Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> [nz] Rozważny I Romantyczny, Głównie - Fred/Remus, ale też inne

Yuriko
post 04.08.2009 22:01
Post #1 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 22
Dołączył: 01.02.2008
Skąd: Z Forum Yuristycznego --> www.yuriff.jun.pl

Płeć: Kobieta



Do tego tekstu zabierałam się od dłuższego czasu, a teraz nareszcie mi się udało! Inspirowane książką Jane Austen Rozważna i Romantyczna. ^^

Tytuł: Rozważny i Romantyczny
Autor: Ja
Beta: Aribeth ; Teraw
Rating: W zamierzeniu +15, ale wyjdzie w praniu
Ostrzeżenia:
- niektóre wątki z tomu "Więzień Azkabanu" zostały pominięte
- Rodzeństwo Weasley wie o Zakonie Feniksa od końca "Więźnia Azkabanu"
- Syriusz po ujawnieniu się Harry'emu jako jego ojciec chrzestny, przebywał w domu przy Grimmauld Place 12
- jeżeli nie lubisz tekstów z wątkami Yaoi lub Yuri, to od razu opuść to miejsce

Paringi:
- głównie Fred Weasley/Remus Lupin, ale pojawią się także inne, m.in. George Weasley/Lee Jordan, a także jakiś paring Yuri

Pierwszy rozdział, to raczej coś w stylu prologu, wprowadzenia. Wiele akcji w nim nie znajdziecie, jednak dalsze części będą inne. ^^

Dla Haydi. Urodzinowo. :**

1. LepiSmark i Nieprzylepne Butelki


Profesor Lupin był zupełnie innym nauczycielem od tych, z którymi mieli dotychczas do czynienia. Wyglądało na to, że miał podejście do młodzieży, a na dodatek sprawiał wrażenie niezwykle sympatycznego i wyrozumiałego. Jego lekcje były bardzo ciekawe i uczniowie, a przynajmniej większość z nich, z niecierpliwością oczekiwała kolejnych zajęć z Obrony Przed Czarną Magią.
Piątoklasiści byli tym bardziej zadowoleni z Lupina, ponieważ pod koniec tego roku mieli zdawać SUMy, o czym przypominano im niemal bez przerwy, na każdej lekcji, a czasem nawet na korytarzach, gdy jakiś nauczyciel przyłapał ich na „próżnowaniu”. Najbardziej gnębieni byli bliźniacy Weasley, którzy każdą wolną od zajęć chwilę wykorzystywali na poznawanie wszelkich sekretów Hogwartu, takich jak tajemne przejścia, nieznane korytarze, czy nieodwiedzane przez nikogo komnaty. Czasami jednak po skończonych sprawdzali po prostu na Mapie Huncwotów położenie danego ucznia – najczęściej Ślizgona – albo nauczyciela – o dziwo, był to zawsze Snape – po czym śledzili go, by później niepostrzeżenie wyjść zza jakiejś zbroi, rzucić w niego zaklęciem związującym nogi, czy wylać jedną ze swoich mikstur. Ich ulubioną był eliksir LepiSmark, który był wyjątkowo paskudny i obrzydliwy – nie dość, że swoim wyglądem i konsystencją przypominał w istocie smarki, to jeszcze na dodatek po wdepnięciu w niego, nie można było się ruszyć z miejsca przez kolejne piętnaście minut. Fred i George zadbali również, by nie działało na niego żadne zaklęcie. Cudownie było obserwować, jak Mistrz Eliksirów miota się, nie mogąc oderwać stóp od klejącej mazi, rzucając każde zaklęcie, jakie przyjdzie mu do głowy, i przeklinając w duchu wszystko i wszystkich. Bliźniacy zastanawiali się nawet nad ulepszeniem, specjalnie dla Snape’a, mikstury tak, by działała przez okrągłą godzinę albo stworzeniu seansów filmowych, w których główną rolę będzie odgrywał Severus W Smarkach.
Tego wieczora wrócili do wieży Gryffindoru wyjątkowo wcześnie – Fred dostał szlaban u Lupina. Było to dość niezwykłe, ponieważ profesor z reguły nie karał nikogo tak srogo, co najwyżej odbierał trochę punktów, jednak tym razem chyba uznał, że wepchnięcie kolegi – dziwnym trafem był to Ślizgon – do szafy z boginem było godne szlabanu.
Lee Jordan, który czytał właśnie „Świat Quitticha”, odłożył magazyn i zapytał zdziwiony:
- A wy co, zakończyliście już dzisiejsze łowy?
Fred roześmiał się, jednak George wyraźnie zmarkotniał.
- Fred ma dzisiaj szlaban – wytłumaczył. – No wiesz, za tą akcję z szafą z boginem – dodał, widząc zdziwienie kolegi.
Lee roześmiał się i przybił piątkę Fredowi.
- To było kapitalne zagranie! Wciąż pamiętam tą minę Bradleya, jak Lupin w końcu wyciągnął go z szafy...
- Zasłużył sobie. – Fred wzruszył ramionami. – Nie trzeba było obrażać naszej małej siostrzyczki. – Zerknął na zegar. – Dobra, chłopaki, ja się zbieram. Do zobaczenia później. – Pomachał im teatralnie na pożegnanie i znikł za portretem.
George rozsiadł się w głębokim, wysiedzianym przez wiele pokoleń uczniów fotelu, biorąc do ręki magazyn Jordana, który rozłożył się na kanapie naprzeciwko niego. Ogień w kominku powoli dogasał, niepodsycany przez nikogo, jednak rzucał jeszcze delikatny blask na włosy rudzielca, czyniąc ich barwę jeszcze ostrzejszą. Lee uśmiechnął się pod nosem, obserwując w skupieniu swojego przyjaciela. Po dłuższej chwili George podniósł znad magazynu ciemnobrązowe spojrzenie i zapytał z udawaną groźbą.
- Co się tak na mnie gapisz, co?
- A, tak sobie – odpowiedział beztrosko, podnosząc się z kanapy i zbliżając do Weasleya. – Masz taką ładną buźkę, że nie sposób oderwać od niej wzroku. – Chwycił skórę na policzku George’a i pociągnął ją lekko, zanosząc się śmiechem.
- Przestań już sobie żartować – odparł chłopak, odsuwając głowę, by znalazła się poza zasięgiem rąk Lee.
Gdyby Jordan nie znał go od tak dawna, gdyby nie znał go tak dobrze, to to zachowanie wydałoby mu się co najmniej dziwne. Ludzie dookoła byli święcie przekonani, że bliźniacy Weasley tylko się śmieją i żartują, wygłupiają i nigdy nie są poważni, jednak się mylili. Bo Fred i George bywali poważni, i to bardzo często. Szczególnie ten drugi. Gdyby nie jego rozwaga, już dawno obaj wylecieliby z hukiem z Hogwartu. To on zawsze mówił, kiedy przestać i uciekać. A Fred, choć niechętnie, słuchał go, unikając w ten sposób kłopotów.
Chłopcy siedzieli znowu w milczeniu. W drugim rogu pokoju siedziała samotnie Hermiona, otoczona stosem książek i pergaminów, skrobiąc coś na jednym z nich z zaciętą miną. Na podłodze obok niej leżały rysunki różnych gwiazdozbiorów. Przy schodach do dormitoriów siedziało kilku, grających w eksplodującego durnia, a Harry i Ron rozkładali właśnie szachy czarodziejów.
- Podoba ci się Angelina? – zapytał znienacka Lee i George spojrzał na niego zszokowany, próbując odnaleźć na twarzy przyjaciela kpinę, jednak ten był całkowicie poważny.
Weasley zamyślił się. Angie była wyjątkową dziewczyną – ładną, wysportowaną, grającą i oczywiście znającą się na quidditchu. Na dodatek dało się z nią spokojnie porozmawiać na niemalże każdy temat. Niejeden chłopak w Hogwarcie się za nią oglądał. Jednak nie George. Jego wzrok błądził za kimś zupełnie innym.
- Jest ładna...
- No dobra, ale czy ci się podoba? – zniecierpliwił się Lee.
- Nie – odparł po chwili George, a twarz Jordana rozjaśniła się momentalnie. – A co? – zapytał, a jego ruda brew powędrowała do góry.
- Chciałem się tylko upewnić, czy nadal jesteś wolny – uśmiechnął się niewinnie Lee.
Weasley przewrócił oczami i powrócił do czytania lektury.

~*~

Profesor Lupin siedział za swoim biurkiem, sprawdzając wypracowania uczniów, kiedy Fred wszedł do jego gabinetu. Mężczyzna spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko, wskazując krzesło przed sobą.
- Usiądź sobie, zaraz skończę i pomyślimy, czym mógłbyś się zająć – powiedział, pochylając się z powrotem nad pergaminem.
Weasley rozejrzał się po sali, która sprawiała wrażenie całkiem przytulnej, choć rudzielec nie wiedział za bardzo dlaczego. Owszem, wszystko było utrzymane w ciemniejszych, głównie szarych odcieniach, jednak pojedyncze staromodne meble z jasnymi wykończeniami, jakby trochę ten gabinet rozjaśniały. A może to przez samego Lupina i jego miłe usposobienie?
- Fred – zacmokał profesor, rozsiadając się wygodniej na krześle. – Co ja mam z tobą zrobić?
Chłopak wzruszył ramionami, lustrując wzrokiem starszego czarodzieja. Miał posiwiałe włosy, które wydawały się suche i zniszczone, a oczy podkrążone i ciemne; ubrany był w wyświechtany, stary sweter, który dzięki swym smętnym kolorom sprawiał, że Lupin wyglądał jeszcze nędzniej. Pomimo że jego twarz miała pogodne rysy, wyglądała jakby nie przespał kilku ostatnich nocy i był strasznie zmęczony.
- Wiesz, że to, co zrobiłeś, było bardzo nierozważne?
Fred spuścił wzrok i pokiwał powoli głową.
- Z boginami nie ma żartów – oświadczył ponuro Lupin. – Jak myślisz, jak się czuł Bradley, znajdując się w ciasnej, ciemnej szafie, sam na sam ze strachem, z tym, czego najbardziej się bał?
- Na pewno nie skakał z radości – odparł Fred, nie podnosząc wzroku na profesora.
- Na pewno nie – powtórzył starszy czarodziej. – Obecnie leży w skrzydle szpitalnym. Na szczęście nie jest z nim tak źle, bo wtedy miałbyś poważne kłopoty. Nigdy więcej takich żartów, dobrze?
- Dobrze, panie profesorze.
- Chciałbym, abyś dzisiaj zajął się porządkowaniem tych papierów. – Wskazał na stertę obok biurka. – Posegreguj je, dzieląc na wypracowania, notatki i jakieś inne dokumenty. Bez użycia różdżki. Jeszcze nie miałem czasu, by je przejrzeć, a prace uczniów bardzo mi się przydadzą.
Fred podniósł się z krzesła, podszedł do stosu, który sięgał mu mniej więcej do pasa, uniósł sporą część kartek. Rozłożywszy się na podłodze przed drzwiami do gabinetu, rozpoczął żmudną pracę, oddzielając wypracowania i notatki nauczycieli na oddzielne stosy. Niektóre prace były pomazane, inne nosiły na sobie ślady bliskiego spotkania z jakimś napojem, a jeszcze inne były strasznie wygniecione i pomięte.
- Chciałbym jeszcze wiedzieć – odezwał się Lupin po upływie niecałej godziny, kiedy Fred zabierał się za ostatnią stertę. – Co cię podkusiło, by wepchnąć go do tej szafy?
- Obraził moją siostrę – powiedział Fred i wzruszył ramionami.
Mężczyzna westchnął tylko, nie kryjąc zdziwienia i podziwu. Lojalność wobec rodzeństwa czy przyjaciół, zawsze była dla niego najważniejsza, toteż imponowała mu taka postawa wśród uczniów. Przyglądał się młodemu Weasleyowi, w duchu przyznając Gryffindorowi dziesięć punktów.
- Jesteście z bratem bardzo do siebie podobni – zauważył.
- Myli się pan. – Fred obrzucił go wyzywającym spojrzeniem.
Lupin, całkowicie zbity z tropu tą uwagą, zastygł w bezruchu, po czym pochylił nad biurkiem i z nieskrywaną ciekawością zapytał Weasleya, dlaczego tak uważa. Chłopiec wstał z podłogi i położył na blacie stos kartek.
- Jesteśmy zupełnie inni – powiedział tylko. – Tu są wypracowania.
To była co najmniej wymijająca odpowiedź, a zachowanie Freda co najmniej dziwne. Przez chwilę starszemu czarodziejowi wydawało się, że musiał coś przeoczyć, albo że coś się dzieje z młodym Weasleyem, jednak jeszcze jedno spojrzenie na pogodną, otoczoną rudymi włosami twarz utwierdziło go w przekonaniu, że na pewno czegoś nie zauważył.
- Mogę już iść? – zapytał Fred, kiedy ostatni stos kartek wylądował na biurku profesora.
Lupin kiwnął powoli głową. To zachowanie zupełnie nie pasowało mu do owego dowcipnego, wiecznie wygłupiającego się Weasleya, o którym wciąż słyszał w pokoju nauczycielskim albo na korytarzach, kiedy uczniowie opowiadali sobie o nowych wyczynach sławnych bliźniaków. Zaintrygowany, postanowił obserwować braci nieco uważniej.

