Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Kiedy rozum śpi budzą się demony (zak), staroć po tuningu (trońcię krzaczków)

Psyche
post 01.05.2003 19:50
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 6
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: Najciemniejszy zakątek twojego umysłu....




Więc wklejam to znowu z wielką prośbą o szczerze komenty dotyczące blędów itp.

Mam zamiar dopisać do tego epilog ale jeszcze nie jestem z jego zarysu zadowolona więc pewnie to troche potrwa.

Na razie życzę miłej lektury i mam nadzieję że długość tekstu was nie zniechęci.


______________________

Prolog
41 rok p.n.e.; Celtycka Galia
Silna wichura szarpała równo rozstawionymi namiotami a deszcz gasił płomienie rozpalonych dla odrobiny ciepła ognisk. Stojący samotnie na warcie legionista z trudem mógł zobaczyć zarysy obozu. Był całkowicie przemoknięty, ale nie zwracał na to uwagi. Jego myśli zaprzątało coś zupełnie innego. Miał wrażenie jakby tej nocy bogowie odwrócili się od niego i Fortuna miała już nigdy nie przywrócić go do swoich łask. Ponure myśli jak burzowe chmury zasnuwały jego umysł. Starał się je odgonić, ale były tak ciężkie i natarczywe, że w końcu się poddał. Nagle przez gęstwinę natrętnych smutków przedarło się uczucie niepokoju tak silne, że aż bolesne. Złapało jego duszę w ciasne kleszcze i prawie zupełnie pozbawiło zmysłów. Półomdlały oparł się o swoją włócznię, która pod jego ciężarem wbiła się w błotnistą ziemię. Trwał tak, nie wiadomo jak długo, aż znów lodowaty deszcz i wicher przywróciły czucie w jego ciele.
Galijska osada także cierpiała pod naporem żywiołów. Nikt nie wystawiał nawet koniuszka nosa przed chałupę. Górująca nad wszystkimi innymi budowla- siedziba wodza- pogrążona była w ciemnościach. Nagle przez szum wiatru i odgłosy grzmotów przedarł się kobiecy krzyk. Był pełen bólu matki, która utraciła swój największy skarb- nowonarodzone dziecko. Echo znamiona jej tragedii jeszcze nie przebrzmiało kiedy z domostwa wybiegła zakapturzona, skulona postać niosąca pod pachą zawiniątko. Nie oglądając się za siebie i nie zatrzymując wybiegła poza otaczającą osadę palisadę i skierowała w stronę ledwo widocznego zagajnika. Zatrzymała się dopiero na polanie. Burza jakby trochę przycichła. Wiatr nie chłostał już tak niemiłosiernie drzew i nocnego posłańca. Ulewa przerodziła się w zwykły deszcz. Postać wyjęła spod płaszcza zawiniątko i przedmiot wyglądający na łopatę. Bojaźliwie rozejrzała się wokół. Jej strój zdradzał przynależność do galijskiego wojska. W końcu zawiniątko zostało ułożone na ziemi a wojownik rozpoczął kopanie płytkie dołka, a raczej małej mogiły. Kiedy skończył jego wzrok padł na stojący nieopodal olbrzymi głaz przepasany żelaznym łańcuchem. Bezgłośnie szeptał słowa ochronnej modlitwy, kiedy układał do pośpiesznie wykopanego grobu ciałko niewinnej istoty, zabitej w przypływie zimnego gniewu. Zasypał wilgotną ziemią i wstał. Nagle niebo przeszyła błyskawica i ugodziła w wojownika, którego ciało zwaliło się bez życia na mokry od deszczu mech. Po chwili z ciała Gala wypłynęła strużka krwi i podążyła wiedziona niewidzialną siłą w stronę świeżej mogiły, gdzie wsiąkała w ziemię. Trwało to zaledwie chwilę.
Ocucony legionista wyprostował się z trudem i spojrzał na zachmurzone niebo. Gniew bogów zdawał się łagodnieć, ale burza zmysłów w jego duszy szalała nadal z tą samą siłą. Kiedy zobaczył przeszywająca niebo błyskawicę zrozumiał iż będzie tak już do końca jego dni. Zło przejęło władze nad jego ciałem i duszą. Opanowało jego umysł. Jego czyny zaciążyły na wielu niewinnych pokoleniach...

Przed nastaniem panowania Czarnego Pana...
To była idealna noc. Tarcza księżyca jasno lśniła na niebie otoczona milionami migoczących gwiazd. Nawet najlżejszy powiew wiatru nie poruszał wybujałych traw porastających pagórek. Wystające ponad nie kamienne bloki tworzyły dziwny wzór. Ich wypolerowana przez wiatr i wygładzona przez deszcze powierzchnia połyskiwała w bladej poświacie. Nagle pośród nich buchnęło ognisko. Z mroku nocy wyłoniło się kilka odzianych w czerń, zakapturzonych postaci. Zbliżyły się do ognia. Zawieszone na ich szyjach grube łańcuchy ze złota zdobiły wisiory o dziwnych kształtach. Przez chwilę nad pagórkiem panowała złowróżbna cisza, którą przerwały ciche szepty. Słowa wypowiadane w nieznanym języku zdawały się przybierać na sile, choć nadal były jedynie szeptem. Powietrze wokół zebranych zgęstniało od energii wirującej coraz bliżej i bliżej kręgu. Jedna z postaci, najwyraźniej przywódca, wystąpiła o krok do przodu i zaintonowała pieśń. Jej hipnotyczne dźwięki oplotły zebranych i wprowadziły w trans. Nad ich głowami poczęły gromadzić się ledwo widoczne, zwiewne całuny mgły. Po pewnym czasie można było dopatrzyć się w nich jakby ludzkich kształtów. Wciąż śpiewająca, zakapturzona postać ledwo trzymała się na nogach. Kiedy wydawało się, że zaraz upadnie wirująca dotąd wokół zebranych energia uderzyła z impetem w jej ukryte pod płaszczem ciało. Wstrząsnęły nią konwulsje, ale nie przestawała śpiewać. Pozostali przyłączyli się do pieśni. Z pagórka w dół przez wrzosowiska spłynęła niewidoczna groza.
W tym samym czasie po zachodnim stoku wzgórza wspinało się kilka postaci wykorzystujących każdy najmniejszy krzak lub głaz jako osłonę przed wzrokiem innych. Chcieli przeszkodzić w rytuale odbywającym się w dawnym miejscu kultu Celtów, ale było już za późno. Kiedy wreszcie dotarli na szczyt ceremonia zbliżała się do finału. Wstrząśnięci widokiem jaki roztaczał się przed nimi postąpili zbyt pochopnie. Wtargnęli w środek magicznego koła i zakłócili równowagę mocy. Wstrząs jaki wywołała uwolniona energia odczuto w pobliskiej ( oddalonej zaledwie o 30 mil) wiosce. Duchy jakby spuszczone ze smyczy rozpoczęły szaleńczy taniec. Wirowały w powietrzu uderzając w oszołomionych przybyszów i zakapturzone postacie. Bezwładne ciało mistrza ceremonii leżało na ziemi. Wątły ognik życia tlił się w jego ciele by nagle rozgorzeć na nowo po tym jak jeden z duchów wdarł się do jego duszy i został w niej na wieki uwięziony. Duchy jeden po drugim wnikały do ciał pozostałych obecnych na wzgórzu ludzi. Każdy z nich odtąd nosił w sobie klątwę widma, którą miał przekazywać z pokolenia na pokolenie.
Tysiące kilometrów dalej w Prowansji metal łańcucha, który od tysięcy lat spowijał omszały głaz, rozjarzył się czerwonym blaskiem, jakby ktoś podgrzewał go coraz bardziej i bardziej. Świadkiem tego wszystkiego była tylko pustka. Nikt nigdy tu nie przychodził, chyba że jakiś zbłąkany turysta. Miejscowi mówili, że to miejsce jest przeklęte. Rozgrzany do białości łańcuch rozpadł się na miliony kawałków i wypalił brązowe ślady w otaczającym go leśnym podszyciu. Uwolniony od niego głaz eksplodował z hukiem.
W tym samym momencie Pilar Rodriquez de Sade po raz pierwszy usłyszała płacz swojego nowonarodzonego dziecka.
***********
Kilkanaście lat później
Granatowa czerń nieba rozświetlona blaskiem księżyca w pełni i upstrzona milionami migotających gwiazd przyciągała jej wzrok tej nocy jak nigdy wcześniej. Myśli zaczęły swobodnie krążyć w umyśle odrywając się od niego i płynąc w nicość. To były ostatnie chwile samotności. Lubiła samotność- to poczucie bytu, istnienia jako magiczna cząstka kosmosu. Chłonęła ostatnie chwile szczęścia. Lekki wietrzyk niósł ze sobą zapachy otaczającej ją nocy. Aromat ogrodu wypełnionego kwiatami i ziołami. Znała poszczególne zapachy: szałwi, rozmarynu, mięty dopełnione odurzającym aromatem lawendy z pól znajdujących się wokół domu. Będzie jej tego wszystkiego brakowało przez cały rok do następnych wakacji. Te właśnie się kończyły i zaczęła znowu odczuwać niechęć do wszystkich i wszystkiego, co miało związek z magią w pełnym tego słowa znaczeniu.
-Jak można się tym wszystkim fascynować?- zapytała samą siebie na głos, potrząsając głową.- Przygotujmy się na kolejny rok z całą tą bandą magicznych maniaków z Hogwartu.- dodała odchodząc od okna.
Hogwart- Szkoła Magii i Czarodziejstwa stawała się na kilka miesięcy jej drugim domem. Raczej mało lubianym, ale nie miała zbytniego wyboru. Rodzice byli wysoko postawionymi osobistościami w Ministerstwach Magii Francji i Hiszpanii. Jednak wbrew utartym regułom zapisali ją do Hogwartu a nie do Beauxbatons.
-Dlaczego?- zawsze było to dla niej zagadką a sami rodzice nie chcieli o tym z nią rozmawiać. – No cóż! Ich sprawa – dodała wzruszając ramionami.
Sama miała przed nimi tajemnice, bardzo głęboko schowane tajemnice. Nocny wietrzyk znów zaszeleścił w drzewach, po czym musnął jej policzki delikatnym powiewem. Przymknęła oczy i jej myśli powoli zaczęły krążyć w głowie by po chwili zebrać się w jedną jedyną, która uwolniona pomknęła w nocne niebo.

