Opowiadanie pojedynkowe.
Ślizgonów wiedza nabyta
- Dzisiaj nie będzie zajęć z Eliksirów. Profesor Snape udostępnił mi te dwie godziny, a wy będziecie mieć dodatkową lekcję w sobotę – do lochów dziarskim krokiem wszedł dyrektor i rozejrzał się po zdziwionych minach uczniów Gryffindoru i Slytherinu.
Większość nich, nawet Draco Malfoy, odsapnęła z ulgą, gdyż Snape miał zamiar zrobić im ‘odpytywano’. Jedynie Hermiona wyglądała na niezadowoloną, ale zanim zdążyła powiedzieć ‘szkoda’, Ron i Harry spiorunowali ją wzrokiem. Neville odetchnął głęboko i bezgłośnie zmówił krótką dziękczynną modlitwę.
Młodzi adepci sztuk magicznych weszli do sali, której podwoje otworzył przed nimi profesor Dumbledore i niespiesznie zajęli miejsca. Za dyrektorem wpłynął do sali poltergeist Irytek i zaczął stukać miarowo w tablicę. Przestał, gdy Albus przesłał mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Jesteście już na czwartym roku nauki w Hogwarcie, a przecież wasza edukacja rozpoczęła się dużo wcześniej – powiedział Dumbledore i swobodnie przysiadł na biurku, nic sobie nie robiąc z tego, że jaskrawo ubrany chochlik stroił za jego plecami głupie miny. – Chciałbym, żebyście podczas tych zajęć napisali wypracowania o tym, jak przebiegała wasza wstępna nauka, zanim przybyliście tutaj. Najciekawszy esej zostanie umieszczony w Proroku codziennym.
- Też mi nagroda – prychnął Draco, a gryfońska trójca posłała mu trzy wzrokowe avady.
Malfoy przewrócił oczyma, a siedząca obok niego Pansy ziewnęła ostentacyjnie.
- Oni wszyscy jak jeden mąż w wieku dziecięcym pierdzieli, mazali się gdy nie mogli dostać upragnionej zabawki lub miotły i rozrabiali na potęgę – wtrącił swoje trzy grosze złośliwy duszek, zwieszając się przy tablicy głową w dół. - O czym tu pisać, może o savoir-vivrze?
- Dziękuję za uwagę, Irytku, i proszę o opuszczenie zajęć – zwrócił się do niego Dumbledore.
Policzki poltergeista nadęły się, po czym wypuścił powietrze z głośnym odgłosem doskonale symulującym pierdnięcie, co wywołało stłumiony chichot niektórych uczniów.
Albus wskazał mu gestem drzwi.
- Łiii! – Poltergeist wypłynął radośnie na korytarz i od razu zaczął śpiewać nieprzystojną pieśń o słodkiej, uczciwej Gryfonce zadurzonej w podstępnym Ślizgonie.
Neville spurpurowiał, a Hermiona nie mogła się powstrzymać, żeby nie powiedzieć, co myśli o Irytku:
- Palant! – jej reakcja wywołała zduszony chichot Zabiniego. – Przepraszam panie profesorze... – dodała Gryfonka i rzuciła Blaise’owi mordercze spojrzenie.
- Nic nie szkodzi Hermiono, Irytek zawsze wzbudza ciepłe uczucia – powiedział Dumbledore i zamknął drzwi.
Mina Malfoya świadczyła, że jest w najwyższym stopniu zdegustowany, i to nie tylko zbereźną piosenką poltergeista. Łypnął na Hermionę, a ona oddała mu spojrzenie pełne pasji – wyglądała jakby chciała go udusić. Prychnął cicho i powstrzymał się od krzyku, bo Pansy kopnęła go pod stołem w kostkę.
Zabiniemu zdecydowanie poprawił się humor. Spojrzał na swój pergamin i zamyślił się.
- A więc do dzieła! – zagrzmiał dyrektor. – Myślę, że wystarczy jedna rolka.
Blaise uśmiechnął się pod nosem, kiedy uświadomił sobie, że pamięta wierszyk, który ułożył w wieku dziesięciu lat, a który był przyczyną odejścia kolejnego guwernanta zatrudnionego przez matkę.
