Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> ffick HP (zak), trochę wstecz

łasica
post 13.06.2003 05:11
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 11.06.2003




Nie ma to właściwie tytułu, ffick HP

prolog.
- Tak, ale my nie potrzebujemy takich jak ty. Mamy pełny skład. Jeśli chcesz, możesz nam prac szaty, albo łapać tłuczki - powiedział Stockin zamazując butem narysowany na ziemi plan - Przyjmij do wiadomości, że masz 12 lat i nie podskakuj!
- Szkoda słów, Malfoy'e nigdy nie zrozumieją tego, że już nic nie znaczą - powiedział ktoś inny - Z pieniędzmi, czy bez, ciągle uważają się za najlepszych.
- Zjeżdżaj. I możesz wrócić, jak dosięgniesz mi do jaj.
Ślizgoni wskoczyli na miotły i zaczeli trening. A Lucjusz nie zrobił już nic. Stał jak kołek wpatrując się w ziemię. Nad jego głową zaczęła się gra.
- Nie słyszałeś, Malfoy?! - krzyknął któryś z pałkarzy i wycelował z niego tłuczkiem.
Piłka odbiła się jakiś metr przed jego stopami.
- O nie - mruknął Severus, który ukryty za konstrukcjami trybun wokół boiska obserwował całą scenę. Zdenerwował się. Nie dlatego, że jakoś specjalnie zależało mu na tym, żeby Malfoy dostał się do drużyny. Miał ochotę zabić Stockina, kapitana, dlatego, że bezczelnie zamazał jego genialny plan strategiczny! Stockin należał do tych bezpośrednich graczy, którzy gardzą wszelkimi planami i na boisku uprawiają kompletną improwizację. Dlatego nawet najzmyślniejsza strategia Severusa nic dla niego nie znaczyła - nauczysz się mnie szanować, psie - mruknął.
Czy wypowiedział jakiekolwiek zaklęcie? Poruszał ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Wyjął różdżkę i zakreślił nią małe koło nad wolną, prawą ręką, nad którą pojawiła się jakby szklana, półprzeźroczysta, rosnąca z sekundy na sekundę kula. Kiedy osiągnęła mniej więcej rozmiary kafla, chłopak cisną nią w niebo.
W tej samej chwili zagrzmiało.
Zaczął kropić deszcz.
"Oł, cóż za romantyczna sceneria, Malfoy" - pomyślał Snape - "odesłali cię z niczym i zmieszali z błotem, a do tego jeszcze deszczyk... jak w tandetnych filmach, żeby wyrazić tragizm sytuacji".
Malfoy powoli poczłapał do szkoły, ale ślizgoni mimo deszczu, nie przerwali treningu. I o to chodziło.
Zagrzmiało raz jeszcze.
- Już.
Nagle lunęło jak z cebra. W przeciągu kilku sekund wszyctko stanęło w wodzie.
- Do diabła z tą pogodą, najbardziej nieokiełznany żywioł - przeklinali przemoczeni ślizgoni szybko uciekając w stronę zamku.
Głupie to było, ale dwunasto-, a właściwie jeszcze jedenastoletniemu Severusowi sprawiało niezłą frajdę.
- I nigdy więcej nie traktuj tak moich planów, Stockin - powiedział sam do siebie.
- A więc to był twój plan? Tak sądziłem - usłyszał za sobą jakiś głos, na którego dźwięk serce podskoczyło mu do gardła. Bo mimo tego, co umiał, wciąż był tylko smarkaczem, głupim, strachliwym smarkaczem.
Odwrócił się, ale nikogo nie zauważył.
- Lucjusz Malfoy to twój przyjaciel? - zapytał głos. Teraz Snape zauważył, że jakieś dwa, trzy metry nad nim, na rurach metalowej konstrukcji trbun siedział jakiś chłopak. Był zbyt wysoko, a pod trybunami było zbyt ciemno, żeby zobaczyć jego twarz - chyba nie bardzo... - ciagnął - Tym bardziej powinien być ci bardzo wdzięczny za pomoc. Nie wyglądasz na specjalnie miłosiernego. Ale chyba nie obrazisz się, jeśli ślizgoni wykorzystają twoją taktkę w najbliższym meczu, co... Snape? Tak chyba się nazywasz, co?
Severus nie odpowiedział.
- A Malfoy będzie w drużynie.
- Przecież Stockin nigdy go nie weźmie - wtrącił Snape - on nienawidzi Malfoy'ów.
- Tak - chłopak zaśmiał się zbyt szczerze, jak na kogoś o złych zamiarach - na kazdym kroku musi wytknąć ze Malfoy zbankrutował. Bo przecież jego ojciec sam wytropił te wszytkie jego przekrety. Dali mu nawet premię w Ministertwie. Śmiechu warte - śmiał się przez chwilę, ale zaraz spoważniał - ale Stockin nie długo będzie mógł cieszyć się swoją władzą. Malfoy dostanie się do drużyny, bo nie jest w ciemię bity, nie tak jak ten jego cholerny ojczulek. Widać, że jest czegoś wart.
Zrobił pauzę.
- Tak jak ty, Snape - jego głos zabrzmiał poważnie - kto cię nauczył takich sztuczek? Sam Salazar Slytherin?
I znów zaczął się śmiać, jakby to on sam był Slyterinem, po czym kilkoma zwinnymi skokami zniknął między stalową konstrukcją zostawiając stojącego w kałuży naciekłej wody Severusa Snape'a samego.
Samego na bardzo długo.

* * *
Stockin Joshep
lat 15
R.I.P.

część pierwsza.

- Stella, do diaska, co ty wyprawiasz?!
- Rysujem - beztrosko odpowiedziała szcześcioletnia dziewczynka nie odrywając się od pracy.
- Ale... przecież to są moje podręczniki... dam ci kartki, jak chcesz rysować - chłopak pozbierał książk i położył je na jednej z wyższych półek, gdzie mała nie mogłaby ich dosięgnąć.
- Weźmieś je do szkoły? - zapytała zabierając się jeszcze intensywniej do rysowania po ostatniej ksiażce, jaka jej została.
- Oddaj to.
- Nie.
- Oddaj - powiedział stanowczo.
- Nie.
Wobec tak buntowniczego sprzeciwu nie pozostawało mu nic innego jak wyrwać małej podręczniki siłą.
- Czy ty nie rozumiesz, że nie wolno mazać po książkach?!
Czy był zbyt stanowczy? Nie, to dziewczynka była po prostu bardzo szczwana. Wiedziała jak ma postawić na swoim: zaczęła płakać.
- Nie... - syknął. Trzeba ją jakoś uciszyć, zanim rodzica usłyszą - no przestań... - wziął ją na kolana - dam ci tyle kartek ile tylko zechcesz, nie płacz już... ciii...
- Nie! - mała rozwyła się jeszcze bardziej.
- Cicho...
- Nie chcę kartki! Chcę rysować w książce!
- Tak, ale jak ja mam potem zabrać taką zniszczoną książkę do szkoły? - zapytał, a ona korzystajac z okazji wyrwała mu ostatnią książkę, której nie zdążył jeszcze schować, kiedy ona zaczęła płakać.
- Zabierzesz ksionskę i jak ją w szkole otwozysz, to zobaczysz odemnie prezent... patrz - otworzyła podręcznik na stronie z jej rysunkiem - to ty, a to ja, a tuu... - pokazała na zielone serduszka - tu pisze, jak mocno, mocno ciem kocham, a tu jest napisane kto cie kocha... patrz - wskazała mozolnie wykaligrafowany napis "STELA" - Żebyś zawsze, zawsze pamientał o swojej siostrzyczce, nawet w szkole, daaaleko, daaaaleko w hogłardzie!
- Jesteś rozbrajająca, Stella - stwierdził. "Szcześcioletnie dziewczynki mają tak rozbrajającą logikę" - pomyślał.

* * *
Matka była straszna. Nie przemawiały do niej żadne tłumaczenia, że sobie poradzi. Ona uparła się, żeby odprowadzić go aż na peron 9 i 3/4.
Ojciec okazał więcej zrozumienia, a może lenistwa. W każdym razie został w domu.
- Tylko jedno - powiedział - jeśli już musisz używać... tych zaklęć, to rób to dyskretnie.
Bardzo zdenrwowało go, kiedy w zeszłym roku z Hogwardu przyszło zawiadomnienie, że Severusa podejrzewano o uprawianie czarnej magii. Oczywiście ojciec nie miał nic przeciwko tym szczególnym zainteresowaniom, ale całkiem niedawno za podobne praktyki wyrzucono jednego z uczniów ze szkoły. Severus tylko dlatego nie podzielił jego losu, bo nie znaleziono przeciw niemu jednoznaczynych dowodów. "Jak przeklety, czarny kot" - powiedział kiedyś Syriusz - "w co by się nie wpakował, zawsze musi spadać na cztery łapy". Zupełnie jakby Black miał z tym problemy.
- Do-wi-dzenia-Ma-mo - wycedził Severus i już, już miał wskoczyć do wagonu, kiedy matka przyciągnęła go do siebie.
- Wiem, że śpieszysz się zobaczyć kolegów, ale z nimi będziesz przecież przez 10 miesięcy. Zostań choć chwilkę ze mną, słoneczko.
"Słoneczko" - pomyślał - "Zaraz się porzygam".
Pani Snape była wbrew pozorom bardzo praktyczną, rzeczową i poważną kobietą. Wykształcona, opanowana, wyrafinowana. Miała tylko jedną słabość: rodzinę. Względem każdego członka swojej rodziny była aż przesadnie troskliwa. Szczególnie zaś uwielbiała swojego synka. Kochała go tak, jak mamusie kochają swoich małych chłopców, często nie zauważając nawet, że mali chłopcy robią się duzi. I jeśli o niego chodziło, zmieniała się w najtroskliwszą, najkochańszą mamusię.
- Ale mamo... - chcąc-niechcąc Severus odwrócił się i jęknął: kilka metrów dalej zauważył Syriusza Blacka i Remusa Lupina. I oni oczywiście także musieli go zauważyć. Jego, i jego matkę, głaszczącą go teraz tkliwie po policzku (i mówiącą coś o gładkiej cerze, dojrzewaniu i zaroście, albo jego braku, co nie bardzo do uszu chłopaka dochodziło).
Syriusz od razu przystąpił do akcji:
- Cześć Severus! Ale się stęskniłem za tobą, chłopie!
- To twoi koledzy? - zapytała pani Snape (jakby trochę zniesmaczona? A może tak sie tylko Severusowi wydało).
- No pewnie, dzień dobry pani. Właśnie zastanawialiśmy się, gdzie się podziałeś - ciągnąl z entuzjazmem Syriusz - już martwiliśmy się, że zmieniłeś szkołę... no wiesz, po tym zeszłorocznym incydencie.
- To było bardzo przykre nieporozumienie - wtrącił Remus z przesłodzonym uśmiechem.
- Tak - westchnęła pani Snape - zupełnie nie wiem jak można było w ogóle o coś takie podejrzewać takiego dobrego, słodkiego i delikatnego chłopca - Severus miał ochotę zapaść się pod ziemię... może jeszcze nie jest za późno na zmianę szkoły? - a na domiar złego - mówiła pani Snape, nie zwracając uwagi na błagalne spojrzenie syna - cały sierpień Severus chorował na epidemiczne zapalenie slinianek przyusznych.
Syriusz musiał odwrócić się, żeby pani Snape nie zobaczyła jego miny.
- Może być pani spokojna - zapewnił, kiedy tylko się opanował - zapopiekujemy się nim bardzo troskliwie. O ile oczywiście będzie nas słuchał, co Severus?
- PROSZĘ ZAJĄĆ MIEJSCA W PRZEDZIAŁACH! POCIĄG RUSZA! - rozległ się donoścny głos, który przerwał tą tragiczną rozmowę.
Chłopcy w ostatniej chwili wpadli na wagonowy korytarz i to w tak niefortunny sposób, że Snape niemal przewrócił się na Black'a, który zareagował natychmiast:
- Weź się do mnie nie zbliżaj, ty szczurzy pomiocie chory na epidemcośtam!
- Na świnkę, Syriuszu - podpowiedział Remus próbując dporowadzić się do ładu - a tak swoją drogą, to wiesz, na prawdę musisz na siebie uważać, Snape. Wiesz, że świnka w twoim wieku może doprowadzić do powikłań takich jak... zapalenie trzustki, albo zapalenie... jąder =D.
- Cooo?! Akysz, siło nieczysta! - Syriusz zożył palce w znak krzyża i odsunął się jeszcze dalej - choć Remus, musimy sobie znaleść jakiś przedział z dala od tego świnomutanta... gdzie do jasnej cholery podziewa się James z Peterem?!
Severus nareszcie został sam. Powinien poszkać ślizgońskiego przedziału, ale... zrobi to za chwilę. Usiadł na walizce. Cóż, świetny początek szóstej klasy, jutro cała szkoła bdzie znała dokładny przebieg całej jego choroby. Syriusz postara się odkładnie otworzyć każdy szczegół. I co z tego, że on pewnie nawet nie za bardzo wie, co to jest Świnka. Syriusz nigdy nie przejmował się takimi szczegółami. Na niego zawsze można liczyć!
Snape westchnął. Do diabła z Syriuszem Blackiem.
Nagle trzasnęło okno. Gdzieś zrobił się przeciąg. W mocnym powiewie wiatru na kolejowy korytarz wpadła jakaś kartka.
Severus nie musiał się wysilać: sama wpadla mu do ręki. Przecież do niego była adresowana.
"Witej Snape, dziękuję że wracasz"
Nie mógł rozpoznać charakteru pisma, liter skreśonych czerwono-brązowym kolorem. Z resztą to nie ważne. Niewiele go to obchodziło.
Kartka spłonęła filoetowym płomieniem.
Uśmiechnął się. Miło było, że ktokolwiek na niego czeka. Nie ważne kto.

