Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )


Tala Napisane: 18.05.2005 19:38


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 08.05.2004
Skąd: Kraków
Nr użytkownika: 2110


Schyłek

To nieprawda, wszystko jest nieprawdą. Moje życie było oszustwem, jak i cały świat. Jedno wielkie kłamstwo.
Wojna? Kpina a nie wojna. Na szczęście to koniec, tak definitywny koniec. Uciekłem. Jestem wolny, po raz pierwszy w życiu.
Cała ta idiotyczna zabawa w kotka i myszkę, nie miała największego sensu. Nikt nigdy nie traktował mnie jak zwykłego, normalnego dziecka. Zawsze musiałem robić coś, co spełniało oczekiwania innych, nie moje. Nigdy nie liczyłem się ja. Ja – człowiek. Zawsze miał być bohater, tragiczny przede wszystkim, który ratuje świat. Tylko, dlaczego nie liczono się z tym, że w pewnym momencie się załamię, powiem dość, albo przejdę na ciemną stronę. Myślano, że jestem z żelaza? Wytrwam wszystkie próby? Kpina, kolejna kpina.
Uczono mnie? Ja bym to raczej nazwał tresurą małego terierka. Dobry piesek – bohater, zły piesek – świr, bachor widzący tylko na czubek swego nosa. A ja tylko chciałem być, dzieckiem, zwyczajnym, normalnym dzieckiem. Miałem własne marzenia, własne pragnienia, a oni na siłę wciskali mi jakieś ideały, które powinienem wypełnić. Kreowali jakiś obraz mnie, tak naprawdę nie dostrzegając w tym wszystkim mojego Ja.
Nadzieja jest matką głupich. Ja chciałem być głupi, najgłupszy z najgłupszych, ale mający tą swoją nadzieję. Wierzyłem - nie w lepsze jutro, czy stanie się idolem całego świata, ale w to, że kiedyś to się skończy. Nawet nie chciałem, aby szczęśliwie, ale po prostu definitywnie i ostatecznie. Aby paranoi powiedzieć w końcu DOŚĆ. I udało się, skończyło się, skończyło.
Zgorzkniałem. Czuję się jakbym miał o wiele więcej lat niż tak naprawdę mam. Jakbym na plecach miał bagaż życiowy starca, nie młodego człowieka. Energia uleciała ze mnie już dawno temu, pozostało tylko ciało, wątłe i bez duszy.
Co teraz czuję? Ulgę, wielką, wszechogarniającą ulgę i pustkę, po tym wszystkim, co do tej pory czułem. Oprócz tego nie ma nic, ani miłości, ani nienawiści. Dziwne uczucie, nawet nie jestem ciekaw, co będzie jutro. Chciałbym jeszcze zobaczyć wschód wschodzącego słońca z wieży astronomicznej. Poczuć jego promienie na twarzy, to ciepło, tą błogość. Teraz, gdy zamykam oczy to widzę, dużą, czerwoną kulę, wychylającą się niepewnie zza horyzontu. Pierwsze nieśmiałe promyczki, które przepędzają noc, pustą i ciemną, ale pełną gwiazd, z tą jedną jedyną, moją. Robi się jaśniej, świta. Inni jeszcze śpią, jest tak cicho, jakbym był tylko ja na tym wielkim świecie.
Świat. Mój jedyny dom. Czuję jakiś sentyment do tych wszystkich uliczek, jakimi szedłem, do tych wszystkich sklepów, w jakim byłem i do każdego innego miejsca, w jakie miałem okazję pozostać. Do ludzi nie czuję już tego. Oni zabili coś we mnie. Nie wiem, co to. Może to moje własne, przez nikogo nie zdeptane życie? A może to moja dusza? Moje sumienie? Przez to nie czuję się winny śmierci tych ludzi, choć wiem, że powinienem. Stałem się bezdusznym draniem, nie chciałem tego, nikt chyba tego nie chce. Miałem chronić życie innych, a właśnie odebrałem kilku, a może kilkudziesięciu ludziom ich szanse na marzenia, na szczęście. I nie czuję się winny, nie czuję.
To nie tak miało być, powiedzą. To nie nasza wina, będą krzyczeć. Obwinią mnie, kozła ofiarnego, którego zrobili sobie już wiele lat temu. Zrzucą winę na mnie, bo tak będzie im po prostu łatwiej, prościej, banalniej.
Chcieli przelewu krwi i go dostali. Będą płakać i lamentować, oszukując nie tylko innych, ale samych siebie.
Oni są mordercami, ja byłem tylko narzędziem w ich rękach. Krew, którą splamione są moje dłonie, jest również na ich, z pozoru czystych, niewinnych rękach.
Zaczną nawiedzać ich koszmary, które staną się ich cieniami. Nie opuszczą ich nigdy.
Oszaleją, nie z wyrzutów sumienia, ale zwykłego nie udźwignięcia takiego ciężaru odpowiedzialności. Są słabi nawet bardziej niż im się wydaje. Załamią się, a mnie wtedy nie będzie już przy nich, mnie ani nikogo innego. Każdy z nich będzie sam. Sam pośród tysięcy. Sam w świecie pełnym takich jak on.
Satysfakcja? Z czego? Z wykonania jakiejś wyimaginowanej misji? Nie, na pewno jestem daleki od niej. Może kiedyś byłbym, ale nie teraz, nie dziś, nie po tym wszystkim, czego doświadczyłem. Nie jestem też zadowolony, ani dumny. Nie mam już honoru, a raczej nie uważam, że zasługuję na takowy.
Ktoś powie, że to nie moja wina, że manipulowano mną. Ale to nie prawda. Nie powiedziałem dość, nie stawiłem czoła sprawom. Słuchałem rozkazów, nie zastanawiając się nad ich konsekwencjami, byłem ślepy i to moja wina. Teraz to widzę. Nie chciałem widzieć minusów, wad ludzi, od których wysłuchiwałem tych poleceń. Chciałem, aby jakieś wyobrażenia o nich ciągle były w mojej głowie, a nie prawdziwe, realne spojrzenie na ich charaktery, na rzeczy, jakie robili.
Nikt nie ma prawa zabijać, nawet w imię dobra, a nawet przede wszystkim w imię dobra. Wiem to, ale za późno, o wiele za późno.
Cel wcale nie uświęca środków. Najpierw trzeba się zastanowić czy nikogo się nie krzywdzi, czy ten ktoś zasługuje na taki ból? A nawet, jeśli zasługuję, to czy jest się gotów wziąć na sumienie jego krzywdy? Czasem też nie warto uszczęśliwiać innych na siłę, czasem trzeba pozwolić odejść, w spokoju, kiedy jest jego czas.
Ironia? Moje życie to ironia. Narodziny były moim pierwszym etapem do śmierci, chodź nie twierdzę, że tak nie jest w każdym przypadku. Dzieciństwo przypominało raczej jakąś psychiczną udrękę. Bohaterstwo było wyłącznie czyjąś głupią abstrakcją, koszmarem, w jakim musiałem żyć, a raczej, przez które umierałem przez wiele lat.
Umierałem każdego dnia, gdy się budziłem, gdy kazano znowu być kimś, kim wcale nie powinienem być. Pamiętam jak mi zazdroszczono, a ja miałem ochotę wyśmiać ich za głupotę i pustość. Niszczyli mnie wszyscy począwszy od śmiertelnych wrogów, poprzez jakiś nieświadomych idiotów, a kończąc, na przyjacielach. Ludzie, a raczej bydlęta, nie myślące istoty, które tak naprawdę widziały jedynie korzyści w tym, przez co ja przechodziłem
Usprawiedliwiam się, sam przed sobą. Chcę mieć czyste sumienie, ale nigdy takiego nie będę miał. Nigdy, bo nigdy go nie miałem. Nie nadaję do roli bohatera i dobrze, bo nie będę już musiał nigdy odgrywać tej idiotycznej roli.
Na szczęście wyszło na moje. Ja jestem górą. Niech wściekają się teraz, niech przeklinają cały świat, to mnie nie obchodzi, ja wygrałem. Nie oni, nie ich plany, nie ich marzenia. Ale ja. Właśnie ja.
Teraz mogę im się zaśmiać prosto w twarz i powiedzieć, że losu nie da się oszukać. Nie da ukraść szczęścia drugiemu. Zniszczyć wszystkiego, bo jest jakaś siła ponad nimi. Nie wiem, jaka, nie nauczono mnie tego. Żałuję, szczerze żałuję.
Naprawdę chciano mi zabrać wszystko. Począwszy od rodziny, a kończąc na własnej tożsamości. Zastanawia mnie jedynie jeden fakt, czemu ja? Czy naprawdę byłem taki wyjątkowy? Czy to był przypadek? A może...
Czuję sól, słoną wodę. Taka jak jest chyba nad morzem. Szkoda, że nigdy tam nie byłem, ale myślę, że tak właśnie smakuje. To łzy, ale czyje? I dlaczego ktoś płacze? Przecież to koniec. Wojna nareszcie się skończyła, raz na zawsze.
Słyszę jakieś słowa, ale nie wyraźne. Ktoś szlocha. Czemu?
Nie czuję już tego słonego smaku, nic nie czuję, ani tego bólu z lewej strony tam, gdzie jest... serce, moje serce.
To koniec, nie taki, jaki chciałem, ale ten też jest dobry. Kończy się właśnie coś - moje życie, a ja nie rozpaczam. Czemu? Bo ktoś po mnie płacze, po mnie zgorzkniałym siedemnastolatku. To takie dziwne, najdziwniejsza rzecz, jakiej kiedykolwiek doświadczyłem.
A może to nie był zmarnowany czas? Może ktoś był szczęśliwy dzięki mnie?
W takim razie może świat nie jest taki bez sensu, może to tylko ja tego nie doświadczyłem?

