Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Pozytywka, AGM,DM,PP - alternatywnie

sareczka
post 10.04.2009 23:25
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Wyszło trochę mrocznie i trochę bajkowo. Jest jak jest wink2.gif Astoria chodziła mi po głowie, dzięki mimowolnej inspiracji koleżanki, a reszta się dołączyła. I tak jakoś wyszło biggrin.gif Miłego czytania!

POZYTYWKA

Runy mają swój własny świat. Mówią zapomnianym językiem, który znają tylko nieliczni. Posługiwać się runami, to znaczy sięgać głębiej. Znać magię starszą niż rózdżka. Dotrzeć do źródła.
Dzisiaj stały się starożytnym alfabetem. Zbiorem znaków, wyrażających myśli.
Ale to nieprawda.
Nie można ich podporządkować. Nigdy nie skłamią. Nie wyrażają myśli. One je kształtują. Pojąć runy, to jak ujarzmić morskie fale, jak odpowiedzieć na pytanie o sens ludzkiego istnienia. Nie każdy potrafi się na nie otworzyć, przyjąć prawdę o sobie.
Runy nie mają w sobie magii. Są jej częścią. Są drogowskazem, wskazując nam siłę drzemiącą w podświadomości. W tej skarbnicy mocy. Pozwalają zanurzyć się w pierwotnej, najbardziej magicznej stronie naszej osobowości. A jednocześnie ostrzegają przed prawdą o drzemiących na dnie duszy potworach, przed płomieniem, który możemy nieopatrznie rozniecić. Płomieniem, który sparzy nam ręce.
Różdżka jest bezpieczniejsza. Jest tylko narzędziem. Używać run, to znaczy być przedłużeniem ramienia Odyna. Ale głupcem byłby ten, kto by się ich nie bał. Rzucając runy i kreśląc je, trzeba być gotowym na otworzenie puszki Pandory.


&&&

Gyfu - jesteś ze mną złączona.

Naprzemian przebiera palcami i zaciska je kurczowo na poręczy krzesła.
Stuk, stuk, stuk.
Wstaje raptownie. Rąbek sukni zaczepia się o klamkę wymyślnej etażerki. Łapie gwałtownie powietrze i przygryzając wargi, pochyla się nisko. Atłasowe buciki na wysokich obcasach nie znajdują stabilnego oparcia w puchowym dywanie. Szelest satyny zagłusza po chwili odgłos tąpnięcia.
Przymyka powieki próbując pohamować łzy wściekłości. Robi głęboki wdech, starając się uspokoić i otwiera oczy. Unosi brwi w zdumieniu.
Odlany z prawdziwego srebra pysk smoka, wysuwa długi, rozwidlony na końcu, język. W miejscu rozdwojenia tkwi wysadzany cyrkoniami kolec, który dziurawi misterną koronkę jej sukni.
Wyrywa uwięziony materiał z tą samą furią, która napędza wszystkie jej ruchy. Za szybko.
Ze środkowego palca spływa kilka czerwonych kropel krwi, tworząc malownicze jeziorko na ślubnej obrączce i plamiąc dłoń, aż po linię życia.
Uderza ręką w posadzkę, ale grube nici dywanu nie dają kojącego stukotu. Uderza ponownie, tym razem w etażerkę, tuż nad klamką w kształcie głowy smoka.
Skrzat pojawia się, jakby dotknęła srebrnych dzwoneczków.
- Pani...
- Odejdź!
Mały służący znika i pokój znów wydaje się przepełniony atmosferą oczekiwania i frustracji.
Chowa głowę w dłoniach, nie dbając o rdzawe smugi pojawiające się na prawym policzku.
Skrzypienie drzwi wejściowych tłumi szloch wyrywający się z jej piersi.
To wszystko nie tak!
Buntuje się tylko prze kilka sekund. Płacz zamiera w jej piersi tak szybko, jak się pojawił. Ociera oczy szerokim rękawem, zakończonym złotą lamówką i ze złośliwą satysfakcją patrzy, jak na zielonej satynie wykwitają czarne zawijasy i złote plamy. Wyrównuje oddech przyglądając się niezwykłej klamce.
Smok ma rubinowe ślepia z wymalowanymi, pionowymi źrenicami. Patrzy pogardliwie.
Kobieta wstaje dużo wolniej niż zamierzała. Tiulowe falbany zdają się być ciężkie jak rycerska kolczuga. Musi poszukać oparcia w przykrytym turkusową kapą szezlongu. Dywan, tak miękki i jeszcze przed momentem, tak wygodny, teraz zdaje się być szumiącą puszczą martwych drzew, przez którą nie sposób się przedrzeć.
Ale trzeba.

