Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

5 Strony « < 2 3 4 5 > 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Harry Potter I Bractwo Smoka [zak]

zgred
post 11.03.2006 12:24
Post #76 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 6
Dołączył: 10.04.2005




Pozdrowionka opowiadanie ciekawe. Im wiecej czytasz tym bardziej wciaga... Czekam na nastepny part...


--------------------
Światełko w tunelu.......To reflektor nadjerzdrzającego pociągu
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
mateusz14
post 11.03.2006 13:25
Post #77 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1
Dołączył: 23.01.2006




Niezłe opowiadanie nie moge się doczekać następnego rozdziału biggrin.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 14.03.2006 00:18
Post #78 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 26
Przekleństwo


Nienawidził żyć w niepewności. Nienawidził, kiedy nie mówiono mu pełnej prawdy. Ale jeszcze bardziej nienawidził, kiedy go okłamywano. Wiele dałby, aby poznać treść tej wampirzej przepowiedni, o której napisał mu Mistrz. Jednak do tej pory z Louisa nie udało mu się nic wydusić, chociaż mężczyzna szkolę odwiedzał nadzwyczaj często.
Przeciągnął się i odłożył na stolik trzymaną w rękach książkę. Traktowała o eliksirach, ale była napisana prostym i przystępnym językiem. Nie miała w sobie ani odrobiny fachowego bełkotu, jakim raczyły go szkolne podręczniki i co najważniejsze była wyjątkowo ciekawa.
Hermiona próbowała zajrzeć chłopakowi przez ramię, lub chociażby odczytać tytuł. Zdziwiła się, kiedy w końcu udało jej się dojrzeć wytłaczane litery. „Omnium artium mediciuna nobilissima est*”. Wiedziała, że jest to łacina, ale nie potrafiła powiedzieć, co oznacza to sformułowanie.
- Co to znaczy? – zapytała Harry’ ego.
- Medycyna jest najszlachetniejszą z nauk – mruknął pod nosem.
Dziewczyna zakrztusiła się. Chłopak klepnął ją po plecach. Kiedy odzyskała oddech spojrzała na niego ze zdziwieniem. Słyszała o tej książce. Pani Pince kilka razy narzekała, że powinna ją mieć w swoim księgozbiorze, ale niestety, manuskrypt był w prywatnej kolekcji jakiegoś wpływowego czarodzieja. Nie to było jednak najciekawsze. Najbardziej kontrowersyjna wydawała się wiadomość, że nikt nie wiedział kim ten szczęściarz był.
Potter roześmiał się widząc wzrok nastolatki i słusznie domyślając się, co też chodziło jej po głowie. Pokręcił z rozbawieniem głową.
- Nie Hermiono, ta książka nie jest moja. Ja ją jedynie pożyczyłem. I nie, nie mogę ci powiedzieć od kogo.
- Od Black?
Parsknął śmiechem. Od Carmen mógłby co najwyżej pożyczyć podręcznik nekromancji, a i to niekoniecznie. Młoda czarownica lubiła, co prawda książki, ale rzadko miała je na własność. Pytana o to zawsze twierdziła, że gdyby chciała zamieszkać w bibliotece, to już dawno by się do niej przeniosła.
- Nie, nie od niej. Zresztą ona do uzdrowicielstwa ma, tak jak ty do osiągania najgorszych wyników w historii szkoły.
Uchylił się przed lecącą w jego stronę poduszką. Dziewczyna chwyciła kolejną poduchę i wzięła delikatny zamach. W ostatniej chwili powstrzymała się przed rzuceniem jej. Zachichotała pod nosem.
- To Black rzeczywiście ma daleko do zostania Uzdrowicielką. A tak właściwie, to kim ona chce być? Chodzi chyba na wszystkie możliwe zajęcia, które nie mają ze sobą nawet związku.
- Mają związek. Większy lub mniejszy, ale mają. Właściwie nie wiem kim chce zostać Carmen. Kiedyś mówiła coś o Nekromancji, ale z nią nigdy nic nie wiadomo.
Harry nie skłamał. Nie mógłby kłamać przed Hermioną. Nie po tym, co razem przeszli przez ostatnie kilka lat. Z resztą w tym roku i tak musiał zataić przed nią bardzo dużo informacji.
Portret grubej damy otworzył się i do środka weszło kilkunastu Gryfonów z Ronem na czele. Harry pomyślał, że chyba po raz pierwszy szkoła będzie tak bardzo czysta. Spojrzał na pannę Granger. Nastolatka uśmiechnęła się, kiedy dotarło do niej o czym mógł myśleć Harry. Po raz pierwszy to nie on dostał szlaban za bójkę ze Ślizgonami.
Kilka dni temu grupka mieszkańców Domu Węża, głównie piątego i szóstego roku, postanowiła urządzić sobie wyścigi na miotłach. Pech chciał, że jeden z piątorocznych z rozpędu wpadł na Rona. Zaskoczony chłopak szybko wyciągnął różdżkę i strzelił w delikwenta pierwszym zaklęciem, jakie przyszło mu do głowy. Była to klątwa powodująca wyrastanie węży na głowie, których nijak nie dało się usunąć. Na szczęście węże były tylko małymi i cieniutkimi padalcami, więc nikomu nic się nie stało.
Zgorszeni całym zajściem Ślizgoni podążyli na pomoc swojemu przyjacielowi. Gryfoni również wystawili swoją małą armię i zaczęli walczyć u boku Rona. Początkowa bitwa szybko przerodziła się w regularną walkę. Pani Pomfrey nie wypuściła poszkodowanych ze swojego królestwa przez całe dwa dni. Dopiero potem nauczyciele zaczęli hojnie rozdawać szlabany.
Waesley z westchnieniem ulgi opadł na najbliższy fotel. Jego zazwyczaj roześmiana twarz była teraz ściągnięta w grymasie złości. Z irytacją spojrzał na tłoczących się w pobliżu uczniów. Szybko opuścili Pokój Wspólny. Rudzielec przeniósł wzrok na Harry’ ego. Wbił w niego oczy pełne tłumionych emocji.
- Dlaczego nie powiedziałeś, że usłyszałeś przepowiednię? Nie musiałeś mówić, co w niej było. Wystarczyło powiedzieć, że ją usłyszałeś.
- Bo na pewno nie chciałbyś żyć ze świadomością, że twój przyjaciel jest skazany na bycie mordercą lub ofiarą – mruknął nie patrząc nikomu w oczy. – Jeśli chcecie ją usłyszeć, to dobrze, chyba macie prawo wiedzieć, co mnie czeka, ale nie tutaj. Chodźcie do Pokoju Życzeń.
Wstał i nie czekając na przyjaciół opuścił wieżę. Wiedział, że prędzej czy później jego przyjaciele zaczną coś podejrzewać. Nie sądził jednak, że to Ron, jako pierwszy dowie się o przepowiedni. W zamyśleniu potarł brodę. Wolałby przygotować się na tą rozmowę. Zaklął w myślach. Miał przecież cały rok na przemyślenie tej kwestii.
Doszedł na miejsce. Rozejrzał się na boki. Korytarz był całkowicie pusty. Potrzebował miejsca, w którym dałoby się prowadzić poważne rozmowy, ale bez wprowadzania niepotrzebnego zdenerwowania. Najlepszy byłby zwykły salon z kominkiem. Przeszedł trzy razy pod ścianą.

***

Hermiona ze zdziwieniem malującym się na twarzy popatrzyła na swojego chłopaka. Czyżby wystarczyło, żeby Ron zadał to pytanie? A może chodziło o to, że Harry nie miał do niej zaufania? Odrzuciła ostatnią możliwość. Może po prostu Harry musiał dorosnąć do tej decyzji?
Wstali w tym samym momencie. Jakby czytając sobie w myślach pobiegli do Pokoju Życzeń.
Harry siedział na podłodze oparty o kanapę. W ręku trzymał kremowe piwo. Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w ogień płonący w kominku. Ron miał wrażenie, że jego przyjaciel w ogóle nie usłyszał, że weszli do pomieszczenia, ale nic bardziej mylnego. Chłopak uważnie wsłuchiwał się w ich kroki.
- Carmen, możesz wyjść. Ta rozmowa nie będzie cię dotyczyć – mruknął.
Dziewczyna roześmiała się i ściągnęła z siebie zaklęcie kameleona. Skierowała się w stronę drzwi.
- Nie powiedz za dużo – powiedziała. – Możesz ściągnąć na nich kłopoty.
Skinął głową.
Dziewczyna tanecznym krokiem opuściła pomieszczenie. Zatrzymała się na korytarzu i czujnie rozglądając na boki wyciągnęła różdżkę. Nakreśliła nią skomplikowany wzór, cały czas mamrocząc pod nosem. Uśmiechnęła się szeroko i podążyła w stronę lochów. Teraz miała pewność, że nikt, nawet z pomocą ogara nie wytropi trójki Gryfonów i, co najważniejsze nikt ich nie podsłucha.
Harry wstał i kilka razy obszedł pokój dookoła. Zatrzymał się na środku i machnął różdżką, wykrzykując inkantację. Ciągle nie mógł opanować tego zaklęcia, tak, jak należało. Mógł jedynie mieć nadzieję, że Carmen odpowiednio zabezpieczyła pomieszczenie z zewnątrz.
Spojrzał w oczy swojej przyjaciółki. Musiał jej powiedzieć. Ale najpierw… Tak, to najlepsze wyjście. Mógłby zmusić ich do złożenia Niezłomnej Przysięgi, ale mijałoby się to z celem. Uśmiechnął się szeroko, ale kiedy się odezwał jego głos był spokojny i opanowany.
- Hermiono, pytałaś kiedyś, czy czegoś nie ukrywam. Wtedy powiedziałem ci, że nie jesteś jeszcze gotowa na poznanie prawdy. Muszę przyznać, że kłamałem. To ja nie dorosłem jeszcze do powiedzenia o przepowiedni. Usłyszałem ją w czerwcu w gabinecie dyrektora. Zdradzę wam jej treść, ale obiecajcie, że nikt się o tym nie dowie. Nikt nie ma prawa wiedzieć, że znam część swojego przeznaczenia.
Ron i Hermiona zgodnie pokiwali głowami. Już nie mogli doczekać się, co było w przepowiedni. Dziewczyna miała trochę sceptyczną minę, natomiast Ron był wyraźnie podekscytowany.
Harry westchnął. Wziął głęboki oddech i zaczął mówić idealnie naśladując głos profesor Tralewney.
- Oto nadchodzi ten, który ma moc Pokonania Czarnego Pana… Zrodzony z Tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca… A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie On miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna… I jedne z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje… Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca… - zamilkł na kilka minut, pozwalając im przetrawić zasłyszane informacje. – Nie jestem pewien, czy dokładnie tak to brzmiało, ale ogólny sens został zachowany.
Zareagowali, tak jak się tego spodziewał. Ron zaczął krzyczeć, że to niemożliwe, żeby jego najlepszy przyjaciel miał zginąć z ręki jakiegoś potwora w ludzkiej skórze. Hermiona rozpłakała się. Dziesięć, czy piętnaście minut później zaczęła zadawać dręczące jej umysł pytania. Mnóstwo pytań. Mimo iż cały czas łykała łzy ani na moment nie odwróciła oczu od twarzy Harry’ ego. Zupełnie, jakby miała nadzieję, że chłopak za chwilę podskoczy i powie, że żartował.
Tymczasem Harry był wyjątkowo spokojny. Wreszcie jego duszę przestały zalegać problemy. Teraz mógłby z czystym sumieniem wyjść z Pokoju Życzeń i już nie przejmować się gadaniem Rona i dociekliwością Hermiony, ale wiązało się to z pewnym ryzykiem. Przyjaciele mogliby zacząć węszyć na własną rękę, a to z pewnością nie byłoby dla nich zbyt bezpieczne. Dlatego spokojnie czekał, aż minie pierwszy szok.
- Harry, czy na pewno o tobie mówi przepowiednia? – dopytywała się Hermiona.
- Nie – mruknął. Szybko pośpieszył z odpowiedzią, gdy zauważył pytające spojrzenia przyjaciół. – Jest jeszcze jeden chłopak, który spełniał warunki, Neville Longbottom, ale Gad chciał, żebym to ja był wybrańcem. – Skrzywił się po wypowiedzeniu ostatniego słowa.
Potem padło jeszcze dużo podobnych pytań. Na jedne Harry odpowiadał, inne pomijał milczeniem. Nie zdawał sobie sprawy, ale nie powiedział ani słowa o Bractwie, ani o dwóch pozostałych przepowiedniach. Nie powiedział też nic, co mogłoby ściągnąć na nich kłopoty. Po prostu suche fakty bez większego znaczenia.
Trzy godziny później wstał z fotela i podszedł do drzwi. Jeszcze raz spojrzał na zapłakaną twarz przyjaciółki. Ron już dawno temu ukrył twarz w dłoniach. Nie chciał, aby ktokolwiek widział jego łzy.
- Teraz rozumiecie już dlaczego dziwnie się zachowywałem?
Nie odpowiedzieli od razu. Hermiona pokiwała jedynie głową, ale Ron nie chciał zostawić sprawy nie rozwiązanej do końca. Wstał i z prędkością błyskawicy dobiegł do Harry’ ego. Nie dbał już o czerwone oczy i mokrą twarz. Przycisnął czarnowłosego do ściany i ze zmrużonymi oczami zapytał, czy Black wiedziała, co było w przepowiedni.
Potter ze znudzeniem w głosie stwierdził, że Carmen owszem, słyszała o przepowiedni, ale nie wiedziała, co w niej było. Zaznaczył jeszcze, żeby Ron się tak nie gorączkował z powodu tych kilku słów, bo one tak naprawdę nic nie znaczą. Odwrócił się na pięcie i odszedł zostawiając dwójkę przyjaciół samym sobie.
Waesleyowi nie spodobała się ta odpowiedź. W głosie przyjaciela wyczuł jakąś nutkę, której nie potrafił zdefiniować. Nie, nie był to fałsz, tylko coś jakby złość, tłumiona nienawiść.
- Martwię się o niego – mruknął Ron, - ale nie możemy nic dla niego zrobić.
- Musimy coś, zrobić. Przecież to nasz przyjaciel! – wykrzyknęła zbulwersowana dziewczyna. – Nie możemy go zostawić teraz samego!
- Nie rozumiesz Hermiono? On właśnie tego chce. Trzymał nas na dystans, bo chciał nas chronić. Jeżeli sługusy Sama – Wiesz – Kogo dorwałyby któreś z nas mogliby zażądać wymiany. Nasze życie za Harry’ ego.
- Myślisz, że nie chciałby podjąć ryzyka?
- Nie. Myślę, że to Dumbledore nie pozwoliłby Harry’ emu na ratowanie nas.
- Jakby Harry kiedykolwiek słuchał w tych sprawach dyrektora.

***

Od pamiętnej rozmowy minął ponad miesiąc. Ron i Hermiona zachowywali się niemal wzorowo. Od czasu do czasu rzucali Harry’ emu zaniepokojone spojrzenia, ale ogólnie rzecz ujmując nie dawali po sobie poznać, że coś wiedzą. Przynajmniej tak wydawało się Potterowi. W rzeczywistości Ron i Hermiona coraz więcej czasu siedzieli w bibliotece, zwłaszcza w dziale dotyczącym interpretacji wróżb.
Potter natomiast bardzo dużo czasu spędzał z Mary. Teraz byli już oficjalną parą, chociaż nie dostali błogosławieństwa jej rodziców. Dziewczyna prawdopodobnie w ogóle nie poinformowała ich o swoim szczęściu. Bardzo często snuli plany o tym, co będą robić po skończeniu szkoły, kiedy dorosną. Zapewne do tego czasu te plany bardzo się zmienią, ale na razie się tym nie przejmowali.
Złoty Chłopiec doskonale się kamuflował, ale Pablo i tak wiedział, że coś jest nie tak. Jednak ostatnio miał mało czasu na rozmowę z Gryfonem. Wszyscy uczniowie przygotowywali się do egzaminów końcoworocznych, które miały odbyć się już za tydzień. Próbował nawet delikatnie inwigilować umysł chłopaka, ale ten zaciekle się bronił, więc Sangre po kilku nieudanych próbach dał sobie spokój. Był pewien, że musi porozmawiać z Harrym. Udało, mu się go złapać dopiero po środowych eliksirach.
- Coś się stało? – zapytał, gdy znaleźli się w miejscu, gdzie nikt nie mógł ich podsłuchać.
Harry spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem.
- Nie, czemu miałoby?
- Dziwnie się zachowujesz.
- To nie powód – zauważył czarnowłosy chłopak.
Zaklął w myślach. Przed przyjaciółmi było ciężko udawać, a jeszcze trudniej grać swoją rolę. Nie potrafił wybrnąć z tej sytuacji. Wiedział, że Pablo prędzej czy później zorientuje się, co jest nie tak.
- Więc? Powiesz o co chodzi? – Sangre nie dawał za wygraną.
- To już początek czerwca – mruknął Harry. – Riddle ciągle nie dał o sobie nawet znać. To do niego nie podobne.
- Myślisz, że wymyśli coś okropnego?
- Ja to wiem.
Na tym rozmowa się skończyła. Pablo jeszcze przez chwilę stał w miejscu i patrzył za odchodzącym Gryfonem. Harry miał rację. Gad zgotuje im prawdziwą niespodziankę. Taką, której z pewnością się nie spodziewają.

***

Voldemort popatrzył na swoje sługi w milczeniu. W tym tygodniu miał przyjąć w swoje szeregi kilku nowych członków. Samo wytatuowanie tej piątki dzieciaków nie stanowiło problemu. Problemem był natomiast sprawdzian ich umiejętności, zwany próbą lojalności. Dla każdego kandydata na śmierciożercę potrzebny był jeden mugol, tudzież mugolka. Tylko skąd tylu ich nabrać bez wzbudzania podejrzeń?
Oczywiście można by przejść się po ulicach Londynu i wyłapać dowolną ilość bezdomnych, ale to byłoby zbyt proste. Zwykły człowiek ulicy, zabiedzony, głodny i chory nie wytrzymałby nawet jednej serii tortur. A oni potrzebowali osobników zdrowych i silnych. Wcale nie musieli być bogaci. Mogli być biedni, byleby byli silni. Uśmiechnął się szeroko. Chyba dowiedział się gdzie znaleźć takich ludzi. Była ich co prawda tylko trójka, ale może im się poszczęści i będą mieć gości?
- Nott, Avery, Malfoy, Lestrange pójdziecie na Privet Drive numer cztery. To w Little Whinging w Surrey. Mam nadzieję, że chociaż tego nie spapracie. Prawdopodobnie mieszka tam trójka mugoli, ale możliwe, że będą mieć gości. Wtedy weźmiecie tylko czwórkę, a resztę zabijecie. Czy to jasne?
Pokiwali głowami. Czarnemu Panu nie wolno się było sprzeciwiać. Jeśli czegoś chciał, to tak miało być.
- Panie – odezwała się drżącym głosem Bellatrix, - czy masz jakieś specjalne życzenia, co do osób, które mamy przyprowadzić, czy jest ci to obojętne?
Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać milczał przez chwilę. Nie rzucił Cruciatusa tylko dlatego, że to Bellatrix zadała pytanie. Tylko ona mogła zadawać pytania bez obawy o własne życie. Ona i Bezimienna. Dwie kobiety, a mimo wszystko tak od siebie różne. Jedna była wierną fanatyczką, o której wiedział nawet więcej niżby chciał. Druga była dla niego zagadką bez rozwiązania.
- Chodzi mi o konkretnych ludzi. Gruby mężczyzna, ma krótkie blond włosy i małe oczka. Jego syn wygląda jak skrzyżowanie małej orki i świni, bardzo prawdopodobne jest, że jest w jakiejś szkole, ale może uda wam się go dopaść. I jeszcze kobieta. Strasznie chuda i koścista, ma bardzo długą szyję. Ostatnią osobę pozostawiam waszej inwencji twórczej. Idźcie już.
Skłonili się nisko dotykając nosami podłogi. Później wyszli z dworku i aportowali się.
Czarny Pan spojrzał na pozostałe postacie. Została ich tylko szóstka. Nie było Snape’ a, ale jego nawet nie wzywał. Mistrz Eliksirów miał się zjawić dopiero jutro. Z eliksirem na porost włosów dla Lucjusza.
- Wy przygotujecie jedną z cel – mruknął w stronę Śmierciożerców. – Nie obchodzi mnie, którą wybierzecie. Ma być wyjątkowo przytulna – zaakcentował ostatnie słowo.
Nagini zasyczała.
- O tak moja droga – odezwał się Lord, gdy tylko drzwi zamknęły się za ostatnimi sługami. – Już niedługo będziemy gościć w naszych progach wyjątkową osobę…

***

Czwórka Śmierciożerców wylądowała na ulicy pełnej jednakowych domków. Idealnie równo przycięte trawniki aż raziły swoją dokładnością i symetrią. Żaden śmieć nie miał prawa leżeć poza koszem. Nawet kwiatki były posadzone jakby od linijki.
Malfoy skrzywił się mimowolnie. Był perfekcjonistą w każdym calu, ale nawet u niego taki widok wywołał zdegustowanie. On preferował pozorny nieład panujący w ogrodzie.
Bellatrix rozejrzała się dookoła. Spośród tego kiczowatego porządku wyraźnie wyróżniało się jedno podwórko. Wyjątkowo czyste i zadbane. Na żwirowym podjeździe stał czerwony, wypucowany na błysk samochód. Na drzwiach błyszczała złota czwórka.
- To tutaj – mruknęła kobieta. – Zajrzyjcie przez okna. Musimy wiedzieć, ile osób jest w środku.
Stanęła nieopodal wejścia. Z mściwą satysfakcją złamała kilka kwiatów. Nienawidziła mugoli z całego serca, chociaż niektórzy panowie byli doprawdy bardzo wysportowani, zwłaszcza w łóżku. Niestety każdy jej kochanek lądował dwa metry pod ziemią.
Rekonesans poszedł nadzwyczaj pomyślnie. W środku była tylko piątka ludzi, w tym poszukiwana trójka. Bellatrix myślała przez kilka minut. Stara kobieta, czy młoda dziewczyna? Nastolatka była zdecydowanie ciekawszym materiałem do „badań”.
Ustawili się w szyku bojowym. Bella i Lucjusz kulturalnie zapukali do drzwi. Dwie minuty później otworzył im wyjątkowo gruby chłopak. Lestrange uśmiechnęła się paskudnie.
- Drętwota!
Weszli do środka. Błysnęło zielone światło. Zdeportowali się z czwórką mugoli. Spokojnie mogli powiedzieć, że akcja powiodła się w stu procentach.

***

Tonks zaklęła siarczyście. Wstała z krzesła i podbiegła do kominka.
- Gabinet dyrektora Hogwartu! – wykrzyknęła. Po raz pierwszy zauważyła, jak wolno nawiązuje się połączenia za pomocą proszku Fiuu.
- Słucham cię Tonks – Dumbledore uśmiechał się dobrotliwie. Uśmiech zamarł na jego ustach, gdy zauważył wzrok Aurorki.
- Był atak na Privet Drive cztery. Jedna osoba nie żyje. Nie wiem kto. Muszę kończyć, bo właśnie się zbieramy. Musimy powstrzymać hieny* zanim wywęszą, że to tam mieszkał Harry.
Szybko pobiegła w stronę głównej sali. Czekali już na nią inni. Jeszcze tylko wysłuchali rozkazów i pobiegli w stronę portalu.
Kiedy dotarli na miejsce nie zauważyli niczego podejrzanego. Powoli zbliżyli się do domu z numerem czwartym. Drzwi były szeroko otwarte, w środku paliło się światło. Było bardzo cicho. Właściwie, gdyby nie doskonale wyczuwalna Czarna Magia można by uznać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Nimfadora przeszła do kuchni. Jak zwykle była ona wyjątkowo czysta. Nawet najmniejszy paproch nie zaśmiecał podłogi, czy sprzętów. Weszła do salonu. Wciągnęła powietrze, wstrzymała oddech.
Na kanapie z rozłożonymi rękami leżały zwłoki pani Figg. Podeszła do niej i dotknęła jej martwego ciała. Było jeszcze ciepłe. Zawołała swoich towarzyszy.
- To Arabella Figg – oświadczyła. – Przyczyną śmierci była Avada. Porwane zostały co najmniej trzy osoby. Idźcie do sąsiadów, może coś widzieli. Ruszać się!
Wszyscy, pominąwszy najstarszego stopniem Aurora wyszli na ulicę. Mężczyzna spojrzał na swoją podwładną ze zdziwieniem. Do tej pory bardzo rzadko wydawała polecenia, a jeszcze rzadziej podnosiła głos.
- Skąd wiesz, że porwane zostały trzy osoby?
- Ostatnimi czasy byłam tutaj dość częstym gościem. Tutaj mieszkali krewni Harry’ ego.
- Pottera? – chciał się upewnić.
- Tak. Petunia, jego ciotka, siostra jego matki. Vernon, mąż Petuni i Dudley ich syn.
- Powiesz chłopakowi?
- Sam się dowie. I to prędzej niż nam się wydaje.
- Jeśli nie uda nam się odbić tych ludzi, Potter będzie chciał zemsty. Będziemy mieć przechlapane.
- Nie sądzę. Harry nigdy nie był z Dursleyami w dobrych stosunkach. Ale tak, będzie chciał zemsty. Na Czarnym Panu, a wtedy lepiej, żeby Gad trzymał się z daleka.
Dalszą konwersację przerwało pojawienie się Jolsey. Zadyszana dziewczyna wbiegła do pomieszczenia. Z trudem udało jej się zatrzymać przed przełożonymi. Powiedziała, że jedna osoba, kobieta mieszkająca naprzeciwko widziała dziwnie ubranych ludzi. Dowódca kiwnął głową i wyszedł za swoją podwładną.
Tonks jeszcze przez chwilę patrzyła w martwe oczy Arabelli. Z kieszeni szaty wyciągnęła lusterko dwukierunkowe.
- Dyrektorze, wiem już, kto nie żyje. To pani Figg. Dursleyowie zostali porwani.
Przez chwilę słuchała odpowiedzi. W końcu rozłączyła się i wyszła na zewnątrz. Wychodząc spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Jeszcze tylko godzina i będzie mogła wrócić do domu i zająć się Billym.

