Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Sala Numer Siedem [z], tekst pojedynkowy z forum mirriel

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 20 ] ** [100.00%]
Gniot - wyrzucić [ 0 ] ** [0.00%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 20
Goście nie mogą głosować 
Kitiara
post 08.06.2006 16:04
Post #1 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004

Płeć: jedyny w swoim rodzaju



Sala numer siedem

Ci, którzy żyją nadzieją, widzą dalej.
Ci, co żyją miłością, widzą głębiej.
Ci, co żyją wiarą, widzą wszystko w innym świetle.
[Lothar Zenetti]


Siódemka jest cyfrą o ogromnym znaczeniu. Przez wielu mugoli jest postrzegana jako szczęśliwą, czasem jest nawet synonimem szczęścia, dla czarodziejów natomiast ma istotne znaczenie magiczne.
Sale od jeden do piętnastu na czwartym piętrze szpitala Świętego Munga były pomieszczeniami, w których przebywali pacjenci mający zamożnych opiekunów, lub rodzinę. Oni płacili za oddzielne lokum i za szczególną troskę nad swoimi podopiecznymi. Tak więc sala numer siedem była zwykłą szpitalną salą.
Ale dla niego nie była zwykła. Tak samo jak zwykła nie była pacjentka, która w niej leżała. ONA była dla niego wszystkim. Wiedział, że pracownicy szpitala patrzą niego z politowaniem, kiedy tego nie widzi. Wiedział, że mu współczują, litują się nad nim, że nie wierzą, iż cokolwiek może pomóc czarownicy, która od ponad dwóch lat leży w tym samym łóżku, która skosztowała już mago-medycznej pomocy na różnych poziomach zaawansowania, i której stan nie rokował poprawy.
„Wielopoziomowe, długotrwałe uszkodzenie pamięci i władz umysłowych, prawdopodobnie nieuleczalne”, tak brzmiała diagnoza. Dla niego była wyrokiem, ale bardzo szybko otrząsnął się z łez, smutków, żalu i z rozpaczy. Umieścił ją w sali numer siedem i dbał o to, żeby miała sielankowe warunki i żeby nie ominęła jej jakakolwiek próba przywrócenia pełni zdrowia. Uczepił się nadziei, uczepił się tego jednego słowa „prawdopodobnie”, które świadczyło, że jest jakaś szansa; marna, ale jest. Wierzył, że Hermiona wyzdrowieje. Przecież była taka silna, najsilniejsza z nich wszystkich. Kochał ją i dlatego czekał, dlatego przychodził do niej najczęściej jak mógł, nawet kilka razy w tygodniu.
Sala numer siedem była dla Dracona Malfoya symbolem nadziei, miłości i wiary.

