Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Dictum, Factum, Dość nietypowe.. ;)

Tenebris69
post 05.10.2004 14:21
Post #1 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 228
Dołączył: 05.10.2004




Korekta: Rumianek
(Opowiadanie zostało zbetowane 24 lutego 2005. Wszystkie komentarzy sprzed tej daty są do wcześniejszej wersji!)

Dictum, factum*

Krople deszczu odbijały się z cichym pluskiem o przezroczysty parasol. Parasol? A może tam w ogóle nie było parasola?
- Joan?
- Tak?
- Wiesz co teraz musisz mi obiecać, prawda?
Kobieta spuściła swoje błękitne oczy.
- Wiem – szepnęła. – Że o tobie zapomnę, tak? Że mam udawać, że nigdy cię nie spotkałam...?
Starł łzę spływająca jej po policzku.
- Nie mogę inaczej – usprawiedliwił się.
- Ale ja nie dam rady...
Mężczyzna uśmiechnął się smutno.
- Zawsze dajesz sobie radę. Wiem coś o tym.
Milczeli przez chwilę.
- Joan?
- Tak?
- Wiesz przecież, że... – zawahał się - ...że ja mógłbym...
Nie musiał kończyć. Kobieta przeszyła go groźnym spojrzeniem.
- Tak najprościej, prawda? Czary-mary i nic nie będę pamiętać. Dziękuję ci bardzo. Myślałam, ze coś dla ciebie znaczę! Nie dotykaj mnie! – warknęła gdy chciał chwycić ją za rękę.
- Nie chciałem żeby tak to zabrzmiało. Przepraszam.
- Lepiej już pójdę. Nie mam sensu tego przeciągać. Żegnaj. Może się jeszcze kiedyś spotkamy? Kto wie... – odparła, i ruszyła przed siebie walcząc ze sobą z całych sił żeby nie zawrócić.
Mężczyzna patrzył za nią jak znika w ciemności nocy.
- Wtedy powiedziałabyś „Do widzenia.”. – powiedział cicho i zniknął z donośnym trzaskiem.

