Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

4 Strony « < 2 3 4 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Jedyna, Która Go Rozumiała [nzak], o Huncwotach razem i z osobna :)

kkate
post 09.07.2005 15:14
Post #76 

Czarodziej


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 894
Dołączył: 10.03.2004

Płeć: Kobieta



Nie, to nie nowy odcinek... i bardzo mi przykro z tego powodu.

Jestem pewna, że pojawiłby się on w ciągu kilku następnych dni, gdyby nie to, że wyjeżdżam. Bo jak dotąd mam trzy strony, a to chyba jednak trochę za mało. No a Anulcia jest na tzw. dnie twórczym i też nic nie stworzyła.

Przed końcem roku szkolnego nie dało rady, było szaleństwo z tym wystawianiem ocen.. potem Anka latała z podaniami do liceum... no i tak wyszło niestety. :/

Odcinek dokończymy tak szybko jak to będzie możliwe. smile.gif


--------------------
just keep dreaming.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tenebris69
post 09.07.2005 16:34
Post #77 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 228
Dołączył: 05.10.2004




Kasia, czy ty sobie zdajesz sprawę z tego, ze wracasz dopiero za 10 dni? cry.gif
I co ja będę robić w tym czasie? Tak to bym sobie "Jedyną" postudiowała. biggrin.gif


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Pycior
post 10.07.2005 11:59
Post #78 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 18
Dołączył: 03.05.2005




Trafiłamprzez przypadek na to opowiadanie i baaaaaaaaardzo, ale to bardzo mi się podoba, w końcu coś nowego innego....... Cieszę się i czekam na kolejny post .... Pozdrawiam
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kkate
post 24.07.2005 17:07
Post #79 

Czarodziej


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 894
Dołączył: 10.03.2004

Płeć: Kobieta



Dzięki smile.gif

Zapewne ta część pojawiłaby się parę tygodni temu, gdyby nie szkoła, wyjazdy, wakacje, i inne problemy, na które nie miałyśmy wpływu...

I znowu wyszła inaczej, niż na początku planowałyśmy tongue.gif


CZĘŚĆ DZIEWIĄTA
by kkate & Anulcia


Pierwsze promienie majowego słońca nieśmiało, jeden po drugim przeciskały się przez szparę pomiędzy nie do końca zaciągniętymi zasłonkami. Padały po kolei na jasnożółtą tapetę, dużą, dębową szafę, dywanik w kolorowe paski... jeden z nich, jakby zachęcony poczynaniami kolegów, zdobył się na coś więcej i wesoło zaigrał na nosie młodego, czarnowłosego mężczyzny, wciąż jeszcze pogrążonego w spokojnym śnie. Ten stan nie miał już jednak potrwać długo, bowiem dzień z całych sił usiłował wejść i do tego domu.
James mruknął pod nosem coś niezrozumiałego i odwrócił się na bok. Jednak gdy następny, wesoły promyk zaświecił mu prosto w oczy, leniwie je otworzył, ziewnął szeroko i powoli wstał z łóżka.
Wichrząc sobie swoją bujną czuprynę, podszedł do okna. Zapowiadał się naprawdę piękny dzień. Mając nadzieję, że rzeczywiście tak będzie, odwrócił się i spojrzał na osobę przed chwilą jeszcze śpiącą obok niego.
Twarz Lily była pogodna, lekko uśmiechnięta, a kasztanowe włosy rozsypały się na białej poduszce. James uśmiechnął się czule i znów skierował wzrok za okno, mrużąc oczy pod wpływem wprost oślepiającego światła.
Jak bardzo się zmieniła...
Czasem wydaje nam się, że znamy jakąś osobę na wylot, pomyślał. A to dopiero nowe, nietypowe sytuacje i przeżycia pokazują, jaki ktoś jest naprawdę...
James zupełnie szczerze musiał przyznać przed samym sobą, że jeszcze kilka tygodni temu bał się o swoją żonę, i to panicznie. Bał się, że śmierć przyjaciółki odciśnie na zawsze niezniszczalne ślady w jej psychice. A do tego dopuścić nie mógł – ze względu na nich, na Harry’ego... na ich rodzinę. Bał się, że Lily po prostu może nie dać sobie rady z całą tą sytuacją.
Jak bardzo się mylił!
Tego pamiętnego dnia, gdy dowiedzieli się o śmierci Julii, Rogacz otrzymał kolejny dowód, że łzy łagodzą ból. Najwyraźniej wtedy, wraz z całym potokiem łez, z Lily uciekło wiele smutku i słabości. I to wiele zmieniło.
Z każdym kolejnym dniem James obserwował, jak Lily walczy z samą sobą. Jak z niespotykanym uporem stara się pokonać nękający ją żal i niepokój. Często widział, jak na jej twarzy pojawia się zacięcie, które czasem naprawdę go przerażało. Rzadko się do niego odzywała; zazwyczaj ograniczała się tylko do krótkich uwag dotyczących jego pracy czy też Harry’ego. Ale gdy wkrótce na jej twarz z powrotem wrócił uśmiech, a w zielonych oczach pojawiły się wesołe iskierki, James przekonał się, że jest silna. I to zadziwiająco silna. To dawało mu jeszcze jeden powód do dumy, że ma tak wspaniałą żonę.
Dni mijały jeden za drugim. W domu Potterów znów często pojawiali się Liz i Syriusz, którzy ostatnio spędzali ze sobą dziwnie dużo czasu. Raz czy dwa zjawił się i Peter, który z nieśmiałym uśmiechem przypatrywał się Lily karmiącej synka, od czasu do czasu wzdychając tylko coś w rodzaju: „Jaki on uroczy”, „Powinniście być z niego naprawdę dumni”, i tak dalej.
Był tylko jeden problem... Strażnik Tajemnicy. Argumenty Syriusza, przekonujące ich do zmiany decyzji, budziły w Jamesie coraz więcej wątpliwości. Czy to rzeczywiście nie byłoby zbyt łatwe do odgadnięcia dla Voldemorta? Dlatego też postanowili jeszcze trochę poczekać z rzuceniem Zaklęcia Fideliusa. Wiedzieli, że ryzykują... ale jak dotąd nie otrzymali żadnych nowych, niepokojących sygnałów ze strony Zakonu. Nic nie wskazywało, by szpieg uzyskał jakieś informacje...
A ze słowem „szpieg” James wciąż kojarzył jedną i tą samą osobę.
Westchnął lekko i jednym zdecydowanym ruchem rozsunął zasłony. Pokój zalała fala jasnego światła. Lily zamruczała pod nosem i nakryła się kołdrą.
Rogacz spojrzał na nią z uśmiechem.
Zrobimy dziś dzień dobroci dla żony, pomyślał wesoło.
Włożył leżące na szafce nocnej okulary, wsunął kapcie i poczłapał do kuchni.
- No więc co my tu mamy... – mruknął, otwierając lodówkę.
Kilkanaście minut później ogarnęło go cudowne samozadowolenie, gdy Lily na widok tacy ze świeżymi bułeczkami i kawą przyznała, aczkolwiek nie bez złośliwego uśmieszku:
- Wiesz... okazuje się, że nawet ktoś taki jak ty czasem potrafi być naprawdę fantastycznym mężem.

* * *

Kubek z herbatą uderzył z hukiem o stół, a ponad połowa bursztynowego płynu rozprysła się dookoła.
- Mam tego dosyć – Remus oparł czoło na rękach i westchnął głęboko. – Mam tego serdecznie dosyć.
- Miauu? – Luna, dotychczas spokojnie leżąca w koszyku, uniosła głowę. Lupin zignorował ją i wstał gwałtownie.
- Jak długo można wytrzymać, gadając tylko do siebie i kota?! – warknął, nie zwracając uwagi na urażone miauknięcie kotki. – To nie jest normalne, kiedy ma się dwadzieścia jeden lat, a siedzi się w domu, nie utrzymując żadnych kontaktów towarzyskich!
Przecież masz przyjaciół – usłyszał bardzo wyraźny głos w swojej głowie.
Remus prychnął. Nie ma zamiaru ich odwiedzać, skoro oni uważają go za... zdrajcę. Tak, po długich godzinach samotnych rozmyślań w końcu poskładał w całość tajemnicę dziwnych zachowań Jamesa, Syriusza i Lily. Nie mieściło mu się w głowie, że mogą go posądzać o coś takiego, ale jednak...
To się zmieni , mówił sobie, przecież wkrótce odkryją, jak jest naprawdę.
Ale czy wtedy nie będzie już za późno na wyjaśnienia?
Wszystko to spowodowało, że ostatnio Remus czuł się wprost podle, gdy zbliżał się czas kolejnej pełni. Poważnie rozważał możliwość poradzenia sobie zupełnie sam, ale gdy kilka godzin przez przemianą do jego domu nieśmiało zapukał Syriusz, niezmiernie się ucieszył. Mina mu nieco zrzedła, gdy Łapa rzucał jedynie retoryczne pytania, jak się czuje, i za ile jego zdaniem trzeba będzie zejść na dół. Potem było tak jak zawsze. Następnego dnia Syriusz sprawdził, czy wszystko z nim w porządku, i z krótkim „na razie” wyszedł. Zero żartów, chichotów, czy zwyczajnej przyjacielskiej serdeczności. Po prostu jakby przyszedł odwalić swoją comiesięczną, przymusową robotę.
I była tylko jedna rzecz, która sprawiała, że Remus wciąż budził się rankiem z nadzieją na lepsze jutro...
Kilka dni temu zjawiła się u niego Lily wraz z małym Harrym. Widać było, że nie bez trudu przyszło jej podjęcie tej decyzji.
- Jestem tylko na pół godziny, powiedziałam Jamesowi, że wrócę na obiad – mówiła szeptem, jakby obawiając się, by nikt ich nie podsłuchał. – Ale... posłuchaj mnie, Remus... nic nie możesz z tym zrobić. Ja... ja też jestem zmęczona całą tą sytuacją. A wiesz, że James nie da za wygraną, dopóki nie będzie na sto procent pewien, że to ty. Zrozum... robię co mogę, ale na razie nie możemy się zbyt często widywać...
Remus cieszył się, że przynajmniej Lily daje sobie z tym wszystkim radę. Czuł ulgę, gdy widział, jak dobrze radzi sobie po śmierci Julii. Problem w tym, że on sam nie do końca mógł się pozbierać.
Złość na Jamesa i Syriusza zbierała się w nim od dłuższego czasu, a owego poranka zdawała się osiągnąć apogeum.
- Pójdę do nich i wykrzyczę im prosto w twarz, co o nich myślę! – krzyknął. – Nie obchodzi mnie, czy przez to mi uwierzą, czy może na odwrót... – porwał różdżkę i szybkim krokiem udał się w stronę drzwi - po prostu chcę... Luna?
Wychodząc, rzucił ostatnie spojrzenie na swoją kotkę, i dopiero teraz zorientował się, że coś jest nie tak.
- Co ci jest? – szepnął drżącym głosem, wyciągając rękę.
Oczy zwierzęcia były załzawione i zaczerwienione, wąsiki zwisały bezwładnie, a z noska ciekła dziwna, kataropodobna ciecz.
- Koci katar...? – Remus uniósł brwi. Wściekłość ustąpiła miejsca niepokojowi. – Natychmiast trzeba coś z tym zrobić! Ale... to chyba typowo mugolska dolegliwość...

Niespełna godzinę później wraz w kotką był już w Poradni Magizoologicznej*. Wszedł do gabinetu z napisem: „Helen Finnan – uzdrowicielka zwierząt domowych**” i oparł się o ścianę, wciąż odczuwając lekkie mdłości po podróży Błędnym Rycerzem, a tymczasem młoda uzdrowicielka uważnie oglądała Lunę.
- No cóż, miał pan rację, to rzeczywiście coś w rodzaju kociego kataru – rzekła po paru minutach. – Ta dolegliwość częściej spotyka koty mugoli... ale może pańska kotka z takimi się spotyka?
- Nie – powiedział Remus i nagle pomyślał o kugucharze. – A... eee... kuguchar?
- Ma pan na myśli, że Luna widuje się z kugucharem? – kobieta posłała mu podejrzliwe spojrzenie.
- No cóż... wydaje mi się, że parę razy zauważyłem coś podobnego – odparł Remus, nie wiadomo dlaczego się rumieniąc. – C-co w tym złego?
- Nic, nic – mruknęła uzdrowicielka, oglądając jeszcze raz pyszczek kotki. – W sumie od niego też się mogła zarazić, kto wie... słyszał pan, że one często krzyżują się z naszymi kotami? – spytała nagle, patrząc na niego z lekkim uśmiechem.
- Jasne – przytaknął Remus, zastanawiając się po co, u licha, wszyscy mu o tym przypominają. – Eee... to co mam podawać Lunie?
- Te dwa eliksiry – kobieta podała mu kartkę. – Najlepiej dodać do mleka. Ten rano, a ten wieczorem. Oba dostanie pan w aptece na parterze, aczkolwiek trzeba będzie trochę poczekać. No i najlepiej niech przez parę dni siedzi w domu. I to wszystko, panie... – zerknęła na papiery leżące na biurku – panie Lupin. – uśmiechnęła się.
Remus nieśmiało odwzajemnił uśmiech, wziął na ręce Lunę i z krótkim „do widzenia” wyszedł z gabinetu, czując sporą ulgę. W tej chwili zupełnie nie pamiętał o innych problemach. Do czasu...

***

Syriusz był wściekły. Znowu to samo... Po raz czwarty w tym tygodniu, a piętnasty w tym miesiącu dzieciaki z sąsiedztwa urządziły podwórkowy konkurs młodych talentów. Łapa na ogół nie miał nic przeciwko tego rodzaju zabawom, biorąc pod uwagę to, co on i James wyprawiali w szkole – ale to chyba była przesada. Maluchy, a były to głównie dziewczynki, przebierały się w cudaczne, kolorowe stroje (pewnie z szafy babci, pomyślał Syriusz) i z dumą prezentowały swoje piszczące głosiki, stojąc na stosie kartonowych pudeł. Za każdym razem, gdy zaczynał się taki występ, Łapa nawet nie zdążył zdumieć się w duchu, jakim cudem takie małe, drobne stworzenie drące się do pudełka po mugolskim dezodorancie jest w stanie wydawać dźwięki powodujące trzęsienie się szyb w oknach.
- Sto jeden... sto dwa... sto trzy...
Syriusz powoli, ale w równym tempie raz za razem podciągał się na drążku i udawał, że nie słyszy rozdzierającego dziecięcego pisku za oknem, który chyba miał być imitacją sopranu. Od kilku miesięcy ćwiczył codziennie; trochę dla zabicia czasu, a trochę, żeby nie myśleć. O Dorcas, o Potterach, o Remusie. I zawsze w tych samych, ukochanych, czerwonych bokserkach w mikołaje, które dostał od Jamesa na ostatnią Gwiazdkę.
- Sto piętnaście... sto szesnaście...
Żeby tylko nie myśleć...
Nagle dobiegł go odległy odgłos dzwonka do drzwi. Syriusz zeskoczył na podłogę.
- No, Rogacz, stary, nareszcie! Świra można z nudów dostać... – mruknął. – Tylko mógł się od razu tu aportować, nie musiałbym przerywać...
Złapał ręcznik, szybko wytarł nim spoconą twarz i pognał do przedpokoju. Jednym susem dopadł do drzwi i rzucił się na nie z takim rozmachem, że otworzyły się gwałtownie i z hukiem trzasnęły o przeciwległą ścianę, tak że odpadło trochę tynku. Sam nonszalancko oparł się o futrynę, by z szelmowskim uśmiechem powitać swego kumpla. Kiedy zaledwie zdążył mrugnąć okiem, dotarło do niego, że to wcale nie jest James.

