Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Harry Potter I Złoty Znicz, wersja piątego tomu.

Piotrek
post 13.10.2004 20:01
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 84
Dołączył: 31.08.2004
Skąd: Kraśnik

Płeć: Mężczyzna



Cześć! Kiedy aktualizowano dział fan fiction na stronie, rozbudowano tam ff, które napisał mój kolega Seweryn Lipoński pt. "HP i Złoty Znicz". PRAWDOPODBNIE nie będzie kontynuowany na stronie (wszystko zależy od Kasi), a ja umieszczę go na forum. A oto wstęp i pierwsze 2 rozdziały (daję od początku). Proszę o komentarze!

W Hogwarcie i poza nim ma miejsce wiele dziwnych wydarzeń. Dotyczą one w dużym stopniu Harry’ego, któremu ginie Błyskawica oraz zostaje zaatakowany.
W piątej części przygód Harry’ego dowiadujemy się czegoś więcej o przeszłości Argusa Filcha, oraz obserwujemy przygotowania Harry’ego i jego przyjaciół do sumów. Trafiamy razem z Harrym przypadkowo na ulicę Po-kone-tan. Co to za ulica? Kto to są wiochmeni? Co kryje się za tajemniczymi drzwiami? Tego wszystkiego dowiemy się, czytając piątą część Harry'ego Pottera “Harry Potter i złoty znicz”.

LIST OD RONA

Od czasu powrotu do domu Dursleyów Harry poważnie niepokoił się o siebie. Pod koniec czwartej klasy, w czasie ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, został przeniesiony do Lorda Voldemorta i był świadkiem odzyskania przez niego dawnej mocy. Zginął wtedy Cedrik Diggory z Hufflepuffu, którego zabił na oczach Harry’ego sługa Voldemorta, Glizdogon. W domu Dursleyów Harry nie był jednak tak bezpieczny jak w Hogwarcie, gdzie czuwał nad nim dyrektor szkoły, Albus Dumbledore.
Parę dni po swoich urodzinach, na które dostał od Dursleyów gumę do żucia, a także wielkie pudło czekoladowych żab od Hagrida i książkę o quidditchu od Hermiony, przyszła sowa od Rona. Ron był najlepszym kolegą Harry’ego w Hogwarcie, ale jego rodzina nie należała do zamożnych i tym razem Harry dostał od niego bluzę z napisem “Quidditch” oraz małą książeczkę pod tytułem “Jak przetrwać lekcje w Hogwarcie”. Oprócz tego był mały wycinek z “Proroka Codziennego”. Ron dołączył do niego karteczkę:

Harry, nie przestrasz się, gdy przeczytasz ten artykuł. Moja mama prawie zemdlała, gdy go zobaczyła. Pamiętaj, że w Hogwarcie jesteś bezpieczny, a Sam-Wiesz-Kto raczej nie wie, gdzie się teraz ukrywasz.
Ron

Harry’ego przeszedł dreszcz, bo zbyt dobrze pamiętał wydarzenie z Turnieju Trójmagicznego, by nie przejmować się Voldemortem. Natychmiast więc przeczytał wycinek z gazety:

SAMI-WIECIE-KTO ZNÓW GROŹNY

“Kilku mugoli w Albanii widziało Sami-Wiecie-Kogo”, pisze nasz specjalny korespondent, Lucas Flint. Pamiętajmy, że w tym roku doszło do kilku morderstw, których ofiarami padli m.in. Cedrik Doggory i Bartemiusz Crouch. Według wielu pogłosek Sami-Wiecie-Kto miał odzyskać moc w czerwcu, podczas ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, gdy zginął Cedrik. Świadkiem tego wydarzenia był Harry Potter, chłopiec, który pozbawił mocy Sami-Wiecie-Kogo, gdy miał zaledwie rok. Minister magii, Korneliusz Knot, nie zgadza się z tymi pogłoskami. “To kompletne bzdury - mówi – wszyscy chcą wywołać panikę i zachwiać to, co przez czternaście lat próbowaliśmy odbudować. Sami-Wiecie-Kto nie mógł odzyskać mocy, podejrzewam, że ukrywa się gdzieś, samotny i porzucony przez dawnych wspólników”. Być może Ministerstwo nie chce się przyznać, że Sami-Wiecie-Kto i jego zwolennicy przechytrzyli ich i podejmą drugą próbę zniszczenia świata czarodziejów. Nie wprawdzie dowodu, że Harry Potter mówi prawdę. Ale faktem jest, że morderstwa miały miejsce – Cedrika Diggory’ego według Harry’ego Pottera zabił sługa Sami-Wiecie-Kogo – Peter znany jako Glizdogon, a do zabicia Croucha przyznał się pod wpływem eliksiru prawdy jego syn – Bartemiusz Crouch, który przez cały rok szkolny udawał w Hogwarcie byłego aurora – Szalonookiego Moody’ego. Wiele wskazuje więc na to, że Sami-Wiecie-Kto powrócił.

Harry’emu wcale nie podobało się to, co zostało napisane na początku artykułu. Skoro Voldemort pokazywał się mugolom, to musiał być już pewny, że ma na tyle siły, by znowu zabijać. Najbardziej jednak przerażało go to, że Korneliusz Knot, mimo tylu dowodów, nadal nie chciał uwierzyć w to, co się stało w czerwcu. Pocieszał się tym, że Ron ma rację – Voldemort nie znajdzie go łatwo w świecie mugoli, a w Hogwarcie jest bezpieczny, ponieważ opiekuje się tam nim profesor Dumbledore. Zabrał się do dokładniejszego oglądania wszystkich prezentów. Zanim jednak zdołał wziąć do ręki książkę, którą dostał od Hermiony, usłyszał krzyk Dudley’a:
- Mamo, tak dłużej nie będzie!!! Ja nie pozwolę!!! CHCĘ MIEĆ TORT!!!!!
Harry usłyszał brzęk tłuczonego szkła – Dudley najprawdopodobniej rozbił ze złości szklankę.
Harry dobrze wiedział, dlaczego Dudley ma napad. Rok temu pielęgniarka ze szkoły Dudley’a napisała do Dursley’ów skargę na ich syna, który osiągnął rozmiary młodej orki, przy czym był grubszy niż wyższy. Od tamtej pory cała rodzina Dursley’ów (nie wyłączając Harry’ego) miała specjalną dietę. Dudley nie mógł już jeść tego co chciał – choć próbował wykradać jedzenie. Dzisiaj jednak najwyraźniej się zbuntował.
( Harry zszedł na dół, gdzie Dudley stał nad rozbitą szklanką, a na stole leżał talerz z jedną kromką chleba oraz plastrem szynki. Po chwili usłyszał szybkie kroki i do kuchni zszedł wuj Vernon.
- Co tu się dzieje?! Który to, Harry czy Dudley???!!!
- Dudley, Vernonie. Zbił szklankę i zażądał tortu! A kto teraz posprząta to szkło?!
Wuj podszedł do Dudley’a, wziął go za kołnierz i przemówił dziwnym, cichym głosem, takim, jakim do Harry’ego przemawiał profesor Snape, nauczyciel eliksirów w Hogwarcie:
- Słuchaj, chłopcze, skończyły się dobre czasy... Zachowujesz się w tej chwili dokładnie tak jak... jak on – tu wskazał na Harry’ego – a chyba nie chcesz poniżać się do jego poziomu, co?
Dudley aż zaniemówił – rzadko zdarzało się, że rodzice na coś mu nie pozwalali, ale widząc, że wuj Vernon zrobił się czerwony ze złości, nic nie powiedział i zabrał się do jedzenia chleba. Po skończonym śniadaniu powiedział do Harry’ego:
- Nie myślałem, że to możliwe, ale moi starzy stali się gorsi niż ty.
Harry poszedł na górę. Nie zamierzał, oczywiście, przestrzegać diety. Pod obluzowaną deską w podłodze miał jeszcze trochę jedzenia, które dostał od przyjaciół. Wziął czekoladową żabę, zjadł ją ze smakiem i zobaczył, kto jest na karcie.
- Merlin! To już mój drugi. Będę mógł dać Ronowi!
Niestety, przechodzący akurat obok wuj Vernon to usłyszał. Wpadł do sypialni Harry’ego i czerwony ze złości zaczął wystrzeliwać każde słowo jak karabin maszynowy, opluwając przy tym Harry’ego śliną.
- Ile... razy... ci... mówiłem... żebyś... nie używał... tych... wyrazów... w tym... domu!
- Dobrze, dobrze, przepraszam.
Dursleyowie nie pozwalali Harry’emu na używanie w ich obecności jakichkolwiek wyrazów związanych z magią czy czarodziejstwem. Nie lubili niczego, co choć trochę odbiegało od normalności, i bardzo bali się, że ktoś odkryje ich pokrewieństwo z Harrym. Przez ostatnie cztery lata Harry zdążył się już do tego przyzwyczaić, ale czasem wyrywało mu się np. “Hogwart”. Dursleyowie nie mogli mu jednak nic za to zrobić, ponieważ bali się, że Harry napisze o tym do ojca chrzestnego, Syriusza. Harry nie lubił u nich przebywać, i włanie przed chwilą skreślił kolejny dzień na tablicy, na której odliczał dni do rozpoczęcia roku w Hogwarcie.

ŚWIDROWE ZAMIESZANIE

Harry nadal był pod wrażeniem tego, co przeczytał w wycinku z Proroka Codziennego. I dopiero wydarzenia z następnego dnia pozwoliły mu o tym zapomnieć.
Tego dnia spał wyjątkowo długo, prawie do dwunastej. Obudził go jakiś dziwny łomot, jakby ktoś sypał węgiel na ich podwórko. Zaniepokojony podbiegł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
Okazało się, że był bliski prawdy. Przez chwilę myślał, że to sen – bo w mugolskim świecie jeszcze czegoś takiego nie widział.
Ogromna, czerwona ciężarówka właśnie wyrzucała zawartość na ukochany trawnik wuja Vernona. A zawartością okazały się... świdry. Harry’emu wydawało się, że sypie je na podwórko godzinami, chociaż tak naprawdę trwało to tylko kilkadziesiąt sekund. Wreszcie ogromny szum ustał. Piękny trawnik, a także część ogrodu ciotki Petunii, były zawalone świdrami: grubymi, cienkimi, długimi, średnimi, krótkimi i malutkimi, oraz ogromnymi. Jednocześnie z dołu do uszu Harry’ego doszedł głośny jęk.
- To pańskie świdry, panie Vernon – odezwał się z dołu głos – pańska własność. Mam nadzieję, że się pan nimi zaopiekuje lepiej, niż interesami – i nieznajomy zachichotał okropnie. – Po południu przyjedzie reszta towaru!
I wybiegł z domu na Privet Drive 4, głośno trzaskając drzwiami i rycząc ze śmiechu jak wariat.
- Petunio – jęknął po chwili wuj Vernon – Petunio, powiedz mi tylko, że to jakiś straszliwy sen! Straszliwy sen!
Harry zszedł na dół, choć nie miał pojęcia, o co chodzi. W salonie zastał wuja Vernona i ciotkę Petunię, siedzących na kanapie. Wuj Vernon miał minę, jakby dostał zaproszenie na swój własny pogrzeb. Ciotka Petunia najwyraźniej próbowała go pocieszyć, ale nie bardzo wiedziała, jak się do tego zabrać.
- Przeprszam – odezwał się nieśmiało Harry – ale co się stało?
Wuj Vernon w jednej chwili zrobił się czerwony z wściekłości.
- Ty! – wrzasnął, zrywając się z miejsca. – Ty! To wszystko twoja wina! Uduszę cię! To na pewno twoja wina!
- Vernonie, uspokój się! – zawołała ciotka Petunia, chwytając wuja za rękę i na siłę ciągnąc go na kanapę. – On nie zrobił nic złego, ale gotów nam to zrobić, jeśli go tkniesz!
- Ja wiem, że to on! – ryknął wuj Vernon. – To on, to on! Na pewno czarami zniszczył moją filię, albo coś takiego...
- Zaraz, chwileczkę! – zawołał Harry. – Co się właściwie stało? I gdzie jest Dudley?
- Dudley odsypia noc – wyjaśniła ciotka. – Do trzeciej oglądał mecz NBA: Chicago Bulls i Portland Trailblazers.
Wuja Vernona najwyraźniej zdenerwował spokój ciotki.
- Czy ty nie uświadamiasz sobie, Petunio, co się stało?!
- Ano właśnie – wtrącił się Harry – co się stało?
Wuj Vernon zrobił tak dramatyczną minę, że Harry’emu po raz pierwszy w życiu było go żal.
- Filia fabryki świdrów, należąca do Vernona, splajtowała – wyjaśniła ciotka Petunia.
- Kosztowała mnie majątek! – ryknął wuj Vernon rzopaczliwym tonem.
- A te świdry? – zapytał Harry, strając się zrobić smutną minę.
- W kontrakcie miałem zapisane, że wszystkie wyprodukowane świdry są moją własnością, dopóki nie zostaną sprzedane! – ryknął wuj. – No i tyle zostało, gdy filia upadła! No i co mam teraz z nimi zrobić?
I ukrył twarz w dłoniach.
- Mamo, co to za hałasy?
Na dół zszedł Dudley. Zmarszczył brwi na widok wuja Vernona.
- Co się stało?
- Zadajesz już nawet dokładnie takie same pytania jak on – powiedziała ciotka, wskazując na Harry’ego.
Dudley zaczął kipieć ze złości.
- NIE PORÓWNUJ MNIE DO TEGO CZUBKA! – wrzasnął, a trzeba przyznać, ze głos, tak jak posturę, miał potężną. Podbiegł wściekły do ciotki Petunii i trzasnął ją w rękę, na której od razu pojawił się ogromny, czerwony ślad. Ciotka wrzasnęła z bólu.
- AAAAAAAAAAAA!!!
Harry z przerażenia zamknął oczy, bo wiedział, co nastąpi za chwilę. Słyszał tylko, że ktoś obok niego szamocze się, wuj Vernon dyszał ciężko, wyrzucając co chwilę jak karabin maszynowy niezbyt ładne słowa.
- I MASZ ZA SWOJE, TY... TY... TY SYNU-ZDRAJCO!!!
Harry otworzył oczy.
Wuj Vernon dyszał ze zmęczenia po walce z Dudleyem, który był większy od niego, ale leżał w tej chwili rozłożony przez wuja klasycznym chwytem dżudo. Nie miał nawet siły, by się podnieść, zresztą Harry przypuszczał, że utrudniał mu to wyjątkowo gruby zadek i brzuch.
- Jak śmiałeś! – wysapał wuj, zasłaniając ciotkę Petunię, jakby się spodziewał, że Dudley zaatakuje po raz drugi. – Jak śmiałeś bić niewinną kobietę, dzięki której stąpasz po tej ziemi!
- A jak ona śmiała mnie porównywać do tego typa! – wrzasnął Dudley, podnosząc nie bez trudu rękę i wskazując palcem na Harry’ego.
- MILCZ! – ryknął wuj Vernon. – MILCZ! Masz szlaban na cały tydzień! CAŁY TYDZIEŃ!
Po raz pierwszy w życiu Harry widział Dudleya z taką miną. Otworzył usta ze zdumienia, bo jeszcze nigdy jego rodzice nie zachowali się wobec niego w taki sposób. A że nadal leżał na ziemi, wyglądał wyjątkowo głupio. Wuj wykorzystał ten moment dekoncentracji u Dudleya, chwycił go za rękę i zaczął go ciągnąć po ziemi (Dudley był za ciężki, by go unieść choćby na milimetr) do komórki pod schodami. Po drodze mruczał do niego złoworgim tonem:
- Jeszcze raz... jeszcze raz spróbuj, to obiecuję ci, że posiedzisz tam cały rok szkolny. Tak jak Harry!
Dudley zaczął się wyrywać, bo nigdy mu nawet na myśl nie przyszło, że może mieć życie gorsze niż Harry. A perspektywa spędzenia tygodnia w komórce pod schodami była dla niego jak koniec świata.
Przez kilka następnych dni Harry nie mógł wytrzymać ze śmiechu, gdy widział swojego kuzyna, wyłażącego z wielkim trudem z komórki pod schodami, nie mieścił się on już bowiem w tych małych drzwiczkach. Ciotka Petunia biadoliła cay dzień nad jego losem, ale wuj pozostawał nieugięty. Po raz pierwszy Dursleyowie stwarzali Harry’emu lepsze warunki do życia niż Dudleyowi.
Natomiast wuj Vernon zajął się poszukiwaniem jakichś kupców, którzy zechcieliby kupić jego świdry, które leżały nadal na trawniku. Co dzień wykonywał setki telefonów, zamieścił ogłoszenia we wszystkich lokalnych gazetach, opłacił też reklamy w telewizji. W końcu cały Londyn wiedział już o wuju Vernonie i jego świdrach.
Pewnego dnia wuj Vernon przyszedł do domu niezwykle zadowolony.
- Mamy dwóch zagranicznych kupców na moje świdry! – zawołał na powitanie.
- Wspaniale, Vernonie, wspaniale! – ucieszyła się ciotka Petunia.
- A jacy to kupcy? – spytał Dudley, który akurat wymknął się z komórki pod pretekstem konieczności skorzystania z toalety.
- Z dalekiej zagranicy! – oznajmił wuj Vernon. – Obaj mieszkają w Meksyku i prowadzą wielką fabrykę świdrów. Zamierzają nabyć drogą kupna połowę tego, co mamy w ogródku. Za grube pieniądze!
- Ekhm, Vernonie – powiedziała Petunia – oni do nas przyjadą?
- Niestety, nie mogą – stwierdził z przykrością wuj. – Muszą pilnować interesów i dlatego musimy pojechać do Meksyku.
- Czy to konieczne? – spytał Harry.
- O, nie, mój drogi, ty zostaniesz w domu – ostro rzekła ciotka. – Nie mamy zamiaru zabierać cię ze sobą. Jeszcze znowu popsujesz umowę na świdry!
Harry już raz pokrzyżował bowiem szyki wujowi Vernonowi. Trzy lata temu miał siedzieć cicho w pokoju, podczas gdy wuj Vernon omawiał warunki kontraktu. Wszystko popsuł skrzat domowy, Zgredek, który spowodował, że do podpisania umowy nie doszło. Harry przez te trzy lata zdołał się już zaprzyjaźnić ze Zgredkiem, ale wuj Vernon nadal pamiętał tamten wieczór, kiedy małżeństwo Masonów wybiegło z wrzaskiem z domu z powodu sowy, która wleciała do domu Dursleyów.
- Ale jeśli on zostanie w domu – zaczął Dudley – to co zastaniemy po powrocie?
- O, o to się nie będziemy martwić – rzekł wuj Vernon. – Ty go tu przypilnujesz.
- Jak to? – Dudley znowu otworzył szeroko usta ze zdumienia. – To ja z wami nie jadę?!
- Nie trzeba było bić swojej matki – zawołał wuj, uchylając się, bowiem Dudley złapał za specjalny kij, zwany smeltingiem, i spróbował wymierzyć swojemu ojcu cios. – Teraz poniesiesz konsekwencje! Jauuu!
Dudley tym razem ucelował prościutko w nos wuja, który zaklął, chwycił swojego syna za kołnierz i wyprowadził go do komórki, gdzie zamknął go na klucz.
- Nie wiem, który gorszy – wysapał do ciotki. – Harry czy Dudley. Obaj są nieznośni.
- Tato!... – Harry usłyszał stłumiony głos Dudleya, dochodzący z komórki. – Tato, ja tu nie mogę siedzieć!
- A to niby czemu?! – odkrzyknął wuj Vernon.
- Zarażę się! Nie wytrzymam! Apsik!
- Mój biedny Dudziaczek! – wyjąkała ciotka. – Tam nie było odkurzane!
- Niby czym się zarazisz? – krzyknął wuj, nawet nie patrząc w stronę komórki.
- Magią! – wrzasnął Dudley, zanosząc się fałszywym płaczem. – Tu... tu jest magiaaaaaa! On, Harry, tutaj siedział latami! Tu jest magiaaaa!
Wuj Vernon poszedł powiedzieć coś Dudleyowi do słuchu, ale ciotka Petunia była pierwsza. Doskoczyła do drzwi komórki, otworzyła je i wyciągnęła stamtąd swojego “Dudziaczka” (co zresztą nie było łatwe, ze względu na jego rozmiary).
- Mój kochany, najdroższy! – zawołała, obejmując go i całując w policzek. – A ty – zwróciła się do Harry’ego – jak śmiesz zasmradzać nasz dom tym twoim dziwactwem!
- A co ja takiego zrobiłem?
- Zaczadziłeś nasz dom, dupku! – ryknął Dudley i udał, że kaszle, zarażony magią, a potem zaniósł się fałszywym płaczem.
- I tak nie dam się nabrać na twoje krokodyle łzy! – zawołał Harry, uśmiechając się złośliwie, widząc, że Dudley naprawdę boi się magii, która w jego mniemaniu unosiła się od wielu lat w komórce pod schodami. – Ale, przyznam, że czasem używałem tam czarów... – dodał dla lepszego efektu. To spowodowało, że Dudley ryknął płaczem wyjątkowo głośno, a ciotka Petunia wydała zduszony okrzyk.
- Żartowałem – dodał Harry, widząc, że ciotka Petunia szuka wzrokiem czegoś, czym mogłaby go trafić w głowę.

Rozpoczęły się przygotowania do wyjazdu. Dudley został warunkowo zwolniony z aresztu w komórce ( - Vernonie, tam naprawdę może być magia, jeszcze Dudziaczek upodobni się do tego typa – mówiła ciotka). Jednak był przerażony perspektywą spędzenia kilku dni sam na sam z Harrym, więc wuj Vernon ostrzegł Harry’ego:
- W czasie naszego wyjazdu masz niczego nie ruszać. Tak jakby cię tu nie było. Niczego nie dotykaj, nie ruszaj, i zostaw Dudleya w spokoju. Gdy przyjedziemy z powrotem, spytam Dudleya o twoje zachowanie. Jeśli coś będzie nie tak, to gwarantuję ci miesiąc spędzony w komórce pod schodami.
- Dlaczego mam nic nie ruszać?
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo. Te twoje dziwactwa mogą zniszczyć nam dom. Więc... ostrzegam...
Świdry zostały wywiezione na działkę państwa Vernonów. Było ich około stu tysięcy. Wuj zostawił Dudleyowi numer telefonu, pod którym można ich będzie zastać w Meksyku. Harry został w ten sposób unieruchomiony. Wiedział, że Dudley na pewno postara się go sprowokować, żeby zrobił coś nie tak, a wtedy może się pożegnać z domem na Privet Drive 4.
Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu. Państwo Vernonowie z kilkunastoma ciężkimi torbami zamierzali najpierw pojechać po świdry (zamówili specjalną ciężarówkę), a potem przejechać Stany Zjednoczone i dotrzeć do Meksyku. Jeszcze raz ciotka obcałowała Dudleya, jeszcze raz wuj Vernon ostrzegł Harry’ego, aż w końcu drzwi domu trzasnęły.
- Nie ma co – odezwał się Dudley, stając przy Harrym – starzy odjechali.
I poszedł na górę, gdyż był już wieczór. Harry poszedł do kuchni coś przegryźć, a następnie również udał się spać.


User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
porucznik184
post 14.10.2004 12:32
Post #2 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 34
Dołączył: 01.07.2004




no, muszę powiedzieć w tym miejscu parę słów... biggrin.gif
Jest to naprawdę dobre opowiadanie, mogę to stwierdzić bez żadnych niepewności, bo już kiedyś czytałem je..... Fabuła naprawdę wciąga. Kiedy czytałem to opowiadanie, to nikt nie mogł sie dostać do kompa smile.gif
Mysle ze wszystkim się spodoba to opowiadanie!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Piotrek
post 14.10.2004 12:57
Post #3 

Kandydat na Maga


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 84
Dołączył: 31.08.2004
Skąd: Kraśnik

Płeć: Mężczyzna



Daję następne 2 rozdziały (jeśli za szybko, to piszcie tutaj albo na adres piotrek_d1992@op.pl.

WYJAZD DO HOGWARTU

Następnego ranka Harry zobaczył sowę, której nigdy dotąd nie widział. Była bardzo duża, upierzona na szaro i nieustannie pohukiwała, najwyraźniej bardzo zadowolona z siebie. Harry zobaczył list, przywiązany do jej nogi. Odwiązał go i przeczytał po cichu:

Harry, stwierdziłem, że nie jesteś bezpieczny w domu cotki i wuja. Ostatnio mówiło się, że Lord Voldemort pokazał się kilku mugolom, a według niektórych dokonał nawet kilku morderstw. Według mnie te pogłoski nie są pozbawione sensu. Myślę, że Voldemort nie ujawniałby się, gdyby nie był absolutnie pewien, że jest gotowy do drugiej próby zniszczenia świata. Mam nadzieję, że tak nie jest, ale stwierdziłem, że powinieneś przyjechać natychmiast do Hogwartu. W poniedziałek o pierwszej w nocy przyleci po ciebie Hagrid i zabierze cię do naszej szkoły. Nic nie mów wujowi i ciotce.

Albus Dumbledore

P. S. Żeby było ci raźniej, zaprosiłem też twoich przyjaciół – Rona i Hermionę.

“Nie jest źle – pomyślał Harry – już jutro pojadę do Hogwartu!”. Po chwili przyszły jednak gorsze myśli. Skoro profesor Dumbledore kazał mu przyjechać do Hogwartu, to musiał stwierdzić, że Voldemort jest już bardzo groźny. Harry wiedział jednak, że dopóki dyrektor jest w pobliżu, nic mu nie grozi. Cieszył się też na myśl, że razem z nim pojadą Ron i Hermiona.

* * *

Harry siedział właśnie w pokoju wspólnym Gryffindoru, gdy tuż przed nim wybuchła łajnobomba. Pokój ogarnął starszliwy smród. Nagle Harry usłyszał krzyk:
- Co tu się dzieje?!
Natychmiast rozpoznał głos woźnego, Argusa Filcha. Spostrzegł też, że jest sam w pokoju. Wzrok Filcha zatrzymał się na nim i Harry wiedział już, co nadzchodzi.
- Chodź ze mną, gagatku!
- Ja tego nie zrobiłem!
- Nie kłam! Potrafię rozpoznać przestępcę.
Doszli do gabinetu woźnego. Siedziała tam kotka Filcha, Pani Norris.
- Zobacz, kochanie – powiedział słodkim głosem Filch – kogo tutaj mamy. To przecież Harry Potter, nieprawdaż?
Nagle stało się coś dziwnego. Twarz Filcha poczęła się gwałtownie zmieniać, woźny zbladł, przemieniał się cały w kogoś innego, po chwili Harry spostrzegł, że Pani Norris staje się dłuższa, obślizgła, aż wreszcie ujrzał... Lorda Voldemorta oraz jego węża, Nagini. Nim zdążył coś powiedzieć, usłyszał krzyk:
- Avada kedavra!
Błysnęło zielone światło, ale nie zabiło go od razu, czuł tylko, że słabnie zapada się gdzieś, próbował uciec, ale Voldemort trzymał go za ramię, potrząsał nim...
- Harry! Obudź się wreszcie!
Harry spojrzał w górę. Stał nad nim Hagrid, a on sam nadal leżał w łóżku w sypialni na Privet Drive.
- Nie mogłem cię obudzić! Szarpałeś się, jakbyś próbował się uwolnić. Śniło ci się coś?
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie dokładnie swój sen. Dopiero teraz poczuł także, że trzyma rękę na czole, a jego blizna straszliwie go boli.
- Tak... ee... sniło mi się, że Dudley mnie bije – skłamał szybko.
- Przeklęci mugole... Często masz takie sny?
- Czasem...
- Jesteś gotowy do drogi?
- Tak. Ee... Hagrid... a tak właściwie, to jak pojedziemy do Hogwartu?
- Sam zobacz – powiedział Hagrid, pokazując na okno. Harry podbiegł, spojrzał i ujrzał... motor, unoszący się w powietrzu.
- To ten sam, którym przywiozłem cię z ruin twojego domu. Zaraz po tym, jak Sam-Wiesz-Kto rozwalił twoich starych. Ale nie mówmy już o tym. Wsiadaj i jedziemy!
Harry zabrał swoje pakunki, wsiadł na motor i...
- Co to za hałasy?
To był Dudley. Najwyraźniej się obudził, chyba przez motor, który miał wyraźnie źle ustawiony tłumik.
- Hagrid, szybko! – szepnął.
Ledwo to wymówił, motor już mknął w powietrzu.
- Zaczarowałeś go, co?
- No... tak. Nie chciałem, żeby zobaczyli go twój wuj i ciotka, więc zabezpieczyłem go.
- Wuja i ciotki nie ma. Wyjechali.
- Dokąd?
- Do Meksyku. Wuj znowu miał jakieś zamówienie na świdry. On ma fabrykę świdrów. W każdym razie, uratowałeś mnie przed tygodniem sam na sam z Dudleyem.
Motor faktycznie musiał być zaczarowany, bo mknęli w powietrzu z prędkością około dwustu mil na godzinę. Ból głowy trochę ustąpił, ale Harry już zdecydował, że pójdzie do profesora Dumbledora, gdy tylko przybędą do szkoły.
- Ron już jest na miejscu – powiedział Hagrid – ale Hermiona napisała, że przyjedzie trochę później.
- Pewnie chce odpocząć od szkoły – stwierdził Harry.
Hermiona Granger, najlepsza koleżanka Harry’ego w Hogwarcie, uczyła się wielu przedmiotów, więc miała zawsze najwięcej roboty ze wszystkich uczniów. Na dodatek w zeszłym roku stworzyła Stowarzyszenie WESZ – Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych, ponieważ stwierdziła, że skrzaty domowe powinny mieć lepsze warunki pracy i dostawać wynagrodzenie.
Nic dziwnego więc, że nie miała dużo wolnego czasu, a wakacje były dla niej jedyną okazją do dłuższego wypoczynku.
Tak rozmawiając dotarli do Hogwartu. Teraz zamek był cichy, spokojny. Harry dostrzegł małe światełko poruszające się powoli na drugim piętrze. To był z pewnością Filch, patrolujący korytarze. Harry’emu przypomniał się sen, a potem następnie nocna wyprawa, którą odbyli w pierwszej klasie, w czasie której złapał ich Filch. Gryffinor stracił wtedy przez niego, Hermionę i Neville’a Longbottoma sto pięćdziesiąt punktów.
- Idź do swojego dormitorium – rzekł Hagrid – tam czeka już na ciebie Ron.
Harry otworzył drzwi zamku i wszedł. “Dziwnie jest przebywać w takim cichym, opustoszałym zamku”, pomyślał. Stwierdził, że najpierw porządnie si wyśpi, a rano opowie dyrektorowi o swoim śnie.
Gdy podszedł do portretu Grubej Damy, zaczął się niepokoić. Czy przypadkiem hasła nie obowiązują także w czasie wakacji?
Gruba Dama odsunęła się jednak. Powiedziała przy tym:
- O, oto nasz Harry Potter! Strzeż się Czarnego Pana, on w każdej chwili może wrócić!
Harry zlekceważył ją i wszedł do pokoju wspólnego, a potem do dormitorium.
- Jesteś nareszcie!
Harry rozejrzał się i spostrzegł Rona. Miał na sobie nową szatę (prawdopodobnie wyrósł już ze starej) i oczywiście sweter z literą “R” (mama Rona, pani Weasley, zawsze szyła swetry dla swoich dzieci, a miała ich sporo: Ron, bliźniacy Fred i George, a także Ginny; na każdym swetrze widniały pierwsze litery imion).
- Nudno tu było bez ciebie! Chodziłem sobie po zamku, zaglądałem do biblioteki, bo to było najciekawsze miejsce. Raz nawet wymknąłem się tam w nocy, no i Filch mnie złapał; musiałem znowu czyścić srebra, tak jak w drugiej klasie! A jak u ciebie? Mugole byli dla ciebie mili? Ten Rudley, czy jak mu tam, nie bił cię? Jak tu się dostałeś? Ile czasu ci to zajęło? – Ron zasypał go całą górą pytań, na które Harry starał się odpowiedzieć.
- Naprawdę musiałeś czyścić srebra u Filcha? W wakacje?
- Znasz go przecież, jest bezlitosny.
Harry rozpakował swoje rzeczy i położył się do łóżka. Ogarnęło go takie zmęczenie, że od razu usnął.


Następnego dnia Ron zaproponował:
- A może weźmiemy miotły i pójdziemy polatać?
Harry zgodził się, ponieważ od dawna nie latał na miotle. Poszli do pani Hooch, nauczycielki latania na miotle, i poprosili o kafel (czerwoną piłkę, którą podawali sobie ścigający i przerzucali przez obręcze). Gdy wyszli z zamku, pojawiła się jednak najmniej pożądana osoba – Severus Snape.
- Witam, panie Potter. Mimo że jest pan tutaj bezpieczny, nie wolno panu wychodzić z zamku bez pozwolenia. Gryffindor traci dziesięć punktów.
- Ale... panie profesorze – jęknął Ron – przecież rok szkolny jeszcze się nie zaczął...
- To nie ma znaczenia, panie Weasley. Nie próbujcie się wykłócać, bo Gryffindor straci kolejne punkty, rozumiecie?
- Dobrze, panie profesorze.
Chcieli już iść na boisko, ale usłyszeli znowu głos Snape’a:
- Widzę, że wzięliście ze sobą kafla, a...
- Zapytaliśmy panią Hooch o pozwolenie – przerwał mu szybko Harry.
- Nie przerywaj mi – odpowiedział lodowatym tonem Snape – Macie pozwolenie na kartce, podpisane przez nauczyciela?
Harry i Ron milczeli. Nie mieli podpisanego pozwolenia, a to niewątpliwie była okazja do odjęcia kolejnych punktów dla Snape’a. Harry bardzo chciał rzucić teraz na niego jakieś okropne zaklęcie lub zrobić cokolwiek, by zetrzeć z jego twarzy ten mściwy uśmiech.
- Nie macie, tak? Odejmuję Gryffindorowi kolejne dwadzieścia punktów. Proszę zaraz wracać do zamku.
Gdy Snape odzszedł, Ron warknął:
- Jestem ciekaw, dlaczego się tak na nas uwziął? Nigdy jeszcze nie traktował nas w ten sposób. Odjąć nam trzydzieści punktów za takie coś, i to jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego!
- Pewnie znowu nie dostał posady nauczyciela obrony przed czarną magią – odpowiedział Harry.
Profesor Snape uczył w Hogwarcie eliksirów, ale większość uczniów wiedziała, że marzy o nauczaniu czarnej magii. Przez ostatnie cztery lata nie udało mu się tego jednak dokonać. Posada ta zresztą była bardzo pechowym stanowiskiem – żaden z nauczycieli, którzy uczyli Harry’ego obrony przed czarną magią, nie wytrwał nawet dwóch lat. Teraz wszystko wskazywało na to, że Snape’owi znowu się nie udało.
Gdy weszli do zamku, Harry’emu nagle coś się przypomniało – blizna.
- Idź do naszej wieży – powiedział do Rona – muszę zobaczyć się z dyrektorem.
- A o co chodzi?
- Nieważne, później ci powiem.
Harry był już u w gabinecie profesora Dumbledora parokrotnie, ale nigdy nie wiedział, jak brzmi hasło, które pozwalało tam się dostać. Tym razem miał jednak szczęście, bo gdy wchodził po schodach, ujrzał dyrektora.
- Panie profesorze – powiedział Harry – muszę z panem porozmawiać.
- Czy to coś ważnego? – zapytał go Dumbledore.
- Ee... raczej tak.
- Chodź za mną.
Gdy doszli do kamiennej chimery, dyrektor podał hasło (“Śmierdzący świerk”) i weszli do środka.
- Słucham, Harry.
- Ee... no więc tak... Wczoraj w nocy... jak Hagrid po mnie przyleciał... zanim mnie obudził, miałem sen.
- Jaki?
- Siedziałem w pokoju wspólnym... no i wybuchła przede mną łajnobomba...
- Mam nadzieję, że na jawie ich nie odpalasz – powiedział spokojnie Dumbledore.
- Nie, nie... No i nagle wszedł Fi... pan Filch.
- I co się potem wydarzyło?
- Powiedział, że to surowe wykroczenie...
- I po części miał rację – mruknął profesor.
- ...i zaciągnął mnie do swojego gabinetu. Próbowałem się tłumaczyć, że to nie ja puściłem tą łajnobombę, ale on mnie nie słuchał, i powiedział do Pani Norris... tam była Pani Norris... powiedział do niej, że to przecież Hary Potter, i nagle zaczął się zmieniać... tak samo jego kotka... trwało to z piętnaście sekund... i po chwili miałem przed sobą Lorda Voldemorta, i jego węża.
Harry poczuł, że mocno się spocił przy tym opowiadaniu, więc odetchnął, otarł pot z czoła i mówił dalej:
- I po chwili rzucił zaklęcie uśmiercające – tu Harry wzdrygnął się lekko – chyba na mnie, bo poczułem, że nie umieram, ale robię się coraz słabszy... i słabszy... i próbowałem uciec... ale on mnie trzymał i szarpał mną... i wtedy obudził mnie Hagrid.
- To już wszystko?
- I jak się na dobre rozbudziłem, to poczułem, że straszliwie boli mnie blizna.
- Rozumiem – odpowiedział dyrektor.
Harry znowu odetchnął. Parę sekund siedzieli w milczeni a po chwili Harry zapytał:
- Panie profesorze...
- Tak?
- W zeszłym roku mówił pan, że blizna zaczyna mnie boleć wtedy, gdy Voldemort jest w pobliżu albo chce dokonać morderstwa.
- Owszem. Myślę, że teraz ma raczej morderczy zamiar, bo ostatnio widziano go daleko stąd. Nie sądzę, żeby mógł być w pobliżu.
- To znaczy – zaczął ostronie Harry – że on zaczyna już mordować ludzi?
- Może tak, może nie... Harry, nie będę owijał w bawełnę. Moim zdaniem, Voldemort odzyskał dawną siłę. Wszyscy czarodzieje będą musieli zjednoczyć się, bo inaczej pozwolimy mu zniszczyć cały świat. Nawet jeśli minister magii, pan Knot, nie zgadza się z tym, to na świecie jest jeszcze wielu innych czarodziejów. Jeśli wszyscy będziemy ze sobą współpracować, możemy udaremnić jego powrót. Nie rozpowiadaj jednak nikomu o tym, co ci powiedziałem. Nie mów nawet o tym śnie, dobrze?
- Dobrze – odpowiedział Harry, zastanawiając się, co teraz powiedzieć Ronowi.
- No to do zobaczenia.
- Do widzenia, panie profesorze.
Gdy Harry wyszedł z gabinetu dyrektora, zaczął myśleć o tym, co powiedział mu Dumbledore. Voldemort odzyskał dawną potęgę... i zaczyna już zabijać niewinnych ludzi. To brzmiało strzasznie, a Harry pomyślał, co będzie, jeśli Korneliusz Knot nie zgodzi się z tym. Starał uspokoić się myślą, że jest przecież jeszcze wielu innych wielkich czarodziejów, jak profesor Dumbledore, i dopóki jest blisko niego, Voldemort nic mu nie może zrobić.

