Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Memento, Znaczy "pamiętaj", ostatnia potyczka, zakończone

Carmen Black
post 26.11.2006 21:07
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Opowiadanie dedykuję Arweenie, mojej kochanej przeciwniczce z pojedynku na Telperionie. I gratuluję wygranej.

Pozdrawiam,
Carmen Black



Memento, znaczy „pamiętaj”

W gałęziach drzew gwizdał wiatr. Tumany żółtych i brązowych liści przewalały się po ziemi. Pod stopami szeleściła sucha trawa. Po niebie leniwie sunęły szarobrunatne chmury, z których rzęsiście padał deszcz. Gdzieś w oddali wył bezdomny pies.

Samotna postać ubrana w znoszony podróżny płaszcz była niewzruszona na warunki atmosferyczne. Stała ze wzrokiem utkwionym w aniele stojącym nad grobem.

Spod obszernego kaptura patrzyły na świat niesamowicie zielone oczy trzydziestokilkuletniego mężczyzny. Deszcz chłostał go po twarzy, ale on nie zwracał na to uwagi. Wzdrygnął się, kiedy niebo przecięła błyskawica, a potem rozległ się ogłuszający huk grzmotu.

- Minęło dziesięć lat od naszej ostatniej walki – powiedział w przestrzeń. – Pamiętacie tamte trzy lata? Byliśmy wtedy tacy młodzi i szaleni...

***

Troje młodych ludzi przedzierało się przez zarośnięte bluszczem domostwo. Miejsce to nie napawało optymizmem. Stara podłoga była przegnita i każdy nieostrożny krok groził skręceniem karku. Ze ścian odpadał tynk, a z każdego ciemniejszego konta łypały na nich oczy nietoperzy.

- Boję się – szepnęła Hermiona, wtulając się w Rona.

Rudzielec spojrzał na nią z czułością. Przyciągnął dziewczyną do siebie i pocałował w usta.

- Nie masz czego, księżniczko. Zawsze cię obronię.

Harry przez chwilę przyglądał im się z rozrzewnieniem. On też by tak chciał, ale nie mógł zabrać ze sobą Ginny. Pani Weasley chyba by go zabiła, gdyby jej córce coś się stało. Co innego Ron i Hermiona. Ci byli już dorośli i sami mogli podejmować za siebie decyzje. Chłopak westchnął cicho i zrobił kilka kroków do przodu.

Z trudem udało mu się utrzymać równowagę, kiedy wszedł na coś śliskiego, czego bynajmniej nie powinno tu być. Uważnie przyjrzał się bordowej cieczy. Wziął ją na palec.

- Krew, jeszcze świeża – mruknął do siebie.

Spojrzał w górę, gdy na jego nos spadło coś ciepłego. Wciągnął gwałtownie powietrze. Wcale nie był zadowolony z tego, co zobaczył.
- Co jest? – zapytał Ron, ale zaraz umilkł przerażony widokiem nad głową. – Lepiej nie patrz w górę, Hermiono.

Dziewczyna nie posłuchała. Przez chwilę w milczeniu kontemplowała korpus wiszący w powietrzu. Rozejrzała się po podłodze w poszukiwaniu głowy osobnika, który skończył w tak marny sposób. Zobaczyła ją pod ścianą. Zaklęciem usunęła maskę, jaka skrywała twarz byłego Śmierciożercy.

- Pettigrew – stwierdziła.

- Przynajmniej na to się przydał – dziwnie drżącym głosem stwierdził rudzielec.

- Ronaldzie, jak możesz tak mówić? – zirytowała się panna Granger. – Nawet on nie zasłużył na taki koniec!

- Spokojnie, Hermi – Harry próbował załagodzić sytuację. – Ron ma rację, przynajmniej w połowie. Owszem, nikt nie powinien w taki sposób ginąć, ale dzięki niemu przynajmniej wiemy, że w domu są pułapki.
- Racja – przytaknęła dziewczyna.

Dalej szli gęsiego, uważając na każdy, nawet najmniejszy szelest. Harry’ emu życie ratował nieraz spryt nabyty w czasie treningów Quidditcha. Często pomocny był analityczny umysł Hermiony, a nawet głupi dowcip Rona.

