Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

13 Strony « < 9 10 11 12 13 > 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> przyjaciele na zawsze [nk]

Jade^_^
post 02.02.2004 20:35
Post #251 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 124
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: z dużej wsi

Płeć: Kobieta



ava... Twoje opowiadanie zbiera wielbicieli biggrin.gif
nice.. really nice biggrin.gif
nie powiem dzisiaj nic konstruktywnego, bo nie mam do tego weny smile.gif


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 03.02.2004 18:54
Post #252 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



no dobra...po przeczytaniu HP5 postanowiłam zająć się trochę moim ff.

Part 66

Co miał na myśli Antares? Można było domniemać, że coś najwyraźniej miało się od tego momentu zmienić. W każdym bądź razie rozmowa, jaka się później pomiędzy nimi nawiązała była bardzo gorąca – nie brakowało epitetów posyłanych sobie nawzajem ani też gniewu popartego wrzaskiem Kruka.
Było w tym coś bardzo dziwnego. Kruk wyszedł z komnaty Antaresa niezwykle roztrzęsiony – sprawiał nawet wrażenie, że coś nim wstrząsnęło do tego stopnia, że nie był w stanie wydobyć z siebie dźwięku. Szedł poprzez mroczne korytarze zamczyska napotykając wzrok innych Zakonników, dla których stan „naczelnego zabójcy” wydawał się być więcej niż niejasny – był po prostu…nienormalny. Kruk ani razu nie wrzasnął na żadnego z nich, co miał w zwyczaju robić, gdy coś mu się nie udawało. Mijał ich bez słowa pogrążony w myślach, od których aż krew pulsowała mu wściekle w żyłach. Jednocześnie gnębiły go straszne wizje, jakich jeszcze nigdy nie doświadczył – było to coś w rodzaju urwanego filmu, który powoli na nowo zaczął się układać w jednolitą całość. Przerażające było to, że działo się to bardzo szybko.
Miał wspomnienia. A przecież...nigdy nie pamiętał jak wyglądała jego daleka przeszłość. Przez wiele lat tłumiono w nim oznaki doznawania chwilowego olśnienia na temat swojej przeszłości. Raz czy dwa zdawało mu się, że widział oczami wielkie alabastrowe budynki wysokie niczym najwyższe drzewa podpartymi kolumnami…u stóp owych budowli widział schody…a na nich widział siebie i jakieś osoby, których tożsamości nigdy nie był w stanie określić, gdyż wizja w tym momencie się urywała. Kiedyś, gdy jako młody dzieciak miewał owe napady przebłysku zdawało mu się, że to po prostu jego nadpobudliwa wyobraźnia płata mu figle. Zawsze zresztą słono płacił za takie wybieganie umysłem wstecz. Zakonnikom nie wolno było mieć zbędnych wspomnień, marzeń ani innych rzeczy, które w jakikolwiek sposób mogłyby wywoływać współczucie czy inne pozytywne emocje. Wiedząc o tym, Kruk usilnie wyzbywał się tych „momentów” uznając je za oznakę słabości, gdyż nie potrafił nad nimi zapanować.
A teraz…teraz wszystko się wyjaśniło. Nie czuł wcale ulgi z tego powodu. To, co wyjawił mu Antares było straszną prawdą o nim…i nie tylko o nim. W to wszystko było zamieszanych wielu ludzi – co gorsza ludzi których kojarzył bądź kiedyś miał tę wątpliwą przyjemność poznać. Nagle wszystko znalazło swoje wyjaśnienie. Wreszcie ujrzał dokładnie te osoby, których twarze zawsze były zamazane. Teraz jednak wolał, aby na zawsze były zamglone...żeby nigdy nie musiał ich oglądać. Co gorsza czuł się w jakimś sensie…przygnębiony i nieporadny niczym błądzące w ciemnościach dziecko.
- NIE! – wrzasnął na tyle głośno na ile pozwalały mu płuca. Szamotał się sam ze sobą nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał. Miał ochotę zabić…zniszczyć…Odpłacić się tym, z którymi jego los był blisko związany. Chciał się od nich odciąć…chciał żeby się nigdy nie pojawili…chciał żeby nie żyły…
- Prawda bywa bolesna…teraz rozumiesz, czemu nigdy nie uważaliśmy by Zakonnicy miewali wspomnienia…one czasami bywają zgubne…
- To, po co mi o niej powiedziałeś! – ryknął wściekle Kruk obracając się za siebie i stając twarzą w twarz z Antaresem z którym przed chwilą rozmawiał.
- Bo musiałeś ją poznać. Ci wszyscy, którzy cię otaczają…oni nie zdają sobie sprawy z tego jak głębokie potrafią być rany…Ta rana nigdy się w tobie nie zabliźni, jeśli nie zemścisz się…
- Ty tak samo masz powód – odparł już nieco spokojniej Kruk
- Zgadza się. Widzisz…ja się już nauczyłem, że wybuchy złości mi już nie pomogą. Pielęgnowałem jednak w sobie tą siłę, która już niedługo ugodzi w tych wszystkich, którzy niegdyś i mnie dotkliwie pozbawili tego wszystkiego, co uważałem za najważniejsze w moim życiu. Wiesz, po co powstał Krwiożerczy Zakon? Jaki był powód jego powstania? – Kruk pokręcił głową na znak, że nie wie – Dla zemsty. To wszystko zbudowali ludzie, których chciano zniszczyć, ale oni przeżyli i postanowili, że się odpłacą tym, którzy zamienili ich życie w piekło.
- Mnie zdradziła rodzina – wysyczał gniewnie Kruk – Nie ci cholerni neandertale tylko rodzina!
- Wiedz, że będę ci zawsze przychylny w twoich dążeniach o to byś mógł się kiedyś zemścić na swoich rodzicach…
- Nigdy mi o nich nic nie powiedziałeś…żyłem nieświadomy przez ten cały czas, że te gnidy jeszcze chodzą po tej ziemi!
- Nie mogłem ci tego powiedzieć. Sądzisz, że ja nie mam swoich planów? Ale nie gorączkuj się tak – dodał na widok czerwonej twarzy Kruka – uwzględniłem ciebie w mym planie. Wierz mi…twoi rodzice zapłacą także mnie za pewne sprawy…
- To chyba oczywiste – prychnął Kruk – po tym, co usłyszałem mam tylko nadzieję, że ten twój plan wypali a ja w końcu pokażę moim „kochanym” rodzicielom, co o nich myśli ich jedyny syn, którego się wyrzekli…
- Dodaj…wyrzekli na rzecz innego…
- Nie przypominaj mi o nim! – krzyknął ponownie Kruk zakrywając sobie uszy jakby obawiając się wypowiedzenia przez Antaresa jego imienia.
- Oni woleli jego, bo był silniejszy…muszę przyznać, że byli bardzo interesowni pod tym względem…nigdy nie chcieli mieć słabego dziecka…
Antares umyślnie drążył kwestię porzucenia Kruka przez jego rodziców. Wiedział, że odpowiednio uwydatniając jego ból i żal może jeszcze bardziej przyczynić się o wzrostu nienawiści do nich, co oczywiście było mu na rękę. Wierzył w słuszność swojej postawy, która wzmacniała w Kruku poczucie, że zemsta uwolni go od tych cierpień. Miał poczucie, że nareszcie nie będzie osamotniony w kwestii pozbycia się „koszmarów przeszłości”.
Zegarek, którego kopię wykonał wiele lat temu bardzo się przydał – był świadkiem, kiedy to zaklęcia chroniące pamięć Kruka rzucone jeszcze przez jego rodziców, przestały działać. No cóż…on też w końcu miał jakieś prawo by przejąć opiekę nad nim.
Był w końcu jego dziadkiem…


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Mordoklejka
post 04.02.2004 15:10
Post #253 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 83
Dołączył: 24.08.2003
Skąd: Wolsztyn




Hmmm... jakos nie bardzo kapuje o co tu chodzi... Antares jest dziadkiem Kruka czy jak?!
Trudno, chyba muszę przeczytać to jeszcze raz!
A tak ogółem: Kiedy bedzie cos długiego o "stronie dobra", bo ciagle jest o tych złych, a o dobrych małooo!!!


--------------------
Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. (...) Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można.

A. Sapkowski "Narrenturm"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 04.02.2004 15:46
Post #254 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



tak jest jego dziadkiem XDDD (głupio to brzmi, ale inaczej przecież nieokreślę ich wzajemnego powiązania rodzinnego)

Co wy się tak uwiesiliście tych dobrych? Powoli...będą, ale narazie jeszcze muszę tych złych poprowadzić. Może zauważyliście, że ja się strasznie nad nimi rozwodzę, ale to dlatego że tak naprawdę to oni grają pierwsze skrzypce w tym całym przedsięwzięciu i muszę naprawdę parę spraw zacząć wyjaśniać i w ogóle, żebym miała jakiś punkt zaczepienia przy dalszej akcji. Wszystko jest bowiem oparte na pewnych zdarzeniach, których bohaterami są ci źli. Dlatego proszę o wyrozumiałość - jest tu parę długich przemyśleń, opisy ich uczuć - ale tak musi być, bo nareszcie zaczynają rozumieć powoli kim są, skąd są, jaki jest ich cel oraz dlaczego są tacy a nie inni.
Nie chcę oczywiście skreślać tych dobrych, bo oni też mają coś do powiedzenia i na pewno wiele przyszłych wydarzeń będzie się rozgrywać, że się wyraże "na ich polu" - poniekąd będą świadkami tego co im szykują ci źli. Ale do tego muszę dojść powoli. Ja wiem że może za długo czasem ciągnę jedną scenę, ale ja nie potrafię inaczej, bo mam taki styl.

No to się rozgadałam - widzicie do czego mnie doprowadzacie?

Macie następny part - jest w całości poświęcony złym więc jak nie chcecie to nie czytajcie.

