Od razu ostrzegam, ze ten Fick jest
totalnie skopany i nienadajacy sie do czytania. Pisze go, bo musze
rozladowac emocje...
14 kwiecien 2003
To dziwne, ze gdy
czlowiek cos chce, to nigdy tego nie ma, a gdy mu na niczym nie zalezy, to
ma wszystkiego pod dostatkiem... Czemu wszystko jest takie trudne?? No
jasne, nikt nie mowil, ze bedzie latwo... Bo nikt nie wiedzial, jak
bedzie... Kazdy ma swoje marzenia i Cele, ale rzadko komu udaje sie je
osiagnac... Rzadko kto ma Odwage... Rzadko kto ma tyle silnej woli...
Wlasciwie to nie wiem, czy ja w ogole mam w zyciu jakis Cel... Nie, chyba
nie... Jestem bez Celu... Jestem pozbawiona wszelkiego Sensu... Pusta. Tak,
to najlepsze okreslenie mojej wewnetrznej Nicosci... Czy ja czuje??
Czulam... Ale czy czuje teraz? Czy ja istnieje? Odkad dowiedzialam sie
prawdy, zaszla we mnie radykalna zmiana... Tak, zmienilam sie... Moje zycie
zmienilo sie... Moje wnetrze. Stalam sie Pusta. Stalam sie pozbawiona
wszelkich uczuc... Jestem tylko wspomnieniem, ktore tylko przeszkadza
ludziom w osiagnieciu ich Celow... Niezamierzenie przeszkadzam... Chce pomoc
ludziom, lecz kazdy mysli inaczej. Kazdy patrzy na siebie... Na swoj
interes... Swiat egoistow... Rodzice kloca sie na dole. Znow wyzwiska, znow
pogrozki, znow sie rozwodza... Znow kloca sie o sprawowanie nade mna opieki.
Znow stoje komus na drodze... Znow jestem piatym kolem u wozu... Znow
przeszkadzam... Nie musza sie mna opiekowac. I tak tego nie robia. I nie
potrzebuje tego. Nie potrzebuje niczego... Jestem tylko roslina, ktora
czeka na Czas Zwiedniecia... I ktora wlasnie zastanawia sie, czego jej
brak... Brak jej Milosci, brak jej przyjaciol, Akceptacji... Brak jej przede
wszystkim drugiej rosliny, lub chodzby zwiedlego liscia... Byleby miec
towarzystwo... Byleby lepiej przetrwac Czas Zycia. A pozniej zwiednie.
Rozlozy sie, a na jej szczatkach powstanie nowa roslina... Tak samo Pusta,
tak samo niepotrzebna jak ja... Moj sobowtor... Nigdy sie nie zastanawialam,
czy naprawde istnieje ktos taki jak prawdziwy sobowtor. Jakie jest znaczenie
tego slowa?? Kiedy bylam mlodsza wierzylam zawziecie, ze zrodlem wszystkich
moich niepowodzen sa po prostu niepowodzenia mojego sobowtora... Ze to jego
wina... Nie moja... Jego... Bo ja nie istnieje naprawde. Ja po prostu
jestem. Trwam. Niczym kolek. Stoje w miejscu. Rozwijam sie umyslowo i
fizycznie, ale nie o to wciaz mi chodzi... To moja dusza laknie pomocy...
Ale nikt nie rozumie... Nie potrafi... Tak jak nie potrafi zwrocic uwagi na
jedno male ziarenko piasku, gleboko zakopane pod milionem innych...
Przesadzilam... Lubie przesadzac... Ale czy jest milion ziaren piasku
podobnych do mnie?? Czy sa tak samo... puste?
Koncze, poniewaz klotnia
umilkla i zaraz wejda rodzice zadawajac pytania typu z ktorym z nich chce
mieszkac... Co odpowiedziec?? Nic... Przeciez jestem
pusta...
-------------------------
Jezeli ktos to przeczytal,
to go podziwiam...
Takie literackie użalanie się nad własną
egzystencją... .
Ee... jeszcze jedno... dat nie
pisze się: 13 kwiecień, 18 maj, a 13 kwietnia, 18 maja .
nie za dużo tych wielokropków?
i to pisanie z Wielkich Liter ciut
irytkuje
- czy te elementy są konieczne?
Hmm... Wielokropki to tak jakby... jakby
to tu nazwac... Przemyslniki <jak to inaczej nazwac?? > Ale postaram siem, zeby bylo ich
mniej... A jak Duze Litery irytuja, to wieszosc ich wyklucze <ale nie
wshystkie>.
wlasnie pzeczytala Twoj fick i musze
powiedziec, ze...mi sie spodobal..
jest w nim pelno melancholii, odczuc
(raczej tych negatywnych niz pozytywnych), a przede wszystkim sklania do
przemyslen (przynajmniej u mnie tak bylo)..
pozostaje pytanie..kiedy next
part??
widze że rzeczywiście w tobie nabuzowało złą
energią.........czy to było jednorazowe czy raczej zamierzasz
kontynuuować?.......co do tekstu .......wszędzie te kropki
ale ja też tak piszę więc jest oki.....będą z ciebie ludzie
15 kwiecien 2003
Zamieszkam z mama.
Ojciec spi, wiec mama szybko i zrecznie wziela najpotrzebniejsze rzeczy.
Chcialam go obudzic, aby nas zatrzymal, ale nie zdolalam...Znow
przeprowadzki, znow droga do nikad... Przeprowadzamy sie juz po raz szosty.
Nie wiem po co, nie wiem czemu. Wczoraj klotnia przeniosla sie do mojego
pokoju. W nocy nie moglam spac. W szkole znow smiali sie z mojego sposobu
bycia. To juz nie zycie. To fikcja. To zdeptanie rosliny. Wlasnie tak sie
czuje. Zdeptana... Jedziemy samochodem do mieszkania mamy. Mowi cos do mnie,
ale ja siedze z tylu i nic nie slysze. Nie chce slyszec. Po prostu jej
slucham, ale nie rozumiem jej slow. Bo jest roznica miedzy sluchaniem, a
slyszeniem... Tak jak jest roznica miedzy zyciem a smiercia. Nie wiem, co
jest lepsze: zycie czy smierc... Dla niektorych z pewnoscia to pytanie jest
bezsensowne... Dla mnie nie. Czemu samobojcy odbieraja sobie zycie??
Uciekaja od samych siebie?? Czy po prostu chca pokazac, ze sa niezalezni?
Czytalam kiedys list pewnego samobojcy... Bylo w nim cos, co zwrocilo moja
uwage...Pisalo w nim: "Smierc przez samobojstwo jest najpiekniejsza...
O naszym zyciu decyduja inni, o smierci decydujemy sami...". Znam, a
raczej znalam tego samobojce. To byl moj pzyjaciel, choc nawet nie zdawal
sobie sprawy, jak wiele dla mnie znaczy... Olgierd. Byl tak samo zagubiony,
tak samo pusty jak ja. I choc starszy o cztery lata, mniej roztropny i
bardziej wybrykowy ode mnie byl dla mnie kims w rodzaju autorytetu.
Imponowal mi. Jego nieustanna walka z samym soba, ucieczka przed
nieznanym... I nagle znow czyjes zycie zawalilo sie. Umarl... Nie chcial
czekac do Czasu Zwiedniecia... Poddal sie kropli deszczu... A przeciez jest
nieskonczenie wiele takich kropli... Nieskonczenie wiele niepowodzen...
Nieskonczenie wiele chwil, w ktorych zycie moze nas albo uszczesliwic, albo
pograzyc... "Nasze zycie zalezy od innych"... Kim sa ci inni? Inni
to ludzie... Kieruja nami, wywieraja wplyw na to, co bedzie... Dlatego zycie
jest takie podle... Bo ludzie sa podli... Klamliwi, zlosliwi... Nie rozumiem
ich. Nie rozumiem wielu rzeczy. Moze nie chce? Nie wiem... A moze to one nie
chca... Te rzeczy... Moze czlowiek jest stworzony po to, by zyc w klamstwie,
fikcji... Moze to Przeznaczenie... Albo po prostu jedno wielkie bagno...
Zyje w takim bagnie. Kiedys Tania powiedziala mi na pocieszenie: "Nie
martw sie, Calen. Zapamietaj: Zycie to bagno, przy ktorym czlowiek jest jak
kamien spadajacy na samo DNO"... Tania zawsze umiala ubrac w piekne
slowa to, co mysli... Ale Tanii juz nie ma. Wyjechala do Francji, na
stale... Pisalam do niej, ale jej rodzice zakazali Tanii utrzymywania ze mna
kontaktow. Wciaz ja sprawdzaja, wciaz kontroluja... Tyle tylko zdolalam
wywnioskowac z jej ostatniego listu do mnie... Napisala go potajemnie, w
sekrecie. Wiem, ze mialaby klopoty, gdybym odpisala, wiec nie odpowiedzialam
jej... Ale mimo to tesknie. Nie ma juz osoby, ktorej moglabym sie zwierzyc,
ktoraby mnie rozumiala... Matka? Ona jest wciaz zajeta wlasnymi sprawami...
Ojciec? Zabiegany, nerwowy, spontaniczny... Nie mam w nich oparcia... Nie
mam oparcia w nikim...
Kto to jest, ten gosc w samochodzie? Mama
pomachala do niego przez szybe... Usmiechnal sie... Mama zaprasza tego
mezczyzne do srodka <wyszla juz z samochodu>. Musze konczyc...
Myslenie nie pomoze mi w promiennej prezentacji moich zebow, jak przystalo
na grzeczna, wzorowa coreczke z dobrej rodziny... Teraz wiem, ze Olgierd
mial racje... Nasze zycie zalezy od innych...
Heh...ten fick jest mądry podoba mi się
przedstawia wiele prawd...na prawdę to juz coś..
