Od samego początku, kiedy tylko zaczął
rozumieć co się do niego mówi, Krenowi wbijano do głowy jedną zasadę:
"Jak dają to bierz, jak biją to uciekaj". Tak więc właśnie
uciekał, z całej siły odpychając nogami uciekającą niedorzecznie prędko
ziemię. Jedyne co kołatało się po jego poobijanej głowie to przeczucie, że
tym razem posunął się za daleko... Kiedy tylko dotarł do targanego wichrem
mostu w dzielnicy wschodniej, zatrzymał się, rozejrzał, po czym wskoczył do
dziury, której istnienie było dla niewprawnego oka praktycznie
niedostrzegalne. Posuwając się szybkimi ruchami do przodu zastanawiał się
już, gdzie sprzeda ukradziony miecz, kiedy jego uwagę przyciągnęły niosące
się w oddali głosy.
- Jestem pewien, że widziałem jak biegł w tę
stronę!
- Szukaj uważnie, na pewno gdzieś tu miał przygotowaną drogę
ucieczki.
- No pewnie, przecież nie zapadł się pod
ziemię...
"Prawie zgadłeś, gratuluję intuicji", pomyślał do
siebie, po czym jego myśli zajęły sprawy aktualnie najważniejsze, takie jak
czołganie się oraz utrzymywanie głowy nad grubą warstwą kurzu zalegającą
posadzkę korytarza. Był juz niedaleko swojej kryjówki. Nic nie mogło stanąć
mu na drodze...
Atramentowoczarna zasłona na ścianie zadrżała nagle
i po zadowalającej serii stęknięć i prychnieć dobiegających ze znajdującej
się za nią dziury ukazała się głowa Krena. Roztrzepana czupryna tu i ówdzie
zdradzała ślady nadmiernego zużycia, ale wydawało się, że młody złodziej
jest zadowolony z brawurowej ucieczki. Usiadł spokojnie na ustawionym
specjalnie w tym celu pieńku i zaczął mówić.
- Jak zwykle piękna, jak
zwykle bogata i jak zwykle zła na mnie...
- Tym razem twoja lepka gadka
ci nie pomoże Krenie Fineusie Brooks! Jak dotąd starałam się popierać
twoje nocne eskapady do domów bogaczy, ale są pewne granice! Po
pierwsze: Dom Gunthera Hratli jest najlepiej strzeżonym domem w naszej
okolicy i każda próba włamania do niego jest karana śmiercią! Po drugie:
Cokolwiek tam zdobędziesz i tak nie dasz rady tego sprzedać, bo Hratlo ma
wtyczki na każdym czarnym rynku w promieniu pięciuset mil. A po trzecie
Hratlo wynajmuje masę czarodziei i magików, a twoje proste iluzje nie pomogą
ci w ominięciu ich zabezpieczeń. Gdybyś mi powiedział wcześniej, który dom
masz zamiar obrobic tej nocy, z czystym sercem wydałabym cię strażom, w
nadziei, że tylko obetną ci dłonie, a nie zabiją na prośbę samego Gunthera
Hratli... Ale ponieważ juz wróciłeś, nie pozostaje mi nic innego, jak ci
pogratulować! Do jasnej cholery Kren, jak to zrobiłeś?
- Nic
trudnego. Jedna moja, jak miałaś czelność je nazwać, prosta iluzja i
strażnicy spokojnie poszli wszyscy do jednego worka tańczyć z własnymi
cieniami. Z czarodziejami było trudniej... Posłałem moje odbicia, żeby
biegały po całym domu, wchodząc po dachach, przez ukryte przejścia, kanałami
i tym podobne, a tymczasem sam wszedłem głównym wejściem w przebraniu
nowobogackiego szlachcica... Mówię ci, ubawiłem się po pachy. Jak tylko
czarodzieje zajęli się moimi iluzjami, ja zająłem się najbardziej strzeżoną
rzeczą w całym domu. Tym...
Z tymi słowami, Kren zdjął z pleców długie i
płaskie zawiniątko. Po chwili zastanowienia rozwiązał mocujące je sznurki,
po czym wyciągnął pięknie zdobiony miecz razem z pochwą.
- To? Wszedłeś
do domu Gunthera Hratli i jedyne co ukradłeś to... to? Jakiś stary miecz?
Kren, gdybym cię nie znała powiedziałabym, że się starzejesz, ale ponieważ
tak nie jest, powiem tylko: DO RESZTY ZIDIOCIAŁEŚ!? Przecież ten miecz
na pewno jest indywidualizowany, za cholerę nie sprzedasz go nigdzie, nawet
z moją pomocą...
Kren zastanowił się... W sumie nie wiedział, co tak
bardzo ciągnęło go do tej broni, ale kiedy tylko wszedł do posiadłości, po
prostu wiedział, dokąd ma iść. A jak tylko zobaczył oręż, od razu chwycił go
i zaczął uciekać... To do niego niepodobne, czyżby w grę wchodziła jakaś
magia? Spróbował sobie przypomnieć, czy czuł jakieś drgnięcia Many, ale od
chwili wejścia do domu aż do chwili porwania miecza jego wspomnienia były
dziwnie zamglone... Ale to nic, to na pewno skutek przemęczenia, ostatnio
pracował noc w noc, potrzebował przecież pieniędzy.
- Czemu tak stoisz z
głupią miną, Kren!? Ja wiem, że zrobiłeś błąd, ale sądzę, że da radę
temu zaradzić. A tymczasem obejrzyjmy może ten miecz. Sądząc po pochwie jest
naprawdę starożytny, a takiej gardy nie używa się od dobrych pięćdziesięciu
lat...
- Hmm? Nie wiedziałem, że znasz się na broni Tess...
- Wielu
rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz i gwarantuję ci, że wielu z nich nigdy w
życiu nie poznasz... Chociaż, może po romantycznej kolacji, gdybym była
bardzo pijana, a ty wziąłbyś wreszcie kąpiel... Zresztą mniejsza z tym.
Pokaż no ten miecz, bo pęknę z ciekawości!
Kren chwycił za rękojeść i
szybkim, acz wprawnym ruchem wyciągnął broń z pochwy...
Obecność.
Coś się zmieniło. Szczelina. Światło. Życie. Koniec czekania. Nareszcie.
Jadło. Napitek. Krew. Obecność.
... i natychmiast poczuł się, jakby
coś uderzyło go w tył głowy. Obca świadomość mruczała mu do ucha obietnice
chwały i siły, a miecz wydawał się tak pasować do dłoni, że przez chwilę
zapragnął nigdy więcej go z niej nie wypuścić... Przez chwilę, bo zaraz
doszła do głosu jego wrodzona intuicja, która kazała mu natychmiast schować
miecz z powrotem do pochwy. Kiedy tylko to zrobił, świat wokół niego
ogarnęła ciemność, a on sam pogrążył się w słodkim
zapomnieniu.
_____________________________________
To tyle
na poczatek. To pierwszy fick ktory podobal mi sie na tyle, zeby go
komukolwiek pokazac. Dalsza czesc ma juz miejsce w mojej glowie, ale nie
wiem, czy jest na tyle dobra, zeby ja publikowac... Zobacze jaki bedzie
odzew na to...
Wrzucam drugiego parta... Nie bylo
odezwu, ale mialem natchnienie
Part 2
Pierwszym co
zobaczył po przebudzeniu, była zatroskana twarz Tess. Jej kształtne brwi
były ściągnięte razem w wyrazie zaniepokojenia.
- Kren! Odezwij
się! Żyjesz!?
- Tak, wszystko w porządku, możesz tak nie
krzyczeć? To moja najlepsza kryjówka, a jak tak dalej pójdzie będzie znana w
całym mieście i jedyne co będę mógł z nią zrobić to sprzedać komuś, żeby
urządził w niej karczmę.
- Co się do jasnej cholery stało!?
-
Mógłbym cię spytać o to samo...
- Trzymałeś ten cholerny miecz przez
cholernie długą chwilę, a potem cholernie szybkim ruchem wsunąłeś go do tej
cholernej pochwy, tylko po to, żeby cholerną chwilę później upaść i udawać
martwego! Myślisz, że mam serce z kamienia!? Nawet nie masz pojęcia,
jak bardzo się martwiłam!
- Tess, proszę cię, przestań kląć to nie
przystoi damie twojego urodzenia...
- Mój ojciec był cholernym kowalem i
cholernie dobrze o tym wiesz!
- Ależ słońce moje, nigdy nie
mówiłaś...
- Kren, przestań chrzanić, to nie są żarty, tylko jakaś
cholerna magia!
Po głowie Krena przebiegały w tę i z powrotem
tabuny myśli, ale jedna z nich była najbardziej natarczywa i usilnie starała
się rozbić mu głowę, krzycząc donośnym głosem: "To magia, Kren!
Zabieraj tyłek w troki i spadaj! Zostaw tu ten miecz i przenieś się do
innego miasta, a najlepiej na inny kontynent!". Ponieważ nie lubił
słuchać niczyich poleceń, uspokoił myśli i zastanowił się głęboko nad
zaistniałą sytuacją. Miecz był przeklęty, to było pewne. Ale pomimo
emanującej z niego złej mocy, Kren czuł dziwną niechęć na myśl o rozstaniu z
nim. Poza mrocznymi odczuciami, kiedy wyciągnął broń, wydawało mu się, że
usłyszał jakiś głos...
- Tess, moja ty czarnowłosa piękności...
-
Kren, solennie obiecuję, że jeśli nie skończysz z tymi słodkościami, kopnę
cię między nogi z taką siłą, że do końca życia będziesz żywił się
drobiem! I to tylko tym, który będzie przelatywał tuz obok
ciebie!
- Dobrze, już dobrze... Czy kiedy trzymałem w ręku miecz, nie
odniosłaś wrażenia czyjejś obecności?
- Nie za bardzo wiem, o co ci
chodzi, ale rzeczywiście, wydawało mi się, że słyszałam jakieś głosy...
Myślisz, że nas odkryli?
- Wątpię... Ale tak czy inaczej nie podoba mi
się to. Chyba najwyższa pora pomodlić się za powodzenie mojego kolejnego
skoku.
- Hę? A od kiedy to zrobiłeś się religijny?
- Ja? - z niewinną
miną bąknął Kren - zawsze byłem religijny jak zabobonny niziołek!
- I
do którego z bogów będziesz modlił się tej nocy?
- Oczywiście do
Wilczycy... Acz niekoniecznie bezpośrednio, mam znajomego kapłana...
-
Mam nadzieję, że nie masz na myśli tego zapijaczonego knura Frieda?- spytała
słodkim głosem Tess.
- Ależ oczywiście, że jego! Żaden inny nie
potrafi tak dobrze utrzymać w tajemnicy rzeczy które mu przekazuję. Tylko
Fried od razu po rozmowie zapomina o wszystkim co słyszał!
Frieda
zwykle najłatwiej było spotkać w okolicy "Lwiej Paszczy", karczmy
o ponurej opinii i jeszcze bardziej ponurym karczmarzu. Kiedy tylko Kren
trzaskając drzwiami wszedł do środka, natychmiast został fachowo otaksowany
wzrokiem przez okolicznych złodziei, ale ponieważ był tu znany, nie spotkał
się, z żadną oznaką wrogości. Zawsze śmieszył go fakt, że gdy wszedł tu po
raz pierwszy uważał, że karczma to dobre miejsce do zdobywania informacji za
darmo... Parę złamanych żeber i poobijana twarz były w tych okolicach
pospolitymi objawami uczulenia na słowo "darmo". Kren szybko
zlokalizował Frieda. Kapłan, okutany w gruby, skórzany płaszcz, siedział w
rogu karczmy, przy stoliku, który w porównaniu z resztą karczmy można by
nawet nazwać czystym. W okolicy Frieda wszystko musiało być czyste, jeśli
chciało uniknąć szybkiego egzorcyzmu, który zazwyczaj łączył się z trzaskiem
pękających kości... Złodziej przysiadł się do stolika, odpiął od pasa miecz
i położył go w widocznym miejscu po czym przystąpił do cucenia kapłana.
-
Karczmarzu! Piwa! - Zawołał, co spotkało się z natychmiastową
reakcją ze strony współbiesiadnika.
- Dwa kufle! Tylko czyste! -
Dało się słychać spod kaptura.
- Cześć Kren, ty niedorozwinięty idioto.
Jak tylko usłyszałem o kradzieży w domu Hratli, wiedziałem że to twoja
robota... Co ściągnąłeś mości panu Guntherowi?
Kren ukrył zaniepokojenie
za kuflem przyniesionego w międzyczasie piwa. Wypił parę łyków, po czym
patrząc wilkiem w ciemność pod kapturem kapłana mruknął
- Cholera, jeśli
ty się domyśliłeś, to równie dobrze może o tym wiedzieć całe miasto... Chyba
lepiej będzie jak się przyczaję na pewien czas... Czy twoja świątynia nadal
jest tak miłym schronieniem jak kiedyś?
- Pod warunkiem, że
przyprowadzisz ze sobą tę miłą damulkę, jak jej było?
- Tess.
- No
właśnie. Dawno jej nie widziałem.
- To pewnie dlatego, że ostatnim razem
proponowałeś jej wstąpienie do zakonu, żebyście mogli wziąć ślub i spłodzić
razem szóstkę dzieci...
- Mówiłem całkiem poważnie! Moja wiara
pozwala mi ożenić się tylko z kobietą należącą do tego samego zakonu co
ja!
- Fried, byłeś kompletnie pijany! Nie byłbyś w stanie
przekonać ryby, żeby napiła się wody!
- Jeśli przyszedłeś tu po to,
żeby naśmiewać się z mojego upośledzenia, to równie dobrze możesz sobie iść.
Nic nie poradzę na to, że jestem pijakiem!
- Dobrze, dobrze... Czy
możemy stąd iść? Sprawa, z którą przychodzę jest dość... Hmm... Delikatnej
natury.
- Jak wiesz, drzwi świątyni Wilczycy są zawsze otwarte.
- Tak,
pod warunkiem, że akurat ty jesteś w środku...
- Nie zwykłem zajmować się
tak nikłymi szczegółami.
A oto i...
Part 3.
Gałezie
wierzb kołysały się w odwiecznym tańcu tęsknoty, poruszane wiatrem, który w
okolicy świątyni Wilczycy wydawał się tak samo naturalny, jak
wszechogarniająca ciemność panująca dookoła. Noc była niespokojna, co chwila
ciszę rozrywały grzmoty błyskawic. Dwa cienie, przytulające się do pokrytej
mchem ściany budynku wzdrygały się przy każdym błysku uderzającego pioruna,
lecz systematycznie podążały w stronę wejścia. Kiedy tylko do niego dotarły,
spod skrywających ich twarze kapturów dało się słyszeć głośne westchnienia
ulgi.
- Ostatni raz taką burzę widziałem chyba za czasów króla Rapena
III, niech mu ziemia lekką będzie. Dam głowę, że Bród był zalany wodą na
wysokość moich uszu.
- Za czasów króla Rapena twoje uszy znajdowały się
na poziomie w tej chwili zajmowanym przez twoje kolana...
- Mniejsza o
szczegóły. Otwierasz te drzwi, czy będziemy tak stać i
moknąć?
Najwyraźniej ostatnia uwaga spotkała się z aprobatą kapłana,
bo po chwili wahania wyjął zza poły płaszcza klucz w zaawansowanym stadium
zardzewienia, po czym szybkim ruchem przekręcił go w zamku. Lekko pchnięte
drzwi otwarły się z przyprawiającym o ból zębów skrzypieniem, a stojące
dotychczas na progu postacie pośpiesznie wkroczyły do środka pomieszczenia,
zamykając za sobą drzwi. Kren zdjął kaptur i pozwolił, aby jego kasztanowe
włosy wyrwały się z wygodnego kucyka i spłynęły mu na barki. Już od dawna
nosił się z zamiarem obcięcia ich na poziomie uszu, ale jakoś zawsze
brakowało mu czasu. Zresztą, po związaniu w koński ogon wcale nie
przeszkadzały mu tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Popatrzył na Frieda,
który właśnie wycierał swoją łysinę ręcznikiem, wyjętym nie wiadomo skąd. Na
usta cisnął mu się zgryźliwy komentarz - kapłan nie był dużo starszy od
niego - powstrzymał się jednak i zamiast tego zapytał:
- Mogę liczyć na
kufelek grzanego wina z odrobiną cynamonu i cukru? Czuję się, jakby ten
deszcz wywrócił mnie na nice, przepłukał wszystko dokładnie i zawinął z
powrotem...
- Pewnie, pewnie, zaraz cię czymś ugoszczę, jak tylko
przejdziemy dalej.
Mężczyźni podnieśli swoje płaszcze i ruszyli
korytarzem w stronę światła, które, jak wiedział Kren, oznaczało pokój
gościnny. Zawsze zastanawiał się nad pochodzeniem świątyni. Była
zaprojektowana jak normalny dom mieszkalny, ale posiadała kilka miłych
udogodnień rodem ze Złotej Ery Magii, takich jak chociaż samozapalające się
kandelabry, pozawieszane tu i ówdzie na ścianach korytarza. Nikomu jeszcze
nie udało się zidentyfikować okresu, w jakim powstała świątynia, czy to z
powodu skrytości jej lokatorów, czy tajemniczości samego kultu Wilczycy. Był
on jedynym w Krainach, o którego istnieniu wiedzieli praktycznie tylko jego
wyznawcy. Sama bogini była patronką złodziei, myśliwych i wszystkiego co
poruszało się niezauważone poprzez mrok nocy. Kren jak zawsze zastanowił się
nad powodami powstania takiego bóstwa. Nie było na nie zapotrzebowania,
ponieważ większość prawdopodobnych "wyznawców" nie należała do
ludzi religijnych... Z zamyślenia wyrwał go głos jego współtowarzysza, który
zdążył już zagrzać wino, przyprawić je i ustawić kubki na przykrytym obrusem
ołtarzu, a teraz zapraszał go, żeby usiadł. Wilczyca nie należała do bóstw
przejmujących się konwenansami. Wprost przeciwnie. Głosiła powrót do korzeni
i zaufanie atawizmom.
- Dobra, czy teraz możesz w końcu zaspokoić
moją ciekawość i powiedzieć mi, z czym przychodzisz? - głos Frieda niósł się
daleko po wypełnionych tylko stęchłym powietrzem korytarzach i wracał do
nich w postaci drwiącego echa. Kren streścił mu przebieg włamania do domu
Hratli, opisał dziwne uczucie, jakie go ogarnęło na widok miecza, po czym
pokazał sam oręż, oczywiście nie wyjmując go z pochwy. Kiedy wzrok kapłana
spoczął na broni, w jego oczach przez chwilę pojawiło się coś jakby błysk
rozpoznania, który jednak już po chwili został zastąpiony przez zwykły dla
nich wyraz zmęczonego pijaczyny. Gospodarz wstał ze starczym stęknięciem, po
czym zaczął się przechadzać po komnacie, jakby się nad czymś zastanawiał,
albo próbował sobie coś przypomnieć... Nagle zatrzymał się i spojrzał wprost
na Krena, po czym zaczął mówić.
- Nie będę udawał, że wiem, czym jest ten
miecz, ale na pewno niczym dobrym. Moja pierwsza rada, zanim cokolwiek ci o
nim powiem, jest taka. Zakop to świństwo nagłębiej jak potrafisz, po czym
odwróć się, odejdź i zapomnij o nim...
Kren rozpatrzył propozycję
kapłana, jednak kiedy tylko przypomniał sobie uczucie mocy, płynące przez
niego po wyjęciu miecza z pochwy, natychmiast odrzucił taką
ewentualność.
- Nie ma mowy. Nie chcę go wyrzucać, jest zbyt potężny aby
tak po prostu o nim zapomnieć, czuję to.
- Jest tak jak myślałem.
Posłuchaj, chłopcze. Kiedy tylko patrzę na tę broń, czuję emanującą z niej
siłę. Ale oprócz niej, czuję także zło. Obecność tak potężną, że kiedy
zwracam na nią uwagę, jej zapach zanieczyszcza powietrze. Wiesz przecież, że
jako kapłan Wilczycy, jestem bardziej czuły na nienaturalne sprawy, niż
ktokolwiek inny. I mówię wprost. Używanie tego miecza będzie bardzo trudne,
jeżeli nie niemożliwe. I zawsze będzie się wiązało z wielkim
niebezpieczeństwem. Cieszę się tylko, że miałeś wystarczającą siłę woli,
żeby schować go z powrotem zaraz po wyciągnięciu.
- Czyli istnieje
sposób, żeby go swobodnie używać? Jeśli potrafiłbym okiełznać jego moc,
stałbym się niepokonany! - Przez myśl Krena znów przemknęło wspomnenie o
wszechogarniającej mocy, jaką czuł trzymając broń w dłoni, i głęboką
niechęć, jaką czuł na myśl o odłożeniu go, albo chociaż schowaniu do
pochwy.
