Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Diamenty, jednoczęściówka

Katarn90
post 14.10.2005 15:35
Post #1 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 826
Dołączył: 13.07.2005

Płeć: Mężczyzna



króciutka jednopartówka


DIAMENTY

Dom Rose’ów przypominał ruinę. Dosłownie ruinę, bo domu, praktycznie bez ścian, i niemal w całości spalonego, inaczej się nazwać nie da. Resztki okien leżały na podłodze i skwierczały przypalane ogniem. Pojedyncze kawałki ścian, były zwęglone doszczętnie. Cały dobytek Rose’ów spłoną wraz z tym domem.
Była ciemna noc. Ronan Grand i Peter Nichols stali w ruinach posiadłości Rose’ów. Obaj mieli wyciągnięte różdżki.
- Mamy kłopot – zauważył Grand i podszedł do Petera.
- Rose’owie żyli skłóceni z ministerstwem – powiedział Nichols powoli ogarniając
wzrokiem tak, niegdyś, wspaniały dom – Nie przyjdą szybko.
- Może
Grand przechadzał się w kółko.
- Przynajmniej diamenty są bezpieczne – rzekł Ronan z satysfakcją.
- Diamenty? – Peter osłupiał. Czyżby Grand miał na myśli to samo co on?
- Tak – przyznał Grand – To długa i ciekawa historia.
Peter usiadł na przypalonym fotelu.
- Długa historia – powtórzył cicho.
- Zaczęła się kilka miesięcy temu. Pamiętasz? – zapytał Grand, ale Peter pokręcił
głową – Wkrótce wyjeżdżam, więc chyba mogę się pochwalić swoją przebiegłością.
- Przebiegłością?
- O, tak – na twarzy Granda pojawił się uśmiech.
Peter wstał szybko i wyszedł z ruin, na zieloną trawę.
- Nie mam ochoty tego słuchać.
- Expelliarmus!
Peter poczuł jak coś uderza w jego plecy i przewraca go na ziemię. Po chwili niewidzialne więzy oplotły jego ciało, tak, że nie mógł się ruszyć.
- Wysłuchasz mnie – powiedział Grand stanowczo. – To ciebie wykiwałem
kochasiu.
- Śnisz! – krzyknął Peter.
Grand jeszcze jednym ruchem różdżki sprawił, że Nichols uniósł się w powietrze, podleciał do spalonego domu i usiadł na pozdzieranej kanapie.
- Dwie godziny do odlotu – powiedział do siebie Ronan – No, to chyba zdążę. Nie przypuszczałeś, że to ja wykradnę diamenty, prawda?
- Prawda – warkną Peter – Powinien się tego spodziewać!
- Ależ czemu? – zapytał przesłodzonym głosem Grand – Byłem twoim najlepszym
przyjacielem i ulubieńcem Johna Rose.
Peter splunął na ziemię.
- Jak ci się udało je ukraść? – zapytał z pogardą.
- Och – westchną Grand – Jak już mówiłem to długa historia, ale jeśli chcesz
usłyszeć....










Wszystko zaczęło się 10 miesięcy temu. Ja i ty, Peter, byliśmy najlepszymi kumplami. Mieliśmy też przyjaciela – pana Rose. Skończył marnie, to fakt, ale przydał się na coś.
Ty, Peter, pracowałeś w ministerstwie magii, jako auror. Ja udawałem bezrobotnego czarodzieja, choć w rzeczywistości pracowałem dla Czarnego Pana. I już wtedy cię wykiwałem, nie sądzisz? Tak, spotykaliśmy się co dzień na kawce, czy herbatce, ale nigdy nie wiedziałeś, dla kogo pracuję. A ja pracoholikiem nie byłem. Czarny Pan uważał mnie za tępaka, więc nie dawał mi większych zadań. Nikogo nie zabiłem.
Ale jak wiesz, brakowało mi fortuny. Chciałem być kimś bogatym, a nie tylko jednym z wielu. Wiedziałeś o tym?
- Nie, nie wiedziałem.
Kolejne potknięcie, Peter.
Pamiętasz kolację w Noc Duchów u Rose’ów?. Byliśmy tam zaproszeni. Jego żona ubrała wtedy przepiękną czerwoną sukienkę, ale to nie było najważniejsze. Z pewnością nie zwróciłeś uwagi, kiedy Rose napomkną, że w jego rodzinie posiadany jest skarb .
- Masz rację.