Jak kto snapisze o tym ficku < JEJU
SUPER!! CHCE NEXT PARTA!> to bede kasowac bezlitosnie! A
czemu? Bo nad tym PAMIETNIKIEM trzeba chwile pomyslec... inna sprawa jest to
ze nie wszyscy mysla nad tym co czytaja... przeleca wzrokiem i pisza "
jeju fajnie!"... moze po prostu nie rozumieja? NIe wiem... powinnam
oceniac to krytycznie, czepais si ebledow itp... nie... jakos za duzo w tym
uczucai i bolesnej prawdy, dobrze ze cso takiego znalazlo sie na forum.
Pozdrawiam Abaske.
P.S. No dobra... staraj sie stawiac mneij
wielokropkow... takei pourywane zdania utrudnaija czasem czytanie.
Pozdrawiam
Jesu zaraz tego postu nie bedzie bo jak
można określać coś mianem "Fajnego" jesli sie tego nie przemyśli.
Tu jest bardzo dużo prawdy. Takie fiki są do myślenia a nie do
pisania....czasem ludzie pomyslcie co piszecie zeby nie być uważanym za
głupka przez innych ja niestety Ciebie uważam w tym momencie za taką bo nie
umiesz dostrzec czegoś w tym ficku...widac ze nie czytałas postu psychopatki
No ba... a komu by sie chcaiało stosowac
do wypocin starej gderliwej Psycho co? Ale was zasmuce... sluchacie, nie
sluchacie... posta i tak skasowalam. A opowiadania nie zapisuej w Wordzie,
tylko dl atego... ze bdybym kazde dobre opowiaadnie chcaiaB zapisywac to bym
miala tego tyle ze by mnie utopilo. Wybieram wiec tylko te naj naj naj naj
leprze... kto wie... moze i ten pamietnik dojdze do tego grona.
Dzisiaj wkleje nasteonego parta
<kontynuacje tamtego dnia>. NIe bedzie super dlugi, bo jest zbyt
piekna pogoda, a to nie sprzyja zbytnio rozmyslaniu ^^ Ten part bardziej
opowiada o zyciu Calen, niz o jej rozmyslaniach...
***
Mezczyzna nazywa sie Piotr. Podobno
jest przyjacielem mojej mamy juz z czasow studiow. Dziwne wiec, ze wczesniej
go nie widzialam... Dziwne, ze w ogole nie wiedzialam o jego istnieniu. Od
czasu moich narodzin, od 14 lat nie widzialam najlepszego przyjaciela mojej
wlasnej matki... Nic w tym jednak dziwnego, przeciez nigdy nie mialam z nia
blizszych kontaktow. Ani z ojcem. Z nikim... Moze tylko z Tania. Ale ona
odeszla... Nawet nie mam sily tego wspominac. Nie wiedzialam, ze odejdzie.
Nikt nie wiedzial... Nawet ona. Po raz ostatni widzialysmy sie w piatek.
Byla u mnie w domu... Rozerwala swoje ukochane koraliki na 2 czesci i
zalozyla mi jedna czesc na przegub reki. Nastepnie ja pomoglam jej z
zalozeniem drugiej polowki na jej reke. "Pamietaj, ze nie wazne, co sie
stanie, zawsze bede przy tobie" - to byly jej ostatnie slowa skierowane
do mnie. Nie "pa", nie "na razie"... Tylko to jedno
zdanie, ktore znaczy dla mnie wiecej niz cokolwiek innego... W poniedzialek
juz jej nie bylo. "Wyjechala z rodzicami do Francji" - oznajmila
nam po weekendzie zaskoczona nauczycielka. - "I watpie, zeby
kiedykolwiek wrocila". Pani sie nie mylila. Po jakims czasie klasa
zdawala sie powoli otrzasac z szoku. Ale nie ja. Plakalam po nocach, nie
moglam spac. A moja matka nic nie zauwazyla. Nikt nie zauwazyl. Wszyscy
mysleli, ze mam po prostu zly humor. A owy "zly humor" mialam
prawie codziennie... Pamietam tylko, ze kiedys przyjaciolka matki
powiedziala: "Cos sie z ta twoja corka dzieje... Takie z niej kiedys
bylo radosne dziecko...". Wtedy to wlasnie moja mama po raz pierwszy
<i ostatni> w zyciu zauwazyla, ze nie umiem cieszyc sie zyciem. Bo nie
umiem. Umialam. Ale nie umiem. Po tej uwadze owej przyjaciolki mama poslala
mnie do psychologa. Nawet lubilam tam chodzic, choc sie wstydzilam. Potem
poznalam Tanie, wiec mama zdecydowala, ze wizyty nie sa juz potrzebne. Bo
nie byly... Ale teraz chetnie bym sie tam wybrala. Moj psycholog byl madry
i sympatyczny, rozumial mnie... Czy mooge go uznac za przyjaciela? Nie,
chyba nie... To tylko jego praca... A co do przyjaciol... Nie podoba mi sie
ten Piotr. Wciaz opoowiada, jaka to ja jestem cudowna... Ze po mamie... Nie
zgadzam sie z tym... Moja mame znam tak jak obca osobe, nie wiem o niej
prawie nic oprocz tego, ze rano okolo 8.00 zawsze ma byc wolna lazienka bo
mama musi przez godzine zdazyc sie "upiekrzyc". Tylko to o niej
wiem. Ale zdaje mi sie, ze Piotr wie o niej o niebo wiecej. Znaja sie
dluzej... I choc przez prawdopodobnie 14 lat nie mieli ze soba kontaktu, to
najwyrazniej wcale im to nie przeszkadza... Ale mi tak...
Przed chwila
Piotr zaproponowal, bysmy wybrali sie do ZOO. Matka zgodzila sie bardzo
chetnie i rozkazala mi szykowac sie do wyjscia. Nie rozumiem jej. Jeszcze
wczoraj tak bardzo kochala ojca, a dzisiaj udaje, ze wcale go nie zna? Ze
nie jest jej przykro? Moze nie jest... Moze ona tez po prostu jest... Tak
jak ja. Jak roslina bez uczuc, a raczej jak roslina, ktora uczucia
stracila... Nie, raczej nie... Bo rosliny przynajmniej sie rozumieja... A mi
do zrozumienia mojej matki brakuje wiele. I pewnie nawzajem. Musze juz isc.
Isc... Tylko to mi pozostalo... Tak, tylko isc przed siebie.
Z tym "musze juz isc" to bylo
"isc do ZOO", jakby co
A z tym "nic wiecej nie pozostalo" to tylko dopowiedzenie ^^
Abasiu obiecałam ci że skomentuje i prosze
jestem ( a co myślałaś że cie tak zostawię?
) szczególnie podobał mi sie ostatni part,
taki poruszający.....wiele mówi o odczuciach bohaterki, co czuje po stracie
przyjaciółki, jak reaguje na starego przyjaciela matki i jak owa bliska
osoba wydaje sie jej taka daleka, taka obca, zupełnie jakby nie było jej w
jej życiu, sprawiającej wrażenie goście w jej życiu......bohaterka nie może
zrozumieć postępowania matki...zadaje sobie pytanie dlaczego zapomniała o
kimś kogo onie kochały kiedyś razem ....ojca.....i co sie stało z jej
rodziną......bohaterka przeżywa trudny okres w życiu.....myślę że bardzo
poważnie podeszłaś to tego aczkolwiek trudnego tematu.........umiałaś go
bardzo dbrze przedstawić.....dobrze że piszesz tu dużo o uczuciach
bohaterki....to bardzo ważne co czuje, co myśli......przedtawiłaś bardzo
jasno jej sytuację.......co tu dużo mówić gratulacje Abasiu, bardzo podoba
mi twój ff, kontynuuj go bo naprawdę warto.....a i temat nie jest głupi,
więc podwójnie warto......będę komentować w miare możliwości jak chcesz
(wiem że tak - moja skromność
).....jeszcze raz powodzenia
Ten fick sprawia ze az sie myśli...o
ludziach którzy to przeżywają...a ska tacy ludzie...smutne jest to ale
prawdziwe..
ten fick naprawdę robi niezłe wrażenie.
jest inny niż wszystkie, które do tej pory czytałam. tutaj zawarta jest nie
tylko treść, ale też uczucia, przemyślenia... kiedy to czytam po części
czuję jakby to było o mnie...
Cos trace wene... no ale postaram sie
wklejac te party jako tako w miare szybko
Milego czytania!
16 marzec 2003
W Zoo bylo niezbyt
interesujaco... Niezbyt to malo powiedziane. Mama i Piotr byli zbyt zajeci
soba i nie zwracali na mnie najmniejszej chocby uwagi. To tylko utwierdzilo
mnie w przekonaniu, ze jestem nikim. Tak jak te wszystkie zwierzeta. One sa
w tym Zoo tylko na pokaz. Ja jestem w mojej rodzinie tylko na pokaz. One
musza byc posluszne tak jak ja musze byc posluszna. Ale na nie chociaz ktos
od czasu do czasu zwraca uwage. A na mnie? Na mnie nie. Jestem jak cien,
ktory boi sie ciemnosci, kiedy to musi zniknac i na nowo wyczekiwac dnia. A
ja jestem wlasnie w takim stanie. Wyczekuje dnia. Jestem pograzona w
ciemnosci, a istnieje tylko dzieki nadziei. O tak... Tak jak czlowiek rzuca
cien i jak cien istnieje tylko dzieki czlowiekowi, tak i ja zyje tylko
dzieki nadzieji. Ale ona wkrotce wygasnie. Bo ilez mozna czekac na lepsze
jutro? Ile mozna tkwic w mroku? Ile? Ja tkwie w nim od poczatku... Od moich
narodzin. I tylko od czasu do czasu moja nadzieja zapala lampke, abym mogla
pokazac, ze istnieje. Nic wiecej. Nic. A najgorsze z tego wszystkiego jest
to, ze matka i Piotr coraz bardziej maja sie ku sobie. Nie wierze w to, ze
przez 14 lat nie utrzymywali ze soba kontaktow. Matka wie o nim wszystko i
on wie wszystko o niej. Za to ja nie wiem nic o zadnym z nich. Bledne kolo.
