Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Lekarstwa, PP i GW - nie paring, nie slash!

sareczka
post 17.03.2009 17:52
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Starałam się. I tylko tyle mam na swoje usprawiedliwienie. A za błędy przepraszam wink2.gif Ach, i to nie są te postaci co myślicie! tongue.gif


LEKARSTWA

Kalkuta za dnia nie różni się niczym od Kalkuty nocą. Monsunowy deszcz skończył się jeszcze przed świtem, ale gorąca ziemia wciąż paruje. Domy przy ulicy Esplanade są martwe. Tutejszy klimat nie służy brytyjskim reliktom przeszłości. Ciemnozielone pnącza, o grubych, skórzastych łodygach oplatają ściany rozpadających się pałaców i rezydencji. Drzewa i krzewy wyrastają z przestronnych pokoi, przebijając dachy, tuż obok marmurowych łóżek i połamanych mebli z ciemnego mahoniu. Upajająca woń storczyków jest niby duszące kadzidło na ołtarzu wzniesionym ku pamięci pogrzebanego tu kolonialnego imperializmu.
Bruk ulicy urywa się nagle, jakby zabłądził w tę niszczejącą część świata jakiś olbrzym, który w akcie frustracji powyrywał kamienne płyty, okrwawiając sobie gigantyczne palce i plamiąc chodnik szkarłatem.
Na ulicach są tłumy. Esplanade nie jest wyjątkiem. Mieszkańcy miasta kręcą się tutaj, jak wszędzie indziej. Myją się w spływających kanałami mydlinach, przyprowadzają swoje kozy, aby pożywiły się wątłymi kępkami trawy, porastającej skwery. Brunatnolice dzieci przemykają między stertami gruzu, szukając błyskotek dawnych właścicieli opustoszałych domostw. Psy śpią, gdzie tylko mogą.
Oczy przechodzniów są idealnie obojętne na ruiny, skąpane w ciężkim aromacie jaskrawoczerwonych i purpurowych kwiatów .
Nie wszyscy są ślepi.