***
Pamiętał, jak to się stało, że postanowił przejść na stronę Pottera, doskonale to pamiętał. Kolejne zadanie, które wymyślił dla niego Czarny Pan, było tak karkołomne, że Snape próbował nawet protestować i przebąkiwać, że weźmie je na siebie. Skończyło się na kilku Cruciatusach. Severus już nic więcej nie próbował zrobić. Poza jednym. Pomógł mu dostać się do Hogwartu. To on wytłumaczył mu - oszalałemu ze strachu nastolatkowi - że nie ma innego wyboru, jak zaufać jasnej stronie.
Draco pamiętał też, jak płakał i błagał McGonagall o ochronę dla jego matki i jak okazało się, że ochrona jest już niepotrzebna. Kochana ciocia Bellatrix bardzo szybko i skutecznie usunęła swoją siostrę z tego świata. Rodzina rodziną, ale dla pani Lestrange zawsze najważniejszy był Czarny Pan. Odejście Dracona było odczytane jako największa zdrada. Ciążył też na nim nieodwołalny wyrok śmierci.
Strata matki była dla chłopaka ogromnym ciosem i myślał, że nigdy się z niego nie otrząśnie. Ale to właśnie ONA mu pomogła. Hermiona Granger mu zaufała jako pierwsza z Wielkiej Trójcy Hogwartu i jako jedyna potrafiła z nim rozmawiać na ten temat i pomóc mu żyć dalej. Najdłużej miał co do niego wątpliwości Ronald Weasley - wątpliwości, które często werbalizował w bardzo nieprzyjemny sposób. Potter przekonał się do Ślizgona dużo szybciej, zaraz po Hermionie, co było dla Malfoya zastanawiające, ale nigdy o to nie zapytał. Raz spróbował lecz wyraz oczu Harry’ego powiedział mu, żeby więcej tego nie robił. I nie robił.
Solennie obiecał im pomóc, a oni przyjęli go do swojej „paczki”, i po jakimś czasie zżyli się ze sobą. W obliczu wojny i okrucieństwa ludzie zaczynają przyjaźnić się z zadziwiającymi jednostkami.
Bardzo szybko przekonał się, że to Granger jest motorem tej trójki – później czwórki. Zawsze to podejrzewał, ale dopiero wtedy zrozumiał coś, co nieodmiennie wywoływało uśmiech na jego twarzy. Hermiona była dość istotną przyczyną tego, że Weasley i Potter tak długo żyli. Inaczej już dawno zginęliby marnie. Chyba w całym Slytherinie nie było tak łebskiej dziewczyny jak ona.
I pamiętał, oczywiście, jaki był dumny, kiedy pomógł Potterowi rozwalić kolejny horcrux. Hermiona powiedziała mu wtedy coś, co spowodowało, że zaczął zwracać na nią większą uwagę niż dotychczas. Ale interesował się nią już od dawna, chociażby dlatego, że tak szybko mu zaufała i nie chowała do niego urazy.
- W głębi duszy zawsze wiedziałam, że nie wiesz, co czynisz. Czułam, że nie możesz być tak naprawdę do szczętu zły. Nie wiedziałam tylko, że jesteś aż tak dobry w czarowaniu. – Uśmiechnęła się, a on zauważył drobne dołeczki w jej policzkach.
- Dzięki – zarumienił się i wzruszył ramionami, zły na siebie za całkowicie nieślizgońską reakcję. Chwilę później bredził coś o tym, że on we wszystkim jest dobry, jak każdy Malfoy zresztą. Musiał być w tym momencie bardzo zabawny, bo roześmiała się i zauważył, że jej śmiech brzmi bardzo przyjemni, a ciemno-bursztynowe oczy są najpiękniejszymi oczami, jakie kiedykolwiek widział.
Wtedy właśnie przyszło mu do głowy po raz pierwszy:
Nawet o tym nie myśl, w końcu to dziewczyna Weasleya.
Ale po prostu nie mógł o niej nie myśleć.

***
Jak zwykle kupił jej kwiaty. Tulipany, bo je właśnie lubiła najbardziej. Tego dnia wybrał ciemnoniebieskie, niemal granatowe. Hermiona uwielbiała wszystkie odcienie błękitu i zieleni, a dziś były jej dwudzieste pierwsze urodziny.
Kiedy przyszedł, jak zwykle udawał, że nie widzi współczującego spojrzenia pracowników szpitala. Udał się prosto na czwarte piętro do sali numer siedem,
wszedł i uśmiechnął się do dziewczyny leżącej na łóżku:
- Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin – powiedział, po czym wstawił kwiaty do wazonu, wcześniej napełniając go magicznie świeżą wodą.
Kiedy spojrzała na kwiaty, uśmiechnęła się jakby była zupełnie zdrowa. Jakby niebieskie tulipan odblokowały na sekundę jej uszkodzoną pamięć i psychikę, jakby je sobie przypominała. Zawsze w takich mementach jego serce biło mocniej. Tak jak teraz. Nie ważne, że to była tylko chwila. Warto było przyjść dla jednego uśmiechu ukazującego dołeczki i spojrzenia, które rozjaśniało na krótko bursztynowe oczy pacjentki. Naprawdę warto.

***
Zawsze walczyła jak lwica. Jeśli zaistniała taka sytuacja, a było ich sporo, każdy, kto się napatoczył pod jej różdżkę, ucierpiał. Kiedy po raz pierwszy zabiła, wyglądała na przerażoną i skonsternowaną, ale to szybko minęło. Doskonale zdawała sobie sprawę, że czasem człowiek nie ma wyboru. Kilka dni po tym zdarzeniu wyznała im, jak bardzo przestraszyła się tego, że jest zdolna do morderstwa. Później przychodziło jej to łatwiej. A on doskonale wiedział o co chodzi. W końcu też musiał nauczyć się zabijać. Wszyscy musieli.

***
Usiadł na brzegu łóżka, wziął jej dłoń w swoją rękę i pocałował.
- Ślicznie dziś wyglądasz, kochanie – powiedział. – Jak zwykle zresztą.
Starał się nie zwracać uwagi na to, że jej wzrok, mimo że skierowany na niego, patrzy tak naprawdę gdzieś daleko. To nieobecne spojrzenie smuciło go, nawet przerażało, ale odpędzał od siebie złe myśli jak najdalej. Kochał ją i właśnie to się liczyło, a jeszcze bardziej liczyło się to, że ona kocha jego. Wiedział o tym doskonale. Poza tym przecież Hermiona niedługo wyzdrowieje, prawda? Oczywiście, że wyzdrowieje. Kiedyś musi.