Bledne zycie. Bledna pustka... Czemu tata nie spotkal nas w Zoo? Czemu mnie
z tamtad nie wzial? Czemu? Jest tyle rzeczy, ktorych nie rozumiem... Swiat
dzieli sie na dwie czesci: na rzeczy, ktorych nie rozumiemy i te, ktorych
nigdy nie zrozumiemy. Czemu umarla Sara? Nigdy jej nie znalam. I juz nigdy
jej nie poznam. Rodzice to przede mna taili... Nie wiem gdzie jest jej
grob... Malutki grob... Nie wiedzialam nawet o jej istnieniu. Dopiero
niedawno odkrylam zakopany gleboko pod ziemie pamietnik matki. Po co go
zakopala? Zeby ukryc prawde? Chyba tak... Przeciez nic nie rani tak jak
prawda... Ale moze lepiej by mi bylo ja zniesc, gdyby zyla Sara... Gdyby
zyla moja blizniacza siostrzyczka... Czemu umarla podczas porodu? Przez
glupi blad lekarza. A czemu lekarz popelnil taki blad? Jaka byla jego
przeszlosc? Czy zrobil to ze zdenerwowania, czy z nieuwagi? Moze byl zbyt
rozkojarzony, aby przeprowadzic porod? Moze wydarzylo sie cos, co nie dawalo
mu skupic sie na operacji... Moze... Moze jest jeszcze wiele osob, ktore
nigdy nie dowiedzialy sie o istnieniu swojego blizniaczego rodzenstwa? Nie
moge o tym myslec. Nie potrafie. Moze gdyby zyla Sara, byloby mi latwiej...
Mialabym kogos do rozmowy.... Gdyby zyla Sara...
PEES:
Przepraszam, ze tak malo... No i ten part bardziej opowiada o rodzinie
Calen, niz o jej odczuciach
17 marzec 2003
Po raz pierwszy
poruszylam z matka temat Sary. Nawet nie wiem jakim sposobem udalo mi sie z
nia porozmawiac... To jakis cud. A zaczelo sie od negocjacji. Chcialam
odwiedzic tate. Nie mam z nim kontaktu, a chociaz nigdy nie mialam w nim
jakiegos oparcia, to jednak za nim tesknie. Dziwne jest to wszystko. Kiedy
jednak matka stanowczo odmowila, wykrzyczalam jej w twarz wszystko, co mysle
o tajeniu przede mna smierci Sary. Byla wstrzasnieta wiadomoscia, ze w jakis
sposob sie o tym dowiedzialam. Nie mogla mowic ze zdenerwowania. Po prostu
usiadla na krzesle i poprosila mnie, zebym sie dosiadla.Opowiedziala mi cala
swoja historie. Po raz pierwszy spojrzalam na swoja matke innym okiem. Po
raz pierwszy ujrzalam w niej... czlowieka. Dowiedzialam sie, ze Sara byla za
slaba, zeby przezyc. Ze nie miala zadnych szans. Byla za slaba... Te slowa
wciaz obijaja mi sie o uszy. Nie miala zadnych szans... A czy ja mam jakies
szanse? Moje relacje z matka ulegly naglej przemianie i czesto z nia
rozmawiam, ale nie o rzeczach powaznych. Mam szanse... Wlasnie ja dostalam.
Teraz moge sie wybic. Musze obudzic nadzieje, aby zapalila pstryczek w
lampie... Musze... Dla siebie. Dla Sary. Dla mojej przyszlosci.
No nieźle nareszcie cos włozyłaś...dobrze
napisane...to przeciez jakby notatki jakiejs dziewczyny a tu nie mozna
spodziewać sie perfekcji...dlatego mi sie podoba
Ogólnie nie za bardzo lubię pamiętnki ale
ten jewst wyjatkowy. Taki ciekawy inny niż wszystkie. Mam nadzieje ze tio
fikcja, a nie prawda. Raczej tak jest
Ten fcik daje od myślenia. Tu są przeprowadzane myśli jak wiele z nas robi.
Za użmy, miałam kiedys takiego dołka, ze a anglelskim zaczełam gadac ze ja
nikogo nie bchodzę ze jestem nie potrzebna ze pojade do warty itp. Ale
przeszło
Bardzo ciekawi mnie ten pamętnik. Czekam na next parta!!
Dobrze, poprawie sie, Dan... A teraz
parcik...
18 marzec 2003
Nie moge w to uwierzyc!!
Odbudowalam kontakty z moja matka, w szkole coraz lepiej... Magda zaczela
sie do mnie odzywac, ale ja pamietam, jaka byla dla Tanii i ze wzgledu na
lojalnosc wobec przyjaciolki nie mooge sie za bardzo wtajemniczych. A to
jest naprawde trudne, tym bardziej, ze jestem coraz bardziej zauwazana w
klasie... Ba, w calej szkole!! Dzis anglistka we mnie uwierzyla i
dala mi malutka rolke w przedstawieniu na Dzien Angielski... Ale to mi w
zupelnosci wystarczy. Rozpiera mnie duma, szczescie... Szczescie... Kiedy
ostatnio uzylam tego slowa? Kiedy ostatniom razem bylaom szczesliwa? Kiedy
bylam z Tania... Kiedy... Nie. Nie moge tego teraz rozpamietywac... Nie
teraz. Nie teraz, kiedy odbilam sie od dna. Nie teraz. Pamietam przyslowie
chinskie: "Nie sztuka jest nigdy nie upadac. Sztuka jest po kazdym
upadku podniesc sie i isc dalej". Czyli ze dokonalam cudu!!
Wstalo slonce, abym mogla istniec... Na jego czesc spiewaja ptaki... Nie, to
nie ptaki... To moja dusza... Cos sie zmienilo... Nie, nie cos...
Wszystko!! Jestem tak szczesliwa, ze teraz najchetniej wybieglabym
na podworko i biegala wokol domu... Moja matka ze mna rozmawia, odbudowuje
swoja pozycje w klasie, jastem szczesliwa... SZCZESLIWA!! A teraz,
nie zwazajac na wszystko ide dac upust swojej energii!! Ide
pobiegac... A po poludniu obiecalam Mackowi pomoc mu w zadaniach z matmy...
Teraz czuje, ze zyje... Ze oddycham pelna piersia... Saro!! Gdybys
byla tu przy mnie stalabym sie najszczesliwsza osoba na swiecie!!
Kocham Cie!! Kocham!! Tego slowa tez od wiekow juz nie
uzywalam... I wreszcie jest pora! Teraz... Zaraz... Zaczynam nowe
zycie!!
piekne..pisz wiecej i sszybciej
w koncu
dalas cos optymistycznego (=
mam uwage.. powinnas wklejc dluzsze
party
pozdro
27 kwiecien 2003
Dzis sa urodziny
Kory. Ach, przeciez jeszcze nic nie napisalam o Korze!! To dziwne,
ale kiedy wszystko uklada mi sie jak nalezy, po prostu pisanie pamietnika
nie jest mi juz potrzebne... Nie tak jak kiedys. Kiedys byla noc, dzisiaj
jest dzien. Tylko czasem podczas dnia pada deszcz. A padal on podczas swiat
Wielkanocnych, czyli tydzien temu. Wtedy spotkalam sie z ojcem po raz
pierwszy od tamtej wyprowadzki. Tesknilam za nim. On twierdzi, ze on za mna
tez... Ale jakos trudno mi w to uwierzyc... Powiedzial bowiem, ze juz od
dawna sa z mama w separacji i nie mowili mi tylko ze wzgledu na moj owczesny
stan psychiczny. Ze niedlugo bedzie proces sadowy w sprawie opieki nade mna.
Wtedy to nie byl deszcz. To byla ulewa. I choc Kora wspierala mnie jak
mogla, nic to nie dawalo... Nic. I znow ozyly dawne wspomnienia, znow ozyla
Sara... Nie, ona nie ozyla. Ozyla pamiec o niej. Czasem probuje wraz z Kora
namalowac moja siostre. Jeden z rysunkow wyszedl nam bardzo ladnie. Wiem, ze
Sara, jak na moja blizniaczke przystalo, mialaby ciemno-blond wlosy i
granatowe oczy. I ze bylaby bardzo piekna, zeby uzupelnic moja brzydote.
Chociaz... Co ja mowie? Przeciez postanowilam polubic siebie... I taki mam
wlasnie zamiar!! Polubie siebie! I stane sie taka piekna jak
moja siostra!! Wierze w to!! Wierze w siebie!
Uwierzylam! Uwiezylam, ze mozna wierzyc... Naprawde zaszla we mnie
olbrzymia przemiana... Tak wiec teraz z okazji mojego uwierzenia oglaszam
wszem i wobec: Wiara czyni cuda!!
ta przemiana bardzo ładnie Ci wyszła. i
nie przejmuj się, że party są krótkie. lepiej, żeby były krótkie i porządne
niż długie i byle jakie. zresztą na długie trzebaby dłużej czekać. więc pisz
jak Ci wygodniej
Podobało mi się, naprawdę super klimat.
Dobrze, że wreszcie jest szczęśliwa. Zawsze po deszczu wychodzi słońce...
Tylko mam wątpliwości, czy zawsze tak dobrze piszesz, czy np. gorzej byłoby
gdybyś napisała opowiadanie. Bo pamiętnik ma inne prawa. Możesz w nim
popełniać takiego błędy jakich w opowiadaniu nie.
No i next part... Specjalnie dla Wioli ^^
Obiecalam, ze wkleje go dzis, ale dzis w nocy chyba tez sie liczy?? ^^Nie
bedzie tak dobry jak poprzednie, ale coz...