- Wydaje mi się, że tak, ale nie miałem odpowiednio dużo czasu na
zbadanie go, żeby orzec coś na pewno. I nie wiem, czy kiedykolwiek będę
miał. Twój oręż jest pod wpływem jakiegoś niezwykle skomplikowanego
zaklęcia, nie mogę zrozumieć wielu jego splotów. Ale jednego jestem pewien.
Nie pozostawi cię ono bez żadnych zmian, a jedyne co mogę zrobić, to osłabić
jego wpływ. Jesteś gotów podjąć to ryzyko?
Złodziej nie zastanawiał
się długo. Kolejny raz jego umysłem zawładnęło wspomnienie poczucia mocy tak
wielkiego, że zapomniał o wszystkim poza bronią trzymaną w ręku. I
przepełniającą żądzą krwi.
- Rób co chcesz, jeśli tylko pomoże mi to
wykorzystać drzemiącą w mieczu moc!
Part 4
Ciemność. Była wszędzie.
Odkąd tylko pamiętał. Nie. Kiedyś było jasno. Potem czerwień. Ciemność.
Uczucie. Wszechogarniające. Trwało w nim odkąd tylko pamiętał. Nie.
Kiedyś było inne. Potem wróciło. Uczucie.
Obecność. Znajoma. Pojawiła
się niedawno. Tak. Szczelina. Obecność...
Ciszę nagle przeszywa Krzyk
nigdy nie było tu tak głośno obecność staje się tak intensywna że wypełnia
sobą całą przestrzeń to coś nowego taki Krzyk nie zdarzył się nigdy
wicześniej rozdziera osłonę zaklęcia i wdziera się do umysłu
Stop.
Osłona. Zdolności. Pochodzenie. Moc. Moc. Moc. Więcej mocy.
Siła. Potęga. Osłona...
Po raz kolejny staje się jasno ostre kontury
świata zewnętrznego wdzierają się do Jego zamkniętego małego świata ból
przepełnia istnienie nienawiść znajduje ujście moc ulega wyzwoleniu i nie ma
już nic oprócz gniewu który Stop.
Osłona. Moc. Kolejność. Liczba.
Koniec. Ostatek. Osłona...
I znów staje się inaczej ale tym razem
tylko na chwilkę obca moc jest ciepła i pachnie zielono wkracza z
brutalnością dzikiego zwierzęcia ale już po chwili wycofuje się ze spokojem
na jaki stać byłoby tylko starca który już pogodził się ze śmiercią
zostawia po sobie Coś i odchodzi i znowu jest cicho znowu
jest...
Cisza. Znowu. Ale jest inaczej. W Jego świecie pojawiło się
coś nowego. To miła odmiana. Coś jest inne niż reszta okolicznej ciemności.
Jakby... Jaśniejsze? Inne. Ale znowu jest sam. Nic się nie dzieje. Znowu
pora na sen i... Cisza.
Kren nigdy nie podejrzewałby Frieda o moc.
Pomijając umiejętności dotyczące utrzymywania cielska na stołku po wypiciu
dziesięciu kufli piwa, jego towarzysz był całkiem normalnym człowiekiem.
Przynajmniej w rozumieniu Krena. Kapłan był niski, lekko przygarbiony, a
jego łysina przywodziła na myśl wschód księżyca, zwłaszcza kiedy była
odpowiednio oświetlona. W tej chwili ubrany był w standardowy ubiór
wyznawców Wilczycy, który składał się z zielonkawych spodni i koszuli,
której koloru nie dałoby się dokładnie określić nawet po wielu praniach.
Zresztą, wrzucanie jej do wody mogło nie być dobrym pomysłem. Ewolucja robi
niezwykłe rzeczy, a Ta koszula mogłaby zastraszająco szybko nauczyć się
pływać. Jednak pomimo niechlujnego ubioru, po odprawieniu rytuału Fried
budził w Krenie dziwne uczucie. W jakiś nieokreślony sposób złodziej czuł
dumę ze starego szelmy. Bądź co bądź, był jego przyjacielem i
niejednokrotnie ratował go z opresji, dając mu schronienie w świątyni,
której był lokatorem.
Fried odwrócił się i spojrzał wilkiem na
Krena, po czym szybkim ruchem położył miecz na ziemi przed sobą. Nastęnie
podszedł do stojącego w kącie fotela i ciężko na niego opadł. Kiedy się
odezwał, jego głos był drżący i sprawiał wrażenie starszego, niż
powinien.
- Cholera. Cholera! Akurat teraz, kiedy już przestałem...
Już nie wierzyłem...
- Fried! Co się stało!?
Po twarzy kapłana
spływały łzy, przecinając bruzdy, które pojawiły się na niej nie wiadomo
skąd.
- Gdyby nie Ona... Kren, do jasnej cholery, gdyby Wilczyca mi nie
pomogła leżałbym tu w tej chwili z wypalonymi oczyma a ty siedziałbyś pod
tamtą ścianą i zastanawaiał się co cię trafiło...
- O czym ty
mówisz?
- Jesteśmu w jej świątyni! Nie rozumiesz, ty cholerny idioto?
Wilczyca! Bogini! Osobiście pomogła mi w okiełznaniu miecza! A
nawet to nie wystarczyło, żeby go uciszyć! Zmniejszyła tylko jego wpływ,
ale i tak potrzeba będzie ogromnej siły woli, żeby go opanować... Spójrz,
nawet w tej chwili czeka tam niecierpliwie, aż ktoś go wyciągnie z pochwy.
To dzieło potężnej magii... Potężnej jak... Jak... Nie wiem, jak coś
cholernie potężnego! Na ogon Wilczycy, Kren, nawet nie myśl o wyciąganiu
tej broni z pochwy! Nie zdajesz sobie sprawy... Jak do cholery udało ci
się schować go z powrotem za pierwszym razem!?
- Może miałem
szczęście, ale sądzę, że uratował mnie refleks. Po prostu jak tylko poczuję,
że coś jest nie tak, uciekam. I tym razem było tak samo. A może to
przeznaczenie? Jest tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć...
Złodziej
ruszył powolnym krokiem przed siebie, aż znalazł się w miejscu, w którym
Fried zostawił miecz. Kapłan spojrzał na niego czujnie, ale nie uczynił nic,
aby mu przeszkodzić. Bez słowa sprzeciwu, jakby nagle stracił głos,
obserwował jak Kren wyjmuje oręż z pokrytej runami
pochwy.
________
oj... Ikar...
A oto i kolejny part. Wydał mi się trochę
dziwny na początku, ale po powtórnym przeczytaniu nawet mi się spodobał. Ale
czy wam się spodoba? To okaże się w następnym odcinku...
Part 5
Kiedy tylko wyszarpnął
miecz z pochwy, złodzieja zalała niepowstrzymana fala wszechogarniającej
ciemności. Ze wszystkich sił starał się ją powstrzymać, ale była zbyt silna,
jedyne co mógł zrobić to poddać się jej prądowi. Tylko zaklęcie Frieda
utrzymywało jego jaźń na miejscu... Gdyby nie ono zostałby pochłonięty w tej
samej chwili, w której chwycił broń. Znów czuł tę dziwną obecność, ale tym
razem była jakaś inna, jakby coś ją rozwścieczyło... Nagle zauważył, że
mroczny zew nie pozostaje bez wpływu na jego świadomość. Otaksował całe
otoczenie i ocenił stopień bezpieczeństwa, po czym odprężył się trochę. Ten
marny człowieczek siedzący na fotelu w kącie pokoju nie przedstawiał sobą
żadnego zagrożenia. Nawet Krenem wstrząsnęła prędkość, z jaką dokonał tych
spostrzeżeń. I fakt, że nie wszystkie myśli pojawiające się w jego głowie,
naprawdę należały do niego. W tym samym momencie z miejsca w jego
świadomości, o którym nawet nie wiedział, że istnieje, ozwał się głos.
Brzmiał dziwnie... Metalicznie...
- Eee... Nie bój się?
- C-co się
dzieje? Kim jesteś? - spytał na głos Kren, starając się, żeby jego głos nie
drżał. Bardzo się starał. I prawie mu się udało.
- Nie wiesz? TO
WYNOCHA!!!
Wrzask, jaki rozległ się w głowie złodzieja był
tak głośny i ostry, że o mały włos jego głowa rozprysłaby się po posadzce.
Po raz kolejny życie uratowało mu zaklęcie Frieda. Zanotował sobie w
myślach, żeby podziękować kapłanowi. Najlepiej piwem. Dużą ilością piwa.
Jego przyjaciel przecież nie był skąpy, na pewno będzie chciał się
podzielić. A ze zdobyciem alkoholu nie będzie problemu, jeśli tylko udałoby
się okiełznać ten cholerny miecz...
- CO! OKIEŁZNAĆ!? MNIE!?
TY MARNY...
- Przestaniesz się wreszcie drzeć, ty paskudny...
- JA CI
ZARAZ POKAŻĘ, KTO TU JEST PANEM NĘDZNA LUDZKA ISTOTO!!!
Ręka
Krena trzymająca miecz zadrżała, po czym powoli zaczęła się przemieszczać w
stronę jego szyi. Wytężył wszystkie siły, żeby zmusić ją do powrotu na
poprzednią pozycję i... udało mu się. Zaskoczyła go łatwość z jaką to
zrobił. Po raz kolejny pobłogosławił w myślach Frieda i Wilczycę za zaklęcie
rzucone na broń.
- Daj spokój, nie stać cię na nic więcej?
Złodziej
był przekonany, że krzyk, który rozległ się wewnątrz jego czaszki był
słyszalny na obszarze najbliższych pięciuset mil. Jego jaźń zatrzęsła się
pod nagłym nawałem mentalnych ataków, które z łatwością powstrzymywał.
Wreszcie, po czasie który, za sprawą ciągle wibrującego w jego głowie
krzyku, wydal się mu nieskończenie długi, burza opadła. W jego głowie znów
rozległ się głos.
- No dobra. Przyznam, że jesteś potężniejszy ode mnie.
Ale tylko na razie. Poczekam, aż zaśniesz. A wtedy cię zabiję. Albo lepiej.
Nie dam ci zasnąć. Będę ci wył do ucha, aż oszalejesz. Co ty na...
Kren
włożył miecz do pochwy. Głos na chwilę ucichł, ale po chwili...
-
...Myślisz, że możesz się przede mną ukryć? To nie takie łatwe, teraz cię
znam i znajdę cię wszędzie. Nie ma co uciekać...
- Och, zamknij się, bo
cię po prostu złamię! Na co mi moc, kiedy nie słyszę własnych
myśli!
- Taa... Złamie mnie, myślałby kto... To dawaj! Pokaż,
jaki jesteś odważny!
Fried ze swojego fotela patrzył ze
zdziwieniem jak Kren rozmawia z samym sobą... Nagle złodziej wyciągnął miecz
z pochwy, zamachnął się i z całej siły wbił go w posadzkę. Broń weszła w
kamień do połowy. Kren podjął próbę jej złamania. Całym ciężarem wsparł się
na mieczu, starając się chociaż go zgiąć. Nic z tego.
- Ty cholerny
pogrzebaczu! Za cholerę nie wygra ze mną jakiś gadający kawał
żelaza!
Odpowiedź, jaka nadeszła była zapewne obelżywa, bo Kren
skrzywił twarz i podszedł do kapłana.
- Nie da rady rzucić jakiegoś
zaklęcia ciszy na to cholerstwo? Zwykle w takiej sytuacji sprawiałem, że
delikwentowi zdawało się, że usta mu się zrosły, ale w tym przypadku to
raczej nie pomoże...
- Ty z nim gadasz? A on ci odpowiada?
- Nawet na
chwilę się nie zamyka! Teraz mówi, że jak już wypruje mi flaki to zajmie
się tobą...
- Jakiś domorosły złodziej nie będzie gadał za mnie! Sam
potrafię! Tak, ty nędzny klecho, kiedy tylko zabiję tego karła, na
którego nawiasem mówiąc nawet pierwszy lepszy kundel mógłby naszczać, wezmę
się za ciebie! Sprawię, że zobaczysz piekło i będziesz się modlił, żeby
tam trafić, bo to co z tobą zrobię, będzie dużo gorsze! Sprawię,
że...
Kren starał się przekrzyczeć miecz, który kontynuował swoją
tyradę.
- Sam widzisz! Z tym trzeba coś zrobić, albo wpadnę w kłopoty
w pierwszym miejscu, do którego go zabiorę...
- W jaki sposób on mówi?
Kren, do cholery, on ma twój głos!
- Hmm? A rzeczywiście.
Więc...
Miecz nagle umilkł. Cisza która panowała w pokoju uszom kapłana
wydała się tak kojąca, jakby ktoś nalał mu do uszu balsamu. Jednak mina
złodzieja zdradzała, że jemu nie jest tak miło.
- Jak to zrobiłeś?
-
Skurczybyk używał mojej umiejętności tworzenia iluzji! Kontrolował mnie,
żebym wywoływał złudzenie, że mówi, bez mojej wiedzy! Dopiero, kiedy
zdałem sobie z tego sprawę, mogłem go zamknąć. Ale w mojej głowie nadal się
drze. Ale chyba mam pomysł...
Kren skupił się i zaczął badać wnętrze
miecza. Jego myśl prześlizgnęła się po wspomnieniach dawnych bitew, ludzi
zabijających się, żeby zdobyć jego moc. Wszyscy oni posługiwali się
zaklęciem, żeby zdławić wpływ broni... Dowiedział się, że ograniczając jego
zdolność do panowania nad ludźmi ograniczył znacznie jego moc. Szukał
jakiegoś słabego punktu, lecz nic nie wydawało się dobre... Aż nagle odkrył
wspomnienie wielkiej przyjemności... To było tak... oczywiste!
- Mam
cię! Znalazłem twój słaby punkt! Wiem, co sprawia ci największą
przyjemność!
- Taa, a ja wiem, co sprawia tobie przyjemność!
Lubisz, kiedy inny facet...
- Zamknij się, bo zakopię cię tak głęboko, że
nikt cię więcej nie znajdzie, a wtedy już nigdy nie dobędzie cię
kobieta!
Po chwili ciszy, w głowie Krena znowu rozległ się głos.
-
Nie zrobiłbyś tego! Krzyczałbym do ciebie przez warstwy ziemi! Wtedy
dopiero nie zaznałbyś spokoju!
- Teraz też nie zaznam. A wtedy
chociaż będę miał satysfakcję, że nigdy więcej nie spełnisz swego
największego pożądania. Poza tym sądzę, że blefujesz. Nie mógłbyś do mnie
dotrzeć z dużej odległości.
W myślach złodzieja w końcu zapadła
błogosławiona cisza.
agniesia_006: jedną? z moich informacji
wynika że pół...
Ale spoko, niektórzy to nadrabiają
Dobrze jest czytać za 100 polaków (albo i 5x więcej...)
Part
6
Tess już od godziny siedziała przed lustrem, starając się
doprowadzić swoje włosy do porządku. Z głębi szklanej tafli patrzyły na nią
ciemnobrązowe oczy, jakby oceniały aktualny wygląd i nie mogły się doczekać
widoku kompletnej fryzury. Jednak długie, kasztanowe włosy nie chciały
poddać się zabiegom bez walki. Co i raz wracały do swojego niedbałego
wyglądu, bez względu na narzędzia, groźby i narzekania jakich wobec nich
użyto. Jednak Tess nie poddawała się łatwo. Żyła z nimi już dobre
dwadzieścia lat i niejedną walkę z nimi wygrała... Tym razem uciekła się do
taktyki ostatecznej. Odrobina magicznego balsamu, na który wydała taką ilość
pieniędzy, że do dziś myśl o tym czasami nie pozwalała jej zasnąć, i fryzura
była gotowa. Wszystkim facetom, jacy stawią się na dzisiejsze przyjęcie,
zabraknie tchu w piersi zanim zdążą wyrzucić z siebie komplementy jakie im
przyjdą do głowy. Zaprawdę, damska uroda zawsze działała pobudzająco na
męską wyobraźnię. Szkoda tylko, że Kren nie będzie mógł tego docenić, ale od
sprawy z mieczem nie odezwał się w żaden z ustalonych sposobów.
- Ekhm...
Wyglądasz olśniewająco, moja droga. Jestem pewien, że osobnik z którym dziś
pojawisz się na balu, będzie najszczęśliwszym mężczyzną na sali...
- Nie
będzie miał innego wyboru. A ty będziesz mężczyzną o najwyższym głosie na
świecie jeśli jeszcze raz wpakujesz się do mojego buduaru przez okno, że nie
wspomnę o pukaniu...
- Jakże miałem zapukać, kiedy olśniło mnie twe
piękno...
Ręka Tess powoli zaczęła przesuwać się w stronę stojącej
nieopodal ciężkiej lampy.
- No, bez przesady, słoneczko moje...
Po
całym domu przetoczył się odgłos metalu uderzającego o podłogę. W chwilę
potem słychać się dało wysoki głos wykrzykujący obelżywe określenia,
najwyraźniej skierowane do osoby niemej, albowiem nie słychać było
odpowiedzi, a wydawało się nieprawdopodobne, aby ktoś mógł długo znosić tak
wymyślne obelgi. Wreszcie, w korytarzach zapadła cisza. A wtedy...
- Czy
zdajesz sobie sprawę, że mogłaś zrobić mi tą lampą krzywdę?
- Bez
najmniejszej wątpliwości tak. A ty dobrze wiesz, że jeśli chcesz mi słodzić,
to powinieneś najpierw zaprosić mnie chociaż na jakąś kolację, albo chociaż
obdarować jakąś biżuterią. Ja tylko dobitnie ci o tym przypomniałam.
-
Ale nie musiałaś... Zresztą, nieważne. - szybko zreflektował się Kren,
widząc że ręka Tess powoli zmierza w stronę sztyleciku ukrytego za
gorsetem.
- Najważniejsze jest to, po jaką cholerę tu przylazłeś. Może
chcesz mi towarzyszyć na balu?
Grdyka złodzieja podskoczyła kilka razy,
kiedy przełykał ślinę.
- Właściwie... To mam do ciebie prośbę. Chodzi o
ten miecz.
- Już ci mówiłam, że nie da rady sprzedać nic ukradzionego
Hratli...
- Nie chodzi o sprzedaż. Właściwie to nawet już go opanowałem,
ale...
- Jak to opanowałeś? Wyjąłeś go jeszcze raz? Po tym co cię
spotkało ostatnio? Ze wszystkich najgłupszych...
- Tess, daj mi
skończyć!
- No dobrze, ale...
- Żadnych ale! Wysłuchaj mnie w
ciszy, albo nie słuchaj w ogóle.
- Dobra! Ale lepiej, żeby to było
ważne.
- No więc chodzi o to, że... No... ten miecz... Eee... Trochę
ciężko to wyjaśnić... Może lepiej niech sam ci to powie...
- Jak...
-
Witam cię najuprzejmiej, piękna pani i błagam o...
- Cholera, Kren, jak
chcesz mnie nabrać na swoje iluzje to mógłbyś chociaż nadać mu inny głos niż
swój własny.
- To nie ja! - oburzył się Kren.
- Zapewniam cię,
pani, że głos który słyszysz nawet w najmniejszym stopniu nie oddaje
ciepłego tembru mej prawdziwej wymowy! Ubolewam niezwykle nad utratą
możliwości wypowiedzenia się na własny sposób, jednak marny talent magiczny
tego tu osobnika nie pozwala mi na przybranie...
- Do jasnej cholery,
zawsze to samo! Czy ty się nigdy nie uczysz?
- Ależ pani, wydaje mi
się, że się nie rozumiemy... - głos dobywający się od strony miecza nagle
ucichł.
- Posłuchaj Tess, chcę tylko jednego. Weź ten miecz do ręki i
wyciągnij go z pochwy.
- Hmm? Czemu od razu nie powiedziałeś? To na pewno
bezpieczne?
- Głowy nie dam, ale ufam Friedowi. Jego zaklęcie już nieraz
uratowało mi życie...
- Jeżeli moje życie ma zależeć od zaklęcia Frieda,
to musisz być szalony, jeśli myślisz że uczynię cokolwiek...
- Tess,
proszę cię. Ten miecz nie daje mi spokoju.
- Jesteś szalony. Mówisz o tej
broni jak o żywej istocie. Ech, co mi tam, zrobię to. Ale pod jednym
warunkiem!
- Dla ciebie wszystko!
- Spławię mojego partnera na
dzisiejszy bal, bo zamiast niego będę miała ciebie. Wykąpanego i porządnie
ubranego. I ogolonego. Nie będę nawet mówić o dobrych manierach bo to
oczywiste, a wiem że jak chcesz to potrafisz się zachować. I co ty na to?
