Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

3 Strony  1 2 3 > 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Darkness and Shadow
post 20.05.2006 22:37
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! Wreszcie kontynuacja "Bractwa"!
No, no... Jestem pod wrażeniem. Pierwszy rozdział i już taka akcja. Nie spodziewałam się takiego wstępu. ohmy.gif No cóż, nie będę przedłużać, tylko będę nadal się zastanawiać nad Znakiem Harry'ego. Dziwne, że właśnie na prawej, a nie na lewej. huh.gif Tak jakby Voldemort chciał go tym wyróżnić, pokazać "to jest mój wróg". Mam rację? Wiem, nie... sad.gif

Pozdrawiam i czekam na dalszy ciąg.
Darkness and Shadow


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 27.05.2006 14:29
Post #3 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 2
Licencja

Był czwarty lipca. Harry wyszedł z łazienki ubrany w czarne dżinsy i biały podkoszulek. Wszedł do swojego małego pokoju i rozejrzał się. Pomieszczenie wyglądało, jakby przeszedł przez nie tajfun. U mugoli był dopiero tydzień, a już zdążył porozrzucać swoje rzeczy.
Posprzątał, a następnie usiadł na łóżku. Spojrzał na zegarek. Dochodziła szesnasta, więc za chwilę powinien zostać zawołany na dół, żeby dowiedzieć się, iż w czasie wizyty gości ma siedzieć w swoim pokoju i udawać, że nie istnieje.
Szybko wyszedł z pokoju i zszedł po schodach, gdy tylko usłyszał głos wuja Vernona. Wszedł do salonu. Ciotka Petunia obrzuciła go taksującym spojrzeniem, aż w końcu z zadowoleniem skinęła głową. Vernon nie był tak przyjemny.
- Kiedy przyjdą Newtonowie masz się zachowywać, jak na normalnego człowieka przystało. Będziesz siedział tutaj, razem z nami. Nie chcę, żeby powtórzyła się sytuacja sprzed czterech lat. Zrozumiano?
- Tak – mruknął Harry.
Wstał i poszedł do kuchni.

***

Newtonowie przyjechali dokładnie o osiemnastej. Wielki, czarny mercedes zaparkował na poboczu. Po chwili wyskoczył z niego może szesnastoletni chłopak i jego rodzice.
Do otworzenia drzwi został oddelegowany Harry. Powitał gości i poprowadził ich w stronę salonu. Potem wycofał się do kuchni. Nie chciał brać udziału w rozmowie, której prawdopodobnie i tak by nie zrozumiał.
- To moja żona, Petunia – mówił Vernon, - a to Dudley, nasz syn.
Pan Newton, wysoki jegomość o surowej twarzy kiwnął głową. Rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym zmarszczył brwi.
- A gdzie jest ten chłopak, który otworzył nam drzwi? – zapytał po dłuższej chwili milczenia.
Vernon stropił się, ale zaraz odzyskał nad sobą panowanie. Nie zdołał jednak ukryć cienia irytacji, jaki pojawił się na jego twarzy.
- To siostrzeniec żony. Jest nieco upośledzony. W dodatku załamał się, kiedy dowiedział się, że jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym szesnaście lat temu.
Tego dla Harry’ ego było za dużo. Wparował do salonu ze wzrokiem ciskającym błyskawice. Ostatkiem woli powstrzymał się przed rzuceniem na Dursleya. Podszedł do mężczyzny i spojrzał mu w oczy.
- Moi rodzice zostali zamordowani i ty dobrze o tym wiesz. Spotkałeś nawet tego, który to zrobił. Cudem uniknąłeś śmierci z jego łap. Musisz wiedzieć, że nikt do tej pory nie opuścił tamtego miejsca w jednym kawałku.
- Kłamiesz! – wyszeptał przerażony Dursley.
- Dlaczego miałbym? Jemu nie zależy na was, tylko na mnie. To mnie chce wykończyć i prędzej czy później mu się uda. Ale ja zabiorę ze sobą do piekła jego i jego ludzi. Radzę więc mnie nie denerwować, bo zawsze mogę stwierdzić, że nie jesteście moją rodziną i w ten sposób pozwolić mu na zabicie was.
Odwrócił się na pięcie i pomaszerował do swojego pokoju. Miał dość ich wszystkich. Najchętniej uciekłby z tego domu, albo w ogóle z tego świata, ale nie mógł. Przez tą przeklętą przepowiednię jego życie było koszmarem. Czasami chciałby zaszyć się w jakimś miejscu i nie wyjść z niego już nigdy. Mieć w nosie wszystko i wszystkich. Jednak widmo wygrania Lorda skutecznie odwodziło go od tego pomysłu.
Tymczasem w salonie panowała pełna napięcia cisza. Wszyscy wpatrywali się w schody, na których zniknął chłopak. W końcu otrząsnęli się z szoku, kiedy na górze trzasnęły drzwi.
Petunia podała przygotowany przez siebie obiad, a gdy został on skonsumowany przyniosła pokrojone w kosteczki ciasto. Zrobiła herbatę.
Mężczyźni od razu wzięli się do rozmowy o interesach. Kobiety szybko zagłębiły się w rozmowie o najnowszych kosmetykach. Chłopcy siedzieli na kanapie i ani myśleli przysłuchiwać się jednej albo drugiej konwersacji. Co chwilę rzucali tęskne spojrzenia na podwórze.
W końcu Harry zdecydował się wyjść ze swojej klitki. Wiedział, że teraz, gdy zbliżała się dziewiętnasta trzydzieści wszyscy będą zbyt zajęci, aby zwracać na niego uwagę. Założył przeciwdeszczową kurtkę, do kieszeni schował kawałek pergaminu i opuścił dom.
Miał nadzieję, że nikt go nie zauważył, ale nie miał tyle szczęścia. Dudley spojrzał na młodego Newtona. Tamten jakby tylko na to czekał. Uśmiechnął się szeroko. Wyszli przed dom i rozglądali się w poszukiwaniu Harry’ ego.
Chłopak stał pod drzewem i najwyraźniej ich nie zauważył. Potem rozejrzał się czujnie na boki i ruszył przed siebie. Z premedytacją minął ich, nawet na nich nie patrząc. Wyraźnie kierował się w stronę parku. Jednak po przejściu co najwyżej dwustu metrów zatrzymał się i okręcił wokół własnej osi. Zmarszczył brwi i zamaszystym krokiem podążył w stronę dwóch chłopaków.
Zatrzymał się obok swojego kuzyna i wpatrzył w oddaloną postać w czarnej szacie. Czuł, jak Dudley wciąga powietrze i zaczyna dygotać. Odetchnął głęboko i postąpił kilka kroków do przodu. Poczekał, aż nieznajomy się zbliży. Dopiero z odległości jakichś pięciu metrów dało się zauważyć, że była to kobieta.
Spod kaptura wysuwały jej się czarne włosy. Kiedy podniosła głowę, Harry odruchowo cofnął się o krok. Nigdy jeszcze nie widział takiego ładunku złości i nienawiści. Najgorsze było jednak to, że w tych czarnych jak noc źrenicach nie było ani odrobiny człowieczeństwa. Jedynie szaleństwo zakrapiane nutką fanatyzmu.
Dudley spiął się w sobie. Pamiętał tą kobietę. To ona jako pierwsza rzuciła na niego zaklęcie torturujące. Był przerażony, na twarz wystąpiły kropelki potu.
Newton nie rozumiał, co się dzieje z Dursleyem i tym drugim chłopakiem. Pierwszy zachowywał się, jakby zobaczył ducha, a drugi był znudzony.
- Idź stąd Bella – powiedział spokojnie Harry. – Wybacz, ale nie mam czasu, w przeciwnym wypadku zaprosiłbym cię na herbatkę.
- Zapłacisz mi za wszystko, Potter! Nie pozwolę, żeby taki bachor jak ty, zniszczył mojego Pana!
- Psujesz wystrój Bella – mruknął Harry. – A teraz spłyń stąd, zanim się zdenerwuję.
- A co taki dzieciak, jak ty mógłby mi zrobić? – warknęła kobieta.
Chłopak ostentacyjnie podrapał się po brodzie. W jego oczach zamigotały wesołe błyski. Wziął głęboki oddech.
- Mundungusie Fletcher mam tu fanatyczkę z chrapką na Azkaban! – krzyknął najgłośniej, jak potrafił.
Najbliższe krzaki zaszeleściły i pojawił się w nich mężczyzna w połatanym płaszczu. Czuć było od niego odór alkoholu, a z rozciętej głowy spływała krew.
Bellatrix zaczęła rozglądać się w popłochu. Jeśli był tu ten stary pijaczyna, to w pobliżu najprawdopodobniej kręcili się inni miłośnicy szlam. Z Dungiem i Potterem prawdopodobnie by sobie poradziła, ale jeśli był tu jeszcze jakiś inny dorosły czarodziej to wolała nie ryzykować.
- Jeszcze się spotkamy, Potter – warknęła ostrzegawczo.
- Nie wątpię – odpowiedział spokojnie Harry. – Tymczasem powiedz Tomowi, że następnym razem nie będę tak uprzejmy.
- Co? – śmierciożerczyni nie kryła zdziwienia.
- On wie – mruknął chłopak. Uśmiechnął się szeroko i pomachał oddalającej się kobiecie.
Dung patrzył na całą scenę z rozszerzonymi oczyma. Potrząsnął głową i skupił wzrok na ciągle uśmiechniętym Harrym.
- Czemu pozwoliłeś jej odejść? Myślałem, że jej nienawidzisz?
- To Riddle’ a nienawidzę. Jej po prostu nie trawię. Poza tym ona jeszcze mi się przyda.
Teraz nikt nie rozumiał Harry’ ego. Chłopak miał zmrużone oczy i dziwny, ni to ironiczny ni to drwiący uśmiech na twarzy. Wyglądał strasznie w przytłumionym świetle zachodzącego słońca.
Newton spojrzał na pozostałą trójkę. Potter patrzył w stronę, w którą odeszła kobieta. Nieznajomy mężczyzna zwany Mundungusem przyciskał rękę do krwawiącej rany na głowie i ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w czarnowłosego młodzieńca. Dursley również skierował swój wzrok w stronę kuzyna.
Harry nie patrząc na nikogo zaczął mówić.
- Załatwiłeś Dung? Zgodził się?
- Przekazałem wiadomość. Obiecał, że się tym zajmie.
- Obiecanki-cacanki – warknął chłopak. – Daj mu to. – Wyciągnął z kieszeni kawałek pergaminu i podał mężczyźnie. – Powiedz staremu, że jeśli mnie nie posłucha to sam tam pojadę i zajmę się sprawą, a wtedy nikt nie zdoła mnie powstrzymać przed wykorzystaniem wszystkich forteli.
- Zrobiłbyś to? – wyszeptał przerażony Dung. – Posunąłbyś się do morderstwa, żeby ratować przyjaciółkę?
- Nie śmiej w to wątpić. – Milczał przez kilka minut. – Jesteś pijany, Dung. I ranny. Jedź do Kwatery i daj list staremu. I koniecznie dopilnuj, żeby Hermiona i jej rodzina dostała ochronę.
Mężczyzna spojrzał na niego zdziwiony. Nie rozumiał, dlaczego akurat jemu Harry każe załatwiać tak poważne sprawy. Gdy o to zapytał, Harry jedynie uśmiechnął się półgębkiem.
- Bo ci ufam, Dung.
- Ufasz? – zapytał niepewnie mężczyzna.
- Tonks i Lupina lubię. Moody’ ego szanuję. Snape’ a nie znoszę, a tobie ufam. Jest różnica między ufaniem komuś a lubieniem kogoś.
Fletcher pokiwał głową krzywiąc się przy tym z bólu i poszedł w stronę krzaków.
Trójka chłopców jeszcze przez chwilę stała nieruchomo. W końcu, gdy Harry skierował się w stronę domu pozostała dwójka jak na komendę ruszyła za nim.
- Co to miało być!? – wykrzyknął zdenerwowany Newton.
Potter spojrzał na niego. Nie wiedział, czy może zaufać temu rozpuszczonemu dzieciakowi. Nie chciał zniszczyć wujowi Vernonowi możliwości zdobycia awansu, ale jeszcze bardziej nie chciał niewygodnych pytań. Westchnął i zrezygnowany powlókł się do parku. Usiadł na ławce i poczekał, aż dołączy do niego Dursley i Newton.
- Powiedz mi, jak masz na imię? – Harry zwrócił się do Newtona.
- Jack.
Harry milczał przez kilka minut, w zamyśleniu przyglądając się chłopakowi. Miał on niebieskie oczy i czarne, długie włosy związane w kitkę.
Potter westchnął i zaczął opowiadać monotonnym głosem. Powiedział, że ta kobieta była przedstawicielką „sekty”, która ostatnimi czasy mordowała całe rodziny. Stwierdził też, że zwykli ludzie nie mają szans w walce z nimi, chyba, że śpią z bronią pod poduszką. Kiedy taki człowiek wpadnie do czyjegoś domu, to prawie zawsze zostawia za sobą trupy. Czasami jednak porywają ludzi, żeby się zabawić. Torturować fizycznie i psychicznie, gwałcić. Dopiero potem zabijają. Gdy znudzą się swoją zabaweczką.
- Skąd wiesz, że właśnie tak jest? Byłeś u nich?
W odpowiedzi Harry wstał i pokazał chłopakowi swoje plecy. Doskonale widać na nich było zaczerwienione ślady po razach bata. W niektórych miejscach, gdzie skóra została rozcięta niemal do kości ciągle widać było zaschnięte ślady krwi.
Jack wciągnął powietrze.
- Jak tam trafiłeś? – wyszeptał zdławionym głosem. W jego pogodnych zazwyczaj oczach widać było łzy.
- Dostałem zaproszenie od samego Lorda – prychnął Harry. – Powiedział, że jeśli się nie zjawię, to zabije Dursleyów. Może ich nie lubię, ale to wcale nie znaczy, że chciałbym ich śmierci.
Na tym rozmowa się skończyła. Harry spojrzał w niebo, na którym migotały pierwsze gwiazdy. Musieli wracać, jeśli nie chcieli mieć kłopotów.
Jack zastanawiał się, jakim cudem Harry przeżył, skoro twierdził, że nikt nie był w stanie uciec z ich twierdz. Gdy o to zapytał, Harry jedynie pokręcił ze smutkiem głową. To nie było ważne. Nikt nie musiał niczego wiedzieć.
Gdy zatrzymali się przed domem, Harry poprosił, aby nikomu nie mówili o spotkaniu z Bellatrix, ani o rozmowie, jaką odbyli w parku. Dudley i Jack przytaknęli zgodnie. Nikt nie chciał do tego wracać.
Weszli do salonu. Dorośli skończyli już omawiać sprawy zawodowe. Teraz siedzieli przy stole i zaśmiewali się z anegdot Dursleya. Gdy mężczyzna zauważył chłopców rzucił Harry’ emu wściekłe spojrzenie, po czym już zupełnie go ignorując uśmiechnął się do Jacka i swojego syna.
Harry ponownie wycofał się do kuchni. Chwycił w rękę kromkę chleba i szklankę wody. Usiadł przy stole i zaczął mechanicznie żuć jedzenie. Nie był głodny, ale musiał jeść, żeby utrzymać się przy życiu. Nie zamierzał zagłodzić się na śmierć.
Gdy wychodził na górę czuł na sobie spojrzenia pozostałych. Wściekły wzrok wuja Vernona, zmartwiony ciotki Petuni, przestraszony Dudleya, pełen podziwu Jacka i zaintrygowany jego rodziców.

***

Trwało właśnie zebranie Zakonu Feniksa. Czarodzieje roztrząsali sprawy dotyczące mnożących się ataków na mugoli i szlamy. Mimo iż teraz Zakon mógł działać oficjalnie postanowiono, że nikt z zewnątrz nie dowie się o istnieniu organizacji. W ten sposób istniała szansa, że Ministerstwo wygra w walce z Voldemortem.
Naraz do kuchni wbiegł zdyszany Dung. Zatrzymał się przy drzwiach i potoczył dookoła błędnym wzrokiem. Jego wygląd przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy.
Pani Weasley zerwała się ze swojego miejsca i spojrzała na mężczyznę z przerażeniem.
- Coś się stało Mundungusie? Śmierciożercy zaatakowali? – pytała roztrzęsionym głosem.
Dung machnął ręką. Przysunął sobie krzesło i opadł na nie z westchnieniem ulgi.
- Jacy tam śmierciożercy – mruknął. – Tylko Bellatrix.
Dumbledore zmarszczył brwi.
- Czy ty czasem nie powinieneś być na warcie, Dung? – zapytał podejrzliwym tonem.
- Ano powinienem, ale Harry radzi sobie doskonale sam. – Zamilkł na kilka minut. – Właśnie, Albusie, czy załatwiłeś już ochronę Grangerom?
- Nie sądzę, aby była im potrzebna. Zginęli sąsiedzi państwa Granger i nie mamy powodu przypuszczać, że to właśnie oni byli głównym celem ataku.
- Cóż, Harry uważa inaczej – westchnął Dung i podsunął dyrektorowi pergamin.
Mężczyzna przez chwilę trzymał go w rękach, jakby zastanawiał się, czy otworzenie listu może spowodować jakieś złe skutki. W końcu rozłożył kartkę i zagłębił się w treść listu. Z każdym kolejnym zdaniem, jego brwi zbiegały się coraz bardziej.

Witam,
Zapewne zastanawia się pan, dlaczego napisałem ten list. Odpowiedź jest tylko jedna: żądam, aby otoczył pan dwudziestoczterogodzinną ochroną Hermionę Granger i jej rodzinę. Jeśli pan tego nie zrobi, przysięgam, że ja się tym zajmę, a wtedy może się to źle dla pana skończyć.
Przypuszczam, że nie posłuchał pan Dunga, kiedy go wczoraj do pana wysłałem. W tej chwili to Mundungusowi ufam najbardziej, dlatego też został on zobligowany do przypilnowania, aby żądanie zostało spełnione. Chcę aby Hermiona i jej rodzina dostała ochronę w pełnym znaczeniu tego słowa.
Nie obchodzi mnie, jak pan to zrobi. Może pan wysłać tam kogoś z Zakonu (pomijając Fletchera, jego chcę mieć przy sobie). Może pan też ściągnąć ich do Kwatery. Ważne jest, aby Grangerowie ochronę dostali. Mam nadzieję, że wyraziłem się jasno?
Pozdrawiam,
HJP


- Coś się stało, Albusie? – zapytała zaintrygowana Tonks.
- Powtórzył żądanie trzy razy – wyszeptał Dumbledore pobielałymi wargami.
Tonks popatrzyła na niego zdziwiona. O co mogło tu chodzić.
Snape, który do tej pory stał w cieniu zbliżył się do stołu. Odebrał od Dumbledore’ a list i szybko przebiegł po nim wzrokiem. Zbladł jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Nie sądził, aby Potter zrobił TO świadomie. Przypuszczał nawet, że stało się tak przez przypadek.
- Potrójne Żądanie oznacza, że musi być ono spełnione. W przeciwnym wypadku, ten, który został zobowiązany do spełnienia żądania może umrzeć. To coś takiego, jak Niezłomna Przysięga, tylko, że o wiele gorsze. Za niespełnienie żądanie obowiązuje Vendetta do dwunastego pokolenia.
Słowa Mistrza Eliksirów wywołały niemałe poruszenie. Wszyscy patrzyli na siebie z szeroko otwartymi oczami. Każdy zadawał sobie to samo pytanie. Skąd Harry mógł wiedzieć o Potrójnym Żądaniu?
- Cóż, chyba nie pozostaje nic innego, jak spełnienie jego prośby. Prawda? – odezwał się niepewnie Lupin.
Wszyscy pokiwali głowami.
Dumbledore wiedział, że nie mogli sobie pozwolić na oddelegowanie kogoś do pilnowania Grangerów. Mieli zbyt mało ludzi i zbyt dużo kłopotów na głowie. Postanowiono więc, że dzisiejszej nocy ktoś będzie pilnował rodzinę Hermiony, a z samego rana zostaną oni ściągnięci do Kwatery Głównej.
Spojrzenie pani Wealsey spoczęło na Fletcherze. Mążczyzna miał głowę opartą o krawędź stołu i pochrapywał z cicha. Kobieta zmarszczyła brwi. Podeszła do lodówki i wyciągnęła z niej kawał dorodnego steku. Z głuchym plaśnięciem przyłożyła mięso do rany na głowie Dunga.
- Mówiłeś, że była tam Bellatrix Lestrange?
Przytaknął.
- Ta rana na głowie to jej dzieło?
- Gdzie tam – mruknął. – Uderzyłem się w głowę o wystający konar drzewa, kiedy wstawałem z ziemi.
- Zostawiłeś Harry’ ego samego? Ze śmierciożerczynią?
- Już jej tam nie było. Żebyś ty widziała Molly, w jak pięknym stylu Harry ją pokonał!
Kobieta sapnęła z irytacją. W jej oczach zaczęły migotać ogniki złości. Zaczynała być wściekła, a to nie wróżyło niczego dobrego. Wzięła kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić.
- Walczył. Z dorosłą czarownicą. Wiesz, że teraz prawdopodobnie męczy się z ministerialnymi Aurorami? – zapytała przesłodzonym głosem.
Wzruszył ramionami.
- Eee tam. Nawet różdżki nie wyciągnął.
Członkowie Zakonu Feniksa spojrzeli po sobie.
- To znaczy?
- Oni tylko rozmawiali. Bella była wściekła, ale Harry zachował zimną krew. Powiedział jej do słuchu. Potem kazał wracać do Sami – Wiecie – Kogo i przekazać, że następnym razem nie będzie już tak miło i delikatnie. Cokolwiek miałoby to znaczyć.
Tego było już dla Zakonników za dużo. Harry skontaktował się z Riddlem. Więcej nawet. On mu groził, otwarcie z niego szydził. A co na to Tom? Na efekty trzeba będzie trochę poczekać, ale jedno było pewne już teraz. Zemsta Czarnego Pana będzie bardzo dotkliwa.

***

Harry przekręcił się na prawy bok i otworzył oczy, które natychmiast zamknął, gdy tylko promienie południowego słońca zaświeciły mu prosto w oczy. Jeszcze przez chwilę leżał bez ruchu. Potem wyskoczył z łóżka i zaczął się ubierać. Za oknem zobaczył trzy sowy. Jedną z nich była Hedwiga, dwóch pozostałych nie znał.
Szybko odebrał przesyłkę od swojej sowy. Jak się okazało był to list od Hermiony. Dziewczyna dziękowała w nim za zorganizowanie jej ochrony. Napisała też, że jeszcze dzisiaj ona i jej rodzice zostaną przetransportowani na Grimmuald Place. Z każdego słowa nastolatki aż promieniowała wdzięczność, a Harry doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Uśmiechnął się w duchu. O tak, wiedział, że powtarzając żądanie trzy razy osiągnie swój cel. W końcu nie na darmo ślęczał nad zagadkami magicznego prawa przez ostatni miesiąc. Po powrocie z Wężowego Grodu nie nadawał się do żadnych ćwiczeń fizycznych, więc Smoki wymyśliły, że równie dobrze mogą dowiedzieć się czegoś o magicznych przysięgach i zobowiązaniach. Właściwie sam nie wiedział, dlaczego namówił ich do tego. Chyba podświadomie czuł, że musi dowiedzieć się jak najwięcej o umowie, jaką zawarł z Riddlem. Tylko w ten sposób mógł utrzymać szalę zwycięstwa po swojej stronie.
Odebrał przesyłkę od małej płomykówki. Przyjrzał się zalakowanej kopercie i ze zdziwieniem stwierdził, że jest to dokument z Ministerstwa. Złamał pieczęć.

Szanowny panie Potter,
Ja, Amos Diggory, nowy Minister Magii oświadczam, iż z dniem pierwszego sierpnia otrzymuje pan pozwolenie na używanie Zaklęć Niewybaczalnych. Niestety egzamin z teleportacji będzie pan musiał zdawać, gdyż musimy się przekonać, czy jest pan odpowiednio przeszkolony w tym kierunku.
Z poważaniem,
Minister Magii, Amos Diggory,
Rada Starszych w składzie: Albus Dumbledore, Nickolas Fogg i Julis Bulstrode.


Harry zaklął siarczyście. Jeszcze tego brakowało, żeby Dumbledore był w jakiejś Radzie Starszych. I w dodatku, co to w ogóle było? Pokręcił głową. Teraz i tak się tego nie dowie. Opuścił wzrok na dalszą część listu.

Wybacz Harry, że dopisuję się do oficjalnej części listu, ale wolę, żeby nikt nie dowiedział się o tym, że się z tobą skontaktowałem. Wiem, że jesteś jedyną osobą, która może zniszczyć Riddle’ a i jego sługusów. Dlatego mam do ciebie prośbę. Zabij skurczybyka, który odebrał życie mojemu synowi.
Pozdrawiam,
Amos Diggory.


Harry dopiero teraz w pełnej krasie zorientował się, że będzie musiał zabić. Nie chciał zabijać. Nie umiał rzucić nawet zwykłej Avady. Uśmiechnął się ze smutkiem. Dostał licencję na zabijanie. Teraz już oficjalnie stał się mordercą. Będzie zabijał w imię sprawiedliwości i nikt nie będzie mógł wsadzić go za to do Azkabanu. Doprawdy, pocieszająca myśl. W dodatku jak patetycznie zabrzmiało.
Usiadł na łóżku i zamknął oczy. Cieszył się, że wreszcie zdecydowano się na zdetronizowanie Knota. Ten człowiek bał się własnego cienia i nie nadawał się na przywódcę wojennego. Chłopak miał nadzieję, że Diggory lepiej sprawdzi się w tej roli.
W końcu odebrał przesyłkę od trzeciej sowy. Wyglądała ona na bardzo zmęczoną, więc wpuścił ją do klatki Hegwigi. Nalał wody do poidełka, a do miseczki wsypał trochę przysmaku dla sów.
Szybko rozerwał papier owinięty wokół podłużnego przedmiotu. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył była niewielka kartka papiery, wyrwana ze zwykłego mugolskiego zeszytu w linię.

Cześć Harry,
Możesz mi wierzyć, ciężko było namówić rodziców na załatwienie tego cacka. Czy uwierzysz, że nawet tutaj, w Australii, kraju, gdzie teoretycznie nie ma czarodziei ministerstwo będzie kontrolowało sprzedaż lusterek dwukierunkowych? To już szczyt, naprawdę. Ale w końcu się udało. Takie same lusterka wysłałam Angelice i Pablowi.
Jeśli będziesz chciał się skontaktować z którymś z nas musisz użyć pseudonimów. W przeciwnym wypadku połączenie może zostać nie zrealizowane. Stosuj się do poniższego klucza, a wszystko powinno być okey:
Carmen Black: Rose.
Angelica White: Angel.
Pablo Sangre: Red.
Proste, prawda?
Te lusterka mają kilka udogodnień. Starsze wersje mogły nawiązywać połączenie jedynie z jednym lusterkiem. Te nasze mogą w tym samym czasie łączyć się z kilkoma naraz. W ten sposób powstanie coś takiego, jak telekonferencja. Dzięki temu, będziemy mogli rozmawiać z kilkoma osobami naraz. Czyż to nie genialne?
Sprawa kolejna. Do lusterka możesz dodawać kolejne kontakty. W ten sposób lista osób, z którymi będziesz mógł rozmawiać wydłuży się.
I jeszcze jedno. Tylko Ty możesz dotykać swojego lusterka, a właściwie tylko Ty i inny Smok. Mugole będą myśleć, że lusterko jest zwykłym telefonem komórkowym najnowszej generacji, dlatego nigdy się z nim nie rozstawaj. Przesyłam ci też instrukcję obsługi. To tak na wszelki wypadek, gdybyś chciał pobawić się swoją nową zabaweczką.
Do zobaczenia za kilka tygodni.
Carmen Black (Rose)


Harry uśmiechnął się. Ta dziewczyna była chyba jedyną osobą, która potrafiła wprawić go w prawdziwie szampański nastrój. Cieszył się, że teraz będzie mógł kontaktować się ze Smokami. Skoro nie mógł spotkać się z nimi osobiście, to chociaż porozmawia z nimi przez lusterko.
Najpierw jednak musiał dowiedzieć się czegoś o tej, jak to określiła Carmen, zabaweczce. Zagłębił się w lekturze do tego stopnia, że przegapił obiad. W ogóle przestał przejmować się światem zewnętrznym.
Najbardziej zaintrygował go jeden fragment: „Aby nawiązać połączenie z inną osobą należy użyć klucza, czyli kombinacji cyfr lub pseudonimu danej osoby. Lusterka dwukierunkowe wykorzystywane są na całym świecie przez Aurorów i służby wywiadowcze, dlatego głupotą byłoby posługiwać się prawdziwymi imionami tudzież nazwiskami.”
Upuścił plik kartek. Ukrył twarz w dłoniach. Jak mógł być tak głupi? No jak? Uderzył pięścią w biurko. Przecież Huncwoci nazywali Syriusza Łapą. Nie Syriuszem, nie Blackiem, Łapą, na Merlina! Że też rok temu o tym nie pomyślał. Może wtedy jego ojciec chrzestny nadal by żył?
Nie, nie powinien teraz o tym myśleć. Musi natomiast zdobyć numer Dunga.
Do kieszeni wcisnął lusterko i różdżkę. Wybiegł z domu nie zwracając uwagi na krzyki ciotki Petuni. Zatrzymał się na chodniku i rozejrzał na boki. Powolnym krokiem ruszył w stronę domu pani Figg.
Brakowało mu tej nawiedzonej nieco staruszki. Wiedział jednak, że żadna magia nie jest na tyle potężna, aby pokonać śmierć. Usiadł na ganku i zapatrzył się w chodnik. Lubił tutaj przychodzić, nawet teraz, kiedy Arabella nie żyła. To miejsce go uspokajało. Pozwalało w spokoju pomyśleć. Nie mówiąc już o tym, że, wbrew pozorom, uwielbiał koty swojej byłej sąsiadki. Teraz wszystkie futrzaki były pozbawione domu i biegały po śmietnikach w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Czasami przynosił im resztki obiadu, ale rzadko. Zazwyczaj Dudley i Vernon wszystko pochłaniali.
Do jego nóg łasiła się biała kotka o fosforyzujących, zielonych oczach. Miała długą, puszystą sierść. Harry nie znał się na kotach, ale wiedział jedno. Avada była śliczna, wdzięczna i miała wręcz arystokratyczne maniery. Zupełnie, jakby wychowywała się w pałacach.
- Cześć mała, tęskniłaś?
Zwierzę w odpowiedzi miauknęło przeciągle i z zadowoleniem zamruczało, kiedy chłopak pogłaskał je po grzbiecie.
- Brakuje ci dawnej właścicielki, co Avada? Mnie też jej brakuje. Była jak dobra babcia.
Kotka wskoczyła mu na kolana i przez chwilę patrzyła mu w oczy, jakby chciała mu powiedzieć, że śmierć pani Figg nie była jego winą. Wiedział o tym, ale gdzieś na dnie podświadomości czaiło się poczucie winy.
- Tak wiem, już wałkowaliśmy ten temat – westchnął Harry. – Ale to wcale nie jest łatwe.
Mundungus patrzył, jak chłopak mówi coś do kota. Teraz miał na sobie pelerynę niewidkę, więc mógł pozwolić sobie na podejście bliżej do chłopaka. Nawet jemu, człowiekowi wychowanemu na Nokturnie łezka zakręciła się w oku, kiedy zrozumiał, co chłopak mówi do tego kota.
- Mówię do kota – prychnął Potter. – Chyba zaczynam wariować.
Zarówno Avada, jak i Dung nie uważali, że Harry jest wariatem. Każde starało się powiedzieć mu to na swój własny sposób.
Kotka zaczęła łasić się do jego torsu i mruczeć z zadowoleniem. Dung natomiast ściągnął z siebie pelerynę i usiadł obok chłopaka.
- Wcale nie jesteś wariat, Harry – mruknął. – Na pewno nie większy niż Dumbledore, a on mówi do ptaka.
Chłopak wzdrygnął się na dźwięk jego głosu. Zaraz jednak uspokoił się.
- Nie miałeś wczoraj kłopotów?
- Raczej Drops miał. Wiesz, jaką zrobił minę, kiedy przeczytał twój list? Wyglądał jakby go piorun strzelił.
Harry zaśmiał się. Mógł sobie to wyobrazić.
- Wiedziałeś o tych całych, no, Trzech Żądaniach? – zapytał znienacka Dung, przekrzywiając przy tym głowę. Jego głos wydał się Harry’ emu niezwykle poważny.
Chłopak przytaknął, ale niczego nie wyjaśnił. Fletcherowi jednak żadne wyjaśnienia nie były konieczne. Żyjąc na Nokturnie dowiedział się, że zbytnia ciekawość nie popłaca i wiedząc mniej jest się bezpieczniejszym.
Złoty Chłopiec patrzył na niego w zamyśleniu. W końcu odważył się zapytać mężczyznę o jego pseudonim. Ten uśmiechnął się szeroko.
- Kanciarz. Taką właśnie mam ksywkę i w ten sam sposób przywołują mnie inni z Zakonu.
- Dzięki – mruknął Harry.
Siedzieli razem jeszcze przez kilkanaście minut. Przechodzący obok ludzie dziwnie się na nich patrzyli. W końcu przez ostatnie kilka lat Potter był raczej odludkiem, który stronił od ludzi, a oni unikali jego. Teraz jednak chłopak przyjaźnie gawędził ze starszym mężczyzną, który wyglądał, jak rasowy pijaczyna. W dodatku wokół nich kręciło się kilkanaście kotów. Był to naprawdę niecodzienny widok.
Harry dźwignął się na nogi i pożegnał z mężczyzną. Skierował się w stronę Prevet Drive 4. Musiał spróbować dodać Dunga do listy swoich kontaktów. Poza tym, powinien chyba skontaktować się z którymś ze Smoków i dowiedzieć, jak oni na niego wołają.
Wszedł do swojego pokoju. Zamknął drzwi i usiadł na łóżku, otworzył okno. Chwycił w rękę różdżkę i przytknął ją do tafli lustereczka.
- Mundungus Fletcher, zwany Kanciarzem – powiedział wyraźnie.
Powierzchnia lusterka zabłysła na niebiesko, po czym na powrót stała się matowa. Chłopak uśmiechnął się do siebie. Wszystko poszło tak, jak pisało w instrukcji. Teraz musiał jedynie skontaktować się z jednym ze Smoków i dowiedzieć, jak na niego wołają.
Zastanowił się przez chwilę. Już wcześniej miał napisać list do Pabla, więc właściwie dlaczego nie mógłby porozmawiać z nim już teraz?
- Red. – Trzymał lusterko w prawej ręce, w odległości kilkudziesięciu centymetrów od twarzy.
Po chwili po drugiej stronie pojawiła się zmęczona twarz Krukona. Chłopak miał podkrążone oczy. Ożywił się, kiedy zobaczył Harry’ ego.
- Cześć. Widzę, że Rose już przysłała ci lustereczko. Swoją drogą, ciekawe, gdzie zdobyła je aż cztery?
- Kogo to obchodzi? Ważne, że możemy się kontaktować. Słuchaj Pablo, mam do ciebie dwie sprawy.
Brązowowłosy pokiwał głową, zachęcając tym samym do mówienia.
- Jak wy do mnie mówicie? To znaczy, jak musicie powiedzieć, żeby skontaktować się ze mną?
- Furia.
- Czemu akurat tak?
- Carmen twierdzi, ze to idealnie do ciebie pasuje, bo często wpadasz w złość. Jaka jest druga sprawa?
- Czy możliwe jest, że poprzez Znak na mojej ręce wzrosła więź, łącząca mnie z Gadem? Czy na przykład ja, z własnej woli mogę włamywać się do jego umysłu?
- Prawdopodobnie tak – odpowiedział po namyśle brązowowłosy chłopak. – Ale musiałbym to jeszcze sprawdzić.
- Dzięki, na razie.
- No, na razie.
Harry rozłączył się. Tego się spodziewał. Riddle sam mu się podkładał. Zupełnie, jakby chciał powiedzieć, że Harry może go wykończyć w każdej chwili.
Była dopiero siedemnasta. Chłopak wstał i wyszedł na ulicę. Czuł, że musi poukładać myśli. W ciągu ostatnich kilku godzin wydarzyło się tak wiele, że Potter czuł przesyt. Teraz rozumiał już powiedzenie „co za dużo, to niezdrowo”.
Skierował się do parku. Wiedział, że o tej porze nikt przy zdrowych zmysłach się tam nie kręcił. Oficjalnie nikt nie wiedział, kto zastrasza okoliczne dzieciaki i demoluje ławki. Tajemnicą poliszynela było, że stoi za tym banda Wielkiego De.
Chłopak skręcił w jedną z mało uczęszczanych alejek. Rosnące tu wyjątkowo rozłożyste drzewa. W ciągu dnia dawały przyjemny cień, lecz kiedy zbliżał się zmrok było tu naprawdę mrocznie. Harry’ emu to nie przeszkadzało. Ostatnimi czasy polubił mrok. Ciemność pozwalała ukryć się przed ciekawskimi spojrzeniami ludzi.
Zatrzymał się, kiedy do jego uszu dobiegł pojedynczy krzyk, a potem urywany szloch. Podszedł bliżej i wtedy zobaczył całą scenę, jak na dłoni. Krew zawrzała w jego żyłach. Przypomniały mu się wszystkie okropności, jakie musiał znosić w Wężowym Grodzie. A teraz jego własny kuzyn znęcał się nad sporo mniejszym od siebie chłopakiem.
Zrobił kilka kroków w przód. Starał się iść cicho, ale nie miał w tym doświadczenia i już po chwili pod jego stopami z głuchym chrzęstem złamała się jakaś gałązka. Wszyscy zgromadzeni stojący wokół zwiniętej, drobnej postaci odwrócili się w jego stronę. Nie przejmował się tym i już po chwili stanął naprzeciw Dudleya.
Dursley zadrżał, kiedy spojrzał w oczy Harry’ ego. Płonął w nich ogień, który nie wróżył niczego dobrego. Potter taki sam wzrok miał w czasie spotkania z Bellą.
- Co Wielki De, już nie jesteś taki odważny? – zadrwił czarnowłosy chłopak. – A może chcesz sobie przypomnieć jak to jest być tam, w środku, kiedy wiesz, że pomoc znikąd nie nadejdzie? Kiedy marzysz jedynie o tym, aby nieuniknione stało się jak najszybciej, żeby nie musieć znosić więcej bólu?
Wszyscy patrzyli na niego w osłupieniu. Jak taki słabeusz mógł samymi jedynie słowami pokonać ich nieustraszonego przywódcę? W dodatku to o czym mówił, było jakieś dziwne. Złowieszcze, straszne. W jego głosie kryła się niewypowiedziana groźba.
- Zdaje się, że ten kretyn ciebie chciał zabić, nie nas – warknął Dudley. – My trafiliśmy tam tylko dlatego, że inaczej ty być się tam nie zjawił. Obiecał, że nas wypuści, kiedy tylko skończy z tobą.
- Ty w to wierzysz Dudley? – zapytał z niedowierzaniem. – Owszem, chce mnie zabić. Wy nic dla niego nie znaczycie, ale i tak bylibyście martwi. Już by się o to postarały jego pieski. A teraz zostawcie dzieciaka i won, zanim się zdenerwuję.
- A co ty możesz nam zrobić? – warknął wściekły Piers. Potter wyraźnie grał mu na nerwy.
- Ja nic – przyznał spokojnie Harry. – Ale mam bardzo wrednych przyjaciół, którzy uwielbiają zadawać ból i śmierć. Pławią się w niej i jedzą na śniadanie. Dudley był już u nich z wizytą i wie, jak to się może skończyć.
Wielki De skinął na swoich towarzyszy i oddalił się czym prędzej. Nie chciał zadzierać z Potterem. Nie wtedy, gdy ten roztaczał wokół siebie aurę potęgi, odczuwalną nawet przez Dudleya.
Harry jeszcze przez chwilę patrzył za oddalającymi się nastolatkami. Westchnął i zbliżył się do leżącego chłopca. Dopiero teraz spostrzegł, że był to Mark Evans. Przyklęknął obok niego i odciągnął jego ręce od twarzy. Pod okiem chłopaka już zaczął się formułować malowniczy siniec, z nosa ciekła mu krew. Harry wymamrotał coś niewyraźnie.
Sięgnął ręką do kieszeni kurtki i przez chwilę grzebał w niej z zaciętością wypisaną na twarzy. W końcu wyciągnął niewielką fiolkę pełną zielonkawej mazi. Nabrał trochę tego świństwa na palec i rozsmarował na twarzy przerażonego chłopca. Chusteczką wytarł krew i resztki maści.
Przyjrzał się swojemu dziełu. Nie było żadnych śladów bójki. Jedynie lekko podpuchnięte oko świadczyło o bliskim spotkaniu z pięścią.
Harry w duchu dziękował Angelice, za to, że na King Cross wepchnęła mu do kieszeni tej właśnie kurtki eliksir na zranienia. „Na wszelki wypadek” jak stwierdziła.
- No, gotowe – orzekł. – Chodź, odprowadzę cię do domu. Oni ciągle mogą czaić się gdzieś w pobliżu.
Mark ciągle był oszołomiony. Harry martwił się, że upadając mógł nabawić się wstrząsu mózgu.

***

Grupka mężczyzn ubranych w czarne garnitury i stojących w cieniu spojrzała na siebie w milczeniu. Jeden z nich, długowłosy brunet patrzył w ślad za odchodzącymi nastolatkami. Nie wiedział, co ten czarnowłosy dzieciak mógł powiedzieć Dursleyowi i jego bandzie, ale najwyraźniej to poskutkowało, skoro w oczach grubasa widać było strach.
Przybyli do Surey, aby sprawdzić, czy zła sława Dudleya Dursleya nie jest aby przesadzona. Nie była, dopóki nie pojawił się ten chudy osobnik.
- Chcę go mieć – oznajmił. – Właśnie takich ludzi potrzebujemy. Odważnych i roztropnych. Nie potrzeba mi kolejnych mięśniaków, którzy nie potrafią samodzielnie myśleć. Mam już dość mięsa armatniego. Teraz potrzebuję kogoś, kto potrafi myśleć.
- To znaczy, szefie? – zapytał jeden z jego towarzyszy.
- To znaczy, że macie dowiedzieć się wszystkiego o tym chłopaku. Absolutnie wszystkiego.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kedos
post 27.05.2006 23:19
Post #4 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 45
Dołączył: 09.05.2005




To raczej nie jest na podstawie tylko raczej kontynuacja Bractwa biggrin.gif Pisz, pisz oby wena była z tobą i na zachete nutella.gif <głos szaleńca> uhuhuhu rozpierducha u Dark Lorda uhuhuhuhuhuh ]:->


--------------------
Przeczytanie tego zajmie Ci mniej niż 5 sekund życia ;)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Shmanii
post 28.05.2006 12:03
Post #5 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 80
Dołączył: 28.05.2006
Skąd: Avalon




Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam teraz jeźdźców apokalipsy i bardzo mi sie podoba. Zycze weny i pomysłów na dalszą twórczośc. Piszesz świetnie. Pozdrawiam! Zycze miłego pisania i przyjemności z tego. ;l] Pzreczytałam na twoim blogu te prozdziały, pzrepraszam nie dałam komenta bo cos się zawiesiło i jakos sie nie da nie wiem zcemu, moze dlkatego ze mamn przekroczony limit transweru. ;] Pozdarwiam i pisz dalej ;]


--------------------
"Trzeba wiele lat, by znaleźć przyjaciela
wystarczy chwila, by go stracić"
(Stanisław Lec)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
MoniQ
post 06.06.2006 15:04
Post #6 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 13
Dołączył: 22.08.2005
Skąd: tam gdzie przyjaciele...




no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam....smile.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Mroczny Wiatr
post 07.06.2006 11:55
Post #7 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 223
Dołączył: 07.09.2005
Skąd: Mroczny Zakątek

Płeć: Mężczyzna



tongue.gif a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdziału, Carmenka chyba wyciąga ocenki w szkole wink2.gif

Ten post był edytowany przez Mroczny Wiatr: 07.06.2006 11:55


--------------------
Jeżeli sądzisz że w dobie Harry'ego Potter sztuka komputerów zanika ....... zapraszam do centrum chłodzenia i wyciszania PC cooling

The Dark Lord shall raise again!.....Give me your hand Wormtail.....Yes Master, thank you Master!.....The other hand!
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ines
post 19.06.2006 20:45
Post #8 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 16
Dołączył: 06.06.2006
Skąd: z Asgardu

Płeć: Kobieta



Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smoka i po prostu mnie zatkało. Masz wielki talent. Mam nadzieję, że nie będę długo czekać na kolejną część. Pozdrawiam
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Abaska
post 21.06.2006 15:19
Post #9 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 240
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: a nie wiem, tak z powietrza.

Płeć: Kobieta



Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezła lektura, skoro kontynuacja jest świetna smile.gif Kilka błędów było, ale nie były one jakoś superważne, zapadło mi tylko w pamięć "sprzeciw przeciw (...)", co troszeczkę zalatuje "masłem maślanym" i według mnie byłoby lepiej "sprzeciw wobec" żeby się tak nie powtarzac, ale poza tym nie pamietam wiecej, za bardzo sie wciagnelam smile.gif

Czekam na nast. czesc smile.gif


--------------------
uhm.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 02.08.2006 00:45
Post #10 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Za to teraz dostaniecie dużo, a nawet jeszcze więcej.

