Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

3 Strony < 1 2 3 > 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Koła Czasu [cdn], - Slytherinada 6

Raistlin
post 27.12.2004 14:50
Post #26 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 57
Dołączył: 11.12.2004
Skąd: Krynn




Jeśli tak uważasz to nic do tego nie mam.
Mam nadzieje, że już niedługo dostaniemy następną część Kół Czasu. Odemnie czekolada.gif na wene.


--------------------
DragonLance Forum

"Kto wcześnie się z łóżka zbiera,
ten wcześnie umiera."
Rincewind
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Mordoklejka
post 27.12.2004 20:55
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 83
Dołączył: 24.08.2003
Skąd: Wolsztyn




Toroj ty bezzęb... TFU! Bezbłędna bestio!

Slytherinadę powinni zaliczyć do lektur obowiązkowych zamiast np. Krzyżaków.
Wtedy byloby w szkole fajnie... ale ile my juz tych wniosków o zaliczenie do lektur wypełnialismy to tylko admin może wiedzieć... i zadnego nie przyjęli cry.gif

Wracając do FF'a :
I want more more.... maj presioz...


--------------------
Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. (...) Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można.

A. Sapkowski "Narrenturm"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Galia
post 28.12.2004 18:44
Post #28 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 249
Dołączył: 28.05.2004
Skąd: *From the land of stars *




Po prostu świetne jedynie pozazdrościć talebtu i pomysłów.


- Remmy, ja nie mam zamiaru wnikać w psychikę Severusa Snape’a. Mam zamiar go jedynie ubrać i nakarmić. W przeciwnym wypadku moja cioteczna siostra, a twoja... eee...
- Kobieta mego życia – podpowiedział usłużnie Remus.


To mnie rozbawiło.... Musze przyznać ,że jesteś naprawdę świetną pisarką Toroj...
Czekam na następną cześć. czekolada.gif
Galia


--------------------
Jestem myślicielką niezależną, wolną poszukiwaczką oazy nieskrępowanych istnień. Przemierzam pustynie w poszukiwaniu sensu... Czy odważysz się pójść za mną?

Myśli, marzenia, złudzenia. Moje życie...

Nie można dostać czegoś, nie tracąc czegoś w zamian.
Żeby coś otrzymać musisz poświęcić coś o podobnej wartości.
To zasada równoważnej wymiany.
To prawda o świecie...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Piotrek
post 07.04.2005 20:17
Post #29 

Kandydat na Maga


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 84
Dołączył: 31.08.2004
Skąd: Kraśnik

Płeć: Mężczyzna



QUOTE(Mordoklejka @ 27.12.2004 20:55)

Slytherinadę powinni zaliczyć do lektur obowiązkowych


Nie. I nie mówię tego dlatego, że mi się nie podoba, bo mi się bardzo podoba, ale gdy omawiamy jakąś lekturę, to potem tak mnie nudzi... Wcześniej bardzo mi się podobało, a teraz gniot kompletny.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Roma
post 10.04.2005 12:23
Post #30 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 33
Dołączył: 09.04.2005
Skąd: K-K




Hmm ciekawe, troche rózni sie od poprzednich czesci Slytheriniady(gdzie sie podziala Lestrange? ohmy.gif ) Bardzo zabawne i majace swoj klimacik, gratuluje talentu wink.gif
Pozdrawiam i weny zycze
Roma


--------------------
Kiedy już wszędzie mało mnie będzie...
musisz wiedzieć,
że by przeżyć taką chwilę
warto czekać wiek.

[ *** ]
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Toroj
post 11.04.2005 07:39
Post #31 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



*
Opatulony powycieraną szatą Lupina, Sunio dochodził do siebie na twardej ławce, rozprostowując się powoli i zaczynając przypominać dziecko, a nie bezkształtny tobołek. Tymczasem jego dwaj niewykwalifikowani opiekunowie sprzątali pomieszczenie, usuwając zewsząd rozbabrane żółtko i białko. Wpierw za pomocą zaklęcia Evanesco, lecz kiedy Syriusz z rozmachem zdezintegrował puszkę herbaty Earl Grey i dzbanek na mleko, przeszli na rozważniejsze Chłoszczyć. W końcu Syriusz zaparzył kawę i obaj panowie, w aromatycznych oparach zagranicznej „Arabicy”, zaczęli rozważać swe położenie. Zapasy żywnościowe przedstawiały się mizernie. W lodówce leżał tylko zamrożony na kość kawałek ementalera i połowa grejpfruta (ta z kolei niemal upieczona), a w kredensie znaleźli słoik, którego zawartość zyskała już świadomość i chyba nawet źle się prowadziła.
Sunio wyjrzał spod szaty Remusa, węsząc z ciekawością, jak jeż wyłażący ze sterty liści. Ukląkł, wyglądając ponad krawędzią stołu i uważnie lustrując jego powierzchnię.
- On jest chyba głodny – powiedział Remus, odstawiając gorącą kawę poza zasięg dziecięcych rączek. – Siri, jego trzeba nakarmić. Masz w domu owsiankę? Albo jakąś kaszkę dla dzieci?
- Chyba żartujesz, Remmy – mruknął posępnie Syriusz do wnętrza kubka.
- A mleko...? Sunio, chcesz mleka? – zapytał Lupin z nadzieją, że odpowiedź zabrzmi „tak”. Niestety, maluch obdarzył go iście „snaperskim” spojrzeniem, które w wersji oryginalnej robiło wrażenie zdolnego przebić beton, a w małoletniej zapewne dałoby radę tekturze.
To oznaczało, że mleko najwyraźniej nie wchodzi w rachubę, nawet gdyby Sunio Snape konał z głodu.
- Stfór miał dbać o spiżarnię, ale, jak widać, dopadła go ostateczna skleroza. Z tego cholernego skrzata nie ma już żadnego pożytku – powiedział Syriusz z goryczą. – Chyba czas wzbogacić domową kolekcję...
- Łapa!
- Przecież żartuję.
- Wygląda na to, że muszę iść na zakupy. – Remus odruchowo poklepał się po chudej kieszeni. – Masz jakiś złom?
Black bez słowa podniósł się ze swego miejsca i zdjął z kredensu ceramiczne popiersie Elvisa Presleya. Bezceremonialnie zdjął gwieździe rockandrolla głowę i wysypał na stół garść złotych monet.
- Hmmm... – zastanowił się. – Chyba powinno być więcej...
- Ciężka dola rentiera? – zakpił Remus łagodnie.
- Iiiiidź... dużo bym dał za jakąkolwiek normalną pracę. I jeszcze bym dorzucił Stfora jako premię. To przeklęte domiszcze wysysa mnie jak wampir.
- No widzisz, jak się miło złożyło. Dziecko wniesie tu nieco miłej, rodzinnej atmosfery – zauważył niewinnie Lupin.
- Taaaa... – Syriusz rzucił mu spojrzenie niewinnego człowieka ciężko doświadczanego przez los. – Sevcio Snape, istne słoneczko.
Tymczasem chłopczyk podniósł galeona, który potoczył się w jego pobliże i zaczął oglądać z upodobaniem błyszczący przedmiot. Na aversie widniał profil starego czarodzieja w tiarze, która była zapewne ostatnim jękiem mody jakieś czterysta lat temu; revers natomiast zdobił złowieszczo wyszczerzony smok.
- Śśśśmok! – powiedział Sunio dobitnie, zezując lekko i również pokazując ząbki w imitacji groźnego grymasu. – Źji nas... Be, śmoki gliziom....
Remus zgarnął bilon z blatu, ale nim zdążył spytać, czy jego przyjaciel ma jakieś specjalne życzenia kulinarne, za drzwiami kuchennymi rozległ się łomot, jakby ktoś z całej siły w nie kopał. Sunio z brzękiem upuścił monetę na podłogę, z lękiem na buzi odwracając się w stronę źródła hałasu. Syriusz błyskawicznie zredukował swoje słuszne sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów do znacznie skromniejszych psich wymiarów i przyczaił się pod stołem, bezgłośnie obnażając kły.
- K...ekhm... Kto tam? – zapytał Lupin, starając się, by zabrzmiało to normalnie.
- Służby aurorskie! Otwierać w imieniu prawa! – zakrzyknął dziarsko znajomy kobiecy głos. Chwilę później pomieszczenie wypełnił radosny szczebiot Tonks, która wparowała do środka ze sporym pudłem w objęciach. Wysypywały się z niego jakieś niezidentyfikowane na pierwszy rzut oka torebeczki, paczuszki i zawiniątka. Tonks zwaliła cały ten kram byle jak na stół, po czym rzuciła się entuzjastycznie Lupinowi na szyję.
- Remiś!! Mój misiaczku! Mogłam się spodziewać, że Siri wezwie cię na pomoc – wykrzykiwała, obsypując wniebowziętego Remusa całusami. - A, właśnie, gdzie to nieszczęście czterołape?
- Tu – odezwało się „nieszczęście”, wyłażąc spod stołu.
- Schowałeś się?
- Nie. Piniondz mi spadł – zełgał Syriusz bez mrugnięcia okiem.
Tonks zakończyła przytulanie Remusa tylko po to, by z kolei rzucić się z nowym ładunkiem karesów na Severusa, który znosił cierpliwie wybuch czułości, acz z miną wyrażającą niepewność, czy aby dziwna ciocia jest całkowicie poczytalna. Lupin oglądał to widowisko z rozbawieniem, natomiast Syriusz upomniał się zazdrośnie:
- A ja? A ja?
- Ty stary koniu niedopieszczony! – Tonks, wciąż tryskając dobrym humorem, wskoczyła na ławę i cmoknęła kuzyna w nieogoloną szczękę.
- Wzięłam trochę szmalu z Elvisa i kupiłam ci coś do jedzenia, bo w spiżarni masz tylko echo, tak samo jak w lodówce. Nawiasem, mógłbyś ją wreszcie wyregulować. Chciałam wziąć sobie Gingera i był zamarznięty. No, to napełniamy bestii brzucho...
Tonks, wciąż w skowronkach, otworzyła drzwiczki lodówki i w tejże chwili cała skowrończość opadła z niej jak igliwie z przeterminowanej choinki. Odwróciła się błyskawicznie z powrotem, a jej oczy w jednej chwili zaczęły przypominać dwa fiołkowe wyloty luf dubeltówki. Tak, Nimphadora Tonks mogła być młoda, gadatliwa, trzpiotowata i rozczulająco niezdarna, ale bądź co bądź, dostała się na prestiżowy Uniwersytet Aurorski, i zdołała go ukończyć z niezłymi ocenami.
- Gdzie mój dowód rzeczowy? – spytała lodowatym tonem.
- Dowód rzeczowy...? – powtórzył zbaraniały Syriusz, widząc kątem oka rozpaczliwe i chaotyczne znaki, czynione przez Remusa zza uchylonych drzwiczek zamrażarki.
- Zeżarłeś dowód rzeczowy?! – wrzasnęła Tonks ze zgrozą, blednąc jak kreda.
- Nie! Skądże znowu! – odkrzyknął Syriusz, odruchowo łapiąc się za oko. – Coś ty! Po prostu... eee... wyglądało jakoś podejrzanie, więc...
Rzucił się pospiesznie w stronę wyjścia do hallu.
- Zaraz ci przyniosę.
Remus nie wiedział, co też jego druh chciałby zaprezentować Ninny Tonks, skoro fatalne jajo zostało zredukowane do paru atomów nieprzyprawionej jajecznicy przeoczonych na meblach, ale przezornie wolał trzymać język za zębami. Sunio obgryzał krawędź stołu, nie spuszczając wzroku ze zdenerwowanej „cioci”. Siedział nieruchomo, milczał i widać było, że woli się nie rzucać w oczy.
- Hm, Ninny...? Co jakiś dowód rzeczowy robił w lodówce Siriego? – zapytał Lupin ostrożnie.
Tonks westchnęła głośno, przeczesując palcami malinową czuprynę.
- Grupa Kingsleya nakryła nielegalnego hodowcę. Miał parę ciekawych zwierzaków, a między innymi to jajo. Leżało w wiadrze z morską wodą. Rory Shagan twierdził, że to konia morskiego, za to Cherry Ann dowodziła, że smocze, bo ma jakieś tam parametry. Moim zdaniem zawracanie głowy. Facet tak czy owak posiedzi, chociaż za smocze, fakt, dostałby więcej. Tamci się handryczyli z całym tym nielegalnym zoo, a mnie Shacklebolt na wszelki wypadek wysłał przodem, żebym wpakowała dowód rzeczowy do lodówki, bo nie wiadomo, co może się z tego wylęgnąć. A że wiedział, że my tu mamy pewien kryzys, to mi szepnął, że mogę się nie spieszyć.
Tonks z irytacją zerknęła w stronę, gdzie zniknął Syriusz.
- Ale nie przyszło mi do głowy, że nie mogę tu zostawić niczego na pół, dosłownie pół godziny, bo mój ukochany i głupiutki brat cioteczny natychmiast nabroi.
Remus ukrył uśmiech.
- Nin, twój głupiutki brat cioteczny jest od ciebie starszy o dwanaście lat. Chyba zdążył przez ten czas spoważnieć?
- Czasem mam wrażenie, że jest o te dwanaście młodszy. – Tonks pokazała zęby w lekkim uśmiechu, rozchmurzając się nieco.
- Udaje – szepnął Remus. – Jest podłamany i smutny.
- Wiem – odszepnęła. – I dlatego nie mam zamiaru nad nim się rozpływać. To wcale nie pomaga.
Syriusz wrócił, niosąc w ręku „dowód rzeczowy”, przy czym Remus po raz nie wiadomo już który odczuł szacunek dla zdolności kolegi. Syriusz zawsze przejawiał naturalny talent do transmutacji i swego czasu był ulubieńcem profesor McGonagall, która widziała go jako genialnego projektanta lub architekta, a w przyszłości swego następcę. Niestety, srodze się rozczarowała, gdy młody pan Black zrezygnował z kariery transmutatora, woląc być „gliniarzem”. Fałszywka domniemanego smoczego jaja wyglądała dokładnie jak oryginał. Syriusz bez słowa wręczył je Tonks, która pieczołowicie schowała je do papierowej torby.
- Na Oberona! Już myślałam, że przepadło. Kingsley obdarłby mnie ze skóry. I tak pewnie zwalą na mnie pisanie raportu. Muszę lecieć. Zróbcie śniadanie i, do licha, ubierzcie wreszcie Seva! Dziecko nie może ciągle chodzić w piżamie! Ci mężczyźni...
- Robisz się zrzędliwa na stare lata – wymamrotał Syriusz.
Puszczając tę złośliwość mimo uszu, Tonks cmoknęła pospiesznie Remusa w policzek, a po chwili zostało po niej już tylko echo trzasku aportacyjnego i sterta sprawunków na stole.
Syriusz z głośnym sykiem wypuścił powietrze, robiąc wielkie oczy, gnąc się demonstracyjnie w udawanym omdleniu i afektowanym gestem kładąc dłoń na sercu.
- Boże! Myślałem, że wykituję. Dowód rzeczowy! – Pokręcił głową w udawanym przerażeniu.
- Mały włos, a byśmy zjedli własność rządową. Ciekawe czy wyciągnęłaby nam ją z żołądków. Co zamieniłeś? Wyglądało bardzo... realistycznie.
Syriusz machnął ręką.
- Poduszkę z kanapy.
- Mam nadzieję, że Ninny nie będzie miała kłopotów z tego powodu – zatroskał się Lupin.
- To bardzo dobra imitacja – uspokoił go autor nowego jajka, prostując się dumnie.
- A jeśli tamtego faceta nie skażą tylko dlatego, że sfałszowałeś dowód rzeczowy?
- No to co? – warknął Black z nagłą złością. – To zapiszę sobie na plus, że ocaliłem jednego biednego frajera od Azkabanu!
- A jeśli zasłużył? Ostatecznie chciał hodować smoka w warunkach domowych. Nie jest to ani legalne, ani bezpieczne.
- Nikt nie zasługuje na Azkaban, Remmy! Nikt!
- Nawet Śmierciożerca? Nawet... Peter? – zapytał Remus, zniżając głos.
Syriusz potarł dłońmi ramiona, jakby nagle zrobiło mu się zimno.
- Nikt – powtórzył zawzięcie. – Śmierciojady zasługują na avadę. Nawet tego parszywego szczura bym tam nie wsadził. Normalnie bym go zatłukł na miejscu. Są po prostu rzeczy, których nie powinno się robić nikomu.
Remus położył mu rękę na ramieniu, ale Syriusz otrząsnął się nagle jak mokry pies.
- Dość tego margania. Jestem wściekle głodny. Mam nadzieję, że Nin kupiła polską kiełbasę... Ej, a gdzie ten szczeniak!?
Rzeczywiście, Severus, który jeszcze parę minut temu siedział grzecznie za stołem, nieznacznie wystając znad blatu, zniknął jak sen jaki złoty. Zanim jednak jego niewprawni opiekunowie zdążyli znów wpaść w stan irytacji i paniki (z przewagą irytacji u pana Blacka), Lupin, tknięty przeczuciem, zajrzał pod stół, po czym kiwnął palcem na kolegę.
W przyjemnym półmroku pod solidnym dębowym blatem siedział Sunio Snape. Jakoś zdołał zedrzeć tekturową pokrywkę z niewielkiego glinianego garnuszka, a teraz w spokoju ducha raczył się jego zawartością. Podniósł na Remusa ciemne oczka, do których spłynęła cała niewinność przypadająca na Londyn i okolice. Wyglądał jak aniołek w wersji niger. Aniołek wysmarowany w mniej więcej pięćdziesięciu procentach marmoladą pomarańczową.