Umowa stoi?
Kren prawie niezauważalnie przełknął ślinę. Jednak miecz nie
dawał mu spokoju. Jeśli to ma go uciszyć, to zrobi wszystko!
Ten part jest jakiś taki... Ekhm...
Zresztą, co ja będę gadał, sami oceńcie...
Part 7
Zapadał już
zmrok, pogrążający w ciemnościach walczące w alejkach koty, kiedy Kren
wyszedł z jednej ze swoich kryjówek i szybkim krokiem podążył w stronę domu
de Faltier. Był całkowicie odmieniony, tak jakby kąpiel i inne zabiegi
towarzyszące jego wizycie w łaźni zmyły z niego nie tylko pot i brud, ale
także powierzchowność złodziejaszka, przyczepioną do niego od tak długiego
czasu, że przyzwyczaił się do niej jak do ulubionej koszuli. Obciął w końcu
włosy, teraz ledwie zakrywały mu uszy, zgodnie z panującą w mieście modą.
Kaftan z utwardzanej skóry zastąpiony został przez wytworny frak z
niewygodnym kołnierzem, spod którego widać było koszulę zapiętą na
niewiarygodną ilość guzików. Cały strój utrzymany w jego kolorach - szarości
i zieleni. Jedynym odstępstwem od normy panującej w wysokich kręgach był
brak kapelusza - Kren nigdy nie lubił tych niefunkcjonalnych nakryć głowy,
ograniczały pole widzenia i strasznie trudno było się ich pozbyc, kiedy już
założyłeś coś takiego... Poza tym ściąganie go zawsze kiedy spotkałeś kogoś
znajomego było bardzo kłopotliwe. Złodziej westchnął pod nosem, po czym
sprawdził oddech, przeczesał palcami fryzurę, a nastęnie chwycił za wiszącą
przy drzwiach kołatkę i z całej siły zastukał. Spłoszone tym odgłosem
gołębie zrezygnowały z zanieczyszczania parapetów i zniechęcone odfrunęły w
stronę rynku, polować na ziarno. Po chwili drzwi otworzyły się, popchnięte
wprawną ręka lokaja, który zaprosił Krena do środka, zaprowadził do pokoju
gościnnego i zaproponował jakiś napitek, gdyż czekanie aż, jak to ujął,
"Pani się przygotuje", mogło się przeciągnąć.
Tess de
Faltier nie pokazywała się nikomu, jeśli nie uznała, że jest gotowa, a bycie
gotowym często łączyło się z czekaniem, aż gość się zniecierpliwi. To
pomagało przy negocjacjach. W czasie, kiedy delikwent na dole w bezilnej
złości zajmował się niszczeniem sobie nerwów, ona sama zazwyczaj czytała,
albo przyjmowała wiadomości o trendach panujących na rynku i temu podobne,
do czasu aż uznała, że tyle wystarczy. Jednak tym razem, jej spóźnienie było
spowodowane tym, że bardzo długo zastanawiała się, co na siebie włożyć, a
kiedy podjęła decyzję, zabrakło jej czasu na makijaż, więc tym się aktualnie
zajmowała. Kiedy skończyła, na dole Kren kończył trzecią filiżankę
doskonałej herbaty, sprowadzanej z jakiejś południowej wyspy. Był całkiem
spokojny, jego zawód wymagał częstokroć sporej cierpliwości. Słysząc kroki o
charakterystycznym, żywiołowym rytmie, poderwał się i podszedł aby otworzyć
drzwi przed nadchodzącą damą. A to co zobaczył sprawiło, że wytrzeszczył
oczy jak sztubak pierwszy raz widzący dorosłą kobietę. Tess miała na sobie
czarną suknię zapiętą pod szyję, spływającą jak jedwab z ramion aż do stóp.
Jej obramowania wykonane były z nici, której kolor był nieokreślony jak
światło księżyca, w jednym miejscu wydawała się srebrna, tylko po to aby w
innym ściemnieć do przydymionej szarości. Suknia spięta była na lewym
ramieniu piękną, szmaragdową broszą, a kiedy kobieta podeszła do złodzieja,
w rozcięciu z boku sukni ukazała się kształtna noga, której stopa obuta w
pantofle bez obcasa po zakreśleniu szybkiego łuku uderzyła w jego
kostkę.
- Jak tak wybałuszasz oczy, to czuję się jak przynęta obserwowana
przez szczupaka, opanuj się - powiedziała Tess, ale w jej głosie
pobrzmiewało zadowolenie wywołane reakcją Krena, który zachowywał się jakby
stracił głos. W istocie żałował teraz, że przed wyjściem nie wypił czegoś
mocniejszego... Jednak doświadczenie nabyte podczas wielu lat rozgryzania
zaskakujących zabezpieczeń w domach bogatych ludzi pozwoliło mu i teraz
opanować się i podjąć rozmowę.
- Ekhm... Wyglądasz... olśniewająco.
-
Tobie też niczego nie brakuje, choć muszę przyznać że długie włosy bardziej
ci pasują.
- Nie chciałbym popędzać, ale zdaje się że nie pozostało nam
wiele czasu.
- Tak, najwyższa pora żebyśmy ruszali. Zawołać powóz, czy
pójdziemy pieszo?
- To chyba ja powinienem o to spytać...
- Tak, ale
znudziło mnie już czekanie na twoje inicjatywy. To idziemy czy
jedziemy?
- Sądzę że świeże powietrze dobrze mi zrobi, przejdźmy
się.
- Masz szczęście, że to niedaleko. I że tak cię lubię.
Noc
była ciepła, choć wiał leciutki wiatr, co sprawiało że drzewa wydawały się
niespokojne. Goniący własny ogon pies przerwał na chwilę pasjonującą zabawę,
aby przyjrzeć się przechodzącej szaro-zielonej parze. Powęszył przez chwilę,
po czym podkulił ogon i cicho skomląc podał tyły. Nie uszło to uwagi Krena,
który drgnął ledwie dostrzegalnie, kiedy zwierzak rzucił się do ucieczki.
Coś wewnątrz niego kazało mu rzucić się za nim w pogoń, i dołączyć do
odwiecznej gonitwy, zamknąć nieprzerwany krąg życia. Jednak opanował się i
skupił na tym, co mówiła jego towarzyszka.
- ...więc nie przejmuj się,
jeśli ktoś zarzuci ci niewychowanie, rzuć którąś z tych ciętych uwag, w
których jesteś taki dobry. A jeżeli kogoś nie znasz, po prostu powiedz mi
to, a ja ci o nim opowiem.
- Będzie tam ktoś, kogo nie znam? A ja
myślałem, że byłem już u wszystkich znanych ci osób...
- Tak, ale twoje
wizyty trudno by było nazwać towarzyskimi... - Tess westchnęła cicho do
siebie, po czym poprawiła fryzurę i nieznacznym ruchem wsunęła ramię w
objęcia Krena.
- Chodź... Zbliżamy się do celu. Niech w końcu przedstawię
cię Hrabinie de Souner. Kiedy cię zobaczy, nie będzie mogła się zdecydować,
czy schrupać cię na miejscu, czy poczekać do późniejszych godzin...
-
Tess... Czy mówiłem już, że wyglądasz dziś olśniewająco? A swoją drogą...
ładna dzisiaj pogoda.
Part 8
Budynek, w którym odbywał się
bal był jednym z najstarszych w okolicy. Jego monumentalne rozmiary
sprawiały, że Kren nie czuł się bezpiecznie. Wrażenie to było potęgowane
świadomością, że jeśli ktoś go pozna jako złodzieja, nie wyjdzie z balu
żywy... Jednak akurat rozpoznanie go było najmniej prawdopodobną możliwością
wpadki. Zawsze pamiętał, żeby podczas "wizyty u klienta" zmieniać
swoją twarz i budowę ciała nie do poznania. Kilka razy nawet wystąpił jako
kobieta! W tej chwili jednak jego umysł zaprzątały dwie rzeczy - jak
najszybciej urwać się z zabawy i jak zabrać ze sobą Tess - ona zawsze lubiła
brać udział w tego typu imprezach. Właściwie to ona też główną część
wieczoru zapewne poświęci ineresom. Teraz żaden kupiec nie ma łatwo...
-
Och Kren, rozchmurz się... - Jej głos wyrwał go z zamyślenia. Zdał sobie
sprawę, że są już u wejścia do budynku.
- Przepraszam, ale musisz mnie
zrozumieć... Przecież miałem się ukrywać...
- Ukrywać, ukrywać... A nie
słyszałeś nigdy, że najciemniej jest pod latarnią? Przecież hrabina de
Souner jest stronniczką rodu Hratli w Radzie. Nikt nie będzie się spodziewał
sprawcy włamania do domu najpoteżniejszego rodu w mieście na balu u jego
stronników, prawda?
- Niby tak, ale naprawdę...
- Nie kombinuj, po
prostu powiedz o co ci chodzi! - twarz Tess stężała w wyrazie smutku -
Aż tak ci przeszkadza, że musisz być ze mną?
- Ależ nie, nie o to chodzi,
po prostu... Mniejsza z tym, wydaje mi się, że powinnaś mnie przedstawić, bo
w naszą stronę idzie lady Intra, a ona nie zdaje sobie sprawy, że ją
znam.
Rzeczywiście, w ich stronę szybkim, acz dystyngowanym krokiem
zdążała korpulentna dama w wieku co najmniej czterdziestu lat. Najwyraźniej
na początku nie spostrzegła Krena, bo nagle zwolniła i z ciekawą miną
zagadnęła Tess:
- Witaj moja droga. Jak interesy? Ach, zresztą, nie mów,
pewnie i tak będziesz jeszcze miała czas o tym pogadać z kimś, kogo one
obchodzą... Ale cóż widzę? Czyżby Żelazna Dziewica Handlu przygruchała sobie
w końcu jakiegoś mężczyznę?
- Ja też cieszę się, że cię widzę Intra.
Pozwól, że cię przedstawię - to jest Kren Fineus Brooks, mój nowy partner
handlowy. Kren, to jest milady Intra Liberi. Jest w tym mieście najświeższym
źródłem informacji na temat życia osobistego wszystkich i wszystkiego.
-
No, już nie przesadzaj, nie takim najświeższym... To już nie te lata co
kiedyś... W moim wieku niektóre sposoby zdobywania informacji stały się
niedostępne... A przynajmniej mocno utrudnione.
- Ty też mogłabyś nie być
taka skromna! Od czterech lat nie postarzałaś się nawet o dzień.
-
Tak, magia czyni cuda, ale jest cholernie droga. Eh, widzę że nudzę twojego
partnera. Idźcie już, idźcie, bal już się zaczął, stracicie najlepszą część
zabawy.
- Miło mi było panią poznać. Jestem pewien, że jeszcze kiedyś
będę chętny, żeby skorzystać z pani... informacji.
Kren chwycił Tess pod
ramię i sprawnym ruchem odciągnął jąw kierunku wejścia. Westchnął głośno, po
czym zatrzymał się i zagadnął ją.
- Czy wszyscy tutaj będą ze mną
rozmawiać w ten sposób? Bo jeśli tak to długo tu nie wytrzymam. Jestem
uczulony na przesadne konwenanse.
- Nie przesadzaj, wytrzymasz. Zresztą,
od czasu kiedy zaczęłam robić w tym mieście interesy niewiele się zmieniło.
Nadal nikt mnie tu nie lubi. Tolerują mnie tylko dlatego, że mam tak
cholernie dobrego nosa do wyczuwania dobrej okazji.
- Aż taka dobra
jesteś? W sumie przestałem śledzić twoje interesy...
- Ech, co to za
złodziej, który nie wie nic o najbogatszych ludziach w mieście.
- A
jesteś jedną z najbogatszych?
- Powiedziałabym, że piąta albo szósta,
jeśli nie liczyć nieruchomości. Wliczając je jestem trochę dalej. Nigdy nie
miałam głowy do wyceny budynków.
- W życiu bym nie zgadł, że... - Nagle
zamilkł. Jego twarz stała się maską niepewności, kiedy przez jego umysł
przetoczyło się dziwne uczucie. Było jak płynny strach, przelewało się przez
mury jego umysłu, kiedy tylko znalazło w nich szczelinę. Nagle zdał sobie
sprawę, że czuje je już od dłuższego czasu, ale dopiero teraz z taką
intensywnością. Rozejrzał się szybko dookoła, i nagle uczucie zaatakowało ze
zdwojoną siłą. Miał ochotę krzyczeć, albo rzucić się do ucieczki. I wtedy
zobaczył to, co wywołało w nim to uczucie. Stał oparty o drzewo jakieś
dwieście metrów od nich i patrzył się na niego. Było w jego wzroku coś...
nieokreślonego, co sprawiało, że złodziej czuł się jakby nagle stał się
figurą z kamienia. Przełamał to wrażenie i zwrócił się w stronę Tess.
-
Tego człowieka nie znam, kim on jest?
- Który?
- Ten który stoi tam
pod drzewem... - Nagle Kren zdał sobie sprawę, że pod starozytnym dębem już
nikogo nie ma. Jednak dziwne przeczucie nie opuściło go. Był pewien, że
tajemniczy mężczyzna jest gdzieś w pobliżu. Może jednak ten bal nie będzie
taki nudny, jak z początku się
wydawało...
___________
Krzaki (jesli beda) usune
pozniej, troszku brakuje mi czasu
Kolejny odrobine dziwny part... Sami
ocencie.
Part 9
Charakterystyczna zazwyczaj dla tej pory nocy
cisza w okolicach budynku rodu de Souner była rozrywana przez głośną muzykę,
na tle której dało się dosłyszeć szemrzący jak strumyk pośród skał gwar
rozmów. Większość miejskiej arystokracji zgromadziła się tutaj, aby zrywać z
siebie nawzajem zasłony dobrych obyczajów i jak sępy ucztować na padlinie
konwenansu. A przynajmniej takie wrażenie odnosił Kren, zagłębiając się
coraz bardziej pomiędzy ludzi, tańczących, jedzących, rozmawiających i
robiących rzeczy, o których on nawet by nie pomyślał, gdyby nie zobaczył ich
na własne oczy. Orkiestra robiła co mogła aby zagłuszyć niektóre dźwięki
dochodzące z ogrodu, ale nie zawsze im się to udawało... Powinien chyba
bardziej uważać na to co robi Tess. Właśnie przedstawiała go kolejnej
osobie, którą niedawno okradł. Wydawało się, że bawi ją to w jakiś
szczególny sposób... Skupił się i zaczął zastanawiać. Gdzieś w głębi umysłu
słyszał głos miecza, obiecujący mu nieskończone tortury, jeśli zaraz nie
natrze go olejem i nie naostrzy. Zignorował je i skupił się bardziej na
wspomnieniach, które uzyskał dzięki kontaktowi z magiczną bronią. Widział
setki i tysiące pojedynków, obserwował przeróżne techniki walki i dostrzegł
pewne rzeczy, które go zadziwiły... Nie wszystki walki wygrywali właściciele
miecza. Właśnie dlatego nie był on używany od wielu lat - potrafił sam z
siebie nagle zdecydować, że ma dość przebywania z jednym panem i specjalnie
zrobic coś, żeby ten przegrał walkę. Kren przeanalizował wiele walk i
wydawało mu się, że znalazł sposób, żeby uniknąć
podobnego
Moc!
Coś na granicy percepcji przyciągnęło jego
uwagę. To było to samo co wcześniej - moc! Czuł ją przez cały czas od
kiedy wszedł do tego pomieszczenia, a nawet jeszcze wcześniej, na zewnątrz w
ogrodzie... Chwycił Tess pod ramię i nawet nie patrząc pociągnął ją w stronę
źródła nachodzących go przeczuć.
- Tess, przedstaw mnie temu
człowiekowi!
- Któremu?
- Temu, który tam stoi! Mojego
wzrostu, blondyn, długie włosy. Ubrany w jakiś obszerny strój, w ogóle nie
widać jak jest zbudowany. Tam koło hrabiny De Souner...
- Ach, Kass de
Nova, największy kochaś w historii kupiectwa. To niezwykły człowiek. Czemu
chcesz go poznać? Podoba ci się? Nie znałam cię od tej strony...
- Och,
przestań robić sobie ze mnie żarty i przedstaw nas!
- Zraniłam twoje
uczucia? Przepraszam... -droczyła się jeszcze Tess, ale pociągnęła go za
ramię, delikatnie sterując nim w stronę de Novy. Po chwili przybyli na
miejsce i Kren miał w końcu okazję przyjrzeć się tajemniczemu mężczyźnie z
bliska. Nie ulegało wątpliwości, że był to ten sam osobnik, którego
wcześniej złodziej widział pod drzewem.
- Witam hrabino, jakże miło znowu
móc znaleźć się w twoim towarzystwie i posłuchać szczebiotu twojego
głosu! Czyżbyś była kolejną ofiarą tego niepoprawnego świntucha
Kassa?
Hrabina zaśmiała się lekko, jakby rozbawiła ją ta wizja.
- Z
chęcią bym nią została, jednak z tego co wiem preferuje on kobiety młodsze
od siebie!
- Ależ pani, ty z całą pewnością zaliczasz się do tej
grupy! - wtrącił z uśmiechem de Nova. Miał ciepły głos, pasujący
idealnie do jego twarzy i figury.
- Widzę, że nie straciłeś nic ze
swojego wdzięku, Kass. Musimy kiedyś się spotkać i powspominać dawne czasy
przy kielichu grzanego wina. Ale, gdzie moje maniery, pozwól że ci
przedstawię mojego... towarzysza. To jest Kren Fineus Brooks, dobrze
zapowiadający się doradca do spraw wyceny.
Kren pocałował dłoń hrabiny,
po czym wyciągnął rękę w stronę de Novy. Ten uścisnął ją, niespecjalnie
mocno, ale w tym uścisku dało się odczuć duży ładunek pewności siebie. Przez
glowę złodzieja przemknęła myśl o ściśnięciu z całej siły, ale opanował się.
Odniósł wrażenie, że czegoś mu brakuje. Zignorował je.
- Już przy wejściu
do sali odniosłem wrażenie, że cała zabawa koncentruje się wokół delikatnej
sylwetki hrabiny, więc poprosiłem Tess, aby mnie przedstawiła... i nie
zawiodłem się. Pani figurę prześciga jedynie tembr pani głosu. A to oznacza,
że pogłoski krążące po mieście są prawdziwe.
Na twarzy hrabiny pojawiła
się delikatna sugestia rumieńca.
- Widzę, że sztuka polewania swych słów
miodem nie jest zarezerwowana jedynie dla Kassa. Z chęcią bym z wami
poplotkowała, ale wzywają mnie obowiązki gospodyni. Wybaczycie mi? Pozwól,
Kass, przyda mi się twoja słodka mowa. Pani de Vries właśnie rozbiera
hrabiego Kriega. Nie chcielibyśmy, żeby jego tłuste brzuszysko ujrzało
dzisiejszego wieczora światło świec.
- Za chwilę do ciebie dołączę, pani.
Mam kilka słów, które chciałbym zamienić na osobności z towarzyszem Tess -
odezwał się de Nova.
- W takim razie ja także was opuszczę na chwilę.
Trzymaj się Kren! - Tess machnęła ręką i już po chwili zniknęła w tłumie
gości. Złodziej został sam na sam z człowiekiem, który zniknął spod
drzewa.
- To nie jest dobre miejsce na rozmowę. Umówmy się na spotkanie
gdzie indziej. Proponuję ruiny zamku królewskiego za granicami miasta, jutro
około północy. Wiem że się stawisz - Rzucił zimnym głosem Kass i odszedł,
zostawiając Krena na pastwę żarłocznych arystokratów. W głowie złodzieja
szalał huragan, a jego kroki naznaczone były szaleństwem.
Chcieliscie to macie: nareszcie dorwalem
sie do kompa ze stacja dyskietek i prosze: oto nastepny parcik:
Part
10
Zbierało się na burzę. Powietrze było ciężkie od zawartej w nim
wilgoci, pogoda była tak upalna, że nawet zazwyczaj żwawe lisy pozostały w
swoich norach, dysząc ze zmęczenia. Kren pocił się jak fretka, ale znosił to
w milczeniu. Nikomu nie powiedział o wiadomości od Kassa, ale dobrze
przygotował się do spotkania. Miecz miał przytroczony na plecach, w sposób
jaki odkrył w jego wspomnieniach. Nie marnował czasu od zakończenia balu.
