Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

5 Strony < 1 2 3 4 > »  
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Harry Potter I Bractwo Smoka [zak]

Natalia
post 15.07.2005 13:32
Post #26 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 15.07.2005
Skąd: Tarnów




Podoba Mi Się
Nie Znalazłam Żadnych Błędów Może Dlatego Że Ich Nie Ma??
hehe Nie Jestem Pewna:P:D
Dobrze i Szybko Się Czyta
Kiedy Dalsza Część??

Ten post był edytowany przez Natalia: 15.07.2005 13:34


--------------------
Motto:
Mrok kryje prawdę o nas samych. Ludzie boją się ciemności bo w niej kryją się demony, ale nie pochodzą z piekła tylko z ludzkich umysłów. Sami boimy się siebie nawzajem. Moc i wiara we własne możliwości są piękne tylko w ciemności.

.........................................................................................

Przyjaźń może oznaczać bycie razem, pisanie listów lub rozmowy telefoniczne. może być wiotka, ulotna, trwała i silna, może trwać całe życie lub tydzień. Może zostawić nas z uczuciem goryczy albo zostać w pamięci jak ciepły, jasny klejnot. Nic nie zastąpi przyjaźni - ani pieniądze, ani władza, uroda, dobrobyt, ani sława... Uśmiech jest najprostszą drogą do ludzkich serc...Uśmiech jest jak słońce, które spędza chłód z ludzkiej twarzy...Uśmiech bogaci obdarzonego, nie zubożając dającego...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Vanillivi d'Azurro
post 13.09.2005 21:48
Post #27 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 17
Dołączył: 11.09.2005
Skąd: Kraków




Czytałam już wcześniej ten ff na blogu. Szczerze mówiąc, średnio mi się podoba. Jak na mój gust za dużo Snape'a , a fragmenty o Bractwie są po prostu nieciekawe. Najbardziej podoba mi się ten fragment, w którym Harry kpi sobie, że został prawą ręką Voldiego.


--------------------
Rachegedanken von Demut gepeitscht
Du siehst und hörst nichts mehr
Deine kranken Gefühle
geben ihm keine Chance
Deine Wut will nicht sterben
nur dafür lebst Du noch


Rammstein, Meine Wutt will nicht sterben

Czarno - Biały Kot
Blog Vanillivi d'Azurro
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 14.09.2005 17:04
Post #28 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Ja, ja przepraszam. Wiem, że niektórym to się nie podoba. Ale jak już napisałam na Mirriel jestem uparta. Nawet bardzo. Dlatego kontynuować będę. Ktoś mi kiedyś powiedział, że nawet jeśli tekst podoba się tylko jednej osobie to warto dalej pisać, właśnie dla tej jednej osoby.


ROZDZIAŁ 10
„Nauka zawsze idzie w parze z poświęceniem”

W ciągu najbliższego miesiąca Harry poznał więcej zaklęć obronnych niż w całych poprzednich pięciu latach nauki. Oczywiście nie zabrakło też klątw i uroków, których nie powstydziłby się dobrze wykwalifikowany auror. Codziennie spędzał kilka godzin w wieży bractwa. Swój czas wolny dzielił między pięć osób.
Rona i Hermionę, którzy martwili się o swojego przyjaciela. Przestali jednak zwracać uwagę na jego dziwne zachowanie odkąd powiedział im, że uczy się z pewną dziewczyną, ale na razie nie chce zdradzać jej imienia. Gryfonka skwitowała to wzruszeniem ramion i stwierdzeniem, że od tego zaczynają się najwspanialsze romanse wszechczasów. Rudzielec przez kilka dni nabijał się z kolegi, ale gdy ten nawiązał do jego związku z panną Granger natychmiast zamilkł.
Angel, z którą powtarzał materiał z eliksirów. A w międzyczasie robił antidota na różnego rodzaju zaklęcia i trucizny. Dziewczyna sądziła, że może mu się to przydać w pracy aurora i nie tylko.
Pablo, który powtarzał, że nie przejdą do trudniejszych rzeczy dopóki nie nauczy się porządnie oklumencji i przynajmniej w minimalnym stopniu podstawowych zasad legilimencji. Brązowowłosy chłopak nie reagował na słowa wypowiadane przez młodego Pottera, kiedy ten twierdził, że umie bronić swój umysł przed penetracją z zewnątrz. Zaznaczał też, że jest to jedynie rozgrzewka przed prawdziwym treningiem umysłu.
Najwięcej problemów Harry miał z Carmen, która uparcie powtarzała, że w życiu nie widziała kogoś, kto z taką premedytacją zgrywałby słabeusza. Chłopakowi nie pozostało, więc nic innego jak codziennie wstawać o szóstej i ćwiczyć mięśnie w Pokoju Życzeń, pod bacznym okiem wymagającego trenera, którym była panna Black. Po dwóch tygodniach, można powiedzieć, że popadł w rutynę i przemykanie się korytarzami unikając wścibskich spojrzeń niektórych portretów nie nastręczało mu większych kłopotów. Ciągle jednak nie rozumiał, czemu dziewczyna upiera się przy ćwiczeniach fizycznych, podczas gdy czas przeznaczony na nie mógłby poświęcić chociażby zaklęciom.
- Mógłbyś, ale tego nie zrobisz – tłumaczyła jak małemu, nic nie rozumiejącemu dziecku – i możesz mi wierzyć niedługo przydadzą ci się mięśnie.
Jego ćwiczenia odbiły się pozytywnym echem również w Quiddichu. Ron w każdą sobotę organizował kilkugodzinne treningi. Już po miesiącu działalności jako kapitana dorobił się tytułu „godnego następcy Wooda”, jak nazwała go McGonagall, lub „kolejnego kata”, jak mówili uczniowie. Pierwsze dwa spotkania przeznaczył na zgranie się drużyn. W ciągu każdego kolejnego treningu oba składy rozgrywały między sobą mecze.
Wybór Grega na tymczasowego kapitana okazał się całkowicie niepotrzebny. Chłopak przejął funkcję trenera i przewodnika „drugiej ligi” już od pierwszych dni. Wszyscy zawodnicy zgodzili się, aby piastował ten urząd dłużej. Greg był synem wysoko postawionego urzędnika w Ministerstwie Magii, a co za tym idzie umiał obyć się w wielkim świecie. To on załatwił Gryfonom pozwolenie na sobotnie treningi i to on dopilnował, aby nikt z innych domów się w tym czasie nie kręcił. Był też dobrym strategiem, razem z Ronem opracowywał plan gry na zbliżający się mecz ze Ślizgonami, który miał się odbyć w połowie listopada.
Snape, tak jak przez ostatnie lata terroryzował uczniów ze szczególnym uwzględnieniem, pewnego kruczowłosego Gryfona. Czarodziej sam przed sobą musiał przyznać, że jest niesprawiedliwy. Chłopak poprawił się w ważeniu eliksirów i co najważniejsze znał zastosowanie owych specyfików. Nawet, jeśli wychodziło mu coś innego niż omawiane substancje, poprawnie wskazywał popełnione przez siebie pomyłki.
Anastazja Romanowa obserwowała uczniów niczym sokół polujący na swoją kolację. Już we wrześniu zauważyła, że na tle pozostałych uczniów, nawet z siódmych roczników, wybijają się dwie osoby. Carmen Black i Harry Potter. Hermiona Granger również była zdolną uczennicą, ale jej wiedza ograniczała się do książkowych regułek, które były niekompletne.
Nauczycielka była pół elfem. Jej matka, królowa leśnych elfów o wdzięcznym imieniu Nessa Alcarin, co w tłumaczeniu na język ludzi oznacza Leśna Gwiazda, wyszła za mąż za czarodzieja, Nikite Romanow. Związek ten miał na celu zaprowadzić zgodę pomiędzy ludźmi, a elfami z okolic południowych krańców Syberii. Po roku małżeństwa na świat przyszła mała Anastazja. Dziewczynka zgodnie z intercyzą, którą podpisali jej rodzice wychowywała się wśród lasów ucząc się subtelnej sztuki przetrwania i ziołolecznictwa. W wieku lat jedenastu poszła do Renomowanej Uczelni Magii w centralnej Rosji.
Obecnie miała dwadzieścia cztery lata i dokładnie w ostatnią noc listopada musiała przejąć tron po matce. Tak nakazywała tradycja, a ona nie zamierzała się jej sprzeciwiać. Cały rytuał zmiany królowej nie był skomplikowany, ale przygotowania do niego zawsze sprawiały mnóstwo kłopotów i trwały blisko dwa tygodnie. Na czas swojej nieobecności potrzebowała zastępstwa i wydawało jej się, że już je znalazła. Powinna mieć jeszcze tylko pozwolenie Dumbledore’a na opuszczenie Hogwartu.
- Ależ Anastazjo. Oczywiście możesz jechać, ale obawiam się, ze sama musisz znaleźć osobę, która zechce cię zastąpić i prowadzić za ciebie lekcje. Wiesz przecież ile problemów mam, co roku ze znalezieniem odpowiedniego kandydata na to stanowisko. – Powiedział dyrektor, gdy tylko czarodziejka powiedziała o przyczynach swojego wyjazdu- Na ile wyjedziesz?
- Góra miesiąc. I myślę, że powinien pan załatwić dwa zmieniacze czasu, dla moich zastępców
-Nich?- Uniósł sugestywnie brew.- Kto nimi będzie?
-Carmen Black ze Slytherinu i Harry Potter z Gryffindoru. Oboje przewyższają swoją grupę zarówno wiedzą jak i doświadczeniem. Z powodzeniem mogą również uczyć starszych uczniów.
Mężczyzna podrapał się różdżką w tył głowy. Takiej odpowiedzi mógł się spodziewać. Jako dyrektor szkoły musiał znać możliwości swoich uczniów. I rzeczywiście ta dwójka przejawiała zadziwiające wręcz zdolności w dziedzinie obrony przed czarną magią. Nie mógł jednak wiedzieć, że również czarno – magiczne zaklęcia nie są dla nich trudne. W zamyśleniu pokiwał głową.
- Dobrze. Napiszę list do Ministerstwa z prośbą o przysłanie dwóch zmieniaczy, lub choćby jednego. Porozmawiasz na ten temat z Carmen i Harrym?
Kobieta skinęła głową. Wstała z zajmowanego przez siebie krzesła i wyszła z pomieszczenia.
Białobrody czarodziej popatrzył na swojego feniksa. Dzień spalenia był już bliski, więc ptak nie wyglądał zbyt okazale. Ciągle jednak był mądry jak starzec, który wiele w życiu widział. Przechylił łebek i osobliwie spojrzał na mężczyznę siedzącego w fotelu.
- Masz rację Fawkes. To najlepsza okazja, aby pogodzić zwaśnione domy.
Zadowolony feniks zaśpiewał radośnie, a następnie spłonął. By po chwili odrodzić się na nowo. Tak samo jak codziennie odradza się słońce i księżyc, przynosząc światu zarówno radość i szczęście jak i zmartwienia i smutki.

Klasa obrony przed czarną magią rozbrzmiewała od okrzyków ćwiczących uczniów. Co chwilę rozbłyskał jakiś kolor, podczas gdy poprawnie rzucona tarcza powinna być bezbarwna. Harry siedział na ławce i ze znudzeniem obserwował Rona i Hermionę. Jego przyjaciele byli parą nie tylko w życiu, ale także na zajęciach. Profesor Romanowa na początku października dobrała ich w pary zgodnie z indywidualnymi możliwościami. Jak łatwo się domyślić najszybciej uczyła się para Black- Potter.
Carmen siedziała obok Harryego. Jednak w przeciwieństwie do chłopaka pilnie obserwowała inne osoby. Jej bystre oczy dostrzegały najmniejsze nawet błędy w ruchu różdżki. Popatrzyła na swojego sąsiada. Wyjęła zza ucha różdżkę, skierowała na Gryfona i mruknęła ledwo poruszając ustami:
- Drętwota.
Potter poczuł delikatne zawirowania powietrza po swojej prawej stronie. Po chwili usłyszał dziewczynę szepczącą coś jakby zaklęcie. Wiedział, że wyjęcie różdżki i wypowiedzenie odpowiedniej formuły zajmie zbyt dużo czasu. Zeskoczył z ławki i błyskawicznie odwrócił się w stronę Carmen posyłając w jej stronę Densuaego.
Dziewczyna zgrabnie wytworzyła tarczę chłonącą. Uśmiechnęła się rozbrajająco i ze zwykłą u siebie prostotą powiedziała:
- Nudzi mi się. Poćwiczymy?
- A mam jakieś wyjście?
- Nie.
Przeszli w kąt klasy, gdzie Carmen wyczarowała barierę, dzięki której mogli rzucać na siebie każde zaklęcie, bez obawy, że uderzą nim kogoś innego. Młoda czarownica dodała też zwykłe Silencio. Wytłumaczyła czarodziejowi, że to po to, aby nikt nie mógł słyszeć, jakiego rodzaju zaklęć używają. Ustawili się w odpowiednich pozycjach. Skinęli lekko głowami. Przez chwilę stali w bezruchu.
- Tormento – rozpoczęła atak dziewczyna.
Harry zdziwił się nieco słysząc z ust Carmen dozwoloną wersję Cruciatusa. Nie było jednak czasu na zastanawianie się. Ledwo udało mu się uchylić, a już leciało w niego kolejne zaklęcie. Przerzucił całe ciało w prawo posyłając w stronę dziewczyny Avis, a następnie Expelliarmusa.
Całą scenę obserwowała Anastazja. Teraz już wiedziała, że jej wybór padł na właściwe osoby. Uśmiechnęła się widząc małe ptaszki wylatujące z różdżki chłopaka. Jego taktyka była całkowicie inna niż pozostałych czarodziejów. Nawet, jeśli walczył zachowywał się jak wąż. Próbował zmylić przeciwnika niepozornym zaklęciem, by po chwili zaatakować go z pełną mocą. Kobieta czasami zastanawiała się, dlaczego chłopak jest w Gryffindorze, a nie w Slytherinie. Według niej pasowałby tam idealnie.
Dzwonek zadzwonił i uczniowie zaczęli wychodzić z klasy. Nie zdziwili się, że nie mają żadnego wypracowania do napisania. Był wtorek, więc tylko ćwiczyli. Teoretyczne lekcje odbywały się w czwartki i to właśnie podczas nich, nauczycielka zadawała mnóstwo pracy domowej.
- Black, Potter zostańcie proszę – rzuciła w stronę rzeczonej dwójki, która dopiero teraz zorientowała się, że był już koniec lekcji. Silencio, bowiem rzucone na pewien obszar miało jedną małą wadę. Nie pozwalało żadnym dźwiękom na przedostanie się przez barierę, ale również żadnych nie wpuszczało.
Uczniowie popatrzyli po sobie, wzruszyli ramionami. Poczekali, aż ostatnie osoby opuszczą klasę. Podeszli do katedry i wyczekująco spojrzeli na nauczycielkę.
- Jak wiecie, albo nie wiecie jestem elfem leśnym. Powiem wam nawet, że wysoko postawionym. W połowie listopada muszę wyjechać, wiąże się to z pewnym rytuałem, jeśli to was interesuje. W związku z tym potrzebuję kogoś, kto zastąpiłby mnie przez ten czas i pomyślałam, że wy moglibyście to zrobić.
- To wcześnie pani się zorientowała – mruknęła pod nosem Carmen, głośno zaś powiedziała.- Co należałoby do naszych obowiązków?
- To samo, co do moich. O lekcje się nie martwcie. Profesor Dumbledore obiecał załatwić wam zmieniacze czasu.
Dziewczyna spojrzała na chłopaka, który od dłuższego czasu na nią patrzył. Ten nieznacznie skinął głową. W odpowiedzi nastolatka pokazała wszystkie ząbki. To zapowiadało się na bardzo ciekawe przeżycie.
- Dobrze, pani profesor. Zgadzamy się.
- W takim razie przyjdźcie do mojego gabinetu w piątek po południu. Dam wam plan zajęć i powiem, na jakich poziomach są poszczególne klasy. Możecie odejść.
Gryfon i Ślizgonka wyszli z klasy i jakby wiedzieni pierwotnym instynktem pognali do biblioteki. OPCM była ich ostatnią lekcją, więc nie stracą żadnych zajęć. Wpadli przez drzwi do pomieszczenia od podłogi do sufitu załadowanego książkami. Carmen jako pierwsza dotarła do kontuaru.
- Poproszę jakąś książkę o elfach! – Wykrzyknęła entuzjastycznie.
- Uspokój się dziewczyno – ofuknęła ją bibliotekarka. – To biblioteka, nie bazar. Elfów się zachciało. Też coś. Poszukaj w dziale fantastyki.
-Przepraszam panią- odezwał się potulnie Harry.- Jej chodziło raczej o coś w stylu magicznych ras zapomnianych, a konkretniej o elfy.
Czarownica potrząsnęła głową z irytacją, ale dźwignęła się z krzesła. Nie powiedziała tego na głos, ale zupełnie tak samo zachowywał się James i to zawsze on załatwiał potrzebne Huncwotom książki. Mimo, iż Remus w królestwie pani Pince spędzał najwięcej czasu to nie miał tego CZEGOŚ.
- Zaczekajcie. Zaraz coś wam przyniosę.
Wróciła po około dziesięciu minutach z wielkim tomiszczem w rękach. Podała go dziewczynie i z powrotem zasiadła przy kontuarze. Jakąś cząstką swej świadomości zarejestrowała, że panna Black miała na piersi naszywkę z symbolem Domu Węża. Ślizgoni zazwyczaj nie przyjaźnią się z Gryfonami, tymczasem ta dwójka w najlepsze siedzi sobie przy stole i przegląda „Elfy – mity czy prawda” Gilderoy’a Atenerbhy‘ego.
- Elfy Kwiatowe,… Elfy Mroczne,… Elfy Cukrowe, o jest. Elfy Leśne! – Szepnęła triumfująco nastolatka.
Harry pochylił się nad woluminem.

„Mówi się, że są jedynie wytworem ludzkiej wyobraźni. Do końca nie udowodniono ich istnienia. Jedyne informacje, jakie udało mi się zgromadzić na ich temat pochodzą ze starych czarodziejskich legend.
Według jednej z nich władczynią Leśnych Elfów jest zawsze kobieta, najstarsza córka w rodzie. W wieku dwudziestu czterech lat przejmuje ona obowiązki swojej matki. Proces przygotowania następczyni tronu wymaga dwóch tygodni. Przekazanie władzy następuje dokładnie w nocy z trzydziestego listopada na pierwszego grudnia…”

- Czyli wszystko się zgadza – mruknęła do siebie dziewczyna.
Chłopak jedynie pokiwał głową.
Draco Malfoy siedzący nieopodal skrzywił się teatralnie. Nie spodziewałby się tego po czarnowłosej. Bratać się z wrogiem. Też coś. Po Blackach można się jednak spodziewać wszystkiego. Później będzie musiał z nią pogadać.
Parvatti Patil podobnie jak Lavender Brown nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Spośród wszystkich Gryfonów Harry i Ron chyba najbardziej nie lubili Ślizgonów. Tymczasem dziewczyny obserwowały, jak chłopak szepcze coś do tej całej Black, a następnie jakby nigdy nic wychodzi. Kilka minut później bibliotekę opuściła również Carmen.



