Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )


Semele Napisane: 27.12.2005 21:51


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 3
Dołączył: 18.09.2005
Nr użytkownika: 3710


Witam!
Otrzepuję buty ze śniegu i spieszę wyjaśniać. Czuję się Wiedźmą Podle Podpuszczoną przez Idę Lowry. No cóż, chciała Alfarda, ma Alfarda. Ja ostrzegałam. Zapraszam do komedyjki bożonarodzeniowej. Życzę wszystkim wesołych Świąt, odpoczynku, radości, ciepła no i Wena pod choinką
Sem

Uwaga! Opowiadanie wyraźnie nawiązuje do Zwisu męskiego ozdobnego


NIEBO GWIAŹDZISTE NADE MNĄ...
korekta: Susie


- Alfardzie Black, czy ty kiedykolwiek spoważniejesz?
- Nie licz na to, Lizzy.
- Mężczyźni są jak dzieci.
- Kobiety za grosz nie mają inwencji do inwektyw.
Rzuciła w niego lśniącym, czerwonym łańcuchem na choinkę i po chwili uchyliła się, by nie oberwać w głowę zrobionym na szydełku aniołkiem.
- W damę? Duchem niebieskim? A jakby to był serafin? Już bym nie żyła!
- Kochanie, tobie nawet archanioł Michał z mieczem ognistym nie dałby rady.
- Impertynent.
- Wiedźma.
Z niezmąconym spokojem rozpoczął proces przytwierdzania niewielkich świeczek do swego świeżo upolowanego świerku. Robił to z ogromnym namaszczeniem i powagą tak niezwykłą, że Lizzy rychło wybuchnęła śmiechem. Siedziała w wielkim, granatowym fotelu, ściskała w ręce aniołka z włóczki i śmiała się tak głośno, że wiszące w salonie lustro prychnęło pogardliwie. Kobieta pożałowała przez chwilę, że Alfard wymienił tej cholerze ramę i zarządził przeprowadzkę w miejsce bardziej reprezentacyjne. Po chwili jednak wzruszyła ramionami. Nie będzie mebel pluł jej w twarz.
- O co ci chodzi, malkontencie zatracony?
- Żeby dama tak rżała...
- Alfard, skąd ty wziąłeś to lustro?
- Odziedziczyłem po mamusi.
- Nie mogłeś odziedziczyć zamiast niego srebrnego serwisu?
- Srebrny serwis też odziedziczyłem, ale stoi w szafie, bo nikomu nie chce się go czyścić.
- Black, zaświadczam, że lenistwo cię kiedyś zgubi.
- Dlaczego? – spytał obojętnie.
- Nie będzie ci się chciało oddychać.
Młodzieniec nie przejął się wizją tak potwornej śmierci i jednym zgrabnym ruchem różdżki przytwierdził ostatnią świeczkę do odpowiedniej gałązki. Odszedł dwa kroki, by krytycznie spojrzeć na swoje dzieło. Dumnie wypiął pierś, oczekując okrzyków zachwytu. Niestety, bezskutecznie. Lizzy nadal chichotała, maltretując aniołka. Lustro mamrotało cicho. Dla dobra ojczyzny i świątecznej atmosfery postanowił się nie wsłuchiwać. Wziął żółtą bombkę i zaczął dla niej szukać odpowiedniego miejsca na drzewku.
- Oddaj mi to biedne stworzenie, kochanie. Oberwiesz mu skrzydełko i będziemy mieć na karku pięć chórów anielskich.
- Cóż to jest pięć chórów anielskich dla takiego mężczyzny, jak ty!
- Nie prowokuj, Lizzy!
- No co?
- Pewnie, pięć chórów anielskich to betka, ale dzisiaj jestem... niedysponowany, o!
- Merlinie, nie ma już prawdziwych mężczyzn...
- Że co proszę?
- Od dziesiątego lipca nie ma już prawdziwych mężczyzn.
- Czemu akurat od dziesiątego lipca?
- Bo wtedy Jack Houston się ożenił, a to znaczy, że dla świata jest stracony. Ech, a miało być tak pięknie...
- Elizabeth Turner!
- No i co robisz z tą bombką? Wingardium leviosa!
Tanecznym krokiem podeszła do wiszącej w powietrzu ozdoby i powiesiła ją na choince.
- Kobieto, chciałaś mnie zabić? Ja mam słabe serce! – zawołał Alfard, łapiąc się teatralnie za pierś.
- Z lewej strony.
- Słucham?
- Jakie by to twoje serce nie było słabe, znajduje się z lewej strony, nie z prawej.
- Ja tu umieram, a ty o anatomicznych szczegółach...
- Mężczyźni...
- Mężczyźni, mężczyźni! A głównie to Jack Houston! To się kwalifikuje jako zamach na życie prawego narzeczonego!
- Houston, mamy problem* – mruknęło lustro.
W końcu wstępna faza migotania przedsionków została opanowana i młodzi ludzie powrócili do ubierania choinki. Bombki, aniołki, bałwanki, pierniki, cukierki, orzechy, łańcuchy – wszystko wędrowało na zielone, pachnące gałązki. Gdy powiesili już cały ten barwny kram, biedne drzewko aż się uginało pod ciężarem ozdób. Należało już tylko zapalić świece i uroczyście włożyć na czub wielką gwiazdę. Sama przyjemność.
- Lizzy, gdzie jest gwiazda?
- Słucham?
- Gwiazda. Taka duża, złota, no wiesz... kilka rogów, te sprawy...
- Słońce moje niegasnące, nie wiem, czy pamiętasz, ale podczas ostatnich Świąt ty piłeś do lustra, ja uśmiechałam się szeroko do licznie zgromadzonej rodziny i robiła wiele różnych rzeczy, ale na pewno nie ubierałam twojej choinki.
- Czy ty sądzisz, że do tego lustra da się pić?
- A nie masz w domu innych luster?
- Mam, ale jaka to przyjemność – pić do lustra, które jest tak zakurzone, że nie widzi się butelki? To gdzie ta gwiazda?