Cherry Ann słusznie podejrzewała, że jajo może być smocze, gdyż jaja koni morskich mają elastyczne, półprzezroczyste skorupy.
Niger – podobno po łacinie „czarny”, tak twierdzi słownik.

*
Ku uldze obu panów, śniadanie przebiegło bez zakłóceń. Umyty Sunio bez najmniejszego oporu wypił kawę żołędziową (uznali ją za odpowiednią dla dziecka, gdyż producent zapewniał, że nie zawiera kofeiny) i samodzielnie spożył grzankę z miodem gryczanym oraz kawałek mango, w wyniku czego wystąpiła paląca potrzeba ponownego umycia nie tylko dziecka, ale także wszystkiego w zasięgu lepkich rączek.
Wyglądało na to, że Tonks właśnie przeżywa fazę fascynacji zdrowym odżywianiem. Z pewnym zdziwieniem, ale bez szczególnych złych przeczuć Remus i Syriusz rozmieszczali w szafkach paczuszki z zieloną fasolką mung, puszki z kiełkami bambusa czy też kiełbasę Polish Organic Sausage from Kasheby.
- Champagne soya – przeczytał głośno Syriusz, a twarz pofałdowała mu się w bardzo głębokim namyśle. – Lunatyk, myślisz, że to zawiera alkohol?
- Zwariowałeś? Alkohol w soi?
- Ale tu pisze, że szampan...
- To z Szampanii, a nie z szampana. Soja z Szampanii.
- Szkoda...
Kolejnym zagadkowym przedmiotem była torebeczka zawierająca coś na podobieństwo kłębka czarnych nici. Na wierzchu wydrukowano nieco japońskich czy też chińskich znaczków i napis Arame.
- Nie, ja w to nie wierzę. To się JE? – odezwał się Black ze śmiertelnym zdumieniem.
- Owszem, to się je – oświecił go Lupin, który ostatnio był obiektem kulinarnych eksperymentów swej dziewczyny. – To są wodorosty i można je wrzucać do zupy.
- Ohyda!
- Łapa, Japończycy to jedzą tonami.
- No i sam widzisz jak wyglądają. Małe, żółte pokurcze, na pewno właśnie od tego świństwa. Nakarmimy tym Smarkerusa?
Remus uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Czemu nie? Podobno zawierają mnóstwo witamin i minerałów. Są bardzo zdrowe.
Syriusz ponownie zajrzał ze wstrętem do torebki.
- Wyglądają bardzo niezdrowo. Nie będę jeść jakichś wodnych chabazi. Wrogowi, owszem, mogę dać.
Na samym dnie kartonu znajdowało się zawiniątko zatytułowane odręcznym pismem, głoszącym: „Małpia głowa”. Teraz zwątpił również Lupin.
- Boże miłosierny... – wymamrotał, ostrożnie szturchając pakunek palcem, jakby owa głowa miała wyskoczyć ze środka i zaatakować, kłapiąc zębami.
- Był taki czas, że jadałem szczury, ale żeby małpi łeb...? – skomentował Syriusz ze zgrozą. - Czy ta Ninny oszalała? Co można zjeść ze łba, i to małpiego?
- Móżdżek? – zaryzykował Remus, nie odrywając oczu od trefnej paczki.
Odpowiedzią Blacka był jęk obrzydzenia. Sunio, zaciekawiony przedłużającą się konwersacją, porzucił zabawę młynkiem do pieprzu i wlazł na stół, również zaglądając do pudła.
- Siri, to trzeba rozpakować...
- Ależ proszę, nie krępuj się.
- Dlaczego ja?
- Bo to twoja narzeczona nabyła.
- Ale za twoje pieniądze.
- Pecunia non olet * – zacytował Syriusz bez związku.
- Ale to zacznie olet, jak nie włożymy go do zamrażarki.
- Nie będę przechowywał małpiego czerepu obok mojego piwa! Wyrzucę w diabły! – oburzył się wielbiciel chmielowych rozkoszy.
- Miałeś już obok tego świętego piwa smocze jajko, a nawet chciałeś je zjeść, Łapa.
- Ale ono było... bardziej higieniczne. I w ogóle.
Tymczasem Sunio, znudzony toczącym się nad jego głową sporem, sięgnął do wnętrza kartonu i energicznie pociągnął za róg opakowania. Papier rozwinął się z łatwością, a ze środka wypadła... gąbka.
Zaraz potem z obu męskich gardeł gruchnął śmiech unisono.
- Piekielna Nin... – wystękał Syriusz, zwijając się jak ofiara Zniewalającej Łaskotki. – W pięty jej pójdzie, tak jej nagadam. Małpia głowa... skąd ona to wytrzasnęła, jak pragnę drinka?
- Daliśmy się wpuścić w jeżyny. To pewnie po prostu nazwa drogerii – wyraził przypuszczenie narzeczony nieznośnej Tonks. – Sunio, zostaw! – dodał szybko, odbierając gąbkę małemu, który usiłował nadgryźć znalezisko. – Tego się nie je.
Były Mistrz Eliksirów popatrzył na niego z miną, która mogła znaczyć „a co ty tam wiesz”, lecz nie zaprotestował. Remus podniósł go ze stołu.
- Chodź, żarłoku. Zaniesiemy gąbkę do łazienki. Zrobimy siusiu, umyjemy łapki, a potem zrobimy ci jakieś ubranko. Nie możesz biegać w piżamce, nawet jeśli jest taka ładna, w kropeczki...
Obarczony gąbką i Severusem, Lupin opuścił kuchnię pogadując do niego niezobowiązująco. Syriusz zdążył zauważyć, że malec wpatruje się w Lupina szeroko otwartymi oczami – bez mrugania, cichy, zasłuchany z powagą zupełnie nie pasującą do tak małego szkraba.
„No, ale to przecież Snape, on nigdy nie był normalny” – pomyślał Syriusz i wzruszył ramionami. – „A Remmy’ego wydaje się bawić niańczenie tego łobuza.”
Zajrzał do szafki pod bojlerem, mając nadzieję przyłapać Stforka, ale po skrzacie nie było ni śladu, ni popiołu. Obłąkany skrzat robił się niebezpieczny, a Syriusz nie miał już nadziei, że temu kłopotliwemu „rodzinnemu spadkowi” polepszy się w jakikolwiek sposób. Zamiast ryzykować, że Stfór narobi nieszczęścia, należało go dyskretnie uciszyć. Z nową ideą w głowie i różdżką w garści, Syriusz udał się na obchód domu. Deseczka w hallu nie wchodziła, oczywiście, w grę – Syriusz brzydził się tego rodzaju demonstracjami, chociaż sam Stfór pewnie uznałby to za godne ukoronowanie kariery lokaja; natomiast gdyby dowiedziała się o tym Hermiona, rozpętałaby krucjatę proskrzacią, przy której Pearl Harbor zdawałoby się piknikiem. Na szczęście panna Granger była daleko, pewnie zakuwając w upojeniu przed SUM-ami, natomiast Stfór czaił się blisko, gdzieś za ścianą. Zaledwie parę tygodni temu Syriusz jeszcze tolerował go z wysiłkiem, ostatnio jednak skrzat nie wykonywał podstawowych obowiązków, mylił proste polecenia albo całkiem o nich zapominał, a jego złośliwość wzrosła w dwójnasób. Znikał też na długie godziny i nie można było mieć pewności, czy nie opuszcza domu, by donosić Narcyzie i Bellatrix o tym, co dzieje się w kwaterze głównej Zakonu. Syriusz z furią zgrzytnął zębami, myśląc o wydarzeniach ze stycznia. Sprawozdanie otrzymał z drugiej ręki, ale i tak trzęsła go złość na samo wspomnienie. Ucieczka więźniów z Azkabanu, Snape osaczony jak królik... Nie żeby sam Syriusz nie miał ochoty czasem go poczęstować Tormentem czy umówić na randkę z dementorem, ale rzucanie Niewybaczalnego na pierwszoklasistkę było po prostu zbrodnią. Ale czego się można było spodziewać po „kochanej Belli”, która trzepnęła Slasherem swojego kuzyna, bo jej nadepnął na falbanę u sukni? Po trzydziestu latach Syriusz wciąż pamiętał tamten palący ból – paradoksalne, nadal było to jedno z najbardziej wstrząsających wspomnień, chociaż od tamtej pory zdążył już nie raz oberwać i zaliczyć odsiadkę. Otrząsnął się.
- Syriuszu!! Syriuszu Black!!
Natarczywe wołanie sprowadziło go z powrotem do kuchni. W kominku tkwiła głowa Minerwy McGonagall. Już na pierwszy rzut oka było widać, że jest w fatalnym humorze. Z jej zwykle schludnego czarnego koka zwisały luźne pasemka włosów, a twarz pokrywał malinowy rumieniec, zupełnie jakby wicedyrektorka właśnie ukończyła bieg na sto jardów, albo długo i głośno na kogoś wrzeszczała.
- Witam. Nareszcie pan Black raczył się zjawić – wycedziła.
Syriusz w ostatniej chwili ugryzł się w język, zanim wyrwało mu się pokorne: „Przepraszam, pani profesor”. Zamiast tego wyszczerzył się w powitalnym uśmiechu i oparł kredens w pozie a’la James-Dean-Buntownik-Bez-Powodu.
- Hello, Minerwa. Co cię sprowadza?
- Co z Severusem? – spytała prosto z mostu.
- Remus uczy go mycia zębów – odparł Black wymijająco.
- Rozumiem, czyli bez zmian od wczoraj. – Zdawało się, że z Minerwy uszło nieco powietrza. – Czy to musiało się wydarzyć akurat na trzy tygodnie przed egzaminami? – rzuciła światu pytanie retoryczne.
- Czy to musiało się w ogóle wydarzyć? – dodał Black. – Mam teraz na głowie usmarkanego śmierciojada, z którym muszę się cackać jak ze śmierdzącym jajem.
- Chętnie się z tobą zamienię – odrzekła ostro profesorka, sięgając gdzieś w bok. – Ja teraz mam na głowie Severusową kohortę. Bohater nie wrócił z akcji, a jego Dom dostaje amoku i roznosi lochy. Najchętniej popetryfikowałabym ich, związała w pęczki i pochowała w szafach aż do egzaminów.
- A Gryfoni grzeczni? – spytał Syriusz niewinnie.
Oczy McGonagall zmieniły się w dwa zielonkawe sztylety.
- Nie... – zawiesiła głos, jakby szukając słowa. – Nie... przeginaj! – dokończyła. – Jeszcze porozmawiamy o sprawkach twojego chrześniaka.
- A co się stało?
- Och, co się NIE stało. Główną atrakcją dzisiejszego poranka był Malfoy w nocnej koszuli... MOJEJ koszuli, nadmieniam! Powieszony w męskiej toalecie!
Huncwockie serce Syriusza zatrzepotało jednocześnie z radości i niepokoju.
- Draco Malfoy?
- Przecież nie Lucjusz!
- Powieszony? Eeee... nie żyje?
Wicedyrektorka cmoknęła niecierpliwie.
- Powieszony za kołnierz! Na kinkiecie.
- Minerwo, przecież to nie w stylu Harry’ego. On by Malfoyowi po prostu dał po pysku, a nie tak znienacka... różdżką w plecy.
McGonagall potrząsnęła głową z dezaprobatą, zaciskając usta.
- I tylko dlatego nie miałam go jeszcze na dywaniku. To bardziej w stylu bliźniaków, ale ci akurat mają żelazne alibi – już ich wtedy nie było w szkole. A Malfoy symuluje amnezję i wstrząs mózgu. Ale nie zawołałam cię tutaj na plotki.
- Nie?
- Black, chociaż raz w życiu bądź poważny. Powiedz Lupinowi, że Severusa musi obejrzeć specjalista z Departamentu Tajemnic. Nie można go sprowadzać na Grimmauld Place, więc ktoś musi Seva tam odtransportować. W Departamencie będzie czekał Zegarmistrz nazwiskiem Scrap. Szkoda, że Molly ma tę domową katastrofę... A teraz bądź łaskaw zdjąć blokadę.
- Jaką blok... – zaczął Syriusz, ale natychmiast się zreflektował. – Tak, oczywiście... Laxare!
Dopiero gdy z kominka zniknęła osłona, przypominająca cieniutką, przezroczystą błonkę, można było się zorientować, że w ogóle była tam jeszcze chwilę temu. Pod nogi Syriusza z głuchym tapnięciem upadła torba podróżna.
- To rzeczy Severusa. Ubrania i parę niezbędnych drobiazgów. Brzytwa, woda po goleniu, grzebień, eliksir na żołądek... – McGonagall przygładziła włosy. – Gdybym wiedziała wcześniej, jakie on ma zabezpieczenia na drzwiach... Forsowanie trwało godzinę. Ufff... Mam nadzieję, że magicy od zegarów doprowadzą go jeszcze dziś do porządku, inaczej chyba zwariuję. SUM-y, Owutemy i rewolucja w Slytherinie. Powiedz mu, że Albus i Lizzie Vector podzielili się jego grafikiem. Jutro ma być w pracy! Do widzenia. – Po tych słowach głowa profesorki Transmutacji rozpłynęła się wśród zielonych płomieni. Stropiony Syriusz podniósł torbę, w zamyśleniu ważąc ją w dłoni.
- Mam wielką nadzieję, że to będzie faktycznie proste, Minerwo. Naprawdę szczerze bym chciał – wymamrotał. Jednak nie opuszczało go złe przeczucie, że przysłane przez troskliwą profesorkę rzeczy nie będą jeszcze Snape’owi potrzebne przez jakiś czas. Może z wyjątkiem grzebienia. Odnowił osłonę na kominku i powlókł się na poszukiwanie Remusa.

