Obudził ją hałas dochodzący z
przedpokoju. Szybko spojrzała na zegarek. Była czwarta rano.
Wywarzyli drzwi wejściowe. Słyszała ich głosy. Zaczęli przeszukiwać dom.
Natychmiast wyskoczyła z łóżka. Miała na sobie krótkie spodenki i bluzkę na
ramiączka, w której zwykle spała w lecie. Stwierdziła, ze nie ma czasu się
przebrać. Musiała uciec tak jak stała...
Kilku mężczyzn wdarło się
do sypialni. Ktoś świecił jej po oczach latarką. Momentalnie rzucili się w
jej kierunku. Wszystko trwało zaledwie parę sekund, lecz wydawało jej się,
że to cała wieczność, że poruszali się jakby w zwolnionym tempie. Kierowana
bardziej zwierzęcym instynktem niż rozumem, podbiegła do okna i wyskoczyła
przez nie na podwórko. Wpadła w krzaki; kolce boleśnie poraniły jej skórę.
Nie zwróciła jednak na to większej uwagi. Wiedziała, że ścigający jej nie
odpuszczą. Nie wiedziała za to czemu chcą ją złapać ale zdawała sobie
sprawę, że bynajmniej nie z sympatii... Pobiegła przed siebie. Niektórzy z
prześladowców wyskoczyli za nią, a reszta pobiegła do drzwi chcąc odciąć jej
drogę.
Otaczała ją nieprzenikniona ciemność. Księżyc, mimo że w
pełni nie dawał światła, gdyż skrył swój nieziemski blask za osłoną chmur.
Póki biegła uliczkami miasta nie miała odwagi się zatrzymać by złapać oddech
lub choćby obejrzeć się w tył, by zobaczyć czy pogoń nadciąga. I nie musiała
tego robić. Doskonale czuła, że jest blisko.
Wbiegła do lasu.
Szyszki i igliwie boleśnie wbijały się jej w stopy. Od jakiegoś czasu nie
słyszała głosów prześladowców, więc postanowiła zaryzykować i odpocząć.
Stwierdziła, że udało się jej wreszcie uciec. Las promieniował spokojem.
Blask księżyca zaczął przebijać się przez osłonę chmur. Zobaczyła spadającą
gwiazdę i odruchowo pomyślała życzenie. Zaraz potem stwierdziła jednak, że
to bezsensowny nawyk z dzieciństwa, że gwiazdy nie spełniają życzeń, nigdy
przecież jej nie wysłuchały...
Zbyt długo rozmyślała siedząc na
trawie wilgotnej od porannej rosy. Odnaleźli jej trop. Postanowiła więcej
nie tracić czasu. Natychmiast zerwała się z miejsca i pobiegła w głąb lasu.
Była wyczerpana. Pogoń była coraz bliżej. Skojarzyło jej się to z obławą na
lisa; ona była zwierzyną, którą doganiały bezlitosne psy. W pewnym momencie
potknęła się o wystający korzeń. Nie zdołała się podnieść. Słyszała czyjeś
krzyki, ale nie rozróżniała słów. Poczuła jakiś specyficzny zapach i ogarnął
ją spokój. Zawirowało jej w głowie...
***
Obudził ją
delikatny aczkolwiek systematyczny głos budzika. Była godzina siódma rano.
Normalnie dźwięk, który codziennie rano budził Martynę, wprowadzał ją w
irytację, lecz tym razem przyjęła go z ulgą. Koszmary wróciły. Od tak dawna
ich nie miała, że zapomniała co to strach przed zaśnięciem, który odczuwała
kiedyś każdej nocy. Bo prawdziwego strachu nigdy zapomnieć nie mogła...
Jakiś rok temu zaczęły nawiedzać ją sny o własnym alter ego uwięzionym
w jej podświadomości. Nie rozumiała zawartego w nich przesłania. Nie
chciała. Za bardzo się bała, żeby dodatkowo analizować ich treść. W jednych
uciekała przed bezlitosnymi mężczyznami, w innych była w jakimś dziwnym i
strasznym miejscu. Czuła, że one wszystkie są ze sobą powiązane.
