Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

7 Strony  1 2 3 > » 

Kitiara Napisane: 05.06.2007 16:31


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Witam!

Pierwsze primo - przepraszam, ze ta długo nie aktualizowałam.

Drugie primo - przepraszam, że wklajam mało i że nie jest to nic nowego (stary fragment), ale niestey nadal tracę fragmenty tekstów mimo kolejnego sformatowania twardziela na moim ukochanym Złomie, które zostało przeprowadzone całkiem niedawno

Trzecie primo - postaram sie poprawić i do końca czerwca wkleić kolejny fragment tekstu, i mam nadzieję, że będzie on dłuższy od bieżącego.


Późnym popołudniem Severus Snape opuścił skrzydło szpitalne i żwawym krokiem udał się do pokoju nauczycielskiego. Nie obeszło się bez kłótni z panią Pomfrey, ale, żeby być szczerym, Mistrz Eliksirów miał to w głębokim poważaniu. I oczywiście nie było w tym nic dziwnego, bo Nietoperz zazwyczaj miał taki, a nie inny stosunek do wszystkiego, zwłaszcza do wszystkiego co mówiła pani Pomfrey i co dotyczyło rekonwalescencji. Uważał z pełną stanowczożcią, że jest zdecydowanie nadopiekuńcza. Był też poirytowany własną słabością jaką w swoim mniemaniu okazał - zbyt długo przebywał w ambulatorium. Severus zgrzytnął parę razy zębami, idąc marszowym krokiem i zamaszyście powiewając połami szaty. Uczniowie, którzy zauważyli go w polu widzenia, szybko zbaczali z kursu Snape’a, gdyż mina nauczyciela wróżyła tylko jedno – szlaban lub utratę punktów. Nawet Ślizgoni starali się być niewidoczni. Postrach Hogwartu jednak sunął naprzód jak nieposkromiona lawina, nie zwracając na nic uwagi i ignorując wszystko – nawet młodzież, którą zazwyczaj z lubością dręczył. Z rozmachem otworzył drzwi do celu swoich zamaszystych kroków. Tonks uniosła spojrzenie znad sterty prac, które właśnie przeglądała, a Asmodeusz odwrócił się od McGonagall, z którą dyskutował o czymś przyciszonym głosem, i obrzucił przybyłego pełnym zaciekawienia spojrzeniem. Pani Hooch właśnie opuszczała pomieszczenie i zgrabnie wyminęła Severusa w drzwiach, mrucząc przy tym oszczędne słowa przywitania. Minerwa uniosła brew i otaksowała Snape’a krytycznie.
- Witam – rzucił Mistrz Eliksirów sucho i przestąpił próg pokoju dostępnego jedynie gronu pedagogicznemu Hogwartu.
- Witamy – odrzekła wicedyrektor powściągliwie. – Czy nie powinieneś być jeszcze w skrzydle szpitalnym, Severusie?
- Ściśle rzecz biorąc nie powinno mnie być tam już od rana – odrzekł, poruszając jedynie kącikiem warg, przez co jego głos zabrzmiał trochę jak wycedzony syk.
- Odważę się z tym nie zgodzić – dyplomatycznie wtrąciła się Tonks, uśmiechając się delikatnie.
- Akurat twoje zdanie mnie bardzo obchodzi, Nimfadoro– zgryźliwym tonem odparł Snape, podkreślając ostatnie słowo.
Tonks zarumieniła się i obdarzyła Snape’a spojrzeniem pełnym urazy, niemal złości.
- No tak, przepraszam – odrzekła z taką samą zjadliwością, cedząc sylaby. - Zapomniałam, że jesteś zimnym i samowystarczalnym pod każdym względem gadem, Severusie.
Zebrała sprawdzane prace i ruszyła do drzwi, nie spuszczając zimnego spojrzenia z mężczyzny, z którym spędziła niedawno bardzo upojne chwile.
- Pójdę przejrzeć je u siebie – oznajmiła, zwracając się do Minerwy, po czym jej wzrok, nadal chłodny i pełen rezerwy, znowu spoczął na Mistrzu Eliksirów. – Nie lubię przeciągów, ani zimnych miejsc – dodała z przekornym uśmiechem, zadowolona z efektu, jaki wywarła jej riposta na jej adresacie.
Wyglądał tak, jakby zapomniał języka w gębie. Widocznie nikt go wcześniej nie nazwał gadem, a już na pewno nie wprost. Na jego nienaturalnie bladych policzkach wykwitł nawet delikatny rumieniec. Wyminęła go z dumnie podniesioną głową i delikatnie zamknęła za sobą drzwi, zostawiając w pokoju nauczycielskim zgorzkniałego cynika, demona z misją do wypełnienia i starszą panią, która uwielbia przemykać nocą, korytarzami zamku, pod postacią burej kotki.
Snape naprawdę wolałby, żeby młoda czarownica trzasnęła drzwiami. Spode łba , czując delikatny dyskomfort, patrzył na Minerwę i Oga, którzy uśmiechali się tak samo delikatnie i z tak samo źle skrywaną ironią.
- Baby są jednak nieznośne – warknął Mistrz Eliksirów.
- Słuszna uwaga – zadrwił demon.
- I zielonoocy bruneci, zwłaszcza ci o nazwisku Potter, także są nieznośni – dodała z przekorą McGonagall, a Snape – tym razem naprawdę – zaniemówił i wbił w wicedyrektor spojrzenie, w którym zdecydowaną przewagę nad wściekłością wzięło pełne niedowierzania zaskoczenie.
- I niezbyt pojętni uczniowie – dołożył jeszcze trochę od siebie Asmodeusz, podpuszczając Minerwę, której praktycznie nie trzeba było wcale podpuszczać.
- I bezchmurne niebo też, a paskudna pogoda tym bardziej – kpiła dalej czarownica.
- Cóż za elokwencja! – wyrzucił w końcu z siebie Severus. – Macie mi jeszcze coś ciekawego do powiedzenia, czy to już wszystko? – mężczyzna pozbył się już osłupienia, w który wprowadziły go jawne drwiny z jego szacownej osoby. – Nigdy nie kryłem, że jestem niemiły i aspołeczny, i że wszystko mnie, mówiąc językiem tych niewychowanych bachorów, wali, a już w szczególności cudze uczucia. To nie moja wina, że wszyscy wokół próbują się na mnie otworzyć i, co najgorsza, mnie otworzyć. Cóż za obrzydliwa hipokryzja i tak wszyscy mnie nie cierpicie!
- A jednak warto było wykazać się elokwencją. Rzadko kiedy wygłaszasz większe przemówienia na temat swojej osoby– sucho oznajmiła Minerwa. – I tak, masz rację, lepiej okazywać wszem i wobec, że nie ma się uczuć i wszystkim dookoła wbijać szpile, udając, że wcale nie chcesz, aby ktokolwiek cię polubił, Severusie. Być samotnikiem, a w dodatku cynicznym i zimnym samotnikiem nie jest wcale tak źle; to bardzo wygodne i do niczego nie zobowiązuje.
- Ja nie okazuję, że nie mam uczuć, ja ich po prostu nie mam! – warknął rozjuszony już, ale i zdeprymowany, Snape.
- Mhm... Tworzymy sobie imidż mrocznego sukinsyna – zadrwił z wrednym uśmiechem Og. – Zawsze zaskakiwała mnie u ludzi, i chyba zawsze będzie, niezaprzeczalna zdolność do ranienia osób, na których im zależy. Gdyby to nie było żałosne, uznałbym tę umiejętność za godną podziwu.
- Do ciężkiej cholery! Wcale nie zależy mi na tej stukniętej Tonks! – wrzasnął Severus i poczuł taką furię, że aż zatańczyły mu przed oczyma czerwono-czarne plamy.
- Nikt z nas nie wspomniał nawet o Tonks – cicho i łagodnie skwitowała jego wybuch wicedyrektor.
Snape zaklął tak szpetnie, że Minerwa zamknęła oczy i skrzywiła się z niesmakiem, a Asmodeusz zacmokał zdegustowany i przewrotnie rozbawiony.
- Niech cię piekło pochłonie! – ryknął Snape, wskazując palcem na demona, i wymaszerował z pomieszczenia, trzaskając z całej siły drzwiami. Nieznacznie mu ulżyło.

***
Godzinę i szklaneczkę czystej Ognistej później, Mistrz Eliksirów kontemplował portret Grubej Damy. Wcale nie było tak łatwo. Oj nie. On, Postrach Hogwartczyków, Mroczny Sukinsyn (z niewyjaśnionych przyczyn to określenie Oga bardzo mu odpowiadało), Najbardziej Wredny Nauczyciel Wszechczasów i stuprocentowy Ślizgon nie potrafił zdobyć się na to, żeby przekroczyć przesiąknięte gryfoństwem progi. To znaczy, gwoli ścisłości, przekroczenie progu nie było większym problemem. Problemem było to, co zamierzał zrobić. Skręcał się wewnętrznie na myśl, że za chwilę się poniży i... O słodki Salazarze chroń przed samą świadomością o czynie, którego on – Genialny Warzyciel - podjął się dokonać. Tak naprawdę przedsięwzięcie, samo w sobie, nie było niczym nadzwyczajnym, ale dla Snape’a, owszem, było.
„Chyba już całkowicie oszalałam... Albo Og dodał mi coś do wódki...” – pomyślał i wspiął się na palce , wbijając wzrok w sufit.
- Hasło, kochanieńki – powtórzyła po minucie oziębłego milczenia gruba Dama, tym razem już mniej uprzejmie.
- Jeśli znowu powiesz do mnie per kochanieńki to tak urządzę, że nie wyrestaurują cię przez tydzień.
- To nie jest hasło – odburknęła matrona z obrazu, ale w jej oczach zalśniły respekt i poczucie urażonej godności.
Snape w odpowiedzi zgrzytnął zębami, a dama powstrzymała się przed sarknięciem „to także nie” – Mistrz Eliksirów potrafił być nieobliczalnie przykry, zwłaszcza dla wszystkiego, co gryfońskie.
- Zabić Smoka – wycedził w końcu Severus, świdrując niemal na wylot Grubą Damę i klnąc w duchu arogancką, jego zdaniem, głupotę hasła.
Portret posłusznie odskoczył, a Snape wkroczył na terytorium wrogiego Domu z uśmiechem wyrażającym okrutną rozkosz, którą czerpał z widoku jakiego stał się bezpośrednią przyczyną. Omiótł pogardliwym wzrokiem Gryfonów; co młodsi byli przerażeni, starsi natomiast epatowali dumą, nieufnym dystansem i słabo skrywaną niechęcią. Wszyscy natomiast byli ogromnie zaskoczeni. Niektórzy zamarli lub pootwierali ze zdziwienia usta. Wokół zapadło bardzo kłopotliwe milczenie.
- Chciałbym u siebie w gabinecie widzieć Pottera, najpóźniej za pół godziny – zaczął bez żadnych wstępów.
- Oczywiście, panie profesorze – ze schodów prowadzących do dormitoriów dziewcząt zeszła Hermiona i otaksowała gościa spojrzeniem pełnym dobrodusznego zaciekawienia. – Miło, że pan nas odwiedził.
Lekko kpiący, ale łagodny uśmiech Granger sprawił – co zaskoczyło Severusa – że poprawił mu się nieco humor. Doskonale wiedział, że każdy inny uczeń natychmiast zarobiłby szlaban i stracił punkty. Jeszcze nie tak dawno Granger spotkałoby to samo, być może z nawiązką. A teraz... teraz – co jeszcze bardziej go zdeprymowało – po prostu nie potrafiłby w ten sposób wobec niej postąpić. Ale obecnie robił różne przedziwne rzeczy. Na przykład chciał rozmawiać z Potterem. Omal nie otrząsnął się z tej myśli jak mokry pies.
- Pozwoli pani, panno Granger, że nie podzielę pani entuzjazmu – odparł sarkastycznie, ale kąciki jego warg minimalnie drgnęły, wywołując u niej promienny uśmiech, a u niego to piekielne uczucie, że ją lubi i - co najgorsze ze wszystkiego – chce ją lubić. – I posprzątajcie ten bałagan – dodał dla dodania sobie autorytetu.
„Zupełnie zwariowałem” – pomyślał, opuściwszy skażony gryfoństwem teren. – „Kompletnie mi odbiło. Slytherinie, o Wężousty, dodaj mi sił. „
Ostatnia myśl obudziła w Mistrzu Eliksirów Świadomość, że Potter jest obdarzony tym samym rzadkim darem, co magiczny patron, którego imienia przyzywa, co skutecznie pogorszyło mu poprawiony przez Hermionę nastrój. Zaklął szpetnie i zgrzytnął zębami, modląc się o taką ilość cierpliwości, żeby nie udusić Złotego Chłopca, gdy tylko ten przekroczy próg jego gabinetu. Bycie Mrocznym Sukinsynem było w porządku. Ale seryjnym mordercą nie chciał zostać. Przynajmniej na razie.

******

Potter niechętnie podniósł się z łóżka i łypnął na Hermionę nieprzychylnie.
- Nie mam ochoty tam iść.
- Harry, to jest nauczyciel. Możesz sobie go nienawidzić, ale jak cię wzywa, to powinieneś ruszyć cztery i litery i się do nie udać.
- Przecież wstaję – warknął chłopak.
- Ale marudzisz.
- Hermiono, prosiłbym cię, żebyś dała mi spokój. Ciebie Snape tak nie upokarza jak mnie. Nie masz pojęcia, co czuję.
- Tak, Harry. Jasne, że nie. Nie mam co to jest poniżenie. Możesz być jednak pewien, że o wiele bardziej wolałabym być poniżana tak jak ty, niż zgwałcona przez Percy’ego.
Potter zarumienił się mocno.
- Nie to miałem na myśli – bąknął, wpatrując się w dywan.
- Przepraszam – zreflektowała się dziewczyna. – Przepraszam Harry, ty przeszedłeś najgorsze piekło. Przepraszam.
Zaczytany Longbottom odchrząknął cicho z pieleszy swojego łóżka, bo poczuł się jak intruz. Hermiona spojrzała na niego z bladym uśmiechem.
- Mam nadzieję, że nam wybaczysz nieskrępowanie, Neville.
- Mam nadzieję, że wy mi wybaczycie, że zamiast wyjść w najlepsze sobie słucham. – Chłopak zaczął się podnosić z posłania. – Porozmawiajcie sobie w spokoju.
- Neville, zostań. Ja już wychodzę do Snape’a. – Harry skrzywił się teatralnie.
- Mam nadzieję, że zachowasz się kulturalnie. Bądź dorosły. Jeżeli będzie trzeba bądź dojrzalszy od profesora. Doskonale wiem, że potrafisz posługiwać się zdrowym rozsądkiem.
- Była już takie chwile, ze prawie zaczęliśmy się tolerować i rozumieć, ale.. Nie wiem, co się stało.
- Stało się to, że obaj jesteście zapartymi mułami – zirytowała się Hermiona. - Wydaje się wam, ze jesteście tacy dumni i honorowi, a jesteście w swej zapiekłej niechęci śmieszni jak zawzięte bachory. Przykro mi to mówić, ale to prawda.
- Ej, doskonale wiesz...
- Harry nie zaczynaj – przerwała mu Gryfonka. – Bierz tyłek w troki i już cię nie ma! Chyba nie chcesz stracić kolejnych punktów?
I tak stracę punkty, albo zarobię szlaban – sarknął chłopak.
- Wiem, mówiłam o dodatkowych punktach, Harry. O tak zwanym gratisie. Promocji. Okazji. Wybierz określenie, które ci się najbardziej podoba.
Longbottom nie mógł powstrzymać wesołości.
- Wiesz co? Doskonale zastąpiłabyś Snape’a, gdyby wykitował – skwitował Potter, ale uśmiechnął się nieznacznie. – Idę do jaskini bazyliszka.

***

- Dzień dobry, panie profesorze – powiedział Harry, stwierdzając z zadowoleniem, że jego głos brzmi grzecznie.
- Nie wierzę, panie Potter, że jest pan punktualny –zadrwił Snape. – Siadaj. – Wskazał krzesło naprzeciwko biurka
Harry się zdziwił własnym spokojem. Wzruszył ramionami, usiadł i spojrzał nauczycielowi głęboko w oczy.
- Nie spytasz, po co cię wezwałem? – spytał profesor łagodnie.
- Myślę, że skoro mnie pan wezwał, to sam mi pan powie, po co.
Severus uniósł brew i spojrzał na ucznia.
- Nie wiem, czy tę odpowiedź przypisać twojej wrodzonej arogancji, Potter, czy tego, że w nieudolny sposób usiłujesz być uprzejmy powiedział miękko, nie spuszczając z ucznia przenikliwego spojrzenia czarnych oczu.
- Panie profesorze, idąc tutaj domyślałem się, że zechce pan mnie wyprowadzić z równowagi, po to abym zrobił lub powiedział coś, co pozwoli panu odjąć mi punkty lub wlepić szlaban. Muszę ze smutkiem powiedzieć, że mnie pan nie zaskoczył. To przykre. – Harry był tak spokojny, że aż sam siebie zadziwiał. Ale postanowił, że odpłaci się urokiem za klątwę. Jak Salazar Godrykowi tak Godryk Salazarowi. Najwyżej to Snape zostanie wyprowadzony z równowagi. W najgorszym wypadku on wyjdzie z tego gabinetu z trwałym uszczerbkiem na zdrowiu. Ale na Merlina – sprowokować się nie da. Nie tym razem.
Jedyną reakcja Snape’a było uniesienie brwi nieco wyżej, niż przed chwilą. Poza tym, Mistrz Eliksirów pozostał niewzruszony jak górski, stabilny głaz.
- Panie Potter – rzekł chłodno – sam muszę z przykrością stwierdzić, że jest pan arogancki, a więc także nie zostałem zaskoczony. Ze szczerym smutkiem odejmuję zatem panu pięć punktów. Mam nadzieję, że w końcu zrozumie pan, iż jestem nauczycielem, nie pańskim kolegą, na którym może pan ćwiczyć sarkazm i ironię. Czy to jasne, Potter?
- Tak jasne, jak ogień buchający w pańskim kominku, profesorze, i ogrzewający ten gabinet – grzecznie, acz szkliwie odpowiedział Harry.
W gabinecie było chłodno, a ogień, jak to zwykle bywało, nie był rozpalony. Severus Snape uśmiechnął się krzywo.
- Kolejne pięć punktów od Gryffindoru. Następnym razem będzie pięćdziesiąt. Twoi koledzy, Potter nie będą zadowoleni, jak sądzę.
Harry zacisnął zęby.
- Doskonale pan, wie, że jest pan w tej chwili nieuczciwy, perfidny i wykorzystuje pan swoje stanowisko – odciął się, wcale nie dbając o to, że właśnie przestał być grzeczny, i o to, że straci punkty.
- Nie, Potter, próbuję ci tylko wbić do tego zakutego łba, że nie jestem twoim kumplem, z którego możesz sobie kpić – łagodnie odrzekł Snape. – Zrobisz, co zechcesz. Radziłbym ci jednak zachowywać wobec nauczycieli należny im szacunek.
- Inni nauczyciele mnie nie upokarzają, aby poprawić sobie samopoczucie i marną samoocenę. Dlatego mogą na ten szacunek z mojej strony liczyć, profesorze. O to się proszę nie martwić – zadrwił Harry, niespodziewanie ponownie odzyskując chłodny spokój. Popatrzył na profesora pogardliwie i ostentacyjnie zmierzwił dłonią włosy. Zrobił to świadomie i z premedytacją. I poczuł satysfakcję, gdy na jedną, krótką sekundę, twarz Snape’a straszliwie pobladła
Severus nie krzyknął, nie zdenerwował się. Chwilowa bladość była jedyna reakcją, jaką zauważył Złoty Chłopiec. Kilka chwil panowała niezręczna cisza i Potter zaczynał czuć się nieswojo. Zaczynał nawet czuć, że zachował się bardzo niewłaściwie. I wtedy profesor się odezwał, nie komentując nawet słowem głupiego zachowaniu Gryfona
- Wezwałem cię po to, żeby cię ostrzec, abyś nie pchał się tam, gdzie nie trzeba. Wszyscy wiedzą, że cierpisz na syndrom bohatera. Ta szkoła może stać się terenem walki. Najlepszym wyjściem dla ciebie i dla wszystkich innych uczniów będzie ciche siedzenie we własnym dormitorium. Liczę na to, że zachowasz zdrowy rozsądek, cokolwiek by się nie działo, Potter. Dla dobra swojego i swoich przyjaciół. Możesz być pewien, że wszystko jest pod kontrolą. Profesora Dumbledore’a, profesor McGonagall i moją. Nie ma żadnych powodów do niepokoju i do szukania przygód. Uczniom nic się nie stanie, jeśli żaden z nich nie poczuje, w chwili niepokoju, że powinien interweniować. Potraktuj moje słowa bardzo poważnie.
Uczeń poczuł się skonsternowany. Snape potraktował go na tyle poważnie, że zdradził mu coś, o czym – co Harry wiedział doskonale – nie wie żaden uczeń. Być może powiedział to tylko jemu. Nieważne, że motywem Snape’a było – zgoła prawdziwe – przeświadczenie, że Gryfon lubi pchać się w kłopoty. Potraktował go, jako kogoś, komu może zaufać w ważnej sprawie, i nie przeszkodził mu w tym fakt, że chłopak zachował się przed chwilą jak bezmyślny i okrutny gówniarz.
- Mam nadzieje, że jest to dla ciebie zrozumiałe, tak samo, jak to, że nie upoważniam cię do przekazywania komukolwiek informacji, którą uzyskałeś. Jeżeli się dowiem, a dowiem się na pewno, że nie potrafisz dochowasz tajemnicy, konsekwencje będą dla ciebie opłakane i poznasz wtedy, czym jest prawdziwe upokorzenie, Potter. O ile oczywiście przeżyjesz, co może ci się tym razem nie udać, jeśli mnie nie posłuchasz. Czy wszystko rozumiesz, czy powtórzyć, albo ci zapisać? – Snape na koniec zakpił jadowicie.
- Rozumiem i nikomu nic nie powtórzę, sir – odrzekł Harry, zbity z tropu i skonfundowany.
- Gdybyś, przez własną głupią ciekawość zginął, Dumbledore nigdy by sobie nie wybaczył podjętych decyzji, obarczając się na resztę życia przytłaczającymi wyrzutami sumienia. A ja bardzo go szanuję i tego nie chcę. Właśnie dlatego tu jesteś i tylko dlatego z tobą spokojnie rozmawiam, zamiast wyrzucić cię na zbity niewyparzony pysk, po tym jak popisałeś się arogancją na miarę swojego rodziciela. A teraz zejdź mi z oczu, Potter, zanim odejmę ci kolejne punkty. – Mówiąc, profesor ani razu nie podniósł głosu, cały czas zachowując miękki, gładki ton i nie spuszczając chłodnego wzroku z oczu swojego gościa.
Harry bardzo starał się nie mrugać, ani nie odwracać spojrzenia, co było w obecnych warunkach nie lada heroizmem. A ponieważ był bohaterem – wytrzymał, chociaż wcale nie poczuł się z tego powodu lepiej.
Gdy Snape zamilkł, bąknął szybko „do widzenia, sir” i niemal wybiegł z gabinetu. Palił go ogromny wstyd. W pewnym sensie żałował, że nauczyciel nie wyrzucił go na „zbity i niewyparzony pysk”.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #305888 · Odpowiedzi: 264 · Wyświetleń: 895163

Kitiara Napisane: 15.01.2007 14:14


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Z dedykacją dla Shee'naz.

Pojedynek odbył się jakis czas temu, ale wklejam dopiero teraz z braku czasu.

Pozdrawiam!



Chłopiec, który...

Świat jest zły i jeszcze mu się to ułatwia.
[Franz Kafka]


Ciemność jest w każdym z nas. Nawet w tych najlepszych.
[Dean Koontz, „Trzynastu Apostołów”]

Noc

- Dumbledore mówił, że mam czyste serce... Możliwe, że kiedyś tak było.
Kiedyś... Ale to musiało się zmienić. Peter. Śmierć Syriusza... – Harry przygryza dolną wargę, a jego ciałem wstrząsa nieznaczny dreszcz. - I w końcu jego śmierć. Śmierć człowieka, który wierzył w moją dobroć i potęgę miłości żyjącej we mnie, miłości którą zostawiła mi matka... – Chłopak śmieje się cicho, przeszywająco. - Ale jej już nie ma, Snape... Nie ma jej od dawna. I ich też już nie ma...
Ich... Snape wie o kogo chodzi. Ginewra i Ronald Weasleyowie. Zginęli zaledwie cztery dni temu w potyczce ze śmierciożercami. Jasnozielone oczy spoczywają na Severusie, a były Mistrz Eliksirów czuje niemal fizyczny chłód od pustki, którą w nich widzi. Czuje chłód od świadomości tego, co chce zrobić Potter. Oddałby wszystko, żeby to się nigdy nie stało. Nie to.
Leży sparaliżowany, niezdolny do żadnego ruchu i zdany na łaskę szaleńca. Bo Potter jest szaleńcem. Jest obłąkany i nie ma już żadnego ratunku, ale mimo wszystko Severus postanawia spróbować. Postanawia próbować dopóki dusza chłopca jest cała.
- Nie rób tego, Potter! Zabij mnie, ale tego nie rób! Na Boga, nie rób tego ze względu na NIEGO!
- Nie waż się o nim mówić, Snape! – Harry niemal syczy. - Zapomniałeś, że ty go zabiłeś?! Zapomniałeś?
Severus milknie i z fascynacją wpatruje się w zimne oczy Pottera.
Cruciatus jest silniejszy od wszystkich jakie zadał mu kiedykolwiek Czarny Pan i długo musi łapać zimne hausty powietrza, żeby nie zemdleć. Chłopak patrzy na niego z obojętną, pogardliwą miną.
- Potter, musisz go pokonać. Nie pokonasz go, jeżeli.... jeżeli staniesz się taki sam jak on... Nawet jeśli go unicestwisz, to go nie pokonasz....
Chichot Harry’ego odbija się upiornym echem od zimnych murów domostwa Severusa.
Nie powinienem był tego robić, Albusie, nie powinienem był cię słuchać. Ten jeden raz nie powinienem był być ci uległy... Wybacz mi. – Mężczyzna, sparaliżowany eliksirem własnego pomysłu (cóż za ironia losu!), nie może zatkać uszu, więc zamyka oczy, zaciskając powieki niemal do bólu.
- Pokonam go, Snape. Pokonam go. Pokonam. A ty mi pomożesz w zdobyciu, jakby to ująć... większej potęgi.
- I zniszczysz siebie, Potter – Severus próbuje jeszcze raz dotrzeć do krnąbrnego, ale przecież dobrego chłopca, jakim jest Harry. Jakim był Harry. Ale doskonale wie, że tamten Harry odchodzi coraz dalej. Umiera powolną i bolesna śmiercią. A śmierć to proces nieodwracalny. – Nie rób tego, jeszcze nie jest za późno, jeszcze potrafisz czuć, jeszcze możesz wygrać...
- A od kiedy ci na mnie zależy, Snape? – szept Pottera wgryza się w mózg leżącego z siłą ostrej piły mechanicznej.
Były Mistrz Eliksirów widzi wznoszącą się różdżkę. Ale nie boi się śmierci. Nie śmierci.
Od zawsze – ostatnia myśl Severusa odchodzi cicho w błysku zielonego światła.

~~*~~

- Hermiono, nie płacz, nie wrócisz mu życia.
- Wiem...
Remus Lupin obejmuje drżącą dziewczynę.
- Musisz wziąć się w garść i walczyć.
Granger kiwa głową.
- Wiem, że to, co mówię jest okrutne...
- Jest prawdziwe! – Hermiona z zawziętą miną wyrywa się z objęć wilkołaka i stanowczym ruchem ociera łzy. Nie patrzy na nikogo, zwłaszcza nie na Freda i nie na George’a, nie na Molly i Artura.
Tonks kładzie znacząco palec na wargach, sugerując Remusowi milczenie, i mężczyzna zamyka na wpół otwarte usta nie wypowiadając ani słowa więcej.
W nowej siedzibie Zakonu Feniksa – zabezpieczonej na tysiąc sposobów przez Szalonookiego i McGonagall Wrzeszczącej Chacie - panuje niemal głucha cisza, zakłócana jedynie trzaskającym w kominku płomieniami, trawiącymi przyniesione zaledwie pół godziny temu drwa. Ogień ogrzewa pomieszczenie, ale nie jest w stanie ogrzać chłodu w sercach zebranych.
Hermiona wychodzi do kuchni, burcząc cicho, że zrobi dla wszystkich herbatę. Artur i Molly siedzą smutni i przygnębieni. Włosy pani Weasley są całkiem białe – posiwiały w ciągu kilku minut. Bliźniacy się nie uśmiechają - nie ma w nich ani odrobiny tak charakterystycznej im radości życia i obaj wyglądają na o wiele starszych niż w rzeczywistości. Alastor, Minerwa, Kingsley, Charlie, Bill, Fleur i pozostali członkowie Zakonu milczą zapatrzeni w kominek lub podłogę. Żadne z nich nie jest w stanie zacząć mówić, a przecież trzeba działać, trzeba ustalić plany na przyszłość, trzeba... Ale jak działać w obliczu kolejnych bezsensownych śmierci?
- Cała nadzieja w Harrym – szepcze Minerwa i milknie niemal zażenowana własnymi słowami.
Nikt nie ma odwagi powiedzieć, że sam Harry musiałby nadal mieć nadzieję.

~~*~~

Harry patrzy obojętnie na martwego Severusa. Myśli zaprząta tylko jedna rzecz. Horkruks.

Pamiętał jak to pojęcie było dla niego tajemnicze, kiedy je usłyszał po raz pierwszy. Jak przeraził się, gdy dowiedział się czym jest horkruks. Jak poznał tajniki magiczne, pozwalające stworzyć ten potężny artefakt i jaki czuł wstręt do tej praktyki i jaką poczuł fascynację, gdy dowiedział się więcej. Pamiętał jak zniszczył ostatni horkruks Czarnego Pana i jak jeden dzień później zginęli Ron i Ginny. Voldemort wściekł się utratą Nagini i zemścił okrutnie na jasnej stronie, a śmierciożercy byli bardziej bezwzględni niż zwykle.
Kiedy minął pierwszy szok i uczucie wszechogarniającej rozpaczy, Harry po raz pierwszy pomyślał, że horkruks, jego własny horkruks, pozwoli mu wyzwolić się z cierpienia. Przecież okaleczona dusza nie może odczuwać bólu tak bardzo jak dusza nienaruszona, prawda? Nie może. Horkruks pozwoli mu zdobyć większą moc, pokonać Voldemorta i pozbyć się bólu. Harry odsuwał od siebie jak najdalej myśl, że okaleczona dusza nie będzie już taka sama, że on nie będzie już taki sam. Ale gdzieś na dnie serca czuł, że już nie jest. Zaczął się zmieniać po śmierci Dumbledore’a, być
może wcześniej. Najpierw te zmiany były nieznaczne, ale później... Kiedy zabił Snape’a z myślą o tym, żeby podzielić swoją duszę, przestał być Harrym Potterem. Ale już wcześniej stał się kimś innym; w chwili gdy zobaczył martwe, zakrwawione ciało Ginny z szeroko otwartymi i pustymi oczami. Wtedy wiara w siłę miłości i dobra, którą powoli i metodycznie tracił, opuściła go na zawsze.


Harry zamyka oczy i bierze głęboki oddech, oddalając od siebie wszelki sentymentalizm, każde ludzkie uczucie, które w nim jeszcze jest i które jeszcze może się pojawić w jego sercu. Nie myśli ani przez chwilę o tym, co robi sobie, co robi swojej przyjaciółce Hermionie, co robi Zakonowi. Chociaż wie, że robi rzecz straszną. Wie, że kiedy wypowie pierwsze wersy inkantacji nie będzie już odwrotu.
Z serdecznego palca lewej dłoni zdejmuje srebrną obrączkę – dar od Ginny, który ofiarowała mu zaledwie dwa tygodnie wcześniej. Ale Chłopcu, Który Kiedyś Przeżył wydaje się, że to było dawno, bardzo dawno temu. Harry całuje obrączkę i znowu zamyka oczy. Jakaś cząstka jego świadomości krzyczy rozpaczliwie: „nie rób tego!”, ale on już nie słucha żadnego głosu. Wie, że zamierza splugawić dar ukochanej, dar najgłębszej, najczystszej miłości, ale podczas gdy temu staremu Potterowi wydałoby się to odrażające, temu nowemu wydaje się niemal zabawne. Harry uśmiecha się nawet, ale jest to uśmiech na poły smutny, na poły okrutny. Coś w nim, maleńka cząstka jego jestestwa, drży z odrazy na myśl o tym, co stanie się za chwilę, ale Harry ją ignoruje i wyjmuje z głębokiej kieszeni szaty sztylet. Sztylet ma srebrne ostrze, które lśni w promieniu jedynej świecy zapalonej przez młodego czarodzieja. Czarny zegar nad kominkiem, ze wskazówkami w kształcie węży, wskazuje dokładnie północ. Chłopak zamyka oczy i unosi prawą dłoń.
Nie rób tego, jeszcze nie jest za późno, jeszcze potrafisz czuć, jeszcze możesz wygrać... – Słowa Snape’a rozbrzmiewają w jego głowie głośno, jak dźwięczne dzwony, i Harry dygocze porażony siłą ich wymowy. Bo naprawdę jeszcze czuje.
Ściska sztylet tak mocno, że jego ręka drży.
- Nie chcę – szepcze i przełyka ślinę. – Nie chcę... – Głos zamiera mu w gardle, czuje dziwne osłabienie i bierze głęboki haust powietrza.
Harry unosi powieki i patrzy na ciało Severusa. Zimne, martwe ciało z pustymi oczami wpatrującymi się w sufit, tak samo jak kilka dni temu oczy martwej Ginny. Słowa Snape’a w jednej chwili tracą całe swoje znaczenie.
- Nie chcę miłości, nie chcę dobra, nie chcę pokory – szepcze już pewnie pierwsze słowa inkantacji Harry, a w jego wnętrzu narasta ból, straszny ból. Omal nie wypuszcza z lewej dłoni obrączki, a z prawej sztyletu.
- Najstarsza, prastara magio, matko moja, któraś zrodziła Merlina i Morganę i królową moją, Potęgę, daj mi nieskończenie istnieć. Daj mi Moc. Daj mi siebie.
Potter przecina lewy nadgarstek i z fascynacją patrzy na ściekającą krew. Pochyla rękę tak, aby posoka z nadgarstka spływała na srebrna obrączkę. Szlachetny metal cicho syczy, a Harry myśli o tym, że jego krew jest przeklęta, kiedy obrączka ledwie dostrzegalnie dymi.
Nagle ciało czarodzieja ogarnia tak straszliwy fizyczny ból, że wrzeszczy. Wrzeszczy jak zarzynane zwierzę. A potem są już tylko cisza i ciemność.

~~*~~

Członkowie Zakonu siedzą w ciszy. Niektórzy piją herbatę, niektórzy tylko patrzą w kominek lub podłogę. Wszyscy milczą. Za oknem wieje coraz silniejszy wiatr. Pogoda jest okropna, tak okropna jak na brytyjski październik przystało. Jak przystało na noc smutki, strachu i zwątpienia. W pomieszczeniu płoną bladym blaskiem białe świece, a wosk skapuje na mosiężne świeczniki, tworząc osobliwe wzory na gładkim metalu.
- Dochodzi północ – szepcze cicho Bill, a jedna ze świec, ta w którą intensywnie wpatruje się Hermiona, gaśnie.
Dziewczyna podchodzi by odpalić świecę od innej.
Wiatr huczy za oknem, z coraz większą siłą, i jakaś zabłąkana gałąź uderza mocno w zamknięte okno, powodując drżenie zebranych we Wrzeszczącej Chacie osób.
Panna Granger powoli wraca na swoje miejsce przy kominku i patrzy wymownie
na Minerwę. To ona jest teraz ich przywódcą. Ale McGonagall ciągle milczy zamyślona i smutna.
- Ktoś umarł – szepcze pani Weasley.
Wszyscy zwracają na nią spojrzenia. Molly prawie wcale nie odzywa się od śmierci swoich dwojga najmłodszych dzieci.
- Kiedy w zamkniętym pomieszczeniu gaśnie świeca to znaczy, że ktoś umarł. Ktoś dobry – dodaje szeptem pani Weasley, a jej mąż obejmuje ją ramieniem.
Gaśnie kolejna świeca, a Hermionę przeszywa dziwny dreszcz, ale nie podchodzi po raz kolejny, by ją zapalić. Robi to Fleur.

~~*~~

Harry leży na zimnej, szarej posadzce w domu Snape’a. Powoli wraca mu świadomość i zdaje sobie sprawę z tego, że musiał stracić przytomność. Patrzy na zegar, który wskazuję już piętnaście po pierwszej. Niepewnie podnosi się z podłogi, zastawiając się, co się stało. Bardzo szybko sobie wszystko przypomina
i jego ciałem wstrząsa spazm mdłości, które z ledwością tłumi.
Zamyka oczy i otrząsa się jak mokry pies. Prostuje się i patrzy pod nogi prosto na srebrną obrączkę, którą dostał od ukochanej. Mdłości mijają całkowicie, pozostaje świadomość wszystkiego co się stało i już się nie odstanie chociażby pragnął tego z całych sił. A przecież nie pragnie. Uśmiecha się krzywo i podnosi horkruks, po czym zakłada na serdeczny palec. Rozgląda się po pomieszczeniu, a jego wzrok pada na śpiącego w terrarium czarnego węża. Trzymetrowa, zwinięta w kłębek Mamba to niedawny nabytek Snape’a. Nawet były Mistrz Eliksirów potrzebował towarzystwa jakiegoś zwierzątka. Harry chichocze cicho na tę przewrotną myśl, po czym rusza do drzwi, specjalnie potrącając stopą martwy korpus Severusa.
- Marność nad marnościami i wszystko marność – szepce zasłyszane kiedyś od pastora na mszy słowa, a jego głos zachwyca i przeraża jego samego.
Jest inny, chociaż pozornie taki sam. I nie dotyczy to tylko głosu.
Harry zatrzymuje się w progu, zamyka oczy i powoli porusza palcami, czując jak w jego żyłach pulsuje magia. Tak silna jak nigdy dotąd, wszechogarniająca, pochłaniająca, uzależniająca.
Potter wie, że teraz bez problemu rzuci niektóre klątwy, które wcześniej sprawiały mu kłopot. Uśmiecha się do siebie, ale nie jest to miły uśmiech. Wie, że nie zdobył jakiejś nieobliczalnej mocy; jest po prostu bardziej świadomy tej siły, która w nim drzemie od zawsze, i bardziej świadomy tego jak tę magiczną moc można wykorzystać.
- Nie ma dobra i zła... – mówi głośno. – Nie ma.
Otwiera oczy i odzywa się w mowie węży. Lśniącoczarne cielsko drży nieznacznie i po chwili się pręży. Powieki unoszą się, ukazując czujne, żółte oczy gada. Mamba syczy wyzywająco, ale po chwili pokornie wpełza po konarze, który sprawił jej Severus, i wypełza z terrarium sunąc w kierunku nowego pana. Zdecydowanie woli iść z nim, niż marnie zginąć, chociaż sen był przyjemny i odprężający.
W bezpiecznej odległości od domu Severusa Harry rzuca zaklęcie trawiących płomieni. Ogień pochłania martwe ciało Snape’a i cały jego dobytek.
Potter aportuje się wraz z wężem w pobliżu siedziby Voldemorta.

~~*~~

Dopiero około godziny pierwszej narada Zakonu naprawdę się zaczyna. Każdy ma możliwość zabrania głosu i przedstawienia własnych pomysłów na strategię. Jednak wypowiedzi są nieliczne i bardzo lakoniczne, a każdy z obecnych myśli jedynie o tym, żeby zanurzyć się w bezpiecznych objęciach snu, najlepiej po zażyciu odpowiedniej dawki eliksiru zapewniającego brak koszmarów i innych nieprzyjemności. Zebranymi rządzą dziś smutek, marazm i poczucie bezsilności.
Trzydzieści minut po godzinie drugiej rozlega się pukanie do drzwi. Trzy razy, przerwa, dwa razy, przerwa i raz. Kod jest dobry, ale tę mugolską technikę porozumienia się mógł zdobyć każdy przeciętny czarodziej przy użyciu najzwyklejszego, nadużywanego ostatnio nagminnie przez obie strony, Imperiusa. Poza tym pora nie jest sprzyjająca do nadmiernego zaufania. Wszyscy siedzą w napięciu, czekając aż intruz odejdzie. Pukanie powtarza się po raz drugi. I po raz trzeci. W końcu zalega cisza. Słychać jedynie wycie wiatru i zawzięte sieczenie padającego od dwóch kwadransów ulewnego deszczu.
Nagle wszystkie świece gasną, a na środku pomieszczenia pojawia się wysoka, szczupła postać. Ogień płonący w kominku oświetla twarz przybyłego raczej upiornym blaskiem.
- Voldemort nie żyje – odzywa się cicho Harry.
Wszyscy wpatrują się w postać Pottera, zaskoczeni jego obecnością.
- Ciemno – szepcze Harry i bez użycia różdżki, jedynie gestem szczupłych palców, zapala świece.
Z ust Hermiony wydobywa się cichy okrzyk, a Minerwa blednie jak jedna ze świec.
Potter ma na nosie okulary, na jego czole widnieje blizna, a ciemne włosy są malowniczo potargane, ale... Każdy z zebranych wie, że coś z nim nie jest tak jak być powinno lecz nikt nie potrafiłby tego sprecyzować i ubrać w słowa. Jasnozielone, dziwnie przenikliwe, a zarazem obojętne oczy, rozglądają się po zaskoczonych
twarzach.
Zebrani czują się dziwnie nieswojo i chociaż nikt nie wyraża swoich wątpliwości, co do tożsamości przybyłego, młody mężczyzna odczuwa je niemal fizycznie. Potter znowu czuje to dziwne, przewrotne rozbawienie i... gorycz.
- Och, to naprawdę ja... Nie ma się czego obawiać. – Harry mówi łagodnie, niemal ciepło, a jednak każdy z obecnych czuje osobliwy chłód. – Voldemort zdechł.
- Harry? – szepcze Hermiona.
- Szszsz... – Potter kładzie palec na ustach i po chwili nie ma go już wśród obecnych.
Zapada głucha cisza.
- Tu nie można się aportować – mówi Szalonooki Moody powoli wychodząc z dziwnego odrętwienia. – To zbyt niebezpieczne ze względu na zabezpieczenia. Mogło mu się coś stać.
- On... Nie zachowywał się jak Harry – szepcze George. – Nie jak Harry.
- Ale to był Harry. – Luna nieznacznie drży.
- Cóż, przekonamy się – mówi sztywno McGonagall. – Jeśli unicestwił Voldemorta to... Zresztą... Nikt spoza naszych by się tu nie dostał. Alastor ma racje, to nawet dla nas jest niebezpieczne, więc lepiej tak lekkomyślnie nie postępować.
- Jeżeli to Harry, to czemu z nami nie został? – pyta cicho Longbottom. – Czemu pojawił się jak jakiś czarnoksiężnik, zupełnie suchy, podczas gdy leje ulewny deszcz? Czemu zachowywał się tak dziwacznie i znikł.
- Och! – Hermiona otrząsa się z poczucia mistyczności. – Jest ciemno, leje jak z cebra, jest wichura! Wszyscy mamy dziwne myśli, wszyscy jesteśmy zmęczeni i powinniśmy iść spać! Można użyć czarów, żeby się osuszyć, Neville, a Harry nie znikł tylko się deportował! Zawsze był lekkomyślny! – Mówiąc to, panna Granger patrzy wyzywająco na Minerwę. – Stracił Rona i Ginny, więc co jest zaskakującego w tym, że zachowuje się nienormalnie i nie ma ochoty na niczyje towarzystwo?! – Dziewczyna agresywnym ruchem odgarnia włosy z twarzy. - Nie wiem jak wy, ale ja wierzę, że Voldemort nie żyje, cieszę się z tego i idę spać. Dobranoc!
Hermiona niemal wybiega z pomieszczenia i podąża do małego pokoiku przygotowanego dla niej, Luny i Fleur. Cała drży. Doskonale wie, że Harry Potter się zmienił, a już na pewno nie ma w nim ani odrobiny brawury i lekkomyślności. Jednak rozpaczliwie odsuwa od siebie tę myśl.
Kładzie się i zasypia, gdy tylko przykłada głowę do poduszki.

Dzień

Hermiona budzi się i patrzy na dwa posłania obok. Fleur i Luna śpią smacznie i najprawdopodobniej bardzo głęboko. Panna Granger wstaje i przeciąga się, ziewając szeroko. Wie, że więcej nie zaśnie. Myśli o Harrym i próbuje wmówić sobie, że będzie tak jak dawniej. Że zawsze będą przyjaciółmi.
Zauważa przy swojej poduszce cienki pergamin i podnosi go, żeby przeczytać zapisane na nim czarnym atramentem słowa.

Nie szukaj mnie.
Nie myśl o mnie.
Zapamiętaj mnie takim jakim byłem kiedyś.
Harry


Hermiona czuje pod powiekami piekące łzy. Ubiera się i chowa kartkę w połach szaty. Wie, że nigdy nie wyrzuci tego listu. Ociera oczy i bierze głęboki oddech.
Idzie do kuchni, żeby zrobić sobie kanapkę, i odgania wszystkie nieprzyjemne myśli. Wita się zdawkowo z panią Weasley i kręci głową, gdy ta proponuje jej herbatę.
- Zrobię sobie kawę – mówi niemal przepraszająco.
Pół godziny później idzie do największego pokoju, który wszyscy ochrzcili „salonem”, i siada przy kominku rozpalonym przez Kingsleya. Zegar ścienny wskazuje godzinę ósmą trzydzieści pięć. Hermiona nie mówi tego na głos, ale z niecierpliwością oczekuje na Proroka Codziennego. I nie tylko ona. Wszyscy siedzą dziwnie napięci. Wiadomość o śmierci Czarnego Pana nikogo nie ucieszyła tak bardzo jak powinna. Ale zbyt wielkim bólem zwycięstwo nad nim zostało okupione. Zbyt wieloma stratami.
W końcu pocztowa sówka przynosi gazetę pannie Granger i odbiera od niej zapłatę. Hermiona niemal drżącymi palcami rozwija przesyłkę i patrzy na pierwszą stronę.
„Spektakularna śmierć czarownika wszechczasów” krzyczy nagłówek, a pod spodem widnieje tekst opisujący makabryczny dowcip pogromcy Voldemorta. Dziewczyna bierze oddech i czyta na głos.
- „Pod fontanną stworzoną na cześć idei braterstwa znaleziono dzisiaj rano zwłoki tego, którego imienia nie wolno wymawiać. Nie ma wątpliwości, że zamordowany był Czarnym Panem. Jego głowa spoczywała obok, a ciało było zalane czerwono-czarną posoką. Najwidoczniej uległ tak daleko idącym przemianom, że nie miał normalnej krwi. Ten, kto unicestwił Czarnego Pana, godzien jest naszej wdzięczności, jednak wątpliwości i słuszny niepokój budzi sposób, w jaki dokonano tego, w gruncie rzeczy, chwalebnego czynu. Ministerstwo nie podziela poczucia humoru tego, kto wybawił nasz świat od niebezpiecznego czarnoksiężnika jakim był Czarny Pan. Użycie czarnej magii jest uzasadnione, ale koszmarna demonstracja tego czynu zasługuje na naganę. Zwłaszcza napis umieszczony na fontannie, do zapisania którego została użyta krew zamordowanego...” Hermiona patrzy uważnie na zdjęcie fontanny i blednie.
- „Harry Potter jest martwy jak to ścierwo. Umarł król, niech żyje król.” - Jej głos jest ledwie słyszalny.
Próbuje czytać dalszą część artykułu, ale łzy powodują, że wszystko jest zamazane i niewyraźne. W drzwiach stają zaspane Fleur i Luna, a także Fred i George. Bill wyjmuje gazetę z dłoni Hermiony i czyta dalszą część.
- Wszyscy wiemy, że Czarnego Pana unicestwił najprawdopodobniej Harry Potter, o którym czytamy w mało zabawnym, makabrycznym i uwłaczającym godności czarodzieja napisie. Bohater proszony jest o stawienie się w Ministerstwie i usunięcie swojego rażącego i aroganckiego „dzieła”. Proszony jest też o stawienie się w Departamencie Prawa Czarodziejów, w celu wytłumaczenia swego karygodnego postępowania. Zbyt wiele łez i cierpienia stanęło na drodze do zwycięstwa jasnej strony, aby tak ohydnie z niego drwić...” Reszta to same dyrdymały. – Bill próbuje się uśmiechnąć, ale na jego twarzy pojawia się dziwny grymas bólu pomieszanego ze zgrozą. – O, dalej piszą, że napisu nie da się usunąć...
- Wiadomo do czego potrzebny im bohater – drwi George i próbuje się śmiać, ale jego śmiech jest tak pusty, że, zażenowany, szybko milknie.
- Harry Potter nie zrobiłby nigdy czegoś takiego! – McGonagall ma zacięty wyraz twarzy i wyrywa gazetę z rąk Billa. – Nie ten Harry Potter, którego znam! To jakieś bzdury!
Wszyscy patrzą zaskoczeni na Minerwę, która zawsze jest opanowana i rzadko kiedy okazuje światu swoje emocje. Teraz czyta w pośpiechu artykuł, a jej dłonie drżą. W końcu kobieta z niesmakiem wrzuca gazetę do ognia.

~~*~~

Szkocja. Piękny krajobraz. Cudowny zapach świeżości. To właśnie podziwiał Harry Potter przez ostatnie godziny.
Czarodziej podchodzi do drzwi mugolskiego hotelu i przekracza próg. Jedynym jego dobytkiem są: płócienny worek, wyblakła fotografia oraz różdżka i zmniejszony zaklęciem do jej rozmiarów jadowity wąż spoczywające w kieszeni szaty. Mężczyzna chce jak najszybciej znaleźć się w pokoju i odczarować Mambę, gdyż zbyt długie zaklęcie może spowodować nieprzyjemne dolegliwości u gada. Zamawia apartament i udaje się do pokoju numer siedemnaście.
Po kilku chwilach Harry wyjmuje różdżkę i z namaszczeniem zaczyna ją polerować. Trzymetrowa czarny wąż syczy cicho i zwija się u stóp swojego pana.

~~*~~

Ci z członków Zakonu, którzy nie musieli się udać do Ministerstwa, nadal przebywają we Wrzeszczącej Chacie. Zresztą często w niej przebywają. Niektórzy niemal się zadomowili. To ich azyl. Niepewny jak wszystko inne, ale azyl. Przebywając w chacie odczuwają większą wspólnotę.
Jest sobota, więc dyrektorka Hogwartu nie musi wracać jeszcze do szkoły. Zresztą Hogwart pod jej nieobecność jest w dobrych rękach pani Hooch. Molly w milczeniu szykuje obiad, a George, Fred, Charlie i Bill siedzą jak odrętwiali. Neville próbuje grać z Luną i Fleur w eksplodującego durnia, ale bardzo szybko przestają próbować zachowywać się normalnie. Harry się nie pojawił do tej pory i boją się pomyśleć, że być może już nigdy go nie zobaczą.
O godzinie czwartej sowa przynosi Hermionie Proroka Popołudniowego. Artykuł na pierwszej stronie powoduje, że dziewczyna wypuszcza gazetę z rąk i wybiega z płaczem z pomieszczenia. Ból który ją ogarnia jest nie do zniesienia. Tak nie może być. To nie jest prawda i nigdy się nie zdarzyło! W Proroku piszą bzdury. Jej Harry nigdy by tego nie zrobił! Nie on. Hermiona zwija się na w kłębek i szlocha, przyciskając do serca zmięty pergamin, który znalazła rano na swojej poduszce.

Charlie podnosi gazetę. Boi się przeczytać nagłówek artykułu z pierwszej strony, ale przełyka ślinę i spogląda na gazetę. Czarno-białe nieruchome zdjęcie trojga ludzi sprawia, że blednie tak, iż nie widać na jego twarzy nawet jednego piega. Ludzie na fotografii są martwi. Chuda kobieta i otyły mężczyzna siedzą na kanapie z szeroko otwartymi oczyma pełnymi przerażenia, przy stole niedaleko nich gruby jak wieloryb nastolatek zastygł w bezruchu przed ogromnym kawałkiem ciasta. Jego wybałuszone, pełne skrajnej histerii oczy i otwarte do krzyku usta mogłyby być nawet zabawnym widokiem, ale w obecnych okolicznościach budzą grozę. Jednak to nie zdjęcie najbardziej przeraża Charlie’ego ale informacja, że martwymi ludźmi są Mugole zamieszkali przy Privet Drive cztery – Petunia i Vernon Dursleyowie oraz ich syn Dudley.
McGonagall, widząc minę mężczyzny, wyrywa mu gazetę z dłoni i szybko czyta wyrywkowe zdania artykułu, w pośpiechu przebiegając tekst wzrokiem.

Znaleziono ich około godziny dwunastej. Jeden z pracowników firmy pana Dursleya zaniepokoił się jego nieobecnością...
Mugolska policja ogłosiła, że zmarli wskutek nieznanej przyczyny, być może silnego zatrucia...
Wiadomo, że zabiła ich
Avada...
Wiemy też ze sprawdzonych źródeł, że Państwo Dursleyowie byli mugolskimi opiekunami Harry’ego Pottera. W świetle tej informacji ich śmierć nie może być przypadkowa...

Czarownica bez słowa podaje Proroka panu Weasleyowi. Artur i Molly, w martwej ciszy, czytają artykuł z pierwszej strony. Żadne z nich nie jest w stanie przeczytać go na głos. W końcu Tonks wstaje i podchodzi do nich. Bierze z ręki Artura gazetę i zaczyna głośno czytać.

~~*~~

Harry odkłada wypolerowaną różdżkę i wyjmuje wyblakłe zdjęcie z kieszeni szaty. Jego rodzice. I on jako niemowlę. Album spalił prawie dwa tygodnie temu, ale tę fotografię pozostawił. Na razie. Wie, że ją także kiedyś strawią płomienie. Dotyka wizerunku promiennie uśmiechniętej kobiety. Sam niemal się uśmiecha. Niemal. Z powrotem chowa zniszczone już zdjęcie do kieszeni i rozgląda się bez zaciekawienia po pomieszczeniu.
W końcu uważnie spogląda na czarnego węża u swoich stóp. Przenikliwe, jasne oczy Mamby wpatrują się w niego w napięciu.
- Nazwę cię po prostu Draco*... Pasuje? – Ten, który zabił Czarnego Pana odzywa się w cicho w mowie swojego nowego podopiecznego.
Pysk stworzenia otwiera się, ukazując czarne jak węgiel wnętrze i ostre kły. Język porusza się leniwie.
- Podoba ci się, Draco... przyjacielu... – Mężczyzna chichocze cicho zadowolony ze swojego przewrotnego dowcipu i gładzi łeb węża, a gad mruży ślepia z zadowoleniem.
- Nie ma dobra i zła – syczy śpiewnie Potter, a żółte oczy wpatrują się niego z adoracją. - Nie ma dobra i zła, nieprawdaż? Jest tylko potęga oraz słabi i ci silni, którzy w końcu potrafią to zrozumieć. Nie ma dobra i zła, to by było takie... melodramatyczne. Są tylko potęga i słabość. Tak jest lepiej.

~~*~~

Około godziny piątej po południu znowu rozlega się pukanie do drzwi. Tym razem Minerwa otwiera i zastyga zaskoczona.
- Ja chciałem przeprosić i powiedzieć, że tak naprawdę już od dawna jestem po waszej stronie – odzywa się niemal szeptem blady chłopak, stojący w progu.
- Wiesz, że zasłużyłeś na Azkaban – odpowiada oschle czarownica.
- Być może... Snape kazał mi tu przyjść wcześniej, ale nie miałem odwagi. Wiem, że jest za późno, że już po wszystkim...
Minerwa prycha lekceważąco.
- Severus Snape był zdrajcą najgorszego gatunku! – kobieta podnosi głos. – Nie wypowiadaj jego imienia i nazwiska. To przeklęty człowiek.
- Nieprawda! – Draco Malfoy podnosi spuszczony wzrok i hardo patrzy w oczy postawnej czarownicy. – On chciał, żebym był po waszej stronie, ale ja wolałem ukrywać się i przed wami i przed nimi. Jestem tchórzem, ale on tchórzem nie był. I nie był zdrajcą!
- Nie był? – coś w postawie i głosie chłopaka sprawia, że wzrok Minerwy nieco łagodnieje.
- Nie, a teraz nie żyje, więc już nie mogłem się ukrywać. Teraz już nikt by mnie przed nimi nie bronił... Już nikt. – Draco drży i dopiero teraz widać jak bardzo się boi. – Ktoś go zabił i spalił jego dom, więc w końcu przyszedłem tutaj. Tylko on chciał dla mnie dobrze...
- A twoja matka? – McGonagall nie może poradzić nic na to, że jej głos jest miekkszy, niemal ciepły.
Draco znowu spuszcza wzrok, a Minerwa oblewa się czerwonym rumieńcem. Zupełnie zapomniała, w ferworze wszystkich przytłaczających przeżyć, że Narcyza zginęła przeszło miesiąc temu.
- Przecież nie żyje... Przeze mnie. – Chłopak przełyka łzy. – Nie byłem.. dobrym sługą... – Draco milknie, żeby się nie rozpłakać.
Minerwa wpatruje się z napięciem w niespodziewanego gościa.
- Wejdź – mówi w końcu.
Malfoy patrzy na nią nieufnie.
- Wejdź powiedziałam – dodaje ostrzej, ale spogląda na blondyna łagodnie, zaskoczona jego postawą, i zastanawia się, gdzie podział się ten pełny buty i pogardy dla wszystkich poza sobą arystokrata. Ona widzi tylko zabłąkanego chłopca, który... No właśnie. Który co? Który szuka dla siebie ochrony? A nawet jeżeli tak, to co w tym złego? McGonagall bije się ze swoimi myślami i obserwuje Malfoya, który niepewnie przekracza próg chaty.
Wymija go i wchodzi do „salonu”.
- Mamy gościa, a właściwie nowego członka Zakonu – mówi głośno, a obecni patrzą na nią z zaciekawieniem. – Wejdź, Draco.
Malfoy wchodzi. Milczy i spuszcza wzrok.
Wszyscy patrzą na niego ze smutkiem, z zaskoczeniem, ale bez nienawiści. Nienawiść widnieje tylko w jednej parze oczu. Bursztynowej. Hermiona patrzy na przybysza z odrazą. To Harry powinien tu być, nie ten tchórz. Jej przyjaciel. Dobry i szlachetny Harry Potter, a nie Wypłosz Jestem Od Was Wszystkich Lepszy Malfoy.
Prycha z pogardą i ostentacyjnie wychodzi cały czas trzymając prawą dłoń na kieszeni szaty, w której tkwi list. Za progiem zaciska wargi, żeby się znowu nie rozpłakać.
Alastor łypie nieufnie na Dracona.
- Powiedz, czemu tu jesteś, Draco – mówi łagodnie McGonagall.
Chłopak milczy. Nigdy nie czuł się tak jak teraz. Zawsze był „kimś”, aż do czerwca zeszłego roku, gdy na jego przedramieniu pewien czarnoksiężnik wyrył Mroczny Znak i kiedy bezpowrotnie skończyło się jego dzieciństwo. Nigdy jednak nie czuł się tak bezradny, tak zależny od innych. I nigdy tak nie pragnął akceptacji jak teraz. Bo nigdy jej nie potrzebował.
- Ja... – szepcze, ale głos więźnie mu w gardle i przełyka łzy.
- Draco, tutaj nikt cię nie potępia.
Malfoy unosi głowę i patrzy prosto w ciepłe, brązowe oczy Remusa Lupina.
- Nikt cię nie potępia – powtarza wilkołak. – Każdy ma prawo do tego by popełniać błędy i by je naprawiać. Każdy.
Chłopak przełyka ślinę, a potem zaczyna mówić. Nikt go nie ponagla, nikt się z niego nie śmieje, nikt nie okazuje pogardy.
Nikt poza Hermioną, która siedzi na swoim posłaniu i usilnie stara się nie płakać.

~~*~~

- Granger...
Hermiona patrzy przez ramię, ale potem z powrotem odwraca wzrok.
- Idź stąd – warczy cicho.
- Granger, pani Weasley prosiła mnie, żebym po ciebie przyszedł. Jest kolacja.
- Doprawdy, Malfoy, już nie "gruba świnia”, ale pani Weasley... Jestem pod wrażeniem.
Malfoy czuje skonsternowanie, ale także złość.
- Granger, nie uśmiecha mi się łazić za jakąś rozkapryszoną pannicą, ale zostałem o to grzecznie poproszony. Więc się łaskawie rusz i zejdź na dół, bo ja prosić, zwłaszcza grzecznie, nienawidzę.
Hermiona rzuca Draconowi spojrzenie pełne odrazy.
- Nie jestem głodna – cedzi przez zęby.
- Więc miłego głodzenia się. I nawet o tym nie myśl. To żałosne.
- Wynoś się. Nie masz pojęcia czym jest ból, strata i bezsilność, i zabraniam ci używania wobec mnie legilimencji, Malfoy. – Hermiona jest tak wściekła, że nie krzyczy, ale jadowicie syczy.
- Masz rację, Granger. Ja nie mam uczuć, a śmierci matki nawet nie zauważyłem. To, że kilku moich przyjaciół gryzie ziemię od paru miesięcy, też mnie nie rusza. Miłego użalania się nad sobą.
Zamierza odwrócić się i wyjść, ale Hermiona mu nie pozwala.
- Nienawidzę cię, Malfoy - mówi. - Nienawidzę cię, za to, że jesteś tu zamiast Harry’ego. Rozumiesz?
Draco się nie odzywa. Patrzy na dziewczynę, która bezmyślnie mnie w dłoni kawałek pergaminu.
- A wiesz dlaczego tu jestem? – pyta po dłuższej chwili krępującego milczenia.
Hermiona nie zamierza odpowiadać, jedynie wzrusza ramionami.
- Jestem tu, ponieważ coś zrozumiałem. Zrozumiałem, że dobro i zło to nie tylko puste frazesy, Granger. I że zło może jedynie niszczyć, nie budować. Dlatego tu jestem. Ale wydaje mi się, że ty nie podzielasz mojego zdania.
- Dobro zawsze przegrywa. – Głos dziewczyny brzmi dziwnie pusto. – A ty jesteś zwykłym tchórzem, który potrzebuje schronienia.
Draco uśmiecha się gorzko.
- Być może jestem tchórzem, ale wiem, że źle postępowałem. I zadziwia mnie, że ktoś, kto całe życie był po właściwej stronie, zastanawia się nad tym, żeby ją zmienić. Z doświadczenia wiem, że nie warto.
Malfoy odwraca się i wychodzi.

Pół godziny później Hermiona schodzi na dół. Molly Weasley wstaje, żeby przynieść jej kanapki. Granger dotyka lewej kieszeni szaty, gdzie złożony tkwi list od Harry’ego. Wie, że ból po stracie Rona kiedyś w końcu minie, ale ból po stracie Pottera nigdy. Zastanawia się, czy kiedykolwiek przyzwyczai się do myśli, że jej przyjaciel wybrał w końcu tą drugą stronę medalu. Tą, którą Draco Malfoy nazwał złem. Może się przyzwyczai lecz nigdy się z tym do końca nie pogodzi.
Ale na pewno wie jedno, że zapamięta Harry’ego jako Chłopca, Który Przeżył.

*Draco (łac.) - smok, wąż.

koniec
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #290645 · Odpowiedzi: 12 · Wyświetleń: 15574

Kitiara Napisane: 05.10.2006 19:14


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Opowiadanie pojedynkowe.

Ślizgonów wiedza nabyta

- Dzisiaj nie będzie zajęć z Eliksirów. Profesor Snape udostępnił mi te dwie godziny, a wy będziecie mieć dodatkową lekcję w sobotę – do lochów dziarskim krokiem wszedł dyrektor i rozejrzał się po zdziwionych minach uczniów Gryffindoru i Slytherinu.
Większość nich, nawet Draco Malfoy, odsapnęła z ulgą, gdyż Snape miał zamiar zrobić im ‘odpytywano’. Jedynie Hermiona wyglądała na niezadowoloną, ale zanim zdążyła powiedzieć ‘szkoda’, Ron i Harry spiorunowali ją wzrokiem. Neville odetchnął głęboko i bezgłośnie zmówił krótką dziękczynną modlitwę.
Młodzi adepci sztuk magicznych weszli do sali, której podwoje otworzył przed nimi profesor Dumbledore i niespiesznie zajęli miejsca. Za dyrektorem wpłynął do sali poltergeist Irytek i zaczął stukać miarowo w tablicę. Przestał, gdy Albus przesłał mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Jesteście już na czwartym roku nauki w Hogwarcie, a przecież wasza edukacja rozpoczęła się dużo wcześniej – powiedział Dumbledore i swobodnie przysiadł na biurku, nic sobie nie robiąc z tego, że jaskrawo ubrany chochlik stroił za jego plecami głupie miny. – Chciałbym, żebyście podczas tych zajęć napisali wypracowania o tym, jak przebiegała wasza wstępna nauka, zanim przybyliście tutaj. Najciekawszy esej zostanie umieszczony w Proroku codziennym.
- Też mi nagroda – prychnął Draco, a gryfońska trójca posłała mu trzy wzrokowe avady.
Malfoy przewrócił oczyma, a siedząca obok niego Pansy ziewnęła ostentacyjnie.
- Oni wszyscy jak jeden mąż w wieku dziecięcym pierdzieli, mazali się gdy nie mogli dostać upragnionej zabawki lub miotły i rozrabiali na potęgę – wtrącił swoje trzy grosze złośliwy duszek, zwieszając się przy tablicy głową w dół. - O czym tu pisać, może o savoir-vivrze?
- Dziękuję za uwagę, Irytku, i proszę o opuszczenie zajęć – zwrócił się do niego Dumbledore.
Policzki poltergeista nadęły się, po czym wypuścił powietrze z głośnym odgłosem doskonale symulującym pierdnięcie, co wywołało stłumiony chichot niektórych uczniów.
Albus wskazał mu gestem drzwi.
- Łiii! – Poltergeist wypłynął radośnie na korytarz i od razu zaczął śpiewać nieprzystojną pieśń o słodkiej, uczciwej Gryfonce zadurzonej w podstępnym Ślizgonie.
Neville spurpurowiał, a Hermiona nie mogła się powstrzymać, żeby nie powiedzieć, co myśli o Irytku:
- Palant! – jej reakcja wywołała zduszony chichot Zabiniego. – Przepraszam panie profesorze... – dodała Gryfonka i rzuciła Blaise’owi mordercze spojrzenie.
- Nic nie szkodzi Hermiono, Irytek zawsze wzbudza ciepłe uczucia – powiedział Dumbledore i zamknął drzwi.
Mina Malfoya świadczyła, że jest w najwyższym stopniu zdegustowany, i to nie tylko zbereźną piosenką poltergeista. Łypnął na Hermionę, a ona oddała mu spojrzenie pełne pasji – wyglądała jakby chciała go udusić. Prychnął cicho i powstrzymał się od krzyku, bo Pansy kopnęła go pod stołem w kostkę.
Zabiniemu zdecydowanie poprawił się humor. Spojrzał na swój pergamin i zamyślił się.
- A więc do dzieła! – zagrzmiał dyrektor. – Myślę, że wystarczy jedna rolka.

Blaise uśmiechnął się pod nosem, kiedy uświadomił sobie, że pamięta wierszyk, który ułożył w wieku dziesięciu lat, a który był przyczyną odejścia kolejnego guwernanta zatrudnionego przez matkę.

*

Obaj – czarnoskóry chłopak i korpulentny siwiejący pan - siedzieli w dwóch końcach niewielkiego stolika, w ładnie urządzonym saloniku. Chłopiec był wyraźnie znudzony. Ziewnął i ostentacyjnie odłożył ozdobne orle pióro.
- No tak, widzę, że masz na dzisiaj dość, Blaise – korpulentny starszy pan odchrząknął.
- To nudne... Chciałbym się już zacząć uczyć prawdziwych zaklęć!
- Do szkoły magicznej idziesz dopiero w przyszłym roku. Twoja mama chce, żebyś do tego czasu nauczył się jak najwięcej podstawowych rzeczy, które przydadzą ci się w praktycznej i teoretycznej czarodziejskiej nauce.
- To potwornie nudne i proste. Umiem przecież już pisać, czytać, liczyć i takie tam!
- Jeszcze musisz podszkolić się z geografii i savoir-vivre’u, na który twoja mama kładzie nacisk. A teraz daj mi ten wiersz, który ułożyłeś.
Zabini prychnął i uśmiechnął się złośliwie.
- To dobre dla mugoli i dla takich jak pan, panie Britt. Ja będę wykwalifikowanym czarodziejem! – odrzekł chłopak sarkastycznie i oddał nauczycielowi pergamin.
Pan Britt odchrząknął z godnością, ale lekko się zarumienił. Jak każdy charłak, był drażliwy na punkcie swojej ułomności w dziedzinie magii. Poprawił okulary i zabrał się za czytanie. Najpierw pobladł, potem poczerwieniał. Po chwili znów pobladł, a na końcu zmiął pergamin, rzucił go na podłogę i wstał, poprawiając z godnością zielony surdut.
- W takim razie żegnam! Koniec z zajęciami i na dziś i na zawsze!
- Och, spadaj – syknął Blaise, kiedy za mężczyzną zamknęły się drzwi.
- Żegnam, pani Zabini – dało się słyszeć z oddali. – Nie mam ochoty więcej oglądać tego urwipołcia bez krztyny szacunku dla starszych!
Po chwili do pokoju weszła piękna czarnoskóra kobieta.
- Blaise, to już czwarty nauczyciel w tym miesiącu...
- Phi!
Matka Blaise’a podniosła pergamin, rozłożyła go i zaczęła czytać na głos ‘poemat’ syna:

Każdy charłak, tak jak mugol, z magią nie ma do czynienia.
Taki bubek z miękkim mózgiem nadaje się do liczenia.
Alfabety, kropki, bzdety, geografia, interpunkcja!
A na miotle nie poleci, nie wie co to jadu uncja!
Eliksiru nie uwarzy, czarów żadnych nie doświadczy,
A się mądrzy moi mili i w surducie nosi kwiatki!
Weź się cmoknij, daj mi spokój, wszystko dawno wszak pojąłem.
Upierz gatki, idź na randkę, nie siedź tutaj jak ten kołek!


Pani Zabini nie roześmiała się, chociaż miała na to ochotę.
- Hm... robisz... postępy - powiedziała i lekko się skrzywiła. – A pan Britt nie chodzi na randki, jest żonaty...
- To niech pójdzie na randkę z żoną – odciął się chłopiec.
- Blaise... Ciekawe, co wymyślisz następnym razem. Mam nadzieję, że nikomu już nie wyrośnie tuzin brodawek, jak to się stało z panią Rossi – pani Zabini odłożyła pergamin na stół i przyjrzała się synowi. – Wygląda na to, że sama muszę cię podszkolić z zasad savoir-vivre’u – dodała chłodno, ale uśmiechnęła się nieznacznie.
- Och, mamo! – Blaise wywrócił oczyma.
- Synku, wiem, że chcesz już iść do szkoły magicznej, ale pójdziesz tam za rok! A dzisiaj pójdziemy do restauracji... w ramach ćwiczenia dobrych manier. Jak wrócimy, pokażę ci, jak uwarzyć eliksir na sen bez snów.
- Och... Okey – chłopak uśmiechnął się do rodzicielki.
- Szlachetny czarodziej nie drwi sobie w tak pospolity sposób z mugoli i charłaków, a już nigdy tak ostentacyjnie, Blaise.
- Zapamiętam.
- Już to widzę.
Wybuchnęli śmeichem.

*

Zabini pochylił się nad pergaminem i zaczął pisać:

Od najmłodszych lat wpajano mi dobre zasady i szacunek do nauki oraz innych ludzi. Od dziecka ceniłem sobie zdobywanie wiedzy oraz bardzo szybko opanowałem sztukę dobrych obyczajów...

Pansy wpatrywała się w Dracona, jakby w jego obliczu miała dostrzec iskrę natchnienia do swojego wypracowania. Po dziesięciu minutach stwierdziła, że Malfoy jej tym razem nie podpowie. Myślał nad własną pracą. Cóż, życie bywało okrutne. Zmarszczyła brwi i wróciła pamięcią do lat przedhogwarckich, których nie wspominała zbyt miło. Mugolska szkoła to nie było to, co kochała, a właśnie tam posłali ją rodzice, żeby zaoszczędzić własny czas i trochę galeonów, ponieważ prywatni nauczyciele sporo kosztowali.

*

Panna Madlen Ast była młodą nauczycielką w szkole podstawowej, do której uczęszczała kiedyś Pansy. Była sympatyczna i wyrozumiała, chociaż wymagająca, ale Parkinson nie potrafiła dostrzec w niej żadnych pozytywnych cech, bo Madlen była przecież mugolką.
W szkole zazwyczaj nudziła się niezmiernie, więc od czasu do czasu chodziła na wagary, ale tak, aby rodzice nie mieli o tym bladego pojęcia, a nauczyciele zbytnio się nie czepiali, czyli bardzo rzadko. Zdobywanie wiedzy, jako dziecku o magicznych zdolnościach, przychodziło jej tak łatwo, że z trudem opanowywała chęć wyśmiania innych dzieci, zwłaszcza tych, które uczyły się najsłabiej. Rodzice wytłumaczyli jej, że jest inna od swoich rówieśników w szkole – lepsza – więc zadowoliła się tą świadomością. Nie potrafiła jednak ukryć uśmieszków pogardy, które – nie wiedzieć czemu – drażniły inne dzieci. Pansy jednak tłumaczyła sobie niechęć otoczenia faktem, że była tak zdolna i nigdy nie przyszło jej do głowy, że innym działa na nerwy nie jej inteligencja, a pełne wyższości i zmanierowane okazywanie swojej stonowanej pogardy. Cała jej postawa mówiła: ‘ jestem tu tylko dlatego, że muszę’.
Zajęcia z języka angielskiego prowadzone przez pannę Ast nieco ją bawiły. Madlen, jako jedyna z nauczycieli, wydawała się ją naprawdę lubić, zresztą tak jak wszystkie dzieci, co Pansy przyjmowała z pobłażliwym uśmiechem samozadowolenia. Ast zaczęła ją uczyć w trzeciej klasie, a najbardziej zapadł w pamięć Pansy dzień, kiedy nauczycielka wyraźnie straciła do niej całą swoją sympatię. Wtedy pogarda Parkinson dla mugoli i ich ‘wrodzonej głupoty’ osiągnęła apogeum i nie miała już nigdy się zmniejszyć. Pansy dostała tego dnia najwyższą ocenę z wypracowania i bardzo chciała wyrwać się ze szkoły godzinę wcześniej, gdyż jej rodziców miała odwiedzić pani Zabini – bogata, czarnoskóra czarownica czystej krwi - a ona bardzo chciała poznać jej syna i nie chciała się na te odwiedziny spóźnić. Zamierzała też zrobić na chłopaku dobre wrażenie. W końcu był nieprzyzwoicie bogaty.
Pewna siebie podeszła na pauzie do nauczycielki i powiedziała szczebiotliwie:
- Panno Ast, bardzo panią proszę, żeby pani zwolniła mnie z ostatniej lekcji. Ja i tak wszystko nadrobię, przecież jestem w tej szkole najinteligentniejsza. Strasznie mi się nudzi, bo wiedzę zdobywam dużo szybciej od większości uczniów.
Madlen zmarszczyła brwi i spytała, czy jest jakiś konkretny powód tego, że Parkinson chce wyjść wcześniej. Jej głos – ku zdziwieniu Pansy – nie był tak miły jak zazwyczaj.
- A czy musi być? Panno Ast, przecież ja i tak jestem najlepsza, o czym pani doskonale wie.
- Wracaj do ławki, chyba że przed końcem lekcji chcesz jeszcze skorzystać z toalety – powiedziała chłodno Madlen. – I lepiej nie wychodź więcej z tego typu aroganckimi propozycjami, jeżeli nie chcesz żebym wstawiła ci uwagę, lub wezwała rodziców. Wiesz może przypadkiem, co to takiego pokora, Pansy?
Parkinson prychnęła pogardliwie i wróciła do ławki.
Ten dzień był okropny. Została PONIŻONA, a na dodatek nie zrobiła na Blaise’ie Zabinim tak dobrego wrażenia, jak chciała. Nie zakochał się w niej.
*

Pansy zgrzytnęła zębami i prychnęła cicho, przypomniawszy sobie mugolską szkołę, pannę Madlen i pokorę. Mugole byli idiotami i tyle. Fakt istnienia Granger, która pochodziła z rodziny mugoli i była najinteligentniejszą czarownicą na jej roku w Hogwarcie potęgowała tylko niechęć. Poza tym wyjątek potwierdza regułę. Parkinson nigdy nie pomyślała, że być może się myli. Umoczyła pióro w atramencie i zaczęła swoją pracę:

Miałam wątpliwy zaszczyt przez cztery lata uczęszczać do szkoły mugolskiej. To zaskakujące, jak prymitywni i tępi są mugole...


Draco zastanowił się. Jego edukacja zaczęła się bardzo wcześnie. Już w wieku czterech lat dowiedział się, że Malfoyowi nie przystoi się mazać kiedy stłucze kolano, a rok później zaznajomił się z odwieczną prawdą, że prawdziwi mężczyźni, zwłaszcza czarodzieje czystej krwi, zwłaszcza Malfoyowie, nigdy nie płaczą. Jako sześciolatek dowiedział się, że skrzaty domowe naprawdę są od tego aby je poniżać, dręczyć oraz karać i że nawet to lubią. Rok później wiedział już, że ‘szlamy’ to wstrętne pomioty mugolskiego pochodzenia, godne najwyższej pogardy i nadające się jedynie do służby potężniejszym i lepszym od siebie, mugole zaś mogliby w ogóle zniknąć z powierzchni ziemi, a świat by na tym nie stracił.
Lucjusz Malfoy był świetnym i skutecznym nauczycielem, w czym pomagały mu: zimny pogardliwy głos, lodowate spojrzenie oraz groźna, dodająca właścicielowi dystynkcji, laska. Draco szybko się przekonał, że ojciec ma zawsze rację.
Chłopak potarł czoło i zapatrzył się na pusty pergamin.