~*~

W Trzech Miotłach był wyjątkowo pusto, najwyraźniej czarodzieje i czarownice woleli pochować się w domach, zamiast wystawić się jak na tacy seryjnemu mordercy. Na dodatek obecność dementorów z Azkabanu, patrolujących Hogsmeade każdego wieczoru, utwierdzała wszystkich w przekonaniu, że w przekonaniu, że naprawdę jest się czego bać.
Wypad do miasteczka był miłą odskocznią od szarej rzeczywistości w Hogwarcie. Pomimo że pogoda na dworze była ostatnio naprawdę cudowna i wręcz prosiła się o wyjście na błonia i choćby spacer, to jednak obecność dementorów w żadnym wypadku do tego nie zachęcała. Tak więc możliwość wyjścia z zamku i zabawienia się w miasteczku wydała się tym razem jeszcze bardziej kusząca. Niestety szansę na to mieli jedynie uczniowie klas piątych – nauczyciele uznali, że lepiej puszczać uczniów w mniejszych grupkach, które później łatwo będzie ogarnąć, a piątoklasiści, od których oczekiwano dużego poświęcenia nauce, mogli sobie pozwolić na chwilę bez nauki jedynie teraz, na początku roku, kiedy dopiero zaczynali przygotowywać się do egzaminów.
Profesor Lupin kazał uczniom zgromadzić się przed wejściem do baru i kiedy już wszystkie zaciekawione spojrzenia były zwrócone ku niemu, odchrząknął i oświadczył:
- Proszę was, byście nie oddalali się za bardzo. Najdalej do Miodowego Królestwa, a w razie potrzeby wzywali pomoc poprzez wystrzelenie w powietrze czerwonych iskier albo... krzyk – dodał ponuro. Wydawało się, że ten sposób komunikacji, że te wszystkie „środki bezpieczeństwa” według niego są po prostu żałosne i opowiada o nich jedynie z obowiązku.
- Przepraszam, profesorze. – George podniósł rękę. – Tak właśnie się zastanawiałem...
- Czy „najdalej do Miodowego Królestwa” oznacza, że.... – kontynuował Fred, jednak brat postanowił dokończyć za niego.
- ... do Sklepu Zonka nie mamy dzisiaj... wstępu?
Lupin spojrzał na nich przepraszająco i skinął głową. Przez tłum uczniów przebiegły głośne westchnięcia, a jakiś chłopak nawet zaczął gwizdać.
- Bardzo was przepraszam, ale tak będzie bezpieczniej – oświadczył mężczyzna.
- A pan gdzie będzie? – zapytała Angelina.
- Tutaj, w Trzech Miotłach.
Na twarzach co bystrzejszych uczniów pojawił się głupkowaty uśmiech. Już zrozumieli, co chodzi po głowie Johnson. Lupin także, bo zaśmiał się i machnął ręką.
- Chodzi wam o to, żebym razem z wami poszedł do Zonka? – Uczniowie przytaknęli. – Jeżeli wszyscy chcecie tam iść, to nie ma sprawy.
Przez chwilę panowała cisza. Każdy spoglądał na każdego, jakby próbując wzrokiem przekonać go do udania się do Zonka. Jednak tym razem nawet Ślizgoni, o zdanie których najbardziej się obawiano, postanowili wybrać się do tego sklepu i nie robić problemów.
- Za godzinę w Trzech Miotłach – zakomenderował Lupin. – A teraz proszę nie chodzić dalej niż do Miodowego Królestwa. Ktoś ma jeszcze jakieś pytania? – zapytał, a że nikt się nie zgłosił, kazał się rozejść. Pchnął drzwi baru, na których przyklejony był list gończy x Syriuszem Blackiem.
Pomimo ogólnie panującego strachu przed seryjnym mordercą, w Miodowym Królestwie było tłoczno i duszno – jak zwykle. Uczniowie przeciskali się miedzy półkami, zgarniając z nich ulubione smakołyki, słychać było brzdękanie galeonów, charakterystyczny dźwięk kasy, gdy drukowała paragon, i przyciszone rozmowy. Bliźniacy Weasley zwinnie lawirowali między towarami, wkładając do magicznych koszyków na zakupy wszystkie potrzebne im produkty.
– Brakuje nam jeszcze czegoś? – zapytał Fred, szturchając brata.
George zerknął na listę zakupów.
- Hm, pomyślmy. – Zlustrował wzrokiem zawartość koszyka. – Nie mamy już tylko miodu i gumy do żucia.
Chłopcy ruszyli w stronę półki, nad którą wisiał ogromny obraz przedstawiający rój pszczół. Wybrali jeden ze słoików, uprzednio sprawdziwszy cenę, i ustawili się w kolejce. Inni uczniowie mieli całe naręcza różnych smakołyków, wśród których prym wiodły czekoladowe żaby czy Fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta. Były wprost niezastąpione. Fred i George wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a w ich głowach pojawił się nowy pomysł – wynalezienie smakołyku, który pobije fasolki i żaby, podbijając serca wszystkich uczniów Hogwartu. Tymczasem przyszła kolej na nich. Położyli koszyk na ladzie i obserwowali, jak pan Flume, właściciel Miodowego Królestwa, kasuje kolejno wszystkie produkty. Ambrosius był niskim mężczyzną z dużym brzuchem, na którym opinał się kolorowy fartuszek. Jego duże oczy miały niesamowity czekoladowy kolor, a do lekko posiwiałych wąsów przykleiły się – wydawało się, że już na stałe – kropelki pitnej czekolady. Kiedy skończył, spojrzał na Weasleyów i zapytał uprzejmie:
- To wszystko?
- Nie – odparł natychmiast Fred. – Poprosimy jeszcze...
- Pięć opakowań gumy Drooblesa – wtrącił George i wyszczerzył zęby.
- Oczywiście, oczywiście – uśmiechnął się Flume, po czym skierował różdżkę na półkę z gumą do żucia. Pięć kolorowych paczuszek dołączyło do pozostałych towarów. Znikąd pojawił się bladożółty papier, owinął zgrabnie produkty, po czym sam zapakował je do papierowej torby.
- Dziesięć sykli i pięć knutów – oświadczył pan Flume i poklepał się po brzuchu.
George wyciągnął z kieszeni spodni parę monet i położył na wyciągniętej ku niemu dłoni sprzedawcy.
- Do widzenia – pożegnali się bracia Weasley i zabrali swój pakunek.
Pogoda tego dnia była naprawdę ładna; jak na wrześniowe popołudnie, to wręcz cudowna – pojedyncze białe chmurki ułożyły się wygodnie wokół słońca, nie przysłaniając mu jednak widoku na ziemię; wiatr jakby nagle gdzieś znikł, nie pozostawiając po sobie ani śladu.
Fred i George szli powolnym krokiem w stronę Trzech Mioteł – w Hogsmeade zazwyczaj chodzili samotnie, nawet bez Lee czy Angeliny, załatwiając swoje własne interesy. Czasem wydawało im się, że są samowystarczalni – nie potrzebowali żadnych ludzi, wystarczyło, że byli razem. Rozumieli się nawzajem najlepiej na świecie, jak to bliźniacy, i nie bardzo wierzyli, że ktokolwiek inny byłby w stanie równie dobrze pojąć ich tok myślenia.
Kiedy weszli do gospody, prawie nikogo jeszcze w niej nie było. Profesor Lupin siedział przy oknie i spoglądał w zamyśleniu na swój kufel; trzech Ślizgonów rozmawiało cicho w kącie pomieszczenia, a kilkuosobowe grupki Kukonów i Puchonów siedziały przy stolikach. Fred i George wymienili spojrzenia i ruszyli w stronę samotnego profesora.
- Witamy – powiedzieli radośnie, siadając na przeciwko niego.
- Cześć, chłopcy. – Lupin przeniósł ciemne spojrzenie z kufla na twarze braci i uśmiechnął się pogodnie. – Jak tam zakupy? – Zerknął na ich torbę.
- Aaa... całkiem dobrze – zaczął Fred.
- Ale, oczywiście, drogo – dodał poważnie George.
Mężczyzna pokiwał w zrozumieniu głową i upił kilka łyków swojego piwa kremowego. Chłopcy również je zamówili i po chwili wszyscy trzej pili w zamyśleniu rozgrzewający napój.
- Co najczęściej kupujecie w Miodowym Królestwie? – zagadnął Lupin, odstawiając kufel.
- Różne rzeczy – odparł Fred, wzruszając ramionami. – Głównie produkty...
George szturchnął go łokciem w bok. Mężczyzna spojrzał na nich zdumiony, po czym się roześmiał.
- Jak nie chcecie, to nie mówcie, ale uwierzcie mi, że wiem chyba o wszystkich waszych... wynalazkach – zaśmiał się Lupin. – Pan Filch ciągle na nie narzeka – dodał nieco poważniej, ale w jego ciemnych oczach błyskały wesołe iskierki. Bliźniacy uśmiechnęli się tryumfalnie na jego słowa. – Jesteśmy teraz poza szkołą. Wszystko, co mi tutaj powiecie, powiecie mi, że się tak wyrażę, prywatnie, więc możecie być pewni, że żadne te informacje – chyba że będą stwarzały zagrożenie dla innych – nie dotrą do innych nauczycieli.
Weasleyowie jeszcze przez chwilę porozumiewali się niewerbalnie, przez same spojrzenia, po czym odwrócili się ponownie w stronę Lupina.
- Uznaliśmy, że możemy panu wyjawić kilka naszych tajemnic – oświadczył poważnym głosem Fred.
- Jeśli pan przysięgnie, że rzeczywiście nikomu ich nie wyjawi, profesorze – dodał George, patrząc Lupinowi prosto w oczy.
- Przysięgam! – Mężczyzna uśmiechnął się, kładąc prawą dłoń na sercu, a drugą podnosząc do góry.
- Dobrze. Więc pytał się pan, co kupujemy w Miodowym Królestwie.
- Otóż, kupujemy produkty potrzebne do wykonania naszych wynalazków.
- Głównie eliksirów.
- Głównie LepiSmarka, chociaż zastanawiamy się...
- ... nad wynalezieniem nowej mikstury.
- Chwileczkę – przerwał Lupin, coraz bardziej zaciekawiony bliźniakami i ich zainteresowaniami. – Lepi-co?
- LepiSmarka – powtórzył powoli i wyraźnie George.
- To mikstura, która sprawia, że po jej wylaniu przykleja się do wszystkiego i wszystkich, dotykających jej.
- Po piętnastu minutach...
- ... chociaż myśleliśmy z Georgem nad ulepszeniem jej tak, by trzymała pełną godzinę. Albo chociaż pół...
- ... mikstura się rozpływa! Nie ma po niej śladu.
- Ale wygląda paskudnie.
- No i nie da się od niej uwolnić.
Do Trzech Mioteł zaczęli się powoli schodzić pozostali uczniowie. Usiedli przy stolikach w pobliżu profesora Lupina, zerkając niecierpliwie to na zegar wiszący nad regałem z winami, to na starszego czarodzieja, gawędzącego z bliźniakami.
- Powiedzieliście, że wylewacie ten eliksir – zastanowił się mężczyzna. – Skąd go wylewacie i w jaki sposób, skoro do wszystkiego się klei?
Wyraźnie zaimponował swoim pytaniem bliźniakom, utwierdzając ich w przekonaniu, że Lupin jest dobrym słuchaczem i nie mają powodu, by żałować, że wdali się w tą dyskusję.
- Z tym był niemały problem...
- ... ale się udało. Chociaż już myśleliśmy, że nic z tego nie wyjdzie.
- Pomysł podsunął nam sam Zonko – oświadczył Fred. – Jednak okazał się mało skuteczny.
- Po prostu kulki, w których mieliśmy trzymać eliksir, były stanowczo za małe.
- Nie mieściło się w nich wystarczająco dużo.
- Ale to nas zainspirowało i....
- ... stworzyliśmy Nieprzylepne Butelki, które stosujemy do dziś.
- To było bardzo skomplikowane. Najpierw zaczarowaliśmy szkło tak, by było „wsiąkalne”.
- Później nalaliśmy do butelki wodę i trzymaliśmy ją przez dwa dni, aż porządnie wsiąkła.
- Następnie zabraliśmy się za sam eliksir.
- To nie było trudne. Na pewno łatwiejsze od stworzenia Nieprzylepnych Butelek.
- Rozcieńczyliśmy gumę Drooblesa...
- ... pięć opakowań...
- ... z miodem.
Bliźniacy opowiadali z zapałem, dopowiadając po parę słów, tworząc ciekawą historię, której Lupin słuchał z nieskrywanym zainteresowaniem. Czuł się tak, jakby z powrotem był młody, jakby właśnie słyszał Jamesa opowiadającego o swoich nowych pomysłach. Jakby właśnie rozprawiał z pozostałymi Huncwotami o mapie, swoim dziele.
Tymczasem bliźniacy kontynuowali.
- Do tego dodajemy czasami trochę cuchnących kulek od Zonka.
- Trochę karmelu, by bardziej się ciągnęło.
- Kisielu o smaku agrestowym.
- Zmieniamy trochę kolor, by wyglądał jeszcze realniej.
- A później długo warzymy.
- Jakieś trzy godziny.
- I wlewamy do butelek...
- ... a raczej butelki wkładamy do kociołka z wywarem...
- ... który również jest zaczarowany na Nieprzylepny...
- ... i w ten sposób je napełniamy.
- A później pozostaje patrzeć, jak profesor Snape próbuje się od tego uwolnić.
- Bo oczywiście rzucamy na to jeszcze zaklęcie niewidzialności...
- ... które się ulatnia, kiedy tylko ktoś wdeptuje w LepiSmarka.
- Czy dobrze zrozumiałem? – Lupin z trudem powstrzymywał śmiech. – Testujecie ten eliksir na profesorze Snapie?
- Testujemy?
- Skądże! – oburzył się Fred i mężczyzna odetchnął z ulgą, chociaż po cichu bardzo chciał zobaczyć Severusa walczącego z zieloną mazią. – LepiSmark nie wymaga testowania – wyszczerzył zęby rudzielec, po czym obaj z bratem wstali i wyszli na zewnątrz.


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sillita
post 05.08.2009 14:02
Post #2 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 13
Dołączył: 28.07.2009
Skąd: spod lasu :)

Płeć: Kobieta



Podobało mi się. Dobra, obyło się bez jakichś szczególnych okrzyków zachwytu, ale ogólnie rzecz biorąc, podobało mi się.

Ciekawa jestem, jak to się rozwinie (chociaż, szczerze mówiąc, jak na razie nie jestem w stanie sobie wyobrazić pairingu Fred/Remus. ale zobaczymy, co z tego wyjdzie smile.gif )

Fred i George bardzo Bliźniakowaci. Bardzo się cieszę, że nie traktujesz ich, w przeciwieństwie do niektórych fanfikciarzy (a może i nawet samej Rowling wink2.gif ) jako jednej osoby, tylko pokazujesz, że Fred i George to nie jest jedno i to samo. Tutaj
QUOTE

- Jesteście z bratem bardzo do siebie podobni – zauważył.
- Myli się pan.
wyszczerzyłam się z radości.

Jedyne co mi chwilami zgrzytało, to sposób, w jaki kończą za siebie nawzajem zdania. Wiem, to zdarzało się im nawet w książce i w sumie, przyznaję, jest sympatyczne i zabawne. Ale co za dużo, to niezdrowo, a chwilami wygląda to nienaturalnie, więc trzeba uważać smile.gif To tyle, jeśli chodzi o jęczenie.

Miałam już kończyć, ale nie moge się powstrzymać i wlepię jeszcze perełkę
QUOTE
- Testujemy?
- Skądże! – oburzył się Fred i mężczyzna odetchnął z ulgą, chociaż po cichu bardzo chciał zobaczyć Severusa walczącego z zieloną mazią. – LepiSmark nie wymaga testowania – wyszczerzył zęby rudzielec, po czym obaj z bratem wstali i wyszli na zewnątrz.

