Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Anguis In Herba, tytuł już właściwy

Anulka
post 23.10.2006 15:56
Post #1 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 18
Dołączył: 08.03.2006




Rozdziały nie będą pojawiać się zbyt często, ale proszę, komentujcie!
Wersja poprawiona
Betowała – Medea.


Rozdział pierwszy

– I ostatni dyplom. Dla najlepszej studentki na roku! Zapraszam panią Hermionę Jane Granger! – Hermiona usłyszała swoje nazwisko.

Nie była zaskoczona. Przez sześć lat ciężko na to pracowała. I wreszcie ma to, czego chciała. Jest najlepszą studentką eliksirów na roku. Tylko dlaczego jej to nie cieszy? Rodzice na pewno byliby dumni.
„Byliby“ – powtórzyła w myślach.

Piętnaście metrów do profesora Nolana.

– Martwych nie da się wskrzesić, Miona. – Głos Harry’ego przedarł się brutalnie do jej świadomości. – Twoi rodzice nie żyją, to fakt, ale pomyśl tylko, co by powiedzieli, gdyby zobaczyli, że ich córka się załamała? Myślisz, że byliby szczęśliwi, widząc, jak opuszczasz się w nauce? Hermiona, czas wrócić do świata żywych, nie uważasz?

Dziesięć metrów do profesora Nolana.

– Panno Granger, chciałam panią poinformować, że zostało pani przydzielone stypendium. Ma pani do wyboru dwa uniwersytety – Akademię Paryską i Uniwersytet im. Warryena. Oczywiście jeżeli nadal chce pani studiować eliksiry – zabrzmiał suchy, pełen wyrzutu głos profesor McGonagall. Hermiona wiedziała, że opiekunka Gryffindoru miała jeszcze do niedawna nadzieję, że dziewczyna zdecyduje się na transmutację. – Do pani należy decyzja, którą szkołę wybrać, choć polecam tę drugą.

Pięć metrów do profesora Nolana.

– Jeśli chce pani uzyskać tytuł Mistrzyni Eliksirów, musi pani kontynuować studia jeszcze przez dwa lata. Naturalnie stypendium Akademii Paryskiej nadal będzie pokrywało wszelkie związane z tym koszty – oznajmił profesor Nolan. – Potem będzie pani musiała zaliczyć staż. Jeżeli jednak woli pani zakończyć swoją edukację w zakresie eliksirów już teraz, to zapewne bez większych problemów dostanie pani pracę w swoim lub naszym ministerstwie. Oczywiście damy pani czas na zastanowienie, to trudna decyzja…
– Nie, chcę się nadal uczyć – powiedziała pewnym głosem, choć w rzeczywistości pewna nie była. Nie chciała się już uczyć, ale jeszcze bardziej nie chciała wracać do kraju. Choćby miały to być tylko odwiedziny. Za bardzo się bała.
Ręka profesora zacisnęła się na jej dłoni.

– Panie profesorze, przecież mówił pan, że będę mogła odbyć ten staż tutaj… – wydukała słabym głosem.
– Pamiętam, panno Granger, ale Akademia jest zadłużona… Rodzina tego chłopca zadeklarowała, że pokryje część długu. Wiem, że to niesprawiedliwe. Nie czułem się wobec pani fair, więc poprosiłem mojego kolegę z Anglii, żeby wziął panią na staż. Edmund Parse. Może pani o nim słyszała?
Pokręciła przecząco głową.
– W każdym razie miałem nadzieję, że będzie pani zadowolona, bo to przecież mniejsza odległość od przyjaciół, rodziny… Ale po pani minie widzę…
– Nie, nie, z chęcią będę stażystką u pana Parse, tylko to mnie nieco zaskoczyło.
„Boże, dlaczego mnie na to skazujesz? Za co?“ – krzyczała w duchu.

* * *

Gospoda Pod Świńskim Łbem od dawien dawna przyciągała bardzo specyficzną klientelę – uciekinierów, emigrantów, czarnoksiężników, śmierciożerców. I w tej kwestii nic się nie zmieniło. Mimo, że od końca drugiej wojny minęło już sześć lat, przez gospodę wciąż przewijały się różne persony związane z Voldemortem. Ale nie tylko one. Od trzech lat w każdy piątek można tu było spotkać dwie niezwykłe osoby. Gdyby zobaczono ich razem jeszcze cztery lata temu, powiedzianoby, że obydwoje są pod wpływem Imperiusa. Nawet teraz czarodziejska społeczność nie była do końca pewna, czy ich przyjaźń jest na pokaz, czy może prawdziwa.
Pierwszą z tych osobistości był Draco Malfoy – obecnie jeden z najlepszych aurorów angielskiego ministerstwa, człowiek, który walnie przyczynił się do wygranej nad Czarnym Panem, który ocalił życie Albusowi Dumbledore’owi i który wydał swojego ojca ministerstwu. Drugą zaś był Harry Porter – nowy Wicedyrektor Wydziału Zadań Specjalnych w Departamencie Obrony, człowiek, który mimo swojego młodego wieku tyle razy oparł się potędze Lorda Voldemorta, by w końcu go pokonać.
Tego dnia, jak w każdy piątek, przyszli do gospody i starym zwyczajem usiedli w najdalszym jej kącie, jak zwykle zamawiając podwójną Ognistą Whisky.
– Czyli to prawda? O zgrozo! Mam nadzieję, że chociaż jeden Ślizgon nadawał się na aurora! – powiedział blondyn, zaciągając się papierosem. Minę miał lekko zniesmaczoną, jakby właśnie zjadł wyjątkowo obrzydliwą fasolkę Bertie’go Bottsa.
– Chyba nie będzie tak źle, jak myślisz. No wiesz, oni są po kursie, trzeba ich tylko zabrać na parę akcji i pokazać, co i jak… – stwierdził mężczyzna z blizną na czole. Miał ostre rysy, co sprawiało, że – w przeciwieństwie do swojego towarzysza – wyglądał bardzo poważnie. – To naprawdę nie będzie takie straszne. – Choć mówił do Dracona, zabrzmiało to raczej tak, jakby przekonywał samego siebie. – Przecież każdemu zostanie przydzielony tylko jeden…
– Pamiętam siebie na pierwszej akcji i wybacz, bracie, ale to mi wystarczy, żeby wziąć urlop. A o ile się nie mylę, w tej chwili przysługuje mi go ponad trzy miesiące. Zresztą jutro zapytam szefa… – mruknął Malfoy, po raz kolejny zaciągając się papierosem. – Z tego, co się orientuję, ty też możesz wziąć sobie wolne, prawda?
– Marzenia! Muszę się zająć przynajmniej jedną osobą. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale awansowałem parę dni temu i „mam dawać przykład“, a przynajmniej tak powiedział Kingsley – stwierdził Potter z rozpaczą. – I jeszcze te szmatławce, które opisują każdy mój krok… A ja głupi miałem nadzieję, że kiedyś się ode mnie odczepią!
– Czyżbyś bał się „stawić czoła młodemu pokoleniu“, jak mawia nasz drogi minister? – spytał z drwiną Draco.
– Zamiast się nabijać, mógłbyś, chociaż zostać i podnosić mnie na duchu, a nie uciekać! – jęknął Harry.
– Wypraszam sobie! Ja nie uciekam! A poza tym to ty tu jesteś Gryfonem. Bądź sobie odważny i poświęcaj się dla dobra sprawy, a tymczasem mi, Ślizgonowi, pozwól robić, co do mnie należy. Mam tu na myśli wybieranie łatwiejszej drogi – oświadczył z rozbawieniem Malfoy. – Nie będę wspominać o tym, że na zasłużone wakacje pojadę razem z Alice. Wątpię, żebyś mógł mi zapewnić takie rozrywki jak ona. – Uśmiechnął się obleśnie.
Harry skwitował to bezradnym wzruszeniem ramion.
– Czyli ten temat mamy za sobą. Ja jadę na urlop, a ty zostajesz i zaharowujesz się na śmierć – zgryźliwie podsumował Draco.

* * *

Harry!
Mam nadzieje, że u Ciebie wszystko w porządku, bo u mnie jak najbardziej. Nie uwierzysz, ale dostałam się na staż do naszego ministerstwa! Wracam z powrotem!
To wspaniale, że awansowałeś. Przepraszam, że nie odpowiadałam na te wszystkie listy. Nie miałam czasu, bez przerwy się uczyłam i w ogóle. Do Rona już napisałam. Nie wiem, czy wiesz, ale Lavender jest w ciąży! Ron poprosił, żebym została matką chrzestną dziecka.
Muszę kończyć – mam jeszcze tyle do zrobienia przed powrotem!
Pozdrowienia,
Hermiona.

* * *

Hermiono!
To wspaniale, że wracasz do kraju. Bardzo się cieszę! Z awansu też się na początku cieszyłem, ale jutro czeka mnie małe piekiełko. Nie wiedziałem, że Lavender i Ron będą mieli dziecko, ale to pewnie dlatego, że dawno z nim nie rozmawiałem. Gratuluję dyplomu!
Harry

* * *

Leciała mugolskim samolotem do Londynu, pierwszą klasą. Za tydzień miała się stawić u Edmunda Parse, głównego angielskiego Mistrza Eliksirów. Nie miała pojęcia, jak Nolanowi udało się go namówić, żeby wziął ją na staż. Słyszała od całkiem wiarygodnych źródeł, że przez ostatnie osiem lat nikogo nie przyjmował.
Patrzyła na jego fotografię w miesięczniku „ Mikstury nowego wieku“. Miał około czterdziestu lat. Przywodził na myśl niedźwiedzia, miał równiutko przyciętą brodę i wąsy, a jego włosy związane były z tyłu w kitkę. Delikatne rysy twarzy kontrastowały z surowymi oczami.
Hermiona nie była zachwycona perspektywą spędzenia w Anglii tylu miesięcy. Bała się swoich wspomnień. Poza tym przeczytała w Proroku, którego mimo wszystko nadal prenumerowała, dużo o swoich dawnych przyjaciołach. To, co pisali o nich w gazetach łączyła z tym, co oni sami pisali jej w listach i w ten sposób dowiedziała się na przykład, że Ron regularnie odnosi sukcesy i awansował już parę razy. Natomiast Harry’ego od dłuższego czasu widywano z Malfoyem. Mieli już trochę spektakularnych akcji na swoim koncie, dzięki którym dostali kilka BARDZO wysokich premii. O Charlie’em pisano niewiele, za to Fred i George zarabiali fortunę na sieci sklepów „Dowcipy Weasleyów“. Dowiedziała się również, iż osobą, która piastowała stanowisko nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią była Cindy Linerson. Kiedy Hermiona przyjechała do Paryża, objęła po niej pokój i nieco o niej słyszała. Podobno nikt na jej roczniku nie znał tylu tarcz, co ona.
Patrzyła teraz uważnie na osobę, która siedziała dwa fotele dalej. Kogoś jej przypominała, tylko kogo? Zaintrygowana wpatrywała się w tego człowieka. Nagle mężczyzna odwrócił się i spojrzał na nią wściekłym wzrokiem. Zlustrował ją od stóp do głów i uśmiechnął się złośliwie. Poruszał bezgłośnie ustami, wymawiając jej nazwisko. Teraz go poznała – to był Blaise Zabini. Speszona, szybko spuściła wzrok. Zamknęła oczy, a jej twarz wyrażała skrajną rozpacz. Jak gdyby nie wystarczyło, że musi wracać do kraju, to już w samolocie musiała spotkać akurat jego.
– Ykhym – usłyszała. Otworzyła oczy i z zaskoczeniem stwierdziła, że na miejscu obok niej, na którym przed chwilą siedział jakiś Arab, teraz siedzi obiekt jej rozmyślań.
– Granger, jaka ty jesteś kulturalna! Spotykasz po latach przyjaciela ze szkoły i nawet się nie odzywasz, tylko bezczelnie się na niego gapisz! – powiedział z przekąsem Blaise.
– Nie przypominam sobie, żebyśmy się choćby kolegowali. Chociaż, oczywiście, zawsze mogło we mnie przypadkiem trafić Oblivate – odparła, nie patrząc na niego.
– Więc, Granger, co robisz w Wielkiej Brytanii? – Jej towarzysz udał, że nie usłyszał uwagi. – Z tego, co wiem, mieszkasz na stałe we Francji.
– Nie sądzę, Zabini, żeby informacja o moim miejscu zamieszkania powinna cię interesować – powiedziała Hermiona.
I w ten sposób odpowiadała na jego pytania przez następne pół godziny. Jedne dotyczyły Akademii, inne przyjaciół, jeszcze inne życia osobistego. W końcu jednak dał sobie spokój i nie odzywał się do końca lotu.
Tymczasem Hermiona pogrążyła się w rozmyślaniach. Zarezerwowała sobie pokój w motelu obok lotniska. Nie chciała się zatrzymywać ani u Rona, ani u Harry’ego, nie chciała też robić kłopotu pani Weasley. W motelu nie chcieli dużo, a słyszała, że warunki są nawet dobre. Za trzy dni miała sfinalizować umowę kupna mieszkania w centrum Londynu. Pewna znajoma starsza pani, mugolka, stwierdziła, że przeniesie się do córki i kiedy tylko Hermiona dowiedziała się o tym, skontaktowała się z nią.

* * *

– Jak to odwołała? Przecież to niemożliwe! Proszę sprawdzić! – poleciła Hermiona dziewczynie w recepcji.
Była zrozpaczona i rozgoryczona. Okazało się, że właścicielka motelu jakiś czas temu wysłała jej wiadomość. Pisała, że niestety jest zmuszona odstąpić pokój Hermiony komuś innemu.
„I co ja teraz zrobię?“ – pomyślała. Ron i Harry odpadali od razu i to wcale nie dlatego, że nie chciała im się zwalać na głowę w środku nocy. Wolała nocować na ulicy, niż już teraz się z nimi spotkać. To samo dotyczyło pani Weasley. Nagle okazało się, że nie ma dachu nad głową!
– Pomocy – wyszeptała.
– Mogę w czymś pomóc, Granger? – usłyszała tryumfalny głos za swoimi plecami. Odwróciła się szybko.
– Nie możesz, Zabini! – warknęła.
Zamiast złości, w jego oczach zobaczyła tylko rozbawienie i coś na kształt współczucia. Pomyślała, że naprawdę musi wyglądać śmiesznie, a on pewnie wie, że jej sytuacja przedstawia się nieco nieprzyjemnie.
– Granger, jak chcesz… to możesz zostać dzisiaj u mnie… – powiedział, przeciągając wyrazy w ten irytujący, malfoyowski sposób.
– Gorzej ci? Prędzej przenocuje na ulicy! – krzyknęła. Ta sytuacja była dla niej zbyt upokarzająca.
– Więc wolisz spać na chodniku, a rano obudzić się bez swoich rzeczy i pieniędzy? – zapytał z drwiną.
Hermiona wyglądała na skonsternowaną. Mogłaby poszukać noclegu w jakimś hotelu, ale było już dobrze po północy, a podróż ją wykończyła. W końcu to tylko jedna noc…

* * *

– Nazywam się Harry Potter i jestem wicedyrektorem tego wydziału – zaczął Harry ochrypłym głosem. – Każdy z was zostanie przydzielony komuś starszemu, kto poinstruuje go na paru pierwszych akcjach, następnie zostaniecie podzieleni na grupy, w których będziecie pracować.
Harry był nieco zasępiony. Owszem, słyszał, że w tym roku testy na aurorów zdało niewiele osób, ale że tylko tylu? Tego się nie spodziewał. Tylko piątka z ponad trzydziestu. W zeszłym roku było dziesięciu.
– Glen McCortt! – Z szeregu wystąpił wysoki brunet z ciemnymi, surowymi oczami. – Będziesz razem z Adamem. Odell Warks! – Tym razem był to jakiś drobny blondyn. – Do Jerry’ego. Amber Paterson do Angi, Bager Williams, ty razem z Markiem i Sissy MireCare razem ze mną.
Harry obdarzył dziewczynę krytycznym spojrzeniem. Miała długie, ciemne włosy związane z tyłu głowy i ciemne oczy. Co dziwne, nie była w szatach – miała na sobie mugolskie ubranie.
Potter kiwnął głową do Marka, a ten poinformował wszystkich, ze najpierw oprowadzi ich po ministerstwie.

Rozdział drugi

Sissy spacerowała po jedynym z korytarzy Ministerstwa Magii. Było już dobrze po północy, ale jej obecność nie była niczym niezwykłym – wielu aurorów niemal mieszkało w swoich biurach. Działo się tak nie tylko z powodu nawału pracy, jaki mieli nawet oni – nowi, ale również dlatego, że starsi pracownicy, ci, którzy walczyli ze śmierciożercami w pierwszej i drugiej wojnie, byli pracoholikami. Nie wszyscy, naturalnie, ale większość.
Ona została dłużej z powodu papierkowej roboty, którą na nią zwalono. Jej przełożony – Harry Porter – był bardzo dobrym czarodziejem, co udowodnił podczas wczorajszej, ich pierwszej wspólnej akcji, ale nienawidził biurokracji, której tutaj było co nie miara.
Praca aurora okazała się nieco inna, niż ją sobie wyobrażała. Myślała, że co chwila ktoś będzie potrzebował ich pomocy w sprawach życia i śmierci, a tymczasem tak naprawdę większość wezwań dotyczyła błahostek. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że jako początkująca nie mogła liczyć na naprawdę poważne akcje, ale to nie zmieniało faktu, że czuła się rozczarowana. Wiedziała jednak, że jeśli okaże się dobra w tym, co robi, to może za jakiś rok czy dwa dadzą jej coś poważniejszego niż grupka dzieciaków poprzebierana za śmierciożerców.
Do jej uszu dobiegł jakiś szelest. Natychmiast obróciła się za siebie, ale niczego nie zauważyła. Echo sprawiało, że hałas wydawał się bardzo bliski, jednak szybko zorientowała się, że równie dobrze może dochodzić z drugiej strony korytarza.
Już w szkole wielu ludzi wypominało jej ciekawość. Według niej ta cecha charakteru niekoniecznie była czymś złym. Oczywiście wiele razy wpędziła ją w kłopoty, ale kogo to właściwie obchodziło?
– O co ci właściwie chodzi? – usłyszała, kiedy zbliżyła się do drugiego końca korytarza. Głos bezsprzecznie należał do jej przełożonego, ale wyglądało na to, że nie jest sam.
– Po prostu wkurza mnie, że cały czas spędzasz z Malfoyem, a mnie kompletnie ignorujesz! Już ci to mówiłem! – odwarknęła osoba, której Sissy nie mogła dostrzec.
– A ja ci odpowiedziałem, że gadasz bzdury. To, że przyjaźnię się z Dragonem, wcale nie znaczy, że mi już na tobie nie zależy!
– Wiesz, ta dyskusja nie ma sensu. Czy ty naprawdę nie widzisz, że to ten sam Malfoy co w szkole?!
Dziewczyna przypatrywała się uważnie sylwetkom. Harry wyglądał na zmęczonego i zirytowanego, a jego przyjaciel był bardzo zgrabiony.
– Ron… Ja… Masz rację, ta rozmowa nie ma sensu! – I odszedł szybkim krokiem w stronę windy. Po chwili to samo zrobił drugi mężczyzna i Sissy została sama.

* * *

Harry Potter leżał na łóżku, pijąc Ognistą Whisky. Miał koszmarny humor. Męczyły go kłótnie z przyjacielem, które zdarzały się coraz częściej. Ron bez przerwy miał o coś pretensje. Tym razem poszło o Dracona, ostatnio o to, że Harry nie mógł pojawić się na obiedzie w jego domu, ponieważ musiał iść na nagłą akcję. Na początku myślał, że to z powodu przepracowania Rona, który nie wiadomo kiedy stał się niemalże drugim Percy’ym, ale szybko zorientował się, że nie o to chodziło. Problem tkwił w czym innym, a on nie miał pojęcia w czym. I bolało go to. Podejrzewał, że zrobił coś, co bardzo uraziło Rona, tylko że dalej niewiele mu to dawało. Jakby nie miał już dość problemów na głowie!
Choćby taka Hermiona. Wraca do kraju i pisze w listach, że się cieszy, co jest oczywistym kłamstwem, bo Harry doskonale wiedział, że nie ma najmniejszej ochoty na powrót. Zresztą doskonale ją rozumiał. Jego też dręczyły bolesne wspomnienia. Miedzy nimi była jednak pewna różnica: on nie uciekł za granicę. Kiedyś miał o to żal do przyjaciółki, który jednak szybko minął, gdy zdał sobie sprawę z pewnych okoliczności, na które wcześniej nie zwracał uwagi. On nigdy nie miał rodziców, tymczasem jego przyjaciółka posiadała ich przed całe szesnaście lat i mimo, że widywała się z nimi tylko w czasie wakacji, to nadal bardzo ich kochała.
Z drugiej jednak strony on też miał Syriusza…
Nigdy nie twierdził, że to, co zrobiła, było złe. Po prostu zabolało go, kiedy wyjechała i to wtedy, gdy dogadywał się z nią o wiele lepiej niż z Ronem, który po śmierci Ginny przez ponad rok chodził przybity. Nie żeby Harry tego nie rozumiał, ale nie spodziewał się, że Ronowi tak trudno będzie pogodzić się z jej śmiercią… Wojna pochłonęła wiele ofiar, a ona była jedną z nich.
Ginny. Kolejny jego problem, nawet po śmierci. To nie była jego wina, że nie zdążył na czas; że tak brutalnie ją torturowano. Ale i tak się obwiniał. Podobnie jak o śmierć wielu ofiar tej wojny. Przecież gdyby wcześniej zabił Voldemorta, oni by nie zgnięli!
Zabił Voldemorta… Cała społeczność twierdziła, że Harry go zabił, podczas gdy on się jedynie bronił. Jak zwykle.

