Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

6 Strony  1 2 3 > »  
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Smok I Kurtyzana

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 37 ] ** [100.00%]
Gniot - wyrzucić [ 0 ] ** [0.00%]
Zakazane - zgłoś do moderatora [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 37
  
sonka
post 07.12.2004 14:47
Post #1 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004




Witamy!
Zapewne część z Was zna "Smoka i Kurtyzanę" z forum Dziurawego Kotła, gdzie było publikowane. Wraz z Kit uznałyśmy, że zaczniemy publikowac tę opowieść również tutaj. Tak więc przedstawiamy wam owoc naszej wspólnej pracy pt. "Smok i Kurtyzana". Wszelkie uwagi dotyczące fabuły nalezy więc kierować do nas obu [Kit i Sonki]
Pozdrawiamy
Kit i Sonka


Prolog

Young girl, don't cry
I'll be right here when your world starts to fall
Young girl, it's all right
Your tears will dry, you'll soon be free to fly

When you're safe inside your room you tend to dream
Of a place where nothing's harder than it seems
No one ever wants or bothers to explain
Of the heartache life can bring and what it means
[“A voice within”, Christina Aquilera]


Siedziała na łóżku wpatrując się ścianę przed sobą. W niewielkim i przytulnym mieszkaniu, znajdującym się w kamienicy przy Victoria`s Alley było cicho i spokojnie. Teraz tak było bo jeszcze kilka minut temu wywiązała się tutaj potężna kłótnia, a jej efektem było trząśnięcie drzwiami przez jej byłego już chłopaka. Rozejrzała się nieprzytomnie po pomieszczeniu: na podłodze przy stoliku leżały resztki z wspaniałego porcelanowego wazonu, który dostała od przyjaciół na dwudzieste urodziny; nieopodal skorupek leżało ich wspólne zdjęcie zrobione jakiś czas temu, oczywiście zbryzgane odłamkami szkła z ramki. Teraz już się nie uśmiechali - obydwoje byli smutni. Chyba tylko raz w swym życiu ta fotografia wyglądała tak jak w tej chwili - gdy przeżyli swoją pierwszą wielką kłótnię.
A teraz?
Teraz ponownie z tą różnicą, że to była ich ostatnia kłótnia w życiu. Wiktor nie wytrzymał i po prostu z nią zerwał. Byli razem od siedmiu lat, razem znosili wszelkie smutki, troski, razem przezywali radości. Poznali się na jej czwartym roku, w bibliotece - on przyjechał do Hogwartu jako kandydat w Turnieju Trójmagicznym, ona uczyła się tam. Co prawda, już wcześniej się widzieli na Mistrzostwach Świata w Quiddichu, gdzie Wiktor złapał w spektakularny sposób Złotego Znicza lecz wówczas nie zwrócili na siebie większej uwagi... No może on na nią nie zwrócił. Ale za to w Hogwarcie...
Przypomniała sobie te wszystkie spacery po błoniach, te rozmowy, te pocałunki... Och! To było jak bajka... która trwała korespondencyjnie przez następne trzy lata szkoły i cztery po jej zakończeniu... Ona wynajęła mieszkanie w jednej z najlepszych dzielnic Londynu, gdyż pozwalały jej na to finanse, a on grał na swoim kontrakcie w Bułgarii i do Anglii wpadał sporadycznie, ale gdy już się zjawiał to cały wolny czas poświęcał właśnie jej. Czasem i dziewczynie udało się wyjechać na weekend do niego, więc się widywali co jakiś czas. Tak wyglądał ich związek, ale żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Dla nich liczyło się tylko to, że są razem. Utrzymywali to w tajemnicy, bo nie chcieli rozgłosu. Mało kto wiedział (tylko ich przyjaciele), że Hermiona Granger i sławny Wiktor Krum są razem i to bardzo długo, to znaczy BYLI aż do teraz...

Jakie to dziwne - przyszło jej na myśl. Była przekonana, że go zna. Była pewna, że jest odpowiedzialnym człowiekiem. A jak tylko pojawił się problem to on czmychnął urządzając jej wcześniej potężną awanturę. I jeszcze śmiał stawiać warunki: „Usuniesz dziecko, a z tobą zostanę”
- Warunek! Ha! - zaśmiała się gorzko.
Świnia - pomyślała.
Przecież nie mogła usunąć dziecka... To było wbrew jej zasadom, wbrew jej samej... Przecież ono nie jest niczemu winne... Po prostu zaszła z nim w ciążę przez przypadek. To była wpadka...
Po jej policzkach popłynęły łzy. Nie pamiętała kiedy ostatni raz płakała... chyba po stracie ukochanych rodziców. Gdyby nie przyjaciele to pewnie załamałaby się psychicznie... no i pomoc Wiktora.
Świnia - ponownie pomyślała z goryczą wstając z podłogi.
Powoli podeszła do skorupek wazonu i pozbierała je ostrożnie. Następnie włożyła kawałki do torebeczki.
Może da się to naprawić ?- myślała z nadzieją wkładając torebeczkę do szuflady. A nawet jeśli nie to zawsze pozostaną te skorupki... na pamiątkę... - w oczach dziewczyny pojawiły się niepohamowane łzy.
Nie będę płakać - pomyślała zaraz z silną zaciętością i przygryzła dolną wargę, aż do bólu, starając się uspokoić rozkołatane nerwy ze względu na małą, bezbronną istotkę, która spoczywała bezpiecznie pod jej sercem.

Postanowiła je urodzić wbrew wszystkiemu, a przede wszystkim wbrew temu egoiście, który udawał, że ją kocha.
Gdyby kochał... No właśnie, GDYBY...
Ale to już było nieważne...
Ona sobie poradzi. Zawsze musiała sobie radzić i była samodzielna aż do bólu.
A teraz było dużo łatwiej, gdyż Hermiona miała od dwóch lat dobrze płatną pracę w Sektorze Zarządzania Prawidłami Aportacji i Komunikacji Magicznymi Środkami Transportu. Czuwała nad bezpieczeństwem czarodziei przemieszczających się z miejsca na miejsce w sposób magiczny. Lubiła swoją pracę i miała nadzieję na szybki awans, gdyż wykazywała się sumiennością i pracowitością. Ostatnio opracowała wraz ze starszym kolegą z pracy, nowy system magicznych udogodnień w systemie połączeń Fiuu, który właśnie był testowany i jak na razie wstępne testy przechodził bez zarzutu.

Dziewczyna westchnęła głośno. Poczuła się zmęczona i przybita. Poszła do łazienki, nalała do wanny gorącej wody, wpuściła kilka kropli olejku jodłowego i po kilku chwilach w pomieszczeniu rozszedł się świeży, leśny zapach, który koił zmysły Hermiony, ale nie mógł ukoić jej wewnętrznego bólu, zawodu i rozpaczliwego poczucia straty.
Młoda kobieta poczuła się oszukana i zdradzona. Poświęciła kilka najpiękniejszych lat swojego życia człowiekowi, który okazał się nieuleczalnym egoistą nie zasługującym na miłość i oddanie jakim go szczerze darzyła.
W okolicy serca pojawił się tępy ból i Hermiona ponownie musiała zacisnąć powieki i przygryźć boleśnie usta by nie płakać. Jednak kilka upartych łez potoczyło się po jej policzku i wytarła je pospiesznie wierzchem dłoni.

Gorąca kąpiel troszeczkę ją uspokoiła i pozwoliła zebrać myśli.
W tej chwili zarabiała aż siedemdziesiąt pięć galeonów tygodniowo, z czego połowa szła na wynajem domu u dosyć zamożnej czarownicy, która zbliżała się właśnie do pięćdziesiątki. O opłaty Hermiona nie musiała się martwić, płaciła Artemidzie Spot wystarczająco dużo, a ona wolała sama dokonywać stosownych opłat.
Muszę odłożyć troszkę na wyprawkę dla dziecka - pomyślała i ta myśl znowu przypomniała jej o Wiktorze, ściskając jej gardło jak w imadle.
Zamknęła mocno powieki, zacisnęła zęby, złożyła dłonie w piąstki wbijając paznokcie w miękką skórę niemal do krwi, tylko po to by samą siebie otrzeźwić i wyrwać się z ponurych, smutnych rozważań
- Nie rycz, Herm - powiedziała sama do siebie, chociaż właściwie na nic to się zdało. Łzy popłynęły niepowstrzymanym strumieniem po jej bladej buzi i Hermiona rozszlochała się na dobre.


Rozdział I
Gdy wszystko się zmienia


Young girl, don't hide
You'll never change if you just run away
Young girl, just hold tight
And soon you're gonna see your brighter day

Now in a world where innocence is quickly claimed
It's so hard to stand your ground when you're so afraid
No one reaches out a hand for you to hold
When you're lost outside look inside to your soul
[Christina Aquilera, “A voice within”


- Panno Granger, czy mogę prosić na chwilkę? - spytał miesiąc później Alfred MacCartney, szef wydziału w którym pracowała. Hermiona podniosła głowę znad najświeższych wyników testów systemu MAG, jak nazwali ów projekt wraz z Marcusem.
- Już idę, panie MacCartney - odpowiedziała z uśmiechem wstając i podążyła za szefem do jego gabinetu.
- Proszę usiąść, panno Granger... Może się pani czegoś napije? Herbaty, kawy? A może coś mocniejszego? - zapytał mrugając do niej. Hermiona odwzajemniła uśmiech i grzecznie podziękowała. Nawet gdyby chciała się napić jakiegoś alkoholu wiedziała, że nie może tego zrobić, gdyż była świadoma, iż w jej stanie nie powinna pić.
Mężczyzna wyjął z szafki butlę Ognistej Whisky Oldena i nalał sobie jej do szklaneczki. Następnie różdżką wyczarował kostki lodu. Kobieta obserwowała jak zasiada za swoim biurkiem. Otworzył szufladę i wyjął dwie teczki opatrzone emblematem ministerstwa. Tą cieńszą otworzył i przez kilka minut studiował.
- A więc... - zaczął zamykając teczkę i odkładając ją na blat biurka - Testy MAG przebiegają bardzo dobrze i w niedługim czasie powinniśmy zacząć stosować system w sieci Fiuu - oznajmił.
Dziewczyna skinęła głową. Nie chciała po sobie pokazać jak bardzo ją ta informacja ucieszyła. Nad opracowywaniem MAG spędzili z Marcusem wiele wieczorów a czasem i nocy, ale jak widać ich ciężka praca nie poszła na marne.
- Aczkolwiek.... ostatnio obcinają fundusze... - mężczyzna otworzył tą drugą teczkę i wyjął z niej jakiś papier by po chwili położyć go przed dziewczyną. Hermiona, najinteligentniejsza dziewczyna swego czasu w Hogwarcie, zaczęła się domyślać o co chodzi lecz milczała czekając na dalsze słowa szefa.
-... więc z tego powodu musimy zwolnić część pracowników...- MacCrtney utkwił wzrok w lodzie topniejącym w czerwonej cieczy znajdującej się w szklaneczce - Oczywiście będziemy mieli w pamięci ich zasługi i ... - urwał i w gabinecie zapadła cisza.
- Chce pan mnie zwolnić? - spytała spokojnie panna Granger choć w środku aż w niej się gotowało. Nie lubiła owijania w bawełnę i wyznawała zasadę „kawa na ławę” czyli mówienie wprost tego co się chciało przekazać. Uważała za zbędne dodatkowe słowa..
- Nie... - zaprzeczył szybko dyrektor - To znaczy... tak - dodał zmieszany - Ale zapewniam panią, panno Granger, że pani pracę wszyscy tutaj doceniają i...
- Rozumiem - Hermiona zmusiła się do uśmiechu choć w myślach krzyczała ile sił z rozpaczy. Znalazła się w fatalnym położeniu. Z takim samym uśmiechem spojrzała na pergamin, który podsunął jej pod nos zakłopotany MacCartney. Była to wymowa pracy ze stanowiska Koordynatora Bezpieczeństwa Sieci Fiuu. Według tego tekstu Ministerstwo dawało jej trzy miesięczna odprawę oraz jakiś procent z dochodu MAG-u. Hermiona zmarszczyła nos. We wszystkich mugolskich dokumentach tego typu było cos takiego jak trzy miesięczny okres ochronny... Na tym papierze nawet o tym nie wspomnieli. Trochę ją to zaskoczyło.
- Nie ma okresu ochronnego? - spytała wpatrując się w ilość galeonów, którą jej zaoferowano na koniec.
- Okresu ochronnego? - MacCartney zamrugał - Pani wybaczy, ale nie rozumiem.
Hermiona spojrzała na niego zdziwiona.
- To coś takiego, że pracownik po wypowiedzeniu pracy może pracować na swoim stanowisku jeszcze przez jakiś czas... zwykle przez trzy miesiące od zerwania umowy z pracodawcą - wytłumaczyła powoli.
MacCartney uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- No cóż... w świecie czarodziejów czegoś takiego nie ma - odrzekł spokojnie.

Czarodziejów! Ha! A wiec o to chodzi ! pomyślała ze złością Jedna Trzecia Cudownej Trójki. Zwolnili ją tylko dlatego, że pochodzi z rodziny mugoli. A ponoć czasy Voldemorta już minęły...
Pobladła trochę na wiadomość, że nie będzie miała czegoś takiego jak okres ochronny.
Pocieszyła się jednak w duchu, że da sobie radę, musi, w końcu dostanie coś takiego jak półroczna odprawa (standardowa, najniższa stawka, dla zwykłych pracowników), a to sporo pieniędzy...
- Ach... W takim razie przepraszam... - rzuciła mu zakłopotane spojrzenie i ponownie przeczytała tekst.
- A co z MAG? Jeden procent to troszeczkę mało... szczególnie w sytuacji , gdy sam pan przyznał, że program zostanie wprowadzony do użytku - odezwała się po chwili milczenia.
Teraz MacCartney był wyraźnie zmieszany.
- Owszem, program przeszedł poprawnie testy, ale jego wprowadzenie na większą skalę nadal jest rozważane... - spojrzał ukradkowo na teczkę leżącą na biurku.
Hermiona zacisnęła zęby - MacCartney wyraźnie zaczął plątać się w swoich zapewnieniach. Widać Ministerstwo chciało zaoszczędzić na wyrzucaniu jej z roboty.
- Rozumiem - przerwała jego wywody dziewczyna. Nie miała zamiaru wysłuchiwać tych bzdur. Marzyła tylko o opuszczeniu tego pomieszczenia jak najszybciej. Poza tym rozumiała wszystko aż za dobrze, więc ...
- To gdzie mam podpisać? - spytała patrząc na MacCartenya. Mężczyzna podał jej pióro i wskazał na odpowiednio wykropkowane miejsce na pergaminie.
- No, właśnie, doskonale - mruknął mężczyzna i potarł skroń. Hermionie wydało się, że jest zdenerwowany, nawet bardzo. Odwrócił wzrok, a na jego czoło wystąpiły kropelki potu.
- To już wszystko panno Granger, odprawę w wysokości trzymiesięcznego wynagrodzenia otrzyma pani w ciągu dwóch tygodni na swoje konto u Gringotta - powiedział w pośpiechu układając papiery na biurku w równy stosik.

