Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

5 Strony  1 2 3 > »  
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Harry Potter I Bractwo Smoka [zak]

Carmen Black
post 16.04.2005 22:45
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pierwszy raz publikuję coś własnego na tym forum. Mam nadzieję, że będziecie dla mnie wyrozumiałi. Na razie tylko jeden rozdział. Jeśli będzie się podobać to będą kolejne.

ROZDZIAŁ 1

NIESPODZIEWANY WYJAZD


Wszyscy mieszkańcy domu przy Privet Drive numer 4 spali kamiennym snem. Wszyscy, poza jednym chłopcem. Harry Potter bał się zasnąć, bo noc w noc dręczyły go koszmary. Tego lata, zaledwie kilka tygodni temu zmarł jego ojciec chrzestny- Syriusz Black. Dla Chłopca, Który Przeżył była to prawdziwa tragedia. Harry przewracał się z boku na bok. Ilekroć zapadł w lekką drzemkę przed oczami widział tę samą scenę, Syriusza wpadającego za zasłonę.



W kwaterze głównej Zakonu Feniksa przy Grimmuald Place 12 trwała zażarta kłótnia pomiędzy Albusem Dumbledore’ m a Severusem Snape’ m .
-Nie, Albusie. Nie zgadzam się! Zresztą jak ty to sobie wyobrażasz?!
-Ależ drogi kolego to tylko nie całe dwa miesiące.
-To aż dwa miesiące.
-Severusie przykro mi, ale nie masz wyjścia. Harry’ emu podasz eliksir wieloosobowy, więc nawet jeśli ktoś by do ciebie przyszedł w odwiedziny to nikt go nie pozna.
-Dyrektorze- widać było, że czarnowłosy mężczyzna jest na straconej pozycji, jednak chwytał się każdej możliwości obrony- nie sądzę, żeby Potter był zadowolony możliwością spędzenia ze mną ponad sześciu tygodni. Poza tym ta dziewczyna… nawet jej nie znamy!
-Chciałeś powiedzieć, że to ty jej nie znasz.
-Ale…
-Żadnego „ale”- powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.- Alastorze, jutro z samego rana pójdziesz po Harry’ ego i odprowadzisz go do Snape Manor.
-Dobrze. A co mam mu powiedzieć kiedy już tam będziemy?
-Severus wytłumaczy chłopakowi co trzeba.
Harry leżał na łóżku i tępo patrzył w sufit. Jego oczy nie wyrażały żadnych emocji. Były puste, a twarz przybrała wyraz kamiennej maski, której nic nie obchodzi. Już od godziny był w takim stanie. Ciągle myślał o tym dziwnym śnie. Nie był on związany bynajmniej z Voldemortem czy Syriuszem, tylko z jakąś dziewczyną. Nie pamiętał jak wyglądała, ale wiedział, że mówiła do niego. Miała obcy akcent, a jej słowa miały jakieś takie melodyjne brzmienie i układały się w zdanie: „Nim rok minie, poznasz swoje przeznaczenie”. Nie dawało to chłopakowi
spokoju i zaprzątało jego myśli. Co to miało znaczyć? Jakie przeznaczenie? O ile dobrze pamiętam to moim przeznaczeniem jest walka z Czarnym Panem- pomyślał.- No tak później będę ofiarą albo mordercą. Ciekawa perspektywa.
Z ponurych rozmyślań dotyczących jego przyszłości wyrwał go trzask towarzyszący aportacji. Młody Potter chwycił różdżkę i z bijącym sercem zbiegł na dół do kuchni. Zobaczył tam Szalonookiego, który zawzięcie tłumaczył coś wujowi Vernonowi i ciotce Petuni. Gdy tylko zauważył Harry’ ego zwrócił się do niego:
-Witaj chłopcze. Pakuj się zaraz musimy się stąd zbierać.
-Dzień dobry. Skąd mam mieć pewność, że jest pan prawdziwym Moody’ m?- zapytał podejrzliwie chłopak.- Nikt mi nie napisał, że dziś mam stąd wyjechać.
-Decyzja została podjęta dziś w nocy. Nie chcieliśmy wysyłać sowy w obawie,
że mogłaby zostać przechwycona. Dumbledore spodziewał się twojej reakcji,
dlatego kazał ci przekazać ten list.Harry niepewnie wziął list do ręki. Spodziewał się, że może to być świstoklik, który zabierze go prosto do Sami- Wiecie- Kogo. Nic takiego jednak się nie stało. Potter rozwinął pergamin i zaczął czytać:

Drogi Harry!
Zapewne zastanawiasz się dlaczego nikt nie napisał do Ciebie w sprawie twojego wyjazdu. Otóż nie chcemy, aby sowa wpadła w niepowołane ręce. Alastor zabierze Cię w bezpieczne miejsce. Niestety nie będzie to Kwatera Główna, gdyż jak mniemam z tym miejscem wiążą się zbyt bolesne wspomnienia. Wszystkiego dowiesz się po dotarciu do celu. Chcę też powiedzieć, że nie możesz wysyłać listów do swoich przyjaciół, gdyż wiąże się to z wielkim ryzykiem. Oczywiście będziesz mógł się z nimi kontaktować, ale nie zdradzaj im swojego miejsca pobytu. Listy przekazywał będziesz członkowi Zakonu, a on dostarczy je do adresatów.
Z poważaniem

Albus Dumbledore

PS.
Słuchaj osoby, u której przez najbliższe kilka tygodni będziesz mieszkać.

Harry jak zahipnotyzowany wpatrywał się w list. Wydawał się być autentyczny, ale… No tak, zawsze jest jakieś „ale”. Zgadzał się w stu procentach, że z domem przy Grimmuald Place 12 wiąże się dużo wspomnień, ale miał też nadzieję, że
spotka się z Ronem i Hermioną, a z tego co przeczytał jasno wynikało, że nie. Poza tym gdzie chcą go umieścić?
-Chłopcze, dobrze się czujesz?- zapytał Moody, bacznie przyglądając się chłopakowi.
-Tak…- odparł niezbyt przytomnie Harry.- To gdzie mnie pan zabierze?
-Nie mogę ci powiedzieć. Idź się spakować. Nie mamy za dużo czasu. Harry poszedł do swojego pokoju i zaczął wrzucać do kufra wszystko co miał pod ręką. Na dnie wylądowały jakieś ubrania, na nich książki, pergaminy i pióra. Najwięcej namęczył się przy wkładaniu Błyskawicy, ale i z tym szybko się uporał. Rozejrzał się po pokoju sprawdzając czy wszystko zapakował. Wziął kufer i klatkę z Hedwigą, po czym wszystko zniósł do kuchni.
Szalonooki wyciągnął z kieszeni swojej szaty coś co wyglądało jak gwizdek. Swistoklik- pomyślał Harry.
-Daj kufer. Wiesz jak z tego korzystać?- zapytał były auror.
-Tak. To do zobaczenia w następne wakacje- rzucił w
stronę wciąż oniemiałej rodziny.
-To na trzy.
1…2…2!
Złapali gwizdek. Harry poczuł szarpnięcie w okolicach pępka. Oderwali się od ziemi i znikli.

Ten post był edytowany przez estiej: 06.07.2006 14:19


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
KaFeCkO
post 17.04.2005 19:03
Post #2 

Unregistered









QUOTE
Dumbledore’ m a Severusem Snape’ m


DumbledorE, bez 'm, Snape'EM

szczerze mowiac nie wciaglo mnie, poczatek nudny, licze, ze z czasem sie rozkreci wink.gif zycze duzo weny i dotrwania do konca, bo wiekszosc ff-ow staje w srodku, a jak chociaz jednej osobie bedzie sie bardzo podobalo, nie przejmuj sie krytyka i pisz dalej, dla tej jednej osoby wink.gif

pozdrawiam wink.gif)

Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 17.04.2005 21:32
Post #3 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 2

„CZUŁE” POWITANIE



Wylądowali w dużym, mrocznym pomieszczeniu, które najprawdopodobniej było salonem. Na wprost dwuskrzydłowych drzwi umieszczony był kominek wyłożony ciemnozielonymi kafelkami. Nad nim wisiał portret srogiego mężczyzny a czarnych włosach, ziemistej cerze i hipnotyzującym wejrzeniu. Przez duże okna wpadało niewiele światła. Harry domyślił się, że dom znajduje się w lesie. Kanapy i fotele były z czarnej skóry. Na środku ustawiono mały stolik. Jak można się domyślać dywan również był ciemny, jednak koloru nie dało się rozróżnić.

Auror skrzywił się nieznacznie. Spojrzał na chłopaka, który wciąż stał z lekko rozchylonymi ustami i ciekawie rozglądał się dookoła. Alastor podjął decyzję, trzeba powiedzieć prawdę temu dzieciakowi. Lepiej, żeby dowiedział się tego ode mnie, niż od tego typa. Jeszcze by zawału dostał.*

-Chłopcze…- zaczął niepewnie- czy domyślasz się czyj jest to dom?

Harry natychmiast odwrócił twarz w stronę mężczyzny. Przez chwilę mierzył go wzrokiem. W końcu odezwał się nieco ironicznie, ale ciągle miał zmarszczone brwi, jakby się nad czymś zastanawiał.

-Starego nietoperza. Nie rozumiem tylko poco się tu zjawiliśmy.

-Profesora Snape’ a, Potter!.

Z rogu całkowicie pogrążonego w mroku wyłonił się ów osobnik. Jego wyraz twarzy wskazywał na duże, żeby nie powiedzieć ogromne, niezadowolenie z zaistniałej sytuacji. Harry’ emu wydawało się, że gdyby wzrok mógł zabijać, to na pewno byłby już martwy.

-Prze… przepraszam pana- wyjąkał zmieszany chłopak.- Ja naprawdę nie…

-Nie obchodzą mnie twoje tłumaczenia, Potter! No cóż Moody, dziękuję, że go przyprowadziłeś. A teraz mógłbyś już…

-A tak, tak oczywiście. To do zobaczenia za jakiś miesiąc, chłopcze. O ile będziesz jeszcze żyć.

Auror z cichym trzaskiem aportował się.

W salonie naprzeciwko siebie stały dwie osoby. Mężczyzna o ziemistej cerze, czrnych oczach i takich samych, przetłuszczonych włosach. Jego usta wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu, kiedy spojrzał na swojego towarzysza. A także chłopiec, lub raczej młodzieniec o zielonych oczach i kruczoczarnych, wiecznie rozczochranych włosach, z charakterystyczną blizną w kształcie błyskawicy na czole. Nie, to nie może być prawda, myślał gorączkowo Harry, oni nie mogli mi tego zrobić. ON nie mógł. Na twarzy chłopaka malowały się wszystkie targające nim emocje. Od szoku poprzez zdziwienie do strachu.

Żaden z nich się nie odzywał. Po prostu stali i mierzyli się wzrokiem, czekając, aż któryś jako pierwszy zacznie rozmowę.



-No i jak poszło?- zapytał starszy człowiek ze srebrną brodą i takimi włosami.

-Mam nadzieję, że wiesz na co się porywasz Albusie- odparł Auror, który dosłownie kilka chwil wcześniej pojawił się w kuchni Kwatery Głównej Zakonu Feniksa.

-Spokojnie Alastorze. Harry to dobre dziecko…

-W to nie wątpię. Powiedz mi jedno Dumbledore. Jaki masz w tym wszystkim cel?

-Wszystko w swoim czasie mój drogi, wszystko w swoim czasie…

Uśmiechnął się, a w jego oczach zaigrały wesołe iskierki. Młodszy mężczyzna nie wiedział czy odetchnąć z ulgą, czy może dopiero teraz zacząć się martwić naprawdę. Taki wyraz oczu dyrektora Hogwartu nigdy nie wróżył nic dobrego.

-To zakrawa na szaleństwo- powiedział Szalonooki zanim wyszedł z pomieszczenia.



*kursywą będę pisała myśli bohaterów.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Weasley
post 18.04.2005 16:46
Post #4 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 84
Dołączył: 09.04.2005

Płeć: arbuz



a bedzie rozdział 3?!


--------------------
Raising Hell In The 90's!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Magya
post 18.04.2005 19:12
Post #5 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 874
Dołączył: 01.08.2004

Płeć: Kobieta



Mam mieszane uczucia i z krytyką wstrzymam się do następnych rozdziałów smile.gif


--------------------
Motylem jestem.


user posted image

Członkini The Marauders - fanklubu Huncwotów
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 18.04.2005 22:05
Post #6 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 3

WYJAŚNIENIA



Harry zamrugał oczami, jeszcze raz rozejrzał się po pomieszczeniu. Nic się nie zmieniło, więc dla pewności uszczypnął się. Zabolało. To jednak nie jest sen-pomyślał.- To prawdziwy koszmar. Z pewną dozą przerażenia ponownie spojrzał na swojego profesora.

Severus Snake cały czas obserwował go spod opuszczonych powiek. Uśmiechnął się w duchu na myśl, że chłopak usilnie próbuje wmówić sobie, iż śni. W końcu zdecydował się odezwać. Lubił ciszę, ale przedłużające się milczenie, zwłaszcza w towarzystwie tego impertynenckiego dzieciaka, strasznie go męczyło.

-Bierz swoje rzeczy, Potter. Pokażę ci gdzie będziesz spać.

-Dobrze,… panie profesorze- dodał po chwili namysłu.

Mistrz Eliksirów wyprowadził go przez duże drzwi. Ich oczom ukazał się olbrzymi hol. Skierowali się w stronę schodów. Weszli na pierwsze piętro, skręcili w prawo, w lewo, znowu prawo… Skręcali jeszcze kilka razy, ale Harry już dawno się pogubił. Ze ścian łypały na niego portrety ludzi o typowo snape’ owej urodzie. Cóż za wesoła rodzinka, nie ma co. Wreszcie dotarli. Snake otworzył drzwi. Przepuścił chłopaka, a sam stanął w przejściu opierając się o futrynę.

Pokuj urządzony był inaczej niż reprezentacyjna część domu. Pod oknem, na wprost drzwi, stało dość duże biurko z kilkoma szufladami. Oczywiście czarne. Na lewo od niego było łóżko przykryte zieloną narzutą. Obok niego szafka nocna. Duża dębowa szafa i biblioteczka, na której w chwili obecnej ułożonych było jedynie kilka książek, idealnie współgrały z wygodnym fotelem usytuowanym w rogu. Ściany pomalowano na delikatny seledyn. Puszysty, ciemnozielony dywan ze srebrnym pentagramem na środku przykrywał marmurową posadzkę. Po prawej stronie umieszczony był kominek, a zaraz za nim drzwi, prawdopodobnie do łazienki.

-Mam nadzieję, że Złotemu Chłopcu będzie tutaj wygodnie- powiedział Snake z ironią.

-Na pewno- odparł poważnie chłopak.- Ma pan coś do dodania?

Severusa zdziwiła powaga Harry’ ego, ale nie dał niczego po sobie poznać.

-Obiad o czternastej, kolacja o osiemnastej w jadalni… śniadanie o dziewiątej- dodał po namyśle.

-A jak mam się tam dostać?

-Przyślę po ciebie jakiegoś skrzata. Gdybyś czegoś potrzebował zadzwoń tym dzwoneczkiem.

Był to małe złote urządzenie, które wydawało z siebie strasznie wysokie dźwięki.

Snake odwrócił się z zamiarem, jednak nagle coś sobie przypomniał. Wsadził rękę do kieszeni i wyjął z niej małą, pękatą buteleczkę z brunatnym płynem w środku. Podał go Harry’ emu.

-Wypij to Potter.

Chłopak wziął przedmiot. Przyglądał mu się chwilę z konsternacją, a następnie spojrzał pytającym wzrokiem na swojego nauczyciela.

-To eliksir wieloosobowy- dodał widząc jego spojrzenie.- Dział dopóki nie poda się antidotum.

-Aha- odparł intekigentnia.- A w kogo miałbym się zamienić?

-W mojego przyszywanego siostrzeńca. Czasem przyjeżdża tutaj na wakacje, więc nie powinieneś wzbudzić niczyich podejrzeń. Na wszelki wypadek masz tu informacje na jego temat.

Po tym jakże obszernym wytłumaczeniu wyszedł.

Harry przez chwilę stał na środku pokoju z bardzo głupią miną. W końcu krzywiąc się niemiłosiernie i zatykając nos wypił miksturę. Poczuł znajome uczucie mdłości. Wszystko skończyło się tak nagle jak się zaczęło. Włożył swoje ubrania do szafy, wypuścił przez okno Hedwigę, przez chwilę stał patrząc za oddalającym się ptakiem. Usiadł na łóżku z mocnym postanowieniem, by się nie rozpłakać. Jego uwagę przyciągnęły drzwi prowadzące do łazienki. Podszedł i otworzył je.

Jego oczom ukazał się sterylnie czyste pomieszczenie z wanną i prysznicem. Ściany wyłożono białymi kafelkami. Na podłodze leżał bladoniebieski chodniczek. Swe kroki skierował do umywalki, nad którą wisiało lustro. Kidy podniósł wzrok z niemałym szokiem stwierdził, że nie jest na szczęście podobny do Snape’ a.

Patrzył na niego chłopak o piwnych oczach, bladej cerze i bujnych czekolado-brązowych włosach. Z przekąsem zauważył, że nos ma irytująco duży i strasznie podobny do snape’ owego. Ciekawe jak się teraz nazywam.

Wyszedł z łazienki i podszedł do biurka, na którym wciąż leżała teczka z dokumentami. Wziął do ręki pierwszą kartkę i zaczął czytać:]

Imię: John Serpens

Nazwisko: Donovan

Wiek: 16 lat

Urodzony: 15.05.1980r.

Rodzice: matka- Arachna Donovan, z domu Snape; ojciec- Steven Donovan

Szkoła: Defix, Salem, USA.

Dalej były zainteresowania, ulubiony kolor i inne mniej ważne rzeczy.

Czytając informacje na temat swojej nowej tożsamości nie zauważył nawet, że z rogu pokoju uważnie obserwuje go jakiś mały kształt. Dopiero kiedy denerwujące uczucie mrowienia na karku wzrosło do tego stopnia, że nie dało się tego wytrzymać podniósł głowę. Odwrócił się i ujrzał skrzata o wyjątkowo dużych uszach, ubranego w starą, choć czystą, czarną szmatkę.

-Jestem Uchatek- przedstawiło się stworzenie.- Gospodarz prosi na obiad.

Harry przez chwilę patrzył na skrzata z konsternacją, w końcu odezwał się.

-Jestem wdzięczny za informację, ale… Jak mam dostać się do jadalni?

-Zaprowadzę, sir.

Snape siedział przy stole z obojętnym wyrazem twarzy, lecz jego oczy ciskały błyskawice. Gdy zobaczył Harry’ ego skrzywił się nieco.

-Siadaj- burknął w stronę zdezorientowanego chłopca.- Najpierw kilka słów odnośnie twojego pobytu tutaj. Żądam od ciebie dyscypliny i posłuszeństwa. Czy to jasne?

-Tak, panie profesorze.

-To dobrze. Przy ludziach jeśliby jacykolwiek tutaj przyszli masz mi mówić po imieniu. Teraz jedz.

Pogrążyli się w milczeniu. Cisza panująca między dwoma osobami aż dzwoniła. Nikt nie mówił, nikt nawet nie chrząkał, jakby bał się zaburzyć ten pozorny ład. Napięcie i wrogość aż emanowały od mężczyzny ubranego na czarna. Harry wyczuwał to i wiedział, że jeśli zaraz się nie ewakuuje, może nie wyjść stąd żywy. Odsunął od siebie talerz, z którego praktycznie nic nie ubyło odkąd zasiadł do stołu, rzucił krótkie „dziękuję” i już chciał wstać, gdy niespodziewanie odezwał się Snape.

- Dyrektor kazał ci przekazać ten list. Ponoć wytłumaczył ci w nim dlaczego tu jesteś.

Podał mu żółtawą kopertę. Chłopak wziął ją, skierował się do „swojej” sypialni. Usiadł na łóżku i zaczął czytać. Z każdym kolejnym słowem ogarniała go coraz większa furia.



Drogi Harry!

Zrozumiem jeśli mnie teraz znienawidzisz. Proszę Cię tylko o jedno: przeczytaj ten list do końca. Znajdziesz w nim odpowiedzi na dręczące Cię pytania. Przynajmniej na niektóre z nich.

Nie będę owijać w bawełnę i powiem wprost. Voldemort znalazł sposób na pokonanie bariery ochronnej z krwi Twojej matki. Wiedziałem o tym już w wakacje, kiedy skończyłeś czwarty rok. Miałem nadzieję, że Tom nie zorientuje się iż ułatwił sobie dostęp do Ciebie. Nie martw się o Dursley’ ów, nic im nie będzie.

Voldemort to nie jedyny powód, dla którego zabrałem Cię od wujostwa. Twoje wizje coraz bardziej mnie niepokoją. Nalegam więc, abyś wznowił lekcje oklumencji z profesorem Snape’ m.

Zastanawiasz się pewnie dlaczego właśnie tam Cię wysłałem. Odpowiem Ci na to pytanie. W domu Severusa będziesz bezpieczny, choćby tylko dlatego, że za sobą nie przepadacie. Nikt więc nie będzie przypuszczał, że właśnie tam spędzasz wakacje.

Albus Dumbledore



A niech Icg wszystkich szlag trafi!- pomyślał Harry.- Chcę się spotkać z przyjaciółmi, a nie męczyć z tym starym, zgorzkniałym, wrednym zgredem. Jak on mógł mi to zrobić?!

Położył się na łóżku i zamknął oczy. Nie spał jednak. Bał się wszystkich tych wizji i wspomnień. Wspomnienia były najgorsze, bo wiedział, że są prawdziwe. Przy wizjach trzymał się tej znikomej nadziei, że to może tylko kolejny wymysł Czarnego Pana.
http://forum.freeware.info.pl/viewforum.php?f=9
Do końca dnia nie wychodził ze swojego pokoju. Nie można powiedzieć, że Snape nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Kolejne godziny spędzone bez Potter’ a sprawiały, że aż uśmiechał się do siebie.

Ten post był edytowany przez vampirka: 04.02.2019 16:44


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 21.04.2005 18:31
Post #7 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




CZwarty jest dłuższy...

ROZDZIAŁ 4

Ważne rozmowy





Tego dnia Harry nie zszedł na kolację. Następnego- wcale nie opuszczał pokoju. Trzeciego dnia od przyjazdu do Snape Manor, Severus kazał skrzatowi zanieść chłopakowi posiłek. Jakież było jego zdziwienie, gdy po godzinie skrzat przyniósł nietkniętą tacę.

Wbrew pozorom Snape nie był do końca pozbawiony uczuć i wiedział, że Potter potrzebuje czasu bu przystosować się do nowej sytuacji. Nie napierał. Pozwolił mu na samotną rozpacz i przeanalizowanie wszystkich wiadomości. Naprawdę zaniepokoił się dopiero po pięciu dniach. (Harry odkąd tylko przeczytał list przestał się odzywać i praktycznie w ogóle nic nie jadł). Mistrz Eliksirów cieszył się kiedy widział strach w oczach uczniów. Jako nauczyciel i szpieg wykształcił w sobie cechę, którą sam zwał „umiejętnością obserwacji i wyciągania wniosków”. Korzystając z niej zauważył, że Harry nie zachowuje się normalnie. Śmierć Black’ a to jedno. Poza tym Potter zachowywał się normalnie, kiedy przybył tu pierwszego dnia. Ciekawe co wprawiło go w taki stan?... Jak na złość żadna odpowiedź nie przychodziła mu do głowy. Nie to, żeby Naczelny Postrach Hogwartu martwił się samopoczuciem chłopaka. O nie, on martwił się o siebie. Nie bał się Dumbledore’ a, nawet Voldemort nie stanowił dla niego większego problemu, po prostu przyzwyczaił się do życia w niebezpieczeństwie. O wiele bardziej obawiał się rozwścieczonej Molly Wesley. Matka siedmiorga odchowanych już dzieci, z których jeszcze dwójka chodziła do Hogwartu potrafiła nieźle dać w kość, dlatego wszyscy instynktownie starali się jej nie rozzłościć i Severus nie był tu wyjątkiem. A jeśli chodziło o Potter’ a to ta kobieta broniła go jak rozwścieczona lwica, z całą pewnością broniłaby tak również swoich własnych pociech. Snape wiedział, że rozmowy z chłopakiem nie uniknie, ale gdyby tak mógł ją trochę odwlec… Może wtedy… Nie wolno ci tak myśleć Sev! Jeśli myślisz, że problem sam się rozwiąże to się grubo mylisz. Pogadaj z tym bachorem i miej sprawę już za sobą. Im wcześniej zaczniesz, tym szybciej skończysz i wszyscy będą zadowoleni. Przemógł się i zadzwonił miniaturowym dzwoneczkiem.

-Uchatek!- warknął w stronę kulącego się w kącie skrzata.- Powiedz mi: czy panicz John zjadł dzisiaj obiad?

-Nie, panie.

Snape zamyślił się. Jeśli chłopak nie zacznie jeść to będę miał przechlapane. Chyba jednak trzeba z nim pogadać.

-Przyprowadź tu John’ a.

Nie musiał długo czekać. Już po chwili w drzwiach pojawił się skrzat, a tuż za nim wlukł się Potter. Znowu udało mu się zaskoczyć Mistrza Eliksirów, a wcale nie było to zadaniem łatwym. Chłopak miał zapuchnięte oczy, jakby bardzo długo płakał lub nie spał przez kilka nocy. No dobra. Zabawę czas zacząć.

-No dobra Potter. Siadaj- niedbale wskazał krzesło stojące naprzeciw dużego mahoniowego biurka.- O co chodzi?

Odpowiedziała mu głucha cisza. No, ale czego spodziewać się po takim impertynenckim dzieciaku?

-Potter, powtórzę jeszcze raz. O co chodzi?

Znowu cisza. Tym razem jednak Harry zacisnął zęby. Nie odpowie temu draniowi za żadne skarby świata. On nie zrozumie.

Snape przypatrywał mu się chwilę. W końcu z westchnieniem zwrócił się do skrzata, który ciągle stał w drzwiach.

-Przynieś coś do jedzenia i herbatę albo kakao. Mnie zrób mocną czarną kawę.

Jednak rozmowa wcale nie miała tak szybko się zakończyć jakby życzył sobie tego Severus. Po chwili zjawił się Uchatek z tacą, na której widniał mały stosik kanapek, kubek pełen ożywczej herbaty i filiżanka kawy. Położył ją na biurku i wybiegł z gabinetu. Mężczyzna podsunął kanapki i herbatę pod nos Harry’ ego. Chłopak ostentacyjnie odwrócił twarz w drugą stronę. Więc jeszcze kontaktujesz. Uśmiechnął się pod nosem, po czym przesłodzonym głosem zwrócił się do milczącego Potter’ a.

-No i czemu nie jesz? Czyżby ci nie smakowało?

-Nie jestem głodny.

-O tak, na pewno. Po tygodniowej głodówce…

-Niech mi pan nie mówi, że się o mnie martwi, bo w takie brednie nie uwierzę!

-Siadaj Potter- warknął nieco już zirytowany profesor.- Nie myśl sobie, że jestem zadowolony z całej tej sytuacji. Wcale nie cieszę się, że muszę cię niańczyć przez blisko dwa miesiące, ale dyrektor kazał mi się tobą zająć i nauczyć cię oklumencji. Więc czy tego chcesz czy nie musisz mnie słuchać. Zrozumiano?- Harry kiwnął głową.- Coś mówiłeś?

-Tak, panie profesorze, zrozumiałem.

-No i jest postęp. Teraz zjedz kanapki.

Harry chcąc nie chcąc zabrał się za kanapki. Snape bacznie mu się przyglądał. Chłopak zjadł raptem połowę zawartości talerza. Odsunął go od siebie. Wtedy Mistrz Eliksirów uśmiechnął się drapieżnie i powiedział takim głosem jakby tłumaczył coś małemu dziecku.

-O nie, nie, nie panie Potter. Proszę zjeść wszystko.

Sadysta- pomyślał Harry, ale posłusznie wrócił do obiadokolacji. Musiał przyznać sam przed sobą, że rzeczywiście był głodny, a Uchatek zrobił przepyszne kanapki.

Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Snape czekał, aż Harry upora się z jedzeniem. Gdy Harry skończył popatrzył na swojego profesora pytającym wzrokiem. Ten odchrząknął i zaczął swoją tyradę.

-Zapewne wiesz co to jest oklumencja- Harry potakująco kiwną głową.- To dobrze. Teraz słuchaj bo powtarzać nie będę. Jest kilka zasad ułatwiających naukę oklumencji. Przede wszystkim jest to zaufanie. Jeśli zaufasz drugiej osobie to nauka pójdzie sprawniej. Po drugie- ćwiczenia. Praktyka czyni mistrza, chyba znasz to powiedzenie? No i po trzecie, musisz się wyspać. Inaczej nic z tego nie wyjdzie. Zrozumiałeś?

-Tak.

-Więc zaczniemy dziś pierwszą lekcję. Zadam ci kilka pytań, a ty postaraj się na nie odpowiedzieć. Tylko nie kłam, bo i tak wiem kiedy to robisz. Hm…- zamyślił się na chwilę.- O co chodzi?

-To znaczy?

-Dlaczego się tak zachowujesz?

-List.

-List?

-Tak, list. Od Dumbledore’ a.

-I co w nim było takiego niezwykłego?

-Niech pan sam zobaczy-mruknął pod nosem Harry.

Snape wziął list od chłopaka i pogrążył się w lekturze. Po chwili pytająco uniósł brew, a spojrzenie swoich czarnych oczu wbił w Potter’ a.

-Jakoś nie widzę związku.

Na to stwierdzenie została mu podana druga koperta (ta którą Harry dostał od Moody’ ego). Severus przeczytał oba listy po kilka razy, jednak znowu niczego nie dostrzegł.

-No i?...

-Co no i, co no i?! Jeszcze pan nie zauważył?! On chce jedynie mieć wytresowanych żołnierzy gotowych poświęcić własne życie dla ratowania świata, podczas gdy on będzie jedynie siedział i obserwował! No i jeszcze od czasu do czasu wyda jakiś rozkaz!- wybuch ten niespecjalnie zdziwił Mistrza Eliksirów. O wiele bardziej zdziwiła go jawna wrogość w stosunku do dyrektora.

-Do czego zmierzasz Potter?

-Niech pan nie udaje świętego. Dobrze pan wie.

-Co wiem? Boże, co Albus nagadał temu dzieciakowi, że ten go aż tak bardzo znienawidził?

-Proszę zapytać dyrektora. Może zechce panu wytłumaczyć.- ironia w głosie chłopaka była doskonale namacalna, co jeszcze bardziej zdziwiło profesora.

-Możesz być pewny, że go zapytam. Jednak nadal wolałbym usłyszeć to od ciebie, Potter.

-Skoro pan tak twierdzi- powiedział zrezygnowanym tonem.- Mam dość…- zawachał się na chwilę przypominając sobie z kim rozmawia.

-Czego masz dość? Uzbrój się w cierpliwość Severusie. To zapowiada się na długą rozmowę.

-Życia- niezbyt chętnie odpowiedział chłopak.

-Życia?

-Tak, takiego życia… Po prostu mam dość, tego, że wszyscy obchodzą się ze mną jak ze złotym jajkiem. Skoro jestem taki ważny, to niech zamknął mnie w klatce! Mogliby to zrobić i powiem panu, że byłoby to lepsze od tej namiastki wolności jaką codziennie muszę znosić przebywając u Dursley’ ów, a potem w Hogwarcie, gdzie teoretycznie powinienem być bezpieczny, ale to właśnie tam najczęściej spotykałem się z Voldemortem! A on cały czas wmawia mi, że to dla mojego bezpieczeństwa! To ze względu na to cholerne bezpieczeństwo nie powiedział mi prawdy o moim ojcu! Nawet o moim przeznaczeniu nie był skłonny mi powiedzieć, bo jak twierdził byłem za młody! No a teraz doszło do tego, że zamiast spotkać się z przyjaciółmi muszę siedzieć w jakimś zamczysku z sadystą, który nienawidzi mnie tak samo jak Czarny Pan albo jeszcze bardziej i to tylko dlatego, że mój tak zwany ojciec się nad nim znęcał!

Harry przerwał swój monolog. Chciał zaczerpnąć tchu i dalej wrzeszczeć. Wykrzyczeć światu swoją nienawiść do starego Trzmiela. Swój ból, swoją rozpacz… Ale nie było mu to dane. Mistrz Eliksirów przez chwilę patrzył na niego. Gdy chłopak otwierał usta by znowu zacząć mówić, ten podniósł jedynie rękę i zaczął mówić spokojnym głosem. Nie było w nim jednak zwykłej dawki sarkazmu, lecz jakby zmęczenie i ledwo dostrzegalna troska.

-Myślę, że jestem w stanie zrozumieć dyrektora. Chce cię bronić. Potter, nie rozumiesz tego? Wszyscy starają się chronić ciebie na wszelkie możliwe sposoby i…

-I właśnie o to chodzi! Wszyscy decydują o moim życiu, ale ja sam nie mogę tego robić! Wszyscy wiedzą więcej na temat mojej przeszłości niż ja sam! A dyrektor…

-Zamknij się, Potter!- teraz Severus naprawdę się zdenerwował.- Dyrektor cały czas starał się ciebie bronić! Nie rozumiesz tego Potter? Nie mów mi, że jesteś aż takim idiotą, żeby tego nie zrozumieć! Wszyscy dookoła poświęcają się dla ciebie! Nie zauważyłeś tego? Och… Oczywiście, że nie. Święty Potter, Męczennik Świata Czarodziejów nie mógł dostrzec tak oczywistej rzeczy, bo jest zajęty pozowaniem na bohatera!

-Nie chcę tego dłużej słuchać! A dyrektor to chory psychicznie starzec z wizją idealnego świata!

-Tego już za dużo Potter! Nie będziesz bezkarnie obrażać dyrektora!



Mężczyzna wstał i okrążył biurko. Stanął nad Harry’ m i wpatrywał się w niego dość intensywnie. Chłopak wytrzymywał spojrzenie. Jeśli wzrok bazyliszka zabija w jedną sekundę nie zadając bólu to od wzroku Mistrza Eliksirów człowiek umiera równie szybko, ale w niewyobrażalnych mękach.

-Potter, dam ci dobrą radę. Myśl zanim coś powiesz- wysyczał przez zaciśnięte zęby.

-Nie potrzebuję PANA dobrych rad!

Harry krzyczał, ale wiedział, że tej bitwy na słowa nie wygra. Nie z takim przeciwnikiem, nie na jego terenie. Lepiej przeprosić i się wycofać- pomyślała logiczna część jego umysłu, popularnie zwana Zdrowym Rozsądkiem, ale zaraz potem usłyszał cieniutki głosik, który zdefiniować można jedynie jako Dumę.- Nie bądź idiotą Harry. Snape to człowiek bez ludzkich odruchów, więc twoje przeprosiny go nie ruszą. Chłopak zmagał się z myślami, ale wzroku nie odwracał. Zdziwiło to strasznie Mistrza Eliksirów, ale nie dał tego po sobie poznać. W końcu szpieg albo jest martwy, albo doskonale maskuje swoje emocje. Czyż nie?

-Prze… przepraszam- wybąkał w końcu Harry- nie powinienem był…

-Dokładnie, nie powinieneś był. Możesz być pewny, że o twoim zachowaniu dowie się dyrektor.

Severus miał już dość tej rozmowy, ale pozostał jeszcze jeden temat, który musial omówić z Potter’ em. Oklumencja. A później… a później utnie sobie małą pogawędkę z Albusem. O tak… i nie będzie to miła rozmowa. Na pewno nie.

-Wracając do naszej poprzedniej rozmowy. Czy wiesz już dlaczego nie radziłeś sobie z oklumencją?

-Nie przykładałem się.

-To tylko jeden powód, Potter. Drugim są twoje emocje.

-Co z nimi?- zapytał lekko już poirytowany chłopak.

-Nie przerywaj kiedy JA mowię!- warknął Snape, ale już po chwili się opanował.- Nie umiesz nad nimi panować. Rozsadzają cię wenętrznie, więc dajesz im upust. To normalne, ale musisz umieć je ujarzmić. I właśnie od tego zaczniemy naukę, a raczej ty ją zaczniesz. Nie mówię oczywiście, że masz to wszystko w sobie dusić. Jakieś pytania?

-Tak, jedno. Co mam robić, to znaczy z tymi emocjami?

Severus zamyślił się. Co mogę powiedzieć temu bachorowi? Każdy sposób jest dobry, ale on musi znaleźć swój własny.

-Jest kilka sposóbów- zaczął ostrożnie- możesz na przykład pisać pamiętnik, czy też kupić sobie myślodsiewnię. Według mnie jednak wszystkie one sprowadzają si ę do jednego: analizy.

-Analizy?

-Tak analizy. Musisz po prostu na bieżąco analizować wszystkie wydarzenia, myśli i uczucia jakie ci wytedy towarzyszyły- zawiesił na chwilę glos.- Posłuchaj mnie Potter. Jakiegokolwiek sposobu byś nie wybrał, będzie on dobry, pod warunkiem, że będzie pasował tobie. A teraz sprawdzimy, czy od naszej ostatniej lekcji trenowałeś. Wstań. Nie możesz używać różdżki, dlatego bronił się będziesz jedynie umysłem. Czy to jasne?

-Tak, panie profesorze.

-To dobrze. Przygotuj się- postanowil dać chłopakowi czas na oczyszczenie umysłu. Odczekał dwadzieścia sekund, po czym odezwał się.- Na trzy. Raz… dwa… trzy. Legilimens!

Mistrz Eliksirów nie mósiał długo czekać. Już po chwili zobaczył jakieś wspomnienia. Jedne niewyraźne i zmazane, inne przejrzyste. Mały, czarnowłosy chłopczyk tulił się do kolan kobiety o końskiej twarzy, ale ta odepchnęła dziecko... Ten sam chłopiec,ale już dużo starszy uciekał przed innymi chłopcami... Dziesięcioletni Harry rozmawia z wężem w ZOO…Harry dowiaduje się, że jest czarodziejem… Szczęśliwe chwile w Hogwarcie…Rozmowa przez kominek z Black’ iem… Syriusz wpadający za zasłonę…Cruciatus rzucony na Ballatrix.

Snape gwałtownie przerwał połączenie. Chwilę trwało zanim uświadomił sobie co tak naprawdę zobaczył. Spojrzał na klęczącego Harry’ ego. Z nie skrywanym niedowierzaniem zadał pytanie.

-Naprawdę rzuciłeś Zaklęcie Niewybaczalne?

-Tak, ale mi nie wyszło.

-Kto o tym wie?- zapytal, tym razem ostro.

-Pan, ja, Lestrange i może Dumbledore.

Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza.

-Nie postarałeś się, ale można się było tego spodziwać. No cóż. Myślę, że możesz możesz już iść. Chociaż… czekaj- Severus pogrzebal przez chwilę w swojej szacie.- Masz, wypij to jak tylko znajdziesz się w pokoju. To eliksir bezsennego snu. Dawka na jakieś osiemnaście godzin. Jutro chcę cię widzieć na śniadaniu. A teraz żegnam.