Przez cały czas potajemnie ćwiczył swoje umiejętności w kontrolowaniu
zaklętej broni. Doszedł w tym do takiej wprawy, że właściwie nie musiał
nosić miecza ze sobą. Jeśli skoncentrował się odpowiednio na miejscu w swoim
umyśle, w którym miał zarezerwowane miejsce dla niego, potrafił przywołać go
do swej dłoni... Tak bardzo do niej pasował, wydawało się dziwne, że w tej
chwili go nie trzyma... Rozmyślania przerwało mu dotarcie do zamku i
konieczność wyboru drogi, którą miał się do niego dostać. Stwierdził, że
wejdzie przez bramę frontową, i tak postąpił. Najwyraźniej dobrze zrobił,
dzięki temu wiedział, że ma kryte plecy, co było dla niego bardzo
pokrzepiające, bo na dziedzińcu, zrytym upływem czasu, stał już Kass de
Nova. Z jego szerokich ramion spływał aż do kostek płaszcz w
ognistoczerwonym kolorze, świetnie dopasowany do czarnych spodni i szarej
koszuli. Jakby na znak, że go zauważył, odezwał się swoim niezrównanym
głosem.
- Witaj, o Piąty, przewodniku, ty, który żywisz się ogniem,
Ear' tegn' ath, zgubo gwiazd. Oby twój cień żył rozbudzany krzykami
twych przeciwników!
Złodziej powstrzymał cisnący się na wargi
pobłażliwy uśmiech i zastanowł się. Czyżby de Nova przeżył jakieś religijne
nawrócenie? Ta formuła nie należała do żadnego ze znanych Krenowi rytuałów.
Nie żeby znowu znał ich aż tak wiele... Po raz kolejny jego rozmyślania
zostały przerwane, i to w sposób, który zdenerwował go podwójnie - ten,
który mu przerwał miał jego głos!
- Witaj, Siódmy, podnoszący, ty,
który podróżujesz z wiatrem, Hea' fer' ven, pożeraczu marzeń. Oby
twoje przejście znaczył płacz kobiet twych wrogów!
Do jasnej cholery,
co się tu działo? To nie była iluzja - słowa dochodziły z jego ust,
aczkolwiek bez jego zgody. Na dodatek miecz się wcale nie odzywał...
Skoncentrował się. Wyczuł delikatną manipulację ze strony broni, i
natychmiast zablokował ją. Musi się nauczyć robić to instynktownie...
-
Nie za bardzo rozumiem, o co chodzi, ale myślę że powinieneś wiedzieć, że
moje ostatnie słowa nie pochodziły ode mnie...
- Tylko od twojego
miecza! Masz mnie za idiotę? Chyba każdy podrzędny mag na tej planecie
wie już, że dzierżysz Piątego!
- Piątego?
- Nie czas na słowa!
Giń, bracie!
Jego płaszcz zafalował na wietrze, kiedy ruszył w stronę
Krena. Na Ogon Wilczycy, ależ był szybki! Ggdyby nie natychmiastowa
reakcja złodzieja, który nie wiadomo kiedy dobył miecza, starcie znalazłoby
swój koniec po jednym uderzeniu. Jednak udało mu się odskoczyć, po czym obaj
przeciwnicy zaczęli krążyć po okręgu, mierząc się nawzajem wzrokiem. Kiedy
Kass zauważył u przeciwnika zmianę gardy natychmiast wyskoczył do przodu i
potężnym cięciem od spodu uderzył w klingę jego miecza, chcąc ją podbić do
góry, co otworzyłoby mu drogę do kopnięcia Krena w krocze. Ten jednak
zamiast zablokować cios, odskoczył tylko, i natychmiast pchnął mieczem,
celując w kostkę. Stal zabrzmiała metalicznie, kiedy Kass zasłonił nogę i
spróbował odwrócić pchnięcie, jednak szybko musiał się cofnąć przed ripostą
złodzieja. Udał więc, że się potknął i zaczął przewracać się na lewą stronę,
po czym, ruchem umykającym oczom uderzył w stronę nerki przeciwnika. Jednak
jego już tam nie było. Tak, jakby nie musiał przemieszczać się w
przestrzeni, jakby po prostu zniknął w jednym miejscu i pojawił się w
drugim, stał już za jego plecami, trzymając ostrze w miejscu, gdzie plecy
łączą się z szyją. Walka była skończona. Poczekał spokojnie, aż de Nova zda
sobie sprawę z sytuacji, po czym odezwał się złowieszczym tonem.
-
Właściwie to nie mam pojęcia o co chodzi, ale dziwnie nie kusi mnie, żeby
się dwiedzieć. Za to mam bardzo dużo punktów, które chciałbym zapisać na
twojej skórze...
- Oszczędź mnie, a opowiem ci wszystko. Zabij mnie, a
niczego się nie dowiesz. Zresztą, i tak wiedziałem, że nie mam szans z
Piątym.
- Właściwie to nie muszę cię słuchać. Mogę wyciągnąć informacje
bezpośrednio z niego. Choć rozmowa z nim może nie być zbyt interesująca,
ostatnio cierpi na brak ciekawych obelg, zaczyna mnie powoli nudzić. -
uśmiech Krena był tak zjadliwy, że okoliczne gryzonie po cichu zaczęły
wycofywać się na z góry upatrzone pozycje.
- Ale byłoby to niezwykle
męczące, prawda? Na pewno zaczynasz już wyczuwać, że rzeczy których ci dotąd
nie udostępnił nie wydrzesz mu tak łatwo. Może ci się udać, ale po co się
trudzić, kiedy masz mnie?
- Jestem ambitny - powiedział Kren, po czym
przycisnął mocniej ostrze miecza. Powstrzymał się jednak i westchnął - Ale
nie lubię śmierdzieć potem, a przy tej pogodzie tym to się skończy, jeśli
zacznę tu medytować nad tym mieczem.
Kass uśmiechnął się nieznacznie pod
nosem.
- Możesz mnie puścić? Szyja mi trochę zdrętwiała. Dzięki. - de
Nova rozsiadł się wygodnie, zanim zaczął mówić.
- Przygotuj się więc i
posłuchaj historii rozbicia Filaru i powstania Niedokończonego Słupa...
Psycho: Nabijam posty? Jakie posty?
Nastepny part odrobinę różni się klimatem od poprzednich. Mam nadzieję, że nie będziecie zawiedzeni
Part 11
Wszystko zaczęło się, kiedy jeszcze nie było czasu... Istniała tylko czerń i biel. Trwały one w nieskończonej równowadze, zajęte każde sobą, nie dostrzegając swojego istnienia. Jednak w pewnym momencie stał się czas. Był to pierwszy moment w historii świata, dlatego czas nie miał jeszcze doświadczenia. Jednak następna chwila, która nastała, przyniosła ze sobą permamentną zmianę. Nastąpiła szarość, most pomiędzy czernią i bielą. I tak czerń dostrzegła biel, a biel dostrzegła czerń. Minął pierwszy dzień w historii świata, a świt następnego zastał czerń i biel splecione ze sobą w nieskończonej walce na moście szarości. I nastał kolejny moment, a w miejscu, w którym ścierały się siły czerni i bieli, czyli w punkcie, w którym szarość była najbardziej szara, ukazała się wyrwa. Wyrwa nie była ani czarna, ani biała, ani nawet szara. Po prostu była. A z wyrwy napływało do świata coraz więcej Materii. Minął drugi dzień w historii świata, a świt następnego zastał świat zmienionym. Materia miała kolor, różny od bieli i od czerni, a nawet od szarości. Ponadto, Materia miała ciężar - całkowicie nowe dla świata pojęcie. Nawet czerń i biel powstrzymały na chwilę swą walkę, aby podziwiać piękne kolory Materii. A szarość to wykorzystała i otworzyła się w niej druga wyrwa. Z niej na świat napływał Dźwięk. Płynął w powietrzu, które powstało z Materii, i rozchodził się pięknie po całym świecie. A czerń i biel po raz kolejny zaprzestały walki, aby rozkoszować się słodką muzyką Dźwięku. Minął trzeci dzień w historii świata, a świt następnego zastał świat o wiele głośniejszym. Dźwięk jawił się wszędzie, i splatał z każdym istnieniem jakie powstało z Materii. A szarość otworzyła się po raz kolejny i nastała trzecia wyrwa, z której na świat przyszło Życie. Rozejrzało się trwożnie dookoła, lecz już po chwili śmigało z jednego miejsca na drugie. A gdy Materia ujrzała Życie, pokochała je w głębi swego jestestwa i stworzyła dla niego pojemniki, a Życie weszło w nie. Minął czwarty dzień w historii świata, a świt następnego zastał świat żywym i kolorowym. I biegały po świecie najprzeróżniejsze pojemniki napełnione życiem i żywiące się roślinami. I rozstąpiła się Materia w szarości i pojawiła się kolejna wyrwa, a wyszła z niej Śmierć. Znienawidziła ona Życie, kiedy tylko go zobaczyła, i kiedy tylko miała okazję, wyrzucała Życie z jego pojemników, a napełniała je sobą. I pojemniki przewracały się i umierały. I pojawiły się nowe rodzaje pojemników, żywiące się Materią tych, które niosły w sobie Śmierć. Minął piąty dzień w historii świata, a świt następnego zastał świat o wiele smutniejszym, bo wiele pojemików zginęło. A widząc to, szarość rozstąpiła się ostatni raz, a z wyrwy wyszedł Umysł. Ukochał on sobie ponad wszystko jeden z pojemników, i wlał się tylko do niego, i do żadnego innego. I nazwał ten pojemnik Człowiekiem i dał mu moc nazywania innych pojemników. Minął szósty dzień historii świata, a świt następnego zastał świat dalece bardziej zrozumiałym, bo Człowiek ponazywał wiele z pojemników. Lecz szarość była tak wyczerpana, że straciła świadomość, i przestała być szarością, a stała się Podziałem. Od tej chwili szarością nazywał Człowiek punkt sporny pomiędzy bielą a czernią. A Podział zstąpił na Człowieka i stał się on Mężczyzną i Kobietą. A w Mężczyźnie więcej było Życia, a w Kobiecie więcej było Umysłu. I rzekł Mężczyzna do Kobiety:
- Kobieto, nie podoba mi się walka między czernią a bielą. Jak mogę ją przerwać?
A Kobieta odpowiedziała mu:
- Mężczyzno, nazwij czerń i biel innymi imionami, a staną się inne i może przestaną walczyć.
I zobaczył Mężczyzna, że rada Kobiety byla mądra. I nazwał biel Bielą, a czerń nazwał Czernią. A Czerń i Biel zaprzestały walki. Lecz ten stan nie trwał długo. Bo oto pomiędzy Czernią i Bielą znów nastąpiła Szarość, lecz tym razem była ona silniejsza. I rzekła Kobieta do Mężczyzny:
- Mężczyzno, uczyńmy Porządek, aby mógł on ustalić zasady walki pomiędzy Czernią i Bielą, która niewątpliwie rozpocznie się, kiedy tylko ujrzą one Szarość.
I Mężczyzna z Kobietą uczynili razem Porządek, który podzielił świat. I stworzyli z części siebie Istotę, zwaną Filarem, która sprawowała władzę nad światem. A stracili przy tym tyle mocy, że sami potrzebowali imion. I nazwała ich Istota Fanndas i Eleint, czyli Siłą i Myślą. I oni stali się ojcem i matką wszystkich ludzi. A Istota panowała nad światem przez wiele pokoleń. Lecz ludzie narodzeni z Fanndasa i Eleint nie byli doskonali, lecz nosili w sobie Śmierć. Zapragnęli oni zobaczyć Istotę, i sprawdzić, czy jest ona silniejsza od nich, bo pamiętali, że pochodzi ona od Pierwszych Ludzi. A kiedy zobaczyli Istotę, była ona tak piękna, że zapragnęli mieć ją na własność. I rozpoczęli budowę Słupa, maszyny, która miała strącić Istotę z należnego jej miejsca i oddać władzę w ręce ludzi. I żeby zapobiec wojnie, Istota podzieliła swą moc na siedem części i rozesłała je po całym świecie, aby znalazły dla siebie odpowiednie miejsce. A były to: Istota, Światło, Ciemność, Ogień, Ziemia, Woda i Wiatr - w tej kolejności i w żadnej innej. A każda część mocy Istoty stała się awatarem jednego z jej elementów. Istota była awatarem Świadomości, Światło Dobra, Ciemność Zła, Ogień Wściekłości, Ziemia Siły, Woda Spokoju, a Wiatr Szybkości. I w każdym człowieku na świecie pojawiły się te elementy, więc zapanował w nich porządek, bo nad zwalczającymi się elementami czuwała neutralna Świadomość. I zaprzestali ludzie budowy Słupa, bo nie widzieli już dla niego potrzeby. W tej postaci świat przetrwał do dziś.
Oto najnopwszy parcioch... Miłego czytania:
Part 12
Kren poderwał się nagle, zdając sobie sprawę, że całkowicie wbrew sobie poddał się głosowi Kassa i zapadł w dziwny stan zasłuchania. Nie do końca pewien, czy tamten to zauważył, postarał się ukryć zakłopotanie pod zasłoną arogancji.
- Nadal nie widzę, jaki to ma związek ze mną i moim mieczem. Sugerujesz, że jest on częścią Filaru? Dzierżę oręż, który kiedyś był bogiem?
- Nie do końca, ale większość tego co powiedziałeś jest prawdą. Nosisz broń, która nigdy nie znała pana, a ponadto jest najpotężniejszym na tym świecie przedmiotem magicznym...
- Jak to najpotężniejszym? Zdaje się że nazwałeś go Piątym... To znaczy, że gdzieś jest Czwarty, Trzeci i Drugi, nie mówiąc nawet o Pierwszym...
- To też prawda, ale inne awatary Filaru nie są tak silne. Nie miałeś problemu z wygraniem ze mną, prawda?
Kren nawet nie użył mocy miecza, pokonał Siódmego wyłącznie dzięki swoim umiejętnościom szermierczym i pomocy iluzji... Jednak postanowił to przemilczeć, w jakiś sposób wydawało się to ważne.
- Rzeczywiście, nie byłeś godnym przeciwnikiem. Ale ty jesteś tylko Siódmym.
- TYLKO Siódmym? Spójrz na to - Kass wstał i rozrzucił ręce. Wydawało się, że szepcze coś pod nosem, ale do uszu Krena nie docierał żaden dźwięk. Nagle zerwał się wiatr, przejmując złodzieja dziwnym uczuciem, które już wcześniej czuł w ogrodzie hrabiny de Souner. Rozejrzał się ostrożnie dookoła, wypatrując niebezpieczeństwa. Jednak nic się nie działo. Odprężył się trochę i odwrócił z powrotem w stronę Siódmego.
- I co... - zaczął, ale nie dane mu było dokończyć. Dookoła zaczęły się nagle pojawiać... ptaki. Na początku były to tylko sokoliki i jaskółki, ale już po chwili w powietrzu zaczęło się robić gęsto od przeróżnego ptactwa. Skrzydlaci przybysze z niebios zdawali się zdezorientowani, ale kiedy tylko spostrzegali Krena, w ich oczach pojawiał się błysk zrozumienia, po czym natychmiast odlatywali. To piękne przedstawienie trwało kilka minut, złodziej przysiągłby jednak, że przez ten krótki czas zobaczył wszystkie możliwe gatunki ptaków.
- Nadal nie widzę, w czym tkwi twoja siła... Chyba że masz na myśli możliwość zarzucenia przeciwnika ptasimi odchodami, wtedy mogę przysiąc, że pokonasz każdego, kto nie lubi smrodu...
- Gdybym chociaż o tym pomyślał, wszystkie te ptaki rzuciłyby się na ciebie i rozerwały na strzępy. Być może dałbyś radę się uratować dzięki mocy miecza, ale na pewno zajęłoby ci to trochę czasu. I zraniona z powodu obsranej koszuli duma nie byłaby jedyną raną jaką byś z tego wyniósł.
- Za to miałbym cholernie dużo martwego drobiu, starczyłoby mi na całe życie. Dobrze, przyznam że zaimponował mi twój pokaz. Tylko nie potrafię tak do końca ogarnąć ogromu tego... wszystkiego. Na przykład, w czym tkwi twoja moc? Też masz jakąś broń? Niech zgadnę - łuk?
- Każda część Filaru przelała swoje jestestwo w inny przedmiot. Jedynie Istota pozostała żywa. Z tego co wiem, Trzeci jest sztyletem, a Drugi amuletem. Mój Siódmy był nicią, ale kazałem wszyć go sobie w ciało. Dzięki temu nikt mi go nie odbierze.
- Aż tak ci na nim zależy?
- A ty pozbyłbyś się swego miecza? Nie odpowiadaj, widzę w twoich oczach, że już zakosztowałeś uczucia mocy, i nie potrafiłbyś już z niej zrezygnować. Zresztą, jest jeszcze jedna sprawa. Ile dałbyś mi lat?
Kren zastanowił się. Z tego, co mówiła Tess, Kass mógł mieć jakieś 25-30 lat...
- Nie wiem, może ze dwadzieścia...
- No właśnie, a mam siedemset trzydzieści dwa lata! Części Filaru dają swoim posiadaczom długowieczność na miarę bogów!
- Po co ty mi to wszystko mówisz? - spytał Kren, przynaglany głosem miecza, który niewzruszenie twierdził, że Kass jest jakimś obdarzonym niezwykłą mocą szaleńcem, więc trzeba jak najszybciej pozbyć się go i wrócić do miłego tete-a-tete z Tess.
- Bo mam dla ciebie propozycję. We dwóch będziemy niepokonani! Możemy zebrać całą resztę Filaru i doprowadzić do jego ponownego połączenia! Czy wiesz, do czego może dojść, jeśli tego dokonamy? Świat narodzi się na nowo, i będzie taki, jak go sobie wymarzymy.
- Skąd to wiesz? Czemu jesteś tego taki pewien?
- Przez siedemset lat człowiek nudzi się tak, że zaczyna czytać, a to poszerza horyzonty... Pomyśl, jak wiele moglibyśmy zdziałać! Czego oczekujesz od życia? Mógłbyś to mieć natychmiast i jeszcze dużo więcej. Może miałbyś ochotę... - Kassowi przerwał sztych miecza, który przebił się przez jego płuco. Zakrztusił się krwią i ze zdziwieniem w oczach spojrzał na Krena, którego ręka trzymała broń. W oczach złodzieja malował się dziwny smutek, na przemian zamieniający się miejscami ze zdziwieniem i obrzydzeniem... Jednak to już nie mogło przywrócić życia jego ofierze. Złodziej wyszarpnął ostrze i wytarł je o trawę ruchem, który był dla niego tak samo oczywisty, jak to że śmierć de Novy była konieczna. Nikt nie mógł stanąć mu na drodze! Rozłożył ręce i wybuchnął perlistym śmiechem, rzucając wyzwanie niebu, ciesząc się z ponownego kosztowania krwi... Czerwona mgiełka przysłaniała mu wzrok, a umysł był zbyt zamglony, by myśleć. I wtedy...
Miecz w dłoni. Odwieczna gonitwa, światło i ciemność, spokój i smutek... Zdobycz - pogoń - posiłek... Miecz w dłoni.
Ruszył przed siebie, po drodze płynnym ruchem chowając miecz do pochwy. Jego oczy zmieniły wyraz, kiedy gnał do przodu, byle do przodu, cały czas czując zapach zwierzyny...
Tess przebudziła się z krzykiem na ustach... Śniło się jej coś nieokreślonego, a jednocześnie tak strasznego, że nawet nie próbowała sobie tego przypomnieć. A nuż by się jej udało... Westchnęła cicho zza zasłony ciemnych włosów, po czym wstała z łóżka, decydując że nie zaśnie bez szklanki czegoś mocniejszego. Jej jedwabna koszula nocna opływała delikatnie ciało, kiedy pośpiesznie schodziła ze schodów, chcąc jak najszybciej spłukać gorzki smak koszmaru. Skierowała się w stronę kuchni, nie chcąc budzić lokaja, który na pewno spał na kanapie w głównym pokoju, gdzie znajdował się barek. Szklanka ciepłego mleka powinna utulić ją do snu równie mocnego jak po szklance brandy. Zapaliła świece w kuchni krótkim klaśnięciem w dłonie i otworzyła szafkę, w której zazwyczaj stało mleko, pozostałe z kupionego rano. Znalazła je i szybko wstawiła w metalowym kubku na fajerkę kuchenki węglowej. Usiadła i natychmiast przyszedł jej do głowy Kren. Ciekawe co porabiał? Zdziwiła się trochę, że nie chciał przenocować u niej po balu. Przecież miał się ukrywać... No cóż, zapewne szlajał się gdzieś po mieście, razem z tym bandytą Friedem i rozbijali futryny sklepów, które kapłan uznał za nieczyste. Mężczyźni... Cichy syk kipiącego mleka przerwał jej rozmyślania. Wstała, podniosła kubek przez szmatę i postawiła na brzegu szafki. Gdzieś tutaj powinien stać miód... Kiedy tak stała i zastanawiała się, gdzie też jej ukochana Trane mogła tym razem postawić słoik ze słodkim przysmakiem, nagle ciszę rozerwał hałas otwieranego siłą okna, które znajdowało się w tylnej części kuchni. Tess nie przejęła się. Tylko jedna osoba była na tyle bezczelna, żeby włamywać się do domu jedynego kupca w mieście mającego dobre układy z gildią złodziei.