Zgodnie z obietnicą w piątek o godzinie szesnastej do drzwi gabinetu Anastazji Romanowej zapukało dwoje uczniów. Zdążyli się już przyzwyczaić, że będą uczyć swoich kolegów, jednak nadal byli nieco zdziwieni, że wybór padł akurat na nich. Harry, co prawda już wcześniej był postawiony w roli nauczyciela, ale robił to w tajemnicy przed wszystkimi. Uczyć musiał wtedy jedynie małą grupkę osób, które chciały się czegoś nauczyć i zrobić na złość Umbridge. Teraz jednak sytuacja wyglądała nieco inaczej.
- Proszę! – usłyszeli ze środka głos profesor Romanowej.
Po chwili całą trójką siedzieli przy biurku przeglądając różnego rodzaju papiery. Nie zabrakło wśród nich: programu nauczania, planu lekcyjnego, notatek i kilku podręczników.
Carmen i Harry nie pytali o powód nieobecności nauczycielki. Po przeczytaniu, co najmniej czterech woluminów o elfach leśnych zgodnie orzekli, że pani profesor musi być ważną osobistością.
Anastazja domyślała się, że obecni w jej gabinecie uczniowie w ciągu zaledwie trzech ostatnich dni zdążyli przejrzeć odpowiednią ilość książek i wysnuć własne w nioski. Co prawda takie zachowanie bardziej pasowało do Hermiony Granger niż Harry’ ego Pottera, ale cóż, ludzie się zmieniają.
Czarownica dziwiła się także innej rzeczy. Ślizgoni i Gryfoni raczej za sobą nie przepadali. Tymczasem ich przedstawiciele siedzący przed jej biurkiem wręcz przeciwnie. Można nawet posunąć Siudo stwierdzenie, że całkiem nieźle się ze sobą dogadują, zupełnie jakby spędzali razem po kilka godzin dziennie, ale nigdy nie udało jej się na choćby jednej wspólnej rozmowie.
- Do waszych obowiązków należeć będzie nauczenie pozostałych jak największej ilości zaklęć ofensywnych i defensywnych – tłumaczyła. – Myślę, że w klasach od sześć wzwyż możecie przejść do pojedynków. W pierwszej, drugiej i trzeciej robicie program podstawowy – zamilkła na chwilę. – Czwarty rok jest na poziomie zaklęć niewybaczalnych, jeśli wiecie, o co mi chodzi. – Pokiwali skrzętnie głowami. Mogłaby przysiąc, że Harry wymamrotał coś w stylu „Moody”. – Piąty natomiast zaczął przerabiać sposoby rozbrojenia przeciwnika. Czy wszystko jasne?
- Prawie – odpowiedziała dziewczyna. – Mamy robić część teoretyczną, czy praktyczną?
- I jedną i drugą. Niech wszyscy robią notatki, ale prac pisemnych raczej nie będziecie zadawać. Mogę się założyć, że nie będziecie mieć czasu na ich sprawdzanie – dodała ze śmiechem. – Dyrektor Dumbledore da wam zmieniacze w poniedziałek po śniadaniu.
- Dobrze – odpowiedział jej zgodny duet. – Dowidzenia.

Sobotni poranek zastał Harry ‘ego siedzącego na łóżku i patrzącego w przestrzeń. Dookoła niego leżały pergaminy i podręczniki. W ręce trzymał najzwyklejszy w świecie mugolski długopis. Przeniósł wzrok na najbliższą kartkę. Napisany był na niej przepis na pewien skomplikowany eliksir. Był to ten sam pergamin, który Harry wziął z domu Mistrza Eliksirów.
Aktualnie męczył się nad wypracowaniem dla Snape’ a. Tym razem dotyczyło ono krwi ludzkiej. Jego dokładny temat brzmiał „Wymień jak najwięcej eliksirów, w których wykorzystuje się ludzką krew oraz podaj ich właściwości i status zajmowany w Leksykonie Eliksirów Wszelakich”. Nauczyciel powiedział, że można omówić wybrany przez siebie specyfik. Harry wiedział, że Severus tego nie doceni, ale i tak postanowił to zrobić. Pytaniem pozostawało, który z eliksirów wybrać. Po długich przemyśleniach Harry zdecydował się na taki, który jest rzadko spotykany. A eliksiry ze snape’ owej biblioteki były bardzo rzadkie. Nie mógł jednak nikomu powiedzieć, że takowy zna. Jak powiedział Snape „już za samą znajomość ich nazw można wylądować w Azkabanie”. A Harry’ emu jakoś nieszczególnie uśmiechał się przedłużony urlop w tym miejscu.
Anastazja Romanowa już od wschodu słońca krzątała się po swoich prywatnych kwaterach. Mimo iż była czarodziejką najbardziej lubiła podróżować pociągiem, choć i samolotem nie wzgardziła. Nie miała jednak czasu na sentymenty. Dokładnie o dwunastej czasu Greenwich miała zjawić się w moskiewskim Ministerstwie Magii. Ojciec obiecał załatwić jej świstoklik w okolice południowo - wschodnich krańców Niziny Zachodniosyberyjskiej. Dokładniej powiedziawszy to do Nowosybirska. Stamtąd czekała ją godzinna podróż pociągiem na północ, a następnie marsz na północny – zachód. Teoretycznie mogłaby się aportować bezpośrednio na miejsce, ale niestety elfy nie przepadały za takim sposobem podróżowania. Nawet, jeśli miały magiczne zdolności. Poza tym chciała zobaczyć się z ojcem, którego ostatni raz widziała ponad cztery miesiące wcześniej.
Wbrew pozorom do elfiej osady wcale nie tak łatwo było się dostać. Albo znało się odpowiednie ścieżki, albo błąkało po lesie w nieskończoność narażając się na atak dzikich zwierząt. Wśród leśnych kniei najlepiej orientowały się zwierzęta i elfy. Czarodzieje, nawet, jeśli chcieli bardzo rzadko tam trafiali, a jeśli już, to z zawiązanymi oczyma.
Kobieta rozejrzała się po sypialni, sprawdziła każdy, nawet najmniejszy zakamarek. Machnęła różdżką zmniejszając kufer do rozmiarów pudełka zapałek. Schowała go do wewnętrznej kieszeni kurtki. Zabezpieczyła kwatery kilkoma dodatkowymi zaklęciami i spokojna już udała się do Hogsmade.
Spojrzała na zegarek. Do umówionego spotkania miała jeszcze blisko trzy godziny. Z trzaskiem deportowała się na warszawskim rynku. Wyciągnęła podtrzymującą włosy spinkę. Co jak co, ale mugole do widoku spiczastych uszu raczej nie przywykli. O ile jeszcze pojawiający się znikąd ludzie nie stanowią już sensacji, o tyle nieludzie budzą sporo kontrowersji.
Rozejrzała się dookoła. Nic się tu nie zmieniło od jej ostatniej wizyty. Uśmiechnęła się na myśl o minie przyjaciela, gdy ją tylko zobaczy. Pięć lat. Pięć długich lat go nie widziała. Od śmieci jego półtorarocznej córeczki. Mała miała wadę serca. Jak na ironię nawet czarodzieje nie umieli jej pomóc. Uśmiechnęła się gorzko. Nikt nie jest na tyle potężny, aby oszukać śmierć. Nikt.
Przecisnęła się przez tłum ludzi. Weszła do jednej z pomalowanych na czerwono kamienic. Przeszła przez sklep, aż znalazła się na zapleczu. W mroku dostrzegła wąskie schodki prowadzące na górę. Z mozołem wspięła się na szczyt wiekowej budowli. Zapukała do starych, wymagających pomalowania drzwi. Ze środka dało się słyszeć szuranie butów. Po chwili wejście stało otworem.
Kobieta weszła do małego korytarzyka. Gospodarz uśmiechnął się przepraszająco.
- Wybacz mam tu remont i straszny bałagan.
- Nie znudziły ci się te remonty? Za każdym razem ilekroć zapraszałam cię do siebie wymawiałeś się remontem – powiedziała z udawanym rozdrażnieniem.
W jego niebieskich oczach pojawił się ledwo dostrzegalny ból. Szybko jednak znikł zastąpiony przez ciekawość. Gestem zaprosił gościa do niewielkiego saloniku. Pokój urządzony był w tonacji zielono – niebieskiej. Bladobłękitny sufit idealnie współgrał z imitacją marmurowych kolumn porośniętych bluszczem i lasu w tle wymalowanych na ścianach. Na wprost drzwi stał niewielki, zabytkowy kredens „po babci”.
Rozsiedli się na wygodnych, wiklinowych fotelach. Na stoliczku pojawiła się butelka wina i dwa kieliszki.
- Co cię tu sprowadza? – zadał pytanie mężczyzna.
- Byłam w pobliżu.
- I ja mam w to uwierzyć? Tak po prostu pojawiasz się po pięciu latach i twierdzisz, że byłaś w pobliżu? – nie krył niedowierzania.
- A co miałam robić? Uciekłeś z naszego świata. Zamelinowałeś się w tym miejscu, a na każdą próbę skontaktowania się z tobą odpowiadałeś, że masz remont.
- Anastazja – powiedział spokojnie. – Nie zaperzaj się tak. I powiem ci szczerze, że z naszego świata nie uciekłem.
Wstał z bujanego fotela i podszedł do okna. Gestem poprosił ją do siebie. Wyjrzeli przez okno. Rozciągał się z niego piękny widok na cały rynek. Wskazał ręką pomnik na środku placu.
- Wiesz, co to jest?
- Oczywiście.
- Ale nie wiesz, że ma też drugie zastosowanie. To coś w rodzaju skrzynki kontaktowej. Największe szumowiny magicznego świata się tu spotykają. Ostatnio coś za często, moim zdaniem.
- Michaił? Myślisz, że coś się święci?
- Na pewno. Od pół roku zaobserwowaliśmy wzmożoną aktywność wszystkich ugrupowań. Spotykają się tu zarówno Błyskawice ze Skandynawii, jak i Szamani z Afryki. Coś się kroi, ale nie wiemy, co – bezradnie rozłożył ręce.
- Riddle?
- Nie wiem – wzruszył ramionami. – Ostatnim razem nie korzystał z usług ulicznych zabijaków. Poza tym w ogóle nie zauważyliśmy, żeby tutaj działał – zamilkł na chwilę. – Nagraliśmy jedną rozmowę. Powinna cię zainteresować. Dotyczy Hogwartu. To chyba tam uczysz?
Skinęła głową. Mężczyzna w tym czasie przeszukiwał regał. Po kilku minutach podszedł do stojącej na niewielkim stoliku wieży stereo. Włożył do kieszeni taśmę i nacisnął przycisk PLAY.
Przez chwilę słychać było jedynie trzaski.
- W razie, czego pomożecie chłopakowi. Zamek obserwować z daleka i pod żadnym pozorem się nie ujawniać. Zrozumiano?
- Ta jest, szefie.
- Uważajcie na Kruka. Będzie chciał się zemścić na Wężu. Macie pilnować i chłopaka, i Węża. Jasne?
- Jak słońce.
Na tym nagranie się kończyło. Kobieta spojrzała pytająco na swego towarzysza.
- Wężem jest prawdopodobnie ten, jak mu tam, Snape. Chłopakiem jak się domyślasz jest Potter.
- A Kruk?
Pokiwał przecząco głową. Przez chwilę panowała cisza, przerywana dźwiękami dobiegającymi z zewnątrz. Gwar ulicznych sprzedawców mieszał się z czystymi tonami katarynki.
- Pójdę już – odezwała się Anastazja. – Chcę porozmawiać z ojcem zanim pojadę w leśną głuszę.
- W takim razie do zobaczenia.
Podeszła do kominka znajdującego się między dwoma kolumienkami. Wzięła trochę proszku Fiuu. Wrzuciła go do paleniska. Wypowiedziała adres i znikła.
Michaił Dawidow niegdyś najlepszy auror w służbie rosyjskiego ministerstwa uśmiechnął się drwiąco. Wiedział, kim jest Kruk. Któż z aurorów starszego pokolenia tego nie wie?
Anastazja Romanowa pojawiła się w holu olbrzymiego gmachu. Otrzepała się z popiołu i szybkim krokiem przeszła do windy. Mijając jabłoń rosnącą na środku tradycyjnie już dotknęła kory. Wszyscy wierzyli, że przynosi to szczęście.
Zjechała dwa piętra w dół i przeszła przez szereg wąskich korytarzy. Nad drzwiami, do których zmierzała widniał wielki, fosforyzujący napis: DEPARTAMENT DO SPRAW TRANSPORTU. Nie pukając weszła do środka.
Za biurkiem siedział siwiejący już mężczyzna o ostrych rysach twarzy. Na widok czarownicy jego oblicze rozjaśniło się.
- Witaj tato.
- Córeczko, jak to dobrze, że jesteś. Wypijesz kawę ze starym ojcem?
- Oczywiście tatku. Oczywiście.
Usiedli przy niewielkim stoliku stojącym w kącie. Nikita machnął kilka razy różdżką. W niewielkich filiżankach pojawiła się gorąca, ciemna ciecz o przyjemnym aromacie.
- Źle się dzieje w Ministerstwie – odezwał się niespodziewanie mężczyzna. – Był tu nawet Knot, żeby powiedzieć, że wszystko jest w porządku – zamilkł na dłuższą chwilę. – Jak może być w porządku skoro ludzie umierają, jak za czasów pierwszej wojny! Minister udawał potulnego, ale nie bardzo mu to wychodziło.
- Spokojnie tato. Będzie dobrze. Musi być.
Rozmawiali jeszcze przez godzinę. Anastazja odebrała świstoklik. Obiecując ojcu, że w drodze powrotnej również do niego wpadnie. Chwyciła stary kalosz, poczuła szarpniecie w okolicy pępka. Ostatnią rzeczą jaką zobaczyła była uśmiechnięta twarz Nikity.
Jak każdy ojciec cieszył się, ze jego córka ma możliwość wpłynięcia na stosunki między ludźmi a elfami. Nie wiedział, że już za rok przyjaźń między dwoma rasami będzie bardzo ważna.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 14.09.2005 17:24
Post #29 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Sory, to jest ciąg dalszy poprzedniego rozdziału. Cosik mi go ucieło.

Około godziny czternastej następnego dnia Harry pojawił się na siódmym piętrze. Czujnie rozglądając się na boki podszedł do portretu wiedźmy ze smokiem w tle. Wypowiedział hasło i wszedł do środka. Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie swojej miny, gdy je po raz pierwszy usłyszał kilka dni temu. „Cogito, ergo sum”*. Zapytał wtedy, czy w ten sposób chcą mu coś udowodnić. Dziewczyny uśmiechnęły się tajemniczo. Tylko Pablo powiedział coś, co sprawiło, że miał w sobie jeszcze więcej pytań.
- Wkrótce się dowiesz. Choć znając ciebie prawdopodobnie już to wiesz, ale jeszcze tego nie odkryłeś.
Mimo iż minęły prawie cztery dni od tamtego zdarzenia, ciągle nie wiedział o co mu chodziło. Miał co prawda jakieś mgliste pojęcie o czającej się na dnie jego podświadomości wiedzy, którą tylko on może ujrzeć. Ilekroć pytał o to brązowowłosego chłopaka ten odpowiadał tak samo. Twierdził mianowicie, że Potter znajdzie kiedyś mentora, który pomoże mu odkryć potencjał i rozwiązać wiele zagadek.
Otrząsnąwszy się ze wspomnień rozejrzał się i zobaczył Carmen siedzącą na fotelu i nie zdradzającą najmniejszych nawet oznak życia. Chłopak wiedział jednak, że to tylko pozory. Niespodziewanie dziewczyna wstała.
- Chodź – rzuciła przez ramię, prowadząc go piętro wyżej.
Pomieszczenie, do którego weszli od góry do dołu wyłożone było materacami. Przy drzwiach stał stojak z różnego rodzaju bronią. Dziewczyna podeszła do niego. Przez chwilę przyglądała się dumnie wyglądającym mieczom. Z westchnieniem rezygnacji sięgnęła po dwa identyczne drewniane mieczyki. Jeden z nich podała swemu towarzyszowi.
- Czarodzieje od wieków walczą białą bronią. Ostatnio jednak wolą używać różdżki. To szybszy sposób uśmiercania, bardziej intrygujący i dający poczucie władzy.
Przerwała pozwalając chłopakowi przetrawić zasłyszane informacje. To jeszcze nie koniec sensacji i ona doskonale o tym wiedziała. Tuż po obiedzie dostała pilny list od starszyzny Bractwa. Głosił on, iż zaprzysiężenie nowego członka odbędzie się już za półtora miesiąca. Do tego czasu musiała nauczyć chłopaka przynajmniej podstaw walki. Czekały ją długie godziny trenowania młodego Pottera. Zapewne i tak niewiele zdąży go nauczyć, ale cóż, jak mus to mus.
- Mam też dla ciebie inną, nieco gorszą wiadomość – kontynuowała. – To, że w ciągu najbliższego miesiąca musisz zrozumieć podstawowe zasady uczciwej walki na miecze to pikuś. Mamy do dyspozycji całą tą wieżę obłożoną wszystkimi możliwymi zaklęciami czasowymi, więc nie będziemy mieć z tym większych problemów. Martwi mnie co innego.
Harry zamrugał powiekami. Przez chwilę przyglądał się dziewczynie. Jednak gdy ta nie wykazywała najmniejszej nawet ochoty by się odezwać zadał pytanie, które od kilku minut go dręczyło.
- Co?
- Zazwyczaj kompleksowy trening trwa równo rok. Ani mniej, ani więcej. Najwyraźniej w twoim przypadku jest inaczej. Dali nam tylko trzy miesiące. To musi coś znaczyć. Może aż tak bardzo chcą mieć cię w swoich szeregach – zamilkła na chwilę. – No ale nic. Musimy ćwiczyć.
Zamachnęła się imitacją broni. Drewniany mieczyk z głuchym łomotem zderzył się ze swoim bliźniaczym bratem.
- Nieźle, jak na początek – skwitowała. – Ale to ciągle za mało!
Kolejny cios, wymierzony w ramię był na tyle mocny by wytrącić miecz z ręki chłopaka. Harry zatoczył się, lecz nie zamierzał poddawać. Ręką sięgnął po różdżkę. Za jej pomocą przywołał broń.
Dziewczyna obserwowała dokładnie wszystkie jego ruchy. Według niej robił to zdecydowanie zbyt wolno. Gdyby to był prawdziwy pojedynek to już wąchałby kwiatki od spodu. Obecnie miecz był raczej alternatywną bronią używaną tylko w przypadku gdy czarodziej stracił różdżkę.
- Odłóż różdżkę. Nie będzie ci teraz potrzebna. – Zdziwiony chłopak posłuchał jej rady. – Jesteś czarodziejem. W chwilach zagrożenia potrafisz posługiwać się magią bezróżdżkową. Każdy magik umie przywołać do siebie swój oręż. Ty też potrafisz, musisz tylko naprawdę tego chcieć.
Pod koniec treningu Harry był tak poobijany, że spokojnie mógłby konkurować z najbardziej nawet zapalonymi miłośnikami ulicznych bójek. Z rozciętej wargi i nosa ciekła mu krew. Podbite oko i ogólne obrażenia dopełniały całości. Trzeba przyznać, że Carmen wyglądało o niebo lepiej. Miała co prawda kilka siniaków, ale raczej były one wynikiem upadków i uników niż zdolności Pottera.
- Chodź – powiedziała dziewczyna. – Angel na pewno ma jakieś elksiry, które nam
pomogą.
W pracowni spotkali również Pabla, który aktualnie męczył się nad pokrojeniem żabich wnętrzności. Sądząc po jego minie zajęcie to nie przypadło mu do gustu. Angelica z miną maniaka ucierała róg jednorożca. Carmen i Harry zgodnie pokiwali głowami. W takich chwilach nie należało jej przerywać, ponieważ mogło się to skończyć tragicznie. Czarnowłosy chłopak podszedł do jednej z szafek. Przez chwilę w niej szperał, po czym wyjął cztery małe fiolki, pełne różnokolorowych specyfików.
Znalazłszy się w saloniku poprosił koleżankę o wyczarowanie dwóch kubków z letnią wodą w środku. Sam zajął się przeglądaniem przyniesionych eliksirów. Jednym haustem opróżnił buteleczkę z czerwoną cieczą w środku, w chwilę potem w taki sam sposób zniknął zielonkawy wywar. Drugą fiolkę z tym samym napojem podał dziewczynie. Potrząsnął ostatnią z buteleczek, po czym do każdego z naczyń odmierzył po trzy krople. Woda w nich przybrała barwę pomarańczy, mimo iż eliksir był różowy.
- Zdrówko – podniósł kubek do ust i w kilku łykach pozbył się jego zawartości. – Muszę iść. Za dwadzieścia minut mam trening.
- Uważaj na Malfoy’ a – odezwała się niespodziewanie Carmen. – Nie będzie grał czysto.
- On nigdy nie grał czysto – zbagatelizował Harry.
- Owszem, ale wcześniej nie był kapitanem.
- Dobry macie skład?
- Jak na mój gust może być. I jeszcze jedno. Nowi ścigający są strasznie wredni i brutalni. Pałkarze wiedzą jedynie, że mają walić w tłuczki i chronić tyłek Dracona, a obrońca boi się własnego cienia.
- Czemu mi to mówisz?
- Może dlatego, że nie chcę, żeby cię jutro zabili? Wykorzystaj to co ci powiedziałam. Ostrzeż innych zawodników – uśmiechnęła się lekko. – Zdaje się, że sabotowałam własną drużynę. Snape i Malfoy będą wściekli jak się dowiedzą, ale warto. Już widzę minę tego nadętego arystokraty. Jest przekonany, że wygrają.
- Nie jesteś w drużynie? – jego głos wydawał się być lekko zawiedziony.
- Nie. W quiddicha lubię grać, ale nie chciałabym się zbłaźnić grając pod dyktando Malfoy’ a.
Na tym rozmowa się kończyła.
Trening przebiegał spokojnie. Harry ciągle nie wiedział co zrobić z zasłyszanymi wcześniej informacjami. Na przemyślenie decyzji miał jeszcze co najmniej dwanaście godzin, a więc całkiem sporo czasu.
Gdy wieczorem wrócił do Pokoju Wspólnego, opadł na fotel stojący najbliżej kominka. Hermiona siedząca naprzeciwko niego z zaniepokojoną miną przyglądała się zamyślonemu obliczu chłopaka.
- Coś się stało? – przerwała niezręczną ciszę.
- Nauka zawsze idzie w parze z poświęceniem – odpowiedział bez sensu.
- Tylko czasami i tylko jeśli jest niebezpieczna – zripostowała Gryfonka.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tomak
post 14.09.2005 18:47
Post #30 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 12.07.2005
Skąd: Hogwart