* * *

Edmund Parse był dokładnie takim człowiekiem, jakim go sobie wyobrażała. Surowy i dokładny. Perfekcjonista w każdym calu.
Było dla niej zaskoczeniem, kiedy okazało się, że będzie odbywać staż w jego domu. Potem dowiedziała się, że tam właśnie pracował. Bardzo ją to zdziwiło, ale kiedy przyjechała pod podany adres, zrozumiała, dlaczego właśnie w domu miał swoją pracownię.
Spora willa otoczona była dwumetrowym murem obrośniętym bluszczem, tak samo zresztą jak zbudowany z szarego kamienia budynek, który bardzo kojarzył się Hermionie z hogwarckimi lochami.
Drzwi otworzył jej zgrzybiały staruszek, jak się okazało – lokaj. Był prawie łysy i bez wątpienia głuchy, ponieważ kiedy się przedstawiła, popatrzył na nią dziwnie i dalej czekał na wyjaśnienia. Dopiero, gdy napisała mu to na kartce, zrozumiał.
Właściciel domu przywitał ją raczej chłodno i każąc jej przygotować dwa eliksiry, wyszedł z pomieszczenia. Hermiona była bardzo zaskoczona i zdenerwowana. Spodziewała się raczej jakiejś mowy powitalno–instruktażowej albo czegoś w tym stylu.
Mikstury, które miała uwarzyć, były jej zupełnie nieznane. Dziękowała Morganie, że Parse zostawił jej instrukcje.
– Mam nadzieje, że eliksiry są gotowe – powiedział, wkraczając do pokoju dwie godziny później. Zastał tam jeden kociołek pełny, a drugi pusty, którego zawartość znalazła się na ścianie i samej Hermionie. Totalny chaos nie zaskoczył go wcale. Specjalnie podał dziewczynie złe instrukcje. Zdziwił się jednak, że jedna z mikstur wyglądała całkiem poprawnie.
Hermiona natomiast była załamana. Nigdy podczas swojej nauki w Akademii nie rozlała ani nie wysadziła eliksiru, a przydarzyło jej się to już pierwszego dnia.
Pewnie mnie wywali – pomyślała. Jednak ku jej zaskoczeniu Edmund Parse uśmiechał się po raz pierwszy, od kiedy go zobaczyła. Nie był to bynajmniej uśmiech mściwej satysfakcji. Wyglądał raczej na rozbawionego tragicznym stanem jej ubrania.
– Jak się pani udało uwarzyć pierwszy eliksir? – zapytał zainteresowaniem.
Zaskoczona Hermiona nie potrafiła wydać z siebie żadnego dźwięku. Dopiero po paru sekundach uświadomiła sobie, co się stało. Parse dał jej mylne instrukcje…
– Zamiast piołunu dodałam proszku z kory brzozy.
– Och, bardzo sprytne… – Patrzył na nią inaczej niż na początku. Wydawał się być bardzo zadowolony i do tego cały czas się uśmiechał.
– Mam na imię Edmund. Mów mi po imieniu – powiedział łagodnie.
– Oczywiście, panie Parse – odpowiedziała natychmiast Hermiona, po czym oboje wybuchli śmiechem.
– Hermiona – przedstawiła się i podała mu rękę.
Czuła, że jednak nie będzie tak strasznie, jak jej się na początku wydawało.

* * *

Blaise Zabini nie należał do ludzi cierpliwych. Nic więc dziwnego, że kiedy Hermiona Granger spóźniała się na umówione spotkanie już całe dziesięć minut, każąc mu tym samym czekać na środku jakiegoś mugolskiego parku, nie był człowiekiem zadowolonym. Tym bardziej, że jak na tę porę roku było zdecydowanie zbyt chłodno, a do tego kropił deszcz. Z drugiej jednak strony Blaise wiedział z doświadczenia, że kobiety często się spóźniają, więc tłumaczył sobie, że Hermiona pewnie siedzi przed lustrem i robi sobie makijaż. Tyle, że przez siedem lat Hogwartu Hermionę Granger widział umalowaną raptem pięć czy sześć razy. Kiedy stwierdził, że jeszcze chwila, a sobie stąd pójdzie, na końcu alejki dostrzegł burzę brązowych loków, a chwilę potem ich właścicielkę, która biegła w jego stronę.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała Hermiona, stając przed nim zdyszana i z rumieńcami na twarzy. – Nie mogłam… wyjść wcześniej… od Edmunda.
– Nic nie szkodzi, Granger, naprawdę. Co z tego, że marzłem na zimnym wietrze i deszczu albo z tego, że jesteśmy spóźnieni do restauracji, hm? – zapytał sarkastycznie.
– Przecież przeprosiłam. Naprawdę wcześniej nie mogłam – odrzekła spokojnie Hermiona. – A gdzie my tak właściwie idziemy?
– Tam – rzucił, po czym skinął na nią głową i ruszyli w kierunku ulicy.
Był na nią zły za to spóźnienie. Po co on się w ogóle z nią umawiał? Co za ironia losu, że ze wszystkich jego szkolnych znajomych, z którymi był w neutralnych, przyjacielskich lub mało wrogich stosunkach, tylko ona i Draco mieszkali w okolicach Londynu. Oczywiście był jeszcze Harry, ale on cały czas spędzał w pracy i za nic nie dało się go z stamtąd wyciągnąć.
Właściwie za Hermioną Granger nigdy nie przepadał. W szkole wciąż tylko się uczyła, a on tylko się wygłupiał. Potem oboje wyjechali na studia do dwóch różnych krajów. Przez sześć lat wydawała mu się kujonowatą szlamą, a później kujonowatą dziewuchą.
Przestał wierzyć w idee rodziców już w piątej klasie. Szlamy i inne równie bzdurne teorie w ogóle go nie interesowały. Ale nigdy, aż do upadku Czarnego Pana, nikomu o tym nie powiedział. Dopiero wtedy zaczął obnosić się z tym, co naprawdę myśli. Kiedy parę dni wcześniej spotkał Hermionę w samolocie, stwierdził od razu, że warto by było bliżej ją poznać. Nie tylko z powodu jej wyglądu, który, jak uważał, od końca siódmej klasy uległ diametralnym zmianom, ale także dlatego, że jej osoba bardzo go interesowała. Zastanawiał się, czemu dopiero teraz wróciła do Anglii. On sam zrobił sobie roczny odpoczynek po studiach i trwonił pieniądze ojca, jeżdżąc po całej Europie, o czym zresztą ani Augustus Zabini, ani jego żona nie mogli wiedzieć, ponieważ od kilku lat wąchali kwiatki od spodu. Oboje zostali zabici przez aurorów na krótko przed upadkiem Voldemorta.
Blaise miał nadzieję, że ten wieczór nie okaże się kompletną klapą, co było bardzo prawdopodobne w przypadku spotkania Gryfonki ze Ślizgonem.
– Już jesteśmy – powiedział, gdy doszli do jednej z restauracji.
W środku panowała cisza, tylko od czasu do czasu przerywana cichymi rozmowami.
– Stolik numer sześć – powiedział kelner, gdy Zabini pojawił się w jego polu widzenia. Był tutaj częstym gościem.
Usiedli i po paru minutach kelner przyniósł im jedzenie.
– Hermiono – zaczął, a na jej twarzy odmalowało się zdziwienie. Postanowił, że skoro to ma być miły wieczór, będzie mówił jej po imieniu. – Proponuję, żebyśmy zwracali się do siebie jak starzy, dobrzy znajomi. Gdybyś nie wiedziała, mam na imię Blaise – zażartował, a ona uśmiechnęła się.
– Czemu właściwie wróciłaś do Anglii? Słyszałem, że mieszkasz na stałe w Paryżu – zapytał, kiedy stwierdził, że atmosfera sprzyja takim tematom. Bardzo go to ciekawiło.
– Jestem na stażu u Edmunda Parse – odparła. – Jeżeli chcę dostać pracę jako Mistrzyni Eliksirów, muszę odbyć jakąś praktykę w zawodzie. A co z tobą?
– Po studiach zrobiłem sobie rok przerwy. Wiesz, Zaklęć uczy się dłużej, chociaż są o wiele prostszą dziedziną magii. Jeździłem po całej Europie i nudziłem się niemiłosiernie.
Po jego słowach nastała krótkotrwała cisza, ponieważ kelner przyniósł im wino.
– Chyba cieszysz się, że wróciłaś, co? Złota Trójca i tak dalej, no nie? – mruknął rozbawiony, kiedy pracownik restauracji odszedł. Uniósł komicznie jedną brew. Hermiona uśmiechnęła się lekko.
– Tak sobie. Nie tęskniłam za tym, a do tego mam złe wspomnienia w związku z Wielką Brytanią.
Blaise podejrzewał, że chodziło jej o rodziców, których zamordowali śmierciożercy, kiedy Granger była na szóstym roku, zaledwie parę miesięcy przed pokonaniem Voldemorta.
– Daj spokój, na pewno się trochę cieszysz – stwierdził. – A tak w ogóle to podobno Snape rzuca szkołę. Co prawda nie teraz, ale w przyszłym roku, więc może się załapiesz, co?
– Nie wiem, czy zostanę w kraju. Planowałam wyrwać się stąd jak najszybciej. Zresztą, sama jeszcze nie wiem – powiedziała niepewnie, a potem zapytała: – A ty? Co będziesz robił?
– Zostanę w domu moich „świętej pamięci” rodziców i będę wydawał ich majątek, w międzyczasie grając na mugolskiej giełdzie i odrabiając straty.
– Właśnie, apropos mugoli. Powiedz mi, co ty właściwie robiłeś w ich latającym wynalazku? – spytała z ciekawością Hermiona.
– W Ameryce integracja z mugolami jest bardzo popularna. Wiesz, tam czarodzieje poznają świat mugoli, a nawet obracają się w ich towarzystwie.
– I ja mam uwierzyć, że TY też?
Pytanie było poważne i tak też Blaise postanowił jej odpowiedzieć.
– Hermiono, ja naprawdę nie wierzę w te wyssane z palca bajki o złych szlamach i dobrych czystokrwistych. Nigdy w nie wierzyłem. Po prostu byłem na tyle sprytny, że nie mówiłem o tym ojcu, żeby mnie nie wydziedziczył. A potem moi rodzice umarli i było po kłopocie. Nie żebym był nieczuły, ale sama przyznasz, że nie wydawali się szczególnie miłymi ludźmi, prawda?
Hermiona milczała. Blaise myślał, że jego towarzyszka przetrawia informacje. Po chwili jednak odezwała się niemalże lodowato.
– Nie jestem zachwycona tym, że musze tutaj z tobą siedzieć, wiesz?
Blaise nie wiedział, że była aż tak niezadowolona, żeby go o tym informować. Czyżby był aż tak nieuprzejmy, kiedy mówił, że jeżeli nie przyjdzie, będzie miała u niego dług wdzięczności?
– Przecież nigdy się nawet nie lubiliśmy. Po co mnie tutaj w ogóle zaprosiłeś? Nie mogłeś wziąć zamiast mnie jakiegoś swojego kolegi?
Czy ona uważa go za geja?!
– Hermiono, zaprosiłem Cię tutaj, ponieważ miałem ochotę miło spędzić wieczór. Nie przyszedłem z Draconem, bo wyjechał na urlop. Nikt inny nie mieszka w okolicy. Poza tym nie rozumiem, dlaczego miałbym nie zaprosić na kolację ciebie.
– Bo nigdy za sobą nie przepadaliśmy, Zabini – warknęła niemal wrogo. – Bo to jestem przecież szlamą. Kiedy byliśmy w szkole to ci jednak przeszkadzało.
Doskonale pamiętał, ile razy wyzywał ją z powodu jej pochodzenia, ale nie sądził, że po latach to wciąż ma znaczenie.
– Mówiłem ci przecież... – zaczął, ale Hermiona mu przerwała.
– Tylko, widzisz, ja ci wcale nie wierzę. Przez tyle lat byliśmy wrogami. Ja Gryfonka, ty Ślizgon, ja szlama, ty czystej krwi – z każdą chwilą podnosiła głos. Kilka osób zaczęło im się przyglądać. – Nie wiem, czemu kazałeś mi tu przyjść i czego w ogóle chcesz, ale ja wychodzę! – wykrzyknęła. Wszyscy patrzyli, jak szybkim krokiem wychodzi z restauracji, trzaskając drzwiami.
Blaise był wściekły. Czemu mu nie uwierzyła?! W końcu mówił prawdę! I to niby Ślizgoni są pamiętliwi… Też coś!
O nie, tego jej nie podaruje. Jak ona w ogóle śmie go oskarżać o kłamstwo?! Przecież nic o nim nie wie!

* * *

Harry siedział właśnie na swoim nowym, niewygodnym fotelu, popijając kupiony parę minut wcześniej napój. Oczy same mu się zamykały, a głowa niemiłosiernie bolała. Przy całym swoim doświadczeniu ciągle zapominał o jednej rzeczy – sen mimo wszystko jest bardzo potrzebny.
Ktoś zapukał do drzwi, które chwilę potem otworzyły się na oścież. Stała w nich Sissy.
Sissy była niesamowicie energiczną i ciekawską osobą. Jak na dwudziestoletnią dziewczynę była również świetną czarownicą. Jednak na tym jej zalety się kończyły, chyba że dodać cierpliwość do wypełniania papierów. Oprócz tego, że bez przerwy przychodziła do jego spokojnego dotychczas biura, to ciągle pytała, czy nie mają jakiejś akcji. Co prawda Harry spodziewał się tego, ale nie był przygotowany na taką częstotliwość! Czasem to było nie do wytrzymania, a nie minął nawet tydzień.
– Szefie, co się dzieje? Jakoś dziwnie wyglądasz, kawy?
Harry popatrzył na nią jak na anioła, który zstąpił z nieba i skinął szybko głową, modląc się, żeby dziewczyna nie rozmyśliła się po drodze do automatu na górze.
Kiedy po paru minutach poczuł dobrze sobie znany zapach kofeiny, a do pokoju po raz kolejny weszła Sissy, niosąc gorącą kawę, poważnie zastanawiał się, czy by jej nie uściskać.
– Proszę – powiedziała, stawiając plastikowy kubek i pudełeczko ze śmietanką na biurku.
– Dzięki – odparł i niewiele myśląc, rzucił się łapczywie na kawę. Nawet nie zauważył, że Sissy wciąż była w pokoju.
– No, szefie, to musiałeś wczoraj zabalować – stwierdziła po paru minutach, a jego miłość do niej wyparowała w oka mgnieniu. – To może chociaż powiedz z kim i gdzie.
– Z Ognistą w moim mieszkaniu – rzucił sarkastycznie Harry.
– Aha – podsumowała Sissy. – Szefuniu, zjesz ze mną obiad? Bo mam sprawę do obgadania.
Harry popatrzył na nią, na wpół wściekły za "szefunia", a na wpół zaskoczony.
Za "szefunia" był zły podwójnie. Od kiedy zaczęła tak do niego mówić, pół biura się na to przerzuciło. Zrobiło się nieprzyjemnie, kiedy do Kingsleya zaczęli się zwracać per "Bossie". I to Harry’emu się za to dostało.
– Jasne – odpowiedział na jej pytane, ciekawy, o czym chce pomówić.

* * *

Hermiona była na siebie wściekła. Jak mogła zachować się tak szczeniacko? Jak?
Co za wstyd – myślała.
Ale nie mogła zrobić inaczej. Oczywiście wiedziała, że Zabini mówił prawdę, ale to nie miało znaczenia. Była na niego zła za lata wyzywania ją od "szlam", a do tego dołączył jeszcze podły szantaż, który Blaise na niej zastosował. Takich rzeczy się nie wybacza! Chociaż z drugiej strony szkoda jej go było. Był totalnie zaskoczony jej wybuchem, a potem musiał zostać w tej restauracji z ludźmi, którzy na pewno bezwstydnie się na niego gapili. Ale jak on mógł w ogóle myśleć, że jeśli zaprosi ją do jakiegoś lokalu, powie parę miłych słówek, to ona po prostu przejdzie nad tym wszystkim do porządku dziennego? Może myślał, że nie ma o to wszystko do niego pretensji? Znając Ślizgonów, było to bardzo możliwe. Ale ona też nie powinna się tak zachowywać. Cóż, wina leży po obu stronach. Pewne jest tylko jedno: Zabini wreszcie da jej spokój i nie będzie jej niepokoić.

* * *

Harry siedział przy stoliku w knajpie "Pod Jednorożcem", a naprzeciwko niego usadowiła się Sissy. W środku znajdowało się pełno ludzi i panował straszny harmider. Głównie dlatego, że była to jedna z nielicznych magicznych knajp w pobliżu ministerstwa. Harry jednak rzadko tu przychodził, ponieważ obiady jadał w swoim gabinecie w towarzystwie portretu jakiegoś bardzo starego, ale też bardzo rozmownego czarodzieja.
– Szefie, zamawiamy coś? – odezwała się Sissy, starając się przekrzyczeć tłum.
– Jak chcesz – mruknął cicho.
– CO?!
– JAK CHCESZ!
Wstała od stolika i po paru minutach wróciła z gorącymi frytkami, sałatką i kotletami.
– To o czym chciałaś pogadać? – zapytał, kiedy już zjedli.
– Szefie… – zaczęła niepewnie i już wiedział, że będzie owijała w bawełnę. – Chciałam zapytać, czy nie mógłbyś załatwić nam jakiś większych akcji, bo strasznie nudno tak siedzieć w ministerstwie.
– I po to mnie tutaj ciągnęłaś?! – warknął ze złością. Jego towarzyszka milczała chwilę, po czym znów się odezwała.
– Nie. Tak naprawdę to był pretekst. Ja i Mark stwierdziliśmy, że jeszcze trochę, a zakisisz się w biurze i od dzisiaj będziemy cię na zmianę stamtąd wyciągać – powiedziała lekko głosem, który przypominał mu Tonks, kiedy próbowała go przekonać, żeby przeniósł się do Doliny Gordyka.
– Oszaleliście – stwierdził i podniósł się z krzesła.
– Szefie, czekaj!
Sissy przypominała mu w tej chwili wyjątkowo natrętną muchę, którą z chęcią rozgniótłby gazetą.
– O co chodzi? – zapytał, kiedy z powrotem usiadł na miejscu.
– Ale nie będziesz się gniewać, wrzeszczeć i miotać zaklęciami?
– Nie – odparł krótko. Był już porządnie wkurzony. Wyciągnęła go tutaj, uknuła kulawy spisek razem z Markiem, a teraz zachowuje się jak pięcioletnie dziecko. I to ma być aurorka? Ministerstwo schodzi na psy!
– Widziałam wczoraj wieczorem... – zaczęła, a Harry spojrzał na nią i już wiedział, o co chodzi. Od początku był pewien, że ktoś przysłuchiwał się jego kłótni z Ronem. Skinął na nią ręką i oboje nachylili się nad stolikiem, żeby móc się dobrze słyszeć, nie krzycząc za bardzo. Harry pomyślał, że lepiej jej to wytłumaczyć, niż żeby pytała ludzi, rozsiewając w ten sposób plotki.
– Posłuchaj, nie powinnaś wtedy podsłuchiwać, ale wyjaśnię ci to w miarę moich możliwości.
Sissy patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, które były teraz bardzo blisko jego oczu.
– Moja przyjaźń z Ronem przeżywa... kryzys. On jest zapracowany, a do tego dochodzą jeszcze różne wspomnienia ze szkoły i to powoduje, że coraz częściej się sprzeczamy. Byłbym ci bardzo wdzięczny, gdybyś zachowała to dla siebie. To wszystko jest strasznie skompilowane i zawiłe, nie mam ochoty, żeby pisały o tym wszystkie gazety. Jasne?
– Jasne, ja po prostu byłam ciekawa, szefie. Obiecuję, że nie będę cię już podsłuchiwać – powiedziała cicho, spuszczając wzrok. Lekko się zarumieniła, ale zauważył to tylko dlatego, że był tak blisko jej twarzy.
– Mnie może i nie będziesz już przesłuchiwała, ale nie chciałbym być w skórze reszty – stwierdził, a na jej ustach pojawił się chytry uśmieszek. – Wracajmy.

Rozdział III

Harry jak co dzień obudził się przed szóstą. Od kiedy został aurorem, zawsze tak było, choć wciąż żywił nadzieję, że któregoś dnia uda mu się pospać trochę dłużej. Gdy niecałe dwadzieścia minut później jadł przygotowaną przez siebie imitację śniadania, do pomieszczenie wleciała sowa z „Prorokiem”. Zwykle brał gazetę do pracy, gdzie mógł spokojnie poczytać, wypijając przy tym dwie, a czasem trzy kawy, jedna po drugiej. Tym razem jednak jego uwagę zwrócił ogromny nagłówek na pierwszej stronie. Zamarł z szeroko otwartymi ustami. Napis głosił: „KOLEJNY ROMANS HARRY`EGO POTTERA!”, a obok widniało zdjęcie przedstawiające jego i Sissy na wczorajszym obiedzie, nachylonych do siebie tak bardzo, że prawie stykali się nosami. Od razu zorientował się, że zrobiono je, kiedy tłumaczył dziewczynie sprzeczkę z Ronem.
Przeczytał artykuł i odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że nie ma nawet wzmianki o jego przyjacielu. Po chwili przejrzał go ponownie, tym razem starając się wyłapać ogólny sens. I, nie da się ukryć, przesłanie było dość jasne. W całym reportażu dziennikarka zarzucała mu same wstrętne rzeczy, przedstawiając Sissy jako niewinną ofiarę jego samczych popędów.
Od kiedy Rita wyszła za ojca Luny, w „Proroku” przynajmniej raz w tygodniu pojawiał się reportaż na temat Harry’ego. Głównie za sprawą niejakiej Amandy Baker, która bez przerwy wtrącała się w jego życie, informując resztę świata o każdym jego kroku. Nigdy nie lubił być na pierwszych stronach gazet, a teraz zdarzało się to równie często jak wtedy, gdy jeszcze był uczniem Hogwartu.
Kiedyś artykuły o nim były nieprzyjemne, ale dało się nad nimi przejść do porządku dziennego. Tymczasem od śmierci Voldemorta gazety wypisywały takie rzeczy, że niejednokrotnie różdżka mu się w kieszeni iskrzyła. Opowiadały niestworzone historie wyrwane z jego życiorysu, cytowały nigdy niewypowiedziane słowa, a od około pół roku żywo interesowały się jego życiem miłosnym. Jakby tego było mało, co jakiś czas robiły pośmiewisko z bliskich mu ludzi lub wręcz przeciwnie – przedstawiały ich jako wspaniałych i niezastąpionych przyjaciół, co w gruncie rzeczy było jeszcze bardziej uciążliwe.
Kiedy zjawił się w pracy, wszyscy dziwnie na niego patrzyli. Tylko jego najbliżsi współpracownicy, przyzwyczajeni już do podobnych pogłosek, puszczali je mimo uszu.
Sama zainteresowana drzemała w fotelu, zmęczona po całonocnej papierkowej robocie. Wyglądała bardzo zabawnie z głową osunięta na krawędź fotela, otwartymi ustami i w otoczeniu mnóstwa pergaminów rozsypanych po podłodze. Dla Harry’ego było niemal pewne, że nic nie wie o artykule z „Proroka”. Nie chciał jej budzić, więc postanowił porozmawiać z nią później.
Wyszedł na korytarz i skierował się w stronę swojego gabinetu. Zewsząd dochodziły go podniecone szepty.
– Ciekawe, kiedy to się zaczęło? – usłyszał, gdy przeszedł obok dziewczyny, którą pamiętał ze szkoły. Spojrzał na nią groźnie i przyspieszył kroku. Z zadziwiającą szybkością zniknął za drzwiami biura. Rozsiadł się w fotelu i zamknął oczy. Sądził, że uodpornił się już na takie sytuacje, ale jednak coś w nim zostało z lat szkolnych.
Jak on ich nienawidził! Tych wszystkich plotkujących ludzi, ciekawych jego prywatnego życia, niemal śliniących się na każdą wzmiankę o nim. Jakby na świecie nie było ważniejszych rzeczy! A były niewątpliwie. Dlaczego na przykład nikt nie interesował się Ministrem Magii, który co prawda dużo obiecywał, ale nic nie robił? Albo konfliktem między Ministerstwem a Hogwartem? Lub choćby mistrzostwami, które miały się niedługo odbyć?
Ale co tam takie błahostki! Harry Potter jest najważniejszy! – sarknął w duchu.