* Pecunia non olet – oczywiście znane przysłowie „Pieniądze nie śmierdzą”



--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Toroj
post 11.04.2005 07:42
Post #32 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



Obu swych gości zastał w salonie na trzecim piętrze. Snape bawił się szczoteczką do paznokci w kształcie srebrnego łabędzia, wypuszczając go w podróż po falach morza kanapowego. Z powodu trudności technicznych (włosie zaczepiało o tkaninę) ptak pływał stylem grzbietowym. Remus natomiast machał różdżką nad stołem.
- Musiałem to wziąć. Masz coś przeciwko, Siri?
„To” okazało się rozłożoną na blacie flanelową powłoczką z pękami haftowanych stokrotek w każdym rogu i monogramem SSRB. Syriusz tylko wzruszył ramionami. Do powłoczek był równie mało przywiązany, jak i do całej reszty spuścizny rodzinnej.
- Sypialnia Słodkiego Regulusa Blacka? – spytał Remus, ze śmiechem wskazując na litery.
- Starożytny, Szlachetny Ród Blacków albo też Super Szurnięta Rodzina Błaznów – odparł Syriusz. – Mówiłem ci, że moja matka miała fioła.
Remus pominął tę uwagę milczeniem. Nie wypadało wyrażać się tak o rodzinie gospodarza, nawet jeśli on sam nie przebierał w słowach.
- Próbowałem zrobić z tego koszulkę. Materiał wyjściowy jest odpowiedni, ale coś nie wychodzi.
Syriusz rozprostował ramiona jak sztangista przed wysiłkiem, po czym wyjął różdżkę z futerału.
- Pozwól, że zajmie się tym fachowiec.
Rzeczywiście, po paru precyzyjnych ruchach i melodyjnych inkantacjach, poszewka zamieniła się w bladoniebieską koszulkę z szafirowymi guzikami (nadal haftowaną w stokrotki). Odziany w nowy strój Sunio z upodobaniem badał kwiatki na miękkiej, spranej tkaninie. Zachęcony sukcesem, Syriusz rozejrzał się za nowym surowcem, po czym bez namysłu zdarł z kosza na papiery zielony, aksamitny pokrowiec. Położył go na stole i zakasał rękawy.
- Teraz portki. Styl „wczesny lord Fauntleroy”.
Zanim jednak katowany zaklęciami materiał przybrał do końca właściwy kształt, rozległo się głośne klak, jakby jakiś olbrzym pstryknął w salonie palcami. Para oczu bursztynowych i druga czarnych jednocześnie skierowała się na dziecko.
- O w mordę...
Bluzeczka zmieniła się z powrotem w powłoczkę. Jedyną różnicą była dziura, przez którą wystawał czarnowłosy łebek. Jednak Sunio nie wydawał się wystraszony tą nagłą transformacją, która odbyła się, jakby nie było, na nim. Raczej lekko zdziwiony i zainteresowany. Energicznie poruszył rączkami w górę i w dół, poszewka zafurkotała.
- Pcasek! Sunio pcasek!
Zdenerwowany Syriusz zdarł z malca powłoczkę, rzucił ją z powrotem na stół i ponownie przerobił na odzież godną człowieka, a nie skrzata domowego. Przez moment wydawało się, że oboje – Syriusz i powłoczka – mierzą się wzrokiem, przy czym wyimaginowane spojrzenie ciuszka było mocno ironiczne. Po upływie minuty rozległo się poff i bluzeczka w stokrotki wróciła do postaci bielizny pościelowej.
- Szlag by to trafił... – Syriusz podniósł powłoczkę na końcu różdżki. – Co jest nie tak z tą szmatą?
Test wykazał, że istotnie było coś nie tak. Blackową pościel obłożono zaklęciem antygniotliwym, przeciw mechaceniu, a do tego jeszcze dodatkową klątwą przeciw kradzieży (co doskonale obrazowało stosunek pani Black do personelu pralni). Wszystko to razem wściekle gryzło się z transmutacyjnymi życzeniami Syriusza. Struktura poszewki zwyczajnie nie mogła pomieścić większej ilości magii i „wypluwała” nadmiar.
- Na obrusach pewnie jest to samo. Będę musiał chyba poświęcić kolejną koszulę, a nie mam już żadnej, której nie lubię! – denerwował się Syriusz.
- Co przyniosłeś? – zainteresował się Remus, patrząc na torbę, poniewierającą się w zapomnieniu na dywanie. Syriusz znieruchomiał na chwilę, wytrzeszczywszy oczy.
- Jestem idiotą!! – wybuchnął.
- ...?
- Jestem tępym kretynem! Przecież Minerwa dała mi jego ciuchy! Po co bawimy się w zmienianie poszewek mojej świętej pamięci mamuni, jak tu mam cały tobół Snape’owych łachów? Zwyczajnie je pomniejszę i szlus. Mamy umówioną dziś wizytę w Departamencie Tajemnic, więc McGonagall to przysłała, żeby jej kolega z pracy nie świecił gołym tyłkiem, jak go już zegarmistrze postarzą.
To mówiąc, Black wytrząsnął na kanapę zawartość sakwojaża.
- No proszę. Wszystko ma czarne. Pewnie po to, żeby oszczędzić na praniu.
Nieświadomy właściciel czarnego odzienia, który do tej pory kontemplował zezowatego lwa na makacie, zakrywającej drzewo genealogiczne rodu Blacków, oderwał się od tego wątpliwego arcydzieła sztuki zdobniczej i zainteresował odzieżą, zwaloną na malowniczą kupę. Od razu wyciągnął ze stosu błyszczącą srebrną papierośnicę.
Okazało się, że garderoba Severusa prezentuje się wyjątkowo skromnie (wszystko czarne, białe lub gołębioszare), za to była bardzo dobra gatunkowo. Nawet schodzone trzewiki lśniły jak czarne lusterka – widać właściciel nie żałował pasty ani zaklęć.
Remus poczuł, że ktoś ciągnie go za spodnie. Popatrzył w dół, napotykając poważne spojrzenie czarnych ślepek, wpatrujących się w niego natarczywie.
- Pcasek – oznajmił Sunio, wyciągając do niego rączkę z papierośnicą. Lupin wziął ją odruchowo. Na wierzchu lśniącego pudełka czerniał oksydowany wizerunek nietoperza i ozdobny napis Na pamiątkę od L.M.
- Pcasek – powtórzyło dziecko.
- To nie ptaszek, to nietoperz. – Pedagogiczne zapędy Remusa chwilowo wzięły górę nad rozmyślaniami, czy L.M. oznacza Lucjusza Malfoya i dlaczego „pierwsza laska” magicznego świata miałaby robić Snape’owi tak kosztowne prezenty. – Nietoperz, Suniu.
- Topes?
- Nietoperz.
- Pcasek. – Mina dziecka dość dobrze wyrażała opinię „ty coś ściemniasz, koleś”, więc Lupin skapitulował, przeczuwając, że kołomyja z „pcaskami” i „toperzami” może potrwać.
- To jest, yyy... taka myszka co fruwa.
Fruwająca myszka okazała się atrakcyjniejsza od ptaszka. Sunio odebrał Remusowi srebrny bibelot i zaczął go wybebeszać pośrodku dywanu, rozsypując wokoło siebie Moderny bez filtra i powtarzając beztrosko:
- Myska, myska... myskamyskamyska... pcasek myska... myska pcaskofa...
Syriusz szybko poradził sobie z pomniejszeniem kompletu męskiej odzieży. Za to przymiarka (po nieco utrudnionym oderwaniu małego badacza od sekcji papierosa) wykazała bezlitośnie, że proporcje dwulatka i mężczyzny trzydziestoparoletniego różnią się znacząco.
Majtki dyndały Suniowi gdzieś w okolicach kolan, spodnie – choć dopasowane w talii, ciągnęły się za nim jak uszy za przygnębionym bassetem. Nad podkoszulką i swetrem Lupin tylko pokiwał głową. Zwłaszcza sweterek wyglądał jak kaftan bezpieczeństwa, wydziergany przez pielęgniarkę u św. Munga podczas nudnego dyżuru. Użycia nożyczek Lupin odradził, więc ostatecznie naburmuszony Black jeszcze raz uciekł się do pomocy różdżki – ku cichemu podziwowi kolegi, który nigdy dostatecznie nie opanował tego typu zaklęć.
*
Ministerstwo było niewiarygodnie zatłoczone, jak to zwykle bywa w godzinach urzędowania. Oraz oczywiście hałaśliwe. W takich warunkach nikt nie zwracał uwagi na skromnie odzianego, przedwcześnie posiwiałego człowieka, niosącego na rękach malca w żałobnej czerni, oraz na wielkie, kudłate psisko, taszczące w zębach torbę. Hall wejściowy ucierpiał podczas nocnej potyczki. Złote symbole na suficie znieruchomiały i zbladły. W boazerii tu i ówdzie widać było dziury ze sterczącymi drzazgami. Część stiuków odpadła ze ścian, a brygada skrzatów w pomarańczowych wdziankach i zabawnych kapelusikach uwijała się jak rój pszczół, łatając usterki.
Najgorzej ucierpiała słynna złota fontanna – przez oficjeli zwana PP (Pomnikiem Pojednania), natomiast przez szeregowych pracowników, jak twierdziła Tonks, KK czyli Kupa Kiczu. Statua przedstawiała sobą żałosny widok. Czarodziej stracił głowę, czarodziejka oba ramiona, co upodobniało ją do Wenus z Milo. Centaur unosił puste ręce, przez co sprawiał wrażenie, jakby chciał biednej kobiecie przywalić w szczękę. Z goblina zostały tylko buty, a statuetka skrzata, pozbawiona uszu, z bardzo żałosnym wyrazem złotej fizjonomii leżała w osuszonym basenie. Fontannę otaczała barierka z pomarańczowych linek, na których co dwa-trzy kroki wisiały tabliczki oznajmiające: Uwaga remąt; Uwaga rymont; Uwaga rement... Lupin dojrzał też Roboty konserwowe. Widocznie autorem wywieszek był jakiś niezdecydowany ortograficznie skrzat.
O ile hall był jeszcze stosunkowo luźny, korytarze za złotymi drzwiami przypominały trasy wewnątrz mrowiska, z tą różnicą, że zamiast czarnych mrówek dreptali tam ludzie w kolorowych szatach lub mugolskiej odzieży. Tu i tam aportowały się dyżurne skrzaty, a nad głowami przechodniów latały stada papierowych samolocików korespondencji wewnętrznej. Ogólnie widoczne podenerwowanie tłumaczył fakt, że część pomieszczeń nadal była pod nadzorem ludzi z MISA* i nie wolno było tam chodzić. Pracownikom nagle zaburzono rytm pracy i brutalnie zabrano możliwość poruszania się po utartych trasach – co zaowocowało natychmiast falą spóźnień i korków w windach oraz na schodach. Lupin przekonał się o tym szczególnie boleśnie, gdy, nie mogąc dopchać się do windy, postanowił poszukać innej drogi i utknął raptownie na magicznej barierze, blokującej korytarz. Sytuacji bynajmniej nie poprawiało kilkanaście kilogramów dziecka, dźwiganego na rękach. W dodatku były to kilogramy niewygodnie ruchliwe. Od chwili, gdy Łapa pojawił się u szczytu schodów, niosąc w pysku swoją obrożę, z miną pod tytułem „Nawet nie próbuj mnie powstrzymywać, Remmy”, Sunio był niezmiennie zafascynowany zwierzęcym towarzystwem i wiercił się ciągle, by nie stracić go z oczu ani na moment. Pogardliwych spojrzeń Łapy albo nie widział, albo (co było bardziej prawdopodobne) nie umiał odpowiednio zinterpretować. Suniowi to wielgachne, kudłate, ponure psisko wydawało się czterołapym cudem. Nawet gromady obcych ludzi nie były w stanie wyrwać go z kontemplacji drugiej postaci Syriusza.
Lupin westchnął, usiłując wygodniej uchwycić ruchliwego malca i omal go nie upuścił, kiedy tuż obok trzaskiem pojawił się skrzat.
- Dzień dobry, sir! W czym Proszek może pomóc, sir? – pisnął stworek, salutując do nakrycia głowy, które, widziane z bliska, okazało się być blaszaną miską, służącą za rodzaj hełmu; służbowe umundurowanie natomiast przypominało stalowoszary chiton, praktycznie ściągnięty sznureczkiem w talii – Remus z pewnym zdziwieniem rozpoznał w nim pokrowiec na śpiwór.
- Byłoby miło, gdybyś pokazał nam najkrótszą drogę na dół, do Wydziału Czasu w Departamencie Tajemnic.
Skrzat rozpromienił się.
- Proszek tam pracuje, sir! Doskonale zna drogę! Tylko... – Szeroki skrzaci uśmiech zbiegł się w zasupłany wyraz konsternacji. – Tylko najkrótsza droga jest dla pana za ciasna, sir.
- A jaka to droga? – zapytał Lupin podejrzliwie.
- Rura pocztowa, sir!
- W takim razie poproszę nieco dłuższą ale za to wygodniejszą trasę – podkreślił Remus z naciskiem. Sunio poświęcił skrzatowi całe pięć sekund uwagi, po czym znów skupił się na psie.
Skrzat znów zasalutował, aż blaszana miska brzęknęła.
- Proszek poprowadzi, sir! Proszę tędy, sir!
* MISA – Ministerialne Służby Aurorskie

