Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Wyobraźnia Panny Granger, parodia HG/DM, odcinkowe

sareczka
post 09.02.2009 00:48
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam znowu!
Tym razem napadło mnie i nie chciało puścić przez jakiś czas, co zaowocowało absurdalnie absurdalną parodyjką fików, z których tylko pierwszy przeczytałam do konca, a reszte juz jedynie do momentu, gdy fabuła mnie przerosła i zaczęła się dublować. Czyli do pierwszego dialogu mniej więcej biggrin.gif
W każdym razie poniższy tekst nie ma zamiaru nikogo obrażać, a jedynie dostarczyć chwilę rozrywki skołatanym umysłom czytelników tego forum. Ostrzegam, że steżeni absurdu może być nieco ciężkostrawne.
Scen erotycznych na razie nie przewiduję, a najwyżej, gdyby takowe się przydarzyły, poproszę o przeklejenie do Kwiatu Lotosu. Póki co, wisi tu.
Nie wiem nawet, czy odważę się kontynuować. Albowiem tak obsesyjny i groteskowy Wen nawiedza mnie dość rzadko. Zwykle jego poziom normalności nie odbiega szczególnie od średniej krajowej. Dla fana fanfiction oczywiście biggrin.gif
W każdym razie, miłego czytania!


Wyobraźnia panny Granger -
parodyjka "przeciwzakładowa"


ROZDZIAŁ I, w którym dowiadujemy się słów kilka o foremności głównej bohaterki, jej antagonisty, przyjaciół, pajaków, centaurów, przyrody i foremności jako takiej, a także poznajemy przyczynę wszechrzeczy w tym o to utworze na chwałę światu spisanym

Panna Granger, bladolice, szopowłose dziewczę o oczach koloru pałki wodnej siedziało właśnie w przybytku nieśmiertelności, twierdzy czarodziejskiej wiedzy i ostoji erotycznych uniesień hogwarckiej braci (nic bowiem nie tworzy tak romanticznej atmosfery jak dział Ksiąg Zakazanych) i wzdychało. Wzdychało, gdyż życie jest trudne, a gumochłony głupie, a Czarny Pan brzydki. Jednym słowem, wzdychało, gdyż miało problem. Wzdychało zaś z trudem, albowiem skrzaty uprały bluzeczki Hermiony w proszku, który spowodował ich skrócenie o dwa numery. I wzdychałaby tak może cudna dziewica do końca rozdziału nie zdradziwszy nikomu przyczyny swojej zadumy, gdyby nie to, że rozwiązanie jej problemu właśnie weszło do biblioteki w osobie bladolicego, śniegowłosego Dracona Malfoy'a, o oczach koloru mugolskiego asfaltu.
Hermiona, jako że była nie tylko nieustraszenie odważna, ale i jeszcze inteligentna przez wielkie "i", wyciagnęła w górę brodę, tak, że znalazła się ona prawie w lini prostej z szyją i uniósłszy ręce z opasłym tomiszczem nad głowę poczęła się z lubością zagłębiać w jego tekst. W geniuszu swoim panna Granger odgadła bowiem, iż w tej wdzięcznej pozie nie będzie zmuszona patrzeć na potomka szlachetnego, niezywciężonego i nieprzyzwoicie bogatego rodu Malfoy'ów (nie mylić z brazylijską linią, której przedstawiciele trudnili się hodowlą gumochłonów).
Zaiste miałaż ona rację.
"Oby tylko książka nie spadła mi na twarz i nie zniszczyła mi makijażu!" - o takich niezmiernie ważnych sprawach dumała właśnie owa dziewica.
- Ty! - wrzasnął tym czasem potomek tegoż rodu, głosem twardszym niźli ze śpiżu.
Gryfonka, jako że (jak już wcześniej zostało wspomniane) odznaczała się IQ godnym Einsteina odgadła z tonu i treści wypowiedzi Dracona, iz mówi on właśnie do niej. Jako, że wśród cnót wszelakich, które posiadała nie zabrakło i dobrych manier, odłożyła księgę (makijaż został ocalony!) i zapytała uprzejmie:
- Mówisz do mnie?
Jako Panna-Wiem-To-Wszystko lubiła wiedzieć do konca i mieć pewność.
- A tak, szlamo! - zawołał nieustraszenie. - Przybyłem, zobaczyłem i... mówię do ciebie!
Hermiona zamrugała rzęsami posklejanymi od czarodziejskiego tuszu marki Hexen ("Wyschnął! Muszę pamiętać, żeby wysłać sowę ze skargą do tego pożal się Merlinie, zakładu magokosmetycznego!") i łypnęła na niego spokojnie (prędkość normalna - dwieście sześćdziesiąt trzy setne sekundy) acz podejrzliwie. Z jej ust karminowych i wykrojonych powabnie z precyzją mugolskiego skalpela jakoby idelanie równe połówki wiśni nie spłynęło ani jedno słowo, bowiem zacna niewiasta kontynuowała jeszcze w swym przepastnym mózgowiu tentegowanie. Tym czasem Draco Malfoy kontynuował wielkim głosem:
- Przybyłem, aby się z tobą założyć, szlamo! - a widząc jej brak reakcji, który stał przed nim i machał do niego przyjaźnie czerwonym gryfońskim szaliczkiem w złote prążki, dodał: - Zakładaj mi się tu, natychmiast!
- Ale o co? - zapytała Najmądrzejsza Gryfonka. - I dlaczego?
- A dlatego - przedrzeźniał ją - bo ja jestem bogaty, a ty nie. Bo jestem Ślizgonem, a ty Gryfonką. Bo jestem zły, okrutny, denerwujący i wredny, a ty jesteś śliczną, delikantą i niewinną masochistką, którą moja seksowna osoba pociąga. Bo Voldemort jest łysy, a bociany zimują w Afryce zamiast zostać tutaj, pieprzone gnidy i ludzie urodzeni w grudniu, muszą się wygrzebywać ze szklarniowej kapusty!
Panna Granger, o Ateno Gryffindooru!, nie musiała używać legilimencji by wyczuć w jego głosie wibrującą wariacko nutkę frustracji, która to odebrana przez jej uszy i przetworzona na impuls nerwowy, obiegła jej neurony owocując w nerwowym centrum dowodzenia jasnym obrazem Dracona, który właśnie w czasie feralnych zim był urodzon. Zadrżało jej serce z rozpaczy i spojrzała na swego odwiecznego wroga przychylniejszym okiem, albowiem namiętnie nienawidziła kapusty.
- A o co się założymy? - zapytała rozważnie.
W duszy Dracona zagrały złote trąby obsługiwane przez stadko czerwonych diabełków. Zgodziła się!!!
- Rozdziewaj się! - rzucił hardo, a włos śniegowy rozwiał mu się malowniczo, bowiem okno było uchylone i wietrzyk wiosenny zaigrał z jego puklami. - Rozdziewaj się szlamo i milcz. Azaliż wy, lwy, nie ze słow, lecz z czynów przecie słyniecie!
- Czy zakładamy się o to, kto pozbędzie się swego kulturowego pancerzyka przyzwoitości szybciej? - zainteresowało się logicznie wdzięczne dziewczę, którego poskręcane włosy napawały wietrzyk wiosenny i rześki odrazą, więc z nimi sobie beztrosko niefolgował. - Bo inaczej ostatnie twoje słowa, o zły Malfoyu, który mnie pociągasz, muszę uznać za nie mające sensu. A tego bym nie chciała - dodała współczująco, bo była przecież cnotliwą dziewicą i zawsze starała się zachowywać zasady savoir-vivru. Nawet przy konsumpcji pizzy.
- Yyyy... - i nadobny panicz Malfoy pogrążył się w myśleniu.
Pająk sunący mu po bucie i w pocie czoła tkający swoją sieć, zasapał się, przetarł przednim odnóżem umęczone oczy i przysiadł na sznurówce Dziedzica Fortuny Malfoyów. Podumał chwilkę nad marnością życia i zakrzywieniem czasoprzestrzeni, oraz głupotą mugoli, którzy myślą, że magia nie istnieje, po czym wrócił do swej pracy. Musiał upolować jakąś muchę na kolację, bo inaczej żona wyrzuci go z domu i będzie musiał płacić alimenty na to stadko rozwydrzonych bachorów, które co gorsza, sam spłodził.
Centaury w lesie obalały kolejna beczkę ognistej wspominając jak pięknie pofolgowały swoim żądzom naprostowując Umbrigide, słońce poczęło się chylić ku zachodowi poziewując, Hermiona zakuła całe trzy podręczniki na pamięć, a jej przyszły przeciwnik zakładowy nadal deliberował nad przedmiotem owego zakładu.
- Mam! - zawołał, a szyby w oknach zadrżały od siły jego głosu. - Toć to nie jest ważne, albowiem ty i tak przegrasz szlamo, a ja wygram i w nagrodę dla mnie, a karę dla ciebie cię wychędożę!
- ...?
- Rozdziewaj się, szlamo, ale już. Czyż nie dotarł do twego, rzekomo, błyskotliwego umysłu geniusz mojego działania? Otóż znając zawczasu wynik rozgrywek, oszczędzimy sobie ich przeprowadzanie, a przejdziemy od razu do kwesti wynagradzania. Patrzymy na to z mojego punktu widzenia, albowiem ty jesteś szlamą, szlamo, i z zasady twój punkt widzenia, słyszenia, leżenia, tudzież istnienia w ogóle, jest dla mnie nieistotny i tak jakby niebyły.
Kończąc tę pełną mądrości przemowę młodzieniec stanął nad niewiastą w pozycji ukazującej jej jak bardzo jest gotowy spełnić natychmiast swoją propozycję.
A pająk złowieszczo zwisał mu z ramienia.
Ponieważ zaś Hermiona tak jakby, a nawet dosłownie jeszcze milczała, Draco był wykorzystał okazję i dodał ku przestrodze:
- Śpieszmy się śpieszno, albowiem mam umówioną wieczorną wizytę u fryzjera.
Hermiona, której opór tlił się jeszcze w czystym sercu, na tę uwagę została rozłożona na łopatki, a wszelkie wątpliwości uciekły z krzykiem z jej myśli. Jakoże była pragmatyczna w każdym calu spojrzała na zegarek i fachowo oceniła, ile jeszcze mają czasu i jak ten czas powinni najowocniej spędzić.
Po czym zegar zadzwonił, pająk spadł z ramienia Dracona, jeden z centaurów zakrztusił się ognistą, błyskawica przecieła niebo wrzeszcząc: "Muhahaha!" w wielce wyrazistym gromie, a zacna bohaterka tej opowieści przypomniała sobie, że nie skończyła jeszcze wypracowania z Eliksirów i ulotniła się z biblioteki z szybkoscią bliską 3,14 km na s.
- Ożesz...

