Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> "bajka", czyli historia niezwykła

Eulalia_Cloak
post 07.04.2007 23:04
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 58
Dołączył: 09.08.2005
Skąd: espagne!! :D

Płeć: Kobieta



Witajcie smile.gif
Pomyślałam o pewnym gatunku, który trochę wymiera na rzecz powieści fantasy. A ja bardzo lubię wymyślać historie związane z już oklepanymi wzorami opowieści, które zarosły pajęczyną wiecznej powtarzalności.
I tak powstał pomysł na tą baśń, której wklejam na razie początek, samo wprowadzenie, żeby zapytać, czy chcielibyście trochę pobawić się w dzieci i poczytac o czarownicach, boginkach i księciu zaklętym w żabę. Albo całej drużynie książąt.
Będzie dziwnie i dziecinnie, ale mam już chyba trochę dość 'wine, sex & rock'n'roll'.

Proszę o opinie, a raczej o krytykę, której bardzo chętnie wysłucham.

Chyba już nie ma nic więcej do dodania, więc... Proszę:



"Bajka"

WPROWADZENIE


Powietrze nasiąknięte wilgocią smakujące wiosną podnosi na duchu. Nawet, jeśli obcasik butów ugrzązł w błocie koło przystanku autobusowego na Osobliwym Pustkowiu, gdzie miała szczęście mieszkać jego właścicielka albo różowa frotka do włosów zsunęła się do kałuży i nabrała szarawego odcienia (nie było nawet, po co się już schylać) i tak uśmiech nie schodzi z twarzy ludzi. Człowieka, bo na Osobliwym Pustkowiu niewiele było ludzi. Tak naprawdę z dzieci tylko Agnieszka, Zuzia i Kasia. Dorosłych było jeszcze mniej.
Kasi nikt oprócz mieszkańców Pustkowia nie nazwałby pełnoprawnym człowiekiem, była to nadgryziona przez czas, przedpotopowa porcelanowa lalka z wyblakłymi niebieskimi oczami. Kiedyś Zuzia próbowała zmienić ich kolor na zielony, ale że lato było wtedy zupełnie deszczowe jak ta wiosna, flamaster szybko się zmył i lalkowe oczy pozostały słabo, słabiutko niebieskie.
Na Osobliwym Pustkowiu nikt nie przypuszczał, że Agnieszka tak szybko dorośnie. Nie minęło wiele więcej niż piętnaście lat, kiedy z małego, różowego niemowlaka wyrosła wysoka na pięć i pół stopy, szczupła i wiecznie opalona blond-włosa panna. Wiązała włosy w koński ogon, a na ramieniu nosiła wstrętnie plastikową, dającą po oczach ostrym odcieniem fioletu torbę. Owa torba była jedyną rzeczą niepasującą do Osobliwego Pustkowia. Wszystko poza nią było na swoim miejscu – zamszowe pantofelki zabezpieczone miodową miksturą przed wilgocią wiosny, króciutko obcięte paznokcie i porządnie ciepły wełniany szaliczek zawiązany na smukłej szyi.
Zuzia była przeciwieństwem Agnieszki. Rok młodsza, okrągła, z czarnymi włosami obciętymi na chłopaka, bystra i sarkastyczna – na pewno zwracałaby na siebie uwagę, gdyby mieszkała gdzieś indziej niż na Osobliwym Pustkowiu. Tutaj jedyną widownią była jej babcia i kuzynka, czasami też Kasia, kiedy sprawiała wrażenie naprawdę rozumnej. Zwykle jednak udawała, że nic a nic nie rozumie, przynajmniej tak mówiły jej niebieskie oczy. Zuzka miała pełne, czerwone usta, którymi na pewno zachwycano się wszędzie, tylko nie tu, gdzie stanowiły standard, standard bycia Zuzią.
Ich dom stał między przystankiem autobusowym (aż dziwne, że ktokolwiek pomyślał o nim tutaj, na takim osobliwym pustkowiu jak to) a ścianą niewielkiego lasu, który nawet w nocy nie był prawdziwie straszny, próbował tylko, jakby uczył się, ale i tak nie bardzo mu to wychodziło. Nie było w nim ani wilków ani niedźwiedzi – dziewczęta podejrzewały, że to tak naprawdę zdziczały sad, ale nigdy nie mówiły tego głośno, bo lubiły wszystko, co składało się na Osobliwe Pustkowie i nie chciały go ranić.
Jedną ścianę domu porastała pnąca się roślina, która w lecie kwitła przepięknymi, czerwonymi kwiatami, w których roiło się od pszczół, przez pozostała część roku była zwyczajnym brązowym badylem. Zuzia po kryjomu wpinała w nią materiałowe motylki na drutach, żeby „jakoś” to wyglądało. Zuzia kochała piękno, a smutne, szare gałązki bardzo ją smuciły, nawet kiedy skończyła czternaście lat i stała się niezbyt poważną, ale na pewno dojrzałą, jeszcze bystrzejszą Zuzanną.