&&&

Is - omota cię swym pięknem.

Jest coś fascynującego, coś czemu nie można się oprzeć. Cała sypialnia ze swym barokowym przepychem, ścianami połyskującymi purpurowym brokatem niknie, odpływa w dal, stając się ciemnym tunelem z orzechowym stolikiem u wylotu.
Światło padające od witrażowego okna tworzy wielobarwną aureolę wokół złotej szkatułki, spoczywającej na blacie stolika.
Podchodzi bliżej.
Na wieczku, biały jeleń o czerwonych kopytach i oczach, pręży się do skoku. Na jego rogach czarny kruk otwiera dziób w niemym krzyku. Wokół nich liście dębu wyłaniają się z niezliczonych spirali i węzłów.
Astoria wyciąga rękę, ale zatrzymuje ją w powietrzu. Głodne, rozczapierzone palce drżą.
Czuje czyjąś nienamacalną obecność. Sekundy rozciagają się w wieczność, a ona słyszy bardzo wyraźnie każdy swój oddech i każde uderzenie serca. Czeka.
Przybliża palce jeszcze kilka centymetrów. Pierwszy dotyk jest jak zanurzenie się w chłodnym strumieniu. Mruga intensywnie kilka razy, nie dowierzając własnym oczom. Pochyla się.
Mogłaby nazwać wszystkie minerały, które wykorzystano by ozdobić pudełko. A mimo to, jej dłonie natrafiają na złoty, opalizujący strumień. Olcha wyryta na prawym boku szkatułki stoi nieruchomo, choć opuszki jej palców coś łaskocze, jakby wiatr szumiał w liściach drzewa. Obraca ostrożnie zagadkowy przedmiot. Odnajduje lisa, o rudym futrze i szmaragdowych oczach.
Przeszywa ją dreszcz.
Jeleń, kruk i lis zlewają się w jeden obraz na wewnętrznej stronie powiek, by zniknąć, zastąpione głową smoka z kolcem na języku.
Słońce chowa się za chmurami i poświata wokół stolika traci barwy. Tylko szkatułka lśni złotem, siłą i magią.
Jest znakiem zapytania.
Pragnienie staje się silniejsze, niż wszystko inne.
Najpierw jest tylko strumień. Omywa, pieści, mami. Gdy kładzie na wieczku drugą dłoń, fala obcej świadomości przeszywa jej ciało jak zatruta strzała. Nie zatrzymuje się. Otwiera. Jest wciągana w przepaść i nawet tego nie zauważa.
Unosi ostrożnie wieko.
Cisza drży jeszcze ostatnim niesłyszalnym akordem, gdy oczy kobiety napotykają białą jak śnieg tancerkę, skrytą w wyścielonym czerwonym pluszem wnętrzu.
I cisza pryska jak bańka mydlana.
Muzyka wypełnia pokój po brzegi, jak duszące opary wyrwane na wolność nieopatrznym odkręceniem buteleczki z trującym eliksirem. Wdziera się do uszu i zamyka je na wszystkie inne odgłosy, zupełnie jak woda. Otula, jak ramiona zaborczego kochanka. Dźwięki składają się w fascynującą opowieść. Melodia daje nową rzeczywistość.
A Astoria patrzy na śniegową tancerkę. Nuty wyłaniają się z nieprzerwanej melodii, jedna po drugiej, by zawisnąć w powietrzu ułamek sekundy i zniknąć, a mała figurka skręca się w piruecie. Satynowa spódniczka wirując, opada w przysiadzie i zaraz powstaje. Drobne dłonie zakreślają spirale i łuki, gdy porcelanowa laleczka tańczy w rytmie nienazwanej pieśni.
Smukłe palce kobiety wydają się ogromne i brutalne, gdy bezskutecznie próbuje dotknąć białej tancerki.
Melodia nie zmienia się, ale ona kręci się coraz szybciej.

&&&

Eoh - bo twoja przyszłość miała być moją.