Jeżeli wcześniej Hermiona pobladła lekko, to teraz pobladła jak płótno. Zamrugała szybko powiekami, pod którymi zaczęły się zbierać łzy poniżenia, bólu i złości.
Była szlamą i dlatego odmawiano jej nawet godziwej odprawy, miała dostać tylko połowę przysługujących jej pieniędzy, co oznaczało, że nie tylko bardzo szybko musi znaleźć kąt do mieszkania, ale powinien być to także lichy i bardzo tani kąt.
- Dlaczego trzymiesięczna? - ledwie wyszeptała.
- Nasz dział ma kłopoty finansowe - MacCartney zmarszczył brwi.
- Ale przecież - podjęła nieśmiało Hermiona i przełknęła ślinę. - Przecież należy się mi normalna półroczna odprawa, prawda? Ja zawsze byłam dobrym pracownikiem.
- Panno Granger - mężczyzna nie był już zakłopotany, a zirytowany jej słowami. - Oczywiście , że jest pani dobrym pracownikiem, i że należy się pani cała odprawa, ale chyba powiedziałem pani, że mamy kłopoty finansowe i ze względu na to nie może pani otrzymać normalnej stawki, a tylko połowę. Proszę docenić fakt, że dostanie pani aż tyle.
Młoda kobieta poczuła się gorzej, niż gdyby dostała prosto w twarz prawym sierpowym.
To bolało, bolało jak diabli. Była tak mało warta, że połowa odprawy wydawała się jej pracodawcy, aż nazbyt wielką łaską wobec niej.
Uśmiechnęła się gorzko i przełknęła łzy porażki
- Rozumiem, panie MacCartney - powiedziała bardzo cicho i bardzo zimnym, oficjalnym tonem. - Doskonale rozumiem. Zabiorę swoje rzeczy i więcej nie pokażę się w tym miejscu, proszę być spokojnym. Nie będę nękać czarodziejów czystej krwi swoją obecnością. Do widzenia panu i dziękuje za wszystko...
Wstała i powoli wyszła, nie oglądając się za siebie i po cichutku zamykając drzwi.
MacCartney poczuł się podle, chyba wolałby, żeby trzasnęła drzwiami tak mocno, aż by wypadły z zawiasów.
Nie mógł jednak poradzić nic na to, że ostatnimi czasy odgórnie zaczęto zwracać uwagę na pochodzenie pracowników, a na to miejsce był już nowy kandydat. Anthony Splint, kuzyn Angelusa Zabiniego, który bądź co bądź, dokładał się finansowo do istnienia i funkcjonowania Sektora Zarządzania Prawidłami Aportacji i Komunikacji Magicznymi Środkami Transportu.

Nic nie widziała przez łzy, ale zanim weszła do swojego przytulnego gabinetu, szybko je otarła. Musiała być silna. Musiała być silna dla tej małej i kochanej istotki wewnątrz niej. Ani przez chwilę nie pomyślała o pozbyciu się dziecka. Chciała je urodzić. Kochała je od dnia, w którym dowiedziała się, że jest w ciąży i z każdym dniem jej matczyna miłość pogłębiała się coraz bardziej
Policzyła do dziesięciu i otworzyła drzwi. Marcus siedział nad ich wspólnym projektem i z radosnym uśmiechem dokonywał końcowych obróbek kolejnego udogodnienia.
- Hej, Hermiono? Co chciał? Pewnie dał ci podwyżkę, zasłużyłaś! - powiedział radośnie i za chwilę zmarszczył czoło, widząc jej smutny uśmiech - Chyba jakiś test nie poszedł fatalnie, co? - w jego głosie pojawiło się lekkie drżenie.
Hermiona nienawidziła go w tej chwili za to, że martwił się jakimiś głupimi testami, w momencie gdy ona traciła swoje źródło utrzymania i szła na bruk. On był czystej krwi i jemu nie groziło wylanie z pracy....
Pokręciła lekko głową.
- Ach, to znaczy, że wszystko w porządku - pochylił się i zaczął coś notować, szybko szepcząc do siebie. Gdy po kilku minutach uniósł wzrok znad biurka, Hermiona zaczynała uzupełniać swoimi rzeczami kolejny karton. Już w sumie kończyła. Starała się przy tym nie rozpłakać. Zdążyła pokochać swoje miejsce pracy i było jej bardzo ciężko się z nim rozstawać.
- A jednak dostałaś awans - Marcus uśmiechnął się przyjaźnie i Hermionie zrobiło się przykro, że pomyślała o nim w ten sposób. Marcus lubił ją i zawsze życzył jej dobrze. Nigdy nie odczuwał też wobec niej żadnych uprzedzeń. - Gdzie teraz masz swój gabinecik? Pochwalisz się?
- Nigdzie - powiedziała cicho, a młody mężczyzna zrobił zaskoczoną i zaszokowaną minę - Dostałam wymówienie.

Marcus się nie odezwał. Nie był w stanie. To , co usłyszał było tak niedorzeczne, że zwaliłoby go z nóg gdyby stał. Na szczęście siedział, więc tylko otworzył usta ze zdziwienia i poruszał nimi w szoku, jak ryba wyciągnięta nagle z wody.
Myślał, ze jego współpracownica, którą zdążył już polubić i obdarzyć szacunkiem, żartuje, ale w oczach Hermiony krył się głęboki smutek i taka gorycz, że nie mogło być mowy o żartach. Nie odezwał się ani słowem, kiedy po ciuchu wyszła z gabinetu. Nie wiedział, co mógłby powiedzieć...

**

- DRACONIE ANGELUSIE ISAACU MALFOYU ! CO TO, NA WĘŻE SLYTHERINA, MA BYĆ?! - przez bardzo przyjemny sen pewnego przystojnego blondyna przedarł się ostry acz cichy głos jego ojca. Chłopak zgrabnie zignorował te słowa i przewrócił się na drugi bok mając nadzieje, że intruz w postaci jego szacowanego rodziciela da mu spokój. Niestety, Lucjusz Malfoy był bardzo natrętnym człowiekiem, gdy czegoś chciał. Dało się to we znaki miedzy innymi byłemu Ministrowi Magii, Korneliuszowi Knotowi. Chwilę później Draco poczuł szarpnięcie i nieprzyjemne zimno atakujące jego nagie ciało.
- Oddaj mi kołdrę - wybełkotał Dracon zwijając się w kłębek.
- Nie - brzmiała odpowiedź.
- Ojciec, nie wygłupiaj się! Jest siódma rano - Malfoy Junor powiedział pierwszą godzinę jaka mu przyszła na myśl - Daj pospać. Bądź człowiek.
Cisza.
Draco otworzył oczy i jego wzrok natrafił na pustą puszkę po Calsbergu. Jak przez mgłę pamiętał jak ta puszka się tu znalazła i w ogóle jak on się tutaj znalazł. Chyba trafił tu z jakąś dziewczyną... Tylko jak ona się nazywała? Próby przypomnienia sobie imienia tajemniczej nieznajomej zakończyły się fiaskiem z powodu narastającego bólu głowy.
- Boże... - jęknął odgarniając przetłuszczone włosy z twarzy.
- Bóg ci, synu, nie pomoże - dobiegł go syk ojca. Były Kapitan drużyny Ślizgónów zadrżał - gdy ojciec mówił tym tonem to był naprawdę BARDZO zły.
- Co. Ty. Wyprawiasz. Draco? - każde słowo Lucjusz Malfoy wypowiadał z naciskiem.
- Mógłbyś tak nie krzyczeć, ojciec? Łeb pęka ... - wybełkotał Draco z trudem siadając na łóżku i z jeszcze większym wysiłkiem próbując utrzymać ostrość widzenia, co niekoniecznie mu wychodziło.
- Ciekawe dlaczego - mruknął zgryźliwie były Śmierciożerca rozglądając się z pogardą po komnacie swego jedynaka. Draco również rozejrzał się po swym miejscu zamieszkania, ale bardziej z musu niż z własnej woli. Chciał się dowiedzieć o co ojcu chodziło.
Po całym pomieszczeniu walały się papierki po chipsach, puste butelki po czarodziejskich koniakach (tudzież polskiej wódce o zachęcającej nazwie
„Żubrówka” ) a także piwie mugoli ( Jak można pić takie świństwo przyszło mu na myśl. ). Na purpurowym dywanie pochrapywali jego dwaj szkolni przyjaciele, Vincent Crabbe i Gregory Goyle, którzy zostali na noc. Na około nich leżało pełno papierków po czekoladowych żabach i cztery butelki po koniaku ( w tym trzy puste). Indyjski dywan umazany był jakimś świństwem, które okazało się resztkami czarodziejskiej czekolady Goldena a na porożu zawieszonym naprzeciwko łóżka Dracona wisiały czyjeś majtki... Po dłuższym zastanowieniu blondyn doszedł do wniosku, że to jego bielizna. Zagadką pozostało jednak jak się tam znalazła.
Lecz w najgorszym stanie było łoże Malfoya Juniora: pełno puszek po piwie ( Draco zaczął się poważnie zastanawiać czy był taki pijany, że wypił to „mugolskie ohydztwo” jak zwykł określać Calsberga i Heinekena , w których lubowali się jego dwaj koledzy), butelek po Ognistych Whisky Oldena, kawałków czarodziejskiej pizzy (miedzy innymi ser na poduszce ) i skotłowane czarne ciuchy.
Lucjusz sięgnął po najbliższą pustą butelkę po wódce i przyjrzał się uważnie etykietce.
- Polska? Nie masz już na co wydawać pieniędzy? - warknął przenosząc szare tęczówki z rysuneczku z żubrem na wpół pijanego syna.
- Nie mam - uciął Malfoy Junior wstając z łoża. Następnie obijając się o meble ruszył ku szafie z ubraniami. Dobrze wiedział, że jest uważnie obserwowany przez ojca i wcale nie był z tego zadowolony.
- Matko... - westchnął nakładając sweter .W głowie strasznie mu się kręciło, ledwo utrzymywał się na nogach a teraz jeszcze musi się tłumaczyć swemu ojcu.
Jakie to życie jest niesprawiedliwe pomyślał stawiając ostrożnie kroki miedzy butelkami a papierkami po słodyczach.
- Ty mi tu, młody, matki nie wzywaj - warknął Lucjusz na co Crabbe wymamrotał coś przez sen. Draco posłał ojcu zmęczone spojrzenie i położył się z powrotem na łóżku.
- Gdzie do wyra w ten syf, darmozjadzie zatracony?! Już wstawaj, wywal te mendy zapijaczone, nie pierdzą przez sen u siebie, ogarnij to, okno otwórz, niech się stęchlizna wywietrzy! Zanim twoje szacowna matka, którą raczyłeś wspomnieć się obudzi i ten bajzel zobaczy - perorował Lucjusz, a jego syn trzymał się dłońmi za bolącą jak diabli głowę.
W końcu zsunął się z wyrka, wziął różdżkę i jednym machnięciem zebrał śmieci w bezładną kupę pod oknem, które bardzo powoli i metodycznie otworzył. Potrząsnął Crabbem i Goyle’em z całej siły (takiej jaką obecnie miał) i bardzo cicho kazał im się wynosić do siebie.
Malfoy senior przyglądał się swojemu synowi z ukosa. Kiedy dwie góry sadła i mięsni się podniosły, mężczyzna oświadczył:
- Ostatni raz widzę was tutaj w takim stanie. Wstyd! Aportować mi się do własnych domów, ale już! - dwaj młodzieńcy skulili się z bólu z minami pod tytułem: „ała, moja głowa!” i po krótkiej chwili Draco i Lucjusz stali sami w sypialni szanownego dziedzica rodu Malfoyów.
- A teraz mi powiedz, co to była za lafirynda, która wychynęła ukradkiem z domu o szóstej nad ranem?
- A jak wyglądała? - spytał Draco marszcząc czoło i przypalając sobie „Magic Jointa”*
- Mała blondynka z wielkim biustem. - odrzekł z jadowitym uśmiechem jego ojciec.- Synu, zobacz jak nisko się stoczyłeś... Nawet nie wiesz kogo w nocy przerżnąłeś. - Lucjusz nie bawił się w delikatne słowa.
- Ojciec, co za słownictwo jak na arystokratę - Draco wykrzywił się nieznacznie. Skręt zaczynał działać.
- Synu, co za wygląd i zachowanie jak na członka arystokratycznego rodu czystej krwi - odparował Lucjusz. - Palisz to świństwo, pijesz na umór niemal dzień w dzień, nie pamiętasz z kim spałeś, ohyda. Nie robisz zupełnie nic i nawet nie potrafisz zachować się po ludzku, tylko chlasz, ćpasz i pieprzysz wszystko co się rusza.
- Sypiam tylko z czarownicami czystej krwi z dobrych domów, najczęściej z arystokratkami... Latem miałem w łóżku szesnastolatkę, chyba kuzynką Zabinich. Nie uwierzysz, co ta smarkula potrafi... - Draco uśmiechnął się złośliwie.- Nie moja wina, że pozornie cnotliwe panienki lubią się puszczać na prawo i lewo, zwłaszcza z takimi gośćmi jak ja....
- I nie masz tego dosyć? Nie wołałbyś jednej kobiety, do której mógłbyś wracać co noc? - Lucjusz pokręcił głową.
- Wiesz, czasami mam tego po dziurki w nosie, na przykład dziś... - Draco zaciągnął się mocniej. - Ale ja i żona... - zachichotał.
- Nie musi być zaraz żona, może być... kochanka... Aby w końcu jedna, a nie całe stado. Jak coś złapiesz, to dopiero będziesz płakał... A w ogóle , co to za przyjemność uprawiać seks po pijaku?
- No bez przesady, nie zawsze jestem pijany i... potrafię zaspokoić kobietę - Draco zagasił jointa. - To co proponujesz? Uważasz, że wezmę za kochankę jedną z tych durnych kwok? One są puste i głupie, każdą z nich znudziłbym się albo po tygodniu, albo po trzech dniach...
- To weź kurtyzanę...
- Dziwkę? - spytał zalotnie Draco... - No dziwki też są okey, tylko im trzeba płacić, ale niektóre są nawet dużo inteligentniejsze od arystokratek...
- Nie dziwkę, zboczeńcu - odrzekł Lucjusz. - Kurtyzanę, matole.
- To prawie to samo - młodzieniec wzruszył ramionami i przeciągnął się ziewając donośnie.
- Zapewniam cię, że nie. Bo po pierwsze, kurtyzana jest utrzymywana przez tylko jednego mężczyznę na raz, po drugie byle bździągwa nie zostanie kurtyzaną, choćby znała milion sztuczek erotycznych, a była pusta jak dzban. Prędzej zostanie nią niedoświadczona seksualnie dziewczyna, którą zmusiły do tego okoliczności, i która ma olej pod sufitem, jest inteligentna, oczytana i potrafi rozmawiać o wszystkim, bo takie są mój drogi wymogi. Przez dzień, dwa jest szkolona w manierach należnych kobiecie arystokraty i po tym czasie można wziąć ją na kochankę. To tyle. Kurtyzany, to kobiety, którymi możesz pochwalić się w towarzystwie. Do dziś utrzymaliśmy ten zwyczaj w przeciwieństwie do mugoli, którzy wolą robić to jak ty - byle jak, z byle kim i byle gdzie! Przemyśl sprawę.
- Ale ja jestem wybredny! - Draco uśmiechnął się złośliwie, chociaż w duchu zaczynał rozważać pomysł ojca.
- No, właśnie widzę! - sarkastyczny śmiech ojca poruszył dumę chłopaka.
- Ech... co innego na jedną, dwie noce, co innego na miesiąc albo dłużej - powiedział. - Sam o tym doskonale wiesz.
- To szukaj, aż znajdziesz... Zanim wybierzesz kobietę, z którą chcesz... pogadać, ewentualnie, którą chcesz wypróbować w łóżku, oglądasz sobie zdjęcia i rozmawiasz z właścicielką Domu Marzeń, czy Pałacu Rozkoszy... To dwie siedziby kurtyzan jeśli chodzi o Londyn, mugole nie mają tam wstępu, no chyba, że mugolki, które otrzymały przepustkę i nadają się na kurtyzany...
- Aha! Dobra ojciec, całkiem niezły pomysł, ale muszę go przemyśleć! - Lucjusz przewrócił oczami i wymaszerował z sypialni syna, mamrocząc pod nosem coś o „darmozjadach, którzy nie muszą na siebie pracować i mają wszystko w nosie, bo i tak dziedziczą cholerną fortunę po starych.”