Dach domu tworzyły czerwone dachówki, które w im tylko znany sposób zdołały zachować kolor sprzed pięćdziesięciu lat. Z ich gęstwiny wystawał, w najmniej spodziewanym miejscu komin, z którego zawsze wydobywał się szary dym na znak, że obiad dzisiaj będzie. Obiad to bardzo ważna część dnia. Mieszkańcy Osobliwego Pustkowia wyróżniali ranek, po ranku poranek, obiad i zmierzch. Reszta rozmywała im się i nie trwała nigdy zbyt długo.
W środku było przytulnie. Można było spędzić zimowy wieczór przy kominku, wiosennie otworzyć okienko na strychu, w lato zawiesić hamak w ogrodzie, a jesienią obserwować strugi deszczu przez duże okno którejś z sypialni. Meble były tak stare jak zmarszczki na twarzy babci, wysiedziane, a mimo to wygodne, nosiły wiele nacięć ich poprzednich właścicieli, ślady zabaw, długich zmierzchów i kłótni.
Osobną sprawą była kuchnia. Takich już nigdzie nie można spotkać, tylko na Osobliwym Pustkowiu. W rogu stał stary piecyk-kuchenka połączony z kominem, pod oknem wyszorowany drewniany stół ze świeżym obrusem, a na ścianach wisiały obrazki wielu smakołyków, które umilały czas mieszkańcom domu.
Oprócz kuchni był jeszcze salon, dwie staromodne łazienki, trzy sypialnie i mała spiżarnia, bo babcia wyznawała zasadę, że nie ma spokoju tam, gdzie nie ma porządnych zapasów. Tak więc można było w niej znaleźć słoiki miodu, zapasy mąki i cukru, sery, przyprawy, tabliczki czekolady, mleko, herbatę, kawę, zwieszające się z sufitu szynki i wiele odmian ryżu i makaronu.
W taką wiosnę jak ta droga z przystanku do domu była dla Agnieszki przyjemnością, chociaż z nowonabytym statusem prawie dorosłej nie mogła zbyt szeroko się uśmiechać. Szła leciutko po drodze zbierając stokrotki. Niestety wszelkie zamiary zgrania miny z poważnym wiekiem spełzły na niczym, kiedy po wejściu do domu poczuła zapach rosołu i skwierczącego w piecyku kurczaka. Kiedy zgłodniała dziewczyna usiadła przy stole, babcia specjalnie raz po raz próbowała zupy mrużąc oczy z zadowolenia. Agnieszka prychnęła i już normalnie się uśmiechając wyrwała babci łyżkę ostudzonego rosołu. O tak, babcia wiedziała doskonale jak zmusić ją do zmiany miny.
- Babciu, mogę wziąć ze słoika kieszonkowe? – zapytała odkręcając duży szklany pojemnik pomalowany już dawno temu przez obie kuzynki w słoneczka i różowe plamy odpowiadające różom.
- Bierz bierz, ale przy okazji weź trochę więcej i jak będziesz w mieście zajdź do sklepu zielarskiego po jakieś nasiona, został mi kawałek ziemi w rogu ogródka, który muszę koniecznie wykorzystać.
- Chyba nie dlatego, że zbliża się pełnia? – sapnęła dziewczyna mrużąc oczy. Zawsze bała się trochę dziwnych zasad babci, przesądów i wiary w ziemię, do której się otwarcie przyznawała.
- A właśnie, że dlatego Agniesiu, w pierwszą wiosenną pełnię trzeba zasadzić jakąś nową roślinę, żeby nie popełnić tych samych błędów, co w zeszłym roku. Wiesz, że rok dla ziemi nie zaczyna się razem z kalendarzowym…
- Wiem babciu, słyszałam to tysiąc razy.
- O, patrzcie, mądrala! Usłyszysz tysiąc pierwszy i wyjdzie ci do na dobre. A teraz idź obudzić Zuzankę, temperatura trochę jej spadła, może skusi się na rosół. – powiedziała babcia odwracając się do wnuczki tyłem i próbując znów zupy. Była ona na pewno pyszna, ale próbowanie stanowczo umilało gotowanie. No, jeszcze troszeczkę, naprawdę wyborne!
Agnieszka wdrapała się po skrzypiących schodach na pięterko, gdzie miała sypialnię jej siostra i ona. Wybrała zielone drzwi lekko obdarte z farby i otworzyła je bez pukania.
- Zuza, wstawaj, obiad! – wrzasnęła siostrze do ucha, a ta artystycznie nie otwierając oczu pociągnęła nosem i zakasłała leciutko.
- Babciu, to ty? – mruknęła najwyraźniej udając, co tylko rozbawiło jej kuzynkę.
- Tak kochanie i jak zaraz się nie ubierzesz i nie zejdziesz do kuchni nigdy więcej nie usmażę ci placków z jabłkami oraz ufarbuję wszystkie twoje ubrania na pomarańczowo.
- Och, babciu, nie będziesz aż tak okrutna! – pisnęła i otwierając szeroko oczy rzuciła z Agnieszkę poduszką. – Możesz już iść, za minutę zejdę.
