Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Anglik I Austriaczka, Pojedynkowe, zakończone

Katty
post 30.07.2006 21:04
Post #1 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru




Khem, khem... Po pierwsze - pojedynek z Annik Black się nie odbył. Trudno.
Po drugie - bardzo dziękuję nieocenionej Mici za korektę. Gdy tylko będę mogła, to podleję Twego fioła, słowo!



Anglik i Austriaczka

Piwnica wiedeńska była miejscem lubianym. Jeśli zapytałbyś się sławnej osobistości, gdzie kupuje pralinki, odpowiedziałaby jednym słowem: Wiedeń. I bynajmniej nie chodziłoby jej o stolicę Austrii. Miałaby na myśli niewielką cukiernię w Londynie.

Piwnica była znana z wyśmienitych ciast i doskonałej kawy. Wśród stałych klientów kawiarni było wielu aktorów i piosenkarzy. Do grona wielbicieli Mozart kugeln należał również sam Premier Wielkiej Brytanii. Więc gdy chciałeś go spotkać w godzinach wieczornych, należało wybrać się do kawiarni Gertrude Stein.

Gertrude była Austriaczką i była z tego dumna. Nie obchodził jej fakt, że swoją ojczyznę opuściła w wieku lat pięciu i od tamtej pory mieszkała w Londynie. Pochodziła z Wiednia, kochała muzykę klasyczną i znała się na cukiernictwie. Czy komuś potrzebny był większy dowód jej austriactwa?

Piwnicę wiedeńską oraz sporo długów Gertrude odziedziczyła po ojcu, Wilhelmie Steinie. Lokal był, mówiąc delikatnie, w kiepskim stanie. Wilhelm kupił starą ruderę z zamiarem wyremontowania jej. Niestety, śmierć była szybsza od starego Austriaka. Gertie otrzymała w spadku rozpadający się lokal i kredyt, zaciągnięty w celu remontu.
- Gertie, pozbądź się tej rudery, spłać ten cholerny kredyt i niczym się nie martw. – Wszyscy znajomi doradzali jej to samo. Ale Gertrude nie chciała sprzedawać spadku po Wilhelmie. Jej ojca coś urzekło w tym lokalu. Ona też chciała to dostrzec.

Zauważyła to podczas spotkania z potencjalnym kupcem. Delikatne światło wpadało do lokalu poprzez brudne szyby. Drewniana podłoga skrzypiała romantycznie nawet przy delikatnych ruchach. Promienie słoneczne odbijały się w czymś, co było kiedyś kryształowym żyrandolem. Ten lokal był piękny, a miał szansę stać się jeszcze piękniejszy. Jakim cudem nie widziała tego wcześniej – na to pytanie Gertie nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Natychmiast odprawiła interesanta i zamówiła ekipę remontową. Trzy miesiące później Piwnica wiedeńska została otwarta.

W renowację budynku Gertrude włożyła wiele pieniędzy, ale opłaciło się. W pół roku kawiarnia stała się sławna w całej dzielnicy. Po roku mówiono o niej na londyńskich salonach. W końcu zawitała do niej nawet królowa Elżbieta. Piwnica wiedeńska stała się najpopularniejszą kawiarnią w Londynie. Mugolskim, oczywiście.

