Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> [nz] Rozważny I Romantyczny, Głównie - Fred/Remus, ale też inne

Yuriko
post 04.08.2009 22:01
Post #1 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 22
Dołączył: 01.02.2008
Skąd: Z Forum Yuristycznego --> www.yuriff.jun.pl

Płeć: Kobieta



Do tego tekstu zabierałam się od dłuższego czasu, a teraz nareszcie mi się udało! Inspirowane książką Jane Austen Rozważna i Romantyczna. ^^

Tytuł: Rozważny i Romantyczny
Autor: Ja
Beta: Aribeth ; Teraw
Rating: W zamierzeniu +15, ale wyjdzie w praniu
Ostrzeżenia:
- niektóre wątki z tomu "Więzień Azkabanu" zostały pominięte
- Rodzeństwo Weasley wie o Zakonie Feniksa od końca "Więźnia Azkabanu"
- Syriusz po ujawnieniu się Harry'emu jako jego ojciec chrzestny, przebywał w domu przy Grimmauld Place 12
- jeżeli nie lubisz tekstów z wątkami Yaoi lub Yuri, to od razu opuść to miejsce

Paringi:
- głównie Fred Weasley/Remus Lupin, ale pojawią się także inne, m.in. George Weasley/Lee Jordan, a także jakiś paring Yuri

Pierwszy rozdział, to raczej coś w stylu prologu, wprowadzenia. Wiele akcji w nim nie znajdziecie, jednak dalsze części będą inne. ^^

Dla Haydi. Urodzinowo. :**

1. LepiSmark i Nieprzylepne Butelki


Profesor Lupin był zupełnie innym nauczycielem od tych, z którymi mieli dotychczas do czynienia. Wyglądało na to, że miał podejście do młodzieży, a na dodatek sprawiał wrażenie niezwykle sympatycznego i wyrozumiałego. Jego lekcje były bardzo ciekawe i uczniowie, a przynajmniej większość z nich, z niecierpliwością oczekiwała kolejnych zajęć z Obrony Przed Czarną Magią.
Piątoklasiści byli tym bardziej zadowoleni z Lupina, ponieważ pod koniec tego roku mieli zdawać SUMy, o czym przypominano im niemal bez przerwy, na każdej lekcji, a czasem nawet na korytarzach, gdy jakiś nauczyciel przyłapał ich na „próżnowaniu”. Najbardziej gnębieni byli bliźniacy Weasley, którzy każdą wolną od zajęć chwilę wykorzystywali na poznawanie wszelkich sekretów Hogwartu, takich jak tajemne przejścia, nieznane korytarze, czy nieodwiedzane przez nikogo komnaty. Czasami jednak po skończonych sprawdzali po prostu na Mapie Huncwotów położenie danego ucznia – najczęściej Ślizgona – albo nauczyciela – o dziwo, był to zawsze Snape – po czym śledzili go, by później niepostrzeżenie wyjść zza jakiejś zbroi, rzucić w niego zaklęciem związującym nogi, czy wylać jedną ze swoich mikstur. Ich ulubioną był eliksir LepiSmark, który był wyjątkowo paskudny i obrzydliwy – nie dość, że swoim wyglądem i konsystencją przypominał w istocie smarki, to jeszcze na dodatek po wdepnięciu w niego, nie można było się ruszyć z miejsca przez kolejne piętnaście minut. Fred i George zadbali również, by nie działało na niego żadne zaklęcie. Cudownie było obserwować, jak Mistrz Eliksirów miota się, nie mogąc oderwać stóp od klejącej mazi, rzucając każde zaklęcie, jakie przyjdzie mu do głowy, i przeklinając w duchu wszystko i wszystkich. Bliźniacy zastanawiali się nawet nad ulepszeniem, specjalnie dla Snape’a, mikstury tak, by działała przez okrągłą godzinę albo stworzeniu seansów filmowych, w których główną rolę będzie odgrywał Severus W Smarkach.
Tego wieczora wrócili do wieży Gryffindoru wyjątkowo wcześnie – Fred dostał szlaban u Lupina. Było to dość niezwykłe, ponieważ profesor z reguły nie karał nikogo tak srogo, co najwyżej odbierał trochę punktów, jednak tym razem chyba uznał, że wepchnięcie kolegi – dziwnym trafem był to Ślizgon – do szafy z boginem było godne szlabanu.
Lee Jordan, który czytał właśnie „Świat Quitticha”, odłożył magazyn i zapytał zdziwiony:
- A wy co, zakończyliście już dzisiejsze łowy?
Fred roześmiał się, jednak George wyraźnie zmarkotniał.
- Fred ma dzisiaj szlaban – wytłumaczył. – No wiesz, za tą akcję z szafą z boginem – dodał, widząc zdziwienie kolegi.
Lee roześmiał się i przybił piątkę Fredowi.
- To było kapitalne zagranie! Wciąż pamiętam tą minę Bradleya, jak Lupin w końcu wyciągnął go z szafy...
- Zasłużył sobie. – Fred wzruszył ramionami. – Nie trzeba było obrażać naszej małej siostrzyczki. – Zerknął na zegar. – Dobra, chłopaki, ja się zbieram. Do zobaczenia później. – Pomachał im teatralnie na pożegnanie i znikł za portretem.
George rozsiadł się w głębokim, wysiedzianym przez wiele pokoleń uczniów fotelu, biorąc do ręki magazyn Jordana, który rozłożył się na kanapie naprzeciwko niego. Ogień w kominku powoli dogasał, niepodsycany przez nikogo, jednak rzucał jeszcze delikatny blask na włosy rudzielca, czyniąc ich barwę jeszcze ostrzejszą. Lee uśmiechnął się pod nosem, obserwując w skupieniu swojego przyjaciela. Po dłuższej chwili George podniósł znad magazynu ciemnobrązowe spojrzenie i zapytał z udawaną groźbą.
- Co się tak na mnie gapisz, co?
- A, tak sobie – odpowiedział beztrosko, podnosząc się z kanapy i zbliżając do Weasleya. – Masz taką ładną buźkę, że nie sposób oderwać od niej wzroku. – Chwycił skórę na policzku George’a i pociągnął ją lekko, zanosząc się śmiechem.
- Przestań już sobie żartować – odparł chłopak, odsuwając głowę, by znalazła się poza zasięgiem rąk Lee.
Gdyby Jordan nie znał go od tak dawna, gdyby nie znał go tak dobrze, to to zachowanie wydałoby mu się co najmniej dziwne. Ludzie dookoła byli święcie przekonani, że bliźniacy Weasley tylko się śmieją i żartują, wygłupiają i nigdy nie są poważni, jednak się mylili. Bo Fred i George bywali poważni, i to bardzo często. Szczególnie ten drugi. Gdyby nie jego rozwaga, już dawno obaj wylecieliby z hukiem z Hogwartu. To on zawsze mówił, kiedy przestać i uciekać. A Fred, choć niechętnie, słuchał go, unikając w ten sposób kłopotów.
Chłopcy siedzieli znowu w milczeniu. W drugim rogu pokoju siedziała samotnie Hermiona, otoczona stosem książek i pergaminów, skrobiąc coś na jednym z nich z zaciętą miną. Na podłodze obok niej leżały rysunki różnych gwiazdozbiorów. Przy schodach do dormitoriów siedziało kilku, grających w eksplodującego durnia, a Harry i Ron rozkładali właśnie szachy czarodziejów.
- Podoba ci się Angelina? – zapytał znienacka Lee i George spojrzał na niego zszokowany, próbując odnaleźć na twarzy przyjaciela kpinę, jednak ten był całkowicie poważny.
Weasley zamyślił się. Angie była wyjątkową dziewczyną – ładną, wysportowaną, grającą i oczywiście znającą się na quidditchu. Na dodatek dało się z nią spokojnie porozmawiać na niemalże każdy temat. Niejeden chłopak w Hogwarcie się za nią oglądał. Jednak nie George. Jego wzrok błądził za kimś zupełnie innym.
- Jest ładna...
- No dobra, ale czy ci się podoba? – zniecierpliwił się Lee.
- Nie – odparł po chwili George, a twarz Jordana rozjaśniła się momentalnie. – A co? – zapytał, a jego ruda brew powędrowała do góry.
- Chciałem się tylko upewnić, czy nadal jesteś wolny – uśmiechnął się niewinnie Lee.
Weasley przewrócił oczami i powrócił do czytania lektury.

