Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Eugeniusza Kołtuńskiego Przypadki [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 5 ] ** [83.33%]
Słabe - wyrzucić [ 1 ] ** [16.67%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 6
Goście nie mogą głosować 
Gem
post 26.05.2006 16:17
Post #1 

Magik


Grupa: Prefekci
Postów: 749
Dołączył: 24.07.2005
Skąd: z oślizłego lochu >:]

Płeć: Kobieta



Postanowiłam napisać ff o przygodach pewnego bardzo mugolowatego mugola, który dość często spotykać będzie na swojej drodze magię. Tytuł, jak zapewne się domyślacie, jest modyfikacją utworu I. Krasickiego, ale nie mają one wiele wspólnego. Odcinki będą krótkie, luźno powiązane ze sobą o zabarwieniu lekko komicznym.
Errr... to znaczy mają być zabawne, nie koniecznie powodować, że pospadacie z waszych siedzisk, natomiast humor jakim się w nich posługuję jest bardziej subtelny, niż w moich poprzednich parodiach. W każdym razie, oto pierwszy odcinek, a jeżeli wam się spodoba, to wkleję kolejne.
Enjoy, Gem.


Część: I


Eugeniusz Kołtun właśnie wracał z pola. To był bardzo ciężki dzień dla Eugeniusza, zważywszy na to, że słońce grzało wyjątkowo mocno, roboty było sporo, a nie miał nikogo do pomocy. Eugeniusz bardzo cenił solidną pracę i nie wyobrażał sobie, jak można zmarnować życie próżnując. Zawsze starał się robić coś pożytecznego, czy było to koszenie trawnika, czy też podglądanie sąsiadów. Szedł drogą, przy której wznosił się wysoki drewniany płot. Po drugiej stronie, znajdował się teren nabyty kilka dni temu, przez młodą parę. Nagle, Eugeniusz zauważył sporą wyrwę w ogrodzeniu i zatrzymał się. Podszedł do dziury, wychylił poza nią głowę i oparł się o drewniane pale. Teraz oglądał zaorane w równe rzędy pole, a w każdym z nich, znajdowała się taka sama ilość sadzonek. To dziwne, pomyślał Eugeniusz, jeszcze wczoraj była tu zarośnięta trawą ziemia, aż po sam pas. Eugeniusz wiedział to na pewno, ponieważ był sprawdzić, czy płot jest tak samo solidny po drugiej stronie.
- Te! Panie sąsiedzie? Niechże pan no tu podejdzie! - zawołał bacznie obserwując zbliżającą się sylwetkę pana Cypysa.
- Dzień dobry, panie Kołtun. Jak zbiory? - zapytał mężczyzna w kolorowym sombrero i fioletowych kowbojskich butach. Eugeniusz zmarszczył czoło i nieufnie zerknął na kwiecisty wzór spodni sąsiada. Musiał przyznać, że coś było nie tak z panem Cypysem, chociaż Eugeniusz jeszcze nie wiedział co dokładnie. Przecież przerabianie starych sukienek teściowej na ubrania robocze, to nie nowość.
- Wie pan, panie Cypys, mógłbym przysiąc, że jeszcze wczoraj miał tu pan same chaszcze, a dziś? Proszę, wzorowe pole jak się patrzy! – Eugeniusz zaniepokoił się tak szybką zmianą otoczenia, więc oczekiwał szczegółowych wyjaśnień. W końcu należały mu się.
- Hmmm... dziękuję, chciałem się uporać z tym jak najszybciej. Rozumie pan, żona - odparł mężczyzna, uśmiechając się porozumiewawczo. Ale Eugeniusz nie wydawał się usatysfakcjonowany. Zerknął raz jeszcze na swoje pole dla porównania i musiał przyznać, że nie osiągnąłby takich efektów co sąsiad, nawet w tydzień. Postanowił dać panu Cypysowi jeszcze jedną szansę na logiczne wyjaśnienia, więc zaczął podchwytliwie.
- Ach, tak. Teraz to wszyscy stawiają na technikę. No wie pan, szybko i wydajnie.
- Święta racja, wynająłem Kompajn do pomocy. Bardzo pomocne, ale chyba się nie dogadaliśmy, bo chciałem założyć plantację marchewek, a nie mandarynek – powiedział i wskazał na młode drzewka.
Eugeniusz przestąpił z nogi na nogę i podrapał się po brodzie. Jego mózg nie chciał zarejestrować wzmianki o pertraktowaniu z maszyną. Zignorował ten fakt i ciągnął dalej.
- Miał pan na myśli kombajn?
- Ten miał na imię Kompajn, ale w końcu, co za różnica.
Eugeniusz jeszcze nie słyszał o tym, żeby ktoś nazywał kombajn, jednak przyjął to dość spokojnie.
- Ano. To żeście w nocy musieli pracować jak szaleńcy, ale jak Boga kocham, nic nie było słychać. - Eugeniusz zmrużył podejrzliwie oczy i poprawił swój poczciwy, wysłużony, słomkowy kapelusz.
Pan Cypys wyglądał jakby myślał o czymś bardzo intensywnie.
- To... to pewnie przez ten deszcz - oznajmił w końcu.
- Ale wczoraj nie padał deszcz! - stanowczo zaprzeczył Eugeniusz.
- Może u was nie padało.
- Jak to? Nie mogło u was padać, jak nie padało u nas!
- Pewnie nie mogło...
Eugeniusz szarpnął swoją brodę spoglądając na rozmówcę jak na wariata.
- Panie Cypys! Nie orze się pola w deszcz!
- Oczywiście, przecież wiem. Nikt nie chciałby zmoknąć - zaśmiał się pan Cypys.
- Ale przed chwilą powiedział pan, że w nocy padało!!!
- Być może. Nic o tym nie wiem, spałem bardzo mocno.
Eugeniusz miał ochotę zakląć bardzo siarczyście, ale przecież zawsze twierdził, że wszystko da się racjonalnie wytłumaczyć. Wziął głęboki oddech i zaczął cierpliwym tonem.
- Panie Cypys, czy mógłby mi pan powiedzieć, jak pan mógł skosić te ogromne chwasty?
- Oczywiście... kosą.
- I chce mi pan powiedzieć, że za pomocą kosy uporał się pan z całym polem w jedną noc?!
- Nie...
Eugeniusz zerwał z głowy kapelusz i zacisnął na rondzie szczęki warcząc jak zwierze.
- Ale... przed chwilą... to właśnie... pan powiedział! – wydusił Eugeniusz, słowo po słowie jakby sprawiało mu to wielką trudność. Bynajmniej zachowanie względnego spokoju wymagało niezwykle silnej woli. Eugeniusz miał to do siebie, że nie znała się specjalnie na żartach, przynajmniej nie tak dobrze, jak na kapuście. I wiedział o tym doskonale. Problem polegał na tym, że pan Cypys wcale nie wyglądał na kogoś, kto nie mówi poważnie.
- Nie, nie. Chyba się nie zrozumieliśmy - zauważył pan Cypys beztrosko.
- Czyżby?! To po co panu był kombajn, skoro poradził pan sobie kosą?
- Ja? Ależ ja wcale nie ścinałem. Naostrzyłem tylko kosę i wypróbowałem kilka razy – oznajmił z zadowoleniem.
- W nocy?! - załamał się Eugeniusz.
- W nocy była tak samo tępa, jak w dzień.
- Zwariuję... więc jak pan to wytłumaczy?
- No cóż, bierze się kamień szlifierski i przeciąga po ostrzu...
- Staaać!!! Dosyć, dosyć tego! Chcę natychmiast wiedzieć, o co tu chodzi i kim pan jest do ciężkiej cholery!!! – krzyknął Eugeniusz opluwając sobie brodę.
Pan Cypys spojrzał zmartwionym wzrokiem na Eugeniusza i cmoknął z przekąsem.
- A wie pan, to dobre pytanie. Dopiero od niedawna jestem farmerem, ale dalej czuję się po części związany z moją dawną pracą. Chyba nie potrafiłbym odpowiedzieć na to pytanie tak od razu... – Ostatnie słowa pan Cypys wypowiedział w stronę oddalającej się szybko i zygzakiem, wrzeszczącej sylwetki Eugeniusza Kołtuna. Odprowadził go wzrokiem, aż zniknął za zakrętem i odwrócił się do małego człowieczka stojącego tuż obok, którego głowa znajdowała się poniżej dziury w ogrodzeniu.
- Dziwni są tutejsi ludzie. No cóż, chyba pora się rozliczyć – powiedział spokojnie do goblina.
- Mogę odjąć dwadzieścia procent wynagrodzenia robotnikom, za pomyłkę w towarze, ale za zaklęcie zraszające, wezmę podwójną stawkę – zakomunikował goblin drepcząc tuż obok pana Cypysa.
- Niech będzie. W zasadzie, mandarynki, to nie najgorszy pomysł – mruknął pan Cypys.
- Mówiłem, że gwarantujemy zadowolenie. Proszę, oto rachunek – zaskrzeczał jego rozmówca i wyciągnął podłużny kawałek pergaminu. Pan Cypys złożył na nim podpis różdżką i pergamin zniknął.
- Firma Kompajn I Spółka poleca się na przyszłość. Darmowy katalog dla pana... życzę miłego dnia!