- Cześć Kren, właśnie o tobie myślałam. Masz ochotę na trochę... - przerwała nagle, kiedy zobaczyła w jakim stanie znajduje się złodziej. Lewy łuk brwiowy miał rozcięty, ciekła z niego krew, która zalewała mu oko i połowę policzka. Powstała w ten sposób maska wyglądała... Co najmniej makabrycznie...
- Kren! Co ci się stało? Skąd ta rana... I... O Wilczyco, masz całą koszulę uwalaną we krwi... CO SIĘ STAŁO?
Przybysz spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem, po czym zwalił się na podłogę, plamiąc drogocenną posadzkę na czerwono. Po chwili w jego spojrzeniu dało się dostrzec resztki świadomości, wyszeptał steranym głosem:
- To nie moja krew... Zabiłem dziś ponad dwadzieścia osób... Po... móż... mi... - po czym zemdlał, pozostawiając Tess w stanie bezbrzeżnego zdumienia, przeplatanego ze złością i strachem... Zabił dwadzieścia osób? Co to mogło znaczyć?
Ten part był pisany na szybko, więc może być w nim trochę błędów. Z góry za nie przepraszam.
Part 13
Biegnące przez las łosie zostawiają tak wyraźny zapach, że nie można mu się oprzeć... Ślad człowieka, ich strach pachnie tak zachęcająco... Migające w pędzie drzewa zdają się zlewać w jedną linię, zielonobrązową taśmę ograniczającą jego świat, istnieje tylko pęd i głód, pęd i głód, pęd i głód...
Kren przebudził się. Otworzył powoli jedno oko, zdawało mu się, że powieka waży co najmniej tonę, ale przezwyciężył nadludzkim wysiłkiem wyczerpanie i otworzył też drugą. Stała nad nim Tess. I nie wyglądała na zadowoloną. Odruchowo zaczął wymyślać jakąś wymówkę popartą paroma komplementami, kiedy przypomniał sobie co się stało. Przypomniał sobie, pęd, strach i głód, i...
- Tess... Zabiłem Kassa... I nie tylko jego... - Z oczu złodzieja popłynęły łzy... Wracało do niego coraz więcej szczegółów... Szał, bieg i gniew... I śmiech... Śmiech, najstraszniejszy jaki w życiu słyszał... Towarzyszący obcinaniu rąk, głów, zabijaniu... Ginęli ludzie, jeden za drugim, mężczyźni, kobiety i dzieci... I ten śmiech...
- Kren! Nie zasypiaj do jasnej cholery! Nie pozwolę ci zasnąć, dopóki nie wyjaśnisz mi co się tu dzieje! Zaczynam powoli mieć dość twoich ciągłych kłopotów! Jeśli myślisz, że jestem tylko od tego, żeby ci pomagać to się cholernie mylisz...
- Tess... Nie krzycz... Proszę, ja... Mam dość krzyków... - głos Krena był chwiejny, wydawało się, że złodziej zaraz znowu zemdleje.
- Dobrze, nie będę krzyczeć, ale chcę wiedzieć kto cię tak urządził.
- Sam się... tak urządziłem... Rzuciłem się na grupę kilkunastu osób... i zaszlachtowałem wszystkich, ale... nie mam oczu dookoła głowy... jeden trafił mnie jakimś sztyletem chyba... Była na nim trucizna, ale... miecz już z nią sobie radzi...
- Jaki miecz? Kren, nie chcę cię martwić, ale nie masz przy sobie żadnej broni.
- Piąty... wyrzuciłem go po drodze... przeszkadzał mi w biegu... ale to nie szkodzi... - Ranny wyciągnął rękę przed siebie. Powietrze nad jego dłonią zafalowało jak zasłona balkonowa, kiedy na zewnątrz wieje wiatr, a po chwili z cichym dźwiękiem jakby rozdzierania, pojawił się miecz. Wpadł prosto w zaciskającą się właśnie dłoń Krena.
- Zaraz się... z tego wykaraskam... wtedy... wszystko Ci opowiem... i zapłacę za posadzkę...
- Jaką posadzkę? O co ci chodzi? - Tess zaskoczona odchyliła się do tyłu. Leżący na łóżku mężczyzna wykorzystał tę chwilę wachania, żeby chwiejnie stanąć na nogach, po czym wbił miecz w podłogę. Szeptał coś przez moment pod nosem, po czym zamigotał i zniknął, pozostawiając Tess emanującą niebotycznym zdumieniem.
Ruch. Całym ciałem wyczuwa otaczającą go ziemię, jego sprzymierzeńca. Wykorzystuje łączącą ich więź, aby pozbyć się części przepełniającego go smutku, przelewa go na nią, i czuje jak wsiąka w jej ciało, łączy się z krzykiem przepływających obok dusz. I płynie coraz dalej, całym umysłem koncentrując się na tym, żeby nie dać się pochłonąć przez ten krzyk, wrzask rozpaczy, jaki wydaje z siebie planeta... Jak mógł nigdy wcześniej go nie zauważyć? Teraz będzie w jego umyśle już zawsze. Poczuł, że dotarł na miejsce. Pomyślał o kształcie, jaki powinien przyjąć, ciele do którego był przyzwyczajony, i już po chwili przyjął formę mężczyzny, znanego jako Kren. Wszystkie jego rany zniknęły, nie czuł juz zmęczenia. Wszystko to oddał ziemi. Jednak nie był już w całości sobą. Wiele stracił ostatniej nocy. To nie było ważne. Odrzucił to. Skupił się na czymś ważniejszym.
- Jesteś tam? - zwrócił się do miecza - Czemu nagle zamilkłeś?
- Nie jesteś godny, aby słuchac słodkiego...
- Zamknij się! Wiem już czym jesteś! Nie musisz kryś się po płaszczem arogancji!
- Nie odzywaj się tak do mnie marny robaku, wyłażący z miejsc na myśl o któych zadrżałbym, gdybym miał ciało... I nie mów mi że jesteś na tyle głupi żeby uwierzyć temu gadatliwemu idiocie de Novie, niebiosa niech będą błogosławione za to, że zginął.
Kren wydał z siebie okrzyk wściekłości i zaczął bombardować umysł miecza swą własną świadomością mocy, którą zdąrzył poznać i zaakceptować. Pokazał mu, że ma kontrolę nad swoją mocą, nad nim, i nad wszystkim dookoła, jeśli tylko skoncentruje się na tyle mocno, aby ją wykorzystać. Pokazał mu wizje przetapiania na widły, albo nawet na coś nie mającego na celu zabijania. Pokazał mu tysiąclecie bez smaku krwi, bez dotyku kobiecej dłoni. A kiedy wyczuł, że miecz uświadomił sobie, że złodziej naprawdę jest do tego zdolny, przestał i zaczął znowu mówić spokojniejszym już głosem, cedząc słowa, jakby były kroplami trucizny odmierzanymi
specjalnie dla broni.
- Mów! Wyczułem w słowach Kassa prawdę, ale nie powiedział mi najważniejszego, zanim przejąłeś mnie i go zabiłeś. A może będziesz udawał, że to nie ty!?
- No dobrze. Naprawdę jestem Piątym, a moja moc jest tak wielka, że nie pomieści się nawet w twoim mózgu, który jest wprawdzie malutki, ale ogromny w porównaniu ze średnią wielkością mózgów twojego gatunku. Niestety, aby ją wykorzystać, potrzebuję nosiciela. A oni nie zawsze chcą współpracować. Na przykład ty... Skąd bierzesz tą siłę woli do walki ze mną?
- To dlatego, że nic nie wkurza mnie tak jak konieczność słuchania wynurzeń takiego sukinsyna jak ty. To nie siła woli tylko wściekłość mną kieruje...
- W każdym bądź razie - przerwał mu miecz, najwyraźniej dostrzegając niebezpieczeństwo dalszego zbaczania z tematu - Siódmy nie opowiedział ci o tym, dlaczego ja jestem inny niż reszta części Filaru. Sprawa jest dość trywialna - otóż po Istota nie była jedynym bogiem powstałym ze świadomości ludzi... Kiedy zaistniała taka potrzeba, powstawały coraz to nowe bóstwa, charakterystyczne dla konkretnych grup ludzi. Tak było też z cholerną Wilczycą, ale ona urosła bardzo w siłę, kiedy wchłonęła Gress - bóstwo kupców... Teraz złodzieje i kupcy mają tego samego boga... Chociaż, to w sumie żadna różnica, mogło tak być od początku. W ten sposób ustabilizował się panteon, a tacy bogowie jak Eff' er, bóg ognia, czy Terrk, bóg psychopatów stali się jego częścią. Jednak moc żadnego z nich nie dorównuje częściom Filaru.
Ja jestem trochę inny, bo potrzebuję kogoś, aby się zamanifestować. Dlatego wykorzystano mnie jako pojemnik do więzienia demonów... Cholerni kapłani Jedynego odprawiali nade mną egzorcyzmy, żeby wykurzyć ducha, za którego mnie uznali z całkiem dobrego miecza. A kiedy to nic nie dało, stwierdzili, że jestem przeklęty i że dzięki temu tworzę idealną pułapkę na demony... Dlatego moja moc znacznie wzrosła, po wchłonięciu tych wszystkich złych duchów. Ale ten ostatni nie był zwykłym demonem - zdaje się, że przez pomyłkę zamknęli we mnie Ker' naka - boga krwi i śmierci. Od tego czasu toczę z nim nieustanną walkę i zdarza mu się czasami wymknąć spod kontroli. Kren sprawdził wspomnienia miecza. Napotkał wprawdzie barierę, ale wypalił ją uderzeniami czystej mocy, zaczerpniętej ze znajdującej się dookoła gleby. I znalazł tam prawdę. Zatoczył się, jakby uderzono go w twarz.
- Kłamiesz! Sam napuściłeś na mnie Ker' naka, bo nie potrafiłeś sam wyrwać się spod mojej kontroli!
- Nie wiesz, jak to jest kiedy głód przepełnia cię w całości, kiedy czujesz potrzebe krwi tak wielką, że nic cię nie powstrzyma przed jej spełnieniem...
- Teraz już wiem! Dzięki tobie ty cholerny widelcu! Czy zdajesz sobie sprawę, jak wielu ludzi zabiłem?
- Tak! I tylko dzięki temu udało mi się w końcu opanować boga krwi! Powinieneś mi dziękować!
- On by się nie nawet nie odezwał, gdybyś mu nie pozwolił!
Kren przemilczał to, ale w jego głowie odezwała się jeszcze jedna myśl. Widział pokłady mocy należącej do miecza, czuł ją dookoła siebie i wiedział, że może ją wykorzystać, ale czemu ta moc dawała mu się tak łatwo kontrolować? Nie wyczuwał już nałożonego na broń zaklęcia wspomaganego mocą Wilczycy. Musiał się dowiedzieć, dlaczego właśnie on potrafił ją tak dobrze kontrolować...
__________
Okej poprawiłem enterki - to wina notatnika spod Win2k - po prostu dziwnie dzieli linie...
Kolejny part, który wydaje mi się jakiś
dziwny i jakoś tak średnio mi się podoba... Ale cóż, nie mi to oceniać,
tylko wam
Part 14
Fried spędził
ostatnie trzy dni na "oczyszczaniu" wszystkich znanych mu barów.
Właśnie podążał do kolejnego, przepuchając się pomiędzy ludźmi, kiedy poczuł
czyjąś rękę na ramieniu. Wydawało mu się że zapłacił rachunek "Pod
Podpitym Podnóżkiem", ale na wszelki wypadek machnął szybko łokciem w
tył, co zaowocowało satysfakcjonującym stęknięciem ze strony napastnika.
Odwrócił się, unosząc rękę do kolejnego uderzenia, ale coś w wyglądzie
napastnika go powstrzymało... Przyjrzał się bliżej i uśmiech rozjaśnił jego
nieogoloną twarz.
- Kren, do jasnej... - zaczął, ale przerwał na widok
miny złodzieja. Skinął tylko głową i ruszyli w stronę świątyni
Wilczycy.
Budynek świątyni nie zmienił się od czasu ich ostatniej
wizyty. Jednak najwyraźniej zmieniło się coś w nich, bo już nie przemykali
się pod ścianami, ale szli odażnie środkiem drogi. Kren roztaczał dookoła
siebie aurę pewności, która najwyraźniej miała swój wpływ także na kapłana.
I nie tylko na niego. Okoliczne drapieżniki chowały się do swoich nor, gdzie
szybko zdawały sobie sprawę, że nie są one nawet w połowie tak bezpieczne
jak to możliwe. I że ich największą wadą jest umiejscowienie na niewłaściwym
kontynencie. Jednak żaden z dwóch przybyszy nie zwracał na to uwagi.
Podeszli do drzwi świątyni i po krótkiej manipulacji kluczem wkroczyli
pewnym krokiem do środka. Tam, Kren zatrzymał Frieda krótkim ruchem dłoni, a
następnie przyłożonym do ust palcem nakazał mu ciszę. Najwyraźniej coś było
nie tak. Złodziej wyciągnął przed siebie rękę, w której prawie natychmiast
zmaterializował się miecz. Ostrze skierowane było w dół i już po chwili
powoli zagłębiało się w kamienie posadzki. Na twarzy dzierżącego go
mężczyzny pojawiło się skupienie, lecz szybko zostało ono zastąpione przez
zdumienie, a później wściekłość. Kren zamigotał i zniknął, zostawiając
zdumionego kapłana tak jak stał, z otwartymi ustami i mokrymi
spodniami.
Płynął prez kamienie, które były dla niego niczym więcej
jak pasmami mgły owijającymi się dookoła jego ciała. Były denerwujące, ale
je ignorował, skupiał się bardziej na cieple, które widział w głównej
komnacie budynku. W jego głowie szalała wściekłość. Ktoś włamał się do
świątyni Wilczycy! To było świętokradztwo! Gildia złodziei ukarałaby
to kilkuletnimi torturami, ale on nie był taki cierpliwy. Zabije napastników
i pozwoli, aby ziemia pochłonęła ich ciała. Wynurzył się z posadzki za
plecami jednego z nich, szybkim ruchem stworzył jego sercu okazję do
przewietrzenia się, po czym wypuścił swojego sobowtóra na środek komnaty.
Natychmiast rzuciło się na niego trzech mężczyzn. Jeden z nich zginął z
piersią przebitą nożami pozostałych dwóch, którzy teraz ginęli ze zdumieniem
w oczach. Dwa zdekapitowane ciała upadły na podłogę, a Kren wsunął miecz w
ziemię, aby wyczyścić go z krwi i przylepionych do ostrza kawałków mięsa.
Zwłoki już zniknęły, oddane glebie na pożytek dla żyjących pod podłogą
grzybów. Podszedł do drzwi i krzyknął.
- Fried, już po wszystkim, możesz
wchodzić.
Kapłan, cały drżący i silnie pachnący moczem wszedł, rozejrzał
się po wszechobecnych śladach krwi. Policzył szybko w myśli koszt
oczyszczenia komnaty i prawie natychmiast stwierdził, że tak właściwie to
ten deseń świetnie pasuje do charakteru kaplicy. Będzie się musiał
przyzwyczaić. Zresztą, najwyraźniej Wilczyca potraktowała walkę jako ofiarę,
bo krew zdążyła już wyschnąć i wyglądała teraz, jakby była tu od zawsze,
czerwone paski na granicy widzialności.
- Co tu się stało? - drżący głos
Frieda rozerwał ciężką ciszę, panującą w pomieszczeniu.
- Najwyraźniej
ktoś bardzo potrzebuje tego miecza. I to ktoś bardzo bogaty - Kren
dokładniej przyjrzał się pozostawionej na powierzchni ziemi broni
napastników - Nie każdego stać na wynajęcie zawodowców. Byli chronieni
magią...
- To jawna profanacja świątyni! - kapłan najwyraźniej
zapomniał o strachu. Teraz aż trząsł się ze wściekłości - Włamanie do
świątyni Wilczycy!? To przechodzi ludzkie pojęcie!!!
-
Nie martw się, nikt więcej tego nie zrobi. Już nie pojawię się w tym
miejscu, więc nie będzie ono zagrożone. Ale nareszcie wiem, kto na mnie
poluje. I dziwne że aż tak późno się tego domyśliłem. Poprzedni właściciel
Piątego, Gunther Hratli chce go odzyskać... Nie będę mu tego
ułatwiał...
- Jakiego Piątego? O co ci w ogóle chodzi!?
Kren
usiadł po turecku naśrodku komnaty z położonym w poprzek nóg, zastanawiał
się przez chwilę, po czym zaczął opowiadać.
Cienie gromadziły się we
wszystkich komnatach świątyni Wilczycy. Zdusiły wszystkie biegające po
korytarzach dźwięki, tak że w całym budynku słychać było tylko jedno. Głos
mężczyzny trzymającego na kolanach broń tak potężną, że nawet okliczne
strzygi, czując jej emanacje, zaczęły wykopywać swoje trumny planując
przeniesienie się w bezpieczniejsze miejsce. Gdyby ktoś słyszał historię
opowiadaną przez ten głos, zapewne postukałby się w głowę i odszedł
zniesmaczony fantazją dzisiejszej młodzieży. Jednak nikt go nie słuchał. Nie
pozwalała na to bariera, wzniesiona mocą miecza dookoła starego budynku.
Tym razem to juz na pewno ostatni part przed wakacjami. Milego czytania.
Part 15
Fried wyszedł z kąpieli i wycierając się zaczął myśleć o wszystkim, o czym opowiedział mu Kren. Jego myśli nieustannie krążyły dookoła rzeczy, która zastanawiała go najbardziej. Wilczyca istniała naprawdę! Po długim czasie służenia tej bogini kapłan stracił wiarę w jej istnienie i dopiero w świetle ostatnich wydarzeń, kiedy pomogła mu w założeniu ogranicznika na miecz, poczuł znów jej obecność... Wyglądało na to, że będzie musiał zrewidować swe dotychczasowe doświadczenia i zacząć żyć na nowo... jak tylko oczyści okoliczne bary oczywiście. Po krótkiej walce założył swą starożytną koszulę i poszedł do miejsca gdzie zostawił Krena - głównej kaplicy świątyni. Złodziej siedział w takiej pozycji, w jakiej kapłan go pozostawił. Głęboko zatopiony w myślach, z bronią wbitą w posadzkę i poszarzałą twarzą. Najwyraźniej badał granice możliwości zastosowania swojej nowonabytej więzi z ziemią. Lecz prawie natychmiast podniósł głowę i przemówił do Frieda. W jego głosie pobrzmiewały dziwne, metaliczne nutki.
- Wiem już wszystko, co mi potrzebne. Po pierwsze - rzeczywiście, Gunther Hratli wysłał zabójców, aby odzyskali miecz. Po drugie - nie da mi spokoju dopóki nie odzyska miecza, lub jeden z nas nie zginie. Po trzecie - nie masz już szczurów w swiątyni. Wszystkie...
- Wybił! Wybił szczury!!! - Przerwał mu własny głos, dochodzący wyraźnie z okolic jego prawej dłoni - Użył mocy Piątego, najpotężniejszej broni na tym marnym świecie, żeby odszczurzyć jakąś zapyziałą świątynię, o której istnieniu i tak nikt nie pamięta! To niewybaczalna profanacja!
- Bądź cicho, przecież musiałem sprawdzić swoje możliwości, a tobie nie ubyło od tego mocy...
- Ale honoru! HONORU!!! Wiesz co to takiego, ty obrzydliwy wypierdku chorej na sraczkę kozy? To coś, czego nigdy nie miałeś i nigdy mieć nie będziesz! To coś co odróżnia prawdziwego wojownika od takiego...
Głos nagle przerwał tyradę. Kren uśmiechnął się pod nosem i umykającym oczom ruchem wsunął roztrajkotaną broń do pochwy. Nauczył się już ignorować nieustające wrzaski, rozbrzmiewające w jego głowie.
- Nie będę więcej cię niepokoił Fried. Ale chcę, żebyś wiedział, dokąd idę. Potrzebuję tego, bo chcę żebyś zawiadomił Tess, że poszedłem na spotkanie z Guntherem Hratli. Powiedz jej, że mogę stamtąd nie wrócić i... że ja... - w głosie złodzieja pojawiło się wachanie. Kapłan nie mówił nic, czekał tylko aż Kren dokończy zdanie. Jednak cisza tylko się przedłużała. Żaden z dwóch mężczyzn nie miał siły ani odwagi, aby ją przerwać. Dzięki ostatnim wydarzeniom łącząca ich od dawna więź jeszcze się wzmcniła, a teraz, kiedy stawali przed możliwością jej utraty, cieżko im było nawet sobie wyobrazić życie bez niej. Ale w końcu, po paru minutach milczenia, coś zmieniło sie w wyrazie malującym się na twarzy Krena. Jakby podjął jakąś decyzję, coś co dopiero teraz przyszło mu do głowy, a wydało mu się niesamowicie ważne.
