Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Eliksir Wielohuncwotowy [zak], z archiwum Minerwy

Minerwa
post 14.05.2004 13:38
Post #1 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 14.05.2004




Nie, to nie plagiat, Minerwa to panieńskie imię Dziewczyny Hagrida smile.gif

Eliksir wielohuncwotowy

Rozdział 1

- Kurczę, oni się czegoś domyślają - Peter Pettigrew był podekscytowany tak, że prawie podskakiwał w miejscu. - Nie mówcie, że nie.
- Nikt nie mówi, ty mistrzu intelektu - Syriusz na ogół dość dobrze tolerował odzywki Petera, tym razem jednak był, w przeciwieństwie do niego, mocno przygnębiony. - Panowie, co robimy? Mały ma rację, wokół Remusa zaczyna się robić głośno. Trzeba ukręcić łeb głupiemu gadaniu, bo inaczej Lunatyk będzie miał przechlapane do końca szkoły. A my z nim.
- Mało powiedziane - Peter na moment przysiadł na poręczy fotela, potem znowu zerwał się najwyraźniej nie mogąc usiedzieć na miejscu. - Biedny Remus...
- Biedny to on dopiero będzie, jak głupia Anette rozniesie po całym Hogwarcie, że mamy w Gryffindorze kumpla-wilkołaka - Syriusz wzruszył ramionami. - Musi być jakiś sposób... James, do ciebie mówię - trącił w ramię siedzącego dotąd w milczeniu kolegę. - Rusz mózgiem.
- A jak myślisz, co robię? - czarnowłosy okularnik rzucił mu wiele mówiące spojrzenie sponad szkieł. - Już w tamtym miesiącu zastanawiałem się, czy by nie można użyć jakiegoś małego "obliviate" i sprawić, żeby zapomnieli, że Remus choruje regularnie co miesiąc...
- Głupia Anette śmiała się, że pewnie ma okres - Peter udawał chojraka, ale mówiąc te słowa zaczerwienił się lekko. - Puściłem kiedyś plotkę, że ma alergię na skórki boomslanga, bo Holz używa ich mniej więcej co czwartą lekcję, ale ostatnio jak na złość przestał.
- Bezczelny - zachichotał Syriusz. - Jak on mógł nam to zrobić? W porządku, mały - poklepał Petera po głowie. - Im więcej sprzecznych informacji, tym lepiej. Dobrze się spisałeś, ale tym razem musimy wykombinować coś innego.
- Są dwie możliwości - James dla podkreślenia swoich słów wstał i przeszedł się po pustym o tej porze (dochodziła trzecia w nocy) pokoju wspólnym Gryffindoru. - Albo rzeczywiście próbujemy zmodyfikować paru osobom pamięć, albo...
- Albo co? - nie wytrzymał Peter. - Cykasz słowami jak zepsuty zegarek!
- Albo musimy podmienić Remusa. Trzeba, żeby był widziany podczas pełni, jakby nigdy nic. W ludzkiej postaci.
- Tego ostatniego nie musiałeś dodawać - zachichotał Syriusz i w sekundę później obaj tarzali się po podłodze, bo James koniecznie chciał zatkać mu usta wytartą do niemożliwości poduszką z fotela.
- Czy wyście zgłupieli? - biadał Peter, przeskakując co chwilę przez czyjąś rękę albo nogę. - Chcecie, żeby się tu zleciał cały Gryffindor? Z McGonagall na czele?
- Słyszysz, ty głupku? Cicho!... - wysyczał James przyciskając Syriusza do dywanu.
- Sam bądź cicho - Syriusz uwolnił jedną rękę i spokojnie, delikatnie zdjął koledze okulary, pozostawiając go w stanie kompletnego zaskoczenia i równie kompletnie unieszkodliwionego. - Mogłyby ci się potłuc - wyjaśnił, składając je troskliwie. - Wstawaj i kończ.
- To nie było fair - James wstał i wziął od niego szkła. - Ale dobrze. Na czym stanęliśmy?
- Na nogach - zachichotał Peter i dostał w łeb podniesioną z podłogi poduszką.
- Przymknij się, dowcipnisiu. Skończyłeś na tym, że trzeba Remusa podmienić. Proszę, panie Potter - dodał, naśladując chłodny głos Minerwy McGonagall. - Niech pan kontynuuje.
- Musi istnieć sposób, żeby stać się podobnym do kogoś innego, to jasne. Zdziwiłbym się, gdyby to nie było możliwe - zaczął od nowa James. - Pamiętacie, w zeszłym tygodniu na wykładzie Binnsa...
- Uuuaa! - ziewnął ostentacyjnie Syriusz.
-...na którym akurat wyjątkowo nie spałem - James nie dał się sprowokować i mówił dalej - była mowa o zwycięstwie Justusa Paskudnego nad Agenorem Wrednym, czy może na odwrót. Otóż ten cały Agenor zmienił się w żonę Paskudnego Justusa i nie zatrzymywany wszedł do jego namiotu w biały dzień.
- I oczywiście go zadźgał - dokończył Peter.
- I zjadł na surowo - przytaknął Syriusz.
- I popsuły mu się przednie zęby - kontynuował Pettigrew.
- I poprosił najbliższego goblina, żeby mu je powybijał kowalskim młotem - to był Syriusz.
- A ten nie trafił i huknął go w łeb, co ja za chwilę zrobię z wami - James nie wytrzymał. - Czy wy w ogóle pamiętacie, o czym my tu rozmawiamy?
- Dobra, nie złość się - Peter spoważniał. - Więc mówisz, że musi być sposób, żeby zmienić się w kogoś innego. Przynajmniej z wierzchu.
- Dokładnie. I musimy ten sposób znaleźć.
- Eliksir albo zaklęcie - uzupełnił Syriusz. - Z przedmiotów w grę wchodzi jeszcze transmutacja. - Już cię widzę, jak pytasz McGonagall "przepraszam, pani profesor, czy mogłaby pani mnie zmienić w Remusa Lupina?" - zachichotał Peter.
- Właśnie miałem prosić, żebyś to ty zapytał - odciął się Syriusz. - James, mówiłeś o czymś jeszcze. Może zaklęcie pamięci byłoby łatwiejsze?
- Odpada. Po pierwsze, trzeba by go stosować często. Po drugie, na połowie Gryffindoru. Po trzecie, piekielnie ostrożnie. Przecież oni wszyscy muszą się uczyć. Nie, z pamięcią lepiej nie eksperymentować.
- Po czwarte, dość łatwo byłoby nas złapać - Syriusz skinął głową. - Zatem nic, tylko trzeba się chociaż na chwilę zmienić w Remusa, pokazać w pokoju wspólnym Gryffindoru, że niby wyszło się od pani Pomfrey, a potem ostentacyjnie udać, że się tam wraca. Kupa roboty, panowie.
- Do której nie wiemy jak się zabrać... - Peter nie wyglądał jednak na specjalnie przygnębionego, wierzył, że jego przyjaciele jak zwykle cos wymyślą i był im gotów w tym pomóc z całych sił. - Trzeba będzie delikatnie podpytać nauczycieli.
- Flitwicka, Holza i McGonagall. To ostatnie prawie niewykonalne - Syriusz uśmiechnął się na wspomnienie swego ostatniego szlabanu. - Przynajmniej nie przeze mnie.
- A ja myślę, że trzeba zacząć od Binnsa. Zapytać, jak ten Wredny zmienił się w żonę Paskudnego, może to da nam jakiś trop - zaproponował nieoczekiwanie James.
- Zapytasz go? - Peter spojrzał na niego z nadzieją.
- Czemu nie? Kiedy mamy historię magii, jutro? Świetnie.
- To może chodźmy spać, co? - zaproponował Peter, któremu już od dawna kleiły się oczy. - Znowu będziemy nieprzytomni.
- Czekajcie - James zastygł w pół kroku. - Jeszcze jedno pytanie. Najważniejsze.
- No? - Syriusz był zły na siebie, że być może przeoczył coś ważnego.
- Powiemy Remusowi?
- Lepiej nie..
- Zdecydowanie tak - obie odpowiedzi padły równocześnie. James przyjętym wśród nich obyczajem zwrócił się najpierw do Petera.
- Czemu nie, mały?
- Bo się wkurzy, że znowu próbujemy go niańczyć. Pamiętacie, jaka była awantura, kiedy postanowiliśmy zostać animagami. On ma obsesję.
- Syriusz?
- Trzeba mu powiedzieć, bo nie jest idiotą i zauważy, że węszymy za czymś bez jego udziału. Nie powie słowa, ale jak spojrzy tymi oczami chorego wilka, będziemy mieli dość. Trzeba go wciągnąć do poszukiwań, co cztery głowy, to nie trzy.
- James, decyduj. Od ciebie zależy, co zrobimy.
- Syriusz ma rację - James wahał się jednak, mówiąc te słowa. - Trzeba mu jasno wytłumaczyć, o co chodzi, żeby swoim zwyczajem nie wpadł w panikę, a poza tym on naprawdę może nam pomóc. W eliksirach jest cienki, ale ma dobre notowania u McGonagall.