Ten post był edytowany przez Gem: 19.07.2007 01:25


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 26.05.2006 17:16
Post #2 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



dobre! ^^ Bardzo ciekawy pomysł i przyjemnie się czytało wink2.gif Chwała Ci za to. To forum zalewa ostatnio fala fików o treści trudnej do strawienia...

rozbroiła mnie końcówka ;d No i udało Ci się mnie rozbawić - pan Cypys miał zabawne odpowiedzi, nawet logiczne, jeśli patrzeć na zadawane mu pytania ;dd Pan Kołtun natomiast to naprawdę taki typowy mugol - węszący podstęp i szukający racjonalnych wytłumaczeń dla dziwnych dla niego zjawisk.

Wklejaj następne części.



--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Gem
post 26.05.2006 21:45
Post #3 

Magik


Grupa: Prefekci
Postów: 749
Dołączył: 24.07.2005
Skąd: z oślizłego lochu >:]

Płeć: Kobieta



Część: II

Niedziela była dniem odpoczynku i nawet tak zapracowana osoba jak Eugeniusz, od czasu, do czasu potrzebowała odrobiny wytchnienia. Pan Kołtun rozłożył się wygodnie na fotelu przed kominkiem przeglądając najnowszą gazetę. Salon państwa Kołtunów, był pomieszczeniem przypominającym biuro rzeczy znalezionych. Pełno tam było najróżniejszych przedmiotów, pamiątek i bibelotów, co stało się uciążliwe z biegiem lat. W chwili obecnej, aby dostać się z jednego końca pokoju na drugi, należało z ogromną precyzją lawirować miedzy półkami wypełnionymi porcelanową zastawą, licznymi stoliczkami do herbaty, starymi skrzyniami o niezidentyfikowanej zawartości, a już na pewno przegniłej. Eugeniusz z wielką chęcią, pozbyłby się przynajmniej połowy rupieci, ale wiedział, że Matylda nigdy na to nie pozwoli. Pani Kołtunowa, była kobietą o złotym sercu oraz zaburzeniami maniakalnymi. Jej dobroć czasem przerażała Eugeniusza. Któregoś razu, okradziono ich dom. Matylda wyznała po jakimś czasie, że nie mogła patrzeć jak ten biedny młodzieniec męczył się z ich telewizorem, przeciskając go przez wąskie okno, więc otworzyła mu drzwi i zapakowała trochę ciasta na drogę. Eugeniusz natomiast stanowił swego rodzaju solidny i trwały fundament małżeństwa, być może dlatego byli ze sobą tak długo.
Pan domu westchnął rozkoszując się spokojem, zwinął gazetę w rulonik i odłożył na stolik obok kolekcji gumowych otwieraczy do konserw. Spojrzał na wiszący zegar w kształcie sowiej głowy i powoli przesunął wzrok w prawo. Zauważył nowe figurki w kolekcji porcelanowych chomików, wyblakły obraz łosia, tekturowe ramki na zdjęcia, kota czytającego gazetę, wypchanego szczupaka... kot czytający gazetę?! No, no, akcje wyraźnie podskoczyły... mru, mru... można wykupić ubezpieczenie, a potem okraść samego siebie, ktoś myślał z zadowoleniem. Eugeniusz wrócił spojrzeniem do stolika, na którym leżał rozłożony Kurier i pochyloną nad notowaniami giełdowymi mordkę kota o wdzięcznym imieniu, Łajza.
- Psik! Uciekaj stąd kocurze. – Eugeniusz machnął ręką, a Łajza popatrzał na niego niechętnie rzucając mu pełne oburzenia spojrzenie i zeskoczył na podłogę. Eugeniusz nigdy nie przepadał za Łajzą, ale pani Kołtunowa uparła się, żeby go zatrzymać. Od tamtej pory tolerował obecność zwierzaka, ale nigdy nie okazywał mu zbytniej sympatii. Nawet więcej, miał dziwne przeczucie, że kot często przysłuchuje się ich rozmowom, a co gorsza rozumie je. Ciarki przeszły Eugeniusza na sama myśl o podsłuchującym i knującym futrzaku.
- Eugeniusz! Eugeniuszu! – Głos pani Kołtunowej dobiegał z kuchni, co zapewne oznaczało, że obiad jest gotowy.
- Idę Matyldo! – odpowiedział i mimo równie solidnej budowy ciała, co jego charakter, przepłyną zgrabnie przez labirynt rupieci.
- Ugotowałam grochową, wiem, że ją lubisz.
- To miło z twojej strony, ale po co, aż tyle? Znowu zaprosiłaś na obiad kompanię wojskową. – Eugeniusz starał się, żeby uwaga zabrzmiała jak niewinny żarcik i na potwierdzenie wykrzywił lekko usta, co przypominało bardziej grymas bólu niż uśmiech.
- Ależ na Boga, nie! Przecież oni mają grochową na co dzień! Pomyślałam, że jakby ktoś odwiedził nas niespodziewanie, przydałby się poczęstunek. – powiedziała mieszając łopatą w kotle.
- Ach... czyli kto znowu ma przyjść? – zapytał zrezygnowany Eugeniusz i od niechcenia wiosłował łyżką w talerzu.
- Dobrze, że pytasz. Prawdopodobnie zjawi się z niezapowiedziana wizytą kilka znajomych rodzin z sąsiedniej wioski. – Brzdęk. Łyżka Eugeniusza uderzyła o talerz.
- Ależ Matyldo, przecież nie mamy żadnych znajomych w Kopydłowie!
- No widzisz, a powinniśmy. Dlatego zaprosiłam ich na kolację i naszych nowych sąsiadów, państwa Cypysów. – Trzask! Talerz spadł na podłogę. Pan Kołtun sięgnął pod stół, aby pozbierać szczątki naczynia, ale natknął się ręka na coś miękkiego i zdecydowanie zmierzwionego.
- Łajza!
- Kochanie, nie powinieneś tak mówić o naszym sąsiedzie. – Eugeniusz wynurzył głowę spod stołu i ze zmarszczonym czołem zwrócił się do małżonki.
- Nie mówiłem o nim, chodziło mi o kota... – burknął z cicho i znowu zanurkował pod mebel, ale Łajza już łasił się do nóg właścicielki. Kot miał nadzwyczajne przeczucie, kiedy powinien unikać gospodarza, a dokładniej jego buta. Rzeczywistość jednak przerastała najbardziej szalone sny Eugeniusza. Łajza nie był zwykłym pupilem. Był nie rejestrowanym animagiem, a jeszcze dokładniej ukrywającym się przestępcą. To wiele wyjaśniało w kwestii włamania.
Pan Kołtun nie raz miał wrażenie, jakby sierść kota na grzbiecie układała się we wzorek przypominający nagą kobietę, ale szybko dochodził do wniosku, że to przewidzenie. Łajza zdążył się przystosować do kociego trybu życia, zapewniając sobie wymarzony kamuflaż i schronienie. Nauczył się również wielu ważnych rzeczy, na przykład, że najlepszą obronę stanowią nie tyle ostre pazury, co kapcie, w których naturalnie znajdowała się pani Kołtunowa. Łajza uśmiechał się teraz triumfalnie, a bynajmniej na tyle, na ile kot może się uśmiechać i z uniesionym łebkiem łypał na Eugeniusza. Spryciula, pomyślał Eugeniusz, ale jeszcze cię dopadnę.
Tymczasem Łajza przeliczał wartość zegarka na przegubie pana Kołtuna.
Na czarnym rynku dostałbym za niego z trzydzieści dolców ... mru, mru... ale dałoby się wytargować i więcej. Jakieś zaklęcie na rdzę i... mru, mru, mru... może i pięćdziesiąt. Łajza doskonale zdawał sobie sprawę, że ze zboczeniem zawodowym, nie warto walczyć.
- Matyldo, powinnaś trzymać tego cuchnącego sierściucha na zewnątrz. – zauważył Eugeniusz, gramoląc się z powrotem na krzesło.
...usunąć jeszcze grawer i spokojnie da się opchnąć. O czym on mówi? Przecież Cuchnący Sierściuch mieszka u Cypysów...
Matylda uniosła ostrzegawczo wałek do ciasta.
- ...miłego futrzaczka – poprawił szybko Eugeniusz. Łajza mruczał z zadowoleniem.
- Gienku, prosiłam cię... – Łup! Wałek uderzył w surowego kotleta, w wyjątkową precyzją. – żebyś się nie wyrażał – dokończyła spokojnie. Pan Kołtun nie lubił tego zdrobnienia, było stanowczo za mało rozsądne jak dla niego.