Draco wchodzi do sypialni i czuje ukłucia igiełek chłodu na odkrytej skórze. Przymyka oczy ze złudnym pragnieniem zniknięcia obrazu, który zmuszony jest oglądać.
Ale rzeczywistość nie zmienia się ani o jotę.
Astoria siedzi w fotelu w prawie przezroczystej, muślinowej koszuli nocnej. Biel szaty niepokojąco zlewa się z jej woskową cerą. Jest tak samo piękna jak w dniu, w którym się pobrali. Tylko jej oczy stały się dużo większe, jakby patrzyły dalej i głębiej niż reszty śmiertelników.
Oczy wiedzącej.
Okno jest otwarte. Jesienny wiatr szarpie perkalową, butelkowozieloną zasłoną. Złote, krwawe, zgniłozielone i brunatne liście, przykrywają różnobarwnym całunem puchowy dywan i machoniowy szezląg. Szeleszczą, jak źle trącane skrzypce, pod stopami mężczyzny.
Ogarnia komnatę zmęczonym wzrokiem i podchodzi do swej żony. Kładzie smukłą dłoń na wysokim oparciu jej fotela i cierpliwie czeka na jej reakcję.
Kobieta siedzi nieruchomo. Prawa dłoń gładzi pieszczotliwie otwartą, złotą pozytywkę, wewnątrz której biała jak śnieg tancerka wykonuje oszałamiające piruety. Lewa podryguje niecierpliwie, złożona na szczupłych kolanach. Pokój wypełnia dławiąca gardło cisza.
- Astorio! - woła półgłosem, niezdolny przełamać całkowicie zasłony milczenia, spowijającej sypialnię. - Astorio!
Nawet nie odwraca głowy. Prawa dłoń nie przerywa czułego marszu po grzbiecie rudego lisa. Lewa nie przestaje wybijać nieskładnego rytmu na materiale koszuli.
Draco klęka tuż przed nią i bierze jej twarz w swoje dłonie. Ogormne oczy nie poświęcają mu ani chwili uwagi. Z prawie namacalnym głodem chłoną postać maleńkiej figurki wirującej w tańcu.
- Astorio - szepta, starając się zdusić w sobie żal, który bezlitośnie szarpie mu trzewia. - Spójrz na mnie.
Odpowiada mu milczenie.
Patrzy na żonę nierozumiejąc. Traci siły. Przyciąga ją gwałtownie ku sobie i całuje. Jej usta są zimne jak sople lodu. Zostawiają rany. A potem palce prawej dłoni ześlizgują się ze złotej szkatuły i nastaje piekło.
Nieludzki, wibrujący wizg rozdziera ciszę uśpionego pokoju.
Mężczyzna odskakuje w tył, jak rażony piorunem. Jego oczy wyrażają przerażenie, kiedy patrzy na kobietę, którą poślubił.
Uwolniona prawa dłoń wraca czym prędzej na swoje miejsce.
A Draco wybiega, zatrzaskując za sobą drzwi.

&&&

Lagu - skazi cię niechcianą wiedzą.

Nie można inaczej. Po prostu nie można.
Obrazy towarzyszą jej stale. Kiedy zamyka oczy, wcale nie znikają, a nawet stają się jeszcze wyraźniejsze. Napierają ze wszystkich stron, rozświetlają mrok swoim mdłym blaskiem, nie dając spokoju. Ani chwili wytchnienia. Są z nią zawsze.
Suną barwnym korowodem. Nigdy nie milkną, pojawiając się jeden za drugim. Szczerzą ostre jak brzytwy zęby w upiornych uśmiechach zemsty.
Widzi swego syna, spadającego z dziecinnej miotełki. Chce krzyknąć, dobyć różdżki, zrobić cokolwiek. Ale nie może się poruszyć.
Widzi swego męża, wpadającego do pokoju z furią w oczach. Zamykającego zaklęciem okno tak gwałtownie, że aż pękają szyby. Odłamki szkła sypią się wprost na wściekłego mężczyznę. Chce go uspokoić, podbiec do niego, przytulić.
Ale nie umie zrobić ani jednego kroku.
Widzi sprzątające skrzaty, które odgarniają z podłogi zeschłe liście. Jeden z nich próbuje zabrać coś szczupłej postaci w bieli. Ta ostatnia zaczyna przeraźliwie krzyczeć. Astoria chce uciec, schować się jak najdalej przed tym ogłuszającym dźwiękiem.
Ale nie potrafi.
Jest sama.

&&&

Haegl - będziesz jedyną, która zobaczy moją twarz bez maski.