Godzinę później i co najmniej pięć pułapek, z których trudem udało im się wydostać, dotarli do pomieszczenia, które kiedyś mogło uchodzić za salon. Na środku stała stara, wysłużona kanapa, w środku której myszy urządziły sobie gniazdo. Hermiona starannie omijała tamto miejsce wzrokiem.

Duża czara stała na środku pokoju. W promieniu metra rozciągało się pole ochronne. Panna Granger przyglądała mu się z uwagą.

- Chyba tylko ktoś, kto ma w sobie krew Slytherina może się tam dostać – zawyrokowała. – Ja w każdym bądź razie wolę nie ryzykować.

- A mowa węży? – zapytał Ron.

- Można spróbować – stwierdził Harry.

Skupił się i zasyczał, ale to nic nie dało. Srebrna linia unosząca się kilka cali nad podłogą nawet nie drgnęła. Potter myślał intensywnie. Może jeśliby użyć ofiary, tak jak w przypadku jaskini... To mogło się udać. Nie wiedział tylko ile będzie trzeba jej upuścić, i czy czasem bariera nie zachce o wiele większej ofiary.

- Hermiono, mogłabyś przywołać głowę Petera?

Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem i konsternacją. Chwilę potem jej twarz wyrażała obrzydzenie, ale i zrozumienie. Wiedziała, że z tej trójki to ona najlepiej radziła sobie w tego typu zaklęciach.

- Accio głowa Petera!

Kilka minut później Harry złapał w locie zakrwawiony kawałek glizdogonowego ciała. Skropił linię krwią, ale po raz kolejny nic się nie stało. Westchnął i wrzucił głowę za srebrną linię. Rozbłysło zielone światło i pole ochronne znikło. Chłopak podszedł do czary i chwycił ją, a potem wycofał się w tył.

Wszystko zaczęło drżeć. Na suficie pojawiło się więcej pęknięć.

- Zwiewamy! – wrzasnął, rzucając się w stronę okna.

Dopiero teraz zorientował się, że znajdują się na poziomie ziemi. Mimo iż wcześniej pokonali mnóstwo korytarzy i schodów, to jednak wcale nie wznieśli się wyżej niż w chwili, kiedy wchodzili do tego zminiaturyzowanego zamku.

Kiedy wszyscy byli już bezpieczni na zewnątrz, Hermiona obrzuciła walący się dom ostatnim spojrzeniem. Chwyciła kolegów za ramiona i zdeportowała się z cichym trzaskiem. Harry cały czas trzymał horkruksa w ręce.


***

Wiatr wzmógł się, sprawiając, że poły płaszcza mężczyzny uniosły się do góry. Zastanawiał się, jak doszli do tego, w jaki sposób zniszczyć przedmioty, w których zaklęte były kawałki duszy Lorda.

Na początku nie mieli o tym pojęcia. W czasie pierwszego roku od opuszczenia Hogwartu udało im się odzyskać tylko dwa horkruksy. W ciągu kolejnych dwunastu miesięcy zlokalizowali kolejne dwa, ale zdobyli tylko jeden, zdobycie kolejnego sprawiło im nie lada problem. I w tym przypadku przydatny okazał się śmierciożerca.

***

Draco Malfoy ze złością patrzył na Świętą Trójcę Hogwartu. Nie wiedział, czego mogli od niego chcieć. Jeśli jednak mogli uratować jego matkę, to mógł zrobić wszystko. No, prawie wszystko.

Harry, Ron i Hermiona wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Ostatnie dwa lata zmieniły ich. Nie byli już tymi dzieciakami, co wtedy, gdy mieli szesnaście lat.

Hermiona Granger nadal uwielbiała książki, ale nie miała czasu, aby z nich korzystać. Ostatnie tygodnie spędziła w hogardzkiej bibliotece, zwłaszcza w Dziale Ksiąg Zakazanych i teraz o Czarnej Magii wiedziała prawdopodobnie więcej niż Czarny Pan. Włosy miała krótko ścięte na wysokości uszu. Nie miała makijażu, zresztą nigdy się nie malowała. Lewą brew przecinała podłużna blizna.

Ron Weasley ciągle był rudy i piegowaty, jednak odzywał się nad wyraz rzadko. Miał twardy błysk w oku i sprawiał wrażenie pewnego siebie.
Harry Potter nadal miał bliznę, choć nie nosił już okularów. Teraz miał soczewki kontaktowe z pionowymi źrenicami, co w połączeniu z zielenią tęczówek sprawiało przerażający widok. Chłopak miał kilka dodatkowych blizn na twarzy i przedramionach. Na twarzy niemal zawsze miał maskę obojętności.