Part 67

- A więc…jak się naprawdę nazywam? – spytał ostrożnie Kruk, jakby bał się że jego nazwisko może się bezpośrednio wiązać z tymi które zna – w końcu jego „rodzinka” mogła nadal je nosić.
- Igor Sargandensis – oznajmił mu Antares podając zegarek z wyrytymi inicjałami I.S.
- Igor…- powtórzył na głos Kruk, jakby fakt z posiadania imienia był dla niego czymś niezwykłym. W końcu przez tyle lat ludzie zwracali się do niego „Kruk” z powodu jego kruczoczarnych włosów oraz tego, że trzymał kiedyś w Zakonie właśnie takie czarne ptaszysko tej rasy.
- Które z nich…- starał się zapytać Kruk, jednak słowo „matka” i „ojciec” nie mogły mu przejść jakoś w tym momencie przez gardło.
- Które z nich było moim dzieckiem? Twój ojciec – powiedział z nieukrywaną nienawiścią Antares.
- Zaraz..zaraz – mówił z przerażeniem Kruk, jakby nagle zdał sobie z czegoś sprawę – To znaczy że Orfeusz jest moim…wujkiem?
- To chyba oczywiste – odrzekł chłodno Antares. W duchu jednak bardzo go bawił zwrot „wujek” odnoszący się do Orfeusza, jaki usłyszał z ust Kruka.
Kruk wyglądał jakby miał zaraz wyzionąć ducha. Wszystko mógł znieść, ale nie myśl, że może być spokrewniony z Orfeuszem. To było gorsze niż najgorszy koszmar. Na dodatek na samą myśl, że parę miesięcy wcześniej o mało nie doszło do „czegoś poważniejszego” między nim a Orfeuszem robiło mu się słabo. Mógł jedynie dziękować opatrzności, że ten diabeł złamał mu wtedy rękę i nie ugiął się pod jego żądaniem. Odetchnął z ulgą, że do niczego nie doszło.
- Coś ci ulżyło wyraźnie na duszy - zauważył Antares spoglądając podejrzliwie na Kruka.
- Nic, nic – zaprzeczył szybko Kruk biorąc głębszy oddech i opanowując swoje myśli, które krążyły wokół kwestii „Co by było gdyby to on, a nie Orfeusz okazał się wtedy silniejszy?”
- Na pewno? – nie dawał za wygraną Antares.
- Tak! – krzyknął szybko Kruk, chcąc wreszcie zakończyć tę próbę zlustrowania jego myśli. – Aaa..A właściwie to nie… - dodał szybko po chwili namysłu. Musiał się czegoś dowiedzieć, żeby się móc, choć trochę uspokoić.
- A jednak – uśmiechnął się kącikiem ust Antares.
- Orfeusz wie, że jesteśmy spokrewnieni?
- Nie. Ma podobną dziurę w pamięci w tym względzie, co ty. – Kruk odetchnął z ulgą - Co nie znaczy, że jego nie wykończysz tylko, dlatego, że łączą was więzy rodzinne.
- Nie ma obaw – zapewnił go Kruk, czując się już pewniej na tym gruncie. Może i Orfeusz to dzika bestia, ale mając po stronie Antaresa na pewno da się jego problem rozwiązać. Zresztą…jakoś nie czuł po wyjawieniu prawdy, by Orfeusz stał mu się jakoś bliższy. Szczerze mówiąc, wolałby już mieć pewnie smoczycę za ciotkę, niż Orfeusza za wujka.
- Mam nadzieję, że nie będziemy mieć już z nim tylu kłopotów, co teraz. Zaczyna mi grać na nerwach te jego oddanie dla Remisa - wykrzywił się w grymasie Antares, przypominając tym samym Krukowi, że dopóki Orfeusz żyje nie ma jak się dobrać do tyłka Remisowi.
- A właściwie to bardzo dziwne, że twój plan nie może zostać wykonany dopóki Remis żyje...przecież to mięczak. Co takie „nic” może nam zrobić? Chyba Orfeusz jest bardziej realnym problemem niż on – zauważył Kruk.
- Chcę ci przypomnieć, że mam lepsze rozeznanie w tych sprawach i wiem, kto mi może później zaszkodzić. Pozostawienie Remisa przy życiu może się okazać groźniejsze w skutkach niż to sobie możesz wyobrazić.
- Banialuki – zaśmiał się Kruk.
- Muszę cię nauczyć wielu rzeczy mój wnuku…przede wszystkim tego, aby nigdy nie lekceważyć przeciwnika, nawet – dodał – gdy wydaje się niegroźny. Pamiętaj o tym, a może dożyjesz dnia, w którym się przekonasz, że miałem rację.
- Powiedz mi Antares…to, co wiem jest nędzną garstką tego, co powinienem wiedzieć, czyż nie?
- Czemu tak sądzisz?
- Mam niejasne przeczucie, że nie powiedziałeś mi całej prawdy – Kruk mimo lekkiej irytacji nie dawał się ponieść emocjom.
- Dowiesz się wszystkiego we właściwym czasie – zbył go Antares.
- Jasne – wyraził swe przeczucia Kruk.
- Cała prawda mogłaby cię zabić…- powiedział tajemniczym tonem Antares.
- Bzdura – odpowiedział mu opryskliwie wnuk.
- Nie podskakuj – złapał go za gardło – Może i jestem twoim dziadkiem, ale wiedz, że jeśli od Orfeusza wymagałem szacunku to i od ciebie także. Możesz sobie zanotować w twojej głowie, że w rodzinie, z której pochodziłeś panowała zasada szacunku dla starszych członków rodziny, rozumiemy się?
- Tak - wykrzsztusił Kruk, gdy żylasta dłoń usunęła mu się z szyi. – Rodzina z tradycjami…- dodał po chwili z ironią w głosie.
- Nie dorosłeś jeszcze do zaszczytu nazywania się członkiem rodziny Sargandensis.
- Doprawdy? – Kruk uniósł brwi w wyrazie zaskoczenia – Może mi wyjaśnisz, kim w takim razie jestem?
- Jesteś synem tego plugawego robaka – mojego syna – i to ci powinno wystarczyć – warknął Antares – Musisz go zabić, żeby na nowo odzyskać możliwość powrotu do rodziny. Na razie jesteś tak samo przeklęty jak on, jego czyny przeszły na ciebie czy tego chcesz czy nie. Jego plugastwo płynie w twoich żyłach, a jedynym sposobem zmycia z siebie tej hańby bycia jego synem jest pozbycie się go raz na zawsze.
- Zalazł ci za skórę ten mój ojczulek. Pewnie Orfeusz był zawsze wzorem…
- Orfeusz w przeciwieństwie do swojego brata był bardziej pokorniejszy w paru sprawach. Ale i z nim miałem problemy…ale teraz moja cierpliwość wobec niego też się wyczerpała. Każde z moich dzieci zawiodło mnie – powiedział trochę zmęczonym głosem – Ty jesteś moją jedyną nadzieją…
- Jeszcze jedno małe pytanko. Orfeusz miał dzieci?
- To cię nie powinno obchodzić.
- Miał? – spytał jeszcze raz Kruk.
- Miał. Oboje – razem z matką – utopili się.
- Smutne – udał zatroskanego Kruk, jednakże w myślach, zaliczył na plus wiadomość, że najbliższa rodzina Orfeusza „pływa” sobie jako garstka kości po jakimś oceanie.
- Znów masz tę rozmarzoną minę – zauważył Antares, wyraźnie poirytowany nagłą poprawą humoru swego wnuka.
- Mam ku temu powody – odparł po chwili namysłu Kruk. Taak…teraz ma już świetny materiał na dopieczenie Orfeuszowi, gdy będzie się nad nim pochylać by wbić mu miecz prosto w serce. Spyta się go „jak tam rodzinka?”.
„Jesteś niepoprawnie wredny Kruk” – pochwalił siebie w myślach.


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Mordoklejka
post 04.02.2004 16:55
Post #255 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 83
Dołączył: 24.08.2003
Skąd: Wolsztyn




QUOTE
Co wy się tak uwiesiliście tych dobrych? Powoli...będą, ale narazie jeszcze muszę tych złych poprowadzić. Może zauważyliście, że ja się strasznie nad nimi rozwodzę, ale to dlatego że tak naprawdę to oni grają pierwsze skrzypce w tym całym przedsięwzięciu i muszę naprawdę parę spraw zacząć wyjaśniać i w ogóle, żebym miała jakiś punkt zaczepienia przy dalszej akcji. Wszystko jest bowiem oparte na pewnych zdarzeniach, których bohaterami są ci źli. Dlatego proszę o wyrozumiałość - jest tu parę długich przemyśleń, opisy ich uczuć - ale tak musi być, bo nareszcie zaczynają rozumieć powoli kim są, skąd są, jaki jest ich cel oraz dlaczego są tacy a nie inni.
Nie chcę oczywiście skreślać tych dobrych, bo oni też mają coś do powiedzenia i na pewno wiele przyszłych wydarzeń będzie się rozgrywać, że się wyraże "na ich polu" - poniekąd będą świadkami tego co im szykują ci źli. Ale do tego muszę dojść powoli. Ja wiem że może za długo czasem ciągnę jedną scenę, ale ja nie potrafię inaczej, bo mam taki styl.

No to się rozgadałam - widzicie do czego mnie doprowadzacie?

Macie następny part - jest w całości poświęcony złym więc jak nie chcecie to nie czytajcie.

rezcywiście się rozgadałaś!!!
Spokojnie, nie denerwuj się, to było tylko niewinne pytanie
Poza tym, jak moglibyśmy nie przeczytac tego parta!!?? ohmy.gif Za kogo ty nas masz??!! tongue.gif
Przeczytałam i zaintrygował mnie.
Nasuwa mnóstwo pytań (przynajmniej mnie). Taki mroczny!!! SUPER!!! Błedów jakio takich nie zauważyłam.


--------------------
Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. (...) Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można.

A. Sapkowski "Narrenturm"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Alisia
post 04.02.2004 22:47
Post #256 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 60
Dołączył: 30.06.2003




Ava, niezmiernie cie przepraszam, ale nie dałam rady przeczytać całego. Może jest to u nas rodzinne. W każdym razie, bardzo mnie zaciekawiły ostatnie party i z chęcią kontynuowałabym czytanie dalszych. Wysuwa sie wiec prośba, o napisanie streszczenia poprzednich stron, a jeśli możesz, to umieszczenie ich tutaj. Z góry dzięki.
Tak poza tym to Word nie ma zawsze racji. W formułkach typu dlatego, ponieważ
nie stawiaj przecinku przed dlatego i po ponieważ. Word jest zawodny, bo ma pierwowzzory inne, i radziłabym korzystac tylko w sprawie ortografii. Gratuluję gorącego tematu, smile.gif
Życzę weny... i Niech moc bedzie z tobą!


--------------------
"Jest taka jedna komnata, w której panują wieczne ciemnosci; mrok pęznie po kamiennych ścianach, jak strach, który nawiedza nagle zbrodniarza, by zmiażdżyć go w sidłach przestępstwa. Nie ma początka, ani konca, a jednak wejście do komanty istnieje; jak światło w ciemności rozjaśnia początek drogi, prowadzacej do kresu. A na środku tego lochu płynie woda i jak wszystko inne nie zobaczysz jej źródła, ani wylewu - niknie w otchłani nie zbadanych miejsc, do których nikt nie wazy się zajrzeć. Na wodzie tej nie jest cicho: wśród wzburzonych fal płyną zapalone świece; zdarzy sie, ze jakaś się przewróci, a wtedy płomyk gasnie, zduszony przez jego dawcę. Woda bowiem daje życie, a także je odbira. Zgaszone światła życie wyznaczają kres nadzieji na nieśmiertelność. (...)"
Powiedziałabym. jakiego to jest autora, ale zapomniałam, a możliwości sprawdzenia nie mam:))
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 05.02.2004 17:57
Post #257 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Alisia..wiesz nie chce mi się...pisanie streszczenia TEGO to ponad moje siły umysłowe...
Co do tego dupiastego Worda...aaa tamm..wiszą mi te przecinki...bo jak myślę żeby nie słuchać się i dać po swojemu to wychodzi, że źle myslałam...może i masz rację że w niektórych przypadkach nie stawia się przecinków ale ja nie mam takiego wyczucia żeby wiedzieć kiedy, bo interpunkcja mnie wnerwia, ot co.

