Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Błyskawica [zakończone], spoilery HBP

Błyskawica [zakończone]
 
Dobre - zostawić [ 2 ] ** [100.00%]
Gniot - wyrzucić [ 0 ] ** [0.00%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 2
Goście nie mogą głosować 
Darkness and Shadow
post 28.01.2006 20:42
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



No cóż... Jest to mój pierwszy fick, więc proszę o szczere oceny i nawet negatywne przyjmę z godnością. Ta opowieść już od połowy grudnia ukazuje się na moim blogu, lecz tam oczywiście nie ma chętnych do oceniania (zrazili się czy co?), więc oddaję na wasze ręce pierwszą część z cyklu "Nadchodzą ciemne czasy..."


BŁYSKAWICA

Prolog


Jej płaszcz wzbudzał w wielu umysłach najgorsze obawy. Nawet kilkuletnie ślady walki nie przekonywały ludzi, o tym, że jest po ich stronie. W latach, gdy Czarny Pan powstał na każdego, kto rozniecał strach patrzono nieufnie.
Ciemnozielone oczy wyjrzały zza kaptura. "To tutaj" - spojrzała na wysoki budynek, na którego parterze znajdował się bar "Trzy Miotły. Pchnęła drzwi, które ustąpiły ze skrzypnięciem. Uderzyła w nią fala ciepła i zapach kawy waniliowej.
Większość par oczu utkwiła w niej spojrzenia. Niektóre spiorunowała zimnym, pozbawionym uczuć wzrokiem i z dźwiękiem stukających obcasów wysokich butów podążyła do najciemniejszego kąta, gdzie siedziała równie przerażająca osoba, która małymi łykami upijała gorącą kawę waniliową. Widząc jej przyjście przesunęła się bok i odstawiła filiżankę. Przybyszka usiadła ze słowami:
- Wybacz Tonks za spóźnienie, ale wiesz... sprawy służbowe.
- Nie ma sprawy, Vivien. Dopiero co przyszłam z patrolu - powiedziała Tonks, gdy nowa zamawiała u młodej dziewczyny, pracującej jako kelnerka herbatę poziomkową. - Lepiej nie ujawniać tożsamości - stwierdziła, gdy Vivien dotknęła kaptura, by odsłonić twarz. Po tych słowach cofnęła dłoń i schowała ją do kieszeni.
- Wiesz co się dzieje - Vivien spojrzała Tonks w oczy starając ujrzeć tam jakąś tajemnicę. Niczego nie zauważywszy odwróciła pospiesznie wzrok.
Błądząca w kieszeni ręka natrafiła na coś twardego. Kobieta nie wiedziała dokładnie co to jest. Miało okrągły kształt i było zimne, nawet bardzo zimne. Powierzchnia gładka, przeorana jakimiś symbolami... Przestała zajmować się tajemniczym przedmiotem. Wyciągnęła dłoń z kieszeni i oparła na stoliku.
- Nasilają się ataki śmierciożerców. Mamy coraz więcej wezwań z powodu Inferich i zniknięć ludzi - przerwała chwilę ciszy Tonks. - Ostatnio zniknął barman z Dziurawego Kotła i dwie osoby z Ministerstwa. Nas, aurorów ubywa.
Do Vivien podeszła kelnerka z herbatą, ale oddaliła się pospiesznie od osób wyglądających podejrzanie. Odnosząc tacę na ladę szepnęła coś Madam Rosmercie, lecz ona machnęła tylko ręką i odpowiedziała coś zdenerwowanej kelnerce.
- Niebezpiecznie o tym tutaj mówić... - Vivien machnęła delikatnie dłonią w stronę lady. - Mogą coś podejrzewać...
- Racja. Bezpieczniej będzie jak pójdziemy do Kwatery - Tonks wstała, a za jej przykładem poszła Vivien. Obie pogrzebały w kieszeniach, rzuciły na stolik pieniądze i podążyły ku drzwiom. Wiele osób odetchnęło z ulgą, gdy zatrzasnęły się za nimi.
Chłodnawe powietrze uderzyło je z świeżością. Mimo, że był to środek lipca, to noce były zimne. Wolnym krokiem ruszyły do pomalowanego na biało, wysokiego budynku. W tym momencie milczenie było najodpowiedniejsze.



Rozdział I
Światło w mroku.

Stanęły przy drzwiach, do których zastukała lekko różdżką Tonks.
- Sygnał? - zapytała cicho Vivien, ale nie otrzymała odpowiedzi tylko krótkie:
- Sprawdzę teren - Tonks odwróciła się i przylegając plecami do ściany posuwała się bok. Przy rogu wychyliła głowę i szukając ruchu przesunęła się dalej. Gdy zniknęła jej z oczu drzwi budynku się otworzyły, a za nimi stał Remus Lupin.
- Remus, kopę lat! Ty to się trzymasz! - zdziwiona Vivien powitała przyjaciela uściskiem dłoni.
- Gdzie masz Tonks? Po sygnale rozpoznałem, że to ona idzie - zapytał wprowadzając ją do ciepłego pokoju, gdzie młodzi aurorzy grali w karty, a starsi siedzieli w miękkich fotelach i popijali gorącą herbatę.
- Tonks? Bada teren. Zaraz, czekaj... - przerwała i wsłuchała się w odgłosy nocy zagłuszane przez hałas z pokoju. Usłyszała głosy ciche niczym szept. Zbliżyła się do okna. Jej obawy się potwierdziły. Zobaczyła światło i jak ktoś upada na ziemię.
Biegiem wypadła z budynku. Rozglądnęła się czy nikt jej nie śledzi i powoli skradała się do miejsca wypadku. Wychyliła głowę zza rogu i nie uwierzyła w to co zobaczyła...
Tonks klęczała i szeptała jakieś słowa w niezrozumiałym dla niej języku. Pod płaszczem chowała rękę, a wokół niej leżało pięciu śmierciożerców w maskach. Wysunęła się zza rogu pewniej z pytaniem:
- Co tu się stało? - Vivien uklękła obok przyjaciółki wpatrzonej w jeden punkt – rękę jednego z leżących, na której widniał wypalony Mroczny Znak.
- Tonks? - zapytała kładąc rękę na jej ramieniu. Nagle zza rogu wyłonił się Lupin. Stanął obok nich przysłuch..ąc się słowom aurorki:
- Było ich dwóch. Podglądali naszych w Kwaterze. Zagroziłam im. Nie zwracali większej uwagi. Kiedy trzasnęłam w nich oszałamiaczami, doszli jeszcze trzej i razem rzucali Avadę. Użyłam Zaklęcia Tarczy, ale to spowodowało tylko, że stracili przytomność... - przerwała, gdyż Remus nachylił się nad nią i odsłonił ukrytą pod płaszczem rękę. Wyglądała okropnie - cała we krwi, spod której widać było głębokie wcięcia.
- Skąd to się wzięło? - spytał mężczyzna.
- Nie wiem - wyszeptała Nimfadora patrząc na niego tak, jakby prosiła go, żeby nic nie robił. On widząc ten wzrok, pomógł jej jedynie wstać. Vivien również się podniosła i w trójkę weszli do wnętrza Kwatery. Drzwi zamknęły się z łoskotem. Młodzi aurorzy widząc panią kapitan ranną zamilkli i wpatrywali się w nią, jak w obraz.
- Co się gapicie?! - wrzasnęła Tonks. - Krwi nie widzieliście?! A może nie chciało wam się podnieść tyłków i sprawdzić terenu?! - zmieszani młodzieńcy odwrócili wzrok
- Dawlison! Cartons! Co to ma znaczyć? - zawstydzeni wywołani powstali i stawili się przed obliczem rozwścieczonej dowódczyni.
- Wy mieliście zrobić obchód o 20?
- Tak - odparli cicho.
- Wiedzcie na przyszłość, że przesadzę was do pilnowania obozów, jak tak dalej będzie! - krzyknęła tak, że włosy im się zjeżyły na głowie.
- Ale... - przerwał niepewnie Dawlison.
- Żadnych "ale"! Ja tu wydaję rozkazy! - postawiła nogę na pobliskim stołku i odsłoniła cztery złote sprzączki, które oznaczały stopień kapitana.
- Odejść! - powiedziała już spokojniej. Skierowała się w stronę schodów mamrocząc pod nosem:
- Tacy to nawet do pilnowania obozów się nie nadają... - weszła na pierwszy stopień potykając się przy tym. Gdy młodzi zachichotali, ona odwróciła się i groźnie się na nich popatrzyła.
- Co was tak śmieszy?! - oni zamilkli w obawie przed karą. Odetchnęli z ulgą kiedy zwróciła się już łagodnym tonem do Vivien i Remusa:
- Chodźcie - poprowadziła ich na ostatnie piętro budynku.
Gdy stanęli na miejscu, ona pchnęła dębowe drewno w przód. Drzwi skrzypnęły, a Tonks mruknęła coś w stylu:
- Mogliby przynajmniej te drzwi naoliwić - dopiero teraz odsłoniła twarz odrzucając kaptur do tyłu. Na czoło opadły jej ciemne dzisiaj włosy zakrywając oczy. Powstrzymała się od odgarnięcia ich zakrwawioną ręką, więc zrobiła to drugą.
Wskazała przyjaciołom miejsce na kanapie. Sama otwarła szeroko okno, a wieczorne, chłodne powietrze wtargnęło do pokoju. Usiadła na krześle obok biurka, z którego wyciągnęła jakiś eliksir i bandaże. Odsłoniła rękaw lewej, zranionej ręki.
- Nim, pamiętasz mistrza Xarona? - spytała Vivien.
- Jakże miałabym nie pamiętać... - Nimfadora polewała szpetne rysy eliksirem, a krew zniknęła, lecz wgłębienia - nie. Zaklęła głośno.
- Nim! - skarciła ją przyjaciółka.
- No co? - spytała kobieta bandażując rękę.
- Miałaś nie kląć...
- Ach, racja, ale chyba nie zapomniałaś o tym, co było kiedy oblałaś tropienie?
- Tego nie można zapomnieć... Kritomen!
- Dosatkit!
- Emnodess!
- Letrokin! - wymieniały obcojęzyczne przekleństwa.
- Starczy, starczy... - Remus nie mogąc dalej słuchać tego kalania języka przerwał im.
- No, może być! - Tonks wstała i odwróciła się pokazując zabandażowaną rękę.
Zauważyła, że również Vivien ściągnęła kaptur, by odsłonić twarz. Ciemnobrązowe włosy spadały na ramiona, a nierówna grzywka zakrywała czoło. Ciemnozielone oczy przechodzące w brąz zdawały się być gotowe przewiercić każdy, nawet najtwardszy metal.
- Ach, właśnie. Mieliśmy mówić o ślubie Billa i Fleur... - przypomniała sobie Tonks.
Vivien włożyła rękę do kieszeni, w której leżał ów tajemniczy przedmiot. Przejechała po nim palcami. „Okrągły i zimny” - powiedziała sobie w duchu. Na gładkiej powierzchni był symbol. Przymknęła oczy i starała sobie przypomnieć co to jest. Przez głowę przemknęło jej: „Znalazłam go w kieszeni dopiero w barze. Jak to możliwe? Przedtem go nie było...”. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk gongu na kolację. Tonks przerwała mówić coś o ślubie Billa i Fleur. Vivien podniosła się niepewnie z kanapy. To samo uczynił Lupin.
- Muszę wysłać wiadomość do Biura o wypadku – powiedziała Tonks. - Dokończę wam później, po kolacji. Zaraz zejdę na dół.
- Ja też dołączę trochę później – wtrącił Lupin. - Musimy porozmawiać – zwrócił się do Tonks, która głaskała po głowie przywołanego jastrzębia pocztowego, który siedział jej na ramieniu.
Vivien nacisnęła klamkę drzwi i zeszła po starych, zniszczonych schodach w dół. Będąc na I piętrze skręciła w prawo do dużej sali, gdzie urządzono stołówkę. Wiele osób, które usłyszały dźwięk gongu zbiegło się tam i głośno rozmawiając zajmowali miejsca przy długich ławach obok stołów.
Aurorka przekraczając próg stołówki wpadła na mężczyznę z długimi, siwymi włosami, bliznami na twarzy i czarodziejskim okiem.
- Alastor Moody? Skąd cię tu przywiało? - prawie wykrzyknęła zdziwiona. - Przecież jesteś na emeryturze!
- Vivien Renatusse! - zdumiony Szalonooki powitał kobietę. - Od kiedy tu jesteś?
- Od wczoraj. Co tutaj robisz?
- Ja? Ja pomagam Remusowi i Tonks w uprzątnięciu tego rozgardiaszu.
- Jak to, Remus został aurorem?
- Nie... On tylko wspomaga swoją ukochaną Nimfadorę - wypowiedział szczególny nacisk kładąc na imię kobiety - O, właśnie idą – machnął ręką w stronę schodów, z których para schodziła rozmawiając. Do uszu Vivien dotarły ich słowa:
- ... o co mi chodzi?
- Domyślam się.
- To kiedy? W sierpniu?
- Mnie to najbardziej odpowiada... Cały sierpień mam wolny...
- Wiesz, musimy sprawdzić wolny termin na... - Lupin przerwał, bo zauważył, że Moody i Vivien słuchają ich rozmowy.
- O czym tu mowa? - zapytał z ciekawością patrząc na dłoń w bandażach u Tonks. - A... Przepraszam. Już wiem – odwrócił wzrok, a zawstydzona aurorka schowała rękę pod płaszcz. Vivien poczuła, że coś przed nią ukrywają... Coś bardzo ważnego...
W czwórkę weszli do stołówki, gdzie zaczęły się rozmieszczać talerze z jedzeniem. Aurorzy zamilkli w obawie przed kolejnym wybuchem pani kapitan. Zamarli w oczekiwaniu na jakąś uwagę, lecz nic nie usłyszeli oprócz:
- Co tutaj tak cicho? Żałoba po kimś?