ROZDZIAŁ 3

Wielka ucieczka



Bezimienna przeciągnęła się. Rozejrzała się po swoim nowym lokum. Było wyjątkowo obszerne, zgrabne i co najważniejsze było gustownie urządzone. Nie wspominając już o niesamowitym widoku na Londyn, jaki roztaczał się z okien salonu. Kobieta uśmiechnęła się złośliwie. Staremu Malfoyowi to mieszkanie raczej nie będzie już potrzebne, skoro był poszukiwany listem gończym nie tylko w świecie czarodziejów, ale i mugoli.

Ciągle ogarniało ją rozbawienie na wspomnienie o minie Lucjusza, kiedy ten dowiedział się, że jego mieszkanie po niemagicznej stronie Londynu zostanie sprzedane. Cóż miał biedny śmierciożerca robić, skoro dostał odgórny rozkaz? Pan każe, sługa musi.

No właśnie. Rozkazy rozkazami, ale Pottera trzeba było wreszcie przygotować do roli szpiega i śmierciożercy idealnego. No i jeszcze musiała wytłumaczyć mu kilka spraw związanych ze znakiem i kilkoma sposobami na ukrycie go.

Wiedziała, że chłopak jest niesamowicie inteligentny. W końcu nie na darmo obserwowała go przez ostatni miesiąc. Dopiero, kiedy miała pewność, że można mu zaufać wysłała do niego paczkę. Potem znowu pilnowała. Widziała nawet, jak kilka dni wcześniej poradził sobie ze swoim kuzynem i jego bandą. Musiała przyznać, że chłopak miał gadane. Oznaczało to, że już niedługo również on będzie miał wpływ na zachowanie Riddle’ a. Oczywiście o ile wszystko zostanie rozegrane, jak należy.

Narzuciła na siebie czarną szatę z obszernym kapturem. Nie chciała przestraszyć chłopaka, ale też nie mogła pozwolić sobie na zbyt szybkie zdemaskowanie. Gdyby jednak tak się stało, to zawsze mogła potraktować osobę, która ją poznała Zaklęciem Zapomnienia.

Wzięła głęboki oddech i skupiła swoją magiczną moc w dłoniach. Gdy poczuła, że opuszki palców zaczynają ją parzyć przerzuciła energię z lewej do prawej ręki i wyrzucając ją w przód krzyknęła:

- Portal!

Powietrze zawirowało i już po chwili wyłoniła się niebieska poświata, wirująca w szaleńczym tempie. Przejście było gotowe. Bezimienna wiedziała, że jest to jedyny sposób na dotarcie na miejsce bez wzbudzania niczyich podejrzeń. Zdawała sobie jednak sprawę, że było to niebezpieczne. Jeśli nie użyto stałego korytarza, to portal był chwiejny i w każdej chwili mógł się zapaść, a wtedy tkwiąca w nim osoba przepadała na wieki. Jednak teraz nie miała czasu na zastanawianie się nad konsekwencjami. Liczył się tylko czas.

Już za kilka godzin Zakonnicy mieli zabrać Harry’ ego do Kwatery, a na to nie mogła pozwolić. Potter był wyjątkowo silny magicznie i w związku z tym jeśli nie nauczyłoby się go kontrolować mocy, to gotów był wysadzić w powietrze połowę Wysp Brytyjskich. Musiała się spieszyć.

Odważnie wkroczyła w przejście.


***


W najmniejszej sypialni na Privet Drive 4 rozbłysło niebieskawe światło, które już po chwili zniknęło pogrążając pokój w ciemności. Kobieta rozejrzała się po pomieszczeniu. Uśmiechnęła się, gdy zauważyła, że prawie żadne ubrania nie były wypakowane z kufra. Jedynie kilka tych, w których Harry chodził przez ostatnie dni. To dobrze, zmarnują mniej czasu.

Spojrzała na stojący na biurku zegarek. Dochodziła szósta. Podeszła do łóżka i położyła chłopakowi rękę na ustach.

Potter szybko się ocknął i zaczął wściekle wierzgać. Na nic mu się to zdało, bo nieznajoma osoba trzymała go bardzo mocno.

- A teraz słuchaj głupi dzieciaku. – Usłyszał wściekły głos przy swoim uchu. – Albo się uspokoisz i dasz mi powiedzieć, po co tu jestem, albo będziemy się tak kłócić przez kilka godzin, aż w końcu ktoś z Feniksa zorientuje się, że masz kłopoty. Wtedy zjawią się tutaj i zabiorą cię do waszej Kwatery i będziesz musiał się tłumaczyć ze stempelka. Tego chcesz?

Harry rozważył jej słowa. Nie chciał wracać na Grimmuald Place 12, a tym bardziej nie miał ochoty na żadną rozmowę z Dumbledorem. Uspokoił się trochę, ale ciągle niepewnie łypał na Bezimienną.

Uśmiechnęła się do siebie. Chłopak zachowywał się dokładnie tak, jak się tego spodziewała. Był nieufny i przerażony, choć starał się zamaskować te uczucia. Cóż, wychodziło mu całkiem dobrze.

- Kim jesteś? – warknął chłopak.

- Nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi.

- Kim jesteś? – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Jego oczy zwęziły się i zaczęły zmieniać kolor na czerwony. Bezimienna zamarła z ciętą ripostą na ustach. Nie, nie mogła jeszcze bardziej rozwścieczyć Pottera. To skończyłoby się źle zarówno dla niej, jak i dla chłopaka.

- Nie znasz mnie. A przynajmniej nie naprawdę. Jestem Bezimienną, a On nazywa mnie Aniołem Śmierci. Reszty nie mogę powiedzieć ci tutaj.

- Czemu?

- Za duże ryzyko – westchnęła. – Ktoś mógłby podsłuchać, albo zrobić coś jeszcze gorszego. Wolę nie ryzykować. – Milczała przez kilka minut szukając odpowiednich słów. – Jeśli chcesz dowiedzieć się, jak brzmi moje prawdziwe imię, to nie ma sprawy. Jest tylko jeden warunek. Musiałbyś ze mną pójść.

Harry uniósł brew. Był zdziwiony taką propozycją.

- Dlaczego miałbym się zgodzić?

- Raczej nie masz wyjścia. Tylko ja wiem, jak ukryć Znak w taki sposób, żeby nawet oko Szalonookiego go nie wykryło. Poza tym, musisz nauczyć się teleportacji, a wątpię, żeby Drops zechciał pokazać ci co i jak. Za bardzo bałby się, że gdzieś znikniesz.

Harry milczał, rozważając w głowie słowa nieznajomej.

Kobieta czuła się niepewnie pod taksującym wzrokiem chłopaka. Nastolatek już się uspokoił, ale w powietrzu doskonale wyczuwalna była aura napięcia.

- Skąd mam mieć pewność, że nie chcesz mnie zabić?

- Gdybym chciała to zrobić, mogłabym kropnąć cię, kiedy spałeś.

- W Wężowym Grodzie mówiłaś, że jesteś z Bractwa. Udowodnij to.

- W czasie zaprzysiężenia dostałeś od świadków podarki. Od mężczyzny miecz, na którym pojawił się napis “Gladius vindictae sum”. Od kobiety srebrny sygnet z obsydianowym oczkiem. Takie informacje mogą posiadać jedynie Smoki. Teraz mi wierzysz?

Skinął głową, choć nie był do końca przekonany. Jednak nie miał szans w pojedynku z tą kobietą. Skoro rozstawiała po kątach śmierciożerców, a nawet samego Voldemorta, to musiała być potężna.

- Skoro tak, to idź do łazienki i się ubierz. Ja zajmę się spakowaniem kufra.

Wygramolił się z łóżka. Przez kilka minut krzątał się po pokoju w poszukiwaniu różnych części garderoby. Kiedy wyszedł na korytarz Bezimienna westchnęła i jednym machnięciem różdżki spakowała kufer. Otworzyła okno i odetchnęła świeżym powietrzem. Tutaj, w Surey było tak cicho i spokojnie. Nie to co w Londynie, gdzie zgiełk i hałas panował nawet w środku nocy.

Rozejrzała się po pustej o tej porze ulicy. Zapatrzyła się w niewielki domek naprzeciwko. Właśnie wprowadzała się do niego niewielka rodzina, a właściwie tylko kobieta o brązowych włosach, delikatnymi falami spadających na plecy i kilkuletni chłopczyk ubrany w zielony dresik. Dziecko w ręku ściskało wysłużonego, pluszowego misia.

Nie zauważyła nawet, kiedy do pokoju wskoczyła biała kotka. Kiedy kobieta odwróciła się, dostrzegła zwierzę siedzące na łóżku i patrzące na nią z zainteresowaniem. W zielonych oczach koya widać było upór i nieme ostrzeżenie.

Bezimienna wyciągnęła przed siebie rękę, ale zwierzę nie pozwoliło się dotknąć. Zaczęło prychać ostrzegawczo.

Drzwi otworzyły się i wszedł przez nie Harry. Obrzucił pokój rozbawionym spojrzeniem.

- Avada nie lubi obcych – wyjaśnił. – Zwłaszcza tych w czarnych szatach.

Skinęła głową, ale nie odrywała wzroku od kotki. Zwierzę ciągle prężyło grzbiet, gotowe w każdej chwili skoczyć i wydrapać oczy ewentualnemu wrogowi. Bezimienna domyślała się, że nie jest to zwykły przedstawiciel kotowatych. Prawdopodobnie Avada była potomkinią egipskich kotów, które, jako stworzenia uznawane za magiczne nie tylko pilnowały spichlerzy przed gryzoniami, ale także ostrzegały ludzi przed niebezpieczeństwem.

Uśmiechnęła się delikatnie. Jeśli Avada naprawdę była strażniczką, to powinni ją ze sobą zabrać. W ten sposób będą mogli skupić się na nauce i treningach, ochronę mieszkania zostawiając kotce.

Spojrzała na Harry’ ego. Chłopak nie zwracał na nią uwagi, bawił się z Avadą. Westchnęła, zmniejszając kufer do rozmiarów pudełka po zapałkach. Musieli się zbierać.

- Chodź, Harry, musimy iść.

Potter wstał i rozejrzał się po pokoju. Klatka Hedwigi, mimo iż starannie czyszczona już kilka razy, przedstawiała sobą tragiczny widok. Pręty były powykrzywiane, a w niektórych miejscach zardzewiałe. Sowy nie było nigdzie w pobliżu. Na szafce nocnej leżało szkolne zdjęcie Huncotów, z małą nieruchomą fotografią Lily wciśniętą pod ramkę. Szybko chwycił zdjęcie i schował je do kieszeni. Zamierzał wziąć jeszcze klatkę, ale Bezimienna go powstrzymała. Stwierdziła, że na Pokątnej kupią nową i lepszą, a do tego koszyk dla kota.

- Kota? – zapytał zdziwiony chłopak. – Ja przecież nie mam kota.

- Zdaje się, że już masz. Ta kocica już od ciebie nie odejdzie.

Avada wczepiła się pazurami w spodnie chłopaka i najwyraźniej nie zamierzała odpuścić. Harry na wszelkie możliwe sposoby próbował odczepić ją od siebie, ale kotka była nieugięta. W końcu poddał się i mocniej ją chwycił.

- Gdzie my właściwie pójdziemy?

- Do Londynu. Odsuń się trochę, muszę otworzyć przejście.

Kobieta skupiła się na wytworzeniu portalu. Chłopak z zainteresowaniem patrzył na jej wyczyny. Jeszcze nigdy nie widział, aby ktoś czarował bez użycia różdżki. Szczerze powiedziawszy myślał, że jest to niemożliwe.

Bezimienna skończyła. Chwyciła chłopaka za ramię i popchnęła w stronę wirującej materii. Harry cofnął się z przerażeniem i przecząco pokręcił głową. Nie chciał tam wchodzić.

Parsknęła głową z irytacją i złapawszy go za rękę, pociągnęła za sobą. Kilka minut później portal zniknął.


***


Harry z zainteresowaniem rozglądał się po salonie. Pomieszczenie było duże i przestronne. W dwóch miejscach podparte było filarami. Na środku stała biała sofa i dwa fotele tego samego koloru. Pomiędzy nimi ustawiony był mały stoliczek. Całą południową ścianę zajmowało okno z wyjściem na taras, który w rzeczywistości był dachem. Naprzeciwko okna był korytarz, z którego można było trafić do łazienki, toalety, kuchni i kilku pokoi sypialnych.

Chłopak wyszedł na powietrze i spojrzał w dół. Pod nim leniwie płynęła Tamiza. Po drogach i mostach samochody krążyły w tę i z powrotem. Ludzie wyglądali jak małe mróweczki.

Wrócił do mieszkania i pytającym wzrokiem spojrzał na swoją gospodynię. Ta przez chwilę milczała, aż w końcu poprowadziła go do kuchni całej w chromie i połyskliwej stali. Wskazała mu miejsce przy stole, a sama stanęła pod ścianą. Wzięła kilka głębokich oddechów.

- Obiecałam, że poznasz moje nazwisko. Mam jednak wrażenie, że wtedy znienawidzisz mnie już na amen.

- Czemu tak myślisz?

Wzruszyła ramionami. Podeszła do stołu i ściągnęła z głowy kaptur.

Harry musiał przyznać, że stojąca przed nim kobieta wyglądała na nastolatkę. Wyjątkowo piękną nastolatkę. Jej prawie białe włosy miały delikatny srebrny połysk i sięgały połowy pleców, choć teraz były zaplecione w warkocz. Spod kurtyny jasnych rzęs patrzyły na niego niebieskie oczy. Na centralnej części twarzy figurował mały, zadarty nosek. Pociągnięte jasno różową pomadką usta miały wręcz idealny kształt.

Wyciągnęła przed siebie rękę i powiedziała na wydechu:

- Jestem Yennefer Katarina Adelajda Malfoy, córka Amadeusza Malfoya i Jezebel z domu Duvain.

Harry otworzył szeroko usta. Tego się nie spodziewał. Zamknął oczy. Gdzieś na skraju podświadomości tłukło mu się imię Yennefer. Już je kiedyś słyszał, tylko gdzie?

- Jesteś moim świadkiem, prawda?

Potwierdziła. Trochę zdziwił ją fakt, że Potter nie zaczął histeryzować. Myślała, że skoro nie lubi Dracona i prawdopodobnie wszystkich z rodu Maloyów, to ją również będzie traktował z pogardą. Tymczasem chłopak siedział przy kuchennym stole i wydawał się być głęboko zamyślony.

- Nie nienawidzisz mnie? – zapytała cicho.

- Dlaczego miałbym? Dlatego, że jesteś Malfoyem? Czy może dlatego, że masz Mroczny Znak? Jesteś moim świadkiem i jesteś Smokiem. Piątym, jakiego do tej pory spotkałem. Smoki nie mogą być złe.

- Jestem prawą ręką Czarnego Pana – przypomniała.

- Ja też mam stempelek i wcale nie jestem przez to wcieleniem zła. Poza tym to Bella jest Jego prawą ręką. Ty go jedynie kontrolujesz od czasu do czasu.

- Skąd taki pomysł?

- Nie wmówisz mi, że ten pseudolordzina sam wpadł na pomysł naznaczenia mnie. Przecież on chciał mnie wykończyć. I nie zapominaj, że znam wężomowę. Czasami przypełzała do mnie Nagini i mówiła ciekawe rzeczy.

Yennefer kamień spadł z serca. Myślała, że dłużej będzie musiała męczyć się z przekonaniem chłopaka do siebie.

Uśmiechnęli się. Właśnie zaczynali nowy etap życia.

Kobieta przywołała do siebie niewielkie pudełeczko i wyciągnęła z niego plik dokumentów. Spojrzała na chłopaka i zmarszczyła brwi.

- Co to jest? – zapytał z zainteresowaniem Harry.

- Twoja nowa tożsamość – odpowiedziała po chwili milczenia. – Nie możesz przebywać tutaj jako Harry Potter, dlatego skontaktowałam się z kilkoma znajomymi i załatwiłam ci to.

Podała mu legitymację szkolną, dowód osobisty, prawo jazdy na samochód i kartę kredytową. Harry przejrzał wszystkie podane mu papiery. Dowiedział się z nich, że od teraz nazywa się James Paul Evans i ma osiemnaście lat. Jego ojcem jest Jonathan, a matką Dorcas.

Okazało się, że James ma czarne włosy sięgające ramion i piwne oczy. Co najważniejsze nie miał żadnej blizny na czole. Harry pytająco spojrzał na Yennefer. Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

- Najpierw zamaskujemy ją zwykłym podkładem i pudrem. Potem poprawimy zaklęciem. Nigdy na to nie wpadłeś?

Pokręcił przecząco głową, po czym ziewnął przeciągle. Pluł sobie w brodę, że wczoraj poszedł spać dopiero o północy. Yennefer parsknęła, kiedy to zauważyła. Wstała od stołu i poprowadziła chłopaka do jego tymczasowego pokoju. Po drodze pokazała mu drzwi do łazienki i toalety.

Pokój nie był duży, ale nie był też małą klitką. Ściany miał pomalowane na biało, a podłoga wyłożona była ciemnymi panelami. Pod ścianą na wprost drzwi stało łóżko, a obok niego szafka nocna. Dalej, pod oknem jasnobrązowe biurko i obrotowe krzesło. Kolejna ściana zastawiona była biblioteczką, komodą i wysoką szafą. Po lewej stronie drzwi, zaraz obok wejścia znajdował się duży, jasnozielony i niesamowicie wygodny fotel.

Pomieszczenie było czyste i wyglądało na całkowicie niezamieszkałe. Jedynie paprotka na parapecie świadczyła o tym, że w tym mieszkaniu ktokolwiek mieszka. Harry stał przez chwilę niezdecydowany.

- Wiem, że pokój jest bezosobowy, ale jego dekorację pozostawiam tobie – odezwała się Yennefer. – Rozpakuj się, a ja w tym czasie zrobię coś do jedzenia.

Wyszła z pomieszczenia mrucząc pod nosem, że pewnie jak zwykle przypali śniadanie.

Harry zaczął wyciągać swoje rzeczy z kufra, który kobieta zdążyła powiększyć i postawić przy łóżku. Dwie godziny później był rozpakowany. Nie wiedział tylko gdzie schować miecz i miotłę. Tą ostatnią mógł postawić przy szafie, ale miecz za bardzo rzucałby się w oczy, gdyby leżał na biurku.

Usiadł na łóżku i pogrążył się w myślach. Avada, która wcześniej pałętała się po całym mieszkaniu wskoczyła mu na kolana. Zaczęła mruczeć i ocierać się o jego tors.

Chłopak zastanawiał się, czy dobrze zrobił uciekając od Dursleyów. Owszem miał ich serdecznie dość, ale z drugiej strony lubił ich. Wiedział, że teraz prawdopodobnie będą mieli kłopoty, ale… Zawsze było jakieś “ale”.

Tymczasem w kuchni Yennefer klęła siarczyście. Była Mistrzynią Eliksirów pierwszego stopnia, ale nigdy nie umiała gotować. Mama próbowała nauczyć ją sztuki kulinarnej, ale dziewczyna była wyjątkowo oporna na tę wiedzę.

Wyrzuciła do kosza na śmieci przypalone kluski. Wymruczała coś zirytowana i sięgnęła po telefon. Zdawało się, że dzisiaj na późne śniadanie znowu będzie pizza.


***


Kingsley wpadł do Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. W ciągu kilku minut postawił wszystkich na nogi. Stanął pod oknem w kuchni i grobowym głosem powiedział, że Harry zniknął.

Przez chwilę zgromadzeni patrzyli na niego nic nie rozumiejąc. Dopiero po kilku minutach Lupin zmarszczył brwi, a pani Weasley zaczęła histerycznie płakać. Pozostałe osoby miały niepewne miny. Jakim cudem Harry mógł zniknąć z własnego pokoju, w dodatku nie wzbudzając niczyich podejrzeń?

Tak się nie dało. Na dom chłopaka, a w szczególności na jego pokój zostało nałożonych mnóstwo zaklęć monitorujących. Tych, które miały wykrywać nielegalne użycie magii i tych, które pilnowały, aby nikt się tam nie aportował. Nikt przy zdrowych zmysłach nie próbowałby przełamywać takich barier, jeśli nie chciał mieć na głowie co najmniej połowy Ministerstwa Magii.

- Jak to zniknął? – zapytał w końcu Bill.

- Po prostu. Zupełnie, jakby rozpłynął się w powietrzu. Kiedy za dziesięć szósta sprawdzałem, czy wszystko w porządku spał w swoim łóżku, a piętnaście minut później już go tam nie było. W dodatku nie było też jego rzeczy, a pokój wyglądał, jakby nikt w nim nie mieszkał. Nawet łóżko było ładnie zaścielone. Jedynie klatka Hedwigi stała na swoim miejscu – usłużnie wyjaśnił King.

- Musimy powiadomić Dumbledore’ a – zdecydowała Molly. – Mam nadzieję, że nic mu się nie stało.

W ciągu najbliższej godziny do Kwatery zostali wezwani wszyscy, którzy akurat nie musieli pracować. Albus postawił ich w stan pełnej gotowości. Każdy dostał nowe polecenia. Musieli znaleźć Harry’ ego.

Jedynie Snape ‘ owi nie zmieniono zadań. On miał tylko sprawdzić, czy Pottera nie ma czasem u Czarnego Pana. Ale jak miał to zrobić, skoro nie został wezwany? Siedział więc przy stole i zastanawiał się, czy Potter rzeczywiście został porwany, czy może po prostu uciekł od mugoli i całego świata. On sam na miejscu Harry’ ego zrobiłby dokładnie tak samo.

Po tym, co stało się w czerwcu nie dziwił się, że chłopak zwinął żagle i gdzieś się przyczaił. Jeszcze kilka miesięcy temu stwierdziłby, że Potter zachowuje się jak tchórz, ale teraz, kiedy na własne oczy widział, co ten bachor musiał przejść wcale tak nie uważał. Właściwie zastanawiał się, dlaczego Harry już wcześniej nie uciekł, albo nie popełnił samobójstwa.


***


Harry i Yennefer siedzieli przy kuchennym stole. Śniadanie skończyli jeść już jakiś czas temu i teraz kobieta próbowała zamaskować jego bliznę. Robiła to jednak tak nieudolnie, że blizna zamiast znikać robiła się coraz większa. Teraz wyglądała jak po oparzeniu, ale jeszcze pół godziny wcześniej wyglądała jak olbrzymi siniak.

W końcu po blisko dwóch godzinach wygłupów udało jej się ucharakteryzować chłopaka na tyle, żeby blizna nie była widoczna spod warstwy podkładów i pudrów. Teraz jeszcze kilka razy machnęła różdżką i czoło Harry’ ego wyglądało całkowicie normalnie i nie było szpecone żadną blizną.

Yennefer uważnie przyjrzała się ubraniom chłopaka. Te które w tej chwili miał na sobie były stosunkowo nowe, ale już sprane. Reszta, która spoczywała w szafie przedstawiała sobą naprawdę żałosny widok.

Wstała i pociągnęła chłopaka do jego pokoju. Po drodze zabrała z kuchennego blatu butelkę wody i dwie szklanki. Najbardziej uwielbiała pić prosto z gwinta, ale teraz, kiedy miała gościa nie wypadało zachowywać się aż tak grubiańsko.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła po wejściu do sypialni, było wyczarowanie kilku haków nad łóżkiem, na których położyła lśniącą Błyskawicę. Potem rozejrzała się po pomieszczeniu i jej wzrok padł na leżący na łóżku miecz. Znowu kilka razy machnęła różdżką i po lewej stronie drzwi pojawiła się gablota z grubo ociosanego szkła, w środku wyłożona czerwonym aksamitem. Przywołała miecz i delikatnymi ruchami nadgarstka nakierowała go na odpowiednie miejsce. Potem to samo zrobiła z dwoma pokrowcami.

Skierowała się w stronę szafy i otworzyła ją. W końcu zaczęła wyrzucać ze środka stare ubrania po Dudleyu. Prychała przy tym jak rozjuszona kotka. Po piętnastu minutach cała podłoga pokoju zasłana była starymi ubraniami.

Harry patrzył na ten cyrk z przerażeniem. To były wszystkie jego ubrania. Nie, żeby je uwielbiał, ale w czym w takim razie miał chodzić, skoro w szafie zostały raptem jedne spodnie, dwa podkoszulki, bluza i jeden garnitur z białą koszulą, i krawatem? Przecież nie mógł cały czas nosić jednego i tego samego! Jakby nie patrzeć ubrania trzeba prać.

Popatrzył na Yennefer, ale ta miała przerażony wyraz twarzy.

- Nie mów mi, że przez szesnaście lat chodziłeś w ubraniach wyglądających jak namiot cyrkowy – odezwała się błagalnie.

- Powiedzieć mogę, tylko jaki to będzie miało sens? – zapytał Harry.

Kobieta opadła na podłogę i z nieodgadnioną miną patrzyła na stos starych ciuchów. Przez chwilę błądziła wzrokiem pomiędzy Harrym, a ubraniami, aż w końcu uśmiechnęła się do siebie.

- Jutro idziemy na zakupy – zakomenderowała. – I bez dyskusji.

Zmarszczyła brwi i przez chwilę grzebała w porozrzucanych spodniach, koszulach, podkoszulkach i innych częściach garderoby. Spod sterty szmat wygrzebała zieloną szatę, którą Harry miał na sobie na Balu Bożonarodzeniowym w czwartej klasie. Przez chwilę przyglądała jej się z zainteresowaniem, aż w końcu kazała Harry’ emu założyć na siebie garnitur i szatę.

Chłopak wziął ubrania i poszedł do łazienki. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył po przekroczeniu progu były jasnobłękitne kafelki na ścianach i granatowe na podłodze. Dopiero po chwili dostrzegł dużą wannę, kabinę prysznicową, kosz na brudy, szafkę na ręczniki, umywalkę i lustro. Wszystkie te sprzęty były białe.

W tym samym czasie Yennefer przeszukiwała resztę garderoby. Jakimś cudem z całego rozgardiaszu udało jej się wyłowić mundurek Harry’ ego i jego szkolną szatę. Przyjrzała im się z krytyką i zmarszczyła brwi. Angielscy czarodzieje byli kompletnie pozbawieni gustu. Przecież takie kroje szat były modne co najmniej trzydzieści lat temu!

Sięgnęła na dno szafy i zaczęła przeglądać buty chłopaka. Glany były w porządku, tak samo jak adidasy, ale pozostałe obuwie przedstawiało sobą tragiczny wygląd. Jedne tenisówki były potargane, inne adidasy były tak bardzo brudne, że nie dało się określić, jaki był pierwotny ich kolor. Półbuty, które kiedyś miały imitować skórę, teraz wyglądały jak wyliniały kot pomalowany czarnym lakierem.

Harry niepewnie wszedł do pokoju. Yennefer obrzuciła go taksującym spojrzeniem. Szata była zdecydowanie zbyt krótka i widać było, że już kilka razy ją wydłużano, jej butelkowa zieleń była nieco wypłowiała. Kazała mu ściągnąć wierzchnią część odzieży. Musiała przyznać, że w samym czarnym garniturze i białej koszuli Harry prezentował się o wiele lepiej.

- To teraz brakuje ci jeszcze porządnych butów – stwierdziła po namyśle.

Przywołała do siebie duży czarny worek. Taki, w którym zazwyczaj trzyma się śmieci. Z pomocą Harry’ ego upchnęła w nim stare ubrania. Następnie wyniosła je w tylko sobie znanym kierunku.

Harry tymczasem z powrotem przebrał się w dżinsy i podkoszulek. Opadł na łóżko, ale po chwili z niego wstał. Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Po blisko piętnastu minutach stwierdził, że zrobi zadania domowe.

Na początku zabrał się za transmutację. Sam temat był banalnie prosty, ale sposób przedstawienia go przedstawiał sobą dość wysoki poziom. Mianowicie Mcgonagall stwierdziła, że samo opisanie procesu przemiany człowieka w zwierzę i na odwrót (animagia) będzie zbyt łatwe. Dlatego zażądała, aby oprócz opisów do każdego punktu zostały dołączone ilustracje. Wszystko byłoby ładnie i pięknie, gdyby nie to, że Harry nie umiał rysować. O ile tańca mógł się nauczyć, o tyle do jakichkolwiek sztuk plastycznych trzeba było mieć zdolności, których on nie posiadał.

Westchnął zirytowany, gdy cisnął w kąt kolejny zmięty pergamin. W takim tempie nie skończy tego nawet za pół roku, a musiał jeszcze zabrać się za inne przedmioty. Coś czuł, że dzisiaj nici z nauki.

Yennefer w tym czasie siedziała w swoim pokoju i przeglądała portale informacyjne w internecie. Nie, żeby było w tym coś bardzo interesującego, ale musiała to robić, żeby mieć najświeższe informacje o poczynaniach Czarnego Pana i Ministerstwa.

Kiedy była młodsza często zastanawiała się, jak to jest, kiedy człowiek znajduje się między młotem a kowadłem. Teraz już wiedziała. Każdy kij ma dwa końce, jak to mawiała jej mama.

Z jednej strony każdy śmierciożerca chciał się czegoś o niej dowiedzieć, ale ona i Gad zazdrośnie strzegli swojego sekretu. Jej tożsamość znał tylko Harry i Glizdogon, ale ten ostatni niczego nie zdradzi. Za bardzo bał się Sami, Wiecie Kogo.

Drugą stroną medalu było Ministerstwo. To co teraz się tam działo było prawdziwym cyrkiem. Jednak nawet jeśli pominąć kwestę prowadzonej przez urzędników polityki nie pozostawał pustym fakt, że miała z nimi na pieńku. Uśmiechnęła się smutno. Nie mogła powiedzieć nikomu o tym, że próbowała włamać się do Departamentu Przestrzegania Prawa. Jeszcze bardziej prozaiczny wydawał się powód jej desperackiego kroku.

Zaśmiała się, kiedy uzmysłowiła sobie jaka wtedy była głupia. Z powodu zwykłego zakładu chciała postawić na szali zwycięstwa swoje życie. Cóż, przynajmniej ten dziaciak z Nokturnu uniknął więzienia, bo ukradła jego papiery. Niestety, gdy opuszczała budynek Ministerstwa została zauważona przez jednego ze strażników. Nie zdążyli jej złapać, ale wiedziała, że mieli jej rysopis i w każdej chwili gotowi byli ją złapać i odesłać do Azkabanu.

Potrząsnęła głową odganiając od siebie wspomnienia. Środek dnia zdecydowanie nie był dobrym czasem na roztrząsanie błędów przeszłości.

Sprawdziła pocztę, ale nie było żadnych nowych wiadomości. Wyłączyła komputer i przeciągnęła się rozprostowując zdrętwiałe kończyny. Przez otwarte okno do mieszkania wlatywał przyjemnie chłodny wiaterek. Kobieta nie zauważyła siedzącego na parapecie wampira.

- Powinnaś zwracać większą uwagę na to, co się wokół ciebie dzieje – mruknął Louis.

- A ty powinieneś być w Argentynie, z tego co pamiętam – odpowiedziała ze śmiechem kobieta. – Co cię tu sprowadza?

- Rozkazy, a jak myślisz? Mistrz nie był zadowolony ze Znaku. Miałaś zostawić sprawę i jedynie pilnować, żeby chłopakowi nic się nie stało. Mistrz mówił, że mieli tam kogoś wysłać i odbić Harry’ ego.

- Wierzysz w to? – zapytała marszcząc brwi. – Wybacz Louis, ale ja nie lubię czekać z założonymi rękami. Lubię działać, a nie siedzieć na czterech literach w nadziei, że inni odwalą całą robotę za mnie.

- Gratuluję – powiedział niespodziewanie.

- Czego?

- Zdania egzaminu. Ta cała sytuacja, ten list od Mistrza był prowokacją. Mistrz chciał sprawdzić, co zrobisz, w sytuacji podbramkowej.

- Może jeszcze powiesz mi, że sam wysłał Harry’ ego do Gada?

- Nie. To akurat nie było zaplanowane.

Oboje milczeli przez kilka minut.

- Będę leciał – odezwał się wampir. – I jeszcze jedno. Pomóż Harry’ emu zrobić zadanie z transmutacji i eliksirów.

Zamienił się w ptaka i wyleciał przez uchylone okno. Yennefer przez chwilę siedziała nieruchomo, w końcu jednak wstała i poszła do pokoju Harry’ ego.


***


Hermiona nerwowo krążyła po pokoju. Nie wiedziała, gdzie jest Harry. Właściwie w ogóle nie powinna wiedzieć, że zniknął, ale usłyszała te rewelacje zupełnie przez przypadek. Właśnie schodziła do kuchni z zamiarem zabrania do siebie dzbanku wody i szklanki, kiedy do kuchni wbiegł Kingsley o mało jej nie przewracając. Potem szczelnie zamknięto drzwi, więc zaintrygowana nastolatka zamiast iść do swojego pokoju została pod kuchnią. Teraz tego żałowała.

Usiadła na łóżku, a po jej policzkach spłynęła samotna łza. Kochała Harry’ ego, ale nie tak jak Rona. Czarnowłosy był dla niej jak brat, za którym poszłaby nawet na koniec świata. Odnosiła wrażenie, że Harry czuł tak samo. Przynajmniej przez pierwsze pięć lat ich znajomości.

W ciągu ostatniego roku tyle się wydarzyło, że dziewczyna czuła przesyt. Najpierw Potter izolował się od wszystkich. Potem zdradził im tajemnicę przepowiedni, przez którą omal nie zginęli w Ministerstwie pod koniec piątej klasy. Ciągle jednak częściej przebywał w towarzystwie trójki nowych uczniów, niż starych znajomych. Wszystko zmieniło się pod koniec czerwca, kiedy wrócił z niewoli u Czarnego Pana. Starał się jak najwięcej czasu spędzać z przyjaciółmi, jednocześnie nie dając po sobie poznać, że się boi.

Hermiona wiedziała już, dlaczego Harry znienawidził Dumbledore’ a. Wydawało jej się, że ona też by tak postąpiła na jego miejscu. W końcu jak długo można znosić takie przedmiotowe traktowanie? Nie miała już złudzeń, że dyrektor lubił Harry’ ego za to, co sobą reprezentował. Bo przecież Harry był tylko bronią, środkiem do zdobycia celu.

Potrząsnęła głową. Nie powinna tak myśleć. To było niedorzeczne, ale jednak miało w sobie jakiś sens.

Ukryła twarz w dłoniach. To wszystko robiło się coraz bardziej zagmatwane. Miała wrażenie, że im bardziej się w to zagłębia, tym ciężej jest jej się z tego wyrwać. Zupełnie, jakby wciągało ją bagno bez dna.

Usłyszała pukanie do drzwi.

- Proszę – powiedziała ocierając oczy.

Do pokoju wślizgnęła się jej mama, wysoka kobieta z burzą brązowych włosów na głowie, które akurat w tej chwili były spięte w kucyk.

- Nie martw się, Hermiono – powiedziała cicho siadając obok córki. – Nic nie stanie się twojemu przyjacielowi.

- Ja nie martwię się o niego, mamo – odpowiedziała dziewczyna. – Ja się martwię o Dumbledore’ a.

- Dlaczego? – W głosie Jane Granger słychać było zaciekawienie.

- Bo jeśli Harry nie został porwany, tylko sam uciekł, to z pewnością przez te dwa miesiące zdąży się dużo nauczyć. I kiedy wróci do szkoły, jeśli wróci, to na miejscu Dumbledore’ a błagałabym go na kolanach o przebaczenie.

- Czemu?

- Bo Harry wcale tak łatwo nie wybacza. Jest mściwy jak diabeł, kocha jak anioł i nie znosi zakłamania, a Dumbledore okłamywał go przez kilka lat. Najpierw nie powiedział mu, dlaczego Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać chciał go zabić, choć doskonale znał prawdę. Potem nie powiedział mu o przodkach. A potem co roku kazał mu spędzać wakacje u rodziny, która go nienawidziła. Mam wrażenie, że Harry wolałby włóczyć się po świecie z Syriuszem niż pomieszkiwać u Dursleyów.

Kobieta pokiwała głową i przytuliła córkę. Nie pojmowała świata Hermiony, ale potrafiła zrozumieć jej obawy. Ten cały Harry, z tego co słyszała, nie miał łatwego życia. Jeśli sprawa naprawdę wyglądała tak jak opisywała to Hermiona, to dyrektor Hogwartu mógł mieć nie lada kłopoty.

Remus Lupin zbiegł na dół i zamknął się w salonie. Czyżby to, co mówiła Gryfonka było prawdą? Czyżby Harry naprawdę miał powody do ucieczki? Nie, nie, nie! Syn Jamesa nie umiał się aportować, a żeby zrobić świstoklik musiałby użyć magii, a tego z oczywistych powodów zrobić nie mógł. Skoro King mówił, że nikt z domu nie wychodził to jak Harry zniknął?

Trzepną się w głowę. Jakiż on był głupi! Harry miał pelerynę niewidkę, więc nic dziwnego, że Auror nie widział, jak chłopak wychodził z domu. Chociaż z drugiej strony była to trochę naciągana teoria, bo Harry nie miał gdzie iść. Do Dziurawego kotła nie mógł, bo wszyscy go tam znali. Mógłby lecieć do swojej dziewczyny, ale nie wiedział, gdzie ona mieszka. W końcu mógłby lecieć do Australii, Francji, czy Stanów, ale na miotłę była to zbyt daleka droga, a żeby kupić mugolski bilet na samolot trzeba było mieć dowód osobisty, którego Harry nie miał.

Podszedł do okna i przez chwilę patrzył na ulicę. Jeśli Harry naprawdę uciekł, to musiał przecież skorzystać z jakiegoś środka transportu. Gdyby leciał na miotle mogliby go zauważyć, świstoklików w pobliżu nie było, chyba że Dung mu jakiegoś załatwił. No i jeszcze pozostawał Błędny Rycerz.

Szybkim krokiem poszedł do kuchni. Albusa jeszcze nie było, a oni mieli coraz mniej czasu.

- Molly! King! – zawołał już od progu.

Gdy tylko skupił na sobie wzrok wszystkich zaczął gorączkowo mówić.

- Hermiona myśli, ze Harry wcale nie został porwany, ale, że uciekł. Przedstawiła swojej mamie tak niezbite dowody, że sam zaczynam w to wierzyć.

- Co też ty mówisz, Remusie? – zdenerwowała się pani Weasley. – Gdzie Harry miałby iść? Przecież biedaczek nie ma żadnej rodziny.

- Ale ma przyjaciół – mruknął siedzący w cieniu Snape.

- Jednak nie wie, gdzie mieszkają.

- Wie, gdzie wy mieszkacie.

- Jak znam Harry’ ego, tak wiem, że do Weasleyów nie poszedł na pewno. Jeśli naprawdę chciał uciec, to nie poszedłby tam, gdzie mógłby spotkać kogokolwiek z Zakonu – stwierdził Kingsley.

- Więc gdzie i jak zniknął z domu? – zapytała załamana Molly.

- Po pierwsze, Harry ma pelerynę niewidkę – zaczął tłumaczyć Lupin, - więc bezśladowe zniknięcie nie sprawiłoby mu problemu. Mógł wezwać Błędnego Rycerza, lub mógł lecieć na miotle, choć osobiście obstawiam to drugie.

- Pierwsze – powiedział Severus. – Potter nie ryzykowałby lotu na miotle po tym, co stało się w Wężowym Grodzie. Widziałem jego plecy zaraz po tym, jak skończył z nim Malfoy i widziałem je pod koniec czerwca. Były w tragicznym stanie i każdy bardziej skomplikowany ruch mógłby otworzyć rany. Poza tym nawet ja nie uważam, że jest aż tak głupi, żeby samemu wpadać w łapy Lorda. Z resztą gdyby tak było, to już byśmy o tym wiedzieli.

- Co robimy? – odezwała się po kilku minutach Molly.

- Popytamy ludzi. Tylko dyskretnie – zdecydował Remus.- Ja zapytam Stana z Rycerza. King pójdzie do Dziurawego Kotła. Ty i Severus zostaniecie tutaj i postaracie się skontaktować z wszystkimi i powiadomić o naszej decyzji. Koniecznie trzeba będzie skontaktować się z jego przyjaciółmi, może oni coś wiedzą.

Wszyscy pokiwali głowami. Po chwili dało się słyszeć dwa trzaski towarzyszące aportacji.


***


Wieczorem Grimmuald Place 12 zazwyczaj tętni życiem. Tym razem jednak było tam prawdziwe urwanie głowy. Na zebranie zostali dopuszczeni nawet rodzice Hermiony, ona sama i Weasleyowie w składzie: Arthur, Molly, Charlie, Bill, Fred, George, Ron i Ginny.

Każdy próbował zasugerować jakieś miejsce, do którego mógłby pójść Harry, gdyby rzeczywiście uciekł. Okazało się, ze chłopak na pewno nie jechał Błędnym Rycerzem. Nie było go też w Dziurawym Kotle i w Dolinie Godryka. Nie pojawił się w Hogsmeade. Państwo Abernathy o zniknięciu Pottera dowiedzieli się dopiero od profesor Mcgonagall. Nie było go też u Black, Sangre ani u White. Również Czarny Pan go nie porwał.

W końcu po blisko czterech godzinach intensywnych obrad zdecydowano się ogłosić rzecz oczywistą. Harry został porwany. Przez kogo i dlaczego, nikt nie wiedział.

Wszyscy Wealsyowie zdecydowali, że zostaną w Kwaterze. Młodzież zgodnie stwierdziła, że tylko w ten sposób mogą zdobyć jakiekolwiek informacje o Harrym. Nikt jakoś nie kwapił się z wyperswadowaniem im tego pomysłu.

Ron razem z Hermioną, bliźniakami i Ginny zamknęli się w pokoju dziewczyn. W milczeniu siedzieli przez kilka minut, aż w końcu zdenerwowana Hermiona zaczęła płakać wtulając się w ramię swojego chłopaka. Fred i Geroge wymienili między sobą szybkie spojrzenia, ale nic nie powiedzieli.

- Myślicie, że nic mu nie będzie? – zapytała łamiącym się głosem Ginny.

- Na pewno, Gin, na pewno – odpowiedział Ron. – Taką mam nadzieję.

- A ja nadal myślę, że on uciekł – uparcie stwierdziła Hermiona. – Przynajmniej ja na jego miejscu bym tak zrobiła.

Wywiązała się między nimi zażarta dyskusja. Bliźniaki poparli Hermionę, ale Ron i Ginny mieli dość sceptyczne miny. Tak samo jak Bill i Charlie, którzy weszli do pomieszczenia zwabieni hałasem.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 02.08.2006 00:46
Post #11 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 4

Tajemnice Znaku



Blond włosy mężczyzna chodził po gabinecie i pogwizdywał niecierpliwie. Zaraz powinien przyjść tutaj jego młodszy brat i osobiście przepytać swojego “pieska”. Samuel odradzałby dzieciakowi ściąganie w szeregi rodziny nowych ludzi zdolnych, jak to określił Max do samodzielnego myślenia. Kiedy ostatnim razem ich ojciec postawił na kogoś takiego zginął w wypadku samochodowym, który to oczywiście wypadkiem nie był. Chłopcy mieli wtedy odpowiednio siedemnaście i piętnaście lat. Od tego czasu uparcie starali się unikać ludzi, którzy mogliby zagrozić ich pozycji.

Drzwi niemal bezszelestnie otworzyły się. Wszedł przez nie brunet o intrygująco piwnych, niemal pomarańczowych oczach. Na jego przystojnej twarzy widniał niepokorny, nieco szaleńczy uśmieszek. Bezpardonowo rozsiadł się w fotelu i z impertynencją godną prawdziwego małolata spojrzał na starszego mężczyznę.

- I? Dowiedzieli się czegoś?

- A i owszem. W czarnej teczce jest cała dokumentacja. Poczytaj, przejrzyj zdjęcia. Może ten idiotyczny pomysł wyparuje ci z głowy, Max.

Max sięgnął po teczkę i z błyszczącymi oczami zaczął ją przeglądać. Po kilku minutach dzwoniącej w uszach ciszy, odezwał się przyciszonym głosem.

- To wszystko dotyczy jednego dzieciaka?

- Przecież widzisz. Ten twój Harry Potter to niezłe ziółko. Z jednej strony miły chłopak o gołębim sercu, z drugiej uliczny rozrabiaka, przynajmniej w oczach rodziny.

- Ma jakichś znajomych?

- Nie. Czasami widywano go w towarzystwie starego pijaczyny lub młodej dziewczyny o kolorowych włosach.

- U lala. – Gwizdnął z podziwem Max. – To już naprawdę przegięcie. Dowiedzieli się o Potterze tysiąca różnych rzeczy, a nie wiedzą, do jakiej szkoły chodzi, tudzież chodził?

- Bo nie chodził – odpowiedział spokojnie Samuel. – Rodzina twierdzi, że był zapisany do św. Brutusa. Sprawdziłem to osobiście i ta szkoła nie ma i nigdy nie miała kogoś takiego wśród swoich uczniów.

- Więc gdzie się dzieciak uczył?

- Na początku w podstawówce w Surrey. Później, w wieku jedenastu lat zupełnie, jakby zapadł się pod ziemię. Znikał na cały rok szkolny, pojawiał się na wakacje, ale też nie na całe. W tym roku też zmył się dosyć wcześnie, bo już sześć dni temu.

- Dokąd?

