Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

6 Strony  1 2 3 > » 

Katty Napisane: 21.08.2006 12:00


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


Och, Kit kochana... Ja doskonale pamiętam ten pojedynek. I te wszystkie peany w ocenach... I - prawdę mówiąc - nie dziwię się. To naprawdę doskonały fikt. To puszczanie oka do czytelnika wink2.gif Raz dostałam nawet żaluzją w łeb XD

Stwierdzam, Kit, że doskonale radzisz sobie w humorystycznych opowiadaniach. Powinnaś pisać takich więcej. Seriówka.

Znalazłam tylko jeden błąd:
QUOTE
Hary’emu

Harry'emu.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #275724 · Odpowiedzi: 14 · Wyświetleń: 9648

Katty Napisane: 30.07.2006 21:04


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


Khem, khem... Po pierwsze - pojedynek z Annik Black się nie odbył. Trudno.
Po drugie - bardzo dziękuję nieocenionej Mici za korektę. Gdy tylko będę mogła, to podleję Twego fioła, słowo!



Anglik i Austriaczka

Piwnica wiedeńska była miejscem lubianym. Jeśli zapytałbyś się sławnej osobistości, gdzie kupuje pralinki, odpowiedziałaby jednym słowem: Wiedeń. I bynajmniej nie chodziłoby jej o stolicę Austrii. Miałaby na myśli niewielką cukiernię w Londynie.

Piwnica była znana z wyśmienitych ciast i doskonałej kawy. Wśród stałych klientów kawiarni było wielu aktorów i piosenkarzy. Do grona wielbicieli Mozart kugeln należał również sam Premier Wielkiej Brytanii. Więc gdy chciałeś go spotkać w godzinach wieczornych, należało wybrać się do kawiarni Gertrude Stein.

Gertrude była Austriaczką i była z tego dumna. Nie obchodził jej fakt, że swoją ojczyznę opuściła w wieku lat pięciu i od tamtej pory mieszkała w Londynie. Pochodziła z Wiednia, kochała muzykę klasyczną i znała się na cukiernictwie. Czy komuś potrzebny był większy dowód jej austriactwa?

Piwnicę wiedeńską oraz sporo długów Gertrude odziedziczyła po ojcu, Wilhelmie Steinie. Lokal był, mówiąc delikatnie, w kiepskim stanie. Wilhelm kupił starą ruderę z zamiarem wyremontowania jej. Niestety, śmierć była szybsza od starego Austriaka. Gertie otrzymała w spadku rozpadający się lokal i kredyt, zaciągnięty w celu remontu.
- Gertie, pozbądź się tej rudery, spłać ten cholerny kredyt i niczym się nie martw. – Wszyscy znajomi doradzali jej to samo. Ale Gertrude nie chciała sprzedawać spadku po Wilhelmie. Jej ojca coś urzekło w tym lokalu. Ona też chciała to dostrzec.

Zauważyła to podczas spotkania z potencjalnym kupcem. Delikatne światło wpadało do lokalu poprzez brudne szyby. Drewniana podłoga skrzypiała romantycznie nawet przy delikatnych ruchach. Promienie słoneczne odbijały się w czymś, co było kiedyś kryształowym żyrandolem. Ten lokal był piękny, a miał szansę stać się jeszcze piękniejszy. Jakim cudem nie widziała tego wcześniej – na to pytanie Gertie nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Natychmiast odprawiła interesanta i zamówiła ekipę remontową. Trzy miesiące później Piwnica wiedeńska została otwarta.

W renowację budynku Gertrude włożyła wiele pieniędzy, ale opłaciło się. W pół roku kawiarnia stała się sławna w całej dzielnicy. Po roku mówiono o niej na londyńskich salonach. W końcu zawitała do niej nawet królowa Elżbieta. Piwnica wiedeńska stała się najpopularniejszą kawiarnią w Londynie. Mugolskim, oczywiście.

***

- I znów tu przyszedłeś, Jim?
- Uwielbiam słuchać tu Mozarta. Kawałek tortu wiedeńskiego i kawę na wynos – senator James Fehay uśmiechnął się łobuzersko.
- Czarną bez cukru, mam rację Jimmy?
- Świetna pamięć, Gertie. Powiedz mi szczerze – jak to jest, że ten twój tort mogę jeść bez przerwy? Dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku?
Gertrude zaśmiała się wesoło. James Fehay potrafił ją rozbawić jak nikt.
- Austriacka receptura. A co robisz jak masz rok przestępny?
- W latach przestępnych zostawiam sobie jeden dzień na łykanie tabletek na przejedzenie.
- Kawa i tort dla ciebie, Jim.
- Wielkie dzięki, Gert. Żona by mnie zamordowała, gdyby wiedziała, co tu kupuję.
- Dlaczego? Nie lubi kawy?
- Nie, kawa to jeszcze nic. Chodzi o ten królewski przysmak.
- Doprawdy?
- Taak. Zabiłaby mnie za ten tort. Jej wypieków nie jadam, są po prostu nie do przełknięcia.
James uśmiechnął się szeroko. Gertrude zachichotała.
- Gert, spójrz. Oto asystent premiera – Jim wskazał na grupkę osób wchodzących do kawiarni. – Ten, co pracuje u niego od pół roku, a jeszcze nie był w Piwnicy.
- Ten mały w okularkach i o szczurzej twarzy?
Jim machnął ręką.
- Nie ten! – sapnął zirytowany. – Ten, to początkujący dziennikarz. Pracuje dla jakiegoś kretyńskiego brukowca. Szczeniak szuka sensacji. Ciągle za wszystkimi łazi. Wtyka nos w nie swoje sprawy.
- A skoro to nie Szczurek, to kto?
- Gertrude! Przecież ci go pokazuję. To ten, co wygląda, jakby się urwał ze Scotland Yardu.
- Ten tajniak z kolczykiem?
Fehay wzniósł oczy ku niebu.
- Wreszcie się zorientowałaś. To ten. Wielki asystent premiera. W przenośni i dosłownie.
- Przystojniak – stwierdziła Gertie. – Na moje oko ma tak ze trzydzieści lat.
- Niezła jesteś. Ma trzydzieści jeden i pół. – James spojrzał na zegarek. – Muszę lecieć, Margaret czeka z obiadem.
- Pozdrów ją ode mnie, Jim!
- Tak, pozdrowię. A jeśli małżonka zażąda ode mnie rozwodu, to pamiętaj, że to przez twój tort wiedeński! - Senator pomachał wesoło ręką. Ukłonił się jeszcze premierowi i wyszedł na zaśnieżoną ulicę.
Gertie westchnęła głośno. James był jej najlepszym przyjacielem już od kilku dobrych lat.
- Obsłużyć ich, Gertie? – zagaiła Lolita, jedna z pracownic.
Gertrude pokręciła przecząco głową. Wzięła notatnik i podeszła do gości.
- Dzień dobry, panie premierze.
- Panno Stein, miło panią widzieć – Premier Johns uśmiechnął się promiennie. – Jak tam interes?
- Kwitnie, panie premierze. Co podać?
- Mhm… - Johns zamyślił się. – Na pewno kawę.
- Kawa raz – zanotowała Gestie. – Co jeszcze?
– Cztery Mozart kugeln.
– Czyli będzie to, co zawsze?
Johns mrugnął porozumiewawczo.
- Nieprawda. Zawsze biorę pięć pralinek.
- Faktycznie wielka różnica, panie premierze!
- Diabeł tkwi w szczegółach, droga Gertrude. King, a co ty zamówisz?
Premier podsunął menu milczącemu dotąd Murzynowi. Mężczyzna nazwany Kingiem ze zdziwieniem patrzył na kartę. Przecież niemożliwe, żeby właśnie pierwszy raz był w kawiarni? – pomyślała Gertie.
- Ja poproszę kawę…- powiedział po długim zastanowieniu.
- Czyli będzie dwa razy kawa i cztery Mozarty. Zaraz Lola przyniesie – Gertie podała zamówienie pracownicy.
- A więc… Gertrude, czy ja pani w ogóle przedstawiłem mojego asystenta?
- Nie, jeszcze nie, panie premierze.
- Co za niedopatrzenie! – zawołał Johns, po czym uśmiechnął się wesoło. – Gertrude, to jest Kingsley Shakebolt. King, to jest panna Gertrude Stein, właścicielka tej przepięknej kawiarni.
- Miło mi – mruknął Kingsley i uścisnął dłoń Gertie.
- Jak się panu podoba praca, panie Shakebolt?
Mężczyzna rzucił szybkie spojrzenie premierowi. Ten nieznacznie kiwnął głową.
- Jest bardzo…interesująca – odpowiedział.
- Dużo się teraz dzieje, prawda King? Cała ta batalia z Partią Pracy… - Johns westchnął głośno.
- Gratuluję wspaniałego wystąpienia w Izbie, na wczorajszym posiedzeniu – powiedziała Gertie.
- Dziękuję pani, Gertrude. Utarliśmy opozycji nosa, prawda King?
- Tak, tak panie premierze – mruknął Shakebolt.
Gertie spojrzała na niego. Dziwnie się zachowywał, ciągle się kręcił, przypatrując się ludziom z ciekawością i ostrożnością. Z Księżyca się urwał, czy co? Nigdy ludzi nie widział? - Gertie ze zdziwieniem obserwowała Kingsleya.
- Lolicie się nie spieszy – glos premiera wyrwał ją z zadumy. – Ale, niestety, nam zależy na czasie.
- Pójdę zobaczyć, co się stało. Może Lola ma… - donośny łomot i krzyk Lolity przerwały jej w pół zdania. Z zaplecza wybiegły dwie pracownice Piwnicy. Lolita okładała swoją koleżankę brudną szmatą. Wrzeszczała coś o nieuwadze i wypadku. Druga dziewczyna, Marie, chlipała coś o źle postawionym stoliku.
- J-ja się p-potknęłam o st-tolik d-do k-kawy. I wp-padłam na Lolę. I wszystko się p-potłukło. P-przepraszam. N-n-niech mnie p-p-pani nie wyrzuca…
Gertie z trudem powstrzymała śmiech. Marie była nowa i bardzo zależało jej na dobrze płatnej pracy w kawiarni.
- Nie płacz już, Marie. Taka zapłakana na nic mi się nie przydasz. Idź do domu, poradzimy sobie bez ciebie – uspokajała chlipiącą dziewczynę. – I pamiętaj, żeby być tu jutro o ósmej rano.
Marie skinęła z niepewnym uśmiechem i czym prędzej pobiegła po swoje rzeczy.
- Masz bardzo dobrą pracownicę, Gertrude. Sumienną. Widać, że lubi swoją pracę. – Johns uśmiechnął się szeroko i puścił oko do swojego asystenta. Murzyn tego nie zauważył, patrzył na drzwi, za którymi zniknęła Marie i mruczał pod nosem:
- Jakbym widział Tonks…
- Słucham? – zapytała Gertie.
- Nic takiego, proszę pani. Marie przypomina mi starą znajomą…- odparł szybko Shakebolt. Premier uśmiechnął się.
- Będziemy się zbierać. Musimy jeszcze przedyskutować parę spraw… - Premier wstał i wziął do ręki swój płaszcz.
- Nie poczeka pan na tę kawę?
Johns roześmiał się wesoło.
- Nie, panno Stein. Już dość pani straciła z powodu dwóch kaw.
- I czterech pralinek.
- I czterech pralinek, dokładnie! Podeślij mi rachunek za te szkody. Zapłacę.
- Ależ panie premierze! – wykrzyknęła Gertie.
- Żadnego „ale” panno Stein – odparł Johns kłaniając się. – Chodź King, mamy jeszcze dużo pracy.
Mężczyźni skierowali się do wyjścia z kawiarni. Szczurek oczywiście podążył za nimi. Uwadze Gertrude nie uszedł fakt, że Shakebolt kurczowo zaciskał palce na kawałku patyka.

***

Od pamiętnego dnia, w którym wydarzył się jeden z większych wypadków w historii Piwnicy, Gertie nie widziała ani premiera Alana Johnsa ani jego tajemniczego asystenta. Bo Kingsley Shakebolt był, w opinii panny Stein, tajemniczą osobą. A na pewno dziwną. Jaki przeciętny człowiek wymach..e w kawiarni kawałkiem drewna? Przecież mógłby zrobić tym komuś krzywdę! Chyba, że...
- Niektórzy mężczyźni nigdy nie wydorośleją – mruczała Gertrude pewnego zimowego poranka. – Zawsze będą im tylko zabawy w głowach.
Gertie zamaszystym ruchem zmiotła warstwę śniegu z szyby swojego samochodu.
- Faceci naprawdę są jak dzieci. Ciągle ich trzeba pouczać – gderała, wsadzając kluczyk do stacyjki. – Bo oni… No nie, nie ZNOWU!
Gertie wysiadła z samochodu i ze złością kopnęła w oponę. Jej dziesięcioletni Volkswagen Golf nie chciał odpalić po raz szósty tej zimy!
- Co za pech… - Gertie spojrzała na zegarek. – No masz, spóźnię się do kawiarni! Cholera jasna!
Gertrude nie znała się na samochodach. Nie wiedziała dlaczego auto nie chce odpalić. Podejrzewała jedynie, że ma to związek z niską temperaturą. Ale jak temu zaradzić – to było dla Gertie czarną magią.
- Spokojnie, wdech i wydech, zaraz coś wymyślisz… Mogłabym poprosić o pomoc Miguela... - Gertie skrzywiła się na myśl o swoim dziwacznym sąsiedzie. Nie lubiła go, gdyż był taki… no właśnie, dziwny. Ostatnimi czasy często wychodził gdzieś w przydługim czarnym płaszczu. Wolała nie wiedzieć, czym się właściwie zajmował. I do tego nosił tę okropną, białą maskę… Zgroza!
Gertie potrząsnęła głową. Po co ma przejmować się Miguelem? Aktualnie ma więcej problemów niż anormalny sąsiad. Na przykład ZAMARZNIĘTY SAMOCHÓD.
- Jeżeli uda mi się dziś dostać do Piwnicy to będzie cud…
- Nie potrzebuje pani pomocy, panno Stein?
Gertie odwróciła się błyskawicznie. Kingsley Shakebolt uśmiechał się niepewnie.
- Dzień dobry! Byłabym panu bardzo wdzięczna, panie Shakebolt. – Gertie odwzajemniła uśmiech Murzyna. – Mam problem z samochodem. W ogóle nie chce odpalić. Nie wiem, może coś przymarzło…
Gertrude wskazała ręką na swojego Volkswagena. Kingsley spojrzał na samochód z lekkim przerażeniem.
- Czy mógłby pan rzucić okiem?
- Dobrze, zobaczę, czy coś uda mi się zrobić – powiedział Kingsley podchodząc do Golfa i podnosząc maskę. Gertrude taktownie nie pchała się do pomocy. Zdecydowanie bardziej wolała trzymać się z daleka. A poza tym, jej były chłopak nauczył ją, że mężczyźnie, który majstruje coś przy samochodzie, lepiej nie przeszkadzać.
- No nie wiem… Powinno działać. – Kingsley wystawił głowę zza maski.
- Szybko panu poszło – Gertie rzuciła okiem na zegarek. – Nie minął nawet kwadrans. Co się stało mojemu skarbowi?
- Było to trochę zamarznięte… - Shakebolt rzucił jej niepewne spojrzenie.
Gertrude wsiadła do samochodu i przekręciła kluczyk w stacyjce. Auto zapaliło. Bogu dziękować.
- Bardzo panu dziękuję, panie Shakebolt. Nie wiem, co ja bym bez pana zrobiła.
Kingsley jedynie machnął ręką.
- Drobnostka panno Stein.
- Może skusiłby się pan na drinka? Znam bardzo miły bar, a do pracy chyba dziś nie pójdę… Zrobię sobie wolne.
Kingsley rozejrzał się nerwowo po okolicy, po czym lekko skinął głową.
- To niech pan wsiada, panie Shakebolt. Jedziemy do „Stokrotki”.