Liz ze zdumieniem wpatrywała się w blednące oblicze stojącego przed nią mężczyzny. Na jego twarzy również widać było zaskoczenie, i jednocześnie zakłopotanie. Dyszał ciężko, jakby przed chwilą ukończył wyjątkowo wyczerpujący bieg. Po twarzy spływały mu strużki potu. Właśnie próbował beztrosko się uśmiechnąć, ale Liz mimo woli przeniosła wzrok w dół i zamarła.
Po głowie kołatało jej się kilka słów:
Syriusz Black. Prawie goły. W gaciach. I to w mikołaje.
A ona stoi tuż przed nim i gapi się z otwartymi ustami. Kiedy tylko to sobie uświadomiła, natychmiast je zamknęła. W tym momencie z futryny odpadło jeszcze trochę tynku i cicho upadło na wycieraczkę. Liz zaczerpnęła powietrza w płuca.
- Eee... cześć. – tylko na tyle było ją w tej chwili stać.
Syriusz obrzucił ją szybkim spojrzeniem.
- Cześć... – nerwowo rozejrzał się dookoła, po czym zrobił dziwny gest ręką. – Miły dzień – oznajmił tonem wskazującym na to, że nie widzi w tej sytuacji nic nadzwyczajnego. Tak naprawdę nie pamiętał, kiedy ostatnio zrobił z siebie takiego debila.
Gdy tylko Liz otworzyła usta, by coś powiedzieć, rozległ się przerażająco głośny pisk, a Łapa pomyślał, że z pewnością właśnie został pozbawiony szyb. Nie usłyszał jednak dźwięku tłuczonego szkła, więc odetchnął w duchu, próbując zlokalizować źródło tego nieziemskiego hałasu.
Kilkuletnia dziewczynka z dwoma warkoczykami, która właśnie przechodziła ścieżką koło domu, rzuciła się w stronę sąsiedniej furtki.
- Mała, nie... – wyjąkał Łapa, ale było za późno. Drzwi domu obok otworzyły się i usłyszeli jej krzyk:
- Mamo! Tamten pan jest goły...!!! I jest tam jeszcze jakaś pani...
Oboje nie byli w stanie się ruszyć. Wymienili lekko zdezorientowane spojrzenia i zaczęli wpatrywać się w miejsce, gdzie stała dziewczynka.
Po chwili dało się słyszeć pospieszne kroki i ich oczom ukazała się tłusta kobieta z drewnianym przedmiotem w ręku, dziwnie przypominającym mugolski wałek do ciasta. Rozejrzała się, a gdy dostrzegła Syriusza, stojącego jak wryty w drzwiach swojego domu, krzyknęła:
- Ooo nie! Ja ci dam, zawszony pedofilu! Nogi z tyłka powyrywam! Odechce ci się urządzania takich zabaw, i to na oczach moich dzieci!!! – wrzask kobiety wypełnił całą ulicę, w domach zaczęły otwierać się drzwi i okna, a Syriusz był pewien, że słychać ją w całym miasteczku. Gdy zaczęła zbliżać się do nich, wyma*ując groźnie wałkiem, Łapa odzyskał odrobinę zdrowego rozsądku.
- Szybko, do środka. – chwycił Liz za ramię i wepchnął do przedpokoju, w ostatniej chwili zatrzaskując drzwi przed nosem rozwścieczonej sąsiadki.
Gdy odwrócił się, zobaczył, że dziewczyna podnosi się z podłogi.
- Przewróciłem cię? – wydusił, ignorując natarczywy dźwięk dzwonka. – Wybacz, niechcący – podał jej rękę i pomógł wstać. – W porządku?
Liz przytaknęła, otrzepując ubranie. Po chwili jeszcze raz spojrzała na niego, a dokładniej na jego bokserki, i bez ostrzeżenia wybuchła głośnym śmiechem.
Łapa skrzyżował ręce na piersiach.
- No dobra – rzekł. – Wiem, że wyglądam jak ostatni debil...
- I pedofil – wydyszała Liz, próbując się uspokoić.
- I pedofil – westchnął Syriusz. – Ale... ale ćwiczyłem, i nie miałem czasu się przebrać.
- Ćwiczyłeś? – na jej twarzy pojawiło się zaciekawienie.
- Tak... na drążku... to po prostu z nudów. Wiesz co? – powiedział nagle z lekkim uśmieszkiem. – Nie dziwię się, że ona pomyślała, że robiliśmy coś zdrożnego... sądząc po twoim wyglądzie...
Elizabeth popatrzyła w dół. Miała na sobie krótki, biało-czarny top i czarną minispódniczkę. Dopiero teraz zauważyła, że spódniczka z boku i z tyłu miała dwa spore rozdarcia. Poczuła, że się czerwieni.
- Cholera – zaklęła cicho. – Musiałam o coś zaczepić. – Wyjęła różdżkę, machnęła nią i po chwili rozdarcia zniknęły.
- Ekhm... może przejdziemy do pokoju? – zaproponował Syriusz i gestem zaprosił ją do saloniku. Gdy usiadła na kanapie, dodał: - Zaraz wracam, pójdę się przebrać.
- Poczekaj – szepnęła nagle Liz. Przełknęła ślinę i powiedziała:
- Wiesz... te ćwiczenia chyba naprawdę dobrze ci robią.
- Serio? – Łapa był kompletnie zdezorientowany.
- Tak... naprawdę świetnie wyglądasz. Jeszcze kilka lat temu...
- Zero mięśni, wiem – mruknął, nie dając po sobie poznać, jak bardzo mimo wszystko jest zadowolony. To chyba nie była taka kompletna klapa, pomyślał. – Dobra... czekaj momencik.
Liz kiwnęła głową i rozejrzała się po pokoju. Widać było od razu, kto tu mieszka. W pomieszczeniu panował artystyczny bałagan – na fotelach walały się części garderoby: skórzana czarna kurtka, dżinsy, koszulka Pędzących Hipogryfów; na półkach leżała warstewka kurzu, a na ścianach wisiały głównie zdjęcia z różnych okresów czasu. Wzrok Liz zatrzymał się na fotografii sprzed kilku lat, przedstawiającej całą ich paczkę, jeszcze z Dorcas i Julią. Ich postacie były bledsze i jakby lekko zamglone. Z kolei Remus wyglądał, jakby chciał wyjść poza ramkę, ale z trudnością się od tego powstrzymywał. To przypomniało Liz, po co tu przyszła. Zmarszczyła brwi, lecz po chwili jej oczy rozwarły się szeroko na widok stojącego w rogu gramofonu i największej kolekcji płyt, jaką w życiu widziała. Zafascynowana, podeszła bliżej. Przykucnęła i ostrożnie wyciągnęła jedną z nich.
- Uau... – szepnęła, oglądając okładkę. To była jedna z tych starszych, teraz już niełatwych do zdobycia płyt Pędzących Hipogryfów. Tak by ją chciała mieć...
Powoli zaczęła oglądać resztę kolekcji. Oprócz całej dyskografii Pędzących Hipogryfów były tam też inne zespoły... Pikantna Fasolka, Łamacze Różdżek, Magipunk***, Wilkołaki... dokładnie to, co lubiła! No, może brakowało tylko bardziej nastrojowych ballad Złotych Lwów... Liz zaczęła zastanawiać się, czy nie poprosić o pożyczenie kilku płyt, ale w tym momencie usłyszała za sobą znajomy głos:
- Fajne, prawda?
Odwróciła się i zobaczyła rozpromienionego Syriusza, ubranego w ciemne dżinsy i granatową koszulkę. Wyglądało na to, że zdążył wziąć szybki prysznic, bo jego włosy były lekko wilgotne.
- Są fantastyczne... – szepnęła, biorąc do ręki album Wilkołaków „Gdy księżyc wychodzi”. – Mogę pożyczyć kilka? Ta pewnie spodobałaby się Remusowi...
Uśmiech na twarzy Łapy jakby zbladł.
- Tak, pewnie tak... a ty weź, które chcesz... herbaty, kawy, soku z dyni?
- Soku. Najlepiej chłodnego, w końcu jest tak gorąco... – Liz wstała i usiadła z powrotem na kanapie. Syriusz machnął różdżką i po chwili na stole pojawiły się dwie wysokie szklanki.
- Dzięki. – uśmiechnęła się. Przez chwilę panowała cisza, po czym Syriusz zapytał:
- Właściwie, Liz... Co cię do mnie sprowadza?
Dziewczyna spoważniała i spojrzała na niego badawczo.
- Przyszłam, żeby porozmawiać o... o kilku sprawach.
Łapa uniósł brwi. Mógł się tego spodziewać. Czy za chwilę będzie musiał odpowiadać na newralgiczne pytania?
- To znaczy?
Liz odstawiła szklankę na stół i rzekła krótko:
- Remus.


C.D.N.



* - ponieważ nie miałyśmy zielonego pojęcia, gdzie jak w świecie magicznym leczy się zwierzęta, wymyśliłyśmy ową poradnię...
** - „weterynarz” brzmi bardzo mugolsko, a „uzdrowiciela” kojarzymy z książek o HP. Więc może zwierzęta też leczą uzdrowiciele, tylko tacy... specjalni?
*** - nazwy zespołów wymyślone przeze mnie (kkate)


--------------------
just keep dreaming.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Pycior
post 24.07.2005 19:15
Post #80 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 18
Dołączył: 03.05.2005




Ja kocham Wasze opowiadanie
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Luna Fletcher
post 25.07.2005 22:14
Post #81 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 86
Dołączył: 24.07.2005




Dopiero dzisiaj przeczytałam od początku do końca napisane przez was party (dość czasu mi to zajęło) i muszę powiedzieć, że strasznie mi się podobają. Bardzo wciągająca historia,z niecierpliwością czekam na dalsze perypetie Huncwotów. czarodziej.gif Jestem bardzo mile zaskoczona bo coraz więcej spotyka się bzdurnych opowiadań. To się do takich nie zalicza.


--------------------
QUOTE( Bohdan Tomaszewski )
Majstruje coś Hewitt przy swoim pantoflu. Ale cóż to są za pantofle... To niemalże tenisowe dzieła sztuki...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kkate
post 26.07.2005 19:27
Post #82 

Czarodziej


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 894
Dołączył: 10.03.2004

Płeć: Kobieta



Taaa.... Miło to słyszeć smile.gif Dzięki za obie opinie. Następna część będzie tak szybko jak to możliwe...


--------------------
just keep dreaming.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Verita
post 27.07.2005 21:12
Post #83 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 90
Dołączył: 27.07.2005

Płeć: Kobieta



No no, juz dawno nie czytalam tak dobrego opowiadania smile.gif Chociaz nie lubie jak sie Lupina zakochuje w Lily, ale i tak opo jest swietne biggrin.gif
Czekam na wiecej smile.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
HUNCWOTKA
post 31.07.2005 19:58
Post #84 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 213
Dołączył: 06.06.2005
Skąd: :]




Wasze opowiadanie jest super.Bardzo podoba mi sie to,jak przedstawiłyscie Lupina,wczesniej nie przepadałam za nim ,a wasza twórczosc to zmieniła tongue.gif życzę weny


--------------------
"Członkini The Marauders-fanklubu Huncwotów"
Kociaki:]
user posted image
UWAGA GRYZIE:P
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kkate
post 27.08.2005 19:01
Post #85 

Czarodziej


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 894
Dołączył: 10.03.2004

Płeć: Kobieta



Z przyjemnością oznajmiam, że następny odcinek jest już gotowy i powinien pojawić się naprawdę niedługo smile.gif Musiałam jednak napisać go praktycznie zupełnie sama, jako ze Anulcia ma dość poważny zastój weny dry.gif

Za pozytywne komentarze dzięki. =)


--------------------
just keep dreaming.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kkate
post 27.08.2005 21:32
Post #86 

Czarodziej


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 894
Dołączył: 10.03.2004

Płeć: Kobieta



No i macie. Tym razem Anulcia była tylko drobną pomocą, odcinek jest mój... :]


JEDYNA, KTÓRA GO ROZUMIAŁA
CZĘŚĆ DZIESIĄTA

by kkate

Dwie wysokie szklanki po soku dyniowym były już zupełnie puste. Liz i Syriusz, siedzący po przeciwnych stronach stolika, mierzyli się spojrzeniami. Łapa siedział spokojnie bez słowa, jakby na coś czekając, natomiast Liz marszczyła brwi, usilnie się nad czymś zastanawiając.
- Więc nie powiesz mi, co z nim się ostatnio dzieje? – zapytała nagle, prostując się.
- Nie – powtórzył po raz któryś tego dnia Łapa, wciąż nie rezygnując z (w jej mniemaniu) lekceważącego uśmieszku, który potwornie ją denerwował. – To nie moja sprawa.
- A mnie się zdaje, że twoja, i to może bardziej niż kogokolwiek innego – warknęła.
Syriusz wzruszył ramionami, a Liz jęknęła w duchu. Nienawidziła, gdy coś ważnego działo się gdzieś obok niej. Dostawała szału, gdy wszyscy w jej otoczeniu zdawali się wiedzieć o czymś, o czym ona nie ma zielonego pojęcia. Tak, Elizabeth była z natury dość ciekawska i nic nie mogła na to poradzić.
Od dłuższego czasu zastanawiała ją nieobecność Remusa w domu Potterów, który przecież tak często ich wcześniej odwiedzał. Pewnego razu spróbowała spytać Lily, o co chodzi, ale ona tylko z nieobecnym spojrzeniem pokręciła głową. James mruknął, że nie ma pojęcia. Kilka razy próbowała odwiedzić samego zainteresowanego, ale jego dom zdawał się być opustoszały. Udało jej się tylko zauważyć kręcącą się w okolicy rudą kotkę, która, jak jej się zdawało, należała właśnie do Lunatyka.
Wszystko to spowodowało, że Syriusz stał się jej ostatnią deską ratunku. Nie liczyła, że będzie łatwo, ale miała nadzieję, że dowie się przynajmniej kilku szczegółów. Jednak Łapa milczał jak zaklęty. Liz popatrzyła na niego raz jeszcze. Żadnego śladu zaniepokojenia czy niecierpliwości. To on czekał, aż ona się złamie.
Nie tak miało być.
Odchrząknęła.
- Eee... może się czegoś napijemy? – spytała głupio.
Syriusz wydawał się być uprzejmie zdziwiony jej propozycją. Uśmiechnął się nieco szerzej i rzekł:
- Nie wiem jak ty, Liz, ale ja mam dość mocną głowę. Jedną Ognistą mnie nie spijesz, chyba, że zależy ci na efekcie odwrotnym?
Liz zaczerwieniła się i spuściła głowę. Chyba wszystko przepadło.
Łapa obserwował ją przez chwilę, po czym podjął w duchu szybką decyzję. Trzeba zmienić taktykę.
Wstał i usiadł po przeciwnej stronie stolika, tuż obok niej. Liz wzdrygnęła się lekko, gdy poczuła jego rękę na swoim ramieniu.
- Liz... – jego ton nagle diametralnie się zmienił. Teraz pobrzmiewała w nim mieszanina troski i prośby. Wstrzymała oddech i popatrzyła na jego twarz. Z bliska był jeszcze bardziej przystojny. Cholernie przystojny. – Słuchaj, wiem, jak się czujesz... Ale ja nie mogę ci pomóc. Naprawdę, nie powinienem ci o tym mówić, James by mnie zabił, a tego byś nie chciała, prawda?
On mnie ewidentnie podrywa, pomyślała ze złością Liz, ale nie była w stanie nic powiedzieć. Pokręciła tylko lekko głową. Syriusz uśmiechnął się jeszcze szerzej, i przybliżył swoją twarz do niej. W tym samym czasie poczuła jego dłoń na swojej.
- Tak przy okazji... co robisz dziś po południu? Może…
Tego już było za wiele. Jednym gwałtownym ruchem wyszarpnęła rękę i wstała.
- Dzięki, ale mam inne plany – powiedziała chłodno. – I bardzo dziękuję za wszystko, czego się od ciebie dowiedziałam. Cholernie mi to pomogło.
I zanim Syriusz zdołał cokolwiek powiedzieć, trzasnęła drzwiami i wyszła.