***

Dziesiątki znanych osobistości tańczyło wdzięcznie na parkiecie. Mężczyźni w czarnych garniturach, pięknie wystrojone panny. Grand był już zmęczony tańcowaniem z panną Jane Rose, więc usiadł na krześle obok gospodarza, który właśnie zabawiał wszystkich prezentowaniem nowych sukni żony.
- Jak każda kobieta, kupuje sukienki co tydzień, bo moda się zmienia, bo koleżanki takie noszą, ech – John Rose wykonał gest oznaczający bezradność.
- Niech pan uważa, Rose, bo się z ministerstwa przyczepią – krzyknął ktoś z drugiego końca stołu, a reszta wybuchła głośnym śmiechem.
- O tak – przyznał Rose, ocierając oczy – Oni zawsze przyczepiają się do rzeczy
nienormalnych.
Goście znów zaśmiewali się głośno. Kilku tęgich mężczyzn poprzewracało talerze na stole.
Grand uśmiechną się. Wiedział, że wszyscy udają rozbawienie żeby otrzymać jakieś łaski od Rose’a., ale Grand nie był tak naiwny.
- Cześć, Ronnie – powiedział wesoło Peter, który właśnie usiadł obok niego. Miał
czerwoną twarz od tańca.
- No panowie – powiedział Rose – Tańczcie, a nie jedzcie.
- Gospodarz pierwszy! – rozległy się okrzyki, siedzących przy stole.
Pan Rose uśmiechną się, ale nie wstał.
- Jestem za stary, na taką gimnastykę – znów salwa śmiechu.
Mężczyźni jeden za drugim wstawali od stołu i szukali sobie partnerek.
Grand wykorzystał okazję i przysunął się do Rose’a. Peter nie zwrócił na to uwagi, bo właśnie zajadał się kurczakiem.
- Ronnie! – zawołał Rose, jakby dopiero teraz go zobaczył – Co tam u ciebie przyjacielu?
- Jak zwykle, jakoś leci – odparł zdawkowo Grand. – Piękna waza – wskazał na ozdabianą wazę, na kominku.
Rose odwrócił się, żeby przyjrzeć się zabytkowi. Był z niej bardzo dumny.
- John ma więcej takich skarbów - wtrąciła jego żona, która przechodząc obok, usłyszała rozmowę – Prawda kochanie?
- Prawda – przyznał potulnie pan Rose.
- Jest coś bardziej fantastycznego? – zapytał ciekawie Grand.
- Oj jest – John pokiwał gorliwie głową i zniżył konspiracyjnie głos – Nie wiem czy
słyszałeś, ale mam u siebie diamenty Angeliki McKilber, to słynna czarodziejka sprzed kilkuset lat – wyjaśnił pan Rose.
Grand zamarł. Rose nie przejął się tym i wrócił do swojej porcji kurczaka.

***

- Byłem zachwycony. Diamenty. Tego potrzebowałem. Znałem oczywiście historię czarodziejki, ale mimo wszystko poszedłem do biblioteki, i pożyczyłem wszystkie książki na jej temat. Było tego bardzo dużo, a w jednej nawet znalazłem rozdział o jej słynnych diamentach. Wiesz czego się tam dowiedziałem?
- Nie mam pojęcia.
- Angelika była prawnuczką Raweny Ravenclaw. Tylko ja skojarzyłem te fakty,
domyślam się też, że nawet Rose nie wiedział co ma w domu. Wróciłem do swojej posiadłości i zacząłem kombinować.
Grand zamyślił się na chwilę, wspominając tamte czasy.
- Ale co ty wtedy robiłeś? – zapytał nagle.
- Ja?

