Drukowana wersja tematu

Kliknij tu, aby zobaczyć temat w orginalnym formacie

Magiczne Forum _ Fan Fiction i Kwiat Lotosu _ Tylko Dla Ciebie [zak]

Napisany przez: Darkness and Shadow 15.05.2006 16:56

No cóż. Mam ostatnio doła, więc przerywając sobie pracę nad "Darkness" i paroma miniaturkami postanowiłam napisać kilkuczęściowe opowiadanie o nieszczęśliwej miłości Tonks do Lupina z Księciem Półkrwi w tle.

Będzie miało osiem części:
I – Deszcz
II – Choroba
III – Rada Molly
IV – Odcięci od świata
V – Samotne święta
VI – Nieoczekiwane spotkanie
VII – „Zmień zdanie...”
VIII – I jak potoczy się los?

Jednak tytuły mogą się jeszcze zmienić tak samo jak treść.

A o to i część pierwsza:


I – Deszcz

Deszcz jak siwe łodygi, szary szum,
a u okien smutek i konanie.
Taki deszcz kocham, taki szelest strun,
deszcz - życiu zmiłowanie.
Dalekie pociągi jeszcze jadą dalej
bez ciebie. Cóż? Bez ciebie. Cóż?
w ogrody wód, w jeziora żalu,
w liście, w aleje szklanych róż.
I czekasz jeszcze? Jeszcze czekasz?
Deszcz jest jak litość - wszystko zetrze:
i krew z bojowisk, i człowieka,
i skamieniałe z trwóg powietrze.
(...)I to, że miłość, a nie taka,
i to, że nie dość cios bolesny,
a tylko ciemny jak krzyk ptaka,
i to, że płacz, a tak cielesny.
I to, że winy niepowrotne,
a jedna drugą coraz woła,
i to, jakbyś u wrót kościoła
widzenie miał jak sen samotne.
I stojąc tak w szeleście szklanym,
czuję, jak ląd odpływa w poszum.
Odejdą wszyscy ukochani,
po jednym wszyscy - krzyże niosąc,
a jeszcze innych deszcz oddali,
a jeszcze inni w mroku zginą,
staną za szkłem, co jak ze stali,
i nie doznani miną, miną.
(...) Nie pokochany, nie zabity,
nie napełniony, niedorzeczny,
poczuję deszcz czy płacz serdeczny,
że wszystko Bogu nadaremno.
Zostanę sam. Ja sam i ciemność.
I tylko krople, deszcze, deszcze
coraz to cichsze, bezbolesne.

„Deszcze” Krzysztof Kamil Baczyński (fragmenty)



Dwoje czarodziejów stało naprzeciw siebie. Nie zważali na deszcz, który obmywał ich twarze. Ona spojrzała mu głęboko w oczy i spytała cicho:
- Dlaczego? Dlaczego mnie zostawiasz? - patrzyła na niego ze smutkiem. Mokre od wody, mysie włosy przylepiały się do jej trójkątnej, bladej twarzy.
On spuścił głowę. Wpatrywał się w kałużę tuż obok jej stóp. Jego oczy, zazwyczaj radosne mimo zmęczenia, teraz były zamglone tak, jakby pojawiła się nagle szara mgła i przysłoniła część jego osoby. Nie odpowiadał, choć wiedział, że takie pytanie padnie. Wcześniej miał gotową odpowiedź, lecz teraz nie miał odwagi, by jej użyć.
- Kocham cię – szepnęła.
- Ale ja naprawdę nie mogę... - odparł, lecz ona szybko mu przerwała.
- Remusie, nie wydurniaj się! Ile razy mam ci powtarzać, że mnie to nie obchodzi?! - w jej oczach widać było zdenerwowanie.
- Ale Tonks, zrozum...
- Co mam zrozumieć? To, że na drodze naszej miłości staje twoje wilkołactwo?! Mnie nie to nie przeszkadza! - wykrzyknęła. Jej głos niósł echo po opustoszałym parku.
- Ale mnie tak – odrzekł podnosząc wzrok, który spoczął na jej drżących, bladych jak u trupa rękach. - Nie wybaczyłbym sobie przecież jakby coś ci się stało i to z mojej winy.
Tonks westchnęła ciężko. Czuła, że nie wpłynie na jego decyzję. Nagle coś ją zainteresowało:
- Czy ty chcesz się mnie pozbyć, bo kochasz mnie aż tak, że nie chcesz mojej krzywdy, czy wymawiasz się wilkołactwem, bo przestałeś mnie kochać, a może w ogóle mnie nie kochałeś? - spojrzała na niego, oczekując odpowiedzi. Remus milczał.
- Więc rozumiem. Nie kochałeś mnie – odwróciła się i odeszła w strugi deszczu.
- Tonks, zaczekaj! - zawołał. Zatrzymała się i obejrzała za siebie. Szedł do niej nie zważając na kałuże, po których przechodził mocząc sobie nogawki. Stanął naprzeciw niej i powiedział:
- Kocham cię i robię to wyłącznie dla twojego dobra. Nie wybaczyłbym sobie jeśli po którejś pełni zobaczyłbym obok siebie twoje zmasakrowane ciało. Prędzej sam bym się zabił, niż pozwolił żebyś zginęła! - krzyknął.
Popatrzyła na niego swymi zamglonymi oczami. Na jej twarzy malowała się powaga. Jeżeli byłaby tą dawną Tonks, na pewno roześmiałaby się i wtrąciła jakiś żarcik w stylu: „No dobra. Niech co będzie, ale żebyś później nie wył za mną”. Jednak teraz w pełni rozumiała wagę tej sytuacji. Z resztą nie była już taka jak kiedyś. Wiele się zmieniło...
- Remusie, pracuję jako auror, więc wiem jak łatwo jest stracić życie i jak trudno jest je utrzymać. Jeżeli nie chcesz bym zginęła, musiałbyś zabronić mi pracy w Ministerstwie i bycia członkiem Zakonu. Tam też mogę stracić życie, czyż nie?
Jej usta lekko wygięły się do nikłego uśmiechu. Natomiast on spuścił głowę. Rozumiał, że ona ma rację. Tam też mogłoby się coś jej stać.
- Sama umiem się obronić. Nieraz musiałam użyć czarów i siły wobec wilkołaków i co? Jeszcze żyję i nie jestem zarażona!
- Ale...
- Nie rozumiem. Ty jeszcze masz jakieś „ale”. Ja sądzę, że sprawa jest jasna!
- Dla mnie nie jest. Możesz próbować wpłynąć na moją decyzję, lecz ja jej nie zmienię. Kocham cię i robię to wyłącznie dla twojego dobra.
- Ty jesteś moim dobrem. Żadnego innego dobra nie widzę. Kocham cię.
- Kogo ty kochasz? Kogo? Wilkołaka, biedaka i starca. Mogłabyś mieć młodego, przystojnego i bogatego faceta, który zapewniłby ci wspaniałą przyszłość, a ty wolisz kogoś takiego jak ja! Nie jestem dla ciebie dobrą osobą. Kocham cię i chcę tylko dla ciebie dobrze.
Nie chciała dłużej ciągnąć tej rozmowy. Wiedziała, że i tak nic nie wskóra. Może zmieni decyzję po jakimś czasie. Postanowiła się wycofać.
- Niedługo idę do roboty. Muszę jeszcze wrócić do mieszkania. Proszę, zastanów się jeszcze. Nie rezygnuj ze swojej miłości tylko dlatego, że jesteś, cytuję: „wilkołakiem, biedakiem i starcem”. Pamiętaj, że ja będę cię zawsze kochać.
Popatrzyła na niego ze smutkiem. Wiedziała, że być może widzi go po raz ostatni. W pracy aurora nigdy nie wiadomo co się może zdarzyć. W końcu teraz trwała druga wojna. Nikt nie wiedział jak długo może pożyć. Szczególnie auror.
- Przez jakiś czas mogę być nieosiągalna. Nie martw się wtedy. Tak będzie musiało być – powiedziała i wolnym krokiem odeszła w zamglony, zalewany deszczem park. Już wtedy wiedziała, że będzie musiała wkrótce wyjechać do Hoegsmade.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

Usiadł na ławce. Nie zważał na to, że jest mokra. Nie patrzył na to, że miał przesiąknięte wodą ubranie, a sam zaczynał kaszleć. Po prostu nie miał siły iść za nią. Nawet nie miał zamiaru jej zatrzymywać.
Niech idzie. Ona jest ważniejsza ode mnie i jej zdrowie bardziej się liczy – pomyślał splatając dłonie i kładąc je na udach. Zaczął prowadzić wewnętrzny monolog:
Masz rację, Ninny. W Ministerstwie i Zakonie też może cię spotkać wiele nieszczęść, ale ty chyba o tym wiesz. Mogłaś przecież iść na inny kierunek studiów, nie przyjąć propozycji włączenia się do Zakonu. Jednak postąpiłaś inaczej. Lubisz walczyć o swoje tak, jak i walczysz teraz. Nie wyrzekasz się swojej miłości do mnie...
Pragniesz jedynie bycia ze mną, lecz ja nie mogę ci tego dać. Wiesz kim jestem. Wilkołakiem – marginesem społeczności. Po za tym jestem zbyt biedny i za stary dla ciebie. Nie jestem godzien miłości takiego anioła, jakim jesteś ty.
Nadałaś mojemu życiu sens. Wreszcie mam dla kogo żyć, cierpieć w czasie pełni... ale nie mogę żyć z tobą. Tak, historia godna pióra Szekspira. Współcześni „Romeo i Julia”. To nie rody są przeszkodą, to różnica wieku, moje wilkołactwo i ubóstwo. Zrozum, chcę jedynie twego dobra, a byłaby nim wspaniała rodzina: kochający, młody, przystojny i bogaty mąż, wspaniałe dzieci... A ty czego chcesz? Wilkołaka, a zarazem biedaka za męża? Nie mogę się na to zgodzić. Zasługujesz na lepszy los.
Dałaś mi czas do zastanowienia, lecz powinnaś i tak wiedzieć, że moja decyzja się nie zmieni. Nic nie wpłynie na moje zdanie co do tej sprawy. Będę cię kochał, lecz nie ugnę się. Zobaczysz, będziesz szczęśliwa bez mojej zapchlonej wilkołaczej miłości. Po co ci ona? Możesz mieć inną, wspanialszą. Z twoim temperamentem i urodą szybko sobie znajdziesz jakiegoś porządnego chłopa – moje przeciwieństwo.

W czasie prowadzenia wewnętrznego monologu nie zauważył nawet, że po jego twarzy zaczęły płynąć łzy, które mieszały się z deszczem. Czuł, że to powinien być już koniec siedzenia na ławce. Wstał, poprawił płaszcz i odszedł w zamglony park.

Napisany przez: em 15.05.2006 17:18

Zacznę od pochwał: masz ładny styl, ciekawie dobierasz sformułowania, budujesz ładne, zgrabne zdania.

Minusy: dobór tematu, a może raczej sposób podania. Niesamowicie sentymentalny, stwarza poważne obawy co do cukierkowatości uczucia łączącego Tonks i Lupina. Nie zawsze trzeba walić czytelnika faktami między oczy wink2.gif

Ładnie i pracuj dalej. Chętnie poczytam twoje przyszłe twory.

Napisany przez: Darkness and Shadow 15.05.2006 22:49

Em, dzięki ci za wskazanie plusów i minusów. Postaram się dostosować do twoich wskazówek. A teraz świeżo spod klawiatury:


II - Choroba

Jedynym zdrowiem jest choroba
Jeśli słuchamy konającej siostry,
Która nas nie chce zadowolić,
Lecz przypomina naszą i Adama klątwę:
Aby ozdrowieć, musimy umierać.

(...) Od stóp do kolan pełznie mróz
Gorączka śpiewa w mózgu zwojach.
Aby się ogrzać, muszę marznąć,
Dygotać w czyśćca lodowatych zdrojach,
Których różami płomień, a cierniami dym.
„East Coker” Thomas Stearns Eliot (fragmenty)


Stanęła przed dębowymi drzwiami swojego mieszkania. Wyjęła z kieszeni różdżkę i paroma ruchami zdjęła zaklęcia ochronne. Weszła do środka i z powrotem założyła zabezpieczenia.
- Stała czujność – mruknęła pod nosem, przedrzeźniając Alastora Moody'ego. Przemoknięty do suchej nitki płaszcz rzuciła na wieszak. O dziwo, nie obalił się, tylko lekko zachwiał i wrócił do poprzedniej pozycji.
- Nawet nie mam siły niczego rozwalić, ani przewrócić... - westchnęła, ściągając buty. Gdy trudem uwalniała obie nogi, przechyliła się zbyt mocno w tył, straciła równowagę i poczuła jak jej głowa uderza w coś twardego. Zsunęła się na ścianie na podłogę i opierając o nią plecy, podkuliła kolana. Położyła na nich czubek brody, a rękami objęła nogi. Tył głowy bolał ją niemiłosiernie, z resztą przód też.
Czuła jak słone, ciepłe łzy spływają po jej policzkach. Nie roniła ich z powodu bólu, jaki czuła na ciele. Płakała z powodu bólu w sercu.
- Kocham cię, a skoro ty mnie też, to dlaczego mi to robisz? Czy nie wiesz jak mnie ranisz? - szeptała, wbijając swoje szare, lśniące od łez oczy w poobijaną ścianę przedpokoju.
Coś drapało ją w gardle. Starała się to zignorować i oddychać normalnie, lecz to „coś” nasilało się jeszcze bardziej. Kaszlnęła. Nie spodziewała się, że odgłos kasłania może być taki głośny.
Będę chora. To pewne – myślała dotykając dłonią bolącego czoła. Było rozpalone.
No, nie. Tylko nie teraz – westchnęła w duchu. Tylko nie teraz. Ja nie mogę się dać położyć. Do cholery, gdzie w tej chałupie może być eliksir na przeziębienie?
Ostrożnie wstała i ociężałym od zmęczenia krokiem przeszła do małej kuchni. Jak zwykle panował tu bałagan: niepozmywane naczynia, jakieś garnki porozrzucane po stole... Czyli stan normalny. Kiedyś zaczęłaby powątpiewać w to, ze kiedykolwiek zacznie ją wkurzać ten burdel, lecz teraz poczuła nieopartą chęć doprowadzenia tego pomieszczenia do użytku.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

