Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> W Starym Opuszczonym Domu

avalanche
post 11.02.2007 16:43
Post #1 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Słowo wstępu od autorki:

Nie wierzę, że to robię. Mój pierwszy temat na tym forum od chyba trzech czy czterech lat. Kto mnie zna lepiej wie, że smęciłam, że nie mogę wrócić do pisania.
Wczoraj coś mnie naszło no i wyszło. Wklejam część wyprodukowaną wczoraj, piszę też już drugi rozdział. Boję się trochę, że zapał mi ostygnie i nic z tego nie wyjdzie - jeśli stwierdzę, że to była jednak pomyłka (w sensie wypalenia się pomysłu, a nie nieprzychylnych recenzji, których mam nadzieję nie będzie aż tak dużo...;d) to sama skasuję temat i udam się na emigrację ;d

Życzę przyjemnego czytania i liczę na konstruktywną krytykę. Poszkodowani przeze mnie w przeszłości mogą wreszcie dać upust swojej żądzy mordu i rozszarpać mnie żywcem. Tekst jest treningowy dla mnie (tzn. "uczę się na nowo pisać" ;ddd) - nie będzie jakiś specjalnie rewolucyjny, pomysłowy, wgniatający w ziemię, ale może się wam spodoba.

Aha. Fabuła niezwiązana z HP. Możecie odejść w pokoju ;d


"W starym, opuszczonym domu"



Rozdział pierwszy


Stary, opuszczony dom już od lat nie był odwiedzany przez swych prawowitych właścicieli. Rodzina Schwartzenfeld - grafów wywodzących swe szlacheckie korzenie z czasów pruskich, dysponowała w przeszłości rozlicznymi posiadłościami na pomorskiej ziemi, znacznie okazalszymi od skromnego siedemnnastowiecznego pałacyku, popadającego od lat w ruinę.

Spadkobiercy zgodzili się przez krótki okres czasu utrzymywać służbę, by doglądała niszczejącej posesji, a także, z uwagi na przylegającą od wschodniej strony pałacyku stadniny, kilkoro opiekunów koni.

Po dwóch latach zwolniono wszystkich pracujących, a większość wierzchowców wystawiono na sprzedaż na dorocznej aukcji, gromadzącej zamożnych pasjonatów championów czystej krwi arabskiej.

Kłopoty finansowe, z jakimi borykali się członkowie tej niegdyś potężnej i zamożnej rodziny, wymusiły również decyzję o odsprzedaniu ponad trzystuletniej nieruchomości. Potencjalnych nabywców odstraszała jednakże, zarówno wysoka cena, jak i stan architektoniczny budynku.

Dom pozostawał więc dalej w rękach Schwartzenfeldów.

***

Z początkiem stycznia roku 1991 w posiadłości zjawił się najmłodszy dziedzic, Matthias Schwartzenfeld. Jego wizyta nie była podyktowana jedynie sentymentem do rodzinnego majątku, lecz przede wszystkim względami prawnymi. Nad młodym, prawie trzydziestoletnim kawalerem ciążył obowiązek wypełnienia ostatniej woli jego zmarłego dziadka. Z treści testamentu, odczytanego na parę dni przed Nowym Rokiem wynikało, że wnukowi został podarowany we władanie majątek ziemski wraz z pałacem oraz stadniną.

Kilkanaście lat wcześniej, po nieudanej próbej sprzedaży, zabytkową posesję czekała zagłada budowlana. Brak gruntownego remontu groził częściowym zawaleniem zachodniego, mniejszego skrzydła, gdzie mieściła się sala balowa.
Rodzina, która zaczęła tonąć w długach za sprawą nieodpowiedzialnych decyzji ojca Matthiasa, była gotowa pozbyć się zbędnego balastu dla ich budżetu. Niespodziewanie dla nich wszystkich w obronie posiadłości stanął August, dziadek Matthiasa. Spór wokół pałacu doprowadził do wycofania czasowych pełnomocnictw w zażądzaniu majątkiem dla Maximiliana.

Powracający z zagranicy August zdołał ocalić rodzinę przed pretensjami wierzycieli w związku z narastającymi długami, jak również i dom, w którym spędził pierwsze lata swojego dzieciństwa. Pieniądze pochodzące ze sprzedaży koni pozwoliły na zabezpieczenie konstrukcji budynku.

Parę miesięcy po kłótni z ojcem, znaleziono ciało zastrzelonego Maximiliana.