***
Weasley zginął w styczniu. Był naprawdę mroźny wieczór, a oni musieli trafić na jakiś mini-zjazd zwolenników Sami-Wiecie-Kogo. Jakby śmierciożercy akurat wtedy musieli siedzieć w tej samej knajpie, do której przyszli oni. Draco zwykł żartować po takich akcjach, że to Potter przyciąga takie sytuacje. Po prostu jego wrodzony pęd do przygody prowadzi ich w najbardziej niebezpieczne miejsca. Tamtej nocy nie żartował.
Hermiona nie widziała jak umarł jej chłopak, walczyła wtedy zażarcie z potężnie zbudowanym śmierciożercą, który był naprawdę dobry, więc musiała skupić całą uwagę na nim. Ale on i Harry widzieli; najpierw zielony, oślepiający blask, a potem rozciągnięte na podłodze ciało Rona. Pamiętał, że rzucił wtedy najlepszego Cruciatusa w swojej karierze.
To on musiał jej o tym powiedzieć. Jedno spojrzenie na Pottera wystarczyło, żeby się tego domyśleć. Harry zwariowałby, lub po prostu umarł z żalu, mówiąc o śmierci swojego najlepszego przyjaciela. Kiedy deportowali się przy Wrzeszczącej Chacie, a potem weszli do środka, zielonooki był w stanie jedynie położyć się i zamknąć oczy. Spod przymkniętych powiek pociekły łzy.
Reakcja Hermiony, mimo że przewidywalna, była straszna. Krzyknęła mu w twarz, że kłamie, okładała go pięściami, a chwilę później chciała wrócić po Weasleya. Zatrzymał ją, a Potter, mimo bladości i osłabienia, pomógł mu ją przytrzymać. Później płakała. Jak mała zagubiona dziewczynka. Po raz pierwszy widział Hermionę Granger bezradną i właśnie wtedy uświadomił sobie, że ją kocha. To była bardzo bolesna i zarazem piękna myśl. Trzy dni po tym zdarzeniu urządzili Weasleyowi mały, skromny pogrzeb i Hermiona przeżyła to nad wyraz dobrze. Przecież była najsilniejsza. Za to on się rozpłakał. Chyba tak szczerze nie płakał nigdy wcześniej. I nie wstydził się swoich łez.
Po raz pierwszy odważył się pocałować ją tydzień po pogrzebie. Potem żarliwie za to przeprosił.

***
- Harry i Ginny będą rodzicami. Są bardzo szczęśliwi, zwłaszcza on. Prawdopodobnie będzie bardzo nieporadnym ojcem, ale ona postara się za nich oboje. – Uśmiechnął się, wyobrażając sobie jej odpowiedź, która mogłaby brzmieć: „No tak, Ginny będzie miała teraz dwoje dzieci pod opieką”. Uwielbił jej poczucie humoru.
- Jutro odwiedzimy cię razem. Dziś nie mogli przyjść.
Znowu przez sekundę patrzyła na niego przytomnie, a potem opłynęła do swojego nieznanego nikomu świata.
Pomyślał, że to nieuczciwe, że oni też powinni się pobrać i mieć dzieci. Oboje tak dużo przeszli, że zasłużyli na normalne życie. Zasłużyli na pewno kiedyś go zaznają. Na pewno.