Rozdział II
„W imię miłości...”

Młoda kobieta leżała na łóżku wpatrując się w starą, spękaną ścianę pokoju. Promienie słoneczne zaczęły dotykać jej jasnych policzków i ogrzewać je. Osoba trzymała w dłoniach zamknięty medalion, którego nie potrafiła za żadne skarby otworzyć. Nie otworzenie jej chodziło. Starała się rozgryźć znaczenie symbolu na jego powierzchni. Miał on kształt kwadratu z dwoma zawijasami po przekątnej i dwoma głębokimi wcięciami nachodzącymi na siebie pod kątem ostrym.
Nie znała, ani jego znaczenia, ani pochodzenia. Podniosła lekko głowę i wlepiła wzrok w drewniany zegar tykający kolejne sekundy. Wskazywał 5.30 nad ranem. Mimo dość wczesnej pory kobieta wstała z łóżka, wzięła ręcznik z krzesła i cicho wyszła z pokoju. Kierowała się do łazienki. Starała się iść jak najciszej po trzeszczących deskach. Po przejściu obok siedmiu drzwi dotarła do umywalni, gdzie wślizgnęła się przez uchylone drzwi. Spojrzeniem odszukała umywalkę na końcu rzędu. Zawsze ją zajmowała.
Podeszła do niej, zawiesiła ręcznik na wieszaku i chcąc przemyć twarz wyciągnęła dłoń ku kranowi, ale cofnęła ją z przerażeniem słysząc trzask z sąsiedniej części łazienki. Wyciągnęła różdżkę zza pasa i skradając się stanęła przy łuku prowadzącym do miejsca źródła dźwięku. Wychyliła głowę zza gzymsu i nie kryjąc radości odetchnęła z ulgą:
- Ale mnie wystraszyłaś, Viv – rzekła do Tonks zdejmującej opatrunki ze zranionej ręki i sama schowała różdżkę.
- Jeszcze wcześnie... Co tu robisz? - Nimfadora oderwała się wzrok od bandażu, którego zaczęło ubywać na ranie i zbliżał się do końca.
- Nie mogłam spać. Przez to – wyjęła z kieszeni medalion i pokazała go Tonks, która rzuciwszy okiem spuściła głowę i przerwała zdejmowanie opatrunków.
- Muszę ci się do czegoś przyznać... - podniosła lekko oczy i utkwiła je w kafelce przedstawiającej jednorożca.
- Do czego? - zapytała po paru sekundach milczenia Vivien.
- Do tego... - Tonks odsłoniła ostatni bandaż, a na jej palcu lśnił pierścionek z diamentem. Po ranie nie było już ani śladu. Vivien aż otworzyła usta ze zdumienia. Wlepiła wzrok w błyszczący okaz i przez chwilę nie wydusiła z siebie słowa. Nimfadora podniosła głowę i oczy skierowała w jej stronę. Uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
- Remus poprosił mnie o rękę. Przyjęłam oświadczyny, a co innego miałabym zrobić? Kocham go i chcę z nim być.
- Czyli to co rozmawialiście na schodach... to było o ślubie, prawda? - wydusiła nadal zszokowana Vivien. Tonks kiwnęła głową. - A jak Szalonooki przeniknął okiem bandaże to zobaczył to „coś”?
- Aha i dlatego trzeba na niego uważać. Chciałam ci powiedzieć zaraz po kolacji, jak mieliśmy dokończyć rozmowę o ślubie Billa i Fleur, ale wymówiłaś się zmęczeniem. To cóż...
- No właśnie, to już za trzy dni – przerwała jej przyjaciółka.
- Co?
- Ślub. Nie, nie, nie twój! - poprawiła się, kiedy ona popatrzyła na nią groźnie. - Billa i Fleur!
- Pamiętasz chyba, że mają obchód co 10 minut i my mamy przyjmować raporty?
- No, jasne... - przytaknęła i patrzyła, jak Tonks machnięciem różdżki uprzątnęła bandaże. Wyszła z komnaty, wyciągnęła rękę po ręcznik przyjaciółki i rzuciła go wciąż osłupiałej po wielkim szoku Vivien. Drzwi za nią tylko cicho skrzypnęły.

***

Wielkimi krokami zbliżał się ślub Billa i Fleur. Przygotowania szły pełną parą. Grupa Zakonu Feniksa miała się pojawić w pełnym składzie. Aurorzy mieli pilnować wejść i robić obchód co 10 minut.
W dniu ślubu wszyscy goście w wyśmienitych humorach zjawili się o wyznaczonej porze pod katedrą. Aurorzy zajęli już swoje pozycje. Tonks, Lupin, Vivien i Szalonooki mieli przyjmować raporty z obchodów. Sami usytuowali się z tyłu pod balkonami. Goście rozsiedli się w ławkach szepcząc między sobą o nowinach z świata magii. Rozmowy ucichły, gdy tylko zagrała muzyka.
U wejścia pojawiła się para młoda, a za nimi ich rodziny. Wolnym krokiem szli w rytm organów po czerwonym dywanie do ołtarza. Wszystkie oczy zwróciły się w kierunku panny młodej. Ubrana była w suknię do kostek, rzecz jasna białą. w niektórych miejscach ozdobiona została brokatem i haftowanymi różyczkami. Z głowy spływał na twarz Fleur welon, a z pleców ciągnął się tren. Pan młody szedł obok przyodziany w garnitur, a z ramion opadał mu czarny płaszcz spięty złotą broszą.
Para dotarła do ołtarza, a rodziny rozsiadły się w przygotowanych specjalnie dla nich ławach w pierwszych rzędach. Muzyka skończyła grać. Rozpoczęła się długo oczekiwana uroczystość.