Gdy wszedł do pokoju, Ron czekał już na niego.
- O co chodziło? – spytał.
- Chciałbym ci powiedzieć, ale Dumbledore mi zabronił – odpowiedział Harry. – Myślę zresztą, że później i tak się dowiesz. Może byśmy porozmawiali o przedmiotach, jakie będziemy mieli w tym roku?
- No dobra. Zacznijmy od...
- ...eliksirów – wpadł mu w słowo Harry. – Chcę mieć to już za sobą.
- Snape zrobił się w tym roku nie do zniesienia. Sam widziałeś, co dzisiaj było.
Na lekcjach eliksirów profesor Snape zawsze znajdował pretekst, by odjąć Gryffindorowi punkty. Był opiekunem Slytherinu, a ponieważ Ślizgoni mieli lekcje eliksirów z Gryfonami, zawsze faworyzował swoich uczniów. “Faworyzował”, to mało powiedziane. Kiedyś zdarzyła się sytuacja, że Draco Malfoy, ulubieniec Snape’a, spóźnił się na lekcję eliksirów. Profesor kazał mu siadać w ławce. Gdyby to Harry lub Ron się spóźnili, Snape ukarałby ich szlabanem, a przy okazji odjąłby z trzydzieści punktów Gryffindorowi. Zawsze prowokował Harry’ego, by ten dał mu pretekst do odjęcia punktów.
Jeśli chodzi o wróżbiarstwo, Harry nie lubi tego przedmiotu prawie tak, jak eliksirów. Profesor Trelawney stale widziała u niego omen śmierci, lub mówiła o zagrożeniach u osób urodzonych w lipcu (Harry urodził się 31 lipca). Niektóre uczennice, jak Parvati Patil i Lavender Brown, bardzo ją lubiły i przychodziły na niemal każdej przerwie do jej wieży, by z nią porozmawiać. Harry już dawno przestał się przejmować tym, że pani Trelawney przepowiada mu śmierć, gdyż robiła to niemal na każdej lekcji.
Trudno było określić, jak w tym roku będą wyglądały lekcje nauki obrony przed czarną magią, gdyż najprawdopodobniej znowu miał uczyć ich tego nowy nauczyciel. W pierwszej klasie nauczał tego profesor Quirrel, nieustannie jąkający się młody czarodziej, chodzący w turbanie. Później dopiero okazało się, że skrywał on pod tym turbanem samego Lorda Voldemorta. Harry’emu udało się wtedy przeszkodzić mu w zdobyciu Kamienia Filozoficznego.
W drugiej klasie poznali profesora Lockharta, znanego czarodzieja, autora wielu książek. Profesor ów był niezwykle pewny siebie, chwalił się wszystkim swoimi osiągnięciami, jednym słowem – pyszałek. Okazało się
jednak, iż Lockhart przypisał sobie rzeczy, których dokonali inni ludzie. Na dodatek sam stracił pamięć.
W trzeciej klasie obrony przed czarną magią nauczał ich profesor Lupin, jeden z najlepszych szkolnych kolegów ojca Harry’ego, Jamesa Pottera. Nauczył on Harry’ego, jak obronić się przed dementorami, istotami, które wysysały z człowieka szczęście (Harry mdlał na ich widok, bo przypominały mu się jego najgorsze chwile, m.in. śmierć jego rodziców).
Wreszcie w czwartej klasie uczył ich tego przedmiotu profesor Alastor Moody, były auror Ministerstwa Magii. Tak naprawdę jednak był to Bartemiusz Crouch, syn ważnego członka Ministerstwa Magii, pana Croucha. Barty Crouch był sługą Lorda Voldemorta, który sprawił, że Harry przeszedł bezpiecznie przez Turniej Trójmagiczny, do którego sam go zgłosił. Że Harry pierwszy dotknął Pucharu Trójmagicznego, który okazał się świstoklikiem i przeniósł go do Voldemorta.
Zaklęć uczył w Hogwarcie profesor Flitwick, mały czarodziej, który na każdej lekcji musiał stawać na stosie ksiąg, by coś widzieć spoza katedry. Znał wiele różnych zaklęć. To m.in. dzięki niemu Harry przeżył spotkanie z Voldemortem, bo życie uratowało mu zaklęcie przywołujące, którego profesor Flitwick (a także Hermiona) go nauczył.
Profesor McGonagall, opiekunka Gryffindoru, nauczała transmutacji, czyli przemieniania rzeczy na inne. Była bardzo surowa i stanowcza, tak jak profesor Snape, ale nikogo nie faworyzowała i nie odejmowała tak wielu punktów.
Gajowy Hogwartu, Hagrid, pokazywał im na lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami, jak opiekować się różnymi dziwacznymi, czarodziejskimi zwierzętami. Hagrid miał zawsze słabość do groźnych i niebezpiecznych stworzeń, a w zeszłym roku wyhodował sklątki tylnowybuchowe, bardzo dziwne zwierzęta, które co chwilę eksplodowały i odrzucało je to na kilka jardów. Miały też żądła, więc uczniowie często wychodzili z tych lekcji poparzeni i pokłuci. Harry, Ron i Hermiona byli wielkimi przyjaciółmi Hagrida, ale nie mieli wątpliwości, że Hagrid nie jest dobrym nauczycielem. Przynajmniej w tym przedmiocie.
Profesor Binns był jedynym duchem, który uczył w Hogwarcie, ale jego lekcje były niemiłosiernie nudne, nauczał ich bowiem historii magii. Na każedj lekcji odczytywał im nudne fragmenty opowieści o buntach goblinów itp.
No i wreszcie było zielarstwo, ulubiony przedmiot Neville’a Longbottoma, kolegi Harry’ego z Gryffindoru, niezwykle roztrzepanego chłopca, który ciągle coś tłukł, upuszczał lub gubił. Na zielarstwie uczyli się, jak hodować czarodziejskie rośliny i do czego mogą się one potem przydać.
W całym Hogwarcie Harry najbardziej lubił jednak quidditcha, najpopularniejszą grę w świecie czarodziejów. Gracze latali na miotłach. W każdej drużynie było trzech ścigających, którzy podawali sobie piłkę zwaną kaflem, i próbowali przerzucić ją przez jedną z trzech obręczy przeciwnika, a za każde takie trafienie drużyna dostawała dziesięć punktów; był obrońca, który tych obręczy bronił; było także dwóch pałkarzy, którzy mieli drewniane pałki, podobne do tych, jakie mieli Mugole do gry w baseball, i odbijali nimi tłuczki, zaczarowane piłki, starające się trafić graczy, by ich zrzucić z miotły. No i był szukający, najważniejszy zawodnik w drużynie. Jego zadaniem było odnaleźć złotego znicza, bardzo małą i szybką piłkę, latającą po całych boisku. Mecz kończył się, gdy któryś z szukających złapał znicza; jego złapanie dawało drużynie dodatkowe sto pięćdziesiąt punktów, co prawie zawsze przesądzało o zwycięstwie.
Harry już raz, w trzeciej klasie, zdobył Puchar Quidditcha. Był też najmłodszym zawodnikiem w historii Hogwartu. W pierwszej klasie Gryfoni byli o krok od zwycięstwa, ale w ostatnim meczu Harry nie zagrał, bo walczył w tym czasie z profesorem Quirrelem, by uniemożliwić mu zdobycie Kamienia Filozoficznego, i Krukoni roznieśli osłabioną drużynę Gryffindoru. W drugiej klasie w połowie sezon został przerwany z powodu ataków na uczniach, a w czwartej w ogóle się nie odbył z powodu Turnieju Trójmagicznego. W tym sezonie Gryfoni mieli więc bronić Pucharu Quidditcha.
Gdy tak o tym wszystkim rozmawiali, postanowili, że tej nocy, ukryci pod peleryną-niewidką, sprawdzą parę tajnych korytarzy, pokazanych na Mapie Huncwotów, pokazującej cały Hogwart.

ATAK

O pół do drugiej w nocy wzięli pelerynę niewidkę i Mapę Huncwotów. Mapa ta pokazywała cały Hogwart, wszystkie tajemne przejścia oraz – co było chyba najważniejsze – kropeczki z imionami i nazwiskami, poruszające się po mapie. Byliby więc ostrzeżeni, gdyby ktoś się do nich zbliżał.
Harry spojrzał na mapę i ujrzał, że woźny Filch patroluje właśnie korytarz na czwartym piętrze. Profesor Snape siedział w swoim gabinecie, a Irytek Poltergeist grasował w sali do transmutacji.
Ponieważ chcieli być jak najdalej od Filcha i Snape’a, postanowili sprawdzić wszystkie tajne przejścia na drugim piętrze.
- Zacznijmy od tego przy obrazie Wielkiego Inkwizytora – powiedział Ron. – Gdzie ono prowadzi?
- Do Sali Trofeów – odpowiedział Harry, zerkając na mapę. – Trzeba będzie uważać, to już jest trzecie piętro, a więc blisko Filcha.
Gdy doszli do obrazu Wielkiego Inkwizytora, usłyszeli bardzo głośny i szyderczy śmiech:
- HEE HEEEEEEEEEEEEEEJ!
To Irytek najprawdopodobniej zrezygnował z pobytu w pustej klasie i znalazł się bardzo blisko Harry’ego i Rona.
- Nawiewajmy stąd, zanim zjawi się tutaj Filch – szepnął Harry. Podeszli do obrazu. Ron spojrzał na mapę, dotknął ściany różdżką i powiedział:
- Albera!
Ściana rozsunęła się, otwierając przejście. Ledwo weszli do niego, usłyszeli głos woźnego:
- Co to było? Irytek?
Ściana zasunęła się za Harrym i Ronem. W korytarzu było bardzo ciemno, wszystko było zakurzone, widać było, że dawno już nikt tutaj nie zaglądał.
- Lumos – szepnął Harry. Różdżka rozbłyła światłem.
- Idziemy do Sali Trofeów? – spytał Ron.
- Musimy – odpowiedział cicho Harry.
Lecz po chwili oblał go pot. Zauważył na mapie, że Filch podchodzi do obrazu – znał najlepiej (oprócz Freda i George’a Weasleyów) tajne przejścia w Hogwarcie. Harry zdał sobie sprawę, że jeśli Filch wejdzie do przejścia – jest już po nich. Woźny przeszedł jednak obok obrazu.
- Już po wszystkim – szepnął Harry Ronowi. – Idźmy do Sali Trofeów.
Przejście było długie – szli nim około pięciu minut. Wreszcie zbliżyli się do wyjścia.
- Wychodzimy – powiedział Ron. – Już nic nam nie grozi.
Harry po paru sekundach spostrzegł jednak, że Ron bardzo się pomylił. Oto do Sali Trofeów wszedł Argus Filch. Harry usłyszał jego wściekły pomruk:
- Dorwę Irytka, choćby nie wiem co. Przejdę tym przejściem i dorwę go... wyrzucę na zbity pysk... wywalę...
Po czym podszedł do tajnego przejścia. Harry nie miał już wątpliwości – musieli uciekać, albo zostaną wyrzuceni z Hogwartu.
- Ron, nawiewamy! – powiedział jak najciszej.
Przebiegli cały tajny korytarz, słysząc za sobą kroki woźnego. Gdy doszli do obrazu Inkwizytora, Harry zobaczył jednak coś, co sprawiło, że włosy stają mu dęba. Przy obrazie był... Irytek. Mając do wyboru Irytka lub pożegnanie się z Hogwartem, wybrał Irytka.
- Irytku... pomóż nam – powiedział błagalnie, gdy wyszli z przejścia. – Prosimy...
- Tak właściwie, to nie powinienem wam pomagać – rzekł Irytek. – To dla waszego dobra...
- Zaraz zjawi się tutaj Filch – powiedział Ron. – Uciekaj, ale nie wydawaj nas, prosimy!...
- Hm... – Irytek nad czymś się głęboko zastanawiał. – Dobra. Powiedzieliście mi o Filchu, więc nie wydam was. Ale wracajcie do łóżka!
- Dobra, Irytku – szepnął szybko Harry. Ledwo to zrobił, z tajnego przejścia wyszedł Filch. Irytka już nie było.
- Dziwne... Dałbym głowę, że jeszcze przed chwilą słyszałem tu Irytka... Nie ważne, przeszukam trzecie piętro
Gdy Filch odszedł, Ron powiedział:
- Harry... Udało się! Jesteśmy uratowani!
- Taak... Wiesz co? Może Irytek ma rację... Lepiej wracajmy do łóżek. Za dużo osób się tu kręci... Najpierw Irytek, teraz Fi...
I nie dokończył, bo oto stanęła przed nim Pani Norris. Kiedyś już zastanawiali się z Ronem, czy peleryna niewidka działa na koty. Pani Norris odbiegła szybko, jakby się czegoś przestraszyła. Harry nie miał najmniejszych wątpliwości, że pobiegła po Filcha.
- Pewnie nas usłyszała. Wracajmy do wieży.
Gdy już zbliżali się do portretu Grubej Damy, Harry szepnął:
- Jeden z nas musi wyjść spod peleryny, inaczej ona może nas wy... AUUUU!
Potknął się właśnie o blaszany kosz na śmieci, który najprawdopodobniej zostawił tam Irytek. Kubeł potoczył się po ziemi, robiąc przy tym hałasu za pięciu Irytków.
- Co to ma znaczyć? To znowu ty, Irytku?!
Woźny natychmiast zjawił się przy nich. Obaj wstali i jak najciszej zaczęli uciekać z wieży (gdyby chcieli wrócić do pokoju, wpadliby na Filcha).
- Hmmm... Dorwę go! Muszę go złapać, tym razem przegiął pałę!
I zaczął biec za nimi. Obaj przyjaciele, przerażeni, dostali się do jakiegoś korytarza, w którym nigdy wcześniej nie byli. Harry chciał zobaczyć na mapie, gdzie są, ale usłyszał kroki woźnego i stwierdził, że nie ma na to czasu. Biegli więc dalej, aż wreszcie natknęli się na rozwidlenie. Obaj wybrali ten sam korytarz po lewej stronie. Kroki Filcha oddaliły się – zdołali się od niego oddalić na sporą odległość. Kroczyli jednak szybko przed siebie, ale nagle natknęli się na zamknięte drzwi.
Harry nie przestał myśleć. Sięgnął po różdżkę i szepnął:
- Alohomora!
Drzwi otworzyły się, skrzypiąc straszliwie. Ledwo weszli do środka, zatrzasnęły się za nimi. Harry oparł się o ścianę i odetchnął.
- Chyba już po wszystkim...
- Naprawdę? – zapytał kpiącym, ale i przerażonym tonem Ron. – To zobacz, co my tutaj mamy!
Harry odwrócił się powoli i zobaczył, CO mają.
Oto stała przed nimi olbrzymia, wysoka na jakieś dziesięć stóp oraz szeroka na piętnaście, jadowita tentakula.
- Incendio! – wrzasnął Harry, ale to tylko bardziej rozwścieczyło tentakulę. Chciała go ugryźć, ale cofnął się instynktownie.
- Harry, to nic nie da! – powiedział Ron. – Musimy razem! Raz... dwa... trzy...
- INCENDIO!!!
Podziałało. Tentakula uniosła się, ale natychmiast opadła i zwiędła. Na oglądanie skutków zaklęcia nie było już jednak czasu. Harry słyszał już kroki Filcha. Z przerażeniem stwierdził jednak, że jedynym wyjściem z komnaty są te drzwi, którymi weszli i do których już zbliżał się woźny.
- Ron – szepnął – musimy schować się gdzieś z boku! Nie mamy innego wyjścia!
Po czym, nie czekając na odpowiedź, zaciągnął Rona do najciemniejszego kąta. Ledwo to zrobił, drzwi otworzyły się.
- Wiem, że ktoś jest w pobliżu. Wyłaź, Irytku!
- Co to za hałasy?
Do komnaty weszła teraz zupełnie niechciana osoba. Snape.
- Witam, profesorze – rzekł Filch.
- Czy coś się stało? – zapytał Snape.
- Nie, nic, panie profesorze... Szukam tylko Irytka, zrobił straszne zamieszanie na korytarzach.
Snape spojrzał w stronę Harry’ego i Rona. Harry miał dziwne przeczucie, że
nauczyciel eliksirów ich widzi.
- Zamieszanie?
- No, może trochę przesadzam – odparł Filch. – Narobił hałasu na cały zamek, rzucając na ziemię blaszany kosz na śmieci.
W tej chwili Snape zauważył zwiędłą tentakulę.
- Co się stało z tą tentakulą? – zapytał.
- Jaką tenta... CO?
Woźny również dostrzegł jadowitą roślinę.
- Co się z nią stało? – jęczał. – To największa tentakula w całej Wielkiej Brytanii!
Harry poczuł niemiły skurcz w żołądku – właśnie popełnili wielkie, poważne wykroczenie. Jeśli Snape ich na tym nakryje, Gryffindor straci około stu punktów.
- Irytek tego nie zrobił, panie Filch... – syknął cicho Snape.
- Ależ panie profesorze, to musiał być Irytek! Sam go ścigałem, zapędziłem go aż tutaj!
- Irytek zabił tentakulę? – rzekł pełnym niedowierzania głosem Snape.
Harry przypomniał sobie nagle coś, co sprawiło, że zamarło mu serce. Snape wie o jego pelerynie niewidce... Sam jej kiedyś użył... Mistrz eliksirów otworzył usta, ale Harry już wiedział, co powie Snape.
- Harry Potter... – rzekł profesor, a Harry przekonał się, że miał rację.
- Potter? – zapytał szczerze zdumiony woźny.
- Tak, panie Filch, Potter! Potter jest tu, w tej komnacie, w swojej pelerynie niewidce!
- Jakiej pelerynie?... – Filch był już zupełnie zdezorientowany. – O czym pan mówi?
- Widziałem już tę pelerynę, nawet miałem ją na sobie! – powiedział wściekłym głosem Snape.
- Radzę panu położyć się do łóżka, panie profesorze. Jest pan niewyspany i dlatego przychodzą panu na myśl takie dziwne rzeczy.
- Nie będziesz mi rozkazywał, Filch! Na litość boską, dorwę Pottera, tutaj i teraz! – wrzasnął Snape.
- Panie profesorze, to musiał być Irytek! Nie zna go pan, ale ja wiem, do jakich rzeczy jest on zdolny!
- A PAN NIE ZNA POTTERA!!!!! ON TO ZROBIŁ, NA PEWNO ON!
- Nichże się pan uspokoi, profesorze Snape...
- Nich pan posłucha, panie Filch – rzekł Snape nieco spokojniejszym tonem. – W zamku jest w tej chwili tylko dwóch uczniów: Potter i Weasley. Musiał to zrobić któryś z nich. Obaj są do tego zdolni, ale wiem, że to Potter, to on ma pelerynę niewid...
- HEEEEEEEEEEEE HEEEEEEEEEEEEEEEJ!!!
Irytek wpadł do komnaty, wybijając szybę.
- IRYTEK! – ryknął radośnie Filch. – Wyrzucę cię za to ze szkoły, przestępco!
Filch pognał jak szalony za Irytkiem, wyzywając go od oszustów i niegodziwców.
- Wyłaź, Potter! – warknął Snape, a Harry prosił: “Idź za Filchem... Idź... no dalej... idź złapać Irytka...”.
- Natychmiast wyjdź, Potter! Jak tego nie zrobisz, odejmę Gryffindorowi więcej punktów! Wyłaź!
Harry nie zamierzał poddać się tak łatwo. Wiedział, że Snape nie ma dowodu na to, że on tu jest – no, chyba że pójdzie do jego dormitorium. Harry wiedział, że będą musieli dostać się tam z Ronem prędzej niż Snape, jeśli do tego dojdzie. Rozmyślania przerwał mu jednak Filch, który wpadł do komnaty, a za nim... Irytek.
- Panie profesorze, Irytek wszystko widział – powiedział Filch. – Opowie nam wszystko.
Harry i Ron spojrzeli na siebie. Teraz ich dalsza nauka w Hogwarcie zależała od Irytka, który z pewnością wiedział, że to właśnie oni to zrobili.
Snape doskoczył do Irytka.
- Gadaj – warknał – czy to był Potter?
- Wie pan, profesorze, wydawało mi się, że to właśnie on – tu Harry pomyślał, że wszystko już stracone – ale okazało się, że się myliłem.
- Gadaj do rzeczy! – krzyknął Snape. – Kto to zrobił?!
- Szczerze mówiąc, byłem tym bardzo zdziwiony... To był jeden ze skrzatów domowych.
- Skrzat domowy? – powtórzył Filch.
- Owszem...
- Który?! – wrzasnął Snape.
- Powiem wam to – rzekł Irytek – gdy zejdziemy do kuchni.
Snape i Filch spojrzeli na Irytka, po czym Snape mruknął:
- Chodźmy więc.
Irytek, Filch i Snape zeszli na dół, a Harry i Ron, odczekawszy chwilkę, wyszli również z komnaty i pognali do wieży Gryffindoru.
- Było blisko – rzekł Ron.
- Mieliśmy sporo szczęścia – odparł Harry. – Ale to trochę dziwne, żeby Irytek nam pomagał, prawda
- Taaa...
Po chwili usłyszeli wściekły wrzask Filcha oraz głos Irytka:
- ZNOWU CIĘ NABRAŁEM! PRZECIEŻ MÓWIŁEM, ŻE POWIEM CI TO!!! HA HA HAAAAAAAAA!!!
Harry i Ron wybuchnęli śmichem, zapominając, że mają być cicho. Kiedyś bowiem Filch dał się nabrać na tę samą sztuczkę (wtedy także tylko dzięki temu ich nie złapał).
- Panie Filch – usłyszeli nagle głos Snape’a – chyba słyszałem jakieś hałasy na górze, przy wieży Gryffindoru.
- Panie profesorze – odpowiedział woźny – pan chyba nie podejrzewa nadal Weasley’a i Pottera? Wiem, że obaj to niezłe gagatki, jak zresztą większość uczniaków, ale żeby coś takiego?
- Sprawdźmy to. Jeśli są w swoim dormitorium, to faktycznie był to Irytek lub któryś ze skrzatów domowych.
Harry szturchnął Rona.
- Do wieży! – szepnął. – Szybko!
Pobiegli jak najciszej do portretu Grubej Damy. Nie było jednak czasu, żeby wślizgnąć się do środka – korytarzem już nadbiegali Filch i Snape, a Gruba Dama smacznie spała i trzeba było dużo czasu, żeby ją obudzić.
Harry wpadł na pomysł.
- Ron – szepnął – wyłaź spod peleryny i powiedz, że byłeś... w toalecie!
- Dobra – odpowiedział Ron i wyszedł spod peleryny. Niemalże dokładnie w tej samej chwili podbiegł do nich Snape. Filcha nie było – najwyraźniej postanowił pilnować Irytka.
- WEASLEY!!!
Ron aż podskoczył. Sprawiał wrażenie kompletnie ogłupiałego.
- Dobry wieczór... panie profesorze...
- WEASLEY! CO TY TUTAJ ROBISZ! GADAJ, CO ZROBIŁEŚ, WEASLEY?!
- Ja nie rozumiem, o co panu chodzi, panie profesorze... – odpowiedział Ron.
- NIE KŁAM! GDZIE BYŁEŚ?!
- W toalecie, panie profesorze...
Snape zrobił się czerwony ze złości.
- A NIE BYŁEŚ PRZYPADKIEM W KOMNACIE Z JADOWITĄ TENTAKULĄ, WEASLEY?!
- Jakiej komnacie?... O czym pan mówi? – Ron miał minę, z której łatwo było odczytać, że nie rozumie nic z tego, co Snape do niego wywrzaskuje. Harry, który stał zaledwie dwa metry od Snape’a, pomyślał, że Ron powinien dostać za to przedstawienie coś, co Mugole nazywaję “oskarem”.
- Zaraz zobaczymy... – powiedział cichym, jadowitym głosem Snape. – Nie używałeś żadnych zaklęć, Weasley?
I nie czekając na odpowiedź, wyjął mu z dłoni różdżkę. Harry już wiedział, co Snape zamierza zrobić...
- Priori incantatem.
Harry’emu zamarło serce – zaraz wszystko się wyda... Oto z różdżki Rona wystrzelił płomień.
- No, no , no – powiedział triumfalnym głesem Snape. – Możesz mi powiedzieć, Weasley, po co używałeś zaklęcia Incendio?
- Ja... ee... ja chciałem rozpalić ogień w kominku Gryffindoru – odpowiedział niespokojnie Ron.
- Naprawdę? – uśmiechnął się Snape. – A po co? Zresztą, zaraz to sprawdzimy. Gruba Damo, wpuść nas do środka.
Harry stwierdził, że musi zaryzykować. Musi wejść tam przed Snapem, inaczej wszystko się wyda. Portret Grubej Damy odchylił się, ale Snape, jakby przewidując, co Harry zamierza zrobić, wślizgnął się do środka...
- Profesorze Snape! – ryknął ktoś, a Harry natychmiast rozpoznał głos Filcha. – Musi pan to zobaczyć! Co za bezczelność... Proszę za mną!
Harry pomyślał, że to jedyna szansa. Zaczął znowu gorączkowo myśleć: “No dalej, idź... Idź za Filchem!”.
- O co chodzi? – zapytał Snape.
- Irytek tym razem posunął się za daleko! Nabazgrał na ścianach “Filch jest głupcem! Snape głupolem! A Czarny Pan jest ich idolem”!
- Co takiego?! – wrzasnął Snape.
Harry wiedział już, że to wyprowadziło Snape z równowagi. Był on kiedyś zwolennikiem Voldemorta, ale teraz, gdy ktoś go o to posądzał, wściekał się.
- Wyrzucę go za to ze szkoły! – ryczał Filch. – Jak powiem to dyrektorowi, wyrzucimy go na ten jego plugawy pysk!
I obaj popędzili po schodach, a Harry i Ron weszli czym prędzej do wieży.
- Niewiele brakowało, Harry!
- Musimy rozpalić po cichu ogień – odpowiedział Harry. – Inaczej Snape i tak wszystkiego się domyśli. Nie, ja to zrobię – dodał, widząc, że Ron wyjmuje różdżkę. – Jeszcze Snape wywoła więcej twoich poprzednich zaklęć i wyda się, że rzucałeś Incendio dwa razy.
Po czym wycelował różdżką w kominek:
- Incendio!
W kominku rozbłysnął ogień. Harry schował pelerynę i, podobnie jak Ron, poszedł spać.

Miał dziwny sen. Sniło mu się, że Snape został woźnym szkoły, a eliksirów uczył Filch. Nowy woźny chciał sprawdzić różdżkę Harry’ego, i wywołał kilka ostatnich zaklęć. Z różdżki wyszły Zaklęcia Niewybaczalne (Imperius, Cruciatus i Avada kedavra) oraz Incendio. Snape stwierdził, że rzuci na niego dokładnie te same zaklęcia, które rzuciła różdżka Harry’ego, i rzucił na niego zaklęcie Cruciatus. Harry zaczął się miotać z bólu, aż wreszcie usiadł na łóżku i uświadomił sobie, że jest noc, a Snape’owi nie wolno (jak zresztą każdemu) używać Zaklęć Niewybaczalnych.

- Ron, zobacz!
Harry właśnie się zbudził i dostrzegł małą, ciemnobrązową sowę. Miała przywiązany do nogi liścik.
- Co? – odpowiedział zaspanym głosem Ron.
- Ktoś przysyła nam list! Poczekaj, zaraz przeczytam...
Harry odwiązał liscik i zaczął czytać na głos:

Harry i Ron, będziecie na mnie czekać o godzinie ósmej w sali wejściowej? Wtedy powinnam się zjawić w Hogwarcie, a chcę was jak najprędzej spotkać. Mam wam coś ważnego do powiedzenia.
Hermiona

- Będziemy czekać? – zapytał Ron, gdy tylko Harry skończył czytać.
- No pewnie – odparł Harry. – Ciekawe, co chce nam takiego ważnego powiedzieć.
Ubrali się i zeszli na śniadanie. Posiłki jadali, tak jak w czasie roku szkolnego, w Wielkiej Sali, ale teraz było tutaj cicho, pusto, spokojnie. Gdy rozmawiali, Harry'emu zdawało się, że nauczyciele słyszą każde ich słowo. Profesor Snape wpatrywał się w nich podejrzliwie, i Harry wiedział, że domyśla się prawdy. Nie miał jednak żadnego dowodu na to, że jego i Rona nie było zeszłej nocy w łóżkach.
Gdy zjedli śniadanie, poszli do wieży Gryffindoru. Zastali tam Prawie Bezgłowego Nicka.
- Witaj, Harry – powiedział. – Witaj, Ron.
Prawie Bezgłowy Nick był duchem-rezydentem Gryffindoru i bardzo lubił szystkich Gryfonów.
- Słuchajcie, mam dzisiaj wielkie święto – rzekł ważnym głosem Nick.
- Jakie? – wypalił Ron, ale Harry domyślał się powoli, czego się można spodziewać. Ogarnęło go złe przeczucie.
- Rocznica moich ostatnich urodzin.
Harry wiedział już, że się nie mylił. Prawie Bezgłowy Nick zaprosił ich kiedyś na przyjęcie z okazji rocznicy jego śmierci. Harry’emu natychmiast przypomniała się tamtejsza orkiestra grająca na piłach, oraz zgniłe, śmierdzące ryby podane jako jedno z dań głównych.
- Wydaję z tej okazji przyjęcie. Myślę, że mogę na was liczyć? – zapytał uradowanym głosem Nick.
- Ee... no, my... – zaczął niepewnie Ron.
- Wiedziałem, że przyjdziecie. O dziewiątej, dobrze?
Harry nie miał jednak najmniejszej ochoty przychodzić na to przyjęcie.
- Nick – powiedział zdecydowanym tonem – słuchaj, my...
Ale Prawie Bezgłowego Nicka nie było już w pokoju. Ron jęknął:
- Dlaczego on musi zawsze nas zapraszać? Znów będziemy chodzili na głodniaka wśród jakichś bubków grających w hokeja?
Chcąc nie chcąc, musieli jednak przyjąć do wiadomości to, że stawią się na przyjęciu z okazji ostatnich urodzin Prawie Bezgłowego Nicka.

Gdy zjedli z Ronem obiad, podeszła do nich profesor McGonagall.
- Potter, Weasley – powiedziała – proszę za mną.
Weszli z nią do jej gabinetu. Profesor McGonagall usiadła i rzekła:
- Rok szkolny rozpocznie się za trzy tygodnie, więc najwyższy czas, byście kupili wszystkie potrzebne w tym roku rzeczy. Tu macie listę – tutaj dała im strasznie długi arkusz papieru – i macie nabyć te wszystkie rzeczy. Jutro o godzinie dziesiątej rano pojedziecie z twoim ojcem, Weasley, na ulicę Pokątną.
- Dobrze, pani profesor... – powiedział Ron, patrzący z rozpaczą na ogromną listę.
Gdy wyszli z gabinetu zastępcy dyrektora, Harry powiedział:
- Ciekawe, co musimy kupić... Ta lista jest chyba cztery razy dłuższa niż zwykle...
- Zobaczymy... – rzek Ron i zaczął czytać:

ZESTAW KSIĄŻEK DO PIĄTEJ KLASY – HOGWART

Obrona przed zaklęciem zapomnienia Gilderoya Lockharta
Wielka przygoda z bazyliszkiem Gilderoya Lockharta
Jak walczyć z czarnoksiężnikami Gilderoya Lockharta
Obrona przed ciemnymi mocami Gilderoya Lockharta
Obrona przed wampirami Gilderoya Lockharta
Obrona przed smokami Gilderoya Lockharta
Obrona przed trollami Gilderoya Lockharta
Obrona przed złowrogimi zaklęciami Gilderoya Lockharta
Obrona przed hipogryfami Gilderoya Lockharta
Obrona przed atakami Gilderoya Lockharta
Jakie są wampiry Gilderoya Lockharta
Smok – groźne stworzenie Gilderoya Lockharta
Jak wykorzystać właściwości magiczne stworów Gilderoya Lockharta
Troll górski a troll pospolity Gilderoya Lockharta
Pożyteczne zaklęcia do pojedynków Gilderoya Lockharta
Walka z zaklęciem Imperius Gilderoya Lockharta
Chochliki kornwalijskie Gilderoya Lockharta
Chochliki pospolite Gilderoya Lockharta
Chochliki złośliwe Gilderoya Lockharta
Chochliki tajlandzkie Gilderoya Lockharta
Pojedynki – jak zwyciężyć Gilderoya Lockharta
Podstawowy poradnik obrony przed czarną magią Gilderoya Lockharta
Wyjście z sytuacji bez wyjścia Gilderoya Lockharta
Gilderoy Lockhart – autobiografia
Jakie zaklęcie może rzucić twoja różdżka – ćwiczenia Gilderoya Lockharta
Standardowa księga zaklęć – stopień 5 Mirandy Goshawk
Niebezpieczne eliksiry Velliego Huberto
Jak wyhodować sto najpopularniejszych magicznych roślin Ireny Somate
Kryształowa kula – zgłęb jej tajemnice Kasandry Vablatsky
Na drodze transmutacji Vivery Amery
Magiczne stworzenia – miłe, ale niebezpieczne Columba Perreto
Sklątki i smoki – milutkie stworzonka Reubesa Hagrida

Oprócz tego uczniowie muszą posiadać:

- Cynowy kociołek, rozmiar 8
- Tiarę na uroczyste okazje
- Odznakę z godłem Hogwartu

- Wyobrażasz sobie, ile to będzie kosztowało? – jęknął Ron.
- Nie – mruknął Harry. – Ja myślę z niepokojem o czymś innym.
- Chyba nie masz na myśli tego co ja?
Harry zaczął się zastanawiać, czy Ron rzeczywiście myśli o tym samym.
- Lockhart? – powiedział niepewnie.
- Lockhart – powtórzył Ron. – Gilderoy Lockhart. Do diabła, jeśli on ma nas uczyć w tym roku, ucieknę z Hogwartu.
- Nie przesadzasz?
- Ani trochę!

Po kolacji, o godzinie ósmej, zeszli do sali wejściowej. Harry wciąż się zastanawiał, co takiego ważnego chciała im powiedzieć Hermiona. Podzielił się tym z Ronem.
- Może to, że Lockhart będzie nas uczył? – zapytał Ron. Po chwili zaś szybko dodał: - Mam nadzieję, że to nie o to chodzi.
W sali wejściowej czekali dość długo. Dopiero po dziesięciu minutach drzwi otworzyły się.
- Hermiono! – zaczął Harry. – Witaj, właśnie na ciebie czek...
I nie dokończył, bo blizna rozbolała go tak straszliwie, że aż zamknął oczy. Gdy je otworzył, zobaczył wielką, zakapturzoną postać, w poplamionej krwią szacie. Nim zdołał krzyknąć, postać podniosła różdżkę i coś wypowiedziała, Harry nie usłyszał co, ale zobaczył, jak błyska błękitne (Harry spodziewał się zielonego) światło i wielki dym w tym kolorze ogarnia całą salę wejściową.

- Dobrze, że pan tam był, panie profesorze.
- Gdyby nie pan, pewnie rozwaliłby ich na kawałki.
Harry nie miał zielonego pojęcia, kto to wszystko mówi ani gdzie on sam jest. Pamiętał tylko jedno: wielki kłąb błękitnego dymu.
Nagle zobaczył na sobą twarz pani Pomfrey – musiał być w skrzydle szpitalnym. Powoli, mozolnie przypominał sobie wszystko.
Blizna... potem zakapturzona postać... wielki błysk... a na koniec dym.
Usiadł tak gwałtownie, że prawie uderzył głową w twarz pielęgniarki.
- Gdzie jestem? Co się stało?
Zobaczył, że w pomieszczeniu są także Snape, Dumbledore, i człowiek, którego nigdy wcześniej nie widział. Miał na sobie granatową szatę, miał długie czarne włosy, a jego koszula i spodnie były bardzo pogniecione. Wyglądał niemal identycznie jak profesor Snape, jakby był jego bratem bliźniakiem.
- Zostaliście zaatakowani – odpowiedziała spokojnie pani Pomfrey. – Gdyby nie profesor Snape, już byłoby po was.
Harry spodziewał się mniej więcej takiej odpowiedzi. Zadał więc pierwsze lepsze pytanie, jakie mu do głowy przyszło:
- A co z Ronem?
- Leży tutaj, koło ciebie. Wszystko z nim w porządku, ale jeszcze nie odzyskał przytomności.
Harry chciał wiedzieć wszystko ze szczegółami, ale stwierdził, że to będzie niezbyt grzeczne, wypytywać panią Pomfrey jak na przesłuchaniu. Spojrzał na swój zegarek: była już dziewiąta rano.
- No i mamy jeden plus z tej przygody – mruknął do siebie, gdy pani Pomfrey odeszła. – Nie musieliśmy iść na przyjęcie u Prawie Bezgłowego Nicka.
Zaczął się zastanawiać, kto mógł ich zaatakować.
Oczywiście pierwszą osobą, która przyszła mu na myśl, był Voldemort. Tu jednak pojawiało się drugie pytanie: dlaczego nie zabił jego i Rona? Jeśli to był faktycznie on, to miał chyba tylko jeden cel swojej wyprawy do zamku: zabić jego, Harry’ego. Czemu więc, gdy stwierdził, że wszystko jest zgodnie z planem, nie zabił ich? A może to profesor Snape przestraszył go, bo zjawił się nagle w tym miejscu?
Harry pomyslał, że również niekoniecznie musiał to być Voldemort. Ktoś mógł mu spłatać głupiego figla. Może Draco Malfoy? Natychmiast jednak odrzucił tę myśl, bo czar był tak potężny, że nie dałby go rady użyć czarodziej w wieku jego czy Malfoya.
Więc kto to zrobił?
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kkate
post 14.10.2004 13:46
Post #4 

Czarodziej


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 894
Dołączył: 10.03.2004

Płeć: Kobieta



Słuchaj, Piotrek, bardzo dobrze, że dałeś tego ficka tutaj. A ja go chętnie umieszczę na stronie, tylko proszę o następne, zakodowane części! biggrin.gif

A że za szybko dałeś następnego parta? To chyba dobrze.. tongue.gif


--------------------
just keep dreaming.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tenebris69
post 14.10.2004 17:19
Post #5 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 228
Dołączył: 05.10.2004




Ja "Złotego Znicza" czytałam już bardzo dawno temu! ^^ Pamiętam jak osobiście pisałam do autora z prośbą o wysłanie całości na mój mail bo mi coś necik nie działał. Strasznie mi się podobał...


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Piotrek
post 14.10.2004 19:24
Post #6 

Kandydat na Maga


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 84
Dołączył: 31.08.2004
Skąd: Kraśnik

Płeć: Mężczyzna



Daję następne rozdziały bardzo szybko, gdyż można je przeczytać na stronie. Gdy zacznę wklejać części, dla niektórych z Was być może nieznane, dam wam więcej czasu na czytanie.

NA ULICY POKĄTNEJ

Harry rozmyślał nad tym aż do wieczora. Wtedy to odwiedził go profesor Dumbledore.
- Jak tam, Harry? – spytał. – W porządku?
- Tak, panie profesorze.
Dumbledore wyciągnął paczkę Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta.
- Przyniosłem ci fasolki – rzekł. – Mogę spróbować?
Harry kiwnął głową, a profesor wyciągnął fasolkę w kolorze brązowym.
- Hmm... Jeśli się nie mylę, to chyba czekolada?
Po czym zjadł fasolkę, ale skrzywił się.
- Tym razem się pomyliłem!
Harry zdusił w sobie śmiech i zapytał:
- Jaki to był smak?
Profesor jeszcze raz się skrzywił:
- Uliczne błoto. Posłuchaj, Harry, chciałbym z tobą porozmawiać... Na temat wczorajszego ataku.
Harry zapytał:
- Mógłby mi pan opowiedzieć, co się wydarzyło?
Profesor Dumbledore uniósł brwi:
- A ja oczekiwałem tego samego od ciebie... Dobrze, powiem ci wszystko, ale najpierw ty opowiedz, co wydarzyło się przed atakiem.
- Dobrze, panie profesorze... No więc dostałem sowę.
- Sowę?
- Tak, panie profesorze... Sowę. No i tam był list, w którym Hermiona chciała, żebyśmy zeszli o ósmej do sali wejściowej, bo ma nam coś ważnego do powiedzenia...
- I zeszliście?
- Tak, bo zastanawialiśmy się, co ona ma nam takiego ważnego do powiedzenia.
- I co było dalej?
- Zeszliśmy z Ronem... no i czekaliśmy. Czekaliśmy dziesięć minut, aż
w końcu drzwi się otworzyły.
- Kto tam był?
- Nie wiem... to była osoba ubrana w poplamioną krwią szatę... i miała kaptur na głowie. No i zanim coś zdążyliśmy zrobić, to ta... ten ktoś... uniósł różdżkę... i coś powiedział, i błysnęło błękitne światło. A co było dalej, to już nie wiem.
Profesor rozejrzał się po sali, spojrzał na Harry’ego i rzekł:
- Gdy tylko was zaatakowano, straciłeś przytomność?
- Tak, panie profesorze...
- Jakieś dziesięć sekund potem profesor Snape znalazł was nieprzytomnych – powiedział spokojnie Dumbledore. – Wszyscy mu gratulują, bo być może ocalił wam życie.
Harry zadał to pytanie, które go dręczyło od dawna:
- Proszę pana, czy ktoś, kto nas zaatakował, uciekł przed Snapem?
- Profesorem Snapem, Harry. A tak w ogóle, myślę, że nie z tego powodu. Coś się stało, Harry?
Bo Harry skrzywił się okropnie. A więc według Dumbledora ten ktoś nie przestraszył się osoby, która mogła mu coś zrobić – Snape’a. Czyżby to był faktycznie Voldemort?
- Panie... panie profesorze... – zaczął niespokojnie – czy to był... czy to był Voldemort?
- Być może – odpowiedział profesor, wyraźnie lekko zaniepokojony. – Chociaż nie jestem tego pewien – dodał, widząc minę Harry’ego. – Gdyby to był on, to zdziwiłbym się, że tylko was zaatakował. Według jego zwyczajów, powinien... wiesz co, prawda, Harry?
- Tak – powiedział szybko Harry.
- Muszę wracać do swojego gabinetu – rzekł profesor. – Pani Pomfrey stwierdziła, że powinieneś tu zostać do jutrzejszego popołudnia. O, chyba Ron się obudził!
Harry tego nie zobaczył, tylko to usłyszał. Z sąsiedniego łóżka słychać było cichy jęk. Po chwili Ron usiadł na łóżku tak gwałtownie, jak rano Harry.
- Gdzie jesteśmy? Co się stało? – pytał gorączkowo.
- Panie Weasley, proszę się uspokoić.
Powiedziała to pani Pomfrey, która właśnie weszła do sali. Dała mu do zjedzenia czekoladową żabę.
- Co się stało? – powtórzył Ron, nawet nie spojrzawszy na żabę.
- Zostaliście zaatakowani – powiedział spokojnie dyrektor. – Nie wiadomo, przez kogo – dodał szybko, widząc, że Ron już otwiera usta.
Ponieważ Harry chciał odwrócić uwagę Rona od ataku, zadał pierwsze lepsze pytanie na inny temat:
- A kiedy pojedziemy na ulicę Pokątną?
W tej samej chwili do sali wszedł pan Weasley. (Harry miał wrażenie, że czekał on pod drzwiami i gdy usłyszał, że rozmowa schodzi na ten temat, wszedł).
- Cześć Ron, cześć Harry – rzekł. – Dobrze się czujecie? Powinniście podziękować profesorowi Snape’owi, to on was uratował...
- Snape nas uratował? – spytał Ron z takim niedowierzaniem, jakby pan Weasley mówił mu, że jest Voldemortem.
- Owszem.
Tym razem to Snape wkroczył do skrzydła szpitalnego.
- Potter, Weasley, nie mówię wcale, że swoim zachowaniem w tym roku na to nie zasłużyliście, ale nie miałem zamiaru oglądać tu, w Hogwarcie, morderstwa.
- Aha, chłopcy, na ulicę Pokątną pojedziemy jutro po południu. Dobrze, to ja już sobie pójdę... – powiedział pan Weasley, widząc spojrzenie Snape’a i pani Pomfrey.
Snape odchrząknął i rzekł:
- Zapomniałem wam powiedzieć, że nie możecie się włóczyć po zamku w późnych godzinach. Przez wasze wczorajsze zachowanie Gryffindor stracił pięć punktów.
Snape odwrócił się i już chciał wyjść z sali. Ron już otwierał usta, by wyrazić swój sprzeciw, ale Harry wyraźnym gestem położenia palca na ustach dał mu do zrozumienia, by siedział cicho.
Całą następną godzinę omawiali to, co się stało. Ron twierdził uparcie, że zaatakował ich Snape, a następnie wymylił historyjkę o znalezieniu jego i Harry’ego w sali wejściowej. Harry natychmiast jednak odrzucił tę wersję.
- Ta postać była o wiele wyższa od Snape’a, a poza tym miała szatę poplamioną krwią, nie roz...
- MORSMORDRE!
Ten głos zagrzmiał gdzieś daleko, może mile stąd, ale Harry spojrzał w okno i dostrzegł bardzo niewyraźny, oddalony Mroczny Znak – znak Lorda Voldemorta.
- Sam-Wiesz-Kto! – wrzasnął Ron.
Harry’ego ogarnęło złe przeczucie, ale nie miał już siły mówić o tym. Opadł na poduszki i ogarnęło go takie znużenie, że natychmiast zasnął.