Przeczytałem opowiadanko i stwierdzam ze jest naprawde super. Z niecierpliwoscia czekam na next part mam nadzije ze ukaze sie nie długo. Jednka nie chce poganiac. Piszesz odcinki na zywca czy masz je juz napisane ??


--------------------
user posted image

S.Z.K.O.Ł.A.- Społeczny Zakład Karno Opiekuńczy Łączący Analfabetów

Kierowanie się logiką przy pracy z komputerem jest nielogiczne
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 14.09.2005 19:36
Post #31 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




QUOTE(Tomak @ 15.09.2005 04:17)
Przeczytałem opowiadanko i stwierdzam ze jest naprawde super. Z niecierpliwoscia czekam na next part mam nadzije ze ukaze sie nie długo. Jednka nie chce poganiac. Piszesz odcinki na zywca czy masz je juz napisane ??
*




Na żywca, na żywca. Jestem mistrzem improwizacji. Jasne... Kogo ja chcę okłamać? Kolejny rozdział już niedługo. Jest już napisany, ale wkleję jutro.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Mroczny Wiatr
post 14.09.2005 23:14
Post #32 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 223
Dołączył: 07.09.2005
Skąd: Mroczny Zakątek

Płeć: Mężczyzna



blush.gif Cóż szkoda, że dopiero jutro. Szkoda, że nie masz całości by podesłać mailem. Szkoda, że nie zaczęłaś pisać jakis rok temu, bo teraz wchodząc na forum mógłbym zapewne już całość przeczytać.


--------------------
Jeżeli sądzisz że w dobie Harry'ego Potter sztuka komputerów zanika ....... zapraszam do centrum chłodzenia i wyciszania PC cooling

The Dark Lord shall raise again!.....Give me your hand Wormtail.....Yes Master, thank you Master!.....The other hand!
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 15.09.2005 15:04
Post #33 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




QUOTE(Mroczny Wiatr @ 15.09.2005 08:44)
blush.gif  Cóż szkoda, że dopiero jutro. Szkoda, że nie masz całości by podesłać mailem.  Szkoda, że nie zaczęłaś pisać jakis rok temu, bo teraz wchodząc na forum mógłbym zapewne już całość przeczytać.
*




Rok temu, że się tak wyrażę nie miałam jeszcze dotępu do netu. Pomysłu też było brak. Ale najważniejszą kwestią była wtedy nieprzeczytana książka. Znaczy "Zakon Feniksa", przeczytałam go dopiero jakoś tak w październiku 2004 roku. Teraz jestem już po lekturze wszystkich częście Harry' ego, więc z czystym sumieniem mogę oczekiwać części siódmej, a w międzyczasie pisać własne opowiadanie co też niniejszym czynię.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 15.09.2005 15:11
Post #34 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Obiecany rozdział jedenasty właśnie wylądował. Zapraszam do czytania i przedewszystkim do komentowania. Ostrzegam, że ten rozdział jest dość długi. I niestety mało dopieszczony. Mogą pojawiać się błędy.


ROZDZIAŁ 11
Mecz. Lekcja inna niż wszystkie.


Ciemność zalegająca polanę dawała się wszystkim we znaki. Nikt nie śmiał jednak spojrzeć w stronę nieba. Tego właśnie ich uczyli. „Nie patrz w gwiazdy, gdy spodziewasz się ataku. Oni wyczują moment twojej dekoncentracji” zawsze powtarzał ich mistrz. W ciszy, jaka wokół panowała dało się usłyszeć najmniejszy nawet szmer. Oni jednak nie hałasowali. Jedyny sposób by ich wyczuć to olbrzymia koncentracja.
- Zbliżają się – szepnęła rudowłosa kobieta.
Krąg ciemnych postaci zacieśnił się jeszcze bardziej. Na granicy lasu zalśniły setki żółtych ślepi. Było ich za dużo, wszyscy to wiedzieli. Nikt jednak nie zamierzał uciekać. Przysięgali, że będą bronić niewinnych ludzi.
Rozgorzała walka na śmierć i życie. Brzęk stali uderzającej o stal mieszał się z wyciem potępionych. Udawało im się, wygrywali.
- Lily teraz!
Kobieta uśmiechając się pod nosem wykonała skomplikowany ruch różdżką. Następnie z kieszeni płaszcza wyjęła niewielkie pudełeczko, położyła je na ziemi i cofnęła się kilka kroków. Rozbłysło oślepiające światło. Przetoczyło się przez całą polanę i powróciło do jej centrum odbite od niewidzialnej bariery. Rudowłosa podeszła do pudełeczka i podniosła je.
- Gratuluję Lily – powiedział słusznej postury mężczyzna. – Nie sądziłem, że ci się uda, ale najwyraźniej cię nie doceniłem.
- Jak zwykle, Seth – zaśmiała się perliście. Szybko jednak spoważniała. – Mam do ciebie prośbę. Kiedy nadejdzie czas dasz to mojemu synowi i wytłumaczysz wszystko, co trzeba.
- Sama mu to dasz.
- Nie, nie dam. Mnie już wtedy nie będzie. Gadzina zabije mnie i mojego męża. Dzięki temu mój mały chłopczyk przeżyje. Przysięgnij, że mu to dasz. To i wszystkie moje rzeczy. Przysięgnij!
- Przysięgam… na krew mej matki – dodał po namyśle.

Mężczyzna obudził się gwałtownie łapiąc powietrze. Rozejrzał się po gabinecie. Wszystko było na swoim miejscu, ale… Nie, to niemożliwe – próbował przekonać sam siebie. Dowody jednak mówiły co innego. Na sztywnych nogach podszedł do mugolskiego sejfu, ukrytego za portretem uśmiechającej się rudowłosej czarownicy. W jego gabinecie wisiało jeszcze pięć takich obrazów. Każdy z nich przedstawiał innego, zmarłego już, członka oddziału. Za każdym ukryta była skrytka, w której trzymał ich osobiste rzeczy pomagające im w pracy.
Machnął różdżką, mrucząc pod nosem inkantację zaklęcia. Następnie wstukał siedmiocyfrowy kod i przyłożył palec wskazujący prawej ręki do czytnika skanera. Otworzył drzwiczki. Jego oczom ukazała się lewitująca błękitna koperta. Drżącymi rękami wyciągnął białą kartkę znajdującą się w środku.

Obiecałeś

Jedno słowo napisane w pośpiechu zadziałało na niego jak kubeł zimnej wody. Teraz wiedział już, co miała na myśli mówiąc, że dopilnuje, aby obietnicy stało się zadość. Musiał tylko znaleźć sposób, aby skontaktować się z chłopakiem. Ciągle jeszcze nieco zdenerwowany zasiadł przy wielkim mahoniowym biurku. Przez chwilę szperał w szufladzie, po czym wyciągnął z niej dwa czyste pergaminy i czarny atrament. Gdy skończył pisać zaadresował listy do następujących osób: Harry’ego Pottera oraz Albusa Dumbledore’a.

- Harry, wstawaj! Spóźnimy się na mecz! – Krzyczał Ron w ucho zaspanego kolegi.
- Spokojnie, Ron. Jest dopiero siódma, a mecz mamy o dziesiątej. Zdążymy.
Nie zważając na krzyki przyjaciela przewrócił się na drugi bok i naciągnął kołdrę na głowę. Nie mógł jednak spać. Nie, gdy rudzielec usilnie próbował zwlec go z łóżka. Odrzucił przykrycie i z miną cierpiętnika postawił nogi na podłodze. Po wczorajszych dwóch treningach wszystko go bolało. Zastanawiał się, w jaki sposób zdoła utrzymać się na miotle, skoro z najmniejszym nawet ruchem miał problemy.
Chcąc uspokoić przyjaciela ubrał się i dał zaciągnąć na śniadanie. Hermiona siedziała przy stole z nosem jak zwykle utkwionym w książce. Na powitanie odpowiedziała jedynie kiwnięciem głowy, nie odrywając oczu od kartki. Łyżką smętnie mieszała owsiankę, kompletnie ignorując przy tym wszystko i wszystkich dookoła.
- Hermiono – odezwał się niepewnie Ron – może, choć w czasie śniadania odłożyłabyś książkę?
- Nie mogę – powiedziała płaczliwym głosem dziewczyna. Zrobiła przy tym tak żałosną minę jak to tylko było możliwe. Harry ze zdziwieniem stwierdził, że wygląda jak porzucony psiak. – Jutro mam sprawdzian z run.
- Daj tą książkę – rzekł rozkazującym tonem czarnowłosy chłopak. Nim panna Granger zorientowała się, co zamierza zrobić jej przyjaciel, podręcznik został brutalnie wyrwany z jej ręki. - Nie oddam ci jej dopóki nie zjesz śniadania.
- To jest szantaż – odpowiedziała zbulwersowana dziewczyna.
- Możliwe – zripostował rudzielec. – Ale nie zamierzamy - spojrzał znacząco na kolegę – pozwolić ci zostać anorektyczką.
- Ale…
- I żadnego „ale” – uciął Ron. – Kto pomagałby mi w zadaniach domowych.
- Wiesz, co Ron? Jak ty czasem coś palniesz to naprawdę… - Potter pokiwał głową z politowaniem. – Szkoda gadać.
Rozzłoszczona Hermiona skierowała swe spojrzenie na talerz i w zatrważającym wręcz tempie pochłaniała kolejne porcje owsianki. Weasley wzruszył ramionami i z miną niewiniątka zabrał się za pałaszowanie grzanek z dżemem truskawkowym. Ginny siedząca nieopodal przewróciła teatralnie oczyma, zmarszczyła przy tym zgrabny nosek i pokręciła głową. Jeśli chodzi o Harry’ ego, to skupił się on na nie syczeniu przy każdym ruchu.
Reszta posiłku minęła we względnym spokoju. Nie licząc pojawienia się dużego, czarnego orła, który wzbudził sporo sensacji. Ptaszysko nic sobie nie robiąc z zamieszania, jakie wywołało z gracją wylądowało na stole Slytherinu, przemaszerował kilka metrów, poczym zatrzymał się przed Carmen. Dziewczyna szybko odwiązała przesyłkę. Przez chwilę ze zdziwieniem przyglądała się czarnej kopercie. Z mieszaniną strachu i rozpaczy zerwała pieczęć. Po kilku minutach wybiegła z sali trzymając w ręce zmiętą kopertę i list, a pod pachą niewielką paczkę opakowaną w brązowy papier. W kilka minut później pomieszczenie opuścił również Pablo.
Hermiona jak zwykle dostała Proroka Codziennego. Z zainteresowaniem zaczytała się w artykuł na pierwszej stronie. Po chwili uśmiechnęła się z wyższością.
- Coś się stało? – Zapytał natychmiast Harry.
Dziewczyna ciągle się uśmiechając podała mu gazetę. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie ministra z lekko przerażoną miną siedzącego za biurkiem i przeglądającego jakieś papiery opatrzone pieczęcią Wydziału Aurorskiego. Na drugim zdjęciu tłum zbulwersowanych czarodziei stał w głównym holu ministerstwa. W tle widać było kilka transparentów z napisem: KONIEC Z KNOTEM, lub też: DUMBLEDORE NA MINISTRA. Pod spodem wielkimi, jarzącymi się literami przykuwał uwagę tytuł:

CHAOS W MINISTERSTWIE
ZBULWERSOWANA SPOŁECZNOŚĆ CZARODZIEJSKA DOMAGA SIĘ REZYGNACJI KNOTA

Jak donosi nasz korespondent z Ministerstwa Magii Korneliusz Knot ma nie lada kłopoty.
Wczoraj przed jego gabinetem zgromadził się pikietujący tłum. „Dość już porwań i śmierci!”, twierdzi jedna z czarownic „Chcemy silnego ministra!”, dodaje inna. Takie wypowiedzi to tylko kropla w morzu. „Minister chyba nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie nad nami wisi”, powiedział Kingsley Shacklebolt, auror „jedyna rzecz, jaką na razie zrobił, to wydanie kilkuset egzemplarzy ulotek nawołujących o zachowanie spokoju”. Skoro nawet służba bezpieczeństwa odwraca się od Knota, to oskarżenia Złotego Chłopca i Albusa Dumbledore’a, kierowane pod adresem Ministra muszą być bardziej poważne niż nam się wydawało.
O możliwość abdykacji Knota zapytaliśmy Nicholasa Fogga, pracującego w Departamencie Przestrzegania Prawa. „Teoretycznie Minister powinien zajmować swoje stanowisko dożywotnio. Można jednak skorzystać z klauzuli dwudziestej szóstej, zawartej w Prawie Merlina. Mówi ona, że jeśli ponad połowa członków Rady Starszych opowie się za usunięciem Ministra ze stanowiska, to nie będzie z tym większych problemów”.
Z samym Knotem nie udało nam się porozmawiać. Mamy jednak oświadczenie wydane przez Persivala Weasley’a, pracującego w biurze Ministra. „Pan Minister uważa, iż strajk nie jest konieczny. Radykalnie przeczy również, jakoby w czerwcu w Ministerstwie miała miejsce kradzież jednej z przepowiedni. Nawołuje również o zachowanie spokoju i powtarza, że stosowne kroki na drodze zwalczania przestępczości zostały już podjęte”.
Jak na razie kroki te są mało skuteczne. Tylko od czerwca zaginęło pięciu wpływowych obywateli naszego społeczeństwa, około dwudziestu zostało rannych w potyczkach ze Śmierciożercami, a czterech poległo. To jeszcze nie koniec tragedii, lecz Minister wydaje się tego w ogóle nie zauważać. (Więcej na stronie piątej)


- Wygląda na to, że Knot nie utrzyma się zbyt długo na ministerialnym stołku – powiedział z miną znawcy Ron. – O ile w ogóle się utrzyma.
- O co ci chodzi? – W pannie Granger odezwała się detektywistyczna żyłka.
- Patrząc na jego minę na tym zdjęciu – wskazał gazetę – wydaje mi się, że on już leży. A razem z nim Percy.
Harry wyczuł w głosie kolegi mieszaninę smutku i pogardy. Nie dziwił mu się. Gdyby sam miał takiego brata czułby się podobnie. Jego spojrzenie spoczęło na stole Hufflepuffu. Ze zdziwieniem zauważył, że Angelica mu się przygląda. Gdy spostrzegła, że na nią patrzy wykonała ruch jakby zamierzała wyjść, jednak pozostała na swoim miejscu. Coś mówiło Potterowi, że powinien gdzieś pójść. Jeszcze raz spojrzał na dziewczynę i delikatnie skinął głową. Ta w odpowiedzi uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała na sufit Wielkiej Sali. Podążył za jej spojrzeniem. Na błękitnym niebie dostrzegł samotną chmurkę przypominającą cyfrę siedem lub kosę. Przez chwilę się zastanawiał, poczym przeprosił przyjaciół mówiąc, że przed meczem ma coś pilnego do załatwienia. Chłopak nie wiedział jeszcze, że dzisiejsze wydarzenia będą dalekie od normalnych.
- Stało się coś? – Zapytał, gdy tylko pojawił się w salonie Bractwa.
Carmen i Pablo siedzieli naprzeciwko siebie bardzo mocno czymś zaaferowani. Pochylali się nad paczką, którą dostała dziewczyna.
- Tego jeszcze nie wiemy. – Odpowiedział chłopak. – Być może ty będziesz wiedział, o co w tym chodzi.
Harry podszedł do nich i również się pochylił. W pudełku były magicznie zmniejszone mugolskie ubrania, sztuk cztery. Każda para opakowana w foliowy woreczek i podpisana imieniem i nazwiskiem.
- W środku było jeszcze to. – Dziewczyna podała mu zieloną kopertę z jego nazwiskiem.

To twój ostateczny egzamin.
Obiekt: Dudley Dursley, lat szesnaście. Syn Petuni, z domu Evans i Vernona Dursley
Cel: Wspomnienia z dnia ataku dementorów.
Wskazówki: Konieczność użycia eliksiru wieloosokowego.
Powodzenia!


Coś Harry’ emu w tej notatce nie pasowało. Coś… Sam nie wiedział co. Chociaż, gdy się skupił mógł wyczuć magię przepływającą przez kawałek pergaminu. Zupełnie jak w przypadku Mapy Huncwotów, jak ze zdziwieniem zauważył. Nigdy wcześniej tego nie odczuł, ale teraz, gdy się nad tym zastanowił doszedł do wniosku, że zwykły list, czy kartka papieru nie emanuje tak silnej magii. Decyzję podjął w ułamku sekundy. Różdżka delikatnie stuka w pergamin, a usta jakby bez jego woli wypowiadają zaklęcie.
- Aperacjum.
Poprzedni napis znika. Na jego miejsce pojawia się inny. Jakby pisany w wielkim pośpiechu.