*
Obaj – czarnoskóry chłopak i korpulentny siwiejący pan - siedzieli w dwóch końcach niewielkiego stolika, w ładnie urządzonym saloniku. Chłopiec był wyraźnie znudzony. Ziewnął i ostentacyjnie odłożył ozdobne orle pióro.
- No tak, widzę, że masz na dzisiaj dość, Blaise – korpulentny starszy pan odchrząknął.
- To nudne... Chciałbym się już zacząć uczyć prawdziwych zaklęć!
- Do szkoły magicznej idziesz dopiero w przyszłym roku. Twoja mama chce, żebyś do tego czasu nauczył się jak najwięcej podstawowych rzeczy, które przydadzą ci się w praktycznej i teoretycznej czarodziejskiej nauce.
- To potwornie nudne i proste. Umiem przecież już pisać, czytać, liczyć i takie tam!
- Jeszcze musisz podszkolić się z geografii i savoir-vivre’u, na który twoja mama kładzie nacisk. A teraz daj mi ten wiersz, który ułożyłeś.
Zabini prychnął i uśmiechnął się złośliwie.
- To dobre dla mugoli i dla takich jak pan, panie Britt. Ja będę wykwalifikowanym czarodziejem! – odrzekł chłopak sarkastycznie i oddał nauczycielowi pergamin.
Pan Britt odchrząknął z godnością, ale lekko się zarumienił. Jak każdy charłak, był drażliwy na punkcie swojej ułomności w dziedzinie magii. Poprawił okulary i zabrał się za czytanie. Najpierw pobladł, potem poczerwieniał. Po chwili znów pobladł, a na końcu zmiął pergamin, rzucił go na podłogę i wstał, poprawiając z godnością zielony surdut.
- W takim razie żegnam! Koniec z zajęciami i na dziś i na zawsze!
- Och, spadaj – syknął Blaise, kiedy za mężczyzną zamknęły się drzwi.
- Żegnam, pani Zabini – dało się słyszeć z oddali. – Nie mam ochoty więcej oglądać tego urwipołcia bez krztyny szacunku dla starszych!
Po chwili do pokoju weszła piękna czarnoskóra kobieta.
- Blaise, to już czwarty nauczyciel w tym miesiącu...
- Phi!
Matka Blaise’a podniosła pergamin, rozłożyła go i zaczęła czytać na głos ‘poemat’ syna:
Każdy charłak, tak jak mugol, z magią nie ma do czynienia.
Taki bubek z miękkim mózgiem nadaje się do liczenia.
Alfabety, kropki, bzdety, geografia, interpunkcja!
A na miotle nie poleci, nie wie co to jadu uncja!
Eliksiru nie uwarzy, czarów żadnych nie doświadczy,
A się mądrzy moi mili i w surducie nosi kwiatki!
Weź się cmoknij, daj mi spokój, wszystko dawno wszak pojąłem.
Upierz gatki, idź na randkę, nie siedź tutaj jak ten kołek!
Pani Zabini nie roześmiała się, chociaż miała na to ochotę.
- Hm... robisz... postępy - powiedziała i lekko się skrzywiła. – A pan Britt nie chodzi na randki, jest żonaty...
- To niech pójdzie na randkę z żoną – odciął się chłopiec.
- Blaise... Ciekawe, co wymyślisz następnym razem. Mam nadzieję, że nikomu już nie wyrośnie tuzin brodawek, jak to się stało z panią Rossi – pani Zabini odłożyła pergamin na stół i przyjrzała się synowi. – Wygląda na to, że sama muszę cię podszkolić z zasad savoir-vivre’u – dodała chłodno, ale uśmiechnęła się nieznacznie.
- Och, mamo! – Blaise wywrócił oczyma.
- Synku, wiem, że chcesz już iść do szkoły magicznej, ale pójdziesz tam za rok! A dzisiaj pójdziemy do restauracji... w ramach ćwiczenia dobrych manier. Jak wrócimy, pokażę ci, jak uwarzyć eliksir na sen bez snów.
- Och... Okey – chłopak uśmiechnął się do rodzicielki.