***
Remus z mruczącą Luną w ramionach wyszedł z Poradni Magizoologicznej, czując ogromną ulgę. Dwa eliksiry, które miał jej podawać, nie były drogie, a prawie na pewno skuteczne. Właśnie miał skręcić w jakąś opustoszałą uliczkę, by wezwać Błędnego Rycerza, gdy jego wzrok przykuło okno mugolskiego sklepu naprzeciwko.
- „Pluszowy raj”? – mruknął zaciekawiony, i, niewiele myśląc, udał się w tamtą stronę.
Gdy tylko otworzył drzwi, usłyszał dźwięk dzwoneczka gdzieś nad sobą. W sklepie nikogo nie było, więc miał chwilę na rozejrzenie się. Za ladą piętrzyły się drewniane półki, na których znajdowały się pluszowe zabawki różnego rodzaju: od malutkich, szarych myszek i kotków, do różowych słoni wielkości człowieka. Większość z nich była jednak tak kiczowata, że Remus przez moment pożałował, że w ogóle tu wszedł. Powoli obrócił się w stronę wyjścia, wtedy jednak z zaplecza wyszła dobrotliwie wyglądająca staruszka, która rozpromieniła się na jego widok.
- Och, dzień dobry! Nareszcie jakiś klient, dziś naprawdę nie miałam wiele do roboty... A jaki uroczy kociaczek...
- To kotka – sprostował Remus. – Proszę wybaczyć, ale... nie wiem, czy powinna ją pani głaskać. Właśnie wracam od weterynarza i....
- Nie martw się, słoneczko, połóż ją na tamtym foteliku, a ja cię w tym czasie obsłużę! – staruszka stanęła za ladą, wciąż szeroko się uśmiechając. Remus położył Lunę i podszedł do niej niepewnie.
- Czym mogę ci służyć, robaczku? – zagadnęła kobieta. – Mówisz, że twoja kotka jest chora, ale sam też nie wyglądasz najlepiej, jesteś taki blady, oczy podkrążone, myślę że powinieneś...
- Dziękuję, nic mi nie jest – uciął, czując nagłą irytację. – Ja... chciałbym kupić jakąś pluszową zabawkę...
- Inaczej byś tutaj nie wszedł, prawda, cukiereczku? – staruszka zerknęła w stronę półek. – Dla chłopczyka czy dziewczynki?
- Dla chłopczyka.
- A ile synek ma lat? – zagruchała sprzedawczyni, nadal przeszukując półki wzrokiem.
- Eee... to nie dla mojego synka – wyjąkał Remus, lekko się czerwieniąc. – To dla syna... syna przyjaciół.
- Aaach, o to chodzi! – sprzedawczyni klasnęła radośnie w ręce. – Co powiesz, dziubasku, na tego słonika? – zdjęła z półki zabawkę i pomachała ją mu przed nosem. Fioletowy słoń z czerwoną czapeczką na głowie podnosił trąbę wysoko do góry. – Na szczęście! A patrz, co on robi! – nacisnęła mocno jego trąbę i nagle rozległ się dość przeraźliwy odgłos trąbienia. Staruszka zachichotała.
- Nie... dziękuję. Wolałbym raczej coś... nietrąbiącego. – Lunatyk w tej chwili nie pragnął niczego innego, jak wyjść z tego sklepu. Jeszcze nigdy nie kupował prezentów dla Harry’ego w ten sposób, zazwyczaj szybko, bez pomocy sprzedawcy wybierał kolejną zabawkę i bez zbędnych pytań wychodził.
Przez następnych kilka minut zmuszony był oglądać następne pluszaki pokazywane mu przez starszą kobietę (w tym sporej wielkości, kudłatego czarnego psa, który wydał mu się dziwnie znajomy). Nie wiedział, czy była to wina jego humoru, czy nie, ale prawie wszystkie wydawały mu się wyjątkowo okropne. Zastanawiał się właśnie, jak grzecznie odmówić zakupu czegokolwiek, gdy jego wzrok przykuł brązowy, niebieskooki miś z oklapniętym uszkiem.
- Przepraszam... mogę zobaczyć tamtego brązowego misia? – spytał, czując, jak powraca mu nadzieja.
- Tamtego z oklapniętym uszkiem? Ależ króliczku, czemu chcesz obdarowywać małe, pełne radości dziecko taką zabawką? Przecież on jest taki smutny...
- Chciałbym go zobaczyć – powtórzył uparcie Remus. Powoli zaczynał rozumieć czarodziejów, którzy nie znosili mugoli. Przecież większość z nich była naprawdę potwornie denerwująca.
Staruszka westchnęła i sięgnęła po misia, po chwili bez słowa sadzając go na ladzie.
Remus popatrzył w jego smutne, szklane oczy, i poczuł dziwne ukłucie w sercu. Machinalnie dotknął jego oklapniętego uszka, obejrzał poprzyszywane gdzieniegdzie łatki... Chyba mieli ze sobą dużo wspólnego...
- On należał wcześniej do kogoś innego, wzięłam go ze skupu używanych zabawek. Jest trochę zniszczony, tak więc jeśli chcesz coś innego, kotku, to...
- Wezmę go – powiedział Remus zdecydowanie i zaczął grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu mugolskich pieniędzy, które zawsze nosił ze sobą „na wszelki wypadek”. W końcu wyczuł palcami papierowy banknot i wyjął go na ladę. Nie zauważył, że oprócz kilku dwudziestopensówek w kieszeni znalazły się też cztery brązowe knuty, dwa srebrne sykle i galeon. – Ile płacę?
Kobieta jednak nie słuchała go, z zafascynowaniem wpatrując się w magiczne monety. Dopiero, gdy zachłannie wyciągnęła rękę, Remus zorientował się, co się dzieje. Natychmiast zgarnął monety, pozostawiając na ladzie jedynie dziesięciofuntowy banknot, wyciągnął różdżkę, skierował ją w stronę sprzedawczyni i rzekł zdecydowanie:
- Obliviate! – jej twarz wypogodziła się, a wzrok stał się lekko nieobecny.
- Cztery funty, kochaneczku – odpowiedziała kobieta z łagodnym uśmiechem, wydając mu resztę. - Bardzo dziękuję za zakup. Miłego dnia!
Remus wziął z lady zabawkę, obudził drzemiącą na foteliku Lunę i razem z nią szybko wyszedł ze sklepu.

***

Mijały dni i tygodnie. Nadszedł czerwiec, przynosząc jeszcze bardziej ciepłe i słoneczne dni. Cieszyli się nimi wszyscy. Wszyscy, z wyjątkiem dwóch osób.
Remus zaszył się w swoim domu, spędzając całe dnie na bezmyślnym gapieniu się w sufit lub czytaniu książek, z których i tak nie docierało do niego nawet jedno słowo. Czuł się wyjątkowo samotny i opuszczony przez wszystkich; nawet Lily ostatnio do niego nie zaglądała, nie wspominając już o innych. Kilka razy otrzymywał sowy od Dumbledore’a z prośbą o wykonanie jakiegoś zadania dla Zakonu, ale zawsze wymigiwał się chorobą. Wiedział, że to bez sensu, ale po prostu nie potrafił zebrać się w sobie.
Kupiony w „Pluszowym raju” miś siedział na kominku, patrząc na pokój swoimi przenikliwie smutnymi, pustymi oczami. Lunatyk zaczynał mieć powoli wątpliwości, czy w ogóle kiedykolwiek będzie mógł go wręczyć najmłodszemu Potterowi.

When you try your best
but you don't succeed
When you get what you want
but not what you need
When you feel so tired
but you can't sleep
Stuck in reverse

And the tears come streaming down your face
When you lose something you can't replace
When you love someone
but it goes to waste
Could it be worse?*



Lily nie miała już siły przekonywać Jamesa, by zmienił zdanie. Rogacz nadal upierał się przy swoim. Od czasu, gdy dowiedział się, że Lily i Remus spotkali się „przypadkiem”, gdy jego żona szła do Liz, stał się jeszcze bardziej podejrzliwy i starał się nie opuszczać jej nawet na krok. Ufał jej, ale to nie o to chodziło... po prostu jego miłość do Lily była czasem odrobinę zaborcza. Lily z kolei znów posmutniała i nawet bez namowy Jamesa spędzała całe dnie w domu z Harrym. Małym Promyczkiem, który wciąż dawał nadzieję.
Kilka razy odwiedziła ją Liz, która najwyraźniej bardzo chciała dowiedzieć się wszystkich szczegółów dotyczących Remusa. Gdy jednak zorientowała się, że Lily nie chce, lub też nie może ujawnić jej tej tajemnicy, z ciężkim sercem dała sobie spokój. Za to dziwnie irytowało ją, gdy ktoś wspomniał przy niej imię Syriusza. Od czasu tamtej pamiętnej rozmowy w ogóle się z nim nie widziała. Na całe szczęście.

***

Lily wyjrzała przez okno. Lekko pożółkła, wysuszona trawa i ciemnozielone liście na drzewach wskazywały, że upalny i suchy lipiec zbliżał się ku końcowi, by ustąpić miejsca chłodniejszemu i bardziej deszczowemu sierpniowi. Właściwie było jej to na rękę; nigdy nie lubiła upałów. Popołudniowe słońce zaświeciło jej prosto w oczy... James powinien niedługo wrócić.
Kilkanaście minut później, Lily zakładała właśnie na stół świeżo wyprany obrus, gdy tuż za oknem rozległ się donośny huk. Po chwili usłyszała trzaśnięcie drzwiami, a do środka wpadł nie kto inny, jak jej mąż. Wyglądał na zdenerwowanego; kruczoczarne włosy były poczochrane jeszcze bardziej niż zwykle, a okulary przekrzywiły się lekko, zjeżdżając na czubek długiego nosa. Lily wytrzeszczyła oczy.
- Na Merlina, coś się stało? – wyszeptała, czując dziwne uczucie w okolicach żołądka.
James pokręcił niecierpliwie głową.
- Pilna misja dla Zakonu. Szalonooki zjawił się dziś w moim boksie, przekazując informację od Dumbledore’a. – rzucił się na kanapę i przejechał dłonią po włosach, które poczochrały się jeszcze bardziej. – Ja i Liz mamy dziś w nocy patrolować dom McKinnonów. Podobno ludzie Voldemorta planują tam jakąś akcję...
- Ale... – Lily puściła obrus, który ześlizgnął się ze stołu i spadł na podłogę. – Ale... James, to takie niebezpieczne... będziecie tam tylko we dwoje?
- Nie wiem. – Rogacz wzruszył ramionami. – Przecież w razie czego nie będzie problemów z wezwaniem posiłków, prawda? Daj spokój, Lily, przecież nie raz uczestniczyliśmy w bardziej niebezpiecznych zadaniach...
Jego żona nie wyglądała jednak na przekonaną. Powoli podniosła obrus i ponownie rozłożyła go na stole, po czym usiadła obok Jamesa i spojrzała prosto w jego orzechowe oczy.
- Tak, ale wiesz, jaka jest sytuacja... – westchnęła. Po chwili ciszy dodała jednak, starając się, by jej głos brzmiał spokojnie i rzeczowo: - No dobrze. O której macie tam być?
- Mamy być w Kwaterze Głównej koło ósmej. – James zerknął na zegarek. – Zjem jakąś kolację i zaraz lecę... Kochanie, Syriusz będzie w domu, więc jakby coś, zawsze możesz... – uśmiechnął się do niej beztrosko i wyszedł do kuchni.

* * *

- Na razie, mały. – Rogacz połaskotał w nosek siedzącego na wysokim krzesełku Harry’ego. – Tatuś niedługo wróci... a ty zjedz całą kaszkę i bądź grzeczny!
Lily uśmiechnęła się blado i poszła za mężem do przedpokoju. James upewnił się, że ma ze sobą różdżkę, po czym spojrzał uważnie na żonę.
- Nie zamartwiaj się tak – powiedział. – Jutro się zobaczymy.
Jakaś dziwna siła ścisnęła ją za gardło. Nie mogąc wypowiedzieć ani słowa, kiwnęła tylko głową. A potem, nie zastanawiając się nad tym, nagle podeszła do Jamesa i pocałowała go. Czuła bijące od niego ciepło, zapach jego perfum, który tak uwielbiała, starała się to wszystko dobrze zapamiętać, zachować w pamięci...
Kiedy po kilku, a może kilkunastu sekundach oderwała się od niego, na twarzy Rogacza widniał błogi uśmiech. Dopiero, gdy porządnie klepnęła go w ramię, wrócił do rzeczywistości. Wyszczerzył do niej zęby.
- No, no, co takiego...
- Uważaj na siebie – szepnęła tylko, po czym odwróciła się na pięcie i wróciła do pokoju.
Nie chciała mu o tym mówić... Ale miała naprawdę złe przeczucia.

* * *

Zegar wskazywał piętnaście po jedenastej, a Lily wciąż siedziała na kanapie w salonie, czytając najnowszy numer „Czarownicy”. Jednak artykuł dotyczący rozwodu jakiegoś znanego muzyka z żoną tak ją znudził, że z ziewnięciem odłożyła gazetę z zamiarem jak najszybszego udania się do łóżka. I tak też zrobiła. Piętnaście minut później zaciągnęła zasłony w sypialni, zdjęła kapcie i cicho wsunęła się pod kołdrę. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zabezpieczyć domu jakimiś dodatkowymi zaklęciami, ale po chwili wahania odłożyła różdżkę na szafkę nocną i przymknęła oczy.
Cisza. Wszechobecna, aż dzwoniąca w uszach cisza. Lily szczelniej opatuliła się kołdrą, ale wcale nie poczuła się lepiej. Wydawało jej się to dziwne, ale w tej chwili bardziej niż zwykle pragnęła słyszeć, tak jak każdej nocy, miarowy oddech Jamesa tuż obok siebie, a nawet jego lekkie pochrapywanie...

