Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Strażnicy, dla fanów Dracona Malfoy'a

sareczka
post 26.09.2007 16:34
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam wszystkich!
Jestem na Magicznym juz dosyć długo, ale dopiero teraz zdecydowałam się wstawić tu coś swojego. Zamieszczałam to opowiadanie już na dziurawcu, więc wielu z Was moze juz je znać. Zapraszam do czytania i proszę gorąco o komentarze smile.gif Ach, początek jest nudnawy, ale reszta podobno wyszła mi lepiej biggrin.gif

"STRAŻNICY" - CZĘŚĆ I TRYLOGII "DZIECKO PRZEZNACZENIA"

PROLOG, czyli tytułem wstępu...

Wschodnia Europa, wioska czarodziejów, mały domek ze ścianami bielonymi wapnem, sierpniowe popołudnie

- Jesteś pewna, ciociu?
- Tak pisze w liście. Dyrektor zgodził się, przyjąć cię na ostatni rok.
- Jak to? Ostatni rok? Przecież miałam iść do Akademii Św.Utrechta Czułego! O jakim dyrektorze ty mówisz?
- Bo widzisz wyniknęły pewne komplikacje, moja droga. System szkolnictwa w Anglii jest inaczej skonstruowany niz w naszym kraju. Musisz ukończyć siedem lat nauki podstawowej, a nie tylko sześć.
- Co?! A u nas w szkole mówili coś innego!
- A kto ci to mówił? Nauczyciele?Czy może organizatorzy tego projektu, co?
- No... nie. Koleżanki z klasy.
- A widzisz! Twoja matka też ci zawsze powtarza, żebyś tak nie słuchała swoich przyjaciół we wszystkim.
- Ta..., a szczególnie czarownic.
- I ma rację. Czy ty nie masz żadnego porządnego autorytetu?
- Mam. Merlina.
- No wiesz! A jakiś żyjący się znajdzie?
- Tak. Ja!
- Bezczelna, jak zawsze!
- Hej, nie denerwuj się tak! Powiedz mi lepiej kim jest ten dyrektor?
- Nazywa się profesor Dumbledoore.

Anglia - Birmingham, dom z werandą przy ulicy Mimbulus Mimbletonia, sierpniowa noc

Już to gdzieś widziała. Szare, zamglone wzgórza wydały jej się boleśnie znajome. Wychyliła się poprzez ramy otwartego okna jadącego pociągu najbardziej jak tylko mogła. Była pewna, że powinna coś dojrzeć, że już za tym zakrętem zobaczy... Tylko co zobaczy? Wpatrywała się intensywanie w jesienną szarugę, próbując dojrzeć we mgle coś na co podświadomie czekała. Pociąg wciąż pędził. Wsparła dłonie na, opuszczonej prawie do samego końca, szybie. Wciągnęła chłodne wieczorne powietrze w płuca. Czekała, a deszcz spadający na ziemię wąskimi strugami, zwolnił jeszcze bardziej swój lot. Nagle zdała sobie sprawę z oczywistego faktu. Już wiedziała gdzie jest! To był poprostu Hogwart Ekspress. Tak, na pewno! Zaraz za tymi wzgórzami zacznie zarysowywać się niewyraźny jeszcze kształt zamkowych wież. W tym momencie, aż dziwnym wydało jej się, że wcześniej nie rozpoznała, ani krajobrazu Szkocji, ani wnętrza pociągu, ani tym bardziej celu swojej podróży. Uśmiechnęła się do siebie. Chciała odetchnąć z ulgą.
Chciała, ale nie mogła. Coś było nie tak. Napięcie zdawało się wraz z mgłą wsączać w jej umysł. Miała wrażenie, że się dusi. Otworzyła szeroko usta, nie bacząc na dobre maniery, ale do skurczonych płuc nie dostała się ani krztyna wilgotnego powietrza. Sekundy mijały nieubłaganie, a ona bardzo szybko wpadała w panikę. Dlaczego nikt nie przychodził?! Chciała wołać o pomoc, biec, szukać ratunku, ale nie mogła się ruszyć. Zupełnie jakby ktoś zaklęciem przykuł ją do okna. Nie mogła nic zrobić, a czas mijał. Czuła, że siły opuszczają ją w zastraszającym tempie. Niemalże była w stanie zobaczyć jak jej własna magiczna moc materializuje sie w migoczącą poświatę wokół niej, jak wycieka z niej jak z podziurawionego balona. Nie była w stanie jej zatrzymać. Dusiła się, a Hogwart powoli wyłaniał się z mgły. Brak dopływu tlenu do mózgu zaczął w końcu dawać objawy w jej organizmie. Obraz Hogwartu rozmywał się przed jej oczyma, ginąc w ciemności. Czuła, że zapada się w tą ciemność. Była przerażona coraz bardziej. O, jakże bardzo nie chciała umierać! Gdzieś na granicy świadomości dojrzała jeszcze wyraźnie fragment hogwadzkiego muru. Nie mogła umrzeć! Nie teraz, kiedy... Nie!!!
Kamienie płaczą...

Obudziła się krzycząc i szlochając ze strachu. Oddychała ciężko przez kilka chwil, nie zwracając uwagi na płacz wyrwanego ze snu dziecka. Ulga, nareszcie poczuła ulgę. Nie ruszała się jeszcze przez następne parę sekund, ciesząc się, że to był tylko koszmar. Ciesząc się, że wciąż jeszcze żyje. Odetchnęła głęboko kilka razy chcąc opanować nerwy i powoli wstała z łółżka. Podeszła do łóżeczka dziecka. Niemowlę płakało nadal, machając rozpaczliwie rączkami. Nachyliła się nad nim i wzięła je na ręce.
- Już dobrze, dziecinko. Nie płacz. Mamusia jest przy tobie. Miałam koszmar, ale on minął - kołysała maleństwo w ramionach. - Ciii...no nie płacz już. Nic się nie stało. Wszystko jest dobrze. Ciii...
Dziecko uspokajało się z wolna. "Nie lubi gwałtownego budzenia, tak jak mamusia" - pomyślała, śmiejąc się w duchu. Opiekuńczo obejmowała swe maleństwo.
- No widzisz nie trzeba płakać. Mama jest i zawsze będzie przy tobie.
Duże zielone oczka zlustrowały ją uważnie.
Kamienie płaczą...

Szkocja, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wrzesień, przed południem

- A Ty dlaczego nie na lekcjach?
- Okienko mam, a poza tym kim jesteś, żeby o to pytać? Prefekt Naczelną?
- Bezczelna jak każda Gryfonka!
- Nie wierzysz w przyjaźń między Ślizgonką a Gryfonką, co?
- A Ty wierzysz? Od razu widać, że jesteś tu nowa.
- No pewnie, że wierzę. W końcu jestem naiwną Gryfoneczką.
- He he he...No, bynajmniej masz poczucie humoru. Masz coś jeszcze oprócz tego do zaoferowania? Ślizgoni nie przyjaźnią się z byle kim.
- Ostrzegam, jestem szlamą.
- Ha ha ha... Ostrzegam, nie jestem typową Ślizgonką.
- Co przez to rozumiesz? Czyżbyś nie była tak arogancka, złośliwa i uprzedzona jak większość mieszkańców twojego domu?
- Ależ skądże! Miałam tylko na mysli, że nie jestem dzieckiem Śmierciożerców tak jak statystyczna większość w Slytherinie. Co do reszty twój opis się zgadza.
- He he he... Mimo to zaryzykuję. Jak się nazywasz?
- Anna Smithson.

****

ROZDZIAŁ I, czyli co ty o mnie myślisz...