Odgłos strzału pobrzmiał w słuchawce telefonicznej. Chwilę wcześniej pogodzony z synem August, zaproponował mu wprowadzenie się do starego, rodzinnego domu.

***

- Zatrzymaj się tutaj - zakomenderował z tylniego siedzenia młody mężczyzna.
Kierowca czarnego volvo powoli spuścił nogę z gazu i skierował pojazd na wąskie pobocze tuż przy cmentarnym ogrodzeniu.

Samochód z zagraniczną rejestracją wzbudził ciekawość krzątającego przy tablicy ogłoszeń zarządcy niewielkiego kościółka położonego centralnie na małej, wiejskiej nekropolii.

Pasażer wysiadł z samochodu i rozejrzał się badawczo wokół siebie. Spostrzegł przyglądającego się mu wnikliwie z oddali księdza, któremu wskazał zapraszająco gestem dłoni, by podszedł do niego.

Duchowny podwinął sutannę i skierował się ku bramie, za którą stał ubrany w elegancki garnitur przybysz. Po drodze zdołał wyciągnąć klucz, którym otworzył żelazną kłódkę. Chwycił ręką za jeden z prętów w bramie i pociągnął ku sobie.

- Wejście jest od drugiej strony - powiadomił gościa z lekką irytacją w głosie - Słucham pana?
- Mówi ksiądz po niemiecku?* - odpowiedział pytaniem mężczyzna.

Duchowny sprawiał wrażenie, jakby został zbity z tropu. Po chwili zastanowienia kiwnął głową i potwierdził słabą znajomość tego języka.
Mężczyzna szybko skierował uwagę rozmówcy na położony naprzeciw cmentarza stary budynek, którego fasadę po obu stronach uwypuklały wysunięte w połowie wieże.

- Czy to pałac Schwartzenfeldów? - spytał.
- Tak, ale nikt tam nie mieszka już od wielu lat. Szuka pan kogoś?
- Nie. Dziękuję za informację.

Mężczyzna nie zważał na nieuprzejmy ton, jakim potraktował duchownego. Upewniwszy się, że znajduje się we właściwym miejscu zdobył się na nieznaczny uśmiech, gdy ogarnął wzrokiem cały, zaśnieżony teren z pałacem w tle.

Nareszcie poczuł się swojo w tym obcym kraju.


***

Nieodśnieżany przez nikogo teren wewnątrz posiadłości stanowił jedną z pierwszych trudności, z jakimi musiał się zmierzyć młody dziedzic. Gdy przebrnął przez długą trasę wiodącą ku pałacowi, zdążył już całkowicie przemoczyć spodnie oraz dolną część płaszcza. Podobała mu się jednak ta dziewicza przeprawa przez półmetrowy biały puch.

Był tu kompletnie sam.

Kierowca czekał na niego w ogrzewanym samochodzie, zaś ksiądz nie zwracał już więcej na niego uwagi. Głęboko skonfundowany swoją pomyłką skrył się w swoim kościółku. Skąd mógł wiedzieć, że miał doczynienia z właścicielem, a nie przestępcą, chcącym zrabować stary pałac?

Drewniane drzwi z trudem dały się otworzyć.

Wnętrze przedstawiało się skromnie w porównaniu z tymi, w jakich Matthias zwykle przebywał. Dwukondygnacyjny budynek połączony był szerokimi kamiennymi schodami z śliską, drewnianą poręczą, położonymi naprzeciw wejścia. Na parterze, po obu stronach znajdowały się drzwi do pomieszczeń dla służby, których mężczyzna nie zamierzał teraz oglądać.

Przystanął, by przymknąć na moment oczy i odetchnąć głęboko. Czuł się podekscytowany, jak dziecko. Niedostępność i wyniosłość skarlały już w chwili przedostawania się przez zaspy śniegu.

Otworzył ponownie oczy.

Skierował się ku masywnie zbudowanym schodom i krok po kroku, starając się tłumić odgłosy oderzania butami o kamień, wspiął się na pierwsze piętro.

Długi korytarz ciągnął się od balustrady, skąd mocno przechylając sylwetkę można było dostrzec kamienną posadzkę na parterze, aż do olbrzymiego okna, zajmującego większość powierzchni ponad trzymetrowej ściany.

Po obu jego stronach znajdowały się drzwi do pokoi, łącznie ponad dziesięciu, jak zdążył szybko zliczyć młody Niemiec.