Oh, I need the darkness
The sweetness
The sadness
The weakness
Oh, I need this
I need a lullaby
A kiss good night
Angel sweet love of my life
Oh, I need this**


Przestań, przecież jesteś już dorosła! – skarciła się w duchu. Tak, jest dorosła, a poza tym gdzie podziały się jej odwaga i charakterek, o którym wszyscy zawsze mówili?
Mimowolnie wytężyła słuch. Nawet wiatr jakby ucichł; szumienie liści drzew za oknem było niemal niedosłyszalne. Z sypialni Harry’ego tuż za ścianą także nie dobiegały żadne odgłosy. Najwyraźniej najmłodszy z Potterów zdołał już zasnąć, niczym się nie przejmując.
Czasem chciałabym znowu być dzieckiem, pomyślała Lily. – Tak jak Harry, który nie musi się niczym martwić, poza tym, czy ma suchą pieluszkę i pełny brzuszek...
Westchnęła cicho i powoli położyła dłoń na poduszce Jamesa. Nie za bardzo myśląc, co robi, złapała ją i przytuliła do twarzy. Poczuła znajomy zapach i po chwili cudownie ogarniającą ją falę spokoju. Zamknęła powieki i po kilku minutach zmorzył ją sen.

***

Lily gwałtownie otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą atramentową ciemność. Chwilę trwało, zanim uświadomiła sobie, że jest we własnym pokoju. Zamrugała kilkakrotnie, by ujrzeć jaśniejszą plamę okna.
Miała sen... koszmarny sen. Kłębowisko jakichś nieokreślonych, ciemnych kształtów, dziwacznych dźwięków… a ona gdzieś pośród nich... Wytarła pot z czoła. Dobrze, że już się obudziła.
Uśmiechnęła się blado i już miała z powrotem nakryć się kołdrą, gdy usłyszała coś dziwnego. Momentalnie usiadła na łóżku, czując, jak koszula nocna przykleja jej się do spoconego ciała.
To na pewno przez ten sen, pomyślała. A to, to po prostu był wiatr...
Ale wtedy znów to usłyszała. Łamane gałązki... szelest trawy i... i chyba szat... tak jakby ktoś...
Lily złapała różdżkę i wyciągnęła ją przed siebie. Nasłuchiwała przez chwilę, a gdy nic się nie wydarzyło, szepnęła cicho ‘Lumos’. Światełko z końca jej różdżki wydobyło z ciemności pustą sypialnię. Wszystko wyglądało tak jak zwykle. Ale ona bynajmniej nie zamierzała z powrotem iść spać. Ostrożnie wyszła z łóżka, włożyła kapcie i, wciąż oświetlając sobie drogę różdżką, podeszła do okna. Przez kilka sekund oddychała głęboko, po czym zebrawszy w sobie całą odwagę, jednym szybkim ruchem odciągnęła zasłonkę. Usłyszała czyjś zduszony okrzyk, szelest trawy, przed oczami mignął jej czarny zarys ludzkiej sylwetki, a po chwili rozległ się trzask. Tłumiąc w sobie wrzask, Lily odskoczyła od okna. Zapadła cisza, przerywana jedynie głośnym biciem jej serca. Zapaliła lampkę i usiadła na łóżku, próbując się uspokoić. Ktoś był... a może nawet wciąż jest... w pobliżu ich domu. Nie wiadomo kto, ani po co, ale była pewna jednego – to nie powinno się zdarzyć.
Wstała, wskazując różdżką na okno.
- Colloportus – szepnęła. Na lekko drżących nogach, zapalając po kolei wszystkie światła, wyszła do przedpokoju. Upewniwszy się, że drzwi wejściowe są dobrze zamknięte, udała się do pokoju Harry’ego. Mały spał spokojnie, otoczony masą remusowych pluszaków, i przytulał jednego z nich. Lily poprawiła mu kołderkę i poszła do salonu. Uklękła przed kamiennym kominkiem, machnęła różdżką i po chwili zapłonął w nim ogień.
Odchrząknęła. Teoretycznie James powiedział, że gdyby coś się stało, zawsze może zawołać Syriusza. Nie była jednak pewna, czy to „zawsze” oznaczało także trzecią w nocy, bowiem taką godzinę wskazywał zegar.
Ale cóż miała zrobić? Co prawda usłyszała trzask, jaki zwykle towarzyszy czyjejś deportacji, ale kto wie, kto przed chwilą był pod jej oknem... potrzebowała pomocy. A w tej chwili Syriusz był jedynym rozwiązaniem.
Lily zawahała się. A może jednak...? Po chwili wzięła z pojemnika stojącego na kominku garść proszku Fiuu, wrzuciła ją w płomienie i szepnęła:
- Eee... Syriuszu?
Nie odpowiedziało jej nic poza trzaskaniem zielonkawych płomieni.
- Syriuszu, mógłbyś...? – powiedziała nieco głośniej. Po kilku sekundach rozległo się pyknięcie i w kominku pojawiła się głowa Łapy. Wyglądał, jakby przed chwilą został wyrwany ze snu, i to po dość krótkim czasie. Pod zamglonymi oczami o półprzymkniętych powiekach widniały cienie, a zwykle nienagannie ułożone włosy były niewiarygodnie rozczochrane. Łapa ziewnął i popatrzył na nią niezbyt przytomnie.
- Wołałaś mnie? – spytał sennym głosem, a Lily pomyślała nagle o reakcji jego nastoletnich wielbicielek, gdyby zobaczyły w tej chwili byłego Naczelnego Przystojniaka Hogwartu. Zrobiło jej się trochę głupio.
- Tak... – odparła, ale dodała szybko: - Ale widzę, że cię obudziłam, skoro jesteś śpiący, to ja po prostu...
- Nie ma sprawy. – Syriusz zamrugał szybko oczami. – Ja po prostu... zdrzemnąłem się na kanapie, ale nie powinienem, skoro miałem...
- James kazał ci siedzieć całą noc przed kominkiem? – spytała ostro Lily. Poczuła, jak wściekłość na Jamesa miesza się w niej z podziwem dla Syriusza. Łapa wyszczerzył zęby.
- Właściwie... nie, ale uznałem, że to będzie optymalne wyjście. Więc... coś się stało?
Lily rozejrzała się niepewnie dookoła, po czym szeptem opowiedziała mu całą historię. Senność na twarzy Syriusza przerodziła się w niepokój.
- Jesteś pewna, że to był jakiś człowiek?
- Chyba... – wzruszyła ramionami. – Słyszałam jakby czyjeś kroki, widziałam zarys postaci... ale teraz jest cisza, więc... – zawiesiła głos. Oboje nasłuchiwali przez chwilę.
- Słuchaj, mam się tu zmaterializować w całości? – spytał w końcu Syriusz, a w jego głosie zabrzmiała nuta niecierpliwości. Lily spojrzała na jego twarz; po kilkunastu minutach musiały go nieźle boleć kolana. Zawahała się. Z jednej strony chciała, by ktoś z nią posiedział, ale z drugiej... czy naprawdę była taka potrzeba? Jak zareaguje James, gdy dowie się, że nie potrafi spokojnie przetrwać nawet jednej nocy?
To nie jest zwykła noc, pomyślała nagle.
Ale wrodzona duma tym razem zwyciężyła. Popatrzyła pewnie w szare*** oczy Łapy, przywołała na twarz lekki uśmiech i powiedziała:
- Nie, Syriuszu. Możesz wracać i porządnie się wyspać.

Niemal w pełni uspokojona, ugasiła ogień w kominku i wyszła z saloniku. Po drodze do sypialni postanowiła jeszcze na moment wstąpić do pokoju Harry’ego. Usiadła na małej kanapie obok łóżeczka malucha, i delikatnie ujęła jego malutką rączkę. Był taki słodki... jego widok zawsze przynosił jej tak bardzo ostatnio potrzebne spokój i ukojenie. Często myślała, że Harry i James to najlepsze, co jej się w życiu przytrafiło.
Lily uśmiechnęła się lekko i oparła głowę na krawędzi łóżeczka, wciąż trzymając synka za rękę. Głęboki, miarowy oddech malucha spowodował, że ona sama także poczuła się senna. Ziewnęła szeroko i przymknęła oczy.
I wtedy znów usłyszała jakiś hałas.
Charakterystyczny trzask. Kroki, najpierw dalej, a teraz już bardzo blisko... Nie była w stanie się ruszyć, mocniej zacisnęła tylko swoją dłoń na rączce Harry’ego. W mieszkaniu rozległ się szczęk zamka. Ktoś otworzył drzwi wejściowe, i teraz szedł w kierunku pokoju. Gdy na tle drzwi pojawiła się ciemna postać, Lily wydała z siebie zduszony okrzyk. Ale czy to nie...
Po chwili rozpoznała ciemną, rozczochraną czuprynę i wesołe oczy skryte za okularami. Fala ulgi zalała ją z ogromną siłą, tak że nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa.
- Lily? – James podszedł do niej i wziął ją za rękę. – Co...?
Bez słowa przytuliła się do niego, nareszcie czując się zupełnie bezpiecznie.

C.D.N.


---------
* fragm. piosenki „Fix You” zespołu Coldplay. W tłumaczeniu polskim brzmi mniej więcej:

Kiedy starasz się, jak tylko możesz
ale nic ci się nie udaje
Kiedy dostajesz to, czego chcesz
Ale nie to, czego potrzebujesz
Kiedy czujesz się tak zmęczony
Że nie możesz spać
Załamany porażką

I łzy zaczynają spływać z twojej twarzy
kiedy tracisz coś, czego nie możesz zastąpić
kiedy kogoś kochasz
ale to nie ma sensu
Czy może być coś gorszego?


** fragm. piosenki Natalie Merchant „My Skin”
*** niedawno dowiedziałam się, że Rowling powiedziała, że oczy Syriusza są szare tongue.gif Oficjalnie, sama sprawdziłam na jej stronie, więc proszę nie zgłaszać żadnych wątpliwości.




Proszę Was bardzo o komentarze, najlepiej dłuższe niż jedno zdanie - taka moja drobna sugestia.

Ten post był edytowany przez kkate: 27.08.2005 21:34


--------------------
just keep dreaming.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Katarn90
post 29.08.2005 11:48
Post #87 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 826
Dołączył: 13.07.2005

Płeć: Mężczyzna



Tym razem muszę pokrytykować i pobluzgać na ten fan fic:

DLACZEGO DO PIORUNA ON WYCHODZI TAK RZADKO! biggrin.gif

To absolutny "killer" wśród fan ficów, a czekać musimy na niego jak po szynke w PRL-u. Opowiadanie przebija wszystkie inne (nawet moje cry.gif ) i nawet "Manewry". Od razu widać też, że jest pisany przez dziewczyny (te wszystkie epitety opisujące Harry'ego, całusy, przytulanki), ale jest po prostu genialny. Nie mogę się doczekać, kiedy zginą James i Lily - jestem pewien, że świetnie to opiszecie.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kkate
post 29.08.2005 11:56
Post #88 

Czarodziej


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 894
Dołączył: 10.03.2004

Płeć: Kobieta



O rany, dziękuję bardzo blush.gif Cały czas dowiaduję się nowych rzeczy o tym ficku, i to jest fajne... tongue.gif

Dlaczego on wychodzi tak rzadko? Też żałuję. Ale niby wydaje się, że w wakacje jest więcej czasu, a wbrew pozorom w wakacje jest kupa innych rzeczy do roboty, i nigdy nie ma czasu ani weny na pisanie tongue.gif Bo najgorzej zacząć - potem to już idzie szybko. Ale takie dobre komentarze dodają naprawdę mnóstwo motywacji więc jest szansa, że teraz będzie szybciej... Chociaż wszystko zależy od tego ile będą dowalać w szkole dry.gif


--------------------
just keep dreaming.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kkate
post 20.08.2006 16:11
Post #89 

Czarodziej


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 894
Dołączył: 10.03.2004

Płeć: Kobieta



Cóż... Bez zbędnych wstępów i wyjaśnień chciałam powiedzieć, że nagle Wena niespodziewanie zapukała do moich drzwi i sprawiła, że postanowiłam dokończyć - albo przynajmniej spróbować dokończyć - to porzucone przeze mnie opowiadanie. Bardzo lubię "Jedyną..." i żal mi było jej po prostu nie dokończyć.

Nie miałam jednak kompletnie pomysłu ani ochoty na pisanie... ściśle mówiąc, możecie o to winić pewnego osobnika... dry.gif

W każdym razie - oto następna część. Myślę, że nie ostatnia, bowiem mam też pomysł na dalszy ciąg. Ciężko mi ocenić, czy coś zmieniło się w moim pisaniu po tak długiej przerwie, bowiem bardzo dawno nie stworzyłam czegoś poza szkolnymi wypracowaniami.

Tych, którzy to opowiadanie znają, zachęcam do czytania; tych, którzy wchodzą na ten temat po raz pierwszy, również - zacznijcie od początku. Radzę się nie zniechęcać początkami - z perspektywy czasu (pierwsza część zaczęła powstawać dwa lata temu!) trochę bym tam zmieniła, ale cóż...

Miłej lektury smile.gif

Aha, odcinek wyjątkowo bez korekty, za błędy i niedopatrzenia z góry przepraszam.

Jedyna, Która Go Rozumiała
CZĘŚĆ JEDENASTA

- Remusie, czy jesteś całkowicie pewien, że wszystko w porządku?
- Tak, profesorze.
Lupin zamrugał gwałtownie, z najwyższym trudem powstrzymując się od odwrócenia wzroku. Nie pierwszy raz miał wrażenie, że to na pozór łagodne spojrzenie jasnoniebieskich oczu przewierca go prawie na wylot. Że też akurat dziś Dumbledore musiał mu złożyć niespodziewaną wizytę! Dziś, kiedy obudził się w wyjątkowo podłym humorze i nic nie potrafiło go odciągnąć od ponurych myśli. Z drugiej strony, może to i dobrze, bo najprawdopodobniej będzie musiał wrócić do swoich obowiązków i tym samym skupić uwagę na czym innym niż bezsensownych rozmyślaniach.
Owe ‘bezsensowne rozmyślania’, jak sam je Remus określał, dotyczyły na ogół jednej sprawy, analizowanej i rozpatrywanej na wszelkie możliwe sposoby. Nie chciał tego robić, a jednak nie potrafił spędzić dnia, a nawet godziny, bez myślenia o Jamesie, Lily i Syriuszu. Miał tego serdecznie dosyć. Najchętniej poprosiłby jakiegoś czarodzieja o wymazanie mu z pamięci paru rozmów i wydarzeń, żeby w końcu mieć święty spokój i pozostać kompletnie nieświadomym niczego. Wiedział jednak, że uciekanie od problemów nic nie da, bo i tak prędzej czy później trzeba się z nimi zmierzyć. Najlepiej od razu stanąć do walki i wierzyć w to, że uda się ze wszystkim poradzić. Problem w tym, że Remus nie potrafił poradzić sobie z samym sobą.
Od dosyć dawna nie dawał praktycznie żadnych znaków życia, nie uczestniczył w działalności Zakonu. Myślał, że ktoś zainteresuje się nim dużo wcześniej, ale przez długi czas miał spokój, jeśli tak to można nazwać. To było rzeczywiście trochę dziwne i mógł się spodziewać, że jeśli już ktoś zdecyduje się pojawić u drzwi jego domu, nie będzie to byle kto. Tak samo jak i tego, że Dumbledore przy okazji będzie chciał się jak najwięcej dowiedzieć na temat przyczyn jego obecnego stanu.
Oni myślą, że jestem zdrajcą.
Zdrajcą...