* * *

– Nad czym pracujesz? – zapytała Hermiona, spoglądając na zamyślonego Edmunda
– Co…? – zapytał, nie odrywając wzroku od książki, nad którą się pochylał. – Och, to Eliksir Tojadowy.
Hermiona popatrzyła na niego uważnie. Zastanawiała się, co tak bardzo zaciekawiło Edmunda w tej miksturze. Nie zdążyła jednak zapytać, ponieważ jej przełożony wyskoczył nagle ze swojego fotela i skierował się w stronę półek ze składnikami eliksirów.
– Jest! – wykrzyknął tak głośno, że aż szyby w oknach zadrżały.
– Co jest?
– Hmmm? – mruknął z roztargnieniem, kiedy powrócił na miejsce. Prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie do końca sprawy z jej obecności. W takich chwilach był zupełnie oderwany od rzeczywistości.
– Pytałam, co tak cię ucieszyło.
– Od ponad dziewięciu lat staram się przygotować ulepszoną wersję Eliksiru Tojadowego. To takie hobby, poza pracą… Zdaje się, że trafiłem na coś ciekawego – powiedział, obracając się do niej, ale po chwili wrócił do obserwacji kociołka, który po dodaniu nóg salamandry zaczął niebezpiecznie bulgotać.
– Och. Nie uważasz, że to – kiwnęła głową w stronę mikstury – zaraz wybuchnie?
– Ależ skąd – odparł, spoglądając na nią z pobłażliwym uśmiechem.
Hermiona czuła się przy Edmundzie o wiele pewniej niż na początku, ale nadal była nieśmiała, jeśli chodziło o zadawanie pytań. Wydukała coś sfrustrowana i spojrzała na niego pytająco. Nienawidziła czegoś nie wiedzieć, nawet jeżeli nikt jej za to nie obwiniał.
– „Składinki Eliksirów, Stopień Czwarty” Edwarda Cruse’a – odpowiedział, zanim zdążyła zadać pytanie. Spłonęła rumieńcem, kiedy zrozumiała, że mówił o książce, z której kiedyś zdawała egzamin.
– Dzięki – mruknęła cichutko i wyszła do innej komnaty.
Edmund popatrzył za nią z rozbawieniem. Uśmiechnął się sam do siebie – ta dziewczyna wciąż jeszcze tak niewiele wiedziała. Bardzo ją polubił. Była inteligentna i zdolna, łatwo przyswajała wiedzę i umiejętnie wykorzystywała ją w praktyce, ale do geniuszu czegoś jej brakowało. Nie potrafiła na dłużej zatrzymać się przy jednym temacie. Przeskakiwała od jednego eliksiru do drugiego, nie będąc w stanie skupić się na żadnym. Wytknął jej to, ale stwierdziła, że to chyba lepiej, że łatwo jej idzie sporządzanie dwóch mikstur naraz. Może miała rację?
Przegonił ją ze swoich myśli i skupił się na Eliksirze Tojadowym. Był już o krok od ulepszenia jego receptury, ale cały czas coś mu stało na przeszkodzie. Podejrzewał, ze obrał zły tok myślenia, jednak teraz wiedział, że dobrze trafił.

* * *

Sissy była wzburzona. Szła szybkim krokiem przez mugolską uliczkę, potrącając co chwilę przechodzących obok ludzi. Nie zwracała na nich większej uwagi. Klęła cicho pod nosem, zaciskając dłoń na ukrytej w kieszeni różdżce. Po drodze o mało co nie wpadła pod koła jakiegoś czarnego pojazdu, z którego wysiadł gruby, brodaty mężczyzna i zaczął wymachiwać rękami, krzycząc coś o „szaleńcach, którzy rzucają się na ulicę” i „durnych idiotkach, niepotrafiących odróżniać kolorów”. Nie zwróciłaby na to większej uwagi, gdyby nie tłum ludzi gapiących się na nią przy tej okazji.
W końcu stanęła przed wysokim, pomalowanym na szaro budynkiem. Trochę przypominał jej Azkaban, który kiedyś widziała na zdjęciach. Weszła do środka. Zdziwiła się bardzo, kiedy okazało się, że wewnątrz budynek był całkowicie czarodziejski. Na ścianach wisiały ruchome portrety, a magiczne pióra pisały coś zawzięcie na długich pergaminach.
– Drzwi wyłapują magiczną aurę wchodzących, więc mugole nie mają tu wstępu. Dla nich budynek jest w remoncie – zagadnęła recepcjonistka.
– Och, rozumiem…
– Pani w jakiej sprawie?
– Chciałabym porozmawiać z Amandą Baker – powiedziała szybko, przypominając sobie o ogarniającej ją złości.
– Pani Baker już kończy pracę. Może pani przyjść jutro – odezwała się recepcjonistka.
– Muszę z nią porozmawiać teraz! – warknęła niezbyt uprzejmie Sissy, po czym dała jasno do zrozumienia, że jeśli nie zostanie wpuszczona, dojdzie do rozlewu krwi. Siedząca przed nią kobieta postanowiła nie stawiać większego oporu.
– W porządku, może pani wejść, ale tylko na chwilę. Jak się pani nazywa?
– Sissy.
– Jakieś nazwisko?
– Nie, tylko Sissy.
– Czwarte piętro, trzecie drzwi po lewej.

* * *

Sissy kroczyła długim korytarzem, zabijając wzrokiem każdą napotkaną po drodze osobę. W ręce nadal ściskała różdżkę. Dotarła do jasnozielonych drzwi i zapukała.
– Proszę wejść – odezwał się bezbarwny głos. – Och, pani MireCare! Jak miło panią poznać! – udała radość siedząca za biurkiem Amanda Baker.
Dziennikarka miała siwe włosy sięgające ramion skołtunione tak bardzo, że Sissy zaczęła się zastanawiać, czy kiedykolwiek były czesane; jej duże brązowe oczy świeciły złowieszczo, a na ustach błąkał się fałszywy uśmieszek. Ogromna zielona garsonka i różowa torba zwieszały się z krzesła, na którym siedziała, a jej czerwone szpilki wystawały za dolną krawędź biurka. Na stoliku leżały duże okulary w żółtych oprawkach, a centymetr dalej ułożył się szary perski kot.
Sissy, wbrew temu, co sobie wyobrażała, poczuła się bardzo onieśmielona tą konfrontacją. Było to dla niej wielkim zaskoczeniem, ponieważ nigdy wcześniej jej się coś takiego nie przydarzyło.
– Proszę usiąść – zaproponowała reporterka.
– Postoję, dziękuje – odparła Sissy i popatrzyła twardo na kobietę. – Chciałam tylko powiedzieć, że nie powinna pani wypisywać takich bzdur o ludziach i sytuacjach, o których nie ma pani pojęcia. Proszę też, żeby zamieszczono sprostowanie dotyczące dzisiejszego artykułu.
– Pani raczy żartować? – odezwała się po chwili Baker, spoglądając na dziewczynę z lekkim rozbawieniem.
– Nie, mówię jak najbardziej poważnie – wydusiła z siebie Sissy, czując coraz większe zawstydzenie. Nie wiedzieć czemu, miała ochotę stamtąd uciec. Kobieta wytwarzała wokół siebie jakąś dziwną, przerażającą atmosferę, a jej dzikie oczy wprawiały człowieka w osłupienie.
– To niemożliwe. Gazeta nie będzie marnowała papieru tylko dlatego, że jakaś dziewucha – tu spojrzała pogardliwie na Sissy, całkowicie porzucając uprzejmy ton, którym ją na początku uraczyła – puszczająca się z Harrym Potterem ma taki kaprys!
Sissy poczerwieniała na twarzy ze złości i upokorzenia. Źrenice jej oczu pociemniały, a zęby zacisnęły się mocno. Milczała przez chwilę, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć. Nigdy nie była dobra w szybkich, cynicznych ripostach.
– Nie puszczam się z Harrym i pani doskonale o tym wie. Nie zaszkodzi, jeśli napisze pani sprostowanie, więc niech pani będzie łaskawa je zamieścić w jutrzejszym numerze, inaczej…
– Inaczej co, dziecinko? – zadrwiła reporterka. – Naślesz na mnie prawnika? „Prorok” ma ich całe stado! Poprosisz swojego kochasia, żeby to załatwił? A może myślisz, że takie nic jak ty może tu po prostu przyjść i mi rozkazywać?! – Jej głos przesycony był jadem. – Wynoś się i nie marnuj mojego czasu!
Sissy przez chwilę patrzyła na nią w oszołomieniu, po czym odwróciła się i wyszła z gabinetu. W oczach miała łzy. Była pewna, że gdyby się odezwała, wybuchłaby płaczem, a głos drżałyby jej tak strasznie jak ręce.
Kiedy wróciła do mieszkania, które dzieliła ze swoją daleką kuzynką, zrobiła sobie gorącą czekoladę. To zawsze ją uspokajało. Pijąc gorący napój ze swojego ulubionego kubka, próbowała powstrzymać cisnące jej się do oczu łzy.
Zazwyczaj gdy była miła, odpłacano jej tym samym. Rzadko kiedy spotykały ją takie sytuacje jak dzisiaj, nawet w szkole, gdzie jako Puchonka była narażona na różnie nieprzyjemne docinki. Zupełnie nie wiedziała, jak powinna się zachować wobec kogoś tak bezczelnego. Teraz była na siebie trochę zła, że dała tej całej Baker okazję do kpin, ale jej gniew bardziej skupiał się na samej reporterce. Gdyby tylko przyszła jej wtedy na myśl jakaś porządna klątwa…

* * *

Blaise leżał na swoim łóżku. Oczy same mu się zamykały, choć nie robił tego dnia nic, co mogłoby go w jakikolwiek sposób zmęczyć. Był w Ministerstwie, a potem odwiedził u Św. Munga Pansy, która niedawno urodziła córeczkę.
Właściwie każdy jego dzień wyglądał tak samo. Wstawał rano, od czasu do czasu szedł do Ministerstwa, wracał do domu, biegał, jadł, spotykał się z przyjaciółmi, spał. Nic więcej. Jednak Blaise bardzo lubił swoje monotonne życie. Nie było w nim żadnych niepokojących wydarzeń, ani niczego, co mogłyby go wyprowadzić z równowagi. Oczywiście jeżeli nie liczyć spotkania z Granger, ale to… Tego nie było.
Spojrzał w niebo, które z każdą chwilą robiło się coraz ciemniejsze. Zdziwił się niezmiernie, kiedy nagle w okno z głośnym trzaskiem uderzył szary kształt przywodzący na myśl włochatego nietoperza. Dopiero po paru sekundach rozpoznał sowę Dracona, którą ten bardzo lubił i za żadne skarby nie chciał się pozbyć, choć słaniała się już na skrzydłach.

Blaise!
Wracam wcześniej. Nudzę się tutaj. Alice chyba też nie bawi się najlepiej. Nie chcę wracać do domu. Tam będzie jeszcze gorzej. Pomieszkam trochę u Ciebie, jeżeli nie masz nic przeciwko.
Draco

Ten post był edytowany przez Anulka: 13.04.2007 19:15
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Anulka
post 26.10.2006 16:43
Post #2 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 18
Dołączył: 08.03.2006




Rozdział czwarty


Młody mężczyzna o blond włosach wszedł bez pukania do biura Harry’ego i usiadł na krześle, rozglądając się z dezaprobatą po pomieszczeniu. Jego twarz wykrzywił nieprzyjemny grymas.
— Merlinie, kiedy oni wreszcie zmienią ci te meble? Jestem pewien, że to niezdrowo siedzieć na czymś tak twardym!
Potter spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem. Jego przyjaciel rozsiadł się nonszalancko naprzeciwko niego i wiercił mu wzrokiem dziury w głowie. Harry nie był pewien, czy dlatego, że oczekiwał odpowiedzi, czy może raczej chciał, żeby Harry zaczął zadawać pytania. Po krótkim zastanowieniu postawił jednak na tę drugą opcję.
— Co tu robisz? Miałeś być na swoim wspaniałym urlopie w równie wspaniałym towarzystwie, aby wspaniale spędzać czas we wspaniałym miejscu. — W jego głosie wyraźnie słychać było urazę.
Kąciki ust Dracona uniosły się nieznacznie, a jego szare oczy błyszczały, jak zwykle w takich chwilach. Harry nie potrafił pojąć, co Dracona tak bardzo pociągało w mówieniu. Widocznie jednak coś w jego usposobieniu zmuszało go do ciągłego mielenia ozorem.
— Och, wiesz, czasami nie wszystko układa się po naszej myśli. Na prostej drodze często pojawiają się niespodziewane zakręty i...
— Czyli?
Harry naprawdę nienawidził, kiedy Draco zaczynał filozofować. Mógł jedynie dziękować Merlinowi, że robił to bardzo rzadko.
— Nudziło mi się. Alice nie bardzo podobało się na wakacjach... Bywa. — Malfoy przerwał na chwilę i spojrzał w okno. — Rozstaliśmy się.
— Och.
— Obiło mi się uszy, że ty za to romansujesz na całego.
— Nawet o tym nie wspominaj — bąknął Harry. — Jeśli masz na myśli ten artykuł sprzed trzech dni...
— Nie, mam na myśli dzisiejszy — odparł Draco.
Potter spojrzał na niego ze zniechęceniem.
— Jeszcze jeden?
Malfoy rzucił mu gazetę przed nos.
— Strona piąta.
Harry dziękował w duchu, że nie na pierwszej.
Tym razem zdjęcie przedstawiało Sissy w mugolskim ubraniu spacerującą z jakimś ogromnym stworzeniem, które Harry uznał za psa. Całość znajdowała się w dziale „Plotki i ploteczki”.

CO DALEJ?
Jak donosi nasza zaufana korespondentka Amanda Baker, nowa wybranka słynnego Harry’ego Pottera — Sissy MireCare — nie ma najlepszej opinii wśród znajomych. Przypomnijmy, że związek Pottera i początkującej aurorki został ujawniony niedawno, ale krążą plotki, że para spotyka się od początku lipca.
Jak się okazuje, panna MireCare nie jest dobrą sąsiadką i ma różnego rodzaju zatargi z innymi mieszkańcami bloku. Mugolska kobieta mieszkająca niedaleko mówi z oburzeniem: „To okropna dziewucha. Ona i jeszcze jedna, co tam mieszka to dla nas prawdziwe utrapienie .Nie dość, że głośno się zachowują, to jeszcze bez przerwy słychać to okropne szczekanie. Ich pies nie daje nam spać po nocach!”
Widocznie te wady nie przeszkadzają naszemu bohaterowi, ponieważ słyszy się, że ich związek kwitnie. Cóż, jak widać gust Harry’ego jest coraz gorszy. Czyżby po eleganckiej piękności Cho Chang i nieco ekscentrycznej pannie Lovegood przyszedł czas na niewychowaną karierowiczkę?[/i]

Harry przeczytał artykuł z zadziwiającą obojętnością. Właściwie najbardziej było mu szkoda Sissy.
— Zdarza się — mruknął.
— Co się zdarza? — zapytał ze zdziwieniem Malfoy.
— Niezrównoważona psychicznie dziennikarka z obsesją na punkcie oczerniania ludzi.
Obaj uśmiechnęli się lekko.
— Mamy jakaś robotę w planach?
— Tak. Edmund Parse wydaje bankiet, na który zostanie łaskawie zaproszony nasz minister i parę innych ważnych osób. Oczywiście zażądał ochrony. Pewnie sądzi, że ktoś zechce zmarnować na niego jakiekolwiek zaklęcie — powiedział Harry. — Mamy wtopić się w tłum i nie zwracać na siebie uwagi.
— Więc to dlatego Pub chodzi taki zmartwiony. Boi się iść na zakupy! Na jego miejscu też byłbym przerażony. Kiedy Madame Malkin go zobaczy, prawdopodobnie umrze na zawał.
Publiusz Tracy, bo o nim mowa, był jednym ze starszych pracowników ministerstwa, bardzo zresztą zasłużonym. Niestety, jego odwaga nie chodziła w parze z sympatią kolegów. Od kiedy dwa lata wcześniej zmarła mu żona, stał się obiektem szczególnych kpin Dracona, głównie ze względu na swój niechlujny wygląd.
— Naprawdę nie wiem, czy zaklęcie prasujące jest aż tak trudne. Powinien chociaż zatrudnić jakiegoś skrzata — kontynuował Draco, nie zważając na znużenie przyjaciela. — Poza tym o ile wiem, to ma już prawie dorosłą córkę.
— Słyszałem, że skrzatów u niego dostatek. Aczkolwiek wątpię, czy Pub kiedykolwiek zawracał sobie głowę sprawami tak przyziemnymi jak wygląd. Podejrzewam, że tylko ze względu na swoją zmarłą żonę starał się wyglądać jak człowiek. Co do córki to tak jak powiedziałeś – jest prawie dorosła. Uczy się w ostatniej klasie Hogwartu, więc wątpię, żeby miała czas zajmować się ojcem choćby w święta.
— Harry, czy kiedykolwiek pozwolisz mi kogoś porządnie obmówić? Gdy tylko zaczynam się rozkręcać, ty od razu stajesz się adwokatem mojej ofiary!
Potter już miał odpowiedzieć, kiedy drzwi otworzyły się i stanęła w nich zziajana Sissy.
— Sorry, że nie pukałam, ale ten facet... No, taki siwy, z góry! Jak on się nazywał? Wiesz, taki z kozią bródką!
— Brad.
— Tak! Od początku wiedziałam, że to jakieś aktorskie imię... Nieważne. Brad mówi, że jesteś spóźniony piętnaście minut na spotkanie z Ministrem.

* * *

Przyjęcie odbywało się w niewielkim gronie, przynajmniej jak na standardy Edmunda. Parudziesięciu gości — w tym większość z jego branży, kilku ciekawych artystów, ważne osobistości z ministerstwa i najbliżsi przyjaciele. No i oczywiście cała chmara aurorów, nieudolnie próbujących udawać, że wcale ich nie ma.
„Chociaż młodemu Malfoyowi idzie bez zarzutu. To pewnie sprawa wychowania.” — myślał Parse.
— Edmundzie, jestem pełen podziwu! Nie minął nawet tydzień od kiedy powiadomiłeś mnie o postępach w swoich pracach, a już świętujemy ulepszenie Tojadowego!
— Adamie, to kwestia przyłożenia. Nic wielkiego.
„Tak, ty stary draniu, gdybym tylko pochwalił się wcześniej, dzisiaj to ty świętowałbyś sukces!” — pomyślał, z trudem powstrzymując się od wypowiedzenia tego na głos.
Adam był jego serdecznym przyjacielem z czasów szkolnych, jednak potem okazał się być niegodny zaufania i ze wspaniałej przyjaźni pozostały jedynie jej pozory.
— Słyszałem, że w końcu masz asystenta. — Adam starał się podtrzymać rozmowę.
— Asystentkę — rzucił Parse, wietrząc jakiś podstęp.
— Przypuszczam, że to ta młoda dziewczyna, która niecałe piętnaście minut temu wdała się ze mną w spór na temat działania proszku z rogu jednorożca w magicznym atramencie. Wydaje się być całkiem bystra. Zapewne jest z dobrego domu.
— Jest mugolskiego pochodzenia, jeśli o tym mówisz — odparł Edmund beztrosko.
Adam wypatrzył Hermionę w tłumie, obdarzając ją przeciągłym spojrzeniem.
— Ach, więc to tak — mruknął, posyłając Edmundowi wiele znaczący uśmieszek. — Nadal lubisz mugolki!
Obrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając wściekłego Mistrza Eliksirów samego.
Adam należał do ludzi bardzo mściwych, czerpiących niewysłowioną przyjemność z obrażania innych. Dziwne, że Parse już na początku nie zorientował się, do czego pije jego dawny przyjaciel.
Swego czasu Edmund miał żonę, która została zamordowana przez Śmierciożerców, ponieważ była mugolskiego pochodzenia. Oczywiście było to już ponad dwadzieścia lat temu, ale wspomnienia wciąż żyły.
Jeśli ktoś zapytałby go, dlaczego przyjął Hermionę, to bez wahania odparłby, że z powodu jej umiejętności. Jednak sam przed sobą przyznał się już jakiś czas temu, że wpływ na jego decyzję miało także jej pochodzenie i oczy bardzo podobne do oczu Amelii. Oczywiście pod każdym innym względem kobiety były zupełnie różne, ale jednak coś kazało mu dać szansę tej dziewczynie. Czasami miał po prostu przeczucia. Na przykład tego dnia owo przeczucie dało mu jasno do zrozumienia, że stanie się coś złego. Ów dar odziedziczył prawdopodobnie po swojej prababce, która była wróżką, a przynajmniej za takową się podawała. Na ten temat panowały w rodzinie sprzeczne opinie.
Rozejrzał się dookoła. Coś nie dawało mu spokoju. Zauważył lekkie poruszenie przy drzwiach do ogrodu. Ze zdziwieniem dostrzegł drżącego na całym ciele mężczyznę, który podszedł do jednego z aurorów. Zbliżył się, żeby usłyszeć, o co chodziło.
— Tam jest trup. W ogrodzie. Moja koleżanka zemdlała, czy mógłby mi pan pomóc ją ocucić?
Edmundowi włosy zjeżyły się na głowie; nie tylko na tę niespodziewaną nowinę, ale również ze względu na ton, jakim ten człowiek o tym mówił — ze spokojem, chociaż było widać, że jest przerażony nie na żarty. Przez myśl przeleciało mu, jak bardzo jest wdzięczny, że nie wzniecono paniki, zwłaszcza w takim dniu. Dopiero po chwili poczuł z całą mocą niezmierne zaskoczenie i oszołomienie. Przeczucie przeczuciem, ale tego nigdy by się nie spodziewał!
Rozejrzał się po innych zgromadzonych w jego domu gościach. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, co się działo. Jakaś młoda dziewczyna kleiła się do starszego mężczyzny, w którym Edmund po chwili rozpoznał swego znajomego aurora na emeryturze; elegancki pan dyskutował z równie elegancką damą około sześćdziesiątki; Hermiona rozmawiała z jakimś ciemnowłosym osobnikiem, który zachowywał się nieco nadpobudliwie...