***

- Vicki, widziałaś gdzieś moje notatki? Zupełnie się w tym wszystkim pogubiłam...
- Tak! Są na komodzie w salonie!
- Ach. No tak. Dzięki. O nie... Jutro mam lekcje z taką okropna grupą... Zupełnie nie wiem po co oni w ogóle chcą się uczyć francuskiego...
- No wiesz, Joan, kiedy ma się taką ładną nauczycielkę... – Vicki puściła do niej oko, za co dostała poduszką.
- Bardzo śmieszne. Dobra. Wychodzę. Przypilnujesz Jessici? Świetnie. Wrócę za dwie godzinki. Mam spotkanie ze studentami.
- Jasne – odparła krótko Vicki.
Joan chwyciła płaszcz i wyszła na klatkę schodową przerzucając jeszcze zapiski. Wyszła z bloku i ruszyła w kierunku przystanku. Wiatr wiał tak mocno, że kilka kartek wysunęło się spod spinacza i pofrunęło ku zachmurzonemu niebu. Na szczęście nie było to nic ważnego. Schowała resztę notatek do torby i rozejrzała się wokoło. Nie lubiła Edinburghu. Nie lubiła szkoły, w której uczyła i ludzi, z którymi pracowała. Nie miała jednak wyboru. Musiała przecież utrzymać i siebie, i pięcioletnią córeczkę. I tak, dziękowała Bogu za to, że siostra pozwoliła im mieszkać u siebie. Na przystanku było niesamowicie zimno i po dziesięciu minutach czekania żałowała, że założyła spódnice. Kiedy wreszcie przyjechał autobus, wsiadła z ulgą do środka.
W centrum było tłoczno. Ludzie ogarnięci świąteczną gorączką wracali do domów niosąc wielkie pudła obwiązane różnokolorowymi kokardkami. Joan zatrzymała się przed szybą jednego ze sklepów obwieszonych girlandami i bombkami. Na wystawie siedział wielki, biały, pluszowy królik. „Zupełnie jak z mojej książki..” – pomyślała przypominając sobie jak z wielkim mozołem, w wieku pięciu lat, stworzyła opowiadanie o króliku imieniem Królik. Uśmiechnęła się do maskotki i obiecała sobie, że musi kupić ją Jess na Boże Narodzenie. Trudno. Nowy płaszcz może poczekać. Poszła dalej oglądając kolejne wystawy i uważając by nie poślizgnąć się na oblodzonym chodniku. Nagle usłyszała jakby ktoś ją wołał. Rozejrzała się, ale nikogo nie zobaczyła. Wzruszyła ramionami i zbiegła schodami do przejścia podziemnego.
Zamarła z nogą na ostatnim stopniu. Znowu ten głos. Serce zabiło jej mocniej. Nie. To nie mógł być t e n głos. Przesłyszało jej się. Oddychając szybko prawie przebiegła obskurny korytarz i nie oglądając się za siebie, wyszła na drugą stronę ulicy. Kiedy wreszcie stanęła przed bramą szkoły była na siebie zła, że w ogóle mogła coś takiego pomyśleć. Tego już nie ma. Nie ma i może nigdy nie było. Zostawiła płaszcz w pokoju nauczycielskim i skierowała się ku klasie. „Prowadzenie dodatkowych zajęć z francuskiego wcale nie było takim złym pomysłem...” – pomyślała. – „Ten króliczek był taki ładny...”. Nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi. Studenci powitali ją donośnym: „Dzień dobry!”. Sprawdziła szybko listę.
- Ktoś wie co z Samem? – zapytała wyjmując podręcznik.
- Zatruł się w jakimś barze z chińszczyzną, proszę pani...
Joan stłumiła śmiech. Sam nawet na wykładach ciągle coś podjadał. Odchrząknęła głośno i kazała otworzyć im podręczniki na stronie 54. Lekcja przebiegła w spokoju nie licząc kilku durnych żartów Johna Spencera, co z resztą nie było niczym nowym. Wracając wstąpiła do sekretariatu w sprawie wypłaty. Spotkała ją jednak niezbyt przyjemna wiadomość. Dostała jeszcze mniej pieniędzy niż zazwyczaj. Jak się okazało, był to skutek wyremontowania sali gimnastycznej. Nie miała siły wykłócać się, że to niesprawiedliwe. Przygnębiona wróciła do domu. Vicki zostawiła kartkę, że wyszła z małą na spacer. Korzystając z chwili spokoju wyjęła rachunki. Była winna siostrze połowę za wodę, gaz i światło. Gdy odjęła to wszystko, ze swojej marnej pensji niewiele jej zostało. Schowała papiery z powrotem do szuflady i usiadła na kanapie wpatrując się w okno wychodzące na ulicę. Ukryła twarz w dłoniach. Dlaczego życie musi być takie podłe?