Dwór rodziny Malfoy pogrążony był w nocnej ciszy. Przez otwarte okna sypialni nie wpadał do środka nawet leciuteńki powiew wiatru. Powietrze było ciężkie, przesycone wilgocią. Grube mury dworu nie chroniły przed upałem tego lata. Burzowe chmury raz po raz zasnuwały bladą tarczę księżyca. Wszystko zamarło w oczekiwaniu na pierwsze grzmoty i pioruny. W pokoju na pierwszym piętrze piętnastoletni, blond włosy chłopak przewracał się we śnie niespokojnie w pościeli. Czuł jak jakaś siła wyciąga go z łóżka i zmusza do pójścia za sobą. Próbował się przeciwstawić, ale opór był bezcelowy. Podążał ciemnym tunelem gdzieniegdzie rozświetlanym nikłym blaskiem świec. Starał się zorientować gdzie się znajduje, ale tunel nie przypominał mu żadnego znanego miejsca. Poczuł przenikający go na wskroś chłód. Uczucie pojawiło się nagle i równie nagle zniknęło by po chwili pojawić się znowu. Nie były to jednak dreszcze miał raczej wrażenie jakby mroźny wiatr przepływał przez jego ciało jak przez tkaninę. Jego umysł przekonywał go uporczywie, iż nie jest to możliwe jednak zmysły temu przeczyły. Wędrówka zdawała się nie mieć końca. Szedł coraz bardziej przerażony gdyż w tunelu, a może tylko w jego umyśle, echem rozbrzmiewały słowa zdające się dochodzić z głębin ziemi.
Urodziłem się bez winy...
Żyłem bez grzechu...

Słowa te wychwycił z mieszaniny jęków i westchnień pełnych tęsknoty i skargi, które wypełniały jego głowę. Próbował zasłonić sobie uszy, ale nie był w stanie podnieść rąk. Był zupełnie pozbawiony kontroli nad swoim ciałem.
Umarłem nigdy nie będąc ochrzczonym...
Nigdy nie zaznam zbawienia...