- Powiedz, że jeśli wrócę, wypowiem słowa na które czekała. Że zrobię dla niej to, o co mnie prosiła u początku naszej znajomości, na łące u starego Gotfryda. I żeby się o mnie nie martwiła. Ty też się nie martw. Nie zasługuję na takich przyjaciół jak ty i Tess. - złodziej odwrócił się, jakby chcąc wyjść, jednak powstrzymał go drżący głos Frieda.
- Kren, ja... Czy ty... masz szanse? Żeby wrócić? Dom Hratli to najlepiej strzeżona rezydencja w tym mieście, jeśli nie na świecie... Wiem, że raz ci się udało, ale teraz nie chodzi o zabranie jednego przedmiotu i ucieczkę...
- Nie wiem, czy mi się uda. Ale jest naprawdę wiele rzeczy w tym mieczu, o których nie wiem, a które wyzwalają się w ciągu tak krótkiego, że nie mam nawet chwili na opanowanie ich, muszę je natychmiast wykorzystać. To męczące. Jeśli uda mi się to zmęczenie przezwyciężyć, wrócę.
- Więc niech błogosławieństwo Wilczycy towarzyszy ci na twej drodze. Niech cienie zamkną się wokół twej ścieżki, nie pozwalając dostrzec cię nawet oku sokoła, a twe kroki niech pozostaną cichsze niż stąpanie polującego kota. Wilczyca jest z tobą, pamiętaj o jej godności, nie czyń niczego, co mogłoby jej uwłaczać. Powodzenia Krenie Fineusie Brooks. Zawsze byłeś dobrym przyjacielem.
- Całe szczęście, że nie przyszedłem tu przed moim pierwszym włamem do tego domu. Zagadałbyś mnie na śmierć, zanim zdążyłbym wystawić chociaż nos na zewnątrz świątyni. A tak w ogóle, to męczy mnie od dawna jedno, ostatnie pytanie. Wtedy, w karczmie, skąd wiedziałeś o moim włamaniu do Hratli?
- Nie wiedziałem, zażartowałem sobie, a ty to potwierdziłeś.
Tym razem zanurzanie się Krena w posadzkę nie było bezgłośne. Towarzyszył mu ciepły, wibrujący dźwięk płynącego prosto z serca, szaleńczego śmiechu, który zawstydziłby niejedną hienę.
Bieg, szaleńczy bieg i towarzyszący mu hałas łamanych gałęzi zostawia szeroki ślad za uciekającym zwierzęciem. Bieg, łączy ciało z lasem z ziemią i życiem, pozwalając na bezszelestne poruszanie. Bieg, coraz bardziej zbliżający do bezpieczeństwa, ciepła domu. Bieg, przerwany nagłym bólem w boku, ścieżką krwi ciągnącą się za tylnymi łapami, tak bardzo nieudolnymi. Bieg, bieg i upadek, staczanie się po stromym zboczu i wrzask, kiedy ziemia wykręca fikołka i umyka w dół i w dół i w dół. I koniec. Nie ma biegu, jest tylko twarz, wykrzywiona w niesamowitym wprost wyrazie strachu i bólu, bólu i wściekłości, wściekłości i szaleństwa. Twarz, której rysy są tak boleśnie znane, tak niesamowicie potrzebne. Twarz w której nie ma już życia i nigdy go nie będzie. Twarz Krena...
Tess po raz kolejny tej nocy przebudziła się z krzykiem. Cała zlana potem, szybko wstała, wsunęła nogi w kapcie i zeszła na dół. Po raz kolejny śnił się jej ten sen. Za każdym razem szczegóły były trochę inne, jednak zawsze sen kończył się nieodwołalnym obrazem, widokiem martwej twarzy złodzieja, wykrzywionej w wyrazie potwornego bólu... Już w kuchni, podgrzała mleko i wyjęła z szafki miód, kiedy usłyszała za plecami skrzypienie. Odwróciła się z szerokim uśmiechem, pewna że jej bezgłośne modlitwy zostały wysłuchane, ale hałas był wywołany tylko przez łaszącego się teraz do niej kota. W pierwszym odruchu chciała na niego nakrzyczeć, ale zaraz zdała sobie sprawę, że to przecież nie jego wina, i nalała mu trochę gotującego się już mleka do stojącej w rogu kamiennej miski. Sama osłodziła sobie ciepły, biały napój miodem, po czym usiadła na krześle, wpatrując się w znajdujące się po przeciwnej stronie komnaty okno. Widać było przez nie tylko czarne chmury, zasłaniające księżyc i nie pozwalające jego promieniom oświetlić zniszczonej po ostatniej wizycie Krena posadzki. W oddali zabrzmiał grom. Najwyraźniej zbliżała się burza.
Wybaczam. Na osłodę daję nowego parta. I
na przyszłość - jak mówię, że będę we wrześniu, to nie znaczy że nie będę
się starał wejść wcześniej. Tylko nie zawsze mi się udaje
Part 16
Drzewa otaczające zieloną polanę
szumiały niepewnie, jakby zdziwione sceną, która się na tej polanie
rozgrywała. Cała trawa, która ją porastała została wypalona do gołej ziemi,
poza kręgiem otaczającym siedzącego pośrodku mężczyznę. Na jego kolanach
spoczywał miecz, a jego oczy sprawiały wrażenie, jakby nigdy nie widziały
nic poza korą dębu, w którą się wpatrywały. Okoliczne zwierzęta już dawno
porzuciły wszelkie środki ostrożności i biegały po całym ciele człowieka.
Był tu już zbyt długo, aby się go bać. Nie ruszał się, a jego pierś
podnosiła się w bardzo lekkim, jakby nieśmiałym oddechu. Jednak nagle coś
przerwało bezruch. Kąciki ust mężczyzny zaczęły się unosić, aż ukazały białe
kły.
Gunther Hratli siedział w fotelu na samym środku pokoju, który
był najbezpieczniejszym miejscem na całej ziemi. Otaczał go krąg najlepszych
magów, jakich dało się wynająć za pieniądze, a w każdym kącie stało trzech
płatnych zabójców. Bogacz wiedział, jak zapewnić sobie długie życie i nie
miał najmniejszych wątpliwości, że złodziej wpadnie w jego pułapkę. Do tego
pokoju mógł dostać się tylko jedną stroną. Przez nieosłoniętą podłogę. W ten
sposób brakowało mu elementu zaskoczenia, a bez niego był skazany na śmierć.
Kupiec uśmiechnął się pod nosem, marząc o tym, aby ten idiota zaatakował jak
najprędzej. Już najwyższa pora pozbyć się go i wrócić do zawiadywania
interesem. Jego ręka ruszyła, aby podrapać rozdęty brzuch, ale ruch ten
nigdy nie doszedł do skutku. Nagle ze wszystkich czterech ścian dookoła
zaczęły sypać się ogniste iskry. Ktoś otwierał sobie przejście w ścianach z
czterech stron naraz! Wojownicy rzucili się do przejść i szybko
przygotowali do walki. Tymczasem na środku pokoju podłoga zaczęła się
wybrzuszać i już po chwili przyjęła kształt człowieka. Magowie z miejsca
rzucili przed siebie swoje najbardziej zabójcze zaklęcia, tym samym
zmniejszając populację o piętnastu idiotów, kiedy postać rozwiała się jak
dym, a czary uderzyły w kolegów stojących po przeciwnej stronie. Z magicznej
ochrony dookoła fotela kupca pozostało tylko wspomnienie. Natychmiast ściany
zostały przełamane i do środka pokoju zaczęli wpadać ludzie. Byli od razu
rozcinani na połowy przez zabójców stojących po bokach, lecz zanim zniknęli
rzucali w stronę Hratli drapieżny uśmiech. Napływ iluzji nie zatrzymywał
się, jednak na środku pokoju podłoga ponownie zaczęła nabierać ludzkich
kształtów. Kren wyprostował się i z okrzykiem na ustach rzucił się na
walczących ludzi. Szybkim ruchem ręki pozbawił trzech przeciwników głów, po
czym wbił miecz w podłogę. Dookoła niego z ziemi zaczęły wynurzać się ostre
kamienie, rozrywając większość z wojowników, jednak trzech było na tyle
szybkich i sprawnych, aby wspiąć się na ściany i tam utrzymać.
- Za dużo
zaprawy murarskiej... - warknął tylko złodziej i szybkim ruchem wyszarpnął
broń. Zniknął z miejsca w którym się znajdował i pojawił przed jednym z
przeciwników. Wytrącił mu broń i umykającym oczom ruchem kopnął z całej siły
w krocze, całkowicie pozbawiając go ochoty do walki. Kiedy jeden z
pozostałych przypomniał sobie nagle, jak wiele ma jeszcze do zrobienia i że
musi wziąć się za to już teraz, wybiegając przez dziurę w ścianie, Kren
stanął w miejscu i przyjął pozycję en garde, zapraszając ostatniego z
zabójców do śmiertelnego tańca. Tamten zeskoczył na ziemię i zawirował w
skomplikowanym piruecie, łącząc sztylet i miecz na wiele sposobów, jakie
złodziej widział po raz pierwszy w życiu. Jednak miecz znał ten styl.
Podrzucił nadgarstek wyżej i szybką uderzył w osłonę broni napastnika. Ten
uniósł rękę, chcąc pchnąć sztyletem i w tym samym momencie dostał kopniaka w
biodro. Odskoczył do tyłu i zaczął okrążać Krena. Złodziejowi jednak szybko
znudziła się taka zabawa. Zawył jak ghul i rzucił się przed siebie,
otaczając się zwiewną pieśnią żelaza, wojny i krwi. Atakował z coraz większą
zaciętością, a garda jego przeciwnika obniżała się coraz bardziej, aż w
końcu opadła zupełnie i krew z rozciętej szyi zabójcy trysnęła na twarz i
koszulę Krena. Kiedy odwrócił się w stronę Hratli, wyglądał co najmniej
makabrycznie. Po twarzy spływały mu czerwone smugi, a szara koszula także
była zabarwiona tak, że w połowie sprawiała wrażenie karmazynowej.
-
Myślałeś, że ukryjesz się przede mną, ty gruby idioto? - zasyczał złodziej,
a od jego prawej dłoni dobiegł głos.
- Nie baw się tylko go zabij, nie
mamy wiele czasu.
- Nie, to by było zbyt proste, zabierzemy go ze
sobą.
- Oszalałeś!? Nie mamy...
Głos urwał się nagle, a sztych
miecza uniósł się i dotknął grdyki Hratli. Kren wyglądał, jakby walczył z
własną ręką. Z szyi kupca popłynął cienki strumyk czerwonego płynu. Jakby na
ten widok złodziej wzdrygnął się, po czym schował broń do pochwy, a sam
złapał grubasa za kołnierz i razem zanurzyli się w posadzkę.
Drzewa
ucichły na chwilę, jakby przyzwyczaiły się do dziwnych wydarzeń, jednak nie
na długo, bo na polanie zaczęło się coś dziać. Mężczyzna siedzący na środku
podniósł wzrok, aby spojrzeć w twarz swojemu sobowtórowi, który właśnie
wynurzył się spod ziemi, w ręku ściskając kołnierz należący do grubego
człowieka, który nagle poczuł, że chyba nie było dobrym pomysłem wydawanie
tak wielu pieniędzy na spodnie, tylko po to żeby szybko i prosto je
zniszczyć. Ale nie musiał się martwić tym zbyt długo. Polanę wypełnił
szalony, drapieżny śmiech, na dźwięk którego wszystkie zwierzęta, które nie
uciekły, kiedy mężczyzna się poruszył, natychmiast tego pożałowały. A kiedy
się urwał, pośród drzew rozległ się głos.
- Nie ma sensu uciekać. Znajdę
cię wszędzie. Myślisz że cię oszczędziłem bo chcę czegoś od ciebie? I masz
rację. Chcę patrzeć jak umierasz w cierpieniach, pozbawiony wszelkiej
nadziei. Słyszeć jak błagasz mnie o litość.
Hratli nic nie mówił, patrzył
się tylko z otwartymi ustami. Ręka trzymająca jego kołnierz nagle zwolniła
uścisk i po chwili poczuł jak po plecach zsuwają mu się zwały ziemi. Nie
wydał z siebie nawet najmniejszego dźwięku, tylko oczy rozszerzyły mu się
jeszcze bardziej.
- Nie masz zamiaru dać mi tej satysfakcji i błagać?
Cóż, trudno, sądzę że będziesz bardziej rozmowny, kiedy stracisz palec...
Który pójdzie pierwszy? Oj, nie pobawisz się już z synkiem w małe
świnki...
Kupiec wyglądał, jakby połknął żabę, a teraz z całej siły
próbował ją wypluć. Pochylił się do przodu i zwymiotował na swoją cenną
koszulę. Najwyraźniej mu to pomogło, bo dopiero wtedy odezwał się drżącym
głosem.
- Błagam... Nie zabijaj mnie, nie kalecz... Mam rodzinę,
dziecko... Powiedz, czego chcesz... Nic nie jest niemożliwe... Chcesz złota?
Ubrań? Kobiet? Mogę dać ci to wszystko.
Kren skrzywił się i uniósł rękę z
mieczem, lecz powstrzymał się. Przez chwilę jakby się zastanawiał, a potem
na jego twarz znów powrócił drapieżny uśmiech.
- Właśnie przyszła mi na
myśl jedna rzecz, którą ciężko byłoby mi zdobyć... Wiesz, czym naprawdę jest
ten miecz?
- To Piąty, część Filaru, opętany przez jakiegoś niezwykle
silnego demona...
- Wystarczy. Więc znasz też pewnie resztę historii.
Spotkałem już Siódmego, czy możesz mi powiedzieć, gdzie jest reszta?
W
Hratli odezwała się chęć zysku, w jego oczach zabłysła chciwość.
- Wiele
lat poświęciłem na odnalezienie tej informacji, a ty chcesz, żebym oddał ci
ją za darmo?
Świst przecinającej powietrze stali rozdarł zapadłą po
słowach kupca ciszę. Lewe ucho grubasa upadło na ziemie, a Kren odezwał się,
nie przestając się uśmiechać.
- No widzisz? Płacisz za to, że chcę
wysłuchać tych informacji własnym życiem. Ale właśnie dostałeś upust. Życie
minus ucho. Może masz jeszcze ochotę na lepsze promocje? Zawsze pozostaje
życie minus ręce, albo życie minus możliwość spłodzenia kolejnych
dzieci...
- Dobrze! Dobrze! Powiem wszystko!
Kupiec
wyciągnął zza pazuchy dziwną szkatułkę, która dotychczas zwisała mu na szyi
jak medalion. Otworzył ją i wyjął ze środka małe zawiniątko. Wyszeptał coś
do niego i natychmiast rozwinęło się ono, stając się wielką mapą. Hratli
przystąpił do wyjaśniania Krenowi, jak znaleźć pozostałe części filaru. Kren
skupił się na zapamiętaniu tego, co widział, więc nie zauważył, że jego ręka
podnosi się powoli. Nagle, kiedy kupiec wyjaśniał właśnie, dlaczego prawie
nie da się odnaleźć Istoty, oczy złodzieja przybrały nieobecny wyraz, a ręka
z mieczem skoczyła do przodu, pozbawiając Hratli możliwości dokończenia
zdania. Kren powstał, nie zważając na kropelki deszczu zaczynające bębnić o
jego twarz, zwinął mapę, włożył ją do kieszeni, a następnie spojrzał w niebo
i zaczął się śmiać. Śmiechem szaleńca, któremu dobrze jest ze swoim
szaleństwem.
Oki, oto kolejny parcioch. Prosze nie prosic na razie o kolejny - najwczesniej za dwa tygodnie, jak juz sytuacja sie ustabilizuje
Part 17
Tess podjęła pewne postanowienie. Po pierwsze - zastanowiła się nad swoimi uczuciami względem Krena. Nie była jeszcze do końca pewna, czy na pewno ma rację, ale ile można czekać. W końcu musi zrobić poważny krok do przodu. Jeśli będzie liczyć na inicjatywę złodzieja, pozostanie starą panną do końca życia. Z tych przemyśleń wynikało drugie postanowienie. Trzeba go w końcu odnaleźć... Już od dwóch tygodni nie było po nim ani widu, ani słychu. Tylko zmarnowany Fried wpadł któregoś dnia i coś bełkotał pod nosem o tym, że Kren obiecał że wróci i tak dalej. Mówił też o totalnej abstynencji, więc Tess puściła jego słowa mimo uszu... Teraz trochę żałowała, ale kiedy tylko przypominała sobie zapach, jaki bił od kapłana, utwierdzała się mocniej w przekonaniu że nie wie on co słowo "abstynencja" oznacza i tyle. Wracając do Krena, Tess zwiedziła już wszystkie kryjówki, jakie tylko wpadły jej do głowy i zaczynała powoli popadać w rozpacz. Jedyny ślad, na jaki trafiła to powtarzające się ostatnio morderstwa w jednej z dzielnic miasta. Łączyła je jedna rzecz. Wszystkie ciała wyglądały na... nadgryzione. Tess pamiętała, co mówił Kren w czasie, kiedy stracił kontrolę i miała wszelkie podstawy, aby sądzić że zdarzyło się to ponownie. Tylko że tym razem najwyraźniej było to permanentne. Smutne ale prawdziwe. Jakoś nie mogła sobie wyobrazić Krena najspokojniej w świecie obgryzającego kości, jak jakiś bezpański pies. Chciała się o tym przekonać na własne oczy i właśnie w ten sposób w jej głowie pojawiły się zalążki planu, który chciała wykonać dziś wieczorem.
Tymczasem Fried, kiedy tylko otrząsnął się z alkoholowej mgły (Musiał się upić, inaczej nie dałby rady spojrzeć Tess prosto w oczy... Właściwie po pijanemu też nie potrafił, ale z zupełnie innych względów...), wziął się za wymyślanie własnego sposobu na znalezienie Krena. Modlitwy do Wilczycy, aczkolwiek pierwszy raz od dawna naprawdę szczere, nie przynosiły żadnych rezultatów. Zrozpaczonemu kapłanowi pozostało tylko jedno wyjście... udać się do wróżbitki. Zatrzymywało go tylko jedno - całkowity brak funduszy. Zastanawiał się nawet nad znalezieniem jakiejś roboty, lub okradzeniem kogoś, ale na szczęście wpadł mu do głowy lepszy pomysł. Przypomniała mu się Reena - jedna z jego byłych... ekhm... z braku lepszego określenia nazywał ją akolitką. Miała pewne zdolności w dziedzinie prekognicji, niemniej jednak nie przewidziała że doprowadzą one do kłótni, która ich w końcu rozdzieliła. Fried uznał, że należy w końcu zastosować starą męską sztuczkę, służącą udobruchaniu kobiety. Mianowicie - przyznać się do winy i błagać o wybaczenie. Jedyne co musiał zrobić, to ubrać się ładnie i wykąpać. Jego koszula nie nadawała się ani do jednego, ani tym bardziej do drugiego, więc zostawił ją w spokoju, zamiast tego przerobił długą ceremonialną szatę, aby wyglądała jak niby-koszula. Efekt nie był może najlepszy, ale Reena zawsze była dziwna, ekstrawagancki strój może mu tylko pomóc. Wykąpawszy się przed wyjściem pozbawił się wprawdzie wszelkiego kontaktu z przeszłością, ale czego się nie robi dla przyjaciół... Krążąc po brudnych zaułkach prowadzących do domu, w której można było spotkać jego byłą akolitkę, Fried zastanawiał się nad przemianami, jakich dokonała w nim wiedza, że jego bogini naprawdę istnieje... Wprawdzie jego wiara była dzięki temu dużo mocniejsza, ale wydawała się przez to jakaś... wymuszona. W sumie zanim się o tym dowiedział także wierzył, tylko trochę inaczej. Kiedy dotarł do drzwi oznaczonych napisem "Reena Wszechwiedząca - Wywróżymy dobre czyny", jego umysł zajął się problemem zgoła trudniejszym. Jak zacząć? Po chwili uznał, że w dobrym tonie byłoby zastukać do drzwi. Jednak kiedy podniósł rękę, aby to zrobić, z wnętrza rozległ się głos.
- Wchodź, Fried i nie baw się w żadne głupie konwenanse, bo i tak wiem, po co przyszedłeś. Od razu mówię, żebyś się niczego nie spodziewał. Zresztą, możesz mi wierzyć - jutro byś żałował tego, co zamierzałeś tu dziś zrobić. Na szczęście masz mnie, która może temu zapobiec.