To było baaaardzo kanoniczne. I u Weasleyów, i u Lupina smile.gif

krowki.gif Podrzucam krówki, żeby miło się pisało dalej smile.gif


--------------------
"Kosmito, chcesz podbić Ziemię? Zniszcz kawę."(Mlekopijca, Życie codzienne w Torchwood Cardiff, albo burza w szklanej kuli)

lj
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Yuriko
post 07.08.2009 12:36
Post #3 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 22
Dołączył: 01.02.2008
Skąd: Z Forum Yuristycznego --> www.yuriff.jun.pl

Płeć: Kobieta



Wiem, na dzieło Snaperki to nie wygląda, ale... to są tylko moje erotyczne fantazje. xDD Tia. ^^

Wciąż dla Haydi... xD
Dziękuję po stokroć Aribeth.

Betowali Aribeth i Teraw

2. Zaintrygowanie i Nieprzytomność


To było wręcz nie do pomyślenia, jak w ciągu zaledwie jednej nocy pogoda mogła się tak drastycznie zmienić. Od rana niebo przykrywały ciemne, deszczowe chmury, przez które w żaden sposób nie mogło przebić się słońce. Na szczęście wiatr nie był aż tak mocny, by zagrozić życiu graczy, więc Oliver Wood zwołał zebranie swojej drużyny, by przedyskutować taktykę. Tak więc, zaraz po śniadaniu, na boisku quidditcha zgromadziło się siedem osób, ubranych w złoto-czerwone szaty i trzymających w rękach miotły. Kapitan drużyny, obrońca z siódmej klasy, wymachiwał rękami, pokazując swoim podopiecznym, co mają robić i gdzie latać, próbując jednocześnie przekrzyczeć wzmagający się wiatr.
George ściskał w dłoniach pałkę, mrużąc oczy w poszukiwaniu czarnego tłuczka, śmigającego w powietrzu, a kiedy już wychwycił go wzrokiem, pognał ku niemu i jednym ruchem odbił go w stronę Angeliny, ścigającej. Dziewczyna zrobiła wspaniały unik, podając trzymanego w rękach kafla Katie Bell, która zręcznie wrzuciła go do pętli Wooda. Oliver pogratulował jej celnego strzału, po czym zarządził koniec rozgrzewki.
Przyszła kolej na ćwiczenia. Harry Potter, szukający, latał za złotym zniczem, trzy ścigające rzucały do siebie w locie kafla, a pałkarze odbijali do siebie tłuczki, starając się, by nie trafiły żadnego z graczy. Oliver krążył wokół nich, dając wskazówki, chwaląc lub krytykując ich poczynania.
Deszcz siekł graczy po twarzach, zimny wiatr próbował zrzucić ich z mioteł, a pogoda z minuty na minutę coraz bardziej się pogarszała, więc Wood kazał wszystkim wylądować i ustawić się wokół niego.
- Dziękuję wam za ten trening – wrzasnął. – Naprawdę nieźle nam idzie! – Zaklaskał parę razy w dłonie. – Jak wiecie, to mój ostatni rok... Moja ostatnia szansa na zdobycie Pucharu Quidditcha! Za rok już mnie tu nie będzie, więc bardzo bym chciał, co jest chyba oczywiste, zapisać się jakoś w historii Hogwartu, Gryffindoru. Jak wiecie, nasz dom nie wygrał Pucharu już od siedmiu lat i miło by było, gdyby to właśnie za moją sprawą w końcu go zdobył – uśmiechnął się. – Mamy świetnego szukającego, świetnych pałkarzy, cudowne ścigające...
- ... wspaniałego obrońcę! – dodał Fred, a Gryfoni przytaknęli mu gorliwie. („a Gryfoni gorliwie mu przytaknęli”)
- W każdym razie – machnął niedbale ręką Oliver – wygramy! Musimy!
Drużyna Domu Lwa zawyła entuzjastycznie i w pośpiechu udała się do szatni.
- Mam nadzieję, że następnym razem pogoda bardziej będzie nam sprzyjać – westchnęła Angelina, wykręcając z włosów wodę. – W takich warunkach ciężko jest dobrze zagrać.
- Gdyby chociaż ten deszcz tak nie padał, to byłoby świetnie – parsknęła Katie, zakładając płaszcz.
- A poza tym, Angie, tobie zawsze dobrze idzie. Niezależnie od tego, jaka jest pogoda – dodał Fred, wyszczerzając zęby w uśmiechu.
George spojrzał na nich z nieskrywanym zaciekawieniem. Czasami zastanawiał się, czy między jego bratem a Johnson przypadkiem czegoś nie ma. Widział, jak dziewczyna patrzy na Freda, czasem wyłapywał podobne spojrzenia rudzielca, wysyłane pod jej adresem, jednak to działo się już bardzo długo. Może nawet od pierwszej klasy? I nigdy nic z tego nie wyszło. A może w tym roku coś się zmieni? Ta wizja w żadnym wypadku mu się nie podobała – za bardzo przyzwyczaił się do tego, że ma Freda na wyłączność, by teraz potrafił bez skrupułów „dzielić się” nim z Angeliną czy kimkolwiek innym; poza tym to oznaczałoby jeszcze jedno – mniej wynalazków, mniej dowcipów, mniej zabawy. George otrząsnął się jednak z tych ponurych myśli i spojrzał na brata siłującego się właśnie z Johnson. Wyglądali razem na całkiem szczęśliwych.
Chłopak zabrał swoją miotłę i wyszedł na dwór, na szalejący wiatr i zacinający deszcz.
- Fred, jesteś okropny – pisnęła Angelina, próbując odepchnąć Weasleya. – Naprawdę wredny.
- Dlaczego? Dlatego że powiedziałem ci, że zawsze dobrze ci idzie? – Jego prawa brew powędrowała do góry. – Myślałem, że to komplement.
W szatni nie było już nikogo – Katie rzuciła przyjaciółce przelotne, rozbawione spojrzenie i czym prędzej czmychnęła do George’a, który powoli oddalał się już w stronę Hogwartu.
- Ale nieszczery komplement – droczyła się Angelina.
- Nieszczery? – Fred zmrużył oczy i pchnął dziewczynę na ścianę. – Ja ci dam nieszczery. – Złapał ją w tali i zaczął łaskotać.
- No weź przestań! – wrzasnęła Johnson, śmiejąc się mimo woli.
- No dobrze, dobrze – westchnął Fred i odsunął się od niej. Wziął z podłogi swoją miotłę, założył płaszcz i ruszył do wyjścia. – Zamierzasz stąd wyjść? – Ton jego głosu zrobił się na powrót dowcipny, jak zawsze, a z brązowych oczu znikła cała uwodzicielskość.
Angelina skinęła powoli głową. Uwielbiała, gdy Fred stawał się czułym zalotnikiem, gdy czasem ją przytulał czy obdarzał miłymi komplementami. Kiedy był sobą, romantykiem. Jednak nienawidziła momentów, w których wracał z powrotem do swojego „bliźniaczego”, jak ona to nazywała, wcielenia, któremu nie w głowie była miłość. A tym bardziej ona.

~*~

Przy stole Gryfonów, a przynajmniej w tej jego części, przy której siedzieli gracze quidditcha, słychać było jedynie brzdęk sztućców i odgłosy charakterystyczne dla konsumpcji. Wszyscy członkowie drużyny byli wprost wykończeni tym treningiem – wydawało się, że to tylko trzy godziny, nic takiego, jednak wiatr i deszcz zrobiły swoje, i teraz Gryfoni padali z nóg.
Fred usiadł obok brata, kładąc miotłę na ziemi, i nałożył sobie całą stertę ziemniaków, kilka klopsików i cztery łyżki surówki i zaczął to pożerać we wręcz zawrotnym tempie. W mgnieniu oka jego talerz zrobił się pusty. Chłopak odłożył sztućce i westchnął z zadowoleniem. Zauważył zszokowane spojrzenia Angeliny i Katie.
- No co? Głodny byłem. – Uśmiechnął się beztrosko i spojrzał na Pottera, który parsknął śmiechem.
- I jak tam było na treningu? – Ron przysunął się do Harry’ego ze swoim talerzem. – Straszna pogoda, nie?
- Na treningu było dobrze, braciszku... – Fred puścił do niego oczko.
- ... a pogoda, w istocie, straszna – dodał George.
Ron spojrzał na nich obrażony – nienawidził bycia młodszym bratem.
- Zauważyliście, że profesor Lupin ostatnio marnie wygląda? – Hermiona nachyliła się nad stołem, wskazując dyskretnie na mężczyznę siedzącego przy stole prezydialnym.
- Według mnie, to on zawsze marnie wygląda – zaśmiał się Ron, sięgając po kolejnego pączka. Granger trzepnęła go w ramię.
- Jak możesz, Ronaldzie? – pisnęła. – To oczywiste, że Lupin ma jakieś problemy, a ty jeszcze się z niego śmiejesz? Tak to się zachowuje tylko Malfoy – prychnęła, odwracając się do niego tyłem.
Remus istotnie wyglądał wyjątkowo źle – na jego bladej twarzy pojawiły się szare cienie, policzki wydawały się być jeszcze bardziej zapadnięte, a w ciemnych oczach nie było już tego sympatycznego blasku, który czynił go weselszym. Jego skóra wydawała się jakby poszarzała, starsza.
Remus nabił na widelczyk kawałek jabłecznika i powoli włożył go sobie do ust, zauważając jednocześnie pytające spojrzenia grupki Gryfonów wysyłane pod jego adresem. Zdobył się na wymuszony uśmiech i odwrócił od nich wzrok. Uczniowie już coś zauważyli, zresztą, nie mógł się tego nie spodziewać – już od początku budził różne dziwne podejrzenia, a teraz, przed pełnią, tych spekulacji mogło jedynie przybywać. Poczuł, że ktoś go obserwuje i natrafił na ciemne, głębokie spojrzenie Snape’a. Severus uniósł czarną brew i Lupin westchnął, jakby właśnie prowadzili jakąś rozmowę składającą się jedynie z pojedynczych, niewerbalnych gestów. Remus poważnie się zastanawiał nad sensem ciągnięcia tej pracy.
Spojrzał na dwie rude głowy bliźniaków i uśmiechnął się pod nosem – ani się obejrzał, a polubił tych dwóch chłopców, pełnych radości, optymizmu i ciekawych pomysłów na życie. Nie sądził, że będą dla niego tak ważni podczas tych ponurych dni przed pełnią. Fred i George byli co najmniej intrygujący. Do tej pory Lupin rozmawiał z obydwoma naraz i każdym z osobna, dzięki czemu mógł stwierdzić, że byli zupełnie innymi ludźmi, gdy nie znajdowali się w swoim towarzystwie. Tego pierwszego Remus nie mógł rozszyfrować – wydawał mu się żyjącym w swoim świecie romantykiem, chociaż jego samego to określenie bardzo śmieszyło. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić Freda cytującego z pamięci Szekspira, jednak czuł, że nie powinien zbyt szybko osądzać tego intrygującego rudzielca. George natomiast był usposobieniem rozwagi i stateczności – Lupin bardzo go polubił, jednak czuł niezmierną ochotę poznania jego brata, dowiedzenia się o nim czegoś więcej... Tak, to było bardzo głupie, a wręcz niedorzeczne i Remus w myślach sam się z siebie śmiał.
Tymczasem Wielka Sala powoli pustoszała, ze stołów zniknęły naczynia i jedzenie, a większość nauczycieli udała się już do swoich klas, by stawić czoła nowym niebezpieczeństwom, jakimi były lekcje i uczniowie. Lupin rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem i wstał, spoglądając raz jeszcze na sylwetkę Freda Weasleya znikającą na korytarzu.