* * *

— Granger, wiesz, zastanawiałem się nad naszą ostatnia rozmową. — Blaise drżał ze złości na samo jej wspomnienie, więc nic dziwnego, że starając się zachować pozory osoby spokojnej, gestykulował żywo. — I stwierdziłem następująca rzecz: wszyscy twierdzą, że to Ślizgoni są uprzedzeni, ale bądźmy szczerzy. Podczas naszego spotkania wyraźnie było widać, że to ty żywisz do mnie niechęć, a nie ja do ciebie...
— Zabini, o czym ty mówisz? — przerwała mu sucho Hermiona. — Bo z tego co pamiętam, to sprawa wyglądała nieco inaczej. Zaprosiłeś mnie na spotkanie, ignorując swoje zachowanie z czasów szkolnych, mało tego, zachowywałeś się tak, jakby tamte incydenty wcale się nie wydarzyły, więc jak każdy normalny człowiek zdenerwowałam się.
— Ale jakie incydenty?! Znasz już moją sytuację sprzed paru lat. Chyba po to ci wszystko wytłumaczyłem, żebyś nie musiała zachowywać się jak histeryczka i wybiegać z restauracji!
— Histeryczka? Wybacz, Zabini, ale nie masz pojęcia, jak ja się czułam, kiedy ty i ta cała twoja banda wyzywaliście mnie od szlam! — Głos Hermiony był wystarczająco podniesiony, żeby kilka osób w pobliżu zwróciło na nich uwagę. — Moi rodzice nie żyli, byłam na skraju załamania, a ty... wy wszyscy uprzykrzaliście mi życie nawet w takich chwilach — powiedziała nieco ciszej, nie chcąc wzbudzać zbytniego zainteresowania. — Zresztą, nie chodzi mi tylko o ten okres w Hogwarcie, to się zaczęło na samym początku i...
— Granger, nie możesz mieć do mnie żalu za coś, co mówiłem i robiłem, mając trzynaście czy czternaście lat! Wtedy chciałem tylko, żeby rodzice byli ze mnie dumni, a oni waśnie wymagali, żebym traktował osoby mugolskiego pochodzenia gorzej. A po śmierci twoich rodziców, to wybacz, ale nie przypominam sobie, żebym choć raz cię przezwał. Owszem, nic nie zrobiłem, żeby zakończyć tę całą farsę z lepszymi i gorszymi... — zamilkł na sekundę, nabierając w płuca powietrza. — O czym my właściwie mówimy, co? O dziecinnych sporach nic nierozumiejących nastolatków? To żałosne!
Hermiona w tym momencie rzeczywiście poczuła się jak mała dziewczynka, która uparcie trzyma przy swoim, wiedząc, że nie ma racji; ale przecież nie mogła mu powiedzieć, że się z nim zgadza! Postanowiła ściągnąć rozmowę na bezpieczniejszy tor.
— Odnoszę wrażenie, że zboczyliśmy z głównego tematu. Mówiłeś coś o uprzedzeniach, więc...
— A, tak! Wydaje mi się, że jeśli zapomnisz na jakiś czas o dawnych urazach, to będę ci w stanie udowodnić, że wcale nie jestem taki zły i...
— Zabini, chcesz mnie przekonać, że nie jesteś „taki zły”? Ja doskonale o tym wiem, nie musisz mi udowadniać.
— Miałem na myśli, że przekonasz się, że stare dzieje nie mają dla mnie znaczenia i że tak naprawdę nigdy nie żywiłem do ciebie niechęci.
Blaise, którego duma znacznie ucierpiała podczas ich ostatniego spotkania, był zdeterminowany, żeby udowodnić Hermionie, że tylko ona jedna wciąż pamięta ich starcia w Hogwarcie oraz że wbrew pozorom nigdy nie chciał być dla niej niemiły. Oczywiście wiedział, że Granger będzie stawiała opór, jednak postanowił wykorzystać jedyny skuteczny gryfoński sposób, żeby dostać to, czego chce — ośli upór.
— W związku z tym byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś wybrała się ze mną do mugolskiego kina — dorzucił na koniec swojego wywodu.
Dziewczyna popatrzyła na niego jak na idiotę, ale w końcu znalazła chyba jakiś powód, żeby się zgodzić, bo kiwnęła głową. Chwilę potem jej uwaga skupiła się na czymś zupełnie innym.
— Co się tam dzieje? — zapytała, wskazując małe zamieszanie w ogrodzie.
Zostawiła Blaise’a i podeszła do Harry’ego, który dyskutował parę metrów dalej z Edmundem.
— Co się dzieje?
— Znaleziono ciało w ogrodzie — odparł Harry. — Mężczyzna nie żył od jakiś czterdziestu minut.
Hermiona wymieniła z Harrym spojrzenia. „Zupełnie jak w Hogwarcie” — pomyślała. Tylko, że wtedy był z nimi Ron.
— Kim on był?
— Jeszcze nie wiadomo. Pan Parse zaklina się właśnie, że to na pewno nie jeden z jego gości, więc...
— Ktoś go zamordował czy...?
— Prawdopodobnie napojono go jakimś eliksirem, bo na ciele nie ma żadnych śladów. Zresztą, co ci będę mówił, sama wiesz, o co mi chodzi.
Tak, Hermiona wiedziała aż za dobrze...
— Teraz jednak wolałbym, żebyś wraz z innymi gośćmi opuściła teren posiadłości.
Popatrzyła na niego z rozkojarzeniem, po czym rozejrzała się uważnie. Ludzie powoli kierowali się ku wyjściu, ale Zabini wciąż stał w miejscu, najwyraźniej na nią czekając. Pożegnała się krótko i ruszyła w jego stronę.
Harry już miał wracać do ogrodu, gdy nagle podbiegła do niego podekscytowana Sissy.
— Szefie, proszę, proszę, proszę...
— Nie sądzę, żeby...
— Ale proszę, proszę, błagam! Nie będę się w ogóle odzywać, ani zawadzać, będę się zachowywać jakby mnie tam wcale nie było i…
— Dobrze! Już dobrze — powiedział Harry, cedząc słowa. Czemu nikt go nie uprzedził, że ona może być tak uciążliwa?
— Serio?! Super! — ucieszyła się Sissy, po czym od razu przeszła do zadawania pytań. — A co się tak w ogóle stało? Kto umarł?
— Raczej: kto został zamordowany. Tylko pamiętaj, że jesteś aurorką i obowiązuje cię tajemnica zawodowa, więc to, co ci powiem, masz zachować dla siebie. W zasadzie nie wiadomo, kogo zamordowano. Nie ma go w rejestrze czarodziejów ani mugoli. Tak jakby go wcale nie było, a przecież jest, więc... Ale przyjrzałem mu się dokładnie i on mi przypomina pewną osobę. Jestem pewien, że jest z nią jakoś spokrewniony...
— Czekaj. Ten gość nie istnieje?
— Nie. Przynajmniej nie oficjalnie.
Dziewczyna milczała przez dłuższa chwilę.
— To kogo on ci przypomina?
— Mojego ojca chrzestnego. Dam sobie głowę obciąć, że ten facet to Black. Wygląda jak Regulus Black.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Malamanda
post 27.10.2006 17:09
Post #3 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 84
Dołączył: 28.09.2006

Płeć: Kobieta



Widzę, że jestem pierwsza, ale nie zrażaj się brakiem komentarzy i pisz dalej, bo wychodzi ci to wybitnie. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
nutella.gif <-- A to na zachęte Pozdawiam!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Anulka
post 03.12.2006 18:43
Post #4 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 18
Dołączył: 08.03.2006




Rozdział piąty

— Zastanawiam się, skąd morderca mógł wziąć Eliksir Hycle’a — powiedział jakby sam do siebie Harry, nie zwracając większej uwagi na siedzącą naprzeciwko Hermionę. Dobrze mu robiło jej towarzystwo. I jej logiczne myślenie.
Podniósł do ust kubek z gorącą kawą i upił łyk. Dziewczyna nie odzywała się, co wskazywało, że intensywnie myślała. Na to właśnie Potter liczył.
— Myślę, że to jest właśnie nasz punkt zaczepienia — odezwała się po dłuższej chwili. — Nie wiemy, kim była ofiara. A przynajmniej nie wie tego ani nikt z ministerstwa, ani nikt z przyjęcia. Według oficjalnych informacji receptura eliksiru zaginęła dwa wieki temu. Na drugim roku sporo o nim słyszałam i z tego, co mówisz, na szkoleniach aurorów także jest o nim głośno. — Zamilkła na chwilę. — No i w Hogwarcie na historii magii też omawialiśmy Hycle’a i wynalezione przez niego mikstury, choć tak naprawdę niewiele o nim wiemy.
— Serio? Było coś takiego? Nie przypominam sobie.
— Nie dziwię się — odparła Hermiona ze znaczącym uśmiechem. — W każdym razie chodzi o to, że tyle się o tym mówi, bo te mikstury mają wielkie znaczenie dla magii i są bardzo potężne.
Znów nastała chwila milczenia, podczas której Hermiona odłożyła na biurko swój kubek i podciągnęła kolana do brodę.
— Wiesz, Herm, myślę, że ta wiadomość nie daje nam zbyt wiele — odezwał się Harry.
Dziewczyna nie zareagowała od razu, jakby w zamyśleniu go nie usłyszała.
— Daj mi parę dni, Harry. I zdobądź dla mnie pozwolenie na wstęp do wszystkich działów Narodowej Biblioteki Magii.
Harry popatrzył na nią z wdzięcznością.
— Powiedz, co ja bym bez ciebie zrobił?
— Zginąłbyś marnie, Harry. Oj, marnie!
— Wybacz, że nie posiedzę dłużej, ale mam teraz sporo na głowie — powiedział, zbierając się do wyjścia.
— Jasne, nie ma sprawy — odrzekła Hermiona i uśmiechnęła się do niego.
To potkanie dużo im dało. Oczywiście nie w sprawie zabójstwa. Ale ich przyjaźń zyskała. Było prawie tak samo jak dawniej.
Jeśli zaś chodziło o śledztwo, Hermionie było obojętne, czy uda im się odnaleźć mordercę, czy nie. Interesowała ją za to osoba ofiary, a przede wszystkim eliksir, który wykryto w jej ciele. Nie, wykryto to złe słowo. Raczej podejrzewano, że był to Eliksir Hycle’a, ponieważ żaden inny nie działał w podobny sposób. Po każdym eliksirze w organizmie dało się odkryć jakieś pozostałości, tylko po tym jednym nie; sprawiał on także, że z ciała denata znikały wszelkie ślady, po których możnaby zidentyfikować jego lub mordercę — nawet to, co mugole nazywają odciskami palców. Eliksir przez długie lata wydawał się być tylko legendą. Aż do drugiej wojny z Voldemortem, kiedy to pojawiły się jego pierwsze od dawna ofiary…
Hermiona wciąż nie potrafiła o tym spokojnie myśleć. Poczuła, że coś ściska ją za gardło, a oczy zaczęły nieznośnie piec. Tak, pierwszymi ofiarami Eliksiru Hycle’a podczas tej wojny byli jej rodzice. Nigdy nie odnaleziono ich mordercy, nie było żadnych poszlak. Nawet zorientowanie się, że to akurat tego eliksiru użyto zajęło sporo czasu. Powstało okropne zamieszanie, które trwało prawie dwa tygodnie, dopóki profesor Binns nie przypomniał o Hycle’u i jego kontrowersyjnym eliksirze. Nikt nie spodziewał się, że komuś po dwustu latach udało się go uwarzyć bez żadnych wskazówek, ale po kilku innych podobnie zagadkowych morderstwach zaczęto skłaniać się ku tej teorii.
Hermiona postanowiła zaangażować się w śledztwo Harry’ego, bo miała nadzieję dowiedzieć się czegoś nowego o eliksirze. Nie mówiąc już o innych wynikających z tej pomocy korzyściach. Narodowa Biblioteka Magii znajdowała się w ministerstwie i była jedną z największych i najstarszych w całej Wielkiej Brytanii, jeśli nie w Europie. I ona będzie mogła wejść do wszystkich jej działów! Marzyła o tym od drugiej klasy Hogwartu!
Poza tymi wszystkimi sprawami absorbowały ją również myśli o Edmundzie. Zastanawiała się, jak zareagował na nowe wieści. Nie miała na myśli jedynie morderstwa — była pewna, że akurat Parse’a nie obeszło to w ogóle. Chodziło jej raczej o ów tajemniczy eliksir. Tak, Edmund zapewne miał już na ten temat swoją teorię. A jeśli tak, to Hermiona zamierzała ją z niego wyciągnąć.

* * *

— Mark? — zaczął Harry.
— Tak?
— Mógłbyś coś dla mnie zrobić?
— Jasne, mów — odparł Mark
— Wiem, że będzie trudno, ale sprawdź, czy ten trup nie miał czasem Mrocznego Znaku.
— Słuchaj, Harry, ja wiem, o czym myślisz, ale to bardzo mało prawdopodobne, żeby ten gość był...
— Po prostu sprawdź — przerwał mu ostro Potter.
Wiedział, że jego przypuszczenia były bez sensu, ale nie mógł przestać myśleć o tej sprawie. A nuż uda mu się coś znaleźć?

* * *

Hermiona była zawiedziona i poirytowana. Co tu dużo mówić — była wściekła. Najchętniej kopnęłaby w kosz na śmieci, gdyby tylko miała jakiś w zasięgu nogi.
Taka wielka biblioteka! Taki ogrom! I nic konkretnego! NIC! Zero. Nada. Co za niedorozwój zapomniał sprowadzić książki o niezwykłych tajemnicach świata czarodziejów?! Bo Hycle sam w sobie bez zwątpienia był wielką tajemnicą dla współczesnych magów, niczym Da Vinci dla mugoli. Był geniuszem, to na pewno. Największym warzycielem w dziejach, wspaniale władającym zaklęciami i posiadającym wielki talent artystyczny — tyle się o nim dowiedziała. Czyli nic nowego.
Musiała sama przed sobą przyznać, że wielkie biblioteki potrafiły być okropnie irytujące.
Idąc korytarzami ministerstwa odkryła, że co najmniej połowa obecnych na przyjęciu u Edmunda to albo pracownicy ministra, albo jacyś ważni urzędnicy. Już przy wejściu ktoś niespodziewanie ją zaczepił. I kto to był? Neville! Nigdy by go nie poznała. Oczywiście nadal był tym samym nieuważnym Longbottomem co dawniej, ale w jego postawie dawała się wyczuć powaga i dorosłość, o której Hermiona czy Harry mogli tylko pomarzyć. Towarzyszył mu Ron, który właściwie nie zwrócił na nią większej uwagi, jeśli nie liczyć skinienia głową. Może dlatego, że dyskutował z jakimś starszym panem. Cała ta wizyta w ministerstwie wydawała się dość sympatyczna, ale Hermiona wyczuwała między pracującymi tu ludźmi niezwykłe napięcie lub nawet niechęć, toteż wychodząc, czuła się jak ptak wypuszczony z klatki.
W drodze powrotnej wstąpiła do Dziurawego Kotła. Jak zwykle było tam tłoczno. Pod nogami pałętali się uczniowie Hogwartu na wychodnym, wszelakiego rodzaju zwierzęta, latające w powietrzu książki, które żyły własnym życiem i... Mundungus?! Hermiona nie mogła uwierzyć własnym oczom. No proszę, czyżby Mundungus bywał jednak w porządnych lokalach?
Podeszła do niego z zamiarem przywitania się, ale szybko spostrzegła, że pogrążony był w cichej rozmowie z jakimś młodym, nieznanym jej czarodziejem.
— Aurorzy nic nie zrobią, bo przecież nie będą się męczyć z czymś takim, prawda? — pytał Fletcher, a Hermiona domyśliła się, że chodziło o jakiś nowy przekręt, więc postanowiła nie przeszkadzać i stanęła z boku, czekając aż rozmowa się skończy.
— Ale on mówił, że niebezpiecznie jest teraz mieszać się w TE sprawy i że lepiej uważać — zaczął młody czarodziej. Hermiona zauważyła, że nie nosił łachmanów charakteryzujących większość bywalców Nokturnu, do których z pewnością zaliczał się Mundungus. Głos miał niepewny i usilnie starał się nie patrzeć swojemu rozmówcy w oczy.
— Przecież my nie będziemy się mieszać, po prostu ubijemy mały interesik, nie wchodząc nikomu w drogę! Słuchaj, ja wiem, że to może za poważna afera jak dla początkującego, bo niby coś z... poważnym przestępstwem. Rozumiem. Skoro nie masz odwagi, nie będę nalegał.
Fletcher bardzo umiejętnie zagrał na honorze czarodzieja, bo ten oburzył się strasznie i natychmiast przystał na jego propozycję. Hermionie przyszedł na myśl Harry, który zapewne zareagowałby tak samo.
Odczekała chwilę, aż nieznajomy wyjdzie, po czym lekkim krokiem podeszła do stolika Mundungusa. Ten obdarzył ją bardzo podejrzliwym spojrzeniem, a po chwili uśmiechnął się, nadal jednak fałszywie.
— Hermiona Granger! Miło cię widzieć!
— Ciebie też, Mundungusie. Weszłam tutaj i ani jednej znajomej twarzy na horyzoncie!
— Cóż, twoi przyjaciele pojawiają się teraz raczej w wytwornych restauracjach niż w takich gospodach — mruknął zgryźliwie.
— Jak widzisz ja nie — odrzekła nieco urażona, ze szczerym postanowieniem, że i ona mu dogryzie. — A kim był twój towarzysz, który właśnie wyszedł? — Chytry uśmiech pojawił się na jej twarzy.
Mundungus zareagował dokładnie tak, jak się spodziewała. Chrząknął nieco speszony i zaczął mówić niedbałym tonem:
— Och, tamten szczeniak? Syn mojej siostry. — Wykrzywił usta w pogardzie lub raczej w jej parodii. — Chce być poważnym biznesmenem, a boi się zejść do naszej stolicy — prychnął. — Ale on nie jest zbyt ciekawym tematem.
Hermiona uśmiechnęła się z mściwą satysfakcją.
— Chyba rzeczywiście nie. Ale wiesz, Mundungusie, dobrze, że cię spotkałam. Otóż poszukuję... pewnego rodzaju informacji lub książek... — Starała się posłać mu znaczące spojrzenie, ale Fletcher go nie podchwycił. Najwyraźniej czerpał przyjemność z faktu, że chciała czegoś nie do końca zgodnego z prawem.
— A czegóż to poszukujesz? — zapytał z protekcjonalnym uśmieszkiem na twarzy. Hermiona zapragnęła go zetrzeć na proch, ale wiedziała, że nie byłoby to zbyt rozważne.
— Gdybyś dowiedział się w jakiś sposób czegoś nowego i niespotykanego o Hycle’u, byłabym ci niezmiernie wdzięczna. Oczywiście rozumiem, że będziesz potrzebował zasobów pieniężnych na pewnego rodzaju wydatki, więc...
Tym razem Mundungus podchwycił od razu.
— Och, z przyjemnością oddam ci tę przysługę! A czego dokładnie potrzebujesz?
— Czegokolwiek, czego nie ma w pierwszej lepszej książce. I gdybyś dowiedział się czegoś związanego z wojną. Naszą wojną…

* * *

Harry lubił te nieliczne wieczory, kiedy mógł w absolutnym spokoju posiedzieć w swoim niewygodnym biurowym fotelu. Zdarzało się to niezmiernie rzadko i w związku z tym rozkoszował się takimi momentami jak niczym innym. Niestety, ten wieczór nie zaliczał się do przyjemnych. Dochodziło za pięć dwunasta, a on ciągle był gdzieś wzywany.
Na początku okazało się, że „trup ogrodowy”, jak zaczął go nazywać, faktycznie nosił ślady Mrocznego Znaku, którego eliksir nie był w stanie całkowicie wymazać. Hermiona wydawała się podekscytowana tą wiadomością, ale Harry’emu na nic się ona nie zdała. Następnie na horyzoncie pojawiła się Sissy, która dzięki Merlinowi równie szybko znikła. Na koniec zwalił mu się na głowę Draco. Harry naprawdę nie rozumiał, skąd w nim tyle obojętności na to wydarzenie. Sprawa, która wywoływała w nim tyle emocji, Malfoya zdawała się kompletnie nie interesować. Wpadł tylko po to, by zapytać, czy Harry nie miałby ochoty na wypad do Świńskiego Łba. Nie miał, więc Draco się zmył.
Potter zamknął oczy i oparł głowę na blacie biurka. Koszmarny dzień. Naprawdę koszmarny.
Usłyszał ciche pukanie do drzwi, które otworzyły się po chwili. Stanęła w nich Hermiona.
— A ja byłem pewien, że wszyscy normalni ludzie już śpią.
— Bo spałam, ale potem coś przyszło mi go głowy. Byłam u ciebie w mieszkaniu, ale nikt nie otwierał, więc przyszłam tutaj — powiedziała lekko.
— A na co takiego wpadłaś? — zapytał Harry, który miał szczerą nadzieje, że to coś przełomowego. Jak ona to robiła, że kiedy o czymś myślała, to natychmiast wiedziała dużo więcej niż on, nawet jeśli myśleli tyle samo czasu?
— Przeanalizujmy fakty. Znaleziono ciało byłego śmierciożercy w ogrodzie Edmunda, tak?
— Tak.
— I jesteście niemal pewni, że użyto Eliksiru Hycle’a, tak?
— Tak.
— Nasuwa się więc oczywisty wniosek, że morderca musiał być albo dobry w eliksirach, albo znać kogoś obytego w tej dziedzinie.
— Też tak pomyślałem — mruknął sennie Harry.
— Recepta na ten wywar zaginęła dwa wieki temu, czyli mordercą musiał być ktoś z bogata tradycją, najprawdopodobniej czystej krwi lub będący w dobrych stosunkach z takimi osobami.
— Niby tak, ale przecież tyle dziwacznych rzeczy można dostać chociażby na Nokturnie... Hermiona, to mógł być każdy!
Dziewczyna uśmiechnęła się przebiegle.
— Ale przyznasz, że jeśli moja teoria jest dobra, to ten ród musiał istnieć dwa wieki temu.
— Tak, ale…
— Żadnego ale! — przerwała mu szybko. — Wyobraź sobie, że zdobywasz tę recepturę. Pozbywasz się wszystkich innych jej posiadaczy. Ona zyskuje na wartości, ale są przecież jeszcze zapasy eliksiru. Czekasz latami, bo wywar ma długą datę ważności. Czekasz i czekasz, bo chcesz osiągnąć bogactwo i dostać się do wyższych sfer — ciągnęła Hermiona. — Ale właśnie wtedy niespodziewanie umierasz. Nie mówisz nikomu, że masz tę cenną recepturę. Żadne z twoich dzieci tego nie wie. A ty ją ukryłeś tak dobrze, że wątpliwe, by ktokolwiek ją znalazł. Aż nagle twój wnuk czy wnuczka, nieważne, odnajduje ten skarb.
— Hermiona, czy ty wiesz coś, czego ja nie wiem? — zapytał Harry ze zniecierpliwieniem.
— Zgadłeś!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Malamanda
post 14.12.2006 16:31
Post #5 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 84
Dołączył: 28.09.2006

Płeć: Kobieta



Super, tylko szkoda, że tak mało i przerwane w takim momencie. Ciekawe kto jest mordercą i jaki miał powód by popełnić zbrodnie? Mi nic nie przychodzi na myśl. Mam nadzieję, że szybko coć napiszesz.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Josephine
post 16.12.2006 21:03
Post #6 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 49
Dołączył: 01.12.2006
Skąd: Z piekła rodem...

