Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Funeral Of Hearts

Yaten
post 30.07.2005 17:08
Post #1 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003




Rozdział I
Ten, którego nigdy się tam nie spodziewał


Hogwart zdawał się zawsze być miejscem przyjemnym – gdzie nie mogło cię spotkać nic złego. Miałeś co jeść, gdzie spać – co najwyżej czasem pobiłeś się z kolegami, ale to przecież nie jest nic strasznego. Dostawało się szlaban i też było wesoło. Aż do opuszczenia murów szkoły miałem nadzieję, że moje życie jako czarodzieja wciąż będzie takie wspaniałe. W końcu, kiedy pochodzi się z mugolskiej rodziny, ten świat wydaje się taki...cudowny. Jakbyś przez 11 lat żył obok czegoś, co przerasta wszystkie twoje marzenia.

Mały domek na Wzgórzu Roveny, praca w Ministerstwie po świetnie zdanych OWUTEMach – dalszy ciąg snu. Snu, z którego miał nadzieję już nigdy do końca życia się nie obudzić. W końcu co w takich czasach może robić Auror? Rzadko miał do czynienia z niedoszłymi Śmierciożercami, którzy nawet nie mieli wypalonego Znaku. A w ciągu roku od opuszczenia Hogwartu chyba raz dane mu było stanąć w szranki z prawdziwym Sługą Czarnego Pana.

Brakowało mu jednego – kobiety. Nużące były poranki spędzane sam na sam z filiżanką mocnej kawy i gazetą w ręce. Nie cieszyły go zielone, równo przystrzyżone trawniki, które mógł podziwiać, kiedy podchodził do okna. Większość mieszkańców była tu czarodziejami, było tu nawet parę całkiem ładnych magiczek...Ale on nie potrafił sobie nikogo znaleźć. Zawsze był taki. Odludek w Ravenclawie – miał co najwyżej dwóch dobrych kolegów, których nie mógł nawet nazwać przyjaciółmi. Ot, wszyscy odrzuceni, których nikt inny nie chciał. Miał dziewiętnaście lat...a jeszcze nigdy się nie całował. Nie tak naprawdę, nie z języczkiem. Ba! Nawet nie miał dziewczyny. A przeciw Hogwart pełen był zdesperowanych panien...Widać nie na tyle, aby on mógł stać się ich chłopakiem.
Nieraz przeglądał się w lustrze. Czy miał coś, co mogło innych odpychać od niego? Nie był specjalnie chudy, ale grubym też nie możnaby go nazwać. Srebrne włosy opadające na ramiona także nie wydawały się niechlujne. Nie mogły być tym czynnikiem. Oczy – przejmujący błękit. Jakby spoglądało się w odmęty morza. Delikatnie zarysowany podbródek – nieco kobiece rysy twarzy. Delikatne usta i taki nos. Parę pozostałości po pryszczach...Może nie wyglądały zbyt pięknie...Może właśnie przez to inne go nie chciały? Styl ubierania...Nie. Na pewno nie w tym leży problem – raczej sportowo, modnie. Jeansy, czarne trampki – no i rozpinana koszula narzucona na t-shirt. Zwykły, chłopak, prawda?

Choć tak naprawdę przestał być zwykły z rozpoczęciem pewnego czerwcowego dnia. Jak zwykle zaraz po wyjściu z łóżka narzucił na siebie szlafrok i wyszedł przed dom, aby odebrać gazety – The Times i Proroka Codziennego. Był wiernym prenumeratorem obydwu tytułów. Uśmiechnął się mile do pani Welles, uśmiechniętej staruszki od rana podlewającej swój trawnik. Możliwe, że zastępował on jej dzieci, których nigdy nie miała – może właśnie dlatego tak o niego dbała?

Jak zawsze zaparzył sobie kawę, a kiedy jej krople powoli spływały przez filtr rozsmarował masło na niezbyt świeżym rogaliku – dziś już nie chciało mu się wychodzić do sklepu. Żadnych nowości. Wszystko zupełnie normalnie. Kiedy przelewał czarny napój z dzbanka do białej filiżanki, wręcz uderzyła w niego ta rutyna i zdecydował, że właśnie dziś zrobi coś szalonego – coś czego jeszcze nigdy nie robił. Ale kiedy tylko usiadł na krześle rozkoszując się słodkim pieczywem zrozumiał, że jego postanowienie nie ma najmniejszego sensu. Tej nocy zdarzyło się coś, co wywróciło świat do góry nogami.