Mugole po spotkaniu z dementorem widzą to, czego się najbardziej boją. Nawet, jeśli zdarzenie to nigdy nie miało miejsca. Dlatego, Harry Potterze, musisz się dowiedzieć, co takiego widział twój kuzyn. Takie wizje, czasami bywają prorocze.
Reszta wskazówek jest na dnie paczki. Eliksir musicie zrobić sami. Nie potrzeba jednak zbyt dużego pośpiechu. Myślę, że trzy miesiące powinny wam wystarczyć na zgromadzenie potrzebnych składników i zrobienie mikstury. Do sprawy podejdźcie bardzo poważnie.
M.


- Kto to jest M? – To było pierwsze pytanie, jakie wpadło Harry’emu do głowy.
- Zazwyczaj tak podpisuje się najstarszy członek Bractwa. A co? – Niecierpliwie zadała pytanie Carmen.
Przez krótką chwilę Harry’emu wydawało się, że dziewczyna lekko zbladła. Stwierdził jednak, że to tylko gra światła lub przywidzenie.
- Za jakiś czas czeka nas wyprawa do Smeltinga. Szkoły mojego kuzyna – dodał widząc niezrozumienie na twarzy pozostałych.
Cofnął zaklęcie i podał liścik Carmen. Ta przez chwilę się zastanawiała poczym zapytała, czy Harry ma pomysł, w kogo będą mogli się zmienić. Chłopak odrzekł, że o tym pomyślą później, tymczasem on weźmie sobie coś przeciwbólowego z apteczki Angelici.
Kiedy godzinę później Harry zmierzał w stronę szatni tysiące myśli kotłowało mu się w głowie. Nie wiedział czy informacje, które podała mu Carmen są prawdziwe. Nie wiedział też jak Ron się z tą wiedzą zachowa. Wiedział natomiast, że będzie musiał odpowiedzieć na mnóstwo pytań. Domyślał się jaką one przybiorą postać i z całą pewnością nie chciał na nie odpowiadać.
Spojrzał na niebo, jakby tam szukał odpowiedzi na wszystkie pytania świata. Niebo jednak milczało. Ciemne chmury przesłaniały słońce, leciutki wiaterek przyjemnie wiał w twarz. Zanosiło się na deszcz, jednak Harry miał nadzieję, że przez kilka najbliższych godzin nie będzie padało.
Już tydzień temu ustalili, że muszą zdobyć minimum czterysta punktów, choć większa ilość byłaby mile widziana. Gdyby zdobyli mniej niż sześćdziesiąt punktów byliby na ostatnim miejscu, a na to sobie pozwolić nie mogli. W ostatnim, inauguracyjnym meczu Ravenclav vs Hufflepuff, Krukoni zmietli Puchonów 220 do 60. Jeśli Black mówiła prawdę to zwycięstwo mają w kieszeni.
- Ron, możemy porozmawiać? – zapytał, gdy tylko wszedł do szatni. – Na osobności – dodał z naciskiem.
- Jasne.
Wyszli na boisko. Mecz miał się rozpocząć dopiero za godzinę i nikogo jeszcze nie było na trybunach. Z wyjątkiem kilku zapaleńców, którzy chcieli widzieć wszystko jak najlepiej i już teraz zajęli miejsca.
- Wczoraj – zaczął nieporadnie Harry – rozmawiałem z kimś. Ze Ślizgonką. Dowiedziałem się ciekawych rzeczy.
Ron wyglądał na naprawdę oszołomionego. Harry rzadko rozmawiał ze Ślizgonami, ze szczególnym uwzględnieniem płci pięknej pochodzenia ślizgońskiego. Musiało się więc stać coś naprawdę intrygującego, skoro się na to odważył.
- Masz rację – powiedział Potter. – To było bardziej niż intrygujące. Powiedziała, że powinniśmy uważać na Malfoy’ a, bo nie będzie grał czysto, - rudowłosy prychnął z pogardą – że ścigający są wredni i brutalni, - rudzielec otworzył szeroko usta – że obrońca boi się własnego cienia, - Weasley się zakrztusił – że pałkarze są głupcami, którzy pilnują malfoyowskiego tyłka – dopiero teraz zauważył, iż jego przyjaciel jest cały czerwony na twarzy.
- Kto… kto chciałby sabotować własny dom? – wyjąkał.
- Nieważne. Zrób z tą wiedzą co chcesz.
Nie czekając na reakcję kolegi poszedł się przebrać. Ze zdziwieniem zauważył, że skład rezerwowy również ma na sobie stroje. Najwyraźniej kapitanowie o wszystko zadbali. Nic dziwnego, skoro ojciec Elsy Schadow, jednej z rezerwowych ścigających, był na tyle bogaty iż mógłby z powodzeniem kupić połowę Wysp Brytyjskich i jeszcze by mu zostało na drobne wydatki w postaci wynajęcia Madagaskaru, by zorganizować tam urodziny córki. Elsa była jednak miłą dziewczyną i nie obchodziła się ze swoim bogactwem.
Po blisko piętnastu minutach do szatni wrócił Ron. Wyglądał jak ktoś, kto nie ma nic do stracenia. Przebrał się w strój i przez pewien czas wpatrywał się w jeden punkt. W końcu zebrał się w sobie i przekazał drużynie wiadomości Harry’ ego. Zaznaczył przy tym, iż nie wie czy jest to prawdą.
Wszyscy zareagowali dokładnie tak jak się Harry spodziewał. Ginny spoglądała na niego szeroko otwartymi oczyma, jakby chciała się przekonać, że to co usłyszała nie jest iluzją. Pozostali zachowali trzeźwy realizm, stwierdzając, że najprawdopodobniej jest to kłamstwo, mające na celu zmylenie wroga i zmniejszenie jego czujności. Potter musiał się z tym zgodzić. Ślizgoni przecież zawsze tak działali.
Na dwadzieścia minut przed wejściem na murawę boiska Ron wygłosił przemowę. Coś pomiędzy Oliverem Woodem, a Angeliną Johnson. Mówił o tym, że jest dumny z tak wspaniałej drużyny, że profesor McGonnagal też będzie, że na pewno wygrają, że wszystko będzie okey, o ile informacje się potwierdzą. Trwało to dokładnie pięć minut i Harry zastanawiał się, czy przemowy nie ułożyła czasem Hermiona. Z tego co pamiętał Ron nigdy nie umiał przemawiać.
Gdy do początku meczu pozostało dziesięć minut, poprosił drużynę rezerwowych o nałożenie na siebie zwykłych peleryn i udanie się na trybuny.
- Nikt nie powinien o was wiedzieć. Nie po to trzymaliśmy pozostałych z dala podczas treningów, żeby teraz zniszczyć Ślizgonom niespodziankę. I nie zapomnijcie usiąść w pierwszym rzędzie. Hermiona obiecała zając wam miejsce – dodał na odchodnym.
Zarówno na trybunach, jak i w szatni emocje sięgały zenitu. Dzisiejszy mecz był najbardziej emocjonującym widowiskiem w ciągu całego roku. Wszyscy o tym wiedzieli i dlatego nikt nie chciał go opuścić. Krukoni i Puchoni kibicowali obu drużynom, dało się jednak zauważyć, że większa część uczniów ma w rękach chorągiewki w kolorach Domu Lwa. Nieliczni, którzy trzymali się po stronie Ślizgonów mieli w zanadrzu także barwy Gryffindoru. Jeżeli wygrają Lwy, zawsze można powiedzieć, że było się po ich stronie.
- A oto i drużyna Slytherinu – rozległ się magicznie nagłośniony głos Ebenezera Cormaca, czwartorocznego Krukona. – Kapitan drużyny i jednocześnie szukający Draco Malfoy, obrońca Justyn Bear, pałkarze Gregory Goyle i Vincent Crabe, ścigający Mark O’ Neal, Morag Daevey i Daniel Young. Ślizgoni nie mają w drużynie żadnej dziewczyny. Czyżby dyskryminacja?
Gryfoni ryknęli śmiechem. Ron jeszcze raz wytłumaczył wszystkie zagrania. Nikt niczego nie zrozumiał, ale to szczegół, bo wszyscy znają plan gry na pamięć. Żadnych popisowych akcji, tylko spokojne zagrania. Żadnej brutalności, tylko mocne odbicia tłuczków. Żadnych… Właściwie Harry sam wie jak powinien grać. Co tu dużo mówić. Drużyno do boju.
- Na boisko wychodzi właśnie drużyna Gryffindoru. Kapitanem i obrońcą jest Ron Weasley. Szukający to, jakżeby inaczej, Harry Potter. Pałkarze: Andrew Kirke i Jack Slooper. Szukające to: Elizabeth Silverstone, Lisa Northon i najmłodsza z Weasley’ ów Ginny.
Pani Hooch jak zwykle mówiła o uczciwej grze, choć wszyscy wiedzieli, że takową ona nie będzie. Kapitanowie podali sobie ręce. Malfoy miał przy tym minę, jakby dotykał czegoś zgniłego. Zanim wsiedli na miotły Harry usłyszał coś o zdrajcach krwi i psach starego piernika.
- I ruszyli! O’ Neal podaje do Younga, Young do Daevey’ a. Jednak Waesley przechwyciła…
Harry przestał słuchać. Skupił się na poszukiwaniu znicza i unikaniu tłuczków. Jakąś cząstką siebie zarejestrował, że Malfoy uśmiecha się ironicznie i nie zamierza spuścić Pottera z oczu. Po dwudziestu minutach było już pięćdziesiąt do dwudziestu dla Gryffindoru, a pałkarze mieli pełne ręce roboty.
Zgodnie z zaleceniami Rona, Harry nie łapał znicza dopóki przewaga punktowa nie wyniesie co najmniej stu punktów. Biorą pod uwagę fakt, iż ślizgońscy ścigający rozpychali się po całym boisku, a napastnicy nie zamierzali, ani na chwilę się poddać, było to zadaniem dość trudnym.
Po półgodzinie i czterdziestopunktowej przewadze nad Slytherinem, Malfoy dał jakieś sygnały Crabe‘ owi i Goyle’ owi. Ci wykorzystując sprzyjającą okazję zaczęli podawać do siebie jednego z tłuczków, zupełnie jakby grali w tenisa. Jak ze zgrozą zauważył Potter zbliżali się w stronę Rona, zajętego aktualnie bronieniem obręczy przed wzmożonym atakiem Ślizgonów. Logiczne więc było, że nie zauważył lecącej w jego stronę twardej piłki.
- Zdaje się, że Gryfoni zakończyli właśnie grę – rozległ się głos Ebenezera. – Nie sposób grać bez obrońcy.
Ron poczuł, że coś uderza go w głowę. Ostatkiem świadomości zarezerwował, że był to tłuczek. Potem była już tylko ciemność.
Hermiona zerwała się na równe nogi. Z przerażeniem obserwowała jak jej nieoficjalny jeszcze chłopak spada w dół. Odetchnęła z ulgą dopiero gdy Andrew i Jack bezpiecznie sprowadzili go na ziemię.
Wokół Waesley’ a zgromadziła się cała drużyna, przyjaciele i kilku nauczycieli.
- Nie jest w stanie grać – orzekła Popy Pomfrey. – Do wieczora będzie cały i zdrowy, ale teraz… - pokiwała smutno głową.
- W takim razie chyba trzeba odwołać mecz. Gryfoni nie mają szans w aż tak osłabionym składzie – Rolanda Hooch nie kryła zawodu. – A zapowiadało się tak fajnie.
Ginny spojrzała na Harry’ ego i lekko pokiwała głową. Potter wzbił się w powietrze i poleciał w stronę trybun. W tym samym czasie panna Waesley prowadziła ożywioną rozmowę z nauczycielką latania. Ta uśmiechnęła się jak, ktoś kto dopiero dowiedział się, że wygrał fortunę na loterii. Tak, ona zawsze wiedziała, że Gryfoni mają łeb na karku, jak to mówią mugole.
- Cass, to twój dzień – odezwał się Harry.
Gdy dziewczyna przygotowywała się do wielkiego wejścia, Greg zabrał Złotego Chłopca na stronę.
- Chyba czas skończyć tą szopkę. Niech dziewczyny rozpychają się po całym boisku i nie pozwalają nikomu przejąć kafla. Tak jak to ćwiczyliśmy na treningach. Chłopakom powiedz, żeby tłuczkami walili tylko w ścigających. Z Malfoy’ em sobie poradzisz i postaraj się go wkurzyć.
Na tym rozmowa, lub raczej pouczenie się urywało. Do rozmawiających chłopców podleciała zdenerwowana nieco dziewczyna. Dało się jednak zauważyć, że jest gotowa na wszystko. Przelatując obok blond arystokraty uniosła wysoko głowę nie zaszczycając go nawet najmniejszym spojrzeniem. Harry spojrzał jednak w stronę rywala. Wyglądał on jakby połknął eliksir na przeczyszczenie, ale jego oczy ciskały błyskawice we wszystko co się ruszało. Potter posłał mu pełen wyższości uśmiech. Z Lwami Godryka się nie zadziera.
- Wygląda na to, że Gryfoni będą kontynuować grę. Miejsce Waesley’ a zajmuje Cassandra Strong…
Reszta meczu minęła we względnym spokoju. Ślizgoni nie podejmowali już akcji uśmiercania przeciwników, czego nie można powiedzieć o Lwach. W ciągu najbliższej godziny Harry co najmniej pięć razy udawał, że dostrzegł znicza. Przewaga wynosiła sto punktów dla Gryffindoru. Dziewczyny naprawdę dobrze się spisywały. Podawały sobie kafla tak szybko, że komentator przestał zadawać sobie trud z wymienianiem nazwisk zawodniczek. Mówił jedynie, że „kafel ciągle w posiadaniu Gryffindoru”.
Harry zauważył złoty błysk tuż obok prawej pętli Slytherinu. Jak strzała wystrzelił w tamtym kierunku. Malfoy zignorował go całkowicie. Po chwili spostrzegł, że był to błąd. Wtedy niestety było już za późno.
W chwili gdy czarnowłosy unosił rękę z wyrywającym się zniczem, Lisa Northon strzeliła ostatniego w meczu gola.
Po ponad dwóch godzinach mecz został zakończony wygraną Gryffindoru. Po raz pierwszy od dwudziestu pięciu lat przewaga punktowa wynosiła aż dwieście sześćdziesiąt punktów.
- Mecz zakończył się wynikiem 460 : 200 dla Gryfonów – nikt nie zwrócił uwagi na Ebenezera.
Radości Gryfonów nie było końca. Nawet profesor McGonnagall pofatygowała się do Skrzydła Szpitalnego, żeby pogratulować Ronowi drużyny. Profesor Dumbledore podszedł do Harry’ ego gratulując mu spektakularnego zwycięstwa i zezwalając na wieczorną wizytę w kuchni, deklarując, że na pewno pojawi się tam kremowe piwo i mnóstwo słodyczy.
Snape był wściekły. Pozwolił Draconowi grać, tylko dlatego, że jego ojciec był jego przyjacielem. Owszem młody Malfoy gra całkiem dobrze, ale Potterowi nigdy nie dorówna. Poza tym wydawało mu się, że Złoty Chłopiec wcale się nie cieszył. Spojrzał na tabelę wyników wiszącą nad wejściem do Wielkiej Sali.
1. Gryffindor – 460 pkt.
2. Ravenclaw – 260pkt.
3. Slytherin – 200pkt.
4. Hufflepuff – 60pkt.
Dobrze chociaż, że w punktacji między domowej Slytherin górował. Nie było to jednak nic szczególnego. Marne czterdzieści punktów przewagi nad Gryffindorem.
Draco Malfoy pluł sobie w twarz, że nie dowiedział się jaki skład wybrał rudzielec. Fakt, jego własna drużyna była pożałowania godna. Crabe i Goyle, owszem byli silni, ale nic poza tym. Żadnej inwencji. Bear wpuszczał prawie wszystkie gole, czego nie można powiedzieć o Strong, bo dziewczyna broniła całkiem nieźle. Do ścigających nie miał, aż takich zarzutów. Musiał im przyznać grali całkiem nieźle A on? Dał się nabrać jak jakiś dzieciak.
Harry Potter siedział przed kominkiem w Pokoju Wspólnym. Dookoła słychać było śmiech i krzyki. Gryffindor znowu wygrał. Dyrektor pozwolił nawet na przyniesienie piwa kremowego. Profesor McGonnagall nie czepiała się zbytnio, że mimo późnej godziny nikt nie zamierzał spać. Do dormitorium wygoniła co prawda pierwszaków, ale gdy tylko wyszła wrócili świętować z pozostałymi.
Nauczycielka również świętowała, ale nieco inaczej. W koszuli nocnej w małe kwiatuszki i koronką pod szyją zasiadła w fotelu. Na kolanach trzymała album ze starymi zdjęciami Gryfonów. Na niewielkim stoliku obok postawiła szklaneczkę wina. Zazwyczaj nie piła, ale dzisiejszy dzień był wyjątkowy.
Hermiona uśmiechnęła się do przyjaciół. Ona też zdawała sobie sprawę, że dzisiejszy mecz był bardzo widowiskowy. Kiedyś czytała w szkolnych rocznikach, że James Potter, ówczesny kapitan i szukający, przyczynił się do zwycięstwa Gryfonów w finałowym meczu przeciwko Ravenclawowi w widowiskowy sposób łapiąc znicza. Tym samym sprawił iż jego drużyna wygrała cały sezon przewagą ponad pięciuset punktów nad Slytherinem. Kiedy o tym wspomniała Harry powiedział, że jest zmęczony i poszedł do swojego dormitorium.
Ron Weasley świętował wygraną razem z innymi, choć żałował, że nie mógł grać do końca. Cieszył się jednak, że zgodził się na drużynę zapasową.
Albus Dumbledore siedział w swoim biurze i głaskał feniksa po czerwonych piórkach. Kiwał przy tym smutno głową, jakby sam siebie usprawiedliwiał. Może jednak nie powinien trzymać Harry’ ego tak krótko? Może powinien pozwolić mu się wyszumieć? Fawkes jakby rozumiejąc myśli swojego pana zaczął śpiewać piękną, uspokajającą melodię.
Wiele kilometrów dalej Czarny Pan zaklął siarczyście. Wiadomości z Londynu nie napawały optymizmem. Zmiana ministra nie wróżyła niczego dobrego. Choć właściwie można spróbować przeforsować własnego kandydata. Tylko, który z jego sług nadawałby się idealnie? Żaden. Jedni siedzą w Azkabanie, inni z niego niedawno uciekli, jeszcze inni są posądzani o przynależność do Śmierciożerców. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wybierze na tak odpowiedzialne stanowisko, kogoś o wątpliwej przeszłości. Odłożył na biurko list od sługi z ministerstwa. Jutro będzie musiał się tym zająć.