***
Pod koniec lutego, późnym wieczorem, kiedy wrócił z grobu matki, zobaczył Hermionę, trzymającą znaleziony gdzieś na dnie szafy brązowy sweter Rona.
Wrzeszcząca Chata była doskonałym schronieniem, nikomu nie przyszłoby do głowy, że ukrywają się w niej sprzymierzeńcy Zakonu Feniksa. Nie w Hogsmeade. To było jak bezczelne śmianie się w twarz wrogowi. I nieco ryzykowne. Ale kryjówka spisywała się doskonale.
Dziewczyna siedziała na kanapie, tuliła do siebie bluzę i pochlipywała.
Ścisnęło mu się serce na ten widok i powoli do niej podszedł.
- Mogę cię przytulić? – spytał cicho.
Pokiwała głową.
Usiadł obok i ją przygarnął. Wtuliła mokrą twarz w jego szyję.
- Gdzie byłeś? – spytała.
- U mamy – odrzekł prosto i to wyjaśnienie jej zupełnie wystarczyło.
Westchnęła i przytuliła się mocniej.
- Molly Weasley robiła im zawsze takie swetry na drutach; Bliźniakom, Ginny, Harry’em i Ro... Ronowi... Na Boże Narodzenie - chlipnęła.
Pogłaskał jej gęste i nieposłuszne włosy. Nie wiedział, co odpowiedzieć, więc się nie odzywał, a kiedy odsunęła się i otarła łzy, dotknął wargami jej czoła. Popatrzyła na niego, tak jak nigdy wcześniej. Tak naprawdę. I tym razem to ona go pocałowała, ale, w przeciwieństwie do niego, nie zamierzała przepraszać.
– Nienawidzę tej cholernej wojny, Draco – wyszeptała prosto do jego ucha, gdy on jeszcze był tak oszołomiony, że nie mógł się ruszyć.
Jeżeli można poczuć się szczęśliwym w obliczu tylu nieszczęść, to on na pewno tak się wtedy poczuł.

***
- Ojca mają wypuścić z Azkabanu. Za tydzień. Odsiedział już swoje i go zwalniają. Zresztą on nie brał udziału w najgorszych przedsięwzięciach Sama-Wiesz-Kogo.
Nigdy nie nauczył się wymawiać imienia Voldemorta. Miał zbyt głęboki psychiczny uraz i do tej pory śniły mu się koszmary związane czerwonookim. Nie pomagała nawet myśl, że od ponad dwóch lat, za sprawą Pottera, Tom Riddle czaruje grunt od spodu.
- Trochę się boję tego spotkania. Nie widziałem go tyle lat, no i diametralnie zmieniły mi się poglądy. Ja się zmieniłem... Ale przecież to mój ojciec...
Pomyślał o rodzicach Hermiony, którzy odwiedzali ją tak samo często jak on. Pewnie dzisiaj też przyjdą. I pewnie, tak jak on, chcą aby wyzdrowiała i była taka jak dawniej. Pełna życia. I na pewno mają tak mocną nadzieję, jaką on hodował w swoim sercu. Ale był też przekonany, że nie kochają jej tak bardzo jak on. Tak jak on kocha Hermionę, nikt nigdy nikogo nie kochał i nie pokocha. Wiedział o tym.

***
Z początkiem kwietnia Potter zabił Voldemorta. Ci śmierciożercy, którzy nie zginęli i nie zdołali uciec, zostali i dożywotnio skazani na Azkaban. Draco doskonale pamiętał jak mu ulżyło, kiedy okazało się, że Snape gdzieś prysnął, a ciotkę Bellę przyskrzyniono. Za to Harry był zły. Wytłumaczenie, że Severus pomógł mu podjąć decyzję oraz bezpiecznie dostać się do McGonagall, ryzykując własnym życiem, spowodowało jedynie irytację Pottera. Według niego Snape powinien zginąć. Zaś według Dracona powinna była zginąć jego ciotka. Malfoy uznał jednak, że lepsze więzienie niż ucieczka Niezłomnej Belli, bo wtedy nie spocząłby, dopóki by jej nie znalazł i nie ukatrupił. A tak cioteczka spokojnie zgnije w Azkabanie. Najważniejsze było to, że „ta cholerna wojna” dobiegła końca.
I właśnie wtedy, po wszystkim, wyznał Hermionie, że ją kocha. Nie zdziwiła się, skinęła tylko głową i powiedziała „wiem”. Tak po prostu.

***
Hermiona jęknęła i rzuciła się na poduszce, przestraszona czymś, co tylko ona mogła ujrzeć, lub poczuć. Jej dłonie zacisnęły się konwulsyjnie na pościeli. Draco bał się takich chwil, bo osłabiały jego wiarę w zwycięstwo nad chorobą. Ale wiara szybko budziła się do życia. Odkrył, jeszcze na początku tych wizyt, że Hermiona uspokaja się w kilka chwil, jeżeli ją tuli i łagodnie kołysze w ramionach. Teraz też tak było. Ułożył ją z powrotem na poduszkach, a ona spojrzał na niego prawie przytomnie. Prawie ze zrozumieniem. Prawie. Poczuł jak do oczu napływają mu łzy i przełknął ślinę.
- Kocham cię, Herm.

