Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Pasja I Pożądanie, [zak]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 7 ] ** [41.18%]
Gniot - wyrzucić [ 10 ] ** [58.82%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 17
Goście nie mogą głosować 
Pani_Snape
post 09.10.2004 17:32
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 09.10.2004




Zamieszczam początek pewnego mojego tworu. Mówić szczerze czy się podoba, czy nie. smile.gif Nie sugerować się dziwnym początkiem. Mam już kilka następnych części. Będzie lepiej. :] Nie zwracać uwagi na niezgodnosci z książką, czasem itd.Moje twory mają to do siebie, że są po prostu inne..


Dwudziestego piątego sierpnia, Severus Snape szedł jedną z londyńskich ulic, prowadzących do Teatru Wielkiego. W ręku ściskał kawałek listu, otrzymanego od Dumbledore' a. Jego treść była wyjątkowo krótka i treściwa:
Dwudziestego piątego sierpnia, w Teatrze Wielkim. Czekaj do samego końca.
Snape dobrze wiedział o co chodziło dyrektorowi. Zatrzymał się przy jakiejś starej, walącej się kamienicy, rozejrzał się czy nikt nie nadchodzi i stuknął różdżką w bramę wejściową. Odczekawszy kilka sekund, pchnął ją i wszedł. Zamiast typowego miejskiego podwórza znalazł się w ogromnym, marmurowym holu. Kręciło się tu dużo, eleganckich czarodziei, dyskutujących o nowinkach kulturalnych. Severus nienawidził takich miejsc, ale jak każdą to musi. Nie wyróżniał się zbytnio w tłumie, gdyż większość magów płci męskiej była ubrana na czarno. Ociężałym ruchem zaczął się wspinać po lśniących schodach, których poręcz była ze złota. Bardzo dawno tu nie był. Z zainteresowaniem przyglądał się drogocennym obrazom i figurom. Na trzecim piętrze skręcił korytarzem w lewo i znalazł się w ogromnej sali teatralnej. Scena była olbrzymich rozmiarów, przysłonięta teraz bordową kurtyną. Usiadł w pierwszym rzędzie. Nie przepadał za teatrem, jednak zawsze rezerwował miejsca na początku. Z czysto samolubnego powodu, ale też dlatego, by móc widzieć czy aktorzy nie oszukują i łatwo wyłapywał potknięcia, co szalenie go satysfakcjonowało. Mimo tego wszystkiego dobrze pamiętał w jakiej sprawie się tu zjawił i dobry humor odleciał gdzieś daleko. Po prawie półgodzinnym zapełnieniu sali, pogasły światła. To był jego ulubiony moment: początek i koniec przedstawienia. Tym razem było jednak nieco inaczej. Spektakl, który po części miał być również musicalem, nie miał tytułu, ale pewne wyznaczniki przewodnie, które go zaciekawiły: brak zasad, brak limitów i tylko intryga. Gdyby nie te wyrażenia, w życiu nie poszedłby na przedstawienie opowiadające o miłości biednego grajka do arabskiej królowej, żony wielkiego maharadży.
Scenografia robiła wrażenie, ale przez pierwszych kilkanaście minut, jak co po niektórzy, Snape po prostu usypiał. Obudził go dopiero donośny wrzask wściekłego maharadży:
- Jest MOJA!!
Rozbrzmiała głośna muzyka i arabskie kobiety zaczęły wykonywać skomplikowany taniec. Snape przyglądał im się z niesmakiem. Nie miały w ogóle poczucia rytmu i stąpały jak słonie, pomimo figury. Nagle grono tańczących dziewcząt rozstąpiło się. Ukazała się najpiękniejsza kobieta, jaką Snape w życiu widział. Albo po prostu tak ją ucharakteryzowali. Miała niemal przezroczystą, błękitną sukienkę, od stóp do głów lśniła blaskiem diamentów i rubinów. Muzyka ucichła. Rozległ się tajemniczy, zmysłowy głos:
- Zakochani uwielbiają umierać z miłości. Wy też uwielbiacie umierać z miłości.
Snape zaperzył się w myślach. Wcale nie miał zamiaru umierać z miłości.
- Ale ja wieczna królowa... - aktorka zaczęła tańczyć. Poruszała się jak motyl - uważam to za bzdurę!
Snape wychylił się z krzesła zaciekawiony ostatnią wypowiedzią.