* Skręt palony przez czarodziejów; zawiera szczyptę sproszkowanego pazura smoka. Stawia na nogi, daje przysłowiowego kopa, zmniejsza też ból głowy spowodowany kacem.

**

Tego ranka - o dziewiątej trzydzieści - gdy Draco odbywał męską rozmowę z ojcem, Hermiona pakowała swoje rzeczy. Musiała się wynieść jak najszybciej. Nie miała pojęcia jak i gdzie będzie egzystować, ale grzecznie i stanowczo odmówiła Arthurowi, który bardzo chciał jej pomóc. W końcu Weasleyowie mieli i tak wiecznie mało pieniędzy, a Harry poznał jakąś fantastyczną francuską dziewczynę i wyjechał do niej na całe dwa miesiące. Gdyby do niego napisała pomógłby jej, ale nie chciała psuć mu wspaniałego wypoczynku, pełnego miłosnych uniesień pod błękitnym niebem Paryża.
Godzinę później, gdy wszystkie walizki były już zapakowane, a kartony z stały obok drzwi, Hermiona siedziała na fotelu przy kominku i przeglądała ogłoszenia w Proroku Codziennym .W jednej ręce trzymała czerwony marker a w drugiej miseczkę z Proszkiem Fiuu
Jej wzrok ślizgał się po ostatniej stronie gdzie były umieszczone ogłoszenia dotyczące możliwości wynajmu mieszkań, pokoi, czy całych nieruchomości.
Chyba nic nie znajdę - pomyślała zrezygnowana, gdy jej spojrzenie padło na przedostatnie ogłoszenie, które dotyczyło małego, taniego i skromnego pokoiku na poddaszu, całkiem niedaleko mieszkania, które wynajmowała obecnie.
Przeczytała tekst dwa raz. Widać, prawdę mówiło przysłowie nie chwal dnia przed zachodem. Hermiona odłożyła pisak i wraz z gazetą podeszła do kominka. Sypnęła w czerwone języki ognia szczyptę proszku Fiuu. Ogień przybrał jaskrawozieloną barwę i panna Granger wsadziła miedzy niego głowę a następnie wypowiedziała głośno i wyraźnie adres mieszkania:
- Victoria’s Alley siedemnaście - poczuła jak wciągnął ją wir i już po kilku chwilach była na miejscu.
Dopiero wtedy zdała sobie spraw, że jest to niezapowiedziana wizyta.
- Przepraszam - powiedziała cicho - Czy tu ktoś jest?
Salon był pusty, ale zza dębowych drzwi dochodziły ją czyjeś głosy. Ruszyła w tamtym kierunku i w chwilę później znalazła się w ponurym holu. Głosy dochodziły z pomieszczenia naprzeciwko salonu. Nieśmiało podeszła do drzwi i niepewnie zapukała. Nie usłyszała odpowiedzi i już miała nacisnąć klamkę, kiedy dobiegł ją zza pleców przyjemnie brzmiący męski głos.
- W czym mogę służyć? Panienka pewnie w sprawie wynajmu pokoiku na poddaszu, tak?
Hermiona odwróciła się pospiesznie. Za nią stał jegomość w średnim wieku ze szpakowatą bródką i w okularach. Przywodził jej na myśl bibliotekarza.
Uśmiechnęła się przepraszająco.
- Ja przepraszam... W salonie nikogo nie było więc... - zaczęła się tłumaczyć.
- Nic nie szkodzi - przerwał jej łagodnie i posłał jej badawcze spojrzenie.
- Przykro mi że tak wtargnęłam bez zapowiedzenia - dodała jeszcze nieśmiało. Mężczyzna pokiwał głową i się uśmiechnął.
- Wszystko w porządku, proszę za mną - rzekł i skierował się do holu, gdzie wprowadził dziewczynę krętymi schodami, do pokoiku, który miała zamiar wynająć.
- Pokój jest mały, bez łazienki - mówił przekręcając klucz w zamku mahoniowych drzwi - Łazienka jest na piętrze, a kuchnia na samym dole. Może pani z niej korzystać dowoli - otworzył drzwi i wpuścił dziewczynę do środka.
Pokój okazał się naprawdę mały: bialutkie ściany odbijały promienie słoneczne wpadające przez jedyne okno przyozdobione jakimiś niebieskimi firankami z urwaną koronką. W rogu pokoju stało wąskie lóżko a przy nim malutki stolik z lampa naftową. Po drugiej stronie obszerna szafa na rzeczy a koło drzwi regał. Nad kominkiem wisiał stary zegar z kukułką
- Jak pani widzi jest bardzo skromny i łóżko jest niezbyt duże - powiedział mężczyzna nieco przepraszającym tonem.
- Nie szkodzi, mi się bardzo podoba. Zegar i lampa nadają mu uroku, a to łóżko- spojrzała na drewniany mebelek z drzewa bukowego przykryty narzutą w pięknym zielonym odcieniu, stojący pod oknem - w zupełności mi wystarczy. Mam zaledwie metr sześćdziesiąt sześć - uśmiechnęła się szczere do mężczyzny. Proszę tylko mi jeszcze powiedzieć, ile dokładnie będę musiała zapłacić za wynajem
- Dziesięć galeonów za tydzień. Może pani płacić co tydzień lub co miesiąc i jeżeli spóźni się pani kilka dni z zapłatą, to oczywiście pani nie wyrzucę - odwzajemnił jej uśmiech. - Rozumiem, że jest pani zainteresowana.
- Oczywiście, ale jest mały problem... Mam odłożone pieniądze, tylko teraz szukam pracy i będzie mi trochę ciężko bo jestem w ciąży. Zrozumiem, jeżeli pan nie zechce mieć takiej lokatorki - powiedziała nieśmiało i przygryzła dolną wargę. Nie chciała niedomówień i wolała wiedzieć na czym stoi.
Mężczyzna milczał przez chwilę taksując ja wzrokiem.-To nie ma nic do rzeczy - powiedział w końcu - Wygląda mi pani na uczciwą osobę, więc nie mam zastrzeżeń. Moja małżonka chętnie pani pomoże - dodał z uśmiechem.
Hermiona posłała mu pełen wdzięczności uśmiech.
- Dziękuje panu za dobre słowa. Nie każdy toleruje pannę z dzieckiem - powiedziała z lekką goryczą. - Cieszę się, że mogę tu zamieszkać.
- Cała przyjemność po mojej stronie, panno... - uniósł pytająco brwi.
- Granger. Nazywam się Hermiona Granger - powiedziała cicho.

Mężczyzna nie skomentował tego, ale Hermiona dostrzegła w jego oczach błysk zrozumienia.
No tak... - myślała z przekąsem - Kto by nie słyszał o Wielkiej Trójcy Gryffindoru .
- Nazywam się Oliver Blinch, panno Granger, dla przyjaciół Oli - uśmiechnął się szeroko i zaprowadził ją z powrotem na dół do salonu z kominkiem.
Przez następne pół godziny omawiali warunki wynajmu i zasady, które panowały w tym domu. Dziewczyna zgodziła się na wszystko nie tylko ze względu na dziecko, które wzrastało w jej wnętrzu, ale również na cenę najmu mieszkania. A cena grała tu bardzo ważną rolę.
Hermiona dowiedziała się, że może wracać do domu nawet w bardzo późnych porach, bo pan Oliver nie kładzie się spać przed dwunastą w nocy, a gdyby jej zdarzyło się zabawić dłużej, klucz będzie na nią zawsze czekał pod wycieraczką. Dziewczyna zapewniła, że na pewno tak późno wracać do domu nie będzie. Interesuje ją tylko to żeby znaleźć pracę, no i wypożyczać książki z najbliższych mugolskich o czarodziejskich bibliotek.

Do swego starego mieszkania wróciła krótko przed piątą po południu .Pan Blinch obiecał, że pomoże jej z rzeczami więc nie musiała się martwić jak przeniesie dobytek. Teraz pozostało jej tylko porozmawiać z panna Spot o wypowiedzeniu umowy.
Z tym akurat nie było problemu, bo już wcześniej wspominała swojej gospodyni, że zrezygnuje z mieszkania w związku z finansowymi problemami, które ją nękają.
Pożegnały się w przyjaznej atmosferze i już o godzinie siódmej w salonie na Victoria’s Alley 5 pojawił się jej nowy gospodarz, pan Blinch i tak jak obiecał przetransportował dwa kuferki proszkiem Fiuu.























--------------------
Cause' everybody wants to hide their secrets away
Nobody wants to stand up to the pain
But I will stand up to the pain
Wake up and fight again
If you could dance with me through this rain
And we will fight, we?ll fight again, fight again

[Good Charlotte; Secrets ]
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Lady A.
post 07.12.2004 17:34
Post #2 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 23.09.2004




Narazie jest mimo wszystko za mało, żebym mogła oceniać.
Musze jednak powiedzieć, że piszesz zgrabnie i nie rzucają mi się w oczy żadne literówki. Dopisz szybko next parta, bo po wprowadzeniu twierdze, że zapowiada się ciekawie smile.gif .
A co do rozmów Draco z Lucjuszem, to jedyną rzeczą jaka przychodzi mi na myśl jest porównanie do "Świata według kiepskich". W tymże 'inteligentnym' serialu syn mówił do ojca per "ojciec" z akcentem na 'oj' xD
Może trochę głupie porównanie, ale taki jest mój punkt widzenia xD xD


Ten post był edytowany przez Lady A.: 07.12.2004 18:57
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kala
post 07.12.2004 17:54
Post #3 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 04.12.2004




mi wydaje się ciekawe, wiadomo zawsze o co chodzi, ciekawy pomysł, nie ma nudnych długich opisów ale takie jakie powinny być czyli zwięzłe i na temat, zobaczymy czy dalej też tak będzie i fabua się rozwinie, no ale do tego potrzebne są kolejne party


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 07.12.2004 18:20
Post #4 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Jakie za mało?

Podoba mi się - ładnie i zgrabnie. Jedyne co mi zgrzytało to sposób w jaki Lucjusz rozmawiał z Draco. Ciągle miałam wrażenie jakby Draco rozmawiał ze starszym bratem, a nie z zimokrwistym tatuśkiem. Po prostu wydawał mi się nienaturalny sposób ich rozmowy, za bardzo na luzie ;p


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
vaampir
post 07.12.2004 19:04
Post #5 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 22.01.2004




dobrze piszecie, nawet przyjemnie się czyta, ale avalanche ma rację - to w jaki sposób Draco i Lucjusz ze sobą rozmawiali... no cóż, jakos to do nich nie pasuje. no a ogólnie fajnie, tylko jeden zgrzyt - znowu o ff Hermiona + Draco!!!???

EDIT: swoja drogą, zastanawia mnie jak się pisze udane opowiadania dwu-/kilku-osobowo. to chyba musi być strasznie uciążliwe? Przynajmniej dla mnie było, jak próbowałam. no i nie było udane.

Ten post był edytowany przez vaampir: 07.12.2004 19:27


--------------------
My candle burns at both ends;
It will not last the night;
But, ah, my foes, and oh, my friends -
It gives a lovely light.

Edna St Vincent Millay

Sprawdź, jak dobrze mnie znasz...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Emily Strange
post 07.12.2004 19:23
Post #6 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 11.03.2004
Skąd: Lublin




Szkoda, że niektórzy mają wyraźny problem z czytaniem.
To jest wspólne opowiadanie dwóch osób - Kit i Sonki.
Komentowałam już na dziurawcu.
Uwielbiam D&H smile.gif


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kitiara
post 08.12.2004 17:44
Post #7 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004

Płeć: jedyny w swoim rodzaju




Rozdział II
Nie wszystko jest takie proste jak się wydaje.


Hermiona bardzo szybko zadomowiła się na poddaszu państwa Blinch. Pan Oliver i pani Dolores - zażywna kobieta pod pięćdziesiątkę z burzą ciemnoblond włosów i jasnoniebieskimi oczami - okazali się ciepłymi, wyrozumiałymi i bardzo dobrymi ludźmi.
Nie dociekali przeszłości Hermiony, nie indagowali jej ciąże, o ojca, o to jakie życie prowadziła, o nic. Była im za to bardzo wdzięczna i odpłacała się szczerością i taką samą dyskrecją i dobrocią. Bo panna Granger była w gruncie rzeczy dobra, tak jak czarodzieje, którzy przyjęli ją pod swój dach
Pani Blinch pomagała Hermionie w zakupach i zabroniła jej wykonywać jakiekolwiek prace, czy dźwigać. Doszło nawet do tego, że dawała jej klapsa po dłoniach, gdy Hermiona próbowała obierać ziemniaki, albo cokolwiek gotować.
- Uciekaj mi w tej chwili z kuchni! Cały dzień się nachodziłaś za pracą i jeszcze będziesz się przemęczać w domu. Już cię nie ma! - krzyczała takie, lub bardzo podobne słowa i dziewczyna wolała ustąpić jej i z pogodnym uśmiechem czekać na obiad ugotowany przez Dolores.

Poszukiwanie pracy szło pannie Granger po prostu strasznie. Przez pierwszy miesiąc miała ogromne nadzieje, przez drugi duże, przez trzeci modliła się by znaleźć cokolwiek...
Myślała, że uda się jej znaleźć mało uciążliwą i nawet niezbyt dobrze płatną pracę w jakimś biurze czarodziejskim, ale zewsząd odprawiano ją z kwitkiem.
Powodem było albo jej pochodzenie - wtedy nie mówiono jej tego wprost, albo stan - wtedy dowiadywała się w żywe oczy o co chodzi, a raz nawet usłyszała, że trzeba się było nie puszczać, to i praca by się znalazła. Wtedy właśnie przepłakała pół nocy i zaczęła się zastanawiać po raz pierwszy, czy rzeczywiście nie zacznie się puszczać po urodzeniu dziecka żeby zarobić na życie. To było dwa tygodnie wcześniej.
Przez te trzy miesiące poznała na własnej skórze ludzki cynizm, wyrachowanie i barak współczucia. Od kilku dni jednak nie szukała pracy i siedziała w domu, bo zmusiły ją do tego okoliczności...