***

- I znów tu przyszedłeś, Jim?
- Uwielbiam słuchać tu Mozarta. Kawałek tortu wiedeńskiego i kawę na wynos – senator James Fehay uśmiechnął się łobuzersko.
- Czarną bez cukru, mam rację Jimmy?
- Świetna pamięć, Gertie. Powiedz mi szczerze – jak to jest, że ten twój tort mogę jeść bez przerwy? Dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku?
Gertrude zaśmiała się wesoło. James Fehay potrafił ją rozbawić jak nikt.
- Austriacka receptura. A co robisz jak masz rok przestępny?
- W latach przestępnych zostawiam sobie jeden dzień na łykanie tabletek na przejedzenie.
- Kawa i tort dla ciebie, Jim.
- Wielkie dzięki, Gert. Żona by mnie zamordowała, gdyby wiedziała, co tu kupuję.
- Dlaczego? Nie lubi kawy?
- Nie, kawa to jeszcze nic. Chodzi o ten królewski przysmak.
- Doprawdy?
- Taak. Zabiłaby mnie za ten tort. Jej wypieków nie jadam, są po prostu nie do przełknięcia.
James uśmiechnął się szeroko. Gertrude zachichotała.
- Gert, spójrz. Oto asystent premiera – Jim wskazał na grupkę osób wchodzących do kawiarni. – Ten, co pracuje u niego od pół roku, a jeszcze nie był w Piwnicy.
- Ten mały w okularkach i o szczurzej twarzy?
Jim machnął ręką.
- Nie ten! – sapnął zirytowany. – Ten, to początkujący dziennikarz. Pracuje dla jakiegoś kretyńskiego brukowca. Szczeniak szuka sensacji. Ciągle za wszystkimi łazi. Wtyka nos w nie swoje sprawy.
- A skoro to nie Szczurek, to kto?
- Gertrude! Przecież ci go pokazuję. To ten, co wygląda, jakby się urwał ze Scotland Yardu.
- Ten tajniak z kolczykiem?
Fehay wzniósł oczy ku niebu.
- Wreszcie się zorientowałaś. To ten. Wielki asystent premiera. W przenośni i dosłownie.
- Przystojniak – stwierdziła Gertie. – Na moje oko ma tak ze trzydzieści lat.
- Niezła jesteś. Ma trzydzieści jeden i pół. – James spojrzał na zegarek. – Muszę lecieć, Margaret czeka z obiadem.
- Pozdrów ją ode mnie, Jim!
- Tak, pozdrowię. A jeśli małżonka zażąda ode mnie rozwodu, to pamiętaj, że to przez twój tort wiedeński! - Senator pomachał wesoło ręką. Ukłonił się jeszcze premierowi i wyszedł na zaśnieżoną ulicę.
Gertie westchnęła głośno. James był jej najlepszym przyjacielem już od kilku dobrych lat.
- Obsłużyć ich, Gertie? – zagaiła Lolita, jedna z pracownic.
Gertrude pokręciła przecząco głową. Wzięła notatnik i podeszła do gości.
- Dzień dobry, panie premierze.
- Panno Stein, miło panią widzieć – Premier Johns uśmiechnął się promiennie. – Jak tam interes?
- Kwitnie, panie premierze. Co podać?
- Mhm… - Johns zamyślił się. – Na pewno kawę.
- Kawa raz – zanotowała Gestie. – Co jeszcze?
– Cztery Mozart kugeln.
– Czyli będzie to, co zawsze?
Johns mrugnął porozumiewawczo.
- Nieprawda. Zawsze biorę pięć pralinek.
- Faktycznie wielka różnica, panie premierze!
- Diabeł tkwi w szczegółach, droga Gertrude. King, a co ty zamówisz?
Premier podsunął menu milczącemu dotąd Murzynowi. Mężczyzna nazwany Kingiem ze zdziwieniem patrzył na kartę. Przecież niemożliwe, żeby właśnie pierwszy raz był w kawiarni? – pomyślała Gertie.
- Ja poproszę kawę…- powiedział po długim zastanowieniu.
- Czyli będzie dwa razy kawa i cztery Mozarty. Zaraz Lola przyniesie – Gertie podała zamówienie pracownicy.