- HEEEEEEEEEEEEEE HEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEj!!!
Harry pomyślał, że to sen – bo tego było już za wiele jak na dwadzieścia cztery godziny. Najpierw ucieczka przed Filchem, potem lista z książkami Lockharta, następnie atak i rozmowa z Dumbledorem...
Spojrzał na zegarek – było za piętnaście druga w nocy. Irytek wpadł do skrzydła szpitalnego, wrzeszcząc przeraźliwie:
- HEEEEEEEEEEEEEEEEE HEEEEEEEEEEE...
Poltergeist nie dokończył, bo dosłyszał głos Filcha:
- O nie, tego już za wiele, Irytku! WYWALĘ CIĘ, rozumiesz?
Irytek wziął do rąk szklany dzbanek i zbił go, a nastpnie, rechocząc straszliwie, wyleciał z sali.

Następnego dnia, po południu, przyszedł po nich pan Weasley.
- Cześć, chłopcy! To jak, jedziemy na ulicę Pokątną?
- Co ci się stało z szatą? – spytał Ron.
Harry dopiero teraz to dostrzegł – szata pana Weasleya była straszliwie osmalona.
- Ach, to nic, Ron – odpowiedział gorączkowo pan Weasley. – Fred odpalił turbo-puffa... Twoja matka sprała go za to miotłą.
- Tak jak wtedy, gdy wypalił mi dziurę w języku? – zapytał znowu podniecony Ron.
- Mniej więcej...
Po kilku minutach byli już gotowi do drogi. Harry się zastanawiał, jak tym razem tam się dostaną. Zapytał o to pana Weasleya.
- Za pomocą proszku Fiuu – odparł ojciec Rona. – Niejaki Tumbo Gashi pozwolił nam skorzystać z jego kominka.
Harry’emu przypomniało się niemiłe wydarzenie – gdy ostatni raz (trzy lata temu) próbował dostać się za pomocą proszku Fiuu na ulicę Pokątną, wylądowa na ulicy Śmiertelnego Nokturnu – ulicy, na której sprzedawano różne niebezpieczne przedmioty.
Rozmawiając o sprawach w ministerstwie, dotarli do Hogsmeade, gdzie mieszkał pan Gashi.
Gdy zadzwonili do drzwi, prawie natychmiast otworzy im wysoki mężczyzna (miał chyba z sześć i pół stopy wzrostu). Był nieogolony, a na jego twarz spadało mnóstwo czarnych, gęstych włosów. Ubrany był w szarą szatę i granatowe spodnie.
- Chłopcy – powiedział pan Weasley – to jest pan Tumbo Gashi.
- Zapraszam do środka – rzekł pan Gashi.
Weszli do mieszkania. Od razu rzucał się w oczy wielki, zabytkowy kominek. Pan Weasley wyjął z kieszeni spodni małą paczuszkę z proszkiem, wyciągnął przed siebie różdżkę i mruknął:
- Incendio!
W kominku natychmiast buchnęły płomienie. Pan Weasley sypnął do ognia trochę proszku Fiuu i rzekł:
- No, dalej, Harry, ty pierwszy.
Harry wszedł w płomienie, powiedział (tym razem bardzo wyraźnie): Ulica Pokątna! – i zniknął.
Prze ułamek sekundy szybował w jakiejś dziwnej przestrzeni, a później wylądował.
Od razu zorientował się, że jest zupełnie gdzie indziej niż na ulicy Pokątnej. Tu wszędzie roiło się od napisów: “ÂŔĆĂ” lub “gln¦ĂÁ”. Harry pomyślał, że powinien był zapisać się w Hogwarcie na starożytne runy.
Zapytał pierwszego napotkanego człowieka:
- Przepraszam, czy mogę zapytać, gdzie ja jestem?
Nieznajomy zmierzył go spojrzeniem od stóp do głów. Harry powtórzył pytanie.
- A siera mogla englia, fo ighe fo engliaski?
- Pytałem się, gdzie ja jestem – powiedział znowu Harry.
- A jaa, te siera fo englia ia te siera ighe engliaski!
Harry nie uzyskał więc żadnej odpowiedzi. Krążył wśród przeróżnych, nieznanych mu napisów. Musiał to być również świat czarodziejów (widział na wystawach sklepów sowy, różdżki, a ludzie chodzili w szatach), ale w zupełnie innym kraju.
I gdy tak wędrował, pogrążyły go ponure myśli. Czy pan Weasley i Ron domyślą się, gdzie wylądował tym razem?
Nagle, gdy tak z rozpaczą oglądał napisy na szyldach sklepów, dostrzegł takie słowa:

A sloweno gareki fo ia posgeno, ia engliaski, ia folase, ia melaysanyka
Słowniki języków: palestyńskiego, angielskiego, flamandzkiego i malezyjskiego

“To musi być sklep angielski!”, pomyślał Harry. Skierował się w tym kierunku.
Gdy wszedł do środka, od razu uderzyło go to, że siedzący za ladą człowiek jest bardzo niski – może nawet niższy od malutkiego nauczyciela zaklęć w Hogwarcie, profesora Flitwicka.
Harry spróbował ostrożnie, chcąc zbadać, czy ów mały człowieczek mówi po angielsku:
- Przepraszam, czy mówi pan po angielsku?
Sprzedawca zmarszczył czoło i powiedział powoli:
- Ptales se, czi ja mowi po anglieski?
- Tak, o to mi właśnie chodziło.
Mały czarodziej spojrzał na niego i zaczął mówić:
- Taa, ja mowi po anglieski, ty same wizi... Nestety, ja palestincyk i ne umem dobze ten jazyk. Ty dobze mowi po anglieski, skod ty jest?
Harry musiał nieźle wysilić mózg, zanim zdołał przekształcić wszystkie te słowa na język angielski. Miał z tym jednak już do czynienia, bo w Turnieju Trójmagicznym brali udział także uczniowie innych szkół czarodziejskich, konkretnie z Bułgarii i Francji. Mówili jednak oni o wiele lepiej niż sprzedawca w sklepie ze słownikami.
- Przyleciałem tutaj przypadkowo z Anglii – odpowiedział. – Podróżowałem proszkiem Fiuu i źle wymówiłem nazwę ulicy Pokątnej.
Na twarzy małego czarodzieja pojawiło się zrozumienie.
- Aaaa... Ty widzi, tu jest ulca Po kone tan. Ty musial wymówic “Po-kon-tna”, w ten sposób tu barzo latwo trafic... Pewnie ty chce wrócic na ulca Po-kon-tna, co?
- Tak, proszę pana... A czy jest tu gdzieś kominek, z którego mógłbym skorzystać?
Na twarzy sprzedawcy pojawił się wyraz głębokiego zdumienia.
- O cym ty mowi? Tu jest Palestyna, my nidy tu nie uzywac prosek Fiuu. Zrobimy to w iny sposób.
Zanim Harry zdążył coś powiedzieć, czarodziej wziął różdżkę i zawołał:
- Podora to ulma Pokantna!
Harry upadł na coś twardego – dopiero po chwili zorientował się, że jest już na ulicy Pokątnej.
- Harry!
- Gdzie byłeś?
Ron i pan Weasley podbiegli do niego.
- Nic ci nie jest? – spytał Ron.
- Nieee... Ile mnie tu nie było?
- Jakieś dwadzieścia minut – odpowiedział ojciec Rona. – Gdzie wylądowałeś tym razem? Chyba nie znowu na Nokturnie?
- Nie. Na palestyńskiej ulicy o nazwie... zaraz, zaraz, jak to było... aha, Po-kone-tan.
Ron parsknął śmiechem.
- A jak wróciłeś?
- Znalazłem jakiegoś palestyńskiego sprzedawcę, który znał angielski. Ale jak on mówił!
- No właśnie, jak? – zapytał podniecony Ron.
Harry postarał sobie przypomnieć słowa maleńkiego sprzedawcy.
- Jakoś tak... Taa, ja umie anglieski, ale ja palestincyk. Ty dobze mowi po anglieski, skod ty jest?
- Ron, to wcale nie jest śmieszne! – krzyknął pan Weasley do Rona, który wył ze śmiechu. – A byli tam jacyś mugole? – dodał.
- Nie, nie było – odparł Harry.
Pan Weasley pracował w Ministerstwie Magii, na Wydziale Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli. Zawsze wypytywał o nich Harry’ego lub Hermionę (której rodzice również nimi byli), bo bardzo się ich światem interesował.
- No to... idziemy do Esów i Floresów?
Gdy doszli do księgarni, zobaczyli Draco Malfoya – najmniej lubianego przez Harry’ego, Rona i Hermionę ucznia. Pan Weasley skrzywił się na jego widok, bo bardzo nie lubił jego ojca – gdy ostatni raz go tu spotkał, doszło do bijatyki.
- Widzę, że znowu lubisz Weasleya, Potter – powiedział zimnym tonem.
- Niby dlaczego miałbym go nie lubić, Malfoy? – odrzekł Harry
- Bo on choć raz poszedł po rozum do głowy. Wreszcie przekonał się, że z ciebie to nic nie warta kupa łajna. Masz bliznę na czole i to wszystko. Jak myślisz, Potter, ile przeżyjesz po powrocie Czarnego Pana? Ja myślę, że około jednego dnia.
- Chłopcy, pospieszcie się – pogonił ich pan Weasley.
- Aa, Potter, widzę, że pomagasz Weasleyom robić zakupy, co? Miałeś w dzieciństwie szczęście, bo odziedziczyłeś sporo forsy, i teraz im pomagasz finansowo, tak? Wiesz, powoli dochodzę do wniosku, że jak jakiś Gryfon ma szczęście, to musi się tym szczęściem dzielić z innymi. To potwierdza się, bo z twojego korzysta Weasley...
- Dość, Malfoy!
Ron sięgnął po różdżkę.
- Jeszcze jedno słowo, Malfoy...
- Ron, schowaj różdżkę! – zawołał pan Weasley.
Ale było już za późno na ostrożność.
- DRĘTWOTA!!!

- Enervate.
Harry rozbudził się i spojrzał na Rona, który z kolei spojrzał na niego.
- Czy ten nędzny bubkek nas zaatakował? – spytał Harry.
- Tak – odparł pan Weasley. – Rzucili na was zaklęcie oszałamiające... Przeklęci Malfoyowie.
Ron zerwał się z ziemi.
- Dorwę tego śmierdziela! – wrzasnął.
Ludzie spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- Ron, daj spokój! – ojciec Rona próbował go uspokoić. – Odbiegł zaraz, jak to zrobił!
- Nędzny tchórz – mruknął Harry.
Gdy Ron trochę się uspokoił, weszli do Esów i Floresów. Cała księgarnia była zawalona niesamowitą stertą książek (było ich około trzech razy więcej niż zwykle). Harry spotrzegł przeróżne tytuły, np.: “Walka z ghulami”, “Skóra smocza i do czego jej użyć”, “Zaklęcie Avada Kedavra – jak nie dopuścić do śmierci”. Wszystkie książki miały tylko jedną wspólną cechę – były autorstwa Gilderoya Lockharta.
W sklepie była niesamowita kolejka. Harry zobaczył swoich kolegów z Gryffindoru: Seamusa Finningana, Deana Thomasa oraz Neville’a Longbottoma. Po chwili rozległ się głuchy rumor – to Neville upuścił z dziesięć książek na ziemię.
- O... cześć, Harry – powiedział, zbierając swoje księgi.
- Powariowali, czy co? – zawołał Seamus. – Tyle książek na jeden rok?
Harry i Ron stanęli na końcu długiej kolejki, która wynosiła około trzydzieści osób.
Stali tam jakieś czterdzieści minut. W tym czasie Ron nie wytrzymywał i zaczynał krążyć po księgarni, szukając jakichś nowych książek o Armatach z Chudley, jego ulubionej drużynie quidditcha. Harry natomiast rozglądał się po półkach i z przerażeniem oglądał przeróżne książki Lockharta, m.in. “Różdżka z wierzby – jak zrobić z niej użytek”, “Pożyteczne, małe zaklęcia dla początkujących” lub “Rodzaje iskier z różdżki – które co mogą zrobić”.
Gdy wreszcie przyszła na nich kolej, Ron chciał odczytać całą listę, ale już po dwóch pierwszych tytułach sprzedawca burknął niecierpliwie:
- Tak, tak, wiem, zestaw książek do piątej klasy w Hogwarcie, prawda?
Po czym wyjął z szafki trzy olbrzymie paczki, z których każda ważyła chyba z pięć kilogramów.
- Dla mnie to samo – powiedział szybko Harry.
Sprzedawca podał mu kolejne trzy paczki, po czym dodał:
- Każdy z was płaci dwadzieścia galeonów, dziesięć sykli oraz dwa knuty.
Ron jęknął:
- Mam tylko trzynaście galeonów!
Harry sięgnął do kieszeni. Wszyscy wydali okrzyka podziwu, bowiem wyjął z niej około czterdziestu galeonów.
- Masz – powiedział do Rona, dając mu osiem galeonów.
- Daj spokój!
- Masz, oddasz mi potem w Hogwarcie!
Ron niechętnie wziął monety od Harry’ego, po czym obaj zapłacili za książki. Następnie wyszli ze sklepu.
Nagle Harry zobaczył coś wspaniałego. Podszedł do wystawy przy sklepie z markowym sprzętem do quidditcha i przylepił nos do szyby.
Otóż leżała tam najwspanialsza miotła, jaką Harry widział: miała piękne, proste witki, rączka była skonstruowana tak, żeby graczowi było jak najłatwiej ją trzymać, a cała była pomalowana błyszczącą, srebrną farbą. Leżała przy niej karteczka. Harry natychmiast przeczytał jej treść:

Zabójcza Strzałka 999

Ta nowoczesna miotła została skonstruowana w Laboratorium Amerykańskim, na oddiale Quidditcha. Jest uznawana w tej chwili za najlepszą miotłę na świecie. Przewyższa Błyskawicę pod względem prędkości, wagi oraz jest łatwiejsza w sterowaniu. Została skonstruowana specjalnie dla szukających, ponieważ jest lekka, ale bardzo trudno kogoś z niej zrzucić, jest bowiem stabilna jak żadna inna miotła. Zabójcza Strzałka 999 osiąga prędkość do 180 mil na godzinę (Błyskawica – tylko 150 mil), waży 3 kilogramy (Błyskawica 3,250). Cena: 900 galeonów.


- Harry!
Harry ocknął się z zamyślenia. Ron i jego tata musieli go jednak siłą odciągać od wystawy.
- Daj spokój, Harry, chyba nie zamierzasz wydawać całej swojej fortuny na tę miotłę!
Harry odwrócił się i zobaczył Hermionę.
- Tobie też kazali kupić te wszystkie książki Lockharta? – spytał.
- Owszem – odparła Hermiona. – Ale myślę, że tym razem nie przypisał sobie czynów, których dokonali inni ludzie...
- Nie byłbym taki pewien – mruknął Ron.
Harry spostrzegł, że nie ma pana Weasleya.
- Gdzie twój tata, Ron? – zapytał.
- Poszedł wypożyczyć wózek. Przecież nie możemy dźwigać tych wszystkich książek!
Razem z Hermioną (która też trzymała w rękach trzy paczki książek) poczekali na tatę Rona. Następnie położyli paczki na wózek.
- Aha – powiedział pan Weasley – zapomniałem wam powiedzieć, że dzisiaj jest finał Pucharu Anglii w quidditchu!
- To już dzisiaj? – ryknął podniecony Ron. – Kto gra?
Pan Weasley uśmiechnął się.
- Armaty Chudley i Strzelcy Birmingham – powiedział.
Ron nie wytrzymał i wrzasnął:
- Niech żyją Armaty!!!
- Posłuchamy transmisji w radiu – rzekł tata Rona. – Komentatorem jest, jak zwykle, pan Bagman.
Harry jeszcze nigdy nie słuchał transmisji w czarodziejskim radiu, więc zapytał podniecony:
- O której godzinie rozpoczyna się mecz?
- Mamy jeszcze trochę czasu. To dopiero za trzy godziny.
- Jak już przestaniecie o tym gadać, to pójdźcie za mną – powiedziała Hermiona. – Mam wam coś do pokazania.
- To ma coś wspólnego w tą Wszą?
- Nie “wszą”, Ron! – zawołała zniecierpliwiona Hermiona. – To nie jest “wesz”, tylko Stowarzyszenie W-E-S-Z! Stowarzyszenie Walki o Emanypację Skrzatów Zniewolonych!
- No dobra, czy to ma coś wspólnego z WESZ?
- No... może... trochę...
Ron machnął ręką z ostateczną rezygnacją.
- No dobrze... – mruknął. – Tylko szybko.
- Za pół godziny macie być z powrotem! – zawołał za nimi pan Weasley.
Hermiona ruszyła szybko ulicą, a Ron i Harry musieli prawie biec, by dotrzymać jej kroku.
- Gdzie ty nas prowadzisz, Hermiono?
Ale zaraz poznali odpowiedź na to pytanie. Hermiona weszła do zakładu krawickiego: MADAME MALKIN – SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE. Harry i Ron weszli za nią.
- Harry Potter, sir!
Harry natychmiast rozpoznał ten głos – to był skrzat domowy, Zgredek.
- Witaj, Zgredku! – zawołał. – Co cię tu sprowadza?
- Zgredek kupuje sobie nowy garnitur, sir! – zapiszczał skrzat.
Hermiona wyglądała na zaniepokojoną.
- Ile cię to kosztowało, Zgredku? – zapytała.
- Siedem galeonów, szanowna panienko!
Hermiona wyglądała no oburzoną.
- Ależ Zgredku! – zawołała. – To przecież prawie wszystkie twoje pieniądze!
- Nie całkiem, szanowna panienko! – zaskrzeczał Zgredek. – Profesor Dumbledore płaci teraz Zgredkowi dużo, dużo więcej!
- Ile dokładnie? – spytał Harry.
- Pięć galeonów miesięcznie, sir! A oprócz tego profesor Dumbledore dał Zgredkowi dodatkowe wynagrodzenie za podpisanie umowy na następny rok!
- Wspaniale, Zgredku! – zawołała uradowana Hermiona.
Harry nie chciał, by Hermiona znów zarzucała mu, że go to nie obchodzi, więc zadał pytanie:
- A jak tam Mrużka, Zgredku?
- Kiepsko, sir! Siedzi wciąż w kącie kuchni i lamentuje, i lamentuje!
Hermiona bardzo się zasmuciła.
- Próbowaliście ją przekonać, by nie przejmowała się śmiercią pana Croucha?
- Tak, szanowna panienko! Ale Mrużka jest bardzo do niego przywiązana! Uważa, że to ona jest winna jego śmierci.
Hermiona była oburzona.
- Ależ to bzdura! – zawołała. – Mrużka nic złego nie zrobiła! To pan Crouch zawinił! Przecież to on tak wychował swego syna! To on doprowadził ją do takiego stanu!
- Wiem, szanowna panienko – zapiszczał Zgredek – ale Mrużki nie da się już chyba przekonać.
- A co szykujecie na ucztę z okazji rozpoczęcia roku szkolnego? – spytał Ron. – Już umieram z głodu...
- Ron! – syknęła Hermiona.
- Szykujemy potrawy podobne do tych, jakie były na uczcie z okazji rozpoczęcia Turnieju Trójmagicznego! – powiedział Zgredek. – To prawdziwa przyjemność gotować dla takich wielkich czarodziejów, jak Harry Potter i jego przyjaciele!
- A jak inne skrzaty domowe, Zgredku? – spytała Hermiona.
Harry oddałby wszystko, byleby tylko powstrzymać Zgredka od odpowiedzi na to pytanie. Wiedział już, co zaraz będzie. Zgredek na pewno odpowie, że inne skrzaty nadal nie chcą pieniędzy za swoją pracę i dojdzie do kłótni...
- Wciąż tak samo, szanowna panienko! Wszystkie uważają Zgredka za jakiegoś dziwaka, który chce pieniędzy za swoją pracę...
- I nie mają racji! – zawołała Hermiona.
- Musimy już iść – wtrącił się Ron.
- Do zobaczenia, Zgredku! – zawołał Harry, i to samo zrobiła Hermiona.
- Czy Harry Potter, sir, i jego przyjaciele odwiedzą kiedyś Zgredka w kuchni?
- Tak, Zgredku! – odkrzyknął Harry.
- Całkiem dobrze sobie Zgredek radzi, prawda? – powiedziała Hermiona, gdy doszli do Esów i Floresów.
- Taaa... – odpowiedział zamyślony Harry. Wciąż miał w głowie przepiękną miotłę o nazwie Zabójcza Strzałka 999.
- Wiem, oczym teraz myślisz, Harry – powiedział Ron, jakby faktycznie przenikając jego myśli. – O tej miotle. Słuchaj, nie kupuj jej w żadnym razie! I tak masz zdecydowanie najlepszą miotłę w szkole, a przy twojej Błyskawicy Malfoy może się przecież kryć ze swoim przestarzałym Nimbusem 2001!
- Chyba masz rację... – odparł Harry.
Później, gdy dołączył do nich pan Weasley, pochodzili jeszcze trochę po ulicy Pokątnej. Ron i Hermiona wypytywali Harry’ego o palestyńską ulicę Po-kone-tan i o małego sprzedawcę w sklepie ze słownikami. Pół godziny przed meczem pan Weasley powiedział:
- Musimy już udać się do Dziurawego Kotła.
- Gdzie? – spytał Ron.
- No... Do Dziurawego Kotła, nie? Przecież to tam będziemy słuchać transmisji z meczu.
- A ja myślałem... że u nas, w Norze...
- No tak, teoretycznie moglibyśmy, ale wiesz...
- Co takiego?
- No... Fred albo George mogliby podłożyć łajnobombę, czy coś takiego.
Poszli więc do Dziurawego Kotła. Zebrała się tam już spora grupa kibiców. Jedni mieli rozetki lub szaliki Armat z Chudley, ale inni Strzelców z Birmingham.
- Komu kibicujesz, Harry? – spytał Ron.
- Oczywiście, tak jak ty, Armatom!
Harry spostrzegł, że dzisiaj w Dziurawym Kotle można było kupić nie tylko artykuły spożywcze. Na wielu półkach widniały gadżety dla prawdziwych kibiców quidditcha.
Były tam figurki zawodników, rozetki, czapki, szaliki, zdjęcia, dosłownie wszystko, co było potrzebne kibicom. Harry stwierdził, że musi coś nabyć.
- Ron – zapytał – jaki skład mają Armaty?
- No... Moim zdaniem zagrają dzisiaj w obecnie najmocniejszym składzie... chociaż kilku dobrych graczy jest kontuzjowanych. Na obrońcy szukającego powinien zagrać znakomity gracz, Anton Speedie. Ścigający to Mary Smith, Michael Vaanger i John Zushio, pałkarze to Katie Petterson oraz Brian Waterman, a obrońcą powinien być Mario Gratenno.
Harry podszedł do sprzedawcy.
- Poproszę trzy figurki Antona Speediego.
- Proszę bardzo – powiedział sprzedawca, podając mu trzy małe figurki. – Płaci pan trzy galeony.
Harry wręczył mu pieniądze i podszedł do Rona i Hermiony.
- Macie – powiedział, wręczając im po jednej figurce.
- Och... Harry, naprawdę – wybełkotała Hermiona – nie trzeba było...
- I nie oddawajcie mi za to pieniędzy – dodał szybko, widząc minę Rona.
- Oho, już się zaczyna – powiedział pan Weasley.
W radiu coś zachrypiało, a potem Harry usłyszał znajomy głos szefa Departamentu Czarodziejskich Gier i Sportów, Ludo Bagmana:
- Zawodnicy już wychodzą na boisko! – ryknął. – Podaję skład Armat Chudley: szukający Speedie, pałkarze Petterson i Waterman, ścigający: Smith, Vaanger i Zushio, a na pozycji obrońcy Mark Illiono.
- Co takiego? – zawołał z niedowierzaniem Ron. – Gdy ostatni raz grał w meczu ligowym, Armaty przegrały pięćdziesiąt do trzystu dwudziestu!
- A teraz skład drużyny Strzelców Birmingham! Jako szukający gra dzisiaj Nick Assenman, ścigający to Adrianna Dordan, Vicky Lassen oraz Eddie Toress, pałkarze Melanie Groude i Susan Freddie, i wreszcie obrońca Jeremi Brodess!
- No – odetchnął Ron – oni też nie są w najsilniejszym składzie.
Po chwili rozległ się znów ryk Bagmana:
- RUSZYLI!
Tak jak podczas zeszłorocznych mistrzostw świata w quidditchu, tak i teraz Ludo Bagman z trudem nadążał w wykrzykiwaniu nazwisk zawodników, będących w posiadaniu kafla:
- Smith! Lassen! Smith! Zushio! Dordan! Vaanger! Zushio! Znowu Smith! Toress!
Po chwili można było usłyszeć ryk publiczności – to znaczyło, że któs ma dobrą sytuację...
- Vaanger ogrywa obrońcę... podaje do Zushio... ZUSHIO STRZELA GOLA!!! DZIESIĘĆ DO ZERA DLA ARMAT!!!
- JEEST! – wrzasnął Ron.
Po chwili gra się trochę uspokoiła. Bagman mógł podać inne informacje:
- Przypominam, że w półfinałach obie ekipy wręcz zdeklasowały rywali. Strzelcy rozgromili Rakiety Leicester aż czterysta dziesięć do dziewięćdziesięciu, a Armaty podobnie postąpiły z Mistrzami z Londynu...
DWADZIEŚCIA DO ZERA DLA ARMAT! GOLA STRZELA VAANGER!
Ron podskakiwał jak wariat z radości.
- Wracając do tematu półfinałów – ciągnął Bagman – Armaty wygrały z Mistrzami trzysta sześćdziesiąt do stu. Ale, zaraz, zaraz... czyżby Speedie dostrzegł znicza?
Szum podniecenia wypełnił Dziurawy Kocioł – czyżby mecz już miał się zakończyć?
- Speedie nurkuje... zaraz za nim leci Assenman... ACH! PRZEKLĘTY TŁUCZEK!
Ron był wściekły, Harry zresztą też.
- Strzelcy w posiadaniu kafla... Dordan... Toress... Toress! O mały włos nie dostał tłuczkiem, odbitym przez Watermana... ale oto chwilowe zamieszanie wykorzystuje Smith, leci w stronę bramki Strzelców... ACH! BARDZO BRUTALNY FAUL... TAK! JEST RZUT KARNY! Wykonuje Vaanger... TRZYDZIEŚCI DO ZERA!
Ron, Harry i Hermiona wrzeszczeli z radości. Armaty prowadziły już trzydzieści do zera!
- Teraz Strzelcy mają kafla – komentował Bagman. – Ale znakomite zagranie Watermana... Dordan wypuszcza kafla, by uniknąć tłuczka... ale przechwytuje go Lassen... STRZELCY ZDOBYWAJĄ GOLA!
- Nieeeeeeeee! – jęknął Ron, ale poza Harrym i Hermioną chyba nikt go nie usłyszał, bo w całym Dziurawym Kotle ludzie ryknęli głośno.
Po chwili gra się zaostrzyła. Było chyba z dziesięć rzutów karnych, z których większość wykonywały Armaty. Po dwudziestu minutach było już sto dziesięć do pięćdziesięciu dla graczy z Chudley.
- ACH! – wrzasnął Bagman. – Waterman trafił pałką nie w tłuczka, ale w głowę Toressa... I mamy rzut karny! Wykonuje Dordan... MARK ILLIONO BRONI!!!
- Jednak nie jest taki kiepski! – krzyknął Harry do Rona.
- Noooooo... Nie posądzałem go o takie umiejętności – odkrzyknął Ron.
W czasie kolejnych dziesięciu minut nic ciekawego się nie wydarzyło, oprócz tego, że sędzia dostał tłuczkiem.
- GOOL!!! – wrzasnął nagle Bagman. – Zupełnie niespostrzeżenie Lassen ogrywa obrońcę i strzela bramkę! Sto dziesięć do sześćdziesięciu!
Coraz częściej padały bramki: po następnych piętnastu minutach było już sto dziewięćdziesiąt do stu dwudziestu dla Armat. Kafel poruszał się bardzo szybko – Bagman ciągle wykrzykiwał: Smith! Dordan! Smith! Lassen! Vaanger! Znakomicie musieli grać pałkarze obu drużyn – komentator ciągle informował o nowych trafieniach tłuczkami. W końcu doszło do tego, że Adrianna Dordan i John Zushio mieli całe poranione twarze (tak przynajmniej twierdził Bagman), a Anton Speedie miał złamany palec u nogi.
Harry bardzo żałował, że tym razem nie może oglądać tego, co działo się na boisku, ale cieszył się, że może chociaż tego posłuchać. Pomyślał, czy on kiedyś też będzie potrafił tak latać na miotle, jak Anton Speedie czy Wiktor Krum (bułgarski szukający, z którym Harry rywalizował także w Turnieju Trójmagicznym).
Nagle dotarł do niego ryk Bagmana:
- CZY DOBRZE WIDZĘ? ZDAJE SIĘ, ŻE SPEEDIE ZNOWU ZOBACZYŁ ZNICZA!
Przez Dziurawy Kocioł znów przeszedł szum podniecenia – jeśli Speedie złapie znicza, Armaty zdobędą Puchar Anglii.
- Speedie nurkuje! GONI GO ASSENMAN... ZNAKOMITE ZAGRANIE SZUKAJĄCEGO STRZELCÓW... GDZIE JEST ZNICZ?! CHYBA MA GO SPEEDIE... NIE, ZNICZA ZŁAPAŁ ASSENMAN!
- NIE!!! – ryknął z rozpaczą Ron.
- KONIEC MECZU! Podaję wynik: Strzelcy – dwieście siedemdziesiąt punktów, Armaty – dwieście punktów! PUCHAR ANGLII ZDOBYWAJĄ STRZELCY BIRMINGHAM!
W Dziurawym kotle już nic nie było słychać. Wszyscy wrzeszczeli – jedni z radości, drudzy z wściekłości. Gdy wrzask trochę opadł, Harry’emu udało się usłyszeć słowa Ludo Bagmana:
- Podaję wynik meczu o trzecie miejsce: Mistrzowie z Londynu pokonali Rakiety Leicester sto osiemdziesiąt do stu trzydziestu. Mecz komentował dla państwa Ludo Bagman. Do zobaczenia!
W radiu znowu zachrypiało, a potem ktoś je wyłączył.
- No, mecz był niezły – przyznała Hermiona, gdy wyszli z Dziurawego Kotła.
- Ale szkoda, że Armaty przegrały – powiedział Harry.
- Szkoda? – spytał z wyrzutem Ron. - To jest tragedia!
- Ron, nie przesadzaj! – zawołał pan Weasley. – To tylko sport.
- Chyba macie rację – przyznał Ron, ale wyglądał, jakby miał się za chwilę rozpłakać.
- Dobra – powiedział pan Weasley. – Jeszcze coś załatwię, a potem do domu pana Gashiego.
Gdy pan Weasley “coś załatwił” (trwało to z pół godziny), wrócili do Dziurawego Kotła.
- Dobrze, tym razem Ron pierwszy – rzekł, gdy wsypał proszek Fiuu do kominka.
Ron wszedł w płomienie, powiedział: “Dom Tumbo Gashiego!” i zniknął. Potem to samo zrobiła Hermiona. Przyszła kolej na Harry’ego.
- Harry, tylko spokojnie – rzekł pan Weasley. – Nie wymawiaj tego za wyraźnie, ani nie za słabo. Po prostu powiedz to normalnie.
- Dobrze.
Harry wszedł w płomienie i powiedział jak najnormalniej:
- Dom Tumbo Gashiego!
Znów zawirowało wszystko wokół niego, a potem znalazł się na ziemi.
Na początku pomyślał, że znów mu się nie udało, ale gdy się rozejrzał, spostrzegł charakterystyczny, zabytkowy kominek, i wiedział, że tym razem udało mu się.
Wyszedł z mieszkania, pożegnawszy się najpierw z panem Gashim. Zaczekali przed domkiem z Ronem i Hermioną na pana Weasleya.
- No... to idziemy do zamku.
Pan Weasley był bardzo spocony. Harry nie dziwił się – w końcu tak byli zajęci meczem, że zapomnieli o swoich paczkach. Tata Rona najpierw musiał wejść z nimi wszystkimi do kominka w Dziurawym Kotle, a teraz zaczął je wynosić z domu pana Gashiego.
Gdy wracali do zamku, rozmawiali o meczu, ale potem rozmowa zeszła na temat skrzatów domowych. Hermiona upierała się, by odwiedzić kuchnię, a gdy pan Weasley zapytał ich, o czym rozmawiają, próbowała go nawet namówić do nabycia plakietek WESZ. Pan Weasley zaprzeczył jednak zdecydowanie.
- One po to istnieją, Hermiono – próbował jej wyjaśnić. – One po to są, żeby pracować, nie rozumiesz tego?
- Nie przeczę, że powinny pracować, ale czemu nie dostają za to zapłaty?
- Posłuchaj, Hermiono. Masz kota, prawda? On jak gdyby dla ciebie pracuje. Jest zawsze przy tobie, zadawala cię swoją obecnością... A płacisz mu?
Hermiona najwyraźniej obraziła się, bo do zamku już się nie odezwała.
Gdy doszli do zamku, pożegnali się z panem Weasleyem i poszli do wieży Gryffindoru.
Powoli zapadał już zmrok. Harry położył się do łóżka i zaczął jak zwykle analizować kolejny dzień. Znów sporo się wydarzyło, pomyślał. Najpierw spacer do domu Tumbo Bushiego, potem odwiedziny na ulicy Po-kone-tan, następnie atak Malfoya, księgarnia pełna dzieł autorstwa Lockharta, rozmowa ze Zgredkiem, finał Pucharu Anglii w quidditchu...
Harry’ego ogarnęło takie znużenie, że zasnął.















POCZĄTEK ROKU SZKOLNEGO

Prze następne kilkanaście dni nic szczególnego się nie wydarzyło, oprócz tego, że Ron i Hermiona wielokrotnie kłócili się na temat skrzatów. Hermiona uważała, że Rona skrzaty obchodzą tylko dlatego, że robią dla nich jedzenie. Ron natomiast twierdził, iż Hermionę skrzaty obchodzą więcej niż on i Harry.
- Przestań, Ron! – wrzasnęła raz Hermiona. – Dobrze wiesz, że nie znajdę nigdzie lepszych kolegów, niż ty i Harry, ale skrzaty po prostu powinny mieć lepsze warunki pracy!
- Możecie się tak nie wydzierać? – spytał siedzący w kącie Harry. – Próbuję coś czytać.
Harry przeglądał właśnie Niebezpieczne Eliksiry, bo wolał zabezpieczyć się na lekcje z profesorem Snapem, by ten nie mógł odjąć mu punktów.
Hermiona zdołała jednak namówić obu przyjaciół, by odwiedzili z nią kuchnię. Zeszli więc do obrazu, za którym kryła się kuchnia, Hermiona połaskotała gruszkę, która po chwili zamieniła się w klamkę. Ron otworzył drzwi i weszli do środka.
Cała kuchnia była wystrojona w serpentyny i balony. Skrzaty miały na sobie ubrania, których nie wstydziłby się włożyć prawdziwy czarodziej. Jedne (np. Zgredek) miały wspaniałe garnitury, skrzatki były ubrane w piękne suknie, a jeszcze inne skrzaty miały na sobie szaty podobne do tych, jakie nosił Harry na uroczyste okazje, tyle że dużo mniejsze.
Harry jeszcze nigdy nie widział skrzatów tak uradowanych. Wszystkie posłusznie zmywały naczynia i gotowały. Mrużka była uśmiechnięta od ucha do ucha, co sprawiło, że Hermiona wydała okrzyk podziwu:
- To wspaniałe!
Zgredek i Mrużka podeszli do trójki przyjaciół.
- Czy Harry Potter, sir, chciałby napić herbaty? A może soku dyniowego?
- Ee... tak, poproszę herbatę. Zgredku, zaczekaj chwilę!
Zgredek wrócił do niego, a osiem skrzatów przyniosło wielką tacę, na której był wielki dzban z herbatą.
- Zgredku – zapytał Harry – skąd wszystkie skrzaty wzięły tak wspaniałe stroje?
- To dzięki profesorowi Dumbledorowi!
- Profesor Dumbledore zafundowal wam te wszystkie stroje?
- Tak, sir! W tym roku w szkole bardzo ważne wydarzenie, sir...
- Jakie?
- ...i wezmą w nim udział wszystkie skrzaty domowe z Hogwartu, w tym Zgredek!
- Jakie to wydarzenie, Zgredku?
- Zgredek nie może powiedzieć, sir! Profesor Dumbledore powie wszystko na jutrzejszej uczcie!
- Znakomicie! – wykrzyknęła Hermiona.
- I profesor Dumbledore powiedział skrzatom, że to wszystko jest jako zapłata za dotychczasową pracę! Ale Zgredkowi garnituru kupować nie musiał, Zgredek sam sobie kubił za swoją pensję!
- Widzę, że profesor Dumbledore jest jedynym dorosłym człowiekiem, który się skrzatami choć trochę przejmuje – rzekła Hermiona.
- Do zobaczenia, Harry Potter, sir! – powiedział Zgredek, gdy zbierali się do wyjścia.
- Do zobaczenia, Zgredku! – odpowiedział Harry.

Przez cały dzień rozmawiali o tym, co ma się wydarzyć w tym roku w Hogwarcie.
- Może zmienili formułę Turnieju Trójmagicznego? – zaproponował Ron. – Może teraz odbywa się on co rok?
- Daj spokój – odrzekła Hermiona. – Jeśli nawet tak by było, to teraz Turniej odbywałby się w Durmstrangu albo Beauxbatons.
- To co? – spytał Ron. – Może Turniej na Największą Znajomość Czarów?
- W każdym razie, musi ktoś do nas przyjechać – powiedziała Hermiona. – Jeśli to faktycznie takie wielkie wydarzenie, to musi to dotyczyć nie tylko Hogwartu.
Harry nie miał zamiaru z nimi rozmawiać. Sam myślał. Co to takiego ważnego? Cieszył się na myśl, że już jutro wieczorem się o tym dowie.