~*~

Profesor Lupin siedział za swoim biurkiem, sprawdzając wypracowania uczniów, kiedy Fred wszedł do jego gabinetu. Mężczyzna spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko, wskazując krzesło przed sobą.
- Usiądź sobie, zaraz skończę i pomyślimy, czym mógłbyś się zająć – powiedział, pochylając się z powrotem nad pergaminem.
Weasley rozejrzał się po sali, która sprawiała wrażenie całkiem przytulnej, choć rudzielec nie wiedział za bardzo dlaczego. Owszem, wszystko było utrzymane w ciemniejszych, głównie szarych odcieniach, jednak pojedyncze staromodne meble z jasnymi wykończeniami, jakby trochę ten gabinet rozjaśniały. A może to przez samego Lupina i jego miłe usposobienie?
- Fred – zacmokał profesor, rozsiadając się wygodniej na krześle. – Co ja mam z tobą zrobić?
Chłopak wzruszył ramionami, lustrując wzrokiem starszego czarodzieja. Miał posiwiałe włosy, które wydawały się suche i zniszczone, a oczy podkrążone i ciemne; ubrany był w wyświechtany, stary sweter, który dzięki swym smętnym kolorom sprawiał, że Lupin wyglądał jeszcze nędzniej. Pomimo że jego twarz miała pogodne rysy, wyglądała jakby nie przespał kilku ostatnich nocy i był strasznie zmęczony.
- Wiesz, że to, co zrobiłeś, było bardzo nierozważne?
Fred spuścił wzrok i pokiwał powoli głową.
- Z boginami nie ma żartów – oświadczył ponuro Lupin. – Jak myślisz, jak się czuł Bradley, znajdując się w ciasnej, ciemnej szafie, sam na sam ze strachem, z tym, czego najbardziej się bał?
- Na pewno nie skakał z radości – odparł Fred, nie podnosząc wzroku na profesora.
- Na pewno nie – powtórzył starszy czarodziej. – Obecnie leży w skrzydle szpitalnym. Na szczęście nie jest z nim tak źle, bo wtedy miałbyś poważne kłopoty. Nigdy więcej takich żartów, dobrze?
- Dobrze, panie profesorze.
- Chciałbym, abyś dzisiaj zajął się porządkowaniem tych papierów. – Wskazał na stertę obok biurka. – Posegreguj je, dzieląc na wypracowania, notatki i jakieś inne dokumenty. Bez użycia różdżki. Jeszcze nie miałem czasu, by je przejrzeć, a prace uczniów bardzo mi się przydadzą.
Fred podniósł się z krzesła, podszedł do stosu, który sięgał mu mniej więcej do pasa, uniósł sporą część kartek. Rozłożywszy się na podłodze przed drzwiami do gabinetu, rozpoczął żmudną pracę, oddzielając wypracowania i notatki nauczycieli na oddzielne stosy. Niektóre prace były pomazane, inne nosiły na sobie ślady bliskiego spotkania z jakimś napojem, a jeszcze inne były strasznie wygniecione i pomięte.
- Chciałbym jeszcze wiedzieć – odezwał się Lupin po upływie niecałej godziny, kiedy Fred zabierał się za ostatnią stertę. – Co cię podkusiło, by wepchnąć go do tej szafy?
- Obraził moją siostrę – powiedział Fred i wzruszył ramionami.
Mężczyzna westchnął tylko, nie kryjąc zdziwienia i podziwu. Lojalność wobec rodzeństwa czy przyjaciół, zawsze była dla niego najważniejsza, toteż imponowała mu taka postawa wśród uczniów. Przyglądał się młodemu Weasleyowi, w duchu przyznając Gryffindorowi dziesięć punktów.
- Jesteście z bratem bardzo do siebie podobni – zauważył.
- Myli się pan. – Fred obrzucił go wyzywającym spojrzeniem.
Lupin, całkowicie zbity z tropu tą uwagą, zastygł w bezruchu, po czym pochylił nad biurkiem i z nieskrywaną ciekawością zapytał Weasleya, dlaczego tak uważa. Chłopiec wstał z podłogi i położył na blacie stos kartek.
- Jesteśmy zupełnie inni – powiedział tylko. – Tu są wypracowania.
To była co najmniej wymijająca odpowiedź, a zachowanie Freda co najmniej dziwne. Przez chwilę starszemu czarodziejowi wydawało się, że musiał coś przeoczyć, albo że coś się dzieje z młodym Weasleyem, jednak jeszcze jedno spojrzenie na pogodną, otoczoną rudymi włosami twarz utwierdziło go w przekonaniu, że na pewno czegoś nie zauważył.
- Mogę już iść? – zapytał Fred, kiedy ostatni stos kartek wylądował na biurku profesora.
Lupin kiwnął powoli głową. To zachowanie zupełnie nie pasowało mu do owego dowcipnego, wiecznie wygłupiającego się Weasleya, o którym wciąż słyszał w pokoju nauczycielskim albo na korytarzach, kiedy uczniowie opowiadali sobie o nowych wyczynach sławnych bliźniaków. Zaintrygowany, postanowił obserwować braci nieco uważniej.