***

Bar „Stokrotka” był miejscem spokojnym i cichym. Niewiele osób wiedziało o istnieniu tej uroczej knajpki. A jeszcze mniej wiedziało, GDZIE ona się znajduje. Gertrude Stein należała do wąskiego grona „wybrańców”, których zewnętrzny wygląd baru nie odstraszał. I chwała Bogu, że nie odstraszał, bo Gertie nie wyobrażała sobie życia bez „Stokrotki”. Często wpadała tu po pracy. Tak dla odstresowania.
- Kłaniam, witam, Gertrude! – Barman wesoło pomachał zza kontuaru. – To co zawsze dla jednej osoby?
- Nie, George. Dziś mam towarzystwo.
- Czyżby James Fehay dał się namówić na przyjście tutaj? Już nie boi się swojej żony?
Gertrude zachichotała cicho.
- Niestety, Jim jest zajęty.
George zacmokał.
- Skoro nie przyciągnęłaś tu naszego pana senatora, to kogóż mamy zaszczyt dziś gościć?
Gertie złapała Shakebolta za ramię i przyciągnęła do barmańskiej lady.
- Kingsley Shakebolt, asystent premiera Johnsa.
- O żesz w mordę… - zachłysnął się George teatralnie. – Sam asystent premiera… I to w MOIM barze!
- Tak, tak. Wiem, że to naprawdę niesamowite, ale czy mógłbyś nam podać te drinki, George? Mógłbyś? Proszę…
Barman jeszcze chwilę przyglądał się Shakeboltowi, po czym zaczął wyciągać kieliszki.
- No więc? – zapytał.
- Więc co?
- Co chcecie, Gert? Tequillę? Daiquiri? Czystą?
Gertrude spojrzała na towarzysza. Shakebolt wzruszył ramionami.
- Twoją specjalność, George. Zademonstruj panu Shakeboltowi swój talent do robienia drinków.
Oblicze barmana rozchmurzyło się.
- Z największą chęcią, Gertie! Dwa razy specjalność zakładu. Ma być z palemką, czy bez?
- Może być z palemką. Panie Shakebolt, proszę za mną.
Gertie pociągnęła lekko zdezorientowanego Kingsleya w stronę wolnego stolika.
- Niech pan siada. George zaraz przyniesie drinki.
Kingsley skinął głową i usiadł na krześle. Przez chwilę rozglądał się po barze, po czym przeniósł wzrok na Gertie. Poczuła się zmuszona zacząć rozmowę.
- Jak znalazł się pan w polityce? Nie był pan znanym nazwiskiem, a tu nagle okazuje się pan być asystentem premiera…
George postawił na stoliku dwa drinki.
- Dzięki, George… A więc – jak pan się wkręcił w ten biznes?
- Przypadkiem… Całkiem przypadkiem.
- Mhm… Alan Johns wydaje się być zadowolony z pana pomocy.
- Chyba jest, panno Stein. Chyba jest.
Shakebolt zamieszał palemką w drinku.
- Gertie.
- Słucham? – Kingsley podniósł głowę znad kieliszka.
- Gertie. Mógłby mi pan mówić Gertie? Mam dość tego „paniusiowania”.
- Mhm… Dobrze, Gertie. Jestem Kingsley. King.
Gertie podniosła kieliszek.
- Twoje zdrowie, King.
Delikatny brzdęk szkła.
- Mocne to – stwierdził Kingsley, odkładając kieliszek. – Co w tym jest?
- Nie mam najmniejszego pojęcia. George pilnie strzeże swojej tajemnicy – uśmiechnęła się wesoło.
- Mocne – powtórzył Murzyn. – Mocne, ale dobre w smaku. Zupełnie niepodobne do Ognistej.
Gertie gwizdnęła przeciągle.
- George, mógłbyś nam podać jeszcze raz to samo?
- Nie boisz się, że po jeszcze jednej kolejce będziecie… w niedyspozycji?
- Nie, nie bardzo, George – Gertrude puściła oko do barmana.
- Jak chcesz, Gert, ale wiedz, że ja nie będę was sprzątał z podłogi.
- Na pewno będę o tym pamiętać.

***

- Świat mi wiruje przed oczyma…
- Nie tylko tobie – mruknął cicho Shakebolt.
- A tak w ogóle, to nie zapytałam jeszcze, co robiłeś nieopodal mojego domu… Kingsley.
- Miałem zadanie.
- Boże, czego Johns mógł chcieć?
Kingsley niecierpliwie machnął ręką.
- To nie premier kazał mi tam iść. To Albus Dumbledore.
- Ale po co? Po co ten cały Dumbledorn kazał ci włóczyć się po mojej dzielnicy?
- Miałem pilnować Śmierciojada.
- Gościa od Sam-Wiesz-Kogo?
- Taaa…
- Święty Stefanie, miej mnie w opiece – mruknęła Gertie. To nie była miła wiadomość – Śmierciojada w jej dzielnicy! – Kto to?
- Jakieś takie południowe nazwisko… Randez czy jakoś tak…
- Mhm…
Gertrude sięgnęła po swojego drinka . Trzęsącą się ręką podniosła prawie pustą szklankę… I, oczywiście, natychmiast ją upuściła. Po barze poniósł się dźwięk tłuczonego szkła.
- Niech to szlag – mruknęła. – George mnie zamorduje.
- Pomogę – mruknął Shakebolt. – Chłoszczyść.
Murzyn nie osiągnął nic, poza wytworzeniem kilkunastu kolorowych baniek. Gertie zachichotała cicho.
- Abräumen* byłoby lepsze.
- Co?
- Abräumen. To takie austriackie… A zresztą nieważne.
Kingsley kiwnął głową. Gertie schowała głowę w rękach.
- Magia jest czymś wspaniałym, czyż nie?
Niestety, nie doczekała się odpowiedzi. Nagle dało się słyszeć głośny łomot. Dziewczyna podniosła wzrok. Kingsley Shakebolt zasnął na stoliku.

***

- Czuję, że wytrzeźwiałem – mruknął Shakebolt, podnosząc głowę. – I mam dziwne wrażenie, że robiłem coś, czego nie powinienem.
- Teoretycznie tak. Praktycznie… Nie powiedziałeś mi czegoś, czego bym nie wiedziała. Albo nie domyślała się.
Kingsley spojrzał na nią pytająco.
- Nie mówiłeś nic szczególnego. Trochę o profesorze Dumbledore, Sam-Wiesz-Kim… Dlaczego akurat ty?
- Co?
Gertie westchnęła głośno.
- Dlaczego akurat ty miałeś zająć się Miguelem? Każdy rozsądny człowiek z miejsca zorientowałby się, że jesteś z Ministerstwa.
Kingsley spoglądał na nią z mieszaniną zdziwienia i przerażenia na twarzy.
- Nie patrz tak na mnie! Czuję się, jakbym gadała od rzeczy.
- Gdzie…
Gertie wskazała mu niewielką szafeczkę, na której leżały jego rzeczy. Shakebolt podniósł różdżkę i obrócił się do dziewczyny. Gertie prychnęła pogardliwie.
- Masz zamiar rzucić na mnie Obliviate? Jakież to typowe dla Aurorów z Ministerstwa. Sprawić, by ludzie po prostu zapomnieli o niewygodnych dla was rzeczach.
Shakebolt patrzył na nią z coraz większym zdziwieniem.
- Wymazanie z mojej pamięci informacji o czarodziejach nie będzie takie łatwe, panie Shakebolt – kontynuowała. – Pozbawisz mnie wspomnień z całego życia. I jak wtedy wytłumaczysz to wszystkim moim znajomym? Moim pracownikom? Nagłe uszkodzenie mózgu? Kto w to uwierzy?
- Ty…
- Możesz pozbawić mnie pamięci, ale będzie się to wiązało z tonami papierkowej roboty w Ministerstwie. Według mnie to kompletna strata czasu.
- Ale…
- Tak, oczywiście. Możesz wymazać tylko wspomnienie o naszej wczorajszej rozmowie. W sumie tak będzie najbezpieczniej, prawda?
- Ty jesteś czarownicą…
To nie było pytanie. Gertie zachichotała.
- Niestety nie. Ale masz przed sobą najprawdziwszego, austriackiego charłaka.
Charłak. Charłak. Shakebolt powtórzył to słowo kilkakrotnie. Gertrude widziała, jakie zrobiła wrażenie.
- Więc co ze mną pan zrobi, panie Shakebolt?

***

- Przepiękny dziś dzień mamy, prawda Gertrude? – zawołał Alan Johns wchodząc do Piwnicy wiedeńskiej.
- Tak, cudowny. Śnieżek pada, jest zimno…
- Idealna pora na kawę. Podałabyś, Gertie?
Dziewczyna roześmiała się wesoło.
- Oczywiście! A co podać panu, panie Shakebolt?
- Gorącą czekoladę.
Johns popatrzył na swojego asystenta z rozbawieniem.
- Nie wiedziałem, że lubisz czekoladę, King. Ciągle mnie zaskakujesz!
Gertie wróciła do lady i wyciągnęła filiżanki. Kingsley Shakebolt jeszcze NIGDY nie zamówił gorącej czekolady. Zawsze wybierał kawę.
- Proszę bardzo – powiedziała, podając mężczyznom zamówione napoje.
- Dziękuję, Gertrude. King, co skłoniło cię czekolady?
- Znajomy mówił, że czekolada jest smaczna.
- I pewnie dropsy cytrynowe też? – zaśmiała się Gertie. Kingsley lekko przytaknął. Dziewczyna pochyliła się nad stolikiem i położyła rachunek. Alan Johns wyciągnął po niego rękę…
- Ja to wezmę panie premierze – powiedział Shakebolt. – Dziś ja zapłacę.
Murzyn odwrócił karteczkę na drugą stronę. Ktoś napisał drobnym pismem:

M.R. – odnoszę wrażenie, że będzie próbował uciec z L. Pytał mnie ostatnio o pogodę w Austrii. Spróbuje ukryć się przed S-W-K właśnie tam. Prawdopodobnie w Wiedniu. Mam nadzieje, że to się przyda. Całuski, G.

Kingsley uśmiechnął się pod nosem. Skinął głową, gdy napotkał wzrok Gertrude.
- Ostatecznie, warto mieć pomoc z zewnątrz – mruknął, popijając ulubiony napój Albusa Dumbledore’a.

* Abräumen (niem.) - sprzątać.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #273421 · Odpowiedzi: 0 · Wyświetleń: 3205

Katty Napisane: 10.07.2006 16:12


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


QUOTE(Pszczola @ 10.07.2006 13:46)
Bazyliszka też wypuścił będąc jeszcze w szkole. Ściśllej w VII klasie, bo był wtedy Prefektem Naczelnym, a te funkcję dostaje się w ostatnim roku nauki.


I z tym muszę się nie zgodzić. Tom Riddle - jak sam zresztą powiedział - bazyliszka wypuścił w wieku szesnastu lat.

Kiedy byłem w piątej klasie, ktoś ją otworzył i potwór zaatakował kilkanaście osób, a w końcu jedną uśmiercił.
Harry Potter i Komnata Tajemnic, str. 254 - wydanie poprawione w miękkiej okładce

Ja, mimo wszystko, uważam, że GrindeLwald był niejako nauczycielem Riddle'a. Nawet Dumbledore mówił, że po ukończeniu szkoły Tom przebywał z szemranymi typami. Kto powiedział, że nie mogło wśród nich być geniusza? Bo przecież nigdzie nie było powiedziane, że Grindelwald nie żyje. Na karcie Dumbledore'a wyraźnie stoi, że słynie on "ze zwycięstwa nad czarnoksiążnikiem Grindelwaldem"*. Ze zwycięstwa, nie z zabicia. Czyli Grindelwald mógł być cały i zdrowy po roku 1945. I mógł spokojnie być nauczycielem Toma Riddle'a.

*Harry Potter i kamień filozoficzny, str. 111 - wydanie poprawione w miękkiej okładce

EDIT: Takie myślenie to prawdopodobnie naloty fanoniczne. Czytałam za dużo "Edukacji Toma" wink2.gif
  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #270188 · Odpowiedzi: 44 · Wyświetleń: 30039

Katty Napisane: 15.02.2006 19:36


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


Cóż, widać, że jednak będzie potrzebna nota odautorska.

Sprawa Jamesa - nie, to NIE jest James Potter. I nigdy nie miał nim być. Czy w świecie HP żył tylko jeden mężczyzna o imieniu James? Rozumiem, ze u Rowling imiona się nie powtarzają. Ale u mnie tak. Mój bohater równie dobrze mógłby nazywać się John. Albo George. Na upartego i Zdzisiem mogłabym go nazwać. Ale nazwałam go James, gdyż było to opowiadanie pisane dla mojej przyjaciółki. A ona pana J. Pottera uwielbia. Chciałam ją nieco zmylić. Wygląda na to, że zmyliłam nie tylko ją.

A poza tym - z kanonu wiemy, że James Potter NIE był prefektem.
QUOTE
A odkąd został prefektem, to z lubością donosił panu Corenowi o przemalowywaniu obrazów i zbroi na wściekle różowy kolor.


Juz w pierwszym akapicie wyraźnie stoi, że mój James nie jest Potterem.

To może jeszcze wyjasnię kim jest pan Coren - Argus Filch nie mógł być woźnym za czasów profesor McGonagall, Eileen Prince, Toma Riddle'a i mojego Jimmy'ego.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #253112 · Odpowiedzi: 13 · Wyświetleń: 8794

Katty Napisane: 15.02.2006 10:10


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


Dedykowane wszystkim nieszczęśliwie zakochanym.


James nienawidził Walentynek. Uważał, że jest to święto czysto pogańskie, bez żadnych głębszych wartości. A zresztą – po co komu Walentynki? Uczniowie Hogwartu i bez tego obściskują się po kątach. Dlatego na każde Walentynki przybierał najbardziej grobowy wyraz twarzy, na jaki było go stać. Przez cały dzień warczał na wszystkich, którzy śmiali całować się na korytarzach. A odkąd został prefektem, to z lubością donosił panu Corenowi o przemalowywaniu obrazów i zbroi na wściekle różowy kolor. Podnosiło go to na duchu i pozwalało przetrwać ten okropny czternasty lutego. Merlinie, jak bardzo on nienawidził widoku całujących się par!

Gdy ktoś ze znajomych pytał się go o powód nienawiści do święta zakochanych, James zawsze odpowiadał to samo. Pocałunki, tulenie się i myzianie – to doprowadza mnie do szewskiej pasji. James musiał powtarzać to zdanie tak często, że sam w nie uwierzył. Jednak, w głębi duszy, wiedział, że to tylko marne wytłumaczenie, a nie szczera prawda. O tak, z tym Jim zawsze miał problemy – nie potrafił być szczery nawet wobec siebie samego. Dlatego też nigdy nie przyznał się, że jest po prostu zakochany.

Nieszczęśliwie zakochany… Bardzo nieszczęśliwie. Coś kłuło go w sercu, gdy mijał swoją ukochaną na korytarzu. Gdy widział ją pochylającą się nad kociołkiem na eliksirach… Albo gdy czytała książkę w bibliotece… James znał każdy ruch dziewczyny, wiedział, ze potrafi uśmiechać się na dziewięć różnych sposobów. Wiedział, że rozpuszcza włosy, gdy myśli nad czymś gorączkowo. Tak, Jim wiedział o niej wszystko. Przez te kilka lat w Hogwarcie zebrał całą masę informacjo o niej.

A ona go nie zauważała. Codziennie mijali się, a ona nie zaszczyciła go ani jednym spojrzeniem. Nigdy. A przecież znali się od siedmiu lat…

***

- Patrzysz się na nią jakby była jakąś boginią.
James westchnął w owsiankę.
- A nie jest? Czy ona nie jest najpiękniejszą istotą na świecie?
- Mógłbym polemizować…
- Bo ty się podkochiwałeś w Minnie! I nic nie wiesz o pięknie.
Matthew Collins popatrzył zrezygnowany na kumpla. On jako jedyny wiedział o prawdziwych uczuciach Jima.
- Może i nie wiem. A Minnie naprawdę lubiłem…
- Stchórzyłeś i nie powiedziałeś jej, że ci się podoba.
- Ale ona jest ode mnie starsza!
- I co z tego? Wiesz, że to była jedyna w swoim rodzaju szansa na poderwanie jej?
- Zakochani faceci postępuje dziwnie… Popatrz na siebie.
- Co? – mruknął nieprzytomnie Jim, wciąż wpatrzony w plecy ukochanej.
- Twój krawat pływa w owsiance.
- No nie!
James poderwał się z krzesła i zaczął strzepywać z siebie resztki śniadania. Cała Wielka Sala zatrzęsła się od śmiechu. Twarze wszystkich uczniów skierowały się w stronę jednego, młodego Gryfona…
- Siadaj, przynosisz wstyd Gryffindorowi. – Matt usadził przyjaciela z powrotem na miejscu.
- Widziałeś to? Widziałeś?
- Tak. Cała Sala się z ciebie śmiała. Nawet nauczyciele.
- Nie, nie o to mi chodzi. ONA się do mnie uśmiechnęła!
- Nie do ciebie, ale z ciebie. Śmiała się z ciebie. Jesteś ofermą, Jim.
- Nie zepsujesz mi dziś humoru, Matt. Bo moja ukochana się do mnie uśmiechnęła…
- Wyolbrzymiasz niektóre fakty… Jim, wracaj!
Ale jego przyjaciel już nie słyszał. Tanecznym krokiem wychodził z Wielkiej Sali, odprowadzany rozbawionym wzrokiem swojej ukochanej.