**

Kończył się właśnie lipiec i kończył się dwudziesty piąty tydzień jej ciąży. Ładnie zaokrąglona w biuście, biodrach i brzuchu Hermiona zaczęła mieć problemy. Strasznie bolał ją krzyż i oddawała często mocz, ale to akurat było normalne. Nienormalnym było, że okropnie spuchły jej nogi, tak że prawie wcale nie mogła chodzić i pani Dolores pomagała jej jak mogła.
Był wieczór. Dziewczyna leżała na łóżku i patrzyła w sufit. Znowu zastanawiała się nad tym, czy nie zacząć zarabiać na życie własnym ciałem, ale co wtedy miałaby począć z dzieckiem. Poza tym myśl o tym, że miałaby oddawać się byle komu, byle jak i byle gdzie napawał ją wstrętem.
Zawsze mogę zostać luksusową call - girl - pomyślała z przekąsem, ale zaraz zrezygnowała z tego pomysłu. Nie wiadomo na kogo by trafiła.
- Jestem bezużyteczna i ma pani ze mną same kłopoty - powiedziała ze smutnym uśmiechem do pani Blinch, która weszła wraz miseczką rosołu.
- Co za brednie! - wykrzyknęła kobieta. - Ani waż się tak mówić. Jesteś mądrą, dobrą i uczciwą dziewczyną. Na pewno poszczęści ci się w życiu! Inaczej świat nie byłby sprawiedliwy.
A czy jest? - spytała w duchu Hermiona, ale wolała nie mówić tego na głos i grzecznie zabrała się za rosołek.
- Musisz być silna dla maleństwa... - autorytarnie oświadczyła Dolores. - Pytałaś magomedyka jakiej płci będzie dziecko? - zainteresował się nagle jej gospodyni i łagodnie się uśmiechnęła
- Dziewczynka! - Hermiona rozpromieniła się jak słońce w pogodne dzień. Uwielbiała myśleć o dziecku i kochała je całym sercem, a nie przez chwilę nie pomyślała o malcu źle, a wszystko, co robiła i zamierzała zrobić dla swojej córki, robiła z miłością i poświęceniem.
- My, kobiety musimy być silniejsze od mężczyzn - powiedziała nad wyraz poważnie pani Blinch. - Oni nie potrafiliby unieść ciężaru donoszenia dziecka pod sercem, czy bólów porodowych, nawet tych ograniczonych odpowiednimi zaklęciami... Grzeczna dziewczynka - dodała, gdy Hermiona odłożyła pustą miskę na stolik.
- Masz, napij się eliksiru mojej roboty... Zapobiega zatrzymywaniu soli w organizmie i ogranicza puchnięcie nóg... Założę się, że ten sukinsyn z którym byłaś rzucił cię z powodu ciąży i nie miałaś gdzie iść... - powiedziała nagle z silną emfazą. - Biedactwo... - bardzo polubiła Hermionę i współczuła jej z całego serca.
Sama miała trojkę dzieci, które dawno już się usamodzielniły i założyły własne rodziny, a panna Granger zastępowała jej własne dzieci. Mogła się nią opiekować, pomagać jej i rozmawiać z nią o wszystkim, co leżało jej na sercu.
- Przepraszam, Hermi - powiedziała starsza kobieta i się zarumieniła. - Ja tylko tak, myślałam na głos. Nie musisz nic mówić na ten temat...

Hermiona zastanowiła się przez chwilę.
Właściwie co mi szkodzi? - pomyślała uśmiechając się lekko do Dolores.
- Nie, chcę to powiedzieć...
Kobieta popatrzyła na dziewczynę z niedowierzaniem. Do tej pory Hermiona była skryta i nie lubiła mówić o sobie, a tu nagle taka odmiana.
- To nie tak, że zostałam bez dachu nad głową, gdy... - przełknęła ślinę -... gdy on mnie opuścił. Ja wynajmowałam mieszkanie, a on... on mieszka w Bułgarii, ale miesiąc później wyrzucono mnie z pracy w Ministerstwie Magii, ze względu na moje pochodzenie i... musiałam szukać czegoś tańszego - przygryzła wargę i powstrzymała cisnące się do oczu łzy.
- I rzeczywiście, tak, zostawił mnie, bo... bo dowiedział się, że jestem z nim w ciąży i nie... - Hermionie załamał się głos, a po policzku popłynęła pojedyncza łza. Dolores usiadła obok niej i ujęła w dłoń rękę dziewczyny.
- Nie chciał, żebym urodziła, chciał się go... poz... pozbyć. - panna Granger zamrugała powiekami i rozpłakała się na dobre. Cały ból i poczucie odrzucenia powróciły nową falą, ale poczuła też ulgę, że mogła się wygadać i została wysłuchana bez nagabywania o szczegóły.
Pani Blinch przytuliła mocno do piersi swoją zapłakaną lokatorkę, a w jej jasnoniebieskich oczach pojawiły się łzy żalu i bezsilnej złości.
- Skończony drań, który nie ma pojęcia co to jest honor i odpowiedzialność! - wybuchła.
- Przepraszam dziecinko - dodała po chwili, gdy Hermiona wycierała piąstką łzy. - Poniosło mnie trochę, bo nie rozumiem takiego tchórzostwa... Nie mógł być taki zły, skoro go kochałaś, może nadal kochasz.
Dziewczyna pokręcił głową, tak mocno, że burza kasztanowo - rudych loków wzburzyła się i zatrzęsła.
- Nie, on zawsze miał skłonności do egoizmu, tylko wcześniej nie tak silne, to pogłębiło się z wiekiem, a ja byłam tak zakochana, że nie zauważałam jego wad... Sama jestem sobie winna.
- Jasne - żachnęła się Dolores. - Sama sobie też zrobiłaś dziecko! Obydwoje ludzi musi być dojrzałych emocjonalnie do tego, żeby mieć potomstwo, on widocznie nie jest. I na ciebie także nie zasługuje, skoro zostawił cię w takim stanie samą. A to, że straciłaś prace ze względu na pochodzenie, to najwyższa hańba i wstyd! Nigdy tego nie zrozumiem...
Kobieta przytuliła mocno Hermionę i pogłaskała po gęstych, zmierzwionych włosach.
- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze...
Chciałaby, chciałabym, żeby to była prawda... - pomyślała przyszła mama i przywarła mocno do pani Blinch.
Wiedziała jedno. Za żadne skarby świata nie będzie żerować na dobroci tych ludzi. Wiedziała, że prędzej pójdzie pracować dobrowolnie do kamieniołomu, albo zostanie prostytutką, niż skorzysta z hojności gospodarzy, czy jej przyjaciół Weasleyów. Ani jedni, ani drudzy nie należeli do bogaczów. A ona miała swój honor, swoją dumę, swoją cierpliwość, wytrwałość i zaradność. Swoją siłę przyszłej matki.

**

Od czasu lipcowej rozmowy z panią Blinch minęło kilka tygodni, a Hermiona nadal była bez pracy. Za każdym razem, gdy przychodziła na rozmowę kwalifikacyjną przyszły pracodawca traktował ją z ogromnym dystansem i w efekcie w ogóle jej do pracy nie przyjmował... mimo tego, że miała odpowiednie kwalifikacje. W pewnym momencie dziewczyna zauważyła, że coraz mniej przejmowała się odmowami zatrudnienia, a coraz częściej myślała o pracy prostytutki.
Może to naprawdę jedyne wyjście? - przyszło jej na myśl pewnego sierpniowego popołudnia czytając list od Harry`ego, który zapytywał w jaki sposób może jej pomóc (zapewne dowiedział się od Rona o jej sytuacji). Panna Granger powoli miała tego dosyć: wszyscy wyciągali do niej pomocną dłoń, a ona nie miała już siły z nimi rozmawiać.
Wstała, odłożyła list na kuchenny stół i podeszła mag lodówki by zrobić coś do jedzenia. Dolores wyszła do sklepu i niedługo powinna wrócić, a Oliver był w piwnicy, gdzie robił porządki.
Właśnie w sięgała po szklankę, gdy poczuła silny skurcz w podbrzuszu.
TERAZ?! przeleciało jej przez głowę, gdy skurcz się powtórzył. Szybko przypomniała sobie termin porodu: 30 wrzesień.
Następny skurcz był tak silny, że krzyknęła z bólu, a przed oczami zamajaczyły jej kolorowe plamki. Usłyszała tupot nóg i do kuchni wpadł Oliver. Przez chwilę stał w drzwiach wpatrując się w jej pobladłą twarz by w końcu podbiec do niej i pomóc usiąść.
- Nie ruszaj się, Herm... - nakazał łagodnie. Hermiona jednak go nie słuchała. Jej myśli krążyły wokół córki, która zapragnęła ujrzeć świat miesiąc wcześniej niż powinna.
Chwilę później w kuchni pojawiła się zdyszana Dolores.
- Na Merlina ! - wykrzyknęła widząc jak Hermiona sapie - Oliver, leć do Mungo i zawiadom porodówkę - rozkazała stawiając siatkę z warzywami na najbliższe krzesło - Hermiona, chodź, dziecinko... - pomogła jej wstać i razem wolno ruszyły ku salonowi, gdzie znajdował się kominek podłączony do sieci Fiuu*.
Hermiona przez całą drogę do Szpitala ściskała mocno rękę Dolores myśląc tylko o tym by dziecku nic się nie stało. Jako była pracownica kontroli bezpieczeństwa w centrali Fiuu wiedziała, że podróż Fiuu w stanie błogosławionym nie jest najlepszym pomysłem, gdyż może być niebezpieczne zarówno dla dziecka jak i dla jego matki, lecz w tej sytuacji nie miała innego wyjścia.
Gdy przybyły na oddział porodowy umieszczony przy Oddziale Wypadków Przedmiotowych ** w Szpitalu Świętego Munga na Hermionę czekali już Uzdrowiciele z noszami unoszącymi się w powietrzu, a także pan Blinch.
- Do sali 204 - nakazał wysoki szatyn pomagając Hermionie położyć się na noszach. Potem Hermiona nie słuchała co mówił. Bała się potwornie, skurcze znowu się nasiliły a ból stawał się nie do zniesienia. Kiedyś mama jej opowiadała jak to jest podczas porodu... Teraz Hermiona doświadczała tego na własnej skórze.
Przez całą drogę Uzdrowiciel wypytywał Dolores o stan Hermiony podczas ostatnich kilku miesięcy. Widocznie i dla niego było zaskoczeniem, że kobieta zaczęła rodzić przedwcześnie.
Wytrzymaj - powtarzała wpatrując się w biały sufit długiego korytarza. -Dasz radę .Poczuła jak nosze skręcają i po chwili sufit stał się szary co oznaczało, że dotarli do pokoju 204.
- Ała ... - jęknęła, gdy przeniesiono ją na łóżko. Usłyszała jak magomedyk kazał Dolores i Oliverowi opuścić salę.
- Jak się pani czuje, panno Granger? - spytał podchodząc do niej.
A jak mam się, do jasnej cholery, czuć?! Przecież rodzę, palancie - pomyślała ze złością dysząc ciężko i głaszcząc się po swoim ośmiomiesięcznym brzuchu.
- Auuu.... - syknęła. Czuła jak po jej twarzy spływa pot, ale zignorowała to. Mała za wszelką cenę chciał wydostać się na zewnątrz.
Zacisnęła ręce na pościeli i głośno zawyła.
- Uzdrowicielko, proszę szybko przynieść miskę z ciepła wodą, jakieś ręczniki i więcej prześcieradeł - nakazał szatyn i kobieta, która stała przy Hermionie i coś zapisywała, szybko wyszła z sali.
- Panno Granger, proszę przeć - zwrócił się do byłej Gryfonki.
- Ysz... A.. Co... Ja... Niby ... Robię...? - wysapała pomiędzy jednym skurczem a drugim. Mężczyzna zdecydował się nie odpowiadać, za co panna Granger była mu wdzięczna. Po dwóch godzinach miała serdecznie dosyć całego tego zamieszania, bólu i okrzyków „Przyj!” padających co pięć sekund z ust mocno spoconego Uzdrowiciela.
Jakbym sama nie wiedziała co mam robić ! oburzyła się za którymś razem.
Z drugiej strony czuła się szczęśliwa wiedząc, że za kilka chwil zostanie matką i będzie mogła potrzymać w ramionach swoje dziecko.
- Przyj ! - krzyknął po raz kolejny Elvis, bo tak, jak zdążyła się zorientować Hermiona, nazywał się magomedyk. Dziewczyna zaprała mocno i...
- Jest ! - usłyszała okrzyk pełen tryumfu, a w chwile po nim płacz dziecka. Opadła na pościel oddychając głośno. Dopiero teraz poczuła jaka jest zmęczona i mokra od potu.
- Gratuluję, ma pani śliczna córeczkę - powiedział Elvis podając jej biały ręczniczek, w który owinięto jej dziecko. Hermiona ostrożnie odebrała zawiniątko i delikatnie ułożyła je w ramionach. Następnie spojrzała w twarzyczkę dziewczynki: miała ogromne orzechowe oczy, którymi wpatrywała się w Hermionę z zainteresowaniem, zgrabniutki nosek i kępkę ciemno rudych włosków na czubku głowy. Była trochę podobna do Wiktora - miała takie same łuki brwiowe i podobny kształt ust, ale resztę odziedziczyła po rodzinie panny Granger.
- Cześć słoneczko - wyszeptała Hermiona uśmiechając się lekko do tej malutkiej istotki. Dziewczynka zamrugała, na co panna Granger uśmiechnęła się szeroko.
- Czy... - zaczął Uzdrowiciel wyciągając ręce. Hermiona w pierwszej chwili nie zrozumiała o co chodzi lecz po chwili dotarło do niej, że mała jest wcześniakiem i potrzebuje opieki medycznej od pierwszych minut życia. Niepewnie oddała dziecko w ramiona Uzdrowiciela, który podał dziewczynkę pielęgniarce i kazał ja zanieść do pokoju 300.
- Jak nazwie pani dziecko? Bo musimy wypisać kartę... - spytał.
Hermiona zmarszczyła nos i pomyślała przez chwilę.
Przecież ta malutka dzieweczka jest moim przeznaczeniem... Dla niej przeżyłam te ostatnie miesiące...
- Destiny* Jessica - odpowiedziała cicho.