Otwierając każde z białych drzwi, napotykał na staroświecko urządzone komnaty z łóżkami i innymi użytkowymi meblami. Środkowe drzwi po lewej stronie korytarza składały się, jako jedyne z dwóch skrzydeł. Matthias wyczuł, że muszą prowadzić do szczególnego pomieszczenia.

Pchnął drzwi zdecydowanym ruchem.

Pomieszczenie było największym z dotychczas poznanych. Ogromny dębowy stół w kształcie podkowy zajmował większość powierzchni izby. Mnogość krzeseł rozstawionych wokół niego świadczyła, że miejsce to mogło skupić wszystkich mieszkańców znajdujących się na piętrze pokoi.

Mężczyzna ostrożnie wkroczył do środka. Na przeciwległej ścianie znajdował się szereg pokaźnej wielkości okien, za którymi rozpościerał się widok na las, na skraju którego leżał budynek. Matthias przybliżył się, by lepiej przyjrzeć się temu sennemu krajobrazowi.

Przyodziane puszystym śniegiem drzewa nadawały uroku tej typowo sielankowej okolicy. Pałac zdawał się być w tym krajobrazie szeroką, majestatyczną bramą, broniącą dostępu niepowołanym gościom, którzy chcieliby się tędy zakraść w leśne zarośla w czasie letnich, bezstroskich dni.

Ślady stóp na śniegu, jakie dostrzegł Matthias po tej stronie budynku przeczyły jednak tej tezie.

Ktoś podkradał się do pałacu.

***

Matthias otulił się szczelniej swoim na współ przemoczonym płaszczem i raźnym krokiem skierował się do drzwi frontowych.

Ślady wyglądały na dość świeże, gdyż nie zdołał ich jeszcze przysypać pruszący śnieg. Sytuacja ta niepokoiła go w coraz większym stopniu. Napływ wątpliwości ścierał się z uczuciem narastającego strachu, podyktowanym o własne bezpieczeństwo. Z przekąsem stwierdził, że i owszem, ksiądz wykrakał prawdziwego tym razem złodzieja.

Przystanął pod drzwiami, przystawiając ucho do ich zimnej powierzchni. Gwizdający wiatr nie był w stanie zagłuszyć walącego z przejęcia serca.

Nagle na podeście posłyszał skrzypiący rytmicznie pod krokami człowieka puch. Matthias odsunął się jak najciszej wgłąb do środka. Ku jego najgłębszemu zdziwieniu ktoś zaczął przekręcać w zamku...klucz.

Spostrzegłwszy, że drzwi nie są zamknięte, intruz nacisnął na klamkę.

Matthias stał jak sparaliżowany, zupełnie nie wiedząc, co począć. Obezwładniony trwogą czekał na rozwój wypadków.

Do wnętrza wtłoczył się zasapany staruszek. Wydawał się być równie przerażony, co właściciel pałacu, któremu wtargnął właśnie jakiś nieproszony gość.

- Co pan tu robi!? - wykrzyknął po niemiecku, do oniemiałego starca, dzierżącego w ręku pęk pordzewiałych kluczy. Emocje kotłowały się w nim do tego stopnia, że czuł gorąco uderzające mu do głowy. W myślach zdołał już naszykować cały arsenał inwektyw, by przepłoszyć natrętnego seniora i przy okazji wyuczyć w nim nawyk omijania szerokim łukiem jego posiadłości na przyszłość. Wcześniej jednak wezwie policję.

- Proszę nie krzyczeć, panie Schwartzenfeld - wymamrotał błagalnie starzec.

Matthias nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Mężczyzna odpowiedział z idealnym niemieckim akcentem, co wskazywałoby, że jest on jego rodakiem. Inną kwestią pozostawało to, skąd ten staruszek znał jego rodowe nazwisko. I skąd u licha ma klucze do pałacu!

- Kim pan jest? - spytał poddenerowanym tonem. Przez postać trzydziestolatka przebijała się nieufność, wobec poczciwie wyglądającego starszego jegomościa.

Nieproszony gość ściągnął z głowy grubą czapę z nausznikami, którą kurczowo ścisnął w popękanych od mrozu dłoniach, po czym ukłonił się. Matthias skinął w odpowiedzi nieznacznie głową, mrużąc podejrzliwie swe ciemne oczy.

- Ernst Joseph Dönhoff, mości panie - wychrypiał bojaźliwie stłumiony pod srogim spojrzeniem, rozgniewanego właściciela.