- Jeszcze tego nie wiemy, ale mamy pewne podejrzenia. A właściwie twoi ludzie je mają.

Max i Samuel pogrążyli się w milczeniu. Żaden z nich nie mógł wiedzieć, że właśnie w tej chwili obiekt ich rozważań próbuje zrozumieć podstawy alchemii.


***


Przez ostatnie dwa dni Harry uparcie twierdził, że uda mu się zrozumieć teoretyczne podstawy alchemii. Teraz jednak nie był już tego taki pewien. Sztuka ta była ciekawa, ale niesłychanie trudna. Trudniejsza nawet od eliksirów, co Harry przyznał z niemałym zdziwieniem. O ile mikstury były jedynie nieco bardziej skomplikowane od gotowania, o tyle alchemia miała w sobie zarówno chemię, jak i metafizykę.

Yennefer patrzyła na chłopaka z podziwem. Ona sama z tą dziedziną magii zetknęła się dopiero na studiach. Zawsze wiedziała, że Harry Potter jest strasznie uparty, zresztą, jak wszyscy Potterowie, ale nie sądziła, że aż tak. Weszła do pokoju Harry’ ego i spojrzała mu przez ramię.

- Daj sobie z tym spokój. Najpierw zrozum eliksiry, a potem zabierz się za poważniejsze rzeczy. Teraz chodź. Trzeba sprawdzić co z twoim Znakiem.

- Mówisz tak, żeby wygrać zakład – mruknął pod nosem chłopak.

- Owszem, ale stempelek i tak trzeba sprawdzić i do tego zabezpieczyć. Raczej nie chciałbyś, żeby jakiś Auror go zobaczył.

Harry przytaknął i wstał z krzesła. Przeszli do kuchni. Yennefer delikatnie odwinęła bandaże. Przez chwilę przyglądała się zaczerwienionemu miejscu z ciekawością, aż w końcu uśmiechnęła się z zadowoleniem. Przemyła rękę Pottera i kilka razy machnęła nad nią różdżką.

Harry z zainteresowaniem patrzył, jak wokół jego obu przedramion pojawia się błyszcząca otoczka, która po chwili znikła. Uważnie przyjrzał się prawej ręce. Znaku w ogóle nie było widać.

- Co to?

- Mój wynalazek. Zwykłe ochraniacze na przedramiona, takie, jakich używasz w Quiddichu, tyle, że zrobione z cieniutkiej jak papier warstwy tytanu powleczonego srebrem. Dlatego są takie lekkie, ale wyjątkowo mocne. Właściwie to, co potrafią zależy tylko i wyłącznie od ciebie. A teraz najważniejsze. One zawsze będą niewidoczne, chyba, że zażyczysz sobie inaczej. Ściągnąć je możesz tylko i wyłącznie wtedy, kiedy są widzialne.

- A jak zrobić, żeby się ujawniły?

Yennefer zamiast odpowiedzieć uniosła ręce w górę i zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, na jej przedramionach i nadgarstkach pyszniły się ochraniacze od zewnętrznej strony zakończone ostrymi kolcami. Gdy zacisnęła dłoń w pięść wyrosły z niej pazury długie na siedem cali. Później wszystko to znikło, a zamiast tego pojawiły się bogato zdobione rękawice bez palców, zrobione ze smoczej skóry i sięgające aż do łokci. Kobieta znowu zamknęła oczy i po chwili widać było jedynie jej bladą skórę.

Gryfon nie mógł wyjść z podziwu.

- Moje też tak potrafią?

- Jeszcze nie, bo nie umiesz ich kontrolować. Najpierw postaraj się je ujawnić, a dopiero potem ozdabiaj.

Harry skinął głową. Opuścił powieki i skupił się najmocniej, jak potrafił. Na jego czole pojawiły się kropelki potu, ale ochraniacze ciągle się nie pojawiły. Harry zaklął szpetnie. Chciał spróbować znowu, ale Yennefer mu nie pozwoliła. Stwierdziła, żeby pozwolił zaklęciu rzuconemu na ochraniacze na połączenie się z jego aurą magiczną. Powiedziała, że może to potrwać nawet kilkanaście godzin, ale w końcu się uda i dopiero wtedy będzie można zacząć ćwiczyć i poznawać możliwości ochraniaczy.

Chłopak westchnął zawiedziony. Najchętniej już teraz zacząłby bawić się z modyfikacją ochraniaczy. Nie miał pojęcia, jakimi zaklęciami Yennefer obrzuciła te “cacka”, ale na razie go to nie obchodziło. Miał tylko nadzieję, że będą działały jak należy.

Kobieta widząc smutną minę swojego towarzysza zamyśliła się. W końcu jednak uśmiechnęła się szeroko i kazała Harry’ emu iść po miecz. Wiedziała, że chłopakowi przyda się ostry trening, skoro ostatni raz ćwiczył blisko półtora miesiąca wcześniej.

Potterowi oczy zajaśniały, kiedy w błyskawicznym tempie biegł do swojego pokoju.

- Tylko się po drodze nie zabij – krzyknęła rozbawiona kobieta.

Machnęła różdżką, sprawiając, że jej włosy zaplotły się w warkocz. Przywołała swój miecz i wyszła na taras. Harry pojawił się już dwie minuty później.

Ukłonili się sobie. Yennefer zaatakowała pierwsza. Cięła poziomo od prawej strony. Harry sparował cios i wyprowadził atak od lewej, nieco z dołu. Jednak w ostatnim momencie uniósł swój oręż wysoko nad głowę i uderzył od góry.

Louis krążył nad blokiem. Obserwował całą walkę z powietrza i musiał przyznać, że Harry walczył lepiej niż ostatnim razem. Teraz nawet Malfoy miała z nim problem, a była całkiem dobra w te klocki.

- Może byś tak pomógł, a nie żerował na ludzkiej tragedii, sępie jeden? – Usłyszał mentalny przekaz od Yennefer. Mógł się domyślić, że dziewczyna zauważy go prędzej czy później.

Ostro spikował w dół i przez otwarte kuchenne okno wleciał do mieszkania. Zmienił się w człowieka i przywołał swój miecz.

Harry ani się obejrzał, a już musiał walczyć z dwoma przeciwnikami na raz. Yennefer atakowała zaciekle i z rosnącą furią, Louis natomiast był opanowany, a każdy jego cios był dokładnie zaplanowany. Jego zimna precyzja zaczęła Harry’ emu działać na nerwy, ale nie mógł się poddać. Nie mógł przegrać.

Chłopak wiedział, że z dwoma przeciwnikami nie ma szans. Szybko ocenił, że Yennefer była słabsza, więc to głównie ją atakował, a ciosy Louisa jedynie odpierał. Już po pięciu minutach Yennefer mogła jedynie się bronić, a jakiś czas później została pozbawiona broni, ale nie miała już siły, by ją przywoływać i walczyć dalej.

Teraz Harry mógł skupić się wyłącznie na wampirze. Gdyby Louis przybrał swoją prawdziwą postać, Potter nie miałby z nim szans.

Oboje walczyli zaciekle, ale w końcu po blisko trzydziestu minutach nieustającej walki na miecze i słowa wygrał Louis, ale jak sam później stwierdził zawdzięczał to jedynie swojej nadludzkiej wytrzymałości i szybkości. Nie mówiąc już o tym, że słowne przepychanki nie były jego mocną stroną.


***


Z Louisem pożegnali się około północy i choć od tego czasu minęły niemal dwie godziny żadne z nich nie poszło spać. Tej nocy Harry oficjalnie miał stać się śmierciożercą. W międzyczasie Yennefer zdążyła wytłumaczyć Harry’ emu to i owo na temat Znaku.

Gryfon dowiedział się, że Znak jest jak smycz o dalekim zasięgu. Śmierciożerca myśli, że jest wolny, ale tak naprawdę Pan cały czas kontroluje zachowanie swojego sługi. Wie nawet, w którym miejscu kuli ziemskiej się znajduje. Jedyne, czego Voldemort na razie nie mógł, to podsłuchiwać rozmów, ale Yennefer twierdziła, że jest to tylko kwestią czasu.

Malfoy mówiła, że gdy Czarny Pan wzywa, Znak robi się czarny jak węgiel i zaczyna niemiłosiernie palić. Teraz Harry mógł przekonać się o tym na własnej skórze.


***


Severus Snape nie należał do śpiochów. Niemniej jednak pobudka o drugiej trzydzieści nad ranem potrafiła go zdenerwować. Jeden rzut okiem na Znak upewnił go, co do powodu zakłócenia snu. Mężczyzna wstał i z właściwą sobie galanterią ubrał się w obowiązkowy strój śmierciożercy. Zanim wyszedł z domu sypnął trochę proszku Fiuu do kominka i skontaktował się z Dumbledorem.

Dyrektor nie okazał po sobie zdziwienia, ale mocno go zastanowiło to nagłe wezwanie. Tym bardziej, że Severus był zazwyczaj wzywany w piątki, a nie w soboty.

Kilka minut później Snape pojawił się przed wrotami Wężowego Grodu. Nienawidził tego miejsca całym sercem i miał wrażenie, że posępne zamczysko z równą zaciekłością stara się pozbyć jego. Wziął kilka głębszych oddechów i wszedł do środka.

W środku nic się nie zmieniło od czasu jego czerwcowego pobytu tutaj. Jedyną różnicą było to, że tym razem zgromadzono tutaj chyba wszystkich śmierciożerców, a nie tylko Wewnętrzny Krąg. Zdziwił się tak licznym przybyciem zakapturzonych postaci. Domyślał się już, że nie chodziło o zwykłe tortury. Może o jakąś widowiskową egzekucję, na przykład zdrajcy? Na samą myśl o tym ciarki przechodziły mu po plecach. Zajął swoje miejsce w kręgu i czekał.

Czas płynął nieubłaganie i nic się nie wydarzyło. Wszyscy zaczynali się już lekko denerwować. Musiało minąć jednak kolejne dwadzieścia minut nim pojawił się Czarny Pan w otoczeniu dwójki zamaskowanych ludzi. Przed nimi szedł Glizdogon.

Maski dwójki nieznajomych znacznie różniły się od siebie. Mimo iż obie były czarne, to jednak przywodziły na myśl księżyc i słońce. Pierwsza była groteskowo uśmiechnięta, zupełnie jakby jej właściciel uśmiechał się do swojej ofiary tuż przed śmiercią. Druga była kompletnym przeciwieństwem swojej bliźniaczej siostry. Była wykrzywiona i wyglądała na wiecznie zapłakaną. Obie były straszne, jednak to ta zadowolona była jak wycięta z koszmaru nawiedzonego artysty.

Severus wiedział, co oznaczały te maski. Radość i smutek, dwa główne nurty antycznego teatru greckiego. Snape nie miał natomiast pojęcia, kto kryje się pod maskami.

- Śmierciożercy! – odezwał się Czarny Pan. – Dzisiaj ma miejsce wyjątkowy dla nas dzień, albowiem Anioł Śmierci odnalazł swoją drugą połowę.

Severus w przypływie wisielczego humoru pomyślał, że Lord jeszcze nigdy publicznie nie ogłosił zaślubin żadnego ze swoich sług.

- Przedstawiam wam Bezimiennego!

Bezimienny postąpił dwa kroki na przód. Spod głęboko nasuniętego kaptura nie widać było niczego prócz maski. Wszyscy śmierciożercy cofnęli się o krok, gdy osobnik podniósł głowę. Patrzyły bowiem na nich dwa zielone tunele, na których końcu kryła się niewypowiedziana groźba.

Hogwardzki Mistrz Eliksirów miał wrażenie, że skądś zna te oczy. Oczy koloru Avady. Czuł, że prędzej czy później sobie przypomni, ale teraz miał pustkę w głowie. Przeniósł wzrok na Pettigrewa. Szczur trząsł się jak osika na silnym wietrze, ale uparcie nie odwracał swych wodnistych oczu od postaci Bezimiennego.

Czarny Pan był zadowolony z wywołanego efektu. Teraz wszyscy będą się bali Pottera, a co za tym idzie nie będą się starali poznać jego tożsamości. Odczekał kilka minut, po czym odezwał się znowu.

- Bezimienni podlegają tylko mnie i tylko mnie muszą się tłumaczyć. Wy natomiast musicie ich słuchać i wypełniać ich polecenia. Jedynie Wewnętrzny Krąg jest z tego obowiązku zwolniony. Czy to jasne?

Odpowiedział mu zgodny pomruk, mający oznaczać potwierdzenie.

- Tej nocy pozwolę wam się odprężyć. Glizdogonie, wprowadź zabawki.

Mężczyzna zniknął, a Harry zastanawiał się, co miał na myśli Gad.

- Tortury – szepnęła mu do ucha Yennefer.

W międzyczasie do pomieszczenia wprowadzona została grupka dwudziestu osób. Były wśród nich dzieci i dorośli, młodzież i staruszkowie. Wszyscy pozbawieni magii i bezbronni.

Potter miał ochotę zaśmiać się gorzko. Ci ludzie pozbawieni ochrony nie mieli żadnych szans. Wiedział, że mógłby dać im najpotężniejszą tarczę, jaką umiał wytworzyć bez użycia różdżki, ale równałoby się to ze śmiercią lub sesją tortur. Chciał zapewnić im chociażby namiastkę godności.

Zamknął oczy, kiedy rozpoczęła się krwawa orgia. Ciągle jednak słyszał krzyki i szloch. Miał wrażenie, że każdy dźwięk rozrywa jego duszę i miażdży serce. Czuł się jak w pułapce bez wyjścia. Z każdej strony otaczały go zmasakrowane twarze, pocięte ciała i wijące się niczym węże włosy. Dusił się, brakowało mu oddechu.

Jego serce krzyczało, aby przerwał ten odrażający proceder, ale racjonalny umysł kazał zostać obojętnym. Obojętność była najtrudniejszym elementem gry.

Śmierciożercy zastygli bez ruchu, gdy w swoich głowach usłyszeli szept. Był cichy, ledwie słyszalny, ale wyjątkowo natrętny. Początkowy szept przeszedł w krzyk, aż w końcu w sadystyczny śmiech. Ten jednak nie był ułudą, lecz prawdą. Śmiał się Bezimienny. Różdżki, jedna po drugiej opadały, twarze pochylały się. Zabawa zmieniła się w koszmar. Każdy szukał drogi ucieczki, ale ich umysły były uwięzione.

- Teraz wiecie już, co czują ofiary – wyszeptał Bezimienny. Potem zszedł z podestu i udał się w kierunku wyjścia. Za nim podążyła Bezimienna.

Czarny Pan był zbyt zdziwiony, aby zareagować. On odczuwał jedynie echo tego, co działo się w duszach i sercach jego podwładnych, ale nawet to było wyjątkowo męczące.

Severus jako, jedyny nie został zmuszony do słuchania tego, czego słuchali inni. Nie wiedział, kim był Bezimienny, ale miał pewność, że jest to osoba potężna. Nie, nie czuł bijącej od niego potęgi, jak w przypadku Dumbledore’ a. Zastanawiał się tylko dlaczego kara ominęła jego, bo że była to kara nie miał wątpliwości.

Glizdogon siedział w kącie i uśmiechał się szeroko.


***


Yennefer w milczeniu patrzyła na Harry’ ego. Chłopak był blady i trząsł się, ale po za tym wszystko było z nim w porządku. Teraz Malfoy miała już pewność, że Potter jest Piątym Elementem. Ściągnęła z twarzy Złotego Chłopca maskę.

- Pamiętasz szkatułkę, którą wysłałam ci pod koniec czerwca? – zapytała po chwili przedłużającego się milczenia.

- Tak. Napisałaś, że będę mógł ją otworzyć gdy nauczę się korzystać z mocy.

- Zgadza się – potwierdziła kobieta. – Myślę, że ten dzień już nadszedł.

Harry podniósł się z fotela i poszedł do swojego pokoju. Ściągnął z siebie szaty śmierciożercy i wepchnął je na dno szafy. Wstał z kolan i zza książek wyciągnął szkatułkę. Przez chwilę patrzył na nią, podziwiając kunszt z jakim ją wykonano. W końcu chwycił za wieczko i pociągnął je do góry.

Ze środka zaczęła wydobywać się cicha, subtelna muzyka. Dawało się rozpoznać dźwięk dzwonków i fletu. Harry miał wrażenie, że tonie w powodzi biało różowej mgły. Z każdej strony otaczały go szepty, których znaczenia nie umiał zrozumieć. Zdawało mu się, że widzi eteryczne postacie kobiet i mężczyzn, a także dzieci. Niektórzy byli jaśni, inni ciemni. Wszyscy oni patrzyli na niego, pokazywali go sobie palcami.

Na początku Potter bał się tych zjaw, ale w miarę upływu czasu czuł się wśród nich coraz lepiej. Gdy spojrzał na swoje ciało zauważył, że zaczyna ono tracić swą materialną powłokę. Przestraszył się, ale coś mówiło mu, że to nic strasznego. Było to konieczne, aby nastąpiło połączenie dusz.

Wszystko skończyło się tak nagle, jak się zaczęło. Mgła opadła, muzyka umilkła.

Harry otworzył oczy, których zamknięcia nawet nie zauważył. Rozejrzał się po pokoju. Szkatułka leżała na podłodze, a na jej dnie błyskał mały wisiorek w kształcie łezki. Kiedy Harry go podniósł miał wrażenie, że czuje pulsującą w nim energię.

- To Serce Pierwszego – odezwała się stojąca w drzwiach Yennefer.

- Co?

- Legenda mówi, że pierwszy czarodziej, który był obdarzony mocą Piątego Żywiołu przewidział, że nastąpi tragedia, a jego potomek zmuszony zostanie do walki ze złem wcielonym w ciało zagubionego chłopca. Przez wieki w każdym pokoleniu rodziło się dziecko mogące władać Piątym Żywiołem. Ich mądrość i doświadczenia zamykane były w Sercu Pierwszego. Dzięki temu, gdy nadejdzie czas Piąty Element będzie mógł pokonać zło.

Harry skinął głową, później będzie się nad tym zastanawiał.

- Cały czas mówisz o Piątym Żywiole, Piątym Elemencie. Dlaczego?

- Przez bardzo długi czas światło wędrowało po wszechświecie. W końcu znalazło dla siebie miejsce, gdzieś na peryferiach znanego świata. W swojej naturalnej postaci było zbyt potężne, żeby móc tam zamieszkać, dlatego podzieliło się na pięć części. Każdą cząstkę siebie dało jednemu stworzeniu, a Piąty Żywioł krążył po świecie i sam wybierał sobie pana. Pewnego razu Piąty Żywioł zamieszkał w człowieku. Spodobało mu się i już tam pozostał. Od tej pory to człowiek był Piątym Elementem. Minęło wiele lat i ludzie przejęli władzę nad pozostałymi czterema żywiołami, jednak ciągle tylko jedna osoba mogła władać danym żywiołem w pełni.

- Chcesz przez to powiedzieć, że pozostałe żywioły, czyli woda, ogień, ziemia i powietrze są przez ludzi wykorzystywane, ale władzy nad nimi nikt nie ma?

- Nie rozumiesz. W każdym pokoleniu rodzi się piątka dzieci, których charakter dokładnie odzwierciedla żywioły. Mało tego, te dzieci dorastają nie wiedząc o swoim przeznaczeniu, jednak zawsze znają się niemal od kołyski.

- Kto włada pozostałymi żywiołami?

- Jeszcze nie wiadomo, bowiem zawsze to serce musi odnaleźć pozostałych.

Harry rozumiał z tego coraz mniej. O ile na początku wszystko wydawało się jasne, o tyle teraz było strasznie zamotane.

- Jak rozpoznać pozostałych?

- Nie wiem. Wiedziałam tylko, jak znaleźć ciebie.

Spojrzał na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem.

- Twoja moc jest wyjątkowa. Potrafisz wnikać w ludzkie serca i dusze. Możesz wyciągnąć je z sennego koszmaru, jak i w ten koszmar wpędzić.

Harry zamyślił się. To by się zgadzało. Pierwszy był Billy, ale wtedy Potter działał spontanicznie, nie myślał, ale tylko robił. Potem był Malfoy opętany przez Riddle’ a. Ale to były tylko pojedyncze wypadki, które o niczym nie świadczą!

- Dzisiaj też użyłeś swojej mocy.

- Jak, skoro nikogo nie dotykałem? Przedtem za każdym razem miałem kontakt fizyczny, najpierw z Billym, a później z Draconem.

- Mroczny Znak. Wszyscy śmierciożercy mają wypalony Znak. W ten sposób krew ich i Czarnego Pana zostaje wymieszana. W twoich żyłach płynie krew Slytherina, więc wychodzi na to, że możesz rozkazywać śmierciożercom poprzez stymulowanie ich umysłów. Chodzi mi o to, że możesz wniknąć w dusze i serca wszystkich, którzy noszą znak nawet z odległości wielu mil.

- Chyba zaczynam rozumieć.

- To dobrze. Teraz odpocznij, bo jutro zaczynamy kolejny etap twojego treningu.

Harry zawiesił na szyi Serce Pierwszego i opadł na łóżko. Nawet nie zauważył, kiedy zasnął.


***


Dumbledore siedział u szczytu kuchennego stołu na Grimmuald Place 12. Miał zamyślony wyraz twarzy, a w jego oczach widać było strach.

Wszyscy członkowie Zakonu patrzyli na Albusa z wyczekiwaniem. Molly ciągle nie mogła pogodzić się z zaginięciem Harry’ ego i za każdym razem, gdy Snape był wzywany miała nadzieję, że czegoś się dowiedzą. Uważała, że nawet najgorsza prawda byłaby lepsza od niepewności.

- Mówisz Severusie, że ten człowiek był wyjątkowo potężnym magiem? – chciał upewnić się Dumbledore. – Jesteś pewien, że nie używał różdżki?

- Tak, jestem pewien – powtórzył Snape. – Zdaje się, że nie tknął jedynie mnie, Glizdogona i Czarnego Pana. No i jeszcze Bezimiennej.

- Czy ty i reszta tych, którzy nie zostali zaczarowani braliście udział w torturach?

- Bezimienna nigdy nie torturuje. Glizdogon jest na to zbyt słaby. Czarny Pan uważa, że to zabawa niegodna jego osoby, a ja nie znoszę takich orgietek.

- Wynika z tego, że Bezimienny się mścił. Przypuszczam, że Voldemort był dla niego zwyczajnie zbyt silnym przeciwnikiem.

Rozgorzała zażarta dyskusja.

Młodzież podsłuch..ąca pod drzwiami miała na ten temat zupełnie inne zdanie. Uważała bowiem, że Bezimienny zrobił to przedstawienie na użytek Snape’ a, żeby Stary Nietoperz myślał, że ten mag jest po stronie Zakonu. Sądząc po odgłosach dochodzących z kuchni takie samo zdanie miał Bill i Charlie.


***


Yennefer z duszą na ramieniu stanęła przed obliczem Czarnego Pana. Wiedziała, że Gad nie będzie zadowolony z postępowania Harry’ ego. Dlatego zawczasu wymyśliła piękną bajeczkę tłumaczącą takie, a nie inne zachowanie.

- Mówiłaś, że nie będzie z nim problemów – odezwał się sycząco Czarny Pan. – Mówiłaś, że plan można już wcielić w życie.

- Nadal tak twierdzę, mój Panie. Chłopak jest gotowy by szpiegować i zdradzać, ale nie by brać udział w torturach, czy na nie patrzeć. Niedawno sam był w takiej sytuacji i choć ciało zostało wyleczone, to rana na duszy pozostała. Sporo wody upłynie w Styksie, nim chłopak bez zmrużenia oka będzie mógł patrzeć na cierpienie innych.

- Wylecz go z leków – rozkazał Czarny Pan. – I koniecznie naucz teleportacji. Nie mam zamiaru za każdym razem wzywać waszej dwójki.

- Tak jest, Panie.

Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do wyjścia. Zatrzymała się przy wyjściowych wrotach i patrząc na księżyc w pełni wymruczała kilka niezrozumiałych słów. Potem zdeporetowała się z głuchym trzaskiem.

Glizdogon wyszedł z cienia. Szóstym zmysłem wyczuwał obecność potężnego uroku. Uroku, którego natury nie potrafił zrozumieć.

Czarny Pan czuł, jak ogarnia go zmęczenie. Usiał na najbliższym krześle, a jego głowa opadła na pierś.

Glizdogon wybiegł z ponurego zamczyska i z przerażeniem patrzył, jak stare mury porasta bluszcz. Przypomniał sobie bajki opowiadane mu przez matkę, gdy był małym dzieckiem. Wtedy myślał, że takie rzeczy były tylko fikcją, teraz wiedział już, że zdarzają się naprawdę.

- Taki stan nie będzie trwał długo – usłyszał za sobą cichy głos. – Co najwyżej dwa tygodnie.

- Do urodzin Pottera – mruknął Peter.

- Właśnie. Czar pryśnie wraz z nadejściem nowiu. Do tego czasu radzę się gdzieś ukryć, najlepiej w mysiej norze.

Glizdogon skinął głową. Jeszcze przez chwilę stał wpatrując się w posępne zamczysko porosłe różnoraką roślinnością. Ze zdziwieniem stwierdził, że teraz miejsce to wygląda jeszcze straszniej niż zazwyczaj.

Yennefer uśmiechnęła się szeroko. Teraz będą mieć spokój z Gadem. Problemy zaczną się dopiero wtedy, gdy Riddle ocknie się ze śpiączki. Ale o to będzie martwiła się później. Otworzyła portal i przeszła do mieszkania na dachu wieżowca.

Ściągnęła z siebie strój. Wzięła prysznic i usiadła przed telewizorem. Dochodziła siódma i kobieta bynajmniej nie miała ochoty na sen.

Za godzinę obudzi Harry’ ego i wyśle chłopaka po zakupy. Sama w tym czasie skontaktuje się z Mistrzem Bractwa. W końcu nielegalnie użyła chyba najpotężniejszego znanego uroku i potrzebowała kogoś, kto umiałby odkręcić związane z tym problemy.


***


- Martwisz się – stwierdził Nickolas, patrząc na smutną twarz Dumbledore’ a. – Przystopuj czasami. Pozwól losowi biegnąć swobodnie.

- To nie takie proste – westchnął Dumbledore. – Z jednej strony Voldemort, z drugiej zaginięcie Harry’ ego, z trzeciej spiski. Ktoś musi to wszystko ogarnąć.

- Nikt nie powiedział, że musisz to być ty – z mocą powiedział Nick. – O Toma nie musisz się martwić przez najbliższe kilka dni. Przestań szukać Złotego Chłopca, bo im bardziej pragniesz go znaleźć, tym bardziej on stara się ukryć. Pozwól mu przemyśleć kilka spraw, poukładać sobie wszystko. Prędzej czy później sam wróci. Spiski w polityce były, są i będą i nic na to nie poradzisz.

Albus spojrzał na swojego towarzysza. To, o czym mówił Nick wydawało się takie proste i mało skomplikowane. Wystarczyło usiąść w fotelu i obojętnie patrzeć na zdarzenia, ale on tak nie potrafił. Był przyzwyczajony do działania.

- Skąd wiesz, że Tom będzie spokojny? Czyżbyś wiedział coś, o czym ja nie wiem?

Nickolas uśmiechnął się perfidnie. Mina ta w ogóle nie pasowała do jego poważnej zazwyczaj twarzy.

- Powiedzmy, że moje wewnętrzne oko mówi mi, że Riddle zapadł w bardzo długą drzemkę.

Albus zrobił zdziwioną minę, ale o nic już nie zapytał. Czasami wydawało mu się, że Nickolas uwielbia zagadki i z prawdziwą wirtuozerią wplata je w każde swoje słowo.


***


Harry szedł chodnikiem i próbował wyrzucić z głowy obraz torturowanych ludzi. Ale to wcale nie było proste. Ciągle miał przed oczami ich przerażone twarze i pełne bólu oczy, a w uszach ich krzyki i błagania o litość. Jednak litość nie nadchodziła. Z każdej strony byli otoczeni przez nienawiść i rozbawienie. Bo przecież mugole to zwykłe robaki, których należy się pozbyć. I on miał być jednym z tych potworów, uważających się za arystokrację. Niedoczekanie.

Zacisnął zęby i na chwilę przymknął oczy. Nie mógł pozwolić na kolejny wybuch. Wziął kilka głębokich oddechów. Poczuł, jak serce przestaje mu bić w szaleńczym rytmie, a mroczki znikają sprzed oczu. Niebezpieczeństwo było zażegnane, przynajmniej na razie. Wiedział, że teraz wszystko mogło się wydarzyć.

- Pan pójdzie z nami – usłyszał tuż przy uchu, a zaraz potem poczuł czyjś silny uścisk na ramieniu.

Westchnął, ale dał sobą pokierować. Po kilku minutach szybkiego marszu wsiedli do czarnej limuzyny. Harry nie widział twarzy swoich porywaczy, ale miał nadzieję, ze oni nie obserwuję jego rąk. Powoli sięgnął do kieszeni spodni i trzymając ręce na lusterku mruknął:

- Rose.

- Co tam mamroczesz?

- Mówię, że lubię róże, a wy?

Mężczyźni siedzący po obu jego stronach parsknęli gniewnie.

Harry miał nadzieję, że Carmen odebrała połączenie. Jeśli nie, to będzie miał poważne kłopoty.

- Ładna dziś pogoda na porwania, nieprawdaż? – odezwał się cicho. – Taka… intrygująca.

Nie usłyszał odpowiedzi.

- Wyglądacie mi na inteligentnych dżentelmenów, więc może powiecie mi, po co jestem wam potrzebny?

- Nie nam, tylko szefowi – powiedział niechętnie ten po prawej.

- A kim jest wasz szef? To na pewno miły człowiek. W końcu w tak grzeczny sposób zaprosił mnie do siebie.

- Zamkniesz się wreszcie?! – warknął nie na żarty zdenerwowany porywacz.

- Ja chciałem tylko porozmawiać – westchnął Harry, ale posłusznie umilkł.

Chłopak miał nadzieję, że ta szopka wystarczyła pannie Black do właściwego zinterpretowania sprawy.


***


Carmen nie była głupią gęsią i dość szybko zorientowała się, o co chodzi. Nie wiedziała tylko w jaki sposób miałaby wyciągnąć przyjaciela z łap bandytów. Sama na pewno by sobie nie poradziła, ale miała do pomocy swojego brata i resztę Smoków. Spojrzała w lusterko i połączyła się z Pablem.

- Namierz Furię – poleciła, gdy tylko zobaczyła chłopaka. – Zdaje się, że nasz Złoty Chłopiec przyciąga kłopoty jak magnez.

Sangre nie zdążył o nic zapytać, a już połączenie zostało przerwane.

Black zaczęła biegać po całym domu w poszukiwaniu Jessego. Znalazła go w garażu, gdy po raz kolejny bezowocnie próbował uruchomić motocykl – swój najnowszy nabytek.

- Przerwij zabawę, braciszku. Mamy kłopot.

- Jaki? Znowu pokłóciłaś się z ojcem?

- Gorzej. Harry został porwany.

- Skąd pewność, że to nie głupi dowcip?

- On w takich sprawach nie żartuje.

Jesse zamyślił się na chwilę. Nie wiedział, u kogo aktualnie przebywał Harry, ale czuł, że osoba ta zbierze nie lada burę od Mistrza. Zastanawiał się, kto w Bractwie jest najbliżej Mistrza i zna najwięcej tajemnic. Jedyną osobą, jaka przychodziła mu na myśl, był Louis.

- Pogadam z odpowiednimi ludźmi, ale ty tutaj posprzątasz. W życiu nie ma nic za darmo, moja droga – powiedział w końcu.

- To jest zdzierstwo – mruknęła niezadowolona dziewczyna, ale posłusznie chwyciła za miotłę. – I jeszcze jedno. Pablo zaczął już namierzać Harry’ ego. Jak tylko się czegoś dowiem, od razu dam ci znać.

- W porządku, młoda. Na razie.

Młodzieniec wybiegł z domu.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 02.08.2006 00:47
Post #12 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 5

Ginger




Yennefer spojrzała na Louisa. W jej oczach widać było zdziwienie. Wampir również nie wydawał się być zachwycony perspektywą latania po Londynie i poszukiwania chłopaka.

- Jesteś pewien? – zapytała chyba po raz setny kobieta.

- Tak, jestem pewien. Dowiedziałem się o tym równo godzinę temu. Carmen twierdzi, że Harry został porwany. Poza tym, jeśli wysłałaś go tylko do spożywczego to już powinien wrócić. Nie sądzisz?

Kobieta skinęła głową. Jej też wydawała się dziwna tak długa nieobecność Pottera. Wątpiła, żeby chłopak poszedł gdzieś się zabawić, bo nie znał miasta. Jedyne miejsca, które kojarzył, to dworzec King’ s Cross, stary dom Blacków, Pokątna i Dziurawy Kocioł.

- Wiesz coś jeszcze?

- Znam miejsce jego pobytu, ale nie damy rady się tam dostać. Pablo stwierdził, że to jakieś stare magazyny za miastem. Jest tam pełno kamer i uzbrojonych po zęby ludzi.

- Skąd wiesz? – zapytała podejrzliwie Yennefer.

- Obejrzałem sobie to miejsce lecąc do ciebie.

Malfoy uśmiechnęła się tak, jak tylko Malfoyowie potrafią. Przypominała teraz Lucjusza, gdy interesy szły pomyślnie. Skoro to mugole porwali Harry’ ego na nic były Smoki. Do takiej roboty potrzebowała kogoś, kto był pośrednikiem między oboma światami. Potrzebowała ludzi, którzy nie będą zadawać pytań.

Chyba wiedziała już, kto nadawał się do tego zadania idealnie. Problem polegał na znalezieniu tego osobnika.

Wygoniła z domu Louisa i kazała mu z daleka pilnować Pottera. Teraz potrzebowała ciszy i spokoju, a także komputera i telefonu komórkowego.

Louis lecąc nad Londynem nie wiedział, czym właśnie zajmuje się Yennefer. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najważniejsze było odbicie Pottera, a jeśli Malfoy miała pomysł jak to zrobić, to należało pozwolić jej na działanie.


***


Harry z ponurą miną rozglądał się po pokoju, w którym był zamknięty. Jego wystrój był nader skromny, ale w porównaniu do komórki, w której musiał żyć przez pierwsze jedenaście lat swojego życia, prezentował się całkiem przyzwoicie.

Pomieszczenie było wąską klitką, w której jedynymi sprzętami było stare łóżko i rozwalający się stolik, na którym ktoś zawczasu postawił butelkę wody i szklankę. Chłopak usiadł na posłaniu i ze znudzoną miną zaczął kontemplować malownicze pęknięcia na suficie.

Przymknął oczy. Kiedy je otworzył do małego okienka u podstawy sufitu skrobała śliczna, ruda wiewiórka. Harry stanął na łóżku i pociągnął za lufcik. Nawet, gdyby chciał, to nie dałby rady tędy uciec, bo na zewnątrz wmurowane były kraty. Zwierzę położyło na parapecie niewielki orzeszek i z ciekawością zaczęło rozglądać się po pokoiku. W końcu jednak znudziło się swoim zajęciem i czym prędzej czmychnęło w popłochu.

Harry chwycił zostawiony przez wiewiórkę owoc i rozłupał skorupkę. W środku zamiast spodziewanego orzecha znalazł miniaturowej wielkości mikrofon i słuchawkę. Zestaw był taki sam, jak ten, który w grudniu używał ze Smokami. Pośpiesznie wepchnął słuchawkę do ucha, a mikrofon przykleił do szyi. Przez chwilę słyszał tylko trzaski.

- Nad drzwiami jest zamontowana kamera – usłyszał lekko zdyszany, kobiecy głos. – Siądź na łóżku tak, żeby nie widzieli twojej twarzy.

Harry szybko wykonał polecenie.

- Czy już ktoś z tobą rozmawiał?

- Nie – mruknął Potter ledwo otwierając usta. – Kim jesteś?

- Kimś, kto będzie ci mówił, jak odpowiadać na ich pytania.

Dokładnie w tym samym momencie drzwi otworzyły się. Weszło przez nie dwóch mężczyzn w czarnych garniturach. Obaj mieli na nosach ciemne okulary, a ich włosy były gładko zaczesane do tyłu.

- Faceci w czerni atakują – mruknął Harry.

Chłopak dałby sobie rękę uciąć, że po drugiej stronie słuchawki usłyszał ciche parsknięcie.

- Wstawaj kolego, nasz mocodawca chce cię widzieć.

Potter wstał z łóżka i przez chwilę przyglądał się dwójce ludzi. Nie wyglądali na siłaczy, ale gdy tylko Harry zauważył, że mają broń od razu zmienił zdanie.

W drodze do, jak to określili mężczyźni, “mocodawcy”, Harry zastanawiał się, kim są jego porywacze. Już wcześniej doszedł do wniosku, że nie są to czarodzieje. Byli zbyt mugolscy i zautomatyzowani.

Innym nurtującym go pytaniem było miejsce jego pobytu. Nie wyglądało to na jakiś biurowiec, ale raczej na magazyn. W dodatku zaadaptowany do własnych potrzeb.

Harry zmarszczył brwi, kiedy z mroku wszedł w krąg jasnego światła. Siłą został posadzony na krześle. Ciągle się nie odzywał. Coraz bardziej mu się to nie podobało.

Samuel uważnie obserwował Pottera. Jego uważnemu oku nie umknęło skrzywienie na twarzy dzieciaka, gdy został popchnięty na krzesło. Zauważył też, że Potter jest wyjątkowo niecierpliwy, ale stara się zachowywać spokojnie. Imponowało mu to. On sam w wieku chłopaka był w gorącej wodzie kąpany i już dawno zacząłby awanturować się o swoje prawa.

Max tymczasem uśmiechał się z zadowoleniem. Wiedział, że jego nowy nabytek spodobał się Samuelowi.

- I co myślisz? – zapytał szeptem.

- Zobaczymy w praniu. Zaczynaj.

Młodszy z braci kiwnął głową.

- Czy wiesz, z kim masz do czynienia? – zapytał Max.

- Nie, ale zapewne niedługo mi powiesz – odpowiedział spokojnie Harry.

Samuel uśmiechnął się z uznaniem. Potter coraz bardziej zaczynał mu się podobać.

- Jestem Max. Domyślam się, że dużo o mnie słyszałeś.

- Pokaż swoją twarz, a powiem ci kim jesteś – warknął chłopak.

- Ooo, czyżby pan Potter pokazywał pazurki? Nieładnie.

Max dał znak ludziom stojącym za Harrym. Potter poczuł, jak dwóch osiłków chwyta go za ramiona. Kilka metrów przed sobą zobaczył ruch. Zbliżył się do niego mężczyzna, którego twarzy nijak nie mógł rozpoznać. Kilka sekund później zgiął się z bólu, kiedy został uderzony w brzuch.

- Może to cię nauczy respektu – warknął ten, który go uderzył.

- Dam ci dobrą radę – wyszeptał Gryfon. – Kiedy bijesz, bij tak, żeby zabić.

Samuel uniósł rękę powstrzymując ludzi przed pobiciem chłopaka. Nie potrzebował tutaj kupki rozdygotanych mięśni z chęcią mordu w oczach.

- Czyżbyś chciał umrzeć? – zapytał cicho blondyn patrząc Potterowi w oczy.

- Nawet nie wiesz jak bardzo – powiedział Harry odwzajemniając spojrzenie. – Niestety na razie nie mogę sobie pozwolić na ten luksus.

- Śmierć nazywasz luksusem? – Niedowierzanie w głosie mężczyzny było aż nazbyt wyczuwalne.

- Śmierć przynosi wyzwolenie – mruknął Gryfon. – Widziałem śmierć, jest piękna, kusząca. Ale jej wysłannik to potwór w ludzkiej skórze. Potwór, który potrafi jedynie zabijać i zadawać ból.

Samuel zmarszczył brwi. Nie wydawało mu się, aby chłopak kłamał. Miał nawet wrażenie, że dzieciak zrobi wszystko, żeby wyrwać się z kręgu rozpaczy. Cóż, nie na darmo zrobił doktorat z psychologii. Zastanawiało go tylko, o czym mógł mówić chłopak. Zdawało mu się, że dzieciak na własnej skórze doświadczył umiejętności “potwora”. Tylko kto nim był? Czego chciał?

Gdy o to zapytał Potter roześmiał się i z łzami rozbawienia spływającymi po policzkach zapytał, czy jeszcze Samuel się tego nie domyślił. Mężczyzna spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Mnie – powiedział Harry już wyjątkowo poważnym tonem. – On chce wykończyć mnie, a potem podbić cały świat. Ale ja drogo sprzedam swoją skórę. I jeśli się uda zabiorę do piekła jego i jego pieski.

Zarówno Samuel jak i Max zdziwili się widząc w spokojnych zazwyczaj oczach chłopaka ogniki furii. Po chwili jednak Potter uspokoił się i pytająco spojrzał na braci.

Max szybko wrócił do meritum. Teraz wiedział już, że dokonał słusznego wyboru stawiając swoją przyszłą karierę na mizernego siedemnastolatka. Przez te kilkanaście minut rozmowy zdążył zauważyć, że nawet jego ludzie zaczynają patrzeć na chłopaka z pewną dozą szacunku. Nie podobało mu się to, ale nie mógł nic poradzić na wewnętrzne odczucia podwładnych.

- Mamy dla ciebie pewną propozycję – odezwał się cicho, patrząc Potterowi prosto w oczy. – Przydałby nam się ktoś taki, jak ty.

Harry milczał przez kilka minut. Ci ludzie, nawet jeśli nie byli zbyt praworządni mogliby mu się przydać. Trzeba by tylko zrozumieć sposoby ich działania. Poznać ich możliwości.

Cały czas słyszał też wszystkie za i przeciw przyjęcia tej propozycji, które po kolei wyłuszczała mu tajemnicza kobieta, pomagająca mu sklecić odpowiednie odpowiedzi.

Gryfon dowiedział się, że dzięki przystąpieniu do nich będzie miał ochronę w mugolskim wymiarze sprawiedliwości, jeśli oczywiście zaszłaby taka potrzeba. Poza tym mogliby mieć oko na Dursleyów. Gdyby Harry potrzebował fałszywych dokumentów bez problemu załatwiliby to.

Istniało oczywiście ryzyko, że coś może pójść nie tak. Ktoś pójdzie na policję, ktoś zostanie aresztowany i powie zbyt dużo. Podsumowując: będą kłopoty. Była też możliwość, że chłopak zostanie uwikłany w jakąś potężną aferę, możliwe nawet, że zginie.

- Ale to twoja decyzja – powiedział na zakończenie głos.

Tak, to była jego prywatna decyzja i nikt nie powinien mieć na nią wpływu, ale Harry nie wiedział, co powinien zrobić. Taką poważną sprawę powinien przedyskutować z Yennefer, albo nawet Ronem czy Hermioną. Chociaż właściwie, to najlepiej, żeby ta dwójka o niczym nie wiedziała. Zaczęłyby się niewygodne pytania, a tego chciał uniknąć za wszelką cenę. Zgodzić się, nie zgodzić? Co wybrać, kiedy twoje życie wisi na włosku?

Samuel w milczeniu obserwował chłopaka. Dzieciak był… dziwny. To chyba najlepsze określenie. Mężczyzna szóstym zmysłem wyczuwał wokół Pottera napięcie. Co najciekawsze nie zauważył w zachowaniu nastolatka paniki, w którą zapewne popadłaby większa część młodych ludzi.

Jednak Harry Potter był inny. Irytował, balansował po cienkiej linie zwanej cierpliwością rozmówcy. Ale ciągle pozostawał czujny. Dało się to zauważyć w jego oczach, które z uporem próbowały przebić się przez ścianę światła, ruchy jego mięśni również były napięte do granic możliwości, zupełnie, jakby dzieciak cały czas był gotów do ucieczki. Takie zachowanie nie pasowało do normalnego nastolatka. Może do początkującego złodziejaszka, ale nie. Chłopak nie wyglądał na nastoletniego przestępcę. Poza tym był zbyt dobrze ubrany, jak na włóczęgę. Chyba, że był już w podobnej sytuacji.

Skarcił się w duchu. Nie powinien mieszać się w prywatne życie dzieciaka. Spojrzał na zegarek. Minęło dwadzieścia minut, odkąd przedstawili Potterowi swoją propozycję.

- I jak? Podjąłeś już decyzję? – zapytał Max.

- Przypuszczam, że będę tego żałował – powiedział z rozmysłem Harry. – Ale nie będzie to pierwsza ani ostatnia rzecz tego typu. Domyślam się, że nie ma możliwości odmowy. Zbyt dobrze znam takich jak wy.

- Takich, czyli jakich? – zapytał Samuel.

- Z jednej strony możliwość wyboru. Z drugiej brak możliwości. Odmowa równa się śmierć. Przyjęcie równa się potępienie. Prawda i fałsz nie istnieje. Czerń i biel jedno ma imię.

- Co? – nie zrozumiał Max.

- Wiersz jednej z przyjaciółek mojej mamy. – Chłopak milczał przez kilka minut. – Co się stanie jeślibym się nie zgodził?

Max i Samuel wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

- Nie mówcie – odezwał się Harry. – Domyślam się, że nic przyjemnego.

Ludzie patrzący na chłopaka musieli przyznać, że inteligencji mu nie brakuje. Nie każdy byłby w stanie wytrzymać rozmowę z braćmi. Oni sami mieli z tym problemy, a zostali wybrani spośród najlepszych gangsterów. Dzieciak nie wyglądał na kogoś, kto ma własną szajkę. W dodatku taki mizerny nastolatek nie wyglądał na osobę zdolną do największego okrucieństwa.

