Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Tytuł bliżej nieokreślony (zak), może jakiś wymyślisz?

Mintir
post 30.06.2003 18:58
Post #1 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003




Obudził ją hałas dochodzący z przedpokoju. Szybko spojrzała na zegarek. Była czwarta rano.
Wywarzyli drzwi wejściowe. Słyszała ich głosy. Zaczęli przeszukiwać dom. Natychmiast wyskoczyła z łóżka. Miała na sobie krótkie spodenki i bluzkę na ramiączka, w której zwykle spała w lecie. Stwierdziła, ze nie ma czasu się przebrać. Musiała uciec tak jak stała...
Kilku mężczyzn wdarło się do sypialni. Ktoś świecił jej po oczach latarką. Momentalnie rzucili się w jej kierunku. Wszystko trwało zaledwie parę sekund, lecz wydawało jej się, że to cała wieczność, że poruszali się jakby w zwolnionym tempie. Kierowana bardziej zwierzęcym instynktem niż rozumem, podbiegła do okna i wyskoczyła przez nie na podwórko. Wpadła w krzaki; kolce boleśnie poraniły jej skórę. Nie zwróciła jednak na to większej uwagi. Wiedziała, że ścigający jej nie odpuszczą. Nie wiedziała za to czemu chcą ją złapać ale zdawała sobie sprawę, że bynajmniej nie z sympatii... Pobiegła przed siebie. Niektórzy z prześladowców wyskoczyli za nią, a reszta pobiegła do drzwi chcąc odciąć jej drogę.
Otaczała ją nieprzenikniona ciemność. Księżyc, mimo że w pełni nie dawał światła, gdyż skrył swój nieziemski blask za osłoną chmur. Póki biegła uliczkami miasta nie miała odwagi się zatrzymać by złapać oddech lub choćby obejrzeć się w tył, by zobaczyć czy pogoń nadciąga. I nie musiała tego robić. Doskonale czuła, że jest blisko.
Wbiegła do lasu. Szyszki i igliwie boleśnie wbijały się jej w stopy. Od jakiegoś czasu nie słyszała głosów prześladowców, więc postanowiła zaryzykować i odpocząć. Stwierdziła, że udało się jej wreszcie uciec. Las promieniował spokojem. Blask księżyca zaczął przebijać się przez osłonę chmur. Zobaczyła spadającą gwiazdę i odruchowo pomyślała życzenie. Zaraz potem stwierdziła jednak, że to bezsensowny nawyk z dzieciństwa, że gwiazdy nie spełniają życzeń, nigdy przecież jej nie wysłuchały...
Zbyt długo rozmyślała siedząc na trawie wilgotnej od porannej rosy. Odnaleźli jej trop. Postanowiła więcej nie tracić czasu. Natychmiast zerwała się z miejsca i pobiegła w głąb lasu. Była wyczerpana. Pogoń była coraz bliżej. Skojarzyło jej się to z obławą na lisa; ona była zwierzyną, którą doganiały bezlitosne psy. W pewnym momencie potknęła się o wystający korzeń. Nie zdołała się podnieść. Słyszała czyjeś krzyki, ale nie rozróżniała słów. Poczuła jakiś specyficzny zapach i ogarnął ją spokój. Zawirowało jej w głowie...