*

Draco rozpoczął regularną edukację w wieku dziewięciu lat. Nauczali go – poza ojcem oczywiście - skrzat domowy i guwernantka. Właściwie były to guwernantki, które, pomimo sowitej zapłaty, zmieniały się mniej więcej co dwa tygodnie.
Zgredek uczył ‘panicza Malfoya’ dobrych manier i podczas tych zajęć regularnie zarabiał kopniaki. Okazał się dobrym, wyrozumiałym, pokornym oraz często karzącym się za niesubordynację nauczycielem i może dlatego Draco tak ciężko przyswajał zasady savoir-vivre'u i bardzo często zmieniał nauczycielki.
Pani Brown omal nie dostała apopleksji, kiedy ją nastraszył. Panna Jones rozpłakała się, gdy puścił jej nielitościwą wiązankę wątpliwych komplementów na temat jej wiedzy, urody i zdolności. Panna Drown i pani Settle nie mogły słuchać, jak obrażano ich charłactwo. Najbardziej odporna guwernantka – tęga Murzynka – pani Peace wytrzymała cztery tygodnie. W końcu, kiedy ją nazwał grubą, amagiczną jędzą, przyrżnęła bachorowi na goły tyłek i odeszła, zanim państwo sami ją zwolnili. Draco tak się zdziwił, że nawet się nie rozpłakał ani nie zezłościł, za to Zgredek pięć razy musiał sobie później przytrzasnąć uszy piekarnikiem.
Malfoy miał sporo takich wspomnień...

*

Draco cmoknął cicho i wzruszył ramionami. Popatrzył na orle pióro z niechęcią i dystansem, po czym zamoczył je w inkauście i po chwili na jego pergaminie pojawiły się wąskie, pochyłe litery.

Zdobywanie wiedzy to moja druga natura. Od dziecka wykazywałem zdolności nie tylko magiczne, ale także te z zakresu innych dziedzin. Savoire-vivre opanowałem już w wieku dziewięciu lat, a nauka pisania i czytania były dla mnie tym, czym w dziedzinie praktycznej magii jest nauka trzymania różdżki. Wszystkie guwernantki mnie uwielbiały...


Albus Dumbledore przyglądał się piszącym. Hermiona nie odrywała pióra od pergaminu, Ron często spoglądał w sufit, a Harry pocierał czoło i marszczył brwi. Parvati i Levander chichotały często i zerkały na Zabiniego, a Crabbe i Goyle zaglądali do swoich prac i konsultowali chyba każde zdanie. Dyrektor podrapał w zamyśleniu białą brodę, patrząc na te dwa okazy braku inteligencji.
Kiedyś zrzynanie było nie do pomyślenia, a teraz ustalają nawet wspólne wspomnienia z dzieciństwa – pomyślał rozbawiony – O tempora, o mores!
Westchnął i z filozoficzną miną sięgnął po cytrynowego dropsa.

Koniec...
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #279811 · Odpowiedzi: 7 · Wyświetleń: 12656

Kitiara Napisane: 11.09.2006 16:11


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Myślałam, że na tym Forum, jak na każdym innym można prosić o zablokowanie tematu na jakis czas.
Nagini jakoś się udało. Mi i Sonce nie wychodzi.
BARDZO PROSZĘ O CZASOWE ZABLOKOWANIE TEGO TEMATU DO ODWOŁANIA PRZEZ AUTORKI, PRZYKRO MI - SAME TEGO NIE MOŻEMY ZROBIĆ.
DZIĘKUJĘ!
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #277868 · Odpowiedzi: 149 · Wyświetleń: 385645

Kitiara Napisane: 08.09.2006 19:25


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Drodzy Państwo, wzięłyśmy na swe barki zbyt dużą odpowiedzialność w postaci pisania trzech opowiadań na raz, co nie wróży dobrze ani im ani nam. Ponieważ jako eteryczne, zwiewne białogłowy nie dajemy rady pisać i wklejać w miarę szybko, częciej niż na pół roku, jesteśmy zmuszone zamknąć jeden z tematów.

Wznowimy temat jak tylko będziemy w stanie go kontynuować. Nie chcemy nic obiecywać, ale do końca grudnia 'Smok' powinien być reaktywowany, a 'Kurtyzana' wskrzeszona.

Z góry dziękujemy za wyrozumiałość, gdyż czynimy ten drastyczny krok w trosce o jakosć naszych dzieU i o własne zdrowie psychiczne. Nie chcemy się przepracować i chcemy zapewnić Pańswu wysoką jakość odbioru naszych produktów.

Z poważaniem:
Sonek i Kicior ; )
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #277729 · Odpowiedzi: 149 · Wyświetleń: 385645

Kitiara Napisane: 05.08.2006 15:53


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Przede wszystkim, dziękuję Serathe za korektę.

Tekst poniższy dedykuję mojemu szanownemu przeciwnikowi pojedynkowemu z forum mirriel - McBurakowi.


temat został potraktowany z lekkim przymrużeniem wewnętrznego oka



Zemsta najlepiej smakuje na zimno

Potter zawsze mnie irytował. Ta jego dobroć, szlachetność i bohaterskość. Ta jego bezmyślna porywczość i zdolność do wychodzenia cało z każdej możliwej opresji. Na jego miejscu już tysiąc razy bym zginął, zginąłby też niejeden wybitny czarodziej, ale nie on – Potter zawsze spadnie na cztery łapy jak przysłowiowy kot i na dokładkę zostanie bohaterem. Ten jego, niemożliwy do zrozumienia przez człowieka myślącego i planującego każdy krok, życiowy fart! Skąd on ma tyle szczęścia? Można by powiedzieć: więcej szczęścia niż rozumu, nieprawdaż?
Lecz ja zniósłbym wszystko; zniósłbym ten jego fart, tę jego bohaterskość, tę niepokalaną jasność jego zielonych, świętych oczu, gdyby tylko mnie nie prześladował i nie poniżał. Ale nie! Harry Bohater Stulecia, Złoty Chłopiec I Wybraniec W Jednym Potter nie może mnie zostawić w spokoju. I niemal zawsze potrafi mnie poniżyć z tą nonszalancką niewinnością, jakby robił to niechcący, najczęściej głupio się przy tym uśmiechając, albo debilnie śmiejąc – jak na piątym roku, kiedy przez niego Moody zrobił ze mnie pośmiewisko przed połową szkoły! I tak od pierwszego roku nauki! Już wtedy musiał mi pokazać, że ma mnie za gorszego od Weasleya. Mnie, spadkobiercę szanowanego magicznego rodu! A kimże jest Weasley? Brudnym zdrajcą krwi, niegodnym nosić miano czarodzieja. Poniżające! Jednakże to, co stało się na szóstym roku, przeszło wszelkie granice przyzwoitości szanującego się Ślizgona. Zrobił ze mnie idiotę, zrobił ze mnie trolla! Sprawił, że prawie wszyscy w szkole uwierzyli, że jestem zakochany w Granger! Nawet Pansy ze mną zerwała (jedyny dobry aspekt całej sytuacji – była zaborcza). Jestem wolny jak ptak, chociaż cóż z tego, skoro dziewczęta się o mnie nie zabijają? Chyba nieco przeceniłem własną atrakcyjność, zarówno w kwestii zewnętrznego image’u jak i intrygującej zawartości mojej skrytki u Gringotta. A może one po prostu także uwierzyły w tę niedorzeczna bzdurę – moją miłość do Granger? Być może...
Co zastanawiające, sama Granger była do tego „faktu” bardzo sceptycznie nastawiona, ale to nie przyćmiło mego upokorzenia, nie zniwelowało cierpień mej zbolałej duszy, nie umniejszyło tego żenującego poczucia porażki i wstydu, kiedy nabijali się ze mnie koledzy z
mojego Domu! Nawet Crabbe wykazał się szczątkową inteligencją, żartując z mojej miłości do najmądrzejszej szlamy Hogwartu. Co gorsza, transmutując go na pięć minut w łajno rogogona, nie poprawiłem sobie zbytnio humoru. Poczułem nawet melancholijny smutek i szybko kazałem Crabbe'owi się oddalić, żeby nie zacząć ćwiczyć na nim Cruciatusów pod nosem tego lalusia, Dumbledore’a.
Pytacie, skąd wiedziałem, że to Potter rozsiał taką podłą plotkę na mój temat? Sam mi to powiedział. Kiedy już byłem pogrążony w rozpaczy, kiedy już prawie zacząłem wierzyć, że kocham Granger, kiedy ona sama już przestała się śmiać z całej sytuacji, a zaczęła się nią denerwować i patrzeć na mnie z nieznośną litością i pogardą osoby, która wie lepiej, ale która ”niestety nie może pomóc, w końcu tyle razy to ja ją upokarzałem, więc mam za swoje, prawda?” Tak, Potter sam się przyznał, że wrobił mnie paskudnie w uczucie do Hermiony Zjadłam–Wszystkie–Rozumy–Tylko–Nie–Własny–Granger. Dzięki niemu Weasley znienawidził mnie jeszcze bardziej, bo też w to uwierzył! Nie, żebym się przejmował nienawiścią Weasleya, albo pogardliwym wydymaniem warg jego siostruni miss Hogwartu, po prostu... Jak Potter to zrobił, że udało mu się przekonać tyle osób?! Swoją drogą przydałby się ktoś taki w szeregach Śmierciożerców (dołączę do nich w czerwcu!), żeby siać skuteczną propagandę. Niestety (a według mnie na szczęście), Potter nie wykazuje skłonności w tym kierunku. Naprawdę nie mam pojęcia
jak to zrobił; może poddał wszystkich działaniu Imperiusa, może ich spił, może podrobił moje pismo i rozesłał list miłosny do Granger. Faktem jest, że mu się udało, i faktem jest, że pochwalił mi się tym, kiedy już byłem na skraju załamania nerwowego. To przeważyło szalę. Zniewagi tego rodzaju wybaczyć nie mogę. To prawda, że miesiąc później miałem już święty spokój, zwłaszcza że zaczęły się egzaminy i wszyscy zajęli się kuciem. Porażka oraz okropne uczucie poniżenia pozostały i nie mogą zostać zapomniane, ani tym bardziej wybaczone. Przez całe wakacje myślałem nad zemstą, ale dopiero wczoraj, pierwszego września, wpadłem na pewien pomysł. Potter musi zostać upokorzony do głębi swego jestestwa, do samego jądra swego ego. I tak się stanie. Jeszcze w tym roku szkolnym.
_._

Harry Potter miał ogromny problem. Niedawno zaczęły się treningi Quidditcha, a pierwszy z nich odbył się w trzecią sobotę września. Ale to nie treningi stanowiły jego problem. To Draco Malfoy był tym problemem.... Przychodził i obserwował. To było takie irytujące, wręcz żenujące. Co dziwniejsze, Ślizgon nie krytykował Harry’ego. Po prostu siedział i oglądał treningi Gryfonów. Drużyna Pottera zastanawiała się, czy przypadkiem nie poznaje ich strategii, ale przecież treningi nie były tajne – każdy mógł na nie przyjść. Przychodzili na nie Luna Lovegood z Ravenclawu, Justin z Hufflepuffu i inni uczniowie. Ale to Malfoy wgapiał się w Harry’ego tak intensywnie, że Gryfon czuł na sobie jego spojrzenie przez cały czas... Albo wydawało mu się, że czuł.
Tak więc Harry grał, a Draco go „podziwiał”, następnie zaś rzucał jakieś uwagi w stylu „świetnie, Potter”, albo „coraz lepiej”. Było tylko jedno ale, i to wcale nie takie małe. Zawsze robił to po treningu, kiedy Harry był sam, kiedy już po prysznicu, przebrany i zmęczony wracał do Wieży Gryffindoru. Teraz było tak samo. Zbliżał się koniec października, Gryfoni mieli grać w przyszłą niedzielę pierwszy mecz z Krukonami, i Potter nie miał ochoty, żeby prześladował go Malfoy. A to wyglądało mu na prześladowanie. Znowu go dopadł na jakimś ciemnym zakręcie.
– Rozgromicie Krukonów, Potter – powiedział cicho.
Właśnie! Cicho, niemal pieszczotliwie, a Harry nigdy nie miał na to świadków. I przecież nikt, absolutnie nikt by mu nie uwierzył. Odnosił wrażenie, że zaczyna go ogarniać jakaś paranoja.
– Spadaj, Malfoy – warknął nieuprzejmie. – Mieszkasz chyba w innej części zamku!
– Chciałem ci tylko pogratulować, Potter, i życzyć powodzenia w zbliżającym się meczu. Nie musisz od razu się wściekać.
– Malfoy, daj mi spokój i przestań się zachowywać jak... Tak dziwnie, jak teraz! To nie jest normalne... – Harry poczuł, że się rumieni.
– Jak zwykle powalasz elokwencją – zadrwił miękko Draco. – Do zobaczenia.
Potter ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć czegoś gorszego od wcześniejszego „spadaj”. A nie było sensu tego robić, skoro Malfoy nie wykazywał nawet grama wrogości. No właśnie – i to było najbardziej niepokojące.
_._

Naprawdę, przyjemnie patrzeć na to złe, wystraszone i niepewne spojrzenie Pottera, kiedy nie wie, co myśleć. Jego podejrzliwość jest taka zabawna i gryfońska, a przez tę ciemną łepetynę nie przeleci nawet myśl, że ja naprawdę mógłbym chcieć się z nim zaprzyjaźnić i zakopać topór wojenny, albo i coś więcej... Oczywiście, że nie chcę, oczywiście, że jego podejrzenia są uzasadnione, ale czy nawet przez sekundę nie może o mnie pomyśleć pozytywnie? Czy nie może mignąć w tych kaprawych, bohaterskich oczach nawet cień wątpliwość we własne hipotezy? Tak bardzo chciałbym to ujrzeć! Mój triumf byłby wtedy pełniejszy, doskonały. O tak, doskonały! Chyba wybiorę się na próbę generalną przed meczem Gryffindor – Ravenclaw.
_._

– Na pewno próbuje cię rozszyfrować, Harry. – Ron uśmiechnął się pobłażliwie, patrząc z pogardą na trybuny, a po chwili pomachał radośnie Hermionie. Przeważnie nie przychodziła na treningi, ale ten był ostatnim przed ich pierwszym meczem, który miał się odbyć następnego dnia. Zamierzała im pokibicować. Poza tym Harry czuł się nieswojo w obecności szarych, badawczych oczu Malfoya, dlatego poprosił Hermionę o przyjście. Oczywiście, Ronowi nic o tym nie powiedział. Jego przyjaciółka miała takie samo zdanie jak Weasley – Draco miał nadzieję podpatrzeć wszystkie zagrania Pottera. W końcu ile razy można przegrywać ze swoim wrogiem numer jeden?
– Taaa, też mi się tak wydaje... – Harry uśmiechnął się do przyjaciela, ale raczej blado niż promiennie.
Nie wiem, co knujesz, oślizgła żmijo, ale się dowiem – pomyślał, patrząc nienawistnie na Malfoya, który się do niego – o zgrozo – szczerze uśmiechał!
Gdyby to było możliwe, Harry udławiłby się śmiertelnie wdychanym powietrzem. Ale nie było, więc Gryfon pośpiesznie odwrócił spojrzenie, czując jak na policzki wypełza mu irytując rumieniec zażenowania.
– Próbujesz poznać strategie Gryfonów, Malfoy? – zapytała uprzejmie Hermiona, siadając na ławce obok Ślizgona i bębniąc palcami po księdze do eliksirów, którą ze sobą przyniosła.
– Nic ci do tego, Granger, i odsuń się trochę, żebym się nie ubrudził szlamem. – Arystokrata uśmiechnął się zimno i jadowicie; zupełnie tak jak uśmiechałby się wąż, gdyby mógł to robić.
– O, już zapomniałeś, jak bardzo mnie kochasz? – spytała czarownica, zalotnie trzepocząc rzęsami i przysuwając się do niego jeszcze bliżej. – Nie udawaj, że ci przeszkadzam, Malfoy. – Jej bezczelność i kpiący uśmiech nie zirytowały Dracona ani nie popsuły mu humoru, nawet się od niej nie odsunął. Potter zachowywał się tak jak miał się zachowywać – był coraz bardziej nerwowy. To wystarczyło, aby samopoczucie Ślizgona pozostało na zadawalającym poziomie.
– A ty nie udawaj, że wiesz cokolwiek o Quidditchu, Granger – odparł nonszalancko.
Prychnęła, dając mu do zrozumienia co myśli o przyziemnych, fizycznych rozrywkach.
– Jeśli uważasz, że gapienie się treningi Harry’ego pozwoli ci z nim wygrać, grubo się mylisz – oznajmiła z irytującą pewnością siebie.
– Zobaczymy, Granger, zobaczymy...
_._

No tak... Potter nic nikomu nie powie o swoich obawach. Oczywiście, że nie. Będzie chodził z tą swoją niewyraźną miną, a blizna będzie mu się zwijać w supełek z irytacji i wysiłku, jakim jest myślenie, którego Gryfoni zbytnio nie kultywują. Boi się, że nikt mu nie uwierzy i wszyscy będą pukać się za jego plecami w czoło. Cóż, pewnie ja pukałbym się najbardziej ostentacyjnie, rozbawiając wszystkim moich przyjaciół, a Crabbe’a i Goyle’a doprowadzając do kretyńskich wybuchów śmiechu. Ale nie powie, znam go. Też bym nie powiedział – z tych samych przyczyn, co on. Lecz ja pewnie wiedziałbym, co zrobić. Tak mi się przynajmniej wydaje...
A Potter? Żałosne. Przygląda mi się ukradkiem, zastanawia się, myśli... Oj, jak to musi go boleć! Ciekawe, jak złapał tego znicza w meczu z Krukonami! Przecież cały czas zerkał, czy nie zamierzam czymś go potraktować. Nie zamierzałem. Nie zamierzałem też kibicować, ani popapranym kujonom, ani odważnym i głupim imbecylom, którzy mają Wybrańca w drużynie. Brr...
A w ogóle na ostatnich dwóch treningach trochę „zaniedbałem” Potti’ego. Uch, jak to go musi męczyć. Zachodzi biedak w głowę, co się dzieje, i co ten wredny Malfoy znowu knuje.
No dobrze, jutro grają z Hufflepuffem. Może by tak późnym wieczorem... Może by tak... Ależ oczywiście, że to zrobię!

_._

Harry nie wiedział, dlaczego Malfoy przestał za nim łazić na treningi. Nie dawało mu to spokoju. Draco zachowywał się niepoczytalnie, robiąc to, co robił, i mówiąc mu to, co mówił, ale zaprzestanie tego swoistego rytuału było nieco niepokojące. No dobrze – bardzo niepokojące.
W zimie było mało treningów, ale pojawiał się na każdym, a w marcu... Ślizgon przyszedł tylko na jedne z dwóch ostatnich ćwiczeń, ale i tak opuścił trybunę przed ich końcem, a na treningu generalnym przed kolejnym meczem Gryffindoru wcale się nie pojawił.
Odczuwany przez Złotego Chłopca niepokój nie był najgorszy. Harry doskonale wiedział, co czuł, gdy Draco zniknął przed końcem treningu, a na ostatni nie przyszedł w ogóle. Czuł ulgę i... zawód. Okropieństwo.
Potter spróbował otrząsnąć się z przykrych myśli i poprawił szatę reprezentacji Quiddicha Gryffindoru. Za chwilę miał wyjść na boisko i złapać znicza w meczu z Puchonami. Nie powinno być problemu, w końcu pokonali Krukonów, którzy są przecież lepsi od zawodników z Domu Borsuka. Poczuł jednak nieprzyjemny ucisk w dołku na myśl o meczu, który mają rozegrać za sześć tygodni ze Slytherinem.
– Harry, Harry, nie śpij! Miotłę kontemplujesz? – Ron ze śmiechem klepnął przyjaciela po plecach. – W końcu jesteś kapitanem!
Potter roześmiał się nieco nerwowo i odkaszlnął.
– Do boju, lwy! – krzyknął z przesadnym entuzjazmem i dziarsko ruszył na boisko.
Jeszcze zanim zaczął się mecz, z niepokojem popatrzył na trybuny Slytherinu. Malfoya nie było.
_._

Ciekawe, jak bardzo Potter męczy się brakiem mojej szanownej osoby na meczu? I tak pewnie rozgromią te ciamajdowate ptysie w drobny puch! Och, piękna metafora. Czyż nie jestem twórczy? A jakże…
Zastanawia mnie, jak Potter zachowa się dzisiaj wieczorem. Naprawdę ciekawe…

_._

Harry nie myślał jednak o braku Malfoya. Uznał, z ogromną ulgą (i tym ohydnym ukłuciem zawodu), że tchórzofretka znudziła się okazywaniem mu dziwacznej i pokątnej atencji. Grał z pasją i uczuciem wewnętrznej lekkości, które uwielbiał, a które mógł mu dać tylko lot na miotle. Rozgromili Puchonów, tak jak przypuszczał Draco; trzysta do stu dziesięciu. Pięknie!
– Harry, Ron, Ginny, byliście świetni! – Hermiona cieszyła się szczerze z wygranej Gryffindoru.
A potem była impreza w Pokoju Wspólnym.
Nadeszła północ i Potter postanowił wziąć odprężającą kąpiel w łazience prefektów.
– Przyczajony tygrys, ukryty smok – wyszeptał hasło, ziewnął szeroko, po czym wszedł do raju bąbelków i aromatów.
Zanurzając się w ciepłej i pachnącej wodzie pomyślał, że ma chyba z głowy niepoczytalnego Malfoya. Naprawdę zaczynał się zastanawiać, czy nie zwierzyć się ze swoich podejrzeń i obaw Ronowi i Hermionie, ale zrezygnował. Na pewno przyjęliby to ze zdziwieniem, nie mówiąc już o tym, o czym zaczęliby myśleć. A tak problem rozwiązał się sam. Cokolwiek knuł Draco M., zrezygnował.
Tak rozmyślał Harry, biorąc kąpiel, ale pół godziny później musiał porzucić płonne nadzieje.
– Potter, już myślałem, że nie przyjdziesz… – Zza zakrętu wyłonił się – jak wstrętna, deliryczna zjawa – cholerny Draco Malfoy, i patrzył na niego… no… tak jakoś dziwnie. Bez nienawiści…i w ogóle. Gryfon nie potrafił tego określić.
– Malfoy! – Harry zarumienił się po samą bliznę, a może nawet w wyższych rejonach czoła; Ślizgon nie widział, bo zasłaniała mu czarna rozwichrzona i wilgotna teraz grzywka. – Co ty tu, do jasnej cholery, robisz?! Mogłem być nagi! – Ale nie jesteś – Draco wzruszył ramionami. – Nikt nie wychodzi nago z łazienki.
Potter czuł szok, złość, nienawiść, zakłopotanie i strach, a nawet odrobinkę przewrotnej radości.
– Ale ja mógłbym! – Harry odruchowo poprawił granatowy szlafrok na niebieskiej pidżamie, chociaż nic nie miało szans zza nich wychynąć, a już na pewno nie miejsca strategiczne.
– A nawet gdyby, to co? – Draco dobrze się bawił, ale nie zamierzał tego okazywać. Zamierzał być poważny. I był. – Ja pod swoim szlafrokiem nic nie mam.
– Jak to co, Malfoy?! I czy musisz być tak cholernie bezwstydny i pewny siebie?! – Harry ze zgrozą pomyślał o potencjalnej nagości Malfoya. – Jesteś naprawdę popaprany.
– Co za miłe słowa, Potter – Draco skrzywił się lekko. – Chociaż raz mógłbyś zachować się z godnością.
– Nie masz pojęcia, czym jest godność – odwarknął Harry i szybko wydobył różdżkę z głębokiej kieszeni szlafroka.
Ślizgon nie był zaskoczony, ani zdziwiony. Wyglądał tak, jakby spodziewał się takiego zachowania. Jedna z brwi Malfoya podjechała do góry, a po chwili opadła.
– Nie przyszedłem się z tobą pojedynkować.
– W co ty pogrywasz, Malfoy?! Może mi w końcu wyjaśnisz? – Harry czuł narastającą konsternację, bezsilność i gniew.
– W nic… – Draco złożył ręce na piersiach i popatrzył Gryfonowi w oczy. – Myślałem, że się z tego wyleczyłem, ale wiesz… Musiałem przyjść i popatrzeć na ciebie z bliska. – Spojrzenie Malfoya było głębokie, natarczywe. Harry przez dłuższą chwilę nie mógł oderwać swojego wzroku od szarych tęczówek wroga. Były jak zimny ogień. Mroziły i paliły jednocześnie. Były zachłanne. Do Pottera bardzo powoli docierał sens słów, które wyszeptał arystokrata. Powoli opuścił różdżkę. Poczuł, jak ogarnia go niemoc i szok. Przez jedną chwilę w jego oczach można było dostrzec zwątpienie zmieszane z nadzieją. Gryfon otrząsnął się i odszedł kilka kroków, nie spuszczając wzroku z rozmówcy.
– Na Merlina, jesteś niezłym świrem, Malfoy! Nie zbliżaj się do mnie! Jeżeli to zrobisz chociaż raz, powiem o twoim zachowaniu Dumbledore’owi. Nie żartuję!
– Naprawdę powiesz, Potter? – Draco przekrzywił nieznacznie głowę i patrzył teraz na Harry’ego z rozbawieniem i ciekawością. – Nie sądzę… Ale mimo twojej arogancji i
niedostępności, nie mogę przestać o tobie myśleć, ani o tym jak wspaniale latasz. Pamiętaj i... dobranoc. – Miękko się odwrócił i odszedł w stronę lochów.
Boże, Merlinie, Chryste Panie! – tylko tyle był w stanie pomyśleć Harry, gdy po pierwszych spazmach szoku ruszył do wieży Gryffindoru. – To nie może być prawda….

_._

Potter chyba świruje coraz bardziej. To znaczy – łapie paranoję. Zerka na mnie co jakiś czas i jest trochę nerwowy na wspólnych zajęciach Slytherin – Gryffindor. Doskonale. Ta akcja przy łazience prefektów to było to! Potter przez chwilę chciał mi uwierzyć. Ba, on prawie mi uwierzył! Nie wiem, jak to się skończy, ale nich skonam, jeżeli to nie będzie mój triumf, a jego porażka! Dziwi się, że nie przychodzę na większość treningów i na pewno o mnie myśli! A jutro grają z nami! O Merlinie, jeżeli przegramy, to jestem zaplutym, niedołężnym trollem, a przecież nie mogę nim być, bom Ślizgon i mam na nazwisko Malfoy, prawda?! Mam nadzieję, że nie skończy się tylko na klęsce tych kotowatych przygłupów, a tej jestem pewny. Szukający Gryffindoru jest rozkojarzony i nieobecny duchem. Och, Potti, witamy wśród przegranych!
_._

Harry nie rozumiał jak to się stało, że nie złapał znicza. Naprawdę nie rozumiał. Może za dużo czasu poświęcał na obserwację Malfoya, który obserwował jego? Ale co miał zrobić?! Ten cholerny, wychudzony, szczurowaty blondynek nie odstępował go nawet na krok – a raczej nawet na cal przelatanej przestrzeni – jak zwykle zresztą. Tylko, że tym razem posyłał mu te swoje spojrzenia i dziwne uśmiechy. Najgorsze było to, że nikt inny zdawał się tego nie zauważać. Ale jak ktokolwiek mógłby?! Draco był wcieleniem dyskretnej przebiegłości. Poza tym, chyba naprawdę coś czuł do Harry’ego, inaczej tak by na niego nie patrzył...
A teraz Złoty Chłopiec stał na środku boiska i wpatrywał się oniemiały, jak Draco wymach..e radośnie złotym zniczem, jak Ślizgoni wiwatują.
Za to jego drużyna... Gryfoni stali oniemiali, niezdolni wydobyć głosu. Przegrali ze Slytherinem sto siedemdziesiąt do dwustu osiemdziesięciu. To nie była totalna porażka, ale to dawało im drugie, a nie pierwsze miejsce. O zgrozo!
Harry poczuł pod powiekami gorące łzy przegranej i złość. Nieokiełznaną złość. Malfoy zrobił go w hipogryfa bez skrzydeł! W trąbę, jak mówią Mugole, albo w wampira, cierpiącego na chorobliwy strach przed krwią, jak mawiają rosyjscy czarodzieje.
– Co się stało, Harry? – Gryfon usłyszał pełen troski głos profesor McGonagall.
Odwrócił głowę, gwałtownie mrugając, ale nic nie odpowiedział. Miał ochotę kogoś zamordować. Kogoś bardzo konkretnego. Tylko Malfoy mógł zrobić takie świństwo, żeby wygrać mecz! Ta śmierdząca mała tchórzofretka, ten wyliniały albinoski szczurek! Ten oślizgły gad bez krztyny zasad moralnych! Malfoy sprawił, że Potter czuł się zbrukany. Wszyscy magowie wszechczasów, co za wstyd! I o tym wstydzie wiedzą tylko oni dwaj. oni dwaj.
Draco odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął triumfalnie. Pomachał mu nawet złotą piłeczką.
– Przepraszam panią – wycedził zimno Harry, wymijając McGonagall, i ruszył w kierunku rozbawionego i zadowolonego z siebie blondyna.
– Ty cholerny śliski pomiocie Slytherina! Myślałem, że jesteś ludzki i jednak bywasz uczciwy! – Potter krzyczał coraz głośniej, a Ślizgoni i Gryfoni zebrani dookoła zdawali się nie wiedzieć, o co chodzi. – Myślałem, ŻE COŚ DO MNIE CZUJESZ! Ale ty TYLKO CHCIAŁEŚ WYGRAC MECZ!
Na Harry’ego patrzyło kilkadziesiąt par oczu. Zszokowanych oczu. Harry zdał sobie nagle sprawę z tego, co powiedział. Zamilkł i poczuł, jak bardzo się rumieni. Draco uśmiechnął się do niego. Triumf został zastąpiony przez złośliwą radość.
– No, Potter, zawsze wiedziałem, że jesteś popaprańcem – oznajmił zimno, odwrócił się i ruszył w kierunku zamku. Za nim poszła cała drużyna Slytherinu, podśmiewająca się z występu Pottera, i większość zebranych Ślizgonów. Snape przyglądał mu się natomiast jakby był wyjątkowo obrzydliwym, a zarazem ciekawym okazem sklątki tylnowybuchowej.
Ośmieszyłem się? Tak, ośmieszyłem się, zrobiłem swoim małym popisem radość Malfoyowi... – pomyślał ze zgrozą Harry.
– Harry, co ci jest? – Ron z zaciekawieniem, ale i strachem spojrzał przyjacielowi w oczy. – Co ty wygadywałeś do Mal...
– Zamknij się, Ron! – Potter poczuł, że zaczyna go boleć głowa i nie miało to nic wspólnego z blizną, a teraz naprawdę wolałby ten drugi rodzaj bólu. Wszystko byłoby lepsze od tego podłego ośmieszenia i upokorzenia.
Rozejrzał się po trybunach oraz po uczniach i nauczycielach, którzy zeszli na boisko. Widział bardzo podobne miny. Zmieszanie, rozbawienie, zaciekawienie i szok. Musiał wbić spojrzenie w darń pod stopami.
– Och, okey, jak chcesz... – Zaskoczony i trochę zasmucony Weasley ruszył w kierunku szatni.
– Harry, zapraszam do mojego gabinetu, musimy porozmawiać... – McGonagall była wstrząśnięta, zdesperowana i poważna. W takich chwilach nie należało jej odmawiać.
– Poczekamy na ciebie w pokoju wspólnym – krzyknęła za nim Ginny, a litość w jego oczach była dla Harry’ego ciosem ostatecznym.
Potter nie powiedział wicedyrektorce prawdy. Wyznał tylko, że Draco podpatrywał ich treningi, powiedział, że jest przemęczony nauką, a nawet Quidditchem i forsującymi ćwiczeniami. McGonagall nie naciskała. Kazała mu tylko iść po eliksir uspokajający do pani Pomfrey. Poszedł, a potem udał się do Wspólnego.
– Harry, to nic złego, jeżeli masz inną orientację – powiedziała cicho i uspokajająco Granger, gdy tylko się pojawił wśród milczących i ponurych Gryfonów.
Jeżeli coś go mogło dobić, to właśnie to. To był przysłowiowy gwóźdź do trumny, albo – w tym przypadku – ostateczny motyw zbrodni.
– Hermiono, zamilcz i nie mów nic więcej, jeżeli nadal chcesz mieć we mnie przyjaciela. A wy mnie przepuśćcie – powiedział do reszty uczniów i ruszył do swojego dormitorium.
Nikt go nie zatrzymał.
Odwet, czy trucizna? – zapytał sam siebie Harry, zamykając drzwi. – Oto jest pytanie...
_._

Ponoć zemsta najlepiej smakuje na zimno. Chyba muszę się z tym zgodzić, nieprawdaż?

KONIEC
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #274084 · Odpowiedzi: 4 · Wyświetleń: 6246

Kitiara Napisane: 01.08.2006 21:36


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Dzięki za komentarze.
Co do "zastrzelił" zmienione na "strzelił do", Avadakedawer miał rację.
Pozdrawiam!
  Forum: Poezja · Podgląd postu: #273582 · Odpowiedzi: 10 · Wyświetleń: 16449

Kitiara Napisane: 31.07.2006 19:39


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Pierwszy raz próbuję swoich (marnych) sił w poezji i to śpiewanej zresztą...
Oto coś, co mi od piątku (od chwili przebudzenia) nie dało żyć i łaziło za mną, dopóki nie przelałam tego na papier.
Poniższy utworek jest inspirowany piosenką „Nie dokazuj”, śpiewaną niegdyś, bardzo klimatycznie zresztą, prze Marka Grechutę. Nie jestem fanką tego typu muzyki, a jednak to jedna moich ulubionych piosenek polskich.

Jak mówiłam, to jest mój debiut, jeśli chodzi o poezję, więc proszę o względne litosierdzie przy ocenianiu.
W każdym razie, mam nadzieję, że piosnka okaże sie zabawna.

„Nie avaduj” dedykuję Nagini, która w dniu wczorajszym obchodziła urodziny.
Wszystkiego NAJ, droga Izo!



Nie avaduj

Miast się uczyć, Harry Potter śmiało w bój wyrusza,
w dłoni różdżka, złe spojrzenie i bojowa dusza!
Chce wypełnić swoją misję i wybawić wszystkich.

Voldemort jest priorytetem, Harry to przyznaje,
lecz, gdy o Snape’ie pomyśli, wściekłość w nim nastaje.
Chce go zabić, ukatrupić, wypatroszyć, otruć.

Wielki Harry, w końcu znalazł siedzibę szaleńca,
twierdzę, w której zły Voldemort ciągle się wykręca
od sprawiedliwości wszelkiej; tu chłopiec przystanął
i usłyszał: :

Nie avaduj, Potter, nie avaduj ,
Nie nadajesz się do tego ani ciut.
Nie avaduj, Potter, nie avaduj,
Bo dostaniesz od Snape’a w gryfoński dziób!


Harry szybko się rozgląda, szukając winnego,
śmiałka, który się poważa tak obrażać jego,
Wybrańca, co jest nadzieją na zbawienie świata
czarodziejów.

Wszędzie widzi jakieś dziwne, przeogromne drzewa,
a przed nim stoi zamczysko groźne, ktoś zaś śpiewa
nieuchwytny, denerwując chłopca coraz bardziej.

Nie avaduj, Potter, nie avaduj ,
Nie nadajesz się do tego ani ciut.
Nie avaduj, Potter, nie avaduj,
Snape cię przyuważy i przywali w dziób!


Harry miota się szukając tego skurczybąka,
myśl mordercza już pod czaszką bohatera brzdąka.
„Gorze mi” – wykrzyknął w końcu i pobiegł szybciutko,
wnet zobaczył tego drania – łajdak szedł wolniutko.

Harry zamarł, jego usta na wpół się otwarły,
zaniemówił, stracił wątek, nerwy mu się szarpły,
Draco Malfoy zaś spokojnie tak jemu zaśpiewał:

Usta milczą , różdżka śpiewa...
i Pottiego krew zalewa...


Harry wściekle zaciął wargi
Wenę złapał wielką,
wziął się pod boki jak Malfoy i zanucił tęgo:

To lepiej ty, Malfoy, nie avaduj,
nie potrafisz tego zrobić, każdy wie!
Nie avaduj, Malfoy, nie avaduj,
nie za każdym razem Snape wyręczy cię.

Nie avaduj, Malfoy, nie avaduj,
ty się lepiej na przeżyciu teraz skup!
Nie avaduj, mnie nie zavadujesz,
prędzej dostaniesz ode mnie w śliski dziób!


Nagle Harry poczuł dziwny ucisk w swoim gardle,
nie wiedział biedny co począć, pojął wszakże snadnie,
że różdżka jego na ziemi leży jakby martwa.

Ze zdziwienia się przerazić nawet zbyt nie zdołał,
nad nim stanął zaś Severus - już by Voldka wolał!
Nagle Snape wyciągnął gnata, strzelił do.... Dracona.

Harry zdębiał, a Snape zanucił
[tubalnym, seksownym basem, przytupując obcasem]:

Nie przeginaj, Potter, nie przeginaj,
Żaden gnojek nie wykończy gada sam!
Nie przeginaj, Potter, nie przeginaj,
I posłuchaj, jaki dorosły ma plan.

Ta-ra ra-ra ra-ra ra-ra ra-ra...

*koniec oczywiście...*
  Forum: Poezja · Podgląd postu: #273513 · Odpowiedzi: 10 · Wyświetleń: 16449

Kitiara Napisane: 18.07.2006 19:00


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Korekta: Toroj

Rozdział dedykowany Nim z okazji szesnastych urodzin
Sonka i Kit


Rozdział VIII:
Nie ma jak rodzinne Święta



To najlepszy czas w roku dla rodziny
To wspaniałe uczucie
Poczuć miłość w pokoju
Od podłogi aż po sufit
To jest ten czas w roku,
Gdy przychodzą Święta*
[ Merry Christmas, Happy Holidays; N` Sync]



Draco położył się na łóżku i przymknął oczy. Czuł się trochę dziwnie; był lekko nieprzytomny; tak jakby na lekkim rauszu. Cieszył się, że pani Granger zasugerowała mu, aby poszedł na górę. Po kilku chwilach poczuł, że tępe, bolesne pulsowanie w podbrzuszu znowu się nasila. Kolejny skurcz wywołał jęk i grymas cierpienia na jego twarzy.
Spróbował zasnąć, ale nie mógł. Kręcił się z boku na bok i z lekką grozą rozmyślał o świętach, które musi spędzić z tą cudaczną babcią Grangerówny. Westchnął cicho, wstał i poszedł po następną tabletkę przeciwbólową.
I tak przegiąłem z tymi mugolskimi prochami – pomyślał, patrząc na okrągłą pigułkę w swojej dłoni. Kolejny skurcz w dole brzucha spowodował, że syknął niemal ze złością.
Co tam, najwyżej się struję, ale trochę mniej będzie bolało...
Zamknął oczy i połknął następny Nurofen.
Powędrował z powrotem do łóżka. Tym razem udało mu się zdrzemnąć, ale miał dziwne, pełne niedorzecznych sytuacji sny i wiercił się niespokojnie przez sen.

Parę minut po dziewiątej wieczorem obudziło go charakterystyczne stukanie w szybę . Przetarł oczy i popatrzył w kierunku okna.
- Kolejna sowa – mruknął.
Wstając, delikatnie się zatoczył, ku swojemu zdziwieniu. Wpuścił posłańca do pokoju.
List był oczywiście od Granger i Draco westchnął teatralnie, gdy przeczytał kilka pierwszych linijek. Pisała, że dziękuje mu za troskę i uświadamiała go, co do postępowania wobec babci, która może (ale nie musi) przyjechać na święta.
Przyjechała, nie martw się – pomyślał ironicznie.

Babcia jest w gruncie rzeczy w porządku, ale traktuje mnie jak małą dziewczynkę. To może być irytujące.

- No co ty, Granger, naprawdę? – powiedział sam do siebie i prychnął demonstracyjnie.

Nie bądź jednak dla niej niemiły. Jak się do niej przyzwyczaisz, zobaczysz że jest sympatyczna. Musisz jej tylko DELIKATNIE sugerować, że nie jesteś już małym dzieckiem i zachowywać stosowny dystans, a wszystko będzie dobrze i może nawet ją polubisz. Bywa zabawna.

- Wiem, do cholery, co znaczy być delikatnym, Granger! – warknął głośno, dotknięty do żywego sugestywnym podkreśleniem słowa delikatnie, aż sowa nastroszyła z dezaprobatą piórka. Draco łypnął na nią spojrzeniem z serii: Coś ci się, mała, nie podoba? i wrócił do czytania.
Dalej Hermiona informowała go, że prezenty dla rodziców, o których mu wspominała w pociągu, ma zostawić tradycyjnie pod choinką. Pytała go też, jak jest z prezentami u nich w domu. Tak na wszelki wypadek. Nie chciała się zbłaźnić i znowu usłyszeć od Wielkiego Lucjusza jakichś miłych słów.
- Normalnie, Granger, normalnie – mruknął Draco sam do siebie i krzywo się uśmiechnął.
Tak, jego kochany ojczulek potrafił być przykry, a Granger nieźle przecież mu podpadła...Westchnął przeciągle i przeszedł do post scriptum.

PS: To raczej oczywiste, ale z wami - facetami, nigdy nic nie wiadomo, Malfoy, więc informuję Cię na wszelki wypadek, że podpaski zmienia się średnio co cztery godziny. I nie przesadzaj z prochami, bo się naćpasz.

Już jestem naćpany – pomyślał, w końcu właściwie kwalifikując ów dziwny stan otępienia. –[i] Ale to małe piwko.
Jeszcze raz przeczytał zdanie na temat podpasek.
- Żesz, cholera jasna – wyjęczał niemal płaczliwym głosem, gdy dotarło do niego, że chodzi od nocy w jednej i tej samej. – Żesz w pizdu – powtórzył bardziej żałośnie i usiadł z wrażenia na łóżku. – Na łyse jaja Merlina, DLACZEGO ja na to nie wpadłem?
Walnął się na odlew dłonią w czoło i stęknął.
- No i co się tak gapisz? – spytał ze złością sówkę, która przechyliła łebek i patrzyła na niego z zainteresowaniem. Ptak nastroszył się i cichutko zahukał.
- Wiem, że jestem głąbem – odpowiedział sowie już nieco łagodniej.
Westchnął i postanowił zmienić to „coś” (nie wiadomo dlaczego ogarniała go panika, na słowo „podpaska”), oraz odpisać Granger. Dokładnie w takiej kolejności.

**

W chwili, gdy przyszła odpowiedź Malfoya, Hermiona bawiła się z Casprem. Wpuściła sówkę do środka, odwiązała list od jej nóżki i, po uprzednim zaproponowaniu zmęczonemu ptakowi biszkopta i miseczki z wodą, usiadła obok Caspra i zaczęła czytać..

Granger,
Wiedz, że Twoja jakże kochana babunia raczyła się zjawić w tym roku na Święta u ciebie w domu...


- No to po mnie... – mruknęła pod nosem Hermiona. Labrador ziewnął głośno i złożył łeb na łapach. Dziewczyna wróciła do czytania.

Nie wiem jak ty wytrzymujesz tę komedię (i te kolory), ale chyba zacznę ci gratulować cierpliwości. Chociaż jakby się tak zastanowić...

Uniosła wysoko brwi. Nigdy nie zdarzyło się, by Malfoy junior czegokolwiek jej gratulował... a już na pewno, by gratulował jej cierpliwości.
- Twój pan jest dziwny – stwierdziła, zerkając na psa. Casper znów ziewnął w odpowiedzi.

Dla Twojej informacji: wiem co to znaczy „delikatnie sugerować”. Gdybyś nie zauważyła, nazywam się Malfoy.

- A patrz no, nie wiedziałam – zadrwiła Hermiona. Pisząc list do Ślizgona, wolała mu wspomnieć o delikatności, ponieważ znając jego zachowanie, dobrze wiedziała, że chłopak może się zachować nietaktownie. Było to wysoko prawdopodobne w sytuacji, w której obecnie się znalazł.

Jeśli chodzi o prezenty to chyba logiczne, że pod choinką, prawda? Na wszelki wypadek przypomnę ci, że prezenty są w moim kufrze. A jak ich tam nie ma to krzyknij na skrzata. Powinien w końcu wiedzieć, gdzie je wpakował.

- A skąd ja mam wiedzieć, jak u Malfoyów jest z prezentami? Czy ja tu mieszkam? – warknęła. Naprawdę nie chciała podpaść Lucjuszowi, bo wydawało jej się, że jak strzeli jeszcze jedną taką gafę, to albo arystokrata się załamie albo ją poćwiartuje.
Raz jeszcze przeczytała ostatnie zdanie. Przy sformułowaniu krzyknąć na skrzata prychnęła z pogardą.
Jak go tak zastraszyłeś to na pewno wie - pomyślała i zgniotła list w dłoni. Już miała go wrzucić do kominka, gdy przypomniała sobie, że przecież nie przeczytała post scriptum. Rozwinęła go więc i, modląc się o zdrowie psychiczne, doczytała do końca. Okazało się, że niepotrzebnie nawet go rozwijała, bo zdanie „Czy twoja babcia ubiera się w coś poza różem?” zdenerwowało ją jeszcze bardziej.
- Ja mu dam róż - mruczała pod nosem, wyrzucając wszystko z szuflady biurka w poszukiwaniu czystego pergaminu. – Oślizgły, arogancki strażnik kolorystyki...
Nie lubiła różowego koloru, ale Draco Cholerny Wyniosły Arystokrata Malfoy nie miał prawa krytykować jej rodziny, sam mając za rodziców zimne bryły lodu.
Casper przyglądał się jej poczynaniom z umiarkowanym zainteresowaniem. W końcu Hermiona znalazła to czego szukała i zaczęła pisać.
Nie napisała zbyt wiele, jedynie poprosiła aby się „nie wydurniał i zachowywał normalnie”, dała mu instrukcje co do ubioru i uprzedziła o tym, że w jej rodzinnym domu śpiewa się przy stole kolędy. Spytała też jak wygląda świąteczny obiad w rezydencji Malfoyów, co podają na stół skrzaty domowe i, nie mogąc się oprzeć pokusie, zapytała w post scriptum, czy jego rodzice cały czas siedzą sztywno, jakby połknęli kije od mioteł.
Przeczytała z krytycznym wyrazem twarzy wszystko co udało jej się napisać i, w miarę zadowolona, odesłała Malfoyowi sowę z odpowiedzią. Nie chciała bawić się w korespondencję w nieskończoność i dlatego pod koniec listu poinformowała Dracona, że jeżeli będzie miał jakieś pytania, to trochę poczeka, gdyż ona musi psychicznie przygotować się do spędzenia całego świątecznego dnia z jego rodzicami. Nie omieszkała wspomnieć, że odpisze późnym wieczorem, jeżeli przeżyje.

*

Draconowi straszliwie nie chciało się odpisywać, ale cóż mógł zrobić. Napisał, że poza tradycyjnymi potrawami, na stole znajdą się zapewne owoce morza i jakiś wykwintny deser. Stawiał na lody i roladę cytrynową. Uśmiechnął się złośliwie na myśl o minie Granger, gdy przeczyta o owocach morza, bo zapewne nie miała pojęcia jak się je homara, czy (co bardziej prawdopodobne) krewetki. W post scriptum zaznaczył, że napisałby jej jak obchodzić się z kałamarnicami i innymi tego typu, odpowiednio przyrządzonymi, stworzonkami, ale jej dopisek na temat ojca i matki bardzo uraził jego uczucia i go zranił. Był jednak na tyle wspaniałomyślny, że doradził jej lekturę „Obyczajów dobrze wychowanego czarodzieja”, które powinny leżeć gdzieś tam w jego pokoju.

***

Rano Hermiona otworzyła szafę Malfoya Juniora i z kwaśną miną zaczęła przeglądać jego rzeczy. Ślizgon napisał jej, by na świąteczny obiad włożyła czarne spodnie oraz czarną, jedwabną koszulę, a na ten komplet narzuciła odświętną szatę. Szkopuł w tym, że wszystkie rzeczy w szafie blondyna wyglądały na odświętne i dziewczyna nie mogła się zorientować, o który zestaw Ślizgonowi chodzi.
Mógł chociaż napisać jak wygląda ta cholerna szata – pomyślała, zdejmując z wieszaka szarą szatę ze srebrnymi spinkami w kształcie węży. Na ironię losu, Malfoy zamiast napisać o tym, co ją najbardziej interesowało, opisał jej wygląd świątecznego stołu. W pewnym sensie było to przydatne, choć z drugiej strony Hermiona podejrzewała, że takie dania pojawią się na arystokratycznym stole. Troszeczkę ją to przerażało, ale postanowiła, że podoła zadaniu.
Ostatecznie kiedyś byłam w ekskluzywnej restauracji! - pomyślała z irytacją. Nie dopuszczała do siebie faktu, że miała wtedy pięć lat i praktycznie nic z tej wizyty nie pamięta. (Jej rodzice do dziś opowiadali anegdotę, jak Hermiona zaczepiała wszystkich gości po kolei.)
W razie czego zawsze mogę skorzystać z tego podręcznika – pomyślała. - Tylko... najpierw muszę go znaleźć – dodała, rozglądając się z rezygnacją po sypialni.
W tym momencie drzwi sypialni otworzyły się i stanął w nich pan domu. Hermiona jęknęła w duchu, podczas gdy Malfoy Senior omiótł zimnym spojrzeniem sypialnię „syna”.
- Chyba nie zamierzasz tego włożyć? – spytał zimno, zerkając zniesmaczony na szatę w rękach „Draco”. Panna Granger spojrzała z niewyraźną miną na trzymany ciuch. Właśnie tę kreację uznała za najbardziej odpowiednią do świątecznego obiadu. Podniosła wzrok na Lucjusza i nerwowo się uśmiechnęła.
– Ależ skąd, ta... ojcze – poprawiła się szybko, widząc jak brwi Malfoya Seniora podjeżdżają wysoko do góry. Arystokrata przez chwilę wpatrywał się w nią.
- Tak myślałem – rzekł w końcu. – Obiad o drugiej. Punktualnie – dodał, rzuciwszy jeszcze jedno zniesmaczone spojrzenie w kierunku szaty i opuścił pokój. Hermiona odetchnęła z ulgą, gdy drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem.
- Jak nie to, to co? – spytała, odwieszając rzecz do szafy i szukając wzrokiem bardziej odpowiedniej szaty.
Po raz któryś z kolei stwierdziła, że chyba się zabije. I nie chodziło tylko o jej niezbyt udane relacje z ojcem Dracona, ale o babcię Gertrudę. Jak się okazało, kochana babcia przyjechała jednak na Święta. Hermiona miała wielką nadzieję, że Malfoy nie narobi jej wstydu... Przede wszystkim, że nie palnie czegoś głupiego (z drugiej strony wcale by się nie zdziwiła, gdyby coś takiego zrobił) i, że będzie mogła spokojnie pojechać do babuni na wakacje. W innym wypadku...
Nawet o tym nie myśl - rzekła sobie w myślach, przesuwając wieszaki z szatami. Pół godziny później stwierdziła, że w takim stanie psychicznym i tak nic nie znajdzie, i zdecydowała się wyprowadzić Caspra na spacer. Spacer zawsze pozwalał jej rozładować negatywne emocje.

***

Draco obudził się dopiero o dziesiątej rano. Przeciągnął się mocno, a z jego gardła wydobyło się potężne i głośne ziewnięcie. Rozejrzał się nieprzytomnie po pomieszczeniu, a jego pierwszą reakcją był przestrach i szok, a następną gwałtowne i mało przyjemne zrozumienie sytuacji.
- Jestem szlamą żeńskiego rodzaju i mieszkam u mugoli – powiedział bardzo wyraźnie i powoli, napawając się masochistycznie jakże ciekawym tonem swojego głosu, do którego zdążył się już przyzwyczaić.
Wstał z łóżka i ruszył w kierunku łazienki, a ból brzucha dał od razu o sobie znać.
- Cholera! – oznajmił dobitnie, aby sobie ulżyć i wrócił po to ”coś”, osłaniające majtki przed zaplamieniem.
Klnąca siarczyście Granger to jest to! – pomyślał mało radośnie, ale stwierdził ze zdziwieniem, że podejście do tej całej sytuacji z przymrużeniem oka powoduje, że wszystko wydaje się całkiem znośne, a nawet zabawne. Poza tym, gdy już wszystko wróci do normy, będzie mógł dokuczać Grangerównie na nowe, ciekawe sposoby. Omal nie uśmiechnął się radośnie.
Skorzystał z Przybytku Wyzwolenia Cierpiących, wziął szybki prysznic, „zabezpieczył się”, wrócił, ubrał się w żeńskie, odświętne ciuszki, długo przy tym walcząc z biustonoszem, którego zapięcie było na tyle wredne i podstępne aby znajdować się z tyłu, nie z przodu, a potem poszedł przyjrzeć się w ogromnym lustrze, które znajdowało się po wewnętrznej stronie szafy.
Dobrze, że ona rzadko chodzi w spódnicach – pomyślał.
Był wdzięczny Hermionie, że doradziła mu rano „wrzucić” na siebie zwykłe dżinsy i jakiś sweterek, a do uroczystego obiadu włożyć białą bluzkę i granatowy żakiet.
Draco, ty we wszystkim i w każdej postaci wyglądasz bosko – pomyślał, wydymając pełne, różowe wargi i uśmiechając się kpiąco. Nieistotny był fakt, że ze względu na męczącą noc miał podkrążone oczy, a nieuczesane jeszcze kasztanowe loki wiły w nieładzie dookoła pobladłej twarzy.
- Granger, co ja z tobą zrobiłem? – powiedział do odbicia z fałszywym niepokojem i skruchą.
Znowu był ironiczny!
Wracam do siebie, czas dokopać babci[/ii – pomyślał ze złośliwym uśmiechem, ale poczuł ukłucie niepewności na tę myśl. Może i babcia Hermiony była troszkę upierdliwa, a nawet stuknięta, ale znając Granger, która na pewno nie przepadała za słodkim różem, wnuczka chyba nie była dla starszej pani nieprzyjemna i zachowywała się taktownie. Gdyby zrobił coś niestandardowego, a przy tym jeszcze zraniłby uczucia korpulentnej kobiety, mogłoby wzbudzić podejrzenia co do jego osoby, a później negatywnie odbić się na stosunkach babcia – wnuczka.
- Raaaaaaaany, Malfoy, zaczynasz być sentymentalny, czy co?
Draco nie zdawał sobie do końca sprawy, że w rzeczywistości prawdziwe zainteresowanie nim i jego uczuciami, jakie okazywało tych troje mugoli, którzy znajdowali się piętro niżej, budziło nieokreślone ciepło w jego sercu. Nie chciał tego czuć, ale czuł wbrew sobie. W końcu jego rodzice byli chłodnymi, pełnymi dystansu ludźmi...
Ależ oczywiście, że go kochali; nie umieli tylko okazywać serdeczności. Westchnął i postanowił udać się na dół. Zaczynał odczuwać głód.


**

Hermiona spacerowała ścieżką pomiędzy wiekowymi drzewami, które rosły w parku otaczającym Snake Place, podczas gdy Casper bawił się z ptakami, wbiegając pomiędzy nie i w ten sposób zmuszając do ucieczki. Dziewczyna musiała przyznać, że okolice rodowej siedziby Malfoya, w przeciwieństwie do samego budynku, są naprawdę piękne. Wokół rosły wysokie dęby i buki, a pomiędzy drzewami widać było zamarznięte jezioro.
Dziewczyna zboczyła ze ścieżki i ruszyła w jego stronę.
[i]A co mi szkodzi
– pomyślała, przechodząc nad zwalonym konarem drzewa. Chwilę później stanęła na brzegu jeziora. Okazało się, że ktoś wybudował tutaj drewniany pomost z altanką na końcu.
- Prywatny naturalny basen – zaśmiała się pod nosem, wchodząc ostrożnie na kładkę. Kilka sekund później znalazła się w niedużej altance. Zdziwiło ją to, bo dotychczas wszystko, co należało do Malfoyów, miało dosyć spore rozmiary. Usiadła na ławeczce i spojrzała na błyszczącą taflę. Nagle zapragnęła włożyć łyżwy. Przymknęła powieki i wyobraziła sobie, jak jeździ po lodzie.
Uśmiechnęła się na tę myśl i otworzyła oczy. Niestety, na jazdę na łyżwach nie mogła sobie teraz pozwolić. Z drugiej strony, interesowało ją czy Draco nie ma gdzieś w tej szafie pełnej różnych dupereli pary łyżew.
Fajnie by było... Merlinie... Zaczynam bredzić. Malfoy i mugolskie łyżwy? Hermiona, bądź poważna... - skarciła się w duchu i wstała.
- Dosyć sentymentów - mruknęła pod nosem, odwracając się w stronę lądu. Miała teraz na głowie poważniejsze sprawy, a priorytetową było stawienie czoła świątecznemu obiadowi w towarzystwie państwa Malfoyów.
Co to on pisał o tej książce? – zastanowiła się. Była w stanie przeszukać cały apartament Ślizgona, by tylko odnaleźć tę cholerną księgę, która mogła jej pomóc ocalić choć część własnej godności.
- Casper! – krzyknęła, schodząc na stały ląd i spróbowała zagwizdać, zapominając, że przecież nie umie tego robić. Efektem było to, że tylko wypuściła ze świstem powietrze.
- Kurka wodna – wymamrotała pod nosem. - Casper! – krzyknęła raz jeszcze, a echo powieliło jej zawołanie. Od strony ścieżki dobiegło ją głośne szczęknięcie i chwilę później na zakręcie ścieżki pojawił się labrador. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego szeroko i ruszyła w drogę powrotną do dworu.

**

Draco nie mógł się nadziwić, że można tak dużo mówić. Co prawda podczas swego kilkunastoletniego życia spotkał się z kilkoma gadatliwymi osobami, ale były to przeważnie przelotne znajomości, na dodatek aranżowane przez jego ojca. W jego rodzinie również się tyle nie mówiło. Właściwie odzywało się do siebie z pewnym dystansem.
Babcia Granger była zupełnie inna – mówiła na okrągło, nie pozwalając tym samym dojść swej synowej do słowa.
Boże... Gdzie ja trafiłem? - jęknął w duchu, obserwując znad talerza staruszkę, która właśnie opowiadała o przygodzie, jaka spotkała ją tydzień temu.
-.... i po prostu w tym momencie nie wytrzymałam i powiedziałam Stuartowi kilka przykrych słów. A wiesz co on na to? – spytała, patrząc na Cathrine z niesmakiem i nie czekając na odpowiedź dodała – Stwierdził, że to nie była jego wina, że nie podlał pelargonii. Ależ oczywiście, że to była jego wina. No bo czyja? No sama powiedz, kochanieńka, jak tak można ... - rzekła, a w jej głosie zabrzmiała nuta dezaprobaty.
Draco spojrzał na „swoją” mamę, zastanawiając się, co ta odpowie. Wydawało mu się, że kobieta już dawno przestała słuchać o czym babcia Gertruda opowiadała... bądź też pogubiła się w tym wszystkim, co wcale by go nie zdziwiło.
Catherine spojrzała nieprzytomnie na teściową znad zlewozmywaka.
- Nie wiem, mamo – odpowiedziała, odstawiając talerz na suszarkę.
- No właśnie, ja też nie wiem – stwierdziła Gertruda i spojrzała na wnuczkę. – Hermuś, czemu nie jesz? – spytała zdziwiona.
Draco dopiero teraz zdał sobie sprawę, że od kilku minut wpatruje się w kobietę, trzymając kanapkę w powietrzu.
- Yyyy... Jem – wymamrotał pod nosem i na potwierdzenie swych słów ugryzł kęs. Jednak następne pytanie babci sprawiło, że się tym kęsem zakrztusił.
- A jak tam ten młodzieniec, który tak ci dokuczał?
- MAMO! – wykrzyknęła matka Gryfonki piorunując swą teściową wzrokiem, podczas gdy jej „córka” próbowała odzyskać oddech.
- Słucham? –spytała niewinnym głosikiem Gertruda.
- Nie stresuj Herm – powiedziała z irytacją pani Granger, waląc mocno „Hermionę” po plecach.
No właśnie! Nie stresuj mnie, kobieto - przyznał rację „matce” Draco. Nagle zaczął poważnie rozważać napisanie do Granger, by poprosiła jego ojca o odwiezienie do Hogwartu na własny koszt.
Jeszcze gotowi mnie zabić na tym przeklętym peronie! - przemknęło mu przez głowę.
- Kochanieńka, to nie ja to robię tylko ten młokos. Na twoim miejscu...
- Mamo, proszę cię... – wycedziła przez zęby pani Granger. – W porządku, skarbie? – zwróciła się do córki.
Ślepa jesteś? - warknął w duchu, patrząc na kobietę z niedowierzaniem. Catherine nie zwróciła jednak na to uwagi i wróciła do zmywania. Draco z kolei spojrzał na babkę, która z urażoną miną obserwowała jej poczynania.
Przez chwilę w kuchni panowała niezręczna cisza, przerywana tylko szczękaniem sztućców odkładanych na suszarkę.
- Czy masz zamiar coś upiec na święta? – spytała w końcu babunia.
- Ciasto ryżowe – odpowiedziała synowa z nutą irytacji w głosie.
- Ciasto ryżowe? – zdziwiła się starsza pani Granger.
W tym momencie do kuchni wszedł Rudolph Granger, niosąc torby z zakupami.
- Witam moje panie – przywitał się, stawiając zakupy na wysepce**. Jego żona mruknęła coś pod nosem, matka uśmiechnęła się promiennie, a „córka” wydęła usta.
- Czy dobrze słyszałem o cieście ryżowym? - spytał tata Hermiony, wyjmując z pierwszej torby soki.
- Twoja żona chce upiec ciasto ryżowe – poinformowała go chłodno matka, zerkając z dezaprobatą na synową, która właśnie kończyła zmywać.
- Wspaniale – ucieszył się Rudolph, ale widząc minę Gertrudy westchnął ciężko. – Mamo, ciasto ryżowe jest bardzo zdrowe na zęby. Nie zawiera tylu szkodliwych składników ile zwykłe słodko...
- Och! Przestań zrzędzić, Rudolphie - uciszyła go matka. - Tylko ci zdrowie w głowie. Dziewczynie należy się trochę cukru – dodała, a jej różowe usta wykrzywiły się w uśmiechu.
Draco, który dotychczas wodził wzrokiem między rozmówcami, nie był pewien do czego „kochana babunia” zmierza, ale czuł, że wcale mu się to nie spodoba.
- Kupiłeś mąkę? - spytała Gertruda, podwijając rękawy bluzki.
Chyba nie karze mi tego piec? - pomyślał z przerażeniem chłopak, obserwując jak babunia wyjmuje stolnicę. Nagła wizja samego siebie piekącego ciasto wstrząsnęła nim tak mocno, że nawet nie był w stanie odpowiednio szybko zareagować.
- Mamo... – zaprotestował ojciec Gryfonki.
- Rudolph, nie denerwuj mnie – przerwała mu ostro staruszka, wyciągając z lodówki jajka.
Rodzice Hermiony Granger wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia i pan Granger westchnął, a następnie zdecydował się opuścić teren feministyczny.
NIE! NIE ZOSTAWIAJ MNIE TU! - błagał w myślach Draco, patrząc jak drzwi kuchni zamykają się za panem Granger. Przez chwilę wpatrywał się w zamknięte drzwi z nadzieją, że może mężczyzna się zlituje i wróci, jednak gdy to nie nastąpiło zwrócił „swe” orzechowe oczy w kierunku dwóch pozostałych osób w kuchni.
- To co? Pieczemy ciasteczka? – zaświergotała babka Gertruda, wręczając Hermionie różowy fartuszek z obszyty białymi falbankami.

**

Gdy Hermiona wróciła ze spaceru z Casprem, było jeszcze dużo czasu do obiadu, bo dochodziło wpół do jedenastej. Nie była głodna, więc nie zeszła do jadalni by cos zjeść.
Z czystej ciekawości zajrzała do szafy z butami. Co prawda wątpiła by arystokrata posiadał właśnie to, o co jej chodziło, jednak wypadało sprawdzić, jak pomyślała. Ze smętną miną zaczęła oglądać obuwie Malfoya. Jakież było jej zdziwienie, gdy w jednym z kartonów znalazła... czarne figurówki. Łyżwy były podobne do tych, w których kiedyś sama jeździła. Uśmiechnęła się szeroko do samej siebie.
Malfoy, masz u mnie plusa – pomyślała, próbując je założyć; mogły mieć już trochę lat i być za małe. Okazało się jednak, że łyżwy leżą idealnie. Nagle pobyt w arystokratycznym dworze nabrał zupełnie innego charakteru – przestał być taką katorgą.
Dziewczyna zdjęła łyżwy, założyła zimowe obuwie, zbiegła na dół i z uśmiechem na ustach pobiegła w stronę upragnionej tafli lodu. Nie wzięła nawet płaszcza. Gdy tylko dostała nad jeziorko, szybko zdjęła buty i ponownie nałożyła łyżwy, a potem ostrożnie weszła na lód. Tafla była przejrzysta i wyglądała na mocną. Wypróbowała łyżwy; odbiła się z lewej nogi (zawsze tak robiła) i przejechała kilka metrów, aby sprawdzić czy są naostrzone. Były, co oznaczało, że Ślizgon dbał o nie i każdej zimy jeździł, a po ostatnim użyciu zabezpieczył je zaklęciem, które uchroniły je przed stępieniem podczas leżenia w szafie i teraz figurówki zachowywały się tak, jakby dopiero co zostały dokładnie naostrzone.
Roześmiała się i już po kilku minutach śmigała po lodzie, ćwicząc piruety i ciesząc się ze wspaniałego uczucia jakie dawała jej jazda na łyżwach. Tak zapamiętała się w jeździe, że gdy wróciła na górę, okazało się iż jest dwunasta. Zdziwiła się, gdyż była pewna, że poświęciła na zabawę niecałą godzinę, nie zaś półtorej. Szybko zabrała się za szukanie książki, o której wspominał Malfoy i już po kilku minutach znalazła ją w podręcznej biblioteczce, a następnie pogrążyła się w lekturze. Książka pochłonęła ją do tego stopnia, że straciła poczucie czasu i ocknęła się dopiero, gdy dobiegło ją ciche pukanie.
- Proszę! – krzyknęła.
Do pokoju wkroczyła Narcyza Malfoy.
- Za pół godziny obiad, Draco – powiedziała chłodno i spokojnie kobieta, patrząc na nią z zaciekawieniem. – Myślałam, że znasz już na pamięć „Obyczaje dobrze wychowanego czarodzieja” – dodała z lekkim zdziwieniem, przyglądając się grzbietowi książki.
- Eee... Nie, mamo – odrzekła Hermiona, nie wiedząc co powiedzieć i dziwiąc się niepomiernie faktem, że Draco Malfoy może znać jakąkolwiek książkę na pamięć.
- W porządku. Punktualnie o czternastej masz być w jadalni. Włóż jakiś elegancki garnitur i kaszmirową granatową szatę. – Po tych słowach Narcyza spokojnie opuściła pomieszczenie.
- Dobrze, mamo – Hermiona była zbyt wdzięczna za wskazówki co do ubioru, by zastanawiać się nad chłodnym, beznamiętnym stosunkiem Narcyzy do syna. Dopiero gdy się przebrała, zrobiło się jej, po raz kolejny, przykro na myśl o tym, że Draco ma tak nieprzystępnych rodziców.
Poprawiła szatę, która musiała kosztować małą fortunę i z westchnieniem opuściła pokój.
Raz hipogryfowi wio – pomyślała, udając się na obiad swojego życia.


* Tłumaczyła Sonka. Fragment refrenu piosenki „Merry Christmas, Happy Holidays”. Orginalna wersja:
t's the best time of the year for the family
It's a wonderful feeling
Feel the love in the room
From the floor to the ceiling
It's that time of year
Christmastime is here

** część zabudowy kuchni. Nie jest ona połączona z innymi meblami, stąd jej nazwa.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #271661 · Odpowiedzi: 35 · Wyświetleń: 30880

Kitiara Napisane: 18.07.2006 16:14


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Dedykowane mojej przeciwniczce pojedynkowej, Orchidei.

Bohater z przypadku, czyli o tym jak rodzi się legenda

Uważajcie na ludzi, którzy się nie śmieją, są niebezpieczni.
[Juliusz Cezar]


Otworzył oczy i natychmiast oślepił go blask magicznego flesza z aparatu jakiegoś szczerzącego się przygłupa z rudymi włosami. Przynajmniej tak Draco postrzegał osobnika, który zrobił mu zdjęcie. Mocno zacisnął powieki i zwalczył chęć przykrycia się kołdrą pod sam nos. Malfoyowie to zwierzęta medialne, nie uciekają przed paparazzi. Tylko że on w tej chwili czuł się odrętwiały i nieprzytomny, i dopiero sobie zaczął powoli przypominać, co właściwie zaszło w nocy.
- A oto i nasz wspaniały bohater! – usłyszał pełen entuzjazmu kobiecy głos.
Skądś znał ten głos; pełen ekscytacji, niemal seksownej chrypki, który zdawał się brzmieć histerycznie w chwilach, gdy jego właścicielka była podniecona nową sensacją.
Rita Skeeter.
Czym innym było udzielanie jej wywiadów na czwartym roku w celu pogrążenia Pottera i, przy okazji, reszty Trójcy Gryffindoru, czym innym było zostać dopadniętym przez nią w łóżku, w samym podkoszulku i bokserkach. Zwłaszcza, że w pierwszym przypadku miało się do czynienia z żukiem, a w drugim samemu czuło się jak osaczony żuk.
- No, otwórz oczy, Draco, i powiedz parę słów na temat tego, w jaki sposób pomogłeś Wybrańcowi pokonać Sam-Wiesz-Kogo?! ‘Pomogłem pokonać Wybrańcowi Sam-Wiem-Kogo?!?!’ – Draco już nie próbował udawać, że znowu pogrążył się w słodkiej drzemce.
- Ja, eee... Słucham? – spytał, a jego szare oczy przybrały rozmiary galeonów. No, może to lekka przesada, ale zbliżyły się swą krągłością do średnicy knutów.
Każdy, kto nie znał Malfoya, mógł pomyśleć, że teraz wygląda jak niewinne i zaskoczone małoletnie chłopię.
- Och, jaki skromny! – zaświergotała Rita, nie zdając sobie chyba sprawy, że Draco skromność stracił jeszcze niemowlęciem będąc, a być może nigdy jej nie posiadał. Ewentualnie nie zwróciła na tę prawdę najmniejszej uwagi. Chłopak liczył się teraz jako prasowy żer, jako jej przepustka do nowego czeku na sporą sumkę galeonów.
Krwistoczerwone pazury czarownicy zalśniły w kolejnym blasku flesza, a jadowicie zielone pióro zastygło w oczekiwaniu nad notesem dziennikarki.
‘Wiem, mam koszmar. Obudzę się niedługo, nie będzie żadnej wojny, nie będę miał znaku na przedramieniu, i znowu będę mógł dokopać Potterowi na korytarzu szkoły’ - pomyślał nieco desperacko i bez większej nadziei młody Malfoy, zbyt jeszcze dezorientowany, aby rozważyć korzyści zaistniałej sytuacji.
- Wieści rozchodzą się szybko! A teraz wszyscy się dowiedzą, jak próbowałeś osłonić Harry’ego Pottera własnym ciałem przed klątwą zabijającą, jak w ostatniej chwili się potknąłeś i upadłeś na twarz, ale ta jedna sekunda zdezorientowała Sam-Wiesz-Kogo i dała Wybrańcowi czas na to, żeby dokonał swego dzieła. Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać zginął zeszłej nocy. – To zdanie Rita wyszeptała ochryple, niemal dławiąc się z ekscytacji. - I to w dużej mierze dzięki tobie, młodzieńcze. Przyczyniłeś się do tego niemal tak samo jak Harry Potter! – Głos niebezpiecznie złamał się jej na końcu wypowiedzi i uroniła jedną, zupełnie nieszczerą łzę mającą symbolizować jej wzruszenie. Draco doskonale wiedział, że łza była nieszczera. Swój swojego zawsze pozna.
- Ale ja... Nawet nie bardzo wszystko pamiętam, przepraszam, ale jestem zmęczony i chcę spać. Proszę mi dać spokój! – Jako osobnik przyzwyczajony do wydawania rozkazów, ostro popatrzył na Ritę, ale ona nie wydawała się spłoszona, jak byle Puchon z pierwszej klasy.
- Tylko mały wywiadzik – uśmiechnęła się zalotnie acz drapieżnie, a Draco od razu pomyślał o modliszkach.
Był świadom, że jego zdjęcie ukarze się w Proroku i przypuszczał, że znajduje się w szpitalu, prawdopodobnie w Świętym Mungu. Był też rozkojarzony i trafiała go jasna Avada, gdy pomyślał, że uratował Pottera, nawet jeśli zrobił to niechcący. Z wolna powracała mu pamięć, ale obecność krwiopijczej dziennikarki nie pozwalała mu zebrać myśli i należycie sobie wszystkiego przypomnieć. Znowu chciał wrzasnąć, ale, żeby nie psuć sobie zdobytej (hm... zadziwiające) reputacji bohatera, postanowił przywołać na twarz malfoyowski uśmiech, zarezerwowany do oczarowywania dam.
- Może innym razem, bo chce mi się spać.
- Ale...
- Nie ma o czym mówić, przecież nie zrobiłem nic takiego... – Wzruszył ramionami i ostentacyjnie odwrócił się plecami do dziennikarki i fotografa.
- Jakiż skromny, jaki spokojny w obliczu własnego wyczynu!
Draco starał się zignorować fakt, że pióro skrobie po pergaminie w zastraszającym tempie, leciutko i irytująco poskrzypując.
- Proszę państwa, mamy nowego bohatera społeczności czarodziejów. Niech żyje Draco Malfoy, Srebrny Chłopiec!
Draco prawie jęknął. Nieważne, że miał teraz renomę bohatera, a wszystko przypomniało mu się z wielką dokładnością i dziękował Bogu, Merlinowi, i komu tam trzeba, że ojciec jest w Azkabanie i nie może zabić swojego pierworodnego w ataku szału. Ważne, że ta wredota w jaskrawożółtej szacie i szpanerskich okularach nazwała go srebrnym chłopcem. Teraz każdy jełop będzie kojarzył go ze Złotym Chłopcem, Który Przeżył. Z Potterem.
'Chyba nie chcę być sławny' – pomyślał i prawie uwierzył, że Potter nienawidził blasku fleszy, zainteresowanych spojrzeń i próśb o wywiad czy autograf.
- Kto tu państwa wpuścił! – Do sali wpadł rozsierdzony Magomedyk. – Zabiję tę dziunię z recepcji. Won! Pacjenci potrzebują spokoju.
‘Jest jeszcze nadzieja, że mam koszmar’ – pomyślał Draco, zanim znowu odpłynął do krainy snów. Zaintrygowało go, co prawda, słowo „pacjenci”, ale nie miał czasu na roztrząsanie tego teraz. I nie chciał myśleć o hańbie, jaką sprowadził zeszłej nocy na rodzinę Malfoyów...
Ktoś go rozbroił, a różdżka poleciała porządnym łukiem w lewą stronę. Draco rzucił się w jej kierunku – nie mógł przecież walczyć bez niej, przebiegł obok Pottera i wyrżnął na gładką, zimną podłogę, myśląc „już po mnie”, a potem stracił przytomność. Nigdy by nie pomyślał, że w tak idiotyczny sposób może się przyczynić do upadku Voldemorta.
Nie dane mu było jednak uwolnić się od nikczemnych wspomnień. Niestety eliksir na sen bez snów przestał już działać. Gdy tylko zasnął, przeżył swój upadek moralny po raz wtóry.