W ciemnym korytarzu Ministerstwa Magii rozległo się głośne kasłanie. Minęło chyba pół minuty zanim ucichło. Ktoś mruknął:
- Tonks, brałaś coś na przeziębienie?
- Teoretycznie – tak. Praktycznie – nie, bo nie znalazłam – odezwał się zachrypnięty, cichy głos.
- Chodź, zaraz ci coś dam.
Słychać było stukot obcasów i zduszony kaszel. Skrzypnęły jakieś drzwi i zostały zatrzaśnięte.
- Tonks, gdzieś ty się tak załatwiła? - spytała Hestia, zaglądając do szafek.
- Na spacerze... - odparła zapytana.
- Dziewczyno, że cię na spacerek w taką pogodę wzięło... No to nawet nie dziwię się, że wyglądasz tak... jakoś... - czarownica zmierzyła wzrokiem młodą aurorkę od stóp do głów i dokończyła:
- ...szaro.
- Hestia, daj spokój. Nie zauważyłaś, że mam problemy z metamorfozą? I to jeszcze od dłuższego czasu? Nie przypuszczałam, ze spostrzegawczość aż tak u ciebie zawodzi...
- Tonks, nie mam ochoty na żarty, lecz jeśli masz chcesz się nabijać to proszę bardzo! - zatrzasnęła szafkę, trzymając w ręce jakąś buteleczkę. - Żartuj dalej, a zostaniesz z kaszlem na całą zmianę! - kobieta potrząsnęła kusząco eliksirem rozgrzewającym.
- Ja nie żartuję. Ja jedynie przedstawiam fakty. Po tym, że dopiero teraz zauważyłaś mój wygląd jestem zmuszona stwierdzić, że masz opóźniony zapłon.
- Ja nie mam opóźnionego zapłonu. Ja już od tygodnia widzę, że jesteś jakaś przygaszona, a co do wyglądu, to myślałam, że ustawiłaś się względem pogody. W końcu od jakiegoś czasu leje, co nie? - stwierdziła Hestia nalewając eliksiru do szklanki i rozcieńczając go wodą.
- Proszę – wręczyła lek przeziębionej dziewczynie. - A teraz mów.
- O czym? - spytała Nimfadora pociągając łyk miodowego płynu.
- Jaki jest powód twojego doła. Nie jestem ślepa. Jeszcze. Widzę, że coś cię gnębi. Gadaj co.
Tonks popatrzyła na koleżankę po fachu ze zdziwieniem.
Że co? Mam jej mówić o moim problemie z Remusem? Nigdy w życiu! Prędzej się dowie od niego samego niż ode mnie. Pewnie, że będzie jeszcze jakaś osoba trzecia, ale tobie Hestio Jones nie zdradzę mojego naczelnego problemu. Później jeszcze cały Wydział będzie ćwierkał o „nieszczęśliwej miłości Nimfadory”. Obrzydliwe. Wybij sobie z głowy te zwierzenia przy kawce i ciasteczkach.
- Hestio, proszę. Nie zmuszaj mnie do mówienia ci o tej całej sprawie.
- No dobrze. W takim razie użyję Veritaserum.
W oczach Tonks pojawił się lekki niepokój.
- Przecież wiesz, że mamy prawo go używać jedynie na służbie, a za użycie w celach prywatnych możesz wylecieć.
- Wiem. Żartuję tylko, chociaż mówiłam, że nie mam ochoty na żarty. To twoja sprawa, a ja nie będę ci się do niej wtrącaj. Jednak pamiętaj: jak będziesz chciała rady, to leć do „ciotki Hestii”.
- Dobra zapamiętam, lecz nie spodziewaj się cudów.
Zabrzmiał głośny dzwonek, oznaczający koniec porannej zmiany. Nadchodziła popołudniowa.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

Usiadł przy stole. Schował twarz w dłoniach. Miał teraz jedynie ochotę tak siedzieć. Mógłby nawet przez całe popołudnie, a nawet i wieczór. W jego głowie wciąż dźwięczały słowa Nimfadory:
- Nie rezygnuj ze swojej miłości tylko dlatego, że jesteś, cytuję: „wilkołakiem, biedakiem i starcem”. Pamiętaj, że ja będę cię zawsze kochać.
Dlaczego upierasz się przy swoim? Czemu wciąż chcesz zmienić moje zdanie? Ja pozostanę przy nim nawet kiedy zaczniemy walczyć między sobą o rację. Z bólem, ale będę walczył o swoje tak, jak ty. Wiem, że się nie ugniesz i wiem, że ja też nie zaprzestanę...
Jego rozmyślania przerwał głos Molly dochodzący z kuchni:
- Remusie, zrobić ci herbaty?
- Jeśli nie sprawi ci to kłopotu...
- Ależ skąd. Dodam tylko coś na przeziębienie, bo słyszałam jak kaszlałeś i przyznam się, że nie zbyt mi się to podobało tak, samo jak twoje zdanie co do sprawy z Nimfadorą.
Lupin westchnął.
Więc i ona będzie prawić wykłady... Wystarczy mi już Tonks.
- Molly, naprawdę... Ona zasługuje na kogoś znacznie lepszego ode mnie.
- Ale ona nie pokocha żadnego innego. Kocha ciebie – pani Weasley wyłoniła się z kuchni, niosąc na tacy szklankę herbaty, buteleczkę eliksiru rozgrzewającego i łyżeczkę. Postawiła je na stole przed gościem.
- Ja cię w ogóle nie rozumiem. Dziewczyna cię kocha, ty ją kochasz, lecz zamiast cieszyć się miłością, wciskasz jej, że jesteś zbyt stary, biedny i niebezpieczny. Po co ci to? Ona i tak o tym wie. Pokochała cię świadoma twoich zalet, w takim samym stopniu jak wad.
Rudowłosa kobieta wlała do szklanki trzy łyżeczki eliksiru i zamieszała herbatę. Płyn stał się miodowo-złoty.
- Tyle, że może nie rozważyła zbyt dokładnie moich minusów... - mruknął Remus jeżdżąc opuszkiem palca po krawędzi szklanki. Nie wydawała świszczącego odgłosu jak przy kieliszkach, więc niezadowolony z próby muzykowania, upił trochę herbaty. Była trochę za słodka.
- Wielki Merlinie... - westchnęła Molly, przysiadając się do wilkołaka. - Ona jest aurorką! Na co dzień musi rozważać plusy i minusy swoich decyzji. Widziałeś kiedyś niezdecydowanego aurora?
- Raczej nie...
- Więc widzisz. Tacy nie utrzymują się długo na stanowiskach. Auror musi być pewien swoich czynów i nie wierzę, żeby Tonks nie rozważyła wszystkich „za” i „przeciw” zanim wyznała ci miłość. Ona była świadoma, że ten, którego pokochała ma takie i takie wady.
- Mogła kochać zalety, a wady odrzucić na bok.
- Za wady kocha się tak samo jak za zalety Remusie. Po tym rozpoznasz prawdziwą miłość. Jest bezinteresowna i przetrzyma wszystko. Popatrz na mnie: pokochałam Artura, chociaż on nie miał wielu pieniędzy, a niektórzy uważali go za dziwaka, bo nazbyt interesował się przedmiotami używanymi przez mugoli, a jednak go kochałam. A teraz mamy siódemkę dzieci, a jeszcze jeden z naszych synów ma zamiar się żenić z tą... tą... Francuzką...
- Fleur... - westchnął ciężko Lupin. - Dlaczego tak jej nienawidzisz?
- Mój syn mógłby mieć jakąś dobrze zarabiającą żonę i być u jej boku szczęśliwy, a nie Francuzkę, do tego willę i pracującą na pół etatu w Gringotcie! - Molly prawie płakała.
- A kto mówi, że on nie jest u jej boku szczęśliwy? Może właśnie ona go uszczęśliwia?
- Remusie, ja widzę, że ten związek długo nie wytrzyma. Jak dokładnie uświadomi sobie jaka jest zawartość jego konta, rzuci go i znajdzie sobie jakiegoś bogacza.
- I co? Zaprzeczasz sama sobie. Tonks też mogłaby mieć jakiegoś bogacza zamiast mnie.
- Naprawdę tak mówię? Nie słuchaj mnie. Ja już zupełnie plotę nie do rzeczy. Ten planowany ślub Billa i... Fleur mnie trochę podłamuje. Boję się, że mój syn nie będzie z nią szczęśliwy...

Napisany przez: DoMuŚ 16.05.2006 15:58

No no no...niezłe. Jedna z moich ulubionych par (właśnie tak tongue.gif ),styl bardzo dobry. Nawet tą sentymentalność jakoś zniose bo widze duuużo więcej zalet niż wad. Pozdrowionka biggrin.gif

Napisany przez: Kara 16.05.2006 16:45

A mi się właśnie ta sentymentalność podoba... Bardzo... na razie minusy jeżeli są przesłaniają mi ogromne plusy... Pisz dalej i powodzenia...

Napisany przez: Darkness and Shadow 17.05.2006 22:25

Ogromne dzięki za komenty, a teraz lecimy dalej.

III – Rada Molly.

Przyjaciele to ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapomniały jak latać.
Anonim

W życiu - czasem jedna rada przyjaciela warta jest więcej niż dziesiątki mądrych ksiąg.
Anonim


Ktoś zapukał do drzwi. Nie było to ani lekkie pukanie, które zazwyczaj towarzyszyło Lupinowi, ani ciężkie łomotanie charakterystyczne Szalonookiemu. Molly siedziała wtedy w kuchni, czekając na powrót męża. Słysząc jednak sygnał podniosła się z krzesła i pobiegła do drzwi z nadzieją, że zastanie tam rudowłosą czuprynę i słowo, które ją z miejsca ożywi: „Wcześniej skończyłem!”. Przyłożyła ucho do drewna i spytała:
- Kto tam?
Usłyszała cichą odpowiedź:
- To ja, Tonks.
- Kto był twoim mistrzem na studiach Aurorskich?
- Że co? Co to ma do rzeczy?
- Odpowiedz, bo jak Artur się dowie...
Usłyszała westchnienie.
- Jack Foggy – odparł głos zza drzwi. - A teraz łaskawie otworzysz?
- Może – zachichotała pani Weasley naciskając klamkę.
- Jakoś nie mam nastroju na żarty... - stwierdziła ponura postać, wchodząca do Nory.
Jej mysioszare włosy opadały w nieładzie na czoło, a bladość trójkątnej twarzy jeszcze bardziej podkreślała ilość nieprzespanych nocy i zmęczenie po pracy.
- Merlinie Wszechwiedzący... - tak gospodyni skomentowała wygląd Aurorki. - Ile nocy zarwałaś, że się do takiego stanu doprowadziłaś?
- Dużo – ucięła dziewczyna. Weszły do kuchni. Molly od razu posadziła gościa przy stole i zaczęła się kręcić wokół szafek.
- Herbaty? - spytała, zerkając na Tonks zza otwartych drzwiczek kredensu.
- Jeśli można...
Nimfadora patrzyła zamglonym wzrokiem na krzątającą się przy blacie kobietę. Przychodziła tu wiele razy i widziała ją w różnych robotach. Ileż było wizyt, w czasie których ta matka siedmiorga dzieci robiła herbatę. Teraz zdawało się jej, że robi to w jakiś inny, bardziej elegancki sposób. Może to tylko zbędne złudzenie. Herbatę gościom robi się zawsze tak samo, według niezmiennej instrukcji, czasami dodając jakieś dodatki: cukier, cytryna, soki, syropy... Herbata zawsze pozostaje herbatą.
Molly postawiła przed nią kubek ciepłego płynu. Odsunęła sobie krzesło i opadła na nie ciężko. Objęła palcami swoją szklankę i ogrzewała je na niej.
- Co cię sprowadza? - spytała.
Tonks popatrzyła na nią zmęczonym wzrokiem. Żona Artura zauważyła to i chyba zrozumiała:
- Ach, już wiem. Był tu niedawno. Wczoraj, czy przedwczoraj. Kaszlał okrutnie...
Aurorka uśmiechnęła się w duchu. Efekty spacerku... - pomyślała.
- Rozmawiałam z nim. Próbowałam mu przemówić do rozsądku. Dalej się upiera przy swoim.
- I co z takimi zrobić? - zastanowiła się Nimfadora, lekko uśmiechając.
- No nareszcie! - Molly zawołała cicho, by nie obudzić śpiących.
- Co „nareszcie”? - spytała Tonks patrząc na przyjaciółkę jak na wariatkę.
- Uśmiechnęłaś się. Nie widziałam na twojej twarzy uśmiechu od czasu... - zamilkła, jakby nie wiedząc czy ma kontynuować.
- Kiedy układało mi się z Remusem... - dokończyła za nią Aurorka, pociągając łyk herbaty. - Gdybym miała przedstawić historię mojej miłości w kilku punktach zrobiłabym to tak: Pierwsze: „Niepewność”. Drugie: „Wyznanie”. Trzecie: „Złoty czas”. Czwarte: „Kłótnia”. A wiesz czym byłby punkt piąty?
Kobieta pokręciła przecząco głową.
- „Porady u Molly”.
Wymieniły spojrzenia.
- A jaki byłby szósty? - zapytała pani Weasley.
- „Uniki” - odparła dziewczyna. - „Porady u Molly” będą nadal trwały, ale nie w takim samym w stopniu jak przedtem. W przyszłym tygodniu jadę do Hoegsmade. Będę tam miała placówkę przez rok.
Zapadła cisza. Gospodyni patrzyła na Aurorkę ze zdziwieniem, a zaś ta była myślami nieobecna.
Do cholery jasnej. Te „Uniki” mogą trwać wieczność! Jak długo będziemy się mijali bez słowa? Molly, ty próbujesz coś zrobić, a ja próbuję, a zaś ten uparciuch nie chce zmienić zdania. Co z takimi można robić? Torturować nie, bo on zbyt wiele cierpi w czasie każdej pełni. Może podać im jakiś eliksir? - myślała, spoglądając za okno.
- To nawet może sprzyjać jego decyzji – stwierdziła pani Weasley odsuwając od siebie pustą szklankę po swojej herbacie.
- Co masz na myśli? - Tonks oderwała wzrok od okna i przeniosła go na kobietę.
- Niech trochę potęskni. Zrozumie co może stracić i zmieni zdanie.
- Tak twierdzisz? Ja myślę, że odpoczynek dobrze zrobi nam obojgu. Nie będziemy się przynajmniej stresować na swój widok, chociaż i tak byśmy się nie widywali. Wiesz, że Remus zacznie działać w podziemiu...
- Wiem. Zastanawiam się jedynie, czy dotrwamy końca naszego planu. Teraz nigdy nic nie wiadomo... - Molly machnęła ręką w kierunku zegara, gdzie wszystkie wskazówki były ustawione na śmiertelne niebezpieczeństwo.
Właśnie, masz rację. Tak głupio planujemy przyszłość, a nie dopuszczamy myśli, że tuż za rogiem nasze plany mogą pójść precz. Nie znamy przecież dnia swej śmierci. No, pewnie, że sami ją sobie ześlemy, ale to już inna działka. Wtedy znamy miejsce, czas, a nawet sposób, w jaki tą śmierć otrzymamy. Z własnej ręki.
- Tak, nie wiadomo... - zgodziła się Tonks.
- Czy jego widok sprawia ci ból? - spytała nagle Molly.
- Nie, nie czuję bólu, tylko pustkę, bo widziałabym go wtedy jako kandydata na męża, a tak to nic. W końcu nie jesteśmy nawet parą, a może nawet nią nie byliśmy.
- Co masz na myśli?
- On może od początku naszego krótkiego związku był świadom tego, co teraz stale wymienia: jest za stary, za biedny, za niebezpieczny, ale milczał.
- Ale co ma do tego nieistnienie związku?
- Ja uważam, że związek między kobietą i mężczyzną jest tylko wtedy, kiedy oboje są szczęśliwi, kiedy korzyści płyną dla obu stron, nie dla jednej, jak to było. Na drodze, kiedy jedziesz bez tłoku, a obok ciebie jest zator, czujesz się nieswojo, bo ty jedziesz i szybciej będziesz u celu niż oni. Ja też się tak czułam. Ja szłam dalej, a jego hamowały myśli dotyczące jego niepasowania do mnie i dlatego nie szedł dalej.
- Tyle, że on sam sobie wymyślił, że jest stary, niebezpieczny i biedny – mruknęła pani Weasley.
- Niby tak, ale fakty rażą w oczy: jest ode mnie starszy o te prawie piętnaście lat, jest wilkołakiem i nie ma zbyt wielu pieniędzy, ale on to uważa już za przeszkodę, a ja nie.
- Więc ty omijasz ją, a on staje i nie idzie dalej? - zasugerowała Molly.
- Dokładnie – zgodziła się Aurorka.
Zapadła cisza. Trwała długo, nawet bardzo długo. Żadna nie zaczynała na nowo rozmowy, choć miały tematy do rozmowy.
Usłyszały pukanie. Molly poderwała się z miejsca i zawołała:
- Kto tam? Przedstaw się!*
- To ja, Dumbledore. Przyprowadziłem Harry'ego.
Cholera, tylko ich tutaj brakowało. Słyszałam przecież od Kinga, że mają być nad ranem, a nie w środku nocy. Alarm, dziewczyno, alarm. Zmywamy się.
Kobieta otworzyła i z miejsca powitała gości:
- Harry, kochanie! Na niebiosa, Albusie, przestraszyłeś mnie! Mówiłeś, by nie oczekiwać was wcześniej niż nad ranem!
- Mieliśmy szczęście. Slughorn dał przekonać o wiele łatwiej, niż przypuszczałem. Robota Harry'ego, oczywiście.
No to wiadomo dlaczego są teraz.
Tonks widziała jak wchodzą. Długa srebrzysta broda Dumbledore'a, kruczoczarne włosy Harry'ego.
O cholera, zobaczyli mnie.
- Ach, witaj Nimfadoro! - zawołał Albus.
Tylko nie Nimfadoro! Dobra, dobra spokój. Zachowaj spokój.
- Dzień dobry, panie profesorze – odpowiedziała. - Serwus, Harry.
- Cześć, Tonks – usłyszała. Spróbowała się lekko uśmiechnąć. Oż wy. Musi to wyglądać komicznie. Dobra według planu zmywam się.
- Lepiej już pójdę – stwierdziła odstawiając kubek. Naciągnęła mocniej płaszcz na ramiona i wstała od stołu.
- Dziękuję za herbatę i dobre słowo, Molly – podziękowała i ruszyła do drzwi.
- Proszę, nie wychodź z mojego powodu – zawołał Dumbledore.
Cholera, on wie, że wychodzę właśnie z jego powodu.
- Nie mogę zostać, mam pilną sprawę do Rufusa Scrimgeoure'a
- Nie, nie, muszę iść. Noc... - odparła, posyłając Molly spojrzenie pt. „Nikomu nic nie mów”.
- Kochanie, może wpadniesz na weekend na obiad. Remus i Szalonooki też będą – zaproponowała pani Weasley.
Merlinie, jaka szopka. Zaś to zgrywanie się, że niby nic nie obmawiałyśmy tutaj. Nie, niestety. W weekend będę się przygotowywać do wyjazdu.
- Nie naprawdę, Molly... ale dziękuję... Dobrej nocy wszystkim.
Minęła Dumbledore'a bez słowa i wyszła z Nory. Teleportowała się do klatki kamienicy, w której miała mieszkanie. Szła po schodach z szybko bijącym sercem.
Takie zgrywanie się... Jest pewne, że coś zauważyli. Dumbledore na sto procent już coś zajarzył. Harry, jeszcze jego by brakowało, żeby czegoś się domyślił. Ma swoje zmartwienia i one mu chyba wystarczą. Nie trzeba mu moich i Remusa.
Stanęła przed drzwiami i zrobiła to, co zwykle. Zdjęła zaklęcia ochronne.