***

Obudził ją delikatny aczkolwiek systematyczny głos budzika. Była godzina siódma rano. Normalnie dźwięk, który codziennie rano budził Martynę, wprowadzał ją w irytację, lecz tym razem przyjęła go z ulgą. Koszmary wróciły. Od tak dawna ich nie miała, że zapomniała co to strach przed zaśnięciem, który odczuwała kiedyś każdej nocy. Bo prawdziwego strachu nigdy zapomnieć nie mogła...
Jakiś rok temu zaczęły nawiedzać ją sny o własnym alter ego uwięzionym w jej podświadomości. Nie rozumiała zawartego w nich przesłania. Nie chciała. Za bardzo się bała, żeby dodatkowo analizować ich treść. W jednych uciekała przed bezlitosnymi mężczyznami, w innych była w jakimś dziwnym i strasznym miejscu. Czuła, że one wszystkie są ze sobą powiązane.
I nagle trzy miesiące temu koszmary przestały ją nawiedzać. Teraz jednak powróciły. Próbowała powstrzymać się od płaczu, ale nie mogła. Cieszyła się, że nikt nie widzi jej w tym stanie. Czasami miała przeczucie, że te sny mają jakiś konkretny związek z jej przeszłością, której nie pamiętała od kilku lat. Miała wtedy wypadek, na skutek, którego doznała amnezji. Bezskutecznie starała się przypomnieć sobie cokolwiek. Kim jest, a w szczególności: kim była. Tamtego dnia, kiedy ocknęła się w szpitalu była nikim. Nie miała nic, ani nikogo. Była sama, zagubiona, nieświadoma własnej tożsamości. Na początku pomogła jej pielęgniarka. Mówiła, że wszystko będzie dobrze, że wszystko sobie przypomni, że wszystko wróci do normy... Po wyjściu ze szpitala przez jeszcze jakiś czas, nie mogła otrząsnąć się z szoku, cały czas płakała. Była strasznie zaniedbana, w całym domu panował taki bałagan jakby przeleciał tamtędy huragan. Wreszcie postanowiła wziąć się w garść. Od tamtego czasu minęło pięć lat. Znalazła sobie pracę w butiku odzieżowym, zaprzyjaźniła się z szefową - Mariolą, wreszcie znalazła miłość: Andrzeja. Od kilku miesięcy byli zaręczeni. Życie jej się ułożyło. Było wspaniałe, takie jakie można sobie wymarzyć. Kiedy już prawie pogodziła się z możliwością nie odzyskania pamięci, zaczęły prześladować ją te koszmary. Wtargnęły do jej małego świata, jej schronienia przed brutalną rzeczywistością, o której nawet nie wiedziała. Zaczęły go niszczyć i zatruwać. Dlatego nie zniosła kolejnej porcji ich destrukcyjnego wpływu na jej szczęście. Płakała długo, nad sobą i nad wszystkim co przeżyła.
Martyna wiedziała, że nie może całe życie użalać się nad swoim losem. Przecież inni mieli dużo cięższe życie. Jednak nie mogła odebrać sobie tej słodkiej przyjemności. Łzy stanowiły oczyszczenie. Wymazywały przeżycia ostatnich godzin; sprawiały, że były one mniej realne. Wreszcie po jakimś czasie, już spokojna, wstała i poszła do pracy.

***

Mała dziewczynka zawsze kiedy czegoś się bała lub była smutna, chowała się w swoim sekretnym miejscu. Była to mała polanka w lesie, otoczona gęstym murem drzew. Dom, w którym się wychowywała stał na końcu miasta przy tym małym lasku, do którego bardzo często zaglądała. Polanka znaczyła dla niej bardzo dużo. Była miejscem, w którym nic złego nie może się wydarzyć. Była jej małym schronieniem, do którego nie docierały żadne troski, których niestety zawsze było dużo. Zbyt dużo.
Można by uznać, że taka dziewczynka jak ona nie może mieć problemów. Nie pochodziła z patologicznej rodziny, rodzice nie byli surowi, opłacali jej dodatkowe zajęcia i wiele rzeczy, na które inne dzieci nie mogły sobie pozwolić, a niektóre nawet nie mogły pomarzyć. One oddały by bardzo dużo, żeby być na jej miejscu. Nikt nie wiedział, że ta dziewczynka oddała by jeszcze więcej, aby być tymi dziećmi. Nikt nie mógł tego wiedzieć, ponieważ ona nikomu nie mówiła o swoich problemach czy potrzebach. Dusiła je w sobie, szła na swoją polankę i po prostu zapominała o nich. One jednak zawsze wracały.
Przytrafiło się jej coś najgorszego, co może spotkać małe dziecko. Brak miłości, zainteresowania, wręcz obojętność ze strony rodziców. Traktowali ja jak cos co należy wykarmić, wychować, przygotować do dalszego życia. Lecz małe dziewczynki bardzo potrzebują zainteresowania i akceptacji. Nie rozumiała postępowania własnych rodziców. Patrzyła na inne dzieci i płakała. Nad sobą. Nie wiedziała co się dzieje i nie miała do kogo zwrócić się ze swoim problemem. Czasami patrzyła na spadające gwiazdy i modliła się do nich, aby zabrały ją do innego domu.
Potem zaś znalazła swój świat. Swoją mała polankę, na której mogła spokojnie zapomnieć o troskach. Odizolować się od szarej rzeczywistości.


--------------------
We are what we are

I didn't begin it.
I didn't make the world.
It was always there, this evil.
It was in the shadows and it caught me
and made me part of it.
I didn't make evil.
I didn't make myself

- Lestat de Lioncourt
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.04.2024 00:23