Spróbował skupić myśli na czym innym, ale temat Lily, Jamesa i Syriusza wciąż uporczywie powracał. Ciche chrząknięcie profesora nagle sprowadziło go na ziemię.
- Skoro tak uważasz... – Dumbledore oparł łokcie na kolanach i zetknął końce swoich długich, smukłych palców. Nadal nie spuszczał z niego wzroku. W końcu Remus nie wytrzymał i udał, że poprawia obrus na małym, okrągłym stoliku stojącym pomiędzy nimi.
- Tak, wszystko gra, ja po prostu... po prostu nie czułem się ostatnio najlepiej – mruknął cicho. – Ale skoro nalega pan, żebym...
- Ja na nic nie nalegam, Remusie – odparł spokojnie Dumbledore. – Po prostu dałem ci do zrozumienia, że wolałbym, abyś w końcu powrócił do normalnego życia i znowu zaczął pojawiać się na zebraniach Zakonu. Trochę nam ciebie brakowało.
Remus mimowolnie skrzywił się. Nigdy nie mógł i nie chciał uwierzyć w to, że komukolwiek może na nim naprawdę zależeć. Nikomu oprócz...
- Rozmawiałem z Lily i Jamesem – ciągnął dyrektor, jakby nie zauważając jego reakcji. – A raczej... powiedzmy, że próbowałem z nimi porozmawiać. Niewiele się dowiedziałem. Wygląda na to, że... eee... pewne informacje spowodowały, że doszło między nimi do małych nieporozumień. Niestety, nie udało mi się dowiedzieć, o co dokładnie chodzi. Myślę, że to ty powinieneś im pomóc. – Dumbledore szczególnie zaakcentował słowo „ty”.
- Ja... – zaczął Remus, czując dziwny ucisk w gardle – Profesorze, ja nie wiem, co mógłbym im powiedzieć i czy...
Dumbledore dosyć niespodziewanie podniósł się z kanapy i spojrzał na niego uważnie znad swoich okularów-połówek.
- Podobno mowa jest źródłem nieporozumień, Remusie. A więc pomyśl o czynach.
Po tych słowach odwrócił się i wyszedł z domu, zostawiając Lunatyka z mętlikiem w głowie.

***

Lupin odwrócił się przez ramię, by upewnić się, że nikt na niego nie patrzy. Wszystko wskazywało na to, że jest zupełnie sam w obskurnym, opustoszałym zaułku jednej z ulic Newcastle. Z daleka dochodziły odgłosy przejeżdżających samochodów, a zapalone latarnie rzucały cienie na odrapane ściany budynków. Był już wieczór, na lekko zachmurzonym niebie zapalały się pierwsze gwiazdy, a między nimi blado świecił cienki rogalik księżyca. Tutaj jednak jedynym źródłem światła była trzymana przez Lunatyka różdżka.
Desert Street 6.
Dokładnie w momencie, gdy Remus wyraźnie wypowiedział w myślach te słowa, w starej, betonowej ścianie naprzeciw niego pojawiły się jakby znikąd niewielkie, drewniane drzwi z mosiężną klamką o fantazyjnym kształcie. Jeszcze raz obejrzał się z niepokojem za siebie, po czym nacisnął klamkę.
Znalazł się w ciemnym, dosyć ponurym korytarzu Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. Na ścianach, pokrytych ciemnobordową, nieco zdzierającą się już tapetą znajdowały się staroświeckie uchwyty, w których tkwiły tlące się słabym blaskiem świece. Ich rozedrgane światło tworzyło w pomieszczeniu niepokojącą, tajemniczą atmosferę. Remusowi dreszcz przebiegł po plecach, pomimo, że był tu już przecież wiele razy. Po obu stronach korytarza znajdowało się kilkoro drzwi. Wszystkie były zamknięte, oprócz jednych, na samym końcu. Te były leciutko uchylone, a smuga wydobywającego się zza nich światła wyraźnie odróżniała się na tle ciemnej ściany. Kiedy Lupin podszedł bliżej, usłyszał wiele podekscytowanych, ale przyciszonych głosów.
Zebranie już się zaczęło, pomyślał. Nigdy nie lubił się spóźniać, ale teraz wszystko było mu dziwnie obojętnie.
Gdy położył rękę na klamce z zamiarem otwarcia drzwi, usłyszał donośny głos Albusa Dumbledore’a:
- Lily i James, w porządku, widzę, że jesteście... Syriusz? Dobrze... Liz? Peter? Frank, Alice... Remus? – zapadła cisza. – Remusie...? Cóż, chyba niestety się nie zjawił...
- Och, nie byłbym tego taki pewny – rozległ się niski, chrapliwy głos. Lunatyk rozpoznał Alastora Moody’ego. – Młody Lupin stoi właśnie tuż za naszymi drzwiami i najwyraźniej czeka na specjalne zaproszenie do środka.
Chcąc nie chcąc, Remus pchnął drzwi i powoli wszedł do pokoju. Uwaga Moody’ego sprawiła, że czuł się jeszcze bardziej głupio. Wiedział, że wszyscy siedzący przy długim, zajmującym większość dosyć sporego pomieszczenia stole wpatrują się w niego z zaciekawieniem, a niektórzy z niepokojem. Czuł, że palą go policzki. Wbił wzrok w zakurzoną podłogę i odchrząknął lekko.
- Dobry wieczór wszystkim – powiedział cicho. Wydawało mu się, że usłyszał czyjeś gniewne prychnięcie, lecz nie miał odwagi podnieść wzroku. – Przepraszam za spóźnienie, ja…
- Usiądź, Remusie – przerwał mu Dumbledore. Lupinowi zdawało się, że usłyszał w jego głosie ulgę. Opadł na najbliższe puste krzesło obok Emeliny Vance i cicho wypuścił powietrze z ust.
Dumbledore zerknął na niego, po czym wrócił jak gdyby nigdy nic do sprawdzania obecności członków.
- Molly, Artur… znakomicie…
Remus jednak go nie słuchał. Kilka krzeseł dalej dostrzegł swoich przyjaciół siedzących w zwartej grupie. Lily uśmiechnęła się do niego smutno; Syriusz odwrócił wzrok, jakby trochę zakłopotany. Liz i Peter zerkali na niego z nieukrywaną ciekawością, a dodatkowo w przypadku Liz – obawą. Natomiast James… James uparcie wpatrywał się w Dumbledore’a, a na jego twarzy widniało dziwne zacięcie. Lupin był niemalże pewien, że tak naprawdę Rogacz wcale uważnie nie słucha profesora. Nagłe chrząknięcie tego ostatniego natychmiast sprowadziło go na ziemię.
- No dobrze – zaczął Dumbledore, rozglądając się po twarzach zebranych. – Jak wiecie, Voldemort… - w tym momencie kilkoro czarodziejów i czarownic wzdrygnęło się ze strachem - …poczyna sobie coraz śmielej. Na pewno śledzicie bieżące wydarzenia, a obawiam się, że i tak nie wiemy o wszystkich atakach, mam na myśli szczególnie mugoli. Dlatego też musimy koniecznie podjąć kilka dodatkowych działań…

***

Gdy jakąś godzinę później Dumbledore oznajmił koniec zebrania, w pokoju rozległ się hałas odsuwanych krzeseł i skrzypienie raz po raz otwieranych drzwi. Lupin podniósł się z krzesła i skierował ku wyjściu. Wtedy usłyszał za sobą głos profesora:
- Cieszę się, że przyszedłeś, Remusie – powiedział Dumbledore, uśmiechając się lekko. Lupin patrzył na niego przez ramię, mrugając zawzięcie. Słynne spojrzenie jasnobłękitnych oczu, chociaż tym razem dość pogodne, znów zdawało się prześwietlać go na wylot. – Pamiętaj jednak, że to dopiero początek…
Remus nie do końca wiedział, co profesor ma na myśli. Coś mówiło mu jednak, że to jeszcze nie koniec obowiązków na dzisiaj. Wychodząc, usłyszał, jak Dumbledore mówi cicho:
- James, zostań jeszcze na chwilę, muszę cię o coś poprosić…
Pokusa podsłuchania była dość silna, ale Lupin postanowił zachować zasady dobrego wychowania i dość niechętnie udał się w stronę drzwi wyjściowych. Pchnął je i znalazł się ponownie w zaniedbanej uliczce. Wyciągnął różdżkę, mruknął „Lumos!”, by oświetlić otoczenie i stanął kilka metrów od ukrytego wejścia. Co kilkanaście sekund mijali go wracający do domów członkowie Zakonu, wychodzący z Kwatery małymi grupkami. Remus zdawkowo żegnał każdego z nich, wyczekując w napięciu, aż pojawi się James. Sam nie wiedział, co ma zamiar zrobić. Tłumaczyć się? Odpierać zarzuty? A może po prostu powiedzieć mu, co o tym wszystkim sądzi?
Westchnął głęboko, wdychając chłodne, nocne powietrze. Z tego, co zauważył, reszta jego przyjaciół (Czy na pewno powinienem ich wciąż tak nazywać?, pomyślał) już dawno wyszła i teraz pewnie czekali na Rogacza gdzieś za rogiem, bo w tej chwili w pustym zaułku nie było nikogo oprócz niego.
Jakiś tłusty, brudny szczur wyślizgnął się nagle z niewielkiej szpary w murze. Wskoczył na pojemnik na śmieci, po czym wylądował na ziemi i błyskawicznie wskoczył do kratki przy otworze kanalizacyjnym. Remus zdołał tylko dostrzec w świetle różdżki długi, przypominający dżdżownicę ogon znikający w dziurze. Zmarszczył brwi. Ten ogon wyglądał trochę jak…
- Co ty tu jeszcze robisz? – ostry głos Jamesa sprawił, że Lupin szybko odwrócił się i zapomniał na chwilę o szczurze. Spojrzał z napięciem na oświetloną blaskiem jego różdżki twarz kumpla. – Czekasz na kogoś?
- Właściwie to… - Remus starał się mówić jak najbardziej oschle i wyniośle, lecz nie bardzo mu to wychodziło. Wręcz przeciwnie, jego głos lekko drżał.
- Zresztą, nieważne. Dobrze, że tu jesteś… - James odwrócił się tak, że Lunatyk nie był w stanie dostrzec w ciemności wyrazu jego twarzy.
Lupin nie wierzył własnym uszom. Co tu jest grane?
-…muszę ci przekazać, że – Rogacz zawahał się – mamy zadanie od Dumbledore’a. – odchrząknął i dalej mówił suchym i oficjalnym tonem: - Kilkugodzinne patrolowanie w Leeds, dziś w nocy. Ryzyko raczej niewielkie. O dziesiątej wieczorem będę przed twoim domem i stamtąd aportujemy się na miejsce.
Remus wzruszył ramionami i wbił ręce w kieszenie.
- Dobra – rzekł krótko, unikając wzroku Rogacza.
- No to… cóż… do zobaczenia – mruknął James, zapalając różdżkę – Czekam na Lily, poszła jeszcze do łazienki – dodał, gdy Remus wciąż nie ruszał się z miejsca.
- W porządku, pojąłem aluzję – warknął cicho Lupin, odwracając się na pięcie. Przeszedł szybkim krokiem kilkanaście metrów i wyjrzał z obskurnego zaułku, spodziewając się ujrzeć właśnie Lily, lecz nikogo znajomego tam nie dostrzegł. Westchnął i cofnął się parę kroków, gotowy do deportacji.
- To nie przypadek, że Dumbledore wyznaczył nam wspólną misję, pomyślał ze złością. - Cholera!
Nie mógł wiedzieć, że w tej chwili James myślał dokładnie o tym samym.
Donośny trzask towarzyszący zniknięciu Lupina nie przebrzmiał jeszcze zupełnie, kiedy rozległ się kolejny i Desert Street była już zupełnie pusta. Pusty był również dom Remusa czekający na swojego właściciela, podczas gdy u Jamesa krzątała się już jego żona, próbując nakłonić ich małego synka, by zjadł chociaż odrobinę zupki na kolację.

***

Minuty płynęły jedna za drugą, a żaden z dwóch młodych mężczyzn siedzących na drewnianej ławce w pobliżu dyskoteki w Leeds nie odezwał się ani słowem. Brunet w okularach w milczeniu obserwował skąpo ubrane, młode dziewczyny wchodzące i wychodzące z rozświetlonego kolorowymi neonami budynku. Drugi z nich, blady chłopak o jasnobrązowych oczach, wpatrywał się pustym wzrokiem w betonową kostkę chodnika.
- Chyba wszystko w porządku – powiedział sucho James Potter. – Nie powinni zaatakować, ale lepiej poczekajmy, aż impreza się skończy. Z ludźmi Voldemorta nigdy nic nie wiadomo. Może zobaczmy, co się dzieje z tyłu…
Wstał i udał się stronę dyskoteki, nie oglądając się na towarzysza. Lupin, chcąc nie chcąc, podążył za nim. Kiedy znaleźli się z drugiej strony budynku, w zacisznym miejscu, gdzie dziwnym trafem prawie nie dochodziły światła i odgłosy miasta, Remus odezwał się nagle:
- Na miłość boską, James…
Rogacz zerknął na niego przelotnie, nic nie mówiąc. Z jego twarzy nic nie można było wyczytać. Lunatyk ciągnął dalej:
- James, do stu hipogryfów, to wszystko jest chore. Chore, rozumiesz? Nie mam pojęcia, czemu postępujesz tak, a nie inaczej, co cię do tego skłoniło… - mówił coraz głośniej, nie zdając sobie z tego sprawy - …nie wiem, czemu ubzdurałeś sobie to wszystko, ale, do jasnej cholery… to nie ja. – ściszył głos i wlepił wzrok w Jamesa, oddychając głęboko.
Rogacz wydawał się być nieco zszokowany nagłym wybuchem Lupina. Przygryzł wargi i mruknął cicho:
- Skąd mogę być pewny, że mówisz prawdę? Remus, ja nie mogę…
- James… - niemalże błagalnym tonem zaczął Remus. – James, a skąd wiesz, że to inni mówią prawdę? Może to tylko twoje chore urojenia…
- Wypraszam sobie – uciął ze złością Potter. Oddychał głęboko, jakby próbując się opanować. – Z tego, co wiem, wszystko w porządku z moim zdrowiem psychicznym. To raczej o ciebie bym się martwił. Może to służba u Vol…
- Jak śmiesz… - szepnął Lupin, kręcąc głową. – Gdybyś naprawdę rozmawiał ze szpiegiem, musiałbyś poważnie zacząć się martwić o swoje bezpieczeństwo. Swoje i… - głos mu zadrżał. - …Lily… i Harry’ego… On nie zniósłby myśli, że ktoś go przejrzał. Jutro mógłbyś już nie żyć. – uśmiechnął się gorzko.
James popatrzył na niego, ale jakoś inaczej niż jeszcze chwilę wcześniej. Remusowi zdawało się, że dostrzegł w jego oczach cień zrozumienia. A może to tylko światło księżyca tak dziwnie odbijało się w jego okularach?
- Remus, ja… - zaczął cicho i urwał. W jego głosie pobrzmiewało coś zupełnie innego niż jeszcze przed kilkoma sekundami. Nie było w nim złośliwości i niechęci, lecz… Remusowi ciężko było to określić. Wpatrywał się w przyjaciela z napięciem, czując nagły przypływ nadziei, ale w tym momencie usłyszeli czyjeś krzyki i huk dobiegający od strony wejścia do dyskoteki. Spojrzeli na siebie przerażeni i bez słowa popędzili w tamtym kierunku, wyciągając przed siebie różdżki.