Kilka godzin później, Eugeniusz siedział skulony na swoim wątpliwie honorowym miejscu gospodarza, wśród zebranych, przy gęsto zastawionym stole. Niemal wszyscy byli obcymi ludźmi dla niego i na swoje nieszczęście, jako pan domu był zmuszony podtrzymywać uprzejme konwersację, jakimiś błyskotliwymi uwagami. Najlepiej wychodziło mu: „aha” i „mhm”. Jeden z gości, weteran wojenny, wydawał się być wyjątkowo gadatliwym człowiekiem. Eugeniusz dłubał bezmyślnie w dziwacznej potrawie i cierpliwie odliczał minuty do końca imprezy. Rzucił ukradkowe spojrzenie w stronę domu, ale wtedy poczuł na sobie czyjś wzrok, wzrok przeszywający go na wylot, niczym wiertła górnicze. Odwrócił się i skrzywił usta w uśmiechu. Matylda zawsze była czujna.
- A więc... – odezwał się sędziwy staruszek i zaczął opowieść o wojnie.
- Widzicie, zdarzyło się, że oni napadli na nas, jak dzikie bestie... nie, oni byli jak diabły. Ale generał, no ten co miał zeza, nie pamiętam imienia, ale to było coś na L, albo F. W każdym razie, to się działo w zatoce Perskiej. Nie, skłamałem, to była zatoka Bengalska. Szalało oko Cyklopa i najprawdopodobniej spadło mu do oceanu... ale przejdźmy do rzeczy. Jak wspomniałem, generał Marchewa starał się ratować sytuację i zbudowaliśmy drewnianą krowę... żeby przechytrzyć wrogów, naturalnie. Ale wtedy Marchewa rozkazał wprowadzić po jednej parze zwierząt, nawiasem mówiąc, nie ma pojęcia po co mu one były, może jako prowiant... nie ważne! Mówiłem już o krowie? Tak. No więc, ta drewniana [cenzura] była piekielnie podstępna, miała w środku trociny! Ale to, wiecie, było później. Bitwa! Zapomniałbym o bitwie! I tamten rudy, co to bił się za dwa... za dwa dolary, chyba. No, ten, co seplenił jak utykał. Nie ten. Ten drugi, mówił, że oszalał. No sami pomyślcie, jak można wejść do drucianej kaczki i na niej pływać? Nonsens! Świetna bitwa, naprawdę, możecie mi wierzyć. – Umilkł i wrócił na miejsce z rozrzewniona miną.
Połowa gości siedziała w bezruchu z otwartymi ustami.
- Doskonała opowieść dziadku. I jaka dokładność w opisach! – zawołał ktoś z najbliżej siedzących.
- To było takie, takie niesamowite – stwierdził ktoś inny. – Każde słowo jak wystrzał z armaty.
- Tam nie było armat! - oburzył się dziadek – Pomyliłeś epoki synku – stwierdził fachowo.
Eugeniusz uświadomił sobie, że nakręca brodę na widelec, a jego nóż znajduje się w połowie grubości stołu. Matylda opierała głowę na dłoniach i z rozmarzona wpatrywała się w przestrzeń.
- Cudowna opowieść, zupełnie jak za naszych młodych lat, prawda Gienku? – zaszczebiotała. Kilka osób parsknęło śmiechem.
- Oczywiście kochanie – odparł swobodnie, choć właśnie dostał szczękościsku. Rozmowy zabrzmiały na nowo. Eugeniusz łypał wokół siebie na kolorowe ubiory i ich niezrozumiałe połączenia, często przypominające paradne stroje cyrkowców. Przyszło mu na myśl, że wyglądają trochę jak pisanki wielkanocne, a już na pewno wiedział, iż to, co było pod skorupką, nie może być ani trochę poważne.
Eugeniusz, smętnie podniósł widelec na wysokość oczu. Owoce morza, nie były wcale złe, jednak obiekt, któremu się przyglądał miał stanowczo za wiele przyssawek i galaretowatej substancji na wierzchu. Odłożył mackę kałamarnicy i był niemal pewien, że zobaczył jak coś ucieka za przystawki z marynowanej wątróbki. Eugeniusz odnotował w pamięci; Państwo Bublowscy, robią kompot z wszystkiego, co zdołają włożyć do wiadra, a jedzą tylko to, co nie potrafi się z niego wydostać. Schylił się z zamiarem wyrzucenia na ziemię podejrzanie wyglądającej parówki i napotkał wpatrzone w siebie kocie oczy, równie zielone co kiełbaska.
- Ty znowu tutaj?
Parówki z promocji z mięsnego na Kompostowej... mru, mru, mru... dwa dolary za kilogram, przy dobrych obrotach nawet trzy.
- Co, czekasz na resztki parszywy roznosicielu sierści? – położył papierowy talerza na trawę.
Kałamarnica idzie dobrych cenach, ale była podwójnie mrożona....mru, mru, mru... polewa z kawiorem... mru, mru, mru... i sosem krewetkowym, wygląda na świeże No, ewentualnie.
Eugeniusz odprowadził wzrokiem Łajzę, który najzwyczajniej w świecie podniósł w zębach talerzyk z plastikowym widelcem i zniknął w krzakach.
- Gdzie się podziały poczciwe schabowe z ziemniakami? Królestwo za kotleta... – jęknął zrozpaczony i ukrył twarz w dłoniach. Pan Kołtun właśnie znajdował się na dnie rozpaczy, kiedy usłyszał dźwięk zegara wybijającego godzinę jedenastą. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, nabrał pewności siebie, przygładził nonszalanckim gestem krótko przystrzyżoną brodę i wstał, aby dodać słowom odpowiedniej wagi. Odchrząknął znacząco, a wszystkie oczy zwróciły się na niego.
- Tak, to był wspaniały wieczór – skłamał nadzwyczaj gładko. – Chciałbym podziękować wam, że przybyliście tak licznie...
- Przepraszam, mógłbyś podać seler? - przerwała mu kobieta w pasiastym ubraniu o kształcie worka na ziemniaki.
- ...tak licznie w nasze skromne progi...
- I cukier, masz go przed sobą.
- ...progi. Jesteśmy radzi, że poznaliśmy tylu wspaniałych ludzi i jestem pewien, iż nasze więzy... Czy moglibyście przestać?
- To seler – wyjaśniła kobieta pochrapując warzywo. – Nie ma na to rady.
- Zaraz, to przecież mątwa – stwierdził mężczyzna w żółtej kamizelce – Ja wcale nie prosiłem o mątwę, kto mi to podrzucił?!
- Terroryści! Uciekajcie, to podstęp! Za broń! Kobiety i dzieci do schronów! – wrzasnął dziadek weteran.
- Uspokój się Eustachy! Wojna już dawno się skończyła – uciszała go żona.
- Jaka wojna?! Kobieto, ja nie byłem na żadnej wojnie!
- ...bez wątpienia, to mątwa – oświadczył młody mężczyzna.
- Nie, to kuskus z jagnięciem.
- To ty chciałeś jagnięcinę.
- Zamawiałem polędwiczki.
- To ja chciałem jagnięcinę. Podaj mi z łaski swojej.
- Nie pamiętam, żeby ktoś przynosił chleb z czosnkiem!
- Przepraszam! – zawołał Eugeniusz, czując, że traci przewagę. - Niektórzy z nas, starają się coś powiedzieć! – Ktoś rzucił w niego chlebem. Tego było za wiele. Wściekle wyszarpał serwetkę z kołnierzyka koszuli i wstał od stołu. Jego gestu i tak nikt nie zauważył, więc oddalił się w stronę domu, złorzecząc pod nosem. Prawie nikt nie zauważył. Coś truchtało w ślad za Eugeniuszem.
Skórzane buty, niezłe wykończenia... mru, mru, mru... solidne i dobrej marki, może pójdzie za pół ceny... mru, mru... w końcu używane.

Ten post był edytowany przez Gem: 19.07.2007 01:24


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 26.05.2006 22:20
Post #4 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



no cóż mam napisać. dziadek mnie wykończył, autentycznie biggrin.gif Wieczór pełen absurdu i komizmu. Niektóre pomysły - jak pan domu który nie lubi przyjmować gości, czy olewany przez wszystkich - znane i lubiane, ale to nie przeszkadza. Będę śledzić dalszy rozwój tego ff. Pozdrawiam i weny życzę.


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Avadakedaver
post 27.05.2006 09:54
Post #5 

MASTER CIP


Grupa: czysta krew..
Postów: 7404
Dołączył: 02.02.2006
Skąd: Nadsiusiakowo

Płeć: włóczykij



Matylda wyznała po jakimś czasie, że nie mogła patrzeć jak ten biedny młodzieniec męczył się z ich telewizorem, przeciskając go przez wąskie okno, więc otworzyła mu drzwi i zapakowała trochę ciasta na drogę.
ten tekst mnie rozbroił.

Z cicha liczę na to, że szybko wkleisz kolejne party tongue.gif

Ten post był edytowany przez Avadakedaver: 27.05.2006 09:55


--------------------
i'm busy: saving the universe

W internecie jestem jak ninja - to przez rosyjskie porno.
Ty i 6198 osób lubi to.

