Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Strażnicy, dla fanów Dracona Malfoy'a

sareczka
post 26.09.2007 16:34
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam wszystkich!
Jestem na Magicznym juz dosyć długo, ale dopiero teraz zdecydowałam się wstawić tu coś swojego. Zamieszczałam to opowiadanie już na dziurawcu, więc wielu z Was moze juz je znać. Zapraszam do czytania i proszę gorąco o komentarze smile.gif Ach, początek jest nudnawy, ale reszta podobno wyszła mi lepiej biggrin.gif

"STRAŻNICY" - CZĘŚĆ I TRYLOGII "DZIECKO PRZEZNACZENIA"

PROLOG, czyli tytułem wstępu...

Wschodnia Europa, wioska czarodziejów, mały domek ze ścianami bielonymi wapnem, sierpniowe popołudnie

- Jesteś pewna, ciociu?
- Tak pisze w liście. Dyrektor zgodził się, przyjąć cię na ostatni rok.
- Jak to? Ostatni rok? Przecież miałam iść do Akademii Św.Utrechta Czułego! O jakim dyrektorze ty mówisz?
- Bo widzisz wyniknęły pewne komplikacje, moja droga. System szkolnictwa w Anglii jest inaczej skonstruowany niz w naszym kraju. Musisz ukończyć siedem lat nauki podstawowej, a nie tylko sześć.
- Co?! A u nas w szkole mówili coś innego!
- A kto ci to mówił? Nauczyciele?Czy może organizatorzy tego projektu, co?
- No... nie. Koleżanki z klasy.
- A widzisz! Twoja matka też ci zawsze powtarza, żebyś tak nie słuchała swoich przyjaciół we wszystkim.
- Ta..., a szczególnie czarownic.
- I ma rację. Czy ty nie masz żadnego porządnego autorytetu?
- Mam. Merlina.
- No wiesz! A jakiś żyjący się znajdzie?
- Tak. Ja!
- Bezczelna, jak zawsze!
- Hej, nie denerwuj się tak! Powiedz mi lepiej kim jest ten dyrektor?
- Nazywa się profesor Dumbledoore.

Anglia - Birmingham, dom z werandą przy ulicy Mimbulus Mimbletonia, sierpniowa noc

Już to gdzieś widziała. Szare, zamglone wzgórza wydały jej się boleśnie znajome. Wychyliła się poprzez ramy otwartego okna jadącego pociągu najbardziej jak tylko mogła. Była pewna, że powinna coś dojrzeć, że już za tym zakrętem zobaczy... Tylko co zobaczy? Wpatrywała się intensywanie w jesienną szarugę, próbując dojrzeć we mgle coś na co podświadomie czekała. Pociąg wciąż pędził. Wsparła dłonie na, opuszczonej prawie do samego końca, szybie. Wciągnęła chłodne wieczorne powietrze w płuca. Czekała, a deszcz spadający na ziemię wąskimi strugami, zwolnił jeszcze bardziej swój lot. Nagle zdała sobie sprawę z oczywistego faktu. Już wiedziała gdzie jest! To był poprostu Hogwart Ekspress. Tak, na pewno! Zaraz za tymi wzgórzami zacznie zarysowywać się niewyraźny jeszcze kształt zamkowych wież. W tym momencie, aż dziwnym wydało jej się, że wcześniej nie rozpoznała, ani krajobrazu Szkocji, ani wnętrza pociągu, ani tym bardziej celu swojej podróży. Uśmiechnęła się do siebie. Chciała odetchnąć z ulgą.
Chciała, ale nie mogła. Coś było nie tak. Napięcie zdawało się wraz z mgłą wsączać w jej umysł. Miała wrażenie, że się dusi. Otworzyła szeroko usta, nie bacząc na dobre maniery, ale do skurczonych płuc nie dostała się ani krztyna wilgotnego powietrza. Sekundy mijały nieubłaganie, a ona bardzo szybko wpadała w panikę. Dlaczego nikt nie przychodził?! Chciała wołać o pomoc, biec, szukać ratunku, ale nie mogła się ruszyć. Zupełnie jakby ktoś zaklęciem przykuł ją do okna. Nie mogła nic zrobić, a czas mijał. Czuła, że siły opuszczają ją w zastraszającym tempie. Niemalże była w stanie zobaczyć jak jej własna magiczna moc materializuje sie w migoczącą poświatę wokół niej, jak wycieka z niej jak z podziurawionego balona. Nie była w stanie jej zatrzymać. Dusiła się, a Hogwart powoli wyłaniał się z mgły. Brak dopływu tlenu do mózgu zaczął w końcu dawać objawy w jej organizmie. Obraz Hogwartu rozmywał się przed jej oczyma, ginąc w ciemności. Czuła, że zapada się w tą ciemność. Była przerażona coraz bardziej. O, jakże bardzo nie chciała umierać! Gdzieś na granicy świadomości dojrzała jeszcze wyraźnie fragment hogwadzkiego muru. Nie mogła umrzeć! Nie teraz, kiedy... Nie!!!
Kamienie płaczą...

Obudziła się krzycząc i szlochając ze strachu. Oddychała ciężko przez kilka chwil, nie zwracając uwagi na płacz wyrwanego ze snu dziecka. Ulga, nareszcie poczuła ulgę. Nie ruszała się jeszcze przez następne parę sekund, ciesząc się, że to był tylko koszmar. Ciesząc się, że wciąż jeszcze żyje. Odetchnęła głęboko kilka razy chcąc opanować nerwy i powoli wstała z łółżka. Podeszła do łóżeczka dziecka. Niemowlę płakało nadal, machając rozpaczliwie rączkami. Nachyliła się nad nim i wzięła je na ręce.
- Już dobrze, dziecinko. Nie płacz. Mamusia jest przy tobie. Miałam koszmar, ale on minął - kołysała maleństwo w ramionach. - Ciii...no nie płacz już. Nic się nie stało. Wszystko jest dobrze. Ciii...
Dziecko uspokajało się z wolna. "Nie lubi gwałtownego budzenia, tak jak mamusia" - pomyślała, śmiejąc się w duchu. Opiekuńczo obejmowała swe maleństwo.
- No widzisz nie trzeba płakać. Mama jest i zawsze będzie przy tobie.
Duże zielone oczka zlustrowały ją uważnie.
Kamienie płaczą...