Rozdział 2

Wbrew obiekcjom Petera, przekonanie Remusa przyszło im dość łatwo - ich przyjaciel, wykończony po ostatniej przemianie, a może i przestraszony ciągłymi pytaniami o stan swego zdrowia, nie stawiał wielkiego oporu. Nawet on jednak nie wiedział, co jest potrzebne, by dwunastoletni czarodziej mógł przybrać postać innego dwunastoletniego czarodzieja. Poparł pomysł, by poszukiwania zacząć od Binnsa, udając zainteresowanie jego przedmiotem.
- Panie profesorze - James Potter zręcznie wykorzystał moment, kiedy Binns przerwał swój monotonny wywód by zaczerpnąć oddechu, co było jego przyzwyczajeniem jeszcze z czasów, kiedy oddychał. - Chciałem zapytać o szczegół z poprzedniej rebelii goblinów i historii Agenora Wrednego... Jak on potrafił zmienić się w kogoś innego, niż był?
- To nie zostało do dzisiaj stwierdzone, panie eee... Black?
- Potter - poprawił go James, z trudem starając się ukryć rozczarowanie, jakim napełniła go odpowiedź Binnsa.
- A zatem, jak mówiłem, panie Pettigrew, nie zostało to ustalone, ponieważ jedyny używany dzisiaj w tym celu środek został wynaleziony dopiero w 1493 roku, zaś Justus Paskudny został zamordowany kiedy?
- W 898, panie profesorze - James desperacko zerknął w otwarty na ławce zeszyt.
- Zgadza się, panie Lupin. Zatem wracając do dzisiejszej lekcji...
- Przepraszam, panie profesorze, czy mógłby pan jeszcze powiedzieć, jaki to środek? - James modlił się w duchu, by Binns nie stracił cierpliwości.
- Eliksir wielosokowy, a cóż by innego, panie Potter - James dałby głowę, że Binns trafił na jego nazwisko tylko dlatego, że wyczerpał już wszystkie możliwości. - Zatem wracając do naszego wykładu...
- Eliksir wielosokowy, eliksir wielosokowy - Peter prawie tańczył w miejscu, gdy po skończonej lekcji wyszli na korytarz. - Już wiemy, co to jest, eliksir wielosokowy...
- Uważaj, idioto - Syriusz pociągnął go mocno za pasek szaty, inaczej rozentuzjazmowany Peter wpadłby na idącego korytarzem Dumbledore'a. - Dzień dobry, panie dyrektorze!
- Witajcie, chłopcy - Dumbledore uśmiechnął się sponad swych księżycowych szkieł i poszedł dalej powiewając połami fioletowej szaty.
- Teraz kolej na Holza - zapowiedział James dzień później, gdy czekali na lekcję eliksirów. - Kto tym razem?
- Ja - zgłosił się na ochotnika Lupin.
- Wiesz jak jest, Holz za tobą nie przepada... - zastanowił się Syriusz. - Za nami zresztą też.
- Ale ja mam najgorsze stopnie - w głosie Remusa zabrzmiało coś na kształt dumy. - Więc jeśli zadam głupie pytanie, nie będzie w tym nic dziwnego.
- Niby masz rację... ale uważaj.
- Coś panu dzisiaj nie idzie, Lupin - Holz pochylił się nad kociołkiem, w którym smętnie pływały kawałki ściętego sowiego jaja. - Ośmielę się zauważyć, że nie tylko dzisiaj.
- Bo to jest strasznie trudne, panie profesorze - Remus zrobił płaczliwą minę. - Już chyba łatwiej byłoby uwarzyć eliksir wielosokowy!
- Zaręczam panu, że nie - Holz uśmiechnął się do niego, co zdarzyło się po raz pierwszy odkąd Remus został jego uczniem. - Eliksir wielosokowy należy do najpotężniejszych mikstur, o jakich przyjdzie się panu uczyć... zakładając oczywiście, że wytrwa pan do szóstego roku.
- Cholibka, to musi być coś trudnego - Peter dla odmiany był teraz w skrajnej rozpaczy. - Nawet jeśli zdobędziemy przepis, nie damy rady go przygotować.
- Najpierw go zdobądźmy - James nie był w eliksirach taką nogą jak jego koledzy. - Syriusz, kolej na ciebie. Podpytasz panią Pince.
- Eliksir wielosokowy? - świdrujące spojrzenie Irmy Pince zatrzymało się gdzieś daleko za Syriuszem, uprzednio przeszywszy go kilka razy na wylot. - A po co to panu?
- Eee, tego, mam referat z transmutacji - zełgał rozpaczliwie Syriusz, wiedząc doskonale, że to na nic. Rzeczywiście, pani Pince była ostatnia osobą na świecie, która dałaby się nabrać.
- Oo. A na jakiż to temat? Albo może, jeśli pan zapomniał tematu, zapytamy profesor McGonagall? - spojrzenie bibliotekarki miało w sobie siłę rażenia norweskiego smoka kolczastego. - To co, panie Black, mam ją tu poprosić?
- Nnie, dziękuję, niekoniecznie - skapitulował Syriusz, klnąc w duchu podejrzliwość pani Pince i własną głupotę. - Dam sobie radę bez tej książki.
- Książka "Najmocniejsze eliksiry" jest i zawsze była w dziale pozycji zastrzeżonych - pani Pince miała w dodatku nieładny zwyczaj pastwić się nad pokonanymi. - I nie sądzę, żeby trafiła do pańskich rąk wcześniej, niż na szóstym roku. Oczywiście jeśli wcześniej pana nie wyleją.
- Guzik, książka z przepisem na eliksir wielosokowy jest w zakazanym dziale - Syriusz, wciąż wściekły, relacjonował swą porażkę kolegom, którzy wiernie i przezornie czekali przed drzwiami biblioteki. - Tyle, że wiem, jaki ma tytuł: "Najmocniejsze eliksiry".
- To co zrobimy? - szczurza twarz Petera wyciągnęła się jeszcze bardziej. - A może by tak peleryna niewidka...
- Ehe, akurat - parsknął właściciel peleryny. - Pamiętasz, co było, jak chcieliśmy wziąć z półki "Magia a życie seksualne"? Ten chichot śni mi się po nocach.
- A mnie jeszcze łapy bolą - poskarżył się Syriusz, któremu książka przytrzasnęła palce.
- Czyli co, odpuszczamy? - w głosie Petera nie było jednak nadziei, raczej głęboka niewiara w to, że jego koledzy mogliby dać za wygraną. - Raz może nam cos nie wyjść...
- Nie wyszło nam właśnie z "Magią" - przypomniał James. - Poczekajmy, do następnej pełni mamy jeszcze dwadzieścia osiem dni.
W następny wtorek było ich już tylko dwadzieścia dwa. Przyjaciele snuli się po Hogwarcie nieobecni duchem, co fatalnie odbijało się na punktacji Gryffindoru, nic jednak, nawet cień pomysłu na zdobycie upragnionej książki nie zaświtał im w głowie. Po odrzuceniu kilkunastu różnych pomysłów (podpalenie biblioteki i kradzież książki w zamieszaniu było jeszcze najsensowniejszym z nich) i nieudanych podchodach do nauczycieli, postanowili zdać się na los. We wtorek po obiedzie, gdy Remus i Peter grali w eksplodującego durnia a James był na treningu quidditcha, do pokoju wspólnego Gryfonów wpadł Syriusz.
- Chłopaki, chodźcie tu - prawie wywlókł ich na korytarz, ku wielkiemu zdumieniu Grubej Damy, która aż wychyliła się z ram. - Muszę wam coś pokazać.
- Co? - Peter wciąż miał nadzieję, że jego przyjaciel zdołał jakoś przekonać madame Pince. - Masz książkę?
- Jeszcze nie. Ale wiecie, co wam chciałem pokazać? - Syriusz wziął ich obu za ramiona. - Patentowanego idiotę. Przyjrzyjcie się dobrze, bo to ja. Remus, możesz mi dać w pysk.
- Jeśli nie powiesz, o co chodzi, to dam - obiecał Remus. - Gadaj, co się stało?
- A to, że przecież mogliśmy i dalej możemy poprosić Hagrida! - Syriusz walnął się pięścią w czoło. - Może pożyczać co chce, jest pracownikiem szkoły!
Tymczasem James wracał do wieży Gryffindoru po skończonym treningu. Zbliżał się mecz z Puchonami i trzeba było poświęcić każdą chwilę na doskonalenie techniki gry. W sali wejściowej spotkał Dumbledore'a pogrążonego w rozmowie z Hagridem.
- Jak się masz, James - Dumbledore na jego widok przerwał rozmowę, nie zauważając nawet, że jego uczeń ocieka wodą i błotem. - Idziesz do wieży Gryffindoru?
- Tak, panie profesorze.
- To bądź tak dobry i zajrzyj do biblioteki, pani Pince prosiła, żebym jej to zaraz oddał - podał Jamesowi grubą, solidnie podniszczoną księgę. - Bardzo ci dziękuję. Ale ty wracasz pewnie z treningu, jesteś cały mokry - dopiero teraz zauważył, w jakim stanie jest James. - To może jednak sam zaniosę...
- Nie, nie, ja bardzo chętnie - James zdążył kątem oka przeczytać kilka ocalałych liter na grzbiecie księgi i to one sprawiły, że serce podeszło mu do gardła. - To naprawdę drobiazg, panie profesorze.
- Skoro jesteś tak miły - zgodził się Dumbledore, a iskierki w jego oczach zamigotały żwawiej niż zwykle. - Wiesz co, najpierw się umyj i przebierz, a potem idź do biblioteki. Irma zemdlałaby na twój widok.
- Naturalnie, panie profesorze - wybełkotał James i frunął po schodach jakby nie zauważył, że zdążył już zsiąść z miotły.
- Chłopaki, zwycięstwo!!! - wydyszał, wpadając do pokoju wspólnego Gryffindoru. - Macie to! - cisnął książkę na stół w kącie pokoju, gdzie natychmiast porwali ją jego przyjaciele. - Idę pod prysznic, macie dziesięć minut na przepisanie receptury!
- Jaaaaames - jęknął z nabożnym podziwem Peter. - Jesteś wielki.
- Dajcie to - Remus niecierpliwie przewracał kartki. - Zaraz znajdę! Syriusz, daj pergamin!
- Tak jest - Syriusz porwał kałamarz sprzed nosa jakiegoś niezbyt zmartwionego tym faktem pierwszaka, który rad był, że ma pretekst do przerwy w odrabianiu lekcji. - Pisz!
Gdy James, przebrany w szkolne szaty zszedł do pokoju wspólnego, Remus zdążył właśnie postawić ostatnią kropkę.
- Jak to zdobyłeś? - Syriusz wcisnął mu książkę. - Myśmy chcieli prosić Hagrida...
- Od Dumbledore'a - wyjaśnił z szelmowską miną James i uciekł, zanim przyjaciele zdążyli go zatrzymać.