~*~

- Co teraz mamy, Fred?
- Niech pomyślę, George. Czyżby nasze ukochane...
- ... eliksiry?
Bliźniacy wybuchnęli śmiechem na myśl o profesorze Snape’ie, upaćkanym LepiSmarkiem. Od prawie dwóch tygodni nie zaszczycili go spotkaniem z tą miksturą, nad czym bardzo ubolewali, jednak treningi quidditcha okazały się ważniejsze od maltretowania Mistrza Eliksirów.
- Ciekawe, w jakim humorze będzie dzisiaj – rozmyślał Lee, wchodząc do sali.
- Na pewno podejrzewa, że to tylko cisza przed burzą.
- Taak... przed wielką burzą – zaśmiał się złowieszczo Fred i przybił piątkę z bratem, a później z Jordanem. – Póki co, damy mu chyba trochę odpocząć – dodał.
Profesor Snape, w istocie, wydawał się być w wyśmienitym humorze – chodził po klasie wolnym, pewnym krokiem, tylko czasami rozglądając się w poszukiwaniu jakiegoś podstępu, jednak ponieważ niczego nie zauważał, z powrotem wpatrywał się przed siebie ciemnym wzrokiem.
Przez ostatnie tygodnie, kiedy bliźniacy Weasley niemalże dzień w dzień wylewali przed nim LepiSmarka, profesor Snape chodził wyraźnie niezadowolony – rzucał szlabanami na prawo i lewo, odejmował po pięćdziesiąt punktów Gryfonom, Puchonom i Krukonom, a i jego podopiecznym się nieco dostało. I choć starał się omijać miejsca, w których ostatnim razem został napadnięty przez obrzydliwą maź, to Fred i George za pomocą Mapy Huncwotów i tak go odnajdywali i zastawiali na niego pułapkę.
Snape przeszedł właśnie obok stolika bliźniaków, unosząc do góry czarną brew i wyginając okropnie usta w niemym niezadowoleniu. Weasleyowie przybili ukradkiem piątkę – ich eliksir był w wyjątkowo dobrym stanie. Tygodnie spędzone na przyrządzaniu mikstur sprawiły, że stali się bardziej sprawni, dokładniejsi i obyci w tych tematach. Fred tylko czasami zamiast posiekać coś ciął, uważając, że takie ścisłe reguły są po prostu niezwykle nudne i bezsensowne, jednak dzięki rozwadze George’a takie składniki, wychodzące spod ręki jego brata, nigdy nie trafiły do kociołka. Czasami też Fred nagle się zamyślał, miażdżąc wszystko, co wpadnie mu w dłonie, nie bardzo zastanawiając się, czy jest to korzeń imbiru, czy łuska salamandry...
- Mógłbyś w końcu zająć się lekcją, a nie bujaniem w obłokach? – warknął pewnego razu George, kiedy pod koniec zajęć o mało co nie stracili wyjątkowo trudnego do uwarzenia eliksiru.
- Och, nie bujam w obłokach, a w kosmykach czarnych, długich włosów – odparł z łobuzerskim uśmiechem, który nie bardzo pasował do jego rozmarzonych oczu.
- Przeklęty romantyk – mruknął George, wyrywając mu z dłoni właśnie posiekaną łuskę salamandry. – To na chwilę zdejmij je z twarzy, bo ci zaraz wpadną do eliksiru – zakpił, a Fred obrzucił go piorunującym spojrzeniem. – Swoją drogą... – odezwał się po dłuższym milczeniu George – w czyich włosach właśnie „bujałeś”?
- Angeliny – odparł bez ogródek Fred. – Jednak tylko we włosach... – dodał po krótkim namyśle.
Jego brat stwierdził, że nigdy do końca jednak nie zrozumie Freda.
Tego dnia, kiedy profesor Snape był w owym dobrym humorze, wydawał się bliźniakom jeszcze bardziej nie do zniesienia – patrzenie, jak ich znienawidzony nauczyciel kroczy spokojnie po sali, a jego surowe rysy układają się w wyrazie pełnego samozadowolenia, nie było niczym przyjemnym. Tym bardziej, że właśnie ślęczeli nad wyjątkowo paskudnym eliksirem, który nie dość, że strasznie cuchnął, to jeszcze jego opary szczypały w oczy, przez co uwarzenie go było niezwykle trudnym zadaniem.
- Czy on naprawdę zawsze będzie kręcił tym haczykowatym nosem, gdy jakiś Gryfon okaże się dobry na tych przeklętych lekcjach? – szepnął Fred do brata, starając się, by profesor go nie usłyszał. Jednak nie docenił słuchu Snape’a, który w mgnieniu oka znalazł się przy Weasleyu, patrząc na niego złowrogo.
- Coś mówiłeś? – warknął. Jego twarz znajdowała się tuż przy piegowatej rudzielca, którego włosy aż poruszyły się pod naporem oddechu starszego czarodzieja.
Właśnie w tym momencie Fred postanowił pójść na całość. Odsunął się ostentacyjnie, marszcząc ze zgorszeniem brwi.
- Nie, profesorze – stęknął zduszonym głosem.
Na twarzy Snape’a najpierw pojawił się wyraz kompletnego oszołomienia, później lekkiego zmieszania, następnie złości, wściekłości, aż w końcu wydawało się, że mężczyzna wybuchnie z oburzenia, jakie wręcz tryskało z jego twarzy. A podobno tak świetnie ukrywał emocje... Odsunął się powoli od Freda, a gdy już się wyprostował, powiedział to, czego wszyscy się spodziewali.
- Gryffindor traci przez twoją bezczelność dwadzieścia punktów, Weasley. Zadowolony?
- Tak, panie profesorze – uśmiechnął się rozbrajająco chłopak.
Snape po raz drugi tego dnia, po raz drugi przy tym stoliku, uniósł czarną brew.
- Cieszysz się z tego? – zapytał.
- Tak, panie profesorze – powtórzył Fred, uśmiechając się jeszcze szerzej.
To nie mogło się dobrze skończyć. Pojedynczy Gryfoni, którzy jeszcze przed chwilą chichotali na widok zmieszanego Snape’a, teraz zamilkli, oczekując na reakcję profesora. George ukradkiem kopnął Freda pod ławką. Jego brat miał niezwykłą skłonność do pakowania się we wszelkie tarapaty przez swój niewyparzony język, spontaniczność, a wręcz głupotę. Wiele razy próbował przemówić mu do rozumu, szczególnie jeśli chodziło o problemy ze Snape’em, jednak Fred obrał sobie za punkt honoru w końcu doprowadzić profesora do szału. Poza tym wiele razy uraził jego gryfońską dumę, co oczywiście nie mogło ujść mu płazem.
- Nie obchodzi cię utrata punktów?
- Owszem, panie profesorze – odparł ze spokojem rudzielec. Wydawał się być odprężony, jednak nadal czujny.
- Owszem czyli co? – zirytował się Snape.
- Owszem – powiedział z ociąganiem – obchodzi.
Profesor przez chwilę patrzył na niego z niedowierzaniem.
- Radziłbym ci więc przestać się tak idiotycznie zachowywać, Weasley – warknął – skoro nie lubisz tracić punktów.
- Dobrze, panie profesorze.
Snape mruknął coś niewyraźnie pod nosem, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył zamaszystym krokiem w stronę katedry... niestety zahaczając przy okazji płaszczem o obluzowaną deskę, odstającą od blatu stołu. Fred po raz pierwszy w życiu był wdzięczny tym kilku gwoździom wystającym z drewna, o które nieraz już rozcinał sobie skórę albo rozdzierał ubrania. Teraz, gdy cała obleśna mikstura znalazła się na Mistrzu Eliksirów, był gotowy niemalże oddawać im cześć.
Cała klasa wstrzymała oddech, ponieważ cuchnące opary zawisły w powietrzu i zaczęły wciskać im się do nosów, a z oczu mimowolnie popłynęły łzy. Jeżeli osoby znajdujące się kilka metrów od kociołka dusiły się i płakały, to co musiał czuć Snape stojący tuż obok, niemalże dotykający go?
Fred i George odsunęli z piskiem krzesła i w popłochu uciekli na sam koniec sali, podobnie jak reszta uczniów. Po chwili wszyscy stali już pod drzwiami, obserwując z niepokojem powoli opadające opary, z których wyłaniał się kaszlący Mistrz Eliksirów. Nikt jednak nie ruszył się z miejsca – każdy zasłaniał usta rękami, starając się nie wdychać tego przykrego zapachu. To wszystko trwało zaledwie kilkanaście sekund, po czym rozległ się plusk, kiedy Mistrz Eliksirów stracił przytomność.

~*~

Wiadomość o nieprzytomnym Mistrzu Eliksirów błyskawicznie rozeszła się po Hogwarcie i pod koniec dnia mówili o tym wszyscy uczniowie i nauczyciele. Snape trafił do Skrzydła Szpitalnego i ocknął się dopiero wieczorem, powitany przez tłum Ślizgonów i połowę grona pedagogicznego, stojących w drzwiach (pani Pomfrey stanowczo zakazała przebywania w pomieszczeniu więcej niż trzem osobom jednocześnie).
- Jak się czujesz, Severusie? – zapytał Dumbledore, który dostąpił zaszczytu możności stania zaraz przy łóżku.
- Czułbym się o wiele lepiej, gdyby ta hałastra się na mnie łaskawie nie gapiła – warknął w odpowiedzi, podnosząc się do pionu. Dyrektor nakazał wszystkim opuścić Skrzydło Szpitalne, a pani Pomfrey zamknąć drzwi. – Ukaraliście już Weasleya?
- Chłopiec powiedział, co zresztą potwierdziła połowa klasy – nie musiał dodawać, że drugą połową byli Ślizgoni – że to był nieszczęśliwy wypadek.
- Nieszczęśliwy wypadek? – sapnął Snape, zrywając się na równe nogi. – To wina tego bezczelnego dzieciaka!
- Severusie – upomniał go łagodnie Dumbledore. – Uczniowie powiedzieli, że nieuważnie zahaczyłeś o ławkę pana Weasleya, strącając z niej kociołek z eliksirem wprost na siebie. – W błękitnych oczach czarodzieja błyskały iskierki rozbawienia.
Snape milczał do czasu, gdy drzwi znowu się otworzyły i wkroczył profesor Lupin z Fredem Weasleyem u boku. Kiedy rudzielec zauważył wściekłe spojrzenie Mistrza Eliksirów, na jego twarzy pojawił się na chwilkę wyraz tryumfu, jednak zaraz zreflektował się i udał skruszonego chłopca. Severus prychnął z pogardą.
- Witaj, Fred – powitał go ciepło dyrektor – Profesor Snape na szczęście już się obudził. Wierzę, że naprawiliście tę zepsutą ławkę? – zwrócił się do Lupina, który kiwnął potakująco głową. – No to myślę, że mogę już wracać do moich obowiązków. – Klasnął w dłonie i spojrzał wyczekująco na Freda.
- Przepraszam, profesorze – wyszeptał Weasley do Snape’a, cedząc każde słowo. Mężczyzna spojrzał na niego chłodno, a Gryfon odwzajemnił tym samym, pozwalając, by na chwilę na jego twarz wpełzło zadowolenie.
Mistrz Eliksirów zaczynał coraz bardziej nienawidzić tego chłopaka.


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Muchomorek
post 10.08.2009 21:26
Post #4 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 31
Dołączył: 24.09.2008
Skąd: Bydgoszcz

Płeć: Kobieta



Ja chcę jeeeeeszcze!
Leżę i kwiczę ze śmiechu. Niby tacy sami, a tak różni... to nie bywałe!
Kocham parring Yaoi i Yuri ahh...
Kidy new? ja chce juuuuuuuuuż! Ot co tongue.gif


--------------------
Głęboko wierzyć...w swoje racje.
Mądrze wątpić...w sens popełnianych czynów.
Dążyć do celu...w życiu.


User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Yuriko
post 11.08.2009 11:12
Post #5 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 22
Dołączył: 01.02.2008
Skąd: Z Forum Yuristycznego --> www.yuriff.jun.pl

Płeć: Kobieta



Kolejny rozdział, niestety, za dwa tygodnie. sad.gif Jestem na wyjeździe i nie mam dostępu do internetu ani w ogóle do niczego. Bardzo mi przykro.


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Yuriko
post 23.08.2009 23:38
Post #6 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 22
Dołączył: 01.02.2008
Skąd: Z Forum Yuristycznego --> www.yuriff.jun.pl

Płeć: Kobieta



Zamieszczam nowy rozdział. Przepraszam, że tak długo czekaliście.'

Betowali: Aribeth i Teraw
Nadal dedykuję Haydi :*

3. Rubiny i Rumieńce


Kiedy drzwi do Skrzydła Szpitalnego się za nim zamknęły, Fred odetchnął głęboko i ruszył przed siebie sprężystym, dumnym krokiem. Emocje, które na chwilę odbiły się na twarzy profesora Snape’a, były spełnieniem jego marzeń – Mistrz Eliksirów wytrącony z równowagi na tyle, by zrzucić kamienną maskę.
Jaskrawe światło słoneczne wpadało przez duże okna na korytarz, sprawiając, że nieprzystępne, zimne mury zamku stawały się cieplejsze i mniej wrogie. Za rogiem Fred wpadł na tłum uczniów, przekrzykujących się nawzajem. Przy ścianie ustawili się murem Ślizgoni, broniący swojego opiekuna i wyzywający Weasleya, a z drugiej Gryfoni, wyśmiewający niezdarność Snape’a. Kiedy zauważyli Freda, na chwilę zamilkli, by zaraz zasypać go pytaniami, obelgami, pochwałami, wyzwiskami i wszystkim innym, co tylko cisnęło im się na języki.
- Nic mu nie jest – oświadczył chłopak, wkraczając w tłum Gryfonów. Ślizgoni odetchnęli z ulgą, jednak nie przeszkodziło im to w obrzuceniu go kolejnymi wyzwiskami. – Niestety – dodał po chwili Fred, uśmiechając się łobuzersko do swoich kolegów.
Krzyki Ślizgonów ucichły dopiero wtedy, gdy Gryfoni dotarli do swojej wieży. Fred był w centrum zainteresowania: klepano mu z uznaniem po plecach, gratulowano; kilku chłopaków nawet obiecało mu piwo kremowe podczas następnego wypadu do Hogsmeade.
- Nie wierzę, że ci się to udało – wymamrotał Ron, kiedy już znalazł się przy bracie. Tłum rozentuzjazmowanych Gryfonów powoli się przerzedzał, wszyscy wrócili do swoich normalnych zajęć, teraz tylko po cichu rozmawiając o ostatnich wydarzeniach.
- A jednak, braciszku – zaśmiał się Fred, mierzwiąc mu włosy. – Szkoda, że tego nie widzieliście – zwrócił się do Harry’ego i Hermiony, którzy pojawili się tuż za swoim przyjacielem. – Najpierw bezczelnie mu odpowiadałem, zasugerowałem, że ma nieświeży oddech, później się wkurzył, odwrócił, zahaczył o ławkę i cały eliksir wylał się tuż pod jego nogi! Wszyscy zaczęli uciekać, a on sam nie ruszał się z miejsca....
- Nikt mu nie pomógł? – dopytywała się Hermiona.
- No coś ty! Przecież to Snape. – Fred machnął beztrosko ręką i wrócił do swojej opowieści. – Jak już mówiłem, zanim Hermiona mi przerwała...
- Przecież mogło mu się coś stać! – pisnęła oburzona dziewczyna, ponownie wchodząc mu w słowo.
- Ale nic mu się nie stało – warknął zniecierpliwiony rudzielec.
- Ale mogło – wtrącił się George. Wszyscy spojrzeli na niego z niedowierzaniem. – Nie powiesz mi, bracie, że ani przez chwilę o tym nie pomyślałeś. Owszem, to było genialne, naprawdę nieźle się uśmiałem, ale to było też, przyznasz, niebezpieczne.
- No, ale sam przyznasz – przedrzeźniał go Fred – że to nie ja wylałem na niego ten eliksir, nieprawdaż? Snape sam stwarza dla siebie niebezpieczeństwo. – Chłopak był wyraźnie podenerwowany. Odwrócił się od Hermiony i George’a, wymieniających sceptyczne spojrzenia i zwrócił się do Rona i Harry’ego. – Chcecie słuchać dalej?