Następnego dnia profesor McGonagall powiedziała im:
- Rozpoczęcie roku odbędzie się jak zwykle w Wielkiej Sali o godzinie dziewiętnastej. Macie się ubrać w szaty odświętne.
Harry spojrzał z niepokojem na Rona, ale ten sprawiał wrażenie zadowolonego. Gdy w zeszłym roku pani Weasley kupiła mu taką szatę, przypominała ona bardziej suknię. Teraz jednak wszystko wskazywało na to, że Fred i George dotrzymali obietnicy danej Harry’emu i kupili Ronowi nową szatę wyjściową.
O dziewiętnastej zeszli do Sali Wejściowej, gdzie mieli zjawić się inni uczniowie. Jeszcze przez chwilę rozmawiali o tym, co będzie ttakiego ważnego w tym roku, a potem drzwi otworzyły się i do Sali Wejściowej wsypała się masa uczniów.
- Cześć, Potter.
Harry i Ron odwrócili się – to był Draco Malfoy.
- Widzę, że obaj boicie się Czarnego Pana. Kryjecie się tutaj, w Hogwarcie, tak? – spytał jadowitym tonem. – No, nie dziwię się... Ty, Potter, nigdy nie rozstajesz się z nimi, a on to tchórz, a ta to szlama...
- Zamknij się, Malfoy – rzekł Harry.
- Nie przerywaj mi, Potter. Wiem, że jesteście tchórzami i boicie się Czarnego Pana...
- Naprawdę? – spytał Harry, bo przyszedł mu do głowy pewien pomysł. – A ty się go nie boisz?
- Nie, Potter.
- To wypowiedz szybko dziesięć razy jego imię.
Malfoya zadrżał, potem spojrzał na Crabbe’a i Goyle’a, a następnie powiedział:
- Idziemy, chłopaki, nie ma sensu tracić czasu na te szlamy.
I razem z resztą uczniów weszli do Wielkiej Sali. Po chwili to samo zrobili Harry, Ron i Hermiona.
Wielka Sala była jak zwykle wspaniale udekorowana. Gdy usiedli przy stole Gryffindoru, Harry spojrzał na stół nauczycielski.
Pierwszy z lewej siedział Hagrid, wyróżniając się jak zwykle, bo był w końcu prawie dwa razy wyższy od przeciętnego człowieka. Obok niego siedziała profesor Sprout, nauczycielka zielarstwa, następnie profesor Snape, profesor Sinistra (nauczycielka astronomii), profesor McGonagall, obok niej dyrektor, czyli profesor Dumbledore, a potem...
Ron aż jęknął. Teraz Harry również to dostrzegł. Sprawdziły się ich najgorsze obawy. Obok profesora Dumbledora siedział blondyn, którego Harry natychmiast rozpoznał. Gilderoy Lockhart.
Obok Lockharta siedziała profesor Trealwney, która uczyła wróżbiarstwa i ciągle przepowiadała śmierć Harry’ego. Potem mały nauczyciel zaklęć, profesor Flitwick. Na samym końcu siedział jedyny nauczyciel-duch, profesor Binns.
Po chwili profesor McGonagall wstała i wniosła stołek z Tiarą Przydziału. Pierwszoroczniacy już ustawili się w kolejce.
- Gdy wyczytam nazwisko ucznia, siada on na stołku, wkłada Tiarę Przydziału, a następnie idzie do stołu domu, do którego wybierze go ona.
Nagle Tiara przemówiła:
- Szanowna pani profesor o czymś zapomniała.
- Co?... Ach, tak, piosenka.
Tiara zaczęła śpiewać:

W dawnych, wspaniałych czasach
Dzielnych i walecznych rycerzy,
Czterech dzielnych stało na czatach
Czarodziejów, zastępujących żołnierzy.
Godryk Gryffindor, dzielny jak lew,
Salazar Slytherin, oźlizgły jak wąż,
Ravenclav, uwielbiająca natury zew,
Hufflepuff, zabawna i przyjacielska wciąż.
Zechcieli oni zbudować
Zamek dla was, czarodziejów,
W którym się uczy czarować
Bez używania mugolskich klejów.
Stworzyli więc cztery domy,
Każdy z nazwiskiem jednego.
Bo tam was nie trafia gromy,
I tam masz przyjaciela swojego.
Do jakiego więc domu trafisz?
To ja o tym zadecyduję.
Bo tutaj nie chodzi o żaden afisz,
Tylko o to, co cenisz i umiesz.
Każdy z czterech domów
Różne cechy ceni.
Nie zależy mu na tym, ile masz tronów,
Bo u tych czterech liczy się to, jak innych cenisz.
Jeśli więc do Slytherinu trafisz,
To ty lubisz być złośliwy.
Różne sprytne rzeczy potrafisz
Ale nigdy dla innych nie jesteś miły.
A jeśli Ravenclav na drodze spotkasz
To tu również liczą się spryciarze.
Ale i przyjaźń wielka i wielokrotna
Także za jej brak się tutaj karze.
Czy może Hufflepuff jest lepszy?
W nauce – nie zawsze.
Ale w koleżeństwie nie znajdziesz lepszych
Bo cię lubią – nawet po po straszliwej karze.
A gdy jesteś w Gryffindorze,
To tutaj napotkasz dzielność i odwagę.
Nikt tutaj tchórzem być nie może,
Musisz też zawsze zachować powagę.
Usiądź więc na stołku,
I wkładaj mnie na głowę.
Ja ci nie powiem “matołku”,
Nawet, jeśli posiadasz sowę.

- Dobrze, zaczynamy... – powiedziała profesor McGonagall. – Burley, Kevin!
Mały chłopiec usiadł na stołku, włożył na głowę Tiarę, a ta wykrzyknęła:
- Ravenclav!
Chłopiec zdjął Tiarę i podszedł do stołu Krukonów. Usiadł na krześle obok Cho Chang, bardzo ładnej dziewczyny, która podobała się Harry’emu.
- Carlos, Anna!
- Hufflepuff!
- Crowney, Andy!
- Ravenclav!
- Finningan, Silla!
Mała dziewczynka, bardzo podobna z twarzy do Seamusa Finningana, założyła Tiarę na głowę i czekała.
- Gryffindor!
- Brawo, Silla! – ryknął Seamus. – Hej, to moja siostra!
- Właśnie widzę! – rzekł Harry, uśmiechając się.
Kolejka była coraz krótsza. Tymczasem koło Harry’ego i Rona pojawił się nagle Prawie Bezgłowy Nick.
- Cześć, chłopaki!
- Och... cześć – odpowiedział Harry. – Przepraszamy, że nie byliśmy na przyjęciu, ale...
- Tak, tak, wszystko już wiem. Gdy tylko się dowiedziałem, zaraz przerwałem przyjęcie i przyszedłem zobaczyć, co z wami jest.
- Naprawdę? Dzięki – mruknął Ron, gdy “Koffande Markus” trafił do Slytherinu.
- Moggann, Lisa!
- HEEE HEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEJ!!!!!
Irytek Poltergeist wleciał do Wielkiej Sali, przewracając puste krzesła.
- IRYCIE! – wrzasnęła oburzona profesor McGonagall. – JAZDA STĄD!
- Dobrze, pani profesor! – ryknął w odpowiedzi Irytek, zbijając talerze. – Tylko trochę się pobawię...
Profesor Lockhart wstał.
- Zostawcie go mi!
Po czym wyciągnął różdżkę i wrzasnął:
- Drętwota!
- Co ten debil robi?! – powiedział Ron, nie zwracając uwagi na to, że ktoś może to usłyszeć.
Zaklęcie oszałamiające nie podziałało oczywiście na ducha. Irytek poleciał na Lockharta, który już rzucił się do ucieczki...
- NIGDY... NIE ZADZIERAJ... Z... KRWAWYM... BARONEM!
Krwawy Baron, duch Slytherinu, ryknął na cały głos. Był on tym jedynym, który mógł zapanować nad Irytkiem.
- Och... przepraszam, wielmożny panie baronie... nie wiedziałem, że pan tu jest... no tak, dobrze, już wychodzę.
Irytek wyleciał po cichu z sali, drżąc ze strachu przed Krwawym Baronem.
- Przepraszam za to małe zamieszanie – powiedziła wściekła jeszcze profesor McGonagall do pierwszoroczniaków. – Słuchajcie, to jest Irytek Poltergeist, bardzo głupi i złośliwy duch, którego lepiej unikać. Nie lubi pierwszoroczniaków, więc uważajcie na niego.
Po czym przerażona Lisa Moggann trafiła do Hufflepuffu, a profesor McGonagall wyczytała kolejne nazwisko:
- Petersson, Vicky!
- Gryffindor!
Harry i inni Gryfoni głośno oklaskiwali Vicky Petersson, która usiadła przy ich stole.
- Radcliffe, Steve!
- Ravenclav!
- Robinson, Alice!
- Ravenclav!
- Wunder, Terry!
- Hufflepuff!
I gdy “Zvonko, Monica” została przydzielona do Gryffindoru, profesor McGonagall wyniosła stołek i Tiarę Przydziału.
Profesor Dumbledore wstał i powiedział:
- Zabieramy się do jedzenia!
Natychmiast pojawiły się na stołach półmiski ze wspaniałymi potrawami. Harry, Ron i Hermiona natychmiast zabrali się do jedzenia, bo chcieli wszystko przełknąć jak najszybciej, by dowiedzieć się, co w tym roku wydarzy się w Hogwarcie.
Z boku stołu odezwał się głos Nicka:
- Trochę to jednak szkoda, patrzeć tak, jak wszyscy wcinają, a samemu nie móc nic skosztować...
- Nie narzekaj, Nick! – odrzekł Harry. – W końcu to uczta powitalna... trzeba się cieszyć!
- Chyba masz rację.
Hermiona była tak uradowana tym, że skrzaty są uszczęśliwione i maj wspaniałe warunki do pracy, zjadła chyba najwięcej ze wszystkich.
Po skończonym posiłku profesor Dumbledore wstał i jak zwykle wygłosił swoje przemówienie:
- Widzę, że jesteście już najedzeni! Jeśli tak, to chcę wam jak zwykle przekazać kilka informacji. Woźny naszej szkoły, czyli pan Argus Filch, znowu dodał do listy przedmiotów zakazanych w Hogwarcie kilka rzeczy. Są to wszystkotnące nożyczki, kanarkowe kremówki (tu na twarzach Freda i George’a pojawiła się wściekłość) oraz czarodziejskie petardy. Po drugie, chciałbym wam przedstawić nowego nauczyciela obrony przed czarną magią. Niektórzy być może już go znają, gdyż przed trzema laty uczył tego właśnie przedmiotu tu, w Hogwarcie. Niestety, na skutek nieszczęśliwego wypadku (“Czyżby?”, mruknął ironicznie Ron) stracił on pamięć. Przez te ostatnie trzy lata odzyskał pamięć i napisał wiele książek, z których niektóre stanowią część waszych podręczników w tym roku. Przedstawiam wam profesora Lockharta!
Gilderoy Lockhart wstał. Rozległy się oklaski, ale prawie tylko i wyłącznie uczniów z trzech pierwszych klas, bo już uczniowie czwartej klasy i wyższych wiedzieli, jaki jest Gilderoy Lockhart.
- Witajcie w nowym roku szkolnym w Hogwarcie! – zawołał Lockhart. – Będę was uczył, jak bronić się przed ciemnymi mocami! Wybaczcie mi to, że kiedyś przypisałem sobie czyny innych ludzi... Głupi byłem. Ale teraz gotów jestem uczyć nowe pokolenia uczniów!
Po czym usiadł. Dumbledore natomiast przemówił ponownie:
- I teraz najważniejsza wiadomość!
Harry’emu drgały ręce. Hermionie i Ronowi także.
- Oto pragnę wam ogłosić, że w tym roku w Hogwarcie odbędą się Mistrzostwa Pięciu Teamów!
Cała sala ryknęła. Ron i Hermiona także. Tylko Harry zapytał:
- I to takie ważne?
Ron zrobił taką minę, że Harry domyślił się, że znowu pokazał, jak niewiele wie o świecie czarodziejów. Hermiona powiedziała:
- Zaraz ci wyjaśnimy, co to takiego Mistrzostwa Pięciu Teamów!
Gdy reszta uczniów w ogólnej wrzawie opuściła Wielką Salę, Ron i Hermiona zaczęli opowiadać Harry’emu o tej imprezie.
- Harry... To jest bardzo ważne wydarzenie! Oto Mistrzostwa Pięciu Teamów to rywalizacja między pięcioma najlepszymi aktualnie drużynami w Anglii! Zrozum, tu przyjadą Armaty, Strzelcy, Mistrzowie... pięć najlepszych drużyn!
- I co? I co? – wypytywał Harry.
- I będą tutaj grali w quidditcha! Każdy z każdym... a na dodatek będą obserwować grę drużyn z Hogwartu! A... a może... – Ron gorączkowo nad czymś myślał – a może spodoba im się twoja gra i wezmą cię kiedyś do drużyny, co, Harry?
Harry’emu przyszła nagle na myśl wizja jego, ubranego w szaty Armat z Chudley, podnoszącego Puchar Anglii.
- Super! – wykrzyknął. Niestety, profesor Lockhart, który akurat koło nich przechodził, usłyszał to i powiedział do Harry’ego:
- Spotykamy się znowu, co, Harry? Słuchaj, tylko nie rozdawaj zdjęć z autografami. Wiem że jesteś dość sławny... prawie tak, jak ja... ale ja się tym nie chwalę, ni nakłaniam innych, żeby wzięli ode mnie zdjęcie z autografem. Bądź tak miły i weź ze mnie przykład, dobrze?
Harry zacisnął zęby, żeby nie wrzasnąć na Lockharta. Był już jednak pewien, że będzie musiał znosić kolejny okropny przedmiot: obronę przed czarną magią.

Gdy następnego dnia zeszli we troje na śniadanie, zobaczyli na swoim stole nowy plan lekcji. Ponieważ Ron i Harry mieli te same przedmioty, ich plany były identyczne:

PONIEDZIAŁEK

9.00 wróżbiarstwo
10.00 wróżbiarstwo
13.00 eliksiry (Slytherin)
15.00 opieka nad magicznymi stworzeniami (Slytherin)
16.00 transmutacja
24.00 astronomia
WTOREK

9.00 eliksiry (Slytherin)
10.00 obrona przed czarną magią
13.00 zielarstwo (Hufflepuff)
15.00 transmutacja
16.00 historia magii

ŚRODA

9.00 wróżbiarstwo
10.00 eliksiry (Slytherin)
13.00 eliksiry (Slytherin)
15.00 obrona przed czarną magią
16.00 zaklęcia

CZWARTEK

9.00 opieka nad magicznymi stworzeniami (Slytherin)
10.00 eliksiry (Slytherin)
13.00 obrona przed czarną magią
15.00 transmutacja
16.00 wróżbiarstwo

PIĄTEK

9.00 zielarstwo (Hufflepuff)
10.00 zielarstwo (Hufflepuff)
13.00 obrona przed czarną magią
15.00 zaklęcia
16.00 zaklęcia

- Co to ma znaczyć? – spytał oburzony Harry. – Ile tych eliksirów?
- Raz... dwa... trzy... cztery... pięć. Pięć godzin eliksirów tygodniowo! – jęknął Ron.
- A zobaczmy wróżbiarstwo – powiedział zrozpaczony Harry. – Cztery! Cztery razy w tygodniu będzie mi przepowiadać śmierć. Przeklęta nietoperzyca!
- A Lockhart? Cztery – stwierdził Ron. – Czy ja dobrze widzę? Co to za plan? Najmniej ważne przedmioty są najczęściej!
- No... nie wiem, Ron, czy obrona przed czarną magią jest nieważna – odezwała się Hermiona.
- To nie ma znaczenia, gdy tego uczy Lockhart – powiedział Ron, a Harry zgodził się z nim w duchu.
- Faktycznie, macie dziwny plan – stwierdziła Hermiona. – Kiedyś najczęściej były zaklęcia, eliksiry i transmutacja. A teraz eliksiry, obrona przed czarną magią i wróżbiarstwo...
Nadal rozmawiając o dziwnym planie lekcji, zjedli śniadanie. Potem rozdzielili się – Harry i Ron poszli na wróżbiarstwo, a Hermiona na numerologię.
Gdy tylko weszli z Ronem do klasy profesor Trelawney, usłyszeli jej tajemniczy głos:
- Dziś nauczymy się wróżyć z kryształowej kuli, która pokazuje nam wielkie marzenia. Będziecie mogli więc zobaczyć, jakie naprawdę jest wasze największe marzenie i czy się spełni.
Harry dopiero teraz spostrzegł, że stoi przed nim kryształowa kula, ale dużo większa od tych, z których (zawsze bez skutku) próbował odczytać swoją przyszłość.
- Czy ty, chłopcze, chcesz, żebym pomogła ci znaleźć twoje największe marzenie? – usłyszał głos pani Trelawney.
- Ee... nie, dziękuję.
Zaczął się zastanawiać. Co jest jego największym marzeniem? Chyba mistrzostwo świata w quidditchu... ale przecież to może nastąpić najprędzej za jakieś pięć lat...
Zajrzał do swojej kuli. Nagle biała mgiełka zniknęła... i pojawił się jakiś ciemny obszar... Może to cmentarz?
- O, tu coś jest! – szepnęła profesor Trelawney, która akurat koło niego przechodziła. Harry już wiedział, że nie czekają go pomyślne wieści...
W kuli pojawiły się jakieś dwie postacie – jedna niższa, druga wyższa... A ta niższa postać to chyba on, Harry... ale kim jest ta druga?
- Ooooooooch! – krzyknęła pani Trelawney, a wszystkie głowy zwróciły się ku ich stolikowi.
Teraz Harry również to zobaczył – druga postać to Lord Voldemort.
- Och, chłopcze – mówiła profesor Trelawney przerażonym tonem – zdaje się, że twoim największym marzeniem jest pokonanie Czarnego Pana... ale czy ci się to uda?
Nagle Voldemort (w kuli) wyciągnął różdżkę, i błysnęło zielone światło. Po chwili jego odpowiednik z kuli leżał już martwy.
- Mój drogi, przykro mi to mówić, ale czeka cię śmierć... To tego dowodzi.
To mówiąc, wskazała na kulę, w której znowu pojawiła się biała mgła.
- Wiesz co? – powiedział do Rona, kiedy po godzinie wyszli z dusznej sali. – Ona chyba czytała ze sto razy książkę “Omen śmierci – co robić, kiedy już wiadomo, że nadchodzi najgorsze”.
- A co to za książka?
- Dwa lata temu... pamiętasz, kiedy nadmuchałem ciotkę Marge... zobaczyłem ją w Esach i Floresach. Sprzedawca powiedział mi, że gdy się ją przeczyta, zacznie się wszędzie dostrzegać omen śmierci.
Ron parsknął śmiechem.
- Chyba masz rację – powiedział. – Co jest natępne? Nie! Dwie godziny eliksirów, a po nich... O, nie... Lockhart!
- Co jest po południu? – spytał Harry. – Zaklęcia... nie tak źle...
Gdy doszli do dormitorium, Harry natychmiast zaczął studiować książeczkę: “Jak przetrwać lekcje w Hogwarcie”. Była ona podzielona na cztery części:
Pierwszy: “Jeśli jesteś Gryfonem”, druga: “Jeśli jesteś Ślizgonem”, itd. Harry zajrzał oczywiście do pierwszej części i znalazł rozdział “Lekcje eliksirów z profesorem Snapem”.
- Hmm... Ron, posłuchaj tego: “Nie prowokuj Snape’a. On nie lubi Gryfonów, a konkretnie faworyzuje Ślizgonów. Jest na to jedna rada: przeczytaj przed rozpoczęciem roku cały podręcznik do eliksirów. Unikniesz wtedy wielu niespodzianek ze strony Snape’a”. Mam szczęście. Przeczytałem spore fragmenty.
- A ja nie! – powiedział z rozpaczą Ron.
- Zagadaliśmy się! – zawołał Harry, spoglądając na zegarek. – Eliksiry już się zaczęły!
Popędzili więc do lochów, bo tam odbywały się lekcje eliksirów. Gdy dobiegli i weszli do klasy, reszta uczniów już tam była.
- Przepraszamy za spóźnienie, panie profesorze.
- Cóż – rzekł Snape – lekcja zaczęła się już pięć minut temu. Gryffindor traci dziesięć punktów. A teraz siadajcie. Warzymy dziś eliksir na nagły porost włosów. A co to takiego? – Snape spostrzegł właśnie książeczkę, którą Harry zapomniał odłożyć i nadal trzymał ją w dłoni. – Daj mi to, Potter.
Harry drżącymi rękoma podał Snape’owi książeczkę.
- Jak przetrwać lekcje w Hogwarcie? No cóż, Potter chyba nie ma takich problemów, prawda? Jemu bardziej przydałaby się książka o tytule “Jak wytrzymać własną sławę i pychę”...
Ślizgoni ryknęli śmiechem. Harry był wściekły, ale nie mógł nic na to poradzić.
- Zobaczymy, zobaczymy... – mruknął Snape, przeglądając książeczkę. – Zobaczmy, jakie zwyczaje mają Gryfoni... Posłuchajcie tego: “Gryfoni nie mogą nigdy wytrzymać ze Ślizgonami, którzy burzą ich wrodzoną dumę”. No, no, Potter, to akurat dotyczy ciebie...
Ślizgoni śmiali się głośno. Snape jednak uznał, że trzeba przeprowadzić lekcję, więc odłożył broszurkę. Prze resztę lekcji krytykował Gryfonów, a gdy Neville dodał trzy razy za dużo gałęzi świerku, jego wywar zaczął syczeć, bulgotać, oraz zmienił barwę z zielonej na czerwoną.
- Longbottom! – zawołał Snape. – Czego tam znowu dodałeś, kretynie?!
- Gałęzie świerku, panie profesorze...
- Z tego, co widzę, było ich kilka razy za dużo. Longbottom, czy ty wreszcie zaczniesz słuchać, co ja mówię na lekcjach?
Mimo, że Harry’emu szło nieźle, Snape podszedł do niego i zaczął mówić na głos:
- Potter, co to za kolor? Faktycznie, jest w nim trochę zieleni (wywar Harry’ego był chyba najbardziej zielony, jaki mógł być), ale jest za gęsty! Potter, dodałeś dwieście, a nie sto gramów liścia wierzbowego, tak? No dobrze, Gryffindor traci pięć punktów.
I tak było również po drugim śniadaniu. Snape nie odjął już jednak, o dziwo, więcej punktów Gryffindorowi.
Na obiedzie Ron, Harry i Hermiona wściekali się na Snape’a.
- W tym roku nie zdobędziemy Pucharu Domów! – krzyczał Ron. – Nie mamy szans z takim nauczycielem!
- Zdobyłaś jakieś punkty na numerologii, Hermiono? – spytał Harry.
- Tak, dziesięć.
Teraz Harry był już naprawdę zaniepokojony. Co będzie, jeśli inni Gryfoni dowiedzą się, ile punktów utracili – on i Ron – przed rozpoczęciem roku?
Przestał o tym myśleć dopiero po obidzie, bo udał się z Ronem i Hermioną do klasy profesora Lockharta.
- Które książki mamy wyłożyć? – spytał Harry’ego Ron, gdy już usiedli w ławkach.
- Nie mam pojęcia – odrzekł Harry.
Czekali z pięć minut, aż wreszcie do klasy wszedł Gilderoy Lockhart. Był jak zwykle uśmichnięty.
- Witajcie! – zawołał. – Mam nadzieję, że nauczę was tylu rzeczy, że będziecie kiedyś choć trochę mi dorównywać! No dobrze... trzy lata temu zrobiliśmy sobie mały sprawdzianik. Ponieważ jednak niektóre rzeczy u mnie trochę się pozmieniały, znowu wam dam kartki i zobaczymy, co kto wie o sławnym czarodzieju, Gilderoyu Lockharcie.
Po czym rozdał im kartki podobne do tych, które dostali od niego w drugiej klasie. Pytania były również prawie takie same. Harry i Ron wytrzeszczyli oczy na kartki, a potem zaczęli zgadywać. Nic dziwnego, bo pytania były w tym rodzaju:

Jaki jest ulubiony kolor Gilderoya Lockharta?
Ile książek napisał już Gilderoy Lockhart?
Jaka jest ulubiona piosenka Gilderoya Lockharta?

Takich pytań było na kartce kilkadziesiąt. Harry wpisywał byle jakie odpowiedzi, dokładniej te, które mu przyszły do głowy.
- No, już! – zawołał Lockhart po upłuwie około dwudziestu minut. – Oddajcie mi swoje kartki. Myślę, że większość nie miała problemów (“Naprawdę?”, mruknął Ron) i prawidłowo odpowiedziała na pytania. W końcu powinniście wiedzieć wszystko takim sławnym czarodzieju jak ja!
Przez następne pięć minut Lockhart sprawdzał prace, a potem zaczął je omawiać:
- Hmm... Nikt nie wiedział, że moją ulubioną piosenką jest “W drodze do sławy”? Napisałem o tym w mojej autobiografii... A mój ulubiony kolor to czerwony, niektórzy powinni to zapamiętać... No dobrze, podaję oceny: Harry Potter – pięć dobrych odpowiedzi, zero punktów. Ron Weasley – również pięć dobrych odpowiedzi, również zero punktów. Lavender Brown – trzynaście dobrych odpowiedzi, dwa punkty dla Gryffindoru. Seamus Finningan – szesnaście trafień, również dwa punkty. Parvati Patil ma dwadzieścia dobrych odpowiedzi, trzy punkty. Pan Dean Thomas – dwadzieścia jeden trafień, trzy punkty. Neville Longbottom – trzydzieści dobrych odpowiedzi, cztery punkty. I panna Granger, jak zawsze najlepsza, pięćdziesiąt dwa punkty na sześćdziesiąt możliwych! Piętnaście punktów dla Gryffindoru!
Hermiona uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała. Harry i Ron wiedzieli, że jest jej przykro z powodu ich słabiutkich ocen.
- Aha – dodał Lockhart, gdy rozległ się dzwonek. – Panowie Potter i Weasley powinni przeczytać moje książki, bo niewiele wiedzą o mnie.
- Przeklęty bubek – warknął Ron. – Hermiono, jak ty to wszystko zapamiętałaś?
- Przeczytałam trochę jego książek. Szczerze mówiąc, spodziewałam się czegoś takiego.
Gdy szli do dormitorium, Harry zauważył, że postawiono już klepsydry, pokazujące liczbę zdobytych punktów przez dany dom. To wyglądało okropnie: Gryffindor miał zaledwie trzy punkty. Hufflepuff – trzydzieści jeden, Ravenclav czterdzieści, a Slytherin sześćdziesiąt.
- Co inni na to powiedzą? – spytał z niepokojem Harry. – Przecież to my potraciliśmy większość tych punktów!
Ron nic nie odpowiedział, ale widać było, że też go to dręczy. Co Gryfoni na to powiedzą?
Poznali odpowiedź, gdy weszli do pokoju wspólnego. Kilku starszych chłopaków podeszło do nich i jeden z nich powiedział:
- Podobno to wy potraciliście te wszystkie punkty, tak?
- No... jakby... tak – odpowiedział Ron.
- To wyjazd z Gryffindoru! – wrzasnął inny chłopak. – A ty – powiedział do Hermiony – odczep się od tych bubków! To śmierdzące łajnem skunksy, zrobią wszystko, by stracić punkty!
Ron i Harry wyszli z pokoju wspólnego i udali się na zaklęcia. Obaj byli wściekli – przez Snape’a cały dom Gryffindoru odwrócił się od nich.
Gdy skończyła się lekcja zaklęć (na pierwszej lekcji ćwiczyli zaklęcie chłodne – każda osoba, na którą rzuciło się to zaklęcie, odczuwała nieprzyjemne zimno), weszli do wieży Gryffindoru i od razu poszli do swojego dormitorium. Tak więc znowu Gryfoni odwrócili się od Harry’ego, a tym razem także od Rona. Coś podobnego przydarzyło mu się w pierwszej klasie – wtedy, kiedy przez niego, Hermionę i Neville’a Gryffindor stracił sto pięćdziesiąt punktów. Harry wiedział, że teraz znowu czekają go ciężkie chwile.


User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Piotrek
post 15.10.2004 16:58
Post #7 

Kandydat na Maga


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 84
Dołączył: 31.08.2004
Skąd: Kraśnik

Płeć: Mężczyzna



Brak komentarzy... no nic. Jak zwykle - kolejne dwa rozdziały: "Nowa drużyna Gryfonów" oraz "Przygotowania do Sumów".


NOWA DRUŻYNA GRYFONÓW

Dobrym sposobem, by przerwać te ponure rozmyślania była gra w quidditcha. Harry ucieszył się więc, gdy pani Hooch następnego dnia oznajmiła, że o godzinie ósmej jest zbiórka nowej drużyny Gryfonów.
- Jestem ciekaw, kto zagra jako obrońca w nowej drużynie – powiedział do Rona, gdy schodzili wcześniej niż zwykle na śniadanie na śniadanie.
Po zjedzonym pospiesznie posiłku Harry wyszedł na błonia, gdzie miała się odbyć zbiórka. Pani Hooch i bracia Weasleyowie byli już na miejscu.
- Witam, panie Potter – powiedziała pani Hooch. – Musimy jeszcze zaczekać na pannę Spinnet.
Ale zaledwie to powiedziała, już pojawiła się nagle Alicja Spinnet, wysoka, szczupła, jasnowłosa dziewczyna z siódmej klasy, grająca na pozycji ścigającego.
- Witam, panno Spinnet. Zatem zaczynamy. Otóż, jak dobrze wiecie, mamy już trzy wolne miejsca: nie ma na razie obrońcy, a także dwóch ścigających. Stwierdziłam zatem, że na pozycję obrońcy najlepiej pasuje trzech graczy: Lee Jordan...
- Co? – wyrwało się George’owi.
- ...Seamus Finningan oraz Ron Weasley.
- Ron? – spytał z niedowierzaniem Harry.
- Tak, Potter, Ron Weasley – odparła pani Hooch. – Wszyscy trzej przyjdą na dzisiejszy trening, a potem zobaczymy, który będzie najlepszy.
- A kto będzie grał na pozycji ścigającego? – spytała Alicja.
- Tu nie musimy wybierać. Jest tylko dwóch kandydatów: Natalia McDonald z drugiej klasy oraz Colin Creevey z trzeciej.
- Colin? – spytał znowu Harry.
- Tak. No dobrze, to by było na tyle. Przyjdźcie dzisiaj o siedemnastej na trening.
Harry cieszył się, że będą z nim grali znajomi, bo jeśli nie Ron, to Lee albo Seamus. Nie podobało mu się jednak, że ścigającym będzie Colin. Oznaczało to wiele godzin spędzonych z nim, a Colin uważał Harry’ego za swojego idola.
Przestał o tym myśleć dopiero wtedy, gdy doszedł do chatki Hagrida na lekcję opieki nad magicznymi stworzeniami. Gdy zebrała się cała klasa, Hagrid przyniósł w klatkach bardzo dziwne stworzenia.
Przypominały one wielkie pająki, tyle że były czerwone, a z przodu miały coś w rodzaju ssawki. Były wysokie na jedną stopę i łypały na nich podejrzliwie. Harry natychmiast domyślił się, że to kolejne “milutkie stworzonka”, jak to mawiał Hagrid.
- To są plujawki – powiedział gajowy. – Plują ogniem, więc uważajcie.
Ledwo zdążył wymówić te słowa, jedna z plujawek wypluła olbrzymi strumień ognia, który trafił w Deana Thomasa.
- Aach! – wrzasnął. – Trafiła mnie!
- Noo... tak, mówiłem, żebycie uważali – powiedział Hagrid. – No dobra, to teraz wyjmijcie moje książki i pootwirajcie je sobie na stronie piątej.
Harry otworzył książkę. Była tam pokazana plujawka, ale w zbliżeniu. Zobaczył, że to, co przypominał ssawkę nazywa się “ognistą plujką”. Jej odnóża natomiast wydzielają nieprzyjemną wydzielinę. Po chwili dotarł do niego głos Hagrida:
- Plujawki są bardzo miłe i przyjazne (“Czyżby?”, pomyślał Harry), ale nie można na nie patrzeć podejrzliwie ani złowrogo, bo wtedy uznają was za nieprzyjaciół. Trzeba na nie patrzeć przyjaźnie. Na razie jednak spróbujmy zrobić coś, co może wam pomóc w przypadku, gdyby was zaatakowały. Spróbujmy zatem unieszkodliwić plujawki.
Po czym podszedł do jednej, patrząc złowrogo. Plujawka otworzyła ryjek, czyli ognistą plujkę, i już miała wypuścić strumień ognia, ale Hagrid złapał ją za przednie nogi, a następnie przygwoździł do ziemi.
- Tak się to robi – rzekł. – Nie łapcie jednak za tylnie nogi, bo wtedy jeszcze bardziej się rozzłoszczą. No, to spróbujmy. Może ty, Hermiono?
Hermiona podeszła, drżąc lekko, do plujawki, spojrzała na nią groźnie, a gdy plujawka próbowała pluć ogniem, chwyciła ją za przednie nogi i położyła na ziemi.
- Bardzo ładnie, Hermiono! – zawołał Hagrid. – Pięć punktów dla Gryffindoru!
- W takim razie teraz ja spróbuję – odezwał się Goyle.
- Dobra. No, to dalej!
Goyle podszedł do plujawki, łypnął złowrogo, ale zamiast chwycić ją za przednie nogi, chwycił za tylnie. Plujawka zaczęła się wiercić w jego rękach i rzygać ogniem, trafiając przy tym w Harry’ego, Seamusa, Parvati i Malfoya.
- Osmaliła mi szatę! – krzyknął Malfoy, ale Harry był pewien, że on i Goyle zaplanowali to wszystko.
- Noo... – mruknął zaniepokojony Hagrid – nie udało ci się, Goyle... Ale to mogło się zdarzyć każdemu. Tylko zawsze uważajcie, by chwytać za przednie, a nie za tylnie nogi.
- Ale posłucha... ee... panie profesorze, te stworzenia są niebezpieczne...
- Ale i miłe. Wystarczy na nie dobrze patrzeć – odrzekł Hagrid. – Ee... No dobrze, to teraz spróbujmy się z nimi zaprzyjaźnić. Musicie podejść do nich, popatrzyć na nie przyjaźnie i pogłaskać je.
- Co? – zawołali jednocześnie Harry, Ron i Dean.
- Pogłaskać je – odpowiedział dobitnie Hagrid, najwyraźniej zdziwiony, że ktoś nie ma ochoty na głaskanie plujawek. – Potem będziecie musieli je też pocałować... Ale to już na następnej lekcji – dodał, widząc miny Harry’ego i Rona.
Po skończonej lekcji poszli do zamku. Po drodze jednak zatrzymał ich Malfoy:
- Hej, szlamy, czytaliście proroka codziennego?
- Nie, a bo co? – spytała wyzywającym tonem Hermiona.
- To popatrzcie! – zawołał Malfoy, rzucając im gazetę. Harry podniósł ją i zaczął czytać na głos:

MROCZNY ZNAK PRZERAŻA

Kilkanaście dni temu, w okolicach Londynu, wystrzelono w powietrze Mroczny Znak – znak Sami-Wiecie-Kogo. Sprawców nie złapano – ale podejrzewa się, że zrobiła to więcej niż jedna osoba. Zrobiono to w bardzo bezludnym miejscu, więc świadków jest tylko kilku. Jednym z nich jest Tumbo Gashi, który opowiada: “Właśnie kładłem się do łóżka, gdy usłyszałem niewyraźne <<Morsmordre!>>. Wybiegłem z domu i ujrzałem ogromny, ale oddalony o wiele mil Mroczny Znak”.
Wielu podejrzewa, że związek to może mieć z Harrym Potterem, chłopcem, który kilka miesięcy temu cudem uszedł z życiem w spotkaniu z Sami-Wiecie-Kim. Być może sam Harry nie wie jeszcze o tym wydarzeniu, ale niektórzy są niemal pewni, że ma to związek z jego osobą. Harry’ego rozbolała w tym roku już blizna, która jest często źródłem jego słabych wyników w szkole. Sami-Wiecie-Kto znów planuje wic atak na młodego, głupiego, bezbronnego chłopca, nielubianego przez wielu uczniów. Artykuł napisał: Lucas Flint.

Harry dopiero teraz przypomniał sobie o Mrocznym Znaku.
- Wiedzieliście o tym? – spytała Hermiona przerażonym głosem.
- No – odrzekł Ron. – Zobaczyliśmy go tuż po tym, jak ktoś nas zaatakował. – Ron spojrzał na Harry’ego: - Myślisz, że to ma jakiś związek?
- Nie wiem... – odpowiedział Harry.
Poszli do zamku na lekcję eliksirów. Jak zwykle było fatalnie, ale na przerwie Harry powiedział Ronowi, że jest przecież zaproszony na trening Gryfonów.
- Żartujesz! – zawołał Ron.
- Nie, nie żartuję. Pani Hooch powiedziała, że obrońcą będziesz ty, Seamus albo Lee Jordan.
- Super!!! – wrzasnął Ron.
Z niecierpliwością wyczekiwali więc godziny siedemnastej. Poszli wtedy na boisko do quidditcha. Czekała tam już na nich pani Hooch z Seamusem, Alicją, Colinem, Natalią McDonald, Fredem i Georgem. Wszyscy – oprócz Colina, który spojrzał na Harry’ego z czcią – skrzywili się na ich widok.
- Dzień dobry – powiedziała pani Hooch. – Zanim zjawi się Jordan, wsiądźcie na miotły. Weasley, ty, tak jak McDonald i Creevey, masz Zmiataczkę nr 4.
- Do mnie – powiedział zdecydowanie Ron. Miotła wskoczyła mu do dłoni.
- I jeszcze jedno. Nowym kapitanem drużyny Gryfonów jest panna Spinnet!
Alicja Spinnet zaczerwieniła się jak burak – ale była zadowolona.
I wzbili się w powietrze. Ron musiał trochę korygować lot starej Zmiataczki, ale szło mu nieźle.
- Potter, zaraz wypuszczam znicza! – zawołała pani Hooch. – Wypuszczam kafla! McDonald, Spinnet, Creevey, strzelajcie do bramki, której bronią Weasley i Finningan!
Zaczęło się. Harry po kilkunastu sekundach dostrzegł znicza koło nogi Rona, więc zanurkował...
- Harry!
Harry obrócił się odruchowo – to był Colin.
- Ale ty wspaniale latasz, Harry! – zapiszczał. “Kretyn”, pomyślał Harry. Podleciał więc do niego i zaczął mu wymyślać:
- Przez ciebie nie złapałem znicza! Mógłbyś się trochę opanować!
- No dobrze, przepraszam, Harry...
-Potter! – zawołała pani Hooch. – Nie rozmawiaj z zawodnikami, tylko szukaj znicza! Nie jesteś gadającym, tylko szukającym!
Harry wzbił się więc ponownie do góry. Nagle...
ŁUUP.
Dostał tłuczkiem. Przyczyna była prosta – Fred i George, zamiast zajmować się oboma tłuczkami, zabawiali się w ten sposób, że odbijali między sobą jednego.
- Ej, wy, dwaj! – wrzasnął Harry, czując ból w ręce, w którą dostał. – Przez was właśnie dostałem!
- Sorry, Harry! – odkrzyknął Fred. Nagle Harry zauważył nad jego głową złoty błysk – to na pewno był znicz. Zanurkował i po kilku sekundach miał znicz.
- Znakomicie, Potter! – pochwaliła go pani Hooch.
Harry wypuścił znicz, po czym odczekał kilka minut, aby ten mógł umknąć na dobre. Przypatrywał się w tym czasie grze ścigających i obrońców. Ron grał naprawdę dobrze. Bronił sporo strzałów Colina i Natalii, którzy też radzili sobie całkim nieźle.
Potem wzniósł się do góry i zaczął wypatrywać znicza. Dostrzegł go dopiero po paru kolejnych minutach. Przeleciał przez pętlę po przeciwnej stronie boiska, łapiąc po drodze znicz.
- Dość, Potter! – krzyknęła pani Hooch. – Na dzisiaj ci wystarczy. Daj znicz.
Harry zleciał na dół i oddał znicz, a następnie poleciał do góry i z boku obserwował, jak radzi sobie Ron.
BANG!
Dostał czymś, ale ku jego zdziwieniu to nie był tłuczek – to był kafel.
- Przepraszam, Harry! – powiedział przerażonym tonem Colin. – Wyleciał mi z ręki... Nic ci nie jest?
BANG!
Tym razem oberwał Colin, ale już tłuczkiem.
- Auu! – krzyknął.
- Co wy tam robicie? – zawołał Ron.
BANG!
Ron spojrzał się na nich, a w tym czasie drugi tłuczek trafił go prosto w nos.
- Auuua! – wrzasnął. – Mam złamany nos!
Rzeczywiście, jego nos mocno krwawił. Wszyscy zlecieli na dół.
- Może wystarczy na dzisiaj... – powiedziała pani Hooch. – Faktycznie, złamany nos. Idź do skrzydła szpitalnego. A jak wy? – zwróciła się do Colina i Harry’ego.
- Nic mi nie jest – odparł Harry. – Z kafla nie boli tak mocno jak z tłuczka.
Przyleciał Seamus.
- Proszę pani, ja nie mam zamiaru by obrońcą. To zbyt niebezpieczne.
- Co, ty też dostałeś? – zdziwiła się pani Hooch.
- No, tak jakby. Tłuczek odbił się ode mnie, zanim uderzył w Rona.
Harry dopiero teraz dostrzegł, że Seamus ma sporą ranę na szyi.
- Niech lepiej pani Pomfrey to zobaczy – powiedziała pani Hooch. – Te tłuczki coś za bardzo się rozszalały... A ty – zwróciła się do Colina – lepiej uważaj, co robisz z kaflem.
- Dobrze, pani profesor.
- Pierwszy mecz w tym sezonie to Gryffindor kontra Ravenclav. Potem, wiosną, zagracie ze Slytherinem, a na końcu z Hufflepuffem. Obrońcą jest Weasley, a ścigającymi Spinnet, McDonald i Creevey. Do widzenia.
Harry poszedł od razu do skrzydła szpitalnego, by zobaczyć, co z Ronem.
- Cześć, Harry – powiedział Ron, gdy go zobaczył. – Czyli Seamus jest obrońcą?
- Nie. Zrezygnował, bo też dostał tłuczkiem. Uznał tę grę za “zbyt niebezpieczną”.
- Czyli ja jestem obrońcą? – zapytał z niedowierzaniem Ron.
- Tak.
- Wspaniale!!!
- Panie Weasley!
Weszła pani Pomfrey.
- Panie Weasley, proszę się tak nie wydzierać!
- Pierwszy mecz gramy z Krukonami. W listopadzie. No to do zobaczenia.
Gdy wszedł do swojego dormitorium, był bardzo wyczerpany. Nie poszedł nawet na kolację, bo od razu zasnął.