Part 68

- A więc co proponujesz na początek…dziadku? – parsknął śmiechem Kruk. Wypowiedzenie słowa „dziadek” do osoby, którą zawsze uważał za niedostępną, zimną bestię wywoływały u niego niekontrolowany śmiech, który z trudem tłumił w sobie, aby nie wkurzyć Antaresa.
- Mam ci przypomnieć lekcję o szacunku? – zmrużył groźnie oczy jego rozmówca, wyglądając na śmiertelnie urażonego.
- Nie trzeba – opanował się Kruk. Na jego twarzy wciąż błąkał się niewinny uśmiech, jednak starał się, aby Antares nie odebrał jego ironicznych wypowiedzi jako obrazę majestatu, jaką jest niewątpliwie jego szanowna osoba.
- Przyhamuj w takim razie. Twój ojciec dostawał ode mnie po pysku za mniejsze przewinienia.
- Czuję się osobiście zagrożony. Biłeś własne dzieci? Nie wierzę…
To, co odgrywał Kruk można było określić jedynie jako komedię w tragicznym wydaniu. Antares domyślał się, że jego wnuk próbuje zobaczyć na jak daleko może się posunąć w swoich wypowiedziach, jednak nie zamierzał wprowadzać biedaka w błąd, że możne się czuć bezkarny. Nie trzeba było czekać na pierwsze uderzenie wymierzone w Kruka.
- Wstań – rozkazał lodowatym głosem mężczyzna. Kruk zdołał jedynie stwierdzić językiem, że chyba jego dziadek za bardzo dał się ponieść w przypływie gniewu – górna czwórka wydawała się być „lekko” naruszona.
- Zdajesz sobie sprawę, że właśnie naraziłeś mnie na koszty związane z leczeniem uzębienia? – ciągnął dalej Kruk. Antares był lekko zaskoczony – Orfeusz po takich uderzeniach miał szybko dość wdawania się w dalsze dywagacje z Antaresem…najwidoczniej Kruk jeszcze nie poznał jak to jest mieć złamaną szczękę, skoro tak bardzo prosił się o następne przyłożenie mu.
- Na twoim miejscu uważałbym.
Ostrzeżenie nie wywarło na Kruku takiego wrażenia, jakiego się spodziewał. Ten chłopak najwyraźniej prosił się o więcej! Cóż za niebywały tupet…
Tym razem uderzenie było silniejsze. Jednak…Antares nie trafił w Kruka – przeciwnie tamten stał sobie z boku zamierzając już chyba do końca życia przykleić sobie do tej swojej parszywej gęby ten wnerwiający uśmieszek.
Głuchy łoskot rozległ się w komnacie, gdy ręka Antaresa doznała spotkania pierwszego stopnia z kamienną ścianą. Nie było jednak słychać żadnego krzyku wskazującego na ból czy wściekłość. Kruk poczuł nawet lekki zawód pod tym względem – miał zamiar przecież podrażnić się ze swoim dowódcą. Ten jednak z uporem maniaka zdawał się być odporny na takie zaczepki. Spojrzał spokojnym wzrokiem na stojącego obok Kruka, któremu mina lekko zrzedła, gdy Antares powoli wycofał swą dłoń z punktu przyłożenia. Roztarłszy sobie obolałą, kościstą dłoń ponownie zmierzył młodego mężczyznę wzrokiem od stóp do głów niczym maszyna prześwietlająca ciała.
- Nie brak ci szybkości – pochwalił Kruka, gdy ten nadal wydawał się być niepewny czy Antares jeszcze raz nie spróbuje mu przyłożyć.
- To chyba rodzinne – znów wyszczerzył zęby. Antaresowi aż trudno było uwierzyć, że chciało mu się żartować. Przed chwilą jeszcze spokojnie rozmawiał z tym chłystkiem o tym, że ma zabić parę „niewygodnych” im osób oraz dokonać aktu zemsty a tu taka nagła zmiana. Zaczął mieć poważne obawy, co do tak…nieśmiałej na razie zmiany wizerunku. Przecież Kruk to największa kanalia, jaką znał! Czyżby…Nie to niemożliwe. A może…Antares pomimo sędziwego wieku (o który zresztą nikt go nie podejrzewał, bo wyglądał na całkiem młodego…choć wyraźnie starszego od Kruka, co prawda) był w stanie sobie przypomnieć, że Kruk już się tak kiedyś zachowywał. Ale..nie…to nie on się tak zachowywał…to bezczelne zachowanie przywodziło na myśl tylko jedną osobę, która zdawała się być bardziej wnerwiająca od stojącego tu wnuka. Co prawda dawno już zeszła z tego świata, jednak jej duch jakby odżył w Kruku…to ten bezczelny smarkacz – syn Orfeusza. To on go tak denerwował, kiedy jeszcze żył. Ten mały bezczelny szczyl, który zanim nauczył się szczać do pieluch miał wkurzający sposób załatwiania się zawsze w jego obecności przy bogatym akompaniamencie pryków i „grzmotów z czeluści pieklenych” (oficjalna wersja bąków – tekst by Orfeusz). A to było tylko w okresie niemowlęctwa tego szatana. Później było znacznie gorzej. Kruk tego nie pamiętał, jednak Antares na długo zapamiętał ten wredny sposób obycia synalka Orfeusza – zawsze doprowadzał go do szewskiej pasji, gdy co chwila pytał się „ a dlaczego?”. Najwidoczniej Kruk w jakiś sposób musiał się od niego zarazić…nim. Szczeniak niedługo potem się utopił razem ze swoją matką…cóż to była za ulga dla świata…o jednego kretyna mniej na tym przeklętym świecie.
- Coś ty taki czerwony dziaduniu? Ciśnienie skacze?
Znowu się zaczyna. Ten sposób mówienia…zawsze chamski a zarazem śmieszny niczym żart klowna, którego chce się złapać za czerwony nochal i rzucić gdzieś daleko (byleby się przy tym potłukł). To się zaczyna robić nieznośne. Kruk zaczyna stosować taktykę swego nieżyjącego kuzyna… Ale zaraz, jak to było? No tak..przecież te gnojki się przyjaźniły. Cóż za ironia losu. Ten szczyl najwidoczniej zza grobu postanowił go dręczyć – można by nawet wysnuć tak nieprawdopodobną teorię, że się gówniarz zagnieździł w ciele Kruka.
„Antares zaczynasz bredzić…ten gówniarz już dawno nie żyje…”
- Ten gówniarz już dawno nie żyje… - powtarzał cichutko Antares.
- Słucham?
- Nic – warknął Antares – Przestań być taki jak on…
- Taki, jak kto?
- Wiesz, o kim mówię! – krzyknął wściekle. Kruk aż się cofnął do tyłu z obawy przed jakimś niekontrolowanym ruchem ręki Antaresa w jego stronę.
- Taaa…spokojnie Antares – zaczął go uspakajać Kruk – starość nie radość, zaczynasz miewać przywidzenia.
- Chcesz mnie doprowadzić do szaleństwa tak jak ON to umiał robić! – tym razem wyglądało na to że Antares ciuteńkę…oszalał. No cóż…ten stół, który właśnie poszybował w powietrzu chyba nada się do fabryki wykałaczek.
- O czym ty gadasz? Odbiło ci?
- Nie udawaj! Byliście zawsze w zmowie przede mną! To on cię nastawiał przeciwko mnie! Słyszysz?! ON! Chcecie mi zrobić kolejny kawał, tak?! Co tym razem?! Wybuchające krzesło?! Nie?! – dodał na widok przeczącego ruchu głową Kruka, który zdjął ze ściany mosiężną tacę, której zamierzał użyć jako tarczę w razie czego – Wiem! Chcecie żebym wszedł na ten dywan, żebym wpadł w ukrytą tam pułapkę?!
To było czyste szaleństwo. Antares wyglądał jakby postradał zmysły. Zaczął skakać w miejscu, gdzie leżał niewielki dywanik. Robił to tak głośno, że aż nieprawdopodobnym było, aby nikt nie usłyszał tych hałasów.
- Opanuj się do ciężkiej cholery ty stary emerycie! – tym razem to Kruk nie wytrzymał. Rzucił tym, co akurat miał w ręku (na nieszczęście stara mosiężna taca, pomimo, iż była ciężkim narzędziem to jednak z gracją wyfrunęła w powietrze) i przyłożył Antaresowi w klatkę piersiową. Skutek był tego taki, że Antares stracił na moment oddech, ale za to przestał skakać jak wariat.
- Lepiej?- spytał ostrożnie Kruk biorąc do ręki stojący na dębowej komodzie mały srebrny lichtarzyk ( nie ma to jak ostre krawędzie)
- Po co ci ten lichtarz kretynie?
- Ten? – spytał z niewinną miną Kruk – Tak sobie pomyślałem że lepiej by wyglądał na parapecie – odstawił go w miejscu gdzie wskazał za właściwe na stawianie lichtarzy.
- Ty coś masz z głową, czy ja mam tylko takie wrażenie jakbyś się upił?
- Pomińmy fakt, że bredziłeś o kimś i wmawiałeś mi, że z tym kimś zastawiliśmy na ciebie jakieś pułapki – odgryzł się Kruk.
- Pułapki?...A tak…Ten piekielny szczeniak do tej pory nie daje mi spokoju…
- O kim ty gadasz, co?
- Twój świętej pamięci kuzyn! Myśl o tym sukinsynie nie daje mi spokoju. Męczył mnie za życia, ale pewnie mu było za mało… - zaczął gderać Antares – Z czego się śmiejesz! – wrzasnął na widok chichoczącego Kruka – Razem działaliście mi na nerwy, tyle że ty nigdy nie byłeś na tyle odważny żeby…a zresztą nie ważne – machnął ręką.
- Czego ja tu się dowiaduję – zagwizdał Kruk – Miałem bardzo przyjemnego kuzynka. Dawał ci nieźle w kość, no nie?
- Pamiętasz go? – wycelował palcem w Kruka.
- Przykro mi…zanik pamięci – uśmiechnął się idiotycznie w odpowiedzi na to pytanie.
- Byliście bardzo do siebie podobni z charakteru, natomiast z wyglądu…taaak żywa kopia Orfeusza…
- Biały i czarny się gryzą…
- Nie w tym przypadku – odpowiedział Antares. Przez chwilę wydawało mu się, że przed oczami mignął mu zarys postaci tego szczeniaka. Chociaż, był już zmęczony, więc mogło mu się to tylko zdawać.
- Zrzuciłeś go w przepaść do wody? – zaczął swe obłąkańcze pytania Kruk. Najwyraźniej znowu stawał się mściwym zabójcą – Razem z jego matką prawda? Powiedz, jakie to uczucie…Śmierć…Roztrzaskali się o skały? A może ich los był ci na tyle obojętny, że nawet nie raczyłeś spojrzeć, co? Opowiedz mi o tym. Uwielbiam wysłuchiwać opowieści o zabójstwach
Gdy już się wydawało, że Kruk zmusił Antaresa do zwierzenia się, ten nachylił się nad jego uchem i cicho wyszeptał:
- Nie twój zakichany interes.
- Nie gzecnie odmawiać jak wnucek plosi o bajeczkę – odparł z zawiedzioną miną Kruk udając pokrzywdzone dziecko, którego pozbawiono największej frajdy.
- Zamknij się. A teraz idź sprawdź co z Diegiem. Może w końcu przestał się zachowywać jak obłąkaniec i będzie można sobie uciąć z nim małą pogawędkę – podrapał się po brodzie wskazując Krukowi drzwi. Ten bez słowa opuścił gabinet, jednak nie omieszkał na koniec – gdy spojrzał na niego Antares – pokazać mu… język.
- Wredny szczeniak – dało się usłyszeć odpowiedź.

Ten post był edytowany przez avalanche: 14.06.2004 07:33


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Mordoklejka
post 06.02.2004 20:56
Post #258 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 83
Dołączył: 24.08.2003
Skąd: Wolsztyn




Podobają mi się teksty Kruka!
Takie złośliwe, ironiczne... fajne.
Jednak nadal utrzymuje to co mówiłam/pisałam (niepotrzebne skreślić), i to co cie denerwuję, że obecnie brakuje mi "jasnej strony"...
Ale i tak przeczytam next parta nawet jak bedzie o Kruku!!!


--------------------
Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. (...) Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można.

A. Sapkowski "Narrenturm"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Alisia
post 07.02.2004 16:25
Post #259 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 60
Dołączył: 30.06.2003




Ava.... napisałam ogólna wersje tego, co do mnie dociera, i chciałam się spytac, czy dotarłio dobrze, ale wszystko szlag jasny z nieba trafił. Dlatego teraz kieruję się tylko z jednym zapytaniem, mam nadzieję, ze prostym: Diego, Remis i Orfeusz są tymi dobrymi, tyle że Diego i Orfeusz byli kiedyś tymi złymi, a ojciec Orfeusza jest tym złym, choć kiedyś był tym dobrym, tak?
Za odpowiedź z góry dzięki.
Co do parta, humor jest, ortografia ok, stylistyka ok, co do gramatyki to tylko te głupie przecinki. Daj to komuś do sprawdzenia, dobra?
Ocena: biggrin.gif


--------------------
"Jest taka jedna komnata, w której panują wieczne ciemnosci; mrok pęznie po kamiennych ścianach, jak strach, który nawiedza nagle zbrodniarza, by zmiażdżyć go w sidłach przestępstwa. Nie ma początka, ani konca, a jednak wejście do komanty istnieje; jak światło w ciemności rozjaśnia początek drogi, prowadzacej do kresu. A na środku tego lochu płynie woda i jak wszystko inne nie zobaczysz jej źródła, ani wylewu - niknie w otchłani nie zbadanych miejsc, do których nikt nie wazy się zajrzeć. Na wodzie tej nie jest cicho: wśród wzburzonych fal płyną zapalone świece; zdarzy sie, ze jakaś się przewróci, a wtedy płomyk gasnie, zduszony przez jego dawcę. Woda bowiem daje życie, a także je odbira. Zgaszone światła życie wyznaczają kres nadzieji na nieśmiertelność. (...)"
Powiedziałabym. jakiego to jest autora, ale zapomniałam, a możliwości sprawdzenia nie mam:))
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 07.02.2004 17:08
Post #260 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Alisia..że co? Nie kobieto pomieszałaś dokładnie =)

Orfeusz, Antares i Kruk - są źli
Remis i Diego - też są źli XD ale na inny sposób (obaj byli kiedyś..dobrzy..też na swój sposób) Ale teraz Remis jest po prostu wredny a Diego jako że został zwerbowany przez Orfeusza też miał byc zły i był trochę. Ale teraz przejrzał na oczy i się będzie chciał odczepić od Zakonu. No XD

Może dlatego wyciągnęłaś złe wnioski bo Orfeusz obronił Remisa i w ogóle. Ale to nic prosze ciebie nie znaczy. Tu chodzi o coś innego, ale tego zdradzic nie mogę narazie =)

Dobra wiem nagmatwałam ale co tam.

Dawać do sprawdzenia? No bez przesady, to że przecinek raz źle postawię to nie znaczy, że od razu mam kogoś angażować do pomocy. Nie bądźmy aż tak małostkowi.


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Abaska
post 08.02.2004 00:01
Post #261 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 240
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: a nie wiem, tak z powietrza.