* * *
Po uczcie, gdzie przydzielono pierwszorocznych do czterech hogwardskich domów, wszycy uczniowie bardziej lub mniej podekscytowani rozeszli się po swoich domitoriach.
- Ej, co z Lily? - zapytał Remus.
Jamse tylko wzruszył ramionami.
Liliy zachowywała się jakoś dziwnie. W pociągu cały czas milczała, jakby czegoś wyczekując. Na uczcie nie chciało jej się z nikim rozmawiać. Czasem tylko mierzyła Jamesa spojrzeniem, któryego ni w kij ni w ryj on pojąć nie mógł. A potem wyszła tak, że bardziej wygladało to na ucieczkę, niż wyjście.
- Ty, może idź do niej - powiedział Peter sięgając do pełnej ciastek kieszeni - wiesz, z dziewczynami nigdy nic nie wiadomo, lepiej załtwić sprawę od razu. Cokolwiek by to nie było.
- Ja tam się jej nie dziwię - Syriusz też sięgnął to kieszeni... Peter'a - pamiętasz jak ostatniej nocynad jeziorem gdzieś się zaszyłeś z Remusem na całe trzy godziny? Sam byłem trochę zazdrosny - pogłaskał czule Remusa po gówce, a ten, chociaż przywyczaił się już do syriuszowego poczucia humoru, nie mógł się nie zarumienić - a wiesz, dziewczyny są jeszcze gorsze odemnie.
- Nad tym bym dyskutował - mruknął James - Lily jakoś nigdy nie zdażyło się jeszcze zedrzeć ze mnie ubrania i je sobie ukraść.
- Pożyczyć - Syriusz stanowczo wszedł mu w słowo - A przed Lily jeszcze całe życie. No nie patrz tak na mnie! Na prawdę mi było potrzebne, przecież moje ciuchy całe jechały szlamem!
- Wiem, wiem, i nie pomyślałeś może co by było, gdyby zobaczyła mnie McGonnagal? "Potter, chodzenie w nocy po błonia w samych slipkach jest wbrew regulaminowi, Gryffindor traci 20 punktów!"
- Jeny - jęknął Black - przecież to było prawie pół roku temu?! Długo zamierzasz mi to jeszcze wypominać? A twoje spodnie i tak były za krótkie.
- Cooo?! - rozległo się z drgiego końca dormitorium.
- Mówiłem ci już kiedyś Katie, że masz sceniczny szept?! - odkrzyknął Syriusz.
Ona go jednak nie słuchała:
- Czego ty się Lilka spodziewasz po facetach?
- Cicho - szepnęła Lily - idą tu.
- No i co się takiego stało? - zapytał Syriusz.
- Po nazych współnych wakacjach Amy spóźnia się okres - syknęła Katie, a Amy, mająca tą samą przypadłość co Remus, musiała spalić buraka.
- Oooops, I did it again... - chłopak zrobił baranią minkę, po czym rzucił się na Remusa - no i co teraz?! Co teraz?! Ile razy ci powtarzałem, ty zakuta pało, żeby nie kupować w kioskach, tylko w aptekach, co?! I teraz masz ci babo placek.
Jamse nieśmiało popatrzył na Lily, która sprawiała jednak wrażenie podziwianiem arcygłupiej konwersacji na lini Syriusz - Katie. Ta dwója mogła się tak przerzucać godzinami, jakby wyjęci z kabaretu.
Powoli, centymetr po centymetrze zbliżał się do niej, aż w końcu mógł delikatnie ją objąć.
Kiedy poczuła jego dotyk, popatrzyła na niego jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że w ogóle tu był.
- No co jest? - zapytał.
Popatrzyła mu w oczy wzrokiem jakim patrzą na swoich przyszłych właścicieli bezdomne szczeniaki. Dokładnie takim, że trzeba nie mieć sumienia, żeby się nie wzruszyć.
- Zapomniałeś... - westchnęła, a wtedy on w panice zaczął szukać w pamięci o czym mógł zapomnieć. Jej urodziny? Nie, są później... Walentynki są w lutym... rocznica ich chodzenia... nie, to chyba było gdziś w grudniu. O czym miał niby zapomnieć?!
- Dziś jakaś rocznica? - zapytał naiwnie.
- Tak. Bardzo ważna - miała tak pełną smutku, zawodu i powagi twarz że James'a wyrzty sumienia olam nie przygniotły.
- Bardzo ważna? - przełknął ślinę.
- BARDZO. Piąta rocznica naszego pierwszego spotkania w pociągu do Hogwardu, głuptasie - Lily uśmiechęła się od ucha do ucha - nieźle, żebyś tylko mógł zobaczyć teraz swoją minę, Jamse!
I zaczęła się śmiać.
- Dziewczyny... - westchnął Jamse Potter z rezygnacją.

* * *
Zaczęła się szkoła. Wszystko wróciło już do dawnego stanu rzeczy. No, może z małym wyjątkiem: Gryffindor nie stracił jeszcze żadnych punktów przez Gryfonów z szóstej klasy. Podobno jakiś pierwszoroczny zabłądził w lochach i ślizgoni oczywiście musieli przekazać to komu trzeba, tak więc trochę punktów poleciało, ale Potter&company byli czyści jak łzy.
Przynajmniej oficjalnie.
Byli czyści, bo jeszcze nikt niczego im nie udowodnił.
Teraz znów zaszło słońce. Remus rozejrzał się po korytarzu.
- U mnie czysta.
- A u mnie żytnia - przedrzeźnił go Syriusz - nie sądzicie, że ostatnio jakoś za dobrze nam idzie? Juz drugi tydzień, a nikt nas w ogóle nie zauważył.
- Darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda, Black - rzucił James przeciskając się przez wąską szparę między ścianą a posągiem jakiegoś smoka, który na skutek pewnego feralnego zaklęcia Remusa stracił kiedyś kawałek łapy.
- Ale to nie jest taka zabawa jak wczesniej - jęknął Syriusz - Widzieliście może gdzieś Snape'a?
- Tak - Peter wszedł za James'em - dziś na kolacji Wielkiej Sali.
- Może na serio ma jakieś powikłania po tej Śwince? - kiedy tylko Remus przypomiał o Snape'owej Śwince, Syriuszowi poprawił się trochę humor. Ale nie: ciągle czegoś mu brakowało.
- Nawet on nas już nie śledzi! Świat schodzi na psy! - przeklął i wszedł jako ostatni do tajnego, huncwickiego korytarza.
- Nie bądź tego taki pewnien, przecież w szpiegowaniu właśnie o to chodzi, żeby ofiara nie widziała swojego prześladowcy - murknął James zapalając różdżką światło.
- Głupio się czuje jako ofiara - stwierdził Syriusz i "domykając" za sobą drzwi zniknął za przyjaciółmi w ciemnym tunelu.
Dlaczego właśnie po zachodzie słońca dzieje się najwięcej rzeczy? Bo bohaterowie tej historii są czarnymi charakterami? Bo mają na sumieniu zbyt wiele ciemych sporaw? Bo ich zamiary tylko pod osłoną nocy mają prawo się spełić?
A przecież ludzie z natury obawiają sie mroku. Mroku, gdzie na każdym kroku może czaić się cośo złych zamiarach. Coś takiego, jak na przykład nasi bohaterowie.
- Do diaska - Severus wiercł się w łóżku. Tak bardzo chciał zasnąć, był przecież taki zmęczno, że cały dzień przysypiał gdzie tylko się dało. I na tym cholernym zielarstwie Sprout musiała mu nawet za to odjąć punkty. Ciągle myślał tylk o tym, żeby wrócić do dormitorium i móc spokojnie spać, a teraz, kiedy nadeszła na to pora, wcale nie mógł zasnąć!
"Co ja do diaska jestem, nietoperz?!" - przeklinał cały świat, ale to w niczym nie pomagało. Poczuł, że ma tyle energii, że mógłby zrobić wszytko. Miał ochotę gdzieś iść, coś zobaczyć, coś zrobić, przeżyć. Oczy miał szeroko otwarte, chociaż nie było okien, widział wszytko wyraźnie. O wiele wyraźniej niż gdy paliło się światło.
Sam nie wiedział jak znalazł się na korytarzu. Sam nie wiedział, dlaczego mimo to, że się nie ubrał, nie czuł chłodu kammiennych ścian i posadzek. Nieskończony mork nęcił go, przyciągał jak za sprawą jakiegoś zaklęcia.
"Ja lunatykuję, czy jak?" - przyszło mu myśl.
Ale nie, gdyby lunatykował, to by przecież sam o tym nie myśał, stwierdził po dłuższym rozwarzeniu sprawy. Był przecież w pełni świadomy tego co robi.
Tylko nie bardzo wiedział, czy byłby w stanie zawrócić.
Chłodny, jesienny wiatr objał się o chłodne mury tego pradoksalnie najcieplejszego i najprzytulniejszego zamku, pędząc po nebie czarne chmury.
- Tak, i on mi mówi, że jestem nieodpowiedzialny! - Syriusz chodził w kółko dając koncert przekleństw. Czekali na Jamsa już dobre 20 minut, a 20 minut to o 20 minut za dużo czekania, jak na Syriusza Blacka, w którego słowniku nie istnieje takie słowo jak "cierpliwość".
Peter i Remus tylko spojrzeli na siebie i wzruszyli ramionami. Zdążyli się już przyzwyczaić do nadpobudliwości Syriusza.