(and all that jazz)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
pleon
post 07.06.2006 21:29
Post #6 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 56
Dołączył: 07.06.2006
Skąd: ...Lehrte

Płeć: Kobieta



Ależ mnie ten fic rozbawił, szczególnie dziadek, ma fajne teksty: tongue.gif

QUOTE
- Terroryści! Uciekajcie, to podstęp! Za broń! Kobiety i dzieci do schronów! – wrzasnął dziadek weteran.

QUOTE
mieszam w zupie łopatą...lalalaaaa..[


Ten post był edytowany przez pleon: 06.07.2006 17:57


--------------------
But I'm a million different people from one day to the next
I can't change my mould no no no no no no no no no
Well I've never prayed but tonight I'm on my knees yeah
I need to hear some sounds that recognise the pain in me yeah
I let the melody shine let it cleanse my mind, I feel free now
But the airwaves are clean and there's nobody singing to me now...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
em
post 08.06.2006 16:22
Post #7 

ultimate ginger


Grupa: czysta krew..
Postów: 4676
Dołączył: 21.12.2004
Skąd: *kṛ'k

Płeć: buka



Jest całkiem zabawnie, może nie spadłam z krzesła, ale sympatycznie jest.
Niestety, mój odbiór psują trochę błędy. Błędy interpunkcyjne (chociaż sama nie jestem idealna, tu kilka zauważyłam) i, niestety, nawet gramatyczne. Przykłady:
QUOTE
Owoce morza, nie były wcale złe,

W takim miejscu przecinka się nie stawia...
QUOTE
- Co, czekasz na resztki, parszywy roznosicielu sierści?

...ale tu już tak.
Z gramatycznych:
QUOTE
należało z ogromną precyzją lawirować miedzy półkami wypełnionymi porcelanową zastawą, licznymi stoliczkami do herbaty, starymi skrzyniami o niezidentyfikowanej zawartości,

Z tego fragmentu wynika, że półki były wypełnione nie tylko porcelaną, ale i stoliczkami oraz skrzyniami.

Znajdź betę albo troszkę uważniej sprawdzaj smile.gif

Ten post był edytowany przez emoticonka: 08.06.2006 16:24


--------------------
all you knit is love!
każdy jest moderatorem swojego losu.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Bratiin
post 09.06.2006 13:59
Post #8 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 55
Dołączył: 16.02.2004
Skąd: Hammer Bay, Genosha

Płeć: Kobieta



Mnie to osobiście rozbawiło, lubię własnie taki mniej "kiblowy" humor, no ale niestety mam poważne zastrzeżenie.

Chciałabym, żebyś uczciwie napisała, czy monolog dziadka był twoim własnym, autorskim pomysłem? Bo mnie przypomina do złudzenia dialog z książki mojego ulubionego autora o inicjałach T. P. Stawia to w moich oczach wątpliwość twoje autorstwo innych, moim zdaniem świetnych pomysłów, jak np. Łajza smile.gif.

Nie chcę cię oskarżać bezpodstawnie, ale taka przypadkowa zbiezność jest bardzo dla mnie zaskakująca. Szkoda by było, gdyby się okazało, że musisz korzystać z pomysłów innych ludzi, skoro twoje tez sa bardzo dobre.

No to czekam na odpowiedż, pozdrawiam i życzę jak najwięcej własnych, oryginalnych i zabawnych pomysłów smile.gif



--------------------
...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tajemnicza
post 11.06.2006 00:15
Post #9 

Prefekt


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 385
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: Tureeeek/Poznań

Płeć: Kobieta



Sympatyczne, bardzo symatyczne opowiadanie tongue.gif Dziadek jest boski poprostu XD Jego teksty sa swietne. Podoba mi sie ten ogarnety chaos wypowiedziach bohaterow, to brzmi zarabiscie =P Naprawde, nie wiem jak ci sie udaje to napisac i tego gratluje =) Mi to nie wychodzi tongue.gif czekam na nastepy part =) Pozdrawiam =)


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Abaska
post 21.06.2006 16:43
Post #10 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 240
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: a nie wiem, tak z powietrza.

Płeć: Kobieta



Bardzo lekki, sympatyczny FF, czytałam go z uśmiechem smile.gif
Czasem zdarzały się lierówki, jakieś mniejsze błędy, ale nie przeszkadzało to wg mnie w czytaniu. Jest tylko jedno "ale" z mojej strony: tytuł nosi nazwę "Eugeniusza Kołtuńskiego Przypadki", natomiast w opowiadaniu dziwnym sposobem zmienił nazwisko z Kołtuńskiego na Kołtuna. "Kołtuński" i "Kołtun" nie odmienia się tak samo...

Pisz dalej bo jestem bardzo ciekawa co u Gienka smile.gif



--------------------
uhm.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kara
post 22.06.2006 16:47
Post #11 

Absolwent Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 666
Dołączył: 12.11.2005
Skąd: 3miasto

Płeć: Kobieta



Lekkie i Przyjemne. Rozbawiłaś mnie gem dzięki ci za to!! smile.gif


--------------------
Luke I'm your father!!!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Gem
post 06.07.2006 16:00
Post #12 

Magik


Grupa: Prefekci
Postów: 749
Dołączył: 24.07.2005
Skąd: z oślizłego lochu >:]

Płeć: Kobieta



Przepraszam za opóźnienia, ale naprawdę ni mam czasu do komputera usiąść. Zgadza się. Wzorowałam się na Terry’m, to właśnie on mnie zainspirował do napisania tego ff. Jego książki pochłaniam hurtowo i dzięki temu uczę się tegoż rodzaju humoru, którym to się posługuje. Być może, są takie sceny bardzo zbliżone do występujących w jego serii o świecie Dysku, ponieważ jak już wspomniałam, odcinki o panu Eugeniuszu są wzorowane właśnie na jego stylu. Powinnam uprzedzić na początku, jak to zrobiłam na innym forum fan fiction. No dobrze, do rzeczy:


Część: III

To nie prawda, że Eugeniusz nie miał poczucia humoru. Przynajmniej w ogólnym rozumieniu. Na przykład ostatnio, kiedy to pielęgnował rośliny na doroczny konkurs Największych Wielkich Warzyw, przypadkowo skrzyżował marchewkę z sałatą i w rezultacie otrzymał coś, co przypominało zielonego śledzia wbitego w ziemię do góry płetwami. Pan Kołtun uważał to za doskonały żarcik. Na dzień przed warzywną uroczystością, przechadzał się dumnie po wypielęgnowanych grządkach, okręcając sumiaste wąsy na palcu. W tym roku, wybrał najdorodniejszą kapustę o pięknych, ciemnozielonych liściach, zdrowych i nie nadgryzionych przez szkodniki. Eugeniusz bardzo starannie ogrodził to miejsce drewnianym, pomalowanym na biało płotkiem i zamontował nawet malutką furtkę. Stanął przy bramce, wyłączył alarm, zdjął drut kolczasty pod wysokim napięciem i odwiązał szarpiącego łańcuch dobermana.
- I jak się dziś czujemy, kochana? – zapytał z troską, oglądając spodnią stronę wielkiego, kapuścianego liścia. Powietrze było gorące i duszne, jakby wygotowano je w skarpecie i pan Kołtun obawiał się o kondycję swojej kapusty. Roślina sięgała już hodowcy do pasa. Eugeniusz zamyślił się, mrugając jak sowa. Przecież nie chciał, aby jego konkursowe warzywo zwiędło na słońcu, ale każdy doświadczony ogrodnik wie, że nie wolno podlewać w południe, nawet w przypadku, gdy posiada się automatycznie rozkładany dach nad szklarnią i klimatyzację.
- A... tu jesteś Gienku! – krzyknęła Matylda niespodziewanie, przez co pan Kołtun o mało nie włączył czerwonego guzika opatrzonego nalepką z napisem „Jednostka Antyterrorystyczna”. Eugeniusz zawsze twierdził, że konkurencja jest w stanie zrobić wszystko, aby wykończyć przeciwnika.
- Matyldo... – syknął ostrzegawczo. – Przecież mówiłem, żebyś nie zawracała mi teraz kapusty... to znaczy głowy!
- Ależ nonsens! Musisz przecież coś jeść.
- Tak, ale nie sądzisz, że kapuśniak w takiej sytuacji jest trochę nie na miejscu? – Akurat przypomniała mu się zeszłoroczna zupa z dyni. Na kilka godzin przed konkursem...
- Przestań się mazać. Poza tym, upiekłam ci babeczki. – Wcisnęła mu w dłoń koszyk z wypiekami. Eugeniusz skrzywił się lekko. Nigdy nie miał serca powiedzieć żonie prawdy. Eugeniusz, jak każdy tradycyjny farmer, lubił dobrze zjeść, co wcale nie oznaczało, że tak było. Domowe ciasteczka Matyldy przypominały wielkie pieczarki, zarówno kształtem jak i smakiem.
- Dziękuję, kochanie.
- Proszę. Zrobiłam je z rodzynkami, tak jak lubisz. – Uśmiechnęła się dobrodusznie i pomaszerowała do domu, omijając ostrożnie pułapki z kolcami i wirującym ostrzem. Pan Kołtun przyjrzał się krytycznie pieczarkowatym babeczkom, z których wystawały pomarszczone, czarne bryłki i na pewno nie były to rodzynki. Wrzucił je ukradkiem do psiej miski.