***

W kuchni Kwatery Głównej Zakonu Feniksa trwało zebranie nadzwyczajne. Wszyscy zostali już poinformowani o porwaniu rodziny Harry’ ego i teraz czekano na przybycie dwóch brakujących osób.
Molly Waesley siedziała bez ruchu niczym posąg i z kamienną twarzą wpatrywała się w drzwi. Nie, nigdy nie przepadała za Dursleyami, ale jakoś nie mogła znieść myśli, że Harry zostałby na tym świecie zupełnie sam. Oczywiście miałby jeszcze ich, Zakonników, ale nie miałby żadnej żyjącej rodziny. Poza tym, dlaczego ich nie ochronili, skoro Snape szpiegował? Przecież na pewno coś obiło mu się o uszy.
- Przyszli – odezwał się Moody. – Chyba się pokłócili.
Molly szybko wstała ze swojego miejsca i zakręciła się koło kuchni. Po chwili po pomieszczeniu roznosił się przyjemny aromat herbaty.
Dyrektor powolnym krokiem przeszedł przez drzwi. Kilka metrów za nim, z miną skazańca prowadzonego na szafot szedł Mistrz Eliksirów. Severus zajął swoje stałe miejsce, starając się przy tym nikomu nie patrzeć w oczy. Albus stanął przy jednym z końców stołu i potoczył zmęczonym wzrokiem po zgromadzonych.
- Severus twierdzi, że o niczym nie wiedział – od razu przeszedł do sedna sprawy. – Przypuszczamy, że państwo Dursley przetrzymywani są w Wężowym Grodzie, lub w Cienistym Dworze. W jednym z tych dwóch miejsc następuje inicjacja młodych Śmierciożerców.
- Na niewiele nam się to zdaje – mruknął najstarszy syn Waesleyów. – I tak nie wiemy, gdzie są kryjówki Riddle’ a.
Albus smutno pokiwał głową. Prawda była taka, że mogli wiedzieć, gdzie ktoś jest przetrzymywany, ale nie mogli go odbić. Z tej prostej przyczyny, że nie wiedzieli, gdzie ukryte są dwory Toma.
- Severusie, na czym dokładnie polega test lojalności? – zapytał Arthur.
Mistrz Eliksirów zamknął oczy. Nie chciał sobie tego przypominać. Niestety członkowie Zakonu Feniksa mieli prawo wiedzieć takie rzeczy.
- Chodzi o sprawdzenie umiejętności kandydata. Głównie jego siły charakteru. Będą torturować mugoli, a na końcu ich zabiją.
- To wszystko?
- Och, nie. To dopiero początek. Później trzeba wykazać się w swojej dziedzinie. Eliksiry, Czarna Magia, Zaklęcia Ochronne, Walka, czasami Legilimencja.
Na kilkanaście minut zapanowało milczenie.
- Więc? Co zrobimy? – niechciane pytanie zadała Tonks.
- Czekamy, aż Czarny Pan mnie wezwie, co może nastąpić równie dobrze za godzinę, jak i za dwa dni.

***

Voldemort zamoczył pióro w atramencie i zaczął pisać. Dwie minuty później zmiął kartkę i spopielił ją zaklęciem. Już od godziny próbował napisać list do „gościa numer jeden”, ale wszystko, co do tej pory udało mu się przelać na papier okazało się zbyt… słabe?, pełne patosu?
Wstał od stołu i przeszedł do lochów. Musiał załatwić sprawę inaczej. Naciągnął na głowę kaptur, tak, żeby dokładnie zakrywał jego twarz. Nie chciał już teraz przestraszyć swoich gości. Chyba rzeczywiście powinien już pomyśleć o zmianie wizerunku.
Machnął różdżką, niwelując działanie zaklęć zamykających. Tak jak się spodziewał czwórka mugoli ciągle była nieprzytomna. Może to i lepiej? Będą sprawiać mniej kłopotów. Podszedł do starszej kobiety. Uciął jej pukiel włosów.
Wrócił na górę i zaklęciem trwałego przylepca przymocował je do kartki papieru. Uśmiechnął się paskudnie. To było genialne w swej prostocie. Jeszcze tylko mały Mroczny Znak w rogu kartki, zamaszysty podpis, który tylko kilka osób będzie w stanie odszyfrować i gotowe. Przywołał do siebie czarną sowę. Do jej nóżki przywiązał kopertę i wypuścił ptaka w mroki nocy. Jutro rano przesyłka powinna dotrzeć na miejsce.

***

Była niedziela i Harry siedział przy stole Gryfonów. Coś kazało mu wstać wcześniej i przyjść do Wielkiej Sali. Jakieś dziwne przeczucie, którego nie potrafił zidentyfikować. Być może niektórzy nazwaliby to intuicją.
Zamieszał owsiankę i skrzywił się mimowolnie. Była godzina siódma i żaden uczeń jeszcze nie wstał. Nawet nauczycieli było mało. Nic dziwnego, skoro każdy chciał się zrelaksować.
Usłyszał szelest skrzydeł. Podniósł głowę, ale niczego nie zauważył. Wzruszył ramionami i wrócił do konsumowania swojego skromnego posiłku.
Poczuł delikatne uszczypnięcie w mały palec lewej ręki. Podniósł wzrok. Siedziała przed nim najpiękniejsza sowa, jaką w życiu widział. Jej czarne, delikatne piórka lśniły w świetle słońca. Wyciągnęła przed siebie nóżkę, domagając się odebrania przesyłki. Chłopak odwiązał kopertę i pozwolił sówce napić się i zregenerować siły po podróży. Tego, że nie jest ona szkolną sową był całkowicie pewien.
Uważnie obejrzał kopertę z każdej strony. Na pozór nie było w niej niczego anormalnego. Ot, zwykła kartka papieru, ale Harry miał wrażenie, że ona żyje. Wyciągnął różdżkę i kilka razy machnął nią nad przesyłką. Zaklęcie nie wyczuło żadnego podstępu. Nieco uspokojony powoli otworzył list.
W środku była tylko jedna kartka. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy były włosy. Brązowe włosy konkretniej. I Mroczny Znak w rogu kartki.

Potter!
Zapewne domyślasz się, do kogo należą te cudnej jakości włosy? Jeśli nie to trudno, ale powiem ci, że są one własnością ostatniej przedstawicielki Evansów. Teraz już wiesz?
Skoro dowiedziałeś się, kogo przyszło mi gościć w swoich progach, to zapewne domyślasz się również, że chciałbym tu widzieć również ciebie. Wtedy rodzinka byłaby w komplecie.
Masz piętnaście minut na podjęcie decyzji. List jest świstoklikiem, jakbyś nie wiedział i niestety tylko ja mogę go odkleić od twojej ręki. I, na Wielkiego Salazara, postaraj się nie wygadać nikomu.
Sam – Wiesz – Kto.

Harry zamrugał kilka razy. To przestawało być śmieszne. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Zostało dwanaście minut. Spróbował odkleić od siebie list, ale niestety nie udało mu się to. Zaklął szpetnie. Dał się podejść jak jakieś dziecko, które nie wie, że życie jest złe i okrutne.
Przez pięć minut próbował uwolnić się od felernego listu, ale jego wysiłki spełzły na niczym. Zdenerwowany wstał od stołu i potrącając mijających go uczniów pobiegł na siódme piętro. Zatrzymał się przed obrazem smoczej wiedźmy i wypowiedział hasło. Stanął na środku salonu i rozejrzał się gorączkowo. Wiedział, że gdzieś tutaj były awaryjne świstokliki. Skoro nie mógł uciec od Riddle’ a, to chociaż spróbuje wydostać stamtąd Dursleyów. Podniósł różdżkę i wykrzyknął zaklęcie. Przez chwilę nic się nie działo, ale w końcu dotarły do niego cztery świstokliki. Schował chusteczki do kieszeni. To były jego bilety do wolności, więc nikt nie powinien ich znaleźć.
Zostały mu jeszcze trzy minuty. Musiał dać znać swoim znajomym, gdzie się wybrał. Nie starczyłoby mu czasu, na napisanie listu, ale gdyby tak posłużyć się Mrocznym Znakiem i podpisać go własnym nazwiskiem? Tak, to był dobry pomysł.
- Morsmordre! – wykrzyknął.
Znak wyczarowany przez chłopaka był wyjątkowo jasny i koślawy, ale z całą pewnością nie dało się go przeoczyć. Szybko zaczął machać różdżką układając pod nim napis zawierający jego imię i krótką informację, o przyczynach jego natychmiastowego zniknięcia. Miał tylko nadzieję, że Smoki zorientują się o co mu chodzi.
Skrzywił się, kiedy poczuł szarpnięcie w okolicach pępka. Jego ostatnią przytomną myślą było, że jego życie to prawdziwy horror, przekleństwo.
_____________________
* Omnium artium mediciuna nobilissima est” – Medycyna jest najszlachetniejszą z nauk.
* hieny – dziennikarze, ludzie z „Proroka” i innych magicznych gazet, a także Radia Czarodziejów.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ajihad
post 14.03.2006 09:47
Post #79 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 08.02.2006




Skończyć w takim momencie! Tóż to zbrodnia! A tak to nawet się nieźle rozkręca. Nie mogę się doczekać następnego partu. Ciekawe czy Potter zabije Voldzia?


--------------------
G.R.O.M. Grupa Rosjan Odśnieżających Miasta
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Moongirl
post 15.03.2006 16:47
Post #80 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 45
Dołączył: 03.02.2004




jaka cudna niespodziewajka smile.gif rozdzial swietny smile.gif i faktycznie zakonczyc w takim momencie tongue.gif na dalsza wene: krowki.gif


--------------------
I'm not like them but I can pretend!


User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
pelbinek
post 23.03.2006 16:18
Post #81 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 23.03.2006




Kiedy wyjdzie następny rozdział ?? Bo już nie mogę sie doczekać, taki fajny jest ten FanFic, tylko pogratulować talentu !!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Michal
post 23.03.2006 23:21
Post #82 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 6
Dołączył: 16.03.2006
Skąd: Leszno

Płeć: Mężczyzna



No to jest za......e:)

Pomyśl czy tego nie wydać, myslę że jakieś wydawnictwo by to z chęcia wydrukowało...(nie znam się na tym ale czytalem wiele książek i wiem, że ta jest super)

Gdybym nie czytał juz kilka razy "Harry'ego" w wersji J.K.Rowling, a przeczytał bym pierwszy raz 5 części, a potem kotś by mi dał "Bractwo smoka" to pomyślałbym, że to jest 6 część...(nie wiem czy to dobrze ale tak mi się wydaje:))

Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy:)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 24.03.2006 18:08
Post #83 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 27
Powtórka z rozrywki


Dudley siedział związany na podłodze. Jego ręce były wykręcone tak, że nie mógł poruszyć nawet małym palcem, bez sprawiania sobie dodatkowego bólu. On już swoją porcję tortur przeszedł, podobnie jak jego ojciec i matka. Teraz ci dziwni ludzie ubrani na czarno i z białymi maskami na twarzach na warsztat wzięli sobie Jessicę, dziewczynę, którą za kilka lat być może pojąłby za żonę.
Nie rozumiał, dlaczego znaleźli się w tym strasznym miejscu. Nie był czarodziejem i nie należał do zbyt rozgarniętych mugoli, ale nawet on doskonale wyczuwał ponurą atmosferę tego miejsca. Miał wrażenie, że mury krzyczą, próbują uwolnić swoich mieszkańców spod okrutnych kajdan zła.
Wydawało mu się, że już kiedyś widział to miejsce, tylko wtedy nie było z nim Jessici. Spróbował rozejrzeć się dookoła. W końcu udało mu się lekko odwrócić głowę. Teraz przeraził się nie na żarty. Zobaczył „coś”, co człowiekiem nie było z pewnością. O ile efekt czerwonych tęczówek i pionowych źrenic można było osiągnąć za pomocą zwykłych soczewek, o tyle dwie szparki zamiast nosa były prawdziwym wyczynem.
Szybko odwrócił wzrok. Ten… to „coś” napawało go lękiem, jakiego jeszcze nigdy nie czuł. Bał się, bardzo się bał, ale nie o siebie. Jemu było już wszystko jedno. Bał się o Jessicę. Domyślał się, co ci ludzie mogą zrobić z młodą i ładną dziewczyną.
Musiał przerwać swoje rozmyślania, kiedy z nikąd na środku pokoju pojawił się osobnik najmniej przez niego spodziewany. Przybysz rozejrzał się wokół, po czym skupił wzrok na czerwonych ślepiach Lorda.
- Czyżbyś się nudził, Tom? – Wymownym ruchem ręki wskazał związanych Dursleyów i Jessicę, trzymaną w żelaznym uścisku przez jednego z kandydatów na śmierciożercę. – Nie wiedziałem, że upadłeś, aż tak nisko, Tom. Przecież oni nie mają żadnej szansy na obronę. Czemu twoje pieski nie spróbują z kimś równym sobie?
Chłopak zmrużył oczy i jeszcze intensywniej wpatrywał się w potwora. Przechylił głowę i uśmiechnął się kpiąco.
- A może boisz się, że jakiś dzieciak pokona twój oddział doborowy, składający się z samych idiotów i półgłówków?
Pytanie zawisło w powietrzu, powodując grymasy wściekłości i zdziwienia u Śmierciożerców, oraz uprzejme zainteresowanie na twarzy Lorda. Dudley z zaciekawieniem wpatrywał się w swojego kuzyna. Nie spodziewał się, że Potter jest aż takim idiotą. Nawet młody Dursley instynkt samozachowawczy miał wykształcony w stopniu wystarczającym, by wiedzieć, że nie należy denerwować przeciwnika, który ma przewagę.
Bellatrix była wściekła choć to mało powiedziane. Nie rozumiała, jak ten bachor mógł tak bardzo obrażać jej Pana. Spojrzała na czerwonookiego mężczyznę, ale ten nie kwapił się z ukaraniem Pottera. Musiała wziąć sprawy w swoje ręce. Wyciągnęła różdżkę i skierowała ją na chłopaka.
- Crucio!
Chłopak szybko odskoczył. Różdżkę ściskał w prawej ręce. Spojrzał na kobietę. W tym momencie w jego oczach zalśniła czysta nienawiść. Już nie był tym pewnym siebie chłopakiem sprzed pięciu minut. Teraz był wcieleniem furii.
Czuł, że mógłby przenosić góry. Przez całe jego ciało przepływała olbrzymia ilość energii magicznej. Miał wrażenie, że jeśli czegoś z nią nie zrobi to pęknie. Nie chciał dopuścić do kolejnego wybuchu mocy. Uśmiechnął się paskudnie kierując różdżkę w stronę zdziwionej Lestrange.
- No to się zabawimy Bella. – Jego głos mógłby ciąć metal. – Tormento! Noirwinker! Crisper! Schneide Mort! Culter!*
Kobieta nie spodziewała się takiego gradobicia złowrogich zaklęć. Przed pierwszymi dwoma zdążyła się uchylić. Trzecie odbiła za pomocą tarczy. Czwarte i piąte uderzyło w nią z całą siłą. Zwinęła się na podłodze w pozycji embrionalnej. Załzawionymi oczami spojrzała na Pottera. Musiała przyznać, że bachor nie dał sobie w kaszę dmuchać.
Riddle nie zamierzał przerywać darmowego przedstawienia. Był zły na Bellę. Przecież wczoraj wyraźnie dał wszystkim do zrozumienia, że kiedy przybędzie „gość honorowy” mają go nie atakować, bez względu na to, co ten by robił czy mówił. Bellatrix i tak zostałaby ukarana, więc chłopak tylko go wyręczył.
Czarny Pan był pod wrażeniem pomysłowości Pottera. Nikt nie był w stanie obronić się przed wszystkimi zaklęciami użytymi przez Gryfona. Nie istniała żadna tarcza, która mogłaby pochłonąć moc wszystkich tych zaklęć, lub chociażby je odbić. O ile połączenie Tormenty, Czarnej Strzałki i Crispera powodowało jedynie silny ból, o tyle Ostrze Śmierci i Zaklęcie Noży mogło doprowadzić do zgonu, a on nie mógł pozwolić sobie na stratę najwierniejszej śmierciożerczyni. Może i fanatyczki, ale bardzo potężnej fanatyczki.
Skinął głową w stronę kilku mężczyzn. Ci natychmiast wyszli z kręgu i chwyciwszy Pottera za ręce zaciągnęli go w stronę Czarnego Pana. Mężczyzna wstał i podszedł do chłopaka. W ręce ściskał wąski skórzany pasek. Podniósł go na wysokość oczu chłopaka.
- Wiesz, co to jest Potter? – Nie czekając na odpowiedź chłopaka kontynuował. – To magiczna obroża. Zazwyczaj zakłada się ją psom, psidwakom, czasami jakimś rumakom bojowym. Po co się tak robi, Macnair? – Spojrzał na jednego z mężczyzn trzymających Harry’ ego.
- Żeby zniewolić zwierzę, lub raczej nie pozwolić mu odejść na odległość większą niż kilkadziesiąt metrów.
- Dokładnie. Ta obroża jest jednak inna – kontynuował wpatrując się w oczy Harry’ ego. – Została zrobiona specjalnie dla ciebie.
Jednym szybkim ruchem wyrwał różdżkę z dłoni chłopaka. Drugim – nałożył mu na szyję obrożę.
Harry poczuł śliski materiał zaciskający się na jego przełyku. Czuł, jakby z każdą kolejną sekundą jego ciało opuszczała energia. Próbował wykrzesać z siebie choć odrobinę magii, ale nic z tego nie wyszło.
Lord wykrzywił twarz w grymasie, który zapewne miał być uśmiechem.
- Pomysłowe, prawda? Teraz nie możesz używać żadnej magii, Harry. Żadnej. Ten kawałek skóry blokuje twoją esencję magiczną, tak więc nikt cię nie namierzy.
Harry skrzywił się, kiedy poczuł palec Voldemorta na policzku. Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco. Machnął rękę w stronę środka kręgu. Śmierciożercy wcale nie siląc się na delikatność popchnęli chłopaka w stronę jego rodziny. Potter dopiero teraz zauważył, że nie tylko Dursleyowie zostali porwani. Była z nimi Jessica albo Alexandra. Nie rozróżniał ich, chociaż nie były bliźniaczkami.

***

W Hogwarcie trwało właśnie śniadanie. Dumbledore niespokojnie rozglądał się po twarzach uczniów. Nigdzie nie widział Harry’ ego. Coś mówiło mu, że chłopak wpadł w kłopoty, ale w takim razie Ron i Hermiona nie powinni siedzieć w Wielkiej Sali i najspokojniej w świecie jeść śniadania.
Pochylił się w stronę Severusa z zapytaniem, czy mężczyzna dowiedział się czegoś na temat miejsca pobytu Dursleyów. Snape pokręcił przecząco głową. Nie został jeszcze wezwany przed oblicze Czarnego Pana.
W pomieszczeniu panowała wesoła wrzawa i nikt nie podejrzewał, że mogło stać się coś złego. Pablo siedział jak na szpilkach. Miał przeczucie, że Harry jest w niebezpieczeństwie. Spojrzał na Angelicę. Dziewczyna również była niespokojna, chociaż starała się to maskować. Wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia, co mogło się stać. Musieli czekać, aż Carmen wróci z Wieży.
Minuty wlokły się, jak koń pod górę. Sangre stwierdził, że jeśli Black nie przyjdzie w ciągu pięciu minut, to gotów jest urządzić jej awanturę chociażby na środku głównego holu.
W końcu na korytarzu dało się słyszeć rumor przewracanej zbroi, ciche przekleństwa Filcha i zirytowane jakiejś dziewczyny. Po chwili drzwi otworzyły się z rozmachem i wbiegła przez nie postać o tyle intrygująca, co znienawidzona.
Carmen już od samego wejścia wykrzykiwała coś o nieodpowiedzialnych idiotach, cholernych gryfonach i pieprzonych bohaterach. Nie zabrakło również epitetów w stylu oślizgłych gadów, czy podstępnych nicponi.
Nikt nie wiedział, o co też może chodzić rozhisteryzowanej Ślizgonce, która zazwyczaj uchodziła za uosobienie spokoju i powagi. Pablo spojrzał na Angelicę. Dziewczyna niemal niedostrzegalnie skinęła głową.
Musieli uspokoić Carmen zanim ta zacznie przywoływać demony i poprzysięgać krwawą zemstę wszystkim, których ślina przyniesie jej na język. W ostatnich czasach dziewczyna zdradzała wręcz niezdrowe zainteresowanie nekromancją. O ile wcześniej tylko się nią interesowała, o tyle teraz dostała obsesji.
Nie zważając na zaintrygowane spojrzenia uczniów i nauczycieli podeszli do roztrzęsionej dziewczyny. Chłopak spróbował wyłowić coś z jej chaotycznej wypowiedzi, ale jego próby spełzły na niczym. Z desperacją spojrzał na blondynkę. Ta uśmiechnęła się leciutko i przez chwilę grzebała w kieszeni szaty. Wyciągnęła niewielki flakonik. Odciągnęła Pabla do tyłu i podniosła rękę w górę. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i z całą siłą, na jaką było ją stać cisnęła buteleczkę pod nogi koleżanki.
Z rozbitego naczynie zaczął wydobywać się gryzący zapach frezji. Zdziwiony Pablo spojrzał na swoją dziewczynę.
- Ona nienawidzi frezji. Uwielbia róże, ale frezji nienawidzi – wyjaśniła.
Zgodnie z przewidywaniami Angel nie minęły dwie minuty i Carmen była już na tyle sprawna umysłowo, że można było z nią spokojnie porozmawiać. Krukon odciągnął ją od epicentrum frezjowego zapachu. Posadził na najbliższej ławie, spojrzał jej w oczy. Nie spodobało mu się to, co w nich zobaczył.
- Stało się coś – bardziej stwierdził niż zapytał.
Skinęła głową.
- Coś z Harrym? – zapytała Angel.
Znowu przytaknęła.
- Na słodką Helgę, co?! – Zdenerwowała się blondynka.
- A jak myślisz? – Głos czarnowłosej był pełen ironii. – Polazł tam idiota jeden, bohater od siedmiu boleści. Gad wysłał mu liścik, w którym zawiadamiał, że Dursleyowie są u niego w gościnie i byłoby miło, gdyby rodzinka była w komplecie. List był światoklikiem.
- Co robimy?
- A co możemy?
- Black weź się w garść!- wykrzyknął nie na żarty zły chłopak. – Spróbuję go namierzyć. Ty Carmen porozmawiaj z Nauczycielem. Angelica, pogadaj z dyrektorem. Facet może i ma fioła na punkcie cytrynowych dropsów, ale zna się na swojej robocie. Pamiętajcie, że musimy utrzymać sprawy z dala od hien.
W milczeniu rozeszli się w swoje strony.
Hermiona ze zmarszczonymi brwiami patrzyła na szopkę, jaką odstawili. Pochyliła się w stronę Rona.
- Wiesz może, gdzie jest Harry?
- Nie. Kiedy wstałem, Harry’ ego nie było już w łóżku. A co?
- Nie , nic – mruknęła dziewczyna, ale złe przeczucie nie opuściło jej ani na moment.
Severus Snape musiał przyznać, że White zna się na eliksirach, ale to wiedział już od początku roku szkolnego. Dziewczyna była pilna i lubiła słuchać jego fachowych wywodów, z których większość uczniów nie zrozumiałaby zapewne nawet połowy. Teoretycznie panna Granger również znała się na rzeczy, ale jej wiedza ograniczała się do książkowych regułek. Tymczasem Puchonka nie bała się eksperymentować, co też często czyniła, ale Mistrz Eliksirów o tym nie wiedział. Zdziwił się trochę, kiedy dziewczyna użyła mieszanki z esencji o zapachu frezji, piżma i sproszkowanego rogu jednorożca (to ostatnie miało za zadanie wzmacniać zapach). Mężczyzna nie przypuszczał, że można kogoś wyrwać ze stanu histerycznego za pomocą wyjątkowo mocnych perfum.
Angel podbiegła do dyrektora. Nie zważając na karcące spojrzenia nauczycieli w kilku słowach zreferowała to, co udało im się wyciągnąć z Carmen.
- Słucham? Mogłabyś powtórzyć? – W oczach dyrektora ciągle widać było wesołe błyski.
Angel przewróciła oczami w geście irytacji.
- Harry Potter – powiedziała wolno – został uprowadzony. Porwany. Przez Gada. Jest przetrzymywany wbrew swojej woli gdzieś w kryjówce tego świra. Prawdopodobnie jest poddawany wymyślnym torturom, a całkiem możliwe, że już nie żyje. Zrozumiał pan, czy mam powtórzyć?
Zrozumiał. Dziewczyna tak jasno i obrazowo mu to przedstawiła, że nie sposób było nie zorientować się o co jej chodzi. Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Smoki pomogą go szukać? – zapytał szeptem.
- To się dopiero okaże. Carmen poszła powiadomić kogo trzeba. Pablo spróbuje namierzyć Harry’ ego, ale ma na to raczej marne szanse. Gad prawdopodobnie postarał się o dodatkowe zabezpieczenie. A jeszcze gorzej jest jeśli ma po swojej stronie Kruka. Wtedy jesteśmy na z góry straconej pozycji.
- Mag Umysłu... – mruknął do siebie Dumbledore.
- Nie. Po prostu wyjątkowo zdolny legilimenta. Na pana miejscu porozmawiałabym z informatorami. Oni wiedzą więcej niż mówią.
Odwróciła się na pięcie i zbiegła z podestu. W drzwiach zatrzymała się i posłała wymowne spojrzenie w stronę dyrektora. Dziewczyna uważała, że należy zawiadomić uczniów o wypadku. Ukrywanie tego przed nimi nie miało najmniejszego sensu. W końcu i tak wszyscy dowiedzieliby się, że Harry’ ego porwano. Tak przynajmniej można było uniknąć rozgłosu. Powiedzieć, że Potter został ukryty w bezpiecznym miejscu i tylko jego najbliższym przyjaciołom powiedzieć, co stało się naprawdę. Ale ona niestety nie miała wpływu na decyzje podejmowane przez Albusa.
Mężczyzna skinął głową w stronę Minerwy i Severusa. Razem z dwójką nauczycieli szybko opuścili Wielką Salę, uprzednio zamykając drzwi, aby nikt nie mógł z niej wyjść. Gdy znaleźli się w dyrektorskim gabinecie najpotężniejszy czarodziej dzisiejszych czasów od razu przeszedł do sedna sprawy. W kilku zdaniach powiedział im wiadomości przekazane przez Puchonkę. Zareagowali dokładnie tak, jak się spodziewał.
Profesor transmutacji zbladła i zachwiała się niebezpiecznie. Gdyby nie silne ramię Mistrza Eliksirów upadłaby na podłogę. Załzawionymi oczami spojrzała na Dumbledore’ a.
- Czy to pewne?
- Dowiemy się tego dopiero, kiedy Severus zostanie wezwany. Jeśli jednak Angelica mówiła prawdę, to mamy nie lada problem. – Pokiwał smutno głową. – Powiedzieć uczniom prawdę o zniknięciu Harry’ ego, czy może wymyślić jakąś wiarygodną historyjkę? – Spojrzał na Mcgonagall, ale kobieta, ciągle była roztrzęsiona i raczej nie powiedziałaby nic konstruktywnego. – Severusie?
Mężczyzna milczał przez blisko pięć minut. Zastanawiał się, czy White mówiła prawdę, a jeśli tak, to skąd mogła mieć takie wiadomości? Nie wyglądała mu na śmierciożerczynię. Prędzej Black, albo Sangre, ale White? Nie, dziewczyna na pewno nie była sługą Czarnego Pana.
- Myślę dyrektorze, że na razie nie powinniśmy niczego mówić głośno. Całkiem możliwe, że to po prostu głupi żart nastolatków mający na celu zamaskowanie prawdziwego powodu nieobecności Pottera.
- Nie, Severusie. Angelica mówiła prawdę, a histeria Carmen nie była udawana. Wiesz, co to jest Czytanie w Myślach?
- Przecież to jest niemożliwe! – warknął zirytowany warzyciel magicznych substancji.
- I znowu błąd, drogi chłopcze. Czytanie jest możliwe, ale tylko nieliczni opanowali tą sztukę. To coś takiego jak legilimencja, ale zamiast wspomnień odczytujesz czyjeś myśli. Czasami czyjś strumień myślowy jest tak ostry i przejrzysty, że nawet ja potrafię go odczytać.
- Co przez to rozumiesz, Dumbledore?
- Silne emocje powodują, że nasze myśli się krystalizują. Stają się bardziej widoczne i łatwiej je czytać. Carmen była wzburzona, zdenerwowana i w dodatku wściekła. To samo tyczy się Angelici. Bez problemu mogłem dostroić się do ich fal mózgowych.
- Chcesz powiedzieć, że odczytałeś ich myśli?
- Dokładnie. – Uśmiechnął się jak do wyjątkowo trudnego dziecka, które wreszcie zrozumiało, co się do niego mówi.
- A Sangre?
- Pablo jest Magiem Umysłu. Ma zbyt dobre osłony. Tylko wampir, elf lub inny Mag Umysłu mógłby je pokonać.
Snape pokiwał głową. To miałoby sens. Jeśli Sangre uczył Pottera oklumencji, to nic dziwnego, że chłopak opanował ją w tak szybkim czasie.
Mężczyzna skrzywił się, kiedy poczuł ból w prawej ręce. Spojrzał na dyrektora.
- Czarny Pan mnie wzywa. Może dowiem się czegoś o Potterze.
Nie czekając na reakcję pozostałych w iście ekspresowym tempie opuścił pomieszczenie.
Albus usiadł na fotelu i niewidzącym wzrokiem wpatrzył się w feniksa. Chyba po raz pierwszy od kilku lat nie wiedział, co powinien zrobić. Zazwyczaj miał odpowiedź na każde pytanie i potrafił wybrnąć z każdej sytuacji, ale teraz… Nigdy przedtem Harry nie został porwany. Owszem w czasie Turnieju Trójmagicznego, ale wtedy dowiedzieli się o incydencie dopiero, kiedy chłopak wrócił. Teraz sytuacja była diametralnie inna.
- Co powinniśmy zrobić, Fawkes?
Ptak rzecz jasna nie odpowiedział, ale zaczął swoją piękną pieśń. Pieśń Nadziei. Czyste i melodyjne dźwięki sprawiały, że wszelkie problemy odchodziły na dalszy plan, a pomysły same wpadały do głowy.
- Minerwo? – zwrócił się do nauczycielki, która drgnęła nieznacznie, jakby dopiero teraz wybudziła się z letargu. - Czy mogłabyś przyprowadzić tutaj młodych Waesleyów, pannę Granger i starszą pannę Abernathy?
Kobieta skinęła głową, poczym opuściła gabinet. W drodze do wielkiej sali w jej głowie kłębiło się tysiące myśli. Czy Harry jeszcze żyje? Kto wysłał do niego list? Gdzie teraz jest? Nie umiała znaleźć odpowiedzi na te pytania. Pocieszała się jedynie myślą, że Severus miał rację i to tylko wyjątkowo głupi żart.