11 maj
2003
Przeczytalam ten pamietnik... Jest dziwny... Razem z Kora go
na zmiane czytalysmy. No i ona sie ze mnie zaczela smiac, ze jestem
nienormalna, jesli mysle, ze jestem roslina i ze te moje wszystkie
porownania sa smieszne. Czy ja wiem? To sa moje odczucia, a nie jej... Ale
kiedy sprobowalam sie jej niesmialo sprzeciwic, nagle stala sie strasznie
drazliwa. Powiedziala, ze nie wie, po co ona tu w ogole jest, po czym
wybiegla z mieszkania, zatrzaskujac drzwi. Czasem to ja jej po prostu nie
rozumiem. No, ale coz... Wiekszosc ludzi na tym swiecie sie nie rozumie...
Tak, swiat to jedno wielkie nieporozumienie. Chociaz watpie, czy gdybysmy
mieszkali na ksiezycu byloby inaczej. To ludzie sa jacys dziwni. To nie
swiat... Probowalam zaczac nowe zycie... I calkiem niezle mi to wyszlo...
Tyle ze ja ciagle gram... Tak, wlasnie w taki sposob mozna to nazwac...
Odgrywam role swojego zycia... Kto wie, czy nie ja jedna... Przeciez jest
wiele dziewczyn na swiecie nazywajacych sie Calen i przezywajacych taka sama
sytuacje... Ech, kogo ja tu oklamuje? Przeciez wiem, ze jest jak jest i nikt
nie ma nic identycznego... Roznimy sie chocby przeszloscia... Ciekawa
jestem, co teraz robi Sara... Przyglada mi sie z gory? Moim wszystkich
zwyciestwom i porazkom?? Co ona o mnie mysli?? To samo co Kora? Jezeli
wszyscy tak mysla, to moze ze mna naprawde cos jest nie tak? Moze naprawde
cos mnie rozni od innych ludzi? Bo od mojej matki to mnie wszystko rozni...
Ostatnio ubrala sie w mini i poszla tak na miasto... Ja bym tak nie mogla...
Wole skromne ciuchy choc matka wciaz probuje mnie zmusic do noszenia
falbanek. Nie daje sie. Przeciez kazdy moze miec swoje zdanie na ten
temat... A kiedy mowi mi, ze wygladak jak scierka do podlogi w zwyklych
jeansach i bluzie, powtarzam sobie w duchu: "Nie liczy sie to, co na
zewnatrz, ale to, co nosimy w srodku". To mi naprawde pomaga. Bo to
prawda. NIc nie pomaga tak, jak prawda... Prawda to najlepsze lekarstwo na
krzwde i bol... Przynajmniej ja tak uwazam. Wiele osob twierdzi, ze prawda
mooze ranic... Owszem. Ale rani jeszcze bardziej, gdy zostanie utajona i
dziwnym trafem ujrzy swiatlo dzienne. Wtedy dopiero boli. Wiem cos o tym.
Tak bylo z Sara... Z pamiecia o niej. Teraz na pewno bylaby bardzo
szczesliwa osoba, podobnie jak ja. Ojciec powiedzial mi, ze Sara byla
silniejsza ode mnie i dziwne, ze to ona umarla, a nie ja. A to wcale nie
dziwne. Sara byla bohaterka i poswiecila sie za mnie. Wykazala sie prawdziwa
odwaga i szlachetnoscia. Bo ja bylam po urodzeniu w istocie trzy cwierci od
smierci. Ale co do tej silnosci... Gdyby zyla Sara, bylaby
"szefowa" mnie, a ja bylabym podlegla. Czy lepiej cale zycie byc w
cieniu siostry, czy lepiej, zeby jej nie bylo? Zdecydowanie to pierwsze.Ona
by mi doradzila, co jest lepsze, pocieszylaby mnie w trudnych sytuacjach i
zawsze podczas sprzeczek rodzicow mialybysmy siebie nawzajem. A tak to
pustka. Nie mam nikogo takiego, Kora robi sie w stosunku do mnie coraz
bardziej oschla, a matka patrzy na mnie, jakbym byla piatym kolem u wozu. Co
ja na to moge, ze zyje?! Wczesniej z moja matka nie bylo tak zle, ale od
tygodnia doslownie kazda wolna od pracy chwile spedza z Piotrem. Tlumaczy
sie, ze on ma dobre znajomosci wsrod najlepszych adwokatow i wogole. Ale ja
jej nie wierze. Bo niby dlaczego w takim razie u nas nocowal? No, nie spal z
moja mama, ale... Cos mnie niepokoi. Zachowuja sie jak stare malzenstwo. A
gdy mowie o tym tacie, on odparowuje, ze to jest jej zycie i niech sobie je
psuje, jak chce. Nie ma to jak roztac sie w przyjazni... Dorosli sa
dziwni... Chociaz, ja tez jestem na swoj sposob dziwna... Wszystko jest
dziwne. Czy jest ktos na tym swiecie, kto zna wszystkie jego (swiata)
tajemnice?? Chyba nie...
Jestem zmeczona, wiec koncze. mam nadzieje, ze
Kora nie jest na mnie obrazona... Mam nadzieje, ze chociaz ona sie ode mnie
nie odwroci... Bo tak robia wszyscy po koleji... Albo mi sie zdaje, albo
swiatlo mojego slonca powoli przyslania chmura....
_____
PEES:
Od dzis sie poprawiam i pisze czestsze party ^^
Wiolu, to nie zadne wielkie wydarzenie ^^
Troche sie zawstydzilam ^^ Ale zauwazylam, ze sie psuje z parta na part...
Coraz gorzej... I
nawet mi noc nie pomoze ^^ Avalanche, co ci sie snilo? Quicksilver??
12 maj 2003
Jest
gorzej, niz myslalam... Kora sie ode mnie odwrocila... Czy to jest koszmarny
sen, czy jawa? Teraz caly dzien trzymala sie z Mela i Christina... Chyba
robila mi to specjalnie na zlosc, bo przeciez wie, ze sie z tymi
dziewczynami ciagle gryze, taka glupia to ona nie jest. Nie wiem, wszystko
powoli traci sens. Na kazdym kroku widze, ze klasa coraz bardziej sie mnie
wypiera. Znowu. I znowu bede przezywac to samo pieklo... Chyba juz rozumiem,
dlaczego Kora chciala sie ze mna "przyjaznic"... Bo bylam wtedy
popularna. Ale mimo wszystko faktem jest, ze Mela i Christina sa bardziej
"na topie" niz ja. Watpie czy ja wogole bylam kiedys taka. A moze
Kora po prostu czula sie samotna? Nie wiem. Trudno jest zrozumiec ludzi.
Wiem, ze sie powtarzam, ale nie umiem inaczej opisac tego, co wciaz nie daje
mi spokoju. Musze chyba gdzies wyjechac... Daleko, zeby nikt nie wiedzial,
gdzie jestem. Najlepiej do Francji. I zamieszkac niedaleko Tanii. Zmienic
dane osobowe, zapisac sie do szkoly, zamieszkac u bezdzietnego malzenstwa...
Nie, co to, to nie. Nie chce mieszkac z jakas para... Lepiej z kobieta o
golebim sercu, ktora mnie bedzie rozumiec... Ktora bedzie moja przyjaciolka
i zastepowac mi bedzie mi mame... Bo moja matka zawsze byla w stosunku do
mnie taka... falszywa... Nie wiem, jak to mozliwe... Ale tak samo jest z
ojcem. Oboje udaja, ze tak bardzo mnie kochaja, ze jestem ich najlepsza
coreczka i w ogole. Ale widze, ze jestem im niepotrzebna. I choc moja matka
od zawsze chciala miec szczesliwa rodzine ze wzgledu na swoje straszne
dziecinstwo, stworzyla tylko wizje takiego domu. Kiedys mi mowila, ze dom to
nie tylko cztery sciany i ze mam byc w koncu normalnym domownikiem. Ale
dziwne, ze dla mnie dom zawsze byl jedynie budynkiem. I w dodatku nie byl
bezpieczny. Nie jest bezpieczny. Czemu tak jest? Nie wiem. Wlasnie mama
krzyczy na mnie, ze nie posprzatalam pokoju. To juz codziennosc. Ale ona nie
patrzy na siebie... Bo tak naprawde jestem bardziej porzadna od niej. Ktos
kiedys powiedzial: "Ludzie sa jak oczy, innych widza, siebie nie".
Mial stuprocentowa racje...
15 maj 2003
Dzis mialam
nieprawdopodobnie trudny sprawdzian. Do tego nic nie wiedzialam, bo tego nie
rozumiem... Obawiam sie, ze moje oceny sa rownie nieodpowiednie jak moje
zachowanie wczorajszego dnia. Dalam sie poniesc emocjom. Najczesciej po
prostu ignoruje osobe, ktora mnie obraza, teraz jednak nie umialam... Bo
obrazila mnie Kora. Powiedziala na glos:"Och, Calen!! Jak tam
twoj dziennik?? Dasz poczytac? Bo wlasnie rozmawialysmy o tym debilu -
Olgierdzie, czy jak mu tam...". Te slowa nie bolaly by tak bardzo,
gdyby nie plynely z jej ust. Nie wiem, co jej takiego zrobilam. Chociaz ona
nigdy sie przede mna nie otwierala. Zyla moim zyciem. Podejrzewam, ze kiedy
zorientowala sie, ze wcale nie mam tak "rozowego" zycia, po prostu
sie mnie wyparla. Tak by nie zrobila Tania. Tak by nie zrobil nikt, nawet
najgorszy podlec na swiecie. Ale ona tak. Dziewczyny kolo niej zaczely sie
ze mnie smiac. To bylo okropne.