***

- Mam plan, Matt.
- Znowu?
- Tak. Ten jest inny. Ten jest genialny.
- To już czterysta siedemdziesiąty szósty pomysł na poderwanie Leen.
- Ale ten się uda.
Matt prychnął pogardliwie.
- W to nie wątpię.
- Pójdę do biblioteki i powiem jej, co czuję.
- Tak po prostu?
- Tak. Tak po prostu.
- Życzę powodzenia.
Jim uśmiechnął się lekko.
- Dzięki – powiedział.
Matthew pokiwał głową z rezygnacją. Doskonale zdawał sobie sprawę, ze i tym razem jego przyjacielowi nie uda się porozmawiać z wybranką serca. I nic w tym dziwnego – przecież była Ślizgonką. A Ślizgoni prowadzą z Gryfonami nieustająca walkę.
- Jimmy’emu nie uda jej się poderwać. Nigdy w życiu!

***

James wolnym krokiem szedł w stronę szkolnej biblioteki. Był w wyśmienitym humorze – w końcu niecodziennie ściągał na siebie uwagę całej szkoły… Całej… ONA też na niego patrzyła… I uśmiechnęła się w sposób, którego James nie znał. Czyżby nie wiedział o niej wszystkiego?

Cicho wszedł do biblioteki. Ogarnął wzrokiem ten szkolny przybytek, szukając znajomo wyglądającej sylwetki. Niemalże krzyknął ze szczęścia, gdy ją zobaczył. Siedziała przy niewielkim stoliku w kącie sali. Wertowała jakieś stare tomiszcze, raz po raz robiąc notatki. I miała rozpuszczone włosy…

Jim podszedł bliżej. Kilka osób obrzuciło go litościwym spojrzeniem, ale nie zwrócił na nich uwagi. Do jutra zapomną o porannym wypadku. A teraz… Jak do niej zagadać?

- Chcesz skorzystać z tej książki?
- Eee… Co?
- Pytałam czy chcesz skorzystać z tej książki. Bo stoisz tu…
Jim zarumienił się lekko. Zdał sobie sprawę, ze od kilku minut wpatruje się w dziewczynę.
- Tak właściwie, to ja…
- Masz – dziewczyna wcisnęła mu ciężki tom do rąk. – Ja już skończyłam go przeglądać. Możesz go wziąć.
- Dzięki – zdołał wydukać Jim.
Ślizgonka uśmiechnęła się lekko i wyszła z biblioteki. Jim patrzył tęsknie w jej plecy, ale nie odwróciła się. Chłopak usiadł przy stoliku zajmowanym poprzednio przez swoją ukochaną.
- Znów się nie udało… - urwał w pół zdania.
Na stoliku leżała ciemnozielona wstążka. Ta, którą zazwyczaj spięte były włosy dziewczyny. Jim dostrzegł słabe światełko w tunelu swojej bezsilności.

***

- No i…?
- I nic.
Matthew zatrzasnął podręcznik z wyrazem tryumfu na twarzy.
- Mówiłem! – wykrzyknął. – Mówiłem, ze to nic nie da. Ona nigdy nie zwróci na ciebie uwagi!
James prychnął.
- Mówisz tak, bo nie udało ci się z Minerwą. Jesteś po prostu zazdrosny, bo ja znalazłem miłość swojego życia!
- Akurat! Nawet nie masz pomysłu na rozpoczęcie rozmowy. A co dopiero na jakąś dłuższa znajomość.
Matt spojrzał na przyjaciela. Z miejsca zrozumiał, ze Jimmy coś knuje. Ten specyficzny wyraz twarzy…
- Spójrz. Spójrz! – James wyciągnął w jego kierunku rękę.
- Co to?
- Wstążka. JEJ wstążka.
- To jest twój kolejny genialny plan?
- Tak. Wiesz, co jest jutro?
- Walentynki..
- Tak. Walentynki. Podejdę do niej jutro i jej to oddam.
- A ona ci się rzuci na szyję i krzyknie: „Mój ty bohaterze!”.
- Dokładnie. – James nie zwrócił uwagi na sarkazm w głosie Matta.
- Naczytałeś się za dużo mugolskich romansów, Jim.
- Ona je lubi…
Matthew pokręcił głową.
- Niedobrze z tobą, Jim. Oj niedobrze…

***

Poranek w dniu świętego Walentego co roku był taki sam. Z inicjatywy profesora Dumbledore’a Wielką Salę przyozdabiano serduszkami, a szkolne sowy roznosiły walentynkowe kartki.

- Kiedy profesor zrozumie, że nie wszyscy chcą obchodzić Walentynki z takim rozmachem?
- Nie mam najmniejszego pojęcia, Jimmy. Ale mam nadzieję, że nastąpi to już niedługo. Też mam dość tych wszystkich serduszek…
James kiwnął głową i spojrzał w stronę stołu Slytherinu.
- Spójrz, wstaje! – Jim wbił paznokcie w ramię przyjaciela.
- Widzę. I weź tą rękę – warknął Matt.
- Czy ona nie jest piękna?
- Nie. Jest okropna.
- Spójrz z jaką gracją się porusza… Zupełnie jakby płynęła.
- Już mi to mówiłeś.
- Naprawdę?
- Tak. Tydzień temu… W zeszłym roku… Powtarzasz to codziennie, Jim.
- Aha. – James wstał od stołu. – Życz mi szczęścia. Idę oddać wstążkę.
- No to powodzenia – mruknął Matt, nalewając sobie herbaty.

***

James wyszedł z Wielkiej Sali tuz za swoją ukochaną. W ręku ściskał ciemnozieloną wstążkę do włosów. I zastanawiał się, jak zagadać do dziewczyny. Może zawoła, że zgubiła coś? A może podejdzie i powie, ze zostawiła wstążkę w bibliotece? A może…

- A może byś uważał jak chodzisz? – powiedziała dziewczyna zbierając książki z podłogi.
- Ja… Ja przepraszam.
- I powinieneś – burknęła.
- Może… Może ci pomóc?
- Nie – warknęła. – Poradzę sobie.
- Eil… Ja…
- Co?
- Ja chciałem…
- Blokujesz przejście! – krzyknął ktoś z tyłu. James spojrzał za siebie. Rzeczywiście zrobił się przez niego tłok na korytarzu.
- Jesteś prefektem, powinieneś dawać przykład. – Dziewczyna po raz kolejny uśmiechnęła się w ten „inny” sposób. Jim odniósł wrażenie, że ten uśmiech jest zarezerwowany tylko dla niego.
- To na razie – mruknęła dziewczyna, po czym poszła w stronę Pokoju Wspólnego Slytherinu.
- Chciałem ci tylko oddać wstążkę – szepnął James.

***

Po ukończeniu Hogwartu James wyjechał jako łamacz uroków do Australii. Pobyt z dala od rodzinnego kraju nie był miły, ale chłopak nie musiał przynajmniej myśleć o ukochanej. Wiele razy marzył o powrocie do Anglii i przypadkowym spotkaniu z NIĄ. Opowiedziałby jej o swoich przygodach z niebezpiecznymi urokami, a ona słuchałaby zauroczona. Pocałowałby ją, a ona powiedziałaby, ze tęskniła. I oddałby jej wreszcie wstążkę.

Ale spełnienie marzeń nie było mu dane. Będąc w Sydney dowiedział się o ślubie wybranki serca. Cały świat mu się zawalił. Stracił jedyny jasny punkt w życiu. Gdyż mimo, iż wokół niego kręciło się wiele pięknych kobiet, żadnej nie pokochał tak mocno, jak jej. Nikogo nie kochał tak bardzo, jak Eileen Prince.

Ciemnozielona wstążka towarzyszyła mu we wszystkich podróżach. Była najpiękniejszą pamiątką po jego ukochanej. Już nie chciał jej oddać.

***

Ogień trzaskał wesoło w kominku. Z kuchni unosił się zapach pieczonych ciasteczek.

- Miło, ze mnie odwiedziłeś Jim. Kiedy wróciłeś do Anglii?
- Jakiś miesiąc temu.
- W Australii jest pięknie, prawda?
- Cudownie. Ale trochę za ciepło.
- Pewnie masz trochę przestarzałe informacje?
- Dumbledore został Dyrektorem Hogwartu.
- A Minnie nauczycielką transmutacji.
- Słyszałem.
- Wiesz, co wydarzyło się ostatnio?
James spuścił głowę.
- Wiem – wyszeptał.
Matthew westchnął ciężko.
- Czy to musiało się tak potoczyć?
- Co masz na myśli?
- Czy gdybyśmy zdobyli się na odwagę i porozmawialiśmy otwarcie z kobietami, które kochaliśmy, życie wyglądałoby inaczej?
- Zapewne – powiedział Jim. – Minerwa byłaby teraz twoją żoną. Mieszkalibyście w jakimś miłym domu i zabawiali wnuki.
- I nie musiałaby uczyć w Hogwarcie – zaśmiał się Matt.
- Nie, nie musiałaby. – James spojrzał w ogień. – A on byłby moim synem.
- Nieprawda, Jimmy. Nie byłby. On nigdy by się nawet nie urodził.
- Masz rację, Matt. Zawsze chciałem mieć córkę.
Matthew położył rękę na ramieniu przyjaciela.
- Czy ty się o to obwiniasz?
- Trochę… Matt, przecież to jest moja wina! Gdybym oddał jej tę cholerną wstążeczkę…
- Życie byłoby inne. To wiemy. Ale czy byłoby lepsze? Jaką masz gwarancję, że byłoby lepsze?
James podszedł do kominka.
- Nie mam żadnej pewności, Matt.
Jim wyciągnął z kieszeni wypłowiały kawałek materiału. Mimo upływu czasu wciąż widać było, że był on niegdyś ciemnozielony.
- Wszystko mogło potoczyć się inaczej. Gdybym tylko nie był takim tchórzem…

Wstążka błyskawicznie zajęła się ogniem.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #252976 · Odpowiedzi: 13 · Wyświetleń: 8794

Katty Napisane: 05.02.2006 22:10


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


Dedykowane kochanej Natalci, która wmówiła mi, ze to da sie czytać.


Ludo Bagman Szoł

Wystepują:
Ludo Bagman – prowadzący
Persiwal Weasley –asystent Ministra Magii
Rufus Scrimgeour – Minister Magii
panna Genia – sekretarka pana Weasleya
Abdul Alembik – sprzedawca-przemytnik kociołków
Albert de Kociął – przedstawiciel Związku Zawodowego Przemytników
publiczność – jako publiczność


Początek emisji.

Ludo Bagman – Witam państwa w kolejnym odcinku programu…
Publiczność – Ludo Bagman Szoł!
Ludo Bagman – Tak, dziękuję. Jak państwo pamiętają, w moim programie…
Publiczność – Wkręcamy znane osobistości!
Ludo Bagman – Tak. Dzisiaj zajmiemy się najbliższym otoczeniem pana Percy’ego Weasleya.
PublicznośćBije brawo
Ludo Bagman – A więc przenieśmy się do biura pana Weasleya…

Biuro Persiwala Weasleya

Abdul Alembik – Czy to biuro pana Persiwala Weasleya?
panna Gienia (Żując gumę) – Tak.
Abdul Alembik – Czy pan Persiwal Weasley jest w biurze?
panna Gienia(Nadal żując gumę) – Tak.
Abdul Alembik – Czy ma jakieś ważne spotkanie?
panna Gienia – Nie.
Abdul Alembik – Dobrze. Uwaga, wchodzę!
panna Gienia – Nie może pan tam wejść!
Abdul Alembik – Dlaczego?
panna Gienia – A był pan zarejestrowany?
Abdul Alembik – Zajere… co?
panna Gienia – Zarejestrowany. Inaczej – był pan umówiony?
Abdul Alembik – Nie, nie byłem.
panna Gienia – Ooo… To masz pan problem. Pan Weasley nie przyjmuje nikogo z ulicy.
Abdul Alembik – Na kiedy mogę się umówić?
panna Gienia(Patrząc na kalendarz) – Najbliższy wolny termin w sierpniu.
Abdul Alembik – Ale to za sześć miesięcy!
panna Gienia – Pan Weasley ma zapełniony terminarz aż do grudnia. Chce pan się umówić na sierpień?
Abdul Alembik – Do tego czasu firma mi zdąży splajtować!

Do pokoju wkracza Minister Magii.

Rufus Scrimgeour – Co tu się dzieje panno Gieniu?
panna Gienia(Przyklejając gumę do biurka) – Ten pan chce do pana Weasleya.
Rufus Scrimgeour – A był pan umówiony?
Abdul Alembik – Nie, ale to jest pilna sprawa!
Rufus Scrimgeour – Przykro mi. Panno Gieniu, czy Percy jest w biurze?
panna Gienia – Tak.

Scrimgeour rusza w stronę drzwi do biura pana Weasleya.

Abdul Alembik – Przepraszam, a pan był umówiony?
Rufus Scrimgeour – Nie, nie byłem.
Abdul Alembik – To dlaczego pan tam chce wejść? Najpierw trzeba być zajere…
panna Gienia – Zarejestrowanym. Panie Ministrze, ten pan ma rację. Nie był pan umówiony.
Rufus Scrimgeour – Ależ ja jestem Ministrem Magii!
Abdul Alembik – Minister też obywatel. Musi się pan zajere…
panna Gienia – Zarejestrować.
Rufus Scrimgeour(Zdenerwowany) – Panno Gieniu, na kiedy mogę się umówić?
panna Gienia – Najbliższy termin w sierpniu.
Abdul Alembik – O przepraszam. Na sierpień umówiony jestem ja.
panna Gienia – A racja.
Rufus Scrimgeour – No więc…?
panna Gienia – 29 styczeń.
Rufus Scrimgeour – To dopiero w przyszłym roku!
panna Gienia – Żadnego wcześniejszego terminu nie mam.
Rufus Scrimgeour – Czyli muszę czekać, żeby spotkać się ze swoim asystentem?
panna Gienia – Niestety tak, panie Ministrze.
Abdul Alembik – Może pan poczekać ze mną.
Rufus ScrimgeourNiechętnie kiwa głową.

Drzwi do biura pana Weasleya otwierają się i staje w nich asystent Ministra.

panna Gienia – Witam, panie Weasley!
Percy Weasley – Dzień dobry panno Gieniu.
panna Gienia – Dwie osoby chcą się z panem spotkać.
Percy Weasley – Umówiłaś je?
panna Gienia – Tak. Pana…
Abdul Alembik – Abdula Alembika
panna Gienia – Pana Abdula Alembika umówiłam na sierpień.
Percy Weasley(Biorąc kawę) – Bardzo dobrze.
panna Gienia – A pana Ministra na styczeń.
Percy WeasleyKrztusi się kawą.
panna Gienia – Coś nie tak, panie Weasley?
Percy Weasley – Nnie… Wwszystko w porządku… Czy pan Minister już poszedł?
panna Gienia – Czeka tu razem z panem Alembikiem.
Percy WeasleyPatrzy w kierunku wskazanym przez swoją sekretarkę.
panna Gienia – O, tam siedzi.
Percy Weasley – Panie Ministrze…
Abdul Alembik – Chwila moment. Ja jestem umówiony na termin wcześniejszy niż tan pan!
Percy Weasley – Ale…
panna Gienia – On ma rację! Trzeba pilnować kolejki!
Percy Weasley – No więc…?
Abdul Alembik – No więc co?
Percy Weasley – O co chodzi?
Abdul Alembik – Aaa… Chodzi mi o pańskie rozporządzenie dotyczące grubości denek kociołków.
Percy Weasley – Ja już nie pracuję w tamtym wydziale…
Abdul Alembik – Ale pan wydał to rozporządzenie! A poza tym – kazali mi przyjść do pana.
Percy Weasley – Jaki ma pan problem?
Abdul Alembik – Chodzi o grubości denek…
Percy Weasley – Zdążyłem się zorientować…
Abdul Alembik – Rozporządzenie o ich grubości stanowi problem dla mojej firmy!
Percy Weasley – A czym pan się zajmuje?
Abdul Alembik – Sprowadzam kociołki z Hongkongu.
Percy Weasley – Ale jaki jest konkretnie problem?
Abdul Alembik – Moje kociołki mają denko o pół milimetra cieńsze niż powinno być. Czy mógłby mi pan dać pozwolenie na sprowadzanie ich…?
Percy Weasley(Poprawiając okulary) – Niestety, jak sam pan powiedział, te kociołki nie spełniają wymogów. Nie może ich pan sprowadzać.
Abdul Alembik – Na litość Merlina, to tylko pół milimetra!
Percy Weasley – AŻ pół milimetra. Czy wie pan, jakie to stanowi zagrożenie?
Abdul Alembik – To podłość! To nie jest uczciwe! Wy, Anglicy, chcecie po prostu wstrzymać rozwój zdrowej konkurencji ze Wschodu!
Percy Weasley – Nie, ale nasze krajowe kociołki spełniają WSZYSTKIE wymogi!
Abdul Alembik – Bo to prawo było pisane pod kątem waszej krajowej produkcji! Tworzycie monopol!