* * *

Gdy zapadły słowa:
- Możesz pocałować pannę młodą - Tonks szepnęła do Vivien:
- Idę sprawdzić teren. Klenois spóźnia się już kilka minut - wstała i cicho wyszła z katedry. Lupin widząc to spytał siedzącej obok Vivien:
- O co chodzi?
- Idzie sprawdzić co się dzieje. Klenois się spóźnia z raportem. Mogło coś się stać - Lupin kiwnął głową na znak, że rozumie.
Tymczasem Tonks przylegając do odrapanych ścian katedry posuwała się w pełnej gotowości. Czuła, że coś się nie zgadza. Zbliżała się do miejsca, gdzie było wejście do zakrystii. Wychyliła głowę i znieruchomiała. Aurorzy leżeli uśpieni, a na ścianie wypalony został...MROCZNY ZNAK!

* * *

- Gdzie ona jest? - zapytała cicho Vivien. - Coś musiało się stać...
Para młoda szła już w kierunku wyjścia, gdy będąc w połowie drogi na środek katedry wbiegła Tonks. Szeptała coś z Billem w innym języku i co chwilę wskazywała na wyjście. Bill nie bardzo wiedział co ma robić, więc Tonks przywołała Vivien, Lupina, i Szalonookiego, by pomóc w podjęciu decyzji. Chwilę szeptali coś między sobą, a zaniepokojeni goście zaczęli odczuwać, że dzieje się coś złego. Wtem Tonks krzyknęła:
- Uciekać! Atakują! - ludzie nie wiedzieli co mają dokładnie robić: czy jej słuchać, czy pozostać na miejscach. W końcu zrozumieli, że to nie żarty i w popłochu zaczęli pchać się do wyjścia. Garstka aurorów i Zakon Feniksa pozostał na miejscu. Śmierciożercy zaczęli dobijać się do tylnego wyjścia.
Lupin i Kingsley zabarykadowali wszystkie drzwi i wrócili do wszystkich stojących plecami do środka. Zza drzwi było słychać głosy i zdawało się jakby ściemniać.
- Mają trolla! - krzyknął Szalonooki przenikając drewno magicznym wzrokiem. Vivien poczuła się tak, jakby miała nie wyjść już żywo z tej katedry. Huki stawały się coraz głośniejsze. Odłamy drewna odpadały od całości. Gdzieniegdzie były już dziury wystarczające, by się upewnić, że Moody miał rację. Troll swym młotem rozgruchotał drzwi na drobne drzazgi.
Zza obłoku pyłów wyszły zakapturzone postacie w maskach. Kilku z nich wypowiedziało pierwsze zaklęcia. Vivien spojrzała w oczy jednego z nich. Szare, nie wyrażające jakichkolwiek uczuć. Zacisnęła mocniej palce na różdżce i wycelowała ją w przeciwników. Błysnęło białe światło, a trzech wrogów padło oszołomionych. Ku niej poleciało kilka zaklęć. Odparowała je bez trudu.
- Stiliota! - wrzasnęła Tonks do Vivien, co miało znaczyć: "Z tyłu zachodzi cię przeciwnik".
Odwróciła się gwałtownie i rzeczywiście, za nią unosił się dementor i zaczął wysysać z niej najlepsze wspomnienia. Tonks widząc przyjaciółkę w niebezpieczeństwie i sama w nim będąc mając wokół siebie kilkunastu dementorów krzyknęła:
- EXPECTO PATRONUM! - błysnęła białe światło, z którego uformował się przezroczysty jastrząb. Patronus zaczął kąsać wszystkich dementorów w pobliżu. Wzlatywał coraz wyżej i wyżej, aż zalśnił takim blaskiem, że oślepił on wielu wrogów. Zrozumieli z kim mają do czynienia i rzucili się na Tonks ocierającą pot z czoła:
- To ona! - wołali. - Ta co załatwiła nas ostatnio!
Uniknęła tylu ciosów szybkimi skokami, przewrotami i unikami, ale po morderczej walce z dementorami jej siła znacząco spadła. Widząc,że reszta również nie daje już rady zrozumiała co jej zostało:
- UCIEKAJCIE! - wrzasnęła przez hałas bitwy. Wszyscy zamarli w bezruchu. Nie wiedzieli czy jej słuchać. - Ja ich zatrzymam.
- Chyba nie chcesz... - wtrącił się Lupin - Nie! Nie pozwolę ci na to! - spojrzał jej głęboko w oczy.
- To jedyny sposób! Uciekajcie! - krzyknęła do odchodzącej garstki Zakonu i aurorów. Vivien zawahała się przez chwilę, ale chciała znów obejrzeć światło dnia. W ciemnej katedrze nie mogłaby zbyt długo wytrzymać, więc pośpieszyła za resztą do wyrąbanych drzwi, zza których prześwitywało światło. Część ludzi wzbiła się już w powietrze na miotłach.
W pośpiechu odszukała swojego Nimbusa i nie zdziwiło jej to, że Lupin stał patrząc się na wnętrze kościoła, wahając się wciąż z odlotem. Wiedziała jak ciężko jest mu się rozstać w takiej trudnej chwili z Tonks. Vivien dotknęła jego ramienia i pocieszyła go:
- Nie martw się. Na pewno sobie poradzi. Nie raz widziałam jak rozgramiała po trzy oddziały śmierciożerców na raz, tak jak ostatnio - wsiadła na miotłę, a po namyśle dołączył do niej Remus.

***

Na środku pobojowiska stała Ona. Szeptała stare zaklęcie w mowie, którą rozumiał tylko On:

Huano sante feisht a moriet,
Huano sante feisht theina,
Huano sante, conte semo leit,
Huano sante hlonoit sit malesta,
Huano sante le dasta,
Huano sante sole mit uno!


Tylko jedna osoba rozumiała te słowa – Remus Lupin, a brzmiały one tak:

W imię miłości zawsze zwyciężającej,
W imię miłości zawsze wiernej,
W imię miłości, aby On przeżył,
W imię miłości wypowiadam te słowa,
W imię miłości naszej zginę,
W imię miłości przeżyję dla niego!


Lupin słysząc w głowie te zaklęcie gwałtownie zawrócił miotłę i powiedział:
- Wracam po nią – przyspieszył zostawiając resztę w trudnej sytuacji: lecieć z nim, czy nie?
Vivien, Szalonooki, Kingsley i paru innych aurorów wraz z częścią Zakonu podążyło w ślad za nim, a pozostali udali się do miejsca, gdzie według planu miało się odbyć wesele.

***

- „... Huano sante sole mit uno!” - wrzasnęła Tonks unosząc różdżkę w górę, a błękitna fala oślepiającego światła rozpromieniła się dookoła powalając śmierciożerców, lecz jeden z nich wyciągnął nóż umoczony w specjalnej truciźnie i rzucił w nią. Przez chwilę tak, jak wszyscy upadła na kolana krzycząc z bólu, ale spadła nie na twarz, tylko starała się wstać dusząc się i drżąc na całym ciele.
Nagle do katedry wpadł Lupin i podtrzymał ją aby nie upadła.
- Co się tutaj stało? Dlaczego zrobiłaś to dla mnie? - spytał, jakby z pretensją. Nie otrzymał odpowiedzi, tylko głośny głos Szalonookiego:
- Co z nią?
- Jest źle... - wskazał na sztylet sterczący z brzucha narzeczonej. - Dostała nożem z trucizną. Oby to nie było to co myślę...
Dotknął ciemnofioletowej mazi i obejrzał ją z bliska.
- Tylko nie to... Powoli dołącza do Nich... Do Crenod... – dokończył cichym głosem.
- Przyślijcie tu kogoś z św. Munga! - krzyknął Remus do aurorów. Przytulił krztuszącą się i drżącą Tonks do siebie.
- Nie oddam Wam jej tak łatwo... - pogładził kobietę po włosach.

__________________________

I jak pierwsze wrażenia?

Ten post był edytowany przez Darkness and Shadow: 26.05.2006 15:03


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Darkness and Shadow
post 30.01.2006 20:40
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Rozdział IX
Rozerwane łańcuchy.

Minął miesiąc od przybycia do Kwatery Głównej Lupina. Teściowie jednocześnie starali się wspomagać zięcia, a jednocześnie obwiniali go śmierć córki. Vivien przerzucała kartki dziennika w szybkim tempie, chłonąc dawne wydarzenia, niczym gąbka chłonie wodę, lecz w głębi duszy obwiniała się o to co zaszło.
- Najpierw On, teraz Ona... Nie było mnie ani przy tym, ani przy tym, ale jestem temu winna... Gdybym tylko w porę się zjawiła... - tak sobie powtarzała.
Nicola wyjechała na egzaminy do Hiszpanii. Ze łzami w oczach żegnała rodziców i Zakon. Nie wierzyła, że może zdać. „Zdałabym, gdyby Nim była tutaj, ale jej już nie ma i nie wróci...” - myślała. Powątpiewała w swe zdolności aurorskie i spodziewała się niekorzystnego wyniku.