- W porządku. – odpowiedziała blondynka i wycofała się do przedpokoju, by tym razem wybrać niebieskie drzwi. Z drzwiami też związana była jakaś historia – jak ze wszystkim w tym domu. Kiedyś podobno spano na nich, gdy nie było już więcej łóżek, innym razem służyły za stół na czyimś weselu. W opowieściach babci było mnóstwo kolorów, ale nigdy nie mówiła konkretnie, nazwy i daty zupełnie nie przechodziły jej przez usta.
Pokój, do którego weszła był dużą, raczej typową sypialnią z poddasza, gdzie z jaskółczego okna można było oglądać wschody słońca, o ile miało się dość siły, by wstać tak rano. Agnieszka często budziła się tuż przed pojawieniem się pierwszych promieni słońca, przesiedziała wschód na pufie przy oknie i z powrotem kładła się spać. Oprócz pufy w pokoju stało pojedyncze łóżko w drewnianymi, rzeźbionymi kolumienkami i starym, skrzypiącym materacem oraz pomalowane na żółto małe biurko.
Agnieszka rzuciła torbę na podłogę koło szafy i przeciągnęła się przeglądając w okrągłym lustrze z ramką w stokrotki. Stokrotki były jedynymi roślinami jakie Agnieszka tolerowała, więc kiedy był na nie sezon jak teraz, cały pokój był nimi usypany, w małych wazonikach mieściło się tylko kilka złotych główek, ale na półkach suszyło się ich całe mnóstwo. W szkole Agnieszka uchodziła za dziwną, bo regularnie pojawiała się rano w wianku z tych małych kwiatków i długiej do kostek spódnicy. Mieszkańcy Osobliwego Pustkowia przestali zauważać upływający czas już bardzo dawno temu. Nawet babcia się nie starzała. Dozwolone było tylko wyrastanie, ale na pewno nie robienie coraz starszym w ten nieprzyjemny sposób.
Dziewczyna wsunęła sobie stokrotkę za ucho i zbiegła śpiewając na obiad. W kuchni siedziała już Zuzanna i babcia dzieląc makaron po równo. W tym domu marnowanie jedzenia było jednym z najcięższych grzechów. Za to rozmowa, nawet ta z pełnymi ustami, była mile widziana. Nogi też można było trzymać na krześle, siedząc po turecku, czy na piętach.
Ze starej lodówki w kącie (była ona chyba jedynym przejawem nowoczesności, który babcia uznawała, a nawet od czasu do czasu wypowiadała się przychylnie o mruczącej cicho białej maszynie) Zuzanka wyjęła równiutki okrąg babcinego sernika upieczonego rano i ukroiła sobie duży kawałek.
- O, ja też chcę! – wykrzyknęła Agnieszka z pełną rosołu buzią. Na Osobliwym Ustroniu deser jadało się między zupą a drugim daniem.
- Dzisiaj nawet ja się skuszę… - powiedziała łagodnie babcia wyjmując Zuzce nóż z ręki i dzieląc ciasto po swojemu.
- Jaka to okazja? – spytała Zuzanna sięgając po największą część i siadając wygodnie na nodze w swoim pół-fotelu.
-Jaka okazja, jaka okazja! – przedrzeźniała ją babcia – Czy musi być jakaś okazja? Wy młode zawsze szukacie poważnych okazji, żeby coś zrobić. A dla mnie okazją jest ten rozkoszny zachód słońca jaki się nam szykuje. Wybrałabym się dziś do lasu, zobaczyć, co tam nowego przez zimę przybyło…
- Poczekajmy aż Zuzanna wyzdrowieje całkowicie. Wiesz przecież, że w swoim zielonym płaszczyku wygląda zupełnie jak nimfa leśna. No i musimy koniecznie razem wypróbować te nasze czerwone kalosze, które ostatnio kupiłam. – powiedziała Agnieszka poprawiając siedzącej w małym foteliku przy oknie Kasi sukienkę.
- Babciu, czy to nie dzisiaj przyjdzie Poczta? – przypomniała sobie Agnieszka. Poczta przychodziła do nich codziennie (zadziwiające ile prądu zużywają trzy staromodne kobiety i ile listów może otrzymywać jedna staruszka), ale ta z dużej litery pojawiała się kilka razy do roku w postaci paczki z upominkami od ich dalekich krewnych z Irlandii. W pudełku zawsze oprócz smakołyków, biżuterii, ubrań i książek było pełno małych papierowych koniczynek. Dziewczęta nie wiedziały do końca, kto jest ich nadawcą, ale w domu tak pełnym tajemnic jak ten, nie trudno było się pogodzić z kolejną luką w wiedzy.
- Rzeczywiście, rzeczywiście, to chyba przez to, że nie mogę spać ostatnio, o wszystkim zapominam… - dziewczęta wymieniły rozbawione spojrzenia jak zawsze wtedy, kiedy babcia zaczynała mówić do siebie – tylko czy mam jeszcze olej z bazylii?
- Ja go mam babciu, dałaś mi, żebym lepiej spała podczas choroby.
- No tak. Agnieszko, podaj mi ziemniaki. I masło z lodówki, kto to słyszał jeść ziemniaki bez masła…