- Umieranie z miłości to bzdura. Ja wolę diamenty - śpiewała dziewczyna. - Pocałunek w dłoń bywa wytworny, ale diamenty to lepszy przyjaciel dziewczyny. Pocałunkiem nie zapłacisz rachunków i nie nakarmisz swojego kota!
Arabska królowa zaczęła uwodzić biednego grajka, który wpatrywał się w nią zachwycony.
- Mężczyźni nie lubią starych kobiet, a przecież każda z nas straci kiedyś powab. Ale lśniące diamenty nigdy i one są moją miłością!
Dziewczyna popchnęła kilka stojących obok mężczyzn. Miała pogardliwe i nonszalanckie spojrzenie.
- Bo żyjemy w materialnym świecie i ja jestem materialną dziewczyną!
Na scenę wkroczył maharadża, obserwując swoją żonę.
- Wy wolicie umierać z miłości, ale ja wolę oglądać w rubinach przelaną krew z miłości!
Słudzy unieśli królową na rękach. Maharadża założył jej naszyję wielki, diamentowy naszyjnik.
Muzyka ucichła.
- Jest moja! - powtórzył maharadża.
Ni stąd ni zowąd na scenę wpełzło mnóstwo żywych węży. Głównie kobr. Snape jeszcze bardziej wychylił się z krzesła. Siedzący z tyłu czarodzieje zaczęli wstawać z miejsc.
Królowa zaczęła hipnotyzować węże rękami i spojrzeniem. Wykonała piękny taniec, śpiewając po arabsku, a węże raz po raz oplatały jej ciało, nie kąsząc.
Reszta przedstawienie mniej podobała się Snape' owi. Na końcu królowa popełniła samobójstwo, gdyż była zbyt nieszczęśliwa. Diamenty szczęścia jej nie przyniosły. Brakowało tylko miłości. Nie mniej postać okrutnej i pięknej królowej niezmiernie go zaciekawiła. Nigdy nie widział tak okrutnego, zmysłowego i tajemniczego spojrzenia. Albo dziewczyna była znakomitą aktorką, albo... to jest ona.
Po przedstawieniu pokazując ochroniarzom odpowiednie pismo od Dumbledore' a, udał się za kulisy. Zapytał pierwszego lepszego aktora, który nawinął mu się przed nos:
- Szukam niejakiej Sophii Larmes. Zna ją pan?
Mężczyzna spojrzał na Snape' a jak na wariata.
- Zaraz ją tu przyprowadzę - powiedział powoli, obserwując zachowanie Severusa.
- To dobrze, tylko proszę szybko. Mój czas nie jest nieograniczony.
Chyba jak na złość czekał z piętnaście minut. Po tym czasie ktoś go strasznie ukłuł w plecy.
- Co jest... - za nim stała kobieta, która grała królową. Raczej nie potrzebowała charakteryzacji. Była przepiękna.
- Chciał mnie pan widzieć? -zapytała buntowniczo.
- Tak. Dumbledore chciał...
- A tak, wiem - Sophia przerwała mu bezczelnie - Może mu pan powiedzieć, że się nie zgadzam.
- Dlaczego?
- Oślepł pan? Czy ja wyglądam na taką, co się nadaje na zastępcę dyrektora?
Snape zmierzył ją od stóp do głów.
- Raczej nie - powiedział, uśmiechając się cynicznie.
- No widzi pan, panie Snape. Nie mamy o czym rozmawiać. Nie rzucę teatru na rok, tylko dlatego, że jakiś szalony staruszek tego chce.
Snape oburzył się w duchu.
- Na pani miejscu nie wyrażałbym się tak o dyrektorze.
Sophia wzruszyła ramionami.
- Wszyscy skretynieli. Odkąd Voldemort wrócił, wszędzie została zasiana nieustająca panika. To bzdura.
- Odważna pani jest, wymawiając Jego imię.
- Imię to imię. Imię nic nie znaczy prychnęła. - Wybaczy pan, ja nie mam czasu - Sophia obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem i ruszyła w kierunku drzwi, jednak zatrzymała się przed nimi i odwróciła.
- Niech pan się zastanowi, panie Snape czy warto robić za pieska na posyłki Dumbledore' a - uśmiechnęła się ironicznie i wyszła.
- Zadufana kretynka - warknął Snape. - Wszyscy aktorzy tacy są. Do diabła z wami.