Szkocja, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wrzesień, przed południem

- A Ty dlaczego nie na lekcjach?
- Okienko mam, a poza tym kim jesteś, żeby o to pytać? Prefekt Naczelną?
- Bezczelna jak każda Gryfonka!
- Nie wierzysz w przyjaźń między Ślizgonką a Gryfonką, co?
- A Ty wierzysz? Od razu widać, że jesteś tu nowa.
- No pewnie, że wierzę. W końcu jestem naiwną Gryfoneczką.
- He he he...No, bynajmniej masz poczucie humoru. Masz coś jeszcze oprócz tego do zaoferowania? Ślizgoni nie przyjaźnią się z byle kim.
- Ostrzegam, jestem szlamą.
- Ha ha ha... Ostrzegam, nie jestem typową Ślizgonką.
- Co przez to rozumiesz? Czyżbyś nie była tak arogancka, złośliwa i uprzedzona jak większość mieszkańców twojego domu?
- Ależ skądże! Miałam tylko na mysli, że nie jestem dzieckiem Śmierciożerców tak jak statystyczna większość w Slytherinie. Co do reszty twój opis się zgadza.
- He he he... Mimo to zaryzykuję. Jak się nazywasz?
- Anna Smithson.

****

ROZDZIAŁ I, czyli co ty o mnie myślisz...