- A więc… Gertrude, czy ja pani w ogóle przedstawiłem mojego asystenta?
- Nie, jeszcze nie, panie premierze.
- Co za niedopatrzenie! – zawołał Johns, po czym uśmiechnął się wesoło. – Gertrude, to jest Kingsley Shakebolt. King, to jest panna Gertrude Stein, właścicielka tej przepięknej kawiarni.
- Miło mi – mruknął Kingsley i uścisnął dłoń Gertie.
- Jak się panu podoba praca, panie Shakebolt?
Mężczyzna rzucił szybkie spojrzenie premierowi. Ten nieznacznie kiwnął głową.
- Jest bardzo…interesująca – odpowiedział.
- Dużo się teraz dzieje, prawda King? Cała ta batalia z Partią Pracy… - Johns westchnął głośno.
- Gratuluję wspaniałego wystąpienia w Izbie, na wczorajszym posiedzeniu – powiedziała Gertie.
- Dziękuję pani, Gertrude. Utarliśmy opozycji nosa, prawda King?
- Tak, tak panie premierze – mruknął Shakebolt.
Gertie spojrzała na niego. Dziwnie się zachowywał, ciągle się kręcił, przypatrując się ludziom z ciekawością i ostrożnością. Z Księżyca się urwał, czy co? Nigdy ludzi nie widział? - Gertie ze zdziwieniem obserwowała Kingsleya.
- Lolicie się nie spieszy – glos premiera wyrwał ją z zadumy. – Ale, niestety, nam zależy na czasie.
- Pójdę zobaczyć, co się stało. Może Lola ma… - donośny łomot i krzyk Lolity przerwały jej w pół zdania. Z zaplecza wybiegły dwie pracownice Piwnicy. Lolita okładała swoją koleżankę brudną szmatą. Wrzeszczała coś o nieuwadze i wypadku. Druga dziewczyna, Marie, chlipała coś o źle postawionym stoliku.
- J-ja się p-potknęłam o st-tolik d-do k-kawy. I wp-padłam na Lolę. I wszystko się p-potłukło. P-przepraszam. N-n-niech mnie p-p-pani nie wyrzuca…
Gertie z trudem powstrzymała śmiech. Marie była nowa i bardzo zależało jej na dobrze płatnej pracy w kawiarni.
- Nie płacz już, Marie. Taka zapłakana na nic mi się nie przydasz. Idź do domu, poradzimy sobie bez ciebie – uspokajała chlipiącą dziewczynę. – I pamiętaj, żeby być tu jutro o ósmej rano.
Marie skinęła z niepewnym uśmiechem i czym prędzej pobiegła po swoje rzeczy.
- Masz bardzo dobrą pracownicę, Gertrude. Sumienną. Widać, że lubi swoją pracę. – Johns uśmiechnął się szeroko i puścił oko do swojego asystenta. Murzyn tego nie zauważył, patrzył na drzwi, za którymi zniknęła Marie i mruczał pod nosem:
- Jakbym widział Tonks…
- Słucham? – zapytała Gertie.
- Nic takiego, proszę pani. Marie przypomina mi starą znajomą…- odparł szybko Shakebolt. Premier uśmiechnął się.
- Będziemy się zbierać. Musimy jeszcze przedyskutować parę spraw… - Premier wstał i wziął do ręki swój płaszcz.
- Nie poczeka pan na tę kawę?
Johns roześmiał się wesoło.
- Nie, panno Stein. Już dość pani straciła z powodu dwóch kaw.
- I czterech pralinek.
- I czterech pralinek, dokładnie! Podeślij mi rachunek za te szkody. Zapłacę.
- Ależ panie premierze! – wykrzyknęła Gertie.
- Żadnego „ale” panno Stein – odparł Johns kłaniając się. – Chodź King, mamy jeszcze dużo pracy.
Mężczyźni skierowali się do wyjścia z kawiarni. Szczurek oczywiście podążył za nimi. Uwadze Gertrude nie uszedł fakt, że Shakebolt kurczowo zaciskał palce na kawałku patyka.