KONIEC

Dzięki za "wierzę" wiedziałam, że zrobiłam przy niej błąd, ale nie mogłam jej znaleźć.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #221817 · Odpowiedzi: 5 · Wyświetleń: 5827

Tala Napisane: 09.10.2004 17:49


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 08.05.2004
Skąd: Kraków
Nr użytkownika: 2110


Oto przed państwem moje najnowsze opowiadanie, które możecie uznać za jednopartówkę, bo być może nie będzie kontynuowanie (to zależy od mojego czasu). Życzę miłego czytania.

Utracony przyjaciel

Na skwerku mieszczącym się na samym końcu Alei Cichych Dusz, stał duży, błękitny budynek. Wokoło niego wybudowany był plac zabaw, a za nim rozciągał się sędziwy las. Przyciągał on uwagę swą dostojnością i tajemniczością, wydawało się jakby skrywał miliony tajemnic, ukrywał tysiące marzeń i wyciszał setki smutków i żali.
Rozpoczynały się właśnie wakacje, lecz dzieci, które tutaj mieszkały, nie cieszyły się z nich tak bardzo jak ich rówieśnicy. Nie można jednak ich za to obwiniać, nie miały one przecież normalnego domu. Niektóre z nich nie wiedziały co to w ogóle znaczy. I dla nich okres wakacji różnił się od roku szkolnego tylko tym, że nie miały zajęć, które i tak były inne niż te, jakie odbywały dzieci w ich wieku.
Przy jednym ze stolików, w świetlicy, siedziała szesnastoletnia wychowanka Domu Dziecka im. Johna Trippa. Zaczytana w lekturze nie przejmowała się światem, jaki ją otaczał.
Gdy duchem znajdowała się bardzo, bardzo daleko od tego miejsca, podbiegła do niej dziewczyna w jej wieku. Koleżanka w stosunku do niej wyglądała dziecinnie oraz biła od niej "beztroska". Ale tak naprawdę to Karol była zbyt poważna jak na swój wiek.
Życie nie było dla niej zbyt przychylne, drwiło z niej wtedy, wtedy gdy była szczęśliwa i nie spodziewała się żadnego ciosu od losu.
W wieku siedmiu lat trafiła do tego ośrodka, po tym jak straciła rodziców w pożarze. Widziała jak oboje umierają, słyszała ich krzyki, które powracały w koszmarach. Ją uratowano, przeżyła bez żadnych uszkodzeń na ciele, lecz te które miała w sercu były o wiele dotkliwsze.
Po tym wypadku przestała mówić i zamknęła się w sobie. Stała się cieniem dawnej, pogodnej dziewczynki. Trafiając tutaj czuła, że zawala się jej cały świat. Na szczęście trafiła na ludzi, którym zależało na jej powrocie do równowagi. Najbardziej pomogła jej w tym jedna osoba. To dzięki niej teraz była charyzmatyczną, pełną życia, młodą kobietą, która odznaczała się rozsądkiem i wytrwałością. Ale i tu życie nie pozwoliło być jej długo szczęśliwą.
- Karol, chodź zobaczyć, kto wrócił na wakacje – powiedziała Cindy, dosiadając się do jej stolika.
Druga dziewczyna ze stoickim spokojem odłożyła książkę i popatrzyła na przyjaciółkę.
- Jakoś zbytnio mnie to nie obchodzi. Chce skończyć czytać książkę, bo potem muszę iść do maluchów.
- No chociaż popatrz.
- Nie jestem zainteresowana – powiedziała akcentując każde słowo dobitnie.
Wiedziała doskonale, kto wrócił, ale nie chciał przyjąć tego do swojej świadomości. Specjalnie starała się zniechęcić koleżankę, aby ta zostawiła ją w spokoju.
- Nie żartuj.
- Nie żartuję – powiedziała oschle i już chciała otworzyć książkę, gdy tamta znów zaczęła.
- Wrócił Tom, Tom Riddle. Super co nie, cieszysz się? – mówiła entuzjastycznie i szczerze, ale niechęć koleżanki ochładzała jej nastrój.
- Lata mi to.
- Nie wygłupiaj się, przecież byliście przyjaciółmi.
- Właśnie, byliśmy, już nie jesteśmy.
Dziewczyna otworzyła książkę, nie zważając, na której stronie. Chciała zacząć ją tylko czytać w samotności, bez Cindy, którą naprawdę bardzo lubiła, ale która czasem była nie do zniesienia
Nie potrafiła powiedzieć jej prawdy. Bała się, że nie zrozumie, ale również dlatego iż zobowiązana była do zachowania tajemnicy.
Zaczęła w myślach powoli odliczać. „Raz, dwa, trzy...”, a gdy doszła do dziesięciu, powiedziała.
- Coś jeszcze?
- Tak. Chodź ze mną, nie poddam się tak łatwo.
- Powiedziałam „nie”! I to znaczy „NIE”.
Karol spojrzała na przyjaciółkę wzrokiem, który gdyby mógł, zabiłby. Dziewczyna nie znosiła, gdy zawracało się je głowę sprawami, o których chciała zapomnieć.
Jedynym wyjściem jakie przyszło jej do głowy, było zignorowanie obecności Cindy. Zaczęła, więc chaotycznie czytać. Nie wiedziała o czym czyta i co w ogóle czyta. Wiedziała tylko to, że nie chce dalej prowadzić tej rozmowy. Pragnęła zakończyć ją przed momentem, gdy ta zajadzie za daleko.
- Nie bądź taka. Pogadacie i takie tam, a na pewno się pogodzicie.
- Nie będzie ani rozmowy ani takich tam. Zrozumiano?
- Co ty do niego masz? Przecież zawsze z nim się przyjaźniłaś. Co się z tobą stało?
- Co się ze mną stało, lepiej zapytaj co się z nim stało?!
Na myśl o tym, przed oczami Karol stanął jeden z obrazów przeszłości. Jeden z tych, który już dawno powinien zniknąć z jej pamięci.