*
Niewymowny Scrap zupełnie nie pasował do swego nazwiska.* Był zwalistym mężczyzną o przedziwnie „hagridowym” typie urody, choć oczywiście dużo mniejszym. Miał podobnie zmierzwione czarne włosy i rozłożystą brodę, w której tkwiło pełno okruchów po sucharkach. Jego małe oczka za niebieskawymi szkłami okularów patrzyły z lekka rozbieżnie i z niejakim roztargnieniem. Podał na powitanie rękę Lupinowi, potem potrząsnął małą rączką Sunia, a w końcu całkiem odruchowo usiłował przywitać się z psem.
- T-ak... – mruknął, rzucając okiem na wyciągnięty z kieszeni wymiętego kitla zegarek typu „cebula”. – Pan... Smith?
- Lupin – poprawił go Remus uprzejmym tonem.
Złotobrązowe oczy Scrapa obdarzyły go spojrzeniem sennego psa.
- Dwunasta szesnaście, dwunasta szesnaście... – wymamrotał Niewymowny aksamitnym basem z głębin brody i wyjął z drugiej kieszeni sfatygowany notatnik, w którym coś sprawdził. – Nie mam nikogo o dwunastej szesnaście... Pan Smith... t-rzynasta zero osiem.
- Lupin – powtórzył Remus cierpliwie. – Możliwe, że nie zostałem zaanonsowany. Profesor Dumbledore przysłał mnie w sprawie pana Snape’a.
Wzrok Scrapa jakby się wyostrzył.
- Dumbledore, mhmhmhmhmhm... T-ak. – Przewrócił kartkę w notesie. – Snape, dziesiąta trzydzieści... p-an się spóźnił, panie Snape.
- Przepraszam, nie podano nam godziny spotkania – odrzekł grzecznie Remus. – Nazywam się Lupin, to jest pan Snape. – Wskazał Sunia, który z nabożeństwem wpatrywał się w Łapę. Syriusz natomiast bardzo pracowicie go ignorował, siedząc przy nodze Lupina i zgrywając się na grzecznego psa.
- Wypadek ze zmieniaczem czasu – podpowiedział Lupin, a w jego głosie zabrzmiała nutka frustracji.
„Zegarmistrz” oprzytomniał w jednej chwili.
- T-ak! Bardzo interesujące, p-odobno wyjątkowo piękne zjawisko regresu. To jest więc t-en młodzieniec? Ile czasu zużył?
Jako pierwsza nasuwała się odpowiedź, że Snape zużył już sporo czasu na adorację psa, ale Lupin przeczuwał, iż ekscentryczny Niewymowny chyba ma na myśli coś innego.
- Na co? – spytał ostrożnie.
- Na życie, p-anie Smith. Na życie – odparł pobłażliwie Scrap, wyciągając z zakamarków kitla garść sucharków. Jeden wraził sobie w gąszcz brody, gdzie ludzka logika zwykle umieszcza usta, resztę zaproponował gestem dziecku i psu. Nie wykazali zainteresowania. Sunio z fazy obserwacji postanowił przejść do fazy eksperymentu, co polegało na tym, że podchodził na wyciągnięcie ręki do Łapy, który wydobywał z gardła ostrzegawcze „rrrr...”, chłopczyk cofał się o krok, po czym znów robił kroczek do przodu, pies warczał, dziecko się odsuwało i tak w kółko.
- Piesek mlucy! – powiadomił Remusa uszczęśliwiony Sunio, odwracając do niego na moment rozjaśnioną buzię.
- Ma trzydzieści pięć lat. Oczywiście w stanie oryginalnym – wyjaśnił Lupin, wzdychając mimowolnie. Snape w stanie nieoryginalnym był naprawdę uroczy, ale chyba nikt, poza Tonks, tego nie doceniał. Dumbledore chciał mieć z powrotem swojego szpiega, McGonagall swojego nadzorcę krnąbrnych Ślizgonów, a Voldemort na pewno domagałby się powrotu swojego Śmierciożercy, gdyby wiedział co zaszło.
- Oczywiście, w oryginalnym – zgodził się Niewymowny nieco niewyraźnie, chrupiąc sucharka. – Czy to d-okładne dane? Obiekt doznał regresu w dniu urodzin?
- O... nie, jasne, że nie.
- T-ak. Dokładność, to jest to, czego musimy się t-rzymać w tym fachu, panie Smith. T-rzeba zrobić pomiary. Zapraszam do pracowni. Mam nadzieję, że t-amci panowie skończyli już swoje zajęcia. Piesek lepiej niech tu zostanie.
„Panowie” zapewne oznaczało aurorów. „Piesek” rzucił Niewymownemu ciężkie spojrzenie. Remus również miał nadzieję, że skończyli. Chociaż ani Syriusz, ani Snape nie przypominali w tej chwili samych siebie, wolał żeby nie pokazywali się na oczy służbom mundurowym. Tak na wszelki wypadek.
O ile gabinet pana Scrapa wyglądał dość zwyczajnie – po prostu solidne staroświeckie meble, regały zapchane książkami i kolekcja obłąkańczo tykających zegarów – o tyle sala nazywana skromnie „pracownią”, wyglądała zaskakująco nowocześnie. Remus, któremu przytrafił się w życiu romans z mugolskim kinem, kiedyś nazywał taki styl „startrekowym”. W przeciwieństwie do innych pomieszczeń, gdzie rozmaite trendy mieszały się eklektycznie w zależności od fantazji architektów i projektantów wnętrz, tutaj królowała sterylna czystość i kąty proste. Cała sala wyłożona została marmurem – od czarnej jak myśli dementora posadzki, rozsądnie zabezpieczonej magią antypoślizgową, poprzez białe blaty stołów laboratoryjnych i różowawe panele ścienne, aż po papuzi festiwal na półsferycznym suficie, gdzie kamieniarz wyżył się nareszcie artystycznie, układając z różnych gatunków barwnych kamieni wizerunek węża Uroborosa z ogonem w pysku. Jak okiem sięgnąć, wszędzie stały srebrzyste i złote instrumenty – bujające się na ażurowych podstawach, błyskające, pulsujące miarowo barwnymi światłami... Identycznie wyglądały tajemnicze maszynki w gabinecie Dumbledore’a, z tym, że tutejszy zbiór był nieporównywalnie bogatszy. I głośniejszy. Nieustanne tyktykanie, szurumturpanie, tirlipimpirlenie i tym podobne odgłosy zlewały się w kakofoniczną symfonię, a Remus miał wrażenie, że znów znalazł się w gadającej tysiącem głosów dżungli. * Już otwierał usta, by zapytać, czy nie byłoby wygodniej rzucić tu zaklęcie Silencio, gdy gospodarz tego jarmarku uniósł znacząco palec.
- Ocho! – Z zadziwiającą przy jego tuszy zręcznością zanurkował między stoły i wyłowił spomiędzy tajemniczych bawidełek jedno. Marszcząc krzaczaste brwi, postukał paznokciem w srebrną podstawkę.
- Do licha, znów wysiadło. Na jakim złomie musimy p-racować, panie Smith. A podobno jesteśmy p-restiżową placówką. Ci z Nowego Jorku czy innej Florydy przegonili nas już o parę lat. Ci p-arweniusze w dżynsach.
Scrap podregulował urządzenie i delikatnie odstawił na miejsce.
- Nie mam konkretnie nic przeciw dżynsom, ale ci Amerykanie, z tą swoją żałosną historią, obejmującą rap-tem trzysta siedemdziesiąt sześć lat...
- Tylko trzysta...? – zdziwił się Lupin uprzejmie.
- I siedemdziesiąt sześć. Nie mam oczywiście na myśli historii szamanizmu, tylko tę ich tandetną „białą” historię – dodał melancholijnie naukowiec, po czym ryknął okropnym głosem: - Dyżurny!!
Remus podskoczył z zaskoczenia, czując, jak uszy w bezwarunkowym odruchu przylegają mu do czaszki, a dziąsła zaczynają świerzbić – do pełni pozostało nieprzyjemnie mało czasu. Sunio pisnął ze strachu i schował się pod jego płaszcz. Parę sekund później w sali pojawił się znajomy skrzat w pokrowcu. Brzdęk! – odezwała się miska przy salucie.
- Proszek do usług, sir!
- Co tu tak pusto? – zapytał Scrap już normalnym głosem.
- Pan Willis je lunch w kantynie, pan Stallone naprawia ekspres do kawy, a reszta panów pracuje przy tym akceleratorze, co się mu onegdaj rozpieprzyły współrzędne, sir! – zameldował solennie Proszek.
- Fenomenalnie – rozpromienił się Niewymowny. – Nareszcie będzie kawa! A więc chłopcy wzięli się za kobyłę? I co im tam wyszło?
Brzdęk. Remus doszedł do wniosku, że albo skrzat bardzo lubi salutować, albo Departament Tajemnic ma dość idiotyczne wymagania wobec pracowników niskiego szczebla. Jednak konwersacja między Scrapem a jego podwładnym sugerowała co innego, pomijając już fakt, że brzmiała bardzo osobliwie.
- W kobyle theta wlazła na lambdę, więc trzeba trochę dać na luz przy czwartym interwale, coby nie było przyrostu na piątce. Jak się wyrychtuje to będzie gites, sir. Pana Whiteniggera własne słowa, sir.
Scrap zatarł ręce.
- Niech się chłopcy bawią dalej, a my tutaj... Proszek! Przynieś... wyżymaczkę!
W ciągu jednej przerażającej sekundy przed oczami duszy Lupina przemknęła straszliwa wizja dziecka przepuszczanego przez maglownicę. Dziąsła zaswędziały go ze zdwojoną siłą i miał niemiłe, choć całkowicie fałszywe wrażenie, że na plecach rosną mu włosy. Uch! Nie znosił tych dni.
Za nim cichutko szczęknęła klamka – obcy dźwięk w temporalnym hałasie. Remus usłyszał postukiwanie pazurów na posadzce. Do sali wparadował Łapa z torbą w zębach.
- O, piesek. Jak on tu wszedł? Zabezpieczyłem drzwi. – Scrap był nieco zdziwiony.
- Niedobry pies! Siad! – skarcił Łapę Remus. – Następnym razem zostawię cię w domu.
Syriusz zrozumiał, że przesadził. Upuścił torbę na ziemię, podrapał się tylną łapą za obrożą, a w końcu zaczął demonstracyjnie obwąchiwać buty „zegarmistrza” w próbie uwiarygodnienia swego kamuflażu. Scrap mógł być dziwaczny i roztargniony, ale do rozpoznania animaga nie potrzeba geniusza.
- Grzeczny piesek... – Niewymowny podrapał Łapę za uszami. – Tresowany? Co jeszcze umie?
„Otwierać piwo” – miał Lupin na końcu języka, lecz przełknął kompromitujące słowa.
- To pies obronny. Zabija na rozkaz.
Naukowiec szybko cofnął rękę.
- O, t-o chyba niebezpieczne. Nie p-owinien nosić kagańca?
- U psa obronnego to się raczej mija z celem, nieprawdaż? – odparł Remus, czując wstydliwą satysfakcję, że chociaż przez chwilę góruje nad rozmówcą.
- Prawdaż – przyznał Niewymowny.
Tymczasem w towarzystwie skrzata Proszka pojawiła się zapowiedziana „wyżymaczka”. Urządzenie istotnie przypominało ten szacowny zabytek gospodarstwa domowego – składało się szeregu złotych walców i zębatek, miał też korbkę – wyżąć jednak dałoby się w nim co najwyżej skarpetkę.
- Ustalimy dokładny wiek biologiczny tego miłego chłopczyka – wyjaśnił Scrap, stawiając „wyżymaczkę” na stole i gestem zapraszając Remusa, by usiadł na taborecie. „Miły chłopczyk” wyjrzał nieśmiało spod płaszcza Lupina. Na polecenie „zegarmistrza” Remus podwinął Suniowi prawy rękaw i przyłożył jego małą łapkę do bursztynowej płytki, wmontowanej w urządzenie. Black oparł się łapami o krawędź stołu, przyglądając się z zainteresowaniem eksperymentowi. Scrap w wyśmienitym humorze kręcił korbką, zębatki klikały, walce obracały się, prezentując wzory arabskiego pisma robaczkowego.
- Glizie – poskarżył się Sunio, próbując cofnąć rączkę, lecz okazało się, że nie może oderwać oderwać jej od płytki. - Glizie!
- Czy to go boli? – zaniepokoił się Remus, trzymający malca na kolanach.
- Ależ skąd. T-rochę mrowi – Scrap rozwiał jego obawy. – Nieprzyjemne uczucie, ale zupełnie bezbolesne.
W końcu z nieprzyzwoitym prrrrt maszynka wypluła pasek papieru i czerwony koralik, wyglądający na szklany.
- Dosk-onale. Dokładnie trzy lata, trzy miesiące, czternaście dni i jedenaście godzin od zaist-nienia – ogłosił bardzo zadowolony naukowiec, zerkając na wydruk.
- Minut ta maszynka nie podaje? – spytał Lupin prowokacyjnie, kryjąc uśmiech.
- P-odaje, ale nie bądźmy drobiazgowi – odrzekł pobłażliwie Scrap. Zręcznie nanizał paciorek na złoty łańcuszek i sporządzoną w ten sposób bransoletką otoczył nadgarstek Severusa – na tyle ciasno, by nie dawała się zdjąć, i na tyle luźno, aby nie urażała skóry.
- Lego. – Puknął delikatnie różdżką dłoń dziecka i Sunio, który już od dłuższego czasu szarpał się, zaczerwieniony z wysiłku i frustracji, nareszcie mógł cofnąć rękę.
- Co to takiego? I dlaczego według tego urządzenia Sev ma ponad trzy lata? Nie wygląda na tyle.
- P-an zadaje dużo pytań, p-anie Smith. Ale to dobrze o panu świadczy. Jest p-an dociekliwy. Miernik biotemporalny podaje wynik od chwili p-oczęcia. Kiedy urodził się obiekt?
- Drugiego stycznia sześćdziesiątego roku.
Niewymowny skierował wzrok na sufit, najwyraźniej licząc w pamięci.
- T-o daje dwa lata, cztery miesiące i d-wadzieścia cztery dni od chwili urodzin. Pośpieszyliśmy się na świat o t-ydzień, co... Albercie? – Żartobliwie potargał Severusowi grzywkę.
Sunio tylko niecierpliwie potrząsnął głową, bardzo zajęty oglądaniem bransoletki.
- A to jest... nazywamy to p-o prostu miernikiem pola t-emporalnego. Kiedy nadejdzie właściwy moment, będziemy wiedzieć wszyst-ko o tym kawalerze, co będzie nam potrzebne.
Remus poczuł się bardzo rozczarowany.
- Czy to znaczy, że dzisiaj nie przywrócicie Severusowi właściwego wieku?
„Zegarmistrz” pogładził się po rozwichrzonej brodzie.
- No cóż... nie. P-roszę wybaczyć, ale laikom wydaje się, że czas t-o jest coś jak, z przeproszeniem, gumka do majtek. T-ymczasem nie jest to t-akie proste. Pan wie co to jest fraktal?
Pytanie brzmiało retorycznie, ale Lupin skinął głową twierdząco. Przypadkiem wiedział, czym jest fraktal.
- Ś-wietnie. Gdybyśmy mieli narysować wyk-res ludzkiego życia, wcale nie wyglądałby jak linia, wcale... Byłby frak-talem drzewkowym. Przy czym ilość odgałęzień równałaby się en.
- En...?
- Niesk-ończoność, panie Smith. Tyle jest możliwych scenariuszy losu ludzkiego. T-en malec, którego pan trzyma na kolanach, jest w rzeczywistości cząstką takiego fraktala, p-rzesuniętą w czasop-rzestrzeni na miejsce innej. Podobnie jak pan, ja i nawet t-en sympatyczny piesek. Tyle, że my jesteśmy na swoich miejscach. Żeby uporządkować... S... Sebastiana, pot-rzeba więcej, niż machnięcia różdżką. T-rudno będzie ustalić jak właściwie przemieściła się ta struk-tura... A my mamy na dodatek rozbebeszony ak-celerator. Sucharka?
- No cóż, jak długo to potrwa? – zapytał Remus z westchnieniem, gestem odmawiając przyjęcia ciasteczka.
- Dni... t-ygodnie... – Scrap wydawał się autentycznie zakłopotany. – Prawdę powiedziawszy, to jest dość skomplikowany p-rzypadek... – zniżył głos – i wcale nie jest-em pewien, czy uzysk-amy zadowalające rezultaty...
- Czyli?
- Czyli może się nie udać – wyszeptał „zegarmistrz” całkiem już cicho. – P-rzykro mi.