***

Severus Snape wylądował na niewielkiej polance w sosnowym lesie, otaczającym wiekowy zamek. Rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy w gęstwinach nie czają się jakieś bestie. Nieco uspokojony ruszył wąską ścieżką w stronę północną. Co kilka kroków zatrzymywał się i uważnie nasłuchiwał, ale nie zauważył nic podejrzanego.
Przed nim pojawiła się olbrzymia, ponura twierdza z mnóstwem wieżyczek. W pustych oczodołach okien płonęły złowieszcze, zielone płomienie. Nad wewnętrznym dziedzińcem unosił się olbrzymi Mroczny Znak.
Mężczyzna podwinął rękaw szaty i przytknął przedramię do niewielkiego słupa stojącego po tej stronie fosy. W zamczyska dało się słyszeć zgrzyt mechanizmu opuszczającego most. Już po chwili Snape znalazł się w środku. Wzdrygnął się, kiedy wrota zamknęły się za nim odcinając mu ewentualną drogę ucieczki.
Tak jak zwykle przy wejściu czekał Pettigrew. Skinął głową w stronę Mistrza Eliksirów i poprowadził go do niewielkiego składziku znajdującego się po prawej stronie.
- Zostaw tutaj eliksiry. Radziłbym ci zabrać ze sobą jakieś dwa torturujące, ale takie, żeby efekty były ciekawe i koniecznie weź uzdrawiające, regenerujące i Eliksir Czuwania.
Zdziwiony Severus spojrzał na Pettigrewa. Glizdogon odwzajemnił wzrok, ale szybko go odwrócił.
- Harry – mruknął niewyraźnie. – Harry tu jest. Jeśli nie podasz mu odpowiednich medykamentów chłopak nie przeżyje nocy. Mają dranie niezłą rozrywkę – powiedział z nienawiścią. – Już od godziny pastwią się nad Potterem i końca zabawy nie widać – dodał tytułem wyjaśnienia.
Snape pokiwał ponuro głową i poszedł za swoim przewodnikiem. Zastanawiało go tylko, dlaczego ten szczur mówił o znęcaniu się nad Potterem z taką odrazą. Czyżby ruszyło go sumienie? Nie to raczej nie możliwe. Takie plugawe istoty jak on nie zmieniają swoich poglądów w ciągu kilku minut.
Oczyścił umysł i wszedł do przestronnej komnaty w barwach czerni, zieleni i srebra. Na wysokim tronie siedział Czarny Pan. U jego stóp leżało ciało kruczowłosego chłopaka. Gdy Snape podszedł bliżej wciągnął z sykiem powietrze.
Potter był nieprzytomny. Z jego nosa, ust i uszu obficie spływała krew. Drżał nie kontrolowanie i co kilka minut jęczał cicho. Snape bez trudu rozpoznał skutki Cruciatusa i zaklęcia chłoszczącego.
- Witaj Severusie – odezwał się Lord zauważając poruszenie w okolicach drzwi. – Cieszę się, że wreszcie do nas dołączyłeś.
Czarnowłosy mężczyzna przyklęknął na jedno kolano i pochylił głowę.
- Wybacz, że tak późno, Panie.
Voldemort machnął ręką przerywając tłumaczenie. Dobrze wiedział, że Snape przed przyjściem tutaj rozmawiał z Trzmielem.
- Podaj Potterowi jakieś leki. Chcę, żeby wiedział, co się z nim dzieje.
Mistrz Eliksirów skinął głową. Powoli zbliżył się do chłopaka. Wyciągnął różdżkę i przesuwając ją nad ciałem młodzieńca mruczał niewyraźne formułki. Było źle, a nawet jeszcze gorzej. Potter na całym ciele miał mnóstwo sińców, prawdopodobnie dwa żebra były złamane.
Z kieszeni szaty wyciągnął trzy fiolki. Przez chwilę przyglądał im się intensywnie. Nie mógł podać chłopakowi Eliksiru Czuwania i Eliksiru Regenerującego czy Przeciwbólowego, bo odniosłoby to przeciwny skutek. Mógł co najwyżej zaserwować mu Postcruciatus, co też szybko uczynił.
Severus cofnął się i zajął swoje miejsce w kręgu. Rozejrzał się dookoła. Dopiero teraz zauważył, że prócz Wewnętrznego Kręgu i Voldemorta w komnacie przebywali jeszcze świeżo naznaczeni śmierciożercy i czwórka mugoli. Dursleyowie i jakaś dziewczyna. O dziwo jeszcze żyli.
Kiedy chłopak odzyskał przytomność i mógł powiedzieć jak się nazywa rozpoczęła się kolejna seria tortur. Tym razem każdy miał pięć minut na swój popisowy numer. Severus policzył szybko, że to co najmniej dwie godziny. Jeśli jednak doliczyć do tego młodzików, Czarnego Pana i tą dwójkę stojącą za tronem, to czas tortur wydłużał się do trzech godzin z hakiem.
Jako pierwsza wystąpiła z kręgu Bellatrix. Uśmiechnęła się sadystycznie. Pierwszym zaklęciem, jakie użyła był Cruciatus, trwający blisko trzy minuty. Zaraz potem kobieta odpłaciła pięknym za nadobne i rzuciła w chłopaka Ostrze Śmierci, Culter i Tormentę. Prawdopodobnie trzymałaby pełnej mocy zaklęcie dużo dłużej niż półtorej minuty, ale przerwał jej sam Voldemort, twierdząc, że jeśli coś jej się nie podoba, to może dołączyć do Pottera.
Harry starał się nie reagować na kolejne zaklęcia, które uderzały w niego z coraz większą siłą. Czuł się okropnie. Miał wrażenie, że całe jego ciało to jedna wielka nie zagojona rana. Dosłownie wszystko go bolało. Od palców stóp począwszy na włosach głowy skończywszy. Ale nie dał im satysfakcji. Nie krzyknął ani razu. Nawet, kiedy Avery zbliżył się do niego ze skalpelem i rozciął mu skórę lewego ramienia.
Nie mógł jednak przetrzymać eliksiru Snape’ a bez odzewu. Czuł, jakby jego wnętrzności topiły się. Nieznośne uczucie zaczęło się od języka i chłopak nie mógł powstrzymać krzyku. Potem przeniosło się na przełyk, aż w końcu dotarło do żołądka, a stamtąd rozpełzło się po całym organizmie. Przez ponad cztery minuty wył, jak potępieniec. Kiedy to piekło się skończyło załzawionymi oczami spojrzał na szpiega.
- Na Slitherina, co to było za cholerstwo? – wychrypiał.
- Żywa Śmierć. Nieco ulepszona. Teraz nie zabija od razu, ale w zależności od sposobu podania trwa odpowiednio od pięciu do dwudziestu minut.
Chłopak uśmiechnął się z trudem i pokiwał głową.
- Niezły wynalazek – mruknął.
Snape spojrzał na niego zaniepokojony. Potter najwyraźniej bredził, ale on nie mógł do niego podejść i sprawdzić stanu zdrowia chłopaka.
Takich oporów nie miała jednak jedna z postaci stojących za tronem. Przepchnęła się między Bellatrix a Lucjuszem i szybkim krokiem podeszła do Pottera. Położyła swoją dłoń na głowie chłopaka i znieruchomiała na kilka minut. Potem wyczarowała szklankę wody i podtrzymując plecy Harry’ ego dała mu ją do wypicia.
- Ma gorączkę – powiedziała zwracając się do Czarnego Pana. – Jeśli nie podamy mu czegoś na jej zbicie, to chłopak nie przetrzyma nawet dziesięciu minut. Nie mówiąc już o tym, że będzie bredził trzy po trzy.
Lord milczał przez kilka minut. Skinął głową. Nie zamierzał uśmiercić chłopaka już pierwszego dnia. Chciał go złamać, przeciągnąć na swoją stronę i dopiero wtedy pozbyć się go.
- Severusie – odezwał się syczącym głosem. – Czy masz coś, co można podać panu Potterowi?
- Nie przy sobie, Panie.
- Ile zajęłoby uwarzenie odpowiedniego specyfiku?
- Najwyżej pół godziny – odpowiedział po namyśle.
- Idź więc do pracowni i zajmij się robotą.
Pokornie pochylił się i poszedł w stronę wejścia do lochów. Jedna z cel była zamieniona na laboratorium. Swe kroki od razu skierował do szafki, w której trzymał różnorakie ingrediencje. Wyciągnął kilka słoiczków i buteleczek. Zdmuchnął kurz ze stołu i rozłożył na nim składniki. Machnięciem różdżki oczyścił kociołek i rozpalił pod nim ogień. Odmierzył dokładnie trzy szklanki krystalicznej wody źródlanej i rozpoczął proces przygotowywania eliksiru.
Nie rozumiał, dlaczego Czarny Pan jeszcze nie zabił chłopaka. Może Potter rzeczywiście był irytującym durniem, ale miał swoją godność, to Snape musiał przyznać. On sam nie wiedział, czy byłby w stanie znieść to, co Gryfon.
Kolejną sprawą, która go interesowała była ta osoba, która stwierdziła, że Potter może nie wytrzymać. Zauważył, że w przeciwieństwie do innych śmierciożerców miała czarną jak smoła maskę. To bez wątpienia była Bezimienna, o której Lord mówił w samych superlatywach.
Był w stanie zrozumieć, dlaczego Glizdogon nie chciał, aby Potter zginął. W gruncie rzeczy zawdzięczał chłopakowi życie, a to do czegoś zobowiązywało. Gdyby próbował zabić Złotego Chłopca czar zmieniłby kierunek swojego lotu i trafił w rzucającego. Natomiast sposób postępowania Bezimiennej był dziwny. Do Czarnego Pana zwracała się bez strachu, czy uwielbienia, tak często spotykanego u zwykłych śmierciożerców.
Musiał przerwać swoje rozmyślania, kiedy do jego pracowni weszły postacie najmniej przez niego spodziewane.
Bezimienna wygodnie rozsiadła się na jedynym krześle. Wzięła do ręki jedną z fiolek i z góry wymownie spojrzała na Glizdogona. Pettigrew wzdrygnął się, ale posłusznie zamienił ją w łóżko, jakich pełno w szpitalach. Kobieta skinęła głową i wymamrotała coś niewyraźnie. Peter odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia. Kilka minut później wrócił, lewitując przed sobą Harry’ ego, który ponownie był na granicy omdlenia. Delikatnie ułożył go na łóżku i opuścił laboratorium, rzucając ostatnie spojrzenie na chłopaka.
Kobieta podeszła do Harry’ ego i machnąwszy różdżką wytworzyła wokół nich ścianę powietrza i wody, która nie wypuszczała ze środka żadnych dźwięków.
- Słyszysz mnie, Harry? – zapytała delikatnie.
Otworzył sennie powieki. Pokiwał głową.
- Całe szczęście. Teraz słuchaj uważnie, bo powtarzać nie będę. Nie wiem, po jaką cholerę żeś tu przylazł, ale to był największy błąd, jaki popełniłeś w życiu. Jeśli mi teraz zemrzesz, to Smoki z Louisem i Mistrzem na czele mnie zlinczują.
- Jesteś z Bractwa? – wydusił z siebie Harry.
- No pewnie – odparła ze śmiechem. – Powiem ci nawet, że mnie znasz i obiecuję, że poznasz jeszcze lepiej. Powiedz mi, dlaczego zgodziłeś się tutaj przyjść?
- To było porwanie – mruknął Harry. – List był świstoklikiem. Nie miałem wyboru, bo to cholerstwo przykleiło mi się do ręki.
Zakaszlał, a z kącika jego ust wypłynęła cieniutka stróżka krwi. Bezimienna szybko otarła ją rękawem szaty. Wyczarowała kolejną szklankę wody i podała ją chłopakowi.
- Wiesz, ze to dopiero połowa atrakcji? Oni tak szybko nie odpuszczą. Gad chce cię złamać, więc nie pozwoli cię zabić, ale będzie torturował w nieskończoność.
- Tak, ale nie mogę pozwolić, żeby tknął Dursleyów i tą, jak jej tam, Jessicę.
- On i tak będzie ich torturował. Jutro.
- Nie zdąży – mruknął Harry, uśmiechając się lekko.
Bezimienna zdjęła tarczę. Żartobliwym gestem zmierzwiła Harry’ emu włosy.
- Mądry chłopak.
Potter znowu zaniósł się kaszlem. Z trudem przechylił się na bok, wypluwając krew zmieszaną ze śliną.
Severus bacznie przyglądał się każdemu ruchowi Bezimiennej. Nie mógł usłyszeć, co mówiła do Pottera, ale mógł zareagować w razie, gdyby próbowała zrobić chłopakowi krzywdę. Był zaskoczony, kiedy zauważył, że ta dwójka prowadziła ze sobą rozmowę. Jeszcze bardziej zdziwił się, że ona najwyraźniej zamierza pomóc Gryfonowi.
Skończył właśnie mieszać eliksir i już miał go przelać do szklanki, żeby zaaplikować chłopakowi, kiedy powstrzymała go Bezimienna. Pokręciła przecząco głową. Z kieszeni szaty wyciągnęła fiolkę z gęstą srebrno-błękitną cieczą w środku. Podała ją Mistrzowi Eliksirów.
- Zwykły eliksir mu nie pomoże – wyjaśniła. – Owszem zbije gorączkę, ale nic ponad to. Chłopak ma rozległe obrażenia wewnętrzne i tylko dwie rzeczy mogą go uratować. Cud, albo dowolny eliksir leczniczy wymieszany z krwią jednorożca.
- Chcesz go leczyć Czarną Magią? Przecież to go może zabić!
- Co nie zabije to wzmocni – mruknęła. – Albo to zrobisz, albo do końca życia będziesz mieć go na sumieniu – warknęła. – Decyzja należy do ciebie. Zostało dwadzieścia minut – przypomniała. – Tylko tyle udało mi się wytargować.
Odwróciła się plecami do Severusa i znowu pochyliła się nad Harrym. Chłopak miał mętny wzrok i z trudem oddychał. Westchnęła. Zostało mało czasu. Jeśli Snape nadal będzie się wahał, to Harry będzie miał mniejsze szanse na przeżycie najbliższej godziny.
Mężczyzna popatrzył na trzymaną w ręku fiolkę. Jeśli tego nie zrobi – Potter umrze, jeśli to zrobi – Potter umrze. Żadna perspektywa nie wydawała się zbyt dobra. Z dwojga złego wolał, żeby chłopak stracił życie przy próbie ratowania niż po torturach. Otworzył flakonik i przelał do eliksiru połowę jego zawartości. Ciecz zabulgotała i z szarej zmieniła barwę na błękitną.
Bezimienna wstała i spoglądając na Harry’ ego podeszła do stołu.
- Znajdź jakąś gazę. I schłódź wodę – poleciła.
Sama zaś przelawszy eliksir do szklanki zaniosła go w stronę chłopaka.
- Enervate – szepnęła, kierując na niego różdżkę.
Otworzył oczy. Niewidzącym wzrokiem potoczył dookoła. Kobieta podtrzymując go od tyłu wmusiła w niego całą szklankę napoju. Potem delikatnie położyła go na łóżku i przyłożywszy rękę do jego głowy odetchnęła z ulgą. Gorączka wzrastała, a to znaczyło, że organizm podjął walkę.
Przywołała do siebie kociołek pełen lodowatej wody i skropiła nią twarz chłopaka.
Dziesięć minut później stan Harry’ ego ustabilizował się. Pozwolili mu trochę odpocząć, a sami wzięli się za sprzątanie. Bezimienna przelała resztę eliksiru do półlitrowej buteleczki i schowała ją w czeluściach swojej szaty.
- Ty wyniesiesz się stąd za kilka godzin – powiedziała do Mistrza Eliksirów. – I powiadomisz Dumbledore’ a, gdzie przebywa Potter, ale mogę się założyć, że nie uda wam się go odbić. Tymczasem ja zajmę się jego rekonwalescencją, będę potrzebowała wielu eliksirów leczniczych.
Usłyszeli ciche pukanie i przez szparę w drzwiach przecisnął głowę Peter.
- Kończcie już te pogaduszki. Zostały wam dwie minuty.
Kobieta znowu podeszła do Pottera i sprawdziła jego źrenice. Odetchnęła z ulgą, kiedy nie zauważyła żadnych negatywnych skutków po zażyciu takiej ilości krwi jednorożca.
- Podaj mu Eliksir Czuwania i wracamy.

***

Jessica podziwiała Pottera za jego wytrzymałość. Minęły już chyba cztery godziny tortur, a chłopak tylko raz zawył z bólu. Potem zaczął coś bredzić, więc gdzieś go zabrali, ale godzinę później już wrócili. W między czasie to ona była torturowana. W pewnym sensie była szczęśliwa, że Harry mógł odpocząć. Przynajmniej w ten sposób mogła mu podziękować za to, że tak długo trzymał tych złych ludzi z dala od niej.
Lucjusz Malfoy jako śmierciożerca zasłynął z jednego sposobu torturowania. Uwielbiał chłostę. Teraz również nie zamierzał jej sobie odmówić. Machnął różdżką, sprawiając, że Potter zawisł dwadzieścia centymetrów nad ziemią. Ręce i nogi chłopaka były rozciągnięte na boki. Mężczyzna kolejny raz machnął różdżką. Tym razem bluza i podkoszulek Harry’ ego znikły.
Lucjusz schował różdżkę a na jej miejsce z wewnętrznej kieszeni szaty wyjął bicz. Uśmiechnął się, z czułością gładząc jego srebrną rękojmię. O tak, teraz wreszcie mógł się zemścić za osiem miesięcy spędzonych w Azkabanie.
Harry poczuł silne uderzenie w plecy. Krzyknął z zaskoczenia. Chwilę potem zacisnął zęby i w duchu przysiągł sobie, że już nie otworzy ust. Jeśli wytrzymał skalpel Avery’ ego to i metody Malfoya przetrzyma. Musiał zweryfikować swoje poglądy już przy następnym uderzeniu. To było gorsze niż trzy Cruciatusy naraz.
Jessica skrzywiła się, kiedy spojrzała na Pottera. Chłopak wyglądał jak siedem nieszczęść. Jego plecy i ramiona przypominały krwawą miazgę. Z rozciętego policzka, w który niby przypadkiem uderzył koniec bicza ciekła wąska strużka krwi. Mimo to, Harry starał się nie krzyczeć. Dziewczyna nie sądziła, że ktokolwiek jest w stanie wytrzymać takie katusze. Była pod olbrzymim wrażeniem.
Mężczyzna stojący w cieniu tronu skrzywił się, kiedy zobaczył plecy chłopaka. Jeśli Malfoy natychmiast nie skończy, to Potter nie będzie się do niczego nadawał. Chłopak mógł być wykończony psychicznie, ale ciało powinien mieć nienaruszone. Zacisnął pięści wbijając paznokcie w skórę. To się musiało skończyć. Natychmiast.

***

Wylądował w mugolskiej części Londynu. Rozejrzał się na boki i dopiero wtedy przybrał postać człowieka. Ze stojącego nieopodal śmietnika wyskoczyła bura kotka i również wróciła do ludzkiej postaci. Skinęła głową i naciągnęła kaptur na głowę.
- Miałeś pilnować Pottera – warknęła. – Jaki z ciebie szpieg, skoro nie potrafiłeś wykryć świstoklika?
- Nie dało się go wykryć! Próbowałem wszystkich znanych zaklęć dekonspirujących, ale niczego nie wykazały. Przecież dobrze wiesz, że nie jestem ignorantem.
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo – syknęła. – Cała rodzina babrała się w Czarnej Magii, Rodzice i młodszy brat to śmierciojady. Skąd mamy mieć pewność, że nie jesteś po stronie Sam – Wiesz – Kogo?
- Nie możesz mieś pewności, ale to ten facet wybrał mnie do tego zlecenia. Wiem, że miałaś chrapkę na tą robotę – powiedział z doskonale wyczuwalną drwiną. – Mogłabyś się chwalić, że pomogłaś uratować Chłopca, Który Przeżył. Słynnego Harry’ ego Pottera. Nie przyszło ci tylko do głowy, że Potter umie sam o siebie zadbać.
- Skoro umie o siebie zadbać, to dlaczego jest w niewoli?
- Skąd pewność, że jest w niewoli? Może właśnie teraz negocjuje z Gadem warunki wypuszczenia na wolność jego rodziny?
Kobieta na to pytanie nie umiała znaleźć odpowiedzi. Mruknęła tylko coś o prawdopodobnym niezadowoleniu Zleceniodawcy, przekazała rozkazy i z powrotem zamieniła się w kota. Wesoło machając ogonem znikła za rogiem.
Mężczyzna zaklął pod nosem. Sytuacja robiła się coraz gorsza. Nikt nie wiedział, co się stało z Potterem. Nikt też nie wiedział, gdzie chłopak jest. Musiał dowiedzieć się, jak uwolnić tego chłopaka z łap Czarnego Pana.
Zmienił się w ptaka i odleciał w stronę Hogwartu. Jeśli będzie miał szczęście, to dowie się czegoś o miejscu pobytu chłopaka. A jeśli nie, to będzie mógł pożegnać się z dobrze płatną robotą.