Płeć: Kobieta



Noo, ile partów... XD To mi się podoba tongue.gif Nawet najeżdżać na ciebie nie musiałam XPP Szkoda, że tak mało się dzieje, ale nic. Alisia, I'm with you: wypowiedzi Kruka są super XD I wogóle wiadomość o Anteresie jako dziedku trochę mnie... Khem khem XD Zdziwiła XD

Nie lubię się powtarzać, ale JA CHCĘ ZŁYCH!! XD I Ginę XD


--------------------
uhm.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 21.02.2004 20:57
Post #262 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Part 69

Zmierzając do najmniej lubianej części zamku, Kruk zastanawiał się nad jeszcze jedną kwestią – kim u licha byli jego rodzice? Antares, co prawda wytłumaczył mu to i owo, ale dziwnym trafem nie wymienił ich danych personalnych. Czemu tak się obawiał, gdy Antares chciał mu podać imię tego, którego przygarnęli na swego nowego syna? To wszystko zdawało się rzeczywiście przerastać jego możliwości pojmowania – czyżby mogło dojść do tak absurdalnej sytuacji, przed jaką ostrzegał go Antares...że prawda mogłaby go..zabić?
„To przecież śmieszne” – żachnął się w myślach Kruk – „Miałaby mnie zabić - prawda? Antares chyba do końca postradał zmysły”.
Inną sprawą, jakiej Kruk poświęcił swe rozmyślania w drodze do celi Diega było to, że nareszcie przestał być bezimiennym. Miał imię i nazwisko – nareszcie był przynależny do jakiejś rodziny a sądząc z tego, co mu przedstawił Antares – do nie byle, jakiej rodziny.
Jednak myśl, że to nazwisko dali mu ludzie, którzy go porzucili napawało go odrazą. Czym sobie zasłużył na ich pogardę i niedorzeczne twierdzenie, że był słaby? A może…może rzeczywiście był…słaby? Może być cherlawym niemowlęciem, które byle katar mógł zabić. Wychodząc z takiego założenia można by przypuszczać, że jego przeklęci rodzice mieli jakiś ciemny interes skoro nie pragnęli słabeusza. Czyżby mieli jakieś plany wobec nienarodzonego jeszcze dziecka? Czy po jego narodzeniu ich marzenia się rozwiały? Prysły niczym bańka? Ale skoro go porzucili…to jak on zdołał przeżyć? Czy ktoś go przygarnął? Ktoś się przejął jego losem? Skoro tak, to, dlaczego ich nie pamięta? Dlaczego nie pamięta ludzi, którzy dali mu dom i opiekę? I czemu do jasnej cholery jest tak tyle pytań, na które on nie zna odpowiedzi? Dlaczego ma niejasne wrażenie jakby to wszystko działo się bardzo dawno temu?
- Proszę za mną mój panie – ukłonił się nisko strażnik na wieść, że ma zaprowadzić Kruka do celi Diega. Podążając za mężczyzną zdołał ujrzeć kątem oka jak inni strażnicy przyglądają mu się z zaciekawieniem.
„ Co się cholera dzieje? Czemu oni się tak na mnie gapią?
- Czego się gapicie! –wrzasnął nie mogąc znieść dłużej ich natarczywych spojrzeń. Zrobiło się lekkie zamieszanie, gdyż wszyscy udawali, że tak naprawdę patrzyli w inną stronę.

- Czy nie wydaje ci się, że nasz czołowy zabójca stracił nieco na animuszu? – spytał jeden strażnik drugiego.
- To jest niemal pewne. Ma przerażone oczy…coś czuję, że trzeba zawiadomić resztę, że niedługo może się zwolnić posada „naczelnego”…

- Oto on – wskazał oprowadzający go strażnik – Otworzyć drzwi?
Kruk skinął lekko głową na znak, że zamierza osobiście sprawdzić stan, w jakim znajduje się więzień.
- Będę stał niedaleko w razie gdyby szanowny pan miał problemy…
- Zejdź mi z oczu! Myślisz, że nie umiem sobie poradzić z byle więźniem?! Dawaj klucze i zjeżdżaj stąd zanim się nie wścieknę naprawdę! – strażnik w podskokach ulotnił się spod celi wypuszczając z rąk pęk kluczy.
W kącie obskurnej celi majaczył się obraz skulonej postaci, której głowa ukryta była między kolanami. W powietrzu zalatywało stęchlizną, której odór wydawał się Krukowi nie do wytrzymania. Diego nawet się nie poruszył, chociaż słyszał jak ciężkie metalowe drzwi zamykają się powoli a do środka ktoś wchodzi. Kruk zwykle nie kazał długo czekać by dać znak więźniowi, że to on przyszedł go odwiedzić. Jednakże tym razem było inaczej. Stał niedaleko Diega i obserwował uważnie każdy jego najdrobniejszy ruch – poczynając od poruszającego się ubrania, które wznosiło się i opadało w miarę, gdy jego właściciel nabierał oddechu i kończąc na cichym szuraniu, które wydobywało się spod jego butów, sprawiając przy tym wrażenie jakby toczył delikatnie mały kamyczek pod podeszwą. Niedługo potem ku zaskoczeniu Kruka, Diego zaczął nucić pod nosem jakąś melodię, stukając przy tym knykciami o swe kolana jakby wystukiwał rytm.
- Die..Scott – przerwał mu Kruk
- Nie jestem ślepy wiem, że przyszedłeś – odparł mu Diego – Daruj sobie te zakonne „Scott” i mów do mnie Diego.
- Powrót do przeszłości? – spytał zainteresowanym tonem Kruk – Ciekawe, że też wcześniej mi nie wspomniałeś o tym, że twoim ojcem był sam ambasador Atlantydy – Jonathan Smith…
- Kto ci powiedział?
- Ta żmija Seginus zawsze ma coś do powiedzenia…
- Doprawdy? – prychnął rozdrażniony Diego – No cóż, jak się nie jest poważanym to zawsze pozostaje szansa zdobycia popularności roznosząc plotki…normalnie baba się z niego robi – Kruk o mały włos nie parsknął śmiechem. – Do rzeczy, Kruk. Ty też sądzisz, że zbudujesz nową Atlantydę? – uniósł głowę znad kolan by móc mu spojrzeć prosto w oczy.
- Nie będę ukrywał, że taka propozycja nie była mi złożona…
- Wierzysz w to? Naiwny jesteś, jak małe dziecko.
„Małe dziecko? Co on sobie wyobraża?”
- Jesteś głupcem Diego. – wysyczał gniewnie Kruk - Jesteśmy potęgą, a takie nędzne gnidy jak ty nie przeszkodzą nam w planach.
- Chcesz się założyć? – zaśmiał się Diego, podnosząc się z kamiennej posadzki – Spójrz za siebie, mój ty Kruczku…
Chcąc nie chcąc Kruk odwrócił się za siebie. To, co ujrzał wywołało w nim zimną furię. Cela naprzeciwko…była otwarta. Właśnie w tej celi zamknięci byli…
- Stefan, Sergiusz, Wiktor, Adam i Robert. Razem pięciu więźniów. Dwoje dorosłych i troje dzieciaków – wyliczył na palcach Diego.
- POMOGŁEŚ IM ZWIAĆ! ZABIJĘ CIĘ! – Diego w porę umknął przed wściekłym Krukiem. Zgrabnie wyminął go i chwilę potem już był za drzwiami celi. Zanim Kruk zdążył się zorientować, co jest grane, Diego chwycił klucze, które leżały nadal na podłodze i zamknął mężczyznę w celi.
- Przyrzeknij, że nie narobisz hałasu – powiedział Diego, przytykając palec do ust – Chyba nie zaczniesz wołać pomocy, co Kruk? Chcesz, żeby wszyscy się dowiedzieli jak wielki Pan został wykiwany? – uśmiechnął się.
- Ty podstępny…
- Cichutko…Kruczku.
Drzwi celi zatrzęsły się.
- Pogadałbym dłużej, ale wiesz może innym razem. Trochę się spieszę.
Nagle ręka stojącego tuż przy drzwiach Kruka, wystrzeliła w kierunku Diega. Ten jednak szybko ją uchwycił i pociągnął z całej siły do siebie. Efekt był tego taki, że Kruk doznał lekkiego wstrząsu mózgu uderzając głową w kraty. Zachwiał się pod wpływem chwilowego braku równowagi i chwycił się za głowę próbując przerwać to dzwonienie, jakie słyszał w głowie.
Parę minut później, Kruk zorientował się, że Diego najwyraźniej zaraz po tym incydencie ulotnił się.
- Nie pozwolę, żebyś ze mnie kpił Diego – wysyczał wyrywając drzwi z zawiasów. Szybkim krokiem podążał mrocznym korytarzem, zerkając na mijane cele, czy lokatorzy, jacy powinni się w nich znajdować nie dali „dyla”. Kruk był pod tym względem bardzo uczulony – nie znosił ucieczek. Zawsze było wtedy najwięcej roboty w chwili, gdy się miało najmniejszą ochotę na uganianie za psychicznymi maniakami i podrzynanie im gardeł. Nie było w tym żadnej finezji, za jaką uważał Kruk polowanie na bezbronne ofiary – to była zwykła, sucha robota, przy której można było się nabawić tylko paru dodatkowych blizn. Zero satysfakcji.
- Wstawać wy gnidy zawszone! – ryknął wściekle Kruk, gdy dotarł do miejsca, gdzie gromadzili się strażnicy. Z krzeseł poderwało się natychmiast parę postaci, które nerwowo zaczęły udawać, że nic złego nie robiły. Kruk jednak zauważył, jak pospiesznie upychali do kieszeni karty, którymi przed chwilą grali.
- Obijacie się i nie zauważyliście nawet, że więźniowie uciekli!
- Kto? Znaczy…my nic nie zauważyliśmy – odezwał się drżącym głosem jeden ze strażników.
- A jak mieliście ich zauważyć grając w karty?! – złapał swego przedmówcę za szaty – Opróżniać kieszenie! Wszyscy!
Mężczyźni ze spuszczonymi głowami, nie mając odwagi by spojrzeć swemu panu prosto w twarz, zaczęli wyciągać pomięte karty na stół.
- Banda kretynów! – krzyknął Kruk chwytając stół i rzucając nim o ścianę – Szukać mi zaraz Sergiusza, Stefana i tych dzieciaków, ale migiem!
Kruk celowo zapomniał wspomnieć o tym, że także Diego uciekł. Nie zamierzał się kompromitować mówiąc, że został wykiwany przez niego – już i tak miał dość tego, że wcześniej uciekł mu Remis i ledwo uszedł z życiem przed wściekłym Orfeuszem. Nie zamierzał pozwolić na to, by i Diego dołączył do tej grupki osób, które ostatnio zakpiły sobie z niego.
- Sprytne posunięcie – rozległ się głos dobywający się gdzieś z głębi zaciemnionego korytarza Z cienia powoli wychylił się Seginus. – Szkoda jednak, ze nie pochwaliłeś im się, jakiego to sprytnego mają dowódcę. Dać się zamknąć w celi…no proszę, a już myślałem, że Diego stracił swoje poczucie humoru…
- Pomińmy fakt, że go nigdy nie posiadał. Czego chcesz ty wredna kreaturo? Pobiegniesz się podlizać Antaresowi, mówiąc mu, że właśnie przyłapałeś mnie na tym jak mnie wykiwał Diego?
-Kusząca propozycja, nie powiem, ale chyba byś tego nie chciał? Jak by to wyglądało – ty, nasz naczelny zabójca w ciągu jednego dnia dałeś uciec słabemu Remisowi, potem o mało nie zostałeś zabity przez Orfeusza a teraz ta historia z Diegiem…taki wstyd…
- Trzymaj język za zębami a obiecuję ci, że nie skręcę ci karku – zmrużył oczy.
- Strasznie się boję – udawał przerażenie Seginus – Wiesz Kruk, nie chciałbym cię doszczętnie już pozbawiać twojego morderczego wizerunku, ale nie mogę się wręcz powstrzymać. Do twarzy ci z tymi pręgami…są takie seksowne…to chyba od tego spotkania z kratami, czyż nie? – zaśmiał się ignorancko.
Początkowo Kruk nie załapał żartu, jednak analizując to, co powiedział ten pachołek wywnioskował, że gdy uderzył o kraty musiał mieć teraz na twarzy odciski po nich, a więc długie, czerwone pręgi z których tak beztrosko nabijał się teraz Seginus.
Tego było już za wiele – nie zamierzał pozwolić, aby kolejno drwiono sobie z niego. Seginus będzie miał to „szczęście”, że oberwie mu się poczwórnie – za Remisa, Orfeusza, Diega i niego samego.
- Chcesz to załatwię ci takie same – zaproponował Kruk i nie czekając na odpowiedź, chwycił prześmiewcę za głowę i uderzył nią o kraty celi, która była niedaleko. Nie poprzestał jednak na jednym razie – był tak wściekły, że głowa Seginusa uderzała teraz o metalowe pręty z taką siłą, że niedługo można się było spodziewać szybkiej śmierci z powodu obrażeń czaszki.
- Prymitywne barażyństwo…próba uśmiercenia nam naszego drogiego Seginusa…nie masz ważniejszych spraw na głowie, Kruk?
Głowa ledwie przytomnego Seginusa przestała uderzać o kraty.
- Zdenerwował mnie – odrzekł sucho Kruk, widząc stojącego tuż nieopodal Antaresa.
- Ciekawy powód. Nie żebym się czepiał, ale to takie rozrywki są zarezerwowane dla bezmózgich kretynów, którym, gdy tylko zdarzy się niepowodzenie, od razu szukają zaczepki, by dać następnie upust swym emocjom. To takie nieprofesjonalne Kruk…Nie zabraniam ci się znęcać, ale chyba sam powinieneś jasno ocenić, kto zamiast Seginusa, powinien być na jego miejscu…
- Sugerujesz, że ja, czyż nie? Jakie to urocze, ale pozwól, że termin „bezmózgi kretyn” zostawię do twojej dyspozycji – warknął Kruk, wyzbywając się wszelkich zahamowań, co do sposobu wypowiedzi wobec najważniejszej osoby w Zakonie.
Rozległ się świst powietrza i chwilę potem Kruk miał złamaną szczękę. Niewiele by brakowało, a zawyłby z bólu, gdyby nie obecność Seginusa, który gdyby tylko usłyszał jego jęki, miałby kolejny powód na wyśmiewanie go w przyszłości.
- Najwyraźniej nie zrozumiałeś mojej lekcji o szacunku. Widać potrzebny był ci przykład tego, co się może stać, gdy się nie przestrzega pewnych reguł.
Seginus uśmiechnął się tępo – nadal był lekko oszołomiony po zaserwowanych mu wcześniej uderzeniach. Po twarzy spływały mu strużki krwi, a na policzkach i czole wyraźnie zaczynały się zaznaczać pręgi. Gdyby Kruk miał jak się odezwać, zapewne oznajmiłby złośliwie Seginusowi, ze i on wreszcie może się pochwalić paskami na gębie.
- A teraz chciałbym, żeby Diego razem z tamtymi trafił do naszych klatek. Nie chciałbym, aby ponownie powtórzyła się sytuacja, jaka miała miejsce parę godzin wcześniej. Czy to jasne Kruk? Tym razem chcę widzieć całą szóstkę, a jeśli nie to pomyślę nad tym, któremu z was wypalić dziury na czole.
Mężczyźni pokiwali głowami i zniknęli w ciemnościach. Potem było już tylko słychać jęki Seginusa staczającego się po schodach, z których najwyraźniej zepchnął go Kruk…