Abdul Alembik wyciąga z kieszeni kurtki mała karteczkę. Stuka weń różdżką dwa razy. W sekretariacie pojawia się nieznany osobnik.

Albert de Kociął – Witam państwa.
Wszyscy – Witamy
Albert de Kociął – Jestem Albert de Kociął. Reprezentuję Związek Zawodowy Przemytników.
Percy Weasley – Co pan tu robi?
Albert de Kociął – Jestem w sprawie pogwałcenia prawa przez pana Persiwala…
Percy Weasley(Łapiąc się za serce) – Ja nie pogwałciłem prawa! Ja jestem niewinny!
Albert de Kociął – Doszły mnie słuchy, że pańskie rozporządzenie prowadzi do monopolizacji rynku produkcji kociołków. Czy to prawda?
Percy Weasley – Jam niewinny!
Albert de Kociał – Panie Weasley! Panie Weasley!!!
Percy WeasleyWciąż trzymając się za serce pada na podłogę.
Albert de Kociął – PANIE WEASLEY!!! Niech ktoś wezwie uzdrowiciela!

Z powrotem w studiu.

Ludo Bagman – Witamy z powrotem w studiu. Przed chwilą obejrzeliśmy materiał w programie…
Publiczność – Ludo Bagman Szoł!
Ludo Bagman – Tak. Był to materiał z cyklu…
Publiczność – Wkręcamy sławne osoby!
Ludo Bagman – Zapraszamy do studia panów Alberta de Kociął i Abdula Alembika!
PublicznośćBije brawo.
Ludo Bagman – Dlaczego zgodzili się panowie pomóc wkręcić pana Persiwala i jego otoczenie?
Abdul Alembik – Bo jego rozporządzenie naprawdę nas denerwuje. A poza tym – miło było zobaczyć pana Weasleya w takim stanie. Zawsze jest…
Albert de Kociął - … opanowany. A tutaj – całkowicie stracił kontrolę.
Ludo Bagman – Tak, to było rzeczywiście całkiem zabawne. Chciałbym dodać, że panu Weasleyowie nic nie jest. Za miesiąc powinien opuścić Szpital Świętego Munga. Pan Weasley doznał jedynie zawału serca.
Abdul Alembik – Szkoda, że…
Ludo Bagman – Do zobaczenia za tydzień, w programie…
Publiczność – Ludo Bagman Szoł!!!

Koniec emisji.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #251311 · Odpowiedzi: 13 · Wyświetleń: 9636

Katty Napisane: 01.02.2006 10:12


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


A ja... Mhm, można powiedzieć, że przewidziałam. Na kilka dni przed premierą angielskiej wersji lezałam z przyjacielem na plaży w Turcji. Gadaliśmy, rzecz jasna, o Potterze. Było to mniej więcej tak...

KATTY - Krzysiu, co sądzisz o nowym Potterze?
KRZYŚ - Jeszcze nie wyszedł.
KATTY - Ale jak sądzisz, kto jest Księciem?
KRZYŚ - Skoro nie Voldemop i nie Chorry to ktoś inny.
KATTY - Ale kto?
KRZYŚ - Pewnie Snape. Nic o nim nie wiemy. Jołaśka będzie się cieszyć, ze nas zaskoczyła.
KATTY - Może masz rację... A kto zginie?
KRZYŚ - Mam nadzieję, że Ginny. Nie lubię jej. I cała reszta Weasleyów też może kopnąc w kalendarz.
KATTY - Nie... Na pewno zginie Drops. Skoro uśmierciła już Syriusza...
KRZYŚ - Najlepiej niech uśmierci Pottera.

Więc, mozna powiedzieć, że przewidywania moje i Krzyska spełniły się.
  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #250261 · Odpowiedzi: 113 · Wyświetleń: 32112

Katty Napisane: 01.02.2006 10:05


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


QUOTE
Kreacher jako pomocnik? Hmm... Serio? Przeciez on taki slaby (no dobra, Harry tez ^^"). No coz, na to wyglada,ze RA.B. odpoczatku wiedzial wszystko o jaskini z detalami (przeciez te ciecz tez musial przygotowac. Chyba ze sama sie napelniala? O_o). No coz, calkiem to prawdopodobne, ale nie wiem czy nie byloby ciekawiej gdyby jednak jakis tajemniczy czarodziej z nim sie udal. No wiecie, kolejne zagadki *_*. Chociaz ich sie ostatnio cos za duzo nporobilo.


R.A.B. był dobrze przygotowany, to jest pewnik. Doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie czają się w jaskini. Ale i tak postanowił tam pójsc. Bo wiedział, że pomaga komuś, kto w przyszłości będzie chciał pokonać Lorda Voldemorta. Wielkie poświęcenie dla sprawy, ot co.

Stworek jako pomocnik... Mhm, raczej nie. Aczkolwiek, bardzo prawdopodobne jest, że Regulus wspominał coś o horkruksach w domu. Żeby nie powiedzieć, że OPOWIEDZIAŁ o nich skrzatowi. To byłoby ciekawe. Teraz cała wiedza o horkruksach znajdowałaby się w rękach Harry'ego... Pod warunkiem, ze Potter kapnie się o co chodzi biggrin.gif

Pomocnik Regulusa - raczej miał, zważywszy na słowa Dumbledore'a. Może to był jakiś jego znajomy? Kolega ze szkoły? Inny "nawrócony" Śmierciożerca? Nie wiem. I w najbliższym czasie wiedzieć nie będę.
  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #250260 · Odpowiedzi: 427 · Wyświetleń: 70719

Katty Napisane: 01.02.2006 09:56


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


QUOTE
więc Polkowski nie miał dużego wyboru i musiał dołączyć Narcyzę do Hyzia, Dyzia i Zyzia :>


Oraz swoich jakże cudnych Edzia, Łusi, Piotrusia i Zuzi biggrin.gif Gdy tylko przeczytałam "Cyziu, własną siostrę?" to zaczęłam wyć ze śmiechu. Z miejsca skojarzyłam to sobie z Narnią(i znów dałam Polkowskiemu zarobić...) i ze słynnymi "Łusiu, przyśniło ci się", 'Piotrusiu, proszę", "Zuziu, Edziu, idźcie pierwsi"(czy jakoś tak).
  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #250258 · Odpowiedzi: 95 · Wyświetleń: 36495

Katty Napisane: 01.02.2006 09:37


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


QUOTE(Hito @ 31.01.2006 22:30)
Ale czyżby Harry miał się nie dowiedzieć, że Snape nie jest zdrajcą? Coś w to nie wierzę.

Nie, na pewno się dowie. W najmniej oczekiwanym momencie. I, jak zwykle, nie będzie chciał w to uwierzyć. Kwestaia Harry versus Snape zostanie wyjaśniona. W każdym razie, nie wydaje mi się, by Jołaśka zostawiła sobie tą sprawę "wolno pływającą". Coś wymyśli. Ale co - na to trzeba po prostu poczekać.


QUOTE(hiob27 @ 31.01.2006 22:34)
A odnosnie dowodow usprawiedliwiajacych Snapea to zgodze sie ze sa one w 'buteleczce', ktora nota bene jest w posiadaniu Snape'a, zeby bylo ciekawiej.  Dlatego smiem twierdzic, ze tytul ostatniego rozdzialu moglby brzmiec 'Wspomnienie Albusa Dumbledore'a'.

Mnie się ten pomysł podoba. To, że buteleczkę posiada Sever - tak będzie bezpieczniej. Ale z drugiej strony, istnieje większe prawdopodobieństwo, że Bella Lestrange ją znajdzie. Ogólnie rzecz biorąc - dobrze byłoby schować ją u Gringotta. Chociaż, w Hogwarcie również byłaby bezpieczna...
Pozostaje też kwestia portretu - ile on tak naprawdę wie? Ile byłby w stanie powiedzieć? I czy ktoś by w to uwierzył?

QUOTE(December @ 01.02.2006 01:03)
I jeszcze jedna kwestia:
Kogo Snape mógłby łatwiej oszukać: potężnego czarnoksiężnika Voldemorta, który jest podejrzliwy i tak naprawdę nie ufa nikomu, czy równie potężnego Dumbledora, który szuka w każdym dobra?

Mimo wszystko, ja nadal uważam, że oszukać Albusa Dumbledore'a jest równie trudno. Możliwe, iż kieruję się jakimś irracjonalnym przeczuciem, ale tak sądzę. Drops poszukuje we wszystkich dobra - dobrze, a Voldemort poszukuje ludzi wiernych, którzy będą mu poddańczo służyć. W tej kwestii Albus jest bardzo podobny do Voldemorta - nie przekonasz go od razu, musisz to robić stopniowo(przynajmniej takie odniosłam wrażenie). Dumbledore'a nie przekona jakiś były Śmierciożerca, który wpadnie do jego gabinetu i wrzaśnie: "Aaa! Pokochałem świat! Voldemort zabił mojego motylka, nienawidzę go!".Tak samo, jak Voldemorta nie przekona jakiś zakonnik: "Dumbledore wcisnął mi cytrynowe dropsy, jak mógł zapomnieć, że wolę pomarańczowe? Nienawidzę go, nienawidzę! Chcę się przyłączyć do siebie i zniszczyć fabryki cytrynowych dropsów!!!".
Albus popełnia błędy - a Voldemort tego nie robi? Każdy popełnia błędy. Nawet najpotężniejszy czarnoksiężnik świata. Chociażby fakt, że zaufał niewłaściwym osobom - R.A.B. Przecież nasz tajemniczy R.A.B. musiał być dość blisko Voldemorta, by odkryć jego najpilniej strzeżony sekret. No, chyba, że Voldi chodzi po swojej rezydencji i mówi: "Podzieliłem swoją duszę! A ty nie! Mam horkruksy, a ty nie! Hahaha!!! Avada Kedavra!", a R.A.B. jakimś cudem uszedł tej Avadzie.

Namieszałam i to strasznie...

EDIT. A, i jeszcze jedna kwestia.

QUOTE
A nawet gdyby Snape udał, że to nie jego książka, Slughorn natychmiast rozpoznałby jego pismo.

HPiKP, wydanie polskie, twarda oprawa - strona 681

Ekhm, ekhm... Jego pismo, tak? A przepraszam bardzo, czy w Hogwarcie nauczyciele nie nakładaja na błędne prace jakiś poprawek, co? Nie...? Możliwe. Ale jakoś mi się w to nie chce wierzyć(mania poszukiwania kruczków ujawnia się). Przeiceż coś musieli pisać. Np. "Ty bałwanie, jak mogłeś pomylić krew jednorożca z krwią reema?!" bądź cokolwiek innego.
Dobra, załóżmy, ze COŚ piszą. Więc sz.p. Harry Potter, po 5 latach nauki Eliksirów z wiadomym nauczycielem nie jest w stanie rozpoznać jego PISMA? Hermiona również nie jest w stanie? Czy oni są kretynami czy mi się tylko wydaje? Wydaje mi się - możliwe. Ale znów nie mam ochoty się do tego przyznać.
Przecież skoro Slughorn BYŁBY w stanie rozpoznać pismo Snape'a, to wydaje mi się, że Harry RÓWNIEŻ(znów mi się wydaje?). No, chyba, że charakter pisma Severa zmienił się aż tak bardzo.

Dziękuję za wysłuchanie/przeczytanie. Wiem, że i tak nikt nie zrozumie ani słowa. Ja sama nie rozumiem.
  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #250255 · Odpowiedzi: 627 · Wyświetleń: 84357

Katty Napisane: 31.01.2006 17:10


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


Katarn - zgadzam się z Tobą. Ta ich kłótnia w Lesie nie była wspomniana ot tak sobie. Jołaśka ma prawdziwy dar robienia z najmniejszych elementów wielkiej afery. A zresztą - co mogło Seve aż tak oburzyć, żeby krzyczał na Dropsa? I, co powtarzam po raz kolejny, dlaczego oni kłócili się akurat w LESIE? Czyżby Fawkes podpalił gabinet Dyrektora? Drops zapomniał hasła i nie mogli się tam dostać? Czemu akurat ten cholerny Zakazany?!

Ronald - tak, Sever jest dobrym Oklumetą. A Dumbledore to tylko miły, biedny, niegroźny staruszek, któru można wstawiać kit i bezczelnie go okłamywać. Taa, jasne. (Zzyżbym ironizowała? Ja? Nie!) Osobiście uważam, że Albus to naprawdę groźny przeciwnik. Jak to określiła moja koleżanka - "Albus to delikatny manipulator". Sądzę, że w tej wojnie nie wyłozył jeszcze wszystkich kart.

Hito - może Drops zostawił jakiś list? Testament, oczyszczający Severusa? Bardzo zaciekawił mnie fakt zdobycia wspomnienia przez Harry'ego. Jak zaproponowała moja znajoma, Charna, może Albus zostawił takie "zabutelkowane" wspomnienie z kłótni w Zakazanym Lesie? Bądź z innej rozmowy ze Snape'm, w czasie której była mowa o ich planie(zakładając, że takowy był)? Mnie osobiście taka teoria przekonuje.

W każdym razie - zawsze będę uwielbiać Severusa Snape'a. Bez względu na to, po której stronie się opowie.
  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #250109 · Odpowiedzi: 627 · Wyświetleń: 84357

Katty Napisane: 30.01.2006 15:42


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


Moje ulubione postaci... Mhm... Muszę się zastanowić...

Lista najukochańszych bohaterów by Katty B.

1. Severus Snape - ja go wręcz UWIELBIAM. Jest cudownie podły. Jest inteligentny
i niejednoznaczny... Mruuu...
2. Syriusz Black - baardzo miły typ. W sumie, to nie wiem co takiego w nim lubię. Ale nie zmienia to faktu, że darzę go sympatią.
2. Remus Lupin - na drugim miejscu razem z Sirim. Spokojny i opanowany. Czasami aż nazbyt opanowany, co mnie irytuje. Ale go lubię.
3. Lord Voldemort - mistrz Czarnej Magii, człowiek, który chce zabić Pottera. Za to go kocham.
3. Albus Dumbledore - niesamowity człowiek, mistrz intrygi... Naprawdę wielki czarodziej.
4. Barty Crouch Jr. - przykład wielkiego poświęcenia. Człowiek, który wielbił swego Pana. Sssuper. Bardzo go lubię.
5. Nimfadora Tonks - jedyna dziewczyna. Lubię ją. Zwariowana i pełna optymizmu.

Lista nielubianych bohaterów by Katty B.

1. James Potter - nożemgrrzrrobiętonożemalenajpierrwmuszęsięnapić... James Potter na stos! Spalić!!! Zadźgać go! Utopić! Jimmy do piachu!
2. Harry Potter - jego też zabić. Gdyby nie pomoc innych Potter nie żyłby juz od dawna. Dlaczego oni musieli mu pomóc...
3. Ronald Weasley - o zgrozo... Co za mętna postać. Nie ma w niej nic szczególnego, ot taki sobie zwykły chłopak. Totalnie mdły.

Do reszty bohaterów mam mieszane uczucia.
  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #249852 · Odpowiedzi: 450 · Wyświetleń: 1112060

Katty Napisane: 07.01.2006 16:10


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


BUAHAHAHA!!! Teraz JA to skomentuję!!! Po tygodniu od przeczytania należałoby.

"Mogilna II" jest ciekawa. To trzeba przyznać. Wciągająca takoż. O borze, a jaki klimacik! Pomysł z gnijącym Czarnym Panem genialny sam w sobie. W każdym razie - jest oryginalny. Błędów większych nie widziałam, a nawet jeśli, to ich nie pamiętam wink2.gif

Fabuła jest wciągająca. A zakonczenie ostatniego odcinka - podłe mistrzostwo. Uważam, że "Mogilna II" jest lepsza od części pierwszej. Dwójka powstała na bazie raczej niespotykanego pomysłu. Utrzymana jest w tonacji mroczno-delikatnej. I tak trzymać!