Dostalam komorke. Nie wiem, po co mi
ona, ale dostalam. Nie wiem, czemu. Przeciez i tak mi ja tata odbierze. Nie
mowie tego, zeby wzbudzic czyjes wspolczucie, ale taka jest prawda. Zawsze
rodzice zabieraja mi cos, na czym mi zalezy. Dlatego nie posiadam nic. Nie
przyzwyczajam sie do niczego i do nikogo. Bynajmniej nie bede od teraz. Bo
przyzwyczailam sie do szczescia. Zaczelam powoli wtajemniczac sie w debilne
plotki typu "A ta ma strasznie wielkie oczko w rajstopach" lub
"Ta zerwala z tym i chodzi z tamtym, ale wcale tamten jej sie nie
podoba, tylko jego kolega jakistam". Przyznam, ze sama tez zrobilam sie
bardzo wscibska. Czulam sie bezpiecznie przy Korze, bo wierzylam, ze ona
mnie nie zdradzi... Jakze mylne byly moje nadzieje!! I po raz
pierwszy chyba przekonalam sie, ze nie wszystko zabrali mi rodzice. Bo
chwilowe szczescie na przyklad zabrala mi wlasnie moja pseudo-przyjaciolka.
A Tanie zabrali mi jej rodzice. Natomiast Olgierda zabral mi zal i smutek...
Co ze mna? Ja jeszcze trwam... Ale przekwitam. Tak, jestem roslina, ktora
zakwitla w promieniach slonca, ale schowala swe platki w nocy... I znow
wracam do przeszlosci...
_________
Lubie komentarze, wiecie?
Abasieńko... przecztałam to calutkie od
początku do końca i stwierdzam, że ..... mi się podoba. Pisz dalej. Ten
pamiętnik daje mi jakąś energię.... jakby mi pokazywał, że ja sama nie mam
najgorszej sytuacji itp.
Dziękuję. :*
19 maj 2003
Dzis sa urodziny mojej
mamy ( <---to akurat jest oparte na faktach
), ale jakos wcale tego nie czuje. Ale coz... Nigdy tego nie czuc... Nigdy.
Po prostu Piotr przyszedl do "nas" na drinka, a tata przyslal
mamie kwiaty, ktore i tak wyrzucila do kosza, kiedy dowiedziala sie, kto
jest ich nadawca. A byly naprawde piekne. Az zapieralo dech w piersiach.
Az... Az sie chcialo zyc... Ale ja nigdy nie dostalam kwiatow i waptpie w
to, bym kiedykolwiek je otrzymala. Tak samo wapie w to, czy znow wstanie
slonce... Naprawde straszebnie zawiodlam sie na Korze. Ale postanowilam sie
nia nie przejmowac. Wspiera mnie w mym przekonaniu fakt, ze w przyszlym roku
dojdzie do naszej klasy nowa dziewczyna - Suzanne. O ile sie nie myle. Ale
nie sadze, bo wciaz mam przed oczami liste nowych uczniow, moja radosc na
widok nowego imienia. A lista to nowy pomysl dyrektora. No, moze nie calkiem
nowy. Jakis rok temu postanowil uprzedzic uczniow, ze ktos dolaczy do ich
klasy. Mialam to szczescie, ze bylam w klasie od samego poczatku. Bo pewien
chlopak - Corin - dolaczyl do nas w srodku roku szkolnego i zostal
automatycznie skreslony z listy normalnych uczniow naszej klasy. A dlaczego?
Bo ubieral sie dosc dziwnie. Nie tyle, co dziwnie. po prostu biednie, co
calkowicie nie pasowalo do wizerunku naszej klasy, w ktorej wszyscy maja
"nadzianych" rodzicow. I dlatego stal sie kozlem ofiarnym. To na
niego spadala odpowiedzialnosc za wszystkie przewinienia
"kolegow", chocby nawet nie byl obecny przy tym incydencie.
Uwazalam to za potwornie niesprawiedliwe, ale coz... Wtedy jeszcze cieszylam
sie jako-taka opinia wsrod klasy i nie moglam sobie pozwolic na kolegowanie
sie "dziwolagiem". Teraz widze, jaka jestem egoistka. Mimo, ze go
nigdy nie wyzwalam, nigdy tez nie stanelam po jego stronie. A szkoda, bo byl
to niesamowicie mily chlopak. Byl wesoly, radosny, smial sie z byle czego.
Urodzony optymista. Jednak kiedy spotkal sie z reakcja naszej
"cudownej" klasy na jego "innosc", nie mogl sie
pozbierac. Jego rodzice dokladali grosik do grosika, byle tylko zapewnic mu
dobre wyksztalcenie. A on to docenial. Uczyl sie pilnie i moglby dostac
stypendium, gdyby nie wypadek... jego tata dostal zawalu serca. mial duze
szczescie, ze przetrwal, ale musial niestety zrezygnowac z pracy. Na tym
skonczyla sie kariera Corina w naszej szkole. Wiem, ze obecnie klepie biede,
ale nie potrafie mu pomoc. Szukalam w ksiazce telefonicznej nazwiska
"Ellington" ale niestety nie znalazlam go. naprawde wciaz chce
pomoc Corinowi. Ale naprawde nie wiem jak. Raz Shelley - chyba najwieksza
pindzia w klasie - opowiadala z podekscytowaniem dziewczynom o tym, jak
spotkala Corina w drodze do szkoly. To znaczy... Ona jechala wyjatkowo
luksusowym samochodem, a on szedl na piechote... Swinia! Nie moglaby mu
chociaz pomoc! Podwiezc go, albo cos... Ale nie, bo to by bylo
"ujma dla jej honoru wozic roznego rodzaju zebrakow i wyrzutkow
spoleczenstwa". Nie wiem, czemu swiat jest taki dziwny... Ale wracajac
do Corina. Za bardzo Shelley nie sluchalam, bo nie za bardzo interesuja mnie
jej plotki, ale ta byla wyjatkiem. Opowiadala o tym chlopaku z takim
przekonaniem, ze bylam jej gotowa uwierzyc. Przed oczami stawal mi Corin
ubrany dokladnie tak, jak opisywala, czyli brudny i wyglodzony. Nie wiem,
czemu mu nie pomogla. Ludzom biednym trzeba pomagac, bo kiedys sami
potrzebowac bedziemy potrzebowac pomocy. I kto nam wtedy pomoze, jesli nigdy
nie dalismy czegos od siebie? Teraz dopiero pojelam, jak kruche jest zycie
ludzkie. Jak kruche, zaplatane i zagadkowe jest istnienie. Czy Corin i jego
rodzice wciaz istnieja? Nie jestem pewna. Matce Corina bowiem wciaz grozilo
usuniecie z pracy... Szczerze mowiac chlopak mogl nie chodzic do tak drogiej
szkoly, skoro wiedzial, ze jego rodzice odejmuja sobie od ust, aby go do
niej poslac. Nie. Zle mysle. Dali z siebie wszystko. Dali z siebie wszystko,
aby dzieciak byl szczesliwy... Czy byl? Czy byl szczesliwy wsrod samych
snobow, ktorzy wciaz smiali sie z jego sytuacji finansowej? Szczerze watpie.
Ale chociaz mial kochajacych rodzicow, ktorzy naprawde byli wspaniali. Wiem,
ze musial czuc sie niezrecznie wobec nich. Wiem, ze musial cierpiec w duszy
przez to, ze nie jest im sie w stanie w zaden sposob odwdzieczyc... Czy i ja
taka jestem? Nie, ja nic nie robie z tego, ze rodzice sie dla mnie
poswiecaja... Przynajmniej ich zdaniem. Chcialabym chodzic do zwyklej
szkoly, a snobow zamienic na ludzi normalnych. Mysle, ze przydalaby mi sie
taka zmiana. Moze bym sie czego nauczyla? A moze... Moze bym spotkala
Corina? Slyszalam przeciez, ze odchodzi do miejscowej szkoly publicznej. Ja
jestem zameldowana wlasnie w tym rejonie, wiec gdybym go spotkala, to bym
przeprosila za moje zachowanie, wsparlabym finansowo... Ech, w co ja wierze?
W lepsza przyszlosc? To niemozliwe z moimi rodzicami... I znowu ich o cos
obwiniam. Ktos moglby pomyslec, ze rodzice sa ofiarami mojego niezmiennie
pomurego nastroju, dlatego wciaz przedstawiam ich w czarnych barwach... Mimo
to w zadnym wypadku nie zaprzecze, ze z calego serca tesknie za rodzicami
takimi jak Corina. Bo teraz wiem, ze nie pieniadze sa podstawowym elementem
potrzebnym do stworzenia pradziwej rodziny. Nie. Bo tym elementem jest
milosc.....
______________
Wow, chyba ten part mi jakos taki
dluzszy wyszedl, niz poprzedni
Pozdrawiam wszystkich tych, ktorzy czytaja
moje wypociny!!
No i jak zwykle mile widziane komentarze
Fajne fajne. Co ja będę pisać? Jest
świetne ale uważaj bo często nie piszesz polskich liter.
Nea, mi wcina polskie literki!!
Chetnie bym pisala po polskiemu ale nie moge
Ava, thx :*
A juz niedlugo next
part ^^
20 maj 2003
Kolejny dzien dajacy
szanse na lepsze. I kolejna zludna nadzieja. Nie wiem kiedy, nagle zaczelam
sie przejmowac tym, co o mnie mowia inni. Nie chcialam sie przyznac co do
tego nawet w stosunku do siebie, ale nie moge juz tlumic w sobie uczuc. A
oto one: Mam zamiar sie zabic. I to nie takie blache glupoty, jakie czasem
wypisuja "odjazdowe nastolatki" w zeszytach. Moj zamiar jest jak
najbardziej szczery. Czemu niby nie moglabym tego zrobic? Rodzice coraz
bardziej mnie ignoruja. Juz nawet tata, chociaz "bardzo stara sie o
przydzielenie mu nade mna opieki" nie jest taki jak kiedys. Wszystko
sie zmienia. Czuje to. W duszy. W sobie. Czasem mysle sobie, jakby bylo,
gdyby costam sie stalo albo nie. Tak wlasnie mysle teraz. Co by sie stalo,
gdybym dzis nie zobaczyla, ze Piotr u nas nocowal? Nie moglam powstrzyac sie
od wybuchniecia placzem na jego widok. Plakalam, wrzeszczalam i, co gorsza,
nie moglam sie w zaden sposob uspokoic. Matka na to wszystko darla sie
jeszcze, ze mnie wysle do zakladu psychiatrycznego w Gnieznie, jesli sie nie
uspokoje. Nie watpie, ze kazdy uznalby mnie za wariatke, nie mogaca zlapac
oddechu ze zdenerwowania, cala czerwona, rwaca wlosy z glowy i na dodatek ze
strasznie opuchnietymi oczami. Z pewnoscia wlasnie tak mysli o mnie Piotr.