Słowa te sprawiały, iż nie był w stanie zebrać myśli. Wszelki rozsądek, jaki posiadał schował się głęboko w zakamarkach jego umysłu zostawiając go na pastwę tego...koszmaru. Z chłodu, który wciąż przenikał jego ciało stracił czucie w rękach i nogach a mimo to nadal podążał naprzód. Dokąd? To pytanie odbiło się echem w jego udręczonym mózgu. Jednak nie otrzymał odpowiedzi. Zdawało mu się, że minęła wieczność, choć w rzeczywistości było to dopiero kilkanaście minut. Nagle ściany tunelu rozstąpiły się i wszedł do pokoju, a może groty. Nie był pewien gdzie dokładnie się znalazł gdyż wokół niego panowała ciemność. Tylko jakiś metr od niego w powietrzu unosiła się samotna świeca. Jego oczy powoli przyzwyczaiły się do ciemności. Nie był pewien jak długo tak stał, kiedy usłyszał ten głos.
-Draco!- wyszeptał ktoś wprost do jego lewego ucha.- Jak się czujesz taki bezradny i wystawiony na pastwę losu? Boisz się? – głos wcale nie czekał na odpowiedzi.- Jasne, że się boisz. Zawsze byłeś tchórzem. Nadszedł czas twojej próby.
Ostatnie słowa zabrzmiały jak wyrok. Poczuł gęsią skórkę na całym ciele. Chciał zapytać, na czym będzie polegała ta próba, ale w tym momencie ujrzał ciemny kształt unoszący się powoli z podłogi i płynący w górę. Próbował krzyknąć, ale głos odmówił mu posłuszeństwa. Kiedy to coś znalazło się ponad jego głową przestało się unosić i zawisło w powietrzu. Wpatrywał się w to jak zahipnotyzowany. Dopiero po chwili usłyszał ten dźwięk. Jakaś ciecz spadała kroplami na kamienną posadzkę. Kap! Kap! Kap! Brzmiało to jednak zupełnie inaczej niż kapiąca woda, a może tylko mu się wydawało. Próbował określić skąd dochodziło to kapanie, ale echo niweczyło jego wysiłek. Znowu kap i kap i kap...coś ciepłego i lepkiego spadło na jego dłoń. Po chwili znowu. Powoli uniósł dłoń i wtedy zobaczył, że cała spływa we krwi. Tym razem krzyk nie uwiązł mu w gardle.
-Aaaaaaaaa!- zerwał się z pościeli.
Był cały spocony. Zamglonym, półprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po pokoju. To był jego, tak dobrze mu znany, pokój. Osunął się znów na łóżko. Czekał aż uspokoi się jego oddech i rozszalałe serce zacznie być normalnym rytmem. Był pewien, że tej nocy już nie zaśnie.
Nasłuchiwał odgłosów zbliżającej się burzy. Czuł się zupełnie wyczerpany koszmarem, który właśnie zaserwował mu jego umysł. Nigdy wcześniej nie śniły mu się, więc był wyjątkowo wytrącony z równowagi i przestraszony. Burzowe chmury całkowicie przysłoniły księżyc i do pokoju nie wpadało już żadne światło. Niebo przeszyła pierwsza błyskawice a w chwilkę po niej przetoczył się nad dworem potężny grzmot. Mimowolnie zacisnął powieki, lecz zaraz je otworzył. Przed oczami stanął mu obraz długiego słabo oświetlonego tunelu, na którego końcu... Zdusił w zarodku myśl o kamiennej komnacie i starał skoncentrować się na czymś przyjemnym. Koniec wakacji w zasadzie cieszył go. Kolejny rok w Hogwarcie dawał mu możliwość pastwienia się przy każdej okazji na Potterze i jego przyjaciołach. Poza tym nie odpuszczał żadnemu Puchonowi czy Krukonowi. Odrzucił wspomnienia swoich porażek w potyczkach z Potterem i skupił się na przyjemnych stronach życia w Hogwarcie. Te myśli pozwoliły mu przetrwać godziny pozostające do świtu. W końcu blade światło poranka zajrzało przez nie zasłonięte okno do pokoju Draco. Niechętne podniósł się z pościeli i powlekł się do łazienki. Był potwornie zmęczony. Jego ciało wzbraniało się przed jakimkolwiek wysiłkiem, ale umysł nie przestawał pracować. Dziwił się, że w ogóle był w stanie jeszcze myśleć. Spojrzał na swoją twarz w lustrze i przestraszył się tego, co ujrzał. Miał podkrążone oczy a jego skóra była przeraźliwie blada. Sine usta wyraźnie rysowały się śliwkowym fioletem na jej tle. Wzdrygnął się z niesmakiem i odkręcił kurek. Kiedy włożył ręce pod strumień zimnej wody umywalka zalśniła krwistą purpurą. Żołądek podskoczył mu do gardła. Szybko odsunął ręce od kranu i jak zahipnotyzowany patrzył na znikającą w odpływie, zabarwioną na czerwono wodę. Przemógł się i dokładnie obejrzał swoje dłonie. Wyglądały zupełnie normalnie. Były, co prawda blade, ale nie było na nich krwi. Po chwili mdłości ustały. Znów zanurzył dłonie w strumieniu wody, ale tym razem woda pozostała bezbarwna tak jakby przed chwilą nic się nie stało. Zwilżył twarz i wziął kilka głębszych oddechów.
-Po tym wszystkim chyba zaczynam świrować- pomyślał i zakręcił wodę.
Draco przysłonił oczy ręką wchodząc na ulicę Pokątną z Dziurawego Kotła. Nadal czuł się niepewnie. Koszmar nocy sprzed dwóch dni nie dawał mu spokoju. Nie sypiał najlepiej w obawie przed kolejnym snem. W końcu zaczął przekonywać sam siebie, że wszystko było koszmarem spowodowanym po prostu niestrawnością. Tylko, no właśnie wciąż pojawiało się to tylko. Skąd wzięła się krew w umywalce, o ile w ogóle tam była. Tamten poranek na długo pozostanie mu w pamięci tego był pewien. Matkę tak przestraszył wtedy jego wygląd, że nalegała na wizytę u lekarza. Ojciec zmarszczył jedynie brwi z dezaprobatą, kiedy usiłował jej wytłumaczyć, że to tylko problemy z żołądkiem. Może coś przeczuwał albo słyszał jego krzyk w nocy. Mógł jedynie zgadywać. Rozmyślając nie patrzył, dokąd idzie. Nagle wpadł wprost na wysoką szczupłą dziewczynę.
-Jak łazisz ty...!- zaczęła ze złością, lecz zaraz urwała- O to ty Draco. Przepraszam nie zauważyłam cię- powiedziała szybko posyłając mu promienny.
Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem. Dopiero po chwili ją rozpoznał.
-Cześć Caroline- wykrztusił w końcu- To ja przepraszam zamyśliłem się.
-Nie ma sprawy zapomniane- zaszczebiotała machnąwszy ręką na znak, że nic się nie stało.- Dasz się zaprosić na loda?- zapytała jednym tchem.
-Dzięki, ale nie dzisiaj- odparł powstrzymując się przed okazaniem niechęci, jaką do niej czuł.
Nie czekał na jej reakcję i wyminąwszy ją ruszył w dół ulicy. Caroline Woodstock była jego adoratorką. Jednak jego nie interesowały romanse. Uważał, że to całe mizdrzenie się do siebie i obściskiwanie potajemnie w ciemnych zaułkach lochów było dziecinne i niesmaczne. Wystarczało, że Pansy Parkinson działała mu na nerwy a teraz jeszcze Woodstock odkryła romantyczną stronę swojej duszy.
Caroline spojrzała w ślad za Malfoyem. Idiota, pomyślała, zadziera nosa jakby był nie wiadomo kim. Jeszcze będzie tego gorzko żałował. Stała tak jeszcze chwilę patrząc jak znika w księgarni, po czym ruszyła do lodziarni. Już z daleka zobaczyła jasną czuprynę swojej przyjaciółki Emmy. Nie widziały się cale lato i już nie mogła się doczekać by z nią poplotkować. Chwilę później przeciskała się w pośpiechu między stolikami.
-Hej Em- wysapała.
-Cześć Caro- odparła Emma robiąc jej miejsce przy stoliku.- Jak minęły wakacje?- zagadnęła od razu.
-Świetnie. Byłam z rodzicami na Riwierze- pochwaliła się Caroline- A tobie?
- Nieźle. Mnie starzy ciągnęli po portugalskich zabytkach. Nawet nie miałam, co marzyć o prawdziwym wypoczynku. No wiesz, trochę plaży i jakieś rozrywki- po ostatnich słowach zachichotała a Caroline wraz z nią.
-Widziałaś Malfoya? Wyglądał jakby całe wakacje spędził siedząc w jakimś lochu- powiedziała Woodstock, kiedy się uspokoiły.
-Pewnie mamuśka znowu się nad nim za bardzo trzęsła. Przecież nadmiar słońca mógłby zaszkodzić jej Dracusiowi- Emma znowu wybuchnęła śmiechem.
Caroline wcale nie było do śmiechu. Nie lubiła, kiedy przyjaciółka nabijała się z Draca. Nie powiedziała jednak nic gdyż w tej chwili do lodziarni zbliżyła się ciemnowłosa, szczupła dziewczyna z wyrazem pogardy dla całego świata na twarzy.
Emma odwróciła się w stronę, w którą patrzyła Caroline. Poczuła jak dreszcz niechęci przepływa wzdłuż jej kręgosłupa. Prawie wszyscy uczniowie Hogwartu z klas piątych i szóstych odwracali wzrok na jej widok. Jednak bynajmniej nie z powodu tego, że Josseline była brzydka. Wręcz przeciwnie mogła uchodzić za piękność, co było powodem zazdrości ze strony wielu dziewczyn. To jej sposób bycia i charakter zniechęcał wszystkich od zawierania z nią znajomości. Trzymała się zawsze z boku. Nigdy nie uśmiechała się.
-Ona jest chyba jedynym powodem, dla którego niechętnie wracam do Hogwartu.- szepnęła Emma do Caroline.
-Podobnie jest ze mną. Nie rozumiem, dlaczego chodzi do naszej szkoły. Przecież nawet nie mieszka w Anglii.
-No cóż może w innej szkole jej nie chcieli.- oznajmiła Emma- W końcu Dumbledor jest taki miękki. Nie potrafi nikomu odmówić i zawsze powtarza, że każdemu trzeba dać szansę.
Caroline potrząsnęła głowę ze zrozumieniem. Rodzice wielu Ślizgonów byli przeciwni temu żeby, Josseline uczyła się w Hogwarcie. Dumbledor był jednak nieugięty.

Usiadła niedaleko Ślizgonek chodzących razem z nią do jednej klasy. Zdawała sobie sprawę z tego, że rozmawiają o niej. Zawsze dawali w ten sposób upust swojemu zainteresowaniu jej osobą. Żałosne, ale prawdziwe i do tego takie małostkowe. Jutro będzie już znowu w szkole. Kiedy zobaczyła w księgarni Draco Malfoya poczuła, że ten rok może być bardzo ciekawy. Wcale nie przypominał starego, dobrego Dracona przemądrzałego i zadzierającego nosa. Był jakby przygaszony a może raczej przestraszony. Wyglądał tak jakby rzeczywistość czasami o nim zapominała, okropnie blady, zamyślony, co w jego przypadku było rzadkością. Tylko naprawdę COŚ mogło wprowadzić go w taki stan. Uśmiechnęła się w duchu do siebie. Tak na to czekałaś!