*Destiny, ang. przeznaczenieJ

**

Od początku maja Draco Malfoy zaszczycił swoją osobę obydwa przybytki z kurtyzanami po dobrych dziesięć razy. Właśnie dużymi krokami nadciągał jesień, a nasz wybredny arystokrata nie zawitał do ani jednej z mieszkanek Domu Marzeń, czy Pałacu rozkoszy. Tak, potomek Lucjusza naprawdę był wybredny.
Sam Lucjusz zgrzytał zębami i wściekał się na głupotę syna.
- Byle która - mawiał. - Aby nie żadna z tych lafirynd, które mi do domu sprowadzasz... A swoją drogę, dlaczego nie wyprowadzisz się do własnej rezydencji, darmozjadzie? Masz tyle pieniędzy, że pracować nie musisz, ale mógłbyś chociaż zająć tą nieszczęsną Dragon’s Cell...
Już nie wspomnę o tym, że powinieneś dla własnego i mojego oraz matki zdrowia psychicznego robić cokolwiek. Przecież mogę cię wkręcić do Rady Nadzorczej. - I tak dalej, i tym podobne.
Zrzędzenia pana na Snake Palace nic jednak nie dawały. Draco nadal się puszczał i pił (chociaż trzeba mu oddać sprawiedliwość - robił to trochę rzadziej), nadal nie chciał pracować i zajmować się własną rezydencją, i - co najbardziej denerwowało Lucjusza - przebierał w kurtyzanach jak w stercie skarpetek. Oglądał raz po raz foldery, które przecież się zmieniały, bo dziewczyny trafiły do opiekunów, przychodziły nowe i wracały, te, których panowie albo się nimi znudzili, albo postanowili poślubić jakąś dziedziczkę ze swej sfery. Zważało się także, chociaż bardzo rzadko, że kurtyzana zostawała żoną opiekuna.
Malfoy junior patrzył na zdjęcia i wybrzydzał:
- za gruba,
- za chuda,
- za ładna,
- za brzydka,
- za mocno umalowana,
- za słaby makijaż,
- za poważna,
- za bardzo się uśmiecha,
- etc., etc., etc...

Kiedy dwudziestego czwartego sierpnia oznajmił ojcu, że znowu nie wybrał żadnej kobiety, Lucjusz zachował się tak jakby w niego piorun strzelił:
- A co tym razem było w tych kobietach nieodpowiedniego dla darmozjada, który posuwa wszystko, co jest płci żeńskiej w promieniu chyba ze stu mil?!
- Tak, tylko, że z tą, którą wybiorę mam być na co dzień i jeszcze ją utrzymywać.
- Rozmawiałeś z którąkolwiek z tych dziewczyn? Wiesz jakie są? - Lucjusz rzucał się po hali rezydencji jak furiat.
- Dziś to nawet jedna mi się spodobała, taka z Pałacu Rozkoszy, tylko że... - Starszy mężczyzna nadstawił uważnie ucha i czekał na cios - ... miała wulgarne spojrzenie - młodzieniec zrobił obojętną minę i wzruszył ramionami.
Lucjusz zobaczył przed oczyma czerwoną mgiełkę wściekłości.
- Synu, powiedz jak spojrzenie może być wulgarne? - powiedział cicho. - Skoro ci się spodobała mogłeś z nią po prostu porozmawiać, a nawet się z nią przespać. Wstępna wizyta u dziewczyny i tak kosztuje tyle samo, niezależnie od tego, co będziesz z kurtyzaną robił... Co ci przeszkadzało porozmawiać?
- Mówiłem, wulgarne spojrzenie, a poza tym czy mi się gdzieś spieszy, oj... - Chłopak nie dokończył, bo Lucjusz znalazł się tuż obok niego, złapał go za kołnierz czarnej, czyściutkiej szaty i powiedział:
- Tak, śpieszy ci się synu - oznajmił. Olewczy i całkowicie beztroski ton Dracona doprowadził go do nieopisanego gniewu. Tłumił w sobie irytację zachowaniem syna zbyt długo, a teraz Draco dolał o jedną kropelkę za dużo. - Jeśli do końca września nie wybierzesz kurtyzany, jeśli nie zadeklarujesz, że chcesz robić cokolwiek w Ministerstwie, chociażby pierdzieć w stołek - za to też ci zapłacą; chodzi o sam fakt, że się nie będziesz obijał i łajdaczył, bo nie będziesz miał czasu i będziesz robił COKOLWIEK, i jeśli nie wprowadzisz się do własnej rezydencji, to przysięgam, że zablokuję ci konto u Gringotta i wywalę na zbity pysk z domu, a wtedy rób sobie co chcesz! Przebrała się miarka mojego litosierdzia!
- Czego?! - zapytał zaskoczony, przestraszony i zszokowany, wystąpieniem ojca, Draco.
- Litości i miłosierdzia w jednym, wałkoniu, próżniaku, nierobie, półgłówku, erotomanie...
- Dobrze, już dobrze, tato! Ale daj mi czas do końca roku... - błagalne spojrzenie młodzieńca nie zrobiło jednak wrażenia na Malfoyu seniorze.
- NIE. Moja cierpliwość się wyczerpała. Masz czas do trzydziestego września. I koniec z imprezami pod moim dachem, synu! - mężczyzna uniósł brew, poklepał syna po policzku, odwrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając Dracona na skraju rozpaczy.
Będę musiał się zachowywać porządnie - pomyślał młodzieniec ze zgrozą i ciężko westchnął. W końcu nie miał wielkiego wyboru

***

Przez szparę w błękitnych, przybrudzonych zasłonach wpadło do pomieszczenia światło zwiastujące rozpoczęcie nowego dnia. Hermiona spojrzała na zegar wiszący na ścianie - dochodziła piąta nad ranem, a ona nie zmrużyła oczu minionej nocy. Mimo, że od porodu minęło parę dni i stan Destiny poprawiał się z godziny na godzinę, świeżo upieczona mama czuła wewnętrzny niepokój. Nie tyle o dziecko ile o przyszłość. Wiedziała, że teraz szanse na znalezienie pracy równały się zeru, a przecież za coś musiała utrzymać siebie i dziecko, gdyż jej oszczędności podczas pobytu w Mungo gwałtownie zmalały. Wszystko byłoby dobrze, gdyby MAG został dopuszczony do użytku. Wyglądało jednak na to, że Ministerstwo wyrzuciło ten projekt do kosza, a co za tym szło, pieniędzy nie dostanie.*
- Ech - westchnęła obserwując jak refleksy słoneczne kładą się na bieli ściany.
Do Wiktora na pewno nie napiszę - postanowiła. Od kilku miesięcy nie chciała mieć z nim nic wspólnego i mimo, że dziecko było jego potomkiem I nie miała ochoty powiadamiać go, że został ojcem ślicznej dziewczynki.
Bo i po co?
By wysłuchiwać następnych bezpodstawnych oskarżeń o puszczanie się z byle kim i byle gdzie? Czy może by wysłuchać zdań typu Mówiłem, usuń bachora. A ty nie! Zawsze musi być tak jak ty chcesz!.
- Akurat, tak jak ja chcę... - prychnęła ze złością zaciskając ręce na pościeli.
Puszczać się - powtórzyła ze złością w myślach Dobre sobie... - pomyślała wpatrując się sceptycznie w refleksy.
A może to wcale nie taki głupi pomysł? zastanowiła się przez chwilę, lecz nie zdążyła rozwinąć owych myśli, gdyż do sali wkroczyła pielęgniarka z tacą, na której stał rząd eliksirów oraz specjalny magiczny termometr.
- O! Już nie śpisz? - zdziwiła się na widok nie śpiącej panny Granger.
Dziewczyna uśmiechnęła się w odpowiedzi. Pielęgniarka wzruszyła ramionami i postawiła tacę na stoliku obok łóżka. Przez chwilę nalewała medykamenty do szklaneczek, a następnie podała Hermionie magiczny termometr.
- Z małą wszystko dobrze - oznajmiła z szerokim uśmiechem.
Ale ze mną nie za bardzo - pomyślała Hermiona heroicznie odwzajemniając radosny grymas.

**

Czternastego września, gdy Destiny skończyła już prawie piętnaście dni swego młodego żywota na ziemskim padole, Hermiona podjęła decyzję. Nie za bardzo marzyła się jej praca zwykłej prostytutki dlatego pomyślała o tym, by spróbować szczęścia w jednym z dwóch ekskluzywnych przybytków zajmowanych przez kurtyzany. Wiedziała, że nie ma zbyt dużych szans; wymogi były spore (chociaż nie wiedziała dokładnie jakie), a ona ostatnio miała niesamowitego pecha. Nawet nie miała odpowiedniej ilości pokarmu i musiała dawać małej jeść z butelki. Państwo Blinch pomagali jej jak mogli, traktując ją jak córkę, a małą jak własną wnuczkę i była im za to szalenie wdzięczna, bo dzięki temu mogła wyjść na pół dnia w poszukiwaniu pracy.
Muszę się za siebie wziąć.

Hermionie zostały na brzuchu już niewielkie rozstępy (czarownice dużo szybciej dochodzą do siebie po porodzie; w końcu mają do użytku mnóstwo eliksirów i specjalnych magicznych zabiegów, których dokonuje się przez standardowy jedyny tydzień pobytu na porodówce)nie miała wybitnie dużych, jak niektóre kobiety po urodzeniu dzieci.
Wstała wcześnie, posnuła się po domu, w końcu wybrała się do najzwyklejszego mugolskiego fryzjera, gdzie kazała przyciąć sobie włosy do ramion, obciąć grzywkę, rozprostować je i ufarbować na czarno, a następnie udała się po „Ulizannę” na Pokątną, gdzie zaopatrzyła się także w kosmetyki, których jej zaczynało brakować.
U Gringotta dowiedziała się, że ma jedynie dwieście pięćdziesiąt galeonów na koncie. Gdyby nie miała dziecka to by było coś, ale ona dziecko posiadała...

O piętnastej zatrzymała się przed Domem Marzeń. Aby tam się dostać trzeba było skręcić Pokątnej w prawo tuż za bankiem, a później iść ulicą Złotej Różdżki, na końcu której skręcało się w Aleję Cichej Przystani. W miejscu gdzie Cicha Przystań krzyżowała się z ulicą Srebrnego Jednorożca znajdował się rzeczony Dom Marzeń. Budynek był zbudowany z jasnego kamienia i z zewnątrz wyglądał bardzo schludnie. Otaczał go mały, zadbany ogród, w którym aż roiło się od róż, które podtrzymywane magią kwitły przez cały rok.
Hermiona postała przez chwilę w progu, w końcu (mimo, że zbytnio religijna nie była) przeżegnała się i weszła do środka.
Hol okazał się przestronny. Urządzony był w buku - klepką bukową wysadzony był nawet sufit - który został przełamany srebrnymi i granatowymi dodatkami. Panował w nim półmrok.
- Czym mogę pani służyć? - spytał miły, kobiecy głos gdzieś po prawej stronie.
Dziewczyna odwróciła się w tym kierunku. Za ogromnym, oczywiście zrobionym z buku biurkiem, siedziała około pięćdziesięcio-paroletnia kobieta. Ubrana była w ciemno - bordową suknię z wysokim stawianym kołnierzem i nad wyraz skromnym dekoltem. Mimo swojego wieku była bardzo ładna i... bardzo sympatyczna.
Hermiona podeszła do niej i wypaliła prosto z mostu.
- Mam dwadzieścia dwa lata, facet mnie rzucił, gdy dowiedział się, że jestem w ciąży, wyrzucili mnie z pracy - oficjalnie z powodu braku funduszu, nieoficjalnie z powodu mojego nędznego pochodzenia, mieszkam na poddaszu u fantastycznych ludzi, ale od kiedy urodziłam dziecko nie bardzo mam z czego żyć, więc chciałam się spytać, czy mam szansę dostać pracę? Aha, od razu uprzedzam, że jestem szlamą - powiedziała to bardzo szybko i niemal na jednym oddechu. Kobieta popatrzyła na nią z zaciekawieniem. Madame Praustrin miała wprawne oko i od razu zauważyła, że kolor włosów Hermiony jest nienaturalny.
- Po co farbowałaś włosy dziecko? - spytała. Hermiona zarumieniła się mocno i wzruszyła ramionami. Nie wiedziała co powiedzieć.
- Nie chciałabyś, żeby ktoś cię poznał, prawda?- łagodne słowa kobiety sprawiły, że Hermiona zaczynała ją lubić. - Nie szkodzi i tak jesteś ładna - dziewczyna zarumieniła się mocno. Siądź i posłuchaj... To absolutnie nie ma znaczenia. - powiedział kobieta patrząc Hermionie w oczy.
- To, że przefarbowałam włosy? - spytała dziewczyna nie bardzo rozumiejąc wyrwane z kontekstu słowa.
- Nie, to jakiego jesteś pochodzenia i wolałabym, żebyś nie używała takich określeń, jak miało to miejsce przed chwilą. Mugolki także tu pracują, chociaż oczywiście są w ogromnej mniejszości. Obecnie, aż jedna... Nazywam się Rose Praustrin, ale wszystkie dziewczyny mówią do mnie Rosy.
- Hermiona, czy mogę nie mówić nazwiska? - zawahała się.
- Oczywiście, że nie. Musisz natomiast przynieść zaświadczenie o dobrym stanie zdrowia i o braku jakichkolwiek infekcji natury sama wiesz jakiej, kochanie.
- To już mam - panna Granger zaopatrzyła się jeszcze w czasie połogu w takowy dokument i widać było, że Madame Praustrin jest tym mile zaskoczona.
- Widzę, że to nie jednorazowy kaprys, a przemyślana decyzja - stwierdziła łagodnie i popatrzyła Hermionie w oczy.
- Tak - potwierdziła stanowczo dziewczyna.
Przemyślenie tej decyzji zajęło jej naprawdę bardzo dużo czasu. Musiała przecież rozważyć wszystkie „za” i „przeciw”, a to było trudne.
Rose pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Długo szukałaś pracy? - spytała właścicielka przybytku.
- Bardzo długo - Hermiona spuściła wzrok. - JA wiem - zarumieniła się mocno i zaczęła międlić w palcach brzeg ciemnogranatowej bluzeczki, którą miała na sobie. - Wiem, że pewnie nie dostanę tej pracy, bo nie bardzo się nadaję. Wie, pani.. Ja miałam w życiu tylko jednego mężczyznę i nie jestem tak bardzo doświadczona, dlatego może pani od razu powie mi czy mam jakieś szanse, czy powinnam zostać zwykłą prostytutką. Tam przecież na kwalifikacje nie patrzą.
-Ależ dziecko, co ty opowiadasz? - spytała kobieta - Tu nie chodzi o to ile miałaś w życiu kochanków. W żadnym przypadku. Kurtyzana nie jest taką sobie zwykłą, przepraszam za wyrażenie, dziwką. Bycie kurtyzaną to coś więcej - wytłumaczyła jej.
- Tak, wiem - Hermiona pospiesznie skinęła głową. - I dlatego obawiam się, że nie nadaję się do tej pracy proszę pani...
- Pozwól, że ja to ocenie - łagodnie, acz stanowczo wtrąciła Rose. - Przychodzą do nas bardzo wpływowi i dobrze sytuowani ludzie, dlatego dziewczyny, które tu pracują muszą odznaczać się odpowiednią ogładą. I tak jak wspomniałam wcześniej, nie liczy się pochodzenie, a to co kobieta ma pod sufitem i to czy jest inteligentna i oczytana... - zawiesiła głos i przyjrzała się uważnie dziewczynie.
- Powiedz mi - dodała po chwili milczenia. - Czy czytałaś klasyków literatury powszechnej?
- Oczywiście - odpowiedziała bez wahania. Gdy była w szkole połykała książki jednym tchem. I nie były to tylko podręczniki szkolne czy lektura uzupełniająca wiadomości naukowe, lecz również książki znanych, mugolskich pisarzy.
- A jakie na przykład? - drążyła dalej Rose.
Hermiona zmarszczyła nos. Bądź co bądź trochę woluminów przeczytała i nie zawsze pamiętała tytuły.
- Dostojewski, Tołstoj, Bułhakow, Dumas, May...
- No, widzę że trochę tego jest - kobieta wyglądała na mil zaskoczoną. Powiedz mi teraz, czy chodź trochę znasz się na sztuce?
Dziewczyna wciągnęła głęboko powietrze. Co prawda, wiedziała co nieco o poszczególnych stylach w architekturze i malarstwie, rozpoznawała najważniejsze obrazy i potrafiła powiedzieć kilka zdań o danym artyście, ale były to zaledwie podstawy.
- Znam podstawy - przyznała się nieśmiało spuszczając wzrok.
- Jeśli odróżniasz gotyk od klasycyzmu i nie mylisz Picassa z Van Gogiem, rozróżniasz kolory, odróżniasz martwą naturę od krajobrazu, lub aktu, to masz odpowiednią wiedzę. Musisz wiedzieć, że niektórzy z tych panów, chociaż bogaci i obracają się w najbardziej elitarnych kręgach, o sztuce nie wiedzą prawie nic. Ostatnio, taki jeden przychodzi, nie będę go wymieniać z nazwiska bo znane, ale chyba jego ojciec ma z nim niemałą udrękę. Toto się nie zna na niczym, poza średniowiecznymi narzędziami tortur i gołymi tyłkami, a wybredne jak cholera. O przepraszam, zna się na gatunkach alkoholu... No i od paru miesięcy żadna z moich dziewcząt mu nie przypadła do gustu. Jeżeli wygra konkurencja, to się załamię. Gość nie pracuje, ma forsy jak lodu. Nie pozwolę, żeby Pałac Rozkoszy zdobył tego klienta, więc właściwie spadasz mi z nieba. Im więcej nowych dziewczyn, tym lepiej... Pokaż mi coś, co mnie wbije w fotel. Wyobraź sobie, że jestem facetem i chcesz zrobić na mnie duże wrażenie, tak żeby mi się podniosło... ciśnienie - uśmiechnęła się do Hermiony szelmowsko i popatrzyła na nią wyczekująco.
Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę.
Co by tu takiego pokazać? myślała rozglądając się po pomieszczeniu. Na stoliku stojącym nieopodal stała pantera z wiśniami.
A może... pomyślała wpatrując się w czerwone owoce Nie, lepiej nie
- Hermiono? - w głosie Rose dziewczyna dosłyszała nutkę zniecierpliwienia.
Raz kozie śmierć stwierdziła i podeszła do stolika z owocami. Wiedziała, że jest pilnie obserwowana przez właścicielkę domu, ale starała się to ignorować. Świadomość, że to jest naprawdę ważna próba umacniała jej postanowienie dania z siebie „wszystkiego”.
- Mogę? - spytała wskazując dłonią na naczynie z wiśniami.
Zaskoczona kobieta skinęła twierdząco głową i Hermiona powoli wzięła jedną z wisienek. Dosyć sporą z długą łodyżką i wyglądającą bardzo apetycznie. Wsunęła owoc do ust i patrząc swojej potencjalnej pracodawczyni prosto w oczy skonsumowała go leniwie z wyrazem delikatnego, wyrażającego przyjemność, uśmiechu na twarzy. Nie wyrzuciła korzonka, ale bawiła się nim obracając go w palcach prawej dłoni. Po chwili delikatnie wyjęła wolną dłonią pestkę z ust u wyrzuciła ją do popielniczki na stole. Następnie sam korzonek włożyła sobie do buzi i przez chwilę się nim pobawiła językiem z wyrazem rozkoszy na twarzy. W końcu wyjęła go z ust i na wyciągniętej dłoni podsunęła zaskoczonej kobiecie. Korzonek zawiązany był w supełek.
- Całkiem nieźle - powiedziała po chwili madame Rose. Gdyby Hermiona ją znała, wiedziałaby, że wywarła pozytywne wrażenie. Kobieta bowiem nie była wylewna w okazywaniu zachwytów. - Według mnie całkiem nieźle, gdybym była arystokratą, zwłaszcza młodym, który ma zamiast mózgu hormony, pewnie z wrażenia spadłabym pod stół...
Hermiona przełknęła ślinę. Nie miała pojęcia, czy podobała się tej dystyngowanej damie, czy owa dama się z niej, krótko mówiąc, nabijała.
- Przyjdź jutro z dokumentami, a dziecko możesz oddać pod opiekę do Słonecznego Raju. Tam nim się odpowiednio zajmą. Dam ci wizytówkę - to mówiąc podała dziewczynie błyszczący kawałek papieru. - Wpisowe kosztuje trzysta galeonów. Później co miesiąc wpłaca się po dwieście pięćdziesiąt galeonów na utrzymanie dziecka. Wierz mi, że warto.
- Możliwe - szepnęła Hermiona - ale mnie nie stać...
- W takim razie ci pożyczę - powiedziała bez mrugnięcia okiem właścicielka Domu Marzeń, a panna Granger zamrugała ze zdziwienia.
- Ale ja nie mogę... -zaczęła i usłyszała stanowcze:
- Bez dyskusji. Na pewno mi niedługo zwrócisz. Jesteś ładną i mądrą dziewczyną. Znajdziesz sobie szybko bogatego gacha i zwrócisz mi pieniądze. Jestem tego pewna.
Zanim Hermiona opuściła Dom Marzeń, kobieta wręczyła jej trzysta galeonów i jeszcze raz zapewniła ją o przyjęciu do pracy. Dziewczyna wracała do Blinchów w o wiele lepszym nastroju. Znalazła pracę i opiekę dla dziecka. Co prawda, bała się, że nie poradzi sobie z zarobieniem takiej kwoty pieniędzy jak trzysta galeonów, ale starała się o tym na razie nie myśleć. Najważniejsze było to, że ma jakieś zatrudnienie.