* Posłużyłam się tłumaczeniem Armii Świstaka.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

Dumbledore uroczyście zakończył zebranie akurat w momencie, kiedy Tonks weszła do miejsca obrad, kuchni na Grimmauld Place.
- Co tak długo? Czyżby ci od konfiskaty znaleźli w twoich kieszeniach granaty? - zażartował Kingsley wstając od stołu. Tonks posłała mu mordercze spojrzenie. Podeszła do dyrektora Hogwartu i coś szepnęła mu na ucho. Starzec zaśmiał się, machnął ręką i zapytał:
- Czyli będziesz nie do złapania?
- Nie – zaprzeczyła głośno Aurorka. - Kontakt może będzie, tyle że patronusowy co najwyżej.
- Ach, tak. Nie wzbudzać podejrzeń – mrugnął do niej okiem i zwrócił się do siedzącego w kuchni, Remusa:
- Zostajesz?
Wilkołak pokiwał głową.
- To może powiedziałbyś Nimfadorze co było na zebraniu?
Tonks zmroziła profesora spojrzeniem, ale bez słowa zasiadła obok Lupina. Czuła, że rozmowa nie będzie o zebraniu, lecz o... A Dumbledore specjalnie ich zostawił samych, bo sam mógł też mówić.
- Nadal twierdzisz swoje? - wciął się Remus, kiedy tylko Dumbledore opuścił kuchnię.
- Tak – oparła krótko Aurorka. - I nie zmienię zdania.
- Trudno – westchnął mężczyzna. - Ja też nie. - stwierdził i przeszedł do tematu zebrania.

Napisany przez: Darkness and Shadow 18.05.2006 00:09

Nie myślałam, że tak szybko uda mi się coś napisać.


IV – Odcięci od świata.

Och, czy może coś bardziej wybuchnąć
niż granat?
Tysiącem czarnego śrutu,
gejzerem posoki
wysączonej z ust,
ciemną limfą cierpkości,
toksyną
dzikiego bzu?
Chyba tylko samotność.
Tak porażająca
i nagła,
że dać ją poznać po sobie
to jakby
w ręce własnych dzieci
włożyć odbezpieczony owoc
granatu,
wyszarpnąć zawleczkę ich snu.

„Samotność” - Leszek Żuliński


Tonks przebiegła wzrokiem po stłoczonych przy powozach uczniach. Hermiona – jest, Ron – jest, Ginny – jest, Neville – jest. Zaraz, zaraz. Harry.
Przyjrzała się jeszcze dokładniej grupce przyjaciół. Brakowało Harry'ego. Cholera. Chyba nie umknąłby mi. O k****. Został w pociągu.
Zeskoczyła ze schodów. Podbiegła do Savage'a, który z ogromnym zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie dwóch kobiet, które czekały na swój pociąg. Szturchnęła go mocno łokciem.
- Ała! Coś ty, zwariowała?! - wykrzyknął, płosząc przy tym kobiety.
- Jeszcze dobrze się czuję, ale muszę sprawdzić jeszcze coś w pociągu.
- Co, idziesz poromansować z kolejarzem? - Savage uśmiechnął się złośliwie. Tonks skomentowała to jedynie westchnieniem.
- Przygotuj się na skopanie tyłka w Kwaterze – dodała, odbiegając w stronę wagonu.
Wskoczyła na stopień i wkroczyła do środka. Na korytarzu było pusto. Pociąg szarpnął, więc przetrzymała się uchylonego okna. Zaczęła po kolei sprawdzać przedziały. Wszystkie drzwi były zamknięte, więc zainteresował ją przedział, gdzie zasłony zaciągnięto. Weszła tam i rozejrzała się po wnętrzu. Tak, to tam - spojrzała w stronę kawałka buta pod oknem. Schyliła się i namacała w powietrzu gładki materiał peleryny-niewidki. Zerwała go i jej oczom ukazał się szokujący widok.
Harry leżał na brzuchu i zapewne był potraktowany Drętwotą, ponieważ gdyby mógł, to na pewno już by skoczył na równe nogi.
- Enervate – mruknęła. Jego ciało odtajało. Dopiero teraz zauważyła, że cała jego twarz była posiniaczona.
- Lepiej się stąd wynośmy. Chodź, wyskoczymy – oznajmiła, pomagając mu wstać i wybiegając na korytarz. Co chwilę odwracała głowę, by sprawdzić czy aby podąża za nią.
Otworzyła drzwi i przeskoczyli na platformę. Stali na stacji w Hoegsmade.
- Kto to zrobił? - spytała, podając mu pelerynę.
- Draco Malfoy. Dzięki za... cóż...
- Nie ma sprawy – odparła, patrząc na ciemnogranatowe niebo, lecz po chwili jej wzrok wrócił na chłopaka, a konkretnie na jego nos. Rzekła:
- Mogę ci naprawić nos, nie ruszaj się.
Machnęła różdżką i szepnęła:
- Episkey.
Harry pomacał nos, by sprawdzić czy jest dobry.
- Wielkie dzięki – zawołał.
- Lepiej włóż z powrotem tą pelerynę, musimy iść do szkoły.
Zerknęła w bok, patrząc czy wykonał jej polecenie i jakby mając większą pewność, że nie zobaczy, co robi, machnęła różdżka, szepcąc:
- Expecto Patronum.
Z różdżki wytrysnął patronus, przybierający postać wilkołaka. Jakby wiedząc, że czarownicy zależy, by był u celu szybko, pobiegł w stronę Hogwartu.
- Czy to był patronus? - spytał głos gdzieś obok niej.
- Tak, wysłałam informację do szkoły, że cię znalazłam, żeby się nie martwili. Chodź, lepiej się nie ociągajmy.
Ruszyli powoli drogą, którą zwykle pokonywały powozy zaprzężone w testrale.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

Odeszła od bramy Hogwartu wściekła na cały świat. Zabiję kiedyś tego węża! - przysięgła sobie w duchu. Że też musiał poruszyć temat mojego patronusa. Hagrida też zabiję. Mógł otrzymać tą cholerną wiadomość. Teraz cały Hogwart będzie pewnie huczał o mnie. No i o moim problemie.
Spojrzała na księżyc tonący za chmurami.
Niedługo pełnia. Biedny Remus. Zaś to samo cierpienie, co przeżywa co miesiąc.
Wraz z silniejszym, a zarazem chłodniejszym powiewem wiatru naciągnęła mocniej płaszcz na ramiona. Kopnęła pierwszy lepszy kamyk jaki napatoczył jej się pod stopy. Nie mogła się teleportować z powodu blokady założonej przez Dumbledore'a. Musiała iść do Hoegsmade pieszo, a przynajmniej do jakiegoś miejsca.
Remus, dlaczego dalej się upierasz przy swoim? Dlaczego nie chcesz poczuć smaku prawdziwej miłości? Dlaczego? Żebyś wiedział jak ja cię kocham... Szkoda, że tak długo nie będziemy się widzieć. Nawet w czasie zebrań tak mało rozmawiamy. A tak mogłoby być pięknie...
Znów spojrzała w stronę księżyca. Uśmiechnęła się blado w jego stronę.
Wiele razy, kiedy ostatnio spoglądała w lustro widziała tą zszarzałą czuprynę, bladą skórę i zmęczone, podkrążone oczy. Ileż to już nocy zarwała płacząc w poduszkę lub rozmyślając o nim! Nie mogła tego tak po prostu zmienić. Robiła to odruchowo. Co chwilę myśli wracały do jego oblicza. Chciała to zmienić, bo jak długo wytrzymałaby przy takim trybie życia?
Uśmiechnęła się w duchu. Niewiele -odpowiedziała sobie w myślach. Czas zacząć inne życie. Smutne, żałobne, ale przynajmniej inne. Nadchodzi nowa era, a wraz z nią nowa wojna. Może Remus ma rację? Może rzeczywiście nie pasujemy do siebie? Może powinniśmy jednak od siebie uciekać, bo gdybyśmy byli razem doprowadziłoby to do kłopotów?
Odwróciła wzrok od księżyca. Szła teraz kopiąc każdy kamień, jaki znajdował się przed jej stopami.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

Usiadła w oknie pokoju. Czuła jakąś satysfakcję po skopaniu Savage'a. Wyładowała wreszcie złość, którą czuła od bramy Hogwartu. Patrzyła na zamek z obojętnością. Spędziła tam siedem lat i choć wtedy był to jej drugi dom, teraz czuła wobec niego tylko sympatię. Nie kochała go, bo znajdował się typek nr 1 do wyeliminowania, czyli innymi słowy: Snape.
Od początku była wobec niego niechętna, ale nie wyrażała tego. Później bardziej mu zaufała, bo Dumbledore też go darzył zaufaniem. Wierzyła temu zacnemu staruszkowi. Tym razem Snape przegiął – stwierdziła. Przegiął totalnie.
Oparła plecy o futrynę, a nogi spuściła na dół. Jedną na zewnątrz, drugą wewnątrz. Często siedziała tak w oknie. Mogła tak przez całą noc. Patrzeć w jeden punkt myśląc o wszystkim i o niczym. Jest to możliwe? Jest. Uwolnić całkowicie umysł od zmartwień, duszę oddzielić na chwilę od ciała, pozwolić jej wędrować po bezkresach świata. Właśnie to robiła. Spuściła swą duszę ze smyczy ciała i dała jej zgodę na spacer po tafli jeziora, które odbijało w swym lustrze miliony gwiazd.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

- Tonks, ty zaś nie spałaś? Wyglądasz jak trup – zaśmiał się Proudfoot, spijając piankę z powierzchni kremowego piwa.
- Bardzo śmieszne – Nimfadora posłała mu mordercze spojrzenie, które sprawiło, że Auror zakrztusił się trunkiem, a Dawlish musiał go poklepać po plecach. Aurorka uśmiechnęła się blado.
- No, bardzo śmieszne – skomentował to nadal czerwony po wyczerpującym kaszlu, Proudfoot.
- No żebyś wiedział. Takie śmieszne, ze boki zrywać. Ach, nie boki i nie zrywać, tylko krztusić się kremowym piwem – odbiła piłeczkę bez cienia satysfakcji.
- Oż ty... - wychrypiał Auror, ale Dawlish w porę go przytrzymał, by nie wydrapał oczu dziewczynie.
- Coś ciekawego dla mnie? - zwróciła się Tonks do Savage'a, który przeglądał kopie tygodniowych grafików.
- No... - odparł bez zastanowienia, podając jej kartkę z tabelą, na której widniały rozkłady patroli i wart na najbliższy tydzień.
- No nieźle – skomentowała to, zerkając do grafiku. - Czyli zabieram sprzęt i od razu idę na patrol.
Wstała od stołu, wsuwając do kieszeni spodni kartkę. Przechodząc obok Proudfoota poklepała go plecach.
- Przecież nie zakrztusiłem się – warknął obrażony.
- To na wszelki wypadek – oznajmiła Aurorka, patrząc na niego groźnie.
Kiedy znalazła się za drzwiami stołówki, usłyszała głośny kaszel Proudfoota. Uśmiechnęła się niemrawo i ruszyła w stronę swojego pokoju.
Jako jedyna kobieta w tej małej grupce aurorów przydzielonych na ochronę Hoegsmade miała przywilej posiadania oddzielnego pokoju. Kiedy dawano jej klucze zażartowano:
- Uważaj, bo jak sobie kogoś przyprowadzisz, to my nie odpowiadamy za twój stan rano.
Kiedy byłaby dawną Tonks, na pewno roześmiałaby się i rzuciła jakiś żarcik odnośnie tego, ale nie w jej obecnym stanie. Skwitowała to jedynie zimnym spojrzeniem i przejęciem pałeczki:
- Wy też uważajcie, bo ja nie odpowiadam za sen reszty grupki i za bijatyki po i w czasie nocki z jakąś lalunią.
Wiedziała, że męska część grupki dzieli jeden pokój.