„TEN, KTÓREGO IMIENIA NIE WOLNO WYMAWIAĆ POWRACA
W krótkim oświadczeniu, złożonym w piątek w nocy, minister magii Korneliusz Knot potwierdził, że Ten, Którego Imienia nie wolno wymawiać powrócił do kraju i znów działa...”

A to był dopiero początek artykułu. Miał trzy lata, kiedy zakończyła się Pierwsza Wojna – której nie pamiętali nawet jego rodzice, byli wszak mugolami. W szkole dowiedział się jednak wyjątkowo wiele na jej temat...I teraz te czasy miały się powtórzyć. Poczuł dziwny ścisk w żołądku...Wyszedł na zewnątrz...Po co? Sam tego nie był pewien. Może chciał poczuć rześki wiatr na swej twarzy? A może chciał upewnić się, że na żadnym z domów nie widnieje Mroczny Znak?

Może i nie widniał...Ale czym tak właściwie będzie różnił się dzień dzisiejszy od dnia wczorajszego? Większą ilością wzmianek o śmiertelnych wypadkach i tajemniczych zaginięciach? Czym ta wojna będzie różnić się od czasów pokoju? Nie wiedział. I miał nadzieję, że nigdy się nie dowie. Stał właśnie naprzeciw czegoś, co z całą pewnością go przerastało. Czegoś, czego nie był w stanie ogarnąć swoim umysłem. Naprzeciw czegoś...czego się bał. Bo nie wiedział jak będą wyglądać te dni. Czy przyjdzie mu żyć w strachu? Czy będzie ukrywał się, walcząc o każdą sekundę swojego życia...które i tak nic nie zmieni?

Zastanawiał się, gdzie jest teraz Terry Wolnshtein, Nymphadora Tonks, Janus Versy. Jak zareagowali na przeczytaną gazetę Albus Dumbledore? Co tak właściwie stało się w Ministerstwie.

Wszedł z powrotem do swojego mieszkania. Nie wiedział co ze sobą zrobić. Nie dostał żadnego wezwania, nie chciał więc zawadzać w Ministerstwie, gdzie trwa pewnie burza. Nie potrafił usiedzieć na jednym miejscu. Wszystko go denerwowało. Nie mógł spojrzeć w lustro. Nie mógł wyjrzeć za okno. Czyżby już oszalał? Jak niewiele było do tego potrzebne... Wszedł do łazienki. Zimny prysznic był tym, czego potrzebował...Może będzie w stanie ochłodzić nerwy. Ale tam...Było jeszcze coś gorszego. Jeden z ich trójki. Jeden z nieudaczników Ravenclaw, który całe siedem lat spędził nad książkami...Wisiał dokładnie naprzeciw niego. Zawieszony pośrodku łazienki dziwnym zaklęciem, zupełnie nagi, zakrwawiony...Mężczyzna nie wytrzymał, przewrócił się na ziemię. Na oślep błądził rękoma po kafelkach, powoli się cofając. Do jego oczu mimowolnie napłynęły łzy na widok martwego przyjaciela...A może nie tyle na jego widok...Co zmasakrowanego ciała i okrucieństwo. Jego ciało było ukrzyżowane...A pośród krwi na jego brzuchu można było dostrzec wyryty ostrym narzędziem znak Krzyża Ankh.

Janus Versy.


--------------------
Glod, Zaraza, Wojna i ... Smierc.

Czterej jezdzcy podlegli mi...Tylko mi...I wiesz, ze Cie kocham
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Teodora
post 30.07.2005 22:29
Post #2 

Ścigający


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 260
Dołączył: 18.06.2004
Skąd: dworzec kurski

Płeć: Kobieta



ciekawa histotoria...


--------------------
m
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Verita
post 31.07.2005 00:02
Post #3 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 90
Dołączył: 27.07.2005

Płeć: Kobieta



A mozna wiedziec kto jest bohaterem?
No coz... wrzuć więcej, na razie troche mnie to opowiadanie zaciekawilo

Ankh na martwym ciele? Przeciez to symbol zycia?
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Yaten
post 31.07.2005 08:47
Post #4 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003




Veritas - wszystko w swoim czasie ^^

Rozdział II
Królowa Lodu


Margot była śmierciożercą z powołania. Jeszcze zanim trafiła do Hogwartu o tym wiedziała – może nie precyzowała swoich marzeń tak jasno, ale to było jej pisane. W dzieciństwie przypalała mrówki pod lupą czy odrywała muchom nóżki, aby zobaczyć jak wiją się w przedśmiertnej agonii. Kiedy pewnego wakacyjnego dnia spotkała tego Petera od razu przystała na jego propozycję – możliwość „zabawy” z ludźmi była naprawdę kusząca. W sumie mogło to wyglądać dość dziwnie...Grupka dzieciaków jeszcze znających się ze szkoły podczas corocznych zakupów na ul. Pokątnej nagle zagadnięta przez zgarbionego człowieka, który równie dobrze mógł wyglądać na żebraka.