Szkocja, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wieczór

Noc Duchów była szczególna. Nawet bardzo s z c z e g ó l n a.
Draco szykował się na ucztę. Czarna szata, srebrne dodatki, zielona, jedwabna koszula. Stanął przed lustrem. Zanurzył dłoń w opakowaniu magicznego żelu Ulizanna, po to aby przygładzić włosy. Choć może się to komuś wydawać dziwne, Draco Malfoy miał normalne włosy, które potrafiły się wichrzyć i odstawać nisfornymi kosmykami. A to, że nigdy nie zapomniał użyć żelu przed opuszczeniem dormitorium było już inną bajką. Tym razem jednak nie wykonał codziennego rytuału. Przeszkodziała mu w tym bowiem niespodziewana, irracjonalna w jego mniemaniu, myśl:
"Jak się czeszą mugolscy chłopcy?"
Zupełnie nie wiedział, czemu się tam pojawiła i natychmiast ze złością ją odrzucił. No tak, znów ta głupia szlama! Stwierdzenie to bynajmniej nie odnosiło się tak jak zwykle do Granger. O, nie. Grangerówna niestety już nie była numerem pierwszym na jego liście ulubionych szlam. Teraz wydawała mu się mile przewidywalna, racjonalnie żałosna i w zdrowy sposób głupia. Młody Malfoy bardzo dobrze wiedział jak wyprowadzić ją z równowagi i chętnie z tej wiedzy korzystał. Niemniej miejsce pierwsze zajmowała obecnie złotowłosa Ithilina Nicks. Dlaczego? Na to pytanie Draco sam przed sobą musiał odpowiedzieć. Nie wiedział, dlaczego tak go irytuje ta dziewczyna. Poza faktem, że była szlamą, okazała się jeszcze skomplikowaną osobowością. Nieledwie szmobójczynią! No bo jak inaczej można nazwać kogoś, kto uśmiecha się do Snape'a, czy pozwala sobie na delikatne drwiny z rzeczonego profesora z niewinnym usmiechem na ustach?! To już nie była arogancja, czy głupota. To był jawny brak instynktu samozachowawczego! Każdy normalny, szanujący się uczeń, a już w szczególności Gryfon wiedział, że Snape to nie jest normalny człowiek. Tak więc Ithilina była nieprzewidywalna. Wciąż nie mógł zgadnąć, czy w odpowiedzi na jego kolejna zniewagę, niepostrzeżenie wysunie różdżkę z rękawa i rzuci w niego klątwę bez inkantacji, czy raczej wybuchnie drwiącym śmiechem. Ach, jak ona go irytowała! Bo czego, jak czego, ale niewiedzy żaden czystokrwisty Malfoy nie mógł znieść. A możecie byc pewni, że Draco nie był w tym wypadku wyjątkiem od reguły. Ithilina była jego problemem, zagadką, którą od dwóch miesięcy starał się rozwikłać. Obserwował ją, poznał tajemnicę jej bransoletki, prowokował wielokrotnie na korytarzach, starając się zauważyć w jej reakcjach jakieś prawidłowowści. Ale ona uparcie wymykała się wszelkim zasadom. Draco był niepocieszony. Teraz też myślał o niej, stojąc przed lustrem, z ręką uniesioną, w połowie odległości od opakowania żelu do włosów, z kapiącą z niej mazią. Co by sobie pomyślała ta głupia szlama, gdyby dzisiaj wyglądał inaczej niż zwykle? Może zrobiłaby coś nowego? Tak, to byłaby świetna okazja, żeby ją po raz kolejny zdenerwować i sprowokować. A niech sobie zarobi miły szlabanik u uroczego Mistrza Eliksirów na przykład, skoro tak bardzo go lubi!Draco doszedł do wniosku, że po raz pierwszy odstawi dziś żel. Jakby nie patrzeć, z Nicks w roli przeciwnika nie mozna było się nudzić.
Koniec końców chłopak znalazł się w Wielkiej Sali na uczcie. Sala wyglądała wspaniale! Była przyciemniona, świece paliły się tylko w ogromnych kandelabrach zawieszonych na ścianach i w kilkunastu świecznikach stojących na stołach poszczególnych Domów. Po całym pomieszczeniu krążyły srebrzyste duchy, gawędząc między sobą lub z uczniami, śmiejąc się, albo śpiewając. Na stołach piętrzyły sie różne potrawy i Draco z zadowoleniem zauważył, jak Granger załamuje ręce nad taką ilością jedzenia. Nie bez satysfakcji pomyślał, że jej skrzaci przyjaciele musieli się nieźle napracować, żeby uczta wyglądała tak wspaniale. Z magicznego sklepienia sypał się srebrny pyłek, a w całej Wielkiej Sali niósł się zapach wilgotnego igliwia, pochodzący z nieznanego źródła, a więc zapewne wytworzony magicznie. Malfoy z lubością wdychał świeże, nocne powietrze. Dawało mu to poczucie prawdziwej wolności.
Tymczasem Harry siedział jak na szpilkach przy stole Gryffindooru. Nie rozmawiał z Ithiliną od czasu ich pamiętnego spotkania w łazience Jęczącej Marty. Wciąż nie miał okazji zobaczyć się z nią sam na sam, a nadal nurtowały go jej słowa, wypowiedziane na odchodnym: "Ja też tego nie rozumiem". I jeszcze to jej spojrzenie. Pełne żalu, niedowierzania i czegoś jeszcze, czego Harry sam nie umiałby nazwać. Jakby... tęsknoty? Tęsknoty. Powinien koniecznie z nią porozmawiać. Gdzie ona mogła być? Rozmyślania przerwał mu donośny głos dyrektora:
- Drodzy uczniowie! Nie muszę mówić, dlaczego się tu dziś zebraliśmy i jemy te wszystkie pyszności - w jego oczach zamigotały wesołe iskierki, a Harry mógłby przysiąc, że Dumbledore spojrzał w tej chwili na Rona Weasleya. - Nasze kochane duchy w tym roku zezwoliły wystąpić w ten ważny dla nich wieczór dwóm uczennicom, które za chwilę oczrują nas swoimi umiejętnościami.
Coś, na kształt przeczucia przemknęło, przez głowę Harrego Pottera.
Dyrektor ponownie usiadł na swoim miejscu. Wszystkie kandelabry i świeczniki w Wielkiej Sali zgasły. W jednej chwili zaległy egipskie ciemności. Zaskoczeni uczniowie zaczęli szeptać między sobą, a kilka osób opuściło swoje miejsca wpadajac przy tym na sąsiadów. Wtedy z okolic gdzie jeszcze przed kilkoma minutami stał stół nauczycielski, rozbłysło pojedyncze światło wydobywając z mroku tę część sali. Po chwili dołączył do niego wyraźniejszy strumień niebieskiego światła. Wszyscy uczniowie, jak na komendę, spojrzeli w górę, w kierunku źródła światła. Była nim migocząca łagodnie srebrna kula, wisząca gdzieś wysoko pod sklepieniem Zamku. Nagle rozległy się głośne uderzenia perkusji. Odezwały się bębny i talerze. Przez salę przetoczył się dudniący pomruk muzyki. A potem rozległ się głos, który śpiewał melodię tęsknej, niepokojącej pisenki. Jednak nie było śpiewaczki. Wszyscy widzowie czekali.
W smudze światła pojawiła się w końcu jakaś postać. Zupełnie jakby się tam aportowała z innej sali. Draco wyciągnął szyję, żeby lepiej widzieć.
Dziewczyna miała kruczoczarne włosy. Delikatne rysy twarzy i smukła sylwetkę podkreśla długa, biała suknia z rozcięciami do połowy ud. Dziewczyna śpiewała pięknym, czystym głosem. Podchodziła coraz bliżej, krążąc między stołami Domów. Teraz Malfoy mógł juz bez problemu ją rozpoznać. To była Anna Smithson, siódmoroczna Ślizgonka, przyjaciółka tej głupiej szlamy. Ślizgonka, która umie śpiewać! Chłopak postanowił zanotować sobie ten fakt w pamięci. "Pewnie jest z tego powodu lepszym materiałem na żonę dla arystokraty" - pomyślał i uśmiechnął się z goryczą.
Muzyka zalewała umysły młodych adeptów magii, przyjemnie ogłuszającą falą. Była wszędzie. Dudniąca perkusja sprawiała, że uczniom drgały wszystkie narządy wewnętrzne, co im bynajmniej nie przeszkadzało. Anna odśpiewała refren. Kiedy jej głos ucichł, wszyscy poczuli się dziwnie, jakby ktoś wstrzyknął wszystkim słuchaczom potężny zastrzyk energii. Cisza wydawała się obca i nienaturalna dla tego miejsca. Zapanowała zbiorowa euforia. Tu i ówdzie ludzie zaczęli podnosić się z miejsc i oklaskami nagradzali niezwykłą śpiewaczkę. Ale ona tylko dała im znak ręką, aby sie uciszyli. Nastał czas na drugą zwrotkę i kolejną niespodziankę.
Najpierw był silny głos. Mroczny, wibrujacy, jakby lekko schrypnięty, wprawiający w drżenie. Podniecający. A potem w smugę światła wślizgnęła się druga dziewczyna. Tym razem ubrana na czarno, z twarza okoloną złotymi lokami, sięgającymi ramion. Cóż, takie włosy miała tylko jedna osoba w całej szkole i Draco bezceremonialnie wlepił w nią oczy. Ithilina, ponieważ to była ona, miała na sobie czarną bluzkę i obcisłe czarne spodnie. Oczywiscie Draco widział już dziewczyny w spodniach, ale nie takich. Strój panny Nicks zrobił na nim takie wrażenie, że poczuł palącą potrzebę wypicia soku dyniowego, a najlepiej czegoś znacznie mocniejszego.
A Ithilina śpiewała i robiła to perfekcyjnie. Refren obie nastolatki odśpiewały już razem, zachecając publiczność do przyłączenia się. Nie musiały tego powtarzać dwa razy. Głos Anny tak elektryzował hogwarcką młodzież, że nikt nie był w stanie usiedzieć na swoim miejscu spokojnie. Na sali zapanowało ogólne poruszenie. Gryfoni, Puchoni, Krukoni, a nawet Ślizgoni wymieszali się między sobą i pozbijali w grupki, kołysząc się w rytm muzyki i głośno śpiewając. Śpiewała cała szkoła łącznie z duchami. Refren powtórzył się kilkakrotnie, a potem muzyka urwała się i wszyscy zaczęli klaskać. W jednej chwili ponownie zapłonęły, oślepiające teraz, świece. Uczniowie stali i klaskali. Oszołomiony Draco spojrzał w kierunku, gdzie powinny stać obie wokalistki, ale o dziwo był tam znów stół nauczycielski i klaszczący również nauczyciele. Dumbledore miał znów iskierki w oczach, kiedy mówił:
- Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli wiele okazji, żeby posłuchać panien Smithson i Nicks. A teraz życzę wszystkim smacznego.
Wszyscy zaczęli z wolna wracać do swoich stołów. Uczta przebiegała bez żadnych sensacji i z wolna półmiski uczniów zaczęły świecić pustkami, a sami Hogwartczycy szykowali sie do powrotu do swoich wież.
Draco zauważył Ithilinę przy stole Gryfonów. Rozglądała się po Wielkiej Sali, jakby ociągając się przed jej opuszczeniem. Czyżby na kogoś czekała? Pewnie na Annę. Odcinała się od swoich przyjaciół, ubranych przeważnie w barwy ich domu, więc nietrudno ją było przegapić. Rozejrzał się w poszukiwaniu Anny. Chciał jej pogratulować występu. Nie mógł przecież powiedzieć szlamie komplementu, bo to by zniszczyło jego image. Nigdzie nie mógł dojrzeć Anny. Zupełnie jakby zniknęła. Postanowił więc pójść za Ithiliną. ponieważ był pewien, że i ona szuka swojej przyjaciółki. Nie miał teraz nic konkretnego do roboty, dlaczego więc nie miałby się zabawić podsłuchując dziewczyny?
Panna Nicks zaczęła przeciskać się przez tłum tak szybko, ze nim udało mu się w końcu opuścić Wielką Salę, kilkakrotnie był bliski zgubienia jej. Dokąd mogła się tak spieszyć?
- Dracuś, gdzie tak pędzisz?
Zjeżył się na te słowa.
- Nie teraz, Pansy!
Wyminął ją najszybciej jak tylko mógł, specjalnie szerokim łukiem, aby uniemożliwić jej rzucenie się na niego.
Ithilina wypadła z Wielkiej Sali i natychmiast skierowała się za Ślizgonami. Draco był pewien, że szuka Anny, ale szybko musiał zweryfikować swoje przypuszczenia, bo dziewczyna ruszyła w kierunku korytarza, prowadzącego do wyjścia z zamku.
"Co ona do cholery robi? Idzie na randkę z Potterem, czy co?" - na samą myśl o tym, Malfoy zgrzytnął zębami i zwinął dłonie w pięści.
Znów jednak mylił się. Ithilina wybiegła z zamku i skierowała się na ścieżkę, biegnącą na skos przez błonia, prosto w kierunku Zakazanego Lasu.
"No nie, jej odbilo!" - jęknął w duchu. - "Wracam do zamku. Niech się głupia szlama zabija beze mnie!" Naprawadę przez moment chciał zawrócić, ale ciekawość zwyciężyła. W końcu nie miał już jedenastu lat, a skoro jakaś szlama się nie boi, to on tym bardziej nie będzie. Dlatego, ostrożnie się skradając, podążył niezauważony za Ithiliną. Nagle coś zaświtało mu w głowie:"To bransoleta! Nicks chce się aportować. Dostała wezwanie od Anny. Ale gdzie w takim razie ona jest?"
Zauważył, że dziwczyna przystanęła raptownie. Była już na terenie Zakazanego Lasu. Stąd mogła się aportować. Nie namyślając się wiele, podbiegł i, w momencie aportacji, złapał ją za ramię. Nim świat zawirował mu przed oczami, zdążył jeszcze zobaczyć zupełnie zaskoczoną twarz Ithiliny i jej orzechowe oczy, przetykane złotymi nitkami, teraz wypełnione czystym przerażeniem.
Następnym faktem, który zarejestrował, były jej jedwabiste loki, przykrywające mu pół twarzy i ciepły ciężar jej ciała, przygniatający go do wilgotnej ziemi. Poruszył ręką, próbując odgarnąć trochę tych pachnących wanilią włosów. Wanilia... mógłby ją wdychać cały dzień.
Wtedy dziewczyna poruszyła się i spróbowała wstać. Uniosła głowę, która dotąd spoczywała na jego piersi i nagle ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Spojrzała w jego szare tęczówki, przypominające niebo w zachmurzony dzień, a w jej oczach zagościła furia.
- Malfoy! - wysyczała. - Dlaczego znów mnie śledziłeś?
- Jestem prefektem. A ty złamałaś regulamin - wymyślił na poczekaniu. - Z chęcią cię teraz ukarzę - dodał, i w jednej chwili przetoczył się tak, że teraz on znalazł się nad nią i z wyrazem triumfu, i rozbawienia spoglądał w jej, ocienione długimi rzęsami, oczy.
- Złaź ze mnie! - krzyknęła Iti.- Dotykasz szlamu - przypomniała mu, uśmiechając się drwiąco.
- Fakt! - zawołał i podniósł się szybko, uśmiechając się mściwie.
Gryfonka równiez wstała, a zaraz później krzyknęła i chwyciła się za nadgarstek. Draco popatrzył na nią zaskoczony.
- Ej co jest z... - nie zdążył dokończyć. Przerwała mu, mówiąc:
- Ona jest w niebezpieczeństwie - widać było, że nie ma pojęcia co robić, ale na jej twarzy pojawił się upór. - Ale ja jej pomogę.
- Ja też - dodał natychmiast Malfoy.
- Ty? - Iti rzuciła przez ramię, podążając w kierunku domu, stojącego na skraju polany. Najwyraźniej była zaskoczona.
- Ty oferujesz pomoc?
- Ona jest Ślizgonką - wyujaśnił sucho Draco, patrząc na nią z politowaniem.
Odwróciła się bez słowa i przyspieszyła kroku.
Pobiegł za nią.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
sareczka
post 18.03.2008 23:45
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Oto następny rozdział. Życzę miłego czytania i dziękuję Vivian za komentarz.