____________________
* culter – łac. nóż.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
pelbinek
post 24.03.2006 20:05
Post #84 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 23.03.2006




Następny super odcinek biggrin.gif Tylko znowu przerwany w takim miejscu ... Zostaje tylko czekać na następny.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Dragona
post 25.03.2006 20:09
Post #85 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 4
Dołączył: 05.02.2006




Troche podobne do Szczesliwych dni (skalpel Averego..) Ale sie zbytnie nie przejmuje. Wyszlo ci. nutella.gif czekolada.gif landrynki.gif krowki.gif zelka1.gif na wene , żeby następny pist ukazał się szybciej. Powodzenia w pisaniu..
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 07.04.2006 22:19
Post #86 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 28
Cena wolności


Hermiona była przerażona. Jeśli Hary naprawdę został porwany, to gdzie teraz jest? Co się z nim dzieje? Czy jeszcze żyje? Nie umiała sobie poradzić z nadmiarem emocji, jakie nią targały. Wtuliła się w Rona.
Chłopak również nie czuł się najlepiej. Gdzieś na obrzeżach podświadomości cały czas tłukły mu się słowa dyrektora. „Nie wiemy, gdzie jest przetrzymywany Harry i czy naprawdę został porwany. Jeśli jednak jest to prawda, to nie chciałbym być w jego skórze.” Waesley miał ochotę kląć na czym świat stoi, ale nie mógł. Chociażby ze względu na przebywające w pomieszczeniu osoby.
Mary siedziała w fotelu i niewidzącym wzrokiem patrzyła przed siebie. Sam fakt, że dyrektor o porwaniu dowiedział się tak szybko był dla niej zaskoczeniem. Myślała, że zanim ktokolwiek się zorientuje minie co najmniej kilka godzin a tu taki psikus. Nie, nie była śmierciożerczynią. Nie popierała też jego chorej idei. Martwiła się o Harry’ ego, ale miała dziwne przeczucie, że chłopak sobie poradzi. Zawsze sobie radził, więc teraz też powinien. Prawda? Ale wtedy miał przy sobie przyjaciół, a teraz był zupełnie sam – natychmiast przypomniał jej cichy głosik dochodzący gdzieś z tyłu czaszki. Ukryła twarz w dłoniach.
Ginny jednym uchem słuchała pochlipywań Hermiony, a drugim cichej rozmowy między dyrektorem a profesor Mcgonagall. Zachodziła w głowę, jakim cudem Black dowiedziała się o porwaniu. Jeśli już ktoś miał o tym zawiadomić Dumbledore’ a, to raczej Snape, który był szpiegiem Zakonu.
W gabinecie dyrektora siedzieli już od czterech godzin. Albus stwierdził, że równie dobrze mogą czekać na jakieś informacje tutaj zamiast pałętać się po szkole i wpadać w kłopoty.
Na biurku stało siedem filiżanek herbaty i talerzyk z ciasteczkami. Nikt jednak jakoś nie kwapił się by zabrać się za jedzenie czy picie. Panowała nieznośna cisza od czasu do czasu przerywana wesołym trzaskaniem ognia w kominku.
Dumbledore z uporem wpatrywał się w kominek. Severus już dawno powinien wrócić. Minęło już ponad pięć godzin, od kiedy został wezwany i ciągle nie było go widać z powrotem. Mężczyzna był pewien, że Mistrz Eliksirów nie zdradził. Może i nienawidził Harry’ ego, ale nie byłby w stanie pozwolić mu umrzeć. Nie po tym, jak spędzili ze sobą prawie dwa miesiące. I nie po tym, jak Harry uratował mu życie po tamtym feralnym spotkaniu śmierciożerców. Rzeczy takie jak dług życia zobowiązywały do minimalnej choćby próby ratowania.
Białobrody mężczyzna podniósł nagle głowę. Nie, nie zdawało mu się. Płomienie rzeczywiście miały teraz intensywnie zielony kolor. Szybko rozejrzał się na boki. Nikt nie patrzył w jego stronę. Wyciągnął różdżkę i machnął nią kilkakrotnie. Teraz ogień miał już swoją zwykłą barwę.
Odwrócił się w stronę Minerwy.
- Zabierz stąd proszę pannę Abernathy. Chyba powinna odwiedzić panią Pomfrey.
Kobieta spojrzała na niego zdziwiona, ale kiedy mężczyzna dyskretnym ruchem ręki wskazał kominek nic nie powiedziała. Chwyciła opierającą się nastolatkę za ramię i niemal siłą wyciągnęła ją z gabinetu.
Albus westchnął i rzucił odrobinę proszku Fiuu do kominka.
- Kwatera Severusa Snape’ a – powiedział wyraźnie.
Ginny bardzo uważnie przyglądała się wszystkim czynnościom wykonywanym przez dyrektora. Teraz wiedziała już, dlaczego mężczyzna wyprosił Mary. Puchonka nie wiedziała, że Snape był śmierciożercą, a nawet jeśli wiedziała, to już z całą pewnością nie zdawała sobie sprawy, że jest on szpiegiem Zakonu Feniksa.
Kilka minut później przez kominek do gabinetu wszedł Snape. Ciągle miał na sobie ubrania śmierciożercy. Jego bystre oko szybko wyłapało ruch w okolicach biurka. Mógł się spodziewać, że dyrektor nie posłuchał jego rady.
- Ktoś jeszcze wie? – Wskazał trójkę Gryfonów.
- Tylko panna Abernethy – odpowiedział dyrektor. – Jest dziewczyną Harry’ ego, więc uznałem, że powinna zostać poinformowana o tym nieszczęsnym incydencie. Dowiedziałeś się czegoś?
Mistrz Eliksirów niepewnie łypnął na młodzież. Pokręcił głową. Te dzieciaki nie powinny tu być. Nie powinny słuchać, kiedy będzie bezbarwnym tonem relacjonował spotkanie Śmierciożerców i równie obojętnie opowiadał o torturach ich przyjaciela. Dzieci w ogóle nie powinny być wmieszane w wojnę. Spojrzał na dyrektora, ale ten zachęcająco kiwnął głową.
- Są w Wężowym Grodzie. Wszyscy. Dursleyowie, Potter i jakaś mugolka. Mamy raczej marne szanse na wydostanie ich stamtąd.
- Dlaczego?! – zapytał wojowniczo Ron.
- Dlatego, panie Waesley, że nikt nie zna dokładnego miejsca położenia kryjówek Lorda. Moglibyśmy szukać ich cały czas, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę przez całe wieki a i tak byśmy ich nie znaleźli.
- Fidelius? – odezwała się nieśmiało Hermiona. Jej głos bardzo mocno drżał.
- Nie, panno Granger. Czarny Pan jest zbyt paranoidalny, żeby zawierzyć taką tajemnicę jakiemuś zwykłemu słudze. Teoretycznie mógłby być Strażnikiem sam dla siebie, ale z praktycznego punktu widzenia jest to niemożliwe.
- Bo nikt nie jest w stanie rzucić Fideliusa sam na siebie – dokończyła za niego Ginny. – Nawet rzucenie tego zaklęcia na kogoś innego jest bardzo skomplikowane. – Dziewczyna milczała przez jakiś czas. – Co się właściwie dzieje z Harrym, profesorze?
- Jest torturowany – odpowiedział po prostu. – A jeśli Kruk lub Bezimienna wezmą Pottera na warsztat, to chłopak nie dożyje jutra. Chociaż wątpię, żeby Bezimienna zrobiła mu krzywdę.
- Kim jest Bezimienna, Severusie? – zapytał cicho Dumbledore.
- Prawa ręka Czarnego Pana. Jego najnowsze odkrycie. Mówi o niej w samych superlatywach. Odnoszę wrażenie, że ona lubi Pottera i nie znosi tortur.
Albus pokiwał głową. Te wiadomości, które zdobył Mistrz Eliksirów były bardzo skąpe. Zakon Feniksa był praktycznie ślepy. Nie wiedzieli nic, a to, co wiedzieli nie nadawało się do niczego… Miał nadzieję, że Smoki pomogą w poszukiwaniu Harry’ ego. Oni, elita elit mogli mieć jakieś dokładne informacje na temat zamków Riddle’ a.

***

Carmen, Angelica i Pablo siedzieli w bibliotece.
Chłopak miał sińce pod oczami i był wyjątkowo zmęczony. Nic dziwnego, skoro przez ostatnie cztery godziny niemal bez przerwy próbował namierzyć Harry’ ego. Pokręcił z irytacją głową. Coś go blokowało, ale nie Harry. Gryfon miał włączone wszystkie receptory na najwyższym obrocie, tego Pablo był pewien.
Carmen miała twarz ukrytą w dłoniach. Była pewna, że Potter sobie poradzi i wyjdzie cało z opresji. Martwiło ją coś innego. Dlaczego nijak nie mogą go namierzyć? Przecież Pablo zazwyczaj nie miał z tym problemów. Nawet, kiedy jeszcze nie znał Harry’ ego był w stanie bez problemu wejść do umysłu Gryfona i podesłać mu jakieś ciekawe wizje.
- On cię blokuje? – Spojrzała na chłopaka z zaciekawieniem.
- Nie. – Pokręcił głową. – Wyczuwam jego obecność, więc możemy być pewni, że żyje, ale nie mogę się z nim skontaktować. Nie mogę go nawet namierzyć! – Uderzył pięścią w blat stołu. Wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić. – Co powiedział Nauczyciel?
- Że wszystko będzie w porządku i żebyśmy się nie martwili. – Wzruszyła ramionami. – Standardowa gadka.
- Miejmy nadzieję, że tak będzie – powiedziała Angelica. – Jak myślicie, co się teraz z nim dzieje? Co z nim robią?
- Torturują – odpowiedziała bez namysłu Carmen. – Gad będzie chciał go złamać. Być może przeciągnąć na swoją stronę. Swoją drogą ciekawie byłoby zobaczyć minę Dropsa, kiedy jego „maszynka do zabijania śmierciojadów” wróci do zamku z Mrocznym Znakiem wypalonym na ręce.
- Nawet o tym nie mów – skarciła ją Puchonka.
- Nie okłamuj się Angel – powiedział spokojnie Pablo. – Dobrze wiesz, że on to samobójca. Tacy jak on nie patrzą na konsekwencje. Liczy się dla nich tylko wypełnienie misji, a ja odnoszę wrażenie, że nasz przyjaciel jest już zmęczony całym tym zamieszaniem i chciałby jak najszybciej zakończyć całą sprawę.
Siedząca w pobliżu Cho Chang zmarszczyła brwi. Zastanawiała się, o czym oni, do diabła, mówili? Kto kogo miał blokować? Kto miał mieć Mroczny Znak na ręce? Ostatnie słowa chłopaka mogłyby pasować do Pottera, ale Krukonka wiedziała, że Gryfon nigdy nie zgodziłby się zostać śmierciożercą. Za bardzo ich nienawidził.

***

Petunia Dursley była obolała. Bolały ją wszystkie mięśnie, chociaż mogła stwierdzić, że Harry miewa się o wiele gorzej od niej. Bardzo interesowało ją, gdzie też jest teraz jej siostrzeniec. Nie to, żeby się o niego martwiła. Jeśli chłopak był naprawdę synem Jamesa i Lily, zwłaszcza Lily, to z pewnością przeżyje. Już ona to wiedziała.
Spojrzała na swojego męża. Vernon siedział oparty o zimną ścianę celi i ani myślał o rozmowie. Cały czas wpatrywał się w swoje buty. Nie. Teraz ten mężczyzna nie nadawał się do niczego. Skrzywiła się w geście irytacji. Jak mogła znaleźć w nim tak potrzebne teraz oparcie?
Dudley widząc wzrastający gniew matki zostawił w spokoju nieprzytomną Jessicę i podszedł do Petunii. Nieporadnym ruchem objął ją i pogładził po głowie.
- Wszystko będzie dobrze mamo. Zobaczysz. Potter na pewno wymyśli coś, żeby wyrwać nas z tego piekła.
- Potter jest w jeszcze gorszej sytuacji niż my.
Dudley ponuro pokiwał głową. Oczywiście wiedział, co jego matka miała na myśli. Chłopak zdawał sobie sprawę, że pani Dursley miała siostrę czarownicę i siłą rzeczy było, że wiedziała co nieco na temat magii.
- Dlaczego mówisz, że jest w jeszcze gorszej sytuacji od nas?
Kobieta zamknęła oczy. Czy mogła powiedzieć swojemu synowi, czego dowiedziała się od Dumbledore’ a w czasie wakacji.
- Bo Czarny Pan chce go zabić – powiedziała postać ubrana w czarne szaty i tego samego koloru maskę na twarzy.
Młody Dursley zastanawiał się, dlaczego nikt nie usłyszał, kiedy drzwi ich celi były otwierane. Już wcześniej zauważył, że zgrzyt zamków mógłby obudzić umarłego. Kobieta, Dudley poznał to po głosie, weszła do środka a za nią unosząc się kilka metrów nad ziemią wleciał Potter.
Harry był bledszy niż jeszcze dwie godziny wcześniej. Z jego pleców nie skapywała już krew, ale ciągle były mocno zaczerwienione. Na jego twarzy błąkał się wyraz ulgi i udręczenia jednocześnie.
- Możecie odejść – kobieta warknęła w stronę stojących za drzwiami ludzi. – Chyba nie sądzicie, że Potter jest w stanie gdziekolwiek uciec?
Poruszenie za drzwiami dało wyraźnie do zrozumienia, że właśnie tak myśleli. Bezimienna roześmiała się ironicznie. Doprawdy, jak czwórka wycieńczonych mugoli i jeden czarodziej, który nie może używać magii mogliby zrobić jej krzywdę?
- Zostawcie Glizdogona na straży. Reszta, wynocha!
Nikt nie ważył się sprzeciwić prawej ręce Czarnego Pana. Szybko oddalili się z lochów.
Pottigrew zamknął drzwi i stanął na zewnątrz. Oczywiście wiedział, że Potter jest całkowicie przytomny i wszystko bardzo dokładnie słyszał.
Dudley z zainteresowaniem patrzył, jak kobieta delikatnymi ruchami nadgarstka odsyła Harry’ ego pod ścianę. W ciągu kilku następnych minut kruczowłosy chłopak został za ręce przywiązany do zwisających z sufitu kajdan.
Kobieta obrzuciła go krytycznym wzrokiem. Wyczarowała szklankę wody i przytknęła ją do spierzchniętych ust chłopaka. Harry zakrztusił się. Zamrugał powiekami i mruknął coś niewyraźnie. Bezimienna pokręciła z niedowierzaniem głową. Odburknęła coś niezrozumiałego. Odwróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia.
Potter przez chwilę nasłuchiwał z przechyloną w bok głową. Pięć minut później, kiedy miał już pewność, że nikt nie stoi pod drzwiami spróbował uwolnić ręce. Jak można się spodziewać, nie udało mu się. Zaklął szpetnie ściągając na siebie spojrzenia towarzyszy.
- Dudley, podejdź tutaj – polecił. – W tylnej kieszeni spodni mam cztery chusteczki. Wyjmij je i rozdaj każdemu po jednej.
- Skoro są cztery, to jak ma rozdać każdemu po jednej? – chyba po raz pierwszy odezwał się Vernon.
- Normalnie. Ma pominąć mnie – spokojnie odpowiedział Harry. Spojrzał w oczy swojego wuja. – Chyba chcecie się stąd wydostać?
Pokiwali głowami, a Dudley podszedł do Harry’ ego i spełnił polecenie kuzyna. Spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem. Nie rozumiał, w jaki sposób te chusteczki mogłyby pomóc w ich uwolnieniu.
Harry, jakby czytając w jego myślach uśmiechnął się krzywo.
- Zaciśnijcie na tym mocno ręce i za nic nie puszczajcie. Jeśli wszystko pójdzie tak, jak należy, to musicie przygotować się na najbardziej szaloną przejażdżkę w swoim życiu.
- A co z tobą? – zapytała ni z tego ni z owego Petunia.
- Ze mną? – Harry udał zdziwienie. – Ja muszę jeszcze załatwić tu kilka spraw.
Nie czekając na reakcję pozostałych wypowiedział hasło aktywujące świstokliki. Miał tylko nadzieję, że Riddle nie zorientuje się zbyt szybko, że czwórka mugoli uciekła z klatki.

***

W Hogwarcie trwała właśnie kolacja, kiedy na środku Wielkiej Sali pojawiły się cztery osoby w podartych ubraniach. Na ich twarzach niedowierzanie mieszało się ze strachem.
Zanim Dumbledore i nauczyciele otrząsnęli się z szoku przy przybyszach było już kilku uczniów. Albus z rozbawieniem zauważył, że są to Smoki. Kiwnął głową w stronę Severusa i Minerwy. Był to umówiony znak wyraźnie mówiący, że należy porzucić każde obecne zajęcie i iść za dyrektorem.
Carmen krytycznym wzrokiem spojrzała na kulących się przed nią mugoli. Nigdzie nie widziała Harry’ ego.
- Gdzie Potter? – warknęła.
Nikt jej nie odpowiedział, a drżenie ich ciał jeszcze się spotęgowało. Przewróciła z irytacją oczami. Nie miała czasu na zabawę w dobrych i złych gliniarzy.
- Gdzie Potter? – powtórzyła nieco spokojniej.
Zwróciła się w stronę Dudleya. Chłopak starał się odwrócić wzrok, ale coś mówiło mu, że z tą dziewczyną nie należy zadzierać. Bał się jej, tak samo jak bał się Pottera, ale chodziło mu o coś innego. Od tej nastolatki aż biła złość i rozgoryczenie.
- Został – mruknął chłopak. – Stwierdził, że ma tam coś do załatwienia.
Myślał, że dziewczyna zacznie się martwić, płakać, czy nawet zemdleje, ale nie spodziewał się złości. Twarz nastolatki wykrzywiła się w jakimś niezidentyfikowanym grymasie.
- Pieprzony bohater – wysyczała. – Pieprzony zbawca świata.
Zauważyła dyrektora. Jej oczy wwiercały się w twarz mężczyzny. Nienawidziła tych wesołych błysków w jego oczach. Zawsze był taki spokojny i opanowany, na wojnie ceni się takich dowódców, ale to było nieludzkie. Idealny manipulator. Teraz zrozumiała, co Harry miał na myśli mówiąc, że dyrektor traktował go jak marionetkę.
- Jest pan zadowolony? – zapytała. W jej głosie dało się wyczuć drwinę i tłumioną złość. – Wreszcie osiągnął pan cel. Teraz ma pan swojego cholernego zbawcę. Szkoda tylko, że nigdy nie dał pan mu możliwości wyboru. Zawsze musiał być idealny do bólu, ale te czasy już się skończyły. Stracił go pan na zawsze. Chciał pan mieć Złotego Chłopca, który bez mrugnięcia okiem poszedłby na śmierć. Gratuluję. Udało się panu. Proszę wybrać mu ładną trumnę.
- Trumnę? – wyszeptał niedowierzająco dyrektor.
- Trumnę – potwierdziła. – Zielono-czerwoną ze srebrnymi okuciami i złotym perkalem w środku. Zawsze chciał taką mieć.
Spojrzał na nią zdziwiony. Nie spodziewał się, że w tak młodej osobie może być tyle jadu.
Snape stał z tyłu i nie odzywał się. Dokładnie to samo, tylko używając innych słów powiedział mu Potter w połowie lipca. Severus nie zwróciłby na to większej uwagi, gdyby nie jawna wrogość w głosie zarówno Black jak i Pottera. Zmarszczył brwi. Coś było w ich postawie. Coś, czego nie potrafił zdefiniować.
Minerwa również milczała. Nie dlatego, że chciała. Po prostu nie wiedziałaby co należy powiedzieć. Bardzo rzadko spotykała się z takim, karygodnym w jej mniemaniu zachowaniem.
- Przestańcie sztyletować się wzrokiem – warknęła zirytowana Angelica. – Ludzie patrzą.
W tej chwili żadnego ze Smoków nie obchodziło, że mówią do osoby starszej i prawdopodobnie potężniejszej od nich wszystkich razem wziętych. Mieli do wykonania misję, a jak wiadomo na wojnie milkną prawa. Teraz znaleźli się w sytuacji, która źle działała na ich nerwy.
Dyrektor rozejrzał się na boki. Nastolatka miała rację. Oczy wszystkich uczniów były właśnie w nich utkwione.
- Myślę, że powinniśmy udać się do Skrzydła Szpitalnego – powiedział po kilku minutach przedłużającego się milczenia.
- Kto musi ten musi – warknęła Carmen. – Zdaje mi się, że to pan powinien powiadomić ich o incydencie – zaakcentowała ostatnie słowo.
Snape pokiwał głową z uznaniem. Nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał zgodzić się z jakimkolwiek Blackiem. Jednak ta dziewczyna… Było w niej coś dziwnego. Bez wątpienia była ona osobą nieszablonową i wyjątkowo odważną. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odzywał się w ten sposób do Dumbledore’ a. Jej ostatnie słowa sprawiły, że musiał przyznać, iż dziewczyna potrafi nie tylko pyskować, ale i myśleć. Formułując zdanie w ten, a nie inny sposób dała dyrektorowi wolną rękę, jednocześnie zmuszając go do powiedzenia prawdy.
- Dyrektorze – Severus odezwał się po raz pierwszy od rozpoczęcia kłótni. – Myślę, że panna Black ma rację. Sugerowałem, żeby niczego nie mówić uczniom, dopóki nie będziemy mieć całkowitej peności, że Potter naprawdę został porwany, ale teraz dowody na to już się znalazły.
Albus pokiwał głową i wrócił na swoje miejsce. Uczniowie odprowadzali go zdziwionym wzrokiem. Stanął na podwyższeniu i potoczył po Wielkiej Sali wzrokiem. Zauważył, że Pablo, Angelica, Severus i Minerwa wyszli już z mugolami.
Jedynie Carmen stała pod drzwiami, jak niemy świadek zbrodni. Spojrzenie jej czarnych oczu było skierowane prosto na niego. Miał wrażenie, że gdyby tylko chciała mogłaby go rozszarpać gołymi rękami.
Wziął głęboki oddech. Przedstawienie czas zacząć.
- Drodzy uczniowie – jego magicznie wzmocniony głos odbijał się od ścian pomieszczenia – stała się rzecz straszna. Jeden z waszych kolegów został porwany. Jak zapewne się domyślacie chłopcem tym jest Harry Potter. Nie wiemy, gdzie jest przetrzymywany, wiemy natomiast, że jeszcze żyje. Dziękuję za uwagę.
W Wielkiej Sali wybuchł harmider. Jedynie kilku uczniów zachowywało kamienny spokój. Draco Malfoy śmiał się z czegoś głośno.
Carmen zmarszczyła brwi. Przemykając pod ścianami zbliżyła się do Ślizgona. Uśmiechnęła się, chociaż w jej oczach widać było mordercze iskierki.
- Nie szczerz się tak Malfoy – warknęła. – Twój ojciec będzie pierwszy na czarnej liście.
Odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z pomieszczenia. Kilka minut później Wielką Salę opuściła trójka Gryfonów i jedna Puchonka.
Draco otrząsnął się z szoku wywołanego wypowiedzią dziewczyny. W jej głosie było coś takiego, co kazało mu się zastanowić nad własnym życiem. Czy naprawdę chciał skończyć w jakimś rynsztoku z nożem wbitym w plecy? Teraz nie łudził się już, że zginie na polu chwały. Śmierciożercy tak nie ginęli. Nigdy.
- Ona mi groziła? – zdziwił się blondyn.
- Nie – padła natychmiastowa odpowiedź ze strony Blaise’ a. – Ona tylko ostrzegała.
Chłopak wstał i poszedł w stronę swojego dormitorium.
Zdyszana Carmen wbiegła do Skrzydła Szpitalnego. Na trzech łóżkach leżeli Dursleyowie. Dziewczyna zastanawiała się, kim jest nastolatka zajmująca czwarte łóżko. Podeszła do Pabla i szepnęła mu do ucha kilka słów. Chłopak pokręcił głową. On też nie wiedział, kim jest zmaltretowana blondynka.

***

Harry przez całą noc nie mógł spać. Z resztą w pozycji, w jakiej się obecnie znajdował i tak byłoby to niemożliwe. Dopiero godzinę tak wisiał, a już miał wrażenie, że ręce mu odpadają.
Oparł się o ścianę, mając nadzieję, że zimny kamień zbije jego gorączkę. Chłopak się nie oszukiwał. Wiedział, że prawdopodobnie nie przeżyje nocy. Był w zbyt kiepskim stanie. Prawie pięć godzin tortur potrafiło złamać nie jednego dorosłego, ale nie jego. On się nie podda. Mowy nie ma. Nie da tym sadystom satysfakcji.
Przymknął oczy. Zastanawiał się, co teraz działo się z Dursleyami i Jessicą. Uśmiechnął się. Czy to nie dziwne, że w obliczu zbliżającej się śmierci przypomniał sobie imię mugolki, z którą ostatni raz rozmawiał ponad sześć lat temu. Jeśli tamto zdarzenie można nazwać rozmową.
Skrzywił się. Właśnie dawały o sobie znać złamane żebra. Dobrze przynajmniej, że ta Śmierciożerczyni zwana Bezimienną dała mu coś, po czym nie bolały go plecy. Otrząsnął się, kiedy chłód kamienia przebił się przez jego rozgorączkowane ciało. Gdzie była jego koszula? Czyżby Malfoy ją po prostu „wyparował”?
Oczami wyobraźni widział polanę, na której bawiły się dzieci. Wesoło śpiewały, goniły się, przekrzykiwały. Klasowa wycieczka. To wtedy po raz pierwszy zobaczył Ją. Miał wtedy chyba siedem lat i po raz pierwszy się zakochał. Wydawało mu się, że była to miłość.
Roześmiał się głośno. Był po prostu zauroczony wyjątkową urodą dziewczynki. Poza tym, tylko ona nie bała się z nim rozmawiać. Czasami spotykali się po szkole albo na przerwach i nabijali się z Dudleya.
Była naprawdę ładna. Delikatne jasnobrązowe loczki, kaskadami opadały na opalone ramiona. W jej wiecznie roześmianych, granatowych oczach widział cały świat. Miała śliczne imię. Sienna. Sienna Connor.
Sielanka trwała tylko rok. Rodzice dziewczyny zmarli w wypadku samochodowym a ona sama trafiła do domu dziecka, jako że nie miała innych żyjących krewnych.
Dlaczego teraz sobie ją przypomniał? Co się z nią działo?
Pokręcił głową. Nie powinien o niej myśleć. Jeśli nadal była gdzieś w Anglii to takim zachowaniem mógł ściągnął na nią niebezpieczeństwo. Nie był do końca pewien, czy w takim stanie, w jakim się znajdował byłby w stanie obronić się przed silniejszym atakiem legilimencji.