*

Severus Snape jadł rosołek z kury i robił to w na tyle dystyngowany sposób, na ile mógł w szpitalnym łóżku. Dostawał też powoli szału. Właśnie próbował dojść do tego, jak to możliwe, że Draco, który przecież, mimo niewyparzonej gęby, był z natury tchórzliwy, zdołał dokonać tak bohaterskiego czynu. Nie mógł tego pojąć i irytowało go to strasznie, bo wiedział, że bohaterstwo w przypadku Malfoya jest niemożliwe. On to co innego. Kiedy wszyscy śmierciożercy ruszyli na finałową bitwę, on, Severus Nieprzewidywalny Snape, zmienił nagle front i zaczął walić niewybaczalnymi w swoich pobratymców. Nieroztropnie, naładowany adrenaliną, cisnął białą maskę w kąt i z głośnym „aaa!’ zavadował zaskoczoną Bellatrix, a Nimfadora Tonks, zauważywszy to, ruszyła mu na pomoc, krzycząc: „Snape, skończony draniu, zawsze wiedziałam, że jesteś walnięty!” To ona zdołała skonfundować Szalonookiego na tyle, że nie rzucił w byłego Mistrza Eliksirów Avadą, lecz Drętwotą. Ale i tak skończyło się to bardzo boleśnie.
Snape łypnął nieprzychylnie na łóżko po swojej lewej stronie, z którego rozlegało się donośne chrapanie Alastora, i dotknął guza na potylicy.
‘Aurorska nadęta menda’ – pomyślał raczej nieprzychylnie.
Chrapanie narosło. Severus postanowił odpłacić się klątwą za anatemę i siorbnął tak potężnie, że Magomedyk, który pełnił dyżur na sali, wystawił zza zaplecza swoje krzaczaste brwi, zmarszczone teraz okrutnie, wyrażając tym samym podziw dla braku kultury pacjenta.
- No co? On chrapie!
Krzaczaste brwi podjechały do góry, po czym zniknęły dyskretnie.
Snape siorbnął jeszcze raz, a Moody otworzył oczy, siadł na łóżku i krzyknął:
- Wróg czai się za rogiem! Stała czujność! – rozejrzał się, a jego oblicze przybrało groźną fizjonomię. – Snape, ty draniu, wykończę cię, zarazo nieczysta! Gdzie moja różdżka?! Kto słyszał, żeby tak bezczelnie siorbać!
- Nie mamy różdżek, jesteśmy w szpitalu... Wczoraj wygraliśmy wojnę, a Czarny Pan wykitował, nie pamiętasz? – ostatnie zdanie dodał, gdy zobaczył zaskoczenie i konsternację na starej, steranej i groźnej twarzy Alastora.
Moody podrapał się z zastanowieniem po głowie.
- Ach! Ty zdrajco, wywinąłeś się, ale ja ci jeszcze pokażę! – pogroził w stronę młodszego czarodzieja sękatym palcem.
- Na razie zje pan grzecznie rosołek – cichym i dziwnie huczącym głosem oznajmił Magomedyk, niosąc miskę w stronę starego aurora.
Alastor spojrzał podejrzliwie na zupę, a jego magiczne oko zawirowało w oszalałym tempie.
- Stała czujność! – huknął i niemal wsunął nos do rosołu.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś paranoikiem, Moody? – spytał z niewinną miną Severus.
- W twoim pobliżu wszystko jest zatrute – odciął się stary mag.
- Ten rosół na pewno nie jest zatruty – łagodnie zahuczał krzaczastobrwi Uzdrowiciel. – Chyba nie sądzi pan, że skrzaty szpitalne chcą kogoś zamordować.
- Skrzaty na pewno nie, ale sam jadowity oddech tego przebrzydłego węża może zatruć najlepsze jedzenie – odburknął Alastor, łypiąc nieufnie w stronę Severusa.
- Proszę nie marudzić, tylko jeść! Bo inaczej ja, Hektor Pascal, osobiście wleję panu to do gardła! – Jegomość o krzaczastych brwiach wyraźnie się zirytował.
Ku zdziwieniu Severusa, Alastor jeszcze tylko raz krzywo popatrzył na rosół i zabrał się do jedzenia. Snape z grzeczną miną odstawił miseczkę i powiedział "dziękuję", co skłoniło Moody’ego do cichego warkotu i niewyraźnego bulgotu, którymi chciał dać do zrozumienia, co myśli o podziękowaniach sąsiada z łóżka obok. Czarnowłosy wyraźnie ucieszył się, że działał na nerwy Szalonookiemu. W sposób perfidny i zamierzony przyglądał się aurorowi badawczo, aż do samego końca posiłku.
- I czemu się gapisz, gadzie? – spytał Alastor, gdy skończył.
- Mówi się „dziękuję”, Moody – odrzekł Snape zupełnie niezbity z pantałyku, uśmiechając się przy tym z wyższością.
Szalonooki burknął coś na temat oślizgłych płazów bez rozumu i odwrócił się plecami do sąsiada, który wybitnie go drażnił.
- Za jakie grzechy położyli mnie obok ciebie? – spytał łagodnie i chłodno Snape.
- Och, ty padalcu! Mówisz coś o grzechach? Czy kiedykolwiek poczyniłeś coś, co było dobrym uczynkiem?! Zdrajco, zbrodniarzu, morderco! Gdzie moja różdżka?! – Alastor dostał istnego szału i miotał się po łóżku, chcąc dokonać krwawej zemsty, a jego niebieskie oko kręciło się jak fryga.
- Przestań, bo dostanę mdłości, Moody.
- Kiedyś nastanie sprawiedliwość, zobaczysz! – Oznajmiwszy tę prawdę, Alastor na dobre odwrócił się plecami do towarzysza i beknął potężnie.
‘O tak, sprawiedliwość z krzywą gębą’ – pomyślał złośliwie Snape i wrócił do rozważań na temat bohaterstwa Draco Malfoya.

*

Draco spał niespokojnie, raz po raz przeżywając swój moralny koniec, swój „bohaterski” wyczyn prowadzący na drogę ku głębokiemu dnu. Ku byciu dobrym i sprawiedliwym, ku byciu gryfońskim. Obudził się po raz wtóry późnym popołudniem i pierwszą rzeczą, jaką zobaczył były ciemnobursztynowe oczy okolone brązowo-rudymi lokami i patrzące na niego z góry. Oczy były badawcze. W odpowiedzi na ich spojrzenie szare oczy Malfoya poszerzyły się gwałtownie, a sam zainteresowany wydał z siebie zduszony jęk.
- Aaa! Inwazja szlam, jestem w piekle! – wycharczał, po czym zdał sobie sprawę, że panikuje i zaklął w duchu.
Malfoyowie nie panikują. Spróbował spojrzeć na Granger groźnie, ale wyszedł mu jedynie dziwaczny grymas złości i zmieszania. Bursztynowe oczy napełniły się niesmakiem i głębokim politowaniem.
- Doprawdy, Malfoy, jak na bohatera, to coś cienko popiskujesz.
- Bo... Bohatera? – Draco przypomniał sobie, kim jest od ubiegłej nocy. – A w ogóle, wyjdź, Granger, jestem nie ubrany – dodał z nieprzychylnym, jak miał nadzieję, i groźnym błyskiem w oku.
- Wybacz, ale to chyba szpital i nikt nie paraduje tu w najlepszych szatach. I nie pochlebiaj sobie, na pewno nie ma nic do oglądania.
- Och, marzysz o tym, by mnie nagiego zobaczyć, Granger. Każda siksa w Hogwarcie o tym marzyła i marzy, a teraz będziecie marzyły już jawnie. Zwłaszcza szlamy. – Draco odzyskał cały rezon i patrzył na Hermionę z uśmieszkiem samozadowolenia. Poczuł się nieco skonsternowany, gdyż politowanie i niesmak odbijające się w jej oczach pogłębiły się jeszcze. Nie mógł tego zrozumieć. Powinna go pożądać, a nie nim gardzić. Coś było stanowczo nie tak. Z nią oczywiście. On był w jak najlepszym porządku.
- Granger, nie mów, że nie jestem sexy – dodał i puścił dziewczynie perskie oko.
Hermiona naprawdę nie chciała urazić Ślizgona, w końcu pomógł Harry’emu. Nie widziała tego dobrze, ale Potter opowiedział jej później z jaką desperacją Malfoy rzucił się w jego obronie, zasłaniając go własnym ciałem. Pominął fakt, że Malfoy krzyczał wtedy ‘Agrh!’, miał śmierć w oczach i zdawał się go nie dostrzegać, a jego ręce były wysunięte dramatycznie przed siebie. Zbył to milczeniem – w końcu wszyscy byli spanikowani. Hermiona nie chciała być niemiła, ale po prostu nie mogła się powstrzymać. Parsknęła śmiechem.
- Powiedzmy, że już nie wyglądasz jak wyliniały szczurek, ale nadal masz w sobie coś z fretki. Innymi słowy, bogiem seksu to ty nie jesteś.
Malfoya zatkało. To znaczy, Malfoyowie są niezatykalni i elokwentni w każdej sytuacji. Jego jednakże zatkało. Nie rozumiał. Jak to „nie jest bogiem seksu”? Od zawsze był przekonany, że jest. A tu taka brutalna prawda, o przepraszam – potwarz, rzucona prosto w oczy.
- Harry chciał się z tobą zobaczyć. Stoi za drzwiami. Tak między nami, nie wiem jak to się stało, że Skeeter wypisuje peany na twoją cześć, a mój przyjaciel przyszedł ci dziękować. Podejrzewam, że zostałeś bohaterem przez przypadek.
Tego było za wiele. Ta szlama, ta Gryfonka, ta nędzna kreatura o pięknych oczach... znaczy o paskudnym, złośliwym wejrzeniu nie będzie psuła jego reputacji bohatera. Chciał to wykrzyczeć, ale Hermiona zniknęła z jego pola widzenia i wpychała do sali szpitalnej Pottera, który się nieco krygował i nie za bardzo chciał wchodzić. Zanim Draco był już w stanie wyartykułować wszystkie zarzuty, pojawił się przed nim Harry.
- Cześć, Malfoy.
- Cześć, Potter.
Na dźwięk ostatniego słowa obaj starsi czarodzieje natychmiast się pobudzili. Alastor, by chronić, Severus, by mordować.
- Chciałem ci podziękować za wczoraj, gdyby nie ty, to nie wiem...
- Och, daj spokój – Malfoya uderzyło z mocą, że wcale nie chciał pomagać Potterowi, a ten mu teraz dziękował. Daleko był jednak od konsternacji. Został bohaterem i uniknie Azkabanu, może dadzą mu nawet jakiś order. Cóż z tego, że przez przypadek, tego domyśla się tylko Granger, a któż by uwierzył szlamie? – Też pewnie tak byś postąpił na moim miejscu.
- No właśnie, JA, ale ty Malfoy... Nie obraź się, ale zawsze byłeś cholernym egoistą.
‘I nadal jestem, Potter' – pomyślał Draco nie bez dumy. – ‘A ty nadal jesteś frajerem. I komu się opłaciło?’
Wzruszył ramionami i popatrzył na Harry’ego niewinnie. Widocznie coś nie tak było z jego niewinnym spojrzeniem, bo zielonooki odwrócił wzrok i delikatnie się zarumienił.
- Och, Potter, Zbawca Ludzkości, musi podzielić się sławą – Snape nie mógł sobie darować.
Harry spojrzał na niego z nienawiścią.
- To ja miałem zabić Bellatrix, łajdaku – oznajmił.
- Już to widzę, Bella to nie Czarny Pan. Tu by ci nie pomogła żadna przepowiednia. Uratowałem cię od bólu i śmierci.
- Zabiłeś ciotkę?! – Draco wbił spojrzenie w Severusa. - Na Merlina, to w końcu po której stronie byłeś, jesteś, albo będziesz?! Do ostatniej chwili obstawiano zakłady u goblina Bolesława Nie-Śmiałego. Dałem sto galeonów, że jesteś po ciemnej stronie, a ty co?! Na jasną ci odbiło?!
- I kto to mówi! – Severus uśmiechnął się sardonicznie.
- O mnie nikt się nie zakładał. Przepadło mi sto galeonów!
- Nie zbiedniejesz.
- Chodzi o honor!
- Wczoraj go straciłeś.
- Wczoraj zostałem bohaterem!
- Zamknąć mordy, gady obrzydliwe. – Alastor dał wszystkim do zrozumienia, że słyszy, i że mu się nie podoba.
Snape jednak nie zamierzał przestać. Malfoy też.
- Zobaczymy, co powiesz, jak ojciec cię wydziedziczy. Czy wtedy też uznasz to za bohaterstwo.
- Mam nadzieję, że do czasu kiedy wyjdzie, przepuszczę wszystko, co ma!
- Spokój, w tej chwili, spokój! – Hektor wyłonił się groźnie i obaj mężczyźni zamilkli, a teraz łypali na siebie groźnie. - ! – na wszelki wypadek dodał Pascal i znowu znikł.
- Granger przyszła, ty przyszedłeś, a co z Weasleyem? – spytał ciekawie Draco, odkładając kłótnie z Severusem na później. Honor honorem, stu galeonów mu nie daruje.
- Ron nie ma większej ochoty na oglądanie ciebie, a tym bardziej na rozmowę z tobą. Chyba się obraził na mnie i Hermionę. Musisz mu wybaczyć, ma uraz.
- A czy ja powiedziałem, że chcę go oglądać? – Malfoy wzruszył ramionami. – Tak tylko pytam. Obawiam się najazdu Gryfonów. - Jak zwykle skromny – sarknął Harry. - A z tobą się jeszcze policzę – Potter nie mógł sobie darować i spojrzał groźnie na Severusa.
- Za to, że pomogłem Zakonowi? – spytał niewinnie Snape. – Jeżeli nadal nie załapałeś, jestem po tej samej stronie, Potter. Nawet Moody to zauważył – dodał ze złośliwym uśmieszkiem.
Alastor prychnął.
- Co niby zauważyłem? Tonks jest za młoda, żeby zrozumieć do końca twoją przebrzydłą, smoczą naturę, może ona zauważyła, ale mnie nie zwiedziesz, jak wąż w zaroślach!
- Ile metafor w jednym zdaniu, zostaniesz nowym filozofem, Moody! – Snape złośliwie się uśmiechnął. – A ty, Potter, sam doskonale wiesz, ilu Avad, Cruciatusów i innych miłych klątw uniknąłeś wczoraj dzięki mnie. I zamiast podziękować, grozisz mi śmiercią.
- I to mnie najbardziej dziwi i niepokoi, że mnie broniłeś i byłeś po naszej stronie. W co ty pogrywasz, Snape? – Harry zmarszczył brwi, ale nie dało się ukryć, że Severus walczył wczoraj jak lew. Jak lew i wąż w jednym, łącząc odwagę ze sprytem, a łopotanie peleryny ze zwiewnymi zwodami i unikami. Aż dziw, że nie dostał czymś mocniejszym niż Crucio, czy oszołamiacz. Snape bił się jak sam szatan, a on – Harry - nie mógł mu zrobić krzywdy, gdyż raz po raz Severus krzyczał do niego "uważaj!" i rąbał w jego wrogów Cruciatusami, Sectumsemprami, Drętwotami i Avadami. To nie pomagało Hary’emu w wykończeniu czarnookiego. Ponadto był wręcz zmuszony go podziwiać i miał pewność, że, gdyby zaszła taka potrzeba, to właśnie Snape zasłoniłby go swoim ciałem i sam cisnął w Voldemorta zaklęciem zabijającym. Musiał przyznać, że mylił się co do zgorzkniałego Półkrwi Księcia. Przemknęło mu też przez myśl, że Snape, osłaniając go, nie miałby tak idiotycznej miny jak Draco.
- Jak widzisz, Potter, robiłem Czarnego Pana w trolla przez cały ten czas. Właśnie w to pogrywałem. Zapytaj Lupina, czy nie dostawał anonimowych wiadomości o poczynaniach śmierciożerców od kogoś o pseudonimie Czarny Kruk.
- I tak cię nienawidzę, Snape.
- Oczywiście, ja ciebie też, Potter, ale poza tym myliłeś się co do mnie pod każdym względem. – Severus ze spokojem skubał winogrona, które stały w miskach przy każdym z łóżek.
- On pogrywał w to „jak pozbawić Dracona Malfoya stu galeonów”. Od kogo się dowiedziałeś, że obstawiam cię po ciemnej stronie, Severusie? Pewnie sam Nie-Śmiały ci to powiedział, co? Dlaczego zawsze musisz mi robić na złość?! – Draco nadal był niepocieszony. Granger stwierdziła, że nie jest bogiem seksu, a teraz tak nikczemnie dowiedział się, że stracił postawione pieniądze. I co z tego, że jest bohaterem?
- Materialista – syknął Snape cicho. – Jak uratowałem twój chudy tyłek, też zrobiłem ci na złość? Ja rozumiem, że Potter nie umie okazać wdzięczności, ale ty? A kto ci kazał brać udział w hazardzie?
Draco zaczął mamrotać coś o niewdzięczności, Harry o podłości i wynaturzeniu, Alastor o zdradzie i podstępie, Hermiona zaś przeliczała po cichu wygraną, podsłuch..ąc pod drzwiami całą rozmowę. Obstawiła Snape’a po jasnej stronie, ale oczywiście nigdy w życiu na głos by się do tego nie przyznała. To znaczy nie przy wszystkich.
- Malfoy, czy ty nie cierpisz przypadkiem na megalomanię? – spytał łagodnie Potter, gdy już przestał mamrotać, za co został scruciatusowany szarym wejrzeniem. – Wiem, już tak masz i to nieuleczalne – dodał z ironicznym półuśmiechem. – Pewnie rodzice nie zdążyli ci powiedzieć, że nie jesteś pępkiem świata.
- Bujaj kuguhara, Potter, albo przeleć hipogryfa! To nie twoje sto galeonów, trollu! – Draco wykazał się iście bohaterską elokwencją, a Harry skwitował jego wypowiedź sarkastycznym prychnięciem i wzruszeniem ramion. Próba wytłumaczenia komuś z rodu Malfoyów, że cierpi na przerost ego równałaby się z próbą nauczenia bandy goblinów baletu.
- Obaj jesteście siebie warci, powinni was wsadzić do Azkabanu! Nikt o nazwisku Malfoy nie zrobił nigdy nic dobrego! – zagrzmiał Moody.
- Wychodzę na obchód i niedługo wrócę – zahuczał Pascal, strosząc krzaczaste brwi i w zarodku niszcząc miażdżące riposty Snape’a i Malfoya. – Pilnuj ich młodzieńcze, żeby sali mi nie zdemolowali! – zwrócił się do Harry’ego, a gdy wyszedł zgromił spojrzeniem Hermionę i ruszył na obchód.
Harry bił się z myślami. Nadal nie wiedział, czy ma wykończyć Severusa, gdy tylko ten się wykuruje i stąd wyjdzie, czy raczej nie. Rozbolała go od tego myślenia głowa, więc szybko wyciągnął z plecaka Proroka Codziennego i podał Malfoyowi.
- Piszą o tobie i wygląda na to, że jedziemy na tym samym wózku. Skeeter napisała, że jesteś Srebrnym Chłopcem. Malfoy chwycił gazetę, a po dwóch minutach wydał z siebie:
- AGRH! Nie miałem łez w oczach i nie mówiłem, że zrobiłbym to jeszcze raz, gdybym musiał! Nigdy nie powiedziałem, że traktuję cię jak brata! Powiedz, Potter, że tak tu nie pisze!
- Jest napisane – poprawił go Harry, nie bez satysfakcji. – A czego spodziewałeś się po Ricie Skeeter? Rzetelnej relacji?
- Nie udzieliłem jej nawet wywiadu, powiedziałem, że chce mi się spać! Zabiję sukę!
- Słownictwo, Draco – grzecznie wtrącił się Snape.
- Uspokój się, ona zawsze pisze bzdury, coś o tym wiem. – Potter uśmiechnął się wyrozumiale, ale Malfoy miał wrażenie, że zielonooki czuje też coś na kształt satysfakcji. Generalnie się nie dziwił. O Potterze Skeeter pisywała często i... bardzo różnie.
- Bohater, też coś! – Moody nieprzychylnie wbił wzrok w Dracona.
- To on pomógł, Potterowi, nie ty, Moody – Snape nie mógł się powstrzymać.
‘Pewnie całkowicie niechcący, ale kto by na to zwracał uwagę, na pewno nie Skeeter’ – dodał w myślach, czując miłe rozbawienie.
- A ty nie masz moralnego prawa się odzywać na ten temat, gadzie!
- A to czemu? Wczoraj walczyłem po waszej, przepraszam naszej stronie. Dlaczego nie powiesz, że się pomyliłeś, Moody? Dlaczego się nie przyznasz do błędu? – Snape mówił cicho, ale dało się wyczuć zmęczenie i irytację.
- Dlaczego? Powiem ci dlaczego, Snape! – Alastor uniósł się honorem. - Ponieważ prędzej dam się wychędożyć pufkowi, niż ci zaufam, śliska żmijo!
Severus przewrócił oczyma.
- Jakiej odpowiedzi można się spodziewać po zramolałym, zdziwaczałym i wulgarnym aurorze? – spytał półszeptem, natomiast Szalonooki obraził się po prostu i wbił spojrzenie w sufit.
Harry stłumił wybuch śmiechu, słysząc słowa Moody’ego, a Draco nawet nie zwrócił uwagi na wymianę zdań między starszymi czarodziejami.
- Moralny upadek – jęknął.
- Rób dobrą minę do złej gry, Malfoy. To ci trochę pomoże.
Do sali weszła Hermiona. Wyglądała dziwnie, jakby miała dostać skrętu kiszek.
- Skeeter nadchodzi. Może jeszcze zdążysz się wymknąć, Harry... Nie zdążysz... – Uśmiechnęła się kwaśno, widząc wmaszerowującą do sali Ritę w obstawie dwóch fotografów. Tym razem była w różowej szacie, ale reszta pozostała bez zmian. Pottera zemdliło, Malfoya też. Moody i Snape, jak na zawołanie przykryli się po czubki głów kołdrami, udając, że zapadli w głęboki sen.
- Och, obaj! – głos dziennikarki przywodził na myśl uszczęśliwionego sępa, który wydał radosny krzyk na widok padliny. – Bracia krwi! – dodała żarłocznie. – No teraz, kochani, się nie wymkniecie, porozmawiamy sobie. – Jej wzrok na chwilę padł na Hermionę, która jedynie uśmiechnęła się do niej pobłażliwie.
- Cześć, Skeeter – rzekła bardzo niewinnie i chłodno. – Pozwolisz, że się pożegnam, zanim zalejesz ich gradem pytań.
Rita ułożyła usta w wąską kreskę i nawet nie próbowała proponować Hermionie udziału w wywiadzie. Pamiętała słoik. Nawet doskonale.
- Oczywiście, Granger. – Czarownica odwzajemniła jej się uprzejmym chłodem.
- Pa, Harry, zobaczymy się później – rzuciła Hermiona i cmoknęła Pottera w policzek. – Trzymaj się, Srebrny Chłopcze – dodała drwiąco, rzucając rozbawione spojrzenie Malfoyowi. – Idę odebrać wygraną u Bolesława. Powinno być kilka tysięcy, mało kto obstawiał tak, jak ja.
Odwróciła się i wyszła.
- AAAAA! – wydał z siebie Malfoy i akurat wtedy ryży osobnik zrobił mu zdjęcie.
- Jest onieśmielony własnym wyczynem – sprostował Harry, podczas gdy Malfoy zaczął się dusić ogarnięty przytłaczającym poczuciem niesprawiedliwości i cierpienia. Dławiła go nienawiść ponad ludzkie siły. Granger dostanie JEGO sto galeonów.
- Agrh! Zabiję! Będę dusił, wezmę nóż! – Na ustach Malfoya zaczęła pojawiać się piana. – Sto galeonów!
Rita z zaciekawieniem obserwowała Dracona, którego Harry musiał teraz przytrzymywać, bowiem arystokrata wykazywał ochotę na wyjście z łóżka i dokonywanie mordów.
- Chwilowa niepoczytalność wywołana bohaterstwem, jest nieśmiały, naprawdę! – Harry dobrze się bawił i mocno starał się nie roześmiać na całe gardło.
- Och! – z ekscytacją oznajmiła Skeeter. – Niepoczytalność u bohatera! - Jej oczy zalśniły drapieżnie. - Srebrny chłopiec cierpi na zaburzenia spowodowane sławą! Ach!
Malfoy zaczął powoli się uspokajać, chociaż nadal miotał dzikiem spojrzeniem po sali, a Potter pomyślał z rozbawieniem, że zaraz buchnie z jego nosa dym.
- Powiedz, Draco, jak się czujesz? - zaświergotała Skeeter.
- Cudownie! – Maniacki i nieco szaleńczy uśmiech na twarzy Malfoya jej nie zaniepokoił. Czy był groźny dla otoczenia czy nie, był MATERIAŁEM na dobry wywiad.
‘Cudownie. Zrobię to siekierą’ – pomyślał z rozkoszą Draco.
- Jeszcze chwila i będzie mógł udzielić wywiadu – Harry poklepał Malfoya po plecach.
- Och to wspaniale! W takim razie, najpierw ty, Harry! Co czujesz jako Wybraniec?
Harry przestał się dobrze bawić i jęknął w duchu. Za to Snape bawił się doskonale. Dusił się pod kołdrą od tłumionych chichotów i gratulował Granger sprytu godnego najlepszego Ślizgona. Życie naprawdę bywało piękne.
Alastor się nie bawił, stary auror spokojnie zasnął, mając w dużym poważaniu wszystko, co dzieje się dookoła. Zawsze miał przy sobie mugolskie korki do uszu. Lepiej jednak nie wiedzieć, gdzie je trzymał.

KONIEC
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #271516 · Odpowiedzi: 14 · Wyświetleń: 9637

Kitiara Napisane: 06.07.2006 14:48


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Oto jest kolejna część tasiemca.
Przepraszam, że tak niewiele i że bez korekty. Niestety nie zdążyłabym dać Barty'emu do sprawdzenia (było "czyszczenie" na mirriel). Przepraszam także za to, że kazałam długo czekać. Postanawiam poprawę na najbliższą przyszłość.


Czwartek, 29 listopada 1996

Severus otworzył powoli powieki i poczuł ciepło promieni słonecznych oraz irytujący chociaż niezbyt silny ból głowy, po czym zobaczył ogromne oczy zawieszona nad nim i cicho krzyknął.
Luna Lovegood podskoczyła, a Snape zamrugał i zgromił ją spojrzeniem.
„Zbłaźnić się przy uczennicy” – pomyślał, patrząc na Lunę i jej jaskrawozielone kolczyki z koralików sięgające prawie ramion.
- Nie pojawił się pan na zajęciach i pytałam o pana. Profesor McGonagall powiedziała, gdzie pana znajdę, profesorze.
- Zajęcia?! To niemożliwe! - Poszukał wzrokiem jakiegoś zegarka, a kiedy żadnego nie zobaczył, krzyknął:
- Czemu mnie nie obudziłaś, Pomponio?!
- Cicho bądź! – Pielęgniarka wychynęła zza białych drzwi i obdarzyła Severusa nieprzychylnym spojrzeniem, a leżący w łóżku obok Draco jęknął przeciągle i zakrył kołdrą głowę. – Potrzebujesz przecież trochę odpoczynku, nic się nie stanie jak opuścisz jedno lub dwa zajęcia. Najwyżej zadasz dzieciakom dwa razy tyle, co zwykle. – Uśmiechnęła się ironicznie.
- Czyżbyś się starała być sarkastyczna, Pomponio?
Pielęgniarka zignorowała złośliwy przytyk i sprawdziła dłonią ciepłotę czoła Mistrza Eliksirów, po czym podeszła do młodszego pacjenta, bezceremonialnie zsunęła kołdrę z jego głowy i obmacała czoło. Malfoy sapnął, ale pozwolił pani Pomfrey na wszelkie zabiegi. Musiał też otworzyć oczy i stwierdził, że już nici ze spania, ale uświadomił sobie z ulgą, iż nie musi tego dnia uczestniczyć w żadnych lekcjach.
Poppy oznajmiła przybyłej Krukonce, żeby nie siedziała zbyt długo i znowu zniknęła na zapleczu.
- Cieszę się, że panu nic nie jest, profesorze – Luna uśmiechnęła się sennie i wstała.
- Pomyluna? – Draco odwrócił się od ściany i popatrzył ciekawie na Lovegood.
- Co to za przezwiska?! – Severus krzyknął ostrzej niż zamierzał. Był przeczulony na tym punkcie i nic na to nie mógł poradzić. – Przy mnie chociaż byś się hamował.
Zaskoczony Draco burknął coś niewyraźnie.
- Nie szkodzi, przyzwyczaiłam się – Luna roześmiała się i spoważniała po chwili. – Mam nadzieję, że szybko wróci pan do zdrowia.
- Jak to przyzwyczaiłaś się?- Snape nie ukrywał lekkiej irytacji. Wiedział, że koledzy przezywają Lunę, ale nigdy tego nie słyszał na własne uszy. Zrobiło mu się jej trochę żal. Z całego szóstego roku Ravenclaw-Hufflepuff tylko ona zainteresowała się powodem jego absencji na Eliksirach Zaawansowanych. To było zadziwiające, żeby martwił się o niego jakiś uczeń. Popatrzył na Lovegood uważnie.
- Po prostu się przyzwyczaiłam. Ludzie są jacy są. Muszą mieć jakiegoś kozła ofiarnego. – Wzruszyła ramionami. – Ale proszę nie krzyczeć na Dracona. On i Harry nigdy się ze mnie nie nabijali. Harry nawet pomógł mi szukać schowanych ubrań na pod koniec piątego roku.
- Potter to niedługo świętym zostanie. A jak twoi mędrkowaci koledzy będą ci chować ubrania, to zgłoś to któremuś nauczycielowi, najlepiej mi i uwierz, że żaden już nigdy tego nie zrobi.
- Nie życzę nikomu śmierci, profesorze. – Roześmiała się po tych słowach. - I dziękuję za troskę. Doskonale radzę sobie sama.
- Są rzeczy gorsze od śmierci – Severusa przywołał na twarz filozoficzno-okrutny uśmieszek wyrafinowanego nazisty.
- Hej, Pomy... pomyślałem – Draco się zająknął. – No, jak nie chcesz kablować profesorowi, możesz zawsze mi powiedzieć.
- Przebywanie w pobliżu Pottera owocuje skłonnością do rycerskości – prychnął Snape.
- Czemu pan go tak nie cierpi? – zaciekawiła się Luna. – On jest naprawdę miły i w porządku. Pan ciągle mu wypomina jaki jest sławny i drwi z niego przy innych uczniach, a nie ma pan pojęcia, że Harry tej sławy i popularności nienawidzi. Całkowicie niesłusznie pan go krzywdzi.
Draco popatrzył na Lovegood ostrzegawczo. Niewygodna prawda, którą lubiła ludziom mówić prosto w oczy, mogła tym razem przysporzyć jej kłopotów. Snape jednak mógł się wściec, a to nie było coś, co chciałby oglądać. Mistrz Eliksirów wydawał się jednak być zadziwiony do tego stopnia, że nawet nie czuł złości. Jedynie w osłupieniu przyglądał się Krukonce.
- Och, ale to nie moja sprawa – dodała nagle dziewczyna, uśmiechając się przepraszająco. – Do widzenia i trzymaj się, Draco – pomachała zszokowanemu i nieco przestraszonemu jej szczerością Malfoyowi.
- Lovegood zawsze tak po prostu mówi to, co myśli? – Severus nawet nie był poirytowany. Był zaskoczony.
- Owszem. Kiedy nie opowiada bajek o muchożuczkach, mechołazach i tym podobnych... – Draco na wszelki wypadek mówił cicho i spokojnie, ale Snape wcale nie wyglądał na kogoś, kto zamierza się zdenerwować. Wyglądał raczej jak osoba, która dostała czymś po głowie i jest zbyt oszołomiona, aby reagować normalnie. Wyglądał jakby coś do niego dotarło.
- Na dodatek wcale się mnie nie boi i, co najdziwniejsze, martwiła się o mnie... Zaskakujące, ale chyba nie znam swoich uczniów tak dobrze jak myślałem.
Severus mówił bardziej do siebie niż do Dracona, a Malfoy wolał milczeć w obliczu filozofowania opiekuna.
Snape położył się na wznak i oddał się kontemplacji. Draco Malfoy natomiast pomyślał, że Lovegood jest albo szalona albo odważna mówiąc takie rzeczy Mistrzowi Eliksirów. Albo po prostu ma wszystko w dużym poważaniu, jest spontaniczna i nie zastanawia się nad żadnymi konsekwencjami – w przeciwieństwie do całej jego rodziny, która zawsze dbała o pozory. Uśmiechnął się krzywo na tę myśl.

***
- Cześć, leniwy patałachu, robię dziś dla ciebie notatki. Dzień dobry, panie profesorze – Hermiona uśmiechnęła się szeroko, a zaraz potem dygnęła grzecznie.
- Słownictwo, Granger – zimno skomentował Snape. – Dzień dobry.
Hermiona zostawiła uchylone drzwi, a teraz łypała w ich stronę wyczekująco. Draco popatrzył w tym samym kierunku i wyszczerzył się nader złośliwie.
- Och, wejdź Potter, się nie krępuj – oznajmił głośno, a Severus nieznacznie prychnął.
- Się masz, Malfoy – kwaśno powiedział Harry, przestępując próg i posyłając arystokracie nieprzyjemne spojrzenie. – Dobry, panie profesorze – dodał patrząc wszędzie, byle nie na Snape’a.
- Bywało lepiej, acz źle nie jest. Hermiona robi mi notatki – oznajmił Draco i wlepił spojrzenie w pannę Granger.
- Wiem – bąknął Gryfon.
- Dzień dobry, Potter - raczył się odezwać z odpowiednim namaszczeniem nauczyciel, po czym przyjrzał się chłopakowi, który unikał jak mógł jego wzroku i teraz podziwiał sufit. Harry wyglądał niewyraźnie, jakby ktoś udzielił mu niezłej reprymendy. Snape pomyślał, że bardzo chciałby być tym kimś.
- Przyszliśmy sprawdzić, czy dobrze się czujecie, Ron nie mógł, bo zawalił dwa bardzo ważne wypracowania i przez najbliższe trzy dni musi siedzieć w bibliotece,w każdej wolnej chwili.
- Och, mówisz, że masz zastępstwo? – Draco zachichotał cicho.
Hermiona zgromiła swojego chłopaka wzrokiem.
- Nauka to bardzo ważna sprawa – oznajmiła, chcąc nie chcąc, mędrkowatym tonem.
- Niełatwo o tym przy tobie zapomnieć. – Harry zdobył się na uśmiech. – O innych rzeczach też nie... – dodał bardzo cicho.
„Oho, już wiemy, kto natarł Wybrańcowi nosa” – pomyślał Snape.
- Aha! – oznajmił na głos, nie mogąc się powstrzymać.
Wszyscy obecni obdarzyli go zaskoczonymi spojrzeniami. Najpierw nie wiedział skąd się wziął ten zdziwiony wzrok trojga uczniów i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że złośliwie uśmiecha się pod nosem, więc nadał swej twarzy surowy wyraz i odkaszlnął nieznacznie.
Hermiona się roześmiała, ale Draco i Harry wyglądali na skonsternowanych.
- I co cię tak bawi? – spytał Potter przez zaciśnięte zęby.
- To, jak bardzo jesteście do siebie podobni, Harry, ty i profesor Snape.
- SŁUCHAM?! – Harry nie krył wzburzenia, a jego twarz czerwieniła się i bladła na przemian.
- Panno Granger, minus pięć punktów za bezczelną insynuację – poparł Pottera Severus, czując złość i irytację, a zarazem przedziwne rozbawienie.
- Mam tego dość! Mam wszystkiego dość! Chciałem dobrze! Nawet starałem się go polubić, albo chociaż zrozumieć! – Harry bezceremonialnie wskazał palcem nauczyciela, ale jego jasnozielone oczy avadowały Hermionę. Severus zaś był tak zaskoczony, że zamiast odbierać mu punkty, słuchał, co Potter zamierza wykrzyczeć. – Ale mi się nie udało, bo on tego nie chce, Hermiono. Nienawidzi mnie i uwielbia mi ubliżać, poniżać mnie i sprawiać, żebym się czuł jak ostatni tuman! Nawet ty to powinnaś zrozumieć, skoro jesteś taka mądra i oczytana! Życzę wam wszystkim miłego dnia! – dodał na zakończenie tyrady i wymaszerował.
- I nawzajem – odpowiedziała bardzo cicho i niewyraźnie Hermiona, spuszczając wzrok. Sprawiała wrażenie jakby miała się za chwilę rozpłakać. – Przepraszam za Harry’ego – dodała i szybko wyszła za przyjacielem.
„Do diabła, chciałam tylko, żeby spróbował dogadać się ze Snape’em, a on strzela takie fochy. Uparty, zatwardziały muł! Obaj są zresztą tacy sami! Pufek ich chędożył, mam to gdzieś!”
Znalazła Pottera w jego dormitorium. Nie zważając na obecność Neville’a zaczęła krzyczeć:
- Chciałam ci tylko uświadomić, że jemu też jest trudno się przełamać! Ale jeżeli wolisz odstawiać takie cyrki, jak przed chwilą w ambulatorium, to proszę bardzo! To nie jest wina Snape’a, że próbowałam ci przemówić do rozsądku! Dwa zawzięte, wredne hipogryfy na przykrótkich łańcuchach! Pozabijajcie się, plujcie sobie ciągle jadem w oczy, mam to od tej chwili w dużym poważaniu! Miłego dnia, Harry!
Na koniec przemowy trzasnęła drzwiami i naprawdę poczuła się lepiej.
- Nie będę pytał o co chodzi. – Longbottom uniósł dłonie w geście poddania i pokoju.
- I lepiej tego nie rób, Neville – odrzekł zmęczonym głosem Harry, odwracając się do ściany. Bolała go głowa i postanowił się zdrzemnąć. Następne i ostatnie w tym dniu zajęcia miał dopiero za godzinę.

***
- Potter chyba się nie załamał nerwowo... – wyraził swoje stanowisko Draco, gdy tylko Hermiona zniknęła za drzwiami.
- Jak dla mnie, może zwariować i wylądować w Świętym Mungo, nie będę tęsknił za tym aroganckim gnojkiem – zimno odrzekł Snape, posyłając Malfoyowi spojrzenie mówiące „temat uważam za zamknięty, chyba, że chcesz aby cię spotkała krzywda”.
„Nie wątpię w to ani trochę” – pomyślał Ślizgon, ale wzruszył jedynie ramionami.
Pomponia wróciła z jakiejś, nieznanej pacjentom wyprawy i obrzuciła obu surowym spojrzeniem, po czym, jak zwykle, znikła na zapleczu ambulatorium.
Między uczniem i nauczycielem zapanowało niezręczne milczenie, które przerwało przyjście Oga.
- Witam – powiedział aksamitnym tonem, a jego wzrok spoczął na Snape’ie, jedynie na chwilę zahaczając o Malfoya. Tym razem miał na sobie szatę w bardzo ciemnej zieleni i Severus obrzucił niechętnym spojrzeniem jej statecznie falujące poły.
„Chodzi taki i konkurencję robi” – pomyślał z irytacją.
Og uśmiechnął się pod nosem, dając Mistrzowi Eliksirów do zrozumienia, że zna jego myśli, ale mało go one obchodzą. Snape opowiedział na uśmieszek tym rodzajem spojrzenia, który nazywa się potocznie morderczym. Draco natomiast patrzył na gościa z mieszanką fascynacji i nieżyczliwości. Jegomość emanował niesamowitą charyzmą i siłą osobowości, zaś magia wydawała się go otaczać subtelną, a zarazem bardzo wyrazistą aurą. Po prostu emanował magią i potęgą. Nie można było nie czuć przed nim respektu, ani nie zauważyć, jakim jest pięknym mężczyzną. Malfoy zdawał sobie sprawę, że wygląda przy nim bardzo niepozornie, a nie lubił czuć się od nikogo gorszy, prawdę powiedziawszy nie cierpiał tego.
Tym razem ironiczny uśmieszek Oga przypadł w udziale Draconowi.
- Mi też miło panów widzieć – powiedział w końcu lekko rozweselonym, ale raczej chłodnym tonem głosu. Wyglądał też na nieco urażonego. Dopiero wtedy Severus i Draco uświadomili sobie, że nie odpowiedzieli na jego grzeczne „witam”.
- Dzień dobry – Malfoy zreflektował się pierwszy i nieznacznie skinął głową, na co postawny mag odpowiedział tym samym, a to sprawiło młodzieńcowi dziwną przyjemność.
- Witam cię, Asmodeuszu – odrzekł nieco burkliwie Severus.
- Mimo wszystko, czuję do ciebie nić sympatii, Snape, naprawdę – Og nie mógł się powstrzymać od uwagi, którą wymówił jedwabistym i gładkim tonem. – I nie patrzcie na mnie w taki sposób. Prawie cała męska populacja Hogwartu wygląda tak, jakby chciała mnie zlikwidować. Ja naprawdę nie jestem tu po to, żeby uwodzić wam piękne białogłowy. Nawet te najbardziej interesujące i wybitnie uzdolnione. – Puścił szybkie i dyskretne oczko do Dracona przy ostatnich słowach.
- A skąd pan wie, że Hermiona jest wybitnie uzdolniona?! – Malfoy powiedział to bardziej agresywnie niż zamierzał.
Asmodeusz zaśmiał się krótko.
- Powiedzmy, że znam się na ludziach, zwłaszcza na czarodziejach – odrzekł grzecznie demon, rozbawiony nieufnym łypaniem Dracona. Po chwili spoważniał i dodał: - Przyszedłem porozmawiać z twoim nauczycielem, a ty mógłbyś się trochę przespać, nie sądzisz? – spytał łagodnie i bardzo sugestywnie, wpatrując się intensywnie w oczy młodzieńca.
- Wcale mi się nie chce spać... No, może trochę – ostatnie słowa były dziwne dla samego mówiącego. - Chyba rzeczywiście się zdrzemneee – ostatnią samogłoskę młodzieniec przeciągnął w szerokim ziewnięciu. Po chwili już smacznie spał.
- Ludzie to dziwny gatunek, taki potężny, a potrzebuje snu. Nawet wy - magiczni.
- Słuchaj, Og, chyba nie było w naszej umowie ćwiczenia twoich wybitnych zdolności magicznych na uczniach Hogwartu, zwłaszcza moich uczniach?! – Severus był urażony.
- Nie było też mowy, że nie mogę, w razie potrzeby, zastosować swoich umiejętności na którymś z uczniów – odrzekł gładko Asmodeusz. – Na twoim czy nie twoim, Severusie – dodał ironicznie. – Chyba nie chcesz, żeby twój uczeń usłyszał cokolwiek o naszych planach?
- Och! – Snape wyglądał na skonsternowanego. – O to chodzi... – dodał i łypnął znacząco w stronę zaplecza.
Chwilę później Pomponia Pomfrey postanowiła przespacerować się kilka minut po błoniach.
- Dziś? – spytał po prostu Og i usiadł w nogach łóżka, na którym spoczywał Mistrz Eliksirów.
- Nie można być tego w stu procentach pewnym, ale najpóźniej jutro... Mam jednak przeczucie, że dziś, a moje przeczucie rzadko bywa omylne. I na pewno nigdy się nie myli, gdy dotyczy rzeczy paskudnych. – Snape skrzywił się nieznacznie.
Demon prychnął pogardliwie.
- Twój Czarny Pan nawet nie zdąży wyciągnąć różdżki.
- Nie radziłbym go lekceważyć. Lekceważenie go może skończyć się bardzo źle. – Severus nie był takim optymistą jak jego towarzysz.
- Nigdy nie lekceważę przeciwnika, Snape – odparł Og na tyle zimno, że Mistrz Eliksirów się uspokoił.
- To dobrze.
- Pomoc nie będzie mi potrzebna, czuwajcie więc tylko nad uczniami i zróbcie wszystko, żeby byli jak najdalej od całego rozgardiaszu. Z mojej strony nic im nie grozi, ale... sam wiesz.
- Wiem aż za dobrze – burknął Snape.
- Czy Dumbledore pojawi się tu dostatecznie szybko?
- Owszem, bo tylko on może się tu aportować i ma odpowiedni medalion, którego drugą połowę mam ja – Mistrz Eliksirów dotknął odruchowo swojej piersi. - Specjalne zaklęcie, którym są opatrzone oba części talizmanu powoduje, że możemy się porozumiewać i wzywać nawzajem w błyskawicznym tempie, niezależnie od przeszkód mogących wystąpić na drodze komunikacji.
- Kontakt ponadmentalny, jak rozumiem – podsumował miękko Og.
Snape znowu wydał się skonsternowany. Tym razem faktem, że swoją wypowiedź mógł zamknąć w dwóch słowach.
- Dobrze rozumiesz – sapnął ironicznie.
- Wiesz co? Robisz wszystko, żeby nikt cię nie lubił. Robisz to specjalnie i chyba to lubisz. Mam ochotę zostać wśród was, śmiertelnych, trochę dłużej tylko po to, żeby postudiować sobie twoją osobowość, Severusie. Jak można być tak antypatycznym typem, a tym bardziej, jak można lubić i chcieć takim być? Zastanawiające i zupełnie nie pasuje mi to do waszego gatunku. Ludzie to istoty społeczne – w głosie demona nie było słychać ani wyższości, ani ironii, jedynie łagodne zaciekawienie. – Nieważne, czy jednocześnie jest się wampirem, albo wilkołakiem, człowiek jest społeczny i koniec – dodał, ubiegając przewidywalną uwagę Snape’a.
Snape prychnął z najwyższą pogardą i wydął wargi, z których wydobyło się po chwili mało sympatyczne „puff”.
- Analizuj sobie zaświaty, piekło i tym podobne, miłe krainy. Mnie zostaw.
- Piekło nie istnieje, chociaż to źle powiedziane... Nie istnieje w takiej formie w jakiej wam, ludziom, się wydaje. W pewnym sensie jest o wiele gorsze. Gdybym ci spróbował wytłumaczyć czym jest, nie zrozumiałbyś, gdybym ci pokazał, straciłbyś zmysły. Łagodny, niemal ciepły ton demona, nie zniwelował zimnego dreszczu niepokoju, który przebiegł po plecach Snape’a. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu słowa Oga przestraszyły go bardziej niż niejedno karkołomne zadanie Czarnego Pana.
- Abstrahując od piekła... Tak, jak wspominałem, pilnujcie dzieci, Śmierciożerców i Czarnego Pana zostawcie mi... Ich paskudne dusze nie będą zawiedzione trafiając do mnie, będzie im tak samo dobrze jak w piekle, a może i lepiej.
- Przestań z tymi piekielnymi gadkami! – warknął Snape.
- Ty zacząłeś – grzecznie usprawiedliwił się demon. – Tak a propos, Nott jest właśnie tam, chociaż nie sadzę, żebyś kiedyś miał się z nim spotkać.
Severus przełknął ślinę i aż sapnął.
- Naprawdę przeraża mnie twoja wiedza – powiedział całkiem poważnie.
- Myślałeś o nim... Nie martw się, odpłacają mu się pięknym za nadobne i będą mu się tak odpłać całą wieczność. – Piękną twarz Oga zeszpecił nieludzki uśmiech okrucieństwa.
Snape otrząsnął się z odczuwanego niepokoju.
- Już ci mówiłem. Przeraża mnie twoja wiedza i czuję do ciebie szacunek i respekt, nie musisz mnie doprowadzać do rozstroju żołądka. Wystarczy, że patrzysz komuś w oczy. Ta osoba bardzo szybko woli cię polubić, niż nie, uwierz, Asmodeuszu. – Ostanie słowa Severus powiedział już całkowicie spokojnie i ironicznie.
- Och, myślałem, że zechcesz wiedzieć – tym razem to demon wydawał się trochę skonsternowany. – Zapomniałem, że mówię o takich rzeczach w sposób... specyficzny.
„Tak, niemal z miłością” – pomyślał Snape z domieszka sarkazmu.
- Jest jeszcze coś – Severus odkaszlnął. – Wśród zamaskowanych Śmierciożerców będę ja i mój przyjaciel, Lucjusz Malfoy - taki szczupły, wysoki z długimi blond włosami. Mógłbyś być tak dobry i nas nie zabierać do swojego królestwa?
- Jasne – Og pokazał w uśmiechu białe, równe i ostre zęby. – Ten Lucjusz Malfoy to ojciec twojego ucznia? - Asmodeusz wskazał śpiącego nastolatka.
- Nienawidzę, jak ktoś jest wszechwiedzący.
- U mnie musisz się do tego przyzwyczaić, Severusie. Nic na to nie poradzę. - Og znowu szeroko i szczerze się uśmiechnął.
- Nie ma problemu, ale chociaż się tak pięknie nie wyszczerzaj. Przynajmniej nie przy najmłodszych uczniach, zwłaszcza Puchonach. Gotowi dostać zwału.
- Ty na pewno zawału nie dostaniesz – posumował gładko Og i z gracją wstał. – Wychodź stąd jak najszybciej i daj cynk, gdy zaswędzi cię ramię.
Zaswędzi” – pomyślał Snape z irytacją, obserwując spod zmarszczonych brwi wdzięcznie powiewającą szatę Oga, który płynnie i cicho wymaszerowywał z ambulatorium. – „Jakby cię tak coś zaswędziało, to z wrażenia byś się potknął.”

******


PS: Jestem wzruszona ilością i różnorodnością komentarzy. Naprawdę dziękuję i jeszcze raz przepraszam za czekanie. Ale zwróćcie uwagę, ze piszę też inne rzeczy i tutaj też staram się je wklejać.
POZDRAWIAM!
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #269544 · Odpowiedzi: 264 · Wyświetleń: 895163

Kitiara Napisane: 09.06.2006 20:53


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


QUOTE(estiej @ 09.06.2006 10:17)
O ile nie mam nic przeciwko dobrze napisanym opowiadaniom, to osobiście nie widzę sensu powielania ich po różnych forach, jak to ma ostatnio miejsce. Zwłaszcza opowiadania pisane dla konkretnego forum, jak w przypadku pojedynków i konkursów. Takie moje prywatne zdanie.
*


Dlaczego nie widzisz sensu?
Nie bez powodu w regulaminie Klubu Pojedynków Imienia G. Lockhearta jest punkt stanowiący, że opowiadania, które powstały z zainspirowania wyzwaniem, można wklejać w temacie ogólnym FF na forum mirriel i na innych forach dopiero po skończonym pojedynku. Przecież jeżeli ktoś coś napisał (nie ważne czy sam z siebie, czy na potrzeby pojedynku) to jest to jego opowaiadanie, które moze wklejać gdzie zechce. Poza tym nie wiem jak mam taka sugestię rozumeć? Znaczy to, Autor ma pisać różne opowiadania na różne fora? Nie powtarzać tych, które są gdzie indziej? Nie bardzo rozumiem, chyba musiałby się zamienic w maszynę produkcyjną, a na to nie mam ani ochoty, ani czasu. Fajnie rozbić takie sugestie, jak się samemu nie psize. Spróbój pisać pięć opowiadań na raz (nie ważne, że kilka piszę z kimś) plus jeszcze krótkie opowiadania pojedynkowe ( i nie tylko pojedynkowe), a wtedy nie nazwiesz tego bezsensem, nawet jako prywatnego, zupełnie subiektywnego odczucia. Poza tym nie jest to komentarz do opowiadania a jeno sugestia, żeby nie "powielać". Właśnie! Wiesz jak brzmi słowo "pwielać"? Przepraszam, ale ja wklejam tu po prostu swoje opowiadania, a nie "powielam"".
I to samo dotyczy innych Autorów. Jak można wymagać od kogoś żeby pisał inne rzeczy na inne fora? To chyba brak wyobraźni i nieświadomość, że doba ma tylko 24 h, a Ci, którzy piszą, mają coś takiego jak obowiązki życie prywatne.
Bardzo mi się ta sugestia i forma wypowiedzi nie podobała. Bardzo.

Pozdrawiam i czekam na kolejne komentarze.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #265582 · Odpowiedzi: 9 · Wyświetleń: 39140

Kitiara Napisane: 08.06.2006 16:04


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Sala numer siedem

Ci, którzy żyją nadzieją, widzą dalej.
Ci, co żyją miłością, widzą głębiej.
Ci, co żyją wiarą, widzą wszystko w innym świetle.
[Lothar Zenetti]


Siódemka jest cyfrą o ogromnym znaczeniu. Przez wielu mugoli jest postrzegana jako szczęśliwą, czasem jest nawet synonimem szczęścia, dla czarodziejów natomiast ma istotne znaczenie magiczne.
Sale od jeden do piętnastu na czwartym piętrze szpitala Świętego Munga były pomieszczeniami, w których przebywali pacjenci mający zamożnych opiekunów, lub rodzinę. Oni płacili za oddzielne lokum i za szczególną troskę nad swoimi podopiecznymi. Tak więc sala numer siedem była zwykłą szpitalną salą.
Ale dla niego nie była zwykła. Tak samo jak zwykła nie była pacjentka, która w niej leżała. ONA była dla niego wszystkim. Wiedział, że pracownicy szpitala patrzą niego z politowaniem, kiedy tego nie widzi. Wiedział, że mu współczują, litują się nad nim, że nie wierzą, iż cokolwiek może pomóc czarownicy, która od ponad dwóch lat leży w tym samym łóżku, która skosztowała już mago-medycznej pomocy na różnych poziomach zaawansowania, i której stan nie rokował poprawy.
„Wielopoziomowe, długotrwałe uszkodzenie pamięci i władz umysłowych, prawdopodobnie nieuleczalne”, tak brzmiała diagnoza. Dla niego była wyrokiem, ale bardzo szybko otrząsnął się z łez, smutków, żalu i z rozpaczy. Umieścił ją w sali numer siedem i dbał o to, żeby miała sielankowe warunki i żeby nie ominęła jej jakakolwiek próba przywrócenia pełni zdrowia. Uczepił się nadziei, uczepił się tego jednego słowa „prawdopodobnie”, które świadczyło, że jest jakaś szansa; marna, ale jest. Wierzył, że Hermiona wyzdrowieje. Przecież była taka silna, najsilniejsza z nich wszystkich. Kochał ją i dlatego czekał, dlatego przychodził do niej najczęściej jak mógł, nawet kilka razy w tygodniu.
Sala numer siedem była dla Dracona Malfoya symbolem nadziei, miłości i wiary.

***
Pamiętał, jak to się stało, że postanowił przejść na stronę Pottera, doskonale to pamiętał. Kolejne zadanie, które wymyślił dla niego Czarny Pan, było tak karkołomne, że Snape próbował nawet protestować i przebąkiwać, że weźmie je na siebie. Skończyło się na kilku Cruciatusach. Severus już nic więcej nie próbował zrobić. Poza jednym. Pomógł mu dostać się do Hogwartu. To on wytłumaczył mu - oszalałemu ze strachu nastolatkowi - że nie ma innego wyboru, jak zaufać jasnej stronie.
Draco pamiętał też, jak płakał i błagał McGonagall o ochronę dla jego matki i jak okazało się, że ochrona jest już niepotrzebna. Kochana ciocia Bellatrix bardzo szybko i skutecznie usunęła swoją siostrę z tego świata. Rodzina rodziną, ale dla pani Lestrange zawsze najważniejszy był Czarny Pan. Odejście Dracona było odczytane jako największa zdrada. Ciążył też na nim nieodwołalny wyrok śmierci.
Strata matki była dla chłopaka ogromnym ciosem i myślał, że nigdy się z niego nie otrząśnie. Ale to właśnie ONA mu pomogła. Hermiona Granger mu zaufała jako pierwsza z Wielkiej Trójcy Hogwartu i jako jedyna potrafiła z nim rozmawiać na ten temat i pomóc mu żyć dalej. Najdłużej miał co do niego wątpliwości Ronald Weasley - wątpliwości, które często werbalizował w bardzo nieprzyjemny sposób. Potter przekonał się do Ślizgona dużo szybciej, zaraz po Hermionie, co było dla Malfoya zastanawiające, ale nigdy o to nie zapytał. Raz spróbował lecz wyraz oczu Harry’ego powiedział mu, żeby więcej tego nie robił. I nie robił.
Solennie obiecał im pomóc, a oni przyjęli go do swojej „paczki”, i po jakimś czasie zżyli się ze sobą. W obliczu wojny i okrucieństwa ludzie zaczynają przyjaźnić się z zadziwiającymi jednostkami.
Bardzo szybko przekonał się, że to Granger jest motorem tej trójki – później czwórki. Zawsze to podejrzewał, ale dopiero wtedy zrozumiał coś, co nieodmiennie wywoływało uśmiech na jego twarzy. Hermiona była dość istotną przyczyną tego, że Weasley i Potter tak długo żyli. Inaczej już dawno zginęliby marnie. Chyba w całym Slytherinie nie było tak łebskiej dziewczyny jak ona.
I pamiętał, oczywiście, jaki był dumny, kiedy pomógł Potterowi rozwalić kolejny horcrux. Hermiona powiedziała mu wtedy coś, co spowodowało, że zaczął zwracać na nią większą uwagę niż dotychczas. Ale interesował się nią już od dawna, chociażby dlatego, że tak szybko mu zaufała i nie chowała do niego urazy.
- W głębi duszy zawsze wiedziałam, że nie wiesz, co czynisz. Czułam, że nie możesz być tak naprawdę do szczętu zły. Nie wiedziałam tylko, że jesteś aż tak dobry w czarowaniu. – Uśmiechnęła się, a on zauważył drobne dołeczki w jej policzkach.
- Dzięki – zarumienił się i wzruszył ramionami, zły na siebie za całkowicie nieślizgońską reakcję. Chwilę później bredził coś o tym, że on we wszystkim jest dobry, jak każdy Malfoy zresztą. Musiał być w tym momencie bardzo zabawny, bo roześmiała się i zauważył, że jej śmiech brzmi bardzo przyjemni, a ciemno-bursztynowe oczy są najpiękniejszymi oczami, jakie kiedykolwiek widział.
Wtedy właśnie przyszło mu do głowy po raz pierwszy:
Nawet o tym nie myśl, w końcu to dziewczyna Weasleya.
Ale po prostu nie mógł o niej nie myśleć.

***
Jak zwykle kupił jej kwiaty. Tulipany, bo je właśnie lubiła najbardziej. Tego dnia wybrał ciemnoniebieskie, niemal granatowe. Hermiona uwielbiała wszystkie odcienie błękitu i zieleni, a dziś były jej dwudzieste pierwsze urodziny.
Kiedy przyszedł, jak zwykle udawał, że nie widzi współczującego spojrzenia pracowników szpitala. Udał się prosto na czwarte piętro do sali numer siedem,
wszedł i uśmiechnął się do dziewczyny leżącej na łóżku:
- Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin – powiedział, po czym wstawił kwiaty do wazonu, wcześniej napełniając go magicznie świeżą wodą.
Kiedy spojrzała na kwiaty, uśmiechnęła się jakby była zupełnie zdrowa. Jakby niebieskie tulipan odblokowały na sekundę jej uszkodzoną pamięć i psychikę, jakby je sobie przypominała. Zawsze w takich mementach jego serce biło mocniej. Tak jak teraz. Nie ważne, że to była tylko chwila. Warto było przyjść dla jednego uśmiechu ukazującego dołeczki i spojrzenia, które rozjaśniało na krótko bursztynowe oczy pacjentki. Naprawdę warto.

***
Zawsze walczyła jak lwica. Jeśli zaistniała taka sytuacja, a było ich sporo, każdy, kto się napatoczył pod jej różdżkę, ucierpiał. Kiedy po raz pierwszy zabiła, wyglądała na przerażoną i skonsternowaną, ale to szybko minęło. Doskonale zdawała sobie sprawę, że czasem człowiek nie ma wyboru. Kilka dni po tym zdarzeniu wyznała im, jak bardzo przestraszyła się tego, że jest zdolna do morderstwa. Później przychodziło jej to łatwiej. A on doskonale wiedział o co chodzi. W końcu też musiał nauczyć się zabijać. Wszyscy musieli.

***
Usiadł na brzegu łóżka, wziął jej dłoń w swoją rękę i pocałował.
- Ślicznie dziś wyglądasz, kochanie – powiedział. – Jak zwykle zresztą.
Starał się nie zwracać uwagi na to, że jej wzrok, mimo że skierowany na niego, patrzy tak naprawdę gdzieś daleko. To nieobecne spojrzenie smuciło go, nawet przerażało, ale odpędzał od siebie złe myśli jak najdalej. Kochał ją i właśnie to się liczyło, a jeszcze bardziej liczyło się to, że ona kocha jego. Wiedział o tym doskonale. Poza tym przecież Hermiona niedługo wyzdrowieje, prawda? Oczywiście, że wyzdrowieje. Kiedyś musi.

***
Weasley zginął w styczniu. Był naprawdę mroźny wieczór, a oni musieli trafić na jakiś mini-zjazd zwolenników Sami-Wiecie-Kogo. Jakby śmierciożercy akurat wtedy musieli siedzieć w tej samej knajpie, do której przyszli oni. Draco zwykł żartować po takich akcjach, że to Potter przyciąga takie sytuacje. Po prostu jego wrodzony pęd do przygody prowadzi ich w najbardziej niebezpieczne miejsca. Tamtej nocy nie żartował.
Hermiona nie widziała jak umarł jej chłopak, walczyła wtedy zażarcie z potężnie zbudowanym śmierciożercą, który był naprawdę dobry, więc musiała skupić całą uwagę na nim. Ale on i Harry widzieli; najpierw zielony, oślepiający blask, a potem rozciągnięte na podłodze ciało Rona. Pamiętał, że rzucił wtedy najlepszego Cruciatusa w swojej karierze.
To on musiał jej o tym powiedzieć. Jedno spojrzenie na Pottera wystarczyło, żeby się tego domyśleć. Harry zwariowałby, lub po prostu umarł z żalu, mówiąc o śmierci swojego najlepszego przyjaciela. Kiedy deportowali się przy Wrzeszczącej Chacie, a potem weszli do środka, zielonooki był w stanie jedynie położyć się i zamknąć oczy. Spod przymkniętych powiek pociekły łzy.
Reakcja Hermiony, mimo że przewidywalna, była straszna. Krzyknęła mu w twarz, że kłamie, okładała go pięściami, a chwilę później chciała wrócić po Weasleya. Zatrzymał ją, a Potter, mimo bladości i osłabienia, pomógł mu ją przytrzymać. Później płakała. Jak mała zagubiona dziewczynka. Po raz pierwszy widział Hermionę Granger bezradną i właśnie wtedy uświadomił sobie, że ją kocha. To była bardzo bolesna i zarazem piękna myśl. Trzy dni po tym zdarzeniu urządzili Weasleyowi mały, skromny pogrzeb i Hermiona przeżyła to nad wyraz dobrze. Przecież była najsilniejsza. Za to on się rozpłakał. Chyba tak szczerze nie płakał nigdy wcześniej. I nie wstydził się swoich łez.
Po raz pierwszy odważył się pocałować ją tydzień po pogrzebie. Potem żarliwie za to przeprosił.

***
- Harry i Ginny będą rodzicami. Są bardzo szczęśliwi, zwłaszcza on. Prawdopodobnie będzie bardzo nieporadnym ojcem, ale ona postara się za nich oboje. – Uśmiechnął się, wyobrażając sobie jej odpowiedź, która mogłaby brzmieć: „No tak, Ginny będzie miała teraz dwoje dzieci pod opieką”. Uwielbił jej poczucie humoru.
- Jutro odwiedzimy cię razem. Dziś nie mogli przyjść.
Znowu przez sekundę patrzyła na niego przytomnie, a potem opłynęła do swojego nieznanego nikomu świata.
Pomyślał, że to nieuczciwe, że oni też powinni się pobrać i mieć dzieci. Oboje tak dużo przeszli, że zasłużyli na normalne życie. Zasłużyli na pewno kiedyś go zaznają. Na pewno.

***
Pod koniec lutego, późnym wieczorem, kiedy wrócił z grobu matki, zobaczył Hermionę, trzymającą znaleziony gdzieś na dnie szafy brązowy sweter Rona.
Wrzeszcząca Chata była doskonałym schronieniem, nikomu nie przyszłoby do głowy, że ukrywają się w niej sprzymierzeńcy Zakonu Feniksa. Nie w Hogsmeade. To było jak bezczelne śmianie się w twarz wrogowi. I nieco ryzykowne. Ale kryjówka spisywała się doskonale.
Dziewczyna siedziała na kanapie, tuliła do siebie bluzę i pochlipywała.
Ścisnęło mu się serce na ten widok i powoli do niej podszedł.
- Mogę cię przytulić? – spytał cicho.
Pokiwała głową.
Usiadł obok i ją przygarnął. Wtuliła mokrą twarz w jego szyję.
- Gdzie byłeś? – spytała.
- U mamy – odrzekł prosto i to wyjaśnienie jej zupełnie wystarczyło.
Westchnęła i przytuliła się mocniej.
- Molly Weasley robiła im zawsze takie swetry na drutach; Bliźniakom, Ginny, Harry’em i Ro... Ronowi... Na Boże Narodzenie - chlipnęła.
Pogłaskał jej gęste i nieposłuszne włosy. Nie wiedział, co odpowiedzieć, więc się nie odzywał, a kiedy odsunęła się i otarła łzy, dotknął wargami jej czoła. Popatrzyła na niego, tak jak nigdy wcześniej. Tak naprawdę. I tym razem to ona go pocałowała, ale, w przeciwieństwie do niego, nie zamierzała przepraszać.
– Nienawidzę tej cholernej wojny, Draco – wyszeptała prosto do jego ucha, gdy on jeszcze był tak oszołomiony, że nie mógł się ruszyć.
Jeżeli można poczuć się szczęśliwym w obliczu tylu nieszczęść, to on na pewno tak się wtedy poczuł.

***
- Ojca mają wypuścić z Azkabanu. Za tydzień. Odsiedział już swoje i go zwalniają. Zresztą on nie brał udziału w najgorszych przedsięwzięciach Sama-Wiesz-Kogo.
Nigdy nie nauczył się wymawiać imienia Voldemorta. Miał zbyt głęboki psychiczny uraz i do tej pory śniły mu się koszmary związane czerwonookim. Nie pomagała nawet myśl, że od ponad dwóch lat, za sprawą Pottera, Tom Riddle czaruje grunt od spodu.
- Trochę się boję tego spotkania. Nie widziałem go tyle lat, no i diametralnie zmieniły mi się poglądy. Ja się zmieniłem... Ale przecież to mój ojciec...
Pomyślał o rodzicach Hermiony, którzy odwiedzali ją tak samo często jak on. Pewnie dzisiaj też przyjdą. I pewnie, tak jak on, chcą aby wyzdrowiała i była taka jak dawniej. Pełna życia. I na pewno mają tak mocną nadzieję, jaką on hodował w swoim sercu. Ale był też przekonany, że nie kochają jej tak bardzo jak on. Tak jak on kocha Hermionę, nikt nigdy nikogo nie kochał i nie pokocha. Wiedział o tym.

***
Z początkiem kwietnia Potter zabił Voldemorta. Ci śmierciożercy, którzy nie zginęli i nie zdołali uciec, zostali i dożywotnio skazani na Azkaban. Draco doskonale pamiętał jak mu ulżyło, kiedy okazało się, że Snape gdzieś prysnął, a ciotkę Bellę przyskrzyniono. Za to Harry był zły. Wytłumaczenie, że Severus pomógł mu podjąć decyzję oraz bezpiecznie dostać się do McGonagall, ryzykując własnym życiem, spowodowało jedynie irytację Pottera. Według niego Snape powinien zginąć. Zaś według Dracona powinna była zginąć jego ciotka. Malfoy uznał jednak, że lepsze więzienie niż ucieczka Niezłomnej Belli, bo wtedy nie spocząłby, dopóki by jej nie znalazł i nie ukatrupił. A tak cioteczka spokojnie zgnije w Azkabanie. Najważniejsze było to, że „ta cholerna wojna” dobiegła końca.
I właśnie wtedy, po wszystkim, wyznał Hermionie, że ją kocha. Nie zdziwiła się, skinęła tylko głową i powiedziała „wiem”. Tak po prostu.

***
Hermiona jęknęła i rzuciła się na poduszce, przestraszona czymś, co tylko ona mogła ujrzeć, lub poczuć. Jej dłonie zacisnęły się konwulsyjnie na pościeli. Draco bał się takich chwil, bo osłabiały jego wiarę w zwycięstwo nad chorobą. Ale wiara szybko budziła się do życia. Odkrył, jeszcze na początku tych wizyt, że Hermiona uspokaja się w kilka chwil, jeżeli ją tuli i łagodnie kołysze w ramionach. Teraz też tak było. Ułożył ją z powrotem na poduszkach, a ona spojrzał na niego prawie przytomnie. Prawie ze zrozumieniem. Prawie. Poczuł jak do oczu napływają mu łzy i przełknął ślinę.
- Kocham cię, Herm.

***
W maju odbył się ślub Ginewry Molly Weasley i Harry’ego Jamesa Pottera. Cichy, skromny ślub, na którym było zaledwie kilkanaście osób.
To był najszczęśliwszy dzień w życiu Dracona Malfoya. Wtedy po raz pierwszy kochał się z Hermioną. Wtedy wyznała mu, że też go kocha. Pamiętał to specyficzne wyznanie bardzo dobrze.
- Kocham cię, Draco, ale musisz pogodzić się z tym, że Rona także nigdy nie przestanę kochać. Więc jeżeli nie podoba ci się perspektywa dzielenia się mną z innym, to wyłaź z mojego łóżka.
- Skarbie, to ty do mnie przyszłaś, poza tym konkurencja w zaświatach mnie nie przeraża.
Roześmiała się i zaczęła go gwałtownie całować. Nie miał pojęcia, jak to robiła, ale zawsze, gdy się z nią kochał był bliski omdlenia. Zawsze. Czyli zaledwie kilka razy.

***
Do sali numer siedem weszła pielęgniarka.
- Ta młoda dama musi zjeść zupę – oznajmiła.
Była pulchną czarownicą w średnim wieku.
- Proszę mi dać miskę, sam to zrobię – odrzekł, a kobieta wzruszyła ramionami i przystała na jego propozycję.
Draco lubił karmić Hermionę. Wymagało to sporo wysiłku, by utrzymać jej uwagę na przyjmowaniu jedzenia, ale nie nużyło go i nie denerwowało. Wręcz przeciwnie. Z uwagą śledził każdą jej reakcję, lub apatię. To drugie zdarzało się o wiele częściej, ale nie zdołało odebrał mu wiary w ozdrowienie dziewczyny.

***
Powiedział mu o tym Harry. Był środek czerwca, a on zamierzał tego wieczoru oświadczyć się Hermionie. O ósmej odwiedził go Potter. Był blady i roztrzęsiony.
- Hermionę zabrali do Świętego Munga, Draco. Napadli ją jacyś zwyrodniali czarodzieje, nie wiedzą jeszcze kto to... – Harry’emu trzęsły się ręce i był bliski płaczu. - Chyba ją torturowali różnymi klątwami i... - Głos mu się załamał.
Nie dokończył, nie musiał.
- Lepiej chodź tam ze mną. Nie wiedzą czy przeżyje.
Malfoy był w takim stanie, że nie pamiętał jak dostał się do szpitala. Pamiętał tylko JĄ, sponiewieraną i nieprzytomnie patrzącą w jeden, odległy punkt.
I pamiętał diagnozę.

***
W momencie, gdy Mark Granger uchylił drzwi i wsunął za nie swoją przedwcześnie posiwiałą głowę, Draco odstawiał miskę na stół.
- Grzeczna dziewczynka – powiedział i odwrócił się w stronę wchodzącego mężczyzny.
Patrzył jak państwo Granger wchodzą powoli do sali. Przywitał się z nimi, a Jane uśmiechnęła się do niego.
- Przyjdziesz do nas dziś wieczorem? – spytała.
Skinął głową i spróbował się uśmiechnąć. Zawsze czuł się niezręcznie, gdy się z nimi spotykał, bo pamiętał jakie miał kiedyś zdanie o mugolach. Ale oni traktowali go po prostu dobrze i byli mu wdzięczni za troskę jaką okazuje Hermionie. To, co łączyło go z jej rodzicami, trudno było nazwać. Na pewno nie była to przyjaźń, ale czasami bywał u nich na obiedzie i kolacji. Wtedy, gdy spotykali się w sali numer siedem.
- Zawsze jesteś mile widziany, Draco – dodał Mark i klepnął go po ramieniu.
- Dziękuję.
- Chcesz jeszcze pobyć z Hermioną? – Jane chyba rozumiała lepiej od męża co czuł, kiedy tu przychodził i co czuł do ich córki.
- Nie, już miałem wychodzić, państwo na pewno chcecie pobyć z nią sami... Do widzenia.
Wyszedł i po cichu zamknął drzwi.
Kiedy tylko znalazł się na zewnątrz, zaczął zastanawiać się jakie kwiaty kupi jej następnego dnia, gdy przyjdzie wraz z Ginny i Harrym. Postawił na pąsowe róże i uśmiechnął się na myśl o kolejnym spotkaniu z Hermioną.

*koniec*
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #265457 · Odpowiedzi: 9 · Wyświetleń: 39140

Kitiara Napisane: 07.06.2006 19:41


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Dedykuję mojej wspaniałej przeciwniczce, Sonce, za fantastyczny pojedynek. Jak dla mnie, to Ona jest zwycięzcą.

KONIEC I POCZĄTEK

Dobro ma równie wielką moc czynienia dobra, jak zło zła.
[Hochheim z Eckhart]


To był Twój ostatni horcrux, który zniszczyłem. W paczce jest mały prezent ode mnie na wieczną pamiątkę. Mam nadzieję, że nie będziesz płakał.
Życzę szczęśliwych ostatnich chwil życia.
Szczerze Ci oddany, Harry P.

PS: Czy wiesz, że pierwszy został zniszczony medalion? Notabene, zrobił to Twój uniżony sługa Regulus Black.


Ogromny szary puchacz, który dostarczył list wraz z paczką, odleciał, gdy tylko zostawił to, co miał zostawić. Lord Voldemort z furią podarł pergamin, żałując, że nie ukręcił ptaszysku głowy. Jego czerwone oczy płonęły nienawiścią, gniewem i... strachem. Wiedział, co było ostatnim horcruxem zniszczonym przez Pottera; w końcu nie da się nie zauważyć nieobecności ogromnego, żółtego węża, który nie odstępuje cię prawie na krok i je ci, niemal dosłownie, z ręki. Ale może szczeniak kłamał? Może to było nie ostatnie, a jedyne unicestwione przez Pottera magiczne schronienie, które stworzył dla części swej duszy? Poza tym, jak Regulus mógł zniszczyć medalion? Był najbardziej strzeżonym, najbardziej obwarowanym czarodziejskimi zabezpieczeniami horcruxem, jaki Lord stworzył w swej czarnoksięskiej karierze. W końcu medalion Slytherina znaczył dla Toma tak wiele... Czuł jednak, że Potter nie kłamie, w jakiś niewytłumaczony sposób o tym wiedział.
Długimi, białymi palcami rozpakował zawiniątko, domyślając się, co tam zobaczy. Domyślał się, a jednak je otwierał, rozwiązując eleganckimi, arystokratycznymi ruchami, niemal z nabożeństwem, srebrno-zieloną wstęgę. Szczeniak miał przewrotne poczucie humoru. Na czarnym jak noc atłasie spoczywał odcięty łeb węża, a krople krwi zarysowały na atramentowym tle krwawe ornamenty. Otwarte, martwe oczy Nagini powiedziały Voldemortowi, że powoli nadchodzi jego koniec.
Czarny Pan zrobił coś, czego jeszcze nigdy nie miał okazji robić i czego, był pewien, nie zrobi już nigdy w życiu. Zawył jak zarzynane zwierzę. Zawył, a echo jego wściekłości i strachu odbiło się od ścian magicznie zabezpieczonej twierdzy urządzonej w mugolskiej szopie przy cmentarzu, na którym spoczywał jego ojciec.
Kiedy się uspokoił, zamknął oczy i pomyślał przez chwilę. Następnie dotknął palcem wskazującym lewej ręki czoła i pomyślał intensywnie o najwierniejszym i najbardziej oddanym słudze, jakiego miał. Tak, teraz potrzebny był mu Severus Snape.
- Jestem na twoje rozkazy, panie. – Chłodny, aksamitny głos wyrwał Voldemorta z zamyślenia.
- Moja cierpliwość do Pottera się skończyła – oznajmił zimnym, piskliwym tonem czerwonooki. Snape wiedział jednak, że pod rozgorzałą furią ukrywa się też strach. Kątem oka dostrzegł pudełko na zimnej, betonowej podłodze, a obok niego żółty łeb węża. W ogóle się nie zdziwił. Tylko czekał na to, kiedy Potter zniszczy ostatni horcrux. Był chyba - nie, na pewno - jedynym śmierciożercą, który wiedział o pasji swego pana do kolekcjonowania magicznie zabezpieczonych kawałków własnej duszy. Był też jedynym, który - nie wprost i anonimowo, oczywiście - powoli naprowadzał Harry’ego Farciarza Jakich Mało Pottera na kolejne horcruxy. Teraz, dzięki swoim nieprzeciętnym zdolnościom oklumencyjnym, mógł sobie pozwolić na wewnętrzny ironiczny uśmiech. Na jego twarzy jednak malowała się maska powagi i skupienia.
- Rozumiem, panie. – Lekko, ale kornie pochylił głowę.
- Życzę sobie, abyś go znalazł i ukatrupił. Chcę zobaczyć jego głowę na srebrnej tacy, Severusie.
Oczywiście, były Mistrz Eliksirów Hogwartu nie skomentował, jak przestraszony i zdeterminowany musi być Voldemort, że rezygnuje z osobistego zabicia Gwiazdy Gryffindoru. Musiał przecież na dnie swej okaleczonej duszy czuć, że coś się dzieje z jej magicznie zabezpieczonymi fragmentami. A może nic nie wyczuwał i to było jego problemem? Severus nie uznawał horcruxów za dobry pomysł. Uważał, że nie ma nic ponad całą, zdrową oraz nie podatną na skrupuły i wahania duszę.
- Jak sobie życzysz, panie.
Śmierciożerca nie pytał o czas. To było nietaktowne i zawsze powodowało Cruciatusy. Czarny Pan sam wyjaśniał wszystko, co uznał za stosowne i kiedy uznał za stosowne. On miał jedynie grzecznie czekać. Nawiasem mówiąc, nużyła go już ta ciągła grzeczność i posłuszeństwo. Gdy był bardzo młody, tak, wtedy jego cześć i oddanie Temu-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać były bezgraniczne. Teraz także, ale obecnie miał swą niepodzielną panią, a była nią Czarna Magia.
- Masz trzy dni, Snape. Dochodzi północ, najpóźniej za trzy dni o północy chcę cię widzieć z głową Pottera, inaczej każę McNairowi ściąć twoją.
- Tak jest, panie. – Severus nawet nie mrugnął.
- Możesz się oddalić.
- Oczywiście. Żegnam cię, panie.
Snape ukląkł na jedno kolano i ucałował z należytą czcią rąbek czarnej szaty Voldemorta, po czym wyszedł. Kiedy znalazł się na świeżym powietrzu, otoczony różnej wielkości nagrobkami, splunął z obrzydzeniem i się deportował.