Mocno rozzłoszczony, szedł ulicami Londynu, zastanawiając się jak powie dyrektorowi, że uznana w świecie czarodziejów hipnotyzerka i członkini Koła Czarnej Magii, nie zgodziła się objąć posady McGonagall. Kopnął ze złością jakąś puszkę, która potoczyła sie z brzękiem i wpadła do najbliższego kanału.
*******
Po obwieszczeniu niepomyślnych informacji dyrektorowi Hogwartu, Snape ruszył do domu po kilka ważnych rzeczy, których nie mógłby przywieźć w ciągu roku szkolnego. Pociąg był prawie że pusty, więc siedząc samotnie w przedziale przespał niemal całą drogę. W sumie nawet i dobrze, gdyż czekał go jeszcze godzinny spacer pośród pól. Słońce prażyło niemiłosiernie i Severus już ledwo co trzymał się na nogach. Ten jeden, jedyny raz w życiu żałował, że jest ubrany na czarno. Stanął właśnie na chwilę, z zamiarem odpoczynku, gdy pomiędzy drzewami pobliskiego lasku dostrzegł kilka kolorowych świateł. Zaniepokojony wyciągnął różdżkę i ruszył w tamtym kierunku. Dosłyszał krzyki wypowiadanych zaklęć. Przyspieszył kroku. Zza drzewa wyskoczył jakiś śmierciożerca. Snape w ostatniej chwili schował się za krzakiem.
- Idź tamtędy - usłyszał chrapliwy głos - ja pójdę tędy!
Nareszcie od dwóch miesięcy coś zaczęło się dziać. Zadowolony Snape opuścił kryjówkę i popędził w głąb lasu. Zatrzymał się dopiero w miejscu, gdzie las rozrzedził się tworząc rozległą polanę. Po jej środku stała znajoma postać dziewczyny z różdżką w ręku, a trzech śmierciożerców widocznie zamierzało ją zaatakować. Jeden z napastników wyraźnie kulał.
- Do diaska, bierzcie ją!! - krzyczał jeden z nich. - Nie umiecie sobie poradzić z kobietą?!
- Jeśli mnie tkniecie spadnie na was gniew Fortuny! - krzyknęła Sophia. Wyglądała dość dziwnie w jakiejś hinduskiej sukni i z potarganymi, czarnymi włosami.
- Bierzcie tę kretynkę! Ale to już! - krzyczał kulawy śmierciożerca.
- Drętwota!! - ryknął Snape prosto w atakującego śmierciożercę. Napastnik runął nieruchomy na ziemię. Dziewczyna skorzystała z okazji i zniknęła w gęstwinie lasu.
- Kto tu jeszcze jest?! - pytali się śmierciożercy.
Severus korzystając z okazji, wymknął się bezszelestnie z kryjówki i okrążając polanę pobiegł za Sophia. W pewnym momencie zatrzymał się przerażony. Dziewczyna przylgnęła do drzewa, nasłuchując. Za nią skradała się cichcem czarna postać, gotowa do ataku. Snape musiał się szybko decydować. Jeśli rzuci zaklęcie, zbiegną się tu inni, przywabieni hałasem i nie będzie żadnych szans ucieczki. Jeśli nie zareaguje, śmierciożerca dopadnie dziewczynę. Chwycił duży kamień leżący nieopodal i jednym machnięciem ręki wymierzył cios w głowę śmierciożercy, który rozłożył się jak długi, nie wydając przy tym najmniejszego krzyku. Niestety Sophia słysząc szelest odwróciła się i krzyknęła przerażona na widok krwi sączącej się z czarnego kaptura. Nie czekając na efekt, Snape zatkał usta przerażonej dziewczynie i popchnął na ziemię.
- Siedź cicho, głupia bo nas znajdą - syknął jej do ucha.
Leżeli tak kilka minut, obserwując jak pozostali śmierciożercy mijają ich kryjówkę i teleportują się.
- Co ty wyprawiasz, kretynie? - ofuknęła go Sophia, gdy już wyszli z lasu.
- Ratuję ci życie, jakbyś nie wiedziała. Gdyby nie ja, już by było po tobie.
- Ach tak, ja jestem innego zdania.
- Jesteś w niebezpieczeństwie czy tego chcesz czy nie - przerwał jej Snape. - Powinnaś przyjąć propozycję Dumbledore' a. W Hogwarcie byłabyś bezpieczna.
- Nie rzucę teatru!
- Nie bądź głupia! Jak będziesz się dłużej opierać, to już nie zagrasz więcej żadnej sztuki. Chyba że gdzieś w zaświatach - prychnął.