Powiedział, że widzi potęgę w ich oczach – a to trzeba przyznać – Margot zawsze była łasa na wszelkie komplementy. Do czternastego roku życia raczej tłumiła w sobie uczucia, była niezbyt pewna siebie. Nawet kiedy uważała, że ma dobry pomysł – nie wyjawiała się z tym. I mimo, że miała zapędy do bycia przywódcą, siedziała cicho. Zmiana nastąpiła, kiedy miała piętnaście lat – zrozumiała, że jest naprawdę kimś ważnym, w kim drzemie potencjał. Nie została prefektem, ale w Hufflepuffie była naprawdę ważna. Wszyscy liczyli się z jej zdaniem. A to było dla niej niezwykle ważne...Więc kiedy ów mężczyzna, który przedstawił się jej jako Peter, zaczął rozmowę od owych słów, już wiedziała, że przystanie na wszystko co jej zaproponuje. A było to nie byle co – pewien rzekomo potężny talizman za tatuaż na ramieniu. Znak Czarnego Pana. Człowieka, w którego powrót już nikt nie wierzył.

Uznała więc, że sam tatuaż do niczego nie zobowiązuje, jeśli Ten – Którego – Imienia –Się – Nie – Wymawia nigdy nie powróci do życia. Tym bardziej, że ów amulet mógł okazać się fałszywy. Wraz z przyjaciółmi dała sobie za pomocą magii wyryć znak na Ramieniu. To co dostali... Zawiodło ich. Zwykłe Krzyże Ankh. Zapewne bez żadnej mocy. Dlatego poszczuli starucha paroma zaklęciami, a potem sami zaśmiewali się z własnej głupoty.

Żarty skończyły się rok później – kiedy Znak zaczął ich palić. Nie wiedzieli co mają z tym począć. Zaczęło się w czerwcu – i trwało aż do sierpnia. Nauczyli się z tym żyć, mając nadzieję, że tak naprawdę to tylko efekt nieudolnie rzuconego zaklęcia. Ale wtedy...W tym samym zaułku znów czekał na nich Peter. Tym razem nic nie oferował. Miał ich po prostu zaprowadzić w pewne miejsce w Alei Śmiertelnego Nokturnu. Nie wiedzieli czemu...ale za nim poszli.

Raczej nie żałowali. W żadnym wypadku zaś Margot. Zaś co do Everetta, Natalie i Abigail...Nie wytrzymali. Nie nadawali się do tej pracy. Nikt nawet nie pamięta gdzie są ich nagrobki – o ile w ogóle są.

Ona jako jedyna przeżyła. Wytrzymała morderczy trening, by zaraz po opuszczeniu szkoły walczyć u boku Voldemorta. Z powodu ideałów? Chęci sławy? Pragnienia bogactwa? Chyba nie. Chodziło jej jedynie o możliwość zadawania bólu – o możliwość torturowania. Patrzenia na twarze płaczących matek, kiedy mordowała ich dzieci. Możliwość poczucia ciepłej krwi na swych wargach. Dla niego też była ważna – drugiej takiej Margot nigdzie nie znajdzie. A jemu zależało na świeżej krwi...Było około piętnastki jej podobnych. Szesnasto- dwudziestolatków, gotowych pójść za nim. Bo w niego wierzyli. Bo chcieli być zapisani w księgach (a to zwycięzcy piszą historię). Bo chcieli żyć w luksusie. Niektórzy się go po prostu bali. Ale drugiej osoby podobnej Margot nie było. A jej to niezwykle pochlebiało – ta jej wyjątkowość...

Dlatego też on ją najbardziej cenił. Właśnie z powodu zapału i tempa w jakim wykonywała misje. Z tego powodu właśnie pozwalał jej czasem trochę dłużej pobawić się z ofiarą – miał w końcu pewność, że nie zawiedzie. Była jedną z nielicznych, którym dane było dostrzec jego oblicze. W przeciwieństwie do większości nie brzydziła się bladą twarzą, która niczym z porcelany miała zaraz się rozpaść, długimi palcami zakończonymi nadgniłymi paznokciami i tym smoczym nosem...Wiedziała, że kiedyś stanie się do niego podobna – że jest w stanie zapłacić naprawdę wielką cenę za nieśmiertelność. Możliwe też, że kiedyś powinie jej się noga i zostanie oszpecona. Cóż, założy maskę, która jedynie doda jej majestatu.