~*~

Hermiona powoli otworzyła list od Harry’ego. Naprzeciw niej, przy kominku pokoju wspólnego Gryfonów, siedział Ron i z wyczekiwaniem wpatrywał się w pergamin. To już był rytuał. Rozpieczętowywali pocztę od przyjaciela nocami we wspólnym, kiedy reszta uczniów Domu Lwa zniknęła w swoich dormitoriach. Tego wieczora musieli czekać prawie do drugiej nad ranem i Weasley miał wrażenie, że za chwilę zaziewa się na śmierć, albo zwyczajnie zaśnie.
- Zawsze wymyślisz coś ciekawegooo... – ostatnia samogłoska rozlała się w potężnym ziewnięciu.
Panna Granger spojrzała groźnie na swojego towarzysza.
- A może powinniśmy otwierać pocztę od Harry’ego przy wszystkich w Wielkiej Sali? – spytała, sycząc gniewnie. – Harry przyznał mi rację i sam zalecał ostrożność. – Wzruszyła ramionami.
- Wielcy mi WSZYSCY. Może połowa tego, co zwykle. - Ron prychnął niedbale.
- To, że większość uczniów nie wróciła do Hogwartu, nie oznacza, że mamy obnosić się z listami od Harry’ego! Zapomniałeś, czego dotyczy ta korespondencja? - Hermiona nie wyglądała na zadowoloną lekceważeniem w głosie przyjaciela. Szczerze powiedziawszy, bardziej adekwatnym określeniem stanu ducha, który można było ujrzeć, jak w zwierciadle, w oczach dziewczyny, byłaby raczej „pełna złości irytacja pomieszana z pogardą”.
- Och, no przecież... Wiem, wiem. – Ron wolał nie ryzykować kolejnego wykładu na temat bezpieczeństwa i powagi sytuacji. Doskonale wiedział, jak jest poważna. – Rozumiem, tylko o tak nieludzkiej porze chce mi się niemiłosiernie spać... – Ronald Weasley miał wrażenie, że w oczach przyjaciółki rośnie odraza dla jego przyziemnych zmartwień. – Wiem, chcesz powiedzieć, że jestem żałosny, daruj sobie, Hermionooo...
Granger przewróciła oczami, ale nie skomentowała słów Weasleya. W końcu sam siebie podsumował, według jej skromnego zdania, całkiem słusznie.
Szybko przebiegła wzrokiem po treści listu, oczy jej zapłonęły, a policzki pobladły. Wyglądała na przestraszoną i podekscytowaną jednocześnie. Poczuła też, że jej serce wali w ściany mostka, jakby chciało wyrwać się na wolność. Podsunęła pergamin Ronowi, u którego ciekawość powoli zaczynała brać górę w walce z sennością.
- Och... – tylko tyle był w stanie wydać z siebie Weasley, gdy przeczytał treść wiadomości.
- Udało mu się – oznajmiła pełnym ekscytacji szeptem Hermiona, a potem nagle spoważniała. – Teraz Harry musi... Och, nawet nie chcę o tym myśleć!
- Czy uważasz, że przepowiednia dosłownie o tym, co ty masz na myśli teraz, Hermiono? – Ron wpatrywał się w przyjaciółkę, jakby od jej zdania zależało wszystko, włącznie z losem Harry’ego, a pobladł tak mocno, że z trudnością można było dostrzec drobne, ozdabiające jego twarz piegi.
- Myślę, że tak... – Gryfonka przełknęła głośno. - I mam ogromną nadzieję, że Harry będzie miał, jak zwykle, szczęście.
I że wykaże się dużo większym rozsądkiem i ostrożnością niż zazwyczaj – dodała w myślach.
Cień przepowiedni, która stawiała ich przyjaciela w jednoznacznej sytuacji i właściwie nie dawała mu wyboru, towarzyszył im przez cały czas. Ale dopiero teraz, po zniszczeniu przez Harry’ego ostatniego horcruxa, jej treść i wymowa nabrały konkretnych kształtów. Potter musi stanąć przed potężnym czarnoksiężnikiem i musi go zabić. Inaczej sam zginie. Proste i brutalne.
Tym razem to Ron przełknął ślinę i miał wrażenie, że przełyka pustynny piach.
- No wiesz, co innego zniszczyć horcruxa, nawet jeżeli jest dwumetrowym, wrednym wężem, zwłaszcza jeżeli się potrafisz się z tym wężem dogadać, a co innego stawić oko Samemu-Wiesz-Ko...
- Och, przestań z tymi cholernymi niedomówieniami, Ron! – Irytacja Granger sięgnęła zenitu, a Weasley zaniemówił. Nie dlatego, że zbeształa go tak ostro za brak odwagi w wymawianiu imienia Voldemorta. Hermiona generalnie nie używała przekleństw. Musiała być nie tylko zła. Musiała niepokoić się o Harry’ego tak samo jak on. Może nawet bardziej.
- Och, ja też się o niego boję, Hermiono – powiedział cicho i przez chwilę miał wrażenie, że przyjaciółka znowu go skrzyczy. Jednak dziewczyna jedynie potrząsnęła grzywa kasztanowych włosów, jakby chciała odpędzić od siebie złe przeczucia i cisnęła list, jak zwykle po przeczytaniu, w ogień. Płomienie zatańczyły wesoło, beztrosko trawiąc zapis zniszczenia ostatniego horcruxa Lorda Voldemorta.

~*~

- Draco jest mądry i wie, co jest dla niego dobre. – Severus wpatrywał się w Narcyzę, a kobiecie wydawało się, że widzi w jego oczach przewrotne rozbawienie. – Sam zdecyduje, czy chce mi pomóc w tej misji…
- Narażasz go – odrzekła niechętnie, ale wiedziała, tak samo jak wiedział to jej rozmówca, że młody Malfoy pójdzie z byłym nauczycielem i opiekunem. Ostatnio spędzali razem wiele czasu. Można by powiedzieć, że Snape zastępował chłopakowi zamkniętego w Azkabanie ojca.
- Mogłabym chociaż wiedzieć, po co go zabierasz? – spytała pani Malfoy bez większej nadziei na odpowiedź.
- Doskonale wiesz, że nie, Narcyzo – łagodnie odrzekł Severus. – Poza tym, chyba zdajesz sobie sprawę, że prędzej sam zginę, niż dam zginąć twemu synowi.
- Tak, wiem, ale po prostu się o niego boję...
Czarownica westchnęła i rozkazała jednemu ze skrzatów wezwać „panicza Malfoya”. Mimo strachu o jedynaka, ufała swojemu staremu przyjacielowi. W końcu Severus uratował życie jej syna. Draco wydawał się wychodzić z tego samego założenia. Po kilkutygodniowym buncie przeciwko Snape’owi zaczął rozumieć, co tak naprawdę się stało, co mogłoby się stać i co zrobił dla niego ten chudy, wysoki, surowy mag o nieprzeniknionym spojrzeniu.
Jedynie Bellatrix nadal nieufnie patrzyła na byłego Mistrza Eliksirów. I chociaż nie występowała już jawnie z oskarżeniami o zdradę, przyglądała mu się badawczo. Ale każdy wiedział, że jej niechęć wynikła już przede wszystkim z tego, że to właśnie Snape’a Voldemort darzył największym zaufaniem i dlatego ciągle szukała w nim jakiejś wady. Odwiedzała siostrę w weekendy i poświęcała kilka godzin jej synowi, ucząc go oklumencji, a Draco robił niesamowite postępy, czym zadziwiał ciotkę. Bellatrix już od dawna nie miała pojęcia, co kryje się w głowie jej siostrzeńca, tym bardziej nie miała o tym pojęcia Narcyza. Pani Lestrange dostałaby zawału, gdyby posiadła chociaż nikłe wiadomości w tym temacie, zwłaszcza wiedząc za czyją przyczyną zaszły takie zmiany w młodym śmierciożercy. Matka chłopaka natomiast padłaby zapewne jak rażona Avadą. Chociaż, między Merlinem a magią, Snape jedynie podtrzymywał naturalne zapędy Malfoya juniora ku pewnym zmianom światopoglądowym. Solidnie nad tym pracował i szczerze pomagał młodzieńcowi podjąć właściwe decyzje.
- Witaj, Draco. Mam nadzieję, że pójdziesz ze mną... pomóc mi załatwić pewną sprawę. – Severus przywitał Dracona, a teraz oczekiwał na jego odpowiedź.
- Doskonale dajesz sobie radę sam – odrzekł ironicznie Malfoy i popatrzył uważnie na Snape’a.
- Możliwe, ale - odchrząknął lekko - on ufa tobie bardziej niż mi.
Draco się uśmiechnął i lekko skinął głową, a jego matka zachłysnęła się oddechem. Nie mogła uwierzyć, że Czarny Pan polega bardziej na jej synu. Przecież to Snape był najbardziej zaufanym sługą. Nie przyszło jej też do głowy, że mogli mówić o kimś innym.
- Narcyzo, Draco wróci około północy i sam go odprowadzę pod bramę… nie marszcz się tak, nie robimy nic naprawdę niebezpiecznego.
- Nie musisz się ze mną aportować, nie potrzebuję niańki. – Malfoy skrzywił się lekko, a matka posłała mu pełne irytacji spojrzenie. – Nie martw się, mamo – dodał jeszcze uspokajająco.
- Chciałeś powiedzieć, że tobie nie ufa w ogóle i nienawidzi jak zarazy, ale skoro wolisz określać to w ten sposób... – powiedział Draco ironicznie, gdy byli już na zewnątrz, otulając się szczelniej. Był kwietniowy wieczór, na tyle chłodny, że nie należało jeszcze wieszać cieplejszych szat w szafie.
- Potter nigdy nie grzeszył rozsądkiem.
- Na jego miejscu też bym ci nie ufał. Na jego miejscu marzyłbym o tym, żeby cię ukatrupić.
- Potter lubi być w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze i uwielbia interpretować fakty opatrznie. I ta jego peleryna niewidka...
- Trudno się dopatrzyć pozytywnych aspektów, gdy widzi się, jak znienawidzony nauczyciel wysyła na tamten świat tego ulubionego.
Snape jedynie wzruszył ramionami.
- Starałem się mu wytłumaczyć, że jesteś po jego stronie, jakkolwiek niedorzecznie by to nie brzmiało, ale chyba nie potrafi tego zrozumieć – dodał Malfoy i sam wzruszył ramionami.
- Czarny Pan kazał sobie przynieść głowę Pottera na srebrnej tacy. – Starszy z czarodziejów odchrząknął. - Mam na to jeszcze dwie doby i cztery godziny, mam także nadzieję, że postaramy się, aby do tego nie doszło i żeby spadła inna głowa.
Draco lekko pobladł, ale nie dał po sobie poznać, że targnęły nim silne mdłości.
Już kilka miesięcy temu zadeklarował Potterowi pomoc i obiecał, że weźmie udział, chociażby symboliczny, w zlikwidowaniu Voldemorta. Na początku nie miał pojęcia, czemu Harry mu wierzy, dopiero później dowiedział się, że Gryfon widział wszystkie okoliczności śmierci Dumbledore’a. Draco zaś wyjaśnił mu, że jego pan robi się coraz bardziej niepoczytalny i wzbudza coraz większą grozę swoich poddanych. Stwierdził też, że wielu z nich nawet nie zdaje sobie sprawy, jak głęboko odetchną po jego śmierci. No i próbował wytłumaczyć, czego tak naprawdę chce Severus, ale Gryfon nieustannie zaciskał wtedy wargi, a jego wzrok wyrażał ból pomieszany z nienawiścią.
- Hogsmeade, przed Świńskim Łbem – rzucił jeszcze przez ramię Snape, nałożył kaptur głęboko na głowę, doskonale skrywając w jego cieniu twarz i się deportował.
Draco poszedł w jego ślady, ale deportował się przy sowiarni. Wiedział, że Severus na niego poczeka.

~*~

Harry znowu miał ten sen. Widział, jak Dumbledore opowiada mu o horcruxach, niemal zaśmiewając się przy tym do łez. Śmiech był obłąkańczy. Jak zawsze twarz Albusa zmieniła się w twarz Snape’a, który wyciągnął w jego stronę różdżkę i wrzasnął „Avada Kedavra!”. Ale zakończenie było inne. Kiedy leżał martwy, a Severus patrzył na niego z ironicznym uśmiechem, jego postać nagle znikła i znowu pojawił się Dumbledore.
- Nie zawsze coś jest tym, czym się wydaje, Harry, najbardziej zaś zaślepia nienawiść, ale nie martw się, zjedz dropsa.
Potter obudził się zlany potem i w konwulsjach. Nigdy wcześniej nie miał takich konwulsji. Doskonale wiedział, co go przeraża i dlaczego jego koszmary stają się coraz bardziej surrealistyczne. Bał się bezpośredniego starcia z Tomem Riddle’em. Bał się jak diabli.
Najbardziej sensowne z całego snu było ostanie zdanie, oczywiście pomijając uwagę o dropsie. Harry poczuł się dziwnie zirytowany na myśl, że Dumbledore nawet po swojej śmierci próbuje zmusić go do lubienia Snape’a. Inaczej przecież nie dało się odczytać wzmianki o nienawiści. Ale on nie potrafił przestać nienawidzić tego tłustowłosego sukinsyna, zwłaszcza, że ten drań okazał się Księciem Półkrwi, który mu tak pomógł na szóstym roku. I nie ręczył za siebie przy ewentualnym spotkaniu sam na sam z byłym nauczycielem eliksirów.
W okno zdezelowanego mugolskiego domiszcza, w którym się zainstalował i które urządził za pomocą magii, rozległo się ciche stukanie i omal nie krzyknął. Odgarnął jasne włosy z czoła i spojrzał w kierunku odgłosu. Mała, niepozorna sówka stukała dziobem w parapet. Harry wstał i podszedł do okna, po czym ostrożnie je uchylił, rozglądając się na boki. Właściwie, ostrożność była niepotrzebna. Jego tymczasowe mieszkanie było na zewnątrz zwykłą ruderą i prezentowało się dla każdego mugola tak samo ciekawie, jak „rezydencja” Voldemorta. Tylko czarodziej mógł wykryć pole magiczne, ale w okolicach Hogsmeade nikt nie zwracał uwagi na magię i specjalnie jej nie wypatrywał. W końcu miejscowość była magiczna. O swoim miejscu pobytu nie powiadomił nawet Dracona. Nie, żeby mu nie ufał, ale na wypadek gdyby Malfoy miał okazję się wygadać na torturach. Wszystko było możliwe przy takim fanatyku jak Voldemort. Przeszedł go zimny dreszcz na myśl o furii Toma po przeczytaniu jego listu. Ale ponieważ minęła prawie doba, a Draco nie doniósł o czystce i wielokrotnym mordzie Riddle’a na swoich poddanych, nie było chyba tak źle. Teraz jednak nie był taki pewny, czy Voldemort rzeczywiście nie dostał napadu furii. Ostano często go dostawał, a Cruciatus ścielił się gęsto. Avery wylądował na specjalnym oddziale Mungo obok rodziców Neville’a... List był właśnie od Malfoya, ale jego treść nie była drastyczna; Draco prosił go o przybycie do Hogsmeade na spotkanie, oznajmiając, że poczeka, ile trzeba. Harry odetchnął z ulgą.

O jedenastej w nocy do Świńskiego Łba wszedł młody, wysoki czarodziej, a kaptur jego szaty zasłaniał twarz. Gdyby ktoś mógł ujrzeć wyraźnie jego oblicze, zobaczyłby że jest szczupłe, o niebieskich, czujnie patrzących oczach, okolone jasnymi włosami. Mugolskie soczewki i peruka oraz odrobina makijażu na czoło. Doskonałe przebranie, niewykrywalne przez magię, bo nie mające z nią nic wspólnego. Przybysz podszedł prosto do ostatniego stolika w najciemniejszym kącie.
- Witam, Malfoy.
- Witam, Potter. Nie będę ukrywał, że nasz przyjaciel zażądał twojej głowy. Ma ją mieć najpóźniej po jutrze o północy... I będzie ją miał, tylko że... szczerze mówiąc, nie będzie to twoja głowa, zwłaszcza, że teraz wyglądasz inaczej.
- Doceniam twoje wysublimowane poczucie humoru, ale lepiej powiedz jaki masz plan.
- Jaki mamy plan. Aż tak łebski nie jestem. – Draco z premedytacją zignorował sarkazm rozmówcy. Nienawiść do Snape’a i uprzedzenie do niego były zbyt głęboko zakorzenione w duszy Harry’ego, aby można było z nimi walczyć, a tym bardziej wygrać. Do pewnego stopnia potrafił to zrozumieć. Severus też to rozumiał, dlatego czekał na Malfoya juniora w jednym z obskurnych pokojów do wynajęcia, które miał do zaoferowanie Świński Łeb.
- Wolę myśleć, że to twój osobisty pomysł. – Głos Pottera zabrzmiał bardzo szorstko i nieustępliwie, a Draco postanowił ustąpić, bo po prostu nie było innej rady.

~*~

Następnego wieczoru Severus przywołał na twarz najbardziej uroczy uśmiech, jaki miał w repertuarze i zapukał do drzwi Bellatrix Lestrange.
- Czego chcesz? – spytała niechętnie.
- Chcę się z tobą pojednać i wbić ci do tego zakutego łba, że jestem oddany Czarnemu Panu całym sercem.
- Przecież ostatnio nic na ten temat nie mówiłam. – Lestrange skrzywiła się teatralnie, ale wpuściła Severusa, który wyjął zza połów szaty butelkę czerwonego wina.
– Widzę, że nadal przyglądasz mi się trochę... krzywo. Chardonay, pięćdziesięcioletnie, pół wytrawne, takie jak najbardziej lubisz. Nie wypomnę ci, że to produkt mugolski.
- Mam to przyjąć?
- Nie, masz mnie wysłuchać i się ze mną napić. Może coś z tego będzie...
- Snape, doprawdy... Ty mnie uwodzisz? – Ciężkie powieki czarownicy odsłoniły jej szeroko otwarte z zaskoczenia oczy. Roześmiała się gardłowo. – Prędzej uwierzę, że chcesz mnie otruć.
- Po co? I tak to mi Czarny Pan ufa najbardziej. – Nie mógł powstrzymać się od drobnej złośliwości, ale wzruszył ramionami, a jego twarz przybrała łagodny wyraz. – I naprawdę uważasz, że gdybym chciał cię otruć, przychodziłbym do ciebie z tym? Tak po prostu...
- To po co przyszedłeś?
- Już mówiłem. Powinienem też dodać, że przy okazji możemy opić zbliżającą się śmierć Pottera. Już niedługo. – Zmarszczył brwi i na chwilę zamilkł. - Jestem mu oddany, tak samo szczerze jak ty. Dlaczego nie potrafisz tego zrozumieć?
Wzruszyła ramionami. Tak naprawdę nie chodziło o to, że mu nie ufała. Rozwiał już jej obawy prawie doszczętnie. Musiała przyznać sama przed sobą, że zazdrości Severusowi tego, jak blisko jest z Czarnym Panem. Bardzo zazdrości. Poza tym czarnooki naprawdę wyglądał tak, jakby chciał całkowicie pogrzebać topór wojenny.
- Daj to wino, Snape, napiję się z tobą. Ale zapomnij, że coś z tego będzie.

Kiedy godzinę później Severus otworzył Draconowi, zobaczył przed sobą nieco przestraszonego i bardzo bladego chłopaka ze srebrną tacą, ściśniętą szczelnie w dłoniach.
- Uch, myślałem, że otworzy mi ciotka, a potem zje mnie na deser, uprzednio pokazując twoje zwłoki malowniczo rozbryzgane po ścianach i podłodze... - Och, Draco. Czemu we mnie nie wierzysz? Narkotyki, eliksir wielosokowy i krótki miecz pod szatą. To wszystko, czego było mi trzeba. No i odrobiny sprytu.
- Ale nie byłeś pewny, czy eliksir który przyjąłeś zniweluje działanie mugolskich oszałamiaczy.
- Zawsze jest jakieś ryzyko. – Snape przepuścił chłopaka w drzwiach.
- O Merlinie! – stęknął Malfoy, wszedłszy do salonu.
Z zakrwawionego stołu patrzyły na niego jasnozielone oczy Pottera, rozwarte w zdziwieniu. Młodzieniec wolał nie wiedzieć, co stało się z korpusem.
- Tylko nie zwymiotuj – chłodno upomniał go Severus.
- Zaczynam się ciebie bać.
- W sumie... będzie mi jej brakowało, wiesz? Chociaż teraz mam inne zmartwienie, trzeba sprawić za pomocą czarów, żeby ta głowa jak najdłużej była głową Zbawcy Ludzkości. Polej ją tym eliksirem, Draco.
- Czemu ja? – Malfoy miał nadzieję, że zbytnio nie jęczy.
- Jeszcze rok temu marzyłeś o mordowaniu w służbie Czarnego Pana, a teraz nie chcesz oddać posługi ostatniego namaszczenia głowie swojego największego wroga? – spytał ironicznie Severus i wcisnął w dłoń chłopka fiolkę z brunatnym płynem. – Lubisz eliksiry, wprawiaj się. Później, w nagrodę, dam ci przepis na ten utrwalacz – dodał z krzywym uśmiechem.
- Nie mogę się doczekać.

~*~

- Potter powinien być niedługo...
- To dobrze. Czarny Pan jest zadowolony.
- To dobrze. Co zrobił z... trofeum? I czy naprawdę się nie pozna? No i okulary... – Draco skrzywił się lekko i zatrząsł, gdyż noc była zimna, a cmentarz nie był wymarzonym miejscem na spotkanie.
- Nie wiem, co zrobi i nie chce wiedzieć, i nie pozna się – Severus dosłownie wyszczerzył zęby w triumfalnym uśmiechu. – Nie przez pierwsze dwie godziny, a to aż nadto. Jeżeli zaś chodzi o okulary, powiedziałem, że się roztrzaskały, a zresztą po co mu okulary? Dostał to, co chciał. Głowę Pottera na srebrnej tacy... Docenił moje poczucie humoru i to, że wykonałem jego rozkaz z, jak to określił, „sympatyczną dosłownością”. Śmiał się, oczywiście dość upiornie. Zgodnie z prawdą oznajmiłem, że reszta ciała została zniszczona. No dalej, nie patrz tak, tylko pij.
- A czy to naprawdę konieczne?
- Nie obraź się, ale nie jesteś w oklumencji tak dobry jak ja. Jesteś rewelacyjny, rozbiłeś w kulawego hipogryfa ciotkę, która jest mistrzynią, ale ani ciotka, ani ja nie jesteśmy nim Uwierz mi, do tego sukinsyna trzeba ogromnie dużo praktyki. Przyda ci się każda pomoc.
Pomimo, że kilkakrotnie przyjął eliksir zakłócający percepcję magiczną... o działaniu długofalowym – dodał w myślach i poczuł tą słodką satysfakcję, którą czuł zawsze, gdy udało mu się ulepszyć jakiś wywar.
- W takim razie wznieśmy toast za powodzenie Pottera.

~*~

Harry zamknął oczy i poddał się chłodnemu podmuchowi wiatru, który go orzeźwił i ukoił skołatane nerwy. Nie miał na sobie przebrania. Już mu było niepotrzebne. Czarna szata łopotała na wietrze z peleryną niewidką wciśniętą w najgłębszą kieszeń. Miał ogromną nadzieję, że się uda, i tej nadziei się trzymał. Policzył do trzech i po chwili był już na tym samym cmentarzu, na którym zginął Cedric. Na tę myśl wzdrygnął się i otrząsnął. Skupił się na przepowiedni i na tym, że, w rezultacie zdarzeń sprzed prawie dwóch lat, jego przeciwnik nie zna jej do końca. Wtedy na pewno by już nie żył. Spokojnie ruszył w stronę rozpadającej się rudery na samym końcu cmentarza, do którego nikt nie zaglądał i na który nikt nie zwracał uwagi.
- Chwała czystej krwi – wyszeptał, krzywiąc się przy tym, a przed jego oczyma na miejscu zdezelowanej szopy pojawił się mroczna, strzelista twierdza, czarniejsza od otaczającej ją nocy, zaś drzwi z mosiężną kołatką w kształcie spleconych głów węża i smoka uchyliły się na oścież.
I wtedy poczuł, że ktoś za nim stoi i usłyszał trzask łamanej stopą gałązki. Odwrócił się błyskawicznie, prawie nie myśląc nad ruchami i wyciągnął różdżkę.
- Nie ruszaj się – syknął.
- Uspokój się Potter, to tylko ja.
Harry zamarł. Patrzył na wysoką, zakapturzoną sylwetkę i usłyszał głos, którego nienawidził tak bardzo, że nie potrafił tego opisać. Próbował pomyśleć, że Snape przecież mu pomógł; przynajmniej tak twierdził Draco, ale to nic nie dawało. I jeszcze arogancko śmiał twierdzić, że to „tylko on”.
- Tylko ty? – spytał jadowicie. – Tylko, morderco? Nie zbliżaj się nawet na krok.
- Potter, ty nic nie rozumiesz! - Harry miał wrażenie, że Severus potrząsnął głową, jakby coś do niego dotarło dopiero teraz. Ale to nie obchodziło zielonookiego. Liczyła się tylko paląca nienawiść. Głos rozsądku, który próbował mu powiedzieć, że Severusa na pewno by za sobą nie usłyszał, ani nie wyczuł, bardzo szybko z nią przegrał.
- Rozumiem aż za wiele, Snape. Rozumiem, że zamordowałeś człowieka, który ci pomógł i ufał ci jak własnemu synowi, może nawet traktował jak syna. – Potter nie krzyczał, prawie szeptał i ten cicho, pełen zajadliwej pogardy i wściekłości szept przerażał jego samego. Prawie nic nie widział przez łzy. - Zabiłeś go, gdy był słaby i bezbronny, sukinsynu.
Mężczyzna zrobił jeden, jedyny krok i to wystarczyło.
- Avada Kedavra! – te słowa same wyrwały mu się z ust, zielony błysk go oślepił i po kilku sekundach Snape był martwy. Po prostu leżał bezwładnie na ziemi, pięć metrów dalej, niż stał przed chwilą, odrzucony siłą zaklęcia. Jego ciało wyglądało dziwnie niezdarnie, a Harry nie zastanawiał się, dlaczego Severus tak po prostu dał się zabić. Był zbyt zaskoczony (bardziej zaskoczony niż przestraszony) tym, co zrobił. Odwrócił się i otarł łzy. Skoro zrobił to raz, zrobi po raz drugi. Wszedł w otwarte drzwi, które zamknęły się za nim z cichym szczęknięciem, i ruszył ciemnym korytarzem. Kiedy szedł, zawieszone na ściennych kandelabrach świece zapalały się nikłym płomieniem, oświetlając mu drogę. Kiedy mijał kolejne pary świec, gasły te, które zostawił za plecami.
Omal nie krzyknął, gdy pojawił się przed nim, niewiadomo skąd i kiedy, Draco Malfoy z palcem na ustach.
- Posłuchaj, bardzo cicho pójdziesz za mną, Potter, zostaniesz pod drzwiami. Wejdziesz do... sali tronowej, kiedy dam ci znak. – Mówiący uśmiechnął się w duchu na myśl o nazwie ponurego pomieszczenia, w którym urzędował Voldemort.
- „Sali tronowej”? – Mimo napięcia, Harry nie mógł ukryć zaskoczenia i niesmaku, słysząc to określenie.
- Potter, skup się na rzeczy najważniejszej. – Draco zmarszczył z irytacją brwi. – Chociaż raz zachowaj się dojrzale, a nie jak bachor.
Coś Harry’emu w tej wypowiedzi Malfoya nie pasowało i coś mu nie pasowało w jego chłodzie i pewności siebie; Draco też powinien być zdenerwowany. Ale to skojarzenie przypisał zielonooki skupieniu misji, którą miał do wykonania i rozkojarzeniu tym, co zrobił przed chwilą. Zabił człowieka. Co prawda, tym człowiekiem był Snape, ale...
Poszedł za Draconem, aż trafili do ogromnych, mosiężnych drzwi, nieznacznie uchylonych. Po głowie Harry’ego cały czas trzepotała się, jak zraniony ptak, myśl, że przed chwilą dokonał morderstwa. Za chwile miał zabić po raz drugi, ale to... to było jego przeznaczenie; albo on albo Voldemort; Snape był zupełnie inną historią. Otrząsnął się i siłą woli nadał swoim myślą określony kierunek: zabić czerwonookiego i skończyć tą bezsensowną wojnę. Blondyn wszedł, a on czekał przed drzwiami, ściskając różdżkę, i przygotowany na niepowodzenie; co prawda Draco mówił mu, jak jest fantastyczny w oklumencji, ale zawsze lubił się przechwalać. Teraz stał i czekał, nie słysząc nawet tego, co mówili za drzwiami Tom i Malfoy. Usłyszał tylko krótkie Crucio z ust Voldemorta, zapewne karę za zakłócenie spokoju i nieplanowane przybycie. Nie miał pojęcia, że Draco oznajmił swemu panu iż ma dla niego niezwykły i bezcenny dar; wtedy pewnie roześmiałby się sardonicznie.
Gdyby ktoś mu później kazał opowiedzieć, jak to się stało, Harry pewnie by nie potrafił wszystkiego sprecyzować i określić. Jedyne, co pamiętał, to jak Malfoy otworzył przed nim mosiężne odrzwia i jak czerwone oczy bestii wbiły się w niego. I doskonale pamiętał wraz tych oczu. Szok i niebotyczne zdziwienie, które ułamek sekundy później oddały pole nieopisanej wściekłości. Ale ten ułamek sekundy wystarczył. Zanim Voldemort wzniósł swoją różdżkę, Harry wrzasnął potężnie i niemal rozpaczliwie „Avada Kedavra!”, a chwilę później obaj z Draconem patrzyli na zdobiące podłogę zwłoki. Siła zaklęcia cisnęła Tomem Riddle o ścianę i teraz, gdy leżał, w kąciku jego warg pojawił się cieniutki strumyk krwi.
Wszystkiemu przyglądała się, z martwą obojętnością, głowa spoczywająca na srebrnej tacy, umieszczonej na mahoniowym stole na środku sali. Stan otępienia, w którym Harry się w tamtej chwili znajdował, sprawił, że nie poczuł grozy, gdy spojrzał na tę głowę. Przyjął ten widok z zimną obojętnością. Tak samo zimno i obojętnie zabrzmiał głos, który usłyszał po chwili:
- Chyba powinieneś udać się do Hogwartu i opowiedzieć o wszystkim McGonagall. Wychodzi się bez problemu. Poza tym pewnie Weasley i Granger też chcieliby dowiedzieć się o twoim bohaterskim wyczynie... Ja dołączę do ciebie za jakąś godzinę.
- Chyba tak, chyba powinienem – Harry popatrzył apatycznie w szare oczy, ignorując ukłucie podejrzliwości, ale był tak zmęczony, tak wyczerpany, że nie chciał się nad niczym zastanawiać, nie teraz.
Wyszedł, odetchnął zimnym, ożywczym powietrzem i aportował się w Hogsmeade. Nawet nie zwrócił uwagi na leżące na poszyciu ciało, nie miał na to większej ochoty. Drogę do Hogwartu przebył jak w malignie, a gdy dotarł na miejsce trawiła go już wysoka gorączka. Nie pamiętał, kto go wpuścił, a przytomność odzyskał na drugi dzień w Ambulatorium.

~*~

- Harry, jak się czujesz? – Hermiona z troską odgarnęła czarny kosmyk jego włosów. – McGonagall opowiedziała przy śniadaniu, że wróciłeś cały w gorączce i nieprzytomny, ale jak widzę Pomfrey doprowadziła cię już do porządku. – Uśmiechnął się blado po tych słowach. – Mówiłeś coś, że już po wszystkim...
- Udało ci się Harry, udało się? – chciał wiedzieć Ron, ignorując zmarszczone brwi Pomony.
Potter pokiwał głową i westchnął.
- Tak, już po nim.... Snape’a też zabiłem – wyszeptał, gdy pielęgniarka zniknęła na zapleczu. – Nie mogłem... On... nie mogłem mu wybaczyć.
- Rozumiem... – Hermiona, pomimo szoku, popatrzyła na niego z troskliwą wyrozumiałością.
- Należało mu się - burknął Ron, a Granger nawet go nie strofowała. Strata Dumbedore’a dla każdego nich była bolesna, ale nawet nie w połowie tak dotkliwa jak dla Pottera.
Siedzieli w milczeniu przez kilka chwil. Ron i Hermiona rozumieli, że Harry nie jest jeszcze gotowy opowiedzieć tego, co się stało, a on przyjął to z wdzięcznością.
- Idźcie już, on musi jeszcze pospać – oznajmiła pani Pomfrey i wskazała Gryfonom drzwi.
Harry przyjął eliksir na sen bez snów bez utyskiwania.

~*~

Następnego dnia rano pielęgniarka pozwoliła mu iść na wspólne śniadanie. Był jeszcze zmęczony i przytłoczony wszystkim, co go spotkało, ale ucieszył się, że może zjeść razem z przyjaciółmi. Niepokoił go tylko brak Draco Malfoya. Miał przecież przybyć niedługo po nim, a Harry obiecał zaświadczyć, że bardzo mu pomógł. Pomyślał jednak, że Ślizgon, być może, jest u siebie w dormitorium.
Podczas śniadania, jak zwykle, wpadła chmara sów i pozostawiła korespondencję dla uczniów. Harry ze zdziwieniem odebrał list zaadresowany do siebie, który dostarczył szary puchacz. Otworzył i zaczął czytać. Najpierw po prostu marszczył brwi, ale w miarę, jak jego oczy śledziły tekst, twarz stawała się coraz bardziej szara i wyrażała coraz większą grozę.
Nie mógł uwierzyć, po prostu nie mógł uwierzyć, chociaż przez cały tamten wieczór coś w jego głowie mówiło, że wszystko dzieje się nie tak jak powinno. Że jest zbyt łatwo, zbyt prosto, że to coś więcej niż fart.

Drogi Harry
Na wstępie chcę zawiadomić Cię, że Narcyza Malfoy rozpacza ogromnie po swoim jedynym synu, obiecała też pomścić go w odpowiedni i bardzo bolesny sposób.
Chcę Ci także podziękować, że pomogłeś mi wyeliminować coraz bardziej fanatycznego Czarnego Pana. Z czasem bardzo mu się pogorszyło zdrowie psychiczne i w pewnym momencie zacząłby nas całkiem bezmyślnie wybijać. Nas, tak szczerze mu oddanych i tak miłujących wspólną sprawę. Powiedz, czy to nie byłaby ogromna strata dla świata czarodziejskiego?
Zapewniam Cię, że Twój wysiłek nie pójdzie na marne i doprowadzę, rozpoczęte przez mego poprzednika dzieło, do samego końca.

Na zawsze Twój, Półkrwi Książe.

PS: Jak sam zapewne wiesz, eliksir wielosokowy, to pożyteczna rzecz.


Harry upuścił list i zamknął oczy. Myśli w jego głowie wirowały jak opętane, a poszczególne klocuszki wskakiwały na swoje miejsce.
Dumbledore z jego snu, mówiący o zaślepieniu i o tym, że nie wszystko jest tym czym się wydaje. Dziwne zachowanie Snape’a i dziwne zachowanie Malfoya, które zignorował, bo był zbyt przejęty tym, co miał zrobić i zbyt zaślepiony nienawiścią do Severusa Snape’a. Eliskir Wielosokowy.
Dobry, kochany Dumbel chciał mu pomóc nawet po śmierci, a on nie skorzystał z ostrzeżenia...
Zabił Draco Malfoya. Zabił kogoś, kto na to absolutnie nie zasłużył.
Poczuł się dziwnie nierealnie. Było mu słabo i niedobrze.
To nie może być prawda, to nie jest prawda – powtarzał w myślach.
Ale to była prawda; na podłodze leżał namacalny dowód jego straszliwego błędu.
Hermiona uważnie patrzyła na Pottera. Wyglądał jakby postarzał się o dziesięć lat i jakby za chwilę miał stracić przytomność.
- Co ci jest, Harry? – spytał niepewnie Ron, a ona podniosła drżącymi rękami list.
Nie musiała czytać całości, wystarczył podpis nadawcy. Krzyknęła cicho i zasłoniła dłonią usta, a Ron, biały jak płótno, czytał jej przez ramię.
Minutę później piękna płomykówka przyniosła Hermionie Proroka Codziennego. Na pierwszej stronie było doniesienie o śmierci Sami-Wiecie-Kogo i końcu wojny, ale ona nawet nie zwróciła na to uwagi.
Harry powoli wstał i wyszedł z Wielkiej Sali. Poruszał się nieco chwiejnym krokiem. Nikt go nie zatrzymał.

KONIEC
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #265345 · Odpowiedzi: 6 · Wyświetleń: 7080

Kitiara Napisane: 16.04.2006 12:06


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Przepraszam, że mało.
Obiecuję - czego dawno nie robiłam - po prostu mogę ze względu na zblizające się dla mnie dni wolne od pracy, których będzie kilka, że kolejny odcinek pojawi się najpóźniej w pierwszy weekend maja (ale nie ostatni kwietnia!).
Dziękuję za komentarze ; )
Dziękuję Barty'emu za korektę : )
Życzę miłego czytania i wesołych, rodzinnych Świąt oraz, oczywiście, bardzo mokrego dyngusa!
Pozdrawiam!


Noc ze środy 28. listopada na czwartek 29. listopada 1996

Severus nie lubił bezczynności i nie przepadał za pozycją horyzontalną. Ale w momencie, gdy był przedmiotem miłosnych czułości Tonks, wcale mu ten fakt nie przeszkadzał. Nimfadora delikatnie całowała klatkę piersiową mężczyzny i bawiła się włoskami na jego podbrzuszu. Przymknął oczy i zamruczał cicho, ale po chwili syknął z frustracją i wydał z siebie pomruk irytacji.
- Przestań! – warknął i niemal brutalnie ją z siebie zrzucił.
- Sev! O co ci chodzi?! – Oburzona czarownica wpatrywała się ze złością w swojego kochanka.
- Muszę wyjść – odrzekł i zaczął się ubierać. Bardzo szybko. Robił to wręcz w tempie błyskawicznym.
„Zapomniałem, zupełnie zapomniałem, a powinienem być przygotowany”.
- Niech to jasny szlag! - zaklął.
- Dlaczego nic mi nie chcesz powiedzieć! – Nimfadora była zła na Snape’a, a jednocześnie czuła niepokój. Gdzieś na skraju świadomości wiedziała o co chodzi, ale nawet nie dopuszczała do siebie tej myśli. Lepiej nie.
Pobiegł do pokoju obok i przyniósł stamtąd zwinięty pergamin, po czym wybiegł jeszcze raz, klnąc na czym świat stoi, a kiedy wrócił, Tonks cicho krzyknęła i odruchowo przykryła się kołdrą po samą brodę. Maska Śmierciożercy nie była zbyt twarzowa, ani nie wzbudzała zaufania. Sklęła się w duchu za własną głupotę i podała Severusowi zwinięty, związany czarną wstęgą pergamin, próbując nie patrzeć na jego twarz oszpeconą tym... czymś. Chwycił rulon ręką obleczoną w cienką, czarną, skórzaną rękawiczkę. Mimo, że walczyła tyle razy ze zwolennikami Voldemorta, teraz wygląd milczącego Mistrza Eliksirów, zamaskowane oblicze, przywodzące na myśl okrutną śmierć i jego spokój budziły w niej strach. Czym innym było z nimi walczyć, w ferworze bitwy miotać zaklęcia i uchylać się od klątw, a czym innym patrzeć na nieruchomą, ohydną postać. Co zrobiłaby, gdyby ją dopadli i znalazłaby się w kręgu tych potworów, co by czuła? Co czułaby, skoro tylko jeden z nich, Severus Snape, którego znała i nie miała podstaw, żeby się go obawiać, wzbudzał w niej irracjonalny lęk? Co czuli mugole, którzy byli porywani, torturowani i często na koniec mordowani? Co czuł Snape, gdy ich katował? Odsunęła od siebie złe, obrzydliwe myśli.
- Przepraszam, że krzyczałam. Uważaj na siebie, ja ...poczekam. – Starała się patrzeć tylko na widoczne w wąskich szparach czarne oczy, omijając spojrzeniem białą, śmiertelną maskę na jego twarzy.
- Nie musisz, nie wiem kiedy wrócę – odrzekł sucho, ale łagodnie. – Dobranoc – dodał i dosłyszała w jego głosie mocny akcent sarkazmu, który sprawił, że przymknęła oczy i nic nie odpowiedziała.
Wyszedł i pobiegł do miejsca aportacji, a po drodze czuł, że jego ramię odzywa się znowu, tym razem jeszcze silniej. Voldemort się niecierpliwił i Snape przyspieszył. Tak naprawdę mało go obchodziło, ile Cruciatusów zarobi, zdążył się przyzwyczaić. Nie zamierzał jednak swoim stanem i wyglądem przyprawić o zawał serca Tonks, kiedy wróci, i chciał normalnie funkcjonować w czasie zajęć. To była jego ulubiona rozrywka.

*
- Crucio – to usłyszał i poczuł Severus, gdy pojawił się w komnacie swojego pana. Niezbyt silne, ale natarczywe i dość długie zaklęcie, pozbawiło go na chwilę tchu, gdyż był zmęczony biegiem.
- Wybacz, Panie – powiedział, klękając i skłaniając głowę. – Byłem w łóżku.
- Powinieneś być gotowy, Snape – cicho odrzekł Lord.
- Wiem, Panie.
Kolejną klątwę Cruciatus Severus nie tylko usłyszał i poczuł, ale także zobaczył, gdy przed oczami zatańczyły mu czarne, psychodeliczne cienie. Chyba wrzasnął, chociaż nie był tego pewien. Zacisnął zęby, żeby zapobiec kolejnym okrzykom cierpienia.
Voldemort zdjął zaklęcie i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu. Snape, leżąc wyczerpany bólem na podłodze, słuchał miarowego stukotu jego kroków.
- Możesz wstać? – obojętnie spytał po dłuższej chwili czerwonooki.
- Spróbuję, panie – pokornie odrzekł Mistrz Eliksirów i uniósł się na łokciach, po czym przyklęknął na jedno kolano i ucałował rąbek szaty Voldemorta, który raczył podejść tak blisko swojego poddanego. Własna służalczość wywołała w nim odruch wymiotny, ale wiedział, że tak trzeba. Wolał trochę przesadzić w płaszczeniu się, niż zarobić tyle klątw, żeby nie móc szybko i sprawnie myśleć podczas rozmowy z Lordem.
- Podnieś się, sługo – łaskawie powiedział Czarny Pan i powoli odmaszerował do swojego tronu.
- Daj – rzekł krótko, zasiadłszy na podwyższeniu i wyciągnął chudą, długą rękę w kierunku Snape’a.
Snape podał mu pergamin i, po rozwinięciu, okazało się, że są to dwie płachty papieru, jedna z mapą zabezpieczeń i druga z planem rozmieszczenia dormitoriów uczniów mugolskiego pochodzenia.
- Aż tyle szlam – Czarny Pan skrzywił się z niesmakiem. – Cóż, dostarczą wam nieco zabawy – dodał obojętnie i z większym zainteresowaniem spojrzał na schemat zabezpieczeń szkoły.
- A teraz przybliż mi działanie magicznych blokad i zaklęć ochronnych, drogi sługo – powiedział po kilku chwilach.
Snape odkaszlnął i zaczął mówić.

******
Draco, w przeciwieństwie do Hermiony, która złożyła głowę na jego klatce piersiowej i oddychała miarowo, nie spał. Udało mu się zapaść w sen jedynie na godzinę, a kiedy się obudził, czuł się całkowicie wypoczęty. Pogładził jej gęste włosy, odchylił łagodnie jej głowę i uniósł się, żeby pocałować czoło dziewczyny. Poruszyła się nieznacznie, mrucząc coś niewyraźnie, i zacisnęła mocniej dłoń na jego ramieniu. Przytulił ją na powrót, uspokajająco głaszcząc jej ramiona. Zarzuciła nogę na jego brzuch, naprężyła się lekko i szeroko ziewnęła.
- Paszcza jak u lwicy –oznajmił Draco z lekkim uśmiechem. – A jaka czujna, jakby lwiątek swoich pilnowała.
W odpowiedzi Hermiona kłapnęła zębami tuż przy jego nosie i pocałowała go mocno.
- Przecież pilnuję nieporadnego smoczątka – powiedziała niewinnie po chwili.
- Znieważasz mnie, wiesz? – Draco zsunął dłoń na pośladek Gryfonki. – Chcesz dostać klapsa? – dodał słodkim tonem.
- Nie dasz mi klapsa – odpowiedziała pewnie. – Ale łapki nie zabieraj, tak mi dobrze.
Palce Malfoya leniwie przesuwały się po jej skórze, a Hermiona przytuliła się do niego mocniej i cicho zamruczała.
- Twoim zdaniem mam łapki? – spytał nagle.
- Łapeczki – przytaknęła. – Kochane łapeczki. Lubię jak mnie myziasz.
Roześmiał się, przewrócił ją na plecy i pocałował.
- Będzie coś więcej niż myzianie? – spytała figlarnie i zmarszczyła nos.
- A chcesz?
Energicznie pokiwała głową i przeturlała się na niego, nie zwracając uwagi na łagodne protesty chłopaka.
- Widzę, że wracasz do życia – szepnęła mu do ucha, a jej dłoń starała się o to, żeby wstąpiło w niego jak najwięcej energii.
Jęknął cicho i zamknął oczy. Nie było sensu tłumaczyć Hermionie, że to ona powinna być pieszczona.
- Przestań – syknął nagle i stracił jej rękę. – Przestań – dodał ciszej. – Muszę wstać.
Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
- Po co? Przecież jest druga w nocy. – Nie wiedziała czy się złościć, śmiać, czy bać.
Malfoy zepchnął ją z siebie i z sykiem złapał się za lewe przedramię.
- O nie! Czego może chcieć od ciebie o tej porze? – Dziewczyna była po prostu oburzona. Oburzona i przestraszona.
- Nie wiem. – Założyłaby się o wszystko, że Draco bardzo się stara nie okazywać strachu. – Może jakieś krótkie zebranie? Nic nie wiem... – Siedział w zamyśleniu i rozcierał bolące miejsce na ręku.
- Ubieraj się szybko, nie chcę zamartwiać się o to, w jakim stopniu cię skatował za długie czekanie, Draco – Hermiona nagląco klepnęła go w ramię i mocno ucałowała jego policzek. – Będę czekać na ciebie, ale ty się lepiej pospiesz.
Malfoy wyrwał się z odrętwienia i zaczął w szybkim tempie ubierać, przeklinając cicho Voldemorta za jego brak poczucia czasu oraz taktu.
Hermiona z niepokojem obserwowała poczynania Ślizgona. Odwróciła się gdy zakładał maskę i płaszcz. W tym stroju nie miała ochoty go oglądać.

*
Draco wpatrywał się w chudą i wysoką postać, siedzącą w fotelu przypominającym tron. Voldemort nawet na niego nie patrzył i gładził łeb Nagini ułożony na jego kolanach. Ogromny wąż oplatał stopy swojego pana i poruszał nieznacznie końcową swojego długiego cielska. Zwierzą zasyczało cicho i pokazało na chwilę rozdwojony język.
- Witaj, Draco – powiedział cicho i łagodnie Lord. Efekt delikatności psuł jednak nieodłączny chłód jego głosu.
Malfoy wolałby chyba usłyszeć krótkie i wymowne „Crucio”, a potem twarde „zbyt długo czekałem”.
- Witaj, Panie – odrzekł, starając się nie myśleć, że błędem było nie wypicie Eliksiru Zimnej Krwi, i nie zwracać uwagi na suchość w ustach. Może czerwonooki nie będzie penetrował jego umysłu. Wydawał się raczej obojętny i rozluźniony, niemal zblazowany.
- Nie ciekawi cię, po co zostałeś wezwany? – spytał Voldemort, rzucając mu jedynie przelotne spojrzenie i ponownie utkwił wzrok w żółtej wężycy. Draco był pewny, że Nagini mruczałaby teraz, gdyby węże były do tego zdolne.
- Dowiem się w odpowiednim czasie, Panie, jeżeli tego zechcesz – odpowiedział pokornie skłoniwszy głowę.
Kolejne chwile ciszy niepokoiły Dracona, ale nie zamierzał tego okazywać. Nie musiał być wytrawnym znawcą psychologii, żeby wiedzieć, iż Lord testuje jego lojalność. Gdyby zauważył zdenerwowanie młodzieńca, miałby podstawy do podejrzeń wobec niego.
- Doskonała odpowiedź – odezwał się nagle Voldemort. – Zaskakujesz mnie.
- Dziękuję, Panie – Draco poczuł nieznaczną ulgę.
- Podobno rozstałeś się ze swoja dziewczyną, Pansy Parkinson – powiedział niedbale Czarny Pan; zbyt niedbale.
Ulga, którą poczuł młody arystokrata, natychmiast się ulotniła. Poczuł też nieznaczną irytację. Co kogokolwiek obchodzi z kim się spotyka, a z kim nie? Nawet Voldemorta.
- Tak, panie, ale nie wiem, co to ma wspólnego ze służbą dla ciebie...
Ból, który eksplodował mu pod czaszką, oszołomił Malfoya i chłopak osunął się na kolana.
- Wstań – usłyszał po chwili zimny, wysoki głos. – Niegrzecznie jest odpowiadać pytaniem na pytanie. Ja pytam, ty odpowiadasz. Zasady chyba są jasne, Draco. -
Voldemort mówił coraz łagodniej, niemal miękko, ale to powodowało u młodego Śmierciożercy jedynie dziwne skurcze żołądka. Malfoy nakazał sobie maksimum spokoju, zero paniki i trzeźwość myślenia.
- Jej ojciec jest niezadowolony z tego powodu – ciągnął dalej Czarny Pan. – Nie dziwię się... Malfoyowie mają mnóstwo galeonów i prestiżowe nazwisko – uśmiechnął się pogardliwie. – Mało obchodzi mnie jednak towarzyski zawód Parkinsonów. Bardziej obchodzi mnie coś innego. Podobno rzuciłeś Pansy dla szlamy. Jeżeli to prawda, radziłbym zmianę frontu. Zakochiwanie się w mugolakach nie służy dobrze na lojalność wobec mnie. Ale jeżeli chcesz ją tylko wykorzystać i zostawić, to absolutnie twoja sprawa.
Draco się nie odzywał. Czuł, że nawet nie powinien. Lord jedynie go ostrzegał. Gdyby oczekiwał jakichkolwiek wyjaśnień, albo odpowiedzi, oznajmiłby to wprost. Chciał jedynie aby Malfoy go słuchał. Słuchał i stosował się do jego słów.
- Czy to, co powiedziałem, jest dla ciebie dostatecznie jasne?
- Tak, Panie – Draco starał się mówić mocnym, pewnym głosem i zbyt głośno nie przełykać śliny.
- To dobrze. Crucio!
Ból trwał i trwał, i był przytłaczający. Voldemort zafundował mu długi, wyczerpujący wrzask spowodowany cierpieniem.
- Mam nadzieję, że mnie zrozumiałeś, i że mnie nie zawiedziesz.
- Nie zawiodę, Panie – Malfoyowi szumiało w uszach i czuł lekkie mdłości.
- Przekonamy się. Crucio.
Tym razem klątwa była lżejsza i krótsza, ale też wyczerpująca, chociaż Draco już nie krzyczał. Nie miał siły.
- Wstań – usłyszał i ledwie podniósł się na nogi, na których stał niepewnie i dość chwiejnie. Poczuł, że z nosa cieknie mu krew, i zrozumiał, że oberwał naprawdę mocno. Mocniej, niż mu się wydawało. Mdłości się nasiliły i kręciło mu się w głowie.
- Już niedługo będziesz miał okazję wykazania się lojalnością. Pokazania na kim ci zależy, a na kim nie, i wiem, że mnie nie zawiedziesz, a jeżeli kiedykolwiek mnie zawiedziesz Draco, uwierz, że będziesz tego szczerze żałował. Ja nie wybaczam.
- Nie zawiodę cię, Panie – powiedział Malfoy, zdziwiony, że udało mu się mówić głośno i wyraźnie, a nie bełkotać.
- Wiem, Draco, wiem...
Malfoy usłyszał w szepcie Voldemorta zarówno ostrzeżenie, jak i nutę pobłażliwości. Musiał nad sobą zapanować i użyć całej umiejętności, którą zdobył od Dumbledore’a, i którą ćwiczył sumiennie, żeby stłumić nienawiść do tego potwora siedzącego na podwyższeniu, jak jakiś groteskowy bóg. Nagini zasyczała, jakby przyznawała rację swojemu opiekunowi.
- Crucio – rzucił jeszcze niedbale Lord, znowu zwalając Malfoya z nóg.
Draco zagryzł wargi do krwi, zacisną pięści i nie krzyknął, a, po wszystkim, bardzo szybko i z ogromną determinacją się podniósł.
- Możesz odejść, będziesz naprawdę dobrym sługą... Jeżeli się postarasz.
- Tak jest, Panie – Draco szybko się skłonił i aportował, zanim zemdlał.
W miejscu aportacji, w okolicach Hogwartu, od razu upadł. Łapczywymi haustami łapał powietrze, modląc się, żeby nie stracić przytomności. Wstał i chwiejnie ruszył do Zamku.

******
- Severusie, bywasz bezrozumny – Pomponia stała nad utyskującym coś o babskim przewrażliwieniu Snape’em.
Mistrz Eliksirów leżał w łóżku, w skrzydle szpitalnym. Dostał eliksir przeciwbólowy i wzmacniający. Prawdę powiedziawszy przyjął je po ciężkiej walce z pielęgniarką i Nimfadorą.
- Prawie zawsze jest, a nie bywa – sprostowała Tonks.
Severus prychnął w odpowiedzi.
Pod koniec miłego towarzyskiego spotkania, Voldemort zafundował mu jeszcze kilka Cruciatusów, tak na wszelki wypadek, i, gdy wrócił, wyglądał nieco nieprzytomnie. Po dwudziestu minutach Tonks udało się zaciągnąć go do skrzydła szpitalnego i, po trwającej prawie kwadrans wojnie słownej, dał w siebie łaskawie wlać lekarstwa. Przez następne minuty sukcesywnie przegrywał zaś bitwę o swą godność. Zostawał na noc w ambulatorium. Poppy na to nalegała, jeszcze bardziej i troskliwie nalegała Nimfadora, a pielęgniarka taktownie nie zauważała zażyłości między nauczycielami.
Teraz leżał i cicho burczał pod nosem, rzucając obu kobietom groźne spojrzenia.
- Nie dąsaj się jak bachor. Dostaniesz eliksir na spokojny sen, a rano trochę eliksiru orzeźwiającego i wzmacniającego.
- Równie dobrze mogłem spać u siebie! – oznajmił Snape dobitnie i znowu zaczął cicho burczeć.
- Jedna noc cię nie zbawi.
- Upadek moralny! Dałem się umieścić pod skrzydłami tej kwoki Pomponii i to przez kogo? Przez ciamajdowatą Nimfadorę Znowu Coś Upuściłam Ups Tonks – wymruczał, ale bardzo wyraźnie.
Pani Pomfrey spurpurowiała z oburzenia, a Tonks jedynie uśmiechnęła się zjadliwie.
- Taki dżentelmen, a kobiety obraża. Czemuż to robisz, Sev? Bo chcemy ci pomóc?
- Zniewolić mnie chcecie i odebrać godność oraz sens mojego istnienia. W łóżeczku, w skrzydle szpitalnym! Phi!
- Jesteś gorszy od pierwszoklasisty – oznajmiła Poppy.
- Phi!
- Nie, myślę, że on zatrzymał się właśnie na tym poziomie rozwoju emocjonalnego – sprostowała Nimfadora.
- I kto tu kogo obraża?! – Severus już nie mruczał, prawie krzyczał.
- Jest noc, więc łaskawie mów ciszej – zwróciła mu uwagę Pomponia, nie ukrywając przy tym satysfakcji.
Pukanie do drzwi przerwało konwersację zebranych. Otworzyła Tonks, która stała najbliżej, i aż się cofnęła. W progu stał trupioblady Draco Malfoy, ściskając w ręku upiorną maskę Śmierciożercy.
- Chyba zemdleję... – oznajmił, poczym wmaszerował do środka i spełnił swoją obietnicę.

***
Hermiona obrzuciła szybkim spojrzeniem pogrążonego we śnie, po napojeniu odpowiednim eliksirem, Severusa Snape’a i podeszła Dracona.
- Gdzie Tonks? – spytał cicho Malfoy.
- Poszła do siebie. Podałeś jej hasło i powiedziałeś gdzie jestem – oznajmiła, siadając na łóżku.
- No, owszem, żebyś nie umierała z niepokoju – blade policzki chłopaka zaróżowiły się nieznacznie.
- Nauczycielka wie, że mamy romans – Hermiona uśmiechnęła się przekornie i pogłaskała włosy Ślizgona.
- To przy okazji moja kuzynka – Draco uśmiechnął się blado.
- Młoda panno, to nie czas na wizyty – usłyszeli miły, aczkolwiek stanowczy głos Pomponii. – Przyjdź rano, pan Malfoy musi wypić trochę eliksiru na sen bez snów i odpocząć.
- Tylko minutkę, bardzo proszę. – Hermiona rzuciła jej błagalne spojrzenie.
- Ale na pewno minutkę. – Pielęgniarka wyciągnęła ostrzegawczo wskazujący palec i znowu zniknęła na zapleczu.
- Czego chciał? – spytała Gryfonka marszcząc brwi.
- Porozmawiać.
- Nie kpij!
- Nie kpię. Dał mi parę... życiowych rad. – Malfoy uśmiechnął się trochę smutno. – Bardzo cię kocham – dodał jeszcze, ściskając mocno jej dłoń.
- Wiem, ja ciebie też... Mocno cię poturbował?
- Tylko kilka Cruciatusów, chociaż dosadnych... Jak widzisz, żyję i czuję się już lepiej po tym, co mi zaaplikowała pani Pomfrey.
Hermiona nie mogła się powstrzymać i zaczęła delikatnie całować twarz Malfoya. Przytulił ją mocno i dotknął chłodnymi wargami jej czoła.
- Idź spać, Miona.
- Dobrze, smoczku – odrzekła, cmokając go w usta.
Za jej plecami odchrząknęła Pomponia i panna Granger wstała z ociąganiem.
- Dobranoc Draco, dobranoc pani Pomfrey.
- Dobranoc, dobranoc, idź się wyspać, a ty masz wypić trochę tego.
- Bardzo chętnie – odpowiedział ze szczerą wdzięcznością Draco, sięgając po eliksir, który miał zapewnić mu spokojny, relaksacyjny sen.

***
******

PS: Czemu "kwiat lotosu"? To nie jest erotyk, na całe opowiadanie jest pięć scen erotycznych (z tymi w przedostatniej części włącznie), w tym jedna - podwójna - małżeńska. To nie jest opowiadanie erotyczne...

EDIT:
Owszem, Draco rumieni się i przeprasza, ale tylko wobec Hermiony, którą kocha. Według mnie jest to możliwe.

QUOTE
NIE Podoba mi się ostatni akt tego rozdziału gdzie Hermiona ...Dracowi poprostu dla mnie to obrzydliwe

O! Az tak bardzo jest obrzydliwe, że napisane wytłuszczonym drukiem.
Ciekawa teoria, a w drugą stronę Cię nie obrzydza?
Pewna panienka na DK twierdziła, że jest niezgodne z ludzką naturą (chodziło o inne, nie moje opowiadanie). I też chodziło tylko o miłość francuską w stosunku do mężczyzny, nie do kobiety. Ta sama osóbka uznawała seks za piękny... Przepraszam, ale ja nie potrafiłabym tych dwóch teorii pogodzić. Są sprzeczne.
Miłość frcuska nie jest nieczym obrzydliwym (chyba że ktoś nie zachowuje higieny, ale taką osobę trudno byłoby nawet pocałować), a jeżeli ktoś poczuł się urażony, to bardzo mi przykro.
Zdziwiające, że w drugą stronę jakoś nikogo nie razi.
Gdybym była facetem zrobiłoby mi się bardzo przykro.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #260957 · Odpowiedzi: 264 · Wyświetleń: 895163

Kitiara Napisane: 13.03.2006 22:52


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Droga Pigwo, a propos Twojej niecierpliwosci zapraszam do zedytowanego tekstu powyżej. Jeżeli nie masz cierpliwosci, to ja Ci już nie pomogę, a kupić raczej jej nie kupisz. Przepraszam za ostrą wypowiedź, ale podejrzewam, że na moim miejscu też byś nie mogła się powstrzymać.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #256617 · Odpowiedzi: 149 · Wyświetleń: 385645

Kitiara Napisane: 13.03.2006 22:35


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


- Halo, księżniczko – obudziło ją to i ciepłe promienie słońca, a także delikatne głaskanie po policzku. – Już siódma. Skrzaty przyniosły nam śniadanie do łóżka, a ja zaraz szykuję się do pracy – po ożywczym prysznicu czuł się świeży i rześki.
Nie otworzyła oczu, tylko uśmiechała się przez sen.
- Wstawaj śpiochu! – Draco postanowił ugryźć ja delikatnie w ucho, ale to też nie pomogło. Przykryła się kołdrą po sam czubek nosa i zachichotała.
- Mam kawę – wyszeptał zalotnie podsuwając jej prawie pod nos filiżankę. Zabawnie poruszyła nosem, zupełnie jak królik, i zdecydowała się otworzyć jedno oko, potem drugie, a następnie powolutku wysunąć się spod kołdry.
- Dzień dooobry – ziewnęła przeciągle.
- ‘Dobry, twoje śniadanko – oznajmił podając jej z szafki obok łóżka drugą tacę.
- Kawa i bułeczki z makiem... A w ogóle to kiedy przyszliśmy do sypialni? Nie pamiętam – rozejrzała się zaciekawiona. - Wróciliśmy – sarkastycznie się uśmiechnął. – Przyniosłem cię leniu, bo spałaś jak spetryfikowana. I wyglądałaś tak słodko, że nie chciałem cię budzić, ale kominek wygasł, a mi się nie chciało go rozpalać. Żebyś widziała minę skrzata, który sprzątał tutaj, kiedy nas zobaczył – złośliwie zachichotał.
- Ty się śmiejesz, a może to dla niego naprawdę był szok – obruszyła się Hermiona.
- Jak rany! Dianoro, a kto by się przejmował, czy skrzat przeżył szok, czy nie?! – uniósł ręce i przewrócił oczami. – Skrzaty służą czarodziejom od wieków i są z tego dumne; chlubią się tym. I właśnie od służenia są, i nie ma prawa ich obchodzić co robią ich państwo. Skrzat ma być posłuszny i wybiegać z położonymi po sobie uszami, kiedy widzi ich nagich – wydawał się lekko zirytowany i bardzo rozbawiony. Widocznie skrzat z opuszczonymi uszami był prześmiesznym widokiem, nawet w świetle bladego księżyca.
- Ojej, Draco Malfoy sir, wybaczy! – mężczyzna tak pociesznie naśladował głos skrzata, że musiała się uśmiechnąć. Draco nagle się roześmiał. – Jak on zabawnie wyturlał się tyłem!
Marabeth pokręciła głową z politowaniem.
- To naprawdę było takie śmieszne? – spytała i upiła łyk kawy, po czym zabrała się za pierwszą bułeczkę.
- Naprawdę – skinął głową i szeroko się uśmiechnął.
- Skoro tak mówisz...
- Nie mogłaś widzieć, bo spałaś – powiedział Malfoy i wepchnął do ust pół bułeczki. – Mniam!
- Nie mówi się z pełnymi ustami, Draco – zmarszczyła brwi Hermiona.
- Łojej! Możesz nie mówić tonem mojej szlachetnej matki? Już nie mieszkam z rodzicami – zalotnie trącił ją w łokieć.
- Z pełną buzią się nie mówi, to nieładnie – drążyła dalej temat, ale uśmiechnęła się nieznacznie.
Draco skonsumował w kosmicznym tempie kolejne dwie bułeczki.
- Nieładnie, skarbie, to ja mogę się z tobą pobawić – poczuła jak jego dłoń wślizguje się między jej uda.
- Hej! – przytrzymała ją i z lekkim rumieńcem dodała: -Idziesz do pracy.
- Mogę się spóźnić – szelmowski uśmiech, który jej zaprezentował był rozbrajający, ale pokręciła zawzięcie głową.
- Nie możesz. Dopiero zaczynasz pracować. Masz zamiar zacząć od spóźniania się?
- Teraz z kolei mówisz jak mój ojciec – Malfoy się naburmuszył i wyszedł z łóżka. Bez słowa otworzył komodę z bielizną i zaczął się ubierać.
- Draco, ja nie mam do ciebie pretensji... Tylko skoro zacząłeś pracować, to nie możesz olewać pracy. Chcesz, żeby współpracownicy cię obgadywali za plecami, że stary nie tylko załatwił ci pracę, ale jeszcze się opieprzasz? – Draco popatrzył na nią bardzo nieprzyjaźnie. – Przepraszam nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało... Chodzi mi o to, że... Chciałabym, żeby ci się dobrze pracowało żeby inni cię szanowali... – sama zdziwiła się tym, co powiedziała. Znowu poczuła, że się rumieni. Myślała, że Malfoy ją zignoruje, ale wrócił do łóżka i uważnie na nią popatrzył.
- To, co powiedziałaś było miłe – wydawał się zaskoczony.
- Dziękuję. – wybąkała.
- Nie, to ja dziękuję, za uświadomienie mi, że już dosyć mam wypominań starego i powinienem się za siebie wziąć.
Pocałował ją w czoło. Uśmiechnęła się i dała mu całusa w policzek.
- Brak mi samodyscypliny...To dlatego, że tak niepoprawnie na mnie działasz – wymamrotał z twarzą wtuloną w jej włosy.
- Idź, bo naprawdę się spóźnisz – uśmiechnęła się, pocałowała go jeszcze raz i trochę się odsunęła, a Malfoy wybąkał coś o okrucieństwie płci pięknej i zmarszczył nos.
- Idę, mamusiu – uśmiechnął się złośliwie, a ona pokazała mu język.
- Życzę ci udanego i sympatycznego dnia. – zawołała za nim.
- Nawzajem, Dianoro. – odpowiedział przez ramię.

*
Hermiona wzięła prysznic, ubrała się i poszła do salonu, gdzie w szczelinie parapetu ukryty był list od Harry’ego. Przeczytała go uważnie i zamyśliła się na chwilę. Tak jak przypuszczała, jej przyjaciel martwił się o nią i pytał czy wszystko w porządku. Hedwiga na pewno przeczekała noc w sowiarni (miała nadzieję, że sowa nie namęczyła się z szukaniem – oni jeszcze nie mieli sowiarni, bo dopiero się wprowadzili, i ptak musiał szukać najbliższej sowiarni publicznej) i już wracała do swojego pana, więc panna Granger była świadoma, iż musi znaleźć sowiarnię, żeby wysłać Potterowi odpowiedź. Odwróciła pergamin i napisała na odwrocie, że na razie nie może korespondować, ale wszystko u niej jest w należytym porządku i ma się dobrze. Poprosiła go, żeby powstrzymał się z pisaniem do niej chociaż kilka tygodni, a gdy minie jakiś czas, używał innej sowy niż Hedwiga, która jest bardzo charakterystyczna. Na koniec podziękowała mu za pamięć i troskę, i go pozdrowiła.
Wzięła list, ubrała się w płaszcz i ruszyła na Pokątną w poszukiwaniu sowiarni. Okazało się to dosyć proste, bo budynek, w którym się mieściła, znajdował się kilkanaście kroków od salonu Madame Malkin. Hermiona wypożyczyła za dwa galeony nie rzucającą się w oczy płomykówkę i kazała jej zanieść list Harry’emu Potterowi. Sówka skinęła głową, mrużąc jasno-bursztynowe ślepka, huknęła cicho i odleciała. Marabeth wpatrywała się w nią przez kilka chwil z podziwem dla mądrości i inteligencji sów, po czym postanowiła sobie zrobić mały spacer zanim odwiedzi Destiny.

**
Malfoy Junior wyszedł z jednego z kominów w Atrium. Otrzepał szatę z wyimaginowanego kurzu i obrzucił pomieszczenie pełnym wyższości spojrzeniem. Wystrój siedziby władz magicznej Wielkiej Brytanii właściwie nie wiele się zmienił przez te ostatnie parę lat. Drewniana podłoga nadal lśniła jakby dopiero co ją wypastowano, odbudowana Fontanna Magicznego Braterstwa nadal zajmowała centralne miejsce w holu. Jedyną nowością (jeśli można było tak rzecz) było drugie stanowisko strażnicze nieopodal windy. Najwyraźniej Ministerstwo wzmocniło ochronę swej placówki.
Ciekawe czemu – zaśmiał się w myślach arystokrata ruszając w stronę wind. Po ostatniej aferze z przemytnikami perskich dywanów Minister zaczął obawiać się o swój nędzny żywot. Malfoy Junior omal nie roześmiał się na wyobrażenie bandy Turków wpadających do gabinetu ministra i celujących w niego groźnie wyglądającymi różdżkami, o czym kilka tygodni temu wspominał mu mimochodem ojciec, i nacisnął jeden z przycisków na tarczy w windzie. Jego humor pogorszył się jednak, gdy jego myśli zaczęły krążyć wokół nowego obowiązku – pracy. Doskonale zdawał sobie sprawę, ze gdy tylko zasiądzie w swoim gabinecie, jego każdy ruch będzie uważnie obserwowany przez ludzi jego kochanego ojczulka, by ten mógł z iście malfoyowskim uśmieszkiem wytykać mu wszystkie potknięcia i poniżać go w towarzystwie. A on? A on nie mógł się nawet sprzeciwić, gdyż jedno pociągnięcie ojcowskiego Lockhearta* na testamencie mogło sprawić, że zostałby wykluczony z towarzystwa, bez grosza przy duszy... W końcu Lucjusz Malfoy nie wybacza porażek. A jeśli już wybacza, to tylko dlatego, że ma w tym jakiś interes.
Drzwi otworzyły się i do windy weszło dwóch dystyngowanych czarodziejów. Oboje skinęli uprzejmie na przywitanie i stanęli po jego obu stronach. Wehikuł ruszył dalej.
Nagle doszedł do wniosku, że Dianora miała rację: gdyby się spóźnił pierwszego dnia to pewnie tak to zostałoby przyjęte, że się obija w pracy. W sumie niezbyt go to dziwiło: od dziecka uważał, że skoro ma takiego ojca to może sobie na takie rzeczy pozwolić – najpierw z niańkami dokuczając im zawzięcie, potem z korepetytorami – wywalając jednego za drugim za takie bzdety jak „zła mina”, a potem w szkole – gdzie większość ocen zawdzięczał cichemu patronatowi ojca... Po Hogwarcie natomiast wszystko się zmieniło – nagle zaczęło go doprowadzać do szału to, że wszyscy patrzą na niego przez pryzmat Lucjusza i chcąc przed tym uciec zaczął zachowywać się tak jak się zachowywał. I pewnie dalej by się tak sprawy miały, gdyby Lucjusz Malfoy nie wziął go za przysłowiowe „fraki” i nie zastosował odpowiedniego szantażu. To była druga charakterystyczna cecha jego rodziciela – potrafił uderzyć swymi szantażami w najczulsze punkty.
Dość tego – pomyślał nagle odrywając wzrok od plamy na podłodze i wpatrując się w przestrzeń przed siebie. Nie pozwoli dłużej pomiatać sobie swemu ojcu, nie pozwoli się poniżać i pokaże Ministerstwu, że jest wart tej posady. Niech sobie nie myślą, że syn najbogatszego arystokraty w Europie jest totalnym kretynem. Zasługuje na tą pracę i wszystkich o tym przekona.
Winda stanęła w końcu na piętrze, gdzie znajdował się Wydział Bezpieczeństwa Transportu i Komunikacji Czarodziejskiej. Draco szybkim krokiem opuścił maszynę, która z głośnym hałasem pojechała dalej, i rozejrzał się zimno po wąskim, zatłoczonym korytarzu. Kilka osób spojrzało na niego przelotnie, ale reszta zdawała się być całkowicie pochłonięta swoimi sprawami. Blondyn zmrużył szare oczy i prychnął z niesmakiem. Następnie szybkim krokiem przemierzył korytarz i stanął przed dębowymi drzwiami gabinetu Alfreda MacCartneya. Zapukał w ich politurę dłonią obleczoną skórzaną rękawiczką i nie czekając na odpowiedź wszedł do środka.
W gabinecie o zniszczonych meblach i wytartym dywanie znajdowały się dwie osoby – starszy mężczyzna siedzący za biurkiem, i jego o wiele, wiele młodszy kolega , zapewne podwładny. Mężczyzna spojrzał zaskoczony na Malfoya Juniora, ale chwilę później uśmiechnął się nieszczerze.
- Ach, pan Malfoy – zawołał podnosząc się z krzesła i wyciągając ponad blatem biurka rękę na powitanie. Draco zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, a następnie spojrzał na MacCartneya. Ten zmieszał się i cofnął dłoń, po czym zasiadł na swoje miejsce.
- Marcusie, zostaw nas samych – nakazał swemu podwładnemu. Mężczyzna zwany Marcusem oderwał zaciekawione spojrzenie od Malfoya Juniora i skinął głową. Chwilę później w gabinecie rozległ się trzask zamykanych drzwi i mężczyźni zostali sami.
- Więc, – zaczął oficjalnym tonem Draco – miał mnie pan zapoznać z moimi obowiązkami.
- Tak, proszę usiąść panie Malfoy – odrzekł MacCartney.- Zaraz przejdziemy do rzeczy.
- Mam nadzieję – chłodno powiedział Draco zająwszy wskazane miejsce.
W miarę upływu czasu, MacCartney ze zdziwieniem musiał przyznać, że Draco nie jest po prostu rozhulanym młokosem. Wbrew pozorom okazał się bardzo dociekliwym i uważnym rozmówcą. Niewątpliwie odrobił pracę domową.

***
Hermiona, wysłała list do Pottera i spędziła dzień na spacerze i wizycie u swojej małej córeczki Destiny. Gdy wróciła do domu, dochodziła druga po południu. Draco miał skończyć pracę o szesnastej, lub później, gdyż był to jego pierwszy dzień w pracy, więc miała chwilę dla siebie. Poszła do kuchni i tradycyjnym – niemagicznym sposobem – zrobiła sobie kawę. Rozpuszczalną. Po chwili namysłu poszła do saloniku i dodała odrobinę rumu . Nachyliła się nad kubkiem, wdychając przyjemny aromat, po czym usiadła w fotelu i leniwie sączyła gorący płyn. Nagle usłyszała pukanie w szybę. Spojrzała w tym kierunku. Niewielka szara sówka dobijała się do okna. Hermiona odstawiła kubek na stół i otworzyła okno. Pierzasta kula wpadła do środka pohukując nagląco. Wylądował na stole i wyciągnęła raptownie nóżkę, ledwo zachowując równowagę. Marabeth odebrała rulonik rozwinęła i oznajmiła dość głośno:
- Co za kretyn!
Listy był pisany w pośpiechu i zawierał co następuję:

Hermiono nie będę już pisał, bo o to mnie prosisz, ale zaklinam Cię, jeżeli dzieje się coś złego to napisz! Wiesz, ze możesz na mnie liczyć. Coś się dzieje, prawda? Inaczej byś się nie ukrywała! Obiecuję, że więcej nie napiszę, daj mi tylko znak życia!
Twój kochający przyjaciel, Harry

Hermiona pokręciła głową, pełna irytacji i zwątpienia w ludzki rozsadek, po czym zwróciła uwagę na szarą sówkę, która huknęła cicho.
- Chcesz pić, prawda? – zwróciła się do ptaka. – Poczekaj chwilę, zaraz przyniosę ci wody. Pobiegła do kuchni i po kilku chwilach wróciła ze szklanym spodkiem pełnym przejrzystego płynu. Zlokalizowała pióro i, tak jak poprzednio – na oryginalnej wiadomości, odpisała ‘kochającemu przyjacielowi”,.