1.Dźwięk srebrnych dzwoneczków oznajmia przybycie kolejnego gościa.
Nie lubi nazywać ich klientami.
Niebieskie i zielone płótna unoszą się powoli.
Alaknanda.
W progu pojawia się przygarbiona postać staruszki. Jej wyblakłe piwne oczy są za duże w chudej, pomarszczonej twarzy. Jeszcze kilka lat temu, na początku, właścicielka podeszłaby do niej chcąc podprowadzić kulejącą kobietę do wilkinowego fotela, stojącego w kącie, tuż przy oknie, obok doniczki z miętą. Teraz już wie, że nie trzeba.
Każdy osobno niesie ciężar przeszłości.
Alaknanda siada ostrożnie, składając swe zmęczone ciało w milczącym oparciu leciwego mebla. Jak tysiące razy wcześniej. Jak jeszcze kilka razy później. Przychodzi codziennie.
Z cienia wynurza się postać spowita w czerwone sari. Jedną ręką poprawia granatową chustę, przykrywającą smoliste włosy. Wyciąga drugą w kierunku staruszki.
Oczy Alaknandy na chwilę jaśnieją wdziecznością, gdy powykrzywiane chorobą palce zaciskają się na małej, szkalnej buteleczce. Krople bezbarwnego napoju o gorzkim smaku, wolno znikają w jej pobladłych ustach. Dopiero wtedy spogląda na stopy wynurzające się spod obrąbionej złotą nicią tkaniny i marszczy nos. Jak co dzień.
- Mogłabyś wreszcie zdjąć te szczudła.
Ta druga się nie śmieje, ani nie gniewa. Wzrusza tylko ramionami, odchodząc wgłąb pomieszczenia, gdzie na prawo od niskiego, kamiennego stolika i wielkiego, glinianego wazonu, kryją się drzwi składziku.
- Wiesz, że to mi pomaga - rzuca na odchodnym.
Stara kobieta wie. Już to słyszała. Kilka razy. Ale zwykle tamta nie odpowiada. Pokrywa milczeniem prawdę, która jest oczywista. Nie ubiera w słowa swojej straty, tej, która zmusiła ją do ubierania butów na wysokich obcasach. Tak niewygodnych, a jednak potrzebnych, jak lekarstwo dodające odwagi.
Alaknanda oddycha powoli, postukując żółtym, popękanym paznokciem o poręcz fotela.
To musi być ten dzień.
Z zamyślenia wyrywa ją dopiero kubek parującej herbaty, postawiony z cichym brzękiem na stoliczku obok. Blat wykonano dawno temu z białawej porcelany i wymalowano na nim świątynię Kali. Kapłani wchodzą z procesją, niosąc pod zasłoniętym muślinową szarfą baldachimem, złoty posążek bogini. Jeden z niosących potyka się na wysokich stopniach i staruszka śmieje się cicho sięgając po herbatę drżącą dłonią.
- Bluszcz i kasztanowiec - mówi właścicielka.
- Na moje kości - dodaje chora, zanim tamta zdąży wygłosić codzienną frazę.
Potem postękując, wygrzebuje coś z fałd powłóczystej szaty i podaje czarnowłosej zawiniątko. Oczy aptekarki zapalają się blaskiem, gdy wyplątuje z przybrudzonej szmatki wysuszoną wiązkę, połyskującej srebrem rośliny.
- Karishma - szepce, zawsze tak samo zdumiona na widok uzdrawiającego ziela, jak tego dnia, gdy Alaknanda zapłaciła w ten sposób po raz pierwszy. - Czy ty...
- Nie mogę - przerywa jej. - Nie pojęłabyś tego. Sztuka odradzania karishma z ziemi musi zostać zapomniana. Nie jesteś moją następczynią. Boski śpiew Hemani Hemavati umrze wraz ze mną.
Jedenastopalca marszczy czoło i odwraca głowę. W jej oczach jest ból, tak podobny do tego, który odczuwa słysząc tamto imię.
Sari marszczy się i szumi jak delikatne fale oceanu, gdy pochyla się w ukłonie, odpowiadając:
- Nie jestem moją siostrą, matko.
- Nie jesteś - słowa rozłupują się na milion zdań, które zielarka już dobrze zna. Mówią, czego nie potrafi, czego jej brakuje. Wbijają się akacjowym cierniem w serce, nie pozwalając zapomnieć tamtego dnia, pulsujących w powietrzu zaklęć i wirujących drobinek kurzu, oglądanych spod potrzaskanych szklanych kul na rozpaczliwie zimnej, kamiennej posadzce.
Nienawidzi tego.
I wie, że to ostatnie rośliny karishma, jakie ogląda w życiu. Jej lekarstwa już nie pomagają Alaknandzie.
Zna siebie jako tę niewłaściwą siostrę.