***

Mózg Bezimiennej pracował na przyspieszonych obrotach. Jeśli w ciągu najbliższych dwóch godzin czegoś nie wymyśli, to z Potterem będzie gorzej, niż gdyby był martwy. Spojrzała na zegarek. Dochodziła ósma, a o dziesiątej miała rozpocząć się kolejna seria tortur z Harrym w roli głównej.
Przeleciała w myślach wczorajsze spotkanie. Na jej twarzy powoli zaczęło malować się przerażenie. Nie chciała uwierzyć w to, co podpowiadał jej rozum. Jeśli tamtym mężczyzną, który w tak dziwaczny sposób reagował na chłostę w wykonaniu Malfoya był Kruk, to ona wolałaby nie być w skórze Pottera.
Zerwała się z łóżka i w iście ekspresowym tempie wykonała poranną toaletę. Przeszła do niewielkiej kuchni i zaparzyła herbatę. Potrząsnęła głową, ale to tylko pogorszyło sytuację. Ciągle nie potrafiła wymyślić sposobu na wydostanie Pottera z Wężowego Grodu. Spojrzała na wiszący na ścianie zegar. Miała jeszcze godzinę.
Wyszła na korytarz i przeszła do znajdującego się na końcu korytarza niewielkiego schowka, w którym miała urządzony gabinet. W pomieszczeniu znajdowało się tylko biurko, mała biblioteczka i dwa krzesła. Nie było tu okna, ale dzięki jednemu sprytnemu zaklęciu zawsze panował tu tylko półmrok a nie egipskie ciemności.
Włączyła komputer. Może była czarownicą i do tego Śmierciożerczynią, ale wychowała się wśród mugoli. Uśmiechnęła się z przekąsem. Gdyby Gad wiedział, co jego najlepsza tajna broń robi z jego pieniędzmi sam by się zavadował.
Wprowadziła hasło i poczekała, aż komputer zacznie pracować jak należy. Połączyła się z Internetem. Przez chwilę przeglądała strony angielskich gazet i telewizji. Na szczęście nikogo ostatnio nie porwano. Pominąwszy Dursleyów, ale oni byli już bezpieczni, a przynajmniej taką miała nadzieję.
Sprawdziła pocztę. Były dwie nowe wiadomości. Jedna od Jessego Blacka. Uśmiechnęła się. Ten chłopak był naprawdę dobrym szpiegiem. Dużo lepszym od Louisa, w każdym bądź razie. Jak na razie tylko on dowiedział się, jaka była jej misja. Drugi E-mail nieco ją zaskoczył. Mistrz Bractwa bardzo rzadko korzystał z wynalazków współczesnej techniki, a jeśli już, to zazwyczaj nie wysyłał do nikogo wiadomości.
Zdziwiła się jeszcze bardziej, kiedy przeczytała treść krótkiego listu. Zaklęła szpetnie. Nie rozumiała, jak oni mogli skazywać chłopaka, którego jedynym błędem było to, że podświadomie kochał i chciał chronić swoją jedyną żywą rodzinę. O nie. Ona nie pozwoli Potterowi umrzeć. Stanie nawet naprzeciw samego Mistrza i całej Rady jeśli będzie trzeba, ale chłopakowi nie pozwoli zginąć.
Zaśmiała się złowieszczo. Lepiej, żeby nikt nie stawał jej dzisiaj na drodze. Wyłączyła komputer i przeszła do łazienki. Miała jeszcze co najmniej pięć minut. Spojrzała na wiszącą w rogu pomieszczenia czarną szatę. Skrzywiła się, kiedy przypomniały jej się wczorajsze okropności. Narzuciła na siebie pelerynę i na twarz założyła maskę. Przejrzała się w lustrze. Spokojnie mogłaby uchodzić za wcielenie śmierci, brakowało jej tylko kosy.
Chwyciła w rękę starą gąbkę. Obejrzała ją pod każdym możliwym kątem i westchnęła z irytacją.
- Lepsze to, niż nic – mruknęła.
Chwyciła różdżkę i szybko zamieniła przedmiot w kosę, której ostrze było srebrne. Uśmiechnęła się triumfalnie. Jej dzieło nie było doskonałe, ale jak na nią i tak całkiem niezłe. Nigdy nie była mistrzynią transmutacji. Wolała eliksiry i walkę w każdym możliwym jej wydaniu.
Poczuła pieczenie na prawym przedramieniu. Spojrzała na swoją rękę z odrazą. Raz chciała ją sobie uciąć, ale Jesse ją powstrzymał, twierdząc, że to niczego nie zmieni. Mroczny Znak był wyryty w umyśle, a tatuaż na ręce był tylko niewielkim, gratisowym dodatkiem.
Z cichym trzaskiem znikła ze swojego małego mieszkanka. Pojawiła się na niewielkiej polance i z westchnieniem rezygnacji poszła w stronę zamku.
Kiedy weszła na dziedziniec oczy wszystkich były utkwione właśnie w niej. Uśmiechnęła się zimno. Z wyrachowaniem. Przepchnęła się między milczącymi postaciami i wyszła na środek utworzonego przez nie okręgu.
To co tam zobaczyła omal nie ścięło jej z nóg. Potter w stroju Adama leżał na ziemi z rękami i nogami rozciągniętymi na bok. Bezimienna nie mogła widzieć cieniutkich żyłek, które wbijały się w nadgarstki chłopaka, ale doskonale zdawała sobie sprawę z ich obecności. Nie po to przez ostatnie dwa lata ślęczała nad aktami Kruka, żeby teraz w chwili zagrożenia nie rozpoznać jego metod.
Szybkim krokiem podeszła do mężczyzny, który najwyraźniej szykował się na szybki numerek z bezbronnym chłopakiem. Przyłożyła ostrze kosy do jego szyi i z wystudiowanym chłodem w głosie oznajmiła, że nie życzy sobie tutaj żadnych gwałtów.
- Czarny Pan pozwolił mi się z nim zabawić! – odparł buńczucznie mężczyzna.
Kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej, choć mężczyzna nie mógł tego widzieć.
- A ja ci zabraniam. Tknij go, a odrąbię ci łeb i nie myśl, że tego nie zrobię – ostrzegła. – Nie na darmo zwą mnie Bezimienną i nie na darmo Riddle słucha głosu rozsądku, kiedy jest w moim towarzystwie. A teraz won!, zanim naprawdę się zdenerwuję.
Cały czas mówiła spokojnie, ale powoli w ton jej głosu zaczęły wkradać się ostrzegawcze nutki. Mężczyzna skulił się pod jej groźnym spojrzeniem. Cofnął się i wmieszał w tłum. Kobieta rozejrzała się dookoła.
- Czy ktoś jeszcze miał ochotę na Pottera? Śmiało, nie wstydźcie się!
Nikt nie nic nie powiedział. Bali się i doskonale o tym wiedziała. Każdy jej się bał. Nawet przyjaciele w szkole. Z resztą ona nigdy nie miała prawdziwych przyjaciół.
Wzrokiem poszukała Petigrewa.
- Doszło do czegoś? – zapytała zwracając się bezpośrednio do niego.
- Nie, pani – wyszeptał pobielałymi wargami.
Voldemort już od dłuższego czasu przyglądał się całemu zajściu. Miał rację wybierając akurat tą osóbkę na Bezimienną. Dziewczyna zawsze była pewna siebie, ale nie zarozumiała. I była wyjątkowo silna, potrafiła bić się, jak niejeden mężczyzna. Nie wspominając o fakcie, że umiała pertraktować. Podszedł kilka kroków do centrum okręgu.
- Witaj, mój Aniele Śmierci – odezwał się syczącym głosem.
- Witaj, mój Panie – odpowiedziała pogardliwie. – Dlaczego pozwoliłeś na takie ekscesy? Czyżbyś zapomniał, jak to się może skończyć? A może masz ochotę wylądować po drugiej stronie lustra?
Pokręcił przecząco głową uśmiechając się zimno. Kobieta skinęła głową i potoczyła dookoła wzrokiem. Wszyscy Śmierciożercy wpatrywali się w nią, jak w wyjątkowo egzotyczny okaz jakiegoś zwierzęcia. Irytowało ją to, ale nie dała niczego po sobie poznać.
- A może ty masz na niego ochotę? – kąśliwie zapytał Czarny Pan.
Kobieta spojrzała na chłopaka, który był ledwie przytomny ze strachu. Miał szeroko otwarte oczy, ale nie było w nich widać żadnych uczuć. Tylko pustka, a gdzieś na dnie paraliżujący strach, wpadający w przerażenie. Typowy objaw szaleństwa.
Przesunęła wzrokiem po jego ciele. Był wychudzony. Można było policzyć każde jedno żebro. I jeszcze ta obroża na jego szyi. Wiedziała, że na jego prawej łopatce jest wytatuowany smok. Każdy członek Bractwa taki miał, choć mógł nie zdawać sobie z tego sprawy. Tatuaż nigdy nie odbijał się w lustrze i nikt spoza Bractwa nie mógł go zobaczyć.
Zmarszczyła brwi. Tatuaż. Znak. Symbol przynależności do jakiejś grupy. Dlaczego więc nie miałaby tego wykorzystać? Chłopak się na to nie zgodzi, ale to był jedyny sposób, żeby go stąd wyciągnąć. Musiała zaryzykować. Później… później będzie się martwiła o konsekwencje. Teraz nie było na to czasu.
- Panie, chyba znalazłam sposób na zniszczenie Potterowi życia.
Czarny Pan spojrzał na nią ze zdziwieniem. Do tej pory nikt nigdy nie kwestionował jego poleceń. Czasami ktoś cicho szemrał, że tak nie powinno być, ale zaraz został naprowadzany na właściwą drogę. Lub zabity, jeśli nie było szans na zmianę postępowania.
Skinął głową i zaprowadził Bezimienną do swojego gabinetu.
Kiedy godzinę później wrócili między nogami Pottera utworzyła się czerwona plama z zaschniętej już krwi. Teraz w oczach chłopaka widać było tylko pustkę. Jego zazwyczaj lśniące, zielone oczy bez wyrazu patrzyły w sklepienie.
Kobieta podeszła do niego. Sprawdziła jego puls. Żył, ale jego serce biło coraz słabiej. Dźwignęła się na nogi i wściekłym wzrokiem potoczyła po zamaskowanych twarzach Śmierciożerców. Dopiero teraz zauważyła, że było ich więcej niż dzień wcześniej. Najwyraźniej Riddle wezwał nie tylko Wewnętrzny Krąg, ale i kilkunastu innych, zaufanych ludzi.
- Który z was to zrobił? – zapytała cichym, niemal syczącym głosem. – I tak się dowiem, więc lepiej, żeby drań sam się zgłosił.
Wśród Śmierciożerców zapanowało poruszenie. W końcu na środek wyszedł jeden z nich. Kobieta podeszła do niego i zdarła mu maskę z twarzy. Młodzieniec miał może dwadzieścia lat, a w jego oczach widać było dumę. Uśmiechnęła się drwiąco, choć on i tak nie mógł tego zauważyć.
- Aż tak, jesteś z siebie dumny? Aż tak cieszy cię to co zrobiłeś?
Chłopka niepewnie pokiwał głową.
- Wiedz więc, że był to największy błąd twojego życia. – Uśmiechnęła się zimno. – Ładniutki jesteś – wyszeptała niemal z czułością. – I masz śliczne zielone oczka. Chyba znam kogoś, kto lubi takich chłopczyków jak ty.
Uśmiechnęła się złośliwie widząc strach w jego oczach. Potrafiła być wredna, ale to nie znaczy, że taka była. W tej chwili była typową przedstawicielką swojej rodziny.
Przywołała do siebie mężczyznę, któremu wcześniej przeszkodziła. Podszedł do niej na miękkich nogach. Chwyciła szarpiącego się chłopaka i popchnęła w jego stronę.
- To wynagrodzenie – szepnęła. – Zrób z nim co chcesz. – Szybkim krokiem podeszła do Lorda i stanęła za nim. – No i czego się gapicie!? – ryknęła.
Śmierciożercy poruszyli się niespokojnie i wyczekująco spojrzeli na Lorda. Ten milczał, przez ponad pięć minut, jakby czekając na jakiś znak. W końcu, gdy gdzieś na niższym poziomie rozległ się przerażający wrzask uśmiechnął się do siebie.
- Tak, moi drodzy. To Anioł Śmierci decyduje o waszym losie. Dlatego zdrajcy, którzy jeszcze się uchowali powinni się cieszyć, bowiem Anioł Śmierci nigdy się nie myli, a jego kosa jest bardzo ostra. Przekonał się o tym niejeden i zapewne niejeden się przekona. Tymczasem idźcie do domów. Na dzisiaj wystarczy wam rozrywki.
Severus Snape razem z innymi opuścił zamek. Był zdziwiony przemową Czarnego Pana. Nie pasowała mu też bezczelność Bezimiennej, którą dziś nazwano Aniołem Śmierci. Mężczyzna musiał przyznać, że kobieta zasłużyła sobie na to miano. Aportował się w Zakazanym Lesie i szybkim krokiem doszedł do gabinetu dyrektora. Albus nieobecność Mistrza Eliksirów miał wytłumaczyć pilnym wyjazdem w sprawach rodzinnych.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobił po wejściu do pomieszczenia, było ściągnięcie szat i odesłanie ich do swoich kwater.
- On wariuje – stwierdził po dwóch minutach przedłużającego się milczenia. – Dzisiaj nawet nie poznęcał się nad Potterem. Najpierw wyraził zgodę na gwałt, a później, kiedy przyszła Bezimienna ją cofnął.
- Co dalej Severusie? – ze spokojem zapytał dyrektor, choć był bardzo podenerwowany.
- Na godzinę zaszyli się w gabinecie. W międzyczasie jeden z młodszych chłopaków dobrał się do Pottera. Gdy Bezimienna wróciła i zapytała kto to zrobił dureń zamiast siedzieć cicho wyszedł na środek. Bezimienna oddała go w łapy Kruka.
Dyrektor zagwizdał cicho.
- I? Co dalej?
- Nic. Czarny Pan kazał na wracać do swoich zajęć.
Białobrody mężczyzna podrapał się po nosie. Tom rzeczywiście zaczynał zdradzać objawy psychozy. W dodatku ciągle nie wiedzieli, co się stanie z Harrym.

***

Chłopiec, Który Przeżył leżał na niezbyt wygodnej ławie. Teraz było mu już wszystko jedno. O ile wczoraj mógł jeszcze walczyć, o tyle dzisiaj nie miał siły nawet na to, żeby podnieść rękę.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się z nim działo, przez ostatnie trzy godziny. Dzięki tej dziwnej kobiecie mógł cieszyć się spokojem przez kilkanaście dodatkowych minut, ale gdy tylko ona znikła zaraz dobrał się do niego ten bydlak. Żeby jeszcze Harry miał możliwość obrony, ale nie. Nawet tej został pozbawiony.
Z drugiej strony intrygowało go zachowanie Gada. Dlaczego słuchał Bezimiennej? Dlaczego pozwalał jej się tak panoszyć? Nie znał odpowiedzi na te pytania. Nazwał ją Aniołem Śmierci. Kiedy chłopak zobaczył ją dzisiaj po raz pierwszy naprawdę pomyślał, że jest ona śmiercią.
Usłyszał szczęk otwieranych drzwi. Nawet nie pofatygował się, żeby spojrzeć w tamtą stronę. Nie obchodziło go już nic prócz szybkiego pożegnania się ze światem. Jedna poprawnie wykonana Avada załatwiłaby całą sprawę.
Do pomieszczenia weszły dwie osoby. Jedna z nich stanęła przy drzwiach, druga natomiast podeszła do chłopaka i w milczeniu przyglądała się jego bladej sylwetce. Chłopak cały czas tępo wpatrywał się w niskie sklepienie. Postać westchnęła i odwróciła się w stronę wyjścia.
- Dzisiaj już nic z tego nie będzie. Dajmy mu trochę czasu. Nie mówię kilka dni, ale przynajmniej dobę. Poza tym, on musi wiedzieć, co się z nim dzieje. Więc jak, Panie? Pozwolisz, że doprowadzę go do stany używalności?
- Masz dwadzieścia cztery godziny zaczynając od teraz. Potem przyprowadzisz go do Sali Prób. Każę Glizdogonowi wszystko przygotować.
Nie czekając na reakcję kobiety opuścił pomieszczenie. Bezimienna spojrzała na Harry’ ego ze zmarszczonymi brwiami. Wiedziała, że po takim czymś ludzie dźwigają się przez lata, ale oni mieli tylko jedną, króciutką dobę.
- Spójrz na mnie.
Nawet nie odwrócił głowy. Wydał jedynie nieartykułowany dźwięk, który równie dobrze mógł być śmiechem jak płaczem, ale spod jego lekko przymkniętych powiek nie wypłynęła ani jedna łza.
Bezimienna załamała ręce. Nigdy nie lubiła przemocy, ale tym razem obawiała się, że będzie musiała jej użyć.
- Myślisz, że jesteś jedynym zgwałconym dzieciakiem? – W jej głosie pobrzmiewała irytacja.
Nie odpowiedział.
- Nie jesteś. Osobiście znam cztery takie osoby, ty jesteś piątą, a ten, który ci to zrobił szóstą.
Zamrugał zdziwiony. To było dla niego nowością. Miał ochotę zadać kilka pytań tej dziwnej kobiecie, ale w porę ugryzł się w język.
Wzruszyła ramionami. Przez chwilę wydawało jej się, że Potter się odezwie, ale nie. Milczał jak zaklęty. Na szczęście słuchał tego co do niego mówiła, więc była szansa, że wyjdzie z tego stanu.
- Zajął się nim Kruk. To ten, któremu przeszkodziłam, kiedy dobierał się do ciebie.
Mówiła jeszcze długo. Przez prawie cztery godziny usta jej się nie zamykały. Opowiedziała mu historię życia swoich przyjaciół, swoją pomijając milczeniem. Gdy normalne tematy jej się skończyły zaczęła opowiadać zwykłe bajki. O Jasiu i Małgosi, o Czerwonym Kapturku, o Sierotce Marysi.
Harry słuchał jednym uchem, a drugim wypuszczał strzępki informacji. Jakoś nie bardzo obchodziło go, dlaczego Babette i Dominique uciekali przed profesor Leroux. Ani tym bardziej, co Bruno robił na Madagaskarze. Kiedy Bezimienna zaczęła opowiadać bajki miał wrażenie, że zaraz zwariuje. Godzinę później, gdy zaczęła raczyć go Sierotką Marysią musiał jej przerwać.
- Zamknij się – warknął. – Zniosę wszystko. Teletubisie i Kubusia Puchatka, nawet każdy odcinek Smerfów z osobna, ale tego nie zdzierżę.
Uśmiechnęła się szeroko. Wreszcie jakieś postępy. Zamilkła na chwilę, a potem z nową werwą zaczęła opowiadać o Malinowym Księciu i jego wybrance. Następnie przeniosła się na Alladyna.
Harry mruknął coś niewyraźnie zamykając oczy. Po kilku godzinach, które dla niego były jedynie chwilą ktoś mocno szarpnął go za ramię budząc z letargu. Zamajaczyła nad nim twarz w czarnej masce. Próbował przetrzeć zaspane oczy, ale ręce miał wykręcone do tyłu.
Szybko zorientował się, że nie jest już w swojej małej celi, ale na środku całkiem sporego pomieszczenia. Jego strop ginął w półmroku. Wszędzie dookoła wznosiły się olbrzymie kolumny z gładko ociosanego kamienia. Skąpe oświetlenie uniemożliwiało mu dokładne ich obejrzenie, ale był niemal pewien, że oplatają je węże. W ogóle wydawało mu się, że wszędzie widzi węże. Duże i małe, jadowite i dusiciele. Wężowy Gród. To musiało być to miejsce owiane legendami. Miejsce, którego się nie opuszczało. Miejsce, które ze zwykłego człowieka robiło potwora, a z potwora niewinnego baranka. Jedynie władca zamku pozostawał w stanie nienaruszonym.
Harry przełknął nerwowo ślinę. Strach powoli wypływał ponad otępienie. Zaczął się trząść nie tylko z zimna, chociaż to również zaczęło mu dokuczać. Jeśli to, co stało się wcześniej było straszne, to miał wrażenie, że teraz wkracza do Piekła.
Kobieta delikatnie, acz stanowczo popchnęła go do przodu. Wtedy w pustych oczodołach okien zapłonęły złowrogie zielone ogniki, które chwilami mieniły się szkarłatem. Przed nimi, na niewielkim podwyższeniu zapłonął ogień. Jego żółte, pomarańczowe i czerwone języki wyglądały upiornie w otaczającym ich mroku, a jednocześnie dawały poczucie bezpieczeństwa.
Harry czuł jak jeżą mu się włosy na głowie. Podświadomie wiedział, że to, co się zaraz stanie będzie miało olbrzymie znaczenie dla magicznego świata. Bał się, ale jednocześnie chciał zobaczyć to do końca.
Kiedy znaleźli się na wprost ognia dostrzegli stojącą w świetle ognia samotną postać. Harry, mimo iż otumaniony eliksirami leczniczymi i subtelną wonią rozstawionych tu i ówdzie kadzidełek bez trudu rozpoznał w osobniku Lorda Voldemorta. Jeszcze wczoraj kłóciłby się z nim, powiedział jakąś kąśliwą uwagę, ale teraz nie miał na to ochoty. Działo się z nim coś dziwnego. Dawał porwać się chwili.
Bezimienna wyciągnęła z fałd peleryny srebrny sztylet. Rozcięła nim więzy chłopaka i mocno trzymając go za ramię pociągnęła w pobliże ogniska. Sztylet podała Voldemortowi. Potem cofnęła się o krok i w milczeniu przyglądała Próbie.
Czarny Pan chwycił prawą rękę chłopaka srebrnym ostrzem rozciął skórę na nadgarstku Gryfona. Kilka kropel krwi skapnęło do ognia. Przybrał on barwę najczystszej bieli i różu, choć dało się dostrzec zielone i czarne refleksy. Lord zmarszczył brwi. Potem przeciął skórę własnej ręki. Płomienie zabarwiły się na czarno.
- Próba wyszła pomyślnie – odezwał się syczącym głosem. – Niech się wypełni – powiedział tradycyjną formułkę.
Bezimienna drgnęła i podeszła do drżącego Gryfona. Wyjątkowo mocno chwyciła go za prawy nadgarstek i wyprostowała mu rękę. Syknął, kiedy dotknęła zranienia.
Czarny Pan wyciągnął z ognia pieczęć, rozgrzaną niemal do czerwoności. I powoli zaczął ją zbliżać do odsłoniętej skóry na przedramieniu chłopaka.
Harry dopiero teraz zorientował się, co chcą mu zrobić. Zaczął szaleńczo się wyrywać, ale Bezimienna była nieugięta. Za nic nie chciała go puścić, a gdy ugryzł ją, nawet się nie skrzywiła.
Potter poczuł, okropny ból, którego epicentrum było jego ręką. Wrzasnął odruchowo. Chciał się wyszarpnąć, ale nie starczyło mu sił. Zemdlał.
- Oto się wypełniło – powiedział Czarny Pan.
Ogień niemal całkowicie zgasł. W Sali Prób zapanowała ciemność, jedynie czerwone oczy Lorda błyszczały w mroku. Wreszcie wyprzedził o krok samego Albusa Dumbledore’ a. I na szczęście nikt o tym ni wiedział.

***

Następnego dnia Harry obudził się w samo południe. Tak jak ostatnio koło jego łóżka siedziała Bezimienna. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się dookoła. Nie był w „swojej” celi, tego był pewien. Więc gdzie? Co się z nim działo?
- Jesteś w jednej z ładniejszych komnat Wężowego Grodu – wyjaśniła kobieta. – Zostaniesz tutaj jeszcze przez kilka godzin, a może dni. W zależności od tego, jak szybko będzie się regenerowała twoja tkanka.
Nie rozumiał, o co jej chodziło. Zamknął oczy, chcąc sobie wszystko przypomnieć, ale w jego umyśle była jedynie pustka. Poczuł swędzenie na przedramieniu. Spojrzał na swoją prawą rękę. Jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu, ale z jego zaciśniętych mocno ust nie wydobył się najmniejszy nawet dźwięk. Zamrugał powiekami, ale miraż nie chciał zniknąć.
Miał wypalony Mroczny Znak. To było bezapelacyjnie prawdą.
Z niemym przerażeniem spojrzał na towarzyszkę.
- Taka była cena wolności – powiedziała podchodząc do drzwi. – Na stoliku masz świeżą wodę i kilka kanapek. Powinieneś coś zjeść.
Odwróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia. Zaklęła szpetnie, kiedy zamykała drzwi dodatkowym zaklęciem. To był idealny sposób, na wydostanie chłopaka z tego koszmaru, ale w ten sposób zniszczyła mu życie. Dopiero teraz sobie to uświadomiła. Teraz, kiedy zobaczyła wyrzut w jego oczach. Zupełnie, jakby wiedział, że to ona namówiła Gada na tą farsę.
Westchnęła. Będzie musiała szczerze pogadać z chłopakiem, ale to później. Teraz powinien być sam, chociaż ktoś będzie musiał go pilnować i to cały czas. W takim stanie człowiek jest w skłonny zrobić wiele głupich rzeczy.
- Glizdogonie!
Człowieczek pojawił się przed nią niemal natychmiast. Był przerażony, ale odważnie spojrzał w jej twarz.
- Zamienisz się w szczura i będziesz pilnował Pottera. Przez całą dobę. Jeśli zauważysz, że chłopak będzie chciał się zabić, to masz mu w tym natychmiast przeszkodzić.
Skinął głową i zmienił się w szczura. Tylko sobie znanymi ścieżkami dotarł do komnaty.
Kobieta szybkim krokiem opuściła zamczysko. Aportowała się do swojego mieszkania i z westchnieniem ulgi ściągnęła z siebie szaty. Weszła pod prysznic. Po dziesięciu minutach zakopała się w pościeli. Nie obchodziło ją, że powinna być na wykładach. Była zmęczona i teraz tylko odpoczynek się liczył.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ajihad
post 08.04.2006 11:39
Post #87 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 08.02.2006




Wreszcie nowy part! Określę go jednym zdaniem - Oby tak dalej.
Pomysł z zrobieniem Harry'emu mrocznego znaku był genialny, nie mogę się doczekać na to co powie Dumbledore gdy go zobaczy! tongue.gif
I ta Bezimienna. Ciekawa postać. Po raz pierwszy Voldemort nie do końca sam rządzi wszystkimi. Fajny pomysł.


--------------------
G.R.O.M. Grupa Rosjan Odśnieżających Miasta
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Dragona
post 09.04.2006 15:38
Post #88 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 4
Dołączył: 05.02.2006




No i oto chodzi ten rozdzial wyszedl ci swietnie tongue.gif . Mam nadzieje ze niedlugo znow dodasz nowy part smile.gif)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Michal
post 25.04.2006 16:40
Post #89 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 6
Dołączył: 16.03.2006
Skąd: Leszno

Płeć: Mężczyzna



Kiedy bedzie dalszy ciąg... juz od 18dni nic niema sad.gif
A taki fajny fick smile.gif


estiej: będzie kiedy będzie, pytając się nie przyśpieszysz procesów twórczych

hehe dobra sorry:)

Ten post był edytowany przez Michal: 25.04.2006 21:10
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 26.04.2006 17:18
Post #90 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Rozdział 29
Powroty bolą najbardziej

Mary siedziała na jednym z wytartych foteli w Pokoju Wspólnym Hufflepuffu. Niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w przeciwległą ścianę. Nie docierały do niej żadne słowa. Ostatni raz jadła wczoraj, a i to tylko dlatego, że ją zmusili. W tym tygodniu na lekcjach nie była w ogóle. Z resztą nie tylko ona. Wszyscy najbliżsi przyjaciele Harry’ ego byli zwolnieni z zajęć.
Minęły pełne cztery dni odkąd Pottera nie było w szkole. Cztery dni niepewności i strachu. Na początku były łzy i rozpacz. Wszyscy, nawet niektórzy Ślizgoni zastanawiali się, gdzie może być Harry i co się z nim dzieje. Ale nikt nie wiedział, a nawet jeśli wiedział, to nic nie mówił. Taka wiedza była zbyt niebezpieczna.
Teraz, kiedy początkowa panika już minęła nie pozostało nic. Była jedynie pustka w sercu i duszy. Pustka, która wywoływała przyjemny stan odrętwienia. Bez myśli, bez uczuć. Po prostu wegetacja.
Słowa odbijały się od niewidzialnego muru i ze zdwojoną siłą atakowały tego, który je wypowiedział. Słowa przynosiły ukojenie, ale potrafiły też ranić głębiej niż zaklęcia, czy ostrza noży. Rany na ciele szybko się goją, ale blizny na duszy pozostają na zawsze.
Mary podciągnęła kolana pod brodę i objęła je ramionami. Ostatnimi czasy ona i Harry oddalili się od siebie. Ona była zajęta SUMami, a on martwił się milczeniem Lorda. Twierdził, że to cisza przed burzą i kiedy Gad wreszcie zaatakuje będzie to naprawdę mocny cios. Jak zwykle miał rację.
Dziewczyna zaśmiała się nieco histerycznie. Jeśli chodzi o Tego, Którego Imienia Nie Wolno wymawiać, to przeczucia Harry’ ego sprawdzały się zadziwiająco często. Szkoda tylko, że nie mógł przewidzieć, że Gad postanowi go porwać. A może o tym wiedział, tylko nie chciał nikogo martwić? Gryfon do końca. Szkoda tylko, że prawdopodobnie nigdy nie wróci z tej szaleńczej wyprawy.
Mary miała świadomość, że jej chłopak jest odważny i wyjątkowo głupi. Był jak lew. Atakował otwarcie, w ogóle się z tym nie kryjąc. Owszem, potrafił się skradać, ale przeważnie i tak zostawał zauważony.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i wpadła przez nie zdyszana Angelica. Opadła na fotel i spod opuszczonych powiek patrzyła na młodszą koleżankę. Wiedziała, jak nastolatka mogła się czuć. Uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Nie martw się, Mary. Będzie dobrze.
- A jeśli coś mu się stanie? Jeśli nie wróci?
- Wróci – White powiedziała z całym przekonaniem, na jakie było ją stać. – Stać mu się coś z pewnością stanie, ale wróci na pewno. Obiecuję ci to.
- A jeśli…
- Czarnowidztwo w niczym nie pomaga – odezwała się chłodno. – Nigdy nie trać nadziei, Mary. Czasami tylko ona pozostaje. A Harry wróci. Wychodził cało już z gorszych opresji, więc i tym razem mu się uda.
- Gorszych? – zapytała niepewnie młodsza.
- Gorszych. Przeżył moje eksperymenty i walki z Carmen, a możesz mi wierzyć, że Black ma sadystyczne zapędy. Znam ją nie od dziś i wiem, do czego jest zdolna.
Angelica poczuła ulgę, kiedy zauważyła, że Mary uśmiecha się delikatnie. Wreszcie udało się do niej dotrzeć. White mogła być z siebie dumna.
- No dobra, Mary – odezwała się po kilku minutach. – Chodź na obiad. Nie możesz się głodzić. Myślisz, że on chciałby dziewczynę anorektyczkę?
- Raczej nie.
- Właśnie. Dlatego teraz szybciutko wstaniesz i pójdziesz ze mną do Wielkiej Sali.