Ten post był edytowany przez avalanche: 21.02.2004 21:27


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Jade^_^
post 21.02.2004 22:52
Post #263 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 124
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: z dużej wsi

Płeć: Kobieta



Postarałaś się avuś... na prawdę się postarałaś
part jest zaczepisty... trochę się w nim dzieje, jest się z czego pośmiać.. biggrin.gif
po prostu świetne biggrin.gif


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 22.02.2004 16:33
Post #264 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Ten part jest trochę dziwny i w dużej częsci opisowy - tak musi być. Pojawia się tu nowa postać, której jeszcze nie do końca dopracowałam, no ale myślę, że będzie nastepną ciekawą postacią Zakonu =) Jej charakter może się wydawać później trochę skomplikowany, ale to z powodu pewnej odmienności charakteru. Ta postać będzie takim jednym z pierwszych przykładów na to, że Zakon składa się nie tylko z samych zabójców i innych maniaków, ale także z ludzi, których moc wcale nie musi polegać na sile mięśni i umiejętności władania mieczem czy kosą - ale na sile umysłu i tego co można nazwać niezdrowym dążeniem do celu za wszelką cenę.

Postanowiłam dać taki wstęp, bo potem mi wylatujecie, że jest nudny part, że nie rozumiecie czegoś. Macie już jako taki zaczątek na czym będzie polegać rola tej postaci i myślę, że może nie zaśniecie. Nie zawsze bowiem trzeba na siłe wplatać akcję - ten part akcji nie wymaga i ma zadanie informujące =)

Part 70

- Tracę cierpliwość do tego wszystkiego, rozumiesz?
Po nieprzyjemnym spotkaniu z Krukiem i Seginusem, Antares pomyślał, że sprawy zaczynają biec nie po tym torze, co powinny. Plan zabicia Remisa nie powiódł się, mimo iż wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że wszystko pójdzie gładko. Był przekonany, że już prostszej roboty dla Kruka nie mógł wymyślić. Mylił się.
- Pan Horovitz jest całkowicie pod naszą kontrolą. Jest tak zachłanny na złoto, że nawet nie zauważył, że monety, jakie mu dajemy są fałszywe. Wzięliśmy metalowe krążki, wybiliśmy na nich odpowiednie nominały i podkolorowaliśmy je odpowiednio.
- Wiedziałem, że z nim będę mieć najmniejsze problemy. Jednakże niepokoją mnie sprawy, które skończyły się porażką, chociaż – zaakcentował Antares – powierzyłem je osobom, których zawsze ceniłem za profesjonalizm. Teraz jednak wiem, że nawet najlepsi ludzie nie są w stanie zagwarantować mi pełnego sukcesu.
- Panie, sądzę, że jeszcze nie wszystko stracone. Mamy nadal parę asów w rękawie. – zapewnił go rozmówca.
- Teraz mój plan muszę oprzeć na tym, co do tej pory uznawałem za mało istotny, Taurynie. Będzie to wielce ryzykowne, ale nie mam nic do stracenia. Choć po ostatnich niepowodzeniach moich ludzi, nie powinienem tego mówić, jednak chcę ci pogratulować tego, jak gładko sobie poradziłeś z Horovitzem.
Tauryn miał zamiar zaprotestować, gdyż nie czuł się szczególnie dumny z wykiwania osoby tak durnej, za jaką uważał niewątpliwie dyrektora Akademii. Antares powstrzymał go jednak, unosząc do góry rękę na znak, aby powstrzymał się od ewentualnych sugestii na temat tego, co dowódca Zakonu powinien uznawać za powód do dumy czy też hańby.
- W związku ze zmianą planów, chciałbym ci powierzyć zadanie. Od razu zaznaczam, że od jego wykonania zależy cała nasza przyszłość – położył swemu podwładnemu rękę na ramieniu – Jesteś gotów przyjąć wyzwanie?
Tauryn bez wahania przyjął propozycję, której zakończenie sukcesem, na pewno przyczyniłoby się do prestiżu jego osoby i zapewne rychłego awansu na wyższe stanowisko. Był osobą ambitną, dlatego nigdy nie zastanawiał się nad trudnością powierzanych mu zadań – zawsze lubował się w tych najtrudniejszych, ponieważ nigdy nie zawodził w ich rozwiązaniu.
Antares nie przypadkowo powierzył Turynowi zadanie pozyskania sobie poparcia Horovitza. Wydawało się to bardzo banalne, jednakże Turyn posiadał umiejętność, której żaden z jego pobratymców nie miał tak doskonale rozwiniętej jak on – był, bowiem znawcą ludzkiej natury. Jego działania zawsze, bowiem opierały się na psychologicznym rozpracowaniu przeciwnika. Dodatkowo potrafił zawsze bezbłędnie wyczuć zamierzenia ofiary, świetnie potrafił przewidywać jej następne ruchy, co zawsze stawiało go ponad nią i dzięki czemu nigdy nie przegrywał. Nikt tak dobrze nie znał się na ludziach jak on – znał zasady działania umysłu poszczególnych osób na podstawie krótkiej rozmowy z nimi. Nawet w tej chwili, gdy rozmawiał ze swym dowódcą, analizował każde jego wypowiedziane słowo, każdy jego ruch i spojrzenie – tak budował informacje o człowieku - na podstawie wnikliwych obserwacji.
Było jednak coś, co stępiło jego zmysł oceniania ludzi – nie chodziło o to, że się mylił, jednak o to, że jego umiejętności zubożały z porównaniu, gdy był u szczytu swej „mocy”. Kiedyś bardzo szybko analizował dane, jakie podświadomie przesyłali mu jego rozmówcy – obecnie bazował na wynikach swych wcześniejszych obserwacji, próbując skutecznie dopasować przypadek nowo poznanego człowieka z przypadkiem, z którym miał wcześniej do czynienia. Często, bowiem kazano mu „badać” osoby o bardzo charakterystycznych cechach – zazwyczaj chodziło o łgarzy, chciwców, morderców itd. Tauryn zwykł mawiać, że są to klasyczne przypadki, więc nigdy długo nad nimi nie musiał się rozwodzić i zazwyczaj trafnie przepowiadał, co siedzi w umyśle danego delikwenta. Takie zadania doprowadziły, że nie rozwijał swych umiejętności poprzez poznawanie innych, ciekawych osobowości. Początkowo bardzo ubolewał nad tym, jednakże później stało mu się to zupełnie obojętne – stracił zamiłowanie. Nie potrafił już się cieszyć z nowo odkrytego działania zaskakującego umysłu. Do dziś pozostał mu jednak ten mechaniczny zmysł oceniania ludzi. Nigdy nie odwracał oczu od swego rozmówcy i zawsze mimo woli kodował sobie, jaki dana osoba ma sposób wypowiadania się, jak duży zasób słów posiada, jakich słów używa najczęściej, w jakich sytuacjach się denerwuje czy też raduje i tym podobne. Dla normalnego człowieka takie myślenie podczas zwyczajnej rozmowy mogłoby doprowadzić do rozdwojenia jaźni, z powodu nadmiaru informacji i skupianiu swej uwagi na wielu rzeczach naraz, lecz dla Tauryna było to całkiem normalne.
Tym, co zahamowało rozwój umiejętności Tauryna był posłanie go na nauki do ludzi, których codzienna praca polegała na fałszerstwie, podrabianiu pieniędzy, obrazów i innych wartościowych rzeczy. Jedyne, co go ciekawiło w swej nowej pracy, był fakt, że poszerzył horyzonty swej wiedzy o sztuce – co prawda w kierunku jaki nie wydawał się chwalebny, ale zawsze było to coś. Parę lat praktyki zrobiło z niego najlepszego fałszerza, ale także faceta, który zaczął myśleć jak jego mistrzowie, czyli Zakonnicy. Jedyne szczęście, jakie go spotkało polegało na tym, że nigdy nie musiał mieć styczności z ludźmi pokroju Orfeusza czy Kruka – a więc tymi, którzy zajmowali się w Zakonie tym, co najważniejsze, a więc zabijaniem i mordowaniem. Jego pozycja w Zakonie klasyfikowała się jako „wielce użyteczna praca umysłowa”, dlatego też zwolniony był z masowych akcji pościgów za ofiarą i zarzynaniem jej ku ogólnej uciesze współbraci.
Pomimo wielu lat spędzonych w Zakonie, nie figurował on nigdy na kartach ludzi zajmujących się ściganiem Zakonników. Uważano go za osobę stwarzającą małe zagrożenie społeczne. Bardziej, bowiem interesowano się psychopatami mordujących niewinnych obywateli, niż fałszerzem. Wydawało się to nawet logiczne – facet przecież nie zabijał ludzi, a więc można go było skreślić. Było to nie do końca słuszne założenie. Nikt, bowiem nie pofatygował się nigdy by pogrzebać w dokumentach Tauryna i wnikliwiej przyjrzeć się jego historii. Gdyby, choć jedna osoba w rządzie zadałaby sobie ten trud, na pewno inaczej patrzono by na tego człowieka. Nie należy, bowiem ignorować kogoś, kto kiedyś rozpracował plan działania tajnej organizacji Navaget, doprowadził do ujawnienia tajnych informacji, które w przyszłości pomogły wymordować jej członków. Wszystko przez chorobliwą ambicję…
- Co mógłbym uczynić dla ciebie, mój panie?
- Musisz doprowadzić Horovitza, by opuścił razem ze wszystkimi Akademię…żeby ją zniszczył…- wyszeptał podnieconym głosem Antares - Chcę, żeby zamczysko opustoszało…wiało pustkami…żeby mróz przeszywał każdego, kto odważy się powrócić w jego mury…chcę go mieć na własność…
- Doskonale rozumiem – odpowiedział spokojnym tonem Tauryn – Ma zamknąć ją?
- Nie. Życzyłbym sobie, żeby doprowadził do morderstw. Skłoń go to tego Taurynie, a obiecuję ci sowitą zapłatę za twój trud.
- Mam go podżegać do tego by zamordował paru uczniów? – spytał zaniepokojonym głosem.
- On ma oszaleć Taurynie. Chyba potrafisz nim tak zmanipulować, aby był ci posłuszny? – podpytał sprytnie dowódca.
- Ależ oczywiście, ze potrafię. To dla mnie żaden problem. Chciałbym się jednak wymienić pewnymi uwagami, jeśli można. Otóż, zastanawia mnie, czy ma sens nakłanianie tego kretyna, aby mordował uczniów? Władze uznają, bowiem go za niepoczytalnego i każą usunąć, a na jego miejsce wstawią nowego.
- Nie wstawią. Bo to nie jego będą podejrzewać.
- A więc kogo?
- Ducha, Taurynie. Naszego drogiego, Simona. Wyniosą się stamtąd szybciej niż się tego spodziewasz. Nikt nie będzie walczył z niematerialnym geniuszem zbrodni, na jakiego go wykreujemy – zatarł ręce z zadowoleniu.




--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Jade^_^
post 22.02.2004 17:55
Post #265 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 124
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: z dużej wsi

Płeć: Kobieta



nooo widzę, że zaczynasz inaczej podchodzić do ficka
jak się już psycholog pojawił, to będzie niezła jazda biggrin.gif
znam z własnego doświadczenia życiowego (nie fickcyjnego)
jak się grę psychologiczną wprowadza, to mniej wtajemniczony umysł (czyt. poryty mózg z jeszcze bardziej zrytą psychą) się w tym gubi
ale nie ma to jak my, nie ava? laugh.gif
takie pytanie... skąd Antares i reszta wiedzą o Simonie?


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 22.02.2004 18:08
Post #266 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



już ci wytłumaczyłam ^^ ale wyjaśnię jakby ktoś inny miał wątpliwości

Antares - ma parę lat na karku, zdążył poznać taką osobę jak Simon (nie wiem czy osobiście, ale na pewno o nim słyszał - zalazł mu za skórę swoimi pomysłami XD)

Tauryn - tak jak wspomniałam w ff, rozpracował Navaget, więc tez miał styczność z Simonem (to samo co w nawiasie wyżej)

Psychologiczne gierki nie ma co XD ale ja pomysłu nie mam =) trzeba będzie nad tym pogłówkować.