Płeć: Kobieta



SUPER!!! Błagam o wiecej! smile.gif Coś długo się nic nie pojawia wiec może tak zelka1.gif i czekolada.gif na zachętę do dalszego pisania biggrin.gif Było kilka błędów, teraz nie chce mi się ich szukac- głównie niewielkie literówki ale to nic! Ogólnie całokształt boski i pisaj, pisaj dalej bo już nie umiem sie doczekać kolejnej cześci! smile.gif


--------------------
Nie należy sądzić, że diabeł kusi jedynie ludzi genialnych. Gardzi zapewne głupcami, ale nie lekceważy ich pomocy. Przeciwnie, pokłada w nich wielkie nadzieje.

[ Charles Baudelaire ]

http://s10.bitefight.pl/c.php?uid=73129
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Anulka
post 03.02.2007 18:44
Post #7 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 18
Dołączył: 08.03.2006




Dla Med, za wysiłek jaki w to wkłada.

Rozdział szósty
— Zgadłeś!
Harry umilkł na te słowa. Wyglądało na to, że słusznie wierzył w umiejętności detektywistyczne Hermiony. Tyle tylko, że jak na razie jej wnioski wydawały się wręcz absurdalne. Nie miał pojęcia, skąd wzięła informacje, a tym bardziej jak na ich podstawie mogła dojść do tego, co mu właśnie powiedziała. Chociaż…. Hermiona zawsze umiała wykopywać potrzebne jej wiadomości choćby i spod ziemi. Czyżby ta umiejętność pozostała jej do dzisiaj?
Harry doskonale pamiętał, że nawet po śmierci rodziców dziewczyna pozostała najlepszą uczennicą w szkole. Już parę tygodni po morderstwie rzuciła się w wir wojny, a jednocześnie pomagała uczniom, którzy zostali postawieni w podobnej sytuacji co ona; nieraz tłumaczyła mu transmutację, z którą swego czasu miał spore problemy i zasłużyła się przy dochodzeniu tożsamości eliksiru, jakiego użyto na jej rodzicach.
Potrząsnął lekko głową i spojrzał wyczekująco na Hermionę, która również na niego patrzyła. W jej oczach błysnęła iskierka zadowolenia.
— Więc?
Hermiona już otwierała usta, by odpowiedzieć, gdy drzwi do gabinetu otworzyły się. Stanął w nich Neville. Wyglądał tak samo nędznie jak Potter, ale sprawiał wrażenie jeszcze bardziej zabieganego.
— Wybaczcie, że przeszkadzam, ale… — zawahał się i spojrzał na Hermionę. — Jest jeszcze jeden. Znaleźli go przed chwilą.
— Kogo? — zapytał zdezorientowany Harry.
— Trupa. Trupa z Hycle’em
Potter spojrzał z zaskoczeniem na kolegę. Jeszcze jeden? Czyli to jednak nie było pojedyncze morderstwo? Co prawda niczego to nie wyjaśniało, wręcz odwrotnie, ale z pewnością zmieniało charakter dochodzenia.

* * *

Widok zwłok nadal robił na Harrym ogromne wrażenie, zwłaszcza, jeżeli sprawiały one wrażenie wciąż żywych. Właściwie gdyby Potter nie wiedział, że leżący przed nim śmierciożerca był martwy, powiedziałby raczej, że spał. Harry niestety nie posiadł talentu dostrzegania subtelnych szczegółów, więc nie zwrócił również uwagi na delikatną poświatę utrzymującą się wokół ciała zamordowanego. Jednak dzięki Merlinowi Hermiona była tuż obok i poinformowała go o tym. O ile tak bliski kontakt ze zwłokami jedynie zachwiał równowagę wewnętrzną Harry’ego, o tyle jego towarzyszka wyglądała tak, jakby miała za chwilę zemdleć; zbladła natychmiast po ujrzeniu ciała i tylko raz na nie zerknęła, po czym odwróciła się szybko.
— Neville, skąd właściwie wiadomo, że to Hycle? — zapytała dziewczyna, opierając się o ścianę.
— A masz jakieś inne wytłumaczenie? — odpowiedział za kolegę Harry. — Gość nie ma żadnych śladów na ciele, żadnego siniaka czy zadrapania, nikogo przy nim nie było, był śmierciojadem….
— Dobra, zrozumiałam. Wiecie, jak on się w ogóle nazywa?
— Igor Avery. Nazwisko zresztą znane. To kuzyn tego, którego ujęliśmy parę dobrych lat temu w Departamencie Tajemnic — powiedział Neville. — Facet jest po czterdziestce, nie żyje od jakichś dwóch godzin, chociaż to tylko nasze domysły, bo eliksir…
— Jasne, jasne — przerwał mu Harry, przyglądając się ciału.
Mężczyzna był prawie łysy, miał mnóstwo blizn na twarzy i szyi, jakby ktoś ciął go nożem. Ponadto jego ręce wydawały się nieproporcjonalne, za krótkie w stosunku do reszty ciała.
— Jakim cudem nie złapaliśmy go wcześniej?
— Cóż, o ile pamiętam, to aurorzy szybko zostawili resztę Averych w spokoju. Wiesz, nigdy za bardzo się nie wychylali, więc nawet jeśli stali nie po tej stronie co trzeba, to nie narobili wiele szkód — mruknął Longbottom, patrząc z obrzydzeniem na ciało. Wydawał się nieco przestraszony. Harry natychmiast pomyślał, że wygląd wnętrza potęgował nieprzyjemne wrażenie, jakie wywoływał już sam trup — ściany były szare, bez okien, pomieszczenie naprawdę duże, a wokoło nic, tylko jeden stół z leżącym na nim martwym człowiekiem.
— W porządku, możesz już iść — zwrócił się do Neville’a.
Odczekał chwilę, aż kroki mężczyzny ucichły i spojrzał na Hermionę. Ona z kolei patrzyła na wszystko, tylko nie na stół. Dziewczyna miała jakąś koncepcję i Harry modlił się, żeby teraz, gdy znaleziono kolejną ofiarę, nie legła ona w gruzach. On sam na żaden sensowny pomysł jak dotąd nie wpadł.
— Może morderca to po prostu jakiś psychol? — zaczął.
— Dlaczego zakładasz, że to mężczyzna? Kobieta też mogła to zrobić. Przypomnij sobie Lestrange — powiedziała Hermiona, przesuwając palcami po ścianie. — Poza tym w tej chwili to i tak nie ma znaczenia. Przynajmniej dla mnie.
Natknęła się na jakąś szczelinę i kompletnie straciła zainteresowania Harrym. Skupiła się na rysie i Potter znów pomyślał, że bardzo stara się nie patrzeć na stół.
— Wracajmy do mnie.
Hermiona kiwnęła szybko głową i czym prędzej wyszła. Kiedy tylko znalazła się na zewnątrz, odetchnęła głęboko.
— To co z tym twoim pomysłem? — Harry spojrzał na nią z troską, kiedy dotarli do jego biura. Miał nadzieję, że dziewczyna nie będzie niczego roztrząsać. Niektóre wspomnienia bywają bardzo niemiłe.
Przyjaciółka otworzyła drzwi do gabinetu, który w tej chwili wydał się mu się jeszcze mniejszy, niż był w rzeczywistości.
— Bo widzisz — dziewczyna rozsiadała się na krześle — popytałam tu i tam i dowiedziałam się, że do naszych wymagań pasuje mnóstwo rodzin, ale jest coś, co może pomóc nam znaleźć tę właściwą. Większość familii, o których mówię, to nic nieznaczące rodziny, które z obiema wojnami miały niewiele wspólnego. Na przykład Blackowie. Niby pasują do opisu, ale w 1897 ktoś spalił większość ich domów w Anglii. Nie wiadomo, dlaczego ani po co, chociaż podobno zrobiła to z zemsty kochanka głowy rodziny. Inne podejrzane rody pouciekały podczas wojny za granicę i zostały tam na stałe albo wymordowano je podczas ucieczki. Jest jeszcze wiele podobnych historii.
Hermiona przerwała i wpatrzyła się w ścianę. Harry spojrzał na nią z irytacją. Czy jakakolwiek rysa lub dziura mogła być aż tak fascynująca?
— I?
— Och, przepraszam. Zamyśliłam się — powiedziała.
— Widzę.
— W każdym razie chodzi o to, że są trzy rodziny, które są w tej chwili, że tak to ujmę, podejrzane: Rosierów, Crouchów i Dallorych.
— I co dalej? — zapytał ze zniecierpliwieniem Harry, kiedy oczy koleżanki znów zamiast na nim spoczęły na ścianie.
— I to jest dobre pytanie — odparła, przenosząc rozkojarzone spojrzenie na niego. — Pierwsze dwa nazwiska są ci znane, prawda? Śmierciożercy. Natomiast to trzecie to nowość. Pamiętam, że Neville kiedyś wspominał o nich, kiedy opowiadał mi o swoim dzieciństwie. Mówił, że od jakiegoś czasu w tej rodzinie rodziły się same charłaki, aż w końcu nikt u nich nie umiał korzystać z magii. Dziwne, nie sądzisz? Ale to tyle, jeśli chodzi o ciekawostki. Dlatego sama nie wiem, czy dobrze robię, że biorę ich pod uwagę.
— Jasne, że dobrze, trzeba sprawdzić każdy trop. Wiesz co, Hermiona? Naprawdę myślę, że wpatrywanie się w ścianę nie pomoże ci odpędzić snu. Proponuję, żebyś poszła już do domu i położyła się spać.
Harry dopiero teraz spostrzegł, że oczy jego przyjaciółki same się zamykały, a ona zsuwała się z krzesła ze zmęczenia.
Kiedy Hermiona wyszła, Harry również poczuł się senny, ale wątpił, czy uda mu się zasnąć. Może i trop Hermiony nie był zbyt dokładny, ale i tak nie miał nic lepszego. Swoją drogą, ciekawiło go, skąd ona to wszystko wiedziała. Zapyta jutro, albo pojutrze. W każdym razie nie stał już w miejscu, a to bardzo dobrze. Harry nienawidził bezsilności. Zwłaszcza, gdy sprawa była poważna. Nawet jeśli teoria Hermiony miałaby okazać się chybiona, to przynajmniej nie będzie miał wyrzutów sumienia, że nic nie zrobił. Natomiast jeżeli będzie prawdziwa, to czeka ich nawał pracy. Będzie trzeba pogadać z tymi rodzinkami i Harry miał wrażenie, że żadna z nich, a Rosierowie zwłaszcza, nie przyjmie aurorów z otwartymi ramionami. Co do Crouchów to nie miał nawet pojęcia, czy ktoś od nich jeszcze żyje.
— Hej! Szefie, obudź się!
Harry otworzył zmęczone powieki. Jak przez mgłę dostrzegł Sissy, która stała nad nim z kubkiem gorącej kawy. Jego umysł rozbudził się już na sam zapach kofeiny.
— Która godzina?
— Ósma.
O, jak miło. Od wieków nie spał tak długo! Przetarł oczy i ziewnął szeroko. Sissy patrzyła na niego jak na wariata. Jej włosy miały tego dnia jakiś taki dziwny kształt… Merlinie, ona miała dwie kitki! Litości! Odwrócił wzrok na biurko, gdzie stały już teraz dwa kubki kawy. Jeden półpełny, który zwinął Neville’owi sprzed nosa wczorajszej nocy i ten, który przyniosła Sissy.
Harry zdążył się już nauczyć, że dziewczyna nie bywała miła bez powodu.
— Dobra, mów, czego chcesz.
— Ja? — zapytała niewinnie. — Niczego, oczywiście.
Potter spojrzał na nią podejrzliwie, ale nie skomentował. Nie to nie, bez łaski. Poprawił okulary i wziął w ręce swój kubek.
— Ja już lepiej pójdę. Pa.
Wyszła, zanim Harry zdążył jej odpowiedzieć. W drzwiach minęła się z Markiem, który właśnie chciał zapukać.
— Więc już wiesz? — spytał.
Harry był kompletnie zdezorientowany. O czym? O tym, że zdarzył się cud i Sissy podała mu kawę, nie chcąc nic w zamian?
— O czym?
— Aha. To ja już pójdę. Cześć.
— Stój! — zatrzymał go Harry. — Mów, o co chodzi.
„A miało być tak pięknie” — pomyślał jeszcze, po czym wbił wiercące spojrzenie w Marka. Ten nie wyglądał na szczęśliwego.
— Okej. Ale pamiętaj, że sam tego chciałeś — powiedział ostrożnie. — I nie wyżywaj się na mnie.
— A czy ja się kiedykolwiek na tobie wyżywałem? A przynajmniej w ciągu ostatniego tygodnia? — zażartował Harry, ale niepokój rósł mu w piersiach z każdym oddechem.
„Spokojnie, przecież nic strasznego nie mogło się stać przez te parę godzin, kiedy spałem” — pocieszał sam siebie.
— To ciało, które wczoraj oglądałeś… znikło.
— Nie.
— Tak. Ale to nie wszystko.
— Nie chcę wiedzieć — rzucił rozpaczliwie Harry.
— Teraz już musisz.
— Dawaj.
— Ktoś doniósł o wszystkim Prorokowi i jest tam dzisiaj taki artykulik…
Harry przełknął głośno ślinę. Tylko nie to! Merlinie, czy im się nigdy nie znudzi?! To jest po prostu nie do wytrzymania.
— A duży ten „artykulik”?
— Yhm, troszeczkę — odparł Mark, instynktownie cofając się w stronę drzwi. Harry nie był gwałtowny, ale różne bywają reakcje ludzi, czyż nie?
— Troszeczkę, tak? A na której stronie?
Mark chrząknął.
— No wiesz…
— Na której? — powtórzył dosadniej Harry.
— Na pierwszej.
— Cholera.
— No.
Potter wziął głęboki oddech. Spokojnie, zapewne nie po raz ostatni takie coś mu się przydarza.
— Źle? — zapytał
— Gorzej.
— Aha.
Właściwie nie było aż tak źle. Cały artykuł mówił nie tyle o nim samym, ile o nieporadnej pracy ministerstwa i aurorach, którzy nie potrafili upilnować trupa, więc co będzie, kiedy przyjdzie im pilnować żywych ludzi.
Kingsley kazał mu uważnie przypatrywać się każdej podejrzanej osobie, która mogła wydać ich Prorokowi lub pomóc zrobić coś z ciałem, ale Potter niczego nie zauważył. Za to już następnego dnia stwierdził, że najbardziej praktycznym wyjściem będzie, jeżeli odwiedzi rodziny, o których mówiła Hermiona i przestanie się przejmować tą cholerną gazetą. Już i tak był wystarczająco znerwicowany i rozkojarzony — w zamyśleniu wpadł na biurko, które ktoś wylewitował na korytarz, potrącił parę osób, przydeptał ogon jakiemuś kotu, który pałętał się po ministerstwie. Powodował same szkody. Nigdy wcześniej mu się to nie zdarzało, ale podejrzewał, że to właśnie przez stres.
Parę godzin później, z mocnym postanowieniem przeprowadzenia dokładnego rozpoznania miejsca, zapukał do drzwi Gertrudy Rosier.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Anulka
post 20.02.2007 14:05
Post #8 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 18
Dołączył: 08.03.2006




Tradycyjnie dla Med, ale tym razem specjalnie, boć z niej to geniusz jest chyba.


Rozdział siódmy

Blaise stał przed poważnym dylematem. Musiał wybrać odpowiedni film w związku z zaproszeniem Hermiony do kina. Nie dało się ukryć, że było to bardzo trudne zadanie. Zazwyczaj wybierał komedie romantyczne — już dawno nauczył się znosić takie filmy, a dziewczyny bardzo je lubiły. Jednak Granger nie była normalną dziewczyną i to właśnie stanowiło problem, nad którym głowił się już od dłuższego czasu. Mógłby zabrać ją na jakiś horror, ale hektolitry krwi i mordowanie niewinnych ofiar były po pierwsze niesmaczne, a po drugie za bardzo przypominały o dawnych czasach. Istniała również możliwość wybrania komedii. Tylko że wtedy pojawiały się kolejne komplikacje: jakie poczucie humoru miała Hermiona? Lubiła głupawe filmy bez konkretnego sensu, czy może te o pokręconej i śmiesznej fabule? Wolał nie ryzykować pomyłki. Mieli też możliwość obejrzenia filmu sensacyjnego, ale te z kolei były zbyt mugolskie — pędzące samochody i kupa strzelającego żelastwa niewiele miały wspólnego z ich światem.
”Dość” — powiedział sobie. Zamknął oczy i na oślep przesunął palcem po spisie granych produkcji. Komedia romantyczna. Cholera. Trudno.