Nagle poderwała się i poszła do łazienki. Stanęła przed lustrem i wbiła spojrzenie we własne odbicie. Nie będzie się nad sobą użalać. Musi wziąć się w garść. Jeżeli nawet nie dla siebie to, dla swojej córki. Postanowiła, że musi coś ze sobą zrobić. Odgarnęła włosy z twarzy jakby się nad czymś zastanawiała, aż w końcu z pewnym wahaniem wyjęła z kosmetyczki siostry czerwoną szminkę, tusz i kredkę do oczu oraz perłowy cień do powiek. Pomalowała oczy i nałożyła szminkę. Spojrzała ponownie w lustro. Nie lubiła się malować. Albo raczej nie była do tego przyzwyczajona. Musiała jednak przyznać, że wygląda znacznie lepiej. Tylko ta szminka... Starła ją chusteczką, a zamiast niej posmarowała się bezbarwną pomadką. Uśmiechnęła się do odbicia.
- I jak Joanne? Weźmiesz się za siebie, czy będziesz siedzieć i rozmyślać nad tym cholernym światem? – zapytała odbicie, po czym wyszła z łazienki i włożyła z powrotem płaszcz. Wydawało się jej, że spacer dobrze jej zrobi. Postanowiła, że pójdzie do parku. Było to jej ulubione miejsce w całym Edynburgu. Takie ciche i spokojne. Zawsze lubiła siadać na ławeczce obok małego oczka wodnego i obserwować pajączki poruszające się śmiesznie po powierzchni. Tym razem woda była zamarznięta, więc pajączków nie było, ale nie przeszkadzało jej to. Usiadła na swojej ławeczce i zamknęła oczu wciągając do płuc ostre, zimowe powietrze. Poczuła, że ktoś siada obok niej. Otworzyła szybko oczy i krzyknęła.
- Harry...? – szepnęła zakrywając sobie dłonią usta.
Obok niej siedział mężczyzna o rozczochranych, czarnych włosach i zielonych oczach przyglądających jej się uważnie zza okrągłych okularów.
- Tak, Joan. To ja - odparł równie cicho jak ona.
- Ale... Ale...
Nie mogła wykrztusić słowa. Teraz, po tylu latach, podczas których nie raz zastanawiała się co by mu powiedziała gdyby jednak znów się spotkali, nie wiedziała co powiedzieć.
- Co ty tutaj robisz? – zapytała w końcu. Zabrzmiało to bardzo sucho.
- Joan, posłuchaj mnie proszę. Masz prawo nie chcieć mnie znać. I zrozumiem jeżeli taka będzie twoja decyzja. Zjawiam się po Bóg wie ilu latach i... no właśnie. I chce cię o coś prosić.
- Nie lubię tego słowa. Wtedy też prosiłeś.
- Wiem, ale... Tym razem nie każe ci odejść.
- Ja sama odeszłam.
- Daj spokój.
Joan nie mogła powstrzymać się żeby się nie uśmiechnąć. Zawsze się przekomarzali. Harry też się uśmiechnął.
- No dobrze. Może i mi w pewnym sensie kazałeś, ale nie uważasz, że to teraz nieistotne? Powiedz mi prawdę. Dlaczego tu jesteś?
- Nie będę cię oszukiwał. Obiecuję. Ale żebyś zrozumiała wszystko muszę zacząć od początku. A to nie jest miejsce na tę opowieść.
- Coś się stało? – zapytała ze strachem Joan. – Czy ON...
- Nie – przerwał jej Harry. – Słuchaj, naprawdę nie rozmawiajmy o tym tutaj. Jeżeli tylko się zgodzisz chciałbym cię zabrać w bezpieczniejsze miejsce.
Joan otworzyła usta i chciała już powiedzieć, że pójdzie z nim i to zaraz, dokąd tylko zechce lecz nagle pojawił się jej przed oczami obraz Jess.
- Harry, zgadzam się, ale nie teraz. Moja córka czeka na mnie i...
- Masz córkę? – Harry zmrużył oczy.
Joan zarumieniła się lekko.
- Mam. Ma na imię Jessica i ma pięć lat.
- A... mąż? – zająknął się Harry.
- Po rozwodzie – odpowiedziała krzywiąc się.
- Przepraszam.
- No coś ty! Ani mi go nie żal, ani mi nie przykro. To co? Możemy się spotkać... Kiedyś indziej?
- Jasne. I tak wszystko zależy od ciebie.
- Jak to? Aha. No tak. Nie tutaj. To w takim razie będę na Ciebie czekać jutro w tym samym miejscu o 10:00 – powiedziała wstając.
- Będę. Na pewno – zapewnił ją.
Odwróciła się i ruszyła w kierunku domu. Nagle jednak zawróciła.
- Obiecujesz?
Harry przytulił ją.
- Powiedziałem, że teraz cię nie zostawię.
Czuła jak łzy mimowolnie spływają jej za kołnierzyk.
- Wiesz, co? – zachlipała – Życie potrafi być jednak nieprzewidywalne.
Harry nie zrozumiał ani słowa, ale przytulił ją jeszcze mocniej.