Napisany przez: DoMuŚ 20.05.2006 19:22

O, ja też nie spodziewałam się ,że następne części opowiadania będą tak szybko. Ale dobrze że są, przynajmniej się na chwilkę odprężyłam. biggrin.gif Podoba mi się jak opisujesz te ''uniki" i rozterki Tonks. W niektórych momentach ma podobny tok myślenia jak ja w pewnych sprawach. Pozdrowionka i życze dalszej wenny... czekolada.gif

Napisany przez: Darkness and Shadow 20.05.2006 22:40

V – Samotne święta.


Tonks weszła do pokoju. Była tak zmęczona po patrolu, że rzuciła się na łóżko bez zdejmowania nawet szaty, ale natychmiast podskoczyła, kiedy jej plecy trafiły na coś twardego. Cholera. Kto to tu dał? - pomyślała wyciągając spod siebie książkę pt.: „Jak zostać tropicielem? - poradnik dla Aurorów”. Aha, pewnie Savage coś mi załatwił na święta. Ciekawy sposób korespondencji...
Przekartkowała poradnik szukając jakiejś wiadomości. Pod koniec książki spomiędzy kartek wypadł kawałek pergaminu. Bingo. Tu cię mam – wzięła wiadomość i rozłożyła ją.

Tonks, dobra wiadomość. Na święta nas zmieni kilku innych, więc możemy sobie pohasać po sklepach, by coś wybuszować dla rodzinki, chociaż jak mi się zdaje... zamierzasz spędzić święta samotnie, czyż nie? Rób jak chcesz, ale wiedz, że u mnie i Caroline drzwi będą zawsze otwarte, więc jak coś, to chyba wiesz...
Zgłoś się do mnie jak znajdziesz tylko tą kartkę, a dam ci przepustkę.

Savage


- Normalnie skaczę z radości... - mruknęła, wstając z łóżka i poprawiając szatę. Książkę, wraz z wiadomością zatrzasnęła i rzuciła na stolik usłany raportami. Ruszyła w stronę drzwi.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

- Tonks, jesteś całkowicie pewna, że nie chcesz przyjść do nas na święta? - zapytała Molly z troską w głosie.
- Całkowicie. Wolę sama spędzić te święta – odpowiedziała Aurorka wkładając ręce do kieszeni. Stały na Pokątnej wśród masy ludzi kupujących prezenty świąteczne. Nimfadora jeszcze nie zdążyła przebrać się w normalne szaty; stała w służbowym stroju.
- Ale Remus też przyjdzie. Będziecie mogli sobie znów wszystko omówić – zachęcała pani Weasley.
- Molly... ja nie będę owijać w bawełnę. Nie chcę się z nim spotykać. Zanim wyjechałam mówiłaś, żeby potęsknił.
- Ale już jest pora. Czas zaś zacząć kuć żelazo.
- Tym razem to ja potrzebuję odpoczynku. Muszę sobie wszystko poukładać w głowie. Za dużo myślałam w czasie pobytu w Hoegsmade i teraz wszystkie wnioski i myśli trzeba uporządkować. Przepraszam, ale naprawdę... - Tonks próbowała jakoś wybrnąć z tej kłopotliwej sytuacji.
- Rozumiem cię. Poukładaj to sobie, ale jak tylko zmienisz zdanie, to drzwi Nory stoją otworem o każdej porze dnia i nocy.
- Dzięki, a teraz idę sobie strzelić coś na pociechę.
- Hę?
- Idę pozbierać myśli przy kremowym piwku.
- Aha – odpowiedziała kobieta, patrząc jak dziewczyna znika w tłumie.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

- Jedno kremowe piwo – Tonks złożyła zamówienie u barmana.
Cholera, wszystko się wali. Zaś się musiałam pożreć z Proudfoot'em i jeszcze Molly próbuje mnie wepchnąć na święta do siebie w celu pogodzenia mnie i Remusa. Widać, że chce wziąć sprawę w swoje ręce, bo widzi, że „Uniki” trwają ciut za długo. Niech potrwają jeszcze trochę, ale tym razem Molly mi się nie wryje do moich planów. Spędzę święta sama, bez niczyjego towarzystwa. Koniec, kropka.
Barman postawił przed nią kufel kremowego piwa. Podziękowała mu uśmiechem.
Remus, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe, że przeciągam to wszystko... Poczekaj jeszcze troszkę. Może niedługo się spotkamy, a wtedy znów wszystko obgadamy. Tak, patrząc na to świeżym, wypoczętym okiem. Chyba kiedyś będziesz musiał zmienić poglądy? Ja będę zawsze czekać. Mogą nawet wieki minąć, wojna się skończyć, a my zestarzeć, ale ja dalej będę obdarzać cię tym samym uczuciem, jakim darzę cię teraz...
Nie jestem jakąś panienką, która nie jest pewna swoich decyzji. Nie bawię się mężczyznami, a jak mam już kochać to na długo, na wieczność. Wiesz chyba o tym, prawda? To dlaczego, cholera jasna, mi to robisz? Dlaczego wmawiasz mi, że jesteś za stary, skoro znasz związki, w których ona ma lat dwadzieścia, a on czterdzieści i są szczęśliwi? Dlaczego próbujesz dotrzeć do mnie, że jesteś za biedny, skoro są rodziny, które żyją w brudzie, ubóstwie, ale kochają się i są cholernie szczęśliwi! Czemu twierdzisz, że jesteś niebezpieczny, skoro jesteś taki tylko przez jedną noc? Wolałabym już tracić jedną noc każdego miesiąca, niż ciebie na całe życie, bo jakie ono byłoby wtedy? Puste, szare, jakie jest teraz!
- Dlaczego? - pytam, a ty powtarzasz znane mi na pamięć słowa:
- Nie chcę cię narażać na niebezpieczeństwo. Chcę jedynie twojego szczęścia, ale nie znajdziesz go u mnie...
Co z tego?! Moim szczęściem jesteś przecież TY!!! Więc dlaczego? Czemu tak mnie traktujesz? Moje uczucia w ogóle się liczą? Czy mogę być pewna, że przynajmniej je szanujesz? Po twoim zachowaniu, mogę stwierdzić, że jednak nie. Wiedziałeś bardzo dobrze, jak cię kochałam, a ty mi mówiłeś, że nie powinnam cię kochać. Myślałam wtedy, że nie odwzajemniasz tej miłości, a później wyszło na jaw, że nie chcesz bym z tobą była tylko dlatego, że jesteś biednym wilkołakiem, który jest dla mnie za stary. Możesz tak o sobie myśleć, ale ja o tobie nigdy tak nie myślałam, nie myślę i myśleć nie będę!

- Proszę pani? - zabrzmiał tuż przed nią głos barmana. - Dobrze się pani czuje?
Przyglądał się jej lekko przestraszony.
- Nic mi nie jest – odpowiedziała i upiła parę łyków napoju.
No tak, musiałam wyglądać idiotycznie hipnotyzując piankę od piwa. Gapiłam się na ten kufel jak na... Remusa? Nie... dlaczego wszystkie myśli muszą wracać do niego? To chyba jakaś choroba.
Dopiła piwo do końca, zapłaciła i wyszła na pustoszejącą już Pokątną. Zaczynało się już ściemniać, więc wiele osób zaszyło się w ciepłych domach, a pozostali przyczepili się pewnie do jakichś barów i topią swoje żale i smutki w Ognistej Whisky, a czasem świętują coś przy Ostrej Wódce.
Myśląc o smutkach topionych w alkoholu, Tonks uśmiechnęła się sama do siebie. Dokładnie jak ja – przyszło jej na myśl.
Szła wolnym krokiem przez ulicę. Minęła jakąś zakochaną parę, która czule obdarzała się pocałunkami pod daszkiem, gdzie już zawieszono jemiołę.
Irytujące – pomyślała. Dlaczego zawsze kiedy ja jestem w depresji, muszę mijać całujące się pary? To jakieś fatum! One wiedzą, że ja też chciałabym tak spędzać wolny czas z... Remusem i robią mi na złość!
Minęła kolejną parę, tym razem trzymającą się za ręce, a zaraz następną tyle, że przytulającą się.
Nie! Nie! Nie!!! Ja zaraz zwariuję! - w jej głowie aż huczało. Miała ochotę jak najprędzej stąd uciec i tak zrobiła. Odnalazła przejście i nim się obejrzała stała już przed Dziurawym Kotłem. Dopiero tam odetchnęła z ulgą. Ruszyła spacerowym krokiem.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

- Śpią już? - spytał cichym głosem Remus.
- Chrapią jak niedźwiedzie – odpowiedziała pani Weasley z uśmiechem.
Siedzieli w kuchni. Tej samej, gdzie przed kilkoma miesiącami Tonks prosiła o radę.
- Dwa dni temu spotkałam Nimfadorę na Pokątnej – zaczęła Molly. - Zapraszałam ją na święta, ale ona mówiła, że chce je spędzić samotnie. Poukładać sobie myśli...
- I dobrze robi. Może zobaczy wreszcie to, co ja – skomentował to Lupin.
- Remusie, ona popadła w ciężką depresję. Te zablokowane zdolności metamorfomagiczne, zmiana patronusa, zerwanie kontaktów... A wszystko przez to, że wbijasz jej jedno i to samo: że do siebie nie pasujecie.
- Bo tak jest – rzekł smutnym tonem wilkołak. - Ona jest młoda, energiczna, łatwo nawiązuje znajomości, a ja co? Stary, biedny, niebezpieczny, siedzę u znajomych na garnku. Zawadzałbym jej. Ona pracowałaby, a ja bym wisiał u niej i jeszcze co miesiąc stawał się krwiożerczą bestią.
- Po pierwsze: przeciwieństwa się przyciągają, a po drugie: ona cię kocha bez względu na wszystko. Nie przeraża jej nawet myśl, że ona będzie pracować, a ty leniuchować. Pokochała w tobie wszystko. Nawet tą krwiożerczą bestię.
- Skąd jesteś tego taka pewna?
- Ja to po prostu wiem. To widać na pierwszy rzut oka. Kiedy spotkałam ją na Pokątnej była jakaś pusta i szara. Nawet w jej głosie słychać było jak bardzo za tobą tęskni. Ona woła o ciebie każdym atomem swego organizmu. Miałam nawet wrażenie, że ma ochotę się zabić z miłości do ciebie, a my nie możemy przecież na to pozwolić.
- Nie zrobiłaby tego. Nie zabiłaby się dla kogoś tak nędznego jak ja. Musiało ci się zdawać, Molly. Nie popełniłaby samobójstwa z miłości do wilkołaka.
- I tu się właśnie mylisz – pani Weasley klasnęła w dłonie. - Ona zrobiłaby to dla ciebie. Rzuciłaby się nawet w ogień. Oddałaby się nawet w ręce śmierciożerców. Tak bardzo cię kocha. Zrobiłaby dla ciebie dosłownie wszystko.
- A zostawiłaby mnie? - zapytał podchwytliwie Remus.
- Nie. Nie mogłaby zdradzić swojej miłości. Tego nie zdołałaby uczynić.
- Więc widzisz. Jednak nie wszytko zrobiłaby dla mnie.
- Dobrze. Więc wszystko oprócz porzucenia ciebie – uśmiechnęła się Molly.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

Leżała na łóżku wpatrując się w jeden punkt na suficie. Po jej bladej, zmęczonej twarzy spływały pojedyncze łzy, które wędrowały aż po jej szyi i zatrzymywały się na jej koszulce, wsiąkając w nią. Kilkadziesiąt pokonało już ten tor, a kolejne przygotowywały się do pościgu za poprzedniczkami.
Kocham cię zbyt mocno bym mogła cię odrzucić. Mogę zrobić wszystko, tylko nie zdradzić swego serca i uczuć. Wszystko, rozumiesz? Gdybyś chciał, to w tej chwili skoczyłabym z okna i to tylko z miłości do ciebie. Gdybyś chciał spotkania, to rzuciłabym wszystko byleby cię zobaczyć, przytulić się do ciebie, wchłonąć twój zapach, usłyszeć twój melodyjny głos... Wszystko dla ciebie. Tylko dla ciebie.

Napisany przez: DoMuŚ 21.05.2006 12:03


'Barman postawił przed nią kufel kremowego piwa. Podziękowała mu uśmiechem.'
Wydaje mi się, że to zdanie nie powinno być pochyłą czcionką, bo nie jest częścią myśli Tonks.

Napisany przez: Darkness and Shadow 21.05.2006 15:27

Wiem, wiem. Pomyliło mi się, bo słabo już widziałam na oczy (popatrz na godzinę opublikowania postu). Zaraz to poprawię.

Napisany przez: DoMuŚ 22.05.2006 17:41

biggrin.gif A kiedy możemy się spodziewać następnej części?

Napisany przez: Darkness and Shadow 22.05.2006 19:39

Nowa część będzie jutro lub w środę. Wszystko zależy od szkoły. Muszę uczyć się na sprawdzian, tekstów na występ, który jest w piątek, a także na przedstawienia na polski, gdzie jestem narratorem (dwie strony tekstu? tongue.gif ), pisać pracę konkursową, więc postaram się jakoś wyrobić z tym wszystkim, ale najpóźniej będzie w piątek. Zaznaczam najpóźniej. Mam nadzieję, że wytrzymasz. wink2.gif No cóż, z nowego parta mam już kawałek, czyli pół strony w Open Office czcionką TNR 12. Jest tego niewiele, ale zaraz wrócę do pracy i zacznę dalszy ciąg.

Napisany przez: DoMuŚ 23.05.2006 12:47

No wytrzymam,wytrzymam najpóźniej do piątku. biggrin.gif Podziwiam że przy takiej ilości nauki jeszcze masz czas i ochotę pisać. Ale czegóż się nie robi z milości dla literatury? biggrin.gif Pozdrowionka.