- Nie wiem. Myśl. Tylko się pospiesz, obiecałam wrócić do domu o przyzwoitej porze, żeby jutro być przytomną na śniadaniu.
Więc Alfard myślał. I myślał. I myślał.
Najdłużej chyba myślał na strychu. Wśród ton kurzu, stert starych gratów i skrzyń pełnych ubrań z epoki króla Ćwieczka myśli się najlepiej. Tak przynajmniej usilnie sobie wmawiał. A w międzyczasie robił wszystko, co mógł, byle tylko znaleźć tę cholerną gwiazdę. Choinka bez czuba jest jak troll bez maczugi, jak wiedźma bez miotły, jak Jaś bez Małgosi, jak tort bez kremu, jak dżentelmen bez butów, jak Tristan bez Heloizy... Iwonzy... Awitaminozy... No, do chrzanu taka choinka!
Nie znalazł nic na strychu. Ani w schowku. Ani w składziku. Ani w komórce. Ani w garderobie. Ani w żadnej z licznych szafek. Miał przez chwilę nadzieję, gdy grzebał w skrytce w bibliotece, ale gdy pociągnął za błyszczący złoto przedmiot, wyciągnął ozdobną wstążkę wraz z zaschniętym badylem, który oplatała.
- Pieprzona jemioła!** – zawył rozżalony.
I wrócił do szukania.
Po trzech godzinach musiał się uznać za pokonanego. Z nieszczęśliwą miną zawlókł się do salonu, wprost w ramiona wiernej i cierpliwej Lizzy.
- Vae misero mihi!*** – jęknął zbolały czarodziej.
- Draco dormiens numquam titilandus!**** – odrzekła beznamiętnie jego narzeczona.
- Że co?
- To była najdłuższa łacińska sentencja, jaką znam.
- Zero współczucia. Potwór bez serca.
- Ja czy Draco?
- Jaki Draco do cholery?
- Draco Dormiens!
- Żegnaj, idę się powiesić.
- Na sznurze czy na pasku?
Udał, że nie słyszał tego ostatniego zdania.
Nie wyobrażał sobie choinki bez gwiazdy. To się nie miało prawa zdarzyć. Jeśli Boże Narodzenie miało się odbyć jak należy, to drzewko ma wyglądać jak drzewko, a nie jak smętna noc bezgwiezdna. Tradycjonalizm Alfarda był w tej kwestii bezwzględny. Jako że nie znalazł wsparcia u kobiety, udał się po nie do lustra. Naiwniak.
- Stało się nieszczęście!
- Armand Dippet opublikował książkę?
- Nie...
- No to czemu siejesz panikę?
- Żadnej empatii!
- Oczekujesz empatii po tym, jak oplotłeś mnie czerwonymi sznureczkami?
- To są łańcuchy choinkowe.
- Więc z łaski swojej powieś je na choince.
- Dom ma wyglądać świątecznie!
- Znając twój gust, do jutra będzie wyglądał jak lupanar.
- Jak śmiesz! Przy damie!
- Lizzy, czy wiesz, co to jest lupanar?
Dziewczyna przytaknęła.
- Jeszcze jakieś pytania?
- Dlaczego ty mnie nigdy nie wspierasz?
- Mój drogi, mylisz lustro ze ścianą nośną.
- Ty tępy, irytujący...
- Masz pajęczynę we włosach.
Alfard zaklął szpetnie pod nosem i wściekły wyszedł z salonu. Znajdzie tę gwiazdę, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobi.
- Mój drogi, tak to nawet ja się przy damach nie wyrażam – stwierdziło z dezaprobatą lustro.
Wrócił po dwóch godzinach. Lizzy siedziała przy wielkim stole kuchennym i pomagała skrzatce Śmieszce w ozdabianiu pierniczków. Gdy zobaczyła swojego narzeczonego, zamoczony w lukrze pędzelek wypadł jej z rąk i potoczył się po podłodze.
- O wielka Morgano, wyglądasz strasznie!
- To samo mu powtarzam od dwudziestu lat, ale mi nie wierzy! – zawołało z salonu lustro.
- Nie podsłuch..! – warknął nieszczęsny poszukiwacz. – Cały dom przekopałem. Nie ma, nigdzie nie ma!
- W skrzyniach na strychu?
- Nie.
- W szafkach w garderobie?
- Nie.
- W szafce na buty?
- Nie.
- W koszu na śmieci?
- Też nie! Nigdzie! Ja się poddaję. Chyba, że ktoś ma jeszcze jakiś pomysł – popatrzył z nadzieją na dziewczynę i na skrzatkę.
- Na szafce nad zlewem, w pudełku na kapelusze – stwierdziło spokojnie lustro.
- Słucham?
- Rok temu postanowiłeś ją położyć na wierzchu, żeby nie mieć problemów z szukaniem, bo resztę ozdób poukładałeś w skrzyniach tak inteligentnie, że już ci się nie zmieściła.
- I ty to mówisz tak spokojnie?
- A co w tym dramatycznego?
- Szukam tej cholernej gwiazdy od pięciu godzin!
- Język, Black – upomniało z umizgiem lustro. – Tu są damy.
- Ty bezwzględny, krwiożerczy...
- Powtarzasz się.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- A pytałeś?
Gdy tylko Lizzy wyszła, jej narzeczony wspiął się znów na strych. Gdy szukał gwiazdy, w oko wpadło mu coś niezmiernie interesującego. Tym razem krótko grzebał w starym, okutym żelazem kufrze.
- Eureka!
Jeszcze tylko chwilka, drobne Chłoszczyść i już są jak nowe... Małe, pozłacane, tłuściutkie cherubinki wyglądające jak pozostałość po dawno zniszczonej, zapomnianej i absolutnie koszmarnej sztukaterii. Idealne.
Uśmiechając się demonicznie, Alfard Black szedł w stronę salonu i jego niczego nieświadomego lokatora. Zaklęcie Trwałego Przylepca powinno być dobre...