Peron 9 i ¾ był jak zwykle 1 września zaludniony rzeszami uczniów zmierzających, do Hogwartu i żegnającymi ich rodzicami oraz młodszym rodzeństwem. Ivy zgodnie ze zwyczajem została odprowadzona prze matkę tylko do wejścia na peron. Dalej musiała już sobie radzić sama. Była do tego przyzwyczajona. W końcu była już na piątym roku nauki w Hogwarcie. Pchając przed sobą wózek bagażowy lawirowała zręcznie pomiędzy grupkami ludzi stojących na peronie. Szukała jakiegoś wagonu, który nie byłby zbyt przeładowany.
-Cześć Ivy!- usłyszała z tyłu głos jednego z bliźniaków Weasley.
-Cześć!- krzyknęła przez ramię nawet się nie odwracając.
Właśnie wypatrzyła idealne miejsce do dokowania. Czekało ją jednak to, czego najbardziej nie cierpiała. Wciągnięcie szkolnego kufra do przedziału zawsze zajmowało jej sporo czasu i kosztowało jeszcze więcej wysiłku. Była niewysoka, rówieśnicy mówili na nią Mała, i kufer zdawał się bardziej panować nad nią niż ona nad nim. Zrezygnowana zatrzymała się przy schodkach do wagonu i zdjęła go z wózka. Zastanawiała się właśnie nad metodą, jaką powinna zastosować przy wciąganiu kufra do przedziału, kiedy usłyszała za plecami pytanie:
-Pomóc ci?
-Dzięki to bardzo miłe z twojej strony- powiedziała odwracając się.
Zamarła, kiedy zobaczyła, kto zaproponował jej pomoc.
Josseline podeszła do kufra Gryfonki i złapała za jeden uchwyt. Jednak ta nie ruszyła się. Wyglądała tak jakby przed chwilą zobaczyła samego Voldemorta. Stała i gapiła się na nią swoimi wielkimi, piwnymi oczami.
-Hej! Wróć na ziemię!- powiedziała.- Inaczej pociąg odjedzie bez nas.
-O tak, już.- wykrztusiła Ivy zupełnie zaskoczona.
Nie dość, że pomagająca jej osoba była Ślizgonem to jeszcze akurat samą Josseline de Sade. Szok – to najlepsze określenie na to, co przeżyła. Złapała drugi uchwyt kufra i razem wniosły go do przedziału.
-Dzięki- powiedziała, kiedy bagaż znalazł się na swoim miejscu.
-Nie ma, za co.- Josseline zatrzymała się w progu przedziału.- Będziesz miała coś, przeciwko jeśli usiądę razem z tobą?- zapytała.
Teraz to już Ivy totalnie zgłupiała. Nie dość, że pomogła jej wnieść tą przeklętą skrzynię do przedziału to jeszcze pytała czy może z nią siedzieć. Zawahała się nie wiedząc, co odpowiedzieć.
-Rozumiem.- powiedziała Josseline widząc jej minę.- Nie wypada ci przecież siedzieć w jednym przedziale ze Ślizgonką- to mówiąc odwróciła się i wyszła z przedziału.
-Poczekaj!- krzyknęła Ivy sama nie wiedząc, dlaczego- Nie ma problemu. W końcu, kogo to interesuje, z kim siedzę w przedziale.

Był w pociągu. Już tylko minuty dzieliły go od wyjazdu z Londynu. Draco czuł się już zdecydowanie pewniej z Crabem i Goylem u boku. Stał właśnie w drzwiach przedziału i rozglądał się w poszukiwaniu znajomych. Najpierw usłyszał stukot kufra o podłogę wagonu a potem zobaczył swoją ulubioną ofiarę. Niską, chudą osóbkę o brązowych włosach i cienkim głosiku. Monica Novak była w trzeciej klasie i należała do Gryffindoru. Osobiście uważał, że ta mała jest trochę nawiedzona. Łaziła za nim i ciągle truła coś o zwalczaniu popleczników Voldemorta i takie tam. Nie wszyscy jednak byli takiego samego zdania, co on. Granger ją lubiła i pozwalała wszędzie za sobą chodzić. Nie brał jej na poważnie i znajdował wręcz niesamowitą przyjemność w ubliżaniu jej. Uśmiechnął się na myśl o tym, jaki będzie miał ubaw. Właśnie miał zawołać swoich goryli z przedziału i podążyć jej śladem, kiedy usłyszał swoje imię.
-Hej Draco! Słyszałem, że nie najlepiej się czujesz.
Odwrócił się w stronę skąd doszły go te słowa. W przejściu pomiędzy wagonami stał Aethernus niedbale oparty o ścianę. Od razu zapomniał o Gryfonie.
-To źle słyszałeś Aeth- odpowiedział na zaczepkę.
-No nie wiem. Nadal wyglądasz jakoś niewyraźnie.- powiedział Aethernus kiwając głową.
-W takim razie powinieneś zainwestować w okulary- Draco czuł, że za chwilę straci panowanie nad sobą.
Aeth był jego największym wrogiem w Slytherinie. Wciąż podkopywał jego pozycję szukającego w drużynie qudditcha. Fakt, że dostał się do niej tylko, dlatego, że jego ojciec Lucjusz Malfoy, hojną ręką zasponsorował drużynę nie miał dla niego znaczenia. Pewnie znowu doszłoby to nieprzyjemnej kłótni gdyby nie dziewczyna, która wyłoniła się zza pleców Aethernusa. Była niewysoka i miała krótkie, stojące, czarne włosy. Stanęła pomiędzy Draco i Aethem, i zmierzyła obu swoim słynnym spojrzeniem pt.: Znowu zachowujecie się jak dzieci.
-Nie musisz się martwić Mirando, nie zamierzam go pobić- powiedział Aeth i wszedł do najbliższego przedziału.
Jednak dziewczyna zignorowała go i podeszła do Draca.
-Szczerze mówiąc, to on ma rację- wyznała- Nie wyglądasz najlepiej.
-Nie wiem, czego wy się czepiacie. Nic mi nie jest.- burknął Malfoy i wszedł do przedziału.
Nie miał ochoty na rozmowę o tym jak wygląda, a jak nie wygląda. W domu rozczulała się nad nim matka. A teraz jeszcze Miranda. Tego było za dużo. Wszystko było z nim w porządku. Potrzebował tylko dnia czy dwóch by dojść całkiem do siebie. W Hogwarcie na pewno wszystko będzie już po staremu. Opadł ciężko na siedzenie i wlepił wzrok w widok za oknem.
Miranda Cover weszła do przedziału za Malfoyem. Crab i Goyle jak zwykle objadali się jakimiś łakociami. Spojrzała na nich zdegustowana. Przypominali jej przerośnięte, górskie goryle. Nie była w stanie pojąć, jakim cudem zaliczali kolejne lata nauki i doszli aż do piątej klasy. Szczerze wątpiła czy była w nich, choć krzta ludzkiej inteligencji. Spojrzała na Draco. Siedział tyłem do wejścia i najwyraźniej nie miał ochoty na rozmowę. Skoro sam tego chce nie będzie go do niczego zmuszała. Byli, co prawda przyjaciółmi, ale wcale nie poczuwała się do roli jego opiekunki. Usiadła i wyjęła z torby książkę, którą kupiła podczas wakacji w Grecji. Zaintrygowała ją, ponieważ rzucała światło na zupełnie nieznane jej strony czarnej magii. Po chwili zatopiła się w lekturze.
Trzy przedziały dalej Aeth usiadł naprzeciwko dziewczyny o jasnych, prawie białych włosach. Atlashia spojrzała na niego z dezaprobatą w swoich ciemnych oczach.
-Znowu zaczepiałeś Malfoya- raczej stwierdziła niż zapytała.
-Ależ skąd.- zaprzeczył- Martwiłem się tylko o jego zdrowie.
-Aeth nie jestem głucha ani głupia.- powiedziała podkreślając każdą sylabę.
-Znowu go bronisz!- krzyknął z wyrzutem pochylając się w jej stronę.
-Nie masz, o co być zazdrosny. Wcale go nie bronię.- odparła nie zwracając uwagi na groźne błyski w jego zielonych oczach.- Nie mogę jedynie ścierpieć twojego dziecinnego zachowania.
-Kto, jak kto ale ja na pewno nie jestem dziecinny.- uspokoił się trochę, ale nadal był wzburzony jak zawsze, kiedy rozmowa schodziła na Draca i ich napięte, wzajemne stosunki.- W końcu mam prawo do tego, aby go nie lubić.
-Jasne. Biedny Aeth nie dostał się do drużyny, bo wygryzł go wstrętny Draco.- Atlashia nie była już wstanie zachować spokoju.- Wiesz to mnie już naprawdę wkurza. Żeby coś osiągnąć nie wystarczy tylko mieć talent i ambicję. Potrzeba jeszcze siły przebicia i odpowiednich układów w naszym domu i drużynie. Ty nie miałeś tego ostatniego i musiałeś podwinąć ogon. Pogódź się z tym w końcu.
Aethernus przyglądał się jej zaskoczony. Nigdy wcześniej tak do niego nie mówiła. Poczuł ukłucie zazdrości. Może jednak zależy jej na Malfoyu bardziej niż na nim. W końcu on nie znaczył nic a Draco był szukającym w drużynie Ślizgonów. No i miał wpływowego ojczulka. Atlashia była pierwszą dziewczyną, z która doskonale się rozumiał. Gdyby teraz zaczęła kręcić, z Malfoyem nienawiść byłaby zbyt słabym słowem, aby opisać jego uczucia do niego.
-Nigdy więcej go nie broń- powiedział przez zaciśnięte zęby.
-Nie masz prawa mi rozkazywać. Będę robiła, co mi się podoba.- odparła z gniewem w oczach.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Żadne nie chciało ustąpić. W końcu Aeth odwrócił głowę i burknął ledwo słyszalne przepraszam. Atlashia wcale nie miała zamiaru przyjmować jego przeprosin, ale wiedziała ile dla niego znaczyła gra w drużynie.
-Nie ma sprawy. Zostawmy ten temat.- powiedziała kładąc rękę na jego ramieniu.
Byli bardzo dziwną parą. Bardziej przyjaciółmi niż chłopakiem i dziewczyną, ale taki układ odpowiadał im i nie widzieli potrzeby, żeby to zmieniać.