- Szlachetny czarodziej nie drwi sobie w tak pospolity sposób z mugoli i charłaków, a już nigdy tak ostentacyjnie, Blaise.
- Zapamiętam.
- Już to widzę.
Wybuchnęli śmeichem.
*
Zabini pochylił się nad pergaminem i zaczął pisać:
Od najmłodszych lat wpajano mi dobre zasady i szacunek do nauki oraz innych ludzi. Od dziecka ceniłem sobie zdobywanie wiedzy oraz bardzo szybko opanowałem sztukę dobrych obyczajów...
Pansy wpatrywała się w Dracona, jakby w jego obliczu miała dostrzec iskrę natchnienia do swojego wypracowania. Po dziesięciu minutach stwierdziła, że Malfoy jej tym razem nie podpowie. Myślał nad własną pracą. Cóż, życie bywało okrutne. Zmarszczyła brwi i wróciła pamięcią do lat przedhogwarckich, których nie wspominała zbyt miło. Mugolska szkoła to nie było to, co kochała, a właśnie tam posłali ją rodzice, żeby zaoszczędzić własny czas i trochę galeonów, ponieważ prywatni nauczyciele sporo kosztowali.
*
Panna Madlen Ast była młodą nauczycielką w szkole podstawowej, do której uczęszczała kiedyś Pansy. Była sympatyczna i wyrozumiała, chociaż wymagająca, ale Parkinson nie potrafiła dostrzec w niej żadnych pozytywnych cech, bo Madlen była przecież mugolką.
W szkole zazwyczaj nudziła się niezmiernie, więc od czasu do czasu chodziła na wagary, ale tak, aby rodzice nie mieli o tym bladego pojęcia, a nauczyciele zbytnio się nie czepiali, czyli bardzo rzadko. Zdobywanie wiedzy, jako dziecku o magicznych zdolnościach, przychodziło jej tak łatwo, że z trudem opanowywała chęć wyśmiania innych dzieci, zwłaszcza tych, które uczyły się najsłabiej. Rodzice wytłumaczyli jej, że jest inna od swoich rówieśników w szkole – lepsza – więc zadowoliła się tą świadomością. Nie potrafiła jednak ukryć uśmieszków pogardy, które – nie wiedzieć czemu – drażniły inne dzieci. Pansy jednak tłumaczyła sobie niechęć otoczenia faktem, że była tak zdolna i nigdy nie przyszło jej do głowy, że innym działa na nerwy nie jej inteligencja, a pełne wyższości i zmanierowane okazywanie swojej stonowanej pogardy. Cała jej postawa mówiła: ‘ jestem tu tylko dlatego, że muszę’.
Zajęcia z języka angielskiego prowadzone przez pannę Ast nieco ją bawiły. Madlen, jako jedyna z nauczycieli, wydawała się ją naprawdę lubić, zresztą tak jak wszystkie dzieci, co Pansy przyjmowała z pobłażliwym uśmiechem samozadowolenia. Ast zaczęła ją uczyć w trzeciej klasie, a najbardziej zapadł w pamięć Pansy dzień, kiedy nauczycielka wyraźnie straciła do niej całą swoją sympatię. Wtedy pogarda Parkinson dla mugoli i ich ‘wrodzonej głupoty’ osiągnęła apogeum i nie miała już nigdy się zmniejszyć. Pansy dostała tego dnia najwyższą ocenę z wypracowania i bardzo chciała wyrwać się ze szkoły godzinę wcześniej, gdyż jej rodziców miała odwiedzić pani Zabini – bogata, czarnoskóra czarownica czystej krwi - a ona bardzo chciała poznać jej syna i nie chciała się na te odwiedziny spóźnić. Zamierzała też zrobić na chłopaku dobre wrażenie. W końcu był nieprzyzwoicie bogaty.
Pewna siebie podeszła na pauzie do nauczycielki i powiedziała szczebiotliwie:
- Panno Ast, bardzo panią proszę, żeby pani zwolniła mnie z ostatniej lekcji. Ja i tak wszystko nadrobię, przecież jestem w tej szkole najinteligentniejsza. Strasznie mi się nudzi, bo wiedzę zdobywam dużo szybciej od większości uczniów.