*Kultowe już zdanie z filmu "Apollo 13". Z pozdrowieniami dla Kubisia...
**Zdanie wymyślone przez autorów konkursu bożonarodzeniowego na Forum Mirriel. Aż żal było nie wykorzystać.
***łac. "Biada mnie, nieszczęsnemu!" Okrzyk stosowany z upodobaniem przez Winicjusza, bohatera "Quo vadis". Lizzy jest równie nieczuła na ludzkie nieszczęście, jak cesarz Neron.
****łac. "Śpiącego smoka nie należy drażnić!" Motto Hogwartu. Zainspirowane madagaskarową twórczością Mithiany.

KONIEC
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #246168 · Odpowiedzi: 0 · Wyświetleń: 3674

Semele Napisane: 18.09.2005 11:45


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 3
Dołączył: 18.09.2005
Nr użytkownika: 3710


Zapewniam, że na Zamku Królewskim takowe rzeźby są. Wprawdzie nie jestem warszawianką, ale zwiedzałam stolicę podczas wakacji i wymyśliłam opowiadanie właśnie podczas oglądania podobizn czterech mężów.
Rzeczywiście, długość wynika z regulaminu Klubu, ale gdybym nawet pisała to opowiadanie niezależnie, nie byłoby wcale bardziej rozbudowane. Lubię krótkie teksty, boję się dopisywać kontynuacji, żeby niczego nie zepsuć.
Cezara i Pompejusza pominęłam świadomie i trudno powiedzieć, czy dobrze zrobiłam. Nie pasowali do Kartaginy. A i Crouch bardziej przypomina mi Hannibala niż Pompejusza. Barty nie umarł po swojej klęsce, żył jeszcze wiele lat i ponosił jej konsekwencje - tak samo, jak Punijczyk. Niemniej jednak dzięki za twórczy komentarz, zmusiłaś mnie do myślenia. A przypisanie cechy do każdej postaci to nie moja zasługa, a twórców Nowej Sali Tronowej. Pozdrawiam serdecznie
Semele
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #238220 · Odpowiedzi: 2 · Wyświetleń: 4582

Semele Napisane: 18.09.2005 01:50


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 3
Dołączył: 18.09.2005
Nr użytkownika: 3710


Poniższy tekst napisałam na pojedynek - przegrany zresztą - z Arien Halfelven (starcie odbyło się na forum Mirriel). Chociaż konkurencji z Wieszczem nie wytrzymał, to sądzę, że warto go opublikować i usłyszeć o nim jakąś opinię. Pozdrawiam i życzę miłej lektury
Semele


Ceterum censeo Carthaginem esse delendam.*

Małej Joannie Małgorzacie, która przyszła na świat 3 sierpnia 2005. Niech Jej życie będzie magiczne i pogodne.

Słychać w pałacu, co się święci
Próżno się Piłat usnąć stara
Bezładnie tańczą mu w pamięci
Słowa: polityka, tłum i wiara

Jacek Kaczmarski, Kara Barabasza



W Nowej Sali Tronowej Zamku Królewskiego w Warszawie, na gzymsach kominków stoją cztery niewielkie rzeźby – podobizny słynnych wodzów czasów starożytnych. Dwie z jednej strony pomieszczenia, dwie z drugiej. Gajusz Juliusz Cezar symbolizuje mądrość. Gnejusz Pompejusz Magnus sybolizuje sprawiedliwość. Publiusz Korneliusz Scypion Africanus symbolizuje wspaniałomyślność. Hannibal symbolizuje odwagę. Gdy monarcha siedział na tronie, po prawej ręce miał dwóch wielkich przeciwników czasów wojny domowej, po lewej zaś – Rzymianina i Punijczyka. Zwycięzcę i Pokonanego – obu nieruchomych, spokojnych, milczących. Teraz już nie walczą, stoją tylko i przypominają, że ich cnoty są warte naśladowania. Ich świat przeminął. Legioniści defilują tylko na (często wątpliwej jakości) filmach historycznych. Łacinę znają jedynie niepoprawni pasjonaci. Kartagina musiała zostać zniszczona.