- Kochana, dobrze się czujesz? – Victoria po raz setny badała czy nie ma gorączki.
- Nie naprawdę. Wszystko w porządku... Nic mi nie jest...
Siedziała z Jess na kolanach i obie rysowały sobie domek. To była ich zabawa. Obie rysowały takie same rzeczy a potem porównywały czyja ładniejsza. Tym razem nie skupiała się na rysunku, co nie mogło ujść uwadze jej siostry. Podobnie z reszta jak wypieki na policzkach i rozmazany tusz.
- Jess, kotku, idź pobaw się lalkami. Muszę sobie pogadać z twoja mamą...
- Ale ciociu... Domek... – Jess wyraźnie się opierała.
- Domek poczeka. No już. Śmigaj.
Jessica z niezadowoloną mina wyszła z pokoju. Joan zdawała się nie zauważyć nawet tego, że już jej nie trzyma.
- No dobrze. Mów mi zaraz co się stało – powiedziała Vicki.
- Nic – odburknęła Joan.
Vicki prychnęła.
- No jasne, że nic. Nie oszukasz mnie. Ostatnio takie wypieki miałaś...ooo...nawet nie pamiętam. Znikałaś wtedy na całe dnie i wracałaś do domu umorusana jakimś świństwem, ale szczęśliwa jak nigdy. No, ale wtedy nie płakałaś. A teraz tak. I nie gadaj mi tu takich rzeczy.
- Skąd wiesz, że płakałam? – zdziwiła się Joan.
- Tusz – odparła krótko Victoria – A mówiąc konkretnie m ó j tusz.
-Eee... Przepraszam... Nie powinnam brać bez pytania.
-Nie o to mi chodzi głuptasie! – zirytowała się. – Rozmazał ci się!
Joan wstała i poszła do łazienki. Po chwili wyszła przecierając oczy wacikiem.
- Boże... I ja tak szłam przez miasto?
- Nie zmieniaj tematu. Jak nie chcesz mówić to nie mów, ale jedno mi musisz powiedzieć. Ktoś ci zrobił coś złego?
Pokręciła przecząco głową.
- W takim razie dobrze – westchnęła Vicki i wstała. – Idę na randkę – dodała.
Joan przewróciła oczami.
- Widziałam to – zagrzmiała Victoria i weszła do łazienki..
- Eee... Vicki? – zapytała niepewnie drzwi łazienki.
- Tak?
- Miałabyś jutro czas około 10:00 żeby przypilnować Jess?
Drzwi uchyliły się i wyjrzała zza nich głowa Victorii.
- Znowu gdzieś idziesz? Nie jestem niańką twojej córki.
- Wiem. Nieważne. Zapomnij...
- Och... Z tobą nawet pożartować nie można. Kocham tę mała tak samo jak ty. No prawie... Przypilnuje jej, tylko proszę... nie zrób sobie krzywdy.
- Jak bym mogła! – Joan wyszczerzyła do niej zęby.