~*~

W Trzech Miotłach był wyjątkowo pusto, najwyraźniej czarodzieje i czarownice woleli pochować się w domach, zamiast wystawić się jak na tacy seryjnemu mordercy. Na dodatek obecność dementorów z Azkabanu, patrolujących Hogsmeade każdego wieczoru, utwierdzała wszystkich w przekonaniu, że w przekonaniu, że naprawdę jest się czego bać.
Wypad do miasteczka był miłą odskocznią od szarej rzeczywistości w Hogwarcie. Pomimo że pogoda na dworze była ostatnio naprawdę cudowna i wręcz prosiła się o wyjście na błonia i choćby spacer, to jednak obecność dementorów w żadnym wypadku do tego nie zachęcała. Tak więc możliwość wyjścia z zamku i zabawienia się w miasteczku wydała się tym razem jeszcze bardziej kusząca. Niestety szansę na to mieli jedynie uczniowie klas piątych – nauczyciele uznali, że lepiej puszczać uczniów w mniejszych grupkach, które później łatwo będzie ogarnąć, a piątoklasiści, od których oczekiwano dużego poświęcenia nauce, mogli sobie pozwolić na chwilę bez nauki jedynie teraz, na początku roku, kiedy dopiero zaczynali przygotowywać się do egzaminów.
Profesor Lupin kazał uczniom zgromadzić się przed wejściem do baru i kiedy już wszystkie zaciekawione spojrzenia były zwrócone ku niemu, odchrząknął i oświadczył:
- Proszę was, byście nie oddalali się za bardzo. Najdalej do Miodowego Królestwa, a w razie potrzeby wzywali pomoc poprzez wystrzelenie w powietrze czerwonych iskier albo... krzyk – dodał ponuro. Wydawało się, że ten sposób komunikacji, że te wszystkie „środki bezpieczeństwa” według niego są po prostu żałosne i opowiada o nich jedynie z obowiązku.
- Przepraszam, profesorze. – George podniósł rękę. – Tak właśnie się zastanawiałem...
- Czy „najdalej do Miodowego Królestwa” oznacza, że.... – kontynuował Fred, jednak brat postanowił dokończyć za niego.
- ... do Sklepu Zonka nie mamy dzisiaj... wstępu?
Lupin spojrzał na nich przepraszająco i skinął głową. Przez tłum uczniów przebiegły głośne westchnięcia, a jakiś chłopak nawet zaczął gwizdać.
- Bardzo was przepraszam, ale tak będzie bezpieczniej – oświadczył mężczyzna.
- A pan gdzie będzie? – zapytała Angelina.
- Tutaj, w Trzech Miotłach.
Na twarzach co bystrzejszych uczniów pojawił się głupkowaty uśmiech. Już zrozumieli, co chodzi po głowie Johnson. Lupin także, bo zaśmiał się i machnął ręką.
- Chodzi wam o to, żebym razem z wami poszedł do Zonka? – Uczniowie przytaknęli. – Jeżeli wszyscy chcecie tam iść, to nie ma sprawy.
Przez chwilę panowała cisza. Każdy spoglądał na każdego, jakby próbując wzrokiem przekonać go do udania się do Zonka. Jednak tym razem nawet Ślizgoni, o zdanie których najbardziej się obawiano, postanowili wybrać się do tego sklepu i nie robić problemów.
- Za godzinę w Trzech Miotłach – zakomenderował Lupin. – A teraz proszę nie chodzić dalej niż do Miodowego Królestwa. Ktoś ma jeszcze jakieś pytania? – zapytał, a że nikt się nie zgłosił, kazał się rozejść. Pchnął drzwi baru, na których przyklejony był list gończy x Syriuszem Blackiem.
Pomimo ogólnie panującego strachu przed seryjnym mordercą, w Miodowym Królestwie było tłoczno i duszno – jak zwykle. Uczniowie przeciskali się miedzy półkami, zgarniając z nich ulubione smakołyki, słychać było brzdękanie galeonów, charakterystyczny dźwięk kasy, gdy drukowała paragon, i przyciszone rozmowy. Bliźniacy Weasley zwinnie lawirowali między towarami, wkładając do magicznych koszyków na zakupy wszystkie potrzebne im produkty.
– Brakuje nam jeszcze czegoś? – zapytał Fred, szturchając brata.
George zerknął na listę zakupów.
- Hm, pomyślmy. – Zlustrował wzrokiem zawartość koszyka. – Nie mamy już tylko miodu i gumy do żucia.
Chłopcy ruszyli w stronę półki, nad którą wisiał ogromny obraz przedstawiający rój pszczół. Wybrali jeden ze słoików, uprzednio sprawdziwszy cenę, i ustawili się w kolejce. Inni uczniowie mieli całe naręcza różnych smakołyków, wśród których prym wiodły czekoladowe żaby czy Fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta. Były wprost niezastąpione. Fred i George wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a w ich głowach pojawił się nowy pomysł – wynalezienie smakołyku, który pobije fasolki i żaby, podbijając serca wszystkich uczniów Hogwartu. Tymczasem przyszła kolej na nich. Położyli koszyk na ladzie i obserwowali, jak pan Flume, właściciel Miodowego Królestwa, kasuje kolejno wszystkie produkty. Ambrosius był niskim mężczyzną z dużym brzuchem, na którym opinał się kolorowy fartuszek. Jego duże oczy miały niesamowity czekoladowy kolor, a do lekko posiwiałych wąsów przykleiły się – wydawało się, że już na stałe – kropelki pitnej czekolady. Kiedy skończył, spojrzał na Weasleyów i zapytał uprzejmie:
- To wszystko?
- Nie – odparł natychmiast Fred. – Poprosimy jeszcze...
- Pięć opakowań gumy Drooblesa – wtrącił George i wyszczerzył zęby.
- Oczywiście, oczywiście – uśmiechnął się Flume, po czym skierował różdżkę na półkę z gumą do żucia. Pięć kolorowych paczuszek dołączyło do pozostałych towarów. Znikąd pojawił się bladożółty papier, owinął zgrabnie produkty, po czym sam zapakował je do papierowej torby.
- Dziesięć sykli i pięć knutów – oświadczył pan Flume i poklepał się po brzuchu.
George wyciągnął z kieszeni spodni parę monet i położył na wyciągniętej ku niemu dłoni sprzedawcy.
- Do widzenia – pożegnali się bracia Weasley i zabrali swój pakunek.
Pogoda tego dnia była naprawdę ładna; jak na wrześniowe popołudnie, to wręcz cudowna – pojedyncze białe chmurki ułożyły się wygodnie wokół słońca, nie przysłaniając mu jednak widoku na ziemię; wiatr jakby nagle gdzieś znikł, nie pozostawiając po sobie ani śladu.