Kiedy ja nie moglam sie uspokoic, on... Smial sie. Po prostu zrywal boki,
jakby go cos napadlo. To mnie wprawialo w jeszcze wieksza rozpacz. Skonczylo
sie na tym, ze matka kilka razy "dala mi w czajnik" i kazala w tej
chwili kazala... Nie bede przeklinac. Powiedziala cos w stylu "W tej
chwili spadaj mi do szkoly, albo...". No wlasnie. Albo. Dowiedzialam
sie, co to jest to "albo" szybciej, niz skonczyla. Nie wiem, czy
to miala na mysli... Mniejsza o to. Nagle zadzwonila komorka. Tata. Prosil
mame, czy moglby w koncu ze mna porozmawiac na temat wyjazdu w wakacje do
Francji. Nie wiedzialam, ze che mnie zabrac. Zawsze marzylam, zeby zobaczyc
wieze Eiffla. Ale marzenia marzeniami, moje sie chyba nie spelni... Mama tak
nawrzeszczala na ojca, ze ten sie rozlaczyl. Korzystajac z chwili, kiedy
moja matka zaczela opowiadac swojemu kochasiowi o moim ojcu nazywajac go
natretnym snobem, ucieklam do szkoly. Nie wytrzymalabym juz dluzej. W drodze
do szkoly spotkalam moja "kochana" Shelley... Jechala swoja
ekskluzywna limuzyna z Lucy i Kris - jej "najlepszymi
przyjaciolkami". Pisze w cudzyslowiu, poniewaz watpie, czy w razie
jakiegokolwiek niebezpieczenstwa jedna pomoglaby drugiej. Mimo wszystko -
Kris mnie zobaczyla. Wydala zduszony okrzyk, ze ide ulica, a nie jade
samochodem, po czym podekscytowana Shelley otworzyla automatyczne okno.
Stanelam w miejscu, bo limuzyna zjechala na chodnik tuz obok mnie.
Spojrzalam na dziewczyny w milczeniu, przeczuwajac, co teraz sie wydarzy...
Pytania. No wiec owe "super-girls" sie pluly jedna przez druga,
czy odchodze ze szkoly, gdzie bede teraz chodzic, czy spotkalam w szkole
Corina, jak on wyglada, czy wroce chociaz na chwile do szkoly, zeby sie z
nimi pozegnac, i wiele innych w tym stylu. Ja przez cala ta akcje patrzylam
na nie jak na debilki. Gdy umilkly uprzejmie powiedzialam im i szoferowi
Shelley (ktory bacznie sie przysluchiwal) ze po prostu przeszlam sie na
poranny spacer. Shelley natychmiast zamknela automatyczna szybe i chwile
pozniej samochod odjechal z piskiem opon wiozac patrzace na mnie z
dezaprobata dziewczyny do szkoly. Ja natomiast postanowilam kontynuowac swoj
"spacer". Nie uszlam za daleko, gdy stalo sie cos nieoczekiwanego.
Zobaczylam Corina...
Next part tamtego dnia...
Opieral
sie o popisana scianie brudnego bloku i najwyrazniej na kogos czekal.
Szczerze mowiac, urzekl mnie jego widok... Jego osoba. nie ubieral sie juz
tak, jak kiedys. Chyba wreszcie mu sie zaczelo cos ukladac!! Bylam
tak zaskoczona, ze az zaparlo mi dech w piersiach, kiedy wolno odwrocil sie
w moja strone. Chcialam rzucic mu sie na szyje, wrzasnac
"ZYJESZ!! CORIN, TY ZYJESZ!!" ale na szczescie
powstrzymalam sie w biegu. No, ale co sie stalo, to sie nie odstanie.
Bieglam w jego strone. On, zaskoczony, rozejrzal sie na boki a gdy nie
zobaczyl nikogo poza soba wrocil do obserwowania mnie. W tym momencie
zauwazylam, ze robie cos baaardzo glupiego. Corin bowiem najwyrazniej mnie
nie poznawal. Tak wiec zwolnilam tempo biegu i... Wsiadlam do pierwszego
lepszego autobusu, ktory akurat podjechal na przystanek. Corin jeszcze przez
jakis czas obserwowal mnie przez szybe, a ja patrzylam mu prosto w oczy...
Nie moglam sie opanowac... Mial takie ladne, niebieskie oczy... Piekne... Z
daleka bylo widac, ze niebieskie, ze... I nagle ogarnelo mnie przerazenie.
To nie byl Corin!! Corin mial oczy szare, a ten tutaj... Nie, nie
wiedzialam, co o tym myslec... Cale szczescie, ze nie uwiesilam mu sie na
szyi, bo facet by oglupial. Myslalam tak przez jakis czas siedzac wygodnie
na krzesle i obserwujac mijajacy krajobraz... Dopiero po jakims czasie
dotarlo do mnie, ze jade na gape jakims autobusem, ktory - ku mojemu
przerazeniu - jechal w strone nieznanej mi dzielnicy... Zaczelam na nowo
rozpaczac. Zobaczylam swoje odbicie w szybie. Moje oczy wciaz byly
nienaturalnie napuchniete. Moze to dlatego ten chlopak zwrocil na mnie
uwage? Moze... Zatrzymalimy sie. To znaczy autobus zatrzymal sie na
przystanku. Siedzialam dalej spokojnie, gdy nagle... Zobaczylam
"zamaskowanego" kontrolera biletow. Widzialam sznureczek na jego
szyi... Drzwio juz sie zamykaly, gdy ja w ostatniej chwili wyskoczylam.
Udalo mi sie. No, moze nie calkiem. Bylam w Euyor Lane, jak mi sie
zdawalo... Nie, nie zdawalo mi sie. Mialam racje. Znalazlam sie w
najbrudniejszej i najczarniejszej dzielnicy miasta. Jak ja tu trafilam?
Spojrzalam na rozklad jazdy autobusow i (o, zgrozo!) nastepny autobus
jechal dopiero za poltorej godziny. Bylam na tak zwanym odludziu. Wszedzie
walace sie domy, kurz, czarny piach i cisza jak makiem zasial. Mialam tego
dosc. Siegnelam do torby po komorke, zeby zadzwonic po taksowke... Ale jej
nie mialam! Zostawilam ja w domu. Tak wiec zrezygnowana zaczelam sie
rozgladac za jakims sklepem, gdzie moglabym usiasc i w spokoju poczekac na
autobus. W koncu znalazlam cos
sklepo-podobnego. Nie byl to doslownie
sklep, tylko dom , a nad furtka widnial napisany odrecznie napis: SKLEP
SPOZYWCZY. Postanowilam poprosic sprzedawce o skorzystanie z telefonu. Gdy
weszlam, moje nadzieje rozwialy sie w trymiga. Nie byl to sklep. To byla
katastrofa. Mimo, ze wszystko bylo czyste, czuc bylo biede. Zza kotary przy
ladzie wyszla chuda kobiecina o sympatycznym wyrazie twarzy i zapytala sie,
w jaki sposob moglaby mi pomoc. Poprosilam ja o skorzystanie z telefonu, ale
ona ze smutkiem odparla mi, ze niestety nie ma u niej telefonu. Moze mnie
jednak podwiezc do najblizszej budki telefonicznej. Przystalam na to z
ochota. Kobieta krzyknela "Corin, popilnuj sklepu!! Zaraz
wracam!!". Blyskawicznie odwrocilam sie i zobaczylam Go. Corina
z mojej szkoly we wlasnej osobie. Nie byl tak znow wyglodzony, ale sprawial
wrazenie osoby, ktorej asie nie przelewa. Taka byla prawda... Spojrzal na
mnie dziwnie, jakbym kogos mu przypominala... Usmiechnelam sie w odpowiedzi
i wyszlam za jego mama. Poprosilam, zeby powiozla mnie do przystanku na A.
Alessiego. Zrobila to z ochota. Nie wiedzialam, w jaki sposob sie jej
odwdzieczyc, wiec zostawilam jej na siedzeniu piecdziesiat zlotych. Mam
nadzieje, ze nie obrazi sie, ze tak malo. Chociaz w ogole ciekawi mnie jej
reakcja, kiedy zobaczy te pieniadze. Mysle, ze sie ucieszy. Gdy
dojechalysmy, podziekowalam, poprosilam, zeby pozdrowila Corina. Nie
powiedzialam, kim jestem. Nie mialam odwagi. Gdy mama Corina odjechala
poczekalam na autobus do mojej szkoly, po czym czym predzej sie do niej
wybralam. Gdy weszlam do klasy spozniona o trzy lekcje, wszyscy robili
zdziwione miny. Kora zapytala mnie, czy ja przypadkiem nie zostalam porwana
przez Corina. Spojrzalam jej w oczy dziwnym wzrokiem i nagle... Zrozumialam,
ze jest o tym swiecie przekonana!! Nastepnie zwrocilam swoj wzrok
na Shelley. Byla wyraznie zawstydzona. Juz wiem czemu. Rozgadala po calej
klasie, ze mnie widziala, kiedy bylam ciagnieta przez
"barbarzyncow" do jakiego s samochodu. A ona - bohaterka - chciala
zadzwonic na policje, ale niestety nie wiedziala, czy oni nie zaproponowali
mi podwiezienia do szkoly. A pozniej, po moim przybyciu zaczela nadawac o
zepsuciu sie samochodu Corina. Nie wytrzymalam. Podeszlam do niej i syknelam
drwiacym tonem: "Doprawdy? A jaki samochod ma Corin?". Wszyscy
obecni spojrzeli na mnie zdumieni. Shelley natomiast zaczela krecic cos, ze
nie przygladala sie, ze nie zwraca uwagi na takie blachnostki. Z satysfakcja
zauwazylam, ze klasa patrzy na nia jak na wariatke. Cieszylam sie... Chyba
po raz pierwszy tego dnia.
