Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Siedząc Na Dachu, HP po siódmej części, przed epilogiem.

Nadia vel Ariana
post 26.11.2009 16:21
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 9
Dołączył: 26.11.2009




No to kilka słów wstępu. blush.gif

Zamknijcie oczy, przypomnijcie sobie kanon napisany przez Rowling… już?
Draco do zimny drań, Ron wesoły i zabawny przyjaciel, Naville mały, odważny, pucułowaty chłopaczek? Tak?

Postaci są ABSOLUTNIE kanoniczne. Nienawidzę „upiększania” bohaterów, bo zbiera mi się przy tym na wymioty. Jest kilka osób nieopisanych przez Rowling, więc mogę poruszyć wyobraźnię co do nich, nieprawdaż? Ach i jeszcze Pansy Parkinson. No tak. Ale co do niej, wszystko powinno się wyjaśnić, więc jest jaka jest…

Co do tytułu – pisałam kiedyś bloga z tym opowiadaniem i wtedy bardziej pasował do szablonu… No cóż, miał on oznaczać odrębność, niezależność, samotność… mam nadzieję, że zrozumiały?

Tekst jest betowany przez wspaniałą Amelię, gdyż ja jako dyslektyk daję masę błędów. Dziękuję, kochana!

Krytyka rzecz ludzka, niekiedy bardziej pomocna od „super, ekstra, kiedy New??”, ale bardzo proszę bez obrażania mojej skromnej osoby. Ogólnie, chciałabym by ktokolwiek wyraził swoją opinię. To by oznaczało, że nie piszę tylko dla Worda. I proszę, szczerze. Cały czas się rozwijam, mam nadzieję że mi w tym pomożecie^^ Nie jestem idealna, a na tym forum to mój debiut...
Temat może się wydawać dziwny, ale inaczej być nie mogło.
„Przerywniki” to fragmenty piosenki „Nostress” grupy Happysad.

Rozdziały, jakoś tak co dwa tygodnie, góra miesiąc^^

Ach, się rozpisałam. Ale mam nadzieję, że nie popadam w zbyt pompatyczny ton. I że nie jest zbyt ckliwie… No, i nie zraziłam tak bardzo?

Odrzućmy uprzedzenia, westchnijmy głęboko i teraz możecie czytać.

Pozdrawiam, Nadia smile.gif

*

Siedząc na dachu

Nienawiść nie potrzebuje instrukcji, wystarczy ją tylko sprowokować.





Prolog

Zagłuszanie bólu na jakiś czas sprawia, że powraca ze zdwojoną siłą.

Mocny powiew wiatru porywa ciemnoszary plakat z chodnika i kartka znika wgłębi ciemnej alejki. Kiedyś z pewnością był to pasaż handlowy, widać to po niegdyś kolorowych napisach nad czarnymi budynkami, ale dzisiejszego wieczoru wszystkie okna są pozabijane deskami, a sklepy otoczone wielkimi, metalowymi bramami i pozamykane na kilka zamków. Nigdzie nie widać żywej duszy, w oddali nie ma ani jednej lampki. Przy chodniku nie stoi ani jeden samochód czy znak drogowy, jedynie kilka plastikowych siatek lub reklam leży na ulicy. Co jakiś czas wiatr unosi delikatnie którąś z nich.

Raczej nie życzymy nikomu źle
Raczej nikomu dobrze
Raczej siedzimy na dachach
Bawimy się powietrzem


Spiczaste, wysokie, brązowe dachy budynków sprawiają wrażenie latarni morskich na tle tego smutnego pejzażu. Nad ciemnogranatowym niebem unosi się delikatna kurtyna z szarych chmur, pomiędzy którymi widać okrągły, srebrny księżyc. Dzięki niemu krajobraz jest lekko rozjaśniony jasną poświatą. Mimo mocnego wiatru jest ciepło i spokojnie. Nad alejką unosi się atmosfera tajemniczości.