Co do postaci - mhm... Nie można im nic zarzucić. Szczególnie podoba mi się pan Howard - takiego faceta to tylko kochać i tulić. On jest słodki.

Katarn, Dorcas - piszcie dalej. Łapówek nie daję, bo ustawa zabrania. Ale Weny życzę.

Kat czekająca

PS. Ale Seviczka wam nie wybaczę.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #247135 · Odpowiedzi: 28 · Wyświetleń: 14254

Katty Napisane: 01.01.2006 18:06


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


Całkiem niezłe. Zgrabnie napisane. Ale, jak dla mnie, końcówka nieco zbyt melodramatyczna. Migneło mi gdzieś kilka literówek, ale na razie tylko te jestem w stanie przytoczyć
QUOTE
- Zabij do, Draco –

Chyba go?
QUOTE
Mcraven.

McRaven czy Mcraven? Taki błąd się czasami powtarza, zdecyduj się na jakąś wersję.

Pomysł - całkiem, calkiem. Ale mnie osobiscie nic tu nie zaskoczyło. Można było przewidzieć, że ostatecznie pan Howard będzie "tym złym".

Wielkie brawa za
QUOTE
No tak, on też był człowiekiem(...)

Moje ulubione zdanie w ficu. Bo o tym się często zapomina, prawda?
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #246665 · Odpowiedzi: 24 · Wyświetleń: 12733

Katty Napisane: 01.01.2006 14:40


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #246646 · Odpowiedzi: 937 · Wyświetleń: 375096

Katty Napisane: 31.12.2005 20:54


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


Tekst został napisany w nocy. Przedawkowywanie Mistrzyni Makani i filmu "Moje wielkie, greckie wesele" szkodzi. Mnie na pewno. Tutaj i tutaj znajdują się obrazki, które zainspirowały mnie do napisania tego-czegoś.

UWAGA!!! Nie wyplacam odszkodowań za trwałe ubytki w psychice.

Jak to robią nauczyciele… czyli Sylwester Kadry Pedagogicznej

***
Pokój nauczycielski, Sylwester, godz. 10.16


- Moi drodzy, do początku nowego roku zostało nam jeszcze…yyy…
- Godzina i czterdzieści cztery minuty, Dyrektorze.
- Ach, dziękuję ci chłopcze! A więc zostało nam…
- Teraz, to została nam już tylko godzina i czterdzieści trzy minuty.
- Bardzo ci dziękuję za uściślenie, Severusie. Sądzę, że czas już otworzyć te wszystkie butelki. Ojojoj, co ja widzę! Aberforth dostarczył nam trochę Ognistej…i trunek własnej produkcji… Mamy co i mamy czym oblewać!!!
- Rzeczywiście Dyrektorze.
- A skąd taka niewesoła mina, Minerwo?
- Minnie, przecież dziś Sylwester, cieszmy się, że ten okropny rok się kończy!
- Otóż to, otóż to! Filius ma rację! Min, zrób mi tą przyjemność i otwórz pierwszą butelkę.
- Co? Och, no dobrze Albusie…
- Na pierwszy ogień pójdzie twór mojego brata… Pachnie ładnie, ciekaw jestem jak smakuje… Dziękuję Minerwo. A więc – zdrowie!
Albus Dumbledore przechylił swój kieliszek. Tak samo postąpili Filus Flitwick i Minerwa McGonagall.
- Och, wyborne. Muszę pochwalić mojego brata… Ma talent do alkoholi… Minerwo, mi też dolej.
- Opa!!! – zawołała McGonagall podnosząc kieliszek.
- Opa! – zawtórowali jej Albus i Filus.
- Sev…verusie, na pewno nie chcesz? Bo wiesz…to jest takie do…dobre…spróbuj, póki jeszcze coś jest.
- Nie dziękuję Albusie, nie mam ochoty. Razem z Leną zostaniemy przy Ognistej.
Dumbledore wzruszył ramionami. Podszedł do McGonagall i złapał ją pod ramię.
- Jak chcesz chłopcze. A teraz wybaczcie moi mili, ale ja i Minerwa idziemy tańczyć!

***
Pokój Wspólny Gryffindoru, Sylwester, godz. 10.40

- Jeszcze tyle czasu do północy…
- Więc mógłbyś się czymś zająć, RONALDZIE.
Rudzielec spojrzał na Hermionę spode łba.
- Co konkretnie masz na myśli, HERMIONO?
- Na przykład twoje wypracowanie na Eliksiry, RONALDZIE. Jutro mamy je oddać, a Snape’a nie będzie interesował fakt, że był Sylwester. Wykorzystaj więc pozostałą godzinę na napisanie go.
Siedzący obok Harry przewrócił oczami.
- Miona, daj spokój. W tym hałasie nie da się skupić, Ron i tak nic by nie napisał.
- Róbcie co chcecie. JA idę się uczyć.
Obrażona dziewczyna pośpiesznie skierowała się do swojego dormitorium.
- Czy jej to kiedykolwiek przejdzie? – zapytał Ron.
- Uwielbienie dla nauki? – Harry spojrzał na przyjaciela. – Nie sądzę.

***
Pokój nauczycielski, Sylwester, godz. 11.57

- Do Nowego Roku zostały jeszcze trzy minuty!!!
- Wiemy, Albusie.
- Severusie, czemu jesteś taki zdołowany? Nie martw się, ja z tobą zatańczę.
- JA. NIE. JESTEM. ZDOŁOWANY.
- Sevuś, nie wstydź się. Każdy lubi tańczyć. Może Minnie z tobą zatańczy? Bo widzę, ze Rolanda pląsa z Filiusem… A Pomona i Poppy śpią na stole…
- JA. NIE. LUBIĘ. TAŃCZYĆ.
- Oj dobrze, dobrze. Nie jesteś zdołowany i nie lubisz tańczyć, oczywiście. Severusie, nie patrz tak na mnie. Ja cię doskonale rozumiem…

***
Pokój Wspólny Gryffindoru, Sylwester, godz. 11.59

- Już za minutę…
- Już za chwilę…
- Będzie NOWY ROK!!!
- Harry! Ron! Nie wrzeszczcie tak!!! To, że wy się obijacie nie oznacza, że inni robią to samo!
- TAAAK!!! Mamy już Nowy Rok!!! Hermionko moja złota!
- RONALD! Puszczaj mnie!
- Hermiono, życzę ci, abyś w tym roku nie była taka przemądrzała. Żebyś znalazła czas na rozrywki. I żebyś nie uczyła się tak dużo!
- Ron, ja ci życzę, abyś zaczął wreszcie uważać na lekcjach. I żeby w Quidditchu szło ci bardzo dobrze. Tak samo jak Harry’emu.
- Ale ja jestem obrońcą…
- Udajmy, że tego nie mówiłeś… Ron?
- Co, Miona?
- Czy mógłbyś już mnie puścić? Chcę skończyć pisać wypracowanie…

***
Pokój nauczycielski, Nowy Rok, godz. 12.05

- Kochany Ssseverusssie… Jak ty to robisssz, że zawsssze trzymasssz sssię prosssto?
- Nie biorę niczego od Albusa i Aberfortha.
- Aha… Więc, Ssseverusssie… W Nowym Roku życzę ci dużo zdrowia. Żeby ci nigdy kociołek nie wy…wybuchł. I żebyś sssobie w końcu dziewczynę znalazł.
- Filius… Ty jesteś pijany.
- Napfrawdę? Nie zauważyłem.
- A mówiłem, nie ufaj wyrobom Dumbledore’a…

***
Pokój Wspólny Gryffindoru, Nowy Rok, godz. 12.49

- Hermiono?
- Nie, Ron.
- Hermiono?
- Nie, Ron.
- Hermiono?
- Ron, odczep się.
- Hermiońciu?
- RONALD! Powiedziałam, że NIE!!!
- Hermiona, proszę, nie bądź taka!
- Ron, nie dam ci odpisać MOJEGO wypracowania na Eliksiry. Mogłeś napisać swoje. Miałeś czas.
- Kto widział, żeby pierwszą lekcją w Nowym Roku były Eliksiry?

***
Pokój nauczycielski, Nowy Rok, godz. 3.24

- Ależ to jest…hik!...odświeżające!
- Słodki Rozweselasz Aberfortha?
- Tak…hik!...Severusie. Nie chcesz trochę?
- Nie dziękuję Minerwo.
- Seleno…hik!...a ty?
Profesor Sinistra spojrzała na starszą koleżankę.
- No dobrze Min… Ale tylko trochę.
- Pamiętaj, że robisz to na własną odpowiedzialność, Lena.
- Będę pamiętać, Severusie…

***
Pokój Wspólny Gryffindoru, Nowy Rok, godz. 3.41

- Ron…
- Ja naprawdę…
- Ron…
- Znicz sam mi wleciał…
- RON!
- AAA!!! Hermiona! Czyś ty oszalała?! Mało nie dostałem zawału! Jak możesz mnie tak budzić!
- Chciałam ci tylko zaproponować, byś poszedł do swojego dormitorium i przestał spać na MOICH KSIĄŻKACH. Staram się skończyć WYPRACOWANIE.
- Trzeba było tak od razu…

***
Pokój nauczycielski, Nowy Rok, godz. 4.02

- Gdzie sssą Albusss i Fi…Fi… ?
- Jaki „Fifi”, Minerwo?
- Fi…FI…
- Filius, Minnie.
- Dzię…Dziękuję Ssseleno. Gdzie Albusss i… Sssev, gdzie oni sssą?
- Poszli odwiedzić Aberfortha i pogratulować spicia PRAWIE całej kadry nauczycielskiej.
- O żesssz… I po…possszli beze mnie?! A to podli. Podli Śśślizzzgoni…
- Bo się obrażę.
- A obfrażaj sssię na zzzdrowie Ssseverusssie.

***
Dormitorium chłopców, Wieża Gryffindoru, Nowy Rok, godz. 4.20

- Hermiona jest podła. Nie dość, ze mnie obudziła, to jeszcze nie dała mi odpisać zadania z Eliksirów.
- Jakiego zadania, Ron?
- Tego, tego… Tego referatu, który zadał Snape.
- Ale referatu O CZYM, Ron?
- Czy ty sądzisz, ze ja go słucham, Harry?
- A. Też prawda. Dobranoc.
- Dobranoc, Harry.

***
Pokój nauczycielski, Nowy Rok, godz. 4.39

- Chwiejesz się, Lena.
- A ty byś się nie chwiał, gdyby cię uraczyli specjałem Aberfortha?
- Nie wiem. I nie zamierzam sprawdzać.
- Ależ ten świat się szybko kręci…
- Seleno uważaj, bo się potkniesz o Minerwę. Zasnęła przy stole razem z Pomoną i Poppy. Trzeba będzie je obudzić…
- Sever…
- Co?
- Sevuś?
- Czego chcesz, Sinistra?
- Czy mog…mogłabym…
- Czy co…? Lena! Lena, bo się prze…
W tym profesor Selena Sinistra upadła. Prosto w ramiona zaskoczonego Mistrza Eliksirów. Tak długiego i romantycznego noworocznego pocałunku Hogwart nie widział od dawna.

***
Sala Eliksirów, Nowy Rok, godz. 9.15

- Jak myślicie, będzie sprawdzał te wypracowania?
- Ron, to jest SNAPE. On zawsze sprawdza. Ale nie martw się, może ciebie zapyta na końcu.
- Ty to umiesz pocieszać ludzi, Hermiona.
- Harry, Ron, przymknijcie się! Snape idzie…
Nagle drzwi lochu otworzyły się. Mistrz Eliksirów, ubrany w swe nieodłączne czernie, podszedł do katedry.
- Czy on nie wygląda jakoś dziwnie?
- Ron, bądź cicho.
- Czyżby umył włosy? Momencik, czy on się UŚMIECHA?
- RONALD!
Snape oderwał wzrok od listy obecności i podniósł głowę. Uśmiechnął się szeroko i powiedział radosnym głosem:
- Dzień dobry moi drodzy! Jak minął Sylwester?
Po klasie poniósł się pomruk zdziwienia.
- Wnioskuję, ze dobrze – ciągnął nauczyciel. – Otwórzcie książki na stronie…czterdziestej czwartej.
Klasa zgodnie otworzyła podręczniki. Już sam fakt, że nie posypały się jeszcze punkty był powodem do radości.
- O rajuśku… Eliksir Imprezowicza!
- Ron, przestań wrzeszczeć.
- Hermiona, przy użyciu TEGO eliksiru można zrobić wspaniałe przyjęcie! Kilka kropel gwarantuje doskonałą zabawę przez dobę!!!
- Ron, przecież widzę. Ja UMIEM czytać.
- Ron, Miona… Czy do was to nie dotarło? SNAPE. JEST. MIŁY. Moje życzenie noworoczne mi się spełniło!
- Widzisz Harry? Należy wierzyć w cuda…


  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #246613 · Odpowiedzi: 11 · Wyświetleń: 7842

Katty Napisane: 30.12.2005 00:09


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


Ekhm... Katty "Czepialska" Blake wkracza do akcji...

1. Pomysł. Bo pomysł tu jest. I potencjał, aczkolwiek niewykorzystany do końca.
2. <zgrzyta zębami> ORTOGRAFIA!!! Ona tu leży, kwiczy(bynajmniej nie ze śmiechu)i woła o pomstę do nieba. Wiersze nie przechodzą przez betę. Ale od czegoś jest słownik.
3. Rymy. Ann, ty weź się zdecyduj. Albo rymy są albo ich nie ma. Bo tu raz są parzyste, a raz nie ma żadnych. Po prostu null.
4. Kochana... Ja wiem, że to czasami trudne. Ale chociaż staraj się, żeby to było sylabiczne. Już nawet nie każę ci wyliczać wszystkich wersów. ale chociaż ustal, że ilosć sylab mieści się w przedziale np. 12-14 w wersie. Bo to się trudno czyta.

QUOTE
Życie- mym losem kieruje nieudolnie

Życie- dlaczego nie słyszysz gdy krzyczę NIE?!


Annik. Ja cię kocham szczerze i platonicznie. I wiem, że umiesz pisać. Ale dobrze ci radzę, jako obyta z Mirriel i poezją: pomyśl nad tym jeszcze trochę.

PS. Ja naprawdę mam dobre chęci. Robię to dla ciebie. I nie obrażaj się, moja ty ślizgońska dalio!
  Forum: Poezja · Podgląd postu: #246409 · Odpowiedzi: 9 · Wyświetleń: 15176

Katty Napisane: 29.12.2005 23:48


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


Tekst został napisany na potrzeby Klubu Pojedynków Mirriel. Pojedynek z Joan K. nosił tytuł "Faber est quisque suae fortunae"*.

– Cholera! – po niewielkim mieszkanku potoczył się brzęk tłuczonego szkła.
Wysoki mężczyzna zaczął soczyście przeklinać. To była jego trzecia szklanka tego ranka.
– Nic z tego nie będzie. W mordę hipogryfa! – ze złością kopnął w stojące obok niego krzesło.
Po chwili poszedł do przedpokoju i zdjął płaszcz z wieszaka. Zamknął mieszkanie i wyszedł na ulicę.

Około godziny dziesiątej ulice Athlone nie były zbyt ruchliwe. Miasto było wyciszone. Za to właśnie je kochał. Za tą kameralność. Za to, że w pewnym sensie było odizolowane od reszty świata. Było dla niego idealną, wręcz wymarzoną kryjówką.

Powoli szedł alejką spacerową nad Shannon. Przystanął na chwilę, by poobserwować pływające łabędzie. Ptaki były takie piękne, takie delikatne i spokojne. A nade wszystko były wolne. Mężczyzna prychnął. Podniósł kamień i cisnął nim w wodę. Żaden łabędź się nie spłoszył. Zwierzęta popatrzyły na niego z wyrzutem. Z ich oczu mógł łatwo wyczytać: Sądziłeś, że uciekniemy? To nasza rzeka. Żadnym czynem nie zmusisz nas, byśmy stąd odlecieli. Nie masz po co nas straszyć. Idź sobie. Zacięcie w paciorkowatych ślepkach. Widywał już kiedyś podobne… Kilka wspomnień usiłowało wedrzeć się do jego umysłu, ale zepchnął je w najdalszy zakamarek pamięci. To wydarzyło się w innym życiu.

Ruszył dalej. Minął kilka rozgadanych, wagarujących par. Przez moment wydawało mu się, że widzi starego znajomego. Ale to było niemożliwe. Tutaj, w Athlone? Po chwili wszedł do niewielkiego sklepu, opatrzonego ledwo czytelnym szyldem: Herbaciarnia.