~~@~~

- Zdążyliśmy w ostatniej chwili - sapnął z satysfakcją James, kończąc czytać przepis. - Trzeba czekać równo trzy tygodnie, zanim się toto ugotuje.
- A składniki? Tu są suszone skórki boomslanga i inne trudno osiągalne rzeczy - zastanawiał się Peter.
- Zdobycie ich będzie prostsze niż zwędzenie z kuchni kawałka ciasta - wyjaśnił mu James. - Mam mówić dalej?
- Nie, nie. Już rozumiem - Peter bardzo nie lubił, kiedy uważano go za ciężko kapującego. - Peleryna niewidka i dzisiejsza noc?
- Otóż to. Ale jak zwykle zapomnieliśmy jeszcze o jednej rzeczy - James był specjalistą w przypominaniu sobie ważnych szczegółów. - Który z nas?
- Co: który z nas? - tym razem nie zrozumiał Syriusz. - Ugotujesz to oczywiście ty, mnie by się na pewno przypaliło i śmierdziało na cały Hogwart.
- Który z nas to wypije, baranie - James poprawił się na desce sedesowej, narada toczyła się bowiem w łazience przy dormitorium, bo tylko tam można było zapewnić sobie, jak mawiał Syriusz, warunki należytej konspiracji.
Zapadło pełne napięcia milczenie. Wreszcie Syriusz odezwał się:
- Najlepiej, żeby żaden z nas. Wszyscy wiedzą, że jesteśmy nierozłączni. Jeżeli któregoś braknie, to od razu będzie podejrzane.
- Nie możesz wtajemniczyć nikogo spoza naszej czwórki - oburzył się Peter. - Przyrzekliśmy zachować tajemnicę.
- Wiem, tylko strasznie mi to nie pasuje - grymasił Syriusz. - Gdyby Remus urwał się od pani Pomfrey i przyszedł wieczorem do wieży Gryffindoru, to gdzie ja bym wtedy był? Albo ty? Albo Peter? To jasne, że bylibyśmy z nim.
- Chyba, że akurat któryś dostałby szlaban - uzupełnił Peter.
- Szlabany też na ogół obrywamy razem. Gdyby któryś z nas rozgadał po całym Gryffindorze, że dostał szlaban, a w rzeczywistości przyszedł tutaj... Albo dostał szlaban naprawdę, i urwał się z niego... Wiecie co, tego ostatniego to bym się może i podjął. Jeszcze nigdy nie urywałem się ze szlabanu.