Madlen zmarszczyła brwi i spytała, czy jest jakiś konkretny powód tego, że Parkinson chce wyjść wcześniej. Jej głos – ku zdziwieniu Pansy – nie był tak miły jak zazwyczaj.
- A czy musi być? Panno Ast, przecież ja i tak jestem najlepsza, o czym pani doskonale wie.
- Wracaj do ławki, chyba że przed końcem lekcji chcesz jeszcze skorzystać z toalety – powiedziała chłodno Madlen. – I lepiej nie wychodź więcej z tego typu aroganckimi propozycjami, jeżeli nie chcesz żebym wstawiła ci uwagę, lub wezwała rodziców. Wiesz może przypadkiem, co to takiego pokora, Pansy?
Parkinson prychnęła pogardliwie i wróciła do ławki.
Ten dzień był okropny. Została PONIŻONA, a na dodatek nie zrobiła na Blaise’ie Zabinim tak dobrego wrażenia, jak chciała. Nie zakochał się w niej.
Hmmm... zawsze zastanawiałam się co dzieje się z małymi czarodziejami przed Hogwartem. Ten fick jest twoją odpowiedzią na te pytanie. Odpowiedzią przedstawioną w interesujący sposób, tworzący ciekawe opowiadanie. Przepełnione autentyczną charyzmą, jak zresztą wszystko co piszesz. Właśnie dlatego uwielbiam czytać twoje ficki. Przez tą dziwną.. magie? Przyciągasz, oczarowujesz i uzależniasz No dobra ale już ci tak nie słodzę bo to nie w mojej naturze...
wracając do opowiadania
Rodziny Pansy nie było stać na guwernantkę? Zawsze jej rodzine wyobrażałam sobie jako obrzydliwie bogatą arystokracje, ale to twoja koncepcja
Powiem tak, fick głównie na poprawę humoru Nie wiem jak inni, ale ja się uśmiałam przy tym opowiadaniu Pomysł jest rewelacyjny. http://m.freeware.info.pl/ Cała głupota Ślizgonów Oceniając moimi kryteriami to ten pojedynek wygrał Blaise Najbardziej ubawiła mnie jego historia z dzieciństwa Pansy też nie była gorsza, ale jednak Blaise przebił wszystkich
Pozdrawiam
Na Mirriel właśnie na to opowiadanie głosowałam. Dlatego gratuluję, ponieważ poziom pojedynku był wysoki.
Opowiadanie czyta się przyjemnie, momentami wybuchałam śmiechem, czytając o zachowaniu Ślizgonów i ich krytycznym spojrzeniu na swoje zachowanie. Do tego nie zauważyłam większych błędów (choć to może dlatego, że tak mnie ten FF wciagnął).
Przychodzę, ze szkoły w kiepskim nastroju, wchdzę na forun i patrzę, że pojawiło się nowe opowiadanie Kitiary. Zaglądam do środka, czytam i na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Fick jest cudny i polecam go na poprawienie humoru.
Przyjemne opowiadanko =) Takie dla oderwania od zajec =) Subtelna ilość humoru, ciekawy sposob przedstwaienia przeszlosci niektorych bohaterow Hp. Jak dla mnie bardzo dobre opowiadanie, jak kazde zreszta =P Trzymajcie sie
Pierwsze opowiadanie jakie czytałam o tym co się działo z młodzieżą Hogwartu przed ich przybyciem do szkoły. Trudno jest takie coś znaleźć... dziękuję ci bardzo że coś takiego napisałaś ;*
Bardzo mi się podoba opowiadanie. Czyta się przyjemnie, lekko, nie znalazłam błędów. Ciekawy punkt widzenia i ciekawi bohaterowie. Pansy znowu straciła w moich oczach- nie znoszę tej dziewczyny! Jest zarozumiała, wredna i bezmyślna. Myślałam, że szczyt osiągnęła moja nienawiść do niej, gdy w VII tomie "inteligentna Ślizgonka" chciała wydać Pottera Voldemortowi, ale widać można jej nie lubić jeszcze bardziej.
Mam nadzieję na więcej takich fanfików!
Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)