- Skąd ma pan klucze do mojego pałacu? - mężczyzna postawił kolejne frapujące go pytanie.

Pan Dönhoff zdawał się obawiać odpowiedzi, albo przynajmniej tego, iż młodzieniec mylnie ją zinterpretuje. Przeszywający wzrok młodego rezydenta rozpraszał go i nie pozwalał ułożyć w głowie składnego i logicznego wyjaśnienia. Znajdował się i tak w dość krępującej sytuacji, która stawiała go w świetle zarzutów o najście, albo co gorsza wskazywała na motyw rabunkowy.

- Proszę o wybaczenie, panie Schwartzenfeld. Jestem ogromnie zażenowany zaistniałą sytuacją. Ja, człowiek któremu przez tyle lat na sercu leżało dobro pańskiej rodziny...To dla mnie bardzo trudne, ale...

- Co pan właściwie... - Matthias nie zdążył dokończyć następnego pytania, gdyż staruszek zdołał wreszcie wydusić to, co mu leżało na sercu.

- Pracowałem tu wiele lat temu u pańskich krewnych, panie Schwartzenfeld. Zatrudniono mnie, jako ogrodnika, gdy byłem jeszcze młokosem. Sześćdziesiąt lat, jak nic przeminęło... - zawahał się, po czym wyciągnął schowane wcześniej do kieszeni klucze i pochwycił jeden, najbardziej ozdobny - Pańska babka przykazała mi doglądać jej posiadłości pod swoją nieobecność, co czynię, pomimo iż zwolniono mnie, jak większość służby, po tym, co tu się stało. Oh, nieszczęsna pani Augusta...

Roztkliwiony staruszek zupełnie nie zauważył zdziwienia, jakie przemknęło na twarzy młodego dziedzica, na dźwięk nieznanego mu wcześniej imienia. Mężczyzna postanowił rozwiać swoje wątpliwości.

- Augusta? To ktoś z mojej rodziny? - spytał zaciekawiony. Pan Dönhoff przerwał na moment swe rozmyślania.

- Tak, panna Augusta Schwartzenfeld. Państwo mieszkało tu pewien czas wraz z jej bratem Augustem, lecz po osiągnięciu dojrzałości przez pannę Augustę, przeprowadzili się, zostawiając jej posiadłość - wyjaśnił skrupulatnie.

Matthias wyglądał, jakby właśnie w tym momencie upadł jeden z elementów jego światopoglądu. Dotychczas żył w przekonaniu, że dziadek nie posiadał rodzeństwa. On sam często potwierdzał, że jest jedynakiem.

- Jest pan pewny? Może pomylił się pan. Wiem doskonale, że mój dziadek August nie miał żadnej siostry. Twierdził, że jest jedynakiem - podzielił się swą wiedzą młody arystokrata. Pan Dönhoff westchnął głęboko i znów zdawał się popadać w zadumę. Matthias z przejęciem oczekiwał słów wyjaśnień od starego ogrodnika.

- To całkiem zrozumiałe - kiwnął głową w geście zrozumienia, wyrażanego zapewne wobec nestora rodu - Wszyscy chcieliby zapomnieć to, co się tu wydarzyło...

- Ale o czym!? - mężczyzna ponownie podniósł głos na starszego człowieka. Był już zniecierpliwiony tymi nieustannymi tajemnicami, z jakimi nie dokońca dzielił się pan Dönhoff.

- Pan jest młody. Nie zrozumie pan. Wtedy były inne czasy, inni ludzie...Ah tak, zupełnie inni. Mój Boże, gdyby ona tylko ich nie poznała...Pan wybaczy moje uniesienie - stary ogrodnik z trudem powstrzymywał swoje roztrzęsienie - To przez te wspomnienia - wyjaśnił.

- Niech pan się uspokoi - rzekł nieco łagodniejszym głosem spadkobierca - Opowie mi pan wszystko przy gorącej herbacie. Kierowca zniesie tylko bagaże z samochodu i prowiant - zaproponował ochoczo. Staruszek przystanął na propozycję, gdyż było mu już niezręcznie odmówić.

- Panie Dönhoff? - Matthias zamyślił się na moment.

- Słucham?

- Gdzie tu właściwie jest kuchnia?

_____________________________________

* - polskie dialogi, jego niemieckiej mowy

ps. chciałam jakoś wypośrodkować tekst, bo lepiej tak wygląda, ale nie wiem jak.