Rozkaz brzmiał jasno – znaleźć Janusa Versy, zabić, wyryć na brzuchu znak Ankh i za pomocą zaklęć ukrzyżować pod wskazanym adresem. Oczywiście nie było żadnych przeciwwskazań co do tortur – tym bardziej ochoczo Margot zabrała się do pracy.

Nigdy wcześniej się nie przygotowywała. Brała różdżkę i ruszała wykonać zadanie. Starała się wyglądać niewinnie, aby żadni świadkowie jej nie zauważali. Jej było to obojętne – ale straty śmierciożercy jej pan wolał nie ryzykować.

Tym razem było prościej, niż mogła się spodziewać. Janus był typowym molem książkowym – mieszkającym w opuszczonej willi na wzgórzu, która w nocy wydawała się być nawiedzoną chatą – wrażenie to potęgowała jeszcze ciemność. Tylko w dwóch oknach u góry paliło się światło. Bezdźwięczna „alohomora”. Ciekawe, jak Bellatrix i Luciusowi idzie właśnie w Ministerstwie. Miała nadzieje, że uda im się wykraść to, czego zażądał Voldemort. W końcu jego złość odbije się na wszystkich.

Była zwinna niczym kotka. Może zostało jej to z czasów, kiedy była dziwką...Krótko po ukończeniu Hogwartu. Wykorzystywała, zabijała i brała pieniądze. Do końca z tą profesją nie zerwała – lubiła mówić, „że pół wszystkich śmierciożerców ją miało, drugie pół nie chciało”. Wolała utrzymywać jednak wersję, że drugą połowę „nie było stać”, bo nawet dla przyjaciół nie miała zniżek. Co jednak dziwne nawet wśród zastępów Czarnego Pana znajdowali się przykładni ojcowie i mężowie, którzy za nic nie zdradziliby żony.

Skierowała swe kroki do pomieszczenia, w którym paliło się światło. Kiedy stanęła przy drzwiach, zdecydowała że nie musi już silić się na ciche działanie.
- EXPLOSIO!
Zatrzaski w drzwiach wraz z klamką odleciały do przodu, a same drzwi ledwo trzymały się na jednym z zawiasów. Drugi z nich wyleciał przez okno wybijając szybę.

Janus był dokładnie taki, jakim go zapamiętała z czasów Hogwartu – w końcu był jej rówieśnikiem, tylko z innego domu. Okulary na nosie, tłuszcz, który zdawał się wylewać nawet z twarzy. Leżał teraz na ziemi, razem z przewróconym krzesłem. „Zapewne jego tusza nie pozwoliła na szybkie poderwanie się i chwycenie za różdżkę” – pomyślała szyderczo Margot. Nienawidziła go. Nie wiedziała za co konkretnie. Po prostu wzbudzał w niej odrazę. A im bardziej nienawidziła, tym większy ból przeważnie im sprawiała.

Janus Versy cierpiał. Bardzo. Kiedy powoli wydłubała mu oczy, błagał o życie. Kiedy jednak pozbawiła go warg, ledwo słyszalnie błagał o szybką śmierć. Ale Margot nie zwykła uginać się przed takimi prośbami.

Może właśnie dlatego inni zwykli nazywać ją nieczułą Królową Lodu.


--------------------
Glod, Zaraza, Wojna i ... Smierc.

Czterej jezdzcy podlegli mi...Tylko mi...I wiesz, ze Cie kocham
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Verita
post 31.07.2005 11:15
Post #5 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 90
Dołączył: 27.07.2005

Płeć: Kobieta



Hm.... wreszcie bohaterami ff nie sa Harry, Ron, Hermiona, czy Snape.
Tylko... Peter werbujący śmierciożerców na ulicy? Nie sadze aby to byl dobry sposon na pozyskanie sprzymierzencow.

I nie VeritaS tylko Verita, bez s tongue.gif

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Lord_Vigunt
post 31.07.2005 23:45
Post #6 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 17
Dołączył: 18.07.2005
Skąd: Znienacka




No dosyć ciekawie. Mierżą mnie już te opowieści o Świętej(Przeklętej)Trójcy (plus Draco Malfoy, jako ten jedyny Hermiony). Poza paroma błędzikami...No na ten przykład tu jeden przecinek za dużo, tam "ź" zamiast "z", itp. Ale ogólnie OK.smile.gif


--------------------
"We are only as strong, as we are united, as weak as we are divided..."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Lord_Vigunt
post 01.08.2005 01:21
Post #7 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 17
Dołączył: 18.07.2005
Skąd: Znienacka




Heh, Verita przypomina mi to kultowy film "Chłopaki nie płaczą", gdzie miała miejsce słynna rozmowa z taką puentą: "(...)Psikutas, bez s." Oczywiście wszelkie porównania do wyżej wpsomnianego całkowicie niezamierzone.