Fred i George szli powolnym krokiem w stronę Trzech Mioteł – w Hogsmeade zazwyczaj chodzili samotnie, nawet bez Lee czy Angeliny, załatwiając swoje własne interesy. Czasem wydawało im się, że są samowystarczalni – nie potrzebowali żadnych ludzi, wystarczyło, że byli razem. Rozumieli się nawzajem najlepiej na świecie, jak to bliźniacy, i nie bardzo wierzyli, że ktokolwiek inny byłby w stanie równie dobrze pojąć ich tok myślenia.
Kiedy weszli do gospody, prawie nikogo jeszcze w niej nie było. Profesor Lupin siedział przy oknie i spoglądał w zamyśleniu na swój kufel; trzech Ślizgonów rozmawiało cicho w kącie pomieszczenia, a kilkuosobowe grupki Kukonów i Puchonów siedziały przy stolikach. Fred i George wymienili spojrzenia i ruszyli w stronę samotnego profesora.
- Witamy – powiedzieli radośnie, siadając na przeciwko niego.
- Cześć, chłopcy. – Lupin przeniósł ciemne spojrzenie z kufla na twarze braci i uśmiechnął się pogodnie. – Jak tam zakupy? – Zerknął na ich torbę.
- Aaa... całkiem dobrze – zaczął Fred.
- Ale, oczywiście, drogo – dodał poważnie George.
Mężczyzna pokiwał w zrozumieniu głową i upił kilka łyków swojego piwa kremowego. Chłopcy również je zamówili i po chwili wszyscy trzej pili w zamyśleniu rozgrzewający napój.
- Co najczęściej kupujecie w Miodowym Królestwie? – zagadnął Lupin, odstawiając kufel.
- Różne rzeczy – odparł Fred, wzruszając ramionami. – Głównie produkty...
George szturchnął go łokciem w bok. Mężczyzna spojrzał na nich zdumiony, po czym się roześmiał.
- Jak nie chcecie, to nie mówcie, ale uwierzcie mi, że wiem chyba o wszystkich waszych... wynalazkach – zaśmiał się Lupin. – Pan Filch ciągle na nie narzeka – dodał nieco poważniej, ale w jego ciemnych oczach błyskały wesołe iskierki. Bliźniacy uśmiechnęli się tryumfalnie na jego słowa. – Jesteśmy teraz poza szkołą. Wszystko, co mi tutaj powiecie, powiecie mi, że się tak wyrażę, prywatnie, więc możecie być pewni, że żadne te informacje – chyba że będą stwarzały zagrożenie dla innych – nie dotrą do innych nauczycieli.
Weasleyowie jeszcze przez chwilę porozumiewali się niewerbalnie, przez same spojrzenia, po czym odwrócili się ponownie w stronę Lupina.
- Uznaliśmy, że możemy panu wyjawić kilka naszych tajemnic – oświadczył poważnym głosem Fred.
- Jeśli pan przysięgnie, że rzeczywiście nikomu ich nie wyjawi, profesorze – dodał George, patrząc Lupinowi prosto w oczy.
- Przysięgam! – Mężczyzna uśmiechnął się, kładąc prawą dłoń na sercu, a drugą podnosząc do góry.
- Dobrze. Więc pytał się pan, co kupujemy w Miodowym Królestwie.
- Otóż, kupujemy produkty potrzebne do wykonania naszych wynalazków.
- Głównie eliksirów.
- Głównie LepiSmarka, chociaż zastanawiamy się...
- ... nad wynalezieniem nowej mikstury.
- Chwileczkę – przerwał Lupin, coraz bardziej zaciekawiony bliźniakami i ich zainteresowaniami. – Lepi-co?
- LepiSmarka – powtórzył powoli i wyraźnie George.
- To mikstura, która sprawia, że po jej wylaniu przykleja się do wszystkiego i wszystkich, dotykających jej.
- Po piętnastu minutach...
- ... chociaż myśleliśmy z Georgem nad ulepszeniem jej tak, by trzymała pełną godzinę. Albo chociaż pół...
- ... mikstura się rozpływa! Nie ma po niej śladu.
- Ale wygląda paskudnie.
- No i nie da się od niej uwolnić.
Do Trzech Mioteł zaczęli się powoli schodzić pozostali uczniowie. Usiedli przy stolikach w pobliżu profesora Lupina, zerkając niecierpliwie to na zegar wiszący nad regałem z winami, to na starszego czarodzieja, gawędzącego z bliźniakami.
- Powiedzieliście, że wylewacie ten eliksir – zastanowił się mężczyzna. – Skąd go wylewacie i w jaki sposób, skoro do wszystkiego się klei?
Wyraźnie zaimponował swoim pytaniem bliźniakom, utwierdzając ich w przekonaniu, że Lupin jest dobrym słuchaczem i nie mają powodu, by żałować, że wdali się w tą dyskusję.
- Z tym był niemały problem...
- ... ale się udało. Chociaż już myśleliśmy, że nic z tego nie wyjdzie.
- Pomysł podsunął nam sam Zonko – oświadczył Fred. – Jednak okazał się mało skuteczny.
- Po prostu kulki, w których mieliśmy trzymać eliksir, były stanowczo za małe.
- Nie mieściło się w nich wystarczająco dużo.
- Ale to nas zainspirowało i....
- ... stworzyliśmy Nieprzylepne Butelki, które stosujemy do dziś.
- To było bardzo skomplikowane. Najpierw zaczarowaliśmy szkło tak, by było „wsiąkalne”.
- Później nalaliśmy do butelki wodę i trzymaliśmy ją przez dwa dni, aż porządnie wsiąkła.
- Następnie zabraliśmy się za sam eliksir.
- To nie było trudne. Na pewno łatwiejsze od stworzenia Nieprzylepnych Butelek.
- Rozcieńczyliśmy gumę Drooblesa...
- ... pięć opakowań...
- ... z miodem.
Bliźniacy opowiadali z zapałem, dopowiadając po parę słów, tworząc ciekawą historię, której Lupin słuchał z nieskrywanym zainteresowaniem. Czuł się tak, jakby z powrotem był młody, jakby właśnie słyszał Jamesa opowiadającego o swoich nowych pomysłach. Jakby właśnie rozprawiał z pozostałymi Huncwotami o mapie, swoim dziele.
Tymczasem bliźniacy kontynuowali.
- Do tego dodajemy czasami trochę cuchnących kulek od Zonka.
- Trochę karmelu, by bardziej się ciągnęło.
- Kisielu o smaku agrestowym.
- Zmieniamy trochę kolor, by wyglądał jeszcze realniej.
- A później długo warzymy.
- Jakieś trzy godziny.
- I wlewamy do butelek...
- ... a raczej butelki wkładamy do kociołka z wywarem...
- ... który również jest zaczarowany na Nieprzylepny...
- ... i w ten sposób je napełniamy.
- A później pozostaje patrzeć, jak profesor Snape próbuje się od tego uwolnić.
- Bo oczywiście rzucamy na to jeszcze zaklęcie niewidzialności...
- ... które się ulatnia, kiedy tylko ktoś wdeptuje w LepiSmarka.
- Czy dobrze zrozumiałem? – Lupin z trudem powstrzymywał śmiech. – Testujecie ten eliksir na profesorze Snapie?
- Testujemy?
- Skądże! – oburzył się Fred i mężczyzna odetchnął z ulgą, chociaż po cichu bardzo chciał zobaczyć Severusa walczącego z zieloną mazią. – LepiSmark nie wymaga testowania – wyszczerzył zęby rudzielec, po czym obaj z bratem wstali i wyszli na zewnątrz.