~*~

Korytarze Hogwartu powoli pustoszały, a księżyc rzucał na nie niewyraźny blask, który wygodnie rozkładał się na marmurowych posadzkach i opierał o kamienne ściany. Tam, gdzie światło nie miało dostępu, mrok rozświetlały miedziane kinkiety, palące się nieprzerwanym, wiecznym ogniem. W pokoju wspólnym Gryfonów wciąż było gwarno i wesoło – na tablicy ogłoszeń pojawił się komunikat o wyjściu do Hogsmeade, w którym miały brać udział klasy trzecie.
Do końca dnia Fred chodził naburmuszony i zły na Hermionę i George’a i wieczorem poszedł do dormitorium, odmawiając rozmowy z kimkolwiek. Oświadczył, że jest zraniony i nie ma ochoty z nikim się widzieć. Jego brat przyjął tą wiadomość ze śmiechem – Fred miał skłonność do wyolbrzymiania pewnych faktów i dramatyzowania. George usiadł przy kominku obok Hermiony i zabrał się do odrabiania pracy domowej z transmutacji.
- Uważam, że to nierozsądne puszczać nas do Hogsmeade, podczas gdy w okolicy grasuje morderca – oświadczyła Granger, podnosząc oczy znad czytanej książki.
- Dumbledore wie, co robi – odparł Gryfon. – Poza tym Hogsmeade to miasto czarownic i czarodziejów, więc nic wam tam nie grozi.
Hermiona uśmiechnęła się delikatnie, jednak nie wydawała się co do tego przekonana. Spojrzała zamyślona na ogień tańczący wesoło w kominku, którego blask odbijał jej się na twarzy.
- Jeśli nie chcesz tam iść, to nie musisz. Przecież nikt cię nie zmusza – powiedział Weasley.
- Wiem, ale zawsze chciałam odwiedzić Hogsmeade – odparła, nieco zawstydzona. W myślach zganiła się za swoją głupotę – przecież bezpieczeństwo było ważniejsze od jakichś zachcianek.
- Jeszcze nie raz i nie dwa będziesz miała okazję – uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. – Hej, wszystko w porządku? – spojrzał na nią nieco zaniepokojony, widząc jej drżące wargi.
Dziewczyna potrząsnęła tylko głową. George zacmokał i przysunął się do niej, obejmując ją ramieniem.
- Nie ma powodu do obaw. Hogwart jest bezpiecznym miejscem – zapewniał ją. Nigdy wcześniej nie widział, by Hermiona płakała. Zawsze miał ją za silną osobę, w której można było znaleźć oparcie i która ze wszystkim dawała sobie radę.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu, zastanawiając się, czy rzeczywiście mogą być pewni, że nic im się nie stanie. Granger wtuliła głowę w ramię Weasleya, które było takie ciepłe, bezpieczne; czuła się jak przy starszym bracie, który ją obroni, któremu może zaufać. Gdy tylko ogłoszono, że na wolności jest morderca, chodziła wystraszona, obawiając się każdego nieoświetlonego korytarza, ciemnego, czy też nieznanego miejsca. Możliwe, że przesadzała i powtarzała to sobie w duchu, jednak nic nie pomagało. Teraz choć na chwilę mogła odrzucić te wszystkie obawy.
- Cześć wam! – Lee Jordan usiadł na pobliskim fotelu i przeciągnął się ospale. – A wy nie w łóżeczkach? – zapytał rozbawiony. Widząc zmartwioną minę Hermiony, zreflektował się, a wyraz jego zielonych oczu na moment zmienił się na poważny. – Coś się stało?
- Nie, nic takiego – odparła beztrosko Granger, wstając z kanapy. Podniosła książkę i ruszyła w stronę swojego dormitorium.
- Dobranoc, Hermiono – rzucił za nią George, oglądając się przez ramię. Napotkał pytające spojrzenie przyjaciela. – Boi się Blacka – wytłumaczył szybko.
Jordan kiwnął głową na znak zrozumienia, wyprostował nogi i splótł dłonie na karku.
- Fred wciąż jest zły? - zapytał rudzielec.
- Tak, cholernie zły – zaśmiał się Lee. – Ale wiesz, na swój pokrętny sposób.
- Powiedziałbym raczej, że na swój romantyczny sposób – poprawił go George, kręcąc z konsternacją głową. – Powinien być otwarty na wszelką krytykę, a nie obrażać się, kiedy mu się powie, że zrobił coś źle. Owszem, to było świetne – przyznał, widząc niedowierzające spojrzenie przyjaciela – ale również niebezpieczne. I on o tym doskonale wie, tyle że nie chce przyznać, że zrobił coś nie tak.
- Ge, doskonale o tym wiem. Znam naszego kochanego Fredzia – uśmiechnął się pogodnie chłopak.
Fred leżał na wznak, wpatrzony w ciemny sufit, po raz dziesiąty tego wieczoru rozpatrując w myślach słowa Hermiony i George’a. Nienawidził, gdy ktoś go krytykował, gdy ktoś mówił na głos, że coś zrobił źle. Przecież sam doskonale wiedział, iż to mogło się źle skończyć dla Snape’a, nie potrzebował żadnej terapii uświadamiającej. Przed chwilą spławił Jordana, który wszedł do dormitorium, pragnąc się dowiedzieć, czy wszystko z Fredem w porządku – po niedługim czasie z powrotem wyszedł, pozostawiając warczącego Weasleya samego. Rudzielec doskonale wiedział, że jego zachowanie jest nieadekwatne do zaistniałej sytuacji, jednak nie chciał dać za wygraną i dać George’owi powodu do kolejnej satysfakcji – wolał tkwić uparcie w swojej głupiej złości.
Do dormitorium zaczęli się schodzić inni Gryfoni, pragnący położyć się w wygodnych łóżkach i zasnąć. Wchodząc do środka, spoglądali niepewnie na Freda, leżącego nieruchomo na posłaniu.
- Wszystko w porządku? – zapytał Mike.
- Nie – warknął w odpowiedzi Fred, zastanawiając się, ile jeszcze razy w ciągu tego wieczora usłyszy to pytanie.
- Dobra, stary, wyluzuj – mruknął blondyn i położył się na swoim łóżku.
Rudzielec odwrócił się twarzą do ściany, zaciskając ze złością pięści. Czy oni wszyscy musieli być tacy upierdliwi.

~*~

Następnego dnia profesor Snape odbierał punkty domowi Lwa jak oszalały. Za każdym razem starał się sprawiać wrażenie sprawiedliwego, by nie wyszło na to, że jest stronniczy. Pod wieczór Gryfoni z trwogą patrzyli na klepsydry, a szczególnie na tą należącą do nich, na której dnie tylko kilka rubinów. Nie był to imponujący widok, a wszystko pogarszali Ślizgoni, którzy przechodząc obok, nie omieszkali rzucić paroma wyzwiskami czy drwinami.
Jeszcze poprzedniego wieczora wszyscy domownicy Freda gotowi byli nosić go na rękach jak bohatera, a dzisiaj tylko nieliczni posyłali mu pełne podziwu spojrzenia, podczas gdy reszta przechodziła obok niego z nieodgadnionymi wyrazami twarzy. Weasley był tym wszystkim coraz bardziej rozdrażniony. Milczenie Gryfonów było nie do zniesienia, a rubiny leżące na dnie klepsydry przyprawiały go o nieprzyjemne skurcze żołądka. To nie była jego wina, że Snape był mściwym, stronniczym dupkiem, który wszystko brał na poważnie. To nie była jego wina, że Mistrz Eliksirów miał trudne, nieudane dzieciństwo, a na dodatek okropny widok w lustrze? Nie! Więc dlaczego wszyscy zrzucali to na jego barki.
Chłopak siedział naburmuszony, dźgając z zawzięciem widelcem kawałek jajka na twardo. Do tej pory nic jeszcze nie zjadł, a śniadanie powoli dobiegało końca, Wielka Sala pustoszała. Angelina co chwilę mu o tym przypominała, wieszając się na jego ramieniu i starając go nakłonić, by wypił chociaż herbatę, jednak Weasley stanowczo odmawiał, tłumacząc, że „nic nie jest w stanie pomóc na jego zszargane nerwy”. George prychał z rozdrażnieniem na każdą tego typu odzywkę brata, który w zamian za to obrzucał go nienawistnymi spojrzeniami. Nawet Lee, zawsze pełen entuzjazmu i radości, nieco przygasł tego ranka – najwyraźniej ponury nastrój przyjaciela powoli udzielał się i jemu. Fred nie zwrócił uwagi na zaniepokojone komentarze Hermiony odnośnie profesora Lupina, który najwyraźniej był w coraz gorszej formie; ani na Pottera i George’a, rozmawiających z zawzięciem o zbliżającym się meczu quidditcha, w którym mieli się zmierzyć z Puchonami. Rudzielec siedział nieruchomo, milcząco, wpatrując się z uporem w swój talerz.
- Powinniśmy już iść, bo się spóźnimy. – Angelina wstała powoli od stołu i wyciągnęła dłoń do Freda. – No, dalej.
- Ja nie idę – warknął chłopak, nie podnosząc wzroku znad ciemnego blatu, z którego dosłownie przed paroma sekundami znikło jedzenie i wszystkie naczynia.
- To, że masz zły humor nie oznacza, że możesz tak po prostu nie chodzić na lekcje – skarcił brata George, a jego brwi złączyły się groźnie.
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić. – Chłopak zadygotał na całym ciele, zaciskając pięści. – Idźcie już – rzucił niedbale, czując, że zaraz nie wytrzyma i po prostu eksploduje.
- Chodź, Ge – Lee chwycił przyjaciela za łokieć i pociągnął za sobą. – Lepiej zostawić go w spokoju. Trochę ponarzeka, jak zwykle przesadnie, ale mu przejdzie. Angie, kochana, chodź – uśmiechnął się do Johnson, powoli wycofując się w stronę wyjścia.
No, przynajmniej jeden inteligentny, pomyślał Fred, nieco się odprężając. Dziewczyna nie była do końca przekonana, nie lubiła zostawiać go samego, szczególnie gdy był nie w humorze – bała się, że przez swoją lekkomyślność może sobie coś zrobić, sprowadzić na siebie kłopoty. Jednak po chwili wraz z Jordanem i George’em zniknęła na korytarzu.
Nareszcie spokój. Fred westchnął, wstając niespiesznie od stołu i przeciągnął się. Wielka Sala była pusta, został sam; kiedy przemierzał ją powoli, echo jego kroków odbijało się od kamiennych ścian. Nie zamierzał iść tego dnia na zajęcia, a już na pewno nie na wszystkie. Pierwsze dwie godziny mieli spędzić w lochach, następnie lekcja transmutacji, wróżbiarstwo, Obrona Przed Czarną Magią... Fred stwierdził, że jedynymi sensownymi zajęciami tego dnia była transmutacja i OPCM, więc uspokojony, że nie musi zajmować się zaległą pracą dla profesor Trelawney, ruszył do wieży Gryffindoru. Postanowił poczytać książkę, którą pożyczył z biblioteki George. Zgodnie ze swoim marzeniem, chcieli stworzyć własną linię smakołyków, które wstrząsnęłyby światem czarodziejów, a przynajmniej jego młodocianą częścią. Rozsiadł się wygodnie na kanapie i zaczął wertować karty księgi „Smakowita historia”. Opisane w niej były najpopularniejsze wyroby, ich twórcy, a także wiele różnych ciekawych przepisów i historii na temat poszczególnych słodyczy.
W pokoju wspólnym było pusto i spokojnie; do uszu Freda nie dochodziły żadne, nawet najcichsze odgłosy. Przez kilkadziesiąt minut rozkoszował się tą błogą ciszą, ciesząc się brakiem niezadowolonych spojrzeń czy nieprzyjemnych komentarzy ze strony Ślizgonów. Niechętnie podniósł się z wysiedzianej kanapy, odniósł książkę z powrotem do dormitorium, wziął atrament, pióro, różdżkę i książkę do transmutacji i ruszył niechętnie w stronę portretu Grubej Damy. Echo jego kroków znowu dudniło w opustoszałych, chłodnych korytarzach, a przytłumione światło słoneczne wlewało się nieśmiało do środka, delikatnie muskając zimny marmur.
- Panie Weasley, co pan tu robi? – Usłyszał nagle donośny głos, w którym od razu rozpoznał profesor McGonagall. Kobieta spieszyła ku niemu z groźną miną. Jej długa szata falowała, burząc idealny spokój panujący w zamku. – Nie powinien być pan teraz na eliksirach? – zapytała, przeszywając Freda podejrzliwym wzrokiem.
- No właśnie powinienem – odparł niespiesznie chłopak, spuszczając niewinnie wzrok. Postanowił trochę poudawać. – Ale po śniadaniu poszedłem do dormitorium, bo jestem strasznie niewyspany. Nie mogłem spać... miewam czasami koszmary – wytłumaczył łamiącym się głosem, w którym dało się wyczuć żałość.
McGonagall uniosła brew, patrząc sceptycznie na Gryfona, po czym zacmokała i chwyciła go za ramię.
- I tak pan już nie zdąży na eliksiry – zamyśliła się na chwilę. – Gdybyś był tak dobry i poszedł do profesora Lupina, Weasley, i przekazał mu, że po następnej lekcji ma się u mnie zjawić. – Fred już chciał się wykręcić, jednak ton głosu nauczycielki należał do tych nie znoszących sprzeciwu. Westchnął więc zrezygnowany i ruszył przed siebie, garbiąc w zrezygnowaniu plecy. – I nie garb się, Weasley! – rzuciła za nim profesor McGonagall.

~*~

I znowu tam szedł – z jednej strony bardzo się z tego cieszył, gabinet profesora Lupina był bardzo przytulny, wydawało się, że w nim wszystkie troski jakby znikają, a przynajmniej na chwilę; jednak z drugiej nie chciał wysłuchiwać od nauczyciela kolejnych uwag na temat jego zachowania. A wiedział, był tego absolutnie pewien, że tak się stanie, gdy tylko przekroczy próg tej komnaty. Zapukał delikatnie w drzwi, a kiedy usłyszał ciche zaproszenie do środka, otworzył je. Czuł się jak podczas swojego pierwszego szlabanu u Lupina. Jednak teraz nie przyszedł tu odpracować złe zachowanie...
- Dzień dobry, profesorze – zaczął niepewnie, uśmiechając się.
- O, witaj, Fred. – O dziwo, mężczyzna zawsze bez problemu rozróżniał Braci Weasley. Chłopak poprzysiągł sobie, że kiedyś zapyta się go, jak to robi, że po zaledwie kilku miesiącach znajomości potrafi ich odróżnić, podczas gdy profesor McGonagall nadal miała z tym problemy.
Gryfon przyjrzał się Lupinowi, który opierał się ciężko o kamienny parapet i w milczeniu wpatrywał się w widok za oknem. Z dnia na dzień było z nim coraz gorzej i Fred, pomimo swoich fochów, nie mógł tego nie zauważyć. Starszy czarodziej miał duże, sine worki pod oczami, zapadnięte policzki, a skóra na jego twarzy zdawała się być szara i wysuszona, pomarszczona.
- Profesorze, czy wszystko w porządku? – zapytał Weasley, zamykając za sobą drzwi z cichym kliknięciem.
Lupin spojrzał na niego i dopiero teraz uderzył chłopaka odcień jego oczu – ciemny, głęboki, zupełnie nie taki, jaki zapamiętał z ich ostatniego spotkania, z lekcji. Mężczyzna spróbował się uśmiechnąć, jednak wyszedł z tego jedynie niemrawy grymas.
- Poradzę sobie – odpowiedział wymijająco.
Przez chwilę patrzyli na siebie, każdy zatopiony w swoich myślach. W powietrzu wisiało wiele pytań, były jak na wyciągnięcie ręki; Lupin wyciągnął pewnie dłoń po jedno z nich.
- Co cię do mnie sprowadza, Fred? – zapytał, tym razem szczerze, acz delikatnie się uśmiechając. – Tylko obawa o mój stan...
- Nie – przerwał mu chłopak i lekko się zarumienił, rzucając nauczycielowi przepraszające spojrzenie. – Przysłała mnie profesor McGonagall. – Lupin uniósł posiwiałe brwi, a w jego oczach przyczaiło się... czyżby rozczarowanie? – Prosiła, bym panu przekazał, że ma się zjawić u niej po następnej lekcji, profesorze – oświadczył chłopak.
Starszy czarodziej pokiwał ze zrozumieniem głową i odwrócił się, mamrocząc ciche podziękowania. Wydawałoby się, że rozmowa jest skończona, jednak Fred nadal tkwił w miejscu, śledząc uważnie wzrokiem swojego nauczyciela. Tam, gdzie przez okno wpadało do pokoju niewyraźne światło, widać było jak w powietrzu unoszą się drobinki kurzu. Wirowały w powolnym, spokojnym tańcu, opadając niespiesznie na meble, podłogę, ciemny, wyświechtany sweterek Lupina i jego włosy, które w tym bladym świetle wydawały się być jeszcze bardziej szare i suche.
- Profesorze, co się dzieje? – zapytał nagle rudzielec, głosem nieco ochrypłym od milczenia.
Starszy czarodziej spojrzał na niego zdziwiony, jakby myślał, że chłopak już dawno opuścił jego kwatery.
- Nic, Fred. Nie masz czym się martwić – uśmiechnął się ponuro Lupin.
- Przecież widzę, że coś się z panem dzieje – powiedział wyzywająco Weasley.
Profesor wbił w niego coraz bardziej zdziwione spojrzenie – ten chłopak go zadziwiał. Wyglądało na to, że łatwo nie odpuści. Na jego bladej, naznaczonej kilkunastoma piegami twarzy widniała determinacja, zaciekawienie i, przede wszystkim, troska. Fred zrobił kilka kroków naprzód – sam chyba nie bardzo wiedział, co zamierza zrobić. W świetle wpadającym przez okno jego rude włosy zaiskrzyły, niemalże zapłonęły ogniście.
- M-może mógłbym w czymś pomóc? – Fred podszedł do Lupina, a jego brązowe oczy błądziły, nie mogąc się skupić na twarzy mężczyzny.
Nauczyciel uśmiechnął się, widząc to zakłopotanie na twarzy Weasleya, te delikatne rumieńce wypływające powoli na bladą, zawsze pogodną twarz, zlewające się z czerwonymi piegami.
- Dziękuję ci za troskę, Fred. Nawet nie wiesz, jakie to miłe – westchnął Lupin.
Chłopak rozchmurzył się nieco i podniósł niepewnie wzrok. Szczery uśmiech jakby rozjaśnił twarz profesora, a jego oczy przestały się wydawać czarnymi, niedostępnymi dołami...
- Jeśli będzie pan potrzebował pomocy, profesorze... – Fred odwrócił wzrok, ponownie zamieniając się w zmieszanego chłopca z purpurowym rumieńcem.
- Rozumiem... – Mężczyzna zawahał się i położył ostrożnie dłoń na ramieniu Gryfona. – Dziękuję ci.