Harry odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę drzwi. Zanim wyszedł rzucił krótkie „do widzenia”.


Severus jeszcze przez chwilę siedział nieruchomo w pustym już pomieszceniu. Patrzył nieobecnym wzrokiem w wielkie, gotyckie okno. Myślał. Myślał o dzisiejszej rozmowie z Potter’ em. To prawda, chłopak był strasznie znerwicowany i rozgoryczony po śmierci Black’a, ale myślał nad wyraz trzeźwo, jak ze zdziwieniem stwierdził Mistrz Eliksirów. Trzeba pogadać o tym z Albusem. Pozostawała jeszcze jedna sprawa. Cruciatus. Żadnej znanej mu osobie w tak młodym wieku nie udało się rzucić tego przekleństwa za pierwszym razem. Jednak jak zwykle z Potter’ em było inaczej. Klątwa była rzucona poprawnie i miała nawet dość dużą moc, chociaż nie aż tak jak Cruciatusy rozdawane przez Sam- Wiesz- Kogo. Bellę musiało to boleć. Widać to było po jej oczach, jeśli dobrze się przyjrzeć. A jak ją znam za żadne skarby nie dałaby tego po sobie poznać. Chyba, że przed Czarnym Panem. Severus wstał i podszedł do kominka. Wziął garść proszku Fiuu, wrzucił ją do paleniska.

-Kwatera Główna Zakonu Feniksa!- wykrzyknął i zniknął w zielonych płomieniach.

Harry szedł po schodach powłócząc nogami. Nie mógł uwierzyć, że aż tak go poniosło. Co mnie podkusiło, żeby powiedzieć to wszystko Staremu Nietoperzowi? Chyba rzeczywiście jestem strasznie przemęczony. Spojrzał na ściskany w ręce flakonik. Ciekawe dlaczego Snape mi to dał. Przecież nie powiedziałem mu nic na temat snów. A może drań chce mnie otruć? Szybko jednak odrzucił tę myśl. Dumbledore mu ufa. Ale ja nie ufam Dumbledore’ owi. Już nie. Targany sprzecznymi uczuciami dotarł do swojego pokoju, a raczej komnaty. Usiadł na łóżku i wypił eliksir. Nie minęły dwie minuty a on już zapadł w sen bez snów.



Mistrz Eliksirów wypadł z kominka w kuchni domu przy Grimmuald Place 12. Ze względów bezpieczeństwa kominek kwatery miał jedynie połączenie z domem Severusa i gabinetem Dumbledore’ a w Hogwarcie.

W kuchni była jedynie Molly Waesley, która akurat w tej chwili szykowała kolację. Zdziwiona niezapowiedzianym pojawieniem się gościa zapytała:

-O co chodzi Severusie?

-Gdzie jest Dumbledore?- odparł pytaniem na pytanie.

-Nie wiem, ale jeśli ci zależy na spotkaniu z nim to możesz poczekać. Zapowiedział swoją wizytę na kolacji, więc za jakieś piętnaście minut powinien być.

Mistrz Eliksirów nie odpowiedział, ale usiadł przy stole.

W ciągu najbliższych minut pomieszczenie zostało zapełnione przez mieszkańców domu, lub członków zakonu, którzy akurat mieli jakąś sprawę. Jak na złość dyrektor nie pojawiał się przez dłuższą chwilę, a gdy już to zrobił jego pytające spojrzenie spoczęło na Snape’ ie. Ten nie owijając w bawełnę zwrócił się bezpośrednio do nowo przybyłego.

-Musimy porozmawiać dyrektorze.

Posłał mu wymowne spojrzenie, mając nadzieję, że Dumbledore domyśli się, o co, a raczej, o kogo chodzi. Tak też się stało. Mężczyzna skinął jedynie głową i przeszli do salonu.

-No, więc Severusie. Co chciałeś mi powiedzieć? Czy coś stało się Harry’ emu?

-Nie, nic mu się nie stało, przynajmniej jeszcze żyje. Jednak to nie zmienia faktu, że mamy problem Albusie.

-Jaki?

-Jak zwykle Potter.

-Co się stało?

-Chłopak sobie nie radzi…

-Z oklumencją?- przerwał natychmiast dyrektor.

-Też, ale nie o tym chciałem rozmawiać.

-A, o czym?

Snape zastanowił się przez chwilę, co może powiedzieć starszemu człowiekowi. I jak.

-Ten chłopak potrzebuje przyjaciela. Kogoś, komu mógłby się wyżalić, z kim mógłby otwarcie pogadać, bez obawy, że ta osoba rzuci w niego jakimś przekleństwem. I ja nie jestem tą osobą.

-Do czego zmierzasz, Severusie?

-Myślę, że Potter powinien spotkać się ze swoimi przyjaciółmi- skrzywił się nieznacznie.- Albo chociarz z Lupinem.

-Wydaje mim się, że to nie jast zbyt dobry pomysł.

-Dlaczego?

-Ron i Hermiona, podobnie jak pozostali będą unikali tematu Syriusza, w obawie, że mogliby urazić Harry’ ego. Remus się do tego nie nadaje, bo sam odczuwa stratę przyjaciela.

-Albusie na miłość boską! Czy ty nic nie rozumiesz?!- teraz Mistrz Eliksirów był już naprawdę zirytowany.- Ten chłopak się stacza! Jest na skraju załamania nerwowego, a jak wiesz w takim stanie bardzo łatwo o pomyłkę.

-Według mnie Harry radzi sobie całkiem nieźle.

-Bo chcesz żeby tak było. Już tydzień jestem zmuszony przebywać w jego towarzystwie i dochodzę do wniosku, że już niedługo może stać się Czarny. I nigdy bym tego nie przyznał, ale ten dzieciak ma rację.

-Co masz na myśli, Severusie?

-Chłopak jest załamany po śmierci Black’ a. Jak zapewne wiesz silne emocje ułatwiają penetrację umysłu, a biorąc pod uwagę fakt, że Potter ma połączenie z Czarnem Panem, to ten może go…

-Sądzisz, że Voldemort może przekonać Harry’ ego do swoich racji?

-Tak i myślę, że stanie się to już niedługo.

-Na jakiej podstawie tak przypuszczasz?

Czarnowłosy mężczyzna zastanowił się przez chwilę. Ile może powiedzieć swojemu przełożonemu, nie zdradzając jednocześnie jak dużo wykrzyczał mu Potter? Wprawdzie obiecał chłopakowi, że wszystko powie Dumbledore’ owi, ale nie zamierzał spełnić swojej groźby. Nie żeby polubił tego bachora, ale był w stanie zrozumieć jego złość, a i jego słowa dały mu dużo do myślenia.

-Dzisiaj miałem wątpliwą przyjemność rozmawiania z nim- zaczął ostrożnie.- Potter powiedział coś, co mnie zastanowiło i myślę, że już ci nie ufa. Z tego co wykrzyczał mi w twarz wnioskuję, iż on chce być zwykłym nastolatkiem, dla którego jedynym problemem byłaby nieudana randka z dziewczyną. Tymczasem jest najważniejszą bronią do walki z Czarnym Panem i, jak sam stwierdził wszyscy kierują jego życiem. A ciebie nazwał głupcem.

-No cóż, mogłem się tego spodziewać- przez chwilę panowała cisza.- Czy powiedział coś jeszcze?

-Tak. Stwierdził, że wszystko, co tyczy się Czarnego Pana dotyczy również jego i z tym muszę się zgodzić. Powiedział też, że zataja pan przed nim fakty i kieruje jego życiem.

-No tak…- mężczyzna zatopił się w myślach. Po chwili odezwał się ze zrezygnowaniem.- Dobrze, więc. Za dwa tygodnie Harry ma urodziny, więc urządzimy dla niego małe przyjęcie. Weźmiesz go tu i wtedy z kimś porozmawia. Dobrze?

Mężczyzna przytaknął.

-Severusie, czy mógłbyś wpaść do mojego gabinetu? Mam tam kilka listów do Harry’ ego.

-Zgoda, ale muszę się spieszyć, bo jeśli Potter nie wypił eliksiru to obawiam się, że mógł zacząć przeszukiwać mi dom.

-Jakiego eliksiru, Severusie?

-Bezsennego snu. Chłopak ma koszmary i od dłuższego czasu nie spał, więc sam rozumiesz.

-Tak oczywiście. Chodźmy, więc.

Szybko pożegnali się z osobami siedzącymi przy stole. Gdy tylko znaleźli się w Hogwarcie starszy człowiek podszedł do biurka i odsunął jedną z szuflad. Wyciągnął z niej plik kopert. Jak zauważył Mistrz Eliksirów były to nie tylko listy od przyjaciół Potter’ a, ale także wyniki Sumów i małe cienkie książeczki, zawierające dokładne opisy zawodów i przedmioty jakie należy kontynuować w klasach owutemowych. Snape wszystko to zebrał i wrócił do domu.

Prywatne listy zaniósł do pokoju chłopaka, a te z ministerstwa schował do szuflady. Dam je mu po lekcji. Lepiej, żeby nie przeżywał zbyt silnych emocji przed nauką.




--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Mariah Hiwatarii
post 03.05.2005 11:57
Post #8 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1
Dołączył: 03.05.2005




Bardzo fajne opowiadanie !!! Podziwiam cie za to ze chce ci się pisać i wymyślać . Ja nie mam do tego cierpliwości biggrin.gif Pisz dalej !! smile.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Moonchild
post 03.05.2005 12:35
Post #9 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 120
Dołączył: 11.04.2005
Skąd: z daleka




hmmm.. no to zacznijmy od początku

1 rozdział
QUOTE
-Żadnego „ale”- powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.- Alastorze, jutro z samego rana pójdziesz po Harry’ ego i odprowadzisz go do Snape Manor.

to miała być kłótnia pomiędzy Dumbledorem a Snapem, żadnego Alastora tam nie zauważyłam... Aha poza tym jak już piszesz dialogi mogłabyć od czasu do czsu napisac coś w stylu "powiedział Snape" "westchnął Harry"... Wtedy łatwiej jest skumać co kto mówi..

2 rozdział
QUOTE
Nad nim wisiał portret srogiego mężczyzny a czarnych włosach, ziemistej cerze i hipnotyzującym wejrzeniu

o czarnych włosach i hipnotyzującym spojrzeniu...

QUOTE
Uśmiechnął się, a w jego oczach zaigrały wesołe iskierki

może czepiam się szczegółów ale wg mnie powinno być pojawiły się lub coś w tym stylu...

QUOTE
*kursywą będę pisała myśli bohaterów.

no i gdzie ta kursywa?

3 rozdział
QUOTE
Severus Snake cały czas obserwował go spod opuszczonych powiek

że co?

Nie bedę tu typisywać wszystkich poszczególnych błędów ale radze ci żebyć swój tekst pisała w wordzie. To ci pozaznacza błędy i literówki których tu jest cakiem sporo...

4 rozdział
skoro akcja się dzieje po wydarzeniach z 5 tomu to Harry już przecież zna oklumencje...



Narazie niezbyt mi się podoba. Dużo błędów i jak narazie akcja niezbyt wciągająca. Prawie same dialogi a mało treści.


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 03.05.2005 14:30
Post #10 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Do Moonchild!!
1) Piszę w "wordzie" i to przez niego zamiast Snape jest Snake.
2) Błędy staram się poprawiać, ale nie zawsze mi to wychodzi (wszystko przez to, że zmuszona jestem pracować po nocach).
3) Co do kursywy... Na blogu była, ale tu nie chce się wkleić.

Wiem, wiem... Tylko winny się tłumaczy... Ale czy to moja wina, że nie jestem światowej sławy pisarką?


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Moonchild
post 03.05.2005 14:39
Post #11 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 120
Dołączył: 11.04.2005
Skąd: z daleka




Dobra Snake zamiast Snape to jeszcze moge zrozumieć, ale np coś takiego:
QUOTE
-Aha- odparł intekigentnia.- A w kogo miałbym się zamienić?

to juz na pewno ci zaznaczyc jako bląd.

Zresztą ja wiem, że za bardzo się czepiam, ale już taka moja natura. smile.gif Mam nadzje że moje komentarze pomoga ci wychwycić błędy i unikać ich w przyszłości. Szczególnie powinnaś zwrócić uwagę na szersze opisy bo opowiadanie składające się z samych dialogów nie należy do najciekawszych.
Pozdrawiam i nie zniechęcaj się smile.gif

Ten post był edytowany przez Moonchild: 03.05.2005 14:40


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 04.05.2005 00:27
Post #12 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




A więc tak: to jest kolejny rozdział. Ma niecałe 13 stron w wordzie. Jeśli są błędy przepraszam, ale naprawdę nie jestem w stanie ich wszystkich wyłapać.
Ostrzegam: znowu może pojawić się Snake zamiast Snape, albo Hermina zamiast Hermiona. Ten word czasami jest naprawdę wkurzający. Starałam się poprawiać na bierząco, ale mogłam coś pominąć...


ROZDZIAŁ 5
Wyniki SUM –ów i urodziny



Harry obudził się około godziny ósmej. Chyba po raz pierwszy w życiu cieszył się, że eliksiry Snape’ a są wręcz idealne. Po raz pierwszy od końca roku szkolnego udało mu się przespać całą noc bez chodź by jednego koszmaru. Chłopak sięgnął po okulary leżące na szafce nocnej i zauważył na niej kilka listów. Z roztargnieniem wziął pierwszy list:

Cześć stary!
Co u ciebie? Gdzie się podziewasz? (Rodzice powiedzieli nam, że nie jesteś już u Dursley’ ów, ale nie powiedzieli gdzie pomieszkujesz). U nas wszystko w porządku. Fred i George nieźle urządzili się w swoim sklepie (kiedy mama dowiedziała się, że uciekli ze szkoły chciała ich zabić. Dobrze, że w pobliżu był tata.)
Sam- Wiesz- Kto na razie nie atakuje. Większość myśli, że to cisza przed burzą. Im dłużej się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że On szykuje się do czegoś dużego.
Napisz, co u ciebie. Masz pozdrowienia od wszystkich Waesley’ ów. Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy. Pozdrawiam

Ron.

Harry doszedł do wniosku, że później odpisze Ronowi. Wziął się za czytanie listu od Hermiony, który w gruncie rzeczy zawierał to samo. Potter dopiero teraz zorientował się jak bardzo tęsknił za przyjaciółmi. Nie widział ich przez dwa tygodnie, ale czuł jakby to były lata. Chciał z nimi porozmawiać, przeprosić za to, że zaryzykował ich życie zabierając ze sobą do ministerstwa. Chciał powiedzieć im prawdę o przepowiedni, ale nie mógł. Wiedział jakby zareagowali: Hermina rozpłakałaby się, a potem szukała możliwych interpretacji tej cholernej przepowiedni i wmawiała sobie, że to niekoniecznie o niego- Harry’ ego w niej chodzi. Z Ronem sprawa była bardziej poważna i złożona. Rudzielec był bardzo żywiołowy, więc z całą pewnością byłby wściekły o zatajanie prawdy, a później uparłby się, żeby mu pomóc. Nie. Nie powiem im o proroctwie. Jeszcze nie. Może kiedyś, ale nie teraz. Dopiero po chwili chłopak uzmysłowił sobie, że przecież ktoś musiał te listy przynieść. O nie- jęknął w duchu.-Ten drań był u Dumbledore’ a. Pewnie wszystko już mu powiedział. Zaprzątnięty takimi myślami zaczął się ubierać.

Wysoki, brązowowłosy chłopak klęczał na podłodze i spazmatycznie łapał oddech. Podniósł się i z nienawiścią patrzył w oczy bladego mężczyzny, którego twarz wykrzywiona była w ironicznym uśmieszku.
-Znowu ci się nie udało, Potter.
I tak było już od tygodnia. Codziennie przez kilka godzin Harry próbował zablokować zaklęcie Snape’ a, ale jakoś mu to nie wychodziło. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi to Snape będzie miał kolejny powód, aby z niego szydzić. I oczywiście nie da mu koperty z wynikami SUM- ów. Tak Harry wiedział, że takowa koperta jest w posiadaniu Mistrza Eliksirów. Dowiedział się o tym w tydzień po przybyciu do Snape Manor, ale mężczyzna zapowiedział, że nie odda mu jej dopóki przynajmniej raz nie uda mu się zablokować umysłu. Jak na złość nie udało mu się to ani razu od tygodnia i czuł z tego powodu złość i irytację.
-Co Potter? Masz już dość?
-Będzie pan tak gadał, czy zabierze się do roboty?- warknął w stronę nauczyciela.
Snape lekko się uśmiechnął. Wiedział, że chłopak jest wściekły i to mu się podobało, a jednocześnie napawało jakimś nieuzasadnionym lękiem.
-Dobrze, Potter. Przygotuj się. Raz… dwa… trzy. Legilimens!
Wspomnienia przepłynęły przez umysł Harry’ ego. Widział umierającego Cedrika. Oglądał odradzającego się Voldemorta. Był razem z Cho w kawiarni… Nagle poczuł, że musi się pozbyć intruza. Za wszelką cenę. Skupił całą swoją wolę. Na początku się nie udawało, ale przynajmniej zatrzymał przelatujące obrazy. Musiał się skupić, ale na czym? I wtedy znowu ją zobaczył. Mówiła do niego. Nie wiedział co, ale na pewno do niego. To dodało mu sił.
-NIE!!!- ten okrzyk rozdarł powietrze niczym pędząca strzała.
Snape poleciał do tyłu. Kawałki szkła z rozbitych okien wirowały po pokoju w szaleńczym tańcu. Wiatr targał ciężkimi zasłonami.
Severus z coraz większym zdziwieniem patrzył na młodego Potter’ a. Chłopak stał dumnie wyprostowany i patrzył w dal niewidzącym wzrokiem. Wokół niego nagromadziła się olbrzymia ilość magii, od której nawet powietrze drżało. Po policzkach chłopca zaczęły spływać pojedyncze łzy. Po chwili na ustach Harry’ ego zaczął wykwitać mały uśmieszek.
-Tak. Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz- powiedział jakimś dziwnym, nieobecnym głosem.
Wszystko skończyło się tak nagle jak się zaczęło. Magia rozpierzchła się na wszystkie strony, powodując, że szyby wróciły na swoje miejsce, a potem nagle z powrotem weszła w Złotego Chłopca, który zachwiał się i upadł. Mistrz Eliksirów podszedł do leżącego chłopaka. Sprawdził mu puls. Na szczęście żył. Zastanawiał się co TO mogło być, ale jakoś nie mógł znaleźć odpowiedzi na postawione sobie pytanie.
Po chwili Harry ocknął się, ale jego wzrok ciągle był odległy. Nieprzytomnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Kiedy jego wzrok mógł już rozróżniać kształty dostrzegł nad sobą znienawidzonego nauczyciela, który przyglądał mu się z dziwnym wyrazem twarzy.
-Coś się stało?- zapytał po chwili milczenia.
-Nie wiem jak, ale udało ci się mnie zablokować.
-Tyle to nawet ja wiem. Więc jak? Da mi pan kopertę?
-Niech ci będzie. Przecież jak najszybciej musi podjąć decyzję co do swojej przyszłości.
Mężczyzna podał mu oficjalnie wyglądającą, szarą kopertę. Zaadresowana była do Harry’ ego. Chłopak podniósł się z podłogi i zamierzał wyjść z gabinetu, jednak zatrzymał go zimny głos profesora.
-Wybierasz się gdzieś, Potter?
-Jeśli pan pozwoli chciałbym udać się do swojego pokoju- odpowiedział grzecznie, choć w głębi cały dygotał.
Mężczyzna teatralnie podrapał się w głowę.
-Po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że możesz przeczytać ten list również tutaj. Siadaj!
-O co panu chodzi?- zapytał siląc się na spokój, ale ciągle nie ruszał się z miejsca.
-O co? O nic i o wszystko.
Chłopak pytająco uniósł brew. Nie miał pojęcia o co chodzi temu Staremu Nietoperzowi. Z resztą jak zdążył zaobserwować przez pięć lat kształcenia w Hogwarcie, Szkole Magii i Czarodziejstwa to ten człowiek nigdy nie zachowywał się racjonalnie.
-Jak zwykle o ciebie, Potter.
-To znaczy?
-Jeszcze nie wiem, ale mam nadzieję, że dowiem się jak tylko przeczytasz ten list. Boże! Czy ja naprawdę to powiedziałem?
Harry wiedziony instynktem samozachowawczym usiadł we wskazanym miejscu.
-Więc twierdzi pan, że mam otworzyć tą kopertę tutaj i tak po prostu przeczytać to co znajduje się w środku?
-Widzę, że jednak umiesz myśleć- odparł zgryźliwie.
-A potem powiedzieć panu jakie mam oceny?
-Potter. Twoje oceny nie obchodzą mnie w najmniejszym nawet stopniu, ale niezmiernie interesuje mnie co też Złoty Chłopiec dostał z eliksirów- powiedział z jawną irytacją.- Byłbyś zatem łaskaw otworzyć ten list?
Harry posłał mu spojrzenie bazyliszka, ale nic nie odpowiedział. Drżącymi rękami złamał pieczęć ministerstwa. Zaczął czytać:

Szanowny Panie Potter!

Na podstawie egzaminu ze Standardowych Umiejętności Magicznych (SUM) magiczna komisja egzaminacyjna postanowiła przyznać Panu następujące oceny:

PRZEDMIOT TEORIA PRAKTYKA
OPCM W (100/100) W (101/100)
ONMS P (80/100) P (78/100)
Transmutacja P (79/100) W (81/100)
Eliksiry i Antidota P (61/100) Z (54/100)
Zaklęcia W (90/100) W (94/100)
Zielarstwo P (79/100) P (76/100)
Astronomia P (61/100) Z (55/100)
Wróżbiarstwo N (25/100) N (21/100)
Historia Magii O (19/100) -----------


Przypominamy, że skala ocen to:
W- Wybitny (100- 81)
P- Powyżej oczekiwań (80- 61)
Z- Zadowalający (60- 41)
N- Nędzny (40- 21)
O- Okropny (20- 0).

Na dwanaście przedmiotów nauczanych w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart zdawał pan egzaminy z dziewięciu, z czego siedem zostało przez Pana zaliczonych, a dwa nie.
Najpóźniej do 15 sierpnia proszę zadeklarować, których przedmiotów zamierza się Pan uczyć na szóstym i siódmym roku nauki.
Życzymy dalszych sukcesów w edukacji.

Z poważaniem, przewodnicząca Magicznej Komisji Egzaminacyjnej
Gryzelda Marchbanks

Harry przez chwilę wpatrywał się w list. Cały czas czuł na sobie spojrzenie profesora. Podniósł głowę i spojrzał w czarne oczy Snape’ a.
-Ma pan szczęście, profesorze Snape. Od tego roku nie musi oglądać mnie pan na swoich zajęciach.
-Myli się pan, panie Potter- odpowiedział przesłodzonym głosem.- Radzę zacząć uczyć się eliksirów.
-To znaczy?- zapytał zdezorientowany.
-To znaczy, że przypuszczalnie przez najbliższe dwa lata będę zmuszony tolerować pańską niekompetencję, panie Potter.
-Czyli pomimo, iż nie mam oceny wybitnej z eliksirów przyjmuje mnie pan do klasy owutemowej?
-Możesz mi wierzyć, Potter, że nie sprawia mi to przyjemności, ale nie mam wyjścia. Musisz się uczyć oklumencji, a ja muszę udawać wiernego śmierciożercę. Trochę dziwnie by to wyglądało gdyby Harry Potter, śmiertelny wróg Czarnego Pana pojawiał się dwa, lub trzy razy w tygodniu w moim gabinecie. Więc sam rozumiesz Potter, ale jest to niemiła konieczność.
-Tak, rozumiem.
Snape milczał przez chwilę. Zastanawiał się czy zapytać chłopaka o dzisiejsze zdarzenie, ale doszedł do wniosku, że i tak nie usłyszałby prawdy. Odprawił Potter’ a i pogrążył się w myślach.
Harry leżał na łóżku i próbował przypomnieć sobie co dokładnie wydarzyło się, w czasie zajęć z oklumencji. Był wtedy jakby na dwóch płaszczyznach jednocześnie. Widział siebie mówiącego „Tak. Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz.”, ale o co chodziło? Opuścił powieki. Z doświadczenia wiedział, że tak lepiej mu się myśli. Przed oczami zaczęły przelatywać mu jakieś niezrozumiałe obrazy. W końcu z mgły wspomnień wyłoniła się JEJ twarz. Mówiła do niego: „…żeby zapomnieć trzeba się pogodzić. Pozwól im odejść. Dopiero wtedy będziesz mógł myśleć o przyszłości. Jeszcze kiedyś się spotkamy i wtedy powiemy ci prawdę. Pamiętaj o tym. Nie rozjątrzaj starych ran. Pozwól im się zabliźnić. Na każdego kiedyś przychodzi czas…”. Harry nawet nie zauważył kiedy zapadł w niespokojny sen.

Duża i ciemna komnata. Kilka mężczyzn i kilka kobiet stoją w okręgu tworząc na środku pustą przestrzeń. Nie widać ich twarzy. Są ukryte za przerażającymi, białymi maskami.
- Bella! - krzyknęła postać z okropnymi czerwonymi ślepiami.
- Tak Panie - wysoka kobieta przypadła do nóg Czerwnookiemu.
- Nie spisałaś się. Wszyscy mnie zawiedliście! - Wykrzyknął swoim skrzekliwym głosem. - Już trzy tygodnie szukacie tego bachora, a jedyne, czego się dowiedziałem to, to, że Potter jest ukryty w bezpiecznym miejscu, ale ja mam czas. Teraz moja wierna Śmierciożerczyni powiedz mi, czego się dowiedziałaś.
- Ktoś uczy Potter’ a oklumencji. Nie wiem kto i nie wiem gdzie dzieciak jest ukryty. Dumbledore dobrze go zakamuflował.
- Tylko tyle?
- Jest coś jeszcze, mój Panie.
- Co takiego?! – Najwyraźniej zaczynał się już denerwować. A kiedy był zdenerwowany lepiej nie wchodzić mu w drogę i Bellatrix doskonale o tym wiedziała.
- Mój informator twierdzi, że miejsce pobytu Potter’ a znają jedynie trzy osoby. Nie podał jednak ich nazwisk.
- Dobrze się spisałaś, ale to ciągle za mało. Crucio!

Harry obudził się cały zlany potem. Blizna okropnie go bolała. Kiedy ostatnio dawała o sobie znać? W czerwcu, kiedy zginął Syriusz. Prawie pięć tygodni. Długo, ale może nic takiego się nie działo. Czy aby na pewno? Tym razem Voldemort był naprawdę wkurzony. Szukał go i nie znalazł. Całe szczęście, o może nie? Może lepiej byłoby gdyby w ogóle nie istniał…
Spojrzał na zegarek. Druga w nocy. Od dwóch godzin ma szesnaście lat. Szkoda, że nie może spędzić swoich urodzin z przyjaciółmi. Dostał od nich tylko dwa listy. Tak bardzo chciałby ich zobaczyć, porozmawiać z nimi. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Przez te kilkanaście lat swojego życia zdążył się o tym przekonać już wiele razy.
Przyłożył głowę do poduszki. Ma jeszcze kilka godzin, więc może uda mu się zdrzemnąć. Sen przyszedł niemal natychmiast.

Szedł jakimś ciemnym korytarzem. Na ścianach widać było wymalowane sceny z apokalipsy. Przed nim kroczył człowiek w długim, zielonym płaszczu z wizerunkiem smoka wyszytym na plecach. Do pasa miał przypięty długi miecz. Po obu jego stronach, jak również za nim szło po jednej osobie w czerwonym, białym, bądź czarnym płaszczu. Jak zauważył kierowali się do dwuskrzydłowych drzwi.
Człowiek idący przodem pchnął je i wskazał zapraszającym gestem środek. Chłopak wszedł i aż zaniemówił z wrażenia (choć wcześniej i tak się nie odzywał). Na wprost wejścia stało podium, do którego prowadził czerwony dywan. Na podwyższeniu ustawione było coś w rodzaju tronu. Siedział na nim starszy mężczyzna o siwych włosach. Ubrany był w niebieską szatę. Jego bystre, brązowe oczy z zainteresowaniem przypatrywały się przybyszowi.
Eskorta Harry’ ego jakby na komendę wtopiła się w tłum stojący pod ścianami.
Mężczyzna lustrował Harry’ ego wzrokiem. W końcu odezwał się głosem przypominającym zgrzytanie nie naoliwionego zamka.
- Już niedługo spotkamy się naprawdę, a wtedy poznasz swoje przeznaczenie i zdecydujesz co chcesz zrobić ze swoim życiem.

W tym momencie chłopak się obudził. Za oknem już świtało, więc zdecydował się ubrać. W czasie porannej toalety zastanawiał się co mógł oznaczać jego drugi sen. Nie znał tego człowieka, ale miał dziwne przeczucie, że jeszcze nie raz przyjdzie mu go spotkać.
Gdy wychodził z łazienki jego wzrok padł na stojący na szafce nocnej zegarek. Za piętnaście dziewiąta. Czas iść na śniadanie. Od pamiętnej kłótni z Mistrzem Eliksirów Harry wolał nie ryzykować i jak grzeczny chłopczyk przychodził na posiłki, choć nie zawsze miał ochotę jeść. Teraz też tak było.
Harry wszedł do jadalni. Przy stole zauważył jedzącego już Snape’ a, który był bledszy niż zwykle. Pewnie spotkanie Śmierciojadów – pomyślał. Mężczyzna podniósł głowę znad apetycznie wyglądającej kiełbaski. Posłał w stronę Potter’ a wyjątkowo paskudny grymas, który prawdopodobnie miał być uśmiechem. Chłopak skinął głową i usiadł na swoim miejscu. Już jakiś czas temu postanowił nie denerwować Wrednego Nietoperza. Wiedział, że ten mężczyzna próbuje jedynie wyprowadzić go z równowagi, a na to nie mógł sobie pozwolić. Zapewne powtórzyłaby się historia sprzed tygodnia. Tylko co to było? Nie wiedział. Przeszukał wszystkie książki jakie posiadał. Posunął się nawet do poproszenia Snape’ a o jakieś o tematyce magicznych zdolności. O dziwo Severus nie sprzeciwił mu się, nie nawrzeszczał a jedynie dziwnie na niego popatrzył. Następnego dnia w pokoju chłopaka znalazły się cztery książki, ale i w nich nic nie znalazł.
Po skończonym posiłku mężczyzna kazał Harry’ emu iść za sobą do gabinetu. Usiadł na swoim wielkim, skórzanym fotelu i wpatrzył się w twarz młodzieńca. Zastanawiał się jak zacząć rozmowę z tym znerwicowanym nastolatkiem, którego w dodatku nie imają się żądne zasady.
- Czy zdecydowałeś się już, jakich przedmiotów będziesz się uczył przez najbliższe dwa lata?
- Jeśli przyjmie mnie pan na zaawansowane eliksiry to tak. O co ci chodzi dupku? Dlaczego pan pyta?
- Domyślam się, że listu nie napisałeś? – Zupełnie zignorował wcześniejsze pytanie chłopaka.
- A niby jak miałem go wysłać? Pan praktycznie w ogóle się stąd nie rusz, nie licząc tych momentów kiedy wzywa pana Vol…- urwał widząc wściekłe spojrzenia Mistrza Eliksirów – no niech już będzie Czarny Pan. Zapewne spotyka się pan później z Dumbledore’ m, ale proszę przez chwilę pomyśleć. Sowy wysłać nie mogę, bo mogłaby zostać przechwycona przez pana kumpli. Nie mogę też użyć posłańca – posłał wymowne spojrzenie w stronę Severusa. – Co by się stało gdyby jakiś śmierciożerca znalazł ten list w pana kieszeni? Założę się, że powiadomiłby swojego… przełożonego. A Lord nie jest kompletnym idiotą i wbrew pozorom czasami myśli. Prędzej czy później poukładałby w tej swojej gadziej główce wszystkie elementy układanki. I jak pan myśli. Co by się wtedy stało?… - Zawiesił sugestywnie głos.
- Doszedłby do wniosku, że jestem zdrajcą i…
- Dał panu nauczkę a potem zabił – dokończył za niego chłopak. – A mnie zapewnił odbiór w kolorze i do tego dźwięk stereo, jeśli wie pan co mam na myśli. Więc, idąc dalej w tym kierunku, zupełnie naturalną rzeczą jest, że nie zamierzam ryzykować swojego zdrowia psychicznego, ani tym bardziej mieć pana na sumieniu.
Snape patrzył na niego osłupieniu. Nigdy dotąd nie przypuszczał, że spotka osobę, która mówiłaby o torturach z taką obojętnością. W dodatku bez szaleńczego błysku w oku. Pominąwszy Dumbledore’a, ale starzec mówił o tym jak o czymś złym, a Potter… Potter nigdy nie mieścił się w ramach stereotypów. Zawsze musiał być „ponad”. Przeklęty dzieciak.
- I mówisz o tym tak spokojnie?
- O czym?
- O torturach, śmierci.
- Śmierć jest czymś naturalnym. Każdy kiedyś umrze. Prawda? – Harry mówił wolno, delikatnie dobierając słowa. – A tortury? Do tych zdążyłem się przyzwyczaić.
Mistrz Eliksirów znowu się zdziwił. Jeszcze dwa tygodnie, ba tydzień temu, chłopak zacząłby na niego wrzeszczeć. Obwiniałby go o zejście Black’ a. A teraz? Teraz zachowywał się jak uosobienia spokoju. I jeszcze to rozumowanie… Zupełnie jakby nie był sobą. Po krótkiej chwili milczenia mężczyzna zebrał się w sobie i odezwał tymi słowami.
- Wizje? Sny?
- Koszmary raczej – mruknął pod nosem. – Od czerwca ich nie miałem, dopiero dzisiaj w nocy. Już nawet myślałem, że o mnie zapomniał – powiedział z ironią.
- To nie jest śmieszne, Potter.
- A czy ja mówię, że jest?
No nie znowu mu się udało – pomyślał Naczelny Postrach Hogwartu. – Trzeba przyznać chłopak się uczy i jest w tej grze coraz lepszy. Kolejny mały sadysta, jak jego cholerny tatusiek. A może jak ty? – zapytała druga część jego osobowości, która u większości ludzi zwie się Sumieniem.
- Dam ci dobrą radę – odezwał się chcąc zmienić temat, lub raczej powrócić do poprzedniego. – Napisz list. Będziesz miał okazję doręczyć go osobiście w ręce dyrektora, albo profesor Mcgonagall.
- To znaczy…?
- To znaczy, że dzisiaj o szesnastej masz zjawić się w moim gabinecie ubrany w miarę normalnie. A teraz żegnam pana.
- Dowidzenia.
Harry odwrócił się na pięcie i skierował w stronę drzwi. Kiedy trzymał rękę na klamce coś sobie przypomniał. Z bijącym sercem odwrócił się w stronę nauczyciela, który siedział przy biurku i przeglądał jakąś książkę i co chwilę zapisywał co ważniejsze fragmenty na kawałku pergaminu.
- Eee… Panie profesorze? – zdecydował się na oficjalny ton. Z doświadczenia wiedział, że tak będzie najbezpieczniej.
- Ty jeszcze tutaj? – mężczyzna nie podniósł nawet głowy. – Czego chcesz?
- Zapytać, co z oklumencją?
Snape dziwnie na niego spojrzał. Potter’ owi wydawało się, że na jego twarzy zauważył zdziwienie.
- Dzisiaj sobie darujemy. Muszę zrobić kilka eliksirów leczniczych dla Zakonu. Wymagania Czarnego Pana też wzrastają, więc sam rozumiesz…
- Tak, oczywiście.
Chłopak bezbłędnie zrozumiał aluzję. Przez te trzy tygodnie, w czasie których był zmuszony obcować z tym człowiekiem nauczył się rozróżniać nie tylko jego humory, ale także nieme prośby. Mistrz Eliksirów nigdy nie prosił w sposób bezpośredni. Zazwyczaj urywał w pół zdania, mając nadzieję, że słuchacz odpowiednio się zachowa. Tak, więc Harry’ emu nie pozostało nic innego jak udać się do pokoju i napisać list.