Pomiędzy drzewami biegała dwójka dziesięciolatków. Ich niepozorne figury migały to tu, to tam. Ich radosny śmiech unosił się w powietrzu, ożywiając to puste miejsce, tak samotne przez wiele, wiele dni, a nawet lat.
W oczach dzieci migały ogniki wolności i beztroski. W powietrzu wyczuwalna była tylko atmosfera spokoju i szczęścia, żadne negatywne uczucia nie potrafiły zniszczyć tej sielanki.
Gdy oboje zmęczeni długą gonitwą, usiedli na zielonej polanie, zaczęli się śmiać. Gdy oboje zmęczeni długą gonitwą, usiedli na zielonej polanie, zaczęli się śmiać.
Chłopiec zaczął rozśmieszać dziewczynkę, robiąc głupie miny. Ona radośnie klaskała, po każdym jego „występie”. Ich zabawie nie było końca.
- Jesteś moim najlepszym przyjacielem – powiedział dziesięciolatek ni stąd, ni zowąd.
- Ty moim też – odpowiedziała mu dziewczynka, gdy przestała się śmiać.
- Zawsze będziemy przyjaciółmi, zgoda? – zapytał, a Karol pokiwała twierdząco główkę pełną lśniących brązowych włosów. – Złóżmy, więc przysięgę, na braterstwo krwi.
- Dobrze.
Chłopczyk wyjął szpilkę z kieszeni i przekuł wskazujący palec, delikatnie, ale wystarczająco dobrze by popłynęła z niego jasnoczerwona krew. Następnie dziewczynka zrobiła to samo, odrobinę krzywiąc się przy nakłuwaniu.
Potem oboje przyłożyli zraniony palec do palca przyjaciela. Chłopiec powiedział na zakończenie.
- Przyjaciele na zawsze.
- Na zawsze – zawtórowała mu jego koleżanka, uśmiechając się leciutko.


Karol poczuła ukłucie w sercu. Dziewczyna posmutniała jeszcze bardziej. Tak bardzo chciała zapomnieć o tym, już prawie się jej udało, gdyby znów nie zaczęły się te wakacje, gdyby On nie wrócił.
- Co się w takim razie z nim stało? – zapytał wytrwała i uparta Cindy.
- Zmienił się, ty tego nie widzisz? Kiedyś był taki... ludzki, miły, przyjacielski i nie zakłamany.
- A teraz jest? Nawet z nim nie rozmawiałaś.
- Wiesz, znam go trochę lepiej, stał się teraz opryskliwy, chamski i nie do zniesienia. Nie mam zamiaru się o tym przekonywać jeszcze raz, wystarczy mi to, co wiem.
- Nie przesadzaj – powiedziała z wyrzutem blondynka.
- Ja przesadzam? Bardzo śmieszne, ja mówię jaka jest prawda. Daj mi w końcu święty spokój, muszę zanieść maluchom podwieczorek.
Brązowowłosa wstała, nie zwracając uwagi na reakcję przyjaciółki, wyszła ze świetlicy. Szła jakąś chwilę, zatrzymała się dopiero w korytarzu prowadzącym do stołówki. Za nią stała jej koleżanka, trochę zła i trochę zatroskana jej wybuchową reakcją. Spokojnym i ciepłym głosem powiedziała.
- Karol, chociaż powiedz mu cześć – prosiła.
- Nie ma mowy!- krzyknęła dziewczyna na całe gardło.
- Z łaski swojej nie krzycz na mnie!
- Przepraszam – powiedziała normalnym tonem brunetka i przytuliła drugą na znak przeprosin.
Stały tak przez chwilę w milczeniu. Właśnie ten moment był jak na razie najprzyjemniejszą częścią rozmowy. Już prawie wszystkie troski odpłynęły, gdy blondynka powiedziała.
- Dlaczego tak ostro reagujesz na wzmiankę o jego osobie? – zapytała spokojnie.
- To nie twoja sprawa – odpowiedziała jej ostro Karol.
- Wiesz co? Mam dość tych twoich humorów. Mogłabyś być chociaż odrobinę ze mną szczera.
- A nie jestem?
- Nie jesteś. Nie powiedziałaś, mi że ta niechęć wywodzi się z tego, że on z tobą zerwał.
Na chwilę Karol zaniemówiła. Na jej twarzy pojawiło się ogromne zdziwienie. Z początku miała zamiar nawrzeszczeć na przyjaciółkę, lecz za moment ta sytuacja wydała się jej komiczna i z rozbawieniem w głosie zapyta?
- Co proszę?
- To co słyszałaś.
- A od kiedy my w ogóle chodziliśmy razem? – spytała z jeszcze większym rozbawieniem w głosie.
- Nie wykręcaj się, widziałam was przed jego wyjazdem w tamtym roku, jak byliście sami w sali gimnastycznej i co tam niby robiliście?
Brunetka nie odpowiedziała od razu, musiała się zastanowić co powiedzieć. Nie mogła wyjawić prawdy, choć ta była zupełnie inna niż się Cindy wydawało. Po namyśle rzekła.
- Rozmawialiśmy o jego szkole.
- Bardzo śmieszne, bo to jakaś tajemnica, że musieliście, aż tam o tym rozmawiać na osobności. Głupia jesteś i tyle.
- Sama jesteś głupia.
- Może, ale przynajmniej potrafię powiedzieć prawdę prosto w oczy. W przeciwieństwie do...
- Do mnie? Wiesz co, lepiej sama do niego idź i daj mi święty spokój. I nie chrzań mi więcej o nim.
- A właśnie, że pójdę, bo z tobą nie da się rozmawiać.
- Phi, idź. Szerokiej drogi – krzyknęła za koleżanką, gdy ta odeszła kawałek.
Karol bezwładnie osunęła się na ziemię. Po jej policzkach zaczęły spływać gorzkie łzy. Czuła się potwornie, nie tylko z powodu kłótni z przyjaciółką, bo podobne sprzeczki odbywały się prawie bez przerwy, ale również dlatego, że powróciło jak bumerang wspomnienie, o którym najbardziej chciała zapomnieć. Sama myśl o nim sprawiała jej ból, a teraz znów przed oczami widziała wszystko, to co stało się tamtego wieczoru.