Harry, zrozum, nic mi nie jest. Po prostu chcę na razie pozostać incognito, ale nic mi nie grozi, ani nie ukrywam się. Potrzebuję samotności. Nie pisz do mnie, bo to może zachwiać moją anonimowość, której potrzebuję. Dziękuję za troskę, ale radzę sobie doskonale, naprawdę.
Nie pisz do mnie na razie, błagam.
Hermiona – cała, zdrowa i wkurzona na Ciebie za drugi list ; )


Już miała przywiązać odpowiedź do nóżki szarej sowy, gdy pojawił się w drzwiach kłaniający się w pas skrzat domowy.
- Pan Lucjusz Malfoy sir przybył z wizytą, właśnie czeka w holu – zapiszczało stworzonko.
Hermiona omal nie zaklęła paskudnie.
- Powiedz żeby wszedł – powiedziała. – I nie mów, że widziałeś sowę – dodała ciszej. Skrzat zrobił okrągłe oczy ze zdumiena, ale przyrzekł, że o sowie nie wspomni i w pokłonach się oddalił.
- Cholera - pisnęła Hermiona. – Uciekaj – powiedziała do sowy, otwierając okno i wiedząc, że nie zdąży przywiązać listu. – Przepraszam maleńka, ale musisz lecieć do sowiarni.
Sówka huknęła z zaciekawieniem, ale odleciała pospiesznie, Hermiona zaś w pośpiechu ukryła miseczkę z wodą na oknie za zasłoną i w popłochu położyła pergamin na półce pod stolikiem, powtarzając pod nosem „cholera, cholera, cholera jasna”.
Po czym pośpiesznie usiadła w fotelu, założyła nogę na nogę i upiła kolejny łyk kawy, przywołując na twarz uprzejmy uśmiech. W tej właśnie chwili w progu salonu pojawił się Lucjusz, pergamin zaś, odłożony niedokładnie, z ledwie słyszalnym szelestem zsunął się na miękki dywan, lecz czarownica tego nie zauważyła. Wstała i grzecznie skłoniła się Malfoyowi seniorowi.
- Dzień dobry, Dracona jeszcze nie ma, powinien być mniej więcej – spojrzała na rzeźbiony zegar stojący na kominku – za półtorej godziny.
- Rozumiem, że jest w pracy? – spytał mężczyzna poprawiając doskonale skrojoną ciemnozieloną szatę wierzchnią.
Hermiona skinęła głową.
- Doskonale. Mam nadzieję, że to nie będzie totalna porażka – dodał pod nosem bardziej do siebie niż do kobiety.
- Zapewniam pana, że nie – Marabeth nie mogła się oprzeć, żeby czegoś nie odpowiedzieć. –Draco poważnie podszedł do swojej pracy – dodała grzecznie.
Jak można tak nie wierzyć we własne dziecko?! – pomyślała z naganą.
- To dobrze – lakonicznie podsumował Lucjusz. – Przyszedłem zobaczyć, jak się wam mieszka. Dziś wcześniej wyszedłem z Ministerstwa, postanowiłem więc zobaczyć jak sobie radzicie sami w tak dużej rezydencji – dodał, zanim Hermiona zdążyła zapytać, czemu sam nie jest w pracy. – Widzę, że dobrze.
- Proszę usiąść – kobieta wskazała fotel mieszczący się przy kominku. – Zrobić panu coś do picia? – spytała grzecznie.
- Tak, dziękuję Dianoro. Chętnie napiję się tego, co ty – Malfoy usiadł w fotelu. – Mogę zapalić? – spytał wyjmując złotą cygarnicę.
- Proszę bardzo. Piję kawę z rumem
- W takim razie poproszę. A ty się nie poczęstujesz? – wyciągnął w jej kierunku cygarnicę.
- Nie, dziękuję - Hermiona potrząsnęła głową i udała się do kuchni, by zrobić Lucjuszowi kawę, mężczyzna zaś rozejrzał się po pokoju. W pewnym momencie jego wzrok padł na podłogę i ujrzał pod stolikiem pergamin. Bardziej z zamiłowania do porządku, niż ciekawości, postanowił go podnieść i położyć na miejsce. Miał zamiar pozostawić go na półeczce pod stołem bez zapoznawania się z treścią – cenił sobie ludzką prywatność – lecz kątem oka zauważył imię „Harry” i uważniej przyjrzał się listowi. Nie mógł się powstrzymać i przeczytał list oraz odpowiedź na niego. Przez chwilę stał jak zaczarowany, ale otrząsnął się w mgnieniu oka i odłożył pergamin na półkę, po czym wrócił na fotel.
Do jasnej cholery, wiedziałem, że z kimś mi się kojarzy – pomyślał i poczuł irracjonalne rozweselenie. Pierwsza w klasie, o ile nie w całej szkole, rokująca fantastyczną karierę w każdej dziedzinie magii czarownica została kurtyzaną. Zignorował cichy podszept sumienia, które próbowało mówić coś o dyskryminacji czarodziejów z rodzin mugolskich. Jeszcze mniej więcej rok temu widywał pannę Granger w pracy w Ministerstwie, ale i na nią przyszła pora. Mimo ogromnego talentu, wiedzy i inteligencji Hermiony. Sumienie Lucjusz nie miało jednak szans w starciu z jego pewnością siebie, wyrachowaniem i zimnymi zasadami, którym hołdował. Nie ulegało wątpliwości, że do tego zawodu zmusiło ją dziecko, przecież mogła znaleźć mniej płatną i dosyć dobrą pracę; po prostu wysokie stanowiska powoli uwalniały się od szlam
Skoro Draco jej nie rozpoznał, a na pewno nie, to jest naprawdę piekielnie dobra – uznał, patrząc jak Hermiona, która właśnie wróciła, nalewa do kubka z kawą porcję rumu, podchodzi do niego i wręcza mu parujące naczynie. Aromat kawy był niemal zniewalający i czarodziej rozchylił nozdrza wdychając uroczy zapach. Podziękował i uśmiechnął się, jak na Malfoya przystało, uprzejmie a zarazem wyniośle.
Kurtyzana zajęła miejsce w drugim fotelu. Poczuła się nieswojo, ponieważ miała wrażenie, że Lucjusz bacznie się jej przygląda, zbyt bacznie. Kiedy jednak spojrzała na niego ponownie, z ulgą zauważyła, że jego spojrzenie jest takie jak zawsze – chłodne i pełne dystansu do osób, które traktuje z wyższością.
Malfoy senior nie zamierzał zdradzać się z nowo zdobytą wiedzą. Postanowił popatrzeć z boku na rozwój wypadków. Znowu uśmiechnął się sardonicznie i podjął niezobowiązującą konwersację na temat literatury i sztuki. Panna Granger, oczywiście, była fantastyczna w roli kurtyzany. Jak zresztą we wszystkim.

* Lockheart – pióro z limitowanej serii firmy „Pisadło”, niezwykle ekskluzywnej magicznej firmy produkującej pióra. Lockheart jest to długie, czarne pióro (podobne trochę do mugolskich) z platynową stalówką. Na samej górze owego pióra znajduje się mały diament.


PS: Do Emoticonki:
Dziękuję Ci w Sonki i swoim imienu za wsparcie duchowe. To straszne, czytać namole "kiedy next part", a potem czytać powalajace na kolana komentarze pełne kostruktywnej krytyki w stylu: "ale fajne było. ŻAŁOŚĆ, żeby nie powiedzieć gorzej. Naprawdę chyba trzeba być wybitnym egoistą, albo nie mieć zupełnie poczucia realizmu i kompletnie izolować się od samokrytyki, żeby komuś łaskawie strzelić jednozdaniowy komentarz, a domagać sie samemu kolejnych, najlepiej obrzernych części.

Do Wszystkich Forumowiczów, zwłaszcza tzw. Niecierpliwców:
Apeluje tylko o kilka rzeczy. O chwilę refleksji nad niekrórymi wypowiedziami, o zdrowy rozsądek oraz o wyrozumiałość i cierpliwość.
Wierzcie mi, lub nie, drodzy Forumowicze, ale jak się czyta takie posty pod swoją twórczością, to aż się odechciewa cokolwiek wklejać.
Może to zbyt mocne słowa, ale czasami ręce i piersi mi opadają, i nie wiem czy radośnie kwiczeć, czy wyć.

QUOTE
Nie dotrzymane słowo boli..

Zapewne boli, a jak bolą idenerwują komentarze takie jak Nayi, Ami Malfoy i Psawko, to tego wiedzieć sznowni i oburzeni Forumowicze nie chcecie.
Przykro mi, naprawdę, zwłaszcza, że nie miałam pojecia o tym, że Sonka wpisała tu obietnicę i po prostu wolałam wkleić cały rozdział, a kilka dni temu całego rozdziału jeszcze nie było. Po prostu.
Przeprosiłam na początku, ale teraz, po przeczytaniu niektórych komentarzy, czuję tylko niesmak. Wzbudzanie poczucia winy i wytykanie komuś niesłowności z powodu zwykłego fan fiction to po prostu...
Nie mam słów; niektórzy zachowuja się tak, jakby od tego zależało ich życie. Zastanówcie się przez sekundę, co piszecie! Jaką wagę nadajecie fikcji opartej na fikcji! Rozrywce! Nie macieinnych priorytetów?
Zlitujcie się nad soba i na drugi raz nie piszcie takich niesprawiedliwych bzdur.

Załamana brakiem logikcznego myślenia u Co Po-niektórych, Kit
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #256612 · Odpowiedzi: 149 · Wyświetleń: 385645

Kitiara Napisane: 13.03.2006 22:21


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Przede wszystkim przepraszam serdecznie, że wklejam dopiero teraz - byłam pewnwa, że wkleiłam ;/
Tak to jest jak człowiek działa na kilku forach i wkleja kilka rzeczy - zaaferowałam się tak stanem Vive-Versa, ze nie zamieściłąm nowego rozdziału tutaj.
A oto i on:


Rozdział V
Listy, tajemnice i postanowienia


Hermiona powoli otworzyła oczy. Na białym suficie odbiły się pierwsze promienie słońca. Przez chwilę leżała w bezruchu obserwując jak na suficie zwiększa się liczba złotych smug, po czym przekręciła lekko głowę i spojrzała na śpiącego obok niej mężczyznę, który obejmował ją w pasie. Pojedyncze pasma blond włosów opadały mu na twarz sprawiając, że wyglądał jak wcielenie niewinności.
Żeby jeszcze nim był - pomyślała z uśmiechem Hermiona, lecz uśmiech znikł z jej twarzy, gdy pomyślała o wydarzeniach poprzedniej nocy.
Boże... Przespałam się z moim wrogiem - przyszło jej na myśl i przygryzła wargę. Dopiero teraz zdała sobie całkowicie sprawę ze znaczenia tego faktu i wcale nie poczuła się lepiej. Owszem, eks–Ślizgon był świetnym kochankiem ( jeśli kobieta mogła wyrazić swoją opinię) i Hermiona nie miała mu zbyt wiele do zarzucenia, ale... poczuła się dziwnie wiedząc, co się stało w nocy.
Ciekawe jakby zareagował, gdybym mu powiedziała kim jestem? - spytała siebie po raz któryś z rzędu.
Tymczasem Draco poruszył się i otworzył oczy. Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu, po czym uśmiechnął się szeroko.
- Dzień dobry – przywitał się
- Dooooooooobry - Hermiona ziewnęła szeroko i posłała swojemu opiekunowi przepraszający uśmiech. Malfoy spojrzał uważnie na twarz swojej kochanki i dostrzegł w jej oczach niepokój i zakłopotanie.
- Żałujesz tego co się stało? - zapytał i zmarszczył brwi. Niezdecydowanie dziewczyny zaczęło go irytować, ale starał się mówić łagodnie.
- Nie - odrzekła cicho.
Co miała mu powiedzieć? Że czuje się źle w związku z tym, że jest wobec niego nieszczera?
Wróć Hermiona... Nie nieszczera, ty go po prostu z premedytacją OKŁAMUJESZ - odezwał się w jej głowie czujny głos sumienia.
Ja tylko nie mówię prawdy - próbowała polemizować panna Granger, ale doszła do wniosku, że nie ma większego sensu; nie mówienie prawdy jest tym samym co kłamstwo.
Powiem mu ... dziś wieczorem – wiedziała, że takimi myślami zagłusza jedynie sumienie i oszukuje samą siebie. Wiedziała, że się nie odważy.
Młody arystokrata uśmiechnął się i pogłaskał kurtyzanę po plecach. Najwyraźniej przyjął jej odpowiedź, choć Hermiona zauważyła w jego oczach irytację.
- Muszę iść do toalety – powiedziała cicho przybierając pozycję siedzącą. Malfoy przewrócił się na plecy.
- Nic mnie musisz – stwierdził całując jej dłonie.
- Naprawdę muszę - zabrała ręce i szybko wstała, zanim zdążył ją zatrzymać.
- Jak wolisz, ale nie wiesz co tracisz... - odrzekł Draco i uśmiechnął się znacząco. - Podobno poranny seks pozytywnie wpływa na całokształt samopoczucia w ciągu dnia.
Jakbyś miał takiego moralnego kaca jak ja, nie mówiłbyś w ten sposób - pomyślała z sarkazmem, po czym zgarnęła rzeczy z podłogi, włożyła na siebie figi i biały podkoszulek.
Rzeczywiście, kac był całkiem spory. I nie dotyczył jedynie okłamywania Dracona. Kac dotyczył także jej postępowania moralnego. Została utrzymanką kogoś, kto jeszcze parę lat temu ją poniżał. Wzdrygnęła się na myśl o reakcji Rona lub Harry'ego, gdyby dowiedzieli się o jej poczynaniach i ruszyła w kierunku drzwi.

**
Draco przez chwilę leżał na łóżku zastanawiając się nad zachowaniem swojej kurtyzany. Widać było, że kobieta była skrępowana całą to sytuacją. Oczywiście, zdawał sobie sprawę, że została skrzywdzona przez innego mężczyznę ( w końcu sama mu o tym opowiedziała) i robi to wszystko tylko dla dziecka, lecz z drugiej strony jej zachowanie wydało się jemu troszeczkę dziwne. W końcu doszedł do wniosku, że każda dziewczyna w jej zawodzie zachowuje się w ten sposób na początku swojej kariery. Westchnął cicho i przeciągnął się w pościeli. Następnie ziewnął przeciągle i również wstał.
Naciągnął bokserki i trzema klaśnięciami wezwał skrzata domowego.
- Przynieś śniadanie do łóżka. Zrób dwie kawy i, jeżeli są jaka, zrób także jajecznicę dla dwóch osób i nie zapomnij o owocach - oznajmił suchym, obojętnym tonem, gdy stworzenie aportowało się w sypialni i machnął niedbale ręką.
- Tak jest, paniczu Malfoy - pisnął skrzat, ukłonił się do ziemi i zniknął.
Hermiona wróciła z łazienki i usiadła na łóżku obok mężczyzny. Draco nie mógł się powstrzymać. Pchnął ją na miękką pościel, podwinął jej koszulkę i zaczął zapamiętale całować jej brzuch. Była tak zaskoczona jego spontaniczną reakcją, że cicho krzyknęła, a widząc głupią minę, jaką jej okrzyk wywołał na twarzy młodzieńca, szczerze się roześmiała.
Blondyn zrobił jeszcze głupszą minę, co wywołało u panny Granger jeszcze większe rozbawienie.
- No, co? – spytał niezbyt mądrze arystokrata.
- Nic – opowiedziała kobieta z szerokim uśmiechem na twarzy. Draco nie wiedział już zupełnie, co ma myśleć o zachowaniu Marabeth. Zdecydował więc, że najlepszym rozwiązaniem będzie kontynuowanie igraszek miłosnych. Pochylił się nad nią i ponownie zaczął całować jej brzuch, jednak dziewczyna odsunęła go od siebie delikatnie i usiadła na łóżku. Nie miała nastroju. W pokoju zapanowała krępująca cisza, która powoli zaczęła doprowadzać Dracona do szału. Ostatnią siłą woli powstrzymał się by nie zacząć krzyczeć ze złości, jak to miał w zwyczaju.
- Nie teraz, proszę. Wiem, że powinnam być uległa, ale... nie mogę. Wynagrodzę ci to. Przepraszam...
Przez chwilę wpatrywał się w jej smukłe plecy, by w końcu usiąść obok niej i przytulić ją do siebie. Wszystko, co mu teraz pozostało to cierpliwość, chociaż miał ochotę wziąć ją siłą. Rozsądek jednak podpowiadał mu, że przemoc nie jest w tej sytuacji pożądana. Zresztą nigdy nie posunąłby się do gwałtu. Niestety, cierpliwość to nie była jego mocna stroną, więc irytacja mężczyzny nieco wzrosła.
- W porządku – zdołał powiedzieć całkiem łagodnie
Dasz radę, Draco. W końcu jesteś Malfoyem - powiedział sobie stanowczo w myślach.

**
Hermiona ukradkiem obserwowała swojego Nemezis z lat szkolnych znad talerza jajecznicy. Mężczyzna bawił się jedzeniem wyrysowując szlaczki widelcem pomiędzy jajkiem a bekonem. Co jakiś czas odrywał się od tego zajęcia popijając kawę. Od tamtej chwili w sypialni nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. Kilka razy chciała rozpocząć rozmowę, ale za każdym razem zamykała usta nie wiedząc co ma powiedzieć.
Herm, do jasnej cholery, weź się w garść - pomyślała z irytacją. Zdawała sobie sprawę, że jej zachowanie powoli zaczyna przeobrażać się w parodię, lecz nic nie mogła na to poradzić. Po prostu za każdym razem, gdy patrzyła na Malfoya Juniora dopadało ją takie poczucie winy i zdrady wobec przyjaciół, że wszystko się w niej blokowało.
- Nie smakuje ci jajecznica? – ciche pytanie arystokraty sprowadził Hermionę na ziemię Podniosła wzrok i spojrzała na niego lekko zdezorientowana.
- Spytałem czy nie smakuje ci jajecznica – powtórzył spokojnie Draco.
Hermiona zerknęła na talerz i dopiero teraz zauważyła, że jajecznica na jej talerzu pozostała nietknięta. Podobnie jak chłopaka.
- A tobie? – spytała zadziornie. Draco przez chwilę milczał wpatrując się w swoje śniadanie.
- Nie jestem głodny – powiedział w końcu odkładając widelec na tacę.
- Ja też – stwierdziła kurtyzana robiąc to samo ze swoim widelcem. Malfoy uśmiechnął się drwiąco.
- Jaka zgodność – zakpił odstawiając tacę na szafeczkę nocną obok łóżka.
- To chyba dobrze, prawda? – wypaliła bez zastanowienia – To znaczy... – dodała zmieszana. Draco obserwował ją przez chwilę, a na jego ustach błąkał się drwiący uśmieszek.
- Ano, dobrze – powiedział rozbawiony.
Hermiona poczuła jak na policzkach występują jej rumieńce, więc szybko odstawiła swoją tacę na bok. Draco przyglądał się jej przez chwilę spod przymrużonych rzęs. Jego twarz powoli spoważniała:
- Dianoro, u mnie w domu takimi sprawami, zajmują się skrzaty. Zostaw to – powiedział stanowczo, gdy kobieta podziękowała i wstała od stołu, aby uprzątnąć naczynia. Hermiona popatrzyła na niego niechętnie i niepewnie. Dostrzegł roztargnienie w jej oczach. – Czy jest coś, o czym chciałabyś mi powiedzieć? – spytał przyglądając się jej uważnie.
Kurtyzana drgnęła lekko, ale posłała mu opanowany uśmiech:
- Nie, oczywiście, że nie. Czemu spytałeś? – delikatnie przygryzła dolną wargę.
Mogłam się spodziewać, że w końcu zapyta. Malfoy jest jaki jest, ale na pewno jest spostrzegawczy – pomyślała z roztargnieniem.
- Odnoszę wrażenie, że coś cię dręczy... Jeżeli masz do mnie jakieś pytania, albo prośbę, albo po prostu chcesz coś mi powiedzieć, cokolwiek, to naprawdę możesz – patrzył na nią uważnie. Przez chwilę wyglądała tak, jakby rzeczywiście coś chciała mu wyznać. Ale to trwało ułamek sekundy. Spojrzała mu chłodno w oczy i wzruszyła ramionami.
- Naprawdę wszystko w porządku. Po prostu próbuję się przyzwyczaić do nowej sytuacji, to wszystko – uśmiechnęła się delikatnie, z nadzieją, że jest to uśmiech szczery i uspokajający.
- Jak uważasz, Marabeth – odpowiedział łagodnie, acz chłodno. – Nie będę przecież cię zmuszał do zwierzeń – był święcie przekonany, że to jednak nie jest „wszystko”. Czuł, że kurtyzana coś przed nim ukrywa. Nie miał jednak pojęcia co. Intrygowała go przez to jeszcze bardziej niż przez denerwujące przekonanie, że powinien ją znać.
Draco wstał i klasnął w dłonie, a gdy pojawił się domowy skrzat, z nosem dotykającym niemal ziemi, kazał mu uprzątnąć stół. Po czym wyszedł.
Cholera jasna, muszę mu w końcu powiedzieć, bo zacznę obgryzać paznokcie. Tylko, jak na opryszczonego trolla, mam to zrobić? – pomyślała rozpaczliwie i odsunęła od siebie przykre rozważania. Wiedziała, że najnormalniej w świecie się boi. Boi się reakcji Malfoya i to bardzo mocno. Przecież nienawidził jej w szkole. Nienawidził ją bardziej niż jakiejkolwiek innej szlamy uczęszczającej do Hogwartu. Ale czy ona też nienawidziła Dracona? Zastanowiła się nad tym. Prawdopodobnie jej niechęć zrodziła się przez paskudne odzywki jakie jej serwował w szkole. A zaczął wyjątkowo wcześnie, bo już w drugiej klasie. Westchnęła cichutko i opuściła jadalnię. Weszła do salonu i patrzyła jak Draco czyści zaklęciem kominek. Miała się już zapytać, czy się na nią gniewa, ale posłał jej bardzo łagodny i miły uśmiech.
- Wybierzesz się ze mną na Pokątną po zapasy do spiżarni? - zapytał
- A tego nie powinien zrobić skrzat? – spytała, starając się, aby w jej głosie nie było ani zapalczywości, ani pretensji. Naprawdę ją to zaciekawiło.
- Po co, skoro mogę to zrobić w twoim uroczym towarzystwie? A potem możesz iść odwiedzić Destiny – uśmiechnął się do niej szerzej.
Hermiona od razu zapomniała o swoich zmartwieniach i o tym jak bardzo Malfoya w szkole nie lubiła. Rzuciła mu się na szyję i ucałowała go mocno w oba policzki i w usta.
- Dziękuję – szepnęła tuląc się do niego.
- O, to mi się podoba – Draco mocno ją przygarnął i zanurzył twarz w jej włosach, chłonąc ich delikatny naturalny zapach i aromat rumiankowego szamponu. – Chcę częściej takich oznak oddania i radości – pocałował ją delikatnie w usta, rozchylając jej wargi językiem. Hermiona poczuła jak powoli ogarnia jej ciało delikatna fala pożądania.
- Idziemy? – usłyszała przy uchu ciepły szept
- Tak –szepnęła i, nie mogąc się powstrzymać, odsunęła niesforny jasny kosmyk włosów za ucho mężczyzny.

**
Na Pokątną udali się tradycyjną drogą, czyli za pomocą proszku Fiuu. Niespiesznie wędrowali wzdłuż ulicy, wchodząc do niektórych sklepów, niekoniecznie po to, by coś kupić, ale też po to, by po prostu popatrzeć na półki pełne ciekawych towarów.
Na straganach z warzywami i owocami kupili dosyć duży zapas wszystkiego co było im potrzebne. Draco zmniejszył pakunki do tak niewielkich rozmiarów, że swobodnie mógł kilkanaście kilogramów jabłek, pomarańczy, bananów oraz pięknych pomidorów umieścić w kieszeniach szaty. Wszystkie produkty, w które się zaopatrywali były oczywiście „podrasowane” magicznie, po to by się nie psuć i długo wytrzymać niezależnie od miejsca w jakim będą przechowywane. Nie zapomnieli też o ziemniakach, pieczywie i kilku rodzajach mięs, a także produktów potrzebnych do wypieków ciast, którymi miał się później zająć skrzat. Hermiona wybrała, najlepsze jej zdaniem, gatunki herbaty i kawy, a Draco namówił ją na zakup seksownej bielizny u Madame Claire, nieco kontrowersyjnej projektantki ze świata czarodziejów. Oczywiście sam za bieliznę zapłacił i po wyjściu ze sklepu cieszył się jak dziecko. Hermiona po raz enty w swoim życiu zaczęła się zastanawiać nad wrodzonym infantylizmem mężczyzn.
- Założysz ten gorsecik dziś wieczorem, prawda? – spytał Hermionę i zalotnie się uśmiechnął.
- Draco, skoro tak bardzo ci się podoba, dam ci przymierzyć, naprawdę – popatrzyła na niego z powagą.
- Ale ja wolę go oglądać na tobie – odrzekł z naburmuszoną miną. – To znaczy, wolę go bardzo powoli z ciebie ściągnąć...
Hermiona, mimo woli, zarumieniła się po jego deklaracji i lekko uśmiechnęła.
Przeszli wzdłuż pasażu sklepików. Ulica zalana była słońcem, a w chłodnym powietrzu wilgoć mieszała się ze słodkim zapachem perfum pochodzącym z pobliskiej perfumerii. Hermiona czuła na sobie spojrzenia przechodniów, lecz starała się je ignorować. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Draco Malfoy jest bardzo znaną postacią w czarodziejskim świecie i wszystko z nim związane budziło zainteresowanie, jednakże wolałaby by ludzie nie zwracali na nią uwagi. Nie miała ochoty zobaczyć na okładce „Czarownicy” swojego zbliżenia i podpisu pod nim „Czyżby Malfoy Junior się wreszcie zakochał?””. W żadnym wypadku.
Westchnęła i spojrzała przed siebie. Przydałoby się kupić coś Destiny... Jakąś przytulankę. Tylko jak powiedzieć o tym Malfoyowi? Zerknęła niepewnie na Dracona – mężczyzna wpatrywał się w drogę przed sobą, a na jego twarzy widniał ironiczny uśmieszek.
Cały Malfoy - pomyślała Hermiona obserwując przez kilka krótkich chwil jak łaskawie kłania się i mówi "dzień dobry" w odpowiedzi na uprzejme powitania.
Nagle jej wzrok padł na witrynę sklepową z ogromnym napisem "Mrugająca Gwiazdka" i z wielką, mieniącą się różem i błękitem gwiazdą umieszczoną na frontowych drzwiach. Na wystawie dojrzeć można było zabawki i ubranka dla małych dzieci. Kobieta zatrzymała się i nieśmiało pociągnęła swojego towarzysza za rękaw:
- Draco, pozwolisz mi wejść do sklepu z artykułami dla niemowląt? Proszę... - wbiła w niego spojrzenie tak intensywne, że poczuł ciarki na plecach. Prawie się do niego przytuliła, a jej orzechowe tęczówki wydały mu się jeszcze bardziej przenikliwe niż przed chwilą. Pomyślał, że jest piękna i że najchętniej kochałby się z nią teraz, zamiast chodzić po sklepach, a przynajmniej chciałby usiąść z nią w jakimś ustronnym miejscu i patrzeć w jej duże oczy.
- Oczywiście... Ale obiecaj mi, że w zamian za to zanim wrócimy do domu dasz mi się zaprosić na ogromny puchar lodów, Dianoro - powiedział cicho i pochylił się by ucałować kącik jej warg.
Kobieta uśmiechnęła się w odpowiedzi i, już śmiało, pociągnęła go w stronę „Magicznej Gwiazdki” . Otworzył jej drzwi i przepuścił do środka. W głębi sklepu rozległa się cichutka melodyjka. Z czymś mu się kojarzyła, ale obecnie nie mógł sobie przypomnieć z czym. Z zainteresowaniem rozejrzał się po sklepiku – było to małe pomieszczenie o błękitnych ścianach, pod którymi ustawiono regały ze wszystkim, co tylko potrzebne było nowonarodzonym czarodziejom: butelkami, pozytywkami, magicznymi zabawkami, śpioszkami, jedzeniem dla niemowląt, kocyki, smoczki i tym podobne przedmioty. Pod oknem ustawione były najnowsze „modele”, jak określił w myślach dziedzic fortuny Malfoyów, wózków, a obok nich na wieszakach wisiały różnokolorowe kocyki ( przeważnie różowe). Dalej, z drugiej strony pomieszczenia stał wysoki regał z książkami, jak się później okazało poradnikami dla nowych lub przyszłych rodziców. Obok niego stał następny regał tym razem z jedzeniem dla niemowląt: kaszkami, mlekiem w proszku, jakimiś słoikami z przecierem i tym podobne rzeczy. Za ladą zaś wisiała ogromna magicznie podświetlana niebieska gwiazdka.
Co ja wyprawiam? - spytał z niedowierzaniem w myślach, jednak szybko zreflektował się dla kogo to robi. Spojrzał na swoja towarzyszkę, która z uśmiechem błąkającym się po twarzy rozglądała się po sklepie.
Hermiona potrzebowała tylko kwadransa (dla Dracona było to i tak dosyć dużo), aby wybrać dla Destiny dwie magiczne grzechotki - jedna mieniła się kolorami tęczy i wydawała z siebie cichy radosny śmiech, druga brzęczała jak kilka cichych dzwoneczków o słodkich dla ucha tonach- oraz różowy kocyk, który był oparzony zaklęciem powodującym, że delikatny flausz pachniał miętą i rumiankiem, a subtelne zestawienie tych zapachów sprzyjało uspokojeniu i zaśnięciu dziecka. Gdy podeszła kasy, czego Draco, zafascynowany magiczną zabawką-samochodzikiem, nie zauważył, do sklepu weszła uśmiechnięta płomienno-włosa Ginewra Weasley. Jej uśmiech szybko zmienił się w pełen niezadowolenie dzióbek, gdy zauważyła Malfoya.
Hermiona poczuła jak serce podchodzi jej do gardła. Do głowy jej nie przyszło, że może spotkać kogoś znajomego w sklepie takim jak ten. Na dodatek w niedzielę. Przez chwilę zastanawiała się jak załagodzić sytuację, choć prawdę powiedziawszy najchętniej uciekłaby z „Magicznej Gwiazdki” w mgnieniu oka. Zerknęła na Malfoya, który akurat podniósł wzrok znad zabawkowego samochodzika. Przez chwilę rozglądał się po pomieszczeniu w jej poszukiwaniu , a gdy jego wzrok padł na Ginny w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk.
- Malfoy, ty tutaj? – spytała zniesmaczona Weasleyówna, robiąc krok w jego stronę. Draco wyprostował się i rzucił rudowłosej pełne wyższości spojrzenie.
- Jakiś problem, Weasley? O ile mi wiadomo Malfoyowie nie mają zakazu wstępu do sklepów... Ale może się mylę? – spytał zimno.
Hermiona stała przy ladzie i z niepewną miną wodziła wzrokiem między Draconem, a Ginny. Nie miała pojęcia co powinna począć: czy podejść do Dracona i wyprowadzić go ze sklepu zanim ta rozmowa przeobrazi się w pojedynek, czy też odczekać aż przyjaciółka opuści „Magiczną Gwiazdkę” i wówczas wyciągnąć swojego opiekuna na zewnątrz. . O ile druga opcja nie wchodziła w grę – Ginny mogła spędzić w sklepie sporo czasu – o tyle pierwsze rozwiązanie wiązało się z ryzykiem zdemaskowania, czego Hermiona wcale nie chciała. Oczywiście, Malfoy jej nie rozpoznał (Jeszcze... – przemknęło jej przez głowę) ale Ginny to zupełnie inna sprawa. Hermiona znała ją od czasu, gdy skończyła dwanaście lat, w Hogwarcie zawsze trzymały się razem, w „Norze” zawsze spała wraz z nią w pokoju... Praktycznie znały siebie „na wylot”. Prawdopodobieństwo rozpoznania było ogromne nawet po takiej metamorfozie w przypadku panny Granger.
Tymczasem Ginewra zmierzyła Malfoya nieprzychylnym spojrzeniem, a potem rozejrzała się wokoło, jakby kogoś szukała.
- Możliwe, Malfoy, ale to sklep z artykułami dla niemowląt – odpowiedziała, kładąc nacisk na ostatnie słowa. Ku zaskoczeniu kurtyzany, Draco nie zarumienił się. Co więcej, nie zacisnął zębów, nie wyciągnął różdżki i nie rzucił żadną klątwą w rudowłosą. Po prostu odłożył zabawkę i popatrzył na kobietę z wyższością zarezerwowaną wyłącznie dla spojrzeń arystokratów.
- To bez różnicy – odpowiedział lodowatym tonem, a Hermiona, widząc w jakim kierunku zmierza konwersacja, poczuła ukłucie niepokoju. Bez chwili zastanowienia podeszła do Dracona i ujęła go pod ramię, co skutecznie odwróciło uwagę Ginewry. Mężczyzna drgnął i spojrzał na nią, marszcząc brwi. Hermiona zmusiła się do słodkiego uśmiechu, unikając przy tym zaciekawionego spojrzenia przyjaciółki.
- Skończyłam – poinformowała go, podnosząc fioletowe papierowe torby z żółtą, magicznie świecącą gwiazdką w wolnej ręce. Oczy Malfoya złagodniały, gdy wziął od niej pakunki.
- Żegnam, Weasley – Draco nie raczył nawet skinąć głową. Podniósł drwiąco brwi i wyprowadził Hermionę ze sklepu. Dziewczyna czuła na sobie spojrzenie rudowłosej przez całą drogę do drzwi.
- Głupia Wiewióra – syknął ze złością, gdy znaleźli się na zalanej słońcem ulicy. Gdyby Hermiona nie była tak przerażona myślą o zdemaskowaniu, zapewne zdzieliłaby Malfoya Juniora w głowę za te słowa, lub też skomentowałaby to złośliwe. A tak, pozwoliła by potok słów arystokraty przepływał gdzieś obok, a sama pogrążyła się ponurych rozmyślaniach, które powodowały ssanie w żołądku. Nie była do końca pewna czy ten błysk pogardy, który pojawił się w oczach Ginewry, gdy ją mijała, dotyczył jej czy Malfoya Juniora? Być może była to pogarda dla kobiety, z którąś związał się eks – Ślizgon? W końcu kiedyś, podczas jednej z nocy w „Norze”, ustaliły, że każda dziewczyna, która kiedykolwiek będzie chodziła z „tym pokręcony, tępym bufonem” – jak zwykła się wyrażać Ruda – nie zasługuje na nic innego, jak tylko na pogardę. Bardziej prawdopodobna wydała jej, że Ginny patrzyła na Dracona, jednak nie należało być zbyt pewnym.. Była przekonana prawie na sto procent, że rudowłosa jej nie rozpoznała. Inaczej powiedziałaby coś lub uczyniła jakiś gest, ale na pewno poczuła niechęć do kobiety, które „prowadza się” z Malfoyem.
Draco, jeszcze zirytowany, ale nieco spokojniejszy, poprowadził Hermionę prosto na ulicę Pokątną. Gdy zamówił dwa największe puchary lodów, zwrócił pytający wzrok na swoją towarzyszkę:
- Czemu tak szybko zrobiłaś zakupy? Zależało ci na wejściu do tego sklepu, a potem prawie mnie z niego wyciągnęłaś siłą.
- Wolałeś się kłócić z...– omal nie powiedziała „Ginny” - ... z tą dziewczyną?
- Ach! – uśmiechnął się zalotnie, czym rozproszył wszelkie obawy Hermiony. – Jesteś zazdrosna! – zakpił dobrotliwie, co kurtyzana skwitowała wywróceniem oczu i krzywym uśmiechem.
- Może nie chciałam tylko, żeby nas z tego sklepu wyproszono, gdy zaczniecie w siebie rzucać przekleństwami – sprostowała.
- Wolę wersję z zazdrością – odparł, nadal uśmiechając się z wyższością.
- A ja wolę tę prawdziwą – odcięła się i, nie wiedzieć czemu, poczuła ogromne rozdrażnienie.
”Prawdziwą”, też coś – pomyślała ze zjadliwą ironią W tej chwili miała ogromną ochotę wyznać mu prawdę, co do swojej osoby i przestać odczuwać dyskomfort związany z całą serią kłamstw jaką była zmuszona mu wcisnąć. Wiedziała, że będzie musiała teraz kłamać non stop, żeby utrzymać w tajemnicy swoją prawdziwą tożsamość. To ją męczyło i przytłaczało. Popatrzyła na niego gotowa powiedzieć wprost: „Nazywam się Hermiona Granger. Oszukiwałam cię cały czas, Malfoy. Przykro mi, tak wyszło.” Już otwierała usta, gdy usłyszała wesoły głos Floriana Fortescue:
- Oto lody dla państwa! Smacznego.
Przed nimi wyrosły dwa puchary lodowe godne pojemnego brzucha Hagrida. Draco uśmiechnął się do Hermiony tak promiennie, że całkowicie przeszła jej ochota na chwilę szczerości, zwłaszcza że doskonale wiedziała jaki wyraz wtedy przybrałaby jego twarz. Na samą myśl przeszył ją lodowaty dreszcz. Otrząsnęła się z przykrych rozmyślań i odwzajemniła przyjazny uśmiech.
- Smacznego, Draco – powiedziała wesoło, chociaż gardło jej się lekko ścisnęło.
- Smacznego, Dianoro – odrzekł i zabrał się z entuzjazmem za swoją porcję wyśmienitego, zimnego smakołyka.
- Wątpię, czy dam radę zjeść tak dużo – poskarżyła się Hermiona, biorąc na łyżeczkę trochę lodów.
- Pomogę ci, jak nie dasz rady – puścił jej żartobliwie „perskie oko”.
- Okey – odrzekła i zabrała się z entuzjazmem za deser, starając się nie myśleć o tym, czy powiedzieć mu kim jest i kiedy powiedzieć. Zaczynała dochodzić do wniosku, że lepiej w ogóle nie mówić. Draco wydawał się miłym i sympatycznym człowiekiem, bo prawdopodobnie większość rozwydrzenia minęła mu z wiekiem, nawet zdając sobie sprawę z jej pochodzenia, ale wyobraźnia rysowała jej czarne scenariusze dzikiego ataku wściekłości, gdy dowie się, że uprawia seks ze znienawidzoną przez siebie „szlamą” Granger. Mało tego, że ją na dodatek utrzymuje. Wzdrygnęła się wewnętrznie i całą uwagę skupiła na fantastycznych lodach.

**
Hermiona trzymała w ramionach małą Destiny i uśmiechała się czule. Jej córeczka wpatrywała się w nią z zaciekawieniem swoimi jasnymi, jeszcze błękitnymi, jak to u większości niemowlaków, oczami.
- Poznajesz mamusię, prawda? – spytała łagodnie panna Granger.
- Na pewno – czarnoskóra Rabella, jedna z pielęgniarek ośrodka, obdarzyła młodą mamę pełnym wyrozumiałości uśmiechem.
- Bardzo ją pani kocha – stwierdziła, nie zapytała, i dodała ciepło:. – Ma tu naprawdę doskonałą opiekę. Proszę się o nią nie martwić. Długo pani zostanie?
- Mam trzy godziny – Marabeth wyglądała na rozradowaną tym faktem. Draco powiedział jej, że musi spotkać się z ojcem i porozmawiać na temat swojej pracy, więc może pobyć w Słonecznym Raju do godziny drugiej po południu, a on po nią przyjdzie. – To chyba nie jest za długo? – spytała z niepokojem.
Rabella roześmiała się przyjaźnie.
- Przecież to pani maleństwo. Nie ma limitu czasowego odwiedzin. Wizyty trwają do dziewiątej wieczorem. Będzie ją tylko pani musiała dać Auguście do wykarmienia. Tak około pierwszej, a teraz proszę się nie krępować i przebywać z małą jak najdłużej. Pójdę na obchód i zajrzę do pani później.
- Dziękuję – odrzekła Hermiona i wbiła zachwycony wzrok w swój mały skarb, który nadal miał bardzo ciemne włosy i był uderzająco podobny do ojca. Poczuła ukłucie bolesnego smutku na myśl o Wiktorze i zaczęła zastanawiać się nad tym czy się z nim nie skontaktować, chociażby po to by pokazać mu jego dziecko, ale doszła do wniosku, że to nieodpowiedni czas. Nie wtedy, gdy przebywa w towarzystwie Dracona Malfoya prawie non-stop. Nie chciała się narażać na zdemaskowanie.
Kiedy ja stwierdziłam, że jednak nie powiem mu prawdy? Dzisiaj u Floriana, czy już wtedy, gdy mnie zabrał do siebie? – pomyślała z sarkazmem, zdając sobie doskonale sprawę, że ta druga odpowiedź jest prawidłowa. Cały czas oszukiwała samą siebie, że w końcu zdobędzie się na odwagę, ale nie mogła ryzykować, bo potrzebowała pieniędzy i nie miała żadnej gwarancji, że kolejny opiekun będzie dla niej tak dobry i wyrozumiały jak Draco. A on na pewno wygnałby ją, gdyby wyznała kim jest. Wygnał być może potraktował jakąś klątwą. A co ona wtedy zrobi? Wróci do Rosmarty i będzie czekała na to co, a raczej kogo, ześle jej los.
- Mama zrobi wszystko, żeby tylko zapewnić ci godną przyszłość, Des – szepnęła do dziewczynki.
Świetnie, teraz w swoje kłamstwo wciągasz własną córeczkę – zakpiło jej wrażliwe sumienie, powodując głośne westchnienie Dianory.

***
Wysoka jasnowłosa czarownica postawiła filiżankę z kawą i talerzyk W-Ztkę strataciella przed Draconem i z cichym „smacznego” oddaliła się w stronę baru. Mężczyzna przyglądał się przez chwilę w jej długie, zgrabne nogi, by zwrócić wzrok na ojca. Lucjusz obdarzył syna zimnym spojrzeniem i wyjął z kieszeni płaszcza markowe cygaro.
- Myślałem, że Marabeth w zupełności ci wystarczy – rzekł odpalając cygaro końcem różdżki i spoglądając przelotnie na swą nieodrodną latorośl.
Draco zacisnął zęby i sięgnął po cukierniczkę. Oczywiście, że Dianora w zupełności mu wystarczyła, ale jak każdy mężczyzna lubił czasem popatrzeć na ładne kobiety. Z resztą kurtyzana to nie żona, prawda?
- Chciałeś się ze mną spotkać, ojcze – zmienił temat. Kącik ust Malfoya seniora wykrzywił się drwiącym uśmiechu, a on sam odchylił się na czarnym skórzanym fotelu i zaciągnął się dymem. Choć w „La Magica” formalnie obowiązywał zakaz palenia tytoniu nikt go nie przestrzegał. Ta ekskluzywna restauracja mieszcząca przy jednej z alejek odchodzących od Pokątnej była wystarczająco droga i ekstrawagancka, że mogła sobie na to pozwolić. I nawet jeśli obsługa lokalu zwróciłaby klientowi uwagę, nie zostałaby potraktowana poważnie. Wręcz przeciwnie – zostałaby całkowicie zignorowana.
- Owszem, chciałem – zgodził się Malfoy Senior wypuszczając dym. Potem poprawił się na krześle i sięgnął po kieliszek wina. – Jak się ma Marabeth? – spytał z nutą szczerego zainteresowania w głosie.
- Dobrze – odpowiedział lakonicznie Draco. Nie miał zamiaru się rozwodzić ten temat, gdyż wychodził z założenia, że jego życie osobiste to tylko i wyłącznie jego sprawa. Drugi raz nie pozwoli się wtrącać ojcu w swoje sprawy.
- Tylko dobrze? – Lucjusz nie zamierzał być ustępliwy. Ta sytuacja bardzo go bawiła, ale jednocześnie był zainteresowany poczynaniami syna z kurtyzaną. W głębi duszy nie chciał, by Draco stracił tę dziewczynę przez swoją głupotę i nieposkromiony charakter I choć nadal Dianora Marabeth wydawała mu się znajoma, to jednak miał przeczucie, że jego synowi bardzo na niej zależy.
- Ojcze – zdenerwował się blondyn – Jest dobrze i koniec – warknął.
- Draconie, maniery. – zganił go Lucjusz i zaciągnął się dymem. Jego syn spojrzał z mieszaniną złości i zawstydzenia – Dobrze, skoro nie chcesz o tym mówić, to nie mów. Powiedz mi tylko czemu jej przyprowadziłeś ze sobą. – spytał arystokrata.
- Odwiedza właśnie dziecko w „Słonecznym Raju” – odpowiedział sucho Draco i zamieszał cukier w kawie. Nie wiedział, czy Dianora wspominała jego ojcu o córce, ale z jego miny wywnioskował, że musiał o tym wiedzieć wcześniej. Zdziwił się trochę, ale widocznie Marabeth miała swoje powody, dla których podzieliła się istnieniem tego faktu z jego ojcem. Odłożył łyżeczkę na spodeczek i sięgnął po filiżankę.
– O co chodzi z tą pracą? – spytał po chwili milczenia.
Jego ojciec spokojnie strząsnął popiół z cygara i sięgnął po kryształowy kieliszek z winem.
- Mam tylko nadzieję, że jej nie spieprzysz – powiedział wprost dając w ten sposób do zrozumienia, że w przeciwnym wypadku młodzieniec pożałuje. Draco posłał Lucjuszowi zdziwione spojrzenie znad filiżanki kawy.
- Nie rozumiem – powiedział marszcząc brwi. Lucjusz uśmiechnął się drwiąco.
- Och, oczywiście, że rozumiesz, i to bardzo dobrze – zacmokał obracając kieliszek w dłoni. Draco upił łyk kawy i odstawił filiżankę na spodek. Następnie spojrzał na ojca marszcząc brwi. Nie mógł dojść co Lucjusz ma na myśli, A nawet jeśli się domyślał to i tak by się do tego nie przyznał. Tymczasem Malfoy senior widząc, że jego jedyna latorośl nadal nie pojmuje pewnych spraw odłożył kieliszek na stół obleczony w satynowy czerwony obrus i zniecierpliwiony wyprostował się w fotelu.
- To bardzo odpowiedzialna praca, synu. – powiedział zimno kładąc nacisk na słowie „bardzo” - i nie życzyłbym sobie byś ją w jakikolwiek sposób schrzanił – wycedził przez zęby. Nie po wydałem tyle galeonów byś mi wykręcał jakieś numery - dodał w myślach obserwując jak jego syn prostuje się w fotelu.
- Jestem odpowiedzialny – zaperzył się młodzieniec. Nienawidził, gdy ktoś wytykał mu wady. A już nie znosił, gdy tym kimś był Lucjusz Malfoy.
- Niewątpliwe, że jesteś, ale wypadałoby się od czasu do czasu wykazać tą odpowiedzialnością – odrzekł spokojnie Lucjusz ponownie sięgając po kieliszek. Draco wymamrotał coś pod nosem i zabrał się ociężale za W-Zetkę strataciella. Rozmowa z ojcem zaczynała go nużyć, by nie powiedzieć denerwować. Jak zawsze. Nie żeby nie kochał swojego rodziciela. Owszem, kochał go na swój sposób, jednak często miał dość jego rad. Rad? Ależ co za głupstwo. Lucjusz Malfoy nigdy nie dawał rad, on zawsze rozkazywał. I zawsze zdobywał to, co chciał. Najlepszym przykładem był niedawny szantaż. Nagle przypomniała mu się rozmowa z Dianorą w jadalni wczorajszego wieczoru i spochmurniał. Jego ojciec naprawdę zaczynał go doprowadzać do szału.
- Swoją droga w Ministerstwie dzieją się ostatnio ciekawe rzeczy... – przerwał cisze Lucjusz. Draco spojrzał obojętnie na ojca znad słodkości. – Wygląda na to, że szykuje się mała ... czystka – przy ostatnim słowie jego usta wykrzywiły się w drwiącym uśmiechu. Draco również się uśmiechnął. Tym razem bardzo dobrze wiedział, co ojciec ma na myśli. Od kilku miesięcy w jego domu nie mówiono o niczym innym. I nawet jemu, zajętemu imprezowaniem, seksem i wydawaniem ojcowskiego majątku, obiło się co nieco o uszy. Ministerstwo, a raczej Knot pod naciskiem elity, uchwaliło ustawę, która przewidywała zastąpienie urodzonych z mugoli urzędników na stanowiskach kierowniczych lub mających jakieś związki z kierowniczymi urzędnikami z arystokratycznych rodzin. Przekładając to na bardziej potoczny język – szlamy miały nie zajmować żadnych stanowisk mających wpływ na decyzje w świecie magicznym, a tym samym nie miały mieć żadnego wpływu na magiczne życie. Idee czystości krwi nabrały nowego znaczenia dla czarodziejskich elit, mimo faktu, że Czarny Pan nie żył od ładnych paru lat. I nawet jeśli ta ustawa była ostro krytykowana przez media (na czele z „Prorokiem Codziennym” i Czarodziejską Rozgłośnią Radiową), rzecznika praw mniejszości czarodziejskich, wszystkie związki magiczne (zarówno te na Wyspach jak i za granicą) i czarodziejskie organizacje (szczególnie przez Międzynarodową Konfederację Czarodziejów), a także potępiona przez większość społeczeństwa, Ministerstwo nie ugięło się i wprowadziło ustawę w życie. W końcu nikt nie oprze się sile mamony i szacunku wśród czarodziejskich elit.
- Oczywiście, były pewne problemy – kontynuował Lucjusz ze znudzoną miną – Przy takich drobnostkach zawsze są, ale udało się przeforsować ten pomysł, więc nie ma się czego obawiać – zakończył z mocą i dopił resztę wina. Następnie przywołał do stolika kelnerkę i zażyczył sobie jeszcze jeden kieliszek.
- Jak sobie radzisz na swoim? – spytał mniej oficjalnym tonem, sącząc kolejną porcję trunku
- Doskonale, ojcze – powściągliwie odrzekł junior, obawiając się jakiejś krytycznej uwagi, ale szybko uśmiechnął się protekcjonalnie. – Byłem dziś na zakupach z Marabeth.
Brwi Lucjusz podjechały do góry i zostały tam na dłużej. W szarych oczach zabłysło przewrotne rozbawienie.
- Ty na zakupach? A tak w ogóle, to od czego są skrzaty? – dodał stukając lekko nóżką kieliszka w blat stołu.
- Od pomiatania – bez zająknięcia odparł jego syn i Malfoy senior roześmiał się szczerze. Draco pomyślał, że gdy ojciec śmiał się w taki sposób, co nie zdarzało się często, jego twarz traciła nieco na ostrości, nadając mu łagodniejszego wyglądu. To było miłe, aczkolwiek ojciec i tak i tak emanował pewnym szczególnym urokiem osobistym, którym wiele mógł zdziałać w świecie czarodziejów. Zwłaszcza w połączeniu z Imperiusem i mnóstwem galeonów przelewanych na odpowiednie konta w odpowiednich chwilach.
- Lepiej bądź dobrym i sumiennym pracownikiem – śmiech urwał się tak samo szybko, jak wybuchł i Lucjusz spoważniał. – Praca, którą będziesz wykonywał jest odpowiedzialna i nie zamierzam marnować swoich wpływów żeby wyciągać cię z kłopotów, jeżeli coś spartaczysz. Jesteś już dorosły i powinieneś być sumienny oraz rozważny. Zwłaszcza, że jesteś Malfoyem.
- Tak, ojcze, wiem – skrzywił się nieznacznie.
Zawsze wymagałeś ode mnie perfekcjonizmu. Od kiedy skończyłem trzy lata. I dziwisz się, że gdy osiągnąłem pełnoletniość postanowiłem pohulać – pomyślał sarkastycznie.
- Doskonale zdajesz sobie sprawę, że potrafię być poważny i dam sobie radę z pracą – dodał i skinął na kelnerkę, po czym domówił sobie małą porcję ognistego sandacza* zapiekanego w warzywach i białe pół-wytrawne wino greckie, którego ojciec nie cierpiał, a które Draco lubił sączyć do potraw z ryb. Lucjusz skrzywił się lekko i, gdy wezwana dziewczyna odeszła od ich stolika, cicho rzekł:
- Wiem o tym, cały problem polega na tym, żeby ci się chciało zachować powagę, Draco.
- Nie ma strachu, ojcze – uciął temat Malfoy junior.
Lucjusz postanowił także dać spokój. Jego syn wyglądał na zdeterminowanego i pewnego swojej racji, co wróżyło całkiem dobrze na przyszłość.
Może w końcu wydoroślał... – pomyślał i zmarszczył brwi, bo jego umysł znowu nawiedziło skojarzenie, że skądś zna Dianorę Marabeth, było jednak tak mgliste, że rozważania na temat dziewczyny szybko musiał sobie „odpuścić”.

***
Hermionie czas z dzieckiem zleciał tak szybko, ze kiedy zbliżyła się umówiona godzina przyjścia Dracona, zdziwiła się, że to już. Czekał na nią na dole przy wejściu i uśmiechnął się na jej widok. Rozmowa z ojcem, jak zwykle lekko go podirytowała, ale Lucjusz działał tak na niego od kiedy skończył szesnaście lat i doszedł do wniosku, że ten wyniosły i dumny czarodziej, tak do niego podobny, wcale nie musi mieć zawsze racji. A on, Draco Malfoy nie jest marionetką i wcale nie musi robić wszystkiego pod czyjeś dyktando. Dlatego tak intensywnie balował przez długi czas. W ramach protestu przeciwko byciu doskonałym według tego, co za doskonałe uważa jego ojciec. Był jednak na tyle inteligentny i dojrzały, żeby zdawać sobie sprawę z tego, że ojciec chce dla niego dobrze a on sam jest w wieku, który wymaga trochę więcej zaangażowania w życie niż popijawy, drobne burdy i niepowściągliwość seksualna... wręcz rozpusta.
Jednak do Marabeth uśmiechnął się od razu, gdy ją tylko zobaczył. Była rozpromieniona i tak radosna, że gdyby teraz została sfotografowana, na pewno wygrałaby w konkursie najpiękniej uśmiechającej się czarownicy, w Czarownicy oczywiście. Nie mógł się powstrzymać i pocałował ją mocno. Wyglądała na zaskoczoną i lekko speszoną
- Co chcesz robić, kochanie? – spytał, podając jej ramie.
- Spacer?
- To ja ciebie zapytałem – roześmiał się. – Może być spacer.
- Poczekaj, muszę zabrać nasze zakupy z przechowalni! – krzyknęła i pobiegła zabrać wszystko, co kupili do domu.
Kiedy już wyszli ze „Słonecznego Raju”, Hermiona oznajmiła mu jaka jest szczęśliwa, że mogła pobyć ze „swoim skarbem” tak długo. Przewrócił oczami i mruknął coś na temat niepoczytalności każdej matki, za co dostał mocnego kuksańca. Udał, że bardzo go zabolało i skrzywił się teatralnie.
- No co? Najpierw małe i słodkie, a potem wyrośnie takie wredne, duże, niegrzeczne i nie spełniające wszystkich oczekiwań rodziców, jak ja na przykład – uśmiechnął się sarkastycznie.
- Destiny ma tylko mamę, a jeżeli będzie miała jakiegoś tatę, to na pewno takiego, który będzie wyrozumiały – naburmuszyła się Marabeth. – Poza tym to dziewczynka! – pokazała mu język i musiał się roześmiać.
- Śliczny języczek, ciekawe tylko czy zwinny – rzucił z rozbawieniem, a w odpowiedzi otrzymał rumieniec i mocniejszego kuksańca niż poprzedni.
- A właśnie, jak rozmowa z ojcem? – spytała cicho i łagodnie, bo nie chciała go urazić. Od razu spochmurniał i zmarszczył brwi.
- Oj, dobrze – powiedział z dystansem i wzruszył ramionami. – Upewniał się, że nie spieprzę szansy na normalne życie zawodowe – drugie zdanie było kąśliwe.
Zrobiło się jej przykro i przeklęła się, że nie trzymała języka za zębami. Widocznie Draco wcale nie był tak rozpieszczonym bachorem, za jakiego miała go w dzieciństwie. Żył wśród reguł i wymogów, o których nawet jej się nie śniło.
- Uważam, że doskonale sobie poradzisz. On na pewno też tak uważa – powiedziała ostrożnie.
Spojrzał na nią raczej nieufnie, ale miała tak skruszoną minę, że wzruszył ramionami i podał jej ramię.
- Ma prawo myśleć, że zachowam się jak gówniarz i spartolę – powiedział pojednawczo i westchnął. – Chcesz iść na kawę i jakieś dobre ciasto? – tym razem to on ją trącił, ale bardzo lekko i zaczął się zastanawiać, co jest w niej takiego, że go rozbraja. Czy ta bezpretensjonalność, czy bezpośredniość, a jednocześnie jakaś nieuchwytna prostota, nieśmiałość i nieufność, oraz tajemniczość. Był pewien, ze skrzywdził ją jakiś mężczyzna. Zapewne dlatego samotnie musiała wychowywać dziecko. Martwiło go, że nie pali się do zwierzeń i nie opowiada mu o swojej przeszłości, ale nie chciał być natarczywy.
- Nie spartolisz – wyraźnie jej ulżyło, że się nie rozgniewał. – I tak, owszem, chętnie zjem coś słodkiego i napiję się dobrej kawy, Draco.
- W takim razie, zapraszam.
Dziarsko poprowadził ja w kierunku Alei Srebrzystego Jednorożca, gdzie mieściła się „Zaklęta Pieczara” - urocza, mała kawiarenka czarodziejska z nastrojowa muzyką w tle i przemiłą, korpulentna właścicielką.

**
Do dworu wrócili dopiero po trzeciej. Draco wręczył skrzatom pakunki i kazał je rozpakować, a także zarządził kolację na szóstą wieczorem. Hermiona zauważyła, że po ich wizycie w kawiarni był w o wiele lepszym nastroju niż po rozmowie z ojcem. W głębi duszy bardzo ją to ucieszyło, jednak nie uśpiło czujności. Zdawała sobie doskonale sprawę, że to mogło być chwilowe i arystokrata szybko mógł znowu stać się ponury i nieprzyjemny, bo w jego oczach nadal można było dostrzec cień smutku i złości. Westchnęła cicho wchodząc do salonu (Draco poszedł do łazienki) – miała nadzieję, że tak nie będzie. Spojrzała na puste palenisko i zabrała się za rozpalanie w kominku. Choć to zadanie należało do skrzatów, to Hermiona nie chciała by Draco wyładował swoją złość na biednych magicznych stworzonkach. Ułożyła drwa w palenisku i sięgnęła po jedno ze starych, zakurzonych wydań „Proroka Codziennego”, które obok w drewnianej skrzyneczce. Wyjęła swoją różdżkę i podłożyła papier pod drewienka, a następnie podpaliła jego skraj zaklęciem. Płomień trawił gazetę w błyskawicznym tempie, docierając wkrótce pod drew. Hermiona przez chwilę obserwowała je w zamyśleniu, które jednak szybko zostało przerwane przez cichutkie stukanie. Panna Granger rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu źródła dźwięku i omal nie pisnęła, widząc pukającą w szybę sowę śnieżną. Rzuciła nerwowe spojrzenie na drzwi, po czym szybko się podniosła i podbiegła do okna. Dwie minuty Hedwiga lądowała na stole, przewracając przy okazji jeden z mosiężnych świeczników, a kobieta zamykała pośpiesznie okiennice. Następnie podbiegła do sowy i odwiązała zwój pergaminu przywiązany do jej nóżki. Rozwinęła go i już miała zacząć czytać, gdy usłyszała kroki dochodzące z korytarza. Serce zaczęło jej tłuc w klatce piersiowej. - Hedwigo – zwróciła się do sowy, która wpatrywała się w nią z umiarkowanym zainteresowaniem – On nie może cię zobaczyć.... Leć do sowiarni... Gdziekolwiek ona jest... – szeptała podbiegając do okna i otwierając je na oścież. Lodowaty podmuch wiatru rozwiał zasłony i zafalował pomarańczowymi płomieniami w kominku. Hermiona poczuła dreszcz zimna. Ptak nastroszył pióra urażony i wzbił się w powietrze. Następnie zatoczył kółko nad drewnianym żyrandolem i wyleciał przez okno. Kolejny podmuch wiatru załopotał zasłonami. – Przepraszam... – wyszeptała Hermiona obserwując jak sowa oddala się od starego dworu. Gdyby Draco ujrzał ptaka w salonie, byłaby zgubiona.
- Dlaczego otworzyłaś okno? – dobiegł ją od strony drzwi głos Malfoya Juniora. Zamknęła szybko okiennice i zasunęła zasłony, chowając kładąc wcześniej list od Harry`ego w zagłębieniu marmurowego parapetu. Dopiero gdy upewniła się, że nie jest widoczny przez szparę, odwróciła się do swego opiekuna. Blondyn stał w drzwiach i przyglądał się Hermionie z zainteresowaniem Jego jasne włosy kontrastowały z czernią spodni i koszuli, które miał na sobie.
- Było mi duszno – skłamała bez zająknięcia panna Granger i podeszła do jednego z foteli stojących przed kominkiem. Draco podniósł brwi, ale nawet jeśli uznał to wytłumaczenie za dziwne, nie skrytykował go. Zamiast tego podszedł do drugiego fotela i „walnął się” na niego z cichym westchnieniem.
- Jestem cholernie zmęczony – stwierdził po chwili milczenia. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem. Z doświadczenia wiedziała, że mężczyźni nie lubią zbytnio chodzić po sklepach. Marudzą wówczas, skarżą się na ilości kupowanych towarów, bądź inne mniej lub bardziej ważne aspekty robienia zakupów. Wiktor na przykład...
Na wspomnienie Kruma zacisnęła mocno zęby.
Nie będziesz teraz o nim myśleć. Nie przy Malfoyu – powiedziała sobie stanowczo w duchu, jednak obrazy z przeszłości zaczęły napływać dużą falą nie pozwalając się odrzucić.
Wiktor i ona podczas świąt, Wiktor w sklepie z markowym sprzętem Quiddicha, Wiktor i ona na bankiecie, Wiktor i ...
Nim się obejrzała, w oczy zapiekły ją łzy, które wkrótce zaczęły płynąc strumyczkami po jej policzkach. Zerknęła przestraszona na Malfoya, który na szczęście wpatrywał się w płomienie, i szybko wytarła łzy skrajem golfu i nakazała sobie w duchu spokój.
- Chodź tu, Dianoro – powiedział nagle wyciągając rękę w jej stronę. Hermiona wpatrywała się przez chwilę w wysuniętą w jej kierunku dłoń. Powoli ponownie zaczynało ogarniać ją poczucie strachu i wstydu. Podała mu jednak swoją dłoń i Draco przyciągnął ją do siebie, tak że po chwili siedziała na jego kolanach. Przygarnął ją do siebie i wtulił twarz w jej włosy. Hermiona zamarła w bezruchu, czekając na jego kolejne posunięcie.
- Jestem zmęczony, ale nie aż tak, żeby... – wyszeptał jej do ucha, a następnie namiętnie pocałował. Kobieta była tak zaskoczona jego reakcją, że odsunęła się od niego szybko omal nie spadając na podłogę. Od upadku uratowały ją tylko silne ręce mężczyzny, który złapał ją w pasie i ponownie przyciągnął do siebie.
- Coś nie tak? – spytał głaszcząc ją pod golfem po plecach.
- N.. nie – pokręciła głową, ale musiała wyglądać niezbyt przekonująco, bo Draco uniósł jej brodę i zajrzał głęboko w oczy czarownicy.
- Na pewno? – zapytał, przysięgłaby, że z troską.
A co obchodzi cię jej samopoczucie? – pomyślał niemal z irytacją, ale nadal przyglądał się twarzy Hermiony i delikatnie gładził kciukiem jej policzek.
Weź się w garść, głupia kobieto – zganiła samą siebie. – Jesteś kurtyzaną, a nie naiwnym podlotkiem! – nie bardzo jej to pomogło, bo na kurtyzanę po prostu się nie nadawała. Gdyby trafiła na kogoś, kto wcześniej korzystał z usług którejś z tego typu kobiet, już została odesłana. Albo gdyby trafiła na kogoś bardziej wymagającego. Ale jej opiekunem został na szczęście, o ironio losu, Draco Malfoy. Postanowiła odłożyć wyrzuty sumienia spowodowane jej kłamstwami na później, zwłaszcza, że dłoń mężczyzny wsunęła się pod cienki, bawełniany podkoszulek. Palce jej kochanka były na tyle delikatne i wprawne, że cicho westchnęła i, zamiast odpowiedzieć na zadane wcześniej pytanie, pocałowała go z wystarczająco dużym zaangażowaniem, żeby Draco dał się przekonać i przestał pytać.
Powoli pozbył się jej golfa, podkoszulka i stanika. Hermiona bynajmniej nie protestowała, ale pomagała mu z należytym zaangażowaniem ściągając z niego kolejne warstwy odzienia.
- Coraz bardziej mi się podobasz – wyszeptał jej do ucha.
- Nawzajem – odpowiedziała szczerze i uśmiechnęła się do niego w taki sposób, że znowu zaczął się zastanawiać skąd ją zna. Po chwili przestał się zastanawiać nad czymkolwiek, bo zaczęła pieścić językiem jego szyję. Jęknął i mocno ją do siebie przytulił. Otarła się nagą skórą o jego skórę, wywołując fale cudownie przyjemnego dreszczu. Oboje byli coraz bardziej siebie spragnieni i zdawali sobie sprawę, że działają na siebie dostatecznie mocno, żeby ich związek był udany, przynajmniej w sferze erotycznej.
- Tutaj czy przy kominku? – spytał lekko zachrypniętym głosem.
- Przy kominku – odpowiedziała bez zastanowienia Dianora, jak każda kobieta, nawet kurtyzana, nastawiona bardziej romantycznie do spraw seksu. Poza tym chciała być noszona na rękach i adorowana z czym zgodzi się każda przedstawicielka płci pięknej.
Po kilku chwilach wylądowała miękko na skórze lamparta i dała z siebie ściągnąć resztę zbędnych i uwierających ja teraz ubrań. Nie zdążyła w tej samej operacji pomóc Malfoyowi, bo rozebrał się bardzo szybko, a ona czuła się rozleniwiona ciepłem bijącym z kominka i delikatnym, niemal opiekuńczym postępowaniem kochanka. Zamknęła oczy poddając się wszystkiemu, co z nią robił. Miała wrażenie, że jego usta i dłonie są wszędzie. Musiała przygryzać dolną wargę, żeby nie reagować zbyt głośno. Był cudowny. Nigdy by nie pomyślała, że takim przymiotnikiem mogłaby opisać Dracona. Ale w tej chwili nic innego do niego nie pasowało. Odnalazł jej usta swoimi, a ona ochoczo odpowiedziała na pocałunek i mocno go objęła. Kochał się z nią powoli, długo i tak czule, że chwilami wydawało się jej iż straci przytomność. Zapomniała kim jest i gdzie jest. Zapominała, że go okłamuje. Liczyło się tylko to, że był blisko i był dla niej taki jaki był. Zabrał ją w dalekie, piękne krainy pełne słońca, soczystych barw i odurzających aromatów. A potem był tylko spokój i silne, rytmiczne bicie jego serca, które ukołysało ją do snu.

*
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #256607 · Odpowiedzi: 149 · Wyświetleń: 385645

Kitiara Napisane: 13.03.2006 10:10


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Witam!
Widzę, że nie aktualizowałyśmu tego ponad rok.
O rany!
Przepraszamy serdecznie, a ja wklejam 6 rozdział, który powinien być tu dawno temu; przekaże Sonce, żeby jak najszybiej wkleiła też siódmy.
Z tego jednak co widzę, opowiadanie chyba się nie podoba, bo pod ostatni rozdziałem jest wielkie zero komentarzy. Jakichkolwiek. Trochę to przykre i mówi mi, jako współautorce, że nie warto chyba wklejać kolejnego rozdziału, ale spróbójemy.
Oto on:


Rozdział VI
Borowanie i szermierka....


Życie jest rumakiem, który nie znosi tchórzliwego jeźdźca.
[Iason Evangelu ]


Obiad był całkiem dobry. Draco uznał, że to w sumie obiado-kolacja, dochodziła bowiem godzina siódma trzydzieści, gdy kończył jeść zdrowe na zęby ciastko ryżowe o smaku bananowym (całkiem dobre z resztą).
Czuł niemiły ucisk w żołądku, ponieważ "rodzice" obiecali mu, że teraz pojadą do swojej maleńkiej, prywatnej kliniki dentystycznej Granger & Granger i zafundują mu czyszczenie kamienia oraz sprawdzenie ewentualnych ubytków. Młody Malfoy najbardziej bał się słowa "borowanie", którego bardzo często używał jego nowy tato, serwując przy tym niebezpiecznie fanatyczny uśmiech zadowolonego z życia dręczyciela cudzych szczęk.

Tak więc punktualnie o godzinie ósmej wieczorem granatowy Opel Corsa stanął przed rzeczoną klinika dentystyczną.
- No słoneczko, idziemy - zwrócił się do niego pan Granger wysiadając z auta. Draco zrobił minę, która w jego mniemaniu miała być słodkim uśmiechem, ale chyba nie była, gdyż jego nowa mama zapytała czy na pewno dobrze się czuje.
A jak się mam niby czuć, ty pusta mugolko ? - pomyślał ze złością lecz powiedział:
- Ależ oczywiście, mamusiu.

Pokój dentystyczny był urządzony w bieli i błękicie. Wokół unosił się dziwny, niezidentyfikowany (czytaj: niebezpieczny) zapach i Draco poczuł jak dostaje gęsiej skórki. Potem jego wzrok padł na ... FOTEL.
- Usiądź kochanie - powiedziała „mama” uśmiechając się serdecznie, a „tata” założył biały fartuch, gwiżdżąc przy tym podejrzanie pogodnie.
To coś, na czym miał usiąść syn Lucjusza, Wielki Spadkobierca Rodziny Malfoyów i Przyszły Śmierciożerca (być może prawa ręka Czarnego Pana), wprawiło tegoż zacnego młodzieńca w stan lękowy.
Co to?! - pomyślał ze zgrozą Draco, któremu fotel skojarzył się z jakimś średniowiecznym narzędziem tortur. Co prawda nie wyglądał tak groźnie jak żelazna dziewica, której model trzymał w specjalnej sali jego ojciec, ale było w nim coś mocno niepokojącego
Podszedł niepewnie do TEGO CZEGOŚ i usiadł powolutku, i bardzo ostrożnie, tak jakby się bał, że fotel go połknie
Tymczasem pan Granger nadal pogwizdując wesoło pod nosem założył coś, co przypominało przezroczysty hełm motocyklowy, z tą różnicą, że nie miało obudowanej głowy tylko przód. Następnie uśmiechnął się do córki uspakajająco.
- Otwórz buzię, słoneczko - nakazał łagodnie podczas, gdy pani Granger przygotowywała coś na tacce leżącej na stoliku naprzeciwko.
Słoneczko otworzyło buzię... Bardzo leciutko i niepewnie, bo po prostu się bało.
- Szerzej kochanie - Rudolph zdziwił się zachowaniem córki - Bardzo szeroko, tak jak zawsze skarbie.
Kiedy Draco wykonał polecenie usłyszał ciche: bardzo ładnie.
Chłopak uwięziony w damskim ciele poczuł jak jego serce zaczyna mocno bić, ale na razie się opanował. Światło lampy okropnie raziło go w oczy więc je zamknął, lecz w chwili, gdy usłyszał jakieś piszczenie otworzył je szybko i ... zamknął buzię. Pan Granger trzymał w ręku coś, co było cienkie, miało wąską, płaską końcówkę i wyglądało naprawdę strasznie.
- Hermiona, otwórz buzię - poprosił zdziwiony tato.
Malfoy Junior otworzył powoli usta nie odrywając wzroku od tajemniczego narzędzia. Chwile później pan Granger powoli i delikatnie włożył ową końcówkę między kieszonki przydziąsłowe w jego szczęce i... zawibrowało. Draco myślał, że za chwile głowa pęknie mu od tego pisku i tych okropnych wibracji. Miał wrażenie, że trzęsie mu się nawet mózg.
Sadysta - powtarzał w myślach przez cały czas pracy dentysty. Kilka minut później było już po wszystkim, co Draco Malfoy powitał z ogromną ulgą. „Ojciec” kazał mu wypluć ślinę do małej umywalki obok fotela dentyscytcznego ( czy czegoś w tym stylu).
- No całkiem nieźle - stwierdził Granger uśmiechając się do „córki”.
Mów za siebie, facet. Mi wcale nieźle nie było - warknął w myślach Draco i zaczął się podnosić by wstać i jak najszybciej wyjść z tego gabinetu „tortur szczękowych” jak zaczął określać owe pomieszczenie. No cóż... dentysta jak to dentysta: zawsze coś wymyśli, by przytrzymać pacjenta dłużej na fotelu. Tak było i w tym przypadku.
- Motylku, siadaj. Jeszcze nie skończyliśmy - pani Granger delikatnie popchnęła Dracona na fotel. Chłopak zmarszczył ciemne brwi i wbił swe orzechowe oczęta w kobietę.
- Sorry, mamo, ale ja już skończyłam - powiedział.
Państwo Granger wymienili rozbawione spojrzenia.
-Ależ słoneczko, zostało nam jeszcze borowanie... Masz dziurkę w prawym zębie trzonowym... Tym na dole - wyjaśniła pani Granger kładąc dłoń na ramieniu męża, który uśmiechnął się znowu w ten fanatyczny sposób - Tatuś zrobi ci borowanie i wstawi plombeczkę - dodał beztrosko, a pani Granger mrugnęła do Dracona.
- Yyyy ... - zdołał tylko wypowiedzieć Draco. Zalał go lodowaty strach.
BOROWANIE, czyli jego zmora, stało się rzeczywistością.

***

Po posiłku, który przebiegł w niezwykle chłodnej atmosferze, Hermiona udała się do „swojego” pokoju. Musiała przyznać, że dom Malfoyów zrobił na niej niesamowite wrażenie: był bardzo duży i bardzo mroczny. Szczerze mówiąc to owa „mroczność” Snake Palace kojarzyła jej się z Grimmlaud Place 12, ale tutaj było o tyle lepiej, że na ścianach nie wisiały głowy skrzatów.
I on się tutaj nie gubi? - myślała po raz kolejny przechodząc przez labirynt korytarzy. Postacie z portretów przyglądały jej się z pełnymi wyższości uśmiechami, na co ona odpowiadała lodowatymi spojrzeniami. W końcu doszła do dużych, mahoniowych drzwi i z nieśmiałością nacisnęła klamkę w kształcie węza.
Ślizgoni ponad wszystko - przyszło jej na myśl.
Ledwo weszła do pokoju, gdy ktoś... a raczej coś dużego i czarnego zwaliło ją z nóg i przygniotło do drewnianej podłogi. Dziewczyna otworzyła niepewnie oczy i... zamarła. Tym "czymś" okazał się ogromy labrador retrive, który teraz wpatrywał się w jej szare tęczówki swymi dużymi, brązowymi ślepiami. Hermiona, która nie miała zbyt miłych doświadczeń z psami ( Syriusza w to nie wliczała) bała się wykonać jakikolwiek ruch, jednak widząc, że psisko same z niej nie zejdzie, zmuszona była go zwalić z siebie. Następnie powoli podniosła się z podłogi i spojrzała na uroczego czworonoga. Był cały czarny i cały wesoły. Szczeknął cicho. Był także lekko zdziwiony i skonsternowany. Wyglądał jakby na coś czekał. Cóż, jego pan zwykł tarmosić go za uczy i całować prosto w pysk, a nie patrzeć na niego jak na jakieś kosmiczne zjawisko nie z tego świata.
Usiadł i popatrzył z zaciekawieniem na „Dracona” Jego wzrok zdawał się mówić: nici z pieszczot.
Hermiona przez chwilę obserwowała czarną bestię, najwidoczniej bardzo mile do niej - a raczej tego, kogo ciało teraz zajmowała - nastawioną.
W końcu podeszła i podrapała bestyjkę po czarnym łbie. Pies przyjął to dosyć radośnie i zaczął tłuc ze szczęścia ogonem po podłodze.
- Więc to ty jesteś ten tajemniczy Casper... A już myślałam, że Draco hoduje jakiegoś okularnika albo jadowitego pająka...
Pełne oburzenia „woof!” dobitnie świadczyło o tym, co labrador myśli o porównywaniu go do gadów i pajęczaków.
- Sympatyczny z ciebie potworek - oznajmiła Hermiona, a Casper przyjmował pieszczoty z arystokratyczną wręcz godnością. Pan zachowywał się nieco dziwnie, ale może mu przejdzie. Brązowe ślepia wpatrywały się w nadzwyczaj spokojnego Dracona z zaciekawieniem i niemal uwielbieniem. W końcu to jego ukochany właściciel!
Dziewczyna pieściła psa i rozglądała się po pomieszczeniu. To, co się jej rzuciło w oczy to fakt, że ten pokój był prawie trzykrotnie większy od jej pokoju i na dodatek miał wewnętrzne drzwi.
Aha, Malfoy mówił, że sypialnie ma oddzielnie...
Całe pomieszczenie było raczej mroczne, zwłaszcza, że paliła się jedynie nocna lampka, którą stanowiło stado świetlików, magicznie zamkniętych w lewitującej kuli szkła.
Ciekawe, co ile trzeba je wymieniać? - pomyślała, niemal pewna, że są tak zaklęte, aby zaczynać świecić, jak zacznie robić się ponuro.
Tak jak na parterze w holu, tu także panował buk. Bukowa podłoga i takież same meble były przełamane bielą ścian i kilkoma rzeźbami z jakiegoś czarnego kamienie, najprawdopodobniej onyxu.
Dziewczyna podeszła do półki z rzeźbami i przekonała się, że przedstawiają magiczne istoty, ale za to jakie: wampira, wilkołaka, sukkuba, inkubusa i trytona, a raczej trytonkę z potężnym biustem.
A jakże - przemknęła jej przez głowę sarkastyczna myśl
W pokoju znajdował się okrągły stolik i dwa, obite ciemnogranatowym płótnem fotele, a pod oknem stała niewielka i najprawdopodobniej wygodna kanapa z takim samym obiciem.
Po lewej stronie naprzeciwko okna puszył się kominek rzeźbiony w marmurze, który był ciekawie skomponowany, ponieważ jasny kamień przeplatał się z zupełnie czarnym.
To i fakt, że sufit był biały rozjaśniało nieco pomieszczenie, nadając mu dozę sympatyczności. Przez te przełamania kolorytu, pokój Dracona zdawał się surowy, acz przyjazny dla ciała i ducha.
Biedni to oni nie są - psychika Hermiony chyba postanowiła pobić rekordy ironii i sarkazmu.
W kominku się nie paliło i dlatego było nieco chłodno. Hermiona szybko rozpaliła polana zostawione w środku przez skrzaty domowe i uśmiechnęła się do siebie. Od razu zrobiło się przytulniej, a po chwili także cieplej.
Już miała iść i obejrzeć sypialnię, kiedy Casper podbiegł do drzwi wyjściowych i lekko, pełnym godności ruchem, skrobnął w nie łapą.
Psi arystokrata - pomyślała, ku swemu zdziwieniu, z dozą sympatii Hermiona i poszła wypuścić psa na dwór.

*

- Draco, gdzieś ty był? Mieliśmy poćwiczyć... - powiedział Lucjusz, gdy Hermiona wróciła, zostawiając uprzednio zadowolonego z życia psa na śniegu.
- Tak ojcze, ale wyprowadzałem Caspra na dwór - odpowiedziała siląc się na spokój.
- Aha, dobrze - mężczyzna uniósł znacząco brew. - Nie zapomnij go później przyprowadzić, noce są bardzo zimne - dodał tylko po to by podkreślić swój autorytet. Draco nigdy nie zostawiłby swego pupila na mrozie przez całą noc, w przeciwieństwie do Malfoya seniora, któremu czasem to się zdarzało...
Hermiona schodziła za „ojcem”, ogromnymi kamiennymi schodami z duszą na ramieniu. Rozpaczliwie próbowała sobie przypomnieć wszystko na temat szermierki. Wiedziała, że sport ten zrobił furorę zwłaszcza w Hiszpanii, Francji i we Włoszech, wiedziała, że sportem stał się dopiero pod koniec XIX wieku; wcześniej pojedynki szermierskie były jedynie sposobem rozwiązywania konfliktów. Wiedziała, że broń wykorzystywana w szermierce to szpady, szable i florety* i modliła się, żeby to właśnie florety były sprzętem, którego używa Lucjusz do ćwiczeń z synem. Chociaż po wysokim, smukłym arystokracie, można się było spodziewać wszystkiego.