Ten post był edytowany przez avalanche: 13.02.2007 00:14


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Josephine
post 11.02.2007 17:20
Post #2 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 49
Dołączył: 01.12.2006
Skąd: Z piekła rodem...

Płeć: Kobieta



Początek świetny:) czekam na dalszy ciąg:)


--------------------
Nie należy sądzić, że diabeł kusi jedynie ludzi genialnych. Gardzi zapewne głupcami, ale nie lekceważy ich pomocy. Przeciwnie, pokłada w nich wielkie nadzieje.

[ Charles Baudelaire ]

http://s10.bitefight.pl/c.php?uid=73129
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 18.02.2007 00:54
Post #3 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Słowo wstępu od autorki:

Oj. Trochę smutno, że tylko jeden komentarz się znalazł pod pierwszym rozdziałem. Odwiedzających zachęcam do wyrażenia swojego zdania - wolę to, niż rosnącą liczbę samych odwiedzin ;d



Rozdział drugi

***

Słomkowy kapelusz zakrywał przyrumienioną od słońca twarz młodej pannicy. Było piękne, czerwcowe przedpołudnie roku 1930. Zapowiadało się na kolejny upalny dzień, zwiastujący beztroskę i wypoczynek.

Dziewczyna przykucnęła na schodkach przed głównym wejściem. Delikatny zefirek co rusz podwiewał jej białą, prostą w kroju sukienkę, którą cierpliwie przygładzała rękoma. Była jednak zaabsorbowana zupełnie czymś innym. Jej czujny wzrok wypatrywał na horyzoncie zarysu automobilu.

Goście zapowiadali swoją wizytę na tę właśnie porę.

Pejzaż okolicy nie odbiegał w tym momencie znacząco od zwyczajowego kanonu. W okolicach głównej bramy przy nowo wykopanym stawie krzątał się ogrodnik, doglądający zasadzonej wokół roślinności. Jego młodszy pomocnik przycinał zaś porastające niedaleko krzaki dzikiej różej.
Służba pałacowa także nie próżnowała. Z pootwieranych okien słychać było krzątaninę pokojówek, a także wrzawę w oddalonej kuchni, gdzie szykowano z wielkim zapałem suty obiad.

Z pobliskiej stajni dobywało się rżenie wyprowadzonych na padok koni.

***

Elegancki New Phantom Springfield firmy Rolls-Royce świecił wypolerowaną karoserią już z daleka.
Młoda dziedziczka zerwała się na równe nogi i z uwagą obserwowała nadjeżdzający pojazd. Gdy ten podjechał dostatecznie blisko, krzyknęła do starszego ogrodnika, by otworzył bramę.

Czerwony automobil z opuszczonym dachem zajechał z charakterystycznym dla siebie turkotem na podjazd przed pałacem. Trójka pasażerów od razu rzucała się w oczy.

Roll-Royce zatrzymał się.

Siedzący tuż przy drzwiach młody mężczyzna uśmiechnął się zaczepnie, po czym odezwał się nienaganną niemczyzną do właścicielki:

- Gdzie twoje pruskie maniery, Augusto? Czemu twoja służba nie sformowała szyku bojowego na nasze powitanie?

Młoda dama zajmująca miejsce pośrodku wozu zachichotała nieskrępowanie.

Gościem o niewybrednym humorze okazał się być młody dwudziestopięcioletni hrabia Markus von Heydebreck, zaś siedząca tuż obok niego wytworna, o cztery lata młodsza Louis Dessauniers była francuską arystokratką. Nieodzywający się dotąd trzeci gość, siedzący przy drugich drzwiach automobilu pochodził z brytyjskich wyższych sfer. Sir Arthur Cameron sprawiał wrażenie najbardziej dystyngowanego z tego towarzystwa.

Von Heydebreck zastukał palcami w karoserię uśmiechając się szerzej, na widok oniemiałej twarzy właścielki, po czym nie czekając na specjalne zaproszenie wyskoczył z pojazdu, podając rękę wysiadającej z wnętrza pannie Dessauniers.
Sir Cameron, do którego należał ponad roczny Roll-Royce poczekał, aż jego kierowca uchyli mu drzwi.

Po obejściu wozu od strony maski, angielski szlachcic powitał Augustę w jej ojczystym języku, a następnie zwrócił się do ożywionego młodzieńca:

- Powstrzymaj choć na trochę swe złośliwości Markusie - zrugał swego rówieśnika - Musisz mu wybaczyć droga Augusto, przez całą drogę nie dawał nam spokoju - wytłumaczył, zwracając się życzliwym tonem do adresatki swoich słów.