* * *
Gdyby Severus Snape miał opisać ten ciepły, wrześniowy dzień, kiedy siedział przy boisku do Quidditcha, brzmiałoby to pewnie jak coś w stylu: "cholerny dzień, kiedy prażyło cholerne słońce, a jakaś cholerna wiewiórka bawiła się moją torbą i nie mogłem się tego cholernego zwierzaka pozbyć!".
Sam nie wiedział czego nienawidził bardziej: wiewiórek, słońca, czy Syriusza Black'a?
- Ej, kim jest Tom Riddle? - zapytał jakby od niechcenia.
- Tom Riddle? - Rubina wzruszyła ramionami - a bo ja wiem. Nie zna takiego, a z jakiego on jest domu?
- Chyba ze Slytherinu.
- To musi być jakiś smarkacz.
"No pewnie, gdyby był starszy, to musiałabyś go znać" - pomyślał.
- Chłopaki, znacie kogoś takiego? - zapytała.
Cała ślizgońska drużyna quidditch'a razem z ZIPskładem (Ziomki i Przyjaciele, czyli kto się napatoczy), do którego należały takie osoby jak Rubina Lerd czy Severus Snape siedziała na boisku odpoczywając po treningu i dyskutując na tematy mniej lub bardziej powiązane z grą.
Nikt nie znał żadnego Tom'a Riddla.
No, może nie całkiem nitk. Jedna osoba na dźwięk tego nazwiska przeszyła Severusa badawczym wzrokiem, ale on, zajety głównie przeklinaniem na słońce, albo wypatrywaniem, czy ta cholerna wiewiórka nie wraca, nawet tego nie zauważył.
- A po co ci ten cały Riddle? - zapytał Luciusz Malfoy, grajćy już drugi rok w reprezentacji Slhtyerinu.
- Właściwie to po nic - Snape tak na prawdę sam nie wiedział po co mu on. Obudził się dziś rano z okropnym katarem i tym właśnie nazwiskiem w głowie: "Tom Riddle". Nie wiedział skąd wzięło się ani jedno, ani drugie.
Na szczęście ślizgoni nie mieli zwyczaju przejmować się sprawami takiego pomiotu jakim był w ich oczach Severus i szybko zmienili temat.
Tylko Malfoy, kiedy wracali do szkoły, napomknął mu jeszcze:
- Może ten twój Riddle nie chodzi w ogóle do Hogwardu, co?
Nie! Snape był pewnien, że Riddle był ze Slytherinu! Po prostu to czuł!
- Może - powiedział.
Tak, może nie chodzi do Hogwardu... może on CHODZIŁ do Hogwardu kiedyś. Dlatego nikt go nie zna.
Czy w tej przekletej szkole mają jakieś stare kroniki?
Mieli. Oczywiście nikt nie chciał mu ich dać bez pytań po co mu potrzebne. "Na historię muszę zrobić pracę o najsławniejszych czarodziejach, kórzy chodzili do Slytherinu".
- Chyba dokładniejsze informacje dostałbyś w Azkabanie... - mruknął ktoś za jego plecami.
Ale w końcu dopiął swego.
Obładowany paskudnie ciezkimi i starymi książkami, z których większość mógłby wyrzucić już po samej okładce, zaszył się w najciemniejszym ("nareszcie bez tego cholernego słońca!") kącie biblioteki.
- Do diaska, jeśli Riddle nie grał w quidditcha, to ciężko będzie coś znaleść... nie ma to jak obiektywnie prowadzone kroniki i pierdolnięty dyrektor szkoły - westchnął odrzucając następną księgę.
- Bo ty dupa jesteś, Glizdogon, co tu kryć - usłyszał nagle znajomy głos.
Przesunął kilka książek z regału, o który się opierał.
Tak, tuż za nim rozsiadła się Wspaniała Czwórka: Potter, Black, Lupin i Pettigrew! I pewnie go nie zauważyli.
- Tyle że o ile pamiętam, to Slytherin wygrał mecz rok temu - powiedział gorzko Peter - chyba nie za sprawą ich wpaniałego szukajacego, co?
- Malfoy'a? - Syriusz parsknął śmiechem - przecież to ciamajda!
- Ale wygrali. A ty mógłbyś wreszcie przetać nazywać ciamajdami wszytkich ludzi. "Patrzce na mnie, jestem Syriusz Black i jestem najwspanialszym, najprzystojniejszym i najzdolniejszym człowiekiem na ziemi, cała reszta to śmieci!"
Severus usłyszał tylko jakś szmer i trzask, a potem ciche, ale stanowcze słowa James'a:
- Zostaw go.
- Ale co on chrzani?! Rok temu Slytherin wygrał bo... - Syriusz nie dokończył.
"...bo Wspaniały Black miał karę i nie mógł grać?" - Severus uśmiechnął się lekko. Punkt dla Peter'a.
- Nie ważne - skwitował James.
- Dobra, w każdym razie nie zgadzam sie na żadne plany. Mecz powinno się po prostu grać, jak mecz będzie ustawony, to nie będzie żadnej zabwy! - stwierdził Syriusz.
"Jakbym słyszał Stockin'a" - pomyślał Snape.
- Nie chodzi o ustawianie całego meczu - bronił się Petera - tylko konkretnych akcji, żeby zakoczyć przeciwnika. Na przykład patrz... - wyrwał kartkę z zeszytu i porwał ją na małe kawałeczki - tu masz obrońcę Slyherinu, tu bramkę. Tu są nasi dwaj ścigający, jeden leci tędy, drugi tęe... James, zabierz rękę, jesteś na trasie lotu! - Peter inscynizował papierkami scenę meczu - ostatnim razem dwóch ścigających Slytherinu wzięło w potrzask kafla... w rękach naszego ścigającego. A teraz patrz: gdyby ten nasz drugi ślizgający co jest tuatj, leciał obok tamtego, to wszscy trzej świgający Slytherinu musieliby pilnować tych dwóch - Peter ciagle dodawał nowe karteczki.
- I do czego to prowadzi? - zaptał James - przecież naszemu trzeciemu śligającemu nie uda się wyrwać z tego tłoku kafla.
- Właśnie - mruknął z dezaprobatą Syriusz.
- Tak - zgodził się Peter - bo klasyczna drużyna ma trzech ścigających. Ale w sład drużyny wchodzi przecież siedem osób! Zobaczcie. Tu są nasi dwaj pałkarze. Niechby jeden z nich podleciał teraz oo... tutaj. Wtedy ścigający ciska kafla w jego kierunku tak szybko, żeby przeciwnik nie zdążył zareagować, bo pewnie będzie zaskoczony. Kafel dosięga naszego pałkarza, ten niech go odbije o w tę stronę... tak żeby leciał z przecętną prędkością tłuczka. Nikt go nie zdoła złapać, z resztą będą zbyt zdezorientowani. A wtedy...
- Wtedy trzeci ścigający, Syriusz Black, który stoi już pod bramką przjemuje kafla i gooool! - Syriusz za bardzo wczuł się w rolę - Lerd będzie zbierał szczękę z podłogi!
- Dokładnie - uśmiechnął sie Peter i obaj z Syriuszem przybili piątkę.
Remus z Jamesem musieli ich uciszyć, bo mało brakowało, a wyrzuconoby ich z biblioteki.
"Ciekawa sprawa" - pomyślał Snape - "A kilka minut temu mało brakowało, że by zabił Peter'a na miejscu... jak niewiele trzeba mu do szczęścia, chyba nigdy nie zrozumiem tego Black'a"
O tym samym, chociaż może w trochę inny sposób pomyśleli James i Remus. Jak zgraną muszą być paczkę, wszsycy czterej? Jak szczerymi przyjaciółmi?
Lerd?
Syriusz powiedział "Lerd". Chyba nie chodziło mu o Ribinę Lerd... Snape zaczął się zastanawiać... tak! Ruben Lerd z siódmej klasy, brat Rubiny, kapitan drużyny Slytherinu!
Snape próbował sobie przypomieć jego twarz... właściwie to prawie go nie znał, widywał go czasami, ale nigdy z nim nie rozmawiał. Z resztą jak się jest taką duszą towarzystwa jak on, to nic dziwnego że nie zna się nawet dobrze swojej własnej klasy.
Ale kiedy usłyszał to nazwisko z ust Blacka, wbiło mu się w pamięć. Co go jakiś Lerd obchodzi?!... Co go jakis Riddle obchodzi?! Czemu ostatnio ma wrażenie, że ktoś jest dla niego ważny, skoro nawet nie zna tych osób?
"Oczywiscie, to musi mieć związek z tymi nocnymi wicieczkami" - pomyślał. Z tymi tajemniczymi wyprawami, po których zostawał mu rano tylko katar i uczucie pustki w głowie. Pamiętał ciemny, nieskończony korytarz. Potem też zachowywał jaźnię, ale rano nie pamiętał niczego. I czym bliżej do wieczora, tym więcej sobie przypominał, po zachodzie słońca pamiętając już wszytkie szczegóły.
A rankiem, tak jakby ktoś wyjął mu mózg, pociął go na małe kawałeczki, kilka wyrzucił, a resztę poukładał w całkiem innej kolejności.
Coraz częściej miał wrażenie, że nie pamięta czegoś, co powinien był pamiętać, albo że zapamiętuje nic nie znaczace nazwiska, rzeczy, czy sprawy z którymi na dobrą sprawę nic nie miał do czynienia.
Kiedyś na historii magii natrafił w swoim podręczniku na jakiś rysunek. Narysowany niewprawną, uzbrojoną w zieloną kredkę ręką dziecka rysunek bezczelnie niszczacy jego książkę! "Cóż, tak to jest tak się kupuje pierwsze lepsze ksiażki z antykwariatu" - westchnął. W sumie to rysunek nie bardzo mu przeszkadzał. Żeby tylko za rok ktoś, kto będzie kupwał od niego książki, go nie zauważył.
Poparzył na niego: przedstawiał jakieś diwe postacie, jedną wiekszą, drugą mniejszą. Miejsza musiała być dziewczynką, o czym świadczyła prozizorycznie narysowana trójkątna spódnica. Trzymała się mocno większej postaci, a na twarzy miała uśmiech od ucha do ucha. Wokół kłebiły się krzywe, zielone serduszka, a pod spodem były litery składające się w wyraz - "STELA".
- Stela? - ździwił się. Nic mu to nie mówiło. I kompletnie nie wiedział skąd wziął się tu ten rysunek.

koniec części pierwszej.