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 23.02.2004 20:46
Post #267 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Dobra wy szczupaki macie tą zakichaną Akademię XD i tych świętoszków (pełny skład pewnie w następnym parcie albo za dwa). Jestem przybita i strasznie mi łeb nawala. Part jest krótki i można w nim wyczuć wpływ mojego humorku.

Tak poza tym pojawia się kolejna nowa postać - na razie tylko wspomniana, ale w następnym parcie będzie coś więcej. Mogę powiedzieć, że co do "tej" postaci mam bardzo pozytywne emocje i wydaje mi się, że będzie jedną z ciekawszych (może najciekawszych) z ramienia jak to określacie - tych dobrych. Poza tym powiem tylko tyle, że jak ktoś będzie mieć skojarzenia z brzmieniem jego imienia i nazwiska to to nie będzie przypadek XD Zresztą potem wam powiem - nawet jego ksywa będzie się z tym skojarzeniem bezpośrednio łączyć.

Miłego melancholijnego czytania życzę albo jak tam sobie chcecie. jutro mam zawalnony dzień (klasówka z fizy i odpowiadanie z chemii + 2 angielskie + PO + biologia + polski + niemiecki. Pomódlcie sie za mnie ludzie dobrej troski) W czwartek natomiast poprawa z matmy a za tydzień w środę "mała matura" - tez z matmy. Od razu uprzedzam, że nie chodzę do klasy maturalnej jakby kto miał skojarzenia. Mój matmatyk ma własny tajny system...

Part 71

Jakkolwiek niedorzecznie brzmiałoby stwierdzenie, aby zrobić z dobrotliwego ducha sprawcę morderstw, Tauryn podjął się zadania. Niespodziewanie pojawiła się szansa na to, by sprawdzić jak kretyn pokroju Horovitza, da się szybko omamić i zwariuje. Jeszcze nigdy Tauryn nie musiał nikogo doprowadzać do szaleństwa, jednak, czego nie robi się dla dowódcy i dla zaspokojenia własnych ambicji, by udowodnić, że jest się najlepszym...
Antares szczegółowo wytłumaczył, na czym ma polegać plan, jaki przygotował. Tauryn z rosnącym napięciem słuchał jego wypowiedzi, w której aż roiło się od makabrycznych opisów morderstw, jakich w przyszłości miał dokonać Horovitz. Co prawda mało obchodziło go jaką satysfakcję można czerpać z zabijania, ale z wrodzonej uprzejmości nie pokazywał jak nużą go te wizje dzieciaków z pokiereszowanymi ciałami. Interesowało go natomiast to, w jaki sposób będzie oddziaływać na swą ofiarę. Antares zgodził się na pewną swobodę działania ze strony Tauryna, jednak zastrzegł, aby nie przedłużał niepotrzebnie akcji, gdyż nie ma czasu na jego wyrachowane gierki psychologiczne.
Po skończonej rozmowie Antares podał mu rękę na pożegnanie i zatopił się ponownie w rozmyślaniach na temat tego, co ma się zdarzyć w niedalekiej przyszłości.

Podczas, gdy Zakon knuł szatańskie plany zagłady, w oddalonym o wiele kilometrów innym zamczysku, toczyło się zwykłe, można rzec monotonne życie uczniów Akademii. Wszystko zdawało się tu wyglądać po staremu – zwyczajni uczniowie wstający zwyczajnie o tej samej porze i zwyczajnie udający się na niezwyczajne lekcje, swych niezwyczajnych nauczycieli, pośród których prym niezwyczajności wiódł nie, kto inny, jak profesor Twintower.
- Kolejne spóźnienie Karlsen – skrytykował ucznia, który właśnie wpadł po klasy – Trzeba ci załatwić specjalne budzenie, czy może łaskawie ruszysz tyłek i nie będziesz się wylegiwał w łóżku do późna?
- Przepraszam panie profesorze, to się więcej nie powtórzy – wyrecytował z pamięci. Codziennie wciskał tę samą bajeczkę. Twintower rzadko miewał odruchy dobroci, jednak tym razem powstrzymał się od wywalenia Michała za drzwi, co robił codziennie, od kiedy Michał zaczął się spóźniać na jego lekcje. Tym razem wyglądało na to, że ulitował się nad nim i pozwolił zająć miejsce w klasie, aby wysłuchał wykładu, jaki dziś przygotował.
Michał sprawiał wrażenie nieobecnego. Machinalnym ruchem otworzył stronę książki, o jaką prosił ich profesor a później udawał, że robi notatki. Rysował nic nieznaczące bazgroły, zamalowując całą kartkę zeszytu czarnymi liniami, niechlujnie ze sobą połączonymi w napis: Anarchia – droga ku wolności uciśnionych obywateli.
Twintower, który zazwyczaj lubił się przechadzać po klasie w czasie swych wywodów, kątem oka zauważył napis widniejący w zeszycie Karlsena. Od razu przypomniał sobie, kto wygłasza takie hasła na korytarzu i zamalowuje nimi szkolne klatki schodowe i poprzysiągł sobie, że przy najbliższej okazji utnie sobie małą pogawędkę z pewnym uczniem ze starszej klasy – czołowym anarchistą Akademii.

Michał od dłuższego czasu wykazywał oznaki depresji, która nękała go od momentu porwania jego przyjaciół przez Zakonników. Początkowo trzymał się dzielnie, jednak po krótkim czasie zaczął się podłamywać. Gnębiły go różne myśli, miewał ataki melancholii, żył w ciągłym stresie i na dodatek musiał się użerać z Radkiem, Laurą i tym klubem kretynów z kółka filozoficznego. Stanowczo dla jednego człowieka to było za dużo. Czuł się bardzo samotny i zraniony, gdyż paru uczniów chciało sobie zrobić z niego kozła ofiarnego do dręczenia. Pomimo, iż zawsze udało mu się wyjść obronną ręką z tych nieprzyjemnych sytuacji, to zawsze potem miał „skopany” dzień.
Kiedyś na korytarzu natknął się na dziwnego chłopaka, który spray’em wypisywał na kamiennych ścianach napisy, w których pojawiły się słowa wolność i wyzwolenie, a wśród nich – anarchia. Obok widniał rysunek litery A zamkniętej w kółku.
Bardzo zaintrygowało go to, co robił ten chłopak – na takie wyskoki malowania ścian zawsze pozwalał sobie Wiktor, ale Michał nigdy nie widział, aby ktoś oprócz jego przyjaciela ktoś inny zajmował się tym nielegalnym precedensem. Widać musiała tu działać tak zwana siła wyższa – Twintower.
Wtedy rzeczywiście na schodach pojawił się Twintower. Wymienił kilka słów z owym uczniem i ku niezadowoleniu młodego grafficiarza, napis wtopił się z mur nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Twintower jednak nie wiedział, że tuż po jego odejściu właściciel farby z puszki ponownie przyczynił się do zabrudzenia ścian nowym napisem.
Po tamtym „spotkaniu”, Michał jeszcze wiele razy był świadkiem produkowania się młodego artysty na ścianach. Parę razy o mało nie doszło do podobnej sytuacji, kiedy to po raz pierwszy spotkał tego dziwnego chłopaka, a więc do pojawienie się znienacka zza rogu Twintower’a. Widać było jednak, że od tamtej pory ten wycwanił się i jak dotąd profesor mimo usilnych starań wykrycia choćby kropelki farby nie zauważył niczego podejrzanego.
Kim był ten chłopiec? Michał wiedział, że chodził do starszej klasy i miał osiemnaście lat. Był wysokim brunetem z rozwichrzonymi włosami z ciemną karnacją skóry i ubierał się na czarno. Jego ubrania zawsze pokrywały jakieś naszywki a na ręku nosił czarną, skórzaną pieszczochę. Poza tym sprawiał wrażenie całkiem miłego, ale z całą pewnością nie do końca normalnego.
Nazywał się Arthanius Aniel i był anarchistą.

Ten post był edytowany przez avalanche: 01.03.2004 21:43


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Mordoklejka
post 29.02.2004 20:22
Post #268 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 83
Dołączył: 24.08.2003
Skąd: Wolsztyn




Świetny part! cool.gif
Jak zwykle zresztą! biggrin.gif
Cos mi sie ta nowa postać z Aniołkami kojarzy, ale czy tak bedzie to nie wiem!


--------------------
Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. (...) Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można.

A. Sapkowski "Narrenturm"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 06.03.2004 22:20
Post #269 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



pisałam to w WordPadzie bo nie mam jeszcze zainstaowanego Office'a ( więc i Worda) po przeczyszczeniu dysku.

Part 72

W Akademii wyczuwało się niezdrową atmosferę. Odnosiło się wrażenie, że coś jest nie tak jak być powinno. Szczególną uwagę zwracało zachowanie niektórych z profesorów.
Profesor Grey, od chwili porwania uczniów przez Zakonników stał się rozdrażniony i zasępiony. Doszło nawet do sytuacji, gdy publicznie zarzucił swemu koledze po fachu - profesorowi Shepardowi - że to on ponosi odpowiedzialność za to, co się stało z uczniami. Sytuacja była na tyle nieprzyjemna, że z trudem odsunięto obu panów do siebie, gdy skakali sobie do gardeł.
Często dochodziło do sprzeczek na tle wydarzeń z przed paru tygodni i zawsze kończyło się to tym, że obie strony konfliktu nie odzywały się do siebie, a na wspólnych posiłkach nie widywano ich na stołówce - wszyscy bowiem jadali w swoich pokojach i zamykali swoje gabinety na czas sjesty, by nikt im nie mącił spokoju.
Nawet lekcje z nauczycielami, którzy popadli wcześniej w awanturę, były nie do zniesienia. Lekcje bowiem były sztywne i niekiedy prowadzone z dyktatorskim zapałem doprowadzenia do ślepego posłuszeństwa i nie dyskutowania z wykładowcą. Luźne dyskusje, jakie często odbywały się na lekcjach prof. Grey'a zdawały się być już tylko mglistym wspomnieniem dawnych czasów. Z twarzy młodego profesora znikł uśmiech ustępując miejsca twardemu spojrzeniu i obojętnej postawie wobec wszystkich, którzy odważyli się do niego odezwać bez pozwolenia.
Profesor Grey nadal miał w pamięci epitet jaki padł z ust Sheparda i od tamtej pory jego zły humor szerzył się niczym zaraza. Co prawda, sprawiał wrażenie jakby chciał stać się trochę milszy, chociaż wobec swych podopiecznych, ale mimo tego nie potrafił tego zmienić.
Jedynym, który wydał się odporny na to wszystko, był Twintower. Jego wiecznie skwaszona mina i niechęć do przejawów dobroci z jego strony, wydawała sie nareszcie znaleźć tło do swych działań. Uczniowie jednak chodzili przygnębieni nawet bez jego wrednych docinków, co w pewnym sensie nieco deprymowało starego profesora. Na jego lekcjach panowała senna atmosfera, ale bynajmniej nie z powodu wywodów jakie miał nieraz w zwyczaju wygłaszać, ale dlatego, że żaden z uczniów nie przeszkadzał mu gadaniem, chichraniem, rzucaniem w niego samolocikami z papieru czy nawet niewinnym bazgraniem po ławkach. Wszyscy siedzieli grzecznie, wyprostowani na twardych krzesłach i nie okazywali żadnej ochoty do psocenia.
Początkowo Twintowerowi odpowiadał ten stan rzeczy - wreszcie mógł się spokojnie realizować na lekcjach, bez obawy na bezczelne przerwanie mu jego wykładu. Uczniowie z anemicznym wyrazem twarzy notowali ważniejsze rzeczy i tępym wzrokiem wpatrywali się na swego nauczyciela, wyglądając przy tym jak bezmózgie zombie. Nie wybuchały już głosy oburzenia, gdy Twintower celowo stawiał niższy stopień, za brak najmniejszego, aczkolwiek jego zdaniem - naistotniejszego szczegółu będącym kluczem całej teorii. Uczniowie bez żadnego rozżalenia przyjmowali do wiadomości, że nie mogli otrzymać lepszej oceny. Sprawiali wrażenie jakby im w ogóle nie zależało na ocenach, co oczywiście Twintower wytknął im kiedyś podczas jednej z jego lekcji. Usłyszał wtedy w odpowiedzi, że nie obchodzą ich oceny bo ich kryteria przyznawania są niejasne a wystawiający je nauczyciel daje je według własnego widzimisie, oraz że "władza" ma zawsze fałszywy pogląd na stan wiedzy ucznia.
Po raz pierwszy w jego karierze zaniepokoił go taki stosunek do nauki. Patrzył z niedowierzaniem po twarzach uczniów, którzy bez emocji zaaprobowali wypowiedź ich kolegi, nie sprzeciwiając się jej. Oni rzeczywiście tak myślą - podpowiedział mu wtedy głosik w jego głowie. I ten sam głos, dodał potem - "to nie jest normalne Howardzie"...