Cała sala gimnastyczna tonęła w egipskich ciemnościach. Przy głównym wyjściu stały dwie osoby. Patrzyły sobie prosto w oczy, milcząc i chcąc zrozumieć drugie tylko w ten sposób. W tym momencie nie istniał dla nich cały świat, byli tylko oni, nikt ani nic się nie liczyło.
Ciszę pierwsza przerwała dziewczyna.
- Dlaczego nie mówisz mi prawdy o swojej szkole. Zachowujesz się jakbyś coś przede mną ukrywał.
Chłopak nie odezwał się słowem. Przestał spoglądać Karol w oczy, a wzrok utkwił w podłodze. Czuł, że przyjaciółka chce, otrzymać odpowiedź, zbył ją więc najprostszą odpowiedzią, jaka mu do głowy przyszła.
- Wydaje ci się.
- Wcale nie! – krzyknęła. – To dla czego nigdy mi nie dałeś swojego adresu. Przecież znamy się już tak długo, a ty traktujesz mnie jak obcą osobę.
- A po co ci ten adres?
- A jak myślisz? – zapytała z nutką ironii w głosie. – Żebym mogła ci napisać chociaż list. Tracimy kontakt na dziesięć miesięcy, a ciebie to nic nie obchodzi. Do tej pory starałam się wytrzymać, ale nie potrafię. Wcześniej myślałeś o mnie i naszej przyjaźni.
- Wcale nie, zawsze byłem taki sam...
Złapał dziewczynę za rękę i uścisnął ją mocno. Chciał ją przytulić przyjaciółkę, lecz ta odepchnęła go i z wyrzutem w głosie powiedziała.
- O nie mój drogi, od kiedy chodzisz do tej szkoły uważasz się za lepszego. Traktujesz mnie jak powietrze. Stałeś się naburmuszonym lalusiem.
- Co proszę? Z łaski swojej nie obrażaj mnie takimi określeniami.
- Bo co mi zrobisz? Uderzysz, nakrzyczysz, a może poskarżysz?
- Nie bądź sarkastyczna.
- Bo co? Zabronisz mi, a może znów powiesz, że powinnam lepiej zająć się swoimi sprawami.
- Nigdy nic takiego ci nie mówiłem!
- Nie?! Nie?! To chyba nie pamiętasz jak miesiąc temu, tydzień temu, wczoraj, właśnie to mi mówiłeś.
Zapanowała niezręczna cisza. Tom czuł na sobie świdrujący wzrok Karol. W jej oczach był żal i strach, strach przed utratą przyjaciela. Wiedziała, że nie powinna krzyczeć, ale sama nie miała już pomysłu, co ma robić. Przecież błagała go i prosiła, ale to nic nie pomagało. Zawsze w takich sytuacjach przytulał ją i zbywał czymś. Ale wszystko ma swój kres i cierpliwość też.
Zdając sobie jednak sprawę, że jest zbyt ostra, Karol stonowała i ciągnęła już spokojnym, opanowanym głosem.
- Powiedz mi proszę, co przede mną ukrywasz. Wiesz przecież dobrze, że nigdy cię nie zdradzę i że możesz mi ufać. Sam kiedyś powiedziałeś, że nie powinno być między nami tajemnic. I teraz jestem pewna, że dlatego nie chcesz mi dać swojego adresu.
- Nie mogę ci tego powiedzieć, nie zrozumiałabyś, to dla twojego dobra.
- Skąd wiesz? Sam nie wiesz co jest dla ciebie dobre, a co złe, więc skąd możesz wiedzieć, co jest odpowiedniejsze dla mnie?
- Bo wiem.
Zrobił krok do tyłu i odwrócił się. Ze spuszczoną głowę chciał odejść, lecz przyjaciółka zatrzymała go, kładąc rękę na ramieniu. Nie dawała za wygraną, nie tym razem.
- Co ukrywasz przede mną, ja zawsze mówiłam ci prawdę? Proszę powiedz. Mówiłam ci o wszystkim – szeptała.
- To nie to samo, nie pytaj tak będzie lepiej. Proszę...
- To samo, okłamujesz mnie i wcale nie będzie lepiej. Kiedyś mi powiedziałeś, że najgorsza prawda lepsza jest od kłamstwa. Nie pamiętasz?
- Pamiętam.
- No to o co chodzi?
Zapadł krępująca cisza, chłopak spojrzał w oczy koleżanki, a widząc tam upór, który nie ustąpi szybko, powiedział jednym tchem. Zapominając o obietnicy danej samemu sobie.
- O to, że ja nie jestem zwykłym człowiekiem, jestem czarodziejem.
Karol zaniemówiła z wrażenia, nie mogła uwierzyć własnym uszom. Z początku myślała, że to jakiś okrutny, kolejny żart Toma, ale nie. On był zbyt poważny, nie widziała w jego oczach komizmu, tylko powagę jakiej nigdy nie widziała u niego.
- Co proszę? – zapytała pełna wewnętrznych rozterek.
- To co słyszałaś! – i na dowód tego Tom włączył wszystkie światła w sali.
- Wow. Niesamowite. Wiedziałam, że jesteś wyjątkowy, ale nie aż tak. Sorry, ale muszę to przemyśleć.
- Wiedziałem, że tak zrobisz.
- Jak?
Zdziwienie Karol sięgnęło zenitu. Nie dość, że dowiedziała się o czymś, czego nawet w najśmielszych snach by się nie spodziewała po swym przyjacielu, to ten zdawał czytać się w jej myślach.
- Jak? Zachowasz się tak, jak zwykły, głupi nie magiczny człowieczek.
- Nie obrażaj mnie. I nie zachowuję się tak, chcę to tylko w spokoju przemyśleć. Rozumiesz?
- To i tak nic nie pomoże, nie zrozumiesz jesteś zbyt ograniczona.
To był dla dziewczyny szok, po raz pierwszy w życiu Tom zwrócił się do niej w tak ordynarny sposób. Nigdy, ale to przenigdy chłopak nie mówił do niej w taki sposób
- Nie obrażaj mnie! Nikt ci nie dał takiego prawa!
- Bo co mi zrobisz? Uderzysz mnie?
- Nie...
Odpowiedziała z niemałym zaskoczeniem.
Gdy ona mówiła coś podobnego, w jej głosie zawsze czuć było ironię i nutkę żartu. Tym razem w głosie Toma wyczuwalne było tylko okrucieństwo i nic więcej, ani odrobina jakichkolwiek pozytywnych uczuć.
- Widzisz jesteś słaba, bardzo słaba.
- Ale Tom...
- Jesteś niczym!
Powiedział to dziewczynie, jakby ta była szmatą nic nie wartą. W oczach Karol stanęły łzy. Po raz pierwszy od wielu lat poczuła się tak strasznie źle. Tym razem nie było z nikąd pomocy.
- Tom co się z tobą stało? – zapytała z wyrzutem.
- Jestem sobą – uśmiechnął się, a raczej na jego twarzy pojawił się grymas, który przypominał jedynie uśmiech, tylko że potwornie nieprzyjemny.
- Wcale nie. Ty przecież nie jesteś zły, nigdy nie byłeś. Prawda?
- Właśnie, że jestem, nie znasz mnie.
Dopiero teraz do Karol dotarło, że padło ofiarą okrutnego żartu, który spłatał jej los. Prze tyle lat wydawało się jej, że jest bezpieczna, że ma kogoś bliskiego, który zawsze będzie przy niej. Czuła, że serce kraje się jej na małe, maleńkie kawałeczki. Wydawało się jej, że umiera, że to koniec.
- Ale...
- Nie ma żadnego „ale”. Pamiętaj nikomu ani słowa, bo mnie jeszcze popamiętasz. Buzia na kłódkę, bo pożegnasz się z życiem, rozumiesz?
- Ale Tom, co z naszą przyjaźnią?!
- Nie ma i nigdy jej nie było. Żywiłem do ciebie tylko litość. Jesteś nikim.
Plask! Karol wymierzyła siarczysty policzek chłopakowi. I ze złością oraz żalem w głosie wykrzyczała.
- Nie obrażaj mnie i naszej przyjaźni, a raczej tego czym ja cię obdarzałam, bo ty nawet nie wiesz, co to jest!
Karol wybiegła z sali gimnastycznej, nie zważając na reakcję chłopaka. Biegła przed siebie, a łzy płynęły gęstymi strumieniami po jej policzkach, kapały na ziemię, pozostawiając ślad za sobą.
Nie potrafiła zrozumieć tego co się stało, nie wiedziała jak mogło dojść do tego. Przecież Tom był jej tak bliski, zawsze był przy niej, był jak brat, a nawet jeszcze bliższy.
Wybiegła na zewnątrz, lecz nie zatrzymała się. Minęła plac zabaw, wpadła do lasu. Pędziła jeszcze szybciej, ostre krzewy raniły jej nogi, na których były tylko krótkie spodenki. Krew spływała po łydkach, ale dziewczyna nie zwracała na to uwagi.
Zatrzymała się dopiero przy kamieniu, znajdującym się na jakiejś cichej polance. Usiadła na nim i zaczęła płakać jeszcze mocnej. Krztusiła się własnymi łzami. Nie potrafiła przestać, chciała krzyczeć, ale była zbyt słaba. Ukryła twarz w dłoniach, a gdy tak siedziała ogarnął ją spokój. Atmosfera ciszy i beztroski jaka panowała tutaj, pozwoliła jej uspokoić się. Po jakimś czasie spędzonym w samotności Karol usnęła.
Nie śniła o niczym, ani nie marzyła. Sen dodawał jej nowych sił, by mogła przetrwać kolejny dzień, który nie zapowiadał się na łatwy.