***

Od pamiętnego dnia, w którym wydarzył się jeden z większych wypadków w historii Piwnicy, Gertie nie widziała ani premiera Alana Johnsa ani jego tajemniczego asystenta. Bo Kingsley Shakebolt był, w opinii panny Stein, tajemniczą osobą. A na pewno dziwną. Jaki przeciętny człowiek wymach..e w kawiarni kawałkiem drewna? Przecież mógłby zrobić tym komuś krzywdę! Chyba, że...
- Niektórzy mężczyźni nigdy nie wydorośleją – mruczała Gertrude pewnego zimowego poranka. – Zawsze będą im tylko zabawy w głowach.
Gertie zamaszystym ruchem zmiotła warstwę śniegu z szyby swojego samochodu.
- Faceci naprawdę są jak dzieci. Ciągle ich trzeba pouczać – gderała, wsadzając kluczyk do stacyjki. – Bo oni… No nie, nie ZNOWU!
Gertie wysiadła z samochodu i ze złością kopnęła w oponę. Jej dziesięcioletni Volkswagen Golf nie chciał odpalić po raz szósty tej zimy!
- Co za pech… - Gertie spojrzała na zegarek. – No masz, spóźnię się do kawiarni! Cholera jasna!
Gertrude nie znała się na samochodach. Nie wiedziała dlaczego auto nie chce odpalić. Podejrzewała jedynie, że ma to związek z niską temperaturą. Ale jak temu zaradzić – to było dla Gertie czarną magią.
- Spokojnie, wdech i wydech, zaraz coś wymyślisz… Mogłabym poprosić o pomoc Miguela... - Gertie skrzywiła się na myśl o swoim dziwacznym sąsiedzie. Nie lubiła go, gdyż był taki… no właśnie, dziwny. Ostatnimi czasy często wychodził gdzieś w przydługim czarnym płaszczu. Wolała nie wiedzieć, czym się właściwie zajmował. I do tego nosił tę okropną, białą maskę… Zgroza!
Gertie potrząsnęła głową. Po co ma przejmować się Miguelem? Aktualnie ma więcej problemów niż anormalny sąsiad. Na przykład ZAMARZNIĘTY SAMOCHÓD.
- Jeżeli uda mi się dziś dostać do Piwnicy to będzie cud…
- Nie potrzebuje pani pomocy, panno Stein?
Gertie odwróciła się błyskawicznie. Kingsley Shakebolt uśmiechał się niepewnie.
- Dzień dobry! Byłabym panu bardzo wdzięczna, panie Shakebolt. – Gertie odwzajemniła uśmiech Murzyna. – Mam problem z samochodem. W ogóle nie chce odpalić. Nie wiem, może coś przymarzło…
Gertrude wskazała ręką na swojego Volkswagena. Kingsley spojrzał na samochód z lekkim przerażeniem.
- Czy mógłby pan rzucić okiem?
- Dobrze, zobaczę, czy coś uda mi się zrobić – powiedział Kingsley podchodząc do Golfa i podnosząc maskę. Gertrude taktownie nie pchała się do pomocy. Zdecydowanie bardziej wolała trzymać się z daleka. A poza tym, jej były chłopak nauczył ją, że mężczyźnie, który majstruje coś przy samochodzie, lepiej nie przeszkadzać.
- No nie wiem… Powinno działać. – Kingsley wystawił głowę zza maski.
- Szybko panu poszło – Gertie rzuciła okiem na zegarek. – Nie minął nawet kwadrans. Co się stało mojemu skarbowi?
- Było to trochę zamarznięte… - Shakebolt rzucił jej niepewne spojrzenie.
Gertrude wsiadła do samochodu i przekręciła kluczyk w stacyjce. Auto zapaliło. Bogu dziękować.
- Bardzo panu dziękuję, panie Shakebolt. Nie wiem, co ja bym bez pana zrobiła.
Kingsley jedynie machnął ręką.
- Drobnostka panno Stein.
- Może skusiłby się pan na drinka? Znam bardzo miły bar, a do pracy chyba dziś nie pójdę… Zrobię sobie wolne.
Kingsley rozejrzał się nerwowo po okolicy, po czym lekko skinął głową.
- To niech pan wsiada, panie Shakebolt. Jedziemy do „Stokrotki”.