Ja, Harry Potter na szóstym i siódmym roku nauki w Hogwarcie, Szkole Magii i Czarodziejstwa zamierzam uczyć się następujących przedmiotów: obrona przed czarną magią, transmutacja, eliksiry, zaklęcia, zielarstwo, opieka nad magicznymi stworzeniami.
Z poważaniem
Harry Potter

Taką właśnie formę przybrał list napisany przez Harry’ ego po blisko dwugodzinnych zmaganiach z własnymi myślami. Początkowo zamierzał kontynuować tylko programowe minimum, ale doszedł do wniosku, że nie chce robić przykrości Hagridowi rezygnując z ONMS. A wiadomo? Może mu się to przyda w przyszłej pracy aurora? Zielarstwo łączyło się z eliksirami, więc na pewno dobrze zrobił wybierając je. Historię magii i wróżbiarstwo mógł sobie darować. Z resztą i tak nie miał wystarczającej liczby punktów, aby przejść dalej. A nawet gdyby miał to nie chciałby spędzić kolejnych dwóch lat z tą starą Modliszką Tralewney.
Chłopak nie miał nic ciekawego do roboty. Mistrz Eliksirów był zajęty robieniem eliksirów, więc Harry miał cały dzień tylko dla siebie. Wziął do ręki pierwszą z brzegu książkę jaka stała na półce. Były to eliksiry dla średnio zaawansowanych. Te dla początkujących zdążył już przerobić. Zapewne gdyby ktoś go obudził w środku nocy i kazał wymienić składniki eliksiru na porost włosów usłyszałby nie tylko ingrediencje, ale też sposób przyrządzenia. Postanowił wziąć sobie do serca ostrzeżenie Snape’ a i zacząć się uczyć, nawet, jeśli był to znienawidzony przedmiot. Położył się na łóżku i zaczął czytać.
Eliksiry lecznicze to grupa eliksirów w skład, których wchodzą: napary, wywary i maści…
Harry sam już nie wiedział, co myśleć o Starym Nietoperzu. Naczelny Postrach Hogwartu nadal był wredny i ciężko było się z nim dogadać, ale przynajmniej nie starał się pocieszać go za każdym razem, kiedy przypominały mu się czerwcowe wydarzenia. W czasie lekcji oklumencji, które odbywały się codziennie nie szczędził mu krytyki, pochwał też było niewiele, a jeśli już były to ograniczały się do słów „… dobrze, Potter. Teraz jeszcze raz…”. Dlatego były dla chłopaka, aż tak ważne.
Napary są najprostsze w przygotowaniu. Nawet mugole często je stosują. Wystarczy składniki wrzucić do gotującej się wody, przykryć i odstawić na jakiś czas…
Pozostawał jeszcze problem z Dumbledore’ m, któremu Harry nie ufał w zupełności. Jak można ufać komuś, kto przez całe życie ukrywał przed tobą prawdę i zatajał fakty, których prędzej czy później i tak byś się dowiedział? Jeszcze rok temu wmawiał sobie, że dyrektor chciał dla niego jak najlepiej i dlatego był zmuszony od czasu do czasu kłamać, ale teraz… Teraz już wie, że Dumbledore chciał mieć wojowników idealnych, gładko wypełniających jego rozkazy. Udało mu się to z Ronem i Hermioną i prawie z nim, ale teraz Harry będzie się bronił i nie podda się bez walki!
Wywary również nie powinny sprawić problemu młodemu Mistrzowi Eliksirów. Przygotowując je należy pamiętać o właściwej ilości i kolejności składników…
Tę książkę dostał kilka dni temu od Snape’ a. Przejrzał już wszystkie swoje, jakie posiadał. Co prawda nie było ich zbyt dużo, ale lepsze to niż nic. Severus podając mu je powiedział „w tym roku będziecie się uczyć o eliksirach leczniczych. Przypuszczam, że i tak nie docenisz tego, co dla ciebie robię, ale mimo wszystko radzę ci przejrzeć te podręczniki. Są napisane prostym i zrozumiałym językiem, więc nawet ty powinieneś je zrozumieć.” Tak więc Harry’ emu nie pozostało nic innego jak wziąć je i przynajmniej przejrzeć. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że naprawdę zaczął rozumieć, o co chodzi w tej jakże subtelnej dziedzinie magii.
Maści to jedne z trudniejszych w wykonaniu eliksirów leczniczych. Muszą mieć idealną barwę i konsystencję. W przeciwnym przypadku zamiast leczyć mogą szkodzić, a nawet stać się powodem śmierci…
Potter eliksirów uczył się już u Dursley’ ów. Nie, żeby chciał zostać Mistrzem Eliksirów. Miał po prostu coś w rodzaju „przeczucia”, że będzie mu to potrzebne. W ogóle bardzo rzadko miewał przeczucia, a jeśli już, to z doświadczenia wiedział, iż należy go posłuchać. Postanowił sobie, że nawet, jeśli nie zaliczyłby z nich SUM - a to i tak studiowałby je. Nawet w tajemnicy przed wszystkimi. Próbował nawet zrobić jakiś eliksir, ale skończyło się to dwudniową głodówką i zakazem wychodzenia z domu.
Chłopak wstał i zszedł na obiad. O dziwo przy stole wcale nie czekał Snake. Nie pojawił się też do końca posiłku. Nie pozostało mu, więc nic innego jak zjeść samotnie.
Harry podniósł się z krzesła z zamiarem udania się do pokoju. Zdążył zrobić zaledwie kilka kroków, gdy jego głowę wypełnił przeraźliwy ból. Chwycił się za czoło i upadł z krzykiem. Oczy przesłoniła mu czerwona mgła, z której po chwili wyłoniły się dwa szkarłatne ślepia. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi krzyknął ponownie. Zacisnął mocno powieki, ale to nic nie dało. Z pomiędzy palców przytrzymujących czoło wypłynęła stróżka krwi. Nic więcej nie zapamiętał. Stracił przytomność.

Severus Snape pracował nad zmodyfikowaną wersją eliksiru czuwania – ulubionym specyfikiem Czarnego Pana. Eliksir ten powoduje, że człowiek nawet pod wpływem wielu Cruciatusów rzuconych w tym samym czasie nie może zemdleć. Dodatkowo po zażyciu go każde zaklęcie torturujące czuje się ze zwielokrotnioną siłą.
Usłyszał krzyk lub raczej przeraźliwy wrzask. Domyślił się, że to Potter, ale nic sobie z tego nie robił. Pewnie Lord próbuje dostać się do jego umysłu – pomyślał. Dlatego jakby nigdy nic kontynuował pracę, tym bardziej, że po kilku minutach wszystko się uspokoiło.
Zaniepokoił się dopiero, gdy rozgorączkowany Uchatek zmaterializował się w laboratorium. Wszystkie skrzaty w rezydencji miały wyraźny zakaz wchodzenia do jego królestwa. Jeśli więc jakiś pojawił się w tym miejscu mogło to oznaczać tylko jedno: kłopoty.
Rzucił mu pytające spojrzenie, na co pochylony do ziemi skrzat zaczął mówić roztrzęsionym głosem.
- Pan wybaczy, ale Uchatek nie wiedział, co robić. Panicz John leży nieprzytomny na podłodze w jadalni.
- Więc trzeba go było ocucić.
- Próbowałem sir, ale gdy tylko odciągnąłem jego ręce od czoła zobaczyłem, że jest ono całe we krwi. Uchatek bardzo przeprasza, że wszedł tu bez pozwolenia, ale bardzo się przestraszył o zdrowie panicza John’ a.
Snape nie potrzebował żadnych dodatkowych wyjaśnień. Wiedział już, że to nie było zwykłe „włamanie” do umysłu tego głupka Potter’ a. Rozejrzał się po laboratorium. Na jednej z półek zauważył to, czego szukał: eliksir bezkrwawy, eliksir na uspokojenie i coś przeciwbólowego. Wybiegając z pomieszczenia, krzyknął w stronę wciąż skulonego skrzata.
- Za mną!
Wbiegł do jadalni, na środku podłogi w pozycji płodowej leżał Potter. Z czoła obficie spływała krew. Wokół jego głowy utworzyła się już sporej wielkości kałuża. Przykucnął przy nieprzytomnym chłopaku. Jednym machnięciem różdżki usunął krew z czoła. Drugim wylewitował go na niewidzialne nosze i delikatnymi ruchami nadgarstka skierował do pokoju. Skrzat cały czas biegł za nim.
Położył Harry’ ego na łóżku i sprawdził czy nie ma czasem gorączki. Nie miał.
- Enervate – rzucił zaklęcie.
Chłopak otworzył oczy, ale ciągle nie kontaktował. Mężczyzna podał mu do wypicia eliksiry i pozwolił swobodnie opaść na poduszki. Po chwili Harry znowu zamknął oczy. Mistrz Eliksirów przyglądał się przez chwilę śpiącemu nastolatkowi.
Czy to nie dziwne, że prawdziwe oblicze człowieka można poznać jedynie w chwili jego słabości? Przez całe pięć lat Severus Snape uważał Potter’ a za aroganckiego paniczyka, jakim bez wątpienia był jego ojciec – James vel Rogacz - chodząca doskonałość. Już w zeszłym roku zorientował się, że chłopak nie miał łatwego życia, ale nie dopuszczał do siebie tej myśli. Dwa tygodnie temu chłopak wywrzeszczał mu w twarz wszystko to, co on sam do niego czuł. Nienawiść, złość, żal. Po tej kłótni namacalnie zauważył, że Potter czuł się lepiej. A teraz chłopak leżał nieprzytomny w łóżku, w jednym z pokoi w jego rezydencji. Mistrz Eliksirów czuł, że coś się zmieniło. Nie, nadal nie lubił Harry’ ego Potter’ a. Nie potrafił jednak go nienawidzić. Już nie. Był w stanie go tolerować. Może tylko, dlatego, że wyglądał jak syn jego teoretycznie martwej siostry? A może, dlatego, że naprawdę dostrzegł w nim człowieka? Inną istotę myślącą?

Harry powoli otworzył oczy. Blask wpadającego przez okno słońca oślepił go, więc zmuszony był zamknąć je z powrotem. Po chwili podniósł kolejny wysiłek spojrzenia na świat nieco przytomniej. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył był Mistrz Eliksirów siedzący przy jego łóżku i patrzący na niego z dziwnym wyrazem twarzy. Mężczyzna gdy tylko dostrzegł, że chłopak się obudził bez słowa podał mu fiolkę z eliksirem uspokajającym.
- Co się stało? – zapytał Potter, gdy tylko odzyskał zdolność logicznego myślenia.
- Czarny Pan zrobił się sentymentalny i postanowił dać ci prezent urodzinowy – powiedział jak zwykle sarkastycznym tonem Snake. – Za godzinę spotkamy się w moim gabinecie. Do tego czasu doprowadź się do porządku. – Nie oglądając się za siebie wyszedł z pokoju.
Harry przez kilka minut leżał bez ruchu. Myślał.
Wstał i poszedł do łazienki. Wziął zimny prysznic i zaczął się ubierać. Biała podkoszulka i brązowe sztruksy były jedynymi ubraniami Potter’ a, które nadawały się do pokazania szerszej publice. Stanął przed lustrem i uczesał włosy. Jako John Donovan miał ten przywilej, więc z lubością z niego korzystał.
O wyznaczonej godzinie pojawił się w gabinecie Mistrza Eliksirów z listem w ręce.
- Wypij.
Mężczyzna podał mu szklankę z ciemnoczerwoną cieczą. Wypił i poczuł jakby jego wnętrzności palił żywy ogień. Wszystko to nie trwało dłużej niż kilka sekund. Już po chwili w pomieszczeniu nie było John’ a Donovana. Na jego miejscu stał Harry Potter w całej swej okazałości.
- Więc gdzie się udajemy? – zapytał chłopak, choć w głębi serca czuł, że nie chce poznać odpowiedzi.
- Do kwatery głównej – odpowiedział krótko. – Pamiętaj, że nikt nie może się dowiedzieć gdzie spędzasz wakacje. Czy to jasne?
- Tak.
- To dobrze. Trzymaj – podał mu starą gazetę. – To świstoklik. Zabierze nas prosto do kwatery.
Z ciemnego gabinetu w Snape Manor zniknęły dwie osoby, by po chwili pojawić się w zupełnie innej części Wielkiej Brytanii.
Postronny obserwator niczego podejrzanego by nie zauważył, ale wystarczyłoby jedynie dokładniej przyjrzeć się ciemnemu kątowi tuż przy drzwiach. Postać skąpana w mroku z kapturem naciągniętym na twarz uśmiechnęła się pod nosem i z cichym „pop” deportowała się.

W małym pomieszczeniu z dużym oknem przesłoniętym teraz ciężką zasłoną stały dwie osoby rozmawiając ze sobą przyciszonymi głosami. Ich wymianę zdań przerwało pojawienie się trzeciego człowieka, który bez słowa opadł na jedno z dużych dębowych krzeseł otaczających okrągły stół. Po chwili dołączyła do niego pozostała dwójka.
Przedłużające się milczenie przerwał siwowłosy, starszy mężczyzna.
- I?
- Wszystko zgodnie z pana planem – odpowiedział przybysz. – Już nie warczą na siebie przy każdej nadarzającej się okazji. Do pewnego stopnia, że tak powiem, zaczęli się dogadywać.
- To bardzo dobrze. Teraz wybaczcie, ale muszę się zbierać. Obowiązki wzywają.
Nie czekając na reakcję towarzyszy zniknął w kłębach czerwonego dymu.
- Nienawidzę, kiedy tak robi – mruknął pod nosem drugi z mężczyzn. – Jak poszło?
- Całkiem nieźle. Myślę jednak, że najwyższy czas powiedzieć chłopakowi prawdę.
- Biały się nie zgodzi – powiedział zrezygnowanym tonem.
- Trzy lata temu też się nie zgodził. Posłuchaliśmy go i nic dobrego z tego nie wynikło. Obecnie sytuacja się zmieniła. Potter nie ufa już dyrektorowi.
- To, że mu nie ufa niczego nie zmienia.
- Zmienia. I to dużo. Poza tym przyszedł już dwa niekontrolowane wybuchy mocy. Nietoperz jest doświadczonym czarodziejem, ale nawet on nie wiedział, co dzieje się z chłopakiem. Co będzie, jeśli kolejny wybuch nastąpi w szkole, przy uczniach? Znowu będą uważać go za wybryk natury.
- Co więc proponujesz? – odezwał się po chwili milczenia pokonany mężczyzna.
- Wyślij do Hogwartu kogoś z naszych.
- A co jeśli Trzmiel się nie zgodzi?
- Wybraniec i tak pozna swoje przeznaczenie.
- Do czego zmierzasz?
Człowiek nie odpowiedział, a jedynie uśmiechnął się nieznacznie. O tak… Pierwsze kroki w uświadamianiu Potter’ a zostały już podjęte. Teraz procesu nie można już zatrzymać. Ciekawość Chłopca, Który Przeżył została już rozbudzona na, tyle że nie można się wycofać.

Tort. Duży, owocowy tort z szesnastoma świeczkami i lukrowym napisem „WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO HARRY” został już prawie całkowicie zjedzony. Na stole pojawiły się też inne ciasta i, przede wszystkim, kremowe piwo. Towarzystwo śmiało się i żartowało, jakby widmo kolejnej wojny ciążącej nad czarodziejskim światem jak wielkie, burzowe chmury było jedynie fikcją, a nie realnym zagrożeniem.
W tym roku Harry dostał wyjątkowo dużą ilość prezentów. Od Rona książkę o quidichu. Hermiona dała mu „100 najbardziej przydatnych zaklęć i uroków w pracy aurora”. Bliźniaki podarowali mu paczkę pełną różnych gadżetów z ich sklepu. Ginny dała mu mnóstwo słodyczy, podobnie jak państwo Weasley. Od reszty członków Zakonu Feniksa dostał książki o obronie przed czarną magią i zdjęcia rodziców. Na niektórych był także Syriusz.
- Harry, możemy porozmawiać? – zapytała ostrożnie Hermiona. – Na osobności – dodała po namyśle.
Chłopak skinął głową.
Wstali od stołu. Za nimi podążyła mała grupka Weasley’ ów. W składzie osób czterech. Udali się do pokoju, który w zeszłym roku zajmowany był przez Rona i Potter’ a.
- Co się stało stary? Nam możesz powiedzieć! – Zaczął bez ogródek Fred.
- Nic się nie stało…
- Nie kłam – brutalnie przerwała mu Ginny. – Znamy się nie od dziś, Harry. Widzimy przecież, że coś cię martwi…
Nie dokończyła pozwalając tym samym, aby to Złoty Chłopiec zabrał głos.
Chłopak westchnął. Nie zamierzał mówić wszystkiego przyjaciołom. Zaraz pewnie polecieliby z tym do Dumbledore’ a, a na to nie mógł sobie pozwolić. Wiedział jednak, że jeśli będzie milczał mogą pomyśleć jakieś głupoty i zacząć snuć idiotyczne domysły. Nabrał powietrza w płuca i zaczął mówić:
- Może macie rację. Nim jednak cokolwiek usłyszycie musicie przyrzec, że cokolwiek tu usłyszycie nie wyjdzie poza ten pokuj. Zgadzacie się?
- Tak – odpowiedzieli wszyscy chórkiem.
Harry przez chwilę milczał. Nie wiedział, od czego zacząć. Tysiące myśli kotłowało mu się w głowie i każda chciała wypłynąć na światło dzienne.
- Od jakiegoś czasu mam dziwne sny. Nie wiem, o co w nich chodzi. Nie Hermiono, nie są związane z Voldemortem.
- Więc, z czym? – Po raz pierwszy odezwał się Ron.
- Nie wiem i dlatego miałem nadzieję, że wy mi to powiecie.
- W takim razie wal – wyszczerzył się George.
- Zaczęło się od… - i opowiedział im wszystko od początku. Od dziwnej dziewczyny począwszy, na sali za dębowymi drzwiami skończywszy. – I co o tym sądzicie? – Dodał na zakończenie.
Wszyscy w milczeniu patrzyli na Potter’ a. Hermina ze zmarszczonymi brwiami i przygryzioną dolną wargą wertowała jakąś książkę.
- Harry, czy to takiego smoka widziałeś? – Powiedziała drżącym głosem podsuwając mu pod nos jeden z woluminów.
- No tak. O co chodzi?
- Widzisz chłopie – głos zabrał Fred – taki smok to symbol legendarnego Bractwa Smoka*.
- Według legendy zrzesza ono czarodziejów o bardzo silnej mocy magicznej – dokończył za brata George.
- Dokładnie – poparła bliźniaków Hermiona. – Najciekawsze jest jednak to, że wstąpić do niego mogą jedynie osoby pomiędzy trzynastym a szesnastym rokiem życia. Nie wiadomo jednak, w jaki sposób odbywa się rekrutacja nowych członków.
- Nigdy też nie udowodniono istnienia Bractwa, mimo iż złapano wielu czarodziejów oskarżonych o przynależność do niego – po raz pierwszy od kilkudziesięciu minut odezwała się Ginny.
- Co dokładnie mówi legenda? – Zainteresował się Potter.
- Nie wiadomo. Mówi się, że każdy, kto dowie się zbyt dużo znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Podobno dokładną historię stowarzyszenia znają tylko jego członkowie. Ale to tylko opowieść przekazywana z pokolenia na pokolenie i raczej mało prawdopodobne jest, aby nagle miała ona stać się prawdą – odpowiedziała tonem znawczyni Hermiona.
Po tej rozmowie, Harry długo nie mógł dojść do siebie. Rozumiał, że dzieje się coś ważnego, coś, co może zmienić całe jego życie.
Wrócili do kuchni, gdzie w najlepsze trwała rozmowa o nowych poczynaniach Czarnego Pana i śmierciożerców. Bliźniaki zatopili się w konwersację z Mundungusem Fletcherem. Ron i Hermiona zaszyli się w jakimś kącie i rozmawiali przyciszonymi głosami od czasu do czasu rzucając ukradkowe spojrzenia w stronę czarnowłosego przyjaciela. Zielonooki odszukał wzrokiem profesor Mcgonagal. Podszedł do niej i przywitał się. Podając jej kopertę powiedział:
- Nie mogłem wysłać jej wcześniej. Przepraszam, że sprawiam problem, ale to jedyny znany mi sposób na dostarczenie do Hogwartu mojej decyzji w sprawie przyszłej edukacji.
Wytłumaczenie to, może niezbyt trzymało się kupy, ale było wystarczające, ponieważ nauczycielka nie zadawała żadnych dodatkowych pytań a jedynie skinęła głową.
Harry usiadł przy stole naprzeciwko Mistrza Eliksirów, który lekko skinął głową. Chłopak wstał i pozbierał swoje prezenty urodzinowe. Przeszedł do salonu, a za nim podążył Snape. Mężczyzna uaktywnił świstoklik i razem udali się do Snape Manor.
Potter udał się do pokoju i położył na łóżku. Od niechcenia zaczął przeglądać książkę, którą dostał od Ronalda W. Zastanawiał się, dlaczego na przyjęciu nie było Dumbledore’ a. Z jednej strony cieszył się z takiego obrotu sprawy, nie zniósłby spotkania, ani tym bardziej rozmowy z dyrektorem. Z drugiej – ciekawość wręcz zżerała go od środka. Nie zauważył nawet, kiedy zasnął.
Obudził go szum skrzydeł. Nie była to Hedwiga, jego sowa. Ten ptak był dużo większy i jakby stworzony do długich wędrówek. Czarny orzeł** wylądował oparciu krzesła zrzucając przy okazji szatę wierzchnią. W dziobie miał list. Drżącą ręką sięgną po niego. Otworzył i zaczął czytać. Z każdą kolejną linijką jego idealnie zielone oczy robiły się coraz bardziej okrągłe.



Nie szukaj nas, bo i tak nie znajdziesz. Kiedy nadejdzie czas sami do Ciebie przyjdziemy.
Przesyłamy Ci skromny podarunek, który kiedyś może uratować Ci życie. To podręcznik. Przeczytaj go dokładnie i już teraz zacznij się uczyć.
Mamy też prośbę. Daj Tanatosowi*** wodę. Przebył długą drogę, aby cię odnaleźć. O jedzenie dla niego nie musisz się martwić, sam o nie zadba.
List ten spłonie, gdy tylko przeczytasz ostatnie słowo.
PS. Nie mów o nim nikomu. Tylko Ty możesz przeczytać treść tego listu, więc nawet, jeśli wpadł w niepowołane ręce nikt się z niego niczego nie dowiedział.

Teraz Harry miał już pewność, że był jego adresatem. Nie było podpisu, ale chłopak miał wrażenie, że wie, od kogo list pochodzi. Spojrzał na ptaka, który cierpliwie czekał tam gdzie wylądował.
- Ty jesteś Tanatos?
Orzeł jakby zrozumiał, bo pokiwał główką. Chłopiec wstał z łóżka i udał się do łazienki. Po chwili wrócił z miseczką pełną wody. Ptak zanurzył w niej swój wielki zakrzywiony dziób. Potter przez chwilę mu się przyglądał.
Rozejrzał się po pokoju. Przy łóżku leżała paczka opakowana w szary papier. Otworzył ją i przeczytał tytuł widniejący na okładce książki : „AKTORSTWO DLA POCZĄTKUJĄCYCH”. Uśmiechną się pod nosem. Tak. Zdecydowanie czegoś takiego potrzebował.
Podszedł do biurka. Z jednej z szuflad wyciągnął kawałek pergaminu, pióro i atrament. Napisał tylko jedno słowo. Wiedział, że nie może pisać więcej, bo przesyłki nie miałby jak zabezpieczyć przed niepożądanym wzrokiem.

Dziękuję

Taką treść przybrał jego list. Chyba nikt postronny nie zrozumiałby, o co w nim chodzi. Przywiązał go do szponu orła, który z gracją wyleciał przez okno.
Harry położył się i zasnął spokojnym snem. Postanowił, że jutro przeczyta nowy podręcznik.

____________________________________________________________________
*Smok – symbol pierwotnego chaosu, który można przezwyciężyć jedynie połączonymi siłami ciała i ducha.
**Orzeł – uznawany za króla ptaków, jest symbolem zdobywającej niebiosa potęgi i zwycięskiej siły.
***Tanatos – w mitologii greckiej uosobienie śmierci, bliźniaczy brat Hypnosa (Snu) i Nyks (Nocy).



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Moonchild
post 08.05.2005 11:29
Post #13 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 120
Dołączył: 11.04.2005
Skąd: z daleka




Całkiem fajne smile.gif Pojawiło się troche więcej opisów. Robisz postępy tongue.gif
Tylko takie jedno małe "ale"... Troche nie rozumiem czemu książka, którą dostał Harry ma tytuł aktorstwo dla początkujących...

Ten post był edytowany przez Moonchild: 08.05.2005 12:29


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Forhir
post 08.05.2005 12:03
Post #14 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 74
Dołączył: 13.04.2005
Skąd: Kielce




Swietne! Czekam z niecierpliwoscia na kolejne czesci:)


--------------------
H/Her shipper!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ewelka
post 08.05.2005 19:08
Post #15 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 145
Dołączył: 15.05.2004
Skąd: ??




Przecyztałam dopiero trzy pierwsze odcinki ale i tak jest fajnie smile.gif Ide przeczytać reszte smile.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
raven11
post 19.05.2005 19:21
Post #16 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1
Dołączył: 19.05.2005




Super! biggrin.gif czekam na następne jest świetne mam nadzieje, że zrobisz z 30 rozdzałów hehe smile.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Martuś_gryffindor
post 28.05.2005 13:14
Post #17 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 10
Dołączył: 05.05.2005
Skąd: Hogwart




fajnie fajnie,ale dla mnie to troszke za duzo opisów (wiem ze niektórzy wlasnie to lubią) blush.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 29.05.2005 18:03
Post #18 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Rozdział 6 już jest. Jeśli jego konwencja wam się nie podoba to trudno. Wydaje mi się też, że wytłumaczyłam tu dlaczego Harry dostał taką, a nie inną książkę.


ROZDZIAŁ 6
Kłopoty


- Potter!
Szesnastoletni już chłopak zbiegł po schodach do holu. Udało mu się wyhamować tuż przed swoim nauczycielem, który miał dziś wyjątkowo zamyślony wzrok. A gdy tylko Harry się przed nim pojawił jakoś dziwnie mu się przyglądał.
- Mamy problem – westchnął, co nie zdarzało się zbyt często. – Za mną!
Poprowadził swojego towarzysza do gabinetu. Przeszedł przez całą jego długość i zatrzymał się przy biblioteczce. Większość książek traktowała o eliksirach, kilka o czarnej magii i obronie przed nią. Tylko jedna był inna. Dotyczyła zielarstwa. W gruncie rzeczy nikogo nie powinna ona zdziwić, jako iż eliksiry nierozerwalnie łączą się z zielarstwem.
Mężczyzna popatrzył przez chwilę na swojego kompana. Toczył ze sobą wewnętrzną walkę. Z jednej strony musiał powiedzieć Złotemu Chłopcu to, czego się dowiedział. Z drugiej nie chciał tego. Ale wiedział, że lepiej będzie, jeśli chłopak się dowie.
Wyciągnął rękę w stronę środkowej półki. Przejechał palcami po grzbietach książek. W końcu znalazł tę, którą szukał „Die Heilkraut”*. Znowu spojrzał na Potter’ a.
-Lepiej zapamiętaj ten tytuł – powiedział.
Wyciągnął ją i cofnął się kilka kroków.
Harry w milczeniu przyglądał się jak nauczyciel zdejmuje z półki jedną z książek. Następnie odsuwa się od biblioteczki, która lekko drgnęła a następnie przesunęła w bok. Teraz w ścianie ukazał się czarne otwór. Mistrz Eliksirów wszedł do środka i przeszedł kilka kroków, po czym odwrócił się i niecierpliwie machnął ręką rzucając jednocześnie krótkie:
- Chodź.
Tak, więc chłopakowi nie pozostało nic innego jak zaufać Staremu Nietoperzowi i podążać za nim.
Pomieszczenie, w którym się znaleźli przypominało mugolskie laboratorium i było nim w rzeczywistości. Miejsce to zupełnie nie przypominało hogwardzkich lochów. Przede wszystkim było tu bardzo jasno, choć nie było żadnego okna. Pod ścianami ustawiono około pięciu szaf z różnymi menzurkami i fiolkami, w innych stały słoje ze składnikami do eliksirów. Na stołach położone były kociołki, pod którymi płonął ogień.
- O co chodzi panie profesorze? – zapytał ciągle nieco oszołomiony.
Mężczyzna przez chwilę milczał.
- To moje pracownia – odezwał się po chwili. – Jak już wcześniej mówiłem mamy problem i to dość poważny. Kiedy Dumbledore cię tu przysyłał, nie sądził, że będę mieć gości. Ja zresztą też tego nie wiedziałem.
- O co chodzi panie profesorze? – znowu powtórzył chłopak. – Kto pana odwiedzi?
- Malfoy. Młody Malfoy – rzekł krótko. - Miałem nadzieję, że w tym roku da sobie spokój z korepetycjami. Widocznie się przeliczyłem.
- D… Draco M… Malfoy tu będzie? – wydusił z siebie Harry. (Jeszcze tu tego kretyna brakowało – pomyślał.) – A co on będzie tu robił?
- Uczył się eliksirów, jak co roku. Jego ojciec był moim przyjacielem jeszcze w czasach szkolnych. Załatwił, więc swojemu synkowi darmowe lekcje eliksirów. Szkoda tylko, że nie przynoszą one żadnych rezultatów.
- A co będzie ze mną?
- Nadal będziesz zmuszony przebywać tutaj, Potter. Tyle, że nadal udawał będziesz John’ a, mojego przyszywanego siostrzeńca, a właściwie syna mojej kuzynki. Chyba nawet ty nie jesteś tak tępy, żeby nie zrozumieć powagi sytuacji.
Harry zamyślił się na chwilę. Coś mu tu nie pasowało. Nawet, jeśli ten kretyn, Malfoy tu przyjeżdża, to nie powód, żeby pokazywać tajne laboratorium znienawidzonemu człowiekowi, jakim bez wątpienia był dla Snape’ a.
- No dobrze, rozumiem – powiedział. – Nadal jednak nie mam pojęcia dlaczego pokazał mi pan to miejsce.
- To proste Potter. Draco myśli, że jesteś członkiem mojej rodziny. Dziwnym byłoby gdybyś nie wiedział nawet gdzie jest laboratorium… Poza tym chyba będę zmuszony sprawdzić twoją wiedzę z eliksirów – dodał ze złośliwym uśmieszkiem. – Draco będzie tu za jakieś dwie godziny, więc idź do swojego pokoju i schowaj wszystkie rzeczy należące do Potter’ a.
- Dobrze… wujku.
Harry odwrócił się i pobiegł po schodach zostawiając za sobą całkowicie zdezorientowanego nauczyciela. Severus Snape stał oszołomiony na środku pracowni. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze przed kilkoma minutami stał Potter. Temu dzieciakowi zdecydowanie nie służy przebywanie w zamkniętych pomieszczeniach – pomyślał, po czym już nieco uspokojony zabrał się za robienie zamówionych przez Czarnego pana specyfików.

Harry Potter krzątał się po pokoju pakując do kufra wszystko, co mogło się kojarzyć z Chłopcem, Który Przeżył. Od teraz, przez co najmniej tydzień będzie musiał żyć jako John Donovan, nie żeby nie robił tego przez ostatnie półtora miesiąca, ale teraz musi go udawać naprawdę, a nie tylko być za niego przebranym. Uśmiechnął się do siebie gdy natknął się na podręcznik aktorstwa. Czyżby osoba, która mu go przysłała wiedziała, że Malfoy przyjedzie do Snape’ a w odwiedziny? Nie raczej nie. Chłopak zastosował się do polecenia zawartego liście i już od ponad dwóch tygodni pilnie studiował zawartość tego dziwnego urodzinowego prezentu.
Wrzucił do kufra już wszystkie swoje rzeczy: ubrania, słodycze, album ze zdjęciami. Zatrzymał się chwilę przy książkach. Zdecydowanie nie były podpisane, ale wyglądały na podręczniki ucznia Hogwartu, a jak sobie przypomniał teraz chodził do amerykańskiej szkoły magii Defix. Zebrał je, więc i włożył tam gdzie resztę rzeczy. Pozostałe książki te o eliksirach i obronie przed czarną magią ułożył na półkach. „Aktorstwo dla początkujących” wylądowało tam gdzie ostatnio, czyli pod poduszką na łóżku.
Rozejrzał się po pokoju lustrując po kolei każdy kąt. Nie, jednak niczego nie zapomniał schować. Poszedł do łazienki i krytycznie przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Mimo iż jego włosy nie były nigdy tak tłuste jak u Mistrza Eliksirów to wykazywały olbrzymią skłonność do przetłuszczania się. Współczuję prawdziwemu Johnowi. Z tymi włosiskami ma chłopak przechlapane – pomyślał. Jeszcze chwilę stał wpatrując się w swoje odbicie i robiąc różnego rodzaju miny. Musiał poćwiczyć niewinne uśmieszki, bo strach miał już opanowany niemal do perfekcji, ból zresztą też. Jednak najwięcej problemu sprawiała mu obojętność. Nawet, jeśli twarz pozostała niewzruszona, to zdradzały go oczy i brzmienie głosu.
Usłyszał jak z jego pokoju dochodzi krzątanina. Uchylił delikatnie drzwi i wyjrzał. W pomieszczeniu znajdował się jedynie Uchatek. Wyszedł z łazienki. Stanął pod ścianą i w milczeniu przyglądał się pracy skrzata. Gdy ten go zauważył ukłonił się nisko i swym skrzekliwym głosikiem zapytał:
- Czy panicz John wszystko zapakował?
- Tak – odparł. – Tylko nie wiem, co zrobić z Hedwigą – ręką wskazał sowę, która smacznie pochrapywała.
- Proszę się nie martwić. Uchatek weźmie ptaka i kufer panicza, i wyniesie na strych. Mój pan tak kazał. Kazał też przekazać, że ma panicz zejść na dół do jadalni.
Z bijącym sercem wszedł do pomieszczenia, w którym spędzał średnio półtorej godziny dziennie. Domyślał się, że przybył już gość. Przy stole siedział Mistrz Eliksirów w towarzystwie kobiety, którą bez wątpienia była Nacyza Malfoy. Tuż za nią stał Draco we własnej osobie. Dorośli prowadzili ze sobą ożywioną dysputę na temat kolejnych posunięć ministra Knota. Jak Harry zdążył się zorientować cały czarodziejski świat domagał się większego tępienia Czarnego Pana jak i jego sługusów. Chłopak uspokoił się nieco i powiedział zupełnie normalnym głosem, w którym nie było już śladu zdenerwowania.
- Dzień dobry.
Zwróciło to uwagę pozostałych osób. Zauważył na sobie zaciekawiony wzrok obojga gości. Snape jakby domyślał się, o co chodzi, bo zaraz pośpieszył z wyjaśnieniem.
- To John, syn mojej kuzynki Arachny. A to Narcyza Malfoy i jej syn, Draco.
- Bardzo miło mi poznać.
Podszedł do kobiety, ujął jej wyciągniętą rękę i delikatnie ucałował wierzch jej dłoni. Chłopakowi podał rękę i skinął nieznacznie głową. Dostrzegł nieznaczny uśmieszek na twarzy swojego „wuja”. Spojrzał na panią Malfoy ubraną w ładną, błękitną suknię. Przyglądała mu się przez chwilę, po czym uśmiechnęła się i powiedziała:
- Jesteś bardzo miłym młodym człowiekiem, John. I przede wszystkim dobrze wychowanym. Nie często się to zdarza w dzisiejszych czasach.
- Jak mógłbym być niemiły dla tak pięknej kobiety jak pani?
Nie minął się zbytnio z prawdą. Narcyza była wysoką blondynką o dużych niebieskich oczach, w których nie było jednak ani odrobiny ciepła.
Mistrz Eliksirów przyglądał się temu przedstawieniu z mieszaniną zdziwienia, zadowolenia i strachu. Tak strachu. Jeśli Potter tak szybko pogodził się z myślą, że przyjdzie mu spędzić kolejny tydzień pod jednym dachem z dwójką znienawidzonych osób to zdecydowanie nie wróżyło to niczego dobrego. I jeszcze jego zachowanie a’ la jestem – grzecznym – chłopcem – i – wszyscy – mnie – lubią… Zdecydowanie działo się tu coś dziwnego i mężczyzna przysiągł sobie dowiedzieć się, o co chodzi. Skierował swój wzrok na młodego dziedzica fortuny Malfoyów. Na twarzy blondyna jak zwykle widniał znudzony uśmieszek, ale z uwagą obserwował wszystko i wszystkich dookoła.
Co za lizus! – pomyślał Draco. – I ja mam mieszkać pod jednym dachem z kimś takim? Koszmar. Jego rozmyślania przerwał głos Narcyzy.
- To ja już pójdę. Draco zachowuj się.
- Dobrze mamo.
Kobieta z cichym trzaskiem deportowała się. Nauczyciel zwrócił się do chłopców, którzy stali naprzeciwko siebie i przyglądali się sobie z dziwnymi błyskami w oczach.
- John, zaprowadź Draco do jego pokoju. To ten naprzeciwko twojego. Potem przyjdź do mojego gabinetu.
Harry nie odpowiedział, a jedynie skinął głową. Wyszedł z jadalni i skierował się w stronę schodów. Gdy był już na ich szczycie obejrzał się za siebie sprawdzając czy idzie za nim Malfoy. Zrównał się z chłopakiem i zagadał przyjacielskim tonem, zupełnie jakby znał blondyna od lat, a nie po raz pierwszy zobaczył na oczy.
- Chodzisz do Hogwartu, prawda?
- Tak, bo co? – burknął w odpowiedzi Draco.
- Nic. Po prostu chciałem dowiedzieć się jak tam jest. Jednak skoro nie chcesz mówić, nie nalegam.
Resztę drogi przebyli w milczeniu. Potter wskazał towarzyszowi drzwi na wprost jego pokoju. Pomieszczenie to wyglądało dokładnie tak samo, tylko kolorystyka była bardziej chłodna. Zielonooki jeszcze przez chwilę przyglądał się chłopakowi, który zaczął się rozpakowywać. Wstąpił do swojej „dziupli” jak w myślach nazywał pokój, w którym mieszkał. Zabrał ze stolika różdżkę, schował ją głęboko w szatach i udał się na kolejną lekcję oklumencji.

- Patrzcie, tam jest ten kretyn Potter!
- Łapać go – zdecydował po chwili Dudley.
Czterech dość potężnych chłopców ruszyło w pościg za mniejszym, czarnowłosym. Za chwilę jednak wrócili trzymając za ramiona wyrywającego się malca, który mógł mieć najwyżej siedem lat. Zdecydowanie najtłustszy z oprawców przyglądał się rozgrywającej się scenie z iście sadystycznym uśmiechem na swoje pulchnej twarzy.
- Tym razem już się nie wymigasz. Na kolana.
- Jeszcze czego! Nie jestem twoim niewolnikiem!
- Doprawdy? Więc niedługo nim będziesz.
Skinął na dwóch goryli, którzy do tej pory stali z tyłu. Ci podeszli i zaczęli okładać ofiarę. Na tyle lekko, żeby nie zabić ani nie wyrządzić zbyt wielkiej krzywdy, lecz na tyle mocno by bolało. Po kilku minutach przestali, ale zbliżył się Dudley i nachylił. W zielonych oczach widać było jedynie rezygnację, ale także coś jakby determinację.