--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
NimfadoraTonks
post 26.08.2009 11:55
Post #7 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 19
Dołączył: 25.03.2009
Skąd: Pasłęk City (zapadła dziura)

Płeć: Kobieta



to jest boskie. pisz tak dalej smile.gif
mam nadzieję że następna część pojewi się szybko.
Pozdrawiam NT
ps. czekolada.gif na osłodę dalszego pisania


--------------------
''Od grzechu zaczął się Mój świat, a że Bóg Mnie stworzył, a Szatan opętał - Jestem więc odtąd po dziś dzień raz grzeszna, a raz święta

--------------------------------------------------------------------

"Do tej pory wszystko było proste. Bałam się to próbowałam uciec. Nienawidziłam to próbowałam walczyć. A teraz... Prawda jest taka, że kiedy kocha się tego, kogo chce się zabić, brakuje wyboru. Co mogłam zrobić? Jak mogłam uciec, jak mogłam walczyć, skoro zadałabym wtedy ukochanej osobie ból? Skoro nie chciała ode mnie nic innego prócz życia, jak mogłam go jej nie ofiarować? Przecież tak bardzo kochałam..."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Yuriko
post 30.08.2009 14:48
Post #8 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 22
Dołączył: 01.02.2008
Skąd: Z Forum Yuristycznego --> www.yuriff.jun.pl

Płeć: Kobieta



Wstawiam kolejny rozdział. smile.gif Następny może być dopiero za tydzień.

Wciąż dedykuję Haydi.

Betowali Aribeth i Teraw

4. Miłość i Humorki

Fred zjawił się w klasie transmutacji dosłownie na chwilę przed rozpoczęciem lekcji, siadając obok swojego brata, który przyglądał mu się podejrzliwie. Profesor McGonagall posłała mu na wpół groźne, na wpół porozumiewawcze spojrzenie i rozpoczęła zajęcia.
- Już nie jesteś zły? – W brązowych oczach George’a czaiło się rozbawienie.
Fred uniósł zdziwiony wzrok znad wyciąganych właśnie z torby książek zdziwiony wzrok. Przez chwilę jakby nie do końca wiedział, o co jego bratu chodzi, ale zaraz się zreflektował i prychnął.
- Taaa… trochę mi przeszło.
- No to świetnie. – Lee, siedzący za nimi w ławce, poklepał Freda po plecach. – Te twoje humorki są naprawdę okropne – dodał poważnie.
- Humorki – parsknął chłopak. – Ja bym to nazwał chwilowym zachwianiem równowagi duchowej, które zdarza się wszystkim artystom…
George, Lee i Angelina, która siedziała obok Jordana, wybuchli gromkim śmiechem, czemu udało się zażegnać ponury nastrój. Profesor McGonagall odchrząknęła znacząco, przywołując w klasie ciszę (i porządek) i wszyscy posłusznie zwrócili ku niej twarze.
Istotnie, złość, którą czuł Fred, nagle jakby się ulotniła, uleciała w powietrze i rozpłynęła, pozostawiając po sobie jedynie dziwne uczucie pustki. To nie było nic niezwykłego – chłopak potrafił w jednej chwili być zdenerwowanym, gotowym do przeklęcia wszystkich dookoła, by za moment śmiać się i bawić wraz z innymi. Dlatego często jego przyjaciele nie brali jego humorów na poważnie, co tym bardziej go irytowało. Teraz czuł się spokojny i radosny, choć zupełnie nie miał pojęcia, czym ten stan był spowodowany. Czyżby miał na to wpływ sympatyczny profesor Lupin i jego przytulny na swój sposób gabinet? To było co najmniej intrygujące…
Na dzisiejszej lekcji transmutacji profesor McGonagall postanowiła dać uczniom przyjemne zadanie i kazała przemienić tabliczkę czekolady w kakao. W sali unosił się słodki zapach, który sprawiał, że niejednemu uczniowi ciekła ślinka. Kilkoro ukradkiem podjadało słodycz, a niektórzy po prostu odłamywali sobie śmiało po kilka kostek, by po chwili spotkać się z karcącą miną nauczycielki.
- Fred, nie jedz tyle – zbeształ brata George, widząc jak chłopak wpycha do ust piątą kostkę.
- A to niby dlaczego? – mlasnął rudzielec, oblizując wargi.
- Bo to niesprawiedliwe. Będzie ci łatwiej ją przemienić w płyn… - nachmurzył się George, machając swoją różdżką, ćwicząc zaklęcie.
- Jesteś genialny, Ge! – zaśmiała się Johnson i ugryzła kawałek czekolady.
Po chwili cała trójka – Fred, Angelina i Lee – zajadała się smakołykiem pod groźnym, pełnym nienawiści spojrzeniem George’a, który wymachiwał swoją różdżką coraz szybciej, widząc niesprawiedliwe zachowanie przyjaciół.
- Em… Mógłbym, Angie? – Fred odchylił się na krześle, opierając się łokciem o ławkę Jordana, a drugą rękę wyciągając ku dziewczynie. Angelina spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale nie cofnęła się, gdy przycisnął kciuk do jej ust, ścierając z nich powoli brązową smugę. Na twarz Johnson wylał się bladoróżowy rumieniec.
- Uważam, że twoje czerwone usta wyglądają w tej czekoladzie, jak wisienka na torcie, ale – uśmiechnął się zabójczo – nie wszyscy mogą dostrzec to powalające piękno.
Angelina spuściła z zawstydzeniem wzrok, a George prychnął cicho, odwracając się z powrotem w stronę katedry i natrafiając na srogie spojrzenie profesor McGonagall, stojącej obok jego ławki.
- Panie Weasley – zwróciła się do Freda, który najwyraźniej jeszcze jej nie zauważył, wpatrzony w zarumienione oblicze przyjaciółki. – Przykro mi to mówić, ale muszę odjąć Gryffindorowi dziesięć punktów za notoryczne zakłócanie porządku na lekcji – wycedziła.
Rudzielec wyprostował się na krześle i rozejrzał dookoła oskarżycielskim wzrokiem, jakby wszyscy zebrani byli temu winni. Kiedy nauczycielka ruszyła w stronę tablicy, tłumacząc uczniom ich zadanie, Fred wziął do ręki swoją różdżkę i naburmuszony zaczął ćwiczyć razem z bratem. W klasie rozległy się ciche, nieśmiałe szepty, gdy wszyscy naraz zaczęli wymawiać formułę zaklęcia. Czekolada George’a drgnęła nieznacznie, a jej róg rozpłynął się nagle, rozpływając się po blacie stołu. Fred prychnął, z wyższością spoglądając na brata, po czym wyszeptał zaklęcie. Jego tabliczka pozostała niewzruszona. George parsknął śmiechem, trącając brata łokciem.
- Jesteś wprost genialny, Fredi.
- Hahaha – mruknął nieco zirytowany Weasley. – Zamiast się ze mnie nabijać, może byś w końcu ruszył tym swoim móżdżkiem – popukał George’a po głowie – i wymyślił sposób na podbicie rynku czarodziejskiego?
- Sam wiesz, że to nie takie proste. Musimy wymyślić coś oryginalnego, niesamowitego, co podbije serca wszystkich. Wyrobów czekoladowych na rynku jest mnóstwo – dlatego też nasze muszą być jedyne w swoim rodzaju.
- Och, ty pesymisto. – Fred trzepnął go w ramię. – Coś wykombinujemy. Na pewno czekolada? – Uniósł jedną brew i zanurzył palec w kakao, spływającym po ławce, po czym zręcznie ją z niego zlizał.
- Myślę, że tak – pokiwał głową George, lekko zamyślony. – Przynajmniej na razie – spojrzał na brata łobuzersko.