Wieczorem, mimo, że każda z pań deklarowała obowiązki, które absolutnie nie pozwolą im spędzić wieczoru wspólnie słuchając starych piosenek i pogryzając suszone owoce, wszystkie znalazły się tuż przed zmierzchem w na kanapie i w fotelu. Babcia zajęła się naprawianiem koronkowej serwety, Agnieszka odrabiała prace domowe, a Zuzia jak zwykle rozmarzyła się zapatrzona w ogień, głaszcząc swojego kota, Pętelkę. Całe szczęście, że wieczory były jeszcze chłodne, można było bez wyrzutów sumienia napalać w kominku. Co prawda później, gdy nie było to konieczne, także tak robiono, ale dziewczęta zawsze czuły pewne wyrzuty sumienia, bo nigdy nie wiedziały skąd babcia brała na wszystko pieniądze i czy zanadto ich nie wykorzystują, jeśli nie jest ich za wiele
Nigdy im z resztą na nic nie brakowało, słoik co jakiś czas tajemniczo się zapełniał (to akurat ujawnione rozczarowuje, babcia miała pieniądze w banku i po prostu gdy się kończyły wypłacała więcej), a jeśli któraś z dziewczyn chciała czegoś specjalnego zawsze znalazły się na to dodatkowe fundusze.
Pieniądze jednak były zbyt płytkie dla mieszkanek Osobliwego Pustkowia. Były to bowiem, może już ostatnie w okolicy, prawdziwe przedpotopowe panienki, z głowami na karkach, żyjące współcześnie, ale jakby wyjęte z innej… Bajki. No właśnie.