***

Vivien oparła nogi na stole w refektarzu. Chudymi palcami przerzucał kartki Proroka Codziennego w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Po raz kolejny wróciła do spisu treści i powiodła po nim wzrokiem. Jej oczy przykuł jeden napis u dołu strony - „Trzecia Potężna wychodzi na wolność”.
- No, dobra. Zobaczymy co te Ministerstwo zaś namieszało... - otworzyła na odpowiedniej stronie i zaczęła czytać:

Trzecia Potężna wychodzi na wolność

Trzecia Najpotężniejsza z Crenod, jak donoszą szpiedzy, kilka dni temu uciekła z niewoli Czarnego Pana. Na razie wiadomo, że posuwa się w stronę Bagien Ciemności. Ci którzy ujrzeli ją, twierdzą, że wygląda jak człowiek, lecz jest nienaturalnie silna i potrafi jednym słowem uśmiercić kilka osób. Wiele ludzi, którzy chcieli ją złapać lub przyjrzeć się jej z bliska przypłaciło to życiem. Do tej pory żyje niewielu, którzy zetknęli się nią i powrócili żywi.
„Przedstawiła nam się jako Błyskawica, Trzecia Potężna. Ma ogniste, pełne nienawiści i gniewu spojrzenie. Gdy właśnie tak na nas spojrzała, to poczuliśmy się tak, jakbyśmy nie mieli już wrócić z życiem. Spytała nas skąd przychodzimy. Odpowiedzieliśmy, że pracujemy jako aurorzy i pokazaliśmy nasze licencje. Wtedy puściła nas wolno mówiąc, że jeżeli mamy trochę oleju w głowie to nie będziemy już jej szpiegować, bo inaczej może nie przystopować i zabije nas żywcem” - mówi jeden z szpiegujących aurorów.
„W ostatnim czasie wybiła cały oddział uzbrojonych trolli i olbrzymów będących po stronie Czarnego Pana. Tak więc, wciąż nie wiemy dla kogo walczy, lecz musimy być gotowi na to, że zaskoczy nas przechodząc na Ciemną Stronę, o ile oczywiście po niej już nie jest.” - ostrzega Minister Magii, Rufus Scrimgeour.
Niecierpliwie czekamy na wiadomości dotyczące Błyskawicy i pozostałych dwóch Potężnych. Płomień, jak wiemy, stoi po stronie Czarnego Pana, a Szron walczy przeciw niej.

Więcej o Crenodach na stronie 15.


Do refektarza wszedł Lupin. Vivien widząc, że przyjaciel zmierza w kierunku zaplecza kuchennego zdjęła nogi ze stołu i zatrzymała go słowami:
- Czytałeś to? - rzuciła na blat gazetę. - Jest tutaj o tej Błyskawicy, co uwolniła cię z Zamku Cieni. Pewnie kolejna bajeczka wymyślona przez Ministerstwo...
Remus zbladł i wolnym krokiem zbliżył się do ławy. Pochylił się nad artykułem. Aurorka stukała palcem w nagłówek - „Trzecia Potężna wychodzi na wolność”.
- Ale jak... - szepnął biegnąc wzrokiem po literach. - Jak ona może zabijać niewinnych...
- Ciekawość pierwszym stopniem do piekła... - westchnęła Vivien. - A ta Crenoda potulnym barankiem najwyraźniej nie jest. Zresztą nie wiadomo nawet po której stronie się opowiada...
„Będę musiał ją znaleźć i porozmawiać z nią poważnie...” - postanowił Remus rzucając prasę na stół i zmierzając do kuchni, by zaparzyć sobie porządną kawę.

***

Ciemna postać kroczyła we mgle między drzewami. Była noc. Bezgwiezdna noc. Nawet księżyc przysłoniły ciężkie chmury. Upiorne miejsce. Wzgórze Duchów – tak nazywali to wzniesienie pozbawione drzew. Niektórzy ponoć słyszeli tutaj śmiechy i płacze duchów, które nie mogły odnaleźć swego wiecznego spokoju, ale to była tylko legenda. Tymczasem mrok zagęszczał się jeszcze bardziej.
Nagle, zza pni wypełzły mroczne sylwetki Crenod. Idąca przystanęła i rozejrzała się po groźnych twarzach otaczających ją kreatur. Pierścień zacieśniał się, a jedna, dominująca w gronie wystąpiła naprzeciw przybyłej i spytała swym chrapliwym głosem:
- Kim jesteś i po co przychodzisz?
- Szukam Szron, Pierwszej Potężnej...
- Ach, to ty, Błyskawico. Szron mówiła nam, że przybędziesz – krąg rozluźnił się. - Podobno chciała ci dać pewien medalion, ale będąc w przebraniu w Zamku Cieni śmierciożercy spostrzegli się i wyrzucili ją stamtąd, przy okazji zabierając medalion. Jak widzę druga próba była udana... - rzuciła okiem na wiszący na szyi Trzeciej rzemień schowany pod kaftanem. - Ach, co ja będę cię zanudzać, Szron sama ci wszystko powie. Przejdźmy do tej Przysięgi...
- Ale, ale... jakiej... Przysięgi? - pytała zdziwiona Błyskawica patrząc jak Crenody klękają na jedno kolano, wyciągają szable i kierują je w stronę Potężnej. Nie usłyszała żadnej odpowiedzi tylko słowa zebranych:
- My, zrodzone w Ciemności i wychowane wśród Mroku, przysięgamy tej oto Błyskawicy, Trzeciej Najpotężniejszej Crenodzie, że będziemy gotowe na każde jej wezwanie, że przyjdziemy kiedy nas wezwie i ramię w ramię walczyć będziemy o Wolność dla nas i dla każdego kto po naszej stronie stać będzie. Swą szablą i nożem wspomożemy ją w potrzebie i w proch wroga rozbijać będziemy niosąc Odkupienie dla Nas - Wyklętych i dla ludzi, którzy oparli się Cieniowi i w imię Światłości walczyć będą. Przysięgamy!
Z szabel wystrzeliły oślepiające iskry, które otoczyły Błyskawicę i po chwili zgasły.
Crenody powstały z klęczek i schowały szable do pochew. W tym czasie spomiędzy drzew rozległ się trzask łamanych gałązek. Wszystkie odwróciły głowy w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Będące najbliżej źródła rzuciły się w tamtą stronę i znikły w ciemności. Po chwili wyszły ciągnąc kogoś za ręce, tak że nogi zatapiały się w śniegu. Ten „ktoś” szamotał się i mruczał coś pod nosem, że on do Błyskawicy z jakąś ważną sprawą.
- Jak do Błyskawicy to do Błyskawicy... - zarechotały Crenody i brutalnie rzuciły człowiekiem pod nogi Trzeciej Potężnej, tak że jego głowa znajdowała się dokładnie przed butami Błyskawicy, która rozpoznawszy go skarciła towarzyszki:
- No wiecie co... Gościa traktować tak brutalnie! – spojrzała na nie tak groźnie, że Crenody natychmiast odeszły kilka kroków w tył obawiając się kary. - Możecie nas zostawić? Spokojnie, ja go znam. Nic się nie stanie.
Podwładne odsunęły się w mrok drzew, a Błyskawica pomogła przybyszowi wstać.
- Wybacz, Remusie, że tak cię potraktowały – otrzepała mu płaszcz z grudek lodu – Ale wiesz...
- No coś ty... Nie dziwię im się... Przecież aż opisują cię w gazetach – mężczyzna wyciągnął z kieszeni świeży wycinek Proroka Codziennego i podał go Crenodzie. Ona powiodła po nim wzrokiem i oddał mu go z powrotem.
- Dlaczego zabijasz niewinnych? - spytał chowając papierek. Błyskawica odwróciła się tyłem do niego i przeszła kilka kroków w przód z pochyloną głową. Zapanowało milczenie.
- Może dla Ministerstwa są niewinni, ale w rzeczywistości to zwykli szpiedzy Voldemorta – odezwała się po chwili ciszy. - Zbyt blisko mnie podeszli, a wtedy nie ręczę za siebie. Co do tych aurorów to napisali prawdę. Kiedy wylegitymowali się, zrozumiałam, że nie ma potrzeby ich zabijać skoro są po naszej stronie. Swojego nigdy bym nie zabiła.
Odwróciła się i zetknęła się ze wzrokiem męża. Uśmiechnęła się lekko, a wychodzący na chwilę zza chmur księżyc oświetlił jej twarz. Już nie blada, lecz ciemnoszara i pełna zadrapań.
- Poszarzałaś – zażartował Lupin podchodząc do niej. Stanął przed nią i przytulił ją do siebie.
- Ech – westchnęła Błyskawica – to normalne. Na początku blade, później szare i zaś blade... - uśmiechnęli się.
- Nim – odsunął ją na długość ramion – ja nie mogę tak cały czas udawać, że ty zginęłaś. Przecież stoisz tutaj przede mną!
- Właściwie, to nie żyję, bo moje prawdziwe ciało nie jest tym ciałem, a tamta dusza nie jest tą duszą, chociaż jestem tą samą osobą. Moje prawdziwe ciało zostało zniszczone tam, w Zamku Cieni, a potrafię je odzyskać na krótki czas, jakim jest czas trwania burzy. To jednak nie daje mi tej samej siły jaką posiadałam będąc twoją Nim... Oddałabym wszystko żeby wrócić do tej prawdziwej postaci, lecz dzisiaj jestem Błyskawicą, Trzecią Najpotężniejszą z Crenod, choć na te kilka godzin może wrócę do swej postaci... – rzuciła okiem na ciemną chmurę zasłaniającą gwiazdy.
- Że co? Do swej normalnej postaci? Przecież jest zima! Skąd tutaj burza? - wykrzyknął zdumiony Remus.
- Nieważne jaka burza... Byleby była... - Błyskawica uśmiechnęła się tajemniczo.
- Ale...
- Cokolwiek zobaczysz lub – zaśmiała się – nie zobaczysz, to nie bierz tego poważnie. Może wyglądać to trochę groźnie, ale nic mi się nie stanie...
- Co ma wyglądać groźnie? - zapytał przerażony Lupin patrząc jak Błyskawica odchodzi kilkanaście kroków od niego i staje twarzą do nadchodzącego obłoku.
Zaczęły spadać maleńkie płatki śniegu, które niesione przez wiatr opadały na inne. Tańczyły w powietrzu, wirowały. Opad zagęszczał się stopniowo, a do Remus dotarło, ze nie chodziło tutaj o zwykła burzę, lecz śnieżną. Śnieg padał już tak gęsto, że Błyskawica zniknęła mu z oczu. Nagle z nieba popłynął świetlisty piorun, który oświetlił postać Crenody i uderzył w nią. Światło oślepiło mężczyznę tak, że musiał sobie dłońmi przysłonić oczy. Gdy blask zaczął tracić na sile rozległ się potężny grzmot, który spowodował, że aż ziemia się zatrzęsła. Natomiast śnieg dalej padał tak samo gęsto jak przedtem.
Spomiędzy płatków śniegu wyłoniła się sylwetka już nie Błyskawicy. Ku Remusowi szła już nie Trzecia potężna, lecz Nimfadora Tonks. Dawna Nimfadora Tonks, która jeszcze przed chwilą była Crenodą. Zbliżała się do mężczyzny wolnym, chwiejnym krokiem, aż stanęła tuż przed nim. Jej czarne, mokre włosy przylgnęły do przerażająco bladej twarzy, na której znacząco uwidoczniły się zadrapania. Zniknęły oczy nabiegłe krwią i kły. Gdyby nie ubiór, to nikt nie pomyślałby, że ta kobieta jest Trzecią Potężną. Nikt. Nawet Remus, gdyby nie wiedział kim ona naprawdę jest, nie pomyślałby tak.
Patrzyli na siebie. Ciemnogranatowe oczy zerknęły się z piwnymi. Byli razem. Ona i On. Crenoda i wilkołak. Rasa nie była już tutaj ważna. Byli nareszcie razem – oboje w ludzkiej postaci. Dawne dni odeszły w zapomnienie wraz z nadejściem gorącego pocałunku. Nic nie wygląda piękniej jak dwie postacie wśród śnieżnej wichury, czule się obejmujące i obdarzające pocałunkami nie zważając na przenikające zimno i porywisty wiatr. Byli nareszcie razem – to było teraz najważniejsze.