Kapłan Wilczycy zdusił w sobie wszelkie komentarze. Był bardzo dzielny. Odezwał się dopiero kiedy zobaczył Reenę.
- Ale... - zdążył wykrztusić zanim mu przerwała.
- Nie wybałuszaj tak tych swoich zezowatych ślepiów, tylko dawaj od razu tą kasę, którą chciałeś mi zaproponować w ostatniej fazie negocjacji.
Fried ze zrezygnowaną miną wyciągnął zza pazuchy sakiewkę, która zawierała prawie wszystkie jego oszczędności. Wróżbitka wyjęła z niej garść pieniędzy, po czym oddała mu woreczek.
- Czemu jesteś taki zaskoczony? Dokładnie widzę, że jeśli nie będziesz miał wystarczającej ilości szmalu, żeby się napić, zaczniesz napadać na bogu ducha winnych przechodniów. Na Łapy Wilczycy, ależ potrafisz być paskudny...
- Ja...
- Nie przerywaj mi, kiedy do ciebie mówię! Posłuchaj lepiej proroctwa. Jeśli chcesz odnaleźć tego, kogo zgubiłeś, musisz udać się w miejsce, gdzie siedzący w gnieździe człowiek może zejść na ziemię, w czasie, kiedy słońce będzie patrzyć ci prosto w oczy. Rozumiesz? Możesz odpowiedzieć.
- Doki po zachodniej stronie miasta, o zachodzie słońca. Jasne jak... Eee... Rozumiem.
- A skąd wiesz, że nie wschodnie doki?
- W naszym mieście nie ma wschodnich doków...
- Rzeczywiście.
- Swoją drogą, twoje przepowiednie zazwyczaj były dużo bardziej zagadkowe. Czemu teraz tak nie jest?
- Zawsze gmatwałam je, żebyś się nie domyślił, jak dużo widzę...
- Więc wiedziałaś o kłótni przez którą zerwiemy.
- Oczywiście! Zanim zapytasz, dlaczego jej nie zapobiegłam - bo chciałam się trochę zabawić. I tak wiem, że w końcu do mnie wrócisz... Ale ty tego nie wiesz. A teraz w dodatku nie wiesz też, czy mówię prawdę, czy blefuję! Ale zabawa, prawda?
Fried, wychodząc z gabinetu Reeny, miał w głowie mętlik większy niż kiedykolwiek.
Tess, z twarzą ukrytą pod kapturem szarego płaszcza, przemykała w cieniu skrzyń zajmujących większość zachodnich doków. Tutaj liczba morderstw była największa. Leże potwora musiało znajdować się gdzieś w tej okolicy. Nie była pewna, że to Kren, ale nie miała innego wyjścia jak sprawdzić. Zresztą, wątpiła żeby coś jej groziło. Po lekcjach, jakie odebrała od ojca, była pewna swoich umiejętności szermierczych. Przyczaiła się po ścianą jednego z portowych magazynów i czekała na jakikolwiek ruch. Nagle jej uwagę zwrócił głośny szelest. Pod ścianą naprzeciwko przemykała dziwna postać, podobnie jak ona okutana w szary płaszcz z kapturem. Podeszła do ściany i zniknęła, jakby wtopiła się w cień. Zafascynowana Tess nawet nie zauważyła, że z cienia za nią ktoś się wynurzył. Jednak kiedy osobnik niespodziewanie dotknął jej ramienia, wyrobione odruchy wzięły górę. Nie tracąc czasu na wyciąganie miecza z pochwy, obróciła się, a jej stopa podskoczyła i umieściła obcas w idealnym do tego miejscu - między nogami napastnika. Ten wydał z siebie słabe jęknięcie, po czym chwytając się rękami za wiadome miejsce upadł i zwinął się w pozycji embrionalnej. Tess schyliła się i zerwała kaptur z jego twarzy.
- Fried, ty głupi, nieokrzesany, idiotyczny tępaku! Co tu robisz o tej porze? - wyszeptała.
- Fhuuuu... - odpowiedział zapytany.
- Co?
- Fheee.... - dalej dyszał kapłan.
- Fried, na Wilczycę, weź się w garść! Musimy się stąd zmywać! Twoje jęki ściągną tu cały przestępczy element z okolicy.
Zwiniętemu na ziemi poszkodowanemu najwyraźniej było wszystko jedno. Dalej zwijał się i jęczał cichutko. Tess chwyciła go pod ręce i po paru nieudanych próbach postawienia na nogi wciągnęła trochę głębiej w uliczkę.
- Co tu robisz!? - wysyczała mu w twarz, trzymając dłoń na rękojeści sztyletu.
- Staram się... Odzyskać... Dech... W piersiach... - wydyszał Fried.
- Nie chodzi mi o to co robisz w tej chwili, tylko w ogóle!
- Szukam... Krena...
Przez głowę Tess przemknęło pewne podejrzenie. Przecież niemożliwe było, żeby kapłan sam wpadł na to, gdzie może spotkać złodzieja.
- Masz z nim kontakt? Skąd możesz wiedzieć, że tu będzie?
Fried już chciał odpowiedzieć, kiedy jego oczy wypełniły się bezgranicznym strachem, najwyraźniej powodowanym przez coś za jej ramieniem. Tess odwróciła się, wyciągając miecz z pochwy i stanęła twarzą w twarz z potworem, który terroryzował tę dzielnicę od prawie dwóch tygodni. Był przygarbiony, jego ręce wlokły się po ziemi, zostawiając w kurzu pokrywającym ulicę podłużne ślady. Poszarpane ubranie zwisało z niego, całe w strzępach. Czarne włosy były w nieładzie, zbyt krótkie aby zasłonić usta, otoczone zaschłą krwią. W całej postaci najbardziej niezwykłe były oczy, które przepełnione były niesamowitym, bezbrzeżnym strachem. Oczy, które bez wątpienia należały do Krena.
Oto i kolejny part... Mam nadzieję, że
ktoś podzieli się ze mną swoją konstruktywną krytyką, bo ostatnio mało się
staracie
Part 18
W pierwszym momencie Tess miała ochotę
podbiec do Krena i przytulić go, pocałować, zrobić cokolwiek, byle jego oczy
przestały patrzeć na nią z takim przerażeniem. Jednak już w chwilę potem,
widząc jak stojący przed nią potwór oblizuje zakrwawione wargi, przestała o
tym myśleć. Musiała się skoncentrować na walce, którą wyczuwała w powietrzu.
Przypomniała sobie lekcje posługiwania się mieczem. Przyjęła pozycję en
garde i od razu w jej głowie odezwał się spokojny głos ojca. "Skup się
na przeciwniku. Musisz przestać myśleć o sobie. Zapomnij o swoim ciele. I
tak w końcu zostaniesz ranna, więc obrona nie może być twoim głównym celem.
Twoim celem musi być zabicie przeciwnika, inaczej w ogóle nie zaczynaj
walki." Obserwowała Krena, obchodzącego ją dookoła, całkowicie nią
zaabsorbowanego. Stała cały czas w jednym miejscu, czubkiem miecza śledząc
ruchy złodzieja. Była gotowa. Nie zaskoczyło jej więc to że przeciwnik nagle
rzucił się na nią, ale to jak bardzo był szybki. Nawet nie zauważyła, skąd
wyciągnął miecz, którego cięcie zablokowała. Jednak nie zastanawiała się nad
tym, bo Kren zdążył już cofnąć ostrze i zaatakował jej nogi. Przeskoczyła
nad jego bronią i pchnęła w jego udo. Nie miał prawa tego zablokować. Jednak
jakimś cudem zrobił to. I odwrócił cięcie. Tess zobaczyła jak ostrze podąża
w stronę jej twarzy. Wyszarpnęła zza pasa sztylet i sparowała je, po czym
natychmiast uderzyła rękojeścią miecza w ramię złodzieja, co wybiło go z
rytmu. Nie na długo jednak, prawie natychmiast Kren podjął atak. Ujął miecz
w obie dłonie i próbował trafić ją potężnym cięciem z góry. To stanowczo był
błąd. Tess tanecznym krokiem umknęła z drogi rozpędzonego ostrza i zaszła
złodzieja z boku, pewna że zdąży wbić w niego sztylet, zanim podniesie
miecz. Jednak zawiodła się. Broń przeciwnika nie dotarła do ziemi. Na
wilczycę, ależ on był szybki! Przecząc wszelkim prawom fizyki, poderwał
ostrze i zaatakował poziomym cięciem, które rozpłatało by ją, gdyby po raz
kolejny nad nim nie przeskoczyła. Natychmiast zaatakowała jego bok
sztyletem, jednak złodziej powstrzymał jej rękę uderzeniem pięści tuż
poniżej nadgarstka. Sztylet wypadł jej z dłoni. Jednak nie bez powodu. Tess
wykorzystała podniesioną gardę przeciwnika i z całej siły kopnęła go w
kolano. Chrupnęło i Kren zachwiał się. Jednak ból to najwyraźniej było zbyt
mało, aby go powstrzymać. Klęcząc na złamanej nodze zamachnął się, chcąc
poziomym cięciem rozpłatać swą przeciwniczkę, która szybko odskoczyła poza
zasięg jego miecza. Podniosła sztylet i tym razem ona zaczęła chodzić
dookoła niego. W pewnej chwili zamarkowała pchnięcie na jego lewą rękę, w
ostatniej chwili skręcając ciało w prawie niemożliwym ataku na tętnicę
szyjną. Rozległ się brzęk, kiedy ich miecze się spotkały. Tess poszła za
ciosem i zamachnęła się z całej siły, chcąc wbić sztylet pod pachę
przeciwnika. Jednak on na to nie pozwolił, chwycił ją za rękę poniżej
nadgarstka i ścisnął z całej siły, po czym z nieludzką siłą odrzucił ją od
siebie. Upadła i potoczyła się po kamieniach jak szmaciana lalka, jednak
zbyt blisko. Nadal znajdowała się w zasięgu jego ostrza. Kren uniósł miecz,
a na głowę spadła mu masa płótna z żagla, odcięta z masztu przez Frieda,
który wykorzystał ich walkę, aby wdrapać się na stojący w pobliżu statek
kupiecki. Kren zaczął rzucać się dookoła jak zwierzę w klatce, ale nie miał
już szans. Tess szybko wypatrzyła, gdzie znajduje się jego głowa, po czym
jednym celnym uderzeniem rękojeścią miecza pozbawiła go
przytomności.
Puste korytarze świątyni Wilczycy bardzo dobrze
przenosiły dźwięki, więc nawet na zewnątrz wyraźnie było słychać stękanie i
jęki, jakie wydawały z siebie dwie odziane w płaszcze osoby, targając jakiś
dziwny pakunek do głównej sali. Kiedy tylko ułożyły ciężar na środku sali,
zdjęły kaptury ukazując spocone twarze i usiadły, najwyraźniej zadowolone z
chwili upragnionego odpoczynku. Jak dotąd nie zamieniły ani jednego słowa,
ale teraz jedna z nich przerwała ciążącą ciszę.
- Od czasu kiedy
uciekliśmy z doków męczy mnie jedno pytanie - gdzie nauczyłaś się tak
walczyć?
- Mój ojciec był wprawdzie kowalem, ale walka na miecze także
nie była mu obca. Nauczył mnie wszystkiego co potrafił, a ponieważ bardzo mi
się to spodobało, kiedy tylko było mnie na to stać wynajęłam nauczyciela
szermierki i ćwiczę codziennie. Kren nie mówił ci o tym? - Tess zerknęła na
okutanego w żagiel i związanego jak szynka złodzieja.
- Nigdy. Skoro tak
dobrze walczysz, to dlaczego nie chodzisz z nim na włamy? Mogłabyś mu się
przydać.
- Z prostego względu - złodziejstwo nie ma przed sobą
przyszłości. To zajęcie krótkoterminowe - do pierwszej wpadki. A świat
należy do kupców. Teraz ty odpowiedz mi na jedno pytanie. Skąd wiedziałeś,
że Kren będzie w dokach?
Fried zmieszał się nieco i zarumienił, ale
odpowiedział.
- No więc... Eee... Ekhm... Poszedłem... Do wróżki... i
ona...
Wypowiedź kapłana została przerwana przez głośny śmiech Tess. Był
on tak zaraźliwy, że sam gospodarz nie mógł się powstrzymać, żeby nie
parsknąć swoim charakterystycznym rechotem. Przez chwilę razem śmiali się
serdecznie, odreagowując cały stres, jaki przeżyli tego dnia, po czym
wrócili do rozmowy, od czasu do czasu rzucając niespokojnie okiem na
związanego Krena. Fried wskazał go palcem.
- Co z nim zrobimy? Nie możemy
mieć pewności, że jak się obudzi będzie sobą.
- Nie wiem. Myślałam, że
może ty coś wymyślisz. W końcu kiedyś udało ci się opanować ten
miecz...
- Nie mi tylko Wilczycy. I od pewnego czasu zaczęło mnie
zastanawiać, jak Kren teraz nad nim panuje. Moje zaklęcie nawet wzmocnione
mocą bogini nie powinno utrzymywać się tak długo.
- Właśnie widzisz, jak
nad nim panuje. Jedyne nad czym możemy się zastanawiać to kto panuje nad
kim...
- Właściwie wydaje mi się, że to nie miecz opanował Krena. Wiesz o
tym, że jest w nim uwięziony bóg Ker' nak? Bardziej znany jest on jako
Kieł Mroku, patron morderców i skrytobójców. Wydaje mi się, że to on przejął
naszego przyjaciela.
- Czemu tak sądzisz?
- Nie wiem, czy zauważyłaś,
ale podczas walki nie korzystał z mocy miecza. Gdyby to zrobił, leżelibyśmy
sobie spokojnie w dokach z poderżniętymi gardłami. Siła tej broni jest
naprawdę niesamowita, widziałem jej próbkę, jednak Ker' nak najwyraźniej
nie może jej wykorzystać. Za to wzmocnił umiejętności szermiercze
Krena.
- Szczerze mówiąc to niezbyt. Kren zawsze pokonywał mnie w walce
na miecze bez problemu.
- Hmm... To dziwne. Czyżby Kren także opierał się
Kłowi Mroku? Nie myślałem, że może istnieć człowiek zdolny oprzeć się mocy
boga. Ale przecież ma do pomocy Piątego...
Ich rozważania przerwał cichy
szelest. Pakunek, który przynieśli poruszył się i spod żagla wydobyło się
ciche jęknięcie. Kren się obudził.
Miałem dziś natchnienie
Part 19
Krzyk, nieprzerwany, przerażający,
nabrzmiały rozpaczą, niepowstrzymany krzyk. Krzyczą dzieci.
Cały
świat dookoła wydaje się jaśniejszy, kiedy w polu widzenia pojawia się
ojciec. Drewniane ograniczniki łóżeczka - bariera nie do przebycia -
oddzielają od jego ciepła i kochanego, kwaśnego zapachu jego potu. Ale
rączki dziecka i tak wyciągają się do niego, w odwiecznym geście
nieporównywalnej z niczym ufności. A on przyjmuje to zaufanie i ich więzy
stają się coraz mocniejsze bo nie wiedzą, jaki naprawdę jest świat, jak
wiele jeszcze będą musieli przeżyć.
Jęk wydobywający się z piersi
umierającego człowieka nie jest podobny do niczego, co można zaobserwować u
zwierząt. Nie jest to prosty żal spowodowany śmiercią, ale obarczony
niesamowitym ładunkiem rozpaczy krzyk złości. Rozczarowania. Dlaczego muszę
umierać!? Dlaczego nie mogę naprawić błędów, które popełniłem!?
Dlaczego nie mogę zostać z nim, nią, nimi!? Dlaczego!?
Słowa ojca docierają do uszu chłopca, kiedy stoją razem na
leśnej polanie, opróżniając pszczele pasieki. "Nie mów tak synu. Nie
zawsze będę przy tobie, kiedyś nie będziesz mógł na mnie polegać" -
mówi. Przerywa mu pytanie, zadane drżącym głosem dziecka, które boi się
odpowiedzi. Lecz on tylko delikatnie się uśmiecha. "Oczywiście, że cię
nie zostawię samego. Nie z własnej woli. Ale widzisz, dla każdego kiedyś
nadchodzi czas żeby odejść. A wtedy jedyne co się liczy, to ty i twoje
marzenia. Co osiągnąłeś? Jak bardzo zbliżyło cię to do celu, który w życiu
obrałeś. Smutne jest życie człowieka pozbawionego celu, dla którego żyje.
Nie pozostawi swym dzieciom nic, dzięki czemu mogłyby go zapamiętać, i
ulegnie zapomnieniu, jak mało popularna piosenka. Dlatego muszę ryzykować,
aby zbliżyć się do spełnienia, osiągnięcia mojego celu, mojego
marzenia". Dziecko wie, że słowa ojca są mądre, ale nie poświęca im
wiele uwagi. Dookoła jest tyle cudownych rzeczy, tyle się dzieje, on nie ma
cierpliwości do słuchania nudnych, choć ważnych wykładów.
Najgorszy ze wszystkich jest krzyk matki, patrzącej jak umiera jej dziecko.
Niesamowite, jak mocno można kochać istotę tak małą, tak bezbronną. Jak
bardzo można na nią krzyczeć, kiedy przeszkadza w pracy. Jak bardzo można
tego żałować, kiedy człowiek zda sobie sprawę, że już nigdy więcej nie
będzie tego robiła. Matki umierają z radością.
Stłumione odgłosy
uderzeń docierają do uszu chłopca nawet poprzez gruby materiał maski
zabezpieczającej twarz. Przepocone włosy opadają na czoło, kiedy ciało
porusza się w ciągle powtarzanym tańcu zasłon i pchnięć. Tańcu ćwiczonym od
dawna, jednak nadal nie doskonałym. Świadczą o tym pręgi siniaków na
ramionach młodzieńca. Jednak ani na minutę nie przestaje się on uśmiechać.
Nagle, przez odgłos zderzających się floretów przebija się głos. "Synu,
przestań na chwilę i porozmawiajmy!". Chłopiec z uśmiechem opuszcza
gardę i zdejmuje maskę. Jak dobrze jest wdychać chłodne powietrze, jak
dobrze rozluźnić przyzwyczajone do ciągłego napięcia mięśnie. "Synu,
jak myślisz, dlaczego uczę cię walczyć?", jego uszu dochodzi
charakterystyczny, zachrypnięty ton. Odpowiedź jest jasna. Lecz ojciec nie
wydaje się do końca zadowolony. "To też", mówi a w jego oczach
pojawia się dziwny błysk. "Lecz musisz pamiętać, że nie jest to
najlepszy sposób obrony. Nie słuchaj tych, którzy mówią >>Najlepszą
obrona jest atak<<. Kiedy jedna osoba atakuje, zawsze ktoś musi
zginąć. Jeśli walczysz bez zamiaru uśmiercenia przeciwnika, nie możesz dać z
siebie wszystkiego. Wtedy przegrasz. Dlatego jeśli zaczynasz walkę, musisz
ją także zakończyć. Więc pamiętaj, atakuj tylko wtedy, kiedy nie masz innego
wyjścia. Pamiętasz, co zawsze mówiła twoja babcia?". Chłopiec pamięta.
Babcia zawsze była dla niego dobra, zawsze częstowała go owocami, dlatego
zapamiętał większość tego co mówiła. Jej śmierć była dla niego ciosem. Więc
teraz, lekko się czerwieniąc, odpowiada. A ojciec wybucha śmiechem.
"Tak, to też, ale nie do końca o to mi chodziło. Kiedy dają, bierz, ale
kiedy biją, uciekaj. Chciałbym, żeby to stało się twoją zasadą życiową.
Pamiętaj, że żaden człowiek nie ma prawa odbierać innemu życia. Więc czasami
lepiej jest uciec niż zabić przeciwnika, prawda?". Kiwa głową, lecz nie
do końca jest przekonany o prawdziwości słów ojca. Przecież sam widział, jak
ojciec walczy z innymi ludźmi, a nikogo nie zabił. Więc niemożliwe, żeby
walka bez zamiaru zabicia przeciwnika była zła.
Krew, krew,
krewkrewkrewkrewkrewkrewkrewkrewkrewkrew... Towarzysząca każdemu
wspomnieniu. Gorący, nieprzerwany strumień czerwonego płynu doprowadza do
rozpaczy, sprawia że świadomość chowa się gdzieś na dnie umysłu, starając
się uciec od ciągłego okropieństwa, od natłoku niechcianych doznań, od
wszechogarniającego poczucia bezradności... Od samego siebie...