- Zgoda – powiedział w końcu Harry.

Max uśmiechnął się szelmowsko. Myślał, że chłopak będzie sprawiał więcej problemów.

- Ale w życiu nie ma nic za darmo – kontynuował chłopiec. – To wy chcieliście, żebym stał się jednym z was. To wy mnie tu ściągnęliście. Więc to wy musicie zapłacić.

Harry uniósł nieco głowę. Uśmiechnął się nieco demonicznie. O tak. Ci ludzie na pewno jeszcze mu się przydadzą. A jeśli uda mu się zdobyć zaufanie braci, to możliwe, że pójdą za nim nawet do piekła i z powrotem.

Max zadrżał na widok uśmieszku na twarzy Pottera. To nie wróżyło niczego dobrego.

- Jaka jest twoja cena?

- Potrzebuję prawa jazdy na wszelkie pojazdy na moje nazwisko.

- Da się załatwić – spokojnie powiedział Samuel.

- To dobrze. – Chłopak skinął głową. – Jest jeszcze jedna sprawa. Privet Drive numer cztery. Miejcie na oku mieszkańców, a zwłaszcza Dudleya. Nie chcę, żeby znowu wpadł w jakieś kłopoty.

- Czyli mamy bawić się w szpiegów? – prychnął pogardliwie jeden z osiłków.

- To o wiele poważniejsze. Dursleyowie już mają ochronę, ale pilnują ich tylko w czasie wakacji. Mnie chodzi o ochronę przez cały rok.

- Dlaczego? – zapytał niecierpliwie Max.

- Jest ktoś, kto poluje na mnie i moich znajomych. W chwili obecnej liże swoje rany, ale gdy tylko pojadę do szkoły znowu będzie próbował ich dopaść. A ja nie mam zamiaru znowu nadstawiać za nich karku.

- Dobrze. Możemy ich pilnować. Mamy zwracać uwagę na coś konkretnego?

- Ludzi w czarnych pelerynach i białych maskach na twarzy. Zielone światło. Wszystko, co odchodzi od normalności.

- A jeśli już zauważymy te anomalie, co mamy zrobić?

- Trzymać się z daleka i powiadomić mnie.

- Jak?

- Zostawicie wiadomość w skrzynce. Już moja w tym głowa, żeby ją odebrać.

Godzinę później chłopak został odwieziony pod swoje tymczasowe mieszkanie. Harry wysiadł z czarnej limuzyny i rozejrzał się na boki. Denerwowało go, że niemal wszyscy przechodnie na niego spoglądają.

Zaraz za chłopakiem wysiadł Samuel. Zauważył zniesmaczenie na twarzy Pottera. Gdy zapytał co się stało, chłopak potoczył wzrokiem dookoła i stwierdził, że nienawidzi, gdy wszyscy zwracają na niego uwagę. Samuel skinął głową, chociaż nie rozumiał, dlaczego tak się dzieje. Harry machnął zbywająco ręką. Skinął głową na pożegnanie i ruszył w kierunku apartamentu.

Zdążył ściągnąć buty i odstwić zakupy, gdy drzwi otworzyły się z trzaskiem i wpadły przez nie dwie kobiety.

Harry spojrzał na nowoprzybyłe. Yennefer uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, a druga kobieta, którą widział po raz pierwszy w życiu przyglądała mu się z zainteresowaniem. W końcu wyciągnęła rękę i najspokojniej w świecie powiedziała:

- Ginger jestem.

Harry poznał ten głos. To ona mówiła mu, co powinien odpowiadać. Odwzajemnił uśmiech i uścisnął jej dłoń.

- Furia.

- Nie mów, że tak masz na imię – powiedziała Ginger.

- Ty też podałaś mi tylko pseudonim.

Wzruszył ramionami. Ze zdziwieniem obserwował, jak na twarzy dziewczyny wykwita uśmieszek samozadowolenia. Dziewczyna spojrzała na Yennefer, a w jej oczach dało się dostrzec iskierki rozbawienia.

- Dobrześ go wyszkoliła Vipero.

- Vipero? – zdziwił się Harry.

- Ta oto niepozorna dziewczyna jest nie zarejestrowanym animagiem. Wężem, żmiją konkretnie – odpowiedziała usłużnie Ginger.

Harry pokiwał głową z szerokim uśmiechem na ustach. Teraz wiedział już, czemu Yennefer zachowywała się czasami jak wściekła wężyca.

- A ty to pewnie wiewiórka? – zwrócił się do Ginger.

- Domyślna z ciebie bestia – prychnęła fioletowowłosa, ale w jej oczach można było wyczytać rozbawienie.

Potter z przesadną kurtuazją skłonił się przed kobietami i wykręcając się koniecznością przemyślenia kilku spraw wycofał się do swojego pokoju. Domyślał się, że przyjaciółki będą chciały ze sobą porozmawiać.

Intrygowała go Ginger. Mimo iż spotkał ją pierwszy raz w życiu, miał wrażenie, że zna ją od zawsze. Było w niej coś znajomego, coś, co sprawiało, że wydawała się być blisko z nim spokrewniona. Ale przecież to niemożliwe. Nie przeżył nikt z jego magicznej części rodziny, a przynajmniej on o tym nie wiedział.

Tymczasem w salonie Yennefer uparcie patrzyła na swoją koleżankę z lat szkolnych. Ginger przez kilka minut ignorowała ją, ale w końcu musiała spojrzeć jej w oczy.

- No dobra. Nie wmówisz mi, że ściągnęłaś mnie tutaj tylko na herbatkę i ciasteczka. Czego chcesz?

- Powiedz mu. Powiedz mu, jak się nazywasz i kim jest twój ojciec – powiedziała spokojnie Vipera.

- A jak nie zrozumie? Jeśli się zdenerwuje? A jeśli…

- Będzie dobrze – odezwała się pewnie Yennefer. – Jeśli się zdenerwuje to mnie zawołaj. Idź już! – ponagliła.

Ginger spojrzała na koleżankę wilkiem, ale powlokła się do pokoju chłopaka.

Harry zauważył ją dopiero, kiedy stanęła tuż przed jego nosem. Spojrzał na nią spod opuszczonych powiek.

- Jaki jest powód twej wizyty w mych skromnych progach? – zapytał po chwili milczenia.

- Prawda.

Chłopak uśmiechnął się gorzko. Dla niego prawda nie istniała. Była tylko innym odcieniem kłamstwa. Czymś w co człowiek wierzy, ale może się na tym zawieść. Skinął głową.

Ginger milczała jeszcze przez kilka minut.

- Ginger to mój pseudonim. Tak naprawdę nazywam się Corinne Leroux-Potter.

- Magnifique*.

Ginger dziwnie na niego spojrzała. Nie spodziewała się, że chłopak choć trochę zna francuski.

- No co?! – oburzył się Gryfon. – Yennefer próbuje nauczyć mnie francuskiego. Marnie jej to idzie. Zdaje się, że powinnaś mi coś powiedzieć.

Kobieta usiadła i przez chwilę myślała, jakich słów powinna użyć. W końcu zaczęła opowiadać.

Jej ojcem był William Potter, kuzyn Jamesa. Will w wieku piętnastu lat uciekł z domu i przez rodzinę był uważany za zmarłego, chociaż ciała nigdy nie odnaleziono. Przez kilka tygodni błąkał się po świecie imając się różnych zajęć, aż pewnego dnia znalazł go John Ruda Kita, chyba najgorszy ze wszystkich piratów stąpających jeszcze po ziemi. Zaopiekował się nastolatkiem. Nauczył go fachu i pokazał kilka pożytecznych sztuczek. Siedem lat później zmarł na zawał, a statek objął Will, stając się jednocześnie jego kapitanem.

W kilka lat po tym wydarzeniu spotkał Nadine. Dziewczyna miała dziewiętnaście lat i pragnęła przygody, ale rodzice chcieli aby wyszła za mąż za lorda Edgara. Nadine nie kochała go, ale nie mogła też sprzeciwić się woli rodziców. Idealnym wyjściem okazało się upozorowane porwanie, którego dokonał Will. W ten sposób pomógł zrozpaczonej dziewczynie i jednocześnie spełnił jej dziecięce marzenia.

Minęło kilka miesięcy, w czasie których Nadine i Will zdążyli zakochać się w sobie po uszy. Kobieta zaszła w ciążę. Will zdawał sobie sprawę, że stara, rozpadająca się piracka łajba nie jest najlepszym miejscem na wychowywanie dziecka. Odwiózł więc swoją ukochaną do Francji, a sam popłynął do kryjówki piratów, żeby naprawić statek.

Edgar poślubił Nadine, jednak nie mógł wiedzieć, że nosi ona pod sercem nie jego dziecko. Osiem miesięcy później na świat przyszła dziewczynka. W czasie jej dzieciństwa otoczona była troskliwą opieką, służba nie odstępowała jej ani na krok. Jednak matka cały czas opowiadała jej o przystojnym piracie Willu, który zapewnił jej największą przygodę w życiu. Mała Corinne uważała, że to tylko bajka. Do czasu.

Corinne poszła do szkoły, Beauxbatons. Nie zachowywała się jednak jak na bogatą panienkę przystało. Uwielbiała dowcipy i ciągle wpadała w kłopoty, w czym wiernie towarzyszyła jej starsza o kilka lat Yennefer.

W wieku czternastu lat Corinne dowiedziała się, że jej prawdziwym ojcem jest William Potter. Powiedziała jej to matka, która w dwa dni później zmarła. Nastolatka była załamana, ale postanowiła, że odnajdzie swojego ojca. Cały czas zastanawiała się, z jakiego powodu zmarła Nadine. Okazało się, że została otruta, prawdopodobnie przez zazdrosnego Edgara, który jakimś cudem poznał prawdę o pochodzeniu swojej rzekomej córki.

Od tego czasu życie w domu stało się koszmarem. Edgar rozpił się i nie obchodziło go, co dzieje się z bękartem, jak zwykł mówić do Corinne. Jedynym ratunkiem była szkoła, ale w końcu i tam dowiedziano się o Williamie. Wszyscy odwrócili się od Corinne. Tylko Yennefer, będąca już na ostatnim roku pozostała przyjaciółką nastolatki. To ona pomogła zorganizować ucieczkę i to ona zainicjowała kontakt z Potterem. Corinne do tej pory nie dowiedziała się, jak jej się to udało. Działo się to pięć lat temu.

Rok temu Corinne przejęła “Czarną Zorę”, po ojcu, który stwierdził, że równie dobrze może sobie spokojnie poobserwować, co też wyprawia jego córeczka. Powiedział, że ponad dwadzieścia lat na jednej łajbie to stanowczo za dużo, jak na jego stare kości. Poza tym interes pozostał w rodzinie, więc wszystko było jak należy.

Harry trawił przez chwilę zasłyszane informacje. To wszystko było takie dziwne. Zupełnie jakby wycięte z kiepskiego melodramatu. I uwierzyć, że jeszcze kilka godzin temu nie miał nikogo, a teraz pojawia się Ginger, która, o ile powiedziała prawdę, jest jego daleką kuzynką.

- Czyli wychodzi na to, że masz dziewiętnaście lat?

Potwierdziła skinieniem głowy. Nie sądziła, że chłopak przyjmie to tak spokojnie. Myślała, że będzie się awanturował, twierdził, że to brednia. Tymczasem on po prostu kiwał głową, jakby wszystkie kawałki układanki dopiero teraz zaczynały do siebie pasować.

- To teraz już rozumiem, dlaczego mam wrażenie, jakbym cię znał od zawsze.

- Wszyscy Potterowie tak mają. Siłą rzeczy muszą się lubić.

- Dlaczego każesz mówić do siebie Ginger?

- Po pierwsze nie znoszę swojego imienia, a po drugie…

- Uwielbia piwo imbirowe i tak naprawdę jest ruda – dokończyła stojąca w drzwiach Yennefer.

Harry spojrzał na blondynkę. Uśmiechała się promiennie.

- Cieszę się, że wreszcie wszystko sobie wytłumaczyliście. – Milczała przez chwilę. – Ginger, miałabym do ciebie niewielką prośbę. Muszę wyjechać na dwa tygodnie. Jeśli nie odwiedzę rodziców, to gotowi pomyśleć, że o nich zapomniałam. Problem polega na tym, że…

- Że nie masz mnie z kim zostawić – wtrącił Harry. – I jak się domyślam, chcesz mnie zwalić na głowę tej oto niewieście.

Corinne prychnęła cicho. Nie znosiła, kiedy zwracano się do niej, jak do jakiejś nic nie wartej panienki z rozkładówki “Czarownicy”.

- Dokładnie – potwierdziła Vipera. – W sumie mogłabym go zostawić samego, ale mam tylko dwa tygodnie, żeby nauczyć go aportacji. Chłopak nie ma jeszcze siedemnastu lat, więc na Wyspach Brytyjskich nie jest to możliwe.

- Poprawka. Nie jest to możliwe w żadnym miejscu prócz Trójkąta – poprawiła Corinne. Przez chwilę myślała nad czymś intensywnie. – Ja się zgadzam, ale czy ty, szanowny panie również wyrazisz swą zgodę?

Harry pokazał jej język. Ta cała Corinne, na pewno miała w sobie geny Potterów.

- Oczywiście, jeśli nie sprawi ci to kłopotów.

- No to załatwione – ucieszyła się Yennefer.

Przez kolejne trzy godzin Ginger sprawdzała, czy ubrania Harry’ ego nadają się do morskiej włóczęgi. W końcu wybrała dwie pary czarnych bojówek, do tego kilka podkoszulków, głównie ciemnogranatowych, ciemnozielonych i czarnych. Na koniec wzięła jeszcze trzy bluzy z kapturem. Wszystko to włożyła do plecaka, który został kupiony kilkanaście dni wcześniej, w czasie zakupowej gorączki Yennefer. Malfoy stwierdziła, że noszenie po szkole torby to karygodne uchybienie dla mody i zdrowia.

Vipera zniknęła na jakiś czas, twierdząc, że musi załatwić pewną bardzo ważną sprawę. W tym czasie Harry dołożył do swojego bagażu magiczny pamiętnik Lisicy, zeszyty, w których ta zapisywała swoje naukowe odkrycia i niewielki dysk, którego nie umiał jeszcze obsługiwać. Nie wiedział czemu, ale przypuszczał, że mogą mu się te rzeczy przydać.

W czasie przedłużającej się nieobecności Yennefer, Ginger tłumaczyła Harry’ emu, co wolno mu na pokładzie, a czego powinien unikać. Chłopak dowiedział się, że nie należy wchodzić w drogę starszym piratom, bo mogą oni się zdenerwować, delikatnie powiedziawszy. Prócz tego najlepiej, żeby trzymał się na uboczu i nikomu nie przeszkadzał w wykonywaniu obowiązków. Gdy zdenerwowany chłopak zapytał, czy jest coś, co mu wolno, Ginger powiedziała, że już ona wynajdzie mu jakieś ciekawe zajęcie, w czasie którego nikt nie będzie mu przeszkadzał, a i on będzie miał dużo czasu na przemyślenia.

W końcu wróciła Vipera. Uśmiechnęła się na powitanie i od razu przeszła do rzeczy. Wyprosiła z pokoju Ginger i zaczęła mówić.

- Słuchaj Furia, tutaj masz okulary przeciwsłoneczne. Są one tak zaczarowane, że w dzień mogą działać jak lornetka, a w nocy jak noktowizor. Musisz tylko bardzo mocno skupić się na pożądanym efekcie.

- Dzięki.

- Nie ma za co. I jeszcze jedno. Weźmiesz ze sobą miecz. Domyślam się, że będzie ci potrzebny.

Chłopak chwycił w rękę miecz i pytającym wzrokiem spojrzał na Yennefer. Ta przewróciła oczami i założyła pochwę na plecy Harry’ ego. Kazała mu sprawdzić, czy ten bez problemu da radę wyciągnąć broń i schować ją. Gdy ten potwierdził, kobieta wyciągnęła swoją różdżkę i machając nad pochwą wymamrotała kilka niewyraźnych słów.

- Teraz miecz będzie niewidzialny, ale zawsze przy tobie. Gdy będziesz go potrzebował, wystarczy że wyraźnie powiesz “Gladius” – wytłumaczyła. – A teraz bierz swoje rzeczy i w drogę. Przypuszczam, że Ginger będzie chciała wypłynąć jeszcze przed zmrokiem.

Do portu rzecznego na Tamizie mieli się dostać samochodem Vipery. Już po godzinie przepychania się przez zatłoczone o tej porze ulice dotarli na miejsce. Jednak Harry nigdzie nie widział statku, który choć trochę przypominałby piracki. Wzruszył ramionami. Yennefer z piskiem opon odjechała w sobie tylko znanym kierunku.

Ginger spojrzała w ślad za koleżanką i wzruszyła ramionami. Tylko Vipera potrafiła znikać w najmniej odpowiednich momentach. Patrzyła na chłopaka, który rozglądał się dookoła, jakby po raz pierwszy widział to miejsce na oczy. Rzeczywiście mogła być to prawda, skoro Dursleyowie nigdzie go nie zabierali. Tym bardziej nie mógł też wiedzieć, że rozgardiasz panujący w tym miejscu to wynik niedawnego koncertu jakiejś mugolskiej grupy.

- Chodź, zjemy coś. I tak miną co najmniej dwie godziny, zanim moi ludzie wrócą.

Skinął głową. Przeszli przez ulicę i weszli do przydrożnej knajpki. Usiedli przy stole i zamówili frytki i colę. Minuty mijały, a oni nie wypowiedzieli żadnego słowa.

Ginger cały czas obserwowała ulicę. Nie, nie bała się śmierciożerców. Tych nie obchodzili zwykli piraci, czy przemytnicy. O wiele groźniejszym wrogiem byli aurorzy. Ci niemal cały czas kontrolowali wybrzeża rzeki i Zjednoczonego Królestwa. Gdyby tak teraz znaleźli Czarną Zorę to marny byłby los jej załogi.

Po blisko trzech godzinach siedzenia w barze Ginger wstała i pociągnęła swojego towarzysza za ramię. Trzeba było wprowadzić chłopaka w niuanse działania zaklęcia kamuflującego.

Podeszli do wody, a Ginger wyciągnęła przed siebie ręce. Przez chwilę nic się nie działo.

Harry w milczeniu patrzył, jak powietrze zaczyna drgać. Szóstym zmysłem wyczuwał pulsującą przed nim magię. Po kilku minutach zobaczył statek. Olbrzymi trójmasztowiec ze zwiniętymi żaglami. Na dziobie dało się dostrzec rzeźbę kobiety o pełnych piersiach, której rybi ogon przechodził w obie burty.

Ginger wyjaśniła, że twarz syreny to tak naprawdę twarz Czarnej Zory, ukochanej Johna Rudej Kity. Zagwizdała i z góry zleciała sznurowa drabinka. Kobieta uśmiechnęła się z tęsknotą.

- Ja idę pierwsza. Ty zaraz za mną. Tylko, na Merlina, zakryj czymś czoło. Później postaram się skombinować ci jakąś szarfę, albo chustkę.

Ginger pewnie stanęła na pokładzie i potoczyła wzrokiem dookoła. Jej ludzie, niektórzy służący jeszcze pod jej ojcem, byli podpici i na kilometr wyczuwała od nich papierosy. Patrzyli na nią w milczeniu, czekając na rozkazy. A ona stała oparta o burtę i czekała, aż jej nowy człowiek wgramoli się na górę.

Harry klnąc w myślach wdrapywał się na górę. Im był wyżej tym bardziej dochodził do wniosku, że nie znosi takich drabin. Chwiało się toto, skręcało i chłopak miał wrażenie, że zaraz spadnie. Zacisnął zęby. Skoro się w to wpakował, to wytrzyma do końca.

Odetchnął głębiej, kiedy stanął na pokładzie. Jednak kłopoty zaczynały się dopiero teraz.

Piraci oderwali się od swoich zajęć. Lata życia w ciągłym zagrożeniu nauczyły ich czujności, dlatego teraz od razu zauważyli obecność kogoś obcego. Spojrzeli w stronę Ginger i gościa.

Był to chłopak o czarnych włosach sięgających ramion i malowniczo okalających szczupłą twarz. Młodzieniec mógł mieć co najwyżej dziewiętnaście lat. Wyglądał nieco egzotycznie z tą swoją ciemną karnacją i błyszczącymi czarnymi oczami. Całości obrazu dopełniała złota szarfa zawiązana dookoła głowy.

Pierwszą rzeczą, jaką zauważyli mężczyźni był wzrok dzieciaka. Zimny i taksujący, zupełnie, jakby oceniał ludzi i statek. Po chwili z oczu nastolatka wyzierała czysta przyjemność.

- Ruda Kita kochał statek, nie kobietę – powiedział po chwili w przestrzeń, jednak wszyscy dobrze wiedzieli, że słowa skierowane są do Ginger. – Jej twarz posłużyła za model dla twarzy syreny.

- Skąd wiesz? Nie znałeś go.

- Ty też – parsknął Harry.

- Jak się dowiedziałeś? Pierwszy raz widzisz okręt.

- Zwykłą, rozpadającą się łajbę. W deskach Zory zaklęta jest prawda o jej pochodzeniu. Echo dawnych dni. Wsłuchaj się w nie, może coś usłyszysz.

- Przestań mówić zagadkami – ofuknęła go kobieta.

- To przestań zadawać głupie pytania. Ponoć wychowywałaś się w arystokratycznej rodzinie. Wybacz, ale jakoś tego po tobie nie widać. Ponoś jesteś tutaj kapitanem, więc może powinnaś przedstawić nas sobie. Zdaje się, że twoi ludzie mają ochotę na mordobicie ze mną w roli głównej.

Corinne spojrzała na mężczyzn, z którymi spędzała średnio dziewięć miesięcy w roku. Znała ich niemal doskonale i wiedziała, że słowa Harry’ ego są prawdą. Tacy ludzie jak oni żyli bójkami i jeśli przez dłuższy czas panował spokój to zaczynali wariować.

Ostentacyjnie uderzyła się w czoło. Jakże mogła aż tak zaniedbać swoje kapitańskie obowiązki.

- To jest Furia. Na razie nie musicie wiedzieć o nim więcej. Mamy dostarczyć go do Trójkąta, a później odstawić do Londynu. W tym czasie włos ma mu z głowy nie spaść. Zrozumiano?

Pokiwali głowami.

- A z innego miejsca może mu spaść? – zapytał jakiś stary i obleśnie wyglądający osobnik. – Ładniutki jest.

- Zbliż się tylko, A Gladiola posmakuje twojej krwi – wysyczał Harry.

Ginger chwyciła go za ramię i pociągnęła do swojej kajuty. Po drodze skinęła na jednego z młodszych mężczyzn. Szepnęła mu kilka słów na ucho i zniknęła pod pokładem.

- Myślicie, że to kolejny chłoptaś do towarzystwa? – zapytał Jasper, rudowłosy trzydziestolatek o szatańskim uśmieszku.

- Nie wygląda na takiego – mruknął pod nosem Matt, dwudziestopięcioletni właściciel blond loków. – Założę się, że…

Nie dane mu było dokończyć, bo spod pokładu zaczęły docierać krzyki i przekleństwa. Po chwili kłótnia ucichła. Przemieniła się jednak w głośny śmiech, od którego włos jeżył się na karku.

- Nazwałeś to cudo Gladiolą?! – dobiegł ich podekscytowany krzyk Ginger. – Przecież to świętokradztwo.

Nie zrozumieli odpowiedzi chłopaka, ale z pewnością musiała ona zadowolić Corinne, bo już nie krzyczała.

Harry spojrzał na fioletowołosą i uśmiechnął się bezczelnie. Jego miecz w ogóle nie miał nazwy, a słowo “Gladiola” jako pierwsze przyszło mu do głowy. Nie nazwałby tego drobnego uchybienia świętokradztwem a raczej drobnym zaniedbaniem, ale Ginger wiedziała lepiej. Przez te kilka godzin, które spędził z nią sam na sam zdążył zauważyć, że była wyjątkowo drażliwa na krytykę pod swoim adresem.

Corinne z fascynacją przyglądała się broni trzymanej w ręce chłopaka. Do tej pory takie miecze widziała tylko w gablotach arystokratycznych rodów. W jej zielonych oczach błąkał się szaleńczy błysk, który tylko marzył o wydostaniu się na wolność.

- Spłyń, Furia. Muszę się przebrać.

Harry obrzucił ją taksującym spojrzeniem. Według niego w tej króciutkiej spódniczce obszytej koronką, butach na niebotycznie wysokim obcasie z cholewami sięgającymi kolan i bluzeczce przed pępek wyglądała jak uosobienie Afrodyty. Wiedział jednak, że na statku pełnym napalonych mężczyzn była łakomym kąskiem.

Wyszedł na pokład i rozejrzał się z zainteresowaniem. Gdy spojrzał w górę zauważył na niebie ciemny, brązowy kształt, który z każdą chwilą był coraz bliżej. Jednak dopiero po kilku minutach dotarło do niego, że to orzeł z paczką trzymaną za sznurek w dziobie.

Ptaszysko wylądowało na maszcie i upuściło pudełko. Harry złapał je w locie i rozerwał papier. Gdy tylko podniósł wieczko ze środka wyskoczyła oburzona biała kocica. Pech chciał, że za cel swojego ataku obrała sobie Czerwonego Diabła. Harry od razu poznał mężczyznę, który składał mu niedwuznaczne propozycje. Uśmiechnął się szeroko na widok jego przerażonych oczu wściekle wzywających ratunku. Dopiero, gdy z gardła nieszczęśnika zaczął wyrywać się krzyk ludzie raczyli oderwać się od swoich zajęć.

Szybko przybiegli na miejsce i z niedowierzaniem patrzyli na białą, puchatą kulkę zaciekle atakującą rękaw kurtki. Zaczęli rozglądać się z konsternacją. Nikt nie wiedział, czym było małe monstrum.

Harry uśmiechając się diabelnie przepchał się przez tłum. Spojrzał na Czerwonego Diabła z góry.

- Avada, spokój.

Kotka od razu pohamowała swoje mordercze zapędy. Dystyngowanym krokiem podeszła do Pottera i zaczęła łasić się do jego nóg. Chłopak pogłaskał ją po główce.

- Avada cię nie lubi – powiedział zimnym głosem. – A jeśli Avada cię nie lubi, to znaczy, że najwyraźniej ma ku temu powody. Radzę ci trzymać się ode mnie z daleka, bo następnym razem możesz stracić oczy, a nie tylko kurtkę. Zrozumiałeś?

Przerażony pirat pokiwał głową. Harry’ emu jednak to nie wystarczyło. Spojrzał w górę. Orzeł ciągle siedział na swoim miejscu.

- Tanatos, chodź no tu – zawołał.

Ptak od razu poderwał się do lotu. Przysiadł na wyciągniętej ręce chłopaka i spojrzał na niego swoimi bursztynowymi oczyma.

- Zrozumiał, co do niego mówiłem, czy może stroi sobie żarty?

Orzeł pokiwał głową.

- To dobrze – stwierdził Harry, - bo następnym razem nie obejdzie się bez rozlewu krwi. Możesz lecieć Tanatos. I dzięki za kota.

Tanatos skinął i poleciał w przestworza. Harry dałby sto galeonów, że w jego oczach widział rozbawienie.

Minęły dwa dni odkąd Harry zawitał na Czarnej Zorze. Przez ten czas w ogóle nie wyściubiał nosa z pomieszczenia, które udostępniła mu Ginger. Z tego, co zdążył zaobserwować zanim zmogła go choroba morska była to spiżarnia.

Na początku nie rozumiał co się z nim działo, ale Corinne szybko go uświadomiła. Stwierdziła przy tym, że na morzu jest to wyjątkowo uciążliwa dolegliwość, ale nie powinna trwać zbyt długo. Gdy chłopak zapytał dlaczego, dziewczyna odpowiedziała, że jeśli uda im się wejść w strumień, to czas podróży z kilku tygodni skróci się do kilku dni. Nie wiedział o jaki strumień chodziło, miał jednak wrażenie, że to coś w rodzaju teleportacji.

Przewrócił się na plecy. Wyjrzał przez niewielkie okienko, ale zobaczył jedynie ciemność. Która mogła być? Pierwsza, druga w nocy? Zamknął oczy marząc o chwili odpoczynku przed nudnościami.

Jakiś czas później obudził się. Nie wiedział, co dokładnie spowodowało, że tak nagle poderwał się z łóżka, ale szóstym zmysłem wyczuwał niebezpieczeństwo. I rzeczywiście. Ktoś chwycił go od tyłu i przyłożył mu nóż do gardła. Ktoś inny związał mu ręce i nogi. Chłopak czuł odór alkoholu i szaleństwa.

Wywlekli go z kajuty i pociągnęli na pokład. Nie widział zbyt wyraźnie, ale doskonale słyszał, co działo się dookoła niego. Jeden z piratów, prawdopodobnie Czerwony Diabeł zaniósł się pijackim śmiechem.

- Twoja kotka ci nie pomoże - warknął całkiem przytomnie.

Podniósł szamoczący się worek, z którego dochodziły stłumione odgłosy miauczenia.

Ktoś uderzył Harry’ ego w tył głowy. Zapadła ciemność i wszelkie odgłosy ustały.

Obudził się zwinięty w kłębek. Miejsce w którym się znalazł było małe, a on ze skrępowanymi rękami i nogami nie mógł wykonać najmniejszego nawet ruchu. Beczka, to musiała być beczka, lub jakaś skrzynia, ale raczej beczka.

Poprzez deski docierały do niego stłumione dźwięki przyrody. Szum fal i wycie wiatru, ale poprzez nie przebijało się coś jeszcze. Na razie ciche i odległe, ale z każdą chwilą coraz bliższe. Chłopak rozpoznał w nich słowa. Jednak nie była to mowa ludzi. Była zbyt piękna. Słowa były jak melodia, połączenie subtelnego dźwięku harfy i dzwoneczków. Miał ochotę zasnąć wsłuchany w ten głos, który przyzywał go i wabił



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 02.08.2006 00:48
Post #13 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po raz kolejny w ciągu swojego dziewiętnastoletniego życia przysięgła sobie, że już nigdy nie tknie Ognistej Whisky Ogdena, a nawet mugolskiej wódki. Niczego, co miało więcej niż dwadzieścia procent alkoholu. A jeśli już, to przerwie po jednym kieliszku.

Rozejrzała się po pobojowisku, jakie zostawili po wczorajszej pijatyce. Wszędzie walały się butelki, niektóre jeszcze z resztkami trunków, co, biorąc pod uwagę liczną załogę było wynikiem naprawdę pozytywnym.

Z trudem dźwignęła się na nogi i starając się ignorować uporczywe łupanie u podstawy czaszki. Chwiejnym krokiem dotarła do swojej kajuty. Dopadła szafki z eliksirami, w które zaopatrzyła ją Vipera i wyszperała ten na kaca. Zdrowo pociągnęła z fiolki i opadła na łóżko pozwalając lekowi zadziałać.

Po godzinie bezczynnego leżenia i gapienia się w sufit przywołała do siebie butelkę wody, upiła kilka łyków i dopiero wtedy była gotowa do działania. Zmieniła przepocone ubranie i poprawiła fryzurę. Jedno zaklęcia pozwoliło pozbyć się nieprzyjemnego zapachu, a drugie wyczyścić zęby.

Idąc na mostek postanowiła wstąpić do Harry’ ego i sprawdzić, czy chłopakowi już się poprawiło. Zdziwiła się widząc rozkopaną pościel i rozbebeszony plecak. Szybko naprawiła go i wyszła na pokład. W jej sercu zaczęły rodzić się złe przeczucia.

Rozejrzała się uważnie, ale nie zauważyła niczego podejrzanego. Piraci robili to, co zwykle po całonocnej zabawie. Jedni leczyli kaca, inni usiłowali pracować, a jeszcze inni, którzy przez całą noc byli na swoich stanowiskach odsypiali.

Przywołała do siebie Martina. Jedynego pirata, który nie sprawiał problemów. W dodatku chłopak był w jej wieku i znali się niemal od kołyski. Wymieniła z nim kilka słów, a z każdą chwilą jej przerażenie rosło. Vipera ją zabije, jeśli chłopak się nie znajdzie.

- No dobra. Który był tak mądry, żeby wyrzucić Furię za burtę? Domyślam się, że ty Czerwony Diable?

Mężczyzna uśmiechnął się przebiegle.

- A ja. Nie potrzebni nam tacy jak on. Darmozjady, które nic nie robią i uważają się za wielkich panów.

- Tu cię boli. Chłopak wjechał na twoją ambicję, co? Zniszczył ci wizerunek ostatniego drania.

Ginger uśmiechnęła się zimno. Wszyscy odruchowo cofnęli się o krok. Kiedy Potterówna się tak uśmiechała, nie wróżyło to niczego dobrego.

- Ty durniu. Ty stary, zramolały durniu. Nawet nie wiesz w jaką kabałę się wpakowałeś. Jeśli chłopak się nie znajdzie, to marny twój los, a mój przy okazji.

- O czym ty pleciesz?

- On ma przyjaciół. Wpływowych i potężnych przyjaciół. – Zamilkła na kilka minut. – Martin, zechcesz pokazać naszemu diabełkowi, żeby nie pokazywał rogów, gdy nie trzeba?

Blondyn uśmiechnął się szeroko. Dopiero teraz został doceniony.

- Criucio!

Z satysfakcją patrzył, jak Czerwony Diabeł, mężczyzna uchodzący za postrach mórz południowych wyje z bólu. I pomyśleć, że to wszystko przez jednego dzieciaka. Musiał dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Inaczej cała ta sprawa nie da mu spokoju.

Podszedł do kobiety stojącej na dziobie statku. Jej wzrok był odległy i zamyślony, co w jej przypadku nie zdarzało się często.

- Kim dla ciebie jest ten dzieciak? Czemu tak bardzo przejmujesz się jego losem, ty, której boją się wszyscy piraci?

- Kim dla mnie jest? Nie wiem, poznałam go wczoraj. Czemu przejmuję się jego losem? Bo to mój obowiązek. Gdyby nie to cholerne zobowiązanie rodzinne prawdopodobnie nigdy bym go nie spotkała.

Chłopak milczał przez chwilę. Zobowiązanie rodzinne dotyczyło tylko ludzi ze sobą spokrewnionych. Czy to by oznaczało, że dzieciak jest Potterem?

- Tak – potwierdziła Ginger. – To Harry James Potter. Ostatnio posługiwał się nazwiskiem James Evans, jednak ciągle jest Potterem. Nie mów o tym nikomu. Dobrze?

- Jasne – przytaknął.

Życie na statku powoli wracało do normy. Wszyscy starali się unikać Ginger i bez szemrania wykonywać jej polecenia. Było to wyjątkowo łatwe, bo w chwili obecnej jedynie Martin mógł się do niej zbliżyć bez obawy, że oberwie jakimś zaklęciem. Co więcej, teraz to on pełnił funkcję kapitana, bo Corinne musiała odpocząć.

Dziewczyna stała na dziobie nie ruszając się nawet odrobinę. Gdyby nie Martin, który przynosił jej jedzenie prawdopodobnie w ogóle by nie jadła.

Przypomniała sobie pytanie zadane kilka godzin wcześniej przez Martina. Kim był dla niej Furia? Nie zasługiwał jeszcze na miano przyjaciela, ale czuła, że gdyby tylko dano im więcej czasu mogliby się polubić.

Harry miał wisielcze poczucie humoru, na przykład w wymyślaniu imion. Jak można kotu dać na imię Avada, a orła nazwać Tanatosem? Ale jej to nie przeszkadzało. Ona sama często sypała niewybrednym dowcipem zakrawającym na perwersję.

Spojrzała w niebo. Dochodziła czwarta po południu. Z tego, co przekazał jej Martin wynikało, że Harry’ ego pozbyto się około trzeciej nad ranem. Minęło więc ponad dwanaście godzin. Straciła już nadzieję, że chłopaka uda się odnaleźć. Po jej policzku spłynęła łza. Kiedy Vipera dowie się, że Furia gdzieś zniknął wszyscy będą mieć problemy.

- Gdzie jesteś, Furia? Gdzie jesteś?

W tym momencie woda w odległości może dwustu metrów przed statkiem zabulgotała i wyłonił się z nich olbrzymi łeb wężodona*. Zwierzę zaczęło szybko płynąć w stronę statku.

Ginger odskoczyła w tył. Za sobą słyszała krzyki piratów nawołujące do chwycenia za broń i jeśli zajdzie taka potrzeba ukatrupienia potwora.

W momencie w którym zapewne miało nastąpić zderzenia wąż wyhamował i uniósł się ponad statek. Dopiero teraz widać było jego wielkość. Co najdziwniejsze na łbie giganta siedział Harry.

- Co jest, Ginger? Stęskniłaś się za mną?

- Jak?…

- Jestem przeklętym, kochana. Byle syrena, czy wężodon mnie nie wykończy. Z resztą z She bardzo dobrze mi się gadało.

Chłopak zeskoczył na okręt i powolnym krokiem podszedł do Czerwonego Diabła. Uśmiechał się przy tym złowieszczo. Mężczyzna odruchowo cofnął się o kilka kroków. Harry położył dłoń na ziemi. Spod rękawa bluzy wypełzł niewielki wąż.

- So’esse* – rozkazał Potter.

Wąż posłusznie podpełzł do trzęsącego się pirata i zasyczał ostrzegawczo. Furia uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Chciałeś się mnie pozbyć, psi synu?! Co powiesz na to, żebym ja pozbył się ciebie? – zawiesił sugestywnie głos, a potem roześmiał się szaleńczo. – Jesteś stary wilk morski. Chyba słyszałeś o tych wężach? Jedna kropla jadu będzie cię zabijała przez wiele dni. Będziesz umierał powoli i w bólu, a nikt nie będzie mógł się do ciebie nie zbliżyć. Będziesz czuł zbliżającą się śmierć, poznasz jej zapach i dotyk, a mimo to ciągle będziesz żywy. Jedna kropla i twoje życie zmieni się w piekło. Ciało będzie rozpadało się po kawałeczku, a ty nie będziesz mógł nic zrobić, bo na ten jad nie ma odtrutki.

Patrzył, jak dumny zazwyczaj pirat blednie i bezgłośnie szepcze modlitwy. Nie, nie chciał nikogo zabijać. Nie był mordercą. Jeszcze nie. Ale był potworem, to Albus Dumbledore go tego nauczył, a Czarny Pan pieszczotliwie pielęgnował tę cechę. Udawaj kogoś kim nie jesteś, a będziesz szczęśliwszy. Albo wpadniesz w jeszcze większe kłopoty.

Rachunek jest prosty. Bez ryzyka nie ma zabawy. Harry parsknął i odwołał węża.

- Szkoda marnować na ciebie jadu. I szkoda brudzić Gladiolę.

Bez słowa wyminął tłoczących się przy mostku mężczyzn.

Do pomieszczenia wślizgnęła się Ginger a kilka minut później Martin. Oboje w milczeniu przyglądali się chłopakowi, który leżał ze wzrokiem wbitym w sufit.

- To nie był wynik pijackiego szału – powiedział w końcu. – To było z rozmysłem zaplanowane. On nie chciał pozbyć się mnie, ale ciebie Ginger.

Fioletowowłosa spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem, ale Harry cały czas wpatrywał się w sufit.

- Ile on już lat pływa na tej łajbie? Dwadzieścia? Trzydzieści? I mimo to ciągle nie jest kapitanem. Zazdrości ci. Gdybym ja zginął w tragicznych okolicznościach Vipera byłaby wściekła. Zabiłaby ciebie. A bez ciebie, twój przyjaciel nie dałby sobie długo rady. Czerwony Diabeł zająłby twoje miejsce, może wytrułby tych, którzy by mu się sprzeciwili.

- Skąd wiesz? – odezwał się milczący do tej pory Martin.

- Jestem przeklętym. Wiem dużo, czasami więcej niż bym chciał.


***


Po trzech dniach od wyruszenia z Londynu dotarli na miejsce. Harry prawie w ogóle nie wychodził ze swojej kajuty. Nikt mu tam nie przeszkadzał, bo wszyscy coraz bardziej zaczynali się go bać. Jedynymi osobami, z którymi Harry miał bezpośredni kontakt byli Ginger i Martin. Furia wiedział, że się kochali. Widział to w ich oczach, w nieśmiałych spojrzeniach, jakie sobie rzucali, gdy do niego przychodzili. Nawet ich serca rwały się do siebie, ale oni uparcie starali się ignorować głosy miłości.

Jedynie noce dawały Harry’ emu trochę wytchnienia i to głównie wtedy wychodził zaczerpnąć świeżego powietrza. Zaowocowało to podejrzeniami, co do jego osoby i o ile wcześniej jedynie go unikano, tak teraz zaczęto przyglądać mu się ze wzmożoną intensywnością. Gdy zapytał Martina dlaczego tak się dzieje, ten ze śmiechem na ustach wyjaśnił, że podejrzewają go o wampiryzm. Harry skwitował to głośnym wybuchem śmiechu, a następnej nocy chodził po pokładzie ze sztucznymi kłami w ustach.

Teraz zdecydował się wyjść na powietrze. Stanął obok Ginger i w milczeniu przyglądał się mijanym wyspom. Corinne wyjaśniła, że nazywa się je Trójkątem, bo na ten archipelag składa się kilka wysepek ułożonych w kształt trójkąta. Nikt nie zna dokładnego usytuowania tego miejsca, ale mugole uważają je za przeklęte, bo znikają nad nim ich samoloty, a gdy jakiś statek tutaj wpłynie, to już nigdy nie wypływa.

- Trójkąt Bermudzki? – zapytał Harry chcąc się upewnić, że dobrze wszystko zrozumiał.

- Po prostu Trójkąt – stwierdziła Ginger. – Trzymaj się mocno. Przy przechodzeniu przez rafę może trochę trząść.

Harry stwierdził, że “trochę” to mało powiedziane, ale się nie odezwał.

Port nie był duży. Kilka stanowisk cumowniczych, jeden magazyn, który służył jako przechowalnia skradzionego towaru w czasie, gdy piraci nie mogli się ruszyć z Trójkąta. Nabrzeże było zatłoczone, panował gwar. Ludzie przekrzykiwali się, lub ze sobą kłócili. Przypominało to trochę Pokątną, ale tylko trochę. Cały nastrój psuły trupy wiszące na szubienicy.

Zeszli na stały ląd i Harry odetchnął z ulgą. Przez te kilka dni na morzu nauczył się kontrolować swoją “moc”, jak to określiła Yennefer. Teraz przynajmniej nie słyszał serc. Nie słyszał tego, co działo się w ludzkich duszach.

Do Ginger podbiegł jakiś mężczyzna ubrany w starą, połataną szatę. Przez chwilę rozmawiali szeptem, aż w końcu mężczyzna uśmiechnął się szeroko i przytulił dziewczynę, jak swoją własną córkę. Wyciągnął rękę do Harry’ ego. Chłopak odwzajemnił uścisk.

- Jestem Rocket. Miło mi poznać, panie Evans. Jeśli Ginger zgodziła się wziąć cię na swój pokład, to znaczy, że albo już się w tobie zakochała, albo musisz być naprawdę przekonujący.

Furia posłał duszącej się ze śmiechu dziewczynie urażone spojrzenie.

- Lepiej zajmij się Martinem, bo chłopak umrze z tęsknoty.

Tym razem to Rocket się roześmiał, a Ginger zaczerwieniła jak piwonia.

- Powtarzam im to od trzech lat, a oni nic. Jak grochem o ścianę.

Ginger wymruczała coś niewyraźnie i pociągnęła za sobą Harry’ ego. Zostało im niecałe dziesięć dni na nauczenie chłopaka teleportacji, a może nawet niewybaczalnych. W zależności od tego, jak szybko będzie on przyswajał nową wiedzę.

Furia rozglądał się na boki, chcąc jak najwięcej zapamiętać. Jednak Ginger szła na tyle szybko, że było to prawie niemożliwe. Potter co trochę potykał się o pałętającą mu się pod nogami Avadę.

Rocket spojrzał w ślad za dwójką młodych ludzi. Ten cały James musiał być kimś naprawdę ważnym, skoro miał po swojej stronie kocią strażniczkę. Mężczyzna zdziwił się trochę, gdy usłyszał nazwisko młodzieńca, dałby sobie głowę uciąć, że był to jeden z Potterów, ale skoro Ginger twierdziła, że to Evens wołał się z nią nie spierać. Zdążył poznać tę dziewczynę niemal na wylot, kiedy próbował nauczyć ją pirackiego fachu. Była pyskata i arogancka, ale miała w sobie to “coś”, co sprawiało, że mężczyźnie nie mogli oderwać od nie wzroku, a kobiety chciały być takie jak ona.

Po blisko dziesięciominutowej bieganinie Corinne zatrzymała się przed ładnym budyneczkiem położonym na niewielkim wzniesieniu. Gdy Harry odwrócił się zauważył, że miasto znajduje się dużo niżej. Nie skomentował tego, ale miał wrażenie, że William jest tutaj wysoko postawioną osobą.