***

Lord Voldemort intensywnie wpatrywał się w Bezimienną. To, czego żądała ta kobieta było czystym szaleństwem. Naznaczyć Pottera, żeby zniszczyć mu życie? Nie ma sprawy. Nie torturować fizycznie tylko psychicznie? Ależ oczywiście. Puścić chłopaka wolno?
- Mowy nie ma! – syknął.
Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem, zupełnie, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Pokręciła głową. Jej oczy zatrzymały się na wężu wijącym się u nóg Czarnego Pana. Nagini podniosła swoją trójkątną głowę.
- Oj, Nagini. Współczuję ci – odezwała się Śmierciożerczyni. – Twój Pan jest kompletnym idiotą.
Nagini pokiwała twierdząco głową. Ona również uważała, że Riddle jest zaślepiony. Żeby nie zauważyć takiej szansy, jaką był Złoty Chłopiec z Mrocznym Znakiem wypalonym na ręce trzeba było być naprawdę wyjątkowo tępym.
- I ty przeciwko mnie, Nagini?
- Zdaje się, że ona jest mądrzejsza od ciebie, Riddle – powiedziała kpiąco Bezimienna. Wiedziała, że takie zachowanie może go jedynie sprowokować, ale w tej chwili najważniejsze było bezpieczeństwo Pottera.
W Czarnym Panu aż się gotowało. Każdy normalny śmierciożerca już dawno zostałby potraktowany Cruciatusem. Ot tak, żeby przypomnieć mu, gdzie jest jego miejsce w hierarchii. Ale to była Bezimienna. A z Bezimienną się nie zadziera i nawet on musiał o tym pamiętać.
Ta kobieta była niesamowita. I była szalona, a tacy są najgorsi, bo nigdy nie wiadomo, co chodzi im po głowie. Nie mogłaby zrobić mu krzywdy. Co najwyżej poharatałaby go lekko, ale wolał się nie przekonywać na własnej skórze, co ona tak naprawdę potrafi.
Widział, jak walczyła z Aurorami. Okaleczała, ale nigdy nie zabijała. Dlatego nazwał ją Aniołem Śmierci.
- Dlaczego twierdzisz, że jestem idiotą? – zapytał jadowicie.
Bezimienna nie odpowiedziała, a jedynie spojrzała na Nagini. Wężyca zaczęła syczeć.
Czarny Pan musiał przyznać, że ten zwierz ma rację. W gruncie rzeczy wykorzystanie złości Pottera i jego antypatii do Dumbledore’ a mogło się udać. Wystarczyło tylko odpowiednio manipulować zachowaniem chłopaka. Oczywiście trzeba by też wyciągnąć go z tego dołka psychicznego, w jaki wpadł po gwałcie. I jeszcze zamaskować Znak. Lepiej, żeby Dumbledore nie dowiedział się, że jego Złoty Chłopiec jest już po przeciwnej stronie barykady.
Z drugiej strony nie wiadomo było, czy Potter wyrazi zgodę na zostanie szpiegiem. Właściwie bardziej prawdopodobne było, że odmówi i od razu każe się zabić. Poza tym, to był Gryfon, u diabła! Gryfoni walczą otwarcie i są kiepskimi wywiadowcami.
Bezimienna nie wiedziała, co też powiedziała Riddle’ owi Nagini, ale jedno było pewne. Wężyca przekonała Czarnego Pana, że nie opłaca się zabijać chłopaka. Było to widać po szaleńczym błysku w oku, który nie był już tak wściekły, a jedynie okrutny.
- Załóżmy, że zgodzę się na wypuszczenie Pottera. Załóżmy nawet, że zostawię go w spokoju przez najbliższy miesiąc. Co więcej, zgodzę się na warunki, jakie Potter prawdopodobnie mi postawi. Czy jest sposób, żeby wykończyć chłopaka w późniejszym czasie?
- Sposób zawsze można znaleźć, mój Panie. Myślę, że zrobienie z Pottera naszego szpiega prędzej czy później doprowadzi do samobójstwa naszego kochanego Gryfona. Wtedy nikt nie będzie mógł cię oskarżyć o jego śmierć, jak również będziesz mieć pewność, że chłopak dostał to, czego chciał.
Nagini ponownie zasyczała.
- Masz rację, Nagini – mruknął Czarny Pan. – Wilk syty i owca cała.
Bezimienna uniosła brew w wyrazie zdziwienia. Voldemort rzadko posługiwał się mugolskimi powiedzonkami.
- Chodźmy do niego – odezwał się mężczyzna po dłuższej chwili milczenia. – Jeśli to wszystko ma się udać, to musimy doprowadzić go do stanu, w jakim powinien się znajdować.
- Znaczy poturbować? – Chciała się upewnić kobieta.
Skinął głową. Coraz bardziej zaczynał mu się podobać ten pomysł. Potter w jego szeregach… To było bardziej niż nieprawdopodobne. Miał ochotę zachichotać na myśl o minie Dropsa, kiedy ten dowie się, że jego rycerzyk bez zmazy ni skazy nie jest wcale taki niewinny. Ale na to przyjdzie czas później. Trzeba było wszystko zrobić w ścisłej tajemnicy. Nikt nie miał prawa wiedzieć, że Potter ma Znak, ani tym bardziej, że jest szpiegiem.

***

Harry przewracał się z boku na bok. Ręka paliła go niemiłosiernie, a wspomnienia ostatnich kilku dni nie dawały mu spokoju. Nie miał Bezimiennej za złe tego, że namówiła Czarnego Pana aby go naznaczył. Po jej ostatnich słowach rozumiał, że to był jedyny sposób, aby wydostać się z tego piekła, ale i tak nie był zadowolony.
O ile do Znaku mógł się przyzwyczaić (przypuszczał, że Riddle uśmierci go w ciągu kilku najbliższych dni), o tyle świadomość, że został zgwałcony nie dawała mu spokoju. Starał się o tym zapomnieć, wyrzucić na obrzeża podświadomości, ale… nie dało się. Każdy ruch powodował ból, którego nie dało się zignorować.
Chciał być sam, ale z drugiej strony wiedział, że mógłby zrobić wtedy coś głupiego. Starał się nie zwracać uwagi na siedzącego przy stole Glizdogona.
Mężczyzna wydawał się być pogrążony we śnie, ale były to tylko pozory. W rzeczywistości zwracał uwagę na wszystko, co działo się w pomieszczeniu.
Pluł sobie w brodę, że szesnaście lat temu zrobił to, co zrobił. Gdyby wiedział, że tak to się skończy na pewno zachowałby się inaczej. Wtedy był młody i naiwny. Dał się omamić wizją siebie jako prawej ręki Czarnego Pana. Rzeczywiście był blisko Lorda, ale traktowano go jak niewolnika.
Drzwi otworzyły się z cichym trzaskiem. Harry i Peter wzdrygnęli się, kiedy zobaczyli, kto wszedł do komnaty. Pettigrew ze strachem spojrzał na Pottera. Widział, jak chłopak potrafił pyskować i obawiał się, że jeżeli teraz zacznie, to już nic go nie uratuje.
Ale chłopak milczał. Wzrok miał utkwiony w czubkach stóp i ani myślał go podnosić. Nie mógłby teraz nikomu spojrzeć w oczy, bo wiedział, co się w nich kryło. Strach i przerażenie. Nie powinien okazywać lęku przed wrogiem. Tylko tyle zdołał wynieść z nauk Dumbledore’ a i całej hogwardzkiej zgrai. Był Białym Rycerzem, a tacy nigdy nie mogą się bać. I nigdy się nie poddają.
Był Złotym Chłopcem Gryffindoru, był Białym Rycerzem i chciał żyć. Miał tylko niecałe siedemnaście lat, a oczekiwano, że zawsze będzie wiedział, co należy zrobić. Nikt jednak nie zechciał przygotować go do takiej sytuacji. Nikt nawet nie wspominał o takiej możliwości. Złoty Chłopiec był bezpieczny w murach zamku i tak powinno pozostać. Nie chciano wierzyć, że mógłby zostać porwany. Jednak stało się i Harry nie wiedział, co powinien robić.
Voldemort uważnie obserwował chłopaka. Swoim bystrym wzrokiem zauważał każdą niemal niedostrzegalną zmianę pozycji. Jego uwadze nie uszedł nawet szybki jak błysk światła skurcz mięśni.
Kiedy Potter podniósł głowę, Czarny Pan wiedział, że Anioł Śmierci miał rację. Chłopak, jeśli da mu się trochę czasu na zastanowienie i odpowiednie przeszkolenie będzie idealnym szpiegiem. Tak naprawdę każdy szpieg ma w sobie coś z szaleńca. Gdyby szpieg nie był szaleńcem nie porywałby się z motyką na księżyc, zdradzając swojego Pana.
Dwie osoby, Złoty Chłopiec i Czarny Pan. Symbole końca pokoju. Symbole początku nowej ery. Obaj skazani na wieczną mękę przy boku drugiego.
Na twarzy Pottera wykwitł słaby uśmiech. Bezimienna miała rację. Cena wolności była wysoka, ale nieunikniona. Skoro chłopak do końca swoich dni miał się męczyć z Riddlem to przynajmniej umiejętnie wykorzysta daną mu szansę. Był Gryfonem o Ślizgońskiej duszy. I był Ślizgonem o Gryfońskim sercu. Takie połączenie nie było najlepsze, ale ofiarowywało więcej, niż się na pierwszy rzut oka wydawało.
- Czego chcesz, Riddle? – Nuta ciekawości pod warstwą lodu.
- Ciebie.
- Przecież tu jestem. Czego chcesz jeszcze?
- Ciebie. Chcę, żebyś został moim szpiegiem. Chcę, żebyś stanął po mojej stronie.
- Wiesz, że prosisz o niemożliwe? Jak ty to sobie wyobrażasz? Myślisz, że będę przybywał na każde twoje wezwanie? Że będę ci posłuszny?
- Domyślam się, że z tym będzie problem.
- Słusznie się domyślasz. – W głosie chłopaka pobrzmiewało rozdrażnienie. – A nawet gdybym się zgodził, to niczego by ci to nie dało. Dumbledore niczego mi nie mówi, a jeśli już, to są to banały w stylu białych rycerzy w lśniących zbrojach.
Bezimienna parsknęła stłumionym śmiechem. Harry czasami był po prostu przezabawny z tą swoją dziecięcą naiwnością.
- Nie rozumiesz, chłopcze – odezwał się Czarny Pan. – Nie masz wyboru.
Harry uniósł brew i zachęcająco skinął głową. Chciał to usłyszeć, mimo iż z pewnością nie będzie to bajka na dobranoc.
- Hermiona Granger, o ile dobrze pamiętam pochodzi z mugolskiej rodziny. Ron Weasley jest wprawdzie czystej krwi, ale sympatyzuje ze szlamami i mugolami. Jest jeszcze Remus Lupin, Nimfadora Tonks i ten jej przyszywany syn… Mam wymieniać dalej?
- Nie trzeba – mruknął Harry.
Mówi się, że każdy kij ma dwa końce. Jeśli nim kogoś uderzyć będzie bolało tak samo, bez względu na to, którym końcem to zrobisz. Harry wiedział, że z tej potyczki nie wyjdzie cało. Jeśli zgodzi się być szpiegiem – będzie zdrajcą. Jeśli się nie zgodzi – również ich zdradzi, bo Riddle nie odpuści i będzie po kolei zabijał jego znajomych.
- Widzę, że zrozumiałeś – powiedział Voldemort.
- Tak, ale jeśli chcesz, żeby to się udało to musisz mi coś obiecać.
- Co takiego? – W głosie mężczyzny pobrzmiewały już nutki irytacji.
- Nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Nie wyślesz na nich swoich piesków.
- Zgoda – mruknął lekceważąco Czarny Pan. Na razie nie potrzebował dodatkowych kłopotów z fanami Pottera.
- Czy przysięgasz na swoje życie? – Kontynuował Harry, w ogóle nie zwracając uwagi na nachmurzoną minę Riddle’ a. – Czy przysięgasz na krew wroga, ciało sługi i kość przodka?
Bezimienna miała ochotę zagwizdać z podziwu. Harry nawet w obliczu czającej się w pobliżu śmierci zachowywał zimną krew. Na dnie jego oczu widziała strach, przerażenie i odrazę do samego siebie, ale chłopak myślał nad wyraz trzeźwo. Potrafił zadbać o bezpieczeństwo swoich przyjaciół, a w pewnym sensie również wrogów.
Kiedy Tom Riddle na potwierdzenie słów przysięgi uścisnął rękę Harry’ ego z ich połączonych dłoni wypłynęło błękitne światło. Anioł Śmierci wiedział już, że Voldemort właśnie przypieczętował swój los.

***

W tym samym czasie w jednej z sal Departamentu Tajemnic pojawiła się kolejna mała kulka. Przez chwilę jak obłąkana latała po całym pomieszczeniu, aż w końcu wpadła do niewielkiej szuflady. Tam rozjarzyła się tysiącami barw i na powrót stała się zwykłym kawałkiem szkła.
Napis na drewnianej szufladzie głosił:
Tom Riddle / Harry Potter
10 czerwiec 1997
Przysięga nr 10/06/1997/5554321


***

Bezimienna uśmiechnęła się promiennie, chociaż pod czarną maską nie było tego widać. Riddle właśnie dał się podejść siedemnastolatkowi, a ów nastolatek był najwyraźniej bardzo zmęczony. Pomogła mu ułożyć się na poduszkach i dopiero wtedy spojrzała na pozostałych mężczyzn.
W oczach Petera dostrzegła nieznany dotąd błysk. Coś jakby… dumę? zadowolenie? Czyżby ten idiota cieszył się, że Potter zostanie zdrajcą? Kobieta szczerze w to wątpiła. Glizdogon jeszcze kilka dni temu wydawał się być załamany, kiedy Harry został naznaczony.
Riddle natomiast prezentował sobą dość niecodzienny widok. Miał lekko rozchylone usta i dużymi haustami łapał powietrze. Wyglądał jak dziecko, które jest złe, bo nie dostało lizaka.
Jej spojrzenie skrzyżowało się z oczami Harry’ ego. Pokręciła głową. Później zamierzała wyjaśnić mu kilka spraw. Teraz nie było na to czasu.
- Panie – odezwała się cicho. – Chyba nadszedł czas.
Pokiwał głową. Wstał i chwycił prawą rękę chłopaka. Dokładnie obejrzał piętno. Znak był ciągle czerwony, choć już dobę temu powinien sczernieć. W takim stanie nie można było zamaskować go żadnym normalnym zaklęciem maskującym. A już na pewno nie zwykłym Glamour. Fakt, było ono bardzo proste i nieskomplikowane, ale mogło spowodować dodatkowe komplikacje. Mężczyzna wiedział, że musiał w jakiś sposób ukryć mroczny Znak, jeśli ich plan miał się powieść.
- Rozumiem, że przyjmujemy go na takich samych warunkach, jak ciebie? – zapytał Czarny Pan.
Kobieta skinęła głową. Harry spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
- To znaczy, że od teraz jesteś Bezimiennym. Żaden zwykły śmierciożerca nie będzie wiedział, kim naprawdę jesteś. Pominąwszy mnie, ciebie, Czarnego Pana i Petera, który jest obecny przy każdym rytuale naznaczenia. Rozumiesz?
- Tak.
Czarny Pan mruknął coś niewyraźnie puszczając rękę Harry’ ego. Teraz nie było na niej Mrocznego Znaku, a jedynie paskudnie wyglądające poparzenie.
- Zaklęcie będzie działało jeszcze przez miesiąc. Później musisz uważać, komu pokazujesz swoje ręce.
Harry ponownie skinął głową. Spod opuszczonych powiek patrzył, jak Voldemort przechodzi przez pomieszczenie i niknie w mroku korytarza.
- Jestem szalony – mruknął. – Kompletnie zwariowałem.
- Tutaj wszyscy są obłąkani. To miejsce właśnie tak działa. Gorzej niż Azkaban, gorzej niż Cienisty Dwór i lochy ministerstwa razem wzięte. To miejsce zabija cię samą swoją aurą.
Później pomogła mu wstać i ubrać się w resztki jego ubrań. Teraz musieli jeszcze poczekać, aż Czarny Pan wezwie kilka sług. Tylko w ten sposób mogli doprowadzić chłopaka do stanu, w jakim powinien się znajdować po kilku dniach tortur.

***

W Hogwarcie trwała właśnie kolacja, ale Hagrid nie mógł jeść. Nie prowadził lekcji, nie wychodził ze swojej chatki, z nikim nie rozmawiał. Jedynie od czasu do czasu zamienił kilka słów z Hermioną, Ronem i Ginny. Mary do niego nie przychodziła. Czasami przez okno widział smutne twarze Carmen, Angelici i Pabla. Czół wtedy, że oni coś ukrywają, że wiedzą więcej, ale nigdy do nich nie podszedł, żeby zapytać. Nigdy.
Teraz jednak musiał wyjść na zewnątrz. Pomału zaczynał dusić się w swoim domku. Szedł skrajem Zakazanego Lasu, kiedy zauważył coś dziwnego. Nad brzegiem jeziora znikąd pojawił się mały punkcik świecący na niebiesko. Po kilku sekundach miał już średnicę dwóch metrów. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie, z czego jedna ledwo trzymała się na nogach.
Szybkim krokiem poszedł w tamtą stronę. W ręce kurczowo ściskał swój wściekle różowy parasol. Nowy, bo poprzedni został zniszczony kilka miesięcy wcześniej przez wyjątkowo wściekłego konia. Zatrzymał się tuż za jedynym drzewem rosnącym w pobliżu wody. Zdziwił się, kiedy żadna z postaci nie zwróciła na niego większej uwagi.
- Możesz wyjść zza tego drzewa – odezwał się kobiecy głos. – Musisz mi pomóc.
Hagrid wychynął z cienia i aż się odsunął, kiedy zobaczył z kim przed chwilą rozmawiał. Kobieta w czarnej masce na twarzy wstała. Popatrzyła na przerażoną minę gajowego.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię. Jestem tu, powiedzmy, prywatnie. – Milczała przez kilka minut. Kontynuowała dopiero, kiedy półolbrzym skinął głową na znak, że rozumie. – Mógłbyś zabrać go do Skrzydła Szpitalnego? Jest w dość ciężkim stanie, a ja z wiadomego powodu nie mogę wejść do szkoły.
Rubeus pochylił lekko głowę. Dopiero teraz zauważył, kogo przyprowadziła ta kobieta.
- Harry – wyszeptał.
Skinęła głową.
- Kim jesteś? Jak się tu dostałaś? – zapytał Hagrid, kiedy już nieco ochłonął.
- Nie ważne jest, jak mam na imię. Śmierciożercy mówią o mnie - Bezimienna, Czarny Pan nazwał mnie Aniołem Śmierci. A dostałam się tutaj za pomocą portalu. Na całe szczęście tylko kilku czarodziejów na całym świecie umie je otwierać, więc możecie spać spokojnie, bez obaw, że ktoś zaatakuje was pod osłoną nocy. I jeszcze jedno. Powiedz Snape’ owi, że podałam Potterowi nasz specyfik. On będzie wiedział o co chodzi. Dobra, lecę zanim Bella kapnie się, że buchnęłam jej dzieciaka sprzed nosa.
Nie czekając na reakcję mężczyzny zniknęła w błękitnawym świetle portalu.
Hagrid jeszcze przez chwilę stał nieruchomo patrząc w przestrzeń. To było najdziwniejsze spotkanie jego życia. Najdziwniejsze, ale z pewnością nie ostatnie.
Podszedł do leżącego chłopaka i wziął go na ręce. Idąc przez błonia zastanawiał się po czyjej stronie była Bezimienna. Z pewnością była śmierciożerczynią, ale mężczyźnie wydawało się, że była dobra. Nie umiał tego wytłumaczyć. Poza tym, jeśli przyniosła tutaj Harry’ ego, to na pewno nie była tak do końca zła, prawda?
Wszedł do zamku i dopiero teraz zauważył, że niesiony przez niego chłopak miał na sobie czarną szatę śmierciożercy. Zatrzymał się na środku holu. Nie wiedział, co miał robić. Czy zanieść Harry’ ego od razu do Skrzydła Szpitalnego, czy może najpierw do Wielkiej Sali. Przypuszczał, że pielęgniarki i tak nie będzie w Skrzydle, ale nie mógł przecież tak po prostu wejść do pomieszczenie, w którym większość uczniów jadła kolację. Swe kroki skierował w stronę schodów i dalej, na górę.
Otworzył drzwi i wszedł do nieskazitelnie białej sali. Jedynie cztery łóżka były zajęte. Leżące na nich postacie przelotnie spojrzały na gajowego. Jedynie szaroniebieskie oczy jednej z kobiet z uwagą wpatrywały się w mężczyznę.
W końcu Petunia Dursley z cichym jękiem dźwignęła się na nogi. Minęło kilka dni, odkąd znaleźli się w Hogwarcie, jednak ciągle nie wypuszczano ich z tej części zamku. Pani Pomfrey miała nie lada problem z wyleczeniem niektórych ran. Petunia podeszła do Hagrida, który zdążył już położyć Harry’ ego i teraz stał nad nim nie wiedząc, co powinien zrobić.
- Zajmę się nim – powiedziała cicho kobieta. – A pan niech lepiej idzie po pielęgniarkę. Nie znam się na tych waszych eliksirach.
Rubeus skinął głową i szybkim krokiem oddalił się.
Tymczasem Petunia zastanawiała się, czy bezpiecznie będzie dotknąć Harry’ ego. Wiedziała, jak te bydlaki umiały działać i widziała, co ostatnio zrobiły chłopakowi. Fakt, przez ostatnie kilkanaście lat traktowała go jak darmową pomoc domową, ale teraz współczuła mu.
Potter był cały we krwi, która ciągle ciekła z nosa, ust i uszu. Starsza warstwa zdążyła już zaschnąć, tworząc na jego twarzy skorupę. Nawet szata była mokra i lepka od posoki.
Petunia zdecydowała, że najpierw powinna ściągnąć z siostrzeńca zniszczone ubranie. Nie wiedziała jednak, jak powinna to zrobić, nie sprawiając mu dodatkowego bólu. Nie musiała jednak przejmować się tym problemem zbyt długo.
Drzwi otworzyły się z hukiem, który mógłby obudzić umarłego. Wbiegła przez nie drobna blondynka, a tuż za nią inna, tym razem czarnowłosa nastolatka. Obie dziewczyny z trudem wyhamowały na środku sali. Bez trudu zlokalizowały zakrwawionego chłopaka. Wymieniły porozumiewawcze spojrzenia i zgodnie pokiwały głowami.
Carmen odciągnęła Petunie na bok, a Angelica zaczęła przesuwać różdżkę nad bezwładnym ciałem Gryfona. Co chwilę mruczała do siebie z rozdrażnieniem.
- No to klops – powiedziała głośniej Puchonka. – Spieprzyli mu życie na amen. Dobrze przynajmniej, że ostatnio podano mu wyjątkowo silny eliksir regenerujący, więc powinno być dobrze.
Drzwi otworzyły się po raz kolejny, tym razem bez najmniejszego nawet hałasu. Wszedł przez nie pochód milczących postaci. Na przedzie kroczył Albus Dumbledore, zaraz za nim dreptała Poppy Pomfrey, następnie Minerwa Mcgonagall, Severus Snape i Rubeus Hagrid.
Pielęgniarka od razu podbiegła do poszkodowanego. Z irytacją spojrzała na White. Czasami ta dziewczyna doprowadzała ją do szewskiej pasji. Teraz jednak, widząc jej zmarszczone brwi postanowiła się nie odzywać. Różdżka w ręku nastolatki zadrżała.
- Carmen! – krzyknęła Puchonka. – Biegnij po Pabla. Powiedz, że mamy tu dla niego robotę godną mistrzów.
Ślizgonka skinęła i pobiegła na poszukiwania Krukona. Wiedziała, że jeśli Angelica użyła kodu, to sprawa musi być bardzo poważna.
Pani Pomfrey spojrzała pytająco na Angelicę. Miała już okazję widzieć dziewczynę w akcji i wiedziała, że ta podchodzi do uzdrowicielstwa na serio.
- Dwa złamane żebra, w tym jedno źle zrośnięte. Mocno poparzona prawa ręka. Lewa pocięta na całej długości. Plecy są krwawą miazgę. Nogi zostały potraktowane prawdopodobnie jakimś żrącym eliksirem. Jest jeszcze coś, ale nie umiem tego określić.
Kobieta w białym kitlu skinęła głową i sama zaczęła sprawdzać stan zdrowia Gryfona. Po pięciu minutach skinęła głową. Wszystko się zgadzało.
- Poza tym został zgwałcony – dodała po namyśle.
W tym momencie drzwi ponownie rozwarły się na oścież. Pierwsza weszła Carmen, a zaraz za nią Pablo. Chłopak zatrzymał się gwałtownie i zrobił kilka kroków w tył. Chwycił się za głowę i powolnie zaczął się posuwać na przód.
Zatrzymał się przed łóżkiem Harry’ ego i wciągnął powietrze. Zmarszczył brwi i niedowierzająco pokręcił głową. Dotknął głowy Harry’ ego, a w następnej chwili został odrzucony w tył.
- Co się dzieje? – zapytała profesor Mcgonagall. Pierwszy raz widziała, żeby ktoś się tak zachowywał.
- Iluzja – wydyszał chłopak. – Potężna iluzja. Nie znam się na tym, ale to chyba dziesiąty stopień.
- Znaczy, że to ta najlepsza? – Chciała upewnić się Carmen.
- Tak. Najlepsza, a w dodatku działająca na więcej niż jedną osobę.
- Kto byłby w stanie coś takiego rzucić? Gad? – indagowała dalej Carmen.
- Nie. Ten skurczybyk jest legilimentą, ale nie iluzjonistą. Przypuszczam, że ma po swojej stronie Kruka. Ten facet jest iluzjonistą i do tego legilimentą, dlatego tak ciężko jest anulować jego kroki.
- To znaczy?
- To znaczy, że musimy się dowiedzieć, czego dotyczy iluzja. W tym celu musimy poczekać, aż Harry się obudzi.
Snape niewiele rozumiał z wymiany zdań między młodzieżą. Słyszał o iluzji, ale nigdy nie był świadkiem jej użycia. Może pominąwszy marne sztuczki mugolskich magików. Spojrzał na dyrektora, ale ten wydawał się być zamyślony.
W tym samym czasie pani Pomfrey wygoniła z pomieszczenia trójkę uczniów i zajęła się opatrywaniem ran Gryfona. Jednak zanim zaczęła to robić musiała podać jakieś środki uspokajające Petuni, gdyż ta zaczęła histerycznie płakać, twierdząc, że ta cała sytuacja jest jej winą.