2. Potem jest kolej Anuja. Przebiega na skrzydłach młodości przestronne, ciemne wnętrze i zatrzymuje się dopiero przy niskim, kamiennym stoliczku i wielkim, glinianym wazonie. Łagodny oddech morskiej bryzy gładzi, jak ręka najczulszej kochanki, delikatny materiał wiszący na wprost niego. Przybysz wie, że zielona chusta, do której magia właścicielki wplotła srebrne i złote dzwoneczki, znaczy granicę, której nie wolno przekraczać. Zagląda do pustego wazonu, niezmiernie ciekaw, czy nie ma dna, jak opowiadają ludzie odwiedzający Esplanade.
- Jedenastopalca, przyszedłem po eliksir!
- Lekarstwo - twarz kobiety skryta pod granatową chustą bezszelestnie pojawia się tuż przy jego uchu.
Chłopiec łapie gwałtownie, ciężkie od zapachu orchidei, powietrze. Dwa uderzenia serca i uspokaja się.
- Lekarstwo - powtarza machinalnie.
Nie rozumie, dlaczego tak trzeba. Przecież tutaj, w domu, jest inaczej. Mówili mu, że jedenastopalca przybyła z daleka. Z kraju, gdzie podobni jej, musieli się ukrywać. Ojciec opowiadał, że w całej Kalkucie takich jak ona, jest znacznie więcej. Chodzą z odkrytymi twarzami, w chwale błękitnej tiliaki, nie ukrywając swych dodatkowych palców.
Anuj wyciąga małą, szorstką, dłoń. Zaciska podrapane palce na żłobionej buteleczce.
- Czy to będzie ostatnia?
Zawsze pyta i zawsze wie, jaką chce usłyszeć odpowiedź. Kobieta w czerwonym sari znowu pochyla się nad nim i ujmuje delikatną ręką jego podbródek.
Oczy chłopca blakną.
Zielarka chciałaby skłamać. Kshantu opowiada baśnie coraz cichszym głosem, ale Anuj nie chce w to uwierzyć. Przynosi ojcu napar z jemioły, który już od wielu dni jest mieszany z nostrzykiem. Rośliny z dalekiej północy nie pomagają.
Droga kończy się zakrętem. A za nim jest tylko przepaść.
- Nie wiem - słyszy.
Tamta by wiedziała. Miała dar. Mogłaby go rozwijać.
Właścicielka wie, co mieszkańcy Kalkuty opowiadają o jej wazonie. Nawet niektórzy, spośród noszących błękitną tiliakę. Ale on ma dno. Pod magiczną osłoną leżą pogrzebane grzebyki i wstążki. Lusterka i porozbijane flakoniki. Nie pamięta już zapachu ich perfum. Spogląda ukradkiem do wazonu, poprzez zaklęcie, które rzuciła zaraz na początku. Kryształowa kula, nigdy nie użyta, mruga do niej eterycznym blaskiem.
Prezent nigdy nie wręczony.
Dla niej - bezwartościowy.

Kalkuta nocą nie różni się od Kalkuty za dnia. Jej gorąca, ciężka od woni tysięcy storczyków, ręka, chwyta boleśnie za gardło. Wydziera oddech. Pozwala zapomnieć.
Białe kolumny Mayi dają schronienie. Giętkie łodygi argyreia oplatają miękko podpory, ścielą się barwnym kobiercem na rozpadających się ścianach. Zwisają, kołysane łagodnym wiatrem, z wysokiego posągu Chandresh - księżyca, boga Shivy. Przez zasłonę zielonych pnączy przedziera się cichy zaśpiew. Melodia wznosi się, by za chwilę opaść. Przyjezdni romantycy, których biel dłoni odcina się bolesną prawdą od tysięcy wytopionych z brązu rąk mieszkańców miasta, patrzą zamglonymi oczami na umierającą Esplanade. I słyszą tylko szum wiatru.
A w Mayi, obok rosłego bananowca, zielarka śpiewa wersety Ramajany, mieszając uzdrawiające wywary.
Kopytnik i mak, aby siedzieć na plaży, wdychając swobodnie morskie powietrze, przesycone solą.
Chmiel i lipa, uwalniające myśli od ciężaru codzienności.
Arcydzięgiel, gorzki jak poczucie winy.
Ślaz, dający ochronę jak matczyna spódnica.
Lubczyk i kminek, żeby rozluźnić plecy po wielu latach dźwigania cegieł.
Dziurawiec i kolendra, wypędzające z brzucha strach przed cierpieniem.
Jedenastopalca zamyka w kruchych, szklanych fiolkach życie mieszkańców Kalkuty.