Cała trójka ubrana była na czarno. W dżinsy i podkoszulki. Potter jakby od niechcenia podrzucał sztylet. Weasley rozglądał się nerwowo, a Granger z uwagą śledziła ruchy blondyna.

- Czego chcecie? – zapytał Draco.

Jego głos drżał, nie wiadomo było, czy ze złości, czy ze strachu.

- Pytaniem nie jest to, czego my chcemy, lecz to, czego ty chcesz – odezwał się filozoficznie Harry. – Ty pomożesz nam, my pomożemy tobie. Transakcja wiązana.

Malfoy spojrzał na niego ze zdziwieniem. Takie słowa ostatnimi czasy można było usłyszeć jedynie z ust arystokratycznych rodów czystej krwi, dla których honor był najważniejszy. Wiewiór, co prawda był czystej krwi, ale daleko mu było do arystokratów.

- O co ci chodzi?

- Wiemy, że Czarny Pan wydał wyrok na twoją matkę. Za „zdradę” – prychnął Potter.

- Zdrada karana jest śmiercią – dodał Weasley.

- Ukryjemy twoją matkę i zapewnimy jej bezpieczeństwo – zapewniła Granger.

- W zamian za…? – W życiu nie ma nic za darmo i Draco wiedział o tym doskonale.

- Kiedy zostaniesz wezwany poinformujesz nas o tym i zabierzesz ze sobą do twierdzy Voldemorta – ze stoickim spokojem powiedział Złoty Chłopiec.

Draco przymknął oczy. Chciał ratować matkę, owszem, ale ta propozycja... To, było chore. Chociaż po Gryfonach nie spodziewał się niczego innego. Ich doskonały plan polegał na tym, żeby zaatakować razem, masowo.

- Zgoda – mruknął Draco. I tak nie miał nic do stracenia, a w razie kłopotów zawsze mógł powiedzieć, że pojmał ich i przyprowadził Panu.

Ukryli Narcyzę w starym domu Blacków, który ciągle był chroniony Fideliusem. Zakon Feniksa rozpadł się po śmierci Dumbledore’ a i teraz wszyscy starali się działać na własną rękę. Harry razem z przyjaciółmi tworzyli grupę szybkiego reagowania zwaną Drużyną Błyskawicy. Grupa była tajna, a swoją kwaterę mieli na Grimmuald Place 12, choć nikt o tym nie wiedział.

Czekali w domu Malfoyów na wezwanie. Draco chodził nerwowo po salonie i zastanawiał się, jak trójka siedzących na fotelach ludzi może być aż tak spokojna. W końcu pchali się do paszczy lwa. To zupełnie tak, jakby podkładać się pod spadającą gilotynę.

- Te dwa lata nauczyły nas samokontroli – stwierdził niespodziewanie Potter. – To czego się nauczyliśmy i to, co widzieliśmy było straszne.
- Co? – nie zrozumiał Draco.

- Legilimencja – powiedziała Hermiona. – To dzięki temu zawsze wiedzieliśmy o wszystkich atakach.

Draco zmarszczył brwi. Umysł Czarnego Pana był chroniony przez potężny i szczelny mur, którego nic nie było w stanie sforsować.

- Ale mnie nigdy nie trzymały się ogólnie przyjęte zasady – z rozbawieniem stwierdził Potter.

- No coś takiego – warknął Malfoy.

W następnej chwili młody mężczyzna syknął z bólu i narzucił na siebie szaty śmierciożercy. Harry, Ron i Hermiona mieli na sobie stroje czarne z czerwonymi błyskawicami na plecach, a na twarze założyli czarne maski.
Wylądowali przed wrotami do okazałego zamku z czarnego marmuru.

- Kiedyś był tutaj Instytut Magii Durmstrang – szeptem wyjaśnił Malfoy. – Po śmierci Karkarowa szkoła została zamknięta, a Lord uczynił z niej swoją twierdzę.