Obrazy zmieniają się. Bezustannie przychodzą i odchodzą. Tylko jeden pozostaje nienaruszony. Biała tancerka wirująca w piruetach. Śliczna baletnica ze srebrnymi pantofelkami, o żółtych, kocich oczach. Najpierw jest mała, maleńka. Kręci się w kółko na czerownym dywaniku. Potem jej postać rośnie. Ręce i nogi stają się coraz smuklejsze. Wydłuża się sztywny trykocik i szyfonowa spódniczka. W fałdach sukienki skrzą się srebrzyste kryształki, które wyglądają jak zamarznięte łzy. Spirale i węzły na jej odsłoniętych plecach zdają się tworzyć sieć nie do rozplątania. Włosy dziewczyny skręcone w urocze loki przybierają kolor zeschłych liści.
I wreszcie widzi jej twarz. Mały, szeroki nosek, wykrzywione drwiąco usta, a przede wszystkim kocie, żółte oczy. Wzdryga się, bo dostrzega czającą się w nich nieprzychylną moc.
Cisza zamiera.
Melodia porywa ją jak rzeka. Oczy tancerki stają się coraz większe. Są ogromne, jak tarcza słoneczna, ale zdają się poruszać jak przelewany miód. Tworzą strumień, który wchłania i unosi gdzieś jej świadomość. A muzyka przyzywa ją, jak wołania topielicy na zamglonych mokradłach.
Świat wokół niej staje się złoty. Czuje obecność kogoś jeszcze. W oczach baletnicy było zwodnicze piękno. Była włócznia o płonącym grocie. Melodia drży i marszczy się, jak wzburzone morze. Traci rytm, zmienia się, rodzi na nowo. Wkradają się w nią nuty drwiny, ciemne dźwięki pogróżek i upiorny śmiech. Śmiech kogoś, kto życzy jej śmierci.

&&&

Sigel - abyś była zwyciężoną.

Malfoy Manor jest wspaniałe. W pałacu zgromadzono niezliczone zbytkowne przedmioty. Każdy mebel został wykonany z materiału najlepszego gatunku. Ściany obite kosztownymi draperiami, uginają się pod ciężarem obrazów szacownych przodków właścicieli. Niektóre korytarze są tak zastawione orginalnymi rzeźbami antycznych mistrzów, zbrojami prześwietnych bohaterów i egzotycznymi roślinami w wielkich, glinainych donicach, że ledwo można przez nie przejść. Kryształowe żyrandole rozświetlają setkami świec każde wnętrze. Srebrne klamki w kształcie węży zdają się same wślizgiwać w ręce. Spoglądanie na całe to bogactwo i przepych jest prawie bolesne.
Rezydencja przywodzi na myśl szykowne pudełko, z zewnątrz piękne, a w środku puste.
Draco kiwa przecząco głową.
- Nie zgadzam się.
- Żonie jest potrzebna opieka - argumentuje uzdrowiciel. - W jej stanie przebywanie w domu, czy w szpitalu nie ma żadnego znaczenia.
- Skąd pan może to wiedzieć?! Powiedziała panu? - drwi.
Magomedyk wzrusza ramionami.
- Nie - powtarza twardo mąż chorej. - Nie.
Pracownik świętego Munga oddala się w milczeniu za skrzatem, a Draco odwraca się i przez magiczne okno patrzy na leżącą na łóżku kobietę.
Astoria śpi, po silnej dawce Eliksiru Bezsennego Snu. Jej ogromne oczy są zamknięte, ale mężczyzna nie może zapomnieć bolesnego wyrazu, który się w nich pojawił, kiedy odebrano jej pozytywkę. Jakby straciła kogoś bliskiego. Nie rozumie tego. Uzdrowiciele odkryli, że ta piękna, niewinna zabawka była przyczyną jej choroby.
Nie potrafi nazwać tego szaleństwem.
Patrzy na poparzone palce kobiety, teraz owinięte świeżymi bandażami. Ogarnia go wściekłość na niekompetentnego idiotę, który wpadł na pomysł, żeby obłożyć szkatułkę zaklęciem parzącym. Ten niedouczony magomedyk twierdził, że Astorii dobrze zrobi patrzenie na przedmiot, który odciął ją od rzeczywistości. To miało zapewnić jej równowagę psychiczną, a zaklęcia miały zapobiec dotykaniu przez nią pozytywki i pogłębianiu się stanu odrętwienia.
A teraz palce chorej są poważnie okaleczone, bo nie zważając na ból, próbowała przełamać zaklęcia. Zachowywała się, jekby ktoś rzucił na nią Imperiusa. Draco wie, że to nieprawda. Przyczyna całego zła, które dotknęło jego rodzinę, znajduje się w tej kosztownej, misternie zdobionej zabawce, która co najdziwniejsze, działa destruktywnie tylko na Astorię.
Zabawka, która ją zabija.
Wchodzi ostrożnie do sypialni. Dywan tłumi jego kroki, a mimo to spodgląda w napięciu na twarz żony, by jej nie zbudzić. Chce uniknąć jej krzyków i wzroku pełnego cierpienia. Chce stłumić poczucie winy.
W łóżku, wśród czarnej, jak żałobna krepa, pościeli, leży kobieta obleczona w białą koszulę nocną. Jej skóra jest tak jasna jak śnieg i jak on zimna. I choć okno już dawno zamknięto, a w kominku pali się dzień i noc, nic nie jest w stanie jej rozgrzać. Wygląda jak porcelanowa baletnica z zaczarowanej pozytywki. Jakby zamknięta w lodowej bryle, której nie sposób rozkruszyć.
Draco bezskutecznie próbuje złapać wirującą tancerkę. Odwraca wzrok od uśpionej żony i wychodzi.
Nie potrafił jej ochronić.