--------------------
Two things are infinite: the universe and human stupidity;
and I'm not sure about the the universe
- A. Einstein
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Sir Momo Mumencjusz Mum
post 13.06.2003 08:21
Post #2 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 154
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: z Warszawy




Wiesz... nawet nie myślałem, że zdołam przeczytać to do końca. Zazwyczaj opowiadania o takiej długości publikowane na tym forum po prostu w pewnym momencie mnie nudzą. Ale nie to. To, co napisałaśto po prostu majstersztyk. Bardzo ładnie zachowałaś styl znany z książek p. Rowling. Trochę powagi, więcej śmiechu, i zagadki, które zmuszają do czytania dalej. Wiesz... nawet stwierdzam, że jeżeli dałabyś następną część napisaną w podobnym stylu, a trzy razy dłuższą, to i tak bym ją przeczytał. Błędów nie zauważyłem, może poza jednym - jak dla mnie za mało odgrodziłaś prolog od części pierwszej. Powinno być przynajmniej linijkę odstępu więcej. Ale taki błąd to nie błąd. Chylę czoła i czekam na części następne, których, mam nadzieję, dużo jest.

P.S i przy okazji - bardzo się cieszę, że na forum napływają nowe osoby, takie jak Ty. Może wreszcie fan fiction ruszy, i będzie co czytać...

Ten post był edytowany przez Sir Momo Mumencjusz Mum: 13.06.2003 08:24


--------------------
W imię Moda, bezczelnym nabijaczom wieczny przynosimy odpoczynek! Amen.

jam ci on gdyżeś aniele wzbił się księżyc świeci w jeziorze pluskają ryby i do tego wcale idę i widzę i słyszę i tak dalej bo w końcu zaiste przeszłość przepowiedziana przeznaczeniem jest zawsze ten obcy co jeździł koleją w armacie widziany huk raz za razem niby on nie ja wy amen

To ja ^^
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
SSWk
post 13.06.2003 09:38
Post #3 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 58
Dołączył: 21.05.2003




Doczytałam! I moje jedyne wrażenie to: ŁAŁ! Strasznie mi siem podoba, nieważne czy z błędami czy bez. Jak to ktoś (?) smile.gif powiedział smile.gif w twoim stylu pisani jest ,,ten" klimat, a wiedz, że sir momo nie zadowalają badziewne rzeczy ( prawda?) pisz dalej już się nie moge doczekack kolejnej czesci!


--------------------
Ownlog
Nie klikaj tu!
Eliasie (ty wiesz, że do Ciebie mówię) jeśli to czytasz to odezwij się do mnie w jakiś sposób na GG!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
matoos
post 13.06.2003 09:39
Post #4 

Wytyczający Ścieżki


Grupa: czysta krew..
Postów: 1877
Dołączył: 15.04.2003
Skąd: Ztond...

Płeć: Mężczyzna



No! Kolejny tworca fickow na tym forum, ktory mnie zainteresowal... Albo to ja sie starzeje i rozbie sie coraz mniej zgryzliwy, albo naprawde poziom fickow sie podnosi... Twoje opowiadanie naprawde genialnie nasladuje styl Rowling. Nie wiem, czy takie bylo twoje zamierzenie, ale tak po prostu jest. I za to masz u mnie jedyny minus za to opowiadanie. Ja jednak wole, jak styl jest calkowicie wlasny... Ale patrzac na strone techniczna - bomba. Pomysl tez jest nieglupi i oryginalny, a tematyka... No coz, widzialem gorsze tematy fickow niz HP... Tylko tytul tego tematu mnie niezbyt zainteresowal, dopiero jak zobaczylem ze Momo sie wypowiedzial, to wpadlem sprawdzic, co napisal, a jak przeczytalem, to stwierdzilem, ze chyba mozna przeczytac tego opowa biggrin.gif

Momo: Jak to nie ma co czytac? Jest - sa opowy iskry, polecam tez ficka o dzikim zachodzie (miedzy innymi). A tak w ogole to wypowiedziales sie juz na temat ostatnich partow Kla Mroku? wink.gif


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
łasica
post 14.06.2003 13:12
Post #5 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 11.06.2003




oj, to może powinnam następną część podzielić na dwie mniejsze?


--------------------
Two things are infinite: the universe and human stupidity;
and I'm not sure about the the universe
- A. Einstein
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Sir Momo Mumencjusz Mum
post 14.06.2003 13:26
Post #6 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 154
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: z Warszawy




Niekoniecznie... jeżeli zachowasz styl, to niestraszne nam będą długie party. Umieszczaj jak uważasz - choć prawdopodobnie ci bardziej niecierpliwi forumowicze nie doczytają...

Ważne jest jedno - umieszczaj, jak najszybciej


--------------------
W imię Moda, bezczelnym nabijaczom wieczny przynosimy odpoczynek! Amen.

jam ci on gdyżeś aniele wzbił się księżyc świeci w jeziorze pluskają ryby i do tego wcale idę i widzę i słyszę i tak dalej bo w końcu zaiste przeszłość przepowiedziana przeznaczeniem jest zawsze ten obcy co jeździł koleją w armacie widziany huk raz za razem niby on nie ja wy amen

To ja ^^
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
łasica
post 15.06.2003 08:28
Post #7 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 11.06.2003




Mornariel - najczęściej fficki wymyślam śpiąc =). Po prostu one mi się śnią, a ja je potem w szkole rano spisuję, a kiedy mam czas, przepisuję do komputera.
Matoos - naśladuję Rowling? Może ^^. Chociaż nie robię tego świadomie, po prostu piszę tak jak chcę, a skoro wychodzi mi Rowling, to widocznie coś z niej mam (chociaż nie jestem taką wielką fanką HP, czytałam każdy tom tylko raz i mi wsytarczyło, nie tak jak fanatycy czytający po 10 razy, bo wtedy to już się wali czystymi cytatmi z Harry'ego).



część druga.