Minęło kilka godzin niespokojnego czuwania, zupełnie jak w szpitalu przy łóżku chorego. Nadszedł wieczór. Pan Kołtun ostrożnie podlał kapustę, śpiewając jej na dobranoc. Pogładził czule twarde, mięsiste liście i wycofał się zabezpieczając na noc szklarnię. Na widnokręgu pojawiła się sylwetka zmierzająca w jego stronę. Eugeniusz zacisnął w pięści spray pieprzowy, ale na szczęście był to tylko jego znajomy, pan Wedzisław Babroch, znany jako Szambownik, co wiele wyjaśnia w zakresie jego profesji i niestety panującej wokół niego atmosfery.
- Bry! Sąsiedzie – zawołał dziarsko.
- Tak... dobry wieczór Wędzisławie.
- Jak tam pańska sałata?
- To jest kapusta – odparł lekko zniesmaczony Eugeniusz. – Wielgachus Antropoidus Niekonsumus Darmozjadus Atrapus dokładniej, w skrócie WANDA. Mam nawet rodowód.
- Jak zwał tak zwał... – Wędzisław machnął lekceważąco ręką. Brwi Eugeniusza zjeżyły się niebezpiecznie.
- Chodzi o to, panie Gienku... – Teraz brwi pana Kołtuna stały się niemal pionowo ustawionymi krzaczkami. – że powinien pan prowadzać go na smyczy.
- Co! Kapustę?!
- Mówiłem o psie... – Pan Babroch trzymał za kolczatkę dobermana. – rozkopał mi wszystkie marchewki. Wie pan, gonił za królikami. Te przeklęte szkodniki dobierały się do mojej marchwi, wie pan, tej konkursowej. – Puścił psa, który ze skomleniem poczłapał do swojej budy.
– Ale mimo szkód, nie wniosę oskarżenia, bo przegonił długouche szczury i myślę, że następnym razem zastanowią się trochę dłużej, zanim wlezą na moje grządki – oświadczył grożąc pobliskiej ławce pięścią.
- No tak, to już się nie powtórzy. A propos konkursu... nie uważa pan, że Cypys coś kombinuje? Z jego pola dobiegały dziwne odgłosy i zauważyłem jakieś światła wczoraj w nocy. – Pan Kołtun przyciszył głos, zbliżając powoli twarz do Wędzisława. – I wiesz pan co? Przez moment, mógłbym przysiąc, że widziałem ogromnego, dziesięciometrowego ogórka! I był kiszony! Słowo daję. – Oczy pana Babrocha rozszerzyły się do wielkości piłeczek pingpongowych.
- Masz pan rację... coś tu śmierdzi – odparł Szambownik. Eugeniusz odruchowo wciągnął wieczorne powietrze nosem, ale pośpiesznie je wydmuchał.
- Co pan nie powiesz...
- Otóż to! – stwierdził tonem rzeczoznawcy Wędzisław, a jego palec wystrzelił w niebo. – Śmierdzi! I to z pewnością nie jestem ja!
- Z pewnością... a teraz pan wybaczy, miałem ciężki dzień, jutro muszę być wypoczęty.
- Co racja, to racja! Do zobaczenia na festynie! – krzyknął Wędzisław odchodząc polną drogą. Eugeniusz pomachał sąsiadowi i sam ruszył w stronę domu. Zastanawiał się nad tym, co przed chwilą powiedział Szambownik. Wyprowadzić na spacer, myślał kręcąc wąsa. WANDA mogłaby rozruszać trochę korzenie, ale czy to na pewno dobry pomysł? Właściwie Eugeniusz uważał, że kapusty są bardzo inteligentnym gatunkiem roślin. To przypominało mu sytuację z wujem Oswoldem. Na samą myśl o nim Eugeniusz dostał gęsiej skórki, mimo panującej duchoty. Jeżeli było coś gorszego niż śpiący wuj Oswald, to tylko przebudzony wuj Oswald. Kiedy staruszek leżał, przypominał ogromną, bladą i wyjątkowo wysuszoną rodzynkę. Natomiast podczas siedzenia w swoim wózku na kółkach, wyglądał jak sflaczały worek sadła, przybity zardzewiałymi gwoździami do kręgosłupa. Starzec był też niemal ślepy i kompletnie głuchy, a jednak z niewyjaśnionych powodów, Eugeniusz podejrzewał, że wujek był bardziej przebiegły niż na to wyglądał. Czasem miał wrażenie, że gdy nikt nie patrzy, wuj wstaje i jak gdyby nigdy nic i zaczyna tańczyć twista na kuchennym stole. To samo wrażenie miał w stosunku do kapusty. Niekiedy wydawało mu się, iż WANDA słyszy wszystko, co do niej powie... nie koniecznie słucha, ale z pewnością słyszy.

A następnego ranka, pan Kołtun wstał cały w skowronkach. Nucąc pod nosem wyszedł spod prysznica, włożył na siebie najlepszy garnitur i z błogim uśmiechem zasiadł przy pachnącym świeżym chlebem i bigosem stole... bigosem?!
- Eeee... Ma-Matyldo? Co... co to jest?
- Specjalnie na dziś, zrobiłam dla ciebie kapustę kiszoną, gołąbki i bigos. – Eugeniusz poczuł, że robi mu się słabo. - Tak się bidulko łakomie patrzałeś na tą kapustę, że nie mogłam spać spokojnie. Ale już się nie martw. Następnym razem jak będziesz miał ochotę na coś konkretnego, po prostu powiedz... Gienku? Czemu leżysz na podłodze?

Ten post był edytowany przez Gem: 19.07.2007 01:27


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Abaska
post 06.07.2006 16:29
Post #13 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 240
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: a nie wiem, tak z powietrza.

Płeć: Kobieta



To opowiadanie jest świetne!! biggrin.gif Nie mogę się doczekać następnej części jak dziecko prezentów urodzinowych biggrin.gif

Uwielbiam lekki styl i niekonwencjonalne poczucie humoru, którymi się ten fick wybija biggrin.gif


--------------------
uhm.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
ver
post 06.07.2006 17:50
Post #14 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 06.07.2006
Skąd: szczecin

Płeć: Kobieta



Zgadzam się z Abaską ten fic jest naprawde świetny ta jeszcze brakuje "fajne opowiadanie wejdź na moje" tongue.gif. Dokładnie przeglądnełam ficka ale niestety nie znalazłam żadnych błędów(a to skubana).
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 06.07.2006 19:08
Post #15 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Z każdą częścią jest coraz lepiej wink2.gif Gratuluję. Na posępny nastrój - wyborne wink2.gif Przy tej części nasunęło mi się takie skojarzenie, z filmowym panem Wilsonem z Denisa Rozrabiaki - tam też było coś z rośliną na konkurs ;D Bardzo się cieszę, że można coś poczytać z przyjemnością, a nie się żreć z obrażonymi nastolatkami i wypominać każdy błąd, bo się wcześniej nie sprawdziło - to się ceni, gdy tekst jest czysty i nie razi.

pozdrawiam i życzę weny wink2.gif


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Gem
post 19.07.2007 00:45
Post #16 

Magik


Grupa: Prefekci
Postów: 749
Dołączył: 24.07.2005
Skąd: z oślizłego lochu >:]

Płeć: Kobieta



Do napisania tego odcinka, zainspirował mnie Terry Pratchett i jego "Kot w Stanie Czystym". Bardzo gorąco polecam jego książki, każdemu, kto lubi fantastykę z iście brytyjskim humorem. A zatem kolejna cześć!