--------------------
"We are only as strong, as we are united, as weak as we are divided..."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Yaten
post 01.08.2005 10:25
Post #8 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003




Rozdział III
Człowiek renesansu

Aston Mungus sam siebie zwykł nazywać człowiekiem renesansu. Może sprzyjał temu rok, w którym właśnie żył – 1455. Środek epoki odrodzenia. No i fakt, że mieszkał we Florencji także nie był bez znaczenia. Pisarz, malarz, uzdrowiciel, wizjoner, lekarz, mag – można było tę listę ciągnąć jeszcze w nieskończoność. Miał bardzo wysokie o sobie mniemanie – uważał, że jego strata będzie nieodżałowana dla całego świata, a nad jego grobem zapłaczą nawet ci, którzy nie doceniali go za życia. A miał już osiemdziesiąt lat – moment ten więc mógł nadejść lada moment.

Nie był zbyt wysoki – nigdy, miał przez to kompleksy. Jego willa była przestronne, okna były tak wysokie jak ściany, a drzwi sięgały samego sufitu. Wszystko onieśmielało swym rozmachem i przepychem – korytarze, których ściany zbudowane były z luster, malowidła...Jednym z jego największych dzieł było „Niebo” – fresk, pokrywający sufit jego największej pracowni. Ilekroć spoglądał w górę i przyglądał się misternie namalowanym aniołom i oddającym się najróżniejszym uciechom świętym chciał już umierać. Sam znajdował się w centrum dzieła – niewysoki człowiek, łysy, o groźnej twarzy...Tłusty – jeśli chodzi o ciało Aston był bardzo krytyczny – nienawidził spoglądać w lustro, gdzie widział z trudem poruszającego się geniusza.

Nie inaczej było tym razem – chciał się zabrać do pracy...ale nie potrafił oderwać wzroku od „Nieba”. W tym momencie widmo śmierci było wyraźniejsze niż zawsze – było jak mgła oblepiająca go ze wszelkiej strony...To pomieszczenie w każdym razie z pewnością nie sprzyjało optymistycznym rozmyślaniom. Jako jedyne w całej willi nie posiadało okien – wypełnione było plaskiem świec i swędzącą wonią kadzidełek. Ale właśnie tutaj Mistrz dokonywał swoich największych magicznych dzieł...Zupełnie jakby zawierał pakt z diabłem.

Powoli podszedł do stolika, na którym spoczywały niezbyt wielkich rozmiarów Krzyże Ankh. Samodzielnie przez niego odlewane...Dwa z diamentu, dwa ze złota, dwa ze srebra. Symbol życia jak twierdzili niektórzy – jak tylko Aston słyszał takie tezy parskał rozmówcy prosto w twarz i przywoływał w pamięci symbol planety – bogini Wenus. Skojarzenia między oboma obrazami były natychmiastowe...Ankh był symbolem płodności i miłości.

Ale inni nie musieli tego wiedzieć. Kiedy założą te amulety na szyję...Niech mają pewność, że dzięki temu zyskują długowieczność i ... wiedzę. Tak. Będą o wiele bardziej niezawodne i z pewnością bardziej przydatne niż zapisy z myślodsiewni. Oczywiście nie każdy będzie w stanie się do nich dobrać, o nie ... Nawet osoby, które dostaną je i zostaną Strażnikami Krzyży nie będą znać sekretu ... Nie mogą się dostać w niepowołane ręce. A przynajmniej niepowołane umysły nie mogą złamać kodu.

Jeszcze raz spojrzał na swoje artefakty - owoc tak długiej pracy. Można wręcz powiedzieć, że te Krzyże Ankh są jego dziećmi. Nie dostrzegł na nich najmniejszej rysy - wszystko zdawało się być takie, jakie miało być.

Kiedy wracał do swojego gabinetu, by napisać trzy listy, zastanawiał się nad jedną rzeczą - gdzie znajdą się te amulety za jakieś sześćset lat? Kto będzie ich dotykał i czerpał z nich korzyści? Czy sprawi to, że świat stanie się lepszy? Nigdy wcześniej nie myślał, po co konkretnie tworzy te Krzyże. Może był to strach przed starością i przed śmiercią. Chciał zostawić coś po sobie...Ale po co? Co inni z tego będą mieli? Czy sprawi to, że jego imię zostanie zapisane w księgach?