* Scrap – (ang.) dosłownie „paproch”
* patrz „Godzina deszczu” Vilyi

Fraktal jest figurą geometryczną, której każda część jest podobna do całości. Fraktal drzewkowy faktycznie przypomina drzewo – pień dzieli się na mniejsze identyczne odnogi, te znów się dzielą na mniejsze i te także dzielą się na mniejsze i cieńsze bliźniacze gałązki... i tak w nieskończoność.



--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Raistlin
post 07.05.2005 18:17
Post #33 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 57
Dołączył: 11.12.2004
Skąd: Krynn




QUOTE
Tymczasem chłopczyk podniósł galeona, który potoczył się w jego pobliże i zaczął oglądać z upodobaniem błyszczący przedmiot. Na aversie widniał profil starego czarodzieja w tiarze, która była zapewne ostatnim jękiem mody jakieś czterysta lat temu; revers natomiast zdobił złowieszczo wyszczerzony smok.
- Śśśśmok! – powiedział Sunio dobitnie, zezując lekko i również pokazując ząbki w imitacji groźnego grymasu. – Źji nas... Be, śmoki gliziom....


Zadymiste:D
QUOTE
– Nietoperz, Suniu.
- Topes?
- Nietoperz.
- Pcasek. – Mina dziecka dość dobrze wyrażała opinię „ty coś ściemniasz, koleś”, więc Lupin skapitulował, przeczuwając, że kołomyja z „pcaskami” i „toperzami” może potrwać.
- To jest, yyy... taka myszka co fruwa.
Fruwająca myszka okazała się atrakcyjniejsza od ptaszka. Sunio odebrał Remusowi srebrny bibelot i zaczął go wybebeszać pośrodku dywanu, rozsypując wokoło siebie Moderny bez filtra i powtarzając beztrosko:
- Myska, myska... myskamyskamyska... pcasek myska... myska pcaskofa...

A to jeszcze lepsze smile.gif

Ogólnie to przykładów jest od groma, więc jeśli bym wszystkie podawał to by zbyt dużo miejsca zajmowało.
Tak się tylko zastanawiam dlaczego nikt tego nie skomentował. Ale to nie mój problem. No cóż, nie ma nic do skrytykowania, więc nie pozostało mi nic innega jak życzyć ci weny i wyrażenie prośby o rychłe ukazanie się następnej części.

Ps. mogłabyś mi podać adres strony na której znajduje się przekład Spike'a 5 części HP?




--------------------
DragonLance Forum

"Kto wcześnie się z łóżka zbiera,
ten wcześnie umiera."
Rincewind
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen
post 07.07.2005 17:39
Post #34 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 46
Dołączył: 26.06.2005
Skąd: Gdynia




jestem pod wrazeniem talentu pisarskiego Toroj. Bardzo mi sie podobalo, takie...inne, chyba jeszcze nikt nic takiego nie napisal, a czyta sie swietnie. Mam nadzieje, ze nawet jesli to juz koniec i nie pojawia sie kolejne party to chyba dopiszesz chociaz epilog, co ???
A na zachete: czekolada.gif
Pees. Mister Bombastic Sarkastic radzi smile.gif


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Toroj
post 07.07.2005 20:28
Post #35 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



Będzie ciąg dalszy i finał, ale od pewnego czasu jestem zaangażowana w coś innego i musiałam zaniedbać Słoneczko. Tryumfalny powrót nastąpi za jakiś czas.


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Toroj
post 30.08.2005 23:02
Post #36 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



Scrap starał się być miły, pomocny, współczujący i naprawdę comme il faut*, ale Remus miał wrażenie, że Severus Snape jest dla Niewymownego po prostu jeszcze jednym „obiektem”, wędrującym po zawiłych ścieżkach fraktalowych.
- D-oradzam przyzwyczaić r-odzinę do myśli, że mog-ą mieć nowe dziecko. D-o zobaczenia za t-ydzień, panie Smith. – Scrap wpisał notkę do swego wyszmelcowanego notatnika i podał Remusowi dłoń na pożegnanie. Wizyta była skończona. Lupin miał niemiłe uczucie, że był to czas zmarnowany, chociaż Niewymowny Scrap był specjalistą, znajomym Dumbledore’a i pewnie wiedział co robi.
- Do widzenia.
W drzwiach minęli się z dwójką aurorów. Starszy rutynowo omiótł Lupina różdżką, młodszy natomiast uśmiechnął się do Severusa i obdarował go cukierkiem. Łapa przemknął chyłkiem na korytarz, kryjąc się za płaszczem kolegi. Mundurowi poświęcili jedno spojrzenie jego ogonowi i przypuścili werbalny szturm na Niewymownego.
- Panie Scrap, czy mógłby pan nam powiedzieć, jakie zmiany zaszły w pomieszczeniach tego wydziału po ostatniej nocy? Może coś zginęło?
- P-an Smith, jak mniemam? T-ak, zginął nam bagjamamber. I nikt się nie przyznaje, więc...
- Czy ten... eee... przedmiot jest niebezpieczny?
- Mniemam iż może.
- A! Czyli jest to broń?!
Remus ślamazarnie posuwał się do drzwi, z fascynacją słuchając tej wymiany zdań.
- Mniemam iż może – powtórzył Scrap z namaszczeniem i zaczął chrupać.
- Jakiego rodzaju broń?!
- Ręczna – orzekł Niewymowny po chwili namysłu. – Można nim komuś przywalić.
Ku ogromnemu żalowi Remusa, reszta dialogu mu umknęła, gdyż drzwi już się za nim zamknęły. W milczeniu cała trójka powlokła się w stronę windy.
„Gadać by może i było o czym, ale z kim?” – pomyślał Lupin. – „Siri jest aktualnie psem, a Sev zalepił się krówką. Na Godryka, on znów kwalifikuje się do mycia!”
Ponure milczenie kontynuowano więc również w windzie. Po Remusowej czaszce, niczym śnięte złote rybki po akwarium, obijały się ostatnie słowa Niewymownego: „Może się nie udać... Radzę przyzwyczajać rodzinę...” Na Merlina, jaką rodzinę?! Podczas swej krótkiej kariery pedagogicznej w Hogwarcie, Remus ani razu nie słyszał, by ktokolwiek zająknął się o rodzinie Snape’a. Wszystkie swięta i ferie Severus spędzał w szkole. Nie dostawał też listów, poza biuletynami z Towarzystwa Alchemicznego i rachunkami. Wyglądało na to, że Sunio Snape jest modelową sierotką.
W hallu panował, o ile to możliwe, jeszcze większy rozgardiasz. Dziury po avadach nadal zdobiły ściany, za to pomnik Kupy Kiczu ulotnił się z piedestału, pewnie zabrany do konserwacji. Dość dobrze obrazowało to priorytety aktualnego rządu.
„C'est la vie” – pomyślał fatalistycznie Remus, próbując inaczej uchwycić dziecko, które właśnie zaczęło niemiłosiernie się kręcić. – Ej, kolego, co się dzieje?
Buzia w podkówkę, łzawe spojrzenie.
- Siusiu...
- No nie, znowu? Tylko bez paniki – mruknął do siebie Lupin, rozglądając się dokoła. Z doświadczenia wiedział, że prawo Murphy’ego – tego najbardziej pechowego czarodzieja wszechczasów – zwykle umiejscawiało toaletę w odległości wprost proporcjonalnej do potrzeby opróżnienia pęcherza. Na szczęście tym razem prawa natury postanowiły odpuścić, gdyż prawie natychmiast dostrzegł w pobliżu strzałkę z różdżką (Dla Panów) i kociołkiem (Dla Pań).
Dokonując niezbędnych manipulacji łazienkowych z udziałem sedesu (za duży), umywalki (za wysoka), mydła (za śliskie), zaklęcia suszącego i małego chłopczyka (za ruchliwy), Remus nadal snuł półgłosem niewesołe rozważania, upewniwszy się przedtem, że są w owym przybytku higieny sami.
- No i co ty na to, Łapa? „Nic pewnego. Może się nie udać.” Jasny gwint, wygląda na to, że Sever utknąć może w tej postaci na dobre. Słodki Jezu, przecież nie podrzucimy go Molly... Ani Minerwie.
Łapa wśliznął się przezornie do najbliższej kabiny.
- Podobno sierocińce są teraz całkiem przyjemne – ozwał się ze środka głos Syriusza.
- Siri, sam się oddaj do sierocińca, sieroto, razem ze swoimi pomysłami – odparł Lupin. – Naprawdę uważasz, że Ninny pozwoli go oddać? Jakimś obcym ludziom? Prędzej rzuci się pod Hogwart Express.
- Adoptuje go – dodał Syriusz i jęknął. – Albo namówi do tego Andrie, znaczy się swoją matkę. I będę miał Smarkerusa jako nowego kuzyna! Dajcie mi pociąg, idę się rzucić.
- Nie przesadzaj. Wiesz, Siri, co myślę? Powinniśmy sprawdzić, ilu w Anglii jest Snape’ów. Albo tych, no... od strony matki. Tak na wszelki wypadek.
Syriusz wytknął nos z kabiny.
- Świetny pomysł. Podrzucimy Smarkerusa jakiejś Bogu ducha winnej familii. Normalnie oszaleją z radości.
- Nie we wszystkich rodzinach więzy krwi są kultywowane w ten sposób jak w twojej, panie Black – odparł Remus.
- Hę...? – Syriusz wytknął zza drzwi całą głowę, a na jego twarzy malowała się podejrzliwość. – To zabrzmiało bardzo dwuznacznie, panie Lupin!
- Bo tak miało zabrzmieć. Siri, co ty masz właściwie przeciw temu dziecku?
Remus powstrzymał Sunia przed wpadnięciem głową naprzód do niezwykle ozdobnego ministerialnego kosza na śmieci.
- Co ja mam do tego dziecka? – powtórzył Siri. – Ależ nic nie mam, poza tym, że to jest Snape! To chyba wystarczający argument?
- Zdobądź się na odrobinę obiektywizmu, Łapa. Nie umrzesz od tego.
Przez szparę w drzwiach toalety widać było, jak Syriusz Black sili się na obiektywizm, co wyglądało, jakby ta czynność sprawiała mu fizyczny ból. – Uhhhhh... Pomijając, że jest wiecznie lepki, ma tendencje do włażenia gdzie nie trzeba i nie powinien się oddalać na dziesięć metrów od kibla, to jest w porządku – powiedział w końcu i natychmiast zmienił temat:
- Sprawdzić czy ma jakichś potencjalnych opiekunów? Super, to chyba nawet jest wymagane przez prawo, nie? Pomyślmy, kto tu ma dostęp do papierków w tej budzie... Percy Weasley?
Remus pokręcił głową.
- Obawiam się, że Percy’ego musimy skreślić. Sam wiesz.
Syriusz mruknął twierdząco. Wiedział. Stosunki rodzinne Percivala Weasleya pogarszały się systematycznie od zeszłego lata, by najgorszy poziom recesji osiągnąć w połowie listopada, kiedy to Percy’ego ominął spodziewany awans. Jednoznacznie obwiniał o to ojca i jego „wygłupy” w miejscu pracy. Wyprowadził się z domu do wynajętego pokoju w Londynie, a z rodziną prawie się nie kontaktował. Nawet na święta Bożego Narodzenia tylko przysłał kartkę. Biedna Molly spłakała się wtedy, zachodząc w głowę, gdzie popełnili z Arturem błąd wychowawczy, skoro ich syn zachowywał się jak jakiś... Ślizgon. A nawet gorzej, bo Ślizgoni na ogół więzy krwi mieli w poważaniu. Nic też dziwnego, że przewrażliwiona Molly wyprowadzkę bliźniaków odczuła jako kolejny zamach na integralność rodziny, choć po prawdzie nie zrobili nic innego niż to, co Bill i Charlie, gdy nadszedł ich czas.
Tak czy owak, wtajemniczanie Percy’ego Ważniaka w tajemnice Zakonu – w tym również nieszczęsny wypadek pana S.S. vel Sunia – byłoby rzeczą nie tylko głupią, ale nawet niebezpieczną.
- W takim razie Shacklebolt – rzucił Syriusz, przemyślawszy sprawę. – Na pewno ma dostęp wszędzie, nawet tam, gdzie nie dotrze Ninny. Zresztą nie potrzebujemy przecież żadnych tajnych akt, tylko zwykłych danych administracyjnych. Drops też ma dossier szkol...
Syriusz urwał nagle, usłyszawszy, jak otwierają się zewnętrzne drzwi. Do toalety wparował jakiś potrzebujący, natychmiast kierując się akurat do kabinki, którą tymczasowo zajmował Black. Lupin zamarł, katastrofa wisiała na włosku. Korpulentny czarodziej w czerwonej szacie i sędziowskim łańcuchu szarpnął uchylone skrzydło drzwiowe i aż podskoczył z zaskoczenia, widząc wielkiego czarnego psa, siedzącego na klapie sedesu.
- C-co... pies! Psom nie wolno...! Psik! – wybełkotał urzędnik. – Z psami nie wolno! – zwrócił się z pretensją do Lupina. – A kysz, bo zawołam aurorów!
Psisko bez pośpiechu wylazło z kabiny. Czarodziej demonstracyjnie wyczyścił ją wysyczanym jadowicie: Chłoszczyść, po czym zadekował się w środku.
- Chodź, słoneczko, idziemy do cioci Tonks – rzekł głośno Remus, patrząc jednak znacząco na Syriusza, który odpowiedział mu pytającym spojrzeniem psich ślepi. Nie usiłował jednak dyskutować, tylko znów wziął w zęby uchwyty torby podróżnej. Gdyby Remus użył legilimencji, pewnie na samym wierzchu Syriuszowych myśli leżałoby pytanie: Co znów nasz Lunatyk kombinuje?
Lunatyk kombinował w sumie niewiele. W niewielkim opóźnieniem dotarło do niego w całej rozciągłości, co może oznaczać sformułowanie „radzę przyzwyczajać rodzinę”. Rodzina Snape’a miała niewątpliwie pierwszeństwo, jeśli chodzi o opiekę nad dzieckiem. Jakaś z pewnością istniała, nawet jeśli stanowiła przysłowiową „dziesiątą wodę z kociołka”, bo dzieci w końcu nie wyrastają na grządce. Ostatecznie nawet familię Toma Riddle’a dało się ustalić, chociaż całe dzieciństwo spędził w sierocińcu. Jeśli istniały jakieś informacje o krewnych Sunia, należało ich szukać w teczce Severusa Snape’a, spoczywającej w archiwum ministerstwa. To z kolei prowadziło prościutką drogą do Tonks i Shacklebolta.
Szczęśliwie się złożyło, że najgorsze piekło w korytarzach już zdążyło się przekotłować, a znajoma trasa na drugie piętro była wolna od zakazów i obejść, może dlatego, by nie utrudniać służbom aurorskim pracy. Tak więc obyło się bez pomocy niezawodnego Proszka, który zresztą był pewnie zajęty w rodzimym wydziale, jak sądził Lupin, na przykład poszukiwaniem owego „bajabongo”, jakie zginęło Niewymownym. Wkraczając do królestwa aurorów, Remus podświadomie oczekiwał znajomego zorganizowanego rozgardiaszu, sekretarek uganiających się ze stosami druczków, aportujących się z trzaskiem skrzatów, stad kolorowych samolocików, a także „twardych chłopców” i niemniej twardych „dziewczyn”, rzucających ponad przepierzeniami boksów teksty w rodzaju: Chcę mieć ten raport jutro rano na biurku, albo będziesz przez tydzień srać kawałkami własnej różdżki.
Ku zdumieniu Lupina, natychmiast po przekroczeniu drzwi został szarpnięty za połę prochowca, a z dołu damski głos nakazał mu stanowczo:
- Na ziemię!
Zbyt długo był członkiem Zakonu, by na takie rozkazy reagować głupim pytaniem: a po co? W ciągu sekundy Remus znalazł się na podłodze, przyciskając do siebie Sunia. Mały wlazł mu pod połę płaszcza i było słychać, jak w tej bezpiecznej kryjówce szepcze do siebie: „Smjesne, smjesne, smjesne...” – brzmiało to tak, jakby sam siebie chciał uspokoić. Chociaż faktycznie widok był dość zabawny. Cały korytarz zajmowali dorośli, leżący na brzuchach i osłaniający głowy czym popadnie.
Syriusz, na którego przyjaciel przed wejściem zdążył rzucić dyskretne zaklęcie maskujące (co upodobniło czarnego wilczastego brytana do niewinnego springer spaniela), przywarował obok, zaciskając szczęki na rączkach torby, aż trzeszczał miażdżony bambus.
- Co się dzieje? – zapytał Lupin ładniutką urzędniczkę. Jak wszyscy wokoło, jedną ręką zasłaniała się plikiem akt, a w drugiej dzierżyła przygotowaną różdżkę.
- Kura – wycedziło dziewczę ze złością przez zęby.
Lupin miał wrażenie, że się przesłyszał, a na język już pchała mu się kwestia: Proszę nie kląć przy dziecku. Zamiast tego jednak powiedział ostrożnie:
- Słucham...?
- KURA – powtórzyło dziewczę dobitnie.
- Kurica – żar ptica * – uzupełnił uprzejmie z drugiej strony jakiś młody człowiek. W przeciwieństwie do reszty nie leżał, lecz kucał pod ścianą, czujnie spoglądając w górę, z różdżką ustawioną w ofensywnej pozycji pionowo przed nosem. Tak jak wszyscy aurorzy, odziany był dość swobodnie – w wysokie buty z miękkiej skóry, obszarpane dżinsy i kraciastą koszulę. Remus zauważył za to, że z szyi chłopaka zwisa na łańcuszku srebrny dwugłowy orzeł. „Ahaaaa...” – pomyślał tylko, a jakby na ostateczne potwierdzenie jego teorii gdzieś z głębi pomieszczenia rozległo się wołanie:
- Losha! Zaganiamy na ciebie!
- Okiej, okiej! – odkrzyknął mężczyzna z miękkim wschodnim akcentem. – Wsio budiet olrajt! *
Po krótkiej chwili w oddali wszczął się jakiś tumult, w którym Lupin rozpoznawał głównie okrzyki „a sio! a sio!”, a także bojowo brzmiące „koooookokooooo...!!!”
Na wielkiego Merlina, czyżby faktycznie grasowała tu jakaś drapieżna kura...? Remus uniósł wyżej głowę i zdołał dojrzeć coś pierzastego, co przefrunęło w poprzek sali, skrzecząc przeraźliwie, łopocąc głośno i sypiąc czerwonymi iskrami. Auror Losha miotnął w stronę ptaszyska jakimś obco brzmiącym zaklęciem, ale chybiło minimalnie i ognista kwoka zapadła z powrotem gdzieś między boksy.
- Bliać!! * – wyrwało się zirytowanemu młodzieńcowi, ale natychmiast dodał skruszonym tonem: - Izwinitie. Szepraszam...
Jakaś kobieta krzyczała z rozpaczą: „Akta! Na miłość boską, akta!!”; ktoś inny ryczał jak ranny tygrys, nie przebierając w słowach.
- Niuńki, ciućmoki, lelije nagrobne! Kury nie umita złapać, żeby was confudus złapał i do osranej śmierci trzymał, ośmiołki wybladłe... Parasolem ją, parasolem, mówię, korniku ty biurkowy! Ziemię do kwiatków ci nosić, a nie różdżkę...
- PALI SI!!
Jak na hasło, spod sufitu natychmiast lunęły strumienie wody okraszonej, nie wiedzieć czemu, żabami, i do ogólnego rozgardiaszu dołączyło chóralne kumkanie. Zdezorientowany i mokry Lupin nawet się nie spostrzegł kiedy Sunio wylazł spod jego płaszcza i zaczął łazić na czworakach po czerwonym chodniku, zbierając żaby i chowając je po kieszeniach.