Osobliwe Pustkowie nie zawdzięczało swojej nazwy mieszkankom domu koło lasku, ani temu, że było tam pusto. Wręcz przeciwnie. Ktokolwiek miał oczy i uszy otwarte, a logikę trzeźwego myślenia potrafił zmieszać z marzeniami i odrobiną magii, znajdował tu wiele osobliwości, nie tylko w postaci staromodnych dziewcząt i ich babci, ale wszystkich boginek leśnym, omszałych głazów, które potrafiły zmieniać miejsca, młodych drzewek, które rodziły słodkie owoce i lubiły się ze sobą przekomarzać oraz mnóstwa książąt pod ohydną płazią skórą. Kiedyś szukano tu czarownic, ludzie przysięgali, że widzieli bożki lasu, inni, że wodnik grał im na skrzypcach, a odgłosy na ścieżce mógł wydać tylko biegnący na kopytach faun. Uznawali to potem na przewidzenia, nie wiedząc, że były to chwile najmniejszego oślepienia w ich życiu.
Byli też tacy, którzy omijali Osobliwe Pustkowie jako zapadłą dziurę, w której nie ma nic to zobaczenia, żadnych większych atrakcji, a nawet ziemia nie jest tutaj dobrą inwestycją. Ci ludzie przejeżdżali zazwyczaj główną drogą w sztywno zaprasowanych garniturach i nie zauważali min, jakie stroili w ich stronę mieszkańcy lasu. Nikt nieproszony nie wierzył w bajki, więc nie zatrzymywał się tu. Po prostu pędził dalej wieść swoje życie głuchy na wszystkie uroki Osobliwego Pustkowia.

Ten post był edytowany przez Eulalia_Cloak: 08.04.2007 19:36


--------------------
"-nigdy bowiem nie pozwalał sobie na nieuprzejmość wobec drugiej osoby, jeśli nie było ku temu bezpośredniej przyczyny."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
murof
post 08.04.2007 01:05
Post #2 

Uczeń Hogwartu


Grupa: czysta krew..
Postów: 187
Dołączył: 05.07.2004

Płeć: Mężczyzna



QUOTE
Niekiedy ktoś ze starszych zrazu dziwnie milczący, po paru dniach również opuszcza dom. Ci ludzie idą ulicami przed siebie, aż wreszcie wychodzą z miasta przez piękne wrota. Wędrują dalej przez wsie Omelas, a każdy z nich - chłopak czy dziewczyna, mężczyzna czy kobieta - podąża samotnie. Zapada noc. I zawsze tak samo: ulicami miasta, pośród żółtych prostokątów okien i dalej przez mroczne pola ciągną na zachód czy północ ku górom. Odchodzą z Omelas i idą w ciemność, by już nigdy nie wrócić. Miejsce, do którego zmierzają, jest jeszcze bardziej niedostępne naszej wyobraźni niż miasto szczęścia. Nie próbowałabym go nawet opisać. Być może w ogóle nie istnieje. Ale ci, co odchodzą z Omelas, wiedzą, dokąd prowadzi ich droga.

Z jakiegoś powodu przypomniało mi się opowiadanie, którego koniec zacytowałem: "Ci, którzy odchodzą z Omelas" Ursuli K. Le Guin... Bardzo podoba mi się twój styl, może właśnie dlatego, że przypomina mi Le Guin.