***

Peter otworzył drzwi do swojej sypialni, i nie zdejmując ubrania, rzucił się na łóżko. Był bardzo wyczerpany. Nawet się nie zorientował, kiedy zasnął.
Następnego ranka bardzo wcześnie wstał, żeby przygotować się do pracy. Szybko wrzucił trochę mięsa do miski dla kota i już miał się deportować, kiedy usłyszał dziwne trzaski w kominku.
- Fred! – zawołał, kiedy wpadając do salonu, ujrzał głowę kolegi w kominku – Właśnie miałem iść do pracy.
- To pilne – przerwała mu głowa. Peter, korzystając z okazji wepchnął sobie do ust tosta.
- Znasz Ronnie’go Grand’a? – zapytał Fred.
- Jasne! Coś się stało?
Fred pokiwał w milczeniu głową. Peter poczuł, jakby ciężki kamień nagle znalazł mu się w brzuchu.
- Jego dom został spalony – oświadczył ponuro Fred.
- A Ronnie?
- Nie wiadomo. NIE LEĆ TAM! – krzyknął, widząc, że Peter narzuca płaszcz na
ramiona.
- Muszę tam być!
- Wysłałem tam patrol – powiedział głośno Fred – Zaraz dostanę od nich raport.
Poczekaj.
Peter z trudem zdjął płaszcz i usiadł na fotelu. Nigdy nie spodziewał się ataku na Ronnie’go, nawet w obecnych czasach wojny.
- Długo jeszcze? – zapytał niecierpliwie.

***




- Trzeci błąd, Peter – oświadczył wesoło Grand – To ja spaliłem swój dom.
- CO? – ta nowina kompletnie wytrąciła Petera z równowagi.
- To proste. Wiedziałem, że diamenty są w domu Rose’a, a przecież nie mogłem go
co dzień odwiedzać. John był mi winny przysługę, więc kiedy zostałem bez domu, przygarnął mnie do siebie.
- Sprytne – pochwalił go Peter – Przyznam – wpadłem. Myślałem, że to śmierciożercy cię napadli, a John dobrodusznie przyjął cię do siebie.
- Przyznaj, że plan działał bez zarzutu – powiedział Grand z radością.
- Działał – przyznał Peter.
- I wtedy się zaczęło. Każdego dnia, kiedy Rose wyjeżdżał do pracy, a pani Rose na
spotkania, przeszukiwałem dom w celu znalezienia diamentów. Znalazłem wszelkie skrytki, przeszukałem pokoje, szafki, kopałem w ogródku.
- I...?

***

Grand klęknął na podłodze. Odgłos tutaj był wyraźnie inny, niż gdzie indziej. Ronan sięgnął ręką i zaczął szarpać panel. Deska zaczęła się wyginać, a po chwili pękła, ukazując niewielką skrytkę.
- Dobrze, że nie wiedzą, do kogo to należało – mruknął cicho Grand.
W małej wyrzeźbionej skrytce, była niewielka szkatułka, cała brudna i zakurzona. Ronan powoli otworzy wieko, a jego oczom ukazała się rzecz tak pożądana. Około setki malutkich kamyczków diamentów, błyszczało w szkatułce. Grand dotknął je powoli i widząc, że nie są chronione zaklęciem, szybko wepchnął szkatułkę do kieszeni.

***

- Nie mogłem zwiać. To by było podejrzane. Ale wtedy wrąbałeś się ty.
Peter uśmiechną się.
- Dostaliśmy wiadomość, że ktoś czyha na Rose’ów. Oczywiście, nie chodziło o ciebie, ale świetnie się zgrało w czasie. Zadzwoniłem do ciebie i powiedziałem, żebyś miał oko na Rose’ów, bo mieszkasz z nimi. Kazałem ci ich pilnować, ale wtedy zmarła pani Rose. W dzień po przyjęciu, na którym obaj byliśmy.
- A wiesz dlaczego? –zapytał Grand.
- Domyślam się – powiedział cicho Peter.
Grand odczekał chwilę.
- Pamiętasz, jak Rose przyjął mnie do domu? Mówiłem ci wtedy, że miał wobec mnie dług wdzięczności. Zgadnij jaki?
- Kazał zabić swoją żonę?
- Niezupełnie – odparł Grand wesoło – Chciał, żebym zabił ciebie. Dolałem trucizny
do herbaty, a ty kretynie, poczęstowałeś nią panią Rose. John był wściekły, o tak.
Peter zamarł.
- Czwarty raz oszukałem cię, przyjacielu – zauważył Ronan.
- A co z diamentami? – zapytał Peter, chcąc zmienić temat.
- Och, wysłałem je sowią pocztą do Wilkesa. On sprzedał je u Borgina i Burkesa, i
tak staliśmy się bogaci.
Nichols prychnął.
- Jesteś naiwny.