- Nic nie szkodzi - odpowiedziała nieco zmieszana Augusta - Miło mi was przyjąć, służba wyszykowała już pokoje. Zapraszam!

Goście podążyli za dziewczyną do środka.

- Louis, twój strojny kapelusz nie razi chyba tylko zmysłu estetycznego pana Camerona - odezwał się ponownie niemiecki hrabia, czyniąc ironiczną uwagę swej towarzyszce - Nasze niemieckie i pruskie kobiety - mrugnął porozumiewawczo do Augusty - noszą wyłącznie twarzowe pikielhauby*.

Louis nie zauważyła uciszającego gestu ręki skierowanego do sir Arthura, który zamierzał skorygować tę wypowiedź.

- Brzmi tak...staromodnie - w jej głosie wyraźnie wyczuwało się troskę.

- Otóż - przytaknął jej mężczyzna - Wyszło z mody w 1918 roku, gdy stwierdzono przepustowość materiału, testowanego przez twych rodaków. Ale teraz znów wraca na salony.

- Doprawdy? Antoinette nie wspominała mi o tym. A ona przecież wszystko wie o modzie - zafrasowała się Francuzka.

- Może dlatego, że twoja Antoinette nie służyła nigdy w wojsku - wtrącił się wreszcie sir Cameron - Hrabia von Heydebreck pobiera swą wiedzę zapewne z prochowni, bo sadza przyćmiła mu już zupełnie zdrowy rozsądek - skwitował równie złośliwie.

- Dość już tych kłótni! - przerwała wymianę zdań właścicielka pałacu.

- Przyjmij moje najszczersze przeprosiny - młody graf skłonił się w pasie, starając się ukryć swój wymuszony, uprzejmy uśmiech.

Zachowanie hożego i zarozumiałego sukcesora od samego początku znajomości wprawiał Augustę w zakłopotanie. Markus von Heydebreck zdawał się zupełnie ignorować uczucia znanych mu ludzi i nie w głowie mu było dociekanie, co też jest przyczyną skrępowania młodej panny, która zgodziła się zaprosić go na swoje odziedziczone, dopiero co włościa.

Poznali się na wiosnę roku 1928, kiedy to rodzina Schwartzenfeldów gościła na dworze dalekiej krewnej, hrabiny von Berchem. Przyjęcie zgromadziło znaczną część niemiecko-austriackiej śmietanki towarzyskiej, na którym pojawił się również dwudziestotrzyletni, pochodzący z Bawarii młodzieniec. Nie wyróżniał się znacząco na tle innych dziedziców w podobnym wieku, a dystans i chłód, z jakim traktował przedstawianych mu przez matkę szacownych gości, nie był cechą szczególną w tym hermetycznym środowisku.
Konwersacja między nim, a Augustą nawiązała się dość przypadkowo, podczas walca wiedeńskiego, w którym partnerowała mu na parkiecie.

Młody arystokrata doskonale zaznajomiony w arkanach etykiety, prowadził rozmowę w sposób dość konwencjonalny i schematyczny. Cechą wyróżniającą go spośród zgromadzonych była nienaganna znajomość kroków tanecznych, tak iż zdawało się, jakby oddziedziczył tę zdolność razem z tytułem szlacheckim. Nie był spięty, jak większość mężczyzn prowadzących niepewnie swe zgrabne partnerki, lecz wręcz przeciwnie, przez jego ruchy przebijała się pewność siebie i swoboda.

Młodej dziewczynie udało się skruszyć nieco skorupę, za którą krył się jej przystojny partner, dopiero po którymś z kolei tańcu. Twarz mężczyzny pojaśniała na sugestię rozmowy na temat awiacji. Okazało się, że młody graf był miłośnikiem nowoczesnych maszyn latających, a członkostwo w aeroklubie przypieczętowało ponad rok temu jego pasję z lat dziecięcych. Młoda dama nie mogła się poszczycić podobnym osiągnięciem, jednakże z równym przejęciem opowiadała o pokazach lotniczych, na których bywała.