~*~

Profesor McGonagall nie była zadowolona z wyników, jakie jej uczniowie osiągnęli na tej lekcji. Tuż przed dzwonkiem zapowiedziała, że jeśli an następnych zajęciach nadal będą jedynie podjadać czekoladę, skończy z tego typu zadaniami i wymyśli im coś naprawdę trudnego. Wszyscy opuszczali klasę umazani czekoladą, roześmiani od ucha do ucha. Nawet Lupin, który akurat szedł korytarzem w stronę klasy od transmutacji, uśmiechnął się całkiem pogodnie na ich widok, co stanowiło ogromny i przyjemny kontrast z jego dotychczasową miną.
- Dzień dobry, profesorze. – George, Lee i Angelina przywitali go delikatnym skinieniem głowy.
Mężczyzna odpowiedział im tym samym, jednak wydawało się, że jest nieco rozkojarzony – rozglądał się, jakby czegoś szukał, a gdy dostrzegł Freda zamykającego za sobą drzwi, uspokoił się, a rysy jego twarzy rozjaśniły się i zelżały. Trójka przyjaciół nie obejrzała się za nim, więc nie była w stanie tego zauważyć, jednak Fred jak najbardziej to wychwycił, reagując na nauczyciela bardzo podobnie. Weasley jeszcze raz obejrzał się za odchodzącym Lupinem, który szedł powoli i ciężko, z przygarbionymi plecami, jakby każdy krok sprawiał mu ból. Coś wyraźnie się z nim działo i Fred musiał za wszelką cenę dowiedzieć się, co.
- Idziesz? – Angelina zatrzymała się, spoglądając na niego z pobłażaniem.
Rudzielec uśmiechnął się do niej niewyraźnie i zrównał krok ze swoimi przyjaciółmi.
- Jak myślicie? – zaczął, zamyślony. – Co się dzieje z Lubinem? Lupinem
- Czy ja wiem? Myślę, że się przeziębił albo coś. – Lee wzruszył ramionami, nie odrywając mętnego wzroku od George’a, który grzebał w swojej torbie w poszukiwaniu podręcznika do wróżbiarstwa.
- To niemożliwe – potrząsnął głową Fred. – Eliksir pieprzowy już dawno by mu pomógł, a on chodzi taki… chory już jakiś tydzień, jeśli nie dłużej.
- Jak zwykle szukasz w zwykłych rzeczach czegoś niezwykłego. – Angelina dotknęła jego ramienia. – Nie martw się, Fredi, na pewno to nic poważnego i niedługo mu przejdzie.
Chłopak, niezbyt przekonany, pokiwał powoli głową i po chwili został wciągnięty w rozmowę o quidditchu. Wielkimi krokami zbliżał się pierwszy mecz, w którym mieli się zmierzyć z Puchonami – obie drużyny były bardzo dobre i zapowiadało się naprawdę wyśmienite starcie, głównie między szukającymi, którymi byli Potter i Diggory. Gryfoni starali się tym bardziej, nie chcąc zrobić przykrości Oliverowi, dla którego, jak podkreślił, był to ostatni rok, czyli ostatnia szansa na zdobycie Pucharu Quidditcha. Ta myśl było jednocześnie bardzo motywująca, jak i przytłaczająca.
Kolejne lekcje minęły bardzo szybko. Mimo że Fred przyrzekł sobie rano, że zrobi sobie przynajmniej częściowo wolne, to i tak uczestniczył w każdej z nich. Zajęcia z Obrony Przed Czarną Magią były luźne i spokojne – profesor Lupin zrobił im całogodzinną powtórkę z poprzednich tematów, chcąc sprawdzić, ile się nauczyli, choć Fred po cichu się domyślał, że była to po prostu wymówka, ponieważ nauczyciel nie był w stanie prowadzić normalnie lekcji. Był jeszcze bardziej osłabiony i ponury, niż kiedy Weasley przyszedł do niego do gabinetu. Opierał się ciężko rękami o blat swojego biurka, spoglądając w zamyśleniu na pracujących uczniów, skrobiących zawzięcie na pergaminach. Profesor kazał im wypożyczyć kilka książek, które mogły okazać się pomocne w przygotowaniach do sumów. Gdy tylko Lupin ogłosił koniec lekcji, George i Lee od razu skierowali się po nie do biblioteki, mijając po drodze tłumy rozgadanych uczniów, aż w końcu doszli do ogromnego pomieszczenia, w którym na sięgających sufitu regałach poustawiane były setki książek.
- Fred i Angie będą w końcu razem? – zapytał znienacka Jordan, wywracając ciemnoniebieskimi oczami, jakby ten temat już go nudził.
- Nie mam pojęcia – odparł równie znudzony George. – Uwierz mi, że ja też bardzo chciałbym to wiedzieć…
- Ona jest w nim zakochana na zabój – zamyślił się Lee, rozsiadając się przy jednym ze stolików, podczas gdy Weasley przeglądał zawartość półek. – Wiem, jak to jest – dodał nieco ciszej.
- Jak to jest? O co ci chodzi? – George spojrzał na niego z zaciekawieniem.
Jordan pochylił się nad ciemnym blatem; jego czarna brew powędrowała do góry, a oczy zabłyszczały dziwnym blaskiem.
- Jak to jest być zakochanym – uśmiechnął się dziko. – Na zabój – dodał szeptem.
Weasley wydawał się być zszokowany i zaintrygowany jednocześnie. Oparł się o regał i, udając kompletny brak zainteresowania, co oczywiście mu nie wyszło, zapytał kogo Lee ma na myśli. Chłopak zaśmiał się głośno.
- Ty głuptasku – parsknął śmiechem.
George spłonął rumieńcem, odwracając wzrok od Jordana i mamrocząc coś o tym, żeby ten się odwalił. Lee wstał nagle i podszedł do rudzielca – blisko, bardzo blisko, tak, że dzieliły ich zaledwie centymetry. Nachylił się nad przyjacielem, który zamarł w bezruchu.
- Przestań się wzbraniać, Ge – wyszeptał mu prosto do ucha. – Nie możesz wciąż od tego uciekać… - Dotknął delikatnie ramion Weasleya, który wzdrygnął się nieznacznie. – Nie uciekniesz przed miłością – szepnął niemal niedosłyszalnie, łaskocząc George’a w kark.
Nastała pełna napięcia cisza, w której wyczuwało się gorące uczucie, jak i skonsternowanie i żal. W końcu Weasley, jak gdyby nigdy nic, wrócił do przeglądania książek, na co Lee odsunął się od niego i zrezygnowany usiadł z powrotem przy stole.
- Wracając do sprawy Freda i Angeliny – zaczął poważnie Jordan – to mam nadzieję, że ten tępak nie złamie jej serca. Wiem, Ge, że nie powinienem wyrażać się w ten sposób o twoim bracie – wywrócił oczami – ale sam wiesz, do czego on jest zdolny. Działa pod wpływem emocji, impulsu, nie zastanawiając się nad konsekwencjami.
George ze zrezygnowaniem skinął głową, po cichu zgadzając się z każdym słowem przyjaciela. Doskonale wiedzieli, jaki jest Fred.
Kiedy wrócili do pokoju wspólnego Gryffindoru, był już późny wieczór. Przelewitowali kilkanaście tomów wypożyczonych z biblioteki do swojego dormitorium, po czym Lee oznajmił, że ma już dość tego dnia i musi się położyć. Chwilę później Jordan zniknął w łazience, George rozsiadł się na kanapie przed kominkiem, na której siedziała już Hermiona Granger. Na kolanach trzymała swojego rudego kota, głaszcząc go powolnym ruchem.
- Cześć – powitał ją George. – Witaj, Krzywołapku. – Przeczesał palcami jego długą, puszystą sierść.
- Cześć – zaśmiała się Hermiona. – Jak minął dzień?
- Całkiem w porządku. – Weasley machnął ręką, wyciągając nogi.
Dziewczyna przyglądała mu się bacznie, sprawiając przy tym wrażenie nieco niepewnej, a może nawet zdezorientowanej. Spojrzał na nią pytająco.
- Fred chodzi z Angeliną? – wypaliła nagle i spłonęła rumieńcem. – To znaczy… przepraszam, nie powinnam się wtrącać… to nie moja sprawa…
- Nie, nie chodzi z nią – odparł George. – Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytał, marszcząc brwi.
Hermiona spuściła wzrok, nagle bardzo zainteresowana Krzywołapem, pomrukującym z zadowoleniem na jej kolanach.
- Tak wyglądają – mruknęła, nadal nie podnosząc spojrzenia na starszego kolegę.
- To znaczy? – dopytywał się George. Serce mocniej mu zabiło – czyżby pod jego nieobecność stało się coś poważnego?
- Wiem, że nie powinnam się wtrącać, ale przed chwilą widziałam ich razem… Angelina siedziała na fotelu, a Fred na jego oparciu, szepcząc jej coś do ucha i co jakiś czas całując ją po szyi – wyrzuciła z siebie jednym tchem, coraz bardziej się rumieniąc. – To nie moja sprawa, ale…
- Nic się nie stało – rzucił niedbale George, klepiąc ją po ramieniu .
Podniósł się z kanapy, po czym pożegnał się szybko i poszedł w stronę dormitorium, odprowadzony zdziwiony wzrokiem Granger. Freda tam nie było. Coraz bardziej zdenerwowany, usiadł na swoim łóżku z zamiarem czekania na swojego brata, choćby miał nie spać całą noc. Jednak nie było mu to dane – po zaledwie godzinie zjawił się Fred. Jego blada twarz była wręcz wyprana z emocji, co jeszcze bardziej wkurzyło George’a. Ponieważ w dormitorium już wszyscy spali, bliźniacy wyszli na zewnątrz, na korytarz łączący ich sypialnię z pokojem wspólnym.
- Co ty sobie wyobrażasz? – warknął na zdezorientowanego Freda.
- O co ci chodzi? – prychnął rudzielec.
- O Angelinę, a o co innego? – George zacisnął pięści, czując jak jego mięśnie spinają się pod wpływem gniewu/złości. złości – Zachowujesz się, jakby była twoją dziewczyną – wyrzucił z siebie, na co Fred parsknął śmiechem.
- Zazdrosny, braciszku? – zakpił.
- Nie przeginaj. – George pchnął brata na ścianę, chwytając jego koszulkę. – Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
- Jest moją przyjaciółką – wychrypiał Fred. – Możemy się czasem poprzytulać, co nie? Ty też możesz, jeśli chcesz. Nikt ci tego nie broni. Tyle, że ty tak nie potrafisz. Wzbraniasz się przed jakimikolwiek uczuciami, robiąc z siebie… niewiadomo kogo. Lee kocha się w tobie od roku, a ty wciąż uciekasz.
George zesztywniał, słysząc te słowa – takie same jakie wypowiedział jeszcze kilka godzin wcześniej Jordan. Bracia wpatrywali się w siebie, czekając na kolejny ruch drugiego.
- Angie cię kocha – wymamrotał George, rozluźniając uścisk.
- Wiem – odparł beztrosko Fred. – Czy to coś zmienia?
- Przeczysz sam sobie – warknął jego brat. – Nie zamierzasz z nią chodzić, prawda? – To było raczej stwierdzenie niż pytanie, a kiedy Fred pokręcił przecząco głową, George westchnął z rezygnacją. – Nie chcę po prostu, żebyś ją zranił. I nie chcę, żebyś wyszedł na… niewiadomo kogo – uśmiechnął się delikatnie, przyglądając się bacznie bratu.
- Rozumiem – odparł Fred, jednak wydawało się, że myślami był już daleko stąd.
George był wyjątkowo zmęczony całą tą sytuacją. Najpierw Lee, wyznający mu miłość, teraz jego brat i zakochana w nim Angelina... Rudzielec nienawidził tego typu spraw. Co się tyczyło Jordana, to naprawdę nie chciał go tak po prostu odrzucać; był jego przyjacielem i niemalże mógł powiedzieć, że go kochał, jednak miłością czysto braterską. Tym prawdziwym, gorącym uczuciem obdarzył już kogoś innego i nie zamierzał tego zmieniać. Nie chciał. A Fred i Angelina? On był typem podrywacza, na dodatek impulsywnego i romantycznego, który nie zwracał uwagi na cudze uczucia – po prostu biegł równo z wiatrem, rzucał się na fale, przeskakując kolejne i nie oglądając się za siebie. Johnson była gotowa obdarzyć go silnym, prawdziwym uczuciem i George’owi było jej po prostu żal – to było do przewidzenia, że się rozczaruje. Fred potrafił być troskliwy, owszem, umiał się martwić o innych, jednak najczęściej były to niezobowiązujące przebłyski uczuć, które znikały równie szybko, jak się pojawiały.
George położył się na łóżku, spoglądając na swojego brata, leżącego twarzą do bladoczerwonej ściany. Szczerze mówiąc nie wierzył, by Fred go zrozumiał…



--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Yuriko
post 09.09.2009 17:59
Post #9 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 22
Dołączył: 01.02.2008
Skąd: Z Forum Yuristycznego --> www.yuriff.jun.pl

Płeć: Kobieta



Dziękuję za pomoc Aribeth i Terawowi

5. Wielki Dzień i Pomysł

Pierwszy wypad trzecioklasistów do Hogsmeade zbliżał się z godziny na godzinę i wszędzie dało się wyczuł zdenerwowanie i podniecenie równocześnie. Starsi uczniowie patrzyli na nich pobłażliwie, wspominając, jak to oni zachowywali się parę lat wcześniej, gdy sami szli do magicznego miasteczka. W wieczór przed „Wielkim Dniem”, jak wszyscy zaczęli go nazywać, Ron, Harry i kilku innych chłopaków z trzeciego roku siedzieli razem z Fredem w kącie pokoju wspólnego, omawiając wszelkie produkty, jakie mogą nabyć w Miodowym Królestwie albo w Sklepie u Zonka. W oczach młodych Gryfonów pobłyskiwały pełne szaleństwa i ekscytacji iskry, gdy przysłuchiwali się opowieściom Weasleya o tonach czekolady, cukierków i lizaków.
- Naprawdę nie rozumiem, z czego się tak cieszycie – oburzyła się Hermiona, zatrzymując się obok nich. – To jest niebezpieczne i nieodpowiedzialne.
- To, to znaczy co? – zapytał Ron, wpatrując się w nią buntowniczo.
- Ten cały wypad do Hogsmeade – odparowała. – No chyba mi nie powiesz, Ronaldzie – dodała, widząc jego rozbawioną minę – że paradowanie po mieście, podczas gdy w okolicy czai się seryjny morderca, jest bezpiecznym, w pełni odpowiedzialnym zachowaniem?
- Nie idziemy tam sami – odezwał się Dean.
- Będzie z nami McGonagall i Sprout – dodał Seamus i wszyscy zgodnie pokiwali głowami.
- I co z tego? – wypaliła Hermiona.
- To z tego, że nie będziemy sami, nie będziemy bezmyślnie paradować po mieście, tylko słuchać nauczycieli – odparł spokojnie Harry z miną niewiniątka.
- My? Przecież ty nawet nie masz pozwolenia od rodzi… wujostwa – poprawiła się szybko Granger, rumieniąc się delikatnie.
- Wiem i liczę na to, że McGonagall mi je podpisze. A jak nie, to coś się wykombinuje. – Mrugnął porozumiewawczo do Rona i Hermiony, dając im jasno do zrozumienia, że tym czymś będzie pewna zapewniająca niewidzialność rzecz.
- Nie idziesz do McGonagall, żeby przedyskutować z nią propozycji odwołania wypadu? – Ron był wyraźnie zirytowany.
Dziewczyna spojrzała na niego z niedowierzaniem, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę kominka, by w spokoju zająć się lekturą niedawno wypożyczonych w bibliotece książek. Doprawdy, nie rozumiała, jak Dumbledore mógł się zgodzić na to całe Hogsmeade. Przecież nie mógł zapomnieć o Black’u grasującym w okolicy!
- Nadal nieprzekonana? – zagadał do niej znad podręcznika do eliksirów George.
Pokręciła tylko przecząco głową i otworzyła z rozmachem grubą księgę oprawioną w skórę. Weasley uśmiechnął się blado, przyglądając się jej zrezygnowanej minie i wykrzywionych w niezadowoleniu ustach.
- Jeśli chcesz, możesz zostać jutro w Hogwarcie, a do Hogsmeade pójść następnym razem, kiedy już będzie bezpiecznie.
Hermiona podniosła znad książki zamyślone spojrzenie.
- Myślałam o tym i chyba tak zrobię – westchnęła z rezygnacją. – Pójdziemy z Harrym do biblioteki i poszukamy paru książek, które kazał nam wypożyczyć profesor Lupin.
- Z Harrym? – zdziwił się George, spoglądając na Pottera, pochylonego z kolegami nad Fredem. – Myślałem, że on też idzie do Hogsmeade.
- Nie ma pozwolenia – odparła natychmiast Hermiona i Weasley odniósł dziwne wrażenie, że dziewczyna częściowo jest z tego bardzo zadowolona.
- Może się do was przyłączę, jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko. – Hermiona zaprzeczyła, a George rozłożył się wygodniej na kanapie. – Najpierw mamy wróżbiarstwo, a potem transmutację i dwa zielarstwa, które się nie odbędą, bo McGonagall i Sprout idą z trzecioroczniakami, więc będziemy mieli trzy godziny wolnego… - westchnął z zadowoleniem, składając ręce na karku.
Granger uśmiechnęła się delikatnie i wróciła do czytania.