Promienie listopadowego słońca wpadały do pomieszczenia przez niewielkie okienka. Lochy miały to do siebie, że rzadko było w nich ciepło, a jeszcze rzadziej jasno i przytulnie. We wszystkich dormitoriach Slytherinu panowała cisza i spokój. Każdy Ślizgon spał spokojnie, jednak coś było nie w porządku. W Pokoju Wspólnym siedziała samotna postać. Niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w wygasły już kominek. W ręku ściskała czarną kopertę. Po lewym policzku spłynęła pojedyncza łza.
Carmen obudziła się czując na twarzy lekkie promienie słoneczne. Mimo iż był już koniec listopada nie zanosiło się na deszcze. Od czasu do czasu na niebie pojawiały się ciemne chmury, jednak nigdy nie spadała z nich nawet jedna kropla wody. Dziwczyna przeciągnęła się jak kotka. Spojrzała na wiszący na ścianie zegarek. Szósta. Nie budząc pozostałych współlokatorek ruszyła w stronę łazienki. Po kilkunastu minutach wyszła z niej ubrana w czarne dżinsy i biały podkoszulek. Włosy związała z tyłu głowy w coś, co miało przypominać koczek baletnicy, jednak nie bardzo nadawało się do tej kategorii. Rzuciła okiem na pozostałe łóżka. Skrzywiła się lekko patrząc na Pansy Parkinson. Ta dziewczyna doprowadzała ją do szału. Nie, nie była zazdrosna o Malfoy’ a. To raczej charakter Pansy jej nie odpowiadał.
Zebrała książki i pergaminy. Musiała napisać wypracowanie dla Binsa. Temat: Polowanie na czarownice w XVIII wieku. Dość ciekawe, gdy się nad tym zastanowić. I dla Firenza. O tak, lubiła go, choć do wróżbiarstwa miała taki talent jak słoń do baletu. Zdawało się, że centaur tego nie zauważa. Przypomniała sobie co mówił na ostatniej lekcji. „Gwiazdy kryją wiele tajemnic. Nie można odczytać z nich przyszłości, a jedynie teraźniejszość.” Hanna Abott zapytała wtedy po co w takim razie patrzyć w gwiazdy. Nauczyciel uśmiechnął się, ale nic nie odpowiedział. Ona jednak wiedziała o co mu chodziło.
Gdy tylko pojawiła się w Pokoju Wspólnym spostrzegła, że nie jest sama. Podeszła do stolika znajdującego się najbliżej kominka. Położyła na nim książki. Zawahała się przez chwilę. W końcu jednak podeszła do chłopaka siedzącego tyłem do niej. Wydawało się, iż nie zauważył jej obecności. Gdy była tuż za nim rozpoznała potężne ramiona Zabiniego. Z tego co wiedziała, jego rodzina nie opowiadała się po żadnej ze stron.
- Co się stało? – zapytała siadając obok niego.
Chłopak drgnął. Spojrzał na nią, poczym szybko otarł łzy. Wzruszył ramionami i powrócił do kontemplowania zdobień na kominku.
Dziewczyna dostrzegła kopertę w jego prawej dłoni. Przełknęła głośno ślinę.
- Kto?
- Rodzice – odpowiedział drżącym głosem. – A poza tym co cię to interesuje?
Zastanowiła się chwilę. Czemu z nim rozmawiała? Nie wiedziała, ale czuła, że musi coś zrobić. Lekcje mogą poczekać. Teraz najważniejsze jest jego zdrowie. W swoim szesnastoletnim życiu widziała już ofiary samobójstwa, popełnionego przy użyciu różnej broni. Od zwykłej Avady, poprzez eliksiry uśmiercające, na nożach i broni palnej kończąc. Tak to już było, gdy ojciec pracował jako auror, a matka jako patolog sądowy. Nie, zdecydowanie nie chciałaby oglądać Zabiniego rozpłaszczonego na szkolnych błoniach, czy nabitego na szczyt jednej z wież.
- Czasami człowiek czuje się lepiej, kiedy wyrzuci z siebie wszystkie żale – odezwała się spokojnym i delikatnym tonem, jakim zazwyczaj zwracał się jej ojciec do rodzin ofiar.
Blaise spojrzał na nią przeciągle. Wziął głęboki oddech i zaczął mówić bezbarwnym tonem.
- To Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. To on ich zabił, jestem tego pewien – powiedział z pogardą w głosie. - Tutaj tego nie napisali, ale ja to wiem – zamilkł na chwilę jakby dobierając słowa. Dziewczyna nie przerywała, ani nie poganiała. – Ponoć znaleźli ich leżących na łóżku i ubranych w najlepsze szaty – zaśmiał się jak człowiek, który wszystko stracił. – Cóż za ironia. Ich twarze były tak zmasakrowane, że musieli użyć kilku zaklęć i eliksirów identyfikujących.
W tym momencie tama pękła i, mimo iż usilnie starał się nie płakać z jego oczu pociekły łzy. Schował twarz w dłoniach. Carmen nieśmiało wyciągnęła rękę w jego stronę i położyła mu ją na ramieniu. Chłopak przyjął to spojrzeniem pełnym wdzięczności i czegoś więcej, ale dziewczyna nie wiedziała czego. Zachęcona przysunęła się bliżej i objęła go jak matka próbująca uspokoić swoje dziecko, które zdarło sobie kolano. Blaise nie odsunął się od niej.
Ciągle tkwiąc w jej ramionach kontynuował przerwaną opowieść o niesprawiedliwości świata. Po około godzinie i litrach wylanych łez zerwał się na równe nogi i z morderczym błysku w oku powiedział:
- Zabiję go. Przyrzekam, że go zabiję, choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobię w życiu – obiecał solennie.
- Nie – odezwała się milcząca do tej pory dziewczyna. – Nie zrobisz tego. Nawet jeśli zabijesz Gada to co potem? Wybijesz wszystkich Śmierciojadów? Przecież nie wiesz nawet kto to zrobił!
- Jak to kto? To ten samozwańczy lordzina – w jego głosie słychać było kryształki lodu.
- Myślisz, że on sam wszystkich zabija? Że po klęsce z Potterami, będzie się zniżał do poziomu zwykłego zabijaki? – Zamilkła na chwilę zastanawiając się, czy może powiedzieć coś więcej. – Poza tym, nie możesz go zabić. Jest tylko jedna osoba, która może tego dokonać i wcale jej się rola zbawiciela świata nie uśmiecha.
- Mówisz o Potterze? Myślisz, że on naprawdę może to zrobić? – Zapytał z kpiną w głosie.
- Ja nie myślę. Ja to wiem...

Kilka godzin wcześniej w gabinecie dyrektora panował nastrój przygnębienia. Mistrz Eliksirów wrócił właśnie ze spotkania Śmierciożerców. Zgodnie z obietnicą złożoną Dumbledore’ owi miał zjawiać się u niego bezpośrednio po powrocie ze zgrupowania. Nawet jeśli był to środek nocy.
- Dziękuję, Severusie. Jak na razie nic nie możemy zrobić. Dowiedz się czegoś o tym chłopaku. Być może zyskamy kolejnego sprzymierzeńca. Mówiłeś, że jego rodzina była neutralna?
- Tak, dyrektorze. Ares był wyjątkowo uparty, Agnes zresztą też. Kiedy Lord ich przesłuchiwał, byłem dla nich naprawdę pełen podziwu, co się zdarza bardzo rzadko. Większość zaczyna skomleć i błagać o litość już po kilku Cruciatusach. A oni wytrzymali nawet Wywar Żywej Śmierci. Kiedy Lord kazał podać im antidotum, Ares wstał na chwiejnych nogach i powiedział, że tylko tchórz zgodziłby się służyć innemu tchórzowi. Tego Czarny Pan nie wytrzymał i potraktował Aresa podwójnym Crucio. Gdy cofnął zaklęcie Zabini nie żył. Agnes umarła wkrótce po swoim mężu. Zginęła od Avady, jakiegoś żółtodzioba, który nie mógł patrzeć na krzyczącą wniebogłosy kobietę. Swoją drogą mnie też robiło się niedobrze, gdy Travers wylewał na jej twarz po kropli kwasu solnego. Kiedy oboje już nie żyli sprawili, że nawet Bóg by ich nie rozpoznał. Potem ubrali ich w najlepsze szaty i odtransportowali do ich własnego domu. Co się działo potem, nie wiem.
Severu Snape, który wiele w swoim życiu widział miał wstręt wypisany na twarzy. Na Merlina nawet Grindewald nie był aż tak okrutny. Ba, nawet mugole przy tym sadyście wymiękali, a wiedział, że oni potrafili różne rzeczy wymyślić.

Harry Potter przetarł oczy i z zawziętością wypisaną na twarzy zwlókł się z łóżka. Idąc do łazienki rzucił okiem w stronę zegara z kukułką wiszącego na ścianie. Punkt ósma, czyli miał jeszcze dwie godziny do początku swojej nauczycielskiej kariery. Co prawda w zeszłym roku prowadził zajęcia z Gwardią Dumbledore’ a, ale na nich nigdy nie pojawił się żaden Ślizgon.
Z westchnieniem wszedł pod prysznic i odkręcił zimną wodę. Od strony dormitorium usłyszał poranną krzątaninę. Co chwilę słychać było przekleństwa rzucane tubalnym głosem Rona.
- Harry, do jasnej chimery, ile można siedzieć w łazience?!
- Nie gorączkuj się tak! Już wychodzę!
Po dwudziestu minutach Harry i Ron poszli na śniadanie. Od Levander dowiedzieli się, że Hermiona już tam jest. Gdy tylko dotarli na miejsce przeznaczenia cała wielka sala zamilkła. Wszyscy rozpoczęli intensywne studia nad fizjonomią Złotego Chłopca i okazjonalnie jego najlepszego przyjaciela. Podchodząc do stołu Gryffindoru Harry czuł się jak tresowany lew na arenie w cyrku.
- Co się stało? – zapytał przyjaciółki, gdy tylko usiadł.
- Nie, nic. A miało się coś stać? To przecież ty nie powiedziałeś nam, że razem z tą Black będziesz zastępować nauczycielkę od Obrony. Dyrektor kazał wam do siebie podejść, gdy tylko skończycie jeść – dodała na zakończenie, poczym znowu zaczytała się w „Tysiącu i jeden magicznych ziół i roślin”.
Potter zdążył zaledwie zjeść dwa tosty z dżemem wiśniowym i popić to gorącym kakao. Gdy lekko zdenerwowana panna Black bezceremonialnie dosiadła się do jedzących śniadanie Gryfonów. Było to zjawisko na tyle dziwne, że nawet nauczyciele przerwali spożywanie posiłku. Dziewczyna nic sobie nie robiąc z nagłej ciszy zaczęła coś tłumaczyć ostatniemu potomkowi Potterów. Ten przez chwilę milczał, poczym przecząco pokiwał głową. Z całej rozmowy Panna Wiem To Wszystko zdołała usłyszeć końcową cząstkę.
- Nie. Veritas jest zaklęciem zakazanym, a ja nie zamierzam wyciągać cię z Azkabanu. Użyjemy Veritaserum, jest łatwiejsze i zgodne z prawem. Później trzeba będzie zaaplikować mu Eliksir Zapomnienia. I jeszcze jedno, skąd zdobędziemy ząb mamuta?
- A na co ci on? Do Wieloosokowego tego nie potrzeba.
- Ale potrzeba do Wieloosobowego, zmodyfikowanej wersji. Pewnie Snape ma to w swoim gabinecie, ale ja nie zamierzam się tam zakradać. Założę się, że wy też nie chcielibyście zarobić szlabanu.
- Coś się wymyśli. Może coś nam przyślą. Przy okazji poprosimy o zmieniacze. Choć może nie będą potrzebne.
Na tym konwersacja się kończyła, a Carmen jakby nigdy nic wróciła do swojego stołu.
Hermiona swoim zwyczajem zmarszczyła brwi, przez co przypominała trochę rozkapryszone dziecko, które nie dostało wymarzonej zabawki. Dużo rzeczy nie pasowało jej w usłyszanej wymianie zdań. Przede wszystkim Harry znający się na eliksirach, to nie mieściło jej się w głowie. Zresztą po co był mu potrzebny ząb mamuta? Na to pytanie nie potrafiła sobie odpowiedzieć.
W tym momencie Dumbledore uśmiechnął się smutno. Cieszył się, że dwa nienawidzące się domy zaczęły się ze sobą dogadywać, ale martwiła go inna rzecz. Odkąd dowiedział się, że trójka nowych uczniów jest z Bractwa miał niemiłe uczucie, że stracił Harry’ ego bezpowrotnie. Może rzeczywiście nie powinien był go tak pilnować?
Severu Snape, etatowy Postrach Hogwardzkich Korytarzy zmarszczył brwi. Już w czasie wrześniowych lekcji z Potterem zauważył, że chłopak dziwnym zbiegiem okoliczności zaczął nagle uczyć się oklumencji. Jego podejrzenia potwierdziły się już w październiku, ale nie to dziwiło go najbardziej. Do tej pory w tej szkole była tylko jedna osoba potrafiąca zablokować jego legilimencję. Teraz jednak sprawa się zmieniła. Do tego szacownego grona dołączył zielonooki Gryfon i trójka innych uczniów. Sam musiał przyznać przed sobą, że niepomiernie go to interesuje.

Szósty rok Gryffindoru i Slytherinu czekał pod drzwiami sali Obrony Przed Czarną Magią. Malfoy stojąc na uboczu razem z innymi Ślizgonami mówił coś o niekompetencji starego piernika, na co większa część jego kolegów zachichotała złośliwie. Resztę rozmowy musieli odłożyć na później, bo w końcu korytarza pojawiła się dwójka mająca zastępować nauczycielkę. Byli jakoś dziwnie podenerwowani, ale poza tym zachowywali się całkiem normalnie. Pominąwszy niewielki uśmiech na twarzy Harry’ ego.
- Szczerze powiedziawszy, nie uśmiecha mi się profesura – odezwała się Carmen, gdy tylko wszyscy zajęli swoje miejsca. – Skoro jednak muszę się tym zając, niech więc będzie to również dla mnie interesujące.
Popatrzyła pytająco na swojego towarzysza, który uśmiechnął się zachęcająco, poczym wyszedł z sali. Dziewczyna tym czasem kontynuowała.
- Chcieliśmy zrobić coś w rodzaju poligonu ćwiczebnego. Niestety dyrektor nie wyraził zgody na zabranie was w specjalnie przygotowane do tego miejsce. Dlatego postanowiliśmy, że poligon dotrze do was – pokazała idealnie białe ząbki w drapieżnym uśmiechu. – Zapraszam!
Poprowadziła ich w stronę najniższego poziomu lochów. Zazwyczaj w tym miejscu żadne lekcje się nie odbywały. Nawet Ślizgoni tu nie schodzili. Krążyło mnóstwo plotek na temat przeznaczenia tej części zamku. Najciekawszą była wersja jakoby zagnieździły się tutaj wampiry i inne groźne stworzenia. Szczerze powiedziawszy było to wyssane z palca, choć należy przyznać, że nietoperzy było tu w bród. Tak samo jak różnych gatunków roślin cierpiących na światłowstręt. Kilka dziewcząt pisnęło, gdy niespodziewanie wpadły na pajęczyny, lub zaplątały się w jakichś pnączach.
Gdy dotarli na miejsce czekał ich niemały szok. Pod dębowymi drzwiami okutymi w metal czekał Harry w towarzystwie sześciu rosłych mężczyzn ubranych w ministerialne uniformy. To nie wzbudzało jeszcze takiego zdziwienia jak pięciu osobników w czarnych szatach i z białymi maskami na twarzy, ukrytych w cieniu.
Widząc przerażone miny reszty uczniów Potter zabrał głos.
- Tutaj, za tymi drzwiami przeżyjecie największą przygodę swojego życia. Przez ostatnie dwa dni loch ten był przygotowywany specjalnie na nasz użytek. Nikt z uczniów ani nauczycieli tam nie był, więc nie mogę powiedzieć czego należy się tam spodziewać.
- Podzielicie się teraz na pary. Ślizgon z Gryfonem – zakomenderowała Carmen. – Większość z was chce zostać aurorami, choć niektórzy zapewne wybiorą opcję przeciwną – dodała spoglądając na Malfoya. – Dlatego musicie nauczyć się współpracy. Panowie z ministerstwa wyjaśnią wam resztę.
Na przód wysunął się przysadzisty mężczyzna około czterdziestki. Miał lekko pofalowane brązowe włosy, w których widać już było paski siwizny.
- Wejdziecie tymi drzwiami – wskazał za siebie – wyjdziecie natomiast tamtymi – pokazał malutkie drzwiczki pogrążone w mroku. – Zaaranżowaliśmy to tak, jakby ktoś został porwany a wy musielibyście go uwolnić. Pomieszczenie przypomina labirynt, dlatego każdy z was dostanie mapkę. Iksem zaznaczyliśmy miejsce do którego macie dotrzeć. Kiedy już tam będziecie macie za zadanie przynieść coś takiego – uniósł w górę kukiełkę wystruganą z drewna. – Każda z nich ma inny kolor, tak samo jak każda z drużyn będzie miała na prawych rękawach opaski w danym kolorze. Zaczynają Draco Malfoy i Hermiona Granger.
- Jest jednak kilka zasad, których musicie przestrzegać – podjął jego młodszy towarzysz. – Po pierwsze, żadnych niewybaczalnych. Po drugie, macie ze sobą współpracować.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tomak
post 15.09.2005 15:30
Post #35 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 12.07.2005
Skąd: Hogwart




Bombastick fajny parcik opowiadanko wciaga. Piszesz na zywo ale dalsze czeci a wklejasz te co juz masz czy jak bo nie dokonca zakumalem


--------------------
user posted image

S.Z.K.O.Ł.A.- Społeczny Zakład Karno Opiekuńczy Łączący Analfabetów

Kierowanie się logiką przy pracy z komputerem jest nielogiczne
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 15.09.2005 15:30
Post #36 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Jak zwykle coś mi ucina końcówkę. No, nic. Wklejam tutaj.



- Jest jednak kilka zasad, których musicie przestrzegać – podjął jego młodszy towarzysz. – Po pierwsze, żadnych niewybaczalnych. Po drugie, macie ze sobą współpracować. Po trzecie, będziemy liczyć wam czas, dlatego musicie się postarać. Po czwarte, na drodze stawać wam będą między innymi ci oto panowie – wskazał zakapturzonych jegomości. – Waszym zadaniem będzie albo ich ominąć, albo pojmać i przyprowadzić do nas. Jeśli będziecie mieć kłopoty wystrzelcie w powietrze biały promień. Zaczynajcie.
Draco i Hermiona spoglądając na siebie z nieskrywaną nienawiścią zbliżyli się do drzwi. Dziewczyna rzuciła ostatnie, rozpaczliwe spojrzenie w stronę Harry’ ego, ale on był już pogrążony w rozmowie z jednym z aurorów. Wzdychając z rezygnacją przekroczyła próg piekieł.
Pierwszą rzeczą jaką zobaczyli po przejściu przez drzwi była atramentowa czerń. Draco wyciągnął przed siebie rękę i pomachał nią tuż przed nosem. Nic. Przeniósł wzrok w lewo, później w prawo, jednak Hermiony nadal nie widział. Wyciągnął różdżkę z kieszeni .
- Lumos – mruknął pod nosem.
Światło jednak nie rozgoniło mroku. Co więcej, nawet nie zajarzyło się na końcu magicznego patyka. Hermiona parsknęła niczym rozjuszona kotka.

Tymczasem na korytarzu trwała ożywiona dyskusja.
- Nie dogadają się.
- Dogadają.
- Mówię ci, że nie – upierała się Parvati.
- Kto chce się założyć, że nie ukończą zadania? Stawiam pięć knutów, że za mniej niż kwadrans wylecą z wielkim krzykiem! – Krzyczał jakiś Ślizgon.
Carmen i Harry stali z boku zupełnie ignorując kłótnie pozostałych uczniów. Co chwilę szeptali do siebie jakieś słówka. Przysłuchujący się ich rozmowie auror co jakiś czas drapał się po łysej już głowie. Nie, nie i jeszcze raz nie na pewno się przesłyszałem – przekonywał sam siebie – przecież to niemożliwe. I komu oni chcą to dać? Przecież to zakazane.