Chłopak spojrzał na dom, w którym prawdopodobnie przez kilka najbliższych dni będzie mieszkał. Budynek był pomalowany na biało, ale farbę było widać jedynie w kilku miejscach, głównie pod dachem i tuż przy drzwiach, bowiem resztę porastał bluszcz. Dookoła roztaczał się mały ogródek, w którym rosły głownie zimozielone drzewka: tuje, cyprysy, skarłowaciałe sosny, a na środku duży srebrny świerk, który prezentował się wyjątkowo dostojnie na tle innych roślin. Gdzieniegdzie czerwieniły i bieliły się róże, żółciły słoneczniki. Do dwóch jabłoni rosnących niedaleko wjazdu przypięty był hamak, a kilka metrów dalej ustawiona była altanka opleciona winoroślą.

Harry spokojnie mógłby stwierdzić, że jest w raju. Brakowało jeszcze fontanny, lub jakiegoś strumyczka i zwierząt, niewinnych jednorożców i dostojnych pegazów, a także gryfów jako strażników bramy wjazdowej. I może jeszcze jakiegoś małego psa wesoło merdającego ogonem i obszczekującego obcych, a przyjacielsko witającego się z właścicielem.

Otrząsnął się z rozmyślań, kiedy drzwi otworzyła korpulentna kobieta, z blond włosami zaplecionymi w finezyjny warkocz. Jej pełne usta zaznaczone były mocną, czerwoną szminką, która idealnie komponowała się z zielonym cieniem do powiek. Ubrana była w długą suknię w kolorze morskim. Harry z rozbawieniem zauważył, że, mimo podobnej postury, wcale nie przypominała pani Weasley. Można by powiedzieć, że jest jej całkowitym przeciwieństwem. Jednak w jej chłodnych, szarych oczach dało się dostrzec ogniki tłumionej radości.

- Witaj, Martho – odezwała się Ginger. – Jak się miewają sprawy tatka?

- Witaj, Corinne. Wszystko zostało załatwione jeszcze przed czasem. A kim jest twój uroczy towarzysz?

- Czy on taki uroczy, to bym nie powiedziała – mruknęła fioletowowłosa. – Przyszliśmy spotkać się z tatą. Ja i mój kolega mamy kilka spraw do przekazania tacie. Kilka bardzo ważnych spraw – podkreśliła.

Martha skinęła głową i o nic nie pytając poprowadziła ich przez szereg korytarzy. Harry już po kilku minutach się pogubił. Wszystkie one ciągnęły się w nieskończoność i wydawały się takie same.

- Tata uwielbia mitologię grecką – wyjaśniła Ginger. – Ten dom został zaprojektowany z myślą o utworzeniu w środku labiryntu, z którego nie byłoby żadnego wyjścia. Ponoć chciano tu umieścić jakieś potwory, ale w końcu stwierdzono, że byłoby to zbyt niebezpieczne dla właścicieli. Złośliwi nazywają ten dom Labiryntem Minotaura.

- A twojego ojca, panienko, zwą Minotaurem – dodała starsza kobieta. – Jest tutaj sędzią, osobą, która ma niemal nieograniczoną władzę nad życiem i śmiercią mieszkających tu ludzi – wyjaśniła, zwracając się w stronę Harry’ ego. – Jednak pan William jest wyjątkowo dobry w tym, co robi. Nie znosi natomiast zdrajców i dla takich ludzi nie ma litości. Ale dość już tego. Pójdę zrobić coś na kolację. Pan domu oczekuje na was za tymi drzwiami.

Harry spojrzał pytającym wzrokiem na Ginger.

- To gospodyni – wyjaśniła. – Jest przy ojcu odkąd ja się tutaj pojawiłam, chociaż właściwie to są ze sobą dużo dłużej.

Nie skomentował, chociaż domyślał się, że Martha nie jest zwykłą gospodynią.

Ginger nacisnęła klamkę i weszli do środka.

Przy niewielkim biurku zagraconym stosem papierów siedział wysoki, mężczyzna. Miał czarne włosy, gdzieniegdzie przyprószone siwizną. W jednym uchu miał złoty kolczyk w kształcie kółeczka.

- Myślałem, że nie będzie cię dłużej niż miesiąc – bez powitania zwrócił się do Corinne.

Dziewczyna nie czekając na pozwolenie z barku wzięła sobie butelkę piwa imbirowego. Rozsiadła się w fotelu i dopiero potem raczyła odpowiedzieć.

- Też tak myślałam, ale nie uwierzysz kogo znalazłam. – Milczała przez kilka minut. – Co powiedziałbyś na zostanie oficjalnym wujkiem?

Spojrzał na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem. Fioletowowłosa wywróciła oczami.

- Przedstawiam ci Harry’ ego Jamesa Pottera, który z przyczyn prawnych posługuje się teraz nazwiskiem James Evans, a moi ludzie znają go jako Furię.

William wstał zza biurka i podszedł do stojącego w progu chłopaka. Uważnie obejrzał go z każdej możliwej strony. Dzieciak był chudy, nie szczupły tak jak większość młodzieńców w jego wieku, ale chudy. Widać to było nawet przez luźne ubrania, jakie miał na sobie. Nie przypominał Pottera w najmniejszym nawet stopniu.

- Włosy są magicznie wydłużone, nie wiem jakim cudem, ale to szczegół. Kolor oczu to zwykłe soczewki, a bandama była koniecznością, aby nikt go nie rozpoznał – cierpliwie wyjaśniła Corinne. – To syn Jamesa Pottera, twojego ulubionego kuzyna, tatku.

- Coś takiego – wyszeptał mężczyzna.

W ciągu następnej godziny Ginger pokrótce wyjaśniła sytuację w Anglii. Zaznaczyła przy tym, że z niewiadomych przyczyn chłopak zamiast spędzać wakacje z przyjaciółmi i dobrze się bawić spędza je z Viperą i… dobrze się bawi.

William roześmiał się na to stwierdzenie. Viperę widział tylko kilka razy, ale zdążył wyrobić sobie o niej zdanie. Ta niepozorna blondynka zachowywała się jak wzór do naśladowania, ale była cyniczna i zgorzkniała. Cóż, najwyraźniej Potterowie działają na kobiety w różnoraki sposób, jedne potrafią wyciągnąć z dołka psychicznego, a inne doprowadzić do szewskiej pasji.

Harry został zaprowadzony do jednego z wolnych pokoi. Will, jak kazał się nazywać pan domu, wręczył mu niewielki zwitek pergaminu, który okazał się być mapą domu, lub właściwie małego pałacyku. Harry podziękował i pierwszą rzeczą, jaką zrobił było skontaktowanie się ze Smokami.

W nocy chłopak zastanawiał się co by się z nim stało, gdyby nie znalazły go syreny. Prawdopodobnie umarłby z wycieńczenia lub dopadłoby go jakieś morskie monstrum. Przypomniał sobie spotkanie z królową syren.

Miała na imię Emi i była zjawiskowa. Długie, kasztanowe loki kaskadą spływały na szczupłe ramiona. W jej ciepłych, brązowych oczach można było dostrzec mądrość, ale i przekorę. Kiedy przemówiła, jej głos był piękniejszy od śpiewu feniksa. Przywodził na myśl delikatny dźwięk dzwonków i spokojny szum fal. Harry miał wrażenie, że mógłby go słuchać w nieskończoność.

Mówiła długo. O tym, że nie wolno tracić nadziei na lepsze jutro. O tym, że życie to nie teatr, który ktoś wyreżyserował, że wszystko można zmienić, bo przeszłości jeszcze nie ma. Nikt jej nie spisał. Człowiek, podobnie jak każda istota żywa jest kowalem własnego losu i może go dowoli formować.

Potem podpłynęła do chłopaka i prawą ręką dotknęła jego klatki piersiowej, tuż powyżej serca. Uśmiechnęła się i wypowiedziała kilka niewyraźnych słów. Tłumacząc później, że teraz chłopakowi łatwiej będzie zapanować nad swoimi nowymi umiejętnościami.

Przywołała do siebie She i kazała jej odstawić Harry’ ego na Czarną Zorę. Wyjaśniła jeszcze, że kiedyś wszystkie istoty potrafiły się ze sobą porozumiewać, ale ludzka chciwość i żądza władzy sprawiły, że pozbawiono ich tej umiejętności.

Przez godzinę, którą Harry spędził w towarzystwie She, zdążył ją polubić, a i ona wydawała się nie mieć nic przeciwko chłopakowi. Pozwoliła nawet, aby chłopak wykorzystał jej małego synka do nastraszenia Czerwonego Diabla, którego nie znosiła za to, że w przeszłości zabij jej córkę. Oczywiście miało to pozostać ich słodką tajemnicą.


***


Przez kilka kolejnych dni Harry w skupieniu uczył się teleportacji. Zarówno Ginger jak i jej ojciec stwierdzili, że teoria to nic w porównaniu z praktyką i od razu należy właśnie nią się zająć.

Na początku, żeby przyzwyczaić chłopaka do uczucia towarzyszącemu temu środkowi transportu Corinne lub William aportowali się razem z nim. I tak w kółko, przez ponad dwie godziny. W końcu stwierdzono, że wszystkim należy się odpoczynek.

Teraz jednak Harry pod czujnym okiem swojego wuja miał zrobić to po raz pierwszy bez niczyjej pomocy. Will stwierdził, że po dwóch dniach chłopak miał opanowane podstawy i mogą przejść do czegoś poważniejszego.

Harry skupił się i udało mu się teleportować do sąsiedniego pokoju, jednak narobił przy tym strasznego rabanu spadając na ziemię z wysokości jednego metra. Stary pirat stwierdził, że to normalne i, że nie należy się tym przejmować.

Po kolejnych dwóch dniach Harry umiał się już aportować do miejsca, które znał i pamiętał jego wygląd. Przyszła więc kolej na coś trudniejszego.

Will przez godzinę tłumaczył Harry’ emu, na czym polega aportacja “na osobę”. Należało skupić się na osobie, w pobliżu której chciało się znaleźć. Chłopak próbował, jednak mu to nie wychodziło. Był wściekły z tego powodu, a im bardziej się złościł, tym efekty były lepsze. W końcu chłopak opanował tę sztukę do perfekcji. Co więcej, potrafił to zrobić bez dźwiękowo, co jak twierdziła Martha było wyjątkową umiejętnością.

Harry lubił i szanował tę kobietę, a i ona traktowała go jak dziecko. Na początku miała co do niego wątpliwości, ale gdy pewnego dnia przyniósł jej śniadanie do łóżka całkowicie zmieniła o nim zdanie. To głównie ona podnosiła go na duchu po kolejnej nieudanej próbie. W tajemnicy przed innymi mieszkańcami domu potajemnie uczyła go też animagii. Stwierdziła, że może się to chłopakowi przydać. Efektów na razie nie było oczywiście widać, ale po tych lekcjach chłopak i tak czuł się o wiele lepiej.

W domu Williama częstym gościem był Martin. Chłopak starał się nauczyć Pottera niewybaczalnych, ale Harry uparcie odmawiał ich stosowania. Powtarzał, że wystarczy mu tylko teoria, bo nie zamierza ćwiczyć na niewinnych pająkach. W dodatku jeśli nauczy się wykonywać odpowiednie ruchy i we właściwym momencie powiedzieć inkantację, to całą resztę zrobi za niego nienawiść. Z takimi argumentami Martin nie mógł dyskutować.

Na dwa dni przed odpłynięciem Ginger i Martin stwierdzili, że Harry powinien poznać miasto. Chłopak był z tego powodu niezmiernie zadowolony, bo przez ostatnie dni w ogóle nie wychodził z pałacyku. Ubrał się w czarne bojówki, tego samego koloru glany z ciemnogranatowymi sznurówkami, oraz w szary bezrękawnik. Na głowie miał zawiązaną czerwoną szarfę.

- No chłopie, wyglądasz jak bóg seksu, tylko jesteś trochę za bardzo kościsty – poważnie stwierdził Martin. – Założę się, że dziewczyny nie będą mogły oderwać od ciebie wzroku.

Zarobił za to kuksańca od Harry’ ego. Pokazowo zgiął się w pół i zaczął jęczeć, że Furia jest okrutny. Harry roześmiał się na to stwierdzenie i stwierdził, że Martin jeszcze nie widział go wściekłym.

Miasto było naprawdę wyjątkowe. Mieszały się tu chyba wszystkie możliwe kultury, dlatego miejsce to było tak barwne i egzotyczne. Nie dało się jednak nie zauważyć, że stworzone zostało przez piratów. Wszędzie dało się zauważyć puby, z których dochodził wesoły, często pijacki śpiew. Nie zabrakło również saloonów.

Dwójka piratów zabierała Harry’ ego w coraz to nowe miejsca. Chłopak był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Czasami mógł zniknąć im z oczu i pozwolić pobyć razem. Tym razem też tak zrobił zatrzymując się przy niewielkim sklepie z różnymi magicznymi artefaktami.

Wrócili do domu. Harry nie miał sił już na nic. Padł na łóżko. Zastanawiał się, czy gdzieś na ziemi jest jeszcze jedno takie miejsce.

Następnego dnia już o świcie został ściągnięty z łóżka. Kiedy Harry otrzepywał się z lodowatej wody, próbując przy tym nie zamarznąć Ginger stała w kącie z miną niewiniątka. Jednak jej oczy śmiały się na całego. Furia spojrzał na nią z wściekłą miną.

- Zachowujesz się gorzej niż pięciolatek – mruknął chłopak.

Ginger zrobiła urażoną minę. Zbliżyła się do chłopaka i łapiąc się za serce osunęła się na łóżko. Furia roześmiał się. Spojrzał na dziewczynę i zaczął ją łaskotać. Oboje zaśmiewali się do łez.

William ze zniecierpliwieniem spojrzał na zegar. Blisko godzinę temu wysłał Ginger do pokoju chłopaka. Jego córka stwierdziła, że przyciągnie go tutaj choćby siłą. Tymczasem nigdzie w pobliżu nie było ich widać. Zirytowany mężczyzna poszedł w stronę pokoju chłopaka.

Nie pukając wparował do środka. Jakież było jego zdziwienie, kiedy całkowicie przemoczony chłopak siedział za przewróconym na bok stołem i wysyłał różnokolorowe kulki farby w stronę kulącej się za łóżkiem Ginger. Dziewczyna oczywiście nie pozostawała dłużna i w ten oto sposób pokój wyglądał jak wizja nawiedzonego artysty. Mężczyzna może nie załamałby się do tego stopnia, gdyby nie wybite okno i popękane ściany. Zastanawiał się, czy przez pokój przeszło tornado, czy to może jego rodzinka postanowiła się zabawić.

- Czy was nie można zostawić samych nawet na pięć minut?!

Ginger i Harry wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jak na komendę skierowali różdżki na Williama i posłali w jego stronę kilka kulek.

- Wybacz tatku, ale doszliśmy do wniosku, że obojgu nam przyda się trochę rozrywki – z przekorą wyjaśniła Ginger.

- A ja stwierdzam, że obojgu wam przyda się solidne mycie.

Do końca dnia Harry przebywał w kuchni. Martha twierdziła, że pomoc chłopaka jest nieoceniona i nie zamierza pozbyć się takiego nabytku zbyt szybko. W wirze pracy Harry nie miał nawet czasu, żeby zastanawiać się, po co są te wszystkie smakołyki.

Ginger pomagała ojcu przygotować jadalnię na przyjęcie gości. Nie miało być ich dużo. Jedynie kilku zaufanych ludzi. Uśmiechnęła się na myśl o minie chłopaka, kiedy ten dowie się, z jakiego powodu organizowana jest kolacja.

Około siedemnastej goście zaczęli się schodzić. O osiemnastej wszyscy siedzieli jak na szpilkach, czekając na bohatera dnia.

Corinne wymknęła się z pomieszczenia i pobiegła w stronę kuchni. Chwyciła oniemiałego chłopaka za rękę i pociągnęła go w stronę pokoju. Z szafy wyciągnęła czyste ubrania i kazała mu się w nie ubrać. Machnęła kilka razy różdżką przywołując do siebie czerwoną chustę, którą w iście ekspresowym tempie zawiązała na głowie chłopaka.

- Obiecaj mi, że niczemu nie będziesz się dziwił – poprosiła w drodze do jadalni.

Chłopak niepewnie pokiwał głową.

Weszli do pomieszczenia. Stół nakryty był na dwadzieścia osób. Wszyscy wpatrywali się w chłopaka z napięciem wymalowanym na twarzy. Harry rozpoznał wśród gości Martina i Rocketa.

- Nadaje się – stwierdził z mocą Siwobrody.

Harry wzruszył ramionami. Przez te dwa tygodnie zdążył zorientować się, że piraci mówią językiem, który tylko oni rozumieją. On sam zdążył już nieco załapać slangu, ale ciągle nie wszystko było dla niego jasne.

- Musimy tylko wiedzieć, jak ma na imię – powiedział znowu Siwobrody.

- Nie musicie – odezwał się stojący w drzwiach Will. – Twoje imię, Siwobrody, też jest dla nas tajemnicą. Jeśli chłopak będzie chciał zdradzić nam swoją tożsamość zrobi to.

Piraci zaczęli coś niewyraźnie mamrotać, ale gdy tylko Will uniósł dłoń uciszyli się.

- Już jutro chłopak wraca do domu, dlatego jeśli chcecie, żeby stał się jednym z nas to musicie powiedzieć to tu i teraz.

Zaczęli wymieniać między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Jedynie Martin i Rocket zdawali się nie zauważać zamętu panującego wokół.

- Poznał nasze tajemnice. Są tylko dwie możliwości, albo złoży przysięgę i stanie się jednym z nas, albo odeślemy go do domu i wymażemy mu pamięć. Ostatecznie możemy go zabić.

- Nie będziemy nikogo zabijać – wtrącił Rocket. – Chłopak przeszedł już chrzest morski. William twierdzi, że dzieciak ma znajomości wśród syren. Moim zdaniem zasłużył na bycie jednym z nas.

- Zasłużył, nie zasłużył. Skąd możemy wiedzieć, że nie kłamie?

Harry w milczeniu przysłuchiwał się wymianie zdań. Mówili o nim, jakby go nie było, jakby był tylko dodatkowym meblem. Nienawidził takiego stanu.

- A może mnie zapytalibyście o zdanie? – wtrącił niespodziewanie. – Mówicie o mnie, jakby mnie tu w ogóle nie było. Dlaczego?

Ginger posłała mu przerażone spojrzenie. Chłopak nie powinien w ten sposób mówić do starszych i doświadczonych piratów.

Siwobrody uśmiechnął się pod nosem. Chłopak był pewny siebie i uparty. Był jak wilk, który radzi sobie w pojedynkę, ale woli atakować całą watahą. Tacy ludzie byli doskonałymi wojownikami. Mogli być przywódcami, ale równie dobrze czuli się w roli zwykłego podwładnego.

- Bo jesteś dzieciak i nie powinieneś odzywać się nie pytany – powiedział Siwobrody patrząc na reakcję chłopaka.

- Może ma pan rację – stwierdził Harry.

Jego oczy stały się zimne i zawzięte. Nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać. Co to, to nie.

- Popieram Rocketa – odezwał się Siwobrody. – Chłopak jest idealny i ma gadane. Nie rezygnujmy z takiego nabytku.

Wszyscy przytaknęli w milczeniu. William uśmiechając się podszedł do Harry’ ego. Chwycił go za rękę i poprowadził bliżej stołu.

- Musisz wrócić do Anglii i skończyć szkołę. Wiedz, że jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował naszej pomocy z chęcią ci jej udzielimy.

Chłopak skinął głową. Nie wiedział dokładnie, co oznaczały te słowa, ale odnosił wrażenie, że kiedyś je zrozumie. Poza ty kiedy Riddle zdecyduje się zaatakować wszelka pomoc może się przydać.

- A teraz złóż przysięgę- powiedział poważnie Will. - Czy przysięgasz nie zdradzić naszych tajemnic nawet w obliczu śmierci?

- Przysięgam.

- W takim razie witaj wśród nas.

Harry patrzył na twarze siedzących dookoła ludzi. Niektórzy uśmiechali się do niego, inni mieli zamyślone oblicza, jeszcze inni sprawiali wrażenie niezadowolonych. Pochodzili z różnych krańców ziemi, ale jedno ich łączyło. Byli piratami. Teraz do tego grona dołączył Harry. Nie wiedział, czy się z tego cieszyć, czy rozpaczać.

_____________________

* magnifique – fr. wspaniale, cudownie.

* wężodon – gigantyczny wąż morski, którego dorosłe osobniki osiągają rozmiary nawet pięćdziesięciu metrów i wagę około jednej tony.

* so’ esse - nastrasz.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Child
post 03.08.2006 21:53
Post #14 

leżący rybak


Grupa: czysta krew..
Postów: 7043
Dołączył: 26.11.2003

Płeć: Mężczyzna



Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział mięsny. Dzieci dorwały się do Shoulder Pork and hAM

Ten post był edytowany przez Child: 03.08.2006 21:54


--------------------
user posted image
His power level... It's over ni-- oh, wait. It's only over seven thousand.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 13.08.2006 00:57
Post #15 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 6
Szczury



Harry wbiegł do swojego pokoju i rzucił się na łóżko. Wszystko szło nie tak jak powinno. Najpierw ta cała mistyfikacja porwania, teraz wściekły Czarny Pan i jeszcze bardziej wściekły Dumbledore. O ile z szalejącym Voldemortem można było sobie poradzić, o tyle Albus sprawiał nieco bardziej realne zagrożenie. Jego szaleństwo nie miało metody.

Do pomieszczenie wślizgnął się William. Przysiadł na krześle i przez chwilę patrzył na młodego Pottera.

- Co się stało?

- A co się miało stać? – zapytał beznamiętnie Harry. – Każdy czasami potrzebuje chwili spokoju.

Will pokiwał głową, ale nie sprawiał wrażenia uspokojonego.

- Nie chciałem być piratem! – wybuchł w końcu Gryfon. – Nie chcę rabować i napadać, i…

- A kto powiedział o rabunkach i napadach? – roześmiał się mężczyzna. – Chyba naoglądałeś się za dużo mugolskich filmów.

Chłopak spojrzał na niego zdziwiony. Przecież piraci rabowali, kradli i zatapiali cudze statki. A mugolskich filmów nie oglądał.

- To czym zajmują się piraci?

Will wytłumaczył. Powiedział, że piraci to tylko nazwa. Tak samo, jak Aurorzy, czy Śmierciożercy. Piraci to Łowcy, którzy pilnują porządku na morzu. Mają zapewniać bezpieczeństwo statkom ludzi niemagicznych. Ich symbolem jest kotwica wytatuowana na karku. Harry jej nie miał. Był więc jedynie przyjacielem piratów, mógł stać się jednym z nich, ale nie musiał. Decyzja należała do niego.

Podczas, gdy Łowcą lądowym trzeba było się urodzić, piratem mógł zostać każdy, kto został odpowiednio wyszkolony. Wystarczyło, że znał kilka pożytecznych zaklęć i umiał wymachiwać mieczem tak, żeby zrobić krzywdę lub zabić.

Harry milczał. Starał się ogarnąć te wszystkie zawiłości. Intrygowało go też, dlaczego statki i samoloty znikały w Trójkącie. Sprawa ta szybko się wyjaśniła. Miejsce to było przepełnione magią pochodzącą od samej natury. Jej natężenie było tak duże, że mugolska technologia przestawała działać. Czasami udawało się uratować jakichś ludzi, ale ci musieli zostać w Trójkącie. Czasami stawali się doradcami do spraw mugoli.

William wyciągnął z kieszeni podłużny pakunek. Podał go Harry’ emu. Chłopak rozwinął papier i jego oczom ukazała się skórzana pochwa. W środku znalazł się nóż. Will wyjaśnił, że to właściwie sztylet zwany baselardem. Wywodził się on ze Szwajcarii i w XIV wieku był bardzo popularny. Gryfon przyglądał się z fascynacją swojej nowej broni. Rękojeść była bogato zdobiona rubinami.

Harry przez te kilka tygodni, które spędził w Trójkącie zdążył poznać Corinne i wiedział, że dziewczyna uwielbiała kłamać. Musiał zapytać Williama o stopień ich pokrewieństwa. Gdy to zrobił mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem.

- Piąta woda po kisielu, Harry – stwierdził Will. – Od twojego ojca byłem starszy o cztery lata, a w całym swoim życiu spotkałem go może dwa razy. Właściwie łączyło nas tylko nazwisko i w minimalnym stopniu krew. Gdybyśmy teraz chcieli sprawdzić, jak bardzo jesteśmy ze sobą spokrewnieni wyszłoby na to, że jesteśmy dla siebie zupełnie obcymi ludźmi.

Will wyszedł z pokoju, zostawiając Harry’ ego samemu sobie. Chłopak potrzebował odpoczynku i snu, skoro jutro rano miał zostać obudzony już o piątej, żeby móc zapakować najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszyć w drogę powrotną do Anglii.


***


Weszli do mieszkania. Yennefer siedziała przed telewizorem, ale obraz z ekranu do niej nie docierał. Zupełnie, jakby wyłączyła się ze świata. Ginger pomachała jej przed oczami, ale gdy blondynka się nie obudziła, Potterówna jedynie wzruszyła ramionami. Usiadła na kanapie. Harry i Martin zaszyli się w kuchni.

Po godzinie przynieśli spaghetti. Yennefer ciągle sprawiała wrażenie nieobecnej duchem. Ocknęła się dopiero, kiedy Ginger i Martin zbierali się do wyjścia.

- Chcą się z tobą skontaktować, Harry. Ponoć mają do ciebie jakąś sprawę nie cierpiącą zwłoki.

- Kiedy i gdzie? – zapytał natychmiast chłopak.

- O trzeciej, w magazynach.

- To za godzinę – zauważył Martin.

- Zawieziesz go?

Mężczyzna pokiwał głową. Opuścili mieszkanie.

Ginger cały czas w milczeniu patrzyła na swoją przyjaciółkę. Była pewna, że coś musiało się stać. Yennefer nigdy w ten sposób nie odpływała. Owszem, potrafiła siedzieć bez ruchu i lepiej wtedy było jej nie przeszkadzać, ale jej wyprawy “poza czas i przestrzeń” nie trwały dłużej niż kilkanaście minut.

Po bladym policzku Yennefer spłynęła pojedyncza łza. Z jej piersi wydobył się cichy szloch. Okazało się, że babcia dziewczyny, jedyna osoba, która tak naprawdę ją rozumiała, zmarła. Niewielki dworek i majątek zostawiła w spadku swojej wnuczce. Wnukowi natomiast zostawiła skrytkę w szwajcarskiej filii Gringotta. Na razie klucz do niej miała Yennefer, ale jeszcze dziś musiała udać się z Draconem do Szwajcarii.

- Oczekujesz, że w tym czasie pobędę tutaj i zajmę się Harry?

Yennefer pokiwała głową.

- Kobieto, on ma siedemnaście lat! – zirytowała się Ginger. – Jest dorosły. Widziałam, jak sobie poradził z Czerwonym Diabłem. Mistrzostwo, ale potem z Martinem musieliśmy modyfikować pamięć całej załogi.

- To znaczy?

- Użył wężomowy. Nastraszył Diabła, gadał z wężodonem, zdobył sojuszników wśród syren i piratów. To mądry chłopak. Sam sobie poradzi.

Malfoy znowu skinęła głową, ale i tak nie odpuściła. Harry może i był pełnoletni, ale czasami zachowywał się jak idiota. Ta wpadka na statku była idealnym tego przykładem. Chłopak chciał zachowywać się po ślizgońsku, ale popełniał gryfońskie błędy. Jego przodkowie może i zapewnili mu większą moc, ale na pewno poskąpili na rozumie. Vipera miała wrażenie, że Potter nie pasował do żadnego domu, a może pasował do każdego?

Ginger spuściła głowę. Z Yennefer nie dało się dyskutować. Jeśli coś wbiła sobie do tego swojego zakutego łba, to tak musiało być i nic tego nie zmieni. Zresztą co jej szkodziło pomieszkać w tym odrażająco białym mieszkanku? Mogłaby jeszcze lepiej poznać Harry’ ego…

- No dobra, mogę zostać. Kiedy wrócisz?

- Dziś w nocy, albo jutro rano.


***


Harry w milczeniu patrzył na Maxa. Mężczyzna sprawiał wrażenie lekko podenerwowanego. Nigdzie w pobliżu nie było widać jego brata, ale kręciło się kilku uzbrojonych ludzi.

Do skromnie urządzonego gabinetu wbiegł Samuel. Rzucił na biurko teczkę i uśmiechnął się do Harry’ ego.

- Tutaj masz prawko. – Podał chłopakowi kopertę. - Nie rozumiem, po co ci ono, skoro nie umiesz jeździć, ale nie wnikam.

Potter skinął głową. To z pewnością nie był koniec rewelacji.

- Jest coś jeszcze, prawda? – zapytał po chwili przedłużającego się milczenia.

Było. Bracia mieli problem z pewnym biznesmenem, który nie chciał zgodzić się na fuzję ich firm. Właściwie mógłby przystać na fuzję, ale na jego warunkach. Na to z kolei bracia nie mogli sobie pozwolić.

Samuel stwierdził, że mogliby porwać jego rodzinę i szantażem zmusić go do ustępstw, ale chcieli to zrobić delikatnie. Z finezją, jakiej brakowało gangsterom, a jakiej oni nie znali.

Harry miał ochotę parsknąć śmiechem. On i finezja? Dobre sobie. Równie dobrze mogliby kazać to zrobić Dudleyowi. Efekt byłby ten sam. Gdy im o tym powiedział, stwierdzili, że Dursley nadawał się jedynie na mięso armatnie. Był typowym przykładem aroganta, który uważa, że jest najwspanialszy. Tymczasem Harry był jego przeciwieństwem. Nie wierzył w siebie i wydawał się zagubiony, ale to właśnie było jego siłą.

Tym razem Harry się roześmiał. Po policzkach spływały mu łzy rozbawienia. Harry był przeciwieństwem Dudleya, owszem. Ale równie dobrze jak on potrafił dać w kość. Problem polegał na tym, że Harry nie lubił się bić. Wolał różdżkę, choć i z mieczem sobie radził. Jednak do tej pory nigdy nie udało mu się pokonać Louisa.

- Słuchaj, Harry – odezwał się Samuel. – Rozumiem, że możesz mieć opory, dlatego nie pójdziesz sam. Będą ci towarzyszyć albinosi. To bliźniaki, zawodowi mordercy, ale potrafią myśleć. Mają za zadanie sprawdzić twoje umiejętności. Jeśli odmówisz, to cię zabiją. Przejrzyj papiery. – Podsunął mu czarną teczkę.

Chłopak z westchnieniem rezygnacji zabrał się za przeglądanie dokumentów. Był tam rozkład dnia, zdjęcia, kilka papierów, które należało podpisać aby transakcja została zawarta. Biznesmen nazywał się Timothy Braun. Miał śliczną żonę, Karen, dwie córeczki: pięcioletnią Samanthę i dziesięcioletnią Sarę. Miał jeszcze czternastoletniego syna Daniela.

Harry, kiedy patrzył na rodzinkę w komplecie tęsknił za tym, czego nigdy nie miał. Rodzina, dom. Miał przyjaciół, owszem, ale to nie było to samo. Teraz miał też Corinne i Williama, ale nie znał ich. Nie mógł rozmawiać z nimi na większość tematów. Mógł zwierzać się Viperze, ale miał przed tym opory. Wiedział, że jest ona Smokiem, ale była też prawą ręką Lorda. To wszystko było takie pogmatwane…

Potter nie chciał rozdzielać rodziny. Nie mógł pozwolić, aby coś im się stało.

- Pójdę, ale najpierw powiedzcie mi, co działo się na Privet Drive – powiedział zrezygnowany.

- Było spokojnie. Młody Dursley czasami rozrabiał, ale nasi ludzie w policyjnych mundurach wyjaśnili mu, że to nieładnie znęcać się nad słabszymi. Nie widzieliśmy żadnych dziwnych ludzi, może pominąwszy tych dziwaków. Starego pijaka, który nie potrafił utrzymać się na nogach i dziewczyny z kolorowymi włosami.

Harry mimowolnie uśmiechnął się. Dudley, któremu “panowie policjanci” tłumaczą, że nie wolno bić dzieci. To musiał być naprawdę wspaniały widok. O Dunga i Tonks się nie martwił. Ten pierwszy prawdopodobnie chodził tam tylko z przyzwyczajenia, a Tonks kontrolowała od czasu do czasu jego poczynania.

Samuel przyglądał się chłopakowi spod przymkniętych powiek. Dzieciak był rozbawiony. Blondyn słusznie domyślał się, że chodziło o Dursleya.

Max wyszedł na kilka minut. W tym czasie Samuel starał się dowiedzieć, dlaczego przez ostatnie dwa tygodnie nie mogli znaleźć Harry’ ego. Chłopak z uśmiechem na ustach odpowiedział, że nie było go w kraju, bo poznawał swoją rodzinę, która przez całe jego życie ukrywała się przed światem. Nie, nie zdradzi ich nazwisk i miejsca pobytu, to nie jest konieczne.

Blondyn pokiwał głową, choć w środku wszystko się w nim gotowało. Kim była rodzina dzieciaka? Dlaczego się ukrywali? Mężczyzna nie lubił być niedoinformowany, a ten dzieciak zatajał przed nim całkiem sporo informacji.

Max wrócił, prowadząc za sobą dwóch mężczyzn. Obaj byli identyczni. Ubrani całkowicie na biało sprawiali wrażenie duchów. Czerwone oczy nadawały im upiornego wyglądu.

Harry wzdrygnął się widząc ich spojrzenia. Zimne i taksujące. Czuł, że go nie lubią i miał wrażenie, że również on ich nie polubi.

- Matt, Andrew pójdziecie z Harrym do naszego starego przyjaciela. Trzymajcie się z daleka, niech tylko chłopak mówi. Jasne?

Przytaknęli, ale nie byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Ten dzieciak był w rodzinie od kilkunastu dni i już dostał samodzielne zadanie. Tymczasem oni musieli na to czekać kilka lat.

Całą trójką wyszli przed budynek. Albinosi skierowali się do swojego czarnego samochodu. Jeden z nich odwrócił się i powiedział do Harry’ ego, że ma jechać z nimi. Chłopak skinął głową. Uważnie rozejrzał się po okolicy. Czerwony samochód Vipery stał zaparkowany wśród rosnących nieopodal krzaków. Chłopak założył na nos okulary, które dostał od Yennefer i dokładnie przyjrzał się samochodowi. Za kierownicą siedział Martin i również na niego patrzył. Harry ledwie zauważalnie skinął głową i ruszył za bliźniakami.

Przez całą drogę Potter się nie odzywał. Rozsiadł się na tylnym siedzeniu i zamknął oczy. Nie chciał zastraszać ludzi, ale wiedział, że jeśliby się na to nie zgodził, to mogliby go zabić. Teraz właściwie było mu już wszystko jedno, ale wiedział, że nie może zawieść swoich przyjaciół, chociaż wątpił, by ciągle nimi byli po poznaniu prawdy o pobycie w Wężowym Grodzie.

Chłopak zastanawiał się, czy możliwe jest przerwanie tego zaklętego kręgu uczuć. Czuł, że z każdej strony otaczają go tysiące uczuć. Najgorsze było to, że to on sam je stwarzał. Miłość, nienawiść, zdrada, zemsta. Nie wiedział, że w jednym człowieku może mieścić się aż tyle emocji.

Co chwilę zerkał we wsteczne lusterko, żeby sprawdzić, czy Martin jedzie za nimi.

Matt i Andrew wymienili zaniepokojone spojrzenia. Ktoś ich śledził i nawet nie za bardzo starał się z tym kryć. Bliźniaki nie mieli pojęcia, kto mógł być na tyle szalony, żeby wchodzić im w paradę.

Matt, który akurat dzisiaj prowadził z piskiem opon skręcił w najbliższą uliczkę. Harry otworzył oczy i skrzywił się z niesmakiem. To miejsce przyprawiało go o dreszcze. Gdzieś w starych kartonach leżał pijaczyna. W śmietniku grzebał wychudzony pies. Potter z irytacją spojrzał na kierowcę.

- Co jest? – zapytał niezbyt uprzejmie.

- Ktoś nas śledzi.

- Czerwone Porshe z opuszczonym dachem?

- Tak – padła natychmiastowa odpowiedź ze strony jednego z albinosów.

- Nie przejmuj się nim, tylko jedź. To ochrona – dodał Harry.

Bracia spojrzeli na siebie. Nic z tego nie rozumieli, ale skoro chłopak kazał się tym nie przejmować, to ostatecznie mogli go posłuchać. Było to nawet lepsze rozwiązanie, niż zabijanie kogoś w biały dzień. Nie wiedzieli tylko, czy osobnik, który za nimi jechał nie był z policji.

- Nie jest z policji – powiedział niespodziewanie Harry, zupełnie, jakby czytał im w myślach. – Powiedziałbym nawet, że musi się przed nią ukrywać – dodał chichocząc cicho.

W końcu dojechali przed biuro Brauna. Mieściło się ono na ostatnim piętrze wysokiego wieżowca, położonego w centrum Londynu. Harry rozejrzał się dookoła. Był piątek, około czternastej, więc w okolicy było wielu ludzi. W budynku prawdopodobnie również kręciło się mnóstwo ochroniarzy i pracowników. Chłopak nie mógł sobie pozwolić na jakikolwiek błąd.

Jeszcze raz rozejrzał się dokładnie lustrując ulicę i szukając ewentualnej drogi ucieczki. Na rynku łatwo było zgubić pościg, wystarczyło tylko umiejętnie wmieszać się w tłum. Do tego jednak potrzebował jakiegoś przebrania. Uśmiechnął się szeroko, kiedy zobaczył parkującego Martina.

Rzucił przelotne spojrzenie bliźniakom i upewniając się, że za nim nie pójdą ruszył w stronę czerwonego samochodu. Uśmiechnął się do chłopaka.

- Czerwony nie nadaje się dla szpiega – stwierdził na powitanie. – Znajdź mi jakąś bandamę i pożycz kurtkę.

- A po co ci? – zdziwił się Martin. Było przecież ciepło, a on kurtkę nosił przy sobie tylko z przyzwyczajenia.

- Nie pytaj, tylko daj. Pytałeś kiedyś Pottera, co zamierza zrobić?

- Nie, bo i tak by mi nie powiedział.

- Właśnie, dlatego dawaj kurtkę, wyczaruj bandamę i uważnie obserwuj wejście do biurowca. Jasne?

Martin pokiwał głową. Wysiadł z samochodu, ściągnął kurtkę, a właściwie przerobioną koszulę flanelową i podał ją Harry’ emu. Potem rozglądając się na boki machnął różdżką, mrucząc coś pod nosem. Rzucił w stronę Pottera czerwoną chustkę i z powrotem usadowił się za kierownicą.

Patrzył, jak Harry odchodzi w stronę albinosów. Już kiedyś o nich słyszał. Ponoć mieli na swoim koncie skasowanie szefa Yakuzy, ale były to tylko niepotwierdzone plotki. Martin miał wrażenie, że jeszcze będą przez nich kłopoty.

Harry wszedł do budynku i rozejrzał się na boki. Bliźniakom kazał trzymać się z tyłu i nie rzucać w oczy. Prychnęli, ale zaczęli udawać, że interesuje ich wykup ziemi. W między czasie uważnie obserwowali poczynania chłopaka.

Potter podszedł do recepcji z uśmiechem na ustach. Rzucił okiem na plakietkę przypiętą do żakietu recepcjonistki. Elyon Grey. Mogła mieć najwyżej trzydzieści lat. Miała jasne włosy związane w luźnego koka, zmysłowe, czerwone usta i niebieskie oczy.

- Przepraszam – zaczął nieśmiało Harry. – Czy pan Braun jest może u siebie?

- Tak, ale ma teraz ważne spotkanie – odpowiedziała ze sztucznym uśmiechem kobieta. – Nikogo nie przyjmuje.

- Szkoda – teatralnie westchnął Harry. – Może zainteresuje go fakt, że jego syn włamał się do sklepu z alkoholami.

- Daniel? Nie wierzę – prychnęła kobieta. – To takie dobre dziecko. Miłe, uczynne.

- Możliwe – przytknął z powagą chłopak. – Znam takich jak on. Dzieciaki z bogatych domów, które chcą zwrócić na siebie uwagę. Buntują się. Uciekają z domów, kradną, ćpają. A później lądują na ulicy, jako prostytutki.

- To się tyczy chyba tylko dziewcząt?

- W jakim świecie pani żyje? Na ulicy można spotkać zarówno dziwki, jak i chłopców do towarzystwa. Oczywiście ci ostatni zazwyczaj nie chodzą po ulicy, ale są przetrzymywani w różnych miejscach, a alfons znajduje klientelę, która ma odpowiednio dużo kasy i… - sugestywnie zawiesił głos.

- Myślisz, że Daniel chce się doprowadzić do takiego stanu? – zapytała z przejęciem.

- Świadomie? Nie, ale przypadkowo wszystko jest możliwe. Dlatego byłbym wdzięczny, gdyby zechciała pani wpuścić mnie do pana Brauna. To dla dobra Daniela.

Kobieta obrzuciła go taksującym spojrzeniem. Chłopak wyglądał jak margines społeczeństwa, ale wydawał się mówić szczerze. Nie była pewna, czy powinna przerywać swojemu szefowi w naradzie, ale z drugiej strony bardzo lubiła Daniela i chciała dla niego jak najlepiej. Nie mogła znieść myśli, że ten uroczy chłopiec mógłby wylądować na ulicy.

Westchnęła i chwyciła za słuchawkę telefonu.

- Dobrze, zadzwonię do pana Brauna. Jak się nazywasz?

- Jesse Green – odpowiedział bez zająknięcia Harry.

Kobieta skinęła i przyciszonym głosem zaczęła coś mówić.

Harry w tym czasie zastanawiał się, czy dobrze robi męcząc Elyon. Równie dobrze mógłby zastraszyć wszystkich tu obecnych chociażby przy pomocy albinosów, którzy z zacięciem godnym wyższej sprawy starali się wtopić w tłum, co przy ich wyglądzie było naprawdę wielkim wyczynem.

Uśmiechał się delikatnie patrząc na lekko zdenerwowaną recepcjonistkę. Doskonale wyczuwał, że kobieta jest przerażona perspektywą zobaczenia Daniela w roli ulicznej dziwki. Nie chciał jej martwić, ale wiedział, że troska o chłopaka zmusi ją do działania. Ten typ kobiet było dość popularny. Chciały matkować każdemu, kto nawinie im się pod rękę.

- Niedługo ktoś po ciebie przyjdzie – powiedziała, odkładając słuchawkę. – Właściwie to skąd wiesz, co grozi na ulicy Danielowi? – zapytała z autentyczną ciekawością.

- Z własnego doświadczenia. Widzi pani tamtych albinosów? – Niedbałym ruchem ręki wskazał bliźniaków. – Przez blisko dwa dni musiałem ich namawiać, żeby zgodzili się zabrać mnie tutaj.

- Czemu? – zdziwiła się kobieta.

- W ciągu ostatniego roku próbowałem się wyrwać co najmniej pięć razy. Zawsze udawało im się mnie znaleźć i teraz trzymają mnie pod kluczem. Żeby ich najlepszy i najbardziej dochodowy nabytek nie wyfrunął z klatki – warknął z wściekłością.

Jego twarz wykrzywiła się w wyrazie skrajnej rozpaczy.

- Ja już przyzwyczaiłem się do przedmiotowego traktowania, ale nie chcę takiego losu dla Daniela.

W duchu uśmiechnął się na widok miny recepcjonistki. Teraz wystarczyło tylko przez kilkanaście minut utrzymać wokół siebie mur cierpienia i smutku. Wiedział, że teraz kobieta jadłaby mu z ręki, gdyby tylko wyraził takie życzenie.

Podszedł do niego barczysty mężczyzna w uniformie ochroniarza. Pytającym wzrokiem spojrzał na Elyon. Ta skinęła głową i z dobrotliwym uśmiechem powiedziała Harry’ emu, że ten oto człowiek zaprowadzi go do gabinetu pana Brauna.

Chłopak odwzajemnił uśmiech i poszedł za ochroniarzem. W międzyczasie na migi pokazał bliźniakom, że wszystko jest w porządku i, że mają się stąd nie ruszać.

Matt i Andrew wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Nie mieli pojęcia, o czym chłopak rozmawiał z recepcjonistką, ale bez wątpienie wywarł na niej piorunujące wrażenie, bo kobieta rozpłakała się gdy tylko Potter odszedł od kontuaru, za którym siedziała. Bliźniacy wiedzieli tylko jedno. Dzieciak musiał być naprawdę dobrym aktorem, skoro na jego twarzy, gdy ich mijał dało się dostrzec cierpienie i strach, jednak oczy wyrażały zadowolenie.

Dziwiło ich też, jak chłopak szybko potrafił się zmienić. Wystarczyło, że założył granatową kurtkę i czerwoną bandamę i już mieli problem z rozpoznaniem go. Stanęli obok drzwi i zaczęli przeglądać broszury biura podróży. Szeptem wymieniali między sobą uwagi odnośnie nowego nabytku Maxa, bo, że Max go wypatrzył nie było wątpliwości. Tylko on potrafił chodzić wieczorami po mieście z butelką piwa w ręce i przyglądać się pracy młodocianych przestępców.

Matt twierdził, że chłopak musiał mieć doświadczenie w życiu na ulicy. Z kolei Andrew był temu przeciwny. Uważał, że chłopak miał sporo pieniędzy, bo ubierał się całkiem przyzwoicie. Co prawda nie chodził w garniturach od Armaniego, ale nie nosił też łachmanów. Obaj jednak musieli przyznać, że dzieciak był jak kameleon.