W męskim dormitorium klasy szóstej Gryffindoru można było być świadkiem sceny na tyle niezwykłej, że Katie, kiedy wieczorem pisała pamiętnik, poświęciła temu zdarzeniu całe dwie strony. Oto właśnie czarne jak węgielki oczęta Syriusza Black'a zaszkliły się nagle, a po chwili po syriuszowych policzkach popłynęły łzy.
- On płacze! jedna taka okzaja na całe życie! - Peter szybko zebrał z policzka Nieustraszonego Syriusza Który Nigdy Nie Płacze jego łzy. Najprawdziwesze łzy Blacka.
- Niech cię tylko dorwę, ty szczurze świer... ałaaa! - chłopak chciał się zemścić, ale znów zabolało.
Peter miał rację: niegy jeszcze nie widzieli go w takim stanie. I przysiągł sobie, że nigdy więcej już nie zobaczą!
- Mówiłam, żebyś się nie ruszał, Syriuszu - powiedziała spokojnie Amy. Tak spokojnie, jakby była bez serca, albo w ogóle nie zauważała ogromu jego cierpienia. Jak bezduszny kat nad swoją ofiarą dokonywała tego zbrodniczego dzieła - jak się będziesz wiercił, to będzie bolało jeszcze bardziej.
- Ał... - pisnął - czy ty musisz to robić?
- Muszę. I przypomnę ci, że to ty się uparłeś, żeby zostawić takie długie. Krótkie łatwiej by się czesało - stwierdziła, chociaż prawdę mówiąc i jej podobały się długie włosy Syriusza.
Ale bez przesady: on miał włosy jak szczotka! Amy musiała potraktować je nożycami. Skróciła je o jakieś 10-15 centymetrów ("przynajmniej pozbyłam się tych rozdziesięcionych i połamanych końcówek!") - ciąć dalej kategorycznie jej zabronił. Umyła je, a teraz dokonywała właśnie najokrutniejszego aktu rozczesywania. Była przy tym absolutnie bezlitosna - nie zwracała uwagi na przekleństwa, groźby, prośby, czy nawet błagania ze strony swojego chłopaka. Nie wzruszyły jej nawet najbardziej szczere łzy. Jako przeciwieństwo roztrzepanego Syriusza, Amy dbała o to, żeby wszytko było ładnie, czysto i higniecznie i po prostu nie mogła dłużej tolerować tego siedliska kłaków, łoju i wszelkich żyjatek kicających sobie to tu, to tam po jego niemiłosiernie brudnych włosach.
- Boże, czy ty musisz tak mnie ciągnąć i szarpać? - Syriusz nie miał już nawet siły krzyczeć z bólu.
- Staram się to robić delikatnie, ale przepraszam, jeśli czesałeś się ostatnio trzy lata temu, to nic dziwnego, musisz sie teraz nacierpieć za te trzy lata. Z resztą spokojnie, już kończę - uśmiechnęła się, chociaż on, odwócony plecami nie mógł tego zauważyć.
Związała mu włosy czarno-szkarłatną plecionką z muliny. On sam miał dziwny zywczaj związywania ich kawałkiem bandaża.
- Koniec? - zapytał z nadzieją w głosie, kiedy poczuł, że Amy juz go nie szarpie -Zaraz mam trening.
- Koniec - potwierdziła i pogłaskała go po jakże miękkiej i przyjemniej teraz w dotyku główce - Byłeś bardzo dzielny.
- Coś za to dostanę? Dasz mi historię?
- Jaki z ciebie materialista...
"I tak trzeba będzie to niedługo powtórzyć, żeby dało jakikolwiek efekt" - pomyślała, ale wolała mu tego nie mówić, bo gotów byłby jeszcze uciec z Hogwardu.
Ale narazie musiał uciekać na boisko quidditcha. I nawet miał taki zamiar, gdyby nie kapitan gryfońskiej drużyny. Niejaki James Potter.
- Ej, możesz coś dla mnie zrobić, Syriuszu?
Zmierzył Jamesa pytającym spojrzeniem.
- Dla ciebie wszytko, kwiatuszku =)
- Daruj sobie kwiatuszka i choć za mną, zanim reszta drużyny skapnie się, że trening trochę się odwlecze. Bo może im się to nie spodobać. Masz ochotę na małą wycieczkę do laboratorium Jadzi?
- Kwiatuszku, czy nie mówłem, że dla ciebie wszytko?
Jadzia, stara, wysuszona jak jej paskudne zbiory ziół i wszelkiego innego świństwa wiedźma, noszaca perukę, żeby ukryć swoją łysinę, uczyła eliksirów. Niewiele widzia, niewiele słyszała, kulała na obydwie nogi i przy swoim biurku niemal rozkładała się ze starości. We wszytkich uczniach budziła wstręt, potrafiąc na lekcji wyjąć sobie sztuczną szczękę z tych obleśnych, ciągle kapiących śliną ust. Rozkładała się niemalże na oczach uczniów i nikt nie wiedział jak to się dzieje, że zachowywała ten stan już od pięciu lat, z każdym dniem coraz bardziej przypominając trupa niż człowieka. Ale miała też swoje zalety: była tak ślepa, że wcale nie zauważała na sprawdzianie nawet najbardziej ostentacyjnie otwieranych książek.
A kiedy Pottera i Blacka nie było już kwadrans po umówionym czasie, reszta drużny nie była specjalnie kontenta. Huncwoci nie słyneli z punktualności, ale quidditch był jedną z tych rzeczy, na które nie spóźniali się nigdy... z wyjątkiem takich dni jak dziś, kiedy się spóźniali.
Byli tacy, którzy zbyt wysoko cenili swój czas, aby marnować go w ten sposób. I dlatego właśnie Katie po długiej i owocnej w rzucane jak grochem o ścianę argumenty, których druga strona konfliktu kompletnie nie chciała słuchać, wzięła się do treningu sama.
- Ale ty nie jesteś nawet w drużynie - zauważyła Lily.
- Co nie znaczy, że jestem gorsza od tych palantów!
- Dziewczyny nie umieją grać w quidditcha, nie ośmieszaj się! - rzucił ktoś z drużyny, jakby nie wiedział, że to tylko woda na młyńskie koło zapału Katie.
Dziewczyna wypuściła piłki i zabrała kij jednemu z pałkarzy. Energicznie wsiadła na miotłę i poleciała na środek boiska. W tym momencie, jako że Katie miała spódnicę, cała męska część drużyny przejawiła wyraźne zainteresowanie, niektórzy nawet polecieli za nią. Między innymi Peter i Remus, którzy chociaż nie należeli do reprezentacji, chodzili na treningi dla towarzystwa.
Właśnie jeden z tłuczków nabrał prędkości i instynktownie pruł w stronę zawodników.
- Aaaa.masz! - Katie z całej siły odbiła go pałką. Nie było tej siły jednak zbyt wiele, toteż tłuczek po chwili zawrócił i tylko dzięki sprawności drugiego pałkarza Gryffindoru, nie skończyło się wszytko na murawie.
- Ale nie tak - powiedział Peter podlatując bliżej. Tak blisko, że w końcu przesiadł się na jej miotłę, siedział tuż za nią niemal jej dotykając - zobacz...
- Nie dotykaj mnie ty świnio!
- Chcesz zlecieć z miotły, czy nauczyć się odbijać?
Nikt z drużyny nie wspomniał, że Pettigrew sam odbijać za dobrze nie umiał. Po co psuć tą grę?
- No, to siedź grzecznie, nie dotykam ciebie, tylko kija. I wcale nie koncentruję się na twoich... ej, nie jest Ci za chłodno? No więc koncentrujemy się na kiju... i na... tłuczku.
- Super - westchnęła Katie. Pomyślała sobie, że jeśli Peter znów przysunie się za blisko, zacznie piszczeć. To oczywiście niczego nie da, a może nawet jeszcze bardziej go nakręci. No i wszycy będą na nią patrzeć (jakby teraz już nie patrzyli). Dziewczyny czasem są strasznie dziwne. Piszczą, i mówią "zostaw mnie" właśnie wtedy, kiedy najbardziej chciałyby czegoś zupełnie odwrotnego.
Dziewczyny czasem mają o sobie strasznie niskie mnienanie.
- No to uważaj. Teraz trzymasz kija tak - ustawił jej rękę - no i taaaak się zamachujesz - Peter kierował jej ręką i wykonał nią bardzo zamaszyty ruch. Potem dłoń mu się ześlizgnęła i siłą zamachu poleciała dalej, trafiając na dekold Katie.
- Ooo... sorry, za duży zamach wiąłem - uśmiechną się głupio i udał zakłopotanie. Nawet się zarumienił. Peter zawsze był świetnym aktorem, potraił udawać jak nikt inny (a co za tym idzie - świetnie kłamał, tak wiec nieraz był rzecznikiem huncwotów, kiedy trzeba było się z czegoś wytłumaczyć). Dlatego całkiem spora publiczność jaka się wokół nich zebrała, zaczęła się głupio śmiać, oglądając jego kabaretowe miny.
- Następnym razem uważaj - burknęła Katie siląc się na złość, chociaż nie mogła ukryć zadowolenia, że jest w centrum uwagi.
"Nie, ty przecież nie jesteś taka pusta" - myślał Peter - "Nie jesteś cizią na jaką teraz wyglądasz, sama możesz błyszczeć ładniej niż tu ze mną. Czemu grasz taką laleczkę, co?".
Ale nie miał czasu się nad tym dłużej zastanawiać. Teraz on błyszczał i siedział z tą cycastą Katie w takim zwiewnym ubranku na jednej miotle. Instynkt zwierzęcy jak zazwyczaj zwyciężył nad filozoficznymi kwestiami.
I nie miał czasu, bo właśnie nadleciał tłuczek. I to z tak feralnej strony, że drugi pałkarz nie mógł go wcześniej zauważyć i odebrać.
- Uważaj kotku... i pokaż co potrafisz.
"Kotku?" - zdziwiła się Katie, ale i ona nie miała czasu na dłuższe rozważania. Zamach, poczuła rękę Peter'a wokół talii, o, zaraz się z nim za to policzy, ale teraz, teraz... tłuczek!
TRACH
Lecąca z zarotną prędkością piłka za sprawą Katie zmieniła na chwilę kierunek, siła jej uderzenia nie była jednak na tyle duża, aby móc przeciwstawić się "sile woli rozwalenia któregoś z zawodników", którą przepełniony był tłuczek. Zawrócił.
Coś szarpnęło ją za rękę, wyrwało kij.
Coś przechyliło miotłę. Coś ściągnęło ją w dół.
Coś świsnęło jej nad głową.
Tłuczek.
Był już daleko od nich.
- To ty go odbiłeś? Skąd ty masz tyle siły? - popatrzyła na Peter'a, który specjalnie siłaczem nie był, był po prostu chłopakiem, a ta nacja z reguły ma trochę więcej siły od kobiet.
- Codziennie na śniadanie wypijam szklankę mleka - chłopak wypiął przesadnie pierś - Pij mleko, będziesz wielki!
Obie ręce napiął komicznie, tak jak napinają je twardziele pozując do zdjęć w gazetach. W ogóle nie trzymał miotły. Zrobił jeszcze kilka wariackich min i... czy on na prawdę stracił równowagę, czy tylko tak udawał? Jeśli ktoś nie znał by Peter'a, mógłby przysiąc, że chłopak na prawdę walczył o życie, ale ci, którzy widzywali go już w akcji, nie dali się nabrać - walczący o zachowanie równowagi Pettigrew w ostatniej chwili przysuwa się do Katie i jedną ręką obejmuje ją w talii, a drugą jakoś tak dziwnie trafia na jej biust? Zbyt wiele tu przypadkowych zbierzności.
- Świnia - stwierdziła, chociaż nie próbowała już nawet ukryć śmiechu.
Reszta drużyny też miała niezłą zabawę obserwując te nauki. Przynajmniej nie tracili czasu na przekleństwa pod adresem spóźniającego się James'a Potter'a i Syriusza Black'a. "Powinienieś mi być za to wdzięczny, James" - pomyślał Peter - "jak ja dbam o twoją dobrą reputację kapitana".
Chociaż nawet te starania nie odwóciły gniewu gryfonów od Jamesa, kiedy zdyszany wpadł razem z Syriuszem na boisko.
- Ponad pół godziny spóźnienia - burknął ktoś z dezaprobatą - trzeba było nas uprzedzić.
- No przepraszam, przepraszam - mówił James - Ale koniec na tym, nie zamierzam przepraszać przez cały trening. Wiecie, że jak zawsze na dobry początek sezonu czeka nas mecz ze Slytherinem - kilka osób na wspomnienie zeszłorocznej porażki jęknęło żałośnie - z tej okazji postanowiłem, że nasz nieoceniony ścigający, Syriusz Black ma zakaz opuszczania dormitorium po zachodzie słońca - buźka nieocenionego ścigającego wygięła się w smutną podkówkę - nie możemy dopuścić do sytuacji sprzed roku!
- Chciałbym zauważyć, że jak nie skończysz tego gadania, to zaraz bedziecie musieli trenować bezemnie - Syriusz wskazał na zachodzące słońce - z rozkazu Pana Kapitana, będę zmuszony się ewakuować, żeby żaden podstępny Ślizgon nie mógł szyderczo wmówić nauczycielom, że łamię regulamin.
- Hej ułani, konie w dłoń! - krzyknął James i przy świetle zachodzącego słońca zaczeli spóźniony trening.
Niebo najpier złote, zalewało się czerwienią, szkarłatem jak plecionka na włosach nieocenionego ścigającego (o której istnieniu sam zinteresowany niewiele wiedział), po to aby zgasnąć w fioletowym, zapowiadającym niepodogę morku.
- To wcale nie jest ładne - powedział Snape, i chociaż nikogo poza nim w pobliżu nie było, czuł jakby odpowiadał na czyjeś naiwne pytanie o zachód słońca - na prawdę ładnie będzie dopiero za chwilę.
Gdyby ktoś widział go rano, a później wieczorem, nie poznałby, że to ta sama osoba.
Popatrzył jeszcze chwilę na "zewnętrzny" krajobraz, stukając palcami o szybę. Wstał. Tak, to całkiem zrozumiałe: poszedł do lochów. W końcu to jego dormitorium, niedługo zapadnie noc, trzeba zdążyć załawić wszytko przed ciszą. Nikogo nie mogło dziwić, że poszedł do lochów.
Kiedyś chciał spać. Próbował się położyć, próbował zachowywać pozory.
Teraz nie chciało mu sie nawet wstępować do swojego dormitorium. Poszedł w głąb lochów, usiadł na kamiennej posadzce. Wcale nie była zmina.
I czekał.
Wszytkie te rzeczy, które w dzień nie dawały mu spokoju, w mroku nocy jakby same się układały. To wina słońca, to ono tak go drażniło, że za dnia nigdy nie mógł się na niczym skupić. Po zachodzie wszytko wydawało się takie łatwe i takie zrozumiałe. Nazwisko Riddle'a nie było wyrwanym z nicości wspomnieniem. Nazwisko Riddle'a, Tom'a Marvolo Riddle'a, kryło za sobą niepojętą, czarnoksięską moc. "Ktoś taki jak on mógłby być moim Panem, ktoś w kogo żyłach płynie krew samego Salazar'a Slytherin'a, ktoś, przed kim świat padnie na kolana. Znajdę go, znajdę".
Skąd znał nazwisko Riddle'a? Osoby tak fanatycznie związane z czarną magią jak Snape nie mogły na dłuższą metę całkiem ukryć swoich zainteresowań. Wprawni obserwatorzy widzieli kto macza palce w magii pod osłoną nocy. Czy sam Riddle też go widział? Czy zaplanował to sobie? Czy ktoś tak wielki mógłby zajmować się takimi maluczkimi jak jakis nastolatek z Hogwardu? Raczej nie. Nie robił tego osobiście, ale lochy Slytherinu były nim przecież przesiąknięte. Lochy, duch samego Salazar'a, one czuły z kim mają do czynienia. Z głupim, zbyt dużo wiedzacym smarkatym chłopakiem, który mógłby zrobić wiele. Wiele dobrego, albo wiele złego. I wszytko zależy tylko od tego na którą stronę się go przeciągnie. Pustego, kompletnie niedoświadczonego gówniarza, pałającego się czarną magią, igrającego z ogniem. A kogo łatwiej jest omamić i przekonać, jak nie właśnie kogoś takiego?
"To co robisz, to tylko dziecinne zabawy" - usłyszał jeszcze rok temu - "chciałbyś poznać prawdziwą moc czarnej magii?"
Tak, to kompletnie wystarczyło, aby rozbudzić w nim chęć poznania. Aby jego, szukającego jak każdy w jego wieku jakiegoś wzoru, ideału, przewodnika, skierować na tę najmroczniejszą z dróg.
"Za kim mam iść?"
"Tom Marvolo Riddle" - ten usłyszany w jedną z pierwszych nocy, odkąd wrócił do Hogwardu głos ciągle chodził mu teraz po głowie. Niczego się o Riddle'u nie dowiedział, a jednak z każdą nocą był jakby coraz bliżej niego, coraz bardziej do niego należał.
Nagle coś usłyszał. Czyjeś kroki. Z lewej strony... ale zarówno z lewej jak i z prawej można było wejść "z góry". Kroki szybkie, zwinne. Z całą pewności stawiane przez jakiegoś ucznia, a sądząc po pewności chodu w ciemnym korytarzu - przez kogoś ze Slytherinu.
W końcu go zobaczył. Wyszedł zza zakrętu jakieś 5 metrow od Severusa, ale on w ciemności widział wystarczająco dobrze.
- Snape? - gość chodził bardzo szybko. W mgnieniu oka pokonał dzielącą ich odległość - co ty tu, dziecko robisz?
Kto to jest?! Co to za głos?! Psia krew... gdzieś już go słyszał. Pamięta ten głos.
Spojrzał na przybysza. Co on do cholery robi, że go nie widzę? Czemu wokół niego roztacza się taki cień...?
- Chyba nie czekałeś na mnie, co? - chłopak kucnął przy Severusie - no co się tak przyglądasz, nie mów że mnie nie poznajesz - bawiło go to, bo doskonale wiedział, że Snape nie poznałby własnego odbicia w lustrze, gdyby zakamuflowało się tak jak on teraz - przecież znam Cię odkąd twój kumpel Malfoy zaczął starać się o miejsce w mojej drużynie.
"No tak. Ruben Lerd" - Snape poczuł ulgę, tak jakby obecność Lerda była tu całkiem normalna.
- Wiesz, może i jesteś niepozorny, ale uszy które chcą słyszeć, usyszą nawet szept - Ruben zachowywał się tak, jakby był dobrym znajomym Snape'a, mówił takim tonem, jakby rozmawiali o pogodzie, podczas gdy znali się tylko z widzenia, a Snape nie bardzo rozumiał o co mu właściwie chodzi - zawsze wiedziałem, że jesteś czegoś wart.
"Jesteś czegoś wart..." - to zabrzmiało jakby znajomo.
- Tak. Wtedy, cztery lata temu na boisku to byłem ja - powiedział spokojnie.
Snape otworzył szeroko oczy ze ździwienia.
- Czytałeś w moich myślach, czy jak...?
- Wcale ich przedemną nie kryłeś, więc to nie było nic trudnego. Tak, czytam ludziom w myślach, chociaż nie jestem w tym za dobry.
Severusa kompletnie zamurowało, a Ruben jakby niczego nie zauważył, mówił dalej:
- Dam ci radę, jeśli nie chcesz, żebym znał twoje myśli, zasłaniaj usta, na przykład tak. Najlepiej żeby ktoś w ogóle nie widział twojej twarzy. Oczywiście dla czarnoksiężników na... wyższym stopniu wtajemniczenia to pestka, ale mi taka dłoń mogłaby pokrzyżować plany - zrobił pauzę, wziął kilka głębszych oddechów i ściszonym głosem powiedział jeszcze - a wiesz co jeszcze? Sądzę, że w pewnej kwestii możemy się dogadać.