Szkocja, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wieczór

Noc Duchów była szczególna. Nawet bardzo s z c z e g ó l n a.
Draco szykował się na ucztę. Czarna szata, srebrne dodatki, zielona, jedwabna koszula. Stanął przed lustrem. Zanurzył dłoń w opakowaniu magicznego żelu Ulizanna, po to aby przygładzić włosy. Choć może się to komuś wydawać dziwne, Draco Malfoy miał normalne włosy, które potrafiły się wichrzyć i odstawać nisfornymi kosmykami. A to, że nigdy nie zapomniał użyć żelu przed opuszczeniem dormitorium było już inną bajką. Tym razem jednak nie wykonał codziennego rytuału. Przeszkodziała mu w tym bowiem niespodziewana, irracjonalna w jego mniemaniu, myśl:
"Jak się czeszą mugolscy chłopcy?"
Zupełnie nie wiedział, czemu się tam pojawiła i natychmiast ze złością ją odrzucił. No tak, znów ta głupia szlama! Stwierdzenie to bynajmniej nie odnosiło się tak jak zwykle do Granger. O, nie. Grangerówna niestety już nie była numerem pierwszym na jego liście ulubionych szlam. Teraz wydawała mu się mile przewidywalna, racjonalnie żałosna i w zdrowy sposób głupia. Młody Malfoy bardzo dobrze wiedział jak wyprowadzić ją z równowagi i chętnie z tej wiedzy korzystał. Niemniej miejsce pierwsze zajmowała obecnie złotowłosa Ithilina Nicks. Dlaczego? Na to pytanie Draco sam przed sobą musiał odpowiedzieć. Nie wiedział, dlaczego tak go irytuje ta dziewczyna. Poza faktem, że była szlamą, okazała się jeszcze skomplikowaną osobowością. Nieledwie szmobójczynią! No bo jak inaczej można nazwać kogoś, kto uśmiecha się do Snape'a, czy pozwala sobie na delikatne drwiny z rzeczonego profesora z niewinnym usmiechem na ustach?! To już nie była arogancja, czy głupota. To był jawny brak instynktu samozachowawczego! Każdy normalny, szanujący się uczeń, a już w szczególności Gryfon wiedział, że Snape to nie jest normalny człowiek. Tak więc Ithilina była nieprzewidywalna. Wciąż nie mógł zgadnąć, czy w odpowiedzi na jego kolejna zniewagę, niepostrzeżenie wysunie różdżkę z rękawa i rzuci w niego klątwę bez inkantacji, czy raczej wybuchnie drwiącym śmiechem. Ach, jak ona go irytowała! Bo czego, jak czego, ale niewiedzy żaden czystokrwisty Malfoy nie mógł znieść. A możecie byc pewni, że Draco nie był w tym wypadku wyjątkiem od reguły. Ithilina była jego problemem, zagadką, którą od dwóch miesięcy starał się rozwikłać. Obserwował ją, poznał tajemnicę jej bransoletki, prowokował wielokrotnie na korytarzach, starając się zauważyć w jej reakcjach jakieś prawidłowowści. Ale ona uparcie wymykała się wszelkim zasadom. Draco był niepocieszony. Teraz też myślał o niej, stojąc przed lustrem, z ręką uniesioną, w połowie odległości od opakowania żelu do włosów, z kapiącą z niej mazią. Co by sobie pomyślała ta głupia szlama, gdyby dzisiaj wyglądał inaczej niż zwykle? Może zrobiłaby coś nowego? Tak, to byłaby świetna okazja, żeby ją po raz kolejny zdenerwować i sprowokować. A niech sobie zarobi miły szlabanik u uroczego Mistrza Eliksirów na przykład, skoro tak bardzo go lubi!Draco doszedł do wniosku, że po raz pierwszy odstawi dziś żel. Jakby nie patrzeć, z Nicks w roli przeciwnika nie mozna było się nudzić.
Koniec końców chłopak znalazł się w Wielkiej Sali na uczcie. Sala wyglądała wspaniale! Była przyciemniona, świece paliły się tylko w ogromnych kandelabrach zawieszonych na ścianach i w kilkunastu świecznikach stojących na stołach poszczególnych Domów. Po całym pomieszczeniu krążyły srebrzyste duchy, gawędząc między sobą lub z uczniami, śmiejąc się, albo śpiewając. Na stołach piętrzyły sie różne potrawy i Draco z zadowoleniem zauważył, jak Granger załamuje ręce nad taką ilością jedzenia. Nie bez satysfakcji pomyślał, że jej skrzaci przyjaciele musieli się nieźle napracować, żeby uczta wyglądała tak wspaniale. Z magicznego sklepienia sypał się srebrny pyłek, a w całej Wielkiej Sali niósł się zapach wilgotnego igliwia, pochodzący z nieznanego źródła, a więc zapewne wytworzony magicznie. Malfoy z lubością wdychał świeże, nocne powietrze. Dawało mu to poczucie prawdziwej wolności.
Tymczasem Harry siedział jak na szpilkach przy stole Gryffindooru. Nie rozmawiał z Ithiliną od czasu ich pamiętnego spotkania w łazience Jęczącej Marty. Wciąż nie miał okazji zobaczyć się z nią sam na sam, a nadal nurtowały go jej słowa, wypowiedziane na odchodnym: "Ja też tego nie rozumiem". I jeszcze to jej spojrzenie. Pełne żalu, niedowierzania i czegoś jeszcze, czego Harry sam nie umiałby nazwać. Jakby... tęsknoty? Tęsknoty. Powinien koniecznie z nią porozmawiać. Gdzie ona mogła być? Rozmyślania przerwał mu donośny głos dyrektora:
- Drodzy uczniowie! Nie muszę mówić, dlaczego się tu dziś zebraliśmy i jemy te wszystkie pyszności - w jego oczach zamigotały wesołe iskierki, a Harry mógłby przysiąc, że Dumbledore spojrzał w tej chwili na Rona Weasleya. - Nasze kochane duchy w tym roku zezwoliły wystąpić w ten ważny dla nich wieczór dwóm uczennicom, które za chwilę oczrują nas swoimi umiejętnościami.
Coś, na kształt przeczucia przemknęło, przez głowę Harrego Pottera.
Dyrektor ponownie usiadł na swoim miejscu. Wszystkie kandelabry i świeczniki w Wielkiej Sali zgasły. W jednej chwili zaległy egipskie ciemności. Zaskoczeni uczniowie zaczęli szeptać między sobą, a kilka osób opuściło swoje miejsca wpadajac przy tym na sąsiadów. Wtedy z okolic gdzie jeszcze przed kilkoma minutami stał stół nauczycielski, rozbłysło pojedyncze światło wydobywając z mroku tę część sali. Po chwili dołączył do niego wyraźniejszy strumień niebieskiego światła. Wszyscy uczniowie, jak na komendę, spojrzeli w górę, w kierunku źródła światła. Była nim migocząca łagodnie srebrna kula, wisząca gdzieś wysoko pod sklepieniem Zamku. Nagle rozległy się głośne uderzenia perkusji. Odezwały się bębny i talerze. Przez salę przetoczył się dudniący pomruk muzyki. A potem rozległ się głos, który śpiewał melodię tęsknej, niepokojącej pisenki. Jednak nie było śpiewaczki. Wszyscy widzowie czekali.
W smudze światła pojawiła się w końcu jakaś postać. Zupełnie jakby się tam aportowała z innej sali. Draco wyciągnął szyję, żeby lepiej widzieć.
Dziewczyna miała kruczoczarne włosy. Delikatne rysy twarzy i smukła sylwetkę podkreśla długa, biała suknia z rozcięciami do połowy ud. Dziewczyna śpiewała pięknym, czystym głosem. Podchodziła coraz bliżej, krążąc między stołami Domów. Teraz Malfoy mógł juz bez problemu ją rozpoznać. To była Anna Smithson, siódmoroczna Ślizgonka, przyjaciółka tej głupiej szlamy. Ślizgonka, która umie śpiewać! Chłopak postanowił zanotować sobie ten fakt w pamięci. "Pewnie jest z tego powodu lepszym materiałem na żonę dla arystokraty" - pomyślał i uśmiechnął się z goryczą.