Teraz siedze w domu i wspominam dzisiejsze
wydarzenia. Ciekawe, jak bedzie jutro...
__________
Postanowilam dac dzis bonusa ^^ Bo nie wiem, czy
jutro bede mogla wejsc przed kompa... Pozdrawiam!!
PEES: Ava,
taki dlugi moze byc?
23 maj 2003
Nie moglam pisac. Nie
umialam. Dopiero teraz, w dzien moich urodzin zdolalam sie przelamac. Nie
musze chyba nawet wspominac, ze nikt o nich nie pamietal... Ale nie to jest
najgorsze. Shelley caly czas smieje sie ze mnie i z mojego "wypadu na
miasto". Mysle, ze wciaz jest wsciekla za to, jak ja wtedy uciszylam...
Jest nawet bardzo wsciekla... Ale coz... Ja nic na to nie poradze, ze
dziewczyna potrzebuje wizyty u specjalisty. Musze konczyc, bo zaraz jedziemy
na "wycieczke" nad jezioro. Podejrzewam, ze wiem, na czym owa
wycieczka bedziec polegac. Na zbieraniu przeze mnie galezi i szukaniu w tym
frajdy oraz obsciskiwaniu sie mojej matki i Piotra. Ach, no tak... Nie
napisalam o tym... No wiec niedawno oglosili mi, ze sa para i gdy tylko
skonczy sie sprawa rozwodowa jej i ojca, pobiora sie... Odpowiedziealam
tylko "Faaajnie". Po czym poszlam do pokoju i ukrylam sie w...
Naprawde, musze konczyc!!!
Ogólnie bardzo mi się podoba, ale ostatni
part był trochę krótszy i bardziej zwykły niż inne. Mniej emocji i wydarzeń,
ale pisz dalej i nie przerywaj prowadzenia tego pamiętnika, bo jest extra
A wydarzeń w pamiętniku nie musi być tak dużo, bo to przecież pamiętnik
Abasko, masz talent.
Abaś nie pozostwaiasz mi wyboru - muszę
cię wysłać na dwutygodniowy kurs dla niepoprawnych optymistów (ja do nich
ostatnio sie zaliczam ) i wyciągnąc cię z tego bagna zwanego
"pesymizmem" i rozbudzić w tobie chęć do pisania.........uwierz mi
pisanie czasami pomaga - można się wyrzyć (moja praktyka
) urealnić swoje marzenia na ekranie
komputera.....poza tym czuje się że ma sie kompletną władzę nad postaciami
(no może uśmiercanie zostawmy na kiedy indziej )......no ale podsumując mój nudny i
pełen psychicznych strofek wywód to stwierdzam co następuje (t jest mój
jedyny wniosek) - zobaczysz uczucie beznadziejności minie i znowu zachce ci
sie pisać........a i jeszcze jedno - nie przejmuj sie tym że czasami nie ma
komentów - bo będą.........ja pamiętam moje początki w moim ff PNZ -
dziewczyno -ponad tydzień pusto, żadnych oznak tego że ktoś to czyta......no
ale parę osób się zlitowało .........tak więc jak chcesz to daj sobie
paredni wypoczynku i potem znowu zacznij........życzę powodzenia!
(psik! Ave Cesar!)
Postanowilam, ze bede troche przyspieszac
z datami, bo pozniej nie nadazam... A to potraktujcie jako CHWILOWY przyplyw
weny ^^ Milego czytania!!
10 czerwiec 2003
Zabrali...
Nie moge w to uwierzyc... Zabrali mi... Pamietnik! Zabrali mi go... Ta
swinia, Shelley... Zabrala. I przeczytala. I wie wszystko. I Kora tez. I...
I cala klasa. Mam ochote sie zabic. Musialam ta zouze blagac, zeby oddala mi
dziennik. Czulam sie jak scierka do podlogi. Nigdy tak podle sie nie
czulam... Nigdy nikt mnie tak nie upokarzal. Teraz wiem, ze moglam nie
przynosic dziennika do szkoly. Zrobilam to po raz pierwszy i z pewnoscia po
raz ostatni... Czemu placze? Przeciez to nic... Teraz przynajmniej wie, co o
niej mysle... Co mysle o nich wszystkich... Naprawde, czuje sie strasznie.
Jak wyrzutek spoleczenstwa... Chociaz... Czy ja nim nie jestem? Teraz siedze
sama w parku, ludzie omijaja mnie szerokim lukiem, najczesciej sa to pary
albo starsze osoby. Z mojej prawej strony idzie grupa chlopakow ubranych w
luzne bluzy, trzymajacych w rekach deskorolki. No tak, przeciez za mna jest
"plac skatowski". Ida pojezdzic i "poszpanowac"... Moze
i dobrze? Bede miala zajecie... Ogladanie ich wyczynow... Ale interesujace.
Flaki z olejem... Ale lepsze to, niz nic. Przeciez i tak jestem sama. Patrze
na ich popisy i... calkiem calkiem. Szczegolnie podoba mi sie jeden z nich,
ktory robi salto z deska... Ze sluchawkami w uszach. Nie wiem, co mi odbija.
Nigdy wczesniej nie podobalo mi sie TAKIE cos. Nie cierpie przeciez hiphopu
i tych innych szpanerskich rzeczy... Ale deski sa niezle. Szczegolnie jak
umie sie na nich jezdzic... Oho, idzie grupa innych chlopakow... Ale nie z
deskami. Niestety. Jeden z nich podchodzi do deskarza ze sluchawkami i cos
do niego mowi, a potem popycha... Chyba zanosi sie na bojke... Juz nikt nie
jezdzi na desce. Wszyscy bez wyjatku wlaczaja sie do nic nie wartej
dyskusji... Jakie to idiotyczne. Ludzie to maja problemy... I sposoby na
radzenie sobie z nimi... Piesci. Pseudo-deskarz zaczyna szarpac chlopaka
sluchajacego wczesniej muzyki (zdjal sluchawki). Nie, to debilne, ale... Oni
sie tluka!!
***
Obserwowalam rozwoj sytuacji.
Niestety, pseudo-deskarzy bylo wiecej. Pobili skate'ow i odeszli.
Spojrzalam z niepokojem na deskarzy, ktorzy pochylali sie nad chlopakiem ze
sluchawkami, ktory... Byl nieprzytomny!! Zerwalam sie i podbieglam
do nich. Byli tacy zaaferowani, ze nawet mnie nie zauwazyli. Cale szczescie,
ze mialam komorke. Po raz pierwszy mialam okazje zadzwonic po pogotowie, a
nastepnie usunelam sie z pola widzenia. Gdy przyjechali lekarze, natychmiast
udzielili mu pierwszej pomocy, po czym jedni pojechali z chlopcem do
szpitala, a inni zostali na miejscu. Ktorys z doktorow zapytal sie
skate'a, kto zadzwonil. Ten, poobijany wzruszyl tylko ramionami na znak,
ze nie wie. Natomiast jego kolega zaczal cos opowiadac, prawdopodobnie cala
"historie". Mysle, ze domyslal sie, ze to ja. Przynajmniej mam
taka nadzieje.
To wszystko dzialo sie tak dziwnie szybko, ze calkowicie
zapomnialam o moich problemach... O Shelley i o jej psiapsiolkach... O
wszystkim. Chyba musze czesciej przychodzic do parku. I choc dalej jestem
przeciwna muzyce, ktorej sluchaja, polubilam skate'ow. Nie szpanuja,
maja po prostu taki styl bycia. I, co najwazniejsze, wydaja sie normalni.
Dziwie sie temu, co mowie, ale tak jest... Samo przez sie. Nie umiem tego
wytlumaczyc. Tak, jak nie umiem wytlumaczyc wielu rzeczy... Wszystko jest
takie... Nierealne... Takie... Dziwne. Ale teraz, w czasie rozwazan jednego
jestem pewna: Gdy spotkam tego pakera, tego pseudo-skate'a, spiore go na
kwasne jablko...
_________________
Chcialam wprowadzic
tego parta, zeby zwrocic wasza uwage na tolerancje... Bo nie wszyscy skaci
sie det. Przekonalam sie o tym w sposob taki, jak Calen... Nie dzwonilam na
pogotowie, bo potrzeby takiej nie bylo, ale trza to bylo troche urozmaicic
^^ A tak apropo: Wiele jest takich sytuacji, niestety. Rasism, normalnie
rasizm
Dla wszystkich, ktorzy to czytaja (czyt.
chyba na pewno nikt, wiec gadam do siebie): Mam zamiar zrobic kilka
pamietnikow. Kilka opowiesci. Kilka... A, no po prostu opisac zycie ludzi z
klasy Calen. Dlatego prosze Was o pomoc: Chce pisac teraz o zyciu kogos
innego (tajemnica ^^), ale nie wiem, czy zalozyc w tym celu nowy topic. Chce
dalej prowadzic topic Calen... I zarazem nie chce za bardzo zasmiecac foroom
(co wlasnie robie
). A teraz, zeby nie przynudzac, next part:
15 czerwiec 2003
Wszystko jest nie tak. Nie tak, jak mialo byc... Ale co mialo byc?
Nie wiem. Nasze zycie jest jak labirynt... Nie wiemy, co czeka za rogiem.
Albo szczescie, albo bol i rozpacz. Mozemy isc naprzod, zaryzykowac, lecz
nigdy nie mozemy byc pewni, czy postepujemy slusznie. Ja postapilam
nieprawidlowo. Zaryzykowalam... O duza dosc stawke. O zycie obcej osoby... O
zycie skate'a ze sluchawkami. Nie moge sobie wybaczyc i watpie, czy
kiedykolwiek sie na to zdobede. Przeze mnie zginela juz druga osoba.