Gdy następnego dnia obudził się, zobaczył, że Ron już jest.
- Czemu nie byłeś na kolacji? – spytał go.
- Nie miałem już sił. Co dzisiaj mamy?
- Najpierw dwie godziny zielarstwa, potem Lockhart, a potem dwie godziny zaklęć.
Ron od jakiegoś czasu nie mówił “obrona przed czarną magią”, tylko “Lockhart”. Harry dobrze wiedział, z jakiego powodu. Ron nie lubił Lockharta bardziej niż on.
- Chodźmy już na śniadanie – powiedział Harry.
Po zjedzonym śniadaniu udali się do cieplarni na dwie lekcje zielarstwa. W zeszłym roku uczyli się obchodzić z okropnymi roślinami, zwanymi “czyrakobulwami”. Teraz profesor Sprout pokazała im ładne kwiaty, które wyglądały jednak bardzo podejrzanie.
- To są zielarskie wabiki – wyjaśniła im. – Ich nazwa pochodzi od tego, że wabią różne owady i mniejsze rośliny, a następnie spożywają je. Są jednak bardzo pożyteczne, bo można z nich zrobić wiele smacznych potraw. Roślina ta jest wykorzystywana często w szkolnej kuchni...
- I my to jemy? – skrzywił się Ron.
- Tak, panie Weasley. To między innymi dzięki tym roślinom macie tak dobre posiłki. Dzisiaj będziecie uczyli się z nimi obchodzić tak, by nie były dla was groźne. Załóżcie na wszelki wypadek te rękawice, gdyby coś się jednak stało.
Założyli więc rękawice. Ale gdy usiedli z Ronem i dwoma Puchonami przy jednej tacy, jeden z podejrzanych kwiatków wychylił się do przodu i... chapnął Justyna Finch-Fletchley w rękę.
- Co to jest? – wrzasnął Justyn.
- Ach, no tak, zapomniałam wam powiedzieć. Uważajcie na to. Właśnie w ten sposób łapią i jedzą swoje ofiary.
Przez resztę lekcji uczyli się, jak uniknąć ugryzienia przez zielarskie wabiki oraz jak je zrywać, by ich nie uszkodzić.
- W tym roku chyba nie będzie ucznia, któremu by coś się nie stało – mruknął Ron, gdy szli do zamku. – Najpierw te plujawki, teraz wabiki... Co jest na następnej lekcji?
Harry spojrzał na plan.
- Obrona przed czarną magią.
Na drugim śniadaniu nie pojawiła się Hermiona.
- Gdzie ona się podziała? – spytał Harry.
- Może próbuje wywołać w kuchni bunt skrzatów? – zaproponował Ron.
Jednak, gdy wyszli z Wielkiej Sali, od razu pojawiła się Hermiona.
- Czemu nie byłaś na drugim śniadaniu?
- Musiałam coś przyszykować. To jest mała... ee... ankieta, w której zapytam Gryfonów, Puchonów i Krukonów, co sądzą o nowych warunkach pracy skrzatów domowych.
- Znowu z tym zaczynasz? – żachnął się Ron, gdy wchodzili do klasy Lockharta.
Gdy usiedli w ławkach, Lockhart powiedział:
- W tym roku moim zadaniem jest nauczyć was, jak bronić się przed ciemnymi mocami. Będziemy więc przerabiać każdą moją książkę, jaką macie przy sobie. Zacznijmy dziś od pierwszej. Kto wie, jakiej?
- Obrona przed zaklęciem zapomnienia? – spytał Harry.
- Tak jest, Harry. Wyłóżcie zatem te książki na ławki. Zacznijmy od podstawowego pytania: jak brzmi zaklęcie zapomnienia? Proszę, panie Weasley.
- Oblivate – wypalił Ron.
- Obliviate, panie Weasley. Dobrze... Kiedyś, jak niektórzy wiedzą, sam często używałem tego zaklęcia. Ale teraz nauczę was, jak się przed nim bronić. Jest jedno przeciwzaklęcie, które poznacie na dzisiejszej lekcji. Czy może ktoś już wyczytał w moich książkach, jak ono brzmi?
Ręka Hermiony wystrzeliła w powietrze.
- Anrember, panie profesorze.
- Bardzo ładnie, pięć punktów dla Gryffindoru. Ale to nie wystarczy. Co to da, jeśli wypowiemy to zaklęcie za późno lub za wcześnie? To jest właśnie problem, który przez dwie następne lekcje będziemy omawiać. Dziś natomiast przeczytamy sobie fragment mojej książki o zaklęciu zapomnienia. Kto, może panna Patil?
Parvati otworzyła książkę i zaczęła czytać:
- Zaklęcie zapomnienia nie jest zaklęciem bardzo trudnym, ale niewyszkoleni czarodzieje mogą mieć z nim trudności. Jego skuteczność zależy od odpowiedniego ruchu różdżką oraz od tonu, z jakim wypowiemy to zaklęcie. Czarodzieje zwykle rzucają je tak, by nie spowodować kompletnego zaniku pamięci, ale by osoba zapomniała tylko dane wydarzenie...
- Dość, panno Patil. Nie mamy uczyć się, jak rzucać to zaklęcie, ale jak się przed nim bronić. Zapiszcie zatem to wszystko, co powiedziałem, i to, co przeczytała Parvati.
Przez całą lekcję notowali to, czego się nauczyli się o zaklęciu zapomnienia. Była to zdecydowanie najlepsza lekcja u Lockharta, na jakiej był Harry. Powiedział o tym Ronowi, gdy wychodzili z sali obrony przed czarną magią.
- Fakt, całkiem niezła lekcja – przyznał Ron. – Zobaczymy, co będzie na następnych.
Na obiedzie Hermiona praktycznie nic nie jadła, tylko pytała wszystkich, co sądzą o nowych warunkach pracy skrzatów. Ron też nie ruszył jedzenia.
- Czemu nie jesz? – spytał go Harry.
- Nie będę jadł niczego, w czym mogą być te przeklęte zielarskie wabiki! – zawołał Ron, waląc przy tym pięścią w stół tak mocno, że zupa Hermiony wylała się na obrus.
- Ron, uważaj! – syknęła Hermiona, przerywając opowiadanie Fredowi o nowych strojach skrzatów. – Vissour!
Obrus natychmiast się wyczyścił. Harry nie miał pojęcia, co Ronowi strzeliło do głowy. Przecież w tych potrawach nie czuć żadnych wabików...
Po obiedzie udali się na dwugodzinną lekcję zaklęć. Gdy weszli do klasy profesora Flitwicka, zobaczyli resztę klasy z mnóstwem fałszywych różdżek Freda i George’a.
- Dzień dobry – powitał ich Flitwick. – Nabyłem trochę tych fałszywych różdżek od panów Freda i George’a Weasley’ów. Dziś ćwiczymy zaklęcia prowokujące. Dobierzcie się w pary. Zasady są proste: osoba, która rzuca zaklęcie prowokujące, ma w dłoni swoją różdżkę, a osoba, którą ma to zaklęcie trafić, trzyma fałszywą. To dla waszego bezpieczeństwa... żeby nie było jakichś niebezpiecznych ataków.
Ron i Harry stanęli naprzeciwko siebie.
- Dobra – powiedział wyzywającym tonem Ron – ja zaczynam.
Harry wziął fałszywą różdżkę, a Ron zawołał:
- Aggre!
Harry’ego nagle ogarnęła wściekłość. Czemu Ron na niego krzyczy? Musi się na niego rzucić, może wtedy ten debil przestanie...
Skoczył na Rona i wrzasnął:
- Furnunculus!
Nic się oczywiście nie wydarzyło, ale Harry się uspokoił. Jego różdżka zamieniła się w burego kota, któremu właśnie odpadła łapa.
- Ładnie, panie Weasley! – zapiszczał profesor Flitwick. Harry dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że gapi się na nich cała klasa. – Pięć punktów dla Gryffidoru!
Cała klasa jednak wzruszyła tylko ramionami. W końcu pięć punktów, które zdobył Ron, nie mogło wynagrodzi tego, że wcześniej on i Harry stracili około sześćdziesięciu punktów.
- AUUU!
To właśnie Seamus dostał zaklęciem. Z tego dokładnie powodu, że Neville zapomniał wziąć fałszywą różdżkę i zaatakował, sprowokowany przez Seamusa, prawdziwą. Na dodatek chyba źle wymówił zaklęcie żabiego skrzeku, po którym cel tylko skrzeczał jak żaba. Efekt był taki, że Seamus nie mógł wydobyć z ust żadnego dźwięku, a jego twarz zrobiła się niebieska.
- Panie Longbottom! – zawołał profesor Flitwick. – Proszę uważać! Nic ci nie jest, Finningan?
Seamusowi oczywiście jednak coś się stało, bo tym razem z jego gardła wydobyło się ponure chrząknięcie.
- Proszę iść do pani Pomfrey, ona coś na to poradzi...
Po skończonej lekcji Harry zobaczył Malfoya, a niedaleko nich stała profesor McGonagall.
- Popatrz na to – powiedział do Rona, bo przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Podszedł do Malfoya i powiedział:
- Cześć Malfoy! Mogę cię o coś zapytać?
- Ach, to wielki, sławny Harry Potter prosi o pomoc Malfoya? Widać, że zaszkodziło ci towarzystwo tych szlam...
Harry zaciągnął Malfoya (o dziwo, nie było przy nim Crabbe’a i Goyle’a) jak najbliżej profesor McGonagall, po czym powiedział:
- Żartowałem! Nie mam ci nic do powiedzenia!
- To odczep się, Potter! Nie marnuj mojego czasu!
I odwrócił się. Harry wykorzystał ten moment. Wycelował w Malfoya różdżką i szepnął:
- Aggre.
Malfoy odwrócił się, oburzony, i krzyknął:
- Tym razem przesadziłeś, Potter!
McGonagall odwróciła się w ich stronę.
- Total corre!
Harry poczuł, że skóra mu wysycha, jest szorstka i twarda, ale po chwili stało się to, czego oczekiwał:
- MALFOY! CO TO MA ZNACZYĆ?
Malfoy odwrócił się, zmieszany, a profesor McGonagall zaczęła mu wymyślać:
- Co to miało być? Atak bez powodu na bezbronną osobę? Szlaban! Minus piętnaście punktów dla Ślizgonów! Nie, czegoś takiego jeszcze nie widziałam!
Ron i Harry śmiali się z tego aż do czasu, gdy doszli do portretu Grubej Damy.
- Hasło? – spytała.
- Zabawny dziwak.
Weszli do środka. Gdy jednak doszli do dormitorium, Harry pomyślał, że to jakiś koszmar.
Wszystko wokół jego łóżka było porozrzucane. Wyglądało na to, że podczas jego nieobecności ktoś tutaj czegoś szukał.
- Kto to mógł zrobić? – spytał przerażonym głosem Ron.
Harry podszedł i wszystko dokładnie przeszukał. Niczego nie brakowało.
- Chyba nic nie zginęło – odpowiedział z ulgą Harry.
Podczas kolacji ciągle o tym myślał. Nagle poczuł się tak, jakby go ktoś dotknął gorącymi widłami. Zaczął gorączkowo przeszukiwać myśli...
- Nie! – zawołał i wybiegł z Wielkiej Sali.
Przez całą drogę do portretu Grubej Damy prosił, żeby się mylił. Gdy doszedł do dormitorium, spojrzał natychmiast pod łóżko i padł z rozpaczy na ziemię. O tym właśnie zapomniał.
Zginęła Błyskawica.

PRZYGOTOWANIA DO SUMÓW

Nie mogło być gorzej. Ktoś ukradł mu najlepszą miotłę wyścigową na świecie.
Ron i Hermiona też byli wściekli i smutni. Co teraz będzie? Na czym zagra w quidditcha?
Reszta Gryfonów miała podzielone zdania. Większość uważała jednak, że zasłużył na to po utracie tych wszystkich punktów. Wielu jednak zamartwiało się, czy teraz Gryfoni będą w stanie zwyciężyć w quidditchu.
Tej nocy Harry już nie zasnął. Dręczyły go nieprzyjemne myśli.
Kto mógł mu ukraść miotłę? I w jakim celu? Natychmiast przyszła odpowiedź – Malfoy. Ale on w ogóle nie znał hasła do wieży Gryffindoru! Więc kto? Może Snape? On mógł znać hasło, ale chyba nie zrobiłby tego pod samym nosem Dumbledore’a...
Rano był całkiem niewyspany. Nawet nie zauważył, gdy Hedwiga wleciała przez okno, trzymając w dziobie list. Musiała go dziobnąć w ucho, by ją zauważył.
- Auuu! A, dzięki, Hedwigo...
To był list od Hagrida. Jego treść była następująca:

A może przyszedłbyś z Ronem i Hermioną na herbatkę, dziś o szesnastej? Muszę wam koniecznie coś pokazać. To bardzo ważne.
Hagrid

- Ja mogę iść – powiedziała Hermiona, a Ron też się zgodził. Gdy zeszli na śniadanie, zauważyli, że ktoś musiał już puścić w obieg informację o zaginięciu Błyskawicy.
- Jak tam, Potter? – spytał go drwiącym tonem Malfoy. – Ile chusteczek zmarnowałeś na swoją rozpacz po Błyskawicy?
- Zamknij się, Malfoy – syknął Ron.
Po śniadaniu wstała profesor McGonagall.
- Dziś możecie się wybrać do Hogsmeade. Pierwszy raz w tym roku. Przypominam także, iż mogą tam się wybrać uczniowie tylko z trzecich i wyższych klas.
Gdy wszyscy się rozeszli, profesor McGonagall podeszła do Harry’ego.
- Słyszałam, że zginęła ci miotła, Potter...
- Tak, pani profesor.
- I podobno nie masz pojęcia, kto to mógł być?
- Nie.
- Hmm... Jak myślisz, czy to mógł być ktoś z Gryffindoru?
Harry zastanowił się, ale żaden Gryfon nie przyszedł mu na myśl. Przecież nikt by tego nie zrobił... wszyscy Gryfoni pragną zwycięstwa w quidditchu.
- Nie sądzę – odpowiedział. – Myślę, że mógł być ktoś ze... Slytherinu.
- Jak to? – zawołała zdziwiona profesor McGonagall. – Przecież Ślizgoni nie znają hasła...
- Też się nad tym zastanawialiśmy...
- No nie wiem, Potter. Ale lepiej donoś mi o wszystkim, co wyda ci się podejrzane.
Gdy poszli do Hogsmeade, Harry zauważył, że niemal wszyscy Gryfoni rozmawiają o kradzieży jego miotły. Niektórzy przedstawiali szalone wersje, np. że Harry sam schował miotłę, aby wyłudzić od szkoły Zabójczą Strzałkę 999.
- Szurnęło ich – powiedział Ron. – Zrobią wszystko, by tylko ciebie poniżyć.
- A może pójdziemy do Trzech Mioteł i napijemy się kremowego piwa? – zaproponowała Hermiona.
Poszli więc do Trzech Mioteł. Tam zauważyli tego mężczyznę, którego Harry widział w skrzydle szpitalnym. Rozmawiał z... Tumbo Gashim.
- Naprawdę, sądzę – mówił mężczyzna – że powinien pan zacząć prenumerować “Proroka Codziennego”. Piszę tam takie ciekawe artykuły...
Harry wypuścił z rąk kufel, który dopiero przed chwilą dała mu madame Rosmerta. Kremowe piwo popłynęło po stoliku i dalej na podłogę.
- Harry, co ty robisz? – syknęli jednocześnie Ron i Hermiona.
Harry nie zwracał na nich jednak uwagi. Przysłuchiwał się dalej rozmowie, którą toczyli pan Gashi i ów podejrzany mężczyzna.
- Na przykład... ten niedawno, o Harrym Potterze i Mrocznym Znaku... Wielu ludziom w Anglii bardzo się spodobał.
Harry zrozumiał. To był Lucas Flint, prawdopodobnie ojciec Marcusa Flinta, wstrętnego Ślizgona, który był kapitanem drużyny Ślizgonów w quidditchu, ale już dwa lata temu skończył naukę w Hogwarcie. To właśnie Lucas Flint napisał o nim niedawno jako o “głupim, bezbronnym chłopcu”.
- Widzicie tego faceta? – spytał Rona i Hermionę. – To właśnie Lucas Flint!
Zaczęli się przysłuchiwać ich rozmowie.
- Nie, Lucasie, nie mam na to ochoty. Zresztą, nie przyszliśmy tutaj, by gadać o twoich artykułach. Słuchaj, nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy z tą Błyskawicą, jeśli Harry Potter zacznie o tym trąbić, zaczną się uważnie przyglądać wszystkim dziwnym rzeczom...
- Nie gadaj o tym! – syknął Flint. – Jeszcze tutaj ktoś nas usłyszy! Wyjdźmy!
- Harry – szepnęła Hermiona – musimy iść za nimi! Oni coś knują!
Po cichu wyszli z gospody za Gashim i Flintem. Obaj zmierzali w dziwnym kierunku.
- Gdzie ich ciągnie? – spytał Ron.
Za chwilę poznał odpowiedź. Gashi i Flint stanęli pod sklepem z szyldem:
“Czarna Magia – wstęp dla uczniów surowo wzbroniony”.
- Harry! – szepnął Ron. – Chodźcie tutaj...
Ukryli się w gęstych krzakach i przeszli za nimi do miejsca, gdzie mogli swobodnie słuchać rozmowy dwóch podejrzanych panów.
- Dobra, Tumbo, dobrze wiem, że było to ryzykowne, ale to przecież część naszego planu... Musieliśmy to zrobić, w końcu bez tego Sam-Wiesz-Co nie będzie mogło mieć miejsca...
- Dobrze wiesz, Lucasie, że mogliśmy to zrobić w inny sposób. Teraz wszyscy zwrócą uwagę na Harry’ego Pottera. A nam to przeszkodzi.
Nagle Ron poruszył się gwałtownie.
- Ktoś tu jest! – powiedział Flint.
- Nawiewamy – szepnął Gashi.
I obaj pobiegli w stronę wioski.
- Co to wszystko ma znaczyć? – spytał Ron.

- Mówię wam, on miał na myśli Sami-Wiecie-Kogo! – krzyczał podniecony Ron w pokoju wspólnym, gdy już wrócili z Hogsmeade.
- Nie sądzę – odrzekł Harry. – Ale zgadzam się, to któryś z nich ukradł Błyskawicę...
- To pójdź do Gashiego i powiedz, że się o tym dowiedziałeś, a on odda ci Błyskawicę.
- Zgłupiałaś? – zawołał Ron. – Przecież jak zobaczy, że Harry się o tym dowiedział, zabije go!
- Ron, nie przesadzaj! – syknęła Hermiona. – Może to jakiś żart?
- Przecież mówili o jakimś Sam-Wiesz-Czym. Może Ron ma rację, może Voldemort znów chce mnie zabić...
- Nie wymawiaj tego imienia! – zawołał Ron.
- Ej, przecież mieliśmy być u Hagrida! – przypomniał Harry.
Pobiegli do chatki Hagrida. Zapukali do drzwi.
- No, a już ja myślałem, że nie przyjdziecie! – zawołał Hagrid. – Chodźcie do środka, muszę wam coś pokazać.
Gdy weszli do chatki Hagrida, natychmiast rzuciło się na nich z dziesięć nietoperzy. Jeden ugryzł Harry’ego w ramię.
- Auuu!
- Śliczne, prawda? – spytał uradowany Hagrid.
- Co to ma być, Hagridzie? – zapytał Ron, odpędzając nietoperze.
- Wampirki, a co – Hagrid zprawiał wrażenie zdziwionego tym, że ktoś mógł nie rozpoznać tych wampirków. – Żywią się głównie młodą krwią, dlatego się tak na was rzuciły...
- I pogryzły – dodał Harry, patrząc na ranę po ukąszeniu wampirka.
- Nic ci nie będzie, Harry, to znika po paru dniach. Na razie są jeszcze małe, ich ukąszenia nie są groźne...
- Ale bolesne.
- No dobra, Harry, nie przesadzaj. Wiecie, to wam nie będzie grozić, gdy już nauczymy się z nimi obchodzić...
- Jak to? – spytała Hermiona.
- No... przecież będziemy się o nich uczyć na moich lekcjach, nie?
- Co takiego? – spytał Harry, zanim zdołał ugryźć się w język. – Ee... to świetnie, Hagridzie – dodał, widząc spojrzenie Hermiony.
- I to nam chciałeś pokazać? – zapytał Ron.
- No, myślałem, że wam się spodobają – burknął Hagrid. – A wy też chyba chcecie mi o czymś powiedzieć?
Harry, Ron i Hermiona wymienili spojrzenia.
- No... dzisiaj w Hogsmeade – zaczął Harry – widzieliśmy bardzo dziwną scenkę.
- I podejrzaną – dorzucił Ron.
- Jaką?
- Wiesz już o tym, że Harry’emu ktoś ukradł Błyskawicę?
- Naprawdę – zdumiał się Hagrid. – Nie, nie słyszałem o tym. Kiedy to się stało?
- Wczoraj wieczorem – odparł Harry. – Gdy weszliśmy z Ronem do naszego dormitorium, wszystko przy moim łóżku było porozrzucane i pomieszane, a potem zauważyłem, że nie ma Błyskawicy.
Hagrid był naprawdę przerażony.
- Nie wiesz, kto to mógł zrobić?
- I właśnie o tym chcieliśmy ci opowiedzieć. Dzisiaj byliśmy w Hogsmeade.
- Słyszałem.
- I jak poszliśmy do Trzech Mioteł na piwo, to zobaczyliśmy pana Tumbo Gashiego i tego reportera “Proroka Codziennego”, Lucasa Flinta.
Hagrid był bardzo zdziwiony.
- Skąd znacie Tumbo?
- A ty go też znasz? – zapytał Harry.
- No tak. To mój stary kumpel, chociaż kiedyś należał do wiochmenów, których nie cierpię.
- Należał do kogo?
- Nie wiecie, kto to są wiochmeni? – prychnęła Hermiona. – W wielu książkach o nich piszą.
- Jak jesteś taka mądra, to w takim razie kto to są ci wiochmeni?
- To czarodzieje, mieszkający w angielskich wioskach, między innymi w Hogsmeade – zaczęła swój wykład Hermiona, wyraźnie zadowolona z tego, że może się przed nimi popisać wiedzą. – Kiedyś żyli sobie normalnie, ale nagle się zbuntowali. Uznali, że powinni mieć lepsze warunki, że powinni dostawać większe wynagrodzenie. To było za czasów ministra Magnusa Timessa, ale to nie on wywołał ten cały bunt. Winny, przynajmniej według mnie, był szef Departamentu Ochrony Czarodziejskich Wiosek. Stwierdził, że wszystkie pieniądze z tego departamentu nie mogą iść na zarobki dla, jak to powiedział, “wieśniaków”, ale na inne cele. No i zaczęło się. Doszło do strzasznej obniżki pensji wszystkich wiejskich czarodziejów.
- Działo się to bardzo dawno temu. W książkach piszą, że na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Nie wiadomo w którym roku. Nie zachowało się też nazwisko tego szefa, który tak obniżył te pensje. Ale trwało to bardzo długo. W końcu takich ludzi zaczęto nazywać wiochmenami. Ta nazwa się zmieniała. Na początku to byli “wiochpeople”, ale stwierdzono, że lepiej będzie “wiochmeni”, bo to lepiej brzmi. To nie były dobre czasy. Wiochmeni nie pracowali, brakowało żywności. Na dodatek była cała afera w Ministerstwie Magii. Szefów Departamentu Ochrony Czarodziejskich Wiosek zmieniano jak rękawiczki. Nikt jednak nie potrafił tego jakoś uporządkować. Trwało to całe lata. Skończyło się dopiero, gdy pojawił się Sami-Wiecie-Kto. Wtedy wiochmeni mieli za dużo strachu przed nim, by zajmować się swoimi pensjami. Przedtem jednak powstało wiele stowarzyszeń wiochmenów, a najbardziej popularne nazywało się Wiochmen’s Club. Na drzwi domu naklejali naklejki z napisami “Wiochmen’s House”, “Tu znajdziesz Wiochmenów” czy “Wiochmeni – zwolennicy Ministerstwa niech trzymają się daleko od nas”.
- Gdy przyszły te czarne czasy Sami-Wiecie-Kogo, wiochmeni całkowicie zapomnieli o buncie. Chodziło im tylko o to, żeby ujść z życiem. O to wtedy chyba chodziło zresztą każdemu. Gdy Sami-Wiecie-Kto odszedł, pokonany przez Harry’ego, prawie nikt już o buncie nie pamiętał. Wielu zdało sobie sprawę z tego, że do czasów Sami-Wiecie-Kogo żyło im się całkiem nieźle, nawet z tak niskimi pensjami. Wielu przyjaźni się dzisiaj z czarodziejami, którzy wtedy dawali im takie pensje. Zapomnieli o dawnych urazach.
- Hermiono – powiedział zdumiony Ron – gdzie ty to wszystko wyniuchałaś?
- Wystarczy czytać książki – odparła Hermiona. – To wszystko było w dwóch książkach: Historia wioski Hogsmeade oraz Wioski w Anglii – historia.
- Jesteś najmądrzejszą młodą czarownicą, jaką spotkałem – powiedział z uśmiechem Hagrid.
- Więc Tumbo Gashi był wiochmenem? – spytał Harry.
- Tak. Nawet dzisiaj to wspomina. Opowiedział mi też sporą część z tego, co przed chwilą mówiła Hermiona. No więc spotkaliście Gashiego i tego... no, jak mu tam... Glinta, i co dalej?
- Flinta – poprawił Harry. – I zaczęliśmy się przysłuchiwać. Gashi coś mówił o tym, że mogli to zrobić w inny sposób, a teraz, gdy Harry Potter zobaczy, że nie ma Błyskawicy, zaraz o tym rozpowie i zwróci na siebie uwagę. Potem Flint powiedział, żeby Gashi nie mówił o tym tak głośno, bo jeszcze ktoś to usłyszy. Więc wyszli, a my za nimi. No i stanęli przed sklepem, gdzie sprzedawali coś o czarnej magii. I zaczęliśmy się przysłuchiwać. Flint mówił, że “bez tego Sam-Wiesz-Co nie może mieć miejsca”. Natomiast Gashi mówił, że niepotrzebnie od razu kradli Błyskawicę, że można to było zrobić w inny sposób. Ale skapnęli się, że ktoś ich podsłuchuje, więc zwiali.
Hagridowi szczęka opadła.
- Ale Tumbo nie mógł ukraść Harry’emu Błyskawicy! Nie przyśniło się wam to, co?
- Hagridzie, zrozum! – zawołała nicierpliwie Hermiona. – Przecież to nie może być zbieg okoliczności!
- Hagridzie, posłuchaj – powiedział spokojbnie Ron. – Czy to nie dziwne? Najpierw Harry’emu ginie miotła. Potem widzimy, że Gashi rozmawia z podejrzanym typkiem, jakim niewątpliwie jest Flint, bo w końcu to ojciec tego okropnego Ślizgona, który już skończył szkołę. Następnie Flint i Gashi rozmawiają o kradzieży Błyskawicy, której sami dokonali!
- Hmmm... pomyślał Hagrid. – Może macie rację. No dobra, pogadam z Tumbo, zapytam go o to.
- Nie! – krzyknął Harry. – Nie rób tego. Jeśli zobaczą, że się o tym dowiedzieliśmy, zmienią plany i nie będziemy mogli ich poznać! A teraz możemy ich obserwować, kto wie, może sami się wygadają?
- Dobra, Harry, nic nie będę im mówił. Ale to jednak niesamowite. Tumbo Gashi ukradł Harry’emu Błyskawicę? Niech skonam...

Przez parę następnych tygodni zapomnieli o tym wydarzeniu, bo lekcje stały się bardzo, bardzo trudne.
Lekcje obrony przed czarną magią byłyby bardzo przyjemne, gdyby nie to, że Lockhart przy każdej możliwej okazji opowiadał o swojej sławie i o swoich wielkich dokonaniach. Przerabiali książkę po książce i było to bardzo fajne, ale w końcu doszło do dość niemiłego incydentu.
Gdy zaczęli przerabiać książkę pod tytułem “Obrona przed hipogryfami”, Lockhart wpadł na pomysł, by do klasy przyprowadzić hipogryfy. Oczywiście wszyscy uznali to za dobry żart, gdy to powiedział, ale na nastepnej lekcji wszystkim opadły szczęki.
Oto gdy weszli do klasy Lockharta, zobaczyli trzy dorodne, wspaniałe hipogryfy.
- Oto i stworzenia, przed którymi nauczymy się dzisiaj bronić – powiedział uradowany Gilderoy. – Zapewne na lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami uczyliście się z nimi obchodzić. Zacznijmy jednak od podstaw. Jak należy się zachować, by hipogryf nas nie zaatakował?
Ręce Hermiony i Harry’ego wystrzeliły w górę.
- Tak, Harry?
- Ee... Należy się ukłonić...
- I nie mrugać – dokończyła za niego Hermiona.
- Bardzo ładnie! – zawołał Lockhart. – Pięć punktów dla Gryffindoru! No dobrze. Ale to i tak nie wystarczy. Trzeba jeszcze czekać, aż hipogryf się odkłoni. Jeśli to zrobi, to wszystko jest w porządku. Ale jeśli będzie inaczej, to... co zrobić?
Zamrugał oczyma, widząc las rąk w górze. Nagle hipogryf, który stał najbliżej, warknął raz i drugi.
- Co się dzieje? – mruknął do niego niespokojnie Lockhart. – Co się dzieje?
I nagle hipogryf rzucił się na niego. Prawie cała klasa wpadła w panikę. Lockhart miał bardzo poszarpaną szat, a w niektórych miejscach widać było spore rany.
- Kurczę blade! – krzyknął. – No trudno, te trzy się nie nadają... widzieliście, zaatakowały znienacka, chociaż nic nie zrobiłem...
- Mrugnął pan – powiedział głośno Ron.
- No... tak, być może. Wiecie co, może skończymy z praktyką na dzisiaj... Zapiszcie zatem to, czego nie wolno robić przy hipogryfach.
Przez resztę lekcji opisywali hipogryfy, ich cechy charakteru, dziwne zachowania oraz sposoby obrony przed nimi. Oczywiście Lockhart nie zapomniał o przeczytanie im na głos kilku stron ze swojej książki. Zapisali więc także jego wyczyny z hipogryfami. Lekcja nie była więc zbyt udana.
- I to jest właśnie prawdziwy Lockhart – powiedział Ron, gdy wychodzili z klasy. – Nie umie nad niczym zapanować. Pamiętacie, jak przyniósł do klasy chochliki kornwalijskie? A potem przed nimi zwiewał, bo wyrzuciły mu różdżk przez okno. Naprawdę, on jest głupszy od Neville’a.
- No, ale do tej pory jego lekcje były niezłe – odparła Hermiona.
Nie oszczędzali ich także nauczyciele innych przedmiotów. Najtrudniejsze były lekcje transmutacji. Na jednej z nich profesor McGonagall rozdała im małe książeczki pod tytułem “Sumy – jak zdobyć najwięcej”.
- Teraz przeżywacie najważniejszy okres nauki w Hogwarcie! – oświadczyła. – Będziecie zdobywać Standardowe Umiejętności Magiczne, a ktoś, kto ich nie posiada, jest praktycznie charłakiem. Te broszurki pomogą wam przygotować się do, jak wy to mówicie, sumów. Zapoznajcie się więc dobrze z nimi, bo to na pewno okaże się przdatne. Pamiętajcie jednak, że nie to nie wystarczy wam do zdobycia sporej ilości sumów. Musicie uważać na lekcjach, i słuchać co się do was mówi. No właśnie, mamy jeden przykład. Potter, ja chyba coś mówiłam.
Harry właśnie siedział, zamyślony, w swojej ławce. Myślał nad treścią listu, ktry powinien napisać w końcu do Syriusza. Już od dawna się do tego zabierał, bo przecież Syriusz powinien się dowiedzieć o kradzieży Błyskawicy.
- Przepraszam, pani profesor.
Na historii magii profesor Binns opowiedział im o sumach. Tym razem wszyscy słuchali go jednak z zaciekawieniem, co do tej pory zdarzyło się tylko raz – gdy w drugiej klasie opowiadał im o Komnacie Tajemnic.
- Standardowe Umiejętności Magiczne uczniowie zdobywali już bardzo dawno, bo zaczęło się to w latach sześćdziesiątych osiemnastego wieku. Ówczesny dyrektor szkoły, Tim Harvey, zdecydował, że musi być jakaś granica, po której przekroczeniu uczniowie mogą mieć pewność, iż są już dobrymi czarodziejami. Standardowe Umiejętności Magiczne to umiejętności, które każdy czarodziej powinien posiadać. Niektórzy uważają nawet, że sumy są ważniejsze od Okropnie Wyczerpujących Testów Magicznych, czyli potocznie owutemów. O owutemach jednak innym razem. Sumy różnią się od zwykłych egzaminów, które do tej pory zdawaliście pod koniec roku tym, że na wszystkich przedmiotach macie zarówno zadania pisemne, jak i praktyczne. Musicie więc znać tutaj teorię, a także umieć wykorzystać ją w praktyce. Do dzisiaj żaden uczeń nie zdobył maksymalnej liczby sumów. Najbliżej tego byli: w 1846 roku Andrew Johnson, który zdobył dziewięćdziesiąt sześć procent maksymalnej liczby punktów, w 1899 Marianna Houston, dziewięćdziesiąt cztery procent, w 1934 Elizabeth Nouman dziewięćdziesiąt siedem procent, a w 1981 Alice Omman dziewięćdziesiąt dwa procent.
- Wielu uczniów nie przeszło przez sumy. Najsłabszy wynik do tej pory posiada George Dowme, który w 1913 roku zdobył zaledwie trzy procent maksymalnej liczby punktów. Według obliczeń wynika, iż uczniowie najwięcej punktów tracili na zadaniach z transmutacji oraz historii magii, co bardzo mnie smuci. Mam jednak nadzieję, że wy tyle się mnie nasłuchaliście, iż nie zawiedziecie mnie i wszyscy zdacie egzamin z historii magii.
- Minimum, które pozwala przejść przez sumy, to pięćdziesiąt procent.
Neville zrobił się blady na twarzy i jęknął.
- Dotychczas siedemdziesiąt osiem procent uczniów przeszło przez sumy. W tym roku myślę, że nie powinno to wam sprawić większych problemów.
Neville był już zielony na twarzy i taki pozostał do końca lekcji.
- Mówię wam – żalił się płaczliwym głosem – ja nie przejdę! Snape już zrobi mnie w balona!
- Neville, nie mów tak! – zawołał Harry. – Wszyscy chcemy, żebyś przeszedł...
- Snape nie! – krzyknął Neville.
- Ach, Neville, nie przejmuj się Snapem! To stary głupiec! – wtrąciła się Hermiona.
- Dzięki, ale on już mnie załatwi – odparł trochę spokojniejszym głosem Neville. – No trudno, postaram się.
Pozostali nauczyciele byli trochę bardziej pobłażliwi. Profesor Flitwick uczył ich na każdej lekcji pojedynczych, pożytecznych zaklęć. Nie był jednak zadowolony z tego, że Harry rzucił zaklęcie prowokujące na Malfoya. W tym roku Harry’emu lekcje zaklęć sprawiały sporą przyjemność, bo były dla niego bardzo łatwe, a i czasem Neville potrafił się szybko uporać z zadaniem, co jak na niego było niesłychanym wydarzeniem.
Na lekcjach zielarstwa nadal hodowali zielarskie wabiki, ale było to już łatwiejsze niż na początku, bo wiedzieli, czym te wabiki się żywią oraz jak uniknąć ugryzienia. Profesor Trelawney jakoś przestała tak często przepowiadać Harry’emu śmierć. Teraz uczyli się wróżyć ze swoich włosów (pani Trelawney poinformowała jednak dla odmiany Harry’ego, że będzie miał najwięcej problemów zdrowotnych z całej klasy). Na astronomii profesor Sinistra kazała im pokazywać na niebie dane gwiazdy, planety, komety itd.
Harry’emu najbardziej brakowało quidditcha, ale cieszył się na myśl, że już za tydzień treningi się rozpoczną. Quidditch był grą dość niebezpieczną, ale nieporównywalnie groźniejsze były lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami. Plujawki wyrządzały szkody prawie na każdej lekcji, rzygając ogniem na wszystkie strony. Harry zastanawiał się, co jest bardziej groźne dla otoczenia: plujawki czy wampirki. Hagrid zapowiadał opiekę nad wampirkami na drugi semestr, tak więc Harry wiedział, że już niedługo znajdzie odpowiedź na swoje pytanie.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Piotrek
post 16.10.2004 13:45
Post #8 

Kandydat na Maga


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 84
Dołączył: 31.08.2004
Skąd: Kraśnik

Płeć: Mężczyzna



Dzisiaj kolejne rozdziały, z tego jeden, którego nie można przeczytać na stronie. Miłego czytania!