Wstała. Wiedział, że płacząc staje się słaba. A tego nie chciała, nie miała zamiaru dać satysfakcji Tomowi.
Gdy wyschły już łzy, a spokój na powrót wrócił do niej, przechodziła właśnie obok grupki dzieciaków. Po środku nich stał właśnie On, Tom Riddle. Ich spojrzenia spotkały się. Czas jakby zatrzymał się. Dziewczyna nie zobaczyła żadnej oznaki pozytywnych uczuć w jego oczach. Widziała tylko chłód i pustkę. Odwróciła głowę i szepnęła cicho, tak jakby delikatny wiatr szeleścił liśćmi.
- Żegnaj przyjacielu, straciłeś właśnie kogoś, kto oddałby za ciebie życie. Żegnaj Tom...


Pozdrawiam
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #197164 · Odpowiedzi: 1 · Wyświetleń: 3537

Tala Napisane: 07.10.2004 17:35


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 08.05.2004
Skąd: Kraków
Nr użytkownika: 2110


Opowiadanie drugie
Śmierć ma oblicze młodości



Był ciepły, pogodny wieczór, na szerokim parapecie okna pewnego domu siedziała długowłosa, ruda dziewczyna. Wpatrywała się we wschodzącą, pełną tarczę księżyca. Lekki wietrzyk delikatnie muskał jej twarz. Jednak nie przeszkadzało jej to w spokojnym odpoczywaniu po trudnym i wyczerpującym roku nauki. Wręcz przeciwnie ochładzało ją i jej myśli.
Z błogiego, melancholijnego zamyślenia wyrwał ją hałas dobiegający z kuchni. Niechętnie wstała i poszła na miejsce "zbrodnii". Zastała tam Rona i wyrzuconą stertę garnków z szafek.
- Mam pytanie. Co ty u diabła robisz?
- Yyyy, no nic, tak sobie tylko pomyślałem, że… może trzeba je umyć - odpowiedział, czerwieniąc się.
- Tak, oczywiście - powiedziała sarkastycznie Ginny. - Już ci wierzę. Nie umiesz kłamać, więc mów, czego szukałeś? I po kie licho zrobiłeś ten bałagan?
- A nie powiesz mamie?
Dziewczyna popatrzyła na brata kontem oka udając, że się ciężko namyśla. Wiedziała, że jeśli dowie się czego szukał jej "ukochany" braciszek, będzie miała na niego haka. Była myślącą dziewczynką, która znajduje plusy, tam gdzie inni widzą tylko same minusy.
- Obiecuję - odpowiedziała po dłuższym namyśle i dodając w myślach - jak mi uwierzysz to jesteś skończonym idiotą.
- Pomyślałem sobie tak "Są wakacje, rodziców nie ma, to może znajdę trochę proszku fiuu, skontaktuję się z Harrym i zaproszę go do nas"? Ale mama była przezorna i schowała cały zapas...
- Wiesz co, ty jesteś taki głupi czy tylko udajesz? - powiedziała ironicznie Ginny. - A pomyślałeś, że kominek jego wujostwa jest poza siecią? Głupi jesteś...
- No co... Już nie pamiętasz, że kiedyś oddałabyś wszystko, byleby tylko Harry spędził w twoim towarzystwie chociaż minutę i nie takie miałaś pomysły? - odgryzł się Ron.
Na krótszą chwilę chłopak wybił siostrę z toku racjonalnego myślenia, miał rację co mówił taka była prawda, a raczej przeszłość. Ale to dawne czasy, więc długo, Ginny nie zastanawiała się nad uszczypliwą uwagą w rewanżu. Przecież musiał ktoś przejąć profesję znęcania i dogryzania Ronowi od Freda i Georga i trafiło właśnie na Rudowłosą.
- Mój obiekt westchnień przynajmniej wiedział, że do niego wzdycham. A twój tylko książki widzi, bo ty jesteś tchórzem, który nie umie powiedzieć tego co myśli w cztery oczy. Mój drogi, kochany braciszku.
Ron zrobił się czerwony ze złości. Nigdy nie przypuszczałby, że jego MŁODSZA siostra będzie mu dogryzała w "taki sposób". Najmłodsza, a zaraz po bliźniakach najbardziej pyskata.
- Ale dość tych pogaduszek, posprząta tu lepiej i nie licz, że znajdziesz proszek fiuu. Mama zabrała resztę bojąc się, że możesz podobny numer odstawić. Idę na górę i radzę ci nie przeszkadzać mi kolejnymi łomotami.
Powiedziała, a następnie wyszła z kuchni trzaskając drzwiami. Była troszeczkę wytrącona z równowagi i wiedziała, że na kontynuowanie swoich wcześniejszych rozmyślań nie ma szans. Udała się, więc wpierw do salonu, gdzie zostały jej rzeczy: książki, pergaminy i pióra. Na kartkach papieru narysowane były przepiękne rysunki - portrety jej bliskich. Były ciepłe i bardzo naturalne, lecz dziewczynie wciąż wydawały się niedoskonałe, a co za tym idzie brzydkie. Chciała aby obrazowały one nie tylko zewnętrzne cechy, ale także część duszy.
Zamknęła otwarte na oścież okno i odwróciła się w stronę schodów prowadzących na górę.
Przypomniała sobie, że obiecała napisać do Hermiony. Bo przecież nikt nie zrozumie kobiety tak, jak druga kobieta.
Wpatrując się w pustą przestrzeń przed sobą zastanawiając się co ma napisać, wyłączyła się ze świata żywych. Nie usłyszała krzyku brata dochodzącego już ze swego pokoju, dopiero silny podmuch powietrza uprzytomnił ją, ścinając ją z nóg i rzucając na ziemię. Wcześniej uderzyła prawym bokiem o fotel stojący jej na "przeszkodzie".
Była obolała, lecz nie przeszkadzało jej to racjonalnie myśleć. Szybko wyciągnęła różdżkę zza paska, kierując ją przed siebie. Nie zobaczyła jednak nikogo. Pomyślała, że to może Ron zrobił jej taki "żart" i chce się odegrać, na swe nieszczęście nie wiedziała, jednak że sprawca ukrywa się pod peleryną niewidką.
- Ron co ty u diabła robisz? Do końca ci odbiło? - krzyczała, a jej złość powoli wzrastała, gdy nie słyszała odpowiedzi.
Chciała szybko przemknąć do pomieszczenie, gdzie był jej brat. Jednak otrzymała kolejny, silniejszy cios, który zwalił ją z nóg na dobre. Ze zranionej na czole głowie sączyła się krew, a różdżka którą nieświadomie przygniotła, złamała się na pół.
Leżała nieprzytomna i bezbronna, nie zdając sobie sprawy jakie piekło rozpoczęło się w jej domu.
Napastnicy - niewidoczni i dlatego podwójnie skuteczni - nie przybyli, by okraść dom Wesley'ów, o nie... bo i z czego?
Biała dłoń pojawiła się jak z nikąd. Dotknęła szyi dziewczyny sprawdzając jej puls.
- Żyje - odezwał się suchy i zimny głos, który mógł zmrozić krew w żyłach.
- Obudź ją, musimy z nią porozmawiać - rozkazał kolejny.
- Nie zostawmy ją zajmijmy się lepiej jej bratem.