Rozdział 3

- Gdzie to zrobimy? - głos Petera aż drżał od emocji. - Kibel odpada, tam każdy może wejść.
- Dormitorium też - przytaknął Syriusz. - Z tego samego powodu.
- Może jakaś zapomniana klasa? - zastanawiał się James. - Pamiętacie, ta, co ją kiedyś znaleźliśmy...
- Tak, ale to było we czwartek - zauważył ponuro Syriusz. - W piątek zamiast tej sali była ubikacja, w której Irytek z Grubym Mnichem łupali w Czarnego Piotrusia.
- Mam! - rozpromienił się Peter. - Łazienka Jęczącej Marty!
- Czyś ty zdurniał do reszty? Nie będę pitrasił eliksiru i słuchał zawodzenia tej kretynki! - sprzeciwił się James. - A poza tym, drogi kolego - znacząco zaakcentował ostatnie słowo - to jest kibel dla dziewczyn. Jeśli cię tam przyłapią, masz przegwizdane, głupia Anette będzie chichotać do końca twoich dni.
- Komórka na miotły - zaproponował Syriusz. - Ta, co jest obok wejścia do wieży.
- Ty jak co wymyślisz... A Filch będzie w tym czasie na Hawajach?
- Potrzebujemy tej komórki tylko raz, żeby było gdzie dokończyć eliksir i wypić, resztę możemy robić tu, w dormitorium. Schowamy kociołek pod łóżko Petera, będzie wyglądał jak nocnik - zachichotał Syriusz.
- A jak Filch wejdzie, kiedy się będziesz przemieniał? Umrze na zawał i będziemy go mieli na sumieniu - zaoponował James.
- O tym też pomyślałem. Oto, czym zatkamy dziurkę od klucza - Syriusz zrobił gigantycznego balona z gumy do żucia. - Oczywiście będzie na Irytka, ale tu już chyba nie będziesz miał wyrzutów sumienia?
- W żadnym wypadku - obiecał James. - Masz rację, to będzie nawet lepiej, jeśli ten niby-Remus wejdzie z zewnątrz... Powie, że uciekł z izolatki, bo mu tam było nudno.
- No dobrze, ale jeśli zatkamy dziurkę od klucza, to jak sami wejdziemy? - zatroszczył się Peter i mało nie wlazł pod łóżko pod karcącymi spojrzeniami kolegów. - O, przepraszam, zapomniałem...
- Tylko Peter Pettigrew mógł zapomnieć, że sam jest czarodziejem - Syriusz w zadumie pokiwał głową. - Powinieneś się ożenić z Anette. Au! - wrzasnął, gdy Peter cisnął w niego kanciastym kałamarzem. - Uważaj, głupi!
- Dosyć, panowie - przerwał zdecydowanie James. - Zatem plan jest taki: w przeddzień pełni Syriusz zarabia na szlaban. Dostaje go na wieczór po kolacji. W tym czasie Remusa już nie ma, wędruje do Wrzeszczącej Chaty - James zawahał się na moment, jak zawsze, kiedy mówił o tajemnicy przyjaciela. - My dwaj siedzimy w pokoju wspólnym i zachowujemy się normalnie, to znaczy przewracamy wszystko do góry nogami, głośno biadając, że nie ma z nami Syriusza, a Remus znowu chory. W tym czasie Syriusz urywa się ze szlabanu, idzie do komórki na miotły, otwiera drzwi zaklęciem - tu padło znaczące spojrzenie w stronę Petera - przebiera się w ciuchy Remusa, jeżeli się w nie zmieści... jeżeli nie, to tylko ściąga swoje. Wtedy do komórki wchodzi profesor McGonagall z delegacją dziewczyn Gryffindoru i następuje zbiorowe omdlenie na widok boskich kształtów naszego Apollina. Czyś ty osz... - reszta słów została zduszona brudnymi skarpetkami, które Syriusz od dłuższej chwili starannie przygotowywał. - Fuuuuj!
- Ja ci dam zbiorowe omdlenie - sapał Syriusz, kotłując się z nim po podłodze dormitorium. - Zaknebluję ci ten parszywy pysk raz na zawsze...
- Daj spokój, udusisz go, i nie powie, co dalej - Peter tym razem zachował stoicki spokój. - Puść go, a ty, James, nawijaj, bo dobrze ci idzie.
- Rewelacyjnie - Syriusz zdecydował się jednak puścić swoją ofiarę. - W porządku, daruję ci życie, bo inaczej mały Peter zostałby sierotą. Ale uważaj, co mówisz, bo nie ręczę, że nie zostanie...
- Tfu, kiedy ostatni raz myłeś nogi? - James z niesmakiem wycierał sobie twarz. - Dobra, co tam było dalej? No więc dobrze, nikt nie wchodzi do komórki, nikt nie mdleje, wrzucasz włos, zagotowujesz eliksir, pijesz, chudniesz o sto dwadzieścia kilo... no dobrze, tylko o sto - dodał szybko, widząc, że Syriusz znów sięga po skarpetki. - Przemieniasz się i wchodzisz do wieży. Tylko nie zapomnij hasła.
- Musiałbym być tobą - parsknął Syriusz, przypominając, jak to na pierwszym roku James zapomniawszy hasła spędził pół nocy zwinięty w kłębek na dywaniku. - Wchodzę do wieży, wy się rzucacie na mnie, co tu robię, ja mówię, że wyszedłem, bo mi się nudziło...
- Nie! - przerwał zdecydowanie Peter. - Mówisz, że wyszedłeś, bo w twojej izolatce księżyc strasznie rąbie po oknach i nie da się spać. Wtedy wszyscy zauważą, że jest pełnia.
- Peterze, jesteś wielki - powiedział z podziwem James, co doprowadziło Petera Pettigrew na skraj ekstazy. - Syriuszu, on ma rację. Dokładnie tak powiesz. Potem będziesz przez jakieś piętnaście do dwudziestu minut odstawiał skecz pod tytułem "pan Lupin był chory", a my będziemy cię namawiali, żebyś poszedł się położyć. W końcu się zgodzisz, i my pójdziemy z tobą. Przemienisz się w komórce na miotły, wrócisz na swój szlaban i pozwolisz McGonagall. żeby obdarła cię żywcem ze skóry.
- Jeżeli wszystko pójdzie tak gładko, jak mówiłeś, to może nawet obedrzeć - zgodził się wspaniałomyślnie Syriusz.

Rozdział 4

W dwa dni przed pełnią wszystko było przygotowane. Remus wyszukał ze sterty swoich szat taką, która pasowała na Syriusza nawet przed przemianą. Włos, który własnoręcznie wyrwał sobie z głowy, znajdował się w kieszeni szaty, zapakowany pieczołowicie w kawałek pergaminu. Eliksir wielosokowy, dojrzewający w kociołku pod łóżkiem Petera nabierał coraz bardziej właściwej konsystencji i barwy. Pozostawała tylko sprawa szlabanu.
- Co masz zamiar zrobić? - Peter zadał to pytanie po raz co najmniej dwudziesty, przez ostatni tydzień męczył nim Syriusza po kilka razy dziennie. - Masz jeszcze dzień czasu, ale powiedz, proszę cię...
- Nie mam dnia czasu - Syriusz uśmiechnął się wyrozumiale. - To jest do zrobienia dzisiaj w nocy, i musicie mi w tym pomóc.
- Proszę bardzo - zgodził się James. - Ale szlaban zarabiasz tylko ty.
- Jak w banku u Gringotta - Syriusz huknął się w pierś aż zadudniło. - Dzisiaj o naszej ulubionej godzinie.
- Znowu o drugiej? - jęknął Peter. - Ja się już nigdy nie wyśpię...