Część: IV


To był jeden z tych dni, kiedy człowiek wstaje skacowany i zaklina się, że już nigdy w życiu nie weźmie do ust niczego, co zawiera choćby najmniejszy procent alkoholu. Zazwyczaj, budzi się wtedy późnym popołudniem i z półprzytomnym wyrazem twarzy, ciągnie chwiejnym krokiem do kuchni w poszukiwaniu szklanki wody. Rozmyślając o konieczności chłodnego prysznica, oraz kolejnej szklance wody, napotyka na swojej drodze szarego kocura, taszczącego po podłodze najświeższe wydanie „Kuriera”. Zwykle, człowiek ten skłonny jest ignorować fakt, że gazeta leży otwarta akurat na stronie z notowaniami giełdy, i że niektóre wykresy wyglądają na starannie wydrapane. Jednak pan Kołtun nigdy nie tracił czujności, nawet gdyby poprzedniego wieczora wlał w siebie ilości alkoholu powodujące temporalny kryzys czasoprzestrzeni.
- Ty... – wycedził, przytomniejąc na tyle, że mógł stanąć prosto bez obejmowania ściany. Łajza przeczuwając niebezpieczeństwo, chwycił w zęby oderwane wcześniej kawałki wykresów i czmychnął przez otwarte okno. Zostawmy teraz Eugeniusza i pozwólmy mu dojść do siebie za pomocą kolejnej butelki Burbonu. Skupmy się na szarej kulce futra, biegnącej w kierunku starej, opuszczonej szopy z narzędziami. Ponieważ Łajza będzie w tym odcinku głównym bohaterem, wypadałoby przybliżyć nieco jego niewątpliwie istotną postać, o czy przekonacie się już niebawem. Kocur pani Kołtunowej, a przynajmniej jej się tak wydawało, należał do gatunku kotów stuprocentowych. Objawiało się to przede wszystkim tym, że jego szara, pręgowana sierść nosiła liczne ślady walki, gdzieniegdzie odsłaniając różową skórę. Prawe ucho miał postrzępione, a niektóre wąsy sterczały pod dziwnym kątem. Niewątpliwie każdemu znana jest kocia przebiegłość i w tej właśnie dziedzinie, Łajza osiągnął najwyższy stopień. Na domiar wszystkiego, Łajza nie był zwykłym kotem. Tak na prawdę był nie rejestrowanym animagiem, ukrywającym się przed sprawiedliwością. W czarodziejskim świecie przestępczym używał pseudonimu Woltera Zakapiora, a w sobotnie wieczory Vanesy Venus. Zajmował się przede wszystkim nielegalnym handlem rzadkimi księgami magicznymi oraz specjalizował się w napadach rabunkowych na emerytów i rencistów. Jakieś dwa lata temu jego kryjówka została ujawniona i koleje losu sprawiły, że zamieszkał z mugolskim małżeństwem o sympatycznie brzmiącym nazwisku, Kołtun. Bardzo szybko przyzwyczaił się do swojej nowej postaci, choć niekoniecznie lubił jeść myszy, i w krótkim czasie zyskał wysoką pozycję w kocim społeczeństwie, zdobytą z wielkim trudem. Wolter postanowił przeczekać całe zamieszanie i obiecał sobie, że tym razem zacznie żyć od nowa, ale już w świecie mugoli. Zawsze marzył o karierze maklera giełdowego, miał niezaprzeczalne zdolności przywódcze i kleptomanię w stopniu zaawansowanym. Jednak tym razem definitywnie zadecydował, że osiągnie swój cel. Dlatego codziennie śledził gazety, czytał poradniki giełdowe i... gromadził. Gromadzenie przedmiotów wartościowych stało się jego obsesją, a zarazem pierwszym krokiem do osiągnięcia sukcesu. „Jeszcze jakieś dwieście dolców... mrumrmru... i będę mógł kupić jakieś porządne akcje... mrumrumru... ten komplet porcelany wyglądał na wartościowy...mrumru... może da się opchnąć za czterdziestkę” rozmyślał, przeciskając się otworem między drewnianymi deskami szopy, gdzie „ulokował swoje oszczędności”. Należy wyjaśnić jedno z podstawowych zachowań kotów, które ludzie zinterpretowali jakże pochopnie, a na dodatek błędnie. Mruczenie, jest dźwiękiem o wiele bardziej złożonym niż mogłoby się wydawać. Jest niemal tyle rodzajów mruczenia co gatunków sera w Szwajcarii. Na przykład, kiedy człowiek drapie kota za uchem, ten wydaje niski, wibrujący dźwięk, który można najłatwiej zinterpretować jako oznakę zadowolenia. Nie koniecznie, bo zazwyczaj jest to proste przesłanie: spróbuj przestać, a zrobię z twojej twarzy mielone na pulpety. Oczywiście, wszystko zależy od charakteru kota i tego, jak dawno nie ostrzył pazurów. Równie błędne jest postrzeganie ludzi jako ich panów bądź pań. Koty nie mają właścicieli, one po prostu pozwalają niektórym głaskać się bez obawy, że czyjaś ręka może zamienić się w postrzępiony kawałek mięsa. Łajza wskoczył zwinnie na pudło z zegarkami (pan Kołtun często je gubił), wspiął się po zabytkowej lampie, omijając ostrożnie stos starannie ułożonych kostek mydła, aż wdrapał się na wystającą ze ściany półkę. To było jego prywatne biuro. Składował tu wszystkie informacje i wycinki prasowe. Za pomocą łapy i pyszczka, przykleił na prowizorycznie zamontowanej samoprzylepnej tablicy, składającej się w głównej mierze z gumy do żucia, najnowsze wykresy. Spojrzał krytycznie na wyniki swojej pracy i westchnął. Tak, notowania z pewnością pięły się w górę, ale to również oznaczało wzrost cen akcji. Łajza wiedział, że musi się bardziej postarać i w tym celu potrzebował czegoś naprawdę wartościowego, czego na pewno nie znajdzie w domu u Kołtuńskich. Zaczął krążyć po legowisku z najlepszego garnituru pana Eugeniusza, nerwowo podrygując ogonem. „Pomyślmy... najlepsze byłoby coś o stosunkowo dużej wartości, ale na tyle małego, żebym mógł niepostrzeżenie wynieść z obcego domu... nie mogę dać się złapać. To trzeba dokładnie zaplanować, albo...” Zatrzymał się raptownie. Łajza właśnie wpadł na genialny pomysł. Doskonale zdawał sobie sprawę, że ryzyko będzie wielkie, ale bez ryzyka nie ma zysków.

* * *

- Mój drogi, wąsaty przyjacielu – zaczął Łajza serdecznie, obejmując szczupłego, rudego kocura. – Jak wiesz, pokładam w tobie ogromne zaufanie i dlatego wybrałem właśnie ciebie na przyjaciela.
- Ach! Naprawdę? Naprawdę tak myślisz?! – Dżyngins nie krył podekscytowania. Był stosunkowo młody, ale miał opinię frajera, przez co inne koty nie zadawały się z nim zbyt chętnie. Zaraz po tym, jak opróżniły jego miskę, ma się rozumieć.
- Oczywiście, kolego.
- Kolega! Ha! Jesteśmy kolegami, prawda? Kumplami! Hej stary! Co słychać?! Hehehe... – Dżyngins podskakiwał jak niesforny szczeniak wokół Łajzy, który dyskretnie przeciągnął łapką po pyszczku.
- Tak, tak... ale żebyśmy mogli być prawdziwymi „kumplami”, jest coś co musisz zrobić.
- Co? Powiedz, powiedz, Łajdaku!
- Łaj-zo!
- Yyyy... obwiesiu!
- Argh... Nie, nie! To moje imię. Nazywam się Łajza, a nie żaden Łajdak!
- Och... przepraszam. Myślałem, że to jakaś nowa zabawa – powiedział Dżyngins, szurając ogonem po ziemi.
- A wracając do tematu... Chodziło mi o takie ”kumpelskie” zapoznanie. – Mrugnął do niego porozumiewawczo.
- Aaaaa... to znaczy, że mam ci oddać mój obiad?
- Argh!!! Na co komu nieświeża ryba! Miałem na myśli... nie dziękuję. Ale to miło z twojej strony.
- Jasne, dla kumpla zawsze, bo jesteśmy kumplami, no nie? – Łajza uśmiechnął się łagodnie, na tyle, na ile może uśmiechać się ktoś, kogo pyszczek zawsze wygląda w ten sposób. Jakie to było proste! Oczywiście, biorąc pod uwagę intelekt Łajzy, nie mogło być inaczej. Dżyngins, zwany w kocim świecie jako Odrzutowiec, był wyjątkowo naiwny, ale posiadał jeszcze jedną ważną w tym wypadku cechę. Otóż z jakiegoś powodu, był obdarzony nienaturalnym nadmiarem energii i nieustannie pożytkował ją na ganianie własnego ogona, a biegał z zawrotną prędkością, co dawało efekt w postaci małej, imbirowej trąby powietrznej. Jego właścicielem był pan Cypys, tajemniczy sąsiad o budzącej zaufanie, naiwnej twarzy. „Zupełnie jak jego pupil”, pomyślał Łajza. Kluczem do rozwiązania jego problemu, było zdobycie przyjaźni Odrzutowca oraz wykorzystanie jego zdolności do szybkiego przemieszczania się. Teraz została tylko kwestia wyboru obiektu.
- Powiedz, Dżyngins. Co my myślisz o kocich zabawkach? – zapytał niby od niechcenia, wygrzebując paproch spod pazura.
- Są super! Uwielbiam jak człowiek rzuca, a ja przynoszę, sprytne nie? Albo, to takie co się kręci, a ja to łapię, to dopiero frajda! – mówiąc to, Dżyngins podskakiwał jak po wypiciu beczki sfermentowanego mleka (w Mongoli robi się alkohol z mleka - kumys). Łajza kontynuował.
- Wyśmienicie! To może pobawimy się razem?
- Serio? Ale fajowsko! Kto by powiedział... ty, ja i plastikowa mysz...
- Nikt!!! – Rozejrzał się, czy nikogo nie ma w pobliżu. - Eeee... to znaczy, w życiu każdego kota nadchodzi taki moment, w którym musi pomóc swojemu człowiekowi.
- Jak to?
- Widzisz, to jakby ich taka zabawa. Dają ci szmacianą mysz i oczekują, że ja zepsujesz. Myślę, że jest to jakąś formą ich rozrywki, albo relaksu.
- Ahaaaaa... sprytne. – Wszystko szło jak z płatka, a Łajza przechodził do fazy końcowej planu. ”Doskonale”, pomyślał. „Łyknie wszystko.”
- Zatem chodźmy, nie ma co zwlekać!