Gwizd lokomotywy oznajmił odjazd pociągu. Krajobraz za oknem zaczął się zmieniać. Kinia po raz ostatni pomachała stojącej na peronie mamie i usiadła.
-Jak sądzisz, co czeka nas w tym roku?- zapytała siedzącą naprzeciwko niej rudowłosą dziewczynę.
-Nie wiem, ale mam nadzieję, że będzie ciekawie.- odparła Avicenna.- W końcu w tym roku znowu będą rozgrywki qudditcha, które tak bardzo kochasz.
-Tak i chciałabym dostać się do drużyny- westchnęła.
-No cóż nie sądzę, aby Cho miała zrezygnować z pozycji szukającego.- powiedziała ostrożnie Avi.
-Ja też, ale pomarzyć można.
-Podziwiam twój optymizm Kiniu.
Kinia uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała. Za bardzo bała się, aby Avicenna zauważyła, że wcale nie jest taką optymistką, jaką zgrywa. Choć nie porzuciła swoich marzeń o grze w qudditcha dla Rawenclawu to jednak zdawało jej się to coraz mniej realne. Cho była naprawdę dobra i w tej sytuacji Kinia mogła się załapać do drużyny dopiero po jej odejściu z Hogwartu. A to była jeszcze dość odległa przyszłość. Pogrążała się właśnie coraz głębiej w swoich niezbyt optymistycznych rozważaniach, kiedy drzwi przedziału otworzyły się ostrożnie i do środka zajrzała rówieśniczka Avicenny- Lesley Varian.
-Czy jest tu wolne miejsce?- zapytała.
-Jasne Les.- odparła Kinia odrywając się od ponurych myśli.
-Dzięki. Wszędzie pełno albo siedzi ktoś, kto niekoniecznie byłby miłym towarzystwem dla mnie.- powiedziała wciągając za sobą kufer i sadowiąc się koło Avicenny.
Przyjaźniły się, może nie były przyjaciółkami od serca, ale zawsze mogły na siebie liczyć i to było najważniejsze. Lesley spojrzała na Kinię. Od razu wyczuła, że coś ją gnębiło. Jej zielono-brązowe oczy nie miały swojego zwyczajowego blasku.
-Coś się stało Kiniu?- zapytała przyglądając się jej uważnie.
-Nie wszystko w porządku. Po prostu trochę szkoda mi wakacji.
-Doskonale cię rozumiem.- przytaknęła i już nie wracała do sprawy.
Avicenna nie dała się jednak zwieść. Wiedziała, że Kinia coraz częściej zamyka się w sobie, kiedy rozmowa schodzi na temat qudditcha. Bardzo chciała jej pomóc, ale nie wiedziała jak. Zastanawiała się przez chwilę nad jakimś neutralnym tematem rozmowy. W końcu czekała je długa podróż.

Dlaczego dosiadła się do przedziału tej Gryfonki? Zastanowiła się przez chwilę. W sumie sama do końca nie wiedziała. Spojrzała na nią. Całkiem sympatyczna, przynajmniej nie gada przez cały czas o facetach i magii. No cóż nawijała za to o quidditchu, ale to można było zrozumieć. Przysłuchiwała jej się w pozornym skupieniu dziękując w duchu naturze za podzielną uwagę. W końcu każdy potrzebuje czasami odrobiny towarzystwa. Zbliżały się ciekawe czasy a Ivy wyglądała na kogoś, kto lubi dużo gadać i ma wielu przyjaciół. Nie za bardzo wiedziała, o czym mówi jej współtowarzyszka podróży, ale nie miało to znaczenia. Nagle przez głowę przemknęła jej myśl. Tak, czemu nie. To całkiem dobre rozwiązanie i odniesie pożądany skutek z nawiązką. Uśmiechnęła się w myślach i spróbowała włączyć do rozmowy a raczej monologu Ivy.