Dyskutowali z takim zacięciem, że gdy w przerwie pomiędzy tańcami, do Augusty podszedł inny uczestnik balu, w celu odbicia jej z rąk dotychczasowego partnera, musiał on ustąpić pola przebiegłemu hrabiemu. Bawarczyk nie zważając na dobre maniery, pochwycił młodziutką towarzyszkę za dłoń i okręcając Augustą, niczym pozytywkową baletnicą, zasygnalizował czujnym muzykom, by rozpoczęli swą grę. Konkurentowi młodego grafa nie pozostało nic innego, jak przełknięcie porażki i szukanie szczęścia wśród innych dziewcząt.

Wówczas pochlebiał jej fakt, iż zwrócił na nią tak bezpośrednio swą uwagę. Wydawało się, że w jego oczach nie była już tylko podlotkiem, któremu przez grzeczność należy poświęcić minimum uwagi, ale osobą, z którą łączyły go pokrewne zainteresowania.

Przyjęcie w tyrolskiej posiadłości było tylko zaczątkiem ich kolejnych spotkań. Markus von Haydebreck zdołał uzyskać przychylność rodziny Schwartzenfeld już w drodze powrotnej z dworu ich krewnej, hrabiny von Berchem. Natknął się na nich przypadkowo w przedziale pociągu, którym zmierzali do Niemiec. Augusta z rosnącym napięciem przysłuchiwała się rozmowie Markusa z jej ojcem, obawiając się nieżyczliwego potraktowania zuchwałego młokosa. Obawy młodej dziedziczki nie potwierdziły się, zaś Markus zdołał zdobyć zaufanie władczego tradycjonalisty, jakim był pruski hrabia.

Spotkali się jeszcze parokrotnie na pokazach lotniczych na przełomie kilkunastu miesięcy. Sierpień roku 1929 zastał oboje w Paryżu, gdzie rozegrały się pierwsze na świecie międzynarodowe zawody samolotów turystycznych Challenge. Sukces ich rodaka zwieńczył prawie dwutygodniowe emocje, związane z tym niebywałym wydarzeniem.

Podniebne zmagania fascynowały ich w równym stopniu szczególnie w takich momentach.

Wpatrywali się to w niebo, to w siebie w zupełnym milczeniu, skupieni na mknących spokojnie wysoko ponad nimi, rozwianymi przez podmuchy obłokami. Śmigające przez niebiosa pięćdziesiąt pięć maszyn wtłoczono już do hangarów, które przykrywał tylko odlask zachodzącego Słońca. Przeszywający duszę warkot silników wciąż odbijał się echem nad paryskim lotniskiem.

Ich dłonie splecione w czułym uścisku, a na każdej odciśnięty dotyk innego skrzydła. Unosili się gwałtownie, jakby zdmuchnięci powiewem hulaszczego wiatru.

Loty w przestworza były całkiem zgrabną metaforą ich znajomości.

Nie mieli ani aeroplanu, ani innego płatowca.

Markus von Heydebreck, mimo to okazał się być dobrym pilotem.

***

- Wyborne! - wyraził z uznaniem swą opinię brytyjski szlachic, w otoczeniu uwijających się sprawnie pomocnic z kuchni.
Siedzący naprzeciw pochlebcy niemiecki gość, uśmiechnął się pobłażliwie. Anglik niewzruszony brakiem poparcia, dalej zachwalał potrawy, jakie tylko nadziały się na jego srebrny widelec. Cieszyło to zarówno służbę, jak i ich panią, która odwzajemniała miłe słowa ciepłym uśmiechem.

Louis pochłonięta pilnowaniem wpojonych jej zasad o zachowaniu przy stole, nie była w stanie jednocześnie jeść, mówić i dbać o dobre maniery, tak więc jedynie z jej twarzy można było wyczytać, iż posiłek jej smakuje.

Hrabia von Heydebreck nie przejawiał zaś żadnych oznak zdradzających jego stosunek do zjadanych potraw, jednakże w przeciwieństwie do francuskiej elegantki potrafił pogodzić parę czynności jednocześnie.

- Inaczej wyobrażałem sobie to miejsce - zagadnął, przerywając potok słów przesadnie taktownego sir Camerona. Wzrok Augusty natychmiast skupił się na jego osobie.

- Jak w takim razie? - spytała zainteresowana.

- Toporna budowla wyciosana w kamieniu, na widok której po karku przebiegają dreszcze - wyjawił z lekkim rozbawieniem.

- Nie w tych okolicach - odrzekła rozmówczyni - Muszę Cię rozczarować, ale mieszkam w całkiem nowym, trzystuletnim pałacu.