- Lucifero! – wykrzyknęła brązowowłosa Gryfonka.
Oślepiające kula światła wzleciała pod sklepienie. Draco przez chwilę jej się przyglądał, poczym skierował swe oczy w stronę Hermiony.
- No, dobra Granger. Pokazałaś, że umiesz czarować. A teraz pozwól, że odnalezieniem tej kukły zajmie się mistrz.
- Jasne – prychnęła dziewczyna. – Tylko jak wpadniesz w jakąś pułapkę to nie licz, że będę cię ratować.
Ruszyli przed siebie. Malfoy co kilka minut zerkał na mapę i wydawał polecenia. Gdy byli przy czwartym zakręcie Hermiona dostrzegła ruch po ich lewej stronie. Na wszelki wypadek wyczarowała wokół nich jedną z silniejszych tarcz, co Draco skwitował złośliwym uśmieszkiem.
Po przejściu kolejnych kilku metrów natrafili na niespodziewaną przeszkodę. Z sufitu zwieszała się kurtyna poskręcanych ze sobą lian. Gdy tylko chłopak się do nich zbliżył natychmiast pojedyncze liście wystrzeliły w jego stronę. Uskoczył co prawda, ale na ręku dało się dostrzec cienką strużkę krwi. Hermiona zachowując trzeźwość umysłu zabandażowała mu ramię zaklęciem Ferula. I z miną maniaka rozpoczęła się przyglądać roślinie.
Draco mając złe doświadczenia z tym gatunkiem wolał trzymać się z daleka. Hermiona tymczasem zaczęła mruczeć do siebie co chwilę rzucając okiem w stronę dziwnych roślin.
- No to jesteśmy ugotowani – stwierdziła mądrze. Blondyn rzucił jej krótkie spojrzenie, mające oznaczać „o co ci chodzi głupia szlamo?”. – To odmiana Diabelskich Sideł zwana potocznie Diabelskim Liściem. Można to zniszczyć jedynie metalem, w dodatku magicznym.
- Chcesz powiedzieć, że nie przejdziemy?
- Przejdziemy, ale nie tędy.
Znowu zaczęła się rozglądać. Sprawdziła każdy, nawet najmniejszy kawałek ściany i podłogi. Do sufitu niestety nie dostała, ale sądziła iż zapadnia, czy też dźwignia nigdy nie zostałaby tam umieszczona. Gdy stwierdziła iż muszą zawrócić, Malfoy zrobił minę skarconego dziecka, które zamiast obiecanego lizaka dostało klapsa.
- Nie – oświadczył stanowczo. – Mowy nie ma. Inną drogą tam nie dojdziemy.
- Och tak? Mistrzu zakichany powiedz w takim razie jak tędy przejść?
- To nic prostszego.
Przeszedł kilka kroków w stronę roślinnego muru. Dziwne ruchy podłogi uświadomiły mu, że musiał na coś nadepnąć. Ostatnią rzecz, jaką zapamiętał był przerażony krzyk Granger. Co jak co, ale dziewczyna nie zamierzała być oskarżoną o morderstwo. Potem nastąpiła ciemność i cisza.
Hermiona uzmysłowiła sobie, że to tylko znienawidzony przez wszystkich nadęty arystokrata. Dla pewności zawołała go po nazwisku, a gdy to nie pomogło przemogła się by wypowiedzieć jego imię. Niestety jasnowłosy nie zamierzał się odzywać. Zrezygnowana dziewczyna wystrzeliła w powietrze białe promienie. Zdecydowanie wolałaby iść dalej i zostawić tego kretyna na pastwę losu, ale wiedziała, że nie może tego zrobić. Była Gryfonką i wiedziała, że oceniani będą za zgranie.
Po kilku minutach zjawił się przy niej jeden z aurorów. Wypytawszy o powód wezwania pomocy zabrał Malfoya na niewidzialne nosze i poprowadził ją do wyjścia. Okazało się iż w środku byli zaledwie dziesięć minut. Już na korytarzu okazało się, że blondyn ma złamaną nogę.
- Nic dziwnego skoro spadł ponad cztery stopy – skwitował najstarszy z ministerialnych stróżów prawa.
Kolejną parą byli Ron Waesley i Pansy Parkinson. Najwyraźniej nie wybrali zbyt szczęśliwej trasy bo wrócili już po pięciu minutach. Byli cali posiniaczeni, a Parkinson miała dodatkowo nadpaloną szatę. Tak samo było z Parvati i Milicentą, Levander i Blasem, jak również pozostałymi parami. Wszyscy wracali po mniej niż piętnastu minutach. Z czego najdłużej utrzymali się, o dziwo, Neville i Gregory.
- No i została nam ostatnia para. Potter i Black – gdy mężczyzna wymawiał nazwisko dziewczyny w jego głosie słychać było słabo wyczuwalne nutki pogardy. – Zapraszamy.
Po przekroczeniu progu poczuli się jak w lochach wielkiej twierdzy. W zasięgu wzroku nie było absolutnie niczego prócz czerni. Dziewczyna podrapała się po głowie. Wyciągnęła chusteczkę z kieszeni i transmutowała ją w pochodnię. Następnie za pomocą Incendio zapaliła jej koniec. W wątłym świetle ognia zauważyli trzy korytarze, każdy odchodzący w inną stronę. Harry wyciągnął z kieszeni mapkę i przez kilka chwil intensywnie się w nią wpatrywał. Następnie wskazał środkowy korytarz, twierdząc, że tędy będzie najbliżej. Dziewczyna nie sprzeczała się z nim i już po chwili szli wąskim przejściem.

- Czemu nie utrudnimy im zadania? – zapytał korpulentny młody człowiek ubrany w ministerialne szaty. – Potter umie się bronić, w końcu nie jedno już przeżył. A i ta cała Black radzi sobie całkiem nieźle. Brat mi mówił – dodał tytułem wyjaśnienia.
- Niech więc i tak będzie – westchnął stary auror, najwyraźniej dowódca. – Jack, Andrew, Mike, Casper, Ann, Joelsey do dzieła. Tylko pamiętajcie, macie być źli.

Carmen usłyszała za plecami jakiś hałas. Zareagowała błyskawicznie. Odepchnęła Harry’ ego na jedną ze ścian, sama tymczasem przetoczyła się w drugą stronę. Jedno machnięcie różdżką wystarczyło, aby upewnić się iż mają do czynienia z zawodowcami. Kolejny czerwony promień minął jej ramię o kilka cali. Kątem oka dostrzegła, że Harry zajmuje się przeciwnikiem, który zaatakował ich od tyłu. Stwierdziła, że…
- Przydałby się noktowizor.
- Masz rację Carmen – odkrzyknął chłopak w przerwie między jednym oszałamiaczem a drugim. – Niestety, żadnego nie mamy – powiedział z wyraźną rezygnacją.
- Ale możemy mieć. Drętwota! Zajmij się tym moim… Petrifikus Totalus!… a ja już coś wymyślę. S’ alourdir!*
- W porządku. Nouer!* Locomotor Mortis!
Dziewczyna założyła jeszcze na siebie i kolegę tarczę kopułową. Wyciągnęła z kieszeni spinkę i jakąś kartkę. Przez chwilę intensywnie nad czymś myślała. W końcu wykrzyknęła jakąś niezrozumiałą inkantację. Krytycznie przyjrzała się swojemu dziełu. Wiedziała, że te dwa prowizoryczne noktowizory nie będą działały jak należy. W Hogwarcie nie można było używać mugolskich wynalazków, ale jak wiadomo każda reguła ma jakieś ustępstwo. Panna Black jeszcze raz machnęła różdżką. Teraz przedmioty leżące przed nią nabrały magicznych właściwości. A przynajmniej taką miała nadzieję. Założyła je na nos z zadowoleniem stwierdzając, że działają w miarę poprawnie. Włączyła się do walki. Drugi noktowizor podała Harry’ emu, a następnie zgasiła pochodnię. Nie wyrzuciła jej jednak, lecz zmniejszoną włożyła za pasek spodni.
Zdezorientowani aurorzy zaprzestali ataku. Nie mieli żadnego punktu orientacyjnego, więc nie wiedzieli, w którą stronę kierować zaklęcia. Sytuację tą wykorzystali Harry i Carmen. Skradając się w stronę napastników starali się robić jak najmniej hałasu. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie. Angielskie służby porządkowe były zdecydowanie mało skuteczne. I czemu czarodzieje się dziwią, że Ministerstwo jest bezsilne w sprawie kolejnych ataków?
Joelsey młoda aurorka zaraz po szkole poczuła na szyi czyjś oddech. Pamiętała z wykładów, że w takiej sytuacji należy zachować spokój, bo nie wiadomo co zrobi agresor. Ale, na Merlina, tu przecież była tylko dwójka nastolatków i oni, pracownicy wydziału aurorskiego.
- Bądź cicho, to nic ci się nie stanie – usłyszała zdecydowanie męski głos. – Podaj mi swoją różdżkę, a nie będę zmuszony potraktować cię Tormentą.
Teraz już nie na żarty przerażona młoda kobieta poddała się bez najmniejszego nawet oporu. Została potraktowana zaklęciem wiążącym i kneblującym, a następnie zaczęła unosić się w powietrzu. Jakąś cząstką swojej świadomości zarejestrowała upadek swojego towarzysza oddalonego o kilkanaście stóp.
- Zabieramy ich ze sobą? – zapytał Harry, gdy tylko zbliżył się do dziewczyny zajętej aktualnie rozbrajaniem drugiego z przeciwników.
Carmen w milczeniu przytaknęła. Idąc dalej zastanawiała się, czy ich poprzednicy również mieli takie przygody. Sądząc po wyglądzie, na pewno. Biorąc pod uwagę fakt iż każdy wychodził z pomieszczenia z obłędem w oczach, nie spotkali niczego przyjemnego.
Harry czujnie rozglądał się na boki. Wiedział, że w tej chwili bardzo przypomina Moody’ ego, ale cóż. Nie chciał po prostu skończyć jako potrawka jakiejś gigantycznej jaszczurki, czy też rosiczki, których kilka zauważył już na początku wędrówki. Joelsey prychnęła. Jeszcze Szalonookiego w młodszej wersji im tu brakowało.
- Cicho – syknęła nagle czarnowłosa dziewczyna. – Coś jest przed nami.
Rzeczywiście. Przed nimi stało coś, lub raczej ktoś. Dwójka aurorów wydawała się nie być zadowolona ze spotkania z uczniami. Wręcz przeciwnie. Wyglądali jakby mieli ochotę ich posiekać na kawałeczki, a następnie upichcić i podać z bułką tartą. Andrew, potężnie zbudowany młody mężczyzna skinął swojej towarzyszce. Kobieta wykonała skomplikowany ruch różdżką, szepcząc jednocześnie tajemnicze inkantacje.
Carmen i Harry zgodnie pokiwali głowami z uznaniem. Klątwa Crisper* nie należała do najłatwiejszych ani tym bardziej do przyjemnych w stosowaniu. Ci przeciwnicy byli zdecydowanie bardziej pomysłowi, co wcale nie oznacza, że są lepsi w walce. Błysnęło ciemnogranatowe światło. Przyszły materiał na aurorów uchylił się błyskawicznie. Chłopak zasłonił się swoim jeńcem. Następnie jakby kierowani jakimś wrodzonym instynktem Carmen i Harry strzelili w przeciwników bliźniaczą siostrą Cruciatusa.
Zdezorientowani magiczni stróże prawa, nie spodziewając się ataku zaklęciem torturującym odskoczyli od siebie. Nie zauważyli jednak, że zaklęcia zostały puszczone „na krzyż”. Po chwili mroczny korytarz wypełnił się krzykiem kobiety i mężczyzny. Po około dziesięciu sekundach Tormenta została cofnięta, a ludzie rozbrojeni, unieruchomieni i zakneblowani. Wszystkie te zabiegi trwały mniej niż dwie minuty, więc już w niedługim czasie orszak złożony z dwójki uczniów i czwórki dorosłych mozolnie zaczął posuwać się na przód.
W ciągu kolejnych pięciu minut na swojej drodze spotkali tylko dwa boginy, jednego gryzipiętka* i trzy młode, acz dorodne gigantyczne ślimaki. Z wszystkimi tymi przeszkodami
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 15.09.2005 15:43
Post #37 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




QUOTE(Tomak @ 16.09.2005 01:00)
Bombastick fajny parcik opowiadanko wciaga. Piszesz na zywo ale dalsze czeci a wklejasz te co juz masz czy jak bo nie dokonca zakumalem
*




Kolejne części podzielone na party najpierw lądują na blogu. http//hpibractwosmoka.blog.onet.pl Dopiero potem zostają w całości wklejone na forum.
Ach, co mi szkodzi. Wytłumaczę od początku, może wtedy skumasz.
Najpierw piszę na brudno. Potem wersję rozszerzoną przepisuję na komp (wychodzą jakieś cztery strony). Następnie wysyłam do bety, a właściwie do bet. Ukłony w stronę Krzyśka i Celci.
Kidy napiszę już kilka takich odłamów łączę je w całość i wklejam tutaj lub na Mirriel.
Zrozumiałeś?
Jeśli nie to zapraszam do mnie. Przez kominek znaczy się. Jego numer jest na blogu. Na pewno znajdziesz. Ostatecznie możesz wysłać jakąś sowę.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tomak
post 15.09.2005 16:06
Post #38 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 12.07.2005
Skąd: Hogwart




Dobra kapie. o sowe było by trudno a kominka w domu nie mam wiec raczej by i tak nie wypaliło. Chyba znowu ci ucieło nie ma zakonczonego zdania i nie wytłumaczyłas co to za yrazy z gwiazdkami

Pozdro

Ten post był edytowany przez Tomak: 15.09.2005 16:16


--------------------
user posted image

S.Z.K.O.Ł.A.- Społeczny Zakład Karno Opiekuńczy Łączący Analfabetów

Kierowanie się logiką przy pracy z komputerem jest nielogiczne
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Moonchild
post 15.09.2005 16:38
Post #39 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 120
Dołączył: 11.04.2005
Skąd: z daleka




Podoba mi się, ale miejscami troche nudnawe sie robi. Ale ogólnie teskt jest napisany dobrze, blędów niezauważyłam. Hmm jedyne co mnie troche denerwuje to nazywanie Harry'ego Złotym Chłopcem. Ta nazwa pasowałaby mi chyba tylko w ustach Snape'a a nie w opisie używane przez narratora


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Mroczny Wiatr
post 16.09.2005 14:14
Post #40 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 223
Dołączył: 07.09.2005
Skąd: Mroczny Zakątek

Płeć: Mężczyzna



blush.gif Doczytałem reszte u Ciebie na blogu bo coś Ci ucieło znowu. Pisz i nie przestawiaj pisać wink2.gif

Ten post był edytowany przez Mroczny Wiatr: 16.09.2005 14:14


--------------------
Jeżeli sądzisz że w dobie Harry'ego Potter sztuka komputerów zanika ....... zapraszam do centrum chłodzenia i wyciszania PC cooling

The Dark Lord shall raise again!.....Give me your hand Wormtail.....Yes Master, thank you Master!.....The other hand!
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tomak
post 16.09.2005 14:33
Post #41 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 12.07.2005
Skąd: Hogwart




A mozesz podac adres bloga bo tez bym sobie chciał przeczytac chyba ze wczesniej pojawi sie ten kawałek na forum.


--------------------
user posted image

S.Z.K.O.Ł.A.- Społeczny Zakład Karno Opiekuńczy Łączący Analfabetów

Kierowanie się logiką przy pracy z komputerem jest nielogiczne
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Mroczny Wiatr
post 16.09.2005 16:20
Post #42 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 223
Dołączył: 07.09.2005
Skąd: Mroczny Zakątek

Płeć: Mężczyzna



Carmen podała wczoraj o 15,43
http//hpibractwosmoka.blog.onet.pl

Chyba nie bedzie miała za złe że raz jeszcze go podam huh.gif


--------------------
Jeżeli sądzisz że w dobie Harry'ego Potter sztuka komputerów zanika ....... zapraszam do centrum chłodzenia i wyciszania PC cooling

The Dark Lord shall raise again!.....Give me your hand Wormtail.....Yes Master, thank you Master!.....The other hand!
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tomak
post 16.09.2005 17:33
Post #43 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 12.07.2005
Skąd: Hogwart




Dzieki. Jezeli juz wczesniej adres był podawany to musiałem przeoczyc co bardzo mozliwe bo fick mi sie bardzo spodobał i szukałem tylko postów z next partami i nie zwracałem duzej uwagi na pozostałe.

Edit:
przeczytałem ta czesc która ucieło bardzo fajna niemoge sie doczekac nastepnych czesci tego ficka.

Ten post był edytowany przez Tomak: 16.09.2005 17:58


--------------------
user posted image

S.Z.K.O.Ł.A.- Społeczny Zakład Karno Opiekuńczy Łączący Analfabetów

Kierowanie się logiką przy pracy z komputerem jest nielogiczne
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 16.09.2005 18:02
Post #44 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Do stu tysięcy wściekłych Hipogryfów! Na Chimerę Krótkopyską, rzeczywiście cosik drania ucieło. Chyba part był za długi. No cóż, dwadzieścia stron to nie jest znowu taka miniaturka.