Hogwart przywitał ich strugami deszczu. Josseline pożegnała się z Ivy i poszła w stronę bezkonnych powozów. Mała rozejrzała się w poszukiwaniu znajomych. Po chwili zobaczyła całkiem już przemokniętą Ann Skeeter usiłującą rozłożyć parasolkę.
-Hej Ann!- krzyknęła w jej kierunku.- Pomóc ci?
-Dzięki jakoś sobie radzę, ale woda leje mi się już po plecach do butów!- odparła machając do koleżanki.- Zajęłaś już jakiś powóz?
-Nie, ale zaraz machnę na taksówkę!
-To dawaj, bo utopię się we własnym ubraniu.
Po chwili znalazły się we wnętrzu jednego z powozów.
-Gdzie siedziałaś w pociągu?- zapytała Ann, kiedy już się usadowiły.- Nigdzie nie mogłam cię znaleźć.
-Ach znalazłam wolny przedział pod koniec pociągu- powiedziała Ivy machając lekceważąco ręką.
-Widać niezbyt dobrze szukałam.- westchnęła Ann.
-Nie ma, o czym mówić. A gdzie Lav?
-Nie wiem jak zwykle zgubiłam ją w tłumie.
Powóz już miał ruszyć, kiedy do środka wgramoliła się, ciężko dysząc, Lavender Braselins.
-Czy wy nigdy nie możecie na mnie poczekać?- zapytała z wyrzutem.
-A kto przy zdrowych zmysłach czekałby na takim deszczu- odparowała Ivy.
-Nikt- przyznała Lav i zmieniła temat.- Wiecie kto w tym roku będzie uczył obrony przed czarną magią?
-Nie a ty?- powiedziały równocześnie Ann i Ivy.
-Oczywiście, że też nie. Inaczej bym nie pytała.- powiedziała spoglądając na nie tak jakby zapytały czy zna Harry'ego Pottera.
-A ja już miałam nadzieję, że dowiem się przed ucztą.- Ann opadła zrezygnowana na siedzenie.
-Chyba postarali się o kogoś naprawdę dobrego.- Ivy też była rozczarowana.
Podobnie jak wszystkich innych bardzo interesowało ją, kto zostanie nowym nauczycielem OPCM. Zanim zdążyły o czymś jeszcze porozmawiać powóz zatrzymał się przed wejściem do zamku. Szybko przebiegły po schodach i schowały przed deszczem w olbrzymim holu.
Mirandzie przez całą drogę do Hogwartu nie udało się porozmawiać z Draco. Przeczytała za to już prawie połowę książki i teraz trudno jej było oderwać się od lektury. Padający na stacji w Hogsmead deszcz zupełnie zepsuł jej humor. Nie lubiła moknąć a musiała, bo Crabe potrzebował mnóstwa czasu zanim wlazł do powozu. Przytył zdecydowanie o kilka kilogramów w czasie wakacji, stwierdziła kiedy w końcu wsiadła do środka.
-Mógłbyś w końcu przestać się gapić tępo przed siebie- powiedziała szturchając Malfoya.
-A niby, co mam robić?- zapytał nawet się nie odwracając.
-Siedziałam obok ciebie przez kilka godzin w pociągu a ty nie odezwałeś się ani razu. A o zauważeniu, że w ogóle tam jestem, nie mówię.
-Czytałaś.
-A niech to. Więc jednak mnie zauważałeś.- powiedziała z ironią.
-Czego ty ode mnie chcesz?- zapytał tym razem patrząc jej w oczy.
-Wiedzieć, co się z tobą dzieje. Jeszcze nigdy nie zachowywałeś się w ten sposób. Gorzej niż rozkapryszony dzieciak.- naskoczyła na niego sama nie wiedząc dlaczego.
Nie zdążył jednak nic odpowiedzieć. Musieli już wysiadać z powrotem na deszcz. Miranda postawiła kołnierz swojej peleryny i pobiegła do środka. Draco wcale nie miał ochoty wychodzić. Poczekał aż Crabe i Goyle wygramolili się z powozu i dopiero wtedy wyszedł z ociąganiem. Nie pobiegł jednak do zamku tylko zatrzymał się i rozejrzał. Przez chwilę poczuł się jakoś dziwnie. Jakby czyjś wzrok przenikał go na wylot i zaglądał wprost do jego duszy. Niestety wokoło było zbyt wielu uczniów Hogwartu pośpiesznie wchodzących do holu. Nie był w stanie zobaczyć kto mu się przyglądał. Wzdrygnął się i z pochylaną głową wbiegł do środka.
W Wielkiej Sali huczało od rozmów. Wszyscy wymieniali się wrażeniami z wakacji i spekulowali na temat nowego nauczyciela obrony przed czarną magią. W końcu rozpoczęła się ceremonia przydziału i rozmowy ustąpiły miejsca oklaskom i gratulacjom. Malfoy wydawał się w ogóle tym nie zainteresowany. Rozglądał się na boki obserwując siedzących najbliżej Ślizgonów. Nie był, co prawda pewien, że to ktoś ze Slytherinu zajrzał do jego duszy lub przynajmniej próbował, ale nie miał nic do stracenia. Nagle jego oczy spotkały się z parą zimnych, stalowo-szarych, należących do siedzącej po przeciwnej stronie stołu, kilka miejsc na prawo od niego, dziewczyny. Nie mógł oderwać od nich wzroku. Czuł się jak ofiara pytona złapana w jego duszący uścisk i zahipnotyzowana jego spojrzeniem. Nagle w sali zapanowała cisza i dziewczyna odwróciła się w stronę stołu nauczycielskiego jakby wcześniej nic nie było. Siedział jeszcze przez chwilę półprzytomny zanim zdał sobie sprawę, że Dumbledor coś mówi:
-...z tego powodu zatrudniliśmy w szkole nową nauczycielkę obrony przed czarną magią pannę Jessicę Smothie.- powiedział dyrektor i obrócił się w lewo.
Po tych słowach wstała wysoka, szczupła kobieta, wyglądająca raczej na dziewczynę, o długich, kręconych blond włosach sięgających pasa ubrana w czarną, prostą szatę. Po sali przeszedł pomruk komentarzy zagłuszony po chwili oklaskami. Zanim ucichły usiadła a Dumbledor próbował coś powiedzieć. W końcu mógł dać znak do rozpoczęcia uczty.
-Kim jest ta dziewczyna o długich, czarnych włosach po drugiej stronie stołu?- zapytał w połowie uczty siedzącą koło niego Mirandę.
Spojrzała na niego zdumiona.
-Czy ty naprawdę dobrze się czujesz?
-Jasne, że tak. Mogłabyś z tym przestać i powiedzieć kto to jest.- powiedział wyraźnie zdenerwowany.
-Przecież ona chodzi z nami do jednej klasy. To Josseline de Sade.- w głosie Mirandy można było wyraźnie wyczuć niepokój.
Nic nie odpowiedział. Typowe, pomyślała, wyświadcz mu przysługę a nie usłyszysz nawet dziękuję. W zasadzie to nie usłyszysz nic. Chciała zapytać go, dlaczego zainteresował się Josseline, ale spojrzawszy na niego zrezygnowała. Wpatrywał się w de Sade jakby chciał zapamiętać każdy szczegół jej wyglądu.
Josseline- ładnie brzmiało. Tak teraz sobie przypominał. Zawsze trzymała się na uboczu. Z nikim się nie przyjaźniła. Nawet nie rozmawiała z innymi uczniami a jeśli już to tylko w wyjątkowych przypadkach. Dlaczego jej nie rozpoznał?- to pytanie pulsowało w jego umyśle. Przecież ją znał. Widywał na lekcjach, w pokoju wspólnym i na korytarzach. Co się ze mną dzieje? Niestety nikt nie udzielił mu odpowiedzi na to bezgłośne pytanie. Uczta powoli zbliżała się do końca. Spojrzał na swój prawie pełny talerz. Zupełnie stracił apetyt, żołądek skurczył się do rozmiarów włoskiego orzecha. Wiedział, że wygłupił się pytając Mirandę o Josseline, ale naprawdę nie wiedział, kim ona jest dopóki nie usłyszał nazwiska z jej ust.
To idiotyczne, pomyślał, daję się zwariować po jakimś koszmarnym śnie. Powinienem wziąć się w garść i przestać popadać w paranoję. Wyprostował się i spróbował jeszcze coś zjeść. Widać jego postanowienie nie dotarło jeszcze do żołądka, bo nadal nie mógł nic przełknąć.
W końcu uczta się skończyła i uczniowie zaczęli grupkami rozchodzić się do swoich dormitoriów. Draco podążał za Mirandą starając się nadrabiać miną. Na szczęście nie miała już ochoty do rozmowy. Zmęczenie i pełny brzuch wzięły górę nad ciekawością i zostawiła go w spokoju. Sam był już zmęczony, nie zwracał nawet uwagi na drogę. W pokoju wspólnym nie pofatygował się by życzyć Mirandzie dobrej nocy. Zwalił się na swoje łóżko w ubraniu i leżał wpatrując się w zielony materiał baldachimu nad jego łóżkiem. Po chwili słyszał już równe oddechy mieszkających z nim w jednym pokoju Ślizgonów. Powinien się przebrać, ale nie mógł zmusić swoje ciało do takiego wysiłku. Czekał aż nadejdzie sen.

Ładne oczy. Nie takie jak...- potrząsnęła głową odpędzając natrętną myśl.- ale też ładne. No może trochę zbyt zimne. I takie przerażone głęboko na dnie.
Siedziała na parapecie okna w jednej z północnych wież. Zawsze tu przychodziła w nocy by zatopić się w samotności. Rozgwieżdżone niebo otwierało przed nią swoje podwoje. Kusiło by znów uwolniła ducha i popłynęła niesiona słonecznym wiatrem. Czemu nie? Zamknęła oczy i odprężyła się. Pozwoliła swoim myślom swobodnie krążyć aż w końcu połączyły się w jeden strumień i odpłynęły w ciemność zalegającą pod wieżą.

Znów poczuł to dziwne uczucie. Jakby wychodził z własnego ciała tylko tak jakoś nie do końca. Nie był w stanie tego opisać. Znalazł się w tym samym, a może tylko podobnym tunelu. Świece umieszczone po jego bokach rzucały niewiele światła. Żołądek zmienił się w twardą kulę. Czuł jak pot spływa mu po plecach. Nie chciał wracać do tego okropnego miejsca. Słyszeć znowu te jęki i w szczególności ten głos. Próbował się zatrzymać, ale był to daremny wysiłek. Krok za krokiem zbliżam się do...- nie dokończył tej myśli. Usłyszał przeraźliwy skowyt wiatru. Jakby tuż za zakrętem tunelu szalał potężny huragan. Ogarnęła go panika. Próbował się zaprzeć nogami, ale podłoga była zbyt gładka. Ręce nie słuchały poleceń mózgu by złapać się ściany i bezwiednie zwisały wzdłuż tułowia. Nie był w stanie zawrócić. Znalazł się na skraju przepaści. Serce zamarło w nim na chwilkę, kiedy zdawało mu się, że wcale się nie zatrzyma tylko spadnie w przepaść. Potężny podmuch wiatru uderzył go w twarz. Przez ryk rozszalałego żywiołu słyszał jęki i zawodzenie. Zamknął oczy, z których poleciały łzy wyciśnięte przez wiatr. Przed nim w skalnym kanionie piekielny orkan, spuszczony ze smyczy szarpał się i obijał o wysokie ściany w szalonym tańcu. Zmusił się do otwarcia powiek. Tuż przed nim przeleciało coś jakby cień, niesione podmuchem. Jęki i wrzaski zdawały się zbliżać do niego. Przerażony zapomniał oddychać i ciemne plamki zawirowały mu przed oczyma. Wciągnął głęboko powietrze i zaczął się krztusić. Po chwili, gdy zniknął piekący ból w gardle otarł łzy, które zalały mu oczy.
Przyłącz się do mnie...
Niech śmierć nas połączy...

Jeden z targanych wiatrem cieni zatrzymał się przed nim. Serce zabiło mu w szalonym rytmie. Omal nie wyskoczyło z piersi.
Razem martwi...
Nie chcesz umrzeć tej nocy?...
Przyłącz się do mnie...