Mężczyźni zostawili, więc nieprzytomną dziewczynę i cicho zeszli do pokoju Rona. Chłopak leżał pod ścianą nieprzytomny. Nie było widać żadnych zewnętrznych ran, najprawdopodobniej został tylko oszołomiony.
- Wstawaj - powiedział blond włosy mężczyzna, kopiąc przy tym Rudzielca.
Wszyscy zamaskowani przeciwnicy zdjęli pelerynki niewidki czekając aż ich ofiara ocknie się.
Dzierżąc w dłoniach różdżki, utworzyli mroczny krąg. Miała być to jedna z większych akcji, jakie wykonali ostatnimi czasy śmierciożercy, a największa jaką wykonać mieli młodzi czarnoksiężnicy. Nie zabrakło nikogo z młodych "adeptów" Czarnego Pana, który chciał sprawdzić ich wytrzymałość i odwagę. W końcu zabicie niewinnego dziecka wymaga więcej heroizmu niż torturowanie dorosłego, a tym bardziej że był to ich rówieśnik.
- Może ocucimy go? - zapytał jakiś drżący głos należący do niskiego i niepozornego chłopca.
- Nie poczekamy chwilę - odezwał się blondyn, który dowodził akcją. - Co my tu mamy?
Wziął z półki zdjęcie Rona, na którym był on wraz z Harrym i Hermioną. Dowódca zaczął mu się dokładnie przyglądać. Cała trójka radośnie się uśmiechała i ściskała na tle zamku Hogwart.
W pewnym momencie ramka wraz z fotografią "przypadkowo" spadło na ziemię. Rozbiła się szybka idealnie w centrum, gdzie znajdowały się trzy postacie.
- Uuu, czyżbym zniszczył cenną pamiątkę? Tak mi przykro, chociaż... nie wydaje mi się żeby on - wskazując na Rona - jeszcze kiedyś to używał lub oglądał. - dodał z ironicznym uśmieszkiem
Na jego słowa reszta zgromadzenia zareagowała cierpkim i nieprzyjemnym śmiechem, który ścinał krew w żyłach.
- No... panowie.. - ciągnął. - Czas chyba zakończyć przedstawienie... Ty! Mały - wskazał palcem na jednego z młodszych - podejdź tu do mnie. Czas, żeby każdy z was się wykazał. Znajomość czarnej magii jest przecież podstawową umiejętnością, każdego śmierciożercy.
Może i czternastoletni chłopiec podszedł do przywódcy trzymając mocno w lewej dłoni. Klęknął przez blondynem i czekał na dalsze instrukcje.
- Cóż, na co czekasz chłopcze? - powiedział "mistrz" do odrobinę wystraszonego czarodzieja.
- Tak jest! Crucio! - wymierzył cios prosto w leżące bezwładnie ciało Rona.
Leżący momentalnie otworzył oczy, a jego twarz wykrzywił grymas bólu. Oddech stał się nierównomierny i płytki. Napastnik z uśmiechem na twarzy torturował go dalej, teraz już pewny siebie.
- Aaaaaaa! - krzyczał Ron, a do jego oczu napływały łzy. Wiedział, że to jest już koniec, ale mimo przeszywającego bólu martwił się o Ginny. Nie miał pojęcia, czy już jest martwa, czy śmierciożercy zajęli się nią w inny sposób... Nie chciał prosić o litość. Zaśmiał się w duchu, że być może za dużo czasu przebywał z Harrym Potterem, którego odwaga udzieliła się i jemu.
- Wystarczy! - krzyknął dowódca.
Gdy ból zaczynał ustawać chłopak spojrzał prosto w twarz blond młodzieńca.
- Malfoy ty plugawa świnio! - krzyknął na tyle głośno na ile pozwalało mu obolałe gardło.
"Tleniony" odwrócił się, a na jego ustach zagościł perfidny uśmieszek.
- Widzisz, Weasley kto jest górą? - powiedział, a następnie wstąpił do kręgu.
Ron choć chciał, nie mógł powiedzieć już nic. Po prostu nie miał siły.
- Tak kończą marne ścierwa jak ty, Weasley. Skończcie z nim, im szybciej ten wyrzutek zejdzie ze świata żywych, tym szybciej świat będzie mam winny dozgonną wdzięczność - odezwał się przywódca. - Musimy jeszcze zająć się tą małą - dokończył.
Ron nagle poruszył się. Jeśli się nie przesłyszał, to znaczy, że Ginny wciąż żyje. Z całych sił starał się podnieść, mimo że bolało go wszystko, wstał na chwiejących się nogach i stanął oko w oko ze szkolnym kolegą. Potem popatrzył na twarze reszty młodych śmierciożerców, nie znał nikogo z nich. Nie widział ich nigdy w Hogwarcie, nie byli też Anglikami, bo słyszał obcy akcent z ich ust.
Chciał coś zrobić, chciał uderzyć Malfoy'a, pozabijać ich wszystkich i uratować siostrę, która była gdzieś w domu. Być może ranna, lub nieświadoma tego co się tutaj dzieje. Nie mógł jednak tego zrobić.
Draco zobaczył, jak rudzielec przeszukuje kieszenie z nadzieją, że znajdzie tam różdżkę.
- Tego szukasz? - powiedział wskazując na magiczny patyk, który trzymał w ręce. - Masz pecha Weasley. Chyba nie sądziłeś, że zapomnę o twojej różdżce? No cóż Weasley... myślenie nigdy nie było twoją mocną stroną... i już nie będzie. Skończcie z nim - ostatnie polecenie wydał swoim podwładnym, którzy troszeczkę przestraszeni, aczkolwiek pewni ruszyli w stronę Rona.
- Co zrobiłeś z Ginny?
- Nie twoja sprawa Weasley... Lepiej nic nie mów, jeśli próbujesz opóźnić egzekucję to ci się to nie uda. Wiedz, że jak skończymy z tobą, zabierzemy się za twoją siostrę...
- Zostawcie moją siostrę pieprzone dupki!
Krzyknął i upadł, bo jeden ze śmierciożerców niespodziewanie rzucił na niego Cruciatosa. Był krótki, lecz wystarczająco bolesny by osłabić Rona, który nie był już w stanie wstać samodzielnie.
Nie wstał teraz i nie zrobił tego już nigdy. Młody Malfoy nie pozwolił żadnemu adeptowi zabić Wesley'a. Zrobił to osobiście, szybciej niż jakikolwiek z nich. Z wściekłością w oczach i mściwym uśmieszkiem wymówił dwa słowa : Avada Kedavra. Ronald Weasley zginął z rąk swojego szkolnego wroga.
Następnie z całych sił Dracon uderzył go w brzuch i splunął prosto w twarz.
- Wychodzimy, Sean i Matt, zajmijcie się nim, będziemy na dole - zarządził Malfoy, a następnie udał się do salonu, gdzie znajdowała się wciąż nieprzytomna Ginny.
Była blada jak ściana, utraciła dużo krwi z rany na głowie. Draco nawet nie próbował jej budzić, tylko w sposób strażacki przerzucił ją przez ramię i wyszedł z domu Wesley'ów. Nie czuł jej ciężaru, przepełniony był zadowoleniem z wykonanej misji.
W chwilę później z domu wyszło dwóch młodych śmierciożerców, którzy mieli zająć się ciałem Rona.
- Wracamy - rozkazał oschle Dracon Malfoy i teleportował się, a za nim reszta jego podwładnych pozostawiając za sobą tylko złe wspomnienia.