ROZDZIAŁ IX, czyli owoce genetycznej łamigłówki...

Szkocja, Hogwart - Pokój Życzeń, środowy wieczór w połowie stycznia

Dyrektor powiadomił Ithilinę o nowym mieszkaniu Tami. Dziewczyna nadal była Strażniczką dziecka. Zakazał jej jednak informowania o wszystkim Dracona. Tłumaczył, że Malfoy nie byłby w stanie obronić się przed Veritaserum, a Oklumencji też nie znał. Gryfonka wyszła, po tym wszystkim, z gabinetu Dumbledora, trochę zdezorientowana. Choćby nie wiadomo, jak długo wmawiała sobie, że nic ją nie obchodzi ten durny Ślizgon, to i tak czuła, że ukrywanie przed nim prawdy będzie nie w porządku. Miała nadzieję, że Malfoy będzie jej po staremu unikał i po prostu nie domyśli się niczego. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że blondyn był inteligentny, uparty i dociekliwy, niemal jak sam Harry Potter, którego nie cierpiał. To było prawie zabawne.
Prace w laboratorium szły coraz wolniej, więc Snape postanowił zawiesić je, aż do czasu, gdy uda mu się zdobyć nowe informacje na temat receptury Wywaru Przyjemności. Twierdził, że musi się skupić na węszeniu wśród piesków Voldemorta, a nie na pilnowaniu by jego pomocnice nie pozabijały się nawzajem w Lochu nr 13. Iti przypuszczała, że był po prostu przemęczony, ale nie chciał się przyznawać i niszczyć sobie reputacji mrocznego sukinsyna.
W efekcie, dzięki Mistrzowi Eliksirów, miodowłosa dorobiła się większej ilości wolnego czasu. A ponieważ od dwóch miesięcy tak sobie rozplanowała szkolne obowiązki, żeby ze wszystkim zdążać, pomimo dyżurów przy kociołkach, więc teraz naprawdę nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie cierpiała się bezczynnie nudzić, dlatego zaczęła się zastanawiać, jak pozytywnie wykorzystać tę okazję na relaks, którą dał jej los. Wreszczie wpadła na pomysł, żeby zająć się tym, co w domu lubiła najbardziej. Czyli aerobikiem! Zupełnie nie mogła zrozumieć, jak przeciętny Hogwartczyk, nie należący do drużyny quidditcha, wytrzymuje bez ćwieczeń fizycznych. Ona sobie tego nie mogła wyobrazić.
Dlatego też tego dnia, wybrała się, w asyście "odpornego na magię" discmana, płyt i mugolskich ciuchów, do Pokoju Życzeń. Komnata nie zawiodła jej oczekiwań. Była wspaniale przygotowana. Iti ustawiła sprzęt grający na stoliku, pod oknem, a potem zdjęła szkolną szate, pod którą miałą luźny t-shirt i krótkie spodenki. Czarne czółenka zamieniła na wygodne trampki. Jeszcze tylko gumką uchwyciła swoje długie włosy, na czubku głowy i była gotowa. Stanęła przed lustrem i zaczęła ćwiczyć w rytm muzyki.
- Mięśnie mi się zastały - poskarżyła się swojemu odbiciu.
- Ciesz się, że nie zgrubłaś - przypomniała lustrzana Ithilina. - Ćwicz, ćwicz, a nie marudź!

Mniej więcej w tym samym czasie, Draco Malfoy, w bardzo kiepskim humorze (żeby nie powiedzieć wściekły, jak stado hipogryfów), wyszedł z lochów. Miał serdecznie dosyć, swojej dziewczyny, Pansy Parkinson. Okropnie go wkurzała. Przez cały czas próbowała się na nim uwiesić, tak że nie mógł w spokoju poczytać książki. Z tęsknotą spoglądał za okno. Miał wielką ochotę polatać na miotle, ale cóż... przy takiej pogodzie. Nie żeby był styczeń i zaledwie kilka stopni powyżej zera. Nie... wcale.
W końcu nie wytrzymał i wyszedł. Chciał iść do kuchni i pomęczyć trochę skrzaty swoim wybrednym podniebieniem. Jednak, kiedy przechodził korytarzem koło Pokoju Życzeń, wyraźnie usłyszał muzykę.
"Zaraz, moment. Muzyka? Skądś ją znam... I to na pewno nie są Fatalne Jędze." - pomyślał.
Stanął i przystawił ucho do ściany. Po chwili udało mu się rozpoznać melodię. To była piosenka, którą śpiewały Anna i Ithilina w Noc Duchów.
"Czyli, że to ta mała szlama?"
Wzdrygnął się. Od kiedy on, wielki Draco Malfoy, przestał lubić to urocze słówko? Wolał sobie nie odpowiadać na to pytanie. Wszedł do środka, myśląc intensywnie, że chciałby zobaczyć, co robi tam Nicks. Zobaczył rzeczoną Gryfonkę, akurat w momencie, kiedy na zakończenie jakiegoś skomplikowanego układu, robiła gwiazdę.
- Co ty wyprawiasz? - zapytał, wielce zaskoczony.
- Ćwiczę - odwrzasnęła radośnie i rzuciła się wyłączyć wyjącego discmana. - Uff... ale się zmęczyłam.
- Ty to nazywasz ćwiczeniem? - zainteresował się. - A to jakiś mugolski sport był?
- Nie, właściwie tylko aerobik - roześmiała się.
- Ae... co? To ma coś wspólnego z lataniem?
- Nie, to ćwiczenia wykonywane do muzyki. Chcesz spróbować? - zrobiła słodką minkę.
- Nie - odparł, urażony. - Od razu widać, że to jakaś babska durnota.
Znowu wybuchnęła śmiechem.
- Skąd wiedziałeś?
- To WIDAĆ - podkreślił wyraźnie ostatnie słowo. - Trochę to przypomina taniec.
- Aha - zgodziła się, lakonicznie.
- Pokaż mi trochę tego are... bla, bla - zażyczył sobie Malfoy.
- A co, chcesz się ze mnie ponabijać? - zapytała, łypiąc na niego podejrzliwie.
- No pewnie - posłał jej rozbawionego smirka.
- A... niech ci będzie - zdecydowała. - Dzisiaj jest dzień dobroci dla zwierząt.
- Hej!!! - oburzył się, ale Iti już go nie słuchała.
Włączyła znowu muzykę i zaczęła ćwiczyć kroki z jakiegoś, dawno nieoglądanego, układu. Wypadła całkiem nieźle i zrobiła na Ślizgonie pozytywne wrażenie.
- Niezłe - skwitował łaskawie, kiedy dziewczyna, strasznie wykończona walnęła się obok niego, na materacu.
- Tylko niezłe? - wysapała. - To teraz ty coś pokaż! - żachnęła się.
Zaśmiał się, a potem popatrzył na nią przebiegle.
- Ok - powiedział, czym totalnie ją zaskoczył. - Ja też ci zaprezentuję moje umiejętności w ulubionym sporcie. Ale muszę skoczyć do swojego dormitorium. Stoi?
Wiedziała, że coś kombinuje. Ale była ciekawska, jak każdy Gryfon, i właśnie na to Draco liczył.
- Dobrze - zgodziła się, patrząc na niego uważnie.
- Zaczekaj na mnie przy wyjściu. I nie daj się złapać Filch'owi - poinformował ją, z dziwnym błyskiem w oku.
- Coraz mniej mi się to podoba - stwierdziła sceptycznie, ale Dracona już nie było. Wybiegł i jak strzała popędził do lochów.

****

Szkocja, Hogwart - korytarz przy wejściu do zamku, kilkanaście minut później

Cisza nocna jeszcze nie obowiązywała, ale uczniowie musieli zachowywać się cicho na korytarzach. Ostatnimi czasy Filch chodził jeszcze bardziej poddenerwowany, niż zwykle. Być może miało to związek z nową linią produktów braci Weasley'ów, którzy nie omieszkali przysłać do Hogwartu całego kartonu katalogów. O ile same katalogi szkodliwe nie były, to zamawiane z nich, w ilościach hurtowych, produkty, już nie. Filch rozpaczał.
Z tego też powodu, Ithilina cicho zakradała się pod drzwi wyjściowe. Schowała się za jedną z rzeźb. Po jakimś czasie, na horyzoncie pojawił się Malfoy, ze swetrem w ręku.
- Ekhm... a to po co? - zaciekawiła się Gryfonka, wychodząc zza Uśmiechniętego Wampira.
- Zobaczysz - uśmiechnął się szelmowsko. - No, masz. Wkładaj.
- ???
- Nie gap się tak na mnie, bo ci tak zostanie - niecierpliwił się. - Chcesz tak stać całą noc?! Zaufaj mi.
- Taaa... I właśnie tego się obawiam - wyjaśniła, marszcząc brwi.
- Nie marudź - rzucił wesoło. - Zobaczysz, spodoba ci się mój występ.
Przełknęła ślinę, a potem wzięła sweter z jego rąk i włożyła go. Był ciepły, miękki i o jakieś trzy numery za duży. Sięgał jej do połowy ud, a ponieważ miała na sobie z powrotem szkolny mundurek, więc wystawał spod niego niewielki fragment spódniczki i jej zgrabne nogi, w czarnych rajstopach. Wyglądała bardzo zabawnie.
- No to idziemy - zakomendrował Ślizgon, także ubrany w ciepły sweter.
- Lepiej, żeby nie przemokły mi buty, bo nie ręczę za siebie - ostrzegła go.
Wyszli przed zamek, a kiedy chłopak skręcił w kierunku szatni dla zawodników quidditcha, do Ithiliny wreszcie dotarło co zamierza zrobić.