***
Ronan siedział w swoim pokoju, cały rozpromieniony. Diamenty doszły do Wilkesa, tydzień temu, przed śmiercią pani Rose, więc wkrótce będzie bogaczem. Uśmiechną się w duchu. Co prawda, dzisiaj jeszcze nie może wylecieć, bo przyjeżdża Peter, ale już jutro będzie się wylegiwać na hawajskim słońcu.
Ktoś zapukał głośno do drzwi.
Grand szybko zszedł do salonu, gdzie pan Rose już witał się z Peterem.
- Ronnie! – zawołał Nichols i obaj mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
- Przykro mi z powodu żony – Peter zwrócił się do pana Rose’a. – Była wspaniałą
kobietą.
Rose westchnął głośno.
- Jakoś wytrzymuję – odparł i usiadł w fotelu – Panowie, pojutrze wyjeżdżam.
Peter zakrztusił się ciasteczkiem.
- Mam dość tej wojny – wyjaśnił szybko pan Rose – i tego wszystkiego. Zabieram
cały swój dobytek.
- Jest pan pewien, że to panu pomoże? – zapytał Nichols.
- O, tak, potrzebuję odpocząć.
Na chwilę zapadła cisza, przerywana brzęczeniem filiżanki z kawą o spodek.
- Ach, pójdę sprawdzić, czy moje diamenty są bezpieczne – powiedział nagle Rose, po czym wstał.
- Panowie zechcą poczekać – rzekł z ukłonem i opuścił salon.
Peter i Ronan wymienili spojrzenia.
- Jest w nich zakochany – zauważył Grand – To jedyne co mu pozosta...
Urwał, bo z przedpokoju dobiegły ich wrzaski pana Rose. Peter szybko zerwał się z fotela, ale zanim wyszedł z salonu, w drzwiach staną Rose.
- Ty! – krzyknął do Petera i wyciągnął różdżkę – Gdzie są moje diamenty?
- Panie Rose, proszę się uspokoić! – zawołał Peter.
- ODDAWAJ JE ZŁODZIEJU! – ryknął John, ale w tym samym momencie, Grand
zerwał się na nogi, wyszarpnął różdżkę i krzyknął:
- Expelliarmus!
John uderzył całym ciałem o ścianę, ale niemal natychmiast wyprostował się i wycelował na ślepo.
- AVADA KEDAVRA!
Zielony promień uderzył w ścianę, która zapaliła się, strącając wszystkie obrazy. Peter krzyknął i spróbował oszołomić Rose’a, ale ten uniknął i teraz wycelował w Granda.
- Avada...
Peter rzucił zaklęcie rozbrajające na Rose’a, który uderzył o palącą się ścianę. Grand odskoczył, kiedy niemal cały środkowy salon zajął się ogniem. Pomiędzy płomieniami leżał nieprzytomny Rose.
- Musimy go stąd wziąć! – krzyknął Peter.
- On chciał nas zabić!
W tym samym momencie cały salon zajął się ogniem, a Peter i Grand w ostatniej chwili wyskoczyli na korytarz. Grand kątem oka dostrzegł, jak część sufitu zapadła się i przygniotła Rose’a.
Mężczyźni szybko opuścili willę. Z zewnątrz wyglądało to o wiele gorzej. Cały dach i drugie piętro runęło w dół, grzebiąc dobytek Rose’ów. Płomienie raziły w oczy na tle ciemnego nieba.