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Yuriko
post 07.08.2009 12:36
Post #2 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 22
Dołączył: 01.02.2008
Skąd: Z Forum Yuristycznego --> www.yuriff.jun.pl

Płeć: Kobieta



Wiem, na dzieło Snaperki to nie wygląda, ale... to są tylko moje erotyczne fantazje. xDD Tia. ^^

Wciąż dla Haydi... xD
Dziękuję po stokroć Aribeth.

Betowali Aribeth i Teraw

2. Zaintrygowanie i Nieprzytomność


To było wręcz nie do pomyślenia, jak w ciągu zaledwie jednej nocy pogoda mogła się tak drastycznie zmienić. Od rana niebo przykrywały ciemne, deszczowe chmury, przez które w żaden sposób nie mogło przebić się słońce. Na szczęście wiatr nie był aż tak mocny, by zagrozić życiu graczy, więc Oliver Wood zwołał zebranie swojej drużyny, by przedyskutować taktykę. Tak więc, zaraz po śniadaniu, na boisku quidditcha zgromadziło się siedem osób, ubranych w złoto-czerwone szaty i trzymających w rękach miotły. Kapitan drużyny, obrońca z siódmej klasy, wymachiwał rękami, pokazując swoim podopiecznym, co mają robić i gdzie latać, próbując jednocześnie przekrzyczeć wzmagający się wiatr.
George ściskał w dłoniach pałkę, mrużąc oczy w poszukiwaniu czarnego tłuczka, śmigającego w powietrzu, a kiedy już wychwycił go wzrokiem, pognał ku niemu i jednym ruchem odbił go w stronę Angeliny, ścigającej. Dziewczyna zrobiła wspaniały unik, podając trzymanego w rękach kafla Katie Bell, która zręcznie wrzuciła go do pętli Wooda. Oliver pogratulował jej celnego strzału, po czym zarządził koniec rozgrzewki.
Przyszła kolej na ćwiczenia. Harry Potter, szukający, latał za złotym zniczem, trzy ścigające rzucały do siebie w locie kafla, a pałkarze odbijali do siebie tłuczki, starając się, by nie trafiły żadnego z graczy. Oliver krążył wokół nich, dając wskazówki, chwaląc lub krytykując ich poczynania.
Deszcz siekł graczy po twarzach, zimny wiatr próbował zrzucić ich z mioteł, a pogoda z minuty na minutę coraz bardziej się pogarszała, więc Wood kazał wszystkim wylądować i ustawić się wokół niego.
- Dziękuję wam za ten trening – wrzasnął. – Naprawdę nieźle nam idzie! – Zaklaskał parę razy w dłonie. – Jak wiecie, to mój ostatni rok... Moja ostatnia szansa na zdobycie Pucharu Quidditcha! Za rok już mnie tu nie będzie, więc bardzo bym chciał, co jest chyba oczywiste, zapisać się jakoś w historii Hogwartu, Gryffindoru. Jak wiecie, nasz dom nie wygrał Pucharu już od siedmiu lat i miło by było, gdyby to właśnie za moją sprawą w końcu go zdobył – uśmiechnął się. – Mamy świetnego szukającego, świetnych pałkarzy, cudowne ścigające...
- ... wspaniałego obrońcę! – dodał Fred, a Gryfoni przytaknęli mu gorliwie. („a Gryfoni gorliwie mu przytaknęli”)
- W każdym razie – machnął niedbale ręką Oliver – wygramy! Musimy!
Drużyna Domu Lwa zawyła entuzjastycznie i w pośpiechu udała się do szatni.
- Mam nadzieję, że następnym razem pogoda bardziej będzie nam sprzyjać – westchnęła Angelina, wykręcając z włosów wodę. – W takich warunkach ciężko jest dobrze zagrać.
- Gdyby chociaż ten deszcz tak nie padał, to byłoby świetnie – parsknęła Katie, zakładając płaszcz.
- A poza tym, Angie, tobie zawsze dobrze idzie. Niezależnie od tego, jaka jest pogoda – dodał Fred, wyszczerzając zęby w uśmiechu.
George spojrzał na nich z nieskrywanym zaciekawieniem. Czasami zastanawiał się, czy między jego bratem a Johnson przypadkiem czegoś nie ma. Widział, jak dziewczyna patrzy na Freda, czasem wyłapywał podobne spojrzenia rudzielca, wysyłane pod jej adresem, jednak to działo się już bardzo długo. Może nawet od pierwszej klasy? I nigdy nic z tego nie wyszło. A może w tym roku coś się zmieni? Ta wizja w żadnym wypadku mu się nie podobała – za bardzo przyzwyczaił się do tego, że ma Freda na wyłączność, by teraz potrafił bez skrupułów „dzielić się” nim z Angeliną czy kimkolwiek innym; poza tym to oznaczałoby jeszcze jedno – mniej wynalazków, mniej dowcipów, mniej zabawy. George otrząsnął się jednak z tych ponurych myśli i spojrzał na brata siłującego się właśnie z Johnson. Wyglądali razem na całkiem szczęśliwych.
Chłopak zabrał swoją miotłę i wyszedł na dwór, na szalejący wiatr i zacinający deszcz.
- Fred, jesteś okropny – pisnęła Angelina, próbując odepchnąć Weasleya. – Naprawdę wredny.
- Dlaczego? Dlatego że powiedziałem ci, że zawsze dobrze ci idzie? – Jego prawa brew powędrowała do góry. – Myślałem, że to komplement.
W szatni nie było już nikogo – Katie rzuciła przyjaciółce przelotne, rozbawione spojrzenie i czym prędzej czmychnęła do George’a, który powoli oddalał się już w stronę Hogwartu.
- Ale nieszczery komplement – droczyła się Angelina.
- Nieszczery? – Fred zmrużył oczy i pchnął dziewczynę na ścianę. – Ja ci dam nieszczery. – Złapał ją w tali i zaczął łaskotać.
- No weź przestań! – wrzasnęła Johnson, śmiejąc się mimo woli.
- No dobrze, dobrze – westchnął Fred i odsunął się od niej. Wziął z podłogi swoją miotłę, założył płaszcz i ruszył do wyjścia. – Zamierzasz stąd wyjść? – Ton jego głosu zrobił się na powrót dowcipny, jak zawsze, a z brązowych oczu znikła cała uwodzicielskość.
Angelina skinęła powoli głową. Uwielbiała, gdy Fred stawał się czułym zalotnikiem, gdy czasem ją przytulał czy obdarzał miłymi komplementami. Kiedy był sobą, romantykiem. Jednak nienawidziła momentów, w których wracał z powrotem do swojego „bliźniaczego”, jak ona to nazywała, wcielenia, któremu nie w głowie była miłość. A tym bardziej ona.