ARMATY, STRZELCY, MISTRZOWIE

W następnym tygodniu zaczęły się treningi quidditcha. Nowa drużyna całkiem dobrze się rozumiała, ale kłopot był w tym, że Colin, gdy tylko zobaczył Harry’ego goniącego znicza, zazwyczaj natychmiast zapominał o kaflu i gapił się na szukającego Gryffindoru. Harry starał się więc omijać go w grze, bo bał się o to, by taki żałosny incydent nie przydarzył się podczas meczu.
W wonym czasie studiowali z Ronem książeczki, które dostali od McGonagall. Hermiona twierdziła wprawdzie, że nie ma w nich nic ciekawego, ale Harry i Ron chcieli się przygotować na różne niemiłe niespodzianki, na przykład na eliksirach.
- Tu coś jest, posłuchaj... “Dużą rolę w zdobywaniu sumów na eliksirach odgrywa staranne przycinanie i odważanie składników”...
- O, to też może się przydać: “Na eliksirach nie zajmuj się niczym poza swoim kociołkiem oraz składnikami”...
Pewnego dnia w sali wejściowej zobaczyli wielką kartkę z napisem:

MISTRZOSTWA PIĘCIU TEAMÓW

Jutro o północy odbędzie się powitanie wszystkich pięciu zespołów, biorących udział w Mistrzostwach Pięciu Teamów. Wszyscy uczniowie szóstych i siódmych klas zbierają się w Wieży Południowej, piątych i czwartych w Wieży Zachodniej, drugiej, pierwszej i trzeciej – w Wieży Północnej. Szóste i siódme klasy powitają zespoły Strzelców Birmingham oraz Mistrzów Londyn, czwarte i piąte powitają Armaty Chudley i Rakiety Leicester, a pierwsze, drugie i trzecie Zdobywców Manchester. Strzelcy, Armaty i Zdobywcy powinni pojawić się o godzinie piętnaście po dwunastej, a Rakiety i Mistrzowie piętnaście minut później. Oto plan rozgrywek szkolnych oraz Mistrzostw Pięciu Teamów:

1 listopada Strzelcy – Zdobywcy Gryffindor – Ravenclav
2 listopada Armaty – Rakiety Slytherin – Hufflepuff
1 grudnia Strzelcy – Rakiety oraz Armaty – Mistrzowie
2 grudnia Armaty – Zdobywcy oraz Rakiety – Mistrzowie
1 lutego Strzelcy – Armaty oraz Mistrzowie – Zdobywcy
2 lutego Mistrzowie – Strzelcy oraz Rakiety – Zdobywcy
1 marca Gryffindor – Slytherin
2 marca Ravenclav – Hufflepuff
1 maja Półfinał 1 (pierwsza drużyna w grupie z czwartą)
2 maja Półfinał 2 (druga drużyna w grupie z trzecią)
1 czerwca Finał i mecz o trzecie miejsce
2 czerwca Hufflepuff – Gryffindor oraz Slytherin – Ravenclav

- Powitamy Armaty! – ryknął z radością Ron.
- Super – ucieszył się Harry.
- Co się stało, Weasley?
Przyszedł Malfoy z Crabbem i Goylem.
- Zobaczmy... – powiedział złośliwie i zaczął czytać tekst. – Aha! Wszystko jasne... Piszą, że czekamy w Wieży Północnej, tak? Zapewne bardzo się cieszysz, Weasley, przecież jednym z twoich marzeń jest dom o takich rozmiarach... Nadal macie tylko jeden pokój w swoim szałasie?
- Zamknij się, Malfoy – warknął Harry, powstrzymując Rona.
- Co, Potter, widzę, że znów chodzisz ze swoją dziewczyną? Pogodziliście się?
Ron w końcu wyrwał się Harry’emu i z wyciągniętą różdżką wrzasnął:
- Hottius!
Niestety, zrobił to zbyt gwałtownie i nie trafił w Malfoya. Co gorsza, jego zaklęcie ugodziło w Snape’a, który akurat przechodził koło nich. Snape zawył z bólu, a jego skóra była jakby poparzona – Ron trafił go zaklęciem poparzenia.
- Weasley! Co to miało znaczyć? Atak na korytarzu, tak? Na dodatek ten atak na nauczyciela...
- Malfoy obrażał nas, panie profesorze...
- I CO Z TEGO? Chyba jest zakaz pojedynków na korytarzach, prawda? No cóż, Gryffindor traci trzydzieści punktów.
- Ale ja w pana nie celowałem, panie profesorze... ja celowałem w Malfoya!
- Hmmm... – mruknął Snape ze swoim jadowitym uśmieszkiem. – Widzę, że nie najlepiej umiesz trzymać różdżkę. Muszę poinformować profesora Flitwicka, jak bardzo jesteś opóźniony w rzucaniu zaklęć...
I odszedł. Malfoy skręcał się ze śmiechu.
- I co cię tak śmieszy? – spytała chłodno Hermiona. – Aha, już rozumiem, śmiejesz się z samego siebie? Z własnej głupoty?
Malfoy aż zaniemówił na te bezczelne słowa Hermiony.
- Powtórz to, Granger.
- Wszyscy Ślizgoni, a zwłaszcza Draco Malfoy, nie potrafią się śmiać z niczego innego, niż z własnej głupoty.
To się stało w jednej chwili. Malfoy ze straszliwym wrzaskiem, w którym było pełno przerażenia, wściekłości, triumfu i rządzy mordu, rzucił się na Hermionę. Oboje upadli, a Malfoy, mając najwyraźniej napad wściekłości, zaczął drapać ją po twarzy.
Ron i Harry jednocześnie wpadli na ten sam pomysł – obaj podeszli do Malfoya i każdy z nich zadał mu po jednym, mocnym kopniaku.
- Auu!
Malfoy wyciągnął różdżkę – to samo zrobili Ron i Harry. Wszyscy troje już podnosili różdżki, już wrzasnęli zaklęcia...
- IMPEDIMENTO!
Wszystkie cztery zaklęcia połączyły się, a ponieważ było wśród nich zaklęcie spowalniejące atak, wszyscy troje widzieli dokładnie, jak cztery czary łączą się i wybuch odrzuca ich do tyłu.
Harry natychmiast spojrzał do tyłu, patrząc, kto rzucił Impedimento. To był profesor Lockhart.
- Nic nikomu się nie stało?
- Nie, wszystko w porządku – powiedział Harry, ale nie było to do końca zgodne z prawdą. Spojrzał na swoją szatę – była purpurowa. Malfoy leżał w białej szacie, a Ron miał szatę koloru błękitnego.
- Hmm... – mruknął Lockhart. – Dziwne. Bardzo dziwny efekt. Kto użył jakiego zaklęcia?
- Ja rzuciłem furnunculusa – powiedział Harry.
- A ja zabójczą iskrę – burknął obrażonym tonem Malfoy.
- A ja Hottiusa – mruknął Ron.
- Hmm... A ja dorzuciłem Impedimento. Jestem ciekaw, czy profesor Flitwick już co o tym słyszał.
- A co z moją szatą? – zapytał Malfoy.
- Nie znam żadnego sposobu... – rzekł zaniepokojony Lockhart. – Pójdźcie do profesor McGonagall, ona uczy transmutacji i powinna wiedzieć, jak zmienić kolor szaty.
- Widzisz, co zrobiłeś, Potter? – spytał Malfoy, gdy szli do gabinetu profesor McGonagall.
- A kto zaczął?
- A kto pierwszy rzucił zaklęcie? – zapytał znowu Malfoy.
- Zamknijcie się, chyba nie chcecie kolejnych kłopotów – warknęła Hermiona.
- Idźcie, chłopaki – powiedział Malfoy do Crabbe’a i Goyle’a. – Jeszcze McGonagall pomyśli, że wy też braliście udział w tym pojedynku.
- Dzień dobry, pani profesor! – zawołała Hermiona, gdy weszli do gabinetu profesor McGonagall.
- Dzień dobry, panno Gran... Co to za szaty?
- Ee – wymamrotał Harry – no widzi pani... bo ja, Ron i Malfoy zaatakowaliśmy się...
- Prędzej oni mnie – mruknął Malfoy.
- ...i rzuciliśmy jednocześnie trzy zaklęcia, a Lock... profesor Lockhart dorzucił jeszcze Impedimento... no i stało się TO.
To mówiąc pokazał swoją szatę, która nagle zmieniła kolor na zielony. Szata Malfoya zrobiła się różowa, a Rona – żółta.
- Pojedynkowaliście się na korytarzu? – spytała profesor McGonagall. – No cóż, to jest zabronione i dobrze o tym wiecie... Gryffindor za was dwóch traci dziesięć punktów, a Slytherin pięć. Aha, zaraz coś z tym zrobię – dodała, widząc minę Malfoya. Machneła różdżką i już po chwili ich szaty odzyskały normalny, czarny kolor.
- I proszę mi się więcej nie pojedynkować na korytarzach. W przeciwnym razie stracicie po dwadzieścia punktów.
- Dobrze, pani profesor.
Po czym wrócili do pokoju wspólnego. Harry i Ron natychmiast złapali książeczki o sumach. Czytali aż do wieczora.

Następnego dnia w Wielkiej Sali było słychać podniecone głosy przy każdym stole.
- Jak myślicie, czym przyjadą? – pytał wszystkich podekscytowany Lee Jordan.
- Pewnie na miotłach – odparł Harry. – Przecież przylecą do wież, prawda?
- Nie... – powiedział Ron. – Myślę, że wymyślą coś bardziej oryginalnego. Może będą się teleportować?
- Ron, na terenie Hogwartu nie można się teleportować! – syknęła Hermiona. – Mógłbyś się zebrać i przeczytać wreszcie Historię Hogwartu!
- Ani mi to w głowie – mruknął Ron.
- Mi też – rzekł szybko Harry, widząc spojrzenie Hermiony.

Przez cały dzień nikt prawie (oprócz Hermiony) nie myślał w ogóle o nauce. Była to okazja dla Snape’a, który złapał na swojej lekcji na rozmowie o Mistrzostwach Pięciu Teamów Harry’ego i Rona i ukarał za to Gryffindor utratą dwudziestu punktów. Gdy Hermiona zwróciła mu uwagę na Malfoya, który gadał tak głośno, że słychać by go było za drzwiami, Snape zrobił się jeszcze bardziej nieprzyjemny.
- Czy możesz, Granger, przymknąć wreszcie ten swój głupi, niewyparzony dziób? – spytał. – Twoja osoba wcale nie jest potrzebna w naszej klasie. WYJDŹ NATYCHMIAST! – wrzasnął nagle, aż cała klasa podskoczyła.
Hermiona z dziwnym uśmieszkiem spakowała swoją torbę, po czym poszła do drzwi.
- Do widzenia, panie profesorze Snape – powiedziała na pożegnanie. Po czym zacytowała Glizdogona z mapy Huncwotów: - Radzę także panu umyć włosy, bo kleją się od łoju.
Po czym wyszła, zanim Snape zdążył ukarać za to Gryffindor utratą kolejnych punktów. Harry i Ron nie wytrzymali i wybuchnęli śmiechem.
- Czy to naprawdę takie śmieszne? – zapytał z uśmiechem Snape. – Macie szlaban.
- A Granger, panie profesorze? – spytał Malfoy.
- Załatwię to z nią osobiście, panie Malfoy. Proszę się nie łudzić, zostanie za to odpowiednio ukarana. I obiecuję, że doniosę o zachowaniu tej żałosnej trójki profesor McGonagall.
- Nie martwcie się – pocieszał Harry’ego i Rona Seamus, gdy wychodzili z lochu Snape’a. – Przecież znamy go od czterech lat, prawda? Zawsze taki jest...
- I chce nam koniecznie popsuć radochę z powodu Mistrzostw – dorzucił Dean Thomas.
- Ciekawe, gdzie jest Hermiona? – spytał Ron.
Hermiona nie pojawiła się na drugim śniadaniu. Zobaczyli ją dopiero, gdy weszli do klasy Lockharta. Była w żałosnym stanie.
- Snape ze mną gadał – powiedziała zrozpaczona. – W obecności innych Ślizgonów. Zagroził, że jeśli jeszcze raz zachowam się w podobny sposób na jego lekcji, dopilnuje, żeby mnie wyrzucili z Hogwartu. A Malfoy tam stał i śmiał się cały czas...
- Hermiono, nie przejmuj się tym starym głupcem! – zawołał Ron.
- Jakim starym głupcem?
Do klasy wszedł Lockhart. Miał na sobie nowiutką szatę (przez kilka ostatnich lekcji miał tą poszarpaną przez wściekłego hipogryfa).
- Ee... – zmieszał się Ron – to chodzi o...
- Malfoya – powiedziała szybko Hermiona.
- Ach, tak... – mruknął Lockhart. – Przyznam, że nie należy do najmilszych uczniów. No dobrze, co mieliśmy dzisiaj robić? – spytał, podchodząc do biurka i przeglądając swoje książki.
- O trollu pospolitym – wypalił Dean.
- Rzeczywiście. No dobrze, więc kto mi powie, jakie cechy szczególne ma troll pospolity?
- Troll pospolity ma dużą głowę, szeroki nos i wyjątkowo chude jak na trolla nogi – wyrzuciła z siebie jednym tchem Hermiona.
- Bardzo dobrze, panno Granger. W takim razie, teraz...
Drzwi klasy otworzyły się i do środka wszedł Lucas Flint.
- Witam, Gil... to znaczy, panie Lockhart. Jestem Lucas Flint, korespondent “Proroka Codziennego”. Pamięta mnie pan pewnie, już raz spotkaliśmy się w “Esach i Floresach”...
- Tak, panie Flint. O co chodzi?
- Mam zadanie przeprowadzenia z panem wywiadu.
- Możemy to przecież zrobić po lekcji...
- To nie może czekać tak długo. Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby pan ze mną poszedł...
- Dobrze. Dzieci, przeczytajcie sobie tekst na stronach sześćdziesiąt siedem do siedemdziesiąt dwa.
Po czym obaj wyszli z klasy.
- Ci dwaj się znają – szepnął Harry do Rona i Hermiony. – Słyszeliście? Flint już na samym wstępie prawie powiedział do niego “Gilderoy”.
- Może poznali się i zaprzyjaźnili w “Esach i Floresach”? – spytał Ron.
- W takim razie, dlaczego to ukrywają?
- Nie wiem... – mruknęła Hermiona. – Może Lockhart boi się, że ktoś przestanie go lubić, gdy dowie się o jego przyjaźni z takim typkiem jak ten Flint...
- Hermiono, czemu ty zawsze musisz bronić tego Lockharta? – zapytał z wyrzutem Ron. Mimo że lekcje z Lockhartem były w tym roku bardzo przyjemne, jakoś nie przekonał się co do niego.
- Może zaczniecie czytać, co? – spytał Harry.
Lockhart wrócił dopiero pod koniec lekcji. Przeprosił za spóźnienie i rzekł:
- Każdy ma napisać wypracowanie o trollach pospolitych, w których macie uwzględnić: ich cechy szczególne, wady i zalety oraz różnice w porównianiu do trolla górskiego. Na następnej lekcji omówimy, jak się bronić przed trollem pospolitym. Do widzenia!

Harry w ogóle nie mógł skupić się na dwóch ostatnich godzinach lekcji. Na transmutacji ćwiczyli przemianę zwierząt w przedmioty martwe, a Harry’emu poszło najgorzej z całej klasy. Ciągle miał w głowie to, że już za parę godzin zobaczy na żywo najlepszych graczy ligi angielskiej. Myślał też ciągle o stracie Błyskawicy i o podejrzanej rozmowie między panem Gashim i Lucasem Flintem. Na wróżbiarstwie uczyli się wróżyć z ułożenia włosów i profesor Trelawney poinformowała Harry’ego, że jego układ włosów w połączeniu z ich kolorem oznacza pewną śmierć za kilkadziesiąt godzin.
Odetchnął więc z ulgą, gdy zabrzmiał dzwonek oznajmiający koniec lekcji wróżbiarstwa. Udali się więc z Ronem do swojego dormitorium. Ron zaczął przygotowywać specjalny transparent z napisem “Zwycięskie Armaty”. Przygotował też swój kapelusz klubowy Armat, oraz szatę i chorągiewkę w kolorach klubowych.
O godzinie dwunastej wszyscy wyczekiwali z niecierpliwością przybycia do wieży Gryffindoru profesor McGonagall. Przyszła ona jednak dopiero dziesięć po dwunastej.
- Najmocniej przepraszam za spóźnienie – mówiła gorączkowo. – Musimy się pospieszyć... Czy wszyscy są?
- Chyba tak – odparł niepewnie Ron.
- No... to idziemy. Tylko szybko, bo przecież nie chcemy się spóźnić, prawda?
Wszyscy niemal biegiem wypadli z wieży Gryffindoru i popędzieli do różnych wież. Profesor McGonagall doszła z nimi do, jak się wyraziła, “strategicznego punktu”, z którego wszyscy mogli jak najszybciej dojść do wszystkich wież. Być może pojawiliby się w tym “strategicznym punkcie” dużo szybciej, ale profesor McGonagall – prawdopodobnie nie chcąc dać się nabrać na jakiś głupi kawał Freda i George’a – nie chciała skorzystać z żadnego tajnego skrótu, który proponowali bliźniacy.
Gdy doszli wreszcie do Wieży Zachodniej, było siedemnaście po dwunastej. Gracze Armat byli już w wieży.
- O nie! – jęknął Ron. – Spóźniliśmy się na przybycie Armat!
Zawodnicy nie mieli jednak ze sobą mioteł. W rękach trzymali dywany.
- Witamy was – rzekł jeden z nich. – Jesteśmy graczami Armat z Chudley.
- Dzień dobry – odezwała się profesor Sprout. Harry dopiero teraz ją dostrzegł. – Czy panowie i panie zechcą zejść na dół, do Wielkiej Sali? Po przybyciu pozostałych drużyn odbędzie się tam uczta powitalna.
- Dziękujemy, zostaniemy tutaj – odrzekł jeden z zawodników, w którym Harry dostrzegł Antona Speediego. Wszyscy uczniowie w wieży przyjeli tą wiadomość z radosnym wrzaskiem. Natomiast Ron biegał z kartką i długopisem po całej wieży, prosząc wszystkich graczy o autografy.
- Fred i George pozielenieją z zazdrości! – zawołał, machając Harry’emu przed nosem kartką, na której widniały podpisy Speediego, Vaangera, Pettersena, Zushio, Watermana i Illiona. – Czekaj, gdzie jest Hermiona?...
Hermiony nie było w wieży. Harry z pośpiechu i podniecenia nawet nie zauważył jej zniknięcia.
- Gdzie ona się podziała? – spytał znowu Ron, natychmiast zapominając o Armatach.
- Nie wiem. Może poszła do toalety, czy coś takiego?
Piętnaście minut później zjawiły się Rakiety Leicester. Wszyscy wyszli potem z wieży i udali się do Wielkiej Sali, gdzie miała się odbyć uczta powitalna. Hermiony nadal nie było.
Gdy weszli do Wielkiej Sali, Harry pomyślał, że to jakiś dziwny sen. Albo przywidzenie.
Setki skrzatów domowych stały pośrodku, ubrane w swoje wspaniałe stroje. Kilkanaście z nich trzymało wielką flagę Hogwartu. Harry dostrzegł Zgredka, ubranego w swój garnitur i uśmiechającego się do niego. Pomachał mu ręką, a Zgredek zarumienił się ze szczęścia. Dostawiono także piąty, wielki stół – prawdopodobnie dla zawodników drużyn.
- Witajcie! – zawołał profesor Dumbledore. – Nie siadajcie jeszcze, poczekamy na pozostałych...
W tym momencie do Wielkiej Sali weszli inni uczniowie i gracze. Skrzaty domowe zaśpiewały hymn Hogwartu (fałszując przy tym straszliwie), a potem położyły wielką flagę Hogwartu na środku sali. Wreszcie wszyscy usiedli, a skrzaty pomknęły nie do kuchni, ale za jakieś drzwi z boku sali. Przy każdym nakryciu leżał jadłospis, a w nim różne potrawy, o których Harry jeszcze nigdy nie słyszał.
- Co szanowny pan sobie życzy? – zapiszczał jakiś skrzat do Harry’ego. Trzymał w ręku notatnik.
- Ee... – bąknął zaskoczony Harry. – Poproszę o kotlet z hipogryfa, ziemniaki i sok z krwi feniksa – wybrał pierwsze z brzegu dania. Skrzat pomknął za drzwi, a po chwili przyniósł mu to, co zamówił.
- Ale obsługa! – zawołał z podziwem Ron.
Potrawy, wbrem pozorom, były bardzo dobre, i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że Hermiona nadal się nie pojawiła.
- Może powinniśmy jej poszukać? – zapytał Harry niepewnym tonem Rona.
- Daj spokój, Harry! Przecież to najważniejsza uczta w roku! Poszukamy jej potem.
Po głównych posiłkach można było zamówić wspaniałe desery. Fred i George podłożyli Neville’owi do lodów turbo-puffa i wszyscy wybuchnęli śmiechem, gdy lody Neville’a eksplodowały z głośnym hukiem, opryskując go całego. Biedny Neville musiał pójść umyć się i przebrać do wieży Gryffindoru, bo turbo-puff osmalił mu całą szatę. Niestety, profesor McGonagall to zauważyła i dała bliźniakom szlaban.
Nagle Harry spostrzegł coś bardzo dziwnego. Przecież to absurdalne... Ale to jednak było. Z boku sali stał... Lucas Flint. Fotografował wszystko i wszystkich.
- Ej, Ron, patrz, kto tam stoi! – syknął i pokazał palcem Flinta.
- No nie, nie myślałem, że to możliwe, ale on jest jeszcze bardziej natrętny niż ta Skeeter – mruknął oburzony Ron.
- Ciekawe, po co tu przylazł – zastanowił się Harry. – Pewno chce zrobić artykuł, w którym obsmaruje naszą drużynę quidditcha.
- To pewne.
- Ciekawe, gdzie będą mieszkać ci zawodnicy – zapytał Dean Thomas.
- W różnych komnatach w całym zamku – odparł Fred. – Słyszałem, jak to ustalali profesorowie. Niestety, nikt nie wie, w jakich komnatach. Zapewne chcą uniknąć natrętnych fanów.
- Ale wy na pewno znajdziecie ich komnaty, prawda? – spytał niewinnie Harry.
- Pewnie, a co myślałeś – powiedział Fred. – Zaraz, Harry... A gdybyśmy skorzystali z Mapy Huncwotów?
Harry’emu nagle rozjaśniło się w głowie. Jak mógł o tym nie pomyśleć? Przecież z Mapą Huncwotów odnajdzie wszystkich graczy w mgnieniu oka.
- Dobra! – zawołał.
- Tylko uważaj, by ta mapa nie wpadła w łapy Flinta – mruknął Ron. - Już by miał znakomity temat na artykuł! “Harry Potter i jego bezmyślni przyjaciele z Gryffindoru posiadają bardzo podejrzaną mapę, która pokazuje całą szkołę Hogwart wraz z tajnymi przejściami. Jest to z pewnością przedmiot zakazany w Hogwarcie, a jest bardzo możliwe, że Harry Potter wykorzystuje ją do celów czarnej magii, na przykład do atakowania kolegów lub wykradania różnych rzeczy należących do profesorów”.
- Faktycznie – zgodził się Harry.
Wreszcie, o drugiej w nocy, profesor Dumbledore oznajmił koniec uczty. Harry i Ron, zaniepokojeni ciągłym brakiem Hermiony, wyszli jak najszybciej, by jej poszukać.
- Mam nadzieję, że nic jej nie jest – rzekł Harry.
- Ja też – odparł Ron. – To gdzie szukamy najpierw?
- Na trzecim piętrze. Ona tam najczęściej przebywa.
Przeszukali całe trzecie piętro, potem drugie, pierwsze, czwarte...
- Idziemy na piąte piętro – oznajmił Harry, gdy przeszukali wszystkie toalety.
Wspięli się więc po schodach i weszli na piąte piętro. Nagle usłyszeli znajomy głos:
- Hm... Nikt nie prześlizgnie się obok Argusa Filcha, zapomnieliście o tym?

Filch zaprowadził ich do swojego biura. Powiedział do pani Norris:
- Zobacz, kogo my tu mamy... Oto Harry Potter i jego kolega znów goszczą w naszym biurze...
Nagle coś głośno eksplodowało. Pomieszczenie napełniło się dymem, a Filch wrzasnął ohydnie. Harry krztusił się dymem i nagle przypomniał sobie swój sen. Był prawie pewien, że za chwilę Filch zamieni się w Voldemorta...
Ale nic takiego się nie stało. Nie zmieniało to jednak faktu, że i tak znaleźli się w bardzo kłopotliwej sytuacji. Filch odkaszlnął i syknął:
- Który z was to podłożył? No? Który?
- Ee... to nie my – jęknął Ron. To wyraźnie rozzłościło Filcha:
- Nie wy?! A niby kto? Dalej, gadać, który to zrobił, bo obu powieszę do góry nogami pod sufitem! Zrobię to, przysięgam...
Harry wiedział dobrze, kto w szkole dysponuje turbo-puffami, ale nie zamierzał wydawać Freda i George’a.
- Dobrze – syknął Filch. – Najpierw sprawa nocnego chodzenia po szkole. Nazwiska!
- Harry Potter.
- Ron Weasley.
- Dobrze... Przestępstwo: nocne chodzenie po szkole o godzinie drugiej w nocy, bez żadnego powodu. Kara... Zobaczymy. Idziemy do profesor McGonagall. I nie próbujcie uciekać, bo kara będzie jeszcze gorsza.
Zaprowadził ich do profesor McGonagall.
- O co chodzi? – spytała zdziwiona.
- Pani profesor McGonagall, ta dwójka wałęsała się po szkole bez żadnego powodu, po drugiej w nocy.
- Znowu? Potter, ja nie żartuję, to kiedyś się dla was źle skończy. Panie Filch, proszę iść. Teraz ja się nimi zajmę.
- Proszę tylko pamiętać, że wyraźnie złamali przepisy i powinni zostać surowo ukarani...
- Dobrze, panie Filch.
Harry i Ron wymienili spojrzenia. “Surowo ukarani” to u profesor McGonagall znaczyło “ukarani tak surowo, jak tylko można”.
- Jaki tym razem był powód nocnej przechadzki po zamku? – zapytała lodowatym tonem, a Harry miał wielką nadzieję, że przyczyna trochę złagodzi karę.
- Szukaliśmy Hermiony – rzekł nerwowo Ron.
- Panna Granger? – zdziwiła się profesor McGonagall. – A co z nią jest?
- Nie widzieliśmy jej od kilku godzin – powiedział Harry. – Nie było jej ani w wieży przy powitaniu drużyn, ani na uczcie.
- W takim razie trzeba było mnie poinformować. A teraz, jak to wygląda? Dwóch uczniów wałęsa się po szkole, podczas gdy inni są już w łóżkach. No dobrze, nie będę zbyt surowa... Gryffindor traci dziesięć punktów, a wy dwaj macie szlaban. Ty, Potter, będziesz odnawiał kartotekę uczniów u pana Filcha, a ty, Weasley, pomożesz profesorowi Lockhartowi w opracowywaniu nowej książki...
- Pani profesor McGonagall!
Do gabinetu wpadł Neville.
- O co chodzi?
- Hermiona Granger! Chyba spetryfikowana...
- Co takiego?
- Hermiona! W naszym dormitorium... Nieprzytomna, ale chyba spetryfikowana.
Harry’emu zamarło serce. Razem z profesor McGonagall pobiegli za Nevillem do wieży Gryffindoru. Gdy wbiegli do ich dormitorium, stało tam już wielu Gryfonów. Na środku leżała Hermiona, najwyraźniej spetryfikowana.
- O Boże – szepnął przerażony Ron.
- Odsuńcie się! – ostrzegła profesor McGonagall, po czym podeszła do Hermiony.
- Faktycznie, spetryfikowana. I to już chyba od kilku godzin. Była tu, jak przyszliście, tak?
- Tak.
- Zobaczcie – zawołał Lee Jordan. – Tu jest jakaś kartka!
Profesor McGonagall sięgnęła po kartkę i przeczytała na głos:
- “Taki los spotka każdego, kto będzie węszył”.




























HISTORIA ARGUSA FILCHA

Następnego ranka w całej szkole aż huczało od tego, co nastąpiło. Harry zaraz po wstaniu z łóżka zabrał się za pisanie listu do Syriusza. Wiedział, że musi go poinformować o tym, bo w Hogwarcie dzieją się bardzo dziwne rzeczy.
- Ona się czegoś domyśliła, jestem tego pewny – powiedział Ron. – “Taki los spotka każdego, kto będzie węszył”. Co to ma znaczyć?
- Ktoś tutaj robi coś bardzo złego – odparł Harry. – I podejrzewam, że to nie jest jedna osoba, ale kilka. Moim zdaniem mogą być w coś zamieszani Flint i Gashi...
- Jasne! W końcu po co kradli by ci Błyskawicę?
- Nie wiem... Tak czy inaczej, muszę napisać o tym do Syriusza. A swoją drogą jestem ciekaw, dlaczego zaatakowali Hermionę.
- Mówiłem ci przecież. Ona musiała się czegoś domyślić, czegoś, co starali się ukryć ci, co ją zaatakowali...
- Co takiego?
Podeszli do nich Fred i George. Mieli bardzo tajemnicze miny.
- Nic, nic.
- Chcesz turbo-puffa? – powiedział Fred, i rzucił w Rona turbo-puffem. Rozległ się huk, Rona odrzuciło na kilka jardów, a szaty wszystkich czterech były osmalone. Po czym George podgrzał jeszcze atmosferę, bo wycelowawszy w Rona różdżką, szepnął:
- Aggre!
Ron rzucił się na Freda i George’a. Bliźnicy szybko jednak opanowali sytuację.
- No, Ronuś, nieładnie bić starszych braci, którzy chcą ci pomóc, co?
- No, chłopaki, nieładnie rzucać zaklęcie prowokujące na młodszego brata? – odparł kpiącym głosem Ron.
Harry chciał szybko zmienić temat, więc zapytał:
- Mieliśmy przecież poszukać tych ukrytych komnat, prawda?
- A, racja! – zawołał Fred. – Chodź, George, idziemy z Harrym.
- Idę z wami – powiedział stanowczo Ron.
- No dobra. Ale żeby nie było wsypy, bo jak nas nakryją na szpiegowaniu, to szlaban gotowy...
- Dobra, dobra, idźmy już.
Harry zabrał Mapę Huncwotów, wszystkich pięciu wyszło z wieży Gryffindoru, po czym George szepnął:
- No, dalej, szukamy...
- ANTON SPEEDIE!!! – wrzasnął Ron, pokazując drżącym palcem na mapie malutką komnatę, którą bardzo trudno było zauważyć.
- Co: Anton Speedie? – zapytał znajomy głos.
Znienacka pojawił się Snape.
- Aha, Potter znowu korzysta z tej jakże niebezpiecznej i podejrzanej mapy. No cóż, przykro mi, ale muszę ją skonfiskować.
- Ale...
- Potter, to dla twojego własnego bezpieczeństwa. Pamiętasz, co było ostatnim razem? Zaciągnęła cię do tego świrusa, Blacka. Gdyby nie ja, zginąłbyś wtedy. A co do pana, panie Weasley, Gryffindor stracił właśnie przez pana pięć punktów. Wrzeszczenie na korytarzach jest zabronione. Życzę miłego dnia.
- Przeklęty, stary dziad – warknął Fred, gdy Snape już odszedł. – Pamięta może ktoś, gdzie była ta komnata ze Speediem?
- Nie – odparł Ron. – Wiem tylko, że było to gdzieś w okolicach trzeciego piętra, we wschodniej części zamku.
- Niewielka pociecha – rzekł zmartwiony Harry. – Mam tego dość, wracam do pokoju.
- Ja też – powiedział Ron.
- A my nie – powiedział z dumą Fred. – Będziemy szukać...
- ...aż znajdziemy – dokończył George.
- No, to powodzenia – powiedział Ron i razem z Harrym przeszedł przez dziurę za portretem.
Przy kolacji Harry i Ron dostali kartki o następującej treści:

W związku z karą szlabanu masz zjawić się o dziesiątej wieczorem w gabinecie pana Filcha. Szlaban potrwa do dwunastej.
Profesor Minerva McGonagall

- Nie wiem, co dla nas gorsze – rzekł Ron. – Praca z Filchem czy z Lockhartem.
- O, Hermiona nie miałaby wątpliwości – powiedział Harry. – “To wspaniale, będę miała wkład w opracowanie następnej książki tego wspaniałego nauczyciela”...
Obaj parsknęli śmiechem.
- Ciekawe, jaki będzie tytuł tej książki – rzekł Harry. – Powiesz mi potem, dobrze?
- No dobra. Ciekawe, dlaczego nie ma jeszcze Lucasa Flinta?
- Mówiliście coś o mnie?
Lucas Flint podszedł do ich stolika.
- Ach, to tutaj... – mruknął, patrząc na bliznę Harry’ego.
- Czego pan tutaj szuka? – spytał głośno Harry. Stół Gryfonów umilkł.
- Przecież to jasne, panie Potter. Piszę artykuł dla “Proroka Codziennego”, a na dodatek tak się składa, że jest tutaj mój syn...
- Co takiego? – zawołał Lee Jordan.
- Tak, mój syn, Marcus. Dobrze gra w quidditcha, prawda? Wzięli go do drużyny Zdobywców...
Ta nowina kompletnie wytrąciła wszystkich Gryfonów z równowagi. Marcus Flint, wstrętny Ślizgon, w Mistrzostwach Pięciu Teamów?
- To jakiś żart – powiedział głuchym głosem Ron.
- Do widzenia – powiedział Lucas Flint i pobiegł w stronę stołu, przy którym siedzieli zawodnicy drużyn. Tak, teraz Harry zobaczył go... To był faktycznie Marcus Flint.
Harry rozejrzał się po innych drużynach. I nagle zobaczył kolejną dziwną rzecz. W drużynie Mistrzów z Londynu był... Oliver Wood. Harry nie mógł go pomylić z kimś innym. Tak, to na pewno Oliver. Harry przełknął szybko swoją porcję i wyszedł z Wielkiej Sali. Zamierzał pogratulować Woodowi gry w tak znakomitej drużynie.
- Gratulacje, Oliverze! – zawołał do Wooda, gdy ten wyszedł z Wielkiej Sali.
- O, cześć, Harry! – odpowiedział Wood. – Wzięli mnie do drużyny po ubiegłym sezonie, bo odnotowałem bardzo dobre występy w drużynie Zjednoczonych z Puddlemore.
- Słyszałeś o tym, że jest tutaj Marcus Flint?
- Pewnie. Nawet z nim rozmawiałem. Myślałem, żę to niemożliwe, ale stał się jeszcze bardziej głupi niż przedtem. A ten jego ojciec, Lucas Flint... Obsmarował naszą drużynę, gdy przegraliśmy z Armatami sto do trzystu sześćdziesięciu. To było okropne. Zrobił artukuł na całą stronę, w którym opowiadał, jak to fatalnie zagrali Mistrzowie z Londynu, oraz jak słabo bronił “wstrętny Gryfon, Oliver Wood, który w latach szkolnych tylko przez przypadek trafił do drużyny quidditcha Gryffindoru, a w niej nic nie wskórał, bo Puchar Quidditcha zdobył tylko dzięki wielkiemu szczęściu i kontuzji, jakiej nabawił się wcześniej znakomity szukający Ślizgonów, Draco Malfoy”. Dokładnie w ten sposób to opisał. Wszyscy znajomi mieli duże wątpliwości, czy powinienem zostać w takiej drużynie, skoro jestem taki słaby. Ale potem pokonaliśmy Rakiety z Leicester w meczu o trzecie miejsce, a to przecież byli obrońcy tytułu. Po tym meczu wszystko ucichło. A jak tam z waszą drużyną?
- Duże zmiany – odparł Harry. – Ścigającymi są teraz Alicja Spinnet, która jest jednocześnie nowym naszym kapitanem, Colin Creevey i Natalia McDonald. Colin to ten, który szaleje na moim punktcie...
- Aha, wiem już który.
- ...i ciągle zapomina o kaflu, gdy koło niego przelatuję. Raz nawet tak się zagapił, że wypuścił kafla z rąk, a ja nim dostałem.
- Dostałeś z kafla? – spytał rozbawiony Wood.
- Owszem. Ta McDonald jest już lepsza, ale też nie idealna.
- A kto mnie zastąpił?
- Ron.
- Ron?
- Tak, Ron, i to chyba właśnie on jest z tej nowej trójki najlepszy. Obrońcą miał być Seamus, ale dostał z tłuczka i stwierdził, że ta gra jest zbyt niebezpieczna.
- Mało odporny. A jak się spisują Weasleyowie?
- Prawdę mówiąc, nie najlepiej. Na pierwszym treningu zaraz dostałem tłuczkiem, bo ta dwójka zabawiała się, odbijając jednego tłuczka między sobą. Obawiam się jednak, że możemy w tym roku nie obronić Pucharu.
- Z tego, co mi mówiłeś, wynika, że teraz drużyna Gryfonów jest słabsza niż dwa lata temu. Ale nie przejmuj się, jakoś dacie sobie radę. To cześć, Harry!
- Cześć!

O dziesiątej Harry i Ron zeszli do biura woźnego. Filch był bardzo zadowolony na ich widok.
- Widzicie? Takie kary spotykają wszystkich, którzy łażą po nocy w Hogwarcie. Prosiłem dyrektora, by pozwolił mi chociaż na trochę powiesić was na łańcuchach, ale się nie zgodził... Szkoda...
- To... to mam już iść do gabinetu profesora Lockharta? – spytał nieśmiało Ron.
- O nie! Co to, to nie! – zawołał z wściekłością Filch. – A on myślał, że pozwolę mu samemu iść do gabinetu! Myślisz, że dam się nabrać na taką sztuczkę? Chciało się pójść do pokoju wspólnego i wymigać od kary szlabanu, co? Sam cię tam zaprowadzę. A ty, Potter, zostaniesz tutaj. I nie waż się niczego ruszać! Gdyby pani Norris nie była chora, byłbym spokojny, ale w tej sytuacji muszę ci zaufać. Jeśli tylko czegoś dotkniesz, dopilnuję, byś dostał tygodniowy areszt. No chodź, Weasley, idziemy – dodał, chwytając Rona za ucho i prowadząc do góry.
Harry już raz znalazł się w takiej sytuacji, gdy sam siedział w biurze Filcha. Odkrył wtedy, że woźny jest charłakiem, czyli był urodzony w rodzinie czarodziejów, ale nie posiadał magicznych mocy. Filch próbował wówczas przerobić kurs Wmiguroka, by nauczyć się magii. Teraz Harry znowu nie mógł się opanować i zaczął rozglądać się po biurze.
Były tam szuflady z różnymi napisami, na przykład Uczniowie – niebezpieczne typki, Statystyka przestępstw uczniów w tym dziesięcioleciu albo Najbardziej podejrzani uczniowie w Hogwarcie. Harry oglądał te wszystkie napisy, a nagle jego wzrok padł na maleńką szufladkę. Harry schylił się, by odczytać napis – i aż go zatkało. Na szufladce widniała mała karteczka: Wszystkie bunty Argusa Filcha wraz z przyjaciółmi – wiochmenami. Harry nie wierzył własnym oczom. Argus Filch, woźny Hogwartu – wiochmenem? Harry już chciał otworzyć szufladkę...
- POTTER!!!
Woźny musiał wyjątkowo cicho wejść do biura, bo Harry go nie usłyszał. Filch przyglądał mu się podejrzliwie.
- Co żeś zobaczył? – spytał groźnym głosem. Harry stwierdził, że musi go o to zapytać, bo to może mieć związek z Błyskawicą.
- Ee... Czy faktycznie był pan wiochmenem?
Filch aż zaniemówił. Jego twarz stała się czerwona, potem zmieniła kolor na blady, a następnie na fioletowy.
- Cóż, chłopcze... Zahaczyłeś o niezbyt miły temat. MÓWIŁEM CI, ŻE MASZ NIC NIE RUSZAĆ!!! – zagrzmiał znienacka. – Ech, no dobrze, skoro już wiesz... Mogę ci o tym trochę opowiedzieć. Ale lepiej zabieraj się już za kartotekę. Masz tutaj twoich kumpli z Gryffindoru – rzekł, podając mu duże kartki papieru. – Powpisuj to, co o nich wiesz. No już, nie ociągaj się!
Harry zabrał się za wypełnianie statystyk, a były one dość dziwne: m.in. współczynnik rozrabiania, ilość odpalonych łajnobomb, ilość przestępstw ogólnych. Najwyraźniej te informacje były dla Filcha najważniejsze, bo inne, jak wzrost, waga czy wiek były na szarym końcu. Harry pisał to, co o nich wiedział, ale najważniejsze było dla niego to, co mówił Filch:
- Pracowaliśmy wtedy na polach. Miałem wielu kolegów... niektórzy też byli charłakami. Pracowało nam się razem dobrze, no ale po kilku latach ta czarodziejska część stwierdziła, że pracować z niemagicznymi ludźmi nie będzie. Odeszli od nas, a wielu z nich trafiło do Ministerstwa. No i głosowali za tym, aby nam obniżyć pensje. Można było powiedzieć, że właśnie oni, moi dawni wielcy przyjaciele, znienawidzili mnie i innych charłaków dlatego, że nie byliśmy czarodziejami. To były dla nas okropne dni... Nigdy nie zastanawiałeś się, skąd mam te łańcuchy? Gdy złapaliśmy jakiegoś typka z Ministerstwa, to wieszaliśmy go za ręce pod sufitem. Ach, czemu Dumbledore nie pozwala robić tego z uczniami... Pomyśl sobie, jakie to było wspaniałe: patrzeć na biedaka i widzieć, jak się męczy. Kłopot był w tym, że jak Ministerstwo się o tym dowiedziało, to zaraz wyznaczyło ludzi, którzy mieli za zadanie nas złapać. Innych wiochmenów też, ale nas szczególnie. My nazywaliśmy ich wiochłapami.
- Oczywiście nie zamierzaliśmy poddać się bez walki. Zebraliśmy wtedy wszystkich wiochmenów z okolicy – zebrało się kilkudziesięciu. No i rozpoczęła się walka. Oni mieli tę przewagę, że mogli posługiwać się różdżkami. Ale my jako amunicję używaliśmy pomidorów i innych roślin. Walka trwała parę lat... a to oni odebrali nam teren albo wzięli kogoś do niewoli, to zaraz my odzyskiwaliśmy stratę. Mieliśmy zawsze szczegółowe plany na tydzień, a czasem nawet na miesiąc. Wszystko toczyło się w nieskończoność. I pewnie dalej by tak było, gdyby nie to, że wśród nas znalazł się taki głupi wiochmen. Nazywał się Tumbo Gashi. Uznał, że to będzie zabawne... Postanowił wysłać jakiś plan działania Ministerstwu. Narysował jakąś byle jaką mapkę i zazanczył na niej, jak trzeba zaatakować. Oczywiście Ministerstwo rozpoznało, kto to wysłał. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że ten głupek Gashi narysował tę mapę z tyłu prawdziwej mapki, na której mieliśmy szczegółowy plan działania obronnego. Na efekty nie trzeba było długo czekać. My nie zauważyliśmy zniknięcia mapy i wszystko robiliśmy zgodnie z planem. Rzecz jasna, wiochłapy znały każdy nasz krok i wszystkich wyłapały. Wszyscy musieli znaleźć sobie jakąś porządną pracę, bo za karę nie dostajemy żadnej forsy oprócz naszej pensji. No i ja zostałem woźnym... Tutaj, w Hogwarcie. Słyszałem, że ten Gashi mieszka w Hogsmeade, pracuje w sklepie Zonka. Nie wszyscy znaleźli pracę, no i zaginęli. Nikt nie wie, co z nimi teraz się dzieje.
- Znam pana Gashiego – powiedział cicho Harry. – I podejrzewam, że to być może on... – zawahał się, a następnie skłamał: - Podejrzewam, że to on sprawił, że trafiłem na ulicę Po-kone-tan.
- Jaką ulicę, Potter?
- Po-kone-tan. To taka palestyńska ulica, na którą przez przypadek trafiłem, chcąc dostać się na ulicę Pokatną.
- Aha. Jak ci idzie wypełnianie rubryk?
- Całkiem nieźle. Właśnie wypisuję cechy niebezpieczne charakteru.
Po czym wziął pióro i napisał u Freda: Osobnik dość miły, aczkolwiek podstępny i niebezpieczny. Potrafi zupełnie niespodziewanie podłożyć niebezpieczny gadżet magiczny. Znawca tajnych przejść w Hogwarcie. Razem z bratem-bliźniakiem, Georgem, wynalazł wiele niebezpiecznych niespodzianek. W przyszłości planuje założyć sklep z magicznymi gadżetami.
- Nieźle, nieźle, Potter – powiedział Filch, przyglądając mu się.
- Czy... czy znał pan Lucasa Flinta?
Filch wyglądał na bardzo zdziwionego.
- Nigdy nie słyszałem takiego nazwiska, Potter. UWAŻAJ Z TYM ATRAMENTEM!
Harry właśnie upuścił pióro, w efekcie czego na dywanie powstała wielka, czarna plama.
- I zobacz, co zrobiłeś, Potter – warknął Filch. – Musimy to zapisać. Nazwisko: Harry Potter. Przestępstwo: pobrudzenie dywanu w gabinecie woźnego. Kara: WYCZYŚCIĆ TO! – wrzasnął.
- Dobra – mruknął Harry i uniósł różdżkę, wypalił zaklęcie – ale nic się nie wydarzyło.
- Nie martw się, Potter, to tylko zabezpieczenie. W moim biurze nie wolno i nie można używać czarów. Masz to zczyścić ręcznie. TERAZ!
Harry, wściekły, namoczył szmatę i przez pozostałą część szlabanu ścierał atrament z podłogi. Filch sprawdzał w tym czasie jego zapiski w kartach uczniów.
- Nieźle ci to poszło, Potter. Następnym razem jednak bądź bardziej surowy wobec siebie.
Harry napisał bowiem w swojej rubryce: Osoba często dowcipna, ale z uwiarkowaniem. Nie należy do aniołków, ani do najbardziej niebezpiecznych. Uznał, że skoro już to musi robić, to potraktuje ulgowo swoją osobę.
- Do widzenia, Potter. Chętnie cię tu znów powitam. I ani mi się waż rozpowiadać o tym, co ci opowiedziałem – powiedział Filch, gdy nadeszła godzina dwunasta. Harry poszedł do swojego dormitorium i czekał na Rona. Ron przyszedł dopiero po piętnastu minutach. Wyglądał na strasznie załamanego.
- Co się stało?
- Ten Lockhart to beznadzieja! – żachnął się Ron. – Wiesz, jak brzmi tytuł jego następnej książki? Sporty przypominające pojedynki wśród mugoli! Pokazywał mi, jak mugole walczą... Stosował na mnie chwyty dudo, harate i fung-ku oraz napasy...
- Prędzej dżudo, karate, kung-fu i zapasy – poprawił go Harry.
- ...i raz tak mnie rąbnął w nos, że musiałem iść do pani Pomfrey! Trochę trwało, zanim doprowadziła ten nos do porządku... A jak było u Filcha?
- Całkiem nieźle. Filch opowiedział mi swoją historię.
- Co takiego?
- A tak. Bo jak cię odprowadzał do Lockharta, to coś zauważyłem. Słuchaj, Filch był... wiochmenem.
- Co? – Ta wiadomość zrobiła na Ronie olbrzymie wrażenie.
- Owszem, wiochmenem – powtórzył Harry. – I to właśnie on z kolegami, którzy byli również charłakami, zaczął ten cały bunt. Posłuchaj...
I powtórzył Ronowi wszystko, co opowiedział mu Filch.
- Nie miałem o tym zielonego pojęcia – powiedział ochryple Ron. – Słuchaj, a co powiesz na taką hipotezę... Filch i Gashi nadal są przyjaciółmi, a Gashi dodatkowo wciągnął Flinta do tej całej sprawy... I oni ukradli ci Błyskawicę! Wszystko pasuje!
- Nie wszystko. Filch kradnący Błyskawicę uczniowi? On by raczej wolał zorganizować wywalenie połowy uczniów ze szkoły.
Ron przyznał mu rację, po czym spytał:
- A jak myślisz, czy to, że Filch jest wiochmenem, może mieć jakieś znaczenie, jeśli chodzi o te wszystkie dziwne wydarzenia, które się tu dzieją?
- Dziwne wydarzenia? Ja zauważyłem tylko dwa. Kradzież Błyskawicy i spetryfikowanie Hermiony. Kto wie, może to Malfoy ją tak urządził.
- A rozmowa Gashiego z Flintem? A ciągłe wizyty Flinta w szkole? A Mroczny Znak? – pytał podniecony Ron.
- To są szczegóły. Teraz chcę spać.