****

Szkocja, Hogwart - stadion do gry w quidiitcha, wciąż tego samego wieczoru

- O nie! Ja tam nie idę - zaprotestowała Iti. - Ty sobie będziesz latał na miotle, a ja mam marznąć. Poza tym, widziałam cię już podczas meczu i wcale mnie nie zachwyciłeś.
- Głupia sz... kobieta - zawołał, a ona na moment zbaraniała.
"Jak to? Nie nazwał mnie szlamą!" - zdumiała się.
Draco natychmist wykorzystał jej chwilę nieuwagi i złapał ją za rękę.
- Aaa... Draco, puszczaj!
- A nie! - chytry smirk. - I nie drzyj się tak, jakby cię bazyliszek mordował.
- Ty baranie! Mozesz sobie latać, ale ja zostaję w szatni - powiedziała, kiedy udało mu się ją zaciągnąć do ślizgońskich przebieralni.
Malfoy wziął swoją miotłę i teraz usiłował ją namówić, żeby wsiadła na drugą, tłumacząc, że z dołu nic nie zobaczy.
- Tchórzysz! - odciął się. - Gryfonka, a taki tchórz. Co za wstyd! Nadajesz się najwyżej na Puchonkę.
- Nie obrażaj mnie! - warknęła. - I nie połknę przynęty - zastrzegła się, doprowadzając go do śmiechu.
Kiedy minął mu atak głupawki, zapytał:
- Od kiedy ty taka domyślna jesteś, co? A tak w ogóle, to czego się boisz? Chyba nie takiej niewinnej miotełki - zadrwił.
- Nie! - krzyknęła, oburzona. - W przeciwieństwie do ciebie, ja nie chcę dostać zapalenia płuc.
- Przesadzasz - skwitował i machnął niedbale ręką. - Poza tym od tego są eliksiry, żeby nas leczyć. No zgódź się, Gryfoneczko.
Prychnęła z dezaprobatą, w odpowiedzi na tą jawną kpinę. Właściwie była raczej rozważną osobą. Na co dzień nie robiła żadnych szalonych rzeczy. Zawsze starała się przestrzegać regulaminu szkolnego. No chyba, że miała do czynienia z Ginevrą Weasley. Ale to już była zupełnie inna sprawa. Popatrzyła na miotłę, w rękach Draco. Jeszcze nigdy dłużej nie latała. Nie miała okazji. We Wschodniej Europie czarodzieje nie grywali w quidditcha, a mioteł, jako środków transportu używali niezwykle rzadko. Ithilina kilka razy miała okazję dosiadać miotły, ale to było w dzieciństwie, pod czujnym okiem ciotki. Mogła tylko wznieść się na wysokość trzech, czterech metrów i parę razy okrążyć jej dom. Cóż, wyczynowe latanie, to na pewno nie było. A teraz mogłaby...
- Ale ja nie polecę sama - rzuciła, próbując ostatniej wymówki, która przyszła jej właśnie do głowy. - Jest za ciemno. Rozbiję się!
- Och, nie ma problemu - posłał jej krzywy uśmieszek. - Polecisz ze mną.
- Co???
- Aha - zdawkowa odpowiedź.
- Chcesz dotykać szlamu? - prychnęła, patrząc na niego podejrzliwie.
Ledwie skończyła mówić, zrozumiała, że to był błąd. Ślizgon zjeżył się i przeszył ją stalowym spojrzeniem. Czyżby go zraniła? Ithilina pomyślała, że Draco za chwilę nie wytrzyma i rzuci w nią jakimś paskudnym zaklęciem.
- Nicks, bo pomyślę, że jesteś nie tylko głupia, ale po prostu psychiczna, bo nie masz za grosz szacunku do samej siebie - warknął przez zaciśnięte zęby, racząc ją kolejnym, wyjątkowo chłodnym spojrzeniem.
- Nie jestem! - odcięła się.
- To jeszce gorzej - powiedział, jadowitym głosem. - W takim razie jesteś niereformowalną mumią, która nie liczy się z ludźmi.
To ją zabolało. Zdała sobie sprawę, że nie dawno ganiła Harry'ego w szpitalu, a teraz zachowała się zupełnie tak samo. Ale, co najdziwniejsze, jego to chyba naprawdę dotknęło.
- Masz rację - tym razem odpowiedziała cicho. - Chyba lepiej będzie, jak wrócę do zamku.
Draco był pod wrażeniem. Czy ona go właśnie, tak jakby, przeprosiła? Hm... należało wykorzystać tę sytuację. Najwyraźniej miała poczucie winy, a to się mogło obrócić bardzo korzystnie dla niego.
- No co ty, Nicks - złapał ją za rękę, kiedy próbowała się odwrócić i odejść. - Przyszliśmy tu w konkretnym celu, do którego nie chciałaś dać się przekonać. Ale obraziłaś mnie i teraz, w ramach przeprosin, przelecisz się ze mną na miotle. Ach, i to nie było pytanie - zakończył, z przebiegłym uśmieszkiem.
Iti przez dłuższą chwilę stała oniemiała. Jej biedny mózg musiał przez kilka sekund, trawić tą tragiczną sytuację. A potem...
- Draconie Malfoy'u!!! - szyby w oknach zatrzęsły się niebezpiecznie. - Jesteś najbardziej przebiegłym draniem na świecie!
W odpowiedzi, chłopak tylko roześmiał się arogancko.
Kilka minut później, Gryfonka niepewnie sadowiła się za nim, na miotle. Miała nietegą minę, bo stale czuła, że zjeżdża po włosiu miotły.
- Malfoy, zjeżdżam tyłem - poskarżyła się.
- To się przysuń i chwyć się mnie, głupia kobieto - prychnął, zdegustowany jej niespodziewanym brakiem praktycyzmu.
Przysunęła się bliżej, objęła go w pasie i przylgnęła mocno, do jego pleców.
- Tylko się nie posikaj ze strachu - zażartował.
- Wcale się nie boję - zaoponowała.
- He, he, he... A jeszcze nawet nie ruszylismy - przypomniał jej.
Trzepnęła go lekko w głowę.
- Dostaniesz tak za każdym razem, jak będziesz złośliwy.
- Zlituj się, dziewczyno! Nie wiesz, ze Złośliwość to moje drugie imię? Chcesz, żebym nie przeżył tego lotu?
- No pewnie. O to właśnie chodzi.
- Taa... to ciekawe kto wtedy wyląduje.
- Ech... nie gadaj już, tylko ruszaj.
- O, proszę, jaka chętna! A tak w ogóle, to tak się do mnie kleisz, że mi zabierasz całą energię.
- Ja cię ogrzewam, bałwanie! Żebyś nie przymarzł do tej miotły!
- Akurat - Draco tylko się roześmiał i poderwał swoją najnowszą Błyskawicę 4 do lotu.
Dziewczyna, za jego plecami, pisnęła ze strachu.
- Mógłbyś mnie uprzedzić! - krzyknęła mu do ucha, próbując przekrzyczeć pęd powietrza.
Lecieli coraz wyżej. Mroźne, nocne powietrze zaróżowiło im policzki. Szumiało przyjemnie. Gryfonka patrzyła na malejące boisko i puste trybuny, odcinające się lekko od ciemnych błoni.
- Podoba ci się? - zagadnął i nawet odwrócił ku niej twarz. W szarcych oczach igrały mu wesołe błyski.
W głowie Iti zapaliła się czerwona lampka. Malfoy coś kombinował. Jednak refleksja przyszła zbyt późno.
- Tak! - krzyknęła, szczerząc się.
- No to, dopiero teraz się zabawimy - rzucił, uśmiechając się chytrze. - Trzymaj się mnie mocno!
- Po co? Aaa... - zawyła upiornie, z całej siły przywierając do pleców chłopaka i chowając twarz w jego swetrze.
Przez kilkanaście sekund była w stanie tylko drzeć się opętańczo. Lecieli prawie pionowo w dół. Wydawało się, jakby Draco stracił panowanie nad miotłą. Jakby mieli się rozbić... A potem, kilka metrów nad ziemią, poderwał Błyskawicę do góry i zatoczył jeszcze beczkę. Ithilina zwisała z miotły, do góry nogami i wrzeszczała, przerażona:
- Ja cię zabiję, Malfoooy! Przysięgam!!!
Ale on tylko się śmiał.
- Nie zapomnij się trzymać! - odwrzasnął.
W odpowiedzi zaczęła krzyczeć jeszcze głośniej (o ile to w ogóle było jeszcze możliwe).
- Zlituj się, bębenki mi pękną! - poskarżył się, prostując ich lot.
Siedząca za nim Gryfonka, która swoimi, z pozoru delikatnymi ramionami, prawie łamała mu żebra, dydzała ciężko.
- Ja chcę jeszcze raz! - wrzasnęła, dokładnie w jego ucho.
Zaskoczony Ślizgon, wytrzeszczył oczy. Odwrócił się twarzą do niej.
- Ty zwariowałaś - zdiagnozował, widząc jej błyszczące oczy, pałające policzki i szeroooki uśmiech.
- Jeszcze raz, jeszcze raz! - piszczała, jak małe dziecko.
Zamrugał, kompeltnie zbaraniały, ale po chwili odzyksał rezon.
- Dobra. Sama chciałaś.
Zatoczyli kolejną pętlę, ale teraz wrzeszczeli już oboje, zupełnie radośnie.
- Ja latam! - darła się złotowłosa, na cały regulator, niebezpiecznie blisko uszu dziedzica fortuny Malfoy'ów.
- Poprawka, Nicks. MY latamy i to dzięki mnie. Ty stanowisz tylko zbędny balast, który w każdej chwili mogę zrzucić - odpowiedział, przechylając jednocześnie miotłę gwałtownie na lewo. Odpowiedział mu pisk dziewczyny, która przezornie skontrowała w prawo, o ułamek sekudny przed nim. Miała refleks! A przecież musiała wiedzieć, że to było tylko dla picu. Draco nie zamierzał mieć jej na sumieniu, bo kto by wtedy ogrzewał mu plecy?
- Wariat! - wrzasnęła mu prosto do ucha. - I sadysta! - dodała.
- Wkurzyłaś mnie. Lądujemy - poinformował ją niezbyt wściekłym głosem.
Dobrze znała ten ton. Droczył się z nią.
- Ja nie chcę! - zaprotestowała, tonem pięciolatki, przed atakiem histerycznego płaczu. - W górę, w górę! - ponaglała.
- Zupełnie ci odbiło - zaśmiał się, zataczając miotłą szerokie koła nad boiskiem.
Później zafundował jej jeszcze szalony slalom, między słupkami bramek do quidditcha i skierował się na ziemię. O dziwo, Ithilina nie protestowała już więcej.
Kiedy wylądowali, Draco zwinnie zeskoczył z miotły, ale jego towarzyszka opuściła niepewnie nogi na ziemię, jakby nie do końca jej ufała. Malfoy uznał to za bardzo zabawny fakt, szczególnie, że jakieś pół godziny temu, za żadne skarby nie chciała się od tej ziemi oderwać. Złotowłosa stanęła na nogach, ale zaraz się zachwiała i runęła wprost na niego. Nie zdążył się, biedaczek, odsunąć.
- Nie strugaj pijanej - zadrwił. - Czy ty nigdy nie latałaś na miotle?
- Latałam - prychnęła, oburzona. - Ale nie nurkowałam, robiłam bczek, trzech spirali pod rząd, slalomów, zwodów Wrońskiego itp. Czuję się trochę zachwiana.
- Ale ci się podobało - odparł, uśmiechając się arogancko.
Ta jego zarozumiałość i ego, sięgające przestrzeni międzyplanetarnej, napawały ją obrzydzeniem, toteż ściągnęła gniewnie brwi i odpowiedziała niechętnie:
- Niestety muszę się z tobą zgodzić. Ale tylko dzisiaj - zastrzegła.
- Och, powiedz wyraźnie, że jesteś mną zachwycona. Chcę się napawać zwycięstwem - zakpił, wykrzywiając usta w półuśmiechu.
- Nie tobą, tylko tym spacerem na miotle - zripostowała, bezczelnie się śmiejąc.
- Spacer?! - żachnął się. Kipiał rządzą mordu. - Ja ci dam spacer! To była profanacja!!!
- He, he, he...
Ślizgon udał obrażonego na wieki, wieków, amen. Wziął miotłę pod pachę, wbił ręce w kieszenie swetra i ruszył zamaszystym krokiem, do swojej szatni.
- Hej, Malfoy! Nie wkurzaj się! - Iti dogoniła go dość szybko.
Przyglądała mu się z uwagą, ale blondyn wciąż udawał, że ją ignoruje. Weszli do szatni, a wtedy dziewczyna stwierdziła, że się poddaje. Nie bardzo lubiła być traktowana, jak powietrze.
"Raz kozie śmierć" - pomyślała.
- Jestem zachwycona - powiedziała. - Twoimi umiejętnościami - zastrzegła od razu.
- No, i o to chodziło - pochwalił ją łaskawie, odkładając swoją Błyskawicę na miejsce. - Mówiłem ci już, że Malfoy'owie zawsze dostają to czego chcą, prawda?
Wydęła wargi z pogardą.
- Wiesz co? Dzisiaj na świecie wszystko tak szybko się zmienia, ale pociesza mnie jedna rzecz, nidy niezmienna. Ty zawsze będziesz aroganckim bufonem!
- W rzeczy samej - roześmiał się, w ogóle nieurażony jej słowami. - Dobra, dość filozofowania, Nicks. Chodź do zamku, bo niedługo wujaszek Sever zacznie straszyć po Hogwarcie, a on ma węch lepszy, od całego stada psów gończych.
Ithilina tylko pokiwała głową i oboje udali się do szkoły. Dziewczyna cały czas wyglądała na zamyśloną.
"Gdzie się podziała jej niedawan euforia?" - zastanawiał się Draco, przyglądając się jej ukradkiem.
Rozstali się już w holu głównym, dlatego że on skręcał do lochów, a ona musiała się wspiąć na Wieżę Gryffindooru. Przez chwilę wyglądała, jakby chciała mu coś powiedzieć. Już nawet otwierała usta, ale skończyło się na uśmiechu. Jednym z tych, z "terapii" Snape'a, po których biedny Sev - ateista, wzywał boskiej pomocy, użalał się nad swoją przyspieszoną starością i wpadał w głęboką depresję. Potem bąknęła: "Dobranoc" i szybko odeszła. Dziwne...
Szła cicho korytarzami Hogwartu. Myślała o tym, że wiele dziś Draconowi zawdzięczała. Dzieki niemu, pierwszy raz zrobiła coś szalonego. Coś, na co miała ochotę, a nie tylko, dlatego że tak wypadało, albo z obowiązku. To było cudowne uczucie. Uczucie wolności. Powinna mu podziękować, choć może to dla niego niezdrowe, bo ego sięgnie mu chyba sąsiedniej galaktyki. No, ale w końcu, to Malfoy. Jemu już nic nie zaszkodzi.
Cichy głos w jej głowie, podszeptywał coś o tym, że chyba go polubiła. I może wszystko byłoby ok, pomijając drobne szczegóły typu: konflikty dotyczące czystości krwi, rywalizację między domami, białą i czarną stronę magii, Voldemorta, wojnę itp. Ale było coś jeszcze. Tami. On przecież nadal nie wiedział, gdzie jest dziewczynka. A jeśli zapyta? Będzie musiała skłamać. I tak się postępuje, wobec przyjaciela? Nie bardzo. Westchnęła ciężko.
"Dlaczego we wszystkim co robię, musi mi przeszkadzać ten czubek w wężowej skórze?! Życie jest porąbane" - stwierdziła, nim zasnęła.