Harry stał pochylony spazmatycznie łapiąc oddech. Dziwnym zbiegiem okoliczności ilekroć Snape natrafił na to wspomnienie, tylekroć oglądał je do końca. I zawsze potem uśmiechał się ironicznie. Tak było i tym razem. Między Bogiem a prawdą Potterowi szło coraz lepiej, pod warunkiem, że miał chwilę czasu, by przygotować się do ataku. Dzisiaj jednak został potraktowany wyjątkowo paskudnie. Ledwo zdążył zamknąc za sobą drzwi, a już czuł na sobie zaklęcie Legilimens.
- Nie udało ci się, Potter.
- Nie moja wina, że zaatakował pan bez uprzedzenia. Może spróbujemy jeszcze raz?
- Mam lepszy pomysł.
Mężczyzna wskazał chłopakowi krzesło, a sam usiadł w dużym, obrotowym fotelu. Zastanawiał się, czy może mówić ze Złotym Chłopcem otwarcie. Na pewno nie mógł mu powiedzieć wszystkiego, co wiedział na temat poczynań Czarnego Pana. Nie, żeby nie chciał, ale wiedział jak ten na takie rewelacje zareaguje. Postanowił, więc zdradzić mu tylko część prawdy. Przy okazji dzieciak mógłby się czegoś nauczyć.
Musiał też przyznać, że Potter przebywając w jego towarzystwie zaczął panować nad swoim językiem. A dzisiejsze przedstawienie, bo tylko tak można to było nazwać, wprawiło go wręcz w oszołomienie. Nie przypuszczał, że Harry posiada, aż tak rozwinięty talent aktorski. A skoro już go ma, to czyż nie dobrze byłoby go wykorzystać?
- Co sądzisz o młodym Malfoy’ u?
- Słucham?
- Co o nim myślisz, czy byłbyś w stanie go polubić?
- Nie wiem, panie profesorze. I nie sądzę, aby moje zdanie było w tej kwestii ważne. Poza tym opinia wydana przeze mnie, nie byłaby obiektywna.
- Chodzi mi o to, czy byłbyś w stanie zaprzyjaźnić się z nim jako John.
- To nie ode mnie zależy. Dziś na przykład, próbowałem do niego zagadać, ale nie był tym zbyt zachwycony.
- To normalne w jego przypadku. Dzisiaj daj mu spokój z zawieraniem nowych znajomości, ale jutro miej go na oku.
Harry patrzył na profesora, jakby temu, co najmniej wyrosła druga głowa. Nie wiedział, o co może chodzić w tej rozmowie, ani dokąd ona zmierza.
- O co panu chodzi?
- Po prostu miej go na oku. Nie chcę, aby wiedział o rzeczach, o których wiedzieć nie powinien. A właśnie, masz może jakieś sny?
- A co to pana tak nagle zainteresowało?
- Możesz mi wierzyć, że nie pytam o to z własnej inicjatywy.
- Rozumiem. Ostatni był tydzień temu. Torturowali wtedy jakąś małą dziewczynkę. Chyba jej rodzice byli czarodziejami, ale pewien nie jestem.
Mistrz Eliksirów odsunął szufladę biurka i przez chwilę w niej szperał. W końcu wyciągnął z niej gazetę. Na stronie tytułowej widniało zdjęcie ślicznej blondyneczki o zielonych oczach. Uśmiechała się delikatnie pokazując rządek idealnie białych i równych mleczaków. Ubrana była w różową sukieneczką z krótkim rękawkiem. Widać było, że pochodzi z dobrego domu, a jej rodziców stać na najlepsze ubrania dla córki.
- Czy to ją widziałeś w tej wizji?
- Chyba tak, chociaż pewny nie jestem. Tamta na pewno miała jasne włosy. Nie mogę jednoznacznie stwierdzić, czy to ona – ręką wskazał zdjęcie. – Jak tylko sobie to przypominam… Co to za dziewczynka?
- Ana Rose, mugolka, zaginęła dokładnie osiem dni temu. Jej rodzice to bogaci ludzie biznesu. Policja podejrzewała porwanie dla okupu.
- Ile miała lat?
- Osiem. W tym śnie widziałeś sprawdzian lojalności. Nowi śmierciożercy musieli się sprawdzić w roli kata.
Severus Snape uznał, że Potterowi należą się wyjaśnienia. Sądząc po jego minie można się było domyśleć, jakie emocje nim targały. I można mieć pewność, że nie była to radość.
Naczelny postrach hogwardzkich korytarzy odprawił Harry’ ego. Zastrzegł też, że za dwie godziny ma pojawić się w gabinecie z Malfoyem przy boku. Powiedział, że będą robić eliksir z zakresu podstawowego z uwzględnieniem indywidualnych upodobań warzyciela. Cokolwiek to miało znaczyć.
Chłopak powlókł się do swojego pokoju. Usiadł na łóżku i zaczął wertować „Aktorstwo dla początkujących”. Im dalej się w niego zagłębiał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, iż podręcznik ten bardziej nadawałby się na wzorzec postępowania dla młodego szpiega, a tytuł jest jedynie dla zmyłki. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, czego chciał od niego „wujek”. Jeżeli dobrze myślał, to miałby wypytać tego blond kretyna, co sądzi o Voldemorcie.
Odłożył książkę i sięgnął po inną. Jej tytuł dla niewprawnego obserwatora nic by nie znaczył. Dotyczyła ona, o zgrozo, eliksirów. Jednak daleko jej było do książki dla dzieci. W „Trujących sekretach kociołka” był zawarty cały spis najbardziej groźnych specyfików, oraz objawy ich działania. Nie zapisano w nich jednak żadnych przepisów, ani nawet nie wymieniono składników. Mogło to oznaczać tylko jedno. Zdobycie ich było nielegalne i surowo karane, lub, co bardziej prawdopodobne, przy sporządzaniu tych eliksirów Czarną Magię można było wyczuć w powietrzu. Harry stwierdził, że niektóre z nich są bardzo przydatne, bądź nawet ratują życie. Trzeba też powiedzieć, że Potter almanach ten zdobył w sposób dość kontrowersyjny.
Siedział w gabinecie, czekając na powrót Snape’ a, który akurat wybrał się na spotkanie z Czarnym Penem. Ze znudzeniem przesuwał wzrokiem po tytułach książek poustawianych w biblioteczce. Szczególnie zaintrygowała go jedna. Podszedł i ściągnął ją z półki. Gdy Mistrz Eliksirów wrócił po około godzinnej nieobecności zastał przy swoim biurku niecodzienny widok. Potter siedział pogrążony w lekturze i nie zauważył nawet jak Severus okrążył biurko i stanął dokładnie za nim, czytając mu przez ramię.
- Czyżby zainteresowały cię eliksiry?
- Można tak powiedzieć – odpowiedział, jednak nie odrywał wzroku od kartki.
- Nie powinieneś tego czytać. Już za samą znajomość ich nazw mógłbyś wylądować w Azkabanie.
- Domyślam się.
Mistrz eliksirów westchnął teatralnie. Zaklęciem Accio przywołał „Trujące sekrety kociołka” i podmienił książki.
- Jeśli tak bardzo chcesz znać nazwy trucizn to przeczytaj to. Jest napisana prosto i zrozumiale. Uzdrowiciele bardzo często z niej korzystają, choć i aurorzy nie wzgardzą.
- Dziękuję.
Tak, więc chłopak wyszedł gabinetu zaopatrzony w lekturę, która, mimo iż traktowała o eliksirach, była bardzo ciekawa.
Harry do tej pory uśmiechał się szeroko, na myśl o pergaminie spoczywającym na dnie jego kufra. Snake z całą pewnością nie zauważył, że ze sterty papierów poukładanych na biurku zniknęła jedna mała karteczka. Potter zdążył przepisać sobie składniki i sposób przyrządzenia jednej pozycji. Wydawało mu się, że kiedyś może mu się to przydać.
Spojrzał na zegarek. Za dziesięć minut miał się stawić na kolejną lekcję. Tym razem z Malfoyem. Przeciągnął się i wyszedł a pokoju.
Zapukał do drzwi sąsiedniego pomieszczenia. Odpowiedziało mu stłumione „proszę”. Nacisnął klamkę i przekroczył próg. Draco siedział i wyglądał przez okno. Minę miał niewyraźną. Harry od razu poznał symptomy niezadowolenia.
- Cześć – zawołał wesoło. Jak grać to grać. – Co robisz?
- A co widzisz?
- Widzę podłamanego nastolatka obrażonego na cały świat. (I kto to mówi? Jeszcze parę dni temu sam się tak zachowywałem!) I widzę jeszcze cholernego kretyna, który nie chce skorzystać z tak wspaniałej okazji, jaką niewątpliwie są darmowe korki z eliksirów. (Czy ja to naprawdę powiedziałem? Świat się kończy!)
- A co ty możesz o tym wiedzieć?
- Wbrew pozorom całkiem sporo. Ale nie roztrząsajmy już tego tematu. Jak będziesz chciał to sam opowiesz. Teraz chodź zanim wujcio się wścieknie.
Chłopcy zeszli na dół. Stojąc pod gabinetem każdy czuł, co innego. Draco był zrezygnowany. Z całą pewnością nie chciał mieć dodatkowych lekcji Zwłaszcza w wakacje. Harry był natomiast, o dziwo, wyluzowany. Przecież przez całe dwa miesiące zakuwał. Zapewne gdyby ktoś kazał mu wymienić z pamięci wszystkie składniki eliksiru uspokajającego zrobiłby to bez problemu. A trzeba przyznać, iż był to wyjątkowo skomplikowany specyfik. Jednocześnie odczuwał też strach, ale tak było przed każdą lekcją ze Snapem.
Potter podniósł dłoń i zapukał. Przez chwilę nic nie było słychać. Jednak zaraz dało się słyszeć stłumione:
- Proszę.
Otworzył drzwi i przepuścił Malfoy’ a przodem. Nie wyglądał on najlepiej. Był dużo bledszy niż zwykle, ale gdy tylko wkroczył do gabinetu jego usta rozciągnęły się w słabym uśmiechu. Harry sam nie wiedział, czego się spodziewać. Mistrz Eliksirów go nie lubił, ale teraz musiał udawać, że są w dobrych stosunkach. Nie było to łatwe. Wchodząc do pomieszczenia przybrał nieodgadniony wyraz twarzy. Tyle razy widział go u profesora, i dość często sprawdzał przed lustrem jak z nim wygląda, więc zawsze była pewność, że jest on odpowiedni.
Mistrz Eliksirów bez słowa poprowadził ich do laboratorium.

- Draco będziesz robić eliksir na porost włosów. Później przejdziesz do czegoś poważniejszego. Tu masz wszystkie składniki, przepis jest w książce. Mam nadzieję, że sobie poradzisz
Chłopak prychnął pogardliwie. Widać było, że chce zrobić coś „poważniejszego”. Mistrz Eliksirów całkowicie zignorował uwagi Malfoy’ a. Zwrócił się do Harry’ ego, a jego oczy, zazwyczaj czarne i nieprzeniknione, zabłyszczały w tajemniczy sposób.
- Dla ciebie, John, mam inne zajęcie.
Poprowadził go do najbardziej oddalonego stołu. Stał na nim srebrny kociołek i masa ingrediencji typu: żabi skrzek, oczy nietoperza, ale były też takie jak róg jednorożca czy serce smoka. Składniki te, jak z przerażeniem zauważył Potter, służyły do sporządzania naprawdę zaawansowanych mikstur.
- Zakon potrzebuje eliksirów leczniczych – szeptem wyjaśnił mężczyzna. – Z resztą w Mungu też brakuje leków.
- Co więc mam robić?
- To proste. Przygotujesz składniki. W między czasie sprawdzę twoją wiedzę teoretyczną. Posiekaj mniszek.
- Do czego on jest potrzebny?
- Ma właściwości lecznicze. Mugole czasem stosują go na kaszel. Co wiesz o eliksirze bezkrwawym?
- Tamuje cieknącą krew i na poziomie podstawowym uzupełnia jej braki. Ma czerwony kolor i jest w stanie ciekłym.
- Jak się go stosuje?
- Tak jak większość eliksirów, doustnie. Można jednak podawać go dożylnie na przykład, kiedy człowiek jest nieprzytomny.
- Dobrze. A jeśli ofiara trafiła już do szpitala, to, jaką miksturę jej podasz?
- Substytut, albo przetoczę własną krew.
- Początkujący magomedycy i aurorzy przetaczają krew. Substytut jest bardzo trudny do zrobienia, więc raczej byś sobie z tym nie poradził.
Reszta rozmowy przebiegała w sposób podobny. Co jakiś czas pytanie kierowane było do Malfoy’ a, który odpowiadał na nie bardzo ogólnikowo. Harry musiał, więc uzupełniać odpowiedzi blondyna, chyba, że on również nie znał wszystkich faktów.
Na zakończenie zajęć, które trwały dwie godziny, Snape kazał zostać Potterowi. Wiedział już, że chłopak się uczył. W ciągu dwóch godzin zdążył go przepytać z miesięcznej partii materiału. Zastanawiał się tylko, czy może mu pozwolić na, swego rodzaju, swobodę. Z całą pewnością, gdyby to zrobił zostałby odciążony. Mógłby wtedy popracować trochę z Draco. Oczywiście musiałby zwracać również uwagę na Potter’ a.
- Jutro będziesz pracować sam. Zrobisz eliksir znieczulający. Jest dość skomplikowany, ale myślę, że jeśli o nim poczytasz to sobie poradzisz. Na legilimencje przyjdź zaraz po śniadaniu. Możesz iść.
- Dowidzenia, panie profesorze.

Dni mijały dość spokojnie, jak na początek wojny z siłami zła. Od tygodnia Harry robił eliksiry samodzielnie. Co najdziwniejsze były one poprawnie wykonane. Miał, co prawda do dyspozycji przepis, ale… Gdy tylko zbliżał się wyznaczony czas na spotkanie korepetycyjne czuł jakiś niespotykany u niego spokój. Wyciszał się, ale w głowie cały czas pozostawała wolna przestrzeń, czekająca tylko by zapełnić ją nową porcją wiedzy. Wbrew pozorom Potter wcale nie uczył się dużo. Po prostu w czasie przerw między lekcjami oklumencji, eliksirów a rozmową z blondynem czytał. Skończył już z podręcznikiem aktorstwa, ale zabrał się za „Trucizny i antidota”. Książkę tą dostał oczywiście od Mistrza Eliksirów. Nie, żeby ten zrobił to z dobroci serca. Dając ją chłopakowi tłumaczył:
- Dla Czarnego Pana robię trucizny, a dla Zakonu i Świętego Munga antidota. Ty zajmiesz się tym drugim. Przeczytaj ją bardzo uważnie, bo wystarczy drobna pomyłka i wyjdzie wielkie BUM.
Z Draco też się dogadywał. Co prawda ich rozmowy zazwyczaj ograniczały się jedynie do wymiany standardowych grzeczności, ale już mogli podtrzymać cywilizowaną konwersację. Do tej pory pamiętał, co Malfoy powiedział na jego temat.
- …Potter to kretyn. Cały czas chodzi z tą szlamą i tym biedakiem. W szkole mówi się, że mógł wybrać sobie dom, bo tiara nigdzie nie chciała go przydzielić. Zdolny to on może i jest, ale kompletnie nie umie wykorzystać swojej wiedzy…
Z zamyślenia wyrwało go łomotanie w drzwi. Dźwignął się powoli, zastanawiając się, kto to może być. Z doświadczenia wiedział, że Snape tu nie przychodził, a Uchatek materializował się na środku pomieszczenia i w taki sam sposób znikał. Otworzył drzwi i jego oczom ukazał się widok iście komiczny. Malfoy łapał ciężko oddech, miał lekko zaczerwienioną twarz, a w oczach dało się dostrzec strach.
- Profesor Snape – wykrztusił z siebie spazmatycznie łapiąc oddech, jakby dopiero biegł w maratonie.
- Co?
- Chodź.
Pociągnął go do holu. Przy schodach leżała jakaś postać. Harry domyślił się, że to Snape. Podszedł do niego i uklęknął sprawdzając puls. Mężczyzna żył, ale było z nim kiepsko. Harry wyciągnął różdżkę i mruknął:
- Enervate.
Mistrz Eliksirów otworzył oczy, spojrzał na Harry’ ego, po czym wyszeptał:
- Potter… mugole…morderstwo… atak… szybko
Znowu zemdlał. Z jego zaciśniętych dotąd pięści wypadł mały zwinięty pergamin. Chłopak otworzył go i odczytał:
W razie nagłego wypadku!
Tylko ty, Harry, możesz to odczytać. Jest to swego rodzaju zabezpieczenie.
Jeśli trzymasz to w ręce oznacza to, że z profesorem Snapem nie jest dobrze. Skontaktuj się ze mną jak najszybciej. Jestem w swoim apartamencie w Hogwarcie. Skorzystaj z kominka w gabinecie.
Chłopak zerwał się na równe nogi. Może i nie lubił Dursley’ ów, ale z całą pewnością nie chciałby być winny ich śmierci. Zanim wyszedł powiedział do Malfoy’ a:
- Zawołaj Uchatka. On będzie wiedział, co robić.
Pobiegł do kominka. Wrzucił garść proszku Fiuu i zaczął gorączkowo wołać Dumbledore’ a. Nadal mu nie ufał, ale w obecnej chwili i tak nie miał nic do stracenia. Dyrektor pojawił się po kilku minutach.
- Panie dyrektorze – zaczął bez ogródek Harry – profesor Snape wrócił ze spotkania. Z tego, co powiedział wnioskuję, że Czarne Pan szykuje atak na Dursleyów.
- Dobrze, już tam kogoś wyślę. W jakim stanie jest profesor?
- Ciężko z nim.
- Niedługo kogoś tam przyślę. Do tego czasu jednak musisz zająć się nim sam.
Harry przerwał połączenie. Wszedł do laboratorium i przejrzał zawartość szafek. Zdecydował się wziąć eliksir czuwania, przeciwbólowy i na ogólne obrażenia. Wrócił do holu. Malfoy siedział na schodach i patrzył na drzwi gabinetu. Gdy tylko Potter się w nich pojawił spojrzał na niego przeciągle, a na jego bladej twarzy zagościł ironiczny uśmieszek. Brązowowłosy chłopak zignorował go całkowicie. Znowu uklęknął przy nauczycielu. Machnął różdżką a następnie podał mu eliksiry. Mężczyzna miał zamglony wzrok, słabo kontaktował i zapewne dostał wieloma nieprzyjemnymi klątwami. Harry bez trudu rozpoznał Cruciatusa i zaklęcie noży. Co jest? Przecież Voldemort raczy swoje sługi jedynie Cruciatusem. Przywołał do siebie skrzata, który kulił się w ciemnym kącie.
- Uchatku, przynieś zimną wodę i czystą szmatkę – wydał polecenie, choć sam nie wiedział skąd wie, co ma robić. – Draco – zwrócił się do blondyna – znajdź jakąś poduszkę i podłuż mu pod głowę.
- A ty, dokąd pójdziesz, Potter?
- O co ci chodzi?
- Już ty wiesz, o co mi chodzi.
- Teraz chyba ważniejsze jest jego zdrowie. Nie uważasz? – uciął rozmowę.
Nie czekając na reakcję arystokraty poszedł po kolejne specyfiki. Zastanawiał się skąd Malfoy wziął takie rewelacje. Sam fakt, że były one prawdziwe niczego nie zmieniał. Draco nie miał prawa wiedzieć o tej tajemnicy. Po prostu nie miał. Jednak skądś się dowiedział i należało to wyjaśnić. Teraz jednak skupił się na wyszukiwaniu mikstur. Eliksir po skutkach cruciatus, bezkrwawy, energetyczny. Wrócił do holu i powtórzył poprzednie czynności. Dopiero po chwili spojrzał na Malfoy’ a.
- Więc skąd przypuszczenie, że jestem Potterem?
- Kiedy wyszedłeś, Snape zaczął coś mówić, żeby zawołać Potter’ a, że grozi mu niebezpieczeństwo, że Czarny Pan jest wściekły, bo chłopaka nigdzie nie ma.
- To pewnie, dlatego…
- Co? – teraz to Draco niczego nie rozumiał.
- Śmierciożercy nie mogą znaleźć Potter’ a, więc Czarny Pan się wścieka. A to, co się z nim stało – wskazał ręką Mistrza Eliksirów – jest tego doskonałym przykładem.
Po minie Malfoy’ a Harry poznał, że chłopak połknął haczyk. Przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Każdy z chłopców pogrążył się we własnych myślach.
Ich rozmyślania przerwało pojawienie się w pomieszczeniu czwartej osoby. Potter zareagował natychmiast. Poderwał się na równe nogi, różdżkę skierował na przybysza i zadał pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy. Wszystko to nie trwało więcej niż pięć sekund.
- Kim jesteś?!
- Spokojnie, jestem ze Świętego Munga.
Był to młody mężczyzna, może dwudziestopięcioletni. Miał sięgające ramion brązowe włosy związane z tyłu głowy w kucyk. Harry przez chwilę milczał, po chwili skinął głową i wskazał Snape’ a.
- Co mu się stało? – zapytał, gdy tylko skończył oględziny.
- Nie… - zaczął Malfoy.
- …udany pojedynek – dokończył za niego Harry.
- W takim razie bardzo ostry. Dostał kilka razy Cruciatusem, zaklęciem noży i nieudaną Kadavrą. Musiał rzucać ją dzieciak, albo została ona specjalnie źle rzucona. Widzę jednak, że sobie poradziliście. Kto podawał mu leki?
Draco spojrzał na Pottera i bez słowa wskazał go ręką.
- Kidy się obudzi będzie musiał ci podziękować. Możliwe, że to eliksir energetyczny uratował mu życie. Skąd wiedziałeś, co należało podać?
- Po prostu. W szkole mieliśmy zajęcia z pierwszej pomocy – wymyślił na poczekaniu.
- Jutro powinien się obudzić, a za kilka dni dojdzie do siebie. A tak swoją drogą. Po co dawałeś mu eliksir czuwania?
- Żeby móc podać mu inne. Nie wiem jak pan, ale ja nie chciałbym mieć go na sumieniu.
- Przetransportujcie go na łóżko i dajcie odpocząć.
- Dobrze. Dowidzenia.

Czas płynął swoim biegiem. Zakonowi udało się przybyć na czas, więc Dursleyom nic się nie stało. Ciotka Petunia wyszła jedynie z szokiem. Mistrz eliksirów zgodnie z zapowiedzią magomedyka wrócił do zdrowia. Na pytanie, co się stało w czasie spotkania odburkiwał niezrozumiałe słowa.
Do początku roku szkolnego został jedynie jeden dzień. Kilka dni wcześniej Malfoy wrócił do siebie. Harry dowiedział się, że jego książki zostały już zakupione, a on sam zostanie dotransportowany bezpośrednio na peron 9 i ¾. Lekcje oklumencji miały się odbywać pod kryptonimem „korepetycje z eliksirów”, dwa razy w tygodniu po kolacji i czasami w czasie szlabanów.
Chłopak powoli zaczął się pakować. Jego książki porozrzucane były po całym pokoju, nie mówiąc już o ubraniach, które walały się dosłownie wszędzie. Już nie mógł się doczekać spotkania z przyjaciółmi. Ostatni raz widział się z nimi miesiąc temu, a od tego czasu sporo się zmieniło.
Następnego dnia wstał wcześnie rano. Ubrał się i czekał, aż będzie mógł zejść na śniadanie. To już jego ostatnie godziny spędzone w tym domu. Nie czuł jednak smutku, czy przygnębienia.
- Nie myśl sobie, że jesteś najważniejszy. Może dla Dumbledore’ a, ale nie dla mnie – przypomniał sobie słowa Snape’ a sprzed kilku dni.
Sam nie wiedział, czemu akurat o tym pomyślał. Może, dlatego, że dostrzegł w Severusie człowieka? A może, dlatego, że Mistrz Eliksirów był brutalny, ale przeważnie zawsze mówił mu prawdę? Nawet tę, o której wolałby nie wiedzieć.
Zastanawiał się też, czy dyrektor wziął sobie za cel pogodzić go ze Snapem. Bo czy istniał jakikolwiek inny, poza oklumencją, racjonalny powód, dla którego nie pozwalał mu spotykać się z przyjaciółmi? Nie, takowego nie było. Przecież zaraz po akcji w ministerstwie Dumbledore wytłumaczył mu, dlaczego każdego lata musi wracać na Privet Drive numer 4. Teraz jednak spędził tam tylko tydzień. Voldemort odkrył chyba sposób, żeby dobrać mu się do skóry. Nawet w domu wujostwa. Nie można powiedzieć, żeby Harry się tego nie spodziewał. Potter nie był idiotą i domyślał się, że zaklęcie ochronne z krwi jego matki przestało działać, gdy tylko Czarny Pan odrodził się używając do tego celu jego soków życiowych. Wywnioskowanie takich spostrzeżeń zajęło mu nawet mniej czasu niż Lordowi.

- Wypij i pamiętaj, że miejsce twojego wakacyjnego pobytu musi pozostać tajemnicą – powiedział Snape podając chłopakowi pękatą buteleczkę ze znaną mu już zawartością.
Kufer i klatka z Hedwigą stały przy biurku. Musiał jeszcze schować książki dostarczone mu zaraz po śniadaniu przez profesora. Zabrał się za to dość szybko i już po chwili stał wyprostowany, patrząc wyczekująco na nauczyciela. Ten wyjął z jednaj ze swoich przepastnych kieszeni kawałek pergaminu.
- Uaktywni się za dziesięć minut – powiedział, poczym zamaszystym krokiem wyszedł z pomieszczenia.
Harry rozglądał się przez chwilę. Nie wiedział, czemu, ale czuł, że będzie tęsknił za tym pokojem. Nawet za domem. Miał dziwne irracjonalne przeczucie, że przez dwa miesiące to miejsce było jego domem. Szybko jednak się za tę myśl skarcił.
Mocno uchwycił rączkę swojego kufra i klatkę. Sowa zahukała przyjaźnie. Nawet ona wiedziała, że czas wracać do szkoły. Poczuł szarpnięcie w okolicy pępka. Wiedział już, co to znaczy. Wracał, do Hogwartu, do swojego prawdziwego domu, który jednak przestał być aż tak bliski po śmierci Syriusza. W tym roku, jak zwykle, czekało go mnóstwo przygód.
Harry miał nadzieję, że nowy nauczyciel okaże się człowiekiem godnym zaufania i, że nie będzie próbował go uśmiercić, jak Quirrel czy fałszywy Moody; pozbawić pamięci, jak w przypadku Lockharta; zmienić w wilkołaka, jak Lupin, który był jednak jego najlepszym profesorem; natomiast ta stara jędza Umbridge chciała wydalić go ze szkoły i oskarżyć o niepoczytalność. Potter nie miał szczęścia do wykładowców tego przedmiotu. Co roku uczyła go inna osoba, co roku też wiązało się to z wielkim ryzykiem.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Moonchild
post 29.05.2005 19:52
Post #19 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 120
Dołączył: 11.04.2005
Skąd: z daleka




No wreszcie dałaś kolejną część. I to całkiem ciekawą. Podobało mi się smile.gif Troche drobnych literówek.

Jedyne do czego się przyczepie to ten fragment:
QUOTE
W razie nagłego wypadku!
Tylko ty, Harry, możesz to odczytać. Jest to swego rodzaju zabezpieczenie.
Jeśli trzymasz to w ręce oznacza to, że z profesorem Snapem nie jest dobrze. Skontaktuj się ze mną jak najszybciej. Jestem w swoim apartamencie w Hogwarcie. Skorzystaj z kominka w gabinecie.
Chłopak zerwał się na równe nogi. Może i nie lubił Dursley’ ów, ale z całą pewnością nie chciałby być winny ich śmierci. Zanim wyszedł powiedział do Malfoy’ a:

W tym liście nic nie jest powiedziane, że coś się stało Dursley'om a moim zdaniem powinnaś to napisać bo wtedy troche nie wiadomo o co chodzi smile.gif


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 02.06.2005 21:05
Post #20 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




No cóż. Może trochę wyjaśnię. W liście owszem nie było mowy o Dyrsley' ach. Ale jest tam taki fragmencik, w którym snape mówi:
"- Potter… mugole…morderstwo… atak… szybko".
Wydaje mi się, że ten cytat wszystko wyjaśnia.

Ten post był edytowany przez Carmen Black: 02.06.2005 21:06


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 02.06.2005 21:09
Post #21 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 7
NOWI

Zgiełk. Hałas. Śmiech. Krzyki. Jednym słowem peron 9 i 3/4. Jak co roku zapełniony rozwrzeszczanymi nastolatkami pośpiesznie żegnającymi się z rodzicami, by już za chwilę móc usiąść w przedziale pociągu i wymieniać się wakacyjnymi wrażeniami z przyjaciółmi. Jedenastoletnie dzieci, zwłaszcza te z rodzin mugolskich, rozglądające się zdziwionym wzrokiem.

Tego Harry’ emu brakowało najbardziej. Tej atmosfery.

Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył po pojawieniu się na peronie była masa brązowych włosów.

- Oh, Harry jak dobrze cię widzieć – usłyszał tuż przy swoim uchu.

- Ciebie też Hermiono.

Rozejrzał się. Nigdzie nie zobaczył swoich pozostałych przyjaciół.

- Gdzie reszta?

- W pociągu. Pilnują przedziału. Idziemy?

- Jasne.

Całą scenę obserwowało kilka osób. Dwie dziewczyny i jeden chłopak z uwagą słuchało starszego mężczyzny.

- Miejcie na niego oko. Tylko ma was nie zauważyć – zrobił krótką przerwę. – Pamiętajcie, zostaliście wybrani z grona najlepszych. Dlatego mam nadzieję, że sobie poradzicie. Poza tym… jesteście najmłodsi i najłatwiej przyjdzie wam go zrozumieć. W Hogwarcie mamy jeszcze jednego z naszych. Nauczyciel. Czy wszystko jasne?

- Tak – odpowiedzieli zgodnym chórkiem.

- Jeszcze jedno – zwrócił się do czarnowłosej nastolatki – twoje nazwisko nie przysporzy ci jego sympatii.

- Spokojna głowa. Poradzę sobie, ale to on musi wykonać pierwszy ruch.

- Idźcie już, bo się spóźnicie.


Podróż mijała dość spokojnie. Po korytarzach kręcili się aurorzy. Teraz, kiedy ministerstwo uwierzyło w powrót Czarnego Pana, a Knot był na skraju przepaści zwanej „złożeniem urzędu” ludzie zaczęli domagać się lepszej ochrony dla swoich dzieci.

W pewnym momencie pogasły wszystkie światła. Powiało chłodem. Z każdego przedziału dało się słyszeć przerażone krzyki. Na korytarzach nawoływali się aurorzy.

- Co to? Harry?

- A jak myślisz, Ron? Pewnie atak.

- Albo po prostu prąd wysiadł – odezwał się nieznany im głos.

W drzwiach stała dziewczyna. Harry’ emu wydawało się, że skądś ją zna. Tylko skąd? Powoli zaczął sobie przypominać swoje sny. To zawsze ona do niego mówiła. Potter wiedział, że rozwiązanie zagadki ma przed samym nosem. Trzeba tylko umiejętnie to wykorzystać.

- To ty – bardziej stwierdził niż zapytał.

- To ja, ale nie czas teraz na sentymenty.

Ron, Hermiona, Giny, Luna i Neville patrzyli na siebie nic nie rozumiejąc. Każde z nich zadawało sobie to samo pytanie. Skąd Harry zna tą dziewczynę? Dlaczego nigdy o niej nie mówił? Zdecydowanie za dużo tajemnic otaczało przyjaciół.

Do osoby stojącej przy drzwiach podeszły dwie kolejne.

- I?

- I nic.

- Więc?

- Mamy siedzieć na tyłkach i nic nie robić. Twierdzą, że sami sobie poradzą. Jak zwykle. A potem to my się musimy wszystkim zajmować.

- Cicho – syknęła.

Oddalili się. Najwyraźniej nie chcieli, aby ktokolwiek usłyszał ich rozmowę. Potter nic już z tego nie rozumiał. Było ciemno, więc nie widział twarzy, ale mógłby przysiąc, że mówiło tylko dwoje ludzi. Trzeci człowiek po prostu stał i przyglądał się.

Z zamyślenia wyrwał go ogłuszający wybuch, dochodzący od strony lokomotywy. Następnie jaskrawobiałe światło przeleciało przez wszystkie wagony, by zatrzymać się przy Harrym. Do przedziału wbiegły trzy zakapturzone postacie. Wydawało się, że światło właśnie na to czeka. Zmieniło się w kulę, a następnie rozdzieliło na pięć promieni, każdy innego koloru. Pierwszy, biały*, trafił w blondynkę. Drugi, czerwony** w brązowowłosego. Trzeci, czarny*** w brunetkę. Czwarty****, zielony w Harry’ ego. Piąty, brązowy*****, poszybował w górę, by za chwilę z olbrzymim impetem uderzyć w ziemię. W miejscu zderzenia stanął człowiek, z długą brodą, odziany w tunikę, której dokładnego kolorytu nie dało się określić.

- Nadszedł czas byście poznali prawdę – odezwał się przybysz. - Zostaliście wybrani, by bronić ludzkości, by naprawić świat. Każdy z was ma swoją własną przepowiednię, lecz nie każdy ją usłyszał. Kiedy nadejdzie czas zostaniecie powołani do walki. Wtedy nie będzie już odwrotu. Tymczasem uczcie się, poszerzajcie swą wiedzę, by być gotowym. Zdarzenie to przypomnicie sobie dopiero, gdy Jeźdźcy powstaną z martwych. Teraz jednak żyjcie w błogiej nieświadomości.

Jak niespodziewanie się pojawił, tak i zniknął. Na czole Harry’ ego, jak i pozostałej trójki pojawiły się cztery kropki. Gdyby je połączyć powstałby krzyż******. Jednak po chwili jakby i one wyparowały. Promienie świetlne zostały wchłonięte przez ciała czwórki. Jeszcze przez chwilę ich klatki piersiowe płonęły wewnętrznym blaskiem, jak gdyby ich serca jaśniały. Po czym wszystko się skończyło.

Harry ocknął się gwałtownie. Dłonią powędrował w stronę czoła. Nie odkrył na nim jednak żadnych nowych blizn. To tylko sen – pomyślał. Nie wiedział, że z takiego samego snu obudziły się jeszcze trzy inne osoby w tym pociągu.

- Harry, czas się przebrać. Dojeżdżamy – odezwała się Hermina.

Chłopcy posłusznie wyszli.


Hogwart był piękny. Zwłaszcza nocą. Wyglądał jakby wycięty z obrazka. Pociąg ze zgrzytem zahamował. Uczniowie wysypali się na peron. Od strony jeziora ddal się słyszeć głos Hagrida nawołującego pierwszaków. Po prostu wszystko było na swoim miejscu. Jednak Harry’ emu zdawało się, że ten rok będzie inny niż wszystkie.

Spojrzał w stronę powozów. Ciągle nie mógł znieść widoku testrali. Były brzydkie i z całą pewnością nie kojarzyły się z niczym dobrym. Chłopak westchnął i poczłapał za swoimi przyjaciółmi.

Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Temat wakacji skończył się już w pociągu, kiedy to Potter stwierdził, że nie chce mieć kolejnej śmierci na sumieniu, więc kategorycznie odmawia zdradzenia miejsca swojego wakacyjnego lokum. Ron koniecznie chciał się tego dowiedzieć, ale pod groźnym wzrokiem Hermiony natychmiast umilkł.

Harry był dziwnie milczący. Ciągle zastanawiał się nad sensem swoich snów. Nie tylko tego dzisiejszego, ale także tych wcześniejszych dotyczących Bractwa Smoka. Z zamyślenia wyrwał go Ron, który brutalnie potrząsał go za ramię i krzyczał mu prosto do ucha.

- Stary, obudź się! Czas wysiadać!

Rzeczywiście, należałoby to zrobić – pomyślał Potter. Ciągle nie do końca wyrwany ze swoich rozmyślań podreptał za resztą. Po wejściu do Wielkiej Sali uderzyło go to, co obserwował już od dłuższego czasu. Dziewczyna usiadła obok Rona, choć zazwyczaj siadała naprzeciwko dwójki kolegów. Chłopak potrząsnął głową. Nie uważał się za eksperta w sprawach sercowych, ale jednego był pewien. Jego najlepsi przyjaciele zdecydowanie mieli się ku sobie, a on nie zamierza stawać im na drodze do szczęścia.

W Wielkiej Sali uczniowie zajmowali się swoimi sprawami. Nikt nie zwracał uwagi na stół nauczycielski. Nikt prócz Harry’ ego. Dostrzegł tam człowieka ubranego na czarno, z kapturem naciągniętym głęboko na czoło. Nie było widać jego twarzy, więc nie dało się stwierdzić, czy to mężczyzna, czy kobieta. Wygląda zupełnie jak śmierciożerca – pomyślał Harry. – Ciekawe, czy to nowy nauczyciel O.P.C.M.

Rozmowy uczniów ucichły. Filch, woźny szkoły, wniósł taboret z podniszczoną już Tiarą Przydziału. Profesor McGonnagal wprowadziła przestraszonych pierwszorocznych. Z grona malców wyraźnie wystawały trzy osoby. Harry chciał się im bliżej przyjrzeć, ale nie zdążył. Szef tiary rozerwał się i zaczęła ona swą coroczną pieśń. W tym roku jednak zdziwiła on wszystkich, nawet Dumbledore’ a.


Hogwart czterech miał założycieli
Co go bronić bardzo chcieli
Może i w niezgodzie żyli
Ale dobro szkoły wszyscy na uwadze mieli.
Potomkom swym w spadku obowiązek zostawili
By bram Hogwartu chronili.
Rytuał stary odprawić trzeba
Lecz zagadką pozostaje, czy wam się uda.
Starą księgę musicie odnaleźć
I losy swe razem związać
I narodzić się na nowo
I miłości poznać prawo.
Nienawiść i zemsta wami zawładną
Sprawiedliwość zgotuje karę dokładną
Lecz wy się nie ulękniecie
I dalej do przodu pójdziecie.
Być może to ty jesteś dziedzicem
Tego ci nie powiem.
Uchylę jednak tajemnicy rąbka
Wygrała o tym jedna trąbka*******.
Istnieje, bowiem przepowiednia mądra:
Odważny jest potomek Gryffindora,
Mądrego ma Ravenclaw
Wiernego wychowała Hufflepuf
Przebiegłego Slytherin spłodził
Co na prawdę się nie godził
Jednak ona go dosięgła
Miłością zwać się zwykła.
Cztery są domy, trafisz tylko do jednego
Zależy to od umysłu twego.
Usiądź, więc na tym krzesełku
I poznaj prawdę o swoim serduszku.


Przez chwilę na Sali panowała idealna cisza. Przerwała ją wicedyrektorka zwracając się do pierwszorocznych.

- Osoba, której nazwisko wyczytam podejdzie tutaj i nałoży na głowę Tiarę! Adorthy, Megan!

Niska, rudowłosa dziewczynka wolno wyszła z szeregu. Tiara zastanawiała się jakiś czas, aż w końcu wykrzyknęła:

- Ravenclaw!

Przy stole Krukonów rozległy się oklaski. Tak samo było z każdym kolejnym uczniem. W klasyfikacji końcowej Ravenclaw uzyskał dziesięciu nowych podopiecznych, Huffelpuf – dziewięciu, Gryffindor – dwunastu, a Slytherin – jedenastu. W tym momencie zza stołu powstał dyrektor.

- Witam wszystkich. Jak zapewne zauważyliście w tym roku do naszej szkoły dojdzie trzech nowych uczniów. Dołączą oni do szóstego roku. Profesor McGonnagall – zwrócił się do nauczycielki – proszę zaczynać.

Kobieta rozwinęła drugi pergamin. Przeleciała wzrokiem po nazwiskach. Gdy spojrzała na pierwszą pozycję szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia. Przeniosła spojrzenie na Dumbledore’ a, który nieznacznie skinął głową. Nabrała powietrza w płuca i…

- Black, Carmen!

Na sali momentalnie zapanowała cisza. Wszyscy wpatrywali się w
wysoką dziewczynę, o ciemnej karnacji i czarnych włosach z czerwonymi końcówkami. Kolor jej oczu był dziwny i przywodził na myśl dwa puste tunele. Ni to czerń, ni to brąz. Bardziej jednak wpadały w czerń. Ta jednak nie zwracała na nic uwagi. Spokojnie podeszła do taboretu i założyła tiarę. Ta zmarszczyła się jeszcze bardziej niż miała w zwyczaju. Milczała przez chwilę, aż w końcu…

- Slytherin!

Harry dopiero teraz spojrzał na Mistrza Eliksirów. Twarz mężczyzny była bledsza niż zwykle, a jego oczy wydawały się świecić własnym blaskiem. Chłopak odwrócił się w stronę przyjaciół, którzy patrzyli na niego ze strachem i czymś na kształt współczucia. Potter całkowicie ich zignorował. Jednak aktorstwo na coś się przydało – pomyślał.