~~@~~

- Peter, właź - James zrobił mu miejsce pod peleryną-niewidką. - Syriusz, prowadź.
- Dobrze, tylko nie łaź mi po nogach - peleryna niewidka nie była nigdy bardzo komfortowym schronieniem, nawet gdy, tak jak teraz, było ich tylko trzech. - Trzeba by kiedyś zrobić mapę Hogwartu, te znikające schody doprowadzają mnie do rozpaczy.
- Dokąd idziemy? - Peter już nie mógł się doczekać. - Tyle przynajmniej mógłbyś powiedzieć...
- Proszę bardzo, i tak nie zgadniesz, po co - Syriusz na próżno starał się dostosować swój krok do drobnych kroczków Petera. - Do wieży Sinistry.
- Ale ona nam nigdy nie podpadła - zauważył nieśmiało Peter. - Nie mamy za co się na niej odgrywać.
- Ten kawał nie będzie przeciwko niej - Syriusz nie gorzej od niego pamiętał ich niepisany kodeks. - Jedyną osobą, która na tym ucierpi, będę ja sam. I o to chodzi.
- Tylko żeby cię nie wylali ze szkoły - Peter najwyraźniej miał dzień na martwienie się o wszystko i wszystkich. - Powiedz, co chcesz zrobić, no, powiedz...
- Zobaczysz - Syriusz był nieubłagany. - James, masz to, o co cię prosiłem?
- Jakże by nie - James sięgnął za siebie i z niemałym trudem wydobył spod szaty szkolną miotłę, tę samą, na której latał podczas meczów quidditcha. - Znasz wszystkie potrzebne zaklęcia?
- Spisałem na kartce - zachichotał Syriusz. - Szkoda, że została po kolacji na stole w Wielkiej Sali... - Czyś ty zgłupiał? - oburzył się Peter. - Taka nieostrożność!
- Spokojnie, mały. Wujek Syriusz wie, co robi. Alohomora! - drzwi obserwatorium otworzyły się bezgłośnie. - Idziemy.
Sala obserwatorium była ogromna. Największy teleskop stał dokładnie na jej środku, celując w niebo poprzez otwór w szklanym dachu. Dookoła stało mnóstwo innych urządzeń do obserwacji nieba, a na półkach pod niskimi ścianami znajdowały się astrolabia, sekstansy i gwiezdne mapy. Syriusz od razu podszedł do największego teleskopu i trochę regulacją, a trochę zaklęciami skierował go we właściwą część nieba.
- No, jest - powiedział z satysfakcją. - Chłopaki, patrzcie.
- A co to? - zapytał Peter, widząc podwójną gwiazdę. - Wiecie, że z astronomii nie jestem orłem...
- A jak myślisz? - James z uciechy walnął Syriusza w kark. - Jesteś genialny!!! Syriusz, Syriusz... - nie wiadomo było, czy mówi do przyjaciela, czy widocznej przez teleskop gwiazdy. - To będzie jak twój autograf z dedykacją...
- I o to chodzi. Dalej, chłopaki, musimy ustawić tak wszystkie teleskopy. Tamten też - wskazał niewielkie urządzenie, umieszczone wysoko pod kopułą obserwatorium. - Jego obraz można skierować na sklepienie Wielkiej Sali.
- Lecę! - James dosiadł miotły i zatoczył kilka wściekłych kręgów pomiędzy teleskopami, tak nisko, że musieli schylić głowy. - Jakie tam jest zaklęcie?
- Masz! - Syriusz podał mu pergamin z wypisanymi kilkoma słowami. - To jest kopia - dodał, na użytek Petera. - W Wielkiej Sali został oryginał.
- Jeju, ale fajnie - małego Pettigrew też rozpierała radość. - Syriusz, ty naprawdę...
- Bierzmy się do roboty - Syriusz wskazał mu rząd teleskopów. - Współrzędne te same, co tu. Trzeba je wszystkie ustawić identycznie.
Po godzinie wytrwałej pracy wszystko było gotowe. James, który przez trzy kwadranse mocował się z teleskopem pod sufitem, wylądował na podłodze obserwatorium mokry od potu.
- Udało się - wydyszał. - Ale się nakląłem...
- Popatrz - Peter z dumą powiódł wzrokiem po obserwatorium. Wszystkie teleskopy pokazywały tę samą podwójną gwiazdę. Syriusz patrzył na to i pęczniał z dumy.
- Ładne, co? - zapytał jakoś ciszej niż zwykle. James spojrzał na niego katem oka i zauważył, że jego przyjaciel jest autentycznie wzruszony. - Jakbym dostał w prezencie całe niebo...
- Piękne - James wiedział, że teraz nie wolno mu żartować. - Twoja gwiazda jest naprawdę wspaniała. Podobnie, jak cały ten pomysł.
- Mam nadzieję, że szlaban będzie go wart - Syriusz był już taki sam, jak przedtem. - Dobra, panowie, zwijamy się. I jutro, choćby was szlachetność miała udusić na miejscu, nie przyznajecie się do niczego, zrozumiano? To jest mój kawał.
- I twój szlaban - przytaknął Peter. - Choćby mnie McGonagall kroiła na kawałki...
- Nie będzie - obiecał mu James. - Ona też ma klasę.
Jutrzejsza afera miała na długo przyćmić wszystkie inne, i jedyne, czego spiskowcy żałowali to że Remus, coraz bledszy i wyraźnie tracący siły, nie jest w stanie się nią cieszyć. Na sklepieniu Wielkiej Sali na bezchmurnym niebie obok słońca jasno wybijała się wielka, czerwona gwiazda. Wszyscy patrzyli na nią i chichotali, a imię Syriusza było najczęściej powtarzanym podczas śniadania słowem. Zaaferowana profesor Sinistra biegała od Wielkiej Sali do swojej wieży i z powrotem, a sprawca tego wszystkiego pławił się w ogólnej popularności.
Dopiero kiedy wstawał od stołu by udać się na pierwszą lekcję - a była nią, jak na ironię, astronomia - do stołu Gryfonów podeszła profesor McGonagall.
- Dobrze się bawisz, Black? - zapytała, widać było jednak, że nie bardzo się gniewa. - Czy panowie Potter, Lupin i Pettigrew też już zdążyli się nacieszyć?
- Oni nie mieli z tym nic wspólnego - zaprotestował z godnością Syriusz. - To była moja gwiazda, mój pomysł...
- I twój szlaban - dokończyła McGonagall. - Dobrze zatem, jak sobie życzysz. Radzę ci wcześnie zjeść kolację, bo czeka cię mycie podłogi w Wielkiej Sali - powiodła wzrokiem po sali, która nigdy dotąd nie wydawała się Syriuszowi aż tak wielka. - Niestety, nie udało mi się przekonać profesor Sinistry, że powinna ci przy tym przyświecać twoja gwiazda... Ale przynajmniej możesz się pocieszyć, że twój dzisiejszy szlaban był zapisany na niebie.