***

Minęły dwa dni, odkąd Harry został przyniesiony do zamku przez Bezimienną. Do Skrzydła Szpitalnego nie wpuszczano nikogo prócz nauczycieli. We dnie i w nocy wejścia do szpitala strzegły dziwne stwory przypominające psy, ale potrafiące mówić ludzkim głosem. Były to psołaki. Chętnie udzielały one informacji na temat stanu zdrowia poszczególnych osób, ale gdy tylko ktoś próbował dostać się do środka zmieniały się w rozjuszone bestie.
Alisson bardzo szybko zaprzyjaźniła się z psołakami. Twierdziła, że są to słodkie zwierzątka. Potrafiła godzinami przy nich siedzieć i zawsze, jakimś cudem udało jej się wyciągnąć od nich dodatkowe informacje. Jak na przykład to, że nikt nie wiedział, jak pozbyć się paskudnego oparzenia z ręki Gryfona.
W niedzielne popołudnie Pablo, Carmen i Angelica wybrali się w odwiedziny do Harry’ ego. Już dzień wcześniej można było wchodzić do Skrzydła Szpitalnego, ale Smoki stwierdziły, że to Gryfoni i Mary jako pierwsi powinni porozmawiać z Potterem.
Teraz, kierując swe kroki w stronę Skrzydła nie zastanawiali się nad tym, co powiedzą. To było zupełnie mało ważne. Chcieli tylko sprawdzić, czy wszystko z chłopakiem w porządku. Później trochę porozmawiają o głupotach, starannie omijając sprawę tortur. Tak będzie bezpieczniej dla wszystkich.
Przed drzwiami zobaczyli niecodzienny widok. Mary siedziała skulona na podłodze. Spod jej kurczowo zaciśniętych powiek wypływały strumienie łez. Obejmowała ją Hermiona i uspokajająco głaskała po głowie. Angelica podeszła bliżej i zapytała, o co chodzi.
- Harry nie chce nic mówić. Próbowaliśmy już wszystkiego, ale to jak rzucanie grochem o ścianę. Żadnego odzewu. Nawet na nas nie spojrzał. Ani wczoraj, ani dziś. Patrzy tylko w sufit, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie.
Po policzku Hermiony spłynęła pojedyncza łza. Dziewczyna z wściekłością otarła ją wierzchem dłoni. Nie będzie się rozklejać. Była Gryfonką, u diaska! Nie da Ślizgonce powodów do śmiechu. Co to, to nie.
- A gdzie jest Ron? – zapytała cicho blondynka.
- W środku. Próbuje dotrzeć do Harry’ ego.
Smoki wymieniły między sobą zaniepokojone spojrzenia. Jeśli Weasley na siłę będzie chciał przełamać bariery Gryfona, to może doprowadzić go do obłędu. Nie zważając na zdezorientowaną minę Hermiony i ciągle szlochającą Mary wbiegli do środka.
Tak jak się spodziewali Ron siedział na krześle przy łóżku Pottera. Już od wejścia dało się słyszeć jego podniesiony głos.
- Harry, odezwijże się wreszcie! Wiesz, co przez ciebie czuje Mary? A Hermiona? Poryczały się durniu!
Harry jednak nie słyszał Rona. Teraz, kiedy przemyślał sobie wszystkie za i przeciw posiadania Znaku wolałby nie żyć. Wiedział, że będzie musiał ukrywać ten fakt przed przyjaciółmi. Nie chciał ich stracić, za dużo razem przeszli.
Carmen podbiegła do rudzielca i zdzieliła go w głowę. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Co jest?!
- Chcesz, żeby oszalał? Jeśli tak, to nie powinieneś być jego przyjacielem. A teraz wyjdź. – Wskazała drzwi. – Wyjdź i pozwól, że spróbujemy odblokować jego mury.
Chłopak opierał się, ale gdy zobaczył mordercze błyski w oczach Ślizgonki poddał się. Wolał nie ryzykować swojego zdrowia w starciu z rozjuszoną dziewczyną. Przeklinając pod nosem wyszedł z sali i zamknął za sobą drzwi.
Smoki obsiadły łóżko Gryfona i jakby nigdy nic zaczęły wymieniać między sobą uwagi na niemal wszystkie możliwe tematy, skrzętnie omijając sprawę Harry’ ego i Voldemorta.
Na początku Harry w ogóle ich nie słyszał. Dopiero po kilku minutach zaczął rozróżniać pojedyncze słowa. Z początku wirowały one gdzieś na dnie jego podświadomości i nijak nie dały się ułożyć logiczną całość. Czasami wychodziły mu tak irracjonalne zdania, że zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno wszystko z nim w porządku.
Zamrugał powiekami. Zamazanym wzrokiem potoczył dookoła. Dopiero teraz zorientował się, że nie ma przy nim Rona, Hermiony ani Mary. Odetchnął głęboko. Prawa ręka ciągle go bolała, ale dało się to wytrzymać. O wiele bardziej bolały rany na duszy i wspomnienia ostatnich kilku dni.
W tym momencie Pablo zachwiał się. Osunął się na podłogę i zwinął w pozycji embrionalnej. Ramionami objął głowę i zaczął się trząść. Jęknął, kiedy strumień myślowy Harry’ ego stał się wyraźniejszy. Wypuścił ze świstem powietrze i pokręcił z niedowierzaniem głową.
Carmen spojrzała na niego spod uniesionych brwi.
- Co?
- Iluzja, bardzo wyraźna. Prawie udało mi się dowiedzieć na jaki obszar została rzucona, ale pewności nie mam.
- Co teraz?
- Czekamy. Nic innego nie możemy zrobić.
Harry nie wiedział, o czym mówili. Iluzja? Czym była iluzja? Marnymi sztuczkami mugolskich magików zarabiających na życie oszukiwaniem ludzi?
Chłopak przerwał swoje rozmyślania, kiedy usłyszał pisk Angelici. Spojrzał w stronę Smoków. Nikt na niego nie patrzył. Zauważył, że wszyscy w napięciu wpatrywali się w gazetę kurczowo ściskaną przez blondynkę. Jednak dziewczyna najwyraźniej nie zamierzała niczego powiedzieć. Zirytowana Carmen wyrwała jej „Proroka” i zaczęła czytać. Po chwili odezwała się matowym głosem.
- Zwiali.
- Co? – Nie zrozumiał Pablo.
- Śmierciożercy. Dali dyla z Azkabanu. Wszyscy.
- Kiedy? – Dopytywał się Krukon.
- Napisali, że wczoraj w późnych godzinach wieczornych.
Harry zmarszczył brwi. Dałby sobie rękę uciąć, że w Hogwarcie spędził co najmniej kilka dni. Jeśli doliczyć do tego czas spędzony w Wężowym Grodzie, łatwo daje się zauważyć, że coś się nie zgadzało. Przecież widział Malfoya już w pierwszy dzień swojej niewoli. Fakt, mężczyzna miał maskę na twarzy, ale te jasne włosy chłopak poznałby wszędzie. Były one krótsze i bardzie skołtunione niż je zapamiętał, ale jednak nadal należały do Malfoya.
- Jaki dziś dzień? – zapytał cicho, a następnie rozkaszlał się.
Carmen podała mu wodę.
- Niedziela – mruknęła Ślizgonka.
- W takim razie Ministerstwo ma przestarzałe informacje – odezwał się chłopak.
- Co?
- Już w pierwszy dzień w Wężowym Grodzie widziałem Malfoya i resztę. Był cały Wewnętrzny Krąg, a po zeszłorocznej akcji w Ministerstwie spora liczba śmierciojadów dostała przytulne cele w Azkabanie.
Carmen parsknęła stłumionym śmiechem. Jeśli azkabańskie cele były przytulne, to ona zostanie świętą.
Pablo znowu chwycił się za głowę. Był zirytowany tą nieustającą gonitwą myśli. O wiele łatwiej byłoby mu sprawdzić kilka rzeczy, gdyby Harry pozwolił mu zajrzeć do swojego umysłu. Niestety, dobrze wyszkolił chłopaka i ten miał niesamowicie silne bariery ochronne.
Sangre zachwiał się. Podtrzymał się prawej ręki Harry’ ego, żeby nie upaść. To, co się teraz rozegrało wydarzyło się w ciągu kilku sekund.
Harry syknął z bólu, kiedy miejsce ze Znakiem zapiekło żywym ogniem. Pablo zacisnął powieki i zbladł. Przed oczami przesuwały mu się wspomnienia Harry’ ego z okresu niewoli. W końcu natrafił na jedno, które go zaintrygowało. Puścił rękę Gryfona i opadł na najbliższe krzesło.
Harry delikatnie rozmasował przedramię. Spojrzał na Pabla i słowa zamarły mu na ustach. Krukon był blady i spazmatycznie łapał oddech. W jego oczach dało się dostrzec szok pomieszany z przerażeniem.
- Coś się stało, Pablo? – zapytała delikatnie Carmen.
- Dużo się stało – mruknął niechętnie. – Myślałem, że na Harrym zastosowano jedną iluzję.
- A nie?
- Nie. Są dwie. Jedna bardzo potężna, dziesiąty stopień, wszystkie zabezpieczenia, w dodatku działająca na więcej niż jedną osobę. I druga. Raczej słaba, czasowa, rzucona przez kogoś niedoświadczonego w tym rodzaju magii, co ciekawsze została poprawiona kilkoma zaklęciami maskującymi, więc mam raczej marne szanse, żeby dowiedzieć się, co ukrywa.
Harry przenosił wzrok od jednego do drugiego. W końcu odważył się zadać pytanie, które nurtowało go już od dłuższego czasu.
- A właściwie to czym jest ta cała iluzja?
Carmen i Pablo spojrzeli na siebie kiwając głowami. Chłopak zamknął oczy i po chwili na lewym policzku dziewczyny dało się zauważyć czarny ja smoła tatuaż w kształcie róży.
- Właśnie tym jest iluzja – wytłumaczył Pablo. – Ułudą, fałszem. Wydaje ci się, że jest to prawda, ale w rzeczywistości to tylko kolejne kłamstwo. – Zakręcił w powietrzu ręką tworząc skomplikowany wzór. Po chwili linie zaczęły ciemnieć i pogrubiać się, aż w końcu zawisły kilka metrów nad ziemią. – Iluzję tworzysz tylko i wyłącznie siłą swojego umysłu. Nie używasz do tego różdżki, ani zaklęć. Możesz stworzyć co tylko zechcesz. Ogranicza cię jedynie wyobraźnia.
Wszyscy milczeli przez kilka minut wpatrując się w coraz to nowe twory Krukona. Po łóżku Harry’ ego biegał już mały króliczek i czarny piesek. Gdy Potter chciał wziąć szczeniaka na ręce ten rozmył się w powietrzu. Pablo uśmiechnął się przepraszająco.
- Na razie umiem tylko tworzyć rzeczy niematerialne. To trzeci stopień zaawansowania, a wszystkich jest dziesięć.
Angelica jakby dopiero teraz wyrwała się z transu, w jaki zapadła po przeczytaniu artykułu w proroku. Potrząsnęła głową.
- Pablo? Mówiłeś o dwóch iluzjach. Czego one dotyczą?
Sangre milczał przez kilka minut.
- Harry? Czy mógłbym zajrzeć na chwilę do twojego umysłu? – zapytał w końcu. – Ale ostrzegam, to może cię boleć.
Potter pokiwał głową.
Dziesięć minut później Pablo uśmiechnął się szeroko. Kiedy spojrzał na bladego Gryfona jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
- Co? – Nie wytrzymał Gryfon.
- Nie zostałeś zgwałcony.
- Pablo, to miłe, że chcesz mnie pocieszyć, ale ja doskonale wiem, co się ze mną działo przez ostatnie kilka dni.
- Jesteś tego pewien?
- Tak.
- Oddasz za to głowę?
- Tak.
- Więc już jesteś martwy.
- Że jak?
- To co słyszałeś. A ta historia z tym gwałtem to zwykły pic na wodę. Sztuczka wyjątkowo zdolnego iluzjonisty.
- To znaczy, że to nie działo się naprawdę?
- To zależy, z której strony na to spojrzysz.
Harry uniósł brwi. Musiał przyznać, że coraz mniej z tego rozumiał.
- Iluzja to potężna broń. Może nawet zabić, jeśli jej na to pozwolisz. Iluzja staje się prawdą wtedy, kiedy zaczynasz w nią wierzyć.

***

Hermiona spojrzała na zegarek. Minęła już dobra godzina, odkąd Ron został wygoniony ze Skrzydła Szpitalnego. Przez ten czas dochodziły stamtąd co najmniej dziwne dźwięki. Kilka razy próbowali dostać się do środka, ale drzwi były zablokowane zaklęciem, którego nawet Hermiona nie umiała rozpoznać.
Mary już pół godziny temu została odprowadzona do swojego dormitorium. Teraz zastąpiła ją Alisson.
- Co oni robią tam tak długo?! – Niecierpliwił się Ron.
Jakby w odpowiedzi na jego pytanie szczęknął zamek i drzwi otworzyły się. Wyszła przez nie szeroko uśmiechnięta Carmen i Pablo. Dziewczyna skinęła głową i stwierdziła, że teraz wszystko powinno być w porządku. Chłopak natomiast zaznaczył, żeby o nic nie pytali Harry’ ego, bo to może jedynie pogorszyć jego stan.
Dwójka Gryfonów i jedna Puchonka weszli do środka. Łóżko Harry’ ego znajdowało się na końcu pomieszczenia i z każdej strony obstawione było parawanami. Pierwszy w tamtą stronę skierował się Ron. Uchylił lekko zasłonę i wsadził głowę do środka. Zamrugał kilka razy, chcąc przekonać się, czy to, co widzi jest prawdą czy tylko majakiem. Obraz nie znikał.
Angel stała nad Harrym i w wyprostowanej dłoni trzymała różdżkę. Przesuwała ją nad ciałem chłopaka, mrucząc pod nosem jakieś niezrozumiałe formułki. W końcu uśmiechnęła się szeroko i pokiwała głową.
- Udało ci się, Harry. Pokonałeś iluzję.
Chłopak dźwignął się na kolana i uściskał dziewczynę.
- Dzięki.
- Nie mnie dziękuj, tylko Pablowi. A teraz lepiej już pójdę, bo twoi przyjaciele się niecierpliwią.
- Ty też jesteś moją przyjaciółką.
- Prawie nic o mnie nie wiesz, Harry – powiedziała łagodnie. – O przyjaciołach wie się więcej niż o samym sobie, tak zawsze powtarzała mi mama.
- Mówiła coś jeszcze? – zainteresował się Potter.
Dziewczyna jedynie uśmiechnęła się. Mijając Rona i Hermionę, szepnęła im na ucho, żeby nie przemęczyli Gryfona, gdyż ten jest jeszcze słaby.
Granger weszła za parawan. Jej spojrzenie padło na leżącą na krześle gazetę.
- Więc już wiesz – mruknęła.
Potter pokazał w uśmiechu cały komplet zębów.
- Wiedziałem wcześniej niż wy.
- To znaczy?
- To znaczy, że śmierciojady uciekły dużo wcześniej niż Ministerstwo podało to do wiadomości publicznej.
- Chcieli zataić taką informację? Przecież to niebezpieczne! – Oburzył się Ron.
- Jakbyś nie wiedział, że w Ministerstwie pracują osły – prychnęła Alisson.
Hermiona nie mogła wyjść z podziwu. Jeszcze dwie godziny temu z Harrym nie było żadnego kontaktu. Chłopak przypominał wegetującą roślinkę, a teraz? Teraz tryskał zdrowiem, humorem i optymizmem. Na każdą mądrą wypowiedź Hermiony znajdował jakąś ciętą ripostę i dziewczyna czasami miała problemy z nadążeniem za tokiem rozumowym przyjaciela.
Rona interesowała natomiast inna rzecz. Zastanawiał się, o co White chodziło z tą iluzją. Z tego, co się orientował, to ta dziedzina magii była wyjątkowo skomplikowana i ciężka do opanowania. Nie mówiąc już o tym, że prawie nikt o niej nie pamiętał. Poza tym, jakim cudem Harry musiałby ją pokonywać? Co takiego się stało? Nie wiedział.
Alisson była zadowolona, że Gryfon wrócił już do zdrowia. Miała jednak świadomość, że jego pełna rekonwalescencja może potrwać miesiące, a nawet lata. Po tym, co przeszedł chłopak nikt nie dochodził do siebie w ciągu kilku godzin.

***

Harry w Skrzydle Szpitalnym został przetrzymany jeszcze tydzień. Dursleyowie już dawno zostali odstawieni do domu. Oczywiście, cały czas ktoś z Zakonu miał na nich oko, tak więc Harry mógł spać spokojnie.
Dumbledore nie mógł wyjść z podziwu, że chłopak tak szybko zdrowieje. Był ciekaw, co też powoduje tak szybki powrót do formy. Niestety wiedział to tylko Mistrz Eliksirów, a ten najwyraźniej nie zamierzał dzielić się swoją tajemnicą.
Potter razem z przyjaciółmi szedł do Wielkiej Sali na kolację. Na każdym kroku towarzyszyły mu szepty i współczujące spojrzenia. Czuł się jak małpa na wystawie. Kiedy powiedział o tym Ronowi ten pokiwał ze zrozumieniem głową i rzucał dookoła chłodne spojrzenia. Na niewiele one się zdawały, ale liczą się przecież chęci.
W Głównym Holu zatrzymał ich Draco Malfoy. Blondyn uśmiechał się szyderczo.
- O, kogóż moje oczy widzą. Bliznowaty, Szlama i Wiewiór.
- Spłyń z moich oczu, Fretko, zanim stracę cierpliwość – warknął Harry.
- Powiedz mi, Potter, jak spędzałeś czas w gościnie u Czarnego Pana? Przyjemnie się zabawiałeś?
- A co? Zazdrościsz? Mogę ci załatwić taką upojną noc. Chcesz?
- Niby jak miałbyś to załatwić?
Harry uśmiechnął się szeroko.
- Mam znajomości, Draco. Bella zrobi wszystko, byleby tylko znowu nie musieć robić za mój worek treningowy. Musisz wiedzieć, że znam kilka wyjątkowo paskudnych zaklęć.
- Jakich zaklęć? – prychnął Malfoy. – Ty przecież nie umiałbyś muchy zabić.
- Muchy nie, ale Bellę tak. Oberwała Zaklęciem Noży. – Pochylił się nad Ślizgonem. – Jeśli mi nie wierzysz, to zapytaj swojego tatusia. Widział wszystko.
Ślizgon zacisnął szczęki. Potter zdecydowanie podskakiwał, a przecież nie powinien. Nikt nie powinien się tak zachowywać po tygodniu spędzonym w jednej z twierdz Czarnego Pana i kolejnym w Skrzydle Szpitalnym. Wynikał z tego prosty wniosek, że Złoty Chłopiec Gryffindoru zwariował.
- Jesteś wariat!* – wykrzyknął gniewnie blondyn. Nikt nie będzie obrażał jego ojca!
Harry uśmiechnął się szeroko.
- Oczywiście. – Pokiwał głową. – Wszyscy jesteśmy wariatami. Teraz wybacz, ale dłużej nie pogadamy, trochę nam się spieszy. I jeszcze jedno psujesz wystrój wnętrza, w dodatku wyglądasz jak ulizany szczur. Radzę zmienić fryzurę! – krzyknął na odchodnym.
Draco poczerwieniał ze złości. Wyciągnął różdżkę i skierował ją w stronę oddalających się Gryfonów.
Harry odwrócił się na pięcie i spojrzał na Ślizgona. Kilka metrów dalej, pod ścianą stał Severus Snape. Potter uniósł jedną brew. Jego spojrzenie mówiło: „nie interweniujesz?”. Mistrz Eliksirów wzruszył ramionami. „Wkroczę, jeśli dojdzie do rękoczynów. Kłótnie nastolatków buzujących hormonami mnie nie interesują” – zdawały się mówić jego oczy.
- Nie radzę, Malfoy – warknął Harry. – Riddle byłby niepocieszony, gdybyś mnie uszkodził.
- Czarnego Pana tutaj nie ma – zauważył blondyn.
- Ale jest profesor Snape – wytknął Harry.
Czarnowłosy młodzieniec nie czekając na reakcję nauczyciela wmaszerował do Wielkiej Sali. Usiadł przy stole Gryffindoru i zabrał się za jedzenie.
Hermiona obserwowała swojego przyjaciela już od dłuższego czasu. W ciągu ostatniego tygodnia zaobserwowała u niego tysiące różnych zachowań. Raz tryskał optymizmem, innym razem przypominał chmurę gradową. Czasami był wyjątkowo milczący i zamknięty w sobie. Częściej jednak warczał na wszystko i wszystkich.
Nikt nie rozumiał, co działo się z chłopakiem i nikt nie wiedział, jak mu pomóc. Harry rozmawiał, ale tak naprawdę nie mówił. Słuchał wszystkiego i pilnie notował w swojej głowie. Kiedy się odzywał sprawiał radość, lub przynosił nieszczęście. Był jak anioł i demon w jednym. Potwór w skórze dziecka.
Dumbledore martwił się o chłopaka. Myślał, że może pobyt w więzieniu Toma nauczy Pottera pokory i rozsądku, ale teraz było nawet gorzej niż wcześniej. O ile przedtem w zachowaniu chłopaka dawało się wyczuć jedynie niechęć, o tyle teraz z całej jego postawy emanowała wrogość.
Albus miał wrażenie, że Harry jedynie się broni przed czymś, na co nie ma wpływu. Nie wiedział jednak, jak przekonać się o słuszności swoich domysłów. Nie mógł zbliżyć się do Pottera, bo ten od razu zaczynał zachowywać się jak rozjuszony kogut.

***

Harry leżał na swoim łóżku i rozmyślał. Do końca roku szkolnego został jeszcze tydzień, a on nie wiedział, co ze sobą zrobić. Robił dobrą minę do złej gry, ale w środku był rozdarty na małe kawałeczki, które odbijały się od siebie, ale nijak nie chciały ponownie się połączyć.
Czuł się jak zdrajca, którym zresztą był. Na ręce miał wypalony znak, z którym jego przyjaciele walczyli całym swoim jestestwem. On też walczył. Kiedyś.
Z kufra wyciągnął pamiętnik Lisicy. Z czułością pogładził wytartą już okładkę. Ostatni raz zaglądał do tego niepozornego zeszytu przeszło dwa miesiące temu. Przywołał do siebie pióro i atrament.
Jego ręka na kilka minut zawisła nad kartką, robiąc na niej malowniczego kleksa. Potem chłopak zaczął pisać.
Przelewał na papier wszystkie swoje myśli i uczucia. Każde słowo przepełnione było żalem, smutkiem i złością. Nawet nie zorientował się, kiedy na zewnątrz zrobiło się ciemno, a chłopcy poszli spać.
W końcu nadeszła wyczekiwana odpowiedź od Lily.

Widzisz, Harry, w życiu już tak jest. Czasami żyjesz szczęśliwie, aż tu nagle przychodzi informacja, która zamienia twoje życie w koszmar. Musisz zrozumieć, że przed tym nie ma ucieczki. I albo stawisz temu czoło, albo dasz się zaszczuć.
Napisałeś, że kiedy byłeś w niewoli bardzo chciałeś wrócić do swoich przyjaciół, a kiedy twoje życzenie się spełniło, nie wiedziałeś o czym z nimi rozmawiać. To normalne. Oni po prostu nie przeżyli tego piekła, które stało się częścią twojej historii i nie byliby w stanie zrozumieć twoich przesłanek. Być może właśnie dlatego twierdzą, że zachowujesz się jak szaleniec.


Ja jestem szaleńcem!

A kto nim nie jest? Gdyby ludzie nie mieli w sobie odrobiny szaleństwa świat byłby strasznie nudny.

Mam na ręce Mroczny Znak!

Przyznaję, nie jestem z tego zadowolona, ale nie możemy cofnąć czasu aż tak daleko w tył. Dlatego postaraj się znaleźć jakieś pozytywne aspekty tej sprawy.

Twierdzisz, że powinienem wykorzystać Znak do własnych celów? Na przykład do zlokalizowania Gada?

To ty tu jesteś Chłopcem, Który Przeżył. To ty masz go pokonać.

Nie chcę być mordercą.

Pokonać, to nie zawsze znaczy zabić. A teraz idź spać, bo nie wstaniesz na jutrzejsze lekcje.

Dobranoc Rudzielcu.

Nie mów tak do mnie, mały potworze! Jestem Lisica. Przez duże „L”. Dobranoc.

Harry odłożył książeczkę i pomaszerował w stronę łazienki. W iście ekspresowym tempie umył się i przebrał w piżamę.
Położył się na łóżku i zamknął oczy. Tej nocy po raz pierwszy spał spokojnie.

__________
* „Jesteś wariat!” wiem, że nie jest to zbyt gramatyczne, ale właśnie o taki efekt mi chodziło. Kiedy człowiek jest silnie wzburzony nie przejmuje się czymś takim jak właściwa składnia i gramatyka.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Michal
post 26.04.2006 18:32
Post #91 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 6
Dołączył: 16.03.2006
Skąd: Leszno

Płeć: Mężczyzna



Fajne:D:D
Harry śmierciożercą:]

Tylko nierozumiem jak to jest teraz... złamali iluzje czy co??

QUOTE
- Udało ci się, Harry. Pokonałeś iluzję.


To znaczy co pokonał? Iluzją był niewidoczny Mroczny znak czy co...
Tego niezczaiłem a pozatym Super:D:D

Aha i pytanie... To już koniec???mam nadzieje że nie:D:D wink2.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 26.04.2006 18:55
Post #92 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Gwałt był iluzją. Mroczny Znak był jedynie chroniony zaklęciem iluzji.
Teraz już rozumiesz?

Pozdrawiam,
Carmen Black

PS.
Bractwo zbliża się do końca. Co będzie dalej tylko Bóg raczy wiedzieć.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Michal
post 26.04.2006 20:17
Post #93 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 6
Dołączył: 16.03.2006
Skąd: Leszno

Płeć: Mężczyzna



Aaa dobra teraz czaje:]
Dzięki:D:D
Jak skonczysz "Bractwo" to może napiszesz kolejną część:D:D
Ja bym bardzo chętnie przeczytał:]
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 01.05.2006 19:25
Post #94 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Rozdział 30
Nie zrywaj…


Harry pakował kufer, kiedy podleciały do niego dwie sowy. Jedna była małą szkolną płomykówką, a druga dorodnym, czarnym puchaczem. Pierwsza z nich usiadła na ramieniu chłopaka i wyciągnęła przed siebie nóżkę. Potter odczepił niewielki kawałek pergaminu. Od razu rozpoznał staranne pismo Angelici.

Pytałeś, czy mama mówiła mi coś jeszcze na temat przyjaciół. Ostatnio nie odpowiedziałam, ale robię to teraz. Tak, mówiła.
Za każdym razem, gdy pokłóciłam się z koleżanką lub kolegą cytowała mi pewien wierszyk. Teraz ja zacytuję go tobie. Być może kiedyś to ty będziesz mógł przekazać go dalej.
Nie zrywaj nigdy nici przyjaźni,
Bo nie wiesz, czym grozi zerwanie,
Choć nić się znowu zawiąże,
Supełek na zawsze pozostanie.
Nie wiem, czy zastosujesz się do mojej rady. Nie wiem też, czy umiejętnie ją wykorzystasz. To zależy już tylko od ciebie.