****

Szkocja, Hogwart, poranek następnego dnia

Ithilina obudziła się wcześnie, z uczuciem dojmującego dyskomfortu. Dyskomfort okazał się być wstrętnym katarem, bez skrupułów okupującym jej mały, zadarty nosek. Okropność! Wygrzebała z kufra zapas chusteczek i przezornie wrzuciła go do torby z książkami. Jedną paczkę wsunęła do kieszeni szaty, żeby mieć ją pod ręką. Zapowiadał się ciężki dzień.
Na śniadaniu odkryła jeszcze jedną interesujacą zmianę w swoim organizmie. Po pierwszym kęsie tosta, czuła się tak, jakby połykała stal. O mało nie opluła nim Harry'ego.
- Hej, Iti! - zawołał lider Świętej Trójcy. - Dobrze się czujesz?
- Nie bardzo - wychrypiała, krzywiąc się z niesmakiem, przy połykaniu soku dyniowego.
- Czyżby Malfoy zatruł nam sok? - zażartował.
- Nie mów przy mnie o Malfoy'u! - ostrzegła go Iti.
- Coś ci zrobił? - zaniepokoił się natychmiast Harry. - Niech no go tylko dorwę!
- TO - zakomunikowała zwięźle miodowłosa i odwróciła się, żeby z hałasem wydmuchać nos.
Czarodzieje przeziębiają się niezwykle rzadko, więc teraz cały stół Gryffindooru wpatrywał się w nią z zaciekawieniem. Biedna dziewczyna, spurpurowiała gwałtownie.
- Ja go kiedyś zabiję - oznajmiła, oniemiałemu Harry'emu i przesłała w stronę stołu Ślizgonów spojrzenie bazyliszka w trakcie wylinki, którego okropnie swędzi skóra.
Po czym, niezdolna do dalszego jedzenia, opuściła pospiesznie Wielką Salę i udała się, w kiepskim humorze, na Historię Magii, mając nadzieję, że może uda jej się przespać podczas lekcji. Tymczasem Harry głowił się, co wspólnego mógł mieć z przeziębieniem Ithiliny, Draco Malfoy.
Po lekcji z profesorem Binsem było jeszcze gorzej. Iti, z powodu kataru, nie mogła się skupić na tyle, żeby robić jakieś mętne notatki, które w dodatku zwykle robiła tylko po to, żeby się nie nudzić. Dziś jednak, oczy jej łzawiły, z nosa ciekło, a w gardle drapało, co skutecznie niwelowało wszelkie odruchy nudoodporne. W rezultacie wynudziła się całe dwie godziny, co tak ją zmęczyło i zniechęciło do życia, że rozbolała ją głowa. Z koncetracją było fatalnie, więc Iti doszła do wniosku, że najwyższy czas udać się do Madame Pomfrey. Przeklęty Malfoy! Niech ona go tylko dorwie w swoje ręce, to popamięta! Czemu dał jej taki cienki sweter? Prawdę mówiąc, zdała sobie sprawę, że powinna się cieszyc, że dał jej aż sweter.
W tej chwili po euforii, związanej z lotem na miotle, nie pozostało już nic, a panna Nicks zdawała się o niej w ogóle nie pamiętać. Obecnie liczyło się dla niej tylko jedno. Koszmarne przeziębienie i Draco Malfoy, jako jego sprawca.
"Grrr... Należałyby mu się długie tortury, za to co mi zrobił!" - wściekała się.
- Iti, idź do Skrzydła Szpitalnego. Odprowadzę cię - zaoferował się Harry, widząc, że dziewczyna czuje się coraz gorzej i prawie słania na korytarzu.
- Chyba skorzystam - wychrypiała. - Dzięki.
- Gdzie złapałaś to przeziębienie? - zainteresował się.
- Wysoko - wyjaśniła enigmatycznie. - I na terenie szkoły - dodała.
Harry osłupiał. Próbował się dowiedzieć czegos konkretniejszego, ale Ithilina zbyła go milczeniem, przerywanym tylko co jakis czas, przez gwałtowne czyszczenie nosa.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, kilkanaście minut później

Widokiem, jaki ujrzeli, po przybyciu na miejsce, było łóżko, zasiedlone chwilowo przez wielce niezadowolonego Dracona Malfoy'a, który z miną rozżalonego cierpiętnika, poddawał się faszerowaniu eliksirami przez szkolną pielęgniarkę.
- To ty! - wrzasneła, niespodziewanie czysto Iti i z rzadzą mordu, wypisaną na twarzy, rzuciła się w kierunku Ślizgona. - Przez ciebie jestem chora! - krzyczała.
- Wczoraj nie byłaś taka agresywna - uśmiechnął się jadowicie, zapominając o swojej roli męczennika w szponach magomedyka - sadysty.
- Bo wczoraj nie miałam tego koszmarnego kataru! - warknęła.
- Cisza! - zaapelowała pielęgniarka. - Co ty wyprawiasz, Nicks? Przyszłaś tu wyżywać się na moim pacjencie, czy też czasem nie wspominałaś, że jesteś chora?
Ithilina zlekceważyła ją zupełnie, zaprzątnięta w tej chwili innymi myślami.
- Ty też jesteś chory - zauważyła inteligentnie i uśmiechnęła się obłudnie. - I dobrze ci tak. Ha, ha!
Draco naburmuszył się i urażony spojrzał w bok, natrafiając na oniemiałego, stojącego wciąż w drzwiach, Harry'ego Pottera, który rozpaczliwie próbował coś zrozumieć z zaistniałej sytuacji.
- Musiałaś przyjść z Potterem? Czy w Gryfolandzie nie ma innych palantów tylko ten?! - wściekł się. - Wynoś się stąd, Potter!
- Ty... - Harry już wyjął różdżkę.
Ithilina podeszła szybko do niego i powiedziała:
- Możesz już iść, Harry. Dziękuję ci.
- Nie ma za co. Na pewno mogę cię tu z nim zostawić? Co on ci zrobił? - zapytał.
- Nic. I tak, możesz. Nie martw się. Jest tu Madame Pomfrey.
- Ok - dał sie przekonać, ale przed wyjściem obdarzył jeszcze Ślizgona wyjątkowo podejrzliwym i nieprzyjemnym spojrzeniem. - Poproszę Hermionę, żeby zrobiła dla ciebie notatki.
- Dzięki - uśmiechnęła się i pomachała mu ręką na pożegnanie.
Nie widziała jak Draco za jej plecami skrzywił się z niesmakiem.
- Nareszcie - odetchnął z ulgą.
Iti popatrzyła na niego urażona, a potem, nie ociągając się więcej, przedstawiła Madame Pomfrey wszystkie swoje dolegliwości.

****

Anglia, Straszny Dwór, poprzednia noc

Lucjusz Malfoy w skupieniu słuchał głosu swego Pana, klęcząc przed jego tronem.
- Jedno przeżyło - mówił Voldemort, wbijając szkarłatne ślepia w skulone postacie swoich Śmierciożerców. - I wciąż są jeszcze ci Strażnicy. Który z was może mi powiedzieć, dlaczego ja nadal nie znam ich tożsamości? - mówił cicho, ale jego głos, aż wibrował od gniewu.
Zbliżył się do chudego, ciemnowłosego mężczyzny i dźgając leżącego różdżką w szyję, powiedział:
- Może ty mi wyjaśnisz, McNair?
Mężczyzna dygotał, skrajnie przerażony. Wbił spojrzenie w swego Mistrza, pragnąc ostatkiem sił, napiętych do granic możliwości nerwów, nie pokazać strachu. Bo Czarny Pan nienawidził słabeuszy, na równi ze szlamami i mugolami. Wśród Śmierciożerców ich nie było. Voldemort własnoręcznie ich eliminował.
- To prawdopodobnie, znajomi Dumbledora. Zaaakonnicy, aalbo uczniowie.
- Prawdopodobnie? - syknął Gad. - Co to znaczy prawdopodobnie?! Crucio!
McNair przez całą minutę zwijał się z bólu, pod zaklęciem, a kiedy na pół żywy leżał na kamiennej posadzce, Lord pochylł się nad nim i ponownie zapytał:
- Czy już wiesz, że w moich planach nie ma miejsca na żadne prawdopodobieństwo?
- Tak panie - Śmierciożerca, pomimo bólu, przytaknął błyskawicznie.
- Więc? - ponaglił.
- To uczniowie lub zakonnicy, panie. Na pewno.
- Teraz lepiej - skwitował. - Ale tyle wiedziałem już nim użyłeś swojego żałosnego języka! Wynoś się! Do Wewnętrznego Kręgu wrócisz, kiedy nabierzesz pewności do swoich działań, czyli wted, kiedy ja zezwolę - wykrzywił się, pewnie próbując imitować ironicznego smirka Malfoy'ów. - Mam jeszcze coś na pożegnanie. Crucio!
McNair, po kolejnej sreii tortur, wyjęczał:
- A co z tą dziewczyną, panie? Rozpoznam jej twarz!
- Ją zabiję przy okazji. Wynoś się w końcu!
Nim Voldemort zdążył po raz trzeci użyć na nim Cruciatusa, McNair był już za drzwiami.
Lucjusz nadal obserwował z uwagą, poczynania swojego Mistrza.
- Jeżeli to uczniowie, to ty mi to powiesz, Lucjuszu - Gad zwrócił się do białowłosego arystokraty.
- Tak, panie - Śmierciożerca, z doświadczenia wiedział, że członkowie Wewnętrznego Kręgu nie zadają pytań.
- Nakaż czujność swemu synowi - kontynuował czarnoksiężnik. - To będzie sprawdzian jego lojalności.
- Tak jest, panie - zgodził się skwapliwie, Malfoy senior.
- O zakonnikach ty mnie powiadomisz, Severusie - Czarny Pan odszedł do Mistrza Eliksirów.
- Tak, panie - Snape zawsze był gotowy na jego wezwania.