- Sangre, Pablo – usłyszał głos profesorki.

Był to chłopak o brązowych włosach i takich samych oczach.

- Ravenclaw! – Bez namysłu wykrzyknęła tiara.

Ostatnia na liście była Angelica White, która została Puchonką. W przeciwieństwie do Carmen była blondynką o niebieskich, ciepłych oczętach. Nie była wilą. Tego Harry był pewien. Jej uroda przywodziła na myśl raczej elfa.

- Drodzy uczniowie! – Zaczął przemawiać dyrektor. – Chciałbym przedstawić wam nowego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią. Profesor Anastazja Romanowa!

Kobieta wstała. Ściągnęła z głowy kaptur i lekko się skłoniła. Miała intensywnie zielone oczy. Zupełnie jak młoda trawa – pomyślał Harry. Jej włosy mieniły się w świetle świec bielą i czernią. Nie dało się, więc określić ich prawdziwego kolorytu.

- Przypominam też, - kontynuował Dumbledore – że Zakazany Las jest naprawdę zakazany – spojrzał tu wyraźnie na Harry’ ego, Rona i Hermionę. – Pan Filch prosił też o przypomnienie, iż lista przedmiotów, których nie powinniście używać wisi na drzwiach jego gabinetu. Cóż, nie chciałbym was zanudzać. Zatem wcinajcie! – Klasnął w dłonie, a na stołach pojawił się jedzenie.

- No, nareszcie – mruknął rudzielec, który już zaczął nakładać na talerz wszystkiego, co było wokół.

Hermiona popatrzyła na niego ze zgorszeniem, ale nic nie powiedziała. Harry tylko się uśmiechnął pod nosem. Ron najwyraźniej nigdy się nie zmieni. W przeciwieństwie do Pottera, co bardzo szybko zauważyła dziewczyna. Chłopak nie zachowywał się już jak małe, głodne zwierzątko. Wręcz przeciwnie, można śmiało posunąć się do stwierdzenia, że w ciągu wakacji bywał na salonach. Co zmusiło go do trzymania pleców prosto, oraz prawidłowego posługiwania się takimi przyrządami jak nóż i widelec. Dziwne. Zdecydowanie dziwne. Zachowuje się zupełnie jak Snape – przeleciało jej przez głowę. Odwróciła lekko głowę. Tak, prawie taka sama poza. Szybko jednak odrzuciła tę myśl.

- Harry – zwróciła się do chłopaka – czy myślisz, że powinniśmy kontynuować spotkania GD? – Zapytała o sprawę, nad którą już od dłuższego czasu się zastanawiała.

Chłopak popatrzył na nią, przeniósł wzrok na stół nauczycielski, po czym znów na koleżankę. Po dłuższej chwili odezwał się.

- Nie wiem. Wszystko zależy od tego, jaka będzie nowa nauczycielka. Można by
jednak sprawdzić ile osób pamięta… – zamyślił się. – Hermiono, czy mogłabyś…?

- Oczywiście, Harry.

Wyciągnęła swoją monetę i przez chwilę przy niej manipulowała, mrucząc do siebie jakieś niezrozumiałe słowa.

Reszta posiłku minęła w miłej atmosferze. Potter dowiedział się, że Zakon cały czas werbuje nowych członków. Społeczność czarodziejska boi się Czarnego Pana, którego akcja w ministerstwie obrosła już w legendę.

Przyjaciele wyszli z Wielkiej Sali. Stanęli niedaleko drzwi, tak żeby inni ich widzieli. Po chwili zjawiło się kilka osób. Okazało się, że przyszli tylko nieliczni. Raptem siedem osób. W dodatku większość z Gryffindoru. No cóż, nie był to szczyt, ale zawsze to już coś…

- O co chodzi, Harry? – Jako pierwsza odezwała się Luna.

- Chcieliśmy po prostu sprawdzić, kto jeszcze pamięta – zawiesił na chwilę głos. – Zastanawialiśmy się też czy spotkania mają się nadal odbywać. Co o tym sądzicie?

Towarzystwo popatrzyło po sobie. Jakoś nikt nie kwapił się do odpowiedzi. Niezręczną ciszę przerwał Neville.

- Poczekamy, zobaczymy.

- Dobrze. Jeśli nowa profesorka się nie sprawdzi, lub jeśli stwierdzicie, że chcecie poznać więcej zaklęć to wiecie co macie robić. Życzę miłej nocy.

Udali się w stronę wieży. Tylko Luna została poczekać na koleżanki.

W cieniu, zupełnie niezauważone stały trzy osoby. Nie musiały nic
mówić. Wszystko było dla nich jasne. Popatrzyli na siebie, po czym pokiwali głowami. Chłopak dokonał dobrego wyboru, tego byli pewni.

- Chyba nie będzie, aż tak źle.

- Co masz na myśli, Carmen?

- Musimy pilnować go tylko do czasu kolejnego zrywu.

- Co może zdarzyć się równie dobrze jutro, jak i za dwa miesiące – zgasiła ją
Angelica.

- A później będziemy go uczyć – odezwał się milczący do tej pory chłopak. – I wprowadzać w tajniki magii.


Harry wiercił się w łóżku. Nie mógł spać, mimo iż była już godzina druga w nocy. Do późna rozmawiał z przyjaciółmi. Głównym tematem była trójka nowych uczniów. Zgodnie doszli do wniosku, że coś się święci, a Potter był tego wręcz pewien. W końcu teraz, kiedy Voldemort działa już otwarcie, choć ostrożnie, spodziewaliby się raczej, że ktoś wyjedzie, a nie na odwrót.

Drugą sprawą dręczącą chłopaka była ta dziewczyna, Carmen. Był prawie pewien, że to ją widział w czasie swoich snów. Miał też wrażenie, że mimo tego samego nazwiska nie była córką Syriusza, co zawzięcie sugerował rudzielec. Bo i dlaczego jego ojciec chrzestny nigdy nie mówił o swoim potomku?
Bo o niej nie wiedział, kretynie! – Bardzo szybka znalazł odpowiedź.
Ale dlaczego?
Za dużo zadajesz pytań. Może jej matka wyjechała jak tylko dowiedziała się, że będzie mieć dziecko?
I o dzieciaku nie powiedziała Łapie? Czemu?
Bo był wtedy w Azkabanie?
W takim razie dziewczyna jest, co najmniej o rok ode mnie młodsza. Idąc dalej tym tropem powinna być na piątym roku.
Też fakt. Oj, Harry, gadasz sam ze sobą. Nieładnie.

W końcu udało mu się zasnąć. Nie miał żadnych wizji ani snów.

Rano obudził go Ron. Wrzeszczał jakieś niezrozumiałe słowa, przy okazji szarpiąc ramię kolegi. Okazało się, że czas iść na śniadanie.

Gdy tylko znaleźli się w Wielkiej Sali wszystkie rozmowy ucichły. Oczy każdego z uczniów skierowane były na nich. Ron miał dziwny wyraz twarzy, a Potter jedynie wzruszył ramionami, po czym udał się do swojego stołu. Jeszcze zanim usiadł zauważył kredowobiałą twarz Hermiony. Na pytanie, co się stało bez słowa podała im Proroka Codziennego. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie Harry’ ego i olbrzymi napis:


CUDOWNE ODNALEZIENIE ZŁOTEGO CHŁOPCA

Jak donosi nasz specjalny korespondent Harry Potter, mimo wcześniejszych spekulacji, wrócił do szkoły. Chłopiec, Który Przeżył zniknął z domu swojej rodziny w pierwszym tygodniu wakacji. Powszechnie uważało się, iż został uprowadzony przez Czarnego Pana. Odważniejsi przypuszczali nawet, że stał się on prawą ręką Tego, Którego Imienia Nie wolno Wymawiać.
Dyrektor szkoły, Albus Dumbledore nie chciał zdradzić nam gdzie swe wakacje spędził młody Potter.
Więcej informacji na stronie piętnastej.


Harry spojrzał na swoich przyjaciół, potem rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystkie twarze zwrócone były w jego stronę. Ponownie wzruszył ramionami i zabrał się za smarowanie masłem chleba. Ciągle panowała cisza. Podniósł głowę i jaszcze raz potoczył wzrokiem po twarzach zebranych. Zauważył, że nowi też na niego patrzą, ale jakoś inaczej niż pozostali. Zupełnie jakby się obawiali, że powiem za dużo. Jakby wiedzieli – pomyślał. Dumbledore również wpatrywał się w niego intensywnie, ale Harry całkowicie go zignorował. Snape wyglądał jedynie na zamyślonego. Reszta nauczycieli wydawała się być przerażona, podobnie jak większość uczniów.

- Czy to prawda? – Ciszę przerwała Hermina.

Chłopak milczał przez chwilę.

- A czy wyglądam na martwego? – Powiedział dość głośno. – Albo skatowanego? Czy przez dwa miesiące torturowanego?

- Nie – odpowiedziała niepewnie dziewczyna.

- Ale tam napisali, że jesteś Jego prawą ręką – odezwał się jakiś piąto - roczny Krukon.

Potter zamyślił się. Czemu nie miałby się zabawić? Nie byłoby to zbyt miłe, ale… Czegóż nie robi się dla przyjemności?

- Cóż, zasmucę was. To, co tam napisali jest prawdą.

- Ale j…jak to? – Wydukała ciągle oszołomiona Hermiona.

- Okazuje się, że Czarny Pan ma naprawdę ciekawe poglądy… - przerwał, widząc przerażenie w oczach swoich przyjaciół.

Przeniósł wzrok na stół nauczycielski. Oczy dyrektora jaśniały własnym blaskiem. Brew Mistrza Eliksirów podniosła się do połowy czoła.

Chłopak nie wytrzymał i zaczął się śmiać. Bez umiaru. Opętańczo. Zaraz też usłyszał, że dołączyły do niego inne głosy. Rozejrzał się załzawionymi oczami. To Carmen, Pablo i Angelica dotrzymywali mu towarzystwa w tym osobliwym koncercie śmiechu. Oni z całą pewnością wiedzą – pomyślał.

Rudzielec podobnie jak jego koleżanka nic już nie rozumiał. Harry publicznie przyznał, że popiera Voldemorta, a później zaczął się śmiać. Najgorsze było to, że Dumbledore również nie wyglądał na zbyt poważnego. Zupełnie jakby to, co powiedział ich przyjaciel było bardzo śmiesznym dowcipem.

Severus Snape miał kamienny wyraz twarzy, choć w duchu śmiał się bardzo głośno. Mimo iż był już świadkiem aktorskich zdolności Pottera to nie spodziewał się po nim czegoś takiego. Zawsze przypuszczał, że Gryfoni mówią prawdę i nie kłamią w ważnych sprawach. Teraz diametralnie musiał zmienić swój pogląd.

- Wybitnie udany dowcip, Harry – odezwał się dyrektor. – Choć następnym razem postaraj się nie straszyć innych.

- Dobrze, panie dyrektorze.

Chłopak usiadł przy stole i jak gdyby nigdy nic zaczął jeść. Po chwili do jego uszu dotarły oskarżycielskie słowa przyjaciela;

- Harry, jak możesz tak żartować?!

- Widocznie mogę – uciął temat.

Kiedy zaczynał swoje przedstawienie wiedział, jaka będzie reakcja uczniów i niektórych nauczycieli. Reszta posiłku minęła im w milczeniu. Nie odzywali się do siebie, bo ciągle jeszcze nie przetrawili żartu kolegi.
Mieli się zbierać do wyjścia, gdy prefekt naczelna zaczęła rozdawać im plan zajęć. Harry spojrzał na swoją karteczkę. Pierwsze miał, o zgrozo, trzy godziny eliksirów. Potem dwie obrony, jedną opieki i jedną zielarstwa. Nie ma, co – pomyślał. – Piękny początek tygodnia.

Poczekał na Hermionę, która miała ze wszystkich SUM – ów oceny wybitne, więc zdecydowała się kontynuować każdy przedmiot. Twierdziła, że nigdy nie wiadomo, co przyda się w pracy aurora, czy uzdrowiciela. Ron nie miał tyle szczęścia. Nie zaliczył eliksirów, historii magii i wróżbiarstwa. Astronomia też poszła mu kiepsko. Dlatego teraz miał trzy godziny wolnego.
D
wójka Gryfonów razem udała się do lochów. Byli jedynymi osobami ze swojego domu, które zdecydowały się kontynuować ten przedmiot.


Do lekcji pozostało zaledwie kilka minut. Severus Snape przemierzał szkolne korytarze w nadziei, że dotrze do sali niespóźniony. W zawodzie nauczyciela pracował już kilkanaście lat i jeszcze nigdy nie dotarł na swoje lekcje po dzwonku.
Cały gotował się z wściekłości po rozmowie z dyrektorem. Albus jak zwykle znalazł jakąś wymówkę, by zmusić Mistrza Eliksirów do wypicia z nim herbatki. Takie spotkania nigdy nie kończyły się pomyślnie. Teraz też nie było inaczej.

Gdy tylko Snape wszedł do okrągłego gabinetu uderzył go niecodzienny widok. Dumbledore siedział za biurkiem, ale nie to było dziwne. Zamyślony nawet nie zauważył pojawienia się swojego byłego ucznia. To w gruncie rzeczy również nie odbiegało od normy, jako iż często dyrektorowi zdarzało się odpływać. Kiedy spostrzegł Mistrza Eliksirów jego wzrok natychmiast zmienił wyraz. Stał się ostry jak dwa sztylety i z uwagą drapieżcy śledził Severusa. W końcu odezwał się.
- Co to ma znaczyć?
Czarnowłosy mężczyzna nie miał pojęcia o co chodzi jego przełożonemu. Nie pierwszy zresztą raz taka sytuacja miała miejsce.
- Co stało się z Harrym? – Sprecyzował.
- A co miałoby się stać? – Udawał głupiego.
- Nie udawaj Severusie! – Zdenerwował się mężczyzna. – Od powrotu od ciebie nie jest sobą! Zachowuje się jakby ktoś inny siedział w jego ciele!
- Dyrektorze, - powiedział najspokojniej jak umiał – nie rozumiem, o co te nerwy. O ile dobrze pamiętam jeszcze dwa miesiące temu mówił pan, że każdy z wiekiem się zmienia. Teraz proszę mi wybaczyć, ale spieszę się pomęczyć moją ulubioną dwójkę Gryfonów.
Nie czekając na reakcję białobrodego wyszedł szybkim krokiem.


Oczywiście zdawał sobie sprawę, że Potter się zmienił. Przede wszystkim przestał zachowywać się jak kompletny idiota, ale mężczyzna nie mógł przyznać tego otwarcie. Zastanawiało go też jak w tak krótkim czasie chłopak mógł zmienić się do tego stopnia. Nauczył się kłamać, czego doskonałym przykładem było dzisiejsze śniadanie. Nie, żeby nie robił tego wcześniej. Teraz jednak robił to prawie tak dobrze jak on sam.

Przez całe dwa miesiące, dzień w dzień obserwował Pottera. Dopiero teraz uświadomił sobie, że chłopak przeszedł niewyobrażalną metamorfozę. Od rozkapryszonego bachora, poprzez w miarę stonowanego młodzieńca, do idealnego aktora, świetnie ukrywającego swoje myśli i uczucia. Mimo wszystkich tych zabiegów Snape nadal potrafił odczytywać emocje chłopaka.

Dotarł do swoich lochów równo z dzwonkiem. Już miał zamiar wyjść zza zakrętu, gdy usłyszał dość interesującą wymianę zdań.. Niewątpliwie jej uczestnikami byli, Potter i Malfoy. Zaintrygowany przystanął, ukryty przed spojrzeniami uczniów. Zazwyczaj nie podsłuchiwał jak jakaś ciekawa sensacji plotkara, ale tym razem nie mógł się powstrzymać. Może dlatego, że w mowie żadnego z chłopców nie dostrzegł agresji.

- Niezłe przedstawienia, Potter. Naprawdę niezłe.

- O co ci chodzi Malfoy?

- O wszystko. I o nic.

- Filozof z ciebie.

- Swoją drogą zastanawiałem się jak udało ci się zaliczyć eliksiry na Wybitny – całkowicie zignorował poprzednią wypowiedź Harry’ ego.

- Równie dobrze mógłbym zapytać cię o to samo.

Chłopak zbył to stwierdzenie milczeniem.

Mistrz Eliksirów wychynął ze swojej kryjówki, niczym prawdziwy nietoperz. Wszystkie rozmowyucichły. Mimo iż uczyli się tu już szósty rok ten człowiek wzbudzał w nich lęk.

Bez słowa podszedł do drzwi i otworzył je. Przepuścił uczniów, po czym sam wszedł. Majestatycznym krokiem przemierzył odległość dzielącą go od biurka. Spojrzał na listę. Uśmiechnął się w duchu. Szósty rocznik na jego lekcjach był wyjątkowo nieliczny, mimo iż była to zbieranina z każdego domu. Dwóch Gryfonów, jedna Puchonka, czterech Krukonów i dwóch Ślizgonów. Dziewięciu uczniów w porównaniu z dwudziestką, którą miał jeszcze w zeszłym roku to naprawdę mało. Biorąc pod uwagę fakt, że miał trzech nowych uczniów, których możliwości szczerze powiedziawszy nie znał.

Rozejrzał się po klasie. Potter i Granger siedzieli razem. W klasie było tyle wolnych miejsc, że spokojnie każdy mógł siedzieć osobno.

- Czy nie lepiej byłoby, gdyby każdy siedział w innej ławce? – Zadał retoryczne pytanie tym swoim złowrogim głosem. Wiedział, że i tak nikt mu się nie sprzeciwi. – Z pewnością umielibyście wtedy jeszcze więcej.

Pottera posadził w pierwszym rzędzie, Granger w ostatnim. Malfoy siedział w trzeciej ławce, podobnie jak Black. Sangre i White zajęli rząd czwarty, a dwa następne kolejni uczniowie.

- Skoro już wszyscy wiedzą, gdzie mają siedzieć to przejdźmy do lekcji. Widzę, że nawet pan Potter raczył zaliczyć ten szlachetny przedmiot – powiedział z drwiną. – Czyżbym był aż tak dobrym nauczycielem? – Sarkazm aż ociekał z jego słów.

W poprzednich latach Harry zapewne poczerwieniałby ze złości. Ale nie teraz. Teraz wolał nie denerwować Mistrza Eliksirów. Spojrzał na niego przeciągle. Układał w swojej głowie odpowiedź. Wiedział już, że nie powinien pyskować. Nie powinien też mówić tego, co mu ślina na język przyniesie. Nawet jeśli jest to najszczersza prawda.

Snape nie poganiał. Widział jak chłopak stara się nad sobą zapanować i o dziwo udaje mu się. Ciekaw był, co też chłopak z takim mozołem układał w swojej głowie. Już wkrótce miał się przekonać, że słowa Pottera mogą być jednocześnie słodkie niczym miód jak i kwaśne niby cytryna. W zależności od punktu widzenia.

- Skoro pan tak uważa.

Gdyby było to możliwe w klasie zapanowałaby jeszcze większa cisza. Hermiona wstrzymała oddech. Draco uśmiechnął się pod nosem. A Snape… Snape nawet się nie zdenerwował, choć dawniej kipiałby z wściekłości. Ale teraz bawiły go takie słowne utarczki. Zadał jedynie kolejne pytanie.

- Może powiedziałby pan całej klasie, jakie właściwości ma ludzka krew?

Harry popatrzył na mężczyznę jak na idiotę. Ludzkiej krwi zdecydowanie nie będą przerabiać. Nawet w przyszłym roku. Powoli zaczął sobie przypominać przeczytane w domu Mistrza Eliksirów księgi. Temu tematowi poświęcono nawet osobny temat. Ale jak mógłby powiedzieć to, co wie? Przecież ta wiedza jest nielegalna.

- Ale panie profesorze… - odezwała się z tyłu Hermiona - tego nie ma w programie nauczania.

- Pytał cię ktoś o zdanie, Granger? – Zgasił ją profesor. – Potter?

Harry westchnął. Co miał robić? Snape tak łatwo się od niego nie odczepi. Nabrał powietrza w płuca.

- Czarno - magiczne.

- Może zechciałby pan rozwinąć bardziej swoją wypowiedź?

- Używa się jej w eliksirach uznanych za zakazane. Zapewnia egzystencję wampirom.

- Dobrze – mruknął niechętnie nauczyciel. – Jak widzicie wasz kolega odpowiedział prawie bezbłędnie. Nie będę się jednak zagłębiał w jego błędy jeszcze bardziej. W tym roku jak słusznie wspomniała panna Granger nie będziemy mówić o ludzkiej krwi. Zajmiemy się natomiast eliksirami leczniczymi i antidotami. Kto poda mi jakieś ich nazwy?

Zgłosili się prawie wszyscy co mile zaskoczyło Snape’ a. Do odpowiedzi wybrał Puchonkę, Annę. Dziewczyna wymieniła kilka tych bardziej znanych. Na odpytywaniu minęła cała jedna lekcja.

W czasie kolejnych godzin zajęli się eliksirem na poparzenia. Nie był on zbyt skomplikowany i Harry, gdyby chciał, potrafiłby go wykonać. Nie chciał jednak. Miał przecież chodzić na „korki z eliksirów” więc dziwne byłoby gdyby od samego początku roku wykazywał w tym kierunku jakieś zdolności. Wiedzę teoretyczną mógł mieć. W końcu istnieją podręczniki, z których mógł się uczyć nawet u mugoli.

Jego eliksir miał barwę ciemnogranatową, choć powinna ona być błękitna. Gdy wychodzili z klasy Snape dość głośno wyraził życzenie, aby Harry został jeszcze w klasie. Gryfonka posłała mu współczujące spojrzenie, po czym zniknęła za drzwiami, obiecując, że będzie czekać na niego u wyjścia z lochów.

- Dlaczego twój eliksir nie jest taki jak powinien? – Odezwał się mężczyzna, gdy tylko ostatnia osoba wyszła z klasy. – Wcześniej robiłeś go bezbłędnie.

- Myli się pan – odpowiedział spokojnie.

- To znaczy.

- To John Donovan, nie Harry Potter robił eliksiry. Jeśli jeszcze pan nie zauważył to Potter nie będzie Mistrzem Eliksirów. Poza tym wydaje mi się, że John naprawdę lubi eliksiry. To chyba, dlatego sobie z nimi radziłem – przerwał na chwilę. – To pan udoskonalił tamten eliksir? – Zapytał szybko.

- Tak. A po co ci da ta wiadomość?

- Wydaje mi się, że jednym z efektów ubocznych jego działania jest stopniowe zmienianie się osobowości.

- Co masz na myśli?

- Jeśli zbyt długo będzie się przebywało pod inną postacią, to z czasem przejmie się jej nawyki, a później zacznie się do niej coraz bardziej upodabniać. Mogę iść już na lekcje?

- Tak – padła odpowiedź. – Korepetycje w piątki o siedemnastej – powiedział do oddalającego się chłopaka.

Hermiona czekał na Pottera tam gdzie się umówili. Na pytanie czego chciał Snape Harry odpowiedział coś niezrozumiałego. Dziewczyna zrozumiała, że nic z niego nie wyciągnie. Znała go na tyle dobrze iż wiedziała, że wypytywanie nie ma najmniejszego sensu. Harry był uparty jak osioł, więc raczej nic by z niego nie wyciągnęła.

Do kolejnej lekcji pozostało jeszcze pięć minut. Przyjaciele razem udali się w stronę sali O.P.C.M. Po drodze spotkali Rona, Seamusa i Deana. I w takim właśnie składzie znaleźli się pod klasą.


- Jak zapewne wiecie nazywam się Anastazja Romanowa – odezwała się kobieta zaraz po wejściu do klasy. – Macie może jakieś pytania, co do mojej osoby?

Kobieta ubrana była w czarną szatę, która dopasowana była do jej figury. Włosy związała w kucyk. Poruszała się z wdziękiem i lekkością. Jej uszy były lekko szpiczaste. Wyglądał na osobę młodą, ale jej oczy temu przeczyły. Wydawały się być świadkiem nie jednej strasznej rzeczy.

Rękę podniosła Hermiona.

- Pochodzi pani z TYCH Romanowów?

- Tak

- Jest pani elfem? – Zapytał Draco.
Wszyscy spojrzeli na niego jak na idiotę. Oczywistym faktem było stwierdzenie, że kobieta jest elfem. Ta jednak delikatnie uśmiechnęła się pokazując ty samym dwa rządki idealnie białych i równych ząbków.

- Tak. Jestem elfem leśnym. Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat to radzę zajrzeć do biblioteki – milczała przez chwilę. – Dość już o mnie – odezwała się po chwili. – Dzisiaj będziemy powtarzać to, czego nauczyliście się w poprzednich latach. Im szybciej skończymy, tym szybciej przejdziemy do nowego materiału.

Przez najbliższe sześćdziesiąt minut nie działo się nic ciekawego. Tylko powtórka z poprzednich lat. Jak można się domyślić najlepiej poszło osobom, które chodziły na spotkania GD, najciekawsze jest to, że również nowym szło całkiem nieźle.

- Dobrze – powiedziała nauczycielka. – Wiedzę, że radzicie sobie całkiem nieźle. W tym semestrze zajmiemy się tarczami, później przejdziemy do ataku. Kto mi powie ile jest rodzajów tarcz?

Rozglądała się po klasie. Zauważyła tylko trzy ręce u niesione do góry.
Black. Granger i Potter. Ciekawe zestawienie. Wskazała Hermionę, która jak zwykle wyuczyła się całej książki na pamięć.

- Trzy.

- Pięć punktów dla Gryffindoru. W takim razie niech pan Potter powie, jakie to rodzaje.

Harry milczał przez chwilę. Wiedział. Oczywiście, że wiedział. Jakże mógłby nie wiedzieć? Przecież całe wakacje spędził na nauce. W zeszłym roku, w czasie spotkań przejrzał masę książek.

- Tarcze dzielą się na punktowe, kopułowe i lustrzane.

- Dokładnie. Pięć punktów dla Gryffindoru. Czy ktoś chciałby coś dodać?

W górę podniosła rękę jedynie Carmen. Nauczycielka wskazała ją wyraźnie zaintrygowana.

- Istnieje jeszcze jeden rodzaj tarczy. Tarcza Starożytnych. Jej fenomen polega na tym, że aby ją rzucić nie potrzeba wypowiadać żadnych słów…

Harry domyślał się, o co chodzi. Jeśli rzeczywiście o to chodziło, to sam stał się jej ofiarą. Tymczasem dziewczyna kontynuowała. Chłopak był pewien, że to ona odwiedzała go w snach. Nigdy nie widział jej wyraźnie, ale ten głos rozpoznałby wszędzie.

- …bo magia starożytna opiera się głównie na miłości – zakończyła swój wywód.

Hermiona nie mogła wytrzymać. Ta dziewczyna ją irytowała. Nie, dlatego, że wiedziała więcej. Hermiona nie była zazdrosna o takie rzeczy. Owszem lubiła wiedzieć najwięcej, ale pozwalała również innym się wykazać. Najgorsze było to, że o tej tarczy niebyło mowy w żadnej z ksiąg, które do tej pory przeczytała. Naprawdę w żadnej, a panna Granger przeczytała ich naprawdę dużo.

- Dziesięć punktów dla Slytherinu. No cóż. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, iż ktoś będzie słyszał o tej tarczy. Panna Black ma rację. Jednak my nie będziemy mówili o Tarczy Starożytnych – zawiesiła na chwilę głos. – Na dzisiejszej lekcji omówimy dokładnie tarcze.

Do końca zajęć tłumaczyła im niuanse tarcz. Mówiła ciekawie popierając się przykładami ze swojego życia. Harry wyszedł z lekcji z całym zwojem pergaminu ciasno zapisanym notatkami.

Tarcze punktowe to tarcze, które chronią jedynie jedną osobę. Tarczę taką można rzucić na siebie jak i na inną osobę. Wykonując je, różdżkę należy skierować na tego, kogo chcemy ochronić. Są najtrudniejsze do wykorzystania w walce, ale bardzo przydatne.
Tarcze kopułowe to takie, które rzuca się kierując różdżkę w powietrze, ogarniając jakiś obszar. Nie należą do najprostszych.
Tarcze lustrzane to większość zaklęć odpychających. Zaklęcie przeciwnika trafia na niewidzialną barierę a następnie odbija się w jego stronę. Są bardzo łatwe do opanowania.

Nauczycielka nie zadała im żadnej pracy domowej, bo jak stwierdziła to dopiero początek roku szkolnego. Poza tym nie lubi sprawdzać prac pisemnych. Zdecydowanie bardziej woli zajęcia praktyczne. Wszyscy zgodzili się, że nowa nauczycielka jest zupełnym przeciwieństwem Dolores Umbridge, byłego Wielkiego Inkwizytora Hogwartu i nauczycielki O.P.C.M.

Tego dnia Harry miał jeszcze dwie lekcje. Najbardziej nie mógł się doczekać rozmowy z Hagridem. Ostatni raz widział go w lipcu. Wczoraj też nie mógł z nim pogadać. Nie było czasu, a nie chciał już pierwszego dnia zarobić szlaban za włóczenie się po nocy. A co gorsza wychodzenie na błonia.

Hagrid jak zwykle siedział przed swoją chatką, czekając aż zjawią się uczniowie. Gdy tylko zobaczył trójkę przyjaciół zawołał uszczęśliwiony.

- Jak dobrze was widzieć! Dawno, żeśmy nie rozmawiali!

- Tak, to prawda – odpowiedział Harry. – Jak tam u Graupa?

- W pożąsiu. Już prawie umie mówić po angielsku.

- To wspaniale – ucieszyła się Hermiona.

Niestety nie zdążyli porozmawiać, gdyż zaczęli schodzić się uczniowie.

- Mam nadzieję, że nie przyprowadzi dzisiaj Aragoga – mruknął milczący do tej pory Ron.

Chłopak cierpiał na arachnofobię i najmniejszy nawet pająk wywoływał u niego lęk. Nie wspominając już o pająku gigancie, jakim bez wątpienia był Aragog, który kilka lat temu próbował zjeść jego i Harry’ ego.

Hagrid zniknął w swoim domu. Po chwili wyszedł z wiadrem wody w ręce. Poprowadził ich na tyły chaty, gdzie mieściła się szopa. Została postawiona prawdopodobnie niedawno, gdyż nigdy wcześniej nikt jej nie zauważył.

W jednej z zagród stał dumnie wyprostowany skrzydlaty koń. Jego sierść mieniła się złotem i srebrem. Gdy postąpił kilka kroków spod jego masywnych kopyt posypały się iskry. Bystrymi oczami przyglądał się twarzom uczniów. Swój wzrok zatrzymał na Harrym, ale tylko na chwilę.

- To pegaz – odezwał się uradowany Hagrid. – Piękny. Prawda?

Odpowiedział mu pomruk, który miał wyrażać poparcie dla tego stwierdzenia.

- Pegazy są bardzo nieufne – kontynuował. – Potrafią dostrzec, jakie ktoś ma serce. Same wybierają sobie osobę, której pozwalają się dotykać. Dla każdego innego są bardzo groźne. Spójrzcie na jej kopyta. Trzeba wam też wiedzieć, że pegazy nienawidzą być spętane. Wierzgają wtedy okropnie. Dlatego ta tutaj jest tylko i wyłącznie z czystej uprzejmości.

Hagrid mówiłby zapewne dłużej, gdyby nie pewne wydarzenie.

Pegaz rozłożył swoje wielkie, białe skrzydła w i wzbił się do lotu. Przeleciał nad ogrodzeniem i zatoczył kilka kół nad głowami uczniów prezentując im swój majestat. Zaczął ostro pikować w dół. Przerażona młodzież rozpierzchła się na wszystkie strony unikając tym samym stratowania. Skrzydlaty koń zgrabnie wylądował na trawie. Rozejrzał się swoimi lazurowymi oczami. Ruszył w stronę Harry’ ego, który stał w pewnym oddaleniu od innych.

Chłopak stał jak w transie. Bał się. Oczywiście, że się bał, ale nie mógł się ruszyć. Zresztą i tak nie miałby, dokąd uciec. Słyszał, że ktoś go woła. Nie rozumiał jednak słów. Nic nie słyszał. Widział tylko te hipnotyzujące oczy zwierzęcia.

Pegaz powoli zbliżył się do niego. Zatrzymał się kilka kroków przed bladym chłopakiem. Spojrzał mu głęboko w oczy.

Wszyscy w milczeniu przyglądali się jak pegaz zgina przednie nogi. Jak pochyla nisko łeb. Jak Harry wyciąga drżącą rękę i dotyka miękkiej sierści. Jak zanurza palce w srebrnobiałej grzywie.

- Niesamowite – szepnął do siebie Hagrid. – Niesamowite.

Harry ocknął się gwałtownie. Ręką nadal trzymał na pegazie. Wiedział
już, że zyskał kolejnego przyjaciela. Gotowego bronić go aż do śmierci. Popatrzył po twarzach uczniów. Wszyscy mieli oszołomione wyrazy twarzy. Niedowierzanie mieszało się na nich z lękiem. Spojrzał na Hagrida, który wydawał się być zamyślony.

- Coś się stało, Hagridzie?

- Twoja matka też miała rękę do zwierząt.

Kolejna część lekcji minęła w miarę spokojnie. Nie licząc ukradkowych spojrzeń rzucanych w kierunku Harry’ ego.


Zasypiając Potter myślał. Zastanawiał się, dlaczego ten pegaz właśnie jego wybrał. Przecież miał na sumieniu kilka grzeszków. A jego serce z całą pewnością nie było czyste jak łza. Przypomniał sobie słowa wypowiedziane przez Hagrida: „Twoja matka też miała rękę do zwierząt.” Co to miało znaczyć? Nie wiedział.

Oczyścił umysł i zasnął.

________________________
*Biały – symbol nieskażonej niewinności, czystości, doskonałości, dobra.
**Czerwień – agresywność, żywotność i energia. Kojarzy się z ogniem i miłością, oraz z walką na śmierć i życie.
***Czerń – kolor diabła. W chrześcijaństwie – skruchy i pokuty. Jako barwa żałoby jest też barwą przyszłego zmartwychwstania.
****Zieleń – symbolizuje zarówno przyrodę, życie płodność, nadzieję, jak bierność, zazdrość, truciznę, niedojrzałość. W symbolice chrześcijańskiej widzi się ten kolor jako barwę neutralną, pośredniczącą, uspokajającą, znajdującą się w równej odległości od błękitu nieba i czerwieni piekła.
*****Brąz – kolor ziemi. W symbolice chrześcijańskiej: kolor gleby, jesieni, smutku, pokory, ubóstwa. Bywa też kojarzony z dymem pożaru i diabłem.
******Krzyż – Łączy różne pary przeciwieństw w jedną całość. Łączy się z symboliką liczby cztery (wszechświat materialny; ziemia) i liczby pięć (porządek, doskonałość). Krzyż wpisany w koło jest symbolem nieba i ziemi.
*******trąbka – w starożytności trąba ostrzegała przed zbliżającym się wrogiem i przywracała wolność niewolnikom


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Moonchild
post 02.06.2005 21:46
Post #22 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 120
Dołączył: 11.04.2005
Skąd: z daleka




Początek średnio mi się podobał, ale dalej się rozkręciło i czytało się szybko i lekko. Już nie mogę sie doczekac co będzie dalej więc pisz, pisz... smile.gif
Aha a co do tego listu i Dursley'ów to pewnie że da się domyśleć o co chodzi, ale i tak uważam, że powinnaś ich umieścić w tym liście smile.gif

Ten post był edytowany przez Moonchild: 03.06.2005 21:40


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 20.06.2005 16:06
Post #23 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




No cóż. Błędy są. Rozdział nie jest zbyt ciekawy, ale mam nadzieję, że się nie zanudzicie


ROZDZIAŁ 8
Dlaczego?



W czwartek po lekcji transmutacji Harry’ ego zatrzymała profesor McGonnagal. To, co mu zaproponowała trochę zbiło go z tropu. Wcześniej na pewno by się ucieszył. Kiedyś chciał być taki, jak jego ojciec. Przystojny, rozrywkowy, miły. Teraz jednak zrozumiał, że nigdy nie będzie taki jak Rogacz. Co więcej, nie chciał być jego idealną kopią. Miał przecież swoje własne życie i swoje problemy.

Minerwa McGonnagal, mimo iż w zawodzie nauczyciela pracowała od ponad dwudziestu lat nie mogła nadziwić się zmienności ludzkiego charakteru. Nie sądziła też, że Harry Potter może tak po prostu odmówić.

- Tak, pani profesor. Wiem, co mówię.

- Ale dlaczego?

- Nie chcę być taki jak mój ojciec. Poza tym nie jestem już w drużynie, prawda?

- Dyrektor wydał pozwolenie na twoją grę.

- Przecież to jest teraz miejsce Ginny.

- Rozmawiałam z panną Waesley. Zgodziła się zrezygnować z pozycji szukającego. Powiedziała, że woli być ścigającą.

- No cóż. Mogę zgodzić się na bycie w drużynie, ale kapitanem nie będę.

Nauczycielka nic nie mogła poradzić na upór chłopaka. Przecież to jego sprawa. Jeśli nie chce to trudno.


Ron nie mógł uwierzyć, że Harry to zrobił. Nie mieściło mu się w głowie, dlaczego jego przyjaciel nie zgodził się być kapitanem drużyny Gryfonów. Minęły już dwa dni od pamiętnej rozmowy, a rudzielec nadal nie odzywał się do Harry’ ego.

Hermina wiedziała, że między jej przyjaciółmi coś jest nie tak. Była przecież bardzo mądrą nastolatką. Nie rozumiała jednak, dlaczego Ron aż tak bardzo wścieka się na Pottera. Według niej Harry wreszcie zmądrzał i przestał zajmować się jedynie Quidichem. Nie oznacza to jednak, że nie zastanawiała się, czemu Harry odmówił. Była tego bardzo ciekawa, ale nie pytała. Jeśli Harry będzie chciał to sam jej powie.

Sam Harry nie zwracał uwagi na ciche szepty towarzyszące mu na każdym kroku. Oczywiście. Wiadomość, że chłopak odmówił przyjęcia stanowiska kapitana rozniosła się po szkole lotem błyskawicy. Powstało wiele teorii na ten temat. Jedna z ciekawszych mówiła, że Harry nie może być kapitanem, bo jako najwierniejszy ze śmierciożerców musi stawiać się na każde skinienie swego pana. W związku z tym nie mógłby prowadzić regularnych treningów. Na Rona w ogóle nie zwracał uwagi. Kiedyś na pewno mu przejdzie – myślał.

Severus Snape nie należał do osób, które łatwo dają się zaskoczyć. Teraz musiał przyznać, że jest jednak ktoś, komu udaje się to zrobić. Harry Potter. Tak… ten chłopak ma w tym polu olbrzymi talent i może się poszczycić kilkoma sukcesami. Snape w przeciwieństwie do większości osób miał ten przywilej, że wiedział, dlaczego Potter nie chciał być kapitanem. Przynajmniej tak mu się wydawało.