* * *

Edmund od jakiegoś czasu dużo rozmyślał. Tak naprawdę rozmyślał bez przerwy. Nie byłoby to może aż tak dziwne, gdyby nie fakt, że myślał wciąż o tym samym. Legendarny Eliksir Hycle’a był prawdopodobnie na wyciągnięcie jego ręki, a on, jeden z najlepszych warzycieli tego kraju, nie miał pojęcia, jak po niego sięgnąć.
Od zawsze chciał w jakiś sposób zapisać się w historii. Owszem, ulepszył Eliksir Tojadowy, ale czy za dwieście lat ktoś jeszcze będzie o tym pamiętał? Zapewne do tego czasu jakiś czarodziej znajdzie już sposób, aby całkowicie wyleczyć wilkołactwo. A gdyby tak Edmund został zapamiętany jako ten, który po paru setkach lat odnalazł zaginioną recepturę i podzielił się nią z Ministerstwem? Albo nawet nie! Gdyby tylko gdzieś napisano o nim: „legendarny odkrywca i detektyw”! Edmund był jednak skłonny zrezygnować z miejsca w historii na rzecz paru galeonów w kieszeni. Wbrew pozorom życie głównego Mistrza Eliksirów Anglii wcale nie było usłane różami. Co prawda całkiem nieźle zarabiał, ale miał także spore wydatki. Może i lokaj w tych czasach to była przesada, jednak już dawno temu stał się on częścią jego rodziny. Poza tym to nie lokaj kosztował najwięcej. Trzeba było opłacać te wszystkie kotły, których co dzień parę wybuchało, zwłaszcza podczas eksperymentów, a od kiedy miał na głowie Hermionę, suma ta wzrosła dwukrotnie. Ale i to nie było najgorsze. Ministerstwo Magii od setek lat kultywowało pewną bardzo starą tradycję drobnych prezentów w zamian za kilka przydatnych informacji. W rzeczywistości okazała się to dość droga, jeśli nie powiedzieć bardzo droga inwestycja. Wydawał krocie, żeby mieć pewność, że w najbliższej przyszłości nie uzna się jakiegoś składnika za trujący albo żeby przekonać odpowiednich ludzi, że pewne substancje wcale nie są aż tak szkodliwe. Cóż, jakoś musiał sobie radzić. Na szczęście warzenie nielegalnych eliksirów po godzinach było dość korzystne finansowo i dzięki temu jakoś wiązał koniec z końcem, ale zajmowało zdecydowanie za dużo czasu i było zbyt niebezpieczne. Teraz miał jednak szansę ustawić się na całe życie. W kraju mnóstwo osób, a zwłaszcza teraz, po wojnie, dałoby się pokroić za Eliksir Hycle’a — wszyscy przecież wiedzieli, że aurorzy kompletnie nie poradzili sobie z łapaniem śmierciojadów. Dla większości z tych osób suma satysfakcjonująca Edmunda byłaby zaledwie napiwkiem. Parse wszystko dokładnie sobie przemyślał i postanowił działać, i to bardzo aktywnie. Pierwszym krokiem, jaki postanowił podjąć, była wizyta w Tawernie, jednym z najbardziej szemranych miejsc na Nokturnie.
W związku z owym postanowieniem, Edmund już od godziny siedział na bardzo twardym krześle przy drewnianym stoliku we wcześniej wspomnianym lokalu. Lokal ten, mimo wątpliwej reputacji, przyciągał więcej interesujących osób aniżeli nawet Gospoda Pod Świńskim Łbem i tym podobne podrzędne miejsca.
Mężczyzna rozejrzał się niecierpliwie po niemal pełnym lokalu w poszukiwaniu swojego towarzysza, który zniknął jakieś pół godziny temu, zauważywszy dwóch otyłych mężczyzn. Jak na razie nie wrócił, choć tamci już dawno wyszli. Parse chciał nawet sprawdzić, czy aby na pewno jeszcze żył, ale zrezygnował z tego pomysłu. Mógłby mieć przez to tylko kłopoty.
Łysy barman łypał na niego groźnie, czując — chyba przez skórę — że Edmund był obcy, choć ten ubrał się tak, by pasować do krajobrazu Nokturnu. Jakiś osobnik w drugim kącie pomieszczenia również na niego patrzył, ale raczej z uprzejmym zaciekawieniem lub nawet rozbawieniem. Z kolei stara wiedźma przy barze wkładała sobie palec do ucha i śmiała się opętańczo, czego zresztą i tak nie było za bardzo słychać, ponieważ w Tawernie zawsze panował straszny hałas. Edmund skrzywił się z niesmakiem. Nigdy nie przepadał za tym miejscem.
— Wróciłem — powiedział niespodziewanie jego towarzysz, idąc nieco zdyszany w stronę swojego miejsca. Miał na sobie szarawe ubranie, które zlewało się z jego włosami tego samego koloru. Wyglądał na jakieś czterdzieści, może pięćdziesiąt lat, ale Edmund nie mógł być tego pewien, bo z czarodziejami różnie bywało.
— Cieszę się — odrzekł, rzucając mu szybkie spojrzenie. — Czy mógłby, pan, panie Fletcher, kontynuować swój wcześniejszy... monolog?
Parse jakby od niechcenie podrzucił galeona w ręce, wyłapując od razu chciwy wzrok tamtego podążający za monetą.
— Oczywiście — mruknął cicho Fletcher. — Zaraz, ale na czym ja... Ach, tak! Już pamiętam! — wykrzyknął, kiedy Mistrz Eliksirów włożył niespodziewanie pieniądz do sakiewki. — Chodzą plotki, że to ktoś z góry, znaczy z Ministerstwa. Ostatnio parę osób się tym zainteresowało. Nawet ta cała Wszystko-Wiem-Granger prosiła mnie o przysługę — powiedział ciszej, jakby do siebie, a Edmund dopiero teraz dostrzegł w półmroku jego podbite oko i porządnego guza na czole.
— Zaraz, jak to? A co na ma z tym wspólnego? — zapytał natychmiast Parse, a widząc wzrok Fletchera, rzucił mu szybko kilka monet.
— Mądrala chyba chce coś uzbierać dla tego całego Pottera, bo wie pan, że on teraz śledztwo jakieś prowadzi. — Mężczyzna mówił nadzwyczaj przytomnie, ale Edmund nie zwrócił na to większej uwagi.

* * *

— Hermiona! Zaczekaj chwilę! — zawołał następnego dnia Edmund za zbiegająca po schodach dziewczyną.
— Tak? — zdziwiła się, patrząc na niego nieco nieobecnym wzrokiem.
— Czy wiadomo coś w sprawie tego eliksiru? — zapytał rzeczowo, spoglądając uważnie na swoją rozmówczynię.
— Hę? Aaa, nie bardzo. A czemu pytasz? — Hermiona nie była tym widocznie szczególnie zainteresowana, ponieważ kiedy Parse odpowiedział jej, że chce być na czasie z nowinkami, była już przy drzwiach.
Mało tego, potrąciła biednego Grega, lokaja. Mruknęła tylko szybkie przepraszam i wybiegła co sił w nogach na zewnątrz. Greg pogłaskał się po łysinie i nie do końca wyrazie, jakby sam do siebie, stwierdził, że nie ma za co.
Edmund z kolei był zawiedziony. Spodziewał się czegoś więcej. Liczył, że Hermiona jako przyjaciółka Harry’ego Pottera będzie wiedziała coś... specjalnego. Jak widać się pomylił. Nie miał za to wątpliwości, że w końcu dowie się czegoś wartościowego od tej dziewczyny.
W tym samym czasie Hermiona przeklinała się w duchu za nie uważanie na co drugiej lekcji teleportacji. Miała nadzieję, że nie rozszczepi się, przenosząc do swojego mieszkania. Wyszła szybko za mury posiadłości Parse’a, która otoczona była zaklęciem antydeportacyjnym, i starała się skupić myśli na swojej sypialni. Po chwili rozległ się głośny trzask, a dziewczyna leżała już jak długa na twardej podłodze. Uderzenie o posadzkę nie było zbyt miłe, wręcz przeciwnie. Hermiona podniosła się z głośnym jękiem.
Mieszkała tu już parę tygodni, ale miejsce wydawało jej się puste, obce. W związku z tym niedawno postanowiła zrobić coś, żeby wyglądało bardziej przytulnie i żeby wreszcie zaczęła się w nim czuć jak w domu. Zakupiła mnóstwo drobiazgów, które jej się podobały, a wszystko, co przywiozła z Francji, postawiła na widocznych dla niej miejscach. Na razie co prawda nie myślała jeszcze o powrocie, ale gdyby przyszło co do czego, wolałaby mieć wszystko co ważne na wierzchu i móc się szybko zapakować.
Popędziła czym prędzej w stronę rozpadającej się szafy kupionej w jednym z magicznych sklepów z używanymi rzeczami. Gdyby nie fakt, że mebel miał już swoje lata, a wyglądał na jeszcze więcej, zapewne byłby całkiem ładny.
— Patrz, jak leziesz! — warknęło ostro lustro wewnątrz szafy, kiedy Hermiona mocno uderzyła dłońmi w drzwiczki, ponieważ te nie chciały się otworzyć.
— Otwieraj, albo cię wyrzucę! — Szafa jednak nie zamierzała jej posłuchać. — Sama tego chciałaś — powiedziała, wyciągając powoli różdżkę. W tym samym momencie drzwiczki otworzyły się z hukiem, o mało jej nie uderzając.
Hermiona wyjęła pierwsze lepsze dżinsy i jakąś bluzkę, po czym starała się jak najszybciej włożyć ubrania na siebie. Znów się spóźni!

* * *

Jakieś dwie godziny później, wychodząc z Blaisem z sali kinowej, Hermiona słuchała z uwagą swojego towarzysza. Ze zdziwieniem zauważyła, że to już druga osoba, z którą rozmowa schodziła na temat śledztwa Harry’ego i poczuła się tym faktem bardzo zirytowana. Kiedy więc po raz kolejny stwierdziła na głos, że niestety nic jeszcze nie wiadomo, postanowiła jak najszybciej zmienić temat. Samo postanowienie jednak nie wystarczyło i po chwili zapadła niezręczna cisza. Jakby na złość, zaczął wiać silny wiatr, tak zimny, że zadrżała. Bardzo żałowała, że nie wzięła niczego cieplejszego. Niestety, Blaise również nie był zbyt ciepło ubrany i sam na pewno też trochę marzł.
— Okropna pogoda — zauważyła Hermiona, obserwując niebo, które z każdą chwilą robiło się coraz ciemniejsze. Gdy szare smugi chmur zakryły księżyc, zadecydowała, że trzeba się gdzieś ukryć, bo zbliżała się ulewa. Zabini widocznie doszedł do podobnego wniosku, gdyż zaczął ją ciągnąć w stronę najbliższego zadaszenia. Było już jednak za późno. Rzeki deszczu spłynęły na ich głowy, kiedy biegiem wpadli w jakąś uliczkę i ukryli się w bramie. Hermiona dyszała ciężko, chociaż nie przebiegła więcej niż parędziesiąt metrów. Blaise także nie wykazał się lepszą kondycja i tylko uśmiechał się głupio, kiedy na nią patrzył.
— Co?
— Nic. Tylko włosy ci tak jakoś... — zaczął, a Hermiona jęknęła w duchu. Wystarczało parę kropel wody i jej fryzura brała w łeb. Bardzo w łeb.
— Stop. Nie chcę wiedzieć — mruknęła, nie patrząc na niego. Miała jeszcze dzisiaj odwiedzić Harry’ego. Wyglądało na to, że nie da rady.
— Zaraz przejdzie — powiedział Blaise.
— Co?
— Deszcz.
— Mam nadzieję. — Popatrzyła po raz kolejny w niebo. — Pamiętam, jak pod koniec siódmej klasy była taka wielka burza podczas wypadu do Hogsmeade.
Nie wiedziała, czemu jej się to przypomniało. Może dlatego, że od tamtego czasu praktycznie nie było jej w magicznym miasteczku? Co prawda nigdy nie miała stamtąd jakichś szczególnych wspomnień, ale jednak zdarzyło się tam kilka incydentów wartych zapamiętania. Na przykład wtedy, kiedy Harry rzucał w Malfoya i jego goryli błotem.
— Yhm, ja też coś sobie przypominam. Leżałem przez tydzień w skrzydle szpitalnym, bo zachorowałem na taką mugolską chorobę. Ty w tym czasie odwiedzałaś Weasleya, bo wtedy w Hogsmeade wdał się w jakąś bójkę i też tam leżał — mówił, uśmiechając się do niej lekko. — Codziennie przynosiłaś tony notatek — dodał i parsknął niepohamowanym śmiechem.
— Hej, masz coś do moich notatek? — zapytała zaczepnie Hermiona, starając się wyglądać groźnie. Założyła ręce na biodra i spróbowała przybrać minę pani Weasley karcącej bliźniaków. Nie wyszło. Sama też się uśmiechnęła. Co prawda kompletnie nie kojarzyła tamtych dni, ale to bez wątpienia musiało być zabawne, kiedy przynosiła sterty papierów do skrzydła szpitalnego i bez najmniejszych skrupułów zaganiała Rona do roboty.
— A tak w ogóle to podobno Draco jest teraz u ciebie — kontynuowała rozmowę. Chyba nareszcie zaczynało być ciekawie.
— Owszem. Draco Amadeusz Bla Bla Bla Malfoy znajduję się obecnie w moim skromnym domu, bezczelnie rozrzucając gdzie popadnie swoje rzeczy i wrzeszcząc co chwila na moje bogu ducha winne skrzaty . Nie żebym narzekał — dokończył z szelmowskim uśmiechem.
— Ach, więc jesteśmy porządniccy? — zaczęła go podpuszczać, czując mimowolne rozbawienie. Deszcz przestał już lać się z nieba strumieniami i wyglądało na to, że zaraz całkiem przestanie padać.
— Troszeczkę — odparł Blaise, któremu usta drgały od powstrzymywanego śmiechu.
Hermiona przestraszyła się nie na żarty, kiedy do głowy wpadła jej myśl, że mógł śmiać się z jej włosów, ale przegoniła ją czym prędzej.
— Swoją drogą Draco mówił, że Potter ma teraz ciężkie życie. Ta cała Baker, a miałem z nią już do czynienia, nie wygląda, jakby chciała prędko się od niego odczepić.
Hermiona niewiele wiedziała o reporterce, ale z tego, co Harry o niej mówił, przypominała Ritę. Być może również miała jakiś słaby punkt, który tylko czekał na odkrycie?
— Miałeś już z nią do czynienia? — zapytała z ciekawością.
— No... niedokładnie ja. Jeden z moich znajomych niedawno popadł z nią w konflikt. Poprosił mnie o pomoc. Musiałem się nieźle namęczyć, żeby nie opublikowano materiałów, które nienajlepiej wpłynęłyby na jego... karierę — mówił, patrząc na Hermionę, której niewiadomo kiedy głos uwiązł w gardle.
„Merlinie, żeby mieć takie oczy” — myślała.
Zielone oczy Blaise’a, może nie tak zielone jak Harry’ego, ale jednak, wpatrywały się intensywnie w dziewczynę, oczekując jakiejś odpowiedzi. Kiedy mimo to chłopak żadnej nie usłyszał, stwierdził, że musiał powiedzieć cos złego, niewłaściwego, błędnego... cokolwiek.
— Hermiona? — zapytał zmieszany po długiej chwili milczenia.
— Przepraszam — mruknęła. — Zamyśliłam się. — Spuściła wzrok na kałużę pod ich stopami. Deszcz już tylko kropił, ale i to miało się niedługo skończyć. — Myślisz, że ta kobieta może wyrządzić jakieś szkody Harry’emu albo Sissy? — zapytała.
— Nie wiem, ale myślę, że przede wszystkim powinni teraz uważać. Ona ma wtyki wszędzie. Wie wszystko o wszystkich. Jeden jej artykuł, a leżysz i kwiczysz — powiedział rzeczowo Blaise, wyciągając rękę spod zadaszenia i sprawdzając, czy można już wyjść.

* * *

Harry usadowił się wygodnie na krześle. W Gospodzie Pod Świńskim Łbem panował straszny tłok, zresztą jak zawsze o tej porze. Barman uwijał się tak szybko, jak mógł, ale klienci zdawali się przybywać z częstotliwością wprost proporcjonalną do jego tempa.
— Ile można czekać? — zapytał zirytowany Draco, który siedział naprzeciwko przyjaciela.
— Mnie nie pytaj — odparł nieco nerwowo Harry.
— A tobie co? — zwrócił się do Pottera Malfoy, który stracił już zainteresowanie wpatrywaniem się w barmana.
— Nie, nic — powiedział Harry, ale po chwili najwidoczniej stwierdził, że coś się jednak stało, bo kontynuował. — Byłem wczoraj u tej całej Rosier. Nie było jej, albo raczej udawała, że jej nie było. Zresztą, nie o to chodzi.
— Nie? — wtrącił Draco. — To dziwne, bo ty ostatnio tylko tym żyjesz.
— Nie przesadzaj. W każdym razie w tym samym czasie była jakaś napaść na Nokturnie i nie mieli kogo wysłać, bo jak na złość wszystkich gdzieś wywiało. — Harry pogrążył się na chwilę we własnych myślach.
— I? — dopytywał się zniecierpliwiony Draco. Zauważył jednak, że barman lewitował na ich stolik dwie szklanki Ognistej, więc zanim po raz kolejny zaczął dręczyć przyjaciela, napił się kilka łyków i skrzywił teatralnie.
— I wtedy wysłali Sissy — dokończył niespodziewanie Potter, a jego towarzysz równie niespodziewanie, biorąc pod uwagę jego doświadczenie z tego typu trunkami, zakrztusił się Ognistą.
— Wysłali ją na Nokturn?
— No.
— Uau. I co dalej? — zainteresował się Draco, odkładając szklankę na stolik.
— Była tam jakaś niezła awantura, poleciało parę zaklęć, w tym „nożownica”*. Sissy ją odbiła, ale urok trafił we właściciela sklepu, na który napadnięto. Zanim to całe zmieszanie się skończyło, gość się wykrwawił.
— Wszystko ma swoje dobre strony.
— Na przykład? — zapytał Harry.
— Oprócz trupa nikt się nie pobrudził krwią. Masz pojęcie, jak trudno to zmyć? — Usta Dracona wygięły się w parodii uśmiechu.
— Jak mogłem o tym nie pomyśleć?! — wyrzyknął Harry, któremu mimo wszystko poprawił się humor.
— Cóż, wy, Gryfoni zazwyczaj jesteście zbyt zajęci ratowaniem świata, żeby zauważać takie drobiazgi.
— Bardzo zabawne — warknął Potter, udając rozeźlonego.
— Wiem. — Draco nie wyglądał na kogoś, kogo dręczyło poczucie winy. — A tak w ogóle to co się stało z tym ciałem, o którym mi mówiłeś?
— Rozpłynęło się. Jakby ktoś rzucił na nie zaklęcie niewidzialności.
Rzeczywiście, trup zniknął i nic nie wskazywało na to, żeby miał ochotę wrócić w ręce Ministerstwa. Jakby tego było mało, Harry miał na karku Proroka z durnymi artykułami Amandy Baker.
— Mogę ją jakoś uciszyć — zauważył cicho Draco, a Harry poważnie zastanowił się, czy jego przyjaciel nie posiadł przypadkiem daru czytania w myślach.
— Nie. To by było zbyt ślizgońskie.

*Zaklęcie Noży
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Anulka
post 27.02.2007 21:42
Post #9 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 18
Dołączył: 08.03.2006




Cieszcie się moim zapałem do pisania ( lub tez rozpaczajcie). Pewnie niedługo minie i nic nie będzie się pojawiac przez jakiś czas. W związku z tym, co powiecie na to, żeby się trochę wysilić i napisac parę komentarzy, ot tak dla odmiany?