Raczej nigdy nie będzie lepiej
Raczej nigdy nie było źle
Raczej już zostanie
Tak jak jest


Nagle słychać głośne miauknięcie białego kota ukrywającego się w krzakach przy jednym ze sklepów. Zwierzak porusza się niespokojnie, nadstawia uszu i po chwili ucieka szybko za budynek. Najwyraźniej wyczuł czyjąś obecność. Rzeczywiście, ciszę przerywa rytmiczny odgłos czyichś szybkich kroków. Ulicą idzie chłopak, na oko dwudziestoparoletni. Ma na sobie ciemną bluzę i nie widać jego twarzy, jedynie czarne, sterczące włosy. Wygląda na człowieka, który doskonale wie, dokąd iść, zupełnie nieporuszony żałosnym stanem tego miejsca. Podchodzi do jednej z bram, wyjmuje jakiś dziwny, podłużny przedmiot, stuka nim kilka razy o kłódkę i brama zaczyna się powoli otwierać, skrzypiąc złowieszczo. Wchodzi na podwórze, okrąża budynek i puka w tylne drzwi. Trzy razy krótko, dwa długo, trzy razy długo, jeden krótko, jakby wystukiwał jakiś kod. Po chwili otwiera mu łysiejący starszy pan, w wysłużonym fartuchu. Jest niewysoki, pulchny, ma długie, siwe wąsy i zdaje się zupełnie nie pasować do tego miejsca. Przyjaznym gestem zaprasza chłopaka do środka.
Mimo, że przez deski w oknach nie widać było światła, jest tu całkiem jasno. Ściany obite są jasnozieloną tapetą, piętnaście dwuosobowych stoliczków z jasnego drewna stoi na środku kawiarni. Na każdym stoliku stoi miodowa świeczka i trzy zielone serwetki. W rogu widać duży bar z mnóstwem trunków, gdzieś z kąta dochodzą jakieś smętne dźwięki starych przebojów. Miejsce jest dość przytulne, przy barze siedzi dwóch czy trzech facetów popijających Ognistą Whisky i zdających się nie zauważać niczego oprócz szklanek przed sobą. Jakaś młoda dziewczyna, najwyraźniej prostytutka, jak gdyby nigdy nic popija drinka i mizdrzy się do któregoś z nich, siadając mu na kolanach, rozpinając koszule i szepcząc namiętnie do ucha. W kącie siedzi grupka ciemnych typów wymieniających się towarem. Kilku starszych panów w garniturach popija piwo, rozgląda się niespokojnie i wyjmuje laptopy bądź notatniki, wyglądają na bardzo zapracowanych. Jest jakiś nastolatek chwiejący się niebezpiecznie nad drinkiem. Grupa młodych, prawdopodobnie jeszcze niepełnoletnich dziewczyn chichocze, popija Ognistą Whisky w kącie, jest z nimi tylko jeden chłopak. Wygląda na zachwyconego gdy siadają na nim okrakiem i wlewają mu do ust piwo i jednocześnie go całując. Jest kilka tańczących dziwacznie dziewczyn oraz pięciu w miarę przyzwoitych mężczyzn, rozmawiających z poważnymi minami, czasem któryś z nich podchodzi do barmana i wymienia z nim poufale kilka słów, po czym wraca do stolika i podaje przystępną cenę towaru. Największa jest grupa studentów, pijąca, śmiejąca się i grająca w karty.
Na jednej ze ścian wisi duży telewizor, bo pub jest również dla mugoli. Wyświetlają wiadomości, jakaś wysoka, koścista kobieta z brązowymi włosami ułożonymi w misterną konstrukcję z tyłu głowy opowiada o złapaniu nowego gangu handlującego kokainą.

Wokół szemrzą polityczne wszy
Wokół rozprzestrzenia się gaz
Pani z ekranu straszy palcem
Jak to mało obchodzi nas

Nikt nie zwraca uwagi na dźwięki telewizora, słychać głośne śmiechy i dyskusje. Trudno powiedzieć, co zrobiłby jakiś policjant, widząc to zbiorowisko. Wszyscy ludzie są w starych ciuchach z lumpexów, wygłaszają wulgarne komentarze, posługują się ordynarnym językiem. Dobrze się bawią, choć właściwie nie zwracają na siebie nawzajem uwagi. Większość z nich jest pijana. Wiele osób śpi na krzesłach. Gdy nowy gość podchodzi do lady okazuje się, że jeden klient siedzący obok również zasnął, z ust cieknie mu ślina, a ciało drga niebezpiecznie.