Draco Malfoy był zrozpaczony. Sam został kapitanem Ślizgonów i miał nadzieję na starcie z Potterem. Po prostu chciał się przekonać, który z nich jest lepszym taktykiem i organizatorem. Teraz nie miał już tej szansy.

Dyrektor szkoły, Albus Dumbledore był zdziwiony. Myślał, że Harry ucieszy się z możliwości zostania kapitanem. Harry ucieszył się, owszem, Ele tylko z powrotu do drużyny, choć i co do tego pomysłu miał obiekcje.

Zdawało się, iż jedynymi osobami całkowicie ignorującymi sprawę są nowi. Był to jednak tylko pozór. Jak większość uczniów byli tym zaaferowani, ale nie dawali tego po sobie poznać.

Skończyło się na tym, że to Ron został kapitanem. Harry powiedział nauczycielce, że jedyna osoba jaką widzi na tym stanowisku to właśnie jego rudowłosy kolega.

- Bo jest świetnym taktykiem – tłumaczył – i Quidich jest dla niego sposobem na życie.


Harry siedział przy jednym ze stolików w bibliotece. Była niedziela a on próbował napisać wypracowanie z eliksirów. „ Liść laurecji pospolitej – właściwości i zastosowanie” taki temat miał opracować. Jeszcze w wakacje nie sprawiłoby mu to problemu, ale teraz było inaczej. Hermina również nie chciała mu pomóc.

- Musisz zacząć pracować systematycznie – mówiła. – Jeśli będziesz leniuchował do niczego nie dojdziesz.

Teraz zapewne siedziała w Pokoju Wspólnym i tłumaczyła Ronowi zawiłości zaklęcia spowolnienia czasu. Swoją drogą to dziwne, że przestała całe dnie spędzać w bibliotece. Zamiast tego swój czas wolny dzieliła między Harry’ ego i Rona. Z tym, że rudzielcowi poświęcała go nieco więcej. Nie oznacza to wcale, że przestali się kłócić. Można się nawet posunąć do twierdzenia, że ich wymiany zdań nabrały nieco pikanterii.

- Cześć.

- Cześć – odpowiedział nie podnosząc głowy.

Przez chwilę panowało milczenie.

- Znam kogoś, kto ci z tym pomoże – została podjęta kolejna próba porozumienia.

Harry spojrzał na swego rozmówcę. Był to brązowowłosy chłopak. Miał brązowe,
melancholijne oczy, które w jakiś sposób wwiercały się w umysł człowieka. Kiedy się na nie patrzyło można było zapomnieć o wszystkich kłopotach.

- Pablo, prawda? – Zapytał czarnowłosy.

Skinienie głowy.

- Dlaczego sądzisz, że potrzebuję pomocy?


- Bo zazwyczaj siedzisz z rudzielcem i tą całą Granger – powiedziała czarnowłosa dziewczyna, która pojawiła się niewiadomo skąd. Ubrana była w czarne spodnie z kieszeniami i biały dopasowany t – shirt. Gdyby nie różdżka wystająca z jednej z kieszeni, z powodzeniem można by wziąć ją za mugolkę.

Bezceremonialnie dosiadła się do stolika, przy którym usiłował pracować Harry.

- I?

- Prawie, ale przerwałaś.

- Może źle się do tego zabierasz? – Nie czekając na odpowiedź kontynuowała. – Teraz ja spróbuję.

Harry udawał, że pisze. Tak naprawdę słuchał wymiany zdań bardzo uważnie. Mógł się pozbyć wielu swych dotychczasowych nawyków, pominąwszy jeden. Ciekawość. To ona nieraz wpakowała go w tarapaty, ale równie często pomagała przetrwać trudne chwile. Problem polegał na tym, że z tej rozmowy nic nie rozumiał. Jedyna rzecz, jaką udało mu się wywnioskować to fakt, że mówią o nim. Ciekawe tylko, dlaczego w taki sposób, jakby go tam w ogóle nie było.

- Widzę, że czytałeś podręcznik – odezwała się dziewczyna.

Harry postanowił udawać, że nie ma o niczym pojęcia.

- O co ci chodzi? – Zapytał najbardziej obojętnym tonem, na jaki było go stać w chwili obecnej.

Dziewczyna jedynie się uśmiechnęła.

- Kpisz, czy o drogę pytasz? Chodźcie – rzuciła na odchodnym.

Potter patrzył jak Pablo dźwiga się z krzesła. Gdy był już przy zakręcie odwrócił się i mruknął.

- Jeśli chcesz zaspokoić swoją ciekawość to radzę ci pójść z nami… I weź ze sobą pergaminy – dodał po namyśle.

Harry siedział jak spetryfikowany. Nie mógł się zdecydować. Z jednej strony bardzo chciał iść z nimi, z drugiej nie wiedział, czego się może spodziewać. Po chwili zastanowienia wybrał pierwszą opcję. Wstał, zebrał wszystkie pergaminy, pióro i kałamarz. Wolnym krokiem ruszył w stronę drzwi. Carmen i Pablo czekali przy wyjściu. Gdy tylko chłopak się pojawił skinęli mu i pokazali, że ma iść za nimi.

Dziewczyna poprowadziła ich na siódme piętro. Podeszli do obrazu jakiejś starej czarownicy ubranej w zieloną szatę. W tle widać było smoka zionącego ogniem. Zlewał się on z tłem tak bardzo, że praktycznie w ogóle nie było go widać. Black wypowiedziała jakieś niezrozumiałe słowa i portret się przesunął ukazując tym samym masywne dębowe drzwi. Wyciągnęła różdżkę, przyłożyła ją do miniaturowej wielkości literek BS znajdujących się w miejscu, gdzie teoretycznie powinna być klamka. Znowu coś wymruczała, a drzwi zniknęły nie pozostawiając po sobie żadnych śladów, zupełnie jakby ich tam w ogóle nie było. Przepuściła chłopaków przodem, rozejrzała się i zamknęła zaklęciem przejście.

Harry nigdy nie był w tym miejscu. Ba, nawet na mapie tego pomieszczenia nie było. Zastanawiał się, co to za miejsce. Był to przestronny pokój z wizerunkami smoków na każdej ścianie. Pomieszczenie było okrągłe, jakby znajdowało się w jakiejś wieży. Na wprost drzwi dostrzegł schody prowadzące zarówno w górę jak i w dół. Odwrócił się z pytającym wyrazem twarzy. Odpowiedziały mu uśmieszki w stylu „ale – ja – i – tak – wiem – więcej”.

- Witaj w hogwardzkiej kwaterze Bractwa Smoka.

- Gdzie? – Zapytał lekko zdezorientowany Harry.

- Słyszałeś. Przysięgnij, że nikt, nawet twoi przyjaciele, nie dowiedzą się o tym miejscu, ani o rozmowie, jaką tu przeprowadzimy.

- Przyrzekam – sam nie wiedział, czemu to powiedział. Musiał przyznać, że ciekawość zżerała go od środka i jeśliby nie rzucił jej jakiegoś łakomego kąska to… Wolał o tym nawet nie myśleć.

- Wiesz, co to jest Bractwo Smoka?

- Trochę o tym słyszałem.

Machnęła różdżką i pojawił się stolik oraz cztery fotele. Kolejne machnięcie i stolik został zapełniony kilkoma butelkami piwa kremowego i słodyczami. Usiedli na dużych i wygodnych fotelach z czarnej skóry. Po chwili dołączyła do czwarta osoba, Angelica White.

- Więc wy wszyscy…?

- Tak, ale nie o tym będziemy teraz mówić – odezwał się milczący do tej pory Pablo.

- Założę się, że „Historii Hogwartu” nie czytałeś. Powiem, więc w skrócie. Założyciele odkryli, że nie wszyscy czarodzieje są równie silni magicznie. Zdarzało się, że mugolak był silniejszy od czysto-krwistego. Postanowili powołać do istnienia stowarzyszenie mające na celu opiekę i szkolenie takich dzieciaków. W roku 1881 rozwiązano je. Ministerstwo tłumaczyło, że jest ono niebezpieczne, bo zrzesza najpotężniejszych czarodziejów. Potajemnie działało ono jednak nadal. W ten sposób powstała swego rodzaju elita elit. Masz jakieś pytania?

Harry milczał przez chwilę. W głowie miał prawdziwy mętlik. Chciał zadać mnóstwo pytań. Niewiele rozumiał z całej tej sytuacji i chętnie dowiedziałby się, o co chodzi. Domyślał się jednak, że niewiele więcej mogli mu powiedzieć. Przez chwilę analizował swoje wątpliwości. W końcu zdecydował się zapytać o to, co go najbardziej dręczyło.

- Tak. W jaki sposób selekcjonuje się takie dzieci?

- Jeśli czarodziej jest potężny to z czasem nagromadzona w nim energia chce się wydostać na zewnątrz. Nazywa się to wybuchem mocy. Występuje między trzynastym a szesnastym rokiem życia. Powodują go zazwyczaj silne przeżycia emocjonalne.

Harry musiał przetrawić otrzymane informacje. Teraz pozostały już tylko dwa nurtujące go pytania.

- Dlaczego ja?

- Dumbledore ci nie powiedział? – Zdziwiła się Angelica. – Powinien był powiedzieć. Prawda?

Odpowiedziało jej energiczne kiwanie głowami.

- Kiedy miałeś trzynaście lat przez przypadek nadmuchałeś swoją ciotkę.

- Skąd o tym wiesz?

- Wiemy o tobie więcej niż ci się wydaje – odezwał się Pablo.

- Byłeś wtedy wzburzony i nastąpił wybuch. Dumbledore nie zgodził się wtedy na twoją edukację w naszych szeregach. Teraz masz szesnaście lat i sam możesz podejmować za siebie decyzję. Poza tym w wakacje miał miejsce kolejny zryw i od razu ostrzegam, że będzie jeszcze jeden. Coś jeszcze?

Teraz albo nigdy – pomyślał Harry. Musiał o to zapytać. Po prostu musiał. Odkąd usłyszał jej nazwisko na uczcie powitalnej rzadko zdarzało mu się myśleć o czymś innym.

- Czy ty… - zwrócił się do czarnowłosej dziewczyny.

- …jesteś córką Syriusza Blacka? Nie, choć przyznaję, że jesteśmy rodziną. Widziałeś kiedyś drzewo genealogiczne rodziny Blacków? Jeśli tak, to zapewne wiesz, że niektóre osoby zostały z niego wykluczone. Podobnie było z moim prapradziadkiem ze strony ojca. Nie chciał przystąpić do Grindewalda, więc go wygnali. Wyjechał do Australii i tam już pozostał. Jestem, więc kuzynką Syriusza, w którejś tam linii. Więcej wiedzieć nie musisz. Przynajmniej na razie. Jeśli chcesz to Angel pomoże ci z eliksirami.

Harry po zastanowieniu przystał na propozycję. I tak nie miał, co liczyć na Herminę, zwłaszcza przez najbliższe kilka godzin. A wydawało mu się, że blondynka jest chętna do pomocy. Dziewczyna wstała i poszła w stronę schodów. Potter wstał z fotela i ruszył w ślad za Angelicą. Poprowadziła go w górę, a dokładniej na sam szczyt wieży.

Jego oczom ukazała się okazała biblioteka. Książki ustawione były od ziemi do sufitu. Każdy regał był podpisany. Na jednym widniał napis „ZIELARSTWO” a zaraz obok niego „ELIKSIRY”. Właśnie tam skierowała się nastolatka. Harry’ emu kazała usiąść przy okrągłym stole stojącym na środku pomieszczenia, a sama zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu odpowiedniego woluminu.

Harry rozglądał się ciekawie dookoła. Jego uwagę przykuła część biblioteki poświęcona czarnej magii, ale nie w taki sposób jak mówią o niej podręczniki. Bardziej wyglądało to na Dział Ksiąg Zakazanych w miniaturze.

Dziewczyna podeszła do stołu. Uchwyciła zdziwione spojrzenie Harry’ ego.

- To nasza prywatna biblioteka – wytłumaczyła. – Mamy w niej dostęp do absolutnie wszystkich książek. Jeśli cię to zainteresuje, to powiem ci, że kwatera to ukryta wieża. Dostęp do niej mają jedynie członkowie Bractwa, lub, jak w twoim przypadku, osoby, które dopiero stanął się jednymi z nas. Tak w ogóle to jest tu dużo więcej pomieszczeń, ale o nich dowiesz się w swoim czasie. A teraz zabierajmy się za te nieszczęsne eliksiry.

Pracowali tak przez ponad dwie godziny. Po raz pierwszy od pięciu lat, Harry mógł się pochwalić samodzielnie napisanym wypracowaniem z eliksirów. W tym momencie należy zaznaczyć, że Angelica, w przeciwieństwie do Hermiony, nie pokazywała, że wie więcej. Wręcz przeciwnie. Naprowadzała Harry’ ego na właściwe tory rozumowania i pozwalała samemu dojść do odpowiednich wniosków. Na koniec współpracy uśmiechnęła się i powiedziała:

- Gdybyś tylko bardziej się postarał…

Zeszli na dół. Carmen i Pablo stali naprzeciwko siebie patrząc sobie głęboko w oczy. Albo nie zauważyli przyjścia pozostałej dwójki, albo byli zbyt skupieni by cokolwiek zauważyć. Angelica wskazała Harry’ emu fotel, sama zapadła się w drugim. Zaczęła sączyć piwo kremowe.

- To trochę potrwa – wyjaśniła półgłosem.

Harry postanowił wziąć z niej przykład. Rozsiadł się wygodnie i patrzył na ten niemy pojedynek. Nie za bardzo rozumiał jego zasady, ale domyślał się, o co może w nim chodzić.

- Śmierć – odezwał się brązowowłosy chłopak.

Carmen skinęła głową.

- Zrobimy teraz przerwę. Nie chcę, żebyś mi się tu przekręcił. Jasne? – Nie czekając na odpowiedź kontynuowała. – Harry – popatrzyła na zielonookiego – tutaj minęło kilka godzin, ale na zewnątrz raptem parę sekund - widząc pytające spojrzenie chłopaka, wytłumaczyła. – To zaklęcie pętli czasu. Poczytaj o nim, albo kogoś zapytaj. Hasło tutaj podamy ci dopiero po kolejnym zrywie, jeśli oczywiście zdecydujesz się do nas dołączyć. Tymczasem spotkamy się za tydzień. Przed tym portretem, o tej samej porze. Zgoda?

Harry pokiwał głową. Wyszedł z wieży i udał się w kierunku wieży Gryffindoru. Skinął Ronowi i Hermionie. Poszedł do dormitorium, położył się na łóżku. Musiał wszystko sobie przemyśleć i poukładać w głowie. Zdecydowanie za dużo informacji dziś usłyszał. Postanowił pójść do Hagrida, ale to później. Teraz chciał jedynie odpocząć.


Hermina zastanawiała się, co stało się jej przyjacielowi. Nie była do końca pewna, ale sprawiał wrażenie jakby właśnie usłyszał, że rok szkolny zostanie przedłużony, a on na wakacje uda się do Czarnego Pana. Jak najszybciej wyrzuciła tę irracjonalną myśl. Postanowiła, że prędzej czy później dowie się, o co chodzi.

Ron patrzył na przyjaciela z dziwnym wyrazem twarzy. Ni to troska, ni to strach. Wiedział jedynie, że jego najlepszy przyjaciel brał udział w czymś, co zmieni jego życie. Nie zdawał sobie sprawy skąd ten pomysł, ale czuł, że to prawda.


W pomieszczeniu, z którego dopiero wyszedł Harry stały trzy osoby. Wyglądały jakby za chwilę miał się skończyć świat lub wręcz przeciwnie. Jakby właśnie teraz stał się największy cud w historii ludzkości.

- Myślicie, że jest gotowy? – Zapytał Pablo.

- Jest gotowy już od trzech lat – powiedziała Carmen.

- Miejmy nadzieję, że nie wyniknął z tego same kłopoty – dodała Angelica.

Wyszli z pokoju starannie zamykając za sobą drzwi. Każde rozeszło się w swoją stronę. Wrócili do rzeczywistości. Teraz, gdy Harry zna już część prawdy będą mieli jeszcze więcej roboty.


- Harry, może tak napisałbyś referat z eliksirów? – Odezwała się Hermina w niedzielę po śniadaniu.

- Już zrobiłem – mruknął chłopak. – Wczoraj.

- Kiedy? – Dziewczyna nie kryła niedowierzania. W końcu przez ostatnie pięć lat musiała gonić swoich przyjaciół do nauki.

- Nieważne. Słuchaj, może poszlibyśmy odwiedzić Hagrida. Chciałby go o coś zapytać – szybko zmienił temat na nieco bardziej bezpieczny.

- Jasne – odpowiedzieli chórkiem jego przyjaciele.

Ron do tej pory grał z Seamusem w szachy. Teraz jednak grzecznie przeprosił. W jego przypadku słowo grzecznie ograniczało się do stwierdzenia: „Sorry stary. Dokończymy później, ok.? Obowiązki wzywają.”

Przyjaciele przeszli przez portret Grubej Damy strzegący wejścia do Wieży Gryffindoru. Niespiesznym krokiem przeparadowali przez zamek i błonia. Zupełnie jakby chcieli powiedzieć całemu światu, że ich przyjaźni nic nie rozdzieli. Nie wiedzieli jeszcze jak bardzo mylne jest to stwierdzenie.

Rubeusa spotkali przy chatce, która swoimi rozmiarami bardziej przypominała dom jednorodzinny. Po tradycyjnej wymianie uprzejmości, Harry postanowił przejść do frontalnego ataku. Z doświadczenia wiedział, że jeśli się Hagrida nie przyciśnie, zwłaszcza w sprawach naprawdę ważnych, to nic się nie dowie. Oczywiście ich duży przyjaciel był straszną gadułą, ale żeby coś z niego wydusić trzeba się było do tego odpowiednio zabrać.

- Hagridzie, pamiętasz naszą pierwszą lekcję w tym roku?

Mężczyzna zamarł na chwilę. Zachowywał się jakby obawiał się tego pytania. Spojrzał jakoś dziwnie na Harry’ ego, ale skinął głową. Wziął głęboki oddech i zapytał:

- Czego chciałbyś się dowiedzieć?

- Dlaczego powiedziałeś, że moja mama też miała rękę do zwierząt?

- Przecież udało jej się usidlić twojego ojca – Rubens próbował zmienić temat. Miał rozbiegany wzrok i ręce mu się trzęsły.

- Hagridzie, nie umiesz kłamać – stwierdził Ron.

- Dumbledore – mruknął do siebie Harry. – To Dumbledore nie pozwolił ci tego mówić. Prawda? – zapytał.

Na Boga! Skąd ten dzieciak to wie? – Pomyślał mężczyzna. Nie udało mu się znaleźć odpowiedzi. Westchnął teatralnie. Zapraszającym gestem wskazał swój dom na skraju zakazanego lasu. Sam ruszył w tym kierunku, nie oglądał się za siebie. Wiedział, że trójka Gryfonów nie spocznie, dopóki nie znajdzie odpowiedzi na dręczące ich pytania. Z dwojga złego wolał sam im powiedzieć. Wiadomo, co takim dzieciakom strzeli do łba? Jeszcze gotowi uciec ze szkoły w poszukiwaniu starych znajomych Lily, albo udać się z tym problemem do Remusa.

Hermina zastanawiała się, czemu Harry tak nagle przestał lubić dyrektora. Nie pytała jednak, bo wiedziała, że niczego się nie dowie. Potter może i był lekkomyślny, ale był też uparty jak osioł. Jeśli raz coś postanowił, trwał przy tym do końca. Zauważyła, że Hagrid coś ukrywa, ale Hagrid zawsze cos ukrywał. Robił to jednak w bardzo niefortunny sposób.

Ron nie wiedział, o co chodzi jego przyjacielowi. Harry od wczoraj zachowywał się dziwnie. Nie, żeby wcześniej było inaczej, ale teraz bardzo rzucało się to w oczy. W ogóle Potter nie był sobą odkąd wrócił do szkoły po wakacjach. Stał się jakiś taki tajemniczy i zamyślony. Najgorsze jest jednak to, że nie chce powiedzieć jemu Ronowi gdzie przebywał. Zawsze mówił, że to nieważne, albo: „Wybacz Ron. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, ale nawet dla ciebie nie chcę poświęcić życia tej osoby. Po prostu nie chcę mieć na sumieniu kolejnego istnienia. A ta osoba i tak jest już wplątana w wojnę.” Nie mówiąc już o tym, że w ciągu godziny udało mu się napisać wypracowanie dla Snape’ a, co we wcześniejszych latach było nie do pomyślenia.

Sam Harry bardziej był zaintrygowany tajemnicą skrywaną przez Hagrida. W normalnych okolicznościach nie dociekałby, co to jest, ale okoliczności były jak najbardziej nienormalne. W końcu sprawa dotyczyła jego rodziców, o których praktycznie nic nie wiedział.

Weszli do chaty. Hagrid zaparzył herbatę i zasiadł przy stole. Milczał przez chwilę, po czym podjął wątek.

- Masz rację Harry. To dyrektor nie pozwolił mi o tym mówić. Pozwól, że ci opowiem całą historię – dodał szybko widząc, że Harry chce o coś zapytać. – Twoja matka była diabelnie dobrą czarownicą. Z tego, co wiem jej ulubionym przedmiotem była Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami. Nie wiem, w jaki sposób, ale umiała poradzić sobie z każdym zwierzątkiem. Zaprzyjaźniła się nawet z Aragogiem. Pamiętam, że raz…


Rudowłosa dziewczyna siedziała pod drzewem nieopodal jeziora. Nad Zakazanym Lasem krążyły jakieś cienie. Z każdą chwilą robiły się coraz większe. Powoli acz nieustannie zbliżały się od szkolnych błoni. Gdy były tuż nad granicą lasu dało się dostrzec, że to pegazy. Śliczne skrzydlate konie zaczęły podchodzić do lądowania. Przerażeni uczniowie rozpierzchli się na wszystkie strony.

Dziewczyna była zbyt zajęta czytaniem jakiejś książki by cokolwiek zauważyć. Ze stanu skupienia wytrwał ją wrzask czarnowłosego chłopaka.

- Lily, uciekaj, lecą na ciebie!
Rudowłosa odwróciła się, chcąc zapewne nakrzyczeć na chłopaka. Nie wydała jednak z siebie żadnego głosu. Z przestraszonym wyrazem twarzy zaczęła cofać się w tył. Nie mogła jednak ujść daleko. Nogą stanęła w wodzie. Szybko ją jednak wyciągnęła, kątem oka zauważając bulgotanie wody.

Delikatnie stąpając po ziemi zbliżały się do niej cztery pegazy. Jeden z nich podszedł do wystraszonej nastolatki. Spojrzał jej w oczy. Przez chwilę tak trwał, poczym lekko skłonił głowę. Nieco rozluźniona dziewczyna wyciągnęła rękę i podrapała go za uszami. Odwdzięczył jej się jeszcze niższym skłonieniem. Pozostałe zwierzęta stały z tyłu przyglądając się całemu zajściu.

Lily wsiadła na grzbiet konia. Pegaz poderwał się do lotu. Zniknęli nad Zakazanym Lasem.


- … Wróciła dopiero wieczorem - zakończył swój wywód Hagrid.

- Więc moja matka też miała pegaza? – Upewnił się Harry.

- Nie – zaprzeczył mężczyzna. – To raczej on miał ją.

Harry milczał. To co przed chwilą usłyszał wprawiło go w niemałe zdziwienie. Dowiedział się już, o co chodziło Hagridowi we wtorek. Nadal pozostawało jedno pytanie: dlaczego Dumbledore nie chciał, aby Harry o tym usłyszał? Szybko jednak odpowiedziała na nie Hermiona.

Dziewczyna gorączkowo myślała. Już gdzieś o takiej sytuacji czytała. Tylko, o co dokładnie chodziło? Jak nazywało się to zjawisko? Kim są tacy ludzie? Odpowiedź przyszła sama, gdy nastolatka patrzyła na zamyślonego kolegę.

- Łowcy – mruknęła do siebie.

- Co? – Zapytały pozostałe osoby przebywające w pomieszczeniu.

- Łowcy to ludzie polujący na potwory. Legenda mówi, że ich środkiem transportu są pegazy. Jest ich niewielu, bo zostają nimi z pokolenia na pokolenie. Ale nie ma ich już od ponad dwustu lat, kiedy to zaprzestano regularnych czystek wśród nieludzi.

Harry musiał przetrawić zasłyszane informacje. Jak na jeden dzień było ich zdecydowanie za dużo. Jeśli jeszcze miał być tym, no… łowcą to normalnie się zabić. Choć jeśli zaliczyć Voldemorta do kategorii: potwory, to całkiem prawdopodobną wydaje się być powyższa kwestia. Swoją drogą – myślał Harry – całkiem ciekawie zapowiadałoby się życie łowcy. Teraz przynajmniej wiedział, dlaczego Dumbledore przemilczał tą kwestię. Tak przynajmniej mu się wydawało.

Ron był pod wrażeniem. Słyszał o łowcach od Charliego. Jego brat zawsze interesował się smokami i takimi właśnie osobami. Ludźmi, którzy wedle wszelkich norm powinni nie istnieć. No, może nie do końca ludźmi. Bardziej legendami o takich ludziach.

Hagrid w duchu musiał przyznać rację pannie Granger. Ta dziewczyna zawsze wszystko wiedziała i to ona była mózgiem tria. Bez niej Harry i Ron już dawno by zginęli, jak ze smutkiem stwierdził mężczyzna.

Hermina była z siebie zadowolona. Już któryś raz z kolei udało jej się zaskoczyć swoich przyjaciół. Brązowowłosa lubiła wszystkich zaskakiwać, może niekoniecznie wiedzą, ale z tym wychodziło jej to najlepiej.

- Hermiono – odezwał się Ron – pomogłabyś mi napisać esej na transmutację?

Dziewczyna wzniosła oczy do nieba. Westchnęła teatralnie i twierdząco kiwnęła głową. Wiedziała, o co chodzi chłopakowi. Wypracowanie pisali razem przez cały wczorajszy wieczór. Spojrzała na Harry’ ego i chyba zrozumiała, że Ron chce zostawić przyjaciela samego, aby ten mógł wypytać Hagrida nieco dokładniej. Grzecznie się pożegnali i wyszli.

Harry był wdzięczny Ronowi. To, o co zamierzał zapytać Hagrida nie powinno wyjść z tej chatki. I zdecydowanie nie było przeznaczone dla uszu jego przyjaciół.

- Jest jeszcze coś. Prawda Hagridzie?

Mężczyzna milczał. Unikał patrzenia na Harry’ ego. Chłopak przez te kilka lat, które spędził w Hogwacie na rozmowach ze swoim dużym przyjacielem nauczył się, co to oznacza. Były dwie możliwości. Mężczyzna albo kłamał, albo nie chciał czegoś powiedzieć.

- O co chodzi? – Powtórzył swoje pytanie chłopak.

- Naprawdę chciałbym ci powiedzieć, ale…

- Więc powiedz – przerwał Potter.

- Może się przejdziemy? – Zaproponował Rubeus.

Po namyśle Harry się zgodził. Obrał teraz inną taktykę. Nie będzie naciskał, w końcu jego przyjaciel i tak coś powie. Chłopak nigdy by się nie przyznał, że taki sposób wypytywania podpatrzył u Snape’ a. W ogóle w ciągu wakacji zauważył u Mistrza Eliksirów kilka ciekawych… zjawisk. Ten mężczyzna znał się na psychologii. W końcu gdyby tak nie było to, jakim cudem udało mu się zdobyć zaufanie młodego Pottera?

Wyszli przed chatkę i wolnym krokiem udali się w stronę zagrody pegaza. Zwierzę na widok Harry’ ego majestatycznym krokiem podeszło do ogrodzenia. Wyciągnęło swoją długą szyję w stronę chłopaka obrzucając przy tym pogardliwym spojrzeniem Hagrida. Potter początkowo cofnął się kilka kroków, jednak już po chwili zaczął głaskać pegaza po jego łbie.

- Hermina nie powiedziała ci wszystkiego – odezwał się mężczyzna. – Ludzie stają się łowcami z pokolenia na pokolenie, ale pegazy również dziedziczą cechy rumaków bojowych.

- To znaczy?

- Ta tutaj – wskazał ręką skrzydlatego konia – jest potomkinią pegaza twojej matki.

Harry spojrzał na konia nieco inaczej. To, co przed chwilą usłyszał wprawiło go w niemałe zdumienie.

- Jesteś tego pewien? – Zapytał, choć już znał odpowiedź.

- Tak. Pegazy nie wybierają sobie jeźdźców przypadkowo. Zazwyczaj, jeśli jedno z rodziców było łowcą i miało pegaza, to prawie na pewno jego potomek będzie należał do spadkobiercy łowcy – wytłumaczył mężczyzna. – Jak ją nazwiesz? – Zmienił temat.

- Nie wiem – przyznał Harry. – Nawet nie wiem jak szybko potrafi latać.

Jakby na potwierdzenie tych słów zwierzę poderwało się do lotu. Z zawrotną szybkością przeleciało nad głową Hagrida i Harry’ ego. Zrobiło rundę wokół zamku i już po kilku minutach z powrotem było w swoim boksie.

- Jak strzała – mruknął do siebie chłopak.

Pegaz spojrzał na Pottera swymi pięknymi oczami i delikatnie acz stanowczo kiwnął łbem. Harry popatrzył na Hagrida, który lekko się uśmiechał.

- Chyba wybrałeś dla niej imię – powiedział donośnie. – Pegazy są bardzo mądre – powiedział, widząc, że chłopak otwiera usta – Same wybierają sobie właściciela i same wybierają swoje imię. Choć inicjatywę pozostawiają czarodziejowi.

- Tak, więc od dnia dzisiejszego masz na imię Strzała*.

Zamilkł na chwilę. Zastanawiał się jak miał na imię pegaz jego matki. I czy Hagrid będzie o tym wiedział. Zamyślonym wzrokiem przyglądał się jak Strzała spaceruje w zagrodzie, co jakiś czas schylając łeb by zerwać źdźbło trawy. Jej skrzydła błyszczały srebrem. Grzywa była nieco skołtuniona, podobnie jak ogon. Przedłużającą się ciszę przerwał Rubeus.


- Przyjdź do mnie jutru po lekcjach. Dam ci coś, co może ci się przydać w pielęgnacji Strzały.

- Dobrze.

Zbliżała się pora obiadu, więc nie śpiesząc się poszli w stronę zamku. Gdy byli już u wrót wejściowych odezwał się Harry:

- Hagdridzie, jak miał na imię pegaz mojej matki?

- Grom, miał na imię Grom**. I mogę cię zapewnić, że to imię pasowało do niego jak najbardziej.


- To jest zgrzebło – tłumaczył Hagrid. – Tym się czyści konie.

Mężczyzna już od dwudziestu minut usiłował przekazać Harry’ emu swoją wiedzę na temat koni i pegazów. Trzeba przyznać, że miał ją dość obszerną jak na kogoś, kto lubuje się w słodkich potworkach.

- Hagridzie, muszę już iść. Mam lekcje – przeprosił Harry.

Cały tydzień zleciał bardzo szybko. Nastał czwartek a z nim kolejna lekcja eliksirów. Harry bał się ego dnia jak nigdy wcześniej w swoim życiu. To dziś Snape miał oddawać wypracowania. Potter, mimo iż referat miał napisany dobrze, tego był pewien, bał się reakcji Mistrza Eliksirów. W końcu nie, na co dzień najgorszy, no prawie najgorszy uczeń oddaje tak dobre wypracowanie.

Harmiona Grangrer, mimo iż była jedną z najlepszych uczennic na swoim roku nie mogła pojąć jak jej przyjacielowi w dwadzieścia minut udało się zapisać całą rolkę pergaminu. A żeby było ciekawiej należy zaznaczyć, że tematem wypracowania były eliksiry. Nie chodzi tu o to, że Harry nigdy nie napisał tak długiej pracy z tego przedmiotu. Chodziło raczej o to, że napisał to w tak krótkim czasie.

Drzwi otworzyły się z hukiem i do klasy wkroczył nauczyciel. Jego twarz jak zwykle była chmurna, jednak tym razem bardziej przypominała chmurę gradową, bo właśnie tak czuł się jej właściciel. Szeleszcząc peleryną przeszedł przez całą salę i zasiadł za biurkiem. Groźnym wzrokiem potoczył po twarzach garstki uczniów. Uśmiechnął się ironicznie i zaczął przeglądać plik kartek, na których były wypracowania szóstego rocznika.

Snape myślał, że eksploduje. Kilka minut temu zakończyła się jego rozmowa z dyrektorem na temat,: „jakie postępy robi młody Potter?” Jakoś mu to idzie Albusie. Najgorsze jest to, że Severus czuł się jak uczniak, który coś przeskrobał, a Naczelny Postrach Hogwartu nienawidził się tak czuć. Dodatkowym czynnikiem wpływającym na jego zły nastrój był referat Złotego Chłopca. Z miłą chęcią na poprawienie sobie samopoczucia wpisałby temu bachorowi ocenę nędzną, ale nie mógł. Niechętnie, ale musiał przyznać, że Harry zasłużył, na co najmniej Zadowalający, żeby nie powiedzieć Powyżej Oczekiwań.

Nabrał powietrza w płuca, po czym je wypuścił ze świstem. Operację taką powtarzał jeszcze kilka razy. Zdawał sobie sprawę, że musi wyglądać komicznie sapiąc jak lokomotywa, ale nie obchodziło go to. Szczerze powiedziawszy mało, co go obchodziło. W klasie zapanowała cisza i wszyscy wpatrywali się w Mistrza Eliksirów z mieszaniną uprzejmego zdziwienia i strachu.

- Sprawdziłem wasze wypociny i z żalem muszę stwierdzić, że tylko nieliczne osoby wzięły się do pracy – przerwał milczenie. – Panie Malfoy – zwrócił się do blondyna – zawiodłem się na panu. Myślałem, że bycie w klasie owutemowej do czegoś zobowiązuje, ale widocznie się pomyliłem. Dam panu dobrą radę. Proszę mniej uganiać się za panną Parkinson, a nieco więcej czasu poświęcić nauce.

Harry kątem oka zauważył, że Draco jest cały czerwony. Można było się tego spodziewać zwarzywszy na fakt, że w przypadku blondyna nawet lekki rumieniec wydaje się być czerwoną plamą.

- Black, czego uczyli cię w poprzedniej szkole?

- Ja wcześniej uczyłam się prywatnie – przerwała dziewczyna. Z jej twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji.

- Nie przerywaj, kiedy mówię! Twoje wypracowanie jest dobre, ale napisane jest w stylu podręcznika dla czarnoksiężników. Powyżej oczekiwań.

Hermina spojrzała na Carmen podejrzliwym wzrokiem. Nie chodziło jej już o to, że dziewczyna była jej konkurencją, ale o sam fakt, że była jakaś wyjątkowo tajemnicza. No i jeszcze jej nazwisko. Swoją drogą to dziwne, że Harry nie spadł z ławy, kiedy dowiedział się jak dziewczyna się nazywa.

- Angelica White muszę przyznać ma zadatki na Mistrza Eliksirów. Wybitny. Pablo Sangre twój esej jest ciekawy, ale ma kilka braków. Powyżej oczekiwań. Alicja Redsey jest kilka usterek, ale ogólnie jest dobrze. Powyżej oczekiwań. Frank Hooper nie spisałeś się chłopcze. Nędzny. Ester Griffin nie poszło ci zbyt dobrze. Mam nadzieję, żę następnym razem pójdzie ci lepiej. Zadowalający.

Harry’ emu pociły się ręce, a serce waliło jak młotem. Nie mówiąc już o tym, że żołądek podchodził mu do gardła, a w środku latało stado wściekłych motyli. Już za chwilę miał się dowiedzieć czy jego praca była chociażby na średnim poziomie. Gdyby tak udało mu się dostać zadowalający… byłby w siódmym niebie.

Snape przeszedł przez całą długość sali. Zatrzymał się przy Hermionie i spojrzał na nią z góry. O ile wcześniej mówił obojętnym tonem, o tyle teraz jego głos ociekał wręcz jadem.

- Panna Granger jak zwykle się rozpisała. Może gdyby było tego nieco mniej… - tu wskazał na nieco ponad dwie rolki pergaminu – byłby wybitny, a tak nie pozostaje mi nic innego jak wpisać pani Powyżej Oczekiwań.

Hermina była zbulwersowana. Napisała przecież wszystko, co trzeba, a fakt, że było tego troszkę dużo… no cóż, dziewczyna lubiła pisać. Przypuszczała nawet, że gdyby spróbowała swoje wypracowanie streścić, nie zawarłaby w nim wszystkich faktów.

Mistrz Eliksirów trzymał w ręce ostatnią kartkę. Spoglądał na nią jakby sam nie wierzył w to, co widział. Wolnym krokiem skierował się w stronę katedry. Zatrzymał się przy ławce Harry’ ego i patrzył na niego intensywnie. W końcu odezwał się z olbrzymią dawką drwiny.

- Obecny tutaj pan Potter oddał mi wypracowanie, którego treści zapewne sam nie rozumie. Gdyby nie panna Granger…
- Hermiona mi nie pomagała – zaperzył się chłopak.


- Czyżby? – Nauczyciel nie krył zdziwienia. - W takim razie powie mi pan, w jakich eliksirach wykorzystuje się liść laurecji pospolitej?

- W wywarach – na zatrucia odzwierzęce i w maściach – na ukąszenia.

Snape patrzył na chłopaka z niedowierzaniem. Teraz miał dowód, na to, że Złoty Chłopiec Gryffindoru nauczył się tematu. Nie miał jednak pewności, z kim pisał referat, bo na pracę samodzielną to mu nie wyglądało. A nawet, jeśli ktoś mu pomagał to się do tego nie przyzna.

- Jeśli nie wierzy pan, że pisałem sam, to proszę zapytać bibliotekarkę. Z pewnością powie, że byłem w bibliotece sam – odezwał się niespodziewanie Harry.

- Możesz być pewny, że zapytam. Tymczasem mogę postawić ci Powyżej Oczekiwań, bądź jednak pewny, iż jeśli okaże się, że jest to praca grupowa tak obniżę ci ocenę.

Harry nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Po raz pierwszy od pięciu lat udało mu się dostać z eliksirów coś ponad Zadowalający. Był tym tak zaaferowany, że prawie nie usłyszał, jaki eliksir, mieli dziś robić. Był to syrop z mniszka lekarskiego. Wynalazek całkiem mugolski, ale jakże przydatny w świecie czarodziejów. Był dobry na kaszel. Z pozostałych kwiatów można było zrobić maść.

Piątek, lekcja transmutacji szóstego rocznika Gryffindor – Slytherin. W klasie rozbrzmiewają okrzyki: Fertivre! Jest to zaklęcie sprawiające chwilową zmianę człowieka w kogoś innego. Bardzo przydatne zwłaszcza w czasie walki, ale też niebezpieczne. Używanie go jest bardzo ryzykowne. Zaklęcie najlepiej wychodziło, jak zwykle Hermionie.