Draco wszedł do sporej komnaty, która swoimi gabarytami przypominała Wielką Salę. Wysoko w sklepienie strzelały masywne kolumny oplecione kamiennymi wężami. Podłoga wyłożona była czarno-białymi, marmurowymi płytami. Przez wysokie okna wpadało księżycowe światło.
Święta Trójca przemknęła się do tronu Lorda. Nikt ich nie zauważył, bo zawczasu nałożyli na siebie Zaklęcie Kameleona. Harry zobaczył Nagini zwiniętą pod tronem Czarnego Pana. Uśmiechnął się do siebie. Wyciągnął sztylet i przetransmutował go w miecz. Wziął zamach i z całej siły uderzył odcinając zwierzowi łeb.

To, co stało się potem przypominało piekło. Wszędzie latały zaklęcia. Komuś udało się ściągnąć z nich zaklęcie kamuflujące. Rozgorzała regularna bitwa. Musieli uciekać, nie mieli szans z tyloma przeciwnikami. Próbowali przedostać się do drzwi, ale i tam czekał na nich wróg. Byli otoczeni.

- Avada Kadavra! – krzyknął ktoś celując w serce Harry’ ego.
Chłopak jak na zwolnionym filmie widział zielony promień lecący w jego stronę. Był niezdolny do ruchu. Sparaliżowany stał na środku komnaty i zastanawiał się, czy czasem w ostatniej chwili całe życie nie powinno przelatywać człowiekowi przed oczami.

Poczuł szturchnięcie w bok. Przewrócił się, a śmiercionośny promień trawił w jego najlepszego przyjaciela, Rona. Hermiona zalała się łzami. Kochała Rona, choć często się z nim kłóciła.

Draco Malfoy zerwał z twarzy maskę i podbiegł do szlochającej dziewczyny. Chwycił ją za ramiona i powlókł w stronę wyjścia, rzucając zaklęcia na wszystko, co się ruszało. Harry oprzytomniał i pociągnął za sobą ciało Rona.


***

- Kto by pomyślał, że to właśnie Malfoy nam pomoże – mruknął w przestrzeń.

Deszcz przestał padać. Słońce nieśmiało wychylało się zza chmur. Dopiero teraz widać było, że jest południe.

Hermiona zginęła kilka miesięcy później, kiedy próbowała zniszczyć czarkę. Mężczyzna nie wiedział, co wtedy zawiniło. Może Hermiona była zbyt zdekoncentrowana, a może zadziałała złośliwość rzeczy martwych. Faktem było, że ciało jego przyjaciółki wyglądało jak ser szwajcarski. Dobrze przynajmniej, że udało jej się zniszczyć horkruksa.

Harry był załamany. Ginny starała się go pocieszać jak mogła, ale to nie pomagało. Weasleyówna była już dorosła i uparła się, ze będzie towarzyszyć Potterowi. Chłopak nie chciał jej narażać, ale ona była nieugięta. Od tej pory członkami Drużyny Błyskawicy znowu były trzy osoby. Harry, Ginny i Draco, choć ten ostatni robił to tylko aby podziękować za uratowanie matki, a później również Pansy.

***

Ostateczna walka rozegrała się na przedmieściach Londynu. Pod osłoną nocy starły się dwie potęgi. Lord Voldemort i jego poplecznicy kontra pozostali czarodzieje. Ci pierwsi mieli po swojej stronie różne potwory. Wygrywali i zdawało się, że nic już nie uratuje czarodziejskiej społeczności.

Wtedy pojawili się oni. W czarnych szatach, z błyskawicami na plecach i mieczami w rękach. Każde z nich siedziało na innym zwierzęciu. Harry siedział na hipogryfie. Ginny dosiadała srebrzystobiałego jednorożca. Draco jechał na pegazie.

Ruszyli do walki tratując wrogów i ścinając im głowy. Nikt im nie uszedł. Nikt nie miał szans w starciu z nimi.

Harry cały czas rozglądał się za Czarnym Panem. Dostrzegł go dopiero po kilkunastu minutach. Voldemort wściekle miotał się po niewielkim wzniesieniu. Nie mógł uwierzyć w to, że trójka zwykłych dzieciaków była w stanie pokonać jego armię.

- Witaj, Tom – odezwał się Harry, podlatując bliżej.

- Potter – syknął. – Mogłem się spodziewać, że to ty.

- Mogłeś, ale się nie spodziewałeś –powiedział spokojnie Harry.