Sala ćwiczebna** okazała się przestronnym lochem w którym znajdowało się niewiele „mebli”, a właściwie tylko jedyna mahoniowa szafa, w której jak się okazało, znajdowały się stroje do ćwiczenia szermierki.
„Draco” wraz ze swym szanownym rodzicielem przebrali się w obcisłe, czarne spodnie i takież same bluzy z długimi rękawami ze skórzanymi wzmocnienia na piersi, chroniącymi przed ukłuciami. Hermiona, w przeciwieństwie do Lucjusza ubierała się bardzo powoli. Ku jej trwodze nie dostrzegła na kamiennej ścianie ani jednego floretu. Tylko szable i szpady.
Zostanę zabita w pojedynku przez Malfoya, po prostu świetnie -pomyślała przełykając ślinię.
- To co, może tym razem szable? - pogrzebał jej nadzieje chłodny, męski głos.
- Eee... - zaczęła mocno blednąc. Właśnie przy okazji przypomniała sobie, że istnieje coś takiego jak maska ochronna na twarz, której najwidoczniej tu nie używano. Ale po co, skoro mają walczyć prawdziwymi szablami?! Myśli Hermiony były czarne jak węgiel w najciemniejszej piwnicy.
Ojciec Dracona mało przejął się bardzo elokwentną wypowiedzią „syna” i uśmiechnął się pobłażliwie.
- Chyba raczej nie - powiedział. - Dopiero się uczysz - sięgnął na dno szafy z której wydobył lekkie florety i z piersi Hermiony wymsknęło się westchnienie ulgi.
- Trzymam to mugolskie badziewie schowane - ciągnął Lucjusz - bo mi psuje wystrój ścian.
Tak jakby szable i szpady nie były mugolskie - pomyślał „Draco”, ale nie raczył tego powiedzieć na głos. Arystokracja czarodziejów najwidoczniej miała swoje fanaberie, zupełnie jak ta niemagiczna.
- Ach, jeszcze zaklęcie ochronne na twarz! - przypomniał sobie Lucjusz i podniósł odłożoną na bok różdżkę.
- Protecto - rzucił, kierując ją na twarz "syna", a potem powtórzył to samo na sobie.
- No, synu, udowodnij mi, że nie wyszedłeś z wprawy - oznajmił Malfoy senior, rzucając jeden z floretów, coraz bardziej przestraszonej, Hermionie.
Tym chociaż mnie nie zadźga na śmierć - pomyślała biorąc od Lucjusza białą broń i obserwując z przerażeniem, jak jej „ukochany tatuś” szykuje się do natarcia.

* floret - lekka, kolna broń sportowa

**zmieniłam niektóre "fakty", w związku zaleceniami Leszka; dzięki Ci za wskazówki:) - szukałam w Internecie wiadomości na temat szermierki, ale doszukałam się ich bardzo niewiele, stąd błędy, za które serdecznie przepraszam

***

- Yyy... - wybąkał ponownie z niebywale elokwentną miną Draco.
Borowanie, Jezu, borowanie!!! Co to? Ja nie chcę... TATO RATUJ! - jego umysł buntował się przeciw strasznej, nieznanej rzeczywistości, która miała go dotknąć już za chwilę.
Pani Granger popatrzyła z troską na nastolatkę siedzącą w fotelu dentystycznym.
- Spokojnie... jeżeli ząb cię boli, tata zrobi znieczulenie - powiedziała łagodnie.
"Hermiona" zbladła.
Znieczu...co?! - pomyślał Draco z jeszcze większym przerażeniem niż przed chwilą. Biedny chłopak, nigdy nie miał do czynienia z dentystą i nie wiedział, że znieczulenie jest najlepszym rozwiązaniem podczas borowania. Tymczasem pan Granger pogrzebał przez chwilę w szklanym pudełeczku przy fotelu dentystycznym i wyjął długi i ostro zakończony przedmiot. Następnie z rozanieloną miną przymocował to do jakiejś rurki i z jeszcze szerszym uśmiechem przybliżył ową rurkę do ust Dracona.
- Otwórz buzię, skarbie - nakazał łagodnie.
"Hermiona" zacisnęła mocno szczęki i ze zgrozą wpatrywała się w cienkiego węża który zbliżał się do jej ust. Policzki dziewczyny zrobiły się wręcz kredowo - białe.
- Rudolph, ją naprawdę chyba boli ząb, chociaż się nie przyzna. Zrób jej znieczulenie. Przestanie boleć kochanie - zwróciła się do córki z czułym uśmiechem. - Boli cię ząb?
- NIE, ja mam zdrowe zęby - wycedził Draco.
- Oczywiście - pan Granger nie negował zdania swojej" córki" - Masz tylko naprawdę niewielki ubytek, więc otwórz buzię i daj sobie oczyścić ząbek i wstawić plombę, kochanie.
Jego żona spiorunowała go wzrokiem i zwróciła się do Hermiony.
- Tata zrobi ci znieczulenie, oczyści zęba i wstawi plombę wiec przestań zachowywać się jak pięciolatka! - krzyknęła aż zabrzęczała szklanka z wodą stojącą na stoliku obok fotela. Draco zacisnął zęby i wbił spojrzenie w sufit.
- Może w tej szkole znowu coś nie tak... - odezwał się po chwili milczenia pan Granger. Catharine spojrzała na niego ze zrozumieniem.
- Myślisz, że ten smarkacz nadal jej dokucza? - spytała z troską patrząc na "córkę". Draco nadstawił uszu.
Czy mi się wydaje czy Grangerówna coś o mnie gadała? - pomyślał przysłuch..ąc się rozmowie rodziców Prefekt Naczelnej Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
- Już ja jemu dokuczę. Niech go tylko dorwę na tym peronie to popamięta - warknęła kobieta.
- Kochanie, spokojnie. Hermiona jest dużą dziewczynką - spojrzał z miłością na nastolatkę - Da sobie radę.
- Da sobie radę? Rudolph, czy ty wiesz co ty mówisz? Wiesz jak Hermiona przeżyła drugą klasę... albo potem w piątej? Nie pamiętasz? - warknęła.
Draco ku swemu zdziwieniu poczuł w okolicach serca ukłucie skruchy.
Ej! Malfoy, kretynie. To jest szlama! Przecież nie będziesz jej żałował - zganił się zapominając, że sam jest przecież w ciele tej "szlamy.
Zaczynał mieć wyrzuty sumienia (niewielkie, tylko tycie, ale jednak, a było to dla niego nowe i mało ciekawe doświadczenie), które brały się stąd, że tak naprawdę nie miał pojęcia, że to iż dopiekał czasami niemiłosiernie Granger, robi na niej jakieś wrażenie. Zawsze wydawała mu się twardą sztuką. Ale czyż on nie czuł się podle, gdy słyszał jakim jest nadętym bubkiem, albo, że stanowi podróbkę faceta? Widocznie to szło w obie strony, a jakby nie patrzeć Granger była dziewczyną i jego epitety pod jej adresem były dużo bardziej bolesne.
No i o to chodzi - podpowiedział złośliwy głosik. - Trzeba tępić szlamy.
Tylko teraz zaczynał trochę w to wątpić. Szlamy czuły zupełnie tak samo, co było absolutnym szokiem dla czysto-krwistego Ślizgona wychowanego w rasistowskiej ideologii.
Poza nikłymi wyrzutami sumienia czuł też strach przed ZNIECZULENIEM i BOROWANIEM, a ponadto zaczął odczuwać nieprzyjemny pulsujący ból w dole brzucha.
Innymi słowy czuł się fatalnie i miał wszystkiego dość. Jeszcze na dodatek jego "rodzice" zaczynali się kłócić. Jak on tego nie lubił....
- Możemy już zacząć? - spytał by uciąć tą bezsensowną kłótnię i zagłuszyć swoje wyrzuty sumienia.
Grangerowie zamilkli i wytrzeszczyli na niego oczy.
- No co? Chciałabym mieć to już za sobą - dodał na widok ich min.
- Oczywiście, złotko - powiedział z uśmiechem pan Granger, a pani Granger zaczęła przygotowywać środek znieczulający. Draco zrobił okrągłe oczy widząc jak kobieta podaje coś, co zakończone jest igłą, swemu mężowi.
- Eeee... A co wy zamierzacie z tym zrobić? - spytał powoli.
Pan Granger uniósł brwi wysoko ze zdziwienia.
- Wstrzyknąć ci znieczulenie, oczywiście – wyjaśnił. - A teraz otwórz usteczka - dodał.
Draco poruszył się niespokojnie
Co to znaczy wstrzyknąć? - spytał siebie w myślach lecz posłusznie otworzył buzię. Wolał nie wysłuchiwać kolejnych pogróżek co do swojej osoby padających z ust pani Granger oraz nie chciał wysłuchiwać o reakcjach Hermiony na jego epitety, gdyż bał się nasilenia wyrzutów sumienia.
Pan Granger delikatnie włożył mu do ust owe narzędzie i....
- Aaaaaaaa... - taki oto dźwięk wydał potomek Lucjusza i Narcyzy Malfoyów w chwili, gdy igła wbiła się w "jego" ciało.
Przy wstrzykiwaniu znieczulenie poczuł tak niemiły ból, że poleciały mu obfite łzy, lecz już po paru chwilach ból zaczął zmieniać się w odrętwienie.
- Wiem, na początku boli - oznajmił "tatuś" - Ale zaraz będziesz miała spokój. Mówię ci to, bo nigdy wcześniej nie potrzebowałaś znieczulenia. Wyglądasz trochę blado - oznajmił jeszcze, patrząc na swoją kochaną latorośl.
Też byłbyś blady, gdybym wbił ci szpilę w dziąsło i wstrzykiwał tam płynny lód - pomyślał ze złością Draco, ale "ojca" obdarzył uroczym uśmiechem... Może nie do końca uroczym bo zaczynała sztywnieć mu lewa strona buzi, ale się starał.
- Powiedz jak całkowicie stracisz czucie w języku i dziąśle, dobrze? - Rudolph uśmiechnął się łagodnie i opiekuńczym gestem zmierzwił kasztanową burzę loków piętrzących się na głowie Dracona.
Ślizgon chciał coś odpowiedzieć, ale stwierdził, że nie jest już w stanie cokolwiek powiedzieć ze względu na całkowity brak czucia w lewej stronie buzi, a poza tym pani Granger napchała mu do ust mnóstwo ligniny i wsadziła coś, co skutecznie uniemożliwiało mówienie. Później okazało się że rurka w jego ustach odsysa zbierającą się ślinę, i musiał przyznać, że akurat to było pomysłowe.
Lewa strona cały czas mu drętwiała i nagle Draco zaczął się bać.
RATUNKU! SPARALIŻOWAŁO MNIE! - krzyczał w myślach podnosząc rękę do góry. Pan Granger uśmiechnął się szeroko i sięgnął po "węża", który wcześniej wywarł na Draconie takie straszne wrażenie. Włączył go i w sekundę później to długie i ostro zakończone "coś" zaczęło bardzo szybko wirować i wydawać bardzo nieprzyjemne dźwięki. Draco skurczył się na fotelu, ale buzi nie zamknął. Po pierwsze: i tak ze względu na znieczulenie i rurkę oraz ligninę nie mógł poruszać szczęką i zamknąć jej do końca, a po drugie powiedziano mu, że po tym świństwie, które mu wstrzyknięto nic nie będzie czuł. Chwilę później wirujące i wibrujące „coś” dotknęło zębów pana Malfoya Juniora i chłopak pomyślał, że mugole to straszni kłamcy. Mimo tego eliksiru, jak myślał Draco o tym co mu wstrzyknięto, BOROWANIE było bardzo nieprzyjemne. Czuł niemiły ucisk na nerw zęba, który oscylował na granicy bólu, a poza tym dźwięk jaki wydawał z siebie wredny, cienki wężyk, doprowadzał go do szaleństwa.
Kilka minut później było po tej strasznej torturze. Draco z ulgą przyjął plombowanie dziurki, a jeszcze bardziej ucieszył się, gdy jego "tata" pozwolił mu zejść z fotela. Stanął na nogach i zakręciło mu się w głowie, ale nie dał po sobie tego poznać.
Nigdy więcej - przyrzekł sobie stanowczo w myślach.
Trochę potrwało doprowadzenie gabinetu do porządku, więc Draco stwierdził, że nic tu po nim i wyszedł z pomieszczenia. Był potwornie zmęczony i najchętniej to by się gdzieś położył. Tak się złożyło, że w poczekalni w klinice stomatologicznej Granger & Granger stała kremowa kanapa. Chłopak bez większego skrępowania położył się na niej i zamknął oczy.
Ciekawe jak tam Granger - pomyślał i uśmiechnął się do siebie. Znając ojca i jego zamiłowanie do szermierki to pewnie teraz walczą...
- O rzesz jasna cholera! - wrzasnął zrywając się z kanapy.
"O szesz jaszna cholera" - usłyszeli państwo Grangerowie, ze względu na niewyraźną wymowę związaną zdrętwiałą lewą stroną szczęki "Hermiony" i pan Rudolph wychylił z zaciekawieniem głowę zza drzwi gabinetu. Zmarszczył brwi na poły ze zdziwieniem, na poły z rozbawieniem. Jego córeczka nie zwykła była używać takich słów, przynajmniej nie przy rodzicach.
- Szory tato, musze wyszłać szofe do kolegi*
(*czyt: sorry tato, muszę wysłać sowę do kolegi)
- Co?? - spytał z zaciekawieniem mężczyzna.
- Liszt posztą szarociejską - oznajmił zrozpaczony Draco starając się mówić wyraźnie.
Zza pleców "taty" "wyłoniła się "mama".
- Mówi, że chce wysłać sowę.... Ale, Hermi, skarbie, nie masz sówki...
Najbliższa poczta była w Hogsmeade i tylko tam można było wypożyczyć sowy, chyba że udałby się na Pokątną, ale musiał się aportować, a nie mógł się aportować...
- O szesz kurfa! - oznajmił tupiąc w bezsilnej złości nogą. Jedyne co go ratowało, to niemal pewność, że Hermiona wyśle do niego jakiś list i on będzie mógł jej parę rzeczy napisać. Nagle nie wydawało mu się już tak zabawne to, że nie wspomniał o lekcjach szermierki. W końcu jego ojciec był spostrzegawczy.
Ciemność widzę, ciemność - myślał Malfoy junior siadając na kanapie. Właśnie zdał sobie sprawę, że Granger ni umie szermierki i pewnie nie da sobie z tym rady...
Jak mnie nie zabiją to będzie ósmy cud świata - przyszło mu na myśl.
- Słoneczko, nie wyrażaj się - skarciła go "mama" wychodząc kilka minut później z gabinetu - Chodź, jedziemy do domu.
Draco spojrzał na nią z pogardą i ruszył w stronę samochodu.
Nie wyrażać się! Sama spróbuj się nie wyrażać jak cię zabiją - pomyślał ze złością wsiadając do Opla Corsy. Pan Granger przybył parę minut później.
- No to ząbki już załatwione - powiedział melodyjnym głosem. Draco ostatnimi siłami powstrzymał się od rzucenia jakiejś kąśliwej uwagi. Podróż do domostwa Grangerów minęła chłopakowi na tworzeniu w głowie coraz to bardziej makabrycznych wizji swego pokiereszowanego ciała.
Popadasz w paranoję, Malfoy. Przecież nie będzie tak źle... chyba - z tyłu głowy odezwał się cichutki głosik.

***

Hermiona patrzyła ze zgrozą, jak Lucjusz Malfoy naciera na nią z gracją dzikiego kota i zamiast płynnie sparować cios, niezgrabnie odskoczyła do tyłu i zasłoniła się rękami. Pan Malfoy stanął w miejscu i popatrzył na swą latorośl, jakby ją widział po raz pierwszy w życiu. Oczy miał okrąglutkie i wyglądał dosyć zabawnie, ale Hermionie nie było teraz do śmiechu. Wiedziała, że zachowała się bezmyślnie i powinna była wyjść na przód, a floretem sparować cios. To znaczy: domyślała się, że tak powinna zrobić i była pewna, że wtedy nawet gdyby się zbłaźniła, nie pogrążyłaby się aż tak.
- Mój Boże, synu co z tobą?! - Lucjusz nie ukrywał zdumienia i irytacji - Co. To. Miało Być?
- Eeee... - zaczęła Hermiona myśląc gorączkowo co by tu powiedzieć - Rozgrzewka - powiedziała nagle i zaczęła robić pajacyki - Pajacyki świetnie rozgrzewają organizm, tato - dodała.
Lucjusz Malfoy, przewodniczący Rady Nadzorczej Hogwartu, członek pseudo-prestiżowej organizacji Lorda Voldemorta i głowa rodziny najczystszego pod względem czystości krwi rodu Malfoyów, rozdziawił usta* ze zdziwienia.
- Pajacyki - powtórzył powoli wpatrując się w swego jedynaka szeroko otwartymi oczami.
- To... taka... mugolska.... rozgrzewka - oznajmiła dysząc i skacząc Hermiona.
Malfoy senior przybrał bardzo niemiły wyraz twarzy.
- Mugolska powiadasz - wycedził przez zaciśnięte zęby, a jedna z jego brwi podjechała niebezpiecznie do góry - A czy ktoś kiedyś wlał ci po mugolsku na goły tyłek, synu?
"Draco" przestał skakać i patrzył lekko przestraszony na ojca.
- Ekhem, ja tylko tak.... żartowałem...... - dziewczyna zdała sobie sprawę jaką gafę palnęła przed chwilą
UPS!!! - wrzasnął jej przerażony umysł.
- Synu, nie wiem co brałeś, ale masz w tej chwili przestać zachowywać się jak błazen. No dalej - teraz ty zaczynasz.
Ja się zaraz pochlastam... - jęknęła w duchu podnosząc niepewnie rękę z floretem i zrobiła krok na przód. Mężczyzna naprzeciwko przybrał pozycję do walki i wbił w nią wyczekujące spojrzenie. Co jakiś czas prychał i mruczał coś pod nosem, ale Hermiona wolała się oto nie pytać. Skupiła całą swą uwagę na florecie.
Malfoy, nie żyjesz... Zabiję cię... Nie! Nie ciebie! Dumbledore`a... A zresztą co mi szkodzi. Obaj zginiecie w straszliwych mękach - myślała ze złością robiąc krok do przodu.
Sama nie wiedziała jak nazwać to nieporadne „coś”, co uczyniła ze swoim ciałem. Na pewno nie było to standardowe szermiercze natarcie. Lucjusz sprawnie wytrącił jej z ręki floret, a Hermiona ze zdziwienie zachwiała się, potknęła o własną nogę i wylądowała pupą na twardej posadzce z głośnym auć!.
- DRACONIE QVINTUSIE ANDREUSIE MALFOY, CO JEST Z TOBĄ DO JASNEJ CHOLERY?
Hermiona nie miała pojęcia jak ma się ratować. Nie wiedziała, co zrobić lub powiedzieć, by uchronić się przed nieuchronnym rozpoznaniem i bardzo prawdopodobną egzekucją... Chociaż nie, Malfoy senior nie zabiłby jej w tym ciele, najpierw musiałby doprowadzić do powrotu dusz na swoje miejsca. Było to marne pocieszenie, biorąc pod uwagę fakt, że rzeczona głowa rodu Malfoyów doskonale zna się na czarnej magii, co zwieszało szansę powodzenia takiego eksperymentu o pięćdziesiąt procent (nie o sto, bo z Albusem nic nigdy nie wiadomo, możliwe więc, że żadna czarna magia, nawet najbardziej zaawansowana nie dałaby rady, a pomógłby na przykład cytrynowy drops). Panna Granger jednakowoż czuła się za młoda by umierać, więc z rozpaczą wypaliła:
- Ja... jadłem ciasteczka i piłem herbatę u Dumbledore’a... Byłem zmuszony okolicznościami - dodała widząc nieżyczliwą (delikatnie rzecz ujmując) minę Malfoya seniora - i od wtedy czuję się jakoś dziwnie...
- Byłem zmuszony okolicznościami - zaczął przedrzeźniać syna wielki przewodniczący Rady Nadzorczej - Dobre sobie... - prychnął ze złością - A ile razy ci mówiłem? Nie masz brać niczego od tego starego Dropsa! - Lucjusz zaczął chodzić przed Draconem” tam i z powrotem, wymach..ąc przy tym floretem jakby miał w ręku skakankę.
- Ale nie! Ty zawsze swoje! - ciągnął dalej a jego głos był niebezpiecznie cichy i przerażająco zimny - Na węże Slytherina! Niech zgadnę jakie to były okoliczności? Nic nie mów! Jeszcze nie skończyłem! - dodał widząc jak jego „syn” otwiera usta by coś powiedzieć - Pewnie znowu kłóciłeś z się z tą szlamowatą Granger, co? - spytał zatrzymując się i wbijając wściekły wzrok w swego potomka.
Hermiona przygryzła wargę.
Kurczę - pomyślała ponuro.
- Czyli tak - stwierdził Lucjusz zaczynając ponownie swoja „wędrówkę” - I jeszcze stałeś z nią na peronie! Wstydu nie masz ? - rzucił chłopcu poirytowane spojrzenie
- Ech, na peronie to tak wyszło - Hermiona była bliska łez, bo pan Malfoy wyglądał tak jakby miał zacząć ją dźgać floretem.
- Okoliczności i tak wyszło! Jeszcze dowiem się kiedyś, że jesteście zaręczeni ponieważ zaistniały takie okoliczności i tak wyszło! - Lucjusz naprawdę dźgnął „Dracona” floretem, ale w miejsce na piersi wzmocnione skórą, więc Hermiona prawie nic nie poczuła. Powiedziała jednak ała i się skuliła.
- Jeszcze się zachowujesz jak cholerna baba! - Malfoy senior wyglądał na zaszokowanego - Zbieraj się, dziś chyba nici z lekcji - mężczyzna był niemal wściekły. - I lepiej przebieraj się szybko i znikaj mi z oczu, zanim nie uznam, że zasłużyłeś na karę!
Hermiona w pośpiechu przebrała się, łypiąc co jakiś czas niepewnie na swojego tymczasowego rodziciela. To zachowanie nie dziwiło pana Malfoya; Draco zachowywał się bowiem identycznie, kiedy ojciec okazywał mu tak dobitnie swoje niezadowolenie.
- Nie pokazuj mi się na oczy aż do kolacji niedorajdo. Wstyd. Wstyd! Żeby niemal dorosły chłop zapomniał jak się trzyma w dłoni białą broń, przez zaledwie kilka miesięcy. I wstyd, żeby czarownica, której rodzice to zwykli mugole, była sto razy lepsza od ciebie. Zawsze będę ci to powtarzał. Co z tego, że Granger - nieładnie mówiąc - jest szlamą, skoro czaruje tysiąc razy lepiej niż ty! WON!
Gdyby Lucjusz Malfoy wiedziałby kto zajmuje ciało jego syna na pewno zrozumiał by reakcję swego potomka. Niestety, pan Malfoy nie miał zielonego pojęcia o zaistniałej sytuacji toteż zdziwił się jeszcze bardziej widząc dyskretny uśmiech mogący wyrażać tylko czyste samozadowolenie malujący się obecnie na twarzy swego syna. Zdziwienie szybko przerodziło się w większą złość.
- I jeszcze cię to bawi? - spytał zimno przystojny arystokrata - Wstydu nie masz, synu, wstydu nie masz - stwierdził kręcąc głowa. Hermiona przezornie wbiła wzrok w podłogę.
- Już cie tu nie ma. I jak cię zobaczę wałęsającego się po zamku to mnie popamiętasz. Raus! – wrzasnął. Dziewczyna szybko zabrała swoje manatki i wyszła z sali.
Poszła prosto do pokoju Dracona i zatrzasnęła za sobą drzwi. Odetchnęła z ulgą.
Rany, mogło się skończyć dużo gorzej... na przykład trwałym uszkodzeniem ciała - pomyślała fatalistycznie, przeszła przez pomieszczenie, dotarła do sypialni i walnęła się na wygodne jednoosobowe wyrko - wyrko w którym zmieściłyby się bez ścisku trzy osoby.
Ale chociaż już wiem, dlaczego Malfoy jest najbardziej cięty na mnie, chociaż w szkole jest tyle dzieciaków mugolskiego pochodzenia... Nie ma to jak kochający i wymagający rodzic... -uśmiechnęła się do siebie sarkastycznie, zastanawiając się jakby się czuła na miejscu Dracona - to znaczy gdyby któreś z jej rodziców wiecznie porównywało ją do kogoś innego. Skrzywiła się nieznacznie. Na pewno nie byłaby to zbyt przyjemna sytuacja... Malfoy był przewrażliwiony na jej punkcie i może dlatego oddziaływało to na jego zachowanie w Hogwarcie. Lucjusz miał pewnie jakieś plany wobec syna i nie chciał by ten przyniósł wstyd rodzinie i dlatego też mobilizował Dracona w ten sposób. Według Hermiony nie miało to sensu bo wzbudzało w chłopcu nienawiść.
A z resztą... - pomyślała przekręcając się na drugi bok Ciekawe co u Malfoya słychać...- przyszło jej na myśl. Nagle zerwała się z łóżka.
- O cholera - wrzasnęła.
Zwykle, gdy wracała z Hogwartu robiono jej przegląd zębów... a to oznaczało tylko jedno: Draconowi również to zrobiono.
- Przecież on ... - wolała nawet nie kończyć tego zdania wyobrażając sobie Malfoya na fotelu dentystycznym - Gdzie tu jest sowiarnia?

*zmieniłam "buzię" na "usta" zgodnie z uwagą Toroj, bo w sumie Kobieta miała rację:)

***

Ja nie mam jak wysłać listu, ale przecież Grangerowa powinna dać sobie radę i napisać do mnie, wtedy będę mógł jej odpisać - pomyślał rozsądnie kładąc się na swoim obecnym łóżku i gapiąc się w sufit. To wyrko nie było tak duże jak jego własne, ale wygodne.
Dobra Granger, lepiej napisz jak najszybciej, bo inaczej oboje nas czeka kaplica... to znaczy szybciej ciebie, czyli moje ciało, więc lepiej się pospiesz - przelatywały mu po głowie czarne myśli. Co prawda nie wiedział jak korespondencja może wpłynąć na zmianę ich nieciekawego położenia, ale lepsza jakakolwiek nadzieja od żadnej.
- Niech to goły Merlin kopnie - powiedział na głos, niemal zrozpaczony.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #256477 · Odpowiedzi: 35 · Wyświetleń: 30880

Kitiara Napisane: 11.03.2006 14:19


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Kochani, miało być mniej więcej w pierwszy weekend, widocznie się nie wyrobiłam, zdaża się. Większość z Was pisząc komentarz nie wysila się na więcej niż na dwa zdania, a dziwicie się, że pisanie opowiadania trwa. Rzeczywiście, strasznie dziwne.

Barty - śliczne podziękowania za korektę ; )


Środa, 28 listopada, 1996

Harry nie pojawił się na śniadaniu, a podczas obiadu niczego nie tknął. Jego przyjaciele byli trochę zaniepokojeni, ale o wiele bardziej zainteresowała ich obecność wysokiego, przystojnego maga w czarnej pelerynie, zasiadającego po prawej ręce opiekunki Gryffindoru. Owo zainteresowanie podzielali zresztą wszyscy obecni w Wielkiej Sali. Profesor McGonagall zakomunikowała przed śniadaniem, że dyrektor towarzyszy Hermionie i Draconowi na kolejnym przesłuchaniu w Ministerstwie, a następnie uda się do Edynburga i nie będzie go w szkole przez trzy dni, po czym przedstawiła wszystkim swojego „siostrzeńca". Oznajmiła, że Asmodeusz Rozencrantz przybył, aby pogłębić wiedzę z zakresu Eliksirów, które go fascynują od dzieciństwa.
Panna Granger, która zauważyła drażliwość Pottera, wolała nie poruszać tematu jego braku apetytu i zamiast tego, po nalaniu sobie zupy szparagowej, zagadnęła:
- Ten Rozencrantz nie wygląda na takiego, który potrzebuje się uczyć jakiegokolwiek rodzaju magii, nie sądzisz Harry?
- No, wygląda tak... malfoyowato i trochę groźnie – wtrącił się Ron.
- Hę? – Harry zmarszczył brwi i przeniósł spojrzenie na stół nauczycielski, a jego wzrok prześlizgnął się szybko z demona na Snape’a. Severus dziobał widelcem w swoim talerzu i marszczył brwi. Wyglądał na zamyślonego, zakłopotanego i zirytowanego jednocześnie. Jego oczy napotkały spojrzenie Harry'ego. Chłopak pospiesznie wrócił do kontemplacji swojego talerza.
„Nie przeproszę go” – pomyślał z mocą.
- Dlaczego nawet się nie odezwiesz? – grzecznie spytała Hermiona.
- Dlaczego baby muszą zawsze zwracać uwagę na każdy nowy męski tyłek? Gilderoy też cię fascynował, a okazał się zwykłym dupkiem.
- Och! – Hermiona na chwilę zaniemówiła. – Wtedy miałam zaledwie trzynaście lat! – Syknęła z oburzeniem. – Ten cały Rozencrantz jest po prostu ciekawym typem, a ja po prostu próbuję z tobą rozmawiać, Harry. Ale skoro jestem głupią babą, to nie będę się odzywać - wydęła wargi i zajęła się swoją zupą.
- Hermi, nie przejmuj się - powiedział cicho Ron. - Dziś rano warczał na mnie jak wściekły smok, nawet nie wiem za co.
Hermiona wzruszyła ramionami i postanowiła ignorować Pottera. Spojrzała ponad stołami na Dracona, który uśmiechnął się do niej i skierował palec wskazujący lewej dłoni ponad głową Millicent na Pansy, po czym przewrócił teatralnie oczami i znacząco popatrzył na stół nauczycielski. Granger domyśliła się, że Malfoy próbuje jej przekazać, iż Parkinson jest mocno zainteresowana Asmodeuszem. Hermiona zauważyła szczebioczącą coś z ożywieniem Pansy, Bullstrode pukającą się w czoło i śmiejącą się półgłosem razem z Draconem. Parkinson posłała im obrażone spojrzenie.
Panna Granger postanowiła trochę się rozerwać. Przeprosiła grzecznie Rona, następnie Neville’a i braci Creevey’ów, po czym udała się do stołu Ślizgonów. Podeszła z uśmiechem do Millicent i Dracona i oznajmiła, starając się, aby jej głos zabrzmiał jak zmysłowe mruczenie:
- No co? Asmodeusz Rozencrantz jest bardzo fascynującym mężczyzną – zatrzepotała uroczo rzęsami, uśmiechając się znacząco do Malfoya, który spiorunował ją wzrokiem.
Bullstrode roześmiała się szczerze, a siedząca po prawej stronie Dracona Blaise złośliwie zachichotała.
- Co racja to racja, Herm, ale nie chcesz chyba, żeby Smoczek dostał niestrawności? – łypnęła uwodzicielsko na kolegę i tak, jak Granger chwilę wcześniej, zatrzepotała zalotnie rzęsami. Tym razem to ją Malfoy zavadował spojrzeniem.
- Baby są okropne. - Oznajmił urażony.
- Wiesz, Harry uważa dokładnie tak samo. Ciekawe, dlaczego? – Hermiona ukazała swoje białe uzębienie całemu światu.
- Odejdź, zanim cię ukarzę, o niewierna – grobowym tonem oświadczył Draco, co wywołało napad niekontrolowanej wesołości u Hermiony, Millicent i Blaise, która przy okazji opluła się herbatką.
- Ukarzę cię, niewierna – przedrzeźniała go Zabini. – Powinnaś się zacząć bać, Hermiono.
Reakcją Gryfonki był jedynie głośniejszy śmiech. Draco zaś miał arcykwaśną minę.
- Wyluzuj, o potomku czystokrwistych i seksiastych, dobrze będzie – pocieszyła go Bullstrode, dając mu kuksańca w bok. Hermiona i Blaise kwiknęły radośnie, przy czym panna Granger zrobiła to dużo głośniej i zakryła usta dłonią.
- Nie nabijaj się ze mnie - syknął Malfoy.
- Gdzież bym śmiała – Millicent wyszczerzyła się rozkosznie.
- Granger, wracaj w tej chwili na miejsce! Dziesięć punktów od Gryffindoru! – zagrzmiał od stołu nauczycielskiego Mistrz Eliksirów.
- Co to za spacery podczas jedzenia, panno Granger?! – dodała od siebie oburzona McGonagall, rzucając jednocześnie Severusowi spojrzenie pełne dezaprobaty.
- Młodzi muszą się wyszumieć – Asmodeusz wydął usta i puścił oko Minerwie, która z wrażenia omal nie upuściła widelca.
- Też coś - fuknęła.
- Ona nigdy nie była młoda. Urodziła się już jako wiedźma – oznajmił bardzo cicho Severus.
- Nie zmuszaj mnie, żebym zripostowała, Snape! I umyłbyś włosy, zanim zaczniesz krytykować innych – McGonagall poprawiła kok i uśmiechnęła się wyniośle.
Tonks wyszczerzyła się szeroko, łypiąc przy tym z zainteresowaniem na Asmodeusza, który zachichotał nieco złowieszczo.
Snape po prostu zgrzytnął zębami. Przekomarzanie się z wicedyrektor, przynajmniej w obecności uczniów, było niewskazane. Te małe drapichrusty mogłyby przestać traktować go tak poważnie, jak do tej pory. Dlatego dodał coś o wrednych jędzach, ale zrobił to już niesłyszalnym szeptem. Spojrzał też na Tonks z urazą i złością.
- Nie przejmuj się, mogę ci umyć te twoje włoski – szepnęła mu Nimfadora do ucha i to akurat w chwili, gdy podnosił do ust szklankę z sokiem, więc niemal się zachłysnął z powodu szoku. Tym razem to Tonks zachichotała złowieszczo. Severus uraczył ją spojrzeniem pełnym jadowitego wyrzutu.
- I coś jeszcze mi umyjesz? – syknął z przekąsem.
- Co tylko zechcesz, Sev - czarownica mrugnęła figlarnie.
Snape udał, że nie słyszy i wściekł się na siebie, czując, że lekko się rumieni.
- Zajmij się jedzeniem - dodał wyniośle, wywołując kolejny chichot u Tonks.
- Myślę, że pójdziemy dziś razem pod prysznic - sapnęła Nimfadora, kiedy już skończyła się śmiać. – Jeśli nie chcesz, to pójdę z Asmodeuszem - dodała kokieteryjnie.
- Jestem do usług. – Og skłonił się z wdziękiem, a Snape po prostu rąbnął pięścią w stół, po czym, na wszelki wypadek, rzucił mordercze spojrzenie całej sali.
- Jesteś wyuzdana i bezwstydna, Tonks, a TY mi coś obiecałeś. - zwrócił się z naciskiem do demona.
- Nie przypominam sobie, abym składał obietnicę bycia nieuprzejmym wobec kobiet. Damom nigdy nie odmawiam - oznajmił wyniośle demon i cmoknął lekceważąco.
Nimfadora zanotowała sobie w pamięci, żeby zapytać, co takiego obiecał Severusowi Asmodeusz, a Mistrz Eliksirów poczuł, że ma ochotę udusić Oga, a najchętniej przegryzłby mu tętnicę. Demon miał rację. Przecież nie podrywał ani Tonks, ani żadnej innej nauczycielki. To Tonks rzucała niemoralne propozycje, ale świadomość tego faktu nie ukoiła jego morderczych instynktów.
- Zbereźnico jedna. - syknął i zavadował Nimfadorę spojrzeniem. To spowodowało, że ponownie się roześmiała.
Snape postanowił nie odzywać się więcej.
Rolanda Hooch zadowoliła się obserwacją innych nauczycieli, błogosławiąc swój doskonały wzrok i słuch. Nie mogła powiedzieć, że źle się bawi.

***
- Przepraszam, Herm - Harry skrzywił się, ale posłał przyjaciółce zawstydzony uśmiech.
Rzuciła mu nieprzyjemne spojrzenie.
- Okay. Chciałabym tylko, żebyś nie wyżywał się na mnie, jeżeli masz jakiś problem - oznajmiła chłodno.
- Nie mam żadnych problemów – zaprzeczył gorliwie, rumieniąc się przy tym.
- Skoro tak mówisz - wzruszyła ramionami. – Cokolwiek zrobiłeś, powiedziałeś, lub czegokolwiek nie zrobiłeś, to twoja sprawa, Harry. Dopóki nie będziesz się chciał ze mną podzielić tym, co cię gnębi, dopóty nie będę się tego dopominała, ale jeżeli jest cokolwiek, co wpływa do tego stopnia na twoje relacje z innymi, to powinieneś coś z tym zrobić. Trzymaj się, ja idę do biblioteki. - Posłała mu poważny, pełen troski uśmiech.
Chciał już się pokłócić i zaprzeczyć, jakoby cokolwiek wpływało na jego relacje z innymi, ale już odeszła, a ponadto, co najgorsze, miała rację. Od rana chodził zły i naburmuszony, warczał na Rona, Seamusa i Neville’a, a teraz też na Hermionę. Oby tylko nie nawinął się Malfoy, bo już kompletnie straci nad sobą panowanie. Tak, Hermiona miała rację. Snape był jego problemem, nawet dosyć dużym, a od wczorajszego wieczoru urósł do rangi ogromnego problemu, zresztą na jego własne życzenie.
- Harry, czemu stoisz zasępiony pod wielką salą? Może pójdziesz do naszego Wspólnego i pograsz w gargulki z Draconem, Milli i ze mną, co? – Blaise objęła go i pocałowała w policzek. – Możemy wziąć też Crabbe’a i Goyle’a, będzie zabawniej - szepnęła mu jeszcze na ucho.
Uśmiechnął się, ale niepewnie pokręcił głową.
- Co ci jest? – Zabini spoważniała, chociaż łagodny uśmiech nadal błąkał się na jej wargach.
- Nic, naprawdę. Po prostu nie chcę grać z Malfoyem. O ile nie zapomniałaś, to za nim nie przepadam - skrzywił się.
- A mi się wydaje, że nie o to chodzi - skrzyżowała ręce na piersiach i uniosła brew.
- Tak, a o co? – zirytował się. – Myślisz, że mam jakieś problemy ze sobą, czy co?! – podniósł głos. – Jeżeli tak, to leć do Hermiony, jest w bibliotece. Zróbcie mi wnikliwą analizę, a potem mi ją przedstawcie! – ostatnie słowa wywrzeszczał.
Zdziwiona i zaszokowana jego wybuchem Zabini uniosła dłonie w pokojowym geście, po czym oznajmiła:
- Okay, cokolwiek ci jest, a jest coś na pewno, nie chcę o tym wiedzieć. Jak ci przejdzie, to możesz mi wyjaśnić, o co chodzi, ale twojego wrzasku nie zamierzam słuchać. Do zobaczenia. - Zanim zdołał cokolwiek dopowiedzieć i ochłonąć po swoim wybuchu, oddaliła się pospiesznie.
- Kur*wa mać! – warknął ze złością. Był na siebie zły, przecież wcale nie chciał zrazić do siebie Blaise.
- Dwadzieścia punktów od Gryffindoru - usłyszał za sobą spokojny i pełen mściwej satysfakcji głos Snape’a, który właśnie opuścił Salę w towarzystwie Asmodeusza. – Klniesz na korytarzu, jak zwykły mugol.
Przed oczami Harry’ego pojawiła się czerwona mgła wściekłości.
- Idź do pani Pomfrey, da ci coś na uspokojenie - zadrwił Severus.
- Nienawidzę cię – warknął po prostu Harry. – Nienawidzę! - Poczuł pieczenie pod powiekami i pobiegł czym prędzej do swojego dormitorium. Miał wszystko w bardzo dużym poważaniu. Cholerny Snape był przyczyną wszystkich jego problemów. Dokładnie wszystkich.

******
Asmodeusz przyglądał się z zainteresowaniem, jak Severus uważnie miesza składniki eliksiru Szkiele-Wzro. Pierwsza faza warzenia mikstury, przeznaczonej na potrzeby skrzydła szpitalnego, wchodziła w końcowy etap. Ruchy czarodzieja były precyzyjne i pełne gracji, co zadowalało demona i wprawiało go w dobry humor. Założyłby się, że Mistrz Eliksirów doskonale radzi sobie z rzucaniem bezgłośnych zaklęć i jest zdolny, przynajmniej jeśli chodzi o najprostsze czary, rzucać je bez użycia różdżki.
Severus niemal z czcią zestawił kociołek z ognia, obserwując ze zmarszczonymi brwiami kolor i konsystencję wywaru, i dopiero wtedy demon się odezwał:
- Ta czarownica z pomarańczowymi włosami... kocha się w tobie, prawda? – uśmiechnął się ironicznie. Był ponad wszelkie ludzkie słabości, także miłość. Jego żywiołem była magia i tylko magia, no i, oczywiście, kolekcjonowanie dusz.
Przez chwilę Snape wyglądał na wyprowadzonego z równowagi, ale jego oblicze szybko przybrało zwykły surowy wyraz.
- To, co rodzi się w głowie Tonks, naprawdę mało mnie obchodzi - oznajmił zimno.
„Śmiem w to wątpić" – pomyślał rozbawiony Og.
- Zapominasz, że nawet nie muszę stosować legilimencji, żeby to wiedzieć. Ta umiejętność po prostu cały czas mi towarzyszy i chociażbym chciał, nie mogę nie wiedzieć wielu rzeczy o osobach, na które patrzę i z którymi rozmawiam. Oczywiście nawet mnie może odepchnąć ktoś arcyzdolny, na przykład ty. - Niedbały ton był największym komplementem. Asmodeusz nie schlebiał Severusowi, po prostu stwierdził fakt.
- A ten dzieciak, który klął - Demon uśmiechnął się z wyższością. – Nie sądzę, żeby cię nienawidził. Przynajmniej nie tak mocno, jakby chciał. To zagubiony, pełen sprzeczności chłopak, który wiele wycierpiał, Severusie. Myślę, że uwielbiasz go poniżać.
- Wiesz co, Og? Najlepiej nie myśl i nie praw mi kazań. Jesteś tu na pewnych warunkach i doskonale wiesz, że nie możesz złamać magicznego kontraktu, nawet ty. Nie dałem ci też prawa do udzielania mi dobrych rad - bardzo zimno oznajmił Snape, chociaż słowa Asmodeusza go dotknęły i niemal nim wstrząsnęły. Były takie proste i tak trafnie oceniały sytuację.
- Nie wiem, co do tego ma magiczny kontrakt... – Og skrzywił się nieznacznie. – Jeśli chcesz w ten sposób funkcjonować, to nic mi do tego, ale myślałem, że wampiry są bardziej racjonalne.
- To moja sprawa, jaki jestem. – Severus uciął dyskusję nieco ostrzej niż zamierzał, wywołując u demona pełne wyższości i pogardy ciche prychnięcie. – Bądź tak dobry i skończ to warzyć, mimo że zapewne uznajesz ten specyfik za przyziemny – zadrwił, ignorując pełen gniewu błysk w bursztynowych oczach towarzysza. – Ja mam jeszcze trzy godziny zajęć z tymi nieukami.
- Dobrze, oczywiście, że skończę - odrzekł Asmodeusz grzecznie i wyniośle. – Idź i się wyżyj na dzieciakach – ostatnią uwagę wypowiedział szeptem, zdając sobie zresztą doskonale sprawę z tego, że Mistrz Eliksirów go słyszy.
Snape wymaszerował, gniewnie łopocząc połami szaty.
„Żeby nawet cholerny demon mi doradzał" – pomyślał ze złością, sunąc w kierunku Bogu ducha winnych Krukonów i Puchonów z trzeciego roku. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że skoro tak się działo, to coś w tym musiało być. Upór był jego drugą naturą
- Witam, niebożęta - zadrwił jadowicie, czując satysfakcję z powodu przestraszonych min puchoniątek. – Sprawdzimy sobie waszą wiedzę z ostatnich trzech lekcji - omal nie zachichotał złowrogo, widząc skrajne przerażenie na twarzach kilku uczniów Hufflepuffu.

******
Harry Potter, Chłopiec-Który-Wiecznie-Ma-Jakiś-Problem, dąsał się przez cały dzień. Po kolacji podszedł do niego Draco i klepnął go w plecy.
- Nie musisz tak ostentacyjnie dawać wszystkim do zrozumienia, że ze sobą rozmawiamy. - Warknął Gryfon, poprawiając okulary.
- O, jaki drażliwy. Istna czarownica z dobrego domu po przejściu smoczej ospy - zadrwił Malfoy, szczerząc zęby.
- Ciekawe, skąd masz taki dobry humor? – Harry nie krył irytacji.
- A ciekawe, skąd ty masz zły. Zastanawia mnie też, czemu przy okazji psujesz go także innym, na przykład Hermionie i Blaise. Zwłaszcza Blaise. Po rozmowie z tobą ma zachmurzoną minę - Draco zmarszczył brwi.
- Snape'a się czepiaj - prychnął Potter.
- O. To już wiem chociaż, o co, a raczej o kogo chodzi - Malfoy uśmiechnął się kwaśno. - Mam dobrą radę: idź i mu nawtykaj, ale nie wyżywaj się na innych.
- Mam w dupie Snape’a i ciebie też! – wrzasnął Harry.
- Fascynujące - podsumował z malfoywskim uśmiechem Draco. – Jednak wybacz, nie planuję pobytu w twoim, jak przypuszczam, wielce frapującym i uroczym tyłku.
Harry miał w pierwszej chwili ochotę walnąć Dracona jakimś okropnym urokiem, ale, co zdarzało się u niego rzadko, głęboko odetchnął i zamknął oczy, pozwalając sobie na chwilę wyciszenia emocji i refleksji. Malfoy miał rację. Zachowywał się okropnie, wyładowywał się na innych z powodu własnego podłego nastroju. A przyczyną wszystkiego był Mistrz Eliksirów, nie: to raczej skomplikowane relacje między nimi dwoma.
- Bardzo się wydurniam? – sapnął ze złością.
- Nie gorzej, niż zwykle - łaskawie odpowiedział Draco.
- Daruj sobie ironię - skrzywił się Harry.
- Zrób coś z tym. Naprawdę.
- Nie praw mi kazań – żachnął się Potter. – I powiedz mi, dlaczego ty, w przeciwieństwie do mnie, masz zajebisty humor?
- Cóż za wyszukane słownictwo.
- Nie zmieniaj tematu.
- Niby nie powinienem mieć, – Ślizgon wzruszył ramionami - przesłuchiwali mnie pod Veritaserum i, co najgorsze, także Hermi, ale ona to zniosła nad wyraz dobrze. To na pewno cię ucieszy: mój ojciec zastępuje wielkiego Percivala, a...
- Och, rzeczywiście, z radości chce mi się sikać – zadrwił Harry, a Draco uniósł ze zdziwieniem brwi.
- Po pierwsze, chodźmy stąd w ustronne miejsce, jeśli mamy rozmawiać, po drugie, może najpierw daj mi skończyć zdanie, a później wysilaj się na sarkazm.
Potter wzruszył ramionami i poszli razem do łazienki Jęczącej Marty.
- Ojciec mi powiedział, że Percy jest pod nadzorem kilku Aurorów, dopóki nie wyjaśni się cała sprawa. Teraz pewnie i jego nie minie Veritaserum – Draco uśmiechnął się złośliwie.
Potter nie mógł opanować wrednego chichotu.
- Powiedziałem to Hermionie, ale ona... Wiesz? To było dziwne. Uśmiechnęła się tylko smutno. Myślałem, że bardziej ją to ruszy, ale nie chciała na ten temat ze mną rozmawiać – Malfoy w zamyśleniu wyjrzał przez okno, a potem wyjął papierosy i bez słowa wyciągnął paczkę w stronę Harry’ego. Potter wzruszył ramionami, poczęstował się i wybąkał podziękowanie.
- Wcale jej się nie dziwię, że nie chciała o nim rozmawiać – powiedział po chwili milczenia Gryfon, kontemplując chmurę wydmuchanego dymu.
- Ja też nie. Tylko chodzi mi o to, że myślałem, że ją to uraduje w jakiś sposób, a wydawało mi się, że poczuła się tylko bardziej zmęczona i przygnębiona. Pewnie ma już dosyć... Potter, czy ty nie powinieneś skorzystać z okazji i złożyć jakiegoś oświadczenia o tym, że Matrojew i Weasley wymuszali na tobie fałszywe zeznania? – zapytał nagle Draco, ale widząc pochmurną minę Harry’ego ugryzł się w język. – Sorry, nie chciałem cię zdenerwować.
- Nie zdenerwowałeś mnie. Ja nawet się nad tym zastanawiałem – Potter zarumienił się, a potem nagle spoważniał i poparzył nieufnie na rozmówcę. – A zresztą, to nie twoja sprawa, Malfoy!
- Może i nie moja, ale chyba powinieneś rzucać urok, póki masz różdżkę w pogotowiu. Znaczy, to dobry moment na...
- Wiem, co to znaczy, Malfoy! – Harry zaciągnął się mocniej i odetchnął głęboko. – Nie wiem tylko, czy mi się chce opowiadać, jak to było – zgniótł wypalonego zaledwie do połowy papierosa o parapet, a na jego twarzy malowała się zawzięta chęć, żeby tylko nie stracić zimnej krwi. Nie przy Draconie.
- Rozumiem... ja... – młody arystokrata zawahał się na chwilę. – Sorry, Potter – dodał bardzo cicho i spiekł widowiskowego raka. – Wiem, jak bardzo musi ci być trudno... – ugryzł się w język. Co on tak naprawdę wiedział? To Potter był torturowany, nie on. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, co było udziałem Gryfona. Mógł się jedynie domyślać, ale te domysły sprawiały, że robiło mu się słabo i niedobrze. Uświadomił sobie, że gdyby on znalazł się na miejscu Harry’ego, to na pewno wylądowałby na oddziale zamkniętym Św. Munga.
- Nie pieprz farmazonów, nie masz o tym pojęcia - bezlitośnie umocnił go w jego przypuszczeniach Harry, uśmiechając się zimno.
- Wiem – Draco nie zdołał powiedzieć nic więcej i wyrzucił swój niedopałek przez okno.
Zapadła niezręczna cisza, którą przerwał jedynie nikły szelest szaty Dracona, który poczęstował Pottera kolejnym papierosem i sam zapalił.
- Mam swoje - warknął Harry, ale przyjął „poczęstunek”.
- Opalę cię kiedy indziej - chłodno odrzekł Malfoy.
- Nadal mi nie powiedziałeś, skąd ten dobry humor – Potter obrzucił Dracona zaciekawionym spojrzeniem.
Malfoy wydawał się odprężony zmianą nieprzyjemnego tematu.
- Och, chyba chodzi o to... – odchrząknął i spuścił skromnie wzrok, co jeszcze bardziej zaciekawiło Harry’ego. – No, chyba będzie coraz lepiej między mną a Hermioną - zaczerwienił się na tyle mocno, żeby poczuć irytację. – Zresztą nie twoja sprawa - dodał z rezerwą.
- Och, okey – Harry uśmiechnął się przekornie. – Wiem, że nie moja.
- Nie bój się, nie skrzywdzę jej – dodał jeszcze Draco, koso patrząc na Pottera.
- Nawet tak nie pomyślałem – Harry uśmiechnął się jeszcze szerzej. – To ja ostatnio psuję jej humor. Przeproszę ją i wprawię w dobry nastrój, taki... romantyczny... Skorzystasz na tym – nagle Potter zaczął się śmiać, a wywołał to wyraz twarzy Dracona. Malfoy patrzył na niego z coraz większą nieufnością. W końcu nozdrza Ślizgona się rozdęły, a kiedy prychnął z pogardą, słysząc chichot Pottera, Harry roześmiał się jeszcze głośniej.
- Przep... raszam - wydukał Gryfon. – Chyba muszę odreagować parę spraw – odetchnął głęboko. – Ale Hermionę i Blaise naprawdę muszę przeprosić.
- Też mi się tak wydaje – Draco patrzył na niego z miną wyrażającą obawę, co do pełnego zdrowia psychicznego rozmówcy. – A tak poza tym, wszystko okey, Potter?
Harry prychnął.
- W sumie to nie, ale to moja prywatna sprawa, Malfoy, i coś z tym muszę zrobić, jak sam mówiłeś. Ale o nic mnie nie pytaj, bo i tak ci nie powiem – zaznaczył na koniec Gryfon, unosząc, dla zaznaczenia wagi swych słów, palec wskazujący do góry.
- Nie pytam – Draco wzruszył nonszalancko ramionami. – Chciałem tylko powiedzieć, że jak zwykle miałem rację – prychnął lekceważąco i uśmiechnął się sardonicznie.
- Nigdy nie nabędziesz takiej cechy jak skromność, co? Prędzej piekło zamarznie, jak podejrzewam – zakpił Harry i wywalił peta za okno.
- Fałszywa skromność jest gorsza od jej braku – Draco strzepnął niewidzialny pyłek, przyjmując przy tym minę filozofa.
- Czy coś mi sugerujesz? – teraz to Potter nieufnie patrzył na Malfoya.
- Ależ skąd – uśmiech Dracona był pełen słodkiej niewinności i tylko w szarych oczach było widać delikatny błysk przekory.
- Nie wiem, co Hermiona widzi w takim zadufanym w sobie arystokratycznym snobie, który lubi irytować innych – Potter cynicznie się uśmiechnął.
- Cóż, Granger sama bywa wybitnie denerwująca, nie sądzisz? – Malfoy uśmiechnął się bez złośliwości, jakby chciał powiedzieć, że nie chce mu się już przekomarzać. – Poza tym jest świetna w używaniu magicznej mocy i ciągnie ją do najlepszych.
Harry roześmiał się szczerze.
- Zmieni zdanie, tak skromnej i uroczej osoby, jak ty, ze świecą szukać. Zapewne wasze dziecko będzie drugim Merlinem – zakpił łagodnie.
- Będzie potężniejsze od Merlina, Potter. Nie obrażaj mojej ambicji – tym razem obaj się roześmieli.
- A jeżeli to będzie dziewczynka, to przyćmi samą Morganę – dodał jeszcze Harry, ścierając nieposkromione łzy wesołości.
- Nie martw się, zostaniesz ojcem chrzestnym – Draco wyszczerzył się radośnie i Potter znowu parsknął śmiechem.
- Może poćwiczymy oklumencję w Komnacie Życzeń, skoro nie ma Dumbledore’a? – Spytał nagle Harry, nadal mając rozweseloną minę. Był zdziwiony, że rozmowa z Malfoyem tak bardzo go odprężyła i odpędziła od niego chmurne myśli.
- Dobra myśl – Malfoy uśmiechnął się łaskawym uśmiechem arystokraty, mówiącego łaskawy komplement komuś z plebsu. – Wróg nie śpi, potrzebna jest stała czujność – zagrzmiał, całkiem dobrze naśladując Moody’ego.
- No, okey, ale ten, kto będzie drugi na siódmym piętrze, jest stęchłym bobkiem gumochłona – oznajmił Harry i pobiegł jak strzała w kierunku schodów.
Draco ostatnim wysiłkiem woli powstrzymał się przed rzuceniem Impendimento i ruszył w pogoń za Potterem. Nie rzucił w niego żadnym zaklęciem, po prostu wyminął go na zakręcie i nie mógł się oprzeć, żeby nie podstawić mu nogi.

*
- To po prostu oburzające! Żeby dwóch prawie dorosłych młodych ludzi biegało po korytarzach i robiło taki rwetes! W tym jeden z nich będący prefektem! I to w moim Domu! – Snape grzmiał, a jego czarne oczy rzucały groźne błyski. Gabinetu Mistrza Eliksirów nie dało się nazwać przyjemnym. Panował w nim przenikliwy chłód.
- Nie wątpię, że całe to zamieszanie jest winą Pottera, ale pan, panie Malfoy, powinien wykazać nieco rozsądku! – Severus zamknął na chwilę oczy i odetchnął bardzo głęboko, po czym ciągnął już o wiele ciszej i spokojniej, łypiąc jedynie na dwóch młodzieńców, stojących z niewyraźnymi minami i wbijających wzrok w podłogę. – Mogę wiedzieć, co było przyczyną tych hałaśliwych wyczynów poniżej godności jakiegokolwiek czarodzieja?
- Znaczy, my... – Draco wolał sam odpowiedzieć, znając awersję Mistrza Eliksirów do Harry’ego. – Nie ma profesora Dumbledore’a i chcieliśmy poćwiczyć oklumencję sami... – zamilkł, słysząc jak żałośnie to brzmi, Snape natomiast uniósł brwi i cmoknął z niesmakiem i zaciekawieniem.
- I do tego, panie Malfoy, należało rechotać jak opętane osły i robić tumult jak stado oszalałych hipogryfów, jak rozumiem? – jego cichy, przesączony jadowitą drwiną głos był zdecydowanie gorszy od krzyku. Zwiastował kłopoty. – Proszę mi to przybliżyć, bo nie do końca rozumiem – dodał z uśmiechem samozadowolenia. – Pan Potter jest zdolny, by zachowywać się jak osioł i do tego już przywykłem, ale co pana, panie Malfoy, skłoniło do takiej błazenady, nie mam pojęcia.
Obaj, Harry i Draco, uznali za niebywałego pecha spotkanie ze Snapem na siódmym piętrze, ale żaden z nich nie uważał za stosowne, aby grzecznie zapytać Mistrza Eliksirów, co ten robi na tak wysokich kondygnacjach. Teraz obaj byli przygnębieni, a Potter starał się na dodatek opanować coraz silniejszy gniew na Severusa. Mistrz Eliksirów, jak zwykle zresztą, bezkarnie i z jawną satysfakcją go obrażał.
- No, który z was mi wyjaśni, co do ćwiczeń w zakresie oklumencji mają wrzaski, rechoty, bieganie i podstawianie sobie nóg? I to na schodach... Chcecie zostać kalekami? To zgłoście się do mnie – wykrzywił się w nieprzyjemnym, cynicznym grymasie.
- Znaczy... My po prostu szliśmy do pewnego miejsca, gdzie można poćwiczyć bez problemu...
- Panie Malfoy, wiem, gdzie znajduje się Komnata Życzeń i wiem, do czego służy, znaczenie czasownika „iść” także znam i zapewniam was, że na pewno nie szliście. To był galop i to w niezbyt pięknym stylu. Żaden z was nie przypomina konia, jednorożca, hipogryfa, pegaza, czy thestrala i żaden z was nie biega z gracją cech..ącą te zwierzęta. Za to osły przypominaliście, panowie, na pewno, zwłaszcza, gdy słychać było rozchodzące się po całym korytarzu istne rżenie ćwierćinteligentów. Nie mam pojęcia, jak ukarać taką pustotę. Może sami wymyślcie sobie karę, bo bez konsekwencji tego nie zostawię. Już dawno skończyliście pierwszy rok nauki i powinniście dawać młodszym uczniom przykład. Więc słucham, może pan, panie Malfoy, wymyśli adekwatną karę. Liczę na pana wrodzoną inteligencję – opanowany i łagodny głos Snape’a miał jedną właściwość, której nie dało się podważyć. Dobijał. Sprawiał, że obaj – Harry i Draco – poczuli się jak prawdziwe osły, co nie zmieniało faktu, że świetnie się bawili, biegnąc z rykiem po schodach i korytarzach Hogwartu.
- Znaczy, wiemy że zachowaliśmy się idiotycznie i przykro nam z tego powodu... - zaczął znowu Draco.
- Już widzę, jak wam przykro – zadrwił Snape. – No, słucham?
- I ten, tego... – kontynuował Malfoy. – Należy się nam chyba szlaban i odjęcie punktów, może tak po pięć - Ślizgon nieśmiało się uśmiechnął.
- Raczysz sobie kpić, Draco. Oba domy tracą po piętnaście punktów, Potter dodatkowo pięć, za głupawy uśmieszek – dodał ironicznie.
- Wcale się nie śmieję! – zaprotestował Harry z rumieńcem oburzenia, a Draco wolał nic nie mówić, chociaż widział, że Potter nie kłamie. Mógł mu jedynie zaszkodzić.
- I kolejne pięć za przerywanie nauczycielowi – zaznaczył mściwie Severus.
„Jestem paskudny i zły” – pomyślał przy tym zarówno ze smutną refleksją, jak i przewrotnym rozbawieniem.
Harry poczuł znowu ten zapiekły i bezsilny gniew, który kazał mu wczoraj zachować się wobec profesora z najwyższą podłością. Dobry nastrój, który pojawił się za przyczyną rozmowy z Malfoyem, prysł niczym bańka mydlana w starciu ze szpilką. Zacisnął zęby i postanowił zmilczeć.
- Jeśli chodzi o szlaban, to mam dla was coś o wiele bardziej fascynującego. W piątek wieczorem, powiedzmy o ósmej, mam dostać ciekawy esej na temat eliksirów, naprawdę ciekawy, a temat pozostawiam waszej wybitnej inteligencji. Wypracowanie powinno zawrzeć się w pięciu rolkach pergaminu. Jeżeli mi się nie spodoba, napiszecie następny esej i tak do skutku. Mam nadzieję, że zdacie egzamin za pierwszym razem – uśmiechnął się pobłażliwie i cynicznie , widząc zatroskane spojrzenie Dracona i nienawistne Pottera. – A teraz znikajcie, zanim wymyślę coś gorszego.

- To może być coś gorszego? Jego nie zdołamy nigdy, niczym zaciekawić, przynajmniej w dziedzinie eliksirów – oznajmił z kwaśną miną Draco, gdy już wyszli. – Chyba darujemy sobie dzisiaj oklumencję – dodał stropiony.
- Nienawidzę go! Normalnie uparł się zrujnować mi życie! – warknął Harry. – Teraz jeszcze musimy drałować do biblioteki.
- Może Hermiona nam coś podsunie.
- Jasne, powie, że sami jesteśmy sobie winni!
- Możnaby poprosić jakiegoś nauczyciela o pozwolenie na korzystanie z działu Zakazanych i coś wymyślić.
- A jaki nauczyciel... – Harry urwał bo zza zakrętu wyłoniła się Tonks i rzuciła im z uśmiechem „cześć”.
- Tonks, spadłaś nam z nieba! – uradował się Harry.
- Daj nam pozwolenie na korzystanie z działu Ksiąg Zakazanych – Draco zrobił minę zbitego psa.
- Ach jasne, od razu – zakpiła i popatrzyła na nich podejrzliwie, uśmiechając się filuternie.
Obaj młodzieńcy zaczęli z entuzjazmem wyjaśniać, po co im to pozwolenie i, po pięciu minutach przekrzykiwania się, Tonks uciszyła ich i zapytała.
- Czy chodzi o to, że musicie napisać wypracowanie za karę? – obie głowy - jasna i ciemna – skinęły zgodnie. - I ma to być wypracowanie na temat eliksirów, które zaciekawi profesora Snape’a, tak? – głowy ponownie skinęły. – No dobrze, dam wam to pozwolenie, ale nie w tej chwili, przypomnijcie się jutro, okey?
Harry i Draco ponownie pokiwali głowami, po czym chóralnie podziękowali i oddalili się obaj w kierunku korytarza wiodącego do pokoju wspólnego Slytherinu.

***
- Harry i Draco stwierdzili, że spadłam im z nieba. Podobno zadałeś im fantastyczne wypracowanie – stwierdziła Nimfadora, zamykając za sobą drzwi.
- Po pierwsze, wchodzi się, gdy ta druga osoba powie „proszę”, po drugie, myślę, że nie wyjawili ci przyczyny otrzymania w prezencie dodatkowej pracy pisemnej, Tonksss – przedłużone „es”, którym Snape ozdobił wypowiedź, świadczyło dobitnie, iż przyczyną było coś, co bardzo zirytowało Mistrza Eliksirów. Tonks zastanowiła się nawet, czy nie bardziej od tego, że nie poczekała na łaskawe „proszę”. – Zapewne twój słodziutki kuzynek i ulubiony pupilek nie oświecili cię, że biegali jak oszalałe bydło korytarzami i schodami, rechocząc opętańczo i podkładając sobie na zakrętach nogi?
- Nie, ale mogę sobie to wyobrazić. Są młodzi, przechodzą tak zwaną burzę hormonów, co ciebie pewnie nigdy nie dotyczyło... – złośliwie zmrużyła oczy – ...i muszą czasem poszaleć. To przywilej młodości.
- Na litość boską, mają chyba od czegoś mózgi i wolna wolę! Rozumiem, że ty byś im nie odjęła punktów, co? – Snape przezornie przemilczał przytyk dotyczący burzy hormonalnej, ponieważ nie chciał Tonks zbytnio do siebie zrazić. Jego złośliwe alter ego kazało mu równie złośliwie odpowiedzieć, ale się powstrzymał.
- Odjęłabym, ale na pewno nie wlepiłabym dodatkowej pracy pisemnej – wzruszyła ramionami i potrząsnęła burzą pomarańczowych włosów, na które Severus popatrzył z niesmakiem. – Ty po prostu nie potrafisz zrozumieć, że wielu młodych ludzi ma niespożyty temperament i muszą niektóre sprawy odreagować, dlatego jesteś przesadnie surowy.
- Ty za to jesteś zbytnio pobłażliwa, więc szale się wyrównują – mruknął czarnooki mag i postarał się przybrać najbardziej obojętny wyraz twarzy, co nie było łatwe, bo Tonks podeszła do niego bardzo blisko, uśmiechając się przy tym jak rozleniwiona kotka. Mógł poczuć jej ulotny zapach i zobaczyć bardzo drobne piegi na dekolcie. Miała na sobie ciemnozieloną suknię, podkreślającą jej całkiem zgrabną kibić i współgrającą z pomarańczem włosów, podwiniętych filuternie na końcach. Snape stwierdził w myślach z irytacją, że specyfik pani Pomfrey doskonale leczył jego wstydliwą przypadłość nabytą po paskudnej klątwie. Odchrząknął i postarał się surowo zmarszczyć brwi.
- I tylko po to przyszłaś? – spytał chłodno.
- Nie - zmrużyła oczy jeszcze bardziej. – Przyszłam zapytać, czy nadal odrzucasz moją propozycję wspólnego prysznica.
Na chwilę naprawdę go zatkało, omal nie zachłysnął się powietrzem. Tonks zrobiła jeszcze jeden kroczek do przodu i poczuł jej ciepło, miękkość włosów na policzku i delikatną bryzę oddechu na szyi. Omal nie warknął z irytacji, czując jak po jego ciele przebiega przyjemny dreszcz. Przybrał jeszcze surowszą minę niż poprzednio i odsunął się od Nimfadory, unikając przy tym zbyt gwałtownych ruchów.
- Jestem dorosłym i poważnym człowiekiem, więc skończ z tym cyrkiem i daj mi spokój – powiedział z godnością. – Możesz iść pod prysznic z Asmodeuszem, on nigdy nie odmawia... damom – dodał jeszcze zgryźliwie, dając kobiecie do zrozumienia, że on na pewno nie ma jej za damę.
- Jesteś zazdrosny – Tonks uśmiechnęła się przekornie. – Zazdrosny i na dodatek bronisz się przed własnymi pragnieniami. Pies charłaka – zmarszczyła nos i cmoknęła z niesmakiem.
- Przed niczym się nie bronię – Snape opanował rumieniec i odchrząknął, przybierając jeszcze godniejszą pozę. – I na pewno nie jestem o ciebie zazdrosny – prychnął złośliwie.
- Och, jaki zimny i nieprzystępny – zamruczała Nimfadora. – Mam na ciebie jeszcze większą ochotę – dodała, popychając Mistrza Eliksirów na biurko, o które musiał się oprzeć. – Żeby tak rezygnować z uroków życia? Doprawdy, Snape – ugryzła go delikatnie w płatek ucha i nagle się odsunęła.
Wyposzczonemu Severusowi lekko zakręciło się w głowie i poczuł nieprzyjemny niedosyt, kiedy Tonks zrobiła krok do tyłu.
„Kawał cwanej lisicy” – pomyślał, opanowując impuls rzucenia się na czarownicę.
- Cóż, pozostaje mi iść pod prysznic samotnie i wyobrażać sobie, jakby to było z tobą – oznajmiła od drzwi, przeciągając każdą samogłoskę, po czym sugestywnie oblizała górną wargę i nacisnęła klamkę.
Nie miała pojęcia, że Snape potrafi być aż tak cichy, zwinny i szybki. Zanim zdążyła uczynić kolejny ruch, Mistrz Eliksirów przyparł ją do ściany
- Och, Sev – sapnęła i uśmiechnęła się tryumfalnie.
Jęknęła cicho, kiedy gorący język mężczyzny polizał jej szyję.
- Nigdzie nie pójdziesz – oznajmił autorytarnie Severus, błyskawicznym ruchem zsuwając jej z ramion suknię.
Roześmiała się cicho.
- Zrobimy to przy ścianie? – spytała, kokieteryjnie przygryzając dolną wargę.
- Nie tylko przy ścianie, mała niewyżyta tygrysico – oznajmił i ukąsił ją w ucho, a następnie w szyję.
- Ale fajnie – Tonks zachichotała znowu. – Nigdy nie robiłam tego przy ścianie, w fotelu, ani... od tyłu – wyszeptała mu do ucha.
- Ty wyuzdana Gryfonko – podsumował jej zapędy Snape i jednym szarpnięciem spowodował, że suknia całkowicie opadła z Nimfadory, odsłaniając krągłe piersi, skąpe jaskrawożółte figi i pończochy samonośne. Tonks odwzajemniła się za pomocą trzymanej cały czas w prawej dłoni różdżki i jednym, sprawnym machnięciem pozbawiła Mistrza Eliksirów czarnego, zapiętego na denerwującą ilość guzików wdzianka, a jej oczom ukazały się czarne bokserki i skarpetki tego samego koloru.
- Wcale nie jesteś taki chudy – uraczyła go komplementem Nimfadora. – Taki całkiem, całkiem i wszędzie masz... tyle ile trzeba.
- Wszędzie, to znaczy gdzie? – spytał, unosząc lewą brew.
Zachichotała i złapała go za pośladki, przyciągając do siebie mocno.
- Ty cholero – oznajmił Severus i mocno ją pocałował.
- Jestem dobrze wychowaną dziewczynką i nie wypada mi mówić takich rzeczy – wyszeptała chwilkę później, niecierpliwie pozbywając się butów.
- Ale robić to, co robisz, owszem? – zapytał, czując, jak wsuwa dłoń za jego bokserki.
- Robić owszem, Sev, robić owszem... – zamknął jej usta pocałunkiem i przyszło mu do głowy, że, jak na grzeczną dziewczynkę, ma całkiem sprawne paluszki.
Tonks nie zamierzała zbyt długo pieścić się ze Snapem, tylko w momencie, gdy Severus jęknął głośno, ściągnęła z niego bokserki, mężczyzna zaś dość nieporadnie wyplątał z nich nogi.
- Fajne skarpetki – oznajmiła Nimfadora. – Buciki to już zupełny szał – dodała, uśmiechając się figlarnie i oceniającym wzrokiem mierząc pantofle ze smoczej skóry (czarne oczywiście). – Nie wspominając już o osobistym... wyposażeniu.
- Podobno jesteś grzeczna – Severus zaczął się bawić jej piersiami.
- Przecież nic już nie mówię – wymruczała, prężąc się jak kotka.
Snape ściągnął z niej figi, całując przy okazji skórę Tonks i schodząc wargami coraz niżej, aż do pępka.
- No, pokaż czy masz sprawny języczek – zażartowała czarownica i po kilku chwilach była w stanie jedynie jęczeć, gdyż język Snape’a naprawdę był sprawny. Delikatnie zataczał kółeczka wokół stwardniałej łechtaczki i smakował jej wilgotne wnętrze.
- Jesteś sadystą, Snape – sapnęła.
- Myślałem, że spełniam twoje pragnienia, Nimfadoro – wymruczał prosto we wnętrze jej uda.
- Nie mów tak do mnie – szepnęła, ale uśmiechnęła się.
- A ty nie mów do mnie po nazwisku – odparł wstając i unosząc ja lekko w pasie.
- Dobrze, Sev – odrzekła z zapałem i oplotła jego biodra udami. – Ta ściana jest zimna i masz nie ogrzewany gabinet – poskarżyła się.
- Zaraz będzie ci gorąco, kochanie – zapewnił ją, uzasadniając swoje słowa czynami.
Krzyknęła cicho.
- Tak lepiej? – zapytał, figlarnie unosząc brew i wchodząc w nią głębiej.
- Zdecydowanie – sapnęła, wyginając się i dając do zrozumienia, że chce więcej.
- Jesteś silny i dobrze zbudowany... Och, Merlinie! –więcej nie byłą w stanie powiedzieć, gdyż Severus ja pocałował, poza tym była zmuszona skupić się na czymś zupełnie innym niż komunikacja werbalna. Określenie „mowa ciała” zdecydowanie bardziej pasowało do sytuacji, zwłaszcza że ciała – i jej i Severusa – rozumiały się całkiem dobrze, coraz lepiej i dosyć szybko doszły do niemal doskonałego porozumienia.
- Boże, przepraszam – wymruczał spocony Mistrz Eliksirów.
- Za co? – wyjęczała Tonks.
- Że skończyłem tak szybko i nie zdążyłaś... – nie dokończył, bo Nimfadora postanowiła go pocałować, napastliwie wsuwając mu język do ust i zmuszając ponownie do komunikacji pozawerbalnej.
- Nadrobisz – sapnęła minutę później.
Odpowiedział jej cichy i bardzo zmysłowy śmiech.

******
- Rycerz Gryffindoru, szlachetny Harry James Bliznowaty Potter uraczył nas swoją, jakże zaszczytną obecnością – oznajmił Draco uroczystym tonem, przekroczywszy progi Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Większość obecnych uczniów wydawała się zaskoczona i niemal zaszokowana, gdyż Malfoy wcześniej raczej wieszał psy na Potterze, niż się z nim publicznie pokazywał. To drugie było wręcz nie do pomyślenia. Harry obrzucił go rozbawionym i pełnym nagany spojrzeniem.
- Jednakże, szanowni panowie i wytworne damy, nie łudźcie się, iżby Harry James Blizna Na Sławnym Czole Potter chciał rozmawiać z wami wszystkimi i marnować dla was swój, jakże cenny, bohatersko-gryfoński czas – ciągnął jasnowłosy arystokrata w tym samym, podniosłym tonie. – Albowiem, – tu uniósł uroczyście dłoń – albowiem, bracia i siostry w Slytherinie, Harry chce rozmawiać jeno z jednym, a raczej jedną z nas. Mam zaszczyt obwieścić, iż Harry James Ze Sławną Blizną Na Czerepie Potter przybył w mojej skromnej eskorcie, sir Dracona Pogromcy Dziewic Puchońskich Malfoya... – rzeczony Malfoy z trudem utrzymywał powagę, a Potter musiał zakryć usta dłonią, żeby nie parsknąć śmiechem - ... po to, by złożyć uszanowanie i porozmawiać na osobności z nadobną lady Blaise Boskooką Zabini. Dlatego upraszam w imieniu sir Pottera Bohatera... – w tym momencie większość osób zgromadzonych w pokoju wspólnym wykazywało oznaki szczerego rozbawienia i nie było już tak cicho jak na początku. – Cisza, motłochu! Rycerz mówi! – Draco nie mógł nie zareagować na brak powagi należnej jego przemowie, a Harry zaryczał najgłośniej, najdosadniej podważając autorytet Malfoya. Prawie wszyscy obecni zapłakali ze śmiechu, Millicent zaczęła bić brawo i wielu Ślizgonów poszło w jej ślady.
- No i jak tu można powagę zachować? – Draco złożył ręce na piersi, udając wielce obrażonego, w duchu zaś był uszczęśliwiony, że wywołał taką falę wesołości.
Harry uniósł obie dłonie, prosząc o ciszę.
- Ja już nie będę przemawiał jak sir Draco Pogromca Sami Wiecie Których Dziewic Malfoy – Millicent zakrztusiła się ze śmiechu, a Malfoy skromnie spuścił wzrok i zatrzepotał rzęsami. – Chcę po prostu porozmawiać z Blaise Zabini i chciałem zapytać, czy ktoś z was jej nie widział.
- Tu jestem – usłyszeli parę metrów wyżej rozbawiony damski głos.
Harry i Draco podnieśli głowy i ujrzeli Zabini i Granger stojące na schodach, prowadzących do dormitoriów Ślizgonek. Widocznie schodziły, a gdy usłyszały przemowę Draco, postanowiły poczekać i posłuchać.
- Rozumiem, że możemy wypożyczyć na kwadrans twoja kwaterę, Draco? – zapytała Blaise, uśmiechając się szeroko do przyjaciela.
- Oczywiście, tylko bez żadnych numerów – Malfoy posłał jej dwuznaczny uśmiech, który z wdziękiem zignorowała. – Więc, sir Potter? – czarnowłosa Ślizgonka zwróciła swoje „boskie” oczy na Harry’ego, który kurtuazyjnie podał jej ramię i za chwilę zniknęli na schodach wiodących do dormitoriów męskich.
Hermiona bez słowa chwyciła Dracona za rękę i wyprowadziła na korytarz.
- To jak to jest z tymi dziewicami? – spytała, uśmiechając się na poły frywolnie, na poły okrutnie. – No, smoczku kochany? – zrobiła krok do przodu i zaczęła się bawić jego krawatem, sugestywnie zaciskając pętlę.
- Chodzi ci o to, co powiedziałem o tych puchońskich? – zapytał, kładąc dłonie na jej dłoniach i gładząc je delikatnie. Uśmiechał się przy tym niezwykle niewinnie.
- No, tak jakby... – podeszła jeszcze bliżej, tak, że ich biodra niemal się stykały, a jej nos dotknął podbródka Dracona.
- To tylko taki... chwyt marketingowy, a poza tym... puchońskie są przereklamowane – szepnął jej do ucha.
- Ja ci dam puchońskie, ślizgońskie, krukońskie i jakiekolwiek inne – Granger wspięła się na palce i pocałowała go tak mocno i zachłannie, że zabrakło mu oddechu.
- Wow! – sapnął chwilę później. – Chciałem powiedzieć, że wystarczy mi, że zostałem pogromcą Hermiony Gryfońskiej Lwicy Czytającej Wiele Granger – wymruczał jej do ucha i pocałował ją o wiele delikatniej, niż ona jego.
Oddała pocałunek, chichocząc cicho.
- Powinieneś się urodzić wśród Indian, oni maja fioła na punkcie nadawania długich imion.
- Jeżeli chodzi o puchońskie, Hermiono – Draco nagle spoważniał, chociaż w jego szarych oczach błyszczała przewrotność. – To tylko taka gadka bez pokrycia, ale, o ile mnie pamięć nie myli, mówiłaś dziś coś o kimś fascynującym i to nie byłem ja – przekornie się uśmiechnął.
- Lubię, jak jesteś o mnie zazdrosny – panna Granger spuściła skromnie wzrok i zatrzepotała rzęsami, zupełnie jak Draco kilka minut wcześniej we Wspólnym.
Roześmiał się.
- I nawzajem – szepnął prosto do jej ucha.
Znowu się pocałowali.
- Mówiłem już, że cię kocham i szaleję za tobą? – spytał, prawie nie odrywając ust od jej ust.
Westchnęła i zaczęła czule ssać jego dolną wargę. Jęknął głośno, sprawiając, że zaangażowała się w pieszczotę jeszcze bardziej.
- O matko, kobieto – sapnął i odsunął się od niej niechętnie.
- Czy chcesz mi powiedzieć coś jeszcze? – spytała figlarnie.
- Że jesteś słodka i kompletnie napalona, ale nie bardziej niż ja – powiedział z rozbrajającą szczerością.
- Powiedzmy, że masz rację – udawała, że się namyśla. – To ja się pożegnam i pozostawię cię, mój uroczy smoku, abyś sobie za mną potęsknił.
- Już tęsknie – delikatnie pogłaskał jej policzek.
Przytrzymała jego dłoń i pocałowała ją czule.
- To trzymaj się i tęsknij, ja idę do biblioteki... pouczyć się – dodała, gdy zauważyła jego dwuznaczny uśmiech. – Sama, bo z tobą nie będę mogła się skupić.
- Wiesz, że teraz będę musiał wziąć zimny prysznic? – spytał, a jego gorące spojrzenie sprawiło, że zarumieniła się lekko, ale nie odwróciła wzroku.
- Przykro mi – powiedziała żałośnie, lecz kąciki jej warg zadrgały.
- Przykro – zadrwił. – Delektujesz się moimi katuszami – dodał cierpiętniczym tonem.
- Skoro tak twierdzisz – wzruszyła ramionami. – Ale ja nie jestem taka... nieczuła, jak sądzisz – uśmiechnęła się tajemniczo.
- Co masz na myśli? – szare oczy rozbłysły ciekawością.
- Nic... szczególnego – cmoknęła go w policzek i szybko odeszła, uśmiechając się pod nosem.
- Hermiona, co ty kombinujesz?! –zawołał za nią, a ona odwróciła się, pomachała mu ze śmiechem i prawie pobiegła korytarzem.
„Potrzebuję tony lodu” – pomyślał przytykając czoło do zimnej ściany.