3. Kobieta otwiera oczy, ale obraz, który próbuje wyrzucić z pamięci, nie znika. Pochyla głowę i szeptem wypowiada słowa modlitwy. Urywany ton jej głosu stapia się z pieśnią wiernych. Posąg Kali o wielu rękach, przeszywa ją ostrym spojrzeniem. Bębny, obciągnięte czerwoną skórą, dudnią rytmicznie.
Już czas.
Zielarka stawia powoli kroki w kierunku wielkiej, czarnej figury. Drżącymi dłońmi zbiera fałdy różowego sari, kiedy pochyla się przed majestatem bogini. Zagryza wargi, widząc połyskujące bielą czaszki, umieszczone w każdej, szerokiej dłoni Nieśmiertelnej.
- Maha Kali, Kali Devi, Muktakeśi, Kolkata! Przez kala i kamatayan!
Piszczałki zawodzą żałobną melodię.
Zza posągu wyłaniają się cztery tancerki, odziane w błękitny muślin. Kolor zwycięstwa. Złote bransolety na kostkach i przegubach podzwaniają w półobrotach. Złote nici wplecione w hebanowe włosy, błyszcą w półmroku. Rozedrgane figury kobiet gną się i łamią w ekstatycznym szale. Wirują szaleńczo lazurowe spódnice.
Jedenastopalca oddycha coraz ciężej.
Już czas.
Zsuwa z włosów złotą chustę, powoli, jak to robiła matka. Dawno zapomniany czuły gest, przebija się ciepłym wspomnieniem przez zasłonę obojętności ostatnich lat. Teraźniejszość skalana tamtym imieniem, na krótką chwilę oddaje pierwszeństwo żyjącej siostrze. To pożegnanie.
Sięga ręką do metalowego pasa, spinającego jej biodra. Odrzuca go precz z nadzieją, że nie wróci, jak pustka, będąca jej jedynym pokarmem od tamtego dnia.
Cztery tańczące, błękitne kwiaty przysuwają się do niej, zasłaniając przed wzrokiem ludzi zebranych w świątyni. Pradawna mantra jest coraz głośniejsza. Dłonie ozdobione mehendi przesuwają się wzdłuż jej tułowia. Chór setek głosów tłumi upadek srebrnych zapinek.
Odrzuca ręce w tył, jak radosne piskle zrywające się do pierwszego lotu. Świadomość nieprawdziwości tego gestu, kłuje boleśnie, tak bardzo, że niechciane łzy zbierają się w kącikach jej oczu. Utracone szczęście przez chwilę stoi obok niej, na wyciągnięcie ręki. I niknie, gdy jej wzrok pada na czarną twarz Kali. Długi, umaczany we krwi język bogini, wskazuje na nagą kobietę.
Jedyna dłoń, w której brakuje białej czaszki, wyciąga się po nią.
Już czas.
Jedenastopalca odwraca się do tłumu, ukazując skórę koloru orzecha, pokrytą rytualnymi rysunkami. Pędy argyreia zakwitają na jej nogach, węże wiją się wokół przegubów, a na ramionach pysznią się kwiaty lotosu. Oddycha tak szybko, że feniks wymalowany na jej piersi, jakby zrywa się do lotu. Ptak niesie w dziobie swastikę, znak zwycięstwa.
Z piersi mieszkańców Kalkuty wyrywa się ryk, kiedy kobieta zaczyna tańczyć. Błękitne kwiaty pojawiają się przy niej, dzierżąc w dłoniach złote dzwoneczki. Dudnienie bębnów i jęki piszczałek milkną. Mantra zamiera w pół słowa. Od wysokich, granitowych ścian świątyni odbija się echo złotych dzwoneczków.
Tancerki, o rozszerzonych konopnym narkotykiem oczach, sławią ruchem swych ciał Boginię Śmierci i Czasu, Panią Zwycięskich Wojen, tańczącą nad trupami wrogów. A pomiędzy nimi naga zielarka, oddaje cześć Nieśmiertelnej każdym krokiem, obrotem i ułożeniem dłoni. Hebanowe włosy wiją się wokół jej twarzy, unoszone niedostrzegalnym wiatrem, jak języki tysięcy węży. Pot, niczym rosa, osiada na wymalowanych henną kwiatach lotosu. Długie łodygi argyreia łamią się w ukłonach.
Już czas.
- Maha Kali, Kali Devi, Muktakeśi, Kolkata! Przez kala i kamatayan! Przyjmij tę ofiarę, Ty, która jesteś Durgą Nieustraszoną, wiecznie łaknącą krwi dla sprawiedliwości. Weź co Tobie należne, a oddaj, co utracone!
Taniec zamiera i zapada cłakowita cisza. Kapłan w złotej szacie, z błękitną tiliaką na czole, podaje nagiej kobiecie długi, ostry przedmiot.
Nie jest w stanie uczynić żadnego gestu. Odległość pomiędzy nią, a kapłanem kurczy się raptownie, gdy jej dłonie, bez udziału woli, sięgają po przeznaczenie. Przez chwilę ściska w zmartwiałych palcach drewnianą rękojeść. Znajome ciepło przepływa do jej ciała, gotowe wyrwać się na zewnątrz jednym, odpowiednim ruchem.
Wystarczy tylko jeden, prosty gest i wszystkie jej problemy się skończą.
Już nigdy nie usłyszy tamtego imienia, nie spojrzy w kryształową kulę, która kryje tylko pustkę.
Juz czas.
Kali, pani Śmierci. Kali, pani Zwycięstwa. Kali, pani Czasu. Kali, Nieustraszona.
Nie ma początku, ani końca. Jest tylko teraz. Nie ma dobrych, ani złych wyborów. Są tylko konieczne. Nie ma lekarstw, ani trucizn. Jest tylko bezbronne ciało.
Jedenastopalca spogląda w wodę, zebraną w świętym naczyniu, na środku boskiego półkola. Bardzo chce zobaczyć swoje odbicie.
Jej oczy błyszczą.
Łzy uniemożliwiają widzenie, kiedy biegnie przez ciemne korytarze, oświatlane pochodniami. Byle dalej od tego miejsca.