- Dobrze, już dobrze. Pojadę do szkoły, chociaż na pierwsze półrocze.
- I bardzo dobrze. Widzimy się jutro na stacji. Ja też jadę do Hogwartu.
- Zamierzasz być moim ochroniarzem?
Snape uśmiechnął się cynicznie.
- Już nie tylko taką funkcję spełniałem.
***********
Lało jak z cebra. Dla Severusa była to przyjemna odmiana, po upalnych dniach. Wpatrywał się ze znudzeniem w mokrą szybę pociągu. Jego towarzyszka najwyraźniej nie nudziła się. Wyciągnęła stos kart i namiętnie zaczęła je tasować. Wyglądała po trosze jak ktoś obłąkany i nie z tego wymiaru. Jej hinduskie suknie z drobnymi świecidełkami irytowały Snape'a. Za bardzo rzucała się w oczy. Przez złoty makijaż na oczach i dziwnych czarnych obwódkach, jej ciemne oczy zdawały się w przypływie złości nabierać bursztynowego koloru.
- Lubisz być w centrum uwagi, prawda Sophio? - zapytał z znienacka Snape.
- Nie przeczę, że tak. Skąd takie pytanie?
- Wydajesz się być dziwna. Dziwnie się ubierasz, zachowujesz. Czy to tylko jakiś styl, czy ma to jakieś dogłębniejsze znaczenie?
Sophia spojrzała na niego uważnie.
- Zdecydowanie to drugie. Muszę się tak ubierać. Tacy ludzie jak ja muszą przestrzegać pewnych zasad, by nie popaść w chaos.
- Nie rozumiem.
- Nie jestem tylko aktorką.
- Wiem. Ponoć umiesz hipnotyzować. Te węże na scenie też hipnotyzowałaś?
- Tak, oczywiście - na ustach Sophii pojawił się uśmiech triumfu. - Ale nie tylko to potrafię. Nie jestem Sophia Larmes.
- To kim jesteś? - zapytał zdenerwowany już Snape. Jeszcze tego by brakowało, by pomylił osoby.
- Przybrałam takie imię dla kamuflażu. Wiele osób wygląda tak ja i ma podobne predyspozycje. Niepowołane osoby nie mogą wiedzieć kim jestem.
- A powiesz mi kim jesteś?
- Muszę. Tylko BLISKIE mi osoby mogą nazywać mnie Sophia. Dla innych jestem Solitaire.
Severus podskoczył jak oparzony na siedzeniu.
- TA Solitaire?
- Co masz na myśli, mówiąc TA Solitaire? - powiedziała spokojnie, rozkładając karty na stół.
- Ta, co kiedyś wróżyła Czarnemu Panu.
Dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie.
- Tak, kiedyś wróżyłam Voldemortowi z tarota.
Snape nie dowierzał.
- Naprawdę? I co wywróżyłaś?
- Nie mogę powiedzieć. Obowiązuje mnie tajemnica.
Severus machnął ręką.
- Mogłabyś uczyć wróżbiarstwa w Hogwarcie. Wróżenie to czyste bzdury.
- Wróżbiarstwo jest bzdurą, panie Snape. Wróżenie z kuli czy fusów to bzdura. Ich interpretacjami można się zajmować latami i znaleźć milion wytłumaczeń. Ja zajmuję się czymś innym.
- To znaczy?
- Tarotem, panie Snape. Tarot ma jedno, wielkie znaczenie, tarot nie zmienia się, tarot prawdę ci powie, tarot nigdy nie kłamie, tarot nie ma milionów znaczeń - mówiła Solitaire tym dziwnym głosem, co niegdyś na scenie. Wolnymi ruchami rozkładała karty.
- Niech pan wciągnie kartę - powiedziała nagle.
Snape niepewnym ruchem wyjął jedną ze środka.
- Ta karta powie wszystko o panu.
Severus odwrócił kartę i rzucił na stoliczek. Przedstawiała postać błazna.
Solitaire wybuchnęła śmiechem.
- No proszę, wszystko już wiemy. Wyciągaj pan jeszcze jedną. Będzie ona dotyczyć przyszłości.
Snape przyjrzał się następnej karcie w ręku i zrobił kpiący uśmieszek.
- Czy to my? - zapytał ironicznie, kładąc na stół kartę, obrazującą kochanków.
Solitaire ponownie wybuchnęła śmiechem.