W tym czasie Harry siedział w gabinecie pana Brauna. Był to wysoki mężczyzna z idealnie przystrzyżonymi, brązowymi włosami. Jego czekoladowe oczy wyrażały strach. Harry domyślił się, że mężczyzna boi się o swojego syna.

Potter rozejrzał się po gabinecie. Urządzony był on w gustownym stylu, ale bez zbędnego przepychu. Na podłodze leżała ciemnoczerwona wykładzina. Na środku pomieszczenia ustawiono duże, mahoniowe biurko. Po prawej stronie ciągnął się regał zawalony książkami, segregatorami i, o dziwo, kilkoma maskotkami. Po lewej stała niewielka sofa i mały, szklany stoliczek. Po obu stronach sofy były drzwi. Prowadziły prawdopodobnie do toalety i sali obrad. Ściana za biurkiem zastąpiona została wielkim, panoramicznym oknem, z którego roztaczał się wspaniały widok na Londyn. Po przeciwnej stronie były drzwi wyjściowe, a na ścianie powieszonych było kilka dyplomów i zdjęć.

Chłopak stwierdził, że Timothy musiał być bardzo przywiązany do swojej rodziny. Wiedział, że każdą wolną chwilę spędzał z dziećmi i żoną. Ale wiedział też, że Daniel żył w cieniu trzech uroczych niewiast, jakimi były jego siostry i matka.

- Słucham cię, chłopcze. Co chciałeś mi powiedzieć? – zapytał biznesmen głębokim basem. – Ponoć Daniel włamał się do sklepu monopolowego? Nic mi o tym nie mówił.

- Może się bał – skwitował Harry. – Ale ja tu w innej sprawie. Przysłano mnie tu, aby podpisał pan te dokumenty.

Rzucił na biurko plik kartek. Beznamiętnie patrzył, jak twarz Timothy’ ego wykrzywia się w grymasie złości.

Mężczyzna ze złością spojrzał na chłopaka. Wiedział, wiedział, że kradzież była tylko przykrywką. Daniel nie mógłby niczego ukraść. Nie jego kochany synek!

- Może mi pan wierzyć, że nie sprawia mi przyjemności zastraszanie ludzi, ale właśnie w tej chwili pewni bardzo źli ludzie porwali pana rodzinę i przetrzymują ją w pewnym bardzo nieprzyjemnym miejscu. Jeśli pan nie podpisze tych dokumentów, oni ich zabiją. Po kolei. Mam to opisać ze szczegółami?

- Nie trzeba – mruknął mężczyzna.

W milczeniu patrzył na chłopaka, który zamknął oczy i wygodnie rozsiadł się na krześle. Ile lat mógł mieć ten dzieciak? Piętnaście? Nie, wyglądał na starszego. Siedemnaście? Osiemnaście? Na pewno coś koło tego. Timothy’ emu żal było tego dzieciaka, który w tak młodym wieku zszedł na drogę zła. A może to nie była jego decyzja? Może ktoś go do tego zmusił.

- Mógłby mi pan coś powiedzieć? – zapytał nieśmiało chłopak. – Czego tak właściwie oni od pana chcą? Tej jednej rzeczy nie chcieli mi wytłumaczyć.

Braun spojrzał zdziwiony na swojego rozmówcę. Chłopak nie kłamał, ale był autentycznie zaciekawiony.

- Chcą, żeby przez moją firmę przechodziły ich pieniądze z nielegalnych interesów.

- Pranie szmalu. – Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem. Milczał przez kilka minut. – Kocha pan swoją rodzinę i jestem pewien, że nie chciałby pan jej stracić. Niech pan podpisze te dokumenty i wszyscy będziemy mieć spokój.

- A jeśli mnie złapią? Co wtedy powiem?

Harry wiedział już, że mężczyzna pęka. Jeszcze trochę i będzie miał go w garści. Oczywiście nikt nie powinien mu w tym czasie przeszkadzać.

- Powie pan, że o niczym nie wiedział. Albo, że pana do tego zmusili. Przecież to prawda.

W tym czasie albinosi zastanawiali się, czemu chłopaka nie ma aż tak długo. Odkąd zniknął w windzie minęło już pół godziny. Zaczynali się już trochę martwić, że dzieciakowi coś się stało. Tym bardziej, że niedawno weszła tutaj policja, ale do tej pory nikogo nie wyprowadzili, więc to chyba nie o ich bachora chodziło.

Zupełnie nie rozumieli, dlaczego to akurat oni zostali oddelegowani do niańczenia Pottera. Przecież było tylu ludzi, którzy lepiej by się do tego nadawali. Na przykład Troy. Miał własne dzieci, w tym nastoletniego syna, więc powinien dogadać się z Potterem.

Andrew szturchnął brata w bok i wskazał drzwi windy. Wyszedł przez nie uśmiechnięty Potter, ściskając w ręku czarną teczkę. Zatrzymał się gwałtownie i czujnie rozejrzał na boki. Skrzywił się. Andrew miał wrażenie, że Potter był wściekły.

Naraz chłopak zaczął biec w ich stronę.

- Zwalamy, szybko – warknął niezbyt uprzejmym tonem, jednocześnie podając Mattowi teczkę.

Potem wybiegł z wieżowca. Przebiegł przez ulicą, schował się za samochodem Vipery, ściągnął z siebie kurtkę Martina i bandamę. Wrzucił to do auta i powolnym krokiem ruszył w stronę wyłaniających się z budynku bliźniaków. Zaraz za nimi wybiegło kilku ochroniarzy.

Andrew i Matt spojrzeli na niego zdziwionym wzrokiem. Skierowali się w stronę samochodu. Nurtujące ich pytanie odważyli się zadać dopiero po pięciu minutach.

- Skąd wiedziałeś, że będą cię gonić?

- Nie mnie, tylko Jessego – mruknął niewyraźnie. – Lata praktyki – dodał po namyśle.

Bliźniacy spojrzeli na siebie nic nie rozumiejąc. Jeśli jednak chłopak naprawdę potrafił zauważać, że ktoś go śledzi, to musiał być kimś interesującym. A oni poznają tajemnicę tego milczącego młodzieńca.


***


W czasie, kiedy Harry przekonywał Timothy’ ego Brauna do podpisania dokumentów, Yennefer starała się nie zabić Dracona. Nie pojmowała, jak można być tak zadufanym w sobie. Ten chłopak, mimo iż był jej kuzynem, działał jej na nerwy. Z wyższością traktował wszystkich, nawet tych, którzy mieli ten sam status społeczny.

Draco tymczasem zastanawiał się, po co został tu ściągnięty. Właśnie miał udać się do profesora Snape, gdy ni z tego ni z owego w domu pojawiła się Yennefer. Kobieta zażądała, by Draco udał się z nią do Szwajcarii. Nie raczyła nawet powiedzieć o co chodzi. Narcyzie kazała przeteleportować rzeczy chłopaka do domu Snape’ a, twierdząc, że sama go tam później odstawi.

Yennefer podpisała kilka dokumentów, to samo zrobił Draco. Goblin skinął na nich głową i poprowadził w stronę pomieszczenia z wózkami. Po pięciu minutach szaleńczej jazdy udało im się dotrzeć pod skrytkę z numerem 666. Goblin otworzył ją i odsunął się kilka kroków. Yennefer popchnęła Dracona do środka, a sama oparła się o ścianę korytarza. Nie wiedziała, co babka zostawiła młodemu Malfoyowi, ale domyślała się, że to coś bardzo cennego.

Blondyn wszedł do skrytki. Myślał, że może babka Vivian zostawiła mu w spadku jakąś fortunkę, ale zawiódł się. Na środku, na niewielkim stoliku leżała mała szkatułka zdobna w róże. Na jej wieku była pięcioramienna gwiazda z błyskawicą w środku. Drewno, z którego zrobiono szkatułkę było z jasnego, różanego drewna. Chłopak próbował ją otworzyć, ale wiekowe drewno się nie poddawało.

Obok zobaczył białą kopertę. Dla Dracona – głosił napis. Chłopak wiedział, że pisała to Vivian. Tylko ona używała czerwonego atramentu w odcieniu krwi. Rozerwał kopertę i zagłębił się w treść listu.


“Gdy zmądrzeć chcesz, przez błądzeń brnij udrękę...
Gdy chcesz się stać, na własną stań się rękę!”*



Draco mimowolnie uśmiechnął się drwiąco. Babka uwielbiała mugolskich twórców, zwłaszcza poetów. Twierdziła, że czarodzieje nie umieją tworzyć prawdziwej poezji. To mugole nadawali słowom odpowiedni kształt, w martwe wyrazy potrafili tchnąć życie. Władali delikatną jak powiew wiosennego wiatru magią słów.

Vivian często, zwłaszcza gdy był małym dzieckiem czytała mu bajki. Potem zaczęła wprowadzać go w tajniki poezji, ale gdy tylko ułożył swój pierwszy wierszyk i przeczytał go ojcu ten wściekł się nie na żarty. Zabronił synowi odwiedzać babkę, a Vivian dał kategoryczny zakaz zbliżania się do Dracona. Od tego czasu chłopak jej nie widział, a teraz ona nie żyła.

Westchnął i ponownie zabrał się za czytanie.


Nie zapominaj Draconie o tym, o czym mówiłam ci, gdy byłeś małym chłopcem. Nie pozwól, aby ktokolwiek kierował twoim życiem. Jeśli chcesz być mądrym zagłęb się w głupotę. Pojmij ją, a dopiero potem krytykuj. Jeśli chcesz być sobą pamiętaj, że tylko ty możesz przerwać kajdany.

Zapewne zastanawiasz się, co jest w szkatule? To najcenniejsza rzecz, jaką posiadam. Przekazywana jest z pokolenia na pokolenie w naszej rodzinie. Tak samo jak Magia Słów, którą przekazałam Yennefer. Nie, nie będę ci tego teraz tłumaczyć. Jeszcze opatrznie zrozumiałbyś moje słowa.

Szkatułę otworzysz dopiero wtedy, gdy twoje serce zacznie bić. Gdy pojmiesz, że świat nie jest tylko czarny i biały, że są odcienie szarości. Gdy dowiesz się, że to co było martwe jest żywe, a to, co było żywe jest martwe.

Bądź pozdrowiony mój wnuku.

Vivian Malfoy.


Draco nic nie rozumiał z tego listu. Co prawda Vivian często mówiła zagadkami, ale zawsze dawała wskazówki co do tego, jak rozwiązać łamigłówkę. Pamiętał, że gdy był może pięcioletnim brzdącem on i Yennefer spędzali wakacje u babci. Pani Malfoy przez cały rok zastanawiała się, gdzie ukryć nagrodę. Zazwyczaj były to jakieś słodycze lub maskotki. Chłopak nigdy by się do tego nie przyznał, ale uwielbiał rozwiązywać łamigłówki.

Chwycił szkatułę i wyszedł ze skrytki. Spojrzał na Yennefer.

- Lubisz łamigłówki? – zapytał.

Odpowiedziała skinieniem głowy. Chłopak podał jej list. Przeczytała go, co chwilę marszcząc brwi.

- Pisała to, kiedy jeszcze potrafiła zaczarować słowem – oznajmiła blondynka. – Mogę ci tylko powiedzieć, że wskazówka jest ukryta w tym liście. Dobrze się w niego wczytaj, a wszystko stanie się jasne. Na pocieszenie powiem, że kiedy miałam siedemnaście lat dostałam taki sam list i szkatułę. Problem polega na tym, że ja musiałam kogoś znaleźć, a ty musisz odnaleźć samego siebie.

- Przecież wiem, kim jestem! – zirytował się chłopak. Miał dość zagadek, jak nam jeden dzień. – Jestem Draco Malfoy, syn Lucjusza i Narcyzy z domu Black.

- Właśnie. Sam powiedziałeś, że jesteś synem – zaznaczyła ostatnie słowo. – Może przyszła pora żebyś stał się kimś więcej?

Chłopak pogrążył się w myślach. To, co mówiła jego kuzynka było intrygujące. Będzie musiał nad tym pomyśleć.

Yennefer zastanawiała się, czy Vivian miała więcej tajemnic. Prawdopodobnie tak. Trzeba by więc wybrać się do jej dworku. Blondynkę intrygowała też szkatułka. Ile takich mogła mieć Vivian? Czemu jedną dała jej, a drugą Draconowi? Czyżby to miało coś znaczyć?

Wyjechali na powierzchnię. Stanęli w miejscu, z którego mogli aportować się bezpośrednio do Anglii.

Z nikąd pojawili się przed domem Severusa Snape’ a. Yennefer bardzo go lubiła, to on zaraził ją zamiłowaniem do eliksirów. Dzięki niemu poznała, jak warzyć chwałę i powstrzymywać śmierć, a nawet jak jedną kroplą zabić iskierkę życia.

Była Malfoyem i jak każdy Malfoy kochała władzę. Eliksiry dawały władzę potężniejszą niż Czarna Magia, a przy tym były subtelniejsze i o niebo ciekawsze. I dawały więcej pola do popisu.

Zapukała do drzwi. Po chwili otworzył skrzat, którego imienia nijak nie potrafiła sobie przypomnieć.

- Gdzie jest pan domu? – zapytała z wystudiowanym chłodem.

Nie mogła pozwolić sobie, aby ten mały, irytujący arystokrata, który stał obok niej zorientował się, że jego kuzynka potrafi być miła. Malfoyowie nie byli mili. Malfoyowie nie kochali nikogo, prócz władzy i pieniędzy. Ona już w to nie wierzyła, podobnie jak w dyrdymały wypowiadane przez Gada. A Draco ciągle uważał Czarnego Pana za najwspanialszego czarodzieja na ziemi, tak samo jak to, że miłość nie jest godna Malfoyów. Skrzywiła się, kiedy pomyślała, że ma obok siebie kolejnego Śmierciożercę. Fakt, ona też była jednym z nich, ale wstąpiła w ich szeregi tylko i wyłącznie z powodu rozkazu Mistrza, który koniecznie potrzebował tam szpiega.

Z zamyślenia wyrwał ją głos Severusa.

- Draco i… Yennefer? Zmieniłaś się, moja droga.

- Ostatni raz widzieliśmy się przeszło sześć lat temu – odparowała dziewczyna. – Byłam wtedy wredny dzieciak, któremu tylko chłopaki w głowie.

- Nawet do mnie próbowałaś się dobrać – powiedział kwaśno mężczyzna.

- Ano próbowałam. A ty dzielnie broniłeś swej cnoty. Jak jakaś cholerna księżniczka w złotej wieży.

Severus uśmiechnął się kpiąco. Ta dziewucha, a właściwie młoda kobieta, jako jedyna potrafiła kłócić się z nim godzinami, nie podnosząc przy tym głosu. Potrafiła operować słowami z wprawą wirtuoza. Tak samo jak Vivian Malfoy, jedyna z tej rodziny, która nie popierała Voldemorta i jawnie się do tego przyznawała. Amadeusz, starszy brat Lucjusza, pozostawał neutralny.

- Czy mogę wiedzieć, dlaczego to nie Narcyza przybyła tutaj z Draconem?

Yennefer skinęła, jednak zanim cokolwiek powiedziała, zażądała, aby wprowadzić ją do środka. Na migi pokazała Snape’ owi, że wszystko mu opowie, ale najpierw muszą się pozbyć blondyna.

- Draco, idź do pokoju, ten co ostatnio. Twoje rzeczy już tam na ciebie czekają.

Chłopak skinął i ruszył przed siebie. Zastanawiał się, czy w tym roku u Mistrza Eliksirów również gości John.

W tym czasie dwójka czarodziejów usiadła w fotelach w salonie. Severus przywołał karafkę z czerwonym winem i rozlał je do kieliszków. Cały czas obserwował swoją towarzyszkę. Lata pracy w roli szpiega nauczyły go zwracać uwagę na mimikę twarzy, gesty, a przede wszystkim na oczy. W końcu nie na darmo mówiło się, że oczy są zwierciadłem duszy.

- Vivian nie żyje – powiedziała blondynka. – Zmarła trzy tygodnie temu. Na zawał serca. Zostawiła testament. Mnie dostał się jej dworek, a Draco skrytka w szwajcarskim Gringotcie.

- Tęsknisz za nią – stwierdził Snape.

- Owszem – przytaknęła z powagą. – To ona opiekowała się mną, kiedy w mamie odzywały się wampirze geny, a ojciec próbował ją uspokoić i nie pozwolić jej iść na polowanie. – Milczała przez kilka minut. – Ale nie o tym chciałam. Mam sprawę. Jestem Mistrzem Eliksirów pierwszego stopnia, a teraz potrzebuję zdobyć drugi stopień wtajemniczenia.

- W tym celu potrzebujesz praktyki w roli nauczyciela – wpadł jej w słowo.

Skinęła głową.

Były trzy stopnie wtajemniczenia. Aby zdobyć pierwszy wymagano znajomości wszystkich możliwych eliksirów i bezbłędnego uwarzenia jednego z nich, tego, który został wylosowany przez nauczyciela. Poza tym należało przez dwa lata studiować na Akademii, na wydziale Eliksirów. Ten stopień był najłatwiejszy do zdobycia. Drugi wymagał praktyki jako nauczyciela i pracy jako asystenta jakiegoś znanego warzyciela. Trzeci stopień wymagał wynalezienia własnego eliksiru. Można było bazować na czymś znanym, jednak to za pomysłowość były przyznawane punkty. Liczyło się wszystko, nawet oryginalne połączenie składników miało olbrzymie znaczenie.

- Osobiście nie mam nic przeciwko, ale muszę porozmawiać z Dumbledore’ em – powiedział po namyśle Severus. Dam ci znać, kiedy będę coś wiedzieć.

- Nie, to ja się do ciebie odezwę. Albo spotkamy się na zaręczynach młodego Malfoya.

Severus skinął głową. Siedział w fotelu jeszcze długo po tym, jak kobieta opuściła jego domostwo. Jego myśli swobodnie krążyły gdzieś w podświadomości.

Tymczasem Draco krążył po pokoju. Co chwilę rzucał nieprzychylne spojrzenia w stronę listu od Vivian. Nic z niego nie rozumiał. Zupełnie, jakby niemoc ogarnęła jego umysł. Yennefer mówiła, że wskazówka jest w liście, ale jej było łatwiej to zrozumieć, bo sama miała tą samą zdolność manipulowania ludźmi co Vivian! Owszem, wszyscy Malfoyowie to umieli, ale tylko nieliczni mogli poszczycić się takimi osiągnięciami jak Vivian. Draco miał wrażenie, że jemu bardziej przydałaby się ta umiejętność, ale pech chciał, że to zawsze kobiety były obdarowane Magią Słów. Chłopak nie miał pojęcia, do czego wykorzystuje ją jego kuzynka.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 13.08.2006 00:59
Post #16 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu, z którego dochodziły podejrzane odgłosy, usiadła na fotelu. Przez chwilę przyglądała się, jak Ginger i Harry grają w pokera starając się pokonać Martina. Z tego, co pamiętała to ten chłopak już w pierwszej klasie miał zadatki na karcianego mistrza.

Uśmiechnęła się smutno. Tęskniła za babcią, ale jeszcze bardziej smuciła ją perspektywa Lorda, który mógł obudzić się w każdej chwili. Teoretycznie klątwa powinna przestać działać dokładnie o godzinie trzeciej trzydzieści w nocy, ale zawsze coś mogło zepsuć się w czasie jej rzucania.

- Cześć, Vipero. Już wróciłaś? – zapytała uśmiechnięta Ginger, choć jej oczy wyrażały smutek. – Co babcia zostawiła swojemu wnuczusiowi?

- Cześć. Łamigłówkę, jak zwykle. Wątpię, żeby Draco rozwiązał ją do końca wakacji. Młody jest inteligentny, ale ślepy.

- Tu się akurat zgodzę – wtrącił Harry. – Nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa.

Martin mruknął coś niewyraźnie. Nie znał Dracona Malfoya i w najbliższym czasie nie zamierzał go poznać. Jeśli dzieciak poszedł w ślady swojego ojca, to szkoda było tracić na niego swój czas.

Yennefer i Harry zagłębili się w konwersacji dotyczącej inteligencji, wyglądu, charakteru i rzekomej ślepoty Dracona. Z kolei Martin i Corinne odłożyli karty i włączyli telewizor. Dochodziła ósma, więc już niedługo powinien być dziennik.

Mężczyzna z zainteresowaniem przyglądał się skrótowi informacji. Zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł znajomo wyglądającą kurtkę. Spiker, ze sztucznym uśmiechem na twarzy zaczął relacjonować dzisiejsze zdarzenia. Martin słuchał ich jednym uchem, drugim wychwytując obelgi rzucane w stronę Dracona.

- Dzisiaj, we wczesnych godzinach popołudniowych miała miejsce rzecz niebywała. Do biurowca, należącego do Timothy’ ego Brauna, znanego biznesmena zawitała mafia.– Na ekranie pojawiło się nagranie uciekającego przed ochroniarzami nastolatka. – Więcej na ten temat powie Scot.

Martin trącił Harry’ ego i nieznacznym ruchem głowy wskazał telewizor. Gryfon spojrzał we wskazanym kierunku i dostał napadu kaszlu.

- Zdaje się, że będziesz musiał zmienić sobie kurtkę, Martin – mruknął.

Yennefer przyglądała się ściganemu chłopakowi z zainteresowaniem. Dopiero słowa Pottera wyrwały ją z zamyślenia.

- Czyś ty zwariował?! Teraz będą cię szukać nie tylko czarodzieje, ale i mugolska policja. Gratuluję, Gryfonie – prychnęła zdegustowana. Nie sądziła, że Harry okaże się aż tak głupi.

Harry uniósł brew.

- Będą szukać Jesse’ ego Greena. Nie sądziłaś chyba, że podałem im prawdziwe nazwisko?

Yennefer pokręciła głową. Harry był wyjątkowym młodzieńcem. Raz zachowywał się jak na prawdziwego Ślizgona przystało, potrafił doskonale grać i ukrywać swoją prawdziwą tożsamość, był jak szpieg, który wie, nie wiedząc. Innym znowu razem górę brały Gryfońskie geny i Potter zachowywał się, jak ostatni kretyn. Popełniał karygodne błędy, które inni musieli naprawiać.

Wstała z kanapy i poszła do łazienki. Wzięła długą, relaksującą kąpiel. Wiedziała, że nikt nie będzie jej tutaj przeszkadzał. Już Ginger o to zadbała, wymyślając coraz to nowe gry. Cóż, pomyślała Vipera, Corinne zawsze chciała nauczyć się grać w pokera, ale jakoś nigdy nie miała na to czasu. Zawsze coś ją zajmowało, ale teraz miała na naukę niemal całą noc.

Następnego dnia był trzydziesty pierwszy lipca. Harry do łóżka został oddelegowany już o północy, więc teraz jeszcze spał i nikomu nie przeszkadzał. W kuchni siedziała trójka młodych ludzi, ale tylko blondynka sprawiała wrażenie wyspanej. Pozostała dwójka, co chwilę ziewała i złorzeczyła na cały zły i okrutny świat. Zwłaszcza na budziki. Fioletowowłosa przeklęła nawet to cholerstwo. Blondyn uśmiechnął się krzywo. Tylko Ginger umiała przeklinać rzeczy martwe, a przy tym robiła tak komiczną minę, że człowiekowi od razu robiło się lżej na sercu.

Yennefer spojrzała na swoich towarzyszy. Miała wrażenie, że po raz pierwszy od bardzo dawna mieli okazję wyspać się na czymś wygodniejszym niż pokładowa koja, czy rozlatujący się tapczan.

- No dobra ludzie – odezwał się Martin. – Chyba nie wstawaliśmy tak wcześnie po to, żeby na siebie popatrzeć.

Vipera uśmiechnęła się delikatnie, a Ginger zarumieniła się nieznacznie

- Oczywiście – przytaknęła blondynka. – Harry ma dziś urodziny. Kończy siedemnaście lat, dokładnie powiedziawszy. Zastanawiam się tylko, gdzie go zabrać, żeby impreza nie była zbyt nudna.

- Zaprosiłaś jego znajomych?

- Kazałam im czekać na dokładniejsze informacje.

- Nokturn – mruknął Martin. – To jedyne miejsce, gdzie można używać każdego rodzaju magii i nikt się ciebie nie czepia. Poza tym, dziś mają być walki, a odnoszę wrażenie, że Harry’ emu mogłoby się to spodobać.

Vipera i Ginger uśmiechnęły się do siebie. Nie zamierzały wystawiać Harry’ ego, ale nie zaszkodzi mu pokazać wielkiego świata.

- Martin, ty obudzisz Harry’ ego. Ja skontaktuję się ze znajomymi, a Ginger dowie się, o której zaczyna się impreza i załatwi jakiś pokoik, w którym można by urządzić urodziny. Tylko pamiętaj, Dziurawy Kocioł odpada.

- Masz mnie za idiotkę? - z udawanym oburzeniem zapytała Corinne.

Yennefer uśmiechnęła się szeroko, chociaż uśmiech ten nie obejmował oczu.

- Za idiotkę nie, ale za smarkulę tak. – Uchyliła się przed lecącą w jej stronę szklanką. – A teraz zbierać się ludu i do roboty.

Każde z nich rozeszło się w swoja stronę.


***


Harry, ubrany w czarną szatę z obszernym kapturem maszerował po Pokątnej. Po swojej lewej stronie miał Martina, po prawej Corinne, a Yennefer owinęła mu się wokół lewej ręki. Dosłownie.

Chłopak zastanawiał się, co jest celem ich wyprawy. Domyślał się, że nie będzie to nic związanego z zakupami na Pokątnej. Nigdzie nie było widać kolorowych szyldów, a jeśli już, to były one stare. Jedynie sklep braci Weasley’ ów wyglądał, jakby wojna była jedynie widmem, które owszem, nawiedzało czarodziejów, ale nie stanowiło realnego zagrożenia. Vipera zasyczała. W odpowiedzi Harry uśmiechnął się delikatnie.

- Co jest? – zapytała Ginger.

- Vipera twierdzi, że dzięki Weasleyom, wojna jest łatwiejsza do zniesienia.

Ludzie, zbici w grupki przemykali przyciśnięci do ścian budynków, jakby chcieli się wtopić w otoczenie. Sporą sensację wzbudziła więc trójka nieznajomych, dumnym krokiem krocząca środkiem ulicy i ubrana w długie, czarne szaty. Sam ich widok był przerażający, ale jeśli dołączyć do tego głośny śmiech, to wyglądali naprawdę groteskowo.

Ginger pociągnęła Harry’ ego w stronę wejścia na Nokturn. Przez kilkanaście minut szli prosto, nie odwracając się w żadną stronę. Pojedyncze sklepy ustąpiły miejsca mrocznym kamienicom. Powybijane okna, jak czarne oczodoły, ziały pustką. Miejsce to przyprawiało o dreszcze. Każdy szelest wydawał się głośniejszy niż w rzeczywistości.

Harry był przerażony. Niby w Trójkącie widział już takie widoki, ale tamto miejsce nie było przesiąknięte złem. Było straszne i potworne, ale miało w sobie specyficzny urok. Chciało się do niego wracać, podczas gdy Nokturn sprawiał odpychające wrażenie. Harry miał nadzieję, że już nigdy tu nie wróci.

Martin patrzył na Harrry’ ego. Nie widział twarzy chłopaka, ale mógł się domyślić, że młody Potter nie jest zadowolony z wizyty tutaj. On sam, gdy po raz pierwszy odwiedził to miejsce chciał uciec gdzie pieprz rośnie i nigdy tutaj nie wracać. Potem się przyzwyczaił i często tu przychodził. To miejsce właśnie tak działało. Jeśli potrafiłeś dostrzec potęgę Czarnej Magii i jeśli wystarczająco otworzyłeś swe serce zauważałeś, że Nokturn wcale nie jest zły, a jedynie mroczny.

Ginger czujnie rozglądała się na boki. Miała wrażenie, że ktoś za nimi idzie, ale nie była tego pewna. Z resztą na tej ulicy zawsze miało się wrażenie, że jest się obserwowanym.

- To tutaj – szepnęła fioletowowłosa, kierując się w stronę obskurnie wyglądającego budynku.

O ile z zewnątrz budynek wyglądał odrażająco, o tyle wewnątrz był całkiem przyjemnie urządzony. Ciemnozielone ściany kontrastowały z bordowymi krzesłami i czarną podłogą. Pod ścianami ustawione były loże dla gości honorowych. Na prawo od wejścia był bar, a na środku ustawione były stoliki dla pomniejszych gości.

Vipera wystawiła swój trójkątny łebek spod obszernego rękawa. Rozejrzała się dookoła i zasyczała coś gniewnie. Harry spojrzał na nią z zainteresowaniem.

- Gdybym wiedziała, że Ginger wynajmie pokój w tej spelunie, to sama bym się tym zajęła –wysyczał. – To miejsce to najgorszy lokal pod słońcem. Zwie się Niebo, ale nie radzę wchodzić tu bez sztyletu w cholewie buta.

- Zapamiętam – cicho odpowiedział Harry.

Od razu skierowali się w stronę baru. Ginger szepnęła kilka słów barmanowi, ten skinął głową i kazał im przejść na zaplecze. Corinne pociągnęła za sobą Harry’ ego, Martin zamówił kilka butelek ognistej i kazał je zanieść do wynajętego wcześniej pokoju.

Tymczasem pozostali zeszli do podziemi. Pod jednymi z drzwi do piwnic stał barczysty mężczyzna w czarnej szacie obszytej fioletową nicią. Ginger wyjaśniła, że jest to strażnik, który pilnuje, kogo wpuścić do środka, a komu pokazać, że tu nie jest jego miejsce.

Podeszli do “strażnika”. Mężczyzna przyglądał im się przez chwilę podejrzliwym wzrokiem, ale kiedy Corinne podała mu małą, czarną karteczkę, od razu uskoczył w bok i z przesadną kurtuazją zaprosił ich do środka.

Usiedli pod ścianą. Yennefer przybrała już ludzką postać i z zainteresowaniem rozglądała się na boki. Uśmiechnęła się, kiedy po drugiej stronie pomieszczenia dostrzegła czwórkę zakapturzonych ludzi. Powolnym krokiem ruszyła w ich stronę.

Harry siedział na jednym z krzeseł i spod opuszczonych powiek patrzył na wszystkie strony. Sala była duża i wysoka. Na środku była mata, dookoła niej w rzędach ustawiono kilkuosobowe stoliki. Pomieszczenie było tak zaprojektowane, że ostatnie stoliki stały najwyżej.

- To Koloseum – wyjaśnił Martin. – Zrobione na wzór mugolskiego teatru rzymskiego, w którym odbywały się walki gladiatorów. Tutaj też odbywają się walki, tyle tylko, że wyzwanie może rzucić każdy każdemu. W pewnym sensie jest to niebezpieczna zabawa, ale…

- Są tylko dwie zasady – wtrąciła Ginger. – Pierwsza to zakaz używania zaklęć uśmiercających, druga mówi o tym, że wszystkie pozostałe chwyty są dozwolone.

- Dokładnie – potwierdził Martin. – Można korzystać z każdego rodzaju broni, ale wcześniej musi to być ustalone z sędzią. Z resztą, co ja ci będę tłumaczyć. Niedługo rozpocznie się pierwsza walka, bo zbiera się coraz więcej ludzi. Sam zobaczysz, jak to wszystko wygląda.

W czasie tej krótkiej rozmowy do ich stolika podeszła Yennefer i czwórka nieznajomych. Sądząc po kroju szat było to dwóch mężczyzn i dwie kobiety.

- To właśnie jest wasza zguba – odezwała się Yennefer, wskazując Harry’ ego. – James, stwierdziliśmy, że skoro są twoje urodziny i wkraczasz w dorosłość, to powinieneś spędzić ten czas w gronie przyjaciół. Niestety, nie mogłam tu zaprosić Rona i Hermiony, ale mam nadzieję, że ta trójka wystarczy.

- Jeśli to moja droga kuzynka i reszta to oczywiście, że wystarczą – odpowiedział po chwili Harry.

- Wiedz w takim razie, że to twoja kuzynka i reszta – powiedziała jedna z postaci. Jak się okazało była to Carmen.

Harry uśmiechnął się szeroko, dawno nie rozmawiał z panną Black. Owszem mieli lusterka, ale to jednak nie było to samo co rozmowa w cztery oczy.

Wszyscy usiedli wokół stolika. Ginger zagłębiła się w rozmowę z Carmen, Yennefer i Angelica również znalazły ciekawy temat do konwersacji. Jesse przywołał do siebie kelnerkę i zażądał kilku butelek piwa kremowego. Dziewczyna dziwnie na niego spojrzała. Tutaj rzadko zamawiano tak niskoprocentowe napoje.

- Słuchaj, kotku. Prawdopodobnie co najmniej dwójka z siedzących tu osób wyląduje dziś na arenie, a nie chciałbym zbierać później ich szczątków. Nie mówiąc już o tym, że znam ich na tyle dobrze by wiedzieć, że po pijaku potrafią nieźle dać w kość. Przynieś kremowe i dwie butelki ruskiej wódki, byle nie Ognistej. I koniecznie kieliszki.

Rudowłosa kelnerka uśmiechnęła się do Jesse’ ego. Miała na sobie króciutką minispódniczkę, która ledwo zasłaniała jej zaokrąglone pośladki, do tego białą bluzkę przed pępek, z dużym dekoltem uwydatniającym obfity biust. Jej twarz była ładna, miała lekko orientalne rysy. Mogłaby zostać uznana za piękną, gdyby nie skrzywione, żółte zęby, z kłami dłuższymi niż u normalnego człowieka.

- Strzyga – stwierdziła Ginger, po czym splunęła na podłogę.

Strzygi były jak wilkołaki. W czasie pełni zmieniały się w potwory, a w pozostałą część miesiąca były ludźmi. Głównie kobietami, które działały na mężczyzn jak wile. Nikt nie wiedział, jak dochodziło do przemiany w strzygę, ale jedno było pewne. Takie potworzyce powstawały zawsze w okolicach cmentarzy i to głównie tam siały największe zniszczenie. Były silniejsze od normalnego człowieka, i mimo iż zachowywały ludzki wygląd, to umysł był pod kontrolą demonich lub wampirzych genów. Nikt nie sprawdził tego na sto procent.

Kelnerka wróciła. Na stoliku położyła tacę z zamówionymi trunkami. Odchodząc puściła Jesse’ emu oczko i otarła się o niego zalotnie kręcąc biodrami. Blackowi zdawało się to nie przeszkadzać. Co więcej, sprawiał wrażenie zainteresowanego.

Carmen spojrzała na kobietę z nienawiścią wymalowaną na twarzy. Wiedziała, że jej braciszek jest kobieciarzem. Wiedziała też, że miałby ochotę wziąć sobie za żonę Yennefer. W końcu kobieta powinna umieć bronić dzieci. Dziewczyna spojrzała z desperacją na Harry’ ego.

Harry nie wiedział, na co stać strzygi. Wiedział tylko, że nie chciałby zadzierać z nimi, kiedy są w pół-zwierzęcej postaci. Popatrzył na Ginger.

- Na mnie nie patrz – parsknęła fioletowowłosa. – To nie ja jestem Łowcą, to nie ja walczę Gladiolą i to nie ja trzymam Lucyfera w cholewie. Nie mówiąc już o tym, że to ty masz pegaza.

- Ale ty masz doświadczenie – mruknął chłopak.

- To ci powiem, że moje doświadczenie jest gówno warte na lądzie. Mogę się szlajać po Nokturnie. Mogę walczyć z wężodonem, czy syreną, ale na strzygi nie pójdę. Mogę ci taką jedną czy drugą sukę nawet palcem wskazać, ale bić się z tym cholerstwem nie zamierzam. Jeszcze mi życie miłe.

Strzyga przysłuchiwała się tej krótkiej wymianie zdań. Nie to, żeby się bała jakiegoś nieopierzonego smarkacza, czy nawet kapitan Ginger. Ta ostatnia była wyjątkową zołzą, ale zawsze starała się trzymać na uboczu. Po prostu nie podobało jej się to towarzystwo. Byli jacyś tacy dziwni i mówili o rzeczach, których ona nie rozumiała.

- Idź stąd, złotko – usłyszała obok ucha aksamitny głos przywodzący na myśl anioła. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że powiedział to młody mężczyzna. – Raczej nie chciałabyś spotkać się z wściekłym nekromantą.

- Ty jesteś nekromantą? – prychnęła pogardliwie. – Nie wyglądasz na takiego, który babra się w cmentarnych odpadach.

- Nie jestem nekromantą, złotko. Jestem Łowcą.

Dziewczyna pisnęła i odskoczyła. Spojrzała na niego ze strachem. Nie lubiła Łowców. Zabili jej matkę i od tego czasu musiała radzić sobie sama. W ten sposób trafiła na Nokturn. Zamyśliła się, ale jej ciało ciągle pozostało napięte. Łowca nie sprawiał wrażenia groźnego. Wyglądał nawet na osobę, która nie cierpi widoku krwi.

- Odejdź, złotko. Nie chciałbym zeszpecić tak pięknej buźki – mruknął chłopak.

- Przecież tacy jak ty lubują się w zabijaniu takich, jak ja – warknęła.

W oczach Łowcy zobaczyła wściekłość. Nie na nią, ale na świat w ogóle.

- Nie prosiłem się o bycie Łowcą – wysyczał. – A teraz idź do innych klientów. Wzbudzamy zbyt duże zainteresowanie.

Strzyga skinęła i szybkim krokiem podeszła do kolejnego stolika.

Ginger spojrzała na chłopaka z podziwem. Nie lubiła strzyg, a Harry tak umiejętnie się jej pozbył. W dodatku Potter miał kontakty wśród syren i wężodonów. Przydałby się jej ktoś taki na statku. Miała zamiar przedstawić mu swoją propozycję, ale rozmowa zdążyła potoczyć się dalej.

Harry koniecznie chciał wiedzieć, dlaczego urok strzygi nie zadziałał na niego, ani na Martina.

- Myślisz, że na co noszę tyle błyskotek? – zapytał retorycznie Martin. – Talizmany, w większości. Fakt, niektóre to zwykła bazarowa tandeta, ale inne działają perfekcyjnie.

Harry skinął głową. Tyle informacji mu wystarczyło. Wolał nawet nie wiedzieć, z czego robione były talizmany noszone przez pirata. Ciągle jednak nie wiedział, dlaczego na niego nie działał urok rudowłosej.

- Boś Łowca – mruknęła Ginger. – Tacy mają odporność na niektóre uroki w genach. To się nazywa mutacja, o ile dobrze pamiętam.

- Że jak? – zapytał zdezorientowany chłopak.

Carmen uśmiechnęła się wrednie. Lubiła Harry’ ego jak brata. Mogła się z nim wygłupiać i walczyć ramię w ramię, ale Furia czasami był strasznie niedoinformowany. Mógłby w końcu zajrzeć do biblioteki. Książki przecież nie gryzą. No, przynajmniej większość.

- A co myślałeś? Że niby jak Łowcy są w stanie walczyć z wampirem, strzygą, czy szyszymorą? Myślisz, że tylko przez eliksiry są tak szybcy? Fakt, eliksiry robią swoje, ale działają najwyżej przez godzinę. Taki Łowca to potwór w ludzkiej skórze. Zawsze wygląda jak człowiek, zawsze jak człowiek się zachowuje, ale gdy idzie na akcję zmienia się w bestię.

Dalszą rozmowę przerwało wejście na arenę wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny. Ubrany był w czarne, skórzane spodnie i takiż bezrękawnik. Przy pasie wisiała, duża, saraceńska szabla, na udzie umieszczono kaburę z pistoletem. W cholewie wysokiego buta był sztylet lub nóż myśliwski, Harry nie był tego do końca pewien. Różdżkę trzymał w ręce.

Carmen uśmiechnęła się szeroko. Zawsze marzyła o tym, żeby spotkać gladiatora, a ten najwyraźniej był mistrzem, skoro trafiła mu się taka fucha, jak prowadzenie imprezy.

- Mam zaszczyt powitać państwa na walkach, które organizowane są rokrocznie od szesnastu lat. Dziś po raz pierwszy na arenie wystąpią Didi i Dexter. Walczyć będą jako jedna drużyna. Czy jest ktoś, kto chciałby się z nimi zmierzyć?

Na arenę wyszła dwójka wysokich czarodziejów. Dziewczyna i chłopak. Oboje mieli krótko obcięte, blond włosy. Oboje mieli na sobie ciemne stroje. On ubrany był w czarne bojówki i granatowy podkoszulek. Ona miała na sobie granatowe rybaczki i szarą bluzkę na szerokich ramiączkach.

Ludzie przez chwilę przyglądali się stojącym na baczność dzieciakom. Wszyscy mieli świadomość, że najnowszy nabytek Nieba to dzieci. Prawdopodobnie w wieku Hogwarckim. Jednak tutaj nikt nie patrzył na metrykę. Chcesz walczyć, to walczysz.

Harry z zainteresowaniem przypatrywał się stojącym na arenie. Nie interesował się starszym mężczyzną. Bardziej skupiał się na Didi i Dexterze. Dałby sobie głowę uciąć, że już kiedyś ich widział. W Hogwarcie.

- To szczury – stwierdziła Ginger zakańczając ocenianie.

Harry spojrzał na nią nic nie rozumiejąc.

- Szczury, to dzieciaki, które mieszkają na Nokturnie. Kradną, żeby przeżyć i mieć kasę – wyjaśniła Yennefer. – Często wynajmuje się ich do różnorakich zadań. To kanciarze w młodszej wersji.

- Ci tutaj chcą się wybić, dlatego będą walczyć – wtrąciła Corinne. – Jeśli uda im się zostać gladiatorami, to zdobędą sławę i poważanie.

Na arenę wkroczyło dwoje mężczyzn. Obaj mieli na sobie stroje gladiatorów i sprawiali wrażenie pewnych siebie. Byli przystojni na swój diaboliczny sposób. Jeden z nich miał rude włosy związane w kitkę, drugi był krótko ostrzyżonym blondynem. Byli muskularni, ale nie napakowani.

Ginger gwizdnęła z podziwem. Yennefer pokiwała głową z uznaniem. Carmen uśmiechnęła się szeroko. To nie prezencja była najważniejsza. Ona sama stawiałaby na szczury. Angelica przez chwilę patrzyła na ostatnią dwójkę. Spojrzała na Harry’ ego.

Chłopak nie ściągnął kaptura, ale wszystko uważnie obserwował. Być może odzywały się w nim geny Łowcy, ale wiedział, że tych dwóch to nie ludzie. Być może były to wampiry lub wilkołaki. Nie miał pewności.

Walka zaczęła się i trwała przez blisko trzydzieści minut. Wszyscy musieli przyznać, że szczury są dobre, ale daleko im do mistrzów walki. Bronili się zaciekle, ale w otwartym starciu nie mieli najmniejszych szans. Byli przyzwyczajeni do atakowania z ukrycia, wbijania noża w plecy, a nie do walk na arenie Koloseum.

W ostatecznym rozrachunku wygrali bardziej doświadczeni, ale na podstawie głosowania stwierdzono, że szczurom należy dać jeszcze jedną szansę. Tymczasem można było walczyć z nowymi mistrzami. Nikt jakoś się do tego nie kwapił. Wszyscy pamiętali, w jak pokazowy sposób pokonali swoich poprzednich przeciwników.

Carmen spojrzała na Harry’ ego. Spod kaptura patrzyły na nią niesamowicie zielone oczy. Chłopak nie miał na nosie okularów, ale dziewczyna domyśliła się, że nosił soczewki. Potter uśmiechnął się nieco diabolicznie. Carmen odwzajemniła uśmiech.

- Czy walczyć może każdy? – zapytał chłopak nachylając się w stronę Ginger.

Fioletowowłosa skinęła głową. Harry uśmiechnął się jeszcze szerzej. Carmen spojrzała na niego, a gdy skinął głową wstała i podeszła do człowieka, który zajmował się zapisami. Szepnęła mu kilka słów. Mężczyzna zapisał coś na leżącym przed nim pergaminie i krzywo uśmiechnął się do stojącej przed nim nastolatki.

Dziewczyna szybkim krokiem podeszła do swojego stolika i chwyciła Harry’ ego za rękę. Zbiegli po schodach i wskoczyli na arenę, uprzednio zdejmując z siebie płaszcze. I tak jedynie przeszkadzałyby im w walce, a wszystko, co działo się w Koloseum nie mogło wyjść poza nie. Nie musieli więc obawiać się, że ktoś ich zaatakuje na zewnątrz, lub będzie wracał do tej sprawy.

Kiedy Harry ściągnął płaszcz, Carmen gwizdnęła przeciągle. Chłopak miał na sobie bojówki moro, czarny bezrękawnik i glany okute metalem. Na głowie zawiązaną miał czerwoną bandamę, spod której wystawały wijące się kosmyki. Dziewczyna stwierdziła, że chłopakowi brakowało jedynie kolczyka i wtedy wyglądałby jak stuprocentowy buntownik.

- Mamy już kolejnych odważnych! – zakrzyknął starszy gladiator. Krytycznym wzrokiem spojrzał na stojących przed nim młodzików. Był pewien, że byli młodsi od szczurów. – Rose i Furia! Wybierzcie broń – powiedział już ciszej.

- Różdżki – stwierdziła bez namysłu Carmen. – Reszta wyjdzie w praniu. Są jakieś zasady?

- Żadnych zaklęć uśmiercających.

Carmen zrobiła minę zbitego psiaka, ale skinęła głową. Wymamrotała coś, co brzmiało, jak: “A tak chciałam wypróbować tego Moriatusa”.