Nie wiedział tego. I nigdy mu to nie będzie dane. Zdawał sobie z tego sprawę, kiedy przystępował do pisania pierwszego listu.

"Drogi Albusie,

zdaję sobie sprawę, że już dawno nie spotkaliśmy się, mam jednak nadzieję, że nie osłabiło to siły naszej przyjaźni. Dlatego chciałbym cię prosić, abyś stawił się dnia 25 maja obecnego roku w mojej posiadłości we Florencji...Nie pytaj dlaczego, tylko uczyń to błagam.

Twój przyjaciel,
Aston"

Wątpił, że ktokolwiek kiedyś złamie zagadkę. Krzyże będę w zupełnie innych miejscach, w rękach osób, które nawet nie wiedzą o swoim istnieniu.

„Szanowny Panie Von Ruther,

od dawna śledzę poczynania Scientis, jestem pełen podziwu dla waszej idei – a co za tym idzie nieraz wpłacam anonimowo niemałe sumy, które z pewnością przyczyniły się do rozwinięcia pańskiej organizacji. Sam podzielam Pańskie zdanie – nauka i wiedza nie mogą umrzeć wraz z nami, powinniśmy przekazywać ją dalej. Scientis – Nauka. Matka nas wszystkich.
Dlatego mam gorącą prośbę – żywię też nadzieję, że pozostanie to między nami. Korzystając z sieci wywiadowczej, która jest u was naprawdę świetnie rozwinięta, proszę zlokalizować miejsce mojego pobytu (niezmienne od trzydziestu lat) i przybyć tam dnia 25 maja. Mogę zaoferować coś ... co pozwoli przetrwać Pańskiej organizacji jeszcze przez wiele lat.

Z wyrazami szacunku,
Prof. Mungus.”

Wiedział, że sprawdzą, czy rzeczywiście przelewał im duże sumy. Ale on wspierał ich od dawna – pieniądze nie miały znaczenia ... A Scientis już dawno zostali wybrani na Strażników. Aston sam dziwił się rozmyślnością swojej intrygi – a jeszcze bardziej podziwiał jej rozmach. Jego zamiary były jak przecudowny gobelin, w którym sam zaciskał osobno każdy supełek – a każdy supełek był równie ważny. Jeśli jedna nić przerwie się, cały plan legnie w gruzach.

Dlatego właśnie miał nadzieję, że nikt w rodzinie Von Ruthera nie jest i nie był magiem. On sam zapewne tępił by to – wszak to jest sprzeniewierzenie się nauce, prawom fizyki i wszystkiemu, co do tej pory odkryto! Ale już synowie...Wnukowie...Plan Mungusa zakładał, że dwa różne medaliony trafią w ręce osób zupełnie ze sobą nie związanych – aby ich zdobycie wymagało wielkiego poświęcenia. I nie było możliwe dla byle kogo.

Dlatego właśnie trzeci list pisany był do „Najwyższej Loży”. Bractwa, o którym wiedziało naprawdę niewielu – a jeszcze mniej zasilało jego szeregi. Mimo wszystko mieli oni władzę – prawdziwą. Manipulowali najwyższymi urzędnikami i wpływali na losy świata. Nie zadawali się z byle hołotą – podrzędnymi czarodziejami, których uważali za niższą rasę, czy „tych Scientis”, których wysiłki w dążeniu do poznania Prawdy dla Loży były po prostu śmiesznie.

Albus otrzyma Krzyż z diamentu i srebra.
Scientis zostaną powierzone Krzyże złota i srebra.
Najwyższa Loża zaś dostanie pod swoją opiekę dwa najwyższe Ankh – złoty i diamentowy.

I nie będzie możliwości, aby zdobyć jego wiedzę bez sparowania choćby dwóch identycznych Krzyży. Co wydało mu się po prostu niemożliwe. W zupełnie różnych rękach – na przeciwnych krańcach świata ... Po co on więc to zrobił, skoro jest możliwe, że nikt nigdy nie odczyta jego sekretu?

Może z manii wielkości. Chciał zostawić po sobie coś, o czym jeszcze długo będą pisać książki, co stanie się zagadką dla największych filozofów i celem poszukiwań żądnych przygód filozofów.


--------------------
Glod, Zaraza, Wojna i ... Smierc.

Czterej jezdzcy podlegli mi...Tylko mi...I wiesz, ze Cie kocham
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Verita
post 01.08.2005 10:33
Post #9 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 90
Dołączył: 27.07.2005

Płeć: Kobieta



A teraz to mi przypomina kod Leonarda da Vinci.