***

Bar „Stokrotka” był miejscem spokojnym i cichym. Niewiele osób wiedziało o istnieniu tej uroczej knajpki. A jeszcze mniej wiedziało, GDZIE ona się znajduje. Gertrude Stein należała do wąskiego grona „wybrańców”, których zewnętrzny wygląd baru nie odstraszał. I chwała Bogu, że nie odstraszał, bo Gertie nie wyobrażała sobie życia bez „Stokrotki”. Często wpadała tu po pracy. Tak dla odstresowania.
- Kłaniam, witam, Gertrude! – Barman wesoło pomachał zza kontuaru. – To co zawsze dla jednej osoby?
- Nie, George. Dziś mam towarzystwo.
- Czyżby James Fehay dał się namówić na przyjście tutaj? Już nie boi się swojej żony?
Gertrude zachichotała cicho.
- Niestety, Jim jest zajęty.
George zacmokał.
- Skoro nie przyciągnęłaś tu naszego pana senatora, to kogóż mamy zaszczyt dziś gościć?
Gertie złapała Shakebolta za ramię i przyciągnęła do barmańskiej lady.
- Kingsley Shakebolt, asystent premiera Johnsa.
- O żesz w mordę… - zachłysnął się George teatralnie. – Sam asystent premiera… I to w MOIM barze!
- Tak, tak. Wiem, że to naprawdę niesamowite, ale czy mógłbyś nam podać te drinki, George? Mógłbyś? Proszę…
Barman jeszcze chwilę przyglądał się Shakeboltowi, po czym zaczął wyciągać kieliszki.
- No więc? – zapytał.
- Więc co?
- Co chcecie, Gert? Tequillę? Daiquiri? Czystą?
Gertrude spojrzała na towarzysza. Shakebolt wzruszył ramionami.
- Twoją specjalność, George. Zademonstruj panu Shakeboltowi swój talent do robienia drinków.
Oblicze barmana rozchmurzyło się.
- Z największą chęcią, Gertie! Dwa razy specjalność zakładu. Ma być z palemką, czy bez?
- Może być z palemką. Panie Shakebolt, proszę za mną.
Gertie pociągnęła lekko zdezorientowanego Kingsleya w stronę wolnego stolika.
- Niech pan siada. George zaraz przyniesie drinki.
Kingsley skinął głową i usiadł na krześle. Przez chwilę rozglądał się po barze, po czym przeniósł wzrok na Gertie. Poczuła się zmuszona zacząć rozmowę.
- Jak znalazł się pan w polityce? Nie był pan znanym nazwiskiem, a tu nagle okazuje się pan być asystentem premiera…
George postawił na stoliku dwa drinki.
- Dzięki, George… A więc – jak pan się wkręcił w ten biznes?
- Przypadkiem… Całkiem przypadkiem.
- Mhm… Alan Johns wydaje się być zadowolony z pana pomocy.
- Chyba jest, panno Stein. Chyba jest.
Shakebolt zamieszał palemką w drinku.
- Gertie.
- Słucham? – Kingsley podniósł głowę znad kieliszka.
- Gertie. Mógłby mi pan mówić Gertie? Mam dość tego „paniusiowania”.
- Mhm… Dobrze, Gertie. Jestem Kingsley. King.
Gertie podniosła kieliszek.
- Twoje zdrowie, King.
Delikatny brzdęk szkła.
- Mocne to – stwierdził Kingsley, odkładając kieliszek. – Co w tym jest?
- Nie mam najmniejszego pojęcia. George pilnie strzeże swojej tajemnicy – uśmiechnęła się wesoło.
- Mocne – powtórzył Murzyn. – Mocne, ale dobre w smaku. Zupełnie niepodobne do Ognistej.
Gertie gwizdnęła przeciągle.
- George, mógłbyś nam podać jeszcze raz to samo?
- Nie boisz się, że po jeszcze jednej kolejce będziecie… w niedyspozycji?
- Nie, nie bardzo, George – Gertrude puściła oko do barmana.
- Jak chcesz, Gert, ale wiedz, że ja nie będę was sprzątał z podłogi.
- Na pewno będę o tym pamiętać.