I
nagle trzy miesiące temu koszmary przestały ją nawiedzać. Teraz jednak
powróciły. Próbowała powstrzymać się od płaczu, ale nie mogła. Cieszyła się,
że nikt nie widzi jej w tym stanie. Czasami miała przeczucie, że te sny mają
jakiś konkretny związek z jej przeszłością, której nie pamiętała od kilku
lat. Miała wtedy wypadek, na skutek, którego doznała amnezji. Bezskutecznie
starała się przypomnieć sobie cokolwiek. Kim jest, a w szczególności: kim
była. Tamtego dnia, kiedy ocknęła się w szpitalu była nikim. Nie miała nic,
ani nikogo. Była sama, zagubiona, nieświadoma własnej tożsamości. Na
początku pomogła jej pielęgniarka. Mówiła, że wszystko będzie dobrze, że
wszystko sobie przypomni, że wszystko wróci do normy... Po wyjściu ze
szpitala przez jeszcze jakiś czas, nie mogła otrząsnąć się z szoku, cały
czas płakała. Była strasznie zaniedbana, w całym domu panował taki bałagan
jakby przeleciał tamtędy huragan. Wreszcie postanowiła wziąć się w garść. Od
tamtego czasu minęło pięć lat. Znalazła sobie pracę w butiku odzieżowym,
zaprzyjaźniła się z szefową - Mariolą, wreszcie znalazła miłość: Andrzeja.
Od kilku miesięcy byli zaręczeni. Życie jej się ułożyło. Było wspaniałe,
takie jakie można sobie wymarzyć. Kiedy już prawie pogodziła się z
możliwością nie odzyskania pamięci, zaczęły prześladować ją te koszmary.
Wtargnęły do jej małego świata, jej schronienia przed brutalną
rzeczywistością, o której nawet nie wiedziała. Zaczęły go niszczyć i
zatruwać. Dlatego nie zniosła kolejnej porcji ich destrukcyjnego wpływu na
jej szczęście. Płakała długo, nad sobą i nad wszystkim co przeżyła.
Martyna wiedziała, że nie może całe życie użalać się nad swoim losem.
Przecież inni mieli dużo cięższe życie. Jednak nie mogła odebrać sobie tej
słodkiej przyjemności. Łzy stanowiły oczyszczenie. Wymazywały przeżycia
ostatnich godzin; sprawiały, że były one mniej realne. Wreszcie po jakimś
czasie, już spokojna, wstała i poszła do pracy.
***
Mała
dziewczynka zawsze kiedy czegoś się bała lub była smutna, chowała się w
swoim sekretnym miejscu. Była to mała polanka w lesie, otoczona gęstym murem
drzew. Dom, w którym się wychowywała stał na końcu miasta przy tym małym
lasku, do którego bardzo często zaglądała. Polanka znaczyła dla niej bardzo
dużo. Była miejscem, w którym nic złego nie może się wydarzyć. Była jej
małym schronieniem, do którego nie docierały żadne troski, których niestety
zawsze było dużo. Zbyt dużo.
Można by uznać, że taka dziewczynka
jak ona nie może mieć problemów. Nie pochodziła z patologicznej rodziny,
rodzice nie byli surowi, opłacali jej dodatkowe zajęcia i wiele rzeczy, na
które inne dzieci nie mogły sobie pozwolić, a niektóre nawet nie mogły
pomarzyć. One oddały by bardzo dużo, żeby być na jej miejscu. Nikt nie
wiedział, że ta dziewczynka oddała by jeszcze więcej, aby być tymi dziećmi.
Nikt nie mógł tego wiedzieć, ponieważ ona nikomu nie mówiła o swoich
problemach czy potrzebach. Dusiła je w sobie, szła na swoją polankę i po
prostu zapominała o nich. One jednak zawsze wracały.
Przytrafiło
się jej coś najgorszego, co może spotkać małe dziecko. Brak miłości,
zainteresowania, wręcz obojętność ze strony rodziców. Traktowali ja jak cos
co należy wykarmić, wychować, przygotować do dalszego życia. Lecz małe
dziewczynki bardzo potrzebują zainteresowania i akceptacji. Nie rozumiała
postępowania własnych rodziców. Patrzyła na inne dzieci i płakała. Nad sobą.
Nie wiedziała co się dzieje i nie miała do kogo zwrócić się ze swoim
problemem. Czasami patrzyła na spadające gwiazdy i modliła się do nich, aby
zabrały ją do innego domu.
Potem zaś znalazła swój świat. Swoją
mała polankę, na której mogła spokojnie zapomnieć o troskach. Odizolować się
od szarej rzeczywistości.