4. Biała twarz gościa jest zaprzeczeniem panujących na Esplanade reguł. Jego wzrok, który wie, szydzi z pozornej martwoty starej ulicy. Kieruje swe kroki, nie tam, gdzie pomoc mógłby otrzymać. Idzie prosto do Mayi, nawet nie wiedząc, że czyni coś nienaturalnego. Łamie tabu ustanowione na początku.
- Padma?
Kobieta w czerwonym sari zamiera w pół słowa. Wyjmuje z parującego kociołka drewnianą różdżkę i powoli wstaje.
Jej oczy błyszczą zdziwieniem.
Marszczy brwi, a jej imię rozłupuje się na tysiące kawałków, jak odłamki rozbitego lustra. Jest w nim śmiech na hogwarckim korytarzu, wilgotna trawa nad jeziorem, łaskocząca twarz. Jest duma z poprawnie rzuconego zaklęcia i pierwsze spotkanie w bibliotece. Staje się szalikiem w niebieskie pasy i magicznym zegarkiem - prezentem na siedemnaste urodziny.
Jest przeszłością.
- Co tutaj robisz? - chce wiedzieć.
- A ty? - mężczyzna wpatruje się w nią uważnie i ona wie, że widzi ją samą, a nie cień jej siostry.
- Współczujesz mi? - pyta szeptem i odwraca się bokiem, żeby nie zobaczyć ciepłego brązu jego oczu, zaprawionego litością.
Przez chwilę panuje cisza, a Padma chce wierzyć, że za nią jest tylko ciężkie od zapachu orchidei powietrze. Kwiaty lotosu, różowe jak lukier, kołyszą się na wodzie w kamiennej sadzawce. Otaczają zwartym kołem obtłuczony posąg Hemani Hemavati, którego zielarka nienawidzi.
- Nie - napływa do niej, wraz z ręką położoną delikatnie na ramieniu. - Wiem, że to nie pomaga.
Kobieta odwraca się i milczy.
Ale on wszystko rozumie.
Znajduje w jej wzroku skargę, niemy protest wobec życia jako niedopełniony fragment. Żal wspominania i tłumienia siebie. Niewykonalną próbę zamknięcia dwóch osób w jednej.
- Tak nie można - odpowiada. - Prawda?
Ona nie mówi nic, tylko obejmuje brązowymi dłońmi, na których już nie widać śladów mehendi, drżące ramiona. Opuszcza głowę tak nisko, że granatowa chusta przysłaniająca włosy, chowa przed nim jej twarz.
Nie potrzeba żadnych wyjaśnień.
- Byłaś w świątyni Kali.
- Ty wiesz?
- Wiem o wiele więcej, niż ci się wydaje.
Rumieniec zalewa jej twarz, kiedy widzi lusterko, w jego dłoniach. Matka trzyma takie samo w szkolnym kufrze Parvati, pomiędzy jej ubraniami i książkami.
Myliła się, kiedy sądziła, że pokrywa je warstwa kurzu.
- Dlaczego właśnie ty?
Chce, żeby nie odpowiadał. Nie mówił, jak bardzo są do siebie podobni. Uciekła ze świątyni Kali i nie dopełniła obrzędu, ale nie chce złamać martwoty Esplanade. Nie potrafiła rzucić na siebie Oblivate, ale nie może wracać do przeszłości.
I on nie odpowiada, bo rozumie, że tak trzeba.
Siada na podłodze, tuż przy czekających na napełnienie fiolkach i dzieli z nią milczenie, ciężkie od zmieszanych z zapachem orchidei łez. Otaczająca ich cisza jest jak lekarstwo. Słowa, których nie muszą wypowiadać, jednoczą ich myśli uzdrawiajacą magią. On nie musi być Fredem i Georgem, a ona Padmą i Parvati. Mogą patrzeć na siebie i nie widzieć, stojących za nimi cieni.