Voldemort rzucił się na Harry’ ego. Chłopak tylko na to czekał. Zsiadł z Hardodzioba i wyciągnął różdżkę.

Walczył na zmianę mieczem i różdżką. Wysyłał w stronę przeciwnika różnorakie zaklęcia, ale ten cały czas się bronił. Różdżka Harry’ ego nie działała zresztą tak jak powinna. Nie chciała walczyć przeciwko swojej bliźniaczej siostrze.

Zirytowany Potter schował bezużyteczną broń i zaczął zadawać ciosy mieczem. Dobrze, że w ciągu kilku ostatnich lat chodził na kursy karate. Wziął zamach i wbił ostrze w klatkę piersiową mężczyzny. Przekręcił miecz, krzycząc:

- Amor vincit omnia!*

Jakaś niezrozumiała siła odrzuciła go kilka metrów w tył. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał był księżyc w pełni wiszący na niebie.

Kilka tygodni później obudził się w sali szpitalnej Świętego Munga. Obok jego łóżka siedział Neville Longbottom i Luna Lovegood. Przekazali mu wszystkie informacje.

Nikt z Weasleyów nie wyszedł cało z tej wojny. Jedynie Ginny żyła, ale była jak roślina. Cały czas kiwała się w przód i w tył i szansa na to, że kiedykolwiek wyzdrowieje była minimalna. Dostała czterema Cruciatusami na raz.

Draco Malfoy został zesłany do Azkabanu. Za kilka dni miał zostać pocałowany przez dementora. Nie było sądu, wystarczyło, ze miał Znak wypalony na ręce. Nikogo nie interesowało to, że chłopak brał udział w walce po stronie Harry’ ego Pottera. Teraz zresztą nikt już nie zwracał na niego uwagi. Wykonał swoje zadanie, wywiązał się z roli Wybrańca, więc poszedł w odstawkę.

Harry jeszcze tego samego dnia wypisał się ze szpitala na własną odpowiedzialność. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił było pójście do Ministerstwa. Zażądał audiencji u Ministra. Nie obchodziło go, że „pan Minister jest bardzo zajęty, panie Potter”.

Dopiął swego i kiedy znalazł się w gabinecie Ministra spojrzał na Scrimgeura nieodgadnionym wzrokiem.

- Wypuśćcie Dracona Malfoya na wolność.

- To śmierciożerca! – zawył mężczyzna.

- Nie. To mój współpracownik i przyjaciel. Wypuśćcie go, albo sam pomogę mu opuścić tamto miejsce.


***

Do Harry’ ego podszedł jasnowłosy mężczyzna. Przez chwilę popatrzył na groby, które teraz były porośnięte mchem. Nikt nie miał czasu zajmować się pomnikami.

- Wspominasz – stwierdził. – Jak co roku, od ostatniej bitwy.

- Teraz tylko to mi zostało, Draco. Wspomnienia, które z każdym rokiem bledną coraz bardziej.

- Nie przesadzaj – żachnął się Malfoy. – Masz Lunę i dzieciaki. Musisz żyć, żeby miały ojca. Wiesz przecież, że Luna nie przeżyłaby twojej śmierci.

- To dzięki niej wyszedłem na prostą – szepnął Harry. – Tylko ona chciała, żeby dawny Harry wrócił, ale on nie wrócił i już nigdy nie wróci. On już nie żyje.

- Owszem, ale nowy Harry wcale nie jest taki zły. Może tylko nie umie się śmiać. – Milczał przez kilka minut. – Byłem w szpitalu u Weasleyówny. Umie już ułożyć proste puzzle.

- To dobrze – w głosie Harry’ ego słychać było tłumiony płacz.

- Chodź, Potter. Luna zrobiła obiad, a wolę nie zostawiać jej i Pansy zbyt długo samych. Jeszcze ci dom rozniosą.

Harry zachichotał, po raz pierwszy od wielu lat.

- O tak, Draco. Pansy ciągle nie lubi Luny, zresztą z wzajemnością. Dziwię się, że mnie toleruje.

- Bo wyciągnąłeś mnie i ją z Azkabanu. Chociaż ciągle nie wiem, jak ci się to udało.

- Moja mała, ślizgońska tajemnica – konspiracyjnym szeptem powiedział Harry.
________________
*Amor vincit omnia – Miłość zwycięży wszystko.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 19.04.2024 03:52