****

Szklocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Gryfonów, koło północy

Sen skończył się tak nagle jak się zaczął, a Harry Potter usiadł na łóżku, ciężko oddychając. Musiał koniecznie powiadomić Dumbledora.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, pierwszy dzień choroby Iti i Dracona

Pani Pomfery zdecydowała się wezwać Minervę i Snape'a w sprawie ich uczniów. Miała z nimi problem. Musieli się rozchorować akurat dziś, kiedy ona miała się udać na dwudniowy Zjazd Magomedyków Wielkiej Brytanii do Londynu. Co za pech! Miała się dowiedzieć tylu ciekawych rzeczy np. jak postępują badania sir Brandona nad wynalezieniem Eliksiru Odchudzającego, i poplotkować ze znajomymi. A już najbardziej chciała zobaczyć Lucindę Vanes, jej rówieśnicę z Hogwartu, która zawsze była Panną-Jestem-Najpiękniejsza. A teraz podobno, ma problemy z łysieniem! I taką okazję, ona, Poppy, miałaby przegapić? O, nie! Za żadne skarby! Pojedzie na ten zjazd, a o dwójkę pacjentów nich się martwią ich opiekunowie.
McGonagall i Snape przybyli w momencie względnego spokoju, kiedy Ithilina była na tyle zadowolona z choroby Malfoy'a, że chwilowo postanowiła odroczyć jego egzekucję. Sam Draco leżał na sąsiednim łóżku i udawał, ze śpi. Nie lubił się niepotrzebnie narażać. Wolał kontemplować swą fatalną sytuację, jakim było upokarzające zażycie eliksirów od Madame Pomfrey. Malfoy'owie przecież nigdy nie chorują!
- Dzień dobry - chór głosów Ślizgona i Gryfonki, przywitał Opiekunkę Gryffindoru, która dziarsko wkroczyła do sali. Za nią, jak cień, wsunął się wściekły Postrach Hogwartu. Od razu widać było, że został wezwany w środku lekcji z pierwszorocznymi Gryfonami, nad którymi na pewno się pastwił, z byle powodu. Nie trudno było się tego domyslić, ponieważ wyglądał jak nastolatek wyciągnięty przez mamusię, w połowie całonocnej imprezy. Lepiej było się do niego nie zbliżać na mniej, niż dwa metry. Obrzucił swego podopiecznego złym spojrzeniem, na złotowłosą nie zwracając najmniejszej uwagi.
- Co się stało, Poppy? - zapytała McGonagall, zezując na pannę Nicks.
- Och, to tylko przeziębienie, Minervo - wyjaśniła usłużnie magomedyczka. - Choć przyznaję, że nie wiem, gdzie mogli się go nabawić.
- Czy my nie powinniśmy czegos wiedzieć, panno Nicks? - zapytała ostro wicedyrektorka.
Ithilina spłonęła rumieńcem, a Draco przeklął w duchu cholerną, gryfońską uczciwość, która jego zdaniem, była niczym innym, jak tylko głupotą. Postanowił interweniować.
- Spotkalismy się wczoraj popołudniu, w sowiarni i trochę się zagadaliśmy, pani profesor. Musiało nas przewiać, prawda Iti? - zerknął na dziewczynę, która zamiast potwierdzić jego wersję, zbierała swoją szczękę z podłogi.
"Chyba przesadziłem, nazywając ją po imieniu" - pomyślał i posłał jej mordercze spojrzenie, które powinno przywołać ją do porządku. Chyba podziałało, bo już po chwili zreflektowała się.
- Tak. Tak właśnie było - miała nadzieję, że brzmi dość przekonywująco.
"Coś kręcą" - przemknęło przez myśl zastępczyni dyrektora.
"Oni kłamią" - Severus Snape był pewny swego.
Głośno zaś zapytał:
- Po co nas wezwałaś, Pomfrey? Czy jesteśmy potrzebni przy leczeniu zwykłego przeziębienia?
Jego sarkazm i podejrzenia o niekompetencję, mocno zdenerwowały i tak już nabuzowaną, pielęgniarkę.
- Oczywiście, że nie - wycedziła - Tylko, że ja nie mogę się nimi zająć.
- Jak to? - zdziwiła się nauczycielka Transmutacji.
- Dziś wyjeżdżam na Zebranie Magomedyków. Nie będzie mnie przez dwa dni.
- A dyrektor wie? - zainteresował się Mistrz Eliksirów.
- Tak! - krzyknęła. - Sam dał mi pozwolenie.
- Och, ale wtedy nie było tu dwójki chorych uczniów, prawda? - odciął się Snape.
Dla nikogo w szkole nie było tajemnicą, że nie znosił Poppy, ponieważ uważał ją za przewrażliwioną i niekompetentną babę.
- To nie ma nic do rzeczy! Oni nie są umierający.
- Co nie znaczy, że nie potrzebujemy opieki - przypomniał Draco.
Trójka dorosłych zgromiła go spojrzeniem, za niepotrzebne wtrącanie się. Ale, jak wiadomo, niewiele jest rzeczy, które mogą rodowitego Malfoy'a wytrącić z równowagi, toteż nie stracił rezonu i kontynuował:
- Oczekuję, że nie zostanę pozostawiony sam sobie, na pastwę mugolskiego przeziębienia, prawda?
- Spokojnie, panie Malfoy - Minerva zareagowała najszybciej. - Ja i profesor Snape, zorganizujemy wam opiekę.
- Przecież to tylko przeziębienie - zaprotestował mężczyzna.
- Ale oni gorączkują - zauważyła zjadliwie Pomfrey. - I muszą przyjmować eliksiry, co cztery godziny.
- Oni są dorośli! Zadbają o siebie. Daj im zapas lekarstw, wyślij do własnych dormitoriów i po sprawie - zirytował się.
- W tym problem, Snape. To jest zaraźliwe! Nie chcecie chyba mieć jutro epidemii grypy w Gryffindoorze i Slytherinie, bo tak się to zwykłe przeziębienie, nazywa?! - zakończyła jadowicie. Wizja kichających Ślizgonów, wiszących mu wiecznie za uszami, wdzierających się do jego laboratorium drzwiami i oknami, przeraziła go na tyle, że postanowił zejść z pola walki i dać się wypowiedzieć McGonagall.
- Spokojnie, Poppy - napomniała ją lekko Minerva, spoglądając z uwagą na leżących grzecznie w łóżkach, uczniów. - W takim razie, jak rozumiem, powinniśmy ich umieścić w jakiś odizolowanych pomieszczeniach. Hmm... nie mogą zostać tutaj, bo to stanowczo za daleko od reszty zamku i gdyby poczuli się gorzej, nawet byśmy o tym nie wiedzieli. Mogę zlecić skrzatowi, żeby ich doglądał, ale muszą zostać przeniesieni do innej części szkoły. Masz jakiś pomysł, Severusie?
- Och, Draco ma osobne dormitorium. Mógłby przez ten czas gościć pannę Nicks.
- Ależ, Severusie! Chłopak i dziewczyna w jednym dormitorium?! - oburzła się.
- Spokojnie, Minervo. Przecież pan Malfoy to arystokrata. Nie zje twojej Gryfonki. A poza tym oboje są chorzy.
Draco posłał swojemu opiekunowi spojrzenie pełne dezaprobaty. W co ten stary Nietoperz chciał go wkopać? Iti natomiast robiła się coraz bardziej przerażona, a jej oczy prawie idealnie okrągłe.
- Ale... - McGonagall chciała jeszcze zaprotestować, lecz Mistrz Eliksirów ją uprzedził.
- Ach, tak. Oczywiście. Powinnaś chyba transmutować coś w łóżko dla panny Nicks, prawda? O ile sobie przypominam, pan Malfoy ma wyjątkowo duży apartament, należny mu ze względu na jego funkcję Prefekta Naczelnego.
- No tak - musiała się zgodzić wicedyrektorka, a Postrach Hogwartu już zaczął napawać się swoim zwycięstwem. Znów udowodnił tym przemądrzałym kobietom, że nie ma sytuacji, z któerj nie potrafiłby się wykaraskać. Poza tym nie miał teraz głowy do zajmowania się uczniami. Tak więc klamka zapadła.