Carmen i Harry weszli na arenę. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem ze swoimi przeciwnikami. Ci ostatni sprawiali wrażenie pewnych siebie.

Zaatakowali bez ostrzeżenia. Cruciatusami. Dziewczyna odskoczyła, a chłopak jedynie uśmiechnął się ironicznie. Odpowiedział Tormentą, a Carmen posłała w ich stronę Czarną Strzałkę. Obronili się i znowu zaatakowali.

Walka trwała już dobre pół godziny i nigdzie nie było widać zwycięzców. Zgromadzeni na widowni ludzie zaczęli się już niecierpliwić.

- Zmiana broni – krzyknęła Carmen w stronę swojego partnera i przywołała do siebie miecz. Chłopak zrobił to samo.

Harry poczuł metal w swojej zaciśniętej dłoni. Jego oczy zaświeciły się diabolicznie. Znów czuł to, co za każdym razem, kiedy walczył, kiedy chciał zabijać. Prze jego żyły przepłynęła potężna dawka mrocznej energii. Włosy chłopaka lekko zawirowały, kiedy magia wydostała się na zewnątrz.

To samo działo się z Carmen. Jej czarne włosy falowały w rytm niesłyszalnej muzyki. Każdy jej ruch był wykonany z gracją wili i sprytem wampira. Wirowała po arenie jak baletnica. Zdawało się, że dziewczyna nie walczy, lecz tańczy. Ciosy jakie zadawała mieczem były proste i skuteczne.

Były gladiator patrzył na to wszystko ze zdziwieniem, ale i szacunkiem. Jeśli ktoś umiał przywołać miecz, to znaczyło, że był naprawdę świetnym wojownikiem. Jeśli jednak walczył wampirzym mieczem, to znaczyło, że był naprawdę potężny. A chłopak, który skakał po arenie bez wątpienia potrafił się bić.

Czarnowłosy i zielonooki. Ubrany na mugolską modłę, ale z piracką elegancją. Był wysportowany i szybki. Atakował podstępnie jak wąż, ale z siłą i odwagą lwa. Był kompletnym przeciwieństwem dziewczyny, która sprawiała wrażenie, jakby walka była dla niej dobrą zabawą, czymś tak normalnym jak niedzielny spacer. On walczył jak prawdziwy wojownik. Był skupiony i nie dawał się rozproszyć. Zdawało się, że dopiero teraz zaczął się nakręcać.

Dla byłego gladiatora szczęk metalu uderzającego o metal był najpiękniejszą muzyką. Większość zgromadzonych traktowała takie walki jak rozrywkę, ale dla niego było to niemal jak praca. Wychował się na Nokturnine i, mimo iż chodził do Hogwartu, to nigdy jakoś nie zamierzał rezygnować z ulicznych walk. Kochał walkę, miał ją niemal we krwi. Był wampirem, który został przemieniony dla ciemności gdy skończył dwadzieścia lat. Jednak jego dusza pozostała ludzką, tak samo jak serce.

Walka skończyła się zwycięstwem Furii i Rose. Wampir musiał przyznać, że nie spodziewał się tak spektakularnego zwycięstwa po zwykłych dzieciakach, które były ubrane zbyt dobrze, jak na szczury.

- Mamy nowych mistrzów – ogłosił zgromadzonym ludziom. – Czy jest ktoś, kto chce rzucić im wyzwanie?

Nikt jakoś nie miał na to ochoty. Wszyscy dokładnie widzieli, co potrafią ci ludzie, bo dzieciakami nie można było ich nazwać. Kiedy po piętnastu minutach nikt się nie zgłosił gladiator wszedł na arenę.

- Jako sędzia mam prawo walczyć, co też z chęcią uczynię. Jednakże będę walczyć jeden na jednego. Z tobą, chłopcze – zwrócił się do Harry’ ego. – Wybierz swojego sekundanta.

Harry rozejrzał się dookoła udając głębokie zamyślenie. Spojrzał na Carmen, ale ta pokręciła głową. Była już zmęczona. W końcu czterdziestopięciominutowa walka z wilkołakami to nie przelewki.

- Pozwoli pan, że sprawdzę, czy mój sekundant nie jest zbyt pijany?

Mężczyzna skinął głową i patrzył na oddalającego się chłopaka. Sam też musiał znaleźć sobie zastępcę. Jego wzrok od razu padł na siedzącego w ostatnim rzędzie człowieka. Skinął na niego, ten tylko uśmiechnął się krzywo i szybkim krokiem podszedł do gladiatora. Mimo iż był on aurorem, to nie przejmował się przepisami i potrafił walczyć zarówno w ulicznych walkach, jak i regularnej bitwie.

Po chwili Harry wrócił prowadząc za sobą zakapturzoną postać. Szata była tak skrojona, że nie dało się poznać płci osobnika. Chłopak spojrzał z nienawiścią na sekundanta swojego przeciwnika. Doskonale pamiętał tę twarz. Nie da się zapomnieć kogoś, kto na policzku ma znamię w kształcie kruka.

Ukłonili się sobie. Rozpoczęła się walka. Zaklęcia śmigały we wszystkie strony, niektóre były tak silne, że potrafiły zachwiać ochroną, jaką tarcza kopułowa dawała widzom. Wszyscy byli pewni tylko jednego. Tego pojedynku nie zapomną do końca swoich dni.

Harry opadał z sił. Jego przeciwnik miał nad nim przewagę zarówno fizyczną, jak i większe doświadczenie. W końcu nie zostaje się gladiatorem za ładny uśmiech. Mężczyzna zadawał ciosy silniejsze niż w przypadku normalnego człowieka. Z pewnością musiał mieć w sobie jakąś domieszkę krwi wampira, w końcu byli oni doskonałymi szermierzami.

Harry zmaterializował na prawej ręce rękawicę ze smoczej skóry nabijaną ćwiekami. Gladiator był tym faktem tak zaaferowany, że nie zdążył uskoczyć przed pięścią lecącą w stronę jego twarzy. Zdawałoby się, że w ostatnim momencie Harry wyhamował dłoń i zamiast nią uderzył łokciem. Mężczyznę zamroczyło na chwilę, ale zaraz odzyskał panowanie nad sobą. Harry na migi pokazał, że schodzi z areny, ustępując miejsca sekundantowi.

Tym razem na scenę wkroczyła postać odziana w czerń. Jednym zgrabnym ruchem odrzuciła pelerynę. Oczom wszystkich ukazała się drobna twarz Yennefer. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie przywołując swój oręż.

Gladiator zbladł, kiedy zobaczył uśmiechniętą ćwierćwilę.

- Vipera – syknął.

- W rzeczy samej, Loki. Mam nadzieję, że nie uciekniesz z krzykiem, bo wtedy do akcji ruszy Furia i zabije twojego sekundanta.

- Nie odważy się zabić aurora – wydyszał Loki między kolejnymi ciosami.

- Dla Furii to zwykła gnida. Mają prywatne porachunki. Nie zdziw się, jeśli kiedyś znajdziesz głowę Kruka na wycieraczce.

Zaatakowała z pół obrotu wyszarpując z kieszeni spodni różdżkę. Rzuciła Tormentę i Cruciatusa. Mężczyzna uniknął obu płomieni i wyprowadził cięcie na płask, na wysokości szyi Vipery. Kobieta uchyliła się i podcięła wampirowi nogi. Gdy się przewrócił usiadła na nim i przyłożyła mu różdżkę do głowy.

- Poddajesz się, czy bawisz się dalej?

- Jak zawsze pewna siebie – warknął, zrzucając ją z siebie.

Do Harry’ ego podeszli Didi i Dexter. Podali mu butelkę zwykłej wody. Harry przyjrzał im się uważniej. Teraz miał już pewność, że widział ich wcześniej.

- Byłeś naprawdę niezły – odezwał się blondyn. – Kim jesteś? Nie widzieliśmy cię tu wcześniej.

- Bo jestem tu pierwszy raz – mruknął Harry, - a nawet gdybym był tu wcześniej, to bym się nie chwalił. Wy też nie mówiliście, że jesteście szczurami.

- Ty nas znasz? Kim jesteś? – tym razem odezwała się dziewczyna.

- Czyżbyś mnie nie znała, Carol? Aż tak się zmieniłem?

- Skąd znasz jej prawdziwe imię? – warknął brat dziewczyny.

- Twoje też znam, Dominiku. A może wolicie posługiwać się szczurzymi pseudonimami?

W czasie ich krótkiej wymiany zdań walka się skończyła. Wygrał Loki, choć nawet on musiał przyznać, że zarówno Vipera, jak i Furia byli godnymi przeciwnikami.

Harry oddalił się od bliźniaków. Wrócił do swojego stolika i zdrowo pociągnął z kieliszka.

- Święci Gryfoni, mądrzy Krukoni, wierni Puchoni i przebiegli Ślizgoni. Bzdura – warknął.

Carmen spojrzała na niego zdziwiona. Z rany na policzku ściekała krew. Yennefer miała przeciętą brew, ale już teraz zajmowała się tym Angelica.

- Co masz na myśli – zapytała Black.

- Te szczury, które chciały się wybić to Gryfoni. Byli, ale zawsze.

Walki skończyły się dobrze po północy. W okolicach drugiej, Harry i jego towarzysze przetransportowali się do wynajętego pokoju i dopiero teraz zaczęli imprezować. Harry był zadowolony. Miał przy sobie przyjaciół, mógł z nimi pogadać i nikt go nie pilnował.

Wszyscy dobrze się bawili. Harry, Carmen i Corinne urządzili bitwę na kulki z farbą. Angelica i Yennefer zagłębiły się w pasjonującej rozmowie o eliksirach. Jesse i Martin wymieniali między sobą uwagi na temat najnowszych modeli broni.

Harry dostał mnóstwo ciekawych i oryginalnych prezentów. Carmen i Jesse do spółki dali mu pistolet. Wytłumaczyli, że skoro jest Łowcą, to powinien mieć broń dla Łowców. Ponoć kule, jakimi można było strzelać zrobione były ze srebra powleczonego rtęcią. “idealne na wilkołaki i Nosferatu” – jak stwierdziła Carmen. Yennefer dała mu koszyk dla Avady. Stwierdziła, że Avada, nie powinna spać na podłodze, ale koszyku, jak na prawdziwą strażniczkę przystało. Angelica dała mu pudełko pełne różnorakich eliksirów. Od Pabla dostał wisiorek w kształcie splecionych ze sobą smoków, żeby nigdy nie zapomniał o przyjaciołach. Corinne dała mu tarczę zrobioną z łusek wężodona. Martin podarował mu cztery szarfy i tyle samo bandam, żeby już nie musiał ich pożyczać.

O piątej Yennefer musiała opuścić towarzystwo. Bynajmniej nie miała na to ochoty. Procenty już dawno uderzyły jej do głowy i czuła się nieco skołowana. Miała wrażenie, że świat wiruje jej przed oczami a ziemia ucieka jej spod stóp. Drugim powodem, dla którego miała ochotę zaszyć się pod ziemią był Czarny Pan. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że Gad już się obudził i najprawdopodobniej domyślił się, kto rzucił na niego klątwę. Bądź co bądź nie był głupi.

Aportowała się do swojego tymczasowego mieszkania. Założyła na siebie obowiązkowy “mundurek” i znowu się zdeportowała. Tym razem pod mury Wężowego Grodu.

Nie zwracając uwagi na kamiennych strażników, którzy tylko sobie znanym sposobem pojawili się pod wrotami weszła do środka. Gargulce były dobrymi szpiegami, ale na strażników się nie nadawały, stwierdziła po namyśle, lepsze były chimery.

Swe kroki od razu skierowała do gabinetu. Tak jak się domyślała, Czarny Pan siedział przy dębowym biurku i w zamyśleniu patrzył na migotliwy płomień świecy. Bezimienna skłoniła się przed Lordem. Nie odzywała się, wiedząc, że jest to igranie z ogniem. Voldemort, nawet kiedy był spokojny potrafił rzucać perfekcyjne Cruciatusy, dlatego Vipera wolała się nie przekonywać, jak rzuca je, kiedy jest wściekły.

- Witam cię, Bezimienna. Zapewne domyślasz się, po co cię tu wezwałem?…

Nie poruszyła się. Nawet nie skinęła głową. W jej oczach widać było jedynie wystudiowany chłód i obojętność.

- Zapewne wiesz też, że nie lubię takiej niesubordynacji?

Znowu nie dała nawet najmniejszego znaku, że zrozumiała, o co mu chodzi. Właściwie alkohol na tyle przyćmiewał umysł, że miała kłopoty nawet z poprawnym wypowiedzeniem swojego pełnego nazwiska łącznie ze wszystkimi imionami.

- Po jaką mantykorę rzuciłaś tą klątwę?!

Drgnęła, kiedy po komnacie poniósł się krzyk. W głowie czuła nieprzyjemne łupanie.

Czarny Pan przyglądał się swojej najlepiej wyszkolonej śmierciożerczyni. Nie wiedział tylko, czy jest ona tą najwierniejszą. Ta kobieta potrafiła owinąć go sobie wokół palca, a potem odrzucić w kąt jak starą, nieużywaną zabawkę. Tak z Czarnym Panem się nie robi.

- Crucio!

Dziewczyna wrzasnęła. Voldemort zdziwił się, bo Bezimienna potrafiła znieść tą klątwę bez krzyku. Wiedział to, bo sam sprawdzał za pomocą Cruciatusa wierność każdego nowego śmierciożercy. Wtedy dziewczyna jedynie zaciskała pięści i zęby. Przerwał zaklęcie.

Podszedł do niej i ściągnął z jej twarzy maskę wykrzywioną w smutnym grymasie. Po twarzy Vipery spływała krew, oczy wirowały w szaleńczym tańcu. Pochylił się nad nią. Jej oddech śmierdział alkoholem. Mężczyzna zaklął szpetnie. Połączenie Cruciatusa i alkoholu nie było dobrym pomysłem*.

Machnął różdżką. Pojawiła się przed nim niewielka buteleczka pełna bladoniebieskiego płynu. Niemal siłą wlał go dziewczynie do gardła. Pięć minut później Yennefer ocknęła się.

- Czy teraz powiesz mi, czemu rzuciłaś tą klątwę? Czy ja ci wyglądam na samotną księżniczkę z mugolskich bajek?

- Bella dałaby się pociąć żywcem, bylebyś został Panie jej mężem.

- Ani ona piękna, ani ja śliczny. Czemu rzuciłaś tą cholerną klątwę? Gadaj, do jasnej chimery!

- Żebyś dał chłopakowi czas – powiedziała ważąc słowa. – Żebyś pozwolił mu nauczyć się aportacji i żebyś przestał snuć plany o nieśmiertelności, bo ci się to i tak nie uda. Tylko wampiry mają zapewnioną wieczną egzystencję.

Tym razem oberwała Tormentą. Nie za klątwę, ale za bezczelność. Zastanawiała się, jak mogła być aż tak głupia. Przecież babka Vivian zawsze mówiła, że Magia Słów przestaje działać, gdy wypije się za dużo. Wtedy człowiek nie panuje nad tym co mówi i jednym nieopatrznym słowem mógłby wywołać międzynarodowy konflikt na skalę światową.

Kilkanaście przekleństw później Czarny Pan wypuścił Yennefer ze swoich łap. Oczywiście wiedział, że dziewczyna nie powiedziała mu całej prawdy, ale na razie nie obchodziło go to. Zdawał sobie sprawę, że Malfoy byłaby świetnym szpiegiem jasnej strony, ale w tym wypadku nie wchodziło to w rachubę. Malfoy, mimo iż arystokratka o nienagannych manierach, często kręciła się po Nokturnie i w innych tego typu miejscach. Ponoć nawet włamała się do Ministerstwa, w co był w stanie uwierzyć, bo to ona wprowadziła jego ludzi do Departamentu Tajemnic, a potem, w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła z pola walki.

_____________________

* O ile się nie mylę “Faust” Goethego, ale pewności nie mam. Jeśli się pomyliłam, to przepraszam.

* Cruciatus + alkohol = dużo krwi. Cruciatus działa na zakończenia nerwowe, a alkohol na mózg. Uznałam, że w wyniku złego przekazu informacji (majaki poalkoholowe itp.) mózg otrzymuje złe informacje odnośnie nerwów. Może to doprowadzić nawet do śmierci przez wykrwawienie. Dlatego właśnie nawet Czarny Pan nie stosuje tego sposobu tortur. Po czymś takim człowiek zostaje sparaliżowany, a jego mózg się “lasuje”. Yennefer ma w sobie krew wil i wampirów, dlatego na nią działa to nieco inaczej. Stąd krew.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Marta Potter
post 14.08.2006 05:57
Post #17 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 03.08.2006
Skąd: chicago

Płeć: Kobieta



SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR !!!!!!!!!
tak jestem happy ze mamo nie wyskoczylam przez okno z radosci... no troche przesadzilam no ale co tam.Niezly styl mie ma co ,czytalam twoje HP i BS
suuuppperrr ! a to dla weny: zelka1.gif czekolada.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kedos
post 15.08.2006 19:18
Post #18 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 45
Dołączył: 09.05.2005




Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwykle BOSKIE!!! Widac nie próżnowalas podczas braku neta biggrin.gif


--------------------
Przeczytanie tego zajmie Ci mniej niż 5 sekund życia ;)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Marta Potter
post 17.08.2006 03:55
Post #19 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 03.08.2006
Skąd: chicago

Płeć: Kobieta



a'propos :kiedy next part? a to dla weny: krowki.gif zelka1.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 20.08.2006 19:59
Post #20 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 7
Przysięga


Didi i Dexter siedzieli w pomieszczeniu, które od biedy można by uznać za ich pokój. Pod jedną ze ścian stało rozwalające się, piętrowe łóżko, które trzymało się w całości tylko i wyłącznie dzięki tuzinowi zaklęć. Na wprost były drzwi prowadzące do obskurnej łazienki, a przy oknie stał stary stół, który był już mocno nadżarty przez korniki. Za szafę robiły dwa szkolne kufry magią powiększone od środka. Po kamiennej podłodze biegały myszy i za nic miały sobie obecność ludzi. Na ścianach rósł mech, a w niemal każdym rogu wychodziła pleśń.

Dziewczyna spojrzała na swojego brata. Chłopak patrzył a miejsce, gdzie powinno być okno, ale była tam jedynie wnęka zabita deskami i zasłonięta ciemnoczerwonym kawałem materiału.

- Jak myślisz, kim on jest? Ten, jak mu tam, Furia?

Wzruszył ramionami. Nie miał pojęcia. Wiedział tylko, że on i kilku innych wynajęli pokój w Niebie i kazali przynieść tam dużo alkoholu. Ponoć przez całą noc dochodziły stamtąd niezidentyfikowane odgłosy.

- Opuścili już ten pokój?

- Chyba nie. Jeśli wypili wszystko, co zamówili, to nie zdziwiłbym się, gdyby wybyli dopiero jutro.

Dziewczyna uśmiechnęła się półgębkiem. Doskonale wiedziała, o czym myślał jej brat. Znali się nie od dziś i rozumieli bez słów. Skinęła głową.

Zarzucili na siebie czarne peleryny. Wyszli z pokoju i rzuciwszy kilka zaklęć zabezpieczających ruszyli przed siebie. Przemykali w cieniu, nie chcąc, żeby ktoś ich zauważył. Co prawda byli szczurami, ale to nie zapewniało bezpieczeństwa. Czasami nawet co bogatsi urządzali sobie polowania na takich jak oni. Dzieciaki bez przyszłości, których jedyną życiową perspektywą są kradzieże i morderstwa.

Zatrzymali się przed wejściem do Nieba i rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia. Musieli teraz odpowiednio wszystko rozegrać. Weszli do środka i przez chwilę stali niezdecydowani. Wzrokiem odszukali Lokiego. Wiedzieli, że będzie to dziwnie wyglądało, jeśli oni, zwykłe szczury, podejdą do gladiatora, ale musieli zaryzykować.

- Nie powinniście tu przychodzić – powiedział mężczyzna, zauważając, że bliźniaki siadają po przeciwnej stronie stolika. – Nikt nie powinien wiedzieć, że znamy się prywatnie.

- Może – mruknął Dexter. – Nie rozumiem tylko czemu chcesz ukryć przed wszystkimi fakt, że jesteś naszym ojcem.

- Nie tak głośno – syknął Loki. – Co was tu sprowadza?

- Furia. Musimy wiedzieć, kim on jest naprawdę.

- Po co wam taka wiedza? – zapytał podejrzliwie.

- On wie, jak nazywamy się naprawdę – odezwała się milcząca do tej pory Didi.

Mężczyzna podrapał się po głowie.

- W takim razie idźcie na górę. Powinien być w trzynastce. Tylko uważajcie. Jest z nim Vipera i kapitan Ginger, ze swoim kolegą. Reszty nie znam, ale przypuszczam, że jeśli są razem z nimi to nie należą do grzecznych dzieci.

- Tutaj takich w ogóle nie ma – mruknęła dziewczyna.

Wstała i poszła w stronę schodów. Zaraz za nią powlókł się jej brat.

Loki również zastanawiał się kim jest Furia. Odnosił wrażenie, że już kiedyś spotkał się z tym chłopakiem, nie miał tylko pojęcia gdzie i kiedy.


***


Harry obudził się z olbrzymim bólem głowy. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po pokoju i skrzywił z niesmakiem. Pomieszczenie wyglądało, jakby przeszedł przez nie huragan. Na ścianach ciągle widać było kolorowe plamy po farbie.

Na podwójnym łóżku spała trójka jego przyjaciół. Carmen zwinięta w kłębek opierała głowę na torsie Pabla, z kolei Angelica na jego brzuchu. Sam chłopak miał otwarte oczy i leżał bez ruchu, jakby nie chciał obudzić dziewczyn.

Ginger i Martin wtuleni w siebie zajmowali miejsce pod oknem. Fioletowowłosa miała rozpiętą szatę, a mężczyzna gładził jej plecy, które teraz okryte były jedynie cienkim materiałem bluzki.

Yennefer opierała się o ścianę przy drzwiach. Po jej twarzy spływaly litry potu wymieszanego z krwią. Miała zamknięte oczy i kurczowo zaciśnięte zęby. Jesse’ ego nigdzie nie było widać.

Harry zagłębił się w paczce od Angel. Po pięciu minutach znalazł tam eliksir na kaca. Wypił połowę fiolki i przymknął oczy. Kiedy poczuł, że ból głowy się zmniejsza podniósł powieki. Jeszcze raz obrzucił pomieszczenie uważnym spojrzeniem, chcąc się przekonać, że wcześniej nie miał omamów.

Wyczarował miskę z zimną wodą i szmatką. Powoli podszedł do Vipery i usiadł obok niej. Delikatnie zaczął ocierać z jej twarzy krew. Nie zauważył, że w uchylonych drzwiach stoi dwójka ludzi.

Yennefer ocknęła się. Nieprzytomnym wzrokiem potoczyła dookoła. Spojrzała na Harry’ ego i spróbowała się uśmiechnąć, ale jedyne co jej wyszło to jakiś niewyraźny grymas. W następnej chwili zwymiotowała żółcią i resztkami słodyczy, które nie zostały jeszcze strawione.

Harry trzymał jej długie włosy i zastanawiał się, co mogło stać się Viperze. Raczej wątpił, żeby był to wynik kaca. Kiedy kobieta skończyła wymiotować znowu oparła się o ścianę. Dyszała ciężko, jak po wielomilowym biegu. Przymknęła oczy. Harry podał jej szklankę z Postcruciatusem wymieszanym z wodą. Wypiła, ostrożnie przełykając.

- Może teraz powiesz mi kto cię tak urządził?

- A jak myślisz? – prychnęła. – I tak było wyjątkowo spokojnie.

- Czym?

- Cruciatus, Tormenta, Zaklęcie Noży. Nic specjalnego.

Uniósł brew. Żadne z tych zaklęć nie powodowało krwotoku i wymiotów. Co prawda Zaklęcie noży przecinało skórę, ale nie do krwi.

- Cruciatus w połączeniu z alkoholem powoduje krwawienie. Zwykłego człowieka zabiłoby to na miejscu, ale ja nie jestem człowiekiem. Na wampiry i wile takie coś działa inaczej. Powoduje jedynie ból głowy i wymioty.

- Ale ty jesteś półwampirzycą i ćwierćwilą, więc dostałaś krwotoku, a ja nie znam się na uzdrawianiu. Leż tu i nie ruszaj się.

Wstał i podszedł do łóżka. Obudził Angelicę i podał jej eliksir na kaca. Szetem wyjaśnił jej co się stało, nie wspominając jedynie o tym, kto torturował Yennefer.

W czasie kiedy Angelica i Harry starali się doprowadzić Malfoy do stanu używalności, bliźniaki zastanawiali się, o czym mógł rozmawiać Furia z Viperą. Odsunęli się nieco od drzwi i zaczęli wymieniać między sobą uwagi na temat tego intrygującego ich człowieka. Z pewnością znał ich, ale oni nie mieli pojęcia skąd.

Szeptem zaczęli wymieniać między sobą uwagi na jego temat. Wiedzieli tylko, że jest silny i z jednej strony jest świetnie wyszkolonym wojownikiem, a z drugiej wspaniałym przyjacielem. Dowód tego ostatniego mieli w pokoju obok. Byli tak zaaferowani konwersacją, że nie zauważyli jak do pokoju wchodzi dwóch mężczyzn.

Jeden z nich zatrzymał się przy drzwiach i przez chwilę przysłuchiwał się dwójce nastolatków. W końcu uśmiechnął się i wszedł do środka.

- Zdaje się, że wczoraj nieźle zaszaleliście, skoro te dwa szczury na zewnątrz ciągle zastanawiają się kim jest Furia – powiedział na powitanie.

- Tanatos, miło cię widzieć – z uśmiechem odpowiedział Harry. – Czy te dwa szczury to rodzeństwo z blond czuprynami?

Wampir przytaknął, a Harry zaczął kląć tak, że nawet piraci spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

- Oni i ta gryfońska ciekawość! – warknął wściekle.

Carmen spojrzała na niego ze zdziwieniem. Jej “kuzyn” jeszcze kilka miesięcy temu był taki sam. Chciał wiedzieć wszystko i o wszystkich, a gdy coś przed nim zatajano wpadał w szał. Dlatego nadali mu taki, a nie inny pseudonim. Teraz z kolei pomstował na innych Gryfonów. Pokręciła głową, chcąc oczyścić myśli.

Louis usiadł pod oknem i sięgnął po butelkę wódki, która dziwnym trafem nie była jeszcze opróżniona. Pociągnął z niej zdrowy łyk i uśmiechnął się do Harry’ ego. Przez chwilę z zawziętą miną przeglądał swoją szatę, aż w końcu z satysfakcją wyjął ze środka małe pudełko.

- Wybacz, że nie zdążyłem na twoje urodziny, ale musiałem załatwić pewną nie cierpiącą zwłoki sprawę. Chciałbym ci jednak życzyć wszystkiego najlepszego i pogratulować wejścia w dorosłe życie.

Wampir podał chłopakowi pudełeczko i patrzył, jak Harry z zainteresowaniem ogląda niewielką piramidę.

- Co to? – zapytał po dłuższej chwili młody Potter.

- Nie znam nazwy. Znalazłem to na jakimś targu w Kairze. Ponoć zmienia kolor w zależności od nastroju właściciela, lub osoby, o której w danej chwili myślisz.

- Czemu akurat to? – zapytał po chwili milczenia chłopak.

- Bo ładnie wyglądało – mruknął mężczyzna.

Krytycznym wzrokiem obrzucił Yennefer. Potem spojrzał na zegarek, który zawsze nosił na ręce.

- My już pójdziemy – mruknął Jesse. – Rodzice mojego stadka będą się martwić, jeśli nie odstawię ich do domu.

Wyciągnął z kieszeni paczkę po papierosach i kazał pozostałej trójce dotknąć świstoklika. Oczywiście najpierw wszyscy się ze sobą pożegnali.

Kilka minut później Louis był na tyle uczynny, że stworzył świstoklik, który zabrał wszystkich do mieszkania Malfoy. Harry już wcześniej został poinformowany, że musi spakować najpotrzebniejsze rzeczy i udać się na Pokątną. Na początku nie rozumiał po co, ale szybko został uświadomiony, że należało wyrobić mu papiery na teleportację, a chłopak nie mógł iść do ministerstwa w towarzystwie wampira, przedstawicielki rodu Malfoy, kapitana piratów, czy nawet Martina, bo ten był poszukiwany listem gończym. Jesse też odpadał, bo nie był wtajemniczony w niektóre sprawy.


***


Draco Malfoy krążył po pokoju i co chwilę rzucał wściekłe spojrzenia w stronę listu. Przez ten kawałek pergaminu przez całą noc nie mógł zmrużyć oka, a na dodatek z samego rana został ściągnięty z łóżka i zmuszony do zrobienia eliksiru na poparzenia. Z powodu nieprzespanej nocy jego umysł pracował na zwolnionych obrotach i coś, co w założeniu miało być eliksirem wybuchnęło w pokazowy sposób.

Teraz Snape opuścił swój dom nakazując Draconowi nie opuszczać pokoju i porządnie wypocząć, bo jeżeli chłopak nadal będzie tak rozkojarzony, to nie będą mogli przejść dalej i Draco może sobie nie poradzić w siódmej klasie na zajęciach z eliksirów. Malfoy oczywiście wiedział, że nie jest najlepszy w ważeniu mikstur i zdawał sobie sprawę, że już nawet szlama Granger wie o tym więcej, ale za nic by się do tego nie przyznał.

Ze złością kopnął krzesło, które przewróciło się i przeleciała kilka metrów w tył. Nie rozumiał, co babka Vivian chciała mu przekazać pisząc ten… ten cholerny list! I dlaczego nie mógł otworzyć tej skrzynki?

Szkatułka również wydawała mu się dziwna. Wiedział, że pentagram z dwoma ramionami skierowanymi ku górze to symbol używany przez satanistów, nie tylko tych mugolskich, ale także czarodziejów. Z kolei nie miał pojęcia co oznacza pentagram z jednym ramieniem skierowanym ku górze. Nie wiedział też, co symbolizowała błyskawica i jeszcze te róże… Musiał się tego dowiedzieć i to jak najszybciej. Kiedy Snape wróci, poprosi go o możliwość skorzystania z biblioteki.

Tymczasem położył się na łóżku. Jego myśli zaczęły swobodnie dryfować pod powierzchnią świadomości.

Zastanawiał się, jak to będzie, kiedy już oficjalnie zaręczą go z Pansy. Nie lubił jej, ale teraz będzie musiał jej bronić. Dziewczyna nie należała też do pięknych. Miała twarz mopsa i okropną fryzurę. W dodatku była płaska jak deska. Pod tym względem nawet Granger była lepsza. Miała idealną figurę i ładną buzię. Włosy pozostawiały wiele do życzenia, ale jeśliby poszła do jakiegoś fryzjera to z pewnością dałoby się je uratować. Nie mówiąc już o tym, że miała śliczne, czekoladowe oczy.

Skarcił się w duchu. Nie powinien w ten sposób myśleć o Granger. Przecież to tylko szlama. Podgatunek, który nie powinien istnieć. Tacy jak oni nie zasłużyli na miano czarodziejów. Powinni być wytępieni, a jeśli nawet nie to trzymani w jakichś rezerwatach. Tym bardziej nie chciałby, aby przyjmowano takich do szkół. Ale czy na pewno? – zapytał cichu głosik w jego głowie. Na pewno, Draco był tego pewien. To przez szlamy polowano na czarownice. Przez takich degeneratów.

Zamknął oczy, wreszcie zapadając w sen.


***


Harry przemierzał ulicę Pokątną, czując na sobie ciekawskie spojrzenia przechodniów. Nic dziwnego, skoro ubrany był w czarną szatę z dużym kapturem nasuniętym głęboko na twarz. Sam ten fakt nikogo nie dziwił, ale jeśli wziąć pod uwagę, że na plecy zarzucony miał zwykły plecak, to naprawdę musiał wyglądać komicznie.

Yennefer, owinięta wokół jego nadgarstka i zabezpieczona zaklęciem kameleona rzuconym przez Louisa, zasyczała cicho każąc Harry’ emu skręcić na Nokturn.

Chłopak szedł ciemną uliczką przez kilkanaście minut, zgodnie z poleceniami Vipery. Zatrzymał się przed wejściem do Nieba. Wziął kilka głębszych oddechów i pchnął drewniane drzwi. Wszedł do środka i rozejrzał się w poszukiwaniu Lokiego. Zobaczył go siedzącego w najdalszym i najbardziej zacienionym kącie sali. Chłopak powolnym krokiem podszedł do mężczyzny.

- Witaj, gladiatorze – powiedział dosiadając się do jego stolika. – Dobrze się z tobą walczyło.

Loki podniósł głowę i przez chwilę przyglądał się swojemu rozmówcy. Widział kilka rzemyków oplatających jego szyję. Widział niesamowicie zielone oczy patrzące na niego z wyczekiwaniem. Te oczy, tak nieziemsko zielone… Kiedyś już je widział.

- Nawzajem. Czego tu szukasz?

- Didi i Dextera.

- Czego od nich chcesz?

Harry zastanowił się przez chwilę.

- Problemem nie jest to, czego chcę ja, ale to, czego chcą oni – powiedział filozoficznie. – Gdzie ich znajdę?

- W Domu, przy piątej alei. Powiedz, że przysłał cię Loki. Kim jesteś? – zapytał, gdy nieznajomy wstawał z krzesła.

- Nie pytaj o to, kim jestem, lecz o to, kim się stanę.

- Kim się staniesz?

- Przeklętym, gdy wykonam zadanie. Potępionym, gdy zemsta stanie się mym imieniem – wyszeptał.

Nie czekając na reakcję mężczyzny odwrócił się na pięcie i wyszedł z lokalu. Uśmiechnął się w duchu, gdy Yennefer syknęła, że chłopak stanął na drodze do zostania świetnym aktorem. Kierując się poleceniami Vipery szybko znalazł odpowiedni budynek. Niespiesznym krokiem wszedł do środka.

Miejsce to przyprawiało go o dreszcze. Za bardzo przypominało mu to o pobycie w Wężowym Grodzie. Na ścianach rósł grzyb, a na podłodze zamiast dywanu mech. Harry uśmiechnął się półgębkiem. Nic dziwnego, że mieszkańców tego przybytku nazywano szczurami. W pełni zasługiwali na to miano.

Wszedł do obskurnego pomieszczenia, w którym jedynymi meblami było rozwalające się, piętrowe łóżko. Drzwi za nim zamknęły się z cichym trzaskiem. Chłopak rozejrzał się po pokoju. Mruknął coś niewyraźnie. Wolał nigdzie nie siadać.

Po chwili do pomieszczenia weszła dwójka szczurów. Ze strachem spojrzeli na Harry’ ego.

- Zamknijcie drzwi – mruknął cicho Harry. – Mamy mało czasu…


***


Tymczasem Loki zastanawiał się, o co mogło chodzić temu dziwnemu osobnikowi. Miał świadomość, że takich słów nie wypowiada się ot tak, dla zabawy. Tylko nieliczni odważyli się powiedzieć tak wiele mówiącą kwestię, a ci, którzy to zrobili nie dożyli następnego dnia. Dlatego lepiej byłoby dla dzieciaka, gdyby zniknął na jakiś czas. Dla niego z resztą też. Zbyt dużo ludzi widziało go rozmawiającego z Furią.

Wstał z krzesła i zszedł do podziemi. Szybko znalazł swoją kwaterę i spakował kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Założył długi, szary płaszcz i zdeportował się z cichym trzaskiem. Anioły powinny wiedzieć, co się teraz szykuje.


***


Dominik patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Nie chciał wierzyć w to, co przed chwilą usłyszał od Furii. Jakim niby cudem ten koleś miałby być Harrym? A właściwie jakim cudem Harry miałby być nim? To się kupy nie trzyma!

Carol milczała. Od czasu do czasu spoglądała na swojego brata lub Furię. Właśnie tak zaczęła go nazywać, bo na Pottera to on zdecydowanie nie wyglądał. Był zbyt dobrze wyszkolony w walce i zbyt dobrze znał nokturński slang.

- Więc chcesz, żebyśmy cię kryli? – zapytała przerywając niezręczną ciszę. – Żebyśmy wszystkim naokoło mówili, że Potter swoje wakacje spędził na Nokturnie? Czy ci do reszty odbiło?!

- Słuchaj, złotko. Lubię cię, naprawdę cię lubię, ale nie zmuszaj mnie, żebym cię zabił. Jedna Avada i po sprawie.

Spojrzała na niego zszokowana. Była przyzwyczajona do tego, że jej grożono, ale nigdy nie przypuszczała, że można to powiedzieć z tak miłym uśmiechem. Gdyby nie była wyczulona na punkcie gróźb, pomyślałaby, że Furia żartuje.

- Ministerialne pieski by cię udupiły – warknął Dominic. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek przyjdzie mu to powiedzieć Harry’ emu.

- Oni guzik mogą, a nawet gdyby dobrali mi się do tyłka, to wyszedłbym z pierdla szybciej, niż powiedziałbyś Quidditch. Mam znajomych, bardzo wpływowych znajomych i lepiej, żebyście ich nie drażnili. Wrogowie naszych wrogów są naszymi przyjaciółmi, czy jak to tam szło.

Bliźniaki spojrzeli na siebie nic nie rozumiejąc. Czyżby ich niegdysiejszy przyjaciel, a obecny zleceniodawca kombinował jakąś bijatykę? Jeśli tak, to dobrze trafił, bo Didi i Dexter byli chyba jedynymi szczurami, które skończyły Hogwart i wiedziały o magii więcej niż przeciętny mieszkaniec Domu czy kanałów.

- Co mielibyśmy robić? – zapytała niechętnie Carol. Nie uśmiechała jej się perspektywa bliskiego spotkania z Aurorami, a Harry najprawdopodobniej właśnie tego będzie potrzebował.

- Znajdźcie mi Mundungusa Fletchera i jakby co, to siedziałem tu przez cały miesiąc. A naszej rozmowy nie było.

- W życiu nie ma nic za darmo – mruknął Dominik.

Harry przytaknął. Już wcześniej został poinformowany, że na Nokturnie za wszystko się płaci. Nawet za życie, a to ostatnie miało wysoką cenę.

- Czego żądacie w zamian za pomoc?

Dominik i Carol wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Coraz bardziej prawdopodobne wydawało im się, że Potter spędził połowę swoich wakacji na Nokturnie, albo w innym, równie uroczym miejscu.

- Potrzebujemy lepszej chaty – odezwała się w końcu Didi. – To nie musi być nic wielkiego. Wystarczy, że nie będzie tam pleśni i mchu.

- A mnie przyda się robota. Może i jesteśmy szczury, ale chcielibyśmy się stąd wyrwać.

Harry zastanowił się przez chwilę. Istniała szansa, że za jednym zamachem uda mu się załatwić i jedno i drugie.

- Znacie się na eliksirach i magicznych zabawkach? – zapytał w końcu. – Rozumiecie, ulepszenie mugolskiej broni i innych takich.

- To działka Dextera – stwierdziła po namyśle Didi. – On się zna na takich rzeczach. Ja wolę rozmawiać z ludźmi i załatwiać składniki.

Harry przytaknął. Wyjaśnił, że być może znalazł idealne rozwiązanie tej sprawy, ale nie ma jeszcze stuprocentowej pewności, więc niczego nie może obiecać. Jeśliby jednak nie dał rady załatwić tego, czego chcieli to obiecał dać im dwa tysiące galeonów. Za takie pieniądze mogliby mieć nie tylko nowe mieszkanie i to całkiem dobrze wyposażone, ale także zacząć nowe życie.

Zgodzili się. W końcu nie odrzuca się propozycji wartej taką fortunę.

- Przyjemnie robić z tobą interesy. –Dexter uśmiechnął się.

Harry jedynie mruknął coś niewyraźnie. Cała trójka opuściła Dom i ruszyła na poszukiwania Kanciarza.


***


Fletcher siedział w kryjówce Kanciarzy. Jak zwykle śmierdziało od niego tanim winem. Ubrany w brudne szaty nie wyróżniał się niczym spośród kilkunastu podobnych mu ludzi. Choć nie tylko, bo mężczyzna wiedział, że były tu też wampiry, ghule, wilkołaki a nawet strzygi. Na Nokturnie nikt nie pytał o rasę.

Ci ludzie, jeśliby tylko ich zjednoczyć stanowiliby jedną z najlepszych armii, ale Dumbledore nie ufał dzieciom Nokturnu. Twierdził, że to miejsce jest siedliskiem zła wszelakiego. Dung czasami zastanawiał się, czy Albus aby nadaje się na wielkiego przywódcę rewolucji. Mężczyzna może i był tylko drobnym złodziejaszkiem, ale ślepy ani głupi nie był. Widział, że szykował się przewrót. Nie był tylko pewien, czy na lepsze, czy na gorsze.

Jego rozmyślania przerwało przybycie najmniej spodziewanych gości. Dwójka przerażonych szczurów trzymana w silnym uścisku Devila i mężczyzna w czarnej szacie, patrzący na najsilniejszego z Kanciarzy z chęcią mordu w oczach. Zielonych oczach, tak znajomych, że Dungowi zebrało się na mdłości. Gorączkowo zastanawiał się, co tu robił ten dzieciak. Bo, że był to Potter nie było wątpliwości.

- Puść ich, Devil – mruknął Dung. – To przyszli gladiatorzy, a jeśli zadają się z tym młodzieńcem, to znaczy, że mają potężnych przyjaciół. Nie chciałbym później zbierać twoich szczątków z koji.

Devil niechętnie puścił szczury. Nie lubił tych bachorów. Tacy jedynie przeszkadzali w wykonywaniu roboty.

Dung rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszyscy zajęci byli swoimi sprawami. Głównie snem, chociaż znalazło się kilku amatorów pokera, czy gry w kości. Usiedli przy stole. Fletcher z wyczekiwaniem spojrzał na przybyszy.

- No? Ktoś raczy mi wytłumaczyć, co tu się dzieje? I co ty tu robisz? – oskarżycielskim gestem wskazał Harry’ ego. – I gdzie masz bryle?

- Przeżytek – mruknął Harry. – Mam soczewki.

Dung pokiwał głową. To by się zgadzało, tylko, co na Merlina Potter robił w tej okolicy? Nie powinno go tu być. Zdecydowanie. To nie było miejsce, dla dzieci. Sfrustrowany mężczyzna nawet nie zauważył, że zaczął mówić na głos.

Harry uśmiechnął się pobłażliwie. Przestał być dzieckiem już w chwili, kiedy opuścił Wężowy Gród.

- Trzeba mieć znajomości, Dung. Poza tym, byłem tu bezpieczny. Skoro nawet Drops nie umiał mnie znaleźć, to znaczy, że mogę tu przebywać.

- Ale dlaczego cię nie widziałem?

- Bo był u nas – wtrąciła Carol. – Reszty nie musisz wiedzieć.

- Dokładnie – przytaknął Harry. – Teraz zabierz mnie do kwatery. Tylko najpierw musimy ustalić, gdzie mnie znalazłeś. Raczej nie powiemy im, że cały czas włóczyłem się po Nokturnie.

- A może powiesz, że byłeś u nas? I tak nikt nie wie, kim są nasi biologiczni rodzice. A ci, którzy byli opiekunami od dawna nie żyją. Poza tym, nawet Dumbledore nie wie, że mieszkaliśmy na Nokturnie.

Vipera zasyczała z aprobatą. Podobał jej się ten pomysł. Z doświadczenia wiedziała, że szczury nie dadzą się złapać Aurorom, a nawet jeśli, to prędzej popełnią samobójstwo niż zdradzą przyjaciół. Co prawda sojusze tutaj były delikatne i niestabilne, ale należało żyć w zgodzie ze wszystkimi.

Dung zastanawiał się, gdzie tak naprawdę przebywał Harry. Wiedział, że dzieciak nie powiedział mu wszystkiego, ale nie wypytywał. Lata życia na Nokturnie nauczyły go, że nie zawsze warto wiedzieć więcej niż inni. Co prawda ciekawość go zżerała, ale starał się nie zadawać głupich pytań. Podejrzewał, że chłopak i tak nic by mu nie powiedział.

Mundungus w ciągu swoich kilkudziesięciu lat życie widział już wiele i wiele słyszał. Niemniej jednak zdziwiła go jedna rzecz. Po Nokturnie poszła plotka, że w Koloseum pojawił się ktoś, kto był w stanie pokonać Nieśmiertelnych, jak ludzie mówili na wilkołacze rodzeństwo. Ponoć byli oni najlepsi i nigdy nie przegrali żadnej walki. Dunga zastanowił fakt, że osobnik, który brał udział w tej walce był łudząca podobny do Pottera.


***


Zdenerwowany Loki stał pod drzwiami zrobionymi ze szczerego złota. Przestępował z nogi na nogę nie mogąc doczekać się audiencji. W tym miejscu był co prawda tylko raz, ale wolał nie wspominać tamtej wizyty.

Drzwi uchyliły się ze skrzypieniem nie naoliwionych zawiasów. Loki zastanawiał się, czy często zdarzają się takie przypadki jak on. Nosferatu z ludzką duszą. Ostrożnie przekroczył próg, wiedząc, że pośpiech nie był mile widziany.

Stanął przed wielką ławą, za którą siedziało trzynaście wampirów. Sześć kobiet po prawej i sześciu mężczyzn po lewej, a na środku On. Gladiator nie wiedział kim On był naprawdę. Nie wiedział też, czy to, co o nim mówiono jest prawdą. Ponoć był on najstarszym żyjącym wampirem. Kiedy słyszało się jego archaiczny sposób wyrażania można było w to uwierzyć.