Nie było podpisu, ale Harry wiedział, kto mógł napisać do niego taki list. Na razie tylko z jedną osobą rozmawiał o przyjaźni.
Puchacz cierpliwie czekał, aż Gryfon schowa pergamin do pamiętnika Lisicy.
Złoty Chłopiec usiadł na łóżku i zamyślił się. Angelica miała rację. Nie powinien odtrącać przyjaciół. Wiedział jednak, że przyjaźń z nim groziła niebezpieczeństwem. Może teraz Riddle zostawiłby ich w spokoju, ale w takim razie o wszystkim, prędzej czy później dowiedziałoby się Ministerstwo. Tak źle i tak nie dobrze.
Zniecierpliwiona sowa zleciała z oparcia łóżka i dziobnęła chłopaka w palec. Harry spojrzał na nią zamglonym wzrokiem. Dopiero teraz zauważył, że ptak do nóżki miał przytroczoną niewielką paczkę. Szybko wziął się za jej odpakowywanie.
Pierwszą rzeczą, jaką udało mu się zobaczyć była złożona na pół kartka papieru. Widać było, że pisano ją w pośpiechu i drżącą ręką.

Otwórz, kiedy będziesz sam!

Zdziwiony chłopak rozejrzał się po pokoju. Ron nurkował pod łóżkiem w poszukiwaniu zaginionych ubrań. Seamus i Dean kłócili się o kilka zdjęć, na których widać było Ginny. Neville próbował złapać swoją ropuchę.
Harry westchnął, zabrał paczkę i skierował się do łazienki. Zamknął drzwi kilkoma dodatkowymi zaklęciami. Skrzyżował kolana i usiadł na podłodze. Dopiero teraz zajrzał do pudełka.
W środku była starannie zapieczętowana koperta. Na jej przedzie, w miejscu, gdzie mugole naklejają znaczek pocztowy widniał herb. Był on tak mały, że Potter nie był w stanie stwierdzić, co na nim widnieje. Odłożył list na bok i zabrał się za dalsze przeglądanie przesyłki. Znalazł dwie fiolki z eliksirami. Jeden miał kolor krwi i podobną do niego konsystencję, drugi natomiast mienił się wszystkimi kolorami tęczy i Harry’ emu zdawało się, że jeśli otworzy buteleczkę, to jej zawartość wyparuje. Na samym dnie znalazł szkatułkę z drzewa różanego. Na jej wieczku ze złotych łusek ułożony był skomplikowany wzór w kształcie przenikających się linii, które tworzyły błyskawicę na tle pentagramu z jednym ramieniem skierowanym ku górze.
Wzruszył ramionami. Nie rozpoznawał tego znaku. Sięgnął po kopertę. Złamał pieczęć i przez chwilę przyglądał się kształtnym literom. Były całkowicie odmienne od tych, które widniały na poprzedniej kartce. Jednak Harry miał wrażenie, że pisała je ta sama osoba.

Witaj,
Zastanawiasz się pewnie kim jestem. Jestem Bezimienną, zwaną Aniołem Śmierci. Prawdziwego nazwiska nie mogę ci zdradzić (przynajmniej nie listownie), ale jestem pewna, że poznasz je w najbliższym czasie.
Przepraszam, że zmusiłam Gada do wypalenia ci znaku, ale to był jedyny sposób, żeby wydostać cię na zewnątrz. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz, ale jeśli jednak nie, to wiedz, że zrozumiem.
Domyślam się, że nikomu nie powiedziałeś o Znaku. Radziłabym zdradzić tę tajemnicę przynajmniej Smokom. W razie jakichkolwiek kłopotów będą cię kryć. Możesz mi wierzyć, że jeśli ta trójka nie będzie o niczym wiedziała, to kiedy już poznają prawdę będzie z tobą marnie. Trójka rozjuszonych Smoków nie jest zbyt dobrym pomysłem. Zwłaszcza, że jest między nimi Mag Umysłu, Uzdrowicielka i Mistrzyni Eliksirów w jednym, oraz Nekromantka.


W tym miejscu Harry przerwał czytanie. Ta kobieta, kimkolwiek była, musiała być szalona. Chociaż właściwie miała rację. Jeśli będzie dusił to w sobie, to w końcu nie wytrzyma. Już teraz był bliski popełnienia samobójstwa, ale przyjaciele nie opuszczali go ani na krok. Jeśli Ron lub Hermiona nie mogli być w jego pobliżu, to zawsze znalazł się ktoś, kto go pilnował.
Tak, powie Smokom o tym przeklętym stempelku. Westchnął i wrócił do czytania listu.

Jak zapewne zauważyłeś wysłałam Ci kilka ciekawych rzeczy.
Ten krwisty eliksir powinien pomóc na oparzenie powstałe po wypaleniu Znaku. Dopóki nie zniknie zaklęcie kamuflujące powinieneś smarować miejsce poparzenia rano i tuż przed snem. Pamiętaj jednak, że musisz rozcieńczyć eliksir w proporcjach: &frac34; wody i &frac14; eliksiru. W przeciwnym bądź razie eliksir mógłby podrażnić skórę. Rozpuść eliksir w szklance, następnie zamocz w nim jakąś czystą szmatkę i przemywaj poparzenie.
Ten, który wygląda jak tęcza jest w istocie Eliksirem Tęczowym i powoduje dobre samopoczucie przez kilka godzin. Kiedy otworzysz fiolkę powinieneś skropić eliksirem kadzidełko lub świeczkę i podpalić. Nie korzystaj z tego jednak zbyt często, bo to działa jak narkotyk. Jest silnie uzależniające.
Szkatułkę z błyskawicą i pentagramem będziesz mógł otworzyć dopiero wtedy, kiedy nauczysz się władać swoją mocą. Zastanawiasz się pewnie, o co mi chodzi. Nie jest to wiadomość, którą można od tak przekazywać w liście (który może wpaść w niepowołane ręce). Mogę jedynie zdradzić, że chodzi o te ledwo widoczne blizny na rękach.
Trzymaj się i jeszcze raz przepraszam, że zniszczyłam ci życie.

Pozdrawiam,
Bezimienna.

PS. Spotkamy się prędzej, niż Ci się wydaje. Możesz mi wierzyć, bo nie zwykłam rzucać słów na wiatr.


Odłożył pergamin na bok. Zamknął oczy. Pięknie, coraz więcej zagadek i tajemnic. Jego całe życie było nimi usłane. Miał ochotę walić głową w ścianę, ale wiedział, że ściągnęłoby to uwagę chłopaków.
Policzył w myślach do dziesięciu i jeszcze raz, tyle, że w drugą stronę. Nowy, niezawodny sposób na uspokojenie nerwów. Zaklęciem spopielił list, a fiolki i szkatułkę chwycił pod pachę.
Ron przelotnie spojrzał na Harry’ ego. Miał wrażenie, że jego przyjaciel nie powiedział im wszystkiego, ale nie chciał naciskać. Weasley schował do kieszeni nienawiść do Carmen i posłuchał jej rady sprzed ponad dwóch tygodni.
Harry wyszedł z dormitorium nie zwracając uwagi na zaniepokojone spojrzenia kolegów. Przeszedł przez pusty Pokój Wspólny i swe kroki skierował w stronę wejścia do kwater Slytherinu. Oczywiście nie zamierzał tam wchodzić. Jego plan zakładał, że gdy tylko jakiś Ślizgon otworzy przejście, Harry poprosi go, aby zawołał Carmen.

***

Godzinę później Smoki siedziały w salonie Bractwa i wpatrywały się w Harry’ ego. Chłopak chodził nerwowo w tę i z powrotem. Carmen śledziła go wzrokiem i wiedziała już, że stało się coś złego.
W końcu Potter się zatrzymał. Wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał eliksiry. Oczy Angelici zabłysły, kiedy zrozumiała, że teraz ma szansę pochwalić się swoją wiedzą.
- Aniołku kochany – odezwał się Harry, – powiedz mi, co to za eliksiry i do czego służą.
Blondynka wzięła do ręki fiolki i przez chwilę przyglądała im się z namysłem. Już kiedyś widziała te eliksiry, była tego niemal pewna. Fakt, sama nigdy ich nie warzyła, ale widziała, jak to robili Mistrzowie Eliksirów.
- Ten czerwony pomaga przy gojeniu ran, głównie tych zadanych ogniem lub zatrutym ostrzem. Ten tęczowy działa jak ecstasy, ale nie ma efektów ubocznych. Znaczy, jeśli będziesz stosował go zbyt często to z pewnością się uzależnisz, ale nie powinien on powodować jakichś wyraźnych zmian w organizmie.
- Wiesz na ich temat coś jeszcze? – zapytał Harry.
- Tak – odpowiedziała po namyśle. – Bardzo ciężko je przygotować. Właściwie tylko najlepsi Mistrzowie Eliksirów potrafią je zrobić. Kupienie ich w aptece nie wchodzi w rachubę, bo Ministerstwo ściśle je kontroluje, zwłaszcza Tęczowy. Można je dostać w miejscach pokątnych, typu Nokturn, ale kosztowałoby to majątek. W dodatku nie byłoby pewności, że zostały dobrze uwarzone.
Potter pokiwał głową. Wiedział już, że Bezimienna nie kłamała przynajmniej w sprawie tych dwóch specyfików. A skoro wiedziała również o Smokach, to znaczyło, że powinien jej zaufać. Może nie do końca, ale jednak.
- Jest coś jeszcze. Prawda, Harry? – odezwał się Pablo.
- Tak – mruknął Harry. – Nie wiem tylko jak mam o tym mówić.
- Może od początku? – podsunęła Carmen.
Złoty Chłopiec uśmiechnął się.
- To zajęłoby zbyt dużo czasu. – Milczał przez kilka minut. – Pamiętacie, jak Pablo mówił o dwóch iluzjach?
Pokiwali głowami.
- Wiem, co jest pod nią ukryte.
- Co? – Carmen nie kryła ciekawości.
- Mroczny Znak.
- Mógłbyś powtórzyć? – W głosie Angelici pobrzmiewały nuty strachu.
- Na ręce mam wypalony Mroczny Znak. Nie wiem, jakim cudem Gadowi udało się to zrobić, skoro nie składałem żadnego ślubu posłuszeństwa. Faktem jest, że Znak mam i nie wiem, jak się go pozbyć. Iluzja i zaklęcia maskujące przestaną działać za jakieś dwa tygodnie.
- No to wpadłeś, koleś – stwierdził Pablo.
Carmen natomiast uśmiechnęła się szeroko i klasnęła w dłonie. Wyglądała, jak osoba, która dostała wymarzony prezent na gwiazdkę. Angelica miała wrażenie, że Black niedługo zacznie podskakiwać.
- Wiedziałam! Wiedziałam! Wiedziałam! – krzyczała podekscytowana dziewczyna. – Pablo, wisisz mi dychę*.
Krukon udał święte oburzenie.
White pochyliła się w stronę Harry’ ego i konspiracyjnym szeptem wyjaśniła, że Sangre i Black założyli się. Carmen twierdziła, że Harry wróci do Hogwartu z Mrocznym Znakiem, a Pablo, że Harry znajdzie inny sposób na wydostanie się z łap Gada.
Potter pokręcił głową. Skrzywił się, kiedy do jego uszu dotarły kolejne krzyki dwójki Smoków. Angelica spojrzała na niego z przerażeniem. Jeśli Carmen i Pablo nie przestaną się kłócić, to ta pierwsza zacznie rzucać zaklęciami we wszystko, co się rusza.
- Cisza! – warknął Potter. – Ja tu się załamuję, a wy kłócicie się o dziesięć sykli z zakładu, który w ogóle nie powinien mieć miejsca. To chore!
- Oj, moje ty biedne Gryfiątko. – Carmen przytuliła go po matczynemu. – Na pewno znajdziemy sposób na wybrnięcie z tej sytuacji.
- Tak – prychnął Harry. – Tylko kiedy? Mugolom mogę wmówić, że to wyjątkowo oryginalny tatuaż, ale każdy czarodziej, nawet czteroletnie dziecko wie, że to Znak śmierciożerców. Poza tym, Ministerstwo każdego z tym znakiem uważa za mordercę i zbrodniarza.
- Jesteś Smok – warknęła Carmen. – A to zobowiązuje. Użyj czasem mózgu.

***

Wielka Sala przybrana była w barwy wszystkich czterech domów. Uczniowie rozglądali się z zainteresowaniem Nikt nie wiedział, dlaczego tak jest. Całe pomieszczenie wypełnione było gwarem rozmów i śmiechów. Adepci magii cieszyli się na letni odpoczynek od nauki. Młodsze dzieci były zadowolone z możliwości spotkania z rodzicami, po blisko półrocznej przerwie.
Dumbledore skinął głową. Profesor Mcgonagall zrozumiała znak bezbłędnie i już po chwili uciszała rozgadaną gawiedź. Dyrektor wstał i z wesołymi błyskami w oczach spojrzał na uczniów.
- Kolejny rok szkolny dobiegł końca. Był to czas zabawy i czas łez, ale przede wszystkim był to czas nauki. Uczniowie piątych i siódmych klas zdawali bardzo ważne egzaminy, a pozostali trzymali za nich kciuki. Wyniki SUMów i OwuTeMów zostaną do was przesłane do końca lipca.
Milczał przez kilka minut.
- Zapewne zastanawiacie się, dlaczego wystrój Wielkiej Sali jest tak kolorowy?
Odpowiedziały mu pojedyncze okrzyki. Uśmiechnął się.
- Tabela Domów przedstawia się w sposób następujący. Czwarte miejsce i dwieście czterdzieści pięć punktów, Hufflepuff! Trzecie miejsce i dwieście pięćdziesiąt punktów, Slytherin! Drugie miejsce i dwieście pięćdziesiąt pięć punktów, Gryffindor! Pierwsze miejsce i dwieście sześćdziesiąt punktów, Ravenclaw!
Wielka Sala dopiero po kilku minutach zatrzęsła się od oklasków. Nikt nie spodziewał się takich wyników.
Hermiona zmarszczyła brwi. Między ostatnim, a pierwszym miejscem było tylko piętnaście punktów różnicy. Pokręciła z niedowierzaniem głową. Taka sytuacja nigdy nie miała miejsca w historii Hogwartu.
Dyrektor podniósł rękę, uciszając tym samym narastający hałas.
- Teraz, jak zwykle rozdam dodatkowe punkty. Każdemu z domów po piętnaście punktów, za umiejętność zjednoczenia się w trudnych chwilach. Pannie Angelice White, za umiejętność logicznego myślenia i wyjątkowe zdolności w dziedzinie uzdrowicielstwa, dziesięć punktów. Panu Pablo Sangre za pomoc, jakiej udzielił Harry’ emu Potterowi, kiedy ten był załamany po powrocie z niewoli Lorda Voldemorta, dziesięć punktów.
Większość uczniów pisnęła z przerażenia. Dumbledore ponownie ich uciszył.
Harry miał wrażenie, że trafi go jasny szlag. Drops znowu próbował przekupić Harry’ ego. Jakby dodatkowe punkty i Puchar Domów mogły zrekompensować lata kłamstw i niedomówień.
Na kilku szybach pojawiły się cieniutkie rysy, które z każdą chwilą robiły się coraz większe.
Carmen spojrzała na Angelicę, ta na Pabla. Zanosiło się na naprawdę duże kłopoty. Black wyciągnęła z kieszeni lusterko i skierowała promień słońca wpadający przez okno na twarz Gryfona. To powinno odwrócić jego uwagę od złości.
Dyrektor tymczasem kontynuował:
- Pannie Carmen Black, za wspieranie Blaise’ a Zabiniego po śmierci jego rodziców, dwadzieścia punktów. Panu Harry’ emu Potterowi za wyjątkową odwagę, jaką wykazał się ratując swoją rodzinę z łap śmierciożerców, dwadzieścia punktów. Pannie Hermionie Granger oraz panu Ronaldowi Weasleyowi za wierne trwanie przy boku przyjaciela, dwadzieścia punktów.
Stół Gryffindoru zatrząsł się od oklasków. Puchar Domów właśnie po raz kolejny trafił w ich ręce.
Profesor Mcgonagall promieniała.
Snape natomiast przypominał chmurę gradową. Nie rozumiał, jak Dumbledore może być taki… taki krótkowzroczny. Czy ten stary mężczyzna naprawdę nie rozumiał, jak wielką krzywdę wyrządzał Ślilzgonom? Czy musiał w ten sposób dyskryminować te dzieciaki? Przecież przez cały rok uczciwie starali się zdobyć jak największą liczbę punktów. Nawet trzecie miejsce, ale uczciwie zdobyte byłoby więcej warte. A Gryfoni oczywiście muszą się tak ostentacyjnie cieszyć.
W tym momencie po kolei zaczęły pękać kolejne szyby. Uśmiechy zamarły na twarzach uczniów. Wszyscy wyglądali na przerażonych. Również nauczyciele rozglądali się zdezorientowani.
Dumbledore patrzył na Harry’ ego. Widział, że chłopak cały gotuje się ze złości. Dyrektor nie rozumiał jedynie, co tak rozwścieczyło Gryfona.
Hermiona wiedziała, że zanosi się na kłótnię. Jeszcze kilka miesięcy temu byłaby w stanie wpłynąć na zachowanie Pottera, ale teraz już by jej się to nie udało. Harry był zbyt niezależny i zbyt wybuchowy
Tym razem jednak Harry’ emu udało się powstrzymać przed wybuchem. Wiedział, że gdyby cokolwiek powiedział, Gryfoni straciliby Puchar o to byłoby jego winą. Wolał więc siedzieć cicho i nie narażać na gniew kolegów.
- Również Puchar Quidditcha należy do Gryffondoru. W tym roku drużyna Gryfonów łącznie ze wszystkich meczy uzyskała tysiąc czterysta dziewięćdziesiąt jeden punktów. Gratuluję.
Uczniowie zaczęli jeść, a półtorej godziny później zostali przewiezieni do Hogsmeade.
Przez całą podróż powozami Harry się nie odzywał. Ron, Hermiona i Ginny wymieniali miedzy sobą zaniepokojone spojrzenia. Wiedzieli, że takie zachowanie w przypadku Harry’ ego nie wróżyło niczego dobrego.
I rzeczywiście.
Wybuch nastąpił dokładnie piętnaście minut od wyjazdu z Hogsmeade. Harry zaczął wściekle miotać się po przedziale i nijak nie dało się go uspokoić. W końcu Gryfonom udało się wyłowić z jego chaotycznej wypowiedzi, co myśli o dyrektorze.
Hermiona zamknęła oczy. To, co mówił Harry przypominało bredzenie wyjątkowo rozgorączkowanego człowieka.
- Czy mógłbyś powtórzyć? – zapytała po dłuższej chwili milczenia.
Powtórzył.
Stwierdził, że Dumbledore sam wychowuje swoich wrogów. Główną tego przyczyną jest wynoszenie Gryfonów na szczyty chwały i zapewnianie im pierwszego miejsca w Tabeli Domów poprzez dodawanie punktów w ostatnim dniu szkoły. Powiedział jeszcze, że w ten sposób sam zaostrza spory między domami.
Hermiona zmarszczyła brwi. W gruncie rzeczy rozumowanie Harry’ ego było logiczne. Jednak ciągle coś jej nie pasowało. Jakiś drobny szczegół cały czas wymykał jej się z pola widzenia.
- Prawdopodobnie gdybym był w Slytherinie, to właśnie Slytherin zawsze zdobywałby Puchar Domów – orzekł Harry.
Panna Granger zgadzała się z kolegą w stu procentach.
Ron nie mógł się pogodzić z rozumowaniem Harry’ ego. Nie rozumiał, jak jego przyjaciel mógł tak mówić. Przecież wygrali. Zdobyli oba Puchary i powinni się cieszyć.

***

Do Londynu pociąg dojechał dopiero o osiemnastej. Uczniowie wysypali się na peron numer 9 i &frac34;. Żegnali się ze sobą i pędzili do rodziców. Po pół godzinie peron opustoszał. Została na nim jedynie czwórka Smoków i państwo Weasley.
Smoki spoglądały na siebie w milczeniu. Wciągu tego roku zdążyli się zaprzyjaźnić i ciężko im było się rozstawać. Jutro było niepewne i nie mieli pewności, czy zobaczą się po wakacjach.
- Cóż, zawsze istnieją sowy – stwierdziła Angelica.
- I maile, i telefony – podsunął Pablo.
- I są też lusterka dwukierunkowe – dodała Carmen. – Oczywiście my ich nie posiadamy, ale jak tylko uda mi się zdobyć kilka to od razu je wam prześlę.
Harry nie chciał się z nimi rozstawać. Nie chciał kolejnych dwóch miesięcy spędzić u mugoli i nie chciał też przebywać w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa.
- Nie martw się Harry – pocieszyła go Carmen. – Na pewno Mistrz znajdzie ci jakieś ciekawe zajęcie, dzięki któremu będziesz mógł oderwać się od rzeczywistości.
Chłopak pokiwał głową. Odwrócił się na pięcie i pomaszerował w stronę czekających na niego Weasleyów. Po chwili zniknął po drugiej stronie przejścia.
Carmen spojrzała na swoich towarzyszy.
- Pozbiera się?
- Tak – stwierdził Pablo. – Jeśli tylko zdejmą z niego straż. Ale jeśli będą go cały czas pilnować to gotów popełnić samobójstwo.
Kilka metrów dalej pojawił się Jesse. Pomachał do nich, uśmiechał się przy tym szeroko.
- Stało się coś?
- Nie, oczywiście, że nie. Po prostu jestem szczęśliwy. Whisky* jest już bezpieczny w domu. Rodzice na razie nie wiedzą, że to twój koń, Carmen.
Dziewczyna wymamrotała coś pod nosem.

***

W tym roku Harry po raz kolejny wracał do Dursleyów. Siedział na tylnym siedzeniu nowego mercedesa wuja i rozmyślał.
W ciągu ostatnich miesięcy poznał wiele tajemnic. Dowiedział się, czym jest Bractwo Smoka. Przeczytał o kolejnej przepowiedni na swój temat. Dostał możliwość poznania swojej matki. Spotkał dużo nowych ludzi. Znalazł sobie dziewczynę.
Niestety. Chwile szczęśliwe równoważone były przez te smutne. Pokłócił się z Dumbledorem. Relacje z Ronem i Hermioną uległy wyraźnemu naderwaniu. Hogsmeade zostało zaatakowane przez śmierciożerców. On sam został porwany. Na ręce wypalono mu Mroczny Znak.
Parsknął. Jeśli za kilka dni w jego domu zjawiliby się Aurorzy i zobaczyli jego ręce od razu wsadziliby go do Azkabanu. Bo przecież wszystkie śmierciojady to mordercy. Niestety nie był już tego taki pewien.
Bezimienna... Intrygowała go. Miał wrażenie, że gdyby dano mu możliwość bliższego jej poznania z pewnością mógłby się z nią zaprzyjaźnić. Ta kobieta najwyraźniej za nic miała autorytety. Kiedy inni klękali przed Voldemortem ona jedynie pochylała lekko głowę. Zauważył to już drugiego albo trzeciego dnia pobytu w Wężowym Grodzie.
Zastanawiał się, co też przyniesie mu dorosłość. Wątpił, żeby było to szczęście. Spodziewał się raczej łez i goryczy.

***

Albus Dumbledore siedział w swoim gabinecie. Uczniowie już dawno byli w domach. Teraz powinien pójść do Ministerstwa i poprosić Korneliusza o zapewnienie ochrony uczniom mugloskiego pochodzenia. Nawet jeden alarmowy świstoklik mógłby uratować niejedno życie.
Usłyszał pukanie do drzwi.
- Proszę!
Do pomieszczenia wbiegła Tonks. Jej zazwyczaj uśmiechnięta twarz teraz wykrzywiona była w wyrazie strachu. Z rozciętej brwi spływała krew. Jej lewa ręka przedstawiała sobą koszmarny widok.
- Coś się stało? – zaniepokoił się dyrektor.
- W Ministerstwie chaos. Aurorzy się buntują. Do środka wdarło się kilku czarodziei, którym nie podobają się rządy Knota.
- Idź do Severusa. Da ci jakieś eliksiry przeciwbólowe – zadecydował. – Ja tymczasem porozmawiam z buntownikami.
Bięgnąc do wyjścia ze szkoły w głowie Albusa kołatała się tylko jedna myśl. Buntownicy wstrzymali się z rozpoczęciem szturmu całe dziesięć miesięcy. Oznaczało to, że teraz ich cios będzie o wiele silniejszy.

***

Długobrody mężczyzna spojrzał w głęboką misę. Na powierzchni znajdującej się w niej cieczy zaczęły się pojawiać kolejne obrazy. Starzec uśmiechnął się do siebie. Czarodziejski świat zaczął pogrążać się w wojnie.
Stojąca obok niego dziewczyna popatrzyła na twarz swojego nauczyciela. Wiedziała już, że niedługo rozpocznie się jej misja.
_________
* Analogicznie do naszych określników. Dycha = 10 sykli
* Whisky – jak łatwo się domyśleć tak właśnie Carmen nazwała swojego konia.


KONIEC


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
nosferatu
post 03.05.2006 16:16
Post #95 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 57
Dołączył: 14.05.2004
Skąd: Skierniewice




nie tylko nie cry.gif to...to mój ulubiony ff napisz cos jeszcze PTOSIE wink2.gif


--------------------
W każdym można zobaczyć coś dobrego !!! 3ba tylko poszukać !!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ajihad
post 03.05.2006 21:58
Post #96 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 08.02.2006




Nie! Tylko nie to! Ten napis"koniec" to tylko żart, prawda? Prawda? Nie? Nie! cry.gif Błagam nie rób mi tego! crying.gif
No dobra. Tak wogóle to ff się naprawdę skończył? No, nie, jak ja to wytrzymam?
Napisz ciąg dalszy, bardzo cię proszę, bez tego ficka życie jest jak samochód bez silnika, jak komp bez monitora, jak Polska bez kaczora, jak.... no dobra, zagalopowałem się trochę, kurna, koń mnie poniósł, ale tak na serio to fick był bezsprzecznie "THE BEST".
Pozdrawiam, Ajihad


--------------------
G.R.O.M. Grupa Rosjan Odśnieżających Miasta
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Moongirl
post 12.05.2006 16:17
Post #97 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 45
Dołączył: 03.02.2004




a bedzie jakis dalszy ciąg? w nowym ff?


--------------------
I'm not like them but I can pretend!


User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Hawtagai
post 12.05.2006 16:46
Post #98 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 23.04.2006

Płeć: Kobieta



Jestem pod wrażeniem tego ff smile.gif mam nadzieje,że to nie koniec wink2.gif


--------------------
.........................
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 12.05.2006 20:08
Post #99 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Nie, nie koniec


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kedos
post 12.05.2006 23:23
Post #100 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 45
Dołączył: 09.05.2005




To nie moze byc koniec bo gdzie cala bitwa ;P Nooo musi byc bitwa!!!!


--------------------
Przeczytanie tego zajmie Ci mniej niż 5 sekund życia ;)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

5 Strony « < 2 3 4 5 >
Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 02.05.2024 12:49