Rozdział 5

Po kolacji Syriusz Black bynajmniej nie czekał, aż Wielka Sala opustoszeje, lecz ostentacyjnie przyniósł sobie wiadro z wodą, proszek i mopa, i zabrał się do pracy. Złośliwe komentarze wychodzących przyjmował ze stoickim spokojem, jednak nie było ich wiele. Nocny figiel i poranna awantura zjednały mu powszechną sympatię, a i bez tego był ogólnie lubiany.
- Nareszcie właściwy człowiek na właściwym miejscu - krzywy uśmieszek Severusa Snape'a i rechot bandy Ślizgonów nie należały do rzeczy, które łatwo byłoby przyjmować ze stoickim spokojem. - Zawsze ci mówiłem, że skończysz jako cieć i proszę, McGonagall też się na tobie poznała.
Syriusz odstawił miotłę i wyprostował się. Rechot ucichł, wszyscy czekali na jego reakcję. Syriusz dumnie podniósł głowę.
- Ślizgony, won - rozkazał z godnością. - Tu się pracuje.
Parsknęli krótkim, nerwowym śmiechem, następne żarty jednak jakoś się nie kleiły. Pomamrotali coś i wyszli, pozostawiając Syriusza w glorii tryumfatora.
Tymczasem James i Peter pobiegli do wieży Gryffindoru. Ubranie Remusa wraz z kociołkiem znajdowało się już w komórce na miotły, której dziurka od klucza została fachowo zabezpieczona według metody Syriusza-Irytka. Przez długą chwilę byli zajęci przyjmowaniem gratulacji i odpowiadaniem na pytania o szczegóły Syriuszowego figla (w to, że Syriusz zrobił to bez pomocy przyjaciół oczywiście nikt nie wierzył), wreszcie jednak każdy zabrał się do swoich zajęć. James i Peter usiedli przy swoim stoliku w kącie i rozpoczęli grę w eksplodującego durnia, starając się przy tym robić jak najwięcej hałasu. Uważny obserwator widziałby jednak, że ich humory nie są tak świetne, jak starali się to okazać, a bardziej niż gra interesuje ich zawieszony nad kominkiem wielki zegar.
- Jeśli coś go zatrzymało, będę musiał sam wypić eliksir - wymamrotał schylony nisko nad stołem James. - Czekamy najdalej do dziesiątej, potem niektórzy już się kładą spać.
- Może zejdę do Wielkiej Sali i sprawdzę - zaproponował Peter równie ściszonym głosem.
- Nie. Im mniej zamieszania, tym lepiej. Wyjdę, że niby idę spać, i w pelerynie-niewidce wyśliznę się na korytarz. Będzie to podejrzane jak sto diabłów, ale nie możemy zmarnować eliksiru. Nie gap się, tylko graj!
- Mamy jeszcze czterdzieści minut - Peter znów zaczął symulować gorliwe zainteresowanie grą. - gdzie on, u licha, przepadł?
Syriusz Black umył właśnie jedną dziesiątą Wielkiej Sali i z rozpaczą spojrzał w stronę stołu nauczycieli, gdzie McGonagall, pogrążona w rozmowie z Flitwickiem, najwyraźniej postanowiła go pilnować. Czas płynął nieubłaganie. Miał być w wieży Gryffindoru już pół godziny temu, tymczasem nic nie zapowiadało ani końca roboty, ani możliwości ucieczki. Starannie rozważył alternatywę - czy powiedzieć McGonagall, że idzie do ubikacji, i zniknąć na dłużej niż przewidywał, czy po prostu ulotnić się bez słowa.
- Nie mogę dłużej - James w pokoju wspólnym Gryfonów był już chory z oczekiwania. - Idę do kibla, a potem przeskakuję w pelerynę-niewidkę. Jak Syriusz przyjdzie, najwyżej wróci na szlaban.
Kiedy gasił za sobą światło w małym korytarzyku oddzielającym ich dormitorium od łazienki, ktoś pociągnął go za rękaw. Drgnął przestraszony i sięgnął do wyłącznika, jednak tajemniczy napastnik chwycił go za rękę. James odwrócił się, poznał go i osłupiał.
- James - głos w ciemności był cichy, ale Potter rozumiał doskonale każde słowo. - Wiem, co macie w tym kociołku, który jest schowany w komórce na miotły.
- Skąd wiesz? - James zrobił ruch, jakby chciał się rzucić na swego rozmówcę, ale zreflektował się natychmiast.
- Wiem. Wiem też, że chodzi o Remusa. Żeby go zastąpić. Miał to zrobić Syriusz, prawda?
- Ale go nie ma - zgodził się James. - To wszystko? Zatem możesz już lecieć z jęzorem do McGonagall. Nie zatrzymuję, droga wolna.
- Głupi! Ja chcę wam pomóc! Czas leci, za chwilę wszyscy rozejdą się po dormitoriach. Jakie masz wyjście?
- A ty co zrobisz? - James wzruszył ramionami.
- Proste, wypiję ten eliksir.
- Jakim cudem? Przecież ty jesteś...
- Normalnie. Przypomnij sobie Justusa Paskudnego, kto go zabił? No widzisz. Dodałeś włos Lupina?
- Jeszcze nie, to się robi w ostatniej chwili - James był tak skołowany, że zapomniał o całej konspiracji.
- To na co czekasz? Mówię ci, zrobię to, i nie sypnę was ani mrugnięciem oka, przysięgam.
- Czemu to chcesz zrobić?
- Bo też mi go szkoda. Gdyby się wszyscy dowiedzieli, kim jest, na drugi dzień mógłby się pakować.
- Prawda - James Potter westchnął głęboko. - W porządku, wierzę ci. W komórce jest szata i buty, przebierz się, dodaj włos, zagotuj eliksir, potem zaklęcie stu dzące i dopiero pij. I cały czas patrz na zegarek, eliksir działa tylko godzinę. Jak przyjdziesz, powiedz, że w infirmerii księżyc świeci w okna i nie możesz spać. A potem po prostu usiądź przy naszym stoliku. Idź już!
W posępnym milczeniu wrócił do pokoju wspólnego i nie odpowiadając na pytania zdziwionego Petera wziął do ręki najbliższą książkę i otworzył ją. Przez moment udawał, że czyta, dopiero potem zorientował się, że trzyma książkę do góry nogami. Zanim jednak zdążył odwrócić ją, otwór wejściowy odsunął się i wszedł... Remus Lupin.
- Hej! - Peter nie stracił głowy i zerwał się z miejsca, za nim zrobiła to połowa Gryffindoru. - Lunatyk?! A co ty tu robisz?
- Zwiałem pani Pomfrey - "Remus" był śmiertelnie blady i zupełnie przypominał nieszczęśnika, którego dziś na ostatniej lekcji odprowadzili razem do skrzydła szpitalnego. - W tej cholernej izolatce można się wściec, jest pełnia i księżyc tak świeci po oknach, że o spaniu nie ma mowy.
- Dzisiaj jest pełnia? - piątoklasista Jack Benton przyjrzał mu się podejrzliwie. - To co ty tu w takim razie robisz?
- A jak myślisz? - zapytał opryskliwie "Remus". - Jak nie wierzysz, to sprawdź - pociągnął go do okna. Odsunął zasłonę i pokazał mu ogromny, okrągły księżyc, który właśnie wyłaniał się zza Zakazanego Lasu. - Ty byś przy czymś takim mógł zasnąć? W dodatku jakbyś był chory?
- Ty naprawdę jesteś lunatykiem - Benton spojrzał na niego, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. - Chwała Bogu, mały, bo prawdę mówiąc myślałem o czymś znacznie gorszym...
- A o czym? - "Remus" wzruszył ramionami.
- Nawet ci nie powiem, bo byś się posikał do łóżka - Benton poklepał go po ramieniu. - Będziesz się o tym uczył na trzecim roku, masz czas. No, co się tak gapicie? - spojrzał po przysłuchujących się tej rozmowie zaciekawionych Gryfonach. - Dajcie dzieciakowi iść w kimono, bo zamiast lunatyka będziemy mieli ducha. I zasłońcie to cholerne okno - z niechęcią spojrzał w stronę okrągłego księżyca, nikt jednak nie kwapił się spełnić jego polecenia.
Tymczasem Syriusz Black osiągnął dno rozpaczy. Pozostawało mu najwyżej pół godziny, z tego co najmniej dziesięć minut trzeba było odliczyć na przemianę... Zanim wejdzie do wieży, połowa Gryffindoru pójdzie spać. Trzeba było się zdecydować. Odstawił miotłę pod ścianę i podszedł do głównego stołu.
- Pani profesor - powiedział ze zbolałą miną. - Bardzo przepraszam, ale naprawdę muszę wyjść...
- W porządku, Black - jego mina i bardziej jeszcze ręka przyciśnięta do żołądka przekonały McGonagall, że lepiej nie zwlekać. - Za pięć minut widzę cię tu z powrotem.
Syriusz nie czekał na koniec zdania, pognał jakby go kto gonił. Zadyszany dopadł komórki. Otworzył drzwi i ku swojemu wielkiemu zdziwieniu zobaczył, że kociołek jest pusty, a po szatach Remusa nie ma śladu. Ze złością wyrżnął pięścią w ścianę. Połowa jego misternego planu, a kto wie, czy nie cały, była na nic. Niepotrzebna była wyprawa do wieży Sinistry, po nic ten zakichany szlaban... Pewnie James, zniecierpliwiony do ostatka, przyszedł tu i wypił eliksir, a teraz udaje Lupina wśród kolegów dociekających, dlaczego raptem jeden drugoklasista zniknął, a na jego miejsce pojawił się inny...
Westchnął i podszedł do portretu Grubej Damy.
- Kaszalot - powiedział zrezygnowany i wszedł do pokoju wspólnego. Powitał go zbiorowy aplauz. Syriusz podniósł głowę i zobaczył, że wita go cały Gryffindor w komplecie. Spojrzał w stronę ulubionego stolika w kącie i zbaraniał. Przez tłum przepychali się do niego James, Peter i... Remus.
- Jest nasz gwiezdny kawalarz - prefektka zwana Małą Molly osobiście uścisnęła mu dłoń. - Macie tam jeszcze jakieś piwo kremowe? Trzeba powitać bohatera...
- No, nareszcie w komplecie - James dopchał się do niego i ostentacyjnie podał mu rękę. - Nawet Remus na twoją cześć zwiał z izolatki, mówi, że mu księżyc świeci w okna... Nie każdy ma własną gwiazdę na zawołanie.
- Remus! - Syriusz udał, że dopiero teraz go zauważył. - A chodźże tu! - Mocno poklepał po ramieniu kogoś, o kim nie miał bladego pojęcia, kim jest. - No tośmy obaj zwiali, bo ja dałem dyla ze szlabanu, zaraz tam muszę wrócić...
- Uciekłeś McGonagall? - Mała Molly zmarszczyła brwi. - Syriusz, czy ty czasem nie przesadzasz? Wracaj tam natychmiast!
- Rozkaz, pani prefekt! - Syriusz chwycił w locie podane mu piwo kremowe. - Remus, twoje zdrowie! I wasze! - przechylił butelkę i pił długo, pod koniec mając jednak dziwne uczucie, że w pokoju zrobiło się cicho. Odstawił butelkę i zdrętwiał - na tle odsuniętego portretu stała profesor McGonagall, a jej spojrzenie wolno przesuwało się od odsłoniętego okna ku "Remusowi", by wreszcie zatrzymać się na nim samym.