***

James powoli otworzył oczy. Potwornie bolała go głowa. Zdał sobie sprawę, że leży na betonowym chodniku. Wokół niego kręciło się mnóstwo ludzi, słyszał sygnały mugolskich karetek, gwar czyichś głosów… wszystko to jednak było dla niego bliżej nieokreśloną mieszaniną barw i dźwięków. Wytężył mózg i spróbował sobie przypomnieć, co się stało. Pamiętał tylko śmierciożerców miotających zaklęciami na przerażonych mugoli, swój pojedynek z wysokim, potężnym, czarnowłosym czarodziejem, Lupina krzyczącego coś o wezwaniu posiłków… A potem nagły, ostry ból w klatce piersiowej i cisza. Zamrugał kilka razy i pomacał się ręką po nosie. Nie miał okularów. Na szczęście po chwili znalazł je kilkadziesiąt centymetrów dalej. Założył je i rozejrzał się dookoła. W głowie mu się kręciło, a wszystko dookoła wciąż było lekko zamglone. Zdołał zauważyć, że na miejscu nie było już śmierciożerców, a on prawdopodobnie został odciągnięty na bok, z dala od miejsca, gdzie toczyła się walka. Kilkanaście metrów od niego krzątało się kilkoro czarodziejów, chyba członków Zakonu oraz jacyś poważni mugole w białych strojach. Nagle wydało mu się, że dostrzegł znajomą postać. Po chwili rozpoznał Remusa. Stał, uśmiechając się lekko i dyskutując z kimś, schowany za murem, tak, że nie mógł go dostrzec nikt z ludzi kręcących się przy wejściu do budynku. Rozmawiał z… James zamrugał. Nie mógł uwierzyć własnych oczom. Lucjusz Malfoy! Wszędzie rozpoznałby te jasne, spływające do połowy pleców włosy, zimne, szare oczy i charakterystyczny, ironiczny uśmiech, którego tak nienawidził. To niemożliwe… Ale przecież widzi ich wyraźnie… A więc jednak. Lupin to zdrajca!
Próbował wstać i podbiec do nich, ale coś uderzyło go w głowę i poczuł, jak znów traci przytomność.

***

- Jestem pewien, że nic mu nie będzie. Kiedy się obudzi, będziemy mogli wrócić, prawda?
- No… cóż, wie pan, może nie…
- Och, wiem, że jest pan uzdr… to znaczy lekarzem… ale eee... nasz przyjaciel także nim jest, więc w razie czego na pewno zajmie się Jamesem. Zresztą na pewno on sam będzie wolał wracać do domu. Jego żona będzie się o niego martwić.
- Możemy zatelefonować…
- Oni nie mają telefonu – Lupin błagalnym wzrokiem wpatrywał się w mugolskiego lekarza, który stał obok nieprzytomnego Jamesa i od kilkunastu minut upierał się, żeby zabrać go do szpitala.
- Boże drogi – lekarz wzniósł oczy do góry. – Jak pan chce, ale uprzedzam, że robi to pan na własną odpowiedzialność. Jeśli bratu coś się stanie, będzie pan za to odpowiadał. I proszę nie spodziewać się żadnych odszkodowań!
- Nie ma problemu – Remus wprawdzie nie do końca wiedział, co doktor ma na myśli, ale wolał zgodzić się na wszystko, byleby tylko się go pozbyć.
W tym momencie jakby spod ziemi wyrósł obok niego Elfias Doge z różdżką w ręku.
- Co to… - zaczął lekarz, wyraźnie zszokowany.
- Och, dałbyś spokój, Remus – mruknął Elfias, rzucając Lupinowi krótkie spojrzenie i kręcąc głową. – Obliviate! – wskazał różdżką na mężczyznę, którego twarz nagle wypogodziła się.
- Ach… nie przeszkadzam panom, widzę, że wszystko gra – mugol uśmiechnął się. – Już odjeżdżamy. Powodzenia. I do zobaczenia.
- Nie można tak było od razu? – Doge wzruszył ramionami i odszedł.
Lunatyk nic nie powiedział. Nie przepadał za modyfikowaniem pamięci niemagicznym – zawsze bał się, że coś sknoci i wolał zostawić tę robotę innym. Spojrzał na Jamesa, który lekko się poruszył i powoli otwierał oczy. Zamrugał gwałtownie parę razy, po czym utkwił wzrok w Lupinie.
- A jednak – wyszeptał, prostując się.
- Co a jednak? – zdziwił się Remus, któremu nie spodobała się nuta rozczarowania w głosie przyjaciela.
- Nic. – James wciąż wpatrywał się w niego dziwnym wzrokiem, jakby chciał odczytać jego myśli. W pewnej chwili wstał i zdenerwowany zaczął krążyć wokół ławki, na której leżał. Lupin, zaniepokojony tym faktem, jak najszybciej postanowił opowiedzieć mu, co się wydarzyło.
- Fajnie, że wszystko z tobą w porządku, byłeś nieprzytomny trochę czasu. Oberwałeś oszałamiaczem od jakiegoś śmierciożercy, na szczęście udało mi się szybko wezwać posiłki i sytuacja została opanowana. Z tego, co wiem, zabili dwoje mugoli, reszta została oszołomiona… zanim zdążyliśmy wszystkich pobudzić i zmodyfikować im pamięć, pojawiła się mugolska policja i pogotowie… mieliśmy z nimi pewien kłopot, przeszkadzali nam, na szczęście na miejscu nie było już wtedy żadnego z ludzi Voldemorta. Wmówiliśmy im, że jakiś szaleniec wpadł do środka ze… stopiletem, czy jak to tam się nazywa… no wiesz, bronią palną i strzelił kilka razy, zanim go obezwładniliśmy. Chyba uznali nas za lokalnych bohaterów – uśmiechnął się. – Ale widzę, że Dedalus i Elfias mają zamiar wymazać im to wszystko z pamięci, tak więc nie będzie problemu. Szkoda tylko tych ludzi… - westchnął i spojrzał na Rogacza. – Eee… James? Wszystko w porządku?
Wydało mu się trochę dziwne, że na całą jego opowieść Rogacz nie zareagował nawet jednym słowem. Mało tego, wyglądał, jakby w ogóle go nie słuchał.
- Och, do licha – zaklął pod nosem. – Możesz mi wyjaśnić, co się z tobą stało?
James nadal wyglądał na lekko oszołomionego. Patrzył gdzieś przed siebie martwym wzrokiem, a nagle zatrzymał się i ukrył twarz w dłoniach. Remus poczuł okropny skurcz w żołądku.
- Rogacz? – szepnął, podchodząc do niego najbliżej. – Dlaczego ty…
- To nic… nic takiego – mruknął James. – Muszę się zmywać, i to jak najszybciej. Do zobaczenia. I na drugi raz bardziej uważaj, Lupin.
Po czym gwałtownie skręcił w bok, chowając się za najbliższym budynkiem, obrócił się i z głośnym trzaskiem zniknął.


***

Lily z kamienną twarzą wysłuchała opowieści męża. Gdy skończył, wpatrując się w nią z oczekiwaniem, stwierdziła spokojnie:
- To nie mógł być on.
- Lily, przykro mi, jestem tego całkowicie pewien. – James leżał na fotelu, nie mając siły się ruszyć; wciąż czuł się lekko obolały po niedawnej akcji, a do tego coraz bardziej chciało mu się spać. – Widziałem przecież jego i Malfoya. Rozmawiali jak starzy znajomi i naprawdę… - urwał, gdy na twarzy jego żony pojawił się kpiący uśmieszek.
- Kochanie, twoja głupota czasem mnie zdumiewa – westchnęła ciężko. – Czy naprawdę myślisz, że śmierciożercy nie są w stanie wymyślić czegoś całkiem sensownego? Jesteśmy aurorami, James – wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowa. – Pamiętasz, przecież nieraz mówili nam, że Voldemort i jego ludzie to wymagający przeciwnicy. To prawda, czasem stosują banalne, wręcz prymitywne środki… - przerwała na chwilę, jakby zastanawiając się, co powiedzieć dalej -… ale czasem nawet najlepiej wykwalifikowani czarodzieje mają z nimi problem, co zresztą wiemy z własnego doświadczenia.
Rogacz patrzył na Lily jak urzeczony. Po chwili otrząsnął się, podrapał po brodzie i spytał:
- Myślisz więc, że to nie był naprawdę on?
- Dokładnie tak. – Lily wstała i oparła ręce na biodrach. – Dalej uparcie trzymasz się swojego zdania?
James milczał. Czasem miał wrażenie, że Lupin rzeczywiście jest niewinny; dalej pozostaje tym samym cichym i skrytym, ale w końcu lojalnym i wiernym przyjacielem. Bał się jednak po prostu podejść do niego czy do Lily i powiedzieć po prostu: „Tak, myliłem się, popełniłem błąd, przepraszam”. O, nie… nie pozwalała mu na to męska duma i pewność siebie, którą Rogacz został hojnie – jak twierdzili niektórzy, nawet zbyt hojnie – obdarzony przez naturę. Te właśnie cechy nie pozwalały mu również całkowicie porzucić swoich podejrzeń – no bo w końcu…
- Jeśli nie Remus, to kto? – powiedział powoli.
- Nie wiem – westchnęła Lily. – Ale Dumbledore mu ufa. Ja też.
- Dumbledore jest człowiekiem i jak każdy popełnia błędy – odparł James. – Jak dla mnie ufanie Snape’owi to czyste szaleństwo. Obawiam się, że popełnia błąd, wierząc wszystkim członkom Zakonu.
- Ja też. – z tymi słowami jego żona odwróciła się i znikła w drzwiach łazienki. Rogacz także podniósł się, stwierdziwszy, że powinien w końcu iść spać.
Tej nocy jednak bardzo długo nie mógł zasnąć.

C.D.N.







--------------------
just keep dreaming.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tenebris69
post 20.08.2006 16:33
Post #90 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 228
Dołączył: 05.10.2004




Łiiii! JEDYNA!

Moja mina jak mi napisałaś, że prawie skończyłas odcinek wyglądała tak: blink.gif
A teraz blask twojego opowiadania mnie olśnił: dementi.gif XD

Nie no. Serio. Fajny odcinek. I mimo, ze ja z utęsknieniem wyczekuję TEJ sceny, to ta cała akcja z jimem wyszła ci całkiem zgrabnie. Ja się tylko zastanawiam czy... no bo Remus w WA pytał się SYriusza czy go podejrzewali. Tzn. że o tym nie wiedział. A tu Jim nie kryje tego co o nim mysli.

*idzie oskalpować "pewnego osobnika", który opóxnił ukazanie się kolejnego odcinka*


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
pleon
post 29.08.2006 10:08
Post #91 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 56
Dołączył: 07.06.2006
Skąd: ...Lehrte

Płeć: Kobieta



No nie no, jak James zaczyna wierzyć Remusowi, to wszystko się musi popsuć.
Czekamy na następnego parta...


--------------------
But I'm a million different people from one day to the next
I can't change my mould no no no no no no no no no
Well I've never prayed but tonight I'm on my knees yeah
I need to hear some sounds that recognise the pain in me yeah
I let the melody shine let it cleanse my mind, I feel free now
But the airwaves are clean and there's nobody singing to me now...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kkate
post 29.08.2006 12:19
Post #92 

Czarodziej


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 894
Dołączył: 10.03.2004

Płeć: Kobieta



Mam nadzieję, że niedługo się napisze smile.gif


--------------------
just keep dreaming.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kkate
post 01.09.2006 15:10
Post #93 

Czarodziej


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 894
Dołączył: 10.03.2004

Płeć: Kobieta



Jak obiecałam, oto i następna część smile.gif

CZĘŚĆ DWUNASTA

Mały budzik stojący na szafce nocnej w sypialni Potterów jak co dzień rano zaczął wydawać z siebie ciche piknięcia, mające się wkrótce przerodzić w nieprzyjemny dla uszu dźwięk o dużym natężeniu. Tym razem jednak po sekundzie lub dwóch został jednym, energicznym ruchem wyłączony przez Jamesa.
Rogacz, nie dość, że usnął dopiero po kilku godzinach, obudził się, gdy tylko pierwsze promienie jesiennego słońca zaczęły zaglądać w okna domu. Potem leżał, patrząc się w sufit, rozmyślając i czekając na dźwięk budzika. Nic więc dziwnego, że czuł się, jakby w ogóle nie kładł się poprzedniego dnia do łóżka. Ziewnął szeroko i po cichu, żeby nie obudzić Lily, udał się do łazienki. Spojrzał ponuro na swoje smutne odbicie z ciemnymi podkówkami pod oczami i burzą czarnych, niemiłosiernie potarganych włosów. Automatycznie przejechał po nich dłonią, po czym założył okulary. Czuł, że to będzie ciężki dzień.
W dalszym ciągu kompletnie nie wiedział, co myśleć o zachowaniu Remusa. Gotów byłby mu uwierzyć, gdyby nie to, co zobaczył wczoraj. Choć może to było tylko złudzenie? Okrutne złudzenie, wytwór jego otępiałego umysłu, coś, czego nigdy nie było?
Nie miał pojęcia.
Wiem, że nic nie wiem- pomyślał ponuro, licząc, że czas wszystko wyjaśni. Chociaż tego czasu mogli mieć już niewiele.
***