Pozdrawiam.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #196715 · Odpowiedzi: 11 · Wyświetleń: 5610

Tala Napisane: 27.06.2004 22:22


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 08.05.2004
Skąd: Kraków
Nr użytkownika: 2110


Narazie napisane zostało jedno opowiadanie, które wyrwane jest z życia jego bohaterów. Sworzone to zostało (opowiadanie) przeze mnie i przez wspaniałą Elle. Mam nadzieję, że się wam spodoba. A jak sama nazwa wskazuje nie jest to jedyne opowiadanie jakie tutaj będzie umieszczone. Życzę miłej lekturki.


Opowiadanie pierwsze
"Śpiesz się nim śmierć Cię dogoni"


Była ciepła, letnia noc. Po niebie leniwie przesuwały się jasne chmury, wróżąc ciepły, kolejny poranek. Prawie cała ulica usnęła w objęciach Morfeusza kilka godzin wcześniej. Obecność tych, którzy nie zasnęli zdradzało niebieskie światło na szybach odbijające się od telewizorów. Było bardzo cicho, nikt ani nic nie przerywało tej słodkiej monotonii. Nawet liście popychane przez wiatr zdawały się ucichnąć.
W jednym z ładniejszych domów na ulicy, leżała brązowowłosa dziewczyna. Hermiona rozmyślała nad swoim magicznym życiem. Mimo, że bardzo kochała swoich rodziców drażniło ją jej pochodzenie, miała po dziurki w nosie bycia córką mugoli. Nigdy nie powiedziała tego publicznie, ale teraz, gdy nie-magiczni byli prześladowani zwyczajnie bała się. Nie tyle o siebie, co o swoich rodzicieli. Zdawała sobie sprawę, że oni nie obronią się przed atakiem śmierciożerców. Często rozmyślała, jak pomóc im, uchronić ich przed śmiercią czy torturami.
Zastanawiała się teraz nad listem do profesora Dumbledore’a. Miała nadzieję, że zrozumie jej obawy i postara się jej pomóc oraz że nie zlekceważy jej prośby. Wiedziała, iż dyrektor ma wiele problemów od dawna, a sama nie chciała dorzucać mu swoich, lecz zwyciężyła dziecięca miłość do rodziców. Musiała napisać jak najkrócej i jak najzwięźlej to, o co jej chodziło, i by mag nie tracił czasu na czytanie zbędnych epopei, a skupił się nad jej problemem.
Teraz jednak jej kobieca intuicja podpowiadała, że coś jest nie tak. Targana złym przeczuciem zdecydowała się napisać ten list, chociażby teraz, w nocy. Szybko wstała i podeszła do biurka, na którym leżała sterta papierów i długopisów.
Nagle coś popchnęło ją do wyglądnięcia przez okno. To, co zobaczyła, a raczej tego, czego nie zobaczyła, przeraziło ją śmiertelnie. Wszystkie pobliskie latarnie zgasły, niebo pokryte było grubą warstwą chmur, spod których nie widać było srebrnej tarczy księżyca. Na zewnątrz panowały egipskie ciemności.
Przerażona wyciągnęła drżącymi dłońmi z szuflady latarkę, którą zawsze miała pod ręką „na wszelki wypadek”. Z walącym jak młot sercem włączyła urządzenie i poświeciła na ulicę. Ku jej jeszcze większemu strachowi to nic nie dało. Strumień światła nie pojawił się w miejscu, gdzie go puściła.
- O Boże! – Z jej ust wydały się tylko te słowa, a następnie głośno przełknęła ślinę.
Przerażona, upuściła latarkę na podłogę, która uderzyła z głuchym łoskotem. Mimo, że nie była małą dziewczynką przestraszona, udała się w stronę sypialni rodziców. Kiedy jednak schodziła po schodach usłyszała dziwny trzask. Szybko zawróciła i schowała się za filarem, który zapewniał jej doskonałą widoczność, ale zarazem ochronę. Nie wiedziała, co o tym myśleć…
„Może to tylko Krzywołap rozwalił coś w kuchni, a może mama wstała, bo chciała się czegoś napić i potrąciła krzesło, a może…” Myśli kłębiły się jak oszalałe, lecz nie chciała dopuścić tej ostatniej do siebie.
Przerażona wyglądnęła za filaru, na dół, na spory przedpokój. Najpierw nic nie dojrzała, lecz w chwilę później zobaczyła kilka postaci. Z jej ust wydał się przytłumiony krzyk, gdyż zasłoniła je dłonią, przerażenia. Wiedziała, kto stoi na dole i nogi się pod nią ugięły. W korytarzu jej domu stało siedmiu śmierciożerców. Na twarzach mieli białe maski, więc nie dojrzała ich twarzy. Nawet gdyby ich nie mieli nie rozpoznałaby nikogo, gdyż była za daleko. Serce waliło jej jak młotem, bała się, że za chwilę wyskoczy jej z piersi.
- Boże tylko nie to! – Powiedziała cicho, gdy ujrzała coś, czego bała się najbardziej.
Czarodzieje trzymali dwie, skrępowane osoby. Hermiona rozpoznała w nich od razu swych rodziców. Łzy od razu popłynęły jej do oczu, wiedziała, co teraz się stanie.
- Gdzie jest wasza córeczka? – Rozległ się lodowaty głos, który dosłyszała nawet ona.
- Nie ma jej tu! – Odpowiedziała hardo pani Granger.
- Nie kłam, wiemy, że tu jest. Crucio! – Powiedział z satysfakcją czarodziej.
Dziewczyna chciała krzyknąć, że tu jest. Wiedziała jednak, że jest za późno i nic nie pomoże. Widziała jak śmierciożerca znęca się nad jej matką z ogromną satysfakcją. Mogła teraz w ciemno powiedzieć, że uśmiecha się spod swej białej maski.