Muzyka zalewała umysły młodych adeptów magii, przyjemnie ogłuszającą falą. Była wszędzie. Dudniąca perkusja sprawiała, że uczniom drgały wszystkie narządy wewnętrzne, co im bynajmniej nie przeszkadzało. Anna odśpiewała refren. Kiedy jej głos ucichł, wszyscy poczuli się dziwnie, jakby ktoś wstrzyknął wszystkim słuchaczom potężny zastrzyk energii. Cisza wydawała się obca i nienaturalna dla tego miejsca. Zapanowała zbiorowa euforia. Tu i ówdzie ludzie zaczęli podnosić się z miejsc i oklaskami nagradzali niezwykłą śpiewaczkę. Ale ona tylko dała im znak ręką, aby sie uciszyli. Nastał czas na drugą zwrotkę i kolejną niespodziankę.
Najpierw był silny głos. Mroczny, wibrujacy, jakby lekko schrypnięty, wprawiający w drżenie. Podniecający. A potem w smugę światła wślizgnęła się druga dziewczyna. Tym razem ubrana na czarno, z twarza okoloną złotymi lokami, sięgającymi ramion. Cóż, takie włosy miała tylko jedna osoba w całej szkole i Draco bezceremonialnie wlepił w nią oczy. Ithilina, ponieważ to była ona, miała na sobie czarną bluzkę i obcisłe czarne spodnie. Oczywiscie Draco widział już dziewczyny w spodniach, ale nie takich. Strój panny Nicks zrobił na nim takie wrażenie, że poczuł palącą potrzebę wypicia soku dyniowego, a najlepiej czegoś znacznie mocniejszego.
A Ithilina śpiewała i robiła to perfekcyjnie. Refren obie nastolatki odśpiewały już razem, zachecając publiczność do przyłączenia się. Nie musiały tego powtarzać dwa razy. Głos Anny tak elektryzował hogwarcką młodzież, że nikt nie był w stanie usiedzieć na swoim miejscu spokojnie. Na sali zapanowało ogólne poruszenie. Gryfoni, Puchoni, Krukoni, a nawet Ślizgoni wymieszali się między sobą i pozbijali w grupki, kołysząc się w rytm muzyki i głośno śpiewając. Śpiewała cała szkoła łącznie z duchami. Refren powtórzył się kilkakrotnie, a potem muzyka urwała się i wszyscy zaczęli klaskać. W jednej chwili ponownie zapłonęły, oślepiające teraz, świece. Uczniowie stali i klaskali. Oszołomiony Draco spojrzał w kierunku, gdzie powinny stać obie wokalistki, ale o dziwo był tam znów stół nauczycielski i klaszczący również nauczyciele. Dumbledore miał znów iskierki w oczach, kiedy mówił:
- Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli wiele okazji, żeby posłuchać panien Smithson i Nicks. A teraz życzę wszystkim smacznego.
Wszyscy zaczęli z wolna wracać do swoich stołów. Uczta przebiegała bez żadnych sensacji i z wolna półmiski uczniów zaczęły świecić pustkami, a sami Hogwartczycy szykowali sie do powrotu do swoich wież.
Draco zauważył Ithilinę przy stole Gryfonów. Rozglądała się po Wielkiej Sali, jakby ociągając się przed jej opuszczeniem. Czyżby na kogoś czekała? Pewnie na Annę. Odcinała się od swoich przyjaciół, ubranych przeważnie w barwy ich domu, więc nietrudno ją było przegapić. Rozejrzał się w poszukiwaniu Anny. Chciał jej pogratulować występu. Nie mógł przecież powiedzieć szlamie komplementu, bo to by zniszczyło jego image. Nigdzie nie mógł dojrzeć Anny. Zupełnie jakby zniknęła. Postanowił więc pójść za Ithiliną. ponieważ był pewien, że i ona szuka swojej przyjaciółki. Nie miał teraz nic konkretnego do roboty, dlaczego więc nie miałby się zabawić podsłuchując dziewczyny?
Panna Nicks zaczęła przeciskać się przez tłum tak szybko, ze nim udało mu się w końcu opuścić Wielką Salę, kilkakrotnie był bliski zgubienia jej. Dokąd mogła się tak spieszyć?
- Dracuś, gdzie tak pędzisz?
Zjeżył się na te słowa.
- Nie teraz, Pansy!
Wyminął ją najszybciej jak tylko mógł, specjalnie szerokim łukiem, aby uniemożliwić jej rzucenie się na niego.
Ithilina wypadła z Wielkiej Sali i natychmiast skierowała się za Ślizgonami. Draco był pewien, że szuka Anny, ale szybko musiał zweryfikować swoje przypuszczenia, bo dziewczyna ruszyła w kierunku korytarza, prowadzącego do wyjścia z zamku.
"Co ona do cholery robi? Idzie na randkę z Potterem, czy co?" - na samą myśl o tym, Malfoy zgrzytnął zębami i zwinął dłonie w pięści.
Znów jednak mylił się. Ithilina wybiegła z zamku i skierowała się na ścieżkę, biegnącą na skos przez błonia, prosto w kierunku Zakazanego Lasu.
"No nie, jej odbilo!" - jęknął w duchu. - "Wracam do zamku. Niech się głupia szlama zabija beze mnie!" Naprawadę przez moment chciał zawrócić, ale ciekawość zwyciężyła. W końcu nie miał już jedenastu lat, a skoro jakaś szlama się nie boi, to on tym bardziej nie będzie. Dlatego, ostrożnie się skradając, podążył niezauważony za Ithiliną. Nagle coś zaświtało mu w głowie:"To bransoleta! Nicks chce się aportować. Dostała wezwanie od Anny. Ale gdzie w takim razie ona jest?"
Zauważył, że dziwczyna przystanęła raptownie. Była już na terenie Zakazanego Lasu. Stąd mogła się aportować. Nie namyślając się wiele, podbiegł i, w momencie aportacji, złapał ją za ramię. Nim świat zawirował mu przed oczami, zdążył jeszcze zobaczyć zupełnie zaskoczoną twarz Ithiliny i jej orzechowe oczy, przetykane złotymi nitkami, teraz wypełnione czystym przerażeniem.
Następnym faktem, który zarejestrował, były jej jedwabiste loki, przykrywające mu pół twarzy i ciepły ciężar jej ciała, przygniatający go do wilgotnej ziemi. Poruszył ręką, próbując odgarnąć trochę tych pachnących wanilią włosów. Wanilia... mógłby ją wdychać cały dzień.
Wtedy dziewczyna poruszyła się i spróbowała wstać. Uniosła głowę, która dotąd spoczywała na jego piersi i nagle ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Spojrzała w jego szare tęczówki, przypominające niebo w zachmurzony dzień, a w jej oczach zagościła furia.
- Malfoy! - wysyczała. - Dlaczego znów mnie śledziłeś?
- Jestem prefektem. A ty złamałaś regulamin - wymyślił na poczekaniu. - Z chęcią cię teraz ukarzę - dodał, i w jednej chwili przetoczył się tak, że teraz on znalazł się nad nią i z wyrazem triumfu, i rozbawienia spoglądał w jej, ocienione długimi rzęsami, oczy.
- Złaź ze mnie! - krzyknęła Iti.- Dotykasz szlamu - przypomniała mu, uśmiechając się drwiąco.
- Fakt! - zawołał i podniósł się szybko, uśmiechając się mściwie.
Gryfonka równiez wstała, a zaraz później krzyknęła i chwyciła się za nadgarstek. Draco popatrzył na nią zaskoczony.
- Ej co jest z... - nie zdążył dokończyć. Przerwała mu, mówiąc:
- Ona jest w niebezpieczeństwie - widać było, że nie ma pojęcia co robić, ale na jej twarzy pojawił się upór. - Ale ja jej pomogę.
- Ja też - dodał natychmiast Malfoy.
- Ty? - Iti rzuciła przez ramię, podążając w kierunku domu, stojącego na skraju polany. Najwyraźniej była zaskoczona.
- Ty oferujesz pomoc?
- Ona jest Ślizgonką - wyujaśnił sucho Draco, patrząc na nią z politowaniem.
Odwróciła się bez słowa i przyspieszyła kroku.
Pobiegł za nią.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
sareczka
post 04.04.2008 22:21
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Dziękuję Ci, nieoceniona Vivian za komentowanie. To bardzo miłe. Wklejam więc mój chyba najulubieńszy rozdział, który pisałam już dosyć dawno, ale nadal pamiętam, że byłam wtedy w stanie, kiedy nawet największy absurd wydaje się możliwy. biggrin.gif