***

Dzwonek powiadomił właścicielkę, że przyszedł klient. Staruszka westchnęła i zostawiła swoją krzyżówkę. Po chwili wyszła zza zaplecza. Widok wysokiej, chudej postaci ją zaskoczył.
– Alexander? A co ty tu robisz? – zapytała. – Coś się stało? Zwykle przychodzisz w soboty.
Mężczyzna nie odpowiedział. Zajęty był podziwianiem starej, porcelanowej figury węża. Starsza pani uśmiechnęła się.
– Oj chłopcze, chłopcze. Oglądasz to zawsze, kiedy tu jesteś. Dlaczego nie kupisz?
Podniósł głowę i uśmiechnął się.
– Moja droga! Doskonale wiesz, że mnie na to nie stać!
Kobieta pokręciła głową.
– Kiedyś ci to dam, Alex. Przysięgam.
Wyraz twarzy mężczyzny gwałtownie się zmienił. Z rozbawionego przeszedł we wściekły, a potem w bolesny.
– Nawet tak nie mów – powiedział – Nie przysięgaj. Nigdy.
– Chłopcze… Dlaczego?
– Nieważne. Nie chcę o tym mówić.
Sprzedawczyni nie drążyła tematu. Znała Alexandra od dość dawna, wiedziała, że nie jest skłonny do zwierzeń.
– Może herbatki? – zapytała.
Przecząco pokręcił głową.
– Ciasteczko? A może dropsa? Mam trochę cytrynowych dropsów na zapleczu…
Mężczyzna gwałtownie zbladł. Z największym trudem zmusił się do odmowy.
– Alex… Powiesz mi, co cię sprowadza w środku tygodnia?
– Mała prośba, Naja.
– Jaka, kochany?
Mężczyzna uśmiechnął się smutno. Czy ktoś kiedykolwiek nazwał go kochanym?
– Kominek. NATYCHMIAST.
Staruszka zacmokała.
– A więc to o to chodzi… Dobra, idź. Tylko mi się nie zgub w Londynie!
– A co, będziesz się martwić o mnie? – zapytał drwiąco.
– Nie, tylko jeśli się zgubisz, to kto będzie się opiekował moją Adharą?
Kobietę pożegnał zimny, nieprzyjemny śmiech.

***

Londyn, Londyn… Jak śpiewał kiedyś Paul McCartney: „Silver rain was falling down upon the dirty ground of London Town.” To jedno zdanie doskonale opisywało wygląd stolicy Wielkiej Brytanii. Ciężkie krople spadały z nieba. Panował dziwny chłód, mimo iż był to środek czerwca.
Londyn, Londyn… Kiedyś kochał to miasto. Lecz teraz było dla niego niczym. Niczym w porównaniu z kameralnym Athlone.
Londyn, Londyn… tyle niewygodnych i niechcianych wspomnień. Tyle historii i twarzy.

Nawet nie spostrzegł, że od dłuższej chwili znajduje się na niewielkim placyku. Stał przed rzędem szeregówek, dokładnie między Grimmauld Place 11 i 13. Merlinie – pomyślał. – Czymże jest przyzwyczajenie.

Ruszył w kierunku centrum miasta. Leniwym krokiem mijał sklepowe wystawy. Wkrótce doszedł do niewielkiego pubu, ulokowanego obok wielkiej księgarni. W głębi duszy miał nadzieję, że go nie znajdzie. Ale, jak mawiają mugole, nadzieja matką głupich. Przez moment miał ochotę minąć pub, wejść do księgarni i zniknąć między regałami. Jednak tylko przez moment. Kierowany jakby wewnętrznym nakazem wszedł do baru i usiadł w najciemniejszym kącie. Tak, jak to robił zawsze. Zamówił filiżankę Earl Greya. Jak zawsze. Mimowolnie obserwował drzwi pubu, jak gdyby spodziewał się jakiegoś ataku. Zresztą jak zawsze.

Nagle drzwi baru otworzyły się i w wejściu stanął wysoki mężczyzna. Miał białą brodę i długi, niebieski płaszcz. W jego oczach tańczyły wesołe iskierki.
– Dumbledore… – wyszeptał z niedowierzaniem Alexander.
Przybysz podszedł do barmana. Zamienił z nim kilka zdań, po czym spojrzał na Alexandra. Jedno badawcze spojrzenie. Mężczyzna błyskawicznie odwrócił wzrok.
Starzec podszedł do stolika, który on zajmował.
– Przepraszam bardzo… Czy my się przypadkiem nie znamy? – zapytał.
Zainteresowanie i radość w zielonych oczach. Doskonale znał to spojrzenie. Nie znosił go.
– Przykro mi, ale nie – odparł. – Musiał mnie pan z kimś pomylić.
Uśmiech znikł z twarzy starca, lecz nie z jego oczu. Zielone były w tym momencie zupełnie jak błękitne.
– Przepraszam pana najmocniej, ale przypomina mi pan pewnego starego znajomego – powiedział starszy pan.
A mógłbym nie przypominać? – pomyślał sarkastycznie Alexander.
– Pozwoli pan, że się dosiądę – staruszek usiadł nie czekając na zezwolenie.
– Skoro pan musi…
– Dumbledore. Aberforth Dumbledore – przedstawił się.
– Alexander Prince – uścisnął wyciągniętą w jego kierunku rękę.
– Nigdy wcześniej pana nie widziałem w Dziurawym Kotle, panie Prince.
– Nie mieszkam w Londynie – odparł lakonicznie.
– Cóż więc sprowadza pana tutaj? Praca? Słynna Pokątna? – wesoły, dobrotliwy uśmiech.
– Pokątna na pewno nie. Nie używam czarów.
Oblicze Dumbledore’a zmieniło się. Stracił pewność siebie i swoich przypuszczeń.
– Jest pan charłakiem?
Najprostsza byłaby odpowiedź tak. Nie narażałby się wtedy na niewygodne pytania. Lecz coś nie pozwalało mu okłamać staruszka.
– Nie, panie Dumbledore. Zrezygnowałem z czarów z własnej, nieprzymuszonej woli.
– Czyli żyje pan jak mugol.
– Niezupełnie. Czasami korzystam z proszku Fiuu.
– Czasami, czyli…?
Spuścił głowę. Odpowiedź na to pytanie da Dumbledore’owi pozostałe odpowiedzi.
– Raz w roku – wyszeptał.
Aberfoth pokiwał głową ze zrozumieniem. Alexander zamieszał łyżeczką w filiżance i wypił herbatę.
– Przepraszam bardzo, panie Dumbledore, ale muszę już iść. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.
– Bardzo miło się z panem rozmawiało, panie Prince. Wpadnie tu pan wieczorem?
– Możliwe… – wymijająca odpowiedź była najlepsza.
– To może byśmy się spotkali i porozmawiali jeszcze trochę, panie Prince? No wie pan, przy szklaneczce czegoś mocniejszego – Dumbledore wesoło zamrugał.
Propozycja Aberfortha była kusząca. Od tak dawna nie rozmawiał z nikim ze starych znajomych. Można by się dowiedzieć czegoś ciekawego…
– Dziękuję za zaproszenie, panie Dumbledore. Chętnie skorzystam. Do widzenia.
– Aberforth… – usłyszał.
– Słucham?
– Mów mi Aberforth.
Przejście ze staruszkiem na ty nie prowadziło do żadnych niedogodności… Chyba.
– Dobrze… Aberforth. Zatem do zobaczenia wieczorem.
– Żegnaj Alexandrze – powiedział cicho Dumbledore.

***

Nie teleportował się od…od roku. Nie korzystał z teleportacji, jeśli nie musiał. Nie lubił tego robić. Jednak, jak inaczej dostać się do zamku ukrytego gdzieś w Szkocji? Świstoklikiem? W porównaniu z nim teleportacja była niebiańsko wygodna i przyjemna.

Alexander stał w ciemnym lesie. Przez korony potężnych, starych drzew nie przedostawały się nawet najmniejsze promienie słoneczne. Irytowało go to. Nawet bardzo.

Mężczyzna westchnął. Robisz to co rok, zrobisz i teraz – pomyślał. Miał nadzieję, że kwiat, zakupiony u znajomej kwiaciarki, nie połamał się jeszcze. Dotknął palcami łodygi i miękkich płatków. Były całe.

Alexander wolnym krokiem wysunął się z cienia. Ostre światło zachodzącego Słońca oślepiło go na moment. Jego wzrok powolutku oswajał się z tą nagłą jasnością. Stał na wielkiej, rozległej polanie, przed wejściem do lasu. Hogwarckie błonia…

Ruszył przed siebie. Już od dawna miał doskonały plan działania. Musiał się go trzymać, jeżeli chciał uniknąć nieprzyjemności. Aportować się w Hogwarcie, załatwić sprawę i deportować się jak najszybciej. Plan prosty, przejrzysty i wykonalny. To ostatnie było najważniejsze.

Spojrzał na zegarek. Wskazywał 18.30. Alexander przyśpieszył kroku. Jeśli chciał zmyć się stąd zanim kolacja w Wielkiej Sali się skończy, musiał się pośpieszyć. Tak, do końca posiłku została jeszcze godzina. Może nieco więcej, znając sentymentalizm Dyrektorki i kadry nauczycielskiej.

Przechodząc obok chatki gajowego zajrzał do środka. Hagrid powinien być teraz w zamku, ale Alex wolał się upewnić. Z Rubeusem nigdy nic nie wiadomo. Na szczęście gajowego nie było. Merlinie, dziękuję za drobne łaski – mruknął.

Alexander stanął. Doszedł do pięknego grobowca z białego marmuru. Przez chwilę spoglądał na niego, po czym podszedł bliżej. W ręce obracał pojedynczy, biały kwiat. O ironio, był to oleander. Silnie trujący. Lubili go oboje. Chociaż ON twierdził, że w różowym jest więcej ciepła. Nie upadłem jeszcze tak nisko, by zachwycać się różowymi kwiatami – powiedział wtedy. A ON cały wieczór się z tego śmiał…

Położył kwiat na płycie nagrobnej, tuż przy inskrypcji.

Rest in peace
Albus Persiwal Wulfryk Brian Dumbledore
1840-1997


Alexander przykucnął przy grobie i pochylił nad nim czoło.
– Zawsze masz rację, prawda? Tym razem też miałeś? Tobie się nie odmawia… Ale czy naprawdę warto było?

***

Powoli wyszedł z Wielkiej Sali. Po co miał się śpieszyć? Grób przecież nie ucieknie. Ale on owszem – odezwał się bezczelny głosik w głowie chłopaka. Tak, on mógł uciec. Wymykał mu się od dziewięciu lat… Merlinie… Od śmierci Albusa minęło już dziesięć lat? JUŻ? – pomyślał.

Stanął przy oknie wychodzącym na błonia. W dali majaczył obraz białego grobowca. I klęczącej przy nim czarnej postaci. Chłopaka zamurowało. On tu jest… On tu już jest…

Oderwał się od okna i ruszył ku wyjściu z zamku. Szedł szybko, nie mógł stracić TAKIEJ okazji. Musiał go złapać. Musiał go złapać teraz. Później będzie już za późno. Później będzie dopiero za rok – przemknęło mu przez myśl.

Wyszedł z zamku. Zobaczył, że postać powoli się podnosi. Zaczął biec. W końcu to tylko kilka metrów…
– Hej! Hej, zaczekaj!!! – zawołał rozpaczliwie.

***

Alexander zaczął wstawać. Siedział tu już zdecydowanie za długo. Ktoś mógł go zobaczyć…
– Hej! Hej, zaczekaj!!! – usłyszał krzyk.
Obrócił się błyskawicznie. W jego kierunku biegł znajomo wyglądający brunet. Niech to szlag! – pomyślał. Bywał tu od dziewięciu lat. Nigdy nikogo nie spotkał. Pech, to po prostu był pech. Nigdy nie lubiłem dziesiątki – mruknął.

Chłopak był jeszcze dobry kawałek drogi od niego. Alexander pędem ruszył w stronę Zakazanego Lasu. Musiał się stąd deportować… Jak najszybciej.

– POCZEKAJ! Chcę… Musimy porozmawiać!!! – głos chłopaka działał mu na nerwy.

***

Harry nie wiedział, co ma robić. Co jak co, ale rozpaczliwe błaganie nie podziała na Alexandra. Jednak MUSIAŁ go zatrzymać. Porozmawiać, opowiedzieć i wyjaśnić. Musiał, po prostu musiał. Tylko to było teraz ważne.

Alexander zbliżał się do Lasu. Zaraz mu ucieknie…po raz kolejny. Harry stanął przed ostatnią szansą.
– Proszę, zaczekaj! Chcę tylko porozmawiać! Wytłumaczyć wiele spraw! Proszę… Błagam cię!!! – krzyczał.

Mężczyzna odwrócił głowę. Uśmiechnął się ironicznie. Jednak jego oczy były takie…smutne? Harry nie potrafił określić, co dokładnie w nich ujrzał.

Alexander ruszył. Był już kilka kroków od Lasu. Jeszcze moment i zniknie.
– Błagam cię, zostań! ALEXANDRZE!!! – ostatni, desperacki wrzask.
Od murów Hogwartu odbił się suchy trzask deportacji.

***

O tym, że dziesiątka nie była jego szczęśliwą liczbą, Alexander wiedział od dawna. Ale że była AŻ TAK pechowa?! Tego nie wyśnił nawet w najgorszym koszmarze.

Wszystko szło jak z płatka, tylko ten Potter. OCZYWIŚCIE musiał się przypałętać. Z drugiej strony, miło było widzieć, że chłopakowi tak bardzo zależy na rozmowie z nim, Alexandrem. Było to niezwykle budujące.

Alexander szedł w stronę Dziurawego Kotła. Czekała go jeszcze pogawędka z Aberforthem i podróż do Athlone. Podróż do domu. Gdyby jedenaście lat wcześniej ktoś mu powiedział, że zamieszka w niewielkim mieście gdzieś w Irlandii, wyśmiałby go. A teraz – nie wyobrażał sobie żyć gdzie indziej. Ależ ten los bywa nieprzewidywalny! Albus również… – poczuł niemiłe ukłucie na to wspomnienie. – Merlinie, robię się sentymentalny na starość!

Wszedł do pubu. Rozejrzał się dookoła. Ktoś pomachał do niego z przeciwległego krańca baru. Ktoś wysoki i chudy, o iskrzących się zielonych oczach. Aberforth gestem ręki zaprosił go do stolika.

– Bardzo się cieszę, że udało ci się przyjść, Alexandrze.
Alex kiwnął głową. Dumbledore zamówił drinki.
– Wiesz, właśnie zdałem sobie sprawę, jak wiele świat czarodziei stracił podczas tej wojny…
Alexander poruszył się. Rozmowa zaczynała się nieprzyjemnie.
– Tylu wspaniałych ludzi – ciągnął Aberforth. – Na przykład tego chłopaka, z którym cię pomyliłem.
– Co się z nim stało?
– Zaginął. Został porwany przez Śmierciożerców. Nigdy nie znaleźliśmy jego ciała, więc mam cichą nadzieję, że żyje i kiedyś wróci – Aberforth spojrzał na niego znacząco. – Był najlepszym szpiegiem, jakiego można sobie wymarzyć. Doskonały Oklumeta, wiedział o co toczy się gra… Nigdy się nie zawahał, zawsze spełniał prośby mojego brata. Nawet te najdziwniejsze.
I pewnie teraz żałuje, co? – pomyślał Alex.
– Mój brat… – zaczął staruszek. – Albus Dumbledore… Słyszałeś o nim, prawda?
Kelner przyniósł zamówione napoje. Alex przez chwilę wpatrywał się w małą oliwkę pływającą w jego kieliszku.
– Można tak powiedzieć… – odparł. – Słyszałem, że został zamordowany przez, jak mu tam, Severusa Snape’a.
– Biedak… – szepnął Dumbledore.
– Albus?
– Nie, Severus. Po raz kolejny został wykorzystany przez mojego brata-manipulatora.
– Doskonale rozumiem – mruknął Alex. – Ja również całe życie dla kogoś pracowałem. Nigdy nie podjąłem decyzji bez uprzedniego przedyskutowania jej z…moim szefem.
Aberforth spojrzał na Alexandra powątpiewająco.
– Naprawdę nigdy nie podjąłeś samodzielnej decyzji? Takiej, której byś teraz żałował?
Alex instynktownie złapał się za lewe przedramię.
– Co się stało? – zapytał Dumbledore.
– Nic… To tylko skurcz, czasami się zdarza.
Staruszek podniósł kieliszek.
– A więc! Wznieśmy toast za ofiary tej wojny. Za mojego brata, Severusa Snape’a i wielu innych.
W szczególności za Snape’a – pomyślał ironicznie Alex.
– Wiesz co, Alex? – powiedział wesoło Dumbledore. – Ty naprawdę bardzo przypominasz Severusa. Gdybym nie wiedział, że to niemożliwe, powiedziałbym, że jesteście braćmi. Chociaż… Sever miał ciemniejsze włosy. Dużo ciemniejsze.
– Doprawdy?
– Tak. Jesteś pewien, że nie jesteście spokrewnieni? Nazwisko panieńskie matki Severusa brzmiało Prince…
– Nie, Aberforth, jestem pewien, że nie. Zbieg okoliczności – odparł Alexander.
– Tak myślałem… – Dumbledore spojrzał na zegarek. – Ależ ten czas szybko leci! Już prawie północ!!!
– Że mija? I cóż, że przemija? Od tego chwila, by minęła – powiedział bez namysłu Alexander.
Starszy pan spojrzał w oczy mężczyzny.
– Leopold Staff… Albus bardzo go lubił.
– Naprawdę? Nie wiedziałem.
– Niby skąd miałeś wiedzieć? Nie znałeś mojego brata.
– Też prawda – mruknął mężczyzna.
Aberforth uśmiechnął się.
– Miło było cię poznać, Alexandrze.
– I wzajemnie, Aberforth.
– Może jeszcze się spotkamy?
– Możliwe…
Dumbledore uścisnął dłoń Alexa, po czym wyszedł z baru. Mężczyzna jeszcze przez chwilę przypatrywał się oddalającej się sylwetce staruszka. Westchnął i ruszył w stronę kominka.