- Nie czuję się zawiedziony - oznajmił spokojnie, posyłając w jej kierunku zagadkowy uśmiech. Jadalnię przez moment obiegła taka cisza, że słychać było jedynie brzęk sztućców.

Sir Cameron postanowił wtrącić się do rozmowy z nowym tematem.

- Słyszałem Markusie niepokojące wieści z Niemiec...

- Doprawdy? - przerwał wypowiedź Anglika - Co masz na myśli?

Dobre samopoczucie opuściło hrabiego dosłownie w jedną sekundę. Przez twarz mężczyzny przebiegł cień wrogości. Niemiecki akcent von Heydebrecka wyostrzył się i nabrał nieprzyjemnego podźwięku.

Sir Cameron zdawał się nie rozumieć gniewnego tonu swojego oponenta, aczkolwiek wyczulony rozmówca dostrzegłby ostrzeżenie, wysyłane pomiędzy słowami przez von Heydebrecka w kierunku Brytyjczyka.

- Kryzys gospodarczy zdaje się powoli zbierać żniwo także w waszej ojczyźnie - skierował swój wzrok na Augustę, przysłuch..ącej się tej rozmowie - Chciałem poznać tylko Twoje zdanie na temat...

- Ależ mój drogi przyjacielu - wyraził się z przekąsem hrabia von Heydebreck - Bezrobocie zawsze dotyka najboleśniej najbiedniejsze warstwy społeczeństwa. Nie zbiednieję. Moja rodzina nie będzie się jednakże bezczynnie przyglądać się tym ludzkim dramatom.

- Szlachetna idea - przytaknął z aprobatą rozmówca.

- Regres dotknie każdego - kontynuował dalej niemiecki hrabia - Od prostytutki, aż po szpiega.

Nerwowa atmosfera powoli stawała się nie do zniesienia. Sir Cameron postanowił porzucić drażliwy temat polityczno-gospodarczy, dostrzegając na twarzy siedzącej tuż obok niego Augusty zniecierpliwienie, wywołane kolejną utarczką słowną pomiędzy oboma panami.

Jej rodak przejawiał irytację z zupełnie innego powodu. Angielski towarzysz nie był skłonny wdawać się już w dalsze dyskusje z Markusem. Jego ostatnia uwaga dostatecznie zniechęciła go do tego.

Po skończonym posiłku, goście zgodnie przystali na propozycję odpoczynku, tak więc rozeszli się do swoich pokoi, które wskazała im Augusta.

Von Heydebreck w odpowiednim momencie odciągnął sir Camerona na bok. Przygwożdżony do ściany zdezorientowany szlachcic, usłyszał z ust niemieckiego towarzysza krótką przestrogę.

- Nie waż się nigdy więcej przy niej, o tym mówić - wyszeptał przez zaciśnięte zęby rozłoszczony Niemiec.

Sir Cameron doskonale wiedział o co chodzi.

_________________________________________

* pikielhauba - kask skórzany okuty blachą, zakończony na szczycie sterczyną (ostrym grotem), noszony przez wojsko pruskie i nm. do 1918 r.
( SŁOWNIK WYRAZóW OBCYCH I ZWROTóW OBCOJęZYCZNYCH WłADYSłAWA KOPALIńSKIEGO -> http://www.slownik-online.pl/)

a to, jak już kogoś by ewentualnie ciekawiło:

samochód Camerona -> New Phantom Springfield firmy Rolls-Royce -> TU

o zawodach Challenge:

Challenge 1929

Challenge 1929 ver.2


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Hagrid
post 19.02.2007 00:00
Post #4 

Historyk Forumowy


Grupa: czysta krew..
Postów: 1222
Dołączył: 05.04.2003
Skąd: Szczytno/Olsztyn (Apliakcja Radcowska)

Płeć: Mężczyzna



Piszesz dla siebie, odpowiadasz na własny zew natury, który Cię do Szwabii ciągnie;d
Ten tekst nie będzie komentowany, bo jest zbyt dobry by wytknąć mu jakies tam powtórzenia, literówki i inne tradycyjne przywary, zimnym perfekcjonizmem zamknełaś usta krytykom ale nie dałaś też powodów by wczytywano się z pasją coraz głębiej, by odnajdywać odpowiedzi na jakieś pytania lub odtworzyć w wyobraźni ten świat, gdzie nie ma miejsca na niedomówienie, gdzie autor jest Bogiem.


--------------------
Dobro zawsze zwycięża, bo zło niszczy się samo!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 21.05.2024 03:20