Chłopiec drży ze strachu, wciśnięty pomiędzy ubrania w dębowej
szafie. Wprawdzie nic nie widzi, ale słowa które słyszy przepełniają go
większym przerażeniem, niż jakiekolwiek obrazy, które mógłby zobaczyć. Słowa
mówiące o nienawiści, o długu i o śmierci. I silny, wcale nie drżący głos
jego ojca. "Nie macie prawa obciążać mnie winą! Nie byłem sobą!
Dobrze o tym wiecie! Ale wy nie potraficie dostrzec we mnie człowieka,
prawda? Widzicie tylko to co chcecie zobaczyć. Nagroda jest dla was
ważniejsza niż prawda..." Przerywają mu słowa innego człowieka, poparte
śmiechem jego towarzyszy. "Nie, jestem zadowolony ze swojego życia.
Żałuję tylko że wysłałem mojego syna do miasta, aby nauczył się opanować
swoje umiejętności. Chciałbym się z nim pożegnać, zanim umrę. Powiedzieć mu,
jak bardzo go kocham i jak wiele dla niego zaplanowałem. Chciałbym, żeby
wiedział, że nie winię was za to, co robicie. Że nie wiedzieliście, jak
głupi jesteście ceniąc sobie wyżej cokolwiek innego niż ludzkie życie.
Chciałbym..." I znów przerywa mu obcy głos, a chłopiec kuli się w
sobie, bo kiedy padają ostatnie słowa czuje, jak zawsze potrafił wyczuć,
drgnięcie magii w powietrzu. A potem słyszy już tylko krzyk. Głos osoby,
którą kochał, jedynej osoby na świecie, która kochała jego i już wie, że
zawsze będzie nienawidził ludzi posługujących się magią. Wie że znalazł cel
w życiu, bo jedyne co brzmi teraz w jego głowie to ten krzyk, krzyk, krzyk,
krzykkrzykkrzykkrzykkrzyk! Krzyk ogarniający całe jego życie,
brzmiący w jego głowie przez cały czas, zepchnięty na granicę świadomości,
bo to jedyny sposób aby pozostać normalnym. Krzyk przebijający się na
zewnątrz, zasmucający wszystkich jego nauczycieli. Wszystkich, którzy go
znali. Którzy już odeszli. Krzyk, który przebija się przez krzyki wszystkich
jego ofiar. Jak bardzo chciałby, żeby w końcu ustał, jak wiele oddałby, żeby
to wszystko zatrzymać, cofnąć wszystko czego dokonał. Oddałby za to życie. A
kiedy już wydaje mu się, że nadeszła chwila jego śmierci, dookoła rozbłyska
ból, a w chwilę potem zapada ciemność... I znów jest jasno.
-
Kren! Kren, obudź się! Mów do mnie, no powiedz coś!
- Kren,
słuchaj co ona do ciebie mówi! Chyba nie chcesz zginąć w ten sposób!
Jest jeszcze wiele domów, które czekają, aby je okraść! Wiele kobiet...
Ekhm... Nie daj się stary!
- Kren! O Wilczyco, on nie żyje, w
jego oczach nic nie ma... Oddycha ale nie żyje...
Kobieta zanosi się
płaczem. Kren wie, że coś jest nie tak, ale nie odzywa się, stara się
przypomnieć sobie, co się wydarzyło, a co najważniejsze, jak odpowiedzieć
tej dziwnej kobiecie, na widok której jego oczy wyraźnie wilgotnieją...
-
Tess! Spójrz, on płacze!
- Kren! No powiedz coś, ty
niedorozwinięty idioto! Nazwij mnie słońcem, skomplementuj moje włosy,
możesz przymilać się ile chcesz, tylko powiedz coś!
I w końcu
przypomina sobie, jak wydobyć z gardła głos. Słaby jeszcze i drżący, ale
może poruszyć najważniejszą w tej chwili sprawę.
- Tess... Jeśli
dzięki... temu... zamilkniesz... mogę nawet... zatańczyć...
Dobra, dobra już daję
Nie rzucać pomidorami w pisarzy
To był jeden z tych wieczorów, kiedy z nieba pada
ognisty śnieg, a na ulicach niezwykłe bestie toczą zawziętą walkę, od której
zależą dalsze losy świata. A Tess wchodziła właśnie w sam środek piekła.
Piekła, w którym zasady ustalał jedyny na świecie człowiek, któremu ufała
bezgranicznie... A ludzie mówią, że los nie jest
ironiczny...
Chwyciła mocniej rękojeść miecza, czując że musi mieć
jakąś kotwicę, która trzymałaby ją po właściwej stronie snu. Albo raczej
koszmaru. Tuż przed nią rozkładał skrzydła ognisty ptak, wijący się pod
uderzeniami coraz silniejszego wiatru, przytrzymywany przez siatkę, która
zdawała się składać z samej ziemi, przemieszanej z małymi kamieniami. Tuż
nad nim, ze skrzyżowanymi rękami, bez żadnej widocznej podpory wisiał w
powietrzu Kren. Zdawał się coś mówić, ale jego słowa nie docierały do uszu
Tess. Zaczęła podchodzić bliżej i nagle ogarnęło ją dziwne uczucie, jakby
jakieś ciekawe zwierzę zaczęło ją obwąchiwać. Po chwili usłyszała w głowie
głos. "Co ty tu robisz? Przecież cię odesłałem, nie chcę żeby coś ci
się stało. Zmykaj, rozpraszasz mnie." - zdawał się mówić. Tess nie
posłuchała. Szła dalej, sprzeciwiając się swojemu instynktowi, intuicji i
wszystkiemu co starało się ją powstrzymać. Na przekór wiatrom. Wtedy głos
odezwał się po raz kolejny. "Naprawdę mi przykro, ale nie możesz tu
zostać." i otoczyła ją dziwna sfera, jakby coś zamknęło ją w
świetlistej kuli. Jednak kiedy światło zniknęło nadal stała w tym samym
miejscu. "Więc i ty zwróciłaś się w końcu przeciwko mnie, Wilczyco?
Niech tak będzie. Ale nie myśl, że będę ci ułatwiał sprawę." -
rozbrzmiały w jej głowie słowa, lecz były coraz cichsze, jakby dobiegały zza
grubej zasłony. Wiatr także osłabł, a niedaleko od niej ognisty ptak
poderwał się nagle i wzbił w powietrze. Jednak nie uleciał daleko. Już po
chwili pikował w dół ścigany przez istotę o wiele mniejszą od
niego.
Kren spadał w dół, a pęd powietrza wyciskał z jego oczu łzy.
Nie zwracał na to uwagi, już od dawna nie potrzebował oczu aby widzieć. Jego
moc stała się pełna, kiedy odnalazł w sobie siłę, żeby sterować każdym
elementem Szóstki. Teraz nie było przeciwnika, który potrafiłby dotrzymać mu
pola w otwartej walce. Ale zmagania z Istotą w połączeniu z jednoczesnym
atakiem na Wilczycę były naprawdę męczące. I to właśnie sprawiało mu tak
szaloną przyjemność. Otworzył usta i nie zwracając uwagi na wiatr,
wpychający jego słowa z powrotem do gardła, krzyczał, śmiał się, opowiadał
światu o uczuciu które uwielbiał, o przepływającej przez niego mocy i o
wielu innych rzeczach, które sprawiały, że czuł się szczęśliwy jak jeszcze
nigdy w życiu. Zagubiony w niespodziewanej ilości doznań umysł słabo starał
się przypomnieć mu o czymś, ale nie obchodziło go nic co pozostawił za sobą,
na ziemi. Spojrzał na ognistego ptaka pikującego kilkanaście metrów przed
nim i natychmiast przybrał postać lodowego węża, chwytając skrzydło feniksa
i ściągając go w dół. Uderzenie było tak silne, że ptak przestał się
szarpać, najwyraźniej uznając się za pokonanego. Istota przybrała postać
człowieka, kobiety o niebieskiej skórze i czarnych jak węgiel oczach. A tuż
obok niej stała inna kobieta, z którą łączyły się jakieś wspomnienia...
Wspomnienia, do których Kren nie miał teraz dostępu... Zignorował świtające
gdzieś z tyłu głowy zdumienie i wrócił do postaci wysokiego mężczyzny, która
nie wiadomo czemu wydała mu się najbardziej odpowiednia. Chwilę trwało,
zanim przypomniał sobie, jak się mówi, ale już po chwili odezwał się
pierwszy.
- Dawnośmy się nie widzieli, pani... Starałem się przerzucić
cię w jakieś bezpieczniejsze miejsce, ale ty z uporem godnym lepszej sprawy
wracasz. Co tobą powoduje, chcesz być naocznym świadkiem narodzin nowego
świata?
- Nie. Przyszłam odzyskać to, co należy mi się na podstawie praw
starszych niż jakikolwiek wszechświat. Oddaj mi Krena. Potem możesz robić co
zechcesz, nic mnie to nie obchodzi.
- Ależ to ja jestem Kren! Nie
mogę oddać ci siebie, jestem sobie potrzebny, jeśli wiesz o co mi chodzi -
odpowiedział z ironicznym uśmieszkiem, po czym skierował swą uwagę na
Istotę.
- A ty, pani? Czy zrozumiałaś wreszcie, że nie masz dokąd uciec?
Wprawdzie nadal wiele z mojej mocy wysysa walka z Wilczycą, ale już
niedługo, kiedy tylko z nią skończę, nie będziesz miała najmniejszych szans.
Gdybyś spróbowała teraz, może nawet by ci się udało...
- Dobrze wiem że
mógłbyś mnie pokonać w każdej chwili. Gdyby tylko zabawa mną nie sprawiała
ci takiej przyjemności, już dawno byś to zrobił, Kerr'naku. Ale spójrz
na tą śmiertelniczkę. Nie budzi ona w tobie wspomnień? Nie sprawia, że coś
wewnątrz ciebie chce...
Słowa dziwnej kobiety najwyraźniej poruszyły
jakieś kamyczki w umyśle opętanego człowieka. Zaczął się krzywić dziwnie,
jakby nagle poczuł niezwykły ból...
- Zamknij się! - wykrzyknął Kren,
a Istota zachwiała się pod tym dźwiękiem, jak uderzona niewidzialną ręką,
lecz dla Kerr'naka było już za późno. Krzywił się i pocił coraz
bardziej, kiedy w jego wnętrzu siła woli małego, ulicznego złodzieja toczyła
bezgłośną walkę z umysłem boga, wypełnionym obrazami zabójstw, płaczu i
krwi. Tess wykorzystała tę chwilę aby podbiec do wijącego się w wewnętrznym
bólu ciała, chwycić je w ramiona i przytrzymać. Spojrzała mu prosto w oczy i
zatrzymała się na chwilę, porażona ogromem bólu, jaki w nich dostrzegła.
Jednak w jej pamięci pojawiły się chwile, kiedy te oczy patrzyły na nią z
zupełnie innymi uczuciami, jakby ją sprawdzały, jakby chciały zapamiętać
wszystkie szczegóły, jakie łączyły się z jej obecnością. Przypomniała sobie
wszystkie dobre czasy, które przeżyła razem z Krenem, wspólne wypady na
miasto, długie jesienne wieczory, podczas których planowali kolejne
włamania, chwile niepokoju, kiedy złodziej wyruszał na akcje i
niepowstrzymaną radość pomieszaną z ulgą kiedy wracał... Jak mogła wcześniej
nie dostrzec, jak bardzo jej na nim zależało? Teraz było za późno, mogła
tylko mieć nadzieję, że je uczucie jest odwzajemnione. Pochyliła się i
przycisnęła swoje wargi do jego, wlewając w niego razem z oddechem całą
miłość, którą w sobie czuła, wszystko co gromadziła od czasu tak długiego,
że wydawał się jej nieskończony. A kiedy ich usta się rozłączyły, dostrzegła
w jego oczach coś... ciepłego, a w jej głowie rozległ się cichy głos:
"Przykro mi, maleńka... Nie będę mógł ci znów towarzyszyć. Przeceniłem
swoją siłę... Kerr'nak tylko czekał, aż zbiorę Szóstkę. Mam mało czasu,
niedługo opanuje mnie do końca... Zapamiętaj jedno - on ma skłonność do
hazardu... I nie martw się o mnie... Będę żył, cokolwiek stanie się z
ciałem... w... którym... Za późno... Ja... Cię..." - Głos cichł
coraz bardziej, a kiedy tylko przestała go słyszeć, Kren wyrwał się z jej
objęć. Powietrze zaczęło trzeszczeć od nagromadzonego napięcia, a na twarzy
złodzieja pojawił się grymas wściekłości.
- Nic z tego!!! Nie
pozwolę ci przywołać go z powrotem... Giń! - wykrzyknął, a Tess poczuła,
jak zamyka się na niej dłoń niewidzialnego olbrzyma. Ostatkiem sił udało jej
się krzyknąć
- W uczciwej walce nie udało by ci się mnie pokonać! -
zanim zemdlała.
Kiedy się obudziła, otaczała ją cisza. Czuła w dłoni
rękojeść miecza, a na plecach musiała mieć sińce wielkości arbuzów, bo
bolały ją jak jeszcze nigdy w życiu.
- Będzie jak chcesz. Podoba mi się
takie rozwiązanie. Losy świata zależą od jednej, rozstrzygającej walki. Jest
w tym pewna... niepowtarzalna dramaturgia, chyba się ze mną zgodzisz? -
usłyszała głos, rozlegający się wewnątrz jej czaszki. Wstała i rozejrzała
się. Nie zauważyła żadnych zmian w otaczającym ją świecie. Może nie licząc
tego, że nie czuła już wiatru, a spadający liść, który był jej ostatnim
widokiem, zanim straciła przytomność, wisiał w powietrzu, jakby miał cały
pozostały czas świata do dyspozycji. Bardzo możliwe, że miał. Było też
dziwnie szaro... Zmusiła się do zastanowienia, i już po chwili była gotowa
do odpowiedzi. Minęła kolejna chwila, zanim wstała i poprawiła włosy.
-
Nie widzę żadnej dramaturgii w rzeźni, jaką mi urządzisz przy pomocy
Piątego.
- Jak możesz tak mówić? - Kren zrobił niewinną minę - daję ci
słowo, że będę używał tylko umiejętności szermierczych tego złodzieja, na
którym najwyraźniej bardzo ci zależy. Nawiasem mówiąc, czy wiesz że zawsze
cię oszczędzał? Tak naprawdę jest dużo lepszy niż ci się zdaje. Ale dość już
gadania, pora przystąpić do akcji... Panie przodem. - Mężczyzna ukłonił się
z kpiącym uśmieszkiem na ustach, po czym dobył miecza. Tess uniosła dłoń i
zdjęła zapinkę płaszcza. Poczuła jak spływa jej po plecach i pada na ziemię,
gdzie przybrał odcień szarości, taki jak reszta świata. Potem wyciągnęła z
pochwy własny miecz. Sprawdziła jego ostrość po czym, najwyraźniej
usatysfakcjonowana, przełożyła go do lewej ręki. Prawa dłoń znalazła
rękojeść sztyletu. Była zdecydowana.
- No cóż, nigdy mu tego nie mówiłam,
ale znam parę sztuczek, o których on nie ma pojęcia. Poza tym nie
pojedynkowaliśmy się od paru miesięcy. Nie było czasu. Więc tak naprawdę nie
wiesz, jak dobra jestem. A może to ja zawsze dawałam mu wygrać? -
Uśmiechnęła się lekko i rzuciła w stronę Krena, w biegu wyszarpując sztylet.
Złodziej uderzył szybkim cięciem z góry, ale złapała jego ostrze na gardzie
sztyletu i natychmiast uderzyła skośną fintą z dołu. Przeciwnik przeskoczył
nad jej bronią i spróbował pchnięcia, które jednak rozminęło się z celem.
Natychmiast musiał też zablokować uderzenie sztyletem, zmierzające w stronę
jego nerki. Zmrużył oczy, jakby zdziwiony jej umiejętnościami, po czym
kopnął ją w kolano. Tess zagryzła zęby, ignorując ból i przekręciła dłoń w
niesamowicie skomplikowanym manewrze, zwanym kiranage. Jej klinga
wskoczyła w blok złodzieja i odepchnęła jego ostrze na bok, co natychmiast
wykorzystała, atakując sztyletem. Kren odskoczył.
- Widzę, że
rzeczywiście sporo potrafisz - powiedział, obchodząc ją jak niedźwiedź swoją
zdobycz. Przez chwilę zachowywał dystans, lecz w końcu rzucił się na nią,
tnąc oburącz z lewej, chyba licząc na to że krótkie ostrze sztyletu nie
pozwoli jej zatrzymać silnego cięcia. Przeliczył się. Rozległ się krótki,
wojowniczy dźwięk, kiedy jedna klinga zetknęła się na chwilę z drugą, po
czym musiał znowu uskoczyć, aby uniknąć rozpłatania na pół. Tess zaatakowała
po raz kolejny. Skrzyżowała przeguby, a po chwili rzuciła się na
przeciwnika, kierując miecz w stronę lewego boku przeciwnika, a
jednocześnie atakując jego lewy nadgarstek sztyletem. Krzyknęła z
rozczarowania kiedy w dłoni przeciwnika pojawił się krótki nóż. Oba jej
ciosy zostały zablokowane. Tym razem to ona odskoczyła.
- Oszukujesz!
- wykrzyknęła oskarżycielskim tonem.
- Nieprawda! Po prostu uznałem,
że to niesprawiedliwe, kiedy ty masz sztylet, a ja nie. Więc przywołałem
sobie jeden. Teraz będzie uczciwie. - usprawiedliwił się Kren, po czym
skoczył w jej stronę, unosząc miecz w poziomym cięciu. Tess zablokowała
cios, lecz już po chwili musiała chronić udo przed ostrzem sztyletu. Jej
ruchy zaczynały zwalniać, w miarę jak się męczyła, ale widziała też, że
przeciwnik oddycha coraz szybciej. Najwyraźniej na nim także zmęczenie
wyciskało swoje piętno. Obchodzili się dookoła, atakując raz po raz, ale
poza kilkoma niegroźnymi szramami walka nie posuwała się do przodu. Aż do
chwili, kiedy Tess w desperackim wypadzie wbiła ostrze sztyletu w ramię
Krena i tam je zostawiła, odskakując przed ciosem, który odciąłby jej nogę.
Złodziej uśmiechnął się złośliwie. Jego cień wydłużył się i pokiwał
palcem.
- Teraz nie masz jak się bronić. To już tylko kwestia czasu,
kiedy rozetnę tą śliczną buźkę na połowy. - uniósł miecz i ruszył w jej
stronę, ale po chwili zatrzymał się i złapał za brzuch. Wydał z siebie
dziwny jęk. Tess zatrzymała się, obawiając się pułapki, ale po chwili w jej
głowie rozległ się głos Frieda. "Teraz! Wilczyca go
przytrzyma!", zdawał się mówić. Jej ręka podniosła się, jakby
bez udziału jej woli. Zaczęła biec. Przed oczami przesuwały jej się sceny
które gromadziła w swej pamięci przez całe życie. Ona i Kren biegnący razem
przez łąkę, kiedy ukradli jabłka z ogrodu starego Finnesta, ona i Kren
krzyczący na siebie po jednym z treningów szermierki, kiedy przypadkiem
zranił ją w twarz, ona i Kren wracający balu u hrabiny de Souner, ona i
Kren... Łzy przesłoniły jej oczy, ale nie przeszkodziło jej to uderzyć
celnie. Kiedy wbijała klingę z całej siły w ciało złodzieja, poczuła jak na
jej policzek upadają pierwsze krople deszczu.
Nagła ulewa napełniła
szumem gałęzie drzew, będące jedynymi świadkami sceny rozgrywającej się w
miejscu, gdzie jeszcze niedawno toczyła się bezprecedensowa walka pomiędzy
ognistym ptakiem, a małym człowiekiem, który stawiał mu opór przez
niespotykanie długi czas. Teraz była tam tylko młoda kobieta o czarnych
włosach, klęcząca nad ciałem mężczyzny. Była cała przemoczona, lecz
najwyraźniej nie zwracała na to uwagi. Skupiona na ciele, zdawała się tylko
kamienną figurą. Po chwili podszedł do niej człowiek w szatach kapłana i
okrył ją podniesionym z ziemi płaszczem. Nie słyszał jednak słów, które
spłynęły z jej warg jako towarzysze dla spadających na ziemię łez.
"Ja... też cię kocham..."
Koniec
No i po
wszystkim... Miło było co jakiś czas dostawać wiadomości że ktoś jeszcze
mnie czyta, ale nadszedł kres... Bo jest czas płaczu i jest czas radości.
Tak samo jest czas początku i jest czas końca. Ale jeszcze na pewno będę coś
pisał, choć raczej nic tak długiego. Stanowczo krótka forma lepiej mi
wychodzi
Pozdrawiam wszystkich i dziękuję, że mnie czytaliście
przez cały ten czas
Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)