Napisany przez: Darkness and Shadow 23.05.2006 21:38

No, doczekaliście się. Następny part - nie wiem kiedy. Wszystko się teraz kumuluje. Jutro lub pojutrze sprawdzian z ok. 20-30 stron w książce. Za dwa tygodnie - przedstawienie, gdzie jestem narratorem. W piątek - występ, a muszę jeszcze nauczyć się tekstów piosenek. Belfrowie wzięli się ostro za pytanie i kartkówki, a ja jeszcze muszę nadrabiać tydzień nieobecności. Dobra - koniec ględzenia. Wklejam part VI.



VI – Niespodziewane spotkanie.

III
Twój cień w jej oczach
to mój cień

jej głos pełen niepokoju
to mój głos

gdy ona cofa się z lękiem
ja powracam
pamiętaj

na każde twoje słowo
zbyt ostre

na każdy gest
nie dość szczery
ja powracam
pamiętaj

Rafał Wojaczek (fragment)


- Tonks, idziesz na patrol? - zapytał Proudfoot, smarując bułkę masłem. Odpowiedziało mu mruknięcie:
- No...
- To później zajrzyj do Trzech Mioteł i coś przynieś – Auror zrobił słodkie oczka do dziewczyny, która prychnęła i wstając od stołu rzekła:
- Co ja was będę rozpijać? Dojdziecie chyba te dziesięć metrów, co?
- Ty, a słyszałaś o tym, że Greyback kogoś ugryzł? - odezwał się Dawlish z drugiego końca stołu.
Aurorka zbladła, a ręce zaczęły jej lekko drżeć. Starała się ukryć zdenerwowanie. Jednak nie mogła uspokoić natarczywych myśli:
A jeżeli to Remus? Nie, nie możesz dopuszczać nawet takiej myśli. Nie możesz. Nie masz prawa. Jemu na pewno nic nie jest – myślała, wychodząc ze stołówki i próbując zachować pozory, że wiadomość jej nie poruszyła.
Ruszyła w stronę swojego pokoju. Tuż przed drzwiami naszła ją kolejna fala obaw.
A jeżeli to prawda? Jak to właśnie Remus został zaatakowany? Dlaczego? Dlaczego tak musiało się stać.
Jej druga połówka duszy odezwała się:
To nie on. To nie był Remus. Dawlish powiedział, że ktoś. W podziemiach jest wiele wilkołaków. Każdy z nich mógł być przecież ofiarą.
Kiedy otwierała drzwi część będąca za jego wypadkiem, kontratakowała:
A jeśli właśnie on jest ukryty za tym „ktosiem”? Może Greyback wyczuł już jego zdradę i postanowił go ukarać. Tyle przecież ryzykował stawiając się w podziemiu jako jeden ze stojących po Ciemnej Stronie. Ale co wtedy z nami? Co ze mną? Co ja zrobię, jak się okaże, że... on nawet nie żyje?
Wzięła wszystko, co należało do podstawowego wyposażenia Aurora idącego na patrol i wybiegła z kwatery po drodze meldując się u dowódcy. Nie chciała dopuścić jakiejkolwiek myśli o jego śmierci, a nawet o cierpieniu i ranach.
Świeże powietrze od razu podziałało na jej umysł. Kotłujące się nachodzące na siebie teorie znikły tak, jakby wiatr rozwiał je na zawsze. Szła uliczką. Wokół biegali w roztargnieniu uczniowie, którzy za chwilę mieli zdać egzamin z teleportacji. Potykali się o własne nogi, przypadkiem szturchali swoich przyjaciół, potrącali obcych. Inni trzymali się egzaminatorów i chodzili za nimi gdzie popadnie.
Dziewczyna skręciła w boczną uliczkę. Tutaj było mniej czarodziejów, ale u jej końca widoczne były tłumy z głównej ulicy. Gdzieś wśród nich mignęła burza brązowych włosów i ruda czupryna. Hermiona i Ron zdają pewnie teleportację - przemknęło jej przez głowę, kiedy wyciągała z kieszeni grafik, by zajrzeć kto będzie miał po niej patrol. Jak byk siedziało tam nazwisko „Dawlish”. Westchnęła i schowała kartkę.
Weszła w główną ulicę. Miała iść nią do końca, a później skręcić w alejkę i obejść później wioskę dookoła szczególnie uważnie sprawdzając tereny zapleczy barów i sklepów. Tam najczęściej siedziały podejrzane typy. Minęła Trzy Miotły, a zaraz i Świński Łeb.
Tłum się przerzedził. Rzadko kto z turystów zapuszczał się w te okolice. Było to niedaleko Wrzeszczącej Chaty, więc ludzie unikali tych uliczek i zaułków. Jedynie odważni lub twierdzący, że duchy w chacie to bujda, spokojnie spacerowali po tej części miasteczka.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

- Gdzie nasz „szaraczek”? - zapytał żartobliwie Proudfoot, otwierając butelkę Ognistej Whisky. Męska część grupki siedziała w swoim wspólnym pokoju popijając alkohol.
- Nie wróciła jeszcze z patrolu – odpowiedział lekko zaniepokojony Dawlish. - Jeżeli nie przyjdzie do... - zerknął na zegarek – szesnastej, to idziemy zgłosić zaginięcie.
- No cóż, chyba nie będziecie musieli – odezwał się ochrypły głos za nimi.
- Tonks... - mruknął Proudfoot nawet nie odwracając się.
- Gdzieś ty się szwendała?! - wybuchnął Savage, odstawiając z hukiem butelkę Ostrej Wódki.
- Wszędzie i nigdzie. Chcieliście coś mocniejszego, co nie? - zdjęła plecak i wyjęła z niego dwie butelki Miętowego Likieru, trzy Wybuchowego Koniaku, jedną Ognistej Whisky oraz kremowe piwo. Flaszki ustawiła na stole przed Aurorami, lecz wzięła z niego tylko jedną – piwo.
- Reszta dla was – oznajmiła.
- Tonks, jesteś naszym aniołem! - zawołał Proudfoot, chwytając już Wybuchowy Koniak.
- Wybaczam ci spóźnienie! - ryknął Savage.
- Dobra, dobra, ale jutro nie narzekajcie na kaca. Aha. Dawlish, ty masz patrol, ale sądząc po twoim stanie, lepiej będzie jak ja go za ciebie zrobię – zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów i ruszyła w stronę swojego pokoju.
- Anioł, nie kobieta – szepnął Proudfoot kiedy zniknęła w korytarzu.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

- Pijaczyny – mruknęła dziewczyna, opuszczając pokój „męski”. Ruszyła do drzwi obok. Otworzyła je i zamknęła za sobą. Zdjęła buty, a płaszcz rzuciła na krzesło. Wszystkie eliksiry czy też jakieś inne rzeczy potrzebne aurorowi na służbie rzuciła na stolik. Nie chowała ich, bo za kilka godzin miała iść za Dawlisha na obchód. Rzuciła się na łóżko.
Jak mogłam się tak rozkleić przy Harry'm? Teraz pewnie zacznie mnie obwiniać za śmierć Syriusza! Przecież gdybym sprzątnęła Bellatrix, Łapa żyłby jeszcze. Ech, ale co to za życie, kiedy siedzisz samotny w opuszczonym majątku Blacków i czekasz aż ktoś z Zakonu przyjdzie i z tobą porozmawia. Jednak byłby przynajmniej wśród żywych.
Nie, dziewczyno. Nie możesz znów rozpatrywać tej sprawy. Odszedł, nie ma go, nie wróci. Koniec tematu. Dobra. Teraz przejdźmy do tego, co trzeba.
Oparła głowę o poduszkę i zapatrzyła się w ścianę.
Dziwne, że Dumbledore ostatnio tak często wyjeżdża. Ilekroć jest mi potrzebny, nie ma go. A tutaj chodzi o nie tylko życie Remusa, ale też i moje. Jeżeli on... to chyba serce pęknie mi z żalu. Drugi zgon natychmiastowy.
Nie mogłabym żyć z świadomością, że on też stracił życie. Za bardzo go kocham. Dopóki wiem, że nic mu nie jest, to jestem spokojniejsza, ale kiedy coś złego zaczyna się dziać, od razu mam obawy o niego. W zasadzie nie chodzi raczej o mnie, ale właśnie o Remusa.
Dla kogoś takiego jak ja, życie wilkołaka jest ważniejsze od jej samej. Szczególnie jeżeli ta bestia jest jedyną osobą, którą pokochała w życiu prawdziwą, bezinteresowną miłością i choć później była odrzucana, dalej kochała. Nie... Cała ja. On mnie odrzucił, a ja dalej kochałam.
Czy wilkołak to też nie jest człowiek? Trochę odmienny od reszty, ale ma cechy ludzkie. Traci je jedynie na czas pełni. No, wyjątkiem jest Greyback. On ma odruchy likantropijne nawet codziennie, ale Remus? Ktoś obcy pomyślałby, że jest on zwyczajnym człowiekiem, który prowadzi swój niezbyt ciekawy tryb życia w lekkim odosobnieniu od innych. „Jest samotnikiem” - powiedziałby, ale nie zauważyłby nic związanego z likantropią.
Więc dlaczego mnie odrzucasz? Bo wiem kim naprawdę jesteś? Myślisz może, że nikt nie może pokochać bestii. Nie słyszałeś takiej mugolskiej bajki? Ma tytuł „Piękna i Bestia”. Znam nawet jedną piosenkę o tym tytule*. Tyle, że tam to Bestia chce, by Piękna go kochała, a tutaj jest odwrotnie. Ja chcę twej miłości, a ty się wzbraniasz przed nią. Twierdzisz, że nie jesteś jej godzien. Ja ci powiem: każdy zasługuje na miłość, każdy może kochać i być kochanym – musi tylko chcieć tego.
Chcesz wciąż ukrywać się przed światem ze swoim obliczem? Uciekać przez lata przede mną? Miłość i tak cię dopadnie. Przed nią nie ma ucieczki. Nasz związek nie zmieniłby twojej likantropii, ale otwarłby przed tobą krainę, gdzie mógłbyś oderwać myśli od liczenia dni do pełni. Mógłbyś zacząć cieszyć się życiem. Ono nie ogranicza się przecież do czasu przed i po pełni. To błędne koło. Nigdy nie ma czasu przed i po. Zawsze jest i przed, i po. Podzieliłbyś swoje całe życie na dzień bólu i okres szczęścia. Dlaczego nie chcesz tego?
Co ci szkodzi przynajmniej spróbować nowego życia? Tylko próba. Jak zechcesz – pójdziemy dalej drogą naszych losów. Jak nie – to trudno. Nasze ścieżki się rozejdą, ale pamiętaj – zawsze będziesz w moim sercu jako pierwsza i prawdopodobnie ostatnia miłość. Jedyne rozjaśnienie w całym moim żywocie jest właśnie tym czasem, kiedy byliśmy razem. Reszta do szare deszcze obowiązków i zajęć, jakie towarzyszą pracy Aurora.

Obróciła się na plecy i zapatrzyła w sufit. Był biały, niewinny jak dusza małego dziecka. Zamknęła powieki, czując jak ciemność zaślepia jej oczy. Mrok koił zmęczony wzrok i dawał mu siłę do dalszej pracy. Starała się uwolnić umysł od myśli. Oczyścić go z obaw i zdenerwowania. Dać mu chwilę wytchnienia i przygotować do ciężkiej pracy, jaka go czekała.
Leżąc tak nie zauważyła jak minęło pięć godzin. Była już prawie dwudziesta. Wstała i po raz kolejny zabrała wszystko, co trzeba na patrol. Zamierzała wkrótce znów złożyć wizytę dyrektorowi Hogwartu. Już niedługo.

*Chodzi mi o piosenkę Beauty & The Beast zespołu Nightwish. O niej właśnie sobie pomyślałam.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

- Musujące laseczki – powiedziała przy wejściu do gabinetu dyrektora. Pojawiło się przejście i weszła po schodach pod drzwi. Zapukała lekko i usłyszała miły głos staruszka:
- Proszę.
Nacisnęła klamkę i wślizgnęła się do środka.
- Witaj Nimfadoro. Co cię sprowadza? - zapytał Albus, siedzący za biurkiem. Za nim stał... Remus!
Poczuła jak robi się jej gorąco. Jednak żyje! Miała ochotę rzucić mu się na szyję, ale powstrzymała się nie chcąc robić widowiska przed Dumbledore'm.
- Dzień dobry. Ja... - starała się szybko wymyślić jakąś wymówkę – chciałam spytać o datę najbliższego zebrania, bo na ostatnie nie mogłam przyjść... Miałam patrol – powiedziała zgodnie z prawdą.
- Nikt ci nie mówił? - staruszek uśmiechnął się i spojrzał na nią zza swoich okularów-połówek.
Oops. On chyba się domyśla, że coś kręcę.
- Nikt – odpowiedziała, starając się nie spoglądać za profesora. Nie chciała się spotkać ze wzrokiem Remusa.
- Dziwne... - westchnął. - Zebranie jest jutro o siedemnastej.
- Zobaczę czy będę mogła. O ile Proudfoot, Dawlish i Savage zaś się nie upiją, to będę.
- A jak się upiją?
- To będę musiała robotę odwalać za nich. Dziękuję za informację – cofnęła się trochę w stronę drzwi.
- Och, nie idź jeszcze – zaprotestował Dumbledore. - Dawno się nie widzieliśmy, a z resztą powinienem ci przekazać wszystko, co omawialiśmy na zebraniu.
- Nie. Ja naprawdę powinnam iść. Jestem prosto z patrolu, więc lepiej będzie jak już pójdę. Do widzenia – rzekła szybko i wyszła.
Stojąc już na dole, odetchnęła z ulgą.
Żyje! On żyje! - chciała skakać z radości. Miała ochotę tańczyć, lecz wiedząc, że jeszcze znajduje się na terenie Hogwartu, nie zrobiła tego.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

- Wiesz może, Remusie, co jej jest? - zapytał Dumbledore, patrząc jak drzwi zamykają się za Aurorką.
Lupin milczał. Wiedział doskonale, ale bał się przyznać.
- Remusie? - profesor spojrzał na niego karcąco.
- Ona jest taka od śmierci Syriusza – odpowiedział wymijająco.
- To chyba nie wszystko, co? - staruszek jakby odgadł prawdę.
- Powiedziałem jej, że nie powinna być ze mną, bo jestem wilkołakiem i że ogólnie nie jestem jej wart – przyznał się.
- No, Remusie. Nie sądziłem, że nieszczęśliwa miłość potrafi tyle zrobić. Ona naprawdę musi cię kochać i to bezinteresownie, skoro aż tak zmarkotniała.
- Tłumaczę jej to od dawna, ale ona nie chce mnie słuchać.
- I dobrze robi. Radzę ci - zmień zdanie, a zaoszczędzisz nerwów i sobie, i jej.
Lupin nie odpowiedział na ten komentarz dyrektora, a znów ten, jakby wiedział, że mężczyzna nie chce kontynuować tematu, rzekł:
- To mówiliśmy o Greybacku, czyż nie?