Najpierw Sara, teraz Pete. Pete Crenshaw. Dosc ladnie sie nazywal... Gdyby
nie ja... Gdyby nie to, ze przewodnik pseudo-skate'ow mnie odnalazl...
Gdyby nie ten przeklety Shamal... Shamal King! Dobre sobie! Raczej
Shamal Gnojek. Odnalazl mnie i zaszantazowal... Odparlam, ze nie wiem, o co
mu chodzi. Nie mialam pojecia, ze przy tym wszystkim obecny jest
Pete!! I Shelley... Nie wierze, wciaz nie wierze, ze zapuscila sie w
"takie" dzielnice miasta. Ona szczerze mowiac tez sprawiala
wrazenie roche zamroczonej... Te przesloniete mgla oczy, ten obledny
usmiech... I ten upadek. Przez glowe przemknela mi mysl, ze jest odurzona.
ale to niemozliwe. Zbyt bardzo dba o reputacje. Nie mialam czasu sie jednak
nad tym zastanowic, bo Shamal pokazal mi noz. I Pete... Skoczyl. Prosto na
noz. Nadzial sie. Zamiast mnie... Zamiast mnie. Nie moge w to uwierzyc. Nie
potrafie. Zakrztusil sie i upadl. Jakies 50 metrow od Shelley. Sprawcy
uciekli, a ja nie zdawalam sobie sprawy z sytuacji. Nie. Wciaz nie zdaje
sobie sprawy, choc od tego czasu minely dwa dni. Dwa przeklete dni. Dwa dni,
ktore w pelni uswiadomily mi, kim, a raczej czym jestem. To ja powinnam byla
zginac. On nic nie zrobil. A Shamal po prostu sie na niego uwzial. A ja...
Ja spowodowalam smierc Sary. Ja spowodowalam rozwod rodzicow. Ja
spowodowalam smierc Pete'a... Musze odejsc. Swiat i tak ma wiele wiecej
problemow, niz zajmowanie sie moja osoba. Nie jestem potrzebna. Tylko
przeszkadzam. Niczym chwast w perfekcyjnym ogrodzie. Niczym ja...
Abaś jakie to głebokie.....naprawdę bardzo
dobrze że poruszyłaś temat nie tolerancji....tyle się tego debilstwa widzi
na ulicach, że tylko wziąść ich pod ścianę postawić i rozstrzelać...może by
pomogło, chociaż nie wiadomo.....biedny Pete
ja bym takiego pseudo debila co go zabił posiekała na kawłeczki......W
niektórych miejscach zapomniałaś przecinków poprzestawiać, ale myślę że
problemy z tym takim nie ma u ciebie raczej.
a co do pamiętników tych
różnych osób to myślę że można by to w tym pisać...nawiązywać ich relacje z
dzienników do sytuacji w jakiej się znajdują wszyscy piszący.......no nie
wiem.......może ktoś ma inny pomysł, lepszy to ci powie
Zdecydowalam, ze nie chce robic zametu na
tym topicu, wiec bede zaloze nowy z dziennikiem tej innej osoby. Mam
nadzieje, ze ten nowy tez bedziecie czytac (maslane oczka ^^)... Dobra, no
to next parcik =D
17 czerwiec 2003
Dzis byl koniec roku
szkolnego. Nie dostalam swiadectwa z czerwonym paskiem, czym wywolalam
wscieklosc rodzicow i Piotra. Ten ostatni po raz pierwszy mnie uderzyl...
Nie mial prawa!! Jak on smial!! Wracam ze szkoly, mowie, ze
do swiadectwa z paskiem zabraklo mi trzech setnych, a tu... Swist i
uderzenie. Piotr. Spojrzalam na niego z wsciekloscia, i tu nagle drugi swist
- tym razem matka. Zaczelam plakac, bo uderzenia bolaly, natomiast oni
wrzeszczeli na mnie i bili zarazem. Mama wypominala mi, ze teraz przeze mnie
nie bedzie sie mogla w pracy pokazac. Piotr darl sie, ze co on teraz powie
swoim znajomym... Nie wiem i nie chce wiedziec ani znac jego znajomkow...
Nigdy w zyciu!! Jesli sa tacy, jak on... Teraz siedze w pokoju i
zapieram plecami drzwi, bo oni chca sie do mnie dostac. Mowiac
"oni" mam na mysli oczywiscie matke i jej kochasia. Czemu nie moge
miec normalnej rodziny? Czemu moje zycie to jedno wielkie bagno? Czy to moja
wina, ze jestem, ze istnieje? Czasami mam wrazenie, ze gdybym sie malowala i
"pindziowala" bylabym bardziej popularna w klasie. Lubiana...
Czemu jest to takie niesprawiedliwe? Pozycja w klasie zalezy od stroju i od
grubosci portfela rodzicow danej osoby... Czemu tak jest? Czemu nie moze byc
rownosci miedzy ludzmi? Tyle mam pytan, a nikt nie zna odpowiedzi... Nikt.
Nikt, choc na Ziemi zyje tyle zablakanych dusz... Czy zadna z nich nie wie
nic wiecej, niz jest jej dane? Czy wszystkie dusze skazane sa na
nieskonczona wedrowke w ciemnosci w poszukiwaniu nieistniejacego swiatla?
Lub czy istnieje takie miejsce, jak Slonce, ktore az razi swa jasnoscia?
Tak... zapewne... bowiem zawsze niechec budzi w nas, ludziach swiadomosc, ze
inni maja lepiej. Zazdrosc? Mozliwe... Zawisc? Owszem... Zablakanie i
wynikajaca z tego wspolna nienawisc? To najbardziej trafne okreslenie. Ale
nawet najszczesliwszy czlowiek we Wszechswiecie nie jest w stanie
odpowiedziec na wszystkie pytania dotyczace istnienia. Nikt.
Wlasine
slucham radia. Czemu swiat dzieli sie na "gwiazdy" i zwyklych,
pospolitych ludzi, ktorzy mimo mniejszej ilosci pieniedzy sa bardziej
szczesliwi? Czy to jest konieczne? Ktos madry odparlby: "Nie, nie jest.
Jednak wszystkie kroki poczynione w tym kierunku obroca sie w nicosc, gdyz
ludzie nie sa jeszcze przygotowani na taka zmiane. Tylko w obliczu wspolnego
kataklizmu powstanie nadzieja, ze istnieje jeszcze takie cos jak wspolna
pomoc i tylko wtedy mozliwe bedzie zjednoczenie swiata". Osoba ta
mialaby racje. Kazdy z nas jest czastka Wszechswiata. Tak mala, ze wprost
niewidoczna golym okiem, lecz jest. Kazda drobina jest inna, tak jak kazdy
czlowiek jest inny. I warto o tym pamietac, gdyz przyda sie to wlasnie w
chwili owego niebezpieczenstwa.
rok temu zabrakło mi 0.2 setnych do paska
(Psycho ja to dostałam cholery i to też było przez
informatykę!!!!!!) a w tym....też dostanę
cholery.....zabraknie mi 0.4 do paska przez polski z którego powinnam mieć
5!!!naprawdę czuję się na tyle i wiem że mi się należy, ale
rozmawiaj tu z taką (kiedyś myślała że jest fajna)......
co do ficka
jeszcze........
<Tak... Zapewne... Bowiem zawsze > - to zapewne to
z małej moim zdaniem mogłoby być. Jeszcze parę takich podobnych było co z
małej po tych kropkach mogłaś napisać. No ale to nie są takie błędy
straszne, ale warto czasami zwracać uwagę na takie szczególiki jak się
dobrze pisze.
Dzieki Ava!! Nareszcie ktos mi
wytyka bledy =) Jush zmienilam ^^
Koncze ten pamietnik. Jak ktos bedzie
chcial, to czytnie =) Ale za to obiecuje, ze niedlugo bedzie pamietnik innej
osoby...
CHRISTINE
20.06 godz. 22. 30
Czy ja tak
zle wychowalam corke? Czego jej nie dalam, ze nie potrafila wytrzymac?
Milosci? Przeciez miala jej bardzo duzo... Az nadto... Ladne ciuchy, sliczny
pokoj... Czegoz innego pragnac moze dziewczyna w jej wieku?? Chlopaka?
Nie... Przesadzam. Ale dowiem sie wszystkiego... Przynajmniej mam taka
nadzieje. A pozniej uciekne. Uciekne stad. Z tego swiata. Tak jak zrobila to
Calen... I mozliwe, ze rowniez Sara...
Bylam beznadziejna matka.
Przynajmniej w ostatnim czasie. Widzialam tylko Piotra... A po co? Czemu?
Jak? Dlaczego? I tak wrocil do swojej lafiryndy. Zaryzykowalam dla niego
wszystko... Nawet zycie mojej jedynej corki... I przegralam. Opuscil mnie...
A ja przed smiercia Calen wyrzadzilam jej taka krzywde... Nie wiem, czy mam
sile czytac zapiski z tego zeszytu, ktory polozyla na biurku... Nie wiem.
Ale wiem jedno... Stracilam wszystko. Stracilam dwie corki, meza, kochanka,
prace... Stracilam chec do zycia...
********
A reszte mozecie
ulozyc sami... Mysle, ze tak bedzie najlepiej =) Dziekuje wszystkim, ktorzy
czytali tego FFa i tym, ktorzy go przeczytaja =) Pozdro!!
szkoda że skończyłas
am jednak nadziej że niedługo wystartujesz z nowym pomysłem. Pozdrowionka
kochana sadystko!
avus skonczylam, bo sie to coraz goorsze
robiloo niestety... a co do pomyslow, to wystartowalam =) tytul
zniechecajacy chyba, ale coosz... "historia Gromady" sie zwie =)
zapraszam, droga sadystko =)
Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)