--------------------
- Oj, nie wolno rzeczy wielu,
Kiedy celem jest - brak celu...
(Zwłaszcza, jeśli duszy nie ma -
I to wszystko na ten temat).
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Eulalia_Cloak
post 08.04.2007 21:10
Post #3 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 58
Dołączył: 09.08.2005
Skąd: espagne!! :D

Płeć: Kobieta



Bardzo mi miło, że podoba Ci się moj styl smile.gif

Mimo malego zainteresowania wklejam dwa pierwsze po wprowadzeniu rozdziały. Miłej lektury smile.gif


ROZDZIAŁ PIERWSZY
„Zuzanna”

Agnieszka miała dużo racji mówiąc o podobieństwie Zuzi do nimfy leśnej. Może na pierwszy rzut oka wydawało się to śmieszne – nimfy nie są trochę zbyt pulchne, a ich włosy zazwyczaj mogłyby ciągnąć się po ziemi, gdyby nie były spięte dzikimi różyczkami. Jednak gdy przypatrzyło się dziewczynie bliżej, nie było żadnych wątpliwości, szczególnie jeśli ktoś widział kiedyś już taką leśną boginkę – czerwone usteczka, wyraziste, niemal palące zielenią oczy, dwa równe łuki brwi, zadarty nosek i trochę spiczaste uszy. Było też coś w jej ruchach, kocim wspinaniu się na najwyższe drzewa lasu i sprężystym, miękkim kroku, gdy pędziła przez łąkę na skróty do domu. Poza tym babcia już od jakiegoś czasu z zadowoleniem patrzyła na wnuczkę – wyraźnie szczuplała, jej palce stawały się długie i delikatne jak młode, zielone w środku gałązki drzew na wiosnę.
Jej imię także pasowało do niej samej – zakochana w pięknie, samodzielna, bardzo dziewczęca i pogodna. Wywierała wpływ na otoczenie sprawiając, że pokoje stawały się większe, oczy bardziej wyraziste, maniery wytworniejsze, a słowa same sypały się rozsądnymi potokami z ust jej towarzyszy. Jedyne, co sprawiało, że można było Zuzkę spokojnie umieścić w ludzkim świecie, to jej poczucie humoru, czasami nazbyt cięte, sprawiało, że w towarzystwie rówieśników czuła się znacznie lepiej niż nieśmiała Agnieszka, która nawet buntując się przeciwko wszystkiemu, nieświadomie zachowała łagodność i spokojne usposobienie, którym, gdyby tylko pozwolono jej, zjednałaby sobie wszystkich.
Zuzanna żyła po swojemu. Osobliwe Pustkowie bardzo jej pasowało, dużo czasu spędzała na świeżym powietrzu, rozmawiając z roślinami, wdychając zapach kwiatów i zajadając dzikie jabłka.
Miała też pewne skłonności do wpadania w kłopoty, często brakowało jej na lekcjach, gdy przenosiła z grupą koleżanek wędrujące z łąki na łąkę żaby przez drogę, by nic im się nie stało pod kołami samochodów, w wakacje potrafiła spędzić noc ukołysana w korzeniach wielkiego drzewa.
Tej wiosny sporo chorowała. Nigdy dotąd jej się to nie zdarzało, przynajmniej nie w ten sposób. Leżenie w łóżku było dla niej nie do zniesienia, ale utrzymująca się często wysoka gorączka zabierała jej całą wrodzoną energię. Czytała więc dużo, uczyła się z babcinych zielników, sporo spała, a przede wszystkim drobniała w oczach. Zuzanka zapewne zaczęłaby się niepokoić takim stanem rzeczy, ale bezwzględnie ufała babci. W przeciwieństwie do siostry nie miała nic przeciwko wiarze w ziemię, ziołowym miksturom i kulcie księżyca. Jeśli babcia nie kazała się martwić, tylko popijać dużo mięty, to tak właśnie miało być.
Na szczęście tego wieczoru, kiedy przyszła Poczta, a Zuzka siedziała wpatrzona w rozżarzone kawałki węgla w kominku, dochodziła do siebie. Pętelka mruczała cichutko w jej ramionach ze schowanymi pazurami, wtulała się ufnie w sweterek dziewczyny, która jednak nic nie zauważała. W głowie budowała już zamki na lodzie, marzyła o wszystkim i o niczym, jak mogą marzyć tylko osoby naprawdę szczęśliwe z życia i miejsca, gdzie je wiodą.
- Zuza, pomóż mi z tym zadaniem – usłyszała głos swojej kuzynki i machinalnie wyciągnęła rękę po zeszyt. Agnieszka była zbyt konkretna i logiczna, żeby radzić sobie z pisaniem wypracowań. Liczyła więc na pomoc Zuzi.
- Znowu napiszesz Agnieszce całe wypracowanie? – spytała babcia, bo Zuzanna już smarowała ołówkiem po kartkach z otwartymi ustami.
- Tylko, jeśli ona zrobi za mnie rachunki. Oj babciu, nie miej takiej miny, sama opowiadałaś nam, jak w szkole wszyscy ściągali od ciebie na przedmiotach ścisłych, a ty sama nie kiwnęłaś nawet palcem na historii i polskim. – zauważyła Zuzka.
- To prawda, ale i tak powinnam was upomnieć. Dajcie mi mieć czyste sumienie. Mówię więc, nie powinniście tak robić. A teraz pisz dalej, daję wam święty spokój. – machnęła ręką i kontynuowała naprawianie serwety.
- Jesteś niepoprawna! – roześmiała się Agnieszka i zamknęła jeden z podręczników przeciągając się tak, że widać było jej blady brzuch spod błękitnej bluzki. – Mam nadzieję, że masz jeszcze te miodowe ciasteczka, które ostatnio tak smakowały listonoszowi?
- Och, zupełnie zapomniałam i zjadłam je wczoraj rano! – wykrzyknęła Zuzka. Zawsze częstowały czymś listonosza, gdy przynosił Pocztę. Był to jeden z niewielu mężczyzn, którym udawało się bywać w tym kobiecym zakątku, jakim było Osobliwe Pustkowie. Był to siwowłosy, starszy pan. Lubiono go tu, bo był jednym z zapomnianych przedwojennych dżentelmenów, uchylał czapki nawet, gdy widział je tylko z daleka w mieście, przytrzymywał drzwi i prawił uprzejme komplementy.
- Na szczęście mam jeszcze inne, na pewno coś sobie wybierze. – powiedziała babcia i w tym samym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Agnieszka zerwała się i pobiegła otworzyć, Zuzanna wygładziła obrus na stole i wyprosiła Pętelkę do drugiego pokoju, a babcia nasypała na talerz sporą piramidkę lukrowanych krążków o śmietankowym, cytrynowym i czekoladowym smaku.