W Kalkucie nie ma nocy, ani dni. Monsunowy deszcz wyznacza granicę między leżeniem na ulicy, a leżeniem pod płócienną płachtą. To w wieżowcach ludzi z północy palą się nocą światła. Błyszczą jaskrawymi neonami sklepowe wystawy.
Ale prawdziwe miasto żyje inaczej. Oddycha wonią świątynnych kadzideł. Wabi czarem kolorowych sari. Wzywa głosem setki bogów tę samą prawdę. I tylko w przybytku Kolkaty, Pani Czasu i Śmierci, od świtu do świtu, wielkie bębny odmierzają odchodzące w przeszłość kroki losu. Grają wojenną surmę nieustających wyborów i niekończących się walk o własną duszę.
A na ulicy Esplanade, w zakamarkach starych pałaców, toczy się nieznana historia jedenastopalcych, którzy nie umieli przyjąć błękitnej tiliaki.


Mały słowniczek hinduskich nazw i pojęć, które może coś wyjaśnią:
Esplanade - ulica w Kalkucie, dawniej zamieszkana przez brytyjskich kolonialistów
Alaknanda - imie żeńskie, rzeka
karishma - cud
Hemani Hemavati - przydomki bogini Parvati
Anuj - imię męskie, młodszy brat
Kshantu - imię męskie, cierpliwy
tiliaka - "kropka" malowana na czole przez Hindusów, ma przynosić błogosławieństwo
argyreia - pnącze rosnące na płw. Dekan, o grubych zielonych łodygach i dużych kwiatach
Maya - imię żeńskie, iluzja
Ramajana - epos hinduski, opowiadający o losach boga - księcia Ramy
Maha Kali, Kali Devi, Muktakeśi - przydomki bogini Kali, jednej z czterech wcieleń Śakti, małżonki Śivy - boga Stwórcy
Kolkata - przydomek nadany Kali na cześć zwycięstwa nad demonem Raktabiją, rónież dawna nazwa Kalkuty
kala - czas
kamatayan - śmierć
mehendi - henna, którą kobiety malują ręce w wymyślne wzory
swastika - symbol zwycięstwa
Durga - wojownicze wcielenie bogini Śakti , z jej głowy wyskakuje Kali
Padma - imię żeńskie, kwiat lotosu
Parvati - imię żeńskie, bogini reprezentująca łagodny aspekt Śakti


I jeszcze mała ściąga botaniczna:
bluszcz i kasztanowiec - działanie przeciwreumatyczne
jemioła - działa przeciwkrwotocznie
nostrzyk - ma właściwości nasenne
kopytnik i mak - wykrztuśne
chmiel i lipa - narkotyczne
arcydzięgiel - gorzkie (nie pytajcie co to ma wspólnego z leczeniem ;D)
ślaz - działanie ochronne
lubczyk i kminek - na skurcze mięśni
dziurawiec i kolendra - leczą bóle brzuch
a


Ten post był edytowany przez sareczka: 17.03.2009 17:52
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.03.2024 10:10