Po skończonej lekcji Harry spakował się i zamierzał wyjść. Nie doszedł nawet do drzwi, gdy zatrzymała go profesor McGonnagal. Wydawała się być na coś zła, ale mogło to być tylko złudzenie.

- Coś się stało, pani profesor? – zapytał niepewnie Harry.

- Czy się stało to się dopiero okaże – odparła nauczycielka. – Tymczasem dyrektor chciałby cię u siebie widzieć.

Potter był nieco przestraszony. Już wcześniej spodziewał się, że Dumbledore zechce z nim porozmawiać, ale szczerze powiedziawszy, miał nadzieję, że nastąpi to nieco później. Harry, weź się w garść. Wszystko będzie w porządku – pomyślał. Nauczycielka ciągle na niego patrzyła, więc skinął potakująco głową. W sumie, dlaczego niemiałby dowiedzieć się, czemu dyrektor ukrywał przed nim prawdę? Przez tyle lat kazał mu żyć w nieświadomości, a później również nie raczył powiedzieć, kim tak naprawdę byli jego rodzice.

- Zapewne dotrze pan do gabinetu dyrektora sam. Hasło to „wiśniowe żelki”.

Chłopak skinął głową i wyszedł. Nauczycielka jeszcze przez chwilę patrzyła w ślad za nim. Coś jej się nie podobało, coś w jego oczach. Zazwyczaj pogodne, nabierały wyglądu gradowej chmury, gdy tylko wspomniało mu się o Dumbledorze. Chłopak się zmienił, tego kobieta była pewna. Nie wiedziała tylko, co ta zmiana oznacza.


- Wzywał mnie pan, dyrektorze? – zapytał Harry, gdy tylko wszedł do okrągłego pomieszczenia.

- Tak, Harry. Usiądź.

Chłopak spełnił polecenie. Przez chwilę wpatrywał się w intensywnie niebieskie oczy mężczyzny. Sam nie wiedział, co chce w nich zobaczyć. Może współczucie, może troskę. A najlepiej prawdę. Harry uzmysłowił sobie, że jeszcze nigdy z ust Dumbledore’ a prawdy. Owszem, dyrektor nie kłamał, ale tylko w sprawach, które Potter rozgryzł samodzielnie.

Mężczyzna również patrzył w zielone oczy nastolatka. Zastanawiał się, o czym myślał czarnowłosy, co kryło się w jego głowie. Próbował legilimencji. Nie, nie takiej normalnej. Chciał spróbować Czytania. Do tej pory tylko dziesięciu czarodziejów to umiało. Skupił się, cały czas patrzył w oczy chłopca. Po chwili zaczęły napływać do niego myśli:

Dlaczego zawsze musi kłamać? Czemu nigdy nie powiedział prawdy? Bał się? Nie, on się nie boi. Cholerny pozorant! Już lepiej by było, gdyby… Potok myśli został nagle przerwany. Mężczyzna przez chwilę mrugał ze zdziwieniem powiekami. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystko było na swoim miejscu. Napotkał skupiony wzrok młodego Pottera. Chłopak wpatrywał się w niego bardzo intensywnie.

- Dlaczego pan to zrobił? – zapytał, gdy tylko spostrzegł, że profesor doszedł do siebie.

- Co zrobiłem?

- Niech pan nie udaje! Kazał mi się pan uczyć oklumencji, a teraz próbuje przeglądać moje myśli. Czemu?!

- Co cię napadło, Harry? Nie próbuję przeglądać twoich myśli.

- Akurat – prychnął chłopak.

W pomieszczeniu zapanowała napięta cisza. Nikt się nie odzywał, nawet Fawkes zamilkł. Białowłosy wpatrywał się w czarnowłosego. Chłopak się zmienił, przestał być grzecznym chłopczykiem. Stał się bardziej pewny siebie i jakby nieco mniej zagubiony. Mężczyzna zastanawiał się, czy dobrym pomysłem było wysłanie chłopaka do Severusa. Kilka miesięcy temu nie było bezpieczniejszego miejsca, ale teraz… Harry zaczął upodabniać się do Mistrza Eliksirów. Z całą pewnością nie wróżyło to nic dobrego.

Harry patrzył na mężczyznę z dziwnym wyrazem twarzy. Nie wiedział, czemu domyślił się, że Dumbledore czyta mu w myślach. Może wcale tego nie robił, a Harry jest tylko przewrażliwiony na tym punkcie?

- Chciałbym z tobą porozmawiać, Harry – odezwał się po chwili.

Chłopak spojrzał na niego przeciągle, po czym skinął głową.

- Zastanawiałem się, czy jest coś, o czym chciałbyś mi powiedzieć?

- Jest pan przecież dyrektorem. Powinien pan wiedzieć, co się dzieje w szkole.

- Ale nie wiem co dzieje się w głowach uczniów.

- Czyżby? – Harry nie krył niedowierzania.

Rozmowa jakoś się nie kleiła. Zabrakło obecnej w ich poprzednich rozmowach przyjaźni i czegoś na wzór zaufania. Harry wiedział, że już nic nie będzie ze spotkania. Wstał pożegnał się i wyszedł. Bez zbędnych słów, jedynie krótkie „dowidzenia”.

Mężczyzna pokiwał głową. Patrzył w ślad za chłopakiem. Nie wiedział, gdzie popełnił błąd. A może błędu w ogóle nie było? Może Harry po prostu dorastał? Co do ostatniego musiał się zgodzić. Młody Potter dorósł. Szybciej nawet niż inni jego rówieśnicy. Pominąwszy Rona i Hermionę, bo oni zawsze byli przy chłopaku. Razem pakowali się w kłopoty i razem z nich wyplątywali.

Harry biegł przez hogwardzkie korytarze. Poruszał się tak szybko i cicho, że z powodzeniem mógłby zostać wzięty za Mistrza Eliksirów, brakowało mu jedynie czarnej, powiewającej peleryny.

Chłopak był zdenerwowany. Wracał właśnie z „rozmowy” z dyrektorem. Jeszcze trzy miesiące temu byłby zadowolony z możliwości spotkania się z Albusem Dumbledorem. Ale czasy ich sympatii minęły już dawno. Właściwie sam nie wiedział, kiedy dokładnie. Czy po bitwie w Departamencie Tajemnic, czy może dopiero w wakacje? Obie możliwości wydawały się być równie prawdziwe.

Na „pogaduszkach” z dyrektorem minęło mu ponad trzydzieści pięć minut. Za jakieś piętnaście do Wielkiej Sali zaczną się schodzić uczniowie i nauczyciele, by we względnym spokoju zjeść obiad. Do przejścia zostało mu jeszcze kilka korytarzy. Zatrzymał się przy wielkim witrażowym oknie. Wyjrzał na błonia. Zazwyczaj to go uspokajało, ale nie tym razem. Z zaciśniętymi szczękami odwrócił się i odszedł.

Kiedy tylko pomyślał o Dumbledorze ogarniała go wściekłość. Nie wiedział, czemu. Chyba, dlatego, że ten mężczyzna przez cały czas kłamał mu w żywe oczy. Nawet teraz to robił.


Wszedł do Wielkiej Sali. Usiadł przy stole Gryffindoru. Nie był głodny, więc jedynie siedział i patrzył w pusty talerz. Nie usłyszał wchodzących kolegów. Po pięciu minutach wstał i wyszedł, nie zwracając uwagi na zaintrygowane spojrzenia uczniów. W drzwiach minął się z dyrektorem, który ciepło się do niego uśmiechnął. Harry spojrzał na niego chłodno i bez słowa wyminął. Mężczyzna wzruszył ramionami i podszedł do stołu prezydialnego.

Mistrz Eliksirów przyglądał się tej scenie z niemałym niepokojem. Gdyby, któryś z uczniów spojrzał na niego w tej chwili zobaczyłby zapewne zdziwienie malujące się na beznamiętnej zazwyczaj twarzy mężczyzny.

Draco Malfoy wyplątał się z uścisku Pansy Parkinson. Wstał od swojego stołu i podążył do wyjścia. Był zaintrygowany zachowaniem Pottera, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Przez chwilę stał bez ruchu. Po chwili skierował się w stronę dziedzińca.

Potter siedział na starej ławce noszącej ślady nieudanych pojedynków o północy. Blondyn przez chwilę obserwował milczącą postać Harry’ ego. Bezszelestnie podszedł do czarnowłosego. Stanął za jego plecami i odezwał się sarkastycznym tonem:

- No proszę. Czyżby Potter miewał humory?

Harry odwrócił się błyskawicznie. Za plecami Ślizgona zobaczył połowę Slytherinu i tyleż samo Gryfonów. Chłopak uśmiechnął się szelmowsko. Bardziej przypominał teraz swojego ojca niż siebie. Spojrzał w szare oczy Malfoy’ a.

- No proszę. Czyżbyś był zazdrosny?

- O co niby?

Potter popatrzył na blondyna, przeniósł wzrok na przyglądających się im uczniów i z powrotem na Draco. Kątem oka spostrzegł zbliżającego się Snape’ a. Mistrz Eliksirów stanął w cieniu i przyglądał się rozgrywającej się scenie.

- Nie wiem. Może o to, że ja mam przyjaciół, a ty jedynie tych dwóch przerośniętych debili próbujących robić za ochroniarzy? O przepraszam, byłbym zapomniał o tej mopsowatej piękności, która cały czas ślini się na twój widok.

Większość zgromadzonych wybuchła głośnym śmiechem. Ron zaczerwienił się aż po cebulki włosów. Hermiona zakryła usta dłonią i pokręciła głową z niedowierzaniem. Nie spodziewała się, że Harry będzie w stanie powiedzieć coś takiego. Chyba nikt się tego nie spodziewał.

Malfoy pstryknął palcami. Tuż za nim pojawili się jego goryle. Harry uśmiechnął się ironicznie. Pokiwał z politowaniem głową i odwrócił się zamierzając odejść. Nagle na ramionach poczuł dwie silne ręce. Brutalnie został odwrócony twarzą do blondyna.

W międzyczasie na dziedziniec dotarła prawie cała szkoła. Nauczyciele próbowali przedrzeć się do epicentrum zdarzeń, jednak raz po raz zostali odpychani w tył. Nawet Dumbledore nie mógł na to nic poradzić. W stosunku do uczniów nie można przecież stosować żadnych zaklęć. No chyba, że na lekcjach w celach poglądowych.

- Czyżbyś Malfoy sam nie umiał sobie ze mną poradzić? – zapytał ironicznie Potter.

- Zamknij się! – wrzasnął rozwścieczony Draco. – Nie będziesz obrażał moich… kolegów!

- Co mi zrobisz, żebym tego nie robił?

Blondyn ostentacyjnie przechadzał się po dziedzińcu. Minę miał wyniosłą i władczą. W tej chwili to on był górą nad tym kretynem Potterem.

- Naprawdę chcesz iść w ślady swojego ojca? – spytał nad wyraz poważnie Harry.

- Nic ci do tego – burknął młody dziedzic fortuny Malfoy’ ów.

- Skoro tak twierdzisz – odpowiedział obojętnie czarnowłosy. – Nie zdziw się jednak, jeśli kiedyś będę musiał cię zabić – dodał już ciszej.

Tego Malfoy’ owi było za dużo. Wziął zamach i uderzył Harry’ ego w brzuch. Potter zgiął się w pół. Podniósł głowę by zobaczyć uśmiechniętą twarz oprawcy.

- Czyżbyś zapomniał jak używa się różdżki?

Wszyscy zgromadzeni na dziedzińcu przypatrywali się temu z niemałym zdziwieniem. To co wcześniej ich bawiło, teraz wydało się zbyt nierealne. Slizgoni jeszcze przed chwilą cieszyli się, że ktoś da popalić temu kretynowi, Zbawicielowi Świata. W chwili obecnej mieli wrażenie, że Malfoy przesadził. Gryfoni jęknęli. Krukowi i Puchowi patrzyli na to z szeroko otwartymi oczyma.

Nikt nie słyszał, o czym rozmawiają ze sobą dwaj młodzieńcy. Z gestykulacji blondyna jasno dało się wyczytać furię. Zdecydowanie nie podobała mu się odpowiedź czarnowłosego.

- Umiem, ale obawiam się, że jeśli jej użyje to nie będę potrafił nad sobą zapanować.

- Czyżbyś bał się trafić, do Azkabanu? Mógłbyś być blisko ojca. Nie cieszysz się na taką ewentualność?

Malfoy odwrócił się. Wziął głęboki oddech, poczym z rozpędu próbował uderzyć Harry’ ego. Nim jednak jego pięść dotarła do celu stało się coś dziwnego.

Białe, oślepiające światło rozbłysło na środku dziedzińca. Malfoy, Crabbe i Goyle zostali odepchnięci do tyłu. Po chwili nastąpiła krótka ciemność, a następnie wszystko wróciło do normy.

Osoby przyglądające się całemu zajściu ujrzały Harry’ ego stojącego na środku wolnej przestrzeni. Chłopak był blady, a z nosa i kącika ust ciekła mu krew. Patrzył przed siebie niczego jednak nie widząc.

Severus Snape w przeciwieństwie do całej reszty zarówno uczniów jak i nauczycieli nie był zdziwiony oglądaną sytuacją. Przecież już raz miał okazję oglądać coś takiego w wykonaniu Pottera.

Czarnowłosy chłopak zachwiał się lekko, po czym upadł. Nie ruszał się przez kilka sekund, potem nagle wstał. Potoczył nieprzytomnym wzrokiem dookoła siebie. Spojrzał na Malfoy’ a, który ciągle jeszcze leżał na posadzce.

- Koniec przedstawienia – powiedział na tyle głośno, by wszyscy go usłyszeli.

Ruszył wolnym krokiem w stronę jednego z korytarzy, którym najprościej było dotrzeć do wierzy Gryffindoru. Uczniowie rozstępowali się przed nim ciągle nie wierząc, co się stało. Chłopak przez nikogo nie niepokojony dotarł do swojego dormitorium. Położył się na łóżku, zwiną w kłębek i zasnął.

Normalnie nie spał w ciągu dnia, ale teraz sytuacja była inna. Czuł się zmęczony i wypompowany. Wiedział, że na dziedzińcu stało się coś dziwnego. Coś, co już raz miało miejsce, ale wtedy było inaczej. Nie było światła i tej mocy, lub raczej energii przepływającej przez jego ciało i usilnie próbującej wydostać się na zewnątrz.


- I co o tym sądzisz? – odezwał się brązowowłosy chłopak.

- Pierwszy raz widziałam coś takiego – odpowiedziała czarnowłosa.

- Przecież to był tylko kolejny wybuch – blondynka próbowała wszystko bagatelizować.

Pozostałe osoby przebywające w salonie spojrzały na nią z politowaniem.

- To był kolejny wybuch, ale w formie rozbłysku – zaczął tłumaczyć chłopak. – W dodatku ukierunkowany.

- A to, jak na trzeci raz było całkiem pokazowe. Pamiętasz swój pierwszy rozbłysk? – pałeczkę przejęła Carmen.

Oczywiście, że pamiętała. Jak mogła zapomnieć coś takiego? Z okien powypadały szyby. Wszystkie fioki zostały potłuczone. W wyniku, czego powstało niezłe zamieszanie. Eliksiry połączyły się ze sobą tworząc mieszankę wybuchową. Przez dwa dni nikogo nie wpuszczano do pomieszczenia, próbując doprowadzić wszystko do należytego porządku.

- Nasze wyglądały dokładnie tak samo – powiedział Pablo. – A w przypadku Harry’ ego miały miejsce dwa ukierunkowane wybuchy. Pierwszy na tą całą Marge, a drugi dzisiaj. Macie jakieś propozycje?

- Poszukajmy czegoś w bibliotece – zaproponowała Angelica. – Może coś znajdziemy, a jeśli nie to napiszemy do…

- Wiesz, jak chcesz to jednak umiesz wymyślić coś z sensem.

- Dziękuję. Nawet nie wiesz ile znaczą dla mnie twoje słowa, Pablo.

Wszyscy wybuchli głośnym śmiechem. Wymiany zdań tej dwójki, stały się dla Bractwa idealnym oderwaniem od codzienności. Często słyszano teksty w stylu „zachowujecie się jak stare małżeństwo, ale nie przerywajcie, bo słucha się was tak fajnie”. Nawet dorośli nie mogli powstrzymać się od komentarzy. Dwójce przyjaciół nie przeszkadzało to w najmniejszym stopniu i z oślim wręcz uporem prześcigali się w wymyślaniu coraz to nowych, bardziej uszczypliwych odzywek.

____________

* Strzała – dalekosiężna i przebijająca na wylot, w powszechnym odczuciu symbolizuje szybkość, ruch, zagrożenie, dążenie do celu.
**Grom – w wielu dawnych kulturach potężny objaw istnienia mocy nadprzyrodzonych – najczęściej bogów, którym przypisywano też tworzenie błyskawic.




--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Moonchild
post 10.07.2005 22:46
Post #24 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 120
Dołączył: 11.04.2005
Skąd: z daleka




Dawno tu nie zaglądałam. Nawet nie zauważyłam, że jest nowa część. Początek mi się podobał ale końcówka... Ledwo przez nią przebrnęłam. Sama nie wiem dlaczego. Jakoś żle się ją czytało. Znowu sporo literówek. Hermina zamiast Hermiona no i quidditch pisze się przed dwa d...


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 14.07.2005 22:49
Post #25 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Jeśli są błędy - przepraszam. Nie jest to jednak moją winą, a bety, którą został Paweł.

ROZDZIAŁ 9
Decyzja



Następnego dnia Harry obudził się z potwornym bólem głowy. Zamglonym wzrokiem rozejrzał się po dormitorium. Jego współlokatorów nie było już w łóżkach. Przez okna wpadały delikatne promienie słońca, które zdecydowanie nie wyglądały na poranne. Założył okulary i zaczął wyplątywać się z prześcieradeł, co skończyło się upadkiem na podłogę z głośnym łoskotem.

Przeklinając w myślach podniósł się na nogi. Szybkim ruchem różdżki naprawił okulary, które nieco się potłukły w wyniku zderzenia z podłogą. Włożył na siebie ubranie i powolnym krokiem ruszył w stronę Pokoju Wspólnego.

Zbliżając się do pomieszczenia usłyszał przyciszoną rozmowę swoich przyjaciół. Przykucnął na schodach chowając się w cieniu balustrady.

- Oh, nie mówcie, że niczego nie zauważyliście – denerwowała się Hermiona. – Śpicie z nim w jednym dormitorium!

- Hermiono, przez ostatnie pięć lat nie dawałaś nam spokoju i kazałaś się uczyć – mówił spokojnie Ron. – Teraz, kiedy Harry rzeczywiście zaczął się uczyć, masz jakieś irracjonalne wątpliwości.

Na chwilę zaległa cisza, którą przerwał Neville.

- Nie wiem czy to ważne, ale wydaje mi się, że on zachowuje się jak Snape.

- To jest akurat dziwne, ale nie niezwykłe – odezwał się Seamus. – Kilku uczniów ze starszych roczników, zwłaszcza ze Slytherinu tak robi – dodał tytułem wyjaśnienia. – Bardziej dziwi mnie, że oni ze sobą rozmawiają.

- Jakbyś nie zauważył rozmawiają ze sobą od pięciu lat – powiedziała Hermiona.

- Przez ostatnie pięć lat, to oni się ze sobą kłócili, jakbyś nie zauważyła – poparł kolegę Ron. – Nigdy nie rozmawiali ze sobą jak normalni ludzie. Co więcej, teraz tak jakby się tolerują?

Dziewczyna zamyśliła się. Oczywiście zauważyła, że jeden z jej przyjaciół zachowuje się zgoła dziwnie. Snape też, ale on nigdy nie zachowywał się normalnie. Przynajmniej jak na ogólnie przyjęte standardy.

- Jest jeszcze coś – kontynuował rudzielec. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco. – Chyba przestał mieć koszmary, a przynajmniej nie budzi się w nocy z krzykiem.

- Myślisz, że…

- Na pewno. Inaczej, po co chodziłby do Nietoperza dwa razy w tygodniu?

- Mówił przecież, że ma dodatkowe eliksiry – sprzeciwił się Dean. – A tak swoją drogą to, o czym wy mówicie?

- Nieważne – skwitowała Hermiona. – Ale nadal uważam, że dzieje się z nim coś niedobrego.

Harry jeszcze przez chwilę siedział nieruchomo. Zauważyli jego zachowanie. Musi być bardziej ostrożny. Zdecydowanie. Podniósł się na nogi i ze znudzonym wyrazem twarzy zszedł ze schodów. W chwili obecnej dziękował Merlinowi i wszystkim znanym bóstwom za podręcznik aktorstwa. Dzięki niemu z łatwością mógł kłamać. Nie każdemu, ale jednak.

- O czym tak zawzięcie dyskutowaliście? – Wszyscy spojrzeli na niego z niepewnymi minami. – Mówiliście tak głośno, że aż na górze było was słychać.

Była to wierutna bzdura, ale oni o tym nie wiedzieli. Poza tym Harry mówił bardzo przekonująco, więc nie sposób było mu nie uwierzyć. Zwłaszcza, kiedy delikatnie uśmiechnął się do Ginny, która, co prawda brała udział w tym nadzwyczajnym posiedzeniu, ale w ogóle się nie odzywała. Dziewczyna zarumieniła się lekko.

- Harry, ty mi siostry nie podrywaj – powiedział z udawaną złością Ron.

Czarnowłosy chłopak uśmiechnął się bezczelnie. Oczy mu się niebezpiecznie zaiskrzyły. W tym momencie bardzo przypominał swojego ojca, ale tego wiedzieć nie mógł.

- Nie zamierzałem jej podrywać – rumieniec panny Weasley wyraźnie przybladł. – Nie bierz tego do siebie Ginny – dodał szybko. – Jesteś naprawdę ładną dziewczyną i mogę zaświadczyć, że w tym szacownym gronie jest ktoś, komu na tobie zależy. Słyszałem też jak jakiś piąto roczny Krukon mówił, iż chciałby iść z tobą, do Hogsmade w czasie najbliższego wypadu, ale wstydzi ci się o tym powiedzieć, bo boi się reakcji Rona.

Wszyscy spojrzeli na niego podejrzliwie. Zwłaszcza Hermiona.

- A ty skąd o tym wiesz? – Zapytała rudowłosa dziewczyna.

- Myślę, że Hermiona nie chodzi do biblioteki po to, żeby się uczyć. Przynajmniej nie tylko po to. – stwierdzeniem tym zarobił zdziwione spojrzenia swoich rozmówców. – Biblioteka jest jak Wielka Sala – zaczął tłumaczyć jak nic nierozumiejącym dzieciom. – To tam rodzą się wszystkie plotki, rozpełzają się potem po szkole, ale swój nędzny, lecz jakże hulaszczy żywot zawsze kończą w miejscu swych narodzin.

Ron, podobnie jak pozostali chłopcy patrzyli na niego w niemałym szoku. Od początku roku szkolnego Harry zachowywał się inaczej niż zwykle i każdy z nich to zauważył, ale jego dzisiejsza przemowa była wręcz dziwaczna. Żaden z nich tak naprawdę nie spodziewał się usłyszeć z ust kolegi więcej niż kilka zdań. Zwłaszcza z samego rana. Co prawa teraz było już południe, ale Harry najwyraźniej dopiero teraz wstał z łóżka, na co wskazywały wyjątkowo sterczące włosy, teoretycznie, więc powinien być raczej milczący i nie grzeszyć elokwencją.

Hermiona Granger swoim zwyczajem zmarszczyła brwi. Zawsze tak robiła, kiedy była zamyślona, zirytowana lub wściekła.

- Harry – odezwał się Ron – skończ filozofować.

Czarnowłosy chłopak uśmiechnął się bezczelnie. W następnej chwili klęczał z głową dotykającą podłogi przed swoim rudowłosym kolegą.

- Jak sobie życzysz, mój panie. Czy jest coś jeszcze, co mogę dla ciebie zrobić? – Powiedział najbardziej służalczym tonem, na jaki było go stać. Należy pamiętać, że takiego tonu był zmuszony wysłuchiwać w czasie swoich nocnych wizji z Voldemortem w roli głównej. Pech chciał, że bardzo często trafiały mu się Cruciatusy rzucane na Petera Pettigrew, najbardziej służalczego szczura świata.

Jego zachowanie wywołało salwę śmiechu w Pokoju Wspólnym. Hermiona jeszcze bardziej się zmarszczyła. Ginny teatralnie przewróciła oczami. Neville, Dean i Seamus patrzyli na chłopaka podejrzliwie. Zdecydowanie nie było z nim w porządku. Ron spojrzał na przyjaciela szeroko otwartymi oczami.

- Harry, dobrze się czujesz?

- Znakomicie Neville. Nie ma nic lepszego niż porcja dobrego humoru na sam początek dnia.

- Mówisz jak swój ojciec – odezwała się Ginny.

- Zamilcz kobieto i z łaski swojej nie mów przy mnie o tym człowieku z przerostem głupoty nad rozumem.

To stwierdzenie spotkało się z pełną zdziwienia ciszą. Nikt nie spodziewał się, że Harry w taki sposób może wyrazić się o swoim świętej pamięci ojcu. Hermiona, o ile to możliwe zmarszczyła brwi jeszcze bardziej. Po chwili odezwała się niepewnym głosem.

- Harry, co właściwie stało się wczoraj? To znaczy, co to dokładnie było za światło?

- Rozbłysk. Chyba rozbłysk – powiedział obojętnie. – Teraz wybaczcie, ale jestem głodny w związku, z czym zamierzam coś skonsumować.

Nie czekając na reakcję pozostałych przeszedł przez portret Grubej Damy.

- Czy teraz mi wierzycie? – Zapytała brązowowłosa Gryfonka po kilku minutach ciszy.

- Przyznaję, miałaś rację – odpowiedział jej rudowłosy chłopak. – Czy nie uważasz, że powinniśmy wezwać sanitariuszy z Munga? Tych od trwałych uszkodzeń mózgu.

- Nie, Ron. Poczekajmy jeszcze trochę. Miejmy nadzieję, że mu przejdzie.

- Nadzieja matką głupich – odezwała się najmłodsza latorośl Weasley’ ów.

Harry powoli acz nieustannie przybliżał się do kuchennego wejścia. Tyle razy pokonywał już tą drogę, za każdym razem szybko i kryjąc się pod peleryną niewidką. Teraz było inaczej. Szedł tam otwarcie w nadziei dostania czegoś smacznego do jedzenia.

Czuł się dziwnie i to bynajmniej nie z powodu innego sposobu dotarcia do kuchni. Od kilku dni miał wrażenie, jakby to ktoś inny był w jego ciele, a on jedynie obserwował wszystko z boku. Wczoraj na krótką chwilę znowu był sobą. Wtedy, na dziedzińcu.

Doszedł do wielkiego obrazu przedstawiającego owoce. Połaskotał gruszkę, która po kilku sekundach zmieniła się w klamkę. Wszedł do środka. Od razu ze wszystkich stron obskoczyły go skrzaty. Tuż przy nodze Harry’ ego pojawił się Zgredek rozpędzając pozostałe stworzenia na boki.

- Czego sobie Harry Potter sir życzy?

- Czegoś do jedzenia – mruknął.

Został poprowadzony do niewielkiego stołu. Usiadł na krześle i zaczął jeść przyniesione przez Zgredka kanapki, popijając je sokiem z dyni. Skrzat mówił coś do niego, ale chłopak nie słuchał. Po co miałby? Wypowiedzi swojego skrzaciego przyjaciela znał już niemal na pamięć.

Po kilkunastu minutach podziękował za spóźnione śniadanie i z obietnicą przekazania Hermionie, iż ma więcej nie zostawiać czapeczek w Pokoju Wspólnym opuścił kuchnię.

Wrócił do wieży Gryffindoru. Jego przyjaciele siedzieli przy kominku. Ron, Dean i Seamus grali w eksplodującego durnia, Neville tłumaczył Ginny jakieś zagadnienie z zielarstwa, a Hermiona jak zwykle czytała grubą księgę. Jak Harry zauważył były to eliksiry.

Podszedł do dziewczyny i przekazał jej wiadomość. Zareagowała dokładnie tak, jak się spodziewał. Rozpoczęła swoją tyradę na temat wykorzystywania skrzatów domowych i traktowania ich jak niewolników. Nie reagowała na żadne próby tłumaczenia jej, że one to lubią.

Ron spojrzał na Harry’ ego wzrokiem mówiącym „jak to zacząłeś to zakończ”. Czarnowłosy chłopak mruknął w stronę swojego przyjaciela, żeby dano mu kilka minut, a on już coś wymyśli. Opadł na fotel naprzeciwko dziewczyny, zamknął oczy. Po chwili odezwał się tonem moralizatorskim, co niezbyt często mu się zdarzało.

- Hermiono – powiedział na tyle głośno, żeby przerwać przyjaciółce wywód na temat mugolskich niewolników sprzed wieków, traktowanych, według niej, o niebo lepiej od biednych skrzatów – skąd wiesz, co czują skrzaty? Jakbyś ty się czuła, gdyby ktoś ci powiedział, że masz przestać chodzić do biblioteki, bo książki cię zniewalają? Zastanów się, czy przyjęłabyś taką propozycję z otwartymi ramionami i uśmiechem na ustach?

W pomieszczeniu zaległa cisza. Hermina, podobnie jak pozostałe osoby, patrzyła na chłopaka z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma.

- Ale skrzaty są… - odezwała się, gdy tylko odzyskała zdolność normalnego myślenia.

- Traktowane jak niewolnicy. Tak wiem – dokończył Harry. – Jednakże, jeśli jeszcze nie zauważyłaś, niewolnicy najpierw byli ludźmi wolnymi i pamiętającymi o swojej wolności. Skrzaty, w przeciwieństwie do ludzi, są stworzone do pomagania czarodziejom w codziennym życiu. To zupełnie tak jak z… - zamyślił się na chwilę. – Jak z dziećmi. Tradycja nakazuje, aby dzieci były szczęśliwe i beztroskie. Kiedy jednak, dajmy na to umierają im rodzice dzieci tracą całą radość życia. Skrzaty, kiedy przestają pracować zaczynają być smutne i nieszczęśliwe.

- Może masz rację – mruknęła zamyślona dziewczyna.

Harry spojrzał triumfująco na przyjaciół. Wstał z fotela i poszedł do swojego dormitorium. Wyciągnął z kufra książkę o quidditchu. Zaczął czytać, jednak nie mógł skupić się na tekście. Przez jego głowę przebiegały tysiące myśli i wspomnień. Miał wrażenie, że nie należały do niego, a jedynie pojawiły się gościnnie, aby po chwili zniknąć w mrokach zapomnienia.


Widział małego, bladego chłopca kłócącego się z trójką starszych. Jakaś pulchna kobieta prawiła kazanie temu samemu chłopcu. Ten sam chłopak, tylko nieco starszy rozmawiał z mężczyzną skrywającym się w mroku.


Obudziło go potrząsanie za ramie. Potoczył dookoła siebie nieprzytomnym wzrokiem. Nad sobą ujrzał zaniepokojone oblicze Rona i Hermiony.

- Co się stało?

- Zacząłeś krzyczeć, więc tu przybiegliśmy – zaczęła tłumaczyć dziewczyna. – Przez pięć minut nie mogliśmy wyrwać cię z tego transu.

- Mówiłeś coś o zemście przodków i wypełnieniu misji – dodał Ron. – Dobrze się czujesz?

- Tak, już mi lepiej.

- To dobrze.. Teraz chodź na obiad.

Wmusił w siebie talerz zupy, kilka ziemniaków i kotlet. Popił sokiem dyniowym, ale zdecydowanie odmówił deseru.

Zastanawiał się, co za dzieciaka widział w tych wspomnieniach, albo wizjach? Na początku wydawało mu się, że był to Snape, ale szybko odrzucił tę myśl. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy czasami udawało mu się wpadać we wspomnienia nauczyciela. Widział w nich chłopca, ale zupełnie innego.

Nagle doznał jakby olśnienia. We wtorek zapyta o to Snape’ a. Tymczasem powinien pośpieszyć się na spotkanie. Wstał od stołu. Na pytanie przyjaciół gdzie idzie odpowiedział, że musi coś sprawdzić i niedługo wróci. Przecież wieża Bractwa była pod zaklęciem pętli czasu, dzięki któremu czas na zewnątrz stał w miejscu, a w środku płynął, jakby nigdy nic.

Przed obrazem czekała już Carmen. Skinęła głową na powitanie. Odwróciła się i powtórzyła całą operację sprzed tygodnia. Weszli do środka. Tak jak ostatnio był tu jedynie stolik i cztery fotele. Tylko dwa z nich były zajęte. Podeszli do pozostałej dwójki i usiedli. Denerwującą ciszę przerwał Pablo.

- Masz dużo pytań. Zadaj je.

- To wczoraj, co to dokładnie było?

- Rozbłysk twojej mocy. Teraz będzie już spokojniej. Przeżyłeś już trzy wybuchy, więc przeżyjesz i kolejne – wytłumaczyła czarnowłosa dziewczyna.

Harry zastanowił się. Tak, to by się zgadzało z jego przeczuciami.

- Co teraz?

- To już zależy tylko od ciebie. Jeśli zechcesz się do nas przyłączyć, to będziesz musiał się sporo nauczyć. Jeśli odmówisz to szybkie obliviate powinno załatwić sprawę. Masz czas do końca miesiąca. Spotkamy się tutaj trzydziestego września.

- Przemyśl dokładnie wszystkie aspekty tej sprawy i podejmij właściwą decyzję – dodał Pablo.

Harry właściwie już teraz mógłby odpowiedzieć na postawione mu przed chwilą pytanie. Zrobiłby to tylko i wyłącznie na przekór dyrektorowi, ale zaczynał już rozumieć, że ta decyzja zaważy na całym jego przyszłym życiu.


- Nie, nie zrobisz tego! – Krzyczała młoda, rudowłosa kobieta.

Czarnowłosy, wysoki mężczyzna ubrany w brązową szatę uśmiechną się ironicznie. Jego rozmówczyni nie miała szans w starciu z przeznaczeniem.

- Ależ kochanie. Musisz zrozumieć, że nie możesz wpłynąć na życie swojego syna. Nie dożyjesz przyszłego roku, a jeśli nie chcesz, aby ten sam los spotkał to śliczne maleństwo – wskazał ściskanego przez kobietę małego chłopczyka – to rzuć na niego tarczę miłości i poświęcenia.

- Ale…

- Nie ma żadnego „ale”. Chłopak sam zadecyduje o swoim życiu.


- Harry! Harry!

Krzyki i potrząsania za ramię nie ustawały. Wręcz przeciwnie, z każdą chwilą stawały się coraz bardziej natarczywe. Chłopak otworzył oczy, jednak prawie natychmiast je zamknął. Spróbował ponownie, tym razem wolniej i z dużo lepszym skutkiem.

Z położenia głów nad nim zorientował się, że leży. Tylko gdzie? Pomacał ręką dookoła siebie. Hm… Twarde. A tak, podłoga. Spojrzał w górę i na boki. Wieża. Bractwo Smoka. Czyli wszystko jasne, przypomniał sobie, co tu robi i dlaczego.

Podniósł się z podłogi i z powrotem usiadł w fotelu. Z boku z zaciekawieniem przyglądały mu się trzy pary oczu. Harry jednak nie zdradzał chęci nawiązania kontaktu z rzeczywistością. Siedział nieruchomo i patrzył na butelkę piwa kremowego, jakby to tam miał odnaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania świata.

- Nie, to niemożliwe – mruczał do siebie, całkowicie ignorując pozostałe osoby znajdujące się w pomieszczeniu. – Niby jak mogłoby być?

Carmen, Angelica i Pablo spoglądali na siebie ze zdziwieniem. Po chwili jakby wszystko zrozumieli. Angel pobiegła do swojej pracowni po eliksir uspokajający, Pablo usiadł naprzeciwko Gryfona i zaczął się wpatrywać w jego oczy, Carmen udała się do biblioteki.

- Mam – wykrzyknęła triumfalnie wbiegając do salonu. W ręku trzymała sfatygowaną księgę.

Pozostałe osoby spojrzały na nią. Brązowowłosy chłopak uśmiechnął się pod nosem. On przeżywał to w taki sam sposób jak Harry.

- Spójrzcie – otworzyła księgę na setnej stronie. – Tutaj piszą, że w zależności od przodka każdy przeżywa inicjację w inny sposób.

- Jaką inicjację? – Zainteresował się Harry, który odzyskał już zdolność racjonalnego myślenia.

- Każdy z nas zanim zostanie pełnoprawnym członkiem Bractwa przechodzi inicjację. To coś w rodzaju przypieczętowania swojego losu. Niektórzy przypominają sobie rzeczy ze swojej przeszłości, inni widzą przyszłość, ale ty nie podjąłeś jeszcze decyzji, więc… sama nie wiem.

Jeszcze przez kilka godzin rozmawiali o wszystkim i o niczym. Harry dowiedział się, że jeśli zdecyduje się zostać członkiem Bractwa czeka go dużo nauki. Oklumencja, legilimencja, walka, a w rozszerzonym zakresie to, do czego ma prawdziwy talent. Na pytanie, co to takiego, otrzymał odpowiedź, że tego jeszcze nie wiadomo, ale prawdopodobnie będzie to coś związanego z zaklęciami.

Wrócił do Pokoju Wspólnego Gryffindoru, tylko po to by zabrać Rona i Hermionę do Hagrida. Odwiedził też Strzałę, która bardzo wylewnie się z nim przywitała, ale zachowywała chłodną rezerwę w stosunku do jego przyjaciół.

Wieczorem zasypiając w swoim łóżku miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Ktoś, kogo nie ma w tym świecie, ale istnieje na innej płaszczyźnie. Ostatnio często miał takie uczucie. Z takimi myślami kłębiącymi się w głowie zasnął. Nic mu się nie śniło i za to był wdzięczny Merlinowi i wszystkim znanym bóstwom.


W tym samym czasie, setki kilometrów dalej długobrody mężczyzna z siwymi włosami uśmiechnął się diabolicznie.

Czekanie opłaciło się. Już teraz rozpoczął fazę wtajemniczania. Pomału, powolutku. Musi wykazać się olbrzymią cierpliwością. Nikt nie może się o nim dowiedzieć. W końcu nie na darmo dał się pokonać Białemu.

Teraz jednak zemsta na jego byłym uczniu będzie wielka. I posłużą mu do tego celu Dzieci Przeznaczenia.


Wtorkowa lekcja oklumencji nie różniła się zbytnio od pozostałych. Snape jak zwykle używał sobie na Harry’ m. Mężczyzna od dwóch tygodni usiłował dowiedzieć się, kto pomagał chłopakowi w pamiętnym zadaniu. I od dwóch tygodni musiał zadowolić się niczym. Potter, co prawda nie umiał jeszcze całkowicie bronić się przed penetracją z zewnątrz, właściwie to w ogóle mu to nie wychodziło, ale tego jednego, konkretnego wspomnienia strzegł bardzo zazdrośnie i nie pozwalał go sobie wyrwać.