- A teraz powiesz gdzie jest? – Powiedział ponownie, gdy przerwał zaklęcie.
- Nie… ma… jej… tu! – Odpowiedziała mu kobieta z ogromną trudnością.
- Cru… - Chciał zacząć jeszcze raz zaklęcie, lecz drugi śmierciożerca mu przerwał.
- To nic nie da, nie powie sami musimy jej poszukać sami. – Rzekł, a jego głos wydał się dziwnie znajomy dziewczynie.
- Nie! – Krzyknęła przerażona kobieta.
- Milcz! – Najpierw uderzył ją w policzek, a następnie wycedził przez zęby. – Avada kedavra!
Zakończył cierpienie kobiety jednym zaklęciem. Po policzkach Hermiony płynęły łzy, których nie potrafiła powstrzymać i nie chciała.
- Mamusiu. – Szepnęła cichutko, skryta nadal za filarem.
- Hermiono! – Rozległ się okrzyk przepełniony okrutnym i ironicznym śmiechem. – Gdzie jesteś? Pokaż się nam.
Dziewczyna jednak pozostałą na swoim miejscu. Nawet, gdyby chciała nie mogła się ruszyć. Sparaliżował ją strach i niema rozpacz. Spełniły się jej najgorsze sny, właśnie teraz, gdy chciała ich zapobiec.
- Pokaż się nam, bo twój tata pożałuje tego! No chodź do nas.
Zadrżały jej ręce i przestała płakać. Po jej głowie przeszła jedna myśl „Tylko nie tata!”.
- Nie wychodź, uciekaj! – Krzyknął pan Granger. Wolał sam umrzeć niż narażać swoją jedyną córkę.
- A więc jednak jest. Twoja żona nas okłamała zapłacisz nam za to. Avada kedavra!
Dziewczyna po raz drugi zobaczyła zielone światło, dzisiejszej nocy. Następnie rozległ się głośny, okrutny śmiech zabójców jej rodziców.
- Nie! – Krzyknęła wyskakując ze swej kryjówki.
- Proszę państwa o to i nasza poszukiwana. – Powiedział znajomy głos.
Dziewczynę pochwyciły niewidzialne liny i ściągnęły na dół w krąg śmierciożerców. Stała pośrodku zamaskowanych czarodziei. Nie mogła już płakać, gdyż strach jej na to nie pozwalał.
- Panowie, o to nasz cel. Zabawiliśmy się już wystarczająco na jej rodzicach, więc teraz tylko ją pożegnajmy. Crucio! – Rozległo się na raz kilka głosów.
Wszystkie różdżki wycelowane były w dziewczynę. Jej ciało przeszyła ogromna moc. Umysł rozdzielał się na miliony kawałków. Nie mogła nic powiedzieć ani krzyknąć, bo w ustach czuła słodki smak krwi. Nagle wszystko ustało, ból znikł.
- Masz serdeczne pozdrowienia od Czarnego Pana, szlamo! – Szepnął ktoś.
Hermiona popatrzyła się jedynie w stronę, z której dochodził dźwięk. Sprawiło jej to okropny ból, lecz dojrzała mężczyznę, który to powiedział. Nie miał już maski na twarzy, rozpoznała go od razu, był to Lucjusz Mafloy.
- Severusie zakończysz cierpienie swojej „ulubionej” uczennicy? – Zapytał właśnie on jegomościa stojącego obok niego.
- Z przyjemnością. – Rozległ się znajomy głos, który dziewczyna słyszała wcześniej.
- Profesor Snape? – Zapytała cicho, na tyle ile pozwalały jej siły.
- Zgadza się moja droga. – Mężczyzna zdjął maskę, pod którą krył się jej były belfer. – Giń, Avada kedavra!
Po raz ostatni tej nocy, po raz ostatni w życiu, dziewczyna ujrzała zielone światło. Ugodziło ją prosto w serce, ale nic nie poczuła prócz błogości. Ból, cierpienie się skończyło. Nareszcie przestała się bać, nie musiała się o nic martwić. Umierała szczęśliwa, że jej troski w końcu się zakonczyły.

***

Na ziemi leżała młoda, obiecująca czarownica z mugolskiej rodziny. Nie żyła, a nad nią stało siedmiu mężczyzn, którzy śmiali się. Nie poczuwali się do żadnej odpowiedzialności. Ich serca były z lodu, a śmierć nie znaczyła dla nich nic.
- Dobra robota Severusie, Czarny Pan będzie zadowolony. – Powiedział Lucjusz Mafloy, który dowodził w tej wyprawie. – Wracamy, nic tu po nas!
Wszyscy śmierciożercy teleportowali się z miejsca zbrodni. Pozostawili troje ofiar na pastwę losu. Nie wiedzieli, że na szafce obok łóżka dziewczyny pozostała jedynie czerwona róża, a obok niej koperta. W środku znajdował się list, którego nie zdążyła przeczytać. Zaadresowany był do niej czarnym atramentem, a z drugiej strony widniał napis nadawcy. Zamazany był łzami, lecz można było dojrzeć dwa słowa „Harry Potter”.


Pozdrawiam
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #163547 · Odpowiedzi: 11 · Wyświetleń: 5610

Tala Napisane: 07.06.2004 19:50


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 08.05.2004
Skąd: Kraków
Nr użytkownika: 2110


Opowiadanie podobało mi się. W niekróych momentach chciałam cię ochrzanić za to, że było to odrobinę naciągane. Są literówki, ale one mi nie przeszkadzają. Podobało mi się i tyle czekam na następną część.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #156018 · Odpowiedzi: 4 · Wyświetleń: 5291


New Posts  Nowe odpowiedzi
No New Posts  Brak nowych odpowiedzi
Hot topic  Gorący temat (Nowe odpowiedzi)
No new  Gorący temat (Brak nowych odpowiedzi)
Poll  Sonda (Nowe odpowiedzi)
No new votes  Sonda (Brak nowych odpowiedzi)
Closed  Zamknięty temat
Moved  Przeniesiony temat
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 03.05.2024 10:34