~*~

Przy stole Gryfonów, a przynajmniej w tej jego części, przy której siedzieli gracze quidditcha, słychać było jedynie brzdęk sztućców i odgłosy charakterystyczne dla konsumpcji. Wszyscy członkowie drużyny byli wprost wykończeni tym treningiem – wydawało się, że to tylko trzy godziny, nic takiego, jednak wiatr i deszcz zrobiły swoje, i teraz Gryfoni padali z nóg.
Fred usiadł obok brata, kładąc miotłę na ziemi, i nałożył sobie całą stertę ziemniaków, kilka klopsików i cztery łyżki surówki i zaczął to pożerać we wręcz zawrotnym tempie. W mgnieniu oka jego talerz zrobił się pusty. Chłopak odłożył sztućce i westchnął z zadowoleniem. Zauważył zszokowane spojrzenia Angeliny i Katie.
- No co? Głodny byłem. – Uśmiechnął się beztrosko i spojrzał na Pottera, który parsknął śmiechem.
- I jak tam było na treningu? – Ron przysunął się do Harry’ego ze swoim talerzem. – Straszna pogoda, nie?
- Na treningu było dobrze, braciszku... – Fred puścił do niego oczko.
- ... a pogoda, w istocie, straszna – dodał George.
Ron spojrzał na nich obrażony – nienawidził bycia młodszym bratem.
- Zauważyliście, że profesor Lupin ostatnio marnie wygląda? – Hermiona nachyliła się nad stołem, wskazując dyskretnie na mężczyznę siedzącego przy stole prezydialnym.
- Według mnie, to on zawsze marnie wygląda – zaśmiał się Ron, sięgając po kolejnego pączka. Granger trzepnęła go w ramię.
- Jak możesz, Ronaldzie? – pisnęła. – To oczywiste, że Lupin ma jakieś problemy, a ty jeszcze się z niego śmiejesz? Tak to się zachowuje tylko Malfoy – prychnęła, odwracając się do niego tyłem.
Remus istotnie wyglądał wyjątkowo źle – na jego bladej twarzy pojawiły się szare cienie, policzki wydawały się być jeszcze bardziej zapadnięte, a w ciemnych oczach nie było już tego sympatycznego blasku, który czynił go weselszym. Jego skóra wydawała się jakby poszarzała, starsza.
Remus nabił na widelczyk kawałek jabłecznika i powoli włożył go sobie do ust, zauważając jednocześnie pytające spojrzenia grupki Gryfonów wysyłane pod jego adresem. Zdobył się na wymuszony uśmiech i odwrócił od nich wzrok. Uczniowie już coś zauważyli, zresztą, nie mógł się tego nie spodziewać – już od początku budził różne dziwne podejrzenia, a teraz, przed pełnią, tych spekulacji mogło jedynie przybywać. Poczuł, że ktoś go obserwuje i natrafił na ciemne, głębokie spojrzenie Snape’a. Severus uniósł czarną brew i Lupin westchnął, jakby właśnie prowadzili jakąś rozmowę składającą się jedynie z pojedynczych, niewerbalnych gestów. Remus poważnie się zastanawiał nad sensem ciągnięcia tej pracy.
Spojrzał na dwie rude głowy bliźniaków i uśmiechnął się pod nosem – ani się obejrzał, a polubił tych dwóch chłopców, pełnych radości, optymizmu i ciekawych pomysłów na życie. Nie sądził, że będą dla niego tak ważni podczas tych ponurych dni przed pełnią. Fred i George byli co najmniej intrygujący. Do tej pory Lupin rozmawiał z obydwoma naraz i każdym z osobna, dzięki czemu mógł stwierdzić, że byli zupełnie innymi ludźmi, gdy nie znajdowali się w swoim towarzystwie. Tego pierwszego Remus nie mógł rozszyfrować – wydawał mu się żyjącym w swoim świecie romantykiem, chociaż jego samego to określenie bardzo śmieszyło. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić Freda cytującego z pamięci Szekspira, jednak czuł, że nie powinien zbyt szybko osądzać tego intrygującego rudzielca. George natomiast był usposobieniem rozwagi i stateczności – Lupin bardzo go polubił, jednak czuł niezmierną ochotę poznania jego brata, dowiedzenia się o nim czegoś więcej... Tak, to było bardzo głupie, a wręcz niedorzeczne i Remus w myślach sam się z siebie śmiał.
Tymczasem Wielka Sala powoli pustoszała, ze stołów zniknęły naczynia i jedzenie, a większość nauczycieli udała się już do swoich klas, by stawić czoła nowym niebezpieczeństwom, jakimi były lekcje i uczniowie. Lupin rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem i wstał, spoglądając raz jeszcze na sylwetkę Freda Weasleya znikającą na korytarzu.