- Cześć, Harry!
Fred i George stali nad Harrym i przyglądali mu się z ciekawością.
- O co chodzi?
- Teraz i ty wiesz.
- Co wiem? – spytał kompletnie oszołomiony Harry.
- Filch i wiochmeni.
Harry’emu i Ronowi opadły szczęki.
- Skąd...
- Wiemy już o tym od dawna – powiedział Fred, machając niecierpliwie ręką. – Zwróciliśmy na to uwagę, gdy raz siedzieliśmy w biurze Filcha. A on nadal myśli, że ty jesteś jedyną osobą, która się tego dowiedziała!
- Słyszeliście mnie i Filcha wczoraj?
- Owszem. Akurat przechodziliśmy tajnym przejściem, które prowadzi za ścianą jego biura. No i was usłyszeliśmy.
- Znamy zresztą nie tylko jego historię – dodał George. – Wiemy także sporo o pani Norris.
- Filch wytrzasnął tę przeklętą kotkę od jakiegoś mugolskiego mnicha z Tybetu, który zaczął powoli odkrywać jej magiczne moce – powiedział Fred. – Potem zrobił jej krótki test na posłuszeństwo. I właśnie dzięki temu tak dobrze wypełnia jego rozkazy.
- Szkoda, że trafił na tego mnicha – mruknął George.
- Racja – przyznał Harry.

Na lekcjach całkiem nieźle mu poszło w tym dniu. Razem z profesor McGonagall przerabiali transtałych, czyli ludzi, którzy przemieniają się w ciała stałe. Na eliksirach Snape odjął jednak Gryffindorowi dziesięć punktów, bo Malfoy wkurzył Rona tak bardzo, że ten powiedział, co o tym myśli. Było to jednakże nic z porównaniu z tym, co wydarzyło się na eliksirach następnego dnia.
Zaczęło się od tego, że Snape podał im wcześniej całą listę składników, jakie mają mieć na tej lekcji. Były wśród nich np.: pióro hipogryfa, olejek wytwarzany z krwi sowy i pazury kury złocistej. Harry i Ron jeszcze nigdy żadnego z tych składników nie widzieli i przyszli na lekcję nieprzygotowani. Gdy tylko Snape to zauważył, natychmiast odjął Gryffindorowi piętnaście punktów, po czym rzekł:
- Malfoy, daj Potterowi i Weasleyowi trochę swoich składników.
Malfoy odkroił po maleńkim kawałeczku wszystkiego, a następnie dał to Harry’emu i Ronowi. Snape patrzył na to z mściwym uśmiechem.
- Sprytny jesteś, Malfoy – powiedział ze złością Ron. – Jak ci przyłożę po lekcji...
- Naprawdę? – Niestety, Snape usłyszał te słowa. – Nie waż mi się grozić panu Malfoyowi. Gryffindor traci dziesięć punktów. A żeby nie było rozmów, zapraszam Pottera do stolika pana Malfoya.
Harry nie miał wyboru i musiał usiąść z Malfoyem. Malfoy przez całą lekcję głośno opowiadał Harry’emu o dokonaniach swojego ojca i o tym, jakimi wielkimi głupcami są Ron, Hermiona, Hagrid, a także sam Harry.
“Faktycznie, jestem głupcem – pomyślał Harry. – Gdybym był choć trochę mądrzejszy, nie dałbym się wybrać do Gryffindoru i nie musiałbym teraz znosić jego towarzystwa”.
- A ten twój kolega, Weasley – nadawał Malfoy tak, jakby Rona tu nie było, chociaż siedział obok niego. – Przecież to głupek! Na nic go nie stać... Wiecie, co łączy ciebie i Weasleya? Szczęście. Duże szczęście. Ty miałeś farta, gdyby twoi rodzice nadal żyli, nie miałbyś ani grosza, a tak masz sporo tego. Weasley ma szczęście, bo może od ciebie wziąć forsę, bo sam nie ma...
Głośno huknęło, a całą salę wypełnił odurzający dym. Malfoy miał opuchniętą całą twarz, a jego włosy stały dęba. Wydobywał się z nich dym. Harry i Ron rzucili zaklęcia dokładnie w tym samym momencie, ale wyglądało na to, że nikt nie zauważył, że to oni. Snape kaszlał głośno.
- Chowaj różdżkę! – syknął Harry. Ron schował różdżkę, ale Harry nie zdążył tego zrobić, i Snape podszedł do niego ze wściekłą miną.
- POTTER!
Harry jeszcze nigdy nie widział Snape’a w takim stanie: z ust ciekła mu ślina, a gestykulował rękoma w sposób nieokreślony.
- ARESZT! ARESZT! MINUS SIEDEMDZIESIĄT PUNKTÓW DLA GRYFONÓW! JAK ŚMIAŁEŚ... IDZIEMY DO PROFESOR MCGONAGALL! WYRZUCĘ CIĘ ZA TO ZE SZKOŁY, POTTER...
- Wyrzucenie ze szkoły? No, to naprawdę ciekawy temat na artykuł...
Koło Snape’a zatrzymał się... Lucas Flint.
- Flint! – krzyknął Snape. – Co ty tutaj robisz?
Odpowiedź była taka, jak zwykle:
- Piszę artykuł dla “Proroka Codziennego”, oczywiście. Wyrzucasz Pottera ze szkoły, Snape?
- Chcę to zrobić. Po takim czymś Dumbledore musi go wyrzucić, to już nie pierwszy raz...
- Chętnie napisałbym artykuł o tym... To naprawdę ciekawe... Harry Potter wywołuje olbrzymie zamieszanie podczas lekcji eliksirów, narażając przy tym zdrowie kolegów... Potter, udzielisz mi małego wywiadu? Opowiesz mi o swoich szkolnych wybrykach...
- W żadnym wypadku! – wrzasnął Harry tak gwałtownie, że Flint aż zaniemówił. Natomiast Snape był bardzo zadowolony z tego powodu i powiedział:
- Dobra, Potter. Jeśli udzielisz panu Flintowi wywiadu, ominie cię wizyta u profesor McGonagall i profesora Dumbledore’a. Ale jeśli odmówisz wywiadu, osobiście dopilnuję, by wyrzucono cię ze szkoły.
Harry zaczął się zastanawiać. Jeśli nie udzieli wywiadu, prawdopodobnie zostanie wyrzucony z Hogwartu. Jeśli go udzieli, Flint napisze o nim artykuł, przez który cała szkoła będzie się z niego nabijać. W głowie Harry’ego narodziła się już pewna myśl...
- Dobrze, panie Flint. Udzielę panu wywiadu.
Razem z Flintem poszli do małego lochu, w którym Harry jeszcze nigdy nie był. Stał tam mały stolik i kilka krzeseł. Harry i Flint usiedli przy stoliku i Flint zapytał:
- A więc dobrze. Powiedz mi, Harry, dlaczego tak rozrabiasz na wszystkich lekcjach?
Harry zamierzał już teraz wprowadzić swój plan:
- Faktycznie, tym razem trochę mnie poniosło. Ale to wina Draco Malfoya, jednego ze Ślizgonów.
- Co on takiego zrobił? – spytał Flint, wyjmując pióro i pergamin, i notując to, co Harry powiedział.
- Ciągle opowiadał straszne bzdury o mioch kolegach, nauczycielach...
- I z tego powodu rzuciłeś zaklęcie?
Harry nagle poczuł się jak w gabinecie Filcha, który (Filch) notował jego kolejne przestępstwo.
- Zdenerwowałem się. Ten Malfoy tak zawsze robi. A profesor Snape bardzo go lubi, a mnie wręcz nienawidzi...
Flint z bardzo niezadowoloną miną notował jego słowa, co utwierdziło Harry’ego w przekonaniu, że jego plan działa.
- Od czego zaczęła się ta wasza rywalizacja z panem Malfoyem? Czy to był jakiś mały żart, czy może wielkie przestępstwo któregoś z was?
- Myślę, że mamy zupełnie inne poglądy i usposobienia. Świadczy o tym chociażby fakt, że on jest w Slytherinie, a ja w Gryffindorze. Zaczęło się od tego, że śmiał się z mojego przyjaciela, Rona, bo nie jest zbyt zamożny.
- A więc przyznajesz, że Draco Malfoy trafił lepiej niż ty? Że on jest we wspaniałym domu Slytherinu, a ty w przeciętnym Gryffindorze? – spytał wyraźnie podniecony Flint. Harry nie wytrzymał i powiedział:
- Mój dom nie jest przeciętny, panie Flint.
Flint nie był jednak zaskoczony tą odpowiedzią.
- No cóż... W ostatnich latach to właśnie Slytherin zdobywał Puchar Domów i Puchar Quidditcha...
- GRYFFINDOR! – wrzasnął Harry, gdy Flint notował coś na pergaminie.
- Spokojnie, Harry Potterze! – zawołał zaskoczony Flint, nie przerywając pisania. – Gryffindor ma pewne zasługi, i to na pewno większe niż Hufflepuff, do którego chodzą same szlamy...
- Kogo ma pan na myśli? – spytał chłodno Harry.
- Na przykład ta nieszczęśliwa ofiara Czarnego Pana, Diggory... Nawet niezły był z niego czarodziej. Ale przez własną nieostrożność stał się łupem Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Nie mówię, że trafiają tam wszystkie szlamy. Twoja przyjaciółka, niezrównoważona panna Hermiona Granger...
- PRZYMKNIJ SIĘ WRESZCIE!
Harry był wściekły. W tym momencie jego największym marzeniem było wyrwanie się z tego pomieszczenia i uwięzienie Flinta oraz Snape’a w jakimś ciemnym lochu, głęboko pod szkołą.
Nerwy Lucasa Flinta chyba wreszcie puściły, bo krzyknął:
- CISZEJ, POTTER!
Po czym zaczął notować coś na pergaminie, ale Harry nie mógł zauważyć co, bo pismo Flinta było bardzo niewyraźne, może z tego powodu, że jego ręka drżała ze złości, ale także z uciechy. Harry miał bardzo niemiłe przeczucie, że za parę dni wyjdzie “Prorok Codzienny” z artykułem o “niezrównoważonym, wybuchowym, gburowatym Harrym Potterze”. Odruchowo zerknął na zegarek i z przerażeniem stwierdził, że już od kilku minut trwa lekcja obrony przed czarną magią. Wybiegł z małego lochu, po czym pomknął do klasy profesora Lockharta. Flint wrzeszczał jeszcze coś za nim, ale Harry nie słyszał co. Wpadł zdyszany do klasy, po czym powiedział:
- Bardzo przepraszam za spóźnienie, panie profesorze...
Ale profesora Lockharta nie było w klasie. Harry rozejrzał się głupkowato, ale Lockharta nigdzie nie zauważył.
- Gdzie jest Lockhart? – spytał Rona.
- Nie wiem. Nie było go już wtedy, gdy przyszliśmy. A co z Flintem?
Harry usiadł i opowiedział mu szeptem, by nikt inny nie usłyszał, o wywiadzie z Flintem. Ron nie wyglądał na zaskoczonego słowami Flinta.
- Zachowuje się tak, jak Snape i inni Ślizgoni. Wiesz, oni są już nudni... Ciągle tylko: szlamy i szlamy. Głupi Gryfoni i głupi Gryfoni. Mogli by się zdobyć na coś oryginalniejszego...
Profesor Lockhart pojawił się dopiero dziesięć minut przed końcem lekcji i zdążył zadać im tylko pracę domową (opisz wszystkie złowrogie zaklęcia, których użył wobec niewinnych ludzi Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać). Gdy w drodze na lekcję zaklęć Harry i Ron zastanawiali się, jak wykonać to zadanie, wtrącił się Seamus:
- Słuchajcie, wy tutaj gadacie i gadacie, a zobaczcie, jaka jest tutaj okazja!
I pokazał na lewą stronę holu, a Harry’ego i Rona aż zatkało.
W powietrzu unosił się wielki transparent z napisem: Tylko dzisiaj! Anton Speedie i cała ekipa Armat z Chudley rozdaje zdjęcia z autografami!
- Uaaaaaaaau! – okrzyk podziwu wydarł się z ust Rona. – Harry, szybko! Chodźmy, może zgodzi się na wspólne zdjęcie...
- Colin byłby zachwycony – mruknął Harry. – Nie, Ron, zaraz zaczną się zaklęcia...
- Harry, daj spokój! – zawołał Ron. – Jak sobie chcesz, ja idę, a jeśli ty nie, to idź sobie na te swoje zaklęcia.
Harry poszedł jednak za Ronem. Po kilku minutach obaj mieli już zdjęcia ze Speediem (lecącym na miotle, a czasem nawet łapiącym znicza), na których widniał autograf Speediego. Ron i Seamus pokłócili się o to, na którym z ich zdjęć Speedie lepiej lata na miotle. W złym humorze był Dean Thomas, ponieważ szukający Armat nie chciał podpisać mu się na jego starym plakacie z mugolską drużyną piłkarską West Ham United, przez co Ron począł się kłócić także z nim, po raz wtóry wyrażając swoją opinię na temat piłki nożnej, jako o nudnej i niezwykle mugolskiej grze. Profesor Flitwick nie był zły, ponieważ na lekcję spóźniła się cała klasa. Dziewczyny sprzeczały się o to, na którym zdjęciu Speedie jest przystojniejszy, na co Ron powiedział, że “te dziewczyny nigdy nie mogą o tym spokojnie porozmawiać”. Harry postanowił nie przypominać mu o kłótni z Seamusem.
Tego dnia uczyli się zaklęcia rozciągającego. Polegało ono na tym, że rzecz trafiona tym zaklęciem rozciągała się jak guma. Profesor Flitwick rzucił zaklęcie rozciągające na ropuchę Neville’a, która nagle stała się taka, jakby nie przestrzegała żadnej diety przez co najmniej dziesięć lat. Neville i Seamus bawili się w ten sposób, że rzucali na siebie i innych to zaklęcie, co spowodowało, że cała klasa wyglądała po chwili jak karczma pełna tłuściochów, a profesor Flitwick, którego Neville przypadkowo trafił, był teraz pięć razy szerszy niż wyższy.
Po przyjściu do dormitorium Harry odrobił zadanie domowe z obrony przed czarną magią, po czym położył się do łóżka i prawie natychmiast zasnął.

EDIT: Nie dam następnych dwóch rozdziałów, jeśli nie zobaczę tutaj jeszcze 3 komentarzy.

Ten post był edytowany przez Piotrek: 17.10.2004 11:50
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Aylet
post 18.10.2004 13:38
Post #9 

shinigami


Grupa: Prefekci
Postów: 1465
Dołączył: 16.04.2003
Skąd: z lodówki

Płeć: Kobieta



Heh... niezłe opowiadanko, nie ma co... może nawet by się nawet Rowling spodobało?? Ładnie, ładnie... biggrin.gif


--------------------
Prefekt Ravenclawu.
user posted image
Anime-Planet.com - anime | manga | reviews
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Klaud ze Slytha
post 18.10.2004 14:11
Post #10 

Ślizgonka


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 430
Dołączył: 05.04.2003
Skąd: Mazańcowice

Płeć: Kobieta



A ja już to czytałam na stronie Seweryna ;-) Pamiętam, napisałam do niego e-maila z gratulacjami i po jakimś miesiącu otrzymałam wiadomość (ja i parę innych osób, które pisały do niego e-maile w jakiejś sprawie) czy chcę być w redakcji. No cóż, nie wypaliło, a szkoda. Toteż umieszczaj następne części, bo chętnie sobie przypomnę tego ficka. I żadnych szantaży odnośnie komentarzy mi tu!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Piotrek
post 22.10.2004 18:54
Post #11 

Kandydat na Maga


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 84
Dołączył: 31.08.2004
Skąd: Kraśnik

Płeć: Mężczyzna



Ostatnio nic nie dodawałem, więc teraz się zrehabilituję:

SEZON QUIDDITCHA

Harry’ego tak wiele już spotkało w tym roku szkolnym w Hogwarcie, że nawet nie zauważył, gdy nadeszła Noc Duchów, a także sezon quidditcha.
Gryfoni w dzień po Nocy Duchów mieli spotkać się z drużyną Ravenclavu. Dla Harry’ego miało to szczególne znaczenie, bo szukającą Krukonów była Cho Chang, dziewczyna, która bardzo podobała się Harry’emu. Bardzo chciał zaimponować jej po raz kolejny (dwa lata temu ją pokonał). Oliver odbył trzydziestego pierwszego października rozmowę z Alicją Spinnet, po czym na ostatnim treningu przed meczem oświadczył, że drużyna jest najwyraźniej przygotowana tak dobrze, jak to tylko możliwe. Teraz wszystko zależy od nich.
Po treningu Harry udał się do dormitorium. Zamek był przygotowywany do uroczystości Nocy Duchów, choć Irytek starał się jak mógł, by to utrudnić. Często zostawiał w korytarzach lampiony z dyń, które eksplodowały z wielkim hukiem, kiedy ktoś znalazł się w niewielkiej od nich odległości. Gdy jeden z nich wybuchł przed Harrym, Irytek z szyderczym śmiechem oddalił się, natomiast po paru sekundach zjawił się Filch. Nie wierzył, że to Irytek zostawił tę dynię, był pewien, że to Harry. Zaciągnął go do swojego biura i zaczął grozić, że go zamknie w lochu, ale przerwał, gdy tuż przed nim eksplodował inny lampion, i rozległ się śmiech Irytka. Filch wybiegł z biura, pomrukując: “Wyrzucę go! Wyrzucę go ze szkoły!”, a Harry wykorzystał to, by się ulotnić.
W szkole rozdawali już autografy i inni gracze Mistrzostw Pięciu Teamów. Harry ucieszył się bardzo, gdy zobaczył, że sporo uczniów, i to nie tylko z Gryffindoru, bierze autografy od Wooda. Colin Creevey wziął od niego autograf na zdjęciu drużyny Gryfonów sprzed dwóch lat (z Pucharem Quidditcha pośrodku), po czym wcisnął Harry’emu pióro w rękę i błagał go, by też zechciał się podpisać. Malfoy żartował, że Harry rozdaje autografy, bo wie, że przegra mecz z Krukonami i wtedy nikt nie będzie chciał jego podpisu mieć, ale niewielu się z tego śmiało.
Harry zauważył też, co bardzo go ucieszyło, że nikt nie miał pretensji do niego z powodu straty tych siedemdziesięciu punktów, czego bardzo się bał po tej nieszczęsnej lekcji eliksirów. Większość Gryfonów była wściekła raczej na Malfoya i Snape’a. Wprawdzie Lee Jordan twierdził, że Harry przesadził, i miał do niego trochę pretensji, ale umilkł, gdy Harry zagroził mu, że rzuci na niego zaklęcie rozciągające. W tabeli Gryffindor zajmował trzecie miejsce (za nim był tylko Hufflepuff), ale z niewielką stratą punktową do Ravenclavu. Oznaczało to, że jeśli Gryffindor pokona Ravenclav w meczu quidditcha, wysunie się na drugie miejsce w tabeli, a także może objąć prowadzenie w rozgrywkach o Puchar Quidditcha.
W tym dniu poprzedzającym mecz z Krukonami ukazał się jednak artykuł Lucasa Flinta. Seamus Finningan wytrzasnął skądś egzemplarz “Proroka Codziennego”, i z wściekłą miną podał go Harry’emu, który zaczął czytać na głos:

HARRY POTTER NAJGORSZYM UCZNIEM W SZKOLE

Chłopiec, który zyskał sławę już wtedy, gdy był niemowlciem, nie potrafi tej sławy udźwignąć, pisze nasz korespondent w Hogwarcie, Lucas Flint. Nasz wysłannik przeprowadził wywiad z Harrym, z którego wywnioskował, że pan Potter jest bardzo groźnym i niebezpiecznym uczniem, często wywołującym zamieszanie na lekcjach, a z tego powodu jest niezbyt lubiany przez nauczycieli. Lucas Flint był świadkiem groźnego wybuchu, jaki Harry Potter spowodował na lekcji eliksirów. Z pewnością zostałby za ten wybryk wyrzucony z Hogwartu, bo stworzył zagrożenie śmiercią dla swych kolegów. Uratował go jednak profesor Snape, nauczyciel eliksirów.
“Potter niejednokrotnie wywoływał zamieszanie na lekcjach nie tylko moich, ale i u innych nauczycieli. Stwarzał już sytuacje groźniejsze niż ta dzisiejsza”, mówi Severus Snape. “Potter jest też pyszałkiem, bo ma pewne zdolności do gry w quidditcha. Uczy się też nie najlepiej, a wraz z przyjaciółmi, panną Granger i panem Weasleyem, są istną trójką szatanów”.
Przypomnijmy, że w tym roku, zaledwie kilka tygodni temu, panna Hermiona Granger została w tajemniczych okolicznościach zaatakowana i spetryfikowana. Dyrektor szkoły, Albus Dumbledore, nie chce się wypowiadać na ten temat. Istnieją podejrzenia, że chce coś zataić przed prasą i samym Ministerstwem Magii.
Podczas wywiadu przeprowadzonego z Harrym Potterem pan Flint wywnioskował, że Harry nie zdaje sobie sprawy z tego, co wyprawia na lekcjach. Harry przyznał też, że spetryfikowanie Hermiony mogło mieć wpływ na jego fatalne zachowanie w ostatnich dniach. Profesor Snape nie ma co do tego wątpliwości.
“Potter jest bardzo przywiązany do swoich przyjaciół”, mówi. “Nie chciałem jednak dopuścić do wyrzucenia go ze szkoły, albowiem, jak wiemy, jest to chłopak bardzo cenny, drzemią w nim spore możliwości”.
Jak już informowaliśmy w zeszłym roku, Harry Potter mógł w strasznym incydencie, który miał miejsce czternaście lat temu, doznać trwałego uszkodzenia mózgu. Prawdopodobnie od tego w znacznym stopniu zależą jego zachowania i kaprysy. Na dodatek, sam twierdzi, że nie zrobił nic złego, a profesor Snape oraz cały dom Slytherinu, to według niego straszni głupole. Zdaje się jednak, że jest zupełnie odwrotnie. Harry Potter próbuje jeszcze bezczelnie oskarżać jednego z najlepszych uczniów w szkole, Draco Malfoya, o podobne incydenty. Sam pan Malfoy twierdzi, że nic takiego nie miało miejsca.
“Potter zazdrości mi moich sukcesów w nauce. Nie może znieść również, że jestem od niego lepszy w quidditchu, oraz że Gryffindor nie potrafi pokonać naszej drużyny. Co roku twierdzi, iż zdoła zdobyć Puchar Quidditcha, ale ja w to nie wierzę”.
Wniosek z tego jeden: Harry Potter powinien poważnie zastanowić się nad swoim zachowaniem.

- Co za drań! – wrzasnął Ron. – I ty mu udzieliłeś wywiadu?!
- Mój plan nie wypalił – odrzekł równie wściekły Harry, odrzucając gniewnym ruchem gazetę gdzieś w bok.
- Jaki znowu plan?
- Naopowiadałem mu różnych rzeczy o Malfoyu. Liczyłem na to, że jego też obsmaruje w tym artykule. Ale... Jak widać, on lubi Ślizgonów tak, jak Snape.
- Obaj powinni występować razem. Pasują do siebie – powiedział Seamus.
Wiadomoś o artykule rozeszła się szybko po całej szkole, i na uczcie z okazji Nocy Duchów wszyscy Ślizgoni kpili sobie już z Harry’ego. Harry jednak już w zeszłym roku nauczył się nie zwracać na nich uwagi, więc próbował się skupić na jutrzejszym meczu quidditcha. Krukoni byli dość mocną drużyną, dorównującą nawet Gryfonom czy Ślizgonom. Cho Chang dwa lata temu sprawiła Harry’emu mnóstwo kłopotów, bo miała naprawdę spore umiejętności.
Uczta była bardzo przyjemna, ale chyba nie dla profesor McGonagall, która ścigała po całym Hogwarcie razem z Filchem Irytka, który podłożył jej dwa robaki do ciasta, a następnie odpalił przed nią turbo-puffa, którego kupił od Freda za promocyjną cenę jednego sykla. Tym razem dania były już normalne, co ucieszyło Rona (potrawy na uczcie powitalnej dla graczy Mistrzostw Pięciu Teamów niezbyt mu smakowały). Snape, a także Malfoy, zerkali na Harry’ego, z całą pewnością po to, by zobaczyć, jakie wrażenie zrobił na nim artykuł Lucasa Flinta. Toteż zdziwienie ich było spore, gdy zobaczyli, że Harry zupełnie spokojnie spożywa ciasta oraz paszteciki z dyni. Trafił jednak na fasolkę Bertiego Botta, która tak naprawdę okazała się pomalowanym kawałkiem fałszywej różdżki Freda i George’a. Gdy tylko spróbował włożyć ją do ust, ona zakręciła się i z małym pyknięciem zmieniła się w pazur papużki. Fred i George ryknęli śmiechem, a Harry żartem powiedział, że podłoży im kiedyś kawałek prawdziwej różdżki i popatrzy, co się wtedy stanie. Lee Jordan większość uczty spędził na przygotowywaniu do jutrzejszego meczu magicznego megafonu, przez który miał komentować mecz. Powiedział po cichu Harry’emu, że chce zrobić wrażenie na zawodnikach Armat oraz innych drużyn, dlatego też w tym momencie pucował megafon na błysk.
Po skończonej uczcie profesor Dumbledore wstał i przypomniał jeszcze raz wszystkim, że jutro odbędzie się mecz quidditcha pomiędzy Gryffindorem i Ravenclavem, a potem nastąpi mecz otwarcia Mistrzostw Pięciu Teamów pomiędzy Strzelcami i Zdobywcami. Potem wszyscy rozeszli się do dormitoriów i pokładli się spać.
Harry zasnął nadspodziewanie szybko i miał dziwny sen. Śniło mu się, że jest w powietrzu na boisku quidditcha. Nagle wszystkie kule rzucają się na niego i walą go. Próbował złapać znicza, ale znicz poleciał gdzieś do tyłu i bił go w tył głowy, a po chwili wyleciał gdzieś daleko poza stadion. Ryk tłumu... gwizdy Malfoya... okrzyk zdziwienia z piersi Wooda... A wszystkie pozostałe kule lecą na dół, a on sam zlatuje z Planety Dwadzieścia Dwa (miotły, na której musiał latać w jutrzejszym meczu) i spada gdzieś w dół...
- HARRY!
Harry wzdrygnął się i ujrzał nad sobą Wooda. Sam był cały zlany potem.
- Znicz odleciał – wyszeptał. – Mecz przegrany...
- Co?
Harry rozejrzał się i zobaczył, że jest w pokoju wspólnym, że mecz się jeszcze nie odbył i że musi się ubrać i zejść na śniadanie.
- Nic – powiedział, wstając z łóżka. – Miałem sen o uciekającym zniczu.
- Aha. – Wood nie był tym zaskoczony. – Słuchaj, musisz się ubierać i pędzić na stadion, mecz zacznie się za piętnaście minut...
Harry poczuł się, jakby oblazły go tysiące mrówek.
- Piętnaście minut? O, kurczę blade...
Wood wyszedł, a Harry zaczął się w pośpiechu przebierać. Nie było sensu schodzić na śniadanie, trzeba było wziąć miotłę i gnać na stadion. Wydobył Planetę z komórki na miotły, po czym pomknął w stronę boiska do quidditcha.
- Jesteś! – zawołała Alicja Spinnet. – Już myśleliśmy, że nie przyjdziesz...
- Ale przyszedłem – powiedział Harry. – Ile mamy jeszcze czasu?
- Pięć minut – zapiszczał Colin; Harry zauważył, że trzyma w ręce zdjęcie z drużyną Gryfonów, na którym widniały podpisy Harry’ego, Wooda oraz Antona Speediego.
- Co to, Colin?
- A, to przecież moja relikwia! – zawołał Colin podnieconym tonem. – Twój podpis, Harry, a na dodatek dwóch innych dobrych graczy, Speediego i Wooda!
- Hej, wy dwaj – powiedział Harry do Freda i George’a. – Nie bawcie się jednym tłuczkiem, bo nie mam zamiaru dostać! A ty, Colin, trzymaj mocno kafla...
Colin zaczerwienił się, a cała ekipa ryknęła śmiechem; w drużynie panowała w tym roku znakomita atmosfera.
- Okej, drużyna! Wychodzimy! – zakrzyknęła Alicja, znakomicie naśladując Wooda. Wyszli na boisko, a tłum ryknął z radości; tylko Ślizgoni gwizdali przeraźliwie. Harry dosiadł Planety, ale niestety ta miotła była bardzo stara i wysłużona, toteż trudno było nią sterować. Pani Hooch dała znak gwizdkiem, a Gryfoni i Krukoni wzbili się w powietrze. Harry dostrzegł Cho, uśmiechającą się do niego, i nagle poczuł ochotę, by złapać znicz i wręczyć go jej do rąk.
- Huseby ma kafla... – komentował Lee Jordan. – Znakomite zagranie Freda Weasleya, ale zaraz, zaraz, to chyba George... nie! Fred! Chociaż może...
- Jordan, zajmij się grą! – warknęła profesor McGonagall.
- Dobrze, dobrze... Krukoni w posiadaniu kafla... przejmuje go jednak McDonald... podaje do Spinnet... Alicjo, co robisz?! Spinnet wypuściła kafla, bo Creevey przeleciał jej tuż przed nosem... gdzie jest kafel? Ma go Huseby... Ach!
Harry spostrzegł, to, co zobaczył Lee: Cho znaurkowała, by najwyraźniej złapać znicz. Harry nie zamierzał jej na to pozwolić; krótszą drogą poleciał ku niej i zablokował ją.
- Potter nie pozwolił Chang na doścignięcie znicza... GOL!
Colin Creevey zupełnie niezauważony trafił kaflem do bramki Krukonów. Było dziesięć do zera dla Gryffindoru. Lee Jordan komentował dalej:
- Fred Weasley odbił tłuczka w stronę Greavesa... nie trafił... kafla przejmuje Huseby... odbierz mu go, Alicjo! Ee... przepraszam, pani profesor, przepraszam... Och! Gol dla Krukonów...
Teraz to Huseby wykorzystał małe zamieszanie i podał kafla do Greavesa, który bez problemów trafił do bramki. Harry dostrzegł w pobliżu Cho i chciał się przed nią trochę popisać, więc przyśpieszył, by zrobić ostry zwrot, ale zapomniał, że siedzi na Planecie, nie na Błyskawicy, i zahaczył o miotłę Cho; efekt był taki, że szukająca Krukonów ledwo utrzymała się na miotle. Pani Hooch odgwizdała faul i podyktowała rzut wolny dla Ravenclavu. Od strony trybun zajmowanych przez Krukonów rozległo się przeraźliwe buczenie, a niektórzy patrzyli na Harry’ego jak na mordercę. Huseby wykonał rzut wolny...
- Obronił! – ryknął Lee Jordan. – Znakomita obrona równie znakomitego obrońcy Gryfonów, Ro...
- JORDAN!
- Przepraszam, pani profesor! To się już nie powtórzy! Gryfoni w posiadaniu kafla... Alicja Spinnet podaje do Natalii McDonald... ta oddaje... Alicja jest na czystej pozycji... STRZELAJ, ALICJO! JEST! GOL DLA GRYFONÓW!
I nagle Harry dostrzegł znicza: błysnął tuż przy kaflu. Cho spostrzegła to chwilę później, ale Harry ponaglał miotłę, wiedział bowiem, że Planety są trochę wolniejsze od Komet. Miał jeszcze dwa jardy przewagi... jeszcze jard... jeszcze jedna stopa...
ŚWIST.
Dwa tłuczki przeleciały jemu i Cho przed oczyma. Spojrzeli instynktownie na siebie, a znicz znów zniknął. Lee Jordan zaklął, ale profesor McGonagall na szczęście tego nie usłyszała.
- Gra toczy się dalej... kafel gdzieś się zapodział... Przypominam wynik: Ravenclav prowadzi czterdzieści do trzydziestu! Ależ znakomite zagranie pałkarza drużyny Krukonów! Huseby ma kafla... podaje do Carry’ego... Gol dla Krukonów!... – jęknął Lee. Carry wyminął zręcznie Rona, który aż złapał się za głowę, i strzelił gola. Ravenclav prowadził już pięćdziesiąt do trzydziestu.
W następnych minutach nastąpił nagły zryw ścigających drużyny Gryffidoru. Alicja Spinnet wsadziła trzy bramki, a po jednej dołożyli Colin i Natalia McDonald. Było osiemdziesiąt do pięćdziesięciu.
Teraz kafel miał Colin, ale nagle aż wypuścił go z rąk i wrzasnął:
- Harry! Znicz! Tu, przy mnie!
Niestety, Cho to usłyszała i pomknęła w stronę Colina. To samo zrobił Harry. Oboje lecieli obok siebie, ale Cho powoli zaczęła mu uciekać... Harry wiedział, że za chwilę on albo Cho złapie znicz... wyciągnął rękę w tym samym momencie, co Cho, a znicz...
- Ach! Niesamowite! – ryknął podniecony Lee Jordan, bo oto Harry’emu przypomniał się jego sen, a znicz wyleciał gdzieś daleko za boisko. Harry widział dokładnie, jak na zwolnionym filmie, że znicz wymyka się sprzed dłoni Cho, przelatuje obok jego ręki, a następnie wzbija się w górę i wymachując swoimi srebrnymi skrzydełkami leci ku słońcu. Po chwili zniknął za horyzontem.
Zrobiło się olbrzymie zamieszanie. Harry odruchowo spojrzał na Cho i zobaczył, że jest ona zdziwiona równie mocno, jak on sam. Przelatując obok niej powiedział do niej:
- Co to ma znaczyć?
Ona odpowiedziała mu:
- Nie mam pojęcia.
Większość graczy oraz uczniów interesowało jednak to, co powie pani Hooch. Wielu twierdziło, że mecz powinien zostać powtórzony, ale jak to zrobić bez znicza?!
Harry wylądował obok pani Hooch, wokół której zgromadziła się już chyba cała szkoła. Słychać było okrzyki: “Jaki wynik?”, “Czy to koniec mistrzostw?” i “Chcemy powtórki meczu!”. Pani Hooch wydostała się z tego ogromnego kręgu, wzięła od Lee Jordana megafon i wrzasnęła:
- Cisza!
Musiała to powtórzyć kilkakrotnie, zanim wszyscy umilkli. Wtedy zaczęła mówić:
- Wiem, że nastąpiło tu złamanie pewnego przepisu, bo w regułach quidditcha nie ma ani słowa o uciekających zniczach. Według tego przepisu mecz powinien zostać powtórzony.
Rozległy się radosne okrzyki wśród Krukonów, bo jeśli mecz zakończyłby się już teraz, to wynik zostałby uznany i przegraliby mecz. Pani Hooch odczekała chwilę i kontynuowała:
- Jednak w przepisach istnieje reguła mówiąca, że w przypadku zgubienia znicza podczas meczu, można uznać wynik.
Wszyscy Krukoni umilkli. Nastała teraz śmiertelna cisza. Harry zauważył w tłumie przerażoną twarz Malfoya.
- Wobec tego podaję wynik meczu Gryffindor – Ravenclav: osiemdziesięcioma punktami do pięćdziesięciu zwyciężyła drużyna Gryfonów!
Na stadionie, na tym samym stadionie, na którym przed chwilą panowała zupełna cisza, rozległ się radosny wrzask i ryk z gardeł Gryfonów oraz okrzyk wściekłości i jęk zawodu z gardeł Krukonów i Ślizgonów. Wrzeszczeli także Puchoni, chociaż nie wiadomo było, po kogo byli stronie. Harry dostrzegł Cho z taką miną, jakby ktoś umarł. Chciał nawet podejść do niej i ją pocieszyć, ale już porwali go Ron, Fred i George, a także wszyscy inni Gryfoni. Harry wywnioskował z ich okrzyków, że szykuje się kolejna balanga. Colin piszczał: “Hura! Hura!”, a Fred i George porwali na ręce Rona i nieśli go tak aż do pokoju wspólnego. Malfoy miał wyjątkowo melancholijną minę, co jeszcze bardziej ucieszyło Harry’ego.
Wygrał. Wygrał mecz, chociaż Flint i Gashi prawdopodobnie nie chcieli do tego dopuścić. Ukradli mu miotłę, by nie wygrał meczu. Ale czy tylko po to? Wspominali coś o jakimś Sam-Wiesz-Czym. Skoro to coś jest tak tajne, że nawet rozmawiając między sobą nie chcą dokładnie mówić, o co chodzi... A może to ma coś wspólnego z Voldemortem? Może profesor Trelawney wcale nie jest taką starą oszustką, może jej przepowiednie mają coś z tym wspólnego? Zresztą, Flint prawdopodobnie był w Slytherinie, tam też mieszkał jego syn... od razu widać, że ten Lucas Flint to podejrzany typ. A Tumbo Gashi był wiochmenem, na dodatek strasznym głupcem, walczącym z Ministerstwem Magii, no i przyjaźni się z Flintem.
Co do prawdopodobnej znajomości Flinta z Lockhartem, Harry doszedł do wniosku, że to nie ma z tym wszystkim nic wspólnego. Trzy lata temu Lockhart udzielał wielu wywiadów gazetom, mógł akurat trafić na Flinta i stąd ta znajomość. Nie, Lockhart nie mógł być w nic zamieszany.
Ktoś jednak zaatakował Hermionę, ukradł Błyskawicę i wystrzelił niedaleko Mroczny Znak. Harry był pewien na sto procent, że to Lucas Flint. Gashi nie mógł tego zrobić, bo nigdy nie wchodził na teren szkoły. Mógł mieć tylko coś wspólnego z Mrocznym Znakiem. Flint natomiast miał pełne pole do działania. Prawdopodobnie znał na bieżąco hasła do wieży Gryffindoru, bo Harry widywał go czasem w pokoju wspólnym.
Czy to jednak dowód, by od razu podejrzewać Flinta o współpracę z Voldemortem? Może to tylko jakieś żarty? No tak, ale do żartów już chyba nie należy spetryfikowanie kogoś.
Nagle Harry rozejrzał się i spostrzegł, że jest w jakiejś dziwnej części zamku. Prawdopodobnie jeszcze nigdy tutaj nie był. Ściany były pomalowane w jakiś ładny, egipski wzór. Korytarz prowadził jeszcze trochę prosto i nagle skręcał w lewo. Nikogo tutaj nie było, więc nie mógł dowiedzieć się, w jakiej części zamku jest.
Poszedł przed siebie. Korytarz był bardzo długi, aż wreszcie doszedł do jakichś drzwi. Były zamknięte. Harry wyciągnął różdżkę i powiedział:
- Alohomora!
Nic się nie stało. Drzwi były najwyraźniej zamknięte jakąś bardzo silną magią. Próbował jeszcze kilka razy otworzyć je Alohomorą, ale nie dał rady. Zawrócił więc i poszedł z powrotem tym samym korytarzem. Po drodze starał się zapamiętać drogę do tych drzwi, ale była ona tak długa, że gdy później starał się przypomnieć ją sobie w pamięci, nie potrafił. Wreszcie, po jakichś dziesięciu minutach znalazł się w sali wejściowej i pomknął do wieży Gryffindoru.
Gdy tylko wszedł przez dziurę za portretem do pokoju wspólnego, rozległ się olbrzymi ryk. Wszyscy Gryfoni czekali na niego, bo każdy chciał się dowiedzieć dokładniej, jak wyglądała ucieczka znicza. Opowiadał to kilkakrotnie, po czym obżarł się obficie (Fred i George wynieśli z kuchni bardzo dużo przysmaków), a następnie poszedł z Ronem do dormitorium i opowiedział mu o zamkniętych drzwiach.
- I Alohomora nie zadziałała? – spytał z niedowierzaniem Ron. – To jakieś dziwne drzwi.
- Taa... – odparł Harry. – Ja widziałem tylko raz takie drzwi.
- Ja też. Wtedy, kiedy ty. No wiesz, w skrytce Kamienia Filozoficznego – powiedział Ron. Harry dobrze to pamiętał. W pierwszej klasie odkryli, że w szkole ukrywany był Kamień Filozoficzny, z którego można było wytworzyć Eliksir Życia, dający nieśmiertelność. On, Ron i Hermiona musieli wówczas pokonać trójgłowego psa, zwanego Puszkiem, diabelskie sidła, oraz złapać uskrzydlony klucz, pasujący do drzwi zamkniętych bardzo silną magią. To właśnie te drzwi miał na myśli Ron. Oprócz tego musieli wygrać partię szachów z gigantycznymi kamiennymi figurami, a potem wybrać właściwy eliksir, by przejść przez magiczny ogień. Następnie Harry musiał, z Kamieniem Filozoficznym w kieszeni, walczyć z profesorem Quirrelem i Voldemortem w jednej osobie.
- Jestem ciekaw, co jest takiego ważnego za tymi drzwiami – rzekł Ron. – Dlaczego nie można ich otworzyć Alohomorą? Myślisz, że ma to związek z tymi dziwnymi wydarzeniami w Hogwarcie?
- Już ci mówiłem, że oprócz spetryfikowania Hermiony i kradzieży Błyskawicy nie zauważyłem żadnych dziwnych wydarzeń.
- Harry, czyś ty ślepy? Nie wmawiaj mi, że tego nie widzisz. Tu się dzieją bardzo dziwne rzeczy i dziwię się, że jeszcze nie napisałeś o tym do Syriusza!
- No i co? – powiedział Harry. – Wróci tutaj, bo stwierdzi, że jestem w śmiertelnym zagrożeniu, i wywoła panikę w całym zamku! Niewielu wie, że Syriusz jest niewinny! Zaraz zjawi się tutaj całe Ministerstwo Magii...
- A skąd wiesz? Spróbuj, ale zastrzeż Syriuszowi, by nie wracał do zamku. Zresztą on jest teraz zajęty, prawda? Zdaje się, że jest u Lupina.
Harry po chwili zastanowienia powiedział:
- No dobra. Ale gdyby co, to był twój pomysł, okej?
Po czym wziął pióro i pergamin, i zaczął pisać:

Kochany Syriuszu! Prosiłeś, bym ci donosił wszystko, co wyda mi się dziwne, a ostatnio ja i Ron zauważyliśmy tutaj kilka dziwnych zdarzeń.