* * *
Mijały dni, robiło się coraz chłodniej. Ostatnie dni lata ogrzewały świat ostatnimi promieniami letniego słońca. Wszelkie zakazy nakładane na nieocenionego ścigającego i tak diabli wzieli, sam kapitan drużyny, James Potter, niecnie wplątał przyjaciela w zdradziecki, zmuszający go do złamania regulaminu plan. Cóż za niedźwiedzia przysługa!
- To już ostatni - James uśmiechnął się z ulgą.
- Cholerny panie kapitanie, zapomniałeś że gramy dziś mecz ze Slytherinem? - Syriusz zmęczony padł na zimną trawę. Była piąta rano, a wszyscy czterej huncowci byli na nogach już od dwóch godzin - to miało być w ramach treningu, czy jak?
- Pamiętam. Przepraszam, tak się akurat złożyło.
- Nie przepraszaj, nawet nie wiesz jak zdrowe są takie rundki wokół zamku przed świtem. Po prostu to kocham.
- Ale wszytko zrobiliśmy.
- Tak. O ile Remus z Peter'em nie spieprzyli swojej działki - Syriusz wstał - choć, ja mam zamiar jeszcze dziś położyć się spać.
Syriusz jak chce, to potrafi: zwalił się ciężko na łóżko i spał twardo aż do wpół do dziesiątej (więc nie spał znów tak strasznie długo). Spałby z chęcią dłużej, gdyby nie to, że o dziesiątej miał mecz. "I wypadałoby się chociaż na niego ubrać" - pomyślał. Tak. Życie Syriusza pełne jest kntrowersyjnych myśli.
I jak na ironię, tak wyszło, że ziewając dotarł jakoś w ostatniej chwili na boisko. Jak widać - życie Syriusza pełne jest niespodzianek.
Nikt inny jednak w Hogwardzie nie jest Syriuszem i większość ludu wiedzie życie pozbawione tak przewrotnych myśli, czy zaskakujących wydarzeń. Większość ludu była na boisku już wcześniej. Większość ludu nie miała dziś rano olśnienia typu - "wypadałoby się ubrać". Ach, jakże ubogie jest życie większości!
Weźmy na przykład takiego pierwszego lepszego... Severusa Snape'a. Wstał rano, głowa jak zawsze rano, strasznie go bolała, ubrał się mechanicznie, zjadł śniadanie mechanicznie, po śniadaniu mechanicznie poszwędał się po szkole, potem mechanicznie poszedł na boisko i mechanicznie usiadł obok drużyny Slytherinu. Wszytko to robił tak mechanicznie, jak zawsze. Można było wszytko to przewidzieć.
Ale nie. Coś się jednak w tym mechanicznym życiu ostatnio zmieniło. Mechaniczne życie nabrało sensu. Tak jak ten niemechaniczny, zagadkowy uśmiech kapitana drużyny, kiedy zobaczył nadchodzacego Snape'a.
Oficjalnie nic się miedzy nim, a kapitanem drużyny nie zmieniło. Nic ich nie łączyło i nadal nic nie łączy. Tak przynajmniej sądziły osoby postronne.
Ruben pojęcia nie miał, skąd Snape mógł wiedzieć tyle o gryfońskiej drużynie, ale ufał jego radom.
"Oni żywcem obedrą Pettigrew ze skóry" - pomyślał Snape, zdradzając kapitanowi ślizgonów wszytskie pomysły Peter'a. Bo znał wszytkie, chyba z osiem, czy z dziewięć projektów. Nie każdy z nich został zaakceptowany przez James' a i Syriusza, ale każdy można było na wszelki wypadek przekazać.
Zaczął się mecz.
Na samą myśl o tym, jak wielki gniew spadnie na Glizdogona (szczególnie ze strony tak łatwo wpadającego w gniew i lubiącego samosądy Syriusza), aż zrobiło mu się go żal. Ale już po chwili uśmiechnął się. Tak nie cierpiał tej czwórki i tej ich cholernie wielkiej przyjaźni.
Tylko... coś tu nie gra. Ktoś...próbuje właśnie rzucić na niego jakieś zaklęcie? Czuł na sobie czyjś wzrok. Nie. To tylko Dumbledore i to jego przeszywające do bólu spojrzenie. Tylko? Nie "aż"? Przeklęty dziadyga. Co prawda nigdy nie oskarżył Severusa - stał tylko z boku i obserwował, ale jego wzrok jakby widział więcej od innych. Nie skazywał go, nie był zły, a jednocześnie nie był tak naiwny, jak wszycy ci, którzy nie mogli sobie wyobrazić jak takie dziecko jak Snape może robić takie rzeczy. Wzork Dumbedore'a był raczej pełen politowania, jakiegoś współczucia. Tak denerwujący, że nie dało się go znieść.
"Jest jedno wyjście: zniknąć mu z oczu" - pomyślał, i tak zaraz zrobił.
Chociaż gryfoni wgrali, chociaż James Potter złapał znicza, dla Peter'a lepiej byłoby, gdyby tego dnia zapadł się pod ziemię i siedział tam przez najbliższ tydzień. Tylko tydzień, bo przecież mimo wszytko byli przyjaciółmi i prędzej czy później wszystko by sobie wybaczyli. Jednym który nie wybaczał nigdy, był Syriusz, ale on z koleji zapominał równie szybko, co wybuchał gniewem. Nie przemawiały do niego żadne argumenty, że Glizdogon kompletnie nie wie jak to się stało, że Lerd znał każdy ich ruch (bo istrotnie nie wiedział). Black udowodnił, że najlepsza strategia to brak strategi, a ponad to (choć tego udowodnić już do końca nie zdołał) - że Peter jest podłym zdrajcą.
- Zawsze wiedziałem, że to szuja, źle mu z oczu patrzy, ale wy oczywiście nigdy mnie nie słuchacie! - przeklinał w szatni - Jeszcze wszycy zobaczycie, ten mecz to pikuś, kiedyś nas wszytkich wrobi w jeszcze większe gówno, tylko dlatego, że MNIE nie słuchacie!
Krzyczał tak głośno, że James i Remus na prawdę nie mieli ochoty już go słuchać.
Ślizgoni zaś, mimo tego, że przegrali, mieli wszyscy bardzo dobre humory. Gdyby nie Potter, wygrana byłaby ich. A teraz, chociaż nie mieli wygranej, to przynajmniej satystfakcję, że przez cały mecz wodzili przeciwników za nosy, że to oni wzbudzali największy aplauz widowni. Tak, wygrali przecież rok temu, ale to nie była prawdziwa wygrana - Gdyfoni nie mieli jednego ścigającego. Teraz skład był równy i nawet z Black'iem, Gryfoni ledwo mogli nadążyć za kaflem. Ogrywali ich jak małe dzieci.
Severus miał do tego podwójny powód do radości. Jak wspaniale było patrzeć na Pettigrew. Przekleństwa Black'a brzmiały jak muzyka.
"No co, czemu tak ci smutno, Peter? Bo Black cię przejżał?" - pomyślał i uśmiechnął się jeszcze bezczelniej w jego stronę.
Ale Peter go nie widział, a nawet jeśli - nie obchodził go ktoś pokroju Snape'a. Za to bolały go słowa Syriusza, nawet jeśli ten jak zawsze przesadzał. Chociaż czego on się spodziewał? Przecież ZAWSZE coś musiało nie wypalić. Zawsze kiedy on coś zrobił, to musiało być źle. Syriusz zawsze powtarzał, że nigdy więcej mu nie zaufa, potem przez jakiąś dobę się do niego nie odzywał, aż w końcu przychodził czas jakiegoś sprawdzianu, czy pracy domowej, kiedy wszystko waracało do normy. James i Remus byli bardziej wyrozumiali. Nie doszukiwali się wszedzie zdrady, nie oskarżali na podstawie własnego mniemania.
A jednak był niedoceniony. Potter - wielki szukający, filar drużyny, taki zdolny, zawsze na piedestale. Black - taki odważny, dzielny, postrach szkoły, król tajnych korytarzy i mistrz w łamaniu regulaminu. Lupin - taki zawsze kochany, dopieszczany, dla każdego tak cholernie dobry, nikomu nie wadzący, ustępujacy, uczynny, że nie można było go nie kochać. A on? Pettigrew, który ma masę pomysłów spalających na panewce?! Dlaczego on nie mógł niczym zabłysnąć? Nie miał takich charakterystycznych cech. A zawsze kiedy próbował wybić się ponad tło dla tej wspaniałej trójcy, wszytko kończyło się jeszcze gorzej. Jak Syriusz mógł nazywać go zdrajcą? Przecież tak się starał.
- Co się masz Syriuszem przejmować - powiedział sam do siebie - przecież on sam nieraz nie zdaje sobie sprawy z tego co mówi. Pleci głupoty, co mu ślina na język przyniesie. Olać Black'a ciepłym moczem*.
Kilka metrów dalej ślizgońska drużyna wśród gratulacji (udanego meczu) opuszczała boisko.
- Co tak na niego patrzysz? - zapytał Ruben.
- Bo... - Severus sam nie wiedział. Z jednej strony dlatego, że cieszył się jego bólem, ale z drugiej... w nim było coś jeszcze - sam nie wiem.
Kapitan zlustrował Peter'a.
- Nie wiesz? - uśmiechnął się - a ja już wiem.
Snape popatrzył na niego pytająco.
- Masz nosa, jeśli czułeś to samo. A przecież wiem, co czułeś - Lerd nie przestawał się uśmiechać. W ogóle uśmiechał się przez większość swojego życia. Bawiło go to, że widzi ludzkie myśli, bawiły go ich rekacje, kiedy mówił o czymś, czego nikt właściwie nie powinien wiedzieć. Także reakcje tego chłopaka, który jakby ciągle zapominał, z kim rozmawia. Za każdym razem był tak samo zaskoczony - bo on będzie nasz - szepnął i wrócił do swojej drużyny.
"Bo on będzie nasz?" - powtórzył Snape w myślach kopiąc jakąś natrętną wiewiórkę, która znów zaczęła platać mu się pod nogami, tak jakby miała zamiar wskoczyć mu na ramię.
- Choć - zawołał go Lucjusz.
"Czy mi się zdaje, czy Malfoy jakoś tak dziwnie na mnie..." - pomyślał, ale Lucjusz mu przerwał:
- Odkąd to jesteś przyjacielem Lerd'a, co? - zapytał.
- Nie jestem.
- Może... łączączy was wspólny interes? - uśmiechnął się tajemniczo, ale nic więcej już na ten temat nie powiedział.