Zaczął padać śnieg. Joan naciągnęła na głowę kaptur. Wyszła z domu zdecydowanie za wcześnie. Spojrzała na stary zegarek. Była za piętnaście minut dziesiąta. Chodziła wokół ławeczki by nie zamarznąć. Nagle coś huknęło, aż Joan podskoczyła.
- Widzą, że nie tylko ja nie mogłem się doczekać.
Harry schował coś do kieszeni spodni, a z drugiej wyjął dwa bilety.
- Będziemy lecieć samolotem? – Joan wzięła do ręki bilety i przeczytała: Edynburg – Londyn, godzina 10:30... – Ojej... Lecimy do Londynu? Ale chyba nie do...
- Zobaczysz. A teraz chodź, bo się spóźnimy. Weźmiemy taksówkę na lotnisko. Wyszli z parku. Harry prawie natychmiast złapał taksówkę, co można było uznać za cud, bo teraz mnóstwo osób jeździło taksówkami nie chcąc dźwigać prezentów. W samochodzie nie dało się porozmawiać, bo znudzony kierowca spijał z ich ust każde słowo. Na lotnisku zgubili się w tłumie i Joan nie wiedziała gdzie ma iść, bo oddała Harry’emu bilety. Na szczęście znalazł ją na ławce pośrodku poczekalni, uznając, że to najlepsze miejsce, w razie gdyby jej szukał. Gdy wreszcie wystartowali do Joan nagle coś dotarło.
- Eee... A właściwie to na ile lecimy? Ja zostawiłam Jess z siostrą, a poza tym nie mam żadnych bagaży...
Harry uciszył ją uspokajającym gestem.
- Joan, powinnaś już wiedzieć, że odległość nie jest najważniejsza. Wrócimy kiedy tylko będziesz chciała. Opowiesz mi co robiłaś od... od tamtej chwili? – zapytał ale od razu zorientował się, że to nie był najlepszy pomysł bo Joan zachmurzyła się i wcisnęła głębiej w fotel.
- Właściwie nic... – odparła niechętnie. – Próbowałam złapać się jakiejś roboty, ale bez większych efektów. Potem wyjechałam do Portugalii gdzie uczyłam angielskiego i tam właśnie poznałam Neila - mojego byłego męża. Pobraliśmy się, urodziłam Jessicę, ale później... szkoda gadać. Rozwiodłam się i wróciłam do Edynburga gdzie mieszkam z siostrą i wykładam francuski. Ogólnie nic ciekawego – zakończyła i spojrzała na Harry’ego. Dostrzegła w jego oczach współczucie.
- Ani mi się waż mnie pocieszać – warknęła zanim otworzył usta.
- Chciałem tylko powiedzieć, że mogłaś napisać, pomógłbym ci. Dlaczego się ze mną nie skontaktowałaś? Przecież wiesz jak... – zapytał jakby z wyrzutem.
Joan przeszyła go spojrzeniem.
- Nigdy bym tego nie zrobiła. Obiecaliśmy sobie, że już więcej się nie spotkamy. Może nie powinieneś do mnie przychodzić? Może powinieneś mnie zostawić w spokoju? Już powoli zapominałam, a teraz... Sama nie wiem.
- Ja też się wahałem. W końcu Ron powiedział: „Teraz albo nigdy.” i tak oto jestem.
- Właśnie! Co u Rona i Hermiony?
- Podać coś państwu?
Stewardesa podeszła do nich pchając wózek z kawą, sokiem i wodą.
- Tak. Poproszę sok – powiedziała Joan.
Harry wziął kawę.
- Później porozmawiamy – mruknął zza filiżanki.
Milczeli do końca lotu. W Londynie znów zamówili taksówkę. Jechali i jechali, aż w końcu Joan zaczęła dostrzegać znajome miejsca. Tyle wspomnień...
- Harry? – szepnęła w końcu, a jej oczy rozszerzyły się z podniecenia. – Jedziemy do Ministerstwa?
Uśmiechnął się i kiwnął głową. Kierowca wysadził ich przed rozklekotaną budka telefoniczną.
- Wciąż tu stoi! – krzyknęła zdziwiona Joan.
- Nie obyło się bez odpowiedniej.... konserwacji tego złomu... Wchodź.
Weszli do budki. Harry podniósł słuchawkę i wykręcił numer: 62442. Z słuchawki dobiegł ich chłodny, kobiecy głos:
- Witamy w Ministerstwie Magii. Proszę podać imię, nazwisko i sprawę.
- Harry Potter, prowadzę współpracującą z Ministerstwem Joanne Rowling do Kwatery Głównej Aurorów.
- Do Kwatery Głównej Aurorów? Po co? - zapytała Joan, kiedy zjeżdżali w dół. Na jej piersi widniała plakietka:
JOANNE ROWLING
Współpraca.