Ten post był edytowany przez Kitiara: 08.12.2004 17:51


--------------------
"KIEDY JESTEŚ W PIEKLE, MOŻESZ ZAUFAĆ TYLKO DIABŁU."
[PIŁA II]
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Blue
post 08.12.2004 17:48
Post #8 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 21.08.2004




Taaak, to świetny pomysł żeby wlepić tu opowiadanie. (Brak Dziurawca daje mi powoli we znaki).

Mam nadzieję, że ff jest dalej pisany, i że jest ju zwięcej części niż na forum DK??
biggrin.gif

Lubię parę Draco/Hermiona, to opowiadanie też lubię (przynajmniej na razie wink.gif) biggrin.gif

Yhh... poczekam na resztę części laugh.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sonka
post 09.12.2004 17:07
Post #9 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004




I oto następny rodział:D
sonka & Kit

Rozdział III
Żadna praca nie hańbi



Następnego dnia Hermiona wstała wcześnie rano i po cichutku spakowała wszystkie swoje rzeczy. Ponieważ miała na koncie jeszcze kilkaset galeonów, razem z pożegnalnym listem zostawiła a to złotych monet i serdeczne podziękowania. Oczywiście zapewniła państwo Blinch, ze znalazła pracę, ale musi się przeprowadzić, że przykro jej iż żegna się listownie. Dopisała także, żeby się o nią nie martwili, i że będzie regularnie zawiadamiać ich, co u niej. Nie mogła postąpić inaczej. Okazali jej tyle serca, że nie chciała martwić ich rodzajem pracy jaką miała wykonywać, ani nie chciała, żeby o nią się martwili. Byli na to za dobrzy.
Równiutko o ósmej zamknęła za sobą drzwi domu przy Victoria`a Aley numer 17 i wraz z Destiny w nosidełku w jednej ręce i walizką w drugiej udała się do polecanego przez madame Praustrin Słonecznego Raju. Troszeczkę bała się zostawiać tam dziecko, ale wiedziała, że nie ma wyboru. No może niezupełnie nie miała. Mogła poprosić Weasley`ów o pomoc lecz nie chciała ich fatygować... Z resztą nie wiedzieli o dziecku.

Z ciężkim sercem wysiadła z Błędnego Rycerza przed starym, lekko podniszczonym domem z epoki wiktoriańskiej i z jeszcze głębszym bólem pchnęła jego mahoniowe drzwi.
Okazało się, że madame Rose miała rację. W Słonecznym Raju spotkała się z ciepłym przyjęciem ze strony wykwalifikowanego personelu. Pełno tam było nianiek, mamek, pielęgniarek i magomedyków. Panowała przyjemna, niemal rodzinna atmosfera i kiedy dziewczyna wyszła po godzinie była spokojna o przyszłość Destiny i o jej zdrowie, zwłaszcza, że mogła ją odwiedzać, aż dwa razy w tygodniu.
Później skierowała swe kroki ku Domowi Marzeń.
Obawiała się trochę tego pierwszego dnia i jak ja zaakceptują inne kurtyzany. A przede wszystkim obawiała się, że żaden mężczyzna nie będzie jej chciał wziąć na utrzymanie.
- Ech - westchnęła pchnąwszy mahoniowe drzwi.
Jakoś to będzie dodała w myślach.
Pól godziny później siedziała w gabinecie Madame Rose i wpatrywała się w właścicielkę przybytku.
- Wszystko jest w porządku - powiedziała w końcu kobieta odkładając dokumenty, które przyniosła Hermiona, na biurko.

Następnego dnia Hermiona obudziła się o siódmej (to znaczy obudził ją budzik) i poczuła, że jest niewyspana. Już miała przyłożyć głowę do poduszki, kiedy przypomniała sobie, że ma się wyszykować do ósmej na śniadanie, a o dziewiątej zaczyna się jej rozmowa z Madame Rose, która chciała zobaczyć, co Hermiona już wie, a co trzeba jej wpoić, jeżeli chodzi o savuar- vivre i znajomość literatury.
Czuła się wyżęta przez wyżymaczkę. Dwie godziny robiono jej zdjęcia w uroczej białej i czarnej bieliźnie. Wszystkie były czarno białe. Mugolski (sic!) fotograf bowiem zachwycił się jej bezpretensjonalną urodą i chciał, żeby była jak najbardziej naturalna.
Tak, mugolski; zdjęcia w folderach Madame Rose były nieruchome, ale ich jakość musiała być świetna, bo taki był wymóg właścicielki Domu Marzeń. Facet miał płacone krocie i był najlepszym fotografem jakiego udało się kobiecie wyśledzić. Na jego dyskrecje mogła liczyć. Jak zwykła żartować właścicielka Domu marzeń, był to jedyny "męski mugol" z jakim miały do czynienia "dziewuszki" ; tak nie mówiła o pracownicach per "dziewczyny "ani "dziewczynki", mówiła „dziewuszki”...

Panna Granger przeciągnęła się i z ogromnym trudem zwlekła się z łóżka. Najchętniej to by w nim została. Ale obowiązki wymagały czego innego więc powoli ubrała się w lawendową szatę i następnie zeszła na dół, do jadalni na śniadanie. Nie znała wszystkich dziewcząt w Domu Marzeń więc, gdy przekraczała próg pomieszczenia czuła lęk przed ich reakcją na jej osobę. Jadalnia była owalnym pokojem o kremowych ścianach, umeblowanym w stylu lat pięćdziesiątych. Na środku stał okrągły, dębowy stół otoczony dwunastoma krzesłami z czego dziesięć było już zajętych przez pozostałe kurtyzany.
Gdy Hermiona wkroczyła do jadalni rozmowy ucichły i dziewczęta spojrzały w jej stronę. Panna Granger zatrzymała się i spojrzała niepewnie na jej nowe koleżanki po fachu. Nie ulegało wątpliwości, że każda z dziewcząt była piękna.
I gdzie ja, takie brzydkie kaczątko, mam się do nich porównywać? - spytała siebie w duchu podchodząc nie śmiało do stołu. ”Dziewuszki” obserwowały uważnie każdy jej ruch. Hermiona poczuła się trochę nieswojo zasiadając przy suto zastawionym stole, ale starała się te go nie okazać. Chwilę później do jadalni weszła Madame Praustrin i zasiadła na miejscu obok mocno podmalowanej blondynki o zielonych oczach.
- Smacznego dziewuszki - powiedziała i wzięła koszyczek z chlebem. Hermiona sięgnęła po talerz z jajecznicą. Dziewczęta poruszyły się, a jedna zachichotała.
- Jak masz na imię - spytała dziewczyna o zielonych oczach. Wyglądała na najstarszą, była też niespotykanie piękna. Przypomniała Herminie trochę panią Narcyzę Malfoy, którą panna Granger widziała zaledwie trzy razy w życiu, w tym raz na pamiętnych Mistrzostwach w Quiddichu. Wspomnienie Quiddicha wywołało wspomnienie Wiktora, a to z kolei spowodowało bolesny skurcz serca.
- Hermiona, przyjaciele mówią do mnie Herm... Wolałabym jednak żebyście mówiły mi Marabeth, lub Dianora - uśmiechnęła się nieśmiało. Zielonooka, która wydawała się jej na pierwszy rzut oka zarozumiała pannicą, ku jej zaskoczeniu, odwzajemniła promiennie uśmiech i łagodnie powiedziała:
- Jestem Estell i będę miała z tobą zajęcia savoir-vivre. Miło mi cię poznać, Marabeth.
Panna Granger znowu usłyszała chichot. Odwróciła się w prawo. Właścicielka chichotu była pulchnawa i piękna rudowłosa dziewczyna o oczach koloru morza i ciemno-karminowych ustach; wyglądała na nie więcej niż osiemnaście lat.
- Gertrudo! - Madam Rose spojrzała z delikatną naganą na nastolatkę - Gerti jest od dwóch dni, wczoraj zakończyła naukę, ale chyba cała nauka o dobrym zachowaniu poszła w las - zwróciła się do Hermiony. - Jak nie przestaniesz chichotać - pogroziła kromką chleba z masłem w stronę rudej - to twoje zdjęcia w folderze znajdą się dopiero za tydzień.
Dziewczyna zamilkła, ale nadal patrzyła na Hermionę z zaciekawieniem i rozbawieniem. Panna Granger odwróciła od niej wzrok i zajęła się swoją jajecznicą. Widać groźba wstrzymania ukazania się zdjęć w folderze pozytywnie działa na dziewczęta.
No tak... Przecież to chodzi o pracę. Kto pierwszy ten lepszy przyszło jej na myśl, gdy nalewała sobie herbaty do kubka.
Tymczasem dziewczęta zaczęły rozmawiać między sobą o owym arystokracie.
-... no i oglądał te zdjęcia przez godzinę i nic - relacjonowała szatynka o niezwykłych granatowych oczach.
- Norma - mruknęła Estell i posmarowała sobie chleb masłem - No to, Marabeth, co wcześniej porabiałaś? - zwróciła się do Hermiony.
- Eee... pracowałam w Ministerstwie - odpowiedziała niepewnie. Zielonooka podniosła brwi wysoko.
- W ministerstwie? To pewnie znasz jakieś szychy - mrugnęła do niej.
- My też znamy, Estell - wtrąciła owa granatowooka szatynka. Dziewczęta roześmiały się a Hermiona uśmiechnęła blado. Rose pokręciła głową z lekkim uśmiechem i wzięła następną kromkę chleba.