Tu Harry odłożył pióro i spytał Rona:
- O czym mogę mu napisać?
- Chyba o wszystkim, nie?
Harry zaczął pisać dalej:

Jak już zapewne słyszałeś, przed rozpoczęciem roku szkolnego wystrzelono w pobliżu Mroczny Znak. Na dodatek tuż przed tym wydarzeniem ja i Ron zostaliśmy zaatakowani przez jakąś zamaskowaną osobę. Z kolei ten Lucas Flint, redaktor “Proroka Codziennego”, ciągle zjawia się w szkole pod pretekstem zbierania informacji do artykułu. Kilka tygodni temu ktoś ukradł mi Błyskawicę z mojego dormitorium, a po kilku dniach usłyszeliśmy, jak Flint i Tumbo Gashi, były wiochmen, rozmawiają o tym, czy słusznie zrobili, zaczynając właśnie od Błyskawicy. Wspominali też o mnie i o jakimś “Sam-Wiesz-Czym”. Czy to nie dziwne?
I ostatnio najgorsze. Już ci o tym chyba pisałem, ale napiszę jeszcze raz: spetryfikowano Hermionę i ten ktoś, kto to zrobił, dopisał na karteczce: “taki los spotka każdego, kto będzie węszył”. Hermiona leży w skrzydle szpitalnym, musimy czekać na wywar z mandagor.
O moją formę w quidditchu się nie martw. Wygraliśmy mecz z Krukonami, ale i tu miało miejsce dziwne zdarzenie. Gdy już prawie miałem znicz w dłoni, on wzbił się do góry i wyleciał poza stadion. Nigdy o czymś takim nie słyszałem. A tuż po meczu zabłądziłem i trafiłem na jakieś zamknięte bardzo silną magią drzwi. Nie mogłem ich otworzyć nawet zaklęciem Alohomora.
Proszę cię jednak, byś nie wracał do zamku. Na razie nic mi nie grozi. Nie ma dowodu, że te dziwne wydarzenia mają związek ze mną.

Harry

Poszedł z Ronem do sowiarni, wziął Hedwigę, przywiązał jej list do nogi i wyrzucił przez okno. Hedwiga wzbiła się w górę i poleciała.
- Mam nadzieję, że Syriusz nie wróci, bo wkopie siebie i nas w kłopoty – mruknął Harry.
W sali wejściowej spotkali Lucasa Flinta, który znowu coś notował. Harry czuł, że Flint już opisuje mecz Gryffinodru z Ravenclavem i że obsmaruje Gryfonów w artykule.
Balanga w wieży Gryffindoru chyba już się skończyła, bo nie było tylu Gryfonów w pokoju wspólnym.

Po południu obejrzeli mecz Mistrzostw Pięciu Teamów pomiędzy Strzelcami i Zdobywcami. Niestety, Zdobywcy zwyciężyli, a Lucas Flint chodził wszędzie z synem, opowiadając, że to on go nauczył tak dobrze grać w quidditcha. Marcus Flint puszył się nie mniej od niego i nakłaniał wszystkich, aby zechcieli wziąć jego autograf. Ron stwierdził, że nie można mieć wszystkiego naraz, po czym wrócili z zadowolonymi jednak minami do zamku.

Po kolacji Harry poczuł się bardzo senny i od razu położył się do łóżka. Miał teraz wreszcie spokój i mógł spokojnie rozważyć to, co się tego dnia stało. Doszedł dziś do wniosku że Ron jednak miał rację: dzieje się tutaj wiele niepokojących rzeczy. Zaczął jeszcze raz wszystko analizować od początku.
Zaczęło się od tego ataku. A później wystrzelono Mroczny Znak. Czy to ma jakiś związek? Stwierdził już dawno, że profesor Snape nie mógł po prostu zmusić Voldemorta (jeśli to był on) od zamordowania jego i Rona. Ten, kto ich zaatakował, chyba nie zamierzał ich po prostu oszołomić. Może chciał pokazać, że jest zwolennikiem Voldemorta? Zwłaszcza, że potem ktoś wystrzelił ten Mroczny Znak – to mogło być zasygnalizowanie, że Czarny Pan odzyskuje moc.
Następnie była kradzież Błyskawicy. Tu był niemal pewien, że zrobił to Flint. Przecież sam gadał o tym z Gashim. Nie, było wykluczone, by to zrobił ktoś inny. Gashi nie miał dostępu do ich wieży, ale Flint mógł się tam z łatwościa przedostać pod pretekstem pisania artykułu.
Zaraz potem spetryfikowanie Hermiony. To również mogła być sprawka Flinta, bo spetryfikować jej z pewnością nie potrafiby żaden uczeń. To była bardzo zaawansowana magia. Tak jak powiedział Ron, Hermiona musiała się czegoś domyślić. Musiała robić coś, co przeszakdzało temu, kto ją spetryfikował, czyli najprawdopodobniej Flintowi.
No i dziwne zachowanie znicza. Być może ktoś rzucił na niego zaklęcie, które spowodowało jego ucieczkę. Flint mógł powiedzieć, że chce napisać artykuł o quidditchu w Hogwarcie i w ten sposób obejrzeć piłki szkolne. Ale w jakim celu miałby to zrobić? Co mu dała ucieczka znicza?
Nagle Harry’emu przyszedł do głowy pomysł tak absurdalny, że roześmiał się cicho w poduszkę. Tak absurdalny pomysł...

TAJEMNICZE DRZWI

Dzień później Slytherin zagrał z Hufflepuffem w meczu quidditcha. Ku niezadowoleniu Harry’ego, Ślizgoni rozgromili Puchonów aż dwieście osiemdziesiąt do trzydziestu. Gryffindor zajmował teraz w tabeli drugie miejsce, ale miał stratę dwustu punktów do Slytherinu. Zostały jeszcze wprawdzie dwie kolejki, ale strata była kolosalna. Musieli teraz pokonać Ślizgonów, i to dość wysoko, żeby się jeszcze liczyć w walce. Harry pocieszał się tym, że Krukoni może nie dadzą Slytherinowi wygrać w ostatniej kolejce, co znacznie zwiększyłoby szanse Gryfonów.
Tego samego dnia Armaty pokonały Rakiety nieznaczną liczbą punktów. Ron cały dzień świętował, paradując po zamku ubrany w barwy Armat.
Harry musiał teraz codziennie opowiadać Ronowi o tych zamkniętych drzwiach. Ron twierdził, że im więcej o nich usłyszy, tym lepiej je zapamięta i może przypomni sobie, czy kiedyś je do nich. Ale Harry nie pamiętał wielu istotnych szczegółów tej drogi, a Ron nie przypominał otwierał. Razem z Harrym usiłował też odtworzyć jego drogę sobie, aby kiedykolwiek się przy nich znalazł.
- One muszą być zamknięte z jakiegoś ważnego powodu – twierdził Harry. – I to bardzo ważnego. Przecież nawet drzwi do zakazanego korytarza można było otworzyć Alohomorą.
- A ten ktoś, kto je zamknął – dorzucił Ron – musiał być niezłym spryciarzem. Widocznie bardzo trudno dostać się do nich, skoro my ich nigdy wcześniej nie widzieliśmy, a ty nawet nie pamiętasz, w jakiej części zamku one się znajdują.
- Gdybym miał Mapę Huncwotów! – jęknął Harry. – Wtedy moglibyśmy je odnaleźć!
Ale Mapy Huncwotów nie miał, a bał się poprosić o jej zwrot – Snape mógłby wtedy ukarać Gryffindor utratą kolejnych punktów.
Pewnego dnia Ron oświadczył:
- Harry, musimy znaleźć te drzwi. Choćby nie wiem co! Gdy je tylko znajdziemy, możemy znaleźć w bibliotece jakieś mocniejsze zaklęcie otwierające! Harry, musimy...
Harry’ego zaskoczyła stanowczość, z jaką Ron wypowiedział te słowa. Tak jakby był pewien, że je znajdą. Powiedział więc:
- Ron, przecież nie mamy pojęcia, gdzie są te drzwi! A teraz musimy się przygotować, musimy zdobyć dużo sumów, by przejść do następnej klasy...
- Mówisz zupełnie jak Hermiona! – syknął Ron. – Pamiętasz, gdybyśmy jej posłuchali i zamiast szukać Kamienia Filozoficznego uczyli się na egzaminy, już by nie było tej szkoły!
- Tak, ale to jest coś innego! – powiedział Harry dobitnym tonem. – To nie są zwykłe egzaminy, a jeśli przez sumy nie przejdziemy, to będzie źle.
- Jak sobie chcesz. Ja poszukam tych drzwi i zobaczymy, kto pierwszy je znajdzie.
- Coś ty się tak uczepił tych drzwi? A jeśli za nimi jest jakaś komnata, na przykład, wypełniona... ee... sowami?
- Słyszałbyś pohukiwania.
- I co z tego? A jeśli jest to na przykład ta komnata, w której profesor Dumbledore odkrył kolekcję nocników?
Ron wzruszył ramionami.

Sytuacja jednak polepszyła się. Harry starał się zapomnieć o tych drzwiach, wmawiając sobie, że jest tam ta kolekcja nocników lub coś podobnego. Lucas Flint przestał kręcić się tak często po szkole, nie było tylu dziwnych wypadków, a stary znicz zastąpiono nowym, wypożyczonym z Departamentu Czarodziejskich Przyrządów w Ministerstwie Magii. Nie ukazywał się też żaden artykuł Flinta, i Harry modlił się w duchu, by go w ogóle nie było. Pamiętał dobrze, jak Flint obsmarował Wooda.
Pogorszyły się z kolei lekcje eliksirów. Malfoy mówił ciągle, że Harry miał fuksa, bo jeszcze żaden szukający w historii Hogwartu nie wygrał meczu bez złapania znicza. Na eliksirach pokazywał wciąż minę Harry’ego na widok znicza uciekającego sprzed jego ręki. Raz walnął nawet Harry’ego, i tłumaczył się złośliwie, że to znicz chciał się zemścić za próbę schwytania go. Ron nie wytrzymał i chlusnął na niego wywar z korzonków zielarskich wabików. Malfoy był cały poparzony, a Snape ukarał Gryffindor utratą trzydziestu punktów. Mistrz eliksirów też nie był zadowolony z wygranej Gryfonów i stał się dla Harry’ego, a teraz także dla Rona, jeszcze bardziej okrutny.
Na jednym z treningów quidditcha Wood wygłosił przemówienie do drużyny, podając przeróżne hipotezy dotyczące ucieczki znicza. Mówił o najdziwniejszych rzeczach, jakoby znicz miał na przykład zostać schwytany zbyt dużo razy, i podawał przykłady z historii, gdy znicz z tego powodu nie chciał wylecieć ze skrzynki z kulami. Nikt tego nie słuchał, ale Wood nie zauważył.
Po kilku tygodniach przyszła odpowiedź od Syriusza. Harry przeczytał:

Harry,

Jestem teraz u Remusa Lupina. Razem próbujemy zebrać dawnych szkolnych przyjaciół, tak jak nam kazał Dumbledore. Z tego, co napisałeś wynika, że w Hogwarcie dzieją się bardzo dziwne rzeczy. Nie inaczej jest tutaj. Nie wiem, co to wszystko ma znaczyć, ale moim zdaniem ma to jakiś związek. Radzę ci jednak nie mieszać się do niczego, bo to wszystko bardzo mnie niepokoi i może się to dla ciebie źle skończyć. Zostaw w spokoju tamte drzwi. Jeśli coś dziwnego się wydarzy, daj mi znak. Do zobaczenia!
Syriusz

A więc Syriusz twierdzi, że ma to jakiś związek... Ciekawe. Zgodził się jednak z Syriuszem, że nie powinien szukać tajemniczych drzwi. Nadal starał się ciągle myśleć o tym, że ma to jakieś proste wytłumaczenie.

Harry przez następne dni bardzo ostro przykładał się do nauki, ciągle przeglądając książeczkę o sumach. Ron pukał się palcem w czoło, dodając, że próbuje zastąpić Hermionę, ale Harry chciał to mieć szybko za sobą. Ron przylatywał na prawie każdej przerwie do Harry’ego i zaciągał go pod różne drzwi, które nie chciały się otworzyć nawet przy pomocy zaklęcia Alohomora, ale zawsze okazywało się, że trzeba je grzecznie poprosić albo połaskotać w odpowiednim miejscu. Raz trafili na takie drzwi, które nie chciały się otworzyć pod żadnym wpływem. Gdy już byli pewni, że trafili na właściwe przejście, Ron kopnął z radości, a może ze wściekłości, drzwi, a te otworzyły się ze zgrzytem i stanęli przed... kolekcją nocników.
W końcu jednak i Harry’ego znużyły trochę te przygotowania. Nauczyciele (oczywiście oprócz Snape’a i McGonagall) zaczęli trochę im odpuszczać. Razem z profesorem Lockhartem zaczęli przerabiać książkę o wampirach, i ku przerażeniu całej klasy, profesor przyniósł na jedną lekcję trochę małych wampirów. Harry nie miał wątpliwości, że Lockhart pożyczył je od Hagrida.
- Witam, witam – powiedział z uśmiechem Lockhart, wchodząc do klasy i stawiając na stole dużą klatkę, w której miotały się rozpaczliwie wampirki. – Dziś omówimy te oto wspaniałe, ale równie niebezpieczne stworzenia. No dobrze, to kto mi powie, jakie są najbardziej znane i charakterystyczne cechy wampirków?
Nikt nie podniósł ręki; od czasu, gdy zaatakowano Hermionę, takie sytuacje zdarzały się dosyć często. Lockhart nie był więc zdziwiony.
- Nikt? W takim razie bardzo proszę o przeczytanie po cichu fragmentu mojej książki. Od strony trzynastej do dwudziestej trzeciej. Gdy wrócę, odpowiecie na kilka pytań.
Po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
- Dokąd on ciągle wychodzi? – szepnął Ron.
- Też się nad tym zastanawiam – odrzekł Harry, a następnie zabrał się do czytania. – I zastanawiam się też, czy nie powinniśmy poszukać najpierw tego zaklęcia.
- Jakiego znów zaklęcia?
- No, tego do otwierania drzwi, co? I co z tego, że trafimy na te drzwi, jeśli nie będziemy mogli ich otworzyć? A zresztą, Syriusz zabronił mi ich szukać. Jeśli dowie się, na przykład z artykułu Flinta, że “Harry Potter węszy po całym zamku”, to dopiero mi się dostanie.
- Ale przecież samym zaklęciem też nic nie wskóramy. Samo zaklęcie nie wystarczy, trzeba mieć te drzwi.
- Słuchaj, na te drzwi na pewno kiedyś się natkniemy! A zaklęcie możemy zapamiętać. Gdy znajdziemy te drzwi i nie będziemy mogli ich otworzyć, to co nam z tego przyjdzie? Będziemy musieli wracać i znów szukać od nowa.
- Tym razem zapamiętamy drogę, naprawdę...
- Ciszej! – syknął Harry. W drzwiach klasy stanął Malfoy. Trudno było coś odczytać z jego twarzy, ale Harry czuł, że Malfoy coś usłyszał. Ten jednak jak gdyby nigdy nic powiedział zimnym głosem:
- Chcesz gazetkę, Potter? Okazja! Tylko jeden knut!
I wyciągnął rękę z gazetą. Harry nie miał wątpliwości – to był “Prorok Codzienny”. Ponieważ chciał zobaczyć, co tym razem wymyślił Flint, wcisnął Malfoyowi w rękę brązowego knuta i porwał gazetę. Malfoy wyszedł z klasy, uśmiechając się złośliwie, a Harry odczytał Ronowi szeptem:

XIOMARA HOOCH – PRZEKUPSTWO?

Gryffindor w podejrzanych okolicznościach wygrał pierwszy w tym sezonie mecz quidditcha w Hogwarcie, pisze Lucas Flint. Tegoroczny sezon zaczął się meczem Gryffindor – Ravenclav. Ścigający Gryfonów, w przeciwieństwie do obrońcy, byli w zadziwiająco wysokiej formie, bowiem po kilkunastu minutach prowadzili już osiemdziesiąt do pięćdziesięciu. Warto odnotować, że bardzo niesportowo zachował się szukający Gryffindoru, Harry Potter. Faulem uniemożliwił szukającej Krukonów, pannie Chang, złapanie znicza.
“Wyglądało to tak, jakby miał zrzucić ją z miotły”, mówi szukający drużyny Slytherinu, Draco Malfoy. Takie zagranie powinno zostać odpowiednio ukarane i pani Xiomara Hooch – sędzia całej ligi Hogwartu, na pewno rozważy możliwość odsunięcia Pottera od kilku meczów, gdyż takie zachowanie jest zagrożeniem dla wszystkich innych graczy.
Pan Potter był w tym meczu wyraźnie słabszy od innych zawodników, ale swoim brutalnym zachowaniem, jak już wiemy, nie pozwalał Cho Chang schwytać znicza. Nie udało mu się jednak powstrzymać jej po kilkunastu minutach gry, kiedy wynik brzmiał osiemdziesiąt do pięćdziesięciu dla Gryffindoru. Panna Chang wykorzystała to i pomknęła, by złapać znicz. Gdy jednak był on tuż przy jej dłoni, wzbił się nagle w górę i wyleciał poza stadion. Na boisku i na trybunach zrobiło się zamieszanie, po czym pani Xiomara ogłosiła zwycięstwo Gryfonów osiemdziesiąt do pięćdziesięciu.
“Istnieje możliwość przekupstwa”, mówi Marcus Flint, doświadczony gracz quidditcha. “Gryffindor zawsze miał skłonność do zdobywania czegoś za wszelką cenę. To Gryfoni mogli zorganizować dziwne zachowanie znicza, na przykład zaklęciem Confundus. Następnie należało tylko przekupić panią Hooch, by ta ogłosiła taki, a nie inny werdykt”.
Przekupstwo to najgorsza rzecz w sporcie czarodziejów, więc Ministerstwo Magii albo dyrektor szkoły zechcą z pewnością to zbadać. Tymczasem Krukoni pogrążeni są w rozpaczy.
“Nie smucimy się z tego powodu, że Gryffindor wygrał, ale dlatego, że Ravenclav przegrał”, żali się Cho Chang. “Moim zdaniem obie drużyny zasłużyły na remis”.
Jedno jest pewne: Gryffindor nie zasłużył na zwycięstwo, a odniósł je tylko dzięki szczęściu i (w głównej mierze) przekupstwu.

- Co to za bzdury?! – zawołał Ron. – Przeklęty Flint, już ja go urządzę...
Drzwi klasy otworzyły się. Harry schował szybko gazetę do torby – miałby kłopoty, gdyby Lockhart przyłapał go na czytaniu podczas lekcji. W drzwiach nie stanął jednak profesor. To był właśnie Lucas Flint.
- To ty! – zawołał Ron; wszyscy wytrzeszczyli na niego oczy.
- Nie jestem twoim kolegą, chłopcze, tylko reporterem “Proroka Codziennego”, i żądam, byś zwracał się do mnie choć trochę grzeczniej.
Podszedł do Rona, przyjrzał się mu tak, jakby oglądał jakiś okaz w zoo. Harry miał wielką ochotę przyłożyć mu, ale było za dużo świadków. Byłoby źle, gdyby do któregoś z profesorów dotarła wieść o kontuzji Lucasa Flinta, spowodowanej przez Harry’ego Pottera. Harry widział, że Ron myśli podobnie, bo milczał, ale jego dłonie zacisnęły się w pięści.
- Co pan za bzdury napisał – powiedział cicho Harry.
- Ach! – zawołał Flint. – Czytaliście mój artykuł? Chciałbym wam pogratulować wygranej. Może nie było to do końca sprawiedliwe, ale...
- Naprawdę? – spytał ironicznym tonem Harry. – A co to jest? – wyjął gazetę z torby.
- No cóż, Harry, przykro mi, ale czytelnicy chcą wiedzieć, co się dokładnie wydarzyło...
- Naprawdę? – zapytał znowu Harry. – Więc zobaczmy. Prawie strąciłem Cho – wypowiadając to imię, poczuł, że robi się czerwony – z miotły, tak? A mi się wydaje, że tylko ją zahaczyłem...
- Może i tak, ale z dołu wyglądało to na bardzo niebezpieczne zagranie – powiedział ze złośliwym uśmiechem na twarzy Flint. – O mało nie spadła z miotły...
- Co mamy dalej? – kontynuował Harry, przeglądając artykuł. – Aha. Przekupstwo, tak? Więc niech pan się dowie, że żadnego przekupstwa NIE BYŁO!
Te ostatnie słowa Harry wrzasnął na całą klasę. Wszyscy spojrzeli w jego stronę z przerażeniem w oczach.
- Czego nie było? – spytał ktoś. Harry obejrzał się i zobaczył profesora Lockharta.
- Widzę, że rozmawia pan z Potterem, panie Flint. Ale bardzo proszę, by nie czynił pan tego na moich lekcjach. Do widzenia.
Flint wyszedł z dziwnie zadowoloną miną, a Harry domyślił się, że już układa sobie w myślach treść następnego artykułu. Lockhart powiedział:
- No dobrze. To kto mi powie, jaka jest ulubiona potrawa wampirów? Może ty, Harry?
Harry wzdrygnął się – przecież on i Ron nie przeczytali tekstu. Pamiętał jednak trochę rzeczy o wampirach, więc odparł niepewnym tonem:
- Ee... krew?
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze! – zawołał Lockhart, klaszcząc w dłonie. – Pięć punktów dla Gryffindoru! Zapiszcie zatem, jakie rodzaje krwi wampiry lubią najbardziej, a które mniej...
Przez kilka ostatnich minut lekcji pisali cechy wampirów. Na koniec lekcji Lockhart zadał im pracę domową (“napisz wypracowanie o wampirach, uwzględniając ich cechy szczególne, tryb życia i miejsca zamieszkania”), po czym powiedział, że mogą iść.
Gdy szli korytarzem na drugim piętrze, Harry złapał nagle Rona za rękaw i szepnął:
- Idziemy do biblioteki.
Ron zdziwił się bardzo. Musiały go zaskoczyć ton i zdecydowanie Harry’ego, bo zabrzmiało to tak, jakby nie było innego wyjścia.
- Po co? – spytał Ron.
- Chodź ze mną, no dalej! Musimy znaleźć to zaklęcie!
- Rety, Harry, co ty masz z tym zaklęciem? – wołał Ron, prawie biegnąc, by dotrzymać kroku Harry’emu.
- Tak samo ja mógłbym cię spytać, co ty masz z tymi drzwiami – odparł Harry, nawet na niego nie patrząc. W głowie próbował sobie przypomnieć, w jakich książkach mogłoby być to zaklęcie. Rok temu przy przygotowaniach do Turnieju Trójmagicznego przewertował steki, a może i tysiące książek, szukając przeróżnych zaklęć. Wtedy miał wrażenie, jakby przeczytał już wszystkie książki w bibliotece, ale oczywiście nie była to prawda. Teraz obawiał się, że takie mocne zaklęcie służące do otwierania drzwi mogło być ukryte w którejś książce w Dziale Ksiąg Zakazanych, a by z nich korzystać, trzeba było mieć pozwolenie jakiegoś nauczyciela. Z pewnością żaden z nich nie dałby im go, zwłaszcza, jeśli powiedzieliby, czego szukają. W szkole chyba żaden uczeń nie znał innego zaklęcia otwierającego niż Alohomora, i nauczyciele z pewnością sądzili, że to im wystarczy. Na dodatek Harry miał prawie pewność, że te tajemnicze zamknięte drzwi to znów jakaś bardzo tajna szkolna zagadka, czyli coś w rodzaju Kamienia Filozoficznego.
Gdy weszli do biblioteki, Harry doznał dziwnego uczucia. Rozejrzał się po wielkich półkach i miał wrażenie, że tych książek jest więcej niż zwykle. Po prostu samo rozmyślanie, gdzie może być tak silne zaklęcie otwierające, wyolbrzymiły w jego oczach rozmiary biblioteki.
- Nie pójdziemy na drugie śniadanie? – zapytał Ron po kilku minutach poszukiwań. – Trochę zgłodniałem.
- Jak chcesz, to sobie idź. Ja tutaj zostanę i będę szukał aż do zielarstwa.
Ron został jednak, by mu pomóc. Jednak nie było nic o zaklęciach otwierających w Bardziej zaawansowanych zaklęciach dla ciekawskich ani w Złożonych zaklęciach dla zdolnych magów. Harry wybierał wszystkie książki, w których tytułach było coś o trudniejszych zaklęciach. Dość często znajdował zaklęcie Alohomora, ale nic innego. Ron wyjmował różne książki, ale też nic nie znalazł. W końcu musieli przerwać poszukiwania, by pójść na zielarstwo.
Po kolejnej godzinie spędzonej na hodowaniu zielarskich wabików, udali się na transmutację, a następnie na historię magii. Gdy wreszcie uwolnili się od nużących wykładów profesora Binnsa, popędzili do biblioteki (Ron już się nie opierał). Do późnej nocy szukali zaklęcia otwierającego silniejszego niż Alohomora, ale go nie znaleźli. Na stole leżały stosy takich książek jak: Pożyteczne zaklęcia do rozwiązywania zagadek i Zaklęcia, które pozwalają wtykać nos tam, gdzie nie trzeba. W tej ostatniej Harry znalazł wprawdzie wzmiankę o niejakim zaklęciu Milleniorus, służącym do otwierania drzwi i okiennic, ale było tam napisane, że jest ono dość słabe i nie zadziała w każdej sytuacji, i że lepiej nauczyć się dobrze zaklęcia Alohomora.
- Wiesz co? – powiedział śpiącym głosem Ron o dziewiątej wieczorem. – Rok temu myślałem, że jak już się skończy ten Turniej Trójmagiczny, to wreszcie odpoczniemy od biblioteki. Cóż, chyba się myliłem...
O wpół do dziesiątej pani Pince, bibliotekarka, wygoniła ich z biblioteki. Gdy Harry położył się spać, zaczął myśleć, w jakiej jeszcze książce może być takie zaklęcie i czy ono w ogóle istnieje. Co do jego istnienia bowiem zaczął mieć poważne wątpliwości. Profesor Flitwick powiedział im w pierwszej klasie, że Alohomora to najpożyteczniejsze zaklęcie otwierające rzeczy zamknięte. Czy chciał się w ten sposób upewnić, że nie będą szukali innego? Wątpliwe...
Nagle zerwał się na równe nogi. Ron zachrapał przez sen, a Harry wziął pelerynę-niewidkę i pognał do biblioteki. Zamierzał tam spędzić całą noc na poszukiwaniu zaklęcia.
Gdy wszedł do biblioteki, wydała mu się ona jakaś dziwna i cicha. Zdawało mu się, że tysiące ksiąg patrzą na niego. Nie było to zbyt przyjazne uczucie. Spodziewał się za każdą półką wpaść na Filcha, ale oczywiście woźnego nie było.
Gdzie zacząć szukać? Może w Dziale Ksiąg Zakazanych? Harry przypomniał sobie ostatnie poszukiwania nocne w tamtym miejscu – omal nie zakończyło się to dla niego fatalnie, bo tylko dzięki pelerynie i dużemu szczęściu nie złapał go Filch ani Snape.
Poszedł więc do Działu Ksiąg Zakazanych. Wyjął różdżkę, szepnął: Lumos, a ona natychmiast rozbłysła światłem. Harry zauważył przeróżne tytuły, które nie napawały optymizmem: Zwycięstwo za wszelką cenę – poradnik dla aurorów, Czarny Pan, czyli Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać: wzloty i upadki, Słodka zemsta – straszna zemsta bez ograniczeń. Pierwszą książką, którą przejrzał, były Zaawansowane zaklęcia – jak zrobić coś, czego robić nie należy.
Był w połowie czytania tomu zatytułowanego Zaklęcia niebezpieczne, gdy za jego plecami rozległ się skrzyp drzwi. Ktoś musiał wejść do biblioteki. Harry’ego ogarnęła panika, wsunął różdżkę do kieszeni, po czym zaczął szukać jakiegoś innego wyjścia z biblioteki. Obejrzał się odruchowo w stronę drzwi – ale nikogo nie zobaczył. Może ten ktoś też ma pelerynę-niewidkę? No tak, ale w takim przypadku nie Harry nie mógł wyjść głównymi drzwiami – nie miał pojęcia, gdzie ten ktoś może teraz być. Wiedział, że jakieś sekretne wyjścia tutaj są, ale nie wiadomo było, czy są teraz dostępne – niektóre obiekty na terenie Hogwartu w dane dni prowadziły w inne miejsca, niż w pozostałe dni tygodnia. Przypomniał sobie jedno: przy samotnej biblioteczce w rogu sali. Podszedł do niej, szepnął: Alohomora. Ściana otworzyła się, a gdy Harry wszedł do wejścia, zamknęły się z cichym szmerem.
Z tego, co pamiętał, ten korytarz powinien go doprowadzić na czwarte piętro, do wschodniej części zamku. Ku jego zdziwieniu teraz wiódł w dół. W ten dzień musiał on prowadzić gdzie indziej niż kiedyś. Po kilku minutach Harry zupełnie stracił orientację. Znajdował się chyba gdzieś w okolicy pierwszego piętra, ale przejście miało mnóstwo różnych zakamarków, rozwidleń i zakrętów, i Harry miał wrażenie, że jest już w podziemiach zamku. Gdy tak szedł i szedł, szukając jakiegoś wyjścia, usłyszał strzęp jakiejś rozmowy:
- ...to Irytek, panie profesorze, na pewno on...
- ...Irytek w moim gabinecie? Też pomysł!
- ...on to zrobił, na pewno on! Musi mi pan pomóc, musimy go złapać...
- Filch, nic a nic mnie to nie obchodzi! Tu chodzi o to, że coś mi zginęło, i jestem pewien, że to Potter!
Z tego, co Harry usłyszał, wywnioskował od razu, że to Filch rozmawia ze Snapem. Na razie nic mu nie groziło, ale wolał się wycofać. Gdy zaczął odchodzić od głosów Filcha i Snape’a, nagle potknął się, stracił równowagę i walnął nogą w ścianę.
- Co to było?
To był głos Snape’a. Musiał być on bardzo blisko. Filch natomiast odparł spokojnie:
- Ach, to na pewno jakiś uczeń, tutaj jest tajne przejście... CO?!
Filch chyba dopiero teraz zorientował się, co mówi. Harry natychmiast zgasił różdżkę, która była jeszcze zapalona od czasu siedzenia w bibliotece. Pomyślał, że już nigdy więcej nie pójdzie w nocy do Działu Ksiąg Zakazanych. Zaczął umykać przejściem, a z tyłu coś zachrobotało – to na pewno Filch już wchodził do tajnego korytarza. Harry biegł na palcach, jak najciszej – jeśli Snape jest z Filchem, to może się zorientować po hałasie w korytarzu, że to on w pelerynie-niewidce. Gnał tak na oślep, chcąc, by ten korytarz wreszcie się skończył, ale jednocześnie bał się, że przy wyjściu zastanie Snape’a lub – choć to wydawało się nieprawdopodobne – Filcha.
Woźny zaczynał powoli tracić dystans. Po kilku minutach dramatycznego pościgu Harry mógł już spokojnie iść. Słyszał niewyraźne pomruki Filcha: “Dopadnę go... powieszę... ja mu dam... wścibski uczniak...”.
Wreszcie korytarz się skończył. Harry rzucił Alohomorę i wyjrzał na korytarz.
Nie miał zielonego pojęcia, w jakiej części zamku się znajduje. Ściana zamknęła się za nim, a ponieważ Filch nie mógł rzucić zaklęcia, Harry poczuł się bezpieczny. Zaczął powoli iść korytarzem. Coś dziwnego przyszło mu do głowy...
- Nie... to niemożliwe... – szeptał. – A jednak...
Ciemnym korytarzem doszedł do drewnianych, zabytkowych drzwi. Ogarnęło go dziwne przeczucie... To chyba jednak sen... ale...
- Alohomora!
Nic się nie stało. Harry próbował jeszcze kopać drzwi, podrapał je, ale za nic nie dały się otworzyć. Harry miał już pewność...
Stał oto przed tajemniczymi zamkniętymi drzwiami, tymi, których on i Ron szukali. Teraz spojrzał w tył i poznał ten korytarz: dość wąski, ale za to bardzo wysoki. Podszedł do drzwi, bo chciał spróbować czegoś innego.
- Milleniorus!
Znów nic. Mogło je otworzyć tylko bardzo mocne zaklęcie. Trzeba było chyba wracać, bo nic więcej nie mógł zrobić, jak tylko zapamiętać drogę do tych drzwi. Zawrócił więc, starając się zapamiętać każdy zakręt, a było ich około dwudziestu. Wracał kilkakrotnie, bo chciał sprawdzić, czy pamięta drogę. Kilkakrotnie się zgubił, ale za każdym razem jakoś do nich trafiał, co go bardzo ucieszyło.
I wreszcie za szóstym razem, tym ostatnim, gdy już miał odejść od drzwi i wrócić do wieży Gryffindoru, pewien widok uderzył go w oczy.
Korytarzem powoli kroczył Lucas Flint, wyraźnie obserwując drzwi. Korytarz był wąski, a ponieważ Flint zmierzał ku drzwiom, Harry musiał go jakoś minąć.
Gdy tylko Flint stanął przy drzwiach, Harry chciał stanąć za nim i wejść przez drzwi, gdy tylko się otworzą. Był pewien, że Flint zamierza odwiedzić tajną komnatę (jeśli to była komnata, bo przecież Harry nie mógł mieć pojęcia, co tam jest). Flint już podchodził do drzwi, gdy Harry zachwiał się i by nie upaść, podparł się ręką. Flint usłyszał szelest.
- Co to? Kto to?
Harry jak najciszej wstał, ale Flint chyba zwietrzył niebezpieczeństwo, bo szybkim krokiem opuścił korytarz. Harry stał tam przez parę minut, oszołomiony tym, co widział i słyszał tej nocy, po czym pomknął do wieży Gryffindoru. Nie był to jednak jeszcze koniec nocnej przygody. Na trzecim piętrze, tuż przy schodach, niemal wleciał w kotkę Filcha, panią Norris. Jako że to był głupi kot, coś zwęszyła, ale poleciała zaraz po Filcha. Harry pobiegł za nią, bo przypomniała mu się rozmowa Snape’a z Filchem i był ciekaw, o co Snape’owi chodziło.
Gdy wszedł po schodach, usłyszał głos Snape’a:
- ...to Potter, jestem pewien, że to on... Już włamywał się do gabinetów!
- ...on nie mógł, panie profesorze! Sam pan mówił, że pana gabinetu bronią silne zaklęcia! Potter nie mógłby sobie z nimi poradzić...
- ...Filch, nie znasz Pottera! On jest zdolny do wszystkiego... A przecież zrobił to teraz tak doskonale, że nie było śladów włamania!
- To skąd pan wie, że to włamanie?
- Już ci mówiłem! Zginęła mi ta mapa, którą zabrałem Potterowi...
Harry zamarł. Zginęła Mapa Huncwotów?
- ...więc twierdzę, że tylko on mógł to zrobić! Tylko jemu mogło zależeć na tej przeklętej mapie!
Harry wszedł wyżej i zobaczył, że obaj bardzo żywiołowo gestykulują rękoma.
- ...sam pan mówił, że ona zionie czarną magią! Pan wie, jak uczniowie się nią interesują! Sądzę, że każdy z nich chciałby ją mieć...
Snape machnął ręką z ostateczną rezygnacją.
- Oni nie wiedzą, jak się z niej korzysta! A Potter wie! To on posiada najwięcej podejrzanych rzeczy...
Harry nie zamierzał dalej słuchać tej głupkowatej rozmowy. Przeżył już dość jak na jedną noc. Pobiegł tym razem prosto do wieży Gryffindoru, nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego, że zapomniał drogę do tajemniczych drzwi.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 18.04.2024 02:12