- Jakiś powód musiałem podać. – odparł Harry. – Denerwuje mnie ta cała ceremonia przed wejściem, ale niestety to niezbędne. Idziemy do Ministra Magii.
- CO? Dlaczego? Przecież to idiota!
Harry poprowadził ją korytarzem.
- Chyba nie myślisz, że mamy wciąż tego samego Ministra?
- No wiesz... Trochę mnie tu nie było... – warknęła sarkastycznie.
Harry otworzył drzwi opatrzone tabliczką: Minister Magii.
- Mam nadzieję, że zaraz mi wytłumaczysz, o co tu chodzi, bo jak nie to wynoszę się stad i... RON?
Rudowłosy mężczyzna siedzący w fotelu podniósł głowę znad gazety i poderwał się.
- Joan! No wreszcie... Myślałem już, że Harry nawalił...
- No wiesz, co?! To takie masz do mnie zaufanie? – oburzył się Harry.
- Żartowałem. – Ron wyszczerzył zęby do Joan.
- Ale... jak? Co się stało? – Joan patrzyła to na jednego, to na drugiego.
- Jeszcze trochę cierpliwości. Czekamy jeszcze na... O! Zdaje się, ze już na nikogo.
W tym samym momencie drzwi ponownie się otworzyły i do pokoju wbiegła kobieta z burzą brązowych włosów.
- Hermiona?
- Joan?
Harry i Ron patrzyli jak dziewczyny padają sobie w objęcia.
- Jejku... Nie mogę w to uwierzyć... – westchnęła po chwili Joan.
- Siadajcie – Ron wskazał im fotele.
Usiedli.
- No więc tak – zaczął. – Jak podejrzewam Harry nie powiedziałeś Joan ani słowa, po co ją odnalazł.
- Był nieubłagany – potwierdziła Joan posyłając Harry’emu złośliwy uśmiech.
- Tak niestety musiało być. – kontynuował Ron. - Żebyś jednak wszystko zrozumiała zaczniemy od początku. Po tym jak udało się w końcu pokonać Sama Wiesz Kogo mieliśmy mały galimatias. Panował straszny bałagan. Śmierciożercy nadal hulali sobie na wolności, a my musieliśmy po nich sprzątać. Wtedy postanowiliśmy, że będzie bezpieczniej, jeżeli wrócisz do świata mug... do swojego świata. Trochę nam zajęło czasu zanim złapaliśmy wszystkich. A raczej p r a w i e wszystkich. Do tego jednak wrócę później. Wielu dawnych zwolenników Czarnego Pana zabiliśmy. Nie było innego wyboru. Dementorzy wrócili do Azkabanu i sadząc po tym, co im zrobił Voldemort nigdy by się nie zdecydowali na podobny krok. Resztę śmierciożerców zamknęliśmy w więzieniu. Przez pewien czas było całkiem znośnie dopóki ten kretyn Diggle kompletnie nie ześwirował. Był chyba gorszy od Knota... zaczął wydawać mnóstwo jakiś niepotrzebnych rozporządzeń. Oczywiście nie obeszło się to bez echa i społeczność czarodziejów wkrótce zaczęła protestować. W końcu, gdy wykopano go ze stołka powstał mały dylemat. Potrzebny był ktoś kto zrobi w tym wszystkim porządek. Zgadnij kto był pierwszym kandydatem na Ministra Magii?
- Harry – powiedziała pewnie Joan nie mając najmniejszych wątpliwości.
- Dokładnie. Tylko, że...
- Tylko, że ja w życiu nie zrezygnowałbym z bycia aurorem – wtrącił Harry.
- Zgadza się – ciągnął Ron. – A skoro Harry się nie zgodził to przecież mieli jeszcze dwójkę ze Świętej Trójcy...
- Ja najnormalniej w świecie nie chciałam – powiedziała Hermiona - Może i mam chore ambicje, ale myślę, że moja cała późniejsza praca w WESZ nie poszła całkiem na marne i... – urwała napotykając spojrzenie Rona.
- Taa... No i tak oto mnie zrobiono Ministrem. Nawet jestem zadowolony z tej pracy, chociaż głupio się czuje wydając polecenia moim przyjaciołom. To Harry powinien tu siedzieć, a nie ja... Dobra. Nieważne. Po tym jak w Ministerstwie wszystko było w miarę złożone do kupy doszły nas słuchy o tych zwolennikach Sama Wiesz Kogo, którzy zdołali umknąć aurorom. Trochę to trwało zanim dowiedzieliśmy się o nich czegoś konkretnego, a to nie były bynajmniej przyjemne wiadomości. Lucjusz Malfloy poczuł się Panem i Władcą całego świata. Postanowił zająć miejsce Voldemorta. Oczywiście nigdy by mu nie dorównał i przez około dwóch lat wiele o nim nie słyszeliśmy, aż w końcu przestaliśmy się nim interesować. Okazało się, że to był błąd. Harry przez przypadek złapał, tą śmierdzącą tchórzofretkę, Dracona Malfoya. Podaliśmy mu viritaserum, ale zdołał się mu oprzeć. Gdyby nie Hermiona to nie wiadomo czy coś byśmy z niego wycisnęli. Za dużo by tłumaczyć jak to zrobiła, w każdym razie Malfoy wyśpiewał nam wszystko co wiedział. No i tu zmierzam ku końcowi. Lucjusz postanowił przejąć władzę nad czarodziejami i czarodziejkami ze wszystkich kontynentów. I do tego chce posłużyć się najgroźniejszą bronią, o której Voldemort nawet nie pomyślał. Mugolami.
Joan wpatrywała się w niego z przerażeniem.
- Ale...dlaczego?
- Nas jest mało. Gdybyście chcieli moglibyście nas zniszczyć ,ale wy po prostu o nas nie wiecie. Nie zdajecie sobie sprawy, że codziennie na ulicy ocieracie się o czarodziei. Sama pomyśl. Gdybyście zdawali sobie z tego sprawę to czy nie chcielibyście usunąć kolejna przeszkodę? Mugole nie widzą w nas normalnych ludzi, tylko jakiś mutantów. A gdyby jeszcze Malfoy nakręcił ich przeciw nam, wmawiając im, że to my jesteśmy ci źli to nie mamy najmniejszych szans. Dlatego kto pierwszy, ten lepszy.
- Ale co mam z tym wspólnego ja? Co to znaczy? – Joan nie rozumiała do czego Ron zmierza.
- Joan, powiedzmy sobie szczerze: jesteś mugolką. Tyle tylko, że ty nie uciekłaś z krzykiem kiedy zobaczyłaś po raz pierwszy rzucane zaklęcie... – odpowiedział Harry. – W dodatku wiesz o mnie wszystko. A jeżeli wiesz wszystko o mnie to wiesz także wszystko o Ronie i Hermionie. Kiedy byłaś mną, na skutek tamtego eliksiru, zyskałaś również moje wspomnienia.
Joan kiwnęła głową.
- I właśnie dlatego chcielibyśmy cię prosić żebyś...napisała książkę.
- CO?
- Eee... Książkę. O nas. O mnie, Ronie i Hermionie. Od pierwszego roku w Hogwarcie. Chcemy, żeby pozamagiczni ludzie przeczytali o nas takich jacy jesteśmy naprawdę. Zobaczymy ich reakcję, a potem...potem może zechcą z nami współpracować? Może będą gotowi? I może my będziemy gotowi. Co ty na to?
Cała trójka patrzyła na nią w oczekiwaniu. Joan poczuła chaos w głowie.
- Jesteście pewni, że... to coś da? – starała się zyskać na czasie.
- Niczego nie jesteśmy pewni. Ale jeżeli nam się nie uda to Malfoy’owi tym bardziej. Musimy jednak to wiedzieć. Nie musisz się spieszyć. Mamy czas. Na razie. Więc?
- No...mogłabym – powiedziała Joan ostrożnie. – Ale nie wiem czy dam radę.
Harry uśmiechnął się.
- Zawsze dajesz sobie radę. Wiem coś o tym.
- Tylko pamiętaj. Opisz wszystko tak jak było. Wszystkie wspomnienia Harry’ego od chwili gdy dowiedział się, że jest czarodziejem. I o Voldemorcie.
- Dobrze. Zrobię to – zgodziła się Joan tak niespodziewanie, że na chwile ich zatkało.
- Uff... – Hermiona wyraźnie odetchnęła z ulgą. – Już myśleliśmy, że cię nie przekonamy. W końcu poświęcisz na to sporo czasu, a tego, czy książka się spodoba, nie można przewidzieć... Jak byś ją zatytułowała?
Joan rozpromieniła się.
- Oczywiście „Harry Potter i Kamień Filozoficzny”!