***

- I tak znaleźliśmy się tutaj – zauważył Grand.
- Powiedz mi jedno – rzekł Peter – Dlaczego Rose, chciał mnie zabić?
- Chodzi ci o truciznę? – zapytał Grand, a widząc, że Peter kiwa głową, dodał – To
proste. Powiedziałem mu, kilka dni przed ostatnią kolacją z panią Rose, że ukradłeś mu diamenty. Rose poszedł sprawdzić i rzeczywiście ich tam nie było. Wtedy kazał mi cię otruć. Niestety plan nie wypalił, więc ustaliliśmy, że kiedy dziś przyjdziesz, Rose pójdzie sprawdzić diamenty, nie znajdzie ich i oskarży ciebie. Miałem cię wtedy zabić, ale jak się przekonałeś, Rose nie był mi potrzebny i stanąłem po twojej stronie.
Peter jęknął. Teraz trudno było mu uwierzyć, że tyle razy dał się oszukiwać.
- Doskonały plan, prawda? – zapytał Grand.
Peter szybko oszacował sytuację. Był związany i bez różdżki, przeciwko uzbrojonemu Grandowi.
- Oj – szepnął Grand – Mam kilka minut. No cóż, zaraz się aportuję i będę musiał cię zabić. Szkoda.
- Zrób to teraz – powiedział Nichols, znudzony czekaniem na decyzję Granda. Teraz i tak wszystko było mu obojętne.
- O, nie – zaprzeczył Grand – Jedziesz ze mną. Myślisz, że po tylu próbach, będę chciał cię zabić Avadą? Nie, wymyśliłem coś specjalnego. A teraz przygotuj się.
Peter poczuł niemiły skurcz w żołądku.
- Trzy......dwa.........
- STÓJ!
Grand odwrócił się szybko. Peter pomyślał, że gorzej być nie może. Za nimi stał nie kto inny jak Wilkes.
Śmierciożerca celował prosto w Granda.
- Miałeś mi wysłać diamenty, Grand – warknął Wilkes, całkowicie zapominając o istnieniu Petera.
- Co? Przecież wysłałem.
- Nie kłam! – krzyknął Wilkes – Nigdy do mnie nie dotarły!
- Wilkes, na miłość boską – jęknął Grand, kiedy Śmierciożerca podniósł różdżkę.
- CRUCIO!
Nocną ciszę przerwał ryk Granda. Peter szybko wykorzystał sytuację, przewrócił się i mimo, że był związany, zaczął się czołgać. Gdyby tylko sięgnął różdżki.
- Gdzie są diamenty!? – wrzeszczał Wilkes, przekrzykując Granda.
Peter chwycił różdżkę oburącz i jednym prostym zaklęciem sprawił, że więzy puściły. Wstał szybko, czując zbawienny dopływ krwi do kończyn, wycelował w Wilkesa.
- Drętwota!
Śmierciożerca upadł na spalone ruiny, ocierając boleśnie skórę. Wrzaski Granda ustały. Peter szybko związał obu niewidzialnymi sznurami.
Grand był prawdopodobnie nieprzytomny, ale Peter podszedł do niego i powiedział cicho.
- Od kiedy dowiedziałem się, że Rose jest w niebezpieczeństwie, kazałem ministerstwu sprawdzać wszystkie sowy z i do Rose’ów. Doskonały plan, prawda?
Wilkes zaklął głośno.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Katarn90
post 15.10.2005 19:34
Post #2 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 826
Dołączył: 13.07.2005

Płeć: Mężczyzna



Wrzucajcie komenty, bo jestem ciekaw waszych opinii na temat tego opowiadanka.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tajemnicza
post 16.10.2005 14:14
Post #3 

Prefekt


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 385
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: Tureeeek/Poznań

Płeć: Kobieta



Opowiadanie jest takie sobie. Masz problemy z odmianą czasowników czasu teraźniejszego w rodzaju męskim. Zadanie " ktoś tam się UŚMIECHNĄŁ" u ciebie wyglada tak "ktoś tam się UŚMIECHNĄ" Wedlug mnie to nawet dziwnie wyglada. Zdecydowanie krotkie zdania, powinny być dłuższe i sprawa wogole samego tematu. Miała to być długa historia...Ale wyszła na krotka...Troche zamotana ta sprawa z tymi diamentami. Mozna powiedziec ze nie przyciaga zbytniej uwagi, ale i nie nudzi. Jak pocwiczeysz bedzie dobrze =) Trzymaj sie =)


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
gail
post 29.10.2005 20:41
Post #4 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 17
Dołączył: 28.10.2005




Szczerze to podobało mi się.
Troszke zagmatwane, ale mimo wszystko ciekawy pomysł z tym opowiadaniem.
W każdym razie na błędy nie zwracałam uwagi bo jakos nie mam takiego zwyczaju tongue.gif
Ale ogólnie rzecz biorąc jak już mówiłam ff spodobał mi się i gratuluje pomysłu ^^

Pozdrawiam, Gail


--------------------
Każdy pisać może, troche lepiej, troche gorzej :P
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
gail
post 29.10.2005 20:44
Post #5 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 17
Dołączył: 28.10.2005




A i ten tekst był szczery tongue.gif :
QUOTE(Katarn90 @ 14.10.2005 16:35)
Dolałem trucizny do herbaty, a ty kretynie, poczęstowałeś nią panią Rose.
*




--------------------
Każdy pisać może, troche lepiej, troche gorzej :P
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.04.2024 18:43