~*~

- Co teraz mamy, Fred?
- Niech pomyślę, George. Czyżby nasze ukochane...
- ... eliksiry?
Bliźniacy wybuchnęli śmiechem na myśl o profesorze Snape’ie, upaćkanym LepiSmarkiem. Od prawie dwóch tygodni nie zaszczycili go spotkaniem z tą miksturą, nad czym bardzo ubolewali, jednak treningi quidditcha okazały się ważniejsze od maltretowania Mistrza Eliksirów.
- Ciekawe, w jakim humorze będzie dzisiaj – rozmyślał Lee, wchodząc do sali.
- Na pewno podejrzewa, że to tylko cisza przed burzą.
- Taak... przed wielką burzą – zaśmiał się złowieszczo Fred i przybił piątkę z bratem, a później z Jordanem. – Póki co, damy mu chyba trochę odpocząć – dodał.
Profesor Snape, w istocie, wydawał się być w wyśmienitym humorze – chodził po klasie wolnym, pewnym krokiem, tylko czasami rozglądając się w poszukiwaniu jakiegoś podstępu, jednak ponieważ niczego nie zauważał, z powrotem wpatrywał się przed siebie ciemnym wzrokiem.
Przez ostatnie tygodnie, kiedy bliźniacy Weasley niemalże dzień w dzień wylewali przed nim LepiSmarka, profesor Snape chodził wyraźnie niezadowolony – rzucał szlabanami na prawo i lewo, odejmował po pięćdziesiąt punktów Gryfonom, Puchonom i Krukonom, a i jego podopiecznym się nieco dostało. I choć starał się omijać miejsca, w których ostatnim razem został napadnięty przez obrzydliwą maź, to Fred i George za pomocą Mapy Huncwotów i tak go odnajdywali i zastawiali na niego pułapkę.
Snape przeszedł właśnie obok stolika bliźniaków, unosząc do góry czarną brew i wyginając okropnie usta w niemym niezadowoleniu. Weasleyowie przybili ukradkiem piątkę – ich eliksir był w wyjątkowo dobrym stanie. Tygodnie spędzone na przyrządzaniu mikstur sprawiły, że stali się bardziej sprawni, dokładniejsi i obyci w tych tematach. Fred tylko czasami zamiast posiekać coś ciął, uważając, że takie ścisłe reguły są po prostu niezwykle nudne i bezsensowne, jednak dzięki rozwadze George’a takie składniki, wychodzące spod ręki jego brata, nigdy nie trafiły do kociołka. Czasami też Fred nagle się zamyślał, miażdżąc wszystko, co wpadnie mu w dłonie, nie bardzo zastanawiając się, czy jest to korzeń imbiru, czy łuska salamandry...
- Mógłbyś w końcu zająć się lekcją, a nie bujaniem w obłokach? – warknął pewnego razu George, kiedy pod koniec zajęć o mało co nie stracili wyjątkowo trudnego do uwarzenia eliksiru.
- Och, nie bujam w obłokach, a w kosmykach czarnych, długich włosów – odparł z łobuzerskim uśmiechem, który nie bardzo pasował do jego rozmarzonych oczu.
- Przeklęty romantyk – mruknął George, wyrywając mu z dłoni właśnie posiekaną łuskę salamandry. – To na chwilę zdejmij je z twarzy, bo ci zaraz wpadną do eliksiru – zakpił, a Fred obrzucił go piorunującym spojrzeniem. – Swoją drogą... – odezwał się po dłuższym milczeniu George – w czyich włosach właśnie „bujałeś”?
- Angeliny – odparł bez ogródek Fred. – Jednak tylko we włosach... – dodał po krótkim namyśle.
Jego brat stwierdził, że nigdy do końca jednak nie zrozumie Freda.
Tego dnia, kiedy profesor Snape był w owym dobrym humorze, wydawał się bliźniakom jeszcze bardziej nie do zniesienia – patrzenie, jak ich znienawidzony nauczyciel kroczy spokojnie po sali, a jego surowe rysy układają się w wyrazie pełnego samozadowolenia, nie było niczym przyjemnym. Tym bardziej, że właśnie ślęczeli nad wyjątkowo paskudnym eliksirem, który nie dość, że strasznie cuchnął, to jeszcze jego opary szczypały w oczy, przez co uwarzenie go było niezwykle trudnym zadaniem.
- Czy on naprawdę zawsze będzie kręcił tym haczykowatym nosem, gdy jakiś Gryfon okaże się dobry na tych przeklętych lekcjach? – szepnął Fred do brata, starając się, by profesor go nie usłyszał. Jednak nie docenił słuchu Snape’a, który w mgnieniu oka znalazł się przy Weasleyu, patrząc na niego złowrogo.
- Coś mówiłeś? – warknął. Jego twarz znajdowała się tuż przy piegowatej rudzielca, którego włosy aż poruszyły się pod naporem oddechu starszego czarodzieja.
Właśnie w tym momencie Fred postanowił pójść na całość. Odsunął się ostentacyjnie, marszcząc ze zgorszeniem brwi.
- Nie, profesorze – stęknął zduszonym głosem.
Na twarzy Snape’a najpierw pojawił się wyraz kompletnego oszołomienia, później lekkiego zmieszania, następnie złości, wściekłości, aż w końcu wydawało się, że mężczyzna wybuchnie z oburzenia, jakie wręcz tryskało z jego twarzy. A podobno tak świetnie ukrywał emocje... Odsunął się powoli od Freda, a gdy już się wyprostował, powiedział to, czego wszyscy się spodziewali.
- Gryffindor traci przez twoją bezczelność dwadzieścia punktów, Weasley. Zadowolony?
- Tak, panie profesorze – uśmiechnął się rozbrajająco chłopak.
Snape po raz drugi tego dnia, po raz drugi przy tym stoliku, uniósł czarną brew.
- Cieszysz się z tego? – zapytał.
- Tak, panie profesorze – powtórzył Fred, uśmiechając się jeszcze szerzej.
To nie mogło się dobrze skończyć. Pojedynczy Gryfoni, którzy jeszcze przed chwilą chichotali na widok zmieszanego Snape’a, teraz zamilkli, oczekując na reakcję profesora. George ukradkiem kopnął Freda pod ławką. Jego brat miał niezwykłą skłonność do pakowania się we wszelkie tarapaty przez swój niewyparzony język, spontaniczność, a wręcz głupotę. Wiele razy próbował przemówić mu do rozumu, szczególnie jeśli chodziło o problemy ze Snape’em, jednak Fred obrał sobie za punkt honoru w końcu doprowadzić profesora do szału. Poza tym wiele razy uraził jego gryfońską dumę, co oczywiście nie mogło ujść mu płazem.
- Nie obchodzi cię utrata punktów?
- Owszem, panie profesorze – odparł ze spokojem rudzielec. Wydawał się być odprężony, jednak nadal czujny.
- Owszem czyli co? – zirytował się Snape.
- Owszem – powiedział z ociąganiem – obchodzi.
Profesor przez chwilę patrzył na niego z niedowierzaniem.
- Radziłbym ci więc przestać się tak idiotycznie zachowywać, Weasley – warknął – skoro nie lubisz tracić punktów.
- Dobrze, panie profesorze.
Snape mruknął coś niewyraźnie pod nosem, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył zamaszystym krokiem w stronę katedry... niestety zahaczając przy okazji płaszczem o obluzowaną deskę, odstającą od blatu stołu. Fred po raz pierwszy w życiu był wdzięczny tym kilku gwoździom wystającym z drewna, o które nieraz już rozcinał sobie skórę albo rozdzierał ubrania. Teraz, gdy cała obleśna mikstura znalazła się na Mistrzu Eliksirów, był gotowy niemalże oddawać im cześć.
Cała klasa wstrzymała oddech, ponieważ cuchnące opary zawisły w powietrzu i zaczęły wciskać im się do nosów, a z oczu mimowolnie popłynęły łzy. Jeżeli osoby znajdujące się kilka metrów od kociołka dusiły się i płakały, to co musiał czuć Snape stojący tuż obok, niemalże dotykający go?
Fred i George odsunęli z piskiem krzesła i w popłochu uciekli na sam koniec sali, podobnie jak reszta uczniów. Po chwili wszyscy stali już pod drzwiami, obserwując z niepokojem powoli opadające opary, z których wyłaniał się kaszlący Mistrz Eliksirów. Nikt jednak nie ruszył się z miejsca – każdy zasłaniał usta rękami, starając się nie wdychać tego przykrego zapachu. To wszystko trwało zaledwie kilkanaście sekund, po czym rozległ się plusk, kiedy Mistrz Eliksirów stracił przytomność.