Życzę smacznego tongue.gif

ROZDZIAŁ XIII, czyli przez pryszcze można umrzeć

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Gryfonów, tego samego dnia

Harry odkrył zniknięcie peleryny w sobotę wieczorem, kiedy chciał uzupełnić swój zapas kremowego piwa. W tym celu pożądaną byłaby peleryna niewidka, pod której osłoną mógłby udać się do kuchni. Aż przecierał oczy ze zdumienia, kiedy pod łóżkiem nie odnalazł swojego cennego atrefaktu. W tymstanie znalazł go Ron, wciąż jeszcze rozpromieniony po spacerze z Hermioną.
- Hej, Harry! Co ty tam właściwie robisz?
- Usiłuję się domyślić, gdzie zniknęła moja peleryna.
- Co??? Kto mógł ją zabrać?
- Nie mam pojęcia. Może Hermiona ją pożyczyła?
- Powiedziałaby mi, nie sądzisz?
- No, tak.
- Ale chyba nie myślisz, że to któryś z chłopaków z pokoju, co?
- Trudno w to uwierzyć.
- Hmm... A kto w ogóle o niej wie?
- Oprócz ciebie i Hermiony, chyba nikt. Bo przecież nie będę podejrzewał Dumbledora czy Snape'a.
- Co do tego ostatniego, to nie miałbym takiej pewności, na twoim miejscu.
- Nie, nie... Pogadam z Mioną, może coś wymyśli. Jest teraz u siebie?
- Aha. Pójdę ją zawołać.
Harry roześmiał się, a Ron skierował do drzwi.
- Malfoy! - krzyknął nagle Harry.
Jego przyjaciel zatrzymał się w pół kroku i spojrzał zaniepokojony na niego.
- Co? On też wie?
- Tak!!! Pamiętasz, na pierwszym roku...
- A tak! Masz rację. - przerwał mu rudzielec. - To było wtedy, kiedy odsyłaliśmy Norberta.
- Właśnie.
- Myślisz, że mógłby dostać się tutaj?
- Tylko jak?
- Wielosok? - zasugerował ostrożnie, najmłodszy z braci Weasley.
- Może.. - Złoty Chłopiec zamyślił się. - Gdyby naprawdę mu zależało...
- Ale dlaczego?
- Nie mam pojęcia. Wiesz, co? Idź po Mionę. To zagadka akurat dla niej.