* comme il faut - (franc.) na miejscu, w porządku, zgodnie z zasadami
* Kurica – żar ptica (ros.) kura - żar ptak, stworzenie z bajek rosyjskich
* Wsio budiet olrajt! - Wszystko będzie w porządku (mieszanina rosyjsko-angielska)
* Bliać - (ros.) k.... (no cóż...)
* Izwinitie - (ros.) wybaczcie, przepraszam
Losha - w rzeczywistości Losza, zdrobnienie od Alosza, czyli Aleksiej.


Niebawem ciąg dalszy.


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
anagda
post 30.08.2005 23:45
Post #37 

Członek Zakonu Feniksa


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1994
Dołączył: 05.04.2003

Płeć: Kobieta



no Toroj... długo nam kazałaś czekać na dalszą część tongue.gif ale było warto. to jest jeden z najlepszych ff severusowskich jakie tylko czytałam. a było ich niemało biggrin.gif tongue.gif


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tomak
post 01.09.2005 09:13
Post #38 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 12.07.2005
Skąd: Hogwart




Fajnie się czyta. Ciekawe i wciągające. Pisz dalej.


--------------------
user posted image

S.Z.K.O.Ł.A.- Społeczny Zakład Karno Opiekuńczy Łączący Analfabetów

Kierowanie się logiką przy pracy z komputerem jest nielogiczne
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Toroj
post 01.09.2005 09:35
Post #39 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



Dziękuję za pozwolenie. Takie długie, konstruktywne i starannie napisane komentarze wyjątkowo zachęcają mnie do dalszej pracy nad tekstem. (Ronię łzę wzruszenia.)


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tomak
post 01.09.2005 12:49
Post #40 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 12.07.2005
Skąd: Hogwart




QUOTE(Toroj @ 01.09.2005 11:35)
Dziękuję za pozwolenie. Takie długie, konstruktywne i starannie napisane komentarze...

A co mam napisac ze jest wciągające pisownia gramatyka itp. Czy to ma byc jakies wypracowanie czy co napisałem swój stosunek do tego ze bardzo mi sie podoboało i juz nie bede tworzył poematu na ten temat

Ten post był edytowany przez Tomak: 01.09.2005 12:50


--------------------
user posted image

S.Z.K.O.Ł.A.- Społeczny Zakład Karno Opiekuńczy Łączący Analfabetów

Kierowanie się logiką przy pracy z komputerem jest nielogiczne
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
G.O.
post 02.09.2005 20:15
Post #41 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 02.09.2005




QUOTE(Toroj @ 31.08.2005 00:02)
- C-co... pies! Psom nie wolno...! Psik! – wybełkotał urzędnik. – Z psami nie wolno! – zwrócił się z pretensją do Lupina. – A kysz, bo zawołam aurorów!


;-)

Duuuuza przyjemnosc czytac Twoje fanfiki, Toroj. Oryginal mi nie dal tyle frajdy.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Piotrek
post 02.09.2005 20:23
Post #42 

Kandydat na Maga


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 84
Dołączył: 31.08.2004
Skąd: Kraśnik

Płeć: Mężczyzna



QUOTE(G.O. @ 02.09.2005 21:15)

Duuuuza przyjemnosc czytac Twoje fanfiki, Toroj. Oryginal mi nie dal tyle frajdy.



Przepraszam, oryginał czego?? Czyżbyśmy czytali piracką wersję "Kół..."??


Bo to jak ktoś, kto nie jest "w temacie', to nie będzie wiedział o co chodzi smile.gif

Ten post był edytowany przez Piotrek: 02.09.2005 20:25
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Toroj
post 03.09.2005 23:37
Post #43 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



Prawdopodobnie kolega G.O. jako jedyny rozpoznał sparafrazowany cytat z "Mistrza i Małgorzaty". Gratulacje.

Tomak, nie podoba mi sie ton twojej wypowiedzi. Ociera się z lekka o chamstwo. Mogę czytać między wierszami: podobało mi się, napisałem to jedno zdanie, to czego chcesz, kobieto? Zamknij się i pisz. Sapkowskiemu też byś taką recenzję walnął?


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tomak
post 04.09.2005 11:05
Post #44 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 12.07.2005
Skąd: Hogwart




Mam umysł typowo scisły nie umiem pisac pieknych opisów charakterystyk i innych badziewi skomentowałem ze jest ciekawe, wciągające i fajnie się czyta. Nie będę rozwijał tego co mozna w kilku słowach napisac. Ktos to ocenia czy co ?
Jak sa jakies zauwazalne błędy to mozna skomentowac ale jak jest dobrze nie rzuca sie w oczy nic takiego to nie ma sie do czego przyczepic wiec koment jest krótki i juz


--------------------
user posted image

S.Z.K.O.Ł.A.- Społeczny Zakład Karno Opiekuńczy Łączący Analfabetów

Kierowanie się logiką przy pracy z komputerem jest nielogiczne
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
G.O.
post 05.09.2005 20:23
Post #45 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 02.09.2005




QUOTE(Piotrek @ 02.09.2005 21:23)
Przepraszam, oryginał czego?? Czyżbyśmy czytali piracką wersję "Kół..."??

Bo to jak ktoś, kto nie jest "w temacie', to nie będzie wiedział o co chodzi  smile.gif
*



Myślałam, że znaczenie słowa "oryginał" jest oczywiste na potterowskim forum pod potterowskim fanfikiem. Ale dobrze, wyjaśnię.

Moja wypowiedź składała się z dwóch części. W pierwszej wypunktowałam piękne wprowadzenie do pojawiających się dalej nawiązań do rosyjskiej kultury. W drugiej dałam wyraz swojemu zachwytowi nad twórczością Toroj, której czytanie (twórczości, oczywiście ;-) ) sprawia mi więcej przyjemności, niż przynosiło poznawanie kolejnych przygód Harry'ego Pottera opisywanych przez Rowling.

Teraz powinno być dobrze - ma się ten ścisły umysł.

Toroj => z pewnością nie jako jedyna. Sama znam co najmniej dwie osoby, czytające Twoje fanfiki, których nawet przez moment nie posądzałabym o nieskojarzenie tego cytatu.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Toroj
post 02.07.2006 23:47
Post #46 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