Czekał na najgorsze. Oczami duszy widział już swoje martwe ciało leżące na łóżku w dormitorium.
-Jeszcze nie teraz! Jeszcze nie dzisiaj!- znów usłyszał ten głos.- Twój czas jeszcze nie nadszedł. Kogo najbardziej kochasz Draco? Nikogo?
Przez myśl jak błyskawica przemknął mu obraz ojca. Chciał, aby w końcu go docenił, ale czy go kochał?
-Ojca? – głos zaśmiał się złowieszczo.- Czy poświęcisz się dla niego? A może on dla ciebie?
Znów usłyszał ten niesamowity śmiech. Chciał coś powiedzieć, zażądać wyjaśnień. Obudził się. Tak po prostu otworzył oczy i zobaczył ciemny zarys swojego łóżka. Znów słyszał równomierne oddechy najbliżej niego śpiących Craba i Goyla.
O tym, że dopiero, co śnił mu się koszmar świadczył przyspieszony oddech, serce bijące jak oszalałe oraz pulsowanie w skroniach. Poczuł mdłości. Zacisnął zęby, nie miał ochoty na spacery po zamku do toalety. Nawet wyjście w tej chwili z łóżka napawało go strachem. Starał się uspokoić oddech. Wdech i wydech powtarzał w myślach aż przestał łapać łapczywie powietrze.
Kolejna bezsenna noc?- pomyślał.-Czy chcę poświęcić życie dla mojego ojca? Czy właśnie o to pytał głos? A może on poświęci dla mnie? – dreszcz przebiegł mu po całym ciele zostawiając ślad swojej wędrówki w postaci gęsiej skórki.- Czy tato umrze? – potrząsnął głową w geście zaprzeczenia.- Nie to absurd, przecież to był tylko sen, koszmarny sen.
Starał się wyrzucić z głowy ponure myśli, ale one trzymały się jego umysłu jak rzep psiego ogona. Nad ranem był już kompletnie wyczerpany.