W ciągu kolejnych pięciu minut na swojej drodze spotkali tylko dwa boginy, jednego gryzipiętka* i trzy młode, acz dorodne gigantyczne ślimaki. Z wszystkimi tymi przeszkodami poradzili sobie całkiem nieźle. Niedługo potem natrafili na ścianę zrobioną z czarnego marmuru. Gdy tylko Carmen zbliżyła się do niej z niewielkich otworów w jej powierzchni wystrzeliły setki maleńkich kuleczek, które rozpędzone do olbrzymiej szybkości, przebijały nawet stal. Niż więc dziwnego, że dziewczyna była cała poharatana. Jednym machnięciem różdżki zatamowała cieknącą wartkimi strużkami krew.
- Mamy problem – odezwała się. – To co wyleciało ze ściany nazywa się srebrnymi koliberkami. W ich środku najprawdopodobniej jest rtęć lub jakieś inne mugolskie świństwo. Używają tego do tępienia wilkołaków.
Harry skrzywił się jak człowiek, który ma ochotę wszystkich wykończyć. Kiedy pomyślał, że od czegoś takiego mógłby zginąć Lupin, miał ochotę kogoś rozszarpać. Najpewniej Bellatrix.
- Co więc zrobimy? – zapytał spokojnym głosem. – Chyba się nie wycofamy?
- Jasne, że nie – sarknęła dziewczyna. – Połączymy twoją gryfońską odwagę z moją ślizgońską przebiegłością, dodamy odrobinę krukońskiej mądrości i puchońskiej ufności. Może wtedy coś nam się uda – dodała ironicznie. – Masz jakiś pomysł?
- Nawet kilka. Na początek zapytajmy o to tych tutaj – wskazał nieprzytomnych aurorów. – Może coś nam powiedzą.
- Ene due rike fake – wyliczyła dziewczyna. – Ten – wskazała młodszego z mężczyzn. – Enervate!
Ocucony chłopak rozejrzał się nieprzytomnie dookoła. Carmen zupełnie ignorując jego nieco rozbiegane oczy zadała pierwsze z brzegu pytania.
- Nazwisko? – Gdyby chciała jej głos mógłby ciąć beton.
- Mike Greenford.
- Jak przez to przejść?
- Trzeba złożyć ofiarę.
- Krwawe ofiary to czarna magia. Nie chrzań mi tu o ofiarach! Jak ominąć zabezpieczenia?
- Zdejmij zaklęcie iluzji – skapitulował chłopak. – Później poszukaj feniksa i przekręć go w prawo. Na koniec stuknij go różdżką i wypowiedz jego prawdziwe imię.
Zrezygnowana dziewczyna spojrzała na Harry’ ego, który zupełnie ignorował otaczający go świat.
- Fin Ilussion!* – Wykrzyknął chłopak.
Wokół ściany utworzyła się biała mgiełka, która po chwili znikła zostawiając po sobie jedynie zwykłe drewniane drzwi. W samym ich centrum była umieszczona figurka feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Potter spojrzał na swą towarzyszkę z miną mówiącą „a jakie jest prawdziwe imię feniksa?”.
- Zależy które – dziewczyna w lot pojęła o co mu chodzi. – Może zechciałbyś… - wymownie wskazała odpowiedni kierunek.
- Skoro nalegasz – Harry ostrożnie zbliżył się do drzwi i przekręcił pokrętło w kształcie ptaka. – I co teraz mądra głowo?
Carmen westchnęła teatralnie. Szczerze powiedziawszy nie miała pojęcia. Co prawda tata opowiadał jej kiedyś o feniksach, ale to były raczej bajki dla małych dzieci.
- Życie – mruknęła z powątpiewaniem.
O dziwo drzwi poruszyły się lekko , a następnie otworzyły się na całą szerokość. Harry przekroczył próg z duszą na ramieniu. W takich miejscach lepiej było mieć się na baczności. Nie zdążył przejść nawet czternastu stóp, gdy zauważył, że nie są tu sami. Zatrzymał się tak nagle, że idąca za nim nastolatka nie zdążyła wyhamować. Zachwiała się, jednak utrzymała równowagę.
- Expelliarmus – dało się słyszeć tubalny głos dochodzący z drugiej strony pomieszczenia.
- Protego! Drętwota! – odpowiedział atakiem Harry.
- Wężem ich Harry! – odezwała się niespodziewanie dziewczyna. – Serpensortia! Impervius!
Nieco zdziwiony Potter wysyczał rozkaz. Wąż popatrzył na niego przeciągle, ale polecenie wypełnił. Po minucie intensywnej wymiany zaklęć z odległego krańca sali dało się słyszeć krzyk. Carmen wykorzystała ten moment posyłając na przeciwników serię oszałamiaczy i kilka zaklęć krępujących. Udało jej się pokonać jednego, lecz drugi stawiał dzielny opór. Po chwili w ich stronę nadleciało stado małych, wściekłych ptaszków uparcie atakujących jedynie Gryfona.
- Tormento! – wykrzyknęła zdenerwowana dziewczyna. – Finite Incatatem! – skierowała różdżkę w stronę kolegi. – Jeszcze jeden taki numer a łeb ukręcę! – krzyknęła w ciemność.
Harry, który był dość mocno poturbowany wrócił do walki. Nie ruszał się jednak tak szybko jak wcześniej.
- Noirwinker!* - wykrzyknął niespodziewanie nawet dla samego siebie. Z tego co pamiętał Zaklęcie Czarnej Strzałki nie figurowało na liście zaklęć zakazanych.
Jack, auror z siedmioletnim stażem i najlepszą średnią na uczelni nie wierzył własnym uszom. Wiedział, że może być ostro, ale nie sądził, że aż tak. Było ciemno i praktycznie nic nie widział na odległość większą niż kilka stóp. Pochylił się i przeturlał w prawo. Może gdyby wybrał stronę lewą wyszedłby cało z tej opresji. Niestety pech chciał, że stało się inaczej. Mężczyzna poczuł, jak coś ostrego rozrywa mu szatę na prawej ręce. W następnej chwili zwijał się na podłodze przyciskając rękę do piersi. Z trudem udało mu się powstrzymać cisnący się na usta krzyk. Kilka minut później niewidzialne liny oplotły go, nie pozwalając mu się poruszyć. Z przerażeniem stwierdził, iż „dwójka smarkaczy” zdołała go pokonać i rozbroić, zabierając nawet ukrytą broń, o której nie wiedzieli przełożeni.
- Sprawdź, gdzie jesteśmy – zwróciła się dziewczyna do chłopaka.
- Z tego co tu jest wynika, że znajdujemy się w sali tortur.
Carmen rozejrzała się uważnie. Wiedziała, że nie może przywołać kukiełki, ale mogła ją zobaczyć i wziąć do ręki. Podkręciła ostrość w noktowizorze, który działał na zasadzie zaklęcia skanującego.
- Jest – wskazała ręką niewielką klatkę w rogu pomieszczenia.
Poszła w tamtą stronę uważając na wszystko wokół. Dotarłszy do zbitej z desek skrzyni machnęła różdżką mamrocząc ciche Alohomora. Wieko odskoczyło i oczom czarownicy ukazało się niewielkie zawiniątko w kształcie miniaturowego człowieka. Rozwinęła ścierkę i ujrzała to, czego szukali już od pół godziny. Wsadziła figurkę do kieszeni i wróciła do swojego kompana. Chłopak spojrzał na mapę i wskazał odległy kąt sali.
- Tam jest wyjście.

Na hogwardzkim korytarzu stał spory tłum uczniów, jak również nauczycieli. Już od trzydziestu minut Potter i Black przebywali w jednej z dawnych cel obecnie przerobionych na koszary. Ron i Hermiona co kilka chwil rzucali przerażone spojrzenia w stronę niewielkich drzwiczek. Pozostali aurorzy również wydawali się być zaniepokojeni.
Trzask dobiegający od strony drzwi poinformował wszystkich, że coś się dzieje. Po chwili na oświetlony pochodniami korytarz wyszła dziwna procesja składająca się z ośmiu osób. Na początku szła czarnowłosa dziewczyna trzymająca w ręku czarny przedmiot, który przy bliższych oględzinach okazał się być kukiełką. Miała podarte ubranie i poranione ciało. W niektórych miejscach widać było zaschniętą krew. Za nią lewitowali unieruchomieni aurorzy. Z przodu dwie kobiety, a z tyłu czterech mężczyzn. Z ich twarzy dało się jedynie wyczytać bezbrzeżne zdziwienie. Pochód zamykał Harry. Miał poranioną twarz i dłonie. W jednej ręce trzymał swoją własną różdżkę, w drugiej natomiast różdżki rozbrojonych strażników magicznego prawa. Z kieszeni wystawał mu sztylet i wachlarz.
Minerwa McGonnagal chwyciła się za serce. Kilka dziewcząt pisnęło. Severus Snape, który również się zjawił skrzywił się nieznacznie. Po dokładnym przyjrzen
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tomak
post 16.09.2005 19:56
Post #45 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 12.07.2005
Skąd: Hogwart




QUOTE(Carmen Black)
Impervius!

Mam małe pytanko. Co to za zaklecie ?? Jak wprowadzane były nowe zaklecia o jakis innych nazwach to było wytłumaczone z kad taka inkantacja a tu nie ma gwiazdki ani nic. Jezeli to mialobyc niewybaczalne to nazywa sie Imperius a inkantacja to Imperio. To taki mały szczegół ale i tak chciałbym sie dowiedziec (bo jestem dociekliwy i czasami upierdliwy tez za co sorry) Wiecej nic mi sie nie zucilo w oczy.


--------------------
user posted image

S.Z.K.O.Ł.A.- Społeczny Zakład Karno Opiekuńczy Łączący Analfabetów

Kierowanie się logiką przy pracy z komputerem jest nielogiczne
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Czarny Łowca_
post 17.09.2005 14:43
Post #46 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 8
Dołączył: 15.07.2005




Zeklęcia Impervius użyła Hermiona w tomie IV i drużyna Gryffindoru w Tomie V. Zaklęcie to sprawia, że krople deszczu "odbijają" się od twarzy i widzisz wyraźnie w czasie największej ulewy.


--------------------
hogwart-rpg.pl/rejestracja_polecil_39621/
Świetna gra
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tomak
post 17.09.2005 15:00
Post #47 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 12.07.2005
Skąd: Hogwart




Aha juz pamietam dzieki teraz juz sobie przypomnialem. A Hermiona uzyła go w III tomie nie w IV ale to juz szczegół dzieki bo nie pamietałem o tym. A tak Ontopic to czekam na next parta A tak własciwie to znowu chyba cos ucieło :/

Ten post był edytowany przez Tomak: 20.09.2005 17:57


--------------------
user posted image

S.Z.K.O.Ł.A.- Społeczny Zakład Karno Opiekuńczy Łączący Analfabetów

Kierowanie się logiką przy pracy z komputerem jest nielogiczne
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Czarny Łowca_
post 17.09.2005 17:50
Post #48 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 8
Dołączył: 15.07.2005




Faktycznie pomyłka, ale pisałem to z pamięci, a ta mnie czasem zawodzi.




-------------------------------------------------------------------------------------------------

Czy wie ktoś skąd ściągnąć avatar z Testralami?


--------------------
hogwart-rpg.pl/rejestracja_polecil_39621/
Świetna gra
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
moniczka
post 17.09.2005 18:23
Post #49 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 143
Dołączył: 26.02.2004

Płeć: Kobieta



Narazie przeczytalam tylko trzy rozdzialy, bo nie mama teraz wiecej czasu, ale musze powiedziec, ze zaciekawilo mnie spedzanie wakacji przez Harry'ego u Snape=)Wpadne kiedys i przeczytam reszte.


--------------------

trzaba wiedziec kiedy ze sceny zejsc
niepokonanym
wsrod tandety lsniac jak diament
byc zagadka ktorej nikt
nie zdarzy zgadnac nim minie czas

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 02.02.2006 17:49
Post #50 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Dawno tego nie aktualizowałam. Mam sporo zaległości. Poprawię się, obiecuję! Nie bijcie.

ROZDZIAŁ 12
Przeszłość, czyli między tym a tamtym.



Wieść o niecodziennych wydarzeniach na lekcji Obrony Przed Czarną Magią lotem błyskawicy rozniosła się po szkole. Jak zwykle najwięcej do powiedzenia miał wszędobylski Irytek.
- Dzieci wesoło wybiegły z celi Zapaliły pochodnie wyciągnęły różdżki
Chodnik zapluły, aurorów przepędziły
Leżą na łóżeczkach i kwiczą do siebie!*
Takie teksty w wykonaniu poltergeista to jedynie niewielki fragment twórczości hogwartczyków maści wszelakiej. Od uczniów począwszy, poprzez duchy, na nauczycielach skończywszy. Tak, nauczyciele również tworzyli pewne „rzeczy” choć raczej się z tym kryli. W końcu byli dorosłymi, poważnymi i statecznymi czarodziejami, którzy nie bawią się w tego rodzaju zabawy. Zwłaszcza opiekunowie Gryffindoru i Slytherinu byli dumni ze swoich przedstawicieli. Nauczyciele przymykali oczy na wygłupy młodzieży. Można nawet posunąć się do stwierdzenia, że pozwalali im szaleć. W granicach rozsądku oczywiście.
Dyrektor placówki, w czasie najbliższej uczty, którą była kolacja ogłosił komunikat dość dziwnej treści. Mianowicie, że Ślizgoni i Gryfoni tracą po dwadzieścia punktów. Jednocześnie dodał, żeby się tym nie przejmowali bo zyskują po trzydzieści punktów. Za „umiejętną integrację”, jak to określił.

W tydzień później większość uczniów zdążyła się przekonać, że z Harrym i Carmen nie należy zadzierać. Szczególnie mocno przekonał się o tym siódmy rocznik Ravenclavu. Co jak co, ale zastępcy nauczycielki byli młodsi od „swoich” uczniów. Nie przeszkadzało im to jednak z chorą satysfakcją obserwować jak dorośli już czarodzieje, a przynajmniej ich większość, nie umieją poradzić sobie z tak prostym i banalnym zaklęciem jakim było Conjuctivis*.
- Bez przesady. Nawet pięciolatek rzuciłby to lepiej.
Carmen najwyraźniej pozwoliła swoim Ślizgońskim zapędom wychynąć na wolność. Potter przesadnie postanowił się nie odzywać. Ona sobie poradzi – przekonywał sam siebie. W gruncie rzeczy miał rację, gdyż dziewczyna w odpowiedzi na niewybredną zaczepkę któregoś z Krukonów odpowiedziała zimno, że owszem ma morderców w rodzinie i sama również mordowała, więc lepiej z nią nie zadzierać , bo może się to źle dla delikwenta skończyć.
Do końca lekcji panował spokój. Raz tylko ktoś zauważył, że „tego nie było w planie na ten rok”.
- Zatem kiedy zamierzasz się tego uczyć, Cho? – gładko odpowiedział Harry. – Przecież w tym roku kończysz szkołę. Ślepy nie jestem i widzę, że masz z tym zaklęciem problemy.
Azjatka w ogóle nie zbita z pantykału uśmiechnęła się słodko i trzepocząc rzęsami orzekła, że Potter jest „dwulicowym kretynem, który zadaje się z pożal się Merlinie lafiryndą spod Mrocznego Znaku, której śmierciożercza rodzina przysłała ją tu, żeby sprowadziła tego zaślepionego idiotę na manowce”.
Klasa milczała wpatrując się w Harry’ ego i Carmen, którzy ze stoickim wręcz spokojem patrzyli na pannę Chang. Złoty Chłopiec zdał sobie sprawę, że jego była sympatia jest po prostu zazdrosna. Niespodziewanie nawet dla samego siebie, zaczął się śmiać śmiechem zimnym i pozbawionym radości. Większość uczniów zadrżała, panna Black natomiast spojrzała na niego z zainteresowaniem.
- Dla twojej wiadomości, Cho, nie wszyscy z rodu Blacków są śmierciojadami – w jego głosie dało się wyczuć kryształki lodu. – A ona – wskazał swoją towarzyszkę – nie zwodzi mnie na manowce. Ona pokazała mi dopiero drogę, którą powinienem kroczyć. Wiedz też, że nie zamierzam tolerować twoich fanaberii i jeszcze dziś wieczorem zjawisz się u Filcha. Z pewnością znajdzie dla ciebie jakieś fascynujące zajęcie.
Gdyby Harry słyszał sam siebie przeraziłby się nie na żarty. Takim samym głosem mówił Lord Voldemort, kiedy zamierzał rzucić Cruciatusa na sługę, który go zawiódł.
- Proszę nie mieć takiej miny panno Chang – odezwała się Carmen. – W chwili obecnej zastępujemy jednego z profesorów, w związku z czym mamy takie same prawa jak nauczyciel. Dlatego myślę, że odejmiemy też pani domowi pięć punktów za ubliżanie innym i kolejne pięć za niestosowne zachowanie na lekcji. Czy ktoś ma coś do dodania? – powiedziała to tonem wyraźnie sugerującym iż było to pytanie retoryczne. – Nie? W takim razie przejdźmy do lekcji. W odpowiedzi na wcześniejsze stwierdzenie panny Chang, zaklęcie to jest wprowadzone na wyraźne polecenie profesor Romanowej, która sądzi, iż czasami jest to jedyny sposób na uratowanie sobie życia…
Do końca zajęć Cho się nie odzywała. Siedziała w swojej ławce, uparcie nie patrząc na „profesorów”. Była zgorszona zachowaniem byłego chłopaka. Jak mógł dać jej szlaban?! Jak mógł potraktować ją jak jakąś smarkulę?! Ją, która mogła mieć każdego chłopaka na jedno skinienie małego palca? Z wściekłością uderzyła w blat stołu. O nie. Ona nie pozwoli się tak traktować. Nie przez jakiegoś wypłosza!
- Słownictwo panno Chang – delikatnie acz stanowczo upomniała ją Carmen. – Chyba nie chcesz stracić kolejnych punktów złotko? – z obłudnym wręcz uśmiechem kontynuowała dziewczyna. – Też jestem kobietą i dużo jestem w stanie zrozumieć. Ale nawet ja nie zachowuję się w te dni jak urażona primadonna.
Azjatka spłonęła wściekłą czerwienią. Najwyraźniej wypowiedziała swoje myśli na głos. Och! Do końca zajęć milczała jak zaklęta. Jedyne słowa jakie wypowiedziała to inkantacja zaklęcia, które i tak jej nie wyszło.
Harry był, łagodnie powiedziawszy, zdegustowany wybuchem skośnookiej dziewczyny. Dla niego to co ich łączyło było tak odległe jak Avada od Rictusempry. Tamto uczucie należało do świata sprzed śmierci Syriusza. Było pomyłką, którą Potter zamierzał naprawić. I nie. Wcale nie chodził z Carmen. Byli jedynie przyjaciółmi po fachu. Definitywnie.

Kilka dni później w czasie śniadania Chłopiec, Który Przeżył zakrztusił się tostem. Przeto wylądował przed nim obcy, brązowy puchacz z dwiema kopertami przyczepionymi do nóżki. Zieloną i niebieską. Na tej pierwszej zauważył swoje nazwisko, na kolejnej Dumbledore’ a. Szybko odwiązał przesyłkę. Ptak nie czekając na jakąkolwiek reakcję odleciał w stronę dyrektora.
Chłopak jeszcze raz spojrzał na adres. Wszystko się zgadzało. Dla pewności rzucił na kopertę Zaklęcie Identyfikujące*. Gdy nic nie wykazało odetchnął z ulgą i rozerwał papier.

Drogi Harry,
Chciałem powiedzieć Szanowny Panie Potter.
Z resztą darujmy sobie te formułki.
Nie znasz mnie, więc powinienem się chyba przedstawić, co też niniejszym czynię. Jestem Seth Abernathy. Kiedyś, dawno temu pracowałem z Lily, znaczy z twoją mamą. Świetna była z niej Łowczyni nawiasem mówiąc.
W czasie naszej ostatniej wspólnej akcji wymogła na mnie pewną przysięgę. Obiecałem jej wtedy, że dostarczę Ci pewne rzeczy należące do niej. Szczerze ci powiem, że jest ich całkiem sporo. Nie wiem co wpakowała do tej paczki, ale waży to draństwo jakieś dwadzieścia kilo. Domyślasz się więc, że sową tego nie wyślę, a posiadam tylko jedną.
Wysłałem też list do Dumbledore’ a, w którym proszę go o możliwość pojawienia się w szkole. Jako powód mojej wizyty podałem chęć odwiedzenia córki. Myślisz, że w to uwierzy? Jeśli tak, to kolejną sową prześle ci dokładniejsze namiary na nasze spotkanie.
Jestem, byłem i będę Gryfonem więc obietnicy dotrzymam.
Pozdrawiam,
Seth Abernathy.