****

Anglia, rezydencja Malfoy Manor, niedzielny poranek

Ithilina obudziła się w lepszym nastroju. Natychmiast zażyła porcję eliksiru. Nie mogła sobie pozwolić na kolejne błędy. Wiedziała, że dziś jeszcze musi przebrnąć przez uroczysty obiad, później goście rozjadą się do domów. Była dziesiąta, a więc pozostało jej jeszcze kilka godzin. Na komodzie znalazła śniadanie, pozostawione tam pewnie przez skrzata.
"Może by tak odetchnąć świeżym powietrzem?" - zastanawiała się.
Przebrała się i nałożyła płaszcz. Naciskając klamkę, pomyślała o rozmowie z Draconem. Wróciła się do szafki nocnej i napisała na skrawku pergaminu: "Będę w ogrodzie. P.P", a na drugiej stronie: "Draco". Wyszła.
Ogród Malfoy'ów był przykryty białą pierzyną, toteż nie mogła ocenić jego walorów estetycznych. Z przerażeniem pomyślałą, że miałaby okazję zobaczyć go latem, gdyby musiała dopełnić rytuału.
"Rytuał! Ja nie mogę. Moja wolność, przyszłość... i to Pansy powinna być tu teraz!" - nie była w stanie wyobrazić sobie powtórnego udawania dziewczyny Dracona. Mogłaby tego nie przeżyć. Stanowczo nie miała ochoty wstępować już w związek małżeński z kimkolwiek, a chyba najmniej z chłopakiem, który niedługo ma stanąć u boku Voldemorta, z Mrocznym Znakiem na ramieniu.
"Jestem na nie" - stwierdziła kategorycznie.
Przechadzała się po ogrodzie, pogrążona w melancholii, trzymając się kurczowo ostatniej nadzieji, którą był dla niej Dumbledore. Miała już dość Malfoy Manor i o niczym innym nie marzyła, jak o możliwie najszybszym powrocie do Hogwartu. Bała się. Próbowała się uspokoić, spacerując i mocząc sobie buty w głębokim śniegu. Bezmyślnie trącała przysypane śniegiem krzewy. Zima była mroźna tego roku.
- Chcesz być chora? - zapytał ktoś, stojący za nią.
Nie musiała się odwracać, żeby mieć pewność, że to adresat jej karteczki.
- Już pora na obiad? - zagadnęła, nie patrząc na niego.
- Też miło mi cię widzieć, moja droga. Nie musisz się tak wylewnie ze mną witać - Draco nie mógł się powstrzymać od sarkazmu, skoro ona była tak naiwna, żeby zachowywać się nie jak Pansy, w miejscu, gdzie podsłuch jego ojca na pewno działał.
Spojrzała na niego w końcu, a widząc niezadowolenie w jego oczach, kiwnęła ze zrozumieniem głową i pocałowała go w policzek.
- Witaj, Draco.
- Masz ochotę na spacer? - zapytał.
"Czyżby jednak nie podejrzewał podsłuchu?" - zdziwiła się.
Wpatrywał się w nią intensywanie. Najwyrażniej chciał, żeby się zgodziła.
- Tak. Oczywiście.
Podał jej ramię i poprowadził na tyły zamku, w kierunku zbudowań, które okazały się magazynami sprzętu sportowego. Nie zamienili ze sobą ani słowa.
"Jakim cudem Lucjusz mógłby podsłuchiwać swój ogród? Draco ma chyba paranoję" - zastanawiała się.
Myliła się jednak, bo gdy tylko znaleźli się w pomieszczeniu, chłopak puścił ją i wskazał na pudła z ochraniaczami, na których mogli usiąść.
- Tu jest czysto - wyjaśnił.
- Widzę, że skrzaty sprzątają - zażartowała, chcąc rozluźnić tą ciężką atmosferę między nimi.
- Bardzo zabawne - skomentował, ale nie wysilił się na smirka. Był zły.
- Hej, przecież nic się nie stało! Poza tym nic nie wiedziałam o podsłuchu.
- Cały obszar rezydencji objęty jest zaklęciem Audio - wyjaśnił.
- Co więc tu robimy? - była zaskoczona.
- Gdybyś mi nie przerywała, to bym ci powiedział.
- Ej! - oburzyła się.
- O widzisz! - posłał jej smirka nr 2, a potem kontynuował. - Powiedziałbym ci, że ten schowek powstał później, więc nie jest pod działaniem Czaru Podsłuchującego. Audio założył mój pradziadek. Ojciec tego nie potrafi, choć udaje, że cały dom jest na podsłuchu. Myśli, że nie zdaję sobie z tego sprawy - uśmiechnął się krzywo.
- A ty oczywiście od razu musisz wpadać w samozachwyt, nie? - zadrwiła, łypiąc na niego błękitnymi oczami Pansy.
Pozostawił jej przytyk bez komentarza. Po co miał się kłócić, skoro mówiła prawdę, nie?
- Przejdźmy do konkretów. Widzę, że miałaś już okazję zauważyć, że jest tu McNair. Trzymaj więc na wodzy swój gryfoński temperament.
- Z miłą chęcią - mruknęła.
- Musimy grać moimi, ślizgońskimi zasadami.
- Jak dotąd dawałam sobie radę sama! - zauważyłą kąśliwie.
- Bo ci się udawało - uśmiechnął się z politowaniem i protekcjonalnie poklepał ją po plecach.
Urażona, odtrąciła jego dłoń.
- Ale mi to konkretne wiadomości - prychnęła.
- A co? Czyżbyś nie wiedziała, co dzisiaj będziemy robić? - po jej minie poznał, że nie ma bladego pojęcia o rozkładzie dznia. - I gdzie się podział twój genialny plan?
- Za to twoja recepta na życie, opiera się wyłącznie na drwieniu z innych - odcięła się.
- Ja bynajmniej dłużej pożyję - zauważył.
- Skąd ta pewność?
- Nie bawię się w zbawianie świata. Zauważyłaś?
Prychnęła, a potem poddała się i zapytała:
- Więc co? Jakie atrakcje mnie jeszcze czekają w twoim milusim domku?
- Przegięłaś, Nicks! Nikt jeszcze nie obraził Malfoy Manor, nazywając je "milusim" - zaśmiał się.
Ithilina zawtórowała mu, tym razem całkiem swobodnie.
- Obiad z gośćmi, jak wiesz.
- Aha.
- A potem to już tylko tradycyjne polowanie na centaura.
- Że co?!
- Hej! Nie gap się tak na mnie, jak zadowolony Snape na połamaną choinkę bożonarodzeniową, bo ci zostanie.
- Snape, czy choinka? - zainteresowała się głupio, szczerząc się niewinnie.
- Snape, oczywiście - mrugnął na nią, czym ostatecznie wywołał jej śmiech.
- Abstrahując z powrotem do meritum sprawy, co to jest polowanie na centaura?
- No i od razu widać, że jesteś sz... eee... z mugolskiej rodziny. Jak dobrze, że ja ci to mówię, bo zostałabyś odkryta i moje skrzaty musiałyby cię pół dnia sprzątać z podłogi w salonie.
- Od kiedy ty się tak troszczysz o skrzaty? I dlaczego, aż pół dnia?
- Nie o skrzaty, tylko o siebie. Kto by mi przygotował moją odżywkę do włosów, według unikalnej receptury mojej praprababki, której mam zamiar użyć dziś wieczorem? A pół dnia, dlatego że w salonie dywan ma nitki podwójnie plecione i nie można go czyścić magią, ponieważ się rozplata.
Ithilinę zatkało. Musiała się schylić, żeby poszukać na podłodze swojej szczęki dolnej. Elokwencja Malfoy'a mogła doprowadzić do trwałego uszkodzenia ciała
- A po co nam ten centaur? - zapytała. - Zabijacie go? - przestraszyła się. - Nie będę znów zabijać! Nie...
- Nie panikuj! - przerwał jej. - On ma tylko przepowiedzieć przyszłość narzeczonym. Nie męczymy go, ani nic. Po prostu musimy go znaleźć. A łapanie go osobiście to tylko taki symbol pokonywania przeszkód w życiu. Poza tym dobra okazja do obejrzenia zaklęć młodych czarodziejów.
- No i do powtórnego upicia się, co? - zauważyła, już bardziej spokojna.
- Zgadłaś - przytaknął.
- No to nie różnicie się wiele od mugoli - zakończyłą, posyłając mu triumfujący uśmiech.
Prychnął zdegustowany, a potem podniósł się i skierował do wyjścia.
"Aha. Audiencja z Waszą Wysokością Herr Malfoy'em zakończona" - pomyślała sarkastycznie. - "Zawsze wychodzi wtedy, kiedy coś nie idzie po jego myśli."
- A co my właściwie będziemy robić podczas tego polowania?
- Uganiać się po lesie za naszym centaurem - odparł, nawet się do niej nie odwracając.
- Lesie? Gdzie tu jest las?
- Na prawo.
Wyjrzała przez okno i przełknęła nerwowo ślinę. Na horyzoncie rysowała się ciemna plama.
- Ttto? - wyjakała.
- Tak, to. Mroczny Las - wyjaśnił, leniwie przeciagając samogłoski. - Taki nasz mały teren łowiecki i wypoczynkowy - zakończył nonszalancko.
- I to mówi ktoś, kto w wieku jedenastu lat drżał na sam dźwięk nazwy Zakazanego Lasu. Hermiona mi mówiła, zanim przestała się do mnie odzywać po mojej kłótni z Ginny.
- I to mówi ktoś, kto się jąka, patrząc przez okno - odciał się natychmiast.
- Wygrałeś - zdecydowała, wychodząc za nim ze składziku.
Odpowiedział jej chełpliwym uśmieszkiem.
- Ja zawsze wygrywam. Jeszcze się tego nie nauczyłaś, skarbie?
Zamrugała oczami, niezmiernie zdziwiona na tego "skarba", ale w tym momencie zobaczyła, że zza rogu wyłania się Belatriks w towarzystwie, o dziwo!, własnego męża.
- Oczywiście, kochanie - o mało nie udławiła się tymi słowami.
A Lestrangowie, dyskutujący nad czymś cicho, ledwie skinęli głowami na ich powitanie.