****

Szkocja, Hogwart - korytarz prowadzący do lochów, około godziny później

Szli właśnie korytarzem w stronę lochów, tworząc małą procesję, która wzbudzała emocjonalny szok wśród wszystkich napotkanych uczniów. Na przedzie kroczył Snape promieniując władzą i gniewem, co akurat nikogo specjalnie nie dziwiło. Nie trzeba pewnie dodawać, że był zły, z powodu całego tego zamieszania, którego mu przysporzył jego pupilek. Dlatego też łypał na nigego nieprzychylnie, jak ukochany Puszek ,Hagrida, kiedy zabierano mu surowe mięso. Za nim postępował struchlały skrzat zamkowy, który został dozorcą nieszczęsnych chorych. Trzymał w ramionach kilkanaście fiolek z eliksirami, zza których prawie nie było go widać. Następne miejsce w pochodzie zajmowała złotowłosa Gryfonka w różowych papciach i szarym, puchowym szlafroczku, spod którego wystawały jej żółte spodnie od piżamy, zadrukowane w złote lwy. Ithilina była prawie purpurowa, co można by było złożyć na karb gorączki, gdyby nie drobny fakt, że właśnie ćwierć szkoły ogladała ją w różowych kapciuszkach, na korytarzu. Bo chyba do szlafroka nic nie mieli, nie? Kolejną osobą, wyłąniającą się zza pleców dziewczyny, był Draco Malfoy, który z powodzeniem wygrałby konkurs na zachmurzanie z każdą gradową chmurą. Każdy, kto go widział, zastanawiał się, kiedy zacznie grzmieć i miotać piorunami. Draco miał na sobie zielony szlafrok, co go bynajmniej nie zawstydzało, szczególnie, że zdawał sobie sprawę, że żeńska część szkolnej populacji, chętnie podziwia go w tym stroju, a jeszcze chętniej zobaczyłaby go bez... Nie, jego złościło coś innego. Będzie musiał znosić tą niezośną panienkę przez dwa dni! Jak on to przeżyje? Nie mógł uwierzyć, jak Snape mógł mu to zrobić. Za jakie grzechy? A w dodatku miał katar, bolała go głowa, jedny słowem, czuł się jakby go smok przeżuł i wypluł, zdegustowany. To było straszne!
Tą osobliwą procesję zamykała McGonagall, która musiała osobiście sprawdzić warunki tymczasowego zakwaterowania swojej wychowanki i transmutować dla niej łózko. Snape skorzystał z okazji i skręcił do swojego gabinetu.
"Niech Minerva sama troszczy się o wygodę swojej uczennicy" - stwierdził.
Byli już prawie przy wejściu do Slytherinu, gdy natknęli się na Filch'a.
- Pani profesor! - gniewnie zamachał rękami. - Creeveyowie zapaskudzili łajnobombami cały korytarz i ta mała Sachey z Hufflepufu utknęła po pas w błocie. Trzeba ich złapać!
- Już idę, Argusie - nauczycielka Transmutacji, jak zawsze była opanowana. - Panie Malfoy, proszę odprowadzić pannę Nicks do swojego dormitorium i tam na mnie zaczekać. Zaraz wracam - to mówiąc, zniknęła wraz z Filch'em z pola widzenia.
Malfoy i Ithilina zostali sami, ale nie zdążyli jeszcze obrzucić się wzajemnie obelgami, kiedy na horyzoncie pojawiły się Ginny i Luna Lovegood.
- Och, kogo my tu mamy? Gryfonka i Ślizgon! - powiedziała Ginny. Zdaje się, że była w kiepskim humorze. - Czy możesz mi powiedzieć Nicks, dlaczego wolisz Malfoy'a od Harry'ego i bratasz się z wrogiem?
- O czym ty mówisz, Ginny? - Ithilina zaczęła się denerwować jeszcze bardziej.
Malfoy natomiast przypatrywał się całej scenie z rosnącym rozbawieniem, choć nie spodobały mu się insynuacje Ginevry. Oczywiście, że on był lepszy, od tego pożal się Salazarze, Bliznowatego. Weasleyówna go nie doceniała.
- Ginevra - przypomniała sucho, rudowłosa piękność i spojrzała wilkiem na miodowłosą koleżankę. Ta ostatnia była już niemal wściekła.
- Dlaczego nie powiesz tego Harry'emu, co? - sistra Rona kontynuowała swoją tyradę. - Dlaczego ciągle udajesz kogoś kim nie jesteś?
"Gdzie ona jest? Gdzie ona jest?" - myślała gorączkowo Iti, macając się po kieszeniach.
Na horyzoncie zamajaczył Snape. Rzucił okiem na wrzeszczącą Ginevrę i rozkojarzoną Nicks. Zauważył, że starsza Gryfonka szuka czegoś w kieszeniach szlafroka.
- I co ty widzisz w tym arystokratycznym dupku? - kończyła rudowłosa.
W Malfoy'u odezwały się morczne instynkty, a Ithilina znalazła w końcu coś w kieszeni piżamy i teraz próbowała to coś stamtąd wydostać.
"Teraz grzmotnie w Wiewiórę zaklęciem" - stwierdził Draco. - "A ja się przyłączę, za tego dupka!"
"Muszę interweniować" - pomyślał dla odmiany Postrach Hogwartu i z miejsca się ucieszył. Dawanie szlabanów Gryfonom, było jego hobby. Oderwał się od ściany, która dawała mu zbawczy cień, przez co czyniła niezauważonym, aż do tej pory.
W tej samej chwili, kiedy Snape wynurzył się z półmroku i stanął za Draconem, Iti wyjęła to coś ze swojej kieszeni.
Ginny przemknęło przez myśl, że tym razem chyba przesadziła i złotowłosa Gryfonka ponownie ją zaatakuje.
To była... chusteczka!
Ithilina wyjęła z kieszeni chusteczkę. Z wyrazem nieopisanej ulgi na twarzy, gwałtownie ją rozpostarła, z wdziękiem obróciła się do tyłu i wpadając prawie na Opiekuna Slytherinu, wydmuchała głośno nos. Mężczyzna uskoczył w tył, żeby, uchowaj Merlinie!, nie zostać obsmarkanym.
Na twarzach wszystkich zebranych odmalował się szok. No, może za wyjatkiem Luny, która, jak zawsze, była myślami w innym wszechświecie. Malfoy wybuchnął opętańczym śmiechem, a Iti spojrzała zaskoczona na nauczyciela.
- Czy coś się stało, panie profesorze? - zapytała.
Snape nie zdążył odpowiedzieć, gdyż akurat Draco przestał się śmiać i nie zwracając na niego uwagi, zwrócił się do dziewczyny:
- Chciałaś ją zaatakować tym? - wskazał na chusteczkę, w jej ręce.
- Ależ skąd! - oburzyła się. - Musiałam tylko oczyścić nos. Nie kłam na mnie, Malfoy! - dodała, patrząc na Severusa, który od dłuższej chwili próbował się nie roześmiać.
- Idźcie do dormitorium - powiedział tylko, pomijając milczeniem całe zajście. - A pani, panno Weasley, ma zdaje się od pięciu minut Eliksiry, prawda? Minus pięć punktów od Gryffindooru!
- Ale... - próbowała coś wtrącić.
Zapewne brzmiało by to bardzo podobnie do: "Przecież pana nie ma w klasie!". Zrezygnowała jednak z obrony, patrząc na gniewną twarz profesora i posłusznie poczłapała za nim do klasy. Luna dołączyła do nich po chwili, pomachawszy najpierw obojgu chorym. Ginny na odchodnym rzuciła jeszcze Iti spojrzenie pufka - mordercy, mówiące: "To wszystko twoja wina!"
Miodowłosa głośno przełknęła ślinę.
"Pięknie! I znów będę miała z nią na pieńku..." - pomyslała. Do tego wszystkiego bolała ją głowa, męczyła gorączka, a Malfoy, sprawca jej nieszczęścia, stał sobie spokojnie obok, uśmiechając się ironicznie.
- Jakbyś nie zauważyła, podałem już hasło, więc mogłabyś ruszyć się w końcu!
Nie wyglądał na zadowolonego z życia. Może, dlatego że był, jakby lekko zielonkawy?
- Jasne, już idę! - rzuciła skwapliwie i poszła za nim.
Przeszli przez pusty Pokój Wspólny.
"Jak to dobrze, że wszyscy są na lekcjach" - ucieszyła się. Nie uśmiechało jej się bliskie spotkanie ze Ślizgonami i udzielanie im wyjaśnień, na temat pobytu u Dracona. Szczególnie Pansy nie byłaby zachwycona. Zeszli schodami w dół.
- Eee... Draco, dobrze się czujesz? - zwróciła się do jego pleców.
- Nie - warknęły plecy.
- Och! - nie bardzo wiedziała, co powinna odpowiedzieć.
- I poczuję się znacznie lepiej, kiedy wrócisz do siebie! - dokończył, nawet się do niej nie odwracając.
Stanęli przed drzwiami z napisem: "Prefekt Naczelny". Chłopak dotknął klamki, a one natychmiast się otworzyły. Nic nie powiedział do oniemiałej Gryfonki, stojącej na progu pokoju, tylko od razu rzucił się na łóżko, zaciskając zęby.
- O rany! - wyrwało się dziewczynie.
Nie mogła się powstrzymać i zaczęła rozglądać się po dormitorium, podziwiając jego wyposażenie. Komnata była luksusowa, ale przytulna, urządzona w barwach Slytherinu, oczywiście. Jednak tym, co najbardziej zaskoczyło Iti, był... telewizor, stojący na wprost łóżka.
- Nie mogę! Ty masz telewizor! - zawołała.
- Nie drzyj się tak! A co w tym dziwnego? To, że nie znoszę mugoli, nie znaczy wcale, ze nie mogę korzystać z ich wynalazków!
- Ok - rzuciła, ale potem przyjrzała mu się dokładniej. - Czujesz się gorzej? Dać ci jakiś lek, z tych przyniesionych przez skrzata?
- Nie! - zaoponował szybko. - Nie ufam Pomfrey, ale ona przynajmniej ukończyła magomedycynę, a ty jeszcze nie.
- Jak chcesz - wzruszyła ramionami i kucnęła przy szafce, na której stał telewizor, żeby przejrzeć, jakie filmy posiada pan Prefekt Naczelny.
Wtedy nareszcie zjawiła się McGonagall, w pierwszej chwili, zobaczywszy tylko Ślizgona, przeraziła się nie na żarty. Pewnie była przekonana, że zdążył już zamordować jej Gryfoneczkę, a zwłoki ukryć pod łóżkiem, na którym leżał. Jednak, dostrzegłszy swoją wychowankę w kącie pokoju, Minerva uspokoiła się wyraźnie i transmutowała biurko Dracona w wygodne łóżko dla złotowłosej dziewczyny.
- Ten mebel chwilowo nie będzie panu potrzebny - zwróciła się do niego. - Pannie Nicks bardziej się przyda w tej postaci. Ufam, że do jutra zupełnie wydobrzejecie i Ithilina będzie mogła wrócić do siebie. Miłego odpoczynku.
Skierowała się do drzwi, ale przedtem spojrzała jeszcze raz na właściciela komnaty. Draco był pewny, że chce go poprosić, o zachowanie towarzyszki choroby, przy życiu. Dlatego też bardzo się zdziwił, słysząc jej słowa:
- Kiepsko pan wygląda, Malfoy. Zaraz przyślę skrzata, żeby podał panu odpowiedni eliksir.
Następnie wyszła.
- A nie mówiłam! - odezwała się ze swojego kąta Iti.
Draco przez kilka sekund wyglądał tak, jakby chciał się na nią rzucić, ale po chwili syknął z bólu i wstając gwałtownie, pobiegł w kierunku łazienki.
- Na zarozumiałą Rowenę! - zawołała i podążyła za nim.
Nie trudził się o coś takiego, jak zamknięcie drzwi, toteż był wściekły, kiedy jego tymczasowa współlokatorka, podała mu bez słowa ręcznik. Przyjął go baaardzo niechętnie. Gryfonka pomogła mu wstać.
- Pójdę sam! - zlekceważył jej wyciągnięte ręce. - Nie jestem kaleką!
- Nie - odparła spokojnie. - Tylko czarodziejem zupełnie nieodpornym na mugloską grypę - roześmiała się.
- Ładnie to tak śmiać się z chorego?! - żachnął się.
- Ale ty przecież doskonale się czujesz - odcięła się.
- Sadystka - mruknął, wlokąc się w stronę łóżka. - Lepiej powiedz, co mi jest, mądralo.
- Może jesteś uczulony na jakiś eliksir? - zastanowiła się. - Nie, to mało prawdopodobne. Prędzej faktycznie masz ostrzejszą grypę niż ja, skoro jesteś czystokrwisty.
- A co to ma do rzeczy? - oburzył się.
- Widzisz... - Ithilina usiadła obok niego na łóżku i zaczęła wyjaśnienia. - Hmm... od czego by tu zacząć? Wiesz, co to jest gen?
- Eee... a powinienem?
- Gdybyś był mugolem, to tak.
- Ech, to co mnie to obchodzi.
- Słuchaj, bo to ważne!
- Grrr...
- Słuchasz?
- TAK!
- Więc, pewne rzeczy się dziedziczy, co pewnie wiesz...
- Wiem! Nie jestem głąbem, jak Potter!
- Cicho bądź i nie przerywaj! Harry nie jest głąbem!
- Grrr...
- Na przestrzeni pokoleń jedne cechy się wyostrzają, w tym odpornosć na choroby. Ja i moi przodkowie wielokrotnie przechodziliśmy grypę, więc jesteśmy odporniejsi. Chociaż, w sumie to wirus i tak szybko mutuje... - stropiła się, a Malfoy wyglądał na coraz bardziej przerażonego.
" Wirus? Mutuje? Co to jest? Jakiś potwór? Brzmi paskudnie!"
- No cóż, w każdym razie twoi przodkowie prawdopodobnie niezwykle rzadko zapadali na grypę. Musieliśmy wczoraj nieźle przecholować, skoro pomimo magii, dopadła nas mugolska choroba. Jednym słowem, jesteś bardziej na nią wrażliwy z powodu swojej czystej krwi.
- Bzdura!
- Nie chcesz wierzyć, to nie.
Wstała z łóżka i znów dobrała się do telewizora. Wyjęła jedną kasetę z zamiarem zapytania, czy może ją włączyć, ale gdy spojrzała na niego ponownie, zmieniła zdanie. Wyglądał gorzej niż kiepsko. Bez słowa skierowała się do stolika, gdzie stały lekarstwa od Madame Pomfrey.
"Co za pech, że skrzat jeszcze się nie zjawił i nie wiem jak go wezwać. Nie bardzo wiem jaką dawkę miałabym podać Malfoy'owi." - zastanawiała się.
Oglądała uważnie wszystkie buteleczki, raz po raz, zerkając na niego i czekając na jego sarkastyczne uwagi. Ale Draco miał zamknięte oczy, więc albo usiłował zasnąć, albo nie chciał dać po sobie poznać, że coś go boli. W końcu zdecydowała się na Eliksir Przeciwbólowy i usiadła obok niego, na łóżku. Otworzył oczy.
- Nie śpię, więc nie próbuj mnie nafaszerować tym świństwem!
- Ależ tak, śpisz. To ci się tylko śni. A teraz we śnie otworzysz grzecznie buzię i zażyjesz ten lek. Potem możesz się obudzić - mrugnęła do niego łobuzersko, machając mu przed nosem łyżeczką, pełną glutowatej cieczy.
- Nic z tego. To śmierdzi! - zmarszczył nos z niesmakiem.
- Jedz! Bo jak nie to, ci zrobię zastrzyk - zagroziła.
- Za... co?! ZASTRZYK!!! A niby jak? - zapytał podejrzliwie.
- A tak - dziewczyna uśmiechnęła się przebiegle, po czym transmutowała swoją różdżkę w strzykawkę z igłą. - To bardzo proste, przydatne zaklęcie.
Malfoy pobladł, patrząc jak dziewczyna, z kamienną twarzą, napełnia strzykawkę eliksirem. Starał sią być dzielny, a po głowie, jak mantra, krążyła mu tylko jedna myśl: "Ona tego nie zrobi. Nie zrobi tego. Nie. Nie? Nie!!!"
Przełknął śline i zapytał:
- To gdzie masz tą łyżeczkę?
Roześmiała sie i podała mu lekarstwo.
- Grzeczny chłopczyk.
- Ja ci dam, chłopczyk!
- O, jak ten eliksir szybko działa!
- ???
- Już ci lepiej, skoro jesteś złośliwy, jak zawsze.
- Ha! Jak widzisz, my, Malfoy'owie, nie damy sie jakiejś mugolskiej grypie.
- Jasne, jasne. To mogę włączyć "Jasia Fasolę"?
- Możesz. Ale jak ktoś się dowie, że oglądam mugolskie filmy, to ja ci zafunduję zastrzyk. W pośladek, gwoli ścisłosci. Zgoda?
- Eee... ja tu nie widzę żadnego telewizora, a ty?
- Ja też nie. Grzeczna dziewczynka.
- Grrr...
Szkolny skrzat, który przybył jakieś dziesięć minut później, dostał bojowe zadanie. Panienka kazała mu przygotować taką dziwną potrawę - popcorn. Podała mu nawet przepis. Rurek bardzo się ucieszył ze zlecenia, bo wiedział, że to postawi na nogi całą kuchnię. Skrzaty to doprawdy, dziwne stworzenia.
Po kolejnych dwudziestu minutach, Malfoy, który czuł się już znacznie lepiej, walczył z zapachem, jedzonej przez Iti, prażonej kukurydzy i swoją dumą.
- Boli cię brzuch? - zagadnęła niewinnie.
- Nie.
- Taaa... Nie powiedziałbyś mi nawet, gdyby było inaczej.
- Aha - smirk.
- Zamknij oczy, otwórz buzię.
- Że co?
- No zrób to, proszę - uśmiechnęła się anielsko.
- Ty mnie prosisz, Nicks? Zaczynam się bać.
- Och, zawsze wiedziałam, że wy, węze jesteście tchórzami, a ta wasza taktyka atakuję-z-ukrycia to tylko przykrywka.
- Dokładnie - paskudny smirk.
- No otworz! - błagalnie.
- Argh... - zamknąl oczy i otworzył usta.
Usłyszal szelest popcornu w miseczce, a zaraz potem łóżko, po jego prawej stronie, ugięło się. Poczuł bardzo wyraźnie zapach jej waniliowych perfum, a do ust wsunięto mu coś słonego i chrupiącego. Zamykając usta, samymi wargami poczuł coś miękkiego i ciepłego. Otworzył oczy.
Obok niego siedziała Ithilina i nachylała twarz ku niemu. Zamarła, z wyciągniętą dłonią, której koniuszki palców przed momentem pocałował. Draco jadł powoli prażoną kukurydzę, z bliska zagladając w jej orzechowe, przetykane złotymi nitkami, oczy.
- Smakuje? - zapytała drżącym głosem.
- Bardzo - wymruczał, pochylając się w przód i wyciągając jedną dłoń. Niebo w jego szarych oczach, pociemniało.
"Co on chce zrobić? Patrzy na mnie tak dziwnie..." - tysiąc myśli w jednej chwili przeleciało przez jej głowę, a po plecach przebiegł dreszcz. Nie była pewna, czy to ze strachu.
Ale on tylko otarł się o nią dłonią i siegnął do miseczki z jedzeniem. Z jej twarzy zniknęło napięcie.
- Dobre to - powiedział, uśmiechając się krzywo.
Iti głęboko odetchnęła i powróciła do oglądania filmu. Draco przyglądał jej się przez chwilę.
"Ona nie zdaje sobie nawet sprawy, jakiej rozrywki mi dotarcza. Jest wspaniałą zabawką. I tak łatwo daje się wyprowadzić z równowagi, chociaż... nadal jest nieprzewidywalna."