Po piętnastu minutach Hermiona poczuła się całkiem swobodnie i rozmowa przy śniadaniu minęła wszystkim w sympatycznej atmosferze. Marabeth był zaciekawiona tym wybrednym arystokratą. Nawet zaczęła sobie wyobrażać, że ma około czterdziestu lat i jest przystojnym wysokim, tajemniczym brunetem, a także że go nikt nie zna, bo przecież dziewczyny mówią "ten arystokrata". Nie wiedziała, że nie można operować imionami i nazwiskami mężczyzn, którzy przychodzą do Domu Marzeń, nawet między sobą (chyba, że sam na sam z jakąś drugą dziewczyną w zaciszu apartamentu, kiedy mówiło się o tym kto jaki jest w łóżku).
- A jaki ona jest, ten wybredny? - spytała nieśmiało, gdy kończyła kolację.
- Młody i śliczny - Gertruda ponownie zachichotała.
- Znany w naszym cudownym świecie londyńskich magicznych szych - powiedziała Madame Praustin. - Właściwie wszyscy go znają.
- To Dlaczego mówicie o nim, jakby był kimś tajemniczym?- Hermiona nie mogła tego zrozumieć. - Czemu nie powiecie jak się nazywa?
- Bo kurytaznom nie wolno zaradzać imion swoich klientów ani kandydatów na klientów - rzekła Madame Rose zanim którakolwiek z dziewcząt zdążyła odpowiedzieć. Hermionę to zaskoczyło, ale nie skomentowała tego. Postanowiła powstrzymać swą ciekawość i nie pytać o nic więcej.
- Zjadłaś już? - spytała Estell. - Im wcześniej zaczniemy tym lepiej.
Hermiona pokiwała głową i złożyła widelce na talerzu.
- To idziemy - zielonooka wstała i to samo zrobiła panna Granger.
- Powodzenia - zawołała za nimi Gertruda, gdy wychodziły. Hermiona odwróciła się przez ramie i posłała nastolatce słodki uśmiech.
Estell poprowadziła ją do pokoju na końcu korytarza.
Biedna Hermiona przez dwie godziny uczyła się jak wstać, jak siadać, jak krzyżować nogi, a kiedy, broń Boże, ich nie krzyżować, jak wysławiać się w towarzystwie z wyższych sfer. Z wysławianiem się szło jej całkiem dobrze, ale z resztą się męczyła.
- Nie dam rady, nie nadaje się - rozpłakała się rzewnie, po kolejnym zbyt szybkim klapnięciu tyłeczka na krzesło. - I i... JESTEM BRZYDKA!
- Przestań! - obruszyła się Estell. - Jesteś bardzo ładna i masz urocze piegi na nosie. Każdy facet się w nich zakocha, a jak się nie zakocha to jest głąb! Jesteś naturalna, oczywiście poza tymi na czarno ufarbowanymi kłaczkami, ale to dodaje ci tylko surowego uroku. Masz piękne oczy i tak naprawdę świetnie ci idzie. Ja przez pierwsze trzy godziny siadałam jak kłoda, ty za godzinę osiągniesz mistrzostwo, jeśli nadal będzie szło ci tak dobrze jak do tej pory.
- Jestem szlamą i nikt mnie nie zechce!
- No nie! Ja jestem mugolką i miał mnie przez pół roku Blaise Zabini, teraz musiał wyjechać i nie zabrał mnie ze sobą, ale jak wróci to mam... ups Cholera. Zdenerwowałaś mnie i się wygadałam... - Estell miała głupiutką minę.
- Nikomu nie powiem - obiecała Hermiona patrząc z zaciekawieniem na Estell. - Jakie jest twoje prawdziwe imię?- spytała nagle.
- Jane... - odpowiedziała nieśmiało Estell i spojrzała w kąt.
Hermiona uśmiechnęła się do niej ze zrozumieniem.
- Ładnie... A co takiego masz zrobić z Blaisem? - spytała zaintrygowana Hermiona.
- Nieważne - odpowiedziała Estell choć na policzkach nadal miała lekkie rumieńce wywołane złością na siebie samą - Koniec pogaduszek i jazda do pracy. A jeśli jeszcze raz usłyszę tekst w stylu „Jestem szlamą i nikt mnie nie zechce” to osobiście dam ci klapsa. A uwierz, potrafię mocno uderzyć - mrugnęła do niej. Hermiona wpatrywała się w nią przez chwilę zaskoczona, gdy Estell się roześmiała pojęła, że ta sobie z niej żartuje.
- Dobra, koniec żartów i do pracy - zarządziła dziewczyna , gdy się już trochę uspokoiła.
Dwie godziny później Hermiona chodziła już i siadała jak prawdziwa dama. Dowiedział się też jakie sztućce do czego służą, i chociaż trochę ją przerażało, że będzie musiała wieczorem udowodnić Madame Praustin, że zachowuje się bez zarzutu, cała zabawa z savuar - vivrem bardzo jej się spodobała.

**

- No i co o tym myślisz? - spytała ją Estell po godzinnej rozmowie na temat seksu, która odbyła się między nimi po obiedzie, wskazując na piękną rycinę przedstawiającą dwoje ludzi w jakiejś egzotycznej pozycji miłosnej. Właściwie Estell mówiła, a Dianora Marabeth słuchała. Hermiona była cała zaróżowiona, a wszystko wskazywało na to, że to był dopiero początek.
Ja myślałam, że jestem doświadczona - pomyślała przygryzając dolną wargę - Ojej.
- Trudne - stwierdziła cicho. Estell uśmiechnęła się do niej szeroko.
- Tak ci się tylko wydaeę - powiedziała i przerzuciła kartkę.
Hermiona nie odpowiedziała i utkwiła wzrok w następnej pozycji.
I ja mam to wszystko umieć zrobić? - spytała siebie w duchu. Nawet z Wiktorem nie kochali siew taki sposób. Można powiedzieć, że ich pozycje były bardziej... tradycyjne.
- Ale tak to trzeba umieć - szepnęła zawstydzona.
- Kochanie - zaśmiała się Estell - to nie tak, że ty musisz wszystko umieć, powinnaś tylko się orientować. Moim pierwszym klientem był facet, który uwielbiał kochać się w tradycyjny sposób. Powinnaś po prostu wiedzieć, że można kochać się na rozmaite sposoby i nie robić wielkich oczu, kiedy facet, który się tobą zaopiekuje zaproponuje ci coś nietypowego... Nie musisz być akrobatką i doświadczoną jak zawodowa prostytutka kobietą. Nie to jest najważniejsze, raczej samo podejście do seksu. Miałyśmy tu kiedyś dziewicę, wiesz jak szybko znalazła sobie opiekuna? - posłała Marabeth uspokajające spojrzenie i wróciła do rycin. Przerzuciła parę stron i z szelmowskim uśmiechem wskazała palcem na pozycję zwaną potocznie sześćdziesiąt dziewięć. Czerwona jak burak Hermiona odwróciła wzrok.
- Chyba nie powiesz mi, że to jest trudne do wykonania? - powiedziała z niewinną minką Estell - Jane.
- No... nie jest - odpowiedziała zażenowana dziewczyna.
- No widzisz - uśmiechnęła się zielonooka - OJ! Przestań się rumienić, bo jeszcze mi się tutaj spalisz ze wstydu. I co wtedy powiem Rosy? - zażartowała, na co panna Granger zrobiła się jeszcze bardziej czerwona... o ile to tylko możliwe.
- Jejuś... Dianora... spokojnie. Dasz sobie radę. To naprawdę nie jest trudne - westchnęła Estell - Jeśli to cię pocieszy to ja również przez to przechodziłam i zachowywałam się dokładnie jak ty... Musisz przebrnąć przez ten magiel, kochanie.
- Dobra, chcę wiedzieć co o tym myślisz - wyczekująco popatrzyła na nową adeptkę.
- Eee. No chyba jest bardzo przyjemne... - Estell uniosła bardzo wysoko brwi. Zachciało się jej śmiać.
- Chyba? Kobieto, czy ty naprawdę przez kilka lat chłopa miałaś? - pokręciła z niedowierzaniem głową - Wiesz co? Gertruda ma osiemnaście lat i jest dziewicą, i jak jej przed wczoraj pokazałam tą rycinę, wykrzyknęła: "ja tak chcę!" Uważam, że jej reakcja była dużo bardziej prawidłowa.
- No, widzisz, ja się nie nadaję... - Hermiona była bliska łez.
- Dianora, nie mów tak... masz złe podejście przede wszystkim do siebie samej. Musisz uwierzyć, że jesteś atrakcyjna i zasługujesz na wszystko co najlepsze. Przepraszam, nie powinnam była cię porównywać do kogokolwiek, każda z nas jest inna i każda inaczej reaguje.
- Nie jestem beznadziejna?
- Nie jesteś Marabeth. Nie dostałabyś tu pracy - powiedziała łagodnie Jane i pogładziła Hermionę po gęstych czarnych włosach.

Zanim Hermiona przystąpiła do egzaminu, spędziła z Estell jeszcze wiele godzin. Dziewczyna była bardzo zadowolona z jej postępów i stwierdziła , że Hermiona może „spokojnie iść na spytki Rosy”. Sama panna Granger również czuła swego rodzaju dumę, ale to uczucie nikło przed lękiem spowodowanym wynikami egzaminu. Gdy była jeszcze w szkole lubiła wszelkie testy, ale gdy dochodziło do ogłaszania wyników była okropnie nerwowa. Obawiała się, że obleje z czego na pewno się ucieszy ten przebrzydły Malfoy albo jego ukochana dziewczyna, Pansy. Teraz, gdy w pobliżu nie było ani Malfoya, ani Parkinson nadal odczuwała lęk.
To chyba normalne - pomyślała idąc do gabinetu Madame Rose.
Nieśmiało zapukała do drzwi i po usłyszeniu krótkiego acz stanowczego „Proszę” weszła do pomieszczenia.
Stres powoli minął gdy okazało się jak egzamin wygląda. Madame Praustin po prostu z nią rozmawiała. Rozmawiała tak jak rozmawia się w wyższych sferach, gdzie elita przebywa wśród samych swoich. Ponieważ Hermiona była oczytana, umiała się ładnie wysłowić i posiadła duża wiedzę ogólną, a jej zachowanie było nienaganne - na co kładła przez te dwa dni nacisk Estell, przeszła cały test śpiewająco, a na koniec dowiedziała się, że:
Wielu mężczyzn z wyższych sfer zachowuje się bardzo naturalnie, takie umiejętności będą jej przede wszystkim potrzebne, gdy znajdziesz się na przykład na przyjęciu w snobistycznym gronie, nie na co dzień. Na co dzień liczy się to żeby była miła, taktowna, nie narzucająca się i zawsze dyspozycyjna jeśli chodzi o seks...
- Uhm - kiwnęła wówczas głową i przygryzła wargę.
- Coś cię gryzie? - spytała Madame.
- Nie... To znaczy tak. Po prostu nie wiem czy dam sobie z tym wszystkim radę... i czy się komukolwiek spodobam.
Ku jej zdziwieniu kobieta roześmiała się.
- Ależ oczywiście, że się spodobasz. Wiesz co... Nie myśl o tym już bo to tylko szkodzi urodzie - mrugnęła do niej. Hermiona uśmiechnęła się. Później rozmawiały już o córeczce Hermiony. To znaczy Madame się spytała jak tam dziecko i panna Granger opowiedziała jej o Destiny.

**

Nim Draco zdołał się obejrzeć lato minęło i nastały pochmurne, deszczowe i zimne dni zwiastujące początek jesieni. Były Ślizgon wiedział doskonale co to oznacza: zbliżał się koniec września a co za tym szło, kończyła się cierpliwość ojca i kończył się termin wypełnienia ultimatum.
Cholera - przyszło mu na myśl, gdy wpatrywał się w biały sufit w swej sypialni. Znał ojca ( w końcu mieszkał z nim pod jednym dachem) i wiedział, że to BARDZO uparty człowiek, który jest zdolny do takiego czynu.
Cholera - powtórzył w myślach raz jeszcze i podniósł się by spojrzeć na magiczny kalendarz zawieszony na ścianie naprzeciwko. Wszystkie cyferki aż do dnia dzisiejszego były poskreślane czerwonym kolorem a cyfra przedstawiająca trzydziestkę zakreślona w kółeczko kolorem zielonym.
Tak się złożyło, że dziś był dwudziesty ósmy wrzesień co oznaczało, że pozostały mu dwa dni.
- Niedobrze - powiedział na głos wstając z łoża - Bardzo niedobrze - poprawił się zerkając na kalendarz raz jeszcze. Dziś miał ostatnią szansę... No może jeszcze jutro, ale był pewien, że jutro to już nikogo nie znajdzie. Tego jednego to był właściwie pewien.
- Ubrał się w czarną szatę, przeczesał długie blond włosy i ruszył na dół, na śniadanie. Gdy wszedł do bogato urządzonego salonu ojciec uśmiechnął się do niego z tryumfem.
- I jak idą poszukiwania? - spytał od niechcenia.
Draco z trudem opanował w sobie żądzę mordu i uśmiechnął się równie zimno jak jego rodziciel.
- Bardzo dobrze - odpowiedział zasiadając do śniadania.
- Doprawdy? - zadrwił Lucjusz Malfoy - Pamiętaj synu, termin ultimatum mija trzydziestego września. Wybierz żeś w końcu kogoś ! - ostatnie zdanie wykrzyczał. Narcyza Malfoy oderwała wzrok od najnowszego katalogu sukien zaprojektowanych przez Madame Malkin i spojrzała na swego męża z niesmakiem.
- Lucjuszu, nie krzycz. Nie mogę się skupić -powiedziała i wróciła do przyglądania się krojowi sukni koktajlowej z japońskiego jedwabiu -Co myślicie o tej kreacji? -spytała pokazując mężczyznom katalog.
- Może być - mruknął Dracon.
- Ładna, kochanie - stwierdził Mafloy Senior.
- Czy ja wiem... Jest zbyt... prosta - rzekła Narcyza i przerzuciła stronę.
-Jeśli tak uważasz, Narcyzo - powiedział Lucjusz i otworzył Proroka Codziennego.Jego małżonka nie odpowiedziała: zainteresowana była teraz inną suknią spod igły Madame Mlakin.