Ithilina cały czas zastanawiała się, jak zapytać Dracona o szczegóły związane z polowaniem, gdyż nadal nie miała o nim wielkiego pojęcia. Ale nim zdołała otworzyć usta, zniknął za drzwiami gabinetu swojego ojca. Pewnie mieli coś omówić. Może coś związanego z polowaniem? Podsłuchiwanie nie wchodziło w rachubę, bo jedno krótkie Silencio Lucjusza, było pierwszą i zarazem ostatnią rzeczą, jaką usłyszała. Musiała odejść. Gapienie się na drzwi z rozdziawioną buzią było poniżej godności, nawet w przypadku skrajnym, jakim była Pansy Parkinson.
Do obiadu wciąz pozostało trochę czasu. Iti denerwowała się z powodu potencjalnego odkrycia braku dokumentów, przez Malfoy'a seniora do tego stopnia, że nie miała czasu się nudzić. Błądziłą korytarzami, obgryzajac paznokcie, do momentu, aż nie trafiła przypadkowo, na zwykłe czarodziejskie lustro, w którym ujrzała niechybnie mopsowate oblicze Pansy, pokryte ogromną ilością wściekle czerwonych krostów.
Dopiero wtedy przypomniała sobie o zaklęciu ochronnym, rzuconym przez Mari, które miało zapewnić staranny wygląd jej paznokciom. W przyspieszonym tempie odnalazła drogę do swojego pokoju i natychmiast zablokowała drzwi Colloportusem.
"O, nie!" - jęknęła po raz setny. - "To jakiś absurd! Siedzę w domu pełnym Śmierciożerców, udając narzeczoną jednego z nich, w każdej chwili Lucjusz może zauważyć brak dokumentów, czeka mnie wyprawa do przesiąkniętej czarną magią puszczy, a żeby było weselej, całą twarz pokrywają mi pryszcze!" - miała wielką ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem.
Przesunęła dłońmi po policzkach, jakby próbowała zetrzeć oszpecające ślady jej zdenerwowania, czując, że z każdą chwilą, coraz bardziej popada w depresję. To ją przerastało.
"Nie nadaję się na szpiega" - stwierdziła, sceptycznie.
Kręciła się niespokojnie po komnacie. Teraz nikt nie mógł jej zobaczyć w tym stanie.
"Niech się dzieje co chce, ale tym razem niech sobie kochani Śmierciożercy polują sami na jakiegoś centaura. A ja tu sobie zostanę i... poczytam. Tak, poczytam!"
Podeszła do regału z książkami i chwyciła pierwszą z brzegu. Zerknęła na przedmowę.