***

Takie same cztery rzeźby stały w gabinecie Barty’ego Croucha. Odziedziczył je po dziadku, zapalonym kolekcjonerze i surowym, statecznym czarodzieju, który uwielbiał otaczać się przedmiotami o wzniosłej symbolice. Nigdy się nad nimi specjalnie nie zastanawiał. Były nieodłączną częścią gabinetu – zawsze tak samo białe i chłodne, zawsze na tych samych miejscach. Cezar na niskiej komódce z książkami. Pompejusz na kominku. Hannibal na małym stoliku, tuż obok zegara. Scypion na biurku. Takie ustawienie Crouch pamiętał jeszcze z dzieciństwa i nie zamierzał robić jakichkolwiek przemeblowań – nawet tych najmniejszych. Przywiązywał się do miejsc i do przedmiotów. Właśnie dzięki swojej niezmienności gabinet wydawał mu się zawsze bezpieczny i oswojony. Mężczyzna traktował to miejsce jak azyl. Jego żona i syn wchodzili tu nader rzadko, a już na pewno nigdy niczego nie dotykali. Łagodna, dyskretna Mrużka sprzątała wtedy, gdy jej pan był w pracy i, chociaż wracał o różnych porach, nigdy nie zastał jej w swym szczególnym pokoju. Zawsze był tu sam. Rozmyślał, pracował, odpoczywał. Nawet kominek nie był podłączony do sieciu Fiuu – Crouch nie chciał być niepokojony. Praca w Departamencie Przestrzegania Prawa była bardzo stresująca. Barty’emu potrzebne było miejsce, w którym nikt by od niego niczego nie chciał.
Tego dnia prześlizgnął się do gabinetu wczesnym rankiem.. Bezszelestnie zamknął za sobą drzwi i ciężko opadł na wygodny fotel stojący przy biurku. Nie mógł spać. Nie miał ochoty na rozmowę z żoną. Dość już sobie powiedzieli. Nie chciał więcej słyszeć tego jej histerycznego szlochu. Próśb wygłaszanych żałosnym, drżącym głosem. Bezcelowych prób ubłagania go.
„On jest twoim synem!” – brzmiał mu w uszach piskliwy okrzyk. Betty zawsze posługiwała się formułkami i wytrychami. Wielkie słowa są pożyteczne, bo większość ludzi nie oczekuje już argumentów, gdy je słyszy. Honor, rodzina, moralność, wspaniałomyślność, mądrość, odwaga, sprawiedliwość... Wartości same w sobie. Barty’ego to nie przekonywało. Brzmiało zbyt szumnie, było zbyt oczywiste. Umowne. Od dziecka wpajano mu, że właśnie to jest ważne, że z założenia jest pozytywne. Nie miał żadnej możliwości weryfikacji. Crouch nie lubił niczego przyjmować na wiarę. Owszem, dbał o pozory. Wiedział, że są ważne, gdy chce się być kimś, zachować stanowisko. Podobała mu się praca w ministerstwie, więc musiał troszczyć się o swój wizerunek.
Tylko że teraz nie chodziło o prosty gest czy gładką wypowiedź. Tym razem oczekiwano od niego, że pójdzie na tę przeklętą salę rozpraw jeszcze raz i osądzi własnego syna. Torturowanie i wpędzenie w obłęd Longbottomów wstrząsnęło opinią publiczną. Powszechnie domagano się dla winnych kary. Surowej.
Crouch wstał z fotela i zaczął się przechadzać po pokoju. Liczył, że to go choć trochę rozbudzi i rozrusza. Był bardzo niewyspany i zmęczony, od aresztowania młodego Barty’ego nie miał chwili spokoju. Nawet w domu rzadko kiedy udawało mu się zdobyć moment wytchnienia – wszystko przez nieustające szlochy i błagania Betty. Ale to już koniec. Dziś wszystko miało się skończyć. Czekało go już tylko ostatni wysiłek.
Na początku był zaskoczony. Potem zagubiony i oszołomiony. Następnie wściekły. Teraz – już tylko zdeterminowany. Niestety, nie udało się wszystkiego załatwić po cichu. Wszystko wskazywało na to, że złapano właśnie ostatnich śmierciożerców i trzeba było im zrobić proces. Pokazowy. Crouchowi skóra cierpła na samą myśl o skandalu, który wybuchł. Całe życie starał się unikać takich sytuacji, teraz młody Barty zapewnił mu solidne nadrobienie zaległości.