***

- Świat mi wiruje przed oczyma…
- Nie tylko tobie – mruknął cicho Shakebolt.
- A tak w ogóle, to nie zapytałam jeszcze, co robiłeś nieopodal mojego domu… Kingsley.
- Miałem zadanie.
- Boże, czego Johns mógł chcieć?
Kingsley niecierpliwie machnął ręką.
- To nie premier kazał mi tam iść. To Albus Dumbledore.
- Ale po co? Po co ten cały Dumbledorn kazał ci włóczyć się po mojej dzielnicy?
- Miałem pilnować Śmierciojada.
- Gościa od Sam-Wiesz-Kogo?
- Taaa…
- Święty Stefanie, miej mnie w opiece – mruknęła Gertie. To nie była miła wiadomość – Śmierciojada w jej dzielnicy! – Kto to?
- Jakieś takie południowe nazwisko… Randez czy jakoś tak…
- Mhm…
Gertrude sięgnęła po swojego drinka . Trzęsącą się ręką podniosła prawie pustą szklankę… I, oczywiście, natychmiast ją upuściła. Po barze poniósł się dźwięk tłuczonego szkła.
- Niech to szlag – mruknęła. – George mnie zamorduje.
- Pomogę – mruknął Shakebolt. – Chłoszczyść.
Murzyn nie osiągnął nic, poza wytworzeniem kilkunastu kolorowych baniek. Gertie zachichotała cicho.
- Abräumen* byłoby lepsze.
- Co?
- Abräumen. To takie austriackie… A zresztą nieważne.
Kingsley kiwnął głową. Gertie schowała głowę w rękach.
- Magia jest czymś wspaniałym, czyż nie?
Niestety, nie doczekała się odpowiedzi. Nagle dało się słyszeć głośny łomot. Dziewczyna podniosła wzrok. Kingsley Shakebolt zasnął na stoliku.

***

- Czuję, że wytrzeźwiałem – mruknął Shakebolt, podnosząc głowę. – I mam dziwne wrażenie, że robiłem coś, czego nie powinienem.
- Teoretycznie tak. Praktycznie… Nie powiedziałeś mi czegoś, czego bym nie wiedziała. Albo nie domyślała się.
Kingsley spojrzał na nią pytająco.
- Nie mówiłeś nic szczególnego. Trochę o profesorze Dumbledore, Sam-Wiesz-Kim… Dlaczego akurat ty?
- Co?
Gertie westchnęła głośno.
- Dlaczego akurat ty miałeś zająć się Miguelem? Każdy rozsądny człowiek z miejsca zorientowałby się, że jesteś z Ministerstwa.
Kingsley spoglądał na nią z mieszaniną zdziwienia i przerażenia na twarzy.
- Nie patrz tak na mnie! Czuję się, jakbym gadała od rzeczy.
- Gdzie…
Gertie wskazała mu niewielką szafeczkę, na której leżały jego rzeczy. Shakebolt podniósł różdżkę i obrócił się do dziewczyny. Gertie prychnęła pogardliwie.
- Masz zamiar rzucić na mnie Obliviate? Jakież to typowe dla Aurorów z Ministerstwa. Sprawić, by ludzie po prostu zapomnieli o niewygodnych dla was rzeczach.
Shakebolt patrzył na nią z coraz większym zdziwieniem.
- Wymazanie z mojej pamięci informacji o czarodziejach nie będzie takie łatwe, panie Shakebolt – kontynuowała. – Pozbawisz mnie wspomnień z całego życia. I jak wtedy wytłumaczysz to wszystkim moim znajomym? Moim pracownikom? Nagłe uszkodzenie mózgu? Kto w to uwierzy?
- Ty…
- Możesz pozbawić mnie pamięci, ale będzie się to wiązało z tonami papierkowej roboty w Ministerstwie. Według mnie to kompletna strata czasu.
- Ale…
- Tak, oczywiście. Możesz wymazać tylko wspomnienie o naszej wczorajszej rozmowie. W sumie tak będzie najbezpieczniej, prawda?
- Ty jesteś czarownicą…
To nie było pytanie. Gertie zachichotała.
- Niestety nie. Ale masz przed sobą najprawdziwszego, austriackiego charłaka.
Charłak. Charłak. Shakebolt powtórzył to słowo kilkakrotnie. Gertrude widziała, jakie zrobiła wrażenie.
- Więc co ze mną pan zrobi, panie Shakebolt?