* * *

Podwórko Cypysów było raczej spore, nie licząc poletka niebieskich pomidorów, nie różniło się niczym od wszystkich innych gospodarstw rolnych. Dżyngins prowadził Łajzę przez dziurę w drewnianym płocie z tak mocno naprężonym ogonem, że w porównaniu do niego, struna skrzypiec wyglądała jak rozgotowany makaron. Z dumnie uniesionym łebkiem, skierowali się do drzwi małego, białego domku o niebieskich okiennicach. Nic specjalnego, ale uroczy. Łajza poczuła się zawiedziony.
- Ludzie pojechali gdzieś i nie ma ich od rana. A właściwie dlaczego miało ich nie być?
- Drogi przyjacielu... chyba nie chcesz, aby nam ktoś przeszkadzał w zabawie?
- Aaaaaa... racja – mruknął Dżyngins ze zrozumieniem. – Przepraszam Łajzo, ty zawsze wiesz najlepiej.
- Otóż to! Prowadź... przyjacielu.
Zanurkowali przez mały otwór w drzwiach. Kiedy znaleźli się już po drugiej stronie, Łajza od razu przeszedł do fachowej oceny. Na ścianie tykał staroświecki zegar z kukułką, ale mało prawdopodobne, by był wartościowy. Zauważył też w kącie kilka mioteł i kule związane ciasno sznurem, może do kręgli. „Dziwne... mrumrumru... jakbym już to gdzieś widział.”
- Czy ty właśnie zamruczałeś? – Dżyngins zmaterializował się o kilka milimetrów od pyszczka Łajzy.
- Zdaje ci się, przyjacielu... może by tak... albo lepiej nie. – Łajza miał jeszcze jeden talent, jednym słowem: umiejętność przekonywania bez pomocy rozgrzanych do białości szczypiec. Siła jego perswazji, była nawet w stanie zmusić do zjedzenia solidnego kawałka dywanu.
- A co, nie? Powiedz, powiedz co?! Powiedz!
- Och, to nic takiego... nie wiem czy się zgodzisz... nie chciałbym nadużywać gościnności.
- Dla ciebie wszystko stary! Bo w końcu jesteśmy kumplami, no nie? – Dżyngins zamierzał obdzielić nowego przyjaciela koleżeńskim łupniem, ale Łajza zdołał w ostatniej chwili odsunąć się na bezpieczną odległość.
- Ehhh... skoro nalegasz. Bardzo mnie ciekawią twoi ludzie. Uważam, że ludzie to przemiłe stworzenia.
- Racja, racja! – Na moment oczy Łajzy zamieniły się w wąskie szparki.
- Z pewnością. Chętnie dowiedziałbym się o nich czegoś więcej. Hmm... ciekawe jak to zrobić.
Rudy kocur rozpromienił się.
- Kapuję, chcesz na nich poczekać!
- Nie! Ty dur... drogi kolego. Nie mamy tyle czasu.
- No to... – zaczął Dżyngins z wyrazem pyszczka, jakby myślenie sprawiało mu ból. – to może chociaż cię oprowadzę.
- Świetny pomysł! Jak na to wpadłeś!?
- Umm... no wiesz, bez ciebie nie dałbym rady! – odparł, a Łajza zastanawiał się jak można być tak odpornym na ironię. Nie pytając o nic więcej, przeszedł do kuchni i obejrzał dokładnie sprzęty, potem zaczął zwiedzać pokój gościnny i sypialnię. Pochmurniał z minuty na minutę, a Dżyngins marudził u jego boku ględząc bez końca. Od kiedy opuścili korytarz, Łajza miał dziwne wrażenie, że coś tu nie gra. Dom wyglądał na większy wewnątrz niż na zewnątrz. Wydawało się, że cały plan na nic, gdy niespodziewanie oczy Łajzy rozbłysły pożądliwym płomieniem.
- ...kiedy się w końcu w coś pobawimy, nudzę się? Wiem! To może berek?! Ja łapię, a ty gonisz! – Nie przerywając oględzin, były kryminalista cmoknął z przekąsem. Młodszy kot nie rezygnował.
- Ja też lubię ludzi, ale co jest takiego interesującego w tej metalowej skrzyni z pokrętłem na drzwiczkach?
- Masz rację. Te zielone papierki obok wyglądają sensowniej... - Gdyby uśmiechał się jeszcze trochę szerzej, odpadła by my górna część głowy.
- Dlaczego?
- Hmm? – Łajza oprzytomniał i niedbałym ruchem łapki zatrzasnął szufladę, po czym zeskoczył z gracją na podłogę.
- Drogi przyjacielu, czas na punkt kulminacyjny.
- Nie rozumiem. Mieliśmy się bawić! A ty tylko chodziłeś po meblach i zaglądałeś do szafek...
- No właśnie. Widzisz, to taka nowa forma zabawy pobudzająca wyobraźnię.
- Aaaaaa.... sprytne.
Została jeszcze tylko jedna rzecz, a mianowicie otwarcie sejfu i przetransportowanie pieniędzy do skrytki Łajzy. W jednym momencie postanowił wykorzystać okazję i powrócić do swojej dawnej postaci. Oszczędności Cypysów będą stanowiły doskonały start w nowe życie. Ale najpierw, musiał na powrót stać się sobą.
- Dżyngins, pobawimy się teraz w „przynieś patyk” i...
- Ja pierwszy!!! Mogę zacząć? Wiesz jak lubię przynosić rzeczy!
- Ehhh... no dobrze, ale robię to tylko dla ciebie.
- Dzięki stary! Dzięki!
Czasami Łajza miał wrażenie, że rozmawia z własną kuwetą.
- A więc dobrze. Pamiętasz jak byliśmy w mojej tajnej kryjówce?
- Jasne! Masz tam mnóstwo kocich zabawek!
- Doskonale. A pamiętasz jak w sekrecie pokazywałem ci moją ulubioną?
- Mówisz o tym śmiesznym kijku do aportowania?
- Właśnie tak. Twoje zadanie polega na przyniesieniu go, jak najszybciej.
- Ha! O to się możesz nie martwić. Ty wiesz jaki jestem szybki! Już biegnę... tak szybko, że nawet nie zauważysz, kiedy wrócę...
- No to przebieraj łapami!!! Raz, dwa, trzy, kundel patrzy!
- Gdzie? – Dżyngins rozejrzał się z przestrachem.
- Och! Na litość, to tylko rymowanka!
- Haha! Ale z ciebie żartowniś... No dobrze, dobrze, już zmykam... – Łajza schował pazury. Wszystko szło z godnie z planem, za minutę, dwie stanie się na powrót Wolterem, otworzy sejf, zapakuje kosztowności i zniknie stąd raz na zawsze. Oto kres jego kociej egzystencji, kres jedzenia niedopieczonych ryb, kres chłeptania mleka z cudzych kubków, nadchodzi nowy wspaniały dzień, nadchodzą...
- Ludzie z kominka!!! – Łajza zjeżył się w jednym momencie, przyciskając uszy do czaszki i prychnął jakby go wrzucono do wody. Nie miał już wątpliwości, ale jak to możliwe, że nie wpadł na to wcześniej. Cypysowie byli czarodziejami i jeżeli odkryją teraz jego prawdziwą tożsamość na pewno zawiadomią Ministerstwo, a wtedy wszystkie jego plany i kresy, o których przed chwila marzył, bezpowrotnie znikną. Początkowo Łajza wpadł w panikę, bo wysoki, chudy mężczyzna, który wyszedł z kominka jako pierwszy, zamknął drzwi od pokoju. Ale natychmiast się opanował i wskoczył za tapczan, obserwując z ukrycia wyłaniających się kolejno: kobietę o jasnych, kędzierzawych włosach i kilkunastoletniego chłopca z czupryną podobną do poprzedniczki. Para dorosłych, trzymała różdżki. Łajza oblizał nerwowo pyszczek.
- Mamo, czy kiedy pójdę do Hogwartu, będę mógł zabrać Dżynginsa? – zapytał chłopiec, zadzierając głowę by spojrzeć na matkę. Pani Cypysowa uśmiechnęła się pogodnie.
- Ależ oczywiście, kochanie. – Pogłaskała go po głowie. – Tylko pamiętaj, żeby się nim opiekować tak samo, jak tu w domu.
- Będę mamo! – zawołał szczerząc zęby w uśmiechu. Gdyby Łajza nie miał sierści, byłby teraz biały jak ściana. Ponieważ to, co ujrzał na twarzy chłopca... ten złowieszczy błysk w jego oczach... „Biedny, biedny Dżyngins”, pomyślał kocur. Ale nie było czasu na sentymenty, musiał się stąd wydostać i to jak najprędzej, zanim ten mały potwór go dopadnie. Oczy Łajzy zrobiły się wielkie jak dwa talerze, gdy rodzice zaczęli wypakowywać zakupione książki i rekwizyty, a chłopiec w tym czasie zaglądał pod meble, szukając i nawołując Dżynginsa. Na szczęście los uśmiechną się do Łajzy i pan Cypys wyszedł z pokoju, zostawiając uchylone drzwi. Kot podpełzł ostrożnie w kierunku wyjścia i już miał wyśliznąć się niepostrzeżenie, kiedy nagle wpadł Dżyngins. Z pyszczka Łajzy dobiegło żałosne, przepełnione grozą miauknięcie.
- Jechtem jug chtayy! Łajga!? – Dżyngins wypluł na podłogę resztki tego, co kiedyś mogło być różdżką. – Łajza?! Gdzie jesteś, Łajza?! Przyniosłem... zrobiłem jak kazałeś... czy teraz twoja kolej? – zapytał radośnie i skoczył do kocura, podsuwając mu kupkę drzazg pod łapki. Łajza nie mógł wykrztusić słowa. Panika została wypchnięta brutalnie i zastąpiona przez czysta zgrozę.
- Ty... ty... ty durniu!!! Zniszczyłeś ją!!! Zniszczyłeś! Jak ja mam teraz wrócić do swojej postaci?! No jak?! – wrzasnął wściekle, próbując poskładać kawałki drewna.
- Och... wybacz stary. Kiedy podchodziłem do dziury w płocie, trzymając ten patyk w pyszczku, coś się stało i nie mogłem przejść, nie ważne jak bardzo się rozpędzałem – powiedział drapiąc się za uchem. – Może to magia? Jak myślisz?
- Maghhhiia... magia?! – W oczach Łajzy pojawiły się diabelskie błyski, a obnażone pazury wyglądały naprawdę groźnie. Jego ogon przypominał szczotkę do butelek. Sykną wściekle. – Zamorduję... zakatrupię...aaaaah?! – Nagle Łajza znalazł się półtora metra nad ziemią. Zdezorientowany okręcił się w mocnym uścisku trzymających go ramion.
- Zobacz, mamo. Dżyngins znalazł kolegę – zawołał kędzierzawy chłopczyk. Jednak w jego głosie dało się słyszeć coś zupełnie innego niż zaskoczenie. A co najgorsze, wcale nie wyglądał na zawiedzonego, kiedy nie otrzymał odpowiedzi. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwila stał rudy kot, znajdowała się już tylko pustka. „Nic dziwnego, że tak szybko biegał”, pomyślał z goryczą Łajza. Koci instynkt podpowiadał mu, że powinien użyć pazurów w trybie szarpano-siekanym, ale jeżeli zwróci na siebie uwagę Cypysów, ci na pewno poznają w nim animaga. „O ironio! Trzeba było nie robić tych tatuaży” ( na jednym boku, ciemniejsze futerko układało się we wzór przypominający nagą kobietę). Chłopiec rozejrzał się, a potem uniósł do góry kocura oglądając go dokładnie z każdej strony.
- Nooo... trochę wyliniały, ale się nada – podsumował malec i zachichotał upiornie. Łajza już wkrótce miał się przekonać, jak niesamowitą wyobraźnię mają mali chłopcy. A co gorsza, już nigdy nie miał zapomnieć.
- Miau?...