Opuścił głowę i opadł na prawe kolano. Rękę przyłożył do serca i czekał. Nie mógł zaczynać rozmowy, to Trzynastu musiało rozpocząć. Nieposłuszeństwo i nie przestrzeganie rytuałów było karane śmiercią.

- Coś cię trapi, nasz przyjacielu. Twa ludzka dusza szaleje ze strachu, a twe serce rwie się do walki. Cóż spowodowało u ciebie tak wielkie wzburzenie?

Loki uśmiechnął się lekko na dźwięk Jego głosu. Był ciepły i przyjemny, sprawiał wrażenie miłego i sympatycznego, jednak Loki wiedział, że to tylko pozory.

- Masz rację, Panie mój. Ludzie szykują się do wojny. Ministerstwo z Dumbledore’ em na czele szaleje; Ten, Którego Imienia Nie wolno Wymawiać przyczaił się gdzieś, ale jestem pewien, że już niedługo zaatakuje. – Przerwał, żeby zaczerpnąć oddech. – Spotkałem też dziwnego osobnika…

- Wiemy o twoim spotkaniu z człowiekiem – przerwała mu jedna z kobiet.

- Wiemy też, że mówił prawdę. To chłopiec, obdarzony mocą. Chłopiec, który będzie w stanie pokonać tyrana jego własną bronią, ale najpierw będzie musiał zrozumieć, kim on sam jest w tym rozdaniu – odezwał się jeden z mężczyzn.

- Zazwyczaj byliśmy neutralni – podjął On, - ale teraz nadszedł czas zmian. Nasze rumaki pragnął krwi i dostaną ją. Idź, Loki, synu człowieka. Idź do podobnych sobie i pilnuj ich, bowiem my nie mamy tam wpływów. Idź i nie pozwól krzywdzić niewinnych, synu człowieka.

Loki wyszedł. Zastanawiał się, o czym mówiła Trzynastka. Coś czuł, że nadchodzące zmiany będą prawdziwą rewolucją.


***


Mundungus Fletcher z niepokojem spojrzał na swojego towarzysza. Wiedział, że chłopak nie chciał wracać do tego domu, który przywodził na myśl tyle wspomnień. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Harry po miesięcznej nieobecności postanowił wrócić.

- Spokojnie, Dung – mruknął Harry. – Ufam, żiż nie zdradzisz, że na Nokturnie nie bywałem.

- Nie archaizuj – prychnął Kanciarz. – W życiu nie ma nic za darmo.

- Dam ci tysiąc galeonów, jeśli będziesz trzymał mordę na kłódkę.

- Wystarczy, że powiesz mi, gdzie szlajałeś się przez ten miesiąc.

- Tego jednego nie mogę ci dać.

- W takim razie chcę dwa tysiące.

- Tysiąc pięćset i ani knuta więcej.

Dung zastanowił się przez chwilę. Na Nokturnie za wszystko się płaciło, a skoro spotkał Pottera na Nokturnie to mogliby uznać to za transakcję wiązaną. Coś za coś. W tym wypadku milczenie za mieszek złota.

- Umiesz się targować dzieciaku – westchnął teatralnie. – Pary z gęby nie puszczę.

- Trzymam za słowo. Kasę dostaniesz jak tylko załatwię kilka spraw.

Nie czekając na reakcję Dunga wszedł do Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. W domu panowała senna cisza. Potter zatrzymał się w korytarzu i poczekał na Kanciarza. Przepuścił go przodem i dopiero potem zrobił kilka kroków na przód. Kiedy ostatni raz Harry patrzył na zegarek dochodziła trzecia po południu, a od tego czasu minęły co najmniej dwie godziny, więc wszyscy powinni tu być. Zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że była sobota.

Fletcher skierował się do kuchni. Dochodziły stamtąd ciche odgłosy prowadzonej rozmowy. Harry dałby sobie rękę uciąć, że było to zebranie, ale wolał się o to nie zakładać. Równie dobrze mogła to być zwykła kolacja, jedzona w gronie rodziny. W dodatku w pobliżu nigdzie nie widział młodych Weasleyów, którzy przecież nie odpuszczą żadnej okazji, żeby móc coś podsłuchać. Kanciarz otworzył drzwi i wszedł do środka. Kilka kroków za nim powędrował Harry.

Wszyscy natychmiastowo zamilkli. Młodzież rzucała ukradkowe spojrzenia w stronę gości. Pani i pan Weasley wyciągnęli różdżki, to samo zrobił Alastor.

- Kogoś sprowadził, Dung? – podejrzliwie zapytał były Auror.

- Nie mógł nikogo sprowadzić, bo dom jest pod Fideliusem – mruknął, jakby od niechcenia Harry. – Czyżbyście mnie już nie poznawali? Aż tak się zmieniłem? – zapytał złośliwie.

Ściągnął z głowy kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna twarz w okrągłych okularach. Harry źle się w nich czuł. Przez ten miesiąc zdążył się przyzwyczaić do noszenia soczewek.

Hermiona pisnęła i skoczyła na Harry’ ego prawie zwalając go z nóg. Wcisnęła głowę w zagłębienie jego szyi i ścisnęła tak mocno, że chłopak syknął z bólu. Tak to jest, kiedy leczy cię pijany uzdrowiciel. Dziewczyna zmarszczyła brwi i odsunęła się od przyjaciela. Wzięła kilka oddechów i zmarszczyła brwi jeszcze bardziej.

- Piłeś – bardziej stwierdziła niż zapytała.

- Świętowaliśmy dorosłość – westchnął. – Wolisz nie wiedzieć – dodał nieco ostrzej, gdy dziewczyna otwierała usta by zadać kolejne pytanie.

Państwo Granger z zainteresowaniem patrzyli, jak jej córka rzuca się temu młodemu mężczyźnie na szyję. Nie wiedzieli kim on był, ale domyślali się, że jest przyjacielem ich córki. Tylko dlaczego Ron, chłopak Hermiony, nie robi żadnych scen? Czyżby znał tego młodzieńca? Przecież dokładnie pamiętali co się stało, gdy tydzień temu do Hermiony przystawiał się jeden z bliźniaków.

Ron przez chwilę siedział nieruchomo, aż w końcu zerwał się i rzucił na czarnowłosego. Nie obchodziło go, co w tej chwili pomyślą państwo Granger. Liczyło się tylko to, że jego przyjacielowi nic się nie stało. Że jest cały i zdrowy, i że stoi tu przed nim.

Ginny poszła w ślady brata. To samo zrobiła pani Weasley. Obie cieszyły się, że chłopakowi nic nie jest.

Gdy wszyscy oderwali się od niego chłopak wziął kilka głębokich oddechów. Rozmasował sobie żebra i starając się nie krzywić usiadł przy stole. Spojrzał po twarzach zgromadzonych i odezwał się cichym, zmęczonym głosem.

- Wróciłem tylko po to, żeby zrobić licencję na aportację i odebrać akt własności placu w Dolinie Godryka. Gdzie są bliźniaki? Mam do nich sprawę.

- Pracują w sklepie – odpowiedziała pani Weasley. – Udoskonalają jakieś swoje wynalazki.

Na kilka minut zaległa cisza. Nikt nie wiedział, co mógłby powiedzieć.

- Zjesz coś, Harry? Właśnie miałam szykować kolację – zapytała pani Weasley.

- Z chęcią – odpowiedział z uśmiechem Harry.

Alastor cały czas patrzył na chłopaka. Były auror wiedział, że dzieciak skrywa wiele tajemnic, a on, jako jeden z najlepszych aurorów musiał się tego dowiedzieć.

Po kolacji Harry został zaciągnięty do pokoju Rona. Wszyscy koniecznie chcieli wiedzieć, gdzie chłopak przebywał przez ostatni miesiąc. Harry jedynie uśmiechał się delikatnie. Co chwilę jego oczy błyskały rozbawieniem, kiedy słuchał komentarzy Vipery.

- Przygotowywałem się do zawodów – westchnął Harry. – Więcej wiedzieć nie musicie, a nawet nie powinniście. Teraz dajcie mi spokój, chciałbym się wyspać.

Ron, Ginny i Hermiona wymienili między sobą zaniepokojone spojrzenia, ale opuścili pokój. Chłopak zatrzymał się przed drzwiami i przyłożył ucho do ich powierzchni. Usłyszał jedynie niezrozumiały syk.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 20.08.2006 20:02
Post #21 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. Pomieszczenie to urządzone było w archaicznym stylu. Na ścianach wisiały ciężkie, ręcznie tkane gobeliny, a na podłodze rozłożony był czerwony dywan. Okna zasłonięto bordowymi zasłonami. Na środku sufitu wisiał duży, złoty żyrandol. Meble zrobione były z mahoniu.

Jego rozmyślania przerwało pojawienie się w kominku głowy Alastora.

- Wrócił.

Auror powiedział tylko jedno słowo, ale Dumbledore wszystko zrozumiał.

Wstał z zajmowanego przez siebie fotela. Spojrzał na zegar. Dochodziła siódma. Zgasił ogień płonący w kominku i zdeportował się z cichym trzaskiem.

Wylądował w ciasnym zaułku nieopodal Grimmuald Place. Rozejrzał się dookoła. W stercie śmieci leżał pijany mężczyzna, który patrzył na Dumbledore’ a bezmyślnym wzrokiem. Albus zignorował go. Przypuszczał, że człowiek ten jest tak bardzo pijany, że jego nagłe pojawienie się zostanie uznane za kolejny wymysł zmęczonego umysłu.

Przeszedł kilkadziesiąt metrów dzielące go od domu numer dwanaście. Wszedł do środka i skierował swe kroki do kuchni. Przywitał się z wszystkimi obecnymi i pytającym wzrokiem spojrzał na Alastora.

- Jest na górze. Młodzi Weasley’ owie i panna Granger są razem z nim.

- Zauważyliście jakieś niepokojące zmiany? – zapytał Albus.

- Prócz tego, ze śmierdział jak cysterna wódki? – zapytał retorycznie Moody. – I jeszcze to, że przypałętał się do Dunga na Nokturnie. Poza tym nic.

Albus opadł na krzesło i schował twarz w dłoniach. Stracił chłopaka, ale może istniała jeszcze szansa na jego odzyskanie? Może jeśli?… Tak to chyba dobry pomysł. Musi tylko zwołać wszystkich członków Zakonu. Szybko wydał odpowiednie dyspozycje. W tym czasie na dół zdążyła zejść młodzież.

Godzinę później wszyscy Zakonnicy siedzieli w salonie i z napięciem patrzyli na dyrektora. Przyszła nawet Tonks z Billym, ale chłopiec usnął i teraz leżał na sofie z głową na kolanach Aurorki.

Ron wszedł do pomieszczenia. Był blady i trzęsły mu się ręce.

- Ja tam nie pójdę – wyjąkał. – On mnie chciał zabić!

Charlie westchnął teatralnie. Jego najmłodszy brat zawsze lubił przesadzać. Rudowłosy wstał i opuścił pokój. Wszedł po schodach i stanął przed drzwiami prowadzącymi do pokoju Rona, w którym obecnie rezydował Harry. Wziął kilka głębszych oddechów. Jeśli to, co mówił Dung było prawdą, to Weasley wolał nie ryzykować własnej głowy.

Ostrożnie przekroczył próg sypialni i zatrzymał się tuż przy drzwiach. Harry leżał na łóżku. Mężczyzna podsunął sobie krzesło i usiadł tuż przy drzwiach. Przez chwilę przyglądał się chłopakowi, ale nie zauważył niczego podejrzanego. Może prócz tego, że chłopak miał na sobie ubranie.

Vipera cały czas obserwowała drzwi. To ona ostrzegła Pottera przed zbliżającym się Ronem. Teraz również zasyczała cicho mówiąc Harry’ emu, że przy drzwiach siedzi kolejny rudzielec.

Harry otworzył oczy i dyskretnie rozejrzał się na boki. Charlie.

- Cześć Charlie – mruknął siadając na łóżku. – Chciałeś coś?

Smoker obrzucił chłopaka zaciekawionym spojrzeniem. Widać było, że Harry dużo czasu spędził ćwicząc. Gdyby Charlie był dziewczyną zapewne uważałby Pottera za ósmy cud świata.

- Dumbledore przyszedł. Chciałby z tobą porozmawiać. To chyba coś ważnego, bo wezwał wszystkich Zakonników.

Harry wymamrotał coś niewyraźnie. Wstając zachwiał się lekko. Szybko jednak złapał równowagę i uśmiechnął się do rudzielca.

Mężczyzna przepuścił chłopaka, a sam poszedł za nim. Dopiero teraz zauważył, że z cholewy lewego buta wystaje rękojeść noża lub sztyletu. Również bluza chłopaka układała się w taki sposób, jakby coś podłużnego było przełożone przez plecy. Charlie wolał nie pytać, co chłopak robił przez ostatni miesiąc. Czuł jednak, że Dumbledore nie odpuści i koniecznie będzie chciał dowiedzieć się wszystkiego.

Weszli do salonu. Harry skinął wszystkim i usiadł na jedynym wolnym fotelu. Po jego lewej siedział Snape, a po prawej rozsiadł się Dung.

Dumbledore przez chwilę milczał. Uważnie przyglądał się Harry’ emu, ale chłopak sprawiał wrażenie znudzonego.

- Chciałbym wszystkim coś zakomunikować. Jak widzicie, Harry wrócił. Cieszę się z tego ogromnie.

Od strony Harry’ ego dało się słyszeć ciche prychnięcie, szybko zamaskowane kaszlem.

- Chciałbym dowiedzieć się, gdzie Harry przebywał. Czy mógłbyś nam to powiedzieć?

- U znajomych – odpowiedział natychmiast Harry. Dominik i Carol, bliźniaki. W tym roku skończyli Hogwart. Gryfoni.

Albus skinął głową. Nie podobało mu się, że Harry przebywał u nieznanych mu praktycznie ludzi, którzy wzięli sobie za cel dorównać bliźniakom Weasley. Nie mógł jednak nic zrobić, bo te dzieciaki nie były notowane, a Harry’ emu najwyraźniej odpowiadało ich towarzystwo.

- Chciałbym ci życzyć Harry wszystkiego najlepszego z okazji siedemnastych urodzin – powiedział Dumbledore. Dobrotliwy uśmiech nie schodził z jego twarzy, a w oczach dało się zaobserwować wesołe ogniki.

Harry pokiwał głową, ale nie odwzajemnił uśmiechu.

- Zdaje się, że miał pan coś ważnego do przekazania – przypomniał.

- A tak, tak, oczywiście – mruknął Dumbledore. – Udało nam się znaleźć testament Syriusza, a właściwie to on nas znalazł.

Harry spojrzał na mężczyznę z zainteresowaniem. Oparł łokcie na kolanach.

Zgodnie z ostatnią wolą Syriusza dom przy Grimmuald Place 12 miał należeć do Harry'’ego i Remusa. Tak samo jak skrytka w banku Gingota, która miała zostać podzielona pomiędzy rzeczoną dwójkę. Motocykl, którym aktualnie zajmował się Hagrid miał zostać przekazany Harry’ emu. To wszystko.

Potter skinął głową i wstał. Spojrzał po wszystkich zgromadzonych. Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Zapadał zmierzch. Sąsiedzi zaganiali dzieci do domu, bezpański pies grzebał w śmietniku.

- Tylko tyle zostaje po człowieku? – zapytał cicho. – Kreska między datą narodzin i datą śmierci, kawałek pergaminu, na którym zapisało się swój majątek?

- Są jeszcze wspomnienia – wtrącił pan Granger.

- Wspomnienia z czasem blakną. Zacierają się i my nic na to nie możemy poradzić. Teraz pamiętamy, a co będzie za dziesięć, dwadzieścia lat? Czy nasz dzieci będą znały naszą historię?

Chłopak nie oczekiwał odpowiedzi. Cały czas patrzył na czarnego, wychudzonego wilczura, który z rozpaczą próbował zdobyć coś do jedzenia.

Vipera syknęła cicho. Nie pocieszała Harry’ ego. Nie była najlepsza w te klocki.

- Nie chcę jego pieniędzy. Zrzekam się ich na rzecz Arthura Weasleya. – Milczał przez kilka minut. – Dom. Dom jest tam gdzie serce twe, czyli tu. Chciałbym jednak zobaczyć Dolinę Godryka.

- Zabiorę cię tam – obiecał Lupin. – Jutro.

Harry skinął. Z opuszczoną głową wyszedł z pomieszczenia i poszedł do pokoju, w którym aktualnie rezydował Hardodziób. Ukłonił się. Zwierzę przez chwilę przyglądało mu się z zainteresowaniem, aż w końcu ugięło przednie nogi. Harry odetchnął i podszedł do hipogryfa. Podrapał go po łbie i usiadł pod ścianą.

Po jego policzkach spływały wielkie łzy. Myślał, że już się z tego wyleczył. Myślał, że już nie będzie płakać na każdą wzmiankę o rodzicach i Syriuszu, ale wystarczył jeden pergamin zapisany drobnym pismem Łapy, żeby chłopak się rozkleił.

- Płacz – syknęła Vipera. – Czasami dobrze jest wylać z siebie smutki. Krzycz, jeśli musisz. Niech złość znajdzie ujście.

I Harry krzyczał. Krzyczał tak, jak jeszcze nigdy w życiu. W krzyku tym zawarta była cała jego rozpacz i złość. Wszystkie uczucia, jakie do tej pory nim targały, a które w sobie dusił.

Hardodziób jakby wiedział, o co chłopakowi chodzi. Dołączył się do tego śpiewu potępionych. Kopytami bił o ziemię, skrzydła wściekle machały tłukąc o ściany.

Obaj tęsknili za czymś, czego już nigdy nie mieli zobaczyć. Obaj pragnęli zemsty. Teraz nie było tu człowieka i zwierzęcia. Były tylko dwie, pogrążone w smutku, rozszalałe żądzą zemsty bestie.

Harry opadł na kolana i zapłakał. Wtulił się w pióra hipogryfa i przymknął oczy. Spod jego powiek ciągle wypływały łzy, ale teraz już się nimi nie przejmował. Pozwalał im cieknąć. Yennefer miała racje. Tamowane emocje potrafiły niszczyć bardziej niż cokolwiek innego.

Nie obchodziło go, że na dole słyszeli jego wrzask.

Pani Weasley z niepokojem spojrzała na drzwi, za którymi kilka sekund wcześniej zniknął Harry.

- Nic mu nie będzie – powiedział spokojnie Cherlie. – Pozłości się i przestanie.

Severus obserwował wszystko spod opuszczonych powiek. Dla postronnego obserwatora wyglądał, jakby zapadł w drzemkę, ale tutaj nikt tak nie sądził. Snape zastanawiał się, czy Potter nie kłamał. Kiedy zauważył rękojeść baselarda miał już mgliste podejrzenia, co do towarzystwa, w jakim obracał się Potter. Teraz, kiedy chłopak zaczął wyć jak potępieniec rodem z mugolskiego horroru Mistrz Eliksirów miał już pewność. Chłopak przebywał w towarzystwie wampirów, albo przynajmniej półwampirów i na pewno bywał na Nokturnie. Tylko nokturniarze i krwiopijcy potrafili wyć, żeby usunąć nadmiar emocji.

Swoje spostrzeżenia zachował dla siebie. Chłopak nie był już tym samym irytującym dzieciakiem co rok, albo nawet kilka miesięcy temu. Teraz przeżył zbyt dużo w za krótkim czasie. Z zagubionego dziecka zmienił się w bezlitosnego i pewnego siebie wojownika. Snape widział to po sposobie w jaki dzieciak się poruszał, po błysku w oku. Wszystko to tworzyło jasny i klarowny obraz, którego Dumbledore ciągle nie chciał dostrzec.

Czuł na sobie spojrzenia dwóch najstarszych synów Molly i Arthura. Nawet Fletcher na niego patrzył. Mężczyzna wstał.

- Wracam do domu, lepiej, żeby młody Malfoy nie wiedział, że nie było mnie w gabinecie – mruknął.

Kątem oka zauważył, że podąża za nim dwójka rudzielców i Kanciarz. Ten ostatni miał cos załatwić, Bill niby to przez przypadek przypomniał sobie o randce z Fleur, a Charlie miał dać Severusowi krew Rogogona Węgierskiego, którą trzymał w swoim kufrze i zawsze zapominał oddać Mistrzowi Eliksirów.

Zatrzymali się w kuchni, tuż przy kominku. Severus machnął kilka razy różdżką. Lepiej, żeby nikt ich nie podsłuchał.

- On wcale nie był u swoich znajomych, mam rację Fletcher? – zapytał ostro.

- Nie wiem. Przyplątał się dzisiaj w towarzystwie dwóch szczurów. Co robił i gdzie był wcześniej nie mam pojęcia.

- A skąd zdobył sztylet, wysadzany rubinami i zrobiony ze srebra? Takie coś kosztuje majątek! –wytknął Charlie.

- To baselard – wyjaśnił Snape. – To stara szkoła, teraz już się takich nie robi. Potter dostał to od kogoś, kto ma władzę i stać go na takie zabawki. Ewentualnie przechodził z pokolenia na pokolenia, a teraz ten ktoś nie ma własnego potomka.

- Skąd tak dużo o tym wesz? – zainteresował się Bill.

- W rodzinach arystokratycznych ojciec przekazuje swojemu najstarszemu synowi sztylet lub miecz rodowy. Jeśli syna nie ma, to daje go mężowi najstarszej córki. Jeśli jednak dzieci w ogóle nie ma, a nie chce, żeby głową rodziny zostało któreś z jego rodzeństwa, lub gdy rodzeństwa nie ma, wtedy może wybrać osobę, która stanie się głową rodziny – wyjaśnił.

- Więc Harry stał się głową rodziny? – z błyskiem w oku zapytał smoker.

- Niekoniecznie. Ten sztylet mógł być po prostu wyrazem przyjaźni lub wdzięczności.

Snape rzucił w kominek trochę proszku Fiuu i po chwili znikał w kłębach zielonego ognia i dymu. Po chwili to samo zrobił Bill. Dung uścisnął dłoń Charlie’ ego i również zniknął. Rudzielec westchnął, zdjął rzucone przez Severusa zaklęcia i skierował się do swojej sypialni.


***


W nocy dom wydawał się jeszcze większy i bardziej mroczny niż za dnia. Mimo iż ludzie z Zakonu odnowili go, to jednak ciągle wyczuwało się tutaj czarną magię. Sączyła się ona z wszystkiego, nawet z talerza, na którym Yennefer jadła spóźnioną kolację, lub raczej wczesne śniadanie.

Dochodziła trzecia w nocy i kobieta wiedziała, że teraz nikt raczej w domu się nie zjawi, a ona musiała coś zjeść. Żołądek już wcześniej zacisnął jej się do tego stopnia, że miała wrażenie, jakby go tam w ogóle nie było.

Zaklęciem wyczyściła talerz i włożyła go do szafki. Kobieta rozejrzała się, krzywiąc przy tym niemiłosiernie. Jako Malfoy była przyzwyczajona do luksusu i przepychu, ale wystrój tego pomieszczenia był… tandetny. Inaczej nie dało się tego określić. Już chyba wolałaby odrażającą biel mieszkania Lucjusza, czy bury wygląd lochów Lorda. A tutaj? Złoto i czerwień w ilościach hurtowych. Koszmar.

Wyszła z kuchni i idąc do pokoju Dzióbka zastanawiała się, czy Harry dałby się namówić na zmianę wystroju. Przypuszczała, że gdyby użyła Magii Słów mogłaby osiągnąć wszystko, ale ten dom nie był jej i ona nie miała żadnego wpływu jego wygląd. Mogła mieć tylko nadzieję, że Harry’ emu również się tu nie podoba.

Cicho otworzyła drzwi i wślizgnęła się do pomieszczenia. Ukłoniła się przed hipogryfem. Zamieniła się w żmiję i podpełzła do Harry’ ego. Owinęła się wokół jego nadgarstka.

Ciekawe co powiedziałaby na to dziewczyna Harry’ ego, albo jej ojciec. Przecież, jakby na to nie patrzeć, spali ze sobą. Miała ochotę zachichotać, ale wydobył się z niej jedynie syk. Draco zapewne wygarnąłby Potterowi, że ten sypia ze zwierzętami. Dlatego lepiej, żeby Draco się o tym nigdy nie dowiedział.


***


Harry’ ego obudziły promienie porannego słońca. Nieprzytomnie rozejrzał się dookoła. A tak, pokój Hardodzioba. Powoli zaczął sobie wszystko przypominać.

Vipera syknęła. Chłopak spojrzał na nią i powoli wyjął różdżkę. Machnął nią kilka razy nad żmiją, mrucząc przy tym kolejne inkantacje. Zaklęcie niewidzialności połączone z zaklęciem kameleona, a do tego kilka tarcz. Nie chciał, żeby Viperze coś się stało.

Wstał na nogi. Przeciągnął się z chrzęstem kości.

- Starość nie radość – mruknął ironicznie.

Podrapał Hardodzioba i wyszedł z pokoju. Na palcach wszedł do pokoju zajmowanego przez Rona. Chwycił swój plecak i poszedł do łazienki. Zastanawiał się, która może być godzina. Na pewno było wcześnie, bo jeszcze nikt się tu nie krzątał.

Po wykonaniu porannej toalety i założeniu czystych ubrań poszedł do kuchni. Zrobił sobie lekkie śniadanie i zaczął prowadzić cichą pogawędkę z Viperą. Przyznał jej rację, co do wystroju tutejszego wnętrza. W niedalekiej przyszłości będą musieli się tym zająć.

Skończył jeść, pozmywał po sobie. Z góry zaczęły dochodzić dźwięki, które świadczyły o tym, że domownicy zaczęli się budzić. Harry wstał z krzesła i przeszedł do salonu. Wyciągnął z biblioteczki pierwszą z brzegu książkę. Była o eliksirach, ale chłopak się tym nie przejmował. Skrzywił się, kiedy zobaczył opisy tego, co powodują poszczególne specyfiki. Mimo to nie odłożył książki.

Godzinę później chłopak znowu zawitał w kuchni. Spojrzał na Lupina, który skinął głową. Chłopak wyszedł przed dom. Yennefer przybrała postać człowieka.

- Muszę iść do mieszkania. Trzeba nakarmić Avadę. Skontaktuję się z Louisem, powiem mu, żeby zamieszkał w naszym mieszkanku i zajął się strażniczką. Spotkamy się tutaj za pięć godzin. Jeśli trzeba to ciągaj Lupina po mugolskich sklepach, ale nie wracajcie wcześniej. Jasne?

Pokiwał głową patrząc, jak kobieta wskakuje do błędnego rycerza.

Po chwili dołączył do niego Lupin. Weszli do jakiejś ciemnej uliczki. Chwycili za świstoklik i zniknęli rozpływając się w mroku.

Harry rozglądał się dookoła. Stali na wzgórzu otoczonym wiekowymi drzewami. Przed sobą widział porośnięte mchem i trawą ruiny. Jego dom. Tak, to musiał być jego dom. Zrobił kilka kroków w przód i zatrzymał się przed niskim, niegdyś białym płotkiem. Pytająco spojrzał na Lupina.

Mężczyzna uśmiechnął się niepewnie.

- Rozejrzyj się, jeśli chcesz. Potem pójdziemy na cmentarz. Będę na ciebie czekał w Złotym Gryfie. Wystarczy, że pójdziesz prosto tą ścieżką. To niedaleko. Jeśli będą jakieś kłopoty, to tu masz świstoklik. Aktywuje się na hasło, które jest pseudonimem twojego ojca.

Mężczyzna oddalił się. Chłopak przez chwilę stał niezdecydowany, aż po kilku minutach raźnym krokiem ruszył przed siebie. Co chwilę zatrzymywał się, mrucząc do siebie niewyraźne słowa.

Zatrzymał się przy miejscu, które było najmniej zniszczone. Zapewne wcześniej był tu salon, bo przy północnym fragmencie ściany stał kominek, a raczej jego resztki. Chłopak dotknął zmurszałych kamieni.

Przez jego umysł zaczynała przepływać fala wspomnień.


Widział swoją matkę pospiesznie chowającą prezenty pod choinką.

Widział Lunatyka siedzącego na kanapie i z rozbawioną miną patrzącego na Syriusza, który próbował uspokoić małego, płaczącego chłopca.

Widział swojego ojca, który z miną znawcy zmieniał mu pieluszkę.

Widział kobietę bardzo podobną do Mary i Alisson. Trzymała na rękach brązowowłosą dziewczynkę i starała się nie dopuścić jej do kojca, w którym bawił się czarnowłosy chłopczyk.



Harry otrząsnął się z odrętwienia. Tą kobietą z całą pewnością była Anabelle, matka jego dziewczyny. A ta mała… to pewnie Sagitta, starsza siostra Mary.

Słońce zaczęło mocno przygrzewać, kiedy chłopak zaczął schodzić ze wzgórza. Podniósł głowę, ale zaraz ją opuścił, oślepiony promieniami. Zatrzymał się tuż przed wejściem do wioski. Rozejrzał się dookoła, ale nigdzie nie widział tawerny, w której miał zatrzymać się Lupin.

Powolnym krokiem ruszył przed siebie, chcąc zapamiętać jak najwięcej. Nie wiedział, jak duża była wieś, ale na pewno mieściła się ona w dolinie. Miejscowość wyglądała jakby czas dawno się w niej zatrzymał. Domki były małe, przeważnie pomalowane na biało z niebieskimi okiennicami. Wszędzie było dużo drzew i kwiatów. Droga wyłożona była kocimi łbami. Harry stwierdził, że to bardzo urokliwe miejsce.

Kroczył główną ulicą, która nazywała się Różaną Aleją, jak wyczytał z tabliczki przybitej do jednego z płotów. Nazwa była adekwatna do wystroju i atmosfery. Po dziesięciu minutach dotarł do tawerny. Złoty Gryf był miejscem spotkań mieszkańców Doliny, ale teraz tylko kilka stolików było zajętych. Harry odszukał wzrokiem Lupina i dosiadł się do niego.

Potter, który miał na sobie koszulkę z krótkim rękawem i jasne dżinsy wyglądał dość dziwacznie, w towarzystwie starszego mężczyzny ubranego w połatany garnitur. Chłopak jeszcze bardziej naciągnął na czoło czapkę z daszkiem, zauważając, że ludzie zaczynają mu się przyglądać.

- Niech mi pan powie coś o Dolinie – poprosił.

Lupin przez chwilę milczał. Nie znał historii tej miejscowości, ale jednego był pewien. To Godryk Gryffindor znalazł to miejsce i postanowił wybudować tu swój dom. Obłożył to miejsce potężnymi czarami, tak, że tylko ktoś o dobrym sercu lub spokrewniony z nim mógł tutaj wejść. Mieszkali tu zarówno czarodzieje, jak i mugole. Żyli w symbiozie, doskonale zdając sobie sprawę ze swojego istnienia. Czasami magomedyk musiał leczyć mugola, a czasami mugolski lekarz czarodzieja. W ten sposób maksymalnie wykorzystywali swoje umiejętności.

Była tu szkoła, posterunek policji, w którym urzędowało również trzech Aurorów i niewielki kościółek, za którym był cmentarz. Nie było szpitala, ale w skrajnych przypadkach proszono o pomoc kobietę mieszkającą w lesie. Nikt tak naprawdę nie wiedział, kim ona jest, ani skąd się wzięła, ale leczyć umiała.

Wypili po kuflu kremowego piwa i dopiero wtedy ruszyli na cmentarz. Przez całą drogę się nie odzywali.

Harry został sam przy pomniku rodziców. Uśmiechał się smutno na widok zbolałej miny Lupina. On stracił już dwoje ludzi, którzy byli jego najlepszymi przyjaciółmi. Chłopak wolał nie wspominać Glizdogona, choć ostatnimi czasy zauważył, że Szczur był jakiś dziwny. Zwłaszcza w stosunku do niego.

Beznamiętnym wzrokiem wpatrywał się w grób. Kamień pokryty był zielonkawym nalotem. W skrzydłach anioła stojącego nad pomnikiem brakowało kilku piór. Litery na płycie nagrobnej, niegdyś pozłacane teraz przedstawiały sobą tragiczny widok. Skorodowały już dawno i teraz rdzawe łzy spływały po kamieniu.

Chłopak zastanawiał się, czy ktokolwiek odwiedzał to miejsce, od momentu, w którym Potterowie na wieki spoczęli w ziemi. Wątpił w to. Lunatyk źle się tutaj czuł. Harry widział to w jego oczach. Nie dziwił mu się. Gdyby to on musiał pochować najlepszych przyjaciół też by się tak zachowywał.

Chłopak zdawał sobie sprawę, że jemu było łatwiej. Nie znał Lily i Jamesa. Zdjęcia, czy rozmowy prowadzone z pamiętnikiem Lisicy nie mogły wystarczyć, żeby dokładnie poznać człowieka. Te rzeczy jedynie rysowały obraz, ale nie były dokładnym odzwierciedleniem. Nie mogły zastąpić rodziców, czy najlepszego przyjaciela.

Chłopak opadł na kolana i zapatrzył się w kamienne oczy anioła. Zdawało mu się, że poruszyły się lekko, zmieniając barwę na żółtą. To tylko przywidzenie – powtarzał sobie w duchu – tylko przywidzenie. Przetarł ręką litery, z trudem odczytując napis.


Lily Ann Evans – Potter

James Harold Potter

Requiescat in pace*


Nie było nic więcej. Tylko imiona i nazwisko. Nikt nie pofatygował się, żeby dołożyć datę narodzin i śmierci. Chłopak uśmiechnął się smutno. Życie trwało tyle, ile kreska między dwiema datami. Może to i lepiej, że tutaj ich nie było? Przynajmniej nie raził tak fakt, że ta dwójka zginęła w tak młodym wieku. Po policzku Harry’ ego spłynęła samotna łza. Jemu samemu nie będzie dane żyć nawet tak krótko.

Z cholewy buta wyciągnął sztylet, który Ginger nazywała Lucyferem. Niosący Światło. Chłopak wiedział, dlaczego baselard nosił takie, a nie inne imię. Sztylet był tak zaczarowany, że gdy ktoś potrzebował światła rozjaśniał się bladym, błękitnawym blaskiem.

Przez chwilę patrzył, jak promienie słońca odbijają się w rubinach, jak tańczą na ostrzu. Teraz Lucyfer wydawał się jeszcze piękniejszy niż zwykle.

Zacisnął lewą dłoń na ostrzu. Pociągnął sztylet w dół, krzywiąc się przy tym z bólu. Patrzył, jak krople krwi spadały na kamień nagrobny.

- Ja, Harry James Potter przysięgam, że pomszczę ciebie, matko moja, Lily Ann Evans – Potter i ciebie ojcze mój Jamesie Haroldzie Potterze. Zrobię to, nawet, jeśli miałaby to być ostatnia rzecz w moim życiu. Choćby gwiazdy miały zgasnąć, a księżyc spłynąć krwią, nie cofnę się.

W milczeniu patrzył, jak czerwona ciecz zbiera się w zagłębieniach i nierównościach. Odwrócił się na pięcie i podszedł do Lupina.


***


Kobieta ubrana w stare łachmany obserwowała młodzieńca już od chwili, kiedy zszedł z Przeklętego Wzgórza. Gdy po dłoni chłopaka popłynęła krew wypuściła ze świstem powietrze. Stała nieruchomo patrząc na czarnowłosego chłopaka. Wszystkimi swoimi zmysłami czuła magię przepływającą przez nagrzane powietrze, a swoje źródło mającą w ciele młodzieńca.

- Nawet nie wiesz, w co się wpakowałeś, chłopcze – wymamrotała. – Przysięga musi zostać dotrzymana. Vendetta będzie zbierała swe żniwo, aż nie będzie syta i napełniona. Uważaj na siebie, chłopcze, bo możesz stać się taki, jak ten, na którego polujesz.

Odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę swojego domku.


***


Lupin czekał na niego przy wejściu do zamkniętego teraz kościoła. Mężczyzna w milczeniu patrzył, jak syn jego najlepszych przyjaciół podchodzi do niego i spogląda z wyczekiwaniem. Czas wracać, do ich własnego domu. Wyciągnął z kieszeni świstoklik. Przytknął do niego różdżkę, teraz trzeba tylko czekać na jego aktywację.

- Remus? – zapytał nagle Harrry.

- Tak? Coś się stało? – zaniepokoił się ostatni z Huncwotów.

- Nie, nic. Tylko zastanawiał się, czy mógłbym zająć dla siebie jeden z pokoi w Kwaterze? Źle się czuje, kiedy ktoś leży niedaleko mnie.

- Jasne – odparł nieco zdziwiony takim pytaniem Lunatyk. – Przecież to twój dom. Możesz w nim zmieniać, co ci się tylko podoba.

Harry uśmiechnął się delikatnie. Właśnie takie pozwolenie było mu bardzo potrzebne i już on się postara, żeby Grimmuald Place 12 przestało wyglądać jak kwatera tajnego stowarzyszenia, a zaczęło przypominać dom mieszkalny.

Zniknęli.

Harry rozejrzał się po zaułku. No tak. Na dom były rzucone potężne zaklęcia antydeportacyjne, więc nawet świstoklik by tam nie zadziałał. Rękę włożył do kieszeni, żeby Lunatyk nie zobaczył krwi. Poczuł, jak na jego kostce coś się owija. Spojrzał w tamtą stronę, ale niczego nie zauważył. Uspokoił się, kiedy usłyszał syk Vipery, narzekającej na ten niewygodny środek transportu.

Weszli do domu. Chłopak ignorując wszystko i wszystkich usiadł przy kuchennym stole i tępo wpatrzył się w ścianę. Złożył przysięgę i przypieczętował ją własną krwią. Teraz nie może się już wycofać.

Jego ubranie powoli przesiąkało posoką. Kilka kropel spadło na podłogę. Nie obchodziło go to. Uśmiechnął się delikatnie. O tak. Właśnie zapoczątkował coś, co nie poprzestanie dopóki się nie naje. Machina wojny ruszyła, nic nie było w stanie jej powstrzymać. Akcji zawsze towarzyszy reakcja.

Hermiona wypuściła wstrzymywane powietrze. Z przerażeniem spojrzała na lewą kieszeń w bluzie Harry’ ego. Była mokra, a na podłodze utworzyła się mała kałuża czerwonej cieczy.

Ron podążył za spojrzeniem dziewczyny.

- Mamo!

Molly szybko oderwała się od obierania ziemniaków na obiad. Jej najmłodszy syn bardzo rzadko wołał ją tak roztrzęsionym głosem. Podeszła do rudzielca i jego dziewczyny. Spojrzała na to, co wskazywał palec chłopaka. Zachwiała się niebezpiecznie.

- Remusie, sprowadź Severusa. Powiedz, żeby przyniósł jakieś eliksiry tamujące krew. Pospiesz się.

Jej głos był roztrzęsiony, ale starała się zachować pozory spokoju. Nie wiedziała, co się stało. Harry, ten mały chłopiec, który jeszcze kilka lat temu był zagubiony teraz wydawał jej się czymś tak odległym jak zeszłoroczny śnieg. Harry nie był już dzieckiem, a ona czuła się jakby właśnie straciła swojego syna. Harry, jej mały Harry…

Kobieta opadła na kolana zanosząc się płaczem. Nie chciała utrzymywać maski obojętności. Możliwe, że Harry się wykrwawi, a ona… ona nie wiedziałaby co zrobić, gdyby ten chłopiec nie przeżył.

Harry spojrzał na płaczącą kobietę. Pani Weasley zawsze reagowała zbyt emocjonalnie. Przywiązywała zbyt wielką wagę do błahych spraw, a przecież życie to nie tylko ładny dom. To przede wszystkim szkoła przetrwania, próba charakterów.

Wstał i uklęknął przed kobietą. Palcem starł łzy z jej policzków. Teraz był pewny tylko jednego. Jak najszybciej musi pokonać Gada. Nie wybaczyłby sobie, gdyby któreś z jego przyjaciół straciło życie lub rodzinę.

- Niech się pani nie martwi – wyszeptał. – Wszystko będzie dobrze. Musi być.

Kobieta jeszcze bardziej zalała się łzami. Do czego to doszło, żeby to dziecko ją pocieszało. Nie, już nie dziecko, skarciła się w myślach. Harry już dawno przestał być dzieckiem, a ona usilnie starała się tego nie zauważać.

Harry był przystojnym młodzieńcem, za którym niejedna dziewczyna skoczyłaby w ogień. Miał potargane włosy, sięgające ramion i teraz związane w kucyk. Na czole miał przewiązaną czerwoną bandamę w dziwaczny sposób kontrastującą z niesamowitą zielenią jego oczu.

Do kuchni wszedł Snape. Widać było, że jest zdenerwowany, ale nie z powodu rozgrywającej się tutaj sceny. Skinął na Remusa, który odciągnął zapłakaną Molly od ciągle klęczącego chłopaka. Severus podał jej eliksir uspokajający i Ronowi oraz Hermionie kazał wyprowadzić ją z kuchni. Bez sprzeciwu spełnili polecenie.

Mistrz Eliksirów podszedł do chłopaka, który zdążył już z powrotem zająć krzesło.

- Ręka – warknął.

Harry spojrzał na niego przeciągle. Miał zamglone oczy. Westchnął, wyciągając dłoń z kieszeni i kładąc ją na stole. Snape obejrzał ją z każdej możliwej strony. Polał ją zwykłą wodą utlenioną. Twarz chłopaka stężała, ale nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Severus odczekał kilka minut, aż specyfik zrobi swoje i odkazi ranę. Potem sięgnął po kolejną buteleczkę. Tym razem eliksir bezkrwawy. Harry wypił go bez sprzeciwu. Jednak gdy Snape zamierzał posmarować jego dłoń jakąś zieloną mazią wyrwał ją z silnego uścisku mężczyzny.

- Nie – syknął.

- Będą blizny – zdziwił się Remus, który cały czas stał oparty o drzwi. – Czemu nie chcesz się ich pozbyć?

- Żebym nie zapomniał – powiedział po prostu Harry. Wyjął różdżkę i machnął nią kilka razy. – Ferula – mruknął.

Jego rękę sprawnie owinęły bandaże. Nie czekając na reakcję mężczyzn wstał i wyszedł z kuchni. Skierował się do pokoju Hardodzioba. Na razie tylko tam mógł w spokoju pomyśleć.

Lupin niepewnie spojrzał na Snape’ a.

Czarnowłosy nie patrzył na niego. Miał zmarszczone brwi i wzrok utkwiony w krwi, która zdążyła już zaschnąć na podłodze. Takie same słowa słyszał od niej, kiedy próbował pozbyć się paskudnych szram z jej rąk. Nie chciała tego, twierdząc, że to będzie przypominało jej o obietnicy, jaką złożyła sama przed sobą.

- Głupi dzieciak – wymamrotał. – Naprawdę bardzo głupi dzieciak.

Nie wiadomo było o kim tak naprawdę mówił. Wstał i mruknąwszy ciche do widzenia wyszedł przed dom by zdeportować się z cichym trzaskiem.

Lupin usiadł przy stole. Machnął różdżką mrucząc pod nosem inkantację. Sprzątnął ślady krwi i zastanowił się, co też Harry przysiągł na swoją krew.

Molly leżała na łóżku. Jedną ręką obejmowała Ginny, a druga spoczywała na kolanie Rona. Przy drzwiach stali państwo Granger z córką. Grangerowie nie znali Harry’ ego, ale wiedzieli, że nie był to już chłopiec. Teraz był młodym mężczyzną. Wiedzieli też, że to z jego powodu pani Weasley przeszła załamanie.

_________________

*Requiescat in pace (R.I.P) – Niech spoczywa w pokoju



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kedos
post 29.08.2006 19:25
Post #22 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 45
Dołączył: 09.05.2005




Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Znam inne tlumaczenie R.I.P. Chociaz po polsku brzmi tak samo: Rest in Peace(tak sie pisze "pokój")... Noo nutella.gif czekolada.gif pisz, jedz, nieutyj, nie pokalecz palców, zostało ci 6 dni do konca wakacji noo i wogole fajnie masz ;P


--------------------
Przeczytanie tego zajmie Ci mniej niż 5 sekund życia ;)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Child
post 29.08.2006 19:31
Post #23 

leżący rybak


Grupa: czysta krew..
Postów: 7043
Dołączył: 26.11.2003

Płeć: Mężczyzna



bo to zdaje sie jest łacina tongue.gif


--------------------
user posted image
His power level... It's over ni-- oh, wait. It's only over seven thousand.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 30.08.2006 01:57
Post #24 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




QUOTE
Znam inne tlumaczenie R.I.P. Chociaz po polsku brzmi tak samo: Rest in Peace(tak sie pisze "pokój")


QUOTE
bo to zdaje sie jest łacina


Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak łacińska, że aż strach.

A rozdział się pisze. Jak się napisze, to się go wklei.

Pozdrawiam,
Carmen Black


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Katarn90
post 31.08.2006 07:46
Post #25 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 826
Dołączył: 13.07.2005

Płeć: Mężczyzna



Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało się na porażkę. Pierwszy rozdział dziwny, chaotyczny, nie ciekawy, ale potem ... niesamowite, za każdym razem coraz lepiej. dzięki, Carmen, bo tym ficiem zmotywowałaś mnie do pracy biggrin.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

3 Strony  1 2 3 >
Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.03.2024 17:05