Rozdział ósmy

Lavender wskazała jemu i Hermionie miejsca na wyglądającej całkiem zachęcająco sofie. Harry z pewnym zdziwieniem zauważył, że była całkiem miła dla jego przyjaciółki. Pamiętał doskonale, że w szkole raczej za sobą nie przepadały. Szybko zbył te myśli stwierdzeniem, że kobiety to jednak inny gatunek.
Brzuszek Lavender miał już całkiem spore rozmiary, co wcale nie uszczęśliwiało Harry’ego. Oczywiście życzył jej wszystkiego najlepszego, ale fakt ten świadczył nad wyraz dotkliwie, że jego przyjaciel nie cenił go tak jak dawniej. Przez tyle miesięcy Ron nie znalazł czasu, żeby podzielić się z nim radosną nowiną, dopiero od Hermiony Harry dowiedział się, że spodziewali się dziecka. To również ona zaciągnęła go tutaj, ignorując jego niechęć do tego spotkania. Uznała, że mogliby chociaż spróbować naprawić dawną przyjaźń. Potter starał się odwieść ją od tego pomysłu, ale dziewczyna była tym razem wyjątkowo uparta. Harry już w szkole zauważył, że przeziębiona potrafiła bardzo dopiec, a teraz była wyraźnie chora — ciągle kichała, co było o tyle dziwne, że zażyła już Eliksir Pieprzowy. W zasadzie Hermiona od zawsze była typem osoby, która zazwyczaj dostawała to, czego chciała, w taki czy inny sposób. Harry podejrzewał, że to przez mieszankę krukońskiej inteligencji, która zawsze wkładała jej do rąk niezbite argumenty popierające każdą stawianą przez nią tezę, oraz gryfońskiej upartości (nie wiedział czemu, ale za każdym razem, kiedy się nad tym zastanawiał, przychodził mu na myśl raczej„ośli upór”).
— Kawa, herbata, sok z dyni? — zapytała Lavender, patrząc na nich z tylko trochę wymuszonym uśmiechem.
— Sok z dyni — odparła Hermiona. — Dla nas oboje.
Harry posłał jej pełne wyrzutu spojrzenie, ale dziewczyna zignorowała je. Rano stwierdziła, że Harry pił zdecydowanie za dużo kawy i najwyraźniej postanowiła go tego oduczyć.
— Ron gdzieś znikł dosłownie pięć minut temu, ale jestem pewna, że zaraz wróci. W końcu wiedział, że przyjdziecie. Na pewno zatrzymało go coś ważnego — powiedziała była panna Brown, a teraz już pani Weasley.
Harry nie wątpił, że to coś naprawdę ważnego. Ron ostatnio miał same ważne sprawy.
Tak jak mówiła Levander, jej mąż pojawił się, zanim zdążyła przynieść napoje. Przywitał się z nimi nadzwyczaj wylewnie i Harry od razu wyczuł, że coś było nie tak. Ponadto podejrzewał, że Hermiona już wiedziała co.
— Sok dyniowy — oznajmiła radosnym głosem Lavender, wchodząc do pokoju.
— Dziękuję — powiedział Potter, łapczywie osuszając swoją szklankę. Od rana nie miał niczego w ustach, a zbliżało się już południe.
— Bardzo mi przykro, ale będę musiała was opuścić. Mama właśnie zafiukała, że ma do mnie pilną sprawę. Pa.
Lavender znikła, zanim Harry zdążył jej odpowiedzieć.
— Miło, że wpadliście — zauważył Ron, a Potter po raz kolejny stwierdził, że nienawidzi sobót.
— Och, nie przesadzaj — zaczęła Hermiona, mając zapewne jakiś ukryty plan rozluźnienia atmosfery. — Więc jak będzie miało na imię?
— Co? — zdziwił się Weasley.
— Dziecko, oczywiście.
— Szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się. Lav powiedziała, że znajdzie coś ładnego. — Głos Rona był obojętny, gdy zwracał się do przyjaciółki.
Zapanowała niezręczna cisza. Ron utkwił wzrok w ścianie, Harry zaczął bawić się różdżką, a Hermiona wwiercała w niego jedno z tych swoich wiele mówiących spojrzeń, których Potter nigdy nie rozumiał. Był właśnie na skraju jakiegoś wybuchu i z trudem się przed nim powstrzymywał. Miał już dość Rona, który warczał na niego o niewiadomo co i Hermiony, która udawała, że nic się nigdy nie wydarzyło. I o ile zachowanie dziewczyny mógłby jeszcze jakoś zrozumieć, bo w końcu nie obrażała się na cały świat i nie użalała nad sobą, tylko szła śmiało do przodu, to Ron od jakiegoś czasu doprowadzał go do furii. Czasami mijali się na korytarzu ministerstwa, mimo że pracowali w dwóch jego różnych częściach. Ron kiwał mu wtedy głową, patrzył obojętnie i szedł dalej. Chyba można by się spodziewać czegoś więcej po człowieku, z którym przyjaźnił się, od kiedy tylko wkroczył do magicznego świata? Ale jak widać nie, a w dodatku Ron zupełnie nie czuł się zobowiązany do żadnych wyjaśnień. Harry nieraz uważnie analizował wydarzenia, które spowodowały, że ich przyjaźń osłabła. Wszystko zaczęło się kończyć po śmierci Ginny. Ron oddalił się od niego, stał się cichszy, ale jednak wciąż utrzymywali przynajmniej koleżeńskie stosunki. Ba, Harry’emu wydawało się nawet, że wszystko było prawie jak dawniej: pomagali sobie wzajemnie w zadaniach domowych, pocieszali Hermionę, która cierpiała po śmierci rodziców, grali w jednej drużynie. Potem zupełnie nagle, kiedy Harry zaczął kolegować się z Draconem i później, kiedy zostali przyjaciółmi, Weasley stał się nieprzyjemny. Gdy skończyli szkołę, nie widzieli się przez dłuższy czas — Harry był na kursie aurorskim, a Ron robił specjalizację w swojej dziedzinie. A teraz, już od ponad roku, Ron go ignorował, zbywał, unikał!
— O co ci właściwie chodzi? — wypalił nagle Potter, nie wytrzymując tej strasznej ciszy. — No o co ci chodzi, do cholery?! — warknął głośniej, bo Ron się nie odzywał.
Hermiona popatrzyła na niego, zapewne zaskoczona, ale Harry nie zwrócił na nią większej uwagi. Zatopił wściekłe spojrzenie w Ronie, któremu poczerwieniały policzki.
— Harry! — zwróciła mu uwagę przyjaciółka, ale jako że zrobiła to bez większego przekonania, Potter ją zignorował.
Tymczasem Weasley wstał z fotela i zaczął wydeptywać dziurę w podłodze. Chodził tam i z powrotem wzdłuż tej samej linii.
— O co mi chodzi, tak? O co mi chodzi? Ależ mi o nic nie chodzi! — wycharczał przez zęby.
— W takim razie oświeć mnie, jeśli łaska, czemu się tak zachowujesz? Chodzi ci o Dracona? — zapytał Harry ze złością, ale kiedy nie zauważył żadnej reakcji u Weasleya, zgadywał dalej. — Masz o coś pretensje? Zrobiłem coś złego? NO, WYDUŚ TO Z SIEBIE! — wykrzyknął głośno.
Ron niewiadomo kiedy znalazł się tuż przy nim i, ku zdziwieniu Harry’ego, który nigdy nie podejrzewał go o taką siłę, podniósł go i popchnął aż na ścianę.
— Uspokójcie się! — powiedziała głośno, ale spokojnie Hermiona, jednak żaden z nich nie zareagował.
Ron pochylał się nad Potterem, któremu zabrakło powietrza w płucach i osunął się na ziemię.
— Ginny. Chodzi mi o Ginny. — W głosie Weasleya nie słychać było gniewu, ale Harry zobaczył go wyraźnie w jego oczach. — Dlaczego jej nie ocaliłeś?! Jesteś przecież pieprzonym bohaterem! Byłeś tam, kiedy umierała! Czemu, do jasnej cholery, jej nie uratowałeś? Przecież to ty, Harry Potter, Wybraniec, przecież wszystko potrafisz, wszystko możesz, tak?! To czemu nie tego?!
Harry poczuł, ze w gardle urosła mu gruda, nie mógł nic powiedzieć. Ron nie wyglądał już na wściekłego, jedynie na rozgoryczonego. Odwrócił się i wlepił wzrok w Hermionę.
— Mnie w to nie mieszaj — zastrzegła cicho dziewczyna, podczas gdy Harry podnosił się z podłogi.
— A czemu nie? Wiesz, może ja tez potrzebowałem pocieszenia? — wyrzucił z siebie. — Ale nie, bo wtedy liczyła się tylko biedna Hermiona, której zabito rodziców. Dlaczego nikt się mną nie zainteresował, co? Moja siostra nie żyła i pewnie żadne z was nawet nie zwróciło na to uwagi!
Harry znów poczuł, jak powraca dawne poczucie winy. Ile razy wypominał sobie śmierć Ginny? I ile razy powtarzano mu, że to nie jego wina? Ale może gdyby pojawił się tam wcześniej, może wtedy… Jednak tak się nie stało. I cokolwiek by nie powiedzieć, nie wykrzyczeć, ona wciąż pozostanie martwa.
— Nie mów tak — usłyszał spokojny głos Hermiony i poczuł prawdziwą wdzięczność, że byli na świecie ludzie, którzy nie tracili głowy tak szybko jak on i myśleli racjonalnie nawet w takich sytuacjach. — Przecież dobrze wiesz, jak się wtedy o ciebie martwiliśmy.
— Wyobraź sobie, że nie wiem! Bo jakoś nie pamiętam, żebyście zrobili coś jeszcze, oprócz wypowiedzenia paru słów pociechy.
— A co według ciebie miałam zrobić?! — Hermiona niespodziewanie podniosła głos. — Moi rodzice nie żyli, nie miałam na świecie praktycznie nikogo! Nie radziłam sobie, byłam załamana! Co według ciebie miałam w takiej sytuacji zrobić? No, powiedz mi, co?! Przytulać cię i mówić, że będzie dobrze, tak? — W jej głosie wyraźnie było słychać gorycz i smutek. — Dobrze, w takim razie PRZEPRASZAM, że nie byłam w stanie nic zrobić!
Harry zakrył twarz rękami. Wszystko się waliło. Hermiona krzyczała, Ron go nienawidził. Wszyscy byli nieszczęśliwi. Nic nie układało się po jego myśli. A przecież obiecywali sobie, że będzie dobrze! Że jak Voldemort zniknie, to wreszcie będzie dobrze! Czemu nie było? Co zrobił źle?
— Precz — usłyszał syk Rona. — Wynoście się, oboje! Już — dodał spokojniej.
Harry stał przez chwile oniemiały, Hermiona również wyglądała na zaskoczoną. A więc to koniec, przeszło mu przez myśl. Tyle, tak kończy się wieloletnia przyjaźń.
Hermiona posłała mu dziwne spojrzenie, jakby chciała powiedzieć, że powinien coś zrobić. Harry nie potrafił.
— Przyniosłam wam pyszne ciasteczka! Moja mama upiekła. Okazało się, że nic takiego się nie stało, tak tylko zafiukała. Rozumiecie, strasznie się teraz o mnie troszczy — rozległ się świergot Lavender. — O! — dokończyła, wchodząc do pokoju. Potter nie dziwił się jej zaskoczeniu. Zdążyli wyrządzić kilka szkód — jakiś obraz spadł ze ściany, a kanapa przesunęła o dobry metr w tył.
— Harry i Hermiona już wychodzą — powiedział chłodno Ron.
Potter zrobił kilka kroków w stronę drzwi i obejrzał się na Hermionę, która nie ruszyła się z miejsca. Wyglądała już na spokojną i tylko w jej oczach tlił się jeszcze gniew. Poczekał, aż dziewczyna go wyminie i wyszedł za nią na świeże powietrze. Dopiero wtedy poczuł wyraźnie, jak napięta atmosfera panowała w środku.
Hermiona ruszyła szybkim krokiem, chcąc zapewne jak najszybciej aportować się z tego miejsca.
— Hej! Zaczekaj! — krzyknął za nią.
Podszedł do niej szybko, po czym zorientował się, że nie miał pojęcia, co powiedzieć.
— Przepraszam. — Tylko to przyszło mu do głowy.
— Za co? — Głuchy głos dziewczyny przetoczył się z cichym echem po jego umyśle.
— Ja… wtedy, w szkole nie powinienem być takim egoistą. Przepraszam, że nie byłem do końca z wami, kiedy… — Nie wiedział, co dokładnie miał na myśli, ale liczył, że Hermiona będzie wiedziała.
— Harry, nie tylko ja i Ron mieliśmy poważne problemy. Zabiłeś człowieka, musiałeś się z tym uporać — odparła nadzwyczaj delikatnie. — Nie obwiniam cię o nic. Nie wiem, co wtedy czułeś, bo nigdy nie znalazłam się w twojej sytuacji, ale to na pewno było straszne. Ja nie mam do ciebie pretensji.
A potem Hermiona zrobiła coś, czego Harry kompletnie się nie spodziewał, zwłaszcza biorąc pod uwagę całą tę sytuację. Przytuliła się do niego mocno.
— W porządku? — zapytał po chwili, kiedy wciąż go nie puszczała.
— Już tak. Muszę lecieć, mam wizytę u lekarza. Wiesz, Eliksir Pieprzowy nie działa.
Odwróciła się na pięcie i odeszła jakby swobodniejszym krokiem niż przedtem. Kilka sekund później Harry usłyszał trzask aportacji. Odwrócił się by spojrzeć na dom Rona. Zauważył jeszcze tylko ruszającą się zasłonę, po czym sam postanowił jak najszybciej odejść.

* * *

Harry spodziewał się wielu rzeczy po odwiedzinach w najstarszym domu Rosierów. Był przygotowany na różne klątwy latające między ścianami, szalone skrzaty, zwariowaną panią domu, gadające drzwi, czy nawet przerażające duchy. Spotkał się z tymi wszystkimi dziwactwami już wcześniej. Jednak to, co tam zastał, wprawiło go w szczere zdumienie. I to nie dla tego, że było dziwne, czy niespodziewane, bo takie było najwyżej trochę, ale właśnie dlatego, że zdawało się być całkiem normalne.
— Pan Potter, jak podejrzewam. Mój skrzat Marshal mówił, że mnie pan szukał — zaczęła szorstkim głosem Gertruda Rosier, patrząc na niego ze znudzeniem. — Więc co się stało? Znowu mam jakieś problemy? Mówiłam już, że ten dziki smok na wolności to nie moja wina — zastrzegła.
Usadowiła się wygodniej w fotelu w taki sposób, że światło, które tylko w paru miejscach wpadało zza zaciągniętych zasłon, oświetliło ją dokładnie i Harry nareszcie mógł się jej przyjrzeć. Kobieta na samym początku skojarzyła mu się z profesor McGonagall, zapewne za sprawą ciasnego koka z tyłu głowy. Potem jednak zauważył ze zdziwieniem, że mimo swoich siedemdziesięciu lat, pani Rosier wyglądała najwyżej na pięćdziesiąt, jeśli nie mniej. Przebiegło mu nawet przez myśl, że to przez magię (wciąż nie rozumiał wszystkich aspektów jej działania na czarodziejach), ale szybko doszedł do wniosku, że się mylił. Na twarzy Gertrudy Rosier widniało już kilka głębszych zmarszczek, które nie tylko sprawiały, że wyglądała groźniej, ale również dawały jasno do zrozumienia, że była osobą, która polegała wyłącznie na sobie i wiele już w swoim życiu przeszła. Przynajmniej takie Harry odniósł wrażenie.
— Nie, nie o to chodzi — stwierdził po chwili.
— Och, więc pewnie przyszedł pan przez tych okolicznych gamoni, którzy oskarżają mnie o używanie czarnej magii na mugolach i zwierzętach. Zapewniam, że te plotki…
— Nie — przerwał jej Harry, który właściwie nie miał pojęcia o żadnym z wymienionych incydentów. Zapisał sobie w pamięci, że trzeba kazać komuś umieszczać takie rzeczy w aktach. — Właściwie przyszedłem tutaj, bo chciałem zadać kilka pytań o pani rodzinę.
— Rodzinę? — zdziwiła się. — Dobrze. Pomyślmy, gdzie też może być mój syn? — zaczęła, zanim Harry zdążył o cokolwiek zapytać. — Ach, tak, już pamiętam! W Azkabanie na dożywociu. A mój mąż? Zaraz, niech sobie przypomnę — cedziła z jadem kobieta. Harry miał ochotę odsunąć się jak najdalej od niej, a kiedy wbiła w niego swoje niebieskie oczy, najchętniej jak najszybciej wybiegłby z tego domu. Powstrzymał się jednak i słuchał dalej, mając nadzieję, że mimo wszystko uda mu się coś z niej wyciągnąć. — Już pamiętam, mój mąż został zamordowany z zimną krwią przez aurorów. Chwileczkę, a czy pan nie jest przypadkiem aurorem? Tak, tak też mi się zdawało.
Harry poczuł się strasznie niezręcznie i nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć. Nerwowo zacisnął palce na swojej szacie, którą Draco dał mu na ostatnie urodziny, stwierdzając po raz kolejny, że Harry był kompletnym bezguściem.
— Przepraszam, nie wiedziałem. Zresztą, niedokładnie o to chciałem zapytać. Miałem raczej na myśli wcześniejsze pokolenia.
— W porządku, w takim razie o co dokładnie panu chodzi? — zapytała już normalnym tonem, wyraźnie uspokojona, dalej jednak wbijała w Harry’ego nieprzychylne spojrzenie.
— Ten dom, kto w nim mieszkał w ostatnich latach?
— Jak to kto? Panie Potter, jeśli przyszedł pan tu po to, by zadawać tego typu pytania, to myślę, że ta wizyta jest całkowicie bezcelowa — odparła chłodno.
Jeżeli Harry ją czymś uraził, to naprawdę nie wiedział czym.
— Byłabym wdzięczna, gdyby pan już poszedł — dokończyła z irytacją. — Marshal, odprowadź pana.
Gertruda Rosier wstała energicznie z miejsca i ostentacyjnie wyszła z pokoju, zostawiając zmieszanego Harry’ego sam na sam ze skrzatem, który wydawał się być zdeterminowany, aby jak najszybciej wyprowadzić go z domu. Potter wyszedł, zanim Marshal zdążył użyć jednej z tych swoich skrzacich sztuczek. Szybko znalazł jakieś zaciszne miejsce, gdzie nikt nie zaglądał i aportował się z zadziwiająco głośnym trzaskiem prosto na swój niewygodny fotel. Był zupełnie zdezorientowany tym, co się przed chwilą wydarzyło. Być może był trochę nietaktowny, przychodząc tam bez zapowiedzi i wypytując ją o rodzinę, ale nie sądził, że będzie to miało takie skutki. Co prawda nigdy nie posiadał szczególnego daru do wyciągania od ludzi potrzebnych mu informacji (chyba że przy użyciu Veritaserum lub też sporej dawki alkoholu, które w zasadzie wszystkie działały bardzo podobnie), ale coraz częściej łapał się na tym, że zupełnie nie umiał rozmawiać z ludźmi.
Oparł się wygodniej. Nie było jeszcze nawet drugiej po południu, a on czuł się jakby przejechało po nim stado mugolskich czołgów. Najpierw kłótnia z Ronem, potem nieudana wizyta u Gertrudy Rosier, a na dokładkę przeziębiona Hermiona, która nie pozwoliła mu pić kawy, nie wspominając już o sprawie, która wcale nie chciała dać się rozwiązać i Sissy, której nie widział do dłuższego czasu, a trzeba zauważyć, że zazwyczaj świergotała mu nad uchem przynajmniej trzy razy dziennie, włączając w to niedziele.
— Hej, szefie! — O wilku mowa, pomyślał Harry. — Co tam słychać?
Potter popatrzył uważnie na dziewczynę. Coś było nie tak. Sińce pod oczami to raz, brak jakiejś szalonej fryzury to dwa i (Merlinie!) wyprasowane ubranie to trzy.
— Wyglądasz koszmarnie, nawet gorzej niż zazwyczaj — zauważył zgryźliwie.
— Wiesz, szefie, komplementów to ty nie umiesz prawić.
— Dzięki.
Po raz kolejny dzisiejszego dnia między Harrym a jego rozmówcą zapanowała niezręczna cisza, której tak nie lubił. W ogóle Harry raczej nie umiał rozmawiać z Sissy. Pomijając już fakt, że uważał ją za jedno z najdziwniejszych stworzeń na świecie, to dziewczyna zachowywała się czasem bardzo podobnie do jego szkolnej znajomej Luny Lovegood.
— Co jest?
— Nie, nic — odpowiedziała cicho dziewczyna, przecierając oczy. — Po prostu strasznie chce mi się spać, a nie mogę.
— Och.
Nie wiedział, co innego mógłby powiedzieć. Postanowił jednak nie poddawać się i drążyć temat. Przynajmniej będzie miał potem czyste sumienie.
— Słuchaj, jeżeli chcesz porozmawiać, to ja… — zaczął niezdarnie, ale nie musiał kończyć, bo Sissy weszła mu w słowo.
— Nie chcę. Rozmawiać. Właściwie to chciałam poprosić o kilka dni wolnego — powiedziała poważnie. Wydawała się trochę przybita, więc Harry nie protestował, nawet jeśli wątpił, czy to, o co prosiła, mogło w jakikolwiek sposób jej pomóc.
— Jasne, ale gdyby coś, to jestem do dyspozycji. Wróć, jak się lepiej poczujesz.
— Dobrze. To ja już pójdę — rzuciła, mrużąc oczy. Harry odniósł wrażenie, że musiała być strasznie zmęczona. Nie mijał się zresztą w tych swoich rozmyślaniach z prawdą, bo Sissy rzeczywiście padała z nóg. Nie spała ani tej, ani poprzedniej nocy prawie wcale i bardzo mało jadła.
— Chodź, Tygrys, idziemy — powiedziała do wielkiego kudłatego stworzenia, które czekało za drzwiami. Pies szczeknął cicho i ruszył za swoją panią. Sissy wydawało się, że nie czuł się najlepiej wśród tej całej magii. Był przecież jak najbardziej mugolskim zwierzęciem i ta niesamowita aura prawdopodobnie źle na niego wpływała.
Kiedy szła korytarzem, wpadła na Longbottoma. W zasadzie to Tygrys na niego wpadł, żądając od niego jakiejś pieszczoty.
— O, Neville, miło cię widzieć — przywitała go.
— Ciebie też — odrzekł trochę zmieszany, drapiąc psa za uchem.— Słyszałem, co się stało, naprawdę mi przykro…
— Nie, proszę, tylko nie to. Wszyscy mi współczują i chcą pomóc, a ja naprawdę wcale nie potrzebuję pomocy! — wybuchła niespodziewanie.
— J-ja nie chciałem. Przepraszam — wyjąkał Neville. Jego niegdyś pulchne, a obecnie wychudzone ramiona zadrżały lekko.
— Nie, nie, to ja przepraszam. Ostatnio jestem strasznie nerwowa — wytłumaczyła dziewczyna. — Co powiesz na wypad na obiad, tak w ramach rekompensaty? — rzuciła niespodziewanie nawet dla samej siebie.
Longbottom popatrzył na nią zdziwiony, ale po chwili otrząsnął się z zaskoczenia i powiedział:
— Z przyjemnością. Od rana nic nie jadłem.

* * *

Hermiona od kilku godzin walczyła z chorobą w swoim własnym mieszkaniu. Oczywiście wymówka o wizycie u lekarza była bujdą. Doświadczenie nauczyło ją, że choroby wirusowe u czarodziejów można było wyleczyć zaledwie kilkoma eliksirami, więc nie zamierzała marnować czasu na mugolskie medykamenty.
Popatrzyła z tęsknota za okno, gdzie jak na złość świeciło słońce. A akurat wtedy musiało padać!
Hermiona była chora. Bardzo chora, jeśli ktoś zapytałby ją o zdanie w tej sprawie. Bolały ją kości, głowa, miała katar, kaszel i kto wie, co jej jeszcze było, a o czym nie chciała teraz myśleć. Wizyta u Rona bynajmniej nie poprawiła jej samopoczucia. Spodziewała się miłego popołudnia spędzonego z przyjaciółmi, a zamiast tego wynikła całkiem głośna awantura. Właściwie na początku miała o to pretensje do Harry’ego, ale szybko uświadomiła sobie, że tak czy siak by do tego doszło. Może nawet lepiej, że zdarzyło się to wcześniej niż później? Zresztą, wolała teraz nie zaprzątać sobie tym głowy.
Wzięła z jednej z nowo zakupionych półek pierwszą książkę, która wpadła jej w oko i usadowiła się wygodnie na łóżku. Jakby wbrew jej planom sekundę później rozległ się dzwonek do drzwi. Hermiona nie zamierzała otwierać, ale ktoś był bardzo zdeterminowany, bo dzwonił, dopóki nie sprawdziła, z kim ma do czynienia.
— Zab… Blaise?
— Jak zwykle spostrzegawcza — stwierdził tylko troszkę ironicznie Zabini i bezceremonialnie władował się jej do mieszkania.
— Skąd ty…? Co ty tu…? — Hermiona nie wiedziała, jak zapytać.
— Nie bij Pottera, wydusiłem to z niego siłą. Przysięgam — powiedział wyraźnie rozbawiony, przyglądając się Hermionie. — W każdym razie obiło mi się o uszy, że przeze mnie nieźle się rozchorowałaś i postanowiłem zająć się tobą. Co ty na to?
— Aaaj — jęknęła dziewczyna, czując się tak, jakby ktoś starał się rozłupać jej czaszkę od środka. Gdzieś głęboko w jej głowie pojawiła się myśl, że Zabini nie mógł dowiedzieć się o jej chorobie od Harry’ego, bo ten zwykle nie był na tyle spostrzegawczy, by to zauważyć, jednak nie drążyła tego tematu.
— Wezmę to za zgodę — stwierdził ostrożnie Blaise.
Upokarzające, myślała Hermiona, kiedy Zabini prowadził ją w stronę niepościelonego, a właściwie wyglądającego jak po huraganie łóżka. Naprawdę upokarzające, powtarzała w kółko, gdy w jej ręce pojawiła się ciepła herbata z cytryną i później, gdy piła jeden z eliksirów, który miał jej pomóc. Niech ktoś mnie zabije, stwierdziła, budząc się wieczorem w posprzątanym mieszkaniu bez śladu Blaise’a w środku.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Josephine
post 28.02.2007 18:28
Post #10 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 49
Dołączył: 01.12.2006
Skąd: Z piekła rodem...