Koniec

*Dictum, factum - (dosłownie: słowo, fakt) Słowo się rzekło (łac.)

Ten post był edytowany przez Tenebris69: 01.05.2005 17:06


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
daigb
post 05.10.2004 20:47
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 92
Dołączył: 25.05.2004

Płeć: Mężczyzna



hmmmmmmm ciekawe....fajnie napisane smile.gif podoba mi siem....smile.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Anulcia
post 06.10.2004 10:24
Post #3 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 17.09.2004
Skąd: Radom...->taka dosyć duża wioska




Rzeczywiście, ciekawy pomysł opisania tego opowiadanka........Może coś jeszce nam napiszesz?? smile.gif A to, żeby cię wena nie opuszczała ---> czekolada.gif nutella.gif landrynki.gif wink.gif


--------------------
Facet z natury swej cierpi na nieuleczalne upośledzenie emocjonalne :]

---------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Nati
post 09.10.2004 20:43
Post #4 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 108
Dołączył: 09.08.2004
Skąd: Pszów (woj.śląskie)




Jak zawszae mi się podoba.
Ciekawe co by było gdybyś pokazała to Rowling
Szkoda, że już koniec nutella.gif


--------------------
Harry Potter wywrócił moje życie do góry nogami ale w takiej pozycji jest ono o wiele cikawsze :P
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kelyy
post 09.10.2004 20:51
Post #5 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 202
Dołączył: 23.04.2003
Skąd: Jelenia Góra




Fajne, fajne tenebris. Takie zwykłe swierdzenie faktu. A mimo to z uczuciami, akcją, polotem i duzy lus za niezwykle oryginalny pomysł.
Podoba mi się. Myślę, że bez wstydu mogłabyś pokazać to Rowling, powodzenia w dalszej twórczości.

pozdrooffka
kelyy


--------------------
Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słodka i ma kształt. Spróbujmy zdefiniować kształt gruszki.
Jaskier, "Czas Pogardy"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Anita
post 10.10.2004 22:00
Post #6 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 88
Dołączył: 13.05.2004
Skąd: (z)myślona




Prześliczne.
Pierwsze sceny - tylko nakręcić... Ale nie skojarzyłam, że Joan to Jo. Dopiero przy króliku imieniem Królik się zorientowałam... Już chciałam za pomyślik pochwalić, no ale czytam dalej, nie licząc nawet na coś "nowego", a wtedy wprowadziłaś dorosłego Harry'ego. I chyba ta dorosłość sprawiła, że opowiadanko tak mnie porwało. Ron i Hermiona... Chciałoby się powiedzieć "Nic się nie zmienili." Nie wiem, jak zrobiłaś, ale przeczytałam o życiu spotkanych po latach przyjaciół... których jakimś cudem nie zmieniło życie. Fantastyczne. Ostatnie linijki są tak bestroskie, radosne, ciepłe i przyjazne, że powinno się je czytać w długie zimowe wieczory dzieciom na dobranoc. Roześmiałam się.
Może to wina jednego z moich przeklętych "rozmarzonych", "rodzinnych" i "uczuciowych" nastrojów, ale naprawdę... Coś drgnęło. Umiałam to sobie wyobrazić. Podziałało na serduszko. Gratulacje. Pisz więcej, dalej i z równie nastrojową atmosferką. happy.gif

PS. Hihi, przyjaciółki! biggrin.gif (chyba przyjaciółki?) Coś jest podobnego w Twoim ficku i Aine... Obydwie macie zdolność oddawania uczuć. Może dlatego tak okropnie mi się to, co napiszecie, podoba? Pozdrowionka! smile.gif
A.


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tenebris69
post 11.10.2004 13:35
Post #7 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 228
Dołączył: 05.10.2004




Dziękuję Anito za taki cieplutki komentarzyk. Od razu chce sie rzucić wszystko i napisać coś jeszcze... ^^ A co do twojego PeeSa to rzeczywiście zawsze z Aine podobnie pisałyśmy... wink.gif Dlatego właśnie zdecydowałyśmy się na napisanie "Albumu" wspólnie.


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Galia
post 17.10.2004 13:47
Post #8 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 249
Dołączył: 28.05.2004
Skąd: *From the land of stars *




Podobało mi się, jak żadko co. Po pierwsze masz u mnie dużego plusa za nowatorską fabułę, po drugie , następnego za to "ciepło" ostatnich linijek, a po trzecie - poprostu spodobało mi sie i już. tongue.gif czekolada.gif <- dla Tenebris69
Pozdrawiam
Gal


--------------------
Jestem myślicielką niezależną, wolną poszukiwaczką oazy nieskrępowanych istnień. Przemierzam pustynie w poszukiwaniu sensu... Czy odważysz się pójść za mną?