Napisany przez: DoMuŚ 24.05.2006 14:06

Doczekałam się! biggrin.gif Znalazłam kilka błędów:
"Koniec tematu. Dobra. Teraz do tematu." -powtórzenie, lepiej by brzmiało: teraz do rzeczy.
"Dopóki wiem, że ni mu nie jest(...)" - nic.
"(...) to jestem spokojniejsza, ale kiedy coś złego zaczyna się dziać, od razu mam obawy o niego. W zasadzie nie chodzi raczej o mnie, ale o niego. - 2 razy "o niego".
"Lupin nie odpowiedział na ten komentarz dyrektora, a znów ten, jakby wiedział, że mężczyzna nie chce kontynuować tematu(...) może lepiej zastąpić "a znów ten" na "a on" ?
Z błędów to chyba tyle, wyrażam tylko skromną nadzieje,że Lupin wreszcie zauważy swój błąd. tongue.gif
Życze więcej czasu i mniej nauki. Pozdrowionka.

Napisany przez: Darkness and Shadow 24.05.2006 18:37

Dzięki za wytknięcie błędów. Poprawiłam na razie tyle, na ile miałam czas.
Pisałam, to nie będąc dokładnie świadomą, co piszę. Tak to już jest kiedy ma się tyle na głowie. Na 100% jutro sprawdzian i dwie próby: jedna na przedstawienie, a druga na występ na Dzien Matki.
Postaram się w czasie weekendu zmobilizobać się do napisania części VII. Będzie ją trudno zaplanować...
Jeżeli przyjrzysz się planowi, to widać, że prędzej czy później Lupin musi się pogodzić z Tonks. W końcu jest to oparte o Księcia Półkrwi.
Jak wyjdzie część siódma, ja zacznę też coś w tym stylu. Taka historia ujęta w kanonie, ale z innego punktu widzenia. Czytamy to z innej perspektywy. Właściwie te same dialogi, które w niektórych momentach się pojawiają.
Dobra, kończę, bo w domu zaczynają się już rzucać, że zadań jeszcze nie zrobiłam. Ciężkie jest życie ucznia.

Napisany przez: DoMuŚ 24.05.2006 18:44

Oj ciężkie, ciężkie...Mnie to się jeszcze marzy żeby ktoś napisał ficka o Hermionie i Ronie z perspektywy ich odczuć w 6 części, bo mam taki mały niedosyt w tym temacie.

Napisany przez: Darkness and Shadow 30.05.2006 19:03

Cholercia. Wszystko mi się wali...

Występ wyszedł dobrze, sprawdzian jako tako, ale czeka mnie następny, tyle że z polaka. Nauczyciele zaczynają się strzępić o oceny a to niczego dobrego nie wróży. sad.gif

Coś czuję, że nowy part może się pokazać dopiero pod koniec tygodnia lub nawet w przyszłym. Przepraszam... cry.gif

Naprawdę czas mnie goni i zaraz idę robić pracę na plastykę, bo mnie babka ukatrupi, a jeszcze jutro ma być jakiś konkurs na najlepszą klasę szóstą i ma być troje reprezentantów każdej klasy i kto ma iść z naszej? Oczywiście Darkness i spółka. mad.gif
Ja szczerze mam już dosyć łażenia na te konkursy w imię klasy, bo kiedy coś spaszczę, to od razu się czepiają. Bogiem nie jestem i jak zwykle będzie "odwróć tabelę, VIa na czele" biggrin.gif - jak to często mawia Nefietieri (Ania, moja przyjaciółka).
Niech teraz te lenie - chłopaki ruszą tyłki. Ja nie mam najmniejszej ochoty na ten konkurs. Mam własne zmartwienia, np. nowy part do tego opowiadania biggrin.gif . I tak to dobrze by im zrobiło. Lubią się popisywać, a tam będzie nawet dyro, więc rozrywka gotowa tongue.gif . Ocenę z zachowania chcieliby dobrą, ale jak? Niech idą na ten porąbany konkurs.

Naprawdę, jeszcze raz przepraszam. sad.gif Postaram się na weekend, o ile starszyzna domowa nie zabierze mnie na dwu, czy trzydniową wycieczkę. A ja tego nie chę, bo w poniedziałek jest przedstawienie!!!

Pozdrawiam,
(zrozpaczona cry.gif ) Darkness and Shadow

PS. Nie zabijajcie mnie!!! Zrobię to sama. biggrin.gif Żartuję.
PPS. ^^^ Chociaż się jeszcze zastanowię. tongue.gif

Napisany przez: Darkness and Shadow 06.06.2006 23:28

Wreszcie! Nowy part nadchodzi. Złapałam trochę czasu, choć kosztem ocenek w szkole (liczyłam na 4 z kartkówki, a zaskoczyło mnie 3). Przynajmniej na jakiś czas zaspokoi to wasze potrzeby. Błędy mogą się zdarzyć, bo nie sprawdzałam, a bety nie mam. No cóż... Dużo, dużo z Księcia Półkrwi się tutaj ukazuje... Wręcz całe dialogi...

Dobra nie przedłużam. Jest to przedostatnia część tego opowiadania, więc jeszcze tylko part 8 "I jak potoczy się los" i koniec. Finito.


VII – „Zmień zdanie...”

Siedziała w stołówce. Nie, raczej leżała. Położyła ręce na blacie stołu i opierała na nich głowę. Szare, okryte żałobą oczy wolno obserwowały przewijających się za oknem ludzi. Nie wyrażała najmniejszego zainteresowania ich sylwetkami. Był już wieczór, a latarnie na ulicach nadawały Hoegsmade tajemniczego uroku. Dla niej, to miejsce nie miało piękna. Wszystko było szare, puste od tego letniego dnia, kiedy... Nieważne.
Już prawie okrągły rok... Jak długo będziemy się unikać? Mijać bezgłośnie na zebraniach, nie pisać do siebie listów... Ile jeszcze tak wytrzymamy? Nie wiesz nawet, ile sił poświęcam na to, żeby o tobie nie myśleć... Mundur aurorski, który rok temu pasował na mnie idealnie, dzisiaj wisi na czymś, co do złudzenia przypomina kościotrupa. Bez jakichś aluzji do umarłych, ale wyglądam jak żywy trup. Z tego, co widziałam ostatnio, to ty też nie jesteś w najlepszej formie... Posiwiałe lekko włosy, twarz poorana zmarszczkami... Tyle cię kosztuje wzbranianie się przed miłością.
Tfu! Co ja robię? Co ja wyprawiam przez ten cały rok?! Zgadzam się na twoje warunki! Nie... Zamiast walczyć, to godzę się z przegraną! Nimfadoro Tonks, coś się z tobą dzieje! Chyba nie zakończyłaś jeszcze walki?! Fakt - uniki, to uniki, ale chyba pogadać można? Lekko poruszyć ten temat... Na tyle delikatnie, by nie rozpocząć kłótni.
Nie, to bez sensu. Powiedziałby i tak to samo, co zwykle: „Jestem za stary, za biedny, za niebezpieczny... Zasługujesz na kogoś o wiele lepszego... A co będzie jak cię zaatakuję?”. Stara gadka. Zmień płytę! Ja już tym rzygam!

- Tonks! - rozległ się głos w drzwiach. - Tonks!
- Taa... - szare oczy powędrowały w stronę, skąd dobiegały słowa. Był to niewątpliwie Savage.
- Coś się dzieje. Nad jakąś wieżą w Hogwarcie pojawił się Mroczny Znak.
- Że co?! - Aurorka natychmiast zerwała się na równe nogi, porwała z wieszaka płaszcz, zarzuciła go na ramiona i szybko wybiegła z Kwatery, potrącając przy tym zaskoczonego mężczyznę.
- Ach, te kobiety... - westchnął Auror.
- Przynajmniej już nie siedzi i nie gapi się w okno – odezwał się z półmroku Dawlish, który spiął sobie pod brodą szkarłatną pelerynę i ruszył w pogoń za koleżanką.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>


Biegła tak szybko jak mogła. Chociaż słyszała zbyt szybki rytm swojego serca, nie zwalniała. W tej chwili liczyło się bezpieczeństwo uczniów Hogwartu. Oczywiście nie znaczyło to, że zapomniała o Nim. Nosiła go w sercu zawsze kiedy z wściekłości zaciskała na różdżce palce aż do białości. Myślała o nim za każdym razem, kiedy słyszała o wilkołakach, a nawet tylko o Zakonie. Za bardzo kojarzyło się jej to z Nim.
Buty zatapiały się w grząskiej ziemi i utrudniały bieg. Jeszcze tylko te kilkadziesiąt metrów - myślała widząc zarys bramy. W większości okien zamku świeciły się światła, a na tle jasnych pomieszczeń migotały sylwetki szybko poruszających się postaci. Gdzieniegdzie błyskały promienie zaklęć.
Tuż nad cieniem Wieży Astronomicznej jarzyła się jasna plama, układająca się w wizerunek czaszki z wężem wychodzącym z ust. Nikły blask symbolu oświetlał blado kilka postaci na szczycie wieży. Wyglądały tak, jakby rozmawiały.
Walka, a oni sobie gadają? Nienormalni...
Dobiegła do żelaznych prętów oddzielających zamek od reszty świata. Chwyciła mocniej różdżkę i pchnęła skrzydło bramy. Ani drgnęło. A więc nie złamali czarów bramy... Musieli dostać się inaczej.
Chwyciła mocniej różdżkę i szepnęła:
- Expecto Patronum.
Z jej końca wyłonił się jasny patronus w kształcie wilkołaka. Blade zwierzę potrząsnęło łbem, spojrzało na swoją panią i czekało na rozkazy.
Idź do kogoś z nauczycieli. Niech otworzy bramę. Byle nie do Snape'a. Przekaż, że Dawlish, Savage i Proudfoot też tu idą.
Patronus wydał z siebie cichy jęk, a może tylko wiatr tak świsnął, że zmylił ją. Obserwowała, jak jej posłaniec przenika przez kraty, a następnie mury zamku. Trzeba było czekać.
- I co? - wysapał zmęczony Proudfoot. Oparł się o kamienie muru i osunął się na ziemię. Dyszał tak ciężko, że zdawało się, że wypluje płuca. Następny dotarł Dawlish, a po nim Savage. Obaj poszli w ślady kolegi.
- Zwariowałaś? - sapnął Proudfoot, dochodzący powoli do siebie. - Biegi przełajowe...
- Słabą więc macie kondycję... - mruknęła, spoglądając niecierpliwie w stronę zamku.
- My mamy jeszcze walczyć! - zawołał Dawlish.
- Ciebie chyba coś tutaj niosło na skrzydłach – stwierdził Savage, patrząc na iskrzącą się taflę jeziora.
Ha! A żebyś wiedział! Niosło mnie, niosło! O Merlinie, a jak on tu będzie?! Św. Mungo, Morgano la Fay i wszyscy inni magowie... Co ja zrobię? Zwiewam!
Już chciała odwrócić się i postawić krok w stronę Hoegsmade, gdy zauważyła na szczycie wieży zielone światło, które uderzyło w jakąś postać. Ku***! - zaklęła w duchu.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

- Tonks! - zawołała McGonagall. Aurorka wytarła rękawem krew lejącą się z nosa na górną wargę.
- Tonks, idź do skrzydła szpitalnego. Poppy da ci coś na ten nos. Remus już tam jest. Siedzi przy Billu. Mówił ci ktoś, że został zaatakowany...
- Przez Greybacka? - przerwała jej dziewczyna. Z trudem mówiła normalnie. - Tak, słyszałam.
- Więc idź, bo wyglądasz marnie – zmierzyła ją innym niż zwykle spojrzeniem. Kiedy Nimfadora miała już odejść, profesorka zatrzymała ją słowami:
- Czy to ty walczyłaś z tym blondynem? Jak mu było... Gibbonem?
Skinęła głową.
- Nawet dobrze ci poszło. Tylko ten złamany nos...
- To nic – Aurorka machnęła ręką i z trudem się uśmiechnęła. Czuła jak zaschnięta krew w okolicach ust i nosa utrudnia jej mimikę.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

Remus usłyszał trzaśniecie drzwiami i ciche kroki. Rzucił spojrzenie w stronę przybyłej osoby i natychmiast je skierował w ziemię. To przecież Ona... Facet, trzymaj się! Zaraz pewnie cię zaatakuje z tym samym, co zwykle. Chwila, chwila... - znów na nią zerknął. Minęła go bez słowa, ocierając rękawem płaszcza krwawiący nos.
Moja biedna Ninny... Ciekawe jak długo męczy się z krwawieniem... Pewnie ją boli i to bardzo. A ja co? Zachowuję się jak zimny drań i jej nie pomagam! - skarcił sam siebie. Już chciał się rzucić jej z pomocą, lecz ona zniknęła już na zapleczu pielęgniarki. Usłyszał okrzyk pani Pomfrey:
- Och, święty Nepomucenie! Kto ci to zrobił?!
- Taki jeden... - mruknęła Aurorka. Ich głosy niosły się po skrzydle szpitalnym.
- Dlaczego nie przyszłaś z tym wcześniej?! - Poppy już krzątała się wśród szafek. - Masz szczęście, że to tylko nos...
- Nos nosem, ale też sprawia kłopoty.
Pielęgniarka chyba rzuciła czar składający nos, bo dziewczyna jęknęła głośno i wykrztusiła:
- Nie można delikatniej?
- Nie, tak jest zawsze. Trzeba było uważać na wszystkie części ciała. Nie tylko na ręce, nogi i głowę.
- Jak tu uważać na nos kiedy walczysz z śmierciożercą, który rzuca tylko Niewybaczalnymi?
- To aż taki ci się trafił? Nie wspominałaś...
- Bo nie pytałaś o to, jaki był, tylko o to, kto mi złamał nos.
- Ech, ty się czepiasz słówek... - na zapleczu brzdęknęła metalowa taca. - Idę sprawdzić co u Weasley'a.
Wyszły obie. Jedna w bieli, druga w szarości. Tej samej chwili do skrzydła weszli Ron, Hermiona, Ginny i Luna lewitująca Neville'a.
- Merlinie, jeszcze jeden? - wykrzyknęła pielęgniarka.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

Tonks z zaskoczeniem patrzyła jak Fleur i Molly tulą się, płacząc. Już ze słowami dziewczyny czuła jak coś zaczyna ją kłuć w serce. Teraz. Jedyna szansa, żeby mu pokazać o co i mnie chodzi.
- Widzisz? - zwróciła się do Remusa. Popatrzyła na nimi palącym wzrokiem. - Ona chce za niego wyjść, choć został ugryziony. Jej to nie obchodzi! - wrzasnęła. Posunęła się krok do przodu, tak że jej oczy były dokładnie na wysokości jego ust.
- To co innego – odparł, wbijając wzrok w podłogę. Najwyraźniej trudno mu było mówić o ich wspólnym problemie przy wszystkich, a może bał się jej spojrzenia. - Bill nie będzie w pełni wilkołakiem. To są zupełnie różne...
- Ale mnie też to nie obchodzi! Nie obchodzi mnie to! - poczuła chęć trzaśnięcia go jakimś czarem, żeby zrozumiał, ale pohamowała się i tylko potrząsnęła jego szatami. - Mówiłam ci milion razy, że nie przejmuję się tym, jaki jesteś... Wolę stokroć bardziej ciebie niż jakiegoś lalusia z wypchaną sakiewką, bo on nie będzie tobą.
- A ja mówiłem ci miliona razy, że jestem dla ciebie zbyt biedny, zbyt stary, zbyt niebezpieczny...
- Mówiłam ci wielokrotnie Remusie, że obierasz śmieszną linię postępowania – wcięła się w kłótnię Molly.
- Nie jest śmieszna – odrzekł Lupin. - Tonks zasługuje na kogoś młodego i całego...
Twoje postępowanie nie jest śmieszne? Taa, no jasne - nie jest. Zasługuję tylko na ciebie, głuptasie. Żaden inny nie wchodzi w rachubę! Wolę ciebie niż wspomnianego lalusia z wypchaną sakiewką, który gapi się tylko na biust i tyłki dziewczyn, a po urodzeniu dziecka zmyłby się. O nie! Kategorycznie NIE! Ty, tylko ty i żaden inny facet mnie nie interesuje!
- Ale ona chce ciebie. Poza tym, Remusie, młodzi i cali mężczyźni nie zawsze się takimi okazują – próbowała mu przemówić do rozsądku pani Weasley, podając za przykład swojego syna.
- To nie jest odpowiedni moment. Dumbledore nie żyje... - próbował się wykręcić Lupin.
- Byłby bardzo szczęśliwy, mając świadomość, że jest więcej miłości na tym świecie – wtrąciła McGonagall.
W tym samym momencie wszedł Hagrid i przerwał im rozmowę na temat Tonks i Remusa. A zaś oni sami patrzyli się za okno, starając się na siebie nie patrzeć. Ona, bo wiedziała, że jak tylko mu spojrzy w oczy, znów zacznie kłótnię. On, bo bał się jej wzroku, w którym widać było wyraźne pretensje o jego decyzję i jej siedzenie przez rok w cieniu i gapienie się w ścianę.