Bellatrix, Rudolf i Rabastan Lestrange. Cała trójka się przyznała. A dzieciak się zapierał. Uparcie, nieustannie, niemal histerycznie. Stary Crouch poszedł na jedno przesłuchanie. Potem kazał sobie już tylko przesyłać sprawozdania.
Barty przerwał krążenie po gabinecie. W żaden sposób go to nie rozbudzało, myśli nadal stanowiły niemożliwy do ogarnięcia chaos, fragmenty snów z ostatniej nocy mieszały się ze wspomnieniami. Dementorzy, zapłakana Betty, puste oczy widzianej pierwszy raz w życiu Alicji Longbottom, bezczelna twarz Belli Lestrange, jasnowłosy chłopiec wrzeszczący w brudnej, maleńkiej celi, której ściany zdają się zbliżać do siebie, a dzieciak krzyczy i krzyczy coś zupełnie absurdalnego...
Potrząsnął głową, by pozbyć się natrętnych obrazów i podszedł do dużego, starego biurka. Na jego brzegu stał niewielki ekspres do kawy i gustowna, delikatna filiżanka. Crouch nie chciał, by Mrużka przeszkadzała mu w gabinecie, więc sam zapewniał sobie ów napój będący podstawą egzystencji każdego urzędnika Ministerstwa. Chwila, szybkie zaklęcie i sączył już czarny, gorzki płyn**. Myśli porządkowały się powoli, obraz krzyczącego chłopca zniknął tak, jak znika większość snów, gdy człowiek się rozbudzi. Spojrzał na zegar i stwierdził ze zdumieniem, że rozprawa zaczyna się już za godzinę. Następnie wzrok Barty’ego spoczął na stojącej obok czasomierza rzeźbie przedstawiającej Hannibala. Odwaga... Jaka odwaga, skoro jego zaczyna powoli ogarniać panika? Tam, na sali, nie będzie wolno się załamać. Trzeba będzie stawić czoła zapłakanej Betty, która uparła się, że tam pójdzie, i temu przerażonemu, błagającemu szczeniakowi.
Oczywiście, teoretycznie mogli uniewinnić dzieciaka, ale Crouch nie brał pod uwagę takiej ewentualności. Dowody, postawa Bellatrix, powszechne potępienie, sympatia, którą cieszyli się Longbottomowie... Wyrok musiał zapaść. Dożywocie w Azkabanie. Barty nie miał złudzeń, to i tak nie uratuje jego kariery. Ale nie miał wyjścia. Smarkacza nie można było uratować. Może i by się dało, ale on nie miał na to ani siły, ani determinacji, ani odwagi.
Dopił kawę i znów usiadł na fotelu. Oparł łokcie na blacie, schował twarz w dłoniach. Spróbował zebrać myśli, pozbyć się uczucia paniki. Na rozprawie powinien się pojawić z jasnym umysłem. W końcu uspokoił się, odetchnął głęboko, ręce złożył na biurku, jego wzrok błądził po pokoju, nie zatrzymując się na niczym na dłużej. Po chwili jednak coś przykuło uwagę mężczyzny. Niewielka, biała figura stojąca tuż przed nim, na drewnianym blacie biurka. Sylwetka w todze i podpis na cokole: „Publius Cornelius Scipio Africanus - Magnificentia”***.
Crouch uśmiechnął się gorzko. Aby okazać się wspaniałomyślnym, musiałby poświęcić wszystko: pracę, pozycję, przyjaciół, dumę, powszechne uznanie, może nawet więcej... Na taki heroizm nie było go stać. Nie mógł się zdobyć nawet na to, by współczuć szczeniakowi, który wpędził się w to wszystko na własne żądanie, z własnej głupoty. Czemu miałby płacić za jego błędy? Za jego zbrodnie?
Magiczny zegar zabrzęczał cicho. To znak, że czas już iść do pracy. Crouch podniósł się z fotela, wyczyścił filiżankę zaklęciem i odłożył ją na miejsce. Betty na pewno siedzi już w Ministerstwie, skoro nie próbowała mu w żaden sposób zakłócić poranka swoimi prośbami, to musiała się udać pod salę rozpraw, kiedy tylko wstała. Nim czasomierz zdążył mu po raz drugi dać sygnał do wyjścia, Barty zdeportował się z cichym pyknięciem.