***
- Więc, sir Harry? Cóż chciałeś mi powiedzieć? – Blaise usiadła po turecku na zaścielonym łóżku Malfoya juniora i klepnęła zapraszająco miejsce obok siebie.
- Chciałem przeprosić za moje grubiaństwo i za wyżywanie się na tobie – zarumienił się i spuścił nos na kwintę.
- Coś jeszcze? – spytała, gdy usiadł obok.
- Chyba tak.
- Więc słucham – ścisnęła delikatnie jego dłoń, jakby chcąc dodać mu otuchy, a Harry popatrzył na nią niepewnie. Wzrok Blaise był łagodny i wyrozumiały, zdawał się go zachęcać i mówić, że może być całkowicie szczery.
- Harry, – podjęła Zabini po dłuższej chwili napiętego milczenia – naprawdę nie musisz się z niczego zwierzać jeżeli nie jesteś gotowy, albo po prostu nie chcesz, ale zrozum, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, naprawdę o wszystkim.
Westchnął i przytulił policzek do jej policzka.
- To nie takie proste – mruknął.
- Domyślam się.
- A masz czas? Bo to dłuższa opowieść i muszę sięgnąć do nieprzyjemnych wspomnień, nie tylko moich wspomnień...
- Nigdzie mi się nie spieszy, a Draco nas stąd nie wyrzuci – powiedziała, tarmosząc łagodnie jego niesforne włosy. Potter położył głowę na jej udzie i przymknął oczy. Pogłaskała go po policzku.
- To było całkiem niedawno, bo na piątym roku – zaczął. – I jak zwykle, przyczyną zdarzeń była moja nieokiełznana ciekawość...
Blaise gładziła go po twarzy i włosach, w skupieniu słuchając opowieści o myślodsiewni i wspomnieniach profesora Snape’a, w które Harry zajrzał, nie mogąc opanować swojego wścibstwa.
- Przykro mi, Harry – powiedziała, kiedy skończył. – To na pewno nie było dla ciebie miłe.
- Było okropne – przyznał szczerze Harry. – Czułem się po prostu paskudnie. Żałowałem nawet, że nie trafił we mnie tym słoikiem, pewnie we mnie nie celował i po prostu chciał żebym szybciej się wyniósł. Ale gdybym oberwał, chyba poczułbym się lepiej. Dziwaczne, nie?
- Wcale nie dziwaczne, Harry. Bardzo łatwo to zrozumieć. – Blaise zamyśliła się na chwilę i nawinęła kosmyk włosów Pottera na palec. – Twój ojciec, jak sam mówiłeś, później się zmienił. Wiele osób w tym wieku świruje – westchnęła przeciągle. – Poza tym, ty przecież taki nie jesteś. Świadczy o tym żal i gorycz, które czułeś; może nadal czujesz.
Potter nagle strącił jej dłoń i usiadł.
- Nieprawda, Blaise. Wczoraj zachowałem się jak ostatni cham i to mnie najbardziej męczy. Wiem, że Severus Snape ma wobec mnie uraz, że mnie nie cierpi, tak jak ja jego, albo nawet bardziej, ale... Wstyd mi za to, co wczoraj wieczorem mu powiedziałem, jak... jak już poszłaś – Harry musiał przełknąć ślinę, bo poczuł, jak w gardle rośnie mu ogromna gula.
Blaise się nie odezwała, nie próbowała go przytulić, czując, że w tym momencie odtrąciłby każdy przejaw czułości i troski. Wysłuchała tego, co miał do powiedzenia i milczała nadal.
- Jestem okropny, prawda? Nie odebrał mi punktów, nie dał mi szlabanu, zupełnie nic. Popatrzył na mnie tylko... dziwnie i kazał mi iść do siebie. To mnie jeszcze bardziej rozwścieczyło, a dziś powiedziałem mu, że go nienawidzę, bo odjął mi punkty za przeklinanie na korytarzu. Powiesz mi, jakim jestem wielkim dupkiem? – popatrzył na nią z ironicznym i smutnym uśmiechem.
Blaise przyglądała mu się uważnie. Potrząsnęła głową i powiedziała łagodnie:
- Nie jesteś dupkiem, Harry. Przecież widzę, jak się męczysz, gdybyś był dupkiem, to nie obchodziłoby cię, że postąpiłeś źle. Zrobiłeś wczoraj coś naprawdę paskudnego i mogę ci dać tylko jedna radę. Dopóki nie przeprosisz Snape’a, będzie ci źle. Nieważne jak cię potraktuje, powinieneś go przeprosić. Zresztą nie sądzę, żeby drwił z twojej skruchy. - Położyła niepewnie rękę na jego ramieniu i, ku jej uldze, nie odtrącił jej, ale przykrył dłoń dziewczyny swoją. – Wiem, że potrafisz go przeprosić.
Skinął głową.
- Dziękuję – powiedział cicho.
- Nie ma za co, Harry – uśmiechnęła się ciepło i pomyślał, że kocha ten uśmiech i że bardzo kocha Blaise.

******
Hermiona nacisnęła klamkę i sapnęła z dezaprobatą. Drzwi były zamknięte i właściwie tego się spodziewała, wprawiło ją to jednak w lekką irytację.
„Alohomora” – szepnęła, celując różdżką w zamek i przyjmując z radością prawie niedosłyszalne skrzypnięcie i pojawienie się szpary w drzwiach. Pchnęła je lekko i weszła na palcach do cichego, pogrążonego w mroku pomieszczenia, po czym zamknęła drzwi i powolutku przekręciła klucz w zamku. Zdjęła kapcie oraz skarpetki i bezszelestnie, niczym kot, podkradła się do łóżka, wymijając zgrabnie stół. Blady blask księżyca nie dawał zbyt wiele światła, ale widziała bardzo dokładnie zarysy przedmiotów. Położyła różdżkę na szafce przy łóżku, zsunęła z siebie szatę i wślizgnęła się pod cudownie chłodną, satynową pościel w kolorze ciemnej wiśni. Zdjęła koszulkę i bieliznę, po czym przytuliła się do pleców Dracona. Przesunęła dłonią delikatnie wzdłuż boku śpiącego Ślizgona i uśmiechnęła się, czując pod palcami jedynie ciepłą skórę. Pieściła jego udo, czując jak drobne włoski unoszą się pod wpływem jej dotyku. Zaczęła całować jego ramiona i kark.
- Draco – szepnęła mu do ucha. – Draco, obudź się, proszę. – Jej kciuk zaczął zataczać subtelne kółeczka wokół pępka Malfoya. Jęknął sennie i odwrócił się w jej stronę, mamrocząc coś pod nosem.
- Ale śpioch – powiedziała nieco głośniej, nie odrywając palców od jego brzucha i przyglądając się ledwie widocznej w słabej poświacie księżyca twarzy chłopaka. – Draco, - odezwała się pełnym głosem – nie chcę cię wykorzystać.
Zamrugał powiekami i popatrzył na nią nieprzytomnie.
- Hermiona? – spytał niepewnie, po czym jego spojrzenie przeniosło się z jej twarzy na nagie piersi dziewczyny. – Hermi – wyszeptał czule i wyciągnął do niej ręce, całkowicie rozbudzony. – Powiedz, że to naprawdę ty i że mi się nie śnisz – wymruczał, dotykając wargami jej miękkich włosów. Poczuł, jak jej piersi ocierają się o jego skórę, a sutki twardnieją. Westchnęła cicho.
- Jestem tu naprawdę – pocałowała go lekko.
Przyciągnął ją mocno do siebie, zdając sobie sprawę, że oboje są całkowicie nadzy.
Przykrył ją swoim ciałem, przewracając ją delikatnie na plecy. Sapnęła i wygięła ciało w łuk. Całował delikatnie jej szyję. Odrzuciła do tyłu głowę i cichutko, ledwie słyszalnie pojękiwała. Jej ciało naprężyło się, kiedy jego język odnalazł różowy sutek.
- Wszystko w porządku? – zapytał.
- Pragnę cię – wyszeptała. – Proszę, nie przestawaj.
- Jeżeli zrobię coś nie tak, cokolwiek... – zaczął troskliwie, ale nie dała mu skończyć.
- Proszę, Draco, nie przestawaj – poprosiła żarliwie. – Nie przestawaj.
Pocałował ją z uniesieniem, a jego palce wślizgnęły się delikatnie między jej uda. Głaskał ją czule, sprawiając, że stawała się coraz bardziej wilgotna. Hermiona jęczała i cicho powtarzała jego imię. Przytrzymał jej ręce, żeby nie przeszkadzała mu swoimi pieszczotami i całował delikatnie jej skórę. Czuła jego oddech, czuła jak z każdą kolejną pieszczotą ulatuje z niej poczucie rzeczywistości. Kiedy zaczął całować jej kobiecość, zaszlochała cicho i pozwoliła mu zabrać się do nieba.
Smakował jej wnętrze, zmuszając ją do nieustannych jęków. Jej biodra unosiły się i opadały, palce dłoni splotły się z jego palcami i zacisnęły mocno. Wielbił ją każdym czułym pocałunkiem, a Hermiona zacisnęła powieki i modliła się żeby nie stracić przytomności. Powtarzała jego imię niemal błagalnie, sprawiając że był jeszcze bardziej delikatny niż na początku. Zaprowadził ją na szczyt i otworzył przed nią bramy raju, a później leżała oddychając ciężko, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu i czuła jak Draco muska wargami jej brzuch i piersi. Pocałował ją powoli, łagodnie i oddała mu pocałunek. Czuła swój intymny smak i miękkość jego warg, cudownie wilgotny, sprężysty język i przyjemne ciepło oddechu. Zatracała się w tym, w nim i w jego czułości.
- Wszystko w porządku? – zapytał cicho.
Usłyszała w jego łagodnym szepcie, jak mocno musi się kontrolować, jak bardzo jest rozbudzony, a myśli tylko o niej.
- Ze mną tak, z tobą chyba nie – szepnęła.
Nie odpowiedział tylko przytulił twarz do jej twarzy i westchnął. Dłonie dziewczyny ześlizgnęły się na jego biodra, delikatnie pieściła jego pośladki.
- Her... miona – wydukał i zacisnął powieki.
Czuła na policzku jego gorący, lekko wilgotny oddech i dotyk warg. Uniosła biodra i oplotła go nogami, dając do zrozumienia, czego chce. Jej łono otarło się lekko o jego erekcję i jęknął cicho.
- Draco – powiedziała niecierpliwie. – Mam cię błagać?
- Nie chcę cię skrzywdzić – wymruczał trochę nieprzytomnie.
- Nie jestem ze szkła – sapnęła.
- Co to, to na pewno nie – przyznał jej rację.
- Więc, kochanie? – ponagliła go, zaciskając uda na jego biodrach.
Wchodził w nią powoli i łagodnie, coraz głębiej. Musiał zagryźć wargi, żeby nie stracić panowania nad sobą. Hermiona mimowolnie zesztywniała i przez jedną, małą chwilę pomyślała, że nic z tego nie będzie. Poczuła jak zalewa ją fala zimnego strachu, a najgorsze chwile z jej życia wracają, chociaż tego bardzo nie chciała. Zacisnęła powieki i szarpnęła się, oganiając od siebie złe wspomnienia.
- Mam przestać? – spytał z troską, zaciskając zęby i modląc się o cierpliwość.
- Nie – powiedziała niepewnie.
- Powiedz, dopóki jestem w stanie się opanować – dodał cierpliwie.
- Nie chcę żebyś przestawał – powiedziała już pewniej. – Tylko... mów do mnie, proszę.
Mówił; dopóki był w stanie powtarzał jej, że jest cudowna, że ją kocha i jej potrzebuje. Odprężyła się i zamknęła oczy. Stwierdziła, że nie jest źle, że jest jej całkiem przyjemnie. Jęknęła i uniosła biodra. Draco był zbyt podniecony by kontrolować się dłużej. Jego ruchy staja się mocne i szybkie, ale jej to nie przeszkadzało. Objęła go mocno i westchnęła, gdy poczuła, że ciało jej kochanka pręży się w ekstazie, a w jej wnętrzu rozlewa się jego nasienie. Krzyknął i opadł na nią bezsilnie, oddychając ciężko. Czuł, jak delikatnie głaszcze go po włosach i karku i wtulił twarz w jej szyję.
- Przepraszam – sapnął.
- Prosisz się o kopniaka – odrzekła wprost. – Zamiast podziękować, błagasz o przebaczenie.
- Nie miałaś orgazmu – poskarżył się.
Roześmiała się cicho.
- Rozumiem, że ten wcześniejszy się nie liczy i nie liczy się to, że mi ten fakt absolutnie nie przeszkadza, tak? – uniosła głowę i pocałowała go w ramię.
- To... to nie tak – zaprotestował.
- Więc zamiast się zadręczać, daj mi odetchnąć pełną piersią i mnie przytul.
Odsunął się niechętnie i szybko ją do siebie przygarnął. Położyła głowę na jego klatce piersiowej i leżeli przez kilka chwil w zupełnej ciszy. Hermiona głaskała leniwie tors Dracona, a on przeczesywał palcami jej włosy.
- Dobrze mi – wymruczała cicho.
- Cieszę się, kocico – odparł rozleniwionym głosem.
- Chyba nie zamierzasz spać? – uniosła głowę i spojrzał na niego pytająco.
- Mało ci? – uśmiechnął się do niej.
- Powiedzmy – odrzekła.
- To znaczy? – zaciekawił się.
Nie odpowiedziała. Ułożyła się na nim wygodnie i pocałowała go delikatnie. Westchnął cicho, gdy jej wargi zsunęły się na jego szyję. Zamknął oczy, pozwalając sobie na leniwy jęk, kiedy Hermiona uznała, że chce lizać i ssać jego sutki.
- Budzisz we mnie dziką bestię – wymruczał.
- To niedobrze. Masz tak leżeć i być uległy – Gryfonka powiedziała wprost czego oczekuje.
Roześmiał się.
- Mówię poważnie – dodała.
- Ale ja czuję zew natury... – uśmiechał się przekornie i zmrużył oczy; mogła to zobaczyć mimo niezbyt silnej poświaty księżyca.
- Hm... – udała że się zastanawia, a jej dłoń powędrowała w dół. – Rzeczywiście.
- Miona – sapnął i bezwolnie poruszył biodrami.
- Nie bój się, odpowiednio się tobą zajmę, smoczku – zapewniła go, bawiąc się włoskami na jego podbrzuszu. Uniosła się na łokciach i zajrzała mu w oczy.
- Jestem zazdrosna o Parkinson – powiedziała szczerze.
- No co ty?! – był oburzony.
- Chodzi mi o przeszłość – wyjaśniła. – Kiedy pomyślę, że ta tleniona wypłosz cię dotykała, to normalnie wrrr...
- Już od dawna nie dotyka i, o ile mnie pamięć nie myli, chyba wolała brać niż dawać ... Jak widzisz jestem przyzwyczajony do dawania, więc...
- Żadnego więc – oznajmiła autorytarnie. – Masz grzecznie leżeć – dodała, gdy poczuła, że chyba nie zamierza być bezczynny.
Zamruczał coś z frustracją.
- Ładnie proszę – cmoknęła go w policzek.
- Przecież nic nie mówię.
- Grzeczny smoczek.
Jęknął w odpowiedzi, gdyż uznała za stosowne pogładzić jego coraz twardszą erekcję. Usta i sprężysty języczek Hermiony znaczyły powolutku szlak od zagłębienia jego szyi do mostka i pępka. Polizała delikatnie wzniesienie żeber, sprawiając, że wciągnął mocno powietrze. Powtórzyła pieszczotę jeszcze czulej i zajęła się ssaniem jego pępka.
- Her... mio... na – wysapał. – Oszaleję przez ciebie.
- Może nie – mruknęła, gładząc delikatnie wnętrze jego uda.
Kiedy pocałowała delikatnie męskość chłopaka, szarpnął się, odepchnął ją od siebie i uniósł się na łokciach.
- Draco! – Popatrzyła na niego gniewnie.
- Ja... nie wiem czy wytrzymam – oznajmił cicho. - Poza tym... nie musisz – poczuł jak się rumieni.
Sapnęła ze złością i irytacją.
- Pewnie, że nie muszę. Mogłam w ogóle nie przychodzić!
Chciał jej coś odpowiedzieć, ale położyła palce na jego wargach.
Przytulił ją lecz zgrabnie wywinęła się z jego objęć.
- Kocham cię, Draco. Chcę, żebyś zrozumiał, że ja tego chcę. Chcę cię tak pieścić, a nie muszę, czy czuję się zobowiązana – powiedziała z rozdrażnieniem.
Przyglądał się jej i miała wrażenie, że jest trochę zdezorientowany i zawstydzony. Zmiękła i pocałowała go.
- Chcę ci dać wszystko, co mogę. Chcę poznać smak twojego nasienia. – Zarumienił się o wiele mocniej, niż wcześniej i ją przytulił. – Potrzebuję tego – dodała prosząco.
Całował ją długo i delikatnie. Popchnęła go łagodnie na plecy i lekko zataczała okręgi językiem na jego skórze, schodząc coraz niżej. Otarła się policzkiem o jego udo. Jej wargi objęły główkę penisa, a palce gładziły mosznę. Ssała go czule, słuchając jego głośnych jęków. Draco zacisnął z całej siły dłonie na pościeli i ostatkiem woli starał się nie rzucać zbyt mocno na łóżku, żeby nie sprawić Hermionie przykrości. Poczuła jak jego ciało sztywnieje, usłyszała jak krzyczy jej imię, a jej usta zalewa jego sperma. Zmusiła się, żeby przełknąć i delikatnie scałowała kropelki potu z brzucha i klatki piersiowej Malfoya. Przyciągnął ją do siebie i głęboko pocałował. Jęknęła cicho i przytuliła się do niego, a Draco rozsądnie powstrzymał się przed przepraszaniem.
- Dziękuję – szepnęła cicho do jego ucha.
- Nie ma za co – odparł bez zastanowienia i już po chwili pomyślał, że jest kretynem bez grama elokwencji.
Hermiona zachichotała cicho.
- Kocham cię, nie śmiej się ze mnie – naburmuszył się zawstydzony.
- Och, czasami jesteś tak nieprzyzwoicie słodki, Draco – odrzekła i cmoknęła go w czoło.

***
******
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #256198 · Odpowiedzi: 264 · Wyświetleń: 895163

Kitiara Napisane: 26.02.2006 09:47


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Witam!
Z góry przerpraszam za to, że mało.
Zaznaczam też, że następna cześć (dłuuuższa) powinna pojawić się w okolicach pierwszego weekendu marca.

Barty - dzieki za korektę (jak zwykle:)).

Pozdrawiam


Demon i Minerwa

Harry jeszcze nigdy nie był tak roztrzęsiony, biorąc prysznic. Wmawiał sobie, że cały rozstrój nerwowy to wina tego cholernego, wścibskiego Snape’a, że dobrze zrobił, traktując nauczyciela w ten sposób, w końcu Severus nigdy nie był dla niego miły. Ale tak, jak starał się uwierzyć w to, że nie zrobił nic złego, tak samo rosło w nim poczucie winy, tym większe, że Snape go nie ukarał, tylko kazał mu wracać do dormitorium. O wiele lepiej by się czuł, gdyby Mistrz Eliksirów odebrał mu pięćdziesiąt punktów albo dał miesięczny szlaban. Poczucie winy nasilało frustrację i gniew na Snape’a, którego nienawidził teraz tak bardzo, jak nigdy nikogo i niczego.
„Wredny, tłustowłosy oślizgły dupek!” – myślał ze złością, wcierając we włosy miętowy szampon.
Kiedy położył się do łóżka, nie mógł zasnąć, a gdy już to zrobił, spał niespokojnie i wybudzał się co jakiś czas, marząc tylko o tym, żeby zapomnieć o tym, co wydarzyło się przed ścianą Ślizgonów. Może tylko poza przyjemnością, jaką odczuwał, całując i będąc całowanym przez Blaise. Reszta mogłaby się nie zdarzyć.

******
Wstępna konwersacja Dumbledore’a z Ogiem była chyba najciekawszą rozmową, w jakiej Severus miał okazję kiedykolwiek uczestniczyć. Starał się nie myśleć o przerażającym wyglądzie i głosie demona, który wyglądał nieco jak duch, ale bardziej materialny. Ektoplazmo-podobna substancja, z której składał się Og, mieniła się chyba wszystkimi możliwymi kolorami, a upiorny kształt kreatury sprawiał tak niemiłe wrażenie, że Snape naprawdę musiał się wysilić, żeby nie odwracać wzroku. Ogromne cielsko ni to lwa, czy węża lub smoka, czegoś pośredniego między tymi trzema istotami, sześć pazurzastych, wielkich łap, trzy łby z kłami ostrymi jak brzytwy i zakręconymi rogami, oraz ogon – potężny i silny. Severus nie miał pojęcia, jak to coś mieści się w kręgu; demon wydawał się bowiem większy niż przestrzeń, w której się znajdował. Całość zdawała się dziwnie falować i przenikać powietrze oraz całe pomieszczenie, nie wypełniając go jednak. Portal drżał. Właśnie – portal. Snape’a bardzo szybko olśniło, dlaczego tak się dzieje. Czasoprzestrzeń jednego i drugiego wymiaru nałożyła się na siebie, i mimo mniejszej powierzchni po tej stronie, mogli obserwować Oga w całej, widzialnej postaci, lub tej jednej z wielu, jakie mogą przybierać demony.
„Podobno mogą” – pomyślał Mistrz Eliksirów, czując, że jego strach powoli staje się ciekawością. Demony nie musiały używać różdżek i transmutowanie się w cokolwiek było dla nich dziecinną igraszką. Znowu „podobno”; przecież mało kto miał do czynienia z demonami. Snape raz jeszcze zadał sobie pytanie, czy aby dobrze robią.
Jakby w odpowiedzi na bezgłośne rozważanie Severusa (który cały czas zabezpieczał się odpowiednim murem oklumencji), Og zwrócił na niego trzy płonące pary ogromnych oczu bez źrenic, które, mimo czerni, wydawały się gorące jak lawa. Wydał z siebie coś na kształt potężnego i krótkiego ryku, a po sekundzie, zamiast na przerażającego potwora, Dumbledore i Snape patrzyli na postawnego, czarnowłosego maga w czarnej jak noc szacie z purpurową podszewką, wysokich butach z czarnej smoczej skóry, dzierżącym w prawej dłoni czarną laskę ( „a jakże” - pomyślał z przekąsem Snape) ze srebrnym zwieńczeniem w kształcie głowy kota. Główka miała szeroko rozwarty pyszczek, zapewne w geście wściekłości i ukazywała naprężony srebrny jęzorek.
Mistrzowi Eliksirów przyszło niespodziewanie do głowy, że Lucjusz Malfoy zachłysnąłby się, widząc kogoś, kto wygląda tak dostojnie; dostojniej niż on. Jasna karnacja, oczy w kolorze ciemnego bursztynu, w ciemnej jak sadza oprawie, wąskie, acz pełne usta wykrzywione w drwiącym i drapieżnym półuśmiechu. Tak teraz wyglądał Og. Zamknął przejście między światami i był całkowicie materialny, ale Snape wiedział, że dopóki siedzi w kręgu, można portal otworzyć i odesłać go z powrotem. Magia rządziła się swoimi prawami, którym musiały podlegać nawet najpotężniejsze istoty.
- Myślę panowie, że tak będzie się nam lepiej rozmawiało. Może teraz pójdziemy w jakieś przytulne miejsce? – niski, przyjemny dla ucha i uprzejmy ton kusił swoją propozycją, lecz Severus i Albus mieli swoje plany.
- Oczywiście – spokojnie odrzekł dyrektor. – Ale po tym, jak ustalimy pewne szczegóły, jeśli pozwolisz Og.
- Przecież już wiem, o co chodzi – wysoki, przystojny mag wzruszył nonszalancko ramionami. Jego proste kruczoczarne i lśniące włosy sięgały niemal do pasa i Severus, nie wiedzieć czemu, poczuł się tym urażony, więc tym razem on postanowił się odezwać.
- Ale my chcielibyśmy czuć się pewnie i mieć twoje słowo w sprawie paru istotnych rzeczy, zanim się stamtąd wygramolisz.
- Może trochę uprzejmości? – niebezpieczny błysk przemknął przez jasną, urodziwą twarz.
- Ja jestem uprzejmy, Og. Dopiero mogę przestać być – Snape nie zamierzał bać się jakiegoś gogusia ze szpanerską laską.
- Severusie – niebieskie oczy Dumbledore’a zgromiły Snape’a zza okularów połówek.
„Chyba rzeczywiście zapominam z kim... czym mam do czynienia” – pomyślał Severus ze skruchą, ale na demona nadal patrzył niechętnie.
- Piękne imię – bez kpiny oznajmił Og i zmarszczył brwi. – Tak a propos, w tej... ciekawej postaci możecie mnie nazywać Asmodeuszem, nazwisko nie gra roli, wymyślcie coś, w końcu nie mogę chodzić po szkole nienazwany – demon wydął pogardliwie wargi.
- On zamierza chodzić sobie po szkole?! – wzburzony Snape spojrzał na Dumbledore’a, żądając wyjaśnień.
- Nic takiego jeszcze nie ustaliliśmy, O... Asmodeuszu – Albus grzecznie zwrócił się do demona, ignorując Mistrza Eliksirów.
- Tak tylko pomyślałem, że skoro mam chronić ten przybytek... – Og uśmiechnął się naprawdę niewinnie.
- Ochronić w odpowiednim momencie i zabrać z tego ziemskiego padołu kilku niebezpiecznych typów, a zwłaszcza jednego i z nim właśnie możesz mieć problem – Dumbledore łagodnie się uśmiechnął i pogładził swoją długą brodę. – Przede wszystkim musisz też przysiąc, że nie skrzywdzisz żadnego dziecka – zawahał się, widząc cień przebiegłości na pięknej i drapieżnej twarzy. – Żadnego ucznia, Asmodeuszu – adepci ostatnich lat w większości byli przecież pełnoletni.
Og roześmiał się szczerze.
- Widzę, że nie wyskoczyliście Wielkiemu Demiurgowi z pępka, ani tym bardziej kugucharowi spod ogona – powiedział radośnie, po czym bardzo szybko spoważniał. – Tak więc, drodzy panowie, przejdźmy do interesów i ustaleń, nazwijmy to... transakcji. Takim właśnie słownictwem posługują się ludzie, prawda?
- Przeważnie Mugole – sprostował Snape, uśmiechając się krzywo.
- Mugol, czy nie Mugol, każda nikczemna dusza smakuje tak samo dobrze – zażartował demon, uśmiechając się przebiegle.
- Skończmy te uprzejme przekomarzanie się i przejdźmy do rzeczy. Otóż, drogi Asmodeuszu, nie zdejmiemy z portalu zaklęcia dopóki nie będziemy całkowicie pewni, że postąpisz z nami i uczniami Hogwartu lojalnie i... troskliwie. Wiem, że jesteś słowny, wiem też, że przebiegły, ale mam nadzieję, że honor nie pozwoli ci złamać danego słowa.
- Nigdy go nie łamię, Dumbledore – oblicze Oga stało się surowe i pełne powagi, znikł stamtąd jakikolwiek cień uśmiechu, przekory, czy poczucia wyższości.
- Cieszę się. A więc po pierwsze czekam na złożenie obietnicy w sprawie nietykalności uczniów – Albus wpatrywał się w rozmówcę uważnie i w napięciu.
- A jeżeli jakiś chłopiec, czy też dziewczyna okażą się stać po tej złej stronie barykady, o której mówiłeś na początku?
- To też nie możesz ruszyć takiej osoby, bo każde z nich jest pod moja opieką, a Hogwart to ostoja bezpieczeństwa młodych czarodziejów, Asmodeuszu.
- Rozumiem, zastosuję się. Obiecuję w żaden sposób nie krzywdzić uczących się tu dzieci i młodzieży – spokojnie odpowiedział Og. – Słucham panów dalej.
Albus podjął uprzejmą konwersację, a Severus westchnął i zaczął sobie układać w myślach całą listę, nie wyłączając zastrzeżenia, że Asmodeusz nie ma prawa podrywać żeńskiej części kadry nauczycielskiej.

***
- Masz mnie za idiotkę, Albusie? – to były pierwsze słowa, jakie usłyszał od czekającej w jego gabinecie Minerwy.
- Ależ skąd, kochana! Skoro już tu jesteś, to może napijemy się herbaty? A może chcesz dropsa? – błękitne oczy uśmiechały się dobrotliwie zza okularów połówek.
To, że nie zdziwił się ani trochę i zachowywał się, jak gdyby nigdy nic, zdawało się ją jeszcze bardziej denerwować. Stateczna czarownica rozdęła białe nozdrza i zmarszczyła surowo brwi.
- Albusie! – zaczęła karcącym tonem. – Wywoływanie demonów to nie gra w magicznego pokera na galeony! Myślałam, że jesteś dużo rozsądniejszy. Myślisz, że mogłam się nie zorientować, co planujecie razem z Severusem?! Chyba znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć, iż to się przede mną nie ukryje.
Dumbledore spoważniał.
- Jestem rozsądny w wystarczającym stopniu, Minerwo. I uwierz mi, wiem co robię.
Zazwyczaj taka deklaracja wystarczała, tym razem jednak sytuacja do zwyczajnych nie należała.
- I pewnie już jest po fakcie, co? – ze złością podeszła do niego i zgromiła go wzrokiem.
- Uspokój się i usiądź. Porozmawiajmy..
- Kiedy chodzi o dobro uczniów, to trafia mnie jasny szlag, Albusie! Ciebie też powinien, ale ty chyba najadłeś się szaleju i to tej trującej odmiany!
- Dobrze wiesz, że gdybym najadł się szaleju pięciolistnego, już bym nie żył – spokojnie odpowiedział stary czarodziej.
- Jak możesz zmieniać temat?! – spojrzenie McGonagall mogłoby powalić trolla. Tylko niestety, a może na szczęście, dyrektor Hogwartu nie był trollem. – Jestem wicedyrektorką i chyba należało mnie o tym powiadomić, nie sądzisz? – dodała już spokojniej i usiadła. Po czym machnęła różdżką i pojawiła się przed nią filiżanka mocnej kawy. W zamyśleniu potrząsnęła kokiem i powiedziała o wiele łagodniej:
- Daj mi tego swojego cudownego rumu, Albusie, wtedy zrobisz lepiej, niż zachwalając dropsy. A potem mi to wytłumacz, ale radziłabym ci, żeby wytłumaczenie było przekonywujące.
Pięć minut później, gdy McGonagall i Dumbledore spróbowali już swoich kaw z „prądem”, dyrektor odezwał się cicho:
- Nie mówiłem ci o tym, bo wiedziałem, że nie wyrazisz zgody. Ale wszystkie za i przeciw przemyślałem dogłębnie i obaj z Severusem przygotowaliśmy się do tego ze starannością większą, niż mogłoby ci się wydawać, Minerwo. Wiesz, że demony dotrzymują słowa. A druga rzecz, to fakt, że nie wypuściliśmy go z kręgu, dopóki nie zostały ustalone wszelkie szczegóły. Jestem pewien, że się uda. Zważ na to, że wcześniej nie zostaliśmy postawieni przed taką perspektywą, jaka rysuje się obecnie. Wiesz, co by się tu działo, nawet gdybyśmy wspólnie stawili czoła Śmierciożercom. Jak zniosłabyś torturowanie i gwałcenie dzieci? Teraz jest szansa, że skończy się to szybciej niż zacznie, bez strat po naszej stronie. Chociaż na zerowe straty nigdy nie można mieć stuprocentowej pewności.
- A skąd wiesz, że Og nie tknie żadnego ucznia?
Błysk zza okularów powiedział Minerwie, że Dumbledore docenia tak daleko posuniętą błyskotliwość jej umysłu, ale zaskoczony nie był. Połechtało ją to mile po dumie.
- Dlatego, że dał słowo, tak samo jak na to, że żadnemu nauczycielowi nie stanie się krzywda i w stosunku do wielu innych spraw, a przemyślałem dokładnie każde posunięcie. Słowo demona, chociaż zabrzmi to bluźnierczo, jest święte. Wszyscy, którzy mieli z nimi styczność, to potwierdzają.
- Wszyscy, którzy przeżyli – sarkastycznie dodała McGonagall.
- Mugole mają bardzo trafne powiedzenie: „nie pchaj się na afisz, jeśli nie potrafisz” – Albus uśmiechnął się promiennie.
- Bardzo śmieszne! – Minerwa wydawała się urażona.
- Należy ponosić konsekwencje nieprzemyślanych czynów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie tego robił bez odpowiedniego przygotowania i znajomości tematu. Może to cyniczne, co powiem, ale ci czarodzieje i mugole – bo i oni porywali się z różdżką na smoka - którzy zginęli przy takich eksperymentach, sami sobie są winni, Minerwo. Posłuchaj, Og okazał się przebiegły, ale skory do współpracy i ma nawet poczucie humoru. Polubisz go.
- Nie mów, że będzie się pałętał po zamku – skrzywiła się, ale nie była już wściekła.
- Przecież będzie wyglądał po ludzku. Wybrał sobie całkiem ładne imię – Asmodeusz.
- Powinnam cię walnąć Cruciatusem, Albusie.
- Proponowałbym Avadę, oczywiście jeżeli się nie uda, ale na to są marne szanse.
- Tą Avadę pozostawię sobie na uwadze, a jakże – wyprostowała się i z typową dla siebie dystynkcją upiła kolejny łyk aromatycznej kawy.
- Chyba znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć, iż przy najmniejszym przebłysku niepewności, odesłałbym go z powrotem w zaświaty. To szlachetne, chociaż groźne istoty i budzą grozę swoim naturalnym wyglądem, ale jeżeli postać ludzka, którą przybrał Og, oddaje jakieś jego cechy, hm... charakterologiczne, to na pewno arystokratyczne maniery, dumę, słowność, elegancję i wdzięk oraz pewność siebie, nic, co by wzbudzało moje wątpliwości – podsumował Albus i złożył palce obu dłoni, wpatrując się wyczekująco w panią wicedyrektor Hogwartu.
Minerwa westchnęła i potrząsnęła głową, ale Dumbledore wiedział, że wygrał z jej sceptycyzmem, przynajmniej na tyle, żeby można było liczyć na jej współpracę.
McGonagall już miała coś powiedzieć, lecz do gabinetu wpadł Snape, wyglądając przy tym jak wcielenie furii. To mogło oznaczać jedynie, że albo Longbottom lunatykując nazwał go swoim tatą, albo Granger wyznała mu miłość, lub też, co najbardziej prawdopodobne, ktoś podważył jego kompetencje, bądź dobrał się do jego laboratorium.
- Masz go natychmiast odesłać tam, skąd przyszedł – czarne oczy Mistrza Eliksirów wwiercały się w Albusa z wyrazem ostatecznego szaleństwa.
- Severusie, po pierwsze się puka, po drugie nie mogę, bo złamałbym zawarty pakt, po trzecie uspokój się i powiedz o co chodzi.
- Ta piekielna kreatura śmie dawać mi rady dotyczące warzenia eliksirów i rządzi się w moim laboratorium. Chyba są jakieś granice gościnności? – wysyczał Snape i otworzył stojącą na stole butelkę rumu, po czym pociągnął prosto z gwinta.
- Smacznego – Albus uśmiechnął się.
- Twoje maniery, Severusie, są coraz gorsze – oświadczyła Minerwa.
- Naprawdę muszę mu na to pozwalać? – zignorował ją czarnowłosy mag.
- Demony maja słabość do wszelkich przejawów magii bezróżdżkowej i, czy chcą, czy nie, mają ogromną wiedzę na temat wszystkich rodzajów czarów, Severusie. Nie sądzę, żeby Og miał coś złego na myśli, dając ci jakiekolwiek rady, a to że uwarzy jakiś eliksir lub dwa chyba ci nie będzie przeszkadzało – Albus położył dłoń na ramieniu Mistrza Eliksirów.
- Musiałem wyjść, żeby się nie wściec. Nie chcę patrzeć, jak mi demoluje pracownię – warknął Snape, ale ogień nienawiści w jego czarnych oczach nieco przygasł.
- Bądź pewien, że ci jej nie zdemoluje – Dumbledore starał się jak mógł ułagodzić Snape’a. - Musimy wymyślić jakąś oficjalną wersję dotyczącą pobytu naszego gościa w Hogwarcie – dodał z powagą.
- Czemu mi się tak przyglądasz? – Minerwa nieufnie rozdęła nozdrza.
- Mówiłaś, że masz kilka sióstr – niewinnie odrzekł Albus.
- Tak dokładnie to trzy.... – w jej oczach pojawił się błysk zrozumienia. – O nie, Albusie. Stawiam stanowcze veto!
- Och, dlaczego? – Severus wyglądał na rozbawionego. – Nie chcesz mieć przystojnego jak sam diabeł siostrzeńca? – uśmiechnął się sarkastycznie.
- Ty jesteś przystojny jak sam diabeł, Severusie. On nie może mieć zbyt ładnej gęby – odcięła się wicedyrektor.
- Zawsze, gdy wypijesz, to masz cięty język – zripostował Snape. Wyglądał na naprawdę rozbawionego.
- Posłuchaj, Minerwo – Albus odchrząknął. – Moglibyśmy powiedzieć, że O... Asmodeusz to twój siostrzeniec zafascynowany eliksirami, który przyjechał na kilka dni, żeby zdobyć trochę wiedzy od Severusa. To całkiem logiczny plan.
- Jeśli się na to zgodzę, to znaczy, że oszalałam – McGonagall nalała sobie do pustej już filiżanki trochę rumu i po chwili namysłu go wypiła. - Chyba muszę się dowiedzieć, jak mój siostrzeniec wygląda i go poznać, nie sądzicie panowie?
- Wiedziałem, że z ciebie równa babka – Severus wyszczerzył się i puścił wicedyrektorce oko, ona zaś zavadowała go spojrzeniem bazyliszka.
- W takim razie musimy udać się do laboratorium Severusa.
- Nie cierpię lochów – mruknęła Minerwa i odruchowo opatuliła się szczelniej szatą.

***
Asmodeusz przyglądał się z czcią wszystkim podpisanym fiolkom i plastikowym, szczelnie zamkniętym woreczkom. Z uznaniem odnotował, że w laboratorium panuje ład i porządek godzien warzyciela o najwyższych umiejętnościach i kunszcie. Uniósł głowę i zmarszczył lekko brwi, gdy usłyszał, że drzwi do pracowni się otworzyły. Najpierw „wpłynął” Snape, a za nim Albus i dystyngowana, wysoka czarownica.
- Na Merlina, Albusie, wszystkie cechy, poza słownością, które wymieniłeś, pasowały do Malfoya, ale nie uprzedziłeś mnie, że będę miała do czynienia z rewersem Lucjusza – Minerwa wpatrywała się w demona z zaciekawieniem i po swojemu rozdymała nozdrza.
- Mi też miło panią poznać – Og podszedł i skłonił się niedbale, po czym ucałował jej dłoń. – Mam na imię... Asmodeusz..
- Minerwa McGonagall, wicedyrektor Hogwartu – kobieta skinęła sztywno głową i odruchowo poprawiła kok.
– A kimże jest ten Lucjusz Malfoy? Dość intrygujące imię i nazwisko – zaciekawił się demon.
- Pewny siebie, arystokratyczny... zimny drań – pośpieszyła z wyjaśnieniem Minerwa.
- Lucjusz zapewne miał zostać demonem, jedynie dobry Bóg się omylił i przez przypadek umieścił go wśród śmiertelnych – z powagą oznajmił Snape.
- Severusie! – oburzyła się McGonagall, a Albus uśmiechnął się słysząc charakterystykę Malfoya seniora.
- Proszę o spokój – Dumbledore uniósł uspokajająco dłoń. – Asmodeuszu, oficjalnie jesteś siostrzeńcem Minerwy. A twoje nazwisko to... – pytająco spojrzał na panią Wicedyrektor.
- Rozencrantz – bez chwili namysły oznajmiła McGonagall.
- Doskonale – podjął stary, doświadczony mag. – Jesteś rozmiłowanym w eliksirach, hm... trzydziestoletnim młodzieńcem i przybyłeś tu, aby Severus podzielił się z tobą swoją szeroką wiedzą z tej dziedziny.
- Oczywiście – Og skinął głową. – To będzie dla mnie zaszczyt – dodał bez cienia sarkazmu. – Ta pracownia to prawdziwe dzieło sztuki – Asmodeusz rozejrzał się jeszcze raz z uznaniem po obszernym pomieszczeniu.
- Dziękuję – bąknął mile zaskoczony Severus. – Jeżeli będziesz chciał coś uwarzyć to eee..... nie krepuj się – dodał i tylko Dumbledore i McGonagall wiedzieli, jakie to dla niego trudne.
- Och, dziękuje – demon ucieszył się szczerze. – Może coś wymyślę... – dodał pod nosem, a Snape zgromił go wzrokiem.
- Tylko bez żadnych wybuchów, proszę – Mistrz Eliksirów starał się nie warczeć.
- Skądże znowu – Og wyglądał na oburzonego insynuacją. – Magia jest moją naturą, kocham ją i rozumiem, to nie do pomyślenia, żebym zrobił coś nie tak.
Powaga i pewność siebie Asmodeusza uspokoiły Snape’a. Czarnooki czarodziej skinął głową i pomyślał, że może sam czegoś się nauczy od ekscentrycznego gościa.
- To może panowie i pani, pójdziecie spać, a ja sobie popracuję – demon uśmiechnął się, a jego bursztynowe oczy zalśniły ekscytacją. – My nie potrzebujemy snu. Pozwolisz, Severusie, prawda?
- Pozwolę, pozwolę, tylko nie wypijaj mi zapasów – Snape zdobył się na żart.
- Gdzież bym śmiał – Asmodeusz skłonił się i ponownie uśmiechnął. – Wszystko pozostanie w należytym porządku. Dokładnie wszystko – dodał już z powagą, patrząc szczerze prosto w niebieskie oczy Dumbledore’a.
- W takim razie życzymy przyjemnej pracy – odrzekł Albus i skłonił się lekko. Asmodeusz odpowiedział tym samym i z furkotem czarnopurpurowej peleryny odwrócił się i ruszył w stronę stołów z kolbami i kociołkami.

*
- Wygląda na porządnego czło... gościa – oznajmiła kwadrans później Minerwa, gdy we troje rozmawiali na temat planów obrony Hogwartu w gabinecie dyrektora.
- W końcu jest twoim siostrzeńcem – Severus uśmiechnął się sarkastycznie, a wicedyrektorka przymknęła oczy i zaczęła liczyć do dziesięciu.
- Powiedzmy, że jesteśmy jedną wielką rodziną – podsumował beztrosko Albus. Był zadowolony, bo wszystko układało się po jego myśli. – Czy ktoś chce może cytrynowego dropsa?

***
******
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #254705 · Odpowiedzi: 264 · Wyświetleń: 895163

Kitiara Napisane: 12.02.2006 20:56


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Karo droga, nie wzieła kąpieli w sukni, przeczytaj całe zdanie łaskawie, a potem dopiero wyciagągaj rozbwaiajace Cię wnioski, oto ono:
QUOTE
Zanim wzięła kąpiel, ubrała się w szykowną, jedwabną suknię w kolorze butelkowej zieleni i zeszła na dół przywitać gości, całkowicie się uspokoiła.

Jeżeli nie wyrwiesz z kontekstu początku, nie brzmi bezsensownie.

Dziękuję za wszystkie komentarze i pozdrawiam serdecznie ; )
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #252503 · Odpowiedzi: 22 · Wyświetleń: 24643

Kitiara Napisane: 07.02.2006 21:33


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Po pierwsze, chcę zaznaczyć, że to opowiadanie powstało na potrzeby klubu pojedynków na mirriel. Chcę też przeprosic, że do tej pory się tu nie pojawiło. Moje zaniedbanie, ale teraz to naprawiam.
Zapraszam do, mam nadzieję, miłej lektury.



Lustereczko, lustereczko, powiedz przecie...

Piękno jest jednocześnie kształtem czegoś i czegoś zasłoną, drogą i zbłądzeniem z tej drogi.
[Henryk Elzenberg]

To bardzo niebezpieczne zaglądać głębiej kobiecie w serce.
[Mikołaj Gogol]


Victoria wracała ze szkoły do domu. Jak zwykle szła przez park i zatrzymała się przed niezamieszkałą, starą rezydencją, która już dawno obrosła mchem. Stare domostwo nigdy nie przykuwało większej uwagi przechodniów, ale ona, Victoria, zawsze była wyjątkowo wrażliwym dzieckiem i nieodmiennie miała wrażenie, że ten dom musi mieć lokatorów. Parcela, na której mieściło się domostwo, przypominające wielkością ruin mały zamek, nie budziła zainteresowania mugoli z prostej przyczyny. Rzucono na nią czar, który powodował w przechodzących obojętność. Ale Tori, jak nazywał Victorię jej owdowiały ojciec, zawsze z zaciekawieniem przyglądała się temu miejscu. Miała dziwne wrażenie, że widoczny sto pięćdziesiąt metrów dalej dom próbuje ją oszukać. Nigdy nie odczuła pokusy wejścia na posesję, bo na rudowłosą dziewczynkę także działał czar otaczający rezydencję, zamieszkałą przez jeden z najznakomitszych rodów czarodziejskich Anglii, Walii i Szkocji. Działał i Victoria nigdy nie poczuła ochoty przejścia przez rozsypującą się bramę, która, w rzeczywistości, była okazałym ogrodzeniem wykonanym z największym gustem, o czym Tori wiedzieć nie mogła. Dobrze, że nie miała takiej pokusy, bo w domu zamieszkiwała pewna osoba zainteresowana ładnymi, niewinnymi dwunastolatkami. I bynajmniej nie chodziło o podziwianie ich urody, młodości i niewinności, a przynajmniej nie w konwencjonalny sposób.

***
Narcyza Malfoy zawsze była kobietą praktyczną, także w kwestii urody. Uchodziła za jedną z najpiękniejszych, jeżeli nie najpiękniejszą, czarownicę czystej krwi. Już jako mała dziewczynka zdawała sobie sprawę ze swojej nieprzeciętnej urody, a jako nastolatka wodziła mężczyzn za nos jak prawdziwa Lolitka. Potrafiła pogodzić wyrachowanie i uwodzicielski sposób bycia z wiktoriańską surowością życia osobistego. Nigdy nie była kobietą łatwą, nigdy nie dała się zdobyć żadnemu mężczyźnie poza własnym mężem, ale, aby osiągnąć jakiś cel, bez wahania przeradzała się z chłodnej damy w zmysłową kobietę, której spojrzenie kryło w sobie obietnicę. Nigdy nie spełnioną, ale jakże nęcącą obietnicę.
Narcyza była nie tylko praktyczna, była też rozsądna i potrafiła chłodno kalkulować. Dlatego już w wieku trzydziestu lat, gdy jej uroda była jeszcze w pełnym rozkwicie, postanowiła zabezpieczyć się na przyszłość. Wykorzystując zamiłowanie męża do Czarnej Magii (która bardzo często okazywała się przydatna) przewertowała ukryte w „drugiej”* bibliotece księgi w poszukiwaniu antidotum na proces starzenia i się nie zawiodła. Istniał pewien eliksir, który pomagał opóźnić pojawianie się zmarszczek i pozwalał starzeć się bardzo wolno i w piękny sposób. Narcyza podejrzewała, że jeszcze długo będzie przyciągać zachwycony wzrok mężczyzn i jej uroda będzie jej dobrze służyła w zdobywaniu tego, czego zechce. Wiedziała też, że nie grozi jej szybkie zwiędnięcie. Byłą czarownicą czystej krwi, a one starzeją się dużo wolniej od niemagicznych kobiet. Ale była przecież praktyczna, postanowiła więc pomóc naturze. Eliksir, o którym mowa, odkryła w księdze pod wiele mówiącym tytułem „Zakazane Mikstury”, gdzie był dokładnie opisany zarówno skład, jak i sposób dawkowania. Piękna nazwa tego specyfiku, Innocento Bello**, była tak zwodnicza jak tylko miano rzeczy być może. Jego receptura nie była zbyt kontrowersyjna, poza jednym wszakże składnikiem – krwią niewinnej, młodziutkiej dziewczyny. Eliksir, dla jak najdoskonalszego działania, należało zacząć stosować możliwie najwcześniej, ale też bez przesady, więc zalecany był wiek trzydziestu pięciu lat. Narcyza, zapoznawszy się ze składem i sposobem przyrządzania Innocento Bello, wzdrygnęła się lekko. Sposób ten na pewno nie był niewinny i kobieta z wyrafinowanym i dobrym gustem, pokroju pani Malfoy, nie uznała go także za piękny. Dlatego Narcyza, po przeczytaniu niezbyt złożonej, przynajmniej jak dla niej, procedury eliksiru, odłożyła księgę z niesmakiem na miejsce. Po tygodniu wróciła jednak do lektury już na spokojnie, z chłodnym, pragmatycznym nastawieniem. Mordowanie jej nie przerażało. Bała się za to stracić urodę, a raczej stracić pewność siebie i siłę, jaką jej ta uroda dawała. Poza tym, zabicie mugolki w dobrej sprawie, za jaką pani Malfoy uznawała zachowanie swoich walorów fizycznych przez jak najdłuższy czas, nie mieściło się w kategoriach zbrodni. Przynajmniej nie dla Narcyzy. Dla niej istniały jedynie mądre lub złe posunięcia. Jeżeli coś służyło jej osobiście, jej rodzinie, lub uprzywilejowaniu czarodziei czystej krwi, nie mogło być niczym złym. Poza tym niemagiczni powinni służyć tym, których Matka Natura i Bóg Ojciec obdarzyli większymi łaskami i względami.
Narcyza zastosowała się do instrukcji podanej w „Zakazanych Miksturach” i zaczęła warzyć i pić eliksir w wieku trzydziestu pięciu lat. Od tego czasu, czyli od lat pięciu, można ją było – idąc za słownikiem kryminologicznym – śmiało nazwać seryjną morderczynią. Aby zapas eliksiru mieć zawsze pod ręką i pić raz w tygodniu niewielką porcję pięciu łyków, należało zabić, mniej więcej, raz na pół roku. Narcyza w bardzo różny sposób zdobywała młode, niewinne mugolki. Najczęściej posługiwała się osobami trzecimi, na które rzucała Imperio i które dostarczały jej najważniejszego składniku eliksiru pod sam dom. Później obdarzała „winowajcę” Obliviate, zbytnio nie dbając o to, czy zaklęcie odbije się negatywnie na umyśle delikwenta. Mugolskiego delikwenta, oczywiście. Narcyza uśmiechnęła się z pobłażliwą pogardą, wyglądając przez okno. Mugole byli tacy łatwi w obsłudze.
Przyglądała się małej Tori. Dziewczynka, właściwie prawie dziewczyna, zaciekawiła ją. Niemal codziennie przystawała i spoglądała na ich domostwo. Według pani Malfoy, małą zesłał jej dobry los, który zawsze sprzyjał możnym tego świata. Tym razem nie musiała posługiwać się nikim dodatkowym. Wiedziała, że dziewczynka będzie przechodziła tędy w słoneczne, październikowe, piątkowe popołudnie. Kolejna porcja eliksiru była już prawie uważona. Należało tylko dodać ostatnią ingrediencję. Narcyza przywołała na twarz najłagodniejszy uśmiech na jaki było ją stać i zeszła na dół.

***
Victoria już miała odchodzić, ale kątem oka dostrzegła jakiś ruch i znowu spojrzała w kierunku posesji. Do bramy zbliżała się kobieca postać. Okalała ją długa, powłóczysta suknia, zapewne z bardzo drogiego materiału. Dziewczynka postawiła na atłas. Atłas tak czarny, że wpadał w granatowy odcień. Ciekawość trzymała Tori w miejscu, chociaż wewnętrzny, bardzo cichy głosik podpowiadał, aby jak najszybciej stamtąd odeszła. Kobieta w czarnej, atłasowej sukni podeszła do bramy.
– Witaj – jej głos był piękny; spokojny o miłym, niskim, lecz nie za niskim, tembrze.
Piękno głosu bladło przy niespotykanej urodzie nieznajomej. Tori wpatrywała się z zachwytem, ale i z lękiem, w stojącą przed nią postać. Z jednej strony chciała uciec, z drugiej trzymał ją w miejscu hipnotyczny wzrok i zapierające dech w piersiach piękno kobiety.
– Co tu robisz?
Victoria pomyślała, że to raczej ona powinna spytać nieznajomą, co robi tak ładnie i gustownie ubrana na zapuszczonym, nieprzyjemnych miejscu, ale odpowiedziała cicho:
– Wracam tędy ze szkoły.
Narcyza skinęła ze zrozumieniem głową, cały czas uśmiechając się delikatnie, lecz Tori zauważyła, że oczu kobiety ten uśmiech nie obejmuje. Niebieskie tęczówki przeszywały ją chłodnym, stalowym błękitem. Właśnie wtedy dziewczynka zrozumiała, że powinna była odejść nie oglądając się za siebie. Jej szare oczy pociemniały z dziwnego, nagłego lęku, ogarniającego paraliżem całe ciało. Piękna nieznajoma otworzyła zardzewiałą, niemal rozpadającą się bramę i podeszła do swojej ofiary. Tori nie zauważyła dziwnego patyka w ręku kobiety, bo zaintrygowało i przeraziło ją coś innego. Stara, zniszczona brama, która powinna protestować przed ruszeniem jej z miejsca, nie zaskrzypiała.

***
Victoria ocknęła się w jakimś osobliwym miejscu i czuła się dziwnie oszołomiona. Pamiętała tylko, że nieznajoma po otwarciu bramy powiedziała jakieś niezrozumiałe słowo, po którym ogarnęło ją błogie uczucie. Miała wrażenie, że nie musi myśleć, nie musi się niczym przejmować. Ma tylko słuchać tej pięknej pani i wszystko będzie dobrze. Dziewczynka nie miała pojęcia, że została potraktowana Imperiusem. Wydawało się jej po prostu, że zaraz po tym, gdy poczuła się tak dobrze i lekko, straciła przytomność i teraz się ocknęła. Ze zgrozą zauważyła, że jest rozebrana do naga i leży na łóżku. Nie przypominało ono takich mebli, do jakich przywykła. Było duże i wygodne, a jego wezgłowie było ozdobione jakimś fantastycznym wzorem. Pomieszczenie, w którym się znajdowała, wyglądało jak duża cela więzienna. Poza łóżkiem nie było tu żadnych mebli, tylko gołe, kamienne ściany. Wraz ze świadomością wrócił strach, a wraz ze strachem pojawiła się wola przeżycia tej dziwnej przygody. Victoria miała przeczucie, nie – ona wiedziała, że ta kobieta chce ją skrzywdzić. Nie miała pojęcia, dlaczego ją rozebrała i tu zostawiła, ale jej intuicja podpowiadała, że nie zamierza jej wykorzystać seksualnie, ale zrobić coś znacznie gorszego. Nie wiedziała, co i nie chciała się nad tym zastanawiać. Rozejrzała się i zauważyła, że obok łóżka, a raczej łoża, stoi jej plecak. Gorączkowo zaczęła szukać swojego telefonu komórkowego. Był. Było wszystko. Nic nie zginęło. W pierwszej chwili się ucieszyła, w następnej zrozumiała, że skoro wszystkie rzeczy zostały razem z nią, ta kobieta jest pewna, że nie uda się jej uciec. Nie było to pocieszające, ale Tori sięgnęła po komórkę z zamiarem zadzwonienia do ojca. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jest w podziemiach koszmarnej, starej rezydencji. Chciała powiedzieć o tym tacie. Kobieta mogła być pewna, że Victorii nie uda się uciec, ale przecież psychopaci i przestępcy często nie myślą logicznie. Skąd Tori mogła wiedzieć, że Narcyza Malfoy nie jest psychopatką, tylko czarownicą o nieprzeciętnych ambicjach i całkowicie poprzestawianym systemem wartości, której moralność nie obejmowała poszanowania życia ludzkiego? No dobrze; poszanowania życia szlam i mugoli.
Drżącymi dłońmi włączyła komórkę, którą zawsze wyłączała na czas lekcji. Ekranik rozbłysnął i telefon się uruchomił, ale Tori nie mogła wybrać numeru do taty. Komórka nie reagowała. Z coraz szybciej bijącym sercem, Victoria spróbowała wysłać wiadomość tekstową. Udało się jej napisać SMS–a, ale nie mogła go wysłać. Nie było informacji o nieudanym transferze danych. Telefon po prostu się nie łączył. Ze łzami w oczach, Victoria spróbowała znowu zadzwonić. Zaczęła wybierać numery do cioci, wujka, znajomych, ale całkowicie bezskutecznie. Nie pojawiała się informacja o połączeniu, czy nawet próbie łączenia i dziewczynka zrozumiała, że znajduje się w miejscu, w którym telefon jest bezużyteczną zabawką. Z bezsilnym szlochem, przerażona i całkowicie bezradna, Tori cisnęła Nokią o ścianę.

***
Narcyza wzięła ze swojej sypialni srebrne naczynie na krew potrzebną do eliksiru. Wystarczyło do czekającej w jej małym, podziemnym laboratorium mikstury dodać ostatni składnik i zamieszać trzynaście razy, zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara. Pani Malfoy uśmiechnęła się pod nosem. Nikt nie wiedział o jej małym hobby poprawiania urody. Mąż i syn byli przekonani, że jedynie eksperymentuje z różnymi eliksirami, co po części było prawdą, bo Narcyza zawsze lubiła warzyć magiczne mikstury. Kobieta wyjęła spod poduszki cienki, ostry sztylet w pochwie z ciemnego srebra i udała się do podziemi, aby skończyć przygotowywać kolejną porcję Innocento Bello.

***
Victoria płakała tylko przez chwilę. Potem wytarła łzy i zaczęła gorączkowo myśleć nad tym, jak się wydostać z tego miejsca, zwłaszcza, że nie wiedziała, w którym miejscu się znajduje. Poza tym była naga i musiała się w coś ubrać. Przeraził ją fakt, że telefon reagował tak dziwacznie. Jakby była w zaczarowanym, albo przeklętym miejscu. Jak piekło na przykład. Wzdrygnęła się. Stalowe drzwi otworzyły się i weszła kobieta, która ją porwała. Już nie wydawała się Tori taka piękna. Może dlatego, że fałszywie słodki uśmiech był teraz nieco drapieżny.
– Co mi chcesz zrobić? – spytała Victoria. Widziała w jej dłoni sztylet i srebrne naczynie, a w drugiej dziwny patyk. Miała silne, nieodparte wrażenie, że jej krzyk i wołanie o pomoc nic nie dadzą.
– Nic takiego – stalowo-niebieskie oczy wpatrywały się w Tori z mieszanką pogardy i podziwu. Dziewczynkę ogarnęło obrzydzenie, a jej strach jeszcze bardziej się nasilił. – Jesteś nie tylko ładna, ale piękna. I niewinna. Zawsze dokonywałam słusznych wyborów.
– Jesteś chora i zła – głos Victorii drżał ze strachu i złości. – Jesteś nienormalna. Nie dotykaj mnie! – krzyknęła ze wstrętem, gdy Narcyza dotknęła pieszczotliwie jej policzka.
Silencio – pani Malfoy nie chciała się kłócić z Tori. Nie miała czasu, bo za godzinę rozpoczynała się proszona kolacja w gronie przyjaciół jej męża. Musiała jeszcze wydać polecenia skrzatom i się przebrać. – Mogłabym rzucić w ciebie Drętwotą. Ale po co? Jesteś małą, ale inteligentną osóbką i wiesz, że jeżeli będziesz się szarpać, będzie bardziej bolało.
Wraz z tymi chłodnymi i dziwnie łagodnymi słowami kobiety, która dysponowała niezaprzeczalną magiczną mocą, Victoria straciła nadzieję na ucieczkę. Tori nie wyrosła jeszcze z wiary w magię, ale nigdy nie przypuszczała, że może być ona tak okrutna. Patrząc jej w oczy, Narcyza wyjęła sztylet i podcięła oba nadgarstki Victorii. Dziewczynka pozwoliła jej na to. Nie dlatego, że nie chciała żyć i walczyć o życie. Była młoda i wrażliwa, ale także mądra. Rozumiała, że nic nie wskóra, a jedynie straci swoją godność.
– Twoja krew pozwoli mi przedłużyć własną młodość i zachować jak najdłużej urodę. Chyba zgodzisz się, że żona ważnego w naszym świecie, magicznym świecie, człowieka, musi dobrze wyglądać, prawda? – kobieta stała obok i obojętnie patrzyła, jak krew wsiąka w prześcieradło po obu stronach łóżka. – Zgodzisz się, że wy – niemagiczni – powinniście służyć czarownicom i czarodziejom. W końcu to my mamy władzę, jesteśmy silniejsi i żyjemy dłużej. Niektórzy w naszym świecie nie rozumieją, że jesteście niższym gatunkiem, gorszą, upośledzoną rasą ludzką, która zaśmieca świat. A skoro już zaśmieca, należy zrobić z niej użytek.
Victoria słuchała jej ze zdziwieniem i odrazą. Ze zdziwieniem, bo istniał świat magiczny. Z odrazą, bo składał się, tak jak jej świat, z ludzi dobrych i okrutnych.
Pogodzenie się z własnym cierpieniem, własną śmiercią było dla Tori trudne, ale nie niemożliwe. Tak samo jak śmierć jej mamy, która zginęła w wypadku samochodowym, gdy Victoria miała siedem lat. Tak samo, jak jej cichutka zgoda na uśpienie Ester – trzyletniej kotki, którą jej tato znalazł, gdy była jeszcze całkiem maleńka i która zachorowała na raka żołądka. Tori miała wtedy jedenaście lat i było jej bardzo trudno, ale wiedziała, że kotka cierpi. Dlatego sama powiedziała krzyczącemu na weterynarza ojcu, że Ester zasłużyła sobie na to, żeby spokojnie umrzeć. Wbrew pozorom, podobnie było teraz. Victoria zasłużyła sobie na to, żeby spokojnie umrzeć. Bez krzyku, bez dawania tej złej, zepsutej do szpiku kości kobiecie satysfakcji. Czuła ból, ale jej nie przerażał. Jej ciało powoli ogarniało osłabienie. Żałowała jedynie ojca, ale wiedziała, że jest silny i sobie poradzi.
Narcyza spojrzała w oczy dziecka i nagle zamilkła. Oczy Tori było pełne potępienia, pogardy i litości. Żadna z ofiar tak się nie zachowywała. Zresztą, Narcyza nie pamiętała dobrze żadnej poza pierwszą, delikatną, filigranową blondynką. Tamta też się nie rzucała, ale jej wzrok przywodził na myśl przerażone do obłędu, dzikie zwierzę. Wtedy pani Malfoy zabiła po raz pierwszy i czuła się dziwnie. Ale później, gdy już było po wszystkim, ciało zostało spalone czarcim płomieniem***, a krew uprzątnięta, całe napięcie minęło. A gdy okazało się, jak rewelacyjnie działa eliksir, wyrzuty sumienia ulotniły się niczym dym. Przez pierwsze godziny uroda uwidaczniała się niezwykle korzystnie, dlatego Narcyza starała się pić miksturę zawsze wtedy, gdy odbywały się jakieś przyjęcia, bale, czy spotkania towarzyskie.
Teraz zamarła, patrząc w oczy nastolatki. Wolałaby ujrzeć tam nienawiść, a jeszcze bardziej strach, nawet błaganie o litość. Ten wzrok ją poraził, bo był pełen wzgardy i litości wobec niej. Nagle zrozumiała, kogo widzi ta mała dziewczynka. Kim jest ona - Narcyza Malfoy. Potworem bez sumienia i uczuć. Szybko odrzuciła tą myśl, tak straszną, że niemożliwą do zaakceptowania. Serce zabiło jej mocniej i musiała się wysilić, aby skupić się na wykonywanej czynności. Krew należało zacząć zbierać do srebrnego naczynia, w momencie gdy serce zacznie zwalniać i skończyć pobierać przed ostatnim uderzeniem, zanim ofiara skona. Pani Malfoy zacisnęła zęby i położyła dłoń na klatce piersiowej dziewczynki. Robiła wszystko tak jak należy, ale wiedziała, że ta cholerna smarkula na nią patrzy i musiała naprawdę postarać się, aby jej ręce nie drżały zbyt mocno. Nie mogła spojrzeć na Victorię. Dopiero, gdy dziewczynka wydała ostatni oddech, odważyła się na nią rzucić okiem. Wyraz twarzy Tori nie uległ zmianie i Narcyza poczuła się tak, jakby odebrała siarczyste uderzenie w twarz.

***
Do samego końca „sprzątania” Narcyza zaczęła się uspokajać i przestały jej drżeć ręce. Wydając rozkazy skrzatom była już opanowana. Wzięła kąpiel, ubrała się w szykowną, jedwabną suknię w kolorze butelkowej zieleni i zeszła na dół przywitać gości, całkowicie się uspokoiła. Wspomnienie było jeszcze żywe, ale już nie przerażało.
Gdy została przywitana oklaskami i komplementami, na jej twarzy pojawił się łaskawy, tak dobrze znany gościom, uśmiech. Jedynie nieznacznie bledszy niż zazwyczaj.


* biblioteka zamaskowana; odpowiednie hasło – zaklęcie powoduje, że książki widoczne dla wszystkich zostają zastąpione zupełnie innymi
** (wł.) niewinne piękno
*** płomień z dodatkiem specjalnego eliksiru, pod wpływem którego w ciągu kilku sekund spala ludzkie ciało; nie trzeba tłumaczyć, że jest wynalazkiem Czarnej Magii
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #251641 · Odpowiedzi: 22 · Wyświetleń: 24643

Kitiara Napisane: 01.02.2006 21:47


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Oto nowy fragment ; )
Sprostowanie: Naguś siępomyliła i poprzedni rozdział, to rozdział "IX", a co za tym idzie ten jest "X"


IX

Draco Malfoy stał pod prysznicem i dawał upust swej złości. To czerwone cholerstwo wcale nie chciało zejść. Było tłuste i rozsmarowywało się po ciele i włosach. Mężczyzna miał wrażenie, że jego srebrno-blond pióra, nieoficjalny symbol każdego Malfoya, kurczą się w sobie i przewracają na druga stronę. Pierwszy raz w życiu zostały potraktowane czymś tak czerwonym... tak gryfońskim. Ten atrament był po prostu złośliwy.
Po czterdziestu minutach męki postanowił wyjść spod prysznica i mieć gdzieś to, czy ma czerwone smugi na policzku czy nie. Z włosów jakoś zeszło i miał nadzieję, że nie są zbyt różowe. Wytarł się ręcznikiem, który od razu obejrzał. Oczywiście zielony materiał już nie był taki zielony. Powiedział parę brzydkich wyrazów w przestrzeń i pozostawił ręcznik w koszu na pranie, aby mogły się nim zając skrzaty, zresztą, tak samo jak szatą. Spojrzał kontrolnie w lustro i skrzywił się, widząc, że ma jeszcze trochę „kolorków”. Włosy nie wyglądały już jednak tragicznie i doszedł do wniosku, że przy wieczornym myciu całkowicie doprowadzi się do porządku.
Wszedł całkiem nago do saloniku i ujrzał zaczytaną w czymś Hermionę.
- Czy ty aby nie miałaś do samego obiadu wdrażać panny Edgecombe w nasz system edukacyjny? – spytał ze zdziwieniem. Jego żona uniosła oczy znad lektury (zauważył tytuł, który przyprawił go o dreszcz odrazy i lekkiej grozy - „Rozważna i Romantyczna”) i od razu odwróciła wzrok.
- Chciałam spytać od czego są ręczniki? – spojrzała mu w oczy z dezaprobatą.
- Pierwsze primo, nie odpowiada się pytaniem na pytanie, drugie primo, od wycierania, trzecie primo, czy aż tak odrażający jestem? – uśmiechnął się złośliwie.
- Po pierwsze, Marietta nie chciała mnie słuchać, więc ma romans z biblioteką – pani Malfoy przewróciła oczami. – Po drugie, ręcznik można sobie też owinąć wokół bioder. Po trzecie, odrażający bywa w tobie tylko charakter, ale to i tak za wiele – odwzajemniła mu się wrednym uśmieszkiem i wróciła do lektury.
- Widzę, że wróciłaś do swej dawnej złośliwości. Nie boisz, się, że Merlinowi się to nie spodoba?
- To nie złośliwość, tylko szczerość, ale jeśli nie widzisz różnicy, to nie jest to moja wina.
- No tak zapomniałem, że ty we wszystkich aspektach jesteś niewinna.
- Przy tobie bardzo trudno zachować jakąkolwiek niewinność. -
Hermiona patrzyła Draconowi prosto w oczy, bynajmniej nie tylko dlatego, że była aż tak odważna. Malfoy dalej paradował tak jak go Pan Bóg stworzył.
- Taaak ja zawsze wiedziałem, że ty mnie umiesz docenić. Zmieniając temat, o której jutro wyjeżdżasz?
- Z samego rana, postaram się ciebie nie obudzić.
I tak się obudzę – pomyślał złośliwie. Nie miał zamiaru nie mieć pojęcia o tym, co jego małżonka robi sama w Londynie, ale ona nie musiała o tym wiedzieć
- Na jeden dzień będę miał cię z głowy, może pofigluję z Cho Chang? – na jego ustach wykwitł wredny uśmieszek, a właściciel uśmieszku wyjął czyste bokserki i zaczął je na siebie wkładać.
- Ależ proszę bardzo! – warknęła.
Wcale nie była zazdrosna. Co to, to nie, niech robi sobie, co tylko zechce i z kim zechce. To, co czuła, na pewno nie było zazdrością. Niestety, na myśl o tym, że Malfoy mógłby robić którąkolwiek z tych rzeczy, które robił z nią, razem z Cho Chang, zacisnęła lekko zęby.
Draco Malfoy NIC mnie nie obchodzi – pomyślała z mocą, próbując skupić się na czytaniu.
- Jesteśmy zazdrośni? – mężczyzna radośnie się wyszczerzył i usiadł obok swojej żony.
- Proszę cię, Malfoy - Hermiona spojrzała na męża jak na wariata. - Niby o kogo? O Chang?
- Chang, jak Chang, myślałem, że wolisz mężczyzn i będziesz zazdrosna o mnie...
- Oczywiście, drogi mężu, stanę się o ciebie zazdrosna, kiedy Severus zacznie nosić szatę wyszywaną w pufki i niuchacze.
Draco zaczął krztusić się ze śmiechu, bo sama myśl o tym, że postrach Hogwartu miałby założyć coś takiego była absurdalna. Ponadto bawił go też fakt, jak pięknie jego połowica wypierała się ukłucia zazdrości, które poczuła.
- Poczułaś się zazdrosna, Gran... Herm, nie ściemniaj – wyszczerzył się triumfalnie. – Może zrobimy to tu i teraz? – zalotnie ugryzł ją w płatek ucha i zaczął rozpinać guziczki jej bluzki.
- Ty naprawdę jesteś seksualnie niewyżyty... – Hermiona spróbowała się odsunąć, ale jej nie pozwolił.
- Naprawdę? – spytał ze złośliwym błyskiem w oku. – Ciekawe, które z nas głośniej krzyczy.
- Ty! – pospiesznie i bardzo głośno oznajmiła pani Malfoy, wzbudzając u swojego małżonka nowy wybuch radości.
Draco już miał odpowiedzieć na ten zarzut z odpowiednią dozą sarkazmu, gdy w pokoju rozległo się pukanie. Hermiona szybko zerwała się z fotela i ruszyła do drzwi, dziękując wszystkim bóstwom za ten ratunek. Gdy otworzyła ujrzała tam, ni mniej ni więcej, tylko pannę Chang.
- Jest Draco? - Zapytała Cho jednocześnie obrzucając Hermione spojrzeniem pełnym pogardy.
- Tak wejdź - Hermiona odsunęła się od drzwi, by Cho mogła wejść do salonu i zaczerwieniona zaczęła pospiesznie zapinać bluzkę, co Chang powitała pogardliwym wydęciem ust.
- Nie chcę żadnych odwiedzin, chyba, że to ty kochanie i zupełnie goła!- krzyknął Malfoy, słysząc słowo wejdź.
Jego żona uśmiechnęła się do Cho przepraszająco, jakby chciała powiedzieć „cały Draco” i skinęła na nią dłonią, ignorując protest męża.
- Przykro mi, ale twoje kochanie mnie wpuściło – Chang weszła do środka i bezwstydnie zlustrowała Malfoya, ubranego w same bokserki, od stóp do głów.
Draco uniósł brew.
- A możemy umówić się na rozmowę później? – mężczyzna wstał, wyminął gościa i podszedł do swojej małżonki, po czym bez skrępowania ponownie zaczął rozpinać jej bluzkę.
- Draco... – Hermiona stanowczo, ale delikatnie zdjęła jego ręce. – Porozmawiajcie sobie, ja poczytam w sypialni.
I tak będę cię dziś miał – pomyślał stanowczo Malfoy i z westchnieniem odwrócił się w kierunku Cho.
- Pozwolisz, że przy tobie się ubiorę – powiedział zupełnie niezrażony, po czym wyjął z szafy ściennej czystą koszulę i czarne, sztruksowe spodnie.
- Jeśli o mnie chodzi, wcale nie musisz tego robić – oznajmiła z pomrukiem czarnowłosa piękność, ale czarodziej całkowicie zignorował podtekst tej wypowiedzi.
- Nie wypada w negliżu przyjmować gości – oświadczył z grzecznym uśmiechem, zapinając spodnie. – Więc w czym mogę pomóc i czy życzysz sobie herbaty albo kawy, Cho?
Wyglądał tak fajnie, tak ponętnie, że naprawdę miała ochotę się na niego rzucić, gdy powoli zapinał guziki koszuli, patrząc jej w oczy.
- Chciałam się tylko zapytać o nasze jutrzejsze spotkanie, w końcu musisz mi tyle powiedzieć.
- A co tu jest do powiedzenia? Masz tylko pilnować, żeby ta banda imbecyli się nie pozabijała, i nie zniszczyła pracowni. Tyle chyba będziesz potrafiła zrobić. A co do jutra, to nie będzie mnie w zamku.
- Jak to? - Cho wyglądała na zmartwioną. Z detalami zaplanowała cały jutrzejszy dzień.
- Kobieto, ja dopiero co się ożeniłem, to jest mój miesiąc miodowy, a nie czas pracy.
Draco wypowiadając te słowa zastanawiał się, czy nikt go za kłamstwa nie przeklnie. Ale miło było zobaczyć zszokowaną Chang.
- To mam ważyć te eliksiry, o które prosiłeś czy nie? – spytała już całkiem chłodno, odkładając „podryw” na inny dzień, bo tak łatwo nie zamierzała zrezygnować.
- Oczywiście, Cho, tylko, że spojrzę na nie pojutrze. Jesteś dobra z materiału, inaczej Snape nie proponowałby ci tej posady – Malfoy był nad wyraz grzeczny i skrzętnie skrywał swoje rozbawienie. Podobało mu się to, że działa na ta dzierlatkę, ale jak na razie był zadowolony z małżonki, a ponadto Chang nie miała tego czegoś, co przykułoby jego uwagę. Uroda nie wystarczyła. Hermiona nie była aż tak ładna, a jednak... Na myśl o niej znowu poczuł wolę bożą.
– Do zobaczenia po jutrze, Cho, chyba że w czymś jeszcze mogę ci pomóc.
- Nie, to wszystko... Widzimy się za dwa dni – uśmiechnęła się, raczej zimno, i wyszła.