***

- Przepiękny dziś dzień mamy, prawda Gertrude? – zawołał Alan Johns wchodząc do Piwnicy wiedeńskiej.
- Tak, cudowny. Śnieżek pada, jest zimno…
- Idealna pora na kawę. Podałabyś, Gertie?
Dziewczyna roześmiała się wesoło.
- Oczywiście! A co podać panu, panie Shakebolt?
- Gorącą czekoladę.
Johns popatrzył na swojego asystenta z rozbawieniem.
- Nie wiedziałem, że lubisz czekoladę, King. Ciągle mnie zaskakujesz!
Gertie wróciła do lady i wyciągnęła filiżanki. Kingsley Shakebolt jeszcze NIGDY nie zamówił gorącej czekolady. Zawsze wybierał kawę.
- Proszę bardzo – powiedziała, podając mężczyznom zamówione napoje.
- Dziękuję, Gertrude. King, co skłoniło cię czekolady?
- Znajomy mówił, że czekolada jest smaczna.
- I pewnie dropsy cytrynowe też? – zaśmiała się Gertie. Kingsley lekko przytaknął. Dziewczyna pochyliła się nad stolikiem i położyła rachunek. Alan Johns wyciągnął po niego rękę…
- Ja to wezmę panie premierze – powiedział Shakebolt. – Dziś ja zapłacę.
Murzyn odwrócił karteczkę na drugą stronę. Ktoś napisał drobnym pismem:

M.R. – odnoszę wrażenie, że będzie próbował uciec z L. Pytał mnie ostatnio o pogodę w Austrii. Spróbuje ukryć się przed S-W-K właśnie tam. Prawdopodobnie w Wiedniu. Mam nadzieje, że to się przyda. Całuski, G.

Kingsley uśmiechnął się pod nosem. Skinął głową, gdy napotkał wzrok Gertrude.
- Ostatecznie, warto mieć pomoc z zewnątrz – mruknął, popijając ulubiony napój Albusa Dumbledore’a.

* Abräumen (niem.) - sprzątać.

Ten post był edytowany przez Katty: 18.08.2006 23:25


--------------------
- Seviczku! Witaj, moje bóstwo Podziemi!
– Tonks! Moja radości! Moja miłości! Nareszcie jesteś! Tak za tobą tęskniłem! Powinnaś się do mnie wprowadzić. I rzucić tę zwariowaną pracę.
- ... O Merlinie i siedmiu krasnoludków...
– Moja najmilsza. Mój skarbie. Jak się miewasz? Czy już mówiłem, jak strasznie za tobą tęskniłem?
– Kim jesteś, nędzny oszuście, i co zrobiłeś z moim Sevem?!
- ... Wydało się. Jestem Gilderoyem Lockhartem. Uciekłem ze św. Munga i zmusiłem Severusa, żeby zajął moje miejsce. Jeśli szybko tam pobiegniesz, zdołasz go może uratować, zanim lekarze mu wmówią, że jest mną.

Arien Halfelven - "Rozmowy Trumienne VIII: Exegi monumentum"

Fanka pairingu NT/SS - łaskawie proszę o nie wieszanie

user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 09.05.2024 12:38