Najwyraźniej jednak dopiero żabi potop dał jakieś wymierne rezultaty, gdyż skądś z głębi pomieszczeń biurowych rozległy się okrzyki triumfu, a potem wzmocnione Sonorusem ogłoszenie tegoż samego aurora, który przedtem używał tak wymyślnych inwektyw.
- Alarm odwołany!! Dajcie tu jakie skrzaty do suszenia!
Deszcz ustał tak samo nagle jak się rozpoczął. Niestety, żaby pozostały. Urzędnicy zaczęli wstawać z podłogi. Ktoś za przepierzeniem biadał nad zalanym biurkiem i zniszczonymi dokumentami. Urzędniczka obok Remusa podniosła się, poprawiając z irytacją oklapnięte włosy i usiłując zakryć kolana mokrą sukienką, która nabrała wyglądu ścierki. Lupin pomyślał, że sam pewnie wygląda jak szczur kanałowy. Jego wysłużony prochowiec zatracił resztki elegancji, o ile w ogóle przedtem jakieś posiadał. Wyciągnął różdżkę z kieszeni, kierując ją na zmokniętą dziewczynę.
- Midbar lejabesz – rzekł, rysując w powietrzu podwójną pętlę. Odrobina uprzejmości nigdy nie zaszkodzi. Co prawda fryzura panienki w mgnieniu oka upodobniła się do okazałego dmuchawca, ale za to była sucha jak pieprz.
- Dziękuję panu! – Jej wdzięczność była całkiem szczera. – To pana synek? Zostaw żabę, kochanie, żaba jest be!
Mina Sunia wyrażała co prawda, że żaby są „cacy”, ale zaprzestał polowania na płazy, zafascynowany nowym otoczeniem, w którym tyle się działo.
- Ach-mmm… Synek…? - powiedział Remus, niepewny czy przedstawienie Sunia jako własnej latorośli zapewni mu jakąś premię. Omiótł dziecko zaklęciem suszącym. – Mam go pod opieką. Gdyby była pani tak uprzejma… Szukam Tonks.
Panienka lekko ochłodła, ale zaprowadziła obu gości – małego i dużego – do boksu na samym końcu sali, w którym mokry Shacklebolt żywo konferował właśnie z jakimś czarodziejem w ociekającej wodą kurtce wojskowej i szaro-zielonej tiarze służb mundurowych. Syriusz z torbą w pysku przezornie trzymał się z tyłu, tak, by zasłaniał go przynajmniej częściowo płaszcz kolegi.
- …kura jak kura, nikt nic nie podejrzewał – usłyszał Remus poirytowany bas Shacklebolta. – Dopiero kiedy Losha zapalił przy niej jakiegoś ruskiego skręta, zrobiła się agresywna. Przepaliła klatkę i zaczęła latać po biurze. Ktoś beknie za krzyżowanie żarptaków z drobiem.
- Biuro przyjmowania skarg i wniosków piętro niżej! – szczeknął nieuprzejmie mundurowy na widok Lupina.
- Nie, ja prywatnie… - zaczął Remus, co okazało się błędem, bo tamten nadął się, widocznie z zamiarem zrobienia awantury.
- Uspokój się, Baltasar. Ja go znam. – Shacklebolt uciął konflikt w zarodku. – Cześć, Remus. Jakieś problemy?
- Drobiazgi, King. – Lupin wymownie wskazał wzrokiem niesympatycznego aurora, więc Shacklebolt wyprawił współpracownika z biura, pod byle jakim pretekstem.
- No i jak?
Lupin pokręcił głową.
- Nienadzwyczajnie. Zegarmistrzowie na razie robią badania, i wcale nie zaręczają, że uda się coś z małym cokolwiek zrobić. Zalecają, cytuję, „przyzwyczajać rodzinę do nowego dziecka”. Więc przyszedłem właśnie w sprawie rodziny. On powinien mieć u was jakąś teczkę, prawda? – Remus przezornie unikał wymawiania nazwiska Snape. – Nie mam pojęcia czy on w ogóle ma jakichś krewnych…
- Rozumiem – powiedział Kingsley, patrząc z góry na malca, który właśnie wspiął się na krzesło i przyglądał galerii przestępczych portretów. – Postaram się…
W tejże chwili do boksu wpadła Tonks, wymach..ąc kartką papieru. Była sucha.
- King, wiesz co…?! Remiiiiiś!
Uwiesiła się Lupinowi na szyi, zupełnie jakby nie widzieli się rano. Ale takie prawo zakochanej kobiety. Trzeba jednak przyznać, że funkcjonariuszka Tonks zdawała sobie sprawę z potrzeby dyscypliny w miejscu pracy, gdyż procedurę obcałowywania Remusa, myziania Sunia i poklepania Syriusza po łbie zmieściła w trzydziestu sekundach, po czym znów przedzierzgnęła się w aurorkę. Aurorkę, zaznaczmy, wkurzoną.
- Kingsley, ten parszywy gumochłon się wykręci! – oznajmiła, demonstracyjnie potrząsając przyniesionym świstkiem.
- O…? – rzekł Shacklebolt pytająco.
- Nie wiem, skąd wykopał to niby-smocze jajko, ale na pewno przepłacił. Krótko, ktoś go zrobił w słonia – wyjaśniła Tonks ze złością. – Imitacja. Dostanie dwa lata w zawieszeniu, okoliczności łagodzące, bla bla bla… Każdy adwokacina go z tego wyciągnie.
Remus rzucił w dół spojrzenie pełne potępienia, mówiące: „No i widzisz coś narobił?” Łapa ziewnął demonstracyjnie, gdyby mógł, pewnie wzruszyłby ramionami.
- … i zanim się obejrzymy, facet założy nową szemraną hodowlę. Trzminorki, kuguchary na nielegalny eksport albo widłowęże – po pięć na klatkę. Wyobrażacie sobie, jakie tam panowały warunki? Tyle zyskamy, że się gościu będzie lepiej pilnował, kurna bladź…! – żołądkowała się Tonks.
- Kulnabać! – oświadczył Sunio radośnie ze swojego krzesła.
Tonks zatkało. Słowa „nie mów tak brzydko” zamarły jej na ustach.
- Uhm… - odkaszlnęła i zmieniła temat. – Remi, co was tu sprowadza?
- Szukamy krewnych małego. Jeśli jakichś ma, w razie czego powinniśmy ich powiadomić.
Tonks zamachała impulsywnie rękami.
- Jakich krewnych? Po co? To mogą być jacyś straszni ludzie! Sam mówiłeś, że Sn… on był przedtem zaniedbany i chodził w łachmanach. Uważasz, że teraz Sn… ta rodzina to anioły? Adoptujmy go! – zakończyła dramatycznie.
Remus poczuł lekki zawrót głowy. Przepowiednie Syriusza sprawdzały się co do joty. A on, aczkolwiek Severusa w tej nowej postaci nawet polubił, nie był gotowy na posiadanie dziecka. Odetchnął głębiej.
- Ninny, pierwszeństwo ma rodzina, a my nawet nie jesteśmy małżeństwem.
- Jeszcze – uzupełniła Tonks znacząco, dając do zrozumienia, że bezżenny stan Remusa jest bardzo tymczasowy.
- Przepraszam – wtrącił się Syriusz spod biurka, pod które wlazł przezornie na czas przemiany. – Czy możemy już iść? Tu jest mokro i śmierdzi żabami. Ninny, załatw te papiery, a my spłyniemy. Młody nie jadł lunchu, my zresztą też nie.
Tonks stan żołądka kuzyna był doskonale obojętny, natomiast wieść, że Sunio może być głodny, natychmiast zobligowała ją do działań. W ciągu dwóch minut zrobiła w pamięci przegląd okolicznych knajp, wetknęła narzeczonemu do kieszeni galeona na pizzę i odesłała całe towarzystwo na ulicę Wilczomlecza.
- Bo tam do „Psidwaka” wpuszczają psy – wyjaśniła.
- Piękne dzięki, niedługo zacznę szczekać nawet w domu. Wiecznie na czterech – burknął Syriusz, i przyjął znów postać Łapy.
- A potem weźcie Sunia na spacer – zarządziła Tonks stanowczo.
- Na spacer? – powtórzył Remus nieco bezradnie.
- Na spacer, do parku, na skwerek… Nie może ciągle siedzieć w tej postślizgońskiej ruderze. Dla dziecka to niezdrowo.
Łapa zawarczał głucho.
- No dobrze, nie w ruderze, tylko w muzeum starokawalerstwa – poprawiła się aurorka. - Sio! Idźcie, my tu musimy pracować, na chlebek i kofeinę.
*
Okazało się, że w „Psidwaku” podają całkiem niezłą pizzę i rzeczywiście jest to lokal przyjazny czworonogom. Sunio, po bohaterskim wepchnięciu do brzuszka całej Margherity (rozmiar dziecinny), odpłynął, zasypiając na kanapce, i nie przeszkadzały mu ani rozmowy klientów dwunożnych, ani poszczekiwania czworonożnych. W tym czasie obaj panowie – no dobrze, jeden pan i jeden pies – pokrzepili się kawą, z filiżanki oraz z miski. Po pół godzinie malec obudził się, tryskając energią, i jasne było, że trzymanie go w mrocznym, przykurzonym domu podczas wspaniałej majowej pogody będzie piramidalnym świństwem. Inna sprawa, że tak samo spragniony ruchu i wyrwania się z placówki na Grimmauld Place był Syriusz, który znacząco trącał Lupina łbem w kolano, wymach..ąc ogonem. Remus uregulował rachunek i zwrócił się do małego:
- Chodź Suniu, pójdziemy z pieskiem na spacerek do parku.
Chłopczyk chwycił Łapę za obrożę i rzekł uroczyście:
- Oć piesiunciu, idziemy na pacielek. – Po czym czule ucałował go w zbójecką mordę. Wzięty z zaskoczenia Antysnaper Numer Jeden w Brytanii i Okolicach nawet nie zdążył szczeknąć, z wrażenia rozjechały mu się wszystkie cztery łapy. Lupin z wysiłkiem stłumił wybuch śmiechu, i udając, że sznuruje Suniowi buciki, szepnął do kolegi:
- Łapa, uspokój się, przecież to tylko dziecko. Chodź i nie dziwacz.
Po dłuższej chwili Syriusz otrząsnął się z szoku. Poczłapał za Remusem, który w jednej ręce dźwigał torbę, a drugą prowadził malca za rączkę.
„Nie dziwaczyć… Doprawdy, nikt mnie nie rozumie. Nikt mnie nie kocha! Nikogo nie obchodzi dola biednego Syriusza Blacka…” – użalał się nad sobą. Po drodze odruchowo obwąchał uliczną latarnię.
„Jasna cholera! Co ja robię!”
Pogoda jednak była cudownie majowa, na klombach szalały tulipany, jaśmin na trawnikach zakwitał odważnie w miejskich spalinach, a Syriusz miał w żołądku pół pizzy Bella Mare i bieganie po Hyde Parku w perspektywie. Połowa tego starczyłaby do poprawienia humoru, więc wkrótce przestał dziwaczyć, ciesząc się nadprogramowym dniem wolności.

ciąg dalszy się pisze


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
hazel
post 03.07.2006 21:30
Post #47 

czym jest fajerbol?


Grupa: czysta krew..
Postów: 3081
Dołączył: 24.12.2005
Skąd: panic room

Płeć: kaloryfer



Dobre, dobre, nawet bardzo dobre, choć nowa część niestety ustępuje poprzednim.
Ale ja się w sumie nie dziwię. Powrócic do ficka po mroku nie jest łatwo.

Ale jestem na tak, i niech zaden mod nie wazy mi się tknąć tego tematy, bo poćwiartuję, zakopię i uklepię łopatą!
biggrin.gif

Ten post był edytowany przez hazel: 03.07.2006 21:30


--------------------
user posted image
The voice in my head doesn’t think I’m crazy.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Avadakedaver
post 03.07.2006 21:36
Post #48 

MASTER CIP


Grupa: czysta krew..
Postów: 7404
Dołączył: 02.02.2006
Skąd: Nadsiusiakowo

Płeć: włóczykij



po to jest sonda. jak większość będzie "gniot" to pójdzie do piachu. Hazel, wspomóż autora.smile.gif


--------------------
i'm busy: saving the universe

W internecie jestem jak ninja - to przez rosyjskie porno.
Ty i 6198 osób lubi to.

(and all that jazz)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
hazel
post 04.07.2006 15:44
Post #49 

czym jest fajerbol?


Grupa: czysta krew..
Postów: 3081
Dołączył: 24.12.2005
Skąd: panic room

Płeć: kaloryfer



Wspomogłam, wspomogłam biggrin.gif


--------------------
user posted image
The voice in my head doesn’t think I’m crazy.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Toroj
post 11.07.2006 23:48
Post #50 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