Płeć: Kobieta



Świetne! biggrin.gif Mam nadzieje że dalej będziesz miała taką wenę i będziesz pisać dużo dużo smile.gif Oczywiście śpij i jedź żeby nie było tongue.gif Masz ode mnie dla umilenia pisania krowki.gif landrynki.gif czekolada.gif nutella.gif zelka1.gif wink2.gif To tak na dłużej chyba, że lubisz pochałaniać słodycze kilogramami tak jak ja biggrin.gif


--------------------
Nie należy sądzić, że diabeł kusi jedynie ludzi genialnych. Gardzi zapewne głupcami, ale nie lekceważy ich pomocy. Przeciwnie, pokłada w nich wielkie nadzieje.

[ Charles Baudelaire ]

http://s10.bitefight.pl/c.php?uid=73129
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
czarownica88
post 11.03.2007 22:14
Post #11 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 13
Dołączył: 05.05.2006

Płeć: Kobieta



to jest świetne, wciągające i w ogóle... nie mogłam się oderwać i nie moge sie już doczekać dalszego ciągu.

dla ciebie czekolada.gif bo pomaga na koncentracje, a przy tworzeniu jest niezbędna tak jak wena:)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Zakohana w książkach
post 08.04.2007 20:42
Post #12 

Szukający


Grupa: Prefekci
Postów: 473
Dołączył: 27.03.2007
Skąd: Kraków

Płeć: Kobieta



O mamo, to jest boskie!! Kiedy ciąg dalszy? Polecam czekolada.gif i nutella.gif , bo ponoć dobrze robią na koncentrację i bardziej twórcze pomysły do głowy przychodzą niż zazwyczaj.


--------------------
Sunny Support Group!

user posted image

I was raised by this town
To believe the words they put inside me...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Anulka
post 13.04.2007 19:17
Post #13 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 18
Dołączył: 08.03.2006




Pozwoliłam sobie zmienić wreszcie tytuł. Dziękuje bardzo za komentarze. Nie ukrywam, że wolałabym cos bardziej rozbudowanego, ale jak się nie ma co sie lubi, to się lubi co się ma.
Betowała Medea.


Rozdział dziewiąty

— Potter, pozwól, że wyjaśnię ci dokładnie naszą sytuację, bo jak widzę, nie bardzo rozumiesz, o co się rozchodzi — warknął z irytacją Kingsley. Wstał ze swojego miejsca za biurkiem i zaczął przechadzać się tam i powrotem, co niemile skojarzyło się Harry’emu z Ronem. — Podwójne morderstwo przy pomocy eliksiru, który nie był w użyciu już od dłuższego czasu to raz. Ciało jednej z ofiar rozpływające się w powietrzu i to w samym środku ministerstwa to dwa. I wreszcie ten cholerny szmatławiec wypisujący bzdury o niekompetencji ministra i aurorów to trzy! — Jego przełożony był wyraźnie wyprowadzony z równowagi i nawet podniósł głos o kilka tonów.
— No… wiem. I co? — zapytał trochę zagubiony w całej tej przemowie Harry. Starszy auror wałkował ten sam temat już od dobrych piętnastu minut, a Harry dalej nie widział żadnego sensu w jego gadaninie. Sam dobrze zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, ale to nijak nie pomagało mu w rozwiązaniu problemu.
— Na Merlina, Potter! — wykrzyknął ze złością mężczyzna. — Jak myślisz, jeżeli to całe bagno szybko się nie wyjaśni, to kto wyleci z roboty, co?
Harry nie odezwał się, choć doskonale znał odpowiedź.
— Otóż to, ty! A w najgorszym przypadku ja razem z tobą!
— To co ja mam według ciebie zrobić? — zapytał bezsilnie.
— Wyjaśnij sprawę, zwal na kogoś winę. Cokolwiek. Tylko zrób to szybko, bo ja w przeciwieństwie do ciebie nie mam tak pokaźnego konta w banku.
Kingsley popatrzył na niego wściekłym wzrokiem, po czym wydął wargi w grymasie litości.
— No, idź już. Tylko pamiętaj, że czas ucieka. Mogę to trochę przeciągnąć, ale nie w nieskończoność. W końcu kogoś będą musieli pociągnąć do odpowiedzialności.
Harry wzruszył ramionami. Wyszedł za drzwi i automatycznie skierował się do siebie. Rzeczywiście, wcześniej nie sądził, że sytuacja była AŻ TAK poważna. Prorok musiał wywierać znacznie większy wpływ na czarodziejskie społeczeństwo, niż to sobie wyobrażał, skoro Kingsley tak się denerwował.
Harry nie był osobą, która zwalała winę na kogoś innego, a więc stało przed nim trudne zadanie — musiał szybko, a nawet jeszcze szybciej rozwiązać tę całą zagadkę albo straci pracę, a przez jego nieudolność zwolnią także jego szefa i prawdopodobnie jeszcze kilka bogu ducha winnych ludzi.
Draco czekał na niego rozparty w jego niewygodnym fotelu. Gdy tylko Harry wszedł, blondyn popatrzył na niego w sposób, który sugerował, że ten ma usiąść na równie niewygodnym krześle naprzeciwko. Potterowi akurat wtedy nie robiło to większej różnicy.
— Więc? — zapytał krótko. Wysłał Dracona do Gertrudy, aby coś z niej wyciągnął. Liczył, ze jego ślizgoński spryt coś tu pomoże.
— Nic — odparł Draco obojętnie.
— To czemu była taka wkurzona, jak pytałem o dom?
Malfoy wzniósł teatralnie oczy do nieba, a po chwili popatrzył na Harry’ego z czymś, co przypominało litość, ale równie dobrze mogło być rozbawieniem.
— Wyobraź sobie, że masz w domu składzik nielegalnych eliksirów, a twoja rodzina słynie z zainteresowania tego typu rzeczami. Pewnego dnia przychodzi do ciebie auror, który walnie przyczynił się do zburzenia twojego rodzinnego spokoju i wypytuje o twój dom. Nie wiesz, czego chce, ale jesteś świadom, że może wyrządzić bardzo dużo złego, na przykład zarządzając przeszukanie. Co robisz?
— Nie wiem — odpowiedział zgodnie z prawdą Harry.
— Bogowie! Harry, czy ty naprawdę myślisz, że ta kobieta nie spodziewała się twojej wizyty? — W głosie Dracona pojawiły się nutki świadczące o wzbierającej w nim irytacji.
— Skąd miała wiedzieć? — zdziwił się Harry. — Przecież sobota to dzień wolny.
— Raz, dwa, trzy, cztery… — zaczął liczyć Malfoy.
— Co ty robisz?
— Uspokajam się. Kiedyś u Munga mi polecili. Stwierdzili, że bywam porywczy i nieprzewidywalny, kiedy się denerwuję. — Draco popatrzył na niego ironicznie. — Wiesz, nie chciałbym ci zrobić krzywdy. W końcu nie wszyscy zostali obdarzeni naturalnym darem dedukcji, logicznego myślenia i tak dalej.
Nastała chwila milczenia.
— To skąd ona wiedziała, że przyjdę?
— O to niech cię głowa nie boli. Ważne, że wiedziała i zaplanowała sekundę po sekundzie całe wasze spotkanie.
— Więc ona nie ma nic wspólnego z tą sprawą? — W głosie Pottera pojawiło się rozczarowanie.
— Nie. — Draco spojrzał na Harry’ego, który ciekawie wlepił w niego oczy. — Ale nie myśl, że ci powiem, co trzymała w domu!
Auror westchnął ciężko. Trudno.

* * *

Trzy godziny później czekał, aż Hermiona łaskawie otworzy mu drzwi. Jakież było jego zaskoczenie, gdy zamiast przyjaciółki pojawił się w nich Zabini.
— Cześć — przywitał się niezręcznie. — Jest Hermiona?
— Właź, woda mi się gotuje — mruknął szybko Blaise, po czym zniknął w korytarzu.
Harry posłusznie wszedł do środka i od razu skierował się do niewielkiego pokoju pełniącego rolę salonu. Rozsiadł się wygodnie na czymś, co pierwotnie zapewne było całkiem ładną sofą, ale teraz wyglądało jak nieodnowiony zabytek sprzed co najmniej dwustu lat. Wciąż jednak było wygodne i Harry ucieszył się, że wreszcie znalazł sobie tak komfortowe miejsce do siedzenia. Ostatnio wybrał jedno ze stojących w pokoju krzeseł i po godzinnej rozmowie z przyjaciółką bolały go wszystkie kości. Jakimś cudem niektóre meble w jej nowym mieszkaniu zdawały się wprost stworzone do unikania ich jak ognia. Były nawet gorsze od tych w jego gabinecie, a to już poważny zarzut.
Hermiona weszła po kilku minutach i rozejrzała się czujnie dookoła. Wydmuchała nos w chusteczkę i schowała ją szybko do kieszeni dżinsów. Potter spojrzał na nią pytająco, ale w zamian otrzymał tylko tajemnicze skinięcie głową w stronę, z której dochodziło wesołe pogwizdywanie.
— Draco mówi, że ta cała Rosier nie ma z tym nic wspólnego.
— Och, tak myślałam. Dowiedziałam się o niej kilku rzeczy i Gertruda chyba nie jest osobą, która prowadzi jakieś grubsze ciemne interesy. Ot, kultywuje tylko rodzinne tradycje.
Hermiona nagle zacisnęła place na swoim nosie i zamknęła oczy. Harry spojrzał na nią jak na latającego gumochłona.
— Nie patrz tak na mnie — mruknęła cicho. — Blaise jest przewrażliwiony na punkcie zdrowia. Gorszy niż… nie wiem kto. Po prostu straszny. — Ton jej głosu sugerował, że była tym szczerze oburzona. — Ja już wyzdrowiałam, naprawdę, ale on mi oczywiście nie wierzy.
— Ten „on” ma rację — stwierdził Zabini, wkraczając do pokoju z tacą, na której stały dwie herbaty i kilka buteleczek, każda w innym kolorze. — Najpierw wypijesz to żółte, potem bordowe, zielone i fioletowe, dokładnie w takiej kolejności — zwrócił się do Hermiony.
Dziewczyna posłusznie wychyliła wszystkie flaszeczki i Harry był naprawdę pełen podziwu, że ani razu się nie skrzywiła. Doskonale pamiętał, jak on zachowywał się rok temu podczas pobytu w Mungu. Za każdym razem, gdy w drzwiach pojawiła się pielęgniarka z miksturami, używał zaklęcia kameleona — nie żeby to chociaż raz poskutkowało. Z drugiej strony Hermiona zawsze zachowywała się jak należy, a wypicie kilku zdrowotnych eliksirów zapewne nie wzbudzało w niej takiej odrazy, ponieważ wiedziała, do czego służą i jak działają.
— W porządku? — zapytał Blaise kilka minut później.
— Tak — wychrypiała dziewczyna nienaturalnie grubym głosem. Zabini sprawnym ruchem podniósł tackę ze stolika, po czym wyszedł z miną wskazującą na niezadowolenie.
— Nie pytaj — jęknęła cicho dziewczyna, gdy napotkała zdziwione spojrzenie przyjaciela.
Harry zamierzał spełnić jej prośbę, ponieważ nie miał tego dnia zbyt wiele czasu i chciał jak najszybciej załatwić to, po co przyszedł.
— Przeszukałem całe archiwum ministerstwa i nigdzie, ale to nigdzie nie ma adresu tych Dallorych.
— Oczywiście, że nie — odrzekła rzeczowo Hermiona.
Potter popatrzył na nią, nic nie rozumiejąc. Podniósł się z kanapy.
— Harry, chyba nie spodziewałeś się, że znajdziesz w ministerstwie adres rodziny, w której od dłuższego czasu rodzą się tylko i wyłącznie charłaki? — Głos miała tak samo cichy jak przedtem.
— A czemu nie? Przecież skoro kiedyś byli magiczni…
— Teraz już nie są, czyli stają się…? — ciągnęła dalej Hermiona.
— Jacy?
— Nieistotni, rzecz jasna.
— Och! To trochę dziwne, nie uważasz? — Podszedł do okna i oparł się dłońmi o parapet. — Przecież wciąż mają sporo wspólnego z magią.
— Czy ja wiem? Jakby na to nie patrzeć, to bardzo praktyczne podejście, zwłaszcza dla ministerstwa — zauważyła trzeźwo Hermiona. — Nie musi się męczyć z charłakami, bo ci nie mają już żadnych większych umiejętności. To taki trochę margines społeczeństwa, który często wybiera życie wśród mugoli i w ogóle przestaje się liczyć w czarodziejskim społeczeństwie.
— Aha. Czyli, jak rozumiem, nie wiesz nic o Dallorych? — zapytał rozczarowany Harry.
— Tego nie powiedziałam. Wiem, gdzie mieszkają, ale z tego, co o nich słyszałam, to wizyta może ci zająć cały dzień…
— Mniejsza o to. Daj ten adres — uciął rozmowę Harry, mając nadzieję, że jednak zdąży wrócić do domu przed północą.

* * *

— Ileż to już lat minęło, Alfredzie, od kiedy nasz dom gościł tak sławne osoby? — zapytała z rozrzewnieniem starsza pani, wskazując Harry’emu miejsce przy drewnianym stole.
— Ach, już pewnie z trzydzieści, moja droga. Trzydzieści lat… Teraz to już tylko kilka osób nas tu czasem odwiedzi, a i to rzadko, bo nikt czasu nie ma — zachrypiał Alfred Dallory.
Dom Dallorych stał w podobnym otoczeniu, co Nora — z daleka od zgiełku miasta, ogrodzony mugolskim płotem zdawał się z początku nie mieć w sobie nic magicznego. Ot, zwykły domek, prosty i pospolity. Harry musiał jednak zweryfikować to wrażenie, nim jeszcze dotarł do furtki. Kiedy tylko się do niej zbliżył, poczuł zapach tak intensywny, jakby ktoś wylał na niego całą buteleczkę perfum. Wydawało się, że wszystkie kwiaty świata postanowiły zakwitnąć w tym jednym ogrodzie. Żelazna bramka otworzyła się sama, a w drzwiach spotkał samą panią domu, szczerze zdziwioną jego widokiem, oraz staruszka siedzącego w słońcu na ławeczce kilka metrów dalej. Natychmiast zaproponowano mu herbatę i posadzono za stołem.
— Tak, teraz to tylko Neville wpadnie na chwilę, posiedzi, pogada. A ja pamiętam czasy, jak tu się schodziło całe towarzystwo z okolicy! — opowiadała z sentymentem w głosie Caroline Dallory.
— Kto by się teraz nami przejmował? Niby tyleśmy zrobili, dzieci innym wychowali; sam pamiętam, w opiece pomagałem. Ale nikt się nie przejmuje, że teraz siedzimy tutaj sami, nawet Jeff, ani Adam, czy choćby ta mała Sophie z sąsiedztwa! — Głos mężczyzny odbił się echem po dużym pomieszczeniu.
Harry poczuł się wykluczony z rozmowy. Małżeństwo wydawało się prowadzić dyskusję tylko ze sobą. Właściwie nie przeszkadzało mu to, bo mógł w tym czasie spokojnie się rozejrzeć. A było po czym. Wnętrze domu zdawało się być dużo ciekawsze, niż wyglądało na początku. Kilka mebli sprawiało wrażenie, że mogły rozpaść się w każdej chwili, wiele dziwnych przedmiotów pokrywała gruba powierzchnia kurzu, choć wszystko inne lśniło czystością, a schody cały czas skrzypiały niemiłosiernie, mimo że nikt po nich nie chodził.
Harry wyłączył się całkowicie i przez kolejne piętnaście minut wspominków, na które zebrało się państwu Dallorym, zastanawiał się, o co konkretnie zapytać. Oczywiście myślał o tym już wcześniej, ale jak dotąd niczego nie wymyślił. Trochę żałował, że nie posłuchał Hermiony i nie dał sobie spokoju z wycieczką tutaj, ponieważ czuł, że każde jego pytanie i tak zostanie stłumione przez rozwlekłe opowieści Caroline lub Alfreda i w końcu nie dowie się niczego istotnego.
— I wtedy właśnie Paternos, ten, który przyprowadzał tu swoją młodszą siostrę, poszedł na studia, a my przyjęliśmy ten cudowny obraz. — Caroline kiwnęła entuzjastycznie głową w stronę malowidła wiszącego na ścianie, które nie zrobiło na Harrym najmniejszego wrażenia. Nie wiedział, czy dlatego, że był niewrażliwy na sztukę, czy może dlatego, że nie słuchał opowieści.
— Tak cię zagadałam, chłopcze, a ty przecież nie przyszedłeś tutaj bez powodu! Co cię do nas sprowadza?
Harry, zaskoczony takim obrotem sprawy, nie odzywał się przez chwilę, ale szybko przypomniał sobie, po co przyszedł. Wyjaśnił im krótko, że jest aurorem prowadzącym śledztwo i byłby bardzo wdzięczny, gdyby opowiedzieli mu trochę o tym miejscu i o jego właścicielach w ostatnich latach. Państwo Dallory wyglądali, jakby byli rozdarci między chęcią jak najszybszego rozpoczęcia opowieści a uściskania go z radości.
— Mieszkamy tutaj już od sześćdziesięciu lat. Wcześniej żyli tu moi rodzice, a wcześniej rodzice mojego ojca i tak dalej — zaczął Alfred, ściągając brwi w zamyśleniu. — Ten dom stoi tu już od naprawdę od dawna. Szczerze mówiąc, nigdy nie zastanawiałem się jak długo, ale wiem, że strzeże go czar, który sprawia, że dostosowuje się do epoki.
— A czy zdarzyło się tu ostatnio coś szczególnego? — zapytał Harry, nie mając pojęcia, dokąd to pytanie zaprowadzi. — Mam na myśli w ciągu ostatnich lat, w czasie wojen z Voldemortem.
— Ach, mój drogi, co to były za czasy! — wykrzyknęła nieco chełpliwie pani Dallory, po czym pochyliła się w jego stronę przez stół i rzekła konspiracyjnym szeptem: — Kiedyś odwiedzał nas sam Dumbledore. Przyprowadzał ze sobą różnych typów, którzy czasem wydawali się podejrzani, ale zawsze zachowywali się przyzwoicie.
Harry zanotonował w pamięci, żeby napisać w tej sprawie do dyrektora. Swoją drogą był zdziwiony, że profesor Dumbledore mógł coś wiedzieć w tej sprawie. Cóż, jeżeli niczego nie dowie się on nich, zawsze będzie mógł porozmawiać z dyrektorem.
— Taa, wtedy strasznie dużo ludu się tu pałętało. Czasami nawet nie mieliśmy kiedy opiekować się dziećmi, które do nas podsyłano — mruknął pan domu, pogrążając się we wspomnieniach.
— Pamiętam, że pewnego razu musieliśmy odstawić tę małą dziewczynkę – pamiętasz, tę z rudymi włosami – do domu, a jej rodziców nie było i nie mieliśmy co z nią zrobić. — Caroline westchnęła z tęsknotą i Harry domyślił się, że sto razy bardziej wolałaby znów być w takiej sytuacji, niż siedzieć tu bezczynnie, mając męża za jedynego towarzysza.
— W takim razie może w ciągu ostatnich miesięcy coś się wydarzyło? — zapytał z rezygnacją.
— Młody człowieku, tu się zawsze coś dzieje! — roześmiał się Alfred, ale Harry tylko popatrzył na niego niedowierzająco. — Wczoraj zniknęły schody, kilka tygodni temu przez cztery godziny nie mogliśmy otworzyć żadnego z pokoi, ale to jeszcze nic! Miesiąc temu mieliśmy pożar!
Harry musiał zgodzić się z Alfredem, że tu absolutnie nie było nudno, choć na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak niepozornie.
— Spaliło się coś cennego? — Skierował zaciekawiony wzrok na kobietę.
— Właściwie nie, ale było dużo strachu. No i jeszcze nadpalił się ten gobelin, który mamy od lat, ale to nic ważnego — stwierdziła obojętnie pani Dallory.
Harry miał ochotę jęknąć z rozczarowania, ale powstrzymał się.
— Cóż, będę się już zbierał — powiedział, powoli wstając od stołu.

* * *

Edmund miał już serdecznie dość czekania. Nieważne, czy czekał w Dziurawym Kotle, czy Pod Trzema Miotłami albo Pod Świńskim Łbem — po prostu go to znudziło. Fletcher niby coś wiedział, a przynajmniej wyglądał na takiego, który coś wie, ale raczej nie chciał się tym z nikim dzielić, a już na pewno nie z Edmundem. Nieważne, jakich sztuczek nie użyłby Mistrz Eliksirów, ten łachmaniarz cały czas czymś się wymigiwał. Ale nie z nim takie numery! Jeśli ten Mundungus myślał, że może bezczelnie wyciągać od niego pieniądze za nic, to był w błędzie. Parse, jak to miał w zwyczaju, obmyślił plan działania na taką okoliczność. Niezbyt przebiegły, owszem, ale za to raczej skuteczny i na ogół niezawodny.
Gdy piętnaście minut później na horyzoncie jednej z uliczek Hogsmeade pojawił się Fletcher, Edmund był już opanowany i spokojny, starał się nawet wyglądać naiwnie — nie chciał go wystraszyć.
— Masz coś?— zapytał z tlącą się jeszcze nadzieją w głosie.
— Nie — odparł tamten. — Ale będę miał. Stary Rufus mówił, że ktoś z ministerstwa wie coś o tym całym aurorskim śledztwie i jestem w trakcie zdobywania informacji na ten temat, więc…
— Dość — przerwał mu ostro Parse.
Momentalnie znalazł się przy mężczyźnie. Z zadziwiającym refleksem wyciągnął z kieszeni różdżkę. Przyłożył mu ją do gardła. Rozejrzał się jeszcze, by upewnić się, że byli sami.
— Liczę do trzech — warknął, starając się brzmieć choć trochę groźnie. Miał nadzieję, że różdżka przy gardle rozwiąże Fletcherowi język. — Jeżeli natychmiast nie powiesz, co wiesz, rzucę w ciebie bardzo nieprzyjemnym zaklęciem. Raz, dwa…
— Ja… Powiem! — krzyknął przerażony Mundungus. — W Ministerstwie, tam… — zaczął cicho, patrząc z lękiem na Parse’a, który nie odsunął końca różdżki ani o milimetr.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.04.2024 00:27