- Nic pan nie wie o takich ludziach jak my. Kobiety mojego pokroju, że tak powiem, muszą zachować dziewictwo do końca życia, inaczej karty odbiorą moc.
- To wszystko jest jednym, wielkim kłamstwem - Snape zagarnął stos kart. - Teraz ty wyciągnij jakąś. No dalej!
- Nie ma pan daru jasnowidzenia.
- Co z tego? Wyciągnij.
Solitaire wyciągnęła pierwszą kartę z brzegu i odwróciła ją. Była nieco bledsza niż zwykle. Spokojnym ruchem położyła ją na stoliku. To była karta śmierci.
- No proszę. Możesz chociaż przewidzieć kiedy umrzesz? - zakpił Snape.
Dziewczyna milczała i wpatrywała się w rozłożone karty.
- No proszę, wiesz?
- Dziewiąta pełnia księżyca minie - Solitaire rozkładała kolejne karty. - Obudzi się krwawe słońce. Oboje kochankowie zapłacą karę. Niebo rozstąpi się i pierwsza błyskawica po dziewiątej pełni księżyca dopełni przeznaczenie.
- To czyste brednie - powiedział Snape, starając nadać swojej wypowiedzi lekceważący ton, ale ona mówiła to w tak dziwny sposób, że było mu trudno.
- Nigdy nie lekceważ tarota - powiedziała Solitaire ostrzegawczo.
- Niby dlaczego?
- Powtarzam, tarot to nie jest wasze wróżbiarstwo. Tarot lubi mścić się na niedowiarkach. Albo się jest pewnym i przyjmuje wróżbę, albo...
- Albo?
- Kiedyś panu powiem. Czy my juz przypadkiem nie dojeżdżamy?
- Zgadza się.
Deszcz przestał padać i znów wyłoniło się słońce, piekące jeszcze bardziej niż poprzedniego dnia.
Rok szkolny zaczął się bez żadnych, większych przeszkód. Mimo to wyczuwało się coraz bardziej gęstniejącą atmosferę w szkole. Profesor Trelawney już pierwszego dnia dała wyraźny znak, że nie aprobuje nowego zastępcy dyrektora. Nie było w tym nic dziwnego. Jako nauczycielka wróżbiarstwa czuła zagrożenie swojej pozycji, osobą Solitaire. Mało było osób, które by o niej nie słyszało. Solitaire objęła stanowisko opiekuna domu Gryffindor, z powodu rocznego wyjazdu McGonagall, o bliżej nieokreślonym powodzie. Ślizgoni z satysfakcją obserwowali niepokój Gryfonów, co do nowej opiekunki. Nie bardzo wiedziano, jak się zachowywać, by nie podpaść. Na szczęście okazało się, że pod względem wychowawczym, Solitaire nie różni się prawie wcale od McGonagall. Mimo wszystko wzbudzała większy respekt, jako "wieszczka" i hipnotyzerka, jak ją nazwali uczniowie. Kilka odważniejszych osób, na czele z Parvati i Lavender, które lubowały się we wróżbiarstwie, próbowało nakłonić Solitaire, by pokazała, jak się hipnotyzuje i wróży z tarota, ale ta kategorycznie odmówiła, mówiąc coś o bezpieczeństwie otoczenia, paranojach i młodym wieku. Natomiast już od połowy września rozwinął się w szkole klub teatralny, ściągający mnóstwo zainteresowanych uczniów. Solitaire, jako aktorka, zaproponowała wyreżyserowanie spektaklu, którego finał miał odbyć się w Święto Duchów. Sam pomysł przedstawienia wysunęła Lavender i zyskała aprobatę Solitaire. Spektakl miał być tragicznym romansem. Z początku myślano o adaptacji znanej sztuki Sheakspeare' a, ale zaniechano tego, z powodu ogromnej popularności tego dramatu i związanej z tym monotonności aktorskiej. Solitaire wymyśliła więc własny scenariusz tragicznej miłości kochanków, z udziałem duchów i innych stworzeń. Scenariusz ten wyglądał następująco: XVIII wiek. Młoda, chora na gruźlicę, biedna dziewczyna, zarabia na życie, sprzedając własne ciało. Pewnego dnia spotyka na swojej drodze bogatego hrabię, który obiecuje jej godne życie, w zamian za jej "usługi". Pojawia się jednak problem, gdyż dziewczyna jest zakochana w biednym pisarzu. Postanawia grać na dwa fronty. Hrabia odkrywa oszustwo i zakazuje jej spotykać się z pisarzem, pod groźbą śmierci dla niego. Opowieść kończy się śmiercią chorej dziewczyny.