Z korytarza słychać było powitania Agnieszki z listonoszem i kłótnię o zdejmowanie pantofli. W końcu staruszek zgodził się jedynie wytrzeć je o wycieraczkę przed drzwiami i dziarskim krokiem wszedł do salonu trzymając w ręce czapkę, a pod pachą pokaźną paczkę zaadresowaną wymyślnym pismem, ze znaczkiem z obrazkiem koniczynki.
- Wyjątkowo ciężka dzisiaj ta paczka, szanowna Pani! – oznajmił wchodzącej do pokoju babci. stawiając pudło na krześle. Podszedł do niej i gdy tylko postawiła talerz z ciasteczkami na stole pocałował ją w rękę. – Witam, szalenie mi miło znów panią widzieć.
- Dobry wieczór! Tak myślałam, że może podeślą nam więcej tej kawy w grubych szklanych słoikach, którą tak lubię. Panu również smakowała ostatnio, prawda? Padało dzisiaj, a pan przyjechał na rowerze, więc może małą filiżankę bez mleka?
- Jeśli łaska, będę wdzięczny, chłodno dzisiaj, mimo, że czuć wiosnę. – powiedział listonosz zacierając dłonie i siadając na krześle blisko kominka.
- Już, już przynoszę. Zuzanno, weź nożyczki i otwórz paczkę – babcia wskazała Zuzannie półkę z drewnianym pudełkiem na przybory do szycia. Dziewczęta zajęły się paczką obserwowane przez starszego Pana.
Bywał tu od czterdziestu lat, odkąd jako młody chłopak po maturze zaczął rozwozić listy. Znał niejedną historię domu, w wielu sam uczestniczył, kiedyś nawet łączyło go coś z babcią, jakieś zerwane narzeczeństwo, ale może to tylko plotka albo przekoloryzowała historia, jak to często się zdarza, gdy powtarza się strzępy prawdy z ust do ust przez kilkadziesiąt lat. Teraz przyglądał się Zuzannie, której szczupłe palce rozrywały taśmę. Wyrosła ta dziewczyna! Zawsze widział w niej coś niezwykłego, czego klasycznie ładniejsza i bardziej stała Agnieszka nie miała. Śmiał się głośno z jej żartów, a gdy była dzieckiem często brał na kolana, by opowiadać historie, które, jak przysięgał, były prawdą. Nikt mu jednak nie wierzył, bo nie ma zbytniej potrzeby ufania bajkom na dobranoc, elfom, boginkom i magii. Teraz nie miał przed sobą rozkosznego malucha, który usypiał przy jego opowieściach. Zauważył, że dziewczyna wysmuklała, rysy jej się wyostrzyły, spojrzenie nabrało wyrazu, twardości, a ruchy elegancji i zwinności. Miesiąc temu babcia wspominała mu, że zaczynał się niezwykły czas dla Zuzanki, a wierząc w swoje bajki, starszy pan wiedział doskonale, co to znaczy i z uwagą przyglądał się zabawnie spiczastym uszom Zuzanny.
- Jak się czujesz Zuziu? – spytał jej w końcu, gdy wyjmowała z morza papierowych koniczynek słoik gładkiego, płynnego miodu. – Słyszałem, że ostatnio trochę chorowałaś.
- Znacznie lepiej, proszę Pana. Wydaje mi się, że najdalej w poniedziałek będę już zupełnie zdrowa i pójdę do szkoły. – powiedziała dziewczyna w odpowiedzi oglądając etykietę kokosowego likieru. – Babciu, to chyba dla ciebie. – dodała stawiając butelkę na stole.
- Ach, doprawdy, oni zawsze pamiętają, co mi sprawia największą przyjemność. – wykrzyknęła - Może dolać kieliszeczek do kawy? – zwróciła się do listonosza, który przekrzywił głowę jakby się zastanawiając.
- Akurat kończę na dzisiaj pracę, więc chyba się skuszę. Zawsze miło jest zostawić wizytę u was jako ostatnią z całego dnia, w przeciwnym razie miałbym dużo opóźnienia za każdym razem, gdy do was wstępuję. – starszy pan schylił się i wziął na kolana Pętelkę, która najwyraźniej za nic mając polecenia Zuzanny, wróciła miaucząc żałośnie do pokoju. Dopiero, gdy listonosz pogłaskał ją za uszami zaczęła mruczeć, wtórując lodówce w pomieszczeniu obok.
- Babciu, mogę odsypać sobie kilka guzików? – spytała Agnieszka rozsypując na podłodze torebeczki z prześlicznymi okazami. Jedne były jednokolorowe, inne rzeźbione, niektóre złote i z fragmentami z materiału. Babcia kiwnęła głową opowiadając listonoszowi o nowej mieszance ziół, która bardzo dobrze działa na oparzenia.
Tym razem w paczce nie znajdowało się tylko to, co zwykle. W czasie, gdy Agnieszka liczyła guziki, które mogła sobie wziąć, Zuzia wyjęła resztę podarunków. Na samym dnie w rogu znalazła dużą, szarą, dość grubą kopertę wyraźnie zaadresowaną do niej.
Panna Zuza
Osobliwe Pustkowie
Osobliwym Pustkowiem nazywało to miejsce bardzo niewiele osób.
Adres nadawcy był napisany jakby zupełnie innym alfabetem. Duże oczy Zuzanny jeszcze się powiększyły. Rozejrzała się szybko po pokoju, ale nikt nie zauważył, że wpatruje się dziwnie w dno kartonu. Chwyciła kopertę i włożyła ją pod sweterek.
- Idę na chwilę do siebie! – wykrzyknęła i wbiegła cichutko po schodach, ciekawa, co też może być w kopercie. Nie wiedziała, od kogo są paczki. Nigdy z resztą się nad tym nie zastanawiała. Dopóki była w nich kawa, książki i kolczyki raczej dla babci niż dla niej, nie było powodu do zbytniej ciekawości. Ale teraz znalazła tę szarą kopertę, która aż parzyła, by ją otwarto. Co więc innego mogła zrobić zielonooka Zuzanna?
Usiadła na brzegu łóżka i jednym szarpnięciem rozdarła ją. Odwróciła rozerwaną stroną do dołu, a z wnętrza koperty wypadła spora książeczka w twardej okładce. Gdy niecierpliwie ją otworzyła, na pierwszej stronie pojawiła się dzisiejsza data i rysunek pełnego księżyca i napisem z czarnego atramentu „Dzień pierwszy”.
Wreszcie na Osobliwym Pustkowiu zaczęły się dziać osobliwe rzeczy dotyczące właśnie Zuzanny.