Rozdział 6

- Witam uciekinierów - McGonagall wzięła się pod boki i powiodła spojrzeniem po reszcie Gryfonów, z których każdy zawzięcie szukał czegoś na podłodze. - Tego to już doprawdy za wiele. Lupin, Black, proszę natychmiast ze mną.
Nie oglądając się za siebie wymaszerowała z pokoju, a obaj winowajcy za nią - Syriusz niepewny bodaj własnego imienia i nazwiska, i "Remus" starannie kryjący uśmiech za kołnierzem szaty.
Gdy portret zamknął się za nimi, Syriusz zastąpił drogę profesor McGonagall i padł na kolana.
- Pani profesorko, błagam! Niech będzie szlaban do końca roku, ale niech pani nie mówi nikomu, że to nie jest Remus!
- Wstań, Black - poleciła krótko McGonagall i nie odzywając się więcej ani słowem zaprowadziła ich prosto do swojego biura.
- Siadajcie.
Usiedli. Syriusz kątem oka zauważył, że jego towarzysz nerwowo spogląda na zegarek. Przemknęło mu przez głowę, że krótkie działanie eliksiru wielosokowego ma swoje zalety - za chwilę będzie przynajmniej wiadomo, kto to, u licha, jest...
- Proszę, Black - Minerwa McGonagall wyglądała na bardzo zagniewaną. - Za dziesięć minut idziemy do dyrektora. Jeżeli chcesz coś wyjaśnić, masz ostatnią szansę.
- Tylko jedną rzecz, pani profesor - Syriusz wiedział, że to nie są żarty. - Chciałem powiedzieć, że Remus Lupin nie jest niczemu winien. Siedzi zamknięty we Wrzeszczącej Chacie i o niczym nie wie - Syriusz zdawał sobie sprawę, że nie mówi całej prawdy, pomyślał jednak, że w obecnym stanie trudno sądzić, że Remus cokolwiek wie lub pamięta.
- Zatem po raz drugi dzisiaj twierdzisz, że wszystko wymyśliłeś sam? - ostry głos McGonagall nieznacznie złagodniał.
- Tak, pani profesor.
- I sam przygotowałeś eliksir wielosokowy? - brwi McGonagall podjechały aż do połowy czoła.
- Tak, pani profesor - ta odpowiedź była już o wiele mniej pewna.
- Jeżeli kłamiesz, Black, nie rób tego aż tak bezczelnie - poradziła mu McGonagall. - Gdyby profesor Holz to usłyszał, umarłby ze śmiechu.
- Przepraszam, pani profesor, ale...
- A poza tym - profesor McGonagall wstała i przygwoździła Syriusza do krzesła spojrzeniem, którego nie powstydziłaby się pani Pince. - Czy naprawdę sądzisz, że byłabym zdolna zdradzić przed Gryffindorem, kim naprawdę jest Remus Lupin?
- Oni zaczęli się czegoś domyślać, więc chcieliśmy...
- Wiem. I co najdziwniejsze, chyba się wam udało.
- Tak - odezwał się milczący dotąd "Remus". - Wszyscy myśleli...
- A ty cicho - przerwała mu McGonagall. - Kimkolwiek jesteś, zaraz się tobą zajmę, i to tak, nie będziesz narzekać. A z tobą, Black, jeszcze nie skończyłam - wyraz ulgi z twarzy Syriusza znikł o wiele szybciej, niż się tam pojawił. - W tej szkole nikt bezkarnie nie ucieka ze szlabanu. Nawet jeżeli specjalnie się o niego postarał. Tak było, prawda?
- Tak, pani profesor.
- Dlaczego?
- Bo wszyscy zdziwiliby się, czemu mnie nie ma w pokoju wspólnym, skoro są tam James, Remus i Peter. A tak - wiedzieli, że mam szlaban. Uciekłem dlatego, że to ja miałem wypić ten eliksir. Przyszedłem za późno i zobaczyłem, że Remus już jest, to znaczy, że on... - bezradnie wskazał na siedzącego obok chłopaka.
- Więc to ty miałeś wypić eliksir?
- Ja.
- To kim, do stu tysięcy mioteł, jest ten przebieraniec? - McGonagall wskazała głową na "Remusa". - Ciebie nie pytam! - uprzedziła jego wyjaśnienie. - Słucham, Black.
- Pani profesorko, jak Boga kocham, że nie wiem - Syriusz miał minę tak zbaraniałą, że musiała mu uwierzyć. - Jak przyszedłem, on tam już był. Byli też James i Peter, więc może lepiej niech on sam powie?..
- Chyba nie ma innej rady - w oczach McGonagall zamigotało coś na kształt uśmiechu. - Proszę. Teraz możesz mówić.
- Lily Evans.
- Co?! - Syriusz zerwał się z miejsca. - A ty skąd wiedziałaś? James ci wygadał?!
- Siadaj, Black - McGonagall spojrzała na niego karcąco. - Tutaj ja zadaję pytania. Skąd wiedziałaś, że Remus jest wilkołakiem? - zapytała, zwracając się do Lily.
- Oglądałam mugolski film, w którym był chłopak podobny do Remusa... - zaczęła Lily z wahaniem. - Też znikał podczas pełni, a potem był chory. I okazało się, że jest wilkołakiem. Sprawdziłam w książkach, zgadzało się... Byłam pewna, że oni - nieznaczny ruch głowy w stronę Syriusza - o wszystkim wiedzą, więc kiedy James zaczął wypytywać profesora Binnsa jak można się zmienić w kogoś innego, domyśliłam się. Chciałam im pomóc.
- Rozumiem. Kiedy odzyskasz swoją właściwą postać?
- Za moment... - Lily nerwowo spojrzała na zegarek. - Pięć minut... nie więcej.
- Doskonale. Black, pójdziesz do wieży Gryffindoru i przyprowadzisz Pettigrew i Pottera.