My dzieci dekadentów
Córki, synowie rozpusty
Alkohol mamy od zawsze we krwi
Rozum genetycznie struty


- Widzę, że interes się kręci- zwraca się kpiąco do otyłego barmana. Ten uśmiecha się dobrodusznie w odpowiedzi.
- Wiesz dobrze, że moja kawiarnia nie jest dla wszystkich. Chyba mogę ci powiedzieć, jako zaufanemu klientowi, że wielu twoich kolegów z Ministerstwa chciałoby w końcu znaleźć moje mieszkanko. Wszędzie chodzą szpicle, że niby ja kradziony towar mam czy coś. A ja wiem, że tak naprawdę chcą sobie tylko poszperać w papierach ojca. Kawiarnia to tylko podpucha, po za tym dziś wszyscy są na wakacjach. Tu szukam klientów, którzy pomogą w przewożeniu... sam-wiesz-czego. Czarny rynek to nie Pokątna, stary. Wyobraź sobie tych wszystkich moich kumpli z pracy, jak roznoszą wykwintne dania klientom na zielonych, firmowych tackach z podpisem mojego ojca. Nie, ja potrzebuje porządnej, starej nory, jakiegoś miejsca, które wszyscy znają, dla takich podejrzanych typków jak oni. Za późno już, żeby powiedzieć prawdę Ministerstwu. Wdepnąłem w niezłe bagno, co nie? Ale mnie tam jest dobrze, znajomości się przydają, zwłaszcza pod koniec życia. Dziwi mnie tylko, co taki dobry chłopiec jak ty tutaj robi... Myślałem, że moją wizytówkę wziąłeś przez grzeczność... Co jak co, ale urzędnik z departamentu przestrzegania prawa... do tego z takimi względami...- Wyszczerzył się diabelsko. - Ale ty jesteś zbyt szlachetny, żeby puścić farbę, nie? Ja cię za dobrze znam, Harry. Siadaj, siadaj, dawno cię nie było... No i jak tam córeczka?

Po ostatnim zdaniu chłopak robi się jakby lekko zielony na twarzy.
- Ej, ej, młody! - Barman potrząsa brunetem. - Wiesz, że żadna karetka tu nie dojedzie. - Chłopak wygląda tak, jakby zaraz miał stracić przytomność.
Chwilę później wyprostowuje się jednak i prosi o butelkę Whisky. Barman przygląda mu się podejrzliwie. Podaje mu butelkę z zaciętą miną. Wygląda jakby gorączkowo bił się z myślami. Wypuszcza głęboko powietrze i kątem oka zauważa, że jeden z jego klientów spadł z krzesła.

- Wszystko w porządku? - pyta zdawkowym tonem.
- Niezupełnie - mówi chłopak.
- Pytam, czy wszystko w porządku tak ogólnie - drąży barman.
- Tak ogólnie, to też niezupełnie. - Harry wzdycha, unosi butelkę Whisky i opróżnia ją za jednym razem. Jego mina wskazuje na to, że nie ma ochoty dalej o tym rozmawiać.
Po godzinie wypija jeszcze cztery butelki. Gdy prosi barmana o następną, ten odmawia z lękiem. Wie, że klienci potrafią zrobić niezłe zamieszanie, jeśli nie dostaną tego, o co poproszą. O dziwo chłopak tylko wzdycha.
- Masz rację, nie powinienem. Cholera. - Kładzie głowę na ladzie. - Wszystko spieprzyłem, stary. Wszystko. Muszę komuś powiedzieć, nie wytrzymam. - Jęczy i uderza głową o blat.
Barman patrzy na niego w skupieniu, wiedząc, że prędzej czy później i tak wszystkiego się dowie. Harry nie potrafi kłamać.
- Wszystko w porządku z Ginny? - pyta nieśmiało.
- Nie żyje- odpowiada martwo chłopak.
Tym razem barman wygląda, jakby miał zemdleć. Łapie się jedną ręką lady, a drugą kładzie sobie na biodrze. Jego usta poruszają się bezgłośnie. Nerwowo mruga oczami.
- Co?!
- To moja wina - szepcze Harry do blatu. - Moja wina.
- Przecież widziałem ją raptem miesiąc temu! - mówi z niedowierzaniem mężczyzna.
Harry podnosi głowę i zdejmuje z niej kaptur. Barman z przerażeniem odkrywa, że został z niego zaledwie cień człowieka z przed miesiąca.

Jego przyjaciel zawsze miał porządne, czyste ubranie, uczesane włosy, twarz promieniującą energią. Ten "nowy" Harry był chudy, w brudnej bluzie, jego skóra była koloru ciemnoszarego. We włosach odstających na wszystkie strony widać był pierwsze, srebrne nitki, twarz była wydłużona i smutna, okulary pęknięte, a pod oczami miał ciemnofioletowe sińce.