Napisany przez: WeEkEnD 07.06.2006 14:05

Dobra, czas ocenić. Naturalnie zaczynam od błędów (tutaj błędu):

QUOTE
Hoegsmade

Hogsmeade

Świetnie napisane. Może ten part nie nalezał do najdłuższych tego forum, ale czyta się naprawdę dobrze. Masz talent, więc mam nadzieję, ze okażesz go po napisaniu większej ilości ficków. Czekam na ostatni part.

Pozdro

Napisany przez: DoMuŚ 07.06.2006 17:42

Wreszcie nowy part...jak zwykle świetny,właśnie czegoś takiego mi było trzeba. Rozwinięcia wątków miłosnych napisanych przez Rowling w 6. części. Pozdrowionka,czekam z niecierpliwością na ostatni już (niestety!) part. A wiąże z nim spore oczekiwania! tongue.gif

Napisany przez: Darkness and Shadow 22.06.2006 14:10

Niestety... Znów wszystko zaczęło mi się walić... Nieporozumoenia w domu, niezgodności między mną a przyjaciółką, trochę nawalający komp. Na domiar tego moja nauczycielka polskiego właśnie odkryła, że ja mam coś wspólnego z, jakby to ująć, ciemną stroną. Prostymi słowy - zaczęła podejrzewać, że chcę się zabić. W przyszłym tygodniu czeka mnie kolejna rozmowa z nią, co oznacza, że cały czas będę do tego czasu wymyślać odpowiedzi na ewentualne jej pytania. Tylko dlaczego musiała to zauważyć w ostatni dzień normalnej nauki?!

No cóż sprawa jest poważna i nie mogę jej zignorować. Tak samo z komputerem. Nie mogę ostatnio pisać z powodu komputera, który chwycił jakiegoś wirusa i teraz w najmniej oczekiwanych momentach się resetuje. Spodziewajcie się nowego parta ewentualnie na koniec przyszłego tygodnia, ale nie jest to pewny termin. Wszystko zależy od przebiegu mojej rozmowy i kompa.

Żegnam was na jakiś czas (do przyszłego tygodnia). Bądźcie cierpliwi i mimo upału trzymajcie się ciepło biggrin.gif .

DaS

Napisany przez: DoMuŚ 24.06.2006 12:04

Yyyy....mam nadzieję że przypuszczenia nauczycielki nie są słuszne?! 3maj się, na następnego parta poczekam,będzie lepiej smakować. biggrin.gif

Napisany przez: DoMuŚ 05.07.2006 12:19

A rozmawiałaś o tym z kimś bliskim? Wyjeżdzam na 3 tygodnie,mam nadzieje,że następna część już będzie po moim powrocie. 3maj się czekolada.gif

Napisany przez: Dino 11.07.2006 00:33

Nigdy nie komentuje ficów...

Czytałem kiedyś to opowiadanie i teraz weszłem na to forum specjalnie, aby zobaqczyć, czy jest ostatnia część. Niestety nie ma, ale zobaczyłem notke od autorki, wiec postanowiłem ja przeczytać. No i postanowiłem jednak specjalnie sie zarejestrować i wyrazic swoja opinie na temat tego co przeczytałem:

Jeżeli osoba ma myśli samobójcze i mówi o tym otwarcie (np. zali się na forum). Tak naprawdę taka osoba szuka kogoś kto by Jej pomógł, ponieważ ma jakiś problem. Może to rodzice, może brak chłopaka, a może właśnie chłopak ją zdradził? Nie może sobie z nim poradzić, ale też nie chce się zabić. To takie wołanie o pomoc. Ci co naprawdę popełniają samobójstwo robią to tak naglę, że nikt się nawet tego nie spodziewa. Osoba, która szuka pomocy, chce by ktoś jej wysłuchał i zrozumiał, ponieważ ludzie za mało słuchają, a mają z byt dużo dobrych „rad”, które są dobre tylko z ich punktu widzenia. Jednak nie zawsze dobre z punktu widzenia osoby potrzebującej pomocy.

hmmm... Poszukaj osoby z którą będziesz mogła pogadać. Jeżeli nie masz z kim pogadać to moze ja jakoś będe mógł Ci pomóc? Nie warto swoich problemów dusic w sobie, lepiej je komus odać...

Napisany przez: Darkness and Shadow 12.07.2006 10:25

Ufff... Wreszcie od kilku dni nieobecności dostałam się na kompa. Dla DoMuSia może być to wiadomość niezbyt miła, jak dla innych:

Trzy... dwa... jeden... zero...

Nowy part będzie dopiero wtedy gdy:
- komp będzie w pełni sprawny (system był reinstalowany, a Pewna Osoba prawie dzień i noc siedzi na tej wspaniałej maszynie)
- kiedy wreszcie dostanę z powrotem jakiś porządny edytor tekstu (może być nawet Open Office, bo z WordPadem nie wytrzymam)
- wrócę z Czech (czyli przygotowania + pobyt w Czechach + rozpakowanie się = ok. tydzień)
- moja przyjaciółka łaskawie nie będzie mnie wyciągać o godz. 10 rano nad rzekę i zostawi mnie w spokoju w godzinach wieczornych (wczoraj przyszła o 21 zapytać się czy idę na dwór biggrin.gif )
- i smutniejsze trochę: kiedy wszystko sobie we łbie poukładam dostatecznie, by napisać nowego parta.


Warunki muszą być spełnione w większej części, bo inaczej napisze tego ostatniego parta tak, jakby miał być koniec świata, czyli byle jak, byleby zakończyć, a ja właśnie chcę zakończyć jakoś ładnie, zwieńczyć dzieło jakimś... no nie wiem... okrzykiem?

Co do tego, co się dzieje - jest lepiej. Dużo lepiej. Chyba się pozbieram. Chociaż wyglądam na cmentarzu, jakbym się urwała z Czarnej Mszy, a przynajmniej mohery tak się na mnie gapiły przy cmentarnej pompie, gdy poszłam tylko po wodę do kwiatków. To obrazuje, że mój wygląd jest bardziej niż beznadziejny i nie mogę się pojawiać na ulicy. Tym lepiej dla parta. tongue.gif

Nie martwcie się o mnie. Ja sobie poradzę (taaa, no jasne... A kto cztery dni temu chciał sobie wbić tępy scyzoryk w serce? biggrin.gif Ja żartuję!).

Nie sądzę, żeby rozmowa z wicedyrką tak mnie zmieniła, lecz chyba jest to sprawka pewnego filmu. No i oczywiście ataku. Nieważne jakiego. Ja piszę szczerze, a jeśli ktoś chce czegoś się dowiedzieć o mnie, może mi doradzić, to zapraszam na PW. Nie będziemy robić Big Brothera, Pokoju Zwierzeń na forum. Jak ktoś chciałby, to niech pisze na maila, ale ostrzegam nie na GG! Jeszcze po reinstalacji nie wszystko wróciło do normy. Kontakty trza wpisać, a najpierw w ogóle to GG zaintalować. Numer będzie ten sam (1980963)


Pozdrawiam i życzę ciepłych wakacji oraz przypominam nie martwić się o mnie!

Napisany przez: DoMuŚ 19.07.2006 21:49

Czuje sie wyrozniona =P Obiecuje,ze wiernie poczekam,żeby ta ostatnia czesc byla prawdziwym zakonczeniem calego opowiadania biggrin.gif zycze milego,spokojnego odpoczynku,ktory pomoze ci wszystko sobie poukladac...trzymaj sie smile.gif

Napisany przez: Darkness and Shadow 23.07.2006 20:49

VIII – I jak potoczy się los?

Miłość — promień latarni morskiej wśród mroków i sztormów życia.
Andrzej Urbańczyk


Szare chmury przysłoniły słońce. Fatum. Zawsze kiedy ona odzyskiwała humor natura robiła jej na złość. Tak, jakby wiedziała, że pragnie teraz pogody, że chce tańczyć pieszczona ciepłym deszczem promieni. Wszystko się zmienia. Ludzie również.
Kto by wczoraj pomyślał, że ta dwudziestoparoletnia dziewczyna przejdzie aż taką metamorfozę. To jak zmiana ponurego cmentarza w kolorowy lunapark. Zdecydowanym krokiem przemierzała uliczki Hoegsmade tak, jak kiedyś. Zanim rozpętała się ta cała sprawa z jej miłością. Tak... Wszystko się zmienia.
Tonks pchnęła drzwi kwatery i zgodnie ze starym zwyczajem wpadła do środka potykając się o próg. Gdy tylko podparła się o ścianę, by nie upaść, usłyszała głos Proudfoota dochodzący ze stołówki:
- Tonks się chyba upiła. Wraca do starego nawyku „rozwal wszystko, co się da”.
- A żebyś wiedział! - odkrzyknęła mu, kierując się w stronę swojego zakwaterowania.
Szczęście w nieszczęściu. Jak wszyscy imprezują, to Nimfadora siedzi i gapi się w ścianę, jak reszta jest w żałobie, to ja mam humor. Jak to jest? - zaśmiała sie w duchu.
Przeszła przez próg pokoju, oczywiście podtrzymując tradycję i potykając się. Uśmiechnęła się. Wszystko wraca do normy. Poczynając od włosów, aż po niezdarność.
Rzuciła się na łóżko tak, jak stała i zanurzyła twarz w poduszce. Lubiła to robić. Czuła się wtedy bezpieczna, kochana.
W jej głowie jeszcze huczała dzisiejsza rozmowa. Pierwsza tak w cztery oczy od dawna. Rozpoczęła wtedy siódmy punkt swojego planu: „Świeże spojrzenie na całą sprawę”...

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

Kilka godzin wcześniej.

Tonks stała przy oknie jeszcze przez chwilę po wyjściu Rona, Hermiony, Luny i Ginny. Artur razem z Molly i Fleur nadal czuwali przy Billu, a pani Pomfrey krzątała się przy najrozmaitszych maściach, eliksirach i pigułkach. Wreszcie odwróciła się i napotykając wzrok Remusa, ruszyła w stronę wyjścia. Odetchnęła z ulgą, gdy zamknęła drzwi za sobą. Jednak za wcześnie było na radość. Usłyszała ciche kroki po drugiej stronie.
O nie. Zaraz się zacznie od nowa.
Przyspieszyła kroku. Drzwi skrzydła szpitalnego zaskrzypiały. Zacisnęła pięści. Wiedziała, że jak tylko znajdzie Go w polu widoku, przyłoży mu.
Może jakiś wstrząs głowy odświeżyłby mu patrzenie na świat? - pomyślała niewinnie, zmuszając się do uśmiechu. - Trzy, dwa, jeden do opuszczenia budynku...
Gdy już jej ręka nacisnęła klamkę, usłyszała głos Remusa:
- Tonks!
Chcesz w mordę? - pomyślała lekko się uśmiechając. Jej ręka nadal spoczywała na klamce. - Nimfadoro, opanuj się. Nie przywalisz mu. Odwrócisz się i kulturalnie wyjaśnisz mu, że nie zamierzasz kłócić się na terenie zamku. A z resztą? Po co on mnie woła? Sprawa chyba była jasna, że on nie ma ochoty na wykłócanie się. Woli pozostać kawalerem do końca życia. Oczywiście przy tym łamiąc mi serce na milion miliardów kawałków. Dobra, odwracamy się...
Zmusiła swoje ciało do zgodności z myślami. Nadal naciskając klamkę obejrzała się za siebie. Lupin stał około dwa metry za nią, patrząc na nią wyczekująco.
- Myślałam, że raczej nie chcesz rozmawiać – rzekła oschle.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