Drugą osobą po Twintowerze, która bynajmniej nie zaliczała się do grona rozłoszczonych ani do grona przygnębionych, był Arthanius - jedyny uczeń, który nie popadł z masową depresję. Twintower nie wiedział, czy cieszyć się z tego powodu, jednak w ostatecznym rozrachunku, łamiąc zasady swojego kodeksu bycia niemiłym dla każdego ucznia, "normalność" Arthaniusa w pewnym sensie podniosła go na duchu. Pomimo tego, że oficjalnie nie znosił każdego, którego miał przyjemność kiedykolwiek uczyć, to jednak chłopak ten zaliczał się do wąskiego grona tych uczniów, których w głębi serca stary profesor lubił, ale nigdy im tego nie okazywał. Sądził bowiem, że taka informacja mogłaby zaszkodzić i wywołać u jego "ulubieńców" niezdrową pewność siebie i jeszcze większe rozhulanie z powodu takiego zaszczytu. Nie ulegało wątpliwości, że Twintower darzył wewnętrzną sympatią największych łobuzów i dziwaków, z jakimi miał styczność i nawet pomimo najsroższych kar dla nich, istaniała między nimi niewidzialna więź i ukrywany wzajemny szacunek.
Arthanius był dość specyficznym uczniem. Cechował go niesamowity upór i przeświadczenie, że zawsze ma rację, nawet gdy jej nie ma. Jednakże, tym co go wyróżniało spośród innych było jego zamiłowanie do anarchizmu. Buntował się przeciwko każdej formie wywierania na nim presji czy próbie podporządkowania go sobie poprzez inną osobę. Nie znosił ograniczeń i bynajmniej posiadał inny system wartości - dla niego najważniejsza była wolność...świadomość bycia wolnym człowiekiem, któremu nie narzuca się z góry ustalonych zasad i reguł ustalających jakość, formę i styl, w jaki ma żyć.
Twintower był osobą, z którą Arthanius najczęściej wdawał się w dyskusje. Obaj zawzięcie bronili swoich stanowisk i nigdy nie dawali się przekonać do racji drugiego.
- Arthanius zostań - wzrok profesora padł na pakującego się właśnie chłopaka w ostatniej ławce. Profesor odczekał, aż cała klasa zmizerniałych osiemnastolatków wywlecze się sali i dopiero wtedy przystąpił do rozmowy. Podszedł wolnym krokiem do siedzącego w ławce Arthaniusa, trzymającego przed sobą napakowany plecak. Twintower był pewny, że znajdują się tam nie tylko książki ale także coś nielegalnego - o co zresztą narazie nie miał zamiaru go oskarżać, bowiem nie o tym chciał z nim rozmawiać. Na rewizję rzeczy osobistych przyjdzie jeszcze pora...
- Pamiętasz jak rozmawialiśmy o malowaniu na ścianach, Arthanius? - zapytał spokojnie, siadając na ławkę, naprzeciw siedzącego ucznia.
- Pamiętam - odparł chłopak.
- Pamiętasz może co wtedy powiedziałem?
- Pan profesor był łaskaw zwrócić mi uwagę, że to jest miejsce publiczne i nie życzy sobie, abym obnosił się ze swoją ideologią - powiedział z pamięci i po chwili dodał - To było niesprawiedliwe panie profesorze i pan o tym dobrze wie. Mam prawo wyrażać swoje poglądy.
- Powiedz mi Arthanius. Myślałeś kiedyś o tym, żeby inni się do ciebie przyłączyli? - zapytał profesor, ignorując wcześniejszą uwagę o jego wielkiej niesprawiedliwości.
- Nie jestem tanim nawoływaczem, który sądzi, że aby osiągnąć swój cel musi do tego zwołać grupę ludzi i nakłaniać ich do narzucania innym swoich poglądów. - żachnął się Arthanius.
- To ty tak myślisz. Fakty są inne.
- Pan profesor będzie mi łaskaw przedstawić te 'fakty' - poprosił znudzonym tonem.
Twintower podał mu zeszyt, który do tej pory leżał za nim i podał go Arthaniusowi.
- Przejrzyj go - zachęcił.
Arthanius przewertował szybko kartki, ziewając ostentacyjne.
- Zaistne ciekawe. Czyżby to był zeszyt jakiegoś pierwszaka? - spojrzał na pierwszą stronę zeszytu - No tak, miałem rację. Michał Karlsen, klasa pierwsza - przeczytał.
- Bądź łaskawy spojrzeć na ostatnią lekcję.
Kartki zeszytu ponownie zostały wprawione w ruch, zatrzymując się tam, gdzie nakazał mu spojrzeć Twintower. Na całej stronie widniał napis " Anarchia – droga ku wolności uciśnionych obywateli".
- Przekraczasz pewne granice Arthanius - powiedział srogim tonem Twintower.
- Co mnie obchodzi co ten dzieciak pisze w zeszycie? Panie profesorze, bądźmy poważni, bo to co mi chce pan wmówić to jest jakaś paranoja.
- A co ja chcę ci wmówić Arthanius?
- Pan profesor myśli, że kładę jemu do głowy regułki anarchistyczne, uczę jak zorganizować manifestację i pewnie jeszcze tego co to jest czarny blok. A ja panu odpowiem: bujda. Nikogo nigdy nie namawiałem. Jak chce sobie szczeniak zostać anarchistą to jego wola i mi nic do tego.
- Robisz to poprzez swoje działania. Oni nie mają na tyle zdrowego rozsądku, aby podchodzić do sprawy tak jak ty.
- Miło mi to słyszeć panie profesorze. Niech pomyślę...tak, to chyba pierwsze uznanie pod moim adresem z pana ust. Nie chcę nic sugerować, ale pan się chyba źle czuje. - uśmiechnął się nieznacznie, odwracając głowę lekko w bok.
- Uświadamiam cię tylko, że możesz wyrządzić szkody takim postępowaniem - parł dalej Twintower ze śmiertelnie poważną miną.
- Czym? Malowaniem na ścianach symbolu anarchii? - parsknął śmiechem.
- Tobie wydaje się to niewinne. Oni jednak zaczynają to odbierać, jako nawoływanie do buntu.
- Chwila moment! Pan profesor myli...
- Nie mów mi co mylę Arthanius! - wrzasnął Twintower, usadzając z powrotem na miejsce podnoszącego się już z miejsca oburzonego osiemnastolatka.
- Jest pan śmieszny - wysyczał przez zęby Arthanius.
- Nie pozwalaj sobie. Nie rozumiesz, że te dzieciaki odbierają wszystko tak jak chcą to widzieć? Myślisz, że z czym kojarzy się anarchia u człowieka, który nie miał z nią nigdy styczności?
- Szczerze? Z wolnością - odparł uczeń.
- Mylisz się. Anarchia kojarzy się powszechnie z chaosem, nieporządkiem i brakiem władzy.
- To pana osobiste zdanie, które nie reprezentuje głosów innych. Pan ma jedynie przeświadczenie, że oni tak myślą.
Arthanius wydawał sie być powoli znudzony tłumaczeniem upartemu profesorowi, że się myli i tym kompletny brak porozumienia.
- Nie bronię ci, żebyś ty był anarchistą, ale uprzedzam - szkoła to nie miejsce do propagowania haseł wolnościowych i jeśli zobaczę u jeszcze jednego ucznia podobne napisy - pomachał mu przed nosem zeszytem - to ostrzegam, że wyciągnę z tego daleko idące konsekwencje, których ostatnim punktem będzie wydalenie z Akademii.
- Nie ma pan prawa do tego - zerwał się z ławki - Pan się trzyma swojego bezmyślnego systemu, gdzie jedna wyróżniająca się jenostka jest gnojona za to, że myśli inaczej!
- Arthanius uprzedzam...
- Mam w nosie pana uprzedzenia! Nie obchodzi mnie to co sobie pan myśli! Nie ma pan zielonego pojęcia o sprawach, które mi pan tu mówi i śmie mi pan jeszcze grozić! Do jasnej cholery mam już tego dosyć! - wykrzyczał prosto w twarz staremu człowiekowi. Ten jednak ani drgnął.
- Coś jeszcze panu powiem - uspokoił nieco swój ton - Ja nigdy nie działałem przeciwko panu. Nie popieram skrajności, jakie mi pan tu przedstawił - nigdy nie nawoływałem ludzi, żeby przeprowadzili szturm na rząd i obalili ich siłą. Pan mi natomiast wmawia, że malując na ścianach, podrzegam ich wszystkich, żeby z dnia na dzień zbuntowali się najpierw przeciwko nauczycielom, a potem żeby wywołali zamieszki na ulicach.
- Jesteś za młody na pouczanie mnie! - wrzasnął pryskając śliną - Za dużo sobie pozwalasz! Nie masz pojęcia do czego możesz doprowadzić! To zaszło już za daleko! Myślisz, że nie widziałem tego ostatniego napisu? - wysapał.
- A więc to o to chodzi... - zmrużył oczy Arthanius - Nic panu do tego.
- Będzie mi "do tego" dopóki to się będzie pojawiało publicznie. Ale dość! - walnął pięścią w blat - Od dzisiaj będziesz miał codzienne rewizje w pokoju. Rozumiesz?! Przetrząsnę cały pokój i jeśli znajdę w nim coś co mi się nie spodoba to możesz się spodziewać zawieszenia w prawach ucznia oraz pisemnego zaproszenia rodziców do szkoły!
- Odrażająca próba ograniczenia wolności - warknął Arthanius.
- Wyjdź - profesor złapał za zeszyt, wbijając w nie swoje żylaste palce i pokazując drugą ręką drzwi uczniowi. Arthanius chwycił za swój nienaturalnie wypchany plecak i opuścił salę, pozostawiając Twintowera samemu sobie.
Profesor skierował się w stronę katedry, gdy nagle poczuł ból. Złapał się w miejscu, gdzie było serce, krzywiąc się się przy tym bardzo.
- Cholerny szczeniak.. - wyspał, łapiąc się za oparcie najbliższego krzesła. Czuł, że zaczyna mu drętwieć ręka i że kłujący ból w okolicach mostka zaczyna promieniować w okolice pleców. Nie mógł złapać oddechu a pot spływał mu strużkami po twarzy. Twintower starał opanować swój strach, ale nie potrafił - lęk wraz z bólem przepełniały jego ciało, narastając coraz bardziej i bardziej.
Nagle krzesło przewróciło się, a trzymający się za nie profesor, osunął się na ziemię...

Ten post był edytowany przez avalanche: 07.03.2004 22:20


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 07.03.2004 20:50
Post #270 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



mam nadzieję, że nie zostawicie mnie zupełnie bez komentarzy...

Part 73

- Panie profesorze...panie profesorze, czy pan mnie słyszy? - nawoływał ciepły kobiecy głos.
- Tak - odrzekł słabo profesor.
- Proszę odpoczywać - powiedziała uspokajającym tonem, nakrywając go bardziej kołdrą.
- Co mi się stało? Pamiętam tylko, że mnie zabolało..oo tu - wskazał dłonią - i nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami. Taki straszny ból...
- Miał pan zawał - powiedziała cicho doktor Grajewska.
- Co? - skrzywił się w niedowierzaniu.
- Musi pan na siebie uważać. Takie zawały spowodowane są najczęściej silnymi przeżyciami emocjonlanymi, bądź...
Twintower jakby się wyłączył - "silne przeżycia emocjonalne" - przypomniały mu co tak bardzo go zdenerwowało. Wydawało mu się prędzej zawału dostałby przy Wiktorze niż przy Arthaniusie.
- Proszę mnie zostawić samego - spojrzał na kobietę zmęczonym wzrokiem - Chcę być sam...
Doktor Grajewska z pewnym oporem wypełniła wolę profesora. Sprawiała wrażenie zatroskanej i przejętej, której trudno było zostawić pacjenta po tak ciężkim zawale. Profesor jednak nie życzył sobie w tym momencie żadnego towarzystwa. Gdy drzwi zamknęły się cicho, a smuga światła wydobywająca się z korytarza zniknęła zupełnie, Twintower obrócił się na bok i zaczął rozmyślać.
Natrętne obrazy przelatywały przez jego głowę w towarzystwie odbijającego się głosu Arthaniusa. Zapamiętał każdy szczegół z tej rozmowy, każde skrzywienie na twarzy tego młodzieńca i ten niezdrowy błysk w oczach.
Dlaczego ten chłopak jest taki trudny do zrozumienia...Dlaczego on, stary i doświadczony profesor, który na swoim koncie miał gorsze przypadki, nie może rozgryźć co siedzi w głowie tego dziwnego osiemnastolatka...
Nigdy...ale to nigdy nie wybaczy sobie, jeśli popełni ten sam błąd co kiedyś. Wtedy zbagatelizował problem...nie potrafił pomóc na czas. Chłopak był tak samo uparty i zacięty, a jego problem...jakże podobny do tego teraz. Zaczęło się niewinnie a skończyło się tak jak przypuszczał, że się może skończyć. Niczym raczkujące dziecko, które zabłądziło we mgle i doszło tam dokąd dojść nie powinno. Bagno z którego nie ma odwrotu...które wciąga...które dusi i zamyka w swej toni...
Wspomnienie Remisa niczym drzazga wbijała mu się głęboko w podświadomość i nie dawała o sobie zapomnieć. Zawsze tak było - w najtrudniejszych chwilach jego umysł przywoływał wspomnienie tego biało-włosego chłopaka odnoszącego się do wszystkiego z pogardą i nienawiścią. On także myślał, że to co oferuje Zakon jest jedynym rozwiązaniem na nowe, lepsze życie.Ta sama myśl kiełkowała w umyśle następnego buntownika...