W kilka dni po ukazaniu się scenariusza, pod gabinet Solitaire napłynęły falangi starszych uczennic, które zapragnęły zagrać główną rolę. Rozpoczął się mini casting i ostatecznie żadna z uczennic się nie nadawała. Albo popadały w depresję z powodu smutnych scen, albo nerwowo chichotały, w scenach z pocałunkami i nie mogły się nauczyć tekstu. Po wielodniowych próbach, uczniowie stwierdzili, że sama opiekunka Gryffindoru najlepiej się nadaje do głównej roli. W roli biednego pisarza osadzono Lupina, który kategorycznie wzbraniał się, lecz ostatecznie niemal zmuszony, musiał się zgodzić. Solitaire miała niezwykły dar przekonywania. Czy to siłą, czy perswazją. Nie było też inaczej, jeśli chodzi o Snape' a, któremu powierzono rolę hrabiego. Przejrzawszy scenariusz kilka razy, ta rola czarnego charakteru nawet mu się spodobała. Była to jedyna, lepsza okazja do wyładowania swojej złości na Lupinie - biednym pisarzu. Uczniowie tłumami przychodzili na próby, po lekcjach, obserwować postępy aktorów.
Przedstawienie stało się zgrabnym musicalem, śpiewanym przez bohaterów. Szczególnie podobał się występ Snape' a, śpiewającego zimnym głosem, mroczną wersję "Show must go on". Z Teatru Wielkiego sprowadzono różne dekoracje i stroje. Snape' owi strasznie podobała się szata hrabiego. Czarna, mroczna i istnie hrabiowska. Z zadowoleniem paradował w niej na wszystkich próbach, wzbudzając jeszcze większy postrach wśród uczniów. Wszystko układało się w jak najlepszym kierunku, aż do tygodnia przed premierą. W Święto Duchów przypadała pełnia księżyca, co było równoznaczne z tym, że Lupin nie mógł zagrać swojej roli. Posłano po aktora do Teatru Wielkiego, ale niestety nie był on w stanie nauczyć się większej partii scenariuszu, który był przeznaczony dla pisarza. Potrzeba było kogoś, kto znał cały scenariusz od dawna.
- ŻE CO?!!? - Donośny ryk rozległ się w po lochach Hogwartu.
- Nie krzycz tak, Severusie, nie mamy wyjścia - mówiła błagalnym tonem Solitaire.
Pod drzwiami klasy Snape' a ustawiła się kolejka uczniów, nasłuchując uważnie.
- Bez ciebie to się nie uda, rozumiesz?
- Myślisz, że znam aż dwie role?!!- Snape był wściekły.
- Nie wykręcaj się! Tyle razy to czytałeś, że nie będziesz miał problemu! Rola Hrabiego jest mniejsza i mój kolega z teatru jest w stanie jej się nauczyć przez tydzień. Co innego...
- NIE MA MOWY!? Czy ja wyglądam na biednego, romantycznego pisarza, co zakochuje się w chorej dziwce?!!
Uczniowie stojący pod drzwiami zaczęli chichotać.
- Chcesz mieć na sumieniu całe przedstawienie?! Przez ciebie nic nie wyjdzie! Dumbledore się wścieknie i uczniowie też! Nie obchodzi cię to?
- Ani trochę.
- Masz się dziś stawić ze swoją rolą. Jeśli nie, to przedstawienie diabli weźmie i będzie to tylko i wyłącznie TWOJA WINA!
Solitaire wyszła, trzaskając drzwiami.
Chcąc, nie chcąc Snape pojawił się na wieczornej próbie z rolą pisarza w ręku. Po trzech dniach wyszło na jaw, że jest tak uzdolnionym aktorem, iż z roli demonicznego hrabiego potrafił przemienić się w biednego pisarza, zachowując pewien dystans i dumę. Uczniowie przyglądali się z niedowierzaniem. Nie miał co prawda słodkiego głosu romantyka, ale za to wyczucie świetne. Solitaire była zachwycona i zaproponowała mu stałą pracę w Teatrze, na co Snape kategorycznie odmówił.
- Moją pasją nie jest teatr, ale eliksiry - mówił.


Ten post był edytowany przez Pani_Snape: 09.10.2004 17:37
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 07.05.2024 04:24