***

Zbliżała się już druga w nocy. Większość ludzi o tej porze śpi, ale gdy sen z powiek spędza obawa o życie bliskiego przyjaciela...
Vivien siedziała skulona na parapecie okna. Oparła o ścianę plecami, a wzrokiem przeszukiwała las. „Nie wrócił na noc. Coś musiało się stać. Być może ma to związek z tą Trzecią Crenodą...” - myślała. Oczy skierowała na niebo pełne chmur. Szukała tej jednej gwiazdy. Tej najbliższej sercu, lecz ciemne obłoki pokrywały się tak gęsto, że nawet światło księżyca się nie przebijało.
Nagle wichurę śnieżną rozjaśnił blask błyskawicy, której światło ukazało czyjąś sylwetkę między drzewami.
- O nie, to przecież niemożliwe... - szepnęła sama do siebie.
Ujrzała osobę, która od około miesiąca uważana jest za zmarłą. Zobaczyła swoją przyjaciółkę – Nimfadorę Tonks, która nosiła te szpetne rany na swej twarzy, a światło jeszcze bardziej je uwidoczniło. Ciemność okryła „ducha” i huknął grzmot.
Tymczasem do drzwi Kwatery zbliżał się ktoś. „Remus” - przemknęło jej na myśl. Zerknęła powtórnie między drzewa, lecz nie dopatrzyła się tam już nikogo. „Czyżby to tylko przewidzenie? Ech, nieważne. Ważne, że Remus wrócił cały i zdrowy.”



Rozdział X
Cień przeszłości.

Vivien przewróciła kartkę pamiętnika:

24 sierpnia
Dzisiaj o 17 nasz zespół ma wystąpić na jakimś koncercie studenckim na pożegnanie wakacji. Wakacje... Kończą się i zaś do Hiszpanii na Akademię! Postanowiłyśmy zagrać: „The Wind Of Death”, „One Hundred Dreams”, „The Large Battle”, „The Knight Of Light” i „We are The Aurores”. Amy miała małe zastrzeżenia, żeby zamiast „One Hundred Dreams” zagrać „The Days Of Darkness”. Zaś Sarah chce, żeby pojawił się jej ulubiony „Difficult Times”, ale ja razem z Cassy wbijałyśmy jej do głowy, że dla nas to zdecydowanie za dużo roboty! Mnie to tam ledwo wyrabiają palce! „O, my biedne gitarzystki!” - tak jęczałyśmy z Cassy.
Resztę dorzucimy w ewentualności, zwanej zsypką, czyli doklejaniem do zestawu innych utworów, jak błagają o bis. Oops. Sarah usiłuje zabrać moją gitarę! Ja jej dam! Uduszę ja kiedyś! Dobra, dobra. Niech sobie pogra, ale jak coś sknoci to będzie na nią!
Wiem, że ma przyjść Syriusz z przyjaciółmi, więc zapowiada się ostry występ! Zaraz próba nagłośnienia, toteż kończę. Naskrobię coś po koncercie, o ile będę miała jak, bo zawsze po długim graniu na gitarze ręce tak mi się trzęsą, że nie jestem wtedy w stanie utrzymać nawet szklanki, a zapowiada się długa gra!

Po koncercie:
Jakoś udało mi się chwycić pióro i cos naskrobać, ale to nie jest ważne! Zacznijmy więc od początku:
Jakiś facet w okularach zapowiedział nas tak:
- Oto zespół rodem z gorącej Hiszpanii i chociaż pochodzenie zespołu może was zmylić, te dziewczyny pochodzą z Anglii, a uczą się na Podstawowej Akademii Aurorskiej. Uważajcie, bo te zakręcone trzynastolatki nie śpiewają byle pioseneczek! Powitajmy „The Aurores”! Wokal i liderka zespołu – Vivien Renatusse, perkusja – Sarah Miltons, klawisze – Amy Savick, gitara basowa – Cassy Charlton i gitara elektryczna – Nimfadora Tonks.
Wchodziłyśmy po kolei jak nas wywoływał, ale kiedy usłyszałam swoje imię to miałam wielką ochotę przywalić temu gostkowi z glana! Ale wkroczyłam na scenę i chyba zrobiłyśmy piorunujące wrażenie na Syriuszu i jego przyjaciołach: Jamesie i Lily Potterach z synkiem Harrym, Remusie Lupinie i Marku Harmanie, koledze ze szkoły. Nie dziwię się, bo naprawdę przerażające są te czarne płaszcze, aż do ziemi.
A teraz najważniejsze! Spodobał mi się nawet Remus. Niczego sobie jest... Wysoki facet, jasne włosy, piwne oczy... Ubiór może trochę nie najlepszy, ale spodobał mi się. Tylko jest mały szkopuł – on jest ode mnie starszy o sześć lat! Na pewno nie zwrócił na mnie uwagi! Chociaż... Zdawało mi się, że kiedy zaśpiewałam z Vivien „The Knight Of Light” to powiedział do Syriusza coś w stylu „Ta twoja kuzynka jest nawet ładna, naprawdę świetnie gra i śpiewa. Zapoznasz mnie z nią?”. Ale chyba tylko mi się zdawało, bo odczytałam to tylko z ruchu ust.
Zauważyłam, że Vivien gapi się na Syriusza tak, jakby miała ochotę go pocałować przy wszystkich. Natomiast słyszałam jak Cassy mówiła do Sarah, że podoba jej się Mark. Raczej nie mój styl. Ja wolę Remmy'ego! A ten mały Harry taki słodziutki! Skończył niedawno roczek! Chciałabym żeby Nicola się wróciła w rozwoju i znów stała się takim bobaskiem!

25 sierpnia
Zwijamy powoli manatki i pojutrze jedziemy już do Hiszpanii, Nicola nalega żebym ją oprowadziła po Madrycie i pokazała jej jakieś fajne miejsca. No to w takim razie trzeba byś tam wcześniej. Przy okazji mama i tata odetchną sobie innym powietrzem. Nie mogę się doczekać powrotu do Hiszpanii! Wiem, że zaś będą coś mówić o egzaminach na koniec tego roku i o ostatecznym wyborze: auror czy nie auror. Ja i Vivien jesteśmy całkowicie pewne, że bierzemy się za aurorstwo i niczego innego nie weźmiemy. Nie wiem jak reszta...


Vivien przerwała czytanie. Czuła się niepewnie. Tak jakby coś stało tuż za nią i nie pozwalało jej dalej śledzić wzrokiem tekst. Zatrzasnęła z hukiem notes, odłożyła go na biurko i chciała już wstać z krzesła, gdy poczuła, że na jej gardle zaciskają się jakieś szpony. Chwyciły ją tak mocno, że nie potrafiła nawet odwrócić głowy, by spojrzeć na napastnika. Usłyszała czyjś zachrypnięty głos:
- Ty jesteś Vivien Renatusse?
Aurorka usiłowała sięgnąć ręką po różdżkę, lecz paznokcie jeszcze mocniej wbiły się w skórę jej szyi.
- Czekam na jakąkolwiek odpowiedź!
Kobieta z trudem pokiwała głową na „tak”. Palce zwolniły uścisk i puściły Vivien, która poczuwszy ulgę, rozmasowała sobie dłońmi gardło. Zerknęła za siebie i spotkała się z nabiegłymi krwią oczami Crenody. „Błyskawica” - przemknęło jej na myśl, gdy spojrzała na wiszący na rzemieniu symbol pioruna.
- Przychodzę tu w sprawie ciągłego śledzenia mnie przez Zakon Feniksa. Szczerze mam już tego dosyć! Jeżeli jeszcze raz...
- Z takimi sprawami to chyba do Szalonookiego – wtrąciła Vivien - a po drugie, to skąd wiesz o Zakonie?
- Mam swoje źródła – odgryzła się Trzecia.
- Więc co tu robisz, jak z tą sprawą powinnaś iść do...
- Nie jestem na tyle głupia, aby iść tutaj nie sprawdzając najpierw, czy jest obecny przywódca – odrzekła Błyskawica. - A tak nawiasem i tak nie tylko mam coś tutaj na temat śledzenia mnie. Jestem tu też do Remusa Lupina, ale to zajmie więcej czasu.
- Nie wtrącam się w wasze sprawy, ale wiem swoje – zostaw tego biednego faceta w spokoju, stracił żonę i ma prawo do wyciszenia i...
- Trwa wojna i nie ma czasu na jakieś wyciszenia i coś tam! Śmierć poniosło już dość osób, a ta sprawa może pomóc w rozwiązaniu tego problemu! Chodzi tutaj o coś, co może mieć wpływ na wynik wojny! Voldemort nie wyleguje się i nie popija sobie drinków! On gromadzi ludzi i nie tylko ludzi! Wszelkie trolle, olbrzymy, dementorzy i inne stwory trzymają jego stronę, a tutaj wyciszenia! Nie ma czasu na wyciszenia, tu trzeba działać i to natychmiast zanim będzie za późno!
- Takie mowy to sobie wepchnij gdzieś! Gadaj to co masz i odwal się ode mnie! - krzyknęła Vivien tracąc panowanie nad sobą.
- Dobrze, dobrze! - powiedziała głośno ze złością Błyskawica. - Nie życzę sobie żadnych szpiegów z Zakonu, gdyż dzisiaj omało nie rozwaliłam tej dziewczyny co przylazła do mnie, niby ciekawa jak to wygląda Trzecia Potężna, ale ja się nie dam nabrać! Wiem, że to Nicoladaida Tonks! Ciesz się, że nic jej nie zrobiłam, lecz następnym razem nie odpowiadam za siebie! Mam swoje sprawy, wy macie swoje i mam małą prośbę – NIE WTRĄCAJCIE SIĘ W SPRAWY CRENOD, BO MOŻECIE MIEĆ DUŻE NIEPRZYJEMNOŚCI!!! - wrzasnęła i opuściła pokój zatrzaskując drzwi z całą siłą, przez co trochę tynku w pobliży futryny się posypało.