~*~

Z wieży, w której odbywało się wróżbiarstwo, widać było trzecioklasistów idących w zwartym szeregu za profesor McGonagall w stronę bramy prowadzącej do Hosgmeade. Cały pochód kończyła Sprout, drepcząca w starej, pobrudzonej szacie i lekko podjedzonej przez mole tiarze. Uczniowie siedzący przy stolikach z kulami do wróżenia wzdychali na ten widok, pragnąc choć na chwilę cofnąć się o dwa lata i móc opuścić tą duszną, pełną dziwnych mgieł i zapachów klasę.
Fred nachylił się nad szkłem, udając, że wróży Angelinie straszliwą przyszłość, pełną śmierci, nieszczęść i wojen. Johnson zakrywała sobie usta dłońmi, by nie roześmiać się na głos, podczas gdy Weasley właśnie zaczynał się trząść, wydając z siebie jakieś niezrozumiałe charknięcia. Lee opierał głowę na ręce, wpatrując się rozmarzonym spojrzeniem w George’a, który przeglądał podręcznik do wróżbiarstwa, czemu towarzyszył powolny szelest przewracanych stron, niesamowicie drażniący uszy i już i tak zirytowanych uczniów. Jordan jednak ani drgnął, ani mrugnął, chłonąc wzrokiem każdy szczegół na twarzy Weasleya, łowiąc każdy pieg i każdy grymas, który się na niej pojawił. Profesor Trelawney właśnie demonstrowała zainteresowanym osobom – dla ścisłości, jednej, ze sobą włącznie – w jaki sposób poprawnie wróży się z kuli, wymachując energicznie rękami i grzechocząc przy tym tuzinem różnokolorowych bransoletek.
- Co tam teraz majstrujecie z George’em? – zapytała Angelina, kiedy Fred skończył już przepowiadanie jej przeszłości.
- No właśnie nic – westchnął, rozkładając się na stoliku. – Planujemy wynaleźć jakieś słodycze na miarę światowej sławy – widząc zdziwioną minę dziewczyny, dodał – no wiesz, jak czekoladowe żaby, czy fasolki.
- Brak pomysłów? – Johnson chwyciła jeden z rudych kosmyków Freda i nawinęła go sobie na palec. Chłopak pokiwał głową. – Chciałabym wam pomóc, ale naprawdę nie wiem jak.
- Powiedz, co najbardziej lubisz – odparł sennym głosem Weasley.
- Lubię dużo rzeczy – zaśmiała się. – Ale nie zapomnę smaku nadmuchiwanej czekolady, którą kiedyś przywiozła nam koleżanka mojej mamy.
- Nadmuchiwana czekolada? – Fred podniósł się ze stolika. – Co to takiego?
- Normalna czekolada, tyle że w środku ma powietrze – wyjaśniła Angelina z błyskiem w oku. – Jest taka lekka! A kiedy ją jesz, to czujesz w ustach, jakby tysiące bąbelków ulatniało się z niej i rozpływało się razem z nią.
Fred wpatrywał się w nią jak urzeczony, zafascynowany opowieścią o nadmuchiwanej czekoladzie i nowym pomysłem, który zrodził się w jego głowie. To było to! Miał już plan i był absolutnie pewien, że podbije serca wszystkich młodych czarodziejów, jeśli i nie dorosłych! Spojrzał na George’a siedzącego kilka stolików dalej, jednak ten nadal był zagłębiony w lekturze. Przez chwilę próbował zwrócić na siebie uwagę brata, ale bez skutku. Położył się ponownie obok kryształowej kuli i zatopił w swoich myślach, pozwalając, by Angelina przeczesywała powoli palcami jego włosy.
Lekcja transmutacji dłużyła się niesamowicie, a gdy wreszcie dobiegła końca, uczniowie wręcz zerwali się ze swoich miejsc i biegiem ruszyli do wyjścia.
- George! – Chłopak był pogrążony w rozmowie z Lee, więc nic nie usłyszał. – George! – wrzasnął ponownie Fred, ale zagłuszył go tłum rozwrzeszczanych uczniów oddzielających go od brata. – No i pięknie – mruknął zirytowany.
Kiedy w końcu wydostał się na zewnątrz, George’a nigdzie nie było. Jeszcze bardziej wkurzony, zwlekł się po krętych schodach razem z Angeliną i poszedł w stronę wyjścia z zamku – mieli przecież trzy godziny wolnego, więc trzeba było się tym nacieszyć. Przywitało ich rześkie, ciepłe powietrze i delikatny wiatr, chłodzący ich rozgrzane twarze. Nie odważyli się iść na błonia, jednak usiedli na wielkich, marmurowych schodach, kładąc na nich swoje torby i zdejmując szaty.
- Co będziemy robić? – zapytała Angelina, rozprostowując nogi.
- Siedzieć, odpoczywać, rozmyślać – zaczął wyliczać sennym głosem Fred.
Siedział dwa stopnie wyżej od dziewczyny, więc z łatwością mógł oprzeć brodę na jej głowie, oplatając ręce wokół jej szyi. Johnson rozluźniła się, wypuszczając ze świstem powietrze. Wyglądali jak para szczęśliwych zakochanych patrzących z optymizmem w cudowną przyszłość, która bez wątpienia należała właśnie do nich. Słońce powoli zbliżało się ku zenitowi, oświetlając ich intensywnym, gorącym blaskiem, nie zatrzymywane przez wątłe obłoczki, sunące lekko po jasnoniebieskim niebie.
- O czym myślisz, Fred? – głos Angeliny był lekko ochrypnięty od długiego milczenia.
- Myślę o wielu rzeczach – odparł szeptem chłopak. – Niczym w ciemnej otchłani morza, zanurzam się w różnych sprawach, wynurzając się dopiero wtedy, gdy zabraknie mi powietrza…
- No dobra – zaśmiała się Johnson ze zniecierpliwieniem. – To znaczy o czym?
Jeśli Fred był urażony jej kompletnym brakiem wyczucia, nie dał tego po sobie poznać. Westchnął tylko przeciągle, rozluźniając uścisk, i położył się na wznak na schodach.
- O nadmuchiwanej czekoladzie, nowym projekcie, Lupinie, moich snach… O wielu rzeczach.
Angelina położyła się obok niego, starając się ukryć, że schodki boleśnie wbijają się jej w bok.
- O Lupinie? – zdziwiła się.
- Taak. Martwię się o niego. Wygląda, jakby coś mu było, jakby był ciężko chory…
- Czy ja dobrze zrozumiałam? Przejmujesz się nauczycielem? – Jej mina świadczyła o tym, że martwienie się nauczycielami nie jest w żadnym wypadku zdrowym odruchem. Widząc zmieszanie przyjaciela, uniosła jedną brew i ściszyła głos. – Czujesz do niego miętę?
Fred spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- No coś ty! – żachnął się. – Jest najlepszym nauczycielem, jakiego mieliśmy do tej pory i nie chcę, żeby ktoś zmienił jego stanowisko – wyjaśnił z powagą.
- No tak. Racja – przytaknęła mu Angelina, odwracając od niego wzrok.

~*~

- Coś taki milczący, Ge?
Rudzielec spojrzał na przyjaciela nieprzytomnym wzrokiem, mrużąc brwi, jakby dopiero co się obudził i aktualnie przyzwyczajał oczy do światła.
- Halo! Hogwart do George’a! – Lee pomachał mu przed nosem ręką. – Żyjesz?
- C-co? Tak, tak – uśmiechnął się nieco zmieszany. – Po prostu… chyba wpadłem na pewien pomysł. Dokładnie na projekt. – Jordan patrzył na niego ze zdziwieniem. – Powiedz mi, ilu uczniów lubi wróżbiarstwo?
- Czy ja wiem? – zamyślił się chłopak. – Pewnie niewielu. A co chcesz zrobić?
- Dokładnie to nie wiem. Ale coś w stylu czekoladowych figurek… a może jakiś omenów? No wiesz. Na przykład ponuraka, czy czegoś takiego. Ludzie mogliby w pewnym sensie kupować przepowiednie i je zjadać.
Lee patrzył na niego, nie kryjąc niepewności.
- Zły pomysł? – Było to raczej stwierdzenie niż pytanie i George spuścił zrezygnowane spojrzenie.
- Nie jest zły, ale też nie wyśmienity. – Poklepał przyjaciela po ramieniu. – Jestem pewien, że stać cię na coś lepszego. Albo po prostu dopracujesz ten pomysł.
Tymczasem skręcali już w korytarz prowadzący do biblioteki. Ponieważ uczniowie byli obecnie na zajęciach, w zamku było pusto i cicho. George rozejrzał się w poszukiwaniu Hermiony, jednak jej nie zobaczył. Przy stolikach siedziało kilku trzecioklasistów, mających prawdopodobnie podobne zdanie odnośnie wyjścia do Hogsmeade, co Granger, oraz dwie piątoklasistki.
- Tak w zasadzie to kogo lub czego szukamy? – zapytał niepewnie Lee, idąc krok w krok za przyjacielem.
- Hermiony. Albo Harry’ego – odparł George, zaglądając między kolejne regały. Za piątym znalazł samotną Gryfonkę z nosem zanurzonym w książce. - O, tu jesteś – ucieszył się na jej widok, siadając przy stoliku.
- Cześć – uśmiechnęła się do nich szczerze.
Lee pomachał jej ręką, szczerząc zęby i usiadł na krześle obok George’a.
- Gdzie Harry? – zapytał Weasley, rozglądając się w poszukiwaniu chłopaka.
- Poszedł do Hogsmeade. – Ton głosu dziewczyny zmienił się momentalnie. Chłopcy wybałuszyli na nią oczy w niemym pytaniu. – Jego się zapytajcie. – Wzruszyła ramionami.
- Pewnie znalazł jedno z tajemnych przejść. – Jordan pokiwał głową z uznaniem.
Hermiona spiorunowała go wzrokiem.
- Doprawdy, jesteście niemożliwi – mruknęła.
Lee parsknął śmiechem, trącając ramieniem przyjaciela, który starał się nie roześmiać. Po dłuższej chwili milczenia Jordan wstał od stolika, obdarzony zdziwionymi spojrzeniami przez Granger i George’a i oznajmił, że niedługo wróci. Weasley wciąż bacznie mu się przyglądał.
- Oj, Ge. Potrzeby fizjologiczne – syknął, patrząc na niego groźnie.
Hermiona parsknęła śmiechem, chowając się za książką, na co Lee zrobił obrażoną minę. Odwrócił się na pięcie i odszedł z wysoko uniesioną głową. Rudzielec spoglądał za nim, aż w końcu nie wytrzymał i również się roześmiał.
- Mogłeś nie dociekać – rzuciła Gryfonka.
- Nie miałem pojęcia, o co mu może chodzić – odparł skruszony Weasley.
Hermiona pokiwała ze zrozumieniem głową i z powrotem wróciła do lektury. George był już myślami gdzie indziej. Zastanawiał się nad nowym projektem, nad pomysłem, który wpadł mu do głowy podczas wróżbiarstwa. Czekoladowe omeny? Nie był pewny, czy to był dobry plan.
- Coś cię trapi, George? – zapytała Granger. Chłopak nie zauważył, że przyglądała mu się od dłuższej chwili.
- Tak – westchnął ze zrezygnowaniem. – Jak wiesz, planujemy z Fredem otworzyć własną linię słodyczy, ale póki co nie mamy żadnego pomysłu. No, może poza jednym. – Hermiona zachęciła go wzrokiem. – Myślałem o zrobieniu czegoś w stylu czekoladowych omenów.
- Czekoladowych omenów? – powtórzyła. – Chyba wiem, o co ci chodzi. Ale… sama nie wiem. To trochę dziwne, wręcz straszne – wyznała przyciszonym głosem.
- Cóż, może trochę – zgodził się George. – Słuchaj, może ty miałabyś jakiś pomysł?
Hermiona odłożyła książkę i oparła głowę na dłoniach; jej wzrok podążył gdzieś w pustą przestrzeń, by po chwili skupić się z powrotem na Weasley’u.
- Czekolada jest w porządku. Ale te omeny mi się nie podobają. Może lepiej jakieś figurki? Czyjeś podobizny? – Widząc błysk w oku George’a, dodała szybko: – Nawet nie myśl o profesorze Snape’ie – zganiła go. – To byłaby lekka przesada. Nie pamiętasz, jak ukarał was ostatnio za LepiSmarka?
Weasley pamiętał. Snape w końcu się zdenerwował i zanim zdążyli mrugnąć, stał już za nimi, trzymając ich za kołnierze. Był bardzo zły. Odebrał Gryffindorowi osiemdziesiąt punktów – po czterdzieści za każdego i dał szlabany. Musieli co drugi dzień przez dwa tygodnie przychodzić do jego gabinetu i porządkować składniki do eliksirów, fiolki z miksturami, aż w końcu w ogóle porządkować komnatę. Kiedy dowiedzieli się o tym inni Gryfoni, byli zdruzgotani i wściekli – po części na Snape’a, że odjął im tak wiele punktów i teraz pozostali z zaledwie pięćdziesięcioma, a po części na bliźniaków, że dali się złapać i spowodowali to wszystko. Tak więc od tamtej pory nie korzystali już z LepiSmarka. Pomimo tego pomysł z czekoladową figurką Mistrza Eliksirów był naprawdę dobry.
- Z tymi figurkami to chodziło mi o coś innego. – Hermiona pochyliła się nad stołem. – Na przykład na Walentynki uczniowie mogliby zamawiać swoje podobizny i dawać je potem sympatiom. To na pewno świetnie by się sprzedawało.
- Taak, można by o tym pomyśleć – uśmiechnął się szeroko George, klepiąc dziewczynę po ręce.
Może ten pomysł nie był tak świetny jak czekoladowy Snape, jednak ewentualnie, w razie potrzeby, mógł okazać się przydatny.
- A jak przygotowania do meczu z Puchonami? – zmieniła temat Gryfonka. – To już chyba pojutrze, prawda?
- Hermiono, ty pytasz mnie o... quidditcha? – zaśmiał się, zszokowany.
Dziewczyna przewróciła oczami.
- Tak, George. Nie ekscytuje mnie to tak jak Rona, Harry’ego czy, bez urazy, ciebie, jednak nie oznacza to, że mnie to nie obchodzi. Bardzo bym chciała, żebyście wygrali ten mecz i wszystkie pozostałe. Nie myśl, że interesują mnie tylko książki. Na Pucharze Quidditcha też mi zależy – oznajmiła buntowniczym głosem.
- Dobra, rozumiem – uśmiechnął się rudzielec.
Już więcej się nie odzywali, pochłonięci przez lektury. Wydawało się, że każde z nich jest w zupełnie innym świecie, jednak w powietrzu dało się wyczuć niemal namacalną nić porozumienia. Przewracali niespiesznie kolejne kartki w swoich książkach, wodząc wzrokiem między wersami, ślizgając się po literach.
- George, tu jesteś! – Usłyszeli za sobą głos Freda. – Wszędzie cię szukałem – dodał rudzielec, spoglądając oskarżycielsko na brata.
Angelina pokręciła głową z pobłażliwym uśmiechem, słysząc te jawne kłamstwo i usiadła na brzegu stolika. George przysunął się bliżej regału, robiąc miejsce Fredowi i Lee. Po chwili bliźniacy postanowili obwieścić o swoich pomysłach.
- Angie podsunęła mi świetny pomysł, Ge – oznajmił podekscytowany Fred. – Słyszałeś o nadmuchiwanej czekoladzie? – George w odpowiedzi wybałuszył oczy, a Hermiona wciągnęła ze świstem powietrze.
- Ja o tym słyszałam – oznajmiła z dumą. – A nawet jadłam. Moja mama często ją kupuje, to moja ulubiona. – W jej ciemnych oczach pojawiły się radosne iskierki, gdy to mówiła.
- Tak, lepszej czekolady nie ma chyba w całym czarodziejskim świecie – dodała Angie, wymieniając z Hermioną porozumiewawcze spojrzenia.
George spojrzał zdezorientowany na swojego brata, domagając się wyjaśnień. Fred wytłumaczył mu, czym jest nadmuchiwana czekolada, na co rudzielec opowiedział mu o swoim pomyśle i propozycji Granger. Chłopcy zaczęli z ochotą wymieniać poglądy, dyskutować o ewentualnych projektach, wymyślać całkiem nowe, a ich oczy błyszczały z podekscytowania – w ich głowach powoli rysował się wyraźny obraz nowego projektu.


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.03.2024 16:06