*
Hermiona nie podsłuchiwała. Podsłuchiwanie nie było godne Gryfonki. Gryfoni nie podsłuch..ą. Ona po prostu stała koło drzwi od sypialni i przypadkowo słuchała rozmowy Draco z Cho. I oczywiście nie była zazdrosna. Przecież nie czuła się tak naprawdę żona Dracona więc nie mogła być zazdrosna. Na wielkiego Godryka, kiedy ta krukońska poczwara sobie pójdzie? Stara pinda. A on miałby chociaż trochę przyzwoitości żeby się ubrać. No wreszcie to robi. Ale co tak długo to trwało? I dlaczego go nie będzie jutro w zamku? Gdzie się ta blond fretka będzie tłukła bez niej? A tak naprawdę, to co to ją obchodzi? Niech łazi gdzie tylko zechce.
Oczywiście Hermiona nie przyznawała się sama przed sobą do zazdrości. Ona po prostu tylko stała pod drzwiami. I szybciutko odsunęła się od tych drzwi, gdy tylko zrozumiała, że Cho już sobie idzie. W ekspresowym tempie otworzyła książkę w zaznaczonym miejscu i pośpiesznie usiadła na łóżku, niby to niesamowicie zaczytana. Tak, jak się spodziewała, Draco po kilku sekundach wszedł do sypialni. Nawet nie podniosła głowy.
- Skarbie – bardzo cicho powiedział jej małżonek. – Czy możesz odłożyć książkę? – pomyślał, że Hermiona jest strasznie słodka z tymi delikatnymi wypiekami, wskazującymi na to iż podsłuchiwała rozmowę. Nie zamierzał jednak zdradzać jej, że zna tą tajemnicę. Kobieta odłożyła lekturę na łóżko i popatrzyła całkowicie obojętnie na mężczyznę.
- Wiem, że nieładnie się dzisiaj wobec ciebie zachowałem, ale ty doskonale wiesz, że... parę rzeczy wychodzi nam całkiem nieźle – zachowywał się, co niebywałe, bardzo uprzejmie i grzecznie. - Więc może, skoro się ubrałem, ty mnie rozbierzesz, co?
- A...
- Postawie sprawę jasno - Malfoy przestał być miły. - Pójdziesz ze mną do łóżka i to od ciebie zależy czy będzie ci przyjemnie, czy nie.
- Dlaczego ja, przecież mógłbyś przespać się z Chang, ona tego chce.
- Ale ja tego nie chcę i to ty jesteś moją żoną, a nie ona. Zrozumiałaś?
Hermiona skinęła głową. Wiedziała, że prędzej czy później Draco zażąda spełnienia małżeńskich obowiązków. Miała nadzieję, że jednak nastąpi to znacznie później. Wiedziała, że za drugim razem też będzie czuła ból. I chociaż z jednej strony działał na nią fizycznie, z drugiej naprawdę wolałaby, żeby poczekał co najmniej jeszcze dwa dni.
- Po pierwsze, nie rób miny cierpiętnicy, po drugie to ciekawe skąd wiesz, że Chang chce się ze mną przespać...
- Wiesz? Kobiety zauważają takie rzeczy – wydęła usta.
- A zauważają, gdy mąż jest na nie niebotycznie napalony? – wymruczał, uśmiechając się do niej raczej drapieżnie i pochylając się nad nią, tak że poczuła jego oddech na szyi. – Zapewne tak, tylko uważają, że go trzeba trochę pomęczyć.
Nie odpowiedziała, starała się nie jęknąć, kiedy zaczął pieścić przez warstwę ubrania jej pierś. Cholera, nie chciał czuć się tak dobrze, kiedy ją dotykał. Nie chciała nic czuć, a jednak czuła. Potrafił być niesamowicie subtelny i zmysłowy. Delikatnie pocałował jej szyję i poczuła, że rozpina guziki jej bluzki. Odwzajemniła się tym samym, bo wiedziała, że on tego oczekuje, ale bała się - bała się, że będzie ją bolało i obawiała mu się o tym strachu powiedzieć. Na Merlina i wszystkie bóstwa pogańskie, mąż jest kimś z kim można naprawdę szczerze porozmawiać, a ona ze swoim nie mogła. Kiedy Draco poczuł, że jego żona zaczyna go rozbierać, uśmiechnął się do siebie.
- Ależ z ciebie potrafi być grzeczne i słodkie lwiątko – wyszeptał jej do ucha.
”Lwiątko” jedynie nie chce być zbyt mocno poturbowane i obolałe – pomyślała przekornie.
Malfoy przesunął językiem po wargach swej połowicy i tym razem Hermiona nie powstrzymała się od jęku. Był niesamowicie lubieżny. Jego język poznawał każdy zakamarek jej ust, wślizgując się w najdalsze zakątki. Oddała się słodkiej przyjemności, odwzajemniając pocałunki i cicho pojękując. Nienawidziła go i uwielbiała za to, co potrafił z nią zrobić. Draco nie był idiotą, czuł, że mimo chętnych pocałunków, Hermiona nie jest całkowicie rozluźniona. Tylko, co go to obchodziło? Gdy traciła cnotę też nie była. Zaklął w duchu i nieco się od niej odsunął.
- Co jest? – spytał niechętnie.
- Eee... nic - Hermiona nie chciała spojrzeć się na Dracona. Obawiała jego reakcji.
- Posłuchaj staram się być miły, bo jesteś moją żoną i należy ci się chociaż nikły szacunek. Sama go chciałaś.
- Ach tak, tylko, dlatego, że noszę teraz nazwisko „Malfoy”, należy mi się szacunek?! – czarownica zapomniała się i wybuchła. - To wiedz, że nazwisko "Granger" nie było wcale gorsze i wtedy też należało mnie szanować, ale ani ty, ani twoja pieprzona rodzina o tym nie pomy...
Hermiona nie dokończyła, tylko skuliła się, upadła na podłogę i zaczęła zwijać się z bólu. Merlin pokazał, co potrafi. Nie wiedziała, co jej jest, ale bardzo chciała, żeby to się skończyło. Miała wrażenie, że jej serce, żołądek i inne organy spala żywy ogień. Nie była w stanie nawet krzyknąć. Tym razem jednak Draco zareagował dużo szybciej.
- Hej, już w porządku, hej! Nie gniewam się, już dobrze – trochę się przestraszył. Przecież nie chciał mieć na sumieniu śmierci tej szla... kobiety.
Po twarzy Hermiony popłynęły łzy.
- Nic ci nie jest? – spytał, odgarniając jej włosy z twarzy. Nie odpowiedziała. Usilnie próbowała nie płakać. – Potrzebujesz czegoś?
- Pić – szepnęła.
Draco natychmiast przywołał karafkę z wodą i szklankę.
- I to o Malfoyach mówią, że są sadystami... – mruczał, jednocześnie pojąc Hermionę.
Kiedy tylko skończyła pić, delikatnie ułożył ją na łóżku i przykrył pledem. Była blada i miała dreszcze. Draco jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie. Ten atak, mimo że bezkrwawy, był o wiele silniejszy niż pierwszy. Najgorsze z tego wszystkiego było, że Draco w pewien, nie pojęty dla niego sposób, czuł się winny. A przecież to nie była jego winna. On nic złego nie zrobił. Był dla niej nawet dosyć miły, to ona zaczęła się wściekać. To przecież nie była jego wina... Prawda?
- Dziękuję – powiedziała bardzo cicho i spróbowała się uśmiechnąć. Wzruszył ramionami i zrobił najbardziej obojętna minę, jaką miał w zanadrzu. Jednocześnie poczuł jak jego serce dziwnie się kurczy. Nie miała mu za co dziękować. Przecież nie mógł pozwolić, żeby tak cierpiała. Zdębiał i przestraszył się własnych myśli. Nie mógł w tej chwili patrzeć na Hermionę. Taką bladą, bezbronną i wyczerpaną. Musiał na chwilę wyjść.
Od kiedy to ja nie mogę patrzeć na jej cierpienie? – pomyślał wyczarowując i sobie, i swojej żonie, mocną herbatę.
Do herbaty Hermiony dodał łagodny środek znieczulający i usypiający. Po tym co przeszła powinna porządnie odpocząć. Draco sam sobie próbował wmówić, że naprawdę nie robi tego w poczuciu winy. W końcu każdy człowiek by tak postąpił. Zapomniał tylko, że żaden Malfoy nie był jak każdy człowiek. Malfoyowie z reguły byli nieczułymi egoistami. Wyjątki jedynie potwierdzały regułę.
- Teraz powinnaś się przespać - powiedział podając jej herbatę.
- Ale ja muszę - Hermiona zaczęła mówić, ale pod spojrzeniem Dracona urwała w pół słowa. Miał rację, teraz powinna się przespać. Po kilku łykach herbaty poczuła się ociężała, ale też mniej obolała. Draco przytrzymał jej głowę, zmuszając ją, żeby wypiła jeszcze trochę. Prawie cały kubek. Sapnęła w proteście, kiedy poczuła, że już jej wystarczy i że za chwilę wypłynie na bezkresne morze snu.
Draco odstawił naczynie i ułożył ją jeszcze wygodniej, opatulając szczelnie ciepłym i mięciutkim kocem. Była całkowicie bezwładna i bezwolna. Po minucie spłata już głęboko i spokojnie jak niemowlę.

***

I znowu lustro trafił szlag - Pomyślał Severus gdy drzwi jego gabinetu otworzyły się bardzo gwałtownie a lustro wiszące na ścianie spadło z hukiem.
- Rozumiem, że tym gwałtownym wejściem chciałeś mi coś oznajmić.- Stwierdził nie siląc się nawet by spojrzeć na rozmówce. Zresztą nie musiał, w taki sposób do jego gabinetu wchodzili tylko Malfoyowie, nikt inny by się nie ośmielił.
- Jutro ja i Hermiona jedziemy do Londynu, pewnie wrócimy wieczorem. To po pierwsze, po drugie dowiedziałeś się czegoś na temat tego pieprzonego prawa?
- Po pierwsze nie wpadaj mi tu jak furia i nie rozpieprzaj lustra, tak samo jak twój szacowny tatuś. Po drugie, mało mnie obchodzi z kim i gdzie jeździsz, ja tylko chcę, żeby te dwie lafiryndy były dobrze przygotowane do ról nauczycielskich i naprawdę nie obchodzi mnie jak to zrobicie. Po trzecie, to chyba twój ojciec miał się dowiadywać wszystkiego na temat kontraktu, a nie ja – spokojny ton dyrektora i jego złośliwy uśmiech sprawiły, że Draco zgrzytną zębami.
- Reparo – warknął następnie, skierowując różdżkę na rozbite zwierciadło. Bez pytania otworzył karafkę z wyśmienitą magiczną Whisky, która stała na stoliku, po czym pociągnął prosto z gwinta.
- Możesz się poczęstować, nie krępuj się – zakpił Snape, krzyżując ręce na piersi i wbijając w młodzieńca przenikliwe i czarne jak noc spojrzenie.
- Jak chcesz to tam jest też szklanka, podobno kulturalni ludzie piją z niej.
- Podobno - warknął Draco i odłożył butelkę. - Co do tych dwóch to nie martw się, będą należycie przygotowane... co prawda mogą po drodze cierpieć, ale przygotowane będą.
- Mógłbyś podać szersza definicje słowa ucierpieć?.
- Ależ proszę cię bardzo. Jak moja szanowna żona nie wytrzyma to przeklnie je obie, a chyba pamiętasz, co zrobiła na piątym roku?
- NIC nie zrobiła – Severus wykrzywił się sarkastycznie. – Po prostu było to tajne zgromadzenie i osoba, która zdradziła resztę ucierpiała. Granger jedynie zabezpieczyła tych, którzy się spotykali. Edgecombe była sobie sama winna.
- No dobrze, chodziło mi o jej pomysłowość. I może w tedy nic nie zrobiła, ale teraz może zrobić. Ta cała Marietta traktuje ją chyba bez należytego szacunku i olewa wszystko, co mówi, dlatego Hermiona wysłała ją dziś do biblioteki, a Cho... – Draco nagle złośliwie zachichotał. – Normalnie mnie ta kobieta podrywa, a moja żona chyba jest zazdrosna. Więc pomyślałem, że nasze zastępczynie są potencjalnie zagrożone świętym gniewem nowo upieczonej pani Malfoy.
Severus prychnął pogardliwie i zupełnie, jak kulturalny człowiek, napił się za przykładem Dracona prosto z karafki.
- Nie obchodzi mnie to. Nawet kaleki są w stanie nauczać – powiedział wzruszając ramionami.
- Cóż za dbałość o kadrę nauczycielską – sarkastycznie stwierdził Draco.
- To nie kadra, jedynie zastępstwo – gładko odciął się Snape.
- I za to cię lubię – Draco się szczerze roześmiał.
- Pozwól, że nie odpowiem ci, iż darzę cię tym samym uczuciem – Snape skrzywił się pogardliwie.
- Oczywiście, doskonale wiem, że mnie kochasz – niebezpieczny błysk w czarnych oczach sprawił iż młodzieniec poprzestał na tym stwierdzeniu i więcej nie wysilał się na złośliwość. Spoważniał i odchrząknął. – No to jak jest z tym kontraktem? Dobrze wiem, że grzebałeś w tym bagnie.
- Jest tak jak mówiłem – wzruszył ramionami. – Żona nie może obrażać męża ani jego rodziny, bo ma to dla niej bolesne następstwa, mogące prowadzić do śmierci, jeżeli nie zostanie jej to wybaczone. Ale to chyba już wiesz. Nie może wyjeżdżać nigdzie bez zgody męża, ani opuszczać nocą sypialni bez zgody męża, wszystko to grozi sporym cierpieniem fizycznym. Jeżeli cię zdradzi, może nawet umrzeć. To wszystko, co wiem.
- Tego można się domyśleć – Malfoy zmarszczył nos.
- Jeśli chodzi o rozwód, to nic na ten temat nie znalazłem. Ale tym chyba powinien zajmować się twój rodziciel... Razem z tobą.
- A na temat nieszczęsnych frajerów pakujących się w taka sytuacje jest tam coś?
- Nie, znalazłem tylko odnośnik do księgi "Stulecia z Merlinem" Morgany Le Fey, ale jedyny egzemplarz znajduje się we Francuskim ministerstwie Magii.
- A, to nie jest tak źle. - Draco wyglądała na wielce uradowanego.
- Tylko mi nie mów, że opłacacie kogoś we Francji. Nie wystarczy, że większość urzędników siedzi u twojego ojca w kieszeni, to jeszcze płacicie zagranicę.
- Severusie nie obrażaj nas. Nie większość tylko wszyscy. A jak widzisz dofinansowując od czasu do czasu jakiegoś zagranicznego urzędnika można wiele zdziałać – bezczelny uśmiech Dracona wywołał u Snape’a zgrzytniecie zębami i pełne niesmaku cmokniecie. - No, co? Nie mów, że też byś tak byś nie chciał – Malfoy junior wydął wargi i zamrugał powiekami.
- Nie rób niewinnych min, Draco. Z niewinnością ci nie do twarzy. Wyglądasz idiotycznie – Severus się skrzywił. – A co ja bym chciał, a co nie chciał, to niech ciebie, synu ojca wazeliniarza i obłudnego bogacza, nie obchodzi.
- Jasne, ty jesteś chodzącą uczciwością – mina dyrektora tak ubawiła Mistrza Eliksirów, że nawet się nie obraził za epitety.
Severus prychnął.
- Nigdy nikomu nie właziłem tak głęboko w tyłek, jak ty, kiedy chcesz – stwierdził złośliwie. – Uświadomiłem ci tylko, że to cecha po ojcu. A przekonanie o tym, że każda kobieta jest tobą zachwycona i jesteś chodzącym ideałem, i doskonałością, masz także po mamie. Zobacz jak musisz być w sobie zadufany, skoro masz to z dwóch stron.
- Co to, kur*wa jest? Wykład dobrych obyczajów? – Malfoy zaczął się irytować. – Lepiej mi powiedz, czego dotyczy ten odnośnik do „Stulecia z Merlinem”. Może to tylko te same bzdety, które masz w tych papierzyskach,
Snape wydawał się uradowany tym, że zepsuł obecnemu Mistrzowi Eliksirów humor.
- Nie, raczej coś na temat tego, czy w ogóle jest możliwe rozwiązanie takiego związku. Nie zdziwiłbym się, gdyby nie było takiej możliwości – powiedział beztrosko.
- A ja bym się cholernie zdziwił Severusie, gdybyś chociaż raz nie był taki wredny!
- Przed poznaniem Malfoyów byłem miły i potulny.
- No widzisz jak my na ludzi dobrze działamy. A teraz skoro wymieniliśmy wszystkie uprzejmości, przestań udawać i powiedz co wiesz.
- A to, że gdybyś nie spał na Historii Magii to byś wiedział, że Margana napisała tę książkę na złość Merlinowi.
- To oni się znali? – spytał spokojnie Malfoy, a w oczach Snape’a pojawił się błysk politowania i grozy.
- Draco, przypomnij mi łaskawie, co ty miałeś z Historii?
- Dobre ściągi – niewinny uśmiech młodego czarodzieja spowodował, że Severus uniósł brwi.
- Ja naprawdę wierzę w to, że żartowałeś – oznajmił miękko.
- Skądże znowu, moje ściągi były idealne – Draco wyszczerzył się radośnie.
- Nie o tym mówiłem, a ty dobrze wiesz, o co chodzi - Snape pogroził mu palcem, jak zwykłemu uczniakowi.
- Nie ściemniaj, lepiej powiedz coś więcej o książce.
- Trochę szacunku, ta księga jest starsza od twojego rodu i ma dwa tomy – ofuknął nauczyciela dyrektor. – I nie ja tu ściemniam.
- A ty gotowy jesteś uwierzyć, że nie mam nawet podstaw z Historii Magii – zakpił Draco.
- To by było do ciebie bardzo podobne – Snape zawiesił efektywnie głos. – Morgana spisała tam różne ciekawe i niezbyt chlubne chwile z życia Merlina, co zajmuje pierwszy tom. Zdradziła też to, co wiedziała na temat działania różnych wymysłów Merlina, między innymi tego kontraktu. Uprzedzam jednak, tak samo jak autorka, że na pewno nie jest to wszystko. Znając jednak przebiegłość Le Fey, jeżeli istnieje możliwość rozwodu, ona o tym prawie na pewno napisała.
- Prawie na pewno. No toś mnie panie pocieszył - mruknął Draco i z ponurą miną skierował się w stronę drzwi.
Severus chciał już powiedzieć, że zawsze mogło być gorzej, ale w tej sytuacji byłoby to wysoce niewłaściwe. Miał tylko nadzieję, że żaden z Malfoyów nie wymyśli niczego głupiego. W końcu byli Ślizgonami i chociażby to obligowało ich do myślenia. Chyba.

***
O godzinie siódmej rano, dnia następnego, Hermiona Granger Malfoy wyszła z kominka w Dziurawym Kotle i poczuła się jak dwugłowa sklątka. Nielicznie zebrani goście wpatrywali się w nią, jak Hagrid w najnowsze ze swych maleństw. Tyle, że z dużo mniejszą czułością. No tak, mogła się tego domyśleć plotki roznosiły się lotem błyskawicy, a szczególnie te dotyczące Malfoyów. Teraz każdy czarodziej w Anglii wiedział już, że jedyny potomek tej rodziny ożenił się... i to z kim? Z osobą pochodzenia mugolskiego.
- Dzień dobry Tomie - Hermiona uśmiechnęła się do właściciela.
- Dzień dobry...Pani Malfoy.
Hermiona poczuła się jakby dostała w twarz. Tom zawsze mówił do niej po imieniu i myślała, ze ja lubi, a teraz... Pani Malfoy...
- Co takim służbowym tonem? – spytała, siląc się na beztroski uśmiech.
- A tak, sobie. Czego pani sobie życzy? – spytał oficjalnie z błyskiem złośliwości w oczach.
Miała zamiar odpowiedzieć, że chce wynająć pokój, spokojnie posiedzieć w nim do południa i udać się, tam gdzie musiała się udać, a potem wrócić po skromny bagaż. Najpierw jednak poprosiła o herbatę z dodatkiem rumu, bo było dosyć zimno.
- Proszę bardzo – powiedział Tom, stawiając przed nią duży kubek z zamówionym napojem. Zapłaciła sykla, ale czuła się coraz bardziej nieswojo. Słyszała szepty, czuła na sobie ciekawskie, pełne pogardy, lub złośliwe spojrzenia. Postanowiła nie przejmować się i upiła łyk pysznej herbaty. Już miała zamówić pokój, gdy Tom, fałszywie uprzejmym i niezbyt cichym głosem powiedział:
- Swoją drogą, pięknie sobie to wymyśliłaś. No cóż, zawsze byłaś mądra, widocznie jesteś też sprytna.
- O co ci chodzi? – Hermiona zamrugała ze zdziwienia, a po chwili zamarła. Jej twarz stężała w grymasie bólu i niedowierzania. Ludzka zawiść i złośliwość potrafiła zniszczyć każdą wieź. Nie mogła uwierzyć, że Tom myśli, iż ona sobie to zaplanowała. Nie mogła.
- Dziękuję za uprzejmą gościnę – powiedziała bardzo zimno. – Chyba nie zostanę. Do widzenia, Tom, i masz suty napiwek, godny Malfoya – rzuciła mu na bar ostatniego galeona jaki miała, po czym bardzo szybko wyszła. Zatrzymała się na chwilę przed wejściem i zamknęła oczy, ignorując nieprzyjemny, niemal fizyczny ból. Otarła cholerną łzę. Wcale jej nie było przykro, jedynie coś wpadło jej do oka. Cicho zaklęła i powoli ruszyła przed siebie. Wyglądało na to, że zamiast posiedzieć w cieple, będzie usiała pospacerować.
Nie minęła nawet minuta od wyjścia Hermiony, gdy przez ten sam kominek, do tego samego baru wszedł Draco. Od niechcenia otrzepał czarna pelerynę i spojrzał się na barowych gości w taki sposób, że oni przestali patrzeć na niego.
- No, no, no... - mruknął Tom. - Czyżby Malfoyowie zrobili sobie z mojego baru stacje docelową? Najpierw szanowna małżonka, teraz juniorek, ciekawe kto następny... Chyba zacznę pobierać opłaty.
- Ty się lepiej martw o to, żebyśmy my nie podnieśli opłat tobie. Jakbyś nie wiedział moja rodzina wykupiła plac na której stoi ta... wątpliwej sławy buda - syknął Draco, po czym skierował się na zaplecze. Nie mógł pozwolić sobie na to, by Hermiona zniknęła. Chciał wiedzieć, co też jego żonę sprowadza do Londynu, a to oznaczało, że się dowie, chociażby musiał stanąć na rzęsach, albo wymyślić tuzin nieznanych jeszcze zaklęć. Nie zdążył zrobić nawet trzech kroków, gdy Tom zapytał ze złośliwym uśmiechem, po co tam się wybiera, skoro jego połowica tuż przed jego pojawieniem się wyszła z Dziurawego Kotła. Malfoy warknął coś niezrozumiałego i obraźliwego, po czym prawie wybiegł na zewnątrz. Zdążył jeszcze ujrzeć, jak cynamonowy kożuszek Hermiony znika po prawej stronie za rogiem i postanowił zrobić to, co każdy szanujący się mąż zrobiły na jego miejscu. Zdecydował się śledzić swoją żonę.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #250405 · Odpowiedzi: 206 · Wyświetleń: 509766

Kitiara Napisane: 29.01.2006 14:08


Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004
Nr użytkownika: 2814


Już Was nei katuję, już wklejam.
Przepraszm za długie oczekiwanie i mam nadzieję, że się spodoba.

Barty, dzięki za korekę, jak zwykle ; )

Wtorek, 27 listopada, 1996

Budzik zadzwonił równo o siódmej. W pierwszym odruchu Draco miał go zamiar wyłączyć i przestawić na wpół do ósmej. Zaraz przypomniał sobie jednak, że ma się stawić o ósmej przed Wizengamotem i skrzywiwszy się nieprzyjemnie, usiadł na łóżku. Nie dostał oficjalnego wezwania sowią pocztą, ale wręczył mu je osobiście Dumbledore, zaraz po zajęciach Oklumencji. Malfoy miał ochotę olać to i zostać w Hogwarcie, albo ubrać się byle jak i żuć podczas przesłuchania magiczną gumę, robiąc od czasu do czasu ogromne balony. Problem polegał na tym, że to wcale nie pomogłoby Hermionie, a z niego zrobiło głupka. Drugi szkopuł zaś wynikał z faktu, że nie miał byle jakich ciuchów; jego rodzina nie mogła sobie pozwolić na taką ekstrawagancję, a on też nie za bardzo mógł im psuć reputację. No właśnie! Co by na to powiedział jego ojciec? Albo gdyby się nie stawił? Poza tym przecież musiał tam iść. Był naocznym świadkiem gwałtu i po prostu musiał zeznawać. Czuł jednak okropny dyskomfort na myśl o tym, że będzie musiał opisywać to, co widział, a także swoje emocje. I tak trudno mu było wyrzucić to ze swojej pamięci, mimo że usilnie starał się zapomnieć. Teraz będzie mu jeszcze trudniej. Bał się też tego, co może zrobić lub powiedzieć, gdyby ktoś, na przykład Knot, zadał mu o jedno pytanie za dużo.
Otrząsnął się i poszedł pod prysznic, a gdy ogolił się zaklęciem, przyszedł mu do głowy pomysł. Eliksir Zimnej Krwi. Niemal pobiegł do szafeczki, w której go ostatnio schował, ale gdy tylko wyciągnął rękę, cofnął ją szybko. Przy Czarnym Panu musiał udawać chłód i obojętność ze względu na dobro swoje i innych, chociażby własnego ojca. Ale teraz? Byłby zwykłym tchórzem, który boi się własnych emocji i własnej słabości. Gdyby zrobił to w tej chwili, piłby eliksir za każdym razem, kiedy miałby się znaleźć w trudnej sytuacji, a przecież nie o to chodziło. Nie chciał się uzależnić od znieczulenia emocjonalno-psychicznego, chociaż myśl o wypiciu eliksiru była kusząca. Zbyt kusząca.
Odwrócił się i ruszył w kierunku szafy z ubraniami.
„Założę najbardziej odświętną, cholerną szatę jaką mam” – pomyślał prawie mściwie i modlił się jedynie, aby nie spotkać Percy’ego Weasleya.

******
Korneliusz Knot miął swój melonik i wpatrywał się niepewnie w Percivala Weasleya.
- Jak to nie mogę tymczasowo pełnić funkcji wiceministra Magii? – spytał rudowłosy czarodziej i, prężąc się jak struna, podszedł do Knota, wbijając w niskiego, korpulentnego człowieczka rozjuszone spojrzenie. Gdyby Minister nie był tak poruszony i zakłopotany, tym, co przekazał swojemu zastępcy, zapewne dojrzałby tam także iskrę zwierzęcego strachu. Zwłaszcza, że poszukiwania współpracownika Weasleya, Igora Matrojewa, jak dotąd spełzały na niczym i już prawie nikt nie wierzył, że Bułgara da się odnaleźć. Knot jednak, jak zwykle zakłopotany w towarzystwie kogoś, kto swoją postawą i zachowaniem budził większy szacunek niż minister Magii, nie dojrzał przerażenia, kryjącego się pod maską złości.
- Dopóki nie wyjaśni się ta cała sprawa rozpętana przez Granger... Dzisiaj przesłuch..emy Malfoya juniora. Dosłownie za dziesięć minut – Korneliusz wzruszył ramionami i popatrzył na wiceministra prawie przepraszająco. – Musisz zrozumieć, że jej zeznanie brzmiało, jakby to powiedzieć... bardzo przekonywująco.
- Co mnie to obchodzi, jak brzmiało? Ważne, że ta smarkula łże jak niedomyty mugol, ale czego można się spodziewać po dziewusze wychowanej wśród nich! – wysyczał Percy przez zaciśnięte zęby.
- Przykro mi – Knot wyprostował się na tyle, na ile mógł i odchrząknął. – Na razie jesteś podejrzany o nadużycie władzy i wykorzystanie swojej pozycji wobec bezbronnej nastoletniej czarownicy. Tymczasowo twoje miejsce zajmie osoba wybrana wczoraj późnym wieczorem przez Radę Nadzorczą. Na razie, podczas godzin pracy, będziesz przebywał w odosobnionej sali, pod nadzorem dwóch Aurorów i będziesz objęty zaklęciem, które nie pozwoli ci na zbyt daleką aportację. Tak postanowiła Rada Wizengamotu. Potrwa to tak długo, dopóki nie będziesz oczyszczony z zarzutów, albo nie zostaniesz oskarżony. Musisz udostępnić ten gabinet, hm... Lucjuszowi Malfoyowi – Korneliusz cały się spiął, wymawiając to nazwisko. Malfoy wygrał z Averym i to tylko jednym głosem, ale wygrał. Knot spodziewał się więc różnych reakcji po Percivalu, który, delikatnie mówiąc, nie przepadał za Malfoyami. Nie spodziewał się jednak tego, co nastąpiło. Młody Weasley ryknął jak ranny smok i przez chwilę Knot miał wrażenie, że czarodziej chwyci go za gardło i zacznie dusić. Percival jednak podniósł najbliższe krzesło i rąbnął nim w ścianę z taką siłą, że widowiskowo się roztrzaskało.
- Czy ten pieprzony śmierciojad ma całą radę w kieszeni?! A może także Wizengamot?! – Weasley obnażył zęby i Knot cofnął się asekuracyjnie w kierunku drzwi, a różdżkę trzymał w pogotowiu.
- Posłuchaj, jak mówiłem, to tylko tymczasowo – Minister postanowił zignorować uwagę o przynależności ideologicznej Lucjusza. - Jeżeli jesteś niewinny, wszystko się szybko wyjaśni.
„Nie wiem tylko, po co Granger miałaby kłamać” – pomyślał całkiem logicznie, na głos jednak tego nie powiedział, gdyż zachowanie
wiceministra nie wróżyło nic dobrego.
- Jeżeli, Knot? – syknął Percy.
- Posłuchaj – Minister poczuł delikatne ukłucie irytacji. – Sprawy mają się tak, jak się mają. Nie pogarszaj swojej sytuacji nieracjonalnym zachowaniem. Napraw to krzesło i oddaj gabinet Malfoyowi. Wiem, że go nie cierpisz, ale nie poradzisz nic na wynik głosowania rady. Też mam nadzieję, że nie potrwa to dłużej niż czterdzieści osiem godzin.
Korneliusz nie miał stuprocentowej pewności, co do niewinności Percy’ego. Prawdę powiedziawszy, jakąkolwiek pewność w tym względzie powoli tracił i wcale nie był z tego powodu nieszczęśliwy. Percy mógł wyciągnąć na światło dzienne brudy z jego młodości. Na szczęście jego bliski współpracownik nie mógł się odnaleźć, a to właśnie Matrojew wyśledził młodzieńcze wybryki obecnego Ministra. Knot od dawna już wstydził się błędów i niedopatrzeń, których był winien jako młody urzędnik i nie zamierzał babrać się w przeszłości. Gdyby Igor przepadł bez śladu, na co wyglądało, a Percy trafił do więzienia, Korneliusz spałby o wiele spokojniej. Poza tym Weasley nie zachowywał się jak człowiek niewinny. Przynajmniej nie jak człowiek, który ma czyste sumienie.
Wiceminister wpatrywał się w rozwalone krzesło wzrokiem, który na szczęście nie miał zdolności obracania przedmiotów i ludzi w pył, inaczej roztrzaskany mebel już by nie istniał, a Korneliusz poszedłby w jego ślady.
- Reparo – warknął niemile Percival i po chwili krzesło z cichym stukiem odzyskało swój normalny kształt.
- Tak już jest lepiej. Dziękuję za współpracę. Proszę za mną – Knot odetchnął i poprowadził Wealseya do drzwi.
W progu Percy rzucił avadujące spojrzenie Lucjuszowi, czekającemu na rozwój wypadków, i poszedł z dwoma młodymi Aurorami do odosobnionej sali. Malfoy natomiast skłonił się ceremonialnie Ministrowi Magii i wszedł do swojego tymczasowego gabinetu.
- To kiedy oddajesz mi swoje stanowisko, Korneliuszu? – spytał sarkastycznie ze stalowym błyskiem w oku, obdarzając Knota uśmiechem pełnym pobłażliwej wyższości.
- Prosiłbym o zachowanie powagi, Lucjuszu – Knot nadął się majestatycznie, skinął głową na pożegnanie i wyszedł.
- Oczywiście, panie Ministrze – syknął pod nosem Malfoy.
Usiadł za biurkiem i uśmiechnął się z gorzkim cynizmem.
„Mam to, czego chciałem od zawsze, czyli władzę. Ciekawe czemu wcale mnie to nie cieszy...”

******
- Dziś maglują Malfoya... – bardziej stwierdził, niż zapytał Harry, ze smakiem wcinając kiełbaski i jajecznicę.
- Jakżeby inaczej – Hermiona się skrzywiła.
- Oj, przestań. Mówiłaś przecież, że Wizengamot wcale nie jest taki straszny i wszyscy traktowali cię łagodnie... Tylko ja mam niemiłe wspomnienia z nim związane – teraz dla odmiany skrzywił się Potter
- No właśnie – wtrącił się Ron i uśmiechnął nieśmiało. – Znaczy, że Malfoy nie ma tam źle.
„Chyba” – pomyślał, bo przyszło mu do głowy, że, być może dziewczęta traktują lepiej niż chłopców. Na głos jednak tego nie powiedział,
- Tak, ale wiecie, jaki jest Malfoy. Boję się, że coś palnie. Że się wygłupi, zacznie jakąś gadkę, czy zrobi coś bardzo niemądrego – panna Granger zmartwiła się i dziobnęła swoją kiełbaskę.
- Ej, Malfoy nie napieprzy głupot! To przykre, że to ja ci muszę coś takiego uświadamiać – Harry, mówiąc to, delikatnie się zarumienił. – Znaczy... On się teraz zachowuje bardzo dorośle. Nie narobi sobie kaszany, Herm.
- Tak myślisz?
- Ja to wiem – Potter wzruszył ramionami i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Ja bym nie był taki pewny – powiedział bardzo cicho Ron. – Ale myślę, że da sobie radę – dodał pośpiesznie, widząc coraz bardziej zachmurzoną minę Hermiony.
- Daj spokój, przesłuch..ą go tak jak ciebie, może nawet mniej stresogennie, bo tylko jako świadka - Harry ze smakiem zaczął wchłaniać kolejną porcję jajecznicy, a wygłodzonemu, jak zwykle, Ronowi odstąpił dwie ze swoich kiełbasek.
- Tylko, Harry, oczywiście – panna Granger odłożyła swój widelec, demonstrując tym samym, że przeszła jej ochota na jedzenie.
- Rany boskie, Herm, przecież wiesz, że nie miałem na myśli nic złego i wcale nie uważam, że to coś, co nic nie znaczy. Kurde! – z wrażenia upuścił nóż. Ron podniósł go szybko.
- Wiem, Harry, uspokój się. Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś? Jestem przewrażliwiona... – spróbowała się uśmiechnąć, ale Potter poczuł się już tym wszystkim zmęczony.
- Posłuchaj. Troszczę się o ciebie, staram się nawet tobą opiekować, nie zawracając ci głowy tym, co ja przeszedłem i co zrobił mi Nott. Uwierz mi, nie chciałabyś się zamienić, Herm – wstał i wyszedł, zostawiając na talerzu niedojedzoną jajecznicę.
- Kurna – Ron wyglądał, jakby miał się rozpłakać.
- Jestem pipa – pociągnęła nosem Hermiona.
- Nie jesteś – Weasley nagle odzyskał cały rezon. – Przecież Harry nie chce o tym wcale mówić i myśleć, i w ogóle mu się nie dziwię. Tylko czekałem aż wybuchnie... Ale i tak nie był to potężny wybuch.
- Dzięki Ron. Chyba powinnam go przeprosić...
Weasley nie zaprzeczył. Zastanawiał się właśnie, czy wypada mu swobodnie jeść dalej. Nic nie mógł poradzić na to, że jego żołądek był przepastny.
- Znaczy... Mi się wydaje, że on się nie gniewa, Herm...
Granger potrząsnęła swoją kasztanową i bardzo gęstą czupryną.
- Jest jeszcze gorzej. Pewnie mu przykro i czuje się niezrozumiany – znowu zaczęła dziobać swoją kiełbaskę z pochmurną miną.
- Wiesz, jaki jest Harry. Szybko mu przejdzie, Hermiono. Masz prawo być nietaktowna, nie musisz wiecznie wszystkiego robić poprawnie – Ron poczuł przypływ weny. – Zresztą, nie powiedziałaś nic, co mogłoby go obrazić. Po prostu... – zaciął się nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa.
- Po prostu Harry jest tak samo przewrażliwiony jak ja – Hermiona uśmiechnęła się smutno. – Potrafisz być naprawdę kochany, Ron. Dziękuję – pocałowała go w policzek.
- Nie ma za co – Weasley swoim zwyczajem zaczerwienił się. – Hermi, czy ty będziesz... kończyła tą kiełbaskę? – spytał nieśmiało.
Zamiast odpowiedzieć roześmiała się i mruknęła coś o tym, że jest niemożliwy, ale odstąpiła mu swój talerz.

******
Draco, pozwól na chwilkę – Snape zauważył Malfoya przemierzającego lochy w kierunku pokoju wspólnego Ślizgonów.
- Tak? – szare oczy popatrzyły na niego pytająco.
- No, podejdź do mnie, chłopcze – Severus zmarszczył brwi zirytowany opieszałością ucznia.
- Chciałem tylko zapytać, jak się czujesz po wizycie w Ministerstwie.
- Całkiem dobrze. Omal się nie wygłupiłem, ale... No... Zawsze, gdy chciałem powiedzieć coś szczeniackiego, albo nie na miejscu, to Dumble... – przerwał widząc, jak brwi Mistrza Eliksirów w mgnieniu oka zlewają się w jedną surową i niezadowoloną kreskę. – Za każdym razem profesor Dumbledore patrzył na mnie w taki sposób, że się opamiętywałem. On naprawdę czyta w myślach.
- Wydaje ci się. To tylko wysoce posunięte zdolności oklumencyjne i legilimencyjne. Gdyby było inaczej, ja też czytałbym w myślach, a tego nie potrafię. Po prostu odczytywał twoje intencje, Draco... i dlatego w oklumencji tak ważne jest pozbycie się wszelkich emocji –Severus uniósł palec wskazujący i uderzył w mentorski ton.
- Ojcze chrzestny, ale ja naprawdę nie prosiłem o wykład – Draco przewrócił oczami i złośliwie się uśmiechnął.
- A chcesz szlaban u Filcha? – łagodnie spytał Snape.
- Ale za co? – Draco miał nadzieję, że wygląda grzecznie i układnie. Nie wyglądał.
- Za lekceważące podejście do nauczyciela.
- Mówiłem teraz do ojca chrzestnego – ze słodka minką odrzekł Malfoy.
- Tak, ale jesteśmy na terenie szkoły. Nie na darmo nazywacie mnie Postrachem Hogwartu. A teraz zmykaj, póki się nie rozmyślę, i nie spóźnij się na żadne zajęcia. Twoja matka tyle razy mi kazała się tobą opiekować, że chyba zacznę jej słuchać – uśmiechnął się jak człowiek, który nie umie się szczerze uśmiechać, czyli nieco krzywo.
- Dziękuję za troskę, sir – Draco odwzajemnił grymas i podążył we wcześniejszym kierunku.

*
- Czemu nie było cię na śniadaniu, Draco? – Goyle grzał swoje wielkie dłonie przy kominku.
- Bo miałem mały spacerek z dyrem – odrzekł lakonicznie Malfoy, patrząc przy tym nie na Vincenta, czy Gregoy’ego, który siedział obok najlepszego kumpla, ale na Parkinson, która wydawała się pochłonięta jakąś lekturą.
- Od kiedy to ty czytasz, Pansy? – nie mógł sobie darować drobnej złośliwości.
- Czytam wtedy, kiedy chcę, a ty nie wiesz o mnie wszystkiego – odrzekła i z powrotem wróciła do książki. – Miłosne zaklęcia i eliksiry na każdą okazję – wymruczał Draco, podchodząc i przechylając głowę, żeby przeczytać tytuł.
Millicenta, która siedziała w fotelu obok i piłowała zawzięcie paznokcie, zachichotała cicho.
- Och, tobie nawet ta książka by nie pomogła, jesteś za gruba – Parkinson postanowiła się nadąsać i wstać. – Idę się przyszykować na zajęcia.
Panna Bullstrode od razu przestała się śmiać. Parkinson nigdy nie wyróżniała się taktem, nigdy też nie myślała o innych, często też z tego względu raniła ludzi, niekoniecznie nieświadomie.
- Też cię kocham, sucha wywłoko – oznajmiła bardzo cicho i wróciła do piłowania paznokci, ale teraz już z chmurną miną.
- Pansy, ty za to jesteś za głupia, żeby tą książkę zrozumieć! – krzyknął Draco za oddalającą się Parkinson. Nie raczyła się nawet obejrzeć. Uśmiechnęła się jedynie okrutnie i poszła do siebie.
- Przepraszam, Milli – dodał już ciszej.
- Za co? –wzruszyła ramionami i nie odrywała wzroku od wykonywanej czynności.
- Za nią – Malfoy wyglądał na zmartwionego. – Oberwało ci się przeze mnie.
- Słuchaj, skończ ten temat, dobrze? – Millicenta rzuciła mu stanowcze spojrzenie.
- Okey, ja tylko... No, przykro mi, że ona była... jest taka podła.
Bullstrode przewróciła oczami.
- Dzięki za troskę, ale o coś cię prosiłam.
Draco zajął fotel, w którym wcześniej siedziała Pansy.
- Merlinie, gdzie ja miałem oczy? – powiedział bardziej do siebie samego, niż do kogokolwiek w pokoju, a zbyt wielu słuchaczy nie miał.
- Nie chcę się wyrażać, ale znam odpowiedź – Millicenta przerwała w końcu piłowanie paznokci i popatrzyła na Malfoya. – Gdzie byłeś, kiedy cię nie było? – spytała cicho.
- Wizengamot – odpowiedział krótko i już było wszystko jasne, bo cała szkoła rozmawiała o tym, że Granger była przesłuchiwana przez ten szacowny organ władzy czarodziejskiej.
- Coś jak ustalenie zeznań? – spytała jego rozmówczyni bardzo ostrożnie. Nie chciała się wykazywać taktem na miarę Parkinsonówny.
- No, coś w tym stylu. Przepraszam, ale nie chcę o tym gadać - schował twarz w dłoniach i westchnął przeciągle.
- Rozumiem. Blaise się martwiła.
- Bo jej wczoraj nie uprzedziłem, że nie będzie mnie na śniadaniu.
- Troskliwa kobieta.
- Ano.
- Zaraz mamy zajęcia, wiesz?
Pokiwał smętnie głową.
- Poczekamy aż Blaise zejdzie i pójdziemy z nią oraz z nimi, dobra? – wskazał głową Crabbe’a i Goyle’a.
Millicenta uśmiechnęła się szeroko.
- Nie ma sprawy – oznajmiła i wróciła do piłowania paznokci.

******
Cały dzień mijał wszystkim we względnym spokoju. Hermiona wybąkała przeprosiny tuż przed obiadem, a Harry oczywiście je przyjął, później spędził też urocze pół godziny na błoniach w towarzystwie Blaise. Po kolacji Dumbledore poprosił do swojego gabinetu Hermionę i Dracona, Potterowi zaś i Malfoyowi objaśnił, że nie muszą stawiać się u niego o ósmej i że „maja odwołany szlaban”; nikt przecież nie musiał wiedzieć, że pobierają lekcje oklumencji.

*
- Veritaserum? – spytał Draco nieufnie. – Oczywiście nie musimy wyrażać zgody, prawda?
- Oczywiście – Dumbledore przytaknął z powagą, spróbował swojej kawy ze śmietanką, po czym machnął nad kubkiem różdżką, wyczarowując na powierzchni sporą dawkę cynamonu.
- Czy ja także mogę prosić? – spytała grzecznie Hermiona, po czym otrzymała upragnioną przyprawę. Kiedy zamieszała parujący płyn, po gabinecie dyrektorskim rozszedł się przyjemny aromat.
Malfoy rozdął nozdrza, ale nie uraczył się cynamonem.
- Ja się godzę, ale pod warunkiem, że nie będzie mnie przesłuchiwał cały sztab – powiedziała po chwili napiętej ciszy panna Granger.
- Ty?! – Draco wyglądał na oburzonego. – Niech przesłuchają pod przymusem tego pieprzonego gwałciciela! Przepraszam Herm – dodał od razu skruszony.
- Radziłbym zachować spokój i powagę, panie Malfoy – rzekł spokojnie dyrektor.
- Oczywiście – chłopak westchnął i łyknął dużą porcję ożywczego napoju.
- Przesłuchiwaliby was tylko Minister, pani Bones i ja. Na takim przesłuchaniu znalazłby się też protokolant, zobowiązany specjalną przysięgą do milczenia. Byłyby więc obecne tylko cztery osoby – łagodnie wyjaśnił Albus, gładząc swoja siwą brodę.
- W takim razie wyrażam zgodę – odrzekła po prostu Hermiona i, już uspokojona, skupiła się na piciu kawy.
- Ale ja nie – Malfoy zmarszczył brwi i potrząsnął głową.
- Wydaje mi się, że wystarczy jeśli ja udzielę zeznań, prawda? – Gryfonka pytająco popatrzyła na Dumbledore’a.
Dyrektor skinął głową, uważnie przyglądając się wyraźnie zbuntowanemu chłopakowi.
- Nie wyrażam zgody na to, żeby przesłuchiwali ciebie, Hermiono – Draco popatrzył wymownie i autorytarnie na swoja dziewczynę. Poczuła złość; chciał mówić jej, co może robić, a czego nie. Już miała mu dobitnie wytłumaczyć, że sama o sobie decyduje, kiedy Malfoy zwrócił się bezpośrednio do poważnego i pełnego wyczekiwania Albusa:
- Jeżeli wystarczą zeznania tylko jednej osoby, to możecie przesłuchać mnie. Uważam, że dla Hermiony byłoby to trochę za wiele – dodał, łypiąc niepewnie na pannę Granger. Wcale nie musiała być zachwycona jego postawą. Miała zmarszczone brwi i wpatrywała się w niego natarczywie, ale nic nie mówiła.
- Mogę zeznawać tylko ja? – trudno było stwierdzić, czy pyta Dumbledore’a czy Hermionę.
- Możesz, bo byłeś bezpośrednim świadkiem zdarzenia – przytaknął Albus w zamyśleniu. – Chyba, że panna Granger mimo wszystko chce zeznawać.
Nie odpowiedziała. Wpatrywała się chmurnie w swój kubek. To co robił Draco było naprawdę miłe, bo chciał jej oszczędzić nieprzyjemności. Robił to w dobrej wierze. I jego zeznania będą tak samo ważne, jak byłyby jej. Bo był świadkiem. Podniosła w końcu wzrok. Patrzył na nią prawie błagalnie.
- Hermi, proszę, wystarczy im moje zeznanie. Nie chcę, żebyś robiła w tej sprawie cokolwiek, czego nie musisz robić...
Szare oczy zbitego szczeniaka prawie całkowicie pozbawiły ją chęci powiedzenia tego, co myśli. Prawie. Potrząsnęła głową i oznajmiła:
- A może ja też chciałabym ci zaoszczędzić tych zeznań, Draco? – spytała spokojnie.
Zarumienił się.
- Oj, wiem, ale ja... Proszę cię o to.
Gryfonka przygryzła dolną wargę, a potem przekornie się uśmiechnęła.
- Jestem dużą dziewczynką i naprawdę dam sobie radę.
- Hermiona, ja mówię poważnie... Skoro wystarczą moje zeznania, to dlaczego...
- Mogę powiedzieć dokładnie to samo – przerwała mu Granger.
- Mam pomysł – Dumbledore postanowił się wtrącić. – Może zeznawajcie oboje i nie będzie problemu – i kiedy Malfoy zrobił wielce nieszczęśliwą minę, Albus zmarszczył groźnie brwi. – Chciałem zauważyć, że Hermiona nie jest twoją córką i ma na tyle rozsądku, że wie, co mówi i robi, Draco.
- Dziękuję, sir – dziewczyna uśmiechnęła się do dyrektora.
- Profesor Dumbledore ma rację – oznajmiła Draconowi. – A jeżeli tak bardzo chcesz, możesz zeznawać pierwszy. - Kiedy tylko niezadowolony Ślizgon otworzył usta, zaczęła mówić dalej, nie dając mu dojść do głosu. - Słuchaj, nie możesz mnie trzymać pod kloszem, chociaż najchętniej byś to zrobił. Już nawet moi rodzice zrozumieli, że jestem prawie dorosła i liczą się z moim zdaniem. Ty też być mógł.
- Ale ja liczę się z twoim zdaniem! – Draco się zaperzył. – Chciałem ci tylko oszczędzić dodatkowych przykrości – wyglądał na nieszczęśliwego.
- Przykrości nie da się uniknąć, takie jest życie – wzruszyła ramionami Doceniam twoją troskę, ale możesz tę przykrość podzielić ze mną. Nie musimy się licytować o to, kto będzie zeznawał. Rozumiesz mnie? – zrobiła się trochę smutna i Malfoy się zawstydził.
- No, okey... Dobrze. Masz rację – wpatrując się we własne dłonie zaciśnięte na kubku.
- Doskonale, rozumiem, że oboje będziecie składać zeznania pod Veritaserum, tak? – Dumbledore złożył czubki palców, tak jak to miał w zwyczaju, i patrzył wyczekująco na dwójkę uczniów.
- Tak, sir – odpowiedzieli niemal jednocześnie.
- W takim razie jutro rano razem udajemy się do Ministerstwa. Wszystko nie potrwa więcej niż godzinę – Albus uśmiechnął się łagodnie, a Hermiona i Draco grzecznie się pożegnali i wyszli.
- Chciałem dobrze – Malfoy łypnął niepewnie na swoją dziewczynę.
- Wiem – ku jego zaskoczeniu, szeroko się uśmiechnęła. – Jesteś strasznie opiekuńczy. To fajne, chociaż troszeczkę przesadzasz. Mimo wszystko, kręci mnie to, że tak bardzo o mnie dbasz – przygryzła dolną wargę i popatrzyła na niego w taki sposób, że się zarumienił.
- Och, ciekawe, gdzie wyczytałaś taki fantastyczny tekst – Draco nie lubił się rumienić, więc koniecznie musiał powiedzieć coś kąśliwego.
- Nie obrażaj mnie, Malfoy . Naprawdę jesteś sexy z tymi rumieńcami – objęła go i wspięła się na palce, żeby go pocałować.
To było naprawdę za wiele. Był jej zbyt spragniony, żeby zachować chociaż minimum obojętności. Nawet nie wiedziała kiedy przycisnął ją do twardej ściany. Całował ją zachłannie, a jego dłoń wślizgnęła się pod ubranie Hermiony i głaskała delikatnie brzuch.
- Ty też mnie kręcisz, Granger, i nie masz nawet pojęcia jak bardzo – wymruczał jej do ucha, nie przestając pieścić ciepłej, gładkiej skóry.
- To zakrawa na perwersję, jesteśmy pod gabinetem dyrektora – wyszeptała, uśmiechając się tak, że był całkowicie pewien, iż jego krew właśnie zaczęła się gotować. Zastanawiał się tylko, jakim sposobem jeszcze żył.
- Merlinie, kobieto, gdybym wcześniej wiedział, jaka jesteś naprawdę, nawet bym nie spojrzał na Parkinson – oznajmił z gorącym przekonaniem.
- A jaka jestem? – jej spojrzenie, uśmiech, cichy, zmysłowy głos sprawiały, że miał ochotę wziąć ją tu i teraz, ale wiedział, że z wielu obiektywnych powodów nie jest to dobry pomysł. Cieszył się, że tak doskonale idzie mu nauka samodyscypliny.
- Granger, w tej chwili jesteś przede wszystkim denerwująca i złośliwa – uśmiechnął się wrednie. – Poza tym lubisz się mądrzyć. A tak w ogóle to jesteś cholernie seksowna, słodka, gorąca i, co najważniejsze, lecisz na mnie – znowu ją pocałował, tym razem delikatnie, i przesunął dłoń na jej plecy. Jęknęła cichutko, mocno wplotła palce w jego włosy i przyciągnęła go do siebie.
- Oszaleję przez ciebie – wyszeptał w jej szyję.
- Może nie – odszepnęła i pogłaskała czule jego kark.
- Rany boskie, przestań, bo już oszalałem – odsunął się od niej gwałtownie i złapał ją za ręce. – Kocham cię, ale...
- Ja też cię kocham, więc może pójdziemy do ciebie – powiedziała to tak po prostu, a Draco aż zaniemówił.
- Książki cię zdemoralizowały – zażartował niepewnie.
- Mówiłam poważnie – popatrzyła mu prosto w oczy.
Przez chwilę milczał i chociaż bardzo jej pragnął, tak bardzo, że chciało mu się wyć, powiedział:
- Nie.
Posmutniała, wyrwała dłonie z jego rąk i zbiegła szybko po krętych schodach.
Dogonił ją, odwrócił ku sobie i mocno przytulił. Płakała.
- Miona, kochanie, nawet nie wiesz, jak bardzo tego chcę. Jeszcze aż na tyle sobie nie ufam.
- Ja ci ufam – wychlipiała, wściekła, że pozwoliła sobie na łzy. – Jesteś osioł.
- Zapewne masz rację. Ale gdybyś wiedziała, ile kosztowało mnie powiedzenie „nie”, nazwałabyś mnie bohaterem. - Nadal uważam, że jesteś osłem, Draco – popatrzyła na niego nieprzychylnie i otarła oczy rękawem szaty.
- Chcę mieć pewność, że cię nie skrzywdzę – powiedział łagodnie.
- Krzywdzisz mnie, kiedy dajesz mi kosza – warknęła nieuprzejmie.
- Nie daję ci kosza i nawet tak nie myśl, a zresztą... dobrze o tym wiesz – zajrzał jej głęboko w oczy. Miała dziwne spojrzenie; pełne oddania i czułości, a zarazem głębokiej urazy.
- Z twoim podejściem nigdy nie będziesz miał pewności.
- Hermiono, ale to naprawdę dla mnie nie jest aż tak ważne – powiedział marszcząc brwi.
- Zauważyłam – syknęła, a potem lekko się zarumieniła i miękko dodała. – I to sprawia, że jeszcze bardziej pragnę ci dać wszystko, co mogę.
Nie wiedział, co ma odpowiedzieć, ale cisza nie była taka zła, bo w ciszy mógł się zastanowić. Jeszcze raz ją przytulił. Znowu naszło go pragnienie, żeby zabrać ją gdzieś daleko i ochronić przed wszystkim, co złe. Głaskał ją delikatnie po włosach, a Hermiona zamknęła oczy.
- To daj mi chociaż jeden dzień... Sobie też. Może to nadopiekuńczość z mojej strony, ale ja chcę dla ciebie jak najlepiej... I nie wydaje mi się, żeby kilka dni czekania coś zmieniło, chyba że na lepsze...
- Gbur – szepnęła, ale bez złości.
- Pójdę z tobą do łóżka, w chwili, gdy będę absolutnie pewien, że tego chcesz i, uwierz mi, będę w stanie to stwierdzić, Herm – popatrzył na nią i się uśmiechnął.
- Czyli mam tak próbować aż do śmierci? – na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Obiecuję, że w chwili, gdy mnie przekonasz, nie będzie odwrotu I chyba będzie to całkiem niedługo, bo robisz, kochanie, niesamowite postępy – szeroki uśmiech Dracona i jego wiele mówiące spojrzenie, spowodowały, że się zarumieniła, ale nie odwróciła wzroku.
- Jeśli jeszcze raz mnie wyprosisz ze swojego dormitorium, to więcej nie przyjdę - zagroziła
- Chyba już mi się nie uda... – objął ją i ruszyli wzdłuż korytarza w kierunku Wieży Gryffindoru. Wiedział, że go posłucha i na pewno nie przyjdzie tej nocy, ale nie miałby nic przeciwko, gdyby zrobiła to przed końcem tygodnia. Naprawdę

******
- Czy ja cię wzywałem, Severusie? – czerwone oczy wpatrywały się w leżącego na podłodze mężczyznę. Snape zaciskał zęby z bólu, ale jakoś wykrzesał z siebie siły, żeby odpowiedzieć:
- Nie, Panie.
- Dobra odpowiedź, prawda Nagini?
Wąż zasyczał cichutko u stóp swojego pana. Niepokojące, błyszczące oczy gada wwiercały się w niego i Snape przysiągłby, że pupilka Voldemorta jest cholernie inteligentną bestią. Nagini wysunęła łeb do przodu, a potem cofnęła się i mrugnęła oczkami jak klejnoty, jakby chciała przyznać mu rację. Jej wzrok miał właściwości hipnotyzujące i Snape odwrócił spojrzenie.
- Skoro nie, to co tu robisz? – łagodnie zapytał Voldemort. Zbyt łagodnie.
- Przyniosłem ci plany zabezpieczeń Hogwartu, Panie. Tak jak prosiłeś. Miały być na dzisiaj... Plany rozmieszczeń dormitoriów, w których znajdują się także dzieci mugolskiego pochodzenia. Mam też ich nazwiska... – to, że Czarny Pan nie mówił nic o nazwiskach mugolaków, nie oznaczało, że nie chciał ich mieć. Snape doskonale wiedział, że to był szczegół, którego miał się bez trudu domyślić.
- Doskonale, ale ja cię przecież jeszcze nie wezwałem. Jesteś gorliwy Snape, możnaby powiedzieć nadgorliwy... – Voldemort roześmiał się cicho.
Severus nie ośmielił się podnieść z podłogi. Wolał nie wiedzieć, jakie byłyby konsekwencje wstawania bez pozwolenia czerwonookiego. Cichy i niemal minutowy Cruciatus sprawił, że Mistrz Eliksirów Hogwartu prawie nie widział na oczy, w uszach mu szumiało i czuł nieznośny, pulsujący ból w czaszce, który nie chciał przejść od razu po zdjęciu zaklęcia. Być może nie przejdzie przez najbliższe godziny.
- Pomińmy milczeniem fakt, że zjawiłeś się za wcześnie, w końcu nic takiego się nie stało. A Dumbledore? – Voldemort spytał o to jakby od niechcenia.
- Wyjeżdża jutro na Konwent, który sam zwołał, Panie. Za moją małą namową oczywiście.
- Rozumiem. Wstawaj i daj mi te plany oraz nazwiska. Rozumiem, że to wszystkie zabezpieczenia Hogwartu? – Czarny Pan postukał nieaktywnym końcem różdżki w magiczną mapę.
- Wszystkie, o których wiem, i o których udało mi się wyciągnąć wiadomości od starego, Panie – powiedział usłużnie Severus. I nie kłamał. O żadnym innym zabezpieczeniu nie wiedział.
- Multum zaklęć ochronnych, blokady magiczne... - mruczał pod nosem Voldemort. – Z większością nie będzie problemu, niektóre jednak zajmą trochę czasu, ale sobie poradzimy. Założę się, że ten kochaś mugoli i szlam ma coś, czego nawet tobie nie wyjawił – czerwonooki wykrzywił się sarkastycznie. – Ale najwyżej się zaryzykuje.
- Wątpię w to, żebym o czymś nie wiedział. Ten stary głupiec mi ufa jak rodzonemu synowi – Snape zdobył się na pogardliwy grymas i tym razem oczywiście skłamał. W tej chwili cieszył się z własnych zdolności oklumencyjnych.
Voldemort miał zamiar zapytać o Malfoya i jego rzekome spoufalanie się z jedną ze szlam, ale stwierdził, że to w tej chwili najmniej istotna rzecz. Sprawa z synem Lucjusza wyjaśni się wystarczająco podczas „odwiedzin” w Hogwarcie.
- Możesz się oddalić, Snape – Voldemort skrzywił się pogardliwie, aby po chwili badawczo przyjrzeć się swemu słudze.
- Następnym razem nie radzę ci zjawiać się przed wezwaniem. Mogę nie być tak pobłażliwy, jak teraz. Żegnam, Severusie.
- Żegnam cię, Panie – pokornie odrzekł Mistrz Eliksirów i aportował się na skraju Zakazanego Lasu. Ledwo dotarł do zamku. Dłuższy niż trzydzieści sekund Cruciatus, rzucony na dodatek przez Voldemorta, osłabiał nawet najbardziej wytrzymały organizm. Nie wykluczając wampirzego. .
Snape specjalnie udał się wcześniej do Voldemorta. O północy miał zaplanowany mały sabat z Dumbledore’em i musiał być w Hogwarcie. Liczył się z karą, ale osłabienie było mu bardzo nie na rękę. Zaklął cicho i oparł się o framugę drzwi sali wejściowej. Przed oczami zadrgały mu czerwone mroczki. Otrząsnął się i pewnie stanął na nogi. Do Voldemorta wybrał się przed dziesiątą wieczorem, więc nie mogła być godzina późniejsza niż jedenasta. Oznaczało to, że ma jeszcze godzinę na wlanie w siebie środków wzmacniających i pobudzających. . Dumbledore zapewne się o niego niepokoił, więc najpierw postanowił udać się do niego. Po kilku krokach usłyszał nieprzyjemny świst nad głową i skrzywił się z odrazą. Nie musiał patrzeć do góry.
- Czego chcesz, Iryt? – warknął i zgrzytnął nieprzyjemnie zębami.
- O! Irytek drażni tłustowłosego profesorka – poltergeist zachichotał złośliwie.
- Słuchaj, nadęta, bucowata podróbo ducha... wiesz, że ze mną nie warto zaczynać, prawda? – spytał Snape prawie przymilnie i raczył w końcu popatrzeć do góry.
Irytek trzymał w dłoni coś, co niezbicie przypominało łajnobombę, i wyglądał jakby się zastanawiał, czy ma ją upuścić na profesorską głowę.
- Prawda? – spytał Severus jeszcze raz, jeszcze bardziej przymilnie.
Irytek zdecydował się schować cuchnącą broń do magicznej kieszeni, w której nosił ukryte jeszcze kilka wymiotek produkcji Weasleyów i gryzące frisbee. Zaniechał napadu na Mistrza Eliksirów. Do dziś pamiętał, jak nieprzyjemnie było wisieć do góry nogami przez dobę w podziemiach, a do tego nie móc wydobyć z siebie głosu. Ponadto Snape wyglądał na wybitnie niezadowolonego. Duszek przybrał minę niewiniątka, co nadało jego fizjonomii jeszcze złośliwszy wyraz, niż kwitł na niej zazwyczaj. Uśmiechnął się wszechwiedzącym uśmiechem i wydał z siebie odgłos pierdnięcia.
- Moje nerwy są na wyczerpaniu, Iryt – oznajmił chłodno i spokojnie Severus.
- A gdyby Irytek powiedział... – poltergeist nie dokończył, bo zrobił to za niego profesor:
- ... że coś wie? – brew Snape’a podjechała do góry.
Irytek milczał przez chwilę denerwująco, ale groźne spojrzenie nauczyciela zadziałało. Poltergeist czuł niejaki respekt tylko wobec trojga ludzi i jednego ducha. Krwawego Barona, McGonagall, Dumbledore’a i Naczelnego Postrachu Hogwartu. Zawirował w powietrzu i zanucił:

Zabini i Potter obściskują się ciemną nocą
W Pokoju Życzeń, pod kocem strasznie się pocą.
Co tam się działo, lepiej nie zobaczyć,
Może jeszcze w korytarzu da się ich wypatrzyć.


- Dosyć – warknął Snape. – Co ty wiesz o poezji, Iryt? – dodał kpiąco.
Poltergeist zignorował tę zniewagę. Oczywiście nie mógł wiedzieć, co działo się w Pokoju Życzeń, jednak był na siódmym piętrze i wszystko sobie „dośpiewał”.
- Teraz pewnie odprowadza ją do pokoju wspólnego Slytherinu. Łiii! – zagwizdał przeciągle i uciekł, chichocząc opętańczo.
W Severusa wstąpiły nagle nowe siły. Najpierw postanowił udać się do lochów, następnie zażyć eliksiry, a dopiero potem iść do dyrektora..

***
Stali tuż przy ścianie, prowadzącej do pokoju wspólnego Ślizgonów. Całowali się
- Idź już, Harry – szepnęła Blaise, wysuwając się z jego uścisku, ale on znowu ją przyciągnął i długo całował.
- Nie chcę iść – wymruczał jej do ucha.
Zachichotała.
- Idź, bo jeszcze nas nakryje nietoperz i będziesz miał przerąbane – zażartowała.
- Snape mnie nie obchodzi. - Warknął Harry, zachmurzając się nieznacznie.
- Ależ cię napadło. Uwziąłeś się, żeby go nie cierpieć, tak? – złożyła ręce na piersiach i wpatrywała się w Pottera.
Przez kilka chwil panowała martwa cisza. Gryfon zacisnął zęby.
- Nieważne, Harry – powiedziała już miękko. – Idź, bo jest późno.
- Zabini ma rację, Potter – usłyszeli chłodny głos. – Lumos – rozbłysło nikłe światło. - Minus pięć punktów od Slytherinu, Blaise i wracaj do dormitorium. Do dormitorium, powtarzam. – Dodał dużo bardziej stanowczo, gdy nie ruszyła się z miejsca.
- Tak jest, sir – powiedziała i podała hasło, po czym, ociągając się, weszła przez uruchomiony portal.
- Długo podsłuchiwałeś? – spytał bez cienia poważania Gryfon.
Cały szacunek, który zrodził się w nim ostatnimi czasy do Mistrza Eliksirów, ulotnił się przez ostatni dzień. Czuł znowu wszechogarniającą nienawiść i wmawiał sobie, że mu z tym dobrze.
- O ile pamiętam, Potter, jestem twoim nauczycielem i nie jesteśmy na „ty” – chłodno i łagodnie oznajmił Snape. – Powinieneś być już w łóżku.
- A pan nie powinien zachowywać się jak szpieg – warknął Harry. – Długo pan podglądał i podsłuchiwał? Jest pan żałosny – uśmiechnął się cynicznie.
Severus poczuł, że zalewa go fala wściekłości, ale się opanował.
- Nie pogarszaj swojej sytuacji, Potter. Na razie straciłeś tylko dziesięć punktów, ale może być dużo gorzej – był zadowolony, że jego głos nadal jest spokojny, bo wewnątrz omal nie eksplodował od tłumionej złości.
Harry nienawidził tego spokoju bardziej niż czegokolwiek na świecie. Bardziej niż Voldemorta. A przynajmniej tak zdawało mu się w tej chwili. Marzył o tym, żeby upokorzyć Severusa.
- Myślę, że odczuwasz radość, mogąc mną pogardzać i mścić się za to, jaki był dla ciebie mój ojciec – Gryfon miał w dużym poważaniu fakt, że nie był z profesorem „na ty”. - Jesteś żałosny. Już jako dziecko byłeś żałosny, Smarkerusie... – poczuł dziką satysfakcję, kiedy wymówił to przezwisko, tym potężniejszą, że ujrzał wyraz szoku na twarzy nauczyciela. - ...i tak ci zostało – dokończył ze złośliwym triumfem.
Potter nie poznawał swojego głosu. Prawie syczał i mówił z taką wściekłością, że nie brzmiał normalnie. Ekstremalne zaskoczenie i niedowierzanie, malujące się na obliczu Mistrza Eliksirów, sprawiły, że chłopak wykrzywił się w zjadliwym grymasie. Nie bał się nawet ewentualnej kary, nie obchodził go szlaban.
Bezbrzeżne zdziwienie i coś jeszcze, czego Harry nie mógł zidentyfikować, szybko ulotniły się z oblicza Severusa. Jego twarz wydawała się wykuta z kamienia. Harry czekał na jakąś reakcję, ale Snape nie odjął mu kolejnych punktów, ani nie dał mu szlabanu.
- Idź do siebie, Potter, i nie łaź więcej po nocy – powiedział po prostu zimnym, bezdźwięcznym, suchym i wypranym z emocji głosem.
Harry zamrugał ze zdziwienia, ale odwrócił się i prawie pobiegł ciemnym korytarzem. Dopiero na zakręcie przyświecił sobie różdżką i nawet nie włożył peleryny niewidki. Ręka mu się trzęsła, więc nikłe światło oświetlające mu drogę było niestabilne i migotliwe. Nie obchodziło go, czy zobaczy go Filch, albo czy spotka się ze złośliwym Irytkiem. Poczuł pieczenie pod powiekami.. Wmawiał sobie, że to tylko łzy wściekłości i że wcale, absolutnie wcale nie czuje się podle z powodu tego, co powiedział do Severusa Snape’a.

***
Severus sceptycznie wpatrywał się w krąg i pentagram. Był pewien, że wszystko zrobił dobrze i że krew Dumbledore’a i jego własna jest zmieszana w idealnych proporcjach. Musiał się jednak przez chwilę zastanowić.
Starał się nie myśleć o Potterze. Harry był, jaki był, ale nawet po nim nie spodziewał się takiej arogancji i bezczelności, a ściślej biorąc zwykłej podłości. Przez ułamek sekundy miał ogromną ochotę na to, żeby rozerwać chłopaka gołymi rękami, ale tak naprawdę było mu po prostu przykro. Doskonale wiedział, że Harry chciał mu dokuczyć, świadomie go obrazić i zranić. Kiedy pił swoje eliksiry, przyszła mu do głowy szalona myśl, żeby pokazać Potterowi do końca swoje najgorsze wspomnienie. Pożyczyć myślodsiewnię, wziąć bachora za kudły i go do niej zawlec, a potem wyrzucić na zbity pysk i zaaplikować mu tygodniowy szlaban u Filcha w godzinach nocnych. Zdawał sobie jednak sprawę, że to by nic nie dało, może jedynie Potter bardziej by go znienawidził. I wiedział, jakie jest wyjście z sytuacji. Szczera rozmowa. Ale gdy pomyślał o szczerej rozmowie ze Złotym Chłopczykiem Gryfonów, trafiał go szlag.
„Skup się Severusie” - pomyślał.
Właśnie dochodziła północ, więc czas na wzywanie demonów był idealny. Można je było wzywać o każdej porze, jednak północ i jej okolice były najlepszym rozwiązaniem.
- Severusie, czy coś cię trapi? – spytał łagodnie Albus.
„Nawet w takiej chwili próbuje się bawić w terapeutę” – Snape zmarszczył brwi z irytacją.
- Tak, zastanawiam się, czy wszystko jest w należytym porządku – oznajmił chłodno.
- I to naprawdę wszystko? – kojący głos Dumbledore’a podziałał mu jedynie na nerwy.
- Czy ty nie widzisz, co robimy?! – Snape zacisnął palce na srebrnym pucharze z krwią i spojrzał z niesmakiem na dyrektora. – Chcę przypomnieć, że za chwilę będziesz inkantował wezwanie Oga, więc może daruj sobie szczere, nocne rozmowy – wysyczał sarkastycznie.
- Każda pora jest dobra na szczere rozmowy, Severusie - bardzo łagodnie podsumował Albus.
- Ty chyba nie jesteś normalny? Mam to rzucić i ci się zacząć zwierzać? – omal nie rąbnął pucharem w Dumbledore’a, ale, gdyby to uczynił, musieliby od nowa mieszać swoją krew.
- A więc przyznajesz, że jest coś jeszcze – łagodnie podsumował jego wybuch siwowłosy mag.
Severus na chwilę zaniemówił. Następnie przymknął powieki, modląc się o cierpliwość.
- Jeżeli nawet coś jest, to jest to moja sprawa- wycedził. – I nie zamierzam o tym rozmawiać. A teraz pozwól, że skupię się na tym, aby ta cholerna posoka znalazła się w odpowiednich miejscach.
- Rozumiem, trzeba było tak powiedzieć od razu- łagodnie odrzekł Albus.- I nie denerwuj się, Severusie.
- Wcale się nie denerwuję – syknął. – Ale mnie rozpraszasz.
To nie była prawda i Dumbledore o tym wiedział, ale zmilczał. Snape miał doskonałą koncentrację i podzielną uwagę. Wampir popatrzył na cztery czarne świece, jeszcze nie zapalone i postawione tak, aby symbolizować cztery kierunki świata. Nie było zbyt jasno, bo mieli do dyspozycji jedynie światło z różdżki dyrektora, ale Mistrzowi Eliksirów ono wystarczało, zwłaszcza, że nie narzekał na kłopoty ze wzrokiem.
Krew rozlana w odpowiedni sposób z odpowiednią inkantacją miała być ochroną dla wzywających. Demon nie mógł się tak po prostu rzucić na magów, bo krew śmiertelnych go powstrzymywała i dawała wzywającym czas na pertraktacje. Dopóki zaklęcie ochronne nie zostało zdjęte z krwi, dopóty demona można było odesłać. Kiedy zaklęcie wzmagające ochronę zostało zdjęte i demon przekroczył barierę, należało liczyć tylko na to, że dotrzyma słowa. Na szczęście istoty te były prawdomówne i słowne... lecz także przebiegłe, więc należało uważać, jak się z nimi rozmawia. Wszystko musiało być precyzyjnie ustalone. Inaczej demon mógł znaleźć wygodne dla siebie luki w umowie i posiać nieco więcej zniszczenia niż się od niego oczekiwało, lub pozwlekać nieco z powrotem w zaświaty i podręczyć nieprzyjemnie śmiertelników. Na szczęście demony były wzywane bardzo rzadko.
Severus w skupieniu rozlał powoli krew kierując się od podstawy każdego ze świeczników ku następnemu, od kierunku północnego zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Krew musiała być rozlana bardzo wąskim strumykiem, a co było najważniejsze musiało jej wystarczyć. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę że średnica okręgu z wrysowanym pentagramem, na obrzeżach którego znajdowały się świece, wynosiła trzy metry. Snape szedł powoli, rozlewając intensywnie czerwoną ciecz i powtarzając rytmicznie „sanguine protecto”. Dumbledore natomiast przygotowywał się do inkantacji wywołującej demona.
Gdy młodszy czarodziej skończył, Albus zgasił nawet różdżkę.
Wymagana była ciemność.
Następne minuty były chwilami wyczekiwania i napiętego skupienia. Severus jedynie bardzo cicho powtarzał za dyrektorem, w odpowiednich momentach, „wzywamy cię, Ogu” i czuł jak wszystkie włoski na jego ciele powoli stają dęba. Na początku nie działo się nic, potem po kolei zapaliły się świece, ale w odwrotnej kolejności, niż Snape rozlewał krew. Ich blask był upiorny, lekko fioletowawy, ale, co dziwne, dawał wyraźne światło. Następnie obaj czarodzieje poczuli podmuch wiatru; suchego, przeraźliwie zimnego i nie poruszającego, ani szatami, ani płomieniami świec. Gdy Dumbledore zamilkł, nastąpiła chwila dzwoniącej w uszach ciszy. Severus miał wrażenie, że znajduje się poza czasem. Trochę się bał. No dobrze, bardzo się bał, więc popatrzył na spokojne oblicze Albusa i stłumił wszelki lęk. Ryk, który nagle usłyszeli, nie był wcale rykiem, ale z tym się na początku Snape’owi skojarzył. Brzmiał jak setki krzyczących z wściekłości i bólu ludzi. I chociaż był przeraźliwie głośny, nie ogłuszał, jedynie zmrażał krew i paraliżował. Nawet Dumbledore nieznacznie zadrżał. Po chwili w samym środku okręgu zmaterializował się Og.
- Kto śmiał zakłócić mi spokój? – upiorny chór potępieńczych głosów sprawił, że Severus zamknął na sekundę oczy i ogromnym wysiłkiem woli powstrzymał się od zatkania uszu, ale wiedział, że tego robić nie może, gdyż okazywanie słabości, czy strachu, było wysoce niewskazane. Określenie demon tysiąca głosów doskonale do Oga pasowało. Jego wygląd także nie podtrzymywał na duchu.
„I ja chciałem wywołać to kurestwo sam, i to bez odpowiedniego przegotowania. Merlinie, daj mi mądrość” – pomyślał z przerażeniem Snape i otworzył ponownie oczy. Dumbledore odchrząknął. Należało dopowiedzieć na grzeczne pytanie gościa.

***
******
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #249676 · Odpowiedzi: 264 · Wyświetleń: 895163

7 Strony  1 2 3 > » 

New Posts  Nowe odpowiedzi
No New Posts  Brak nowych odpowiedzi
Hot topic  Gorący temat (Nowe odpowiedzi)
No new  Gorący temat (Brak nowych odpowiedzi)
Poll  Sonda (Nowe odpowiedzi)
No new votes  Sonda (Brak nowych odpowiedzi)
Closed  Zamknięty temat
Moved  Przeniesiony temat
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.03.2024 03:46