ROZDZIAŁ II, w którym główny bohater, nadobny Adonis Hogwartu ma nie lada problem z umiejscowieniem się w czasie i przestrzeni, które byłoby zgodne z odpowiednimi parametrami tej natury głównej bohaterki zwanej tutaj (co by nastrój podniosły iście homerowski utrzymać) Ateną Gryffindooru

Słońce świeciło, ptaki latały z godnością umieszczając swe fekalia lotem parabolicznym spadające (ze względu na prędkość owych podniebnych harcerzy i kierunek łagodnego zefirka) tuż pod nosem nabzydczonego i do sepleniącej harpii z przykurczem skrzydeł podobnego, etatowego charłaka Hogwartu alias Mr. Filch. W tej sielankowej atmosferze powszechnego dobrobytu i wysokiego PKB Draco Malfoy miał problem. A ponieważ w przebiegłości swojej nie zamierzał odpuścić chwalebnego pojedynku rozgrzanych ciał i rozbuchanych żądzy Hermionie Granger, postanowił dzielnie i mężnie (ale bez zbytniego narażania na niewygody swej nowej fryzury) rozwiązać ów kłopot.
I tak siadł pod splątanymi gałęziami dębu, w którego wnętrzu toczyła się właśnie wojna dwóch kalnów korników, przypominająca rozmiarami i stopniem trwałego uszkodzenia najbliższej okolicy bitwę pod Hastings. Siadł i westchnął, wysyłając w powietrze regulaminową porcję dwutlenku węgla, który posiadawszy własną wyższą inteligencję, był wniebowzięty zarówno faktem przebywania tak blisko ciała cudownego meżczyzny, jak i odzyskaną na nowo wolnością. A ponieważ były to uczucia zgoła przeciwstawne (a bynajmniej na przeciwnych biegunach elektrycznego dipola leżały przyczyny tychże uczuć), toteż CO2 zawisł nieruchomo w powietrzu bezbarwną chmurka i począł rozmyślać. Powiększając swe rozmiary o kolejne zamyślone cząsteczki wydychane wraz z kolejnymi westchnieniami panicza Malfoya.
Ale zostawmy już jakże interesujące rozterki i autoanalizę dokonywaną właśnie przez jeden z ważniejszych zwiazków chemicznych na tym łez padole i powróćmy do naszego boskiego Adonisa, sprawcy wszechrzeczy.
Otóż Draco Malfoy zakończył właśnie proces myślowy. A poczuł się po nim tak zmęczony, że postanowił natychmiast umyć włosy. Nic nie działało bowiem tak odprężająco na jego boskie ciało jak ścieranie łoju z mieszków włosowych, tudzież całego platynowego włosa, szamponem marki Sexy Wizard. O zapachu feromonów samców karaczana wschodniego. Ach, ten zwierzęcy magnetyzm!

Tymczasem perfekcyjna Prefektka, największy (i dodajmy jedyny w pełni funkcjonalny, oraz używany często, a mianowicie ZAWSZE) Mózg Wielkiej Trójcy, aktywnie działająca członkini - prezeska-sekretarka-aktywistka-przewodnicząca-reprezentantka międzynarodowa (i miedzyrasowa)-robotnica majestatycznie i groźnie brzmiącej organizacji W.E.S.Z, a także samozwańczy palec boży na dobry humor wypływający z nieprzyznawania Gryfonom żadnych (absolutnie żadnych) punktów na Eliksirach, Severusa Snape'a, siedziała na schodach prowadzących do zamku. Siedziała bowiem i czekała. W sercu swoim przepastnym, dziewiczym i czystym, odkryła bowiem iże rola jej w tej historii jest już z góry określona, przeznaczona i zaklepana. A nawet opłacona niezłą gażą (Te ksiażki są wszak takie drogie! I tusz Hexen także...). Toteż musiała ją odegrać.
Siedziała i czekała, czytając po raz siedemdziesiąty czwarty Historię Hogwartu. Jak dobrze wiemy, była najlepszą uczennicą od pietnastu pokoleń i postawiła sobie za życiowy cel znać na pamięć całą tę księgę. A nie znała jeszcze położenia wszystkich przecinków!

Zostawmy na chwilę Hermionę. Niech sobie poodgniata pośladki w spokoju. Wszechwiedzące oko autora zwraca się teraz ku głównemu bohaterowi, który szybkim krokiem i z zdeterminowaną miną zmierza właśnie ku bibliotece, wykoncypowawszy sobie, że Hermiona tam właśnie się znajduje.

- - - - - - - - -
No i tyle na razie. W następnym odcinku być może nasi jakże romantyczni kochankowie wreszcie sie spotkaja. Nie jest to jednakże pewne. Ale bądźmy dobrej myśli!

Pozdrawiam,
sars.


Ten post był edytowany przez sareczka: 09.02.2009 00:59
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Miętówka
post 10.02.2009 20:13
Post #2 

Prefekt Naczelny


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 558
Dołączył: 08.02.2007
Skąd: z górnej półki

Płeć: arbuz



Chcę więcej!
Przyda się trochę odpoczynku od erotyków HG/DM, które wszystkie wyglądają identycznie.
(Pojawiły się literówki. Więcej błędów nie widzę.)
Tak więc niech Wen groteskowy nawiedza Cię jak najczęściej, ku mojej (i nie tylko) uciesze.
Z czekolada.gif dla Ciebie
Mint


--------------------
"In the Internet nobody knows you're a dog"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
T`estimo
post 17.02.2009 18:25
Post #3 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 8
Dołączył: 27.07.2008




Cudo! Wreszcie czytam coś nowego na forum z prawdziwą przyjemnością. Kontynuować się odważysz, powiem więcej - nie masz wyboru. Jeśli nie posłuchasz poszczuję Cię mymi dwoma piekielnymi ogarami o wdzięcznych imionach: Absurd i Groteska. Doprawdy, piękna parka, spodziewamy się wkrótce szczeniąt. (Chętnych do adopcji prosimy o zgłaszanie się w PM-kach).
Styl jest genialny. Cudowna parodia tego wszystkiego, co prześladowało mnie w ,,tforach'' i twórczości blogaskowej, której autorki są najczęściej ,,13nastolatkami o urodzie Emmy Watson''. Czekam z niecierpliwością na owoce Twojego natchnienia. blush.gif


--------------------
Gryfonka z przydziału, Ślizgonka z wyboru.
Snaperka.
Gryzę.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 27.02.2009 01:23
Post #4 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Dziękuję za komentarze, bo nakarmiły Wena. Tyle, że skubaniec, najadł się i zwiał. Chociaż, moze to i dobrze, bo przez ten czas byłam w miaarę normalna biggrin.gif No, ale dziś znów mnie nawiedził i wysmażyłam toto, co wklejam. Przepraszam za błędy i przydługie zdania. Muszę popracować nad tymi węzłami gordyjskimi i na stęonym razem postaram się jakoś je porozcinać. Narazie są i w razie czego służę mapą, gdyby sie ktoś po drodze pogubił. Się już nie rozgaduję, tylko wklejam. Voila, trzeci rozdział bzdurek wszelakich! tongue.gif Czytajcie, a nie bądźcie zdziwieni, skad to się wzięło. Ja sama nie wiem laugh.gif

ROZDZIAŁ III, w którym poznajemy wreszcie przedmiot szlachetnej sztuki gry, zwanej przez naszych bohaterów zakładem i objawia nam się z głośnym pyknięciem, fanfarami oraz błyskami magicznych, tudzież niemagicznych fleszy, Geniusz panny Granger

Pomińmy milczeniem przeszkody, trudności, ilość krętych korytarzy i wielce złośliwych stopni, które Draco Malfoy, młodzieniec, którego uroda była odwrotnie proporcjonalna do jego inteligencji, musiał pokonać zanim ulokował swe boskie i jeszcze na długo stanowiące jedną całość (nie tak jak u biednego św Stasia Kostki) członki w bibliotece. Pomińmy takze milczeniem ilość godzin przekładających się, dla odmiany, wprost proporcjonalnie na ilość sińców na krągłych i powabnych pośladkach Hermiony, czekającej na rozwój wypadków na schodach, prowadzących do zamku. Przygody naszych bohaterów w tym czasie, kiedy znosili trudne godziny samotności (Hermiona - ucząc się na pamięć wszystkich siedemset pięćdziesięciu synonimów zaklęcia czyszczącego zęby) i niepokoju (Draco - wydeptując w bibliotece podziemny korytarz, którym dokopał się aż do lochów), nadawałyby się bowiem na osobną opowieść. Oczywiście niezmiernie fascynującą, pasjonującą, och, ach i absolutnie kul. Ograniczymy się więc, do prostego faktu, że w ciągu trzech dni, w czasie których Hermiona uczęszczała na lekcje, jadła, spała, rozmawiała z przyjaciółmi, a nawet oddawała mocz i zdążyła się trzy razy wykąpać w łazience prefektów, kiedy to odkryła, że znów zrobił jej się odcisk na pięcie, Draco czuwał bezustannie, z poświęceniem godnym lepszej sprawy, a nawet narażeniem własnego życia (Wszak nie jadł i nie pił! - choć to głównie z winy Crabbe'a i Goyla, którzy zjadali za każdym razem jego porcje, które wysyłał do niego troskliwy ojciec chcrzestny znany szerszej publice jako Zły-Seksowny-Przerażajacy-Naczelny-Nietoperz-Hogwartu.), w bibliotece, oczekując swej przeciwniczki. No więc, po owych trzech dniach wreszcie los pozwolił spotkać się naszej dwójce. A było to zdarzenie wielce wiekopomne i godne własnego miejsca w znajomości historii przez przeciętnego czytelnika (dla pomocy dodamy, że należy je umieścić stanowczo PO chrzcie Polski, a nawet bitwie pod Grunwaldem, ale PRZED wybudowaniem pierwszego hotelu na Księżycu). Jakoż postaramy się teraz opisać je jak najdokładniej z niepominięciem tak istotnych szczegółów, jak położenie pająków, ich nastrój, czy stan opróżnionych beczek wina z centaurowej piwnicy.
Draco znajdował się właśnie w dole, który sam wydeptał, gdzieś na wysokości parteru i podglądał przez wyczarowane przez siebie w murze okienko (ha!jakiż on zmyślny!) puchońskie pałkarki, przebierające się w szatni, gdy, dobiegł go odgłos otwieranych i zamykanych drzwi. Serce jego zadrżało. Chętnie wykonałoby fikołka, ale jako że było zawieszone w osierdziu dosć mocno, na takie harce nie mogło sobie pozwolić. No ewentualnie na małą huśtaweczkę, od tak, dla rozrywki. Krwinki zapulsowały radośnie i z podnieceniem, a gdyby odznaczały się wyższą inteligencją zapewne zaczęłyby podskakiwać i klaskać w wyimaginowane ręce. Naczynia również nie pozostały obojętne i samoistnie zaczęły zwijać się w rozkoszne sprężynki.
Słowem Draco całym sobą poczuł i zrozumiał, że oto ta której nienawidził, z którą zamierzał się założyć, aby ją upokorzyć, weszła właśnie do komnaty, w której i on się znajdował. Nareszcie, po trzech dniach pełnych wyrzeczeń! A wkażdym razie znajdowałby się tam, gdyby nie utknął w dole, który sam wydeptał.
Młody Malfoy nie poddał się jednak, gdyż serce jego (a dodajmy, że w tej chwili nie tylko serce) było twardsze niż najtwrdszy granit, którego faraonowie, albo raczej ich niewiele posiadający niewolnicy, używali do wznoszenia piramid. Czym prędzej sięgnął za pazuchę i wydobył swą różdżkę (DREWNIANĄ różdżkę!) wypowiadając zaklęcie, które wystrzeliło go z owego podziemnego przejścia na skróty do lochów, własnej roboty, wprost pod nogi pewnej Gryfonki, o włosach splątanych wielce malowniczo, jakoby krzaki jeżyn wiosną. A właściwie krzaki jeżyn, o każdej porze roku. Dokładniej zaś, jeśli mamy być szczerzy, nasz dzielny Adonis - Ulisses rozpłaszczył się na kolanach i dla utrzymania równowagi złapał za bluzkę owo dziewczę. Tak się zaś złożyło, że bluzeczki Hermiony nadal znajdowały się stanowczo gdzieś poniżej rozmiaru XS, toteż guziki onej szatki naprężyły się, zmieniły kolor z białego na czerwony, a potem nawet na purpurowy. Zaiste, bolesne to było dla nich doświadczenie! I oto nastąpił smutny koniec hermionowych guziczków, któy powinniśmy uczcić minutą ciszy, gdyż były to dobre guziki (nigdy nie myślały się urywać) i na to zasłużyły. A nastąpił on w ten prosty sposób, iż okrąglutkie i purpurowe już z wysiłku guziczki, zwyczajnie nie wytrzymały siły stalowego ramienia cudnego Dracona (możliwe zresztą, że zadziałał tu jego nieodparty, iście malfoyowski urok zimnego drania, wobec którego nawet rzeczy pozornie martwe nie pozostawały obojętne). Wszystkie odpadły rozsypując się po posadzce, a tym samym uwalniając obiecujący biust panny Granger ze swej niewoli.
Draco zaś znalazł się twarzą dokładnie na przeciw niego. Biedaczek! Miał utrudnione oddychanie w wyniku zderzenia z tą, jakże interesujacą częścią ciała swego wroga. Mimo to, jak na herosa przystało, zdołał zawołać o pomoc:
- O mamuniu! - wyrwało się z jego piersi, w odpowiedzi na gabaryty innych piersi, które miał okazje właśnie podziwiać.
Zaraz jednak podjął desperacką próbę zebrania z podłogi swego pokruszonego i częściowo przygniecionego imidża, więc krzyknął rozdzierająco:
- Goyle! Natychmiast przypomnij mi, co miałem robić w sytuacjach kryzysowych!
- Eee... A dlaczego?
- Bo to jest sytuacja kryzysowa!
- Aha... - mruknął bezmyślnie Greg i odłożył na stolik udko kurczaka (oczywiście przeznaczone dla Draco), a siegnął tłustą łapą do kieszeni, zawzięcie w niej grzebiąc.
- A który numer? - zapytał, po chwili mnąc w rękach gruby pliczek kolorowych karteczek.
Malfoy przymknął oczy, próbując się ratować za wszelką cenę i pisnął nienaturalnie wysokim głosem, mającym niewiele wspólnego ze słowiczym trelem, a zdecydowanie więcej z piłą mechaniczną tracą o metal:
- Trzynasty! Zdecydowanie trzynasty!
- Aha... - gruby chłopak w niezwykłym jak na niego skupieniu, zaczął ponownie przypatrywać się świstkom, studiując znaczki na nich zapisane i zastanawiając się, które z nich są liczbami. Do mugolskiej podstawówki chodził bowiem baaaaardzo dawno i nie mógł sobie przypomnieć jak ta przeklęta trzynastka wyglądała.
- Pospiesz się! -głos Dracona podniósł się o kilka oktaw i niebezpiecznie zbliżał się w kierunku zakresu fal ultradźwiękowych.
Perspektywa porozumiewania się wyłącznie z delfinami na dalekim lądzie za oceanem, gdzie namietnie wcinają gorące psy i inne świństwa (Tak przynajmniej utrzymywał Lucjusz Malfoy, który odwiedził to paskudne miejsce raz w życiu i wypił po zjedzeniu tego czegoś skrzaci eliksir do czyszczenia muszli klozetowych - Mago-Domestos. Po tym doświadczeniu lekarze w Mungo musieli za pomocą magii przeszczepić mu rurę odpływową, zamiast wypalonego przełyku, którą oczywiście w tenże przełyk zamienili. I niestety nie było to ani kul, ani przyjemne.) stawała się dla Dracona co raz bardziej realna.
- Mam, mam! - zawołał jego pomagier, wymachując grubą ręką, z której ściekał tłuszcz. -

Sytuacja numer trzynaście:
Powtarzać bardzo głośno, cały czas nie otwierając oczu:
"To tylko piersi Granger, której nienawidzę, bo jest szlamą, uczy się lepiej ode mnie, może bezkarnie przytulać się do Pottera, nosi różowe stringi, i nie urodziła się zimą w kapuście! Nienawidzę, jej, nienawidzę jej, nienawidzę jej! I nie, ona WCALE nie jest sexy!!!"
Po tym należy odwrócić się za siebie, trzy razy splunąć na ziemię, podskakując na jednej nodze i trzymając się za prawe ucho.

Uwaga!
Urok nie zostanie odczyniony jeżeli Mars nie był w trzeciej kwadrze, a plamy na Słońcu nie przypominały kształtem bezzębnego gumochłona jedzącego w trzech czwartych zgniłą marchewkę.


Goyle skończył i odetchnął z ulgą. Był bardzo z siebie dumny. Szczerze bowiem wątpił, czy pamięta jeszcze te wszystkie literki i te no... czytanie, jak to się robi, i w ogóle. A tu proszę, taka niespodzianka! Wreszcie będzie mógł się pochwlić czymś matce, w liście. No, jak tylko przypomni sobie jak się... ten tego... no... pisało.
Draco tym czasem już zerwał się na nogi i podskakując zawzięcie, spluwał obficie śliną.
- Kwadra! - ryknął. - Wyłaź stąd natychmiast i pędź do profesor Sinistry. Niech ci powie, czy zgadza się kwadra i plamy na Słońcu. Ale szybko!
Goyle posłusznie opuścił biblioteczną scenerię, a nasi pierwszoplanowi bohaterzy zostali sam na sam. Hermiona zaś wreszcie doszła do głosu, który w czasie całego tego zamieszania z wylatującym z baaaardzo głębokigo dołu, ziejącego na środku królestwa Madame Pince, Malfoyem, uciekł powiewając w popłochu ogonem. A kiedy do niego doszła, lub raczej, gdy on ośmielił się w końcu powrócić z krainy zwanej w przysłowiach malowniczo, miejscem gdzie pieprz rośnie, wyrzekła tylko jedno słowo:
- Malfoy!
A zawarła w nim wszystko, gdyż było to słowo tak pojemne, jak największe kombi, najszersza trzydrzwoiwa szafa, czy porządna lodówko-zamrażarka marki Whirpool. Następnie zaś przywołała jednym machnięciem różdżki guziczki i przymocowała je na powrót do białej bluzeczki, kryjąc przed podstępnym i mhrocznym Ślizgonem swe wdzięki.
Dodajmy zaś, oczywiście najzupełniej na marginesie, że ów Ślizgon uważnie śledził lot każdego z guziczków panny Granger, nieświadomie ignorując zalecenia z karteczki numer trzynaście.
- Ha! Granger! - odparł na to Draco, udowadniając jej tym samym, że w ciągu tych pełnych bólu i niebezpieczeństw dni, nie zapomniał jej nazwiska.
- Co ty wyprawiasz?! - zbulwersowała się Hermiona, chociaż rzecz jasna, dobrze zdawała sobie sprawę z poczynań przeciwnika. W przeciwieństwie do niego, znała bowiem scenariusz tej sztuki, występującej pod powszechnie przyjętą nazwą: "życie". Ponadto zaś, przeniknęła swym rzutkim umysłem (a przenikalność miał on równą promieniowaniu X) motywy jego działań i w ekspresowo szybkim tempie je zrozumiała.
- Ja? - Draco, jako iż był nie tylko piękny, bogaty, mhroczny, złośliwy, podstępny, ale jeszcze miał pewne talenty dyplomatyczne, postanowił grać na zwłokę. Tej rozmowy bał się bowiem tak, że sfrustrowane mięśnie stroszyciele stawały mu dęba ile razy o niej pomyślał. - Ja nic nie wyprawiam. Ja się tylko wydobywałem z tego, no... małego i... eee... zupełnie niewinnego dołka. Tak jakoś się klepki obsunęły w podłodze.
- Kamiennej podłodze - mruknęła sceptycznie Hermiona, która wśród swych ogromnych rozmiarów przymiotów, posiadała niestety drażniący zwyczaj poprawiania nawet najmniejszych nieścisłości.
- Ty za to się obnażałaś! - zakrzyknął pełną piersią, wytaczając armatę średniego kalibru.
Hermiona odpowiedziała salwą z cekaemu:
- Bo rozdarłeś mi bluzkę!
Malfoy nie miał zamiar wycofać się do okopów. Ta bitwa zmierzała w złym kierunku, co zmuszałoby go do przyjęcia niekorzystnego położenia. A on przecież nigdy nie przegrywał! Zdecydował się na czołgi:
- Milcz, szlamo! - może i była to broń mająca już swoje lata, co jednak nie znaczyło, że utraciła swoją skuteczność.
Atena Gryffindoru spurpurowiała i odpowiedziała podobnie:
- Żaden Śmierciojad nie będzie mi rozkazywał!
- Hej! - Draco na chwilę stracił wątek. - Nie jem żadnych trupów!
Hermiona tylko prychnęła, czując dobitnie, że musi zakończyć tę kłótnię, gdyż Malfoy nie rozumie kiedy się go obraża, a to odbiera połowę przyjemnosci z dowalania mu.
- Zejdź mi z drogi - powiedziała twardo. - Przyszłam tu po książki, a nie, żeby oglądać twoją szczurzą twarzyczkę!
Draco aż cały spiął się w sobie. Jego wewnętrzny (a nader często bardzo uzewnętrzniający się) Narcyz, załkał z bólu i zwinął się do pozycji płodowej.
Ta zniewaga krwi wymaga!
- Przy okazji... ciekawe czy Granger jest dziewicą - zastanowił się Draco. Głosno zaś odezwał się do potencjalnej dziewicy w te słowy:
- A ja przyszedłem tu, aby się z tobą założyć, jak już raz rzekłem. Albowiem wymyśliłem już, jak wypada mi postąpić. Otóż ja, cyniczny, bogaty, przystojny i... skromny Draco Malfoy, w przebiegłości swojej, założę się z tobą, czy tego chcesz, czy nie. I wychędożę cię takoż, czy tego chcesz... etcetera, etcetera, gdyż przegrasz, albowiem ja jestem... etcetera, etcetera, a ty jesteś tylko... etcetera, etcetera. Azaliż ty, jako pomiot bezrozumnych mugoli i wychowanek domu tego skończonego głupca i i nieudacznika, zwącego się prześmiewczo Gryffindoorem, domagasz się nonsensownego dla prawdziwgo czarodzieja, którym w tej izbie jestem tylko tu stojący ja, przedmiotu zakładu, toteż zmuszę cię, abyś sama go wybrała.
To powiedziawszy spojrzał na nią z błyskiem w oku, który dawał więcej światła niż dwie energooszczędne dwudziestki, a nic nie kosztował. Wyraz triumfu na jego twarzy był tak widoczny, że dałoby się mu nawet zrobić zdjęcie w ciemności i to bez flesza, a jeszcze byłoby przedniej jakości! Tak, bohater nasz całą swą postawą wyrażał właśnie dumę i radość ze swego chytrego planu. Wyjął nawet różdżkę (nie, nie... w dalszym ciągu DREWNIANĄ różdżkę!), by pokazać, że nie żartuje i jest w jego mocy zmuszenie Hermiony do uległości.
Atoli niewiasta, która stała przed nim, zamyśliła się głęboko, ale na szczęście nie myślała tak długo jak on, toteż czytelników uprasza się o nieprzewijanie tekstu o dwanaście stron dalej. Potem zaś łypnęła na niego jednym okiem, długo i przeciągle (drugie w tym czasie strzeliło sobie krótką drzemkę) i rzekła:
- Wobec ogromu twoich argumentów - jeden z nich właśnie niepokojąco sterczał wymierzony prosto w jej... serce - muszę się zgodzić. Ale ostrzegam, nie poddam się łatwo!
Draco zaś uśmiechnał się drwiąco, ironicznie i w ogóle urzekająco.
- Na to liczyłem. Nie lubię łatwych kobiet. Ile czasu do namysłu potrzebujesz? - zainteresował się rzeczowo, wyciągając kieszonkowy kalendarz.
Musiał sprawdzić, czy wygrywanie zakładu i chędożenie Granger nie będzie kolidowało z jego cudownymi zabiegami upiększającymi w niedawno otwartym salonie zdrowia i urody, w podziemiach Stonehange.
- Ja już się namyśliłam - oświadczyła z wyższością hipermądra Hermiona. - Wykonasz dwanaście zadań i oto się założymy. Ja uważam, że nie zrobisz ich wszystkich, a ty oczywiście wierzysz w swoje siły i twierdzisz, ze podołasz. Jak przegram, wychędożysz mnie jak, kiedy i gdzie zechcesz. Jeśli jednak wygram, nigdy więcej nie nazwiesz mnie szlamą, ani nie obrazisz moich przyjaciół, a ponadto pozwolisz mi transmutować się we fretkę na jeden dzień, który spędzisz ze mną. Jakieś pytania, czy wszystko jasne przeciwniku?
- Mam dwa - przyznał szczerze Draco, robiąc skruszona minkę. Widać bowiem było, że Herr Hermiona nie pragnie niczego powtarzać, ani wyjaśniać. Ignorując jednak jej groźnie zmarszczone brwi, pociągane przez dwa wielce wzburzone mięśnie marszczące brwi, ciagnął: - Po pierwsze, dlaczego zakładamy, że ja wierzę w swoje siły?
- Ty zgadziały gryzoniu! Ponieważ na tym polega zakład, że jedna ze stron twierdzi coś, a druga twierdzi inne coś! Zupełnie przeciwne coś! - ryknęła Herr Hermiona.
- Ale, ale...! - zaprotestował gorąco Malfoy. - Nie możemy się zamienić tymi stronami? Ja będę twierdził, że tego nie zrobię, a ty będziesz myślała, że zrobię, co?
- Nie, to niemożliwe!
- No, proszę cię, Granger! Szlamuniu ty, moja! Brudna krewko, hm? A mówiłem ci już, że jesteś moją ulubioną... Ha! Co ja mówię?!... Moją najulubieńszą szlamcią w Hogwarcie? A nawet na całym świecie! - zapewnił gorąco.
- Nie! Nieeeee! Nie, znaczy nie, Malfoy!
Chłopak westchnął cierpiętniczo, gdy nagle przypomniało mu się coś jeszcze:
- Hej! A dlaczego mam być twoją... - tu wzdrygnął się, gdyż miał na to słowo alergię, i tak samo, jak po szpinaku, wyskakiwały mu paskudne krosty na arystokratycznych czterech literach - ...fretka?
Jego rozmówczyni, o dziwo!, zarumieniła się mocno i mruknęła niewyraźnie:
- Bo...mmm...eee...ja bardzo...yh, yh....ty bardzo...uf, uf...misiępodobałeśjakofretka.
Draco zdębiał. Tym razem w całości.

Ach! No i aby nie zawieść naszych drogich czytelników, donoszę uprzejmie, że nasz znajomy pająk jest już w stanie separacji z żoną i właśnie zbiera codzienny przydział much z sieci pod sufitem biblioteki. W tej bowiem walucie (normalnej dla tej rodziny) spłaca swoje alimenty. Zaś sławne wino centaurów ma się świetnie. Dojrzewa sobie swoim tempem, ale już niedługo będzie cieszyło się beztroską wolnością i wygodnym mieszkaniem w beczkach, albowiem doszły mnie słuchy, że w sobotę ma się odbyć w Zakazanym Lesie wielka impreza.

Tyle. Do następnej głópafki laugh.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Miętówka
post 27.02.2009 10:20
Post #5 

Prefekt Naczelny


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 558
Dołączył: 08.02.2007
Skąd: z górnej półki

Płeć: arbuz



Są literówki i błędy interpunkcyjne, ale to prawdopodobnie przez zdania - tasiemce (uzbrojone - 4 do 8 metrów, przy czym jeden metr odpowiada jednej linijce tekstu. Przepraszam, styl mi się zaczął udzielać). Więcej błędów nie widzę.

Tak samo śmieszne jak poprzednie.
Dziękuję za informacje o pająku, bo drżałam ze strachu o niego smile.gif.
Chcę więcej!


--------------------
"In the Internet nobody knows you're a dog"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Georgia
post 27.02.2009 15:56
Post #6 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 02.10.2008
Skąd: EM

Płeć: Kobieta



OMG, to jest cudne. Uśmiałam się jak wariatka.
w oczekiwaniu na kolejną część obdarzam Cię tą oto czekolada.gif , w nadziei, że wena przyjdzie szybciej biggrin.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
harolcia
post 28.02.2009 01:03
Post #7 

przerażona


Grupa: Prefekci
Postów: 1425
Dołączył: 30.07.2005
Skąd: wiesz, że żyjesz? <wro>

Płeć: Kobieta



Hmmm...
w porównaniu do wszystkich poprzednich ff o tej tematyce, ten odbiega od normalnego schematu. I za to wielki plus. Język też ciekawy, lekki, łatwy i przyjemny. Miło się to czyta. Zwłaszcza o tak później porze.
Chociaż już chwilami mam dość tego pseudo-podniosłego stylu. Ale rozumiem, ze takie jest tego założenie
Atoli pomimo małych uchybień jednakowoż aczkolwiek tudzież na plus.

Błędów jako takich poważnych nie zauważyłam wink2.gif


--------------------
Prefekt Gryffindoru Członkini KLL

Tekst do wygrawerowania na nierdzewnej bransoletce, noszonej stale na przegubie na wypadek nagłego zaniku pamięci
Barańczak Stanisław
1.) JEŻELI COŚ CIĘ BOLI: - DOBRA WIADOMOŚĆ: ŻYJESZ. - ZŁA WIADOMOŚĆ: TEN BÓL CZUJESZ WYŁĄCZNIE TY.
2.) TO WSZYSTKO DOOKOŁA, CO CIĘ SZCZELNIE OTACZA NIE CZUJĄC TWEGO BÓLU, JEST TO TAK ZWANY ŚWIAT.
3.) UBAWI CIĘ, ŻE JEST ON REALNY I JEDYNY, A LEPSZEGO NIE BĘDZIE PRZYNAJMNIEJ PÓKI ŻYJESZ.
4.) GDY JUŻ SKOŃCZYSZ SIĘ ŚMIAĆ, ODRZUĆ LOGICZNY WNIOSEK, ŻE TAKI ŚWIAT BYĆ MUSI PRZYWIDZENIEM LUB SNEM.
5.) TRAKTUJ GO CAŁKIEM SERIO, JAK ON PRZED CHWILĄ CIEBIE - DOKONUJĄC WYBORU SPECJALNEJ CIĘŻARÓWKI,
6.) BY W OKREŚLONYM MIEJSCU I UŁAMKU SEKUNDY POTRĄCIŁA CIĘ, KIEDY PRZECHODZIŁEŚ PRZEZ JEZDNIĘ.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 14.03.2009 01:34
Post #8 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Och, jej, jeszcze nie zostałam zlinczowana przez fanów takich (po)tforów pisanych na serio! I chwała Merlinowi! Bo nie wiem, jakby moje niwinne serce to zniosło.
I znów dopadł mnie Wen-Abstraktor (?), więc stworzył się kolejny rozdział. Smakoszy baraniny się przeprasza, a fanów pająków prosi o trochę cierpliwości. Ich życiowa rola w tym ficku jest jeszcze przed nimi. No to daję Wam na pożarcie nową porcyjkę niemożliwości i ładnie się uśmiecham o komentarze biggrin.gif


ROZDZIAŁ IV, w którym Draco stara się postępować wbrew swoim przekonaniom i życiowemu przeznaczeniu, co miałoby go doprowadzić do wykonania dwunastej części zakładu, a karaczany konkurują z pająkami o bycie gwoździem dzisiejszego odcinka

Oto nastał pierwszy dzień próby. Wszystkie koguty na świecie, czekały niecierpliwie na wzejście słońca, aby obwieścić czarodziejom donośnym piskiem, że muszą natychmiast przestać chrapać i zdjąć wreszcie to Silencio z budzika, jeżeli nie mają jednak zmaiaru spędzenia kolejnych szesnastu godzin w pozycji horyzontalnej. Słońce zaś, ociągało się z wzejściem niemożebnie, gdyż aktualnie prowadziło negocjacje na temat nieunormowanego czasu pracy z Szefem, oskarżając go o mobingowanie i niepłacenie za nadgodziny. Dyskusja była tak zażarta, że po bezowocnej próbie zagrożenia wybuchem i wygaśnięciem, któa to próba nie zrobiła na Szefie zamierzonego wrażenia (skubaniec, dobrze wiedział, że paliwa helowo-wodorowego wystarczy na tyle, że będzie mógł wykorzystywać biedną Jutrzenkę przez kolejne pięć miliardów lat), zrezygnowane słońce wzeszło zarumienione i nieskore do świecenia. Natychmiast temperatura na Plutonie spadła o kolejne sto stopni, zamieniając go w gigantyczną śnieżkę, za to na Karaibach termometry zanotowały zalediwe trzydzieści stopni, na Saharze Arabowie zobaczyli chmury po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat, w Norwegii zima wydała ostatnie tchnienie, pomimo, że był maj, w Polsce powiał zachodni wiatr i diabli wzięli cudowny pomysł urwania się z lekcji w celu zbadania temperatury pobliskich wód gruntowych. W Anglii oczywiście spadł deszcz, ale to akurat nikogo nie zdziwiło i nikt tej sprawy nie powiązał z mobingowanym słońcem.
Tymczasem w Hogwarcie toczył się zacięty bój. Walka pomiędzy dwojgiem odwiecznych wrogów, której przyczyna była tak stara jak sam świat. Rozgrywka o tyleż pasjonująca, o ile bezlitosna. Gra niebezpieczna, ale konieczna do stoczenia. Za honor, ojczyznę i... chędożenie! Jedna bowiem sprężyna pcha każde istnienie na całym globie, a człowiek w tym tylko jest lepszy od sinic, krabów, żuczków gnojowych, czy surykatek, że on jeszcze oprócz walki o partnera, jest zdolny poświęcić życie dla złota, srebra, pieniędzy, czekolady i wszelkiej innej waluty wymiennej. Mogą być nawet szkalne kulki. Byle dostać w swoje ręce pożądany obiekt.
Draco myślał. Nie chciał bowiem przyjąć do wiadomości, że jakaś szlama, której było Granger, może go wykiwać i nie dać się prze... przekonać o słuszności jego zamierzeń. Przecież on to robił dla niej! Chciał jej wszystko ułatwić. Wiedział, och wiedział, że ta gryfońska lwica w głębokiej głębi swojego serca, gdzieś pomiędzy prawym przedsionkiem, a zastawką trójdzielną prawą, pożąda jego boskiej osoby. Wedział, że nienawiść, którą do siebie odczuwają, tylko podsyca ich pierwotne pragnienia i zupełnie głęboko w dupie miał łysego, pomarszczonego i sepleniącego (Ach, ten rozdwojony język!) Czrnego Pana. Taki maszkaron, który nie miał po co używać szamponu Sexy-Wizard, a z tego powodu był przez Dracona uważany za gatunek niższy, nie mógł mu przeszkodzić w jego prokreacyjno-przyjemnościowych planach. Wszak tu chodziło o sprawy ważniejsze niż zrobienie z magicznej Anglii oczyszczalni ścieków, a ze szlam i mugoli - zanieczyszczeń biologicznych, i biologiczno-chemicznych. Szlachetnej krwi potomek niezywciężonego i najbogatszego rodu Malfoy'ów, którego przedstawiciele w lini męskiej od piętnastu pokoleń tracili dziewictwo przed szesnastką, miał teraz inne zadanie. Musiał się pozbyć pewnej przypadłości, która dręczyła go od lat i był pewien, że tylko szlamowata Największa Kujonka w Hogwarcie może mu pomóc. Jak się jednak okazało usidlenie jej i wykorzystanie miało wymagać od Dracona poświęcenia więcej czasu niż pięć wizyt u kosmetyczki pod rząd, toteż dzielny młodzian poprosił swego szefa (zwanego po cichu przez podwładnych Tomciem Łysinką, a przez Nagini - Moim Ssskarbem) o zaległy urlop, niestety płatny. Niestety, a to dlatego, że walutą wymienną w szeregach Czarnego Pana niezmiennie pozostawały Cruciatusy. Tak się waleczny Dracon asfaltooki poświęcał.
Tymczasem Hermiona wymysliła diabelski plan. Nie mając czasu na długie starcie z Malfoyem (wszak terminy egzaminów goniły!) postanowiła wykończyć go w pierwszej rundzie rozgrywki. Toteż w ten deszczowy sobotni poranek, kiedy pająki czyściły pajęczyny, a karaczany malowały odwłoki wojenną czerwienią, owoc małżeńskich obowiązków Narcyzy Malfoy, de domo Black, został zmuszony do zniesienia wizyty rudego hermioninowego sierściucha. Ten zaś, wielce obrażony zdegradowaniem z roli pupila, do funkcji listonosza, nie tylko pogryzł i obślinił notkę, którą miał doręczyć (Draco prawie wyrywał mu ją z gardła), ale w akcie słusznego gniewu podrapał adresatowi nieszczęsnego karteluszka, dwa kaszmirowe swetry (leżały na łóżku, bo Draco nie mógł się zdecydować, który ubrać), a na koniec uprowadził pojemniczek hiperdrogiego żelu do włosów marki: "Let's do it!" w charakterze piłki. Zdesperowany właściciel owego specyfiku gonił go ofiarnie przez trzy korytarze, dopóki niecne zwierzę nie zepchnęło szklanego mazidła ze schodów, powodując jego unicestwienie.
(W tym miejscu autorka czuje się zobowiązana zaznaczyć, iż żel do włosów spowodował śmierć Bazziego - karaczana-samobójcy, który nie wykorzystując nawet tych kilku zwojów nerwowych, które posiadał, nie wpadł na to, by uskoczyć przed pryskającą cieczą.

Kolonia Spod-Drzwi do lochu nr piętnaście, dziękuje Krzywołapowi, za uwolnienie jej od ewolucyjnej pomyłki (alias Bazzi), psującej opinie wszystkim przebiegłym, inteligentnym i odważnym karaczanom.
Podpisano:
Furher czwartej kolonii obywatelskiej Spod-Drzwi karaczanów afrykańskich
.)
Malfoyowi nie pozostawało nic innego jak pogodzenie się z tą bolesną stratą i przygładzenie włosów zwykłym zaklęciem ciężkiego opadania. Wyglądały na niemniej przylizane niż zwykle.
Następnie zabrał się za rozszyfrowanie listu Hermiony.

Malfoy! Wcale nie drogi memu sercu i nie pociagający, który na pewno przegra i... Wcale na ciebie nie lecę!!!

W Pokoju Życzeń zostawiłam dla ciebie fiolkę z Eliksirem Wielosokowym działającym jeden dzień. Kiedy już się zamienisz, pamiętaj że NIE MOŻESZ ANI RAZU OBRAZIĆ HARREGO!!! Inaczej czeka Cię gorzka porażka i nigdy nie dowiesz się jaki mam rozmiar stanika, muhahaa! Nie żebym chciała, żebyś się dowiedział. Jestem pewna, że nie dasz rady.
Ach! I oczywiście NIE MOZESZ unikać Harrego, a wręcz przeciwnie. Myślę, że zrozumiesz co mam na myśli, kiedy zażyjesz eliksir. Pękasz już, Malfoy?tongue.gif

Hermiona - dla Ciebie - panna Granger.

PS. Znajdziesz wywar w Pokoju Życzeń jeśli pomyślisz, że szukasz pomieszczenia, w którym mógłbyś coś ukryć. Ha! Może nawet to Ci się nie uda!

Oby nie twoja Her... panna Granger.


Draco westchnął. Następnie wykonał cały szereg czynności, które ostatecznie zaowocowały zdobyciem eliksiru i niechętna konsumpcją tegoż. W momencie, kiedy Najlepsza Partia w Anglii obejrzała w lustrze swą nową postać, świat zatrzymał się w miejscu.
Zdezorientowane słońce mrugnęło trzy razy (co było objawem ciężkiego myślenia, połączonego z nerwacją), zaklęło nieprzyzwoicie i spróbowało kopnąć zastygnietą w półobrocie ziemię. Siła dośrodkowa spadła w ekspresowym tempie pozbawiając biegun południowy kilkunastu pingwinów, a Argentynę durnego prezydenta. W Hogwarcie natomiast, dwa gumochłony Hagrida zakończyły konkurs na tego kto zje największą ilość kapusty. Neville oblał się kawą podczas śniadania. Lunie, coś przypominającego skrzyżowanie jelonka rogacza i zmierzchnicy trupiej główki, zeżarło rzodkiewkowy kolczyk, a Ron obudził się pod wpływem erotycznego koszmaru z włochatym ptasznikiem, w różowych skarpetkach, w roli głównej. Jednym słowem - świat stanął, a Hogwart korzystając z okazji fiknął dzikiego koziołka.
A potem z pewnej nienanoszalnej części zamku, w Szkocji, na Wyspach Brytyjskich, daleko od równika, rozległ się przepełniony cierpieniem, ogłuszający krzyk.
Słońce zatkało uszy i postanowiło nie zawracać sobie więcej głowy tą durną błękitną planetą, zamieszkaną przez dziwaczną, dwunożną formę życia.
A Draco Malfoy ze zgrozą stwierdził, że zamienił się w siostrę Łasica alias najnowszą dziewczynę Harrego Pottera.
Biorąc pod uwagę fakt, iż była zaledwie dziewiąta rano, był to dopiero początek tego koszmaru. Koszmar zaś niebezpiecznie ewoluował w kierunku misji samobójczej, kiedy Draco z miną skazańca zbliżał się w stronę stołu Gryfonów (dodajmy, że nadal miał na sobie męską jedwabną koszulę ze srebrną lamówką i zielone dopasowane jeansy). Stadium horroru grożącego porażeniem psychicznym osiągnął, gdy tylko Hermiona złośliwym szeptem poinformowała go, że przebieg pierwszego zadania zreferuje Collin Creevey, który został we wszystko wtajemniczony.
(O jego wyborze na skrobiącego piórem świadka tej historii, zdecydował fakt iż był Gryfonem, a żadna z postaci o nazwisku Weasley się nie nadawała, gdyz mogłaby być zagrożeniem dla fizycznej cłości ciała Dracona. Parvati i Lavender - tym bardziej odpadały. Nie prośmy Hermionę by łamała kanon w sposób tak drastyczny.)
Zaiste był to dla Malfoya trudny dzień. Oto, co sekretarzowi panny Granger udało się zanotować:

Śniadanie


Harry: Cześć kochanie! (cmok)
Malfoy: (gwałtowne skrzywienie i zaprezentowanie pokazowego odruchu wymiotnego zamaskowanego sztucznym, głupawym śmieszkiem) Heeeej Harry! (przesadnie słodko)
Harry: Dzisiaj rano mamy trening, pamiętasz?
Malfoy: (z wyjątkowo głupią miną) Jaki trening, Po... Pączusiu?
Harry Potter marszczy brwi.
Hermiona: (szturchając Malfoya za ramię i z trudem opanowując złośliwy śmieszek) Quidditcha, oczywiście. Czyżbyś zapomniała, że jesteś w drużynie, Ginny?
Malfoy: (głupia mina jw) Kto ja?
Harry: Ty, ty. Dobrze się czujesz?
Malfoy wyjmuje karteczkę i notuje na niej: "Nazywam się Ginny. Wyjątkowo paskudnie!".
Malfoy: Uhm...
Harry: A co ty tam masz? (wyciaga rękę i próbuje zabrać Malfoyowi kartkę)
Malfoy: (z przerażeniem i odrazą w oczach) NIE DOTYKAJ MNIE, TY ZBOCZEŃCU!!!
Harry: (zamurowany) Eeee...? Co powiedziałaś?
Malfoy: (zarumieniony, tłumaczy kulawo) Mowiłe..am: "Nie łaskocz mnie, ty napaleńcu!"
Harry: (z rumieńcem trzy razy sliniejszym do malfoyowego) Nnna...ppaleńcu?
Hermiona wchodzi pod stół tłumiąc chichot.
Malfoy: (zniesmaczony, krzywiąc się w sposób typowy dla siebie, ale niepasujący do Ginny) A ty co, Puchonek jesteś, czy jak?
Scena kończy się przyjściem Rona i odwróceniem uwagi Harrego od jego dziwnej dziewczyny.


Trening

Malfoy najpierw próbuje włamać się do szatni Ślizgonów, potem zostaje przyłapany przez Katie Bell na wyjściu z męskiej toalety. Wreszcie, wychodzi na boisko i jedyne trzy razy nie łapie kafla uparcie wypatrując znicza.
Harry: Co ty dziś robisz, Ginny? Jesteś chora?
Malfoy: (zagłuszany przez wyjący wiatr) Spadaj Potter!
Harry: Poradzisz sobie? Nie zgadzam się! Zaraz kończymy trening i zaprowadzę cię do Madame Pomfrey. Powiedz tylko, czy coś cię boli?
Malfoy: (waląc głową w miotłę, mruczy do siebie coś o tym, że Granger go tu nie słyszy, a potem) Nie zniosę tego dłużej, aaa! (do Pottera) Zaraz cię walnę!
Harry: (przerażony) Na Godryka! Ona woła: "zaraz spadnę"! Już lecę, najdroższa. Wytrzymaj!
Przez kolejne 10 minut Malfoy uciekał Harry'emu naokoło bramek po obu stronach boiska, a złapany, niczym złoty znicz, próbował wmówić swemu domniemanemu wybawcy, że wiatr go zniósł. Autor tej notki pragnie nadmienić, że w owym czasie podmuchy wiatru akurat ustały.


Szpital


Pani Pomfrey: Och, Ginny! Co ci jest, moja droga?
Malfoy: (odwracając się plecami do Harrego) Nienawidzę Pottera!
Pani Pomfrey: Przepraszam, nie dosłyszałam.
Harry: Ginny chyba mówiła, że najadła się sera. Może... była tam trucizna?! Trzeba ją ratować! Biegnę po bezoar!
Malfoy: (na stronie, z miną wielce pogardliwą) Idiota.
Pani Pomfrey: Spokojnie, panie Potter. Dziewczyna nie wygląda na zatrutą. Nie ma objawów. Zaraz ją zbadam.
Zabiera Malfoya za parawan. Malfoy ma minę prawie szczęśliwą, co prawdopodobnie wiąże się z opuszczeniem towarzystwa Harrego przynajmniej na kilka minut.
Długa chwila milczenia, którą autor tej notki umilał sobie wpatrywaniem się w kąt pokoju, gdzie stary pająk reperował naderwaną pajęczynę.
Pani Pomfrey: Jesteś zdrowa, Ginny. Tylko trochę rozkojarzona. Podam ci eliksir na zmęczenie i możesz wracać do swojego chłopaka.
Malfoy: Tylko nie to!
Pani Pomfrey: Dlaczego nie? Jesteś uczulona?
Malfoy: Uczulona? Raczej przeczulona.
Pani Pomfrey: (trochę zdziwona) Ale skąd ta pewność? Czy miałaś już jakieś objawy?
Malfoy: (z miną ważniaka) Wielokrotnie. Dostaję szału jak tylko go widzę.
Pani Pomfrey: (załamując teatralnie ręce) Na Merlina! Napady szału na sam widok?! Straszne! W takim razie nie będę się upierać.
Malfoy: (trochę zdziwony) Cieszę się, że pani mnie rozumie. To które łóżko mam zająć?
Pani Pomfrey: (oczy wielkości spodków) Łóżko? Ależ, moja droga! Możesz już iść.
Malfoy patrzy na nią jak desperat.
Malfoy: Ale przecież mówiła pani...
Pani Pomfrey: Wiem co mówiłam, ale nie ma innego eliksiru, który mogłabym ci podać, skoro na ten jesteś uczulona.
Malfoy: (z bezbrzeżnym zdumieniem) Na eliksir? Raczej na Pottera!
Pani Pomfrey: (podejrzliwie) Co proszę?
Malfoy: (przeklinając w duchu swoją tendencję do głośnego myślenia) Do zera! Mówiłam, że szanse wyzdrowienia spadły do zera. Ach... Eeeee... To ja już pójdę.
Malfoy opuszca szpital w towarzystwie Harrego, a jego twarz wyraża źle skrywaną niechęć.


Pokój Wspólny

Malfoy próbował zamelinować się w dormitorium Ginny, ale został przez Hermionę odnaleziony i wyciągnięty na światło dzienne tzn. do Pokoju Wspólnego. Gdzie musiał zagrać trzy razy w szachy z Ronem, i co najmniej piętnaście razy wypowiadał pierwsze "w" z Wieprzleja. Przez cały ten czas musiał znosić twoarzystwo Harrego, który za namową Hermiony, zaprosił go na romantyczną randkę nad jeziorem.

Randka nad jeziorem

Harry: (z miną Mickiewicza piszącego: "Litwo, ojczyzno moja") Kocham cię, Ginny!
Obejmuje Malfoya, który natychmiast się cofa.
Malfoy: Zamknij się! (nieco ciszej, rozglądając się trwożliwie w poszukiwaniu podsłuchujacej Hermiony) O cholera!
Harry: Ginny, co ty powiedziałaś? Ja miałbym się zamknąć?
Malfoy: (stropiony - wypatrzył Hermionę za krzakami, mierzącą do niego z różdżki i uśmiechajacą się szyderczo) Powiedziałam... eee... zamknij się i mnie po..., po..., przytul!
Zaskoczony Harry przytula Malfoya, który ma minę, jakby cierpiał niewysłowione katusze.
Po dłuższej chwili milczenia:
Harry: ( maksymalnie wzruszony) Chciałbym ci coś dać.
Malfoy: (patrzy nieco przychylniejszym okiem) Prezenciiiik?!
Autor jest pewnien, że Malfoy wie o małej fortunce, która spoczywa w skarbcu Harrego Pottera.
Harry: (wyjmując pierścionek) Wyjdziesz za mnie, kiedy skończymy szkołę?
Malfoy: (baaardzo piskliwie, przyciskając ramiona do piersi) Nigdy!!! Ale pierścionek możesz dać.
Harry: (ogłuszony - dosłownie i w przenośni) Co?!
Malfoy: (po zerknięciu na wyszczerzoną triumfalnie Hermionę) Nigdy bym ci nie odmówiła.
Harry wypuszcza z ulgą powietrze i chce ją pocałować) Tak się cieszę.
Malfoy: ( z pełnym przekonaniem) A ja nie. Och, eee... boli mnie brzuch. Muszę lecieć.
Ucieka, zostawiając oniemiałego Harrego.


I w ten oto sposób, dzięki swej ślizgońskiej przebiegłości, a także szarym komórkom, których czasem używał, boski Adonis Hogwartu, Draco Malfoy, zaliczył pierwsze zadanie, co było nie w smak Hermionie, gdyż zamierzała go zniszczyć.
Czekała właśnie na swego rywala w pustej klasie Transmutacji, aby mu ogłosić, że przeszedł do kolejnej rundy.
Tymczasem pająki zasiedliły trzy kolejne nieużywane sale lekcyjne, a karaczanom udało się dostać do kuchni w formacji butelkowej, w której to przeprowadziły zwycięski desant na przechowywane przez skrzaty produkty mięsne. Szczególnie ucierpiały zapasy baraniny, którą rzeczone insekty sobie upodobały. Zaowocowało to wyrzuceniem z uczniowskiego jadłospisu tego gatunku mięsa, na co najmniej tydzień.
(Pretensje należy zgłaszać bezpośrednio do siedziby karaczanów Spod -drzwi.)

Tyle na dziś. W kolejnej odsłonie dowiemy się czy Draconowi udało się wykonać kolejny krok w kierunku wygranej, oraz wielu innych rzeczy (nawet takich, o których chęć ich poznania czytelnicy nigdy by się nie posądzili), których tutaj się nie wymienia, co by efektu zaskoczenia nie psuć i do czytania zachęcić. Do zobaczenia!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Lizzy
post 14.03.2009 19:23
Post #9 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 6
Dołączył: 07.03.2009

Płeć: Kobieta



Styl masz naprawdę dobry i profesjonalny.
Zasób słów również bogaty.
I wszystko byłoby piękne, gdyby nie jeden, drobny szczegół...
Mało znam osób, które z lubością czytałyby tego typu opowiadania.
I broń Boże, nie chodzi mi tu o tematykę, gdyż dawno nie miałam okazji czytać pożądnego fan ficka, z kategorii HG/DM, a tym bardziej parodii!
Uważam bowiem, że wiele ludzi może uznawać Twój styl za po prostu... Nudny.
Słownictwo, które buduje tą historię, jest wręcz wyrafinowane, ale także przesadne.
Piszesz zdania na dziesięć linijek, zamiast wszystko ładnie ująć, nie pozbawiając tego tym samym wielu pięknych wyrazów.
Bądź, co bądź mi się podoba, ale mówię jak myślę.
Tekst bywa momentami nawet ciężko strawny, przez natłok wyrafinowanego słownictwa...
Ale ja nadal, z dużym uśmiechem, oczekiwać będę kolejnego rozdziału.
Pozdrawiam.
;]

PS. Nie wiem, być może po prostu się nie znam, ale nie wyzywajcie mnie od razu od tumanów itp., tylko ze względu na odmienne gusta! ;p


--------------------
'Zaiste żarty na bok, jak mawiał król Dezmond, gdy wśród uczty goście zaczęli sinieć i umierać...' A. Sapkowski.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
em
post 14.03.2009 22:12
Post #10 

ultimate ginger


Grupa: czysta krew..
Postów: 4676
Dołączył: 21.12.2004
Skąd: *kṛ'k

Płeć: buka



no to tak.
językowo postawiłaś sobie poprzeczkę bardzo wysoko i imho nie dajesz rady.
długie zdania wymagają przemyślenia, a tobie zdarza się zgubić podmiot, zmienić go w środku zdania w dezorientujący dla czytelnika sposób, czasem literówkoortograf przemienia czasownik w formie osobowej w przymiotnik. zdecydowanie powtórz sobie zasady polskiej interpunkcji, bo albo stawiasz przecinki gdzie popadnie, albo robisz kalki z angielskiego, a tam ten znak pełni całkiem inną funkcję niż w naszym języku.

ja wiem, że założeniem jest przerysowanie, jazda bez trzymanki etc, ale jednak wydaje mi się, że żarty subtelniejsze, nie takie walące między oczy, mają na czytelnika większe oddziaływanie.

pomysł parodii tak, wykonanie gorzej, niestety. za wysokie progi, ta iliada chyba ;)


--------------------
all you knit is love!
każdy jest moderatorem swojego losu.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 25.03.2009 01:46
Post #11 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Si, si, si! I oto jestem znowu, aby gnębić absurdem nieograniczonym biggrin.gif Za komantarze dziękuję, a że honorne ze mnie stworzenie, wzięłam je sobie do serca. Toteż styl się troche zmienił, a przynajmniej długosć zdań skróciła biggrin.gif
Nadmieniam jednakowoż, że ałtorka (czyli ja) tego czegoś za wzorzec pragnie czerpać li i jedynie "12 prac Herkulesa" w wersji animowanej oczywiście (Co nie znaczy, że swego czasu ałtorka nie została zmuszona do zapoznania się z mitologiczną wersja tej historii.) laugh.gif
Odcinek był inspirowany przez herbalarza i różową ksieżniczkę, którym zawdzięczamy węża i marchewkę. Smacznego!



ROZDZIAŁ V w którym Draco dopuszcza się szeregu czynów bohaterskich, acz zbędnych, Hermiona coraz poważniej zastanawia się nad kupnem bielizny w srebrne wężyki, a pająki stają przed dziejowym zadaniem, czego z resztą karaczany im cholernie zazdroszczą

Draco czuwał. Nie spał i czuwał. Albowiem była noc, a on miał zadanie do wykonania. Wiadomo zaś, że czyny maści wszelakiej, aczkolwiek niebezpiecznej wykonuje się najlepiej w nocy. Co by słońce w oczy nie świeciło, zapewne.
Toteż, Draco czuwał. Asfaltowe ślepia wlepił w bezkresna czerń Zakazanego Lasu, otaczającego go zewsząd. A Las prychnął wielce złowrogo i odwrócił się zniesmaczony takim bezczelnym gapieniem się na jego tyły. W wyniku tego nagłego ruchu przestrzeni, wydawałoby się, niematerialnej, nasz dzielny bohater znalazł się nagle w pozycji horyzontalnej na jakiejś odludnej, zapuszczonej polance.
A stado leśnych mrówek, których mrowisko przygniótł, poruszyło synchronicznie aparatami gębowymi bardzo złowieszczo. Co z pewnością miało wieszczyć Malfoyowi rychły i całkowicie bolseny koniec.
Ale, ale... nie wyprzedzajmy faktów!
Na czym tośmy skończyli? Aha! No tak... mamy obrażony i odwrócony Zakazany Las, mamy zarośnietą polankę i Dracona z twarzą w lepkiej kałuży a tyłkiem na mrowisku. I cóż z tego wyniknie? Przygoda, oczywiście. Niebanalna przygoda, co zapewne jest spowodowane faktem, iż zdobywanie cnoty Hermiony Granger nie mogło być zwyczajne.
Draco zdecydował się przywrócić swe boskie ciało do pionu po trzysta dziewięćdziesiątym ugryzieniu czarnej mrówki (pseudonim operacyjny: Niunia) i wytrzymaniu trzynastu minut pod wodą, oddaloną od wszelakich kategori klasowych o odległość jak z Tokio do Berlina. Zdecydowany nie gapić się już i nie wygryzać zębami trawy, tudzież nie być wygryzanym przez mrówcze komando, spojrzał na ciemna ścieżkę przed sobą i natychmiast zamknął oczy.
Czekał.
I doczekał się.
Njapierw liście zaszeleściły w wyjątkowo głośnej kłótni, oburzone tym, że je budzą i przeszkadzają w swobodnym pochłanianiu tlenu. Potem ścieżka zatrzeszczała w proteście przeciwko notorycznemu deptaniu jej godności. Wreszcie, z wątpliwej jakości śpiewem na ustach, wyłoniła się przed zdumionymi oczyma Dracona mała procesyjka, na czele której malowniczo kołysząc wielgachnymi ramionami i ptasimi główkami, szli Crabbe i Goyle.
- Co. To. Ma. Znaczyć?! - wycedził, używając dla lepszego efektu zaklęcia zwierającego zęby. - Czy ja się prosiłem o grupkę pielgrzymkową, hę? Pytam się was o coś, wy gargulce zatracone!
Vinc i Greg wymienili się nieprzytomnymi spojrzeniami. Prawdę mówiąc było ciemno jak nieprzymierzając w snapeowych oczach, a w dodatku obaj byli krótkowidzami, więc i tak niczego na swoich twarzach nie dojrzeli. Nie żeby jakakolwiek myśl w ogóle przypadkiem tam zabłądziła.
- Ten tego... no, bośmy szukali przewodnika jak chciałeś, szefie.
- Aha - mruknął złowieszczo Draco, przylizując sobie włosy w sposób, którym wyrażał największe wzburzenie.
- I... - podjął Greg. - Ta reszta się sama znalazła. To są te jakieś... wolontejusze, Draco. Mówią, że za darmo robią.
- Za drakę - dopowiedziało coś z tyłu, a Malfoy przybrał kolor buraczkowy, gotów z desperacją bronić swego boskiego ciała.
Odetchnął trzy razy, czując, że z nadmiaru emocji rośliny zużyły dzisiaj znacznie więcej tlenu niż zwykle i niewiele mu już pozostawiły, po czym zdecydował cóż czynić należy.
- Stanąć w szeregu, ale już! - zakomendrował, próbując w ciemności rozróżnić sylwetki swych nowych kompanów.
Zrazu zdało się, że nikt, oprócz z dawna nawykłych do posłuszeństwa osiłków, nie usłucha. Potem jednak zakotłowało się, czerń zafalowała, ścieżka skrzypnęła, liście zaszeleściły wściekle, huknęło, błysnęło i świsnęło. I nic. Aż wreszcie zniecierpliwony całą sytuacją Las, wypluł stadko najróżniejszej maści stworów.
- No, no - mruknął Draco, gdyż słownik angielsko-...(tu wpisać dowolny inny język na świecie) wypadł mu z kieszeni szaty, w związku z czym nie wiedział jak ma wyrazić emocje nim targające.
Pierwszy od lewej osobnik wydał mu się najbardziej ludzki. Podszedł, zmierzył wzrokiem imponujące metr dziewięćdziesiąt i chrząknął.
- Kto zacz?
- Obieżyświat - odparł grobowy głos.
- Kto?
- Obieżyświat - grobowy głos ani drgnął.
- Obie...obiegówka? Obierek? Obiecanka-cacanka? Cholera, nie da się jakoś prościej? - stęknął dziedzic najwiekszej fortuny w Anglii i przyległościach.
- Bruce Lee - emocje grobowego głosu nadal na wodzy, a nawet w padoku i owies chrupią.
- No to brzmi lepiej. Obrus! Że też od razu na to nie wpadłem. Ty jesteś przewodnikiem? - zagaił.
- Nie - grobowy głos był nie do zdarcia (może dlatego, że założył łańcuchy na koła)
- No to kim?
- Ja tu tylko sprzątam - padło.
- Aha - Malfoy jęknął przeciagle i rzucił spojrzenie o sile kałasznikowa w kierunku swych tępych kumpli. - W takim razie będziesz mi czyścił ubranie podczas wyprawy.
Z nadzieją płonącą w szarych oczach, jak sztuczny ogień na Sylwestra, podszedł do kolejnego indywiduum.
- Mary Sue - przedstawiło się zjawisko i w iście zjawiskowy sposób zawisnęło mu na szyji, niemalże przyduszając. - Och, zawsze chciałam przeżyć przygodę! Och, och!
- Czy ty jesteś przewodnikiem? - zapytał ze strachem Draco, kiedy już udało mu się uwolnić od jej rąk, których używała w charakterze macek.
Zapadła cisza, którą tak naprawdę w tej scenie zastąpił kaskader, bo cisza miała już dość obrażeń na ciele spowodowanych tym ciągłym i bezsensownym zapadaniem. W każdym razie, nastąpiła przerwa w dialogu, którą to Draco wykorzystał na zapalenie różdżki w celu obejrzenia czegoś więcej poza ciemnością w promieniu kilku kroków. Na pierwszym planie wykwitło mu dziewczę złotowłose, błękitnookie, spowite w różowe i purpurowe tiule z srebrnym diademem we włosach i torebką z twarzą Dody na przedniej klapie. Chłopak nachylił się bliżej i zauważył, że Mary Sue mruga.
Z westchnieniem udał się do następnej osoby.
- Ty jesteś...
- Sybilla Trelawney - dokonczył nauczycielka Wróżbiarstwa.
Malfoy zdążył tylko rozdziawić ze zdziwienia usta.
- No co! - fuknęła niezrażona. - Przyda wam się ktoś ze szklaną kulą pod pachą - to mówiąc zademonstrowała coś co zdecydowanie bardziej przypominało akwarium dla złotej rybki, niż atrybut jasnowidza. - Ha! A w Drużynie Pierścienia mieli takiego jednego z kulą. Ta kula to się chyba pala...palancir, nie, nie... palancik nazywała. Ha! I oni w tej kuli widzieli takie oko, jak chcesz to ci pokażę. A potem...
Ale Draco już nie słuchał, przekilnając Vinca i Grega niebywale soczyście.
- I nawet mnie nie zapytał, czy jestem przewodnikiem - mruknęła do siebie Trelawney. - A przecież mogłabym nim być. Byłabym świetnym przewodnikiem, ot co! A nie jestem nim tylko dlatego, że nie wiem, gdzie idziemy. I z miejsca mnie zdyskwalifikowali. Ba! Cóż za niesprawiedliwość rządzi dzisiaj tym światem!
- Next, please - poprosił znudzonym tonem, w zasięgu różdżki dostrzegając młodego centaura.
- Ależ tak! Ty na pewno jesteś moim przewodnikiem.
- Gwiazdy - powiedział rozmarzonym głosem. - Gwiazdy nas poprowadzą.
- Ale znasz ścieżkę, prawda? - dopytywał się chłopak. - Nie narazisz mnie na wpadnięcie do jakiegoś rowu?
- Gwiazdy wiedzą wszystko. Zdaj się na ich łaskę.
- Gwiazdy widzą rowy na takim zadupiu jak to? - drążył podejrzliwie. - Wolałbym jednak, zebyś to ty znał drogę.
- Gwiazdy mówią do wybranych. Tylko im udzielają łaski przemawiania.
- No tak, tobie jej na pewno nie poskąpiły - Malfoy klepnął przyjaźnie centaura po plecach. - A teraz bądź grzeczny i powiedz mi, czy jestes moim przewodnikiem, czy nie?
- Gwiazdy wybierają drogę. Nie można się jej sprzeciwić.
- I wiesz co? Twoje gwiazdy poproszę o pomoc na ostatku. Kiedy będę chciał znaleźć drogę na szubienicę - podsumował Draco i spiesznie się oddalił, stając oko w oko z wystraszonym skrzatem.
- Zgredek? - zapytał, niedowierzając.
"Wszedzie poznałbym ten długi nos."
- Ttttak jest, sir. Zawsze do usług, sir. Panienka Hermiona wysłała mnie tu, zebym był przedstawicielem naszej, ttto... znaczy mojej, rasy. Mówiła, że każda nacja na świecie musi mieć swego rzecznika.
Draco aż przysiadł na rosłym głazie narzutowym (który specjalnie w tym celu tam stał), podziwiając odblask intelektu panny Granger, który właśnie był mu objawion. Z wrażenia, aż zapomniał zapytać, czy Zgredek jest przewodnikiem. Na szczęście posłuszny skrzat znał już wszystkie miny swego pana i pospieszył z herbatą. Draco przełknął szybko i dostrzegłszy koniec, stojący w kolejce za Zgredkiem i machający szaliczkiem w czerwone pasy, zwrócił się ponownie do swych sługusów.
- Gdzie jest przewodnik? - zawołał. - Sprowadziliście mi bandę łamag i odmieńców. A ja tylko chciałem przewodnika po tym wielkim, ciemnym, i odwróconym Zakazanym Lesie!
- Spokojnie, szefie - pocieszył Vinc, wyjmując z kieszeni przyciasnego mundurka maleńką postać. - Mam go tutaj.
- Pająk - szepnął Malfoy, czując wyraźnie, że go mdli. - Tylko tego braaa...
- Ta... tylko mnie brakowało - dokończył wesoło pajączek, zacierając odnóża. - Cuccie go, ale już.
Draco został potraktowany źle wymierzoną Enervatą, która wywołała u niego efekt, równy wypiciu dwudziestu siedmiu kaw w odstępach siedmio minutowych. Otworzył oczy, potoczył nimi histerycznie, upewniając się, że Mary Sue wciąż mruga i nie próbuje go zamordować przez serdeczny uścisk. Wtedy zobaczył pająka i z cichym westchnieniem spróbował znów zemdleć.
- Nic z tego! - zakrzyknął dzielny przedstawiciel stawonogów. - Jestem Gandalf-Czarujący-Pająk i zaprowadzę cię do miejsca gdzie rośnie krwiożercza marchewka potrzebna twej lubej do trującej sałatki.
Widząc zaś, że mina jego rozmówcy nie przybrała przychylniejszego wyrazu, zawołał:
- I dobra, przyznaję się! Umiem tańczyc kankana! Byłem nawet na mistrzostwach w sukience Funi. Pożyczyła mi, bo ma do mnie słabość. Tak powiedziała. Zdobyłem nawet drugie miejsce. Jestem niezły, co?!
- Znasz drogę? - przerwał mu sceptycznie Malfoy.
- Tak - rzekł twardo Gandalfik.
- Obyśmy doszli, gdzie należy - zawyrokował blondyn. - Bo jak nie, to zrobię z ciebie kadłubek i kankana już sobie raczej nie potańczysz.
- Zdziwiłbyś się - mruknął cichutko pajączek, po czym czując się zatrudnionym na pełnym etacie i z pełnym wymiarem świadczeń zdrowotnych, przypiął się jedwabną siecia do szaty Dracona.

Podążali. A droga ich była długa, toteż umilali ją sobie pokazami kankana autorstwa Gandalfika i postępującą emanacją głupoty Vinca i Grega. A Bruce Lee, zwany przez Dracona, Obrusem, czyścił mu ubrania. Słowem, nie było tak źle.
- Już za tym zakrętem - szepnął ostrzegawczo pajączek, dyndając na nitce zawieszonej do malfoyowego ucha. - Przygotuj się dzielny Adonisie, albowiem walka ta nie będzie łatwa.
Nasz odważny bohater skorzystał natychmiastowo z jego słów. Wypchnął przed siebie Crabbea i Goylea, po czym stanął pod drzewem i czekał.
Cisza znów zapadła, tym razem osobiście, jakoże zwiększono jej gażę o 120 mln dolarów, a powietrze ani drgnęło. Zza zakrętu dało się słyszeć tylko miarowy chrzęst, jakby chrupanie w zadumie surowej marchewki.
Crabbe i Goyle nie wrócili, a młody centaur ułożył dla nich w okamgnieniu (tudzież w czasie jednego mrugnięcia Mary Sue) piekną pieśń żałobną, składajacą się ze słów:
"Gwiazdy tak chciały."
I było to bardzo trafne, skądinąd, określenie sytuacji.
Draco pogładził w zamyśleniu brodę.
- Sybillo! - zawołał, a szurnięta nauczycielka podpłynęła w swych zwiewnych chustach do niego. - Czy wiesz, co jest za tym zakrętem?
- Oczywiście, że nie - warkneła zirytowana, ale zaraz wzrok jej padł na szklane akwarium, które tuliła do piersi. - Ach, już patrzę.
- Marchewka - stwierdziła. - Czerwona, soczysta marchewka. Stąd chrupanie. Czy mogę już odejść?
- Tak, tak - Draco najwyraźniej niezrażony, machnął skwapliwie ręką. - Ale w tamtą stronę, proszę.
Trelawney posłała mu maksymalnie urażone spojrzenie po czym zniknęła za zakrętem.
A biedna cisza nawet nie zdążyła zapaść, gdyż ubiegł ją odgłos walenia o ziemię czymś cieękim, zastąpiony zaraz przez mordercze chrupanie.
Draco zmarszczył brwi i szybko policzył na palcach swoje szanse.
- Centaur - zdecydował.
"Ma kopyta i łuk, może da radę' - zastanawiał się.
Centaur najpierw popatrzył na gwiazdy, potem na drogę przed sobą, wreszcie na Dracona.
Tego ostatniego obdarzył lekceważącym ruchem brwi i poszedł.
Tym razem cos świsnęło, potem drzewa jakby się zakołysały, gwiazdy pobladły ze zgrozą, a na koniec chrupanie przecięło umęczona ciszę, która korzystając z chwilowej nieuwagi obecnych znów zapadła.
Draco pokręcił głową ze zmartwieniem. Robiło się niedobrze.
Obejrzał się za siebie i chciał zawołać Mary Sue, ale ona akurat przycupnęła na kamieniu i płakała nad swym złamanym tipsem. W mężnym potomku arystokratycznej rodziny Malfoy ozwało się dżentelmeńskie serce, więc zostawił zgnebioną białogłowę w spokoju i skinął władczo na Obrusa i Zgredka.
- Wy dwaj - zaczął. - Co prawda był z was największy pożytek, nie licząc oczywiście Gandalfa, ale niestety nie został mi już nikt, kogo mógłbym posłać bez narażenia losu drogocennych marchewek. Idźcie tam i zdobądźcie je, a zapiszecie się na kartach historii wszystkich ras.
To mówiąc, wysłał ich na spotkanie przeznaczenia, a samotna łza spłynęła mu po policzku w obliczu rozstania z tak zacnymi druhami.
Ach, życie, życie, jakie ty okrutne!
Tym razem chrupanie było głośniejsze i jakby bardziej zadowolone.
Draco obejrzał się za siebie i zobaczył, że Mary Sue przestała płakać po tipsie, a teraz płacze nad złamanym obcasem.
Westchnął długo i bardzo boleśnie, po czym zawołał przez ramię:
- Marie Susie (dawała się podejść tym francuskim^^), idziemy na zakupy!
- Zakupy? - piękność natychmiast przestała płakać i drobnymi kroczkami bieżała do niego prędziutko. - A do manikirzystki zdążymy?
- Zdażymy, zdążymy - zapewnił, myśląc, że załapią się raczej jako entree dla krwiożerczych marchewek.
Ale cóż było robić!
"Cziłała kurna dens radości" - pomyślał, w przypływie wisielczego humoru i mając za obstawę pająka dyndającego z lewego ucha i Marię Zuzannę, drobiacą małe kroczki w jednym obcasie, po prawej, zagłębił się w Las.
A za zakrętem...
... wyłonił się wąż, który ledwie ich ujrzał, wyprężył się jak struna i zastygł w oczekiwaniu.
- A fe! - zakrzyknął nasz Adonis w przypływie rycerskości. - Tak się bewstydnie przed damą prężyć i to jeszcze ledwo po jej zoczeniu!
Wąż nic na to nie rzekł, tylko błyskawicznie zwinął się i długim ogonem obalił ich oboje na ziemię, w ten sposób, że Draco wylądował przyciskając lewe ucho do wilgotnej gleby.
I tak oto zginął Gandalf-Czarujacy-Pająk, który na tym uchu był się dyndał. A wraz z nim umarła nadzieja na bezpieczny powrót do domu.
Skoro zaś nadzieja umiera ostatnia, Draco, Mary Sue (tu następuje ciag imion francuskich, hiszpańskich, arabskich i włoskich), a nawet wąż i krwiożercze marchewki powinni paść trupem. Tak się jednak nie stało. A co się stało, to się stało i już się raczej nie odstanie, więc nie ma co płakać.
- Cholera, nie dam rady - powiedział wąż bardzo zrezygnowanym tonem, po czym zwinął się do pozycji jajowej i zaczął płakać.
Draco zerwał się z ziemi, a Mary Sue zaczęła mrugać.
- Jak to? - zdziwił się. - Nie pożresz nas?
- Nieeee - pisnął wąż bardzo cienko, jak rozkapryszony dzieciak, który nie dostał ulubionej zabawki. - Ona się nie zmieści! - poskarżył się.
Na widok płaczącego, dwumetrowego boa w Draconie obudziły się instynkta macierzyńskie. Prawie z nienawiścią spojrzał na Mary.
- Biedaku - pogłaskał węża uspokajająco po trójkątnym łbie. - To pewnie przez te jej tiule, bufki, falbanki, stelarze i tafty. Jest za szeroka.
- Taaaak! - zawył rozdzierajaco wąż, pogrążając się w żalu.
Tymczasem Mary Sue przestała mrugać.
- Za szeroka?! - pisnęła gniewnie, udowadniając, że wężowi brakuje znacznie więcej do ultradźwięków, niż jej. - Ja ci dam za szeroką. Ja ci zaraz pokażę!
Draco chciał zaprotestować, bo w porę pojął grozę sytuacji, ale było już za późno. Okazało się, że cały skomplikowany strój dziewczęcia trzymał się na jednym, fikuśnym guziczku, który teraz został błyskawicznie odpięty.
Nie miał nawet czasu na przyjrzenie się idelanym proporcjom ciała Dziewczyny-Która-Miała-Wiele-Imion, gdyż wąż skoczył na nią i jednym kłapnięciem paszczy połknął pannę w całości, odgryzając jedynie stopy. Po czym z tą samą werwą wyrwał z ziemi jedną marchewkę, którą schrupał w obecności zapadniętej ciszy i Dracona.
- I już? - spytał Malfoy. - Już wszystko w porządku?
- Tak, dziekuję, przyjacielu - odparł wąż i kurtuazyjnie wytarł ubroczony krwią pysk o najbliższe drzewo. - Była całkiem smaczna.
- Ale dlaczego nie zjadłeś stóp? - zainteresował się jego rozmówca.
- Bo często śmierdzą. Taki nawyk. Poza tym legenda zobowiązuje. Sam rozumiesz - krwiożercze marchewki.
- Nie rozumiem - przyznał się uczciwie arystokrata.
- A to prosta sprawa - wyjaśnił z nonszalancją wielki gad. - Połykam jakiegoś idiotę, który tu idzie po marchewkę, zamiast się do spożywczaka wybrać. Stopy zostawiam, to się troche krwi zawsze znajdzie. Wreszcie zagryzam marchewką, co by witaminy A mieć dużo, no i mamy. Krwiożercze marchweki, bo z krwią pożerane. Prosta sprawa.
- A - mruknął niepwenie Malfoy, coraz bardziej przerażony obrotem sytuacji. - Ale ja mam różdżkę! - zawołał. - Będę się bronił!
- Przed kim? - zdiwił się uprzejmie wąż. - Przede mną? Bracie, mnie się limit posiłków na dzisiaj wyczerpał. Ta mała była na deser. Teraz to sobie możesz rwać marchewek ile zechcesz. A tą różdżkę to lepiej schowaj, bo jeszcze nią sobie oko wydłubiesz.
No i Draco rwał, bo cóż miał robić? Opłakiwać stratę swoich kolegów?
Ależ skąd! Był przecież arystokratą. Poza tym miał inne rzeczy na głowie. Na przykład powrót do Hogwartu.
A kiedy wreszcie przybył, zobaczył Hermionę i zwyciężył kolejny etap zakładu, poszedł spać.
A panna Granger zaczęła się zastanawiać nad kupnem kompletu bielizny w srebrne wężyki.
A karaczany syczały złowieszczo, bo w tym rozdziale prawie nie było o nich mowy.

Strzeżcie się wrogowie Karaczanów, albowiem i one i ja zamierzamy jeszcze tu wrócić laugh.gif

Ten post był edytowany przez sareczka: 25.03.2009 11:19
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
EviL'owaTa
post 10.01.2010 22:06
Post #12 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 3
Dołączył: 04.10.2009
Skąd: Gliwice/Szczygłowice

Płeć: Kobieta



Bardzo ładnie piszesz. Mi osobiście się podobało.


--------------------
Gubię się nawet we własnym nieograniczonym Świecie.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
nicole .
post 06.04.2010 16:12
Post #13 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 06.04.2010
Skąd: Malfoy Manor .

Płeć: Kobieta



Dziewczyno! Boska jesteś. smile.gif
Normalnie cudeńko . x33
Biedny ten Malfoy ... biggrin.gif


--------------------
"Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu, śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Vivian Malfoy
post 14.04.2010 21:45
Post #14 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 21
Dołączył: 02.01.2008

Płeć: Kobieta



Przybyłam, zobaczyłam, przeczytałam.. i ze śmiechu padłam. Albowiem tekst ten jest jak światełko na ciemnym niebie, dające blaskiem po oczach niczym stuwatowa żarówka. tongue.gif

Powalasz na kolana w iście pięknym stylu. blush.gif
A to na wenę czekolada.gif Chcę więcej.! biggrin.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.03.2024 11:22