* * *

Następnego ranka, Łajza gramolił się do domu Kołtunów zataczając się po drodze. Wyglądał jak stary koc, skłębiony i powalany sadzą. Miał na sobie papierową czapeczkę i opaskę na oko przyklejone do sierści taśmą klejącą. Jedna łapka stukała o kostki bruku, ponieważ nie był w sanie zdjąć walcowatego klocka, który posłużył za drewnianą nogę. „Nienawidzę małych chłopców, nienawidzę Dżynginsa, nienawidzę zabawy w piratów i NIENAWIDZĘ PŁYWAĆ NA MISCE!!!” Zeszłego wieczora, kiedy myślał, że jogo katusze dobiegają końca, syn Cypysów postanowił zatrzymać nowego pupila na jeszcze kilka jutrzejszych abordaży. Wszystkie drzwi i okna były już pozamykane, ale Łajza był w końcu jednym z najcwańszych kotów w okolicy. Szybko doszedł do wniosku, że najwłaściwszym wyjściem dla niego, będzie natychmiastowe wyjście awaryjne i cudem przecisnął się kominem kosztem trzech wąsów i złamanego pazura. Był już tak wykończony, że zapomniał o całej sprawie, dla której znalazł się w domu Cypysów. Dżyngins, najwyraźniej przeczuwał niebezpieczeństwo i nie zbliżał się ani do Łajzy, ani do chłopca, ale bury kocur nie myślał o niczym innym, jak tylko o pozbyciu się stroju Czarnobrodego i porządnej dawce snu. Ach, gdyby był człowiekiem na pewno sprawiłby sobie butelkę Whisky... albo i dwie. Na to wspomnienie, poczuł ukłucie żalu, bo teraz, kiedy jego różdżka uległa zniszczeniu, nie mógł powrócić do poprzedniej postaci nie narażając się Ministerstwu. W dodatku ta drewniana noga... nie może już być gorzej.
- Aaaaa!!! – wrzasnął pan Kołtun i podkulił nogi, siedząc na krześle ustawionym przed domem. Łajza jęknął żałośnie. Spojrzał na wąsatego jegomościa, cmoknął bez przekonania, a potem zniknął za frontowymi drzwiami. Eugeniusz, spojrzał przelotnie na swoją kawę, aby się upewnić czy przypadkiem nie zmieniła się w potwora z bagien.
- Matyldooooooo!!! Twój kot jest piratem!!!
- Och, Gienku. Co też znowu opowiadasz? – dobiegł głos pani Kołtunowej z kuchni. Pani Kołtunowa słynęła na całą wieś ze swoich wyrobów mięsnych. Każdy wiedział, że jej kiełbaski absolutnie nie należały do tych sprzedawanych pod nazwą Mięsnych Wyrobów Wieprzowych, które owszem, zawierały części świni jak w nazwie, ale najczęściej takie, o których posiadaniu nie wiedziała sama świnia.
- Mówię ci, Matyldo! Ma drewnianą nogę i kapelusz... i zacmokał na mnie! – upierał się, wymachując groźnie pięścią w stronę drzwi wejściowych.
- Może coś mu utkwiło między zębami...- odpowiedział radosny głos pani Kołtunowej. Eugeniusz złapał się za głowę z zamiarem wyrwania części siwych włosów, ale zrezygnował i tylko rozmasował sobie skronie.
- Przeklęty futrzak... następnym razem już się nie wywiniesz, podstępny zwierzaku... – mruczał pod nosem.
- Matyldo! Zamorduj mi kanapkę... yyy... to znaczy, zrób mi coś do jedzenia, kochanie! – krzyknął do okna, z którego wypływały białe obłoczki pary, roznosząc kuszący zapach zupy ze Świńskich Ryjów. Wczoraj Eugeniusz wypił trochę za dużo Burbonu, ale dziś o dziwo czuł się znacznie lepiej niż poprzedniego ranka i wszystko by wyglądało niemal idealnie, gdyby nie Łajza postukujący drewniana nogą. Skrzywił się na samą myśl o burym kocie, ale otrząsnął jakoś i spróbował odprężyć. Nadeszła Matylda, niosąc talerz pełen parującej zupy i dwie solidne kromki chleba z masłem. Pan Kołtun rozpromienił się na jej widok.
- Dziękuję ci, Matyldo.
- Ależ nie ma za co, Gienku. – Nie znosił kiedy zwracała się do niego w ten sposób, chociaż w tym momencie wcale nie miał jej tego za złe. – Czy wszystko w porządku? – zapytała, uśmiechając się ciepło. Kiwnął głową. – To dobrze. Proszę, Gienku. Dzisiejsza gazeta. – Podała mu złożony, najświeższy numer „Kuriera” i otworzył go na pierwszej stronie. Teraz już wszystko było tak, jak należy, nic nie mogło wyprowadzić go z równowagi... prawie nic. Pan Kołtun spoglądał na Matyldę przez wydrapaną dziurę na stronie z ogłoszeniami giełdowymi. Poczerwieniał, a jego sumiaste wąsy nastroszyły się jak namagnesowane igły. Wyglądał jakby miał wybuchnąć, jednak w ostatniej chwili zrezygnował, oklapł zsuwając się na krześle i mruknął niewyraźnie w stronę Matyldy coś o butelce Burbonu w szufladzie na skarpetki. W gruncie rzeczy, było to czysto logiczne postępowanie. Skoro Pan Kołtun był w posiadaniu zapasowej butelki, jest oczywistym, że ktoś musi ją opróżnić, a Eugeniusz był bardzo logicznie myślącym człowiekiem. No, czasami trochę za bardzo.


Ten post był edytowany przez Gem: 20.07.2007 13:39


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.04.2024 14:54