Remus szedł przed siebie, nie zastanawiając się, dokąd zaprowadzą go nogi. Chciał się po prostu przejść, zrelaksować i na chwilę zapomnieć o wszystkim, chociaż nie bardzo mu się to udawało. Nie zdawał sobie sprawy, że coraz bardziej przyspiesza kroku i nieświadomie kieruje się ku przedmieściom wioski Roseville w Dolinie Godryka. Nagle poczuł, jak wpada na coś dużego, a siła uderzenia odrzuca go do tyłu, tak, że o mało co się nie przewrócił. Rozejrzał się i zobaczył Liz siedzącą okrakiem na chodniku przed nim i wyglądającą na nieco zdezorientowaną.
- Och… wybacz, Liz. – zaczerwienił się lekko i pomógł jej wstać. – Ja nie chciałem…
- Cześć, Remus. – odrzuciła swoje długie, ciemne włosy do tyłu i uśmiechnęła się do niego niepewnie. – Mmm… Jak leci?
- Ja… cóż… wydaje mi się, że powinnaś się domyślać – mruknął. Po chwili zorientował się, że nie zabrzmiało to zbyt przyjaźnie. – To znaczy…
- Przepraszam, to nie było dobre pytanie. – Liz przygryzła wargi. Zapadła niezręczna cisza. W końcu, po kilkunastu ciężkich sekundach, Remus postanowił się odezwać:
- Nic się nie stało. Przyzwyczaiłem się, że… niektórzy… nie bardzo wiedzą, jak mnie traktować. Ze względu na to, kim jestem, i na to, kim myślą, że jestem… - urwał nagle i spojrzał na nią z wyczekiwaniem. Zdał sobie sprawę, że mógł powiedzieć za dużo. Ku jego zdziwieniu, Elizabeth pokiwała ze zrozumieniem głową.
- To nie o to chodzi, Remus. – poklepała go po ramieniu. – Po prostu martwię się o ciebie. Ostatnio kiepsko wyglądasz. A teraz wybacz, muszę lecieć na… to znaczy, umówiłam się z Syriuszem…
- Z Syriuszem? – Lupin uniósł brwi. Z tego, co wiedział, przyjaciółka Lily nigdy specjalnie nie przepadała za Łapą. Widać ludzie się zmieniają - pomyślał.
- Taak… - Liz wyglądała na lekko zmieszaną. Widząc, że Lunatyk przypatruje jej się z ciekawością, dodała: – Och, to nic takiego, po prostu muszę oddać mu płytę i…
- Jasne – mruknął z powątpiewaniem, w pełni świadomy siły, z jaką Syriusz działał na zdecydowaną większość dziewczyn i kobiet w różnym wieku.
Liz zignorowała go.
- Trzymaj się, Remus. Jestem pewna, że wszystko niedługo ułoży się, tak jak powinno. Wiem, że masz rację – zakończyła dość niespodziewanie, uśmiechając się do niego szeroko. Remus wyszczerzył zęby.
Był to jego pierwszy prawdziwy uśmiech od wielu dni.

***

Kochani Lily i Jamesie,
Przepraszam Was bardzo, ale nie będę mógł Was dzisiaj odwiedzić. Moja matka źle się poczuła, muszę wezwać jakiegoś uzdrowiciela i poczekać na niego, bo nie chcę, by trafiła do Munga. Chociaż może wtedy miałbym więcej czasu dla siebie. Wiecie, jaka ona jest.

Jeszcze raz przepraszam, mam nadzieję, że się niedługo zobaczymy.

Peter


Lily ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w zwitek pergaminu przyniesiony przed chwilą przez niewielką, szarobrązową sówkę. Wszystko wskazywało na to, że Peter znowu odwołał spotkanie z nimi. Dlaczego ciągle ma coś innego do roboty? Jednak wszystko to wyglądało dosyć wiarygodnie… Dokładnie obejrzała list, jakby spodziewała się dostrzec coś świadczącego jednoznacznie o fałszerstwie. Jednak to na pewno było pismo przyjaciela jej męża. Zresztą, po co miałby kłamać? Co prawda teraz Lily była dużo bardziej ostrożna wobec ludzi, z którymi utrzymywała kontakty, lecz wykrzyczane w chwili złości własne słowa o Peterze jako domniemanym szpiegu teraz uważała za coś raczej niedorzecznego. Uśmiechnęła się leciutko. Była pewna, że James po powrocie wścieknie się na Glizdogona, wykrzykując po raz nie wiadomo który coś o maminsynkach, braku samodzielności i zbyt długim uzależnieniu od własnych rodziców.

***
Właśnie kładła świeżo przewiniętego i nakarmionego Harry’ego do łóżeczka w sypialni, kiedy usłyszała trzaśnięcie drzwiami. Wzięła ze stolika list od Petera i weszła do salonu.
- Peter przysłał nam dziś sowę, napisał, że nie może…
Urwała jednak i stanęła jak wryta pomiędzy drzwiami od pokoju a kanapą. James wciąż tkwił w progu. Wpatrywał się pustym wzrokiem w podłogę, a w ręku trzymał kawałek wymiętej gazety. Lily poczuła, jak serce tłucze się jej jak oszalałe, a przed oczami pojawiają jej się ciemne plamy. Boże, jeśli to Liz? Albo Remus? Syriusz?
Wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy, próbując się uspokoić. Po chwili bez słowa podeszła do niego i pociągnęła go za rękę. Usiedli na kanapie. Spróbowała mu wyjąć z dłoni gazetę, ale ręce jej się trzęsły, a poza tym James bardzo mocno ściskał ten pognieciony kawałek papieru.
- James! – złapała go za ramiona i potrząsnęła nim. Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem. – James, co się stało?
- Bob… - Rogacz westchnął i podał jej gazetę. Wydawało jej się, że jego oczy są wilgotne. – Bob nie żyje. Marlena też. Wszyscy.
Lily ze ściśniętym gardłem rozwinęła gazetę i zaczęła czytać:
„Marlena i Robert McKinnonowie wraz z dwójką dzieci zostali brutalnie zamordowani wczoraj w nocy przez śmierciożerców we własnym domu na przedmieściach Manchesteru…”
- Merlinie... - jęknęła. – To straszne… Tak mi przykro, kochanie…
Marlena i Bob byli dla niej tylko widywanymi od czasu do czasu znajomymi. Dosyć często spotykali Marlenę na spotkaniach Zakonu, wymieniając kilka słów. Bob pracował w Departamencie Transportu Magicznego i był jednym z ludzi Dumbledore’a w Ministerstwie Magii. To głównie dzięki niemu możliwe było niezauważone przez nikogo innego wślizgnięcie się do gmachu MM. James bardzo lubił Boba i często spotykał się z nim po pracy, a także odwiedzał go w domu. McKinnon kilka razy był także u nich. Lily pamiętała, jak kilka miesięcy temu pokazywał im prześliczne zdjęcia Marleny wraz ich półtoraroczną córeczką Rebeką. Opowiadał także o pięcioletniej Alicji, która podobno przejawiała niezwykły talent do gry na instrumentach.
A teraz… nikogo z nich już nie ma.
Lily ukryła twarz w dłoniach. Znowu ogarnęło ją to okropne poczucie pustki, którego tak nie znosiła. Kiedy poczuła w ustach słony smak, zorientowała się, że po policzkach spływają jej łzy. Szybko otarła je wierzchem dłoni i kilka razy odetchnęła głęboko, czując, że się uspokaja. Zerknęła na Jamesa. Wciąż patrzył gdzieś przed siebie, jakby jej nie zauważając. Nagle dotarło do niej, że tym razem to ona musi stanowić oparcie dla Jamesa. Być silniejsza.
- James… - szepnęła, głaszcząc delikatnie jego dłoń. Popatrzył na nią, cały czas z pustką w orzechowych, zwykle przecież tak wesołych oczach. Lily miała wrażenie, że coś lodowatego ściska jej gardło niczym żelazna ręka. – D-damy radę. Obiecuję ci, to wszystko się kiedyś skończy, rozumiesz? Musi się skoń… czyć… - głos jej się załamał.
Przytulił ją bez słowa, tak mocno, że Lily słyszała tylko bicie jego serca i nierówny, przyspieszony oddech.

***
- Wychodzę! – oświadczyła Lily, wmaszerowując raźno do salonu. James kiwnął głową. Trzymał na kolanach Harry’ego, który właśnie usiłował opowiedzieć ojcu, jak wspaniale udało mu się zmienić dziś kolor uszka jednego z pluszowych króliczków z fioletowego na zielony. Całkiem zresztą nieumyślnie. Pech w tym, że James kompletnie go nie rozumiał i wywód syna komentował tylko krótkim: „Oczywiście, Harry” i „Tak, to wspaniale!”.
- Nakarmiony? Wyspany? Przebrany? No, to super – Lily podeszła do Rogacza i wzięła chłopczyka na ręce. – Zabieram go do Longbottomów, a potem idę na parę godzin do ministerstwa. Alicja powiedziała, że mały może zostać nawet i do jutra, ale mam nadzieję, że nie będziemy musieli nadużywać ich gościnności – westchnęła. – To będę wieczorem.
- Dobra – odezwał się cicho James, przywołując na twarz na lekko wymuszony uśmiech. – Uważaj na siebie. Na Harry’ego też.
- W porządku – odparła, zakładając Harry’emu trawiastozielony, wełniany sweterek i usadzając go w wózku, który stał w przedpokoju. Na dworze było już dosyć chłodno, jesień dawała o sobie znać. – Pa.
- Paaa, dadaaaa! – powiedział Harry. James wyszczerzył do niego zęby i pomachał ręką.

***

Lily szła szybkim krokiem w kierunku domu Alicji i Franka. Harry, którego wózek popychała przed sobą, gaworzył radośnie, ale ona nie zwracała na niego większej uwagi, zatopiona w rozmyślaniach. Zastanawia się, o co tak naprawdę chodziło jej przyjaciółce. Z tego, co widziała, Frank był w pracy, jego matka załatwiała jakieś sprawy rodzinne w Irlandii, a Alicja miała trochę roboty w domu. W przysłanej dziś rano sowie przekonywała Lily, że jej synek Neville zachowuje się cicho tylko w towarzystwie Harry’ego, więc w takim razie zaprasza ich do siebie z małym. Lily odmówiła przyjścia z całą rodziną; chciała dać Jamesowi czas na dojście do siebie. Zgodziła się jednak zostawić synka u przyjaciół, a sama w tym czasie załatwić parę spraw w Ministerstwie Magii. Nie chciała dodatkowo obarczać Jamesa – i tak widziała, jak ostatnio się czuł. Przez ostatni tydzień był małomówny, wręcz milczący, co jej się naprawdę nie podobało. Nie najlepiej zniósł śmierć Boba. Poza tym miała dziwne wrażenie, że dręczy go coś jeszcze, jakby toczył nieustanną bitwę ze swoimi myślami. Uparcie ignorował każdą wzmiankę o Remusie, Peterze czy Liz. Przebąkiwał jedynie coś o chęci zobaczenia się z Łapą, ale ten, o dziwo, uparcie milczał. W każdym razie Lily wolała nie zostawiać męża samego na dłuższy czas, a Syriusza w końcu zaprosić do nich, kiedy oboje będą w domu. W końcu nie wiadomo, co Rogaczowi w towarzystwie kumpla może strzelić do głowy.

***

- Widzę, że nic z tego nie będzie. – Syriusz sceptycznie pokręcił głową, zerkając na Jamesa, który dosyć obojętnie obserwował spacerującą po stole muchę. – Stary, wyluzuj! Wiem, że jest ci ciężko, mnie też, w gruncie rzeczy z tego Boba był w porządku facet… - westchnął i zaczął grzebać w wewnętrznej kieszeni kurtki. Po chwili wyciągnął zza pazuchy półlitrową butelkę z żółtawym płynem i z głośnym stuknięciem postawił ją na stole. Machnął różdżką i obok niej pojawiły się dwa małe kieliszki.
- Co to ma być? – mruknął bez większego entuzjazmu James, przyglądając się napisom na etykiecie, częściowo w nieznanym mu języku, i umieszczonemu między nimi rysunkowi wielkiego, brązowego, włochatego zwierzęcia, przypominającego amerykańskiego bizona.
- Żubrówka! – oznajmił z radością Syriusz, a widząc, że James nadal wygląda jak człowiek, który nie za bardzo wie, o co chodzi, dodał: - Polska wódka, aromatyzowana, rewelacyjna! Mam ją od znajomego, który ma tam rodzinę. Przywiózł mi w prezencie jedną butelkę na specjalną okazję – mrugnął do kumpla porozumiewawczo.
- Daj spokój – żachnął się Rogacz. – Nie mam zamiaru się zalewać, Lily się wścieknie. A poza tym, co jakiś bizon ma do wódki*?
- Nie bizon, tylko żubr – pouczył go Łapa, odkręcając butelkę. – Zresztą, kto tu mówi o upijaniu się? Wypijemy po kieliszku albo dwóch, trochę się rozluźnisz i od razu poczujesz lepiej.
James już otwierał usta, by zaprotestować, bo wiedział, co dla Łapy znaczy ten „kieliszek albo dwa”, ale Syriusz właśnie napełniał szklaneczki.
- No dalej – zachęcał, biorąc swoją „porcję” i przygotowując się do wzniesienia toastu. – Napij się i wyrzuć z siebie to wszystko, bo widzę, że coś cię gryzie.
Rogacz zmarszczył brwi, nieufnie wpatrując się w alkohol w swoim kieliszku. Przez chwilę miał ochotę odmówić Syriuszowi, mówiąc, że to nie pora na imprezowanie. Ale z drugiej strony… nagle ogarnęło go dziwne uczucie. Czy nie lepiej chociaż na chwilę zapomnieć? Przestać się zadręczać? Wiedział, że Lily będzie zła, ale w końcu niejeden konflikt udało im się zażegnać. Westchnął.
- Raz się żyje. – podniósł kieliszek do góry. Spojrzał na Syriusza, który zawołał: - Nasze zdrowie! – i jednym haustem wypił zawartość naczynia. James równie szybko opróżnił połowę kieliszka, po czym wypluł wszystko, opryskując przyjaciela.
- Cholera, coś ty przyniósł?! – wydyszał, krztusząc się. – Było mówić, że mocne!
- Nie masz wprawy, stary. – Syriusz jednym ruchem różdżki wysuszył ubranie i popatrzył na Jamesa z politowaniem. – Spróbuj jeszcze raz.
Rogacz ponownie zbliżył kieliszek do ust i napił się. Tym razem jednak nie wypluł żubrówki i z niedowierzaniem stwierdził:
- Ty wiesz, że dobre?
- Mówiłem! – ucieszył się Łapa. – No to jeszcze po kolejeczce…

***

- Nigdy… bym nie pomyślał, że to… yk! …że to on! – jęknął rozpaczliwie James, napełniając kieliszki. Trochę wódki wylało się na stół. Butelka była w dwóch trzecich opróżniona.
- Ja też. – Syriusz podrapał się po głowie. – Ale… wiesz, co to dla nas… ze wszystkim sobie damy radę…
- No baaa! – ryknął James i zaczął rechotać niczym stara, wielka ropucha. Syriusz miał wrażenie, że ściany domu zaczynają się trząść, ale zignorował to. Dopiero, gdy Rogacz zaczął się zachowywać tak, jakby próbował naśladować żubra, Łapa postanowił delikatnie interweniować:
- Yyy, starczy już tego, stary… - czknął. – Ups, sorry… Hej, James… już ok.? No, to za Liz!
Rogacz zamarł z kieliszkiem przy ustach.
- Za L-liz? – wyjąkał, patrząc na kumpla nieprzytomnie. – Aaaaaale dlaczego… czego akurat za Liz?
- Bo fajna z niej babka – stwierdził szczerze Syriusz. – Nie marudź, tylko piii… o, cholera. – w jednej chwili odstawił kieliszek i gwałtownie wstał z kanapy.
- Ooosssochozi? – spytał Rogacz i gestem dając do zrozumienia Łapie, żeby znowu usiadł obok niego.
- Która godzina? – mruknął Syriusz, nagle prawie zupełnie trzeźwy, a kiedy James wydukał w odpowiedzi coś niezrozumiałego, zerknął na zegar. Piętnaście po szóstej. – O żesz ty… muszę lecieć! – zawołał do przyjaciela, który założył ręce za głowę i z błędnym uśmiechem patrzył gdzieś za okno. – Słyszyyyysz? Idę!
- Aha… szko – yk! – szkoda. – James spojrzał na Łapę z nieukrywanym żalem. – Coś ważnego, taaa? No dobra, to do następnia… następnego razu! – pomachał mu ręką i przeniósł wzrok na butelkę.
- Tylko nie przesadź - ostrzegł go Syriusz. Przez chwilę rozważał możliwość zabrania ze sobą butelki, ale nie chciał awanturować się z najwyraźniej pijanym już Jimem. Cóż, nie ma chłopak doświadczenia. Ciągle tylko kremowe, a Ognista od wielkiego święta, westchnął. Lily się wścieknie. Ale to chyba nie mój problem.
Szybko pozbył się wszelkich wyrzutów sumienia i wyszedł. Wdychał świeże, chłodne powietrze, czując, jak jego umysł się powoli rozjaśnia.
Miał wielką nadzieję, że Liz jeszcze na niego czeka.