~*~

Wiadomość o nieprzytomnym Mistrzu Eliksirów błyskawicznie rozeszła się po Hogwarcie i pod koniec dnia mówili o tym wszyscy uczniowie i nauczyciele. Snape trafił do Skrzydła Szpitalnego i ocknął się dopiero wieczorem, powitany przez tłum Ślizgonów i połowę grona pedagogicznego, stojących w drzwiach (pani Pomfrey stanowczo zakazała przebywania w pomieszczeniu więcej niż trzem osobom jednocześnie).
- Jak się czujesz, Severusie? – zapytał Dumbledore, który dostąpił zaszczytu możności stania zaraz przy łóżku.
- Czułbym się o wiele lepiej, gdyby ta hałastra się na mnie łaskawie nie gapiła – warknął w odpowiedzi, podnosząc się do pionu. Dyrektor nakazał wszystkim opuścić Skrzydło Szpitalne, a pani Pomfrey zamknąć drzwi. – Ukaraliście już Weasleya?
- Chłopiec powiedział, co zresztą potwierdziła połowa klasy – nie musiał dodawać, że drugą połową byli Ślizgoni – że to był nieszczęśliwy wypadek.
- Nieszczęśliwy wypadek? – sapnął Snape, zrywając się na równe nogi. – To wina tego bezczelnego dzieciaka!
- Severusie – upomniał go łagodnie Dumbledore. – Uczniowie powiedzieli, że nieuważnie zahaczyłeś o ławkę pana Weasleya, strącając z niej kociołek z eliksirem wprost na siebie. – W błękitnych oczach czarodzieja błyskały iskierki rozbawienia.
Snape milczał do czasu, gdy drzwi znowu się otworzyły i wkroczył profesor Lupin z Fredem Weasleyem u boku. Kiedy rudzielec zauważył wściekłe spojrzenie Mistrza Eliksirów, na jego twarzy pojawił się na chwilkę wyraz tryumfu, jednak zaraz zreflektował się i udał skruszonego chłopca. Severus prychnął z pogardą.
- Witaj, Fred – powitał go ciepło dyrektor – Profesor Snape na szczęście już się obudził. Wierzę, że naprawiliście tę zepsutą ławkę? – zwrócił się do Lupina, który kiwnął potakująco głową. – No to myślę, że mogę już wracać do moich obowiązków. – Klasnął w dłonie i spojrzał wyczekująco na Freda.
- Przepraszam, profesorze – wyszeptał Weasley do Snape’a, cedząc każde słowo. Mężczyzna spojrzał na niego chłodno, a Gryfon odwzajemnił tym samym, pozwalając, by na chwilę na jego twarz wpełzło zadowolenie.
Mistrz Eliksirów zaczynał coraz bardziej nienawidzić tego chłopaka.


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 02.05.2024 09:02