***

Szron, jedna z Trzech Najpotężniejszych Crenod przechadzała się po lesie. Śnieg nie skrzypiał pod jej stopami, gdyż potrafiła panować nad lodem i mrozem. Zima była jej porą, tak jak wiosna ze względy na burze przypadała najlepiej Błyskawicy. Właśnie na nią czekała, ale nie tylko na nią...
W srebrzystobiałych włosach wplątały się małe śnieżynki. Lśniące, białe szaty Crenody zlewały się z zimowym krajobrazem lasu. Trupio blada twarz nosiła na sobie ślady wielu minionych lat, a może nawet wieków. Nikt w końcu nie wiedział jak długo stąpa na tej ziemi. W ręce trzymała laskę oplecioną srebrnym wężem z czerwonymi oczami.
Wtem wzrok Szron się ożywił. Nadchodzili. Dwie ciemne sylwetki wyraźnie odcinały się na tle ośnieżonych drzew. Zbliżali się wolno. Brodzili w zaspach głębokich po kolana, aż po uciążliwej wędrówce stanęli zziajani przed obliczem Crenody, która powitała ich słowami:
- Witam was, Błyskawico i ty, Remusie, wybrany przez nią na swojego Powiernika Prawdy. Jeżeli nie kojarzysz mnie to chętnie się przedstawię. Szron, Pierwsza Potężna i jak mi się wydaje Najstarsza z Crenod – skłoniła lekko głowę w kierunku Remusa.
- Od Shade dowiedziałam się, że chcesz mi przekazać cel misji i jeszcze parę innych spraw, o których mój mąż powinien jak najbardziej wiedzieć – rzekła Błyskawica.
- Tak, rzeczywiście... Zacznijmy od początku. Musisz pokonać Płomień, Drugą z nas, Potężnych. Włada ona ogniem i potrafi doskonale rozłożyć przeciwnika w walce wręcz. Aby wiedzieć w jaki sposób ją pokonać musisz wypić to – Szron wyjęła z wewnętrznej kieszeni płaszcza małą buteleczkę z prawie przezroczystym płynem. - Nie otrzymałaś jeszcze należnego ci daru, widzenia przeszłości, więc daję ci go teraz. Te zaniki pamięci, z powodu których przybyłaś tutaj z przewodnikiem znikną zaraz po wypiciu tego. Może ci się trochę zakręcić w głowie, ale tak to nic nie powinno ci się dziać – podała fiolkę Błyskawicy, która przez krótką chwilę patrzyła w płyn, odkorkowała buteleczkę i wychyliła jej zawartość do ust.
Świat jakby zawirował wokół niej, a obecna chwila odleciała daleko z jej umysłu. Przed oczami przewijały się całe dzieje świata magii, od pierwszych magów, aż po dzisiejszą wojnę. Jej całe życie jeszcze w postaci człowieka przemknęło bardzo szybko: pierwsze kroki, pierwszy koncert zespołu The Aurores, egzaminy na Akademii, Uniwersytecie, Departament Tajemnic, ślub jej i Remusa, lochy Zamku Cieni i ten ból...
Zachwiała się, tak jakby nie potrafiła już utrzymać ciężaru dawnych dni. Na szczęście stojący obok Lupin potrzymał ją, by nie upadła. Świat wracał do zwyczajnych barw. Znów widziała las i TO miejsce. „To tutaj wszystko się zaczęło. To tutaj dostałam się do niewoli i gdyby nie to, nie byłabym dzisiaj Crenodą” - uświadomiła sobie Błyskawica. Odszukała wzrokiem stare drzewo. „To tam leży to, co potrzebne mi będzie do odzyskania prawdziwej postaci. Moja różdżka”.
- Teraz już wiesz, co się wtedy zdarzyło – odezwała się Szron.
- Wiem, ale nie to mnie teraz interesuje. Shade mówiła, że do odzyskania dawnej postaci oprócz Eliksiru Przemiany, jest potrzebny przedmiot, który był ze mną nierozłączny, prawie tak jak dusza. Chodziło jej o różdżkę, czyż nie? Tak się składa, że moja różdżka leży tam – wskazała w kierunku starego drzewa. - Accio różdżka! - zawołała, a spod skorupy stwardniałego śniegu wydostało się właśnie to narzędzie i trafiło wprost do ręki swej właścicielki.
- Co do Eliksiru – Szron wyciągnęła z kieszeni płaszcza jakąś paczuszkę i wręczyła ją Remusowi. - Może się przydać przy ważeniu Eliksiru Przemiany. Myślę, że dla was nie jest ważna odmienność ras, jeśli naprawdę się kochacie, to potraficie przezwyciężyć nawet te nieludzkie natury – Remus wymienił spojrzenie z żoną, natomiast Szron ciągnęła dalej - Wybaczcie mi, że tak rozdzielam wasz związek, lecz trwa wojna. Zresztą przed nami wiele wojen, gdyż nastał Czas Trzech Demonów i przez te najbliższe lata wasza miłość jest narażona na wiele niebezpieczeństw, a zresztą co ja wam będę mówić o przyszłości! Sami się przekonacie! Teraz muszę wracać do swojej twierdzy, bo spóźnię się na zebranie Rady. Do zobaczenia, Remusie. Samarento (żegnaj), Błyskawico.
Rozpłynęła się w powietrzu.
- Czyli nadal prawie nic nie wiemy... - stwierdził Remus.
- Nic? A to, że nawet Szron widzi jak bardzo się kochamy? Czyż tego właśnie się przed chwilą nie dowiedzieliśmy? - uśmiechnęła się szeroko. Wiedzieli, że Pierwsza Potężna mówiła prawdę o tym, że nieważne są dla nich rasy. Nie byli jednak pewni, czy przyszłość zapowiadana prze nią się spełni. Nawet sama Szron nie była co tego całkiem przekonana...



Rozdział XI
Mistrz Sztuk Walki i Obrony.