***

Alexander wsunął klucz do zamka. Przekręcił dwa razy i pchnął drzwi. Był w domu, nareszcie.

Nagle coś wielkiego skoczyło na piersi mężczyzny. Coś kudłatego i szczekającego zawzięcie.
– Puszczaj, głupi kundlu! – powiedział Alex, odpychając od siebie psa.
Kula czarnego futra machała wesoło ogonem.
– No dobra, chodź tu ty mała przylepo. Nawet człowiekowi nie pozwolisz zdjąć płaszcza.
Alexander wszedł do kuchni. Od razu spostrzegł leżący na stoliku list.

Drogi Alexandrze!
Wybacz proszę, że zostawiam ci moją Adharę, ale musiałam pilnie wyjechać. Jutro będę z powrotem. Mam nadzieję, że do tego czasu zajmiesz się moją sunią. Bardzo Cię proszę, nie gniewaj się.

Twoja,
Naja

PS. W sypialni zostawiłam cos dla Ciebie.


– No widzisz, Adhara? Pani zostawiła cię ze mną. Widzisz, jaka ona jest niedobra?
Pies zaszczekał wesoło i zaczął lizać Alexandra po ręce.
– Chodź, przylepo, zobaczymy co też Naja przytargała mi na przeprosiny.
Alexander otworzył drzwi do sypialni. W pokoju panował półmrok, paliło się kilka świec. Spojrzenie Alexandra padło na łóżko. Mężczyzna omal nie krzyknął z wrażenia.

Na materacu stała porcelanowa figura węża. Jego wymarzona.
– Adhara… Poliż mnie, bo ja chyba śnię.
Suczka z radością spełniła polecenie mężczyzny. Już po chwili Alexander był cały wyśliniony.
– Naja, co też ci strzeliło, by mi to dawać? – mruknął niewyraźnie, podziwiając swoją własność.
Nagle Alexander odwrócił się i podszedł do szafy. Wyciągnął z niej niewielkie pudełko pełne pamiątek z przeszłości. Wyjął zakurzony szalik i zawiązał go na szyi węża.
– Czy ten wąż nie wygląda pięknie w barwach Slytherinu? – zapytał.
Adhara szczeknęła potakująco.

***

– On jest uparty jak osioł! Nie chce rozmawiać, nie chce słuchać… Naprawdę, nie wiem czy to się uda.
Staruszka, stojąca pośrodku gabinetu Dyrektora Hogwartu, gestykulowała żywo.
– To się MUSI udać, moja droga.
Starsza pani spojrzała na mówcę.
– Naprawdę pan tak sądzi, profesorze?
– Oczywiście! – żachnął się Dumbledore. – Nie rozumiem tego chłopaka. Czy on się przed czymś ukrywa? Wszyscy, łącznie z nim, doskonale wiedzą, że cała ta sprawa była ukartowana, że to był mój kolejny zwariowany plan. Więc dlaczego nie chce wrócić?
Siedzący w kącie brunet poruszył się.
– Czemu panu aż tak zależy, by on wrócił? Ja TEGO nie rozumiem – powiedział Harry.
Dumbledore spojrzał na niego z ram swojego obrazu.
– Harry, Alexander jest niemalże bohaterem. Ludzie są mu wdzięczni za pomoc jaką okazał, a on zaszył się gdzieś w Irlandii!
– Czy ma pan coś przeciwko kryjówkom w Irlandii? – wtrąciła się staruszka.
– Nie, oczywiście, że nie – odpowiedział Albus. – Naja, pracuj nad nim dalej. Mam nadzieję, że uda ci się go nakłonić do powrotu.
– Niech się pan o to nie martwi, profesorze. Kiedyś zatęskni za starym życiem.
– Faber est quisque suae fortunae – odezwał się mężczyzna stojący do tej pory w cieniu.
– O co ci chodzi, Aberforth? – zapytał Albus.
– Każdy jest kowalem własnego losu, Albusie. Chłopak nareszcie wybrał swoją drogę. Nie zmuszaj go do powrotu. To jest jego życie.
– Ale Hogwart go potrzebuje! – zawołał Albus. – My go potrzebujemy!
Aberforth odwrócił się na pięcie i skierował do wyjścia.
– Rozumiem. Ale czy on potrzebuje nas?

*Faber est quisque suae fortunae(łac.)- Każdy jest kowalem własnego losu
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #246406 · Odpowiedzi: 4 · Wyświetleń: 5537

Katty Napisane: 29.12.2005 23:39


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


PISANIE ZAWIESZONE AŻ DO ODWOŁANIA!!!
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #246402 · Odpowiedzi: 37 · Wyświetleń: 24239

Katty Napisane: 27.11.2005 13:32


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


A ja się nie będę czepiać panny Granger. Twoja Hermiona mi się podoba, jest taka... inna. I to jest w niej ciekawe.
Miniaturka sama w sobie bardzo zgrabna. Widzę, że ujawnila się kolejna fanka paringu SS/HG.

Pozdrowienia,
Katty
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #243570 · Odpowiedzi: 14 · Wyświetleń: 19027

Katty Napisane: 17.11.2005 20:28


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


Cóż... Mój ukochany wyjechał za granicę i długo się z nim nie widziałam. Ale na szczęście już wrócił. Tyle w kwestii wstępu.

***
Przerwa zbliżała się ku końcowi. Hermiona siedziała przy jednym ze stoliczków i grzebała widelcem w obiedzie. Nie potrafiła zmusić się do jedzenia. Po kwadransie walki z samą sobą odsunęła od siebie pełny talerz. Wstała i ciężkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia z Sali.
- I co, smakowała zupa?- zapytał ją wesoły głos
Hermiona podniosła głowę i spojrzała na dyrektora. Jego powycierane dżinsy nosiły wyraźne ślady niespieralnego markera. Dziewczyna przechyliła głowę, by odszyfrować stare napisy.
- No, to masz, siostro, cytrynowego dropsa- Dumbledore podał jej cukierka
Miona nieznacznie kiwnęła głową.
- I pamiętaj- powiedział Albus- Popierajmy Greenpeace!-
Dziewczyna szybkim krokiem skierowała się ku wejściu do lochów. Miała szczerą nadzieję, że Kronika nie wzięła w obroty Snape’a. To by była masakra- pomyślała.
- Merlinie…- mruczała, idąc pośpiesznie- Nie pozwól by Snape też był inny. Błagam. Ja chcę tego starego, wrednego, podstępnego faceta z największym CIS-em* jakiego w życiu widziałam. Nie pozwól mu się stać innym. Proooszę… Ja chcę go takiego, jakim jest!-
Gdy Hermiona doszła do lochów, było już po dzwonku. Dziewczyna weszła do sali, modląc się w duchu o Mistrza Eliksirów. Zajęła swoje zwykłe miejsce i wyciągnęła książki. Minuty jednak mijały, a nauczyciela nie było. Hermiona zaczęła się bać. Coś mu się stało? O nie…
W tym momencie ktoś wkroczył do sali. Ciemne włosy miał związane w kucyk. W ręku trzymał gitarę i grał jakiś ostry kawałek. Skąd ja to znam…? Merlinie…To jest ”About a girl”**…
Nagle muzyka ucichła. Człowiek odłożył instrument, odwrócił się do klasy i powiedział:
- Ave, bracia i siostry ciemności!-
Hermiona zastygła. Mistrz Eliksirów wszedł w krąg światła. Miał na sobie czarne dżinsy i ciemny(ale nie czarny!)T-Shirt. Dziewczynie szczęka opadła na widok napisu na koszulce.
- Merlinie garderobiany… Więc jego też dopadło- szepnęła- „I love Iron Maiden”-
- No…- zaczął Snape- Powinniśmy zaczynać. Otwórzcie książki na stronie…yyy…A, dobra! Otwórzcie na chybił-trafił. I zróbcie eliksir, jaki znajdziecie. Dracon, czemu ty jeszcze stoisz?-
Hermiona gwałtownie się obróciła. Młody Malfoy rzeczywiście stał. Rozglądał się po klasie nieprzytomnym spojrzeniem. Dziewczyna zauważyła, że lekko się chwiał.
- Draco, usiądź gdzieś…- powiedział cicho nauczyciel
Nagle wstał Harry. Podszedł do Malfoya i warknął:
- Spadaj Malfoy Ty siedzisz na końcu klasy!-
Potter z całej siły popchnął Dracona. Chłopak wręcz doleciał na swoje miejsce.
- Och, Harry Ależ ty miły jesteś!- zaświergotał Mistrz Eliksirów- Tak uprzejmie pokazałeś Dracusiowi, gdzie jego krzesło. A nich tam, masz 75 punktów, znaj moje dobre serduszko...-
Hermiona zamknęła oczy. Nie, tego nie wyśniła nawet w najgorszym koszmarze. Snape- miły heavymetalowiec.
Następne piętnaście minut lekcji minęło w miarę spokojnie. Idylla trwałaby zapewne dłużej, gdyby nauczyciel nie podszedł do stolika Miony.
- Och, jak wspaniale idzie ci praca panno Granger!- Snape był wyraźnie zachwycony
Hermiona skromnie założyła włosy za ucho.
- Dziękuję panie profesorze…- wydukała
Mistrz nie odpowiedział. Dziewczyna podniosła głowę. Snape stał tam i patrzył na nią jak urzeczony.
- Ach, Hermiońciu! Śliiiczne kolczyki. Takie słodziuuutkie kotki. 50 punktów dla Gryffindoru!- zawołał, po czym oddalił się.
Miona w ogóle nie wiedziała co o tym myśleć. Po raz pierwszy zarobiła u Snape’a jakieś punkty. Ale nie satysfakcjonowało jej to. Nie dostała punktów od SWOJEGO Snape’a. Tylko od tego, który działał pod klątwą Kroniki. Ale co tam!- pomyślała- Przecież można to wykorzystać.
***
- O co chodzi, panno Granger?- serdeczny głos Mistrza Eliksirów wyrwał Hermionę z zadumy
- Panie profesorze… Chciałabym się zapytać… Może wie pan coś o klątwach modyfikujących charakter?-
Snape podniósł głowę znad sterty świeżo napisanych wypracowań.
- Modyfikacja charakteru… Nie powinnaś się z tym udać do profesora Flitwicka?
Hermiona zrugała się w myślach. Nie, powinna to rozegrać inaczej. Już miała odpowiedzieć, gdy ponownie odezwał się Snape.
- Wiesz, masz szczęście. Troszeczkę o tym wiem i mam kilka książek na ten temat. Chodź, dam ci- z tymi słowami nauczyciel wyszedł z klasy. Hermiona ruszyła za nim.
Po chwili doszli do kwater prywatnych Snape’a. Mężczyzna gestem zaprosił ją do środka. Apartamenty nauczyciela nie zrobiły na dziewczynie wrażenia. Były tak samo posępne jak sala eliksirów- szafy i regały z ciemnego drewna stały pod ścianami. Na półkach walały się stare tomiszcza i przedmioty o bliżej nie znanym przeznaczeniu.
Snape podszedł do jednej z biblioteczek i wyciągnął kilka książek.
- Proszę, Hermiońciu. Mam nadzieję, że ci się przyda- powiedział z uśmiechem
Dziewczyna lekko skinęła głową. Nauczyciel podszedł do biurka.
- Chcesz żelka?- zapytał niespodziewanie
-Co?- do Hermiony nie dotarł sens słów nauczyciela
- Zapytałem się czy chcesz żelka- mężczyzna przesunął w jej kierunku otwarte pudełko
- Czy co chcę?- zapytała nieprzytomnie dziewczyna
- Żelkę- odparł Snape- Żelka to taki słodki cukierek. Ma kształt misia. Może mieć różne smaki i kolory. Jest taka… mięciutka- nauczyciel demonstracyjnie zaczął naciskać cukierek- Chcesz jedną?-
Hermiona z osłupiałą miną patrzyła na Mistrza Eliksirów. Po chwili pokręciła głową przecząco.
- Nie, to nie- mruknął profesor
Dziewczyna postanowiła jak najszybciej wyjść z lochów. Wzięła pod pachę grube tomy, które natychmiast jej wypadły.
- Hermiońciu, znasz mnie doskonale, ja bym ci pomógł, ale nie mogę- powiedział z żalem Snape- Muszę sprawdzić wasze wypracowania. Wiesz, Neville tak ładnie się podpisał, postawię mu W+!-
Hermiona pokiwała ze zrozumieniem głową i podniosła książki. Udało jej się dojść do schodów prowadzących na Wieżę Gryffindoru, gdy rozległ się za nią dziki wrzask...
- Hermiono! Hermiono- mio, moja piękna dziewczyno! Moja przenajsłodsza ukochana! Pomogę ci nieść te księgi, przecież nie mogę pozwolić, by moja lwiczka się przemęczała!-
Hermiona w osłupieniu patrzyła jak jej adorator rzuca w kąt zmiotkę, którą dzierżył w ręku.
- Co ty tu robisz?- wykrztusiła po chwili milczenia
- Sprzątałem. Ktoś ciągle wciska gumę do żucia w dziurki od klucza- żalił się Irytek- A teraz muszę ci pomóc!-
Poltergeist rzucił się na książki Hermiony. Dziewczyna szybko się odsunęła.
- Nie, nie musisz mi pomagać, Iryt. WCALE-
- Hermio, moja Gwiazdo Oświecenia, moja Geniuszko Półkrwi! Kochanie moje najmilsze, ja MUSZĘ ci pomóc. Honor rycerski mi nakazuje- stwierdził poltergeist, wyrywając książki- A teraz… Dokąd, moja pani?-
Hermiona głośno westchnęła. Wskazała Irytkowi bibliotekę i powlekła się za swoim rozradowanym adoratorem. Słyszała, że Iryt coś nuci. Miona nie znała tej piosenki, musiała być w jakimś obcym języku:
- Gdybym ci ja miała skrzydłeczka jak gąska, poleciałabym ja za Jaśkiem do Śląska…-
***
- W tym też nic nie ma?!- wykrzyknęła z zawodem Hermiona- Jak ja mam uratować szkołę, skoro nigdzie nie jest napisane JAK to zrobić?!-
Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach. Jeszcze nigdy nie czuła się tak paskudnie. Nigdy też aż tak nie zawiodła się na książkach. Czuła się, jakby jej życie właśnie się skończyło.
- Masz doba? dofa? do…do…DOŁA!***- wykrzyknął jej ktoś nad uchem
Dziewczyna podniosła głowę. Draco Malfoy szczerzył swoje śnieżnobiałe zęby.
- Masz doła?- zapytał jeszcze raz
- A nawet jeśli, to co?-
Chłopak(o ile to możliwe)uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- A bo wiesz… Ja tak się dzisiaj trochę tak…Jakoś tak…-
- Wykrztuś to wreszcie!- krzyknęła Hermiona
- A niiic. Tak tylko, dzisiaj, tak jakoś…inaczej?-
Hermiona spojrzała na swojego kolegę. Gładko przylizane włosy, schludny strój… Nie, Malfoy wyglądał normalnie.
Draco odwrócił i odszedł od stolika Hermiony. Po chwili jednak wrócił.
- Łoczko! Szufla!- powiedział i wyciągnął rękę w kierunku Hermiony. Dziewczyna wyciągnęła również swoją…
- A tam węgiel kopią!- zawołał tryumfalnie Malfoy, odwracając rękę w tył.
- Malfoy!- Hermiona wyraźnie się zdenerwowała- Co ci jest? Nigdy się tak nie zachowywałeś!-
Przez dziwne zachowanie Dracona dziewczyna całkowicie zapomniała o Kronice.
Malfoy uśmiechnął się głupkowato.
- Bo ja na łopium jestem!- stwierdził z satysfakcją w głosie.
Hermionie szczęka opadła. No tak, zażycie opium mogłoby tłumaczyć stan Malfoya… Tylko skąd on miął opium?!
- Chodź Draco- powiedziała Hermiona biorąc chłopaka za rękę- Idziemy do pani Pomfrey.
***
- Pani Pomfrey! Proszę pani, potrzebuję pomocy. Z Malfoyem jest coś nie tak…-
Poppy Pomfrey popatrzyła na Hermionę dziwnym wzrokiem. Dziewczyna odniosła wrażenie, że szkolna pielęgniarka uważa ją za idiotkę.
- A co mu jest, Granger?-
- Twierdzi, że jest na opium, proszę pani. Ale nie wiem, skąd…-
Pani Pomfrey prychnęła pogardliwie.
- Chłopak powiedział, że boli go głowa, więc kazałam mu wziąć coś przeciwbólowego. Musiał wziąć moje opium. Teraz już wiem, gdzie zniknęło-
- Pani pozwoliła mu samemu wybrać środek przeciwbólowy?!- krzyknęła Hermiona
- Oczywiście- mruknęła Poppy- Co ja jestem? Siostra miłosierdzia? Musicie sobie radzić sami! A teraz żegnam!- pielęgniarka wypchnęła ich na korytarz i zatrzasnęła drzwi.
- I co ja teraz zrobię?- jęknęła Miona w stronę Dracona- Gdybym ja miała ta książeczkę…-
- A mało ci kcią…kią…książek w bibliotece?-
Hermiona westchnęła.
- Ale ta książka jest wyjątkowa. Jest pppuszysta i rrróżowa!-
Malfoy zamyślił się na chwilę.
- A wiesz? Ja, tego… No, ja, tego, widziałem, tentego, taką k…książeczkę-
- GDZIE?!- wrzasnęła Hermiona
Malfoy uśmiechnął się chytrze.
- A co mi dasz, jak ci powiem?-
- Wszystko, co zechcesz, Malfoy. tylko powiedz mi, gdzie jest ta książeczka. Proszę!-
- No dobra… Widziałem ją w kuchni, u Landrynka, skrzata domowego-
- Dzięki ci Malfoy, do końca życia ci nie zapomnę!-
- A pamiętasz, że obiecałaś wszystko co zechcę?- spytał z szelmowskim uśmieszkiem
- Tak, pamiętam- powiedziała ostrożnie Hermiona
- No więc oto moje życzenie: załatw dla mnie kilka żelek Snape’a!-
Draco zostawił Hermionę w stanie osłupienia.