Po śniadaniu Malfoy junior skierował się do salonu, skąd miał aportować się na Pokątną a stamtąd do dwóch przybytków zamieszkiwanych przez Kurtyzany
Okey, najpierw Dom Marzeń - pomyślał. Polubił Madame Praustrin i dlatego wolał najpierw iść do niej. Ta kobieta mogła mu nawet coś doradzić. Była przesympatyczna i miła. Widać było też, że ma dobry gust i to we wszystkim, nie tylko w ubiorze.
Aportował się przed wejściem, poprawił kołnierz eleganckiej czarnej szaty, zrobił odpowiednio wyniosłą i zarazem przyjazną minę, odchrząknął i uznał, że bardziej profesjonalnie będzie związać luźno, przydługie włosy, na karku. Tak też zrobił i powtórzył cały zabieg od nowa.
- Raz goblinowi stryczek - powiedział na głos i otworzył zamaszyście drzwi.
- Witam panie Malfoy - Madame nawet nie odwróciła wzroku od folderów. Poza Hermioną przybyła, co prawda, tylko jeszcze jedna nowa dziewczyna, ale dwie wróciły od swych dotychczasowych opiekunów i należało odświeżyć im fotki.
- Proszę usiąść - w końcu raczyła na niego spojrzeć i wskazała mu fotel naprzeciw siebie. - Ciekawa jestem, jakie teraz wady odnajdzie pan w moich podopiecznych... Proszę bardzo te dwie ostatnio wróciły od bardzo wpływowychcCzarodziejów, dla których były, że pozwolę sobie zacytować elokwentne, łagodne, mądre, posłuszne, etc....
Draco wziął w prawą dłoń dwa cienkie foldery...
- Takie wielkie oczy, niemal wyłupiaste - mruczał pod nosem oglądając pierwszy.
- Eveline ma śliczne oczy - Madame Praustrin pokręciła głową i westchnęła głośno.
- Eee, strasznie blada i ma za jasne włosy - oznajmił, marszcząc nos przy drugim folderze.
- Panie Malfoy - nie wytrzymała właścicielka przybytku - już nie wiem, co z panem zrobić. Nic się panu nie podoba w tych dziewczynach?
- Ja nie czuję tego czegoś kiedy na nie patrzę. A to ma być kobieta, z która będę spędzał i noce i dnie, i na którą będę łożył kasę. Ona musi być... Sam nie wiem jaka - wzruszył ramionami i popatrzył gdzieś w przestrzeń na Madame.
Praustrin przyjrzała mu się uważnie. Miała go za niewydarzonego, wybrednego bachora, ale on rzeczywiście czegoś szukał, chociaż sam nie wiedział czego.
- Proszę - powiedziała podając mu intuicyjnie jako pierwszy folder, na który widniały srebrne litery na zielonym tle (tak chciał fotograf, bo „tej małej to pasowało”) Dianora Marabeth.
- Fajna ksywa - oznajmił - i super kolorki - uśmiechnął się szeroko.
Dorosły chłop i taki infantylny, z nimi jak z dziećmi - pomyślała Rose.
- Ona cała jest fajna - powiedziała na głos. - Aha, to jest nowa dziewczyna. Jest wspaniała, ale pan zapewne i tak znajdzie w niej same wady.
Draco wzruszył ramionami i przewrócił stronę, a Madame Praustrin wpatrywała się w niego uważnie. Założyła się z Secile (jej konkurentką) o skrzyknę przedniego wina, że wybredny Malfoy właśnie u niej wybierze dziewczynę. Nie trzeba dodawać, że zależało jej na wygranej.
Nie wiedziała jakiej reakcji spodziewać się po arystokracie, ale na pewno nie spodziewała się czegoś takiego.
- Wow - powiedział cicho i wlepił spojrzenie w pierwsze, najbardziej chyba niewinne zdjęcie Hermiony. Jak wszystkie inne i to było czarno-białe, dlatego błękitna, zwiewna sukienka opadająca do jej stóp miała na nim biały kolor, który pięknie kontrastował z czernią jej włosów. Ale mężczyznę urzekły smutne oczy dziewczyny i coś znajomego w rysach jej twarzy, sam nie wiedział co.
Gapił się przez dobrą chwile, w końcu spytał.
- A skąd ona jest i jak się naprawdę nazywa?
- Nawet gdybym wiedziała, nie mogę udzielić takiej informacji.
- Rozumiem - Draco zachłannie przejrzał album i wbił wzrok w kobietę naprzeciw niego.
- Ja ją chcę - powiedział. - Ją i żadną inną.
Trzeba przyznać, że madame zatkało. Wybredny panicz okazał się być bardzo konsekwentny w swym wyborze.
- Mam jeszcze jeden folder...
- Nawet nie chcę na niego patrzeć - uciął młodzieniec.
- Oczywiście - kobieta była zaskoczona i szczęśliwa (skrzynka wina).
- Ile mam zapłacić za wizytę? Chcę tylko na nią popatrzeć, porozmawiać z nią, sam nie wiem, ale tylko ona wchodzi w grę.
- Sto pięćdziesiąt galeonów. Niech pan poczeka, zaraz wrócę. Muszę uprzedzić Dianorę o wizycie klienta.

**

Hermiona otworzyła drzwi i popatrzyła zaskoczona na gościa. Madame obrzuciła spojrzeniem nienagannie utrzymany pokój i samą dziewczynę, odzianą w skromny biały gorset i długi przezroczysty szlafrok. Wyglądała ślicznie.
- Będziesz zaraz miała gościa kochanie. Nie bój się, to ten wybredny, o którym plotkują dziewczyny. Mówiłam ci, że szybko kogoś znajdziesz. Masz to coś. Napij się wina, jeśli się denerwujesz, zaraz do ciebie przyjdzie.
Hermiona nie była w stanie nic powiedzieć. Kiwała tylko głową. Praustrin wyrozumiale cmoknęła ją w czoło i ruszyła na powrót do klienta, a dziewczyna drżącymi rękami nalała sobie z karafki cały puchar wina. Nie wiedziała o swoim gościu nic, tylko tyle, że jest cholernie bogaty i równie przystojny, przynajmniej według jej koleżanek. Nie mogły zdradzać nazwisk, nawet jak kogoś rozpoznały, a szkoda.
Rozmyślania przerwało jej kolejne pukanie. Odstawiła puchar na stolik i dobrze zrobiła, bo pewnie wypuściłaby go z dłoni otwierając drzwi. Przed nią stał nie kto inny jak Draco Malfoy, Nemezis jej szkolnych lat.
- Witaj Marabeth - powiedział i uśmiechnął się do niej nie jak Ślizgon, ale prawie jak sympatyczny człowiek. Totalnie ją zamurowało.

Ten post był edytowany przez sonka: 09.12.2004 21:17


--------------------
Cause' everybody wants to hide their secrets away
Nobody wants to stand up to the pain
But I will stand up to the pain
Wake up and fight again
If you could dance with me through this rain
And we will fight, we?ll fight again, fight again

[Good Charlotte; Secrets ]
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Nimbuska2000
post 09.12.2004 17:31
Post #10 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 166
Dołączył: 13.05.2004

Płeć: Kobieta



Bardzo fajne. Co prawda jak czytałam

poprzedni part to już wiedziałam że spotkaJĄ się w domu marzeń. Cool. Fajnie piszesz, super styl pisania i wspaniałe opisy. Naprawdę mi się podoba.

Ten post był edytowany przez Nimbuska2000: 11.08.2005 12:40


--------------------
-To żałosne. No, mam nadzieję, że będziesz się świetnie bawić. Wiesz co, może zaczniesz chodzić z McLaggenem, wtedy Slughorn mianuje was królem i królową Ślimaków...
-Możemy przyprowadzić gości-powiedziała Hermiona, która z jakiegoś powodu zrobiła się purpurowa na twarzy- i zamierzałam zaprosić ciebie, ale skoro uważasz, że jesteś ponad takie głupoty, nie będę nawet próbowała! (...)
-Zamierzałaś mnie zaprosić?- Zapytał Ron zupełnie innym tonem.
-Wyobraź sobie, że ta.- Odpowiedziała ze złością Hermiona.- Ale jeśli wolisz, żebym chodziła z McLaggenem... (...)
-Nie, nie chcę- powiedział bardzo cicho Ron.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
vaampir
post 09.12.2004 19:26
Post #11 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 22.01.2004




oj mam wrażenie, że ta część jest rochę słabsza. styl troche kuleje i są błędey int., niemniej jednak akcja wciąga. ale jeszcze uwaga:
QUOTE
savuar-vivre

pisze się savoir-vivre

No i jeszcze to mnie strasznie razi:
QUOTE
Wybierz żeś w końcu kogoś !

Lucjusz Malfoy, zimnokrwisty arystokrata, wyrażający sie w ten niepoprawny sposób? blink.gif No cóz...


--------------------
My candle burns at both ends;
It will not last the night;
But, ah, my foes, and oh, my friends -
It gives a lovely light.

Edna St Vincent Millay

Sprawdź, jak dobrze mnie znasz...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Arpi Sideris
post 09.12.2004 20:23
Post #12 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 4
Dołączył: 09.12.2004
Skąd: Dark Manor




Opowiadanie ciekawe, dobrze się czyta. Po prostu podoba mi się. Czeakm strasznie niecierpliwie na następną część.

A kończenie w takim momencie to sadyzm...


--------------------
what have i become?
my sweetest friend
everyone i know
goes away in the end
you could have it all
my empire of dirt
i will let you down
i will make you hurt


Forum w Krainie Ciemności
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sonka
post 09.12.2004 21:16
Post #13 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004




Hej!
W imieniu swoim i Kit dziękuję za wszystkie komentarze:) Literówki poprawione:)A co do tego zwrotyu użytego przez pana Malfoya... Lucjusz był "trochę "zdenerwowany, a więc wyraził się bardziej kolokwialnie i tyle. Jeśli to tak bardzo razi to zmienimy.
pozdrawiamy
Kit i Sonka


--------------------
Cause' everybody wants to hide their secrets away
Nobody wants to stand up to the pain
But I will stand up to the pain
Wake up and fight again
If you could dance with me through this rain
And we will fight, we?ll fight again, fight again

[Good Charlotte; Secrets ]
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
vaampir
post 09.12.2004 21:19
Post #14 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 22.01.2004




w gruncie rzeczy to wasza sprawa, jestescie autorkami, ja tylko wyrazam swoje zdanie. a tak nawiasem mówiąc, to naprawdę okrutne kończyć w takim momencie... cry.gif XDD


--------------------
My candle burns at both ends;
It will not last the night;
But, ah, my foes, and oh, my friends -
It gives a lovely light.

Edna St Vincent Millay

Sprawdź, jak dobrze mnie znasz...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Blue
post 09.12.2004 23:41
Post #15 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 21.08.2004




Mam nadzieję, że szybko dowiemy się co jest w następnej części ??
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kala
post 10.12.2004 21:03
Post #16 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 04.12.2004




fabuła się rozwija, zastanawiam się tylko dlaczego hermiona może odwiedzać swoją córkę tylko dwa razy w tygodniu, w końcu to ona placi, chyba że to tylko na potrzeby produkcji smile.gif ale ogólem nadal się czyta dobrze, szkoda że te części się szybko kończą sad.gif


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Andeja
post 11.12.2004 15:30
Post #17 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 3
Dołączył: 05.12.2004




Bardzo mi sie podoba to opowiadanie.
Skoro jest skończone mogłybyście dodać kolejny rozdział. Ostatni skonczył się w takim momencie... biggrin.gif

Ten post był edytowany przez Andeja: 11.12.2004 16:52
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kitiara
post 11.12.2004 15:56
Post #18 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004

Płeć: jedyny w swoim rodzaju



Po pierwsze - mam dość słowa "part" - grrrrrrrrr.
Po drugie - wiedziałam, wiedziałam, że jak Sonka za szybko wklei nie dacie nam żyć.
Ludzie to trzeba napisać. Jeśli o mnie chodzi poczekacie sobie na czwarty rozdział, zwłaszcza, że nie jest jeszcze skończony:]

Pozdrawiam, kit.

PS: A Vice-Versa i inne opka to same z siebie powstają? Czasu na to trzeba
tongue.gif

Ten post był edytowany przez Kitiara: 03.01.2005 21:32


--------------------
"KIEDY JESTEŚ W PIEKLE, MOŻESZ ZAUFAĆ TYLKO DIABŁU."
[PIŁA II]
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Andeja
post 11.12.2004 16:57
Post #19 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 3
Dołączył: 05.12.2004




QUOTE(Kitiara @ 11.12.2004 15:56)
Po pierwsze - mam dość słowa "part" - grrrrrrrrr.
(...)

Tak mi sie jakos napisało blush.gif . Preferuję uzywanie naszego jezyka w postach. Juz zmieniłam. Co do popedzania to co sie dziwisz. Ludzie was lubią. JKR też ciagle ktos popedza. A co? Ona nic sobie z tego nie robi. Nie bierzcie z niej przykładu. smile.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sonka
post 11.12.2004 17:00
Post #20 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004




QUOTE
Skoro jest skończone mogłybyście dodać kolejny rozdział. Ostatni skonczył się w takim momencie

Opowiadanie NIE JEST skończone. Cały czas piszemy je z Kit.
QUOTE
Jeśli o mnie chodzi poczekacie sobie na czwarty rozdział, zwłaszcza, że piąty nie jest jeszcze skończony:]

Dołanczam się do słów Kit.
Tyle ode mnie:)


--------------------
Cause' everybody wants to hide their secrets away
Nobody wants to stand up to the pain
But I will stand up to the pain
Wake up and fight again
If you could dance with me through this rain
And we will fight, we?ll fight again, fight again

[Good Charlotte; Secrets ]
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kitiara
post 11.12.2004 17:25
Post #21 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 173
Dołączył: 08.12.2004

Płeć: jedyny w swoim rodzaju



Jest powiedziane, że Hermionamoże odwiedzć córkę dwa razy w tygodniu - po prostu taki standart, ale to nie znaczy, że nie może zgłośić żądania o częstsze wizyty. Poza tym ona ma pracę, a tam dziecko otrzymuje profesjonalną opiekę i nie trzeba się o nie martwić.
A to ile razy będzie mogła bywać u Destiny, zależeć będzie, przede wszystkim, od opiekuna Marabeth:]


--------------------
"KIEDY JESTEŚ W PIEKLE, MOŻESZ ZAUFAĆ TYLKO DIABŁU."
[PIŁA II]
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
katana
post 14.12.2004 13:35
Post #22 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 14.12.2004




Super czekam z niecierpliwością na dalszą część jestem fanką D/H więc takie opowiadania radują moje serduszko pozdrawiam
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Potti
post 26.12.2004 23:54
Post #23 

Plotkara


Grupa: czysta krew..
Postów: 2140
Dołączył: 05.04.2003
Skąd: Paris or maybe Hell

Płeć: Kobieta



skoro już skończyłyście, bo tak zrozumiałam, to wklejajcie coś od czasu do czasu (:


--------------------
voir clair dans le ravissement
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Blue
post 27.12.2004 18:04
Post #24 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 21.08.2004




Opowiadanie, z tego co mówią szanowne autorki skończone nie jest.
Co nie zmienia faktu, że miło byłoby zobaczyć następną część wink.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
deo
post 27.12.2004 18:30
Post #25 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 26.12.2004




Już na DK mówiłam, że to opowiadanie strasznie mi się podoba. Uwielbiam parę HG/DM, więc uważam za rewelację obsadzanie ich na głównych bohaterów romansu :] Aż mnie skręca, aby dowiedzieć się, co będzie dalej :] Wszędzie szukałam tych opowiadań, które zapierały mi dech w piersi i doprowadzały do drżenia rąk, a tu taka miła niespodzianka smile.gif Czekam i mam nadzieję, że długo czekać nie będę smile.gifsmile.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

6 Strony  1 2 3 > » 
Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.03.2024 20:20