Harry przeczytał wiadomość dwa razy. Nic nie wskazywało jednak by miała się ona zmienić. Nic, a nic.
Ron usilnie próbował zajrzeć przyjacielowi przez ramię. Uniemożliwiła mu to jednak Hermiona, spoglądająca na niego wzrokiem mówiącym jak – będzie – chciał – to – nam – powie. Widząc nieobecny wyraz twarzy kolegi Waesley postanowił zacząć działać.
- Stary, coś się stało? – zapytał z ustami wypchanymi tostem z dżemem truskawkowym, przez co wyglądał jak chomik.
Chłopak bez zbędnych ceregieli podał mu pergamin. Rudzielec pochylił się nad nim razem z panną Granger. Po kilku minutach spojrzeli na Pottera z nieco skonsternowanymi minami. Najwyraźniej byli listem zdziwienie tak samo jak Złoty Chłopiec, jeśli nie bardziej.
- Cześć! Czemu macie takie miny? – dosiadła się do nich Ginny. Zauważyli, że od kilku dni umiejętnie unikała Deana.
- Nie, nic. Tylko Harry dostał taki dziwny list – nieporadnie próbował wytłumaczyć sprawę jej brat.
Rudowłosa nie czekając na więcej słów wyrwała mu z ręki zwitek pergaminu. Czytając bezgłośnie poruszała ustami. Gdy doszła do podpisu uśmiechnęła się szeroko.
- Znam jedną Abernathy – odezwała się konspiracyjnym szeptem. – Jest na moim roku w Hufflepuffie. Ma na imię Mary. To znaczy, nie wiem czy takie jest jej imię, ale wszyscy tak do niej mówią. Przypuszczam, że Luna będzie wiedziała na jej temat coś więcej. Wypytam ją. Dobrze?
Odpowiedziało jej twierdzące kiwanie trzech głów. Energiczne Rona, zamyślone Hermiony i nieco zdziwione Harry’ ego.
Potter spojrzał na stół prezydialny. Dumbledore rozmawiał o czymś z profesor McGonnagall. Przed nim leżała niebieska koperta. Kobieta co kilka minut energicznie kręciła głową. Jej twarz wykrzywiała się w grymasie mogącym oznaczać albo ból, albo rozpacz, ostatecznie zrezygnowanie. Dyrektor na kategoryczne odmowy swojej zastępczyni zrobił minę zbitego psiaka, co, trzeba przyznać, wyglądało dość komicznie.
Po posiłku Harry udał się do Sali Treningowej jak obecnie nazywał wieżę bractwa. Nie, nie zamierzał teraz ćwiczyć walki na miecze. To czekało go wieczorem. Teraz musiał załatwić sprawę związaną z Dudley ‘ em. Chociaż wcześniej powinni zająć się Blaisem. Na młodego Dursleya mieli jeszcze ponad dwa miesiące. Tymczasem Zabini był w zamku i najwyraźniej nie zamierzał poprzestać na czczych pogróżkach.
Już od kilku dni po zamku chodziły pogłoski, że w Domu Węża dzieje się coś złego. Harry’ emu powiedział o tym Prawie Bezgłowy Nick, który usłyszał te rewelacje od Grubego Mnicha, który z kolei… Szczerze powiedziawszy było to mało znaczące, bo Potter i tak dowiedział się wszystkiego od pewnej czarnookiej dziewczyny, mieszkanki Slytherinu. Musiał przyznać, że poczta pantoflowa w wykonaniu duchów była jeszcze gorsza niż wersja dziewczyńska.
W głównym pomieszczeniu nie zauważył nikogo. Nic dziwnego skoro Carmen rozmawiała przy stole w głównej sali z jakąś piątoroczną Ślizgonką. Pabla ani Angelici na śniadaniu w ogóle nie widział. Domyślił się, że spotka ich tutaj. Swoje kroki skierował na dół. Do Królestwa Eliksirów, jak nazywał to miejsce, które było zgoła odmienne od snape’ owych lochów.
Tak jak się spodziewał zastał ich pochylonych nad kociołkiem. W srebrnym naczyniu wesoło bulgotała przeźroczysta ciecz. Dziewczyna co jakiś czas spoglądała na otwartą książką leżącą na idealnie sterylnym blacie. Czarnowłosy chłopak pozdrowił ich skinieniem głowy i podszedł do drugiego stanowiska, przy którym dostrzegł kartkę z kolejnymi podpunktami przepisu. Zgodnie z instrukcjami zamieszał w nim trzy razy w prawo, dodał skórkę boomslanga i znowu zamieszał. Tym razem w lewo.
- Jak wam idzie z tym Veritaserum? – odezwał się przerywając ciszę.
- W porządku – odpowiedziała blondynka, choć widać było, że nie jest raczej zadowolona z przerwania jej możliwości patrzenia w ciepłe, brązowe oczy Pabla. – Za jakieś dwie godziny powinien być gotowy.
- A wtedy tylko minuty będą dzieliły nas od poznania sekretów Blaise’ owego serca – przejął pałeczkę brązowowłosy.
- Tak, jasne – prychnął Harry. – A ja jestem aniołem. Myślisz, że Carmen pozwoli ci go wypytywać o wszystkie tajemnice? – popukał się w czoło, jakby dawał wyraźnie znać co o tym pomyśle sądzi.
- Spokojnie Harry. Mamy swoje sposoby na uciszenie szacownej panny Black – w niebieskich oczach Angel zaigrały wesołe iskierki. Pablo natomiast sprawiał wrażenie, jakby usiłował się nie udusić. Co raczej marnie mu wychodziło.
Potter pokiwał głową z politowaniem. Mógł się domyślić, że to on będzie zmuszony uciszać czarnowłosą dziewczynę. Jak zwykle kiedy tamta dwójka potrzebowała chwili samotności.
- Pójdę już. A wy sobie nie przeszkadzajcie – dodał nieco złośliwie, za co został potraktowany kilkoma epitetami.

Ron i Hermiona aż do siódmego piętra skradali się za Harrym. Tam stracili go z oczu. Co dziwne, w ogóle zniknął z Mapy Huncwotów, którą Rudzielec potajemnie wykradł przyjacielowi. Zdziwiona nieco dwójka Gryfonów spojrzała na siebie bezradnie. Ron jeszcze raz popatrzył na mapę. Nic, Harry’ ego jak nie było tak nie ma. Jeszcze raz uważnie przyjrzał się korytarzowi na siódmym piętrze. Jednak, nie przeoczyli żadnych tajnych przejść.
Hermiona zmarszczyła brwi. Już jakiś czas temu zauważyła, że jej czarnowłosy przyjaciel znikał na kilka minut. Zaraz jednak wracał, choć zmęczony był jak po biegu maratońskim. Każdego popołudnia od ponad miesiąca Ronowi udawało się „pożyczać” mapę. Harry zawsze znikał w tym korytarzu, ale zawsze pojawiał się po nie więcej niż pięciu sekundach. Teraz też tak było.
- O, cześć. Co tu robicie? – zapytał, gdy tylko zobaczył swoich przyjaciół.
- A nie nic. Tak tylko przechodziliśmy.
Chłopak spojrzał na nich przeciągle, ale nic nie powiedział. Na twarzy koleżanki dostrzegł lekki rumieniec. Ron natomiast usilnie próbował coś schować za plecami.
- Chodźcie już, zanim spóźnimy się na lekcje – odezwała się, jak zwykle trzeźwo myśląca Hermiona.

Trzy dni później do Harry’ ego dotarł kolejny list od Setha. Mężczyzna zawiadamiał w nim, że będą mogli się spotkać za trzy tygodnie w sobotę w Hogsmeade. Zaznaczył przy tym, że nie będzie mógł rozmawiać z nim zbyt długo, jako iż chciałby zobaczyć się również z córką.
Chłopak podzielił się tą informacją z przyjaciółmi. Hermiona sprawiała wrażenie, jakby połknęła kij od miotły. Ze zmarszczonymi brwiami i noskiem wyglądała jak typowy kujon. Kiedy Harry powiedział to nieco głośniej niż zamierzał, Ron zaperzył się twierdząc, że „Hermiona jest najpiękniejszą dziewczyną pod słońcem”. Zaczerwienił się ja burak, gdy dotarło do niego, że jego deklarację usłyszała co najmniej połowa Wielkiej Sali.
- Nie uważasz, że to dziwne? – Dziewczyna nie kryła swojego sceptycyzmu w sprawie pana Abernathy’ ego.
- Co? – zapytali jednocześnie jej przyjaciele.
- To, że nie ten człowiek nie chce o niczym powiedzieć Dambledore’ owi. Nawet go nie znasz i nie wiesz czego możesz się po nim spodziewać.
- Nie przesadzaj Hermiono – uspokoił koleżankę Harrry. – Poza tym i tak nie zamierzałem iść na to spotkanie sam.
Zdziwienie malujące się na twarzy panny Granger było najwyraźniej zaraźliwe, bo już po chwili dołączył do niej Ron. Podobnie jak jego dziewczyna uzmysłowił sobie, że ich przyjaciel nie mówi im wszystkiego i to od dłuższego czasu. A właściwie to od końca września, kiedy to zaczął znikać każdego dnia.
- Nie miejcie takich min – kontynuował niezrażony chłopak. – Oczywiście pójdziecie ze mną, no chyba, że nie chcecie – dodał pośpiesznie.
- Oczywiście, że chcemy – obruszyła się dziewczyna.
Zadowolenie z siebie w spokoju dokończyli śniadanie. Po skończonym posiłku każde z nich udało się w swoją stronę. Hermiona na starożytne runy, Ron do Pokoju Wspólnego, gdyż miał jeszcze godzinę do swoich pierwszych zajęć, a Harry do sali OPCM.
Po lekcjach Harry udał się na kolejny trening do Wieży. Carmen go nie oszczędzała i już od kilku dni zwiększała ilość godzin, które spędzili tłukąc się drewnianymi mieczami. Chłopak musiał przyznać, że radziła sobie całkiem nieźle. W przeciwieństwie do niego. Zawsze ilekroć upadał lub stwierdzał, że ma dość dziewczyna patrzyła na niego jak na oślizgłego robaka i powtarzała, że „tak dalej być nie może”. A jeśli Harry zamierza zachowywać się jak dzidziuś to niech najlepiej od razu zrezygnuje. Jedno małe Obliviate załatwi całą sprawę i wszyscy będą szczęśliwi. Wobec takiej argumentacji Potter pozostawał bezsilny. Nie pozostawało mu więc nic innego jak zaciskać zęby i walczyć dalej.
Bez zbędnych ceregieli udał się do Sali Treningowej. Pierwszą rzeczą jaką zobaczył był zmieniony nieco wystrój wnętrza. Znikły wszechobecne materace, a zamiast nich pojawiła się goła, kamienna podłoga i takież same ściany z kilkoma uchwytami na pochodnie.
- Dzisiaj zrobimy specjalnie dla ciebie małe widowisko – odezwała się dziewczyna wychodząc z cienia.
Miała na sobie czarną szatę zapiętą pod szyją srebrną klamerką w kształcie czterolistnej koniczyny. Znad ramienia wystawała jej bogato zdobiona rękojeść miecza. Tuż za nią stanął młody mężczyzna wyglądający na około dwadzieścia pięć lat. Ubrany był tak samo, ale pod szyją miał nietoperza. Lekko wystające kości policzkowe, niebieskie, zimne oczy i sięgające za ramiona brązowe włosy nadawały mu nieco groźny wygląd.
- To Louis – kontynuowała widząc zaciekawiony wzrok Harry’ ego. – Pamiętasz jak mówiłam ci, że aby nauczyć się posługiwać mieczem powinieneś iść z tym do wampira? – Nie czekając na odpowiedź mówiła dalej. – Louis jest naszym etatowym wampirem w Bractwie.
Czarnowłosy chłopak milczał przez chwilę. To, co usłyszał wprawiło go w niemałe zdziwienie. Niby jakim cudem, ktokolwiek z zewnątrz dostał się do szkoły skoro po zeszłorocznych wydarzeniach na kominku nałożono dodatkowe blokady? –zastanawiał się, jednak do żadnych konstruktywnych wniosków nie doszedł. Drugą sprawą, która go intrygowała był, fakt iż wampiry nie lubią słońca, jak więc ten tutaj dostał się do wierzy?
- To nic prostszego – uśmiechnął się Louis. – Każdy wampir wyższy jest animagiem, a właściwie ma trzy postacie. Ludzką, wampirzą i zwierzęcą. W formie zwierzęcej słońce nie może nic nam zrobić. Poza tym, nie wszystkie Dzieci Nocy cierpią na fotoalergię*.
Oklumencja - pomyślał inteligentnie Harry, że też nie przyłożył się do wypracowania o wampirach dla Lupina. Z drugiej strony interesowała go postać animagiczna mężczyzny. Odkąd dowiedział się, że James i Syriusz umieli zmieniać się w zwierzęta podświadomie pragnął się tej sztuki nauczyć.
Louis zaśmiał się złowieszczo, ale w jego śmiechu dało się wyczuć nutki rozbawienia. Po chwili przed młodym Potterem latał okazałej wielkości brązowy orzeł. Chłopak bez trudu rozpoznał w nim Tanatosa.
- Masz rację, to ja zaniosłem ci tą książkę – powiedział wampir, który na powrót wyglądał jak człowiek. – A twoje myśli czytam. No dobra, zabierajmy się do roboty.
Zrzucił z siebie pelerynę. Pod spodem miał czarne spodnie i białą, rozpiętą pod szyją koszulę. Gdyby Harry był dziewczyną musiałby przyznać, że nieznajomy jest strasznie przystojny.
To samo zrobiła dziewczyna. Dziś ubrana była w ciemnozielone spodnie khaki i czarną bluzkę na ramiączkach. Harry’ emu kazali stanąć w jakimś kącie i uważnie się przyglądać. Co do pierwszego polecenia było ono dość trudne do wykonania, zwarzywszy, że pomieszczenie było okrągłe. Chłopak stanął więc pod ścianą, gotów w każdej chwili uskoczyć.
Rozpoczęło się przedstawienie. Jak na zwolnionym filmie Harry obserwował iskry sypiące się spod mieczy. Dziewczyna raz po raz parowała ciosy, jednak już po pięciu minutach zaczęła opadać z sił. Wampir nie przejmował się tym, jego uderzenia były mocne i zdecydowane. Działał z rozmysłem i premedytacją, jak każdy doświadczony wojownik. Pląsali po całym pomieszczeniu, jak w makabrycznym tańcu śmierci.
Po dziesięciu minutach walka była skończona. Carmen leżała na podłodze i próbowała się pozbierać. Louis stał nad nią i z przymkniętymi oczami obserwował jej wysiłki. W końcu podał jej rękę i pomógł wstać. Oboje jak na komendę spojrzeli na Harry’ ego. Chłopak sprawiał wrażenie mocno wstrząśniętego.
- I jak? Podobało się? – Mężczyzna uśmiechał się szeroko pokazując swoje idealnie równe, białe i ostre jak brzytwa zęby.
- T… Tak – wydukał Harry.
- No, to nie traćmy czasu. Bierz miecz i do roboty.
Przez kolejną godzinę Louis tłumaczył mu tajniki broni i walki. Gdy Potter stwierdził, że już nic więcej na razie nie wejdzie mu do głowy wampir kazał mu wstać i pokazać co umie. Nie szło to już tak gładko jak z Carmen. Harry co i rusz popełniał jakieś błędy. A to nie wymierzył i stracił broń, a to dał się zepchnąć na ścianę.
Louis uśmiechał się cały czas. On też kiedyś taki był. Zbyt zdenerwowany, by zauważyć okazje. Za bardzo pewny siebie aby dostrzec, że nie tylko on ma kłopoty. I wreszcie najważniejsze. Zagubiony i samotny. Owszem chłopak przyjaciół ma, ale co mu po nich, kiedy Czarnego Pana będzie musiał ukatrupić osobiście?
- Spokojnie Harry – odezwał się po piętnastu minutach. – Zrelaksuj się. Jeśli będziesz spięty niczego się nie nauczysz, bo będziesz wyszukiwał błędów. Postaraj się nie zwracać uwagi na to „jak”, ale na to „co” robisz. Zaczynajmy.
Słowa wampira sprawiły, że chłopak przestał myśleć o czymkolwiek. Zamiast tego intensywnie wpatrywał się w każdy ruch przeciwnika. Był tym tak zaabsorbowany, że nie zauważył nawet ja pięć razy pod rząd udało mu się zablokować ciosy. Zadowolony z rezultatów Louis zarządził koniec walki.
- Jeśli poradziłeś sobie ze mną, to z nią – wskazał stojącą pod jedną ze ścian dziewczynę – też dasz sobie radę. Ale pamiętaj. Kiedy walczysz, skup się tylko i wyłącznie na walce. Nie myśl, ale czuj. Niech każdy zmysł mówi ci, w którym miejscu uderzyć, a które omijać.
W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Harry milczał, bo musiał przetrawić zasłyszane instrukcje. Carmen była zdziwiona wylewnością Louisa. Doskonale pamiętała, że on zawsze był raczej milczący i rzadko dawał komuś dobre rady.
- Dobra, to ja lecę zanim ktokolwiek kapnie się, że mnie nie ma.
- Jasne, jasne – odpowiedział Harry. – Ja też już pójdę – zwrócił się do dziewczyny. – Czeka mnie jeszcze oklumencja z Pablem.
Pablo czekał na niego w salonie. Siedział na czarnym fotelu i z zielonego kubka popijał herbatę. Harry zdziwił się nieco. Brązowowłosy chłopak zazwyczaj pijał piwo kremowe lub sok dyniowy.
- Cześć – przywitał się, gdy tylko spostrzegł Gryfona. – Dziś nie będziemy przerabiać oklumencji. Więcej cię nauczyć nie mogę. Z resztą i tak sam musisz się bronić przed tym Gadzim Pyskiem – zamilkł na chwilę, jakby zastanawiał się czy powiedzieć coś więcej.
- Ostatnio stało się coś dziwnego – odezwał się Harry. Pablo spojrzał na niego z zainteresowaniem. – Przed meczem rozmawiałem z Ronem – kontynuował. – W pewnym momencie, nie wiem co to było, słyszałem jego myśli, znaczy Rona. Co to znaczy?
- Nie jestem pewien – odpowiedział po dłuższej chwili chłopak. – Chyba przez przypadek wdarłeś się do jego umysłu, chociaż w to wątpię. Ale właśnie poddałeś mi świetny pomysł – ożywił się gwałtownie. – Poćwiczymy legilimencje, a potem, kiedy nie będziesz miał z nią większych problemów przejdziemy do artymencji. Dziś będzie tylko teoria. Domyślam się, że Louis dał ci niezły wycisk.
Równo godzinę później Harry wracał do pokoju wspólnego. Czuł, że tej nocy nie zaśnie. Jeszcze teraz słyszał słowa kolegi.
- Legilimencja to sztuka. Nie można się jej uczyć nie znając przynajmniej podstaw oklumencji. Trzeba wiedzieć kiedy przestać zagłębiać się w cudze wspomnienia. Jeśli wejdziesz zbyt głęboko możesz już nigdy się z nich nie wydostać. Będziesz żył na granicy wspomnień swoich i cudzych, nie mogąc ruszyć ani w jedną, ani w drugą stronę.
Dobrnąwszy wreszcie do Pokoju Wspólnego opadł bezwładnie na fotel stojący najbliżej kominka. Rona i Hermiony nie było. Pewnie jak zwykle dziewczyna zaciągnęła przyjaciela do biblioteki. Analizując mijający dzień, Potter stwierdził, że musi odrobić zadanie z transmutacji i eliksirów. Dobrze przynajmniej, że jutro nie musi męczyć się ze Snapem. Z westchnieniem rezygnacji przywołał do siebie książkę, pergamin, atrament i pióro. Rozłożył wszystko na najbliższym stoliku i pogrążył się w pracy.
Około dwóch godzin później z zadowoleniem stwierdził, że wypracowanie nie wygląda najgorzej. Teraz pozostało mu napisanie eseju dla Mistrza Eliksirów. Z miną cierpiętnika poszedł do biblioteki. Miał jeszcze co najmniej cztery godziny, więc powinien zdążyć.


_____________
* Raczej marna przeróbka „Dzieci” Elektrycznych Gitar. Cóż… w moim przypadku głupota może najwyraźniej jedynie postępować.
* formuła zaklęcia oślepiającego. Olimpia oślepiła nim olbrzymy trzymające Hagrida, który nie mógł się od nich uwolnić.
* Zaklęcie Identyfikujące pozwala sprawdzić czy na jakąś rzecz zostało rzucone czarno – magiczne zaklęcie.
* Gdyby ktoś nie wiedział jest to alergia na światło, bodajże tylko słoneczne, ale tego niestety nie jestem już pewna. Chyba będziecie musieli sięgnąć po przybytek ludzkości zwany potocznie encyklopedią. Moja niestety swoje już wysłużyła i jest niekompletna.




--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

5 Strony < 1 2 3 4 > » 
Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 19.04.2024 03:01