Droga do pokoju wspólnego Gryfonów zajęła Syriuszowi znacznie mniej, niż poprzednio w odwrotną stronę. Było już tak późno, że w okrągłym pokoju nie było nikogo, pobiegł zatem do dormitorium, gdzie James i Peter siedzieli snując domysły, wśród których wyrzucenie Syriusza ze szkoły i odjęcie Gryfonom tysiąca punktów było wizją i tak bardzo optymistyczną.
- Zbierać się, McGonagall was woła - Syriusz stanął w drzwiach jak zwiastun nieszczęścia. - Lilka już tam jest.
- Domyśliła się, że to nie Lupin? - zapytał Peter.
- Idźże, głupi, przecież ona wie! Na zdrowy rozum Remus nie miał prawa tutaj być, i jak go zobaczyła, od razu skapowała, co jest grane - James nerwowo zapiął szatę na wszystkie guziki. - Bardzo jest zła?
- Nawet nie - wybiegli na korytarz. - To znaczy na mnie tak, o ten szlaban. Na szczęście jest zbyt późno, żeby mogła nas wysłać do Dumbledore'a...
- I chwała Bogu, może nas jeszcze nie wyleją. Za sam eliksir wielosokowy... - zajęczał Peter.
- A tobie, James, urwę łeb - przypomniał sobie Syriusz. - Myślałem, że zawału dostanę, wpadłem do wieży, a tam Remus i wy dwaj... Kto ci pozwolił mówić o tym Lilce?
- A kto mówił Lilce? - zaprotestował James. - Ta piekielna dziewczyna sama się domyśliła, uparła się, że chce cię zastąpić, ty nie przychodziłeś, czas leciał... co miałem zrobić, dałem jej wypić ten eliksir, byliśmy już tacy skołowani...
- Cicho - ostrzegł ich Peter, ponieważ byli już przed drzwiami gabinetu McGonagall. - Wchodzimy.
- A, jesteście - profesor McGonagall podniosła się zza swojego biurka. Obok w fotelu kuliła się bardzo blada Lily w za dużych na nią szatach Lupina. - Nie wiem, czy jesteście świadomi, że popełniliście jedno z najcięższych wykroczeń. Samowolne preparowanie jakichkolwiek eliksirów jest surowo zabronione, nie muszę chyba tłumaczyć, dlaczego. A spożywanie ich - spojrzenie, jakie rzuciła Lily nie należało do łagodnych - jest nie tylko wykroczeniem, ale piramidalną głupotą. Biorąc jednak pod uwagę pobudki waszych działań i fakt, że odniosły one chyba niezły skutek, postanowiłam, że tym razem jeszcze nie zostaniecie wyrzuceni. Tym razem, powtarzam.
- Dziękujemy, pani profesor - odważył się powiedzieć James.
- Nie mogę tylko darować jednej rzeczy - w oczach McGonagall zamigotało coś na kształt rozbawienia. - Black, twoja ucieczka ze szlabanu była czynem haniebnym. Dlatego bądź łaskaw udać się do Wielkiej Sali i dokończyć pracy. A ponieważ jest już bardzo późno, wy mu w tym pomożecie - zwróciła się do pozostałej trójki.
- Tak jest, pani profesor! - Peter podskoczył z radości, natychmiast jednak otrzymał z dwóch stron dwa celne kopniaki. James i Syriusz zdecydowanie woleli, żeby McGonagall nie przypomniała sobie, że powinna jeszcze odebrać Gryffindorowi ładnych kilka punktów.
We czwórkę praca szła o wiele łatwiej. Syriusz, Peter i Lily chwycili za mopy, James kursował tam i z powrotem zmieniając wodę. Gdy już trzy czwarte Wielkiej Sali było umyte, przez drzwi z hallu wszedł... profesor Dumbledore i powiódł zdumionym wzrokiem po czwórce winowajców.
- Co wy tu robicie o tej porze? - zapytał. - Minerwo, miej litość, jest już druga!
- Żadnej litości! - w głosie McGonagall zabrzmiało znowu coś jakby rozbawienie. - Jak panu powiem, co te gagatki zrobiły...
- Czyżby miał z tym związek eliksir wielosokowy? - zapytał Dumbledore i w Wielkiej Sali zapadło głębokie milczenie. Wreszcie Lily odważyła się odpowiedzieć:
- Tak, panie profesorze.
- No, właśnie - Dumbledore wyglądał na bardzo zadowolonego. - Czyli nie myliłem się. Bo widzisz, Minerwo - zwrócił się do osłupiałej McGonagall - kiedy dotarło do mnie, że chłopcy interesują się tym eliksirem, postanowiłem im nie przeszkadzać... no, może nawet odrobinę pomóc - mrugnął porozumiewawczo do Jamesa. - I poczekać, co z tego wyniknie.
Minerwa McGonagall ściągnęła brwi. W oczach miała czystą, niczym nie skażoną i bardzo dobrze naostrzoną stal.
- Dlatego, za twoim pozwoleniem, moja droga - spojrzenie Dumbledore'a w jej stronę było jednak odrobinę niepewne. - Może darowałbym tym huncwotom resztę szlabanu, pod warunkiem... - tu znacząco zawiesił głos - że mi o wszystkim dokładnie opowiedzą.

Ten post był edytowany przez Minerwa: 14.05.2004 13:39
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
skicia
post 14.05.2004 21:28
Post #2 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 227
Dołączył: 16.11.2003
Skąd: Place where the angels fall...




Hm..dziwne, ale nawet fajne. Na błędy

uwagi nie zwracałam. A i jeszcze jedno: to już koniec?

zakończone. do LW.

Ten post był edytowany przez Avadakedaver: 08.07.2006 22:22


--------------------
user posted image

user posted image WE ARE ELITA user posted image LEAGUE OF SZYDERCY user posted image
(hm...)Kto nie jest z nami , ten jest przeciwko nam(hm...)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.03.2024 09:43