Całkiem ciekawe, i
zachęcające. Popełniłaś kilka nieistotnych błędów, ale nie wpływa to za
bardzo na ogólny obraz. Ciekawym co będzie dalej. Mam teraz tylko jedno
pytanie: ile lat ma ta Martyna?
Co do tytułu - nie wiem jak
potoczy się dalej, więc nawet nie będę próbował nad nim myśleć ^^
Pozdrawiam, i czekam na ciąg dalszy ^^
Szczerze to nigdy poważniej nie zastanawiałam się nad wiekiem Martyny. Mam jednak niejasne odczucie, że ma coś pod 30 Może trochę mniej...
***
Tego dnia Martynę spotykały same nieprzyjemności. Myślała, ze będzie mogła odprężyć się w pracy, a potem opowiedzieć przyjaciółce o tym co się stało w nocy. Liczyła na pocieszenie i zapewnienie, że będzie dobrze. Zamiast tego spotkała się z rozczarowaniem.
Do butiku zaglądały tylko jak je określiła durne babska, które nie wiedzą czego chcą. Przychodziły i godzinami wybrzydzały po to by potem niczego nie kupić. A jej pozostawało sprzątanie. Zawsze lubiła tę pracę, ale pomyślała, że od tej pory chyba zacznie jej nienawidzić... Z wielką radością powitała godzinę zamknięcia sklepu.
Na ulicy, kiedy próbowała otworzyć drzwi od samochodu, kluczyki przez przypadek wpadły jej do studzienki kanalizacyjnej. Musiała zadzwonić po pomoc drogową, która w efekcie przyjechała dopiero godzinę później. Kiedy wreszcie dotarła do domu wyczerpana padła na fotel. Ruszyła się stamtąd dopiero na dźwięk telefonu. Dzwonił Andrzej, aby powiadomić ją, że musi odwołać jutrzejszą kolację. Powiedział, że coś mu wypadło w firmie i cały wieczór przepracuje. Zmęczona i zdenerwowana wydarzeniami z całego dnia, zapomniała o przykrym śnie i nie odczuwając niczego oprócz zmęczenia położyła się spać.
***
Mała dziewczynka dorastała w samotności. Jako jedynaczka nie miała nawet rodzeństwa, z którym mogłaby się podzielić troskami. Z dziewczynki stała się nastolatką, zmuszoną samej przeżyć najtrudniejszy okres w życiu dziecka: okres dojrzewania. Próbowała zwrócić na siebie uwagę rodziców. Nie uzyskując żądanego efektu, coraz bardziej zamykała się w sobie. Bardzo często odwiedzała swoją polankę. Nie miała przyjaciół, nawet rówieśnicy przestali ją zauważać. Jednak nie wzbudziło to w niej głębszego zainteresowania. Przestało jej na tym zależeć. Było dla niej za późno...
***
Tej nocy śniło się Martynie, że była zamknięta w jakimś brudnym, ciemnym pomieszczeniu. Czuła się tak, jakby siedziała w więzieniu, strażnik co jakiś czas mijał drzwi, w których było małe zakratowane okienko. Jednak czuła, że to nie jest więzienie, że to coś znacznie gorszego....
Sen był bardzo złożony i wielu jego fragmentów nie pamiętała. Wiedziała, że strasznie ją za coś pobito. Ledwo mogła się ruszać. Dostawała jakieś dziwne środki wraz z jedzeniem, od których kręciło się jej w głowie. Wiele nocy nie przespała. Czasami pozwalali jej wychodzić na powietrze. Był tam mały placyk z dwoma, trzema drzewkami otoczony wysokim murem. Nie wiedziała kim ani czym są oni. Po prostu czuła, że są.
Kiedy nie chciała jeść lub źle się zachowywała zabierano ją do takiego dużego pomieszczenia, w którym przywiązywali ją do łóżka i używali elektrowstrząsów. Wyglądało to jak jakiś obóz koncentracyjny. Czasami zabierali ją na rozmowy do takiego dziwnego starszego pana. Nie rozumiała co się dzieje, ale nikt nie chciał jej tego wytłumaczyć. Czasami jakieś dziwne postacie naśmiewały się z niej. Żyła w ciągłej udręce...
Kiedy dziewczynka miała piętnaście lat
rodzice oddali ją na wychowanie do babci tłumacząc się tym, że dziwnie się
zachowuje. Bynajmniej się tym nie przejęła, było jej wszystko jedno.