***
W maju odbył się ślub Ginewry Molly Weasley i Harry’ego Jamesa Pottera. Cichy, skromny ślub, na którym było zaledwie kilkanaście osób.
To był najszczęśliwszy dzień w życiu Dracona Malfoya. Wtedy po raz pierwszy kochał się z Hermioną. Wtedy wyznała mu, że też go kocha. Pamiętał to specyficzne wyznanie bardzo dobrze.
- Kocham cię, Draco, ale musisz pogodzić się z tym, że Rona także nigdy nie przestanę kochać. Więc jeżeli nie podoba ci się perspektywa dzielenia się mną z innym, to wyłaź z mojego łóżka.
- Skarbie, to ty do mnie przyszłaś, poza tym konkurencja w zaświatach mnie nie przeraża.
Roześmiała się i zaczęła go gwałtownie całować. Nie miał pojęcia, jak to robiła, ale zawsze, gdy się z nią kochał był bliski omdlenia. Zawsze. Czyli zaledwie kilka razy.

***
Do sali numer siedem weszła pielęgniarka.
- Ta młoda dama musi zjeść zupę – oznajmiła.
Była pulchną czarownicą w średnim wieku.
- Proszę mi dać miskę, sam to zrobię – odrzekł, a kobieta wzruszyła ramionami i przystała na jego propozycję.
Draco lubił karmić Hermionę. Wymagało to sporo wysiłku, by utrzymać jej uwagę na przyjmowaniu jedzenia, ale nie nużyło go i nie denerwowało. Wręcz przeciwnie. Z uwagą śledził każdą jej reakcję, lub apatię. To drugie zdarzało się o wiele częściej, ale nie zdołało odebrał mu wiary w ozdrowienie dziewczyny.

***
Powiedział mu o tym Harry. Był środek czerwca, a on zamierzał tego wieczoru oświadczyć się Hermionie. O ósmej odwiedził go Potter. Był blady i roztrzęsiony.
- Hermionę zabrali do Świętego Munga, Draco. Napadli ją jacyś zwyrodniali czarodzieje, nie wiedzą jeszcze kto to... – Harry’emu trzęsły się ręce i był bliski płaczu. - Chyba ją torturowali różnymi klątwami i... - Głos mu się załamał.
Nie dokończył, nie musiał.
- Lepiej chodź tam ze mną. Nie wiedzą czy przeżyje.
Malfoy był w takim stanie, że nie pamiętał jak dostał się do szpitala. Pamiętał tylko JĄ, sponiewieraną i nieprzytomnie patrzącą w jeden, odległy punkt.
I pamiętał diagnozę.

***
W momencie, gdy Mark Granger uchylił drzwi i wsunął za nie swoją przedwcześnie posiwiałą głowę, Draco odstawiał miskę na stół.
- Grzeczna dziewczynka – powiedział i odwrócił się w stronę wchodzącego mężczyzny.
Patrzył jak państwo Granger wchodzą powoli do sali. Przywitał się z nimi, a Jane uśmiechnęła się do niego.
- Przyjdziesz do nas dziś wieczorem? – spytała.
Skinął głową i spróbował się uśmiechnąć. Zawsze czuł się niezręcznie, gdy się z nimi spotykał, bo pamiętał jakie miał kiedyś zdanie o mugolach. Ale oni traktowali go po prostu dobrze i byli mu wdzięczni za troskę jaką okazuje Hermionie. To, co łączyło go z jej rodzicami, trudno było nazwać. Na pewno nie była to przyjaźń, ale czasami bywał u nich na obiedzie i kolacji. Wtedy, gdy spotykali się w sali numer siedem.
- Zawsze jesteś mile widziany, Draco – dodał Mark i klepnął go po ramieniu.
- Dziękuję.
- Chcesz jeszcze pobyć z Hermioną? – Jane chyba rozumiała lepiej od męża co czuł, kiedy tu przychodził i co czuł do ich córki.
- Nie, już miałem wychodzić, państwo na pewno chcecie pobyć z nią sami... Do widzenia.
Wyszedł i po cichu zamknął drzwi.
Kiedy tylko znalazł się na zewnątrz, zaczął zastanawiać się jakie kwiaty kupi jej następnego dnia, gdy przyjdzie wraz z Ginny i Harrym. Postawił na pąsowe róże i uśmiechnął się na myśl o kolejnym spotkaniu z Hermioną.

*koniec*


--------------------
"KIEDY JESTEŚ W PIEKLE, MOŻESZ ZAUFAĆ TYLKO DIABŁU."
[PIŁA II]
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.03.2024 15:25