Było już popołudnie, kiedy chorzy obejrzeli film i zjedli obiad. Gryfonka czuła, że gorączka się wzmaga, ponieważ głowa zaczęła ją boleć jeszcze bardziej. Przeniosła się na swoje łóżko, z zamiarem drzemki, ale nie dane jej było zaznać wywczasu. Draco Malfoy czuł się całkiem dobrze i nie zamierzał się nudzić. Z podejrzanym, drwiącym uśmieszkiem, obserwował, jak dziewczyna kładzie się na łóżku i okrywa szczelnie kołdrą. Poczekał, aż zamknie oczy, a potem wyjął spod własnego łóżka planszę do gry w szachy i wszystkie figury, a potem z impetem, władował się na jej posłanie.
- Co ty wyprawiasz?!
- Podobno męczysz Wieprzleja, żeby cię nauczył grać w szachy. Znaj moją łaskę i ucz się od mistrza.
- A gdzie ten mistrz? Nie widzę.
- Wstawaj! Czy wy w Gryfonlandzie jesteście nie tylko głupi, ale jeszcze leniwi?
- Och, Malfoy! Przestań! Nie widzisz, że jestem chora?! Ty podobno też.
- Taa... i to ma być ta twoja mugolska odporność?
- Zamknij się i po prostu daj mi spokój!
- Na brodę Merlina, Nicks! Aż tak z tobą źle? Chcesz eliksir doustnie czy w strzykawce? Z góry mówię, że nie masz wyboru, bo łyżeczka gdzieś się zawieruszyła.
- Dobra, gram.
Przez następne pół godziny tłumaczył jej ułożenie figur i pionów na planszy, ich charakterystyczne ruchy i kilka wariantów przeprowadzenia udanego szach - mat. W tym czasie Ithilina zdążyła zasnąć na siedząco, wsparta o kolumienkę łóżka.
- Dzięki, że mnie słuchasz - powiedział do śpiącej Gryfonki. - Jak w ogóle możesz spać w takiej niewygodnej pozycji?
Westchnął, nie otrzymawszy odpowiedzi. Był trochę zły, że przez nią będzie musiał się nudzić. Przyszło mu do głowy, że mógłby spróbować ją połóżyć, ale istniało ryzyko, że się obudzi. I co wtedy? W ostateczności przykrył ją kołdrą i wrócił do siebie. Postanowił poczytać.
Dziewczyna nie obudziła się, aż do rana, a skrzat kilkakrotnie podawał jej eliksir na zbicie gorączki.

****

Ten post był edytowany przez sareczka: 18.03.2008 23:45
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
sareczka   Strażnicy   26.09.2007 16:34
sareczka   ROZDZIAŁ I i pół, czyli trochę retrospekcji ... S...   26.09.2007 16:37
sareczka   Nie ukrywam, ze byłoby mi niezmiernie miło, gdyby ...   27.09.2007 20:17
Toujours_Pur   Mrooochne!.Zrobiłaś kilka literówek,trochę błę...   28.09.2007 16:01
sareczka   Dziękuję Toujours_pour za komentarz. Spokojnie to ...   28.09.2007 19:23
sareczka   Wklejam następny rozdział, bo wciąż jednak mam nad...   30.09.2007 14:41
sareczka   Wklejam ten post, zakładając, że jednak ktoś to cz...   01.10.2007 21:49
sareczka   ROZDZIAŁ VI, czyli czasem lepiej nie wiedzieć... ...   06.10.2007 22:16
Vivian Malfoy   Opowiadanie jest super! Nie licząc kilku liter...   18.01.2008 21:49
sareczka   ROZDZIAŁ VII, czyli muzyka nie zawsze łagodzi obyc...   04.02.2008 20:41
sareczka   ROZDZIAŁ VIII, czyli kosztowna chwila nieuwagi... ...   04.02.2008 20:42
Vivian Malfoy   no widzę, że się rozkręcasz :D coraz bardziej mn...   14.03.2008 19:43
sareczka   Oto następny rozdział. Życzę miłego czytania i dzi...   18.03.2008 23:45
Vivian Malfoy   ciekawe co będzie dalej? :) bardzo mi się podoba...   26.03.2008 21:10
sareczka   Dziękuję Vivian za kolejny komentarz :) Wklejam ko...   27.03.2008 21:34
Vivian Malfoy   Oj, zaczyna się robić coraz mroczniej... ale mi ja...   28.03.2008 19:32
sareczka   Już tradycjynie, dziękuję Vivian za komentarz. Wkl...   29.03.2008 16:16
Vivian Malfoy   Szczerze mówiąc, całość jest jak najbardziej straw...   30.03.2008 16:19
sareczka   Dziękuję za wyrozumiałość droga Vivian :) I dzięku...   02.04.2008 15:37
Vivian Malfoy   Muszę przyznać, że kolejną część napisałaś rewelac...   03.04.2008 14:42
sareczka   Dziękuję Ci, nieoceniona Vivian za komentowanie. T...   04.04.2008 22:21
Vivian Malfoy   Twój FF robi się coraz lepszy i coraz ciekawszy :...   05.04.2008 09:47
sareczka   Dziękuję (już tradycyjnie :) ) Vivian za komentarz...   05.04.2008 22:12
sareczka   Witajcie, drodzy Czytelnicy! To już przedostat...   10.04.2008 20:03
sareczka   Oto ostatni rozdział i... nic dodać, nic ująć ;) ...   19.04.2008 19:00
Vivian Malfoy   Opowiadanie jest świetne i coraz ciekawsze. :) Sz...   20.04.2008 19:40
Annik Black   Opowiadanie jest bardzo wciągające :) Szkoda tylk...   24.06.2009 18:19


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 12.05.2024 08:15