* * *
- Szybciej, kwiatuszki - Syriusz stał w progu dormitorium dziewczyn wystukując palcami jakiś rytm na framudze - nie idziemy na bal, nie stroić się tak.
- A gdzie idziemy? - zapytała Lily nakładając bluzę.
- Na spacerek.
- Świętować wasze dzisiejsze zwyciąstwo? - zapytała Katie. Wiedziała doskonale, jak bardzo zdenerwuje to Syriusza.
Ale nie. Teraz był wyjątkowo grzeczny, nic nie odpowiedział. Wcale się nie odgryzł. Tylko wziął głeboki oddech i długo, długo wypuszczał z siebie powietrze jak z balonu, w którym powstała malusieńka szparka.
W końcu dziewczyny były gotowe. Zajęło im to o 10 minut za dużo, ale James przewidział to w swoich planach.
Było w pół do dwunastej w nocy.
Teraz nieoceniony ścigający nie miał już żadnych przeciwskazań, żeby chocić nocą po zamku. Z resztą on nigdy się specjalnie przeciwskazaniami nie krępował. Przeklinał tylko w duchu na dziewczyny, na to jakie są niezgrabne i jak bardzo hałasują.
Wszytko było dopięte na ostatni guzik. Tylko głupio trochę wyszło z tym Peter'em, bo planowali i wykonali wszytko wspólnie, a tu rano musiało coś takiego wyjść na meczu. Z jednej strony żal było Peter'a, to tak jakby pomagał w przygotowywaniu ciasta, a potem nie mógł go zjeść, a z drugiej, do Syriusza nic nie docierało i gdyby Peter był z nimi, nie obeszłoby się bez awantur.
- Wszytko jest jak trzeba? - zapytał James.
- No. Trochę mi to zajęło - oczywiście, że zajęło, i to dwa razy więcej. Przecież połowa roboty należała do Glizdogona, a teraz Remus musiał sam załatwić wszytko na błonia - Syriusz już jest, słyszysz?
- Yhm. - James zmarszczył brwi - czy one muszą tak hałasować?
- Taka jest różnica między dzieczynami a chłopakami.
Utrzymanie choćby pozorów ciszy w swojej grupie wycieczkowej kosztowało Syriusza więcej nerwów niż wszytkie egzaminy na koniec roku, jakie zdawał w całym swoim krótkim życiu, razem ze wszystkimi poprawkami. One przecież chodziły jak słonie! Każdy krok tych sześciu nóg był dla jego biednych uszu niczym łomot młotu pneumatycznego.
Ale głupim szczęście sprzyja. Gdyby miast tych dziewuch, prowadził ze sobą James'a, Remusa i Peter'a, przy takim hałasie pewnie już dawno byliby na dywaniku u McGonagall. A tutaj nic: idą sobie spokojnie jak w biały dzień.
I doszli. A Syriusz nie mógł wyjść z podziwu, że jeszcze nie osiwiał.
- No i co to ma być? - jęknęła z dezaprobatą Lily - po coś ty nas tu przyporowadził? To chyba najbardziej odludna część zamku.
- Najbradziej odludne to są lochy, kwiatuszku, ale z lochów niewiele będzie widać. Tylko słychać.
- Widać? Słychać? - wszytkie dziewczyny popatrzyły na Syriusza pytająco, ale on nic już więcej zdradzić nie zamierzał.
Zaraz spotkali James'a i Remusa.
Wyprowadził je na szczyt jednej z wież. Żadna z dziewcząt nie wiedziała, co się tu mieściło. Czy była tu jakaś klasa, czy jakieś dormitorium. Niewiele osób z resztą to wiedziało - Hogward był zbyt ogomny i zbyt ruchomy, żeby go poznać w całości. Grunt, że huncwoci znaleźli wejście na dość wysoką wieżę, której do niczego praktycznego nie używano, toteż nie była zbyt popularnym miejscem. Cicho, spokojnie, wysoko - idealne miejsce.
- Mam nadzieję, że nie pobudzimy zbyt wielu osób - mruknął James.
- Zbudzimy cały Hogward.
- Mam nadzieję, że niewiele osób śpi - uśmiechnął się - zaczynaj!
W lochach rzeczywiście nie było nic widać. Za to doskonale odbijał się po nich huk.
- Co to do diabła jest - Snape, który akurat ku swojemu nieszczęściu nie był zbyt głęboko pod ziemią, słyszał wszytko aż za dobrze - Psia krew.
Ci, którzy mieli okna (i mimo tego, że o północy zostali zbudzeni, mieli ochotę w nie spojrzeć) mogli zobaczyć całą masę najróżniejszych fajerwerków, wybuchających z każdej strony zamku, to dalej, to bliżej, o kolorach i kształtach idealnie dopasowanych w jedną całość. W jeden wielki obrazek na czarnym niebie.
A Lily, Katie i Amy mało szczęki nie opadły z wrażenia. Miały w końcu najlepsze miejsca widokowe, jakie możba było na ten spektakl zdobyć.
- A wiesz po co to wszytko? - zapytał James, chociaż fajerwerki jeszcze się nie skończyły (i długo było do końca, przecież wszscy czterej aż nie mogli tego unieść, samo ustawianie zajęło kilka nocy).
Lily popatrzyła na niego zaskoczona.
- Nie wiesz... - westchnął chłopak - zapomniałaś...
- Co zapomniałm?
- Zapomniałaś, że dziś jest piąta rocznica dnia, kiedy pierwszy raz pomogłaś mi w pracy domowej z historii magii...
- Serio?
- No pewnie, jak babcię kocham - zapewniał James.
- Więc nie ma potrzeby, żebyś była o jego babcię zazdrosna, Lilka - wtrąciła Katie.
A gdzieś w dole, w wieży Gryffindoru Peter patrzył w okno: "ten powinien być bardziej na zachód. Mówiłem im o tym, ale oni zawsze zrobią jak im się spodoba... a teraz powinienny tam wsytrzelić dwa pomarańczowe. Remus, pewnie zapomniałeś w ogóle, że tam są i nie doprowadziłeś zapalnika. Jesteś wielki, kretynie". Jednocześnie przyszło mu na myśl, że znał przecież ten cały plan od podstaw. Jak łatwo mógłby go zniszczyć? Wiedział dokładnie gdzie przeciąć jeden, najmniejszy, cieniutki drucik, aby zawalić wszytko. Zaczął się trochę wyżej cenić - w końcu mógłby zrobić coś wielkiego.