*łac. „Ponadto uważam, że Kartagina powinna zostać zniszczona.” Zdanie to wypowiadał z upodobaniem niejaki Marek Porcjusz Katon. Niektórzy wierzą, że jego obsesja na punkcie Kartaginy walnie przyczyniła się do wybuchu trzeciej wojny punickiej (149-146 r. pne), w wyniku której owo afrykańskie miasto rzeczywiście zostało zrównane z ziemią. Uważa się, że było to niepotrzebne okrucieństwo, że słaba i wycieńczona konfliktami zbrojnymi Kartagina nie mogła już zagrażać Rzymowi. Mimo to zburzono ją. Była symbolem niebezpieczeństwa. Musiała zostać zniszczona.
**Ową morderczą substancję zwie się w niektórych kręgach „Kawą Po Migdałowemu”.
***łac. „Publiusz Korneliusz Scypion Afrykański – Wspaniałomyślność”.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #238206 · Odpowiedzi: 2 · Wyświetleń: 4582


New Posts  Nowe odpowiedzi
No New Posts  Brak nowych odpowiedzi
Hot topic  Gorący temat (Nowe odpowiedzi)
No new  Gorący temat (Brak nowych odpowiedzi)
Poll  Sonda (Nowe odpowiedzi)
No new votes  Sonda (Brak nowych odpowiedzi)
Closed  Zamknięty temat
Moved  Przeniesiony temat
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 07.05.2024 09:15