*CIS- Cynizm-Ironia-Sarkazm- podstawowe cechy Mistrzunia
**”About a girl”- piosenka Nirwany z wspaniałą wstawką gitarową
***wszelkie zastrzeżenia w wypowiedziach sz. p. Dracona Malfoya proszę zgłaszać do Malfoy Manor, w godzinach 10.00-13.00

Następny będzie Rozdział II. Przewiduję również Epilog i Post-Epilog.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #243094 · Odpowiedzi: 37 · Wyświetleń: 24239

Katty Napisane: 05.11.2005 22:42


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


Aż dziw mnie bierze, ze ktokolwiek to czyta... A niech tam. Macie next part. Niestety, nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy znów coś dodam.
Tutaj ukłon w stronę nieśmiertelnego skeczu "O dwóch sierotkach Barbie". Ci co wiedzą, niech wiedzą.


Gdy Hermiona weszła do Wielkiej Sali przez chwilę pomyślała, że pomyliła miejsca. Zamiast tradycyjnych czterech stołów wszędzie stały trzy- i czteroosobowe stoliczki. Zamiast świec w powietrzu unosiły się girlandy kolorowych kwiatów. O mój Boże- pomyślała Hermiona. Ale z ulgą stwierdziła, ze jedno się nie zmieniło- wrzaski i wesołe rozmowy uczniów zawsze będą takie same. Z głośnym westchnieniem usiadła przy najbliższym stoliku.
Była w połowie śniadania, gdy po Sali potoczył się głośny krzyk:
- Pokój uczniowie!-
Hermiona podniosła głowę i…zamarła. W drzwiach Wielkiej Sali stał Albus Dumbledore, który był zupełnie niepodobny do Albusa Dumbledore’a którego ona znała. No, może oprócz iskierek w oczach.
Ten Dumbledore miał na sobie(o zgrozo!)luźne, mugolskie ciuchy we wszystkich kolorach tęczy. Swoją długa brodę zaplótł w warkocz, a na głowie zawiązał jakąś idiotyczną chustkę.
- Merlinie litościwy…Za co to? Mam dyrektora hippisa!- wyszeptała, próbując skupić się na jedzeniu
Już prawie jej się udało, gdy nadszedł kolejny cios. Kątem oka Hermiona zauważyła profesor McGonagall przemykającą między uczniami. Jej skórzany kostium a la Kobieta Kot sprawił, że Hermiona spadła z krzesła.
- Merlinie…Czemu mnie to spotyka? Czym ja sobie zasłużyłam na tak ciężką karę? Dlaczego to się zawsze zdarza mnie?!- Hermiona zawyła boleśnie- Nie. Muszę coś zrobić. Szkoła MUSI wrócić do porządku- z tymi słowami i zaciętym wyrazem twarzy ruszyła do szkolnej biblioteki.
***
- Eee…Pani Pince, czy mogłaby mi pani pomóc?-
Bibliotekarka podniosła wzrok na Hermionę.
- A czego konkretnie szukasz, złotko?- zapytała, odgarniając farbowane blond włosy z twarzy
- Czegoś o zaklęciach zmieniających charakter, proszę pani-
- Poszukaj w Zakazanych, skarbie- pani Pince powróciła do przeglądania najnowszego numeru „Czarownicy” i głośnego żucia gumy.
Hermiona odważnie ruszyła w stronę Działu Ksiąg Zakazanych. Nie spodziewała się łatwych poszukiwań, więc była mile zaskoczona, gdy szybko trafiła na kilka ksiąg.
- „Twój charakter, a magia”, „Co zrobić, gdy masz się dość”…- mruczała znosząc książki do jednego stolika
Po godzinie intensywnej pracy, Hermiona nadal tkwiła w tym samym punkcie. Zupełnie nie wiedziała co robić.
- Tu nic nie ma!- z gniewem zatrzasnęła książkę
- A czemu to cię tak interesuje, mała?- bibliotekarka nadmuchała olbrzymiego balona, który pękł z głośnym „trzask”.
- A tak sobie…Wiedza nadprogramowa- powiedziała Miona wymijająco
- Bo wiesz, kicia, istnieje legenda o tajemniczej książce, której otworzenie zmienia charaktery ludzi dookoła-
Hermiona zaczęła chciwie łapać każde słowo.
- To bardzo zaawansowana magia- pani Pince szeptała konspiracyjnie- Niektórzy mówią, że została ukryta gdzieś wśród Zakazanych. Podobno spisali ją sami Założyciele. Nie chcieli jednak, żeby ktokolwiek ją odkrył. Dlatego ta książeczka wygląda jak…- pani Pince zawiesiła głos-…różowy notatnik. Jeśli chcesz, to możesz jej poszukać- bibliotekarka mrugnęła zachęcająco
Hermionie serce podskoczyło do gardła. Różowy notatnik. Był ukryty. W Dziale Ksiąg Zakazanych. Czy to możliwe, że rozwiązanie jej problemu leży w Wieży Gryffindoru? Zapomniałaś, że książeczka zaginęła?- odezwał się bezczelny głosik w głowie Hermiony. Dziewczyna zacisnęła pięści. Znajdzie tą głupią książkę i zamknie!
Wychodząc z biblioteki rzuciła okiem w kierunku pani Pince. Jej wzrok zatrzymał się na paznokciach bibliotekarki. Długich i wściekle różowych.
- To pani prawdziwe paznokcie?- zapytała zanim zdążyła ugryźć się w język.
- To…?- bibliotekarka popatrzyła na swoje palce- Nie, to tiiipsyyy-
Miona zamknęła z obrzydzenia oczy i wyszła na korytarz. W bibliotece pani Pince nadal żuła gumę.
***
- Skupcie się głupie bachory! Nie będę wam tego powtarzać w nieskończoność!- głos Minerwy McGonagall pobrzmiewał irytacją i gniewem
To była pierwsza lekcja tego dnia. Hermionie trudno było skupić się na czymkolwiek, była zbyt zaabsorbowana sprawą Kroniki(jak zdecydowała się nazywać tajemniczą książeczkę). Dlatego nawet banalnie prosta transmutacja żuka w ropuchę jej nie wychodziła. Czego odmieniona nauczycielka nie omieszkała skomentować.
- No i co Hermiono-Ja-Wiem-Wszystko-Granger? Nawet najprostsze rzeczy ci nie wychodzą? Spróbuj jeszcze raz, dziewucho.-
Hermiona starała się skupić wyłącznie na żuku. Żuk. Żuczek. To jest teraz ważne. Dźgnęła zwierzątko różdżką. Gdy popatrzyła w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą przechadzał się owad, zobaczyła wypaloną dziurę.
- Dość!- McGonagall straciła nad sobą panowanie- Granger, za mało się starasz, masz szlaban! Weasley, masz głupią minę, szlaban!- Ron zrobił się blady jak ściana- Potter, za głośno oddychasz, szlaban! Malfoy, twoje włosy są za jasne. Slytherin traci 50 punktów, a ty masz szlaban!- reszta klasy zaczęła trząść się ze śmiechu.
Profesorka musiała to zauważyć, bo zrobiła się sina na twarzy i wrzasnęła(opryskując śliną Neville’a, który siedział przed jej biurkiem):
- Koniec tego! WSZYSCY MACIE SZLABAN!!!- w tym momencie zadzwonił dzwonek, co Hermiona przyjęła z nieukrywaną ulgą.
Następną lekcją były zaklęcia. Sala lekcyjna po raz pierwszy zrobiła na Hermionie wrażenie. Przypominała jakieś zamglone bagno, a nie pomieszczenie w szanującej się szkole.
- Wejdźcie moi mili- zaprosił profesor Flitwick- Myślę, że powinniśmy zaczynać.-
Ku swojej wielkiej radości Hermiona odkryła, że nauczyciel zaklęć nie zmienił się aż tak bardzo.
Lekcja przebiegała w miarę normalnie, pomijając momenty, w których uczniowie gubili się na klasowych mokradłach. Jednak ostatnie zdanie malutkiego profesora zmusiło Hermionę do zastanowienia się, czy Flitwck nie pomylił bajek.
- Żegnajcie moi mili uczniowie- rzekł na pożegnanie- Niech moc będzie z wami-
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #241875 · Odpowiedzi: 37 · Wyświetleń: 24239

Katty Napisane: 03.11.2005 22:12


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


Tak. Więc i tu wklejasz to cacuszko Kit.
Skomentowałam to już na Mirriel i zdanie mam wciaż to samo. To jest piękne. Piękne i prawdziwe. Uderzające, może tak to ujmę.

PS. Joan, ten tekst nie był uczestnikiem w KP im. G.L. Został pokazany tylko na szerokim forum. Tak gwoli ścisłości.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #241755 · Odpowiedzi: 14 · Wyświetleń: 11022

Katty Napisane: 03.11.2005 22:07


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


Cóż...Katarn, Ana, to był zabieg celowy.
QUOTE
Sam nie wiem co lepsze.
Jest to jakby odbicie mojego własnego toku myślenia, który przypisałam Horacemu. Osobiście zawsze zastanawiałam się co jest lepsze: zginąć w imię swoich przekonań czy przyłączyć się do Śmierciożerców i żyć wbrew sobie. Dlatego nie poprawiam. Niech zostanie tak jak jest.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #241753 · Odpowiedzi: 11 · Wyświetleń: 6444

Katty Napisane: 03.11.2005 22:00


Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru
Nr użytkownika: 3500


Coż...Wen nie sługa. Powiedziałabym, że jest jak kochanek. Przychodzi kiedy chce, zostaje jak długo chce i odchodzi. A ja niecierpliwie oczekuję jego powrotu. Wiem, że części są rzadko i krótkie. Nie moja wina. Miejcie pretensje do mojego Wena "idealnego".


- NIE MA JEJ!!! ZNIKNĘŁA!!!- w Wieży Gryffindoru rozległ się rozhisteryzowany krzyk.
Hermiona Granger była załamana. Gdy rano weszła do Pokoju Wspólnego zauważyła brak różowej książeczki. Dziewczyna przeraziła się. W poszukiwaniu książki przetrząsnęła całą Wieżę, wypytała też wszystkie możliwe osoby. I nic. Przepadła. Jak kamień w wodę. Nikt jej nie widział.
- Przepadła. I co ja teraz zrobię?- chlipała Hermiona
- Oj, Miona. Przesadzasz. To tylko książka. A poza tym, jak sama powiedziałaś, nikt jej nie widział. Może ci się to przyśniło?- Ginny nieudolnie starała się pocieszyć przyjaciółkę
- Tto nie ttylko kksiążkka!!!- zawyła boleśnie Hermiona
A z drugiej strony…Może Ginny ma rację…Halucynacje? Ale przecież czytała ją wczoraj w nocy…
- Hermia ma rację. To nie jest zwykła rzecz. To KSIĄŻKA- rzekł filozoficznie Ron
- Roniaczek, nie przesadzasz?- zapytała z rozbawieniem inny
-Nie, siostro moja. Książki to bardzo ważne rzeczy. Dzięki nim możemy poszerzać swoją wiedzę, zdobywać nowe i pożyteczne informacje. Książki są bardzo ważne w życiu, Ginny-
- A nie Quidditch, Ron?- zachrypiała Miona
- Oczywiście, że nie!- Ron wydawał się być wzburzony- Ten głupi sport nie może się równać magii tekstu pisanego!!!
Hermiona wzruszyła ramionami. Taak, ten dzień był jakiś…inny. W swoim życiu widziała i przeżywa już wiele dziwactw- Ron wychwalający książki ZDECYDOWANIE był jednym z nich. Jednak dziewczyna już dawno stwierdziła, że nic jej już nie zaskoczy.
- Och, mój drogi. Nareszcie wstałeś i zechciałeś do nas dołączyć- głos Rona wyrwał ją z zadumy- Poszukujemy książki Hermii. Może ją widziałeś, Harry, taka różo…-
- Nie widziałem- przerwał mu niegrzecznie Harry- A nawet gdybym wiedział, to bym wam nie powiedział-
Miona odwróciła głowę w kierunku drugiego przyjaciela. Harry również wydawał się być jakiś inny- na głowę miał założony kaszkiet, a swoje okrągłe okulary zamienił na przeciwsłoneczne(Ciekawe, po co mu to?- pomyślała Miona).
- Masz dziś kiepski humor Harry?- zapytała z troską
Spojrzenie chłopaka ją zmroziło. Była na pół wściekłe, na pól pogardliwe.
- Nie, wszystko w porządku, Hermiono- odburknął gniewnie- Głupia szlama, wszystkiego się czepia- dodał już ściszonym głosem
Hermionie szczęka opadła z wrażenia. Harry nazywający ją szlamą? W połączeniu z Ronem nazywającym Quidditcha „głupim sportem” stanowiło to mieszankę wybuchową.
- Coś tu jest nie tak-mruknęła pod nosem- O ironio. A jeszcze wczoraj myślałam, że już nic mnie nie zaskoczy!-


PS. W weekend powinnam wrzucić dość dłuugi part. Oczywiście wiem, że określenie "długi" nie jest adekwatne. Każdy inaczej postrzega długość. Ale w mojej skali bedzie to długie.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #241750 · Odpowiedzi: 37 · Wyświetleń: 24239

6 Strony  1 2 3 > » 

New Posts  Nowe odpowiedzi
No New Posts  Brak nowych odpowiedzi
Hot topic  Gorący temat (Nowe odpowiedzi)
No new  Gorący temat (Brak nowych odpowiedzi)
Poll  Sonda (Nowe odpowiedzi)
No new votes  Sonda (Brak nowych odpowiedzi)
Closed  Zamknięty temat
Moved  Przeniesiony temat
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 18.04.2024 16:07