- Słyszałeś? - zapytał wchodzący do pokoju Rosenthal z przejęciem.
- Co miałem słyszeć? - warknął Arthanius odwracając się gwałtownie.
Cały pokój wyglądał jak po przejściu tornada. Ubrania i inne rzeczy, porozrzucane leżały w każdym widocznym miejscu - poczynając od krzeseł po łóżka, wyścielając także całą podłogę. Drzwi szaf pootwierane były na oścież, a w jednej z nich, w której znajdowało się lustro, deski służące na półki pozlatywały na sam dół.
- Coś ty tu zrobił - złapał się za głowę współlokator, mając już w głowie wizję nalotu ekipy nauczycieli sprawdzającej czystość w pokojach.
- Szukałem czegoś - zbył go Arthanius - Lepiej wyjdź stąd.
- To mój pokój i nie mam zamiaru..- Rosenthal już nabierał powietrza, by wygarnąć Arthaniusowi co myśli o tym wszystkim, gdy wtem coś za zaszurało pod łóżkiem.
- Tu się schowałaś malutka - wyszeptał z zadowoleniem chłopak, podbiegając łóżka i wyciągając z pod niego jaszczurkę.
- Ten gad się schował pod moim łóżkiem! - krzyknął lekko przerażony Rosenthal - Przecież ta gadzina ma w zębach najgorszą truciznę! Wiesz co by się stało, gdyby mnie ugryzła?
- Najprawdopodobniej miałbyś dwadzieścia sekund na spisanie testamentu - powiedział nawiedzonym głosem Arthanius.
- To nie jest zabawne - cofnął się do tyłu Rosenthal widząc, że Arthanius zbliża się do niego ze sporej wielkości gadem.
- Nie cykaj się, przecież cię nie ugryzie - w tym momencie wydarzyło się coś, czego Rosenthal nie zapomniał do końca życia. Arthanius rzucił mu do rąk swoją jaszczurkę, którą przyjaciel złapał odruchowo. Przez moment trzymał ją w rękach, a gdy wreszcie zorientował się, że trzyma w ręku najjadowidszą jaszczurkę jaka istnieje, odrzucił ją od siebie z krzykiem przerażenia, brzmiącym niczym pisk spłoszonej panienki. Gadzina miała to szczęście, że wylądowała miękko na łóżku - na nieszczęście Rosenthala - na łóżku, w którym on zazwyczaj sypiał.
- Ty nienormlany psychopato! - spuścił z siebie powietrze niczym nakłuty balonik - Mogła mnie dziabnąć!
- Strasznie płochliwy jesteś - powiedział bez emocji przyjaciel, przeciągając leniwie słowa.
- Przestań! Znowu zaczynasz. Co cię znowu ugryzło? - spytał rozłoszczony.
- Zupełnie nic. Uciąłem sobie małą pogawędkę z Twintowerem. Jak zwykle gada od rzeczy, ale pewnie on się już nigdy nie zmieni.
- Pewnie jak zwykle się pokłóciliście, zgadłem? - spytał chłopak, znając już odpowiedź na to pytanie.
- Strzał w dziesiątkę - Arthanius wycelował do niego palcem i udawał, że wystrzelił z niego pocisk, wydając z siebie odpowiedni dźwięk świstu powietrza.
- Możesz sobie w takim razie pogratulować, mój Maestro...posłałeś starego na przymusowe leżakowanie u Grajewskiej - powiedział ponurym głosem. Arthanius na chwilę zastygł nieruchomo - Miał zawał tuż po tym, jak od niego wyszedłeś.
- Smutne - skomentował sucho.
- Tylko tyle masz do powiedzenia? Nie uważasz, że to była twoja wina?
- Może i moja, a może i nie... Sam sprowokował dyskusję i uzyskał na swoje pytania, moje odpowiedzi. Nic poza tym.
Jego mina była mieszanką zdziwnienia, na co wskazywały szeroko otworzone oczy, jak i obojętności, którą wyraził póżniej wzruszeniem ramion. Arthanius rzadko wprost wyrażał swą mimiką radość lub przygnębienie. Przeważnie sprawiał wrażenie wiecznie zamyślonego i obojętnego na wszystko co się dzieje wokół niego. Jedynie w sytuacjach wyjątkowy potrafił zmieniać ten stan rzeczy.
- Ja cię znam. On musiał mieć powód, żeby się tak zdenerwować - naciskał dalej Rosenthal.
- Czepia się i tyle, jak zwykle zresztą.
- Bagatelizujesz jego ostrzeżenia i rady, ale może on ma rację - zauważył rozmówca. Arthanius nie zamierzał, jednak zwierzać się z tego o co tak naprawdę przyczepił się Twintower.
- Nie obchodzi mnie to, rozumiesz? I daj mi spokój. Inwigilujesz mnie jakbym był podejrzany o morderstwo - zmrużył gniewnie oczy i opuścił pokój, trzaskając drzwiami.
- Twój pan coś kręci malutka - szeptnął Rosenthal patrząc się na jaszczurkę, która właśnie badała teren łóżka swoim rozdwojonym językiem.

- Jonathan! Jonathan!
Drzwi domu uchyliły się nieznacznie. Właściciel przetarł oczy w niedowierzaniu. Myślał, że to sen, gdyż było już grubo po północy, a on przed chwilą został gwałtownie zerwany z łóżka waleniem o drzwi.
- Możemy wejśc? - spytał rozdygotanym głosem przybysz. Był cały przemoknięty, tak jak i reszta, którzy z nim przybyli.
- Sergiusz? - pan Smith doznał nie małego szoku - O matko... - przepuścił w drzwiach kordon postaci, wlewajacych się do holu gęsiego. Wszyscy wyglądali jakby właśnie wrócili z przymusowych robót w kamieniołomach i na dodatek byli przemoczeni do suchej nitki.
- Jak wam się udało uciec? - zapytał szybko pan Smith, kierując swe pytanie do Sergiusza.
- Jonathan...proszę nie teraz. Jesteśmy od paru dni w drodze i naprawdę...
- Dobrze już nic nie mów - powiedział przepraszającym tonem pan Smith - Rozgoście się. Na górze są wolne pokoje, możecie się przespać.
- Dzięki - odparł zmęczonym głosem Sergiusz i tak jak reszta, ciężkim krokiem wspiął się po schodach, by za chwilę zniknąć w mrokach korytarza.

Ciemne niebo powoli zaczynało różowieć przy horyzoncie. Na tarasie domu stał pan Smith, pykając dymki swoją fajką. Było zimno, a on stał jedynie w grubym granatowym szlafroku, obserwując okolicę, która o tej porze pogrążona była w błogim spokoju. Nareszcie wyzbył się trosk i lęku o to, czy uda się uwolnić chłopców i ich ojców.
- Jonathan... - rozległ się głos Sergiusza, wchodzącego właśnie na taras - Musimy porozmawiać.
- To może wejdźmy do środka? - zaproponował pan Smith.
- Jeśli nie sprawi ci to różnicy, to wolałbym tutaj.
- Nie skądże. - odparł pan Smith.
- Jonathan sprawa jest bardzo poważna - zaczął ponurym głosem Sergiusz - Te gnidy są gotowe niedługo uderzyć. Nie wiem dokładnie co knuje Antares, ale widać, że już niebawem będziemy mieć na karku całą zgraję tych psychopatów.
- Czyli możemy spodziewać się wojny. Niech to szlag! - zaklął starzec. Rzadko bywał zmuszony tak odreagować swoje zdenerwowanie.
- Co z Remisem? - spytał po chwili Sergiusz.
- Nie było go w Zakonie?
- Słucham? Myślałem, że siedzi w więzieniu. - zdziwił się mężczyzna.
- Diego go uwolnił. Była rozprawa, Remis zemdlał, zjawili się medycy i tyle go widzieliśmy. Antares go nasłał, żeby Remis nie mógł zeznawać, choć wątpię, żeby Remis puścił parę z ust. Tu chodzi o coś innego...
- Masz coś konkretnie na myśli?
- Podejrzewam, że go zabili... - powiedział grobowym tonem pan Smith. - Nic innego nie przychodzi mi w tym momencie do głowy. Skoro nie było go w Zakonie, to by wskazywało, że nie był im do niczego potrzebny...
- Nie wiemy tego dokładnie. Diego pomógł nam uciec... - westchnął ciężko Sergiusz.
- Słucham?
- Zamknęli go w celi naprzeciwko nas. Wyglądał, jakby oszalał. Uwolnił nas później - normalnie otworzył sobie drzwi celi i wywarzył drzwi do naszej i kazał nam wiać.
- A on?
- Nie wiem. Nie biegł za nami.
Pan Smith przytknął do ust swoją fajkę. Sprawiał wrażenie wielce zdziwionego tym co właśnie usłyszał. O co chodziło jego synowi? Dlaczego zamknęli go Zakonnicy i dlaczego pomógł on uciec Sergiuszowi i reszcie. Wszystko to wydawało się być bardzo pogmatwane i nielogiczne. Nie wiadomo co stało się z Remisem, jaki los spotkał Diega po ich ucieczce i wreszcie - co knuł Anatres.
- Musimy zawiadomić odpowiednich ludzi, że trzeba się mieć na baczności - stwierdził pan Smith - Pojadę jeszcze dziś do przewodniczącego Rady i przedstawię mu sytuację.
- Ja zawiadomię Horovitza. Akademia to łatwy cel do napaści. Słuchaj, mogę zostawić ci Adama na parę godzin?
- Tak, spokojnie. Julia się nimi zaopiekuje.
Panowie pożegnali się, a Sergiusz chwilę potem już był w drodze do Akademii.

Ten post był edytowany przez avalanche: 14.03.2004 17:33


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Longina
post 07.03.2004 20:56
Post #271 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 35
Dołączył: 16.05.2003
Skąd: NDM

Płeć: Kobieta



Czy piszesz z dużym wyprzedxeniem tzn, czy masz już napisane jakieś teksty, a potem po trochu zamieszczasz?
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 07.03.2004 20:59
Post #272 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Piszę na bieżąco =) Ale może się zdarzyć i tak, że jeśli mnie najdzie wena to napiszę jeden czy dwa party do przodu. A czemu pytasz?


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Longina
post 07.03.2004 21:01
Post #273 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 35
Dołączył: 16.05.2003
Skąd: NDM

Płeć: Kobieta



A tak z czystej ciekawości.
Bo ja robię na odwrót.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Psychopatka
post 07.03.2004 22:03
Post #274 

Prefekt Naczelny


Grupa: czysta krew..
Postów: 518
Dołączył: 05.04.2003
Skąd: Glajwic

Płeć: Kobieta



komentarz do 72 parta, 73 tak jak mówiłam poczytam potem =) bedzeisz miec wiecej komentarzy. Nie wyglada jakby było pisane "na odwal"... były tamjakies potkniecia
( nie pisze się chyba -wydał z sienbie ziew... ? ) ale nie przeszkadzały mi specjalnie.
O Anarchistach Ci mówiłam co myśle.. i stwieredziłam ze to opowiadanie powinni czytac tylko ludzie wzglednie inteliegentni, o dobrej pamieci... nawaliłas tyle bohaterów ze nietrudno sie zgubić... to dobrze =)


--------------------
Hey you little Jesus bride why have you smiled to me ?
Hey you little Jesus bride why have you sang to me ?
They say that God is inside us all, and sometimes
He is not in the way that I have preached for to wish to
but God is my lover and I love him too

//F.Ribeiro//
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Jade^_^
post 07.03.2004 22:20
Post #275 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 124
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: z dużej wsi

Płeć: Kobieta



no ava nareszcie strona dobra biggrin.gif... tylko, że mojego Wikusia było mało :/
ale przeżyję jakoś... mam nadzieję, że w następnym parcie będzie coś więcej :>
napisany jak zwykle świetnie tylko jeden błąd taki rażący wyłapałam..

QUOTE
To jest zabawne - cofnął


chyba tu miało być "To nie jest zabawne".. przynajmniej ja tak mysle smile.gif
pozdro i żeczę weny biggrin.gif


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

13 Strony « < 9 10 11 12 13 >
Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 15.05.2024 05:50