Któregoś września, do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, miał zawitać Mistrz Xaron ze swymi najlepszymi uczennicami. Mędrzec miał w tym roku udzielać lekcji Samoobrony na życzenia profesora Albusa Dumbledore'a. Przyczyna była jasna – młodzież nie potrafiła opanować nawet prostych zaklęć pojawiających się w potyczkach w Klubie Pojedynków. Było to już dwa tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego, więc zdziwienie uczniów na widok tiary przydziału w czasie jednej z kolacji było niemałe.
- Drodzy uczniowie i nauczyciele – ze swojego „tronu” wstał Dumbledore – mamy zaszczyt gościć w tych murach szlachetnego Mistrza Xarona Damoy'a ze swymi pięcioma najzdolniejszymi uczennicami, które może znacie z popularnego zespołu The Aurores. Powitajmy ich! - drzwi Wielkiej Sali otworzyły się i do wnętrza wkroczyło sześć ubranych na czarno postaci z pięknie rzeźbionymi laskami. Ich twarze były skryte pod kapturami. Przybysze stanęli przed stołem nauczycielskim i odsłonili głowy. Na przedzie stał starszy mężczyzna, który ukląkł przed dyrektorem Hogwartu i uderzył się dłonią w pierś.
- Xaronie, przyjacielu, nie musisz mi się kłaniać – skomentował to Dumbledore.
- Nie jestem godzien wkraczać na teren tego zamku, lecz na twą prośbę zgodziłem się tu przybyć i prowadzić lekcje Samoobrony, gdyż jak wiecie, żyjemy w ciężkich czasach. Mam nadzieję, że moja praca przyniesie choć trochę korzyści i przyda się uczniom tej szkoły, do których mam parę słów w imieniu moich uczennic – Damoy odwrócił się w stronę studentów i rzekł:
- Niech was nie zmyli miejsce, z którego te dziewczęta przyjechały – Hiszpanii, bo pochodzą i mieszkają w Anglii, a na Akademii jedynie pobierają nauki. Wiem, że u was rocznikowo powinny zostać przydzielone na trzeci rok, lecz biorąc pod uwagę ich zdolności powinny znaleźć się na piątym roku. Jako zespół zgodziły się zagrać na wszelkich balach i zabawach organizowanych w tym roku szkolnym. Myślę, że same się wam przedstawią – skinął na piątkę dziewcząt, a sam skierował się w stronę stołu nauczycielskiego, za którym czekało na niego przygotowane krzesło.
- Cassy Charlton, ale mówcie mi Cas – rzekła drobna, chuda, niebieskooka blondynka.
- Amy Savick – przedstawiła się wysoka dziewczyna o długich, kruczoczarnych lokach stojąca obok. Później nadeszła kolej na brązowooką rudowłosą:
- Sarah Miltons.
- Vivien Renatusse, ale mówią mi Viv – powiedziała zielonooka brunetka o falowanych włosach. Została jeszcze piąta, chyba najwyższa z grupy.
- Nimfadora Tonks, ale jak ktoś powie do mnie po imieniu to dostanie w ryj! - zagroziła.
- Ona nie żartuje! - dodała Amy słysząc jakieś szepty, ale nie chodziło o imię, tylko o coś zupełnie innego.
Na sali niosły się ciche głosy:
- Czy jej matka nie jest z Blacków?
- Ta ma rodzinę wśród tych podłych czarnoksiężników...
- Podobno jej matka została wykreślona z rodu...
- Czy ta nie jest w połowie krwi z Blacków?
Dziewczyna zignorowała całkowicie szepty i stała tak jakby ich w ogóle nie było.
McGonagall wstała i wyszła przed oblicze piątki. Trzymała w ręku listę, która w zasadzie była zbędna, lecz zawsze chciała mieć tę całkowitą pewność, że nikogo nie przeoczyła.
- Gdy wyczytam wasze nazwisko, to proszę siadać na tym stołku, a Tiara przydzieli was do odpowiedniego domu. Zaczynamy. Cassy Charlton.
„O nie. Zawsze ja pierwsza. Za jakie grzechy?” - pomyślała wywołana i usadowiła się na krześle. Kapelusz opadł na jej złociste włosy, pomruczał coś i wykrzyknął:
- Gryffindor!
Uśmiechnięta Cas zeskoczyła ze stołka i podążyła ku stołowi Gryfonów, z którego rozbrzmiała fala oklasków.
- Sarah Miltons! - Tiara znów pomruczała coś i krzyknęła:
- Gryffindor!
Następna usiadła Vivien.
Twoje życie będzie pełne krętych ścieżek. Będziesz miała wielu przyjaciół, lecz uważaj – mogą się od ciebie odwrócić lub ukrywać przed tobą prawdę. Życie sprawi ci dużo niespodzianek. Tych dobrych jak i złych. Potrzebna będzie tutaj twoja odwaga, której, jak widzę, masz wiele. Idź więc do Gryffindoru moje dziecko...
- Gryffindor!
I padło ostatnie wezwanie na stołek:
- Nimfadora Tonks.
Dziewczyna westchnęła i usiadła na krześle. Poczuła jak Tiara opada na jej ciemne włosy.
Widzę tu szlachetność, odwagę... Nie wiesz jeszcze, ale przyjdzie ci się zmagać z ciemną stroną... Twoje życie będzie trudniejsze niż się nawet spodziewasz. Krew. Krew ze strony matki ciągnie cię do Slytherinu, więc tam powinnaś trafić...
„Nie!” - sprzeciwiła się w myślach Nimfadora.
- Sly... - zaczął kapelusz, lecz przerwał słysząc myśli dziewczyny.
Nie? No cóż... Może masz rację. Twój przyszły mąż był w Gryffindorze, więc i ty powinnaś tam trafić. Zdaję się na to całkowicie, więc...
- Gryffindor! - wrzasnęła Tiara.
Tonks, w przeciwieństwie do przyjaciółek odeszła w stronę stołu Gryfonów w całkowitej ciszy. Wiele osób patrzyło na nią nieufnie. Znów rozbrzmiały szepty. Dziewczyna zasiadła między Cassy, a Vivien.
- No to zajadajcie! - zawołał Dumbledore.
Wszyscy rzucili się na jedzenie za wyjątkiem przybyłej piątki. Sarah powiedziała cicho:
- Nie wiem jak wy, ale mam wrażenie, że wszyscy się na nas gapią – Cassy, Viv i Amy rozglądnęły się po Wielkiej Sali i zanim zdążyły coś rzec usłyszały słaby głos Tonks:
- To na mnie się tak gapią.
Przyjaciółki popatrzyły na dziewczynę z niedowierzaniem.
- Nie moja wina, że matka pochodzi z rodu Blacków i chociaż zostałyśmy wykreślone, nie możemy oszukać własnej krwi.
- Nie mów tak! To pewnie to o moim makijażu! Wiedziałam, że coś spaściłam przed wyjazdem! - oburzyła się Amy wyciągając z kieszeni lusterko i przeglądając się w nim nerwowo.
- Amy, nie muszę nawet się rozglądać, żeby wiedzieć, że gapią się na mnie. To się po prostu czuje – odezwała się niechętnie Tonks.
Wtem, poczuła klepnięcie w ramię. Obejrzała się gwałtownie i napotkała ciepły wzrok Mistrza Xarona.
- Czy mogę cię prosić na słówko? - spytał z uśmiechem.
Nimfadora pokiwała głową, wstała od stołu i podążyła za opiekunem. Wyszli z Wielkiej Sali odprowadzani wieloma spojrzeniami. Kroczyli korytarzem oświetlonym jedynie pochodniami. Przeszli przez główny hall, a później przez dziedziniec. Kierowali się w kierunku błoni Hogwartu.
Chłodnawe, wrześniowe powietrze rozwiewało ich włosy. To była piękna noc. Księżyc, chociaż przysłonięty przez chmury, tworzył na niebie bladą poświatę, która wprawiała serca w radosny nastrój. Dla Tonks, te szepty w Wielkiej Sali były już odległym wspomnieniem. Teraz rześkie powietrze wypełniło jej płuca, tak jak nowe myśli zaczęły kłębić się w głowie.
- Nie przejmuj się nimi. Niektórzy ludzie już mają takie charaktery. Wszystko co usłyszą, rozpowiadają i nie zwracają uwagi na to, że to może ranić tą osobę – rzekł Mistrz. Jego miły głos sprawiał, że nie czuła bólu, jakie przyniosło wspomnienie Wielkiej Sali wypełnionej szepczącymi między sobą uczniami.
- Jednak nie po to cię prosiłem o rozmowę. Widzę, że masz wspaniały talent. Nie bez powodu kierujesz się na karierę aurora. Naprawdę wierzę, że dar władania mieczem ci się przyda. Nie wiemy jeszcze jakie czasy nadejdą. Na razie jest źle. Bardzo źle. Mówiono wam o ataku Voldemorta na małą, czarodziejską wioskę? Na pewno słyszałyście. Tylu ludzi zginęło...
- Nie boi się Mistrz, wymawiania tego imienia? Wszyscy mówią o Nim Czarny Pan, Ten–Którego-Imienia–Nie Wolno–Wymawiać albo jeszcze Sam–Wiesz–Kto...
- Wszystko ma swoją nazwę i powinniśmy to nazywać po imieniu. No, może za wyjątkiem ciebie – dodał widząc minę uczennicy. Uśmiechnęli się i skierowali wzrok na tarczę księżyca, który wychodził zza chmur.

***

Trzaski uderzających o siebie mieczy rozlegały się w Wielkiej Sali. Vivien stanęła pod jej drzwiami i przez szparę obserwowała przebieg walki. Tonks po raz kolejny wytrąciła Mistrzowi broń.
- Zawsze jej to wychodziło... - szepnęła sama do siebie, patrząc jak przyjaciółka zwraca miecz w pół-ukłonie i zaczynają od nowa. Kolejna porażka mężczyzny.
- Naprawdę, świetnie ci idzie. Podziwiam cię. Wygrać pięć razy z rzędu z samym Mistrzem to rzecz niebywała. Jednak jestem ciekaw jak sobie poradzisz kiedy przeciwników będzie więcej. Zaraz zawołam tutaj grupę.
Vivien słysząc słowa Mistrza natychmiast odskoczyła od drzwi i popędziła do wieży Gryffindoru.




Rozdział XII
W świetle księżyca.