Lord_Vigunt, udam, ze nie przeczytalam tego drugiego posta. Swoja droga, mogles dopisac to w pierwszym.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Lord_Vigunt
post 02.08.2005 00:56
Post #10 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 17
Dołączył: 18.07.2005
Skąd: Znienacka




Wiem wiem ale jakoś tak mi sie przypomniało...


--------------------
"We are only as strong, as we are united, as weak as we are divided..."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Yaten
post 02.08.2005 14:23
Post #11 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003




Rozdział IV
Mędrcy Ravenclaw



Terry Wolnshtein, Janus Versy i Malcolm von Ruther. Przez nauczycieli nazywani „trójcą inteligentów”, przez uczniów „trójcą nieudaczników”. Im nie zależało na opinii – żyli w świecie książek, zupełnie nie zważając na innych ludzi. Może niekoniecznie z powodu zamiłowania do nauki – zbyt wiele razy zawiedli się na ludziach, zbyt wiele razy zostali zranieni, by jeszcze żyć w ich świecie. Wolny czas spędzali po prostu w bibliotece – tak im było wygodnie ... Może z początku nie sprawiało im to przyjemności, traktowali to raczej jak odskocznię od rzeczywistości – choć mniej skupiali się na treści zapisanej na przewracanych kartek – z początku szóstej klasy, kiedy stali się „tacy” po prostu ślepo wpatrywali się w linie znaków, częściej roniąc łzy i rozdrapując stare rany. W końcu jednak nauczyli się zapominać o całym świecie i zgłębiać historie wielkich magów, dokonań i czarów, o których nawet większość hogwarckich nauczycieli nie miało bladego pojęcia.

Dziewczyn jednak wciąż to nie pociągało – wolały dobrze zbudowanych graczy quidditcha, niż otyłych „mędrców Ravenclaw”. W końcu jednak ich idea „podrywu na wiedzę i wrażliwość” gdzieś zanikła, a została czysta satysfakcja czerpana z czytanych książek.

Ba! W końcu doszło do tego, że nie mogli żyć bez opasłych tomiszczy. Nieraz wymykali się nocą z dormitorium, byleby tylko zakraść się do biblioteki – bo w nocy dział ksiąg zakazanych był o wiele słabiej strzeżony. Pani Pince już dawno spała, a jeśli znało się się typowy rozkład conocnego marszu Filcha (i Pani Norris) nic nie stało na przeszkodzie, by złapać parę to ciekawych książek i zaszyć się w jakimś opuszczonym pomieszczeniu, aby przestudiować owe dzieła. Musieli robić to po kryjomu – pod osłoną mroku. Rana ktoś mógłby się zorientować, że brakuje paru książek, dlatego przeważnie przed piątą oddawali to, co zabrali.
Trafiali różnie. Na opuszczone składziki pełne mioteł z powypadanymi witkami, na magazyn ingredientów do najróżniejszych eliksirów, do pustych sal lekcyjnych...Ale to, co zobaczyli tamtej nocy było niepowtarzalne – niezwykle przestronna sala i wysokie zwierciadło pośrodku niej. Wysokie na trzy metry – ozdobne. Widać, że osoba, która je wykonała poświęciła na jego przygotowanie ładnych kilka lat.

AIN EINGARP ACRESO GEWTEL AZ RAWTĄ WTE IN MAJ IBDO

- Odbijam nie twą twarz, ale twego serca pragnienia – przeczytał Janus nie kryjąc zdumienia w swoim głosie. Opuścił wzrok z napisu wyrytego na samym szczycie ramy, by przyjrzeć się bliżej gładkiej tafli szkła. Zastanawiał się, co zobaczy – dziewczynę? Wiedzę? Potęgę? Władzę?

Nie. Stał tam u boku Malcloma i Terry`ego. Wszyscy mieli wyciągnięte przed siebie rozpostarte dłonie, na których leżały Krzyże Ankh – symbole życia, hieroglify ze Starożytnego Egiptu. Czy właśnie ... to było najskrytsze pragnienie ich serc? Zdobyć amulety dostępne na każdym mugolskim straganie z pamiątkami?