*
Hyde Park zajmuje obszar dwóch i pół kilometra kwadratowego, co jest, trzeba przyznać, jak na warunki wielkomiejskie imponującym kawałem zieleni. Niestety, Londyn jest jeszcze większym kawałem miejskiej zabudowy, a do parkowych enklaw w pogodne dni ciągnie kto żyw. Trzej czarodzieje mijali więc w cienistych alejkach całe watahy matek z wózkami, babć i dziadków z wnukami, albo ganiającej się dzieciarni w wieku szkolnym – sądząc po kolorowych plecaczkach umilała sobie w ten sposób powrót do domów (albo po prostu wagarowała). Co rusz natykali się na biegaczy w jaskrawych sportowych wdziankach, którzy robili tak wielkie wrażenie na Suniu, że aż się potykał na równej drodze. Nie brakowało też ludzi z psami najrozmaitszych wielkości i ras, więc Remus miał nadzieję, że wtapiają się w tło, jako jeszcze jeden tatuś z synkiem i pieskiem. Niestety, wszystkie psy grzecznie spacerowały na smyczach, bez różnicy czy były miniaturowymi yorkami, czy zaślinionymi bernardynami, a Łapa wyposażony był zaledwie w obrożę, co nie uszło bystremu oku parkowego dozorcy. Nadszedł wielkimi krokami, zbrojny w powagę odprasowanego munduru i gwizdka.
- Przepraszam szanownego pana, ale według przepisów piesek powinien być na smyczy. Będzie mandacik – odezwał się do Lupina, który spłoszył się niebotycznie. Mandacik! Jeszcze tego brakowało.
- Och… Ja… Zgubiliśmy smycz – wyszeptał Remus słabo. – Duży będzie ten… mandacik?
Dozorca obrzucił surowym spojrzeniem biedny przyodziewek pobladłego winowajcy, dojrzał u jego boku malucha z kciukiem w buzi i zmiękł.
- Mogę przymknąć oko – mruknął. – Ma pan jakiś sznurek?
Lupin odetchnął z ulgą.
- Najmocniej przepraszam – pokajał się. – Może być pasek od płaszcza? Nie chcemy robić kłopotów, a Łapa nie jest agresywny.
Uwiązany na pasku od prochowca, Syriusz łypał nieprzychylnie na dozorcę, ale starał się wyglądać tak nieagresywnie, jak tylko pozwalała na to jego aparycja zawodowego pogromcy gołębi i niszczyciela kapci.
- Grzeczny piesek. Chodź.
Remus pociągnął delikatnie zaimprowizowaną smycz, mając nadzieję, że Syriuszowi nie puszczą nerwy. Noszenie obroży to jedno – taka obroża w pewnych kręgach jest nawet trendy – a co innego wodzenie na sznurku. To poniżej godności każdego faceta, a już zwłaszcza kiedy kierowniczy koniec sznurka trzyma inny facet.
W obrębie Hyde Parku znajdował się wspaniały plac zabaw dla dzieci – coś co z pewnością spodobałoby się Ninny – gąszcze powyginanych drabinek, wspaniałe zjeżdżalnie, barwne wieżyczki, huśtawki i różne cuda, okupowane przez papuzio odziane, pokrzykujące mugolątka, lecz Remus jakoś nie mógł połączyć w wyobraźni tych dzieci i malutkiego, poważnego, czarno ubranego Severusa. Natomiast wizja Sunia, łowiącego „jipki”, jaka pojawiła się w umyśle zestresowanego opiekuna, spowodowała, że na wszelki wypadek poprowadził całe towarzystwo dalej od jeziora Serpentine. Ostatecznie park był naprawdę wielgachny i na pewno znajdą dla siebie jakiś cichy kącik. Kącik istotnie się znalazł, ku uldze Lupina, idealny do ich celów. Na stosunkowo niewielkiej przestrzeni, otoczonej żywopłotami, znajdowało się kilka ławeczek, daszek i stolik, piaskownica, chybotki i zjeżdżalnia – wszystko w skrzacich rozmiarach, więc niewątpliwie przeznaczone dla zupełnych maluchów. Widocznie gros małych gości przyciągał Children’s Playground po drugiej stronie jeziora, gdyż tutaj zastali tylko jedną matkę z córeczką. Kilkuletnia dziewczynka urzędowała na brzegu piaskownicy, z namaszczeniem robiąc przyjęcie dla kilku wychudzonych lalek. Mamusia wyglądała na znudzoną. Kartkowała jakieś kolorowe pismo, regularnie co ćwierć minuty unosząc głowę i kontrolując, co porabia jej latorośl.
Remus spuścił Łapę z zaimprowizowanej smyczy, szepcząc:
- Jakby się zjawił mundurowy, to wiej w krzaki.
Sunio z iście ślizgońskim pragmatyzmem zawłaszczył porzuconą plastykową łopatkę i zaczął usypywać kopczyk z piasku, z dala od bawiącej się dziewczynki. Od czasu do czasu rzucał jej uważne spojrzenie czarnych ślepek. Remus w duchu pogratulował sobie pomysłu, by ominąć wielki plac zabaw. Skoro jedno dziecko tak Sunia onieśmielało, cała ich gromada pewnie doprowadziłaby go do histerii. Skończyłoby się na płaczu i pospiesznym powrocie w zatęchłe progi Grimmauld Place 12.
Remus z uczuciem ulgi siadł na ławeczce sąsiadującej z miejscem znudzonej czytelniczki. Nie spuszczając oka z piaskownicy, zatopił się w niewesołych rozmyślaniach nad sytuacją swego byłego kolegi szkolnego. Z jednej strony mogło to być nawet korzystne: rozpoczęcie nowego życia pod opieką troskliwych krewnych lub przybranych rodziców, we względnym przynajmniej dobrobycie. Severusek anno 1996 byłby na pewno dzieckiem szczęśliwszym niż Severek sprzed lat trzydziestu. Z drugiej zaś, Remus na tyle dobrze znał Snape’a i jego charakter, żeby wiedzieć, jak ten by zareagował na propozycję cofnięcia w latach i przy okazji zaprzepaszczenia jego całego dorobku, studiów i całej tej gigantycznej pracy, jaką wykonał. Oj, piekliłby się z całą pewnością i rzucał słownictwem tyleż nieeleganckim co sarkastycznym. No i kto miałby warzyć eliksir tojadowy...? Remus zawstydził się raptem tej egoistycznej myśli. Nie powinien widzieć w Sevie tylko producenta eliksirów. Severus był przede wszystkim człowiekiem, któremu odebrano… Właściwie wszystko, całe życie.
Remus drgnął, kiedy w polu jego widzenia z furkotem przemknęło coś kolorowego. Znów miał wrażenie, że wydłużają mu się uszy.
- Och, jestem taka niezgrabna! To przez ten wiatr – odezwała się kobieta, schylając po czasopismo, które upadło prawie u jego stóp.
Prostoduszny Lupin spojrzał na nią ze zdziwieniem. Straszliwy wicher, hulający po Hyde Parku mógłby porwać… papierową serwetkę. Ku zażenowaniu Remusa, mugolska dama nie wróciła na swoją ławkę, lecz przysiadła się do niego, najwyraźniej mając nadzieję na rozpoczęcie rozmowy. Do licha, bardzo niefortunnie. Lupin już od długiego czasu nie czytywał mugolskich gazet, nie był na bieżąco z aktualnymi programami kin, ani z żadnymi tego rodzaju nowinkami. W panice usiłował sobie przypomnieć, kto aktualnie jest w Brytanii premierem. Ta, jak jej tam… Margaret Kaczor?* Nie, teraz chyba rządzi jakiś Kapitan*… O Merlinie, może jednak ominą temat polityki…
- Pan tu tak sam? – spytała, zalotnie wachlując się pismem. – Mężczyzna z dzieckiem, to niecodzienny widok. To synek?
- T-ak – wyjąkał Remus, a Łapa uniósł łeb i popatrzył na niego drwiąco. Jedna kobitka i już panika? Faaacet…
- Misiuniu, nie syp piaseczkiem! – zawołała niepożądana rozmówczyni do córki. Remus skorzystał z okazji i nieznacznie odsunął się na sam skraj ławki. Do pełni pozostały tylko dwa dni, więc miał rozpaczliwie wyostrzone zmysły, a perfumy mugolki wkręcały mu się do wnętrza zatok jak rozpalony świder. Kto to widział, żeby się tak zlewać wodą kolońską? W innych warunkach Lupin może by nawet pogawędził o jakichś głupstwach, lecz teraz po prostu niezbyt dobrze się czuł.
- Jaki poważny ten pana chłopaczek, całkiem jak ksiądz. – Kobieta roześmiała się perliście. – W tym garniturku… Ale chyba nie jesteście amiszami?
Lupin wpadł na rozpaczliwy pomysł.
- Nie. Wracamy właśnie z pogrzebu – oświadczył ponurym tonem, w którym usiłował zawrzeć głęboką, czarną jak smoła rozpacz. Jeśli ta baba ma choć szczyptę taktu, dyskretnie się ulotni i da mu spokój. Przecież nie można podrywać faceta w żałobie, to niewyobrażalne. Jakże się mylił biedny pan Remus J. Lupin! Syriusz zmierzył go wzrokiem pełnym politowania i majestatycznie oddalił się w stronę piaskownicy, jakby chciał dać do zrozumienia: jakżeś się sam wklepał, to się teraz sam ratuj. Zupełnie jakby nie było wiadomo, że kobiety uwielbiają pocieszać samotnych, skrzywdzonych przez los, brązowookich, melancholijnych mężczyzn o uduchowionym wyrazie twarzy. A jak jeszcze wiadomo, że jest to uduchowiony, melancholijny wdowiec, to już nie ma przebacz.
- Tak mi przykro! – zakrzyknęła namiętnie samozwańcza pocieszycielka, przysuwając się do Remusa i owiewając go lawendową bronią chemiczną. – Ja też… - oczy jej zwilgotniały - …rok temu pożegnałam mego kochanego Richarda. Miło mi poznać. Doris. – Potrząsnęła bezwładną ręką Lupina.
- John – mruknął słabo, starając się nie oddychać za głęboko. Po mugolskiej stronie używał zwykle drugiego imienia. Remus brzmiało raczej niezwykle, zwracało uwagę, skłaniało ludzi do zadawania pytań – a on przecież i tak wyglądał na Johna. Zwyczajnego, steranego życiem Johna w niemodnym, podniszczonym prochowcu. Takich Johnów jest mnóstwo na ulicach Londynu. Czasem stoją pod ścianami, trzymając papierowe kubki, i czekają na datek. Są częścią anonimowego tłumu, elementem składowym wielkomiejskiej sałatki, na co dzień niezauważalnym. To Remus jest czarodziejem, wilkołakiem i właścicielem różdżki – John jest… po prostu Johnem.
- Tak mi przykro – ćwierkała tymczasem Doris, wyglądając przy tym, jakby wcale nie było jej przykro. – Rozumiem, jak samotnie musi się pan czuć.
- Taaak… - potwierdził Lupin, który raptem poczuł się nie tyle samotny, co osaczony przez jednoosobowe damskie komando. Dobrze, że nie ma tu Ninny, bo doszłoby pewnie do czynów niewybaczalnych…
Tymczasem Doris rozpoczęła rzewną opowieść o swoich życiowych nieszczęściach, głównie związanych z owym Richardem, który według eks-żony był człowiekiem dobrym, ale zupełnie nieodpowiedzialnym, co między innymi przejawiało się w skłonnościach do bicia ekstremalnych rekordów i hodowli rybek akwariowych.
- Fatalne połączenie – jęknęła Doris dramatycznie. – Postanowił spędzić dobę w akwarium z piraniami! To był jego ostatni pomysł.
Remus słuchał tych rewelacji bez mrugnięcia, jak zahipnotyzowany.
- Pochowaliśmy go w zamkniętej trumnie. – Doris wydmuchała nos w ligninową chusteczkę. – Oczywiście chłopcy z zakładu pogrzebowego dokładali starań, bardzo byli mili... ale pan rozumie.
Remus nie rozumiał. Nie chciał rozumieć. Wizja osoby spożytej przez rybki akwariowe przekraczała jego możliwości percepcyjne.
- Czuję się taka samotna... Doskonale pana rozumiem – zakończyła wdowa po pechowym akwaryście, tonem sugerującym w istocie: NIKT cię nie zrozumie, prócz MNIE.
Remus trwał w czymś w rodzaju stuporu. Uczuciowa Doris najwyraźniej oczekiwała rewanżu postaci równie dramatycznej opowieści. Lupin zastanowił się przez chwilę, czy powinien próbować podjąć temat i co ewentualnie zrobiłaby mu Ninny, dowiedziawszy się, że pochował ją jeszcze przed ślubem. Odchrząknął.
- Ja... – zaczął, ale reszta zdania: „...wolałbym o tym nie mówić, to zbyt bolesne” utkwiła mu gdzieś w okolicy migdałków.
W niewielkiej przestrzeni placu zabaw raptownie, jak tropikalny gejzer, wybuchł przeraźliwy wrzask – z epicentrum w piaskownicy. Wysoki, świdrujący dźwięk wwiercał się w uszy. Remus wyprostował się nagle, jakby wbito mu szpilkę w kręgosłup. Syriusz, leniuch..ący na wygrzanej desce, z wrażenia zleciał prosto na piaskowy kopczyk Sunia. Doris zerwała się na równe nogi.
- Misiuniu!!
Rzeczona Misiunia podskakiwała w piaskownicy, trzepiąc rączkami jak w ataku konwulsji lub obronie przed atakiem afrykańskich pszczół morderczyń. Pośrodku buzi, z sekundy na sekundę przybierającej malinową barwę (pod kolor bluzeczki) otwierała się przepastna jaskinia ze stalagmitami mleczaków, a z niej wydobywało się bez przerwy głośne IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII… jak nożem po szkle.
- Skarbeńku, co się stało?!
Skarbeniek zawyła jeszcze raz dla wzmocnienia efektu, po czym podsunęła matce pod nos przybrudzoną łapkę.
- Uglys mieeeee…!!
Jedną z podstawowych zasad w przyrodzie jest: nie drażnić samic z przychówkiem, gdyż w momencie zagrożenia dzieci nawet kuropatwa rzuci się na ciebie z zamiarem wydziobania ci oczu, a najłagodniejsza królicza dama spuści taki łomot, że się nie pozbierasz. Prawo owo dotyczy także samic ludzkich, niezależnie czy mieszkają w gorącym Timbuktu, czy w chłodnej pod każdym względem Brytanii. Doris zaczerpnęła głęboko tchu, jej nozdrza rozdęły się, jakby wietrząc już zapach krwi. Gdzieś w czwartym wymiarze zagrały surmy bojowe, a Doris z zupełnie nieangielskim temperamentem zamachnęła się torebką.
- Ty wstrętny kundlu! Precz stąd! Ochrona, zawołać hycla!!
Łapa, trafiony torbą, zaskowytał bardziej z zaskoczenia niż z bólu, ale krewka Doris już zamierzała się ponownie.
- Proszę pani, to mój pies! – krzyknął Lupin.
- Jest wściekły! – krzyknęła kobieta histerycznie, waląc torebką jak młotem. – Ugryzł Misiunię! Niech pan zabierze dziecko!
- Siri był szczepiony!
- Jest niebezpieczny! Misiunia, kochanie, nie płacz… mamusia cię obroni!
Zdezorientowany Syriusz usiłował się wydostać z piaskownicy i dać drapaka, nie wytrzymał kolejnego trzepnięcia torbą i przyjął ludzką postać. Doris wpierw zamarła z wybałuszonymi oczami, a potem wrzasnęła nie gorzej niż Misiunia, tyle że ton niżej. Syriusz dobył różdżki.
Rozpaczliwe „Siri, nie!” Remusa padło jednocześnie z „Obliviate”.
Kobieta zachwiała się, jej oczy zaszły mgłą. Remus troskliwie podtrzymał ją za łokieć.
- C-co się… stało? – wyjąkała.
- Pani się źle poczuła – wyjaśnił szybko Syriusz, zanim jego przyjaciel zdążył otworzyć usta. Złapał krewką Doris pod drugie ramię i skierował w stronę ławeczki. – To chyba gwałtowny spadek ciśnienia. Przydałby się pani jakiś eliksir.
- Co?
- Lekarstwo, chciałem powiedzieć.
Doris mrugała, zdezorientowana.
- Zemdlałam?
- Chwilowa utrata świadomości. Radzę napić się kawy – rzekł Lupin, dając Syriuszowi niezrozumiałe znaki.
- Ten pan to pies! – oznajmiła twardo Misiunia, pokazując Syriusza palcem.
- Ach, te dzieci – wyszczerzył się pan Black pokazowo. – Co za wyobraźnia…
- Misiuniu, przeproś pana – jęknęła Doris.
- Nie! – odparła mała stanowczo. – On ma obrozę! To pies!
Obaj czarodzieje stwierdzili, że czas najwyższy na odwrót. Ale gdzie podział się Severus?
- Jasny gwint, gdzie mały? – jęknął Syriusz półgłosem. – Gdzie polazła ta sierotka?
Lupin oddalił się od strefy zapachowej lawendowej Doris i powęszył. Bez trudu znaleźli małego za drewnianą chybotką, gdzie siedział na ziemi, ssąc kciuk i przykrywając buzię welwetowym kołnierzem kurteczki.
- Za krzaki! – syknął Syriusz, forsując żywopłot. Remus, z dzieckiem na rękach pospieszył za nim.
- Walnęło ci na dekiel?! – wysapał. – Dlaczego ugryzłeś tę małą?!
- Ja?! – Syriusz wyglądał jakby usiłował jednocześnie robić obrażoną minę i powstrzymywać się od śmiechu. – Ja?! Jak możesz mnie podejrzewać. To nie ja, to Snape!
Lupin zdobył się tylko na słabe „eee?”.
- Jak matkę swoją nie kocham – zarzekał się Syriusz, gestykulując teatralnie. – Ta smarkula chciała gwizdnąć Sevowi bransoletkę od Niewymownych. Poszarpali się trochę, a młody użarł ją w tę chciwą rąsię.
- Sunio, ugryzłeś dziewczynkę? – jęknął Remus. – Fe, jak brzydko.
- Bleeee… - Sunio wywalił języczek z krnąbrną miną.
- Siri, mała widziała jak się zmieniałeś, co teraz? Następne Obliviate? Merlinie, co za bajzel – żołądkował się Remus.
Syriusz wzruszył ramionami.
- A kto uwierzy czterolatce, która opowiada o człowieku-psie? Remmy, nie margaj. Wracajmy do domu. Odczuwam brak piwa w organizmie.
Lupin wahał się jeszcze.
- Siusiu! – zażądał Sunio.
To przeważyło szalę.


* Margaret Thatcher, premier Wlk. Brytanii 1979-90
* John Major, premier Wlk. Brytanii 1990-97


Ten post był edytowany przez Toroj: 12.07.2006 00:18


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

3 Strony < 1 2 3 >
Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 27.04.2024 15:37