Barman stawia przed nim kubek herbaty i klepie go po ramieniu, zupełnie nie wiedząc, co się stało, ani co powinien powiedzieć. Ku jego uldze Harry odzywa się pierwszy:
- To się zaczęło jeszcze dwa lata temu - bełkocze - ale ja nie chciałem. Nie wiedziałem... - Patrzy na mężczyznę z przerażaniem. - Najpierw zabiłem JEGO, teraz JĄ... JĄ i LILY... Zabiłem ich... Nie miałem odwagi. - śmieje się sztucznie. - JA nie miałem odwagi!
- Co się stało? Harry? Powiedz mi, co się stało! - Barman rozszerza szeroko oczy.
Chłopak wypija herbatę, a jego twarz odzyskuje trochę kolorów. Uspokaja się, wypuszcza głośno powietrze i stara się przypomnieć sobie początek. Kiedy to było? Kiedy właściwie się zorientował? Usilnie stara się przypomnieć sobie, jak wyglądała. Minął prawie rok odkąd ostatnio ją widział.

Długie, ciemne włosy, duże, błękitne oczy, złośliwy uśmiech...
Od niej wszystko się zaczęło.

Jak minął dzień nie pytam
I tak widzimy się rzadko
To już chyba rok
Odkąd na ciebie nie patrzę



Prostuje się i cichym szeptem zaczyna swoją opowieść...

***

Tej samej nocy, dwa tysiące kilometrów dalej.

Huk.
Dwa flakoniki perfum niespodziewanie unoszą się w powietrze, wykonują podwójne salta, uderzają o siebie i spadają na podłogę. W tej samej sekundzie, w której upadają na podłogę, rozpryskują się na setki drobnych kawałków, a ich zawartość zaczyna wsiąkać w dywan. W pokoju czuć przyjemny zapach fiołków i frezji, bo flakoniki zawierały perfumy o tych właśnie aromatach.
Ciemnowłosa dziewczyna patrzy w ciszy na szkło, chowa różdżkę, niezbyt rozumiejąc, co się stało.
Pomieszczenie, w którym się znajduje jest duże, przestrzenne i ładnie urządzone. Wygląda jak okładka jakiegoś czasopisma z meblami. Szafki, toaletka, półki, kanapa, łóżko, poduszki, firanki, ściany - wszystko jest w kolorach kremowo brązowych. Żyrandol z czystego srebra robi największe wrażenie. Jest wielki, jasny, dominujący, rozłożysty i - co najważniejsze - bardzo drogi.
Każda rzecz jest na swoim miejscu, wszystkie kosmetyki są równo poukładane, nawet czerwone kwiaty w wazonie nie mają prawa drgnąć. Łóżko jest ładnie zasłane, a poduszki w kolorze ecru - ułożone.
Kobieta stoi na środku pokoju w długiej, granatowej sukience. Wygląda tak, jakby wybierała się na jakieś bardzo wytworne przyjęcie. Długie, ciemne, włosy sięgają jej do łokci. Przegląda się w lustrze i jęczy w duchu. Wygląda jak manekin, lalka Barbie.
- Pośpiesz się! - Z dołu słychać poirytowany, męski głos. -Tak długo się wybierasz, a zawsze wyglądasz tak samo...
Mruczy coś pod nosem w odpowiedzi. Wzdycha. Co się stało? Dlaczego tak się do niej odezwał? Dlaczego nie może być już jak kiedyś? Czy coś się zmieniło? Lubiła go, bardzo go lubiła. Nie kochała, to prawda. Nie da się kochać nikogo na siłę, jej narzeczony dobrze o tym wiedział. Tylko od kiedy ich stosunki stały się tak oziębłe? Nie kłócili się, nie rozmawiali, nie spotykali... Właściwie tylko mieszkali z sobą. Czuli się z tym dobrze. Wszystko było w porządku. Ich rodziny zrobiły wspólny interes, a oni nie mieli nic przeciwko. Jedynym celem było sukcesywne powiększanie rodzinnej fortuny... Tylko, że... że co? Przecież jest jej dobrze, nie ma na co narzekać. Więc czemu cały czas czuje się źle? On również... Czy coś mu zrobiła? Czy już się znudził? Ale byli przyjaciółmi, dlaczego tak się do niej odzywa? To nie w porządku! Ale, przecież... przecież nie zwróci mu uwagi, gotów jeszcze wyrzucić ją ze swojego domu...