- Zobaczcie to! – zawołał swoich pozostałych kolegów. Oni także spojrzeli w lustro podekscytowani...Janus czekał na opis tego, co dane będzie im ujrzeć w zwierciadle.
- Wszyscy w trójkę stoimy...Trzymamy coś na dłoniach... – powiedział Malcolm ostrożnie dobierając słowa ... Aby w pełni oddać to, co właśnie odczuwał. Zmieszanie. Zadziwienie.
- To ... Ankh. – dokończył Terry. – Ale ... co właściwie to lustro przedstawia? Przecież nie odbija dokładnie naszych podobizn!
- Z tego co wyczytałem na powyższej inskrypcji ... Pokazuje najskrytsze pragnienia naszych serc.

Tamtej nocy w ogóle nie zajrzeli do księgi, którą przynieśli z biblioteki (Najstraszliwsze Rytuały i ich konsekwencje, Artura Goshawka). Spędzili ją albo wpatrując się w lustro, albo dyskutując o tym, co tam zobaczyli. Nie rozumieli nawet, czemu mieliby tego pragnąć.

Kolejnej nocy nawet nie zawędrowali do działu ksiąg zakazanych. Przyszli od razu do sali ze zwierciadłem Ain Eingarp. Ale jego już tam nie było. Zamiast niego pośrodku pomieszczenia stał Albus Dumbledore. Ich dyrektor ubrany w tradycyjną szatę, który spoglądał na nich przenikliwym wzrokiem spod swoich złotych okularów – połówek.

Stali jak wmurowani tuż za progiem. Zastanawiali się, czy szybko nie uciec, ale dyrektor jedynie uniósł rękę, a drzwi za nimi zatrzasnęły się. W ich głowach już mnożyły się tragiczne (w ich mniemaniu) wizje – utraty punktów, szlabanów czy nawet wyrzucenia ze szkoły. Dla wszystkich z nich – pochodzących z rodzin mugolskich – to ostatnie zdawało się być najgorszą katastrofą.

- Panowie – rozpoczął spokojnie Dumbledore. Mówił cicho, jednak wszystko dobrze słyszeli ... Zbyt to do nich trafiało. Czekali na te decydujące słowa: „pakujcie się”. – Pewno myśleliście, że wasze nocne wypady są dla nas tajemnicą? Przede mną nic się nie ukryje ... Ale choć może wam się to wydać dziwne, też kiedyś byłem młody. I też ... zdarzało mi się naginać regulamin.

Nieco się rozluźnili – żartobliwy ton słów Dumbledore`a dodał im otuchy. Po czymś takim nie mógł ich wyrzucić – co najwyżej odjąć parę punktów, które i tak pewnie odrobią następnego dnia podczas zajęć.

- I nie interweniuję w wypadku pociągu do wiedzy i ksiąg. Zaniepokoiłem się, kiedy odnaleźliście zwierciadło Ain Eingarp.
- Czemu? Co jest w tym ... niepokojącego? – zapytał zdziwiony Malcolm.
- Nie możecie zapomnieć o zwykłym życiu. Zbyt wielu ludzi utopiło się w odmętach własnych marzeń. Niektórzy spędzali tu wiele dni, wpatrując się w to, czego nigdy nie będą mogli osiągnąć, inni zaś zgubili się, kiedy próbowali rozwikłać niejasne dla nich obrazy – tu w charakterystyczny sposób nieco opuścił głowę, jakby chciał spojrzeć na nich własnymi oczyma, nie zaś przez okulary. – Mam nadzieję, że zrozumieliście co miałem na myśli.
- Tak ... chyba zrozumieliśmy.

Udało im się w końcu częściowo zapomnieć o sześciu Krzyżach Ankh – czasem wracały w myślach czy snach, nigdy jednak im się dogłębnie nie poświęcali.


--------------------
Glod, Zaraza, Wojna i ... Smierc.

Czterej jezdzcy podlegli mi...Tylko mi...I wiesz, ze Cie kocham
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Eileen
post 05.10.2005 14:37
Post #12 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 10
Dołączył: 21.06.2004




Intrygująca historia... I szkoda, że temat jakby zapomniany... Może autor zechciałby kontynuować swe dzieło? wink2.gif Jest to niewątpliwie ulga, że wreszcie znajdujemy jakieś opowiadanie związane z światem Rowling, a mimo to nie opowiadające o Potterze & Co.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Pottermenka
post 13.10.2005 19:15
Post #13 

Prefekt Naczelny


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 545
Dołączył: 03.07.2004
Skąd: Proxima Centauri

Płeć: Mężczyzna



Na banicje - do Francji. Moze tam cie czegos naucza*. Co to za moda na ągilski ( jak zauwazylam - ostatnio z akcentem amerykanskim) >.<

* - Pogląd poprawny - amerykanie powinni zasiedlic bezludna tundre syberyjska.


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 16.04.2024 22:54