- Tak, nie chciałem rozmawiać, ale nie powinniśmy zostawiać tej sprawy tak rozgrzebanej. Trzeba coś postanowić i trzymać się tego cały czas. Chcę właśnie to zrobić – odparł, raczej niezrażony stosunkiem Aurorki wobec niego. Miała do tego prawo. - To jak?
Odwróciła głowę z powrotem w kierunku drzwi. Zdecydowanie przyciągnęła klamkę ku sobie i wyszła na zewnątrz.
- Tonks! - krzyknął za nią i nie czekając przytrzymał skrzydło drzwi, zanim się zatrzasnęło. Widział jak dziewczyna zaczyna szybko iść, byleby uciec przez nim. Ruszył za nią, biegnąc.
- Tonks! - zawołał jeszcze raz. Już kilkadziesiąt centymetrów dzieliło go od jej pleców. Wyciągnął rękę i położył ją na ramieniu dziewczyny, jednocześnie zatrzymując ją. Nie odwróciła się nawet.
- Czego jeszcze? - burknęła łamiącym się głosem. Obszedł ją dookoła i im bardziej pragnął spojrzeć jej w oczy, tym bardziej ona odwracała głowę, nie chcąc mu ich pokazać. Wreszcie nie mogła już się chować. Wyciągnął dłoń w kierunku jej podbródka i odwrócił jej twarz ku sobie.
Po bladych od braku słońca policzkach toczyły się łzy, swoją przejrzystością dorównujące diamentom. Szare oczy utkwiły swój wzrok gdzieś na wysokości jego połatanych nogawek spodni.
- Dlaczego... - chciał spytać o płacz, ale zdążyła mu przerwać:
- Sam wiesz dlaczego! - wybuchnęła. Odsunął dłoń od jej podbródka. - Czemu musimy to ciągnąć?! Nie zauważyłeś co się ze mną stało przez ten rok?!
- Widziałem...
- No? Co widziałeś?! Cień dawnej Nimfadory, którą skryła szara postać cierpienia?! To widziałeś?
- Tonks... Pozwól mi...
- Nie pozwolę ci przemówić, dopóki sama nie powiem ci tego, co zamierzam! - przerwała mu ostro.
Perliste łzy skapywały na jej aurorski mundur. Jej wzrok nie spoczywał już na wysokości jego nogawek, lecz utkwił na linii jego szyi.
- Może nie wiesz przez co przechodziłam, ale proszę cię, wysłuchaj mnie – jej głos się uspokoił. Podniosła wzrok. Patrzyła mu prosto w oczy. - Przez cały rok, w którym nie brakowało łez, musiałam patrzeć na ciebie i nie być pewną twojej decyzji. Walczyłam ze sobą, by nie załamać się zupełnie i nie popełnić samobójstwa, ale tylko myśl o tobie przytrzymała mnie przy życiu. Wspominałam nasze szczęśliwe chwile dzień i noc... - przerwała na chwilę. Jej ironiczny wyraz twarzy zmienił się gwałtownie. Remus wiedział co się zaraz stanie...
- Do cholery jasnej! Czemu nic nie zrobiłeś! Widziałeś co się ze mną dzieje i co?! Siedziałeś i gapiłeś się!
- Tonks, zrozum...
- Co mam zrozumieć?! Że cię kocham?! Że TY nie chcesz tej miłości?! Że się przed nią non stop wzbraniasz i tłumaczysz sobie: ja nie mogę jej kochać, bo jestem nikim?!
- To nie tak...
- To jak?! - krzyknęła. Sapała z gniewu, a jej palący wzrok świdrował piwne oczy Remusa.
Lepiej jej nie drażnić. Widać w jakim jest stanie. Delikatnie wyperswaduj jej to, o czym myślałeś przez ten rok.
- Ja również myślałem o tej sprawie i nie doszedłem do żadnych wniosków poza tym, że moja teoria będzie lepsza dla nas obojga.
Prychnęła.
Nie bierze sobie do serca tych słów. Gardzi nimi. Lekceważy sobie moje zdanie i nie przyjmuje nadal do wiadomości, że tak będzie lepiej dla nas. Dla naszej miłości.
- Tonks, posłuchaj mnie do końca. Tak będzie lepiej. Ty nie ucierpisz na tym, widząc mnie zmasakrowanego po pełni, nie zostaniesz wtedy zraniona przeze mnie w czasie przemiany, nie będziesz musiała tyrać i zarabiać na mnie...
Gdy wymieniał te powody, ona coraz bardziej się uśmiechała.
- A wierzysz w to, że ja po tej twojej kwestii zaprzestanę walki i będziemy żyć długo i szczęśliwie? Moim szczęściem będzie tylko związek z tobą, dzielenie się smutkami i radościami, wspólne przeżywanie życia. Nie mówię tutaj od razu o małżeństwie, ale po prostu o byciu razem... Wiesz chyba o co mi chodzi?
Spojrzał na nią i skinął głową. Jeszcze niedawno miał nadzieję na zwycięstwo. Teraz czuł jak przegrywa.
Syriusz miał rację przy przedstawianiu mnie jej. Jest to cwana sztuka. Niełatwo ją oszukać. Syriusz miał... Syriusz?
Ogarnęło go uczucie, jakie spotyka zazwyczaj mędrców, gdy odkrywają nową teorię, gdy są zaszokowani ogromem swojego geniuszu i przez kilka dni nie mogą do siebie dojść po wielkim szoku.

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

Otwierała już usta, żeby powiedzieć coś, co przekonałoby Remusa całkowicie, ale on był szybszy:
- Może tylko ubzdurałaś sobie, że mnie kochasz. Przecież wyznałaś mi to po śmierci Syriusza. Szukałaś oparcia w kimś, kto był mu bliski i znalazłaś mnie. Wyżalałaś się, płakałaś, mówiłaś jak jest ci ciężko... Może to tylko złudzenie ubrane w strój miłości? Może tak naprawdę w ogóle mnie nie kochałaś, tylko cały czas sobie to wmawiałaś, bo miałem dla ciebie czas, słuchałem cię... Może po prostu te wszystkie chwile były zmarnowane, bo ty widziałaś we mnie obiekt nieszczęśliwej miłości, a nie dobrego przyjaciela...
- Wierzysz w to? - przerwała mu między jednym zdaniem, a drugim. - Bo jakoś wydaje mi się, że nie. Dobrze, załóżmy, że ja to rozumiem i pytam: „Dlaczego powtarzałeś mi, że mnie kochasz, skoro traktowałeś mnie tylko jako dobrą przyjaciółkę”?
Milczał. Zwrócił jedynie wzrok ku niebu, jakby miał tam znaleźć coś, co podsunęłoby mu odpowiedź. Wiedział, że zmiana tematu na jakiś bezsensowny nic nie zrobiłaby w tej kwestii. Sam zaproponował nie zostawianie tej sprawy otwartej jak wyjęty z koperty list, którego nigdy przeczytałeś. Wdepnął w sidła, które sam zastawił.
- Jakim prawem więc, ty możesz kochać mnie, a ja ciebie nie? Dlaczego ty masz mieć prawo widzieć moje cierpienie, a ja nie mogę patrzeć na twoje?! - każde zdanie zaznaczała wyższym tonem głosu. - Bo ty tak sobie postanowiłeś?
- Nie...
- Więc?
Zapadła cisza. Oczekiwała odpowiedzi, której on nie miał. Westchnęła ciężko.
- Poddajesz się?
Skinął lekko głową, lecz w tej samej chwili przyszedł mu do głowy pomysł zarzucenia jeszcze raz sieci w nadziei, że złapie jakąś chociaż marną rybkę.
- A wojna?
- A co ona ma do naszej miłości? I tak chyba nie wrócisz do podziemi, bo Greyback widział cię tutaj. Będzie miał podejrzenia. Fakt, któreś z nas może zginąć, ale... czy nie warto zaryzykować? Bez żadnego związku pomiędzy nami byłoby tak samo – któreś z nas mogłoby umrzeć, ale co mamy do stracenia?
Patrzyli sobie prosto w oczy. Oboje wiedzieli, że jeżeli chcą szczęścia, to muszą iść na całość. Nie mają nic do stracenia, jedynie do zyskania. Jak gdyby ktoś dał im komendę, równocześnie objęli się i uścisnęli. Po jej twarzy płynęły łzy. Nie smutku, lecz radości.
Nigdy więcej gapienia się w ścianę! - pomyślała. Nawet nie zauważyła jak jej włosy zmieniły kolor na różowy...

<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

Uśmiechnął się. Chyba wbrew własnej woli. Zmarnował rok.
Wreszcie coś się zaczyna. Teraz mogę być pewien, że ona mnie nie zostawi. Zdołała mnie przekonać do miłości, a to jest nie lada wyczyn. Choć w głębi duszy nadal tkwi obawa o jej życie, o zdrowie, to wiem, że ona się mnie nie boi, nie brzydzi się wilkołaka. Traktuje mnie nie jak krwiożerczą bestię, lecz jak człowieka. To jest najważniejsze.
Oby jej nie spotkał taki ból, jaki spotkał mnie. Oby nigdy nie zaznała smaku wilkołaczego życia. Oby potrafiła się bronić przed atakiem moim i innych wilkołaków. Z resztą... jest Aurorką. Nie bez powodu nią została.
Dumbledore nie żyje. Powinienem się smucić. Podobnie w przypadku Billa, a nawet w jego to jeszcze bardziej, bo część winy za ten wypadek spoczywa również na mnie. Gdybym upilnował Greybacka... Ale chyba takie wstrząsy są potrzebne. Trzeba czymś urozmaicić życie.
Nadszedł czas coś zmienić, zacząć od nowa dawny pamiętnik, podjąć wyzwanie, o którym podpowiadał nam tylko sen, stać sie żebrakiem, zdanym jedynie na łaskę i niełaskę wielkich bogaczy. Warto ryzykować, szczególnie dla miłości. Być włóczęgą, który nie ma pieniędzy na bilet i podróżuje na gapę, zostać czarodziejem bez różdżki, żyjącym wśród niemagicznych i nie śpiącym po nocach w obawie przed mugolami, którzy mogli już się domyśleć kim jest. Warto poczuć słodki smak miłości, jeżeli wiesz, że jest ona wypracowana przez tak długi czas.


<<<~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~^~\__/~>>>

Rzucili ostatnie spojrzenie na biały grobowiec. To był wielki człowiek. Nikt nie zastąpiłby go w pełni. Przyjął mnie do Zakonu, choć byłam jeszcze młoda i raczej niezbyt doświadczona w walkach. Wierzył we mnie i w moje zdolności – myślała Tonks, spoglądając na marmur. Szli w milczeniu, trzymając się za ręce.
Będzie go brakowało nam wszystkim – pomyślał Remus. - Szczególnie Zakonowi. Przygarnął mnie do uczniów Hogwartu, przymrużając oko na likantropię. Ryzykował, ale od dzisiaj wiem, że warto to robić. Domyślał się może, że ze mnie będzie później jakiś pożytek. Miał nadzieję, że nie zmarnuję szansy, jaką przede mną postawił.
Może to milczenie albo i nie, sprawiło, że nie zauważyli jak minęli Trzy Miotły. Nagle Tonks oprzytomniała, kiedy nieświadomie stanęła przed drzwiami kwatery.
- Już? - zdziwiła się. - Ten czas leci zdecydowanie za szybko.
Uśmiechnęli się.
- Kiedy się zobaczymy? - zapytał.
- Nie wiem. Kończę pobyt tutaj i zwiewam z powrotem na stare śmiecie – odparła, opierając się o drzwi.
- Do starego mieszkania?
- Jak na razie, to tak. A co? Masz coś do zaproponowania?
- Myślałem, że może... A, nieważne.
- Powiedz – spojrzała mu głęboko w oczy.
Zaśmiał się. Po raz pierwszy od dawna. Tak prawdziwie. Nie udając.
- Mogłabyś do mnie wpaść... Mieszkanie to samo, co zawsze.
- Mogłabym – na jej twarzy wykwitł uśmiech. Zza drzwi słychać było głos Savage'a.
- Savage wybiera się na patrol. Zaraz po nim mam ja, więc lepiej będzie jak...
- Rozumiem.
Odstąpiła od drzwi i podeszła do niego. Zarzuciła mu ręce na szyję i zbliżyła swoje usta do jego warg. Zostawiła na nich pocałunek i nie czekając, aż on poprosi o więcej, zniknęła w kwaterze.
Remus jeszcze przez chwilę stał oszołomiony. Po raz pierwszy kobieta z własnej, nieprzymuszonej woli, będąc całkowicie świadoma co robi, pocałowała go. Na dodatek wiedziała kim on naprawdę jest. Pogładził palcami usta, jakby chciał nimi jeszcze bardziej utrwalić pocałunek.
Zaczyna się nowe życie. Nadszedł czas zmian. To była pierwsza. Otrzymałem pocałunek prawdziwej miłości. Wreszcie ktoś będzie przy mnie, gdy będę wyczerpany po transformacji. Nareszcie będę miał dla kogo walczyć w tej wojnie. Tylko dla Ciebie, Ninny. Tylko dla Ciebie...
Spojrzał na drzwi kwatery i uśmiechnął się. Odwrócił się i odszedł w stronę Wrzeszczącej Chaty, nucąc pod nosem jakąś piosenkę.

Ukaż swą urodę, co jak ogień skrzypiec brzmi.*
Przetańcz moją rozpacz, ukojenie ześlij mi.
Niczym ptak oliwną mą gałązkę nieś.
Tańczmy po miłości kres.
Tańczmy po miłości kres.

Ukaż swą urodę, niech świat cały bez nas trwa,
Niech twe ruchy czuję, jak w stolicy zła.
Niechaj poznam to, co we mnie tkwi głęboko gdzieś,
Tańczmy po miłości kres.
Tańczmy po miłości kres...


KONIEC

* Piosenka pt. „Tańczmy po miłości kres” Leonadra Cohena . Tłumaczenie. Fragment

Podziękowania:
Dziękuję wszystkim, którzy komentowali to opowiadanie, jak i tym, którzy tylko je czytali i nie śmieli dotknąć klawiatury.
Dziękuję każdemu, kto wspierał mnie dobrymi słowami w czasie największej chandry. Przepraszam również za tego posta, który wzbudził niepokój kilku osób.
Dziękuję DoMuSiowi za wierne komentowanie tego ficka i za troskę, jaką wyraziła przy w/w poście.
Dziękuję mojej przyjaciółce, Nefietieri za to, że podtrzymywała mnie na duchu i przytrzymywała przy życiu, gdy miałam huśtawki nastrojów.
Dziękuję Darth Pauli za wytrzymywanie moich bzdetów, czytanie oraz poprawianie niekiedy tego ficka.
Dziękuję wszystkim, kto tu w ogóle zajrzał i odważył się pomęczyć oczy dla takich marnych wypocin pisarki-amatorki.

Zapraszam do czytania moich innych opowiadań, a po wydaniu siódmej części, uważnego obserwowania tego forum. Może coś jeszcze wymyślę w związku z ostatnim tomem.

Napisany przez: DoMuŚ 23.07.2006 21:08

Ach,ach...wzruszylam sie niezmiernie. Niech zyja opowiadania z happy endem! Przynajmniej jakas odmiana od szarej codzienosci..Zakonczenie oczywiscie cudne,tylko na co ja teraz bede czekac? Wszystko co dobre szybko sie konczy...I nie masz za co dziekowac,taki wspanialy fick mozna komentowac i komentowac. biggrin.gif

Napisany przez: Sova 04.08.2006 23:59

Sliczne opowiadanie, bardzo Ci za nie dziekuje smile.gif Uwielbiam pare Tonks i Lupin

Napisany przez: Marta Potter 06.08.2006 23:45

Fajne opowiadonko ! troche mi zal ze juz nie sie skonczyla

Napisany przez: Annik Black 11.08.2006 11:34

Ojoj... Fajne opowaidanko, tylko że ja zawsze znajduje je jak już są skończone Buuu... mniejsza o to. To nie zmienia faktu, że opowiadanko jest niczego sobie, chociaż ostatnio moje upodobania się zmieniły xD Zawsze byłam za RL/NT a teraz? Przyznaję rację Kat że NT/SS to najlepsza para na świecie xD Ale ff jest w porządku xD

Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)