Raczej nie podajemy sobie rąk
Raczej nie pokazujemy palcem
Raczej mało obchodzimy się
nawzajem


Zabiera więc torebkę z wieszaka i kieruje się w stronę drzwi. Coś nagle przykuwa jej uwagę. Jakaś szafka jest niedomknięta. Kobieta podchodzi do niej i ma zamiar zamknąć ją na klucz. Otwiera szafkę i zauważa gruby, błękitny notes. Otwiera szeroko oczy ze zdumienia. Zgubił się już dawno, dawno temu podczas przeprowadzki... Ręka jej drży. Bierze go do ręki, siada na łóżku i patrzy na niego jak zahipnotyzowana. Przekartkowuje go cicho... To pamiętnik. Złote litery na pierwszej stronie głoszą:

Pansy Parkinson


Nie zwraca już uwagi na krzyki z dołu. Tak, to jest jej pamiętnik, jeszcze z Hogwartu. Zaczęła go pisać w siódmej klasie. Uśmiecha się do siebie, wspominając dawne chwile. Tyle się zmieniło... Jaka była wtedy naiwna! Patrzy z bólem na strony pamiętnika powypisywane drobnym maczkiem. Kiedyś wszystko było prostsze, nikt nie narzucał im swojej woli... I kto by pomyślał, że ona, Pansy Parkinson, zostanie na zawsze zamknięta w klatce dorosłości! Miała wtedy plany, marzenia. Wszystko prysło. Dorosłość to nie niezależność, już dawno to zauważyła. Na jednej ze stron wychwytuje nazwisko:

Harry? Harry Potter? - Pokręciła głową i wybuchnęła zjadliwym śmiechem. - Masz mnie za idiotkę? Wiesz przecież, że...

Tak, to wtedy Milicenta powiedziała jej o nim. Śmieje się cicho, choć tak naprawdę wspomnienie trochę ją przeraża. Od tego momentu wszystko się zaczęło... Jednocześnie koszmar i najpiękniejsza chwila jej życia. Dalej kartkuje zeszyt i z bólem czyta o odległych chwilach, o wszystkich swoich błędach, za które teraz musi płacić.
Krzyki stają się coraz głośniejsze, ale kobieta zdaje się ich nie słyszeć. Dociera do końca pamiętnika.
Na samo wspomnienie ostatniego dnia w Hogwarcie chce się jej płakać... To wtedy się zaręczył. Przekręca strony na sam początek, do pierwszego wpisu, by od nowa przypomnieć sobie swoją historię. Czasem zachce jej się płakać, czasem wybuchnie śmiechem... A miało być tak pięknie! Jedynie koniec nadaje się do poprawki. Skończyło się zupełnie nie tak, jak trzeba. Czasem wydaje jej się, że powinna była zrobić coś innego, może się myliła? Nigdy nie jest się do końca pewnym, czy obraliśmy dobrą drogę. Gdyby można było cofnąć czas... Każdego dnia zachować się inaczej, każdy uśmiech, każde słowo, gest.
Ale nie można, było, minęło, przeszłością nie da się manipulować. Może gdyby wiedziała wszystko skończyłoby się inaczej? Ale nie wiedziała, nikt nie wiedział. Wzdycha. Tamte chwile już nie wrócą, ale nie można poprzestawać na gdybaniu. Cały czas jest jeszcze ktoś, komu mogę pomóc, są obowiązki do spełnienia, a naszym zadaniem jest wykonać je prawidłowo. Jeśli ty nie możesz być szczęśliwa, spraw, by komuś innemu się udało! Puste słowa. To zbyt proste, cierpieć w milczeniu, pocieszać, pomagać, choć samemu bardziej potrzebuje się pomocy. Ale czy nie o tym zawsze jej opowiadał?

Pogodziła się z tym, co się stało tylko pozornie, bo nie ma takiej rany, która prawidłowo zagoi się bez żadnego leku.

I żyli długo i szczęśliwie.

Każda baśń powinna mieć takie zakończenie, bo w baśniach najpiękniejsze jest to, że są projekcją ludzkich wyobrażeń o zwieńczeniu odwiecznej walki dobra ze złem. Rzadko zastanawiano się, czy Królewna Śnieżka nie zdradzała Królewicza z jednym z siedmiu krasnoludków, czy Kopciuszek i Książę nie mieli przypadkiem problemów w sypialni, czy wybranek serca Śpiącej Królewny nie okazał się ostatecznie homoseksualistą. Rzadko zastanawiano się, czy skoro Harry "miał już w życiu dość kłopotów" to naprawdę potem "wszystko było dobrze"?

Raczej nigdy nie będziemy tym
Kim raczej chcielibyśmy być
Raczej siedzimy na dachach
Bawimy się w powietrze


*

I jak? Nie zasnęliście? sleeping.gif

Ten post był edytowany przez Nadia vel Ariana: 01.12.2009 22:00


--------------------
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko?
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 19.04.2024 23:50