Draco tak bardzo obawiał się co może tym razem zobaczyć w łazience, że z dormitorium na śniadanie wyszedł jako ostatni. Jego twarz znów była trupio blada. W zasadzie to nie miał ochoty na jedzenie. Czuł się tak jakby w brzuchu zalegał mu sporej wielkości kamień. Zmusił się jednak do pójścia do Wielkiej Sali. Całą drogę był rozkojarzony do tego stopnia, że w drzwiach sali zderzył się jakimś uczniem.
-Patrz gdzie idziesz!- syknął przez zęby otrzepując z szaty niewidzialny pyłek.
-To ty patrz jak idziesz Malfoy!- usłyszał w odpowiedzi.
Podniósł głowę i spojrzał na wyższego od siebie o głowę Puchona.
-Odczep się Rex!- warknął nie przejmując się tym, że za jego plecami nie ma Craba i Goyla.
-Bo co? Zrobisz mi krzywdę?- drażnił go Religius.
Chciał powiedzieć mu gdzie sobie może wsadzić swoją ironię i pseudo odwagę, ale dał sobie spokój. Wyminął Puchona i wszedł do Wielkiej Sali nie obdarzając go nawet spojrzeniem.
Religius Rex stał przez chwilę w miejscu, oszołomiony swoim zachowaniem. Nie wiedział co go tknęło by zaczepiać w ten sposób Malfoya. Co u licha go podkusiło? Może fakt, że Draco był bez swojej ochrony? Nie zdążył się nad tym zastanowić.
-To, że możesz mu nawciskać na boisku do qudditcha ci nie wystarczy?- Nadja Ruth załapała się pod boki i z dezaprobata w oczach wpatrywała się w niego.
-Nic mu nie zrobiłem!- bronił się.
-A czy ja twierdzę, że coś mu zrobiłeś?! Ale skoro o tym mówisz to widocznie chciałeś.- powiedziała z wyrzutem.
-Nic nie chciałem!- sam nie wiedział dlaczego się tłumaczy.- Zresztą nie wiem po co ta cała afera. Nic się nie stało tylko wymieniliśmy kilka uprzejmości i tyle.- zakończył rozmowę stanowczym tonem.
-O i uważasz, że ja tak po prostu w to uwierzę!- Nadja jednak nie zamierzała ustąpić.
-Jasne! Robisz z igły widły.- powiedział po czym dodał.- Chodźmy już bo spóźnimy się na zielarstwo.- i skierował się do wyjścia.
Chcąc nie chcąc podążyła za nim. Nie miała ochoty na utratę punktów za spóźnienie. Ale tak łatwo się jej nie wywinie. Już od jakiegoś czasu zauważała, że Religius nie odpuszczał sobie i dążył do konfrontacji z Malfoyem. Nie mogła jednak dojść do tego dlaczego. Jak dla niej Draco był tchórzliwym kretynem o zbyt dużym mniemaniu o sobie i olbrzymiej miłości własnej. Nie warto było dla niego ryzykować szlabanu czy też, co gorsza problemów ze Snapem.
Przy stole Ślizgonów nie było już nikogo. Draco usiadł i nałożył sobie trochę owsianki. Nie był jednak w stanie zmusić się do jedzenia. Pomieszał chwilę w miseczce i odsunął ją od siebie. Nadal czuł się podle i był strasznie rozdrażniony. Miał wrażenie, że ktoś się nim bawi, ale nie wiedział, o co w tym wszystkim ma chodzić.
-Nie dam sobą manipulować!- powiedział w duchu i wstał od stołu.
Jeśli chciał zdążyć na transmutację musiał się pospieszyć. Ledwo zdążył, ale nie przejął się tym zbytnio. Usiadł na swoim miejscu i wpatrzył się tępo w katedrę. Nie zwracał na nikogo uwagi. McGonagall jak zwykle pojawiła się punktualnie.
-Witam wszystkich po wakacyjnej przerwie. Mam nadzieję, że nie zaniedbaliście swoich uczniowskich obowiązków i rzetelnie odrobiliście zadania domowe.- powiedziała lustrując klasę swoim nieprzeniknionym wzrokiem.
Najpierw przyjrzała się Gryfonom. Wyglądali na wypoczętych i pełnych zapału. No może nie do nauki, ale mimo wszystko nie było wśród nich smutnych twarzy. Nieco inaczej sprawa przedstawiała się w przypadku Ślizgonów. Wszyscy zdawali się być w tych samych nastrojach co zawsze na lekcji transmutacji z wyjątkiem Dracona Malfoya. Był bardziej blady niż zwykle i do tego miał dość dziwny wyraz twarzy. Miała wrażenie jakby był zamyślony. Wydało jej się to absurdem. Malfoy nie przejmował się nikim i niczym oprócz siebie samego, a w jego życiu nie było rzeczy, która mogłaby mu przysporzyć zmartwień aż do tego stopnia. Powinnam w czasie następnych lekcji przyjrzeć mu się uważniej- postanowiła i rozpoczęła prowadzenie lekcji.
Miranda spojrzała przelotnie na Draco. Znowu był potwornie blady i jakby nieobecny duchem. Nie chciał o tym rozmawiać w pociągu ani później więc nie będzie mu się narzucać. Próbowała zapomnieć o nim i skupić się na lekcji, ale nie była w stanie. Malfoy nie był w takim stanie jeszcze nigdy odkąd go znała. Zwykle wszystko spływało po nim. Kpił z każdego do oporu. A teraz zamyślony, jak jej się zdawało, i zamknięty w sobie stanowił dla niej zagadkę. Postanowiła dociec co jest nie tak i dotrzeć do jego tajemnicy. Nie lubiła być poza nawiasem. Zawsze lepiej wiedzieć co się dzieje i trzymać się w bezpiecznej odległości niż być zaskoczonym. A już najgorzej być nieprzyjemnie zaskoczonym. Jeszcze raz spojrzała na Draco i skupiła na wykładzie profesor McGonagall.
Nie miał ochoty siedzieć na lekcji i słuchać tego nudziarstwa. Był rozdrażniony, zupełnie nie wiedział co się z nim dzieje. Czuł, że wszystkie jego nerwy są napięte jak postronki. I to tylko dlatego, że znowu miał jakiś idiotycznie realistyczny koszmar. Do tego wciąż miał wrażenie, że ktoś mu się przygląda. Tak dokładnie w tej chwili czuł na sobie czyjś wzrok. Kątem oka rozejrzał się po najbliższych ławkach. Wszyscy Gryfoni zawzięcie notowali. On też powinien ale zupełnie nie wiedział co McGonagall mówiła więc dał sobie spokój. Miranda spojrzała ze dwa razy w jego stronę ale to nie było to. Ona po prostu na niego spojrzała, a on czuł się jak robak pod lupą. Przypomniało mu się zdarzenie z uczty. Szybko odszukał Josseline ale ona też była zajęta notowaniem i nie zwracała na niego uwagi. Zupełnie zgłupiał. Przecież nie popadł w manię prześladowczą. A może jednak? Odrzucił tę myśl równie szybko jak przyszła mu do głowy. Pansy? Nie, nie przyglądała mu się w ten sposób. Jeśli chodzi o ścisłość nie przyglądała mu się wogóle. Siedziała pochylona nad pergaminem i starała się nadążyć z notowaniem. Zaczął już popadać w rozpacz. Ukrył twarz w dłoniach i starał się zebrać rozszalałe myśli.
Caroline podniosła wzrok znad notatek i powiodła wzrokiem po klasie. Trochę zgubiła wątek i już miała zajrzeć do Emmy gdy zauważyła, że Draco siedzi pochylony nad ławką, zupełnie zatopiony w myślach. Nie mogła zaprzeczyć, że nie był to dla niej szok. Po raz pierwszy widziała go w podobnym stanie na Pokątnej. Wtedy też zdawał się nieobecny duchem. Nie wiedzieć dlaczego zrobiło jej się go żal. Fakt, że zupełnie jej nie zauważał przestał być istotny. W sumie musiała sama przed sobą przyznać, że znajomość z nim była mocno naciągana. Chciała by był jej chłopakiem nie dlatego, że naprawdę jej na nim zależało. Po prostu zależało jej na odpowiednim statusie w szkole. W końcu była zupełnie przeciętną Śłizgonką ale miała ambicje i dążyła do tego by je zaspokoić. W czasie wakacji miała sporo czasu by zastanowić się nad swoim zachowaniem i doszła do wniosku, że przez ostatnie kilka miesięcy robiła z siebie idiotkę mizdrząc się do niego. Poszła jednak po rozum do głowy i to było najważniejsze. Gdyby tylko pozbyła się nawyku podrywania go wszystko było by w porządku. Powinna przestać w ogóle się nim przejmować. Lekcja się skończyła. Wyrwana z zamyślenia niechcący zrzuciła swoją teczkę na podłogę wprost pod nogi wychodzącej właśnie z klasy Josseline.
-To chyba twoje.- powiedziała de Sade podając jej teczkę i odeszła.
Caro była tak zaskoczona, że nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Panna Nietykalna odezwała się do niej. Poczuła szturchnięcie w okolicy łopatki. Spojrzała za siebie.
-Może wyszłabyś w końcu z ławki.- za nią stała Emma czekając na miejsce do przejścia.
-O tak, już.- bąknęła i odsunęła się.
-Co się z tobą dzieje?- zapytała Emma idąc obok niej korytarzem.
-Nic. A co niby się miało dziać?
-No odkąd przyjechaliśmy do szkoły ani razu nie wspomniałaś o Malfoyu i w ogóle.
-Z Draco mi przeszło. W sumie nie jest tego wart by o nim pomyśleć a co dopiero z nim być.- oznajmiła dając koleżance do zrozumienia, że temat skończony.
-Rozumiem i niezmiernie mnie to cieszy.- Emma uśmiechnęła się od ucha do ucha.- Wiesz wydaje mi się, że z nim jest i tak coś nie w porządku.
-Dlaczego tak sądzisz?- Caro chciała powiedzieć jej żeby przestała wspominać tego zarozumialca ale zaciekawiło ją co zauważyła Emma.
-No więc widziałam dzisiaj jak siedział w dormitorium i gapił się w ścianę kiedy wszyscy schodzili na śniadanie. Poza tym cały czas jest tak przeraźliwie blady przez całą lekcje był myślami daleko od Hogwartu i transmutacji.- wyjaśniła Slythern.
-To faktycznie dziwne, ale nie nasza sprawa.- stwierdziła Caroline, w duchu postanawiając porozmawiać z Mirandą.- Pospieszmy się zaraz zaczyna się następna lekcja.
-O tak. Obrona przed czarną magią. Aż mnie skręca z ciekawości jaka jest nowa nauczycielka.
-Mnie też.
Ruszyły szybko korytarzem podążając do wschodniej wieży. Ślizgoni mieli jako pierwsi mieć zajęcia z nową nauczycielką i były tym bardziej podekscytowane.
Kinia biegła korytarzem zgrabnie omijając pozostałych uczniów. Był to dopiero pierwszy dzień nauki, ale już zostały wywieszone ogłoszenia o naborze do drużyn qudditcha. Nie miała zbytniej nadziei na to, że Cho Chang zrezygnowała z gry, ale mimo wszystko spieszyła się by zerknąć na tablicę. Jeszcze tylko dwa zakręty, kawałeczek prostej i już wyhamowała u celu. Najpierw spojrzała na kartkę z godłem Gryffindoru.
No tak szukali nowego obrońcy- westchnęła.- W końcu Wood odszedł już ze szkoły a w zeszłym roku nie było rozgrywek. I oczywiście Harry Potter był kandydatem na kapitana drużyny. W sumie spodziewała się tego. Puchoni też uzupełniali skład i potrzebowali szukającego, ale niestety ona nie mogła się zgłosić. Czuła, że to takie niesprawiedliwe. Była dobra, może nie tak dobra jak Potter, ale gdyby więcej ćwiczyła na pewno dorównałaby mu. Zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu. W końcu otworzyła je i przeniosła wzrok na pergamin z krukiem. Poczuła w sercu ból zawodu. Jednak nici z jej marzeń na następny rok i dłużej. Do Rawenclawu szukali tylko rezerwowych. Tak samo Ślizgoni nie robili żadnego naboru, Malfoy dalej był ich szukającym. Widać grunt to pieniążki i żadna wpadka typu nie zobaczenia znicza, który wisi w powietrzu tuż koło twojego ucha nie stanowi problemu.
Dlaczego ja nie mam wpływowych rodziców- pytała siebie w duchu.- Och Kinia zejdź na ziemię! Przecież to poniżające być kimś tylko dlatego, że ktoś boi się twoich rodziców. Jesteś zbyt uczciwa na to na co stać Malfoya- zbeształa się.
Już miała odejść od tablicy kiedy postanowiła to zrobić. Zawsze zaklinała się, że nie zadowoli się pozycją rezerwowej w składzie, ale już zaczynała tracić nadzieję. Wyjęła pióro i umoczyła w stojącym obok na stoliku kałamarzu. A potem zapisała równymi, pięknymi literami pod napisem Zgłoszenia na rezerwowych: Kinia Darck. Po chwili było już za późno i nie mogła się wycofać. Spojrzała jeszcze raz na swoje dzieło i co sił w nogach pognała do Wielkiej Sali. Nie czuła się najlepiej ale potrzebowała jedynie trochę czasu by oswoić się z myślą, że może zostanie rezerwowym. To już coś. Mały kroczek do przodu. Tak powinna to sobie tłumaczyć. W końcu przestała biec i szła równy krokiem by uspokoić oddech.


--------------------
" Przeze mnie droga w miasto utrapienia,
Przeze mnie droga w wiekuiste męki,
Przeze mnie droga w naród zatracenia.
.....
Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją..."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Mya vel. Angelina
post 08.05.2003 20:56
Post #2 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 4
Dołączył: 14.04.2003
Skąd: Z awersji Psyche do własnego JA




Z tym tytułem to taka sprawa, że Iker przekręcił tytuł pewnego obrazu Goyi i zamiast powiedzieć "Kiedy rozum śpi budzą się potwory" twierdził że budza się anioły. To mi się skojarzyło z demonami, które też w zasadzie sa aniołami i tak zrodził sie pomysł na fick....

Za to że doczytałaś należy ci się nutella.gif . Ja nie miałabym cierpliwości do takiej illości tekstu i to jeszcze o czymś co ne jest akurat moim ulubionym tematem.


--------------------
I`m a bitch, I`m a lover
I`m a child, I`m a mother
I`m a sinner, I`m a saint
I do not feel ashamed
I`m your hell, I`m your dream
I`m nothing in between...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 06.05.2024 09:06