachaczającą |
QUOTE |
była szkolona |
QUOTE |
istnień które tu spoczywały |
QUOTE |
Nie zawachał się ani przez chwilę, |
QUOTE |
Wyżlebiona milionami lat skóra odpadała z niego płatami kiedy zmieniał kształt, aby przystosować go do panującego w miejscu do którego zdążał infotypu |
QUOTE |
Bez tego starzeliby się, a ponieważ oboje byli nieśmiertelni, w końcu rozsypaliby się w pył |
QUOTE |
w stronę głosu ojca |
Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)