Ponieważ babcia mieszkała w innym mieście, nie miała tam swojego
sanktuarium, nie miała gdzie się ukryć. Coraz bardziej zamykała się w sobie,
aż w końcu wytworzyła sobie ten piękny świat, to miejsce gdzie nie było
smutku, czy strachu. Była szczęśliwa. Znalazła swoją małą polankę we własnym
umyśle i schowała ją głęboko, aby nikt nie mógł jej znaleźć i zabrać. Często
na niej przesiadywała, odłączając się od rzeczywistości. Pewnego dnia weszła
tam i już nigdy nie wróciła.
***
Martyna w głębi duszy
była osobą bardzo wrażliwą i mało odporną na wstrząsy. Nawrót koszmarów
spowodował depresję. Kolejne dni tylko ją pogłębiały. Nie widziała się ani
razu z Andrzejem, ani przyjaciółką. Ciągle przytrafiały jej się jakieś
nieszczęścia. Kiedy nadeszła sobota zadzwoniła do Marioli. Nie było jej w
domu, więc nagrała się na sekretarkę. Postanowiła wyjść na spacer, żeby się
zrelaksować i zapomnieć o stresie czy niepowodzeniach.
Patrzyła na
ludzi beztrosko wychodzących losowi naprzeciw. Stwierdziła, że przecież i
ona tak może. Kiedy zaczęła czuć się lepiej zobaczyła coś w co nie mogła, a
raczej nie chciała uwierzyć. Mianowicie Andrzej całował się z jej najlepszą
przyjaciółką. Natychmiast wrócił jej zły nastrój, a nawet gorszy. Z płaczem
wbiegła na ulicę. Ciężarówkę zobaczyła tuż przed
zderzeniem...
***
- Przepraszam doktorze, czy mogę
wejść?
- A tak, bardzo proszę. Siadaj. Domyślam się że nie wpadłeś na
herbatkę...
- Ma pan rację. Wydarzyło się coś nieoczekiwanego, co
jednak można było przewidzieć.
- Nie owijaj w bawełnę, wiesz, że tego
nie lubię.
- Dobrze, już mówię. Pańska pacjentka, ta spod czwórki...
-
Martyna Nowak?
- Tak, to ona dzisiaj znowu popełniła... próbę
samobójstwa.
- Da się ją chyba odratować?
- Tak mi się wydaje.
Przegryzła sobie żyły na nadgarstku. Krzyczała coś w stylu: Jak oni mogli...
Myślałem, że to pana zainteresuje; dlatego tu przyszedłem.
- Dobrze
zrobiłeś. Sporządź mi na jutro dokładny raport w tej sprawie.
- Coś
jeszcze panie doktorze?
- Nic, możesz już wyjść.
Koniec
Czy wszystkie twoje opowiadania są takie
smutne? Ogólnie podoba mi się więc szkoda że to już koniec
Mnie się podoba
może masz parę błędów, ale ja ich nie zauważam. Czytam dla zabawy
.
Podoba mi się głównie przeplatanie akcji ( znaczy raz dziewczynka, raz sny
etc ) i tajemniczy nastrój. Trochę zbyt szybko skończone jak dla mnie ale
tak też może być. I fajne jest to, że rzeczywistość okazuje sie być snem i
na odwrót. Można wysilić umysł podczas czytania
Ogólnie jestem na TAK
"Czy wiecie, co to serce dziecka?
To łzy
płynące w mgle szarego smutku,
to niemu krzyk mew, co nad wodą rozpaczy
lecą,
to ból i zgryzota co go często nęka;
a jednak, kiedy zazna
miłości choć by najmniejszej,
i zobaczy uśmiech osoby najmilszej,
to
zrozumie, że świat to daleka droga...
nie taka jak w sercu.
Bo taka go
zniszczy"
"Często łzy lecą mi z oczu,
nie wiem
dlaczego...
Taka wiadomość nie jest mi potrzebna.
Wtedy przenoszę
się do mego Swiata....
Lecz mój Swiat niszczy Swiat prawdziwy
i
coraz częściej płaczę"
Bardzo fajne. Ciekawy styl, czasami nie
widomo czy to sen czy rzeczywistość. Można się troche pogubić ale ja lubie
takie pogmatwane opowiadania. Błędów nie zauważyłam oprócz tego że nie
robisz akapitu ale to nie jest ważne. Szkoda tylko że tak krótko. Mam
nadzieje że następnego ficka napiszesz dłuższego i o podobnym poziomie jak
ten.
Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)