Drukowana wersja tematu

Kliknij tu, aby zobaczyć temat w orginalnym formacie

Magiczne Forum _ Kwiat Lotosu _ [m] Szare Niebo

Napisany przez: Yuriko 22.07.2009 21:03

Wiem, że nie jest to oryginalne. Jednak natchnęło mnie i nie mogłam tego nie napisać. Za pomoc dziękuję Terawowi oraz Magdzie (Miss_Murder), która cały czas podświadomie skłania mnie do pisania. ^^ Pisane przy piosence Myslovitza "Do utraty tchu".

Autor: Ja
Tytuł: Szare niebo
Beta: Teraw
Przy piosence: Myslovitz "Do utraty tchu"
Paring: Syriusz Black/Remus Lupin
Ostrzeżenia: Brak


Szare niebo

„Szare niebo pełne ludzkich dusz,
Chyba chciałbym już tam być...”*


Uniósł ostrożnie rękę Nimfadory, spoczywającą na jego nagiej piersi i usiadł na łóżku. Chłodne grudniowe powietrze oplotło go swymi silnymi ramionami i mężczyzna wzdrygnął się, po czym odgarnął z czoła posiwiałe włosy i podparł głowę na dłoniach. Płatki śniegu, wirujące smętnie za otwartym na oścież oknem, układały się w różne dziwne kształty i Remus przyglądał im się przez dłuższą chwilę z udawanym zainteresowaniem. Myślami był jednak bardzo daleko.
To było już drugie Boże Narodzenie bez Niego. Powinien był się więc przyzwyczaić albo chociaż przestać się obwiniać, przestać milknąć, zaciskać szczęki na każde wspomnienie o Nim. To jednak okazało się o wiele trudniejsze, niż przypuszczał. Lubił się wyciszać i wspominać cudowne, stare lata, wypełnione Nim. Wciąż uśmiechał się pod nosem, kiedy wyobrażał sobie ciepłą dłoń, mierzwiącą mu włosy i radosny, zachrypnięty głos. On często się śmiał, wygłupiał; prawie jak dziecko. Jak chłopiec, którym zdawał się być przez całe życie.
Remus podniósł się powoli z łóżka, przeszedł przez ciemny pokój i odsłonił ciemnozielone firany. Poruszały się w powolnym tańcu, prowadzone przez lodowaty wiatr, wpływający do pokoju przez okno. To przeraźliwe zimno wręcz wstrząsnęło Lupinem, a na pooranym bliznami ciele pojawiła się gęsia skórka. Nie cofnął się jednak, tylko pewnie pchnął drzwi balkonowe i wyszedł na zewnątrz.
Niebo było szare, jak zazwyczaj o tej porze roku, w śnieżne noce. Przypominało swoją barwą popiół w Jego kominku, pościel w Jego sypialni, zasłonę, za którą zniknął... Remus przełknął ślinę. Wspomnienie Jego zdrętwiałego ciała, rozszerzonych w niemym przerażeniu oczu, a później tej głuchej, beznadziejnej ciszy i pustki, jaka go ogarnęła, wciąż powodowały nieprzyjemny ból – gdzieś w środku, w sercu. Spojrzał na ogród przykryty grubą warstwą nieskazitelnie białego śniegu, na środku którego stała ogromna choinka. Iskrzyły się na niej setki magicznych światełek, między którymi kolorowe łańcuchy, odbijając od siebie ten niesamowity blask, zdawały się błyszczeć. Na soczystozielonych gałązkach pozawieszano bombki oraz powiększone za pomocą czarów lukrowe laseczki, cukierki i inne słodycze. Wszystko to było dziełem Nimfadory i Remus uśmiechnął się pod nosem – Jemu również by się to spodobało.
Na niebie pojawiły się ciemne, gęste chmury, z których posypał się obficie śnieg. Spadał ciężko na nagie ciało Lupina, a w zetknięciu z jego rozgrzaną skórą, rozpływał się, by po chwili zamienić się w zimne strużki i spłynąć po jego plecach, torsie, brzuchu. Wciągnął powoli powietrze, którego chłód drażnił jego nozdrza. Mógł też wyczuć coś jeszcze. Nieuchwytny zapach zbliżającej się wojny. Unosząca się nad ziemią mgła, w tej części kraju lekka, gdzie indziej gęsta i ciężka, mroziła krew w żyłach, przypominając o obecności dementorów, o strachu i żałości. Nie bał się wojny, ani śmierci. Jego podejście było wyjątkowo egoistyczne i okrutne, ale pragnął tego, jak nikt. Życie wydawało mu się tak mało warte – bez Niego, bez sensu.
Remus zamknął oczy, przywracając w pamięci Jego ciemne tęczówki, połyskujące radosnym, dzikim blaskiem; wąskie usta ułożone w pełnym, szczerym uśmiechu; czarne loki okalające przystojną twarz. Był taki lekkoduszny, energiczny, pełen życia. Wydawał się być zupełnym przeciwieństwem Lupina – powolnego, skromnego, zawsze będącego poza światłem reflektorów. A On musiał błyszczeć. I błyszczał – zawsze, wszędzie, aż do śmierci.
I gdyby wtedy Remus zdążył zareagować, gdyby w ogóle wyperswadował mu opuszczenie domu, ten blask nadal by go oświetlał.
Mężczyzna odwrócił się, by spojrzeć na śpiącą spokojnie Tonks, która właśnie wzdrygnęła się lekko, gdy lodowaty wiatr musnął jej nagą skórę, i nakryła się mocniej kołdrą. Była niesamowitą kobietą, na którą nie zasługiwał – ani na jej gorącą, szczerą miłość, ani na zaufanie. Nienawidził siebie za to egoistyczne zachowanie. Oszukiwał Nimfadorę, zapewniał o swoim uczuciu, był z nią, nie potrafiąc odejść. Byłoby to na pewno bardziej honorowe zachowanie – zakończyć kłamstwa, pozwolić jej ułożyć sobie życie od nowa, z kimś, kto by na nią zasługiwał. Jednak nie mógł tego zrobić. Nie ze względu na utratę Tonks, tylko dlatego, że nie wyobrażał sobie życia w samotności. Jeszcze większej, niż tej, w której żył teraz.
Był podły i egoistyczny.
Był tchórzem.
Właśnie z powodu tchórzostwa czekał na wojnę. To było najlepsze i najłatwiejsze wyjście – zginąć bohaterską śmiercią, w obronie żony i swoich najbliższych. W imieniu dobra. Przeciwko złu.
Lupin strząsnął z włosów płatki śniegu i spojrzał jeszcze raz na błyszczącą w mroku choinkę.
- Wesołych Świąt, Syriuszu.

______
* Myslovitz „Do utraty tchu”

Napisany przez: MariettaGordon 29.09.2012 22:12

Cóż... Post z przed 3 lat więc wątpię by autorka to przeczytała, ale i tak się wypowiem smile.gif
Powiem krótko - mało się działo, ale fick mnie ujął smile.gif

Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)