***

Tymczasem Lily szybkim krokiem wyszła z zepsutej budki telefonicznej, która stanowiła ukryte wejście do Ministerstwa Magii i zerknęła zdenerwowana na zegarek. Było już późno, zdecydowanie za późno. James siedzi sam w domu od ładnych paru godzin, a Alicja pewnie niedługo będzie kładła Neville’a do łóżeczka. Cóż, najwyżej i Harry uśnie razem z nim. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Zeszło jej o wiele dłużej, niż przypuszczała. W Kwaterze Głównej Aurorów był straszny tłok; jej koledzy i koleżanki z pracy biegali między boksami z naręczami pergaminu i zdjęciami, wzajemnie przekazując sobie najświeższe informacje na temat działań śmierciożerców oraz dziwnych wypadków w czarodziejskim i mugolskim świecie. Minęło sporo czasu, zanim udało jej się dowiedzieć mniej więcej, co się dzieje i zapytać o ostatnie akcje. Trochę żałowała, że nie może im pomóc, tak, jakby tego chciała. Dumbledore powiedział jej, żeby na razie nie angażowała się w żadne niebezpieczne zadania ze względu na Harry’ego. Chcąc nie chcąc, zaglądała do pracy co parę dni, odwalała trochę papierkowej roboty i wracała do domu. Żadnego ryzyka, dreszczyku emocji. Zastanawiała się, dlaczego dyrektor nie poprosił o to samo jej męża. W końcu oboje byli rodzicami dziecka, na którego… na którego dybie Voldemort. Wciąż wydawało jej się to po prostu nierzeczywiste. Czuła jednak, że z jakiegoś dziwnego powodu Dumbledore chciał, by jak najrzadziej opuszczała synka.
Westchnęła. Nie dość, że sprawy służbowe przedłużyły się, to jeszcze znajomy auror, Paul Tomasson, uparł się, by zaprosić ją na kawę do swojego boksu. Przesiedziała tam niecałą godzinę, udając, że interesują ją opowieści chłopaka dotyczące jego rzekomych wyczynów na bezkresnej Saharze. Paul, wysoki, dwudziestoparoletni blondyn, miał hipnotyzujące brązowe oczy i czarujący uśmiech. Był ulubieńcem połowy pracownic ministerstwa, ale Lily z wiadomych powodów nie wzruszał jego wdzięk. On z kolei wyraźnie się nią fascynował. Tamtego popołudnia pełnym przejęcia głosem opowiadał jej, jak został zaskoczony pośrodku sawanny przez żądnego krwi lwa, a jego różdżka dziwnym trafem leżała kilkanaście metrów od niego. W najbardziej dramatycznym momencie dziewczyna bezlitośnie przerwała mu, mówiąc, że się zasiedziała, a bardzo jej się spieszy i z krótkimi przeprosinami wyszła, nawet nie spojrzawszy na osłupiałego Tomassona.
Teraz stała na zaniedbanej, pustej ulicy Londynu i nie myślała o niczym innym, jak tylko o powrocie do domu, zwłaszcza, że padał coraz większy deszcz. Zamknęła oczy, obracając się i po chwili już jej tam nie było.

Kiedy znalazła się przed drzwiami, usłyszała dochodzące ze środka dziwne odgłosy. Ktoś chichotał głupio i bełkotał coś niewyraźnie. Przez chwilę pomyślała, że odwiedził ich Syriusz, ale gdy otworzyła drzwi, zobaczyła coś, czego się kompletnie nie spodziewała.
James leżał na kanapie z przymkniętymi oczyma i błogim uśmiechem na twarzy. Śmiał się i mruczał coś do siebie. Na stole przed nim stała pusta butelka. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że była to butelka po alkoholu. I to, sądząc po skutkach, całkiem mocnym.
Lily poczuła, jak wściekłość w niej wzbiera, napełniając ją od środka i rozchodząc się po całym ciele. Nie była w stanie się odezwać ani złapać normalnego oddechu. Stała nieruchomo tuż za progiem i wpatrywała się w kompletnie pijanego męża, który jak dotąd nie zauważył jej obecności. Nagle silniejszy powiew wiatru z hukiem zatrzasnął drzwi. Lily wzdrygnęła się, a James otworzył oczy. Na jego twarzy początkowo pojawiło się zdziwienie, po czym zawołał:
- Hej, słone… yk! słoneeeczko…! Jak tam…
- Ty! – Lily nagle odzyskała głos, chociaż wciąż oddychała bardzo szybko, dygocąc cała. – Ty… ty kretynie! Jak śmiesz!
- Lily… zara, poczekaj… co się stało? – Rogacz zdawał się być uprzejmie zdziwiony jej zachowaniem.
- Co się stało? CO SIĘ STAŁO?! – wrzasnęła. Powoli przestawała nad sobą panować. – I ty się jeszcze pytasz? Ledwo zostałeś sam w domu… ledwo wyszłam razem z Harrym… a ty już! Już się schlałeś, i to jeszcze w takim momencie! Rozumiesz? Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę…
- Pocz… poczekaj… - James czknął i wyprostował się nieco. – Ja się wcale… wcale nie schlałem… widzisz przecież…
- Tak, widzę, że jesteś zalany do reszty! – krzyknęła. Podeszła do niego i zbliżyła swoją twarz do jego. Skrzywiła się, czując zapach alkoholu. – Co ty w ogóle piłeś za świństwo? Skąd to masz?
- Łapa… Łapa mi dał – wyjąkał Rogacz. – Zresztą to było… yk!... tylko parę kieliszeeeczków…
- Łapa! – powtórzyła Lily, chwytając butelkę i przyglądając się jej z obrzydzeniem. – Więc to tak… ładnie sobie uczciliście śmierć Boba, nie ma co!
- Ech, Bob… - James zrobił nagle minę zbitego psa. – Biedny facet, nie, Lily?
- Biedny to ty zaraz będziesz! A Black… lepiej dla niego, jeśli się tu więcej nie pojawi – warknęła. – Para kretynów!
- Eeej, nie przesadzaj… chyba nie powiesz, że… yk!... jestem złym tatusiem dla... dla Harry’ego…
- Właśnie. HARRY! – Lily ścisnęła go za ramię, tak mocno, że aż jęknął z bólu. – Jaki mu dajesz przykład, nie pomyślałeś o tym? Ładny mi tatuś, upija się z kumplem, podczas gdy inni ryzykują życie, być może po to, żeby ochronić jego własny tyłek! Do cholery, James! Julia nie żyje! Bob nie żyje, Marlena nie żyje! My możemy być następni, mogłam przecież zginąć nawet dzisiaj, wracając z pracy, a ty… - wyprostowała się i dla odmiany zaczęła krążyć po pokoju. – A TY NAWET NIE MÓGŁBYŚ MI POMÓC, BO JESTEŚ ZALANY!
- Kochanie… - Rogacz zdawał się być porządnie przerażony jej wybuchem. Nigdy nie widział jej w takim stanie. Owszem, nie raz się na niego wściekała, ale nigdy nie wyzywała go od kretynów i nie wrzeszczała tak, że miał wrażenie, że ściany domu zaraz popękają.
- NIE ODZYWAJ SIĘ DO MNIE!!! Chociaż właściwie to… powiedz mi, co ci strzeliło do łba, żeby to zrobić?!
- To moja… moja sprawa – wydukał James i nagle w jego oczach pojawiła się złośliwość. – A co… a co ty robiłaś tyle czasu? Może…yk!... korzystając z okazji, po-poszłaś do tego… do tego zdrajcy, Rem…
- Powtórz – wycedziła Lily przez zaciśnięte zęby. Jej szmaragdowe oczy błyszczały złowrogo i zdawały się miotać w jego stronę iskry. – Powtórz, co powiedziałeś.
- Dobrze! – James podniósł się z kanapy i, lekko się chwiejąc na nogach, wyciągnął palec w jej stronę. – Jak sobie życzysz! ZDRAJCA! REMUS TO ZDRAJCA! OTO, CO O NIM MYŚLĘ! FAŁSZYWY, PODSTĘPNY…
- DOŚĆ! – wrzasnęła. Podbiegła do stołu, złapała pustą butelkę i z całej siły rzuciła nią o ścianę. Kawałki szkła rozprysły się po całym pokoju. James patrzył na nią zszokowany, choć teraz już nie mniej wściekły niż ona. Lily czuła, jak coś ściska ją w gardle, a do oczu napływają łzy. Nagle zdała sobie sprawę, że nie jest już w stanie krzyczeć. – Nawet nie wiesz… nawet nie wiesz, ile on dla mnie zrobił… - szepnęła ochryple, nie patrząc na niego.
Rogacz nadal stał, wzburzony, zacisnąwszy ręce w pięści. Jego pierś unosiła się i opadała szybko, a oczy błyszczały dziwnie.
- Skoro tak… idź sobie do niego… - wydyszał, sam nie do końca nie wiedząc, co mówi. – Idź, a sama… sama się przekonasz, że… yk!... mówię praw… prawdę…
- A żebyś wiedział – powiedziała ze łzami w oczach. Nie wiedziała, czy ją usłyszał. – ŻEBYŚ WIEDZIAŁ!!! – zawołała i wybiegła z domu, trzasnąwszy z całej siły drzwiami.

* „Żubrówka” to po angielsku nic innego jak „Bison Grass Vodka” lub „Bison Brand Vodka” tongue.gif


C.D.N.

Będzie się działo tongue.gif

Proszę o komentarze. smile.gif


--------------------
just keep dreaming.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tenebris69
post 02.09.2006 10:38
Post #94 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 228
Dołączył: 05.10.2004




Sasasa... ]:-> Oj, Kasia ma rację - będzie się działo. ^^

Co do odcinka - buhahaha. Cudo. wink2.gif Był i Bob, i żubrówka... ;D Ni wspominając o drapieżnej, wkurzonej Lily. XD

Ale za PEWNĄ POSTAĆ to nadal mam ochotę cię oskalpować. dry.gif

Czekam z niecierpliwością na ROZÓJ WYDARZEŃ... :>

czekolada.gif <- na wzmocnienie wena


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Cheeli
post 15.09.2006 15:15
Post #95 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1
Dołączył: 15.09.2006
Skąd: z pudełka

Płeć: Kobieta



Już kiedyś przeczytałam to opowiadanie, teraz jednak z radością do niego wracam i czytam dalej! Bardzo fajnie opisujesz bohaterów, Remus jest wspaniały. Dialogi są naturalne. Całe Twoje (bo teraz to chyba tylko Ty piszesz, nie?) opowiadanie jest urocze. Gratuluje.
Z utęsknieniem czekam na więcej.
Pozdrawiam


--------------------
"Bawić się - czyli robić coś dla samego robienia."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Mev
post 27.11.2006 14:54
Post #96 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 8
Dołączył: 27.11.2006
Skąd: Bydgoszcz

Płeć: Mężczyzna



Łaaaaaaaa!!!!!!! Kkate!!!! Ty zyjesz!!!!!! I piszesz!!!!!
Dawaj wiecej to cie pokocham tongue.gif tongue.gif tongue.gif biggrin.gif laugh.gif


--------------------
"...Go ahead tell me you'll leave again
You'll just come back running
Holding your scarred heart in hand
It's all the same
And I'll take you for who you are
If you take me for everything
Do it all over again
It's all the same..."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Josephine
post 10.12.2006 22:40
Post #97 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 49
Dołączył: 01.12.2006
Skąd: Z piekła rodem...

Płeć: Kobieta



Przeczytałam wszystko i to jest poprostu... BOSKIE! Chcemy więcej! biggrin.gif Świetny pomysł, świetnie napisane... Poprostu miodzio! biggrin.gif

Ten post był edytowany przez Josephine: 10.12.2006 22:41


--------------------
Nie należy sądzić, że diabeł kusi jedynie ludzi genialnych. Gardzi zapewne głupcami, ale nie lekceważy ich pomocy. Przeciwnie, pokłada w nich wielkie nadzieje.

[ Charles Baudelaire ]

http://s10.bitefight.pl/c.php?uid=73129
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kondik19
post 25.12.2006 21:13
Post #98 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 3
Dołączył: 25.12.2006

Płeć: Mężczyzna



Chciałbym tak umieć pisać...


--------------------
Lubisz Harry'ego? No po co się pytam! Wchodź szybko na super serwis informacyjny HARRY POTTER NOWOŚCI!!

www.hpnmm.yoyo.pl - Twoje źródło magicznej informacji!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Luniaczek
post 09.05.2007 22:19
Post #99 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 02.05.2007




opowiadanie jest rewelacyjne, uwielbiam Lupina , a Ty cudownie go przedstawiasz, z niecierpliwością czekam na zakończenie!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tenebris69
post 12.05.2007 22:39
Post #100 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 228
Dołączył: 05.10.2004




Hm, miejmy nadzieję, że Kasia skończy kiedyś "Jedyną", bo... ojjjjj, działo by się w ficku, działo! wink2.gif
Ale z tego co wiem - przyszłość tego opowiadania jest dość... hm. Niepewna.

Może podziała MULTUM waszych komentarzy. wink2.gif


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

4 Strony « < 2 3 4
Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 25.04.2024 09:32