Mistrz Eliksirów zastanawiał się, co sprawiło, że Harry pilnuje swego umysłu jedynie fragmentarycznie. Chwilowo nie umiał znaleźć na to odpowiedzi.


- Dobrze, Potter. Na razie wystarczy. Dziesięć minut przerwy powinno ci wystarczyć – odezwał się po godzinie ćwiczeń.

Harry podniósł się z podłogi i z westchnieniem ulgi opadł na najbliższe krzesło. Nauczył się już po części odpierać ataki, dlatego coraz rzadziej lądował na podłożu. Pod koniec ćwiczeń był jednak tak wyczerpany, że zawsze mu się to przytrafiało. Tym razem nie było inaczej.

Snape patrzył na chłopaka przez chwilę. Chcąc nie chcąc, przez dwa miesiące spędzone w Snape Manor nauczył się odczytywać mimikę twarzy Pottera. Teraz najwyraźniej coś go dręczyło.

- O co chodzi?

Wyrwany z zamyślenia Harry spojrzał na niego nic nie rozumiejąc. W końcu jednak zdecydował się odezwać.

- W sobotę, nie wiem, co się wtedy stało, ale Ron i Hermiona twierdzą, że strasznie krzyczałem – skrzywił się nieznacznie.

- Czarny Pan?

- Nie wiem, choć raczej nie. Blizna mnie nie bolała.

- Widziałeś coś?

- Chłopca. Może ośmioletniego. Blady i czarnowłosy. Najpierw kłócił się z kilkoma starszymi, potem jakaś kobieta na niego krzyczała – zamilkł na chwilę. – Na koniec pojawił się ten sam chłopak, ale starszy. Wyglądał na trzynaście, może czternaście lat. Rozmawiał z mężczyzną ukrytym w cieniu.

- Coś jeszcze?

- Chyba tak. Ponoć mówiłem coś o zemście przodków i wykonaniu misji, ale ja tego nie pamiętam.

Severus Snape rzadko nie wiedział, co powiedzieć. Teraz jednak nastąpiła taka sytuacja. Opis tego dzieciaka pasowałby do niego z okresu dzieciństwa, ale nie przypominał sobie wyżej wymienionych sytuacji. Dumbledore. Tak, Dumbledore będzie wiedział, o co chodzi. Już nie raz ratował czarnowłosego mężczyznę z opresji, więc i tym razem powinien sobie poradzić.

Podszedł do kominka, wziął garść proszku Fiuu i wyraźnie wypowiedział adres prywatnego kominka dyrektora. Po kilku minutach w zielonych płomieniach pojawiła się głowa Albusa. Mężczyzna wysłuchał relacji swojego byłego ucznia. Przelotnie spojrzał na Harry’ ego, który przez cały czas siedział na krześle krzywiąc się nieznacznie.

- Twierdzisz, więc, że Harry widział czyjeś wspomnienie, ale nie ma pojęcia czyje? Dodatkowo mówił w czasie tej wizji, ale tego już nie pamięta?

- Tak właśnie powiedział.

Białobrody zamyślił się na chwilę. Już kiedyś słyszał o zemście przodków. Tylko, kiedy? Wtedy mówiła to dziewczynka. Była w wieku, Harry’ ego. Miała talent do wróżb i czarnej magii. Jeśli dobrze pamiętał to wyjechała za granicę, by w spokoju spróbować rozwiązać zagadkę.

- Cóż, dziękuję, że mnie o tym poinformowałeś. Chyba wiem, o co chodzi, ale muszę się jeszcze upewnić. Wracajcie do lekcji.

Snape kiwnął głową. Był oczywiście ciekaw, co też wymyślił dyrektor, ale z doświadczenia wiedział, że lepiej nie pytać. I tak niczego by się nie dowiedział. Spojrzał na Pottera, który od początku rozmowy nie zmienił pozycji ani na chwilę.

Harry wpatrywał się w jeden punkt na ścianie, całkowicie ignorując otoczenie. Już drugi raz w ciągu ostatnich kilku dni.

Severus po chwili zastanowienia stwierdził, że od dwóch miesięcy przerabiał z nim jeden i ten sam materiał. Do tej pory ostrzegał chłopaka przed kolejnymi próbami wejścia w jego umysł. Czemu więc teraz nie mógłby zrobić czegoś trudniejszego?

- Legilimens – mruknął pod nosem.

W następnej chwili tego pożałował.


W czwartek na eliksirach Snape również się nie pojawił. Po szkole krążyły plotki, że robił jakiś paskudny eliksir i w końcu coś mu się nie udało.

Hermiona w to nie wierzyła. Przypuszczała, że Harry zna prawdziwy powód pobytu nauczyciela w skrzydle szpitalnym. Potter nie zamierzał jednak niczego ujawniać. Nie bez Snape’ a. Ten zapewne nie chciałby, aby prawda wyszła na jaw.

Uczniowie siedzieli w klasie i czytali podręcznikowe regułki. Takie polecenie dostali od dyrektora w środę rano. Dumbledore stwierdził, że „niestety nie wiemy, kiedy obudzi się Mistrz Eliksirów. Dlatego nie odwołujemy lekcji. W zastępstwie za profesora Snape’ a uczyć was będzie Astor Greylove.” Był to ten sam człowiek, który pojawił się w Snape Manor.

Harry z uporem patrzył na kartki zapisane drobnym druczkiem. Od dziesięciu minut miał wrażenie, że Snape się obudzi, ale, aby w pełni to osiągnąć potrzebuje jeszcze jednego elementu. Chłopak nie wiedział skąd to wie, po prostu musiał coś zrobić.

Zamknął oczy. Pod czaszką rozbłysły miliony kolorów, z których wyłoniła się postać drobnej, rudowłosej kobiety. W ręku trzymała małą buteleczkę. Uniosła ją na wysokość serca i powiedziała.

- Tylko to go uratuje. Osiemnaście kropli życia w zamian za naukę i opiekę to niewielka cena. Pamiętaj…

Otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. W szafce za biurkiem, w której nauczyciel trzymał eliksiry lecznicze, dostrzegł znajomy kształt. Przez chwilę się w niego wpatrywał. Podniósł się z krzesła i niczym pod Imperiusem podszedł do szafki. Uniósł różdżkę na wysokość zamka i wyszeptał kilka słów.

Hermiona, podobnie jak pozostałe osoby przebywające w sali, nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Przetarła oczy jednak obraz nie znikał. Uparcie tkwił na swoim miejscu i najwyraźniej nie zamierzał nigdzie odchodzić.

Harry wyciągnął rękę po buteleczkę znajdującą się na najwyższej półce. Po chwili wrócił do swojej ławki z fiolką pełną przeźroczystego płynu.

Panna Granger ze zdziwieniem przyglądała się jak jej przyjaciel wziąwszy do ręki nóż, którym zazwyczaj kroi się składniki przykłada go do palca wskazującego lewej ręki. Następnie przeciąga nim po opuszku i ze skupieniem zaczyna liczyć krople krwi spadające do naczynia. Po każdej szóstej lekko potrząsa fiolką. Operację taką powtórzył trzy razy.

Kiedy skończył, nie zwracając uwagi na pytające spojrzenia pozostałych uczniów ani zastępcy nauczyciela wyszedł z klasy i udał się w kierunku skrzydła szpitalnego.


Pomponia Pomfrey krzątała się wokół jedynego pacjenta na sali. Nie wiedziała, co stało się Snape’ owi, ale z całą pewnością nie był to wypadek przy pracy, jak twierdzili uczniowie. Bardziej skłaniała się ku wersji dyrektora. Już nieraz leczyła Mistrza Eliksirów po wyjątkowo „udanych” spotkaniach śmierciożerców. Jak wtedy po pamiętnym zadaniu turnieju trójmagicznego.

Jej rozmyślania przerwało pojawienie się osoby trzeciej. Podniosła wzrok znad mieszanej właśnie nalewki, którą zamierzała zaserwować swojemu pacjentowi. To, co zobaczyła nieźle nią wstrząsnęło. Jeszcze, Pottera brakowało jej do pełni szczęścia.

- Coś się stało, panie Potter?

- Proszę mu to podać – powiedział, jakby bez udziału woli.

Pielęgniarka w kompletnym osłupieniu patrzyła jak chłopak wyciąga przed siebie zaciśniętą w pięść rękę. Rozwarł ją upuszczając na białą pościel malutką buteleczkę z błękitną cieczą w środku.

Podniosła ją i obejrzała pod światło. Jeszcze raz spojrzała na chłopaka, który wogóle się nie ruszył.

- Greylove ci to dał?

- Proszę mu to podać – uparcie powtórzył Harry, nie zamierzając najwyraźniej ujawniać pochodzenia specyfiku.

Kobieta westchnęła. Nie przypuszczała raczej, że młody Potter ma zadatki na mordercę. Nie wydawało jej się też, że nienawidzi swojego nauczyciela, aż tak bardzo, żeby chcieć go uśmiercić. Uniosła nieco głowę Mistrza Eliksirów i wlała mu do ust płyn.

Mężczyzna przełknął z trudem. Jego ciało naprężyło się lekko. Po chwili, która wydawała się być wiecznością otworzył oczy. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego wzrok skupił się na Harry’ m, który powoli wycofywał się do wyjścia. Snape opadł na poduszkę.


Harry wszedł do klasy i usiadł na swoim miejscu. Otrząsnął się nieco. Podniósł książkę do eliksirów i zagłębił się w jej czytaniu, byle tylko nie zareagować na spojrzenia wiercące mu dziurę w plecach. Nie mógł jednak zbyt długo cieszyć się spokojem.

Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Wszedł przez nie Mistrz Eliksirów we własnej osobie. W jego wyglądzie zaszła jednak zauważalna zmiana. Mianowicie był wściekły bardziej niż zwykle. Swoją złość skierował w stronę Harry’ ego. Zamaszystym krokiem zbliżył się do chłopaka, pochylił nad nim i przez zaciśnięte zęby wysyczał:

- Co to miało być, Potter?

- Magia. Starożytna. Czarna – odpowiedział szeptem. – Na Merlina, nie wiem!

W klasie momentalnie zapanowała jeszcze głębsza cisza. Snape rozejrzał się. Jego wzrok zarejestrował innych uczniów.

- Za mną, Potter – rzucił, poczym ruszył do swojego gabinetu.

Harry zdziwił się nieco reakcją mężczyzny. Prawdopodobnie sam również by tak zareagował, ale na szczęście nie był w takiej sytuacji. Swoją drogą, Mistrz Eliksirów już drugi raz zawdzięcza swoje życie Potterowi. Najpierw James, teraz Harry… Severus Snape nie ma łatwego życia.

- Skąd wiedziałeś jak zrobić ten eliksir? – Odezwał się, Snape, gdy tylko znaleźli się sami.

- Nie wiedziałem. Chyba ma pan po prostu szczęście. Ona powiedziała, że osiemnaście kropli życia to niewielka cena. O co jej chodziło?

- Jej? Jakiej jej?

- Miała rude włosy.

Mężczyzna zamyślił się na chwilę. Przypomniał sobie pewną sytuację. Tamta kobieta też była ruda.


- Zrób ten przeklęty eliksir! Kiedy nadejdzie odpowiednia pora pojawię się i pomogę w uratowaniu ciebie!

- Jak chcesz to zrobić? Gdzie znajdziesz wroga, podopiecznego i sprawcę w jednym?

- Znajdę. Nie martw się. Znajdę.


Mężczyzna wykrzywił wargi w czymś, co miało przypominać uśmiech. Teraz już wiedział, o co chodziło jego przyjaciółce. Kto by pomyślał, że to właśnie Potter będzie właściwą osobą?

Wrócili na lekcje. Do końca eliksirów panowała nerwowa atmosfera. Snape był dziwnie milczący i nikomu nie robił żadnych wyrzutów ani aluzji. Po skończonych zajęciach zatrzymał Harry’ ego i poprosił, aby chłopak zjawił się u niego wieczorem. Stwierdził przy tym, że „na jakiś czas darujemy sobie korepetycje. Obu nam przyda się od nich odpoczynek. Wznowimy je, kiedy stwierdzę, że będzie to konieczne.”


Harry z duszą na ramieniu zbliżał się do lochów. Nie to, żeby bał się Mistrza Eliksirów jako takiego, bo zdążył się już do niego przyzwyczaić przez pięć lat nauki i dwa miesiące spędzone w jego domu. O wiele bardziej bał się reakcji nauczyciela w związku z porannymi zdarzeniami.

Przed gabinetem Snape’ a znalazł się równo o godzinie dwudziestej. Podniósł rękę i trzykrotnie zapukał w dębowe drzwi. Odpowiedziało mu burkliwe „proszę wejść”. Nacisnął klamkę i wszedł do pomieszczenia.

Severus siedział przy biurku przeglądając dość gruby wolumin. Gestem wskazał Harry’ emu krzesło naprzeciw. Na kilka minut zapanowała trudna do zniesienia cisza.

- A więc Potter. Chciałbym dowiedzieć się jak udało ci się odeprzeć mój atak, skoro, gdy cię o nim informowałem nie raczyłeś nawet próbować wyrzucić mnie ze swojego umysłu.

- Nie wiem, sir – odpowiedział grzecznie chłopak.

- W takim razie dowiedzmy się tego – powiedział aksamitnym głosem profesor.

Przez najbliższą godzinę Harry usiłował przypomnieć sobie, co czuł w chwili mentalnego ataku.


- Legilimens – mruknął pod nosem nauczyciel.

Wyrwany z dziwnego transu Harry poczuł, że ktoś bezkarnie przegląda jego wspomnienia. Poczuł irytację i złość. Nie wiedział, jakim cudem, ale w jego głowie zapanował idealny ład. Każde wspomnienie wskoczyło na właściwe miejsce, podobnie było z myślami. Całą siłą woli próbował utrzymać taki stan. Usłyszał jakiś hałas dobiegający z prawej strony. Powoli odwrócił się i otworzył oczy, choć nie pamiętał, kiedy je zamknął.

Mistrz Eliksirów został odrzucony na najbliższą ścianę. Kilka fiolek z najprzeróżniejszymi specyfikami rozbiło się tworząc mieszaninę wybuchową. Mężczyzna miał wykręconą pod nienaturalnym kątem rękę, a z nosa ciekła mu krew. Zamknięte oczy i wyjątkowa bladość dopełniały obrazu.

Potter podszedł do leżącego i przez chwilę zastanawiał się, co ma robić.

- Panie profesorze? – Odezwał się po kilku minutach milczenia. Odpowiedziała mu głucha cisza.

Harry pochylił się nad człowiekiem, którego przez kilka ostatnich lat nienawidził z wzajemnością. Sprawdził mu puls. Z trudem przypomniał sobie zajęcia z pierwszej pomocy, jakie odbywały się, co roku w mugolskiej podstawówce. Jednym machnięciem różdżki wyczarował woreczek z lodem. Przyłożył go do karku mężczyzny.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego wzrok padł na kominek. Nie ufał Dumbledore’ owi, ale przypuszczał, że jest on jedyną osobą w zamku, no może prócz McGonnagall, która wie o jego lekcjach. Jeszcze raz popatrzył na Snape’ a, ale ten najwyraźniej postanowił uciąć sobie drzemkę.

- Świetnie – mruknął do siebie, – że też akurat teraz zachciało mi się bronić umysłu.

Podszedł do kominka, wziął do ręki puszkę z proszkiem Fiuu, poczym sypnął garść w palenisko.

- Gabinet Dumbledore’ a.

- Severusie, co…? – Urwał widząc przed sobą latorośl Potterów. – Co się stało Harry?

- Mieliśmy mały wypadek. Profesor Snape jest nieprzytomny.

Białobrody mężczyzna zerwał połączenie. Kilka minut później zjawił się w lochach.

- Więc, co wtedy czułeś? – Zapytał, Snape, gdy tylko ustalili co się stało.

- Złość, irytację i coś jeszcze, ale nie wiem jak to nazwać. To wyglądało, jak, bo ja wiem, poczucie władzy – zakończył niepewnym głosem.

Mężczyzna milczał przez chwilę. Jego twarz zastygła niczym kamienna maska, nie wyrażając żadnych uczuć. Jedynie oczy ukazywały coś więcej, niż zawsze obecną w nich drwinę. W tych czarnych tunelach bez dna widać było autentyczny strach i jakby lekką panikę.

Władza nigdy nie prowadziła do niczego dobrego. Mogła jedynie zmienić człowieka w bestię. Tak było z Tomem Riddle, tak było z Jamesem Potterem, tak jest z Draco Malfoy’ em i najwyraźniej zaczyna tak być z Harrym Potterem.

Harry zastanawiał się, co dzieje się w głowie nauczyciela. Jakby w odpowiedzi zobaczył wspomnienie, widziane w zeszłym roku w myślodsiewni Snape’ a. Powoli zaczynało do niego docierać, że tak naprawdę niewiele różni się od swojego wroga, a nawet, jeśli kiedyś był inny to teraz się do niego upodabnia.

Spojrzał na nauczyciela, który przechadzał się po gabinecie. Gdy zorientował się, że Harry na niego patrzy zatrzymał się przy biblioteczce i zapytał wypranym z emocji głosem:

- Jesteś pewien, że to było poczucie władzy?

- Nie – odpowiedział chłopak. – Nigdy nie miałem możliwości decydować ani o własnym życiu, ani o tym, co chcę robić – uśmiechnął się smutno. Snape popatrzył na niego ze zdziwieniem. – Och, niech pan nie udaje. Już o tym rozmawialiśmy i nie zamierzam do tego wracać. Poza tym odbiegamy od meritum.

- Idź już Potter zanim zrobimy coś, czego później obaj będziemy żałować.

Tuż przy drzwiach Harry zapytał, co z dodatkowymi lekcjami. Odpowiedź była niezwykle cicha jak na możliwości profesora. Chłopak dowiedział się, że chwilowo lekcje nie są potrzebne, co się zaś tyczy korepetycji to nauczyciel wyraził głęboką wiarę w pedagogiczne zdolności panny Granger.

Gdy tylko Gryfon wyszedł Mistrz Eliksirów opadł na krzesło z głuchym łoskotem. Z niedowierzaniem pokręcił głową. Strasznie ciekawiło go jak, w tak krótkim czasie temu chłopakowi udało się opanować oklumencję. Doszedł do wniosku, że Potter najwyraźniej odziedziczył zdolności w tym kierunku po matce. Martwiło go natomiast coś innego. Złość Pottera. Chłopak miał okropną motywację. Severus przypuszczał, że już niedługo trzeba będzie wznowić lekcje. Do pełni szczęścia brakowało mu tylko Czarnego Pana. Jakby potwierdzając jego przeczucia rozbolało go ramię, na którym widniał Mroczny Znak.

Z westchnieniem dźwignął się z krzesła. Poszedł do swoich prywatnych kwater. Z szafy wyjął czarny płaszcz i białą maskę. Spojrzał na nie z obrzydzeniem, ale skrupulatnie zmniejszył zaklęciem śmierciożercze akcesoria. Wyszedł z zamku i udał się do Hogsmade. Wcześniej teleportował się z Zakazanego Lasu, ale od pamiętnych wydarzeń pod koniec zeszłego roku szkolnego wolał nie ryzykować spotkania z jakimś wściekłym centaurem.

Aportował się prosto przed bramą wejściową Czarnego Dworu. Nie lubił tego miejsca, ale jeszcze bardziej nie lubił drugiego zamku Lorda. Rozkurczył swoje ubrania, a następnie założył je na siebie. Snape przeszedł przez olbrzymią żelazną bramę. W kącie dostrzegł skulonego Glizdogona. Uśmiechnął się ironicznie. Tego człowieka nienawidził od zawsze. Może nawet bardziej od Pottera i Blacka. Nigdy nie był dobry z wróżbiarstwa, ale co do jednego się nie pomylił. Peter Pettigrew był zdradzieckim szczurem i nic tego nie zmieni.

- Gdzie Czarny Pan? – Zwrócił się do człowieczka.

- W sali kominkowej.

Severus odetchnął w duchu. Do sali kominkowej zapraszano jedynie, gdy Lord miał pilną sprawę do jednego ze swoich sług. Szpieg był tam jedynie dwa razy. Pierwszy, gdy Czarny Pan zamierzał zaatakować Potterów i drugi, gdy zachciało mu się uwalniać swoich sługusów z Azkabanu.

Zapukał w wielkie dębowe drzwi. Odpowiedziało, mu ciche „proszę”. Wszedł do dużego pomieszczenie z olbrzymim kominkiem na wprost wejścia. Lord stał odwrócony tyłem. Swoją kredowobiałą ręką opartą na gzymsie wystukiwał tylko sobie znany rytm.

- Panie – mężczyzna skłonił się nisko.

Tom Riddle zwany również Lordem Voldemortem odwrócił się powoli. Podszedł do biurka z ciemnego drewna. Przez chwilę przeglądał papiery leżące na nim. W końcu trafił na odpowiedni. Przez chwilę mu się przyglądał. Wziął do ręki pióro, zamoczył je w atramencie i dopisał kilka słów. Podał pergamin Mistrzowi Eliksirów.

Severus czytał go przez chwilę. Zastanawiał się, po co temu, czerwonookiemu potworowi takie specyfiki jak: Wywar Żywej Śmierci, czy WB – czarodziejska wersja mugolskiego dynamitu. Wolał nie pytać, jakie zastosowanie znalazł dla nich Czarny Pan.

- W jakich ilościach mają być te eliksiry? – Zapytał obojętnym tonem.

- W dużych. Świat już niedługo się o nas dowie – zaśmiał się demonicznie. – Możesz odejść Severusie.

Czarnowłosy mężczyzna ukłonił się i odszedł.

Gdy tylko znalazł się w Hogwarcie, poszedł do Dumbledore’ a. Dyrektor nie był zdziwiony jego późną wizytą. Uśmiechnął się dobrodusznie i ze zwykłą u siebie kurtuazją zaproponował herbatę, którą Mistrz Eliksirów chętnie wypił.

- O co chodzi Severusie?

- Obawiam się, że Czarny Pan planuje coś okropnego. Dziś zażądał ode mnie zrobienia czterdziestu eliksirów w dużych ilościach. Większość z tych specyfików to eliksiry torturujące, ale na liście znalazły się też takie pozycje jak WB.

Mężczyzna mówił spokojnym głosem. Zrelacjonował całe spotkanie, wyraził swoje zdanie na ten temat i zamierzał udać się do swoich kwater, gdy padło pytanie, którego Severus chyba najbardziej się obawiał.

- A jak tam lekcje z Harrym?

- Na razie są w stanie zamrożenia. Chłopak umie odeprzeć atak z zaskoczenia, ale nie radzi sobie z w przypadku, gdy go o nim ostrzegam. Przypuszczam, że za jakiś miesiąc sprawdzę jego postępy.

Pożegnał się z dyrektorem i wrócił do swoich kwater. Podszedł do barku i nalał sobie Ognistej Whisky, zaś różdżką wyczarował trochę lodu. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i ze szklanką w ręce zaczął wspominać pewną rudowłosą istotkę.


- Sev, chyba zwariowałeś. Nie możesz tam iść. To zbyt niebezpieczne.

- A co takiego jest w tym drzewie.

Dziewczyna zarumieniła się słodko.

- W drzewie nic, ale w tym, co ono w sobie kryje wiele.

- Ty coś wiesz, prawda?

- Naprawdę chciałabym ci powiedzieć, ale nie mogę. Obiecałam.


Więcej już o nic nie wypytywał. Znał tą dziewczynę niemal jak siebie samego i wiedział, że jeśli złożyła jakąś obietnicę to jej dotrzyma. Była strasznie honorowa i nad podziw lojalna.


Severus uśmiechnął się smutno. Kochał tą upartą dziewuchę niemal jak siostrę. Kolejny łyk alkoholu wywołał następne wspomnienie.


Siedzieli w Trzech Miotłach. To był ich ostatni weekend jako uczniów. Już za tydzień mieli otrzymać świadectwa ukończenia szkoły. Dziewczyna trzymała w ręce plik kartek, które co jakiś czas przeglądała.

- Tak bardzo się denerwuję. Nie mogę uwierzyć, że to ja mam przemawiać. Co będzie jak się zbłaźnię? Wyobrażasz sobie minę Pottera?

- Och, daj spokój. Poradzisz sobie wyśmienicie. W końcu na to zasłużyłaś. Potterem się nie przejmuj, jeśli powie na ciebie, choć jedno złe słowo to przyrzekam, że mnie popamięta.

- Dziękuję Sev.

Ich sielankę przerwało pojawienie się Lucjusza Malfoy’ a. Był o kilka lat starszy od Snape’ a. Uśmiechnął się promiennie. Podał rękę Severusovi i pocałował dłoń jego towarzyszki.

- Severusie, nie wiedziałem, że masz aż taki gust – powiedział z uznaniem.

Dziewczyna zarumieniła się uroczo. Oczywiście wiedziała, że jest ładna. Rude loki i ładna buzia czyniły z niej kogoś na kształt księżniczki. Do tej pory pamiętała jak po wakacjach po czwartym roku w Hogwarcie patrzyli na nią chłopcy. Nabrała wtedy kobiecych kształtów. Wcześniej była raczej chłopczycą, płaską jak deska z włosami wiecznie związanymi w kitkę.

- I jak Severusie, przemyślałeś moją propozycję?

- Mówiłeś przecież, że mam czas do końca roku. Został mi, zatem jeszcze jeden tydzień.

- Oczywiście. Po prostu byłem ciekaw. Wybaczycie, ale ma teraz umówione spotkanie. Do zobaczenia.

Rudowłosa patrzyła jak były Ślizgon wychodzi z Trzech Mioteł. Spojrzała na swojego towarzysza zmrużonymi oczyma.

- O co mu chodziło, Sev?

Chłopak odwrócił wzrok. To wystarczyło dziewczynie za całą odpowiedź. Od kilku lat słyszała o sporadycznych mordach w świecie czarodziei. Ofiarami padały najczęściej szlamy.

- Sev, obiecaj mi, że tego nie zrobisz. Ty nie jesteś taki!

Kilka osób spojrzało na nich z zainteresowaniem.

- Zrozum, nie mam wyboru – powiedział spokojnie. – Matka i ojciec już do niego dołączyli. Podobnie ciotka i wuj. Arachna się sprzeciwiła i pamiętasz, co ją spotkało? Musi się ukrywać, ale wnioskując z jej lakonicznych listów jest teraz szczęśliwa. Ostatnio pisała mi, że spotkała bardzo miłego człowieka i chyba się w nim zakochała.

- Pogratuluj jej ode mnie. I przepraszam, że się uniosłam – uśmiechnęła się lekko. – Jakąkolwiek podejmiesz decyzję, ja zawsze będę z tobą.


To w gruncie rzeczy dzięki niej stał się szpiegiem. Ona jako jedyna nie odwróciła się od niego, kiedy próbował naprawić swoje błędy. Zaproponowała nawet, że wstawi się za nim u Dumbledore’ a, co zresztą zrobiła.

Mężczyzna dokończył drinka. Odstawił szklankę na stolik. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Tyle lat spędził w tych lochach i to wszystko dzięki niej. Inaczej pewnie do tej pory gniłby w Azkabanie. Poszedł do łazienki, gdzie opłukał twarz zimną wodą.

Zegar w saloniku wybił północ.


Prawie przez całą sobotę Harry był milczący i nieobecny duchem. Ożywił się jedynie w czasie rekrutacji nowych członków do drużyny.

- Mamy problem, Harry – odezwał się Ron, gdy tylko Złoty Chłopiec dotarł na boisko.

- Jaki?

- Okazuje się, że obecny skład drużyny to obrońca, szukający i jedna ścigająca.

Potter milczał przez chwilę, jakby nic do niego nie dotarło. Zaniepokojony rudzielec pomachał ręką przed oczami kolegi.

- Przestań, Ron. Myślę.

- Nad czym?

- Powiedziałeś, że tylko trzy osoby są aktywne jako zawodnicy, podczas gdy jeszcze miesiąc temu mieliśmy dwóch pałkarzy?

- No właśnie, mieliśmy.

- I cóż się z nimi stało?

- Nic. Po prostu nie chcą grać.

- I ty myślisz, że w to uwierzę?

- Musisz. Oni byli wybrani jako zastępcy Freda i George’ a. Pani Hooch miała nadzieję, że bliźniaki wrócą do szkoły po wakacjach. Nie wrócili.

Harry w milczeniu kontemplował zasłyszane nowiny. Coś mu tu nie pasowało. Zazwyczaj, jeśli ktoś się dostał do drużyny, to nie odchodził z niej po kilku miesiącach. W Gryffindorze śmietanką towarzystwa byli zawodnicy, więc raczej marne szanse by zrezygnowali z przywilejów. Przynajmniej tak myślał Złoty Chłopiec.

Spojrzał na swojego przyjaciela, który był cały czerwony na twarzy. Kilka metrów za Ronem dostrzegł Ginny stojącą w towarzystwie dwóch rosłych młodzieńców zwijających się ze śmiechu.

Czarnowłosy pokiwał głową z politowaniem. Mógł się założyć, że pomysłem Ginewry było zrobienie z niego kretyna na forum prawie całego domu. Trzeba w tym momencie zaznaczyć, że na eliminacje przyszło, co najmniej dziewięćdziesiąt procent Gryfonów. Pominąwszy rok pierwszy i siódmy, no i oczywiście Hermionę, która sport czarodziejów uważała za stratę czasu.

Na pytanie, czy wszyscy obecni zamierzają być ścigającymi odpowiedział zgodny chórek. Mówi się, że wyjątek potwierdza regułę. Tak było i tym razem. Z tłumu wystąpił chłopak, stojący razem z grupką kolegów w pewnym oddaleniu od reszty. Podszedł do kapitana oraz pozostałych zawodników i zaczął przemawiać konspiracyjnym szeptem.

- Ja i moi koledzy stwierdziliśmy, że drużynie przydałaby się jakaś zmiana.

- Co ty mi tu…? – Zaczął Ron

- Spokojnie Roniaczku – odezwała się Ginny. – Pozwól mu powiedzieć.

- Chodzi mi o to, że może warto zrobić skład rezerwowy – kontynuował niezrażony chłopak. – Na wypadek, gdyby komuś w czasie gry coś się stało.

- To nie jest głupie Ron – przemówił milczący do tej pory Harry, Widząc niezdecydowanie w oczach kolegi, postanowił wjechać na ambicję rudzielca. – Każda szanująca się drużyna ma skład rezerwowy.

Po blisko piętnastominutowych naleganiach Ronald zgodził się z propozycją Grega. Zaznaczył przy tym, że młodszy Gryfon zostanie tymczasowo mianowany kapitanem drugiej ligi, jak to sam zainteresowany określił, oczywiście pod warunkiem, że okaże się na tyle dobry by zapewnić sobie miejsce w drużynie.

- Dobrze, więc – odezwał się kapitan. – Jak już wiecie potrzebujemy dwóch ścigających, bądź dwie ścigające – dodał zauważając mordercze błyski w oczach swojej siostry. – Podzielcie się na trzyosobowe grupki. Sprawdzian obejmuje zgranie oraz umiejętność unikania tłuczków.

Następnie Ginny przeszła wśród uczniów i rozdała im karteczki z numerami. Na każdą trójkę jeden. Przez kolejne trzy godziny obserwowali grę. Zgodnie orzekli, że do drużyny przechodzą Elizabeth Silverstone oraz Lisa Northon.

Gdy Ron poprosił, aby nikt się nie rozchodził, ponieważ ma do ogłoszenia pewien komunikat, zaległa natychmiastowa cisza.

- Dostałem propozycję, aby utworzyć rezerwową drużynę Gryfonów. Jeżeli, ktoś chciałby się do niej dostać, to, niech zostanie na boisku.

Jak łatwo się domyślić zostali wszyscy. Ścigających nie wybierano, gdyż zostali nimi uczniowie, którzy podczas pierwszego sprawdzianu byli dobrzy, ale nie tak dobrzy by dostać się do składu podstawowego. W następnej kolejności zajęto się pałkarzami. Zostali nimi kolejni bliźniacy. Greg i Rob. Do wyboru pozostało jeszcze dwóch zawodników. Obrońca i szukający. W ciągu następnej godziny wybrano obydwóch. Z czego sprawa z szukającym była prosta.

- Colin Creevey – powiedział stanowczo Harry. – W końcu będzie moim zastępcą i chyba mam prawo głosu, prawda? Och, Ron, już mówię, czemu. Fotograf musi mieć refleks, a Colin go ma.

Na jakiekolwiek protesty ze strony pozostałych osób reagował wzruszeniem ramion i stwierdzeniem „ja wiem lepiej, kto może mnie zastąpić. Bez obrazy Ginny”. Chcąc nie chcąc zgodzono się na Colina, ewentualnie Denisa.

Ron Waesley w przeciwieństwie do swojego zielonookiego przyjaciela nie miał upatrzonego zawodnika. Cała drużyna zgodziła się jednak, że najlepszym obrońcą będzie mała, acz niepozorna trzecioklasistka. Zgodnie stwierdzono, iż „takich dziewczyn nam trzeba”.

Po blisko sześciu godzinach zawodnicy, jak i pozostali uczniowie wrócili do Pokoju Wspólnego, a następnie udali się na kolację.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła Hermiona, gdy tylko zobaczyła swoich przyjaciół było pytanie, gdzie się podziewali tyle czasu, bo jakoś nie chce jej się wierzyć, że eliminacje trwały tak długo. Ron odpowiedział zgodnie z prawdą, że „owszem tyle trwały, ale nie pytaj, dlaczego, bo i tak ci nie powiem.” Harry spojrzał na przyjaciela jak na kretyna. Sam z własnej woli nigdy nie wystawiłby się na działanie pięści, ani różdżki Hermiony. Ron najwyraźniej ma jakieś względy u koleżanki, ponieważ ta jedynie się uśmiechnęła.

- Który dzisiaj? – Zapytał Harry, gdy tylko całą trójką znaleźli się w Pokoju Wspólnym.

- A co? Jesteś, aż tak zmęczony, że nawet tego nie pamiętasz? – Ron jak zwykle znalazł jakiś pretekst do śmiechu.

- Trzydziesty września, Harry – odpowiedziała jak zawsze racjonalnie myśląca Hermiona. – Sobota.

- Dzięki – rzucił zielonooki chłopak, gdy był już w przejściu.

- A jego gdzie wywiało? – Niestety na to pytanie brązowowłosa Gryfonka nie umiała znaleźć odpowiedzi.


Harry pędził szkolnymi korytarzami na złamanie karku. Było prawdopodobnie koło ósmej trzydzieści, może dziewiątej, a on miał się stawić równo o trzeciej po południu i dać odpowiedź. Jakby nie było te kilka godzin spóźnienia nie wynikało z jego sklerozy, ale było to uwarunkowane siłą wyższą. Nie mógł przecież opuścić boiska, twierdząc, że musi się pouczyć. W coś takiego raczej nikt by nie uwierzył. A już zwłaszcza rudowłosi Waesley’ owie, z którymi spędzał prawie każde wakacje odkąd poszedł do Hogwartu.

Dobiegł do obrazu wiedźmy, ale nie ujrzał przy nim nikogo. Stwierdził, że pewnie znudziło im się czekanie na niego, ale bardzo się mylił. Zdążył się odwrócić i już zamierzał odejść, gdy na horyzoncie pojawiła się Angelica. Uśmiechając się słodko otworzyła przejście i gestem zaprosiła chłopaka do środka. Obiecała również, że za kilka minut dołączą do nich pozostali. Jak się okazało Pablo był w bibliotece Bractwa i wyszukiwał wszystko na temat czytania w myślach, które teoretycznie nie istnieje. Carmen natomiast przebywała w sali na samym szczycie wierzy i robiła tam „swoje doświadczenia”.

– Wierz mi, nie chciałbyś się tam znaleźć Harry – Powiedziała Angelica, a następnie zeszła po schodach na sam dół.

- Muszę to zanieść do pracowni – wytłumaczyła wskazując trzymane w rękach paczki.

Harry usiadł, więc na wygodnym skórzanym fotelu i cierpliwie czekał. Po około piętnastu minutach w pomieszczeniu pojawiły się pozostałe trzy osoby. Wszyscy usiedli na takich samych siedziskach jak Chłopiec, Który Przeżył. Czarnowłosa dziewczyna machnęła różdżką i na stoliku pojawiły się cztery butelki kremowego piwa oraz kilka rodzajów słodyczy. Zapadła denerwująca cisza, którą postanowił przerwać Harry.

- Zastanawiałem się nad waszą, hm… propozycją – zaczął niepewnie, jednak nie słysząc żadnych dźwięków dochodzących ze strony swych towarzyszy, kontynuował nieco już uspokojony. – Chciałem wam powiedzieć, że się zgadzam.

- To dobrze – odezwała się Carmen. – Przemyślałeś tą decyzję? Jesteś całkowicie pewien, że dobrze robisz?

- Tak – powiedział stanowczo Harry. – I żeby żadne z was nie próbowało mi tego wyperswadować – dodał na zakończenie, ostentacyjnie bawiąc się różdżką.

Spojrzeli po sobie porozumiewawczo, uśmiechając się przy tym nieznacznie. Black wyszła z salonu, jak w myślach nazywał to miejsce Harry. Wróciła po chwili mówiąc, że wszystko załatwione i że naukę czas zacząć, ale nie dziś, bo sądząc po minie Pottera nie umiałby on rzucić nawet prostego Protego. Powiedziała też, że zielonooki wreszcie zaczął używać czegoś takiego jak mózg, a skoro to zrobił to mógłby przestać zachowywać się jak idiota, bo wszyscy się domyślą, iż ma on jakieś tajemnice.

Złoty Chłopiec pożegnał się i opuścił wierzę. Trójka uczniów siedziała jeszcze chwilę popijając piwo i kończąc jedzenie smakołyków.


Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco. Już wyobraził sobie minę Białego, gdy ten dowie się, że jego rycerzyk bez zmazy ni skazy nie jest tak naprawdę czysty jak łza. Co więcej, że już od kilku lat go okłamywał. Och nie, nie zamierzał jeszcze wyjawić tajemnicy. To potrwa. Może nawet dłużej niż wydawało mu się na początku, ale on będzie cierpliwy.

Przewrócił stronę trzymanej na kolanach księgi. Napis na górze kartki głosił TOM MARVOLO RIDDLE. Tak, ten smarkacz okazał się totalną klapą. Dość, że nie umiał wykorzystać ofiarowanej mu wiedzy, to jeszcze bezczelnie stwierdził, że sam da sobie radę. I jakie są tego skutki?

Strach i terror. Na tym nie może opierać się żadna władza. Sam się o tym przekonał i zamierzał wpoić to również nowemu pokoleniu. Oby tylko chcieli go słuchać i nie popełnili jego błędów.

Oby tylko…


Ten post był edytowany przez Carmen Black: 15.07.2005 20:19


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

5 Strony  1 2 3 > » 
Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.03.2024 14:09