ROZDZIAŁ DRUGI
„Niebieskooka”

Agnieszka była starsza według lat. Cały rok i kilka miesięcy – wyraźnie było to widać w jej poważniejszej buzi, bardziej wywarzonych zdaniach, coraz częstszym milczeniu młodej kobiety. Była oprócz tego jeszcze pogodna w swojej stałości i spokoju usposobienia. Napatrzyła się swoimi brązowymi oczami na zachowanie innych dorastających dziewcząt i zamiast uznać swoją przynależność do innego świata, jakim było Osobliwe Pustkowie, dała się wciągnąć w nastoletnie buntowanie się. Nie wychodziło jej to jednak, bo babcia i Zuzanna zawsze potrafiły wydobyć z niej typową Agnieszkę.
Od siostry o gorącym temperamencie różniła ją łatwość podejmowania decyzji w trudnych sytuacjach. Lubiła szyć i rysować, ale gdyby nie przyzwyczajenie, wcale nie czułaby się dobrze w lesie. Ponad wszystko kochała pływać, najlepiej w czystej rzece oplatającej jedną stronę lasu, w nocy, przy akompaniamencie tylko szumu drzew i pohukiwań sowy. Tylko na takie piękno była wrażliwa. Nie lubiła rzeczy niekonkretnych i zawiłych rozważań bez jednoznacznych wniosków. Często, gdy zostawała w domu sama śpiewała na cały głos, ale nikt nie wiedział, że to ona. Niektórzy przysięgali, że przechodząc niedaleko Pustkowia słyszeli jakąś niesamowitą pieśń, ale nikt nie łączył jej z brązowooką Agnieszką.
Wiosna, która właśnie budziła się do życia nie miała przynieść w jej życiu zbyt dużych zmian. Nosiła te same pantofelki, trochę zdarte na noskach, zrobiony na drutach szalik i wiązała rozsypujące się jasne włosy różowymi frotkami.
Następnego dnia po wizycie listonosza Agnieszka wróciła ze szkoły wcześniej. Dzień był piękny, na niebie widać było tylko pojedyncze chmury, słońce raziłoby w oczy, gdyby dziewczyna nie założyła na głowę słomkowego kapelusza wiązanego pod brodą. Przybrała go wiankiem z nazbieranych tego dnia stokrotek, zapakowała podwieczorek składający się ze świeżego soku z marchewek (z odrobiną oliwy) oraz dwóch kanapek z białym serem i miodem i ruszyła w swoje zwykłe miejsce, nad rzekę, którą na czas zimy musiała porzucić. Przywitała czule trawę i samotną brzózkę, która rosła tuż nad wodą, jednym korzeniem zbliżając się do niej, drażniąc jej płynny brzeg. Usiadła na rozłożonej na trawie kurtce i dobrą chwilę słuchała rzeki.
Na Osobliwym Pustkowiu trudno smucić się dłużej niż chwilę. Chwila ta następuje zazwyczaj rzadko, a kiedy już nadchodzi, to razem z zachodem słońca. Każde serce lubi światło, a kiedy znika ono zastępowane przez noc, czasami trudno odpędzić smutki. Agnieszka wyobrażała sobie smutki jako małe dzieci z twarzyczkami we łzach i z wygłodzonym spojrzeniem. Kiedy Agnieszka płakała, to tylko dlatego, że wydawało jej się, że te dzieci wtulają jej się w ramiona, a ona nie może im pomóc. Smutkiem było więc dla niej to, że nie była w stanie naprawiać świata. A tak bardzo chciała, żeby chociaż na Osobliwym Pustkowiu nikt nie cierpiał. Ale nawet w takich chwilach jej pogodne usposobienie potrafiło w końcu również przytulić dzieci, a one pod wpływem czułości gestu rozpływały się w powietrzu.
Kiedy dziewczyna siedziała nad wodą już długo, słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Nieliczne chmury zabarwiły się na różowo i złoto, a potem powoli stawały się szare. Im bardziej ich kolor wpadał w tę szarość, tym wyraźniej Agnieszka widziała małe postacie nadchodzące od strony lasu. Szły w zbitej grupie, niekiedy trzymając się za ręce, jeden chłopczyk niósł na rękach zupełnie malutką dziewczynkę z szarym warkoczykiem, który uporczywie gryzła, rączkami trąc czerwone oczy. Agnieszka pomyślała, że nadchodzi właśnie pora smutku, więc rozpostarła szeroko ramiona, by dzieci wtuliły się w jej brązowy sweter. Ogarnęła ją senność, a wtedy zwykła pogoda ducha również postanowiła się zdrzemnąć. Zasnęli więc wszyscy razem. Blondwłosa dziewczyna z bladą, prawie białą twarzyczką i gromadka dzieci uczepionych jej rąk byłyby na pewno osobliwym urokiem, ale każdą osobliwość Osobliwe Pustkowie dobrze ukrywało przed wszelką wścibskością. Tak więc nikt Agnieszce nie przeszkadzał, gdy szklanym wzrokiem wpatrywała się w dal, śniąc z otwartymi oczami, które z każdą godziną nocną zyskiwały nową barwę, aż w końcu, gdy zaczęło świtać, a dzieci jedno po drugim rozbiegały się po polance skubiąc kropelki rosy jak poziomki, a potem rozmywając się w powietrzu, jej oczy stały się zupełnie niebieskie.
Oczy te prawie szumiały jak woda, z których powstały, a przede wszystkim były bardzo, bardzo głębokie, głębsze niż studnia w ogrodzie za domem, czy cienki, wysoki wazon babci, w którym trzymała długie róże od listonosza.

- Babciu, gdzie jest Agnieszka? Mała wrócić już przeszło godzinę temu. – powiedziała Zuzanna znad książki, którą czytała przez całe popołudnie. – Wzięła mój kapelusz, a chciałam wszyć w niego dzisiaj motylka, którego zrobiłam na zajęciach praktycznych.
- Nie mówiła ci, Zuzanko? Miała zostać na noc i koleżanki. – skłamała babcia bez zająknięcia i wróciła do porządkowania albumu, który przedstawiał zdjęcia młodych dziewcząt z ich rodziny (jedyna konkretna rzecz, jaka informowała Zuzię i Agnieszkę o przeszłości) i w tym samym momencie wszystkie oczy z czarno-białych fotografii zalśniły błękitem.

W Agnieszce zaszła jedyna zmiana tej wiosny.


--------------------
"-nigdy bowiem nie pozwalał sobie na nieuprzejmość wobec drugiej osoby, jeśli nie było ku temu bezpośredniej przyczyny."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 24.04.2024 04:36