* * *
Jakim cudem Dumbledore wiedział? Syriusz mógł odpowiedzieć od razu: Glizdogon nas wsypał. Reszta miała wątpliwości. Glizdogon sam nie wiedział, nie maczał w tym palców, a Black chyba zapomniał, jak bardzo irytował go hałas dziewczyn. Co tam, dla Black'a świat był prosty: wskazać winnego i po krzyku. Po co się zagłębiać w udowadnianie, uniewinnianie, czy inne takie niestitotne szczegóły?
Ale Dumbledore był poczciwy, a do tego James i Remus wyraźnie byli jego pupilkami. Syriusz też, na tyle, na ile Syriusz może być pupilkiem kogokolwiek. Skończyło się tylko na zabraniu Gryfonom kilku punktów i całkowitej amnestii sprawy.
Tylko jedno ich ździwiło. Kiedy wychodzili, mineli się w drzwich z... Severusem Snape'm.
- Ej... co on...? - Syriusz rozdziawił buziaka na całą szerokość - Dumbledore chce go za coś ukarać, a ja nic o tym nie wiem?
- I to nawet nie ty na niego doniosłeś - James poklepał go przyjacielsko po ramieniu - ty go na prawdę rozpuszczasz, Syriuszu. Jesteś dla niego za dobry.
- To że wy chodzicie do kogokolwiek tylko po to, żeby dowiedzieć się ile punktów wam odejmą, nie znaczy, że to jedny cel żeby tam chodzić - wtrącił Remus.
- Tak? A po co jeszcze można?
- No... na przykład, żeby... - chłopak próbował sobie przypomnieć, po co kiedykolwiek chodził do nauczycieli, ale nic, oprócz tych nocnych dolegliwości przy pełni ksieżyca nie przychodziło mu do głowy.
Severusowi też niewiele prócz jakiejś kary do głowy nie przyszło, kiedy dowiedział się, że ma się zgłosić do Dumbledore'a. Serce podeszło mu do gardła. Głupie uczucie, kiedy ma się takie spotkania: przekopuje się całą swoją pamięć w poszukiwaniu najmniejszych grzeszków i występków, układając od razu kilka wersji usprawiedliwień. A jemu, co gorsza, znalezienie czegoś, za to mógłby wylecieć ze szkoły, nie przyszło wcale zbyt trudno.
Dumbledore miał taki przenikliwy wzrok. Brrrr... Jakby widział człowieka na wylot. Ruben już nieraz "wyjął" coś Snape'owi z głowy, ale jego wzork był wciąż taki przeciętny, wzrok zwykłego śmiertlenika. Dlatego zawsze go zaskakiwał. Dumbledore, choć nigdy jeszcze nie wykazał się takimi zdolnościami jak Ruben, patrzył na Snape'a tak, jakby wiedział o nim więcej, niż on sam.
- Usiądź - powiedział notując coś na ścinku papieru. Tak jakby Severus był dla niego jakimś cieniem, sprawą drugiego rzędu. Dopiero po chiwli na tyle długiej, że chłopak zdążył już kilka razy wytrzeć sobie w ubranie mokre ze śmiertelnego przerażenia i niepewności ręce - strasznie jesteś blady. Chociaż ty zawsze jesteś blady.
"Przestań chrzanić" - pomyślał Snape.
- Sądzisz, że powinieneś się mnie bać? Widocznie masz coś na sumieniu, prawda? I boisz się, że wiem?
"Jak on świetnie potrafi bawić się sumieniami"
- Jeśli to ci sprawi ulgę, wiem - Dumbledore przeniósł wzrok na kartkę, po której pisał - Wiem dokładnie
"Taa, a ja wiem, że ty wiesz" - Snape uśmiechnął się w duchu, tak jakby nie doszło do niego to, co powiedział profesor. Bo w gruncie rzeczy był na to przygotowany. Bał się tego, ale kiedy się stało, to co? Liczył się z tym.
I Dumbledore liczył się z tym, że Snape nie będzie chciał z nim rozmawiać.
- Ale nie ważne. Chciałbym, żebyś mi odpowiedział na kilka pytań, dobrze?
Severus kiwnął głową.
- Kiedy obchodzisz urodziny?
To kompletnie zbyło go z tropu. O co temu dziadkowi chodzi?!
- Kiedy obchodzisz urodziny? - Dumbledore powtórzył pytanie.
"Kiedy obchodzę urodziny?!" Snape zaczął szukać tej daty w pamięci. Urodziny... nie pamiętał, żeby kiedykolwiek obchodził urodziny... no ale kiedyś musiał!
Profesor zauważył, że raczej nie otrzyma odpowiedzi.
- Dobrze, daj sobie spokój, nie ważne. Z jakiego jesteś domu?
- Ze Slytherinu - poczuł ulgę, że znał odpowiedź.
- Kto jest opiekunem Slytherinu?
- Sala... nie... opiekunem... - błądził wzrokiem po pokoju, szukając jakiejś podpowiedzi - nie pamiętam...
- Co jest w herbie Slytherinu?
- Wąż - jak dobrze było wiedzieć. Te pytania, choć takie luźne, zdawały się być egzaminem ważniejszym od wszytkich, jakie w życiu zdawał.
- Jakie zaklęcia użyjesz, żeby rozpalic ogień?
- Incedio - uśmiechnął się lekko z uczuciem ulgi.
- Jakiego zaklęcia użyjesz, jeśli ktoś jest nieposłuszny?
- Imperio - Dumbledore drgnął, ale nie pozwolił Severusowi zdążyć zauważyć tego, co powiedział.
- Kim jest Lucjusz Malfoy?
- ym... - Lucjusz Malfoy, Malfoy... znał to nazwisko... - szukającym Slytherinu?
- Tak - profesor skinął głową. Udało się sprowokować Snape'a do mówienia - to może powiedz mi... jak mają na imię twoi rodzice?
"Moi rodzice?! Ja w ogóle mam jakichś... nie! Ja przecież mam rodziców, tylko..." Tylko jakoś nie mógł sobie przypomnieć kim w ogóle są ci ludzie.
- Gdzie mieszkałeś, zanim przyjechałeś do Hogwardu?
"Zanim przyjechałem do Hogwardu..." - na ten okres czasu przypadała w jego pamięci wielka, biała plama.
- Pamiętasz cokolwiek, co nie wydarzyło się w szkole?
Nie miało sensu paniczne poczukiwanie chociaż nitki, strzępku wspomnienia.
- Pamiętasz cokolwiek, może być nawet ze szkoły, co cię cieszyło?
"Mina Pettigrew po wczorajszym meczu" - pomyślał, ale tego nie mógł powiedzieć. Coś co go cieszyło, i było przyzwoite na tyle, żeby powiedzieć o tym Dumbledore'owi i nie wyjść na szatański pomiot... nie. Nie było takich rzeczy.
- Nic? - mina profesora znów była pełna litości, fuj - W ogóle nic, a nic? Nie pamiętasz żadnej takiej chwili? Nigdy nic takiego nie przyżyłeś, czy po prostu o nich zapomniałeś? Kto kazał Ci o tym zapomnieć? - zrobił pauzę, jakby czekał na odpowiedź, której się nie doczekał - O jedno mi tylko chodzi. Bawisz się czarną magią. Nie mogę ci tego zabronić, bo zabrania ci tego regulamin, którego i tak nie słuchasz. Wiesz dlaczego regulamin tego zabrania? Nie dlatego, żeby żaden z uczniów nie urósł w siłę większą, niż nauczyciel. Nie po to, żeby zapobiegać wypadkom, częstemu używaniu silnych zaklęć. Nie można tego robić, bo za ten rodzaj siły trzeba płacić, Severusie - Snape nie cierpiał, gdy Dumbledore mówił "Severusie". Mówił to takim tonem, jakby rozmawiał z jakimś biednym, zapłakanym, pięcioletnim dzieckiem - trzeba płacić czesto bardzo, bardzo wysoką cenę. Na pewno o tym słyszałeś. Pomyśl nad tym, dobrze?
Wpatrywał się w Snape'a usilnie, jakby oczekując potwierdzenia. Ale i tego nigdy by się nie doczekał, tak więc pozwolił chłopakowi odejść.
Tuż przed wyjściem krzątała się jakaś wiewiórka, tak jakby na niego właśnie czekała. Co za natrętne ssaki!
Odpędził ją.
Gdyby wierzył w jakiegokolwiek boga, pewnie gorliwie by się teraz modlił. Nigdy o tym nie myślał, dopiero pytania Dumbledore'a uświadomiły mu, jak wiele stracił wspomnień, jak wiele spraw, tak przecież ważnych i tak dobrze znanych całkowicie wyparowało mu z głowy. Syriusz wyśmiewał się z niego, bo matka na peronie 9 i 3/4... matka?! Była na peronie? Przecież to było tak niedawno. Dlaczego nie mógł sobie przypomnieć nawet jej twarzy? Sceny z Hogwardu... przecież był tu już szósty rok. Co się działo przez te pięć poprzednich lat? Nic? Pamiętał kilka rzeczy, ale były to albo przygnębiające, albo tak tajemnicze i niezrozumiałe dla niego fakty, że praktycznie nie pamiętał nic.
"Kto kazał ci o tym zapomnieć?" - czy to jest ta cena? To by się zgadzało - czym więcej mógł, czym więcej umiał, tym bardziej odrywał się od tego świata, tym bardziej należał do jakiegoś innego. A ten rozmazywał się jak we mgle.
"Nie! Co ten dziadek chrzani! Co on może wiedzieć?! Przecież mam świadomość tego co robię. Będzie mnie straszył, bedzie mnie rozpuszczał i ugniatał jak plastelinę, tylko dlatego, że ma ten parszywy wzrok, pod którym uginają mi się kolana. To on bardziej mną manipuluje, niż cokolwiek innego. To właśnie przy nim nie potrafię zebrać myśli. A nawet jeśli nie pamiętam mojej rodziny, to co? Po co mi oni są w ogóle potrzebni?!"
Wiewiórka znów zaczęła plątać mu się pod nogami.
- Przeklęte - szepnął - Avada kedavra.
Przecież to tylko bezrozumne, nic nie umiejące, nie mające żadnych uczuć, nikomu nie potrzebne zwierze. Jedno więcej, jedno mniej. Dlaczego oni tego zabraniają?
I zniknął za zakrętem korytarza.
Nie zauważył Peter'a Pettigrew.
I chociaż do dnia, kiedy imię Tom'a Riddle'a, Voldemorda urosło do rangi tak wielkiego, że większość osób bała się nawet je wymówić, miało upłynąć jeszcze trochę czasu, najbardziej zainteresowane osoby wiedziały już dobrze czego i gdzie mają szukać.

-----------------------------------------------
właściwie to to jest koniec, sami wiecie jak to się dalej potoczyło. Można by co prawda o tym pisać, ale może innym razem ^^ (nigdy nie umiałam pisać zakończeń?)
-----------------------------------------------
* - "olać Black'a ciepłym moczem": pasowałoby mi tu bardziej - "fuck Black", ale Polacy nie gęsi i swój język mają ^^


--------------------
Two things are infinite: the universe and human stupidity;
and I'm not sure about the the universe
- A. Einstein
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Sir Momo Mumencjusz Mum
post 15.06.2003 11:40
Post #8 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 154
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: z Warszawy




Brawo, brawo, brawo i jeszcze raz brawo. Mogłabyś napisać jeszcze jedną część, trochę wyjaśniającą zdanie
QUOTE
I zniknął za zakrętem korytarza.
Nie zauważył Peter'a Pettigrew.

Ale jeśli zakończysz w tym momencie też będę usatysfakcjonowany. Bardzo dobrze zakończyłaś, i chwała Ci za to. Styl masz naprawdę podobny do p. Rowling. I w związku z tym bardzo dobrze się czyta.

Życzę Ci weny i natchnienia, obyś pisała jeszcze lepiej. (a tak przy okazji - może następnego ficka napiszesz nie w świecie HP?...)


--------------------
W imię Moda, bezczelnym nabijaczom wieczny przynosimy odpoczynek! Amen.

jam ci on gdyżeś aniele wzbił się księżyc świeci w jeziorze pluskają ryby i do tego wcale idę i widzę i słyszę i tak dalej bo w końcu zaiste przeszłość przepowiedziana przeznaczeniem jest zawsze ten obcy co jeździł koleją w armacie widziany huk raz za razem niby on nie ja wy amen

To ja ^^
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 15.06.2003 16:58
Post #9 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



To ja nie będę oryginał.........MNIE SIĘ TO BAAAAAARDZOOOO PODOBAŁO! tongue.gif Wchodząc na tego ff myślałam sobie - Kolejny długaśny ff i do tego pewnie nudny, no ale dla zasady przeczytam trochę...............no i co się okazało? Oderwać wzroku nie mogłam! Najbardziej podobało mi się to w jaki sposób mówi Syriusz i jak się zachowuje tongue.gif - genialne texty (sama mam czasami podobne słownictwo i podobnie sie zachowuje więc jesteśmy w domu biggrin.gif ). Masz talent dziewczyno! Tylko pogratulować cool.gif Mam nadzieje że nadal będziesz pisać tak świetne ff.

Pozdrowionka od psychicznej Avy cool.gif


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Syriiuszka
post 17.06.2003 21:08
Post #10 

Laska Szatana XD


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 643
Dołączył: 12.05.2003
Skąd: z nienacka.

Płeć: Kobieta



o tak, dziewczyno to jest genialne.. och, świetne imiona pstaci, jak je wymyśliłaś? =P


--------------------
user posted image
yeah.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 19.04.2024 02:29