Nieubłaganie zbliżał się dzień ostatniej bitwy z Voldemortem, a przynajmniej tak przeczuwali niektórzy. Zanim jednak miała ona nadejść zdarzyło się coś, co mogło nawet rozbić pewien związek... Tej nocy miała być pełnia...
Lupin stanął obok Błyskawicy i spytał cicho:
- Naprawdę mnie kochasz? - Crenoda skierowała na niego wzrok, opuściła głowę i rzekła:
- Remusie, ja mówiłam ci już wiele razy jak mocno cię kocham, lecz sama chciałabym wiedzieć, czy nie przeszkadza twojej miłości to kim jestem? Czy to uczucie już nie przeminęło?
Mężczyzna westchnął i odpowiedział:
- Gdy po raz pierwszy cię zobaczyłem w takiej postaci, myślałem, że mam do czynienia z osobą całkowicie mi obcą, ale kiedy do mnie dotarło, że ty jesteś tą dawną Nim, kochałem cię tak samo jak przedtem. Uwierzyłem, że ty i ona to jedna i ta sama osoba, więc kochając tamtą Tonks, pokochałem również i ciebie. Czy jednak jesteś gotowa zrobić dla mnie wszystko?
- Oczywiście, tak jak ty dla mnie.
- Dzisiaj pełnia, więc kiedy się przemienię i będę chciał cię zranić, to proszę – zaatakuj mnie. Nigdy nie pozwoliłbym nikomu zrobić ci krzywdy, ale kiedy sam mogę tego dokonać, musisz się bronić. Nie udało mi się zdobyć eliksiru, więc wiesz co może się stać kiedy przejdę przemianę...
- Nie mogę ci tego zrobić. Kocham cię zbyt mocno. Gdybym cię zbyt mocno uderzyła, a zostałby po tym jakiś uraz, to nie wybaczyłabym sobie tego do końca życia...
- Sama powiedziałaś, że zrobisz dla mnie wszystko, więc proszę cię tylko o to. Zrobisz to dla mnie? Proszę.
Crenoda westchnęła ciężko i odrzekła z ciężkim sercem:
- Zrobię to tylko ze względu jak bardzo cię kocham i że prosisz mnie o to.
Zapadła długa chwila ciszy przerywana leśnymi odgłosami charakterystycznymi dla wiosennej nocy. Milczenie przerwał Remus:
- Eliksir jest już gotowy, więc gdy tylko wykonasz swe zadanie będziesz mogła powrócić do swej prawdziwej postaci.
- Tylko muszę wykonać do końca zadanie... Płomień jest tak trudno namierzyć, że nawet gdyby dać jej jakiś mugolski nadajnik, wtedy to i to nic nie da. Poradzę się jeszcze Szron, jak ją znaleźć, ale czuję, że mamy mało czasu... Mimo, że nie władam darem widzenia przeszłości, przeczuwam, że już wkrótce nadejdzie dzień ostatniej bitwy jaką stoczymy z Voldemortem, a wszystko na to wskazuje – ciągłe ataki, małe starcia... Mamy nikłe szanse, ale zawsze trzeba wierzyć, że uda nam się przezwyciężyć Ciemność.
Oboje czuli ten sam niepokój. Czy przeżyją? Czy ona dożyje dnia powrotu do zwykłej postaci? Czy on nie zostanie wcześniej zabity? Czy cos nie pokrzyżuje im planów na całe życie? Takie pytania błądziły po ich głowach. Wtem, zza gór wypełzła tarcza księżyca, a Błyskawica wrzasnęła:
- Uważaj!
- Zrób to,... o co cię prosiłem... - wydusił mężczyzna zanim światło padło na niego i rozpoczęła się przemiana. Ubranie rozdarło się na strzępy, a skórę zaczęła pokrywać gęsta sierść. Twarz przeobraziła się w pysk uzbrojony ostrymi kłami.
Stworzenie rzuciło się na Crenodę, która bała się zadać jakikolwiek cios obawiając się, że może zranić tak bliską osobę. Zanim zdążyła nawet się poruszyć miała już wiele ran. Zrozumiała, że nadszedł czas by działać. Z bólem w sercu rozcięła mu klatkę piersiową szponami, a on w odwecie rozszarpał jej nogę nieco nad kolanem.
- Wybacz mi... - szepnęła wyjmując z pochwy nóż i nadstawiając go do ciosu. - Wybacz mi...
Ostrze przeorało pysk przeciwnika. Wilkołak zawył z bólu i skoczył na napastniczkę. Przycisnął ją do pnia drzewa, oblizał zakrwawione kły i już chciał ją ugryźć gdy ona wbiła mu w pierś nóż i wyjęła go szybko. Stworzenie odskoczyło gwałtownie i skuliło się. Błyskawica korzystając z okazji wypuściła pod jego stopy serię iskier, które przegoniły wilkołaka ze skomleniem wgłąb mrocznego lasu.
Crenoda osunęła się na ziemię i opierając się o drzewo siedziała na tym polu walki. Czuła ogromny ból nie tylko na ciele, również na duszy.
- Wybacz mi... - szepnęła przez łzy, zdjęła but podwinęła nogawkę poszarpanych spodni. Skrzywiła się na sam widok rany.
Nad kolanem widniały rozszarpane kawałki mięśni i skóry. Między plątaniną tkanek widać było bielejącą kość udową. „Jestem Crenodą, więc wilkołakiem stać się nie mogę. Nasza krew nie akceptuje się siebie nawzajem” - pomyślała ocierając płaszczem strużki krwi spływające po jej łydce.
Zwróciła wzrok na księżyc i szepnęła:
- On jest potworem, ja też nim jestem... Miłość tego już nie zmieni... Wybacz mi, ale musiałam... Tak jak mnie prosiłeś... Wybacz mi...

***

Zaczynało juz świtać. Mimo wczesnej pory, po lesie przechadzała się Błyskawica. Szukała znajomego ciała leżącego wśród zżółkłych traw. Szła wolno rozglądając się wokół i starając się nie przeoczyć czegoś. W pewnej chwili coś dostrzegła i podbiegła w tamtą stronę utykając na rozszarpaną minionej nocy nogę. Zatrzymała się przy ciele Remusa i uklęknęła przy nim. Był nieprzytomny.
- Wybacz mi... - szepnęła gładząc jego policzek, na którym widniało długie rozcięcie. Przyłożyła palce do jego klatki piersiowej znaczonej już wieloma bliznami i pozwoliła, by srebrne iskierki zamknęły dokładnie każdą ranę na ciele męża.
- Siebie samej uzdrowić nie potrafię, ale przynajmniej ciebie mogę... - rzekła sama do siebie.
Gdy doleczyły się wszystkie uszczerbki na ciele Remusa, Błyskawica oparła swoją głowę na piersi mężczyzny i nasłuchiwała jego równego, spokojnego oddechu. Wszystko zdawało się być w porządku... oprócz myśli.
„Jak mogłam ci to zrobić? Prosiłeś, ale przecież mogłam się obronić bez zadawania ci jakichkolwiek poważniejszych ran...” - podniosła głowę i wstając musnęła delikatnie ustami jego wargi. Stanęła na nogi i odchodziła powoli nie odrywając spojrzenia od ciała mężczyzny.
„To musiało się kiedyś stać... Nasza miłość wystawiona na próbę... Wybacz mi... Noś Eliksir przy sobie, bo możemy się spotkać w każdej chwili, nawet w walce...” - przelała swe myśli do jego umysłu. Odwróciła wzrok i skierowała go na ścieżkę prowadzącą między drzewa i kulejąc podążyła w tamtym kierunku. W stronę obozu związanych przysięgą Crenod.
Tymczasem Remus powoli otworzył oczy. Ujrzał nad sobą błękit nieba zasłaniany gałęziami drzew. Usiłował sobie coś przypomnieć z zeszłej nocy. Pamiętał jedynie krzyk i oślepiające światło księżyca w pełni. Dalej, ogromna luka. „Zaraz, zaraz, czyli tej nocy była pełnia. Prosiłem ją, by broniła się przede mną, ale gdzie są rany?” - pogładził swoją klatkę piersiową w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów walki, lecz na nic nie natrafił. Nie czuł nawet bólu towarzyszącemu przebudzeniu po ciężkiej nocy. „Była tutaj” - pomyślał. Zerwał się na równe nogi i rozejrzał się dookoła. Ujrzał niknącą za drzewami ciemną sylwetkę Błyskawicy. Dotarły do niego myśli, które miała zamiar mu przekazała i zawołał ją:
- Nim, zaczekaj!
Crenoda stanęła i odwróciła w jego kierunku twarz pełną ran. Wtedy zrozumiał dlaczego odchodzi. „Skrzywdziłem ją i chce odejść... To przeze mnie. Mogłem ją nawet zabić!” - myślał patrząc jak odchodzi w dal kulejąc. Nie miał już siły, by ją zatrzymać.

***

- Pamiętajcie, jutro wyruszamy do Hogwartu, by go bronić. Nie możemy się teleportować ze względu na to, że zamek jest otoczony dużym polem antydeportacyjnym i wiemy, że tu nic nie wskóramy. Z doniesień szpiegów wiemy, że to właśnie tam spadnie największy cios. Voldemort nienawidzi tego miejsca z całej duszy i będzie chciał je zrównać z ziemią a my nie możemy na to pozwolić! Niewykluczone też, że spotkamy się z nim w drodze, więc bądźcie gotowi na wszystko! Przy Skałach Olbrzymów zatrzymamy się na nocleg i tam powinniśmy być najbardziej ostrożni – ostrzegał Moody na wieczornym zebraniu Zakonu. - Myślę, że tyle na dzisiaj. Uważam zebranie za zamknięte! - wstał, a za jego przykładem poszli prawie wszyscy. Prawie, bo Vivien Renatusse i Remus Lupin nie mieli zamiaru opuszczenia pomieszczenia. Gdy wreszcie zostali sami w refektarzu, Vivien przysunęła się bliżej mężczyzny i spytała:
- Wczoraj była pełnia?
- Tak... - mruknął niechętnie wilkołak. „Wyraźnie coś go dręczy. Ma taki humor od kiedy wrócił ze Złotego Lasu” - pomyślała Vivien i szybko zmieniła temat:
- Jak myślisz, wygramy?
- Może... - udzielił lakonicznej odpowiedzi Remus będąc jednocześnie zapatrzonym w ciężkie obłoki płynące po niebie za oknem.
- Jak tak mówisz, to mam wrażenie, że nie wierzysz w to!
- A w co mam wierzyć? - odburknął oburzony.
- Nie pamiętasz jak mawiała Nim? „Tenro vainatena”, czyż nie? - spytała i ugryzła się w język, ale było już trochę za późno. Zobaczyła jak Lupin zwiesza ze smutkiem głowę, a po jego policzkach zaczynają płynąć łzy. Nigdy nie widziała go w takim stanie...
- Przepraszam... - szepnęła kładąc mu rękę na ramieniu. - Mnie też jest jej brak... Nawet nie przypuszczasz jak...
- Domyślam się, lecz nie chodzi o to... - Remus wstał i przeszedł parę kroków w stronę wyjścia, lecz zatrzymał się i dodał:
- Stało się i po prostu...
- Tak więc o co chodzi? - przerwała mu aurorka.
- O... O nic... - mruknął i wyszedł szybkim krokiem.
„On coś tu ukrywa...” - pomyślała Vivien wysuwając łokcie na blat. Podparła sobie głowę rękami i wpatrywała się w obłoki płynące po niebie za oknem. Westchnęła cicho. Miała już wszystkiego dosyć: świata, tej wojny, życia... Nie przypuszczała wcześniej, że jej życie może stać się pełne zagadek do rozwiązania i krętych ścieżek do prawdy... Nie przypuszczała...


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 10.05.2024 01:27