Myśli, marzenia, złudzenia. Moje życie...

Nie można dostać czegoś, nie tracąc czegoś w zamian.
Żeby coś otrzymać musisz poświęcić coś o podobnej wartości.
To zasada równoważnej wymiany.
To prawda o świecie...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Coyote
post 18.10.2004 21:41
Post #9 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 44
Dołączył: 18.08.2004
Skąd: się wziął Czesio?

Płeć: Kobieta



Oryginalne i to w duuużym stopniu. Aż możnaby było uwierzyć, że tak zdarzyło się naprawdę. happy.gif
Jeszcze nigdy nie spotkałam się z czymś takim, żeby do opowiadania wkręcić autorkę książki i w ciekawy sposób przedstawić jej perypetie tongue.gif (że to tak nazwę)
smile.gif


--------------------
"Żyjemy w wesołym miasteczku Pana Boga"
"Cokolwiek by się zdarzyło - to tylko życie - wszyscy przez nie przebrniemy"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
żaba
post 21.11.2004 19:33
Post #10 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 146
Dołączył: 06.12.2003
Skąd: obsypany różanym kwieciem Olsztyn...(pff jasne =P)




Naprawdę mnie zaskoczyłaś! Niedość, że dobrze napisane, to pomysł też niczego sobie! Podobało mi się. Kiedy zaczęłam czytać, to myślałam, że to następny nieorginalny Fan Fick. Ale myliłam się(na szczęście! smile.gif ). Nie wiem jakie słowa mogą to jeszcze opisać...no może jeszcze te trzy : TRZEBA TO PRZECZYTAĆ !!!

Powodzenia w dalszym pisaniu i weny życze....
I coś na dokładkę : nutella.gif

QUOTE
Oryginalne i to w duuużym stopniu. Aż możnaby było uwierzyć, że tak zdarzyło się naprawdę. 
Jeszcze nigdy nie spotkałam się z czymś takim, żeby do opowiadania wkręcić autorkę książki i w ciekawy sposób przedstawić jej perypetie  (że to tak nazwę)


Dokładnie! Popieram! tongue.gif


--------------------
„I nagle zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestem próżna; jak próżni jesteśmy wszyscy i jak wielką wagę przypisujemy sobie samym, naszemu istnieniu w świecie, które tak naprawdę ma znaczenie jedynie dla paru najbliższych. A może nawet i to znaczenie przeceniamy? A nawet jeśli nie, to czymże ono jest wobec milionów tych, którym nasz los jest obcy i najzupełniej obojętny; którzy o tym, że w ogóle jesteśmy, nawet nigdy się nie dowiedzą? Tysiące, miliony takich jak ja dziewcząt i chłopców – tak samo przecież jak ja ważnych i niepowtarzalnych – mogłoby zniknąć w jednej chwili jak jakiś obłok albo tęcza i czy to by cokolwiek zmieniło? Czy świat by przez to przestał istnieć? Wszystko by nadal biegło już utartym torem, a po zimie, jak zwykle, zakwitłyby kwiaty... Z jaką siłą dotarła do mnie ta brutalna prawda! Ta oczywista prawda, którą tak łatwo jest przeoczyć, przez to, że taka oczywista...”
Helena Saniewska –Mały wielki świat

Mój blog
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
mastablasta
post 21.11.2004 21:57
Post #11 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 46
Dołączył: 09.10.2004
Skąd: Niewiadomo skad




Nie, no ty dziewczyno masz olbrzymi talent... Kolejne opowiadanko, ciekawa akcja, ciekawi bohaterowie... Nic tylko czytac...


A to dla ciebie na wene tworcza: czekolada.gif nutella.gif czekolada.gif


MASTA


--------------------
user posted image

***
"There's nothing you can do, Harry... nothing... he's gone..." - Remus Lupin

"Najbardziej odczujesz brak drugiej osoby,kiedy będziesz siedział obok niej ,
wiedząc , że ona już NIGDY nie będzie Twoja..."

"Duma, jedna z cech, ktorymi ludzie sie szczyca, jedna z cech, przez ktore gina ..."

***

user posted image

***
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tenebris69
post 22.11.2004 14:43
Post #12 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 228
Dołączył: 05.10.2004




No, no, no... Nie takie nowe, kochani! Ma już miesiąc i siedemnaście dni. ^^

A tak w ogóle to wszystkim dziękuję za komentarze.


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.03.2024 13:55