&&&

Runy otwierają oczy. Pozwalają dojrzeć w sobie potencjał, rozwinąć się. Pomagają w realizacji zamierzeń. Runy nie są ani dobre, ani złe. Wyrażają się poprzez nasze uczynki, poprzez decyzje, które podejmujemy.
Mnie dały siłę, pomyślność, mądrość i wytrwałość. Pozwoliły mi pokazać kim naprawdę jestem, wyjść z cienia.
Zaczerpnęłam za ich radą z głębi swej istoty. Sięgnęłam do sedna mojej magii i znalazłam tam odpowiedź.
Złota pozytywka z białą, tańczącą figurką z porcelany. Napełniam ją zaklęciami. Aby uwodziła, aby nawiedzała, aby więziła. Jest moim karzącym ramieniem, krwią, śpiewającą pieśń zemsty. Pokazuje mnie taką, jakiej nikt dotychczas nie znał.
Piękna zabawka, zdobiona wymyślnymi, misternymi wzorami. Któż mógłby się oprzeć jej tęsknej melodii?
Zatruty owoc, który pali od środka.
Moja sprawiedliwość.
Runy dały mi klucz do mojej podświadomości. Zapewniły zwycięstwo. Zajrzałam.
I otworzyłam puszkę Pandory.


&&&

Malfoy Manor jest pięknym pałacem. Jest spełnieniem wszystkich ludzkich snów o bogactwie. Ale gdzieś wśród niezliczonych pokoi, wypełnionych po brzegi luksusowymi bibelotami, księgami najsławniejszych mędrców i artystów, znajduje się cicha komnata, z magicznym oknem. Na łóżku leży piękna, niema kobieta, której ogromne oczy wpatrują się z bólem w kamienny stolik. Na jego blacie stoi złota pozytywka, która nie wygrywa żadnej melodii. Biały jeleń potrząsa porożem na odchylonym wieczku, a czarny kruk otwiera dziób do krzyku. Wewnątrz, na obitym czerwonym pluszem podwyższeniu, porcelanowa laleczka krąży w rytm niesłyszalnej muzyki.
A jej twarz, wykrzywiona w ironicznym uśmiechu, jest twarzą Pansy Parkinson.


Krótki komentarz, wyjaśniający znaczenie run:
Gyfu - prezent, dar; dający powinien otrzymać coś w zamian, bo inaczej energia, którą przekazuje zostaje stracona
Is - lód; piękno groźne przy bliższym poznaniu, zwiazane z niebezpieczeństwem
Eoh - cis; znawca run czerpie z niej siły światła i ciemności, pobudza do zmierzenia się z własnymi lękami
Lagu - woda; symbol wtajemniczenia, pozwala odkryc to co nieświadome, wyostrza intuicję
Haegl - grad, runa wiedźm; wyraża przechodzenie, transformację
Sigel - słońce, zwycięstwo; wzbogaca wiedzę, nawiązuje łączność z wyższym ja, zapewnia pomyślność podjętych działań
Wszystkie powyższe nazwy run są nazwami staroangielskimi (zakładałam, że takie właśnie ze wzgledu na swe obywatelstwo Pansy, znała), dlatego są inne od tych germańskich) tradycyjnei podawanych w Starszym Futharku.

I jeszcze symbole celtyckie:
biały jeleń o czerwonych oczach i kopytach - przybysz z Krainy Opowieści, pojawienie sie go, oznaczało głęboką zmianę w życiu tego, kto go ujrzał
czarny kruk - symbol śmierci, łączony z boginią Badhbh
motywy spirali i węzłów - nieskończoność, oznacza Stwórcę i różnorodność jego stworzenia
olcha - w celtyckim horoskopie odnosi się do osób odważnych, niespokojnych, samotników
dąb - w celtyckim horoskopie opisuje człowieka dumnego, pomysłowego
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.03.2024 07:52