Drogi czytelniku,
z zadowoleniem oddajemy w twoje ręce książkę, z serii
"Zrób to sam - pomysłowy czarodziej Boromir",
pt. "Niewinne tortury".
Życzymy miłej zabawy.

Pod spodem załączono dużą, ruchomą fotografię człowieka, łaskotanego przez specjalną "machinę", którą stanowiło piętnaście, różnej wielkości, piór, łaskoczących delikwenta. Mężczyzna śmiał się, ukazując równe białe zęby, ale po minucie wył już opętańczo. Iti otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, kiedy obraz na zdjęciu przybliżył się, jak w mugolskiej kamerze, ukazując samą twarz łaskotanego. Zobaczyła jak jego źrenice zaczęły tańczyć kankana, a potem gonić się wokół nerwu wzrokowego. Usta ofairy wypełniły się pianą i z ksiażki wydarł się obezwładniający wizg.
Ithilina krzyknęła, w najwyższym przerażeniu i, wypuściwszy tomiszcze z rąk, na ziemię, potknęła sie o róg komody, padajac jak długa na łóżko.
- Niech to szlag!
Czuła, że serce wali jej jak szalone. Już prawie widziała, jak McNair ją rozpoznaje, a Michs torturuje łaskoczącymi piórami... Tak bardzo chciała wrócić już do Hogwartu, pod opiekuńcze skrzydła Dumbledora, zobaczyć znowu Harry'ego, Lunę, Neville'a, cały Gryffindoor, włącznie z Ginevrą. Bała się. Okropnie. Szybko wsunęła rękę pod szatę, żeby sprawdzić, czy plany ataku na mugolski dworzec nadal tam są. Były, ale w cale jej to nie uspokoiło.
Myślała intensywnie, jakich wyjaśnień dostarczy Draconowi przez drzwi, po tym, jak już milion razy wykrzyczy: "Nie, nie wpuszczę cię! Nie mam nic na sobie!", kiedy rzeczony blondyn, jakby nigdy nic i nikt nie zkładał na drzwi zaklęcia blokującego, wszedł swobodnie do pokju i usiadł obok niej, na łóżku.
- Możesz mi wyjaśnić, dlaczego tak mi się przyglądasz, Pansy? - połóżył nacisk na ostatnie słowo.
- Eee... - popisał się elokwencją godną Gryfonów i właśnie panny Parkinson. - Ugh... iyyhhh...iiii... - po całej gamie nieartykułowanych dźwięków, dała nura pod kołdrę.
Arystokratyczne brwi Malfoy'a juniora powędrowały kilka pięter wyrzej, kiedy zmierzył skulony tobołek na łóżku, zaskoczonym spojrzeniem.
- Ekhm... Czy ty jesteś normalna?
Stłumione: "Tak", wydobyło się spod jedwabnej pościeli.
- Dlaczego nie jesteś w stanie używalności?
- Bomymprysząterchmyniągdziechnieeeidychychykę - tej odpowiedzi już nie mógł odszyfrować.
- Wybacz, ale nie rozumiem.
- Yk, yk...
- Nie pomagasz mi. Wyłaź spod taj pościeli, bo za chwilę jest obiad.
- Nie! - dla odmiany, to usłyszał doskonale.
- Nie wygłupiaj się! Wychodź!
- Nie, yk, yk... Nieeee.
- Nie będę się z tobą cackał - uprzedził wspaniałomyślnie, nim jedną sprawną Leviosą, pozbawił ją ukrycia w postaci kołdry.
Patrzył na nią przez kilka sekund, a dopiero potem wybuchnął śmiechem.
- "Nerwus" - "przeczytał" krosty na jej twarzy. - Obgryzałaś paznokcie? Fuj! Ha, ha...
- Taaak - chlipnęła. - Baardzo śmieszne!
- Nie marudź już tak. Każę skrzatom przynieść maść oczyszczającą mojej matki - zaproponwał, kiedy udało mu się opanować napad wesołości.
Spojrzała na niego uważnie, przecierając załzawione oczy. Zobaczył w nich wdzięczność, niemal równą tej, którą do niego żywiła po uratowaniu jej życia. Otworzyła usta. Uśmiechnął się półgębkiem. Już słyszał, jak mówi: "Draco, dziękuję ci. Jesteś moim bohaterem!". Już odpowiadał: "Drobiazg", z właściwą sobie nonszalancją, kiedy... ona zapytała ni w pięć, ni w dziesięć:
- A właściwie, jak złamałeś mojego Colloportusa?
Skonsternowany utratą złudzeń, prychnął z dezaprobatą, jakby strofował irytującego kota:
- Krew umożliwia mi otwarcie każdych drzwi w tym zamku. Powinnaś o tym wiedzieć.
- Fakt - mruknęła. Chociaż tyle zostało z jego satysfakcji.
Skrzat z maścią pojawił się po długich pięciu minutach, w ciągu których Iti musiała znosić docinki Dracona i w ogóle jego frapującą obecność. Ledwie zauwarzyła Bulwełka, a już zerwała się z łóżka, wyrwała mu krem z rąk, jak harpia surowe mięso, i rzuciła się w kierunku lustra, ale zahaczyła o jedną z długich nóg "swojego" narzeczonego. Runęła, jak długa, na podłogę.
- Nic ci nie jest, kochanie? - zapytał właściciel podstępnej kończyny, jadowicie słodkim tonem.
- To twoja wina! - warknęła, gramoląc się na nogi. - Na gacie Merlina! Połowa wylazła na dywan.
- Chłoszczyść - Draco, z miną niewzruszonego rzezią małych gobliniątek, olbrzyma Elmeryka Potwornego, wykazał się daleko posuniętym praktycyzmem.
- Jak teraz nie wystarczy...
- To co? - zainteresował się uprzejmie.
- Ja ci jeszcze pokażę!
- He, he... Już to widzę - pozostał boleśnie nieczuły na jej groźby. - Jeśli nie będziesz kładła na każdy pieg trzycentymetrowej warstwy kremu, to powinno ci wystarczyć.
Iti, aktualnie zajęta wmasowywaniem specyfiku w swoją "zakażoną" trądzikiem buzię, odwróciła się z furią od lustra.
- Może sam chcesz spróbować, skoro jesteś taki mądry?! - wykrzyczała.
- Feee! - Draco był oburzony. - Wychodzę. Robisz się niesmaczna. Miałbym sobie pobrudzić ręce tym... tym... WYPRYSKIEM?! A jak to jest zaraźliwe? Moje biedne ręce - to mówiąc, z czułością przyjrzał się swym nieskazitelnym, białym dłoniom.
Odwrócił się już nawet w stronę drzwi, nie bardzo zainteresowany efektem starań Gryfonki. Był pewien, że kosmetyk jego matki zadziała. A jak nie... Podczas polowania i tak będzie ciemno.
- I jak? - zapytała.
Rzucił okiem przez ramię. Pryszcze zniknęły. Maść Narcyzy była niezastąpiona!
- Nie ma - stwierdził wspaniałomyślnie.
Uśmiechnęła się i z ulgą spojrzała w lustro, ale jak tylko to zrobiła krzyknęła ze zgrozą:
- O, nie! Eliksir!
- Co? - zdziwił się.
- Jak mogłeś nie zauważyć?
- Czego?
- Tego! - rzuciła w niego poduszką. - Typowy mężczyzna.
Zamrugał oczami ze zdziwienia, a potem wygłosił, z konsternacją:
- No ty, jak ty.
- Właśnie. JA!
- O, cholera! - teraz do niego dotarło. Prosty fakt. Iti znów wyglądała, jak Iti, a nie jak Pansy. Tu, w jego domu. Chyba nie mogło być gorzej...
- I co teraz? - kiedy usłyszał swoje słowa, zorientował się, że powiedział to głośno i że to samo pytanie padło z ust Gryfonki.
- Niespodziewana zgodność - zakpił.
- Bardzo śmieszne - była blada i wyjątkowo nieskora do śmiechu.
Miał wrażenie, że ona zaraz wpadnie w panikę.
- Tylko nie becz! - zastrzegł, a potem zarządził - Poszukaj Wielosoku.
- Nie mam już. To była ostatnia dawka.
- Szukaj! Może przełożyłaś gdzieś indziej?
Zniechęcona, zaczęła na próżno grzebać w swoim kufrze.
- Nie ma - jęknęła, a potem przygryzła nerwowo wrgi.
Z reguły nie łatwo się rozczulała, ale dziś już po raz drugi była w nastroju do użalania się nad sobą. A jeszcze, jak pomyślała o tych dokumanetach, z powodu których zorganizowała całą tę farsę, o śmierci, Voldemorcie, wojnie, Tami i w ogóle, to coraz bardziej zbierało jej się na płacz. W chwili, kiedy zasłoniła oczy rękoma, Malfoy zdecydował się interweniować.
- Miałaś nie płakać - przypomniał i usiadł obok niej na łóżku, jakby chciał samą swoją obecnością dodać jej otuchy. - Nie mam drugiej chusteczki - zastrzegł, a potem dodał - Wymyślę coś.
- Jasne - mruknęła. - Jak zawsze, arogancki bufon.
- No, humorek ci wraca - odciął się, a potem nagle wstał.
- Mam! - krzyknął i wybiegł z pokoju, zostawiając oniemiałą dziewczynę samą.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
sareczka   Strażnicy   26.09.2007 16:34
sareczka   ROZDZIAŁ I i pół, czyli trochę retrospekcji ... S...   26.09.2007 16:37
sareczka   Nie ukrywam, ze byłoby mi niezmiernie miło, gdyby ...   27.09.2007 20:17
Toujours_Pur   Mrooochne!.Zrobiłaś kilka literówek,trochę błę...   28.09.2007 16:01
sareczka   Dziękuję Toujours_pour za komentarz. Spokojnie to ...   28.09.2007 19:23
sareczka   Wklejam następny rozdział, bo wciąż jednak mam nad...   30.09.2007 14:41
sareczka   Wklejam ten post, zakładając, że jednak ktoś to cz...   01.10.2007 21:49
sareczka   ROZDZIAŁ VI, czyli czasem lepiej nie wiedzieć... ...   06.10.2007 22:16
Vivian Malfoy   Opowiadanie jest super! Nie licząc kilku liter...   18.01.2008 21:49
sareczka   ROZDZIAŁ VII, czyli muzyka nie zawsze łagodzi obyc...   04.02.2008 20:41
sareczka   ROZDZIAŁ VIII, czyli kosztowna chwila nieuwagi... ...   04.02.2008 20:42
Vivian Malfoy   no widzę, że się rozkręcasz :D coraz bardziej mn...   14.03.2008 19:43
sareczka   Oto następny rozdział. Życzę miłego czytania i dzi...   18.03.2008 23:45
Vivian Malfoy   ciekawe co będzie dalej? :) bardzo mi się podoba...   26.03.2008 21:10
sareczka   Dziękuję Vivian za kolejny komentarz :) Wklejam ko...   27.03.2008 21:34
Vivian Malfoy   Oj, zaczyna się robić coraz mroczniej... ale mi ja...   28.03.2008 19:32
sareczka   Już tradycjynie, dziękuję Vivian za komentarz. Wkl...   29.03.2008 16:16
Vivian Malfoy   Szczerze mówiąc, całość jest jak najbardziej straw...   30.03.2008 16:19
sareczka   Dziękuję za wyrozumiałość droga Vivian :) I dzięku...   02.04.2008 15:37
Vivian Malfoy   Muszę przyznać, że kolejną część napisałaś rewelac...   03.04.2008 14:42
sareczka   Dziękuję Ci, nieoceniona Vivian za komentowanie. T...   04.04.2008 22:21
Vivian Malfoy   Twój FF robi się coraz lepszy i coraz ciekawszy :...   05.04.2008 09:47
sareczka   Dziękuję (już tradycyjnie :) ) Vivian za komentarz...   05.04.2008 22:12
sareczka   Witajcie, drodzy Czytelnicy! To już przedostat...   10.04.2008 20:03
sareczka   Oto ostatni rozdział i... nic dodać, nic ująć ;) ...   19.04.2008 19:00
Vivian Malfoy   Opowiadanie jest świetne i coraz ciekawsze. :) Sz...   20.04.2008 19:40
Annik Black   Opowiadanie jest bardzo wciągające :) Szkoda tylk...   24.06.2009 18:19


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 12.05.2024 09:57