Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Wschód Słońca, Uwaga, trochę patosu.

Bodzio_helikopter
post 09.12.2009 15:40
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 3
Dołączył: 08.08.2009
Skąd: z warsztatu

Płeć: jedyny w swoim rodzaju



To mój pierwszy fick na tym forum, za nieścisłości bardzo przepraszam.

WSHÓD SŁOŃCA

Stała i wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo. Mrok otaczał ją z każdej strony. Księżyc był w trzeciej kwadrze - świetlista połowa srebrnego globu znajdowała się w samym centrum nieba i rzucała swój blask na postać stojącą w bezruchu. Myślami była w zupełnie innym świecie. Nie zwróciła nawet uwagi na kogoś stojącego w cieniu drzewa. Ów osobnik płci męskiej patrzył na nią, nie będąc w stanie odwrócić od niej wzroku. Nadal wywoływała w nim to ciepło, które ogarniało całe jego ciało. Mógł poczuć, że się rumieni, choć z fizycznego punktu widzenia to było niemożliwe. Przymknął powieki i wziął głęboki oddech. Wiatr przybrał na sile, liście klonu nad jego głową zaszeleściły, przypominając mu lata za życia. Wtedy, gdy po raz pierwszy ją spotkał i to właśnie w tym miejscu, gdzie teraz stał.

Leżał na pachnącej rosą trawie. Złote promienie słońca lizały swoimi gorącymi językami jego bladą twarz. Lekki, zimny wicherek targał jego czarnymi lokami. Oczy miał zamknięte, a wyraz jego twarzy wskazywał na to, że jest zamyślony. Czasami do jego uszu dochodziło ćwierkanie ptaków, które trochę przeszkadzało mu w skupieniu się. Ale dźwięk skrzypiącego pióra o stare, żółte kartki był nie do zniesienia. Pisk był głośny i przyprawiał go o ból głowy. Otworzył oczy, w których tliła się złość. Energicznie wstał i już chciał coś powiedzieć swoimi wysuszonymi wargami do osoby, która zakłóciła jego spokój, gdy oniemiał i cofną się z wrażenia. Niedaleko niego siedziała po turecku najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek spotkał. Jej brązowe loczki mieniły się w promieniach słońca. Czoło miała lekko zmarszczone, a jej wzrok był skupiony na słowach, które pisała. Czerwone jak wino usta miała ściśnięte w prostą linię. Lekko zawstydzony, podszedł do pięknej niewiasty. Kucnął tuż obok niej i od razu do jego nozdrzy doleciał zapach dojrzałej wiśni. Przymknął oczy i pozwolił, by jego umysł owładnęła ta słodka woń. Spojrzał na pożółkłe ze starości kartki pergaminu i pióro, które czarnym atramentem spisywało myśli autorki. W pewnym momencie ręka kobiety przestała kreślić nowe słowa.
- Przepraszam, ale to niegrzeczne tak zaglądać przez ramię – usłyszał. Spojrzał w błękitne oczy siedzącej obok niego kobiety. Były jak ocean, pełne tajemnicy i mocy.
- Bardzo panią przepraszam, aczkolwiek nic i tak nie zrozumiałem z tej pisaniny – dodał kurtuazyjnie. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, co sprawiło, że wyglądała jeszcze młodziej. Policzki miała lekko zarumienione od zimnego wiatru. Wyglądała uroczo.
- To łacina, proszę pana, mało kto ją rozumie w tych czasach – odpowiedziała i przymrużyła oczy.


To było pierwsze spotkanie, pierwsze spojrzenie i pierwsze drżenie serca. Spojrzał przed siebie, by móc stwierdzić, czy nadal stała tam i patrzyła w gwiaździste niebo. Była. A wzrok miała utkwiony w jezioro. Odwróciła się na pięcie i spojrzała w miejsce, gdzie on stał, ale jego tam nie było. Zamrugała swoimi długimi, czarnymi rzęsami z wrażenia. Wydawało jej się, że ktoś ją obserwuje. Odwróciła wzrok od drzewa i poleciała w lewą stronę wzdłuż ciemnego i spokojnego jeziora. Baron wychylił się zza klonu. Mało brakowało. Wziął głęboki oddech. Do jego mózgu doszedł obraz ich drugiego spotkania.

Nie cierpiał wspólnych uczt. To były jego najgorsze dni. Musiał być miły dla swych wrogów. Nienawidził udawać. Ze skwaszoną minął wszedł do Wielkiej Sali i nadąsany usiadł na brązowym, obitym czerwonym zamszem krześle, które zostało mu przydzielone przez wujków. Pomieszczenie było wielkie, sufit zdobiły sklepienia krzyżowo - żebrowe z malowidłami świętych. Ściany były z kamienia, przez co w pomieszczeniu panował chłód. Rolę szyb spełniały wielokolorowe witraże przedstawiające Matkę Boską i Jezusa Chrytstusa. Stół był zrobiony z dębu i w kształcie koła. Baron nigdy nie przepadał za Wielką Salą, jej wygląd w środku przypominał wnętrze katedry, a nie pomieszczenie, gdzie spotykają się wszyscy znajomi. Rozejrzał się dookoła i jego wzrok natychmiast odnalazł niebieskie tęczówki, które patrzyły na niego z zaciekawieniem. Uśmiechnął się lekko. Dziewczyna sięgnęła po lampkę wytrawnego, czerwonego wina. Kieliszek przyłożyła do swoich spragnionych warg i, patrząc jednocześnie na niego, upiła łyk. Z gracją odstawiła naczynie na swoje miejsce. Uczta się zaczęła, a on nie mógł się skupić na niczym innym, jak na pięknej nieznajomej siedzącej niedaleko niego. Czasami zerkała na niego, ale przez większość uroczystości ignorowała, co bardzo mu się nie podobało.. Mijały godziny, a on siedział znudzony całą ucztą. Kątem oka zauważył, że dziewczyna przeprasza osoby siedzące obok niej i wstaje. Idąc z pełną gracją do drzwi, spojrzała na niego. Jej czerwona suknia z błyszczącymi cekinami opływała jej ciało, gorset wyjątkowo wyzywająco opinał jej mleczno białe piersi. Baron, niewiele myśląc, również przeprosił towarzystwo, wstał energicznie i wyszedł z nudnego przyjęcia. Zamknąwszy drzwi, rozejrzał się dookoła, ale nigdzie jej nie zauważył. Oparł się o ścianę i przymknął powieki. Nie zdążył.
- Czy szuka pan czegoś? – usłyszał anielski głos. Czyżby miał już przesłuchy? Otworzył swoje duże oczy, przed którymi zobaczył uśmiechniętą twarz dziewczyny. Odwzajemnił uśmiech i udał zamyślenie.
- Tak. Pani, dokładniej rzekłszy – odpowiedział. Kobieta odgarnęła z bladej twarzy niesforne loki, które wydobyły się z ciasnego, perfekcyjnego koka.
- Pamięta pan nasze spotkanie nad jeziorem? Pisałam o panu. Pozwolę sobie na zuchwałość, ale jest pan człowiekiem -zagadką, Baronie. – Nie spodziewał się takiego wyznania. Z wrażenia otworzył usta, lecz po chwili je zamknął, zdając sobie sprawę, że może to wyglądać dość nieestetycznie. Wyglądała jak muza. Piękna i tajemnicza. Niewinnie urocza.


Ich drugie spotkanie dało mu jasno do zrozumienia, że jest w niej szaleńczo zakochany. Nie wiedział wtedy, jak ma na imię. Nic o niej nie wiedział. Wiedział natomiast to, że jest jego miłością, że życie jego bez niej jest nic nie warte. Tego samego wieczora poszedł do swojej komnaty w lochach i zaczął obmyślać plan, który miał na celu zbliżyć ku sobie. Chciał wiedzieć, czym się interesuje, jakie są jej myśli. Los chciał niestety inaczej. I zamiast zbliżać się do niej, zaczął się oddalać.

Dzień był pochmurny i szary. Od samego rana złościło go dosłownie wszystko. Najpierw sługa przyniósł mu pogniecioną, bawełnianą koszulę na guziki, później przyszedł ojciec i zlał go za nieodpowiednie zachowanie. Teraz cały obolały tułał się po zamku, oglądając obrazy. Jeden wyjątkowo go zaciekawił. Czarownica, która była palona na stosie i krzyczała wniebogłosy, a tłum wieśniaków z widłami modlił się do Pana Boga. Nic szczególnego, można by rzec, ale czarownica była podobna do jego ukochanej. Brązowe loki były trawione przez złoto-czerwony ogień. Ubrana była tylko w białą suknię zrobioną z łatwopalnego materiału. Ręce miała zawiązane grubym sznurem, który wżynał się w jej delikatne nadgarstki. Krzyczała, że nie jest czarownicą. Nie mógł się nadziwić. Usłyszał stukot obcasów o marmurową podłogę i odwrócił się w stronę, z której dochodził ów hałas. Zza zakrętu wyszła jego luba. Miała na sobie fioletową suknię z gorsetem mieniącym się kolorowymi cekinami i marszczeniem od pasa w dół. Na ramiona kobiety zarzucona była biała, puchata peleryna z sztucznego włosia niedźwiedzia polarnego. Kasztanowe loki tym razem były puszczone kaskadą wzdłuż ramion. Spojrzał na jej twarz. Jej usta nie były wygięte w łuk, lecz raczej były mocno ściśnięte. Chyba nie tylko on miał zły dzień. Dziewczyna stanęła, gdy go zobaczyła. Podszedł do niej pewnym siebie krokiem, ignorując sińce na nogach i kurtuazyjnie ukłonił się na powitanie. Ona wyglądała jak wykuta z kamienia, stała bez wyrazu twarzy. Oczy wyrażały pustkę.
- Proszę mi wybaczyć bezczelność, ale czy chce pan coś ode mnie? – zapytała ze zniecierpliwieniem w głosie. Baron nie odpowiedział. Wyminęła go, nie czekając na jego odpowiedź. Odwrócił się i jedyne, co zobaczył, to postać w fioletowej sukni znikającą za zakrętem. Z wściekłością kopnął ścianę swoim lakierowanym półbutem.

Po tym wydarzeniu od razu poszedł do swojej komnaty i zamknął się w niej na kilka dni. Kilka straconych dni, które jeszcze bardziej wchłonęły go w otchłań. Gdyby nie ten stracony czas, może mógłby jakoś zmienić bieg zdarzeń. Spojrzał w niebo, widząc na nim oddalającą się świetlistą postać. Nadal ją kochał. Księżyc oświetlał swym blaskiem czubki drzew w Zakazanym Lesie. Nienawidził lasów, zwłaszcza bukowo-sosnowych. Chciał się pozbyć z pamięci tego dnia, w którym zabił swoją ukochaną.

Słońce go oślepiało. Znajdował się w Albanii. Dostał misję od matki kobiety, którą pokochał całym swoim sercem. Musiał odnaleźć Helenę, tak miała na imię jego jedyna miłość. Piękna Helena, która uciekła z diademem swojej matki. Musiał ją odnaleźć. Musiał ją ujrzeć, dotknąć. Gdy zamykał swoje czarne jak smoła oczy, widział jej uśmiechniętą, anielską twarz. Jasne bryczesy, które miał na sobie, przykleiły się do spoconego ciała. Stanął na chwilę by odpocząć. Wziął łyk ciepłej wody i otarł jedwabną chusteczką spoconą twarz. Od wieśniaków z wioski dowiedział się, że jakaś piękna istota zamieszkuje las znajdujący się kilometr przed nim. Zmęczony i brudny poszedł czarnym szlakiem do miejsca, które mu wskazano. Miał nadzieję, że tam ją zostanie. Wchodząc do lasu miał wrażenie, że drzewa łypały na niego groźnie. W skórzanym pasku ze złotą klamrą miał w pogotowiu srebrny nóż, na wypadek gdyby jakaś dzika zwierzyna zachciała zrobić sobie z niego obiad. Koszula, niegdyś biała, teraz ubrudzona błotem, drapała jego tors. Przystanął na chwilkę, by móc usłyszeć jakiś szelest. Podziałało, do jego ucha dotarły dźwięki kobiecego śpiewu. Od razu rozpoznał jej głos. Podszedł do konaru drzewa i wśród krzaków ujrzał ją, całą i zdrową.

Wspomnienie tamtej chwili wywołało w nim na początku trochę szczęścia, później smutek. Wziął swój łańcuch i pofrunął na Wieżę Astronomiczną. Uwielbiał patrzeć na wschód słońca, który miał zaraz nastąpić. Oparł się o balustradę i z uwielbieniem patrzył, jak noc zamienia się w dzień. Jak gwiazdy gasną, a księżyc ustępuje miejsca gorącej planecie.
- Ja też uwielbiam ten widok – głos, który wszędzie rozpozna. Czyżby słyszał go w głowie, czy może jednak w świecie rzeczywistym? Odwrócił głowę i zobaczył jej postać frunącą ku niemu.
- Jest w nim coś magicznego – odpowiedział, odwracając wzrok od Heleny. Zjawa stanęła obok niego i z uwielbieniem patrzyła na roztaczający się widok. Czerwień i pomarańcz górowały na niebie, a ognista kula wychodziła zza horyzontu.
- Myślałam o tamtym dniu, w którym znalazłeś mnie w lesie w Albanii. – On sam nie mógł wyzbyć się tego dnia z pamięci.

Zdziwiona spojrzała na głowę z czarnymi lokami wystającą zza krzaków. Nie wiedząc co robić, zaczęła uciekać niczym spłoszona zwierzyna.
- Zaczekaj! – krzyknął Baron i, nie zwracając uwagi na swoje dotychczasowe zmęczenie, ruszył w pogoń za Heleną. Kobieta, mając na sobie długą, balową suknię, nie miała szans na udaną ucieczkę. Przeskakując przez leżący na ziemi konar drzewa zahaczyła rąbkiem sukienki o wystający patyk z pnia i upadła. Baron podbiegł do niej i pomógł jej wstać, jak na gentelmana przystało.
- Czemuś mnie szukał? – zaczęła lamentować.
- Heleno, kocham cię – powiedział cicho Baron, nie patrząc na rozdrażnienie panny Ravenclaw. Dziewczyna znieruchomiała na moment. On kontynuował:
- Twoja matka umiera i życzyła sobie na łożu śmierci, by móc cię po raz ostatni zobaczyć – tłumaczył. Podszedł do niej, a ona, nie chcąc go dotykać, odsunęła się.
- Nie wierzę ci! Chcesz mi odebrać diadem! Tylko o to ci chodzi! – wpadła w histerię. Jej słowa zraniły jego męską dumę. Poczuł ogarniającą go wściekłość. Wyrzuty, które padły z jej ust, nadal rozbrzmiewały w jego głowie. Ogarnięty furią, postanowił dać upust swojej złości. Nie wiedząc kiedy i jakim cudem, wyciągnął nóż zza paska i dźgnął nim Helenę prosto w serce. Tak samo jak ona zrobiła to swoimi słowami. Miał zaciśnięte zęby i lekko przymknięte oczy. Jedyny bodziec, jaki zaobserwował później, to krew na jego koszuli i rękach. Jucha. pływająca z srebrnego ostrza i ciało kobiety, którą kochał, leżące na zżółkłych liściach.


- Nie ma dnia i nocy, bym tego nie żałował – odpowiedział szczerze, nie spojrzawszy na nią. Helena patrzyła na horyzont, nowy dzień budzący nowe nadzieje. Jej egoistyczna natura nie pozwalała jednak do końca przebaczyć duchowi. Zamknęła oczy i lekko się uśmiechnęła.
- Widzę. Co noc przychodzi pan tutaj lamentować. – Odwróciła się i podleciała do drzwi, wyglądała jak papierosowy dym w powietrzu. Nie odwrócił się, nic nie powiedział. Nie miał odwagi. Lekko pochylił się do przodu, by móc zobaczyć ziemię, której nie znosił. Czyżby to był początek czegoś nowego? Po raz pierwszy od kilkunastu wieków na jego cienkich ustach zagościł lekki uśmiech, a w srogim spojrzeniu można było zaobserwować łagodność i uległość. Uczucie nie umarło śmiercią naturalną. Ono nadal w nim tkwiło. Nadzieja znowu w nim zakiełkowała